background image

 

1

AGATHA CHRISTIE 

    
    
    

MORDERSTWO NA POLU GOLFOWYM 

    
 
ROZDZIAŁ PIERWSZY 
TOWARZYSZKA PODRÓŻY 
    
   Sądzę, że nadal krąży znana anegdota o młodym pisarzu, który chcąc już od pierwszego słowa 
wzbudzić  zainteresowanie  wielce  zblazowanego  wydawcy,  rozpoczął  powieść  następującym 
zdaniem: 
   — Do diabła! — powiedziała księżna. 
   Dziwnym zbiegiem okoliczności moja opowieść zaczyna się w ten sam sposób. Tylko, że dama, 
która wydała ów okrzyk, bynajmniej nie była księżną. 
   Na  początku  lipca,  po  załatwieniu  kilku  spraw  w  Paryżu,  wracałem  porannym  ekspresem  do 
Londynu. Ciągle dzieliłem mieszkanie z moim starym przyjacielem, Herkulesem Poirotem, jeszcze 
do niedawna belgijskim detektywem. 
   Ekspres, jadący z Calais, był osobliwie pusty i poza mną w przedziale znajdowała się tylko jedna 
osoba. Hotel opuściłem w pośpiechu i teraz zająłem się sprawdzaniem bagaży. Z tego też powodu 
ledwo zwróciłem uwagę na towarzyszkę podróży, która nagle przypomniała mi o swej obecności. 
Zerwała się ze swego miejsca, opuściła okno, wychyliła się, ale zaraz cofnęła wykrzykując z całym 
przekonaniem: 
   — Do diabła! 
   Przyznaję,  jestem  człowiekiem  staromodnym.  Według  mnie  kobieta  powinna  być  kobieca.  Nie 
mam  cierpliwości  do  tych  wszystkich  nowoczesnych  neurotycznych  dziewcząt  słuchających  od 
rana  do  wieczora  jazzu,  palących  i  dymiących  jak  komin  i  mówiących  językiem,  który  mógłby 
wywołać rumieniec na twarzy przekupki z Billingsgate! Podniosłem głowę i zmarszczyłem brwi. 
Pod krzykliwym, czerwonym kapelusikiem ujrzałem ładną, bezczelną twarzyczkę okoloną gęstymi, 
czarnymi lokami zakrywającymi uszy. Choć dziewczyna miała niewiele ponad siedemnaście lat, jej 
policzki pokrywała warstwa pudru, a wargi były nienaturalnie czerwone. 
   Nie speszona, śmiało zniosła moje spojrzenie i odpowiedziała na nie wymownym grymasem. 
   — O,  mój  Boże,  zaszokowaliśmy  pewnego  dżentelmena!  —  zwróciła  się  do  nie  istniejącego 
audytorium.  —  Uprzejmie  przepraszam  za  mój  sposób  wyrażania  się!  Przyznaję,  to  nie  przystoi 
prawdziwej  damie,  ale  —  o,  Boże,  miałam  poważny  powód!  Czy  pan  wie,  że  straciłam  jedyną 
siostrę? 
   — Doprawdy? — powiedziałem uprzejmie. — To godne pożałowania. 
   — On mnie potępia! — zauważyła młoda panna. — Najwyraźniej potępia… mnie i moją siostrę, 
a to ostatnie jest nie fair, bo nawet jej nie widział! 
   Otworzyłem usta, ale nie dopuściła mnie do słowa. 
   — Niech  pan  nic  nie  mówi!  Nikt  mnie  nie  kocha!  Za  karę  powinnam  iść  do  ogrodu  i  zjadać 
szkodniki. Buuu…! Zostałam ukarana! 
   Zasłoniła się płachtą francuskiego czasopisma satyrycznego. Za chwilę zauważyłem, że zerka na 
mnie ukradkowo ponad pismem. Na przekór sobie nie mogłem się powstrzymać od uśmiechu i w 
tym momencie odrzuciła czasopismo i roześmiała się perliście. 
   — Wiem, że nie jest pan takim strasznym ponurakiem, na jakiego pan wygląda — rzekła. 
   Jej  śmiech  był  tak  zaraźliwy,  że  nie  mogłem  dłużej  zachowywać  powagi,  mimo,  że  określenie 
„ponurak” nie przypadło mi do gustu. 

background image

 

2

   — Nareszcie! A więc jesteśmy już przyjaciółmi! —oświadczyła pannica. — Niech pan powie, że 
jest mu przykro z powodu mojej siostry… 
   — Jestem zrozpaczony… 
   — Dobry chłopiec! 
   — Proszę  pozwolić  mi  dokończyć.  Chciałem  dodać,  że  chociaż  jestem zrozpaczony,  doskonale 
mogę znieść jej nieobecność. 
   Przy  tych  słowach  skłoniłem  trochę  głowę.  Ale  ta  młoda,  i  w  istocie  nieobliczalna,  istotka 
zmarszczyła brwi i potrząsnęła głową. 
   — Dosyć.  Wolę  już  pańską  dostojną  dezaprobatę.  Och,  ten  wyraz  twarzy!  Widać  na  niej 
wypisane  słowa:  „To  nie  jest  osoba  z  naszego  towarzystwa”.  I  nie  myli  się  pan,  chociaż  w 
dzisiejszych  czasach  trudno  odróżnić  księżnę  od  kobiety  z  półświatka.  Masz  tobie,  znowu  pana 
zaszokowałam,  prawda?  Pan  z  pewnością  niedawno  wyszedł  z  dżungli,  ale  mnie  to  nie 
przeszkadza.  Żałuję,  że  ludzie  pańskiego  pokroju,  to  dziś  przeżytek.  Nienawidzę  ludzi,  którzy  są 
zbyt śmiali. Natychmiast się wściekam. 
   Potrząsnęła energicznie głową. 
   — Jak pani wygląda, gdy się wścieka? — zapytałem z uśmiechem. 
   — Wtedy wstępuje we mnie diabeł. Nie zwracam uwagi na to, co mówię i co robię. Załatwiłam 
tak pewnego faceta. Naprawdę. Ale zasłużył na to. 
   — No to — powiedziałem błagalnie — niech się pani na mnie nie wścieka. 
   — Nie  będę.  Lubię  pana…  polubiłam  pana  od  pierwszej  chwili.  Ale  sprawiał  pan  wrażenie 
takiego zdegustowanego, że pomyślałam, iż nigdy się nie zaprzyjaźnimy. 
   — A jednak zostaliśmy przyjaciółmi. Proszę mi powiedzieć coś o sobie. 
   — Jestem aktorką. Nie… nie taką, jak pan myśli. Występuję na scenie od szóstego roku życia. 
Wywracam koziołki. 
   — Pani wybaczy, ale… — zacząłem zaskoczony. 
   — Nigdy nie widział pan dzieci robiących różne sztuczki akrobatyczne? 
   — Ach tak, rozumiem! 
   — Z  urodzenia  jestem  Amerykanką,  ale  prawie  całe  życie  spędziłam  w  Anglii.  Właśnie 
opracowałyśmy nowy numer… 
   — My? 
   — Moja siostra i ja. Taka mieszanka, trochę śpiewu, trochę tańca, potem odklepujemy tekst i do 
tego stare sztuczki. W sumie nowy pomysł, który zawsze bierze. I daje szansę na niezły zarobek… 
   Moja nowa znajoma pochyliła się i mówiła dalej z zapałem, używając niezrozumiałych dla mnie 
określeń.  Ale  mimo  to  zauważyłem,  że  coraz  bardziej  mnie  interesuje.  Wydawała  się  ciekawą 
mieszaniną dziecka i kobiety. Chociaż życiowo doświadczona i — jak twierdziła — zdolna o siebie 
zadbać, w jej prostych poglądach na życie i determinacji, aby odnieść sukces, było coś interesująco 
naiwnego. 
   Minęliśmy Amiens. Ta nazwa wywołała wspomnienia. Moja towarzyszka zdawała się czytać w 
moich myślach. 
   — Myśli pan o wojnie? 
   Skinąłem głową. 
   — Brał pan w niej udział, jak sądzę? 
   — A jakże. Zostałem ranny i po bitwie nad Sommą odesłano mnie do domu. Teraz jestem kimś w 
rodzaju prywatnego sekretarza posła do parlamentu. 
   — O Boże! Ma pan głowę na karku! 
   — Nie, to nic ciekawego. W istocie nie mam wiele do roboty. Najwyżej dwie godziny dziennie. 
A poza tym to nudna praca. I doprawdy nie wiem, co bym robił, gdybym nie miał innego, bardziej 
interesującego zajęcia. 
   — Niech pan nie mówi, że kolekcjonuje owady! 

background image

 

3

   — Nie.  Mieszkam  z  bardzo  interesującym  człowiekiem.  To  Belg  —  były  detektyw.  Obecnie 
mieszka  w  Londynie  i  zajmuje  się  niezwykłymi  sprawami.  To  doprawdy  wspaniały  człowiek. 
Niejeden raz rozwiązał sprawę, z którą policja nie potrafiła sobie poradzić. 
   Moja towarzyszka słuchała z szeroko otwartymi oczami. 
   — To fascynujące! Ubóstwiam zbrodnie. Oglądam wszystkie filmy kryminalne. A kiedy wydarzy 
się jakieś morderstwo, po prostu pożeram dzienniki. 
   — Pamięta pani morderstwo w Styles*? — zapytałem. 
   — Chwileczkę… czy to wtedy otruto starszą panią? Gdzieś w hrabstwie Essex? 
   Skinąłem głową. 
   — To była pierwsza wielka sprawa Poirota. Gdyby nie on, morderca uszedłby bezkarnie. To był 
cudowny popis zręczności detektywistycznej. 
   Zapaliwszy  się  do  tematu,  zacząłem  opisywać  główne  etapy  śledztwa,  aż  do  zaskakującego, 
triumfalnego zakończenia. 
   Dziewczyna  słuchała  oczarowana.  Byliśmy  tak  zaabsorbowani,  że  nawet  nie  zauważyliśmy,  że 
pociąg zatrzymał się na dworcu w Calais. 
   Zawołałem dwóch bagażowych i wysiedliśmy na peron. Moja towarzyszka podała mi rękę. 
   — Do widzenia. W przyszłości będę się starała lepiej wyrażać. 
   — Och, ale pozwoli pani, że zaopiekuję się nią na statku? 
   — Może  nie  wsiądę  na  ten  statek.  Wpierw  muszę  poszukać  siostry  i  upewnić  się,  czy  jechała 
razem z nami. W każdym razie dziękuję. 
   — Ale  z  pewnością  jeszcze  się  spotkamy,  prawda?  Nie  podała  mi  pani  swojego  imienia!  — 
krzyknąłem, gdy odwracała się. 
   Spojrzała na mnie przez ramię. 
   — Kopciuszek — odparła i zaśmiała się. 
   Wtedy nawet nie przyszło mi do głowy, kiedy i w jakich okolicznościach znowu ją spotkam. 
 
ROZDZIAŁ DRUGI 
WEZWANIE NA POMOC 
    
   Następnego dnia pięć po dziewiątej wszedłem do naszego wspólnego salonu na śniadanie. Mój 
przyjaciel, Poirot, jak zawsze punktualny, właśnie rozbijał skorupkę drugiego jajka. 
   Uśmiechnął się promiennie na mój widok. 
   — Dobrze  spałeś?  Odpocząłeś  po  tej  okropnej  podróży?  To  wspaniale,  dziś  rano  jesteś 
wyjątkowo punktualny. Pardon, ale twój krawat leży niesymetrycznie. Pozwolisz, że go poprawię? 
   Herkulesa  Poirota  opisałem  już  w  innej  książce.  To  niezwykły  człowieczek!  Jego  wzrost  nie 
przekracza  metra  sześćdziesięciu  centymetrów;  ma  owalną  głowę,  zwykle  przechyloną  nieco  na 
bok; oczy, gdy jest podniecony, rzucają zielone błyski; wąs zakręcony sztywno po wojskowemu; 
zawsze elegancki jak dandys. A poza tym jest we wszystkim niesamowitym pedantem. Na widok 
krzywo  stojącego  bibelotu,  śladu  kurzu,  czy  też  najmniejszej  niedbałości  w  czyimś  stroju,  cierpi 
istne  tortury,  dopóki  nie  zaprowadzi  porządku.  Porządek  i  Metoda,  to  jego  bóstwa.  Gardzi 
namacalnymi  dowodami,  takimi  jak  ślady  stóp  i  popiół  z  papierosa,  twierdząc,  że  tego  rodzaju 
rzeczy nigdy nie doprowadzą detektywa do rozwiązania zagadki. Wykładając to zwykle pukał się z 
zadowoleniem w jajowatą głowę i powtarzał z satysfakcją: 
   — Małe, szare komórki — zawsze pamiętaj o małych, szarych komórkach, mon ami. 
   Usiadłem na swoim miejscu i w odpowiedzi na powitanie Poirota zauważyłem od niechcenia, że 
godzinną podróż z Calais do Dover trudno nazwać okropną. 
   — Nie ma nic interesującego w dzisiejszej poczcie? — zapytałem. 
   Poirot potrząsnął z niezadowoleniem głową. 
   — Jeszcze  nie  przejrzałem  wszystkich  listów,  ale  dotychczas  nie  przyszło  nic  interesującego. 
Wielcy zbrodniarze, przemyślne zbrodnie, to wszystko nie istnieje. 

background image

 

4

   Potrząsnął głową przygnębiony, a ja roześmiałem się. 
   — Nie  przejmuj  się,  Poirot,  jeszcze  uśmiechnie  się  do  ciebie  szczęście.  Otwórz  listy.  Każdy  z 
nich może zawierać jakąś sprawę rysującą się na horyzoncie. 
   Poirot  uśmiechnął  się,  chwycił  mały  nożyk  do  otwierania  listów  i  zaczął  rozcinać  pierwszą  z 
brzegu kopertę leżącą na wierzchu kilku listów znajdujących się obok jego talerza. 
   — Rachunek.  Następny  rachunek.  Na  starość  robię  się  rozrzutny.  Ach!  Otóż  i  wiadomość  od 
Jappa. 
   — Doprawdy?  —  Nadstawiłem  uszu.  Inspektor  Scotland  Yardu  niejeden  raz  wciągnął  nas  w 
interesującą sprawę. 
   — Tylko  dziękuje  mi  (na  swój  własny  sposób)  za  pomoc  w  sprawie  Aberystwitha,  kiedy 
skierowałem go na właściwy trop. Z przyjemnością mu pomagałem. 
   Poirot nadal bez entuzjazmu przeglądał korespondencję. 
   — Prośba o wykład dla naszych miejscowych skautów. 
   Hrabina Forfanock będzie zobowiązana, jeśli ją odwiedzę. Pewnie następny piesek salonowy! Ina 
koniec… Ach… W jego głosie zaszła nagła zmiana. Podniosłem wzrok. Poirot czytał z uwagą. Po 
chwili podsunął mi kartkę papieru. 
   — To coś niezwykłego, mon ami. Przeczytaj. 
   List, na zagranicznym papierze, napisany był pewną ręką. 
    
   WILLA GENEVIÉVE, 
   MERLINVJLLE–SUR–MER, 
   FRANCJA 
   Szanowny Panie, 
   Potrzebuję  usług  dobrego  detektywa,  ponieważ  z  pewnych  względów  —  które  podam  panu 
później  —  nie  chcę  powiadamiać  policji.  Słyszałem  o  Panu  z  wielu  różnych  źródeł  i  wszyscy 
twierdzą, że jest Pan nie tylko bardzo zdolny, ale również dyskretny. Nie chcę podawać w liście 
szczegółów,  ale  z  uwagi  na  posiadaną  tajemnicę  obecnie  żyję  w  ciągłym  strachu.  Jestem 
przekonany,  że  niebezpieczeństwo  jest  bliskie,  i  dlatego  błagam,  żeby  nie  tracił  Pan  czasu  i  jak 
najszybciej  przybył  do  Francji.  Proszę  przysłać  depeszę  z  datą  przyjazdu,  to  przyślę  po  Pana 
samochód do Calais. Byłbym zobowiązany, gdyby porzucił Pan prowadzone obecnie dochodzenia i 
całkowicie  poświęcił  się  moim  sprawom.  Jestem  przygotowany  zapłacić  każde  honorarium.  Być 
może będę potrzebował Pańskich usług przez dłuższy czas i może zaistnieć konieczność udania się 
do Santiago, gdzie mieszkałem przez wiele lat. 
   Jeszcze raz zapewniam Pana, że sprawa jest niezwykle pilna. 
Z poważaniem  
P. T. Renauld 
    
   Pod podpisem skreślone były drżącą ręką prawie nieczytelne słowa: 
   „Na litość boską, niech pan przyjedzie”. 
   Z przyspieszonym biciem serca zwróciłem Poirotowi list. 
   — Nareszcie coś niezwykłego! —powiedziałem. 
   — Istotnie — odparł Poirot w zamyśleniu. 
   — Oczywiście pojedziesz—dodałem. 
   Poirot skinął głową. Myślał intensywnie. W końcu ocknął się i spojrzał na zegarek. Jego twarz 
była bardzo poważna. 
   — Jak wiesz, przyjacielu, nie mamy czasu do stracenia. Jednak ekspres na kontynent odjeżdża z 
dworca Victoria dopiero o jedenastej, więc nie denerwuj się, mamy dość czasu. Możemy poświęcić 
dziesięć minut na dyskusję. Będziesz mi towarzyszył, n‘est–ce pas! 
   — No… 
   — Mówiłeś, ze twój pracodawca nie będzie ciebie potrzebował przez następne kilka tygodni. 

background image

 

5

   — Och,  tak,  wszystko  się  zgadza.  Ale  pan  Renauld  dał  niedwuznacznie  do  zrozumienia,  że  to 
sprawa prywatna. 
   — Dobrze,  dobrze.  Załatwię  to  z  panem  Renauldem.  A  przy  okazji,  chyba  znam  skądś  to 
nazwisko? 
   — Znany południowoamerykański milioner nazywa się Renauld. Nie wiem, czy to ten sam. 
   — Niewątpliwie.  To  wyjaśnia  Santiago.  Santiago  jest  w  Chile,  a  Chile  leży  w  Południowej 
Ameryce!  No,  w  każdym  razie  zrobiliśmy  postępy!  Zwróciłeś  uwagę  na  dopisek?  Co  cię  w  nim 
uderzyło? 
   Zamyśliłem się. 
   — Wyraźnie cały list napisał pewną ręką, ale pod koniec przestał się kontrolować i pod wpływem 
nagłego impulsu dopisał te sześć słów. 
   Mój przyjaciel potrząsnął energicznie głową. 
   — Mylisz się. Nie zauważyłeś, że atrament podpisu jest wyraźnie czarny, a w dopisku blady? 
   — I co z tego? — zapytałem z ciekawością. 
   — Mon  Dieu,  mon  ami*,  użyj  swoich  szarych  komórek.  Czy  to  nie  oczywiste?  Pan  Renault 
napisał  cały  list.  Nie  osuszając  go  bibułą  przeczytał  uważnie.  Następnie,  nie  powodowany 
impulsem, ale rozmyślnie, dodał ostatnie słowa i natychmiast wysuszył je bibułą. 
   — Dlaczego? 
   — Parbleu! Aby wywrzeć na mnie odpowiednie wrażenie — takie jakie wywołał na tobie. 
   — Co? 
   — Mais  oui…  chciał  być  pewien,  że  przyjadę!  Przeczytał  napisany  list  i  nie  był  z  niego 
zadowolony. Nie był wystarczająco przekonujący! 
   Przerwał,  a  po  chwili  —  z  świadczącym  o  wewnętrznym  podnieceniu  zielonym  błyskiem  w 
oczach — dodał łagodnie: 
   — Tak więc, mon ami, skoro nie pod wpływem impulsu, ale na trzeźwo, z zimną krwią dodał to 
postscriptum,  sprawa  jest  niezwykle  pilna  i  musimy  dotrzeć  do  niego  tak  szybko,  jak  to  tylko 
możliwe. 
   — Merlinville–Sur–Mer…—mruknąłem w zamyśleniu. 
   — Wydaje mi się, że słyszałem już tę nazwę. 
   Poirot skinął głową. 
   — To spokojna, mała miejscowość — ale szykowna! Leży w połowie drogi między Boulogne i 
Calais. Jak sądzę, pan Renauld ma dom w Anglii? 
   — Tak,  o  ile  dobrze  pamiętam,  przy  Rutland  Gate.  I  jakąś  dużą  posiadłość  na  prowincji,  w 
Hertfordshire. Prawdę mówiąc mało o nim wiem, nie lubi się udzielać towarzysko. Chyba ma w 
City biuro prowadzące jakieś interesy z Południową Ameryką i większość życia spędził w Chile i 
Argentynie. 
   — Wszystkich  szczegółów  dowiemy  się  od  niego  samego.  Chodźmy  się  spakować.  Wystarczy 
jedna mała walizka dla każdego, a potem taksówka na dworzec Victoria. 
   O  jedenastej  pociąg  ruszył  w  kierunku  Dover.  Przed  odjazdem  Poirot  wysłał  depeszę  do  pana 
Renaulda, podając czas przybycia do Calais. 
   Wiedziałem,  że  na  statku  lepiej  nic  zakłócać  samotności  mojego  przyjaciela.  Była  wspaniała 
pogoda i morze gładkie jak lustro, więc nie byłem zaskoczony, gdy po przybiciu do Calais Poirot 
dołączył do mnie z uśmiechem. Ale czekało nas rozczarowanie; nie przysłano po nas samochodu. 
Wyglądało na to, że depesza Poirota utknęła gdzieś po drodze. 
   — Musimy  wynająć  taksówkę  —  oświadczył  wesoło.  Po  kilku  minutach,  jechaliśmy  do 
Merlinville w okropnie rozklekotanym aucie. 
   Byłem w dobrym nastroju, ale mój mały przyjaciel obserwował mnie posępnie. 
   — Zachowujesz się jak niespełna rozumu, Hastings. A to wróży nieszczęście. 
   — Nonsens. W każdym razie ty nie podzielasz moich uczuć. 
   — Nie, ale boję się. 

background image

 

6

   — Czego? 
   — Nie wiem. Mam przeczucie …je ne sais quoi!* 
   Powiedział to tak poważnie, że wbrew wszystkiemu i mnie się to udzieliło. 
   — Czuję  —  powiedział  wolno  —  że  to  będzie  duża  sprawa  —  długi,  nużący  i  niełatwy  do 
rozwiązania problem. 
   Nie  zadawałem  dalszych  pytań,  bo  właśnie  przyjechaliśmy  do  małego  miasteczka  Merlinville  i 
zwolniliśmy, żeby zapytać o drogę do willi Genevi?ve. 
   — Prosto,  monsieur,  przez  miasto.  Willa  Genevi?ve  znajduje  się  osiemset  metrów  za  miastem. 
Nie zabłądzicie. To duża willa z widokiem na morze. 
   Podziękowaliśmy informatorowi i pojechaliśmy wedle wskazówek. Drugi raz zatrzymaliśmy się 
na rozwidleniu dróg. W naszym kierunku wlókł się jakiś wieśniak i czekaliśmy, aż się zbliży, żeby 
znowu  zapytać  o  drogę.  Po  prawej  stronie  drogi  stała  niewielka  willa  —  zbyt  mała  na  tę,  której 
szukaliśmy. Nagle otworzyła się furtka i wyszła z niej jakaś dziewczyna. 
   Szofer wychylił się przez okno i zapytał mijającego nas wieśniaka o drogę. 
   — Willa  Genevi?ve?  To  kilka  kroków  stąd,  trzeba  skręcić  w  drogę  po  prawej,  monsieur. 
Moglibyście ją widzieć, gdyby nie stała za zakrętem. 
   Szofer  podziękował  i  ruszyliśmy.  Patrzyłem  zafascynowany  na  stojącą  dziewczynę.  Trzymała 
rękę  na  klamce  furtki  i  patrzyła  na  nas.  Jestem  wielbicielem  piękna,  a  teraz  miałem  przed  sobą 
istotę,  obok  której  nie  sposób  przejść  obojętnie.  Wysoka,  o  proporcjach  młodej  boginki,  złote 
włosy błyszczały w słońcu. Mógłbym przysiąc, że nigdy nie widziałem piękniejszej dziewczyny. 
Mijając ją, odwróciłem głowę i patrzyłem oczarowany. 
   — Na Boga, Poirot — wykrzyknąłem — zauważyłeś tę młodą boginię? 
   Poirot uniósł brwi. 
   — Ça commence!* — mruknął. — Już zdążyłeś zobaczyć boginię! 
   — Niech to diabli, czy to nie była bogini? 
   — Możliwe, ale ja tego nie zauważyłem. 
   — Nie zauważyłeś jej? 
   — Mon ami, dwóch ludzi rzadko widzi to samo. Ty, na przykład, widziałeś boginię, a ja… — 
zawahał się. 
   — A ty…? 
   — Widziałem tylko dziewczynę o niespokojnych oczach — odparł poważnie Poirot. 
   W  rym  momencie  zajechaliśmy  przed  wielką,  zieloną  bramę  i  oboje  równocześnie  wydaliśmy 
okrzyk zdumienia. Przed bramą stał imponującego wzrostu policjant, który na nasz widok podniósł 
rękę. 
   — Zakaz wjazdu, messieurs. 
   — Ale my chcemy się widzieć z panem Renauldem — wykrzyknąłem. — Jesteśmy umówieni na 
spotkanie. To przecież jego willa, prawda? 
   — Tak, monsieur, ale… 
   Poirot pochylił się do przodu. 
   — Ale co? 
   — Monsieur Renauld został dziś rano zamordowany. 
 
ROZDZIAŁ TRZECI 
W WILLI GENEVI?VE 
    
   Poirot wyskoczył z samochodu, jego oczy błyszczały z podniecenia. 
   — O czym pan mówi? Zamordowany? Kiedy? Jak? 
   Policjant wyprostował się. 
   — Nie wolno mi odpowiadać na żadne pytanie, monsieur. 

background image

 

7

   — Tak, to prawda. Rozumiem. — Poirot zastanawiał się przez chwilę. — Niewątpliwie w willi 
jest teraz komisarz policji? 
   — Tak, monsiuer. 
   Poirot wyjął wizytówkę i napisał kilka słów. 
   — Voil?! Czy będzie pan tak dobry i natychmiast przekaże ten bilecik panu komisarzowi? 
   Mężczyzna  wziął  wizytówkę,  odwrócił  głowę  i  zagwizdał.  Po  chwili  zjawił  się  jego  kolega  i 
odebrał  wizytówkę  Poirota.  Po  kilku  minutach  pojawił  się  niski,  otyły  mężczyzna  z  sumiastym 
wąsem. Szybko podszedł do bramy. 
   — Drogi monsieur Poirot! — wykrzyknął. — Jakie to szczęście, że się pan tu zjawił. 
   Twarz Poirota rozpromieniła się. 
   — Monsieur  Bex!  Jestem  zachwycony.  —  Odwrócił  się  do  mnie.  —  Pozwolą  panowie,  że  ich 
przedstawię. Oto mój angielski przyjaciel, kapitan Hastings, a to monsieur Lucien Bex. 
   Skłoniliśmy się sobie ceremonialnie i pan Bex zwrócił się do Poirota: 
   — Mon vieux, nie widziałem pana od 1909 roku, gdy spotkaliśmy się w Ostendzie. Ma pan jakieś 
informacje? 
   — Może już je pan zna. Wie pan, że zostałem tu wezwany listownie? 
   — Nie. Przez kogo? 
   — Przez zamordowanego. Wydaje się, że wiedział, iż ktoś nastaje na jego życie. Na nieszczęście 
wezwał mnie za późno. 
   — Sacre  tonnerre!*  wykrzyknął  Francuz.  —  Zatem  przewidział  własne  morderstwo.  To  w 
znacznym stopniu podważa nasze teorie! Ale wejdźmy do środka. 
   Otworzył bramę i ruszyliśmy w kierunku domu. Monsieur Bex kontynuował: 
   — Natychmiast  musi  pan  to  powtórzyć  sędziemu  śledczemu,  monsieur  Hautetowi.  Właśnie 
skończył badanie miejsca zbrodni i teraz przesłuchuje świadków. 
   — Kiedy popełniono zbrodnię? — zapytał Poirot. 
   — Ciało  znaleziono  dziś  rano  około  dziewiątej.  Według  zeznania  pani  Renauld  i  orzeczenia 
lekarzy, śmierć musiała nastąpić około drugiej w nocy. Ale proszę, wejdźmy do środka. 
   Pokonaliśmy  kilka  stopni  wiodących  do  frontowych  drzwi  willi.  W  holu  siedział  następny 
policjant. Wstał na widok komisarza. 
   — Gdzie teraz jest monsieur Hautet? — zapytał Bex. 
   — W salonie, proszę pana. 
   Komisarz  otworzył  drzwi  po  lewej  stronie  i  weszliśmy  do  salonu.  Monsieur  Hautet  siedział  ze 
swoim sekretarzem przy dużym okrągłym stole. Spojrzał, gdy wchodziliśmy. Komisarz przedstawił 
nas i wyjaśnił naszą obecność. 
   Sędzia  śledczy,  monsieur  Hautet,  był  wysokim,  chudym  mężczyzną,  o  przenikliwych  oczach  i 
starannie  przyciętej  bródce,  którą  miał  zwyczaj  gładzić,  gdy  mówił.  Przy  kominku  stał  starszy, 
trochę przygarbiony mężczyzna, którego przedstawiono nam jako doktora Duranda. 
   — To  doprawdy  niezwykłe  —  zauważył  monsieur  Hautet,  gdy  komisarz  skończył.  —  Ma  pan 
przy sobie ten list ? 
   Poirot podał mu list i sędzia zaczął czytać. 
   — Hm…  Pisze  o  jakiejś  tajemnicy.  Jaka  szkoda,  że  nie  wyjaśnił  tego  bliżej.  Jesteśmy  bardzo 
wdzięczni, że pan przyjechał, panie Poirot. Mam nadzieję, że uczyni nam pan łaskę i weźmie udział 
w śledztwie. A może musi pan wracać do Londynu? 
   — Panie sędzio, zamierzam zostać. Nie przyjechałem w porę, aby zapobiec śmierci mego klienta, 
i mój honor nakazuje mi teraz wykryć mordercę. 
   Sędzia skłonił się. 
   — To bardzo chwalebne. Bez wątpienia madame Renauld również zechce skorzystać z pańskich 
usług.  W  każdej  chwili  spodziewamy  się  pana  Girauda  z  S?reté  w  Paryżu  i  jestem  pewien,  że 
wzajemnie będziecie się wspomagać w śledztwie. A tymczasem mam nadzieję, że uczyni mi pan 

background image

 

8

grzeczność  i  weźmie  udział  w  przesłuchaniu;  chyba  nie  muszę  dodawać,  że  w  razie  potrzeby 
służymy pomocą. 
   — Dziękuję.  Obecnie,  jak  pan  wie,  poruszam  się  w  kompletnych  ciemnościach.  Nie  mam  o 
niczym pojęcia. 
   Sędzia kiwnął na komisarza, który zaczął relacjonować: 
   — Dziś rano stara służąca, Françoise, zeszła na dół, aby zacząć codzienne zajęcia i zauważyła, że 
frontowe  drzwi  są  otwarte.  Obawiając  się,  że  do  domu  weszli  złodzieje,  zajrzała  do  jadalni,  ale 
przekonawszy  się,  że  srebra  są  w  komplecie,  przestała  się  martwić.  Doszła  do  wniosku,  że 
niewątpliwie jej pan wstał wcześnie i wyszedł na spacer. 
   — Przepraszam, monsieur, że przerwę, ale czy leżało to w jego zwyczaju? 
   — Nie,  ale  stara  Françoise  ma  wyrobione  zdanie  na  temat  Anglików  —  uważa,  że  wszyscy  są 
pomyleni  i  często  postępują  w  sposób  niewytłumaczalny!  Gdy  pokojówka  Léonie,  młoda 
dziewczyna,  poszła  zbudzić  swoją  panią,  z  przerażeniem  odkryła,  że  leży  na  łóżku  związana  i 
zakneblowana. Niemal w tej samej chwili nadeszły wiadomości, że znaleziono ciało pana Renaulda 
z sztyletem w plecach. 
   — Gdzie? 
   — Otóż to właśnie jest najdziwniejsze w tej sprawie, panie Poirot. Ciało leżało twarzą do ziemi… 
w otwartym grobie. 
   — Co? 
   — Tak. Grób był świeżo wykopany — zaledwie kilka metrów za ogrodzeniem. 
   — Kiedy nastąpiła śmierć? 
   Na to pytanie odpowiedział doktor Durand. 
   — Zbadałem ciało o dziesiątej rano. Śmierć musiała nastąpić co najmniej siedem albo dziesięć 
godzin wcześniej. 
   — Hmmm… To znaczy, że mieczy północą i trzecią nad ranem. 
   — Zgadza się, a poza tym zeznanie pani Renauld wskazuje na drugą, co dokładnie określa czas 
popełnienia zbrodni. Śmierć musiała nastąpić natychmiast i oczywiście wyklucza się samobójstwo. 
   Poirot skinął głową i komisarz kontynuował: 
   — Przerażona  służba  szybko  uwolniła  panią  Renauld  z  więzów.  Była  niezmiernie  osłabiona, 
prawie  nieprzytomna  z  bólu,  jaki  spowodowały  sznury.  Okazało  się,  że  do  sypialni  wdarło  się 
dwóch zamaskowanych mężczyzn, zakneblowali ją i związali, potem siłą uprowadzili jej męża. Ale 
o tym dowiedzieliśmy się z drugiej ręki, od służby. Gdy nadeszły tragiczne wieści, pani Renauld 
wpadła  w  czarną  rozpacz.  Doktor  Durand  po  przybyciu  natychmiast  podał  jej  środek  nasenny. 
Teraz niewątpliwie śpi spokojnie i odpoczywa po napięciu wywołanym przesłuchaniem. 
   — Kto mieszka w tym domu? 
   — Gospodyni,  stara  Françoise.  Od  wielu  lat  służyła  u  poprzednich  właścicieli  willi.  Następnie 
mamy  dwie  młode  dziewczyny,  siostry  Denise  i  Léonie  Oulard.  Pochodzą  z  Merlinville  i  mają 
bardzo porządnych rodziców. Dalej, szofer, którego pan Renauld przywiózł z Anglii. Obecnie jest 
na  urlopie.  Wreszcie  sama  pani  Renauld  i  jej  syn,  Jack  Renauld.  Ale  i  on  w  tej  chwili  jest 
nieobecny. Poirot skinął głową. 
   — Marchaud! — zawołał Hautet. Pojawił się policjant. 
   — Przyprowadź Françoise. 
   Policjant zasalutował i wyszedł. Po chwili przyprowadził wystraszoną gospodynię. 
   — Nazywa się pani Françoise Arrichet? 
   — Tak, proszę pana. 
   — Od jak dawna służy pani w willi Genevi?ve? 
   — Przez jedenaście lat służyłam u pani wicehrabiny. Potem wiosną sprzedała willę i ugodziłam 
się na służbę do tego angielskiego milorda. Nigdy nie wyobrażałam sobie, że… 
   Sędzi a krótko jej przerwał. 

background image

 

9

   — Niewątpliwie,  niewątpliwie.  Niech  nam  pani  powie,  Françoise,  kto  zwykle  zamyka  na  noc 
drzwi frontowe? 
   — Ja, proszę pana. 
   — A wczoraj wieczorem? 
   — Zamknęłam je, jak zwykle. 
   — Jest pani tego pewna? 
   — Przysięgam na wszystkie świętości, monsieur. 
   — O której godzinie? 
   — Normalnie, o wpół do jedenastej. 
   — Czy inni mieszkańcy udali się już na spoczynek? 
   — Madame dawno już poszła do siebie. Denise i Léonie poszły ze mną na górę. Monsieur został 
w gabinecie. 
   — A zatem jeśli ktoś potem otworzył drzwi, to mógł to zrobić tylko pan Renauld? 
   Françoise wzruszyła szerokimi ramionami. 
   — A po co miałby to  robić? Przecież ciągle kręcą się tutaj złodzieje i bandyci! Co za pomysł! 
Monsieur nie był głupcem. Przecież nie musiał wpuszczać tej damy… 
   Sędzia szybko przerwał: 
   — Dama? O jakiej damie pani mówi? 
   — O tej, co przyszła do niego. 
   — Wczoraj wieczorem odwiedziła go jakaś kobieta? 
   — Ależ tak, proszę pana… Często przychodziła wieczorem. 
   — Kto to był? Zna ją pani? 
   Kobieta skrzywiła się chytrze. 
   — A  skąd  niby  to  miałabym  wiedzieć?  —  mruknęła.  —  Ja  jej  wczoraj  wieczorem  nie 
wpuszczałam. 
   — Hola! — krzyknął sędzia, uderzając pięścią w stół. — Chce się pani bawić z policją w kotka i 
myszkę? Proszę natychmiast powiedzieć nazwisko tej kobiety, która wieczorami odwiedzała pana 
Renaulda. 
   — Policja… policja — mruczała Françoise. — Nigdy nie myślałam, że będę miała do czynienia z 
policją… Wiem dobrze, kto to był. Pani Daubreuil. 
   Komisarz wydał cichy okrzyk zaskoczenia. 
   — Pani Daubreuil… z położonej w pobliżu willi Marguerite? 
   — Zgadza się, monsiuer. Och, ładny z niej numerek. Kobieta pokiwała głową pogardliwie. 
   — Pani Daubreuil… — mruczał komisarz. — Niemożliwe. 
   — Voil? — dodała Françoise. — Oto co mnie spotyka za to, że wyznałam prawdę. 
   — Ależ nie — odparł sędzia uspokajająco. — Tylko byliśmy tym zaskoczeni. A więc madame 
Daubreuil  i  monsieur  Renauld,  oni  byli…?  —  przerwał  taktownie.  —  No?  Niewątpliwie  o  to 
chodziło, prawda? 
   — A skąd mam wiedzieć? O czym pan mówi? Przecież mój pan był angielskim dżentelmenem… 
bardzo  bogatym…  a  pani  Daubreuil  jest  biedna,  ale  bardzo  szykowna.  A  poza  tym  ona  mieszka 
spokojnie z córką. Niewątpliwie to kobieta z przeszłością! I nie jest już młoda — chociaż ma foi! A 
ja, która panu o tym mówię, widziałam, jak mężczyźni odwracają się i gapią na nią, gdy idzie ulicą. 
Ostatnio  wydawała  więcej  pieniędzy  —  wszyscy  w  mieście  o  tym  wiedzą!  —  Françoise 
potrząsnęła głową z absolutną pewnością. 
   Pan Hautet głaskał brodę w zamyśleniu. 
   — A pani Renauld? — zapytał. — Jak ona odnosiła się do tej… przyjaźni? 
   Françoise wzruszyła ramionami. 
   — Zawsze  była  bardzo  miła…  bardzo  uprzejma.  Ktoś  mógłby  powiedzieć,  że  niczego  sienie 
domyśla.  Ale  mimo  wszystko  —  czy  nie  jest  tak,  że  serce  cierpi,  prawda  proszę  pana? 
Obserwowałam, jak z dnia na dzień pani stawała się coraz bledsza, coraz szczuplejsza. Nie była już 

background image

 

10

tą  samą  kobietą,  która  przybyła  tu  miesiąc  temu.  Monsieur  też  się  zmienił.  On  też  miał  swoje 
zmartwienia.  Każdy  mógł  zauważyć,  że  znajduje  się  na  skraju  wyczerpania  nerwowego.  I  czy 
można się temu dziwić, skoro tak pokierował swoim romansem? Żadnej powściągliwości, żadnej 
dyskrecji. To zupełnie w angielskim stylu! 
   Oburzony  poruszyłem  się  na  krześle,  ale  sędzia,  nie  zrażony  tymi  dygresjami,  kontynuował 
pytania. 
   — Więc mówi pani, że monsieur Renauld nie musiał sam wypuszczać  madame Daubreuil. No, 
ale w końcu wyszła? 
   — Tak, proszę pana. Słyszałam, jak oboje wychodzą z gabinetu i idą do drzwi. Monsieur Renauld 
pożegnał ją i zamknął drzwi. 
   — Która to była godzina? 
   — Chyba dwadzieścia pięć minut po dziesiątej. 
   — Słyszała pani, o której pan Renauld poszedł spać? 
   — Słyszałam, jak poszedł na górę mniej więcej dziesięć minut po nas. Schody tak trzeszczą, że 
słychać, jak się po nich chodzi. 
   — I to wszystko? Słyszała pani coś niepokojącego w nocy? 
   — Nie, nic takiego nie słyszałam. 
   — Kto ze służby zszedł rano pierwszy na dół? 
   — Ja. I zaraz zobaczyłam otwarte drzwi. 
   — Czy wszystkie okna na parterze były zamknięte? 
   — Tak, panie sędzio. Nie zauważyłam nic podejrzanego. 
   — Dobrze, może pani odejść, Françoise. 
   Stara kobieta powlokła się do drzwi. W progu  obejrzała się. — Chcę panu coś powiedzieć. Ta 
madame Daubreuil, to zła kobieta! O tak, kobieta zawsze pozna się na drugiej kobiecie. Ona jest 
zła, proszę to zapamiętać — przy tych słowach potrząsnęła ze znawstwem głową i wyszła z pokoju. 
— Léonie Oulard! — krzyknął sędzia. Pojawiła się Léonie, tonąc we łzach, skłonna do histerii. Pan 
Hautet zajął się nią zręcznie. Pokojówka potwierdziła, że jej pani została zakneblowana i związana. 
Fakty  te  znacznie  wyolbrzymiła  i  udramatyzowała.  Ale,  podobnie  jak  Françoise,  w  nocy  nic  nie 
słyszała. 
   Denise potwierdziła zeznania siostry. I ona też zauważyła, że jej pan ostatnio bardzo się zmienił. 
   — Z dnia na dzień stawał się coraz bardziej markotny. Jadł mniej. Ciągle był przygnębiony. — 
Denise  miała  co  do  tego  własną  teorię.  —  Niewątpliwie  mafia  wpadła  na  jego  ślad!  Dwóch 
zamaskowanych mężczyzn… Kto inny, jak nie mafia? To straszne! 
   — Tak, tak, oczywiście — stwierdził sędzia pojednawczo. — A teraz, moja droga, powiedz nam, 
czy to ty wczoraj wieczorem wpuściłaś do domu madame Daubreuil? 
   — Nie wczoraj wieczorem, tylko przedwczoraj. 
   — Ale Françoise przed chwilą powiedziała, że madame Daubreuil była tu wczoraj wieczorem? 
   — Nie. Wczoraj wieczorem do naszego pana przyszła kobieta, ale to nie była pani Daubreuil. 
   Zaskoczony sędzia zaczął się upierać, ale dziewczyna nie ustąpiła. Znała dobrze panią Daubreuil 
z widzenia. A ta kobieta, chociaż też ciemnowłosa, była niższa i młodsza. Nic nie mogło zachwiać 
jej przekonania. 
   — Widziałaś ją już przedtem? 
   — Nigdy. — Ale myślę, że to była Angielka. 
   — Angielka? 
   — Tak,  proszę  pana.  Zapytała  o  monsieur  Renaulda  po  francusku,  ale  z  takim  akcentem…  po 
tym każdy by poznał. Poza tym, gdy wychodzili z gabinetu, mówili po angielsku. 
   — Słyszałaś, co mówili? Jak sądzę zrozumiałaś? 
   — Mówię  dość  dobrze  po  angielsku  —  odparła  Denise  z  dumą.  —  Jednak  ta  pani  mówiła  za 
szybko, żebym mogła ją zrozumieć, ale gdy pan otwierał przed nią drzwi, usłyszałam, jak do niej 

background image

 

11

mówił…  —  przerwała,  a  następnie  powtórzyła  starannie  i  mozolnie:  — „Ta…  ta…  ale  teraz,  na 
miłość boską, niech już pani idzie!” 
   — Tak, tak, ale teraz, na miłość boską, niech już pani idzie! — powtórzył sędzia. 
   Zwolnił  Denise  i  po  chwili  zastanowienia  polecił  wezwać  Françoise.  Zaraz  na  wstępie  zapytał, 
czy przypadkiem nie pomyliła się co do wieczoru, w którym złożyła wizytę pani Daubreuil. Jednak 
Françoise  okazała  niespodziewany  upór.  Madame  Daubreuil  przyszła  wczoraj  wieczorem.  Bez 
wątpienia to była ona. Denise chciała na siebie zwrócić uwagę, voil? tout!* Dlatego snuła opowieść 
o  jakiejś  dziwnej  kobiecie.  No  i  z  pewnością  chciała  się  pochwalić  znajomością  angielskiego! 
Pewnie  jej  pan  nigdy  nie  wypowiedział  takiego  zdania  po  angielsku,  ale  —  nawet  gdyby 
wypowiedział  —  to  i  tak  o  niczym  nie  świadczy,  ponieważ  pani  Daubreuil  doskonale  mówi  po 
angielsku i zwykle używa tego języka w rozmowie z państwem Renauld. 
   — Widzi pan, panicz Jack, syn naszego pana, prawie zawsze tu przebywał, a on mówi bardzo źle 
po francusku. 
   Sędzia  nie  upierał  się  więcej.  Zmienił  temat  i  zapytał  o  szofera.  W  odpowiedzi  usłyszał,  że 
wczoraj pan Renauld oświadczył, iż nie będzie potrzebował samochodu i szofer może wziąć urlop. 
   Poirot zmarszczył w zamyśleniu brwi. 
   — O co chodzi? — wyszeptałem. Potrząsnął głową niecierpliwie i zapytał: 
   — Przepraszam, panie Bex, monsieur Renauld z pewnością miał prawo jazdy? 
   Sędzia spojrzał na Franpoise i stara kobieta natychmiast odparła: 
   — Nie, proszę pana, on nie potrafił prowadzić samochodu. 
   Poirot jeszcze mocniej zmarszczył brwi. 
   — Możesz mi powiedzieć, o co ci chodzi? — zniecierpliwiłem się. 
   — Nie rozumiesz? W liście napisał, że przyśle po nas samochód do Calais. 
   — Może miał na myśli samochód wynajęty — podsunąłem. 
   — Niewątpliwie,  choć  po  co  wynajmować  samochód,  skoro  ma  się  własny?  Dlaczego  akurat 
wczoraj, w dzień naszego przyjazdu, nagle wysłał szofera na urlop? Czy istniał jakiś powód, dla 
którego chciał się go pozbyć przed naszym przybyciem? 
 
ROZDZIAŁ CZWARTY 
LIST OD BELLI 
    
   Françoise opuściła pokój. Sędzia w zamyśleniu bębnił palcami po stole. 
   — Monsieur  Bex  —  powiedział  w  końcu  —  mamy  wyraźną  sprzeczność  zeznań.  Której 
powinniśmy wierzyć? Françoise czy Denise? 
   — Denise  —  odparł  zdecydowanym  tonem  komisarz.  —  To  ona  otworzyła  drzwi  tej  pani. 
Françoise jest stara i uparta, a w dodatku wyraźnie nie lubi pani Daubreuil. Poza tym posiadamy 
dokument świadczący, że Renauld uwikłał się w intrygę miłosną z inną kobietą. 
   — Tiens!  —  wykrzyknął  monsieur  Hautet.  —  Zapomnieliśmy  o  tym  poinformować  monsieur 
Poirota.  —  Poszukał  między  papierami  leżącymi  na  stole  i  wręczył  jeden  z  nich  mojemu 
przyjacielowi. — Ten list, monsieur Poirot, znaleźliśmy w kieszeni płaszcza zamordowanego 
   Poirot rozłożył list. Był bardzo pognieciony. Napisała go po angielsku niewprawna ręka: 
    
   Mój Najdroższy, 
   Dlaczego tak długo do mnie nie piszesz? Czy  kochasz mnie jeszcze? Twoje ostatnie listy były 
takie  inne,  zimne  i  obce,  a  teraz  takie  długie  milczenie.  Boję  się.  Czyżbyś  już  przestał  mnie 
kochać?  Ależ  to  niemożliwe  —  jaka  ja  głupia  —  po  co  wyobrażam  sobie  takie  straszne  rzeczy! 
Gdybyś  naprawdę  przestał  mnie  kochać,  nie  wiem,  co  bym  zrobiła.  Pewnie  zabiłabym  się!  Nie 
mogę żyć bez Ciebie. Czasem wyobrażam sobie, że stoi między nami inna kobieta. Powiedz, żeby 
się strzegła… i ty też strzeż się! Prędzej cię zabiję, niż oddam innej! Przysięgam! 

background image

 

12

   Ale po co wypisuję takie bzdury. Ty mnie kochasz i ja kocham ciebie… tak, kocham, kocham, 
kocham! 
Twoja i tylko twoja, ubóstwiająca cię 
Bella 
    
   Nie było daty ani adresu nadawcy. Poirot z poważnym wyrazem twarzy zwrócił list sędziemu. 
   — I jakie są panów przypuszczenia…? 
   Sędzia wzruszył ramionami. 
   — Monsieur Renauld z pewnością miał kochankę w Anglii… o imieniu Bella! Przyjechał tutaj, 
poznał  madame  Daubreuil  i  zaczął  z  nią  romansować.  Wtedy  jego  stosunek  do  tamtej  stał  się 
chłodniejszy, a ona natychmiast zaczęła coś podejrzewać. Ten list zawiera wyraźną pogróżkę. Na 
pierwszy  rzut  oka  sprawa  wydaje  się  bardzo  prosta.  Zazdrość!  To,  że  Renauld  otrzymał  cios  w 
plecy, wydaje się wskazywać, że zabiła go kobieta. 
   Poirot skinął głową. 
   — Sztylet  w  plecach,  tak…  ale  nie  grób!  Kopanie  grobu  to  ciężka  i  żmudna  praca,  której  nie 
podoła kobieta. To może wykonać tylko mężczyzna. 
   — Tak, tak, ma pan rację! — wykrzyknął podniecony komisarz. — Nie pomyśleliśmy o tym. 
   — Jak powiedziałem — ciągnął sędzia — na pierwszy rzut oka sprawa wydaje się bardzo prosta, 
ale  zamaskowani  mężczyźni  i  list,  który  otrzymał  pan  od  Renaulda,  bardzo  ją  komplikują.  To 
zupełnie  zmienia  sytuację,  wydaje  się,  że  mamy  dwie,  nie  powiązane  ze  sobą  i  różniące  się 
okoliczności. Czy sądzi pan, że list, który pan otrzymał, może dotyczyć Belli i jej pogróżek? 
   Poirot potrząsnął głową. 
   — Nie. Taki człowiek jak Renauld, który obijał się po całym świecie i prowadził awanturnicze 
ż

ycie, nie będzie prosił o pomoc w obawie przed kobietą. 

   Sędzia skinął głową z głębokim przekonaniem. 
   — Zgadzam się z panem. Zatem rozwiązania zagadki tego listu musimy poszukać… 
   — W Santiago — dokończył komisarz. — Niezwłocznie wyślę telegram do policji w Santiago z 
prośbą o informacje dotyczące zamordowanego z czasów jego pobytu w tym mieście. Musimy się 
dowiedzieć o jego romansach, jakie prowadził interesy, jakich miał przyjaciół i wrogów.  Byłoby 
dziwne, gdybyśmy w ten sposób nie znaleźli klucza do rozwiązania zagadki morderstwa. 
   Komisarz rozejrzał się, oczekując aprobaty. 
   — Wspaniale! — powiedział Poirot z uznaniem. — Czy wśród papierów Renaulda znaleźliście 
inne listy Belli? —— zapytał. 
   — Nie,  ale  oczywiście  w  pierwszym  rzędzie  przejrzeliśmy  tylko  dokumenty  znajdujące  się  w 
jego  gabinecie.  Jednak  nie  znaleźliśmy  nic  interesującego.  Wszystko  wydaje  się  normalne  i 
uczciwe. Natomiast zainteresował nas jego testament. Oto on. 
   Poirot zaczął czytać. 
   — Tak. Zapis tysiąca funtów dla pana Stonora… Kim jest pan Stonor? 
   — To sekretarz Renaulda. Został w Anglii, ale przyjeżdżał tu kilka razy na weekendy. 
   — Cały  majątek  zapisuje  bez  zastrzeżeń  swej  ukochanej  żonie,  Eloise.  Prosty,  legalny  zapis. 
Podpisany przez dwóch świadków, Denise i Françoise. Nie widzę w nim nic niezwykłego. 
   Poirot zwrócił testament sędziemu. 
   — Być może — wtrącił Bex — ale nie zwrócił pan uwagi na… 
   — Datę? — szybko przerwał Poirot. — Ależ tak, zauważyłem. Sprzed dwóch tygodni. Zapewne 
wtedy  otrzymał  pierwszą  pogróżkę.  Wielu  bogatych  ludzi  umiera  bez  testamentu,  ponieważ  nie 
przychodzi  im  do  głowy,  że  mogliby  umrzeć.  Ale  niebezpiecznie  jest  przedwcześnie  wyciągać 
wnioski. Jednak w tym wypadku wyraźnie widać uczucie i przywiązanie do żony, mimo różnych 
miłosnych intryg. 
   — Tak — odparł z powątpiewaniem pan Hautet. — Lecz może to nie w porządku w stosunku do 
syna, którego całkowicie uzależnił od matki. Gdyby wyszła powtórnie za mąż za kogoś, kto by ją 

background image

 

13

całkowicie zdominował, mogłoby się okazać, że chłopiec nigdy nie ujrzy grosza z pieniędzy ojca. 
Poirot wzruszył ramionami. 
   — Człowiek, to stworzenie próżne. Monsieur Renauld bez wątpienia wyobrażał sobie, że wdowa 
po nim nigdy powtórnie nie wyjdzie za mąż. A jeśli chodzi o syna — to uważał, że bezpieczniej 
będzie pozostawić pieniądze w rękach matki. Synowie bogaczy bywają przysłowiowo rozrzutni. 
   — Może  ma  pan  rację.  A  teraz,  monsieur  Poirot,  z  pewnością  zechce  pan  obejrzeć  miejsce 
zbrodni.  Przykro  mi,  ale  ciało  zostało  zabrane.  Jednak  mamy  fotografie  zrobione  pod  różnymi 
kątami i otrzyma je pan, jak tylko zostaną wywołane. 
   — Dziękuję. Jest pan bardzo uprzejmy. Komisarz wstał. 
   — Panowie, proszę za mną. 
   Otworzył drzwi i skłonił się ceremonialnie, puszczając przodem Poirota. Poirot, również bardzo 
uprzejmy, cofnął się i skłonił przed komisarzem. 
   — Pan pierwszy. 
   — Ależ pan, monsieur. 
   W końcu jakoś udało im się wyjść do holu. 
   — Czy to tu jest gabinet? — zapytał nagle Poirot, wskazując drzwi położone naprzeciwko. 
   — Tak. Chce pan tam wejść? 
   — Komisarz,  otworzył  drzwi  i  weszli  do  środka.  Pokój,  który  Renauld  wybrał  do  prywatnego 
użytku,  był  mały,  ale  umeblowany  wygodnie  i  z  dużym  smakiem.  Przy  oknie  umieszczono  duże 
biurko z wieloma szufladkami. Przed kominkiem stały dwa skórzane fotele, a między nimi okrągły 
stół pokryty książkami i czasopismami. 
   Poirot stał przez chwilę, uważnie się przyglądając. Potem podszedł do foteli, lekko przeciągnął 
dłonią po ich oparciach, podniósł ze stolika czasopismo, a następnie delikatnie przesunął palcem po 
dębowym blacie kredensu. Na jego twarzy ukazał się wyraz zadowolenia. 
   — Ani śladu kurzu? — zapytałem z uśmiechem. Spojrzał na mnie z uznaniem, doceniając moją 
wiedzę na temat jego szczególnych upodobań. 
   — Ani śladu, mon ami! I być może tym razem szkoda, że nie ma. 
   Jego bystre, sokole oczy, przesuwały się z miejsca na miejsce. 
   — Ach! — zauważył z ulgą — dywanik przed kominkiem leży krzywo — i pochylił się, aby go 
wyprostować.  Nagle  wydał  okrzyk  i  wyprostował  się.  Trzymał  w  ręce  mały  kawałek  różowego 
papieru. 
   — We Francji, podobnie jak w Anglii — stwierdził — służba też ma zwyczaj podmiatać śmieci 
pod dywan? 
   Bex wziął od niego skrawek papieru i zaczął go oglądać. 
   — Poznajesz to… Hastings? 
   Potrząsnąłem głową zaintrygowany — a jednak ten szczególny różowawy odcień papieru był mi 
skądś znany. Komisarz skojarzył szybciej ode mnie. 
   — To fragment czeku! — wykrzyknął. 
   Skrawek  papieru  miał  około  trzech  centymetrów  kwadratowych  i  widniało  na  nim  napisane 
atramentem słowo „Duveen”. 
   — Bien! — rzekł Bex. — Ten czek albo miał opiewać na jakiegoś Duveena, albo był przez niego 
wystawiony. 
   — Prędzej to pierwsze — stwierdził Poirot. — Ponieważ, o ile się nie mylę, napisała to ręka pana 
Renaulda. 
   Wkrótce jego domysł się potwierdził; wystarczyło porównać charakter pisma z notatką leżącą na 
biurku. 
   — Mój Boże — mruczał strapiony komisarz — wprost nie mogę sobie wyobrazić, jak mogłem to 
przeoczyć. 
   Poirot zaśmiał się. 

background image

 

14

   — Płynie z tego nauczka — zawsze zaglądaj pod dywan! Mój przyjaciel, Hastings, może panu 
coś  powiedzieć  na  temat  tego,  jak  bardzo  denerwuje  mnie  bałagan.  Gdy  tylko  ujrzałem,  że  ten 
dywanik leży  krzywo, powiedziałem sobie tiens! Nie dał się odsunąć, bo zahaczył o nogi  fotela. 
Może leżeć pod nim coś, co przeoczyła nasza dobra Françoise. 
   — Françoise? 
   — Albo Denise, czy Léonie. Ten, kto tu sprzątał. A musiał ktoś sprzątać dziś rano, nie znalazłem 
bowiem śladu kurzu. Zrekonstruujmy  więc wydarzenia: wczoraj, być może wieczorem, monsieur 
Renauld  wypisał  czek  komuś  o  nazwisku  Duveen.  Potem  podarł  go  i  rzucił  na  podłogę.  Dziś 
rano… 
   Monsieur Bex niecierpliwie nacisnął dzwonek. 
   Zjawiła  się  Françoise.  Tak,  na  podłodze  było  pełno  skrawków  papieru.  Co  z  nimi  zrobiła? 
Oczywiście spaliła w kuchennym piecu! A co innego mogła zrobić? 
   Bex zwolnił ją gestem rozpaczy. Po chwili jego twarz rozpromieniła się i podbiegł do biurka. Po 
chwili  znalazł  książeczkę  czekową  zamordowanego.  Jednak  czekało  go  rozczarowanie.  Ostatni 
odcinek czeku był czysty. 
   — Odwagi!  —  wykrzyknął  Poirot,  klepiąc  go  po  plecach.  —  Niewątpliwie  madame  Renauld 
będzie mogła powiedzieć nam coś na temat owej tajemniczej osoby nazwiskiem Duveen. 
   — Racja — twarz komisarza rozjaśniła się. — Przejdźmy zatem do oględzin ciała. 
   Już miał wychodzić, gdy Poirot zauważył zdawkowo: 
   — To w tym pokoju monsieur Renauld przyjmował gościa wczoraj wieczorem, prawda? 
   — Tak. Ale na jakiej podstawie pan tak sądzi? 
   — Na podstawie tego. Znalazłem to na oparciu fotela — pokazał trzymany między kciukiem a 
palcem wskazującym długi czarny włos. Włos kobiety! 
   Pan Bex zaprowadził nas za dom, do malej szopy przylegającej do willi. Wyjął z kieszeni klucz i 
otworzył drzwi. 
   — Ciało  leży  tutaj.  Usunęliśmy  je  z  miejsca  zbrodni  tuż  przed  przybyciem  panów,  zaraz  po 
sporządzeniu odpowiednich zdjęć. 
   Weszliśmy  do  środka.  Zamordowany  leżał  na  ziemi,  przykryty  prześcieradłem.  Bex  zręcznie 
odsłonił nakrycie. Renauld był szczupłym mężczyzną średniego wzrostu. Miał około pięćdziesięciu 
lat,  jego  ciemne  włosy  zaczynały  siwieć.  Był  gładko  ogolony,  miał  długi,  cienki  nos  i  blisko 
osadzone  oczy.  Oliwkowa  cera  świadczyła  o  długim  przebywaniu  pod  niebem  tropików. 
Rozchylone wargi ukazywały zęby, a na twarzy zastygł wyraz absolutnego zdumienia i grozy. 
   — Już z twarzy ktoś mógłby wyczytać, że otrzymał cios w plecy — zauważył Poirot. 
   Bardzo delikatnie odwrócił ciało. Między łopatkami widniała okrągła ciemna plama. W środku 
niej znajdował się w płaszczu otwór. Poirot obejrzał go z bliska. 
   — Wiecie, jakim narzędziem popełniono zbrodnię? 
   — Tkwił  w  ranie.  —  Komisarz  podał  detektywowi  szklany  słój.  Leżał  w  nim  mały  przedmiot, 
przypominający  nóż  do  rozcinania  papieru.  Miał  czarną  rękojeść  i  wąskie,  lśniące  ostrze.  Całość 
nie miała więcej jak dwadzieścia pięć centymetrów długości. Poirot sprawdził palcem ostrze. 
   — Ma foi! Ostry jak brzytwa! Piękne narzędzie zbrodni! 
   — Niestety,  nie  znaleźliśmy  na  nim  żadnych  odcisków  palców  —  zauważył  z  żalem  Bex.  — 
Morderca zapewne nosił rękawiczki. 
   — To zupełnie oczywiste — powiedział Poirot w zamyśleniu. — Nawet w Santiago znają się na 
tym. Także w Anglii wiedzą o tym różni amatorzy — a to dzięki rozreklamowaniu w prasie metody 
Bertillona.  Mimo  wszystko,  to  bardzo  ciekawe,  że  nie  było  odcisków  palców.  Przecież  to 
zdumiewająco  proste  —  zostawić  odciski  kogoś  innego.  A  policja  byłaby  zachwycona.  — 
Potrząsnął głową. — Obawiam się, że nasz morderca nie jest człowiekiem metodycznym — albo 
nie miał czasu. Ale to się okaże. 
   Ostrożnie odwrócił ciało, układając je w poprzedniej pozycji. 
   — Jak widzę, pod płaszczem miał na sobie tylko bieliznę — rzekł. 

background image

 

15

   — Tak. Badający go sędzia również był tym zdziwiony. 
   W  tym  momencie  usłyszeli  pukanie  do  drzwi.  Bex  otworzył.  Była  to  Françoise.  Z  niezdrową 
ciekawością zerknęła do środka. 
   — O co chodzi? — zapytał Bex niecierpliwie. 
   — Pani czuje się lepiej i może już odpowiadać na pytania sędziego. 
   — Dobrze — rzucił żywo komisarz. — Proszę to powtórzyć monsieur Hautetowi i powiedzieć, 
ż

e zaraz przyjdziemy. 

   Poirot ociągał się przez chwilę, spoglądając na zwłoki. Przez moment pomyślałem, że zamierza 
do  nieboszczyka  przemówić,  oświadczając  mu,  że  nigdy  nie  spocznie,  dopóki  nie  znajdzie 
mordercy. Ale gdy przemówił, zabrzmiało to jakoś niezręcznie i komentarz śmiesznie nie pasował 
do powagi chwili. 
   — Ten jego płaszcz jest dziwnie długi — zauważył z zażenowaniem. 
 
ROZDZIAŁ PIĄTY 
OPOWIEŚĆ PANI RENAULD 
    
   Razem z Hautetem, który czekał na nas w holu, weszliśmy za Françoise na piętro. Poirot szedł po 
schodach zygzakiem, co bardzo mnie zaciekawiło. Moje zdziwienie ustąpiło, gdy szepnął do mnie, 
krzywiąc się: 
   — Nic dziwnego, że służba słyszała, jak Renauld wchodził po schodach. To nie jedna deska, ale 
całe schody tak skrzypią, że mogłyby obudzić umarłego! 
   Od szczytu schodów odchodził w bok wąski korytarz. 
   — Prowadzi do pomieszczeń dla służby — wyjaśnił Bex. 
   Françoise zapukała do ostatnich drzwi po prawej stronie głównego korytarza. 
   Słaby  głos  powiedział  „proszę”.  Weszliśmy  do  dużego,  słonecznego  pokoju  z  oknami 
wychodzącymi na morze, które w odległości około pół kilometra połyskiwało błękitem. 
   Obłożona  poduszkami,  obsłużona  już  przez  doktora  Duranda,  spoczywała  na  kanapie  wysoka, 
zwracająca  na  siebie  uwagę  kobieta.  Była  w  średnim  wieku,  i  chociaż  jej  czarne  włosy 
przyprószyła  siwizna,  najwyraźniej  promieniowała  żywotnością  i  siłą  osobowości.  Każdy 
natychmiast  mógł  się  zorientować,  że  stoi  przed  osobą,  którą  Francuzi  nazywają  une  maîtresse 
femme*. 
   Powitała nas dostojnym skinieniem głowy. 
   — Proszę, niech panowie usiądą. 
   Zajęliśmy miejsca, a sekretarz sędziego śledczego usiadł przy okrągłym stole. 
   — Mam nadzieję, madame — zaczął monsieur Hautet — że nie zmęczy panią zrelacjonowanie 
nam wypadków, jakie ostatnio się wydarzyły? 
   — Nie zmęczy, proszę pana. Wiem, jak cenny jest czas, jeśli ci podli mordercy mają zostać ujęci 
i skazani. 
   — Doskonale.  Chyba  mniej  się  pani  zmęczy,  jeśli  będę  zadawał  pytania,  na  które  pani  będzie 
odpowiadała. O której udała się pani wczoraj na spoczynek? 
   — O wpół do dziesiątej. Byłam zmęczona. 
   — A pani mąż? 
   — Zdaje się, że godzinę później. 
   — Czy zdradzał jakiś niepokój… był czymś poruszony? 
   — Nie, nie bardziej niż zwykle. 
   — Co się potem wydarzyło? 
   — Zasnęliśmy. Obudziłam się, czując, że ktoś przyciska mi dłoń do ust. Próbowałam krzyknąć, 
ale nie mogłam. W pokoju znajdowało się dwóch mężczyzn. Obaj zamaskowani. 
   — Może ich pani opisać? 

background image

 

16

   — Jeden  wysoki,  z  długą  czarną  brodą,  drugi  niski,  gruby  i  miał  rudą  brodę.  Obaj  nosili 
zasłaniające oczy kapelusze. 
   — Hm… — mruknął sędzia w zamyśleniu — obawiam się, że coś tu za dużo tych bród. 
   — Myśli pan, że były fałszywe? 
   — Tak, madame. Ale proszę mówić dalej. 
   — Trzymał mnie ten niższy. Wetknął mi w usta knebel, a potem związał ręce i nogi. Drugi stał 
nad moim mężem. Chwycił z toaletki nóż do przecinania papieru i przytknął ostrze do jego piersi. 
Gdy  niższy  skończył  mnie  wiązać,  przyłączył  się  do  tamtego  i  obaj  zmusili  mego  męża,  żeby 
wyszedł  z  nimi  do  ubieralni.  Leżałam  niemal  omdlała  ze  strachu,  ale  mimo  to  rozpaczliwie 
nadsłuchiwałam. 
   Mówili za cicho, żebym zrozumiała słowa. Ale rozpoznałam język, jakąś wulgarną, hiszpańską 
gwarę, jaką posługują się w pewnych częściach Ameryki Południowej. Zdawało się, że domagają 
się czegoś od męża i kiedy gniewnie podnieśli głos usłyszałam, jak ten wyższy powiedział: „Wiesz, 
czego  chcemy?  Musisz  nam  zdradzić  tajemnicę!”  Nie  wiem,  co  mój  mąż  odpowiedział,  ale  ten 
drugi odparł z wściekłością: „Łżesz! Wiemy, że to masz. Gdzie są klucze?” 
   Potem usłyszałam, jak wysuwają szuflady. W ubieralni znajdowała się w ścianie kasa pancerna, 
w  której  mąż  zwykle  trzymał  dość  dużą  sumę  pieniędzy  na  bieżące  wydatki.  Później  Léonie 
powiedziała mi, że kasa jest otwarta i pieniądze zniknęły, ale najwyraźniej nie znaleźli tego, czego 
szukali,  ponieważ  ten  niższy  zaklął  i  rozkazał  mojemu  mężowi  ubrać  się.  Krótko  potem 
zaniepokoił ich jakiś hałas w domu i na pół ubranego męża wepchnęli z powrotem do sypialni. 
   — Przepraszam — wtrącił Poirot — czy nie ma innego wyjścia z ubieralni? 
   — Nie,  proszę  pana,  tylko  przez  sypialnię.  Niższy  mężczyzna  szedł  przed  moim  mężem,  a 
wysoki  za  nim,  ciągle  z  nożem  w  ręce.  Paul  próbował  podejść  do  mnie.  Ujrzałam  jego  pełen 
cierpienia  wzrok.  Odwrócił  się  do  swoich  prześladowców.  „Muszę  z  nią  porozmawiać”, 
powiedział. Potem zbliżył się do łóżka i rzekł: „Wszystko w porządku, Eloise. Nie bój się, do rana 
wrócę”. Ale chociaż próbował mówić spokojnie, wyraźnie widziałam w jego oczach grozę. Potem 
popędzili go do drzwi i wysoki powiedział: „Wydasz jakiś dźwięk — i jesteś martwy, pamiętaj”. 
Później  musiałam  zemdleć.  Następną  rzeczą,  jaką  pamiętam,  to  jak  Léonie  rozcierała  mi  ręce  i 
podawała brandy. 
   — Pani Renauld — spytał sędzia — domyśla się pani, czego bandyci szukali? 
   — Ani trochę. 
   — Wiedziała pani, że mąż się czegoś bał? 
   — Tak. Zauważyłam w nim zmianę. 
   — Kiedy? 
   Pani Renauld zastanawiała się. 
   — Jakieś dziesięć dni temu. 
   — Nie dawniej? 
   — Możliwe, ale wtedy to zauważyłam. 
   — Nie pytała pani męża o powód tej zmiany? 
   — Tylko raz, ale udzielił mi jakiejś wymijającej odpowiedzi. Niemniej byłam przekonana, że coś 
go strasznie gnębi. Jednak, skoro wyraźnie chciał coś przede mną ukryć, próbowałam udawać, że 
nic nie dostrzegam. 
   — Wiedziała pani, że zwrócił się o pomoc do detektywa? 
   — Do detektywa? — wykrzyknęła pani Renauld, zaskoczona. 
   — Tak,  do  tego  dżentelmena  —  do  monsieur  Herkulesa  Poirota.  —  (Poirot  skłonił  się.)  — 
Przyjechał dziś rano w odpowiedzi na wezwanie pani męża. 
   Sędzia wyjął z kieszeni list Renaulda i wręczył go pani Renauld. 
   Przeczytała go z niekłamanym zdumieniem. 
   — Nie miałam o tym pojęcia. Wyraźnie uświadamiał sobie grożące mu niebezpieczeństwo. 

background image

 

17

   — Proszę, żeby była pani ze mną zupełnie szczera. Czy  w życiu pani  męża, z czasu pobytu w 
Ameryce  Południowej,  wydarzyło  się  coś,  co  mogłoby  rzucić  światło  na  powód  jego  nagłej 
ś

mierci? 

   Pani Renauld zamyśliła się głęboko, ale w końcu potrząsnęła przecząco głową. 
   — Nic  takiego  nie  przychodzi  mi  na  myśl.  Mój  mąż  z  pewnością  miał wielu  wrogów,  ludzi,  z 
którymi  stykał  się  w  różnych  sprawach,  ale  nie  wiem  o  niczym  szczególnym.  Nie  mogę  też 
powiedzieć, że nie było różnych incydentów — ja po prostu o nich nie wiedziałam. 
   Sędzia z roztargnieniem gładził brodę. 
   — Może pani podać godzinę napadu? 
   — Tak,  doskonale  pamiętam,  jak  zegar  na  gzymsie  kominka  wybił  drugą.  —  Wskazała  głową 
stojący na środku gzymsu podróżny zegar w skórzanym futerale. 
   Poirot wstał, obejrzał dokładnie zegar i kiwnął głową zadowolony. 
   — A tutaj — wykrzyknął Bex — leży zegarek na rękę. Najwyraźniej strącił go z toaletki któryś z 
bandytów i zgniótł butem. Zapewne nie sądzili, że będzie świadczyć przeciwko nim. 
   Ostrożnie pozbierał okruchy szkiełka. Nagle jego twarz zmieniła się pod wpływem zdumienia. 
   — Mon Dieu! — wykrzyknął. 
   — O co chodzi? 
   — Wskazówki zatrzymały się na siódmej! 
   — Co  takiego?  —  sędzia  śledczy  był  również  zdumiony.  Jednak  Poirot,  ze  zwykłą  sobie 
zręcznością, wziął od zaskoczonego komisarza zegarek, przyłożył do ucha i uśmiechnął się. 
   — Szkło jest zbite, ale zegarek ciągle chodzi. 
   To wyjaśnienie powitano uśmiechem ulgi. Ale sędzia myślał już o czymś innym. 
   — Przecież teraz nie jest godzina siódma? 
   — Nie — odparł Poirot łagodnie — teraz jest kilka minut po piątej. Czy pani zegarek się spieszy, 
madame? 
   Pani Renauld zmarszczyła brwi zakłopotana. 
   — Spieszy się — przyznała — ale nie wiedziałam, że aż tak bardzo. 
   Sędzia z gestem zniecierpliwienia zostawił na boku problem zegarka i wrócił do przesłuchania. 
   — Madame, frontowe drzwi znaleziono otwarte. To prawie pewne, że mordercy tą drogą dostali 
się do domu, ale nie było żadnych śladów włamania. Jak pani to wytłumaczy? 
   — Może mój mąż przed udaniem się na spoczynek wyszedł na przechadzkę i zapomniał za sobą 
zamknąć drzwi. 
   — Pani uważa, że coś takiego mogło się zdarzyć? 
   — Tak. Mój mąż był bardzo roztargniony. 
   Mówiąc to lekko zmarszczyła brwi, jakby kiedyś denerwowała ją ta cecha zmarłego. 
   — Myślę,  że  możemy  z  tego  wysnuć  tylko  jeden  wniosek  —  zauważył  nagle  komisarz.  — 
Ponieważ ci ludzie nalegali, żeby monsieur Renauld ubrał się, można przyjąć, że chcieli go zabrać 
do miejsca, w którym ukryta była owa „tajemnica”. A to miejsce znajduje się gdzieś daleko poza 
obrębem willi. 
   Sędzia skinął głową. 
   — Tak, daleko, a jednak nie tak daleko, przecież mówił, że wróci rano. 
   — O której odchodzi ostatni pociąg z Merlinville? — zapytał Poirot. 
   — O 11.50 w jednym  kierunku, a o 12.17 w drugim,  ale bardziej prawdopodobne, że mieli do 
dyspozycji jakiś własny pojazd. 
   — Oczywiście — zgodził się Poirot, wyglądając na strapionego. 
   — Może  nie  będzie  trudno  ich  wyśledzić  —  kontynuował  sędzia.  —  Motocykl  z  dwoma 
obcokrajowcami  z  pewnością  został  przez  kogoś  zauważony.  To  bardzo  ważny  punkt,  monsieur 
Bex. 
   Uśmiechnął się do siebie, ale zaraz spoważniał i zwrócił się z pytaniem do pani Renauld: 
   — Zna pani kogoś o nazwisku Duveen? 

background image

 

18

   — Duveen — powtórzyła pani Renauld, zastanawiając się. — Nie. Nie mogę sobie przypomnieć. 
   — Nigdy pani nie słyszała, żeby mąż wymieniał to nazwisko? 
   — Nigdy. 
   — Zna pani kogoś imieniem Bella? 
   W tym momencie pilnie obserwował panią Renauld. Spodziewał się zaskoczenia, jakichś oznak 
gniewu  lub  błysku  świadczących  o  znajomości  tego  imienia,  ale  ona  tylko  potrząsnęła  głową 
przecząco. 
   — Wie pani, że mąż miał wczoraj wieczorem gościa? — kontynuował. 
   Zobaczył, że jej policzki lekko się zaróżowiły, jednak odparła spokojnie: 
   — Nie, kto to był? 
   — Kobieta. 
   — Doprawdy? 
   Chwilowo  sędzia  nie  uważał  za  stosowne  zdradzać  więcej.  Wydawało  się  nieprawdopodobne, 
aby  pani  Daubreuil  miała  coś  wspólnego  z  morderstwem  i  nie  chciał  niepokoić  pani  Renauld 
bardziej  niż  to  konieczne.  Skinął  na  komisarza,  który  wstał  i  podszedł  z  szklanym  słojem,  który 
widzieliśmy w szopie. Wyjął z niego sztylet. 
   — Madame ~ powiedział łagodnie — poznaje pani ten przedmiot? 
   Wydała cichy okrzyk. 
   — Tak, to mój sztylecik. — Ujrzawszy plamę, cofnęła się gwałtownie, jej oczy rozszerzyły się ze 
zgrozy. — Czy to… krew? 
   — Tak, madame. Tym sztyletem zamordowano pani męża. — Szybko schował broń. — Jest pani 
całkiem pewna, że właśnie ten nóż leżał wczoraj wieczorem na pani toaletce? 
   — Och… tak. To prezent od mojego syna. W czasie wojny służył w lotnictwie. Sfałszował datę 
urodzenia,  podając,  że  jest  starszy.  —  W  głosie  matki  zabrzmiała  nuta  dumy.  —  Ten  sztylet 
wykonano z części samolotu i otrzymałam go od syna jako pamiątkę z wojny. 
   — Rozumiem, madame. To nasuwa nam następne pytanie. Chodzi o pani syna, gdzie jest teraz? 
Należy go bezzwłocznie zawiadomić telegraficznie. 
   — Jack? Jest w drodze do Buenos Aires. 
   — Co takiego? 
   — Tak.  Mąż  wczoraj  do  niego  telegrafował.  Wysłał  go  w  interesach  do  Paryża,  ale  wczoraj 
dowiedział się, że musi natychmiast udać się do Ameryki Południowej. W nocy z Cher—bourga 
odpływał statek do Buenos Aires i mąż zatelegrafował do syna, żeby na niego wsiadł. 
   — Wie pani, co miał załatwić w Buenos Aires? 
   — Nie, monsieur, nie mam pojęcia, ale Buenos Aires nie było docelowym miastem. Syn miał się 
stamtąd udać do Santiago. 
   — Santiago! Znowu Santiago! —wykrzyknę! i jednocześnie sędzia i komisarz. 
   Nie zdołaliśmy się jeszcze otrząsnąć ze zdumienia kiedy Poirot podszedł do pani Renauld. Dotąd 
stał przy oknie, sprawiając wrażenie pogrążonego w zadumie, i wątpiłem, czy zwracał uwagę na to, 
co się dzieje w pokoju. 
   — Pardon, madame — skłonił się — czy mogę obejrzeć nadgarstki pani rąk? 
   Pani Renauld, trochę zaskoczona, podała mu obie ręce. Wokół nadgarstków widniały czerwone 
ś

lady  okrutnie  zaciśniętych  sznurów.  Wydawało  mi  się,  że  w  oczach  Poirota  dostrzegam  błysk 

zaciekawienia. 
   — To  musiało  pani  sprawić  wielki  ból  —  zauważył  i  znowu  odniosłem  wrażenie,  że  był  tym 
mocno zaintrygowany. 
   — Trzeba  natychmiast  wysłać  depeszę  do  pana  Renauld  juniora.  Musimy  się  od  niego 
dowiedzieć,  po  co  jedzie  do  Santiago.  —  Zawahał  się.  —  Miałem  nadzieję,  że  będzie  tutaj,  co 
oszczędziłoby pani wiele bólu, madame. — Przerwał. 
   — Ma pan na myśli identyfikację ciała mojego męża? — zapytała cicho. 
   Sędzia skinął głową. 

background image

 

19

   — Jestem silną kobietą. Zniosę wszystkie niezbędne formalności. Jestem gotowa… możemy iść. 
   — Och… zapewniam panią, że wystarczy, jak jutro… 
   — Wolę  to  mieć  za  sobą  —  przerwała  stanowczo.  Przez  jej  twarz  przemknął  skurcz  bólu.  — 
Może mi pan podać ramię, doktorze? 
   Doktor  podszedł  szybko,  narzucił  na  ramiona  pani  Renauld  płaszcz  i zeszli  na  parter.  Pan  Bex 
pobiegł  przodem  i  otworzył  drzwi  szopy.  Po  chwili  pojawiła  się  w  progu  pani  Renauld.  Była 
bardzo blada, ale zdecydowana. Uniosła rękę do twarzy. 
   — Chwileczkę, panowie, muszę się przedtem przygotować. 
   Opuściła rękę i spojrzała na leżącego mężczyznę. Wówczas dotychczasowe opanowanie opuściło 
ją i krzyknęła rozdzierająco: 
   — Paul! Mój mąż! O, Boże! — postąpiła krok do przodu i upadła zemdlona. 
   W jednej chwili Poirot znalazł się przy niej, uniósł powieki i zbadał puls. Przekonawszy się, że 
naprawdę zemdlała, odsunął się. 
   — Drogi  przyjacielu  —  powiedział,  chwytając  mnie  za  ramię  —  jestem  skończonym  osłem! 
Jeżeli  kiedykolwiek  słyszałem  miłość  i  rozpacz  w  głosie  kobiety,  to  właśnie  teraz  byłem  tego 
ś

wiadkiem. Miałem pewien pomysł, ale okazał się zły. Eh bien! Muszę zacząć od początku! 

 
ROZDZIAŁ SZÓSTY 
MIEJSCE ZBRODNI 
    
   Lekarz i sędzia zanieśli nieprzytomną kobietę do domu. Komisarz potrząsnął głową. 
   — Pauvre femme* — mruczał do siebie. — To dla niej zbyt wielki wstrząs. No cóż, nic na to nie 
możemy poradzić. A teraz, monsieur Poirot, zechce pan obejrzeć miejsce zbrodni? 
   — Jeśli będzie pan tak łaskaw, monsieur Bex. Wyszliśmy z domu frontowymi drzwiami. W holu 
Poirot  spojrzał  na  mijane  schody  i  pokiwał  z  niezadowoleniem  głową.  —  To  wprost 
niewiarygodne, żeby służba niczego nie słyszała. Trzech mężczyzn schodzących po trzeszczących 
schodach… Przecież to może obudzić umarłego! 
   — Proszę pamiętać, że to był środek nocy. Wszyscy już spali. 
   Ale Poirot nadal kiwał głową, jakby nie w pełni akceptując to wyjaśnienie. Gdy znaleźliśmy się 
przed willą, odwrócił się i spojrzał na fasadę. 
   — Dlaczego  napastnicy  w  ogóle  sprawdzili,  czy  drzwi  frontowe  są  otwarte?  Przecież  to  było 
mało prawdopodobne. Powinni raczej zainteresować się oknami. 
   — Okna na parterze mają metalowe żaluzje — przypomniał komisarz. 
   Poirot wskazał okna na piętrze. 
   — To  okno  sypialni  pani  Renauld,  prawda?  Widzi  pan  przed  nim  drzewo,  po  którym  łatwo 
można się wspiąć? 
   — Możliwe — przyznał komisarz. — Ale wtedy zostawiliby ślady stóp na klombach. 
   Uważałem,  że  była  to  słuszna  uwaga.  Po  obu  stronach  stopni  wiodących  do  drzwi  frontowych 
znajdowały się owalne klomby, obsadzone szkarłatnym geranium. Wspomniane drzewo rosło tuż 
przy jednym z klombów i nie można się było do niego dostać bez wejścia między kwiaty. 
   — W  czasie  bezdeszczowej  pogody  na  ścieżkach  nie  mogły  się  odbić  ślady  —  kontynuował 
komisarz — ale na miękkiej ziemi klombu to zupełnie coś innego. 
   Poirot podszedł do klombu i zaczął go dokładnie badać. Tak jak powiedział Bex, miękka ziemia 
była zupełnie gładka, kwiaty nienaruszone. 
   Poirot  skinął  głową,  sprawiając  wrażenie  przekonanego  i  ruszyliśmy  dalej.  Nagle  szybko 
podszedł do drugiego klombu i zaczął go badać. 
   — Monsieur Bex! — zawołał. — Proszę spojrzeć. Znajdzie pan tu wiele interesujących śladów. 
   Komisarz podszedł… i uśmiechnął się. 

background image

 

20

   — Drogi monsieur Poirot, to są niewątpliwie ślady podkutych butów ogrodnika. W każdym razie 
nie mają one żadnego znaczenia, w tym miejscu bowiem nie rośnie drzewo, po którym można się 
wspiąć na piętro. 
   — To  prawda  —  zgodził  się  niechętnie  Poirot.  —  Zatem  uważa  pan,  że  te  ślady  są  bez 
znaczenia? 
   — Całkowicie bez znaczenia. 
   W tym momencie, ku mojemu zaskoczeniu, Poirot powiedział: 
   — Nie  zgadzam  się  z  panem.  Mam  pewien  pomysł  i  moim  zdaniem  te  ślady  są  najważniejszą 
rzeczą, jaką dotąd widzieliśmy. 
   Bex  w  milczeniu  tylko  wzruszył  ramionami.  Był  zbyt  uprzejmy,  aby  wydać  w  tej  sprawie 
swojąopinię. 
   — Możemy już iść? — zapytał. 
   — Oczywiście. Zajmę się tymi śladami później — odparł Poirot wesoło. 
   Bex nie prowadził nas do bramy, skręcił w alejkę biegnącą wzdłuż żywopłotu i okrążającą willę. 
Nagle znaleźliśmy się na niewielkiej polance, z której otwierał się widok na morze. Stała tu ławka, 
a niedaleko od niej widać było dość zniszczoną szopę. W odległości kilku kroków od niej ciągnęła 
się równa linia niskich krzaków znaczących granicę posiadłości. Komisarz rozgarnął krzewy i po 
chwili  znaleźliśmy  się  na  rozległym,  otwartym  terenie.  Rozejrzałem  się  i  zobaczyłem  coś,  co 
napełniło mnie zdumieniem. 
   — Przecież to pole golfowe! — wykrzyknąłem. 
   Bex skinął głową. 
   — Jeszcze  nie  jest  ukończone  —  wyjaśnił  —  mam  nadzieję,  że  zostanie  udostępnione  w 
przyszłym miesiącu. Właśnie tu wcześnie rano robotnicy znaleźli ciało. 
   Wydałem cichy okrzyk. Trochę na lewo ode mnie przy długim, wąskim rowie, twarzą do ziemi 
leżał  jakiś  człowiek!  Serce  zabiło  mi  gwałtownie  i  przez  chwilę  pomyślałem,  że  powtórzyła  się 
wczorajsza tragedia. Ale komisarz rozwiał moje złudzenie. Podszedł do „nieboszczyka” i zawołał z 
gniewem: 
   — Gdzie jest policja? Przecież wydałem wyraźny rozkaz, że nikomu nie wolno tu wchodzić bez 
odpowiedniego zezwolenia! 
   Człowiek leżący na ziemi odwrócił głowę. 
   — Mam odpowiednie zezwolenie — wyjaśnił i wolno podniósł się z ziemi. 
   — Ach,  to  przecież  monsieur  Giraud  —  zawołał  komisarz.  Nie  miałem  pojęcia,  że  pan  już 
przyjechał. Sędzia śledczy niecierpliwie czeka na pana. 
   W  czasie,  gdy  to  mówił,  przyglądałem  się  z  wielkim  zainteresowaniem  przybyłemu.  Znałem  z 
nazwiska słynnego detektywa z paryskiej S?reté i bardzo chciałem go poznać osobiście. Był bardzo 
wysoki,  miał  około  trzydziestu  łat,  kasztanowe  włosy,  wąsy  i  wojskową  postawę.  W  jego 
zachowaniu  znać  było  arogancję  świadczącą  o  tym,  że  jest  w  pełni  świadom  wagi  swego 
stanowiska. Gdy Bex przedstawił nas, nadmieniając, że Poirot jest jego kolegą po fachu, w oczach 
Francuza pojawił się błysk zainteresowania. 
   — Słyszałem o panu, monsieur Poirot — rzekł. — Niegdyś był pan bardzo znany, prawda? Ale 
teraz metody śledztwa bardzo się zmieniły. 
   — Jednak zbrodnie pozostały takie same — zauważył Poirot łagodnie. 
   Od  razu  zauważyłem,  że  Giraud  był  wrogo  nastawiony.  Nie  chciał  z  nikim  współpracować  i 
czułem, że jeśli wpadnie na jakiś ważny trop, to bardziej niż prawdopodobne, że zatrzyma to dla 
siebie. 
   — Sędzia śledczy… — zaczął znowu Bex. Ale Giraud przerwał mu szorstko: 
   — Gwiżdżę  na  sędziego  śledczego!  Najważniejsza  rzecz  to  dobre  światło.  Za  pół  godziny 
praktycznie  nic  nie  będzie  widać.  Wiem  wszystko  na  temat  tej  sprawy.  Przesłuchania  mogą 
zaczekać do jutra, ale jeśli mordercy zostawili jakieś ślady, to tu należy ich szukać. Czy to pańscy 

background image

 

21

funkcjonariusze  zadeptali  tu  wszystko?  Myślałem,  że  w  dzisiejszych  czasach  policja  jest 
bystrzejsza. 
   — Zapewniam, że to nie oni. Te wszystkie ślady pozostawili robotnicy, którzy odkryli ciało. 
   Giraud chrząknął niezadowolony. 
   — Przez żywopłot wyraźnie przedzierało się trzech mężczyzn — jednak byli bardzo sprytni. W 
ś

rodku można rozpoznać ślady stóp Renaulda, ale ślady pozostałych dwóch osób zostały starannie 

zatarte. Nie chcieli ryzykować, chociaż na tym twardym gruncie byłyby prawie niewidoczne. 
   — Pan szuka śladów zewnętrznych — zauważył Poirot. — Prawda? 
   Detektyw spojrzał na niego zdumiony. 
   — Oczywiście. 
   Na ustach Poirota ukazał się nikły uśmieszek. Zdawało się, że chce jeszcze coś powiedzieć, ale 
powstrzymał się. Pochylił się w miejscu, gdzie leżała łopata. 
   — Grób  wykopano  tą  łopatą  —  wyjaśnił  Girauld.  —  Ale  nic  z  tego  nie  wynika.  Należała  do 
Renaulda,  a  ten  kto  kopał,  założył  rękawiczki.  Oto  one.  —  Wskazał  nogą  leżące  obok  łopaty 
pobrudzone  ziemią  rękawiczki.  One  też  należą  do  Renaulda…  albo  do  jego  ogrodnika.  Mówię 
panu, ci, którzy popełnili tę zbrodnię, nie chcieli ryzykować. Zamordowano go własnym sztyletem 
i miał zostać pochowany w grobie wykopanym należącą do niego łopatą. Nie zamierzali zostawiać 
ż

adnych śladów! Ale ja ich dopadnę. Zawsze coś się znajdzie! 

   Uwagę  Poirota  zwróciło  coś  innego:  leżący  obok  łopaty  kawałek  ołowianej  rurki.  Dotknął  ją 
delikatnie końcem palca. 
   — To też należało do zamordowanego? — zapytał i wydało mi się, że dosłyszałem w jego głosie 
cień ironii. 
   Giraud wzruszył ramionami na znak, że nie jest tym zainteresowany. 
   — Mogła tu leżeć od wielu tygodni. To nic ciekawego. 
   — Przeciwnie, uważam, że bardzo ciekawe — sprzeciwił się łagodnie Poirot. 
   Pomyślałem, że chce po prostu rozdrażnić paryskiego detektywa, co mu się w zupełności udało, 
Giraud bowiem nagle odwrócił się, mówiąc, że nie ma ochoty marnować czasu, i znowu pochylił 
się, badając uważnie ziemię. 
   Tymczasem Poirot, jakby pod wpływem jakiegoś nowego pomysłu, wrócił na teren posiadłości, 
podszedł do małej szopy i spróbował otworzyć drzwi. 
   — Zamknięte na klucz — rzucił przez ramię Giraud. — Ale tam są tylko narzędzia ogrodnika. Ta 
łopata nie pochodzi stąd, tylko z szopy na narzędzia przy domu. 
   — To  niesamowite  —  mruknął  do  mnie  podniecony  monsieur  Bex.  —  Jest  tu  dopiero  od  pół 
godziny,  a  już  wszystko  wie!  Co  za  człowiek!  Niewątpliwie  Giraud  jest  największym  żyjącym 
detektywem. 
   Chociaż szczerze nie spodobał mi się ten detektyw, w duszy byłem pod wrażeniem. Zdawała się 
promieniować  z  niego  sprawność.  Nie  mogłem  oprzeć  się  uczuciu,  że  jak  dotąd  Poirot  nic  nie 
zrobił i to mnie zdenerwowało. Wydawało się, że zanadto się rozprasza, zwracając uwagę na jakieś 
nie mające nic wspólnego ze sprawą nieistotne drobiazgi. Jakby na potwierdzenie tego w pewnym 
momencie zapytał Bexa: 
   — Błagam, niech mi pan powie, co oznacza ta wyznaczona wapnem linia wokół grobu? Czy to 
jakiś znak zrobiony przez policję? 
   — Nie, monsieur Poirot, to związane jest z grą w golfa. Pokazuje, gdzie znajduje się zawada w 
grze. 
   — Zawada? — Poirot zwrócił się do mnie. — Czy to nieregularna dziura wypełniona piaskiem, z 
nasypem z jednej strony? 
   Przytaknąłem. 
   — Monsieur Renauld niewątpliwie grał w golfa? 
   — Tak,  był  zapalonym  graczem.  To  pole  głównie  było  jego  dziełem  i  to  on  w  większości 
finansował prowadzone roboty. Brał nawet udział w projektowaniu. 

background image

 

22

   Poirot w zamyśleniu skinął głową. Potem zauważył: 
   — Niezbyt  szczęśliwie  wybrano  miejsce  na  pochowanie  ciała,  prawda?  Przecież  robotnicy 
przekopując teren mogli znaleźć ciało. 
   — Właśnie  —  wykrzyknął  triumfalnie  Giraud.  —  A  to  dowodzi,  że  mordercy  byli  w  tych 
stronach obcy. W ten sposób mamy wspaniały dowód pośredni. 
   — Tak — rzekł z powątpiewaniem Poirot. — Nikt nie pochowałby w tym miejscu ciała, chyba 
ż

e… chciał, aby je odkopano. Ale przecież to absurd, prawda? 

   Giraud nawet nie zadał sobie trudu, aby odpowiedzieć. 
   — Tak — dodał Poirot, z jakiegoś powodu niezadowolony. — Tak… to niewątpliwie… absurd! 
 
ROZDZIAŁ SIÓDMY 
TAJEMNICZA MADAME DAUBREUIL 
    
   W  drodze  powrotnej  do  willi  pan  Bex  przeprosił,  że  musi  nas  opuścić,  ale  powinien  uprzedzić 
sędziego  śledczego  o  przybyciu  Girauda.  Sam  Giraud  oczywiście  był  zachwycony,  gdy  Poirot 
oświadczył,  że  widział  już  wszystko,  co  chciał  widzieć.  Przed  opuszczeniem  pola  golfowego 
zobaczyliśmy jeszcze, jak Giraud czołga się na czworakach, z godną podziwu gorliwością badając 
każdy skrawek terenu. Gdy zostaliśmy sami Poirot, zgadując moje myśli, zauważył ironicznie, 
   — Nareszcie zobaczyłeś detektywa, którego możesz podziwiać — pies gończy w ludzkim ciele. 
Czy nie tak, mój przyjacielu? 
   — On, w każdym razie, coś robi w tej sprawie — stwierdziłem dość szorstko. — Jeśli jest coś do 
znalezienia, on to z pewnością znajdzie. Natomiast ty… 
   — Eh bien! Ja także coś znalazłem! Kawałek ołowianej rury. 
   — Bzdura, Poirot. Bardzo dobrze wiesz, że to bez znaczenia. Ja mam na myśli drobne rzeczy — 
ś

lady mogące nas nieomylnie zaprowadzić do morderców. 

   — Mon ami, trop długości metra jest tak samo ważny jak ten, który mierzy dwa milimetry! Co za 
romantyczny pomysł, że wszystkie ważne ślady  muszą być nieskończenie małe. Uważasz, że ten 
kawałek ołowianej rurki nie ma nic wspólnego ze zbrodnią, ponieważ tak ci powiedział Giraud. Nie 
— sprzeciwił się, gdy próbowałem się wtrącić — nie będziemy więcej na ten temat mówić. Niech 
Giraud kontynuuje swoje poszukiwania, a mnie pozwól snuć moje domysły. Cała ta sprawa wydaje 
się  dosyć  prosta…  a  jednak…  a  jednak,  mon  ami,  nie  jestem  zadowolony  !  A  wiesz  dlaczego? 
Dlatego, że zegarek na rękę spieszy się dwie godziny. Poza tym są też inne, ciekawe, nie pasujące 
do  siebie  drobne  fakty.  Na  przykład,  jeżeli  motywem  zbrodni  była  zemsta,  to  dlaczego  nie 
zasztyletowali Renaulda we śnie? 
   — Chcieli znać jakąś tajemnicę — przypomniałem. 
   Poirot z wyrazem niezadowolenia strzepnął z rękawa jakiś pyłek. 
   — No  więc,  gdzie  znajduje  się  ta  tajemnica?  Z  pewnością  gdzieś  daleko,  skoro  kazali  mu  się 
ubrać. A jednak ciało znaleziono blisko domu. A poza tym, czy to nie czysty przypadek, że taka 
broń jak sztylet była na wierzchu, pod ręką? 
   Przerwał, zmarszczył brwi i ciągną! dalej: 
   — Dlaczego służba nic nie słyszała? Może dostali środek nasenny? Czy mieli wspólnika i czy ten 
wspólnik dopilnował, żeby frontowe drzwi nie były zamknięte na klucz? Zastanawiam się, czy… 
   Nagle zatrzymał się i odwrócił do mnie. Właśnie znaleźliśmy się na głównej alei prowadzącej do 
willi. 
   — Drogi  przyjacielu,  teraz  cię  zaskoczę  —  sprawię  ci  przyjemność!  Wziąłem  sobie  do  serca 
twoje wyrzuty! Obejrzymy sobie ślady stóp! 
   — Gdzie? 
   — Na  klombie  położonym  po  prawej  stronie  od  wejścia.  Bex  twierdził,  że  to  ślady  butów 
ogrodnika. Sprawdzimy. Popatrz, właśnie zbliża się z taczką. 

background image

 

23

   Istotnie,  aleją  szedł  stary  człowiek  pchając  przed  sobą  taczkę.  Poirot  zawołał  go.  Ogrodnik 
postawił taczkę i utykając podszedł do nas. 
   — Poprosisz  go  o  but,  żeby  sprawdzić  ślady?  —  zapytałem  bez  tchu.  Wróciła  moja  wiara  w 
Poirota. Jeżeli uważa, że ślady na tym klombie maj ą znaczenie, to z pewnością są ważne! 
   — Tak — odparł Poirot. 
   — Czy jednak nie pomyśli, że to bardzo dziwne? — Nie będzie się nad tym zastanawiał. 
   Nie mogliśmy dłużej o tym mówić, ogrodnik bowiem był już blisko nas. 
   — Życzy pan sobie coś, monsieurl 
   — Tak. Dawno pracujecie w tym domu? 
   — Dwadzieścia cztery lata. 
   — I macie na imię…? 
   — Auguste, monsieur. 
   — Podziwiałem to wspaniałe geranium. Jest naprawdę wyjątkowe. Dawno je zasadziliście? 
   — Dość dawno. Ale po to, aby klomb wyglądał ładnie, od czasu do czasu trzeba coś dosadzić, 
usunąć zwiędłe kwiaty, przepikować… 
   — Wczoraj zasadziliście nowe flance? Tam pośrodku i w tym drugim klombie. 
   — Monsieur  ma  bystre  oko.  Zawsze  minie  dzień  lub  dwa,  zanim  zrównają  się  z  innymi.  Tak, 
wczoraj wieczorem w każdym klombie umieściłem po dziesięć sadzonek. Jak pan wie, nie należy 
sadzić, gdy grzeje słońce. 
   Auguste był zachwycony zainteresowaniem Poirota i stał się gadatliwy. 
   — Och, widzę tu szczególnie piękny okaz — rzekł Poirot, wskazując wybrany kwiat. — Możecie 
mi go wyjąć z ziemi? 
   — Ależ naturalnie, monsieur. 
   Stary wszedł na klomb i ostrożnie wyjął podziwianą przez Poirota sadzonkę. 
   Poirot serdecznie podziękował i Auguste odszedł z taczką. 
   — Widzisz?  —  powiedział  z  uśmiechem  Poirot,  pochylając  się  nad  klombem  i  porównując 
pozostawione przez ogrodnika ślady podkutych butów. — To zupełnie proste. 
   — Nie wiedziałem… 
   — Tego,  że  w  bucie  będzie  stopa?  Nie  wykorzystujesz  wystarczająco  możliwości  swego 
wspaniałego umysłu. No więc, co z tymi śladami? 
   Zbadałem dokładnie klomb. 
   — Wszystkie ślady na klombie pozostawiły te same buty — stwierdziłem. 
   — Tak myślisz? Eh bien! Zgadzam się z tobą — odparł Poirot. Wydawało się, że przestało go to 
interesować i myśli o czymś innym. 
   — W każdym razie — zauważyłem — teraz pozbyłeś się już jednej ze swoich obsesji. 
   — Mon Dieu! Skąd ci to przyszło do głowy? Co masz na myśli? 
   — Chciałem powiedzieć, że teraz przestaniesz się już zajmować tymi śladami butów. 
   Ale, ku memu zaskoczeniu, Poirot potrząsną głową. 
   — Nie, nie, mon ami. W końcu trafiłem na właściwy trop. Błądzę jeszcze w ciemności, ale, jak 
już  wspomniałem  komisarzowi,  te  ślady  są  najbardziej  interesującą  rzeczą  w  sprawie!  Biedny 
Giraud — nie byłbym zdziwiony, gdyby nie zwrócił na nieuwagi. 
   W tej chwili otworzyły się drzwi frontowe i ukazał się w nich pan Hautet, a za nim komisarz Bex. 
   — Ach,  monsieur  Poirot,  szukaliśmy  pana—rzekł  sędzia.  —  Robi  się  późno,  a  ja  chciałem 
jeszcze  złożyć  wizytę  madame  Daubreuil.  Z  pewnością  będzie  bardzo  wytrącona  z  równowagi 
wiadomością  o  śmierci  Renaulda,  ale  może  udzieli  nam  jakiejś  pomocnej  wskazówki.  Renauld 
mógł jej powiedzieć coś, czego nie chciał mówić żonie. Może zwierzył się kobiecie, której miłość 
uczyniła  go  niewolnikiem.  Wiemy,  jaką  słabość  wykazujemy  my,  Samsonowie,  wobec  Dalili, 
prawda? 
   Milczeliśmy,  ale  podzielaliśmy  jego  zdanie.  Poirot  szedł  z  sędzią,  a  ja  z  komisarzem  kilka 
kroków za nimi. 

background image

 

24

   — Nie ma wątpliwości, że opowieść Françoise jest w znacznym stopniu prawdziwa — zwrócił 
się do mnie poufnym tonem. — Telefonowałem do komendy głównej i dowiedziałem się, że pani 
Daubreuil  trzy  razy  w  ciągu  ostatnich  sześciu  tygodni  —  to  jest  od  przybycia  Renaulda  do 
Merlinville — wpłacała duże sumy na swoje konto bankowe. Łącznie ulokowała w banku dwieście 
tysięcy franków! 
   — O, Boże! — zawołałem, szybko przeliczając w myślach. — To około czterech tysięcy funtów! 
   — Dokładnie. Tak, niewątpliwie musiał być bardzo w niej zakochany.  Tylko czy powierzył jej 
swój sekret? Sędzia ma taką nadzieją, ale ja się z nim nie bardzo zgadzam. 
   Rozmawiając dotarliśmy do rozwidlenia dróg, gdzie przed kilkoma godzinami zatrzymał się nasz 
samochód,  i  w  następnej  chwili  stwierdziłem,  że  willa  Marguerite,  w  której  mieszka  tajemnicza 
madame Daubreuil, to właśnie ów niewielki budynek, z którego wyszła dziewczyna uznana przeze 
mnie za boginię. 
   — Mieszka  tu  od  wielu  lat  —  powiedział  komisarz,  wskazując  głową  na  dom.  —  Żyje  bardzo 
spokojnie,  nikomu  nie  wchodzi  w  drogę.  Nic  nie  wiadomo  ojej  krewnych  czy  przyjaciołach  z 
przeszłości,  styka  się  tylko  z  ludźmi  poznanymi  w  Merlinville.  Nigdy  nie  mówi  o  swojej 
przeszłości ani o mężu. Nikt nie wie, czy żyje. Otacza ją kompletna tajemnica. 
   Skinąłem głową, czując rosnącą ciekawość. 
   — A… córka? — zaryzykowałem. 
   — To naprawdę piękna dziewczyna… skromna, pobożna, ma wszystkie niezbędne zalety. Można 
jej  współczuć,  ponieważ  nic  nie  wie  o  swej  przeszłości,  a  mężczyzna,  który  poprosi  ją  o  rękę, 
będzie chciał coś o niej wiedzieć, a poza tym… — komisarz wzruszył cynicznie ramionami. 
   — Przecież to nie jej wina! —wykrzyknąłem oburzony. 
   — Oczywiście.  Ale  odpowiadałoby  to  panu?  Mężczyzna  chce  wiedzieć  wszystko  o  przeszłości 
swojej żony. 
   Urwaliśmy  dyskusję,  gdyż  staliśmy  już  na  progu  domu.  Hautet  nacisnął  dzwonek.  Po  kilku 
minutach usłyszeliśmy kroki i drzwi się otworzyły. Na progu ukazała się moja bogini, ujrzawszy 
nas zbladła, jej oczy rozszerzyły się z lęku. Co do tego nie miałem żadnej wątpliwości — ona się 
nas przestraszyła! 
   — Mademoiselle Daubreuil — rzekł Hautet, zdejmując kapelusz — przykro mi, że musimy panie 
niepokoić, ale, sama pani rozumie, prawo jest prawem. Proszą złożyć wyrazy uszanowania matce i 
zapytać ją, czy byłaby tak uprzejma i poświęciła nam kilka minut. 
   Dziewczyna  przez  chwilę  stała  bez  ruchu.  Lewą  rękę  trzymała  przyciśniętą  do  piersi,  jakby 
chciała uspokoić gwałtowne bicie serca. Po chwili opanowała się i odpowiedziała cicho: 
   — Proszę wejść. Zaraz do niej pójdę. 
   Weszła do pokoju położonego po lewej stronie holu i usłyszeliśmy jej przyciszony głos. Potem 
drugi, podobnie brzmiący, ale nieco niższy i ostrzejszy, odpowiedział: 
   — Ależ oczywiście. Poproś, żeby weszli. 
   W następnej chwili stanęliśmy przed tajemniczą madame Daubreuil. 
   Była nieco niższa od córki i miała pełniejsze kształty, a jej uroda nosiła cechy dojrzałej kobiety. 
Jej  włosy,  w  przeciwieństwie  do  włosów  córki,  były  ciemne,  z  przedziałkiem  na  środku,  jak  u 
Madonny.  Oczy,  do  połowy  ukryte  pod  przymkniętymi  powiekami,  były  niebieskie.  Chociaż 
dobrze się trzymała, jej młodość minęła już dawno, ale pozostał niezależny od wieku urok. 
   — Panowie życzą sobie czegoś ode mnie? — zapytała. 
   — Tak, madame. — Monsieur Hautet chrząknął. — Prowadzę śledztwo w sprawie śmierci pana 
Renaulda. Niewątpliwie słyszała pani o tym? 
   W milczeniu pochyliła głowę. Jej zachowanie nie uległo zmianie. 
   — Chcemy  panią  zapytać,  czy  pani  może…  hm…  rzucić  światło  na  towarzyszące  temu 
okoliczności? 
   — Ja? — Była wyraźnie zaskoczona. 

background image

 

25

   — Tak, madame. Mamy podstawę sądzić, że często wieczorami odwiedzała pani nieboszczyka. 
Może pani to potwierdzić? 
   Policzki kobiety zabarwił rumieniec, ale odparła spokojnie: 
   — Nie ma pan prawa zadawać mi tego rodzaju pytania! 
   — Madame, ja prowadzę śledztwo w sprawie morderstwa. 
   — Co z tego? Nie mam nic wspólnego z morderstwem. 
   — Ani przez chwilę tego nie twierdziliśmy. Ale za to pani dobrze znała zamordowanego. Może 
zwierzał się pani, że grozi mu jakieś niebezpieczeństwo? 
   — Nigdy o tym nie mówił. 
   — Nie wspominał o swoim życiu w Santiago, o tamtejszych wrogach? 
   — Nie. 
   — Zatem nie może nam pani pomóc? 
   — Obawiam się, że nie. Doprawdy nie rozumiem, dlaczego panowie zwrócili się do mnie. Nie 
mogli panowie o to wszystko spytać jego żony? — w jej głosie zabrzmiał ślad ironii. 
   — Pani Renauld powiedziała nam wszystko, o czym wie. 
   — Ach! — rzekła madame Daubreuil. — Ciekawe… 
   — Co, madame? 
   — Nic. 
   Sędzia śledczy spojrzał na nią. Czuł, że prowadzi pojedynek i że ma przed sobą niebezpiecznego 
przeciwnika. 
   — Podtrzymuje pani, że pan Renauld z niczego się pani nie zwierzył? 
   — Dlaczego pan myśli, że miałby mi się z czegoś zwierzać? 
   — Ponieważ, madame — odparł  Hautet z zamierzoną brutalnością —  mężczyzna spowiada się 
kochance z tego, co nie zawsze chce mówić żonie. 
   — Ach! — zerwała się z krzesła. Jej oczy ciskały błyskawice. — Monsieur, pan mnie obraża! I to 
w obecności mojej córki ! Nic panu nie powiem. Proszę natychmiast opuścić mój dom! 
   Miała  rację  i  w  tej  sytuacji  nie  pozostało  nam  nic  innego,  tylko  opuścić  willę  Marguerite  jak 
zawstydzeni uczniowie. 
   Sędzia mruczał gniewnie do siebie. Poirot wydawał się pogrążony w myślach. Nagle wyrwał się 
z zadumy i zapytał monsieur Hauteta, czy w pobliżu jest jakiś dobry hotel. 
   — Po  tej  stronie  miasta  jest  niewielki  hotelik.  Nazywa  się  Hotel  des  Bains.  Tą  drogą,  kilkaset 
metrów stąd. Będzie tam panu wygodnie. Przypuszczam, że zobaczymy się jutro rano? 
   — Tak, dziękuję, monsieur Hautet. 
   Pożegnaliśmy  się  uprzejmie.  Poirot  i  ja  pomaszerowaliśmy  w  kierunku  Merlinville,  natomiast 
sędzia z komisarzem wrócili do willi Genevi?ve. 
   — Francuska policja jest doskonale zorganizowana — zauważył Poirot, patrząc w ślad za nimi. 
—  Posiada  szczegółowe  informacje  o  życiu  każdego  obywatela.  Dobrze  znali  przyzwyczajenia  i 
gusty  monsieur  Renaulda,  chociaż  przebywał  tu  dopiero  od  sześciu  tygodni.  Podobnie  szybko 
uzyskali  informacje  o  sumach,  jakie  madame  Daubreuil  wpłaciła  do  banku!  Niewątpliwie  dobra 
kartoteka to wspaniała rzecz. Ale co to? Odwrócił się szybko. 
   Ktoś biegł za nami. Była to Marthe Daubreuil. 
   — Proszę mi wybaczyć — zawołała bez tchu, zbliżając się do nas. — Ja… ja nie powinnam tego 
robić. Wiem o tym. Proszę nie mówić mamie. Czy to prawda,  co ludzie mówią, że pan Renauld 
przed śmiercią wezwał detektywa i… i że tym detektywem jest pan? 
   — Tak, mademoiselle — potwierdził Poirot łagodnie. — To prawda. Ale skąd pani o tym wie? 
   — Françoise powiedziała to naszej Amelie — wyjaśniła Marthe, czerwieniąc się. Poirot skrzywił 
się. 
   — W takich sprawach niemożliwe jest zachowanie dyskrecji! Cóż, mademoiselle, a o co chciała 
pani zapytać? 

background image

 

26

   Dziewczyna zawahała się. Wydawało się, że pragnie się czegoś dowiedzieć, jednak boi się pytać. 
W końcu zapytała niemal szeptem: 
   — Czy… ktoś jest podejrzany? 
   Poirot spojrzał na nią ostro, a potem odparł wymijająco: 
   — Podejrzany może być każdy, mademoiselle. 
   — Tak, wiem… ale… czy jest ktoś szczególnie podejrzany? 
   — Dlaczego chce pani to wiedzieć? 
   Zdawało  się,  że  dziewczynę  przestraszyło  to  pytanie.  W  tym  momencie  przypomniałem  sobie 
słowa, jakie Poirot wypowiedział wcześniej na jej widok: „Widziałem dziewczynę o niespokojnych 
oczach”. 
   — Pan  Renauld  zawsze  był  dla  mnie  bardzo  dobry  —odpowiedziała  w  końcu.  —  Dlatego  tak 
bardzo mnie to interesuje. 
   — Rozumiem — rzekł Poirot. — No więc, mademoiselle, obecnie podejrzewamy dwie osoby. 
   — Dwie? 
   Mógłbym przysiąc, że w jej głosie zabrzmiały jednocześnie ulga i zaskoczenie. 
   — Nie  znamy  ich  nazwisk,  ale  sądzimy,  że  są  Chilijczykami  z  Santiago.  Widzi  pani, 
mademoiselle, co może uroda i młodość! Zdradziłem pani tajemnicę zawodową! 
   Dziewczyna roześmiała się wesoło, a potem podziękowała trochę zawstydzona. 
   — Muszę już wracać. Mama może zauważyć moją nieobecność. 
   Odwróciła się i pobiegła do domu. Przypominała mi współczesną Atalantę. Nie mogłem oderwać 
od niej wzroku. 
   — Mon ami — rzekł Poirot, swoim delikatnie ironicznym tonem — czy mamy tu na noc zapuścić 
korzenie tylko dlatego, że zobaczyłeś ładną dziewczynę i straciłeś dla niej głowę? 
   Zaśmiałem się i przeprosiłem go. 
   — Ależ, Poirot, ona jest piękna. To może każdego usprawiedliwić. 
   Ku memu zaskoczeniu, Poirot bardzo poważnie potrząsnął głową. 
   — Ach,  mon  ami,  nie  łam  sobie  serca  z  powodu  Marthe  Daubreuil.  Ona  nie  jest  dla  ciebie! 
Posłuchaj rady papcia Poirota! 
   — Dlaczego? — wykrzyknąłem. — Przecież komisarz zapewnił mnie, że jest tak samo dobra, jak 
piękna! To prawdziwy anioł! 
   — Niektóre  znane  mi  wielkie  zbrodniarki  miały  twarze  aniołów  —  odparł  wesoło  Poirot.  — 
Twarz Madonny nie wyklucza degeneracji szarych komórek. 
   — Poirot! — krzyknąłem ze zgrozą. — Chyba nie podejrzewasz tego niewinnego dziecka? 
   — Ta–ta–ta! Nie podniecaj się! Nie powiedziałem, że ją podejrzewam. Ale musisz przyznać, że 
jej niepokój o to, kogo podejrzewamy, jest czymś niezwykłym. 
   — Po raz pierwszy widzę dalej niż ty — stwierdziłem. — Ona niepokoi się nie o siebie, tylko o 
matkę. 
   — Drogi przyjacielu — rzekł Poirot — ty jak zwykle nic nie widzisz. Madame Daubreuil potrafi 
bardzo  dobrze  zadbać  o  siebie  bez  pomocy  córki.  Przyznaję,  że  trochę  z  ciebie  drwiłem,  ale 
powtarzam to, co już powiedziałem — nie łam sobie serca z powodu tej dziewczyny. Ona nie jest 
dla ciebie! Ja, Herkules Poirot, wiem o tym. Sacre! Gdybym tylko mógł sobie przypomnieć, gdzie 
widziałem tę twarz! 
   — Czyją twarz? — zapytałem zaskoczony. — Córki? 
   — Nie. Matki. 
   Zauważywszy moje zaskoczenie, skinął głową z głębokim przekonaniem. 
   — Ależ  tak…  mówię  ci.  To  było  dawno  temu,  gdy  służyłem  w  policji  belgijskiej.  Nigdy  tej 
kobiety  osobiście  nie  widziałem,  ale  widziałem  jej  zdjęcie…  w  związku  z  jakąś  sprawą. 
Przypuszczam, że… 
   — Że co? 
   — Może się mylę, ale przypuszczam, że była to sprawa morderstwa. 

background image

 

27

 
ROZDZIAŁ ÓSMY 
NIESPODZIEWANE SPOTKANIE 
    
   Następnego dnia przybyliśmy  do willi bardzo  wcześnie. Tym razem policjant stojący  na straży 
przy bramie wpuścił nas salutując bez słowa. Ze schodów właśnie schodziła pokojówka Léonie i 
wydawało się, że ma ochotę z nami porozmawiać. 
   Poirot zapytał o zdrowie pani Renauld. 
   Léonie potrząsnęła głową. 
   — Biedna pani jest bardzo roztrzęsiona! Nic nie je… absolutnie nic! Jest blada jak upiór. Serce 
pęka, jak się na nią patrzy. Ach, ja nie rozpaczałabym tak po człowieku, który zdradzał mnie z inną 
kobietą! 
   Poirot pokiwał głową ze współczuciem. 
   — Masz  zupełną  rację,  ale  co  ty  byś  zrobiła?  Serce  kochającej  kobiety  zdolne  jest  wszystko 
wybaczyć.  Niewątpliwie  w  ciągu  minionych  kilku  miesięcy  dochodziło  między  nimi  do  wielu 
kłótni z wzajemnymi oskarżeniami? 
   Léonie znowu potrząsnęła głową. 
   — Nigdy,  monsieur.  Nigdy  nie  słyszałam  z  ust  pani  ani  jednego  słowa  potępienia…  nawet 
wymówki! Ma naturę i usposobienie anioła. Nie to co jej mąż. 
   — Pan Renauld nie miał natury anioła? 
   — Pewnie, że nie miał. Jak mu się coś nie spodobało, cały dom o tym wiedział. Tego dnia, gdy 
pokłócił się z paniczem Jackiem, tak wrzeszczeli, że pewnie słyszano ich na rynku! 
   — Naprawdę? — rzekł Poirot. — A kiedy ta kłótnia miała miejsce? 
   — Och, to było przed wyjazdem panicza Jacka do Paryża. Wtedy omal nie spóźnił się na pociąg. 
Wyszedł  z  biblioteki  i  chwycił  walizkę,  którą  zostawił  w  holu.  Ponieważ  samochód  był  w 
naprawie, musiał biec całą drogę na dworzec. Byłam wtedy w salonie i widziałam go przez okno… 
był blady, z dwoma czerwonymi plamami na policzkach. Ale był wściekły! Léonie rozkoszowała 
się opowieścią. 
   — O co się kłócili? 
   — Ach,  tego  nie  wiem  —  wyznała.  —  Co  prawda  krzyczeli,  ale  ich  głosy  były  takie  głośne  i 
piskliwe,  mówili  tak  szybko,  że  mógłby  ich  zrozumieć  tylko  rodowity  Anglik.  Potem  pan  cały 
dzień chodził jak chmura gradowa! W niczym nie można mu było dogodzić! 
   Potok słów Léonie przerwał hałas zatrzaskiwanych drzwi. 
   — Czeka na mnie Françoise! — wykrzyknęła, dość późno przypominając sobie o obowiązkach. 
— Ta stara zawsze mnie beszta. 
   — Jeszcze chwilkę, mademoiselle. Gdzie teraz jest sędzia śledczy? 
   — Wyszedł do garażu obejrzeć samochód. Monsieur komisarz myśli, że posłużono się nim w noc 
zbrodni. 
   — Quelle idee* — mruknął Poirot, gdy dziewczyna odeszła. — Pójdziesz do nich? 
   — Nie, zaczekam na ich powrót w salonie. Tam jest za chłodno jak na dzisiejszy gorący ranek. 
   Taki plan mi nie odpowiadał. 
   — Jeżeli nie masz nic przeciwko… — zawahałem się. 
   — Absolutnie. Chcesz przeprowadzić dochodzenie na własną rękę, prawda? 
   — No, chciałbym zobaczyć, co porabia Giraud. Jeśli kręci się tu gdzieś w pobliżu… 
   — To  pies  gończy  w  ludzkiej  skórze  —  mruknął  Poirot,  sadowiąc  się  wygodnie  w  fotelu  i 
zamykając oczy. — Bardzo proszę, idź. Au revoir. 
   Wyszedłem  z  domu.  Ranek  był  naprawdę  ciepły.  Skierowałem  się  na  ścieżkę,  którą  szliśmy 
wczoraj.  Miałem  zamiar  sam  jeszcze  raz  obejrzeć  miejsce  zbrodni.  Jednak  nie  chciałem  iść  tam 
wprost, tylko skróciłem drogę, przecinając zarośla, aby wyjść na pole golfowe jakieś sto metrów 
dalej na prawo. Zarośla rosły tu gęściej i z trudem przebijałem sobie drogę. Gdy w końcu nagle i 

background image

 

28

gwałtownie  wynurzyłem  się  na  polu  golfowym,  wpadłem  na  młodą  kobietę  stojącą  tyłem  do 
krzaków. 
   Zaskoczona,  wydała  stłumiony  okrzyk.  Ja  również  krzyknąłem  ze  zdumienia.  Była  to  bowiem 
moja przyjaciółka z pociągu. Kopciuszek! 
   — To pan! — zawołała. 
   — To pani? — spytałem z niedowierzaniem. Dziewczyna pierwsza odzyskała zimną krew. 
   — Co pan tu robi, na miłość boską? 
   — Mogę panią zapytać o to samo — zareplikowałem. 
   — Przedwczoraj, gdy ostatni raz pana widziałam, udawał się pan jak grzeczny chłopiec do domu, 
do Anglii. 
   — Kiedy ja panią ostatni raz widziałem — odparłem — udawała się pani z siostrą do domu, jak 
grzeczna dziewczynka. A przy okazji, jak się miewa pani siostra? 
   Wynagrodziła mnie błyskiem białych ząbków w uśmiechu. 
   — Miło, że pan o nią pyta! Dziękuję, miewa się dobrze. 
   — Jest tutaj z panią? 
   — Została w mieście — wyjaśniła z godnością. 
   — Nie wierzę, że ma pani siostrę— zażartowałem. — A jeśli tak, to ma na imię Harris! 
   — Pamięta pan moje imię? —zapytała z uśmiechem. 
   — Kopciuszek. Ale teraz zdradzi mi pani swoje prawdziwe imię, prawda? 
   Potrząsnęła głową i rzuciła mi filuterne spojrzenie. 
   — Nawet nie zdradzi mi pani, po co tutaj przyjechała? 
   — Och, o to chodzi! Przypuszczam, że słyszał pan, że ludzie mojego zawodu też odpoczywają. 
   — W luksusowych francuskich kąpieliskach? 
   — Jest bardzo tanio, jeśli się wie, gdzie pojechać. Spojrzałem na nią badawczo. 
   — Jednak nie miała pani zamiaru przyjeżdżać tutaj, gdy spotkałem panią przed dwoma dniami? 
   — Wszyscy  doświadczamy  zawodów  —  odparła  sentencjonalnie  panna  Kopciuszek.  —  No, 
powiedziałam tyle, ile może pan wiedzieć. Grzeczni chłopcy nie powinni za dużo pytać. Ale pan 
jeszcze mi nie powiedział, co tu robi?? 
   — Pamięta pani, jak mówiłem, że mój przyjaciel jest detektywem? 
   — Tak. I co z tego? 
   — A może słyszała pani, że w willi Genevi?ve popełniono zbrodnię…? 
   Patrzyła na mnie zdumiona. 
   — Chce pan powiedzieć, że… pan się tym zajmuje? 
   Skinąłem głową. W ten sposób niewątpliwie wiele zyskałem w oczach dziewczyny, zaczęła mi 
się bowiem przypatrywać z większym zainteresowaniem. Potem skinęła energicznie głową. 
   — A niech mnie! Musi mi pan pokazać te wszystkie okropności. 
   — Co pani ma na myśli? 
   — To, co powiedziałam. Drogi chłopcze, czy nie mówiłam panu, że szaleję za zbrodniami? Mogę 
węszyć  całymi  godzinami.  To  naprawdę  szczęście,  że  pana  spotkałam.  Dalej,  niech  mi  pan 
wszystko pokaże. 
   — Ależ… chwileczkę. Nie mogę. Tam nikogo nie wpuszczają. Jest surowy zakaz. 
   — Czy pan i pański przyjaciel nie jesteście ważnymi osobami? 
   Bardzo nie chciałem rozwiewać tego jej złudzenia. 
   — Dlaczego tak się pani do tego zapaliła? — zapytałem słabo. —1 co chce pani zobaczyć? — 
Och,  wszystko!  Miejsce  i  narzędzie  zbrodni,  odciski  palców  i  te  wszystkie  interesujące  rzeczy. 
Nigdy nie miałam okazji zetknąć się tak blisko ze zbrodnią. Będę to wspominała przez całe życie. 
   Odwróciłem  się  z  niesmakiem.  Oto  dzisiejsze  kobiety!  Upiorna  ciekawość  dziewczyny 
przyprawiła mnie o mdłości. 
   — Spuść pan z tonu — powiedziała nagle. — Czy, jak poproszono was o rozwiązanie tej sprawy, 
zadarł pan nosa i oświadczył, że nie chce się pakować w taki paskudny interes? 

background image

 

29

   — Nie o to chodzi, tylko… 
   — Gdyby przyjechał pan tu na urlop, to czy nie węszyłby pan tak samo jak ja? Z pewnością by to 
pan robił. 
   — Ja jestem mężczyzną, a pani kobietą. 
   — Pan  uważa,  że  wszystkie  kobiety  na  widok  myszy  wrzeszczą  i  wskakują  na  krzesło.  To 
prehistoria. No więc pokaże mi pan wszystko, czy nie? To może mieć dla mnie wielkie znaczenie. 
   — Dlaczego? 
   — Przecież  pan  wie,  że  nie  wpuszczono  żadnych  reporterów.  Mogę  napisać  wielki  szlagier  do 
jakiejś znanej gazety. Zdaje pan sobie sprawę, ile oni za coś takiego płacą? 
   Zawahałem się. Wsunęła w moją dłoń drobną, miękką rączkę. 
   — Proszę … niech pan będzie miły. Skapitulowałem. W duszy czułem, że z przyjemnością będę 
służył tej dziewczynie za przewodnika. 
   Wpierw  skierowaliśmy  się  na  miejsce,  gdzie  znaleziono  ciało.  Stał  tam  policjant,  ale  na  mój 
widok zasalutował i nie pytał o moją towarzyszkę. Z pewnością uznał, że ręczę za nią. Objaśniłem 
Kopciuszkowi,  jak  znaleziono  ciało.  Słuchała  uważnie,  zadając  inteligentne  pytania.  Potem 
zaczęliśmy zbliżać się do domu. Szedłem bardzo ostrożnie, bo prawdę mówiąc nie chciałem, żeby 
nas  ktoś  zobaczył.  Przeprowadziłem  dziewczynę  przez  krzaki  do  miejsca,  w  którym  stała  mała 
szopa. Przypomniałem sobie, że wczoraj wieczorem po zamknięciu drzwi monsieur Bex przekazał 
klucz policjantowi, Marchaudowi — „na wypadek, gdyby monsieur Giraud chciał tam wejść, gdy 
my będziemy na piętrze”. Pomyślałem, że to całkiem prawdopodobne, iż detektyw z S?reté zwrócił 
klucz Marchaudowi. Zostawiłem dziewczynę ukrytą w krzakach i wszedłem do domu. Marchaud 
pełnił wartę przy drzwiach salonu. Zza drzwi dochodził pomruk głosów. 
   — Pan chce się widzieć z monsieur Hautetem? On teraz przesłuchuje Françoise. 
   — Nie — odparłem szybko. — Nie chcę z nim rozmawiać. Byłbym wielce zobowiązany, gdyby 
dał mi pan klucz do szopy przy domu. Naturalnie, jeśli to nie będzie wbrew przepisom. 
   — Ależ  oczywiście,  monsieur.  —  Podał  mi  klucz.  —  Pan  sędzia  polecił,  żeby  nie  robić  panu 
ż

adnych trudności. Proszę go później zwrócić. 

   — Dobrze. 
   Poczułem dreszcz satysfakcji na myśl, że w oczach Marchauda jestem tak samo ważny jak Poirot. 
Dziewczyna czekała na mnie w krzakach. Wydała okrzyk zadowolenia widząc w moim ręku klucz. 
   — Ma go pan! 
   — Jasne — odparłem chłodno. — Jednak, jak pani wie, to co robię jest nielegalne. 
   — Jest pan kochany. Idziemy. Nie będą nas widzieć z domu, prawda? 
   — Chwileczkę. — Musiałem ją uprzedzić. — Nie mogę pani powstrzymać, jeżeli naprawdę chce 
pani  tam  wejść.  Chce  pani?  Widziała  pani  grób,  cały  teren,  usłyszała  pani  wszystkie  szczegóły 
sprawy. Czy to nie wystarczy? To, co teraz pani zobaczy, jest makabryczne i… nieprzyjemne. 
   Patrzyła na mnie przez chwilę z wyrazem, który nie bardzo mogłem zgłębić, a potem zaśmiała 
się. 
   — Lubię  makabrę  —  odparła.  —  Idziemy.  Podeszliśmy  w  milczeniu  do  drzwi  szopy. 
Otworzyłem  i  weszliśmy  do  środka.  Zbliżyłem  się  do  ciała  i  ostrożnie  zsunąłem  prześcieradło, 
podobnie  jak  uczynił  to  wczoraj  komisarz  Bex.  Moja  towarzyszka  wydała  cichy  okrzyk.  Na  jej 
twarzy  malował  się  wyraz  przerażenia.  Zniknął  jej  dobry  nastrój.  Nie  posłuchała  mnie  i  została 
ukarana. Postanowiłem być bezlitosny. Delikatnie odwróciłem ciało. 
   — Widzi pani, otrzymał cios w plecy. Zapytała niemal szeptem: 
   — Czym? Wskazałem szklany słój. 
   — Tym sztyletem. 
   Nagle  dziewczyna  zachwiała  się  i  zaczęła  osuwać  się  na  ziemię.  Podskoczyłem,  żeby  j  ą 
podtrzymać. 
   — Słabo pani. Wyjdźmy stąd. To dla pani za wiele. 
   — Wody — wymamrotała — szybko. Wody. 

background image

 

30

   Zostawiłem ją i pobiegłem do domu. Na szczęście w pobliżu nie było nikogo ze służby i mogłem 
niezauważenie napełnić szklankę wodą. Wlałem kilka kropli brandy i wróciwszy po kilku minutach 
zastałem dziewczynę leżącą w takiej pozycji, w jakiej ją opuściłem. Wystarczyło kilka kropli wody 
z domieszką brandy, aby całkowicie odzyskała przytomność. 
   — Proszę mnie stąd zabrać… och, szybko, szybko! — wykrzyknęła, drżąc. 
   Podtrzymując  dziewczynę  ramieniem,  wyprowadziłem  ją  na  zewnątrz.  Gdy  zamknęła  za  nami 
drzwi szopy, odetchnęła głęboko. 
   — Już lepiej. Och, to było okropne! Dlaczego pozwolił mi pan tam wejść? 
   Nie mogłem powstrzymać uśmiechu na tę typowo kobiecą logikę. W duszy byłem zadowolony z 
jej  zachowania,  gdyż  dowodziło  ono,  że  nie  była  taka  nieczuła,  za  jaką  chciała  uchodzić.  Była 
przecież jeszcze bardzo młoda i jej ciekawość mogła wypływać z bezmyślności. 
   — Niech pani nie zapomina, że próbowałem panią powstrzymać — powiedziałem łagodnie. 
   — Tak, to prawda. No, teraz już pożegnam pana. 
   — Chwileczkę, nie może pani tak sama odejść. Jeszcze nie czuje się pani dobrze. Odprowadzę 
panią do Merlinville. 
   — Nonsens. Czuję się zupełnie dobrze. 
   — A jeżeli pani po drodze zasłabnie? Nie, muszę pani towarzyszyć. 
   Opierała się stanowczo, ale w końcu pozwoliła się odprowadzić do skraju miasta. Poszliśmy tą 
samą  drogą  przez  krzaki  i  obok  grobu,  a  potem  skręciliśmy  na  drogę.  Zatrzymała  się  przy 
pierwszych domach przedmieścia i wyciągnęła rękę. 
   — Do widzenia i jeszcze raz dziękuję za wszystko. 
   — Jest pani pewna, że może iść sama? 
   — Tak, dziękuję. Mam nadzieję, że nie będzie pan miał z mojego powodu kłopotów. 
   Zapewniłem ją, że nie będę miał najmniejszych kłopotów. 
   — No to żegnam. 
   — Do  zobaczenia  —  sprostowałem.  —  Jeżeli  zatrzymała  się  pani  w  mieście,  to  się  jeszcze 
spotkamy. 
   Posłała mi uśmiech. 
   — Dobrze, a zatem do zobaczenia. 
   — Chwileczkę, nie podała mi pani swojego adresu. 
   — Och, zatrzymałam się w Hotelu du Phare. To mały hotel, ale całkiem wygodny. Proszę mnie 
jutro odwiedzić. 
   — Będę na pewno — odparłem z być może nie zamierzoną skwapliwością. 
   Patrzyłem  za  nią,  aż  znikła  mi  z  oczu,  potem  odwróciłem  się  i  skierowałem  do  willi. 
Przypomniałem  sobie,  że  nie  zamknąłem  szopy  na  klucz.  Na  szczęście  nikt  tego  nie  zauważył, 
obróciłem więc klucz w zamku i oddałem go policjantowi. Nagle uzmysłowiłem sobie, że chociaż 
otrzymałem od Kopciuszka adres, to nadal nie znam jej imienia ani nazwiska. 
 
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 
MONSIEUR GIRAUD ZNAJDUJE POSZLAKI 
    
   W  salonie  zastałem  sędziego  śledczego  zajętego  przesłuchiwaniem  starego  ogrodnika.  Obecni 
przy tym Poirot i komisarz przywitali mnie uprzejmym uśmiechem i skinieniem głowy. Usiadłem 
cicho. Hautet prowadził śledztwo niezwykle drobiazgowo, ale jak dotąd nie udało mu się natrafić 
na nic ważnego. 
   Auguste  przyznał,  że  rękawice  ogrodowe  należą  do  niego.  Nosił  je  sadząc  pewne  odmiany 
pierwiosnków,  które  są  dla  niektórych  szkodliwe.  Nie  pamięta,  kiedy  zakładał  je  ostatni  raz.  Z 
pewnością  ich  nie  zgubił.  Gdzie  je  zawsze  trzymał?  Czasem  w  tym,  czasem  w  innym  miejscu. 
Łopatę  można  było  zwykle  znaleźć  w  szopie  na  narzędzia.  Czy  była  zamknięta  na  klucz? 
Oczywiście, że była zamknięta. A gdzie był klucz? Parbleu, klucz rzecz jasna tkwił w zamku. Tam 

background image

 

31

nie było nic cennego, co warto by ukraść. Kto mógłby się spodziewać bandytów albo morderców? 
Takie rzeczy nie zdarzały się w czasach pani wicehrabiny. 
   Sędzia dał znać, że skończył i stary pomrukując zbierał się do odejścia. Pamiętając, jak wielką 
wagę  Poirot  przywiązywał  do  śladów  na  klombie,  obserwowałem  uważnie  ogrodnika  podczas 
zeznań. Albo nie miał on nic wspólnego ze zbrodnią, albo był doskonałym aktorem. Nagle, gdy był 
już prawie przy drzwiach, wpadł mi do głowy pewien pomysł. 
   — Przepraszam, panie sędzio — zwołałem — czy pozwoli pan, że zadam jedno pytanie? 
   — Oczywiście, monsieur. 
   Zachęcony zwróciłem się do Auguste’a: 
   — Gdzie trzymacie swoje robocze buty? 
   — Noszę je na nogach — warknął ogrodnik. — A gdzie niby miałyby być? 
   — Gdzie się znajdują, gdy idziecie spać? 
   — Pod łóżkiem. 
   — A kto je czyści? 
   — Nikt. Po co miałby ktoś je czyścić? Czy wychodzę w nich na promenadę, jak jakiś fircyk? W 
niedzielę noszę buty na niedzielę, a na co dzień… — wzruszył ramionami. 
   Potrząsnąłem głową zniechęcony. 
   — No i nie posunęliśmy się dalej — rzekł sędzia. — I niewątpliwie nie posuniemy się, dopóki 
nie nadejdzie odpowiedź z Santiago. Czy ktoś widział Girauda? Doprawdy, temu to brak dobrego 
wychowania! Już chciałem po niego posłać i… 
   — Nie musi pan daleko posyłać. 
   Spokojny  głos  zaskoczył  nas.  Giraud  stał  na  zewnątrz  budynku  i  zaglądał  do  pokoju  przez 
otwarte okno. Wskoczył do środka i podszedł do stołu. 
   — Oto jestem! Do usług! Proszę przyjąć moje przeprosiny, że nie zjawiłem się wcześniej. 
   — Nic nie szkodzi, nic nie szkodzi — odparł sędzia trochę zbity z tropu. 
   — Ja,  oczywiście,  jestem  tylko  detektywem  i  nie  znam  się  na  formalnych  przesłuchaniach  — 
kontynuował Giraud. — Ale gdybym kogoś przesłuchiwał, nie robiłbym tego przy otwartym oknie. 
Ktoś może stać na zewnątrz i wszystko słyszeć. Ale nie ma o czym mówić. 
   Monsieur  Hautet  zaczerwienił  się  z  gniewu.  Wyraźnie  obaj  mężczyźni  nie  pałali  do  siebie 
miłością.  Od  początku  wzajemnie  wytykali  sobie  popełniane  błędy  i  napadali  na  siebie.  Dla 
Girauda wszyscy sędziowie śledczy byli głupcami, a dla Hauteta zachowanie przybyłego z Paryża 
detektywa  było  obraźliwe.  —  Eh  bien,  monsieur  Giraud  —  powiedział  ostro  sędzia.  — 
Niewątpliwie doskonale wykorzystał pan czas! Zna pan może nazwiska zbrodniarzy? I z pewnością 
zlokalizował pan miejsce ich pobytu? 
   Pan Giraud odparł, nie zrażony ironią: 
   — Przynajmniej wiem, skąd mogli przybyć. 
   Giraud wyjął z kieszeni dwa małe przedmioty i położył je na stole. 
   Zbliżyliśmy się. Nie było to nic nadzwyczajnego: niedopałek papierosa i nie używana zapałka. 
Detektyw zwrócił się do Poirota: 
   — Co pan tu widzi? — zapytał. 
   W  tonie  jego  głosu  zabrzmiała  jakaś  zaczepna  nuta,  która  wywołała  na  moich  policzkach 
rumieniec. Ale Poirot pozostał obojętny i tylko wzruszył ramionami. 
   — Niedopałek papierosa i zapałkę. 
   — I co to panu mówi? Poirot rozłożył ręce. 
   — Nic. 
   — Ach! — wykrzyknął Giraud z zadowoleniem. — Pan się tymi rzeczami nie interesował. To nie 
jest zwyczajna zapałka — przynajmniej nie w naszym kraju. Takich zapałek używają w Ameryce 
Południowej.  Na  szczęście  nie  została  spalona.  Inaczej  nie  byłbym  jej  rozpoznał.  Najwyraźniej 
jeden z mężczyzn wyrzucił niedopałek i zapalił następnego papierosa, przy okazji gubiąc zapałkę z 
pudełka. 

background image

 

32

   — A ta druga zapałka? — zapytał Poirot. 
   — Jaka druga? 
   — Ta, którą zapalił papierosa. Znalazł ją pan? 
   — Nie. 
   — Może nie szukał jej pan dość starannie. 
   — Nie  szukałem…  —  przez  chwilę  zdawało  się,  że  detektyw  wybuchnie  gniewem,  jednak  się 
opanował,  choć  z  trudem.  —  Widzę,  że  lubi  pan  dowcipy,  monsieur  Poirot.  Nieważna  zapałka, 
wystarczy niedopałek papierosa. To papieros pochodzący z Ameryki Południowej, którego bibułka 
wykonana jest z papieru wyprodukowanego z liści lukrecji. 
   Poirot skłonił się. 
   — Niedopałek  papierosa  i  zapałka  mogły  należeć  do  pana  Renaulda  —  wtrącił  komisarz.  — 
Pamiętajmy, że upłynęły zaledwie dwa lata od jego powrotu z Ameryki Południowej. 
   — Nie — zaprzeczył Giraud. — Przeszukałem już rzeczy Renaulda. Palił zupełnie inne papierosy 
i używał innych zapałek. 
   — Nie  sądzi  pan,  że  to  dziwne  —  zapytał  Poirot  —  iż  ci  obcy  zjawili  się  tu  bez  broni,  bez 
rękawiczek i łopaty i że wszystko to bez problemu znaleźli na miejscu? 
   Giraud uśmiechnął się z wyższością. 
   — Tak, to jest niewątpliwie dziwne. Możliwe do wyjaśnienia tylko na gruncie mojej teorii. 
   — Ach! — wykrzyknął monsieur Hautet. — Mieli w domu wspólnika! 
   — Albo poza domem — uzupełnił Giraud z dziwnym uśmieszkiem na ustach. 
   — Ale ktoś musiał ich wpuścić do domu. Przecież nie możemy przyjąć, że jakimś wyjątkowym 
kaprysem losu znaleźli drzwi otwarte, prawda? 
   — Drzwi zostały specjalnie otwarte; z łatwością mógł je z zewnątrz otworzyć ten, kto posiadał 
klucz. 
   — Ale kto posiadał klucz? 
   Giraud wzruszył ramionami. 
   — Jeśli o to chodzi, to nikt się do tego nie przyzna. Ale klucz mogło posiadać wielu ludzi. Na 
przykład syn, monsieur Jack Renauld. To prawda, że jest w drodze do Ameryki Południowej, ale 
przecież  mógł  go  zgubić  albo  ktoś  mógł  mu  ukraść.  Potem  ogrodnik  —  służy  tu  od  wielu  lat. 
Któraś z młodych służących może mieć kochanka. Łatwo jest wykonać odcisk klucza i sporządzić 
duplikat. Istnieje wiele możliwości. Jest jeszcze jedna osoba, która prawdopodobnie posiadała coś 
takiego na własność. 
   — Kto? 
   — Madame Daubreuil — odparł detektyw. 
   — Ho, ho! — zdziwił się sędzia. — A więc i o tym pan wie? 
   — Ja wiem wszystko — stwierdził Giraud niewzruszony. 
   — Mogę przysiąc, że o pewnej rzeczy pan nie wie — rzekł pan Hautet, rozkoszując się faktem, 
ż

e  teraz  może  pochwalić  się  większą  wiedzą  i  bez  dalszych  ceregieli  zrelacjonował  opowieść  o 

tajemniczym  wieczornym gościu. Poruszył też temat czeku z nazwiskiem „Duveen”, a na koniec 
wręczył Giraudowi list z podpisem „Bella”. 
   — To wszystko jest bardzo interesujące, ale w niczym nie przeczy mojej teorii. 
   — A jaka jest ta pańska teoria? 
   — Na razie wolę nie mówić. Proszę pamiętać, że dopiero zacząłem śledztwo. 
   — Monsieur Giraud — wtrącił nagle Poirot — proszę mi coś wyjaśnić. Pańska teoria przyjmuje, 
ż

e drzwi były otwarte. To jednak nie wyjaśnia, dlaczego pozostały otwarte. Kiedy odeszli, to czy 

nie jest rzeczą naturalną, że powinni je zamknąć za sobą? Gdyby  wtedy  podszedł do domu jakiś 
policjant,  co  często  się  zdarza,  aby  się  przekonać,  czy  wszystko  w  porządku,  bandyci  zostaliby 
prawie natychmiast ujęci. 
   — No cóż, zapewne zapomnieli o tym. Przyznaję, że popełnili błąd. 

background image

 

33

   Wtedy, ku mojemu zdumieniu, Poirot powtórzył niemal te same słowa, jakie wypowiedział przed 
Bexem wczoraj wieczorem: 
   — Nie zgadzam się z panem. Drzwi pozostawili otwarte albo rozmyślnie, albo z konieczności i 
każda nie licząca się z tym teoria prowadzi donikąd. 
   Wszyscy  ze  zdumieniem  spojrzeliśmy  na  Poirota.  Myślałem,  że  upokorzył  go  brak  rozeznania 
dotyczący pochodzenia zapałki, ale teraz był jak zawsze w dobrym nastroju i traktował Girauda bez 
ż

adnych uprzedzeń. 

   Detektyw kręcił wąsem, spoglądając kpiąco na mojego przyjaciela. 
   — A  zatem  nie  zgadza  się  pan  ze  mną?  A  co  pana  szczególnie  uderzyło  w  tej  sprawie? 
Chciałbym na ten temat usłyszeć pańskie zdanie. 
   — Obecnie  jedna  rzecz  wydaje  mi  się  szczególnie  znacząca.  Niech  mi  pan  powie,  monsieur 
Giraud, czy nie widzi pan nic znajomego w tej sprawie? Czy nic ona panu nie przypomina? 
   — Coś znajomego? Nie mogę panu tak zaraz odpowiedzieć. Jednak nie sądzę. 
   — Myli  się  pan  —  rzekł  spokojnie  Poirot.  —  Już  kiedyś  miała  miejsca  prawie  identyczna 
zbrodnia. 
   — Kiedy? Gdzie? 
   — Ach, niestety, w tej chwili nie pamiętam, ale przypomnę sobie. Miałem nadzieję, że mi pan w 
tym pomoże. 
   Giraud parsknął niedowierzająco. 
   — W wielu sprawach występują zamaskowani przestępcy. Nie pamiętam szczegółów wszystkich 
takich przypadków. W mniejszym lub większym stopniu wszystkie zbrodnie są do siebie podobne. 
   — A jednak każda ma w sobie coś indywidualnego. — Poirot nagle przybrał ton wykładowcy i 
zwrócił się do wszystkich: — Będę teraz mówił o psychologii zbrodni. Monsieur Giraud doskonale 
wie,  że  każdy  zbrodniarz  ma  swój  własny  sposób  postępowania  i  dlatego  policja  —  wezwana, 
powiedzmy,  do  włamania  —  może  z  łatwością  ująć  przestępcę.  (Japp  mógłby  to  potwierdzić, 
Hastings.) Człowiek nie jest zbyt oryginalnym stworzeniem. Nie jest oryginalny w uczciwym życiu 
codziennym, i jest równie mało oryginalny w czynach niezgodnych z prawem. Jeśli człowiek raz 
popełni zbrodnię, każda następna będzie do niej podobna. Dobrym przykładem może być angielski 
morderca,  który  topił  swe  żony  w  wannie.  Gdyby  zmienił  metodę,  być  może  do  dziś  dnia  nie 
zostałby ujęty. Uległ jednak dyktatowi wspólnej dla wszystkich ludzi natury — wierze, że jeśli raz 
się coś uda, musi się zawsze udawać. I za ten brak pomysłowości został ukarany. 
   — I co z tego wynika? — zaśmiał się ironicznie Giraud. 
   — To, że jeżeli mamy przed sobą dwie zbrodnie, podobnie zaplanowane i wykonane, możemy 
sądzić, iż stał za nimi ten sam mózg. Właśnie szukam tego mózgu, monsieur Giraud — i znajdę go. 
To  bardzo  ważna  poszlaka  —  poszlaka  psychologiczna.  Pan  może  wiedzieć  wszystko  o 
papierosach i zapałkach, monsieur Giraud, ale ja, Herkules Poirot, znam ludzki umysł. 
   Zdawało się, że Giraud nie przejął się tym szczególnie. 
   — Mogę  pana  poinformować  —  ciągnął  Poirot  —  o  pewnym  fakcie,  który  mógł  ujść  pańskiej 
uwadze.  Mam  na  myśli  zegarek  na  rękę,  należący  do  madame  Renauld.  Następnego  dnia  po 
tragedii spieszył się dwie godziny. 
   Giraud spojrzał na Poirota badawczo. 
   — Może zawsze się spieszy? 
   — Istotnie, tak mi powiedziano. 
   — W takim razie wszystko w porządku. 
   — Dwie  godziny,  to  jednak  trochę  dużo  —  zauważył  Poirot.  —  Pozostaje  jeszcze  sprawa 
odcisków stóp na klombie. 
   Kiwnął głową w stronę otwartego okna. Giraud szybko podszedł i wyjrzał przez okno. 
   — Nie widzę żadnych śladów. 
   — Nie — rzekł Poirot, poprawiając stosik książek leżących na stole. — Bo ich tam nie ma. 

background image

 

34

   Na  chwilę  na  twarzy  Girauda  odbiła  się  mordercza  wściekłość.  Ruszył  w  kierunku  swego 
dręczyciela, ale w tym momencie otworzyły się drzwi i Marchaud zaanonsował: 
   — Właśnie przybył z Anglii sekretarz pana Renaulda, pan Stonor. Czy może wejść? 
 
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 
GABRIEL STONOR 
    
   Powierzchowność mężczyzny, który wszedł do pokoju, mogła zwrócić na siebie uwagę. Bardzo 
wysoki,  o  atletycznej  budowie  ciała,  a  jego  twarz  i  szyja  były  spalone  na  brąz.  Nawet  Giraud 
wydawał  się  przy  nim  jakiś  anemiczny.  Gdy  poznałem  go  bliżej,  przekonałem  się,  że  Gabriel 
Stonor  miał  nieprzeciętną  osobowość.  Anglik  z  urodzenia,  wiele  podróżował  po  całym  świecie. 
Polował w Afryce, przemierzył Koreę, prowadził fermę w Kalifornii i handlował na wyspach mórz 
południowych. 
   Spojrzał badawczo na Hauteta. 
   — Pan  jest  prowadzącym  tę  sprawę  sędzią  śledczym?  Miło  mi  pana  poznać.  Straszna  historia! 
Jak się czuje pani Renauld? Jak zniosła ten cios? To musiał być dla niej straszny szok. 
   — Straszny, przerażający — odparł monsieur Hautet. — Pozwoli pan, że przedstawię komisarza 
Bexa  z  miejscowej  policji  i  monsieur  Girauda  z  S?reté.  Ten  pan,  to  monsieur  Herkules  Poirot. 
Posiał  po  niego  pan  Renauld,  ale  przybył  za  późno,  aby  zapobiec  tragedii.  A  oto  przyjaciel 
monsieur Poirota, kapitan Hastings. 
   Stonor spojrzał na Poirota z pewnym zaciekawieniem. 
   — Pan Renauld wezwał pana? 
   — Nie wiedział pan, że monsieur Renauld miał zamiar wezwać detektywa? — zapytał Bex. 
   — Nie. Ale nie jestem tym zaskoczony. 
   — Dlaczego? 
   — Ponieważ wyraźnie był roztrzęsiony. Nie wiem, z jakiego powodu,  nie zwierzył mi się. Nie 
łączyły nas na tyle bliskie stosunki. Ale wyraźnie miał jakieś przykrości… duże przykrości. 
   — Hm… — mruknął Hautet. — Nie podejrzewał pan, co to mogły być za przykrości? 
   — Mówiłem już, że nie wiem. 
   — Proszę  mi  wybaczyć,  panie  Stonor,  ale  musimy  zacząć  od  kilku  formalności.  Pańskie 
nazwisko? 
   — Gabriel Stonor. 
   — Od kiedy był pan sekretarzem pana Renaulda? 
   — Mniej więcej od dwóch lat, od czasu gdy przybył z Ameryki Południowej. Poznałem go przez 
naszego  wspólnego  przyjaciela  i  wtedy  zaproponował  mi  to  stanowisko.  Był  bardzo  dobrym 
szefem. 
   — Czy rozmawiał z panem na temat swego życia w Południowej Ameryce? 
   — Tak, dość często. 
   — Wie pan, czy często bywał w Santiago? 
   — Odniosłem wrażenie, że bywał tam wiele razy. 
   — Wspomniał o jakimś szczególnym incydencie, jaki miał tam miejsce — o czymś, co mogłoby 
wywołać przeciwko niemu coś w rodzaju wendety? 
   — Nie. 
   — Mówił o jakiejś tajemnicy, którą posiadł? 
   — Nie  przypominam  sobie.  Ale  wiem,  że  jego  samego  otaczała  jakaś  tajemnica.  Na  przykład 
nigdy  nie  słyszałem,  żeby  mówił  o  swojej  młodości  ani  o  tym,  co  robił  przed  przyjazdem  do 
Ameryki  Południowej.  Z  pochodzenia  był,  ja  się  wydaje,  kanadyjskim  Francuzem,  ale  nigdy  nie 
mówił o swoim życiu w Kanadzie. W pewnych wypadkach zamykał się w skorupie jak ostryga. 
   — Zatem  nie  znał  pan  jego  wrogów  i  nie  może  nam  udzielić  informacji  co  do  charakteru 
posiadanej przez niego tajemnicy, z powodu której prawdopodobnie został zamordowany? 

background image

 

35

   — Niestety, nie. 
   — Panie Stonor, czy w związku z panem Renauldem słyszał pan nazwisko Duveen? 
   — Duveen,  Duveen.  —  Powtórzył  to  nazwisko  w  zamyśleniu.  —  Nie  sądzę.  A  jednak  brzmi 
jakoś znajomo. 
   — Zna pan przyjaciółkę monsieur Renaulda o imieniu Bella? 
   Pan Stonor znowu potrząsnął głową. 
   — Bella  Duveen?  Tak  brzmi jej  pełne  nazwisko?  To  ciekawe.  Jestem  pewien,  że  je  słyszałem. 
Jednak nie mogę sobie przypomnieć, w związku z czym. 
   Sędzia chrząknął. 
   — Niech  pan  zrozumie,  że  w  tego  rodzaju  sprawie  nie  można  mieć  zastrzeżeń  i  oporów.  Nie 
wolno nic ukrywać. Pan, być może ze względu na szacunek żywiony względem madame Renauld, 
chce zataić pewne fakty, a tego w żadnym wypadku nie wolno robić! 
   Stonor spojrzał na niego uważnie, a w jego oczach pojawił się wyraz zdziwienia. 
   — Niezupełnie  pana  rozumiem  —  powiedział  łagodnie.  —  Co  ma  z  tym  wspólnego  pani 
Renauld? Żywię dla niej bardzo wiele szacunku i darzę dużą sympatią; to wspaniała, nieprzeciętna 
kobieta i doprawdy nie mam pojęcia, w czym mogłaby jej zaszkodzić moja niedyskrecja. 
   — Nawet gdyby dowiedziono, że Bella Duveen była kimś więcej niż przyjaciółką jej męża? 
   — Ach! Teraz pana rozumiem. Ale założę się o ostatniego dolara, że jest pan w błędzie. Mój szef 
nigdy nie latał za spódniczkami. Uwielbiał żonę. Byli bardzo kochającą się parą. 
   Sędzia Hautet pokiwał z powątpiewaniem głową. 
   — Panie  Stonor,  my  mamy  na  to  niezbite  dowody  —  list  miłosny  napisany  do  Renaulda  i 
podpisany „Bella”, w którym wyrzuca mu, iż ją zaniedbuje. Ponadto mamy dalsze dowody na to, 
ż

e w wieczór przed śmiercią monsieur Renauld był wplątany w romans z inną kobietą, z Francuzką 

nazwiskiem Daubreuil, która wynajmuje sąsiednią willę. Sekretarz zmrużył oczy. 
   — Chwileczkę, panie sędzio. Pan chyba znajduje się na fałszywym tropie. Dobrze znałem Paula 
Renaulda.  To,  co  pan  twierdzi,  moim  zdaniem  jest  zupełnie  niemożliwe.  Musi  być  jakieś  inne 
wyjaśnienie. 
   Sędzia śledczy wzruszył ramionami. 
   — Jakie może być inne wyjaśnienie? 
   — Co nasunęło panu myśl, że to był romans? 
   — Madame  Daubreuil  miała  zwyczaj  odwiedzać  go  wieczorami.  Od  czasu,  gdy  monsieur 
Renauld wprowadził się do willi Genevi?ve, madame Daubreuil wpłaciła dużą sumę pieniędzy w 
swoim banku. W sumie było to, licząc w pańskiej walucie, cztery tysiące funtów angielskich. 
   — Zgadza  się  —  odparł  spokojnie  Stonor.  —  Na  życzenie  pana  Renaulda  przekazałem  taką 
sumę. Ale tu nie chodziło o żadną miłosną intrygę. 
   — Więc o co chodziło? 
   — O szantaż — rzucił Stonor ostro, uderzając pięścią w stół. — O to chodziło. 
   — Ach! — wykrzyknął mimowolnie sędzia. 
   — Szantaż — powtórzył Stonor. — Żyłowała go — wyciągnęła z niego dużo pieniędzy. Cztery 
tysiące w ciągu dwóch miesięcy! Nieźle, co? I mówię panu, że dotyczyło to tajemnicy otaczającej 
Renaulda. Widocznie madame Daubreuil wiedziała tyle, żeby go zmusić do płacenia. 
   — Tak, to możliwe — wykrzyknął poruszony komisarz. — Tak, oczywiście, to bardzo możliwe! 
   — Możliwe?  —  ryknął  Stonor.  —  To  pewne!  Niech  mi  pan  powie,  czy  rozmawiano  z  panią 
Renauld o tej aferze miłosnej męża? 
   — Nie, monsieur. Nie chcieliśmy przyczyniać jej więcej przykrości, niż to niezbędnie konieczne. 
   — Przykrość?  Ależ  ona  wyśmiałaby  was.  Mówię  wam,  to  było  kochające  się,  przykładne 
małżeństwo. 
   — To mi coś przypomniało — rzekł monsieur Hautet. — Czy pracodawca wtajemniczył pana w 
dyspozycje zawarte w testamencie? 

background image

 

36

   — Znam  treść  testamentu  —  zdeponowałem  go  u  rejenta.  Mogę  panom  podać  nazwiska  jego 
prawników.  To  bardzo  prosty  zapis.  Połowa  majątku  przechodzi  dożywotnio  na  żonę,  drugą 
połowę dziedziczy syn. Poza tym jest kilka legatów. Zdaje się, że mnie zostawił tysiąc funtów. 
   — Kiedy sporządził testament? 
   — Och, około półtora roku temu. 
   — Czy  byłby  pan  bardzo  zaskoczony,  monsieur  Stonor,  gdyby  dowiedział  się  pan,  że  pan 
Renauld, przed niespełna dwoma tygodniami, sporządził inny testament? 
   Stonor był wyraźnie bardzo zaskoczony. 
   — Nie miałem o tym pojęcia. Jaka jest jego treść? 
   — Cały majątek zapisał bez żadnych zastrzeżeń żonie. Nie ma wzmianki dotyczącej syna. 
   Stonor przeciągle zagwizdał. 
   — To będzie ciężki cios dla tego chłopca. Matka oczywiście kocha go, ale wszyscy będą w tym 
widzieć brak zaufania ojca do syna. To ciężka próba dla jego dumy. Ale potwierdza moje słowa, że 
Renauld żył z żoną w doskonałej harmonii. 
   — Właśnie,  właśnie  —  rzekł  Hautet.  —  Możliwe,  że  będziemy  musieli  zrewidować  nasze 
pomysły.  Oczywiście  zatelegrafowaliśmy  do  Santiago  i  w  każdej  chwili  spodziewamy  się 
odpowiedzi. Wtedy z dużym prawdopodobieństwem wszystko zostanie wyjaśnione. Jeżeli jednak 
słuszna  jest  pańska  sugestia  szantażu,  pani  Daubreuil  powinna  dostarczyć  nam  wielu  cennych 
informacji. 
   — Monsieur Stonor —wtrącił Poirot — czy szofer, Masters, długo służył u pana Renaulda? 
   — Ponad rok. 
   — Wie pan, czy był kiedyś w Ameryce Południowej? 
   — Jestem  pewien,  że  nie  był.  Przed  zatrudnieniem  się  u  pana  Renaulda  pracował  u  moich 
dobrych znajomych z Gloucestershire, w Anglii. 
   — A zatem może pan stanowczo stwierdzić, że jest poza podejrzeniem? 
   — Mogę. 
   Poirot wydawał się nieco zbity z tropu. Tymczasem sędzia wezwał Marchauda. 
   — Proszę  złożyć  pani  Renauld  wyrazy  uszanowania  i  powiedzieć,  że  chciałbym  z  nią 
porozmawiać przez kilka minut. Niech się nie fatyguje, ja pójdę do niej na górę. 
   Marchaud zasalutował i wyszedł. 
   Czekaliśmy kilka minut, a następnie ku naszemu zdumieniu otworzyły się drzwi i stanęła w nich 
ś

miertelnie blada pani Renauld w ciężkiej żałobie. 

   Pan  Hautet  podsunął  jej  krzesło,  usprawiedliwiając  się,  ale  ona  tylko  podziękowała  mu  z 
uśmiechem.  Stonor,  wyraźnie  nie  mogąc  wydobyć  słowa,  ze  współczuciem  ujął  jej  rękę.  Pani 
Renauld zwróciła się do sędziego: 
   — Chciał mnie pan o coś zapytać? 
   — Tak, jeśli tylko pani pozwoli, madame. Jak się dowiedziałem, pani mąż był Kanadyjczykiem 
pochodzenia francuskiego. Może pani coś powiedzieć o jego młodości albo wychowaniu? 
   Potrząsnęła przecząco głową. 
   — Mój mąż nigdy o sobie nie mówił, monsieur. Wiem, że pochodził gdzieś z okręgu północno–
zachodniego,  ale  przypuszczam,  że  nie  miał  szczęśliwego  dzieciństwa,  ponieważ  nie  lubił  tego 
wspominać. Żyliśmy teraźniejszością i przyszłością. 
   — Czy  w  jego  przeszłości  kryła  się  jakaś  tajemnica?  Pani  Renauld  uśmiechnęła  się  słabo  i 
potrząsnęła głową. 
   — Jestem pewna, że nie było to nic tak romantycznego. Monsieur Hautet również uśmiechnął się. 
   — To prawda, nie można się doszukiwać we wszystkim melodramatu. Ale jest coś jeszcze… — 
zawahał się. 
   Stonor wtrącił gwałtownie: 
   — Ci panowie wpadli na dość oryginalny pomysł. Przypuszczają, że pan Renauld miał romans z 
państwa sąsiadką, madame Daubreuil. 

background image

 

37

   Policzki pani Renauld pokryły szkarłatne rumieńce. Uniosła wyżej głowę i zagryzła wargi, twarz 
drgała  konwulsyjnie.  Stonor  patrzył  na  nią  ze  zdumieniem,  ale  komisarz  Bex  pochylił  się  i 
powiedział łagodnie: 
   — Przykro  nam,  że  sprawiamy  pani  ból,  ale  czy  ma  pani  jakiś  powód  sądzić,  że  madame 
Daubreuil była kochanką pani męża? 
   Pani  Renauld  ze  szlochem  ukryła  twarz  w  dłoniach.  Łkania  wstrząsały  jej  ramionami,  nagle 
podniosła głowę i powiedziała przerywanym głosem: 
   — Może była. 
   Nigdy jeszcze nie widziałem na czyjejś twarzy wyrazu takiego zdumienia, jakie teraz ukazało się 
na twarzy Stonora. Był kompletnie zaskoczony. 
 
ROZDZIAŁ JEDENASTY 
JACK RENAULD 
    
   Nie  wiem,  jak  potoczyłaby  się  dalsza  rozmowa,  gdyby  w  tym  momencie  nie  otworzyły  się 
gwałtownie drzwi i nie wpadł przez nie do pokoju wysoki młodzieniec. 
   Przez  chwilę  miałem  niesamowite  wrażenie,  że  widzę  przed  sobą  zamordowanego.  Jednak 
natychmiast zorientowałem się, że jego czarnych włosów nie tknęła siwizna i że mężczyzna, który 
tak  bezceremonialnie  zjawił  się  przed  nami,  jest  bardzo  młody.  Nie  zwracając  na  nas  uwagi, 
podszedł prosto do pani Renauld. 
   — Mamo! 
   — Jack! — Z płaczem objęła go ramionami. — Mój najdroższy! Skąd się tu wziąłeś? Przecież 
dwa dni temu odpłynąłeś z Cherbourga na „Anzorze”? — Potem, nagle przypomniawszy sobie o 
naszej obecności, odwróciła się z godnością i dodała: — To mój syn. 
   — Ach! — odezwał się sędzia i składając ukłon przybyłemu zauważył: — Zatem nie odpłynął 
pan na statku „Anzora”? 
   — Nie,  monsieur.  Mogę  to  wyjaśnić;  „Anzora”  miała  dwudziestoczterogodzinne  opóźnienie  z 
powodu jakichś kłopotów z silnikiem. Zamiast przedwczoraj, odpłynąłbym wczoraj wieczorem, ale 
kupiłem wieczorną gazetę i rzucił mi się w oczy artykuł opisujący to straszne nieszczęście, które… 
tak nagle na nas spadło… — Jego głos załamał się i z oczu popłynęły łzy. — Biedny ojciec… mój 
biedny ojciec. 
   Patrząc na niego nieprzytomnie, pani Renauld powtórzyła: 
   — Więc nie odpłynąłeś? 
   A potem z gestem nieopisanego znużenia, wymamrotała jakby do siebie: 
   — Teraz… to i tak nie ma już żadnego znaczenia. 
   — Proszę usiąść, panie Renauld — rzekł Hautet, wskazując krzesło. — Bardzo panu współczuję. 
To  musiał  być  dla  pana  prawdziwy  szok.  Jednak  dobrze  się  stało,  że  pan  nie  wypłynął.  Mam 
nadzieję,  że  będzie  pan  mógł  udzielić  nam  informacji,  których  potrzebujemy  do  wyjaśnienia 
tajemnicy. 
   — Jestem do panów dyspozycji. Proszę pytać. 
   — Jak dobrze zrozumiałem, podjął pan podróż na życzenie ojca? 
   — Zgadza się, monsieur. Otrzymałem telegram, w którym ojciec nakazał mi, abym natychmiast 
wyruszył do Buenos Aires, a stamtąd przez Andy do Valparaiso i Santiago. 
   — Ach! A jaki miał być cel tej podróży? — Nie mam pojęcia. 
   — Co takiego? 
   — Naprawdę. Oto ten telegram. Sędzia odczytał na głos: 
   — „Jedź natychmiast do Cherbourga i wsiądź na «Anzorę», odpływającą wieczorem do Buenos 
Aires.  Ostateczny  cel  Santiago.  Dalsze  instrukcje  otrzymasz  w  Buenos  Aires.  Bądź  posłuszny. 
Sprawa wyjątkowej wagi. Renauld”. Była jeszcze jakaś inna korespondencja w tej sprawie? 
   Jack Renauld potrząsnął przecząco głową. 

background image

 

38

   — To  jedyna  wiadomość,  jaką  otrzymałem.  Wiem  oczywiście,  że  ojciec,  mieszkając  długo  w 
Buenos  Aires,  prowadził  tam  wiele  różnych  interesów,  ale  nigdy  ze  mną  o  nich  nie  mówił  i  nie 
zamierzał mnie tam wysłać. 
   — Pan oczywiście dobrze zna Amerykę Południową? 
   — Mieszkałem  tam  będąc  dzieckiem.  Kształciłem  się  w  Anglii  i  tam  przeważnie  spędzałem 
wakacje,  więc  znam  ten  kraj  gorzej,  niż  można  by  się  tego  spodziewać.  Potem,  gdy  miałem 
siedemnaście lat, wybuchła wojna. 
   — Pan służył w brytyjskich siłach powietrznych? 
   — Tak, monsieur. 
   Monsieur  Hautet  skinął  głową  i  rutynowo  zadawał  następne  pytania.  Jack  Renauld  twierdził 
stanowczo,  że  nic  nie  wie  o  wrogach  ojca  w  Santiago  ani  w  innym  miejscu  kontynentu 
południowoamerykańskiego; ostatnio nie zauważył żadnej zmiany w zachowaniu ojca i nigdy nie 
słyszał o żadnej tajemnicy. Swój wyjazd do Ameryki Południowej kojarzył z interesami ojca. 
   Gdy sędzia przerwał na chwilę, odezwał się spokojny głos Girauda: 
   — Jeśli pan pozwoli, panie sędzio, to chciałbym zadać kilka pytań. 
   — Bardzo proszę, monsieur Giraud — odparł chłodno sędzia. 
   Giraud przysunął krzesło bliżej stołu. 
   — Czy był pan w dobrych stosunkach z ojcem, monsieur Renauld? 
   — Oczywiście — odparł młodzieniec wyniośle. 
   — Stanowczo tak pan twierdzi? 
   — Tak. 
   — Nigdy żadnych sprzeczek, nieporozumień? 
   Jack wzruszył ramionami. 
   — Wszystkim zdarzają się różnice poglądów na to czy owo. 
   — Właśnie, właśnie… Gdyby jednak ktoś twierdził, że w wieczór pańskiego wyjazdu do Paryża 
miał pan ostrą sprzeczkę z ojcem, to bez wątpienia ta osoba mówiłaby nieprawdę? 
   Musiałem przyznać, że Giraud okazał przebiegłość. Nie na darmo chwalił się, że wie wszystko. 
Jack Renauld wyraźnie był zakłopotany. 
   — No tak… posprzeczaliśmy się — przyznał. 
   — Ach,  posprzeczaliście  się!  l  podczas  tej  sprzeczki  powiedział  pan:  „Jak  umrzesz,  będę  mógł 
robić, co mi się podoba!” 
   — Możliwe — mruknął młodzieniec. — Nie pamiętam. 
   — Pański ojciec w odpowiedzi rzekł: „Ale jeszcze nie umarłem!” Na co pan krzyknął: „Szkoda”. 
   Młodzieniec milczał. Nerwowo bawił się przedmiotami, leżącymi przed nim na stole. 
   — Proszę, aby udzielił mi pan odpowiedzi, monsieur Renauld — ponaglił go ostro Giraud. 
   Z okrzykiem gniewu młodzieniec strącił na podłogę masywny nóż do papieru. 
   — I co to ma za znaczenie? Mogę panu powiedzieć. Tak, pokłóciłem się z ojcem. Może mówiłem 
to wszystko — byłem zły i teraz już nie pamiętam, co powiedziałem! Wpadłem w furię — wtedy 
pewnie mógłbym go nawet zabić — a teraz zróbcie z tym, co chcecie! 
   Rozparł się w krześle, patrząc na zebranych  wyzywająco. Giraud uśmiechnął się, potem cofnął 
trochę krzesło i powiedział: 
   — To wszystko. Pan niewątpliwie, zechce kontynuować przesłuchanie, monsieur Hautet. 
   — No tak, z pewnością — odparł Hautet. — A jaki był powód tej sprzeczki? 
   — Stanowczo odmawiam odpowiedzi na to pytanie. 
   Sędzia wyprostował się. 
   — Monsieur Renauld, nie wolno kpić z prawa! — zagrzmiał. — Jaki był powód tej sprzeczki? 
   Młody  Renauld  milczał,  jego  chłopięca  twarz  zachmurzyła  się.  W  tym  momencie  odezwał  się 
niewzruszony, spokojny głos Herkulesa Poirota: 
   — Jeśli panowie pozwolą, mogę to wyjaśnić. 
   — Pan wie? 

background image

 

39

   — Tak, wiem. Powodem tej kłótni była mademoiselle Marthe Daubreuil. 
   Renauld drgnął gwałtownie. Sędzia pochylił się ku niemu. 
   — Czy to prawda, monsieur! 
   Jack Renauld pochylił głowę. 
   — Tak  —  przyznał.  —  Kocham  mademoiselle  Daubreuil  i  chcę  się  z  nią  ożenić.  Kiedy 
powiedziałem  o  tym  ojcu,  natychmiast  wpadł  w  szał.  Oczywiście  nie  mogłem  pozwolić,  żeby 
obrażał drogą mi dziewczynę i… straciłem równowagę. 
   Monsieur Hautet spojrzał na panią Renauld. 
   — Wiedziała pani o tym… zaangażowaniu uczuciowym syna, madame? 
   — Obawiałam się tego — odpowiedziała po prostu. 
   — Mamo! — wykrzyknął chłopiec. — Ty też! Marthe jest tak samo dobra, jak piękna. Co masz 
przeciwko niej? 
   — Osobiście nic nie mam przeciwko mademoiselle Daubreuil. Wolałabym jednak, abyś poślubił 
Angielkę, a jeśli już ma to być Francuzka, to nie taka, której matka ma wątpliwych przodków! 
   W  jej  głosie  wyraźnie  można  było  dosłyszeć  niechęć  do  pani  Daubreuil  i  pojąłem,  jak  bardzo 
musiała cierpieć, gdy dowiedziała się, że jedyny syn zakochał się w córce jej rywalki. 
   Pani Renauld kontynuowała, zwracając się do sędziego: 
   — Może  powinnam  o  tym  powiedzieć  mężowi,  ale  miałam  nadzieję,  że  to  tylko  obopólne 
młodzieńcze zauroczenie, które tym szybciej przeminie, im mniej się będzie na nie zwracało uwagi. 
Teraz  winię  siebie  za  to  milczenie,  jednak  —  jak  już  panom mówiłam —  mąż  wydawał  się  taki 
niespokojny, taki odmieniony, że postanowiłam oszczędzić mu dodatkowych zmartwień. 
   Monsieur Hautet skinął głową. 
   — Czy  ojciec  był  zaskoczony,  gdy  go  pan  poinformował  co  do  swych  zamiarów  względem 
mademoiselle Daubreuil? 
   — Wydawał  się  kompletnie  wyprowadzony  z  równowagi.  Potem  apodyktycznie  rozkazał  mi 
wybić to sobie z głowy. Powiedział, że nigdy nie zgodzi się na to małżeństwo. Zacząłem domagać 
się,  żeby  powiedział,  co  ma  przeciwko  panie  Daubreuil,  ale  nie  otrzymałem  zadowalającej 
odpowiedzi, tylko jakieś mętne wzmianki o tajemnicy otaczającej matkę i córkę. Odpowiedziałem, 
ż

e chcę się ożenić z Marthe, a nie z jej przodkami, ale zakrzyczał mnie i odmówił dalszej dyskusji 

na  ten  temat.  Musiałem  się  poddać.  Niesprawiedliwość  i  despotyzm  ojca  oburzyły  mnie  tym 
bardziej, że sam zawsze nadskakiwał obu paniom Daubreuil i ciągle je zapraszał. Straciłem głowę i 
zaczęliśmy  się  kłócić.  Ojciec  przypomniał  mi,  że  jestem  całkowicie  od  niego  zależny  i  zapewne 
wtedy krzyknąłem, że po jego śmierci zrobię to, co będę chciał… 
   W tej chwili Poirot szybko wtrącił: 
   — Czy zna pan treść testamentu ojca? 
   — Wiem,  że  połowę  majątku  zapisał  mnie,  a  drugą  powierzył  dożywotnio  matce  —  odparł 
chłopiec. 
   — Proszę mówić dalej — rzekł sędzia. 
   — Potem  już  tylko  wrzeszczeliśmy  na  siebie  ze  złości.  Nagle  zorientowałem  się,  że  mogę  się 
spóźnić na pociąg do Paryża. Biegnąc na dworzec, cały czas czułem zalewającą mnie wściekłość. 
Jednak w miarę oddalania się od domu powoli uspokajałem się. Napisałem do Marthe o tym, co się 
wydarzyło, i jej odpowiedź uspokoiła mnie całkowicie. Pisała, żebym się trzymał, a ojciec prędzej 
czy  później  się  złamie. Musimy  udowodnić,  że  nasze  uczucia  oprą  się  wszelkim  próbom i  kiedy 
rodzice  przekonają  się  o  naszej  stałości,  z  pewnością  ulegną  i  zgodzą  się  na  nasz  związek. 
Oczywiście nie napisałem jej o głównych obiekcjach ojca co do naszego małżeństwa. Zrozumiałem 
też, że na siłę niczego nie zyskam. 
   — Przejdźmy do innej sprawy. Czy znane jest panu nazwisko Duveen, monsieur Renauld? 
   — Duveen? — zastanawiał się Jack. — Duveen? — Pochylił się i powoli podniósł zrzucony ze 
stołu na podłogę nóż do papieru. Gdy się wyprostował i podniósł głowę, spotkał wzrok Girauda. — 
Duveen? Nie, chyba nie. 

background image

 

40

   — Może pan przeczytać ten list, monsieur Renauld? I powiedzieć mi, czy ma pan pojęcie, kim 
może być kobieta, która napisała go do pańskiego ojca? 
   Jack Renauld zaczął czytać. Na jego policzki wpłynął silny rumieniec. 
   — Napisała go do mojego ojca? — w jego głosie wyraźnie zabrzmiało oburzenie. 
   — Tak. Znaleźliśmy go w kieszeni jego płaszcza. 
   — Czy… — zawahał się, zerkając kątem oka w stronę matki. 
   Sędzia zrozumiał. 
   — Jak dotąd… nie. Może pan podać jakąś wskazówkę, kto go napisał? 
   — Nie mam najmniejszego pojęcia. 
   Pan Hautet westchnął. 
   — Bardzo tajemnicza sprawa. No dobrze. Na razie zostawmy ten list na boku. Co my tu mamy 
dalej? Aha, narzędzie zbrodni. Obawiam się, że to może sprawić panu ból, monsieur Renauld. Jak 
się dowiedziałem, sprezentował pan ten nóż matce. To bardzo smutne… bardzo tragiczne… 
   Jack  Renauld  pochylił  się  do  przodu.  Jego  twarz,  zaczerwieniona  podczas  lektury,  teraz 
ś

miertelnie zbladła. 

   — Twierdzi pan, że… tym nożem do papieru, zabito mojego ojca? Ależ to niemożliwe! On jest 
taki mały! 
   — Niestety,  monsieur  Renauld,  to  prawda!  Obawiam  się,  że  to  małe  narzędzie  jest  bardzo 
wygodne w użyciu. Ostre jak brzytwa. 
   — Gdzie on jest? Mogę go zobaczyć? Czy ciągle jeszcze… tkwi w ciele? 
   — Och, nie, został wyjęty. Chce pan go obejrzeć? Aby mieć pewność? Chociaż pańska matka już 
go zidentyfikowała, to jednak… może… Monsieur Bex, jeśli nie sprawi to panu kłopotu…? 
   — Oczywiście. Zaraz przyniosę. 
   — Może  lepiej  zaprowadzić  monsieur  Renaulda  do  szopy?  —  zasugerował  Giraud.  — 
Niewątpliwie zechce obejrzeć ciało ojca. 
   Młodzieniec zaprzeczył gestem ręki i sędzia, zawsze starając się sprzeciwić Giraudowi, odparł: 
   — Jeszcze nie…nie teraz. Monsieur Bex będzie tak uprzejmy i przyniesie nóż tutaj. 
   Komisarz opuścił pokój. Stonor podszedł do Jacka i w milczeniu uścisnął mu dłoń. Poirot wstał i 
poprawił dwa krzywo ustawione świeczniki. Sędzia jeszcze raz przeczytał tajemniczy list miłosny, 
rozpaczliwie  trzymając  się  pierwotnej  teorii  zbrodni  z  zazdrości,  w  której  kobieta  posługuje  się 
sztyletem, zadając cios w plecy. 
   Nagle otworzyły się drzwi i do pokoju wbiegł komisarz. 
   — Panie sędzio! Panie sędzio! 
   — Co się stało? 
   — Sztylet! Zniknął! 
   — Jak to, zniknął? 
   — Zniknął. Przepadł. Słój, w którym się znajdował, jest pusty. 
   — Co? — krzyknąłem. — To niemożliwe. Przecież dziś rano widziałem… — w tym momencie 
ugryzłem się w język. 
   Ale było już za późno, wszyscy w pokoju zwrócili na mnie wzrok. 
   — Co pan powiedział? — wykrzyknął komisarz. — Dziś rano? 
   — Widziałem go dziś rano — odparłem powoli. — Dokładnie półtorej godziny temu. 
   — A zatem wchodził pan do szopy? Skąd pan miał klucz? 
   — Poprosiłem policjanta, żeby mi go dał. 
   — I wszedł pan do środka? Po co? 
   Zawahałem się, ale pomyślałem, że lepiej wyznać całą prawdę. 
   — Monsieur Hautet — powiedziałem — popełniłem straszny błąd i teraz muszę pana błagać o 
wybaczenie. 
   — Co się stało? 

background image

 

41

   — Faktem  jest  —  ciągnąłem,  pragnąc  znaleźć  się  wszędzie  tylko  nie  w  tym  miejscu  —  że 
spotkałem młodą dziewczynę, moją znajomą. Bardzo chciała wszystko zobaczyć, a ja… no, krótko 
mówiąc, wziąłem klucz i pokazałem jej ciało. 
   — Ach!  —  zawołał  z  oburzeniem  sędzia.  —  Kapitanie  Hastings,  popełnił  pan  błąd  nie  do 
wybaczenia.  To  wbrew  wszelkim  przepisom.  Nie  powinien  był  pan  pozwalać  sobie  na  takie 
głupstwo. 
   — Wiem — odparłem potulnie. — Nic, cokolwiek pan powie, nie będzie dla mnie dostatecznie 
surowe, monsieur. 
   — Chyba nie zaprosił pan tej dziewczyny, aby tu przyszła? 
   — Oczywiście,  że  nie.  Spotkaliśmy  się  przypadkowo.  Ona  jest  Angielką  i  tak  się  złożyło,  że 
przyjechała do Merlinville na wypoczynek i do  naszego spotkania nie miała pojęcia, że miało tu 
miejsce morderstwo. 
   — No  cóż  —  rzekł  sędzia  łagodniej.  —  Postąpił  pan  nie  w  porządku,  ale  ta  dziewczyna  z 
pewnością jest bardzo młoda i ładna! Co to znaczy być młodym! — westchnął sentymentalnie. 
   Ale komisarz, mniej sentymentalny i bardziej praktyczny, zaczął mnie naciskać: 
   — Ale wychodząc, chyba nie zapomniał pan zamknąć drzwi na klucz? ‘ 
   Właśnie o to chodzi — odparłem wolno. — Z tego powodu robię sobie największe wyrzuty. Na 
widok zwłok moja przyjaciółka doznała takiego wstrząsu, że prawie zemdlała. Pobiegłem do domu 
po wodę z brandy, a potem odprowadziłem ją do miasta. W zdenerwowaniu zapomniałem zamknąć 
drzwi szopy i zrobiłem to dopiero po powrocie. 
   — Zatem co najmniej przez dwadzieścia minut… — zaczął powoli komisarz. 
   — Zgadza się — potwierdziłem. 
   — Dwadzieścia minut — powtórzył cicho komisarz. 
   — To godne ubolewania — rzekł monsieur Hautet, wracając do poprzedniej surowości. 
   Nagle rozległ się spokojny głos: 
   — Twierdzi pan, że to godne ubolewania? — zapytał Giraud. 
   — Tak. 
   — A ja twierdzę, że to wspaniale! — odparł detektyw niewzruszony. 
   Ten nieoczekiwany sojusznik bardzo mnie zdumiał. 
   — Wspaniałe, monsieur Giraud? — zdziwił się sędzia, wpatrując się w niego uważnie. 
   — Tak, wspaniale. 
   — Dlaczego? 
   — Ponieważ  teraz  wiemy,  że  zabójca,  albo  jego  wspólnik,  zaledwie  ponad  godzinę  temu 
znajdował  się  w  pobliżu  willi  i  byłoby  dziwne,  gdybyśmy  mając  taką  informację,  nie  zdołali  go 
szybko złapać. — W jego głosie zabrzmiała groźba. — Dużo ryzykował, żeby zdobyć ten sztylet. 
Może bał się, że odkryjemy na nim jakieś odciski palców. 
   — Pan twierdził, że na sztylecie nie ma odcisków palców? — zauważył Poirot, zwracając się do 
Bexa. 
   Giraud wzruszył ramionami. — Może nie był tego pewny. Poirot spojrzał na niego. 
   — Myli  się  pan,  monsieur  Giraud.  Morderca  nosił  rękawiczki.  Dlatego  nie  musiał  się  niczego 
obawiać. 
   — Nie twierdzę, że to był sam morderca. To mógł być jego wspólnik, który o tym nie wiedział. 
   Sekretarz sędziego zaczął składać papiery na stole. Sędzia Hautet zwrócił się do wszystkich: 
   — Nasze  czynności  tutaj  zostały  zakończone.  Monsieur  Renauld  będzie  tak  łaskaw  i  wysłucha 
swoich  zeznań.  Całe  postępowanie  starałem  się  prowadzić  w  sposób  maksymalnie  nieformalny. 
Mówi  się,  że  mam  oryginalne  metody,  a  ja  uważam,  że  oryginalność  nie  jest  zła.  Teraz  sprawa 
spoczywa w doświadczonych rękach monsieur Girauda. Nie wątpię, że nie zawiedzie i dziwiłbym 
się,  gdyby  już  wkrótce  nie  ujął  mordercy!  Madame,  proszę  jeszcze  raz  przyjąć  wyrazy  mego 
najszczerszego współczucia. Panowie, życzę dobrego dnia. 
   Z tymi słowami, w towarzystwie swego sekretarza i komisarza policji, opuścił pokój. 

background image

 

42

   Poirot wyjął z kieszonki swój olbrzymi zegarek i sprawdził godzinę. 
   — Czas  wracać  do  hotelu  na  lunch,  przyjacielu  —  rzekł.  —  Chciałbym  od  ciebie  usłyszeć 
dokładną relację z dzisiejszego ranka. Nikt na nas nie zwraca uwagi. Ulatniamy się po cichu. 
   Szybko wymknęliśmy  się z pokoju. Sędzia właśnie odjeżdżał swoim samochodem. Schodziłem 
ze stopni, gdy nagle Poirot zatrzymał mnie: 
   — Zaczekaj, mój drogi. 
   Zręcznie wyjął z kieszeni miarkę i z całą powagą zaczął od kołnierza do dołu mierzyć wiszący w 
holu płaszcz. Nie widziałem go tam przedtem i zgadywałem, że należał albo do Stonora, albo do 
Jacka Renaulda. 
   Potem Poirot cicho mruknął z zadowoleniem, schował miarkę do kieszeni i wyszedł ze mną na 
ś

wieże powietrze. 

 
ROZDZIAŁ DWUNASTY 
POIROT WYJAŚNIA NIEKTÓRE SPRAWY 
    
   — Po  co  mierzyłeś  ten  płaszcz?  —  zapytałem  z  ciekawością,  gdy  wolnym  krokiem  szliśmy 
rozpaloną, zakurzoną drogą. 
   — Parbleu! Aby przekonać się, jaki jest długi — odparł spokojnie mój przyjaciel. 
   Byłem  tym  trochę  dotknięty.  Poirot  miał  nieuleczalny  zwyczaj  robienia  ze  wszystkiego 
tajemnicy,  co  zawsze  mnie  denerwowało.  Milczałem  zatem,  śledząc  własne  myśli.  Chociaż  nie 
słuchałem  specjalnie  uważnie,  niektóre  adresowane  do  syna  słowa  pani  Renauld  teraz  zaczynały 
nabierać  nowego  znaczenia.  „Więc  nie  odpłynąłeś?”  —  powiedziała  do  syna,  a  potem  dodała: 
„Teraz… to i tak nie ma już żadnego znaczenia”. 
   Co chciała przez to powiedzieć? Te słowa były zagadkowe — i znaczące. Czy to możliwe, żeby 
wiedziała  więcej,  niż  przypuszczaliśmy?  Zaprzeczyła,  że  wie  o  tajemniczej  misji,  z  jaką  jej  mąż 
wysłał syna. Ale czy naprawdę nie wiedziała, czy tylko udawała, że nie wie? Może, gdyby chciała, 
mogłaby nas oświecić, a jej milczenie było częścią dobrze przemyślanego planu? 
   Im  więcej  nad  tym  myślałem,  tym  bardziej  byłem  przekonany,  że  mam  rację.  Pani  Renauld  z 
pewnością wiedziała więcej, niż powiedziała, l na widok syna była tak zaskoczona, że mimo woli 
zdradziła się. Byłem przekonany, że znała, jeśli nie morderców, to przynajmniej motyw zbrodni. 
Jednak, ze względu na jakieś poważne okoliczności, postanowiła milczeć. 
   — Widzę,  że  głęboko  się  zamyśliłeś,  przyjacielu  —  naraz  przerwał  mi  Poirot.  —  Co  cię  tak 
bardzo  zaintrygowało?  Powiedziałem  mu,  pewien  swoich  domniemań,  chociaż  czułem,  że  mnie 
wyśmieje. Ale, ku memu zaskoczeniu, skinął w zamyśleniu głową. 
   — Masz  całkowitą  rację,  Hastings.  Od  początku  czułem,  że  ona  coś  ukrywa.  Od  początku 
podejrzewałem, że jeśli nie była inspiratorką, to brała udział w tym morderstwie. 
   — Podejrzewałeś ją? — wykrzyknąłem. 
   — Oczywiście. Odniosła z niego ogromne korzyści — w świetle nowego testamentu jest jedyną 
osobą,  która  skorzystała  na  zbrodni.  Tak,  od  pierwszej  chwili  zwróciłem  na  nią  baczną  uwagę. 
Przypominasz sobie, że jak tylko nadarzyła się okazja, obejrzałem przeguby jej rąk? Chciałem się 
przekonać,  czy  mogła  sama  się  zakneblować  i  związać.  Eh  bien,  otóż  przekonałem  się,  że  nie 
udawała,  więzy  zaciśnięte  były  tak  mocno,  iż  sznury  wżarły  się  w  skórę.  To  wykluczyło 
możliwość,  że  to  ona  popełniła  zbrodnię.  Ale  nadal  istniało  prawdopodobieństwo,  że  była  w 
zmowie albo że podżegała do niej, posługując się jakimś wspólnikiem. Ponadto cała jej opowieść 
brzmiała  mi  dziwnie  znajomo  —  zamaskowani  mężczyźni,  których  nie  można  rozpoznać,  oraz 
wspomniana „tajemnica” — już kiedyś słyszałem albo czytałem o czymś takim. Jest jeszcze jeden 
drobny  szczegół,  potwierdzający  moje  przekonanie,  że  nie  mówiła  prawdy.  Zegarek  na  rękę, 
Hastings, zegarek! 
   Znowu ten zegarek! Poirot patrzył na mnie uważnie. 
   — Widzisz, mon ami? Rozumiesz? 

background image

 

43

   — Nie — odparłem z rozdrażnieniem. — Ani nie widzę, ani nie rozumiem. Nagromadziłeś tyle 
przeklętych  tajemnic  i  nawet  nie  warto  prosić,  żebyś  je  wyjaśnił.  Ty  zawsze  do  ostatniej  chwili 
chowasz asa w rękawie. 
   — Nie  gniewaj  się,  przyjacielu  —  odparł  Poirot  z  uśmiechem.  —  Ale  jeśli  chcesz,  mogę  ci 
wszystko wyjaśnić. Tylko ani słowa Giraudowi, c‘est entendu?* Traktuje mnie jak starego pryka, 
który już się nie liczy! Ale jeszcze zobaczymy! Przez zwykłą uprzejmość podsunąłem mu pewną 
wskazówkę. To, czy ją wykorzysta, pozostaje jego prywatną sprawą. 
   .Zapewniłem Poirota, że może liczyć na moją dyskrecję. 
   — C’est bien! A teraz zatrudnijmy nasze szare komórki. Powiedz mi, drogi przyjacielu, o której 
godzinie twoim zdaniem rozegrała się ta tragedia? 
   — No, około drugiej w nocy — odparłem zaskoczony. — Pamiętasz, jak pani Renauld mówiła, 
ż

e słyszała, jak zegar bił drugą w chwili, gdy bandyci byli w pokoju. 

   — Tak, pamiętam. I na tym zeznaniu oparli się sędzia, komisarz Bex i cała reszta, akceptując je 
bez  zastrzeżeń.  Ale  ja,  Herkules  Poirot,  twierdzę,  że  madame  Renauld  skłamała.  Zbrodnię 
popełniono dwie godziny wcześniej! 
   — Ale lekarze… 
   — Po  przeprowadzeniu  obdukcji  ciała  lekarze  stwierdzili,  że  śmierć  nastąpiła  od  dziesięciu  do 
siedmiu  godzin  wcześniej.  Mon  ami,  z  jakiegoś  powodu  konieczne  było  stworzenie  pozorów,  że 
zbrodnię  popełniono  później  niż  w  rzeczywistości.  Z  pewnością  czytałeś  o  rozbitych  zegarach, 
które  dokładnie  wskazywały  godzinę  popełnienia  zbrodni?  Aby  czasu  nie  ustalać  wyłącznie  na 
podstawie  zeznań  pani  Renauld,  ktoś  przesunął  o  dwie  godziny  wskazówki  jej  zegarka,  a  potem 
rzucił  nim  silnie  o  podłogę.  Ale,  jak  się  to  często  zdarza,  przypadek  pokrzyżował  ich  plany.  Co 
prawda szkło się stłukło, ale zegarek nadal chodził. To było z ich strony duże niedopatrzenie, gdyż 
natychmiast  zwróciło  uwagę  na  dwa  punkty:  pierwszy,  że  madame  Renauld  kłamie  i  drugi,  że 
musiał  istnieć  jakiś  ważny  powód,  aby  sądzono,  że  zbrodnię  popełniono  później  niż  w 
rzeczywistości. 
   — Ale jakiż mógł być tego powód? 
   — Ach, w tym właśnie cały problem! W tym tkwi cała tajemnica. Na razie nie mogę jej wyjaśnić. 
Moim zdaniem jest tylko jedno wyjaśnienie. 
   — Jakie? 
   — Ostatni pociąg odchodził z Merlinville siedemnaście po dwunastej w nocy. 
   Przez chwilę zastanawiałem się nad tym. 
   — A ponieważ zadbano o to, żeby wszyscy byli przekonani, że morderstwo wydarzyło się dwie 
godziny później, więc ten, kto odjechał tym pociągiem, miałby niezbite alibi! 
   — Doskonale, Hastings! Właśnie o to chodzi! 
   Podskoczyłem. 
   — Musimy  zasięgnąć  informacji  na  dworcu  kolejowym!  Z  pewnością  nie  mogli  nie  zauważyć 
dwóch obcokrajowców, którzy odjechali pociągiem! Musimy tam iść natychmiast! 
   — Tak sądzisz, Hastings? 
   — Oczywiście. Zaraz tam idziemy. 
   — Poirot położył mi rękę na ramieniu. Jeśli chcesz, idź, mon ami — ostudził mój zapał — jednak 
nie radziłbym ci pytać o tych dwóch obcokrajowców. 
   Spojrzałem zdziwiony, ale on, trochę zniecierpliwiony, dodał tylko: 
   — L?, l?, chyba nie wierzysz w te wszystkie bzdury? W tych zamaskowanych bandytów i całą 
resztę tej historyjki? 
   Te słowa tak mnie zaskoczyły, że nie wiedziałem, co odpowiedzieć. 
   — Słyszałeś,  co  powiedziałem  Giraudowi  —  ciągnął  łagodnie  —  że  wszystkie  szczegóły  tej 
zbrodni sami skądś znane? Eh bien, to oznacza jedno z dwojga: albo że mózg, który zaplanował 
tamtą  zbrodnię,  zaplanował  też  tę,  albo  że  w  pamięci  mordercy  zakorzenił  się  przeczytany  opis 

background image

 

44

poprzedniej zbrodni i został podświadomie wykorzystany. W tej sprawie wypowiem się ostatecznie 
dopiero po… — nagle przerwał. 
   Gorączkowo rozważałem rozmaite możliwości. 
   — A  co  z  listem  pana  Renaulda?  Przecież  wyraźnie  w  nim  wspomniał  o  jakiejś  tajemnicy  i  o 
Santiago! 
   — W  życiu  monsieur  Renaulda  niewątpliwie  istnieje  jakaś  tajemnica.  Ale  z  drugiej  strony 
Santiago  to  tylko  przynęta,  mająca  nas  zwabić  na  fałszywy  trop.  Możliwe,  że  podobną  rolę 
odegrało w przypadku Renaulda, aby stłumić jego podejrzenia. Och, zapewniam cię, Hastings, że 
grożące mu niebezpieczeństwo nie pochodziło aż z Santiago, ono było tu blisko, we Francji. Mówił 
tak poważnie i z taką pewnością siebie, że i mnie się to udzieliło. Wysunąłem ostatnie zastrzeżenie: 
   — A zapałka i niedopałek papierosa, znalezione w pobliżu ciała? Jak je wyjaśnisz? 
   Na twarzy Poirota ukazał się błysk rozbawienia. 
   — Podrzucone! Rozmyślnie podrzucone dla kogoś takiego jak Giraud! O, Giraud jest przebiegły! 
Zna wszystkie sztuczki! Zupełnie jak pies myśliwski. Znajduje w tym prawdziwą rozkosz. Potrafi 
godzinami  czołgać  się  na  brzuchu.  „Widzicie,  co  tu  znalazłem”,  mówi.  A  potem  zwraca  się  do 
mnie: „Co pan o tym sądzi?” A ja na to odpowiadam szczerze, z głębokim przekonaniem: „Nic”. 
Na  to  Giraud,  wielki  Giraud,  śmieje  się  i  myśli:  „Och,  ten  stary  to  kompletny  kretyn!”  No,  ale 
jeszcze zobaczymy! 
   — Zatem  ta  cała  historia  z  zamaskowanymi  bandytami…?  —  powróciłem  do  zasadniczego 
tematu. 
   — Jest zmyślona. 
   — Więc jak było naprawdę? 
   Poirot wzruszył ramionami. 
   — Tylko jedna osoba może odpowiedzieć na to pytanie — pani Renauld. Tylko że ona nic nie 
powie. Nie poruszą ją ani groźby, ani prośby. To niezwykła kobieta, Hastings. Gdy ją zobaczyłem, 
od  razu  zorientowałem  się,  że  mam  do  czynienia  z  kobietą  niezwykłą.  Z  początku,  jak  już 
mówiłem, podejrzewałem, że brała udział w zbrodni, ale potem zmieniłem zdanie. 
   — Co cię do tego skłoniło? 
   — Jej spontaniczna i głęboka rozpacz na widok zwłok męża. Mógłbym przysiąc, że ten okrzyk 
ogromnego bólu był zbyt szczery. 
   — Tak — zgodziłem się w zamyśleniu — w takich sprawach trudno się mylić. 
   — Przepraszam cię, drogi przyjacielu, ale w takich sprawach właśnie można się pomylić. Weź na 
przykład  wielkich  aktorów;  czy  aktorka  nie  mogłaby  tak  odegrać  sceny  rozpaczy,  że  byłbyś  nią 
głęboko poruszony? Nie, mogę być o czymś głęboko przekonany, ale aby się całkowicie upewnić, 
muszę  mieć  inne  dowody.  Wielcy  zbrodniarze  mogą  też  być  wielkimi  aktorami.  W  tej  sprawie 
opieram  się  nie  na  osobistych  przeświadczeniach,  ale  na  niepodważalnym  fakcie,  że  madame 
Renauld autentycznie zemdlała. Podniosłem jej powieki i zbadałem puls. Nie udawała — naprawdę 
zemdlała. To mnie upewniło, że jej cierpienie było prawdziwe. Poza tym jest jeszcze jeden drobny 
fakt.  Madame  Renaud  nie  musiała  okazywać  aż  tak  wielkiego  bólu.  Już  wystarczająco  okazała 
rozpacz,  gdy  po  raz  pierwszy  dowiedziała  się  o  śmierci  męża,  nie  musiała  więc  symulować 
następnego,  tak  gwałtownego  paroksyzmu  bólu  na  widok  jego  zwłok.  Nie,  madame  Renauld  nie 
zabiła  męża.  Ale  dlaczego  kłamała?  Kłamała  o  zegarku  na  rękę,  kłamała  o  zamaskowanych 
bandytach — i skłamała też po raz trzeci. Powiedz mi, Hastings, jak wyjaśnisz te otwarte drzwi? 
   — No — odparłem, nieco zaambarasowany — sądzę, że to była zwykła nieuwaga. Zapomnieli je 
zamknąć. Poirot potrząsnął głową i westchnął. 
   — Tak  to  wyjaśnia  Giraud.  Mnie  jednak  ono  nie  zadowala.  Te  otwarte  drzwi  mają  jakieś 
znaczenie,  którego  jeszcze  nie  rozumiem.  Ale  jednego  jestem  pewien  —  oni  nie  wyszli  tymi 
drzwiami. Wyszli oknem. 
   — Co? 
   — Tak, z pewnością oknem. 

background image

 

45

   — Na klombie nie było śladów stóp! 
   — Nie  było  —  a  powinny  być.  Posłuchaj,  Hastings.  Jak  sam  słyszałeś,  ogrodnik,  Auguste,  po 
południu  zasadził  na  obu  klombach  geranium.  Na  jednym  klombie  znajduje  się  wiele  śladów 
podkutych  butów  —  a  na  drugim  nie  ma  żadnego!  Rozumiesz?  Ktoś,  kto  po  nim  przeszedł  — 
obojętnie kto — zatarł ślady i wygładził powierzchnię ziemi na klombie grabiami. 
   — Skąd wzięli grabie? 
   — Z  tego  samego  miejsca,  skąd  zabrali  łopatę  i  rękawice  ogrodnicze  —  odparł  niecierpliwie 
Poirot. — Nie mieli z tym żadnych trudności. 
   — Dlaczego  przypuszczasz,  że  wyszli  oknem?  Czy  nie  byłoby  bardziej  prawdopodobne,  że 
weszli oknem, a wyszli drzwiami? 
   — To oczywiście jest możliwe. Jednak jestem głęboko przekonany, że wyszli oknem. 
   — Myślę, że się mylisz. 
   — Możliwe, mon ami. 
   Zamyśliłem  się  nad  nowymi  możliwościami,  jakie  otworzyły  dedukcje  Poirota.  Wspominałem 
jego  zagadkowe  uwagi  dotyczące  klombu  i  zegarka  na  rękę.  Wtedy  te  wydawały  mi  się  bez 
znaczenia,  a  teraz  po  raz  pierwszy  zorientowałem  się,  jak  wspaniale  z  kilku  drobnych  faktów 
odgadł tajemnicę otaczającą tę sprawę. Wyraziłem memu przyjacielowi nieco spóźnione uznanie. 
   — A tymczasem — powiedziałem — chociaż teraz wiemy dużo więcej, nie zbliżyliśmy się do 
rozwiązania tajemnicy, kto zabił pana Renaulda. 
   — Nie — zgodził się wesoło Poirot. — A nawet jesteśmy dalej niż przedtem. 
   Stwierdzenie tego faktu zdawało się sprawiać mu tak wielką przyjemność, że spojrzałem na niego 
ze zdziwieniem. Spotkał mój wzrok i uśmiechnął się. 
   Nagle zrozumiałem. 
   — Poirot! Pani Renauld! Teraz rozumiem. Ona wyraźnie kogoś osłania! 
   Ze spokoju, z jakim Poirot przyjął moją uwagę, wywnioskowałem, że ta myśl i jemu przyszła do 
głowy.  —  Tak—  odparł  zamyślony.  —  Kogoś  osłania.  Gdy  wchodziliśmy  do  hotelu,  gestem 
nakazał mi milczenie. 
 
ROZDZIAŁ TRZYNASTY 
DZIEWCZYNA O NIESPOKOJNYCH OCZACH 
    
   Przez  jakiś  czas  w  milczeniu  z  wielkim  apetytem  jedliśmy  lunch,  a  potem  Poirot  zauważył 
złośliwie: 
   — Eh bien! I ta twoja nieostrożność! Nie chcesz o tym mówić? 
   Czułem, że się czerwienię. 
   — Och, myślisz o tym, co się stało dziś rano? — usiłowałem nadać głosowi swobodny ton. 
   Ale  z  Poirotem  nie  mogłem  prowadzić  tego  rodzaju  gry.  W  ciągu  kilku  minut  z  filuternym 
błyskiem w oku wyciągnął ze mnie całą prawdę. 
   — Tiens! Bardzo romantyczna historia. Jakie jest imię tej czarującej damy? 
   Musiałem wyznać, że nie wiem. 
   — To  jeszcze  bardziej  romantyczne!  Pierwsze  spotkanie  w  pociągu  z  Paryża,  a  drugie  tutaj. 
Koniec podróży w spotkaniu kochanków, czy tak to się określa? 
   — Nie błaznuj, Poirot. 
   — Wczoraj mademoiselle Daubreuil, a dzisiaj mademoiselle Kopciuszek! Hastings, ty masz serce 
pojemne jak Turek! Powinieneś założyć harem! 
   — Dobrze ci ze mnie kpić. Medemoiselle Daubreuil jest bardzo piękną dziewczyną, szczerze ją 
podziwiam  i  nie  zamierzam  się  tego  wypierać.  Natomiast  ta  druga  nie  ma  w  sobie  nic 
nadzwyczajnego i nie sądzę, żebym ją jeszcze spotkał. 
   — Nie zamierzasz się z nią spotkać? 

background image

 

46

   Spojrzał na mnie badawczo. Wtedy ujrzałem przed oczami wielki napis „Hotel du Phare”, znowu 
usłyszałem  jej  głos,  mówiący:  „Proszę  przyjść  mnie  odwiedzić”  i  moją  gorliwą  odpowiedź: 
„Przyjdę”. 
   Jednak Poirotowi odpowiedziałem beztrosko: 
   — Zaprosiła mnie do siebie, ale oczywiście nie skorzystam z tego. 
   — Dlaczego „oczywiście”? 
   — No, bo nie chcę. 
   — Mówiłeś, że panna Kopciuszek zatrzymała się w hotelu d’Angleterre, prawda? 
   — Nie, w hotelu du Phare. 
   — Prawda, zapomniałem. 
   W tej chwili ogarnęło mnie złe przeczucie. Na pewno nie wymieniłem Poirotowi żadnej nazwy 
hotelu.  Spojrzałem  na  niego  i  uspokoiłem  się.  Kroił  chleb  na  równe  kwadraty,  całkowicie 
pochłonięty  tym  zajęciem.  Pewnie  miał  złudzenie,  że  powiedziałem,  gdzie  się  ta  dziewczyna 
zatrzymała. 
   Kawę wypiliśmy na zewnątrz hotelu, skąd roztaczał się widok na morze. Poirot zapalił jeden ze 
swoich cienkich papierosów i wyciągnął zegarek z kieszeni. 
   — Pociąg do Paryża odchodzi o drugiej dwadzieścia pięć — powiedział. — Muszę już iść. 
   — Do Paryża? — wykrzyknąłem. 
   — Tak, mon ami. 
   — Chcesz jechać do Paryża? Po co? 
   — Aby poszukać mordercy monsieur Renaulda — odparł bardzo poważnie. 
   — Myślisz, że znajdziesz go w Paryżu? 
   — Jestem  zupełnie  pewien,  że  go  tam  nie  ma.  Niemniej  właśnie  tam  muszę  go  szukać.  Nie 
rozumiesz, ale wyjaśnię ci to w odpowiednim czasie. Wierz mi, ta podróż do Paryża jest niezbędna. 
Nie  będę  tam  zbyt  długo.  Najprawdopodobniej  wrócę  jutro.  Nie  proponuję  ci,  żebyś  mi 
towarzyszył. Zostań tu i obserwuj Girauda. A także postaraj się dużo przebywać w towarzystwie 
monsieur Renaulda–syna. 
   — To mi przypomina — wtrąciłem — że nie powiedziałeś mi, skąd wiedziałeś o związku tych 
dwojga? 
   — Mon ami, znam ludzką naturę. Doprowadź do spotkania takiego chłopca, jak młody Renauld, 
z tak piękną dziewczyną, jaką jest mademoiselle Marthe i efekt będzie łatwy do przewidzenia. No i 
wiedziałem o kłótni! Mogła być tylko albo o pieniądze, albo o kobietę. Pamiętając słowa Léonie na 
temat  gniewu  chłopca  —  doszedłem  do  przekonania,  że  chodziło  o  kobietę.  Zaryzykowałem, 
wymieniłem tę dziewczynę— i zgadłem. 
   — Ty już przedtem podejrzewałeś, że kocha się w młodym Renauldzie? 
   Poirot uśmiechnął się. 
   — Ja w każdym razie widziałem, że ona ma niespokojne oczy. Zawsze tak określałem w myślach 
mademoiselle Daubreuill — dziewczyna o niespokojnych oczach. 
   Jego głos brzmiał tak poważnie, że poczułem niejasny lęk. 
   — Co chcesz przez to powiedzieć, Poirot? 
   — Mam nadzieję, drogi przyjacielu, że niedługo dowiemy się tego. Ale muszę już iść. 
   — Odprowadzę cię — powiedziałem, podnosząc się. 
   — Nie rób tego. Zabraniam. 
   Powiedział to tak stanowczo, że spojrzałem na niego zaskoczony. Skinął energicznie głową. 
   — Mówię poważnie, mon ami. Do widzenia. 
   Po  odejściu  Poirota  poczułem  się  trochę  zagubiony.  Zszedłem  na  plażę,  aby  przyjrzeć  się 
kąpiącym,  ale  nie  miałem  dość  sił,  żeby  się  do  nich  przyłączyć.  Myślałem,  że  może  znajdę 
Kopciuszka  w  jakimś  fantazyjnym  kostiumie,  ale  nie  dostrzegłem  żadnych  śladów  jej  obecności. 
Spacerowałem  po  piasku  bez  celu,  kierując  kroki  ku  drugiemu  końcowi  miasta.  W  czasie  tej 
wędrówki  przyszło  mi  na  myśl,  że  być  może  niezbyt  grzecznie  postąpiłem,  nie  zjawiając  się  u 

background image

 

47

dziewczyny w hotelu. Może wtedy cała sprawa zostałaby definitywnie zakończona. Nie chciałem 
kontynuować naszej znajomości. Jeśli jednak tego nie zrobię, może przyjść i zacząć mnie szukać w 
willi. 
   Skutkiem tego szybko opuściłem plażę i ruszyłem do miasta. Wkrótce znalazłem skromny hotel 
du  Phare.  Zły  byłem,  że  nie  znałem  nazwiska  dziewczyny,  ale  aby  zachować  godność, 
postanowiłem  wejść  do  środka  i  rozejrzeć  się. Może  znajdę  ją  w  holu. Wszedłem  do  środka,  ale 
nigdzie  jej  nie  dostrzegłem.  Jakiś  czas  czekałem,  aż  w  końcu  zniecierpliwiony  postanowiłem 
zasięgnąć języka. Podszedłem do portiera i wsunąłem mu do ręki pięć franków. 
   — Chciałbym się widzieć z pewną młodą panną, która zatrzymała się w tym hotelu. To Angielka, 
niewysoka, ciemnowłosa. Nie pamiętam jej nazwiska. 
   Portier skinął głową i wydało mi się, że ukrył uśmiech. 
   — Nie mieszka u nas osoba odpowiadająca temu opisowi. 
   — Ależ ta pani powiedziała mi, że tu mieszka. 
   — Monsieur zapewne się pomylił — albo może ta pani się pomyliła. Przed panem był tu już ktoś 
inny i pytał o to samo. 
   — Co pan mówi? — wykrzyknąłem zaskoczony. 
   — Tak, monsieur. Ten pan opisał ją w ten sam sposób. 
   — Jak on wyglądał? 
   — Niski,  bardzo  elegancki,  z  bardzo  starannie  ułożonymi  wąsami,  z  głową  o  szczególnym 
kształcie i zielonymi oczami. 
   Poirot!  To  dlatego  zabronił  mi  odprowadzić  się  na  dworzec.  Co  za  impertynencja!  Już  ja  mu 
podziękuję za wtrącanie się w moje sprawy. Czy on wyobrażał sobie, że musi mnie niańczyć? 
   Podziękowałem  portierowi  i  wyszedłem  nie  wiedząc  co  począć,  ale  zarazem  rozzłoszczony 
postępowaniem przyjaciela. 
   Ale co się stało z dziewczyną? Poskromiłem gniew i starałem się rozwiązać tę zagadkę. Pewnie 
przez  roztargnienie  pomyliła  nazwę  hotelu.  Potem  zadałem  sobie  pytanie:  czy  na  pewno  przez 
roztargnienie? A może celowo zataiła nazwisko i podała fałszywy adres? 
   Im więcej o tym myślałem, tym bardziej byłem przekonany, że to ostatnie było prawdą. Z tego 
czy innego powodu nie chciała, aby nasza znajomość przerodziła się w głębszą przyjaźń. I chociaż 
pół  godziny  wcześniej  i  ja  tego  nie  chciałem,  teraz  nie  byłem  zadowolony,  że  pobiła  mnie  moją 
własną  bronią.  Cała  ta  przygoda  była  wysoce  nieprzyjemna.  Zły,  skierowałem  kroki  do  willi 
Genevi?ve. Nie wszedłem do domu, ale udałem się na ławeczkę w pobliżu szopy, gdzie usiadłem, 
aby trochę ochłonąć. 
   Dochodzące  z  bliska  głosy  zakłóciły  moje  myśli.  W  chwilę  później  zorientowałem  się,  że  nie 
dochodzą z ogrodu madame Renaud, ale z ogrodu sąsiedniej willi Marguerite, i szybko się ku mnie 
zbliżają. Poznałem głos kobiety, pięknej Marthe. 
   — Ch?ri — mówiła — Czy to prawda? Wszystkie nasze kłopoty już minęły? 
   — Przecież  wiesz,  Marthe  —  odparł  Jack  Renauld.  —  Nic  już  nas  nie  rozdzieli,  ukochana. 
Przestała  istnieć  ostatnia  przeszkoda  zagrażająca  naszemu  związkowi.  Nic  i  nikt  mi  ciebie  nie 
odbierze. 
   — Nic i nikt? — wyszeptała dziewczyna. — Och, Jack, Jack… boję się. 
   Już  miałem  wstać  i  odejść,  nie  chcąc  być  mimowolnym  świadkiem  ich  rozmowy.  Wstając, 
zobaczyłem  ich  przez  lukę  w  żywopłocie.  Stali  blisko  siebie,  mężczyzna  otoczył  ramieniem 
dziewczynę i patrzył jej w oczy. Tworzyli piękną parę; ciemny, tryskający zdrowiem młodzieniec i 
niewinnie piękna młoda bogini. Zdawali się stworzeni dla siebie, szczęśliwi mimo strasznej tragedii 
kładącej cień na ich młode życie. 
   Ale twarz dziewczyny wyrażała udrękę i Jack Renauld wyraźnie to zauważył, przytulił ją bowiem 
mocniej i zapytał: 
   — Czego się boisz, kochana? Czego można się obawiać… teraz? 

background image

 

48

   Wtedy dostrzegłem wyraz jej oczu, spojrzenie o którym mówił Poirot. Wyszeptała coś. czego nie 
słyszałem dokładnie, ale domyśliłem się słów: 
   — Boję się… o ciebie. 
   Nie  dosłyszałem  odpowiedzi  Renaulda,  gdyż  mój  ą  uwagę  przyciągnęło  coś  dziwnego  w 
ż

ywopłocie.  Dostrzegłem  jakiś  brązowy  krzew,  co  wczesnym  latem  wydało  mi  się  dziwne. 

Ruszyłem  w  tym  kierunku.  Nagle  krzak  odwrócił  się  w  moją  stronę,  trzymając  palec  na  ustach. 
Okazało się, że to Giraud. Nakazując ostrożność, poprowadził mnie wokół szopy. Gdy znaleźliśmy 
się poza zasięgiem głosu, zapytałem: 
   — Co pan tu robi? 
   — Dokładnie to, co pan. Podsłuchiwałem. 
   — Ale ja tu nie przyszedłem w tym celu! 
   — A ja tak — odparł Giraud. 
   Jak  zwykle  nie  mogłem  oprzeć  się  podziwowi  dla  człowieka,  którego  przecież  nie  lubiłem. 
Zmierzył mnie niechętnym wzrokiem. 
   — Niepotrzebnie mi pan przeszkodził. Jeszcze chwila i usłyszałbym coś interesującego. Co pan 
zrobił ze swoją skamieliną? 
   — Monsieur  Poirot  wyjechał  do  Paryża  —  odparłem  zimno.  Giraud  pstryknął  palcami 
pogardliwie. 
   — Zatem wyjechał do Paryża? Dobrze zrobił. Im dłużej tam zostanie, tym lepiej. Ale czego tam 
szuka? 
   Wydawało mi się, że w tym pytaniu kryje się pewien niepokój. Zatrzymałem się. 
   — Nie jestem upoważniony odpowiadać na to pytanie — powiedziałem spokojnie. 
   Giraud rzucił mi przenikliwe spojrzenie. 
   — Pewnie  był  na  tyle  rozsądny,  że  nie  powiedział  panu  —  zauważył  gburowato.  —  Żegnam 
pana. Jestem bardzo zajęty. 
   Odwrócił się na pięcie i bezceremonialnie zostawił mnie samego. 
   Wydawało  się,  że  w  willi  Genevi?ve  nic  się  nie  zmieniło.  Giraud  wyraźnie  nie  pragnął  niego 
towarzystwa, również Jack Renauld nie bardzo miał na to ochotę. 
   Wróciłem do miasta, z rozkoszą wykąpałem się w morzu i poszedłem do hotelu. Położyłem się 
wcześnie, zastanawiając się, czy jutrzejszy dzień przyniesie coś interesującego. 
   Jednak nie byłem w najmniejszym stopniu przygotowany na to, co się stało. Jadłem moje petit 
dejeuner* w jadalni, gdy kelner, który rozmawiał z kimś na zewnątrz, wrócił wyraźnie podniecony. 
Wahał się przez minutę, mnąc w ręku serwetkę, a potem wybuchnął: 
   — Monsieur, proszę mi wybaczyć, ale czy jest pan związany z tą sprawą w willi Genevi?ve? 
   — Tak — odparłem żywo. — Ale o co chodzi? 
   — Słyszał pan nowiny? 
   — Jakie nowiny? 
   — Wczoraj wieczorem popełniono tam następne morderstwo! 
   — Co ??? 
   Zostawiłem  niedokończone  śniadanie.  Chwyciłem  kapelusz  i  wybiegłem  z  hotelu.  Następne 
morderstwo — a Poirota nie ma! Co za pech! Kogo zamordowano? 
   Wbiegłem  przez  bramę.  Na  podjeździe  do  willi  zgromadziła  się  służba,  żywo  dyskutując  i 
gestykulując. Chwyciłem za ramię Françoise. 
   — Co się stało? 
   — Och, monsieur, monsieur! Drugie morderstwo! To straszne. Na ten dom spadło przekleństwo. 
Tak,  powtarzam,  przekleństwo!  Powinni  posłać  po  egzorcystę,  żeby  przyszedł  tu  ze  święconą 
wodą. Pod tym dachem nie prześpię już ani jednej nocy. Kto wie, może teraz na mnie kolej? 
   Przeżegnała się. 
   — Dobrze — krzyknąłem — ale kogo zabito? 

background image

 

49

   — Nie wiem… To jakiś mężczyzna… obcy. Znaleźli go tam… w szopie… może sto metrów od 
tego miejsca, w którym znaleziono biednego pana. Ale to nie wszystko. On został zasztyletowany 
— otrzymał cios prosto w serce tym samym sztyletem, co monsieur Renauld! 
 
ROZDZIAŁ CZTERNASTY 
DRUGIE CIAŁO 
    
   Nie  słuchając  dłużej  Françoise,  pobiegłem  ile  sił  do  szopy.  Na  mój  widok  odsunęło  się  dwóch 
policjantów stojących na straży. Wszedłem skrajnie podniecony. 
   W  szopie  o  ścianach  wykonanych  z  surowego  drewna  panował  mrok.  Magazynowano  tu  stare 
doniczki i narzędzia ogrodowe. Wpadłem do środka gwałtownie, ale na  progu zastopowałem, bo 
uderzył mnie fascynujący widok. 
   Giraud pełzał na czworakach z latarką w ręku i badał dokładnie ziemię cal po calu. Słysząc, jak 
wpadam  do  środka,  uniósł  głowę  i  zmarszczył  brwi,  ale  zaraz  na  jego  twarzy  pojawił  się 
pogardliwy uśmieszek. 
   — On tam leży! — powiedział i skierował promień latarki w kąt szopy. 
   Podszedłem bliżej. 
   Nieżywy  mężczyzna  leżał  na  plecach.  Był  średniego  wzrostu,  o  ciemnej  cerze  i  liczył  około 
pięćdziesięciu  lat.  Miał  na  sobie  podniszczony,  choć  dobrze  skrojony  ciemnoniebieski  garnitur, 
pochodzący  prawdopodobnie  od  drogiego  krawca.  Jego  twarz  była  okropnie  wykrzywiona,  a  po 
lewej stronie piersi widać było wystającą lśniącoczarną rękojeść sztyletu. Poznałem ją. To był ten 
sam sztylet, który poprzedniego dnia rankiem widziałem w szklanym słoju! 
   — Lada  moment  spodziewam  się  przybycia  lekarza  —  wyjaśnił  Giraud.  —  Chociaż  tak 
naprawdę, to nie jest nam potrzebny. Ten człowiek jest martwy jak głaz. Otrzymał cios prosto w 
serce i śmierć nastąpiła natychmiast. 
   — Kiedy to się stało? Wczoraj wieczorem? Giraud potrząsnął głową. 
   — Nie sądzę. Nie mam prawa wydawania orzeczeń medycznych, ale uważam, że ten człowiek z 
pewnością nie żyje od dobrych dwunastu godzin. Kiedy ostatni raz widział pan ten sztylet? 
   — Wczoraj, około dziesiątej rano. 
   — Jestem skłonny sądzić, że zbrodnia miała miejsce wkrótce potem. 
   — Ale wokół tej szopy nieustannie kręciło się wielu ludzi. 
   Giraud zaśmiał się nieprzyjemnie. 
   — Robi pan zdumiewające postępy! Kto panu powiedział, że zamordowano go w szopie? 
   — No… — zacząłem, zmieszany. — Ja… byłem o tym przekonany. 
   — Och,  ładny  z  pana  detektyw!  Niech  pan  na  niego  spojrzy.  Czy  człowiek,  który  zostaje 
ś

miertelnie  zraniony  ciosem  prosto  w  serce,  pada  w  ten  sposób  —  wyprostowany,  z  nogami 

złączonymi i rękoma ułożonymi wzdłuż ciała? Nie. A może kładzie się na plecach i dobrowolnie 
pozwala się zadźgać? To absurd, prawda? Ale niech pan spojrzy tu… i tam… — Rzucił promień 
ś

wiatła latarki na ziemię. Dostrzegłem dziwne, nieregularne ślady na miękkiej ziemi. — Został tu 

przywleczony po śmierci. Częściowo ciągnięty, częściowo niesiony przez dwie osoby. Na zewnątrz 
szopy na twardym gruncie nie widać śladów, a tutaj zostały zatarte; ale, młody przyjacielu, wiem, 
ż

e jedna z dwóch osób była kobietą. 

   — Kobietą? 
   — Tak. 
   — Skąd pan wie, skoro ślady zostały zatarte? 
   — Ponieważ odciski kobiecego bucika, nawet zatarte, są zawsze rozpoznawalne. Ale poznałem 
też po tym…— pochylił się, zdjął coś z rękojeści sztyletu i pokazał mi. Był to długi czarny kobiecy 
włos, podobny do tego, jaki Poirot znalazł na poręczy fotela w bibliotece. 
   Giraud z ironicznym uśmiechem owinął go z powrotem wokół rękojeści sztyletu. 

background image

 

50

   — Tak  długo,  jak  to  możliwe,  musimy  wszystko  pozostawić  w  nienaruszonym  stanie  — 
wyjaśnił. — To uszczęśliwi sędziego śledczego. Zauważył pan coś jeszcze? 
   Byłem zmuszony odpowiedzieć przecząco. 
   — Proszę spojrzeć na ręce. 
   Spojrzałem. Paznokcie były połamane i odbarwione, a skóra dłoni zgrubiała. Nie wiedziałem, co 
mam z tego wnioskować. Spojrzałem na Girauda. 
   — To  nie  są  ręce  dżentelmena  —  wyjaśnił  w  odpowiedzi  na  mój  pytający  wzrok.  —  W 
przeciwieństwie do ubrania, które wskazuje na człowieka zamożnego. Prawda, że to dziwne? 
   — Bardzo dziwne — zgodziłem się. 
   — Na  żadnej  części  ubrania  nie  ma  znaków  firmowych.  O  czym  to  świadczy?  Ten  człowiek 
usiłował uchodzić za kogoś innego, niż był w rzeczywistości. Był w przebraniu. Dlaczego? Bał się 
czegoś? Próbował się ukryć? Tego jeszcze nie wiemy, ale wiemy jedno — że ze strachu próbował 
ukryć swoją tożsamość. 
   Spojrzał na ciało. 
   — Teraz też nie ma odcisków palców na rękojeści sztyletu. Morderca znowu nosił rękawiczki. 
   — Myśli pan, że to był ten sam morderca? — zapytałem szybko. 
   Giraud stał się tajemniczy. 
   — Nieważne, co myślę. Zobaczymy. Marchaud! 
   W drzwiach pojawił się policjant. 
   — Słucham, monsieurl 
   — Dlaczego jeszcze nie przyszła tu madame Renauld? Posłałem po nią przed kwadransem. 
   — Właśnie nadchodzi z synem. 
   — Dobrze. Chcę ich tu mieć, ale pojedynczo. Marchaud zasalutował i zniknął. Po chwili pojawił 
się zpaniąRenauld. 
   — Proszę wejść, madame. 
   Giraud postąpił do przodu ze zdawkowym ukłonem. 
   — Tędy,  madame.  —  Podprowadził  j  ą  do  ciała  i  odsunął  się  nagle  na  bok.  —  Tu  jest  ten 
mężczyzna. Zna go pani? 
   Mówiąc to, patrzył na nią uważnie, jakby chciał przeniknąć jej myśli, zanotować każdą zmianę 
zachowania. 
   Ale pani Renauld pozostała zupełnie spokojna — według mnie zbyt spokojna. Patrzyła na ciało 
niemal obojętnie, nie zdradzając żadnych uczuć lub śladu rozpoznania. 
   — Nie — powiedziała. — Nigdy w życiu go nie widziałam. Jest dla mnie zupełnie obcy. 
   — Jest pani pewna? 
   — Całkiem pewna. 
   — A może rozpoznaje pani w nim jednego z napastników? 
   — Nie.  —  Zawahała  się,  jakby  nagle  uderzyła  ją  jakaś  myśl.  —  Nie,  nie  sądzę.  Oni  przecież 
mieli  brody…  Chociaż  sędzia  śledczy  twierdził,  że  były  fałszywe,  jednak…  nie,  chyba  nie.  — 
Teraz  wydawała  się  zupełnie  pewna.  —  Jestem  przekonana,  że  to  nie  jest  żaden  z  tych  dwóch 
napastników. 
   — No cóż, madame. Zatem to wszystko. 
   Wyszła z podniesioną głową, promień słońca zalśnił w srebrnych nitkach jej włosów. Do szopy 
wszedł  Jack  Renauld.  On  również,  zupełnie  spokojnie,  stanowczo  zaprzeczył,  jakoby  znał 
zamordowanego. 
   Giraud  tylko  mruknął  coś  pod  nosem.  Nie  miałem  pojęcia,  czy  był  zadowolony,  czy 
rozczarowany. Zawołał Marchauda. 
   — Masz tam tę drugą? 
   — Tak, monsieur. 
   — Przyprowadź. 

background image

 

51

   „Tą  drugą”  była  madame  Daubreuil.  Weszła  oburzona  i  zaczęła  od  progu  gwałtownie 
protestować: 
   — Stanowczo się temu sprzeciwiam! To wyraźne szykany! Co ja mam z tym wspólnego? 
   — Madame — rzucił brutalnie Giraud — prowadzę śledztwo w sprawie dwóch morderstw! Skąd 
mam wiedzieć, czy to nie pani je popełniła? 
   — Jak  pan  śmie!  —  krzyknęła.  —  Jak  pan  śmie  obrażać  mnie  podobnie  niedorzecznym 
oskarżeniem? To skandal! 
   — Twierdzi pani, że to skandal? A co pani powie na to? — Po raz drugi odwinął włos i podniósł 
go wyżej. — Widzi pani, madame? — Podszedł do niej. — Pozwoli pani, że porównam? 
   Zbladła i odskoczyła z krzykiem. 
   — To nieprawda, przysięgam! Nic nie wiem o tej zbrodni — ani o żadnej zbrodni. Każdy, kto 
twierdzi inaczej… kłamie! Ach, mon Dieu, co mam robić? 
   — Proszę  się  uspokoić,  madame  —  odparł  zimno  Giraud.  —  Jeszcze  nikt  pani  nie  oskarżył. 
Jednak dobrze pani zrobi, odpowiadając na moje pytania bez dalszych ceregieli. 
   — Zrobię wszystko, co pan zechce, monsieur. 
   — Proszę się przyjrzeć zamordowanemu. Czy kiedyś go pani widziała? 
   Madame Daubreuil podeszła do zwłok; jej twarz nabrała kolorów. Spojrzała na ofiarę z pewną 
dozą zainteresowania. Potem potrząsnęła głową. 
   — Nie znam go. 
   Wydawało  się  niemożliwe  wątpić  w  jej  szczerość,  wypowiedziała  te  słowa  w  sposób  zupełnie 
naturalny. Giraud odprawił ją skinieniem głowy. 
   — Pozwolił  jej  pan  odejść?  —  zapytałem  cicho.  —  Czy  to  rozsądne?  Ten  czarny  włos 
niewątpliwie do niej należy. 
   — Nie musi mnie pan uczyć fachu — odparł Giraud sucho. 
   — Ona jest pod stałym nadzorem. Nie zamierzam jej jeszcze aresztować. Potem zmarszczył brwi, 
spoglądając na zwłoki. 
   — Czy on pańskim zdaniem może przedstawiać typ hiszpański? — zapytał nagle. 
   Przyjrzałem się badawczo twarzy. 
   — Nie — odparłem. — Zdecydowanie określiłbym go jako Francuza. 
   Giraud chrząknął niezadowolony. 
   — Ja też tak sądzę. 
   Przez  chwilę  stał  bez  ruchu,  a  następnie  stanowczym  gestem  odsunął  mnie  na  bok  i  znowu 
przypadł  do  ziemi  na  czworakach,  kontynuując  przeszukiwanie  szopy.  Był  w  tym  naprawdę 
wspaniały.  Nic  nie  uszło  jego  uwagi.  Posuwał  się  cal  za  calem,  odwracał  doniczki,  szperał  w 
starych workach. Rzucił się skwapliwie na jakiś tobołek przy drzwiach, ale okazało się, że to tylko 
zniszczona marynarka i spodnie. Odrzucił je z przekleństwem. Natomiast zainteresowały go dwie 
pary rękawic, jednak ostatecznie potrząsnął głową i odłożył je na bok. Wrócił do doniczek i zaczął 
je  po  kolei  odwracać.  W  końcu  wstał,  kiwając  głową  w  zamyśleniu.  Wydawał  się  zaskoczony  i 
zakłopotany. Miałem wrażenie, że zapomniał o mojej obecności. 
   W  tym  momencie  na  zewnątrz  rozległy  się  kroki  i  w  drzwiach  ukazał  się  sędzia  śledczy,  w 
towarzystwie swojego sekretarza i komisarza Bexa. Za nimi szedł lekarz. 
   — To niesamowite, monsieur Giraud! — wykrzyknął Hautet. — Następne morderstwo! Nie, my 
jeszcze nie dotarliśmy do sedna tej sprawy! W tym tkwi jakaś głębsza tajemnica. Kto tym razem 
jest ofiarą? 
   — Tego  właśnie  nikt  nam  nie  może  powiedzieć,  monsieur.  Zamordowany  nie  został 
zidentyfikowany. 
   — Gdzie jest ciało? — zapytał lekarz. Giraud odsunął się trochę na bok. 
   — Tam,  w  kącie.  Jak  pan  widzi,  otrzymał  cios  w  serce.  Posłużono  się  skradzionym  wczoraj 
sztyletem. Mam wrażenie, że morderstwo popełniono wkrótce  po kradzieży, ale to sprawa, którą 
pan musi ustalić. Może pan dotykać rękojeści sztyletu — nie ma na niej odcisków palców. 

background image

 

52

   Lekarz ukląkł przy zwłokach, a Giraud zwrócił się do sędziego śledczego: 
   — Piękny problem, prawda? Ale ja go rozwiążę. 
   — A  więc  nikt  go  nie  rozpoznał  —  mruknął  sędzia.  —  Czy  to  możliwe,  żeby  to  był  jeden  z 
morderców? Może doszło miedzy nimi do kłótni? 
   Giraud potrząsnął głową. 
   — Mógłbym przysiąc, że to Francuz. 
   Lekarz, który kucał przy zwłokach, spojrzał na nich zdumionym wzrokiem. 
   — Pan twierdzi, że został zabity wczoraj rano? — spytał. 
   — Opieram  się  na  fakcie  kradzieży  sztyletu  —  wyjaśnił  Giraud.  —  Mógł  oczywiście  zostać 
zabity później. 
   — Tego  samego  dnia  o  późniejszej  porze?  To  zupełnie  niemożliwe!  Ten  człowiek  nie  żyje  co 
najmniej od czterdziestu ośmiu godzin, a może nawet dłużej. 
   Spojrzeliśmy po sobie zupełnie oszołomieni. 
 
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY 
FOTOGRAFIA 
    
   Słowa lekarza były tak zdumiewające, że przez chwilę wszyscy staliśmy oniemieli. Mężczyznę 
zamordowano  sztyletem,  który  —  jak  wiedzieliśmy  —  został  skradziony  zaledwie  przed 
dwudziestoma czterema godzinami, a jednak doktor Durand twierdził stanowczo, że ten człowiek 
nie żyje już od czterdziestu ośmiu godzin! To było coś absolutnie fantastycznego. 
   Zaledwie  przyszliśmy  nieco  do  siebie,  gdy  doręczono  mi  telegram.  Przyniósł  go  posłaniec  z 
hotelu.  Otworzyłem.  Nadał  go  Poirot,  donosząc,  że  wróci  do  Merlinville  pociągiem  o  dwunastej 
dwadzieścia osiem. 
   Spojrzałem na zegarek i stwierdziłem, że zdążę jeszcze wyjść po niego na dworzec. Czułem, że 
powinien natychmiast dowiedzieć się o nieoczekiwanym rozwoju sytuacji. 
   Pomyślałem,  że  Poirot  najwyraźniej  nie  miał  trudności  w  znalezieniu  w  Paryżu  tego,  czego 
szukał. Świadczył o tym jego szybki powrót — zaledwie po kilku godzinach. Zastanawiałem się, 
jak przyjmie wiadomość, którą miałem mu przekazać. 
   Pociąg spóźniał się i spacerując bez celu po peronie wpadłem na myśl, że mogę zapytać, kto w 
wieczór tragedii ostatnim pociągiem opuścił Merlinville. 
   Podszedłem do szefa tragarzy, człowieka o inteligentnym wyglądzie, i bez trudu udało mi się go 
naprowadzić  na  interesujący  mnie  temat.  Głośno  wyraził  rozgoryczenie  działaniem  policji.  Jeśli 
dalej tak będzie, to wszyscy bandyci i mordercy ujdą bezkarnie. Wtedy podsunąłem mu myśl, że 
może  właśnie  umknęli  nocnym  pociągiem,  ale  zdecydowanie  odrzucił  tę  możliwość.  Na  pewno 
zauważyłby  dwóch  obcokrajowców  —  tym  pociągiem  odjechało  tylko  około  dwudziestu 
pasażerów i z pewnością by ich nie przeoczył. 
   Nie  wiem,  skąd  mi  ta  myśl  przyszła  do  głowy,  może  podsunęła  mi  ją  nuta  niepokoju,  jaką 
dosłyszałem w głosie Marthe Daubreuil. Nagle zapytałem: 
   — A młody monsieur Renauld — czy on też odjechał tym pociągiem? 
   — Ach, nie, monsieur. Po co miałby wyjeżdżać, skoro przyjechał zaledwie godzinę wcześniej! 
   Spojrzałem zdumiony na bagażowego. Z początku nie mogłem zrozumieć znaczenia tych słów. 
Nagle pojąłem. 
   — Chce  pan  powiedzieć  —  rzekłem,  czując,  jak  serce  wali  mi  w  piersi  —  że  monsieur  Jack 
Renauld przybył tego wieczoru do Merlinville? 
   — Ależ tak, monsieur. Ostatnim pociągiem, o jedenastej czterdzieści. 
   Czułem  w  głowie  zamęt.  Zatem  Marthe  miała  powód  do  niepokoju!  Jack  Renauld  był  w 
Merlinville w noc zbrodni. Ale dlaczego się do tego nie przyznał? Dlaczego kazał nam wierzyć, że 
znajdował  się  wtedy  w  Cherbourgu?  Przypominając  sobie  jego  szczerą,  młodą  twarz,  z  trudem 
mogłem uwierzyć, żeby miał jakiś związek z morderstwem. Ale co miało znaczyć jego milczenie w 

background image

 

53

tak ważnej sprawie? Jedno było pewne: Marthe o wszystkim wiedziała. Stąd jej niepokój i pytanie, 
jakie zadała Poirotowi, czy ktoś jest podejrzany. 
   Moje rozmyślania przerwało przybycie pociągu i chwilę później witałem Poirota. Promieniował. 
Był  pełen  energii  i  w  doskonałym  nastroju.  Zapomniawszy  o  mojej  angielskiej  powściągliwości, 
uściskał mnie serdecznie na peronie. 
   — Mon cher ami, powiodło mi się — nadspodziewanie powiodło! 
   — Doprawdy? Miło mi to słyszeć. Znasz tutejsze nowiny? 
   — A  powinienem  je  znać?  Poczyniono  jakieś  postępy  w  śledztwie,  co?  Wielkiemu  Giraudowi 
udało się kogoś aresztować? Ach, aleja go dopiero zaskoczę! Dokąd mnie prowadzisz, przyjacielu? 
Nie idziemy do hotelu? Muszę doprowadzić do porządku wąsy — po podróży kompletnie opadły. 
A poza tym mój płaszcz jest niewątpliwie zakurzony, l muszę na nowo zawiązać krawat… 
   — Mój drogi — przerwałem jego protesty — to wszystko jest nieważne. Natychmiast musimy iść 
do willi. Popełniono tam drugie morderstwo! 
   Nigdy jeszcze nie widziałem człowieka do tego stopnia oszołomionego. Wpatrywał się we mnie z 
otwartymi ustami, zniknął cały jego dobry nastrój . 
   — Coś  ty  powiedział?  Następne  morderstwo?  W  takim  razie  pomyliłem  się.  Popełniłem  błąd. 
Giraud będzie mógł ze mnie kpić — będzie miał całkowitą rację! 
   — Nie spodziewałeś się tego? 
   — Ja? Nigdy w świecie. To obala moją teorię, całkowicie ją rujnuje… to… ale, nie! — przerwał i 
uderzył się w piersi. — To niemożliwe! Nie mogę się mylić! Fakty, rozpatrzone metodycznie i we 
właściwym porządku, dają tylko jedno rozwiązanie. Z pewnością mam rację. Na pewno mam rację! 
   — Ale… Przerwał mi: 
   — Zaczekaj,  przyjacielu.  Jeżeli  mam  rację,  to  nowe  morderstwo  jest  niemożliwe,  chyba  że… 
chyba że… Zaraz, błagam, nic nie mów. 
   Po chwili milczenia, całkowicie już opanowany, powiedział spokojnie: 
   — Ofiarą  jest  mężczyzna  w  średnim  wieku.  Ciało  znaleziono  w  zamkniętej  na  klucz  szopie  w 
pobliżu miejsca pierwszej zbrodni. Nie żyje od co najmniej czterdziestu ośmiu godzin. 
   Najprawdopodobniej został zabity w podobny sposób jak pan Renauld, ale niekoniecznie ciosem 
w plecy. 
   Teraz ja z kolei oniemiałem. W ciągu całej naszej znajomości Poirot nigdy nie zrobił czegoś tak 
zdumiewającego. I nieuchronnie w mojej głowie zrodziło się podejrzenie. 
   — Poirot! — krzyknąłem — kpisz sobie ze mnie! Ty już o tym słyszałeś? 
   Spojrzał na mnie z wyrzutem. 
   — Dlaczego  miałbym  z  ciebie  kpić?  Zapewniam  cię,  że  nic  o  tym  nie  słyszałem.  Czy  nie 
zauważyłeś, jakie to na mnie zrobiło wrażenie? 
   — Ale skąd, na Boga, to wszystko wiedziałeś? 
   — A  więc  mam  rację,  tak?  Wiedziałem.  To  małe,  szare  komórki,  przyjacielu.  Małe,  szare 
komórki  powiedziały  mi,  w  jaki  sposób  mogło  zostać  popełnione  drugie  morderstwo.  A  teraz 
opowiedz mi wszystko. Jeśli skręcimy tu na lewo, przetniemy tereny golfowe i szybciej znajdziemy 
się w willi Genevi?ve. 
   Po drodze relacjonowałem wypadki. Poirot słuchał uważnie. 
   — Mówisz, że sztylet tkwił w ranie? To ciekawe. Jesteś pewien, że to ten sam? 
   — Absolutnie pewien. I to właśnie wydaje się zupełnie niemożliwe. 
   — Wszystko jest możliwe. Mogły być dwa identyczne sztylety. 
   Zdziwiony uniosłem brwi. 
   — Ależ to zupełnie nieprawdopodobne? Byłby to nadzwyczajny zbieg okoliczności. 
   — Jak  zwykle  mówisz  bezmyślnie,  Hastings.  W  pewnych  wypadkach  istnienie  dwóch 
identycznych  narzędzi  zbrodni  byłoby  czymś  nieprawdopodobnym.  Ale  w  naszym  wypadku  ten 
sztylet był pamiątką z wojny i został wykonany  na zamówienie Jacka Renaulda. Jeśli się dobrze 

background image

 

54

zastanowisz, dojdziesz do wniosku, że jest wysoce nieprawdopodobne, aby polecił wykonać tylko 
jeden egzemplarz. Z pewnością zamówił drugi dla siebie. 
   — Jednak nikt nawet o tym nie wspomniał — sprzeciwiłem się. 
   Poirot odparł tonem wykładowcy: 
   — Drogi  przyjacielu,  pracując  nad  jakąś  sprawą,  nie  bierze  się  pod  uwagę  tylko  tego,  co  ktoś 
„wspomni”. Nie ma powodu wspominać o wielu rzeczach, które mogą być ważne. Równocześnie 
niekiedy istnieją powody, by o niektórych rzeczach nie wspominać. Masz dwa motywy do wyboru. 
   Milczałem,  mimo  woli  poruszony  jego  słowami.  Po  kilku  minutach  stanęliśmy  przy  sławetnej 
szopie. Zastaliśmy tu wszystkich naszych przyjaciół i po wymianie uprzejmości Poirot zabrał się do 
roboty. 
   Ponieważ  wcześniej  obserwowałem  Girauda  przy  pracy,  z  tym  większym  zainteresowaniem 
przyglądałem  się  Poirotowi.  Mój  przyjaciel  pobieżnie  obrzucił  wzrokiem  wnętrze  szopy.  Bliżej 
obejrzał tylko leżące przy drzwiach zniszczoną marynarkę i spodnie. Na wargach Girauda ukazał 
się pogardliwy uśmieszek i Poirot, jakby go widząc, odrzucił je na ziemię. 
   — To stare ubranie ogrodnika? — zapytał. 
   — Zgadza się — odparł Giraud. 
   Poirot ukląkł przy zwłokach. Jego palce poruszały się szybko, lecz metodycznie. Zbadał materiał 
ubrania  i  sprawdził,  czy  nie  ma  metki  firmowej.  Szczególnie  starannie  obejrzał  obuwie,  a  potem 
brudne, połamane paznokcie. Oglądając je, rzucił krótkie pytanie Giraudowi: 
   — Widział pan? 
   — Tak, widziałem — odparł detektyw. Jego twarz pozostała niewzruszona. 
   Nagle Poirot wyprostował się. 
   — Doktorze Durand! 
   — Słucham? — powiedział lekarz, podchodząc. 
   — Widzę pianę na ustach. Zauważył pan? 
   — Muszę przyznać, że nie zwróciłem na to uwagi. 
   — Ale teraz widzi pan? 
   — Tak, widzę! 
   Poirot znowu rzucił pytanie Giraudowi: 
   — Pan niewątpliwie ją zauważył? 
   Giraud  milczał.  Poirot  badał  dalej.  Wyjęty  z  rany  sztylet  spoczywał  teraz  w  stojącym  przy 
zwłokach szklanym słoju. Poirot zbadał go, a potem uważnie obejrzał ranę. Gdy podniósł głowę, 
jego oczy z podniecenia rzucały dobrze mi znane zielone błyski. 
   — To  bardzo  dziwna  rana!  Zupełnie  nie  krwawiła.  Nie  ma  plam  na  ubraniu.  Tylko  ostrze  jest 
trochę zabarwione. Co pan o tym myśli, monsieur le docteur? 
   — Mogę tylko stwierdzić, że to bardzo niezwykłe. 
   — Nie ma w tym nic  niezwykłego. To zupełnie proste. Ten człowiek został zasztyletowany po 
ś

mierći.  —  I  Poirot,  uciszając  gestem  ręki  podnoszące  się  protesty,  zwrócił  się  do  Girauda:  — 

Zgadza się pan ze mną, monsieur Giraud, prawda? 
   Bez  względu  na  to,  w  co  Giraud  wierzył,  zaakceptował  pogląd  Poirota  bez  drgnienia  powiek  i 
odpowiedział spokojnie, prawie pogardliwie: 
   — Oczywiście. 
   Wśród zgromadzonych rozszedł się pomruk zdziwienia. 
   — Cóż  to  za  pomysł!  —  wykrzyknął  sędzia.  —  Zasztyletować  człowieka  po  śmierci! 
Barbarzyństwo! To niebywałe! Może to akt jakiej ś obłędnej nienawiści? 
   — Nie — wtrącił Poirot. — Myślę, że zrobiono to z zimną krwią… aby stworzyć pewną iluzję. 
   — Jaką iluzję? 
   — Taką właśnie, jaką niemal udało się stworzyć — odciął się Poirot proroczo. 
   Monsieur Bex zamyślił się. 
   — Zatem jak ten człowiek został zabity? 

background image

 

55

   — Nie został zabity. On umarł. Umarł, jeśli się nie mylę, w ataku epilepsji! 
   To oświadczenie Poirota ponownie wywołało wielkie poruszenie. Doktor Durant znowu ukląkł, 
szczegółowo obejrzał zwłoki i wstał. 
   — Monsieur  Poirot,  jestem  skłonny  uznać  słuszność  pańskiej  diagnozy.  Pomyliłem  się. 
Bezsporny  fakt,  że  ten  mężczyzna  otrzymał  cios  sztyletem,  odwrócił  moją  uwagę  od  innych 
objawów. 
   Poirot  stał  się  bohaterem  chwili.  Sędzia  śledczy  sypał  komplementami.  Poirot  odpowiadał  z 
wdziękiem, a potem, tłumacząc, że ani on, ani ja nie jedliśmy jeszcze lunchu i chce się przebrać po 
podróży, powiedział, że musimy odejść. Gdy wychodziliśmy z szopy, podszedł do nas Giraud. 
   — Jeszcze coś, monsieur Poirot — odezwał się uprzejmie kpiącym głosem. — Otóż znaleźliśmy 
na rękojeści sztyletu… kobiecy włos. 
   — Ach! — wykrzyknął Poirot. — Kobiecy włos? Czyj? 
   — Też chciałbym wiedzieć — odparł Giraud. Potem z ukłonem odszedł. 
   — Natarczywy  jest  ten  nasz  dobry  Giraud  —  powiedział  Poirot  w  zamyśleniu,  gdy  szliśmy  w 
kierunku hotelu. — Zastanawiam się, na jaki fałszywy trop miał zamiar mnie skierować? Kobiecy 
włos… hm! 
   Zjedliśmy  lunch  z  wielkim  apetytem,  ale  Poirot  był  nieco  roztargniony  i  nie  zwracał  na  mnie 
uwagi. Potem przeszliśmy do naszego salonu i tam poprosiłem go, żeby opowiedział mi o swojej 
tajemniczej podróży do Paryża. 
   — Chętnie, mój drogi. Pojechałem do Paryża, aby znaleźć to! 
   Wyjął  z  kieszeni  wycinek  z  gazety.  Była  to  fotografia  kobiety.  Podał  mi  ją.  Wydałem  okrzyk 
zdziwienia. 
   — Poznajesz ją? 
   Skinąłem  głową.  Chociaż  fotografia  wyraźnie  pochodziła  sprzed  wielu  lat  i  kobieta  miała  inną 
fryzurę, podobieństwo było uderzające. 
   — Madame Daubreuil! —wykrzyknąłem. 
   Poirot z uśmiechem potrząsnął głową. 
   — Niezupełnie,  mój  drogi.  Wtedy  nie  nosiła  tego  nazwiska.  To  fotografia  osławionej  madame 
Beroldy! 
   Madame  Beroldy!  Nagle  doznałem  olśnienia.  Proces  o  morderstwo,  który  wzbudził  światowe 
zainteresowanie. 
   Proces Beroldy. 
 
ROZDZIAŁ SZESNASTY 
PROCES BEROLDY 
    
   Przed  około  dwudziestu  laty  pan  Arnold  Beroldy,  pochodzący  z  Lyonu,  przybył  do  Paryża  w 
towarzystwie pięknej żony i córeczki, jeszcze niemowlęcia. Pan Beroldy, młodszy wspólnik firmy 
handlującej  winem,  dość  tęgi  mężczyzna  w  średnim  wieku,  lubił  dobrze  żyć,  oddany  czarującej 
ż

onie,  ale  poza  tym  był  pod  każdym  względem  człowiekiem  przeciętnym.  Firma,  w  której 

pracował,  nie  była  duża  i,  chociaż  dobrze  prosperowała,  nie  przynosiła  mu  wielkich  zysków. 
Beroldowie zajmowali niewielkie mieszkanie i z początku prowadzili dość skromne życie. 
   Jeśli  jednak  pan  Beroldy  był  człowiekiem  przeciętnym,  jego  żonę  natura  hojnie  obdarzyła. 
Młoda, przystojna, o nieprzeciętnym uroku osobistym, pani Beroldy natychmiast stała się sensacją 
dzielnicy,  a  szczególnie  wtedy,  gdy  zaczęto  szeptać,  że  jej  dzieciństwo  otoczone  jest  jakąś 
interesującą tajemnicą. Krążyły plotki, że jest nieślubnym dzieckiem rosyjskiego wielkiego księcia. 
Inni  z  kolei  zapewniali,  że  jest  owocem  legalnego,  choć  morganatyczncgo  małżeństwa 
austriackiego  arcyksięcia.  Jednak  we  wszystkich  historiach  osoba  Jeanne  Beroldy  była  centrum 
jakiejś interesującej tajemnicy. 

background image

 

56

   W gronie przyjaciół i znajomych Beroldów znajdował się też młody prawnik, Georges Conneau. 
Wkrótce  stało  się  wyraźnie  widoczne,  że  jego  sercem  całkowicie  zawładnęła  fascynacja  Jeanne 
Beroldy.  Madame  Beroldy  w  dyskretny  sposób  ośmielała  młodego  człowieka,  zapewniając  go 
jednocześnie  o  swej  wierności  do  męża  w  średnim  wieku.  Niemniej  złośliwi  nie  wahali  się 
twierdzić, że młody Conneau był jej kochankiem — i nie tylko on! 
   Trzy miesiące po przybyciu Beroldów do Paryża na scenie pojawiła się jeszcze jedna postać. Był 
nią  niezwykle  bogaty  Amerykanin,  Hiram  P.  Trapp.  Przedstawiony  czarującej  i  tajemniczej 
madame  Beroldy,  natychmiast  zakochał  się  w  niej  bez  pamięci.  Jego  uwielbienie  było  wyraźnie 
widoczne, chociaż okazywał je z pełnym szacunku dystansem. 
   W tym czasie madame Beroldy stała się bardziej wylewna w swych zwierzeniach. Wielokrotnie 
mówiła  swoim  przyjaciołom,  że  bardzo  niepokoi  się  o  męża.  Wyjaśniła,  iż  wplątał  się  w  jakieś 
sprawy  natury  politycznej  i  wspominała,  że  powierzono  mu  pewne  ważne  dokumenty,  które 
zawierają  „tajemnicę”  mającą  ogólnoeuropejskie  znaczenie.  Przekazano  mu  te  dokumenty,  aby 
zmylić  ślady.  Madame  Beroldy  denerwowała  się,  gdyż  rozpoznała  wielu  ważnych  członków  z 
kręgu rewolucjonistów paryskich. 
   Tragedia  wydarzyła  się  dwudziestego  ósmego  listopada.  Kobieta,  która  codziennie  sprzątała  u 
państwa  Beroldy,  ze  zdziwieniem  znalazła  drzwi  do  mieszkania  szeroko  otwarte.  Słysząc 
dochodzące z sypialni słabe jęki, weszła do środka. Oczom jej ukazał się przerażający widok. Pani 
Beroldy leżała na podłodze z związanymi rękoma i nogami, wydając słabe jęki, ponieważ udało jej 
się jakoś wypchnąć knebel z ust. Na łóżku w kałuży krwi leżał pan Beroldy z nożem w sercu. 
   Historia,  jaką  opowiedziała  pani  Beroldy,  była  zupełnie  prosta.  Obudziła  się  nagle  i  zobaczyła 
pochylonych  nad  sobą  dwóch  zamaskowanych  mężczyzn.  Związali  ją  i  zakneblowali,  żeby  nie 
krzyczała. Potem zaczęli się domagać od jej męża, aby zdradził im ową sławetną „tajemnicę”. 
   Ale  nieustraszony  handlarz  win  kategorycznie  odmówił.  Jeden  z  napastników,  wściekły  za  ten 
upór, wbił mu nóż w serce. Potem znalezionym kluczem otworzyli stojący w kącie sejf i zabrali z 
niego cały plik dokumentów. Obaj mieli długie brody, nosili maski i madame Beroldy twierdziła 
kategorycznie, że byli Rosjanami. 
   Cała ta sprawa natychmiast wywołała niezwykłą sensację. Czas płynął, ale nigdzie nie natrafiono 
na  ślad  brodatych  mężczyzn.  A  kiedy  już  zainteresowanie  osłabło,  wydarzyło  się  coś 
zdumiewającego: madame Beroldy została aresztowana pod zarzutem zamordowania męża. 
   Proces  wzbudził  ogromne  zainteresowanie.  Oskarżona  była  młodą  i  piękną  kobietą  o 
tajemniczym pochodzeniu, co wystarczyło, żeby uczynić z całej historii cause cél?bre*. 
   Zostało  udowodnione  ponad  wszelką  wątpliwość,  że  rodzice  Jeanne  Beroldy  byli  godną 
szacunku,  normalną  parą  sprzedawców  owoców  i  mieszkali  na  przedmieściu  Lyonu.  Rosyjski 
wielki książę, dworskie intrygi i polityczne związki — wszystkie te opowieści okazały się jedynie 
wytworem  fantazji  pani  Beroldy!  Cała  jej  przeszłość  nie  miała  w  sobie  nic  romantycznego. 
Odkryto też motyw zbrodni. Pan Hiram Trapp, poddany bezlitosnemu badaniu, przyznał, że kochał 
ją i, gdyby była wolna, z pewnością poprosiłby, żeby została jego żoną. Fakt, że łączył ich tylko 
stosunek platoniczny, świadczył przeciwko oskarżonej. Nie mogąc zostać kochanką Trappa, który 
nie obraziłby jej tego rodzaju propozycją, Jeanne Beroldy uknuła szatański plan pozbycia się męża, 
aby móc poślubić bogatego Amerykanina. 
   W czasie rozprawy madame Beroldy w konfrontacji z oskarżeniami wykazała zimną krew i duże 
opanowanie. Nie zmieniła swoich zeznań. Nadal twierdziła, że ma królewskie pochodzenie i że w 
niemowlęctwie  została  oddana  na  wychowanie  małżeństwu  zajmującemu  się  handlem  owocami. 
Mimo że te opowieści były kompletnym absurdem, wiele osób uwierzyło jej bez zastrzeżeń. 
   Jednak sąd był nieubłagany. Dowiedziono, iż zamaskowani Rosjanie są wytworem wyobraźni i 
orzeczono,  że  zbrodnię  popełniła  madame  Beroldy  i  jej  kochanek,  Georges  Conneau.  Wydano 
rozkaz aresztowania Conneau, ale był na tyle przebiegły, że zdążył zniknąć. Śledztwo wykazało, że 
madame Beroldy skrępowana była na tyle luźno, iż z łatwością sama się mogła uwolnić. 

background image

 

57

   Pod koniec procesu oskarżyciel publiczny otrzymał list nadany z Paryża. Georges Conneau, nie 
zdradzając miejsca swego pobytu, podawał w nim pełen opis zbrodni. Przyznawał w nim, ze to on 
zadał śmiertelny cios, za namową madame Beroldy. Zbrodnię zaplanowali oboje. Wierząc, że mąż 
ją  źle  traktował,  zaślepiony  własną  do  niej  namiętnością,  którą  jak  sądził  odwzajemniała, 
postanowił go zbić i zadał fatalny cios, który miał uwolnić ukochaną kobietę od znienawidzonego 
małżeństwa. Teraz dopiero dowiedział się, że ubóstwiana przez niego kobieta zdradziła go z panem 
Hiramem P. Trappem! A więc nie z miłości do niego chciała być wolna, ale planowała małżeństwo 
z  tym  bogatym  Amerykaninem.  Był  narzędziem  w  jej  ręku.  Oszalały  z  zazdrości,  postanowił  ją 
wydać, i oświadcza, iż działał na jej polecenie. 
   Wtedy  madame  Beroldy  udowodniła,  że  była  naprawdę  niezwykłą  kobietą.  Bez  wahania 
porzuciła poprzednią linię obrony i przyznała, że ci Rosjanie byli jedynie tworem jej wyobraźni. 
Natomiast rzeczywistym mordercą jest Georges Conneau. Popełnił tę zbrodnię z szalonej do niej 
namiętności,  przysięgając,  że  jeśli  go  zdradzi,  straszliwie  się  na  niej  zemści.  Zgodziła  się, 
sterroryzowana  pogróżkami  —  ale  zgodziła  się  też  w  obawie  o  to,  że  jeśli  powie  prawdę,  może 
zostać  oskarżona  o  współudział  w  popełnieniu  zbrodni.  Po  zbrodni  zerwała  kontakty  z  mordercą 
męża i twierdziła, że oskarżający ją list był zemstą za to zerwanie. Przysięgła uroczyście, że nie 
brała udziału w planowaniu zbrodni i że kiedy owej pamiętnej nocy obudziła się, ujrzała Georges’a 
Conneau stojącego nad nią z zakrwawionym nożem w ręce. Cała ta opowieść była dość mętna i nie 
bardzo wiarygodna. Jednak madame Beroldy potrafiła wywrzeć wrażenie na sędziach przysięgłych 
i posiadała niezwykły dar przekonywania. Ze łzami w oczach mówiła o córce, o swoim kobiecym 
honorze, o pragnieniu zachowania dla dobra dziecka nieskazitelnej opinii. Przyznała, że Georges 
Conneau był jej kochankiem i że być może moralnie jest odpowiedzialna za popełnioną przez niego 
zbrodnię  —  ale,  przysięga  przed  Bogiem,  nic  więcej!  Wie,  że  popełniła niewybaczalny  błąd,  nie 
wydając Georges’a Conneau, jednak, zapytała łamiącym się głosem, która kobieta zdobyłaby się na 
tak  rozpaczliwy  czyn?  Przecież  ona  go  kochała!  Czy  mogła  go  bez  wahania  posłać  na  gilotynę? 
Była, oczywiście, winna, ale nie popełniła tego straszliwego morderstwa. 
   Jej  cała  postawa,  czar  i  dar  przekonywania  wywołały  pożądany  skutek.  Odniosła  zwycięstwo. 
Pośród niesłychanej wrzawy i okrzyków podniecenia, uniewinniono madame Beroldy. 
   Mimo  wysiłków  policji,  nigdy  nie  znaleziono  Georges’a  Conneau.  Nikt  więcej  nie  słyszał  o 
madame Beroldy. Razem z córką opuściła Paryż, aby zacząć nowe życie. 
 
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY 
PROWADZIMY DALSZE BADANIA 
    
   Przedstawiłem  sprawę  Beroldy  w  całości.  Oczywiście  nie  pamiętałem  wszystkich  szczegółów 
tak, jak je zrelacjonowałem, niemniej sprawę dobrze znałem, gdyż swego czasu wzbudziła wielkie 
zainteresowanie i była szczegółowo opisywana w angielskich gazetach. Nie musiałem więc wielce 
wysilać pamięci, aby przypomnieć ją sobie wystarczająco dobrze. 
   Pod wpływem podniecenia przez moment wydawało mi się, że to nowe odkrycie rozwiązuje całą 
sprawę.  Przyznaję,  że  jestem  impulsywny  —  Poirot  nie  znosi  mojego  zwyczaju  pochopnego 
wyciągania  wniosków  —  ale  myślę,  że  w  tym  wypadku  byłem  usprawiedliwiony.  Natychmiast 
uderzyło mnie, jak bardzo to odkrycie usprawiedliwia punkt widzenia Poirota. 
   — Poirot — rzekłem — gratuluję ci. Teraz wszystko rozumiem. Poirot, jak zwykle pedantycznie 
zapalił cienkiego papierosa, potem spojrzał na mnie. 
   — A cóż takiego teraz rozumiesz, mon ami? 
   — No,  że  to  madame  Daubreuil  —  Beroldy  —  zamordowała  pana  Renaulda.  Dowodzi  tego 
ponad wszelką wątpliwość podobieństwo obu spraw. 
   — Zatem  uważasz,  że  madame  Beroldy  została  niesłusznie  uniewinniona?  Że  była  winna  i 
współuczestniczyła w zamordowaniu męża? 

background image

 

58

   Otworzyłem szeroko oczy. — Oczywiście! Ty tak nie uważasz? Poirot wolno przeszedł na drugi 
koniec pokoju, po drodze odruchowo poprawił dwa krzesła i rzekł z zamyśleniem: — Tak, ja też 
tak  uważam.  Ale  nie  użyłbym  słowa  „oczywiście”,  drogi  przyjacielu.  Ujmując  sprawę 
proceduralnie, madame Beroldy jest niewinna. 
   — Może w wypadku tamtej zbrodni, ale nie tej. 
   Poirot usiadł i patrzył na mnie, zamyślony głębiej niż poprzednio. 
   — Więc według ciebie, Hastings, madame Daubreuil zamordowała Renaulda? 
   — Tak. 
   — Dlaczego? 
   Rzucił to pytanie tak nagle, że poczułem się oszołomiony. 
   — Dlaczego? — powtórzyłem. — Dlaczego? Och, ponieważ… — przerwałem. 
   Poirot pokiwał głową. 
   — No  widzisz.  Natychmiast  natrafiasz  na  trudność.  Dlaczego  madame  Daubreuil  (będę  ją  tak 
nazywał  dla  większej  jasności)  zamordowała  monsieur  Renaulda?  Nie  znajdujemy  nawet  cienia 
motywu.  Nie  miała  żadnej  korzyści  z  jego  śmierci;  gdyby  była  jego  kochanką,  albo  gdyby  go 
szantażowała, mogła by na tym tylko stracić. Nie ma morderstwa bez motywu. Pierwsza zbrodnia 
była zupełnie inna — mieliśmy bogatego kochanka, który chciał zająć miejsce męża. 
   — Pieniądze nie są jedynym motywem zbrodni — zauważyłem. 
   — To prawda — zgodził się łagodnie Poirot. — Są jeszcze dwie inne możliwości. Jedną z nich 
jest zbrodnia z namiętności. Trzecią możliwością, chociaż bardzo rzadką, jest zabójstwo dla jakiejś 
idei,  ale  najczęściej  dowodzi  ona  zaburzeń  umysłowych.  Do  tego  rodzaju  zbrodni  należą:  mania 
mordowania i fanatyzm religijny. W naszym przypadku możemy to wykluczyć. 
   — A  co  z  zabójstwem  na  tle  namiętności?  Czy  wykluczasz  też  tę  możliwość?  Jeśli  madame 
Dabreuil  była  kochanką  Renaulda  i  stwierdziła,  że  jego  miłość  stygnie,  albo  jeżeli  z  jakiegoś 
powodu stała się zazdrosna, to czy nie mogła zabić go w chwili złości? 
   Poirot potrząsnął głową. 
   — Jeżeli — ale zwróć uwagę, że mówię „jeżeli” — madame Daubreuil była kochanką Renaulda, 
nie miał czasu znużyć się nią. A tak ogólnie, to mylisz się co do oceny jej charakteru. To wspaniała 
aktorka.  Potrafi  symulować  nawet  największy  stres  emocjonalny.  Ale  naprawdę  nic  takiego  nie 
przeżywa  —  spójrz  tylko  obiektywnie  na  jej  życie.  Zawsze  działała  z  zimną  krwią  —  jej 
postępowaniem kieruje jedynie zimna kalkulacja. Planując zamordowanie męża, nie robiła tego po 
to,  aby  połączyć  się  z  kochankiem.  Jej  prawdziwym  celem  był  bogaty  Amerykanin,  który 
uczuciowo prawdopodobnie guzik ją obchodził. Gdyby popełniła zbrodnię, zawsze uczyniłaby to 
dla  jakiejś  korzyści.  A  w  naszym  przypadku  nie  miałaby  z  niej  żadnego  zysku.  Poza  tym  jak 
wyjaśnisz ten świeżo wykopany grób? To zrobił mężczyzna. 
   — Może miała wspólnika — podsunąłem, niezadowolony, że muszę zrezygnować z moich teorii. 
   — Przejdźmy  do  następnego  zarzutu.  Mówiłeś  o  podobieństwie  obu  zbrodni.  Powiedz  mi,  w 
czym widzisz to podobieństwo? 
   Wpatrywałem się w niego zdumiony. 
   — Ależ, Poirot, przecież ty sam zwróciłeś mi na nie uwagę! Zamaskowani napastnicy, tajemnica, 
dokumenty! 
   Poirot uśmiechnął się. 
   — Błagam  cię,  nie  oburzaj  się.  Niczemu  nie  przeczę.  Podobieństwo  tych  dwóch  przypadków 
niewątpliwie zbliża je do siebie. Jednak zastanów się nad jednym bardzo ciekawym punktem. To 
nie madame Daubreuil relacjonuje nam ten napad — wtedy wszystko byłoby bardzo proste — ale 
madame Renauld. Czyżby działała w zmowie z tamtą kobietą? 
   — W to nie mogę uwierzyć — odparłem wolno. — A gdyby tak było, to musiałaby być aktorką, 
jakiej jeszcze nie ma na świecie. 
   — Ta,  ta,  ta!  —  rzucił  Poirot  niecierpliwie.  —  Znowu  przeważają  u  ciebie  sentymenty  nad 
logiką! Jeżeli zbrodniarka musi być dobrą aktorką, to należy przyjąć, że nią jest. Ale czy to było 

background image

 

59

konieczne?  Z  wielu  powodów  nie  wierzę,  żeby  pani  Renauld  była  w  zmowie  z  madame  Dau—
breuil. Niektóre z nich już ci podałem. Inne są zupełnie oczywiste. Tak więc, po wyeliminowaniu 
tej możliwości, zbliżyliśmy się do prawdy, która jest jak zawsze bardzo interesująca. 
   — Poirot! —wykrzyknąłem—ty wiesz coś jeszcze! 
   — Mon ami, powinieneś sam wyciągnąć wnioski. Masz dostęp do faktów. Zatrudnij swoje szare 
komórki. Rozumuj — nie jak Giraud, ale jak Herkules Poirot! 
   — Jesteś pewny? 
   — Mój przyjacielu, w niejednym byłem głupcem. Ale teraz wszystko widzę jasno. 
   — Znasz prawdę? 
   — Odkryłem to, co zlecił mi odkryć monsieur Renauld. 
   — I znasz mordercę? 
   — Znam jednego z morderców. 
   — Co masz na myśli? 
   — Chyba  się  nie  rozumiemy.  Nie  mamy  jednego  zabójstwa,  ale  dwa.  Pierwsze  rozwiązałem, 
natomiast drugie… eh bien, przyznaję, nie jestem pewien! 
   — Ależ, Poirot, myślałem, że powiedziałeś, iż ten mężczyzna w szopie zmarł śmiercią naturalną? 
   — Ta,  ta,  ta!  —  zniecierpliwił  się  Poirot.  —  Ciągle  nie  rozumiesz.  Można  mieć  zbrodnię  bez 
mordercy, ale żeby mieć dwie zbrodnie, trzeba mieć dwa trupy. 
   Ta uwaga wydała mi się tak szczególna i mętna, że spojrzałem na niego z niepokojem. Ale Poirot 
wyglądał zupełnie normalnie. Nagle wstał i podszedł do okna. 
   — Otóż i on — powiedział. 
   — Kto? 
   — Jack Renauld. Posłałem mu liścik z prośbą, żeby tu przyszedł. 
   To  zmieniło  tok  moich  myśli  i  zapytałem  Poirota,  czy  wie,  że  Jack  Renauld  był  w  wieczór 
zbrodni w Merlinville. Miałem nadzieję, że złapię mego przebiegłego przyjaciela na niedbalstwie, 
ale on jak zwykle o wszystkim wiedział. Również rozpytywał na dworcu. 
   — Niewątpliwie  nie  byliśmy  w  tym  zbytnio  oryginalni,  Hastings.  Ten  nasz  znakomity  Giraud 
prawdopodobnie zadał podobne pytania. 
   — Myślisz… — przerwałem. — Ach, nie, to byłoby zbyt przerażające! 
   Poirot  spojrzał  na  mnie  pytająco,  ale  milczałem.  Nagle  wpadło  mi  do  głowy,  że  mamy  siedem 
kobiet, pośrednio i bezpośrednio zamieszanych w tę sprawę — pani Renauld, madame Daubreuil i 
jej  córka,  tajemnicza  nieznajoma  i  trzy  służące.  Natomiast  z  mężczyzn  dysponowaliśmy  tylko 
starym  Auguste’em  (którego  trudno  liczyć)  i  Jackiem  Renauldem.  A  grób  mógł  wykopać  tylko 
mężczyzna! 
   Nie miałem czasu dłużej się nad tym zastanawiać, do pokoju bowiem wszedł Jack Renauld. 
   — Proszę  siadać,  monsieur.  Bardzo  przepraszam  za  fatygę,  ale  zapewne  rozumie  pan,  że  nie 
odpowiada  mi  atmosfera  panująca  w  willi.  Monsieur  Giraud  i  ja  nie  patrzymy  na  sprawę  w 
podobny  sposób.  Nie  był  dla  mnie  zbyt  uprzejmy  i  dlatego  nie  mam  zamiaru  dzielić  się  z  nim 
moimi drobnymi odkryciami. 
   — Zgadzam  się  z  panem,  monsieur  Poirot  —  odparł  młodzieniec.  —  Ten  Giraud,  to  źle 
wychowany facet i byłbym bardzo rad, gdyby ktoś nauczył go rozumu. 
   — Czy wobec tego mogę pana poprosić o pewną przysługę? 
   — Oczywiście. 
   — Chciałbym,  aby  pan  poszedł  na  dworzec  kolejowy  i  pojechał  do  następnej  stacji,  Abbalac. 
Tam zapyta pan w przechowalni bagażu, czy w wieczór zbrodni dwóch obcokrajowców złożyło w 
depozycie walizkę. To mała stacja i z pewnością będą pamiętać. Zrobi pan to? 
   — Naturalnie! — odparł zaintrygowany młodzieniec z ochotą. 
   — Rozumie pan, że ja i mój przyjaciel mamy inne zadania do wykonania — wyjaśnił Poirot. — 
Pociąg odchodzi za kwadrans. Proszę nie wracać do willi, nie chcę, aby Giraud coś podejrzewał. 
   — Dobrze, pójdę prosto na dworzec. 

background image

 

60

   Już wstawał, ale powstrzymał go głos Poirota: 
   — Chwileczkę,  monsieur  Renauld,  jest  coś,  co  mnie  trochę  zastanawia.  Dlaczego  wczoraj  nie 
powiedział pan sędziemu śledczemu, że był pan w wieczór zbrodni w Merlinville? 
   Jack Renauld zaczerwienił się. Opanował się z wysiłkiem. 
   — Myli się pan. Tak jak powiedziałem sędziemu śledczemu, byłem w Cherbourgu. 
   Poirot spojrzał na niego zmrużonymi jak u kota oczami, w których błysnęło zielone światełko. 
   — W  takim  razie  zaistniała  dziwna  pomyłka,  pomyliłem  się  razem  z  służbą  kolejową. 
Poinformowano mnie, że przyjechał pan pociągiem o jedenastej czterdzieści. 
   Jack Renauld wahał się przez moment. 
   — A jeśli nawet przyjechałem? Chyba nie oskarża mnie pan o udział w zamordowaniu ojca? 
   Rzucił to pytanie wyniośle, z wysoko podniesioną głową. 
   — Wolałbym wiedzieć, po co przyjechał pan o tej porze. 
   — To bardzo proste. Chciałem się spotkać z moją narzeczoną, mademoiselle Daubreuil. Miałem 
przed sobą perspektywę dalekiej i długiej podróży i nie wiedziałem, kiedy wrócę. Chciałem się z 
nią zobaczyć przed wyjazdem i zapewnić o moim całkowitym oddaniu. 
   — I widział się pan z nią? — zapytał Poirot, nie spuszczając z niego oczu. 
   Renauld odpowiedział po dłuższej chwili: 
   — Tak. 
   — A potem? 
   — Stwierdziłem,  że  spóźniłem  się  na  ostatni  pociąg.  Poszedłem  pieszo  do  St.  Beauvais,  gdzie 
udało mi się dostać samochód, który zawiózł mnie do Cherbourga. 
   — Do St. Beauvais? To piętnaście kilometrów. Długa droga, monsieur Renauld. 
   — Ja… ja miałem ochotę się przejść. 
   Poirot  skinął  głową  na  znak,  że  przyjmuje  to  wyjaśnienie.  Jack  Renauld  chwycił  kapelusz  i 
laseczkę i wyszedł. Poirot natychmiast zerwał się z miejsca. 
   — Szybko, Hastings. Musimy go śledzić. 
   Trzymając  się  w  bezpiecznej  odległości  od  naszego  młodzieńca,  szliśmy  za  nim  ulicami 
Merlinville. Ale, gdy Poirot stwierdził, że skręca na dworzec, zatrzymał się. 
   — Wszystko w porządku. Złapał przynętę. Pojedzie do Abbalac i zapyta o tę mityczną walizkę 
zostawioną przez mitycznych obcokrajowców. Tak, mon ami, to był tylko taki mały wybieg. 
   — Chciałeś się go na jakiś czas pozbyć! — wykrzyknąłem. 
   — Jesteś  zdumiewająco  przenikliwy,  Hastings!  A  teraz,  jeśli  pozwolisz,  udamy  się  do  willi 
Genevi?ve. 
 
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY 
GIRAUD DZIAŁA 
    
   Po przybyciu na miejsce Poirot skierował kroki do szopy, gdzie znaleziono drugie ciało. Jednak 
nic  wszedł  do  środka,  tylko  zatrzymał  się  przy  ławce,  która,  jak  już  wspomniałem,  stała  w 
odległości kilku metrów od szopy. Przez chwilę przyglądał się jej, potem odmierzonymi krokami 
podszedł  do  żywopłotu  rozgraniczającego  tereny  willi  Genevi?ve  od  terenów  willi  Marguerite. 
Następnie  wrócił  tą  sama  drogą  i  potrząsnął  głową.  Jeszcze  raz  wrócił  do  żywopłotu  i  rozgarnął 
krzaki. 
   — Gdybym  miał  szczęście  —  rzucił  przez  ramię  —  to  zastałbym  mademoiselle  Marthe  w 
ogrodzie.  Chciałbym  z  nią  porozmawiać,  ale  wolę  nie  robić  tego  formalnie  w  willi  Marguerite. 
Ach, doskonale, otóż i ona! Halo, panienko! Halo! Un moment, s‘il vous plait*. 
   Dołączyłem  do  niego  w  chwili,  gdy  nieco  zaskoczona  Marthe  Daubreuil  podchodziła  do 
ż

ywopłotu. 

   — Chciałbym z panią zamienić kilka słów, jeśli pani pozwoli. 
   — Proszę bardzo, monsieur Poirot. 

background image

 

61

   Mimo wrażenia zgody, jej oczy patrzyły niepewnie i ze strachem. 
   — Mademoiselle, czy pamięta pani, jak pobiegła za mną tego dnia, gdy przyszedłem do was do 
domu razem z sędzią śledczym? Zapytała mnie pani wtedy, czy ktoś jest podejrzany o popełnienie 
tego morderstwa. 
   — A pan powiedział mi, że podejrzani są dwaj Chilijczycy. 
   Zdawało się, że jej głos trochę drży. Przycisnęła lewą rękę do piersi. 
   — Czy teraz chce mi pani zadać to samo pytanie, mademoiselle? 
   — O co panu chodzi? 
   — O to, że gdyby mnie pani teraz zapytała, udzieliłbym innej odpowiedzi. Podejrzewamy kogoś 
— tylko że to nie jest Chilijczyk. 
   — A kto? — zapytała słabo, na pół rozchylonymi wargami. 
   — Monsieur Jack Renauld. 
   — Co? — krzyknęła. — Jack? To niemożliwe. Kto śmie go podejrzewać? 
   — Giraud. 
   — Giraud!  —  Twarz  dziewczyny  poszarzała.  —  Boję  się  tego  człowieka.  Jest  okrutny…  On 
chce…  on  chce…  —  przerwała.  Na  jej  twarzy  ukazał  się  wyraz  odwagi  i  zdecydowania.  W  tej 
chwili  przekonałem  się,  że  jest  osobą,  która  walczy  o  swoje.  Poirot  również  przyglądał  jej  się 
uważnie. 
   — Pani oczywiście wie, że był tutaj w wieczór popełnienia morderstwa? — zapytał. 
   — Tak — odparła odruchowo — mówił mi o tym. 
   — To było bardzo nierozsądne, że ukrył ten fakt — kontynuował Poirot. 
   — Tak, tak — odparła niecierpliwie. — Ale nie marnujmy czasu na ubolewania. Musimy w jakiś 
sposób go ocalić! On jest oczywiście niewinny, ale nic mu to nie pomoże, jak ma do czynienia z 
takim  człowiekiem  jak  Giraud,  który  przede  wszystkim  dba  o  swoją  opinię.  On  musi  kogoś 
aresztować i tym kimś ma być Jack. 
   — Fakty świadczą przeciwko niemu — zauważył Poirot. — Zdaje pani sobie z tego sprawę? 
   Spojrzała na niego badawczo. 
   — Nie jestem dzieckiem, monsieur. Mam tyle odwagi, żeby spojrzeć faktom prosto w oczy. On 
jest niewinny i musimy go ocalić. Mówiła z jakąś rozpaczliwą energią. Potem umilkła i wydawała 
się nad czymś głęboko zastanawiać. 
   — Mademoiselle — powiedział Poirot, przyglądając się jej bardzo uważnie — czy jest coś, czego 
nam pani nie powiedziała? 
   Skinęła głową zakłopotana. 
   — Tak, jest coś, ale nie wiem, czy mi pan uwierzy — wydaje się takie nieprawdopodobne. 
   — Mimo wszystko niech nam pani powie, mademoiselle. 
   — Monsieur Giraud wezwał mnie, abym spróbowała zidentyfikować tego człowieka. — Ruchem 
głowy wskazała szopę. — Ale nie udało się. To znaczy nie rozpoznałam go w pierwszej chwili. Ale 
potem, po zastanowieniu się… 
   — Tak? 
   — To  wydaje  się  takie  dziwaczne,  a  jednak  jestem  prawie  pewna.  Rano,  w  dniu,  gdy 
zamordowano  monsieur  Renaulda,  przechadzałam  się  po  ogrodzie  i  usłyszałam  głosy  dwóch 
kłócących  się  mężczyzn.  Rozsunęłam  gałęzie  i  zajrzałam  do  sąsiedniego  ogrodu.  Jednym  z  tych 
mężczyzn był monsieur Renauld, drugim jakiś obrzydliwy włóczęga w łachmanach. Na zmianę to 
prosił,  to  znów  groził.  Wydawało  mi  się,  że  chciał  pieniędzy,  ale  w  tym  momencie  z  domu 
odezwało się wołanie mamy i odeszłam od żywopłotu. To wszystko, tylko że… teraz jestem prawie 
pewna, iż ten włóczęga i nieżywy mężczyzna w szopie, to ta sama osoba. 
   Poirot wydał okrzyk. 
   — Ale dlaczego od razu nie powiedziała pani tego, mademoiselle? 
   — Dlatego, że na początku miałam tylko niejasne wrażenie, że widziałam kiedyś tę twarz. Jednak 
ten mężczyzna był zupełnie inaczej ubrany i najwyraźniej pochodził z innych sfer. 

background image

 

62

   Od strony domu rozległo się wołanie. 
   — Maman — wyszeptała Marthe. — Muszę iść. I zniknęła między drzewami. 
   — Idziemy — rozkazał Poirot, chwytając mnie za ramię i zwracając się w kierunku willi. 
   — Co  o  tym  wszystkim  myślisz?  —  spytałem  zaciekawiony.  —  Czy  ta  dziewczyna  mówiła 
prawdę, czy też próbowała odwrócić podejrzenie od ukochanego? 
   — To  interesująca  historia  —  stwierdził  Poirot.  —  Ale  myślę,  że  jest  całkowicie  prawdziwa. 
Mademoiselle  Marthe  niechcący  powiedziała  prawdę  o  czymś  zupełnie  innym  —  przypadkowo 
udowodniła,  że  Jack  Renauld  kłamał.  Przypominasz  sobie  jego  wahanie,  gdy  zapytałem,  czy  w 
wieczór  morderstwa  widział  się  z  Marthe  Daubreuil?  Przez  chwilę  milczał,  a  potem  powiedział 
„tak”. Wtedy podejrzewałem, że skłamał. Musiałem więc zobaczyć się z Marthe, zanim uzgodnią 
zeznania.  Wystarczyły  jej  cztery  słowa,  abym  otrzymał  interesującą  mnie  informację.  Kiedy 
zapytałem, czy wie, że Jack Renauld był tutaj w wieczór morderstwa, odpowiedziała: „mówił mi o 
tym”. A zatem, Hastings, co Jack Renauld robił tutaj w ów fatalny wieczór? A jeżeli nie spotkał się 
z mademoiselle Marthe, to z kim się widział? 
   — Ależ, Poirot — wykrzyknąłem osłupiały — przecież nie wierzysz, że ten chłopiec zamordował 
własnego ojca? 
   — Mon ami — odparł Poirot — ty ciągle jesteś niepoprawnie sentymentalny! Widziałem matki, 
które  dla  zdobycia  pieniędzy  z  ubezpieczenia  mordowały  własne  dzieci!  Można  uwierzyć  we 
wszystko. 
   — A motyw? 
   — Oczywiście  pieniądze.  Przypomnij  sobie,  że  Jack  Renauld  był  przekonany,  iż  odziedziczy 
połowę majątku ojca. 
   — A ten włóczęga? Co on ma z tym wspólnego? Poirot wzruszył ramionami. 
   — Giraud  powiedziałby,  że  był  jego  wspólnikiem  —  jakiś  pospolity  bandyta,  który  pomógł 
młodemu Renauldowi popełnić morderstwo, i został potem usunięty. 
   — Jest jeszcze  ten  włos  na  rękojeści  sztyletu.  Co  z  tym  kobiecym  włosem?  —  Ach!  — Poirot 
uśmiechnął się szeroko. — Dowcipniś z tego naszego Girauda. On jest przekonany, że wcale nie 
chodzi  o  włos  kobiety.  Pamiętaj,  że  dzisiejsi  młodzi  mężczyźni  noszą  włosy  zaczesane  do  tyłu  i 
pomadują je, żeby dobrze leżały. W ten sposób niektóre włosy osiągają znaczną długość. 
   — I ty sądzisz, że w tym wypadku o to chodzi? 
   — Nie — odparł Poirot z dziwnym uśmiechem. — Dlatego, że ja wiem, iż to był włos kobiety — 
co więcej, wiem której. 
   — Madame Daubreuil — stwierdziłem kategorycznie. 
   — Być może — rzekł Poirot, spoglądając na mnie ironicznie. Ale nie dałem się zbić z tropu. 
   — Co teraz zrobimy? — zapytałem, gdy znaleźliśmy się w holu willi Genevi?ve. 
   — Zamierzam przejrzeć rzeczy Jacka Renaulda. Dlatego pozbyłem się go na kilka godzin. 
   Poirot  starannie  i  metodycznie  otwierał  po  kolei  wszystkie  szuflady,  badał  ich  zawartość  i 
zasuwał tak, aby niczego nie można było poznać. Była to żmudna i nudna czynność. Poirot grzebał 
w  kołnierzykach,  piżamach  i  skarpetkach.  Wtem  usłyszałem  za  oknem  warkot,  który  poderwał 
mnie z miejsca. 
   — Poirot!  —  wykrzyknąłem.  —  Właśnie  zajechał  jakiś  samochód.  Wysiadają  z  niego  Giraud, 
Jack Renauld i dwóch żandarmów. 
   — Sacre tonnerre! — mruknął Poirot. — Ten bydlak Giraud nie mógł zaczekać? Chyba nie zdążę 
już ułożyć rzeczy w ostatniej szufladzie. Pospieszmy się. 
   Bezceremonialnie wyrzucił zawartość ostatniej szuflady na podłogę — w większości krawaty i 
chusteczki.  Nagle  z  okrzykiem  triumfu  podniósł  mały  kartonik,  najwyraźniej  fotografię.  Szybko 
schował ją do kieszeni, wepchnął cały bałagan do szuflady i chwyciwszy mnie za ramię pociągnął 
na schody. W holu spotkaliśmy Girauda, który w milczeniu przyglądał się swemu więźniowi. 
   — Witam, monsieur Giraud — rzekł Poirot. — Co my tu mamy? 
   Giraud wskazał ruchem głowy Jacka. 

background image

 

63

   — Próbował uciec, ale okazałem się przewidujący. Jest aresztowany pod zarzutem zamordowania 
ojca, monsieur Paula Renaulda. 
   Poirot odwrócił się gwałtownie i spojrzał na pobladłego młodzieńca, opartego o framugę drzwi. 
   — Co pan na to, jeune homme?* 
   Jack Renauld wpatrywał się w niego zimnym wzrokiem. 
   — Nic — odparł. 
 
ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY 
ZATRUDNIAM SWOJE SZARE KOMÓRKI 
    
   Byłem zupełnie oszołomiony. Nie mogłem uwierzyć, że Jack Renauld jest winny. Po tym pytaniu 
Poirota spodziewałem się gwałtownych protestów, błagania, zapierania siej, że nie jest winny. Ale 
teraz,  patrząc  na  niego,  gdy  tak  stał  oparty  o  ścianę,  jakby  życie  z  niego  uciekło  i  słysząc 
odpowiedź, jaka padła z jego ust — porzuciłem wszelkie wątpliwości. 
   — Na jakiej podstawie aresztował go pan? — spytał Girauda Poirot. 
   — Spodziewa się pan, że udzielę na to pytanie odpowiedzi? 
   — Tak, choćby przez zwykłą uprzejmość. 
   Giraud  spojrzał  na  niego  nieufnie.  Pragnienie  brutalnego  odmówienia  odpowiedzi  walczyło  w 
nim z chęcią zatriumfowania nad swym konkurentem. 
   — Zapewne sądzi pan, że popełniłem pomyłkę? — zapytał szyderczo. 
   — Nie byłbym tym zaskoczony — odparł Poirot, rewanżując się ironią. 
   Twarz Girauda pokryła się ciemnym rumieńcem. 
   — Eh bien, niech pan wejdzie. Sam pan osądzi. Otworzył drzwi do salonu i weszliśmy do środka, 
zostawiając Jacka Renaulda pod strażą dwóch żandarmów. 
   — A  teraz,  monsieur  Poirot  —  rzekł  Giraud  z  nie  ukrywanym  sarkazmem,  kładąc  kapelusz  na 
stole — pozwoli pan, że wygłoszę mały wykład na temat pracy detektywa. Pokażę panu, na czym 
polega nowoczesna praca. 
   — Bien! — odparł Poirot, przygotowując się do słuchania. 
   — A  ja  pokażę  panu,  jak  potrafi  słuchać  stara  gwardia.  —  Oparł  się  wygodnie  w  fotelu  i 
przymknął oczy. Otworzył je na moment i dodał: — Proszę się nie obawiać, że zasnę. Słucham z 
największą uwagą. 
   — Oczywiście  —  zaczął  Giraud  —  bardzo  szybko  rozszyfrowałem  całą  tę  błazenadę  z 
Chilijczykami. Istotnie, mamy w tej sprawie dwóch mężczyzn — tylko że nie są oni tajemniczymi 
obcokrajowcami! To zwykłe mydlenie oczu. 
   — Jak  dotąd  wszystko  jest  bardzo  prawdopodobne,  drogi  Giraud  —  mruknął  Poirot.  — 
Szczególnie po tym wspaniałym dowcipie, jaki zrobiono panu, z niedopałkiem papierosa i zapałką 
   Giraud przeszył go lodowatym wzrokiem, ale mówił dalej: 
   — Z  tą  sprawą  musiał  być  związany  mężczyzna,  który  wykopał  grób.  Wiemy,  że  żaden  z 
mężczyzn nie odniósł korzyści z morderstwa, ale wiemy też, iż jest jeden, który myślał, że będzie 
miał  z  niego  korzyść.  Dowiedziałem  się  o  kłótni Jacka  Renaulda  z  ojcem  i  o  tym,  że  mu  groził. 
Zatem ustaliłem motyw. A teraz zastanówmy się, jak to się stało. Jack Renauld był w Merlinville 
tego wieczoru. Ukrył to — co zmieniło podejrzenie w pewność. Potem znaleźliśmy drugą ofiarę — 
ugodzoną tym samym sztyletem. Wiemy, kiedy go skradziono. Kapitan Hastings może nam podać 
dokładny  czas.  Tylko  Jack  Renauld,  po  przybyciu  z  Cherbourga,  mógł  ukraść  sztylet.  Ustaliłem, 
gdzie w tym czasie przebywali domownicy. 
   Poirot przerwał: 
   — Myli się pan. Jest jeszcze inna osoba, która mogła ukraść sztylet. 
   — Ma pan na myśli monsieur Stonora? Przywiózł go do drzwi willi samochód jadący prosto z 
Calais.  Ach,  może  mi  pan  wierzyć,  wszystko  dokładnie  sprawdziłem.  Monsieur  Jack  Renauld 
przyjechał  pociągiem.  Od  przyjazdu  na  dworzec  do  przybycia  do  willi  minęła  godzina. 

background image

 

64

Niewątpliwie widział kapitana Hastingsa, jak ze swoją towarzyszką opuszcza szopę, wśliznął się do 
ś

rodka, zabrał sztylet i potem w szopie zabił nim wspólnika… 

   — Który już wtedy nie żył! 
   Giraud wzruszył ramionami. 
   — Zapewne  nie  zdawał  sobie  z  tego  sprawy.  Może  sądził,  że  śpi.  Niewątpliwie  mieli  tam 
wyznaczone  spotkanie.  W  każdym  razie  wiedział,  że  to  drugie  morderstwo  bardzo  skomplikuje 
sprawę. No i skomplikowało. 
   — Ale nie oszukało detektywa, monsieur Girauda — mruknął Poirot. 
   — Pan  kpi  ze  mnie!  Ale  zaraz  przedstawię  panu  ostatni,  niepodważalny  dowód!  Opowieść 
madame Renauld była kłamstwem — była od początku do końca zmyślona. Jesteśmy przekonani, 
ż

e  kochała  męża  —  a  jednak  kłamała,  aby  osłonić  jego  mordercę.  Z  jakiego  powodu  kobieta 

kłamie? Czasem robi to ze względu na siebie, zwykle ze względu na mężczyznę, którego kocha, i 
zawsze dla swoich dzieci. I to jest ten ostatni, niepodważalny dowód. Nie może go pan podważyć 
— skończył Giraud triumfalnie. 
   Poirot obserwował go spokojnie. 
   — Oto, jak ja widzę tę sprawę — rzekł Giraud. — Co może pan ze swej strony dodać? 
   — Tylko to, że zapomniał pan o jednej rzeczy. 
   — O czym? 
   — Jack Renauld z pewnością wiedział o pracach prowadzonych na polu golfowym i wiedział też, 
ż

e ciało zostanie szybko odkryte, gdy robotnicy zaczną w tym miejscu kopać. 

   Giraud zaśmiał się głośno. 
   — Ależ to, co pan powiedział jest zupełną bzdurą! Przecież on właśnie chciał, żeby ciało szybko 
znaleziono!  Dopóki  ciało  nie  zostałoby  znalezione,  nikt  by  nie  wiedział  o  śmierci  ojca  i  Jack 
Renauld nie mógłby przejąć odziedziczonego majątku. 
   — Wobec tego, po co go grzebał? — zapytał bardzo łagodnie Poirot, podnosząc się z fotela. Jego 
oczy  błyszczały  na  zielono.  —  Zastanów  się,  Giraud.  Jeżeli  zależało  mu,  aby  ciało  znaleziono 
szybko, to po co je grzebał? 
   Giraud  milczał.  Nie  był  przygotowany  na  to  pytanie.  Wzruszył  ramionami,  jakby  chciał  w  ten 
sposób pokazać, że dla niego fakt ten nie ma najmniejszego znaczenia. 
   Poirot skierował się do drzwi. Poszedłem za nim. 
   — Zapomniał pan jeszcze o jednej rzeczy — rzucił przez ramię. 
   — O czym? 
   — O kawałku ołowianej rurki — odparł Poirot i wyszedł z pokoju. 
   Jack Renauld ciągle stał w holu, milczący, z bladą twarzą. Gdy wyszliśmy z salonu, spojrzał na 
nas uważnie. W tej samej chwili rozległy się kroki na schodach. Schodziła pani Renauld. Na widok 
syna między dwoma żandarmami zatrzymała się jak skamieniała. 
   — Jack  —  zaczęła  niepewnie.  —  Jack,  co  to  ma  znaczyć?  Spojrzał  na  nią  i  powiedział 
bezbarwnym głosem: 
   — Zostałem aresztowany, mamo. 
   — Co? 
   Krzyknęła  przeraźliwie  i,  zanim  ktoś  zdążył  ją  pochwycić,  upadła  bezwładnie  na  wznak. 
Podbiegliśmy do niej. Po chwili Poirot wyprostował się. 
   — Uderzyła  silnie  głową  o  stopień.  Sądzę,  że  ma  lekki  wstrząs  mózgu.  Jeśli  Giraud  chce  ją 
przesłuchać,  będzie  musiał  z  tym  poczekać.  Sądzę,  że  przynajmniej  przez  tydzień  będzie 
nieprzytomna. 
   Denise  i  Françoise  przybiegły  na  ratunek  swojej  pani  i  Poirot,  zostawiwszy  ją  pod  ich  opieką, 
opuścił  dom.  Szedł  milczący,  z  opuszczoną  głową  i  zmarszczonymi  brwiami.  Przez  jakiś  czas 
również milczałem, ale w końcu nie wytrzymałem i zapytałem: — Czy mimo wszystkich pozorów, 
wierzysz w winę Jacka Renaulda? 
   Poirot nie odpowiedział natychmiast. Po dłuższej chwili rzekł ponuro: 

background image

 

65

   — Nie wiem, Hastings. Istnieje taka możliwość. Oczywiście Giraud całkowicie się myli — myli 
się od początku do końca. Jeżeli Jack Renauld jest winny, to nie dowodzą o jego winie argumenty 
Girauda. A tylko ja znam coś, co go najbardziej oskarża. 
   — Co to jest? — zapytałem zaskoczony. 
   — Gdybyś użył swoich szarych komórek i zobaczył całą sprawę tak jasno, jak ja ją widzę, drogi 
przyjacielu, sam byś się domyślił. 
   Była  to  jedna  z  odpowiedzi  Poirota,  które  zawsze  mnie  irytowały.  Nie  czekając,  co  powiem, 
kontynuował: 
   — Przejdźmy się nad morze. Usiądziemy na wydmie, popatrzymy na plażę i zastanowimy się nad 
naszą  sprawą.  Powinieneś  wiedzieć  wszystko  to,  co  ja  wiem,  ale  chciałbym,  żebyś  sam  odkrył 
prawdę — nie będę prowadził cię za rękę. 
   Usiedliśmy, tak jak chciał Poirot, na piaszczystej wydmie, i patrzyliśmy na morze. 
   — Myśl, drogi przyjacielu — rzekł zachęcająco Poirot. — Uporządkuj myśli. Bądź metodyczny. 
Bądź zdyscyplinowany. W tym tkwi tajemnica powodzenia. 
   Usiłowałem  być  mu  posłuszny,  rozważając  w  myślach  wszystkie  szczegóły  sprawy.  I  nagle 
wpadła mi do głowy świetna myśl. Podniecony, z drżeniem budowałem własną hipotezę. 
   — Widzę, że wpadłeś na jakiś pomysł, mon ami! Wspaniale. Robimy postępy. 
   Wyprostowałem się i zapaliłem fajkę. 
   — Poirot  —  powiedziałem  —  wydaje  mi  się,  że  dopuściliśmy  się  karygodnego  niedbalstwa. 
Powiedziałem my, chociaż prawdę mówiąc powinienem powiedzieć ja. Ale musisz teraz płacić za 
swoją dotychczasową tajemniczość. Powtarzam raz jeszcze, popełniliśmy karygodne niedbalstwo. 
Istnieje jeszcze ktoś, o kim zapomnieliśmy. 
   — A któż to taki? — zapytał Poirot z przekornym błyskiem w oku. 
   — Georges Conneau! 
 
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY 
ZDUMIEWAJĄCE OŚWIADCZENIE 
    
   W chwilę potem Poirot objął mnie i serdecznie ucałował w oba policzki. 
   — Nareszcie! Doszedłeś do tego! I to zupełnie sam. To nadzwyczajne! Myśl dalej. Masz rację. 
Zdecydowanie popełniliśmy błąd, zapominając o Georges’u Conneau. 
   Byłem  tak  wstrząśnięty  zachowaniem  mego  przyjaciela,  że  z  trudem  mogłem  mówić  dalej. 
Jednak jakoś udało mi się zebrać myśli i dodałem: 
   — Georges Conneau zniknął dwadzieścia lat temu, ale nie mamy żadnych podstaw sądzić, że nie 
ż

yje. 

   — Żadnych — przyznał Poirot. — Mów dalej. 
   — A zatem przyjmijmy, że żyje. 
   — Dobrze. 
   — Albo żył jeszcze do niedawna. 
   — Coraz lepiej, coraz lepiej! 
   — Możemy  też  przyjąć  —  ciągnąłem  z  rosnącym  entuzjazmem  —  że  znalazł  się  w  kłopotach. 
Stał  się  pospolitym  przestępcą,  został  włóczęgą  —  jak  wolisz.  Przypadek  sprowadził  go  do 
Merlinville. I tu spotkał kobietę, której nigdy nie przestał kochać. 
   — No, no, tylko bez sentymentalizmu — ostrzegł Poirot. 
   — Tam gdzie jest nienawiść, jest też miłość — zacytowałem, chociaż wydawało mi się, że coś 
pokręciłem. — W każdym razie znalazł się tutaj i zamieszkał pod przybranym nazwiskiem. Ale ona 
miała  już  nowego  kochanka,  Anglika,  Renaulda.  Georges  Conneau,  owładnięty  wspomnieniami 
dawnych przejść, wdał się w awanturę z Renauldem. Zaczaił się na niego i gdy wracał z odwiedzin 
u  kochanki,  zadał  mu  cios  w  plecy.  Potem,  przerażony  swoim  czynem,  zaczyna  kopać  grób. 
Przypuszczam, że istnieje możliwość, iż madame Daubreuil wyszła za swym dawnym kochankiem. 

background image

 

66

Wtedy między nią a Georges’em Conneau dochodzi do okropnej sceny. Wlecze ją do szopy, ale 
tam  nagle  pada  dotknięty  atakiem  epilepsji.  Wyobraźmy  sobie,  że  w  tym  momencie  pojawia  się 
Jack  Renauld.  Madame  Dubreuil  opowiada  mu  o  wszystkim,  wskazując  na  straszliwe 
konsekwencje dla jej córki, jeśli wyjdzie na jaw jej skandaliczna przeszłość. Zabójca jego ojca nie 
ż

yje, zatem muszą wszystko zatuszować. Jack Renauld wyraża zgodę. Wraca do domu, przekonuje 

matkę  i  instruuje,  co  ma  robić.  Zgodnie  z  opowieścią  madame  Daubreuil,  która  dała  mu  opis 
własnych doświadczeń, matka zgadza się na skrępowanie i zakneblowanie. No i co o tym myślisz? 
   Oparłem się wygodnie, dumny z tak zręcznie przeprowadzonej rekonstrukcji. 
   Poirot patrzył na mnie w zamyśleniu. 
   — Myślę, że powinieneś pisać scenariusze filmowe, mon ami — stwierdził w końcu. 
   — To znaczy… 
   — To znaczy, że z tej historii, jaką mi opowiedziałeś, można by zrobić doskonały film — ale nie 
ma ona żadnego związku z rzeczywistością. 
   — Przyznaję, że nie podałem wszystkich szczegółów, ale… 
   — Nie tylko ich nie podałeś, ale całkowicie je pominąłeś. Co, na przykład, oznaczał strój tych 
dwóch  mężczyzn?  Czy  sugerujesz,  że  Conneau,  po  zasztyletowaniu  swojej  ofiary,  zdjął  z  niej 
ubranie, przebrał się w nie i ponownie wbił sztylet? 
   — Nie  rozumiem  jakie  to  ma  znaczenie  —  zaperzyłem  się,  trochę  dotknięty.  —  Pieniądze  i 
ubranie mógł dostać tego dnia od madame Daubreuil. Pewnie jej groził. 
   — Groził? Naprawdę tak przypuszczasz? 
   — Naprawdę.  Mógł  grozić,  że  zdradzi  jej  tożsamość  Renauldowi,  który  najprawdopodobniej 
udaremniłby wszelkie nadzieje na małżeństwo jej córki. 
   — Mylisz się, Hastings. Nie szantażował jej, to ona trzymała go w garści. Pamiętaj, że Georges 
Conneau ciągle jest poszukiwany w związku z popełnieniem morderstwa. Jedno jej słowo może go 
zaprowadzić na gilotynę. 
   Z wielkim żalem musiałem mu przyznać rację. 
   — Nie wątpię, że twoja teoria jest doskonała w każdym szczególe — rzekłem kwaśno. 
   — Moja teoria jest zgodna z prawdą — odparł spokojnie Poirot. — A prawda wszystko wyjaśnia. 
Ty  w  swojej  teorii  popełniłeś  fundamentalny  błąd.  Pozwoliłeś  ponieść  się  fantazji  dotyczącej 
wszystkich  nocnych  spotkań  i  namiętnych  scen  miłosnych.  Ale  w  śledztwie  dotyczącym 
morderstwa musimy opierać się na sprawach zwyczajnych, przyziemnych. Chcesz, abym zapoznał 
cię z moimi metodami? 
   — Ależ tak, zademonstruj je! 
   Poirot usiadł prosto i zaczął mówić, podkreślając palcem wskazującym co ważniejsze punkty. 
   — Zacznę  podobnie  jak  ty,  od  najważniejszej  osoby  jaką  jest  Georges  Conneau.  Opowieść 
madame Beroldy przed sądem o tych Rosjanach była oczywiście zmyślona. Gdyby była niewinna, 
to  zgodnie  z  tym,  co  oświadczyła,  mogła  tę  historię  wymyślić  tylko  sama.  Ale  jeśli  nie  była 
niewinna, to mogła ją obmyślić sama albo mógł to zrobić Georges Conneau. 
   Teraz  w  sprawie,  którą  badamy,  mamy  do  czynienia  z  podobną  bajeczką.  Jak  ci  już mówiłem, 
fakty zdają się przeczyć uczestnictwu madame Daubreuil. Wróćmy więc do hipotezy, że ta historia 
zrodziła się w mózgu Georges’a Conneau. Doskonale. W takim razie Georges Conneau zaplanował 
zbrodnię przy współudziale pani Renauld. I tak oto pani Renauld wysuwa się na pierwszy plan, a za 
nią kryje się w cieniu postać, której obecnego imienia, niestety, nie znamy. 
   Prześledźmy  więc  całą  sprawę  Renaulda  od  początku,  notując  wszystkie  ważniejsze  punkty  w 
porządku  chronologicznym.  Masz  notes  i  ołówek?  Dobrze.  Co  zatem  zanotujesz  w  pierwszym 
punkcie? 
   — List do ciebie? 
   — To  pierwszy  punkt,  o  którym  wiemy,  ale  nie  jest  to  początek  całej  sprawy.  Według  mnie 
pierwszym punktem jest przemiana, jaka nastąpiła u monsieur Renaulda wkrótce po przybyciu do 
Merlinville, a którą potwierdza wielu świadków. Mamy też nawiązanie  przyjaznych stosunków z 

background image

 

67

madame Daubreuil i przelanie ogromnych sum na jej konto. Od tego przechodzimy wprost do daty 
dwudziestego trzeciego maja. 
   Poirot przerwał, odchrząknął i polecił, żebym zapisał: 
   — 23 maja. Monsieur Renauld kłóci się z synem, który zamierza się ożenić z Marthe Daubreuil. 
Syn wyjeżdża do Paryża. 
   24  maja.  Monsieur  Renauld  zmienia  testament,  pozostawiając  żonie  wyłączną  kontrolę  nad 
majątkiem. 
   7 czerwca. Kłótnia w ogrodzie z włóczęgą. Świadkiem jest Marthe Daubreuil. 
   List wysłany do Herkulesa Poirota, z błaganiem o pomoc. 
   Telegram wysłany do Jacka Renaulda, z poleceniem, aby na statku „Anzora” popłynął do Buenos 
Aires. 
   Szofer Masters zostaje wysłany na urlop. 
   Wieczorem  willę  odwiedza  jakaś  kobieta.  Odprowadzając  ją  do  wyjścia,  Renauld  mówi:  „Tak, 
tak… ale na litość boską, idź już…” 
   Poirot przerwał. 
   — A teraz, Hastings, weź każdy z tych faktów z osobna i zbadaj dokładnie, a potem porównaj z 
innymi i powiedz mi, czy nie rzucają nowego światła na sprawę. 
   Postanowiłem postąpić według jego rady. Ale po jakimś czasie powiedziałem z powątpiewaniem: 
— Ciągle nasuwa mi się pytanie związane z pierwszymi punktami. Nie wiem, czy należy przyjąć 
hipotezę szantażu, czy też fakt namiętności do tej kobiety. 
   — Zdecydowanie szantaż. Słyszałeś, co Stonor mówił o jego charakterze i przyzwyczajeniach. 
   — Pani Renauld nie potwierdziła tego — zauważyłem. 
   — Zdążyliśmy  się  już  przekonać,  że  nie  możemy  polegać  na  zeznaniach  madame  Renauld. 
Natomiast możemy wierzyć w to, co powiedział Stonor. 
   — Jeżeli  jednak  Renauld  miał  romans  z  kobietą  o  imieniu  Bella,  to  nie  wydaje  się 
nieprawdopodobne, że miał też inny — z madame Daubreuil. 
   — Absolutnie się z tobą zgadzam. Hastings. Ale pytanie, czy miał romans z Bellą? 
   — List, Poirot. Zapomniałeś o liście. 
   — Nie, nie zapomniałem. Ale co cię skłoniło do twierdzenia, że ten list pisany był do monsieur 
Renaulda? 
   — No, znaleziono go w jego kieszeni i… i… 
   — I to wszystko! — przerwał Poirot. — Ani razu nie ma w nim .imienia tego, do kogo list był 
adresowany.  Przyjęliśmy,  że  adresowany  był  do  nieboszczyka,  ponieważ  znaleźliśmy  go  w  jego 
płaszczu.  Ale,  mon  ami,  coś  mnie  w  tym  płaszczu  uderzyło.  Zmierzyłem  go  i  zauważyłem,  że 
Renaud nosił dziwnie długi płaszcz. Ta uwaga powinna dać ci coś do myślenia. 
   — Pomyślałem, że powiedziałeś to tylko po to, aby coś powiedzieć — przyznałem. 
   — Ach, quelle idee! Potem widziałeś, jak mierzę płaszcz Jacka Renaulda. Eh bien, monsieur Jack 
Renauld  nosi  bardzo  krótki  płaszcz.  Porównaj  ze  sobą  te  dwa  fakty  i  dołącz  do  nich  trzeci, 
mianowicie to, że Jack Renauld wybiegł z domu spiesząc się na pociąg do Paryża, i powiedz, jaki z 
tego płynie wniosek? 
   — Wnioskuję — odparłem wolno, gdy zaczęło docierać do mnie znaczenie uwag Poirota — że 
list był pisany do Jacka Renaulda — a nie do jego ojca. W zdenerwowaniu i pośpiechu chwycił nie 
swój płaszcz. Poirot skinął głową. 
   — Doskonale! Później wrócimy do tego punktu. Tymczasem musimy przyjąć, że ten list nie był 
adresowany  do  monsieur  Renaulda  ojca  i  przejdźmy  do  następnego  punktu  z  porządku 
chronologicznego. 
   — „23 maja — odczytałem. — Monsieur Renauld kłóci się z synem, który zamierza się ożenić z 
Marthe  Daubreuil.  Syn  wyjeżdża  do  Paryża”.  Nie  widzę  w  tym  nic  nadzwyczajnego  i  zmiana 
testamentu następnego dnia wydaje się zupełnie jasna. Był to skutek owej kłótni. 

background image

 

68

   — Zgadzamy się, mon ami — przynajmniej w tym punkcie. Jaki jest jednak bezpośredni motyw 
takiej decyzji monsieur Renaulda? 
   Otworzyłem szeroko oczy zaskoczony. — Był oczywiście wściekły na syna. 
   — A jednak pisał do niego do Paryża serdeczne listy? 
   — Tak twierdził Jack Renauld, ale nie pokazał ich. 
   — Dobrze, idźmy dalej. 
   — Teraz mamy dzień tragedii. Ustaliłeś porządek rannych wypadków. Czym się kierowałeś? 
   — Przekonałem się, że list, który otrzymałem, był wysłany jednocześnie z nadaniem telegramu. 
Wkrótce  potem  Masters  dowiedział  się,  że  może  wziąć  urlop.  Według  mnie  kłótnia  z  włóczęgą 
miała miejsce w trakcie tych wypadków. 
   — Nie wiem, jak to można dokładnie ustalić, chyba że zapytasz madame Daubreuil. 
   — Nie muszę. Wiem dokładnie. A jeśli ty tego nie wiesz, Hastings, to nic nie rozumiesz. 
   Patrzyłem na niego przez chwilę. 
   — Oczywiście!  Ale  ze  mnie  głupiec.  Jeżeli  włóczęgą  był  Georges  Conneau,  to  dopiero  po  tej 
awanturze  pan  Renauld  uświadomił  sobie,  że  grozi  mu  niebezpieczeństwo.  Odprawił  szofera, 
Mastersa,  którego  podejrzewał,  że  jest  na  usługach  tamtego,  wysłał  telegram  do  syna,  a  potem 
wezwał ciebie. Na wargach Poirota pojawił się słaby uśmiech. 
   — Nie wydaje ci się dziwne, że użył w liście tych samych określeń, którymi później posłużyła się 
madame  Renauld? Jeżeli  wzmianka  o  Santiago  miała  na  celu  wprowadzenie  w  błąd,  to  dlaczego 
Renauld wspomniał o tym i — co więcej — wysłał tam syna? 
   — Tak,  przyznaję,  to  zagadkowe.  Ale  może  później  znajdziemy  jakieś  wyjaśnienie.  Teraz 
zbliżamy  się  do  wieczoru  i  wizyty  owej  tajemniczej  kobiety.  Przyznaję,  że  byłbym  zaskoczony, 
gdyby to nie była madame Daubreuil, jak cały czas utrzymywała Françoise. 
   Poirot potrząsnął głową. 
   — Przyjacielu, drogi przyjacielu, co się stało z twoim rozumem? Zapomniałeś o skrawku czeku i 
fakcie, że nazwisko Bella Duveen nie było obce Stonorowi. Myślę, iż możemy przyjąć, że Bella 
Duveen  była  ową  tajemniczą  korespondentką  Jacka  i  że  to  ona  była  tego  wieczoru  w  willi 
Genevi?ve. Nie mamy pewności, czy chciała się widzieć z Jackiem, czy też miała zamiar rozmówić 
się  z  jego  ojcem.  Jednak  możemy  sobie  wyobrazić  przebieg  wypadków.  Zaczęła  występować  z 
żą

daniami pod adresem Jacka, a potem prawdopodobnie pokazała mu listy, które do niej napisał, a 

jego  ojciec  próbując  je  od  niej  odkupić,  wypisał  czek,  który  z  oburzeniem  podarła.  Treść  listu 
zdradzała kobietę naprawdę zakochaną. Dziewczyna była zapewne głęboko dotknięta i odmówiła 
przyjęcia  pieniędzy.  W  końcu  pozbył  się  jej.  Słowa,  które  wypowiedział  przy  pożegnaniu,  są 
znaczące. 
   — „Tak, tak, ale na litość boską idź już”— zacytowałem. — Według mnie zachował się trochę 
zbyt gwałtownie i to wszystko. 
   — Ale to wystarczy. Rozpaczliwie chciał, żeby dziewczyna już poszła. Dlaczego? Nie dlatego, że 
sama  rozmowa  nie  była  przyjemna.  Nie,  chodziło  o  to,  że  czas  mijał,  a  czas  był  dla  niego 
najdroższy. 
   — Dlaczego? — zapytałem zdumiony. 
   — Takie właśnie musimy sobie zadać pytanie. Dlaczego, A potem nastąpił incydent z zegarkiem 
na rękę — który znowu wskazuje nam, że czas odgrywa ważna rolę w tej zbrodni. Teraz szybko 
zmierzamy  do  rzeczywistej  tragedii.  Jest  wpół  do  jedenastej.  Bella  Duveen  już  odeszła,  a  z 
rozbitego zegarka wiemy, że zbrodnię popełniono — albo ją zainscenizowano —— przed północą. 
Sprawdziliśmy  wszystkie  fakty  poprzedzające  morderstwo  i  pozostał  tylko  jeden,  którego  nie 
możemy umiejscowić. Według orzeczenia lekarskiego w chwili, gdy znaleziono włóczęgę, nie żył 
już  od  co  najmniej  czterdziestu  ośmiu  godzin  —  a  może  nawet  o  dwadzieścia  cztery  godziny 
dłużej.  Tak  więc,  opierając  się  na  znanych  nam  faktach,  mogę  twierdzić,  że  nie  żył  już  od  rana 
siódmego czerwca. 
   Wpatrywałem się w niego zdumiony. 

background image

 

69

   — Ale jak? Dlaczego? Skąd to przypuszczenie? 
   — Ponieważ tylko  w ten sposób możemy logicznie wyjaśnić następstwo wypadków. Mon ami, 
przez  całą  drogę  prowadziłem  cię  krok  po  kroku.  Jeszcze  nic  dostrzegasz  tego,  co  rzuca  się 
wyraźnie w oczy? 
   — Drogi Poirot, mnie nic się wyraźnie nie rzuca w oczy.  Na początku wszystko wydawało się 
takie jasne, ale teraz czuję się bezradny, tonę w absolutnych ciemnościach. Na litość boską, zdradź 
mi w końcu, kto zabił Renaulda. 
   — Sam tego jeszcze nie jestem pewien. 
   — Przecież powiedziałeś, że to się rzuca wyraźnie w oczy! 
   — Oboje  mamy  co  innego  na  myśli,  drogi  przyjacielu.  Pamiętaj,  że  mamy  do  rozwiązania 
zagadkę  dwóch  zbrodni  —  do  których,  jak  już  zaznaczyłem,  mamy  dwa  niezbędne  ciała.  Zaraz, 
zaraz,  nie  bądź  taki  niecierpliwy!  Wszystko  wyjaśnię.  Przede  wszystkim  rozważmy  sprawę  pod 
kątem  psychologicznym.  Zanotowaliśmy,  że  monsieur  Renauld  trzykrotnie  wyraźnie  zmienił 
poglądy i sposób zachowania — dlatego mamy trzy psychologiczne punkty zwrotne. Pierwszy raz 
natychmiast  po  przybyciu  do  Merlinville,  drugi  raz  po  kłótni  z  synem,  która  miała  konkretne 
podłoże; oraz trzeci raz rankiem siódmego czerwca. Za każdym razem z trzech różnych przyczyn. 
Zbadajmy  teraz  przyczyny.  Pierwszą  możemy  przypisać  spotkaniu  z  madame  Daubreuil.  Druga 
związana  jest  z  nią  pośrednio,  skoro  chodzi  o  małżeństwo  jego  syna  z  jej  córką.  Ale  trzecia 
przyczyna jest nam nie znana. Musimy dedukować. A teraz, mon ami, pozwól, że zadam ci jedno 
pytanie: kto twoim zdaniem zaplanował tę zbrodnię? 
   — Georges Conneau — odparłem z powątpiewaniem, ostrożnie zerkając na Poirota. 
   — Doskonale!  Pamiętaj,  że  Giraud  twierdzi,  że  kobieta  kłamie  wtedy,  gdy  chce  ratować  samą 
siebie,  swego  kochanka  lub  dziecko.  Jeśli  mamy  podstawę  sądzić,  że  kłamstwo  podyktował  jej 
Georges Conneau i że Georges Conneau nie jest Jackiem Renauldem, oznacza to, że nasza trzecia 
hipoteza  upada.  Ale,  jeśli  przypiszemy  zbrodnię  Georgesowi  Conneau,  to  pierwsza  też  jest 
wykluczona. Wobec tego musimy zastanowić się nad drugą — czyli że madame Reanuld kłamała 
po to, aby osłonić kochanego przez siebie mężczyznę, aby ocalić Georgesa Conneau. Zgadzasz się 
ze mną? 
   — Tak — przyznałem. — To wydaje się dość logiczne. 
   — Bien! Madame Renauld kochała Georges’a Conneau. Kto zatem jest Georges’em Conneau? 
   — Ten włóczęga. 
   — Czy mamy jakiś dowód na to, że kochała włóczęgę? 
   — Nie, ale… 
   — Doskonale.  Porzuć  teorię,  której  przeczą  fakty.  Zadaj  sobie  pytanie,  kogo  madame  Renauld 
kochała. 
   Potrząsnąłem głową zakłopotany. 
   — Mais  oui,  wiesz  doskonale.  Kogo  madame  Renauld  kochała  tak  szczerze,  że  ujrzawszy  go 
martwego padła zemdlona? 
   Wpatrywałem się w Poirota oniemiały ze zdumienia. 
   — Męża…? — wykrztusiłem. Poirot skinął głową. 
   — Tak, męża albo Georges’a Conneau, jeśli wolisz go tak nazywać. 
   Próbowałem się skupić. 
   — Ależ to niemożliwe. 
   — Dlaczego  niemożliwe?  Czyż  obaj  nie  zgodziliśmy  się,  że  madame  Daubreuil  szantażowała 
Georgesa Conneau? 
   — Tak, ale… 
   — Czy nie szantażowała z dużym powodzeniem monsieur Renaulda? 
   — To może i prawda, ale… 
   — I czy nie jest to faktem, iż nic nie wiemy o młodości monsieur Renaulda? Nagle — dokładnie 
dwadzieścia dwa lata temu — wypłynął jako Kanadyjczyk pochodzenia francuskiego. 

background image

 

70

   — To  wszystko  jest  prawdą  —  stwierdziłem  bardziej  stanowczo  —  ale  wydaje  mi  się,  że 
przeoczyłeś dość istotny punkt. 
   — Co masz na myśli, drogi przyjacielu? 
   — Przyjęliśmy, że Georges zaplanował zbrodnię. A to prowadzi nas do śmiesznej konkluzji, że 
zaplanował zamordowanie samego siebie! 
   — Eh bien, mon ami — rzekł spokojnie Poirot — on właśnie to zrobił! 
 
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY 
ROZWAŻANIA HERKULESA POIROTA 
    
   Poirot zaczął mówić miarowym głosem: 
   — Dziwne ci się wydaje, mon ami, że człowiek może zaplanować własną śmierć? Tak dziwne, że 
wolisz  odrzucić  prawdę  jako  zbyt  fantastyczną  i  zaakceptować  historię,  która  jest  dziesięć  razy 
mniej  prawdopodobna.  Tak,  monsieur  Renauld  zaplanował  własną  śmierć,  tylko  że  jest  jeden 
szczegół, który być może ci umknął — on wcale nie miał zamiaru umierać. 
   Potrząsnąłem niedowierzająco głową. 
   — Ależ tak, to wszystko jest bardzo proste — ciągnął łagodnie Poirot. — Do zbrodni, którą sobie 
zaplanował monsieur Renauld, nie był potrzebny morderca, ale — jak już wspomniałem — trup. 
Spróbujmy wszystko zrekonstruować, śledząc sprawę pod innym kątem. 
   Georges Conneau umknął do Kanady przed wymiarem sprawiedliwości. Tam, pod zmienionym 
nazwiskiem,  ożenił  się  i  zbił  fortunę  w  Ameryce  Południowej.  Jednak  dręczy  go  tęsknota  za 
rodzinnym krajem. Minęło dwadzieścia lat, zmienił się fizycznie, a ponadto stał się człowiekiem 
tak poważanym, że nikomu nie przyszłoby do głowy, iż łączy go coś ze zbiegłym przed wielu laty 
przestępcą. Doszedł więc do wniosku, że może całkiem bezpiecznie wrócić. Zakłada swoją główną 
kwaterę  w Anglii, ale każde lato postanawia spędzać we  Francji. Jakiś fatalny traf  albo mroczny 
wyrok  losu,  który  kieruje  ludzkimi  losami  nie  pozwalając  uniknąć  konsekwencji  popełnionych 
czynów, sprawia, że trafia właśnie do Merlinville. A tu mieszka jedyna w całej Francji osoba, która 
może go rozpoznać. Renauld, oczywiście, jest dla madame Daubreuil kopalnią złota, z której nie 
waha  się  czerpać  pełnymi  garściami.  Jest  bezradny,  znajduje  się  całkowicie  w  jej  rękach.  A  ona 
bezlitośnie upuszcza mu krwi. 
   Nadchodzi nieuniknione. Jack Renauld zakochuje się w pięknej dziewczynie, którą widuje niemal 
codziennie,  i  chce  ją  poślubić.  To  budzi  wściekłość  ojca.  Za  wszelką  cenę  chce  przeszkodzić 
małżeństwu  syna  z  córką  tej  podłej  kobiety.  Jack  Renauld  nie  zna  przeszłości  ojca,  ale  zna  ją 
madame  Renauld.  To  kobieta  o  bardzo  silnym  charakterze  i  namiętnie  oddana  mężowi. 
Postanawiają się naradzić. Renauld widzi tylko jedno wyjście — śmierć. Musi pozornie umrzeć, ale 
w rzeczywistości ucieknie do innego kraju, gdzie znowu rozpocznie nowe życie pod przybranym 
nazwiskiem  i  gdzie  madame  Renauld,  grając  chwilowo  rolę  wdowy,  przyłączy  się  do  niego.  Ale 
ponieważ muszą mieć kontrolę nad całym majątkiem, zmienia testament. Nie wiem, jak naprawdę 
wyobrażali sobie całą tę historię z trupem — może jakiś spalony szkielet odkupiony od studenta 
Akademii  Sztuk  Pięknych  czy  coś  w  tym  rodzaju  —  ale  zanim  do  końca  obmyślili  swój  plan, 
zdarzył  się  wypadek,  który  dostarczył  im  okazji  do  jego  urzeczywistnienia.  Otóż  do  ich  ogrodu 
dostaje  się  jakiś  wulgarny,  obcesowy  włóczęga.  Wywiązuje  się  walka,  Renauld  stara  się  go 
wyrzucić, ale nagle włóczęga, epileptyk, dostaje ataku, pada na ziemię i umiera. Renauld wzywa 
ż

onę.  Razem  wloką  go  do  szopy  —  jak  wiemy,  wypadek  wydarzył  się  na  zewnątrz  —  i  wtedy 

dostrzegają, jaka to nadarzyła im się wspaniała okazja. Włóczęga absolutnie nie jest podobny do 
Renaulda, ale nie jest już młody i ma typowo francuskie rysy. To wystarczy. 
   Wyobrażam  sobie,  że  usiedli  na  stojącej  w  pobliżu  ławce,  której  nie  widać  z  okien  domu,  i 
omówili  całą  sprawę.  Szybko  nakreślili  plan  działania.  Rozpoznanie  zwłok  musiało  się  opierać 
wyłącznie na zeznaniu madame Renauld. Należy  usunąć z domu Jacka Renaulda i szofera, który 
służył  u  nich  od  dwóch  lat.  Wątpliwe,  żeby  służba  miała  powód,  by  zbliżyć  się  do  zwłok,  a  w 

background image

 

71

każdym razie Renauld zamierzał podjąć kroki, by zwieść każdego, kto nie będzie zbytnio zwracał 
uwagi na szczegóły. Wysłał Mastersa na urlop, nadał telegram do Jacka — nakazując mu udanie 
się do Buenos Aires, co jeszcze bardziej uprawdopodobni przygotowaną przez Renaulda opowieść. 
Ponieważ  słyszał  o  mnie,  jako  o  dość  nieznanym  i  podstarzałym  już  detektywie,  pisze  list,  w 
którym  wzywa  mnie  na  pomoc.  Wiedział,  że  gdy  przyjadę,  przedstawię  list,  który  wywrze  na 
sędzim śledczym odpowiednio silne wrażenie — co, naturalnie, sprawdziło się w praktyce. 
   Przebrali trupa włóczęgi w garnitur Renaulda, jego zaś łachmany rzucili przy drzwiach szopy, nie 
mając odwagi zanieść ich do domu. Aby historię, którą miała opowiedzieć pani Renauld, uczynić 
bardziej prawdopodobną, wbili mu w serce sztylet. Tej nocy Renauld miał związać i zakneblować 
ż

onę, a potem wziąć łopatę i wykopać grób w miejscu, gdzie prowadzono roboty na terenie pola 

golfowego. Szczególnie ważne było, żeby znaleziono trupa — madame Daubreuil nie mogła nabrać 
ż

adnych  podejrzeń.  Jednak  z  drugiej  strony,  gdyby  upłynęło  trochę  czasu,  zmalałoby 

niebezpieczeństwo  zbyt  dokładnego  rozpoznania  ciała.  Potem  Renauld  miał  przebrać  się  w 
łachmany  włóczęgi,  pójść  na  dworzec,  skąd  nie  zauważony  odjechałby  pociągiem  o  dwunastej 
dziesięć w nocy. Stwarzając pozory, że morderstwo zostało popełnione dwie godziny później, nikt 
nie mógłby go podejrzewać o udział w zbrodni. 
   Teraz  rozumiesz,  dlaczego  wpadł  w  złość  z  powodu  niespodzianej  wizyty  Belli.  Każda  chwila 
zwłoki mogła być fatalna dla jego planów. Szybko się jej pozbył. Następnie zabrał się do pracy. 
Zostawił frontowe drzwi uchylone, aby stworzyć pozory ucieczki złoczyńców tą drogą. Związał i 
zakneblował  madame  Renauld,  naprawiając  popełniony  przed  dwudziestu  dwu  laty  błąd,  kiedy 
więzy były zbyt słabe, co rzuciło podejrzenie na jego wspólniczkę. Resztę pozostawił bez zmian w 
stosunku do poprzedniej historii. Noc była chłodna, więc narzucił płaszcz na piżamę, mając potem 
zamiar  wrzucić  go  do  grobu  razem  z  trupem. Wyszedł  przez  okno, zacierając  starannie  grabiami 
ś

lady na klombie — co jest najsilniej świadczącą przeciwko niemu poszlaką. Poszedł na puste pole 

golfowe, zaczął kopać… A potem… 
   — Właśnie… 
   — Potem — ciągnął Poirot poważnie — dosięgła go wreszcie sprawiedliwość, której tak długo 
się  wymykał.  Jakaś  nieznana  ręka  wbiła  mu  sztylet  w  plecy.  Czy  teraz  rozumiesz,  Hastings,  co 
miałem  na  myśli,  mówiąc  o  dwóch  zbrodniach?  Pierwsza,  którą  monsieur  Renauld  w  swej 
arogancji  chciał,  żebyśmy  zbadali  —  została  wyświetlona.  Ale  pod  tą  zbrodnią  kryje  się  inna, 
znacznie  bardziej  skomplikowana  i  wyświetlenie  jej  będzie  trudne  —  tym  bardziej,  że  morderca 
sprytnie  posłużył  się  w  niej  pomysłami  Renaulda.  I  to  właśnie  czyni  tę  sprawę  zaskakującą  i 
szczególnie kłopotliwą do rozwiązania. 
   — Jesteś  nadzwyczajny,  Poirot  —  zauważyłem  z  podziwem.  —  Absolutnie  nadzwyczajny. 
Nikomu nie udałoby się tego wszystkiego dokonać! 
   Odniosłem wrażenie, że te słowa sprawiły mu przyjemność. Po raz pierwszy w życiu wydawał 
się zakłopotany. 
   — Biedny Giraud — rzekł Poirot, próbując bez powodzenia udawać skromność. — Niewątpliwie 
nie wszystko, co robił, było głupie. Po prostu kilka razy miał pecha. Na przykład ten czarny włos 
owinięty wokół rękojeści sztyletu. To każdego by zbałamuciło. 
   — Mówiąc  prawdę,  Poirot  —  powiedziałem  wolno  —  nawet  teraz  niezupełnie  rozumiem,  czyj 
jest ten włos. 
   — Oczywiście  madame  Renauld.  To  właśnie  był  ten  pech  Girauda.  Jej  z  natury  ciemne  włosy 
teraz są niemal całkiem siwe. Mógłby to być całkiem dobrze włos siwy — wtedy Giraud, choćby 
nie  wiem,  jak  się  upierał,  nie  mógłby  twierdzić,  że  pochodził  z  głowy  Jacka  Renaulda!  Ten 
człowiek jest niezwykle uparty. 
   Zawsze  nagina  fakty  do  wypracowanej  przez  siebie  teorii!  Madame  Renauld,  gdy  odzyska 
ś

wiadomość,  niewątpliwie  dużo  nam  powie.  Nigdy  nie  przyszło  jej  na  myśl,  że  syn  zostanie 

oskarżony o popełnienie morderstwa. Nie mogło, ponieważ wierzyła, że jest bezpieczny, płynąc na 
pokładzie  „Anzory”.  Ach!  Voil?  une  femme,  Hastings!  Co  za  siła,  jakie  opanowanie!  Popełniła 

background image

 

72

tylko jeden mały błąd. Na jego niespodziany powrót powiedziała, że teraz to już nie ma znaczenia. 
I nikt na to nie zwrócił uwagi — nikt nie pojął znaczenia tych słów. Jak straszna rola przypadła w 
udziale tej nieszczęsnej kobiecie. Wyobraź sobie szok przy identyfikacji ciała. Zamiast tego, kogo 
się  spodziewała,  widzi  nieruchome  ciało  męża,  który  —  jak  sądziła  —  znajduje  się  teraz  daleko 
stąd. Nic dziwnego, że zemdlała! Ale od tej chwili, mimo bólu, mimo wielkiego cierpienia, jakże 
rozpaczliwie musiała grać swoją rolę! Nie mogła powiedzieć prawdy, aby naprowadzić nas na ślad 
prawdziwych  zabójców  jej  męża.  Ze  względu  na  syna  nie  mogła  zdradzić,  że  Paul  Renauld  był 
przestępcą,  Georges’em  Conneau.  Ostatecznym  i  najgorszym  ciosem  musiało  być  dla  niej 
publiczne  przyznanie,  że  madame  Daubreuil  była  kochanką  jej  męża  —  bowiem  napomknięcie 
tylko  o  szantażu,  mogło  się  fatalnie  skończyć  dla  jej  tajemnicy.  Jak  sprytnie  odpowiedziała 
sędziemu śledczemu, gdy zapytał, czy w życiu jej męża istnieje jakaś tajemnica. „Jestem pewna, że 
nie było w nim nic romantycznego, monsieur”… Wypowiedziała to tonem doskonale swobodnym, 
niemal  ironicznym.  Monsieur  Hautet  poczuł  się  głupio,  melodramatycznie.  Tak,  to  niezwykła 
kobieta! Jeżeli kochała zbrodniarza, to kochała go po królewsku! 
   Poirot zamyślił się. 
   — Jest coś jeszcze, Poirot — zauważyłem. — Co z tym kawałkiem ołowianej rurki? 
   — Nie  rozumiesz?  Miała  posłużyć  do  zniekształcenia  twarzy  ofiary  tak,  aby  nikt  jej  nie  mógł 
rozpoznać. To przede wszystkim ona naprowadziła mnie na właściwy trop. A ten kretyn, Giraud, 
dwoił się i troił, badając niedopałek papierosa i  zapałkę. Czy nie mówiłem ci, że każdy ślad jest 
ważny, bez względu na jego wielkość? Jak widzisz, Hastings, teraz musimy zaczynać od początku. 
Kto  zamordował  monsieur  Renaulda?  Ktoś,  kto  był  w  pobliżu  willi  tuż  przed  dwunastą  w  nocy; 
ktoś,  kto  mógł  odnieść  z  tej  śmierci  korzyści  —  i  opis  ten,  aż  nadto  dobrze,  pasuje  do  Jacka 
Renaulda. To nie musiała być zbrodnia popełniona z premedytacją. I do tego ten sztylet! 
   Nareszcie  zrozumiałem.  Aż  podskoczyłem  z  wrażenia.  —  Oczywiście  —  powiedziałem  —  ten 
sztylet,  który  znaleźliśmy  w  ciele  włóczęgi,  był  sztyletem  pani  Renauld?  Czyżby  istniały  dwa 
identyczne sztylety? 
   — Z pewnością. A ponieważ mamy do czynienia z dwoma identycznymi sztyletami, ten należał 
do Jacka Renaulda. Ale nie to jest dla mnie najważniejsze. Przyznam się, że mam pewien pomysł, 
jeśli  chodzi  o  te  sztylety.  Dla  mnie  najbardziej  obciąża  go  coś  z  zakresu  psychologii  — 
dziedziczność,  mon  ami,  dziedziczność!  Podobieństwo  ojca  i  syna  —  Jack  Renauld  jest 
nieodrodnym dzieckiem Georges’a Conneau. 
   Mówił z całą surowością i powagą i ten ton mimo woli zrobił na mnie wrażenie. 
   — Ale co to za pomysł, o którym wspomniałeś? — spytałem. 
   Poirot w odpowiedzi zerknął na swój ogromny zegarek i zapytał: 
   — O której godzinie po południu wypływa statek z Calais? 
   — Sądzę, że około piątej. 
   — Doskonale. Mamy dosyć czasu. 
   — Chcesz popłynąć do Anglii? 
   — Tak, przyjacielu. 
   — Po co? 
   — Aby znaleźć tam pewnego świadka. 
   — Kto nim jest? 
   Poirot odpowiedział z trochę ironicznym uśmiechem: 
   — Panna Bella Duveen. 
   — Jak ją znajdziesz? Co o niej wiesz? 
   — Nic  o  niej  nie  wiem  —  ale  wielu  rzeczy  mogę  się  domyślić.  Możemy  przyjąć,  że  istotnie 
nazywa się Bella Duveen, a skoro jej nazwisko nie jest zupełnie obce Stonorowi, chociaż wyraźnie 
nie łączy go z rodziną Renauldów, to możemy przypuszczać, że zna je ze sceny. Jack Renauld, to 
bogaty  dwudziestoletni  mężczyzna.  Możliwe,  że  jego  pierwszą  miłością  była  aktorka.  To 

background image

 

73

tłumaczyłoby,  dlaczego  monsieur  Renauld  usiłował  udobruchać  ją  za  pomocą  czeku.  Myślę,  że 
znajdę ją z łatwością — szczególnie posługując się tym. 
   Wyjął z kieszeni fotografię, którą znalazł w szufladzie Jacka Renaulda. W rogu nakreślone były 
słowa:  „Od  kochającej  Belli”.  Jednak  nie  to  przyciągnęło  moje  zdumione  spojrzenie.  Poczułem 
lodowaty ucisk, jakby spadło na mnie jakieś niewyobrażalne nieszczęście. 
   Zdjęcie przedstawiało Kopciuszka. 
 
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI 
ZNAJDUJĘ SWOJĄ MIŁOŚĆ 
    
   Trzymając  fotografię  w  ręku,  siedziałem  przez  chwilę  jak  skamieniały.  Potem  zebrałem  całą 
odwagę i udając obojętność oddałem ją Poirotowi, rzucając mu jednocześnie badawcze spojrzenie. 
Czy  coś zauważył? Odetchnąłem,  gdyż zdawało  mi się, że nie obserwuje mnie. Z pewnością nie 
zauważył nic niezwykłego w moim zachowaniu. Nagle wstał. 
   — Nie mamy czasu do stracenia. Musimy się pospieszyć. Wszystko się dobrze składa —morze 
jest spokojne! 
   W  zamieszaniu  poprzedzającym  podróż  nie  miałem  czasu  wiele  się  zastanawiać,  ale  kiedy 
znalazłem się na pokładzie statku, spokojny, że Poirot mnie nie obserwuje, zebrałem się w sobie i 
zacząłem  chłodno  rozmyślać  nad  zaistniałymi  faktami.  Ile  Poirot  wiedział  i  dlaczego  chciał 
odszukać tę dziewczynę? Czy podejrzewa, że widziała, jak Jack Renauld popełnia zbrodnię? Albo 
może  podejrzewa,  że  to  ona…  Nie,  to  niemożliwe!  Przecież  nic  nie  miała  przeciwko  staremu 
Renauldowi! Nic nie zyskiwała na jego śmierci. Co ją sprowadziło na miejsce zbrodni? Dokładnie 
rozważałem wszystkie znane mi fakty. Musiała wysiąść z pociągu w Calais, gdzie się rozstaliśmy. 
Nic  dziwnego,  że  nie  spotkałem  jej  na  statku.  Jeżeli  zjadła  kolację  w  Calais  i  potem  wsiadła  do 
pociągu jadącego do Merlinville, to przybyła do  willi Genevi?ve akurat o godzinie, którą podała 
stara Françoise. Wyszła o dziesiątej. Co robiła potem? Z pewnością albo udała się do hotelu, albo 
wróciła do Calais. A później? Zbrodnia została popełniona we wtorek wieczorem. W czwartek rano 
znowu  była  w  Merlinville.  Czy  w  ogóle  opuszczała  Francję?  Bardzo  w  to  wątpiłem.  Co  ją  tu 
zatrzymywało? Nadzieja, że spotka się z Jackiem Renauldem? Powiedziałem jej (wtedy byłem o 
tym przekonany), że Jack Renauld jest w drodze do Buenos Aires. Może wiedziała, że „Anzora” 
nie wypłynęła. Jednak żeby o tym wiedzieć, musiała się widzieć z Jackiem. Czy Poirot właśnie to 
chciał wyświetlić? Czy Jack Renauld, wracając, aby spotkać się z Marthe Daubreuil, zamiast tego 
stanął twarz w twarz z Bellą Duveen, dziewczyną, którą tak bezlitośnie porzucił? 
   Zacząłem  dostrzegać  światełko  w  tunelu.  Jeśli  to  była  prawda,  to  fakt  ten  mógł  stanowić  dla 
Jacka  Renaulda  znakomite  alibi.  Jednak  w  tych  okolicznościach  jego  milczenie  wydawało  się 
trudne  do  wyjaśnienia.  Dlaczego  tak  uparcie  milczał? Czy  bał  się,  aby  wiadomość  o  jego  byłym 
romansie dotarła do uszu Marthe Daubreuil? Potrząsnąłem głową, niezadowolony z siebie. Przecież 
cały  ten  romans  był  taki  niewinny,  ot  taka  przelotna  afera  miłosna  młodego  chłopca  i  młodej 
dziewczyny. Powiedziałem też sobie cynicznie, że aby biedna Francuzka odrzuciła syna milionera, 
którego poza tym szczerze kocha, przyczyna musiałaby być znacznie poważniejsza. 
   Poirot zszedł na ląd w Dover wesoły i promieniujący i nasza dalsza droga do Londynu upłynęła 
bez  żadnych  wydarzeń.  Przybyliśmy  po  dziewiątej.  Sądziłem,  że  pojedziemy  prosto  do  naszego 
mieszkania i nic nie będziemy robić do rana. 
   Ale Poirot miał inne plany. 
   — Nie powinniśmy tracić czasu, mon ami. Wiadomości o aresztowaniu pojawią się w angielskiej 
prasie dopiero pojutrze, ale mimo to nie możemy tracić czasu. 
   Nie  bardzo  rozumiałem,  o  co  mu  chodzi,  więc  zapytałem,  jak  chce  odnaleźć  tę  młodą 
dziewczynę. 

background image

 

74

   — Pamiętasz agenta teatralnego, Josepha Aaronsa? Nie? Pomogłem mu w sprawie japońskiego 
zapaśnika.  Piękny  problem,  kiedyś  ci  o  nim  opowiem.  Niewątpliwie  będzie  nam  mógł  udzielić 
wszystkich niezbędnych informacji. 
   Zmarnowaliśmy dużo czasu, aby zlokalizować pana Aaronsa i w końcu po północy udało nam się 
go znaleźć. Bardzo serdecznie przywitał Poirota i oświadczył, że jest gotów nam pomóc. 
   — W  świecie  teatru  mało  jest  rzeczy,  o  których  bym  nie  wiedział  —  orzekł  z  promiennym 
uśmiechem. 
   — Eh bien, monsieur Aarons, chcę znaleźć młodą dziewczynę nazwiskiem Bella Duveen. 
   — Bella  Duveen…  Znam  to  nazwisko,  ale  w  tej  chwili  nie  mogę  go  skojarzyć.  Czym  ona  się 
zajmuje? 
   — Tego też nie wiem… Ale tu mam jej fotografię. 
   Pan Aarons przyglądał się przez chwilę. Nagle jego twarz rozjaśniła się. 
   — Mam! — klepnął się w kolano. — Na Boga, to zespół Dulcibella Kids! 
   — Dulcibella Kids? 
   — Tak. Siostry. Akrobatki, tancerki i piosenkarki. Cieszą się dużym wzięciem. Teraz, jak sądzę, 
występują  gdzieś  na  prowincji  —  o  ile  nie  zrobiły  sobie  wakacji.  Przez  ostatnie  dwa  —  trzy 
tygodnie przebywały w Paryżu. 
   — Może pan dokładnie określić, gdzie teraz można je znaleźć? 
   — Z łatwością. Wracajcie do domu, a ja rano przyślę wam wiadomość. 
   Uzyskawszy  tę  obietnicę,  pożegnaliśmy  się.  Pan  Aarons  okazał  się  tak  samo  sprawny,  jak  był 
słowny.  Następnego  dnia  około  jedenastej  otrzymaliśmy  kartkę  z  notatką:  „Siostry  z  Dulcibella 
Kids występują w Pałace, w Coventry. Życzę szczęścia”. 
   Natychmiast  wyruszyliśmy  do  Coventry.  Poirot  nie  zadawał  żadnych  pytań  w  teatrze,  tylko 
zadowolił się zarezerwowaniem dwóch miejsc na wieczorne przedstawienie. 
   Spektakl był niezwykle nudny — albo tak mi się wydawało ze względu na nastrój, w jakim się 
wówczas  znajdowałem.  Występowała  jakaś  japońska  rodzina,  która  utrzymywała  równowagę  w 
jakiś  nieprawdopodobnie  ryzykowny  sposób;  pseudomodni  mężczyźni  w  zielonych  frakach  i 
wypomadowanych  włosach  pletli  jakieś  bzdury  i  cudownie  tańczyli.  Otyła  primadonna  śpiewała 
drąc się wniebogłosy; jakiś komik usiłował bez powodzenia naśladować znanego komika. 
   W  końcu  zapowiedziano  numer  Dulcibella  Kids.  Czułem,  jak  serce  zaczyna  mi  szybko  bić. 
Pojawiły  się,  jedna  o  włosach  koloru  lnu,  druga  ciemna,  jednakowego  wzrostu,  w  krótkich 
zwiewnych  spódniczkach,  z  ogromnymi  kokardami  we  włosach.  Sprawiały  wrażenie  pary  dość 
pikantnych  dziewczynek.  Zaczęły  śpiewać.  Ich  głosy  były  świeże,  naturalne,  nieco  piskliwe  i 
rewiowe, ale mimo to miłe dla ucha. 
   Był  to  całkiem  sympatyczny  występ.  Ładnie  tańczyły,  zrobiły  kilka  zręcznych  sztuczek 
akrobatycznych.  Słowa  ich  piosenek  były  proste,  łatwe  do  zapamiętania.  Kiedy  opadła  kurtyna, 
ozwały się gorące oklaski. Najwyraźniej siostry Dulcibella Kids cieszyły się powodzeniem. 
   Nagle poczułem, że nie mogę tu zostać ani minuty dłużej. Musiałem wyjść na świeże powietrze. 
Zaproponowałem Poirotowi, żebyśmy opuścili teatr. 
   — Wyjdź,  nie  krępuj  się,  mon  ami.  Ja  się  świetnie  bawię  i  zostanę  do  końca.  Spotkamy  się 
później. 
   Z teatru do hotelu miałem tylko kilka kroków. Usiadłem w salonie, zamówiłem whisky z wodą 
sodową  i  piłem  wolno,  patrząc  w  zamyśleniu  w  pusty  kominek.  Usłyszałem  odgłos  otwieranych 
drzwi i odwróciłem głowę, myśląc, że to Poirot. Jednak natychmiast zerwałem się na równe nogi. 
W progu stał Kopciuszek. Zdyszana zaczęła szybko mówić, z trudem chwytając powietrze. 
   — Widziałam pana na widowni. Pana i pańskiego przyjaciela. Kiedy pan wstał, wyszłam przed 
teatr  i  poszłam  za  panem.  Dlaczego  przyjechaliście  tu…  do  Coventry?  Co  tu  robicie?  Czy  ten 
człowiek, który jest z panem to… detektyw? 
   Stała w progu. Płaszcz, który narzuciła na teatralny kostium, zsunął się z jej ramion i upadł na 
podłogę.  Jej  twarz  pod  makijażem  była  blada,  a  w  głosie  dosłyszałem  przerażenie.  W  tym 

background image

 

75

momencie  wszystko  zrozumiałem  —  zrozumiałem,  dlaczego  Poirot  jej  szukał,  czego  się  bała  i 
nareszcie zrozumiałem własne serce… 
   — Tak — odparłem łagodnie. 
   — On  szuka  mnie…?  —  zapytała  niemal  szeptem.  Milczałem.  Dziewczyna  osunęła  się  na 
podłogę obok fotela i zaczęła gorzko szlochać. 
   Ukląkłem przy niej, objąłem ramieniem i odganiałem opadające na twarz włosy. 
   — Nie  płacz,  dziecko,  na  litość  boską,  nie  płacz.  Tutaj  jesteś  bezpieczna.  Zaopiekuję  się  tobą. 
Tylko nie płacz, kochanie, nie płacz. Ja wiem… wiem wszystko. 
   — Och, nie, to niemożliwe! 
   — A jednak myślę, że wiem. 
   Chwilę później, gdy nieco się uspokoiła, zapytałem: 
   — To pani zabrała sztylet, prawda? 
   — Tak. 
   — Dlatego chciała pani, żebym jej wszystko pokazał? I udała pani omdlenie? Skinęła głową. 
   — Dlaczego zabrała pani sztylet? — zapytałem. 
   Odpowiedziała po prostu, jak dziecko: 
   — Bałam się, że mogą na nim być odciski palców. 
   — Zapomniała pani, że wtedy miała rękawiczki? 
   Potrząsnęła głową, jakby trochę zdziwiona, a potem powiedziała wolno: 
   — Czy pan… czy pan odda mnie w ręce policji? 
   — Dobry Boże! Nie! 
   Posłała  mi  poważne  spojrzenie,  a  następnie  zapytała  spokojnie  głosem,  w  którym  znać  było 
obawę: 
   — Dlaczego? 
   Było to niestosowne miejsce i niewłaściwa pora na deklaracje miłości — i Bóg mi świadkiem, 
nigdy  nie  wyobrażałem  sobie,  aby  to  uczucie  nawiedziło  mnie  w  taki  sposób.  Mimo  to 
odpowiedziałem prosto i spokojnie: 
   — Ponieważ kocham cię, Kopciuszku. 
   Pochyliła głowę, jakby zawstydzona, i szepnęła jąkając się: 
   — Pan nie może… pan nie może… nie, jeśli pan wie… — A potem, jakby próbując się uspokoić, 
spojrzała mi prosto w oczy i zapytała: 
   — Ale co pan wie? 
   — Wiem,  że  przyjechała  pani  spotkać  się  tego  wieczoru  z  panem  Renauldem.  Ofiarował  pani 
czek, ale podarła go pani z oburzeniem. Potem opuściła pani jego dom… — przerwałem. 
   — Proszę dalej… co potem? 
   — Nie wiem, czy pani wiedziała, że tej nocy ma przyjechać Jack Renauld, czy po prostu czekała 
pani  w  nadziei,  że  spotka  go  przypadkowo,  niemniej  czekała  pani.  A  może,  czując  się  strasznie 
nieszczęśliwa,  przechadzała  się  pani  bez  celu  —  w  każdym  razie  krótko  przed  północą  ciągle 
znajdowała się pani w pobliżu willi i wtedy ujrzała pani mężczyznę na polu golfowym… 
   Znowu przerwałem. W chwili, gdy Bella wchodziła do pokoju, nagle ujrzałem całą prawdę, ale 
teraz  jej  obraz  ukazał  mi  się  jeszcze  jaśniej  i  wyraźniej.  Dostrzegłem  wyraźnie  dziwnie  krótki 
płaszcz  na  zwłokach  pana  Renaulda  i  przypomniałem  sobie  zdumiewające  podobieństwo  między 
ojcem i synem, podobieństwo tak uderzające, że w chwili, gdy wszedł do salonu, miałem wrażenie, 
ż

e widzę zmartwychwstałego nieboszczyka. 

   — Niech pan mówi dalej — powtórzyła dziewczyna uparcie. 
   — Wyobrażam  sobie,  że  stał  do  pani  tyłem  —  ale  poznała  go  pani  albo  sądziła,  że  poznaje. 
Poznała go pani po ruchach i postawie oraz po kroju płaszcza. — Przerwałem. — W jednym ze 
swoich  listów  groziła  pani  Jackowi  Renauldowi.  Kiedy  więc  ujrzała  go  pani,  gniew  i  zazdrość 
doprowadziły  panią  do  szaleństwa  —  i  wtedy  go  pani  zaatakowała!  Ani  przez  moment  nie 
wierzyłem, że chciała go pani zabić. Ale zabiła go pani, Kopciuszku. 

background image

 

76

   Ukryła twarz w dłoniach i powiedziała zdławionym głosem: 
   — Ma pan rację… tak, ma pan rację… Widzę to wszystko tak, jak pan opisał. — Naraz zwróciła 
się do mnie z gniewem: — I pan mnie kocha? Może mnie pan kochać, wiedząc, co zrobiłam? 
   — Sam tego nie rozumiem — odparłem słabo. — Miłość to coś, czemu… czemu nie można się 
oprzeć.  Próbowałem,  broniłem  się  —  od  pierwszego  dnia,  gdy  panią  spotkałem.  Ale  miłość  jest 
silniejsza ode mnie. 
   Wtedy  nagle,  gdy  się  tego  najmniej  spodziewałem,  znowu  się  załamała,  osunęła  na  podłogę  i 
zaczęła rozpaczliwie szlochać. 
   — Och, nie mogę! — krzyknęła. — Nie wiem, co robić! Nie wiem, dokąd mam iść! Och litości, 
niech się pan zlituje i powie, co mam teraz zrobić? 
   Ponownie ukląkłem, starając się ją uspokoić. 
   — Mnie  się  nie  musisz  obawiać,  Bello.  Na  litość  boską,  nie  obawiaj  się  mnie.  Kocham  cię,  to 
prawda,  ale  nie  żądam  nic  w  zamian.  Pozwól  tylko  sobie  pomóc.  Kochaj  go  nadal,  jeśli  tego 
pragniesz, ale pozwól sobie pomóc. On ci nie pomoże. 
   Wydawało  się,  że  skamieniała  na  dźwięk  tych  słów.  Uniosła  głowę  i  wpatrywała  się  we  mnie 
badawczo. 
   — Pan naprawdę tak myśli? — wyszeptała. — Jest pan przekonany, że kocham Jacka Renaulda? 
   Potem  na  pół  śmiejąc  się,  na  pół  płacząc,  objęła  mnie  namiętnie  za  szyję,  przytulając  słodką 
twarzyczkę do mojego policzka. 
   — Nie kocham go tak, jak pana — wyszeptała. — Nigdy nie kochałam tak, jak pana! 
   Wargami dotknęła mojego policzka, a potem poszukała ust i całowała raz za razem, z niesłychaną 
słodyczą  i  ogniem  namiętności.  Było  to  takie  cudowne,  takie  namiętne,  że  nigdy  nie  zapomnę… 
tak, zapamiętam to na całe życie! 
   Nagle  jakiś  dźwięk  od  drzwi  spowodował,  że  spojrzałem  w  tę  stronę.  W  drzwiach  stał  Poirot 
patrząc na nas. 
   Nie wahałem się. Jednym skokiem znalazłem się przy nim i chwyciłem go mocno za ramię. 
   — Szybko — rzuciłem dziewczynie. — Uciekaj. Tak szybko jak tylko możesz. Zatrzymam go. 
   Rzuciła mi ostatnie spojrzenie i wybiegła z pokoju. Trzymałem Poirota w żelaznym uścisku. 
   — Mon  ami  —  powiedział  spokojnie  —  świetnie  opanowałeś  tego  rodzaju  ćwiczenia.  Gdy 
trzyma  mnie  silny  mężczyzna,  jestem  bezradny  jak  dziecko.  Ale  to  niezbyt  wygodna  pozycja,  a 
przy tym bardzo śmieszna. Pozwól, że usiądziemy spokojnie. 
   — Nie będziesz jej ścigał? 
   — Mon Dieu! Nie. Czy ja jestem Giraudem? Puść mnie, drogi przyjacielu. 
   Patrzyłem na niego podejrzliwie, że nie mogę rywalizować z jego przebiegłością. Puściłem go i 
Poirot osunął się na fotel, rozcierając ramię. 
   — Jesteś niesamowicie silny, gdy jesteś rozdrażniony, Hastings! Eh bien, czy sądzisz, że to było 
grzeczne w stosunku do starego przyjaciela? Pokazałem ci zdjęcie dziewczyny i rozpoznałeś ją, ale 
nie powiedziałeś ani słowa. 
   — Nie musiałem, skoro i tak wiedziałeś, że ją rozpoznałem — odparłem z goryczą. Zatem Poirot 
wiedział o wszystkim! Nawet na moment nie dał się oszukać. 
   — Ta, ta! Nie miałeś  pojęcia, że o tym wiem. A dziś wieczorem pomogłeś dziewczynie uciec, 
kiedy z takim trudem udało nam się ją znaleźć. Eh bien! A więc wszystko sprowadziło się do tego 
— pracujesz ze mną, Hastings, czy przeciwko mnie? 
   Milczałem przez chwilę. Zerwanie współpracy z moim przyjacielem sprawiłoby mi wiele bólu. A 
jednak teraz musiałem stanąć po przeciwnej stronie barykady. Czy mi kiedykolwiek wybaczy? Był 
dziwnie spokojny, ale wiedziałem, że wspaniale umiał panować nad sobą. 
   — Poirot — powiedziałem — bardzo mi przykro. Przyznaję, że brzydko postąpiłem. Ale czasem 
nie ma się wyboru. W przyszłości będę musiał iść własną drogą. 
   Poirot skinął kilka razy głową. 

background image

 

77

   — Rozumiem  —  odparł.  Ironiczny  błysk  w  jego  oczach  zgasł  i  mówił  z  łaskawością  i 
szczerością,  która  mnie  zaskoczyła:  —  A  więc  ostatecznie  stało  się  to,  co  się  stać  musiało? 
Zakochałeś się, ale ta miłość zaskoczyła cię, gdyż nie pojawiła się radośnie, w całym blasku, ale 
zrodziła  się  w  bólu  i  męce.  No,  no…  uprzedzałem  cię.  Ostrzegałem,  gdy  zrozumiałem,  że  ta 
dziewczyna  zabrała  sztylet.  Przypomnij  sobie.  Ale  wtedy  i  tak  było  już  za  późno.  Powiedz  mi 
jednak, co wiesz? 
   Wytrzymałem jego wzrok bez mrugnięcia. 
   — Nic  z  tego,  co  mi  powiedziałeś,  nie  zaskoczyło  mnie,  Poirot.  Proszę  to  zrozumieć.  Ale  na 
wypadek,  gdybyś  chciał  odszukać  pannę  Duveen,  musisz  jasno  wiedzieć  o  pewnej  rzeczy.  Jeżeli 
uważasz,  że  była  zamieszana  w  zamordowanie  pana  Renaulda  i  że  to  ona  była  u  niego  tego 
wieczoru, to mylisz się. Tego dnia jechałem z nią z Francji do Anglii i tego wieczoru rozstaliśmy 
się na dworcu Victoria, jasne jest więc, że nie mogła być w tym czasie w Merlinville. 
   — Ach! — Poirot patrzył na mnie zamyślony. — I mógłbyś to przysiąc przed sądem? 
   — Z całą pewnością. Poirot wstał i skłonił się. 
   — Mon ami! Vive l‘amour! Miłość sprawia cuda. To, co wymyśliłeś na jej obronę, doprawdy jest 
niezwykłe. Pokonałeś nawet mnie, Herkulesa Poirota! 
 
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI 
PIĘTRZĄ SIĘ TRUDNOŚCI 
    
   Po stresie, jaki opisałem, musi nastąpić reakcja. Resztę nocy spędziłem pławiąc się w triumfie, 
ale obudziwszy się rano stwierdziłem, że moje problemy nie minęły. Co prawda nie widziałem luki 
W co dopiero wymyślonym alibi. Jeśli będę się go ściśle trzymał, nie widziałem możliwości, by 
oskarżyć Bellę. 
   Czułem  jednak,  że  muszę  działać  ostrożnie.  Niełatwo  pokonać  Poirota.  Wiedziałem,  że  będzie 
usiłował odwrócić role i to w chwili, w której najmniej się spodziewam. 
   Następnego dnia jakby nigdy nic spotkaliśmy się na śniadaniu. Chociaż Poirot był w normalnym 
nastroju, czułem w stosunku do siebie rezerwę. Po śniadaniu oznajmiłem, że mam ochotę udać się 
na spacer. W oczach Poirota błysnął złośliwy uśmieszek. 
   — Jeśli  wychodzisz,  by  zdobyć  jakąś  informację,  to  trudzisz  się  daremnie.  Możesz  się 
wszystkiego dowiedzieć  ode mnie. Siostry z zespołu Dulcibella Kids zerwały kontrakt i opuściły 
Coventry, udając się w nieznanym kierunku. 
   — Doprawdy, Poirot? — zdziwiłem się. 
   — Możesz  mi  wierzyć,  Hastings.  Od  samego  rana  zasięgnąłem  już  informacji.  A  ty  czego  się 
spodziewałeś? 
   To  prawda,  w  tych  okolicznościach  niczego  innego  nie  mogłem  się  spodziewać.  Kopciuszek 
skorzystał z mojej pomocy i z pewnością nie tracił czasu, aby zniknąć i ukryć się przed pościgiem. 
Zrobiła  to,  co  chciałem  i  co  planowałem.  Niemniej  czułem,  że  wikłam  się  w  sieci  nowych 
trudności. 
   Nie miałem żadnych możliwości skontaktowania się z dziewczyną, a przecież powinna wiedzieć, 
jaką nakreśliłem dla niej linię obrony, której miałem zamiar trzymać się za wszelką cenę. Możliwe, 
ż

e w jakiś sposób spróbuje przesłać mi wiadomość, ale nie bardzo wiedziałem, jak to zrobi. Mogła 

się  obawiać,  że  list  wpadnie  w  ręce  Poirota,  a  to  z  kolei  zaraz  naprowadzi  go  na  jej  trop.  W  tej 
sytuacji nie pozostało jej nic innego, jak natychmiast zniknąć. 
   Ale co tymczasem będzie robił Poirot? Przyglądałem mu się uważnie. Siedział z najniewinniejszą 
miną  na  świecie  i  w  zamyśleniu  wpatrywał  się  gdzieś  w  przestrzeń.  Równocześnie  był  zbyt 
spokojny  i  pogodny,  aby  mu  ufać.  Długie  lata  wspólnego  przebywania  nauczyły  mnie,  że  im 
bardziej  Poirot  sprawiał  wrażenie  niewinnego,  tym  bardziej  był  niebezpieczny.  Teraz  ten  jego 
spokój niepokoił mnie. Widocznie zauważył w moim wzroku ten niepokój, uśmiechnął się bowiem 
dobrodusznie. 

background image

 

78

   — Jesteś ciekaw, Hastings, dlaczego nie rzuciłem się w pościg? 
   — No… w pewnym sensie. 
   — Ty  niewątpliwie  zrobiłbyś  to  na  moim  miejscu.  Ale  ja  nie  należę  do  ludzi  ganiających  po 
całym  kraju  w  poszukiwaniu  igły  w  stogu  siana.  Nie  —  niech  mademoiselle  idzie,  dokąd  chce. 
Niewątpliwie znajdę ją, gdy będę jej potrzebował. Do tej pory mogę poczekać. 
   Patrzyłem na niego z powątpiewaniem. Chciał mnie oszukać? Denerwowało mnie, że teraz to on 
był  panem  sytuacji.  Powoli  traciłem  poczucie  wyższości.  Ułatwiłem  dziewczynie,  ucieczkę, 
opracowałem doskonały plan uchronienia jej sprzed konsekwencjami okropnego czynu — a mimo 
to nie byłem spokojny. Spokój Poirota budził we mnie tysiące obaw. 
   — Mam wrażenie, Poirot — powiedziałem trochę nieśmiało — że nie mam już prawa pytać cię, 
jakie masz plany? 
   — Ależ masz prawo. To nie żadna tajemnicy. Bezzwłocznie wracamy do Francji. 
   — My? 
   — Oczywiście,  że  my!  Dobrze  wiesz,  że  nie  możesz  spuścić  oka  z  papy  Poirota.  Czy  nie  tak, 
drogi przyjacielu? Ale jeśli chcesz, możesz zostać w Anglii… 
   Potrząsnąłem głową. Zabił mi porządnego ćwieka. Rzeczywiście nie mogłem go tracić z oczu. Po 
tym, co się stało, nie mogłem się spodziewać, że będzie ze mną szczery, ale mogłem śledzić jego 
działania. Belli groziło niebezpieczeństwo tylko z jego strony. Dla Girauda i francuskiej policji nie 
istniała. Za wszelką cenę musiałem trzymać się blisko Poirota. 
   Poirot obserwował mnie uważnie przez cały czas, gdy nad tym wszystkim rozmyślałem, i skinął 
głową z zadowoleniem. 
   — Mam rację, prawda? Oczywiście mógłbyś próbować mnie śledzić jakoś absurdalnie przebrany, 
z fałszywą brodą czy czymś w tym rodzaju, ale to niewątpliwie zwróciłoby tylko na ciebie uwagę. 
Zatem  lepiej,  żebyśmy  pojechali  razem.  Byłoby  mi  bardzo  przykro,  gdybyś  naraził  się  na 
ś

mieszność. 

   — A więc dobrze. Ale lojalnie cię ostrzegam, że… 
   — Wiem… wszystko wiem. Jesteś moim wrogiem! Zatem bądź moim wrogiem. Wcale mnie to 
nie martwi. 
   — To dobrze. Nie mam nic przeciwko temu, dopóki wszystko jest jasne i uczciwe. 
   — Doceniam twoją angielską namiętność do przestrzegania zasady fair play\ Teraz, gdy pozbyłeś 
się już skrupułów, możemy natychmiast ruszać w podróż. Nie ma czasu do stracenia. Nasz pobyt w 
Anglii był krótki, ale owocny. Wiem to, co chciałem wiedzieć. 
   Mówił swobodnie, ale wyczytałem w jego słowach jakąś groźbę. 
   — Jednak… — zacząłem. 
   — A  jednak  —  jak  powiedziałeś.  Niewątpliwie  jesteś  zadowolony  z  roli,  jaką  tu  odegrałeś.  Ja 
obecnie interesuję się Jackiem Renauldem. 
   Jack Renauld! Te słowa przejęły mnie dreszczem. Zupełnie zapomniałem o tym aspekcie naszej 
sprawy.  Jack  Renauld  w  więzieniu,  z  cieniem  wznoszącej  się  nad  jego  głową  gilotyny.  Nagle 
ujrzałem moją rolę w bardziej ponurym świetle. Może uda mi się ocalić Bellę — tak, ale robiąc to 
ryzykowałem posłanie niewinnego człowieka na śmierć. 
   Odepchnąłem  tę  myśl  ze  zgrozą.  To  się  nie  zdarzy.  On  zostanie  uniewinniony!  Z  pewnością 
będzie  uniewinniony.  Jednak  poczułem  mrożący  krew  w  żyłach  strach.  A  jeśli  nie  zostanie 
uniewinniony? Co wtedy? Czy miałem jego śmierć wziąć na swoje sumienie? Co za przerażająca 
myśl! Miałem do tego dopuścić? Miałem wybierać między  nim i Bellą? Serce mówiło mi, że za 
zapłacę  każdą  cenę,  aby  ocalić  dziewczynę,  którą  kocham.  Ale  jeśli  zapłacić  miałby  ktoś  inny, 
sprawa przedstawiała się zupełnie inaczej. 
   Co  by  na  to  powiedziała  Bella?  Przypomniałem  sobie,  że  nie  wspomniałem  jej  o  aresztowaniu 
Jacka  Renaulda.  Tak  więc  nic  nie  wiedziała,  że  jej  były  kochanek  znajduje  się  w  więzieniu, 
oskarżony o ohydne morderstwo, którego nie popełnił. Jak się zachowa, gdy się o tym dowie? Czy 
zechce ocalić swe życie kosztem jego życia? Z pewnością nie wolno jej podjąć żadnej pochopnej 

background image

 

79

decyzji. Jack Renauld może, a nawet powinien, zostać zwolniony bez interwencji z jej strony. Jeśli 
się  tak  stanie  —  to  dobrze.  Ale  jeśli  nie  zostanie  zwolniony?  Wtedy  powstanie  przerażający, 
niemożliwy do rozwiązania problem. Wydawało mi się, że Bella nie musi obawiać się kary śmierci. 
W jej sprawie okoliczności popełnienia zbrodni były zupełnie odmienne. Mogła ją usprawiedliwić 
zazdrość i skrajna prowokacja ze strony zamordowanego, a poza tym mogła jej też pomóc uroda i 
młodość. Fakt, że przez tragiczną pomyłkę ofiarą zbrodni padł pan Renauld, a nie jego syn, który 
teraz płaci za to więzieniem, w niczym nie zmieniał motywu zbrodni. Mimo to, nawet gdyby wyrok 
sądu był łagodny, na pewno czekało ją wieloletnie więzienie. 
   Nie, Bellę należało chronić. A jednocześnie należało ocalić Jacka Renaulda. Tylko w jaki sposób 
to zrealizować? Tego nie wiedziałem. Cała nadzieja w Poirocie; on wiedział. Cokolwiek się zdarzy, 
on z pewnością ocali niewinnego człowieka. Musi znaleźć jakiś pretekst. To mogło być trudne, ale 
jakoś  to  załatwi.  Bella  niczego  nie  będzie  podejrzewać,  Jack  Renauld  zostanie  uniewinniony  i 
wszystko  dobrze  się  skończy.  Ciągle  to  sobie  powtarzałem,  ale  w  głębi  duszy  nadal  czułem 
mrożący krew w żyłach strach. 
 
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY 
„RATUJCIE GO!” 
    
   Opuściliśmy Anglię wieczornym statkiem, a następnego dnia rano znaleźliśmy się w St. Omer, 
dokąd  przewieziono  Jacka  Renaulda.  Poirot  natychmiast  udał  się  do  monsieur  Hauteta. 
Towarzyszyłem Poirotowi, widząc, że nie przeszkadza mu moja obecność. 
   Po  długich  i  skomplikowanych  formalnościach  wstępnych  zaprowadzono  nas  do  gabinetu 
sędziego śledczego, który przywitał nas serdecznie. 
   — Mówiono, że wrócił pan do Anglii, monsieur Poirot. Cieszę się, że stało się inaczej. 
   — To  prawda,  byłem  w  Anglii,  monsieur,  ale  tylko  przelotnie.  Chciałem  zbadać  pewne 
drugorzędne poszlaki. 
   — Tak? I zbadał pan? 
   Poirot wzruszył ramionami. Monsieur Hautet skinął głową z westchnieniem. 
   — Obawiam się, że musimy się poddać. Ten gbur Giraud, chociaż jego maniery są odrażające, 
trzeba przyznać, że osiąga dobre rezultaty! Nie ma raczej nadziei, że popełnił pomyłkę. 
   — Tak pan sądzi? 
   Tym razem sędzia śledczy wzruszył ramionami. 
   — No  dobrze,  pomówmy  szczerze  —  oczywiście  w  zaufaniu  —  czy  potrafi  pan  znaleźć  inne 
wyjście? 
   — Szczerze mówiąc mam wrażenie, że wiele punktów wymaga wyjaśnienia. 
   — Na przykład…? 
   Ale Poirot nie dał się sprowokować. 
   — Jeszcze dokładnie nie ustaliłem — stwierdził. — To była tylko uwaga ogólna. Polubiłem tego 
młodzieńca i przykro by mi było, gdybym musiał uznać, że jest winny tak potwornej zbrodni. A 
przy okazji, co on sam mówi o tej sprawie? 
   Sędzia zmarszczył brwi. 
   — Nie mogę go zrozumieć. Wydaje się nie zainteresowany obroną swej skóry. Ogromnie trudno 
wydobyć  z  niego  odpowiedzi  na  jakiekolwiek  pytania.  Ciągle  wszystkiemu  zaprzecza,  a  potem 
chroni  się  w  uparte  milczenie.  Jutro  zamierzam  ponownie  przeprowadzić  przesłuchanie,  może 
chcecie być przy tym obecni? 
   Zgodziliśmy się z wielka ochotą. 
   — To przygnębiająca sprawa — dodał sędzia z westchnieniem. — Darzę madame Renauld dużą 
sympatią. 
   — A jak się miewa madame Renauld? 

background image

 

80

   ~ Jeszcze nie odzyskała przytomności. W pewnym sensie to zbawienne dla tej biednej kobiety, w 
ten sposób uniknie wielu bolesnych przeżyć. Lekarze mówią, że nie ma niebezpieczeństwa, ale gdy 
odzyska przytomność, będzie potrzebowała absolutnego spokoju. Jej stan obecny, jak zrozumiałem, 
wywołany  jest  w  równym  stopniu  upadkiem,  co  przeżytym  wstrząsem  psychicznym.  To  byłoby 
straszne,  gdyby  jej  umysł  miał  doznać  jakiejś  szkody;  jednak  nie  dziwiłbym  się  wcale…  tak, 
doprawdy, nie byłoby w tym nic dziwnego. 
   Sędzia usiadł wygodniej w fotelu i potrząsnął głową, jakby w tej ponurej perspektywie znajdował 
sadystyczne zadowolenie. Nagle wyprostował się i powiedział z podnieceniem: 
   — To  mi  coś  przypomniało.  Mam  dla  pana  list,  monsieur  Poirot.  Chwileczkę,  gdzież  on  się 
podział? 
   Zaczął grzebać w stosie papierów. W końcu znalazł i podał Poirotowi grubą kopertę. 
   — Przyszedł  do  mnie  w  drugiej  kopercie  z  prośbą,  abym  go  panu  doręczył  —  wyjaśnił.  — 
Ponieważ nic zostawił pan swojego adresu, nie mogłem tego zaraz uczynić. 
   Poirot  studiował  z  ciekawością  kopertę.  Pismo  było  pochyłe,  litery  wydłużone,  nieangielskie. 
Wyraźnie wyczuwało się kobiecą rękę. Poirot nie otworzył koperty. Wsunął ją do kieszeni i wstał. 
   — A zatem do jutra. Bardzo dziękuję za uprzejmość. 
   — Nie ma za co. Jestem zawsze do pańskiej dyspozycji. 
   Wychodząc  z  budynku,  spotkaliśmy  Girauda.  Był  bardziej  elegancki  niż  zwykle  i  wydawał  się 
niezwykle z siebie zadowolony. 
   — Ach, monsieur Poirot! — zawołał wesoło. — A więc wrócił pan z Anglii? 
   — Jak pan widzi — odparł Poirot. 
   — Wydaje mi się, że wkrótce nastąpi wyjaśnienie naszej sprawy. 
   — Zgadzam się z panem, monsieur Giraud. 
   Poirot odpowiedział cicho. Jego przygnębienie zdawało się wprawiać Girauda w zachwyt. 
   — Ten nasz zbrodniarz, to kompletny mięczak! Nawet nie zamierza się bronić. To coś absolutnie 
niezwykłego! 
   — Tak niezwykłe, że daje nam wiele do myślenia, prawda? — podsunął łagodnie Poirot. 
   Ale Giraud nie słuchał. Bawił się niedbale laską. 
   — No  to  do  zobaczenia,  monsieur  Poirot.  Cieszę  się,  że  nareszcie  przekonał  się  pan  do  winy 
Jacka Renaulda. 
   — Pardon! Ja jednak wcale nie jestem o tym przekonany. Jack Renauld jest niewinny. 
   Giraud  przez  chwilę  stał  zaskoczony  —  potem  zaczął  się  głośno  śmiać  i  stuknął  się  palcem  w 
czoło. 
   — Toque!* 
   Poirot wyprostował się. W jego oczach pojawił się niebezpieczny ogień. 
   — Monsieur Giraud, przez cały czas prowadzenia tej sprawy zachowywał się pan w stosunku do 
mnie szczególnie arogancko. Należy się panu za to nauczka. Gotów jestem założyć się z panem o 
pięćset franków, że znajdę zabójcę monsieur Renaulda wcześniej niż pan. Zgadza się pan? 
   Giraud wpatrywał się oszołomiony w mojego przyjaciela i znowu mruknął: 
   — Toque! 
   — No więc — ponaglił Poirot — zgadza się pan? 
   — Nie mam zamiaru wyciągać od pana pieniędzy. 
   — Niech się pan nie obawia. Nie wyciągnie ich pan ode mnie! 
   — Zatem  dobrze,  zgadzam  się!  Powiedział  pan,  że  moje  zachowanie  było  obraźliwe.  No  cóż, 
kilka razy pańskie zachowanie również i mnie zdenerwowało. 
   — Miło mi to słyszeć — odparł Poirot. — Do widzenia, monsieur Giraud. Idziemy, Hastings. 
   Szliśmy ulicą w milczeniu. Czułem na sercu ciężar. Poirot zupełnie jasno wyłożył swoje zamiary. 
Coraz bardziej wątpiłem, czy moje wysiłki ocalenia Belli przed konsekwencjami jej czynu okażą 
się skuteczne. To niefortunne spotkanie z Giraudem ubodło Poirota do żywego. 

background image

 

81

   Nagle poczułem rękę na ramieniu i odwróciwszy się ujrzałem Gabriela Stonora. Zatrzymaliśmy 
się, aby się z nim przywitać. Zaproponował, że odprowadzi nas do hotelu. 
   — Co pana tu sprowadziło, monsieur Stonor? — zapytał Poirot. 
   — Należy  wspierać  duchowo  przyjaciół  —  odparł  sucho.  —  Szczególnie  wtedy,  gdy  są 
niesłusznie oskarżani. 
   — A więc pan nie wierzy, że Jack Renauld popełnił tę zbrodnię? — zapytałem szybko. 
   — Oczywiście, że nie wierzę. Znam dobrze tego chłopca. Przyznaję, że w tej sprawie jest kilka 
punktów, które zupełnie zbiły mnie z tropu, ale mimo to — i mimo jego biernej postawy godzenia 
się z oskarżeniem — nigdy nie wierzyłem, że Jack Renauld jest mordercą. 
   Poczułem  do  sekretarza  ogromna  sympatię.  Jego  słowa  zdawały  się  zdejmować  ciężar  z  mego 
serca. 
   — Nie wątpię, że wielu ludzi też tak uważa! — wykrzyknąłem. — Za mało dowodów przemawia 
przeciwko niemu. Ja osobiście twierdzę, że powinni go uniewinnić. 
   Ale Stonor nie odpowiedział tak, jak to sobie wyobrażałem. 
   — Dużo  bym  dał,  żeby  być  tak  przekonany  o  tym,  jak  pan  —  odparł  ponuro.  —  A  jaka  jest 
pańska opinia, monsieur? — zwrócił się do Poirota. 
   — Myślę, że jego przyszłość jawi się w czarnych barwach — rzekł spokojnie Poirot. 
   — Pan wierzy w jego winę? — zdziwił się Stonor. 
   — Nie wierzę, ale myślę, że trudno będzie tego dowieść. 
   — Piekielnie dziwnie się zachowuje — mruknął Stonor. 
   — Oczywiście  pewien  jestem,  że  w  tej  sprawie  kryje  się  więcej,  niż  widać  gołym  okiem.  Ale 
Giraud  niczego  nie  dostrzega,  dlatego  że  jest  z  zewnątrz,  a  poza  tym  cała  sprawa  jest  cholernie 
dziwna. Lepiej o tym wszystkim za dużo nie mówić. Jeżeli pani Renauld chce coś ukryć, to ja biorę 
z niej przykład. To jej sprawa i tylko ona o tym decyduje. Mam dla niej zbyt wiele szacunku, żeby 
się wtrącać, jednak nie  mogę zrozumieć postępowania jej syna. Można by  pomyśleć, że  on chce 
zostać uznany winnym. 
   — Ależ  to  absurd!  —  wykrzyknąłem.  —  Po  pierwsze  ten  sztylet…  —  przerwałem,  niepewny, 
czy  Poirot  życzy  sobie,  abym  zdradzał  nasze  tajemnice.  Po  chwili  podjąłem  na  nowo,  starannie 
dobierając  słowa:  —  Wiemy,  że  owego  wieczoru  sztylet  nie  mógł  się  znajdować  w  posiadaniu 
Jacka Renaulda. Pani Renauld też o tym wie. 
   — To prawda — rzekł Stonor. — Gdy odzyska świadomość, na pewno wyjaśni to i wiele innych 
spraw. No, ale muszę już panów opuścić. 
   — Chwileczkę — powstrzymał go Poirot. — Czy może mi pan dać znać natychmiast, gdy pani 
Renauld odzyska przytomność? 
   — Oczywiście.  Nic  łatwiejszego.  —  Czy  dobrze  powiedziałem  o  tym  sztylecie,  Poirot?  — 
zapytałem, gdy znaleźliśmy się w naszym pokoju. — Nie mogłem więcej mówić Stonorowi. 
   — Postąpiłeś zupełnie prawidłowo. Ale lepiej zachowywać w tej sprawie tajemnicę tak długo, jak 
tylko można. Jeśli chodzi o ten sztylet, to niewiele pomogłeś Jackowi Renauldowi. Przypominasz 
sobie, że tego ranka, gdy wybieraliśmy się do Londynu, byłem nieobecny przez godzinę? 
   — Tak. 
   — Próbowałem odnaleźć firmę, która wyprodukowała dla Jacka te pamiątki z wojny. Okazało się 
to zupełnie łatwe. Eh bien, Hastings, wykonano na jego zamówienie nie dwa noże do papieru, ale 
trzy. 
   — Zatem… 
   — Zatem  jeden  otrzymała  jego  matka,  jeden  Bella  Duveen,  a  trzeci  niewątpliwie  zachował  dla 
siebie.  Nie,  Hastings,  obawiam  się,  że  sprawa  sztyletu  nie  pomoże  nam  ocalić  jego  głowy  od 
gilotyny. 
   — Nie może dojść do tego! — krzyknąłem z przerażeniem. Poirot pokręcił niepewnie głową. 
   — Ty go ocalisz! — wykrzyknąłem z głębokim przekonaniem. 
   Poirot spojrzał na mnie poważnie. 

background image

 

82

   — A czy przypadkiem ty sam mi tego nie uniemożliwiasz, mon ami! 
   — Istnieją różne sposoby…—mruknąłem. 
   — Ach! Sapristi! Żądasz ode mnie cudu. Nie… nie mów więcej. Zobaczmy, co jest w tym liście. 
   Wyjął  z  kieszeni  na  piersi  kopertę.  Przeczytał  w  skupieniu,  po  czym  podał  mi  małą  kartkę 
papieru. 
   — Są na tym świecie jeszcze inne cierpiące kobiety, Hastings. 
   Litery były niewyraźne, najwyraźniej pisała je ręka osoby bardzo podnieconej. 
    
   Drogi monsieur Poirot, 
   Jeśli otrzyma pan ten list, błagam pana o przybycie na pomoc! Nie mam się do kogo zwrócić, a 
Jacka za wszelką cenę uratować. Błagam pana na klęczkach, niech pan nam pomoże. 
   Marthe Daubreuil 
    
   Wzruszony oddałem mu list. 
   — Udzielisz jej pomocy? 
   — Natychmiast. Musimy zamówić samochód. 
   W  ciągu  pół  godziny  przybyliśmy  przed  willę  Marguerite.  Marthe  wyszła  na  nasze  spotkanie. 
Zobaczywszy Poirota, schwyciła obydwiema rękami jego rękę. 
   — Ach, jednak pan przyjechał. Jaki pan dobry. Byłam zrozpaczona i nie wiedziałam, co robić. 
Nie  pozwolili  mi  odwiedzić  go  w  więzieniu.  Okropnie  cierpię!  Jestem  na  pół  obłąkana.  Czy  to 
prawda, co mówią, że nie wypiera się tej zbrodni? To niemożliwe, aby on to zrobił! Nigdy w to nie 
uwierzę. 
   — Ja też w to nie wierzę, mademoiselle — stwierdził łagodnie Poirot. 
   — To dlaczego nie chce mówić? Nie rozumiem. 
   — Może kogoś osłania — podsunął Poirot, patrząc na nią uważnie. 
   Marthe zmarszczyła brwi. 
   — Kogoś  osłania?  Ma  pan  na  myśli  jego  matkę?  Ach,  podejrzewałam  ją  od  samego  początku. 
Kto dziedziczy cały ten ogromny majątek? Ona. Łatwo jest przywdziać wdowie szaty i grać rolę 
hipokrytki.  Mówiono,  że  gdy  Jacka  aresztowano,  padła  zemdlona!  Dobrze  to  zagrała!  —  Marthe 
uczyniła dramatyczny gest. — I niewątpliwie monsieur Stonor jej w tym pomagał. To niezła parka. 
To prawda, że ona jest od niego starsza — ale co to znaczy dla mężczyzny, gdy kobieta jest bogata! 
W jej głosie wyczuwało się gorycz. 
   — Stonor był w tym czasie w Anglii — wtrąciłem. 
   — To on tak twierdzi… ale kto to sprawdził? 
   — Mademoiselle  —  rzekł  spokojnie  Poirot  —  jeżeli  mamy  współpracować,  to  musimy  sobie 
wszystko jasno powiedzieć. Na początek chcę pani zadać pytanie. 
   — Słucham, monsieur. 
   — Czy  pani  zna  prawdziwe  nazwisko  swojej  matki?  Marthe  patrzyła  na  niego  przez  chwilę, 
potem powoli skinęła głową i wybuchnęła płaczem. 
   — Spokojnie,  spokojnie  —  powiedział  Poirot,  gładząc  ją  po  ramieniu.  —  Proszę  się  uspokoić, 
petite,  widzę,  że  pani  zna.  Teraz  drugie  pytanie  —  czy  pani  wie,  kim  naprawdę  był  monsieur 
Renauld? 
   — Monsieur Renauld? — uniosła głowę i patrzyła na niego zdziwiona. 
   — No tak, tym razem widzę, że pani nie wie. A więc proszę uważnie słuchać. 
   Opowiedział  jej  po  kolei  całą  sprawę,  tak  jak  przedstawił  ją  mi  w  dniu,  gdy  opuszczaliśmy 
Anglię. Marthe słuchała w milczeniu. Gdy skończył, dziewczyna głęboko westchnęła. 
   — Pan jest wspaniały… cudowny! Jest pan największym detektywem na świecie. 
   Szybkim  ruchem  zsunęła  się  z  krzesła  i  klęcząc  przed  Poirotem  wyrzuciła  z  siebie  z  iście 
francuskim temperamentem: 

background image

 

83

   — Pan go ocali, monsieur! — wykrzyknęła. — Ja go tak kocham. Och, niech go pan ocali, niech 
go pan ocali! 
 
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIĄTY 
NIESPODZIEWANE ROZWIĄZANIE 
    
   Następnego  ranka  byliśmy  obecni  przy  przesłuchaniu  Jacka  Renaulda.  Mimo  krótkiego  czasu, 
jaki upłynął od uwięzienia, w jego wyglądzie nastąpiła wstrząsająca zmiana. Zapadnięte policzki, 
podkrążone oczy i wyraz twarzy świadczyły o tym, że daremnie usiłował zasnąć przez wiele nocy. 
Na nasz widok nie zdradził żadnych uczuć. 
   — Renauld  —  zaczął  sędzia  —  czy  pan  zaprzecza,  że  w  noc  popełnienia  zbrodni  był  w 
Merlinville? 
   Jack odpowiedział dopiero po chwili i to z wahaniem, mogącym wzbudzić praw dziwa litość: 
   — Ja… ja… powiedziałem już, że byłem w Cherbourgu. 
   Sędzia odwrócił się szybko. 
   — Wezwać świadków. 
   Po  chwili  otworzyły  się  drzwi  i  wszedł  mężczyzna,  w  którym  poznałem  tragarza  z  dworca  w 
Merlinville. 
   — Pan miał służbę w nocy siódmego czerwca? 
   — Tak, monsieur. 
   — Był pan przy nadejściu pociągu o jedenastej czterdzieści? 
   — Tak, monsieur. 
   — Proszę spojrzeć na więźnia. Czy pan poznaje w nim jednego z pasażerów, którzy wysiedli z 
tego pociągu? 
   — Tak, monsieur. 
   — Jest pan zupełnie pewien? 
   — Tak, monsieur. Znam dobrze monsieur Jacka Renaulda. 
   — Nie myli się pan co do daty? 
   — Nie,  monsieur.  Następnego  dnia  rano,  to  jest  ósmego  czerwca,  dowiedziałem  się  o 
morderstwie. 
   Wprowadzono  następnego  pracownika  kolei,  który  potwierdził  zeznania  swego  poprzednika. 
Sędzia spojrzał na Jacka Renaulda. 
   — Ci ludzie rozpoznali pana. Co pan na to? Jack wzruszył ramionami. 
   — Nic. 
   — Renauld  —  kontynuował  sędzia  —  czy  pan  to  poznaje?  Wziął  jeden  z  leżących  na  stole 
przedmiotów  i  wyciągnął  rękę  w  kierunku  więźnia.  Drgnąłem.  Był  to  sztylet  wykonany  z  części 
samolotu. 
   — Chwileczkę! — krzyknął mecenas Grosier, obrońca Jacka. — Chcę porozmawiać z klientem, 
zanim udzieli na pańskie pytanie odpowiedzi. 
   Ale Jack Renauld nie miał żadnych względów dla swego nieszczęsnego obrońcy, odsunął go na 
bok i odparł spokojnie: 
   — Oczywiście, że poznaję. To prezent, jaki ofiarowałem matce. Jest pamiątką z wojny. 
   — Czy istnieje drugi identyczny sztylet? 
   Mecenas Grosier ponownie interweniował, ale Jack znowu go zlekceważył. 
   — Nic o tym nie wiem. Osobiście go zaprojektowałem. 
   Ten  upór  więźnia  zdziwił  nawet  sędziego.  Zdawało  się,  że  Jack  Renauld  naprawdę  pragnie 
przyspieszenia własnej zguby. Ja oczywiście wiedziałem, że robiąc to wszystko dla ocalenia Belli, 
chciał za wszelką cenę ukryć fakt istnienia drugiego identycznego noża do papieru. Tak długo, jak 
wszyscy  są  przekonani,  że  nie  ma  duplikatu,  nikt  nie  może  jej  podejrzewać.  Bohatersko  krył 
kobietę,  którą  niegdyś  kochał  —  ale  za  jaką  cenę!  Zacząłem  zdawać  sobie  sprawę,  jak  trudne 

background image

 

84

zadanie  złożyłem  na  barki  mego  przyjaciela.  Niełatwo  będzie  uwolnić  Jacka  Renaulda,  nie 
wyjawiając całej prawdy. 
   — Madame Renauld zeznała — powiedział Hautet ironicznym tonem  — że w noc popełnienia 
morderstwa sztylet leżał na jej toaletce. Ale madame Renauld jest matką! Może to pana zaskoczy, 
Renauld, ale uważam za bardzo prawdopodobne, że madame Reanuld myliła się i że — być może 
przez  nieuwagę  —  zabrał  pan  ten  sztylet  ze  sobą  do  Paryża.  Może  będzie  pan  chciał  mi 
zaprzeczyć… 
   Dostrzegłem, że skute kajdankami ręce młodzieńca zaciskają się w pięści. Na czole pojawił się 
perlisty pot. 
   — Nie  będę  panu  zaprzeczał  —  powiedział  z  wyraźnym  wysiłkiem,  ochrypłym  głosem.  —  To 
możliwe. 
   Jego słowa wywarły piorunujące wrażenie na zebranych. Mecenas Grosier zerwał się na równe 
nogi. 
   — Mój klient doznał wstrząsu psychicznego — zawołał — i jego nerwy nie wytrzymują napięcia. 
Proszę zanotować, że uważam, że nie jest zdolny w pełni odpowiadać za swoje słowa. 
   Sędzia  śledczy  z  gniewem  nakazał  mu  milczenie,  ale  przez  moment  zdawało  się,  że  w  jego 
umyśle  zrodziło  się  podobne  podejrzenie.  Tym  razem  Jack  Renauld  nieco  przeszarżował.  Sędzia 
pochylił się do przodu i wpatrywał się przenikliwie w więźnia. 
   — Czy  pan  w  pełni  rozumie,  Renauld,  że  udzielane  odpowiedzi  upoważniają  mnie  do 
postawienia pana w stan formalnego oskarżenia? 
   Blada twarz Jacka spłonęła krwistym rumieńcem. Patrzył bez mrugnięcia prosto w oczy sędziego. 
   — Monsieur Hautet, przysięgam, że nie zabiłem mojego ojca. 
   Ale chwila zwątpienia sędziego już minęła. Zaśmiał się nieprzyjemnie. 
   — Niewątpliwie! Niewątpliwie! Nasi więźniowie są zawsze niewinni! Ale oskarżają pana własne 
słowa. Nie podał nam pan żadnego dowodu na swoją obronę, żadnego alibi — w zamian podając 
oświadczenia o swej niewinności, które nie zwiodłoby nawet dziecka. Pan zabił ojca, Renauld — w 
sposób  okrutny  i  podstępny  —  i  to  dla  pieniędzy,  które  jak  pan  sądził  otrzyma  po  jego  śmierci. 
Matka jest pańską wspólniczką. — Ze względu na fakt, że działała z pobudek macierzyńskich, sąd 
zapewne okaże jej pobłażliwość, której nie będzie miał dla pana. I całkiem słusznie! Popełnił pan 
potworną zbrodnię — godną potępienia przez ludzi i Boga! 
   Uchyliły się drzwi, pan Hautet z wielkim niezadowoleniem musiał przerwać. 
   — Panie  sędzio!  Panie  sędzio!  —  wyjąkał  woźny.  —  Przyszła  jakaś  pani,  która  mówi,  że… 
mówi, że… 
   — Co mówi? — zawołał sędzia ze złością. — To wbrew przepisom. Zabraniam… Kategorycznie 
zabraniam. 
   Ale w tym momencie smukła postać odsunęła woźnego i wślizgnęła się do sali. Ubrana była na 
czarno, a twarz kryła gęsta woalka. 
   Serce zabiło mi gwałtownie. A więc przybyła! Wszystkie moje wysiłki były daremne! Musiałem 
podziwiać odwagę, która nakazała jej posunąć się do takiego kroku. 
   Uniosła  woalkę  —  i  zamarłem  ze  zdumienia.  Mimo  łudzącego  podobieństwa  to  nie  był 
Kopciuszek! Teraz, gdy zobaczyłem ją bez teatralnej peruki z blond włosów, poznałem, że była to 
dziewczyna z fotografii znalezionej w pokoju Jacka Renaulda. 
   — Czy pan jest sędzią śledczym? Nazywa się pan Hautet? — zapytała. 
   — Tak, ale zabraniam… 
   — Nazywam się Bella Duveen. To ja zabiłam pana Renaulda. 
 
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SZÓSTY 
OTRZYMUJĘ LIST 
    
   Mój przyjacielu, 

background image

 

85

   gdy  dostanie  Pan  ten  list,  będzie Pan  już  wszystko  wiedział.  Moje  słowa  nie  wywarły  na  Belli 
najmniejszego wrażenia. Pojechała, aby oddać się w ręce policji. Jestem już zmęczona walką. 
   Już Pan wie, że oszukałam Pana, że kłamstwem odpłaciłam się za okazane mi zaufanie. Może się 
to Panu wydać czymś nie do wybaczenia, ale zanim na zawszę zniknę z Pańskiego życia, chcę żeby 
Pan  wiedział  o  wszystkim.  Byłoby  mi  lżej  na  tym  świecie,  gdybym  wiedziała,  że  może  mi  Pan 
wybaczyć. Ale nie robiłam tego wszystkiego we własnym interesie — i tylko tyle mogę powiedzieć 
na swoje usprawiedliwienie. 
   Zacznę od dnia, w którym spotkałam Pana w pociągu z Paryża. Byłam wtedy bardzo niespokojna 
z powodu Belli. Szalała z miłości do Jacka Reanulda, najchętniej zmiatałaby pył sprzed jego stóp, a 
gdy bardzo się zmienił, przestał do niej tak często pisać, była bliska utraty zmysłów. Wtedy nabrała 
przekonania,  że  kocha  inną  i  oczywiście,  jak  się  później  okazało,  nie  myliła  się.  Postanowiła 
pojechać do Merlinville i spróbować spotkać się z Jackiem. Wiedziała, że byłam temu przeciwna, i 
usiłowała pojechać tam w tajemnicy. Kiedy przekonałam się, że nie ma jej w pociągu do Calais, 
postanowiłam bez niej nie wracać do Anglii. Czułam, że jeśli jej nie powstrzymam, stanie się coś 
niedobrego. 
   Wyszłam  na  następny  pociąg  z  Paryża.  Znalazłam  siostrę  i  przekonałam  się,  że  zamierza 
natychmiast jechać do Merlinville. Perswadowałam jej jak tylko mogłam, ale to nic nie pomogło. 
Uparła się i chciała wszystko załatwić na swój własny sposób. Wtedy umyłam ręce i postanowiłam 
się  nie  wtrącać.  Zrobiłam  wszystko,  co  możliwe.  Robiło  się  późno.  Poszłam  do  hotelu,  a  Bella 
wyruszyła do Merlinville. Ciągle nie mogłam się pozbyć przeczucia, że —jak to piszą w książkach 
— w powietrzu wisi nieszczęście. 
   Następnego dnia Bella nie wróciła. Umówiła się ze mną w hotelu, ale nie zjawiła się. Cały dzień 
nie  dała  znaku  życia.  Byłam  bardzo  niespokojna.  Potem  ukazały  się  wieczorne  gazety  z 
wiadomościami o zbrodni. 
   To było straszne! Nie miałam oczywiście pewności, ale bardzo się bałam. Wyobrażałam sobie, że 
spotkała papcię Renaulda, powiedziała mu o sobie i Jacku, a on ją obraził, czy coś w tym rodzaju. 
Obie z natury jesteśmy bardzo gwałtowne. 
   Potem  pojawiła  się  ta  historia  z  zamaskowanymi  cudzoziemcami  i  nabrałam  trochę  otuchy. 
Jednak nadal dręczył mnie fakt, że Bella nie zjawiła się u mnie o umówionej porze. 
   Następnego  dnia  rano  byłam  już  tak  roztrzęsiona,  że  postanowiłam  pojechać  do  Merlinville  i 
przekonać się, co się stało. Zaraz po przybyciu na miejsce wpadłam na Pana. Pan o tym wszystkim 
wie…  Kiedy  ujrzałam  trupa  podobnego  do  Jacka  i  w  jego  płaszczu,  wszystko  zrozumiałam!  A 
potem zobaczyłam ten nóż — ten straszny nóż — identyczny jak ten, który Jack podarował Belli. 
Dziesięć do jednego, że są na nim odciski jej palców! Nie potrafię Panu opisać dręczącego mnie 
wtedy  lęku i uczucia bezradności. Wiedziałam jasno tylko jedno: muszę zabrać stąd ten sztylet i 
uciec, zanim ktoś odkryje, że zniknął. Udałam omdlenie i, gdy Pan poszedł po wodę, ukryłam go 
pod suknią. 
   Powiedziałam Panu, że zatrzymałam się w hotelu du Phare, ale w istocie natychmiast wróciłam 
do  Calais  i  tam  wsiadłam  na  pierwszy  statek  płynący  do  Anglii.  Na  środku  kanału  wyrzuciłam 
sztylet do wody. I wtedy naprawdę odetchnęłam z ulgą. 
   Bella  znajdowała  się  już  w  naszym  londyńskim  mieszkaniu.  Była  w  okropnym  stanie. 
Powiedziałam, co zrobiłam, i że na razie jest zupełnie bezpieczna. Spojrzała na mnie badawczo, a 
potem  zaczęła  się  śmiać…  i  śmiała  się,  śmiała…  to  było  przerażające!  Pomyślałam,  że  trzeba  ją 
czymś  zająć.  Zwariuje,  jeśli  zacznie  rozpamiętywać  swój  czyn.  Na  szczęście  natychmiast 
otrzymałyśmy angaż. 
   A potem ujrzałam w Coventry Pana z przyjacielem… Byłam przerażona. Z pewnością nabrał Pan 
podejrzeń,  inaczej  nie  śledzilibyście  nas  aż  do  Coventry.  Musiałam  poznać  najgorsze,  dlatego 
ś

ledziłam  Pana.  Byłam  zdesperowana.  Ale  potem,  zanim  zdążyłam  Panu  coś  powiedzieć, 

zorientowałam  się,  że  to  mnie  Pan  podejrzewa,  a  nie  Bellę!  A  dokładniej,  odkąd  dowiedział  się 
Pan, że ukradłam sztylet, myślał Pan, iż to ja jestem Bellą. 

background image

 

86

   Chciałabym, mój drogi, aby Pan wiedział, co siedziało w mojej duszy… a wtedy może mi Pan 
wybaczy…  Tak  strasznie  się  bałam,  taka  byłam  zrozpaczona  i  zdecydowana  na  wszystko… 
Rozumiałam  tylko,  że  próbuje  mnie  Pan  ocalić  —  ale  nie  wiedziałam,  czy  chciałby  Pan  pomóc 
prawdziwej  Belli…  Zapewne  nie  —  to  nie  byłoby  to  samo!  Nie  mogłam  ryzykować!  Bella  jest 
moją  siostrą–bliźniaczką  —  muszę  dla  niej  robić  wszystko,  co  tylko  w  mojej  mocy.  Więc  dalej 
brnęłam w kłamstwie.  Wtedy czułam, i czują też dzisiaj, dla siebie pogardę. To wszystko… Pan 
pewnie powie, że wystarczy. Powinnam była Panu zaufać… Gdybym zaufała… 
   Od  chwili,  gdy  pojawiły  się  w  gazetach  wieści  o  aresztowaniu  Jacka  Renaulda,  wszystko 
rozsypało się w gruzy. Bella nawet nie chciała czekać, jak się sprawy dalej potoczą… 
   Jestem bardzo zmęczona. Nic mogę już dalej pisać. 
    
   Zaczęła podpisywać się „Kopciuszek”, ale przekreśliła i napisała: „Dulcie Duveen”. 
   Cały list napisany był nierównym pismem, pełno w nim było plam atramentu — ale zachowałem 
go do dnia dzisiejszego. 
   Poirot był przy mnie, gdy czytałem. Kartki wypadły mi z ręki. Spojrzałem na niego. 
   — Cały czas wiedziałeś, że to była — tamta? 
   — Tak, drogi przyjacielu. 
   — Dlaczego mi nie powiedziałeś? 
   — Na  początku  nie  mogłem  uwierzyć,  że  możesz  popełnić  taką  pomyłkę.  Widziałeś  jej 
fotografię. Siostry są do siebie bardzo podobne, ale nie aż do tego stopnia. 
   — Jednak te jasne włosy…? 
   — Peruka, założona dla uzyskania kontrastu na scenie. Czy można sobie wyobrazić, że jedna z 
bliźniaczek jest blondynką, a druga brunetką? 
   — Dlaczego nie powiedziałeś mi tego wieczorem w hotelu w Coventry? 
   — Uciekłeś się do trochę gwałtownych metod, mon ami — odparł sucho Poirot. — Nie dałeś mi 
szansy. 
   — Ale potem? 
   — Ach,  potem!  Dobrze,  powiem  ci  dlaczego.  Przede  wszystkim  byłem  dotknięty,  że  straciłeś 
wiarę  we  mnie.  Ponadto  chciałem  się  przekonać,  czy  twoje  uczucie  wytrzyma  próbę  czasu. 
Musiałem wiedzieć, czy chodzi tu o prawdziwą miłość, czy tylko o przelotną miłostkę. Ale i tak 
długo nie pozostawiłbym cię w błędzie. 
   Skinąłem głową. W tonie jego głosu brzmiało tyle uczucia, tyle przyjaźni, że dłużej nie mogłem 
czuć do niego żalu. Spojrzałem na porzucone kartki listu. Nagle podniosłem je z podłogi i podałem 
mu ze słowami: 
   — Przeczytaj. Zrobisz mi tym przyjemność. Przeczytał list w milczeniu i spojrzał na mnie. 
   — Coś cię dręczy, Hastings? 
   Wydawało  się,  że  Poirot  się  zmienił,  zachowywał  się  zupełnie  inaczej  niż  zwykle.  Znikła  jego 
ironia. Teraz mogłem mu powiedzieć wszystko, co mi leżało na sercu. 
   — Ona nie napisała… nie powiedziała mi… no, nie wiem czyjej na mnie zależy. 
   Poirot jeszcze raz przejrzał list. 
   — Moim zdaniem mylisz się, Hastings. 
   — Gdzie to jest? — wykrzyknąłem, pochylając się z podnieceniem. 
   Poirot uśmiechnął się. 
   — Kryje się w każdej linijce tego listu, mon ami. 
   — Ale gdzie mam ją znaleźć? Nie podała żadnego adresu. Jest tylko francuski znaczek pocztowy. 
   — Nie denerwuj się! Zostaw to ojczulkowi Poirotowi. Znajdę ci tę dziewczynę — jak tylko będę 
miał pięć minut wolnego czasu. 
 
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SIÓDMY 
OPOWIADANIE JACKA RENAULDA 

background image

 

87

    
   — Gratuluję panu, monsieur Jack — powiedział Poirot, ściskając serdecznie jego dłoń. 
   Młody Renauld zjawił się u nas zaraz po zwolnieniu z więzienia — jeszcze przed wyjazdem do 
Merlinville, gdzie miał się spotkać z matką i Marthe. Towarzyszył mu Stonor. Jego wesołość stała 
w jaskrawej sprzeczności z mizernym wyglądem chłopca. Było całkiem jasne, że Jack znajdował 
się na skraju załamania nerwowego. Posłał Poirotowi smutny uśmiech i rzekł cicho: 
   — Chciałem ją osłonić i wszystko poszło na marne. 
   — Nie mógł się pan spodziewać, że dziewczyna przyjmie ofiarę z pańskiego życia— zauważył 
sucho Stonor. — To zrozumiałe, że przybyła w chwili, gdy dowiedziała się, że zmierza pan prosto 
pod gilotynę. 
   — Eh, ma foi! Co z pewnością wkrótce by nastąpiło — dodał Poirot z przelotnym uśmiechem. — 
Gdyby  pan nadal trzymał się tej linii postępowania, miałby  pan na sumieniu mecenasa Grosiera. 
Zapewne umarłby ze złości. 
   — Na  pewno  miał  dobre  chęci  —  stwierdził  Jack.  —  Tylko  że  potwornie  mnie  denerwował. 
Widzi pan, nie bardzo mogłem mu się zwierzać. Ale, mój Boże, co się stanie z Bellą? 
   — Na pańskim miejscu — powiedział Poirot szczerze — nie przejmowałbym się tym tak bardzo. 
Francuskie sądy są bardzo wyrozumiałe dla piękna, młodości i dla zbrodni z namiętności! Sprytny 
adwokat z pewnością postawi na tego rodzaju okoliczności łagodzące. Ale nie będzie to dla pana 
przyjemne… 
   — Nie dbam o to. Pan rozumie, monsieur Poirot, że w pewnym sensie czuję się. winny śmierci 
ojca. Byłby dzisiaj żył, gdyby nie mój romans z tą dziewczyną. No i do tego to moje niedbalstwo z 
zamianą  płaszcza.  Nie  mogę  pozbyć  się  uczucia  odpowiedzialności  za  jego  śmierć.  Będzie  mnie 
prześladować do końca życia! 
   — Nie, nie — powiedziałem uspokajająco. 
   — Oczywiście  to  straszne  myśleć,  że  Bella  zabiła  mojego  ojca  —  podjął  Jack  —  ale 
potraktowałem  ją  w  tak  haniebny  sposób.  Po  spotkaniu  Marthe  doszedłem  do  wniosku,  że 
popełniłem  pomyłkę.  Powinienem  jej  o  tym  szczerze  napisać.  Jednak  bałem  się  awantury,  nie 
chciałem,  żeby  Marthe  się  o  tym  dowiedziała  i  pomyślała,  że  jest  to  coś  poważniejszego  niż  w 
rzeczywistości.  Po  prostu  stchórzyłem,  mając  nadzieję,  że  wszystko  jakoś  samo  się  ułoży. 
Pozwoliłem wypadkom toczyć się bez mojego udziału — nie zdając sobie sprawy, że pogrążam to 
biedne  dziecko  w  rozpaczy.  Gdyby  mnie  zabiła,  tak  jak  zamierzała,  dostałbym  to,  na  co  sobie 
zasłużyłem.  Ale  sposób,  w  jaki  teraz  przybyła,  żeby  się  oskarżyć,  jest  dowodem  jej  ogromnej 
odwagi. Ja osobiście zniósłbym wszystko — od początku do końca. 
   Przez chwilę milczał, potem pod wpływem jakiejś myśli wykrzyknął: 
   — Dziwi  mnie  tylko,  dlaczego  ojciec  w  nocy  chodził  po  ogrodzie,  w  samej  bieliźnie,  tylko  na 
ramiona  narzucił  mój  płaszcz!  Czyżby  uciekał  przed  bandytami,  o  których  mówiła  moja  matka? 
Ale  przecież  musiała  się  pomylić  mówiąc,  że  wtargnęli  o  drugiej  w  nocy.  Albo…  albo  może  to 
wszystko  było  tylko  zaaranżowane?  Przecież  matka  chyba  nie  wierzyła…  nie  mogła  w  to 
wierzyć… że to byłem ja! 
   Poirot szybko go uspokoił: 
   — Nie, nie, monsieur Jack. Tego nie musi się pan obawiać. Resztę wyjaśnię panu w ciągu kilku 
dni. To bardzo interesująca historia. Czy zechce pan dokładnie przedstawić nam, co się wydarzyło 
owej  tragicznej  nocy?  —  Niewiele  mam  do  powiedzenia.  Wróciłem  z  Cherbourga,  aby  przed 
wyjazdem na koniec świata spotkać się. jeszcze z Marthe. Pociąg się. spóźnił, postanowiłem więc 
skrócić drogę i pójść przez pole golfowe. Stamtąd łatwo mogłem się dostać do willi Marguerite. 
Byłem już prawie na miejscu, gdy… 
   Przerwał i przełknął ślinę. 
   — Proszę dalej. 
   — Usłyszałem  straszny  krzyk.  Nie  był  zbyt  głośny  —  raczej  zduszony  jęk,  charczenie  —  ale 
bardzo  mnie  przestraszył.  Przez  moment  stałem  jak  skamieniały.  Potem  ruszyłem,  okrążając 

background image

 

88

krzewy.  Świecił  księżyc.  Ujrzałem  grób  i  leżącą  twarzą  do  ziemi  postać  z  nożem  w  plecach.  A 
potem…  potem…  podniosłem  wzrok  i  zobaczyłem  ją!  Wpatrywała  się  we  mnie,  jakby  ujrzała 
ducha — i zapewne w pierwszej chwili miała takie wrażenie — na jej twarzy malował się wyraz 
skrajnego przerażenia. Krzyknęła i uciekła. 
   Znowu przerwał, próbując opanować emocje. 
   — A później…? — zapytał łagodnie Poirot. 
   — Naprawdę  nie  wiem,  co  się  działo  później.  Przez  jakiś  czas  stałem  oszołomiony,  nie  mogąc 
ruszyć się z miejsca. Potem doszedłem do wniosku, że lepiej szybko uciekać. Wtedy nie zdawałem 
sobie sprawy, że zostanę podejrzanym, ale bałem się, że będę musiał zeznawać przeciwko niej. Tak 
jak  panu  powiedziałem,  pobiegłem  do  St.  Beauvais  i  stamtąd  wróciłem  samochodem  do 
Cherbourga. 
   Rozległo się pukanie do drzwi i wszedł posłaniec z telegramem do Stonora. 
   — Pani Renauld odzyskała przytomność — oznajmił Stonor, przeczytawszy treść. 
   — Ach! — zawołał Poirot, zrywając się z krzesła. — Natychmiast jedziemy do Merlinville! 
   Zebraliśmy się pospieszne. Jednak na prośbę Jacka Stonor został, aby zrobić wszystko, co tylko 
możliwe, dla Belli Duveen. Poirot, Jack Renauld i ja wsiedliśmy do samochodu Renaulda. 
   Jazda  trwała  ponad  czterdzieści  minut.  Gdy  zbliżaliśmy  się  do  willi  Marguerite,  Jack  Renauld 
rzucił Poirotowi pytające spojrzenie. 
   — Może byłoby lepiej, gdyby pan poszedł sam i uprzedził matkę, że jestem wolny…? 
   — A  tymczasem  pan  zaniósłby  osobiście  tę  nowinę  mademoiselle  Marthe,  co?  —  dokończył 
Poirot z mrugnięciem. — Ależ tak, dobrze, właśnie chciałem to samo zaproponować. 
   Jack  Renauld  nie  ociągał  się.  Zatrzymał  samochód,  wyskoczył  i  pobiegł  do  drzwi  willi 
Marguerite. My tymczasem pojechaliśmy do willi Genevi?ve. 
   — Poirot — zapytałem — pamiętasz, jak przyjechaliśmy tu pierwszego dnia? I jak powitała nas 
wiadomość o zamordowaniu pana Reanulda? 
   — Ależ  tak,  jasne,  że  pamiętam.  To  było  tak  niedawno.  Ale  ile  się  od  tego  czasu  wydarzyło, 
szczególnie w twoim życiu, drogi przyjacielu. 
   — Tak, masz rację — westchnąłem. 
   — Ty to postrzegasz z sentymentalnego punktu widzenia, Hastings. Ale ja tak nie myślę. Ja mam 
nadzieję, że mademoiselle Bella zostanie potraktowana pobłażliwie, a poza tym Jack Reanuld nie 
może  poślubić  dwóch  kobiet  naraz.  Teraz  mówię  z  zawodowego  punktu  widzenia.  To  nie  była 
zbrodnia  porządnie  zaplanowana  i  wykonana,  taka  zbrodnia  nie  daje  detektywowi  żadnej 
satysfakcji. Inscenizacja, opracowana przez Georges’a Conneau była istotnie perfekcyjna, tylko jej 
realizacja… ach, nie! Człowiek, który zginął przypadkowo z ręki oszalałej z gniewu dziewczyny… 
Tak, rzeczywiście, gdzież w tym wszystkim porządek i metoda? 
   Zaśmiewałem się z tych dziwnych upodobań Poirota, gdy drzwi otworzyła nam Françoise. 
   Poirot oznajmił jej, że natychmiast musi się widzieć z panią Renauld i służąca zaprowadziła go 
na  piętro.  Zostałem  w  salonie.  Upłynęło  trochę  czasu,  zanim  Poirot  wrócił.  Był  niezwykle 
poważny. 
   — Vous voil?, Hastings! Sacré tonnerre! Czeka nas nie byle jaka przeprawa! 
   — Co masz na myśli? — spytałem. 
   — Nie  przyszło  mi  to  do  głowy  —  odparł  Poirot  w  zamyśleniu  —  ale  kobiety  są  takie 
nieprzewidywalne. 
   — Właśnie idzie Jack z Marthe Daubreuil! — wykrzyknąłem, patrząc przez okno. 
   Poirot wybiegł z pokoju i zatrzymał ich na schodkach przed domem. — Nie wchodźcie. Lepiej 
tego nie róbcie. Pańska matka jest wytrącona z równowagi. 
   — Wiem, wiem — odparł Jack Renauld. — Natychmiast muszę iść do niej. 
   — Niech pan nie idzie. Radzę panu. Lepiej nie. 
   — Ale Marthe i ja… 

background image

 

89

   — A w każdym razie niech pan nie idzie razem z mademoiselle. Ostatecznie niech pan idzie sam, 
ale lepiej pan zrobi słuchając mojej rady. 
   W tym momencie zaskoczył nas głos dochodzący ze schodów za naszymi plecami: 
   — Dziękuję za pańskie dobre rady, monsieur Poirot, ale poradzę sobie sama. 
   Patrzyliśmy zdumieni. Po schodach, prowadzona przez Léonie, schodziła wolno pani Renauld z 
obandażowaną głową. Francuska służąca płacząc próbowała ją nakłonić do powrotu do łóżka. 
   — Pani się zabija. To wbrew zaleceniom lekarzy! 
   Pani Renauld nie słuchała. 
   — Mamo! — zawołał Jack, podbiegając do niej. Jednak powstrzymała go ruchem ręki. 
   — Nie jestem już twoją matką! A ty nie jesteś moim synem! Od dziś, od tej chwili, wyrzekam się 
ciebie. 
   — Mamo! — powtórzył Jack w osłupieniu. 
   Zawahała się, przez moment wydawało się, że ulegnie. Poirot uczynił gest, jakby chciał w tym 
pośredniczyć, ale opanowała się i powiedziała stanowczo: 
   — Na twoich rękach jest krew ojca. Jesteś moralnie odpowiedzialny za jego śmierć. Wystąpiłeś 
przeciwko  niemu,  zlekceważyłeś  jego  słowa,  i  to  wszystko  dla  tej  dziewczyny.  A  przez 
bezwzględne odepchnięcie innej sprowadziłeś na niego śmierć. Wynoś się z mojego domu. Jutro 
podejmę kroki, aby na zawsze pozbawić cię praw do majątku ojca. Nigdy nie otrzymasz ani pensa. 
Idź swoją drogą w świat i niech ci pomaga ta, która jest córką najzaciętszego wroga twojego ojca! 
   Odwróciła się i wolno, z trudem wróciła na górę. 
   Staliśmy kompletnie oszołomieni — zupełnie nie przygotowani na tego rodzaju wystąpienie. Jack 
Renauld,  wyczerpany  już  niedawnymi  przejściami,  omal  nie  upadł  zemdlony.  Podbiegłem  z 
Poirotem i podtrzymaliśmy go. 
   — Jest zupełnie wykończony — mruknął Poirot. — Gdzie go umieścimy? 
   — U nas w domu! W willi Marguerite. Zaopiekujemy się nim, ja i moja matka. Mój biedny Jack! 
   Zabraliśmy chłopca do sąsiedniej willi, gdzie na pół oszołomiony padł bezwładnie na fotel. Poirot 
dotknął jego czoła i zbadał puls. 
   — Ma gorączkę. Zaczyna dawać znać o sobie długotrwałe napięcie. A teraz jeszcze ten wstrząs. 
Połóżcie go do łóżka, a Hastings i ja sprowadzimy lekarza. 
   Wkrótce  zjawił  się  lekarz.  Po  zbadaniu  pacjenta  oznajmił,  że  to  normalny  objaw  wyczerpania 
nerwowego.  Przy  zupełnym  spokoju  i  odpoczynku  chłopiec  nazajutrz  będzie  prawie  zdrów.  Ale 
jeżeli nadal będzie w stanie podniecenia, może się to przerodzić w zapalenie mózgu. Ktoś powinien 
czuwać przy nim przez całą noc. 
   Uczyniliśmy wszystko, czego od nas wymagał obowiązek, teraz mogliśmy pozostawić Jacka pod 
czułą opieką Marthe i jej matki i wrócić do miasta. 
   Minęła już pora naszego zwykłego posiłku i obaj byliśmy bardzo głodni. Głód zaspokoiliśmy w 
pierwszej napotkanej restauracji, gdzie spożyliśmy wspaniały omlet i równie doskonały antrykot. 
   — A teraz musimy znaleźć jakieś lokum na noc — zauważył Poirot przy kawie kończącej ucztę. 
— Może pójdziemy do naszego ulubionego hotelu de Bains? 
   Nie zwlekając skierowaliśmy tam kroki. 
   — Tak, panowie, mamy dla was dwa ładne pokoje z widokiem na morze — oznajmił portier. 
   Wtedy Poirot zadał pytanie, które mnie zaskoczyło: 
   — Czy przybyła już Angielka, panna Robinson? 
   — Tak, monsieur. Czeka w małym salonie. 
   — Ach! 
   — Poirot! — wykrzyknąłem, idąc za nim korytarzem — kim, na Boga, jest ta panna Robinson? 
   Poirot rzucił mi promienne spojrzenie. 
   — To osoba, z którą chcę cię ożenić, Hastings. 
   — Ale już mówiłem… 

background image

 

90

   — Ba! — rzucił Poirot i wepchnął mnie do pokoju. — Myślisz, że chciałem, aby całe Merlinville 
trąbiło, że przyjechała panna Duveen? 
   To naprawdę był mój Kopciuszek! Chwyciłem jej ręce; oczy wyraziły resztę. 
   Poirot chrząknął. 
   — Mes  enfants*  —  rzekł  —  teraz  nie  mamy  czasu  na  sentymenty.  Czeka  nas  dużo  pracy. 
Mademoiselle, zrobiła pani to, o co prosiłem? 
   Kopciuszek w odpowiedzi wyciągnął z torebki jakiś przedmiot owinięty w papier i w milczeniu 
wręczył go Poirotowi. 
   Mój przyjaciel odwinął papier. Zadrżałem, widząc sztylet wykonany z części samolotu ten sam, 
który — jak sądziłem — spoczywa na dnie morza. To dziwne, jak kobiety niechętnie pozbywają 
się najbardziej kompromitujących przedmiotów i dokumentów! 
   — Tres bien, mon enfant* — rzekł Poirot. — Jestem z pani zadowolony. A teraz niech pani idzie 
trochę odpocząć. A ja i Hastings mamy jeszcze coś do zrobienia. Zobaczy go pani jutro. 
   — Dokąd idziecie? — zapytała dziewczyna. 
   — Jutro się pani o wszystkim dowie. 
   — Dokądkolwiek idziecie, idę z wami. 
   — Ależ, mademoiselle… 
   — Powiedziałam, że idę z wami. 
   Poirot poddał się widząc, że nie ma sensu dyskutować. 
   — No,  dobrze,  niech  pani  idzie.  Ale  nie  będzie  to  zabawne.  Według  wszelkiego 
prawdopodobieństwa nie wydarzy się nic ciekawego. 
   Dziewczyna nie odpowiedziała. 
   Po  upływie  dwudziestu  minut  wyruszyliśmy  w  drogę.  Było  już  zupełnie  ciemno.  Poirot 
poprowadził  nas  za  miasto,  w  kierunku  willi  Genevi?ve.  Gdy  dotarliśmy  do  willi  Marguerite, 
zatrzymał się. 
   — Chciałbym przekonać się, czy Jack Renauld dobrze się czuje. Chodź ze mną, Hastings. Niech 
pani tu zaczeka. Madame Daubreuil mogłaby powiedzieć coś, co by panią uraziło. 
   Otworzyliśmy furtkę i skierowaliśmy się ścieżką do wejścia. Gdy okrążyliśmy dom, zwróciłem 
uwagę  Poirota  na  okno  pierwszego  piętra.  Na  zaciągniętej  zasłonie  wyraźnie  rysował  się  cień 
profilu panny Marthe Daubreuil. 
   — Ach! — westchnął Poirot. — Sądzę, że w tym pokoju powinniśmy znaleźć Jacka Renaulda. 
   Drzwi  otworzyła  nam  madame  Daubreuil.  Powiedziała,  że  stan  Jacka  nie  zmienił  się,  ale  jeśli 
chcemy, sami możemy się przekonać. Zaprowadziła nas do sypialni na pierwszym piętrze. Marthe 
siedziała przy stole, na którym stała zapalona lampa. Widząc, że wchodzimy, przytknęła palec do 
ust. 
   Jack  Renauld  spał  niespokojnie,  oddychając  nieregularnie  i  często  obracając  z  boku  na  bok 
głowę, jego twarz ciągle była nadmiernie zaczerwieniona. 
   — Czy lekarz jeszcze przyjdzie? — zapytał Poirot szeptem. 
   — Nie, chyba że go wezwiemy. Teraz śpi — a to już sukces. Mama podała mu ziółka. 
   Gdy wychodziliśmy z pokoju, ponownie usiadła z robótką. Madame Daubreuil sprowadziła nas 
na  parter.  Odkąd  poznałem  jej  przeszłość,  przyglądałem  się  tej  kobiecie  z  rosnącym 
zainteresowaniem.  Stała  ze  spuszczonymi  oczami,  z  ciągle  tym  samym  słabym,  tajemniczym 
uśmieszkiem na ustach. Nagle poczułem, że się jej boję, tak jak się można bać pięknej jadowitej 
ż

mii. 

   — Mam  nadzieję,  że  nie  zakłóciliśmy  pani  spokoju,  madame  ~  rzekł  uprzejmie  Poirot,  gdy 
otwierała nam drzwi. 
   — Proszę się o to nie martwić, monsieur. 
   — A przy okazji — wtrącił Poirot, jakby wpadło mu to do głowy w ostatniej chwili — monsieur 
Stonor nie przybył dzisiaj do Merlinville, prawda? 

background image

 

91

   Nie wiedziałem, jaki sens ma to pytanie, tym bardziej, że w sprawach interesujących Poirota nie 
miało znaczenia. Madame Daubreuil odpowiedziała całkiem spokojnie: 
   — Nic mi o tym nie wiadomo. 
   — W takim razie nie rozmawiał z madame Renauld? 
   — Skąd mam wiedzieć, monsieur? 
   — To  prawda  —  odparł  Poirot.  —  Pomyślałem  tylko,  że  może  pani  widziała,  jak  przyjechał  i 
wszedł do domu, to wszystko. Dobranoc, madame. 
   — Dlaczego…— zacząłem. 
   — Żadnego „dlaczego”, Hastings. Będzie na to czas później. 
   Spotkaliśmy  się  z  Kopciuszkiem  i  natychmiast  pospieszyliśmy  w  kierunku  willi  Genevi?ve. 
Poirot rzucił jeszcze okiem na oświetlone okno i profil pochylonej nad robótką Marthe. 
   — Jest dobrze strzeżony — mruknął. 
   Po przybyciu do willi Genevi?ve Poirot obrał sobie punkt obserwacyjny za krzakami rosnącymi 
po lewej stronie od podjazdu, skąd — samemu będąc niewidocznym — mógł widzieć wszystko, co 
się  działo  w  otoczeniu  domu.  Willa  pogrążona  była  w  kompletnych  ciemnościach,  wszyscy  z 
pewnością już spali. Znajdowaliśmy się prawie pod oknem sypialni pani Renauld. Zauważyłem, że 
było otwarte. Wydawało mi się, że Poirot wpatruje się w to miejsce. 
   — Co my tu mamy robić? — zapytałem szeptem. 
   — Obserwować. 
   — Ale… 
   — Spodziewam się, że przez godzinę — dwie nic się nie będzie działo, choć… 
   Przerwał mu długi, piskliwy okrzyk: 
   — Pomocy! 
   W oknie na pierwszym piętrze, po prawej stronie frontowych drzwi, zabłysło światło. To stamtąd 
dobiegł okrzyk. Patrząc w okno, ujrzeliśmy na zasłonie cienie dwóch walczących ze sobą postaci. 
   — Mille tonnerres! — wykrzyknął Poirot. — Zmieniła pokój! Poirot rzucił się do drzwi i zaczął 
w nie walić pięściami. 
   Potem  podbiegł  do  drzewa  rosnącego  na  klombie  pod  oknem  i  wspiął  się  na  nie  z  kocią 
zręcznością. Poszedłem w jego ślady, gdy on tymczasem wskoczył do pokoju przez otwarte okno. 
Obejrzałem się przez ramię i zobaczyłem, że Dulcie chwyta gałąź tuż za mną. 
   — Uważaj! — krzyknąłem. 
   — Sam  uważaj!  —  odkrzyknęła  mi  dziewczyna.  —  To  dla  mnie  dziecinna  zabawa.  Poirot 
przebiegł jak burza przez pokój i zaczął walić w drzwi. 
   — Zamknięte na klucz i zaryglowane z zewnątrz — mruknął. 
   — Trzeba dużo czasu, żeby je wyłamać. 
   Wołanie  o  pomoc  stawało  się  coraz  słabsze.  Ujrzałem  rozpacz  w  oczach  Poirota.  Razem 
rzuciliśmy się na drzwi, próbując je wyważyć. Naraz usłyszeliśmy od strony okna spokojny  głos 
Kopciuszka: 
   — Nie zdążycie. Tylko ja mogę wam pomóc. 
   Zanim zdążyłem ją po wstrzymać, skoczyła. Podbiegłem do okna i ze zgrozą ujrzałem, jak wisząc 
na rękach na skraju dachu, powoli zbliża się do oświetlonego okna. 
   — Wielkie nieba! Ona się zabije! — krzyknąłem. 
   — Zapomniałeś,  że  to  zawodowa  akrobatka,  Hastings.  Opatrzność  nam  ją  zesłała.  Modlę  się 
tylko, żeby zdążyła. Ach! 
   W końcu dziewczyna dotarła pod okno pani Renauld. Zaczęła wchodzić do środka. Nagle, ciszę 
nocną rozdarł przerażający krzyk, a po chwili usłyszeliśmy jasny wyraźny głos Kopciuszka: 
   — Nie, nic z tego! Mam cię… a moje ręce są jak ze stali! 
   W  tym  momencie  drzwi  naszego  więzienia  uchyliły  się  i  ukazała  się  w  nich  Françoise.  Poirot 
odepchnął ją bezceremonialnie i pobiegł do drzwi, przy których zgromadziła się służba. 
   — Zamknięte od środka, monsieur. 

background image

 

92

   Usłyszeliśmy,  jak  za  drzwiami  ktoś  ciężko  upadł.  Po  chwili  w  zamku  zgrzytnął  klucz  i  drzwi 
wolno się otwarły. Kopciuszek, bardzo blady, dał nam znak, żebyśmy weszli. 
   — Bezpieczna? — zapytał Poirot. 
   — Tak,  przybyłam  w  porę.  Była  już  bardzo  wyczerpana.  Pani  Renauld,  ciężko  dysząc,  na  pół 
leżała na łóżku. 
   — Omal mnie nie udusiła… — wyjąkała z trudem. Dziewczyna podniosła coś z podłogi i podała 
Poirotowi. 
   Była to jedwabna sznurowa drabinka, bardzo cienka, ale bardzo mocna. 
   — Przygotowana  do  ucieczki  —  mruknął  Poirot.  —  Przez  okno,  podczas  gdy  my  będziemy 
wyważać drzwi. Gdzie… ona jest? 
   Dziewczyna  odsunęła  się  na  bok  i  wskazała  ręką.  Na  podłodze  leżała  postać  owinięta  w  jakiś 
czarny materiał, który zasłaniał jej twarz. 
   — Nie żyje? Skinęła głową. 
   — Tak sądzę. Uderzyła głową o marmurowy gzyms kominka. 
   — Kto to jest? — wykrzyknąłem. 
   — Morderczyni Renaulda, Hastings. I niedoszła morderczyni pani Renauld. 
   Nic nie rozumiejąc, zaciekawiony ukląkłem, uniosłem brzeg materiału i oczom moim ukazała się 
piękna twarz Marthe Daubreuil! 
 
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY ÓSMY 
KONIEC PODRÓŻY 
    
   Mętnie wspominam dalsze wypadki tej nocy. Poirot zdawał się być głuchy na moje powtarzające 
się  pytania.  Nieustannie  czynił  Françoise  wymówki,  że  nie  powiedziała  mu,  iż  pani  Renauld 
zmieniła miejsce nocnego spoczynku. 
   Chwyciłem  go za ramię, zdecydowany zmusić go, aby wreszcie zwrócił na mnie uwagę i żeby 
mnie wysłuchał. 
   — Przecież  ty  musiałeś  wiedzieć  —  robiłem  mu  wymówki.  —  Byłeś  tu  i  widziałeś  się  z  nią 
tamtego popołudnia. 
   Poirot raczył poświęcić mi chwilę uwagi. 
   — Leżała  wtedy  na  kanapie,  która  stała  w  środkowym  pokoju  —  który  jest  jej  buduarem  — 
wyjaśnił. 
   — Ależ, monsieur! — wykrzyknęła Françoise — madame zmieniła pokój prawie natychmiast po 
tych zbrodniach. Miała złe wspomnienia związane z tym pokojem. 
   — Dlaczego więc nie zostałem o tym poinformowany? — upierał się Poirot, uderzając ze złością 
pięścią  w  stół.  —  Domagam  się  odpowiedzi  na  pytanie,  dlaczego  nikt  mnie  o  tym  nie 
poinformował!  Pani  jest  kompletnie  skretyniałą  staruszką!  A  Léonie  i  Denise  też  nie  są  lepsze. 
Wszystkie zachowujecie się jak kompletne idiotki! Wasza głupota mogła przyczynić się do śmierci 
madame Renauld. Tylko dzięki odwadze tego dziecka… 
   Przerwał  i  podbiegł  do  dziewczyny,  która  pochylona  obejmowała,  tuliła  i  pocieszała  madame 
Renauld z iście francuską serdecznością. Przyznam, że trochę jej tego zazdrościłem. 
   Z  tego  stanu  lekkiego  otumanienia  wyrwało  mnie  ostre  polecenie  Poirota,  bym  sprowadził 
lekarza.  Następnie  należało  zawiadomić  policję.  A  potem  dodał  jeszcze,  aby  mnie  do  reszty 
zniechęcić: 
   — Jak  już  wszystko  załatwisz,  to  właściwie  nie  masz  tu  po  co  wracać.  Będę  zbyt  zajęty,  żeby 
poświęcać ci uwagę. Wystarczy, że zostanie ze mną mademoiselle i zaopiekuje się chorą. 
   Oddaliłem się z godnością i po wykonaniu poleceń wróciłem do hotelu. Nic z tego wszystkiego 
nie  rozumiałem.  To,  co  się  wydarzyło,  wydawało  się  zbyt  fantastyczne,  wprost  niemożliwe.  Nie 
uzyskałem  odpowiedzi  na  żadne  pytanie.  Nikt  mnie  nie  słuchał.  Wściekły  położyłem  się  spać  i 
zasnąłem kompletnie oszołomiony i skrajnie wyczerpany. 

background image

 

93

   Gdy się obudziłem, pokój zalewały wpadające przez otwarte okna promienie słońca. Przy łóżku 
siedział Poirot. Był elegancko ubrany i uśmiechnięty. 
   — No,  w  końcu  się  obudziłeś!  Masz  zdrowy  sen,  Hastings!  Czy  wiesz,  że  jest  już  blisko 
jedenasta? 
   Jęknąłem i chwyciłem się za głowę. 
   — Miałem  okropny  sen  —  powiedziałem.  —  Czy  wiesz,  że  śniło  mi  się,  iż  znaleźliśmy  ciało 
Marthe  Daubreuil  w  pokoju  pani  Renauld,  a  ty  oświadczyłeś,  że  to  ona  zamordowała  pana 
Renaulda? 
   — To nie był sen, to wszystko działo się naprawdę. 
   — Ale przecież to Bella Duveen zabiła pana Renaulda? 
   — O nie, Hastings, nie zabiła! Tak oświadczyła… to prawda… ale chciała w ten sposób ocalić 
ukochanego od gilotyny. 
   — Co? 
   — Przypomnij  sobie  opowiadanie  Jacka  Renaulda.  Oboje  zjawili  się  na  scenie  w  tym  samym 
momencie i każde myślało, że drugie jest sprawcą zbrodni. Dziewczyna wpatrywała się w niego z 
przerażeniem,  a  następnie  z  krzykiem  uciekła.  Ale  gdy  usłyszała,  że  został  aresztowany  pod 
zarzutem popełnienia morderstwa, nie mogła znieść tej myśli i wróciła tu, aby oskarżyć siebie, a 
przez to ocalić go od pewnej śmierci. 
   Poirot oparł się wygodnie i zetknął palce czubkami w swoim ulubionym geście. 
   — Ta  sprawa  ciągle  nie  dawała  mi  spokoju  —  rzekł.  —  Przez  cały  czas  odnosiłem  silne 
wrażenie,  że  mamy  do  czynienia  ze  zbrodnią  z  premedytacji,  popełnioną  z  zimną  krwią  przez 
kogoś,  kto  potrafił  (bardzo  sprytnie)  wykorzystać  opracowany  przez  monsieur  Renaulda  plan 
wprowadzenia  policji  w  błąd.  Wielcy  zbrodniarze  (może  przypominasz  sobie,  jak  ci  już  o  tym 
kiedyś wspominałem) zawsze działają w sposób bardzo prosty. 
   Skinąłem głową. 
   — Dla potwierdzenia mojej teorii konieczne było, aby zbrodniarz dokładnie znał plany monsieur 
Renaulda. A to prowadzi nas do pani Renauld. Jednak fakty nie potwierdzały teorii o jej winie. Czy 
wobec  tego  ktoś  jeszcze  mógł  je  znać?  Tak.  Od  samej  Marthe  Daubreuil  wiemy,  że  podsłuchała 
kłótnię pana Renaulda z włóczęgą. A jeżeli podsłuchała to, równie dobrze mogła podsłuchać całą 
resztę, szczególnie jeśli państwo Renauld byli .tak nieostrożni, by omawiać swoje plany na ławce 
koło  szopy.  Przypomnij  sobie,  z  jaką  łatwością  ty  sam  podsłuchałeś  z  tego  miejsca  rozmowę 
Marthe z Jackiem Renauldem. 
   — Ale jaki motyw miała Marthe, aby zamordować pana Renaulda? — sprzeciwiłem się. 
   — Motyw? Pieniądze! Renauld był milionerem i wraz z jego śmiercią (w co ona i Jack wierzyli) 
połowa  ogromnego  majątku  przechodziła  w  ręce  jego  syna.  Zrekonstruujmy  więc  wszystko  z 
punktu widzenia Marthe Daubreuil. 
   Marthe  Daubreuil  podsłuchała  rozmowę  Renaulda  z  żoną.  Dotychczas  był  on  źródłem  całkiem 
milutkich  dochodzików  dla  matki  i  córki.  Ale  teraz  postanowił  wymknąć  się  i  przestać  płacić 
haracz. Prawdopodobnie pierwszą jej myślą było przeszkodzić mu w realizacji tego zamiaru. Potem 
jednak  zaświtał  jej  w  głowie  odważniejszy  pomysł,  który  bynajmniej  nie  przeraził  córki  Jeanne 
Beroldy! Renauld nieubłaganie sprzeciwiał się jej małżeństwu z Jackiem. Jeśli Jack przeciwstawi 
się jego woli, może zostać wydziedziczony — a to wcale się nie podobało mademoiselle Marthe. 
Prawdę mówiąc, poważnie wątpię, czy kiedykolwiek darzyła głębszym uczuciem Jacka Renaulda. 
Potrafi udawać uczucia, ale w rzeczywistości jest podobna do matki, zimna i wyrachowana. Wątpię 
też, czy była całkiem pewna jego uczuć. Oczarowała go i miała na niego wielki wpływ, ale jeśli się 
rozdzielą — co, jak się trafnie domyślała, było celem jego ojca — to łatwo mogła stracić nad nim 
władzę. Gdyby jednak Renauld umarł, Jack odziedziczyłby połowę majątku. Mogłaby natychmiast 
wyjść za niego za mąż i od razu zdobyłaby bogactwo — nie jakieś nędzne kilka tysięcy franków, 
jakie  dotychczas  udało  się  wyciągnąć  od  Renaulda.  Prostota  rozwiązania  przemówiła  do  jej 
inteligencji.  Wszystko  pójdzie  łatwo.  Renauld  już  zaplanował  okoliczności  własnej  śmierci. 

background image

 

94

Wystarczy  tylko,  żeby  pojawiła  się  w  odpowiednim  momencie,  aby  zmienić  farsę  w  tragiczną 
rzeczywistość. A teraz drugi punkt, który bezbłędnie wskazał na Marthe Daubreuil — sztylet! Jack 
Renauld wykonał trzy egzemplarze tej pamiątki. Jeden dał matce, drugi Belli Duveen. Czy zatem 
nie zachodziło prawdopodobieństwo, że trzeci ofiarował Marthe Daubreuil? 
   A teraz podsumujmy. Mamy cztery punkty przemawiające przeciwko Marthe Daubreuil: 
   1. Marthe Daubreuil podsłuchała plany Renauldów. 
   2. Marthe Daubreuil była bezpośrednio zainteresowana śmiercią Renaulda. 
   3. Marthe Daubreuil była córką osławionej madame Beroldy, według mnie moralnie i faktycznie 
winnej śmierci swojego męża, chociaż być może śmiertelny cios zadała ręka Georges’a Conneau. 
   4.  Marthe  Daubreuil  była  jedyną  osobą  —  poza  Jackiem  Renauldem  —  która 
najprawdopodobniej posiadała trzeci sztylet. Poirot przerwał i odchrząknął. 
   — Oczywiście, gdy się dowiedziałem o istnieniu innej dziewczyny, Belli Duveen, pomyślałem, 
ż

e  to  całkiem  możliwe,  iż  to  ona  właśnie  zamordowała  Renaulda.  Jednak  takie  rozwiązanie  nie 

przemawiało  mi  do  przekonania,  ponieważ  —  jak  ci  już  nadmieniłem  —  taki  ekspert  jak  ja  lubi 
mieć do czynienia z godnym przeciwnikiem. Jednak ktoś musi się zająć zbrodniami takimi jakie są, 
a nie takimi jakie chciałby, żeby były. Nie wydawało mi się prawdopodobne, żeby Bella Duveen 
krążyła po okolicy z nożem do przecinania papieru w ręce, ale oczywiście cały czas mogła nosić w 
sercu myśl o zemście na Jacku Renauld. Gdy rzeczywiście posunęła się do tego, aby przyznać się 
do  morderstwa,  wydawało  się,  że  sprawa  jest  zamknięta.  A  jednak  —  nie  byłem  co  do  tego 
przekonany, mon ami, nie byłem przekonany… 
   Przeanalizowałem  całą  sprawę  punkt  po  punkcie  i  doszedłem  do  tego  samego  wniosku  jak  na 
początku. Jeżeli to nie była Bella Duveen, to jedyną osobą, która mogła tej zbrodni dokonać była 
Marthe Daubreuil. Ale nie miałem przeciwko niej najmniejszego dowodu! 
   Kiedy przeczytałem list od mademoiselle Dulcie, dostrzegłem szansę ostatecznego zakończenia 
tej sprawy. Pierwszy sztylet ukradła Dulcie Duveen i wrzuciła go do morza — przekonana, iż jest 
to sztylet jej siostry. Jeżeli jednak, przez jakiś przypadek, nie należał do jej siostry, ale do Marthe 
Daubreuil  —  wtedy  Bella  Duveen  nadal  powinna  mieć  swój  w  domu!  Nic  ci  nie  powiedziałem, 
Hastings  (to  nie  był  właściwy  czas  na  sentymenty),  ale  odszukałem  mademoiselle  Dulcie, 
powiedziałem jej tyle, ile uważałem za stosowne, i poleciłem przeszukać rzeczy siostry. Wyobraź 
sobie  moją  radość,  gdy  zgłosiła  się  do  mnie  (zgodnie  z  podanymi  instrukcjami)  jako  panna 
Robinson, i przywiozła ze sobą ten cenny prezent! 
   Tymczasem  poczyniłem  pewne  kroki,  aby  zmusić  mademoiselle  Marthe  do  ujawnienia  się.  Na 
moje  polecenie  madame  Renauld  wyklęła  syna  i  oznajmiła,  że  następnego  dnia  zmieni  swój 
testament,  tak  aby  syn  nigdy  nie  miał  dostępu  do  najmniejszej  części  majątku  ojca.  Był  to  krok 
zaiste rozpaczliwy, ale konieczny, aby z kolei zmusić mademoiselle Marthe do podjęcia ryzyka — 
na nieszczęście madame Renauld nie wspomniała, że zmieniła pokój. Przypuszczalnie myślała, że 
wiem o tym. Wszystko potoczyło się tak, jak przewidywałem. Marthe Daubreuil uczyniła ostatni 
rozpaczliwy wysiłek, aby zdobyć miliony Renauldów — i przegrała! 
   — Mnie najbardziej zdumiewa — stwierdziłem — że weszła do willi, a myśmy jej nie widzieli. 
To  wygląda  na  jakiś  cud.  Zostawiliśmy  ją  w  domu  i  poszliśmy  prosto  do  willi  Genevi?ve  —  a 
jednak była już tam przed nami! 
   — Ach, ale ona wcale nie została w willi Marguerile. Wyszła tylnymi drzwiami w czasie, gdy w 
holu zajęci byliśmy rozmową z matką. Udało jej się wpuścić w maliny Herkulesa Poirota! 
   — Ale ten cień na zasłonie? Widzieliśmy z drogi. 
   — Eh bien, kiedy spojrzeliśmy w to okno, madame Daubreuil zdążyła już wbiec na górę i zająć 
jej miejsce. 
   — Madame Daubreuil? 
   — Tak. Jedna jest starsza, druga młodsza; jedna brunetka, druga blondynka, ale gdy ogląda się 
tylko cień ich profilu na zasłonie — są nie do odróżnienia. Nawet ja nie podejrzewałem podstępu 

background image

 

95

— taki ze mnie patentowany osioł! Myślałem, że mam mnóstwo czasu i że tak szybko nie odważy 
się zakraść do willi Genevi?ve. Ale piękna mademoiselle Marthe miała główkę nie od parady! 
   — I chciała zamordować panią Renauld? 
   — Tak.  Wtedy  cały  majątek  przeszedłby  w  ręce  jej  syna.  Ale  to  miało  być  samobójstwo,  mon 
ami!  Na  podłodze,  obok  ciała  Marthe  Daubreuil,  znalazłem  watę,  buteleczkę  z  chloroformem  i 
strzykawkę  zawierającą  śmiertelną  dawkę  morfiny.  Rozumiesz?  Najpierw  chloroform,  a  potem, 
gdy ofiara straci przytomność, zastrzyk z morfiny. A rano, gdy rozwieje się zapach chloroformu, na 
podłodze  zostanie  tylko  strzykawka,  która  wypadła  z  ręki  madame  Renauld.  I  co  na  to 
powiedziałby nasz wspaniały monsieur Hautet? „Biedna kobieta! To było do przewidzenia. Szok 
wywołany  radością.  To  było  dla  niej  zbyt  wiele.  Czy  nie  mówiłem,  że  jej  umysł  nie  wytrzyma? 
Doprawdy, wyjątkowo tragiczna sprawa!” 
   A  jednak,  Hastings,  nie  wszystko  odbyło  się  tak,  jak  sobie  zaplanowała  mademoiselle  Marthe. 
Zacznijmy  od  tego,  że  madame  Renauld  nie  spała,  tylko  czekała  na  nią.  Wywiązała  się  walka. 
Madame Renauld była jeszcze bardzo słaba. Tu Marthe Daubreuil widziała swoją ostatnią szansę. 
Nie da się wprawdzie upozorować samobójstwa, ale swoimi silnymi dłońmi może uciszyć madame 
Renauld,  a  potem  uciec  przez  ono  po  jedwabnej  drabince,  w  czasie  gdy  my  będziemy  wyważać 
drzwi.  Zanim  zdążylibyśmy  wrócić  do  willi  Marguerite,  siedziałaby  już  na  swoim  miejscu  przy 
stole i trudno byłoby znaleźć przeciwko niej jakiś dowód. Ale została pokonana — i to nie przez 
Herkulesa Poirota, ale przez la petite acrobate* o stalowych rękach. 
   Zastanawiałem się nad tym, co usłyszałem od Poirota. 
   — Kiedy po raz pierwszy zacząłeś podejrzewać Marthe Daubreuil? Czy wtedy, gdy powiedziała 
nam, że podsłuchała kłótnię w ogrodzie? 
   Poirot uśmiechnął się. 
   — Drogi  przyjacielu,  przypominasz  sobie  nasz  przyjazd  do  Merlinville?  I  piękną  dziewczynę, 
którą  ujrzałeś  stojącą  przy  furtce?  Zapytałeś  mnie,  czy  widziałem  młodą  boginię,  a  ja 
odpowiedziałem, że widziałem tylko dziewczynę o niespokojnych oczach. I tak właśnie od samego 
początku  myślałem  o  Marthe  Daubreuil.  Dziewczyna  o  niespokojnych  oczach!  Dlaczego  były 
niespokojne?  Nie  z  powodu  Jacka  Renaulda,  przecież  nie  wiedziała,  że  był  w  Merlinville 
poprzedniego wieczoru. 
   — A przy okazji — wtrąciłem —jak się miewa Jack Renauld? 
   — Znacznie  lepiej.  Ciągle  jest  w  willi  Marguerite.  Ale  madame  Daubreuil  znikła.  Szuka  jej 
policja. 
   — Myślisz, że była wspólniczką córki? 
   — Tego się nigdy nie dowiemy. To kobieta, która potrafi strzec swych tajemnic. I bardzo wątpię, 
czy policja ją kiedykolwiek znajdzie. 
   — A… Jack Renauld? Czy on o tym wie? 
   — Jeszcze nie. 
   — To będzie dla niego straszny szok! 
   — Oczywiście.  Ale  tak  naprawdę,  Hastings,  to  wątpię,  czy  jego  serce  było  poważnie 
zaangażowane. A ty jak myślisz? Dotychczas obaj uważaliśmy, że Bella Duveen jest uwodzicielką, 
natomiast  Marthe  Daubreuil  to  dziewczyna,  która  potrafi  prawdziwie  kochać.  Myślę  jednak,  że 
będziemy  bliżsi  prawdy,  jeśli  odwrócimy  role.  Marthe  Daubreuil  była  bardzo  ładna.  Postanowiła 
usidlić  Jacka  i  udało  jej  się,  ale  nie  zapominaj  o  jego  osobliwej  niechęci  zerwania  z  tą  drugą 
dziewczyną, dla której gotów był nawet pójść na szafot. Wydaje mi się, że gdy dowie się prawdy, 
będzie  przerażony  i  tak  przepełniony  wstrętem,  że  szybko  zapomni  o  swej  wielkiej  miłości  do 
Marthe. 
   — A co z Giraudem? 
   — Przeżył biedak kryzys nerwowy! Musiał wrócić do Paryża. Uśmiechnęliśmy się jednocześnie. 
   Sprawdziły się przewidywania Poirota. Kiedy lekarz oznajmił, że Jack Renauld jest na tyle silny, 
iż  może  dowiedzieć  się  prawdy,  Poirot  podjął  się  tej  trudnej  misji.  To,  co  chłopiec  od  niego 

background image

 

96

usłyszał, rzeczywiście wywołało wielki szok. Jednak, jak się okazało, szybciej niż się można było 
spodziewać odzyskał równowagę psychiczną. Miłość matki pozwoliła mu łatwiej przeżyć te ciężkie 
dni. Teraz matka i syn byli nierozłączni. 
   Potem czekało go jeszcze jedno trudne zadanie. Poirot wyznał pani Renauld, że zna jej tajemnicę 
i przekonał ją, że nie powinna ukrywać przed synem przeszłości ojca. 
   — Ukrywanie  prawdy  nigdy  nie  przynosi  pożytku,  madame!  Proszę  zdobyć  się  na  odwagę  i 
wyznać mu wszystko. 
   Pani  Renauld  z  ciężkim  sercem  wyraziła  zgodę  i  Jack  dowiedział  się,  że  ojciec,  którego  tak 
kochał,  był  zbiegiem  poszukiwanym  przez  wymiar  sprawiedliwości.  Na  jego  trwożne  pytanie 
Poirot natychmiast udzielił odpowiedzi: 
   — Niech się pan uspokoi, monsieur Jack. Nikt nie zna tej tajemnicy. Ja osobiście nie czuję się 
zobowiązany  zdradzać  jej  policji.  Nie  pracowałem  dla  nich,  ale  na  polecenie  pańskiego  ojca. 
Sprawiedliwość i tak już go dosięgła i nikt nie musi wiedzieć, że on i Georges Conneau, to jedna i 
ta sama osoba. 
   Naturalnie  policja  była  zainteresowana  wieloma  szczegółami  tej  sprawy,  ale  Poirot  wyjaśnił 
wszystko w zadowalający sposób. 
   Wkrótce po powrocie do Londynu zauważyłem na gzymsie kominka w domu mego przyjaciela 
wspaniała rzeźbę psa gończego. W odpowiedzi na mój pytający wzrok, Poirot rzekł: 
   — Mais oui! Wygrałem pięćset franków! Czy nie jest wspaniały? Nazwę tego psa Giraud! 
   Kilka dni później odwiedził nas Jack Renauld. Na jego twarzy malował się wyraz zdecydowania. 
   — Monsieur  Poirot,  przyszedłem  się  pożegnać.  Wyruszam  do  Ameryki  Południowej.  Ojciec 
prowadził za oceanem duże interesy i zamierzam tam rozpocząć nowe życie. 
   — Płynie pan sam, monsieur Jack? 
   — Towarzyszy  mi  matka  i…  zatrzymam  też  Stonora  jako  sekretarza.  Lubi  podróżować  po 
ś

wiecie. 

   — Nikt więcej z panem nie płynie? 
   Jack zaczerwienił się. 
   — Kogo ma pan na myśli? 
   — Dziewczynę, która kocha pana tak gorąco, że skłonna była oddać za pana życie. 
   — Jakże mógłbym ją o to prosić? — wyszeptał chłopiec. — Miałbym po tym wszystkim, co się 
stało, iść do niej i… Wszystko, co mógłbym jej powiedzieć, będzie strasznie kulawe. 
   — Les femmes*… mają cudowną zdolność wspierania kulejących. 
   — Tak, ale… ja byłem takim piekielnym głupcem. 
   — Niekiedy wszyscy bywamy głupcami — odparł filozoficznie Poirot. 
   Na twarzy Jacka malował się upór. 
   — Jest coś jeszcze. Chodzi o mojego ojca. Jestem przecież jego synem. Czy ktoś zechce mnie 
poślubić, wiedząc, jakiego miałem ojca? 
   — Mówi pan, że jest synem takiego ojca. Obecny tu Hastings może panu powiedzieć, że wierzę 
w dziedziczność… 
   — No właśnie… 
   — Chwileczkę. Ale znam też pewną kobietę, kobietę dzielną, cierpliwą i niezwykle wytrzymałą, 
zdolną do wielkiej miłości, do skrajnego poświęcenia… 
   Chłopiec podniósł wzrok. Jego oczy napełniły się łzami. 
   — Moja matka! 
   — Tak.  Jest  pan  też  synem  swojej  matki.  A  więc  niech  pan  idzie  do  mademoiselle  Belli.  I 
wszystko jej wyzna. Niech się pan nie waha — a zobaczymy, co ona na to powie! 
   Jack sprawiał wrażenie niezdecydowanego. 
   — Niech  pan  postąpi  nie  jak  chłopiec,  ale  jak  mężczyzna  —  mężczyzna,  który  ugiął  się  pod 
jarzmem  przeszłości  i  teraz  dźwiga  ciężar  teraźniejszości,  ale  który  patrzy  śmiało  w  przyszłość, 
chcąc rozpocząć nowe, wspaniałe życie. Niech pan zapyta, czy chce je z panem dzielić. Może pan 

background image

 

97

nie zdaje sobie z tego sprawy, ale pańska miłość zwycięsko przeszła próbą ogniową. Przecież oboje 
chcieliście za siebie oddać życie. 
    
* * * 
    
   A co z kapitanem Arthurem Hastingsem, skromnym autorem tych stron? 
   Mówiło  się  o  jego  wizycie  na  ranczo  państwa  Renauld  za  oceanem,  ale  aby  zakończyć  tą 
opowieść, wolę się cofnąć do pewnego ranka w ogrodzie willi Genevi?ve. 
   — Nie mogę nazywać pani Bellą — oświadczyłem — ponieważ nie jest to pani prawdziwe imię. 
A  Dulcie  wydaje  mi  się  takie  obce.  A  więc  niech  zostanie  Kopciuszek.  Jak  pani  pamięta, 
Kopciuszek poślubił księcia. Nie jestem księciem, ale… 
   Przerwała mi: 
   — O  ile  wiem,  Kopciuszek  ostrzegał  go.  Ona  bynajmniej  nie  twierdziła,  że  zmieni  się  w 
księżniczkę. W końcu była tylko biedną, umorusaną dziewczynką… 
   — Czas na to, by książę jej przerwał — wtrąciłem. — Wie pani, co wtedy powiedział? 
   — Nie. 
   — „Do diabła”, wykrzyknął książę i… pocałował ją! 
   Zrobiłem dokładnie to samo. 
     * Patrz A. Christie Tajemnicza historia w Styles 
     * fr. Mój Boże, przyjacielu 
     * fr. To coś trudnego do określenia 
     * fr. Zaczyna się 
     * fr. Do stu piorunów! 
     * fr. To wszystko! 
     * fr. Energiczna kobieta 
     * fr. Biedna kobieta 
     * fr. Co za pomysł 
     * fr. zrozumiałeś 
     * fr. śniadanie 
     * fr. głośna sprawa 
     * fr. Proszą na chwilą 
     * fr. Młody człowiek 
     * fr. Stuknięty 
     * fr. Moje dzieci 
     * fr. Doskonale, moje dziecko 
     * fr. Mała akrobatka 
     * fr. Kobiety