background image

MEG CABOT

KSIĘŻNICZKA NA RÓŻOWO

PAMIĘTNIK KSIĘŻNICZKI 5

background image

ATOM

Oficjalny tygodnik redagowany przez uczniów

Liceum imienia Alberta Einsteina

Bądźcie dumni z Lwów LiAE!

5 MAJA

NUMER

 456/27

Przyznano nagrody Targów Nauki

Rafael Menendez

W   ramach   Targów   Nauki   w   Liceum   imienia

Alberta   Einsteina   uczniowie   przedmiotów

ścisłych   zgłosili   21   projektów.   Kilka   z   nich

przeszło   do   nowojorskiego   etapu

regionalnego, który odbędzie się w przyszłym

miesiącu. Judith Gershner z klasy maturalnej

dostała   pierwszą   nagrodę   za   analizę

ludzkiego   genomu.   Specjalne   wyróżnienia

otrzymali   Michael   Moscovitz   z   klasy

maturalnej   za   program   komputerowy

modelujący   śmierć   czerwonego   karła   oraz

uczeń klasy pierwszej, Kenneth Showalter, za

eksperyment   w   dziedzinie   transfiguracji

płciowej u traszek.

Drużyny hokeja na trawie wygrywają

Ai-Lin Hong

W miniony weekend obie drużyny hokeja na

trawie,   starsza   i   młodsza,   pobiły

przeciwników.   Pod   przewodnictwem   Josha

Richtera z  klasy maturalnej  starsza  drużyna

odniosła przytłaczające zwycięstwo ze Szkołą

Dwighta,   7   do   6   w   dogrywce.   Młodsza

drużyna   pokonała   Dwighta   wynikiem   8   :   0.

Ekscytującą   atmosferę   obu   meczów   psuła

pewna   dziwnie   uparta   wiewiórka   z   Central

Parku,   która   co   chwila   wdzierała   się   na

boisko.   Ostatecznie   wiewiórkę   przegoniła

dyrektor Gupta.

Księżniczka z LiAE spędza wiosenne ferie,

budując   domy   dla   bezdomnych   w

Appalachach

Melanie Greenbaum

Wiosenne ferie Mia Thermopolis z pierwszej

klasy   LiAE   spędziła   pracowicie.   Mia,   jak

ujawniono jesienią zeszłego roku, jest w grun-

cie   rzeczy   jedyną   spadkobierczynią   tronu

księstwa Genowii. Poświęciła te pięciodniowe

ferie   na   prace   społeczne   w   ramach   akcji

Domy Nadziei. Na temat swojej wycieczki do

Wirginii   Zachodniej,   gdzie   stawiano   domy   z

dwiema sypialniami dla ubogich, księżniczka

powiedziała: „Było w porzo. Pomijając upiorny

brak łazienki. No i to, że bez przerwy waliłam

się młotkiem w

 

palec”.

Tydzień maturzysty

Do wszystkich uczniów:

background image

Josh   Richter,   przewodniczący   klasy

maturalnej

Tydzień   pomiędzy   5   a   10   maja   to   tydzień

maturzysty.  Czas uczcić klasę opuszczającą

w tym roku LiAE, która napracowała się bar-

dzo przez cały rok, pokazując wam, na czym

polega   rola   lidera.   Poniżej   plan   tygodnia

maturzysty:

Pn

Bankiet - wręczenie nagród maturalnych

Wt

Bankiet sportowców

Śr

Debata maturzystów

Czw

Wieczór skeczy maturzystów

Pt

Dzień wagarowicza dla maturzystów

Sob

Bal maturalny

Od dyrekcji:

Dzień   wagarowicza   dla   maturzysty   nie   jest

świętem   sankcjonowanym   przez   szkolne

władze. W piątek, 9 maja, wszyscy uczniowie

powinni   stawić   się   na   lekcjach.   Ponadto,

wszelkie prośby klas młodszych o zniesienie

zakazu udziału w balu maturalnym, chyba że

w   charakterze   osoby   towarzyszącej

maturzyście, zostają odrzucone

.

Do   władz   szkolnych   dotarła   informacja,

jakoby   uczniowie   nie   znali   obowiązującej

wersji   szkolnego   hymnu   LiAE.   Brzmią   one

następująco:

Lwy Einsteina, my za wami

Dalej, dzielnie, dalej, dzielnie

Dalej, dzielnie.

Lwy Einsteina, kroczcie z nami

Złoto, błękit, złoto, błękit,

Złoto, błękit.

Lwy Einsteina, jesteśmy z wami

Niech świat pozna,

co to męstwo.

Lwy Einsteina, jesteśmy z wami

Naprzód śmiało, naprzód śmiało

po zwycięstwo!

Proszę   pamiętać,   że   jeśli   podczas

tegorocznej   uroczystości   zakończenia   roku

szkolnego   jakikolwiek   uczeń   zostanie

przyłapany ha śpiewaniu wersji alternatywnej

(zwłaszcza   tej   zawierającej   wyrażenia   o

charakterze

 

obelżywym

 

i/lub

niecenzuralnym),   będzie   usunięty   z   terenu

szkoły. Skargi na zbyt militarystyczny ton na-

szego hymnu szkolnego należy kierować na

piśmie   do   sekretariatu   szkoły,   a   nie

wypisywać   na   ścianach   kabin   w

  łazienkach

albo omawiać w uczniowskich programach w

telewizji kablowej ogólnego dostępu.

Listy do redakcji:

Zamieść prywatne ogłoszenie! Dla uczniów

background image

Do wszystkich zainteresowanych:

Artykuł

 

Melanie

 

Greenbaum

 

w

zesztotygodniowej   edycji   „Atomu”   na   temat

postępów w walce o równouprawnienie kobiet

w przeciągu ostatnich trzydziestu lat byt ża-

łośnie infantylny. Seksizm nadal żyje i ma się

dobrze,   nie   tylko   na   świecie,   ale   również   w

naszym   kraju.   Na   przykład   w   Utah   po-

wszechną praktyką jest zawieranie małżeństw

poligamicznych,   i   to   z   bardzo   młodymi

dziewczętami   -   11   -letnia   panna   młoda   nie

budzi   tam  zdziwienia.   Ortodoksyjni   mormoni

nadal   żyją   zgodnie   z   tradycjami   swoich

przodków,   przyniesionymi   na   Zachód   w   po-

łowie XIX wieku. Liczba osób pozostających

w   poligamicznych   związkach   jest   w   Utah

oceniana   być   może   nawet   na   50   000,   i   to

pomimo   faktu,   że   poligamia   nie   jest

tolerowana   przez   główny   nurt   kościoła

mormońskiego,   a   za   zawarcie   związku

poligamicznego   z   nieletnią   może   grozić   do

piętnastu lat więzienia. 

Nie mam zamiaru dyktować przedstawicielom

innych kultur, jak mają żyć. Twierdzę jedynie,

że   panna   Greenbaum   musi   zdjąć   swoje   ró-

żowe   okulary.   Redakcja   „Atomu”   powinna

wreszcie   dać   szansę   wypowiedzenia   się   w

tych

 

sprawach

 

innym

 

swoim

współpracownikom, zamiast skazywać ich na

relacjonowanie jadłospisów stołówki.

Lilly Moscovitz

LiAE w cenie 50 centów za linijkę tekstu

Osobiste

Wszystkiego dobrego na urodziny,

Reggie!

Wreszcie jesteś słodką szesnastką!

Dwie Helenki

Osobiste

C.F.,   pójdziesz   ze   mną   na   bal   maturalny?

Proszę, zgódź się. G.D.

Osobiste

M.T.,   z   wyprzedzeniem   życzymy   Ci   miłych

urodzin! Pozdrawiamy, Twoi wierni poddani

Osobiste

Od M.K. do M.W.: Moja miłość do ciebie Jak

kwiat rozkwita Nigdy się nie skończy -Tak za

serce chwyta!

Ogólne

Kupujcie szkolne przybory w delikatesach Ho!

W   tym   tygodniu   nowa   dostawa:   gumek,

zszywaczy, notatników, pisaków.

Poza tym karty Yu-Gi-Oh! i slimfast o smaku

truskawkowym.

Na sprzedaż

Gitara basowa Fender Precision bass, kolor

błękitny, nieużywana.

Z   amplitunerem   i   kasetami   wideo   z

samouczkiem. 300 dolarów. Szafka nr 345.

Towarzyskie

Pierwszoklasistka,   kocha   romanse/czytanie,

Jadłospis stołówki LiAE

Zebrała: Mia Thermopolis

background image

pozna starszego chłopaka, który ma te same

zainteresowania.   Musi   być   wyższy   niż   170

cm,   wredni   wykluczeni,   wyłącznie  niepalący.

Żadnych

 

metalowców.

 

e-mail:

lluvromance@liae.edu

Znaleziono

Para   okularów,   oprawki   druciane,   sala

rozwoju   zainteresowań.   Odzyskasz,   podając

opis. Zgłaszać się do pani Hill.

Zgubiono

Kołonotatnik   w   stołówce,   około   27   kwietnia.

Przeczytaj,   a  ZGINIESZ!  Nagroda   za  zwrot.

Szafka nr 510.

Pn

Pieczone   ziemniaki   z   sosami,   pizza   na

chlebie,   paluszki   rybne,   klopsiki   z   sosem   w

bagietce, pikantna sałatka z kurczaka

Wt

Zupa   i   kanapka,   pasztecik   z   kurczakiem,

tuńczyk w chlebku pita, Indywidualna  Pizza,

nachos deluxe

Śr

Sałatka   taco,   burrito,   hot   dog   w   cieście   z

piklami,   kanapka   z   mięsem,   pomidorem   i

sałatą, wołowina po włosku

Czw

Sałatki   azjatyckie,   kurczak   w   serowej

panierce,   kukurydza,   frytki,   sałatki   z

makaronem, paluszki rybne

Pt

Sałatki fasolowe, ser z grilla, karbowane 
frytki, bufallo bites, precel.

background image

Środa, 30 kwietnia,

biologia

Mia, widziałaś ostatni numer „Atomu”?- Shameeka.

Wiem,   właśnie   dostałam   swój   egzemplarz.   Wolałabym,   żeby   Lilly   przestała

wspominać o mnie w swoich listach do redakcji. Rozumiesz, jako jedyna pierwszoklasistka w

gazecie muszę zapłacić frycowe. Leslie Cho, naczelna, wkurzyła się tą uwagą o jadłospisie.

Mnie   TOTALNIE   NIE   PRZESZKADZA   zajmowanie   się   cotygodniowym   jadłospisem

stołówki.

No cóż, moim zdaniem Lilly po prostu uważa, że jeśli twoim prawdziwym celem jest

zostać któregoś dnia pisarką, nie osiągniesz tego tekstami na temat kłopotów z sosem!

To   nieprawda.   Wprowadziłam   kilka   szalenie   ważnych   innowacji   do   kolumny   z

jadłospisem. Na przykład to ja wymyśliłam, żeby pisać „Indywidualna Pizza przez duże I i

duże P.

Lilly tylko stara się dbać o twój najlepiej pojęty interes.

Akurat. Melanie Greenbaum jest w szkolnej drużynie koszykówki. Jeśli będzie miała

ochotę, powali mnie na ziemię jednym palcem. Nie wydaje mi się, żeby wkurzanie Melanie

było działaniem w moim interesie.

A więc...

Co a więc?

A więc zaprosił cię już?????

Kto i na co mnie zaprosił?

CZY MICHAEL ZAPROSIŁ CIĘ JUŻ NA BAL MATURALNY?????

Aha. Nie.

Mia, bal maturalny jest za niecałe DWA TYGODNIE! Jeff zaprosił mnie już MIESIĄC

TEMU. Jak masz na czas zdobyć sukienkę, skoro nie wiesz, czy idziesz, czy nie? Poza tym

musisz umówić się do fryzjera i manikiurzystki, zamówić kwiat do przypięcia do sukni, a on

musi wynająć limuzynę, załatwić sobie smoking i zrobić rezerwację na kolację. Wiesz, że to

nie   żadna   pizza   po   kręglach   w   Bowlmor   Lanes.   Chodzi   o   kolację   i   tańce   w   Maximie!

Poważna sprawa!

Jestem pewna, że Michael niedługo mnie zaprosi. Ma teraz mnóstwo na głowie: ta

nowa kapela, studia od jesieni i tak dalej.

No   cóż,   lepiej   go   trochę   pogoń.   Nie   chcesz  chyba,   żeby   cię   potem  zapraszał   w

ostatniej chwili. Bo wtedy, jeśli się zgodzisz, będzie wyglądało tak, jakbyś czekała właśnie na

jego zaproszenie.

background image

Hej, ja i Michael chodzimy ze sobą. Przecież ja bym nie poszła tam z kimś innym.

Jakby zresztą ktokolwiek inny miał zamiar mnie zaprosić... Shameeka, ja nie jestem TOBĄ.

Przy mojej szafce w szatni nie ustawia się kolejka facetów z maturalnej klasy, którzy tylko

czekają na dogodny moment, żeby mnie zaprosić. I przecież ja bym na to nie poszła. To

znaczy, nie poszła z innym facetem. Gdyby mnie zaprosił. Bo kocham Michaela każdym

włókienkiem mojej duszy.

No   cóż,   mam   tylko   nadzieję,   że   zaprosi   cię   niedługo,   bo   nie   chcę   być   jedyną

pierwszoklasistką   na   balu   maturalnym!   Kto   ze   mną   pójdzie   pogadać   do   łazienki   dla

dziewczyn?

Nie martw się. Będę tam. Ups... O co chodzi z tymi robakami lodowymi?

Różnią się od robaków ziemnych tym, że...

ROBAKI LODOWE

Wszyscy   wiedzą   o   zagrożeniach   dla   środowiska   naturalnego,   w   którym   żyją

niedźwiedzie polarne, pingwiny, arktyczne lisy oraz foki: lodowców. Ale wbrew powszechnej

opinii lodowce umożliwiają istnienie życia nie tylko na lodzie i pod lodem, ale i w samym

lodzie też.

Ostatnio   naukowcy   odkryli   istnienie   przypominających   stonogi   robaków,   które

mieszkają wewnątrz lodowców i innych rodzajów lodu - nawet w lodach metanowych na dnie

Zatoki Meksykańskiej. Te stworzenia, nazwane robakami lodowymi, mają dwa i pół do pięciu

centymetrów długości i żywią się chemotroficznymi bakteriami, które żywią się metanem,

albo jakoś tak inaczej żyją z nimi w symbiozie...

*

Tylko 93 słowa... Zostało mi jeszcze 157.

JAK   JA   MAM   SIĘ   SKUPIĆ   NA   ROBAKACH   LODOWYCH,   SKORO   MÓJ

CHŁOPAK NIE ZAPROSIŁ MNIE NA SWÓJ BAL MATURALNY???????

Środa, 30 kwietnia, 

zdrowie i przepisy bezpieczeństwa

Mia dlaczego masz taką minę, jakbyś właśnie zeżarła skarpetkę? – L.

Nauczyciel biologii  złapał Shameekę i  mnie na  pisaniu liścików i obu nam kazał

*

*

Panie   Profesorze  

Sturgess

,   te   notatki,   które   wymieniałyśmy   z   Shameeka,   były   jak   najbardziej

związane z tematem lekcji, PRZYSIĘGAM. No, ale nieważne.

background image

napisać pracę na 250 słów na temat robaków lodowych.

I co? Spójrz na to jak na artystyczne wyzwanie. Poza tym 250 stów to pestka dla

takiej dziennikarki jak ty. Powinnaś machnąć to w pół godziny.

Lilly, czy twój brat rozmawiał z Tobą o balu maturalnym?

Hm. O czym?

O balu. No wiesz. Balu maturalnym.  Tym,  który odbędzie  się w przyszłą sobotę.

Mówił Ci może, czy zamierza... hm... zaprosić kogoś?

KOGOŚ?A kogo konkretnie masz na myśli, mówiąc KOGOŚ? Jego PSA?

Wiesz, co mam na myśli.

Michael nie rozmawia ze mną o takich sprawach jak bale maturalne, Mia. Michael

dyskutuje ze mną głównie o takich rzeczach, jak - na przykład - czy to jego, czy nie jego kolej

wyjąć   naczynia   ze   zmywarki,   nakryć   stół   albo   wynieść   do   zsypu   zużyte   chusteczki

higieniczne po spotkaniu grupy terapeutycznej Dorosłych Ofiar Porwania przez Kosmitów w

Dzieciństwie, którą prowadzą nasi rodzice.

Aha. Tak się tylko zastanawiałam.

Nie martw się, Mia.  Jeśli Michael w ogóle kogoś zaprosi na bal maturalny, to na

pewno Ciebie.

Jak to „JEŚLI” Michael kogoś zaprosi na bal maturalny?

No dobra, chciałam powiedzieć „KIEDY”. Co się z Tobą dzieje?

Nic. Tylko wiesz, Michael to moja jedyna prawdziwa miłość, i zaraz kończy szkołę, i

jeśli w tym roku nie pójdziemy na bal maturalny, to już nigdy na bal maturalny nie pójdę.

Chyba że wtedy, kiedy JA będę w klasie maturalnej, ale to dopiero za TRZY LATA!!!!!!!!!! A

poza tym do tej pory Michael będzie już kończył studia. I co wtedy? Może będzie miał brodę

albo coś!!!!! Nie można iść na bal maturalny z kimś, kto ma BRODĘ.

Widzę, że bierzesz to strasznie emocjonalnie. Zbliża Ci się okres czy co?

NIE!!!!!!!   JA   TYLKO   CHCĘ   IŚĆ   NA   BAL   MATURALNY   ZE   SWOIM

CHŁOPAKIEM,   ZANIM   SKOŃCZY  SZKOŁĘ   I/LUB   ZAPUŚCI   SOBIE   NA  TWARZY

ZBĘDNE OWŁOSIENIE!!!!!!!!! CO W TYM ZŁEGO???????

O kurczę! Ty sobie lepiej łyknij panadol. I zamiast pytać mnie, czy moim zdaniem mój

brat pójdzie na bal maturalny, czy nie pójdzie, powinnaś SIEBIE o coś zapytać, a mianowicie

czemu jakiś kompletnie przestarzały, pogański rytuał taneczny jest dla Ciebie taki ważny.

Po prostu jest ważny, wystarczy????

Czy   to   dlatego,   że   kiedyś   Twoja   mama   nie   pozwoliła   Ci   kupić   Wspaniałej   Sukni

Królowej   Maturalnego   Balu   dla   Twojej   Barbie   i   musiałaś   sama   ją   zrobić   z   papieru

toaletowego?

background image

HALO!!!! Lilly, wydawało mi się, że kto jak kto, ale Ty zauważysz, że bal maturalny

odgrywa   kluczową   rolę   w   procesie   socjalizacji   nastolatków.   No   bo   spójrz   tylko   na   listę

wszystkich filmów, które na ten temat nakręcono:

FILMY, W KTÓRYCH SCENARIUSZU ISTOTNĄ ROLĘ ODGRYWA BAL

MATURALNY

Dziewczyna w różowej sukience:

Czy Molly Ringwald pójdzie na bal maturalny z fajnym bogatym chłopakiem, czy ze

zdziwaczałym biedaczyną? A niezależnie od tego, kogo wybierze, czy ona naprawdę sądzi, że

jemu spodoba się ta sukienka przypominająca ohydny, różowy worek na ziemniaki, którą

właśnie sobie szyje?

Zakochana złośnica:

Julia   Stiles   i   Heath   Ledger.   Czy   była   kiedykolwiek   bardziej   idealna   para?   Moim

zdaniem, nie. I trzeba tylko balu maturalnego, żeby mogli się o tym przekonać.

Dziewczyna z doliny:

Pierwsza główna rola filmowa Nicolasa Cage'a. Gra punk - rockowca, który wdziera

się na bal maturalny w małomiasteczkowej sali zabaw. Z kim nasza bohaterka pojedzie do

domu limuzyną: z facetem w marynarce z napisem Tylko dla członków klubu czy z facetem

w skórze? Wszystko zależy od tego, co zdarzy się podczas balu.

Footloose:

Niezapomniany Kevin Bacon w nieśmiertelnej roli Rena. Bohater namawia dzieciaki z

miasteczka, w którym obowiązuje zakaz tańca, żeby wynająć salę za miastem i dać wyraz

swojej niezależności, puszczając się w luzackie podrygi do muzyki Kenny'ego Logginsa.

Cała ona:

Rachael Leigh Cook musi iść na bal maturalny, żeby dowieść, że nie jest wcale tak

strasznym   dziwadłem,   za   jakie   wszyscy  ją   uważają. A  potem   okazuje  się,   że   dziwadłem

faktycznie   jest,   ale   -   i   to   jest   najlepsze   ze   wszystkiego   -   Freddie   Prinze   Junior   i   tak   ją

kocha!!!!!

Ten pierwszy raz:

Młoda reporterka Drew Barrymore idzie w przebraniu na maturalny bal maskowy! Jej

przyjaciółki przebierają się za fragmenty DNA, ale Drew jest mądrzejsza i podbija serce

nauczyciela, w którym się kocha, przebierając się - jakżeby inaczej - za księżniczkę. (No

dobra. Za Rozalindę. Ale wyglądało to jak kostium księżniczki).

background image

No i kto mógłby zapomnieć o:

Powrocie do przyszłości:

Jeśli Michael J. Fox nie wyswata swoich rodziców do czasu balu maturalnego, może

się nigdy nie URODZIĆ!!!!!!!!!!! Co dowodzi ważnej roli balów maturalnych zarówno z

towarzyskiego, jak i BIOLOGICZNEGO punktu widzenia!

A  co   powiesz  o  Carrie?   Czy   może   pomijasz  kubły   świńskiej   krwi   jako   niezbędny

element socjalizacji nastolatków?

WIESZ, O CO MI CHODZI!!!!!!!!!!!

Okej, okej, uspokój się. Już rozumiem.

Jesteś   po   prostu   zazdrosna,   bo   Borys   nie   może   cię   zaprosić,   bo   jest   tylko

pierwszakiem jak my!

Przy   lunchu   zadbam,   żebyś   zjadła   porządną   porcję   białka,   bo   podejrzewam,   że

wegetarianizm rzucił Cisie wreszcie na komórki mózgowe. Potrzebujesz mięsa, i to zaraz.

Dlaczego   tak   umniejszasz   moje   problemy?   Ja   tu   mam   poważny   kłopot   i   moim

zdaniem powinnaś przyjąć do wiadomości, że nie ma on nic wspólnego z moją dietą ani

cyklem menstruacyjnym.

Naprawdę sądzę, że powinnaś położyć się na chwilę z nogami powyżej głowy, żeby

Ci   krew   mogła   z   powrotem   napłynąć   do   mózgu,   bo   cierpisz   na   poważne   zakłócenia

procesów myślowych.

Lilly, PRZYMKNIJ SIĘ! Ja jestem w tej chwili bardzo zestresowana! No bo jutro są

moje piętnaste urodziny, a ja wciąż jestem daleka od osiągnięcia samorealizacji. Nic w moim

życiu nie dzieje się tak, jak trzeba: mój ojciec upiera się, że mam spędzić lipiec i sierpień

razem z nim w Genowii, w domu żyje mi się kompletnie beznadziejnie, bo moja ciężarna

matka  bez   przerwy robi  jakieś  aluzje   do  własnego  pęcherza  moczowego   i  upiera  się,  że

mojego   przyszłego   brata   lub   siostrę   urodzi   w   domu,   na   naszym   PODDASZU,   mając   do

pomocy tylko położną (położną!), mój chłopak kończy liceum i idzie na studia, gdzie bez

przerwy będzie narażony na kontakt z biuściastymi studentkami w czarnych golfach, które

lubią   dyskutować   (studentki,   nie   golfy)   na   temat   Kanta,   a   moja   najlepsza   przyjaciółka

najwyraźniej nie rozumie, dlaczego bal maturalny jest dla mnie ważny!!!!!!!!!!!!

Zapomniałaś ponarzekać na babkę?

Nie.   Nie   zapomniałam.   Grandmére   pojechała   do   Palm   Springs   na   chemiczne

złuszczanie naskórka. Wraca dopiero dzisiaj wieczorem.

Mia,  sądziłam,  że  szczycisz się  tym,   że  Ty  i  Michael  macie  taki  otwarty,   uczciwy

związek. Dlaczego po prostu go nie zapytasz, czy on planuje iść na bal?

background image

NIE MOGĘ TEGO ZROBIĆ! No bo to zabrzmi tak, jakbym go prosiła, żeby mnie

poprosił.

Nie, nie będzie.

Będzie.

Nie, nie będzie.

Będzie.

Nie,   nie   będzie.   I   nie   każda   studentka   ma   duży   biust.   Naprawdę   powinnaś

porozmawiać z jakimś specjalistą od zdrowia psychicznego w sprawie tej absurdalnej fiksacji

na rozmiarze własnego biustu. To nienormalne.

O, dzwonek. BOGU DZIĘKI!!!!!!!!

Środa, 30 kwietnia,RZ

TO NIE FAIR. No bo ja wiem, że moi przyjaciele mają na głowie ważniejsze sprawy

niż bal maturalny - Michael jest zajęty maturą i swoim zespołem Skinner Box, Lilly ma ten

swój program telewizyjny, który nawet tylko jako program kablówki ogólnego dostępu co

tydzień dokonuje przełomu w telewizyjnym dziennikarstwie, Tina wciąż szuka faceta, który

zajmie w jej sercu miejsce jej byłego, Dave'a Faroua El - Abara, Shameeka zajęta jest w

drużynie cheerleaderek, a Ling Su ma swój Klub Sztuki i tak dalej.

Ale HEJ!!! Czy NIKT już nie myśli o balu maturalnym? W OGÓLE NIKT poza mną i

Shameeką?   To   przecież   w   przyszłym   tygodniu,   a   Michael   nadal   mnie   nie   zaprosił.   W

PRZYSZŁYM TYGODNIU!!!! Shameeką ma rację, jeśli idziemy, to najwyższy czas zacząć

planować wyjście już teraz.

Tylko jak ja mam zapytać Michaela, czy on ma zamiar mnie zaprosić? Przecież tak się

nie robi. To by kompletnie odarło z romantyzmu całą sytuację. Już i tak fatalnie się złożyło,

że moja własna matka pierwsza musiała się oświadczyć, kiedy się przekonała, że jest w ciąży.

Kiedy   ją   zapytałam,   jak   pan   G.   zadał   TO   pytanie,   mama   powiedziała,   że   nie   zadał.

Powiedziała, że rozmowa wyglądała tak:

Helen Thermopolis: „Frank, jestem w ciąży.”

Pan Gianini: „Och. Okej. Co chcesz teraz zrobić?”

Helen Thermopolis: „Wyjść za ciebie.”

Pan Gianini: „Dobrze.”

Halo!!!!!!!!! Gdzie w TYM jest romantyzm??? „Frank, zaszłam w ciążę, pobierzmy

background image

się”. „Okej”. Nie no, ludzie!

A gdyby tak:

Helen Thermopolis: „Frank, nasienie twoich lędźwi zakiełkowało w moim łonie.”

Pan Gianini: Helen, nigdy w ciągu trzydziestu siedmiu lat mojego życia nie przekazano mi

radośniejszej wiadomości. Czy uczynisz mi ten niewiarygodny zaszczyt i zostaniesz

moją żoną, moją bratnią duszą, moją partnerką na całe życie?”

Helen Thermopolis: „Tak, mój ukochany obrońco.”

Pan Gianini: „Moje życie! Moja nadziejo! Miłości moja!”

(POCAŁUNEK)

TAK to POWINNO przebiegać. Widzicie, jaka różnica? O wiele lepiej jest, kiedy facet

prosi dziewczynę, niż kiedy dziewczyna prosi faceta.

Więc to oczywiste, że nie mogę ot, tak, podejść do Michaela i powiedzieć:

Mia Thermopolis: „No co z tym balem maturalnym? Zaprosisz mnie wreszcie? Bo muszę

sobie kupić sukienkę.”

Michael Moscovitz: „Okej.”

NIE!!!!!!!!!!! To nie może tak wyglądać!!!!!!! Michael musi MNIE zaprosić. Musi

powiedzieć:

Michael Moscovitz: „Mia, te minione pięć miesięcy to najbardziej magiczne chwile w moim

życiu. Być z tobą to tak, jakby człowiekowi morska bryza stale owiewała znużone

namiętną troską czoło. Jesteś jedynym powodem, dla którego żyję, tylko dla ciebie

bije   moje   serce.   Byłoby   to   dla   mnie   największym   honorem,   jaki   mi   w   życiu

uczyniono,   gdybyś   pozwoliła   mi   towarzyszyć   sobie   na   balu   maturalnym,   gdzie,

musisz   mi   to   obiecać,   przetańczysz   ze   mną   wszystkie   tańce,   oczywiście   poza

szybkimi, bo te przesiedzimy, ponieważ są takie beznadziejnie durne.”

Mia   Thermopolis:   Och,   Michael,   zupełnie   mnie   zaskoczyłeś!   W   ogóle   się   tego   nie

spodziewałam.   Ale   ja   cię   uwielbiam   każdym   włókienkiem   mojej   duszy,   więc

oczywiście   pójdę   z   tobą   na   bal   maturalny   i   przetańczę   z   tobą   wszystkie   tańce,

naturalnie poza szybkimi, bo te przesiedzimy, ponieważ są takie beznadziejnie durne.”

(POCAŁUNEK)

background image

Tak to powinno wyglądać. Jeśli na świecie jest jakaś sprawiedliwość, tak to właśnie

BĘDZIE wyglądało.

Ale   KIEDY?   Kiedy   on   mnie   zapyta?   No   bo   przecież   nie   teraz.   Tylko   na   niego

popatrzcie,   on   ewidentnie   NIE   myśli   teraz   o   balu   maturalnym.   Kłóci   się   z   Borysem

Pelkowskim   o   akordy   do   ich   nowej   piosenki   Chłopak   z   kamieniem   w   dłoni,   która   jest

zjadliwą krytyką obecnej sytuacji na Środkowym Wschodzie. Przykro mi, ale od kogoś, kto

troszczy się o ustawienie rozporek gryfu i sytuację na Środkowym Wschodzie, TRUDNO

WYMAGAĆ,   ŻEBY   PAMIĘTAŁ   O   TAKICH   DROBIAZGACH,   JAK   ZAPROSZENIE

DZIEWCZYNY NA BAL MATURALNY.

No cóż, mam za swoje. Za to, że się zakochałam w geniuszu.

A przecież Michael jest naprawdę oddanym chłopakiem. I znam wiele dziewczyn,

które - tak jak Tina - strasznie mi zazdroszczą, że mam tak seksownego, a jednocześnie tak

niesłychanie wspierającego towarzysza życia. Bo widzicie, Michael ZAWSZE siada obok

mnie przy lunchu, pomijając wtorek i czwartek, kiedy ma w tym w czasie spotkanie Klubu

Komputerowego. Ale nawet wtedy spogląda na mnie tęsknie z drugiego końca stołówki.

No dobra, może nie spogląda tęsknie, ale czasami się do mnie uśmiecha, jeśli złapie

mnie   na   tym,   że   gapię   się   na   niego   przez   całą   stołówkę   i   usiłuję   zdecydować,   kogo

przypomina bardziej - Josha Harnetta czy ciemnowłosego Heatha Ledgera.

Owszem, przyznaję, że Michael nie uznaje publicznego okazywania uczuć - co mnie

wcale nie zaskakuje, skoro gdziekolwiek się ruszę, łazi za mną szwedzki mistrz krav magi o

wzroście metr dziewięćdziesiąt - więc nie jest tak, żeby Michael mnie kiedykolwiek całował

w szkole czy trzymał za rękę na korytarzu albo wkładał dłoń w tylną kieszeń moich dżinsów,

kiedy spacerujemy ulicą, czy żeby opierał się o mnie całym ciałem, kiedy stoimy przy mojej

szafce, w taki sposób jak Josh robi to z Laną...

Ale kiedy jesteśmy sami... kiedy jesteśmy sami... kiedy jesteśmy sami...

Och, no dobra, więc jeszcze do drugiej bazy nie doszliśmy. Może poza tą jedną chwilą

w   czasie   ferii   wiosennych,   kiedy   budowaliśmy   tamten   dom.  Ale   sądzę,   że   to   mógł   być

przypadek, bo mój młotek wisiał na pętelce przy moim kombinezonie, a Michael spytał, czy

może go pożyczyć, a ja mu go nie mogłam dać, bo zajęta byłam podtrzymywaniem arkusza

dykty, więc jego ręka tak jakby przypadkiem otarła się o mój biust, kiedy sięgał po młotek...

No, ale i tak. Jesteśmy ze sobą idealnie szczęśliwi. Bardziej niż szczęśliwi. Jesteśmy

EKSTATYCZNIE szczęśliwi.

WIĘC   DLACZEGO   NIE   ZAPROSIŁ   MNIE   JESZCZE   NA   BAL

MATURALNY?????????????????

background image

O   mój   Boże.   Lilly   właśnie   zajrzała   mi   przez   ramię,   żeby   zobaczyć,   co   piszę,   i

przeczytała ten ostatni fragment. Należało mi się za nadużywanie wielkich liter. Powiedziała

właśnie:

- O Boże, nie mów mi, że NADAL obsesyjnie o tym rozmyślasz.

Jakby to nie wystarczyło, Michael podniósł głowę i spytał:

- Obsesyjnie rozmyślasz o czym? (!!!!!!!!!)

Myślałam, że Lilly mu coś powie!!!!!!!!! Myślałam, że powie:

- Och, Mia po prostu ma zator w mózgu, bo jeszcze jej nie zaprosiłeś na bal maturalny.

Ale ona powiedziała tylko:

- Mia pracuje nad referatem na temat robaków lodowych.

Michael stwierdził:

- Aha.

I wrócił do swojej gitary.

Tylko Borys musiał dodać swoje:

- Ach, metanowe robaki lodowe. No tak, oczywiście. Jeśli istotnie są wszechobecne w

płytkich złożach gazu na dnie morskim, to może się okazać, że mają niebagatelny wpływ na

proces tworzenia złóż metanu i jego rozpuszczanie w wodzie, co z kolei byłoby niezwykle

istotne dla gospodarki światowej, zważywszy, że gaz jest cennym źródłem energii.

Co, jak wiecie, przyda mi się do pracy i tak dalej, ale naprawdę... Skąd on w ogóle wie

takie rzeczy?

Nie wiem, jak Lilly z nim wytrzymuje. Ja bym nie mogła.

Środa, 30 kwietnia, 

francuski

Dzięki   Bogu   za   to,   że   istnieje   Tina   Hakim   Baba.   ONA   JEDNA   rozumie,   co

przeżywam.   ORAZ   w   pełni   mi   współczuje.   Mówi,   że   zawsze   marzyła,   żeby   iść   na   bal

maturalny z ukochanym - tak jak Molly Ringwald marzyła, żeby pójść na bal maturalny z

Andrew McCarthym w Dziewczynie w różowej sukience.

Niestety, na nieszczęście dla Tiny, ukochany - czy raczej były ukochany - rzucił ją dla

dziewczyny o imieniu Jasmine z turkusowym aparacikiem ortodontycznym. Ale Tina mówi,

że nauczy się znów kochać, jeśli uda jej się znaleźć mężczyznę gotowego zburzyć ochronny

mur   emocjonalny,   który   wzniosła   wokół   siebie   po   zdradzie   Dave'a   Faroua   El   -  Abara.

Wyglądało na to, że szansę miał Peter Tsu, którego Tina poznała w czasie ferii wiosennych,

ale   jego   obsesyjne   ukochanie   Korn   wkrótce   ją   zniechęciło.   Normalna   reakcja   każdej

background image

rozsądnie myślącej kobiety.

Tina uważa, że Michael zaprosi mnie jutro, w moje urodziny. Och, proszę, niech tak

się stanie! Byłby to najlepszy prezent urodzinowy, jaki mi ktokolwiek ofiarował. Oczywiście

poza prezentem w postaci Grubego Louie, którego podarowała mi mama.

Ale mam nadzieję, że on tego nie zrobi przy mojej rodzinie. Bo Michael idzie z nami

na miasto w moje urodziny. Wybieramy się jutro na kolację z Grandmére, tatą, mamą i panem

Gianinim.   Och,   no   i   z   Larsem,   oczywiście.  A  potem,   w   sobotę   wieczorem,   mama   chce

urządzić dla mnie i wszystkich moich przyjaciół huczną imprezę na poddaszu (to znaczy, o ile

nadal j będzie w stanie wtedy chodzić, biorąc pod uwagę stan jej sami - wiecie - czego).

Jednak nie wspomniałam Michaelowi o problemie mojej mamy z jej sami - wiecie -

czym. Opowiadam się za budowaniem w pełni otwartego i szczerego związku z ukochanym

mężczyzną, ale doprawdy, są pewne rzeczy, których nie musi wiedzieć. Na przykład tego, że

twoja ciężarna matka ma problemy z pęcherzem.

Tylko Michaela zaprosiłam i na kolację, i na imprezę. Wszyscy inni, łącznie z Lilly,

przychodzą   tylko   na   imprezę.   Wyobrażacie   sobie,   jak   nieromantycznie   byłoby   jeść

urodzinową kolację ze swoją matką, ojczymem, prawdziwym ojcem, babką, ochroniarzem,

chłopakiem ORAZ jego siostrą? Starałam się nieco zredukować obciach.

Michael zapowiedział, że przyjdzie i na kolację, i na imprezę, co uważam za wielką

odwagę i kolejny dowód, że to najlepszy chłopak na tym świecie.

Gdybym tylko mogła jakoś go przyprzeć do muru w sprawie balu maturalnego.

Tina twierdzi, że powinnam po prostu otwarcie go o to zapytać. To znaczy Michaela.

Tina teraz niezachwianie wierzy w jasne stawianie spraw z chłopakami, a to dlatego, że z

Dave'em   bawiła   się   w   jakieś   gierki,   a   on   ją   zostawił   i   rzucił   się   w   ramiona   Jasmine   o

turkusowym uśmiechu. Ale ja tam nie wiem. To w końcu BAL MATURALNY. Bal maturalny

to coś specjalnego. Nie chcę tego schrzanić. Zwłaszcza że będę mogła spokojnie spotykać się

z   Michaelem  jeszcze   tylko   przez   jakieś   dwa   miesiące,   zanim   tata   nie   zawlecze   mnie   do

Genowii na lato. Co jest strasznie nie fair. „Przecież podpisałaś kontrakt, Mia”, powtarza mi

bez przerwy. To znaczy tata.

Tak, podpisałam, mniej więcej ROK temu. No dobra, siedem miesięcy temu. Skąd

wtedy miałam wiedzieć, że zakocham się jak szalona, do utraty tchu? No dobra, byłam już

wtedy zakochana jak szalona i do utraty tchu, ale hej! Chodziłam z kimś zupełnie innym. A

mój prawdziwy ukochany nie odwzajemniał moich uczuć. Albo, jeśli odwzajemniał (mówi, że

tak!!!!!!!!!!!), to ja niezupełnie zdawałam sobie z tego sprawę, prawda?

Więc czy tata ma prawo oczekiwać, że teraz spędzę dwa pełne miesiące z dala od

background image

człowieka, któremu przyrzekłam swoje serce?

Och, nie. Nie wydaje mi się.

Spędzanie w Genowii świąt Bożego Narodzenia to zupełnie coś innego. No bo razem

to było raptem trzydzieści siedem dni. Ale lipiec I sierpień? Oczekują, że spędzę dwa pełne

MIESIĄCE z dala od NIEGO?

No cóż, NIE MA MOWY. Tata uważa, że postępuje w tej sprawie racjonalnie, skoro

początkowo   miał   zamiar   wymusić   na   mnie,   żebym   spędziła   w   Genowii   CAŁE   lato.  Ale

ponieważ data porodu mamy wypada jakoś w czerwcu, ostatecznie pozwolił mi zostać w

Nowym Jorku do narodzin dziecka. Ach, tak. Dzięki, tato.

No   cóż,   będzie   musiał   jeszcze   trochę   odpuścić,   bo   jeśli   myśli,   że   ja   spędzę   dwa

ostatnie   letnie   miesiące   pierwszego   roku,   odkąd   w   ogóle   mam   chłopaka,   Z   DALA  od

rzeczonego chłopaka, to czeka go bardzo duża niespodzianka. Zresztą, co w ogóle można

robić w Genowii latem? NIC. Cały ten kraik roi się od turystów (zgoda, Nowy Jork też, ale

jednak turyści w Nowym Jorku są inni, o wiele mniej obrzydliwi niż ci, którzy jeżdżą do

Genowii) i nawet nie obraduje parlament. Co ja tam będę robiła CAŁYMI DNIAMI? No bo

tutaj przynajmniej będzie to całe zamieszanie z dzieckiem, kiedy już raz moja mama się

spręży   i   je   wreszcie   urodzi,   chociaż   właściwie   wolałabym,   żeby   urodziła   jeszcze   przed

czerwcem, bo teraz sytuacja wygląda KATASTROFALNIE. To jak życie pod jednym dachem

z yeti, przysięgam na Boga, mama cały czas tylko chodzi po domu, głośno tupiąc, i warczy na

nas   o   byle   co.   Jest   w   takim   fatalnym   nastroju   przez   tę   całą   wodę,   którą   zatrzymuje   w

organizmie i ma parcie na sami - wiecie - co (moja mama udziela czasami ZBYT konkretnych

informacji).

A mówią, że ciąża to magiczny czas w życiu kobiety. No więc co z tą magią? Gdzie

ten zachwyt nad cudem istnienia? Gdzie radość z dawania nowego życia?

Najwyraźniej mama nigdy o żadnej z tych spraw nie słyszała.

Cała   rzecz   w   tym,   że   to   już   ostanie   lato   Michaela   przed   studiami.   Dobra,   jego

uniwersytet leży zaledwie o kilka przystanków metrem w stronę centrum, ale już nie będę

mogła widywać go w szkole. Na przykład już nie przejdzie koło mojej sali od algebry, żeby

mi dać gummi worms, tak jak dzisiaj rano, ku wielkiej zgryzocie Lany Weinberger, której

chłopak Josh NIGDY niespodziewanie nie przyniósł gummi worms.

Nie. Michael i ja powinniśmy spędzić lato razem, urządzać sobie urocze pikniki w

Central Parku (chociaż ja nie cierpię pikników w parkach, bo bezdomni wiecznie do ciebie

podchodzą i patrzą tęsknie na twoją kanapkę z pastą jajeczną czy z czymś tam, nieważne, a

wtedy musisz ją im oddać, bo czujesz się taka winna, że ty masz tyle, kiedy inni nie mają

background image

niczego, a oni zazwyczaj nawet nie są ci wdzięczni, tylko mówią coś w rodzaju: „Nie cierpię

pasty jajecznej”, co jest moim zdaniem bardzo nieuprzejme) i oglądać Toscę w plenerze (tyle

że ja nie cierpię opery, bo wszyscy zazwyczaj pod koniec tragicznie giną, no, ale nieważne).

Zostają jeszcze spacery na festiwal San Gennaro, a może Michael wygrałby dla mnie jakieś

pluszowe   zwierzątko   na   strzelnicy   (chociaż   on   z   powodów   etycznych   sprzeciwia   się

używaniu   broni   palnej,   tak   jak   i   ja,   chyba   że   jest   się   członkiem   państwowych   służb

bezpieczeństwa albo żołnierzem czy coś, a te pluszowe zwierzątka, które rozdają w wesołych

miasteczkach, są NAPRAWDĘ robione przez biedne dzieci, zaprzęgnięte do niewolniczej

pracy w manufakturach w Gwatemali).

Ale i tak. Byłoby totalnie romantycznie, gdyby tata się nie wtrącił i wszystkiego nie

zepsuł.

Lilly mówi, że mój tata najwyraźniej ma kompleks odrzucenia, odkąd jego ojciec

umarł i zostawił go na pastwę Grandmére, i to dlatego tak strasznie się usztywnił w całej tej

kwestii spędzania przeze mnie lata w Genowii.

Tyle   że   Grandpere   umarł,   kiedy   tata   był   po   dwudziestce   -   niezupełnie   w   latach

najważniejszych dla jego rozwoju - więc nie wiem, jak to możliwe. Ale Lilly mówi, że ludzka

psychika działa w pokrętny sposób i że powinnam po prostu przyjąć to do wiadomości i robić

swoje.

Moim zdaniem, osobą z problemem jest Lilly, biorąc pod uwagę, że minęły już niemal

cztery miesiące, odkąd producenci, którzy nakręcili film w oparciu o moją biografię, wykupili

opcję na jej program telewizyjny Lilly mówi prosto z mostu, a nadal nie udało im się znaleźć

studia,   które   chciałoby   nakręcić   odcinek   pilotażowy.   Ale   Lilly   twierdzi,   że   przemysł

rozrywkowy też działa w dziwny i pokrętny sposób (zupełnie jak ludzka psychika), co ona

przyjęła do wiadomości i robi swoje, tak jak i ja powinnam.

ALE   JA  NIGDY  NIE   ZAAKCEPTUJĘ  TEGO,   ŻE   MÓJ   TATA  CHCE,   ŻEBYM

SPĘDZIŁA   SZEŚĆDZIESIĄT   DWA   DNI   Z   DALA   OD   MĘŻCZYZNY,   KTÓREGO

KOCHAM!!!! NIGDY!!!!!!!!!!!!!!

Tina   mówi,   że   powinnam   postarać   się   o   jakąś   letnią   praktykę   gdzieś   tu   na

Manhattanie, a wtedy tata nie będzie mógł kazać mi jechać do Genowii, ponieważ to by się

wiązało z zawaleniem moich tutejszych zobowiązań. Tylko ja nie znam tu żadnego miejsca,

które przyjęłoby księżniczkę na praktykę. No bo co będzie robił Lars przez cały dzień, kiedy

ja będę wklepywała dane do komputera albo robiła kserokopie czy coś?

Kiedy   weszłam   do   sali   przed   lekcją,   mademoisełle   Klein   pokazywała   jakimś

dziewczynom ze starszej klasy zdjęcie takiej seksownej sukienki, którą zamawia z katalogu

background image

Victoria's Secret na  bal maturalny.  Jest  opiekunką.  Tak  jak pan Wheeton, trener drużyny

szkolnej i nasz nauczyciel od zdrowia i zasad bezpieczeństwa. Idą razem. Tina mówi, że to

najbardziej   romantyczna  rzecz,  o  jakiej   słyszała,  poza  moją  mamą  i  panu  Gianinim.  Nie

wyjawiłam Tinie bolesnej prawdy o tym, że to moja mama oświadczyła się panu Gianiniemu.

No cóż, nie chcę zdruzgotać wszystkich kruchych, drogich Tinie złudzeń. Wolę ją trzymać w

błogiej nieświadomości, także i w tej kwestii, że książę William nigdy nie odpisze na jej

maile. To dlatego, że dałam jej fałszywy adres mailowy. Widzicie, musiałam coś zrobić, żeby

przestała   mnie   o   to   męczyć.  A  jestem   pewna,   że   ktokolwiek   odbiera   pocztę   pod   ksia   -

zew@zamekwindsor.com, bardzo sobie cenił jej pięciostronicową epistołę na temat tego, jak

ona strasznie go kocha, zwłaszcza kiedy William wkłada te swoje bryczesy do gry w polo.

Trochę   źle   się   czuję,   okłamując   Tinę,   ale   chciałam   tylko   poprawić   jej   nastrój.   I

któregoś dnia faktycznie zdobędę dla niej prawdziwy adres mailowy księcia Williama. Muszę

tylko zaczekać i zobaczyć się z nim na pogrzebie wagi państwowej, kiedy umrze ktoś sławny.

Prawdopodobnie nastąpi to już niedługo Elizabeth Taylor jakoś tak kiepsko ostatnio wygląda.

Il mefaut des lunettes de soleil.

Didier demand a essayer la jupe.

Ja   zupełnie   nie   wiem,   jak   ktoś   tak   zakochany   w   panu   Wheetonie,   jak   podobno

zakochana jest mademoiselle Klein, może zadawać nam tyle do domu. Czy wiosna, czas

miłosnych uniesień, nie robi na niej żadnego wrażenia?

Nikt, kto uczy w tej szkole, nie ma w sobie nawet grama romantyzmu. To samo można

powiedzieć o większości ludzi, którzy się tu uczą. Bez Tiny byłabym naprawdę zgubiona.

Jeudi, j'aifaił de l'aerobic.

PRACA DOMOWA

Algebra: strony 279 - 300

Angielski: Przyjdzie na pewno

Biologia: skończyć referat o lodowych robakach

Zdrowie i przepisy bezpieczeństwa: strony 154 - 160

RZ: i co jeszcze?

Francuski: Ecńvez une histoire personnelle

Historia cywilizacji: strony 310 - 330

Środa, 30 kwietnia,

w limuzynie w drodze do domu z Plaza

background image

Grandmére   wyraźnie   domyśla   się,   że   mam   jakiś   kłopot.   Pewnie   podejrzewa,   że

chodziło o te całe wakacje w Genowii. Jakbym nie miała pilniejszych spraw na głowie.

- Czekają nas bardzo przyjemne chwile tego lata w Genowii, Amelio. Właśnie trwają

prace   wykopaliskowe,   wyobraź   sobie,   archeologowie   natrafili   na   grobowiec,   który   może

należeć   do   twojej   przodkini,   księżnej   Rosamundy.   O   ile   wiem,   zabiegi   mumifikacyjne

stosowane   w   Genowii   w   VIII   stuleciu   były   w   każdym   calu   tak   zaawansowane   jak   te

wykorzystywane przez Egipcjan. Kto wie, może spojrzysz w twarz kobiecie, która założyła

książęcą dynastię Renaldich!

Świetnie.   Spędzę   wakacje,   zaglądając   w   przegrodę   nosową   jakiejś   starej   mumii.

Ziszczone marzenia. Och nie - tak mi przykro, Mia. Wybij sobie z głowy spacery z twoim

ukochanym   po   Coney   Island.   I   nie   będziesz   jako   wolontariuszka   douczać   dzieci   z

zaniedbanych środowisk. Żadnego fajnego letniego zajęcia w Kim's Wideo, gdzie bym sobie

przewijała na podglądzie Księżniczkę Mononoke i Wojownika Gwiazdy Północy. Nie, czeka

mnie bliski kontakt z tysiącletnimi zwłokami. Hura!

Chyba muszę być bardziej zmartwiona tą sprawą z Michaelem, niż MNIE SAMEJ się

wydawało,   bo   w   środku   wykładu   na   temat   napiwków   (manikiurzystce   -   3   dolary,

pedikiurzystce - 5 dolarów, taksówkarzowi - 2 dolary za kurs poniżej 10 dolarów, 5 dolarów

za jazdę na lotnisko, od rachunków restauracyjnych - podwójny podatek, chyba że w którymś

stanie podatek ten wynosi mniej niż 8 procent, i tak dalej) Grandmére wrzasnęła:

- AMELIO! CO SIĘ Z TOBĄ DZIEJE?

Musiałam podskoczyć chyba na trzy metry w górę. Tak totalnie myślałam o Michaelu.

O tym, jak przystojnie wyglądałby w smokingu. O tym, że mogłabym mu kupić czerwoną

różę   do   butonierki,   taką   bez   ozdób   z   asparagusa,   bo   chłopcy  asparagusa   nie   lubią.  A  ja

mogłabym włożyć czarną sukienkę, taką na jednym ramiączku, jakie nosi Kirsten Dunst na

premiery filmów, z asymetrycznym dołem i rozcięciem z jednego boku, i buty na wysokim

obcasie, wiązane troczkami wokół kostek.

Grandmére   mówi,   że   na   dziewczynach   poniżej   osiemnastego   roku   życia   czerń

wygląda ponuro, a te wiązane troczkami buty przypominają jej sandały, które Russel Crowe

nosił w Gladiatorze - i że większość kobiet nie wygląda w nich dobrze.

No,   ale   nieważne.   Zupełnie   spokojnie   mogę   się   posypać   brokatem   do   ciała.

Grandmére nawet NIE WIE, że brokat do ciała istnieje.

- Amelio! - mówiła Grandmére. Nie mogła wrzeszczeć za głośno, bo twarz jeszcze

ciągle  ją piecze  po chemicznym  złuszczaniu. Wiedziałam o tym,  bo Rommel,  jej  prawie

wyłysiały miniaturowy pudel, który wygląda, jakby sam przeszedł jeden czy dwa zabiegi

background image

chemicznego złuszczania naskórka, ciągle usiłował wskakiwać jej na kolana i lizać ją po

twarzy,   jakby   była   surowym   befsztykiem   czy   coś.   Nie   chcę,   żeby   komuś   się   zrobiło

niedobrze, ale właściwie trochę tak to wyglądało. Albo jakby Grandmére przypadkiem dostała

się pod jeden z tych odkurzaczy, którymi w Silkwood zdejmują z Cher promieniowanie.

-  Czyś   ty  słyszała   chociaż   jedno   słowo   z   tego,   co  mówiłam?   -   Grandmére   miała

zbolałą minę. Przede wszystkim dlatego, że twarz ją piekła, jestem pewna. - Któregoś dnia to

ci się może bardzo przydać, jeśli utkniesz gdzieś bez kalkulatora albo limuzyny.

- Przepraszam, Grandmére - powiedziałam. I naprawdę było mi przykro. Z dawaniem

napiwków radzę sobie fatalnie, bo to jest związane z matematyką, a w dodatku z szybkim

myśleniem, kiedy człowiek nawet nie może spokojnie usiąść. Zawsze jak zamawiam jedzenie

z Number One Noodle Son, muszę pytać ludzi z restauracji, ile wyniesie rachunek, żeby na

kalkulatorze policzyć sobie, ile napiwku będę musiała dać dostawcy, zanim zdąży dotrzeć do

naszych drzwi. Bo w przeciwnym razie kończy się na tym, że facet stoi w progu jakieś

dziesięć minut i czeka, aż ja obliczę, ile mu dać od zamówienia na siedemnaście dolarów

pięćdziesiąt.

- Nie wiem, co się z tobą ostatnio dzieje, Amelio - powiedziała Grandmére, nadal

nabzdyczona.   No   cóż,   też   byście   się   bzdyczyli,   gdybyście   wyrzucili   kasę   na   chemiczne

usunięcie dwóch czy trzech wierzchnich warstw naskórka z twarzy. - Mam nadzieję, że nie

martwisz się ciągle matką i tymi jej idiotycznymi planami rodzenia w domu. Już ci mówiłam,

twoja   matka   zapomniała,   co   to   bóle   porodowe.   Jak   tylko   zaczną   jej   się   skurcze,   będzie

błagała, żeby ją zabrać do szpitala na miłe małe znieczulenie.

Westchnęłam. Chociaż FAKTYCZNIE niepokoi mnie to, że matka wybrała poród w

domu zamiast przyjemnego, bezpiecznego porodu w czystym szpitalu - gdzie mają butle z

tlenem, automaty ze słodyczami i doktora Kovaea - staram się jednak nie myśleć o tym za

wiele... Zwłaszcza że Grandmére chyba ma rację. Moja mama płacze jak dziecko, kiedy się

uderzy   w   palec   u   nogi.   Jak   ona   zniesie   długie   godziny   bólów   porodowych?   Teraz   jest

znacznie starsza, niż kiedy rodziła mnie. Jej trzydziestosześcioletnie ciało nie nadaje się do

trudów porodu. Ona przecież nawet nie ćwiczy!

Grandmére wpatrywała się we mnie złym wzrokiem.

- Przypuszczam, że to trochę wina nagłej zmiany pogody - powiedziała. - Wiosną

młodzi ludzie mają skłonność do roztargnienia. No i oczywiście jutro masz urodziny.

Absolutnie   nie   miałam   nic   przeciwko   temu,   żeby   Grandmére   uznała,   że   dlatego

właśnie   jestem   niezbyt   przytomna.   Z   powodu   urodzin   i   dlatego,   że   moi   przyjaciele   i   ja

jesteśmy na wiosnę cali rozświergotani jak te skowronki.

background image

-  Amelio,   jesteś   osobą,   dla   której   szalenie   trudno   wybrać   prezent   urodzinowy   -

ciągnęła Grandmére, sięgając po swojego sidecara i papierosy. Grandmére sprowadza sobie

papierosy z Genowii, żeby nie musieć płacić astronomicznego podatku, jaki narzuca się na nie

tu, w Nowym Jorku, z nadzieją, że ludzie zniechęcą się do palenia. Niestety, to nie działa, bo

wszyscy palacze z Manhattanu po prostu wskakują w wagon kolejki PATH i jadą po fajki do

New Jersey.

-   Nie   jesteś   typem,   któremu   daje   się   biżuterię   -   mówiła   Grandmére,   zapalając

papierosa i zaciągając się nim łapczywie. - I chyba w ogóle nie doceniasz eleganckich ubrań. I

trudno powiedzieć, żebyś miała jakieś określone hobby.

Zauważyłam   głośno,   że   MAM   hobby.   I   nawet   nie   tylko   hobby,   ale   wręcz

POWOŁANIE: pisarstwo.

Grandmére tylko machnęła ręką i odparła:

- Ale to nie jest PRAWDZIWE hobby. Nie grasz w golfa, nie malujesz...

Poczułam się trochę urażona, że zdaniem Grandmére pisanie to nie jest prawdziwe

hobby.   Bardzo   się   zdziwi,   kiedy  dorosnę,   a   moje   książki   zaczną   się   ukazywać   drukiem.

Wtedy pisanie będzie nie tylko moim hobby, ale i ścieżką kariery. Może pierwsza książka,

jaką napiszę, będzie o niej. Nazwę ją: Klaryssa, czyli szaleństwa książęcych rodów, pamiętnik

autorstwa księżniczki Mii z Genowii. A Grandmére nie będzie mogła podać mnie do sądu, tak

jak Daryl Hannah nie mogła nikogo pozwać do sądu, kiedy zrobili ten film o niej i Johnie F.

Kennedym, bo to wszystko będzie w stu procentach prawda! HA!

- A co ty CHCESZ dostać na urodziny, Amelio? - zapytała Grandmére.

Musiałam się nad tym chwilę zastanowić. Oczywiście tego, czego NAPRAWDĘ chcę,

Grandmére nie może mi dać. Ale pomyślałam sobie, że nie zaszkodzi poprosić. No więc

spisałam tę listę:

LISTA PREZENTÓW,

KTÓRE CHCIAŁABYM DOSTAĆ

NA PIĘTNASTE URODZINY

1. Rozwiązanie problemu światowego głodu.

2. Nowy kombinezon, rozmiar 38.

3. Nową szczotkę dla Grubego Louie (zżarł rączkę starej).

4. Liny elastyczne do sali balowej (żebym mogła ćwiczyć powietrzne akrobacje jak

Lara Croft).

5. Małego braciszka albo siostrzyczkę, zdrowo urodzonego.

background image

6. Wpisanie orek na listę zagrożonych gatunków, żeby zatoka Puget Sound mogła

otrzymać rządową dotację na wysprzątanie zanieczyszczonych terenów godowych

i lęgowych.

7. Głowę Lany Weinberger na srebrnej tacy (tylko żartuję no cóż, nie do końca...).

8. Własną komórkę.

9. Żeby Grandmére rzuciła palenie.

10. Żeby Michael Moscovitz zaprosił mnie na bal mat.

Spisując   tę   listę,   pomyślałam   sobie   ze   smutkiem,   że   dostanę   z   niej   na   urodziny

najprawdopodobniej tylko numer 2. To znaczy, DOSTANĘ też braciszka lub siostrzyczkę, ale

dopiero   najwcześniej  za   jakiś  miesiąc.   Grandmére   nijak   się  nie  da   namówić   na  rzucenie

palenia ani na te taśmy do akrobacji. Światowy głód i kwestia, orek nie leżą, że tak powiem,

w gestii znanych mi osób. Tata mówi, że komórkę zaraz zgubię i/lub rozwalę, tak jak laptop,

który mi dał. (To nie moja wina. Ja go tylko na moment wyjęłam z plecaka i postawiłam na

krawędzi   umywalki,   bo   szukałam   błyszczyku   do   ust.  To   nie   moja   wina,   że   wtedy   Lana

Weinberger   na   mnie   wpadła   ani   że   wszystkie   umywalki   w   naszej   szkole   są   zapchane.

Komputer   był   pod   wodą   tylko   przez   kilka   sekund,   naprawdę   powinien   był   działać   po

wyschnięciu.   Niestety   nawet   Michael,   który   jest   geniuszem   technicznym,   tak   samo   jak

muzycznym, nie zdołał go odratować).

Oczywiście, jedyna rzecz, na której skupiła się Grandmére, to pozycja numer 10, ta,

do której przyznałam się przed nią wyłącznie pod wpływem chwilowej słabości i o której w

ogóle   nie   powinnam   była   wspominać,   biorąc   pod   uwagę,   że   przed   upływem   dwudziestu

czterech godzin ona i Michael spotkają się przy jednym stoliku w Les Hautes Manger na

mojej urodzinowej kolacji.

- Co to jest ten „bal mat”? - spytała Grandmére. - Nie znam tego określenia.

W głowie mi się to nie mieściło. No, ale z drugiej strony, Grandmére prawie nigdy nie

ogląda telewizji, nawet powtórek  Uufder She Wrote ani  Golden Girls, jak to robią wszyscy

ludzie w jej wieku, więc mało prawdopodobne, żeby kiedyś trafiła na emisję Dziewczyny w

różowej sukience na TBS albo gdzie indziej.

- To rodzaj imprezy, Grandmére - powiedziałam, sięgając po moją listę. - Nieważne.

- A ten młody Moscovitz jeszcze cię nie zaprosił na tę imprezę? - drążyła Grandmére. -

Kiedy to ma być?

- W następną sobotę - powiedziałam. - Czy możesz oddać mi listę?

- A czemu nie pójdziesz bez niego? - spytała Grandmére. Roześmiała się, a potem tego

background image

pożałowała, bo chyba od nagłego rozciągania mięśni boli ją twarz. - Jak ostatnim razem.

Rozumiesz, żeby mu pokazać.

- Nie mogę - odparłam. - To impreza wyłącznie dla maturzystów. Maturzysta może

zabrać do towarzystwa osobę z młodszej klasy, ale osoba z młodszej klasy nie może iść tam

sama. Lilly mówi, że powinnam po prostu zapytać Michaela, czy się wybiera, ale...

-   NIE!   -   Grandmére   wytrzeszczyła   oczy.   W  pierwszej   chwili   pomyślałam,   że   się

zakrztusiła kostką lodu, ale okazało się, że to tylko wyraz oburzenia. Grandmére ma eyeliner

wytatuowany dookoła oczu, zupełnie jak Michael Jackson, więc nie musi co rano zawracać

sobie głowy makijażem. Ale kiedy wytrzeszcza oczy - no cóż, trochę to szokuje. - Nie możesz

go SAMA zapytać - zaprotestowała Grandmére. - Ile razy ja ci to mam powtarzać, Amelio?

Mężczyzna jest jak małe leśne zwierzątko. Trzeba go WYWABIAĆ z nory garstką okruszków

i delikatnymi słowami zachęty. Nie możesz tak po prostu chwytać za kamień i walić go nim

po głowie.

Zgadzam   się  z   tym   co   do   joty.   Nie   mam   najmniejszej   ochoty  walić   Michaela   po

głowie. Ale nie bardzo rozumiem, o co chodzi z tymi okruszkami.

- No cóż - westchnęłam. - To co ja mam zrobić? Bal jest za niecałe dwa tygodnie,

Grandmére. Jeśli mam iść, muszę to wiedzieć jak najwcześniej.

- Powinnaś jakoś nawiązać do tematu - doradziła Grandmére. - SUBTELNIE.

Zastanowiłam się nad tym.

- To znaczy, twoim zdaniem, powinnam powiedzieć coś w rodzaju: „Któregoś dnia

widziałam w katalogu Victoria's Secret idealną sukienkę na bal maturalny?”

- Dokładnie - powiedziała Grandmére. - Pomijając że, oczywiście, księżniczki nigdy

nie kupują gotowych ubrań, Amelio, a już NA PEWNO nie z katalogu.

- Racja - odparłam. - Ale, Grandmére, nie uważasz, że on z miejsca przejrzy podstęp?

Grandmére parsknęła, a potem chyba tego pożałowała i przytrzymała swojego drinka

przy twarzy, żeby ochłodzić podrażnioną skórę.

- Mówisz o siedemnastoletnim chłopcu, Amelio - powiedziała. - Nie o superszpiegu.

Nie   będzie   miał   zielonego   pojęcia,   jakie   są   twoje   zamiary,   jeśli   zrobisz   to   odpowiednio

delikatnie.

Sama   nie   wiem.   Nigdy   nie   wychodziła   mi   dobrze   taka   subtelność.   Na   przykład

któregoś   dnia   usiłowałam   subtelnie   dać   do   zrozumienia   swojej   matce,   że   Ronnie,   nasza

sąsiadka,   którą   mama   dopadła   na   korytarzu   po   drodze   do   zsypu,   mogła   nie   chcieć

wysłuchiwać o tym, ile razy mama musi wstawać w nocy do ubikacji teraz, kiedy dziecko

naciska jej mocno na pęcherz. Mama tylko na mnie popatrzyła i rzuciła:

background image

- Masz jakieś ostatnie życzenie przed egzekucją, Mia?

Pan Gianini i ja zgodziliśmy się, że bardzo nam obojgu ulży, kiedy mama wreszcie

urodzi to dziecko.

Jestem pewna, że Ronnie nam przytaknie.

Czwartek, 1 maja, 

00.01 po północy

No cóż. Stało się. Mam piętnaście lat. Już nie jestem dziewczynką. Jeszcze nie jestem

kobietą. Zupełnie jak Britney.

CHA, CHA, CHA.

Właściwie wcale nie czuję się inaczej niż minutę temu, kiedy miałam czternaście lat. Z

całą pewnością NIE WYGLĄDAM inaczej. Jestem wciąż tym samym dziwadłem o wzroście

metr siedemdziesiąt pięć i biuście siedemdziesiąt pięć A. Może moje włosy wyglądają nieco

lepiej,   odkąd   Grandmére   kazała   mi   zrobić   pasemka,   a   Paolo   przystrzyga   je   w   miarę

odrastania.  Sięgają   mi  teraz  prawie   do  brody  i  nie   mają   takiego  trójkątnego   kształtu   jak

kiedyś.

Poza tym, przykro mi, ale nic nowego. Nadal. Żadnej różnicy. Zero.

Chyba   cała   ta   moja   piętnastoletność   zachodzi   w   środku,   bo   na   zewnątrz   z   całą

pewnością nic nie widać.

Właśnie sprawdziłam skrzynkę pocztową, żeby zobaczyć, czy ktoś o mnie pamiętał, i

już mam pięć wiadomości urodzinowych: jedną od Lilly, jedną od Tiny, jedną od mojego

kuzyna Hanka (w głowie mi się nie mieści, że ON pamiętał, jest teraz znanym modelem i

prawie nigdy go już nie widuję - niewielka strata - chyba że półnagiego na billboardach, co

jest szczególnie żenujące, jeśli reklamuje obcisłą bieliznę męską), jedną od mojego kuzyna

księcia Renę i jedną od Michaela.

Ta od Michaela jest najlepsza. To własnoręcznie przez niego zrobiony animowany

rysunek. Dziewczyna w książęcej tiarze, z wielkim pomarańczowym kotem, otwiera pudełko

z   prezentem.   Kiedy   ściąga   cały   papier,   z   pudełka   wyskakują   wśród   fajerwerków   słowa:

WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO, MIA, a mniejszymi literami: kochający, Michael.

Kochający. KOCHAJĄCY!!!!!!!!!!!

Chociaż chodzimy ze sobą ponad cztery miesiące, nadal przechodzi mnie dreszcz,

kiedy  on   mówi   -   albo   pisze   -   to   słowo.  To   znaczy,   w   odniesieniu   do   mnie.   Kochający.

KOCHA!!!!! On mnie KOCHA!!!!!

No   więc   czemu   tyle   czasu   zwleka   w   sprawie   tego   balu   maturalnego,   chciałabym

background image

wiedzieć?

Teraz, kiedy mam piętnaście lat, przyszła pora, żeby wyzbyć się tego, co dziecięce, jak

ten facet z listu do Koryntian, i zacząć żyć jak osoba dorosła, którą usiłuje się stać. Według

Carla   Junga,   sławnego   psychoanalityka,   żeby   osiągnąć   samorealizację   -   samoakceptację,

spokój wewnętrzny, poczucie zadowolenia, świadomość celu w życiu, spełnienie, zdrowie,

szczęście   i   radość   -   trzeba   ćwiczyć   obdarzanie   innych   współczuciem,   miłością,

miłosierdziem,   ciepłem,   przebaczeniem,   przyjaźnią,   uprzejmością,   wdzięcznością   i

zaufaniem. Zatem, od tej chwili przysięgam:

1. Nie ogryzać paznokci. Naprawdę tym razem mówię to stanowczo.

2. Dostawać porządne stopnie.

3. Być milsza dla ludzi, nawet dla Lany Weinberger.

4. Codziennie, wiernie robić zapiski w swoim pamiętniku.

5. Zacząć - oraz skończyć - powieść. To znaczy napisać, a nie przeczytać.

6. Doprowadzić do jej wydania, zanim skończę 20 lat.

7. Stać się bardziej wyrozumiałą dla mamy i cierpliwie znosić jej stany emocjonalne

teraz, kiedy jest w ostatnim trymestrze ciąży.

8. Przestać używać golarek pana Gianiniego do golenia nóg. Kupić sobie własne.

9.   Spróbować   wykazać   więcej   zrozumienia   dla   kompleksu   odrzucenia   taty,   przy

jednoczesnym wykręceniu się od spędzenia lipca i sierpnia w Genowii.

10. Przekonać Michaela Moscovitza, żeby mnie zabrał na bal maturalny. Zrobić to bez

posuwania się do manipulacji albo czołgania się u jego stóp.

Kiedy już to wszystko zrobię, powinnam stać się osobą w pełni samozrealizowaną i

gotową do przeżywania dobrze zasłużonego szczęścia. I naprawdę, większość spraw z tej listy

jest   możliwa   do   osiągnięcia.   No   dobra,   ja   wiem,   że   Margaret   Mitchell   potrzebowała

dziesięciu lat na napisanie Przeminęło z wiatrem, ale ja mam dopiero piętnaście lat, więc

nawet jeśli skończę swoją powieść za dziesięć, nadal będę miała zaledwie dwadzieścia pięć,

kiedy książka się ukaże, a to tylko pięć lat opóźnienia w stosunku do mojego planu.

Jedyny problem w tym, że nie wiem, o czym ma być ta powieść. Ale jestem pewna, że

niedługo coś wymyślę. Może powinnam zacząć się wprawiać, pisząc krótkie opowiadania

albo haiku czy coś takiego.

Ale ten bal maturalny...

TO nie będzie łatwe. Bo ja naprawdę nie chcę, żeby Michael miał się tu czuć pod

presją. A przecież JA MUSZĘ IŚĆ NA TEN BAL Z MICHAELEM!!! TO MOJA OSTATNIA

background image

SZANSA!!!!!!!!!

Mam   nadzieję,   że   Tina   ma   rację   i   Michael   zamierza   zaprosić   mnie   na   bal   przy

jutrzejszej kolacji.

OCH, PROSZĘ, BOŻE, NIECH SIĘ OKAŻE, ŻE TINA MA RACJĘ!!!!!!!!!!!

Czwartek, 1 maja,

MOJE URODZINY, algebra

Josh zaprosił Lane na bal maturalny.

Zaprosił ją wczoraj wieczorem, po meczu hokeja na trawie. Lwy wygrały. Jak mówi

Shameeka,  która  została  po meczu  młodszej  drużyny,  podczas  którego  występowała  jako

cheerleaderka,   Josh   strzelił   zwycięską   bramkę.  A  potem,   kiedy   wszyscy   kibice   Liceum

imienia Alberta Einsteina rzucili się na boisko, Josh zerwał koszulkę i parę razy zakręcił nią

nad   głową,   całkiem   jak   Mia   Hamm,   tyle   że   oczywiście   Josh   nie   nosi   pod   koszulką

sportowego biustonosza. Shameeka mówi, że zaskoczył ją zupełny brak owłosienia na jego

klatce piersiowej. Mówi, że Josh w żaden sposób nie przypomina Hugh Jackmana.

Co, podobnie jak ostatnie kłopoty mojej mamy z pęcherzem, jest wiedzą zupełnie mi

zbędną.

W  każdym   razie   Lana   była   na   trybunach,   w   swoim   błękitno   -   złotym   kostiumie

cheerleaderki LiAE z mikromini spódniczką. Kiedy Josh zerwał z siebie koszulkę, rzuciła się

biegiem na boisko, wiwatując. A potem skoczyła mu w ramiona. No cóż, moim skromnym

zdaniem, biorąc pod uwagę, że musiał się nieźle spocić, był to nieco ryzykowny wyczyn. A

potem całowali się z języczkiem, dopóki dyrektor Gupta nie podeszła i nie trzepnęła Josha w

głowę swoją teczką na dokumenty. A wtedy, mówi Shameeka, Josh postawił Lane na ziemi i

powiedział:

- Idziesz ze mną na bal maturalny, mała?

I   chociaż   pamiętam,   że   jednym   z   moich   postanowień   teraz,   kiedy   skończyłam

piętnaście lat, jest stać się milszą dla ludzi, łącznie z Laną, to sądzę, że będę musiała włożyć

wiele wysiłku w powstrzymanie się od wbicia jej ołówka w potylicę. No cóż, może nie do

końca tak, bo nie wierzę, żeby przemoc mogła rozwiązać jakikolwiek problem. Chyba że

chodzi   o   pozbycie   się   nazistów,   terrorystów   i   tak   dalej.  Ale   naprawdę,   Lana   dosłownie

SPUCHŁA Z DUMY. Zanim zaczęła się lekcja, cały czas wisiała na komórce, chwaląc się

wszystkim.  Matka  zabiera  ją  do sklepu  Nicole  Miller  w SoHo w sobotę,  żeby  jej  kupić

sukienkę.

Czarną, na jednym ramiączku, z asymetrycznym dołem i rozcięciem na udzie. A u

background image

Saksa ma kupić sobie buty na wysokim obcasie z troczkami wiązanymi wokół kostek.

Nie wątpię, że nie zapomni o brokacie do ciała.

I ja przecież wiem, że jest tyle rzeczy, za które powinnam być wdzięczna. No bo mam:

1.   Cudownego,   kochającego   chłopaka,   który   podarował   mi   dziś   pudełko

cynamonowych   minibabeczek,   moich   ulubionych,   z   Manhattańskiej   Piekarni

Muffinek. Musiał specjalnie po nie pojechać aż do Tribeca, naprawdę wcześnie

rano.

2. Wspaniałą najlepszą przyjaciółkę, która mi podarowała jasnoróżową obróżkę dla

Grubego Louie, z napisem  WŁASNOŚĆ KSIĘŻNICZKI MII, z cyrkonii, które

sama na niej nakleiła, oglądając powtórkę Buffy - postrach wampirów.

3. Rewelacyjną mamę, nawet jeśli trochę za wiele mówi ostatnio o swojej fizjologii,

która   jednak   zwlokła   się   dziś   rano   z   łóżka,   żeby   mi   życzyć   wszystkiego

najlepszego.

4. Świetnego ojczyma, który przysiągł, że nic nie powie w szkole o moich urodzinach,

żebym nie musiała czuć się zażenowana.

5. Tatę, który prawdopodobnie da mi coś fajnego na urodziny, kiedy go zobaczę na

kolacji   dziś   wieczorem,   i   babkę,   która,   jeśli   mi   nie   da   czegoś,   co   naprawdę

chciałabym mieć, przynajmniej da mi coś, co CHCIAŁABY, żeby mi się podobało.

Na pewno będzie to jakaś straszna ohyda, ale nieważne.

Naprawdę nie zamierzam okazywać braku wdzięczności za to wszystko, bo to o wiele

więcej, niż miewają inni ludzie. Na przykład dzieci z Appalachów, które są szczęśliwe, kiedy

na urodziny dostaną skarpetki, czy w ogóle cokolwiek, bo ich rodzice wydają całą kasę na

alkohol.

Ale CZY TO NAPRAWDĘ ZA WIELE, CHCIEĆ DOSTAĆ NA URODZINY TO,

CZEGO ZAWSZE PRAGNĘŁAM - to znaczy TEN JEDEN WSPANIAŁY WIECZÓR NA

BALU MATURALNYM??? No bo Lana Weinberger to dostanie, a ona nawet nie próbuje

osiągnąć samorealizacji. Ona prawdopodobnie nawet nie wie, co to ZNACZY. Nigdy nie była

dla nikogo miła przez całe swoje życie. Więc dlaczego ONA może sobie iść na bal, a ja nie?!

Mówię wam, nie ma sprawiedliwości na świecie.

ŻADNEJ.

Wyrażenia   z   pierwiastkami   można   mnożyć   lub   dzielić   tak   długo,   jak   stopień

background image

pierwiastka lub wartość pod znakiem pierwiastka są takie same.

Czwartek, 1 maja, 

MOJE URODZINY,

Dzisiaj, dla uczczenia moich urodzin, Michael jadł lunch przy naszym stoliku zamiast

z   Klubem   Komputerowym,   chociaż   to   czwartek.   Było   to   w   gruncie   rzeczy   bardzo

romantyczne, bo okazuje się, że nie tylko złożył dzisiaj rano krótką wizytę w Manhattańskiej

Piekarni   Muffinek,   ale   urwał   się   też   z   czwartej   lekcji   i   poszedł   do  Wu   Liang  Ye,   skąd

przyniósł mi kluski z sezamem na zimno, które tak bardzo lubię, a nie mogę ich dostać w

naszej dzielnicy, te tak ostre, że musisz po nich wypić DWIE puszki coli, zanim poczujesz, że

twój język znów działa normalnie.

To   było   z   jego   strony   totalnie   słodkie,   a   właściwie   nawet   trochę   mi   ulżyło,   bo

naprawdę się zastanawiałam, co Michael ma zamiar sprezentować mi na urodziny. Wiem, że

jego   zdaniem   trudno   mu   będzie   stanąć   na   wysokości   zadania,   jako   że   ja   mu   dałam   na

urodziny kamień z Księżyca.

Mam   nadzieję,   że   on   zdaje   sobie   sprawę,   że   będąc   księżniczką   i   tak   dalej,   mam

swobodny dostęp do kamieni z Księżyca, ale naprawdę nie oczekuję od nikogo prezentów

tego kalibru. To znaczy, mam nadzieję, że Michael zdaje sobie sprawę, że wystarczyłoby mi,

gdyby zwyczajnie powiedział: „Mia, pójdziesz ze mną na bal maturalny?” No i naturalnie

bransoletka   od   Tiffany'ego   z   breloczkiem   z   napisem:   WŁASNOŚĆ   MICHAELA

MOSCOMTZA,   którą   mogłabym   zawsze   nosić   na   ręce   i   następnym   razem,   kiedy   jakiś

europejski książę zaprosi mnie do tańca na balu, mogłabym unieść dłoń z tą bransoletką i

powiedzieć:

- Przepraszam, nie umiesz czytać? Należę do Michaela Moscovitza.

Ale Tina mówi, że chociaż byłoby wspaniale, gdyby Michael mi coś takiego kupił, to

jej zdaniem on tego nie zrobi, bo podarowanie dziewczynie - nawet własnej dziewczynie -

bransoletki   z   napisem:   WŁASNOŚĆ   MICHAELA   MOSCOVITZA,   wydaje   się   nieco

aroganckie i nie w jego stylu. Pokazałam Tinie obróżkę, którą Lilly mi dała dla Grubego

Louiego, ale Tina twierdzi, że to nie to samo.

Czy to coś złego, że chcę być własnością mojego chłopaka? Przecież to nie znaczy, że

ja chcę zrezygnować z własnej indywidualności albo przyjąć jego nazwisko czy coś takiego,

jeśli się pobierzemy (jako księżniczka, nawet gdybym chciała, nie mogę, chyba że zrezygnuję

z praw do tronu). W gruncie rzeczy wygląda na to, że facet, za którego wyjdę, będzie musiał

przyjąć MOJE nazwisko.

background image

Ja tylko, no wiecie, nie miałabym nic przeciwko ODROBINIE zaborczości. Oho, coś

się szykuje. Michael właśnie wstał i podszedł do drzwi sprawdzić, czy pani Hill bezpiecznie

zadekowała się w pokoju nauczycielskim, a Borys wyszedł z szafy na materiały piśmienne, a

przecież dzwonek jeszcze nie zadzwonił. O co tu chodzi?

Czwartek, 1 maja,

nadal MOJE URODZINY, francuski

Chyba   nie   powinnam   się   była   martwić   o   to,   co   mi   da   na   urodziny   Michael,   bo

dokładnie wtedy pojawiła się jego kapela - tak, jego kapela Skinner Box, właśnie tam, w sali

rozwoju zainteresowań. No cóż, Borys już był na miejscu, bo w czasie rozwoju zainteresowań

powinien ćwiczyć grę na skrzypcach, ale pozostali członkowie zespołu - Felix, perkusista z

kozią bródką, wysoki Paul, który gra na keyboardzie, i gitarzysta Trevor - wszyscy urwali się

z lekcji, żeby zagrać piosenkę, którą Michael napisał specjalnie dla mnie. Oto ona:

Wegetarianka w wojskowych butach

Jedno spojrzenie i już czuję To właśnie ona

Księżniczka mojego serca

Tępi nikotynę i o lepszy walczy świat

Piękna i szlachetna Oto cała ona

Księżniczka mojego serca

Refren:

Księżniczko mego serca

Prawda, że to nie żart?

Powiedz, że będę księciem twym

Dopóki życia starczy Księżniczko mego serca

Miłości jestem wart

Powiedz, że też mnie kochasz

Będę o ciebie walczyć

Obiecaj, że nie każesz mnie stracić

Nie zastrzel tym wspaniałym uśmiechem

Patrzcie, bo idzie

Księżniczka mego serca

background image

Nie musisz mnie pasować na rycerza

Bo to twój uśmiech mnie uszlachetnia

Oto ona Księżniczka mego serca

Refren:

Księżniczko mego serca

Pragnę być księciem twym

Powiedz, że będę księciem twym

Dopóki życia starczy Księżniczko mego serca

Dla ciebie wszystko zniosę

Powiedz, że też mnie kochasz

I razem będziemy tańczyć

No, tym razem nie mogło być żadnych wątpliwości, że ta piosenka została napisana

specjalnie dla mnie. Nie to co wtedy, kiedy Michael zagrał mi Wysoką szklankę wody, też

własnego autorstwa.

W każdym razie cała szkoła słyszała tę piosenkę Michaela o mnie, bo Skinner Box

mocno   podkręcili   wzmacniacze.   Pani   Hill   i   wszyscy   inni,   którzy   byli   w   pokoju

nauczycielskim, wyszli z niego, odczekali grzecznie, aż Skinner Box skończy grać, a potem

cały zespół zatrzymali w szkole po lekcjach.

Dobra, przyznaję, kiedy mademoiselle Klein miała urodziny, pan Wheeton kazał jej

dostarczyć tuzin czerwonych róż w środku piątej lekcji. Ale nie napisał piosenki wyłącznie

dla niej i nie zagrał jej dla niej przed całą szkołą.

I owszem, Lana może sobie i idzie na bal maturalny, ale jej chłopak - nie wspominając

już o jego przyjaciołach - nigdy nie został dla niej w szkole po lekcjach za karę.

Więc naprawdę, poza tym całym cyrkiem z przymusowym spędzeniem lipca i sierpnia

w Genowii - ach, no i poza kwestią balu - jak na razie piętnastka to bardzo fajny wiek.

PRACA DOMOWA

Algebra: można by pomyśleć, że mój własny ojczym zachowa się 

jak człowiek i nie zada mi pracy domowej w URODZINY, ale nie.

Angielski: Przyjdzie na pewno

Biologia: lodowe robaki

Zdrowie i przepisy bezpieczeństwa: sprawdzić u Lilly

background image

RZ: i co jeszcze?

Francuski: zapytać Tinę

Historia cywilizacji: a Bóg raczy wiedzieć

Czwartek, 1 maja,

nadal MOJE URODZINY,

toaleta w Les Hautes Manger

Dobra, no więc - to są moje najlepsze urodziny w całym życiu.

Mówię poważnie. Nawet moja mama i mój tata się dogadują - a przynajmniej próbują.

To takie miłe. Jestem z nich szczerze dumna. Chociaż ciążowe spodnie doprowadzają moją

mamę do szału, nie skarży się na nie zupełnie, ani trochę, a tata totalnie nie powiedział ani

słowa na temat symboli anarchii, z których zrobiła sobie kolczyki. A pan Gianini z miejsca

uprzedził wykład Grandmére na temat jego koziej bródki (Grandmére nie znosi owłosienia na

twarzy u mężczyzny), mówiąc jej, że za każdym razem, kiedy ją widzi, ona wygląda coraz

młodziej. Widać, że Grandmére sprawiło to niesamowitą przyjemność, bo przez cały czas,

kiedy jedliśmy przystawki, uśmiechała się (już może poruszać ustami, bo stan zapalny po

chemicznym peelingu wreszcie jej ustąpił).

Trochę się bałam, że uwaga pana G. spowoduje, że mama rozpocznie wykład na temat

przemysłu kosmetycznego i wszechobecnych reklam, które usiłują ci wmówić, że nie możesz

być atrakcyjna, jeśli nie masz różanej cery piętnastolatki (co jest w ogóle bez sensu, bo

większość ludzi w moim wieku ma pryszcze, chyba że stać ich na drogiego dermatologa, jak

ten, do którego wysyła mnie Grandmére, a który ciągle mi daje recepty na jakieś smarowidła,

żebym   mogła   zapobiec   niegodnym   księżniczki   wysypom   pryszczy),   ale   ona   totalnie   ze

względu na mnie powstrzymała się.

A kiedy Michael się spóźnił, bo został przecież zatrzymany po szkole, Grandmére nie

powiedziała   na   ten   temat   ani   jednego   wrednego   słowa,   co   sprawiło   mi   wielką   ulgę,   bo

Michael był jakiś taki zaczerwieniony, jakby biegł przez całą drogę z domu,! kiedy już udało

mu się wreszcie pójść do domu i przebrać. Chyba nawet Grandmére zorientowała się, że

naprawdę usiłował zdążyć na czas.

I nawet Grandmére, tak totalnie pozbawiona zwyczajnych ludzkich uczuć, musiała

przyznać, że mój chłopak był najprzystojniejszym facetem w całej restauracji.

Ciemne   włosy   opadały   Michaelowi   na   jedną   brew   i   wyglądał   TAK   SŁODKO   w

swoim nieszkolnym garniturze z krawatem, stroju, którego obowiązkowo wymaga Les Hautes

Manger (uprzedziłam go).

background image

W każdym razie pojawienie się Michaela było chyba dla wszystkich czymś w rodzaju

sygnału, że można zacząć wręczać mi prezenty, które dla mnie przynieśli.

I to jakie prezenty! Mówię wam, jestem w niebie. Piętnaste urodziny RZĄDZĄ.

TATA

Okej, no więc tata faktycznie kupił mi bardzo ładne i bardzo drogie pióro wieczne,

którego mam używać, jak powiedział, w swojej dalszej pisarskiej karierze (piszę nim teraz ten

fragment pamiętnika). Osobiście wolałabym wejściówkę na całe lato do parku tematycznego

Sześć   Flag   Wielkiej   Przygody   (i   zezwolenie   na   spędzenie   wakacji   w   kraju,   żeby   ją

wykorzystać), ale pióro też jest bardzo ładne, całe fioletowo - złote i ma wygrawerowany

napis: 

JW. Księżniczka Amelia Renaldo

MAMA I PAN G.

Komórka!!!!!!!!!!!! Tak!!!!!!!!!!! Moja własna!!!!!!!!!!!!

Niestety, komórce towarzyszył wykład mamy i pana G. O tym, że dostałam ją tylko po

to, żeby mogli się ze mną skontaktować, kiedy zacznie się poród mamy, bo ona chce, żebym

była przy niej (absolutnie wykluczone, ze względu na moją wrodzoną niechęć do patrzenia,

jak cokolwiek wyskakuje z czegokolwiek innego, ale nie należy spierać się z kobietą, która

sika przez dwadzieścia cztery godziny na dobę), kiedy będzie się rodził mój brat lub siostra, i

że mam nie używać telefonu, kiedy jestem w szkole, i że w tej taryfie nie ma roamingu na

rozmowy międzynarodowe, więc mam sobie nie wyobrażać, że kiedy pojadę do Genowii,

będę z niego mogła dzwonić do Michaela.

Ale ja ich naprawdę nie słuchałam, bo TAK! Wreszcie dostałam coś ze swojej listy

życzeń!!!!!

GRANDMÉRE

I to jest bardzo dziwne, bo Grandmére też mi dała coś z mojej listy. Nie są to liny do

akrobacji powietrznych ani szczotka dla kota, ani nowy kombinezon. To list, który stwierdza,

że   zostałam   oficjalnym   sponsorem   prawdziwej,   żywej   afrykańskiej   sierotki   o   imieniu

Johanna!!!!!!!!! Grandmére powiedziała:

-  Nie  mogę   ci  pomóc   rozwiązać  problemu   światowego  głodu,  ale  chyba   mogę  ci

pomóc wysyłać jedną małą dziewczynkę co wieczór do łóżka z pełnym żołądkiem.

Byłam tak zaskoczona, że o mało mi się nie wyrwało:

- Ależ Grandmére ! Ty nienawidzisz biednych ludzi!

Bo to prawda, ona ich naprawdę nienawidzi. Ile razy zobaczy tych zbuntowanych

młodych punkrockowców, którzy siedzą przed Centrum Lincolna w skórzanych kurtkach i

martensach,   z   kawałkami   tektury  z   napisem:  BEZDOMNY  I   GŁODNY,   zawsze   na   nich

background image

naskakuje:

- Gdybyście przestali wydawać wszystkie pieniądze na tatuaże i kolczyki w pępku,

moglibyście sobie wynająć niebrzydkie mieszkanko w NoLita!

Ale widocznie Johanna to inna sprawa, bo ona nie ma bogatych rodziców, ani w ogóle

żadnych, i nie wydaje wszystkich pieniędzy na tatuaże i kolczyki.

Nie wiem, co się dzieje z Grandmére. Totalnie się spodziewałam, że da mi na urodziny

etolę   z   norek   albo   coś   równie   obrzydliwego.  Ale   to,   że   dała   mi   coś,   czego   naprawdę

CHCIAŁAM...   pomaga   mi   sponsorować   głodującą   sierotę...   to   z   jej   strony   niemal

TROSKLIWOŚĆ. Muszę przyznać, że nadal jestem w lekkim szoku.

Moim zdaniem, mama i tata są podobnego zdania. Tata zamówił Kettle One Gibson

martini, kiedy zobaczył, co mi dala Grandmére, a mama po prostu siedziała, milcząc jak

zaklęta, chyba po raz pierwszy, odkąd zaszła w ciążę. I ja wcale nie żartuję.

A potem swój prezent dał mi Lars, chociaż przyjmowanie prezentów od własnego

ochroniarza jest nieco sprzeczne z obowiązującym w Genowii protokołem (popatrzcie tylko,

co się przytrafiło księżniczce Stefanii z Monako: ochroniarz dał jej prezent na urodziny, a ona

za niego WYSZŁA ZA MĄŻ. Co byłoby w porządku, gdyby cokolwiek ich łączyło, ale

ochroniarz   Stefanii   w   żaden   sposób   nie   interesuje   się   kolczykowaniem   ciała,   a   Stefania

ewidentnie nie ma zielonego pojęcia o jujitsu, więc cała ta sprawa od początku była skazana

na niepowodzenie).

W każdym razie widać było, że Lars naprawdę się zastanawiał, co mi podarować.

LARS

Autentyczna   czapeczka   bejsbolowa   oddziałów   antyterrorystycznych   nowojorskiej

policji,   którą   Lars   dostał   kiedyś   od   prawdziwego   oficera   oddziału   antyterrorystycznego

nowojorskiej   policji,   który   przeczesywał   apartament   Grandmére   w   Płaza,   szukając

niebezpiecznych przedmiotów przed wizytą papieża. Uważam, że to było ze strony Larsa

takie SŁODKIE, bo wiem, jak bardzo ją sobie cenił, i fakt, że gotów był mi ją podarować,

najlepiej świadczy o jego oddaniu, w którego matrymonialny charakter bardzo wątpię, bo tak

się składa, że wiem, że Lars kocha się w mademoiselle Klein, jak wszyscy heteroseksualni

mężczyźni,   którzy  znajdą   się   w   odległości   trzech   metrów   od   niej.  Ale   najlepszy  prezent

dostałam od Michaela. Nie dał mi go przy wszystkich. Zaczekał, aż wstałam przed chwilą,

żeby wyjść do łazienki, i ruszył za mną. A potem, kiedy już zaczynałam schodzić po schodach

do damskiej toalety, powiedział:

- Mia, to dla ciebie. Wszystkiego najlepszego.

I dał mi małe, płaskie pudełeczko, całe owinięte złotą folią.

background image

Byłam naprawdę zaskoczona - prawie tak zaskoczona, jak prezentem od Grandmére.

Powiedziałam od razu:

-   Michael,   ależ   ty   mi   już   dałeś   prezent!   Napisałeś   dla   mnie   piosenkę!   Dla   mnie

zniosłeś zatrzymanie w szkole po lekcjach!

Ale Michael odpowiedział mi tylko:

- Ach, tamto... To nie był twój prezent urodzinowy. To jest prezent urodzinowy.

I muszę przyznać, że pudełeczko było takie małe i płaskie, że pomyślałam sobie -

NAPRAWDĘ pomyślałam - że w środku mogą być bilety wstępu na bal maturalny.

Pomyślałam, że może, no nie wiem, może Lilly powtórzyła Michaelowi, jak bardzo ja

chcę iść na ten bal, a on poszedł i kupił te bilety, żeby mi teraz zrobić niespodziankę.

No cóż, i zaskoczył mnie, rzeczywiście. Bo to, co znalazłam w pudełeczku, to nie były

bilety na bal.

Ale coś prawie tak samo fajnego.

MICHAEL

Naszyjnik z maleńką srebrną śnieżynką.

- Na tym Zimowym Balu Wielu Kultur... - powiedział, jakby się bał, że nie skojarzę. -

Pamiętasz papierowe śnieżynki, które wisiały pod sufitem sali gimnastycznej?

Oczywiście, pamiętam te śnieżynki. Mam jedną w szufladzie mojego nocnego stolika.

Dobra, to nie są bilety na bal maturalny ani wisiorek do bransoletki z napisem:

Własność

Michaela Moscovitza

, ale coś naprawdę, naprawdę prawie tak samo trafionego.

Więc   ucałowałam   Michaela   bardzo   mocno,   przy   tych   schodach   do   toalety,   przy

wszystkich tych kelnerach, hostessach, szatniarce i innych pracownikach Les Hautes Manger.

Nic mnie nie obchodziło, kto patrzy. Jeśli chodzi o mnie, „US Weekly” mogło sobie zrobić

tyle zdjęć, ile chciało - i dać je na okładce przyszłotygodniowego numeru z podpisem CZUŁY

POCAŁUNEK, MII! - a ja bym nawet nie mrugnęła okiem. Taka byłam szczęśliwa.

HM... Taka JESTEM szczęśliwa. Ręce mi drżą, kiedy to piszę, bo uważam, po raz

pierwszy  w  życiu,   że   to   możliwe,   że   nareszcie,   nareszcie   dotarłam  do   górnych   konarów

jungowskiego drzewa samorealiza...

Zaraz. Z holu dobiega straszny hałas. Jakby tłukły się naczynia i pies szczekał, i ktoś

wrzeszczał...

O mój Boże. To wrzask GRANDMÉRE.

Piątek, 2 maja, północ,

poddasze

background image

Powinnam była wiedzieć, że wszystko za dobrze się układa. To znaczy moje urodziny.

Wszystko szło zwyczajnie za gładko. Wprawdzie nie dostałam zaproszenia na bal maturalny

ani nie odwołano mojego wyjazdu do Genowii, ale, no wiecie, wszyscy, których kocham (no

cóż, kocham PRAWIE wszystkie z zebranych tam osób) siedzieli przy jednym stole i nie

kłócili się ze sobą. Dostałam wszystko, czego chciałam (no cóż, prawie wszystko). Michael

napisał o mnie piosenkę. A potem ten naszyjnik ze śnieżynką. I komórka.

Och, ale momencik. Przecież to O MNIE tutaj mowa. Wydaje mi się, że w wieku

piętnastu lat już pora, żebym przyznała się do czegoś, z czego już od jakiegoś czasu zdaję

sobie sprawę: na zwyczajne życie to ja po prostu nie mogę liczyć. Zwyczajne życie ani

zwyczajną rodzinę, ani zwyczajne urodziny.

Oczywiście,   te   urodziny   mogły   się   okazać   wyjątkiem,   gdyby   nie   Grandmére.

Grandmére i Rommel.

Pytam   was   grzecznie,   kto   przyprowadza   PSA  do   RESTAURACJI?   Nic   mnie   nie

obchodzi,   czy   we   Francji   to   jest   normalne.   WE   FRANCJI   JEST   NORMALNE,   JEŚLI

DZIEWCZYNA NIE GOLI SIĘ POD PACHAMI. Czy to wam może coś MÓWI o Francji?

Na litość boską, oni tam jedzą ŚLIMAKI. ŚLIMAKI. Czy ktoś przy zdrowych zmysłach

mógłby uważać, że jeśli cokolwiek jest we Francji normalne, to będzie również towarzysko

przyjęte w Stanach Zjednoczonych?

A ja wam powiem, kto tak uważa. Moja babka.

Poważnie. Ona nie rozumie, o co to całe zamieszanie. Powtarza ciągle:

- No oczywiście, że wzięłam ze sobą Rommla.

Do Les Hautes Manger.  Na moją urodzinową kolację. Moja babka zabrała swojego

PSA na MOJĄ KOLACJĘ URODZINOWĄ.

Mówi, że to tylko dlatego, że kiedy zostawia Rommla samego, on wylizuje sobie

sierść. To zespół obsesyjno - kompulsywny, zdiagnozowany przez książęcego weterynarza z

Genowii, i Rommel dostał receptę na leki, które ma podobno brać, żeby nie dopuścić do

rozwoju choroby.

Tak, właśnie: pies mojej babci bierze prozac.

Co do mnie, nie wydaje mi się, żeby Rommel cierpiał z powodu zespołu obsesyjno -

kompulsywnego. Rommel cierpi z powodu mieszkania pod jednym dachem z Grandmére.

Gdybym to JĄ i musiała mieszkać z Grandmére, też bym sobie TOTALNIE wylizała włosy

do gołej skóry. To znaczy, gdybym miała dość długi język.

Jednak to, że jej pies cierpi na zespół obsesyjno - kompulsywny, nie jest ŻADNYM

powodem, żeby Grandmére zabierała go na MOJĄ KOLACJĘ URODZINOWĄ. W torbie od

background image

Hermesa. I to z uszkodzonym zamkiem.

Bo co się stało, kiedy wyszłam do łazienki? Och, Rommel uciekł Grandmére z torby. I

zaczął biegać po restauracji, desperacko umykając pogoni - kto skazany na tyrańską władzę

Grandmére nie postąpiłby tak samo?

Mogę tylko sobie wyobrażać, co musiało sobie pomyśleć kierownictwo Les Hautes

Manger   i   wszyscy   goście,   widząc   czterokilogramowego,   łysego   miniaturowego   pudla

przemykającego pod obrusami. To znaczy właściwie wiem, co sobie pomyśleli. Wiem, co

pomyśleli, bo Michael mi to potem powtórzył. Pomyśleli, że Rommel to gigantyczny szczur.

Rzeczywiście, pies bez futerka ma taki gryzoniowaty wygląd.

Ale i tak uważam, że wskakiwanie na krzesła i dzikie wrzaski nie są szczególnie

racjonalnym zachowaniem w takiej sytuacji. Chociaż Michael powiedział, że część turystów

wyciągnęła natychmiast cyfrowe aparaty i zaczęła pstrykać zdjęcia. Jestem pewna, że jutro w

jakiejś japońskiej gazecie znajdzie się nagłówek mówiący, że czterogwiazdkowe restauracje

na Manhattanie borykają się z plagą gigantycznych szczurów.

W   każdym   razie   nie   widziałam   całego   zdarzenia,   ale   Michael   mówił   mi,   że   to

wyglądało zupełnie jak film Baza Luhrmanna, tyle że nigdzie nie było widać Nicole Kidman.

Pojawił się za to chłopak z ogromną tacą talerzy po zupie i najwyraźniej nie zauważył tego

cyrku. Nagle Rommel, którego tata zapędził do kąta przy barze sałatkowym, rzucił się pod

nogi temu chłopakowi i zanim ktokolwiek się zorientował, co się dzieje, w powietrzu zaczęły

latać resztki zupy z homara.

Na szczęście większość wylądowała na Grandmére i na jej kostiumie od Chanel. I

dobrze.  Absolutnie   sobie   na   to   zasłużyła.   W   końcu   przyniosła   swojego   PSA  na   MOJĄ

KOLACJĘ URODZINOWĄ. Tak strasznie żałuję, że tego nie widziałam. Oczywiście nikt nie

chciał powiedzieć wprost - nawet mama - ale Grandmére ozdobiona zupą z homara to musiał

być naprawdę, naprawdę śmieszny widok. Przysięgam, że gdyby to miał być mój jedyny

prezent urodzinowy, zupełnie by mi wystarczył.

Ale zanim zdążyłam wyjść z łazienki, Grandmére została dokładnie oczyszczona przez

szefa sali. Po zupie zostały wyłącznie mokre plamy na całym gorsie Grandmére. Kompletnie

ominęła mnie cała zabawa (jak zwykle). Natomiast zdążyłam jeszcze na chwilę, kiedy szef

sali   królewskim   gestem   nakazał   młodszemu   kelnerowi   zwrócić   białą   ścierkę   do   naczyń:

zwolnił go.

ZWOLNIŁ GO!!! I to za coś, co ZUPEŁNIE nie było jego winą!

Jangbu - bo tak ma na imię młodszy kelner - wyglądał tak, jakby się miał za moment

rozpłakać. Ciągle powtarzał, że strasznie mu przykro. Ale to nic nie pomogło. Bo jeśli w

background image

Nowym Jorku rozlejesz zupę na księżnę wdowę z Genowii, możesz pomachać na do widzenia

swojej karierze w restauracyjnym biznesie. To zupełnie tak, jakby w Paryżu wielkiego szefa

kuchni zauważono w McDonaldzie. Albo jakby R Diddy został przyłapany na kupowaniu

bielizny w WalMart. Albo jakby Nicky i Paris Hilton sfotografowano w dresach z Juicy

Couture przed telewizorem w sobotni wieczór, oglądające  National Geographic Explorer.

Tego po prostu się nie robi.

Usiłowałam wstawić się u szefa sali za Jangbu, kiedy już Michael mi opowiedział, co

się stało. Powiedziałam, że Grandmére w żaden sposób nie może winić restauracji za to, co

zrobił JEJ pies. Pies, którego w ogóle nie powinna była ze sobą zabierać.

Ale nic nie pomogło. Ostatni raz widziałam Jangbu jak ze smutną miną szedł w stronę

kuchni.

Usiłowałam zmusić Grandmére, która, mimo wszystko, była stroną poszkodowaną -

czy też stroną rzekomo poszkodowaną, bo oczywiście w ogóle nie stało jej się nic złego -

żeby   namówiła   szefa   kuchni,   żeby   z   powrotem   dał   tę   pracę   Jangbu.  Ale   ona   z   uporem

odmawiała. Nie wzruszyło jej nawet moje przypomnienie, że wielu młodszych kelnerów to

imigranci, obcy w tym kraju, którzy w swoich ojczyznach mają całe rodziny na utrzymaniu.

- Grandmére ! - zawołałam w desperacji. - Co tak bardzo różni Jangbu od Johanny,

afrykańskiej sierotki, którą w moim imieniu utrzymujesz? Oboje tylko usiłują jakoś przeżyć

na tej planecie, którą nazywamy Ziemią.

-   Różnica...   -   zaczęła   Grandmére,   przyciskając   do   siebie   Rommla   i   usiłując   go

uspokoić.   (Trzeba   było   połączonych   sił   Michaela,   mojego   taty,   pana   G.   i   Larsa,   żeby

wreszcie, w ostatniej chwili, złapać Rommla, który chciał wyrwać się przez obrotowe drzwi

na Piątą Aleję i na wolność. Pudel na gigancie, wyobrażacie sobie?) -...otóż różnica między

Johanną a Jangbu jest taka, że Johanna NIE OBLAŁA MNIE ZUPĄ!

Boże. Czasami taki z niej SZTYWNIAK.

No   więc   teraz   siedzę   sobie   tutaj,   wiedząc,   że   gdzieś   w   tym   mieście   -   w   Queens

najprawdopodobniej - przebywa pewien młody człowiek, którego rodzina będzie zapewne

głodowała,   a   wszystko   przez   MOJE   URODZINY.  Tak,   właśnie   tak.   Jangbu   stracił   pracę

dlatego, że JA SIĘ KIEDYŚ URODZIŁAM.

Jestem pewna, że gdziekolwiek teraz jest Jangbu, żałuje, że tak się stało. To znaczy, że

się urodziłam.

I nie mogę powiedzieć, żebym go w jakimkolwiek stopniu potępiała.

Piątek, 2 maja, 1.00 w nocy,

background image

poddasze

Ale mój naszyjnik ze śnieżynką jest jednak bardzo ładny. W ogóle go nie zdejmuję.

Piątek, 2 maja, 1.05 w nocy,

poddasze

No cóż, może go zdejmę, kiedy będę szła na basen. Bo nie chciałabym go zgubić.

Piątek, 2 maja, 1.10 w nocy,

poddasze

On mnie kocha!

Piątek, 2 maja, algebra

O mój Boże. Całe miasto o tym mówi. O Grandmére i wczorajszym incydencie w Les

Hautes Manger. Myślę, że to musi być dzień ubogi w wiadomości, bo nawet „Post” zajął się

tym tematem. W kiosku na rogu rzucały się w oczy pierwsze i strony gazet:

KSIĄŻĘCE ZAMIESZANIE, wrzeszczy tytuł z „Post”.

KSIĘŻNICZKA I ZIARNKO GROCHU (W ZUPIE), woła „Daily News” (myli się,

bo to wcale nie była grochówka, tylko zupa z homara).

Trafiło nawet do „Timesa”! Można by pomyśleć, że „New York Times” nie zniży się

do zamieszczania podobnych rewelacji, ale owszem! Lilly mi pokazała, kiedy wślizgnęła się

do limuzyny z Michaelem dziś rano.

- No cóż, twoja babka tym razem przegięła - stwierdziła.

Jakbym tego nie wiedziała! I jakbym już nie cierpiała z powodu silnego poczucia

winy, wiedząc, że sama, nawet jeśli nie bezpośrednio, przyczyniłam się do tego, że Jangbu

stracił źródło utrzymania!

Chociaż muszę przyznać, że moja troska o Jangbu zelżała nieco, bo Michael wyglądał

tak niesamowicie seksownie! Jak co rano, kiedy wsiada do mojej limuzyny. To dlatego, że

kiedy zabieramy jego i Lilly w drodze do szkoły, Michael jest zawsze świeżo ogolony i ma

taką gładką twarz. Michael nie jest szczególnie owłosioną osobą, ale to prawda, że pod koniec

dnia - bo wtedy się zazwyczaj całujemy, ponieważ oboje jesteśmy raczej nieśmiałymi ludźmi,

jak mi się wydaje, i wolimy, żeby zasłona ciemności skrywała nasze spłonione policzki –

zarost Michaela zbliża się już do fazy papieru ściernego. W gruncie rzeczy nie mogę się

powstrzymać przed myślą, że o wiele przyjemniej byłoby całować Michaela rano, kiedy jest

jeszcze   gładko  ogolony,   niż  wieczorem,   kiedy drapie.   Zwłaszcza  jego  szyję.  Nie   mówię,

background image

żebym kiedykolwiek brała pod uwagę całowanie swojego chłopaka po szyi. To by przecież

było dziwactwo.

Chociaż,   muszę   przyznać,   Michael   ma   bardzo   ładną   szyję.   Czasami,   przy   tych

rzadkich   okazjach,   kiedy   jesteśmy   zupełnie   sami   dość   długo,   żeby   zacząć   się   całować,

przytykam nos do szyi Michaela i po prostu wącham. Wiem, że to brzmi dziwacznie, ale szyja

Michaela   pachnie   naprawdę,   naprawdę   ładnie,   jak   mydło.   Mydło   i   coś   jeszcze.   Coś,   co

sprawia, że wydaje mi się, że nic złego mnie nigdy nie spotka. A na pewno nie wtedy, kiedy

jestem w ramionach Michaela i wącham jego szyję.

GDYBY TYLKO ZAPROSIŁ MNIE NA BAL!!!!!!!!! Wtedy mogłabym przez CAŁY

WIECZÓR wąchać jego szyję, i to w tańcu, więc nikt, nawet Michael, nie zorientowałby się,

co ja robię.

Zaraz. O czym to ja mówiłam, zanim rozproszył mnie zapach szyi mojego chłopaka?

Ach tak. O Grandmére. O Grandmére i Jangbu.

No więc żaden z tych artykułów w prasie nie wspomina o Rommlu. Żaden. Nie ma w

nich   nawet   cienia   sugestii,   że   cała   rzecz   może   być   winą   Grandmére.   Och,   skąd!   Ani

słóweczka!

Ale Lilly o tym wie, bo Michael jej opowiedział. I miała na ten temat mnóstwo do

powiedzenia.

- Zrobimy tak - oświadczyła. - Na rozwoju zainteresowań zaczniemy malować plakaty,

a po szkole tam pójdziemy.

- Dokąd pójdziemy? - pytałam, nadal zajęta wgapianiem się w szyję Michaela.

- Do Les Hautes Manger - wyjaśniła Lilly. - Zorganizujemy pikietę.

- Jaką pikietę? - Nie bardzo mogłam przestawić się z myśleniem i zastanawiałam się,

czy moja szyja też pachnie Michaelowi tak ładnie. Prawdę mówiąc, nawet nie wiem, kiedy

Michael mógł mieć okazję powąchać moją szyję. Ponieważ jest ode mnie wyższy, mnie jest

bardzo łatwo przytknąć nos do jego szyi. Ale on, żeby powąchać moją, musiałby się schylać,

co mogłoby wyglądać dziwnie i mogłoby spowodować w efekcie uraz kręgosłupa.

- Pikietę przeciwko niesprawiedliwemu zwolnieniu Jangbu Panasy! - wrzasnęła Lilly.

Świetnie. Teraz już wiem, co robię po szkole. Jakbym i tak nie miała dość problemów,

skoro mam na głowie:

a) lekcję etykiety z Grandmére,

b) pracę domową,

c) martwienie się imprezą, którą mama robi dla mnie w sobotę wieczorem, bo pewnie

nikt się nie pojawi, a nawet jeśli przyjdą, to jest całkiem prawdopodobne, że mama

background image

i   pan   G.   zrobią   coś,   co   mnie   wprawi   w   zażenowanie,   na   j   przykład   zaczną

omawiać własne czynności fizjologiczne albo grać na perkusji,

d) przyszłotygodniowe menu dla „Atomu”, bo już zbliża się termin,

e) fakt, że mój tata oczekuje ode mnie spędzenia tego lata sześćdziesięciu dwóch dni

w jego towarzystwie w Genowii,

f) ciągły brak zaproszenia na bal maturalny ze strony mojego chłopaka.

Och   nie,   powinnam   pewnie   ZAPOMNIEĆ   ZUPEŁNIE   o   wszystkich   TYCH

PROBLEMACH i martwić się o Jangbu. Nie zrozumcie mnie źle. Ja się totalnie o niego

martwię, ale hej! Mam też własne kłopoty. Na przykład to, że pan G. właśnie nam oddał testy

z poniedziałku i na moim stoi wielkie czerwone 3 - wraz z uwagą: chcę z tobą pogadać.

Hm,   zaraz,   zaraz.   Panie   G,   czy   ja   pana   przypadkiem   nie   widziałam   PRZY

ŚNIADANIU? Nie mógł mi pan o tym wspomnieć WTEDY?

O mój Boże, Lana właśnie się odwróciła i cisnęła mi na stolik kopię „New York

Newsday”. Na okładce jest wielkie zdjęcie Grandmére, która wychodzi z Les Hautes Manger

z Rommlem w ramionach i śladami zupy z homara na spódnicy.

- Dlaczego cała twoja rodzina jest pełna takich DZIWADEŁ? - chce wiedzieć Lana.

Wiesz co, Lana? To bardzo dobre pytanie.

Piątek, 2 maja, francuski

Nie mogę uwierzyć w to, co wygaduje pan G. Miał CZELNOŚĆ zasugerować, że

związek z Michaelem ODRYWA mnie od nauki! Jakby Michael kiedykolwiek zrobił coś poza

tym, że mi pomaga zrozumieć algebrę! Co za pomysł!

No dobra, Michael wpada do mnie do klasy na chwilę co rano, zanim zaczną się

lekcje. I co z tego? Czy to komukolwiek przeszkadza? To znaczy, tak, LANA dostaje od tego

szału,   bo   Josh   Richter   NIGDY  nie   odwiedza   JEJ   przed   lekcjami,   za   bardzo   zajęty   jest

podziwianiem własnych pasemek we włosach przed lustrem w łazience dla chłopców. Ale czy

TO odrywa mnie od nauki?

Będę   musiała   poważnie   porozmawiać   z   matką,   bo   moim   zdaniem   zbliżające   się

narodziny pierwszego potomka zamieniają pana G. w mizantropa. I co z tego, że dostałam

tylko 69 punktów z ostatniego testu? Przecież człowiek może mieć gorszy dzień, nie? To NIE

znaczy, że moje stopnie lecą w dół ani że spędzam zbyt dużo czasu z Michaelem, ani że myślę

o wąchaniu jego szyi w każdej chwili, kiedy nie śpię, ani nic podobnego.

A uwaga pana G, jakobym przez całą drugą lekcję dziś rano pisała coś w swoim

background image

pamiętniku, jest zwyczajnie śmieszna. Jak najbardziej słuchałam tego krótkiego wykładziku o

wielomianach   przez   jakieś   ostatnie   dziesięć   minut   przed   dzwonkiem.   Więc   PROSZĘ

BARDZO!

A kiedy siedemnaście razy napisałam: Jego Książęca Wysokość Michael Moscovitz

Renaldo, pod swoją pracą domową - to był tylko taki ŻART! Boże! Panie G., co się z panem

stało? KIEDYŚ miał pan takie fajne poczucie humoru.

Piątek, 2 maja, biologia

No i jak... Zaprosił Cię wczoraj wieczorem? Na kolacji urodzinowej? S.

Nie.

Mia! Do balu zostało dokładnie osiem dni. Będziesz musiała wziąć sprawy w swoje

ręce i po prostu go zapytać.

SHAMEEKA! Wiesz, że tego nie mogę zrobić.

No cóż, sprawa zaraz stanie na ostrzu noża. Jeśli on Cię nie zaprosi przed jutrzejszą

imprezą,   nie   będziesz   mogła   się   zgodzić,   nawet   jeśli   Cię   w   końcu   zaprosi.   No   wiesz,

dziewczyna musi mieć trochę dumy.

Tobie to łatwo powiedzieć, Shameeka. Jesteś cheerleaderką.

Taa. A ty księżniczką!

Wiesz, o co mi chodzi.

Mia, nie możesz pozwolić, żeby traktował Cię jak coś oczywistego. Chłopak musi

czuć trochę niepewności... Nieważne, ile piosenek dla Ciebie napisał, ani ile naszyjników ze

śnieżynką Ci dał. Musisz mu pokazać KTO TU RZĄDZI.

Czasami mówisz zupełnie jak moja babka.

NIE!!!

Piątek, 2 maja,

O mój Boże, Lilly po prostu NIE CHCE zamknąć się na temat Jangbu i jego niedoli.

Słuchajcie,   ja   też   współczuję   facetowi,   ale   nie   mam   zamiaru   naruszać   prywatności   tego

pechowca, zdobywając jego domowy numer telefonu - a zwłaszcza wykorzystując w tym celu

pewną książęcą NOWIUTEŃKĄ KOMÓRKĘ.

Jeszcze   mi   się   nie   udało   z   niej  ANI   RAZU   zadzwonić.  ANI   RAZU.   Lilly   już

zadzwoniła pięć razy.

Ta sprawa z nieszczęsnym młodszym kelnerem totalnie wymyka się spod kontroli.

Leslie Cho, naczelna redaktorka „Atomu”, przystanęła przy naszym stole w czasie lunchu i

spytała, czy mogłabym na poniedziałek przygotować dłuższy artykuł na temat incydentu, o

background image

którym wspominają gazety. Zdaję sobie sprawę, że nareszcie dostałam szansę na napisanie

profesjonalnego reportażu - a nie jadłospisu stołówki - ale czy Leslie naprawdę uważa, że ja

najlepiej się nadaję do tego zadania? To znaczy, czy nie ryzykuje, że ten artykuł będzie nie do

końca obiektywny i wyważony? Jasne, uważam, że Grandmére nie miała racji, ale w końcu to

jest MOJA BABKA, na litość boską.

Nie   jestem   pewna,   czy   naprawdę   doceniam   to   światełko   w   tunelu   szkolnego

dziennikarstwa. Zwłaszcza że ostatnio praca nad powieścią wydaje mi się o wiele bardziej

pociągająca niż pisanie dla „Atomu”.

Ponieważ jest piątek i Michael poszedł do baru przynieść mi dokładkę sałatki z fasolą,

a Lilly zajęła się czymś innym, Tina spytała mnie, co zamierzam zrobić w sprawie Michaela i

zaproszenia na bal maturalny.

- A co ja MOGĘ zrobić? - zajęczałam. - Po prostu muszę dalej siedzieć i czekać jak

Jane Eyre, kiedy pan Rochester zajmował się grą w bilard z Blanche Ingram i udawał, że nie

ma pojęcia o istnieniu Jane na tym świecie. Na co Tina odparła:

- Naprawdę uważam, że powinnaś coś powiedzieć. Może jutro wieczorem na imprezie

u ciebie?

Och, świetnie. W sumie nie mogłam się doczekać tej mojej imprezy - no, wiecie, poza

tą częścią, kiedy mama będzie zatrzymywać wszystkich przy drzwiach i opowiadać im o

niezwykle małej pojemności swojego pęcherza - ale teraz? Wielkie dzięki! Już to widzę: Tina

będzie   się   na   mnie   gapiła   przez   cały   wieczór,   chcąc,   żebym   zapytała   Michaela   o   bal

maturalny. Super. Rewelka.

Lilly właśnie podała mi ten ogromny plakat. Było na nim: LES HAUTES MANGER

JEST NIEAMERYKAŃSKIE!

Zwróciłam   Lilly   uwagę,   że   wszyscy   już   wiedzą,   że   Les   Hautes   Manger   nie   jest

amerykańskie. To francuska restauracja. Lilly odparowała:

-   Nawet   jeśli   właściciel   urodził   się   we   Francji,   to   jeszcze   nie   znaczy,   że   nie

obowiązują go prawa i społeczne zasady przestrzegane w naszym kraju.

Powiedziałam, że moim zdaniem prawem w naszym kraju jest możliwość zatrudniania

i zwalniania ludzi, jak się chce. No, wiecie, w pewnych granicach.

- Po czyjej stronie ty jesteś, Mia? - zapytała mnie Lilly. Powiedziałam:

- Po twojej, oczywiście. To znaczy po stronie Jangbu.

Ale czy Lilly nie rozumie, że mam o wiele za dużo własnych problemów, żeby brać

sobie jeszcze na głowę problemy bezrobotnego kelnera? No bo zamartwiam się wakacjami,

nie wspominając już o stopniu z algebry, a poza tym mam na utrzymaniu afrykańską sierotkę.

background image

I naprawdę nie sądzę, żeby można było ode mnie oczekiwać, że pomogę Jangbu odzyskać

pracę, skoro nie mogę nawet zmusić własnego chłopaka, żeby mnie zaprosił na swój bal

maturalny.

Oddałam Lilly plakat, wyjaśniając, że nie będę mogła pójść na akcję protestacyjną po

szkole, bo mam lekcję etykiety dworskiej. Lilly oskarżyła mnie, że bardziej przejmuję się

sobą niż trojgiem głodujących dzieci Jangbu. Zapytałam, skąd pewność, że Jangbu w ogóle

ma dzieci, skoro, o ile wiem, nie było o tym mowy w żadnym z artykułów na temat zajścia, a

Lilly jeszcze nie udało się z nim skontaktować. Ale ona powiedziała, że mówi to w sensie

metaforycznym, nie dosłownie.

Bardzo się przejmuję Jangbu i jego metaforycznymi dziećmi, naprawdę. Ale tam, w

świecie, panują prawa buszu, a ja akurat w tej chwili mam własne problemy. Jestem prawie

zupełnie pewna, że Jangbu by to zrozumiał.

Powiedziałam jednak Lilly, że spróbuję namówić Grandmére, żeby porozmawiała z

właścicielem   Les   Hautes   Manger   i   wstawiła   się   za   Jangbu.   Chyba   przynajmniej   tyle

mogłabym zrobić, biorąc pod uwagę, że to moje istnienie na tej planecie jest powodem, dla

którego nieszczęsny Jangbu został bez środków do życia.

PRACA DOMOWA

Algebra: A bo ja wiem?

Angielski: A kogo to obchodzi?

Biologia: Dajcie mi spokój

Zdrowie i przepisy bezpieczeństwa: No, nie!

RZ: I co jeszcze?

Francuski: Coś

Historia cywilizacji: Coś innego

Piątek, 2 maja, 

w limuzynie w drodze od 

Grandmére 

do domu

Grandmére postanowiła zachowywać się tak, jakby wczoraj wieczorem nic się nie

stało. Jakby nie zabrała swojego pudla na moją urodzinową kolację i nie doprowadziła do

zwolnienia z pracy niewinnego młodszego kelnera. Jakby jej twarz nie patrzyła z pierwszych

stron wszystkich gazet na Manhattanie, pomijając „Timesa”. Rozwodziła się za to nad tym, że

w Japonii uważa się za karygodny brak wychowania, jeśli ktoś wtyka pałeczki na sztorc w

miseczkę ryżu. Jak się okazuje, kiedy to robisz, okazujesz brak szacunku duchom zmarłych

background image

przodków czy coś takiego.

Nieważne. Jakbym się w najbliższej przyszłości wybierała do Japonii. Halo? Widać

jak na dłoni, że nie wybieram się nawet na BAL MATURALNY.

-   Grandmére   -   powiedziałam,   kiedy   nie   mogłam   już   tego   dłużej   znieść.   -

Porozmawiamy na temat wczorajszego wieczoru, czy masz zamiar po prostu udawać, że nic

się nie stało?

Grandmére zrobiła minę niewiniątka.

- Przepraszam cię, Amelio, ale nie mam pojęcia, o czym mówisz.

- Wczoraj wieczorem - powtórzyłam. - Na mojej urodzinowej kolacji. W Les Hautes

Manger. Kazałaś zwolnić młodszego kelnera. Jest o tym we wszystkich porannych gazetach.

- Ach, to. - Grandmére niewinnie zamieszała swojego sidecara.

- A więc? - spytałam. - Co masz zamiar zrobić w tej sprawie?

- Zrobić? - Grandmére miała szczerze zaskoczoną minę. - Ależ nic. Co tu jest do

zrobienia?

Właściwie   mogłam   się   tego   spodziewać.   Grandmére,   kiedy   chce,   koncentruje   się

wyłącznie na sobie.

- Grandmére, przez ciebie człowiek stracił pracę! - zawołałam. - Musisz coś zrobić!

On będzie głodował.

Grandmére spojrzała w sufit.

- Doby Boże, Amelio. Już ci załatwiłam sierotkę. Chcesz powiedzieć, że chcesz też

adoptować młodszego kelnera?

- Nie. Ale to nie wina Jangbu, że wylał na ciebie zupę. To przez twojego psa.

Grandmére zasłoniła uszka Rommla.

- Nie tak głośno - powiedziała. - On jest bardzo wrażliwy. Weterynarz twierdzi...

- Nic mnie nie obchodzi, co twierdzi weterynarz! - wrzasnęłam. - Grandmére, musisz

coś zrobić! Moi przyjaciele są w tej właśnie chwili pod restauracją i organizują pikietę!

Dla podkreślenia dramatyzmu sytuacji włączyłam telewizor. Nie spodziewałam się, że

będzie tam cokolwiek na temat protestu Lilly. Spodziewałam się, że powiedzą najwyżej coś o

korkach,   objazdach   i   o   tłumach   gapiów   blokujących   ruch.   Lilly   robiła   z   siebie   niezłe

widowisko.

Możecie   zatem   wyobrazić   sobie   moje   zdziwienie,   kiedy   reporter   zaczął   opisywać

„demonstrację   przed   Les   Hautes   Manger,   modną   czterogwiazdkową   restauracją   na

Pięćdziesiątej   Siódmej   ulicy”,   a   potem   pokazali   Lilly   maszerującą   w   kółko   z   wielkim

plakatem,   na   którym   widniał   napis:  WINA   DYREKCJI   LES   HAUTES   MANGER.

background image

Największą niespodzianką nie była duża liczba uczniów Liceum imienia Alberta Einsteina,

których Lilly namówiła do współudziału w pikiecie. To znaczy, spodziewałam się zobaczyć

tam Borysa i nie zdziwiłam się, widząc tam też Klub Socjalistów LiAE, bo oni pojawiają się

na każdym proteście, jaki się trafi.

Nie,   największym   szokiem   było   to,   że   tuż   obok   Lilly   i   innych   uczniów   LiAE

maszerowało sporo ludzi, których nigdy przedtem nie widziałam.

Reporter wkrótce wyjaśnił, skąd się wzięli.

-   Młodsi   kelnerzy   z   całego   miasta   zebrali   się   tu,   przed   wejściem   do   Les   Hautes

Manger,   żeby   zademonstrować   swoją   solidarność   z   Jangbu   Panasa,   który  został   wczoraj

wieczorem  zwolniony  z   pracy  w  Les   Hautes   Manger   po   incydencie   z   udziałem   księżnej

wdowy z Genowii.

Jednak   mimo   tego   wszystkiego   Grandmére   nadal   była   kompletnie   niewzruszona.

Przyjrzała się tylko tej scenie i cmoknęła językiem.

- W niebieskim - zauważyła - nie jest Lilly specjalnie do twarzy, nieprawdaż?

Nie mam pojęcia, co zrobić z tą kobietą. Ona jest kompletnie NIEMOŻLIWA.

Piątek, 2 maja, poddasze

Można by oczekiwać, że pod własnym dachem znajdę trochę spokoju i ciszy. Ale nie,

wracam do domu i zastaję mamę i pana G. w samym środku karczemnej awantury. Zazwyczaj

kłócą się o to, że mama chce rodzić w domu z pomocą położnej, a pan G. chce, żeby rodziła

w szpitalu pod opieką personelu kliniki Mayo.

Ale tym razem chodziło o to, że mama chce nazwać dziecko Simone, jeśli to będzie

dziewczynka, po Simone de Beauvoir, a Sartre, jeśli to będzie chłopiec, po - no cóż, po

facecie imieniem Sartre, jak sądzę.

Ale pan G. chce nazwać dziecko Rosę, jeśli to będzie dziewczynka, po swojej babce,

albo Rocky, jeśli to będzie chłopiec, po... No cóż, najwyraźniej na cześć Sylvestra Stallone.

Co, no wiecie, nie jest wcale taką katastrofą, jeśli się widziało film Rocky, bo Rocky był

bardzo miły i w ogóle...

Ale mama mówi, że po jej trupie jej syn - jeśli będzie miała syna - zostanie nazwany

po bokserze analfabecie.

I tak, jeśli chcecie znać moje zdanie, Rocky to o wiele lepsze imię dla chłopca niż

ostatnie,   na   jakie   wpadli:   Granger.   Dzięki   Bogu,   poszłam   i   sprawdziłam   GRANGER   w

książce   z   imionami   dla   dzieci.   I   kiedy   powiedziałam,   że   Granger   w   średniowiecznej

francuszczyźnie znaczyło „kmieć”, totalnie się uspokoili z tym imieniem. No bo kto chciałby

background image

nazwać dziecko „Kmieć”?

Amelia nic nie znaczy po francusku. Mówi się, że pochodzi od Emily albo Emmeline,

co  znaczy  „pracowita”  w  staroniemieckim.  Imię  Michael,  które  pochodzi  z  hebrajskiego,

znaczy „ten, który przypomina Pana”. No więc widzicie, że razem tworzymy bardzo fajną

parę, bo jesteśmy pracowici i przypominamy Pana.

Ale kłótnia nie skończyła się na tej całej sprawie Sartre - kontra - Rocky. O, nie.

Mama chce jutro jechać do BJ's Wholesale Club, żeby zrobić zakupy na moją imprezę, ale

pan G. obawia się, że terroryści mogliby wysadzić w powietrze Holland Tunnel i wtedy oni

utkwią w nim w środku, jak Sylvester Stallone w Tunelu, a wtedy mama mogłaby zacząć

przedwcześnie rodzić i dziecko przyszłoby na świat, kiedy dokoła przelewałyby się wody

rzeki Hudson.

Pan   G.   chce   iść   po   prostu   do   Paper   House   na   Broadwayu   i   kupić   papierowe

urodzinowe talerze i kubki z królową Amidalą.

Halo? Czy oni na pewno wiedzą, że mam już piętnaście lat - nie miesięcy - i że

znakomicie rozumiem wszystko, co oni do siebie mówią?

Nieważne. Założyłam na uszy słuchawki i włączyłam komputer w nadziei, że znajdę

trochę oddechu od tych podniesionych głosów, ale nie mam szczęścia. Lilly ledwie co zdążyła

wrócić do domu z tego swojego protestu, ale już jej się udało rozesłać maila do wszystkich

ludzi ze szkoły:

W

OMYN

R

ULE

:   UWAGA   WSZYSCY   UCZNIOWIE   LICEUM   IMIENIA   ALBERTA

EINSTEINA:

Wasza   pomoc   i   wsparcie   dla   Stowarzyszenia   Uczniów   Przeciwko

Zwolnieniu   z   Pracy   Jangbu   Panasy   (SUPZPJP)   są   szalenie   potrzebne.

Dołączcie do nas jutro (sobota, 3 maja) w południe i weźcie udział w
manifestacji w Central Parku, a potem w marszu protestacyjnym wzdłuż

Piątej Alei aż do drzwi Les Hautes Manger na Pięćdziesiątej Siódmej
ulicy.   Okażcie   swoje   niezadowolenie   z   tego,   jak   restauratorzy   z

Nowego   Jorku   traktują   swoich   pracowników!   Nie   słuchajcie   ludzi,
którzy wmawiają wam, że nasze pokolenie to pokolenie materialistów!

Niech usłyszą wasz głos!

Lilly Moscovitz, Przewodnicząca

SUPZPJP

Halo? Nie wiedziałam, że należę do pokolenia materialistów. Jak to w ogóle możliwe?

background image

Ją prawie nic nie posiadam. Poza komórką. A i to w zasadzie dopiero od wczoraj.

Była jeszcze jedna wiadomość od Lilly. Brzmiała tak:

W

OMYN

R

ULE

: Mia, brakowało nam Ciebie dzisiaj na wiecu. Szkoda, że

nie przyszłaś, to było NIEWIARYGODNE! Do naszego pokojowego protestu

dołączyli   młodsi   kelnerzy   z   różnych   dzielnic,   nawet   z   Chinatown,
chociaż to drugi koniec miasta. Panowało takie poczucie solidarności

i serdeczności! A co najlepsze, nigdy nie zgadniesz, kto przyszedł -
sam Jangbu Panasa! Przyszedł do Les Hautes Manger po swoje ostatnie

pobory.   Ale   się   zdziwił,   kiedy   zobaczył   nas   wszystkich,
demonstrujących w jego obronie! Najpierw był bardzo nieśmiały i nie

chciał ze mną rozmawiać. Ale poinformowałam go, że chociaż może się
i wychowałam w burżuazyjnym domu, a moi rodzice są przedstawicielami

inteligencji, ale w sercu tak samo jak on należę do klasy pracującej
i obchodzi mnie tylko najlepiej pojęty interes zwykłego człowieka.

Jangbu   przyjdzie   jutro   na   marsz!   Ty   też   powinnaś   przyjść,   będzie
niesamowicie!!!!!!!!

Lilly
PS   Nie   powiedziałaś   mi,   że   Jangbu   ma   tylko   osiemnaście   lat.

Wiedziałaś,   że   on   jest   Tybetańczykiem?   Poważnie.   Tam,   w   swoim
rodzinnym kraju, już skończył szkołę średnią. Przyjechał tu szukać

lepszego   życia,   bo   handel   artykułami   rolnymi   w   Tybecie   zamarł
wskutek   działań   polityków   z   chińskich   sił   okupacyjnych,   a   jedyne

zajęcie poza rolnictwem, jakie może znaleźć młody Szerpa, to praca
tragarza i przewodnika wypraw wysokogórskich. Ale Jangbu mówi, że ma

lęk wysokości.

PPS   Nie   powiedziałaś   mi   też,   że   on   jest   taki   i   SEKSOWNY!!!!

Wygląda jak połączenie Jackie Chana i Enrique Iglesiasa. Tylko bez
pieprzyka na policzku.

To naprawdę trochę meczące, kiedy twoja najlepsza przyjaciółka i twój chłopak są

geniuszami. Przysięgam, ledwie za nimi nadążam. Ich umysłowa gimnastyka zupełnie mnie

przerasta.

Na   szczęście   był   jeszcze   mail   od   Tiny,   której   możliwości   intelektualne   znacznie

bardziej przypominają moje własne:

background image

I

LUVROMANCE

:   Mia,   zastanawiałam   się   nad   tym   i   zdecydowałam,   że

najlepszy   dla   Ciebie   moment,   żeby   zapytać   Michaela,   czy   ma   zamiar

zaprosić   Cię   na   swój   bal   maturalny,   przypadnie   dokładnie   jutro,   w
czasie   Twojej   imprezy.   Moim   zdaniem   powinnaś   zorganizować   grę   w

siedem minut w niebie (Twoja mama się nie sprzeciwi, prawda? No bo
jej i pana G. NIE BĘDZIE tam fizycznie, prawda?), a kiedy znajdziesz

się w szafie z Michaelem, a on zacznie się rozgrzewać i głupieć z
podniecenia, powinnaś wystąpić z tym pytaniem. Wierz mi, chłopak nie

potrafi Ci niczego odmówić w takiej sytuacji. A przynajmniej tak mi
mówiono.

Tina

Jezu, co się dzieje z moimi przyjaciółkami? Zupełnie jakby żyły w innym świecie niż

ja. Siedem minut w niebie? Ja chcę mieć MIŁĄ imprezę, z colą i cheetos, i może z tańcami,

jeśli   uda   mi   się   namówić   pana   G.,   żeby   przesunął   tapczan   z   japońskim   materacem.

ZUPEŁNIE   nie   mam   ochoty   na   imprezę,   gdzie   ludzie   zamykają   się   w   szafie,   żeby   się

całować. Jeśli miałabym ochotę całować się z moim chłopakiem, zrobię to w prywatności

własnego pokoju... Tyle że, oczywiście, nie wolno mi przyjmować Michaela, kiedy nikogo

innego nie ma w domu, a kiedy on przychodzi, muszę zawsze zostawiać drzwi do mojej

sypialni   otwarte   przynajmniej   na   dziesięć   centymetrów.   (Dzięki,   panie   G.   To   naprawdę

totalny obciach, mieć ojczyma, który jest nauczycielem w szkole średniej. No bo kto jest

lepiej przygotowany do zepsucia nastolatkowi każdej frajdy niż szkolny nauczyciel?).

Ale przysięgam, już sama nie wiem, kto przyprawia mnie o większy ból głowy, moja

babka czy moje przyjaciółki.

Przynajmniej Michael przysłał mi miły liścik:

L

INUX

R

ULEZ

:   Dzisiaj   na   rozwoju   zainteresowań   byłaś   jakaś,   taka

przyciszona. Wszystko w porządku?

Dzięki Bogu, że chociaż na mojego chłopaka i jego wsparcie mogę zawsze liczyć.

Poza tym, oczywiście, że zaniedbuje zaprosić mnie na swój bal maturalny.

Zdecydowałam   się   zignorować   maile   Lilly   i   Tiny,   ale   odpisałam   Michaelowi.

Usiłowałam zastosować nieco tej subtelności, o której wspominała mi niedawno Grandmére.

Nie powiem, żebym w chwili obecnej miała dobre zdanie o Grandmére, o nie! Muszę jednak

przyznać, że miała w życiu o wielu więcej chłopaków niż ja.

background image

G

R

L

OUIE

:  Hej!   Wszystko   w   porządku.   Dzięki,   że   spytałeś.   Po

prostu nie mogę się ostatnio pozbyć poczucia, że jest coś, o czym

zapomniałam. I nie mogę się zorientować, co to takiego. Ale to chyba
ma coś wspólnego z obecną porą roku, tak mi się wydaje...

Proszę!   Idealnie!   Subtelne,   ale   zrozumiałe.  A  Michael,   jako   geniusz,   z   pewnością

zdoła odczytać aluzję. A przynajmniej tak mi się wydawało, póki nie odpisał...

Co zrobił od razu, bo chyba tak jak i ja siedział w sieci.

L

INUX

R

ULEZ

:  No   cóż,   sądząc   po   tej   troi,   którą   dostałaś   z

dzisiejszego   testu,   powiedziałbym,   że   zapomniałaś   wszystkiego,   co

powtarzaliśmy z algebry przez ostatnie kilka tygodni. Jeśli chcesz,
przyjdę   do   Ciebie   w   niedzielę   i   pomogę   Ci   z   pracą   domową   na

poniedziałek.

Michael

O mój Boże! Czy jakakolwiek dziewczyna miała kiedyś mniej przytomnego chłopaka?

No   może   poza   Lilly.   Chociaż   moim   zdaniem,   nawet   Borys   Pelkowski   przejrzałby   mój

niewinny podstęp. 

Jestem taka przygnębiona, że się chyba położę do łóżka. W telewizji leci maraton

Farscape, ale nie jestem w nastroju do oglądania przygód innych ludzi w kosmosie. Moje

własne wystarczająco mnie przygnębiają.

Sobota, 3 maja,

DZIEŃ WIELKIEJ IMPREZY

Mama zajrzała do mojego pokoju z samego rana i spytała, czy chcę iść z nią i panem

G. po zakupy na imprezę. Zazwyczaj uwielbiam BJ's, bo to wielki sklep z masą rzeczy i

darmowymi   koreczkami   z   sera,   i   popcornem,   i   wszystkim.   Nie   wspominając   o   sklepie

monopolowym dla zmotoryzowanych, do którego pan G. lubi wpadać w drodze powrotnej,

gdzie otwierają twój bagażnik i ładują do niego zgrzewki coli, a ty nawet nie musisz wysiadać

z samochodu.

Ale   dzisiaj,   z   jakiegoś   powodu,   miałam   zbyt   głęboką   depresję   nawet   na   sklep

monopolowy dla zmotoryzowanych. Więc zostałam pod kołdrą i zapytałam mamę słabym

głosem, czy nie pojechałaby sama. Powiedziałam, że boli mnie gardło i chyba powinnam

background image

poleżeć w łóżku, żebym potem miała siłę na imprezę.

Nie sądzę, żeby mama w ogóle nabrała się na tę udawaną chorobę, ale nic mi nie

powiedziała. Stwierdziła tylko:

- Jak chcesz.

I wyszła z panem G. Co, biorąc pod uwagę jej ostatnie humory, oznacza, że mi się

właściwie upiekło.

Nie wiem, co się ze mną dzieje. Jestem takim nieudacznikiem. No bo sami zobaczcie,

ile ja mam problemów. Chcę iść na bal maturalny mojego chłopaka, tyle że on mnie nie

zaprosił,   a   ja   się   za   bardzo   boję,   że   on   pomyśli,   że   nim   komenderuję,   żeby   to   z   nim

przedyskutować.   Nie   chcę   spędzić   wakacji   w   Genowii,   ale   podpisałam   ten   obrzydliwy

kontrakt i teraz chyba się nie zdołam wykręcić.

Moja najlepsza przyjaciółka usiłuje zrobić tyle dobrego dla ludzkości i tak dalej, a ja

nawet nie jestem w stanie wziąć w rękę tego plakatu, żeby ją wspomóc, mimo że osobą, której

ona   usiłuje  pomóc,   jest   ktoś,  czyim   troskom   w  zasadzie   sama   jestem  winna.  A  ja  znów

zaczynam mieć gorsze stopnie z algebry i nawet nic mnie to nie obchodzi.

Naprawdę, z całym tym ciężarem na barkach, czy ja mam inny wybór, niż przełączyć

telewizor na Lifetime, kanał filmowy dla kobiet? Może jeśli obejrzę sobie jakieś filmy o

prawdziwym  życiu  kobiet,  które uporały się z jakimiś niewiarygodnymi  przeciwnościami

losu, uda mi się znaleźć odwagę, żeby pokonać własne.

Hej, to nie jest niemożliwe.

Sobota, 3 maja, 19.30,

na pół godziny przed rozpoczęciem mojej imprezy

Nie sądzę, żeby przełączenie się na Lifetime, kanał filmowy dla kobiet było takim

świetnym pomysłem. W rezultacie poczułam tylko, że kompletnie nie dorastam do sytuacji.

Naprawdę, nie wiem, kto może oglądać takie filmy i nie popaść w kompleksy. Proszę oto

próbka tego, przez co przeszły te kobiety:

Porwanie samolotu - historia Uli Derickson

Lindsay Wagner z  Bionic Woman  ratuje wszystkich (oprócz jednego) pasażerów

rejsu 847. Historia oparta na faktach, zdarzyło się to w połowie lat osiemdziesiątych.

W   filmie   Uli   przekonuje   porywaczy,   żeby   darowali   życie   pasażerom,   śpiewając

wzruszającą folkową pieśń, wskutek czego porywaczom łzy napływają do oczu.

Niestety, nie znam żadnych pieśni folkowych, a te, które znam - takie jak Bifa Nakeda

I   Love   Myself   Tonight  (u   -   uuu)   -   chyba   nikogo   by  nie   ukoiły,   a   zwłaszcza   porywaczy

background image

samolotów.

Porwanie Kari Swenson

Też prawdziwe. Kari, dwuboistka, zawodniczka olimpijska, zostaje porwana przez

bandę prostaków, którzy chcą się z nią ożenić. Uh! Jakby sam pobyt na kempingu nie

był wystarczająco wstrętny. Wyobraźcie sobie kemping w towarzystwie ludzi, którzy

się nigdy nie kąpią. Ale Kari (w filmie gra ją Tracy Pollan, żona Michaela J. Foksa)

ucieka i udaje jej się zdobyć złoty medal, a banda prostaków trafia do więzienia, gdzie

muszą się co dzień golić i szorować zęby.

Ale ja nie uprawiam dwuboju. Nie jestem w ogóle sportowcem. Gdyby porwali mnie

tacy ludzie, pewnie po prostu bym płakała, póki by mnie nie wypuścili z obrzydzenia.

Wołanie o pomoc: historia Tracey Thurman

Kobieta zostaje brutalnie zaatakowana przez swojego męża na oczach policjantów, a

potem zaskarża policję za nieudzielenie jej pomocy i wygrywa sprawę, zdobywając punkt dla

wszystkich ofiar przemocy domowej.

Ale ja mam ochroniarza. Jeśli ktokolwiek spróbuje na mnie napaść, Lars zastrzeli go

ze swojej spluwy.

Nagła groza: Porwanie szkolnego autobusu nr 17

Maria Conchita Alonso, świeżo po roli Amber w Uciekinierze, gra Martę Caldwell,

prowadzącą autobus szkoły specjalnej. Autobus zostaje porwany przez faceta, który

wściekł się o coś na urząd skarbowy. Dzielna Marta tak długo zwodzi porywacza

swoim spokojem i łagodnością, aż zjawia się oficer oddziału specjalnego policji i

strzela facetowi prosto w głowę przez szybę jadącego autobusu. Happy end wśród

wrzasków   przerażonych   dzieci   specjalnej   troski,   obryzganych   krwią   i   mózgiem

porywacza.

Ale ja do szkoły jeżdżę limuzyną, więc słabe szanse, że coś takiego mi się przytrafi.

Przemilczane zbrodnie

Również autentyczna historia. Dentysta, przy okazji leczenia kanałowego, uprawia

seks ze swoją pacjentką pogrążoną w narkozie. Potem bezczelnie twierdzi, że miał z

nią romans i że ona wymyśliła sobie ten gwałt, żeby mąż się na nią nie wściekł za

niespodziewanego   potomka...   Aż   do   momentu,   kiedy   funkcjonariuszka   policji

przebiera się za pacjentkę, a gliniarze korzystają z kamery ukrytej w szmince, żeby

background image

przyłapać dentystę na zdejmowaniu z niej bluzki!

Ale   to   mi   się   nigdy  nie   zdarzy,   bo   nie   mam   w  okolicy  klatki   piersiowej   nic,   co

mogłoby zainteresować choćby psychopatycznego dentystę.

Lot 243

Connie   Sellecca   gra   pierwszego   oficera   Mimi   Tompkins,   której   udaje   się

wylądować poważnie uszkodzonym samolotem rejsowym 243 (w połowie lotu odpadł

dach kabiny wskutek zmęczenia materiału). Nie jest zresztą jedyną dzielną osobą z

załogi.   Pewna   stewardesa   wciąż   sprawdza,   jak   się   mają   pasażerowie   w   przedniej

części kabiny (też bez dachu) i cały czas powtarza, że wszystko się dobrze skończy,

nie zważając na całą masę strzępów wykładziny sterczących tym nieszczęśnikom z

głów.

Nigdy by mi się nie udało posadzić maszyny ani wmawiać ludziom z ciężkimi ranami

głowy, że nic im nie będzie, bo za mocno bym rzygała ze strachu.

Poważnie, nie wiem, jak od kogokolwiek można oczekiwać, że wyskoczy z łóżka po

obejrzeniu takiego filmu i poczuje się dobrze z sobą samym.

Co gorsza, udało mi się załapać na parę minut Cudownych zwierząt i byłam zmuszona

uznać, że z punktu widzenia inteligencji Gruby Louie jest gdzieś tak na samym dole drabiny.

No bo w Cudownych zwierzętach pokazywali osła, który uratował swojego właściciela przed

dzikimi   psami,   papużkę,   która   uratowała   swoich   właścicieli   przed   pożarem,   i   psa,   który

uratował swoją panią przed śpiączką hipoglikemiczną, delikatnie nią potrząsając, póki nie

zjadła paru dropsów, i kota, który zorientowawszy się, że jego pan stracił przytomność, usiadł

na   klawiszu   telefonu,   automatycznie   wybierając   numer   pogotowia,   i   miauczał,   póki   nie

nadjechała pomoc.

Przykro   mi,   ale   Gruby   Louie   nie   poradziłby   sobie   z   dzikimi   psami,   w   pożarze

najprawdopodobniej   by   zginął,   nie   odróżniłby   dropsa   od   dziury   w   ścianie   i   nie   miałby

pojęcia, że trzeba wcisnąć klawisz z numerem pogotowia, gdybym straciła przytomność. W

gruncie  rzeczy,  gdybym   straciła  przytomność,   Gruby  Louie  siedziałby  tylko   pewnie  przy

swojej miseczce i płakał, póki Ronnie z mieszkania obok nie dostałaby wreszcie szału i nie

poprosiła dozorcy, żeby ją wpuścił do środka, żeby mogła przyciszyć tego kota.

Nawet mój kot jest nieudacznikiem.

Co gorsza, mama i pan G. świetnie się beze mnie bawili w BJ's. No, może poza tym

momentem, kiedy mama totalnie musiała pójść do łazienki, ale że tkwili właśnie w połowie

background image

Holland Tunnel, musiała przeczekać, aż dojechali do pierwszej stacji Shella po drugiej stronie

tunelu, a kiedy pobiegła do łazienki, okazało się, że jest zamknięta i mama omal nie wyrwała

ręki ze stawu pracownikowi stacji, kiedy odbierała od niego klucz.

Za to znaleźli całe tony różnych rzeczy z królową Amidalą, włącznie z majteczkami

(dla mnie, nie dla gości, oczywiście). Mama wsunęła głowę do mojego pokoju, kiedy wrócili,

żeby pokazać mi sześciopak z majtkami z królową Amidalą, ale ja po prostu nie mogłam

wykrzesać z siebie żadnego entuzjazmu, chociaż się starałam.

Może mam PMS.

Albo   może   ciężar   mojej   świeżo   odkrytej   kobiecości,   zważywszy,   że   mam   już

piętnaście lat, doskwiera mi po prostu za bardzo.

A naprawdę powinnam być szczęśliwa, bo pan G. rozwiesił na całym poddaszu te

chorągiewki   z   królową   Amidalą,   do   rur   biegnących   pod   sufitem   przymocował   białe

choinkowe światełka, a popiersiu Elvisa założył maskę z królową Amidalą. Obiecał nawet, że

nie będzie bębnił na perkusji w rytm muzyki (starannie dobranego miksa, którego zrobiliśmy

z Michaelem - zawiera wszystkie moje ulubione utwory Destiny's Child i Bree Sharp, mimo

że Michael ich nie znosi).

CO SIĘ ZE MNĄ DZIEJE???? Czy to wszystko tylko dlatego, że mój chłopak jeszcze

mnie nie zaprosił na bal maturalny? I dlaczego ja się w ogóle przejmuję? Dlaczego nie mogę

być szczęśliwa i cieszyć się z tego, co już mam?

DLACZEGO   NIE   MOGĘ   BYĆ   PO   PROSTU   ZADOWOLONA,   ŻE   MAM

CHŁOPAKA I NA TYM POPRZESTAĆ?

Ta impreza to fatalny pomysł. Nie jestem w nastroju na imprezę. Co ja sobie w ogóle

wyobrażałam,   organizując   imprezę?   JESTEM   NIEPOPULARNĄ   KSIĘŻNICZKĄ

DZIWADŁEM!!!!   NIEPOPULARNE   KSIĘŻNICZKI   DZIWADŁA   NIE   POWINNY

URZĄDZAĆ   IMPREZ!!!!!   NAWET   DLA   SWOICH   NIEPOPULARNYCH,

DZIWACZNYCH PRZYJACIÓŁ!!!!!!!!!

Nikt nie przyjdzie. Nikt nie przyjdzie i skończy się na tym, że będę tu siedziała przez

cały wieczór pod migoczącymi światełkami choinkowymi, głupimi chorągiewkami z królową

Amidalą, z cheetos i colą, i miksem Michaela ZUPEŁNIE SAMA.

Och,   Boże,   właśnie   zadzwonił   domofon.   Ktoś   tu   idzie.   Proszę,   Boże,   daj   mi   siłę

przetrwać ten wieczór. Daj mi siłę Uli, Kari, Tracey, Marty, tej pacjentki dentystycznej, Mimi

i tej stewardesy. To wszystko, o co Cię proszę. Dziękuję.

Niedziela, 4 maja, 2.00

background image

No cóż. Po wszystkim. Skończyło się. Moje życie się skończyło.

Chciałabym   podziękować   wszystkim,   którzy   byli   przy   mnie   w   tych   trudnych

chwilach:   matce,   zanim   zmieniła   się   w   dziewięćdziesięciokilogramową   masę   drżących

hormonów z rozwalonym pęcherzem, panu G. za to, że usiłował podratować moją średnią

ocen i Grubemu Louiemu za to, że jest, no cóż, Grubym Louiem, nawet jeśli jest kompletnie

bezużyteczny w porównaniu ze zwierzętami z Cudownych zwierząt.

Ale nikomu więcej. Bo wszyscy inni moi znajomi są najwyraźniej częścią jakiegoś

piekielnego spisku, który ma mnie doprowadzić do szaleństwa, tak jak Berthę Rochester.

Weźcie na przykład Tinę. Tinę, która pojawia się na mojej imprezie, łapie mnie za

ramię i zaciąga do mojego pokoju, gdzie wszyscy mają zostawiać kurtki, i mówi mi:

- Ling Su i ja wszystko już zaplanowałyśmy. Ling Su zagada twoją mamę i pana G., a

wtedy ja zapowiem grę w siedem minut w niebie. Kiedy przyjdzie twoja kolej, wejdziesz do

szafy z Michaelem i zaczniesz się z nim całować, a kiedy dojdziecie do szczytu uniesienia,

zapytasz go o bal maturalny.

- Tina! - Naprawdę się rozzłościłam. I to nie tylko dlatego, że moim zdaniem jej plan

był naprawdę słaby. Nie, wściekłam się, bo Tina miała na sobie brokat do ciała. Naprawdę!

Rozsmarowała go sobie po całych obojczykach. Jak to się dzieje, że ja nawet nie umiem

znaleźć w sklepie brokatu do ciała? A gdybym znalazła, czy miałabym dość odwagi, żeby go

sobie rozsmarować po obojczykach? Nie. Bo jestem beznadziejnie nudna. - Nie będziemy

grać w siedem minut w niebie na mojej imprezie - poinformowałam ją.

Tina miała zrozpaczoną minę.

- Dlaczego nie?

- Bo to impreza dla dziwadeł! Mój Boże, Tina! My jesteśmy dziwadłami. Nie gramy w

siedem   minut   w   niebie.  To   ludzie   tacy  jak   Lana   i   Josh   grają   w  takie   rzeczy  na   swoich

imprezach. Na imprezach dla dziwadeł gra się w takie gry jak łyżeczki albo może lewitacja.

Ale nie w gry z całowaniem!

Ale Tina totalnie się upierała, że dziwadła TEŻ grają w gry z całowaniem.

- Bo gdyby tego nie robili - zaznaczyła - to skąd twoim zdaniem brałyby się potem

małe dziwadełka?

Zasugerowałam jej, że małe dziwadełka robi się na osobności w domach dziwadeł,

które są już po ślubie, ale Tina w ogóle mnie już nie słuchała. Wpadła do salonu przywitać

Borysa, który, jak się okazało, przyjechał pół godziny wcześniej, ale ponieważ nie chciał być

pierwszą osobą na imprezie, przestał pół godziny w holu na dole, czytając wszystkie ulotki od

dostawców chińszczyzny wsunięte pod drzwi.

background image

- Gdzie Lilly? - zapytałam Borysa, bo myślałam, że przyjdą razem, skoro ze sobą

chodzą i tak dalej.

Ale Borys powiedział, że nie widział Lilly od czasu marszu pod Les Hautes Manger

dziś po południu.

- Była na czele grupy - wyjaśnił mi, stojąc obok stołu z przekąskami (na co dzień

naszym   stole   jadalnym)   i   wpychając   sobie   cheetos   do   ust.   Zadziwiająca   ilość

pomarańczowych okruszków utkwiła między drucikami jego aparaciku. Obserwowałam to z

dziwną  fascynacją  połączoną  z  totalnym   obrzydzeniem.  - No  wiesz,  szła  z  megafonem  i

wznosiła okrzyki. Wtedy widziałem ją po raz ostatni. Zgłodniałem i poszedłem na hot doga, i

zanim się zorientowałem, wszyscy pomaszerowali naprzód beze mnie.

Powiedziałam   Borysowi,   że   na   tym   właśnie   polegają   marsze...   Że   ludzie   mają

maszerować, a nie czekać na znajomych, którzy skoczyli na hot doga. Borys chyba się trochę

zdziwił na tę wiadomość, co w sumie nie jest takie niezwykłe, bo on pochodzi z Rosji, gdzie

marsze wszelkiego typu od wielu lat były zabronione, z wyjątkiem pochodów ku czci Lenina.

W każdym razie, Michael pojawił się zaraz potem z miksem do odtwarzacza CD.

Zastanawiałam się, czy nie pozwolić jego kapeli zagrać na mojej imprezie, skoro oni zawsze

szukają jakiejś okazji do występu, ale pan G. powiedział, że wykluczone, bo i tak ma już dość

narażania się naszemu sąsiadowi z dołu, Verlowi, samą swoją grą na perkusji. Cała kapela

mogłaby Verla doprowadzić do ostateczności. Verl kładzie się spać codziennie dokładnie o

dziewiątej   wieczorem,   żeby   móc   od   wczesnego   ranka   obserwować   naszych   sąsiadów   po

drugiej stronie ulicy, bo wierzy, że są istotami z kosmosu zesłanymi na naszą planetę po to,

żeby nas obserwować i przekazywać raporty do statku matki, szykując się do ewentualnego

zbrojnego   konfliktu   międzygalaktycznego.   Ludzie   po   drugiej   stronie   ulicy   wcale   nie

wyglądają jak istoty z kosmosu, moim zdaniem, ale SĄ Niemcami, więc to zrozumiałe, że

Verl mógł się pomylić.

Michael,   jak   zwykle,   wyglądał   niesamowicie   seksownie.   DLACZEGO   za   każdym

razem, kiedy go widzę, musi być taki przystojny? Można by pomyśleć, że przyzwyczaję się

do jego wyglądu, skoro teraz widzę go praktycznie codziennie... A czasem nawet dwa razy

dziennie.

Ale za każdym, każdziutkim razem, kiedy go widzę, serce wykonuje mi taki nagły

podskok. Jakby był prezentem, który za moment rozpakuję czy coś. Ta słabość, jaką mam do

niego, to wręcz choroba. Mówię wam, choroba.

W   każdym   razie   Michael   włączył   muzykę   i   reszta   gości   zaczęła   się   schodzić,   i

wszyscy robili masę zamieszania, i gadali o marszu i maratonie Farscape z poprzedniego

background image

wieczoru - wszyscy poza mną, bo ominęły mnie obydwie rzeczy. Zamiast gadać, biegałam w

kółko, odbierając kurtki (bo chociaż jest maj, na dworze było całkiem chłodno) i modliłam

się, żeby wszyscy dobrze się bawili i żeby nikt nie wyszedł za wcześnie albo żebym nie

usłyszała, jak moja mama opowiada każdemu chętnemu słuchaczowi o tym, jak niesamowicie

jej się skurczył pęcherz moczowy...

A wtedy zadzwonił dzwonek przy drzwiach i poszłam otworzyć, a tam stała Lilly w

objęciach ciemnowłosego chłopaka w skórzanej kurtce.

- Cześć! - powiedziała bardzo radosna i podekscytowana Lilly. - Wy się jeszcze chyba

nie znacie. Mia, to Jangbu. Jangbu, to księżniczka Amelia z Genowii. Albo Mia, jak na nią

mówimy.

Zaszokowana, gapiłam się na Jangbu. Nie dlatego, no wiecie, że Lilly przyprowadziła

go na moją imprezę, nie pytając mnie najpierw o zgodę. Ale dlatego, że - no cóż - Lilly

obejmowała go ramieniem w pasie. Praktycznie na nim wisiała, na litość boską. A jej chłopak,

Borys,   stał   tam,   w   pokoju   obok,   usiłując   nauczyć   się   od   Shameeki   kroku   zwanego

elektrycznym ślizgiem...

- Mia - powiedziała Lilly z rozzłoszczoną miną. - Nie, nie witaj się, broń Boże, daruj

sobie te uprzejmości...

Powiedziałam:

- Och, przepraszam. Cześć.

Jangbu   też   powiedział   „cześć”   i   uśmiechnął   się.   Mówiąc   prawdę,   Jangbu

RZECZYWIŚCIE był bardzo przystojny, dokładnie jak powiedziała Lilly. Znacznie bardziej

przystojny niż biedny Borys. No cóż, przyznaję to niechętnie, ale - kto nie jest? Jednak i tak

zawsze wydawało mi się, że Lilly lubi Borysa nie za wygląd. Borys to geniusz, a ja wiem z

własnego  doświadczenia,   też   się  z  jednym   spotykając,  wcale   nie  tak   łatwo   o  podobnych

geniuszy.

Na szczęście Lilly musiała puścić Jangbu, żeby mógł zdjąć swoją skórzaną kurtkę. No

i kiedy Borys wreszcie zobaczył, że Lilly przyszła i podszedł się przywitać, nie zauważył

niczego dziwnego. Zabrałam rzeczy Jangbu i Lilly i jak zamroczona poszłam do mojego

pokoju. Po drodze wpadłam na Michaela, który uśmiechnął się do mnie szeroko i spytał:

- Bawisz się już?

Pokręciłam tylko głową.

- Widziałeś to? - spytałam. - Twoją siostrę i Jangbu?

Michael zerknął w ich stronę.

- Nie. A co?

background image

- Nic - powiedziałam.

Nie chciałam, żeby Michael rzucił się na Lilly tak jak Colin Hanks, kiedy złapał swoją

młodszą siostrę Kirsten Dunst na całowaniu się z jego najlepszym przyjacielem w filmie

Sztuka rozstania. Bo chociaż Michael nigdy nie wykazywał jakiejś przesadnej opiekuńczości

wobec Lilly, zawsze tłumaczyłam to sobie faktem, że ona spotykała się tylko z Borysem, a

Borys to jeden z przyjaciół Michaela, a poza tym brzydko pachnie mu z ust. Człowiek nie

będzie się przecież przejmował, że jego młodsza siostra chodzi z genialnym skrzypkiem,

któremu brzydko pachnie z ust. Ale seksowny bezrobotny Szerpa... No to już zupełnie inna

sprawa.

I chociaż wcale tego po nim na pierwszy rzut oka nie widać, Michael ma bardzo

gorący   temperament.   Kiedyś   widziałam,   jak   spiorunował   wzrokiem   jakichś   robotników

budowlanych, którzy gwizdali na mnie i na Lilly na Szóstej Alei, kiedy wychodziłyśmy z

Charlie Mom's. Ostatnia rzecz, jakiej potrzebowałam na swojej imprezie, to bójka na pięści.

Ale Lilly udało się utrzymać ręce z dala od Jangbu przez następne pół godziny, w

czasie gdy ja usiłowałam wydobyć się z depresji i dołączyć do zabawy, zwłaszcza że wszyscy

zaczęli skakać wkoło, tańcząc makarenę, którą Michael dla żartu dołączył do zrobionej przez

siebie składanki.

Szkoda, że nie ma więcej tańców, które znają wszyscy, poza time warp i makareną.

Pamiętacie, jak w tym filmie Cala ona albo w Footloose wszyscy nagle zaczynają tańczyć ten

sam   taniec?   Byłoby   tak   luzacko,   gdyby   to   się   kiedyś   zdarzyło,   na   przykład   w   szkolnej

stołówce. Dyrektor Gupta stałaby przy mikrofonie, odczytując ogłoszenia, a tu nagle ktoś

włącza yeah yeah yeahs i wszyscy zaczynamy tańczyć na stołach.

W dawnych czasach wszyscy znali te same tańce... Na przykład menueta i inne takie.

Szkoda, że teraz nie może być jak wtedy.

Tyle że nie chciałabym, oczywiście, mieć drewnianych zębów ani ospy. W każdym

razie impreza się rozkręcała i zaczynałam się wreszcie całkiem nieźle bawić i wygłupiać,

kiedy nagle Tina powiedziała:

- Panie G., cola nam się skończyła!

A pan G. na to:

- Jakim cudem? Dziś rano kupiłem siedem zgrzewek.

Ale Tina upierała się, że cała cola wyszła. Tak naprawdę schowała ją w dziecinnym

pokoju. Ale nieważne. Pan G. szczerze uwierzył, że coli już nie ma.

- No cóż, przejadę się do Grand Union i kupię więcej - powiedział, włożył kurtkę i

wyszedł.

background image

I wtedy Ling Su zapytała moją mamę, czy może obejrzeć jej slajdy. Ling Su, która

sama jest artystką, dokładnie wiedziała, co powiedzieć mojej mamie, koleżance po fachu,

chociaż mama, odkąd zaszła w ciążę, musiała zrezygnować z malowania olejami i pracuje

tylko jajecznymi temperami.

Kiedy tylko mama zabrała Ling Su do swojej sypialni, żeby jej pokazać slajdy, Tina

wyłączyła muzykę i oświadczyła, że teraz zagramy w siedem minut w niebie.

Wszyscy wyglądali na podekscytowanych - z całą pewnością nie graliśmy w siedem

minut w niebie na ostatniej imprezie, jaką zrobiliśmy, to znaczy w domu u Shameeki. Ale pan

Taylor,   ojciec   Shameeki,   nie   jest   typem,   który   da   się   nabrać   na   numery   typu   „Cola   się

skończyła” albo „Czy mogę obejrzeć pana slajdy?”. Jest okropnie surowy. W kącie pokoju

trzyma   kij   bejsbolowy,   którym   kiedyś   wybił   zwycięską   piłkę,   żeby   „przypominał”

chłopakom, z którymi umawia się Shameeka, do czego dokładnie byłby zdolny, gdyby ktoś za

bardzo się spoufalał z jego córką.

No   wiec   wszyscy  zapalili   się  do   tych   całych   siedmiu   minut   w   niebie.  To  znaczy

wszyscy poza Michaelem. Michael nie jest entuzjastą publicznego okazywania uczuć, a jak

się teraz okazuje, nie jest też zwolennikiem zamykania się w szafie ze swoją dziewczyną. Nie

dlatego, poinformował mnie, kiedy Tina, chichocząc, zatrzasnęła drzwi szafy (zamykając nas

w niej z zimowymi płaszczami mamy i pana G., odkurzaczem, wózkiem na pranie i moją

walizką   na   kółkach),   żeby   miał   cokolwiek   przeciwko   przebywaniu   ze   mną   w   ciemnym,

zamkniętym miejscu. Przeszkadzał mu fakt, że na zewnątrz wszyscy nasłuchiwali.

- Nikt nie słucha - powiedziałam. - Widzisz? Znów włączyli muzykę.

Bo tak było.

Ale muszę się częściowo zgodzić z Michaelem. Siedem minut w niebie to głupia gra.

No bo dajcie spokój - całować się z własnym chłopakiem w szafie, kiedy wszyscy po drugiej

stronie drzwi wiedzą, co robicie? Po prostu szlag trafia atmosferę.

W szafie było ciemno - tak ciemno, że nawet nie widziałam przed twarzą własnej

dłoni, a co dopiero samego Michaela. No i tak dziwnie pachniało. Wiem, że to przez ten

odkurzacz. Trochę już czasu minęło, odkąd ktokolwiek - to znaczy ja, bo mama nigdy o tym

nie   pamięta,   a   pan   G.   nie   umie   obsługiwać   naszego   odkurzacza   (to   taki   stary   model)   -

zmieniał   w   nim   worek,   więc   był   napchany   do   pełna   pomarańczowym   kocim   futrem   i

ziarenkami   kociego   żwirku,   które   Gruby   Louie   zawsze   rozrzuca   i   gania   po   podłodze.

Ponieważ   to   aromatyzowany   koci   żwirek,   trochę   pachniał   igłami   sosnowymi.  Ale   mimo

wszystko niezbyt ładnie.

- Naprawdę musimy tu siedzieć przez siedem minut? - chciał wiedzieć Michael.

background image

- Chyba tak - powiedziałam.

- A jeśli pan G. wróci i nas tu znajdzie?

- Pewnie cię zabije - powiedziałam.

- No cóż - westchnął Michael - To ja się może postaram, żebyś mnie mogła dobrze

wspominać.

A wtedy objął mnie i zaczął całować.

I jakoś dosyć szybko doszłam do wniosku, że siedem minut w niebie to wcale nie jest

głupia gra. W gruncie rzeczy zaczęła mi się całkiem podobać. Miło było siedzieć tam po

ciemku, kiedy Michael tulił się do mnie całym ciałem i całował mnie z języczkiem, i tak

dalej. Mój węch bardzo się wyostrzył, chyba dlatego, że nic nie widziałam. Naprawdę dobrze

czułam   zapach   szyi   Michaela.   Pachniała   superfajnie   -   o   wiele   przyjemniej   niż   worek

odkurzacza. Ten zapach sprawiał, że miałam ochotę... no cóż, rzucić się na niego. Naprawdę

nie umiem tego inaczej opisać. Faktycznie miałam ochotę rzucić się na Michaela.

Jednak zamiast się na niego rzucić, co moim zdaniem chybaby mu się nie spodobało

(ani   nie   byłoby   zachowaniem   przyjętym   towarzysko...   poza   tym   wszystkie   te   płaszcze

krępowały nam trochę swobodę ruchów), oderwałam usta od jego ust i powiedziałam, nawet

nie myśląc o Tinie ani o Uli Derickson, ani w ogóle o tym, co robię, ale jakby płynąc na fali

zdarzeń:

- No więc, Michael, jak to będzie z twoim balem maturalnym? Idziemy czy nie?

Na co Michael odparł, śmiejąc się i łaskocząc mnie ustami w szyję (chociaż bardzo

wątpię, żeby ją wąchał):

- Bal maturalny? No coś ty? Bal maturalny to jeszcze większa głupota niż ta gra. W

tym momencie jakoś zdołałam wyrwać się z jego objęć i cofnęłam się o krok, wpadając

prosto na kij hokejowy pana G. Ale było mi wszystko jedno, taka byłam zszokowana.

-   Co   ty   wygadujesz?   -   zapytałam   ostro.   Gdyby   nie   ciemności,   przyjrzałabym   się

uważnie   twarzy   Michaela,   szukając   jakiegoś   znaku,   że   żartował.   Jednak   w   tamtych

warunkach mogłam tylko naprawdę uważnie słuchać.

- Mia - powiedział Michael, wyciągając do mnie ręce. Jak na kogoś, kto uważa, że

siedem minut w niebie to taka głupia gra, bardzo się w nią zaangażował. - Chyba żartujesz. Ja

nie jestem typem faceta, który lata na szkolne bale.

Ale   ja   odsunęłam   od   siebie   jego   ręce.  Wprawdzie   trudno   mi   było   dostrzec   je   w

ciemności, ale nie groziło mi raczej, że się pomylę. Przed sobą, poza Michaelem, miałam

tylko płaszcze.

-   Jak   to   nie   jesteś   typem   faceta,   który   chodzi   na   bale?   -   zapytałam.   -   Jesteś   w

background image

maturalnej klasie. Kończysz szkołę. Musisz iść na bal maturalny. Wszyscy tak robią.

- Taa - powiedział Michael. - No cóż, wszyscy robią różne głupoty. Ale to nie znaczy,

że ja też muszę. Mia, daj spokój. Bale maturalne są dla Joshów Richterów tego świata.

-  Och,  doprawdy?   -  powiedziałam  tonem,   który nawet   w moich  własnych  uszach

zabrzmiał bardzo chłodno. Ale to pewnie dlatego, że takie były na wszystko wyczulone, skoro

nic nie widziałam. To znaczy moje uszy były wyczulone. - W takim razie co robią w wieczór

balu maturalnego Michaelowie Moscovitzowie tego świata?

- Nie mam pojęcia - powiedział Michael. - Może trochę więcej TEGO co teraz, jeśli

miałabyś ochotę.

Oczywiście miał na myśli całowanie się w szafie. Nawet nie zaszczyciłam tej uwagi

odpowiedzią.

-   Michael   -   odezwałam   się   swoim   najbardziej   książęcym   głosem.   -   Ja   mówię

poważnie. Jeśli nie planujesz iść na bal, to co tak konkretnie zamierzasz robić zamiast tego?

- Nie wiem - powiedział Michael, szczerze zaskoczony moją dociekliwością. - Pójść

na kręgle?

PÓJŚĆ   NA   KRĘGLE!!!!!!!!!!!!!   MÓJ   CHŁOPAK   WOLI   IŚĆ   NA   KRĘGLE

ZAMIAST NA SWÓJ BAL MATURALNY!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Czy on nie ma w duszy ani śladu romantycznych uczuć? Przecież musi mieć, skoro

dał mi naszyjnik z malutką śnieżynką... Naszyjnik, którego nie zdjęłam ani razu, odkąd mi go

podarował. Jak człowiek, który dał mi ten naszyjnik, może mówić, że wolałby PÓJŚĆ NA

KRĘGLE w wieczór swojego balu maturalnego?

Musiał wyczuć, że nie podobało mi się to, co usłyszałam, bo ciągnął:

- Mia, daj spokój. No przyznaj sama. Bal maturalny to najbardziej kiczowata rzecz

pod słońcem. Wydajesz tonę pieniędzy na idiotyczne ubranko dla pingwina, które nawet nie

jest wygodne, potem kolejną tonę pieniędzy na kolację w jakimś modnym miejscu, która

pewnie nie smakuje ani w połowie tak dobrze jak żarcie od Number One Noodle Son, potem

idziesz i wałęsasz się po jakiejś sali gimnastycznej...

- Po Maximie - poprawiłam go. - Twój bal maturalny odbywa się u Maxima.

- Nieważne - powiedział Michael. - No więc idziesz tam, jesz obeschnięte ciastka i

tańczysz do naprawdę kiepskiej muzyki z ludźmi, których w gruncie rzeczy nie znosisz i

których nie chcesz już nigdy więcej w życiu widzieć...

- Mnie też, tak? - Prawie płakałam, tak bardzo mnie zranił. - Nie chcesz mnie już

nigdy   więcej   widzieć?   O   to   chodzi?   po   prostu   masz   zamiar   skończyć   szkołę,   iść   na

uniwersytet i kompletnie o mnie zapomnieć?

background image

- Mia - powiedział Michael zupełnie innym tonem. - Oczywiście, że nie. Nie mówiłem

o tobie. Mówiłem o ludziach takich jak... No cóż, jak Josh i ci goście. Sama wiesz. Co się z

tobą dzieje?

Ale ja nie mogłam odpowiedzieć. Otóż działo się ze mną to, że oczy napełniły mi się

łzami, gardło się ścisnęło i nie jestem pewna, ale chyba zaczęło mi ciec z nosa. Bo nagle

zrozumiałam, że mój chłopak nie ma zamiaru zapraszać mnie na swój bal maturalny. Nie

dlatego, że miał zamiar zaprosić zamiast mnie kogoś innego, bardziej popularnego, jak zrobił

Andrew McCarthy w Dziewczynie w różowej sukience. Ale dlatego, że mój chłopak, Michael

Moscovitz,   osoba,   którą   kocham   najbardziej   na   świecie   (z   wyjątkiem   mojego   kota),

mężczyzna,   któremu   obiecałam   serce   na   wieczność,   absolutnie   nie   jest   zainteresowany

pójściem NA SWÓJ WŁASNY BAL MATURALNY!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Naprawdę nie wiem, co by się potem stało, gdyby Borys nagle nie szarpnął za drzwi

szafy i nie wrzasnął:

- Czas minął!

Może Michael usłyszałby, że pociągam nosem i zrozumiałby, że płaczę, i zapytałby

mnie dlaczego. I wziąłby mnie łagodnie w ramiona, a ja mogłabym mu wszystko wyjaśnić

łamiącym się głosem, opierając czoło na jego męskiej piersi.

A on mógłby czule mnie pocałować w czubek głowy i powiedzieć:

- Och, kochanie, nie miałem pojęcia...

I przysiągłby z miejsca, że zrobi wszystko, wszystko, byleby tylko znów zobaczyć

blask w moich oczach, i że jeśli ja mam ochotę pójść na ten bal maturalny, to na Boga,

pójdziemy na bal i już.

Ale tak się nie stało. Michael zaczął gwałtownie mrugać od tego światła i podniósł

ramię, żeby zasłonić sobie oczy, więc nawet nie zobaczył, że ja mam oczy pełne łez i że

chyba mi cieknie z nosa... Chociaż to by było bardzo niewłaściwe i prawdopodobnie wcale

nie miało miejsca.

Poza  tym   prawie  natychmiast   zapomniałam  o  swojej   zgryzocie,   bo  wiecie,   co  się

stało? Lilly zawołała:

- Moja kolej! Moja kolej!

I wszyscy zeszli jej z drogi, kiedy sunęła w stronę szafy...

Tylko że ręka, po którą sięgnęła - ręka mężczyzny, którego wybrała do towarzystwa -

nie była bladą, delikatną ręką wirtuoza skrzypiec, z którym przez ostatnie osiem miesięcy

Lilly dzieliła francuskie pocałunki. Ręka, po którą sięgnęła Lilly, nie należała do Borysa

Pelkowskiego, któremu brzydko pachnie z ust i który wkłada sweter w spodnie. Nie, ręka, po

background image

którą   sięgnęła   Lilly,   należała   do   Jangbu   Panasy,   Tybetańczyka,   seksownego   młodszego

kelnera.

W pokoju zapadła grobowa cisza - no cóż, pomijając jęk Sahara Hotnights na stereo -

kiedy Lilly wepchnęła zaskoczonego Jangbu do szafy na moim strychu i szybko weszła za

nim.   Wszyscy   staliśmy   tam   w   osłupieniu,   nie   bardzo   wiedząc,   co   robić.   Drzwi   szafy

zamknęły się za nimi.

Przynajmniej JA nie wiedziałam, co robić. Spojrzałam na Tinę i zaszokowany wyraz

jej twarzy powiedział mi, że ONA też nie wie, co robić.

Za to Michael wiedział, co robić. Położył współczującym gestem rękę na ramieniu

Borysa i powiedział:

- Paskudna sprawa, facet.

A potem poszedł i wziął sobie garść cheetos.

PASKUDNA SPRAWA, FACET??????? To takie rzeczy mówi jeden mężczyzna do

drugiego, kiedy temu drugiemu właśnie wydarto z piersi serce i ciśnięto je na podłogę?

W głowie mi się nie mieściło, że Michael bierze to tak lekko. Wciąż miałam przed

oczami Colina Hanksa w Sztuce rozstania. Dlaczego Michael nie szarpał za drzwi szafy, nie

wyciągnął z niej Jangbu Panasy i nie zbił na kwaśne jabłko? Przecież Lilly to jego młodsza

siostra, na litość boską! Czy on nie ma wobec niej żadnych braterskich uczuć?

Kompletnie zapominając o mojej rozpaczy w związku z tym całym balem maturalnym

- chyba szok na widok gotowości Lilly do złączenia swoich ust z ustami kogoś innego niż jej

chłopak osłabił mi zmysły - poszłam za Michaelem do stołu z przekąskami i powiedziałam:

- To wszystko? Nie zrobisz nic więcej?

Popatrzył na mnie pytająco.

- A o co chodzi?

- O twoją siostrę! - krzyknęłam. - I Jangbu!

- A co chcesz, żebym zrobił? - zapytał Michael. - Mam go stamtąd wywlec i stłuc?

- No cóż - powiedziałam - Owszem!,

- Ale dlaczego? - Michael napił się seven - upa, bo nie było coli. - Nie obchodzi mnie,

z kim moja siostra zamyka się w szafie. Gdybyś to była ty, walnąłbym faceta. Ale to nie ty, to

Lilly. Lilly, jak sądzę, dowiodła wielokrotnie, że potrafi radzić sobie sama. - Wyciągnął miskę

w moją stronę. - Chcesz cheeto?

Cheeto! Jak on może myśleć o jedzeniu w takiej chwili!

- Nie, dziękuję - powiedziałam. - Ale czy ty się w ogóle nie martwisz tym, że Lilly... -

przerwałam, bo nie wiedziałam, jak to ująć. Michael mi podpowiedział.

background image

- Dała się zwalić z nóg egzotycznej urodzie tego Tybetańczyka? - Michael pokręcił

głową. - Wydaje mi się, że jeśli ktoś tu jest wykorzystywany, to Jangbu. Biedny gość nawet

nie wie, w co się wpakował.

- A - ale... - zająknęłam się. - Ale co z Borysem?

Michael obejrzał się na Borysa, który osunął się na tapczan z japońskim materacem i

schował twarz w dłoniach. Tina podbiegła do niego i usiłowała lać balsam współczucia na

jego   zranione   serce,   mówiąc   mu,   że   Lilly   prawdopodobnie   tylko   pokazuje   Jangbu,   jak

wygląda wnętrze prawdziwej amerykańskiej szafy w przedpokoju. Nawet ja uznałam, że to

bardzo naciągane wyjaśnienie, a mnie jest szalenie łatwo przekonać niemal do wszystkiego.

Na przykład w szkole, kiedy musimy słuchać, jak przemawiają drużyny w debatach, niemal

zawsze zgadzam się właśnie z tą stroną, która w danej chwili przemawia, nieważne, co akurat

mówią.

- Borys się z tym upora - powiedział Michael i sięgnął po dip i chipsy.

Nie rozumiem chłopaków. Naprawdę, nie rozumiem. Gdyby to MOJA młodsza siostra

siedziała   w   szafie   z   Jangbu,   gotowałabym   się   z   wściekłości.  A  gdyby   to   był   MÓJ   bal

maturalny, nóg bym sobie o mało nie połamała, starając się kupić bilety, zanim skończą się

miejsca.

Ale to tylko ja, chyba.

W   każdym   razie,   zanim   ktokolwiek   z   nas   miał   szansę   zrobić   cokolwiek   więcej,

otworzyły się drzwi i wszedł pan G., wnosząc torby z kolejną colą.

- Wróciłem! - zawołał, odstawił torby i zaczął zdejmować wiatrówkę. - Przyniosłem

też trochę lodów. Tak sobie pomyślałem, że do tej pory pewnie się nam skończą...

I tu głos pana G. ucichł. To dlatego, że otworzył drzwi do szafy w przedpokoju, chcąc

odwiesić kurtkę, i znalazł tam Lilly całującą się z Jangbu.

No cóż, to był koniec imprezy. Pan Gianini to nie pan Taylor, ale i tak bywa dość

surowy. Poza tym, będąc nauczycielem szkoły średniej, nie jest nieświadom istnienia takich

gier jak siedem minut w niebie. Wymówka Lilly - że ona i Jangbu zatrzasnęli się w tej szafie

przypadkiem - zupełnie go nie wzruszyła. Pan G. powiedział, że jego zdaniem pora już, żeby

wszyscy rozeszli się do domów. A potem zawołał Hansa, kierowcę mojej limuzyny, który

miał porozwozić wszystkich po imprezie i kazał mu się upewnić, że kiedy odwiezie Lilly i

Michaela, Jangbu nie wejdzie z nimi do środka, a Lilly ma wejść do budynku jak trzeba, a

potem do windy, i tak dalej, żeby nie wymknęła się na spotkanie z Jangbu.

A ja teraz leżę tutaj, strzęp dziewczyny... Skończyłam piętnaście lat, a pod tyloma

względami czuję się znacznie starsza. Bo wiem już, bo miałam okazję zobaczyć, jak walą się

background image

w gruzy wszystkie marzenia i nadzieje człowieka, zgniecione brutalnym obcasem rozpaczy.

Widziałam   ją   w   oczach   Borysa,   kiedy   patrzył,   jak   Lilly   i   Jangbu   wyłazili   z   tej   szafy,

zarumienieni i spoceni, a Lilly, powiedzmy sobie szczerze, DOPINAŁA GUZIK BLUZKI.

(Nie wierzę, że dotarła do drugiej bazy przede mną. I to z facetem, którego zna zaledwie od

czterdziestu ośmiu godzin - nie wspominając już o tym, że zrobiła to w szafie w MOIM

przedpokoju).

Ale oczy Borysa nie były jedynymi oczami przepełnionymi dziś wieczorem rozpaczą.

W moich oczach widniała pustka. Uderzyło mnie to, kiedy szczotkowałam zęby przed snem.

Oczywiście, to żadna tajemnica dlaczego. Moje oczy mają ten wyraz udręki, bo ja jestem

udręczona... Udręczona resztką marzenia o balu, które - teraz już wiem - nigdy się nie spełni.

Nigdy,   ubrana   w   czarną   suknię   bez   ramiączek,   nie   oprę   głowy   o   ramię   Michaela   (w

smokingu) na jego balu maturalnym. Nigdy nie najem się tych zeschniętych ciastek, o których

wspomniał, ani nie zobaczę miny Lany Weinberger, kiedy przekona się, że nie jest jedyną

pierwszoklasistką na balu poza Shameeką.

Skończyło się moje marzenie o balu maturalnym. Tak samo, czuję, jak moje życie.

Niedziela, 4 maja, 9.00,

poddasze

Bardzo ciężko jest tkwić na dnie rozpaczy, kiedy twoja matka i ojczym wstają bladym

świtem i włączają The Donnas, a potem robią sobie wafle na śniadanie. Dlaczego nie mogą po

cichu   pójść  do   kościoła,   posłuchać   słowa   Bożego   jak   normalni   rodzice   i   zostawić   mnie,

żebym mogła się pogrążać w rozpaczy? Przysięgam, to dość, żebym zaczęła zastanawiać się

nad przeprowadzką do Genowii.

Tyle że tam oczekiwano by ode mnie, że ja też wstanę rano i pójdę do kościoła. Chyba

jednak powinnam podziękować swojej szczęśliwej gwieździe za to, że moja matka i ojczym

są bezbożnymi poganami. Ale mogliby to chociaż PRZYCISZYĆ.

Niedziela, 4 maja, południe,

poddasze

Moje   plany   na   dziś   obejmowały   leżenie   w   łóżku   z   kołdrą   na   głowie,   dopóki   w

poniedziałek rano nie będę musiała iść do szkoły. Tak robią ludzie, którym okrutnie odebrano

wszelkie powody do życia: jak najdłużej leżą w łóżku.

Niestety, plan zakłóciła mi bezwzględnie moja własna matka, która władowała mi się

do pokoju (przy swoich obecnych kształtach nic nie może poradzić na to, że się władowuje, a

background image

nie na przykład wchodzi) i usiadła na krawędzi łóżka, o mało nie przygniatając Grubego

Louie,   który  schował   się   razem   ze   mną   pod  kołdrę   i   drzemał   u  mnie   w  nogach.   Mama

najpierw wrzasnęła, bo Gruby Louie wbił jej wszystkie pazury w tylną część ciała, a potem

przeprosiła, że mi zakłóca pełną smutku samotność, ale - powiedziała - chyba przyszła pora

na małą rozmowę.

To nigdy nie wróży dobrze, kiedy mama uważa, że jest pora na krótką rozmowę.

Kiedy ostatnim razem odbywałyśmy małą rozmowę, musiałam wysłuchać bardzo długiego

wykładu na temat wyobrażeń ciała w kulturze i mojego rzekomo zakłóconego obrazu własnej

osoby. Mama bardzo się obawiała, że pieniądze, które dostałam pod choinkę, wykorzystam na

operację powiększenia biustu, i chciała, żebym wiedziała, jak kiepski jest to jej zdaniem

pomysł, bo obsesja kobiet na punkcie własnego wyglądu zupełnie już się wymknęła spod

kontroli. Na przykład w Korei trzydzieści procent kobiet po dwudziestce ma za sobą jakieś

operacje plastyczne, począwszy od rzeźbienia kości policzkowych i szczęki, przez rozcinanie

powiek, do usuwania mięśni z łydek (dla wyszczuplenia nóg), żeby osiągnąć wygląd bardziej

zachodni.   Za   to   w   Stanach   Zjednoczonych   zaledwie   trzy   procent   kobiet   poddaje   się

operacjom plastycznym z powodów czysto estetycznych.

Dobra nowina? Ameryka NIE JEST najbardziej oszalałym na punkcie wyglądu krajem

na świecie. Zła nowina? Wiele kobiet spoza naszej kultury czuje presję, żeby zmienić własny

wygląd po to, żeby się lepiej dopasować do zachodnich standardów piękna, które znają aż za

dobrze z takich seriali, jak Słoneczny patrol czy Przyjaciele. Co jest złe, po prostu złe, bo

Nigeryjki są tak samo piękne jak kobiety z LA czy z Manhattanu. Tyle że w nieco inny

sposób.

Niezależnie od tego, jak niezręczna była TAMTA rozmów (ja wcale nie zamierzałam

wydać   swoich   gwiazdkowych   pieniędzy   na   powiększenie   biustu,   chciałam   je   wydać   na

komplet kompaktów Skanii Twain, ale oczywiście nie mogłam się do te NIKOMU przyznać,

więc mama uznała, że to musi mieć co wspólnego z moim biustem), ta, którą odbyłyśmy

dzisiaj, na prawdę przebiła wszystko.

Bo oczywiście dzisiaj to była PRAWDZIWA rozmowa matki z córką. Nie żadne tam:

„Kochanie,   twoje   ciało   się   zmieni   i   wkrótce   będziesz   do   czegoś   innego   używała   tych

podpasek, które mi ostatnio zwinęłaś, żeby zrobić łóżeczka dla figurę z Gwiezdnych Wojen”.

Och, nie. Dzisiaj to było: „Masz już pięt naście lat i chłopaka, a wczoraj wieczorem mój mąż

złapał ciebie i twoich przyjaciół na grze w siedem minut w niebie, więc sądzę, że przyszła

pora porozmawiać, sama wiesz o czym”.

Zapisuję tutaj naszą rozmowę jak najdokładniej, żeby mieć pewność, że kiedy sama

background image

będę   miała  córkę,   NIGDY, ALE  T  PRZENIGDY nie   będę  do  niej  mówić   takich  rzeczy,

pamiętając,   jak   TOTALNIE   GŁUPIO   SIĘ   CZUŁAM,   KIEDY  MÓWIŁA  JE   DO   MNIE

MOJA WŁASNA MATKA. O ILE CHODZI O MNIE, MOJA CÓRKA MOŻE SIĘ UCZYĆ

O SEKSIE z Li fetime kanału filmowego dla kobiet, jak wszyscy inni na tej planecie.

MAMA: Mia, właśnie słyszałam od Franka, że Lilly i jej nowy przyjaciel Jambo...

JA: Jangbu.

MAMA: Nieważne. Że Lilly i jej nowy przyjaciel, eee... całowali się w naszej szafie w

przedpokoju. Najwyraźniej graliście wszyscy w jakąś grę z całowaniem, pięć minut w

szafie...

JA: Siedem minut w niebie.

MAMA: Nieważne. Chodzi o to, Mia, że masz teraz już piętnaście lat. Jesteś prawie dorosła i

wiem, że ty i Michael jesteście bardzo zaangażowani w wasz związek. To zupełnie

naturalne, że ciekawi cię seks... Może nawet eksperymentujecie...

JA: MAMO!!!! OBRZYDLISTWO!!!!!!!

MAMA: W seksualnych relacjach między dwojgiem ludzi, którzy się kochają, nie ma nic

obrzydliwego,   Mia.   Oczywiście   wolałabym,   żebyś   zaczekała,   aż   będziesz   starsza.

Może   już   po   studiach.  Albo   po   trzydziestce.  Ale   dobrze   wiem,   jak   to   jest   być

niewolnikiem   własnych   hormonów,   więc   to   bardzo   ważne,   żebyś   zadbała   o

odpowiednie zabezpie...

JA: Chodzi mi o to, że obrzydliwie się o tym rozmawia z własną matką.

MAMA: No cóż, tak, wiem. To znaczy nie wiem, bo moja matka prędzej by trupem padła, niż

wspomniałaby mi o seksie chociaż słóweczkiem. Uważam jednak, że matki i córki

powinny  rozmawiać   ze   sobą   otwarcie   o   takich   sprawach.   Na   przykład,   Mia,   jeśli

kiedykolwiek poczujesz potrzebę porozmawiania na temat antykoncepcji, mogę cię

umówić na wizytę u mojego ginekologa, doktora Brandeis...

JA: MAMO!!!!!!!!!!!!!!!! MICHAEL I JA NIE UPRAWIAMY SEKSU!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

MAMA: No cóż, cieszę się, że to słyszę, kotku, bo jesteś jeszcze troszkę za młoda. Ale

gdybyście się oboje mieli na to zdecydować, chcę się upewnić, że będziecie wiedzieli,

jak się  do tego porządnie zabrać. Na przykład, czy ty i twoi  przyjaciele  jesteście

świadomi,   że   takie   choroby   jak   AIDS   mogą   być   przenoszone   również   podczas

uprawiania seksu oralnego oraz...

JA: TAK, MAMO. WIEM O TYM. MAM W TYM SEMESTRZE ZAJĘCIA ZE ZDROWIA

I PRZEPISÓW BEZPIECZEŃSTWA, PAMIĘTASZ?????

MAMA:   Mia,   seks   nie   jest   tematem,   który   powinien   budzić   zażenowanie.   To   jedna   z

background image

podstawowych   ludzkich   potrzeb,   takich   jak  głód,   pragnienie  i  potrzeba   kontaktów

między, ludzkich. Ważne jest, żebyś decydując się na współżycie, odpowiednio się

zabezpieczyła.

Och, to znaczy tak jak TY, mamo, kiedy zaszłaś w ciążę z panem Gianinim? Albo z

TATĄ?????

Oczywiście,   nie   powiedziałam   tego   głośno.   No   bo   po   co?   Zamiast   tego   tylko

pokiwałam głową i powiedziałam:

- Okej, mamo. Dzięki, mamo. Będę pamiętać, mamo.

Z nadzieją, że się wreszcie podda i sobie pójdzie.

Ale nie podziałało. Cały czas kręciła się w pobliżu, jak młodsze siostry Tiny, ile razy

jestem u niej i chcemy z Tiną zerknąć po cichu do kolekcji „Playboyów” jej taty. Naprawdę,

wiele się można dowiedzieć z „Playboya”, począwszy od tego, jakie stereofoniczne radio

najlepiej pasuje do porsche boxera, a skończywszy na tym, jak odkryć, czy twój mąż ma

romans ze swoją osobistą asystentką. Tina mówi, że dobrze jest poznać swojego wroga, i to

dlatego czyta wszystkie numery „Playboya” swojego taty, które jej w ręce wpadną... Chociaż

obie się zgadzamy, że sądząc z treści tego pisma, nieprzyjaciel jest bardzo, ale to bardzo

pogięty.

I ma dziwną obsesję na punkcie motoryzacji.

Wreszcie mamie skończyła się para. Krótka rozmowa po prostu jakoś tak zdechła.

Mama   siedziała   jeszcze   przez   minutę,   rozglądając   się   po   moim   pokoju,   który   tylko   w

niewielkim   stopniu   przypomina   teren   klęski   żywiołowej.   W   gruncie   rzeczy   jestem   dość

porządna,  bo  zawsze  czuję,  że   powinnam  posprzątać   swój  pokój,  zanim  zacznę   odrabiać

lekcje. Ład w środowisku jakoś tak przekłada się na porządek w myśleniu. Sama nie wiem. A

może to dlatego, że praca domowa jest zwykle strasznie nudna, więc korzystam z każdej

wymówki, żeby ją odłożyć na później.

- Mia... - powiedziała moja mama po długim milczeniu. - dlaczego jesteś jeszcze w

łóżku w niedzielę w południe? Zwykle o tej porze spotykasz się ze znajomymi, prawda?

Wzruszyłam ramionami. Nie chciałam mówić mamie, że dziś moi znajomi raczej nie

mają ochoty na życie towarzyskie... To znaczy, biorąc pod uwagę dość ewidentne zerwanie

Lilly i Borysa.

- Mam nadzieję, że nie gniewasz się na Franka - ciągnęła mama - za to, że zrujnował

ci imprezę. Ale naprawdę, ty i Lilly jesteście już za duże i za mądre, żeby bawić się w takie

gry jak siedem minut w niebie. A poza tym, czemu nie pobawicie się w co innego, na miłość

background image

boską?

Jeszcze mocniej wzruszyłam ramionami. Co jej miałam powiedzieć? Że zupełnie się

nie martwię panem G., za to bardzo się martwię tym, że mój chłopak nie chce iść ze mną na

bal maturalny? Lilly miała rację: bal maturalny to po prostu głupi pogański rytuał taneczny.

Dlaczego się tym w ogóle przejmuję?

- No cóż - westchnęła mama, z trudem podnosząc się na nogi. - Jeśli chcesz leżeć w

łóżku przez cały dzień, na pewno nie będę ci tego odmawiać. Przyznaję, że sama miałabym

na coś takiego ochotę. No, ale ja jestem ciężarną starszą panią, a nie piętnastolatką.

A   potem   wyszła.   DZIĘKI   BOGU.   W   głowie   mi   się   nie   mieści,   że   usiłowała

rozmawiać   ze   mną   o   seksie.   I   to   o   seksie   z   MICHAELEM.   Czy  ona   nie   wie,   że   my  z

Michaelem nie przeszliśmy jeszcze poza pierwszą bazę? Nie przeszedł jeszcze nikt z moich

znajomych, z jednym wyjątkiem, oczywiście, Lany. A przynajmniej zakładam, że Lana to

zrobiła, sądząc po tym, co zostało wypisane o niej sprejem na ścianie sali gimnastycznej w

czasie wiosennych ferii. No i teraz jeszcze oprócz Lilly, oczywiście.

Boże.   Moja   najlepsza   przyjaciółka   doszła   do   drugiej   bazy   przede   mną.  A  to   JA

podobno znalazłam swoją bratnią duszę. Nie ONA.

Życie jest okropnie niesprawiedliwe.

Niedziela, 4 maja, 19.00,

poddasze

To chyba musi być dzień Sprawdzianu Zdrowia Psychicznego Mii, bo wszyscy do

mnie dzwonią i pytają, jak się mam. Właśnie skończyłam rozmowę z tatą. Chciał wiedzieć,

jak mi się udała impreza. Chociaż to z jednej strony dobra rzecz (bo oznacza, że ani mama,

ani pan G. nie wspomnieli mu o tej całej sprawie z szafą, co wcale by go nie rozwścieczyło

ani nic, skąd...), ale i tak jest dość męczące, bo musiałam go okłamać. Chociaż okłamywanie

taty jest łatwiejsze od okłamywania mamy, bo tata nigdy nie był młodą dziewczyną, więc nie

ma pojęcia, jakie niestworzone rzeczy potrafią wygadywać dziewczyny - no i najwyraźniej

nie wie też, że nozdrza mi się rozszerzają, kiedy kłamię - ale i tak trochę mi to szarpie nerwy.

W końcu ten człowiek naprawdę przeszedł raka. Wydaje mi się, że to trochę podłe okłamywać

kogoś, kto jest jak Lance Armstrong. No, pomijając te wszystkie wygrane w Tour de France.

Ale nieważne. Powiedziałam mu, że impreza udała się świetnie, bla, bla, bla.

Dobrze, że nie był ze mną w tym samym pokoju. Zauważyłby, że nozdrza mi latały jak

szalone.

Kiedy   tylko   skończyłam   rozmowę   z   tatą,   telefon   znów   zadzwonił   i   złapałam   za

background image

słuchawkę, myśląc, że kto wie, ach, może to dzwoni MÓJ CHŁOPAK. Można by przecież

oczekiwać, że Michael do mnie zadzwoni, choćby po to, żeby spytać, jak się mam. No,

wiecie, czy nie jestem czasem zrozpaczona z powodu całego balu maturalnego.

Ale najwyraźniej Michaela nie obchodzi aż tak bardzo moje zdrowie psychiczne, bo

nie zadzwonił. A osoba, która odezwała się po drugiej  stronie, kiedy gorliwie odebrałam

telefon, była tak odległa od Michaela, jak sobie tylko można wyobrazić.

Była to, w samej rzeczy, Grandmére.

Nasza rozmowa wyglądała tak:

Grandmére : Amelio, mówi twoja babka. Chcę, żebyś zarezerwowała sobie wieczór we środę,

siódmego.  Mój  serdeczny  przyjaciel  sułtan  Brunei  zaprosił  mnie  na  kolację  w  Le

Cirque i chcę, żebyś mi towarzyszyła. I nie chcę słyszeć żadnych nonsensów jakoby

sułtan   powinien   zrezygnować   ze   swojego   rolls   -   rollsa   bo   przyczynia   się   do

zniszczenia warstwy ozonowej. Potrzebujesz nieco więcej kulturalnych rozrywek, i to

moje ostatnie słowo. Jestem zmęczona wysłuchiwaniem na temat Cudownych zwierząt

na Lifetime kanale dla pracujących w domu matek, czy jak tam się nazywa to coś, co

wiecznie oglądasz w telewizji. Czas, żebyś poznała kilku naprawdę interesujących

ludzi, a nie tych, których oglądasz w telewizji, albo tak zwanych artystów, których

twoja matka sprowadza zawsze na wieczór dziewczyn z Bingo, czy jak to tam zwał.

Ja: Dobrze, Grandmére. Jak sobie życzysz, Grandmére.

Co,   pytam   się   was   uprzejmie,   jest   nie   tak   z   tą   odpowiedzią?   Hę?   Która   część:

„Dobrze, Grandmére. Jak sobie życzysz, Grandmére” wzbudziłaby podejrzenia jakiejkolwiek

NORMALNEJ babki? Oczywiście, zapominam, że moja babka daleka jest od normalności.

Bo natychmiast na mnie naskoczyła.

Grandmére : Amelio, co się z tobą dzieje? Mów szybko, nie mam czasu. Idę na obiad z

diukiem di Bomarzo.

Ja: Nic się nie dzieje, Grandmére. Ja tylko... Jestem trochę przygnębiona, to wszystko. Z

ostatniego testu z algebry dostałam kiepski stopień i trochę mnie to dołuje...

Grandmére : Phi. O co NAPRAWDĘ chodzi, Mia? I streszczaj się.

Ja: Och, no DOBRZE. Chodzi o Michaela. Pamiętasz ten bal, o którym ci opowiadałam? No

cóż, on nie chce tam iść.

Grandmére : Wiedziałam. Nadal się kocha w tej dziewczynie od much domowych, tak? Ją

zabiera, tak? Och, nie przejmuj się. Mam tu gdzieś numer komórki księcia Williama.

background image

Zadzwonię   do   niego   i   może   tu   przylecieć   concorde'em,   żeby   cię   zabrać   na   tę

potańcówkę, jeśli masz ochotę. To pokaże temu niewdzięcznemu...

Ja: Nie, Grandmére. Michael nie chce zabierać kogoś innego. On w ogóle nie chce iść na bal.

Mówi... mówi, że to głupota.

Grandmére : Och... na... litość... boską. Tylko nie to!

Ja: Tak, Grandmére. Niestety, obawiam się, że tak.

Grandmére : No cóż, nie przejmuj się. Twój dziadek był taki sam. Czy ty wiesz, że gdybym

mu  pozwoliła o tym  decydować,  pobralibyśmy się w urzędzie  stanu cywilnego,  a

potem poszli do KAWIARNI na jakiś lunch? Ten człowiek po prostu nie miał żadnego

wyczucia   romantyzmu   sytuacji,   a   co   dopiero   mówić   o   publicznym   zaznaczeniu

własnej POZYCJI.

Ja: Tak. No cóż. Dlatego jestem dzisiaj trochę nie w sosie. Ale przepraszam cię bardzo,

Grandmére, muszę już siadać do lekcji. Mam też skończyć na rano artykuł do gazety...

Nie chciałam wspominać, że to artykuł o NIEJ. No cóż, mniej więcej. W każdym razie

o zajściu w Les Hautes Manger. Według „Sunday Timesa” kierownictwo restauracji nadal

odmawia zatrudnienia Jangbu z powrotem. Tak więc marsz Lilly na nic się nie przydał. No

cóż, poza tym, że najwyraźniej znalazła nowego chłopaka.

Grandmére : Tak, tak, wracaj do pracy. Musisz zadbać o stopnie, inaczej twój ojciec znów

palnie mi kazanie. Że niby kładę przesadny nacisk na kwestie rządzenia, pomijając

trygonometrię czy to inne coś, z czym miewasz kłopoty. I nie przejmuj się specjalnie

sytuacją z TYM CHŁOPAKIEM. Jeszcze pójdzie po rozum do głowy, tak jak i twój

dziadek. Musisz tylko znaleźć odpowiednią zachętę. Do widzenia.

Zachętę? O czym ona mówi? Jaką zachętę? Nie przychodziło mi do głowy nic, co

mogłoby   przełamać   to   ewidentne   i   silnie   zakorzenione   uprzedzenie   Michaela   do   balów

maturalnych.

No, chyba że bal maturalny byłby połączeniem dyskoteki z konwentem SF na temat

Gwiezdnych WojenStar Treka i Władcy Pierścieni.

Niedziela, 4 maja, 21.00, poddasze

Wiem,   czemu   Michael   wcale   nie   zadzwonił.   Zamiast   tego   przysłał   mi   maila.   Nie

sprawdzałam skrzynki, dopóki nie włączyłam komputera, żeby napisać artykuł dla „Atomu”.

background image

L

INUX

R

ULZ

: Mia, mam nadzieję, że nie miałaś zbyt dużo problemów z

powodu   wczorajszej   szafy.   Ale   pan   G.   to   i   tak   spoko   facet.   Nie

wydaje   mi   się,   żeby   po   tym   pierwszym   wybuchu   za   bardzo   się
przejmował.

Tu, w domu, sytuacja jest napięta w związki z zerwaniem Lilly i

Borysa.   Próbuję   się   do   tego   nie   mieszać   i   usilnie   Ci   zalecam,   ze

względu   za   zdrowie   psychiczne,   żebyś   zrobiła   to   samo.   To   ich
problem, NIE NASZ. Wiem, jaka jesteś, Mia, i naprawdę mówię serio,

kiedy  twierdzę, że  lepiej zrobisz,  nie wtrącając  się do  tego. Nie
warto.

Będę cały  dzień w  domu, gdybyś  miała ochotę  zadzwonić. Jeśli

nie masz szlabanu na wyjścia ani nic, to może poszlibyśmy razem na

dimsum? Albo, jeśli chcesz, mogę potem zajrzeć i pomóc Ci z pracą
domową z algebry. Daj mi tylko znać.

Całuję,
Michael

Hm...   Sądząc   z   TEGO,   Michael   chyba   nie   przejmuje   się   za   bardzo   sprawą   balu

maturalnego. Zupełnie jakby NIE WIEDZIAŁ, że wydarł mi serce i poszarpał je na strzępy.

No cóż, biorąc pod uwagę, że właściwie nie powiedziałam mu, jak się konkretnie

czuję, to może tak właśnie jest. To znaczy, może on naprawdę nie wie.

Ale nieświadomość, jak mawia Grandmére, nie stanowi żadnej wymówki.

Sądząc z lekkiego tonu tego maila, pokusiłabym się też o stwierdzenie, że państwo

doktorostwo Moscovitz nie składają Michaelowi wizyt w pokoju, opowiadając mu o kontroli

urodzin i bogactwie ludzkich doświadczeń seksualnych. Och, skąd. Takie rzeczy na koniec

zawsze stają się problemem dziewczyny. Nawet jeśli twój chłopak, jak mój, jest gorącym

orędownikiem równouprawnienia.

No   cóż,   przynajmniej   napisał.   Czego   nie   da   się   powiedzieć   o   mojej   tak   zwanej

najlepszej przyjaciółce. Oczekiwałabym, że Lilly przynajmniej zadzwoni i przeprosi za to, że

zrujnowała mi imprezę (Choć tak naprawdę zrujnowała ją Tina, ze swoim głupim pomysłem

gry   w   siedem   minut   w   niebie.  Ale   to   Lilly   zarżnęła   imprezę   duchowo,   całując   się   z

chłopakiem, który nie jest jej chłopakiem, na oczach swojego chłopaka).

Ale nie usłyszałam od tej porzucającej Borysa niewdzięcznicy ani słóweczka. Chociaż

jestem   jak   najdalsza   od   rzucania   kamieniem   w   kogokolwiek,   kto   spotyka   się   z   jednym

background image

facetem, a woli drugiego... Bo czy nie to samo robiłam w zeszłym semestrze? Ale fakt, ja NIE

CAŁOWAŁAM  się z  Michaelem,  zanim nie  rozstałam się  formalnie  z  Kennym.  Miałam

przynajmniej TYLE wewnętrznej integralności.

Oczywiście, nie mogę tak naprawdę obwiniać Lilly za to, że woli Jangbu od Borysa.

Cóż, facet jest seksowny. A Borys... nie.

Ale i tak to nie było ładne zagranie. Umieram z ciekawości, co też ona może mieć

teraz na swoje usprawiedliwienie.

Najwyraźniej   nie   ja   jedna.   Odkąd   zalogowałam   się   do   sieci,   bombardują   mnie

wiadomości na ICQ - od wszystkich poza samą winowajczynią.

Od Tiny:

I

LUVROMANCE

: Mia, wszystko u Ciebie w porządku? TAK STRASZNIE się

martwiłam,   jak   się   musiałaś   poczuć,   kiedy   pan   G.   złapał   Lilly   i

Borysa w szafie. Był BARDZO wściekły? Wiem, że był wściekły, ale czy
to  był MORDERCZY  gniew? Boże,  mam nadzieję,  że jeszcze  żyjesz. To

znaczy, że on Cię nie zabił. To by było okropne, gdybyś w przyszłym
tygodniu miała szlaban i nie mogła iść na bal maturalny.

Ale co on w ogóle powiedział? To znaczy Michael? Kiedy byliście

we dwoje w szafie?

Przy   okazji,   Lilly   odzywała   się   do   Ciebie?   Wczoraj   wieczorem

zachowała   się   TAK   DZIWNIE.   Ona   i   Jangbu!   Tuż   pod   nosem   biednego

Borysa! Było mi go bardzo ŻAL. Prawie płakał, zauważyłaś? I co się
stało z jej bluzką? No wiesz, kiedy wyszła z szafy. Widziałaś to?

Odezwij się, T.

Od Shameeki:

B

EYONCE

_

TO

_

JA

:  O   mój   Boże,   Mia,   ta   impreza   wczoraj   była

wystrzałowa!!!!!!!!!   Gdybyśmy   tylko   z   Jeffem   dorwali   się   do   tej
szafy   na   swoją   kolejkę,   może   wreszcie   zaznałabym   trochę   akcji   w

okolicach moich Victoria's Secret, o ile wiesz, o czym mówię. Tylko
żartuję... A przy okazji, co to za numer z Lilly i Jangbu? Co TO

miało znaczyć? Czy pan G. powie o wszystkim jej ojcu? Boże, gdyby
mój tata odkrył, że weszłam do szafy z facetem, który już skończył

szkołę średnią, z miejsca by mnie ZABIŁ. W gruncie rzeczy, zabiłby
mnie,   gdybym   weszła   do   szafy   z   jakimkolwiek   facetem...   Ale   czy

background image

odezwała   się   do   Ciebie?   Napisz   mi   i   przekaż   pikantne
szczegóły! !!!!!!!!!!!!!!!!

PS Gadałaś z Michaelem o balu maturalnym?
CO POWIEDZIAŁ????????????????????????????????????

*** - Shameeka - ***

Od Ling Su:

P

AINTURGURL

:  Mia,   Twoja   mama   jest   taką   WSPANIAŁĄ   artystką,   jej

slajdy były NIESAMOWITE. A przy okazji, co się działo, kiedy byłam u
niej   w   sypialni?   Shameeka   mówiła,   że   pan   G.   złapał   Lilly   i   tego

młodszego kelnera razem w szafie? Ale na pewno musiało jej chodzić o
Lilly   i   Borysa?   Bo   co   by   Lilly   robiła   w   szafie   z   kimkolwiek   poza

Borysem? Czy oni ze sobą zerwali, czy co?

Ling Su

PS Jak  sądzisz, czy  Twoja mama  pożyczyłaby mi  swoje sobolowe

pędzle? Tylko żeby spróbować? Nigdy przedtem nie używałam naprawdę

porządnych   pędzli   i   chciałabym   się   przekonać,   czy   to   robi   jakąś
różnicę,   zanim   pójdę   do   Pearl   Paint   i   wydam   na   nie   roczną

tygodniówkę.

PPS Czy Michael zaprosił Cię wreszcie na bal maturalny?????????

Ale to wszystko betka w porównaniu z wiadomością, jaką dostałam od Borysa:

J

OSH

B

ELL

2 : Mia, zastanawiałem się, czy Lilly się dzisiaj z Tobą

kontaktowała.   Dzwoniłem   do   niej   do   domu   przez   cały   dzień,   ale

Michael mówi, że jej nie ma. Nie ma jej u Ciebie? Mam nadzieję, że
jest... Naprawdę obawiam się, że mogłem jej sprawić jakąś przykrość.

Bo   inaczej   nie   weszłaby   przecież   do   szafy   z   tym   facetem   wczoraj
wieczorem. Czy wspominała Ci coś, no wiesz, że ma do mnie jakiś żal?

Może o to, że zatrzymałem się na hot doga w czasie marszu? Ale byłem
naprawdę   głodny.   Ona   wie,   że   mam   lekką   hipoglikemię   i   muszę   coś

przegryzać co półtorej godziny.

Proszę, jeśli się do Ciebie odezwie, daj mi znać. Nawet jeśli

się okaże, że jest na mnie wściekła. Po prostu chcę mieć pewność, że
nic jej się nie stało.

Borys Pelkowski

background image

Mogłabym Lilly za to po prostu zabić. Naprawdę mogłabym zabić. To gorsze niż

wtedy, kiedy uciekła z moim kuzynem Hankiem. Bo przynajmniej wtedy nie chodziło o żadną

szafę.

Boże! To takie trudne, kiedy twoja najlepsza przyjaciółka jest geniuszem, radykalną

feministką i socjalistką walczącą o prawa człowieka pracy.

To naprawdę trudne.

Poniedziałek, 5 maja, godzina wychowawcza

No cóż, już wiem, gdzie była Lilly przez cały wczorajszy dzień. Pan G. pokazał mi to

rano przy śniadaniu. Na pierwszej stronie „New York Timesa”. Oto artykuł. Wycięłam go na

pamiątkę dla potomności. A także jako wzór dla mojego kolejnego artykułu do „Atomu”, bo

wiem, że Leslie będzie chciała, żebym zajęła się i tą historią.

STRAJK MŁODSZYCH KELNERÓW

MANHATTAN   -   Pracownicy   restauracji   z   całego   miasta   odrzucili   swoje   ścierki   do

naczyń,   chcąc   okazać   solidarność   z   Jangbu   Panasa,   kelnerem   zwolnionym   w   ostatni

czwartek wieczorem z pracy w czterogwiazdkowej restauracji w centrum miasta, Les Hautes

Manger, po incydencie z udziałem księżnej wdowy z Genowii.

Świadkowie mówią, że Panasa (18 I.) przechodził przez salę restauracyjną, niosąc

tacę pełną zastawy stołowej, kiedy potknął się i niechcący oblał zupą księżnę wdowę. Pierre

Jupe,   kierownik   Les   Hautes   Manger,   twierdzi,   że   Panasa   już   wcześniej   tego   samego

wieczoru otrzymał ustne ostrzeżenie, w związku z upuszczeniem innej tacy.

- Ten facet to niezdara, ot i wszystko - powiedział reporterom Jupe (42 I.).

Jednak   solidaryzujący   się   z   Panasa   koledzy   opowiadają   zupełnie   inną   historię.

Według   nich   kelner   potknął   się   o   psa   należącego   do   jednego   z   klientów   restauracji.

Zarządzenia   Nowojorskiego   Departamentu   Zdrowia   jasno   określają,   że   wyłącznie   psy

służbowe, na przykład psy przewodnicy niewidomych, mogą być wpuszczane do instytucji, w

których serwuje się jedzenie. Jeśli zostanie dowiedzione, że Les Hautes Manger pozwalało

swoim klientom wprowadzać psy, restauracja może zostać obciążona grzywną albo wręcz

zamknięta.

- Nie było żadnego psa - powiedział reporterom właściciel restauracji, Jean St. Luc. -

To tylko plotka. Nasi klienci nie przyprowadzają psów do restauracji. Są na to zbyt dobrze

wychowani.

Jednak plotki na temat psa - czy też dużego szczura - nie milkną. Kilku świadków

twierdzi, że na własne oczy widziało dziwne bezwłose stworzenie, wielkości kota lub dużego

background image

szczura, które biegało pod stolikami. Kilku klientów odniosło nawet wrażenie, że zwierzątko

należy do księżnej wdowy, która pojawiła się w restauracji dla uczczenia piętnastych urodzin

swojej wnuczki, księżniczki Mii Thermopolis Renaldo z Genowii, ulubienicy nowojorczyków.

Jakikolwiek   był   powód   zwolnienia   Panasy,   młodsi   kelnerzy   z   całego   miasta

postanowili kontynuować protest i zapowiadają, że nie wrócą do pracy, dopóki Panasa nie

zostanie przywrócony na swoje dawne stanowisko. Właściciele restauracji obiecują dołożyć

wszelkich   starań,   aby   ich   goście   zostali   należycie   obsłużeni   mimo   zmniejszonej   liczby

personelu.  Nasuwa  się jednak pytanie,   czy  kelnerzy niebiorący  udziału w  strajku  zechcą

przejąć   obowiązki   nieobecnych   kolegów.   Wielu   z   nich   będzie   zapewne   narzekać   na

zwiększone obciążenie pracą. Już obecnie niektórzy rozważają strajk solidarnościowy dla

poparcia   młodszych   kelnerów,   w   większości   nielegalnych   imigrantów   zatrudnionych   na

czarno,   z   reguły   za   wynagrodzenie   poniżej   minimalnego   i   bez   prawa   do   świadczeń

socjalnych.

Na razie wszystko jednak wskazuje na to, że restauracje będą pracować jak co dzień,

choć organizatorzy strajku mają nadzieję, że protest rozszerzy się i wszyscy nowojorczycy

odczują jego skutki.

- Młodsi kelnerzy od dawna są stałym obiektem żartów - mówi popierająca strajk Lilly

Moscovitz, 15 I., która pomogła zorganizować spontaniczny marsz do Ratusza w niedzielę. -

Czas, żeby burmistrz i wszyscy inni w tym mieście obudzili się i poczuli zapach brudnej wody

po myciu naczyń: bez młodszych kelnerów to miasto pogrąży się w brudzie.

No nie, to się w głowie nie mieści. Wszystko kompletnie wymknęło się spod kontroli.

I to przez Rommla!!!! No cóż, i przez Lilly.

Naprawdę   nie   wierzyłam   własnym   oczom,   kiedy   Hans   podjechał   przed   drzwi

apartamentowca   Moscovitzów   dziś  rano,   a   tam  obok   Michaela   stała   Lilly  uchachana   jak

norka. Niezupełnie rozumiem, co oznacza to powiedzenie, ale babcia ze strony mamy używa

go bez przerwy, więc musi oznaczać coś paskudnego. I całkiem nieźle oddaje wygląd Lilly.

Jakby była STRAAAAAAAASZNIE z siebie zadowolona.

Popatrzyłam tylko na nią ostro i powiedziałam:

- Rozmawiałaś już z Borysem, Lilly?

Nie odezwałam się nawet do Michaela, bo nadal trochę się na niego wściekam o ten

bal maturalny. Ciężko mi się na niego wściekać, bo oczywiście było wcześnie rano i wyglądał

naprawdę, naprawdę dobrze - świeżutko ogolony, o gładkiej twarzy, zupełnie jakby jego szyja

miała pachnieć jeszcze ładniej niż zwykle. No i, oczywiście, jest najlepszym chłopakiem na

ziemi, bo napisał dla mnie piosenkę i dał mi ten naszyjnik ze śnieżynką, i tak dalej.

background image

Ale nieważne. Nie mogę się na niego nie wściekać. Bo do czego to podobne, żeby

facet nie chciał pójść na swój własny bal maturalny! Mogłabym jeszcze zrozumieć, gdyby nie

miał osoby towarzyszącej czy coś, ale przecież Michael TOTALNIE ma z kim pójść. ZE

MNĄ!!!!!!!!!!! I czy on sobie nie zdaje sprawy, że nie zabierając mnie na swój bal maturalny,

pozbawia mnie tego jedynego wspomnienia ze szkoły średniej, do którego mogłabym wracać

bez dreszczu obrzydzenia? Wspomnienia, które mogłabym hołubić i nawet pokazywać moim

wnukom zdjęcia?

Nie, oczywiście, Michael tego nie wie, bo mu nie powiedziałam. Ale jak miałabym mu

powiedzieć? Przecież powinien sam się domyślić. Jeśli jest moją prawdziwą bratnią duszą, to

powinien   WIEDZIEĆ   bez   mojego   mówienia.   Praktycznie   wszyscy   w   naszym   kółku

doskonale wiedzą, że oglądałam Dziewczynę w różowej sukience siedem razy. Czy on uważa,

że ja ją tyle razy widziałam ze względu na moje upodobanie do aktora, który grał Duck

Mana?

Ale wracając do Lilly: totalnie zlekceważyła moje pytanie o Borysa.

- Powinnaś była przyjść tam wczoraj, Mia - powiedziała. - Na marsz pod Ratusz. Było

nas ponad tysiąc osób. To dawało takie totalne poczucie siły. Miałam łzy w oczach, widząc,

jak ludzie się zmobilizowali, żeby walczyć o sprawę zwykłego człowieka pracy.

- Może powinnaś wiedzieć, że ktoś jeszcze miał łzy w oczach. A wiesz dlaczego? -

Spytałam uszczypliwie. - Dlatego, że całowałaś się w szafie z Jangbu. Twój chłopak miał od

tego łzy w oczach. Pamiętasz, Lilly, twój chłopak, BORYS?

Ale Lilly tylko wyjrzała przez okno na kwiaty, które jakimś magicznym sposobem

zakwitły na pasie rozdzielającym jezdnie na Park Avenue (w gruncie rzeczy nie ma w tym

żadnej magii, pracownicy służb miejskich Nowego Jorku sadzą je, już w pełni rozkwitłe, w

środku ciemnej nocy).

- Ach, spójrz - powiedziała beztroskim tonem. - Wiosna przyszła.

Przysięgam, czasami w ogóle nie rozumiem, czemu ja się z nią przyjaźnię.

Poniedziałek, 5 maja, biologia

A więc...

A więc co?

A więc, zaprosił cię wczoraj wieczorem?

Nie słyszałaś?

Czego nie słyszałam?

Michael nie wierzy w bale maturalne. Uważa, że to idiotyzm.

background image

NIE!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Owszem, tak. Och, Shameeko, co ja teraz zrobię? Prawie przez całe życie marzyłam o

tym, żeby iść na bal maturalny z Michaelem. No cóż, przynajmniej odkąd zaczęliśmy ze sobą

chodzić. Chcę, żeby wszyscy patrzyli, jak ze sobą tańczymy i raz na zawsze przekonali się, że

należę do Michaela Moscovitza. Chociaż wiem, że to seksistowskie i nikt nigdy nie powinien

stawać   się   własnością   innego   człowieka.  Ale...   ale   ja   tak   strasznie   chcę   być   własnością

Michaela!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Rozumiem. Więc co zamierzasz?

A co ja MOGĘ? Nic.

Hm... Mogłabyś spróbować z nim o tym porozmawiać.

ZWARIOWAŁAŚ?????   Michael   powiedział,   że   jego   zdaniem   bal   maturalny   to

IDIOTYZM. Jeśli mu powiem, że moim sekretnym marzeniem jest pójść na bal maturalny z

człowiekiem, którego kocham, to co on sobie pomyśli? Halo? Pomyśli sobie, że JA jestem

idiotką.

Michael nigdy by nie pomyślał, że jesteś idiotką, Mia. On Cię kocha. Chodzi mi o to,

że   gdyby   tylko   wiedział,   co   naprawdę   czujesz,   na   pewno   poszedłby   na   ten   cały   bal

maturalny.

Shameeka,   przepraszam   Cię,   ale   naprawdę   wydaje   mi   się,   że   obejrzałaś   o   kilka

odcinków Siódmego nieba za dużo.

Nie moja wina. To jedyny serial, który tata pozwala mi oglądać.

Poniedziałek, 5 maja, RZ

Nie wiem, jak długo zdołam to znosić. Atmosferę w tej sali dałoby się kroić nożem.

Niemal chciałabym, żeby pani Hill przyszła i zaczęła na nas wrzeszczeć albo coś. Cokolwiek,

COKOLWIEK, byle tylko przerwać tę okropną ciszę.

Tak, ciszę. Wiem, że to się wydaje dziwne, ale w sali RZ jest cicho, mimo że Borys

Pelkowski powinien ćwiczyć grę na skrzypcach, co zazwyczaj robi z taką werwą, że musimy

zamykać go w szafie na materiały piśmienne, żeby nie trafiał nas szlag na ciągłe skrzypienie

jego smyczka.

Ale nie. Smyczek ucichł... Boję się, że już na wieczność. A skrzypek cierpi ugodzony

okrutnym ciosem w samo serce zadanym przez niewierną dziewczynę... Którą, notabene, jest

moja najlepsza przyjaciółka Lilly.

Lilly siedzi tu obok mnie i udaje, że nie czuje fal cichej żałości płynących od jej

chłopaka, siedzącego z tyłu, w kącie Sali obok globusa, z głową ukrytą w ramionach. Musi

udawać, bo wszyscy inni je czują. To znaczy te fale żałości. Przynajmniej tak mi się wydaje.

background image

Co prawda Michael pracuje na swoim keyboardzie jakby nigdy nic. Ale on ma na uszach

słuchawki. Może słuchawki chronią człowieka przed falami żałości.

Powinnam zażyczyć sobie takich słuchawek na urodziny.

Zastanawiam się, czy nie należałoby pójść do pokoju nauczycielskiego po panią Hill i

nie powiedzieć jej, że Borys zachorował. Bo naprawdę uważam, że on jakby zachorował. Na

chorobę serca i, być może, mózgu. Jak Lilly może być taka podła? To tak, jakby karała

Borysa za zbrodnię, której nie popełnił. Przez cały lunch Borys ciągle pytał ją, czy mogliby

pójść porozmawiać w jakieś ustronne miejsce, na przykład na klatkę schodową trzeciego

piętra, ale Lilly cały czas tylko powtarzała:

-   Wybacz,   Borys,   ale   nie   ma   o   czym   gadać.   Między   nami   wszystko   skończone.

Będziesz po prostu musiał przyjąć to do wiadomości i iść w swoją stronę.

-  Ale   dlaczego?   -   jęczał   co   chwila   Borys.   I   to   naprawdę   głośno.  Tak   głośno,   że

cheerleaderki i chłopcy z drużyny szkolnej siedzący obok przy stole dla osób popularnych,

wciąż się na nas oglądali i krzywili. Trochę to było żenujące. Ale też bardzo dramatyczne. -

Co ja zrobiłem? - powtarzał.

- Nic nie zrobiłeś - powiedziała Lilly obojętnie, jakby rzucała mu ochłap. - Po prostu

już cię nie kocham. Nasz związek w sposób naturalny dobiegł kresu i chociaż zawsze będę

cenić sobie wspomnienia i wszystko, co razem przeżyliśmy, czas, żebym poszła w swoją

stronę. Pomogłam ci osiągnąć samorealizację, Borys. Już mnie nie potrzebujesz. Muszę zająć

się teraz inną zagubioną duszą.

Nie wiem, co Lilly ma na myśli, mówiąc, że Borys osiągnął samorealizację. Przecież

nawet nie pozbył się jeszcze swojego aparaciku ortodontycznego. I nadal wtyka sweter w

spodnie, chyba że mu zwrócę uwagę. Prawdopodobnie jest najmniej zrealizowaną osobą, jaką

znam. Z wyjątkiem mnie samej, oczywiście.

Borys nie przyjął tego wszystkiego zbyt dobrze. Trudno się dziwić, prawda? Ale Borys

powinien wiedzieć, i to lepiej niż ktokolwiek inny, że kiedy Lilly raz się już na coś zdecyduje,

sprawa jest zamknięta. Lilly siedzi tu teraz koło mnie i pracuje nad przemówieniem, które

Jangbu ma wygłosić na konferencji. Tak, Lilly organizuje dziś wieczór w Chinatown Holiday

Inn konferencję prasową.

Borys równie dobrze może spojrzeć w twarz faktom: ona już o nim zapomniała.

Zastanawiam się, co poczują państwo doktorostwo Moscovitz, kiedy Lilly przedstawi

im Jangbu. Jestem prawie przekonana, że mój tata nie pozwoliłby mi się spotykać z facetem,

który już skończył szkołę średnią. Pomijając Michaela, oczywiście. Ale on się nie liczy, bo

znam go od bardzo dawna.

background image

Och... Coś się dzieje. Borys podniósł głowę znad biurka. Patrzy na Lilly oczyma, które

przypominają mi czarne, płonące węgle... Prawdę mówiąc, nigdy nie widziałam czarnych,

płonących węgli, ponieważ kominki na węgiel są zakazane w obrębie Manhattanu przepisami

przeciwpożarowymi. Ale nieważne. Patrzy na nią takim samym skupionym spojrzeniem, z

jakim kiedyś wpatrywał się w zdjęcie swojego idola, światowej sławy skrzypka Joshui Bella.

Otwiera usta. Zaraz coś powie. DLACZEGO JESTEM JEDYNĄ OSOBĄ W TEJ KLASIE,

KTÓRA ZWRACA CHOCIAŻ CIEŃ UWAGI NA TO, CO SIĘ TU DZIEJE...

Poniedziałek, 5 maja, 

gabinet pielęgniarki

O mój Boże, ileż w tym było dramatyzmu! Ledwie mogę pisać. Poważnie. Nigdy nie

widziałam takiej ilości krwi.

Jestem   jednak   przekonana,   że   pisany   jest   mi   jakiś   rodzaj   kariery   w   służbach

medycznych,  bo nie zrobiło mi  się słabo. Ani  na moment. W gruncie  rzeczy,  gdyby nie

Michael i ewentualnie Lars, chyba byłabym jedyną osobą w tej sali, która nie straciła głowy.

To   ma   niewątpliwie   związek   z   faktem,   że   będąc   pisarką,   mam   naturalną   skłonność   do

obserwowania wszelkich ludzkich reakcji i widziałam, co się zapowiada, zanim ktokolwiek

inny się zorientował... No, może poza Borysem. Pielęgniarka powiedziała nawet, że gdyby

nie moja szybka interwencja, Borys mógłby stracić o wiele więcej krwi. Ha! Uznasz to chyba,

Grandmére, za postępowanie godne księżniczki? Uratowałam człowiekowi życie!

No cóż, okej, może nie ZYCIE, ale w końcu Borys mógł... no nie wiem, zemdleć czy

coś. Nie potrafię zrozumieć, co go doprowadziło do takiego szaleństwa. To znaczy, no cóż,

chyba jednak potrafię. Myślę, że cisza w sali RZ doprowadziła Borysa do chwilowej utraty

poczytalności. Poważnie.

Totalnie go rozumiem, bo mnie ta cisza też wykończała.

W   każdym   razie   stało   się   tak,   że   siedzieliśmy   tam   sobie   i   każdy   zajmował   się

własnymi sprawami - poza mną, oczywiście, bo ja obserwowałam Borysa - kiedy nagle on

zerwał się i zawołał:

- Lilly! Ja tego dłużej nie zniosę! Nie możesz mi tego zrobić! Musisz dać mi szansę,

żebym mógł ci udowodnić moje niezachwiane uczucie!

Jakoś tak to szło. Trochę trudno mi teraz sobie wszystko przypomnieć, zwłaszcza po

tym, co nastąpiło później.

Pamiętam jednak, co mu odpowiedziała Lilly. Nawet dość łagodnie. Można się było

zorientować, że trochę jej głupio po tym, jak się zachowała wobec Borysa na mojej imprezie.

background image

Odezwała się miłym głosem:

- Borys, poważnie, strasznie mi przykro, zwłaszcza że to się stało tak niespodziewanie.

Ale   kiedy   w   grę   wchodzi   miłość   taka   jak   moja   do   Jangbu,   nie   ma   sposobu,   żeby   to

powstrzymać. Nie da się powstrzymać kibiców bejsbolowych z Nowego Jorku, kiedy Jankesi

wygrywają puchar. Nie da się powstrzymać szału zakupów, kiedy w Century Twentyone jest

wyprzedaż. Nie da się powstrzymać fali powodziowej, kiedy zalewa tunel metra. Podobnie

nie da się powstrzymać takiej miłości jak ta, którą darzę Jangbu. Bardzo, bardzo mi przykro,

ale nie jestem w stanie nic na to poradzić. Kocham go.

Te   słowa,   chociaż   wypowiedziane   łagodnie   -   a   nawet   ja,   będąca   najsurowszym

krytykiem Lilly poza, ewentualnie, jej bratem, muszę przyznać, że zostały wypowiedziane

łagodnie   -   były   dla   Borysa   potężnym   ciosem.   Cały   zaczął   się   trząść.   I   zanim   się

zorientowałam, porwał ten wielki globus - a to naprawdę wyczyn godny atlety, bo globus

waży tonę. W gruncie rzeczy, stoi w sali RZ właśnie dlatego, że nikt nie jest w stanie już nim

zakręcić,   więc   administracja   pewnie   sobie   wymyśliła,   no   cóż,   wywalcie   to   do   klasy  dla

geniuszków, zamiast wyrzucać, oni wezmą wszystko. Przecież to w końcu geniuszki.

No   więc   Borys   stał   tam   -   hipoglikemiczny   i   podatny   na   alergie   astmatyk   o

niedorobionym uzębieniu - trzymając ten wielki i ciężki globus nad głową, jakby był Atlasem,

He - Manem albo kimś takim.

- Lilly... - powiedział z wysiłkiem, zupełnie nieswoim głosem. Powinnam zaznaczyć,

że do tego czasu już wszyscy zdążyli  zwrócić na niego uwagę, to znaczy Michael zdjął

słuchawki i patrzył na Borysa bardzo uważnie, i nawet ten cichy facecik, który ma siedzieć i

pracować   nad   nowym   klejem   superglue,   który   kleiłby   przedmioty,   ale   nie   ludzką   skórę

(żebyście   już   nie   musieli   borykać   się   z   problemem   sklejonych   palców   po   podklejeniu

podeszwy buta), raz na odmianę zaczął się totalnie orientować, że coś się wokół niego dzieje.

- Jeśli nie przyjmiesz mnie z powrotem - powiedział Borys, ciężko dysząc (ten globus

musiał ważyć ze dwadzieścia pięć kilo, a on go trzymał NAD GŁOWĄ) - spuszczę sobie ten

globus na głowę.

Wszyscy   razem   w   tej   samej   chwili   wstrzymali   oddech.   Chyba   mogę   uczciwie

powiedzieć, że nikomu nawet przez myśl nie przyszło, że Borys mógłby nie mówić poważnie.

On absolutnie zamierzał spuścić sobie ten globus na głowę. Kiedy widzę, jak to wygląda na

piśmie, wydaje mi się nieco śmieszne - no bo naprawdę, kto ROBI takie rzeczy? Grozi, że

sobie zrzuci na głowę globus?

Ale   to   BYŁY   zajęcia   w   sali   rozwoju   zainteresowań.   A   geniusze   zawsze   robią

dziwaczne rzeczy, na przykład upuszczają sobie globusy na głowę. Założę się, że na świecie

background image

jest pełno geniuszów, którzy spuszczali sobie na głowę dziwniejsze rzeczy niż globusy. Na

przykład deski, koty i inne takie. Tylko po to, żeby się przekonać, co się stanie. Z czystej

ciekawości poznawczej.

Ponieważ   Borys   jest   geniuszem   i   Lilly   też,   zareagowała   na   jego   groźbę   tak,   jak

zrobiłby to każdy inny geniusz. Normalna dziewczyna, taka jak ja, powiedziałaby z miejsca:

- Nie, Borys! Odłóż ten globus, Borys! Pogadajmy, Borys!

Ale Lilly, jako geniusz, obdarzona właściwą geniuszom ciekawością, co też się stanie,

jeśli Borys naprawdę spuści sobie globus na głowę (i może też chcąc się przekonać, czy

faktycznie ma nad nim taką władzę), powiedziała tylko tonem obrzydzenia:

- A proszę cię bardzo. Akurat się przejmę.

No i oto co się stało. Widać było, że Borys się jeszcze zastanawia - jakby wreszcie

dotarło   do   jego   oszalałego   z   miłości   mózgu,   że   zrzucanie   sobie   na   głowę

dwudziestopięciokilogramowego globusa nie jest może najlepszym wyjściem z sytuacji.

Ale dokładnie w chwili, w której zamierzał już odstawić globus na bok, ten mu się

wyślizgnął - być może przypadkiem. A może i celowo, co doktor Moscovitz mógłby określić

jako samosprawdzającą się przepowiednię, jak wtedy, kiedy człowiek mówi: „Och, ja nie

chcę, żeby TO się stało” i potem, właśnie dlatego, że o tym mówił i że tyle o tym myślał,

przypadkiem, ale na własne życzenie to robi. - Więc Borys spuścił sobie globus na głowę.

Globus wydał nieprzyjemny głuchy dźwięk, uderzając w czaszkę Borysa - taki sam

odgłos,   jaki   wydał   bakłażan,   uderzając   o   chodnik.   Wiem,   bo   sama   wyrzuciłam   kiedyś

bakłażana z okna sypialni Lilly na szesnastym piętrze - zanim wreszcie odbił się od głowy

Borysa i trzasnął w podłogę.

A wtedy Borys złapał się rękoma za głowę i zaczął się zataczać, denerwując faceta od

kleju, który wyraźnie obawiał się, że Borys się na niego przewróci i pomiesza mu notatki.

Dość ciekawie było obserwować reakcje pozostałych. Lilly podniosła obie dłonie do

policzków i po prostu stała tam, blada jak... No cóż, jak śmierć. Michael zaklął i rzucił się w

stronę Borysa. Lars wybiegł z sali, wołając: „Pani Hill! Pani Hill!”

A ja - niezupełnie wiedząc, co robię - wstałam, zerwałam z siebie szkolny sweter,

podbiegłam do Borysa i krzyknęłam:

- Siadaj!

Bo on biegał w kółko jak kurczak, któremu odrąbano głowę. Nigdy nie widziałam

kurczaka, któremu właśnie odrąbano głowę - mam zresztą nadzieję, że nigdy w życiu takiego

widoku nie zobaczę.

Ale rozumiecie, o co mi chodzi.

background image

Borys, ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, zrobił, co mu kazałam. Opadł na najbliższe

krzesło,   trzęsąc   się   jak   Rommel   w   czasie   burzy.   Wtedy   powiedziałam   tym   samym

rozkazującym tonem, który zdawał się wcale nie należeć do mnie:

- Opuść ręce!

I Borys opuścił ręce.

Wtedy przycisnęłam zwinięty w kłąb sweter do małej dziurki w głowie Borysa, żeby

powstrzymać krwawienie, zupełnie tak samo jak weterynarz, którego widziałam w Pogotowiu

dla zwierząt, kiedy posterunkowa Annemarie Lucas wniosła postrzelonego pitbulla.

A potem rozpętało się - wybaczcie określenie, ale tak właśnie było - istne piekło.

• Lilly zaczęła płakać. Zanosiła się głośnym łkaniem jak dziecko, po raz pierwszy od

czasu,   kiedy   byłyśmy   w   drugiej   klasie   podstawówki,   a   ja,   poniekąd   niechcący,

wcisnęłam jej do gardła szpatułkę przy zamrażaniu lodów, które miałyśmy rozdać

potem w klasie, bo zjadała całą polewę i bałam się, że nie zostanie tyle, żeby pokryć

wszystkie rożki.

• Facet od kleju wybiegł z sali.

• Pani Hill wbiegła DO sali, a za nią Lars i chyba połowa grona pedagogicznego, bo

najwyraźniej siedzieli wszyscy w pokoju nauczycielskim i nic nie robili, jak to się

często zdarza nauczycielom w Liceum imienia Alberta Einsteina.

• Michael pochylił się nad Borysem, i mówił coś do niego cichym i uspokajającym

tonem. Pewnie nauczył się od rodziców, którzy często zrywają się do telefonu w

środku nocy. Na przykład kiedy jakiś pacjent przestaje brać leki i odgraża się, że

zacznie jeździć samochodem po Merrick Parkway w stroju clowna. Więc Michael

mówił: „Wszystko w porządku, Borys. Nic ci nie będzie, Borys. Tylko oddychaj

głęboko. Dobrze. A teraz jeszcze raz. Równe, głębokie wdechy. Dobrze. Nic ci nie

będzie. Wszystko będzie dobrze”.

A   ja   tylko   stałam   tam,   przyciskając   sweter   do   głowy   Borysa,   a   globus,   który

najwyraźniej odblokował się przy upadku - a może od naoliwienia krwią Borysa - leniwie

toczył się po podłodze, a wreszcie zatrzymał, mając na samym wierzchu Ekwador.

Jedna z nauczycielek wyszła i pobiegła po pielęgniarkę, która kazała mi lekko odsunąć

sweter, żeby obejrzeć ranę Borysa. A wtedy szybko kazała mi znów przycisnąć sweter. Potem

powiedziała do Borysa BARDZO spokojnym głosem, zupełnie jak Michael:

- Chodź, młody człowieku. Idziemy do mojego gabinetu.

background image

Tylko że Borys nie mógł iść o własnych siłach, bo kiedy spróbował wstać, nogi się

pod nim ugięły, może z powodu hipoglikemii. Tak więc Lars i Michael na wpół zanieśli

Borysa do gabinetu pielęgniarki, podczas gdy ja po prostu nadal przyciskałam swój sweter do

jego głowy, bo, no cóż, nikt nie kazał mi przestać.

Kiedy mijaliśmy Lilly,  popatrzyłam uważnie na jej  twarz, a naprawdę zbladła jak

kreda - miała kolor nowojorskiego śniegu, taki rodzaj bladej szarości pomieszanej z żółcią.

Wyglądała też, jakby trochę bolał ją żołądek. Co zresztą słusznie jej się należało.

Więc teraz Michael, Lars i ja siedzimy tutaj, a pielęgniarka spisuje raport z wypadku.

Zadzwoniła   do   mamy   Borysa,   która   ma   po   niego   przyjechać   i   zabrać   go   do   rodzinnego

lekarza. Chociaż rana spowodowana globusem nie jest zbyt głęboka, zdaniem pielęgniarki

będzie   potrzebował   kilku   szwów,   a   poza   tym   przyda   mu   się   zastrzyk   przeciwtężcowy.

Pielęgniarka bardzo dobrze wyrażała się o mojej szybkiej reakcji. Powiedziała:

- Jesteś księżniczką, tak?

A ja skromnie odparłam, że owszem.

Nic na to nie poradzę, ale jestem z siebie dumna.

To dziwne, bo chociaż w filmach nie lubię widoku krwi, w prawdziwym życiu nie

brzydziłam się ani trochę. Raz na biologii musiałam siedzieć z głową między kolanami, kiedy

pokazywali film o akupunkturze. Ale widok krwi płynącej strumieniem z czaszki Borysa w

prawdziwym życiu nie zrobił na mnie najmniejszego wrażenia.

Może będę miała opóźnioną reakcję. No wiecie, jak zespół stresu pourazowego.

Chociaż, mówiąc szczerze, jeśli nie dorobiłam się zespołu stresu pourazowego, kiedy

się okazało, że jestem księżniczką, to bardzo wątpię, żebym miała ucierpieć teraz, kiedy

widziałam, jak chłopak mojej najlepszej przyjaciółki spuszcza sobie globus na głowę.

Oho. Idzie dyrektor Gupta.

Poniedziałek, 5 maja,

francuski

Mia to prawda z Borysem? Naprawdę usiłował się zabić na piątej lekcji, dźgając się w

pierś ekierką? Tina.

Oczywiście, że nie. Usiłował się zabić, spuszczając sobie na głowę globus.

O DOBRY BOŻE!!!!!!!!!!!! Nic mu nie będzie?

Nic, dzięki szybkiej reakcji Michaela i mojej. Ale pewnie przez kilka dni będzie go

bardzo   bolała   głowa.   Najgorsza   była   rozmowa   z   dyrektor   Guptą.   Bo   oczywiście   chciała

wiedzieć, dlaczego on to zrobił. A ja nie chciałam narobić Lilly kłopotów. Nie mówię, że to

background image

była wina Lilly... Chociaż, no cóż, może w pewien sposób jest...

Oczywiście,   że   tak!!!!!   Nie   wydaje   Ci   się,   że   mogła   to   wszystko   załatwić   trochę

delikatniej? Mój Boże, przecież ona niemal całowała się z Jangbu z języczkiem na oczach

Borysa! No i co powiedziałaś dyrektor Głuptak?

Och, wiesz, to co zwykle. Że Borys załamał się pod wpływem presji, jaką wywierają

na uczniów LiAE nauczyciele i że dyrekcja powinna odwołać egzaminy na koniec roku jak w

drugiej części Harry'ego Pottera. Tylko że ona się wcale nie przejęła, bo przecież nikt nie

zginął, nie ganiał nas żaden gigantyczny wąż ani nic takiego.

Wiesz, Mia, to najbardziej romantyczne zdarzenie, o jakim w życiu słyszałam. Nawet

nie śmiałabym marzyć, ale... ACH! Gdyby MNIE ktoś tak namiętnie kochał! I gdyby - pragnąc

odzyskać   moje   serce   -   spuścił   sobie   globus   na   głowę!   Czyż  to   nie   wzruszający   dowód

uczucia?

Tak! Moim zdaniem Lilly właśnie kompletnie zmienia zdanie na temat całej afery z

Jangbu. Przynajmniej tak mi się wydaje. W gruncie rzeczy nie widziałam jej od czasu, kiedy

to się stało.

Mój Boże, kto by pomyślał, że przez cały ten czas w chudej piersi Borysa biło serce

namiętnego kochanka? On jest jak Heathcliff!

Ha! Ciekawe czy jego duch będzie nawiedzał Wschodnią Siedemdziesiątą Piątą ulicę,

tak jak duch Heathcliffa nawiedzał wrzosowisko. No wiesz, po śmierci Cathy.

Ja chyba zawsze uważałam, że Borys jest naprawdę słodki. To znaczy, ja wiem, jak

Cię   wkurzają   ludzie   o   nieprzyjemnym   oddechu,   ale   musisz   przyznać,   że   ma   wyjątkowo

piękne dłonie.

DŁONIE? A kogo obchodzą DŁONIE??????

Hm, no, są chyba ważne. Halo? Przecież to nimi facet Cię DOTYKA.

Tina, jesteś zboczona. Poważnie zboczona.

No cóż, przyganiał kocioł garnkowi, biorąc pod uwagę te opowieści o szyi Michaela.

Ale nieważne. Nigdy się do tego nikomu nie PRZYZNAŁAM.

Poniedziałek, 5 maja,

w limuzynie w drodze na lekcję etykiety

Jestem w szkole totalną gwiazdą. Jakby mi nie wystarczyło, że jestem księżniczką,

teraz   po   całym   Liceum   imienia  Alberta   Einsteina   opowiada   się,   że   razem   z   Michaelem

uratowaliśmy Borysowi życie. Boże mój, jesteśmy jak doktor Kovac i siostra Abby!!!!!!!!!!!!

A Michael nawet WYGLĄDA trochę jak doktor Kovac. No wiecie, ciemne włosy, wspaniała

background image

klatka piersiowa i tak dalej.

Nawet nie wiem, po co mama zawraca sobie głowę położną. Powinna pozwolić mi

odebrać   dziecko.   Mogłabym   to   zrobić   totalnie   bez   problemu.   Potrzebowałabym   tylko

nożyczek i kawałka sznurka. Wielkie mi co.

Boże.   Mam   zamiar   przemyśleć   sobie   tę   całą   karierę   pisarską.   Możliwe,   że   moje

talenty leżą w zupełnie innej dziedzinie.

Poniedziałek, 5 maja,

hol hotelu Plaza

Lars właśnie mi powiedział, że chcąc się dostać do szkoły medycznej, trzeba mieć

naprawdę dobre stopnie z matematyki i innych przedmiotów ścisłych. Te przedmioty ścisłe

jeszcze   rozumiem,   ale   MATEMATYKA?????   PO   CO??????   Czy   amerykański   system

edukacji znów spiskuje przeciwko mnie, żebym nie mogła zaspokoić swoich zawodowych

aspiracji?

Poniedziałek, 5 maja,

w drodze do domu z hotelu Plaza

Grandmére, jak zwykle, zepsuła mi humor. Nadal napawałam się dumą z medycznego

cudu, jakiego dokonałam wcześniej w szkole - no cóż, to BYŁ cud; cud, że nie zemdlałam na

widok krwi - tymczasem Grandmére odezwała się do mnie:

- No więc na kiedy mam cię umówić na przymiarkę do Chanel? Bo zatrzymałam tam

dla ciebie sukienkę, która wydała mi się idealna na ten twój mały bal maturalny, na który tak

się szykujesz, ale jeśli chcesz ją mieć na czas, powinnaś pójść na przymiarkę jutro albo

pojutrze.

Więc wtedy musiałam jej wyjaśnić, że Michael i ja nadal nie wybieramy się na bal.

Nie zareagowała na tę wiadomość jak normalna babcia, oczywiście. Normalna babcia

rozpłynęłaby się ze współczucia, poklepała mnie po ręce i dała kilka upieczonych w domu

ciasteczek albo dolara, albo coś.

Ale nie moja babka. Och, skąd. MOJA babka powiedziała tylko:

- No cóż, najwidoczniej nie postąpiłaś tak, jak ci zaleciłam.

Jezu! Słyszałaś kiedyś o obwinianiu ofiary, Grandmére?!

- Ale osochozi? - wypaliłam.

Na co Grandmére powiedziała oczywiście:

- O co mi chodzi? To właśnie powiedziałaś? No to wyrażaj się poprawnie.

background image

- O... co... ci... chodzi... Grandmére? - powtórzyłam grzeczniej, chociaż w środku,

oczywiście, wcale nie miałam ochoty być grzeczna.

- Chodzi mi o to, że nie postąpiłaś tak, jak ci radziłam. Mówiłam ci, że jeśli znajdziesz

właściwy bodziec, twój Michael w podskokach zaprowadzi cię na bal. Ale najwyraźniej ty

wolisz nic nie robić i dąsać się, zamiast podjąć konieczne działania.

Obraziłam się na nią.

- Wybacz, Grandmére - powiedziałam - ale zrobiłam wszystko co w ludzkiej mocy,

żeby przekonać Michaela.

Poza, oczywiście, wyjaśnieniem mu wprost, DLACZEGO takie to dla mnie ważne,

żeby na ten bal pójść. Bo nie jestem pewna, czy gdybym nawet powiedziała Michaelowi, że

to dla mnie takie ważne, on zgodziłby się pójść. A jak bym się WTEDY poczuła? No wiecie,

gdybym obnażyła duszę przed człowiekiem, którego kocham, a potem by się okazało, że jego

niechęć do idiotycznego balu maturalnego jest silniejsza niż jego pragnienie spełniania moich

marzeń?

- Wręcz przeciwnie, nie zrobiłaś niczego - powiedziała Grandmére. Zgasiła papierosa,

wypuszczając kłęby szarego dymu z nozdrzy (to jest totalnie szokujące, że cała przyszłość

genowiańskiego tronu spoczywa na moich szczupłych barkach, a mimo to moja własna babka

zupełnie   się   nie   przejmuje   wpływem   biernego   palenia   na   moje   płuca),   i   ciągnęła:   -

Wyjaśniałam   ci   to   już   przedtem,  Amelio.  W  sytuacjach,   w   których   dwie   skonfliktowane

strony usiłują bez powodzenia osiągnąć kompromis, należy wycofać się na moment i zadać

sobie pytanie, na czym zależy przeciwnikowi.

Patrzyłam na nią, mrugając od tego dymu.

- Mam się domyślić, czego chce Michael?

- Właśnie.

Wzruszyłam ramionami.

- Nic prostszego. On nie chce iść na bal. Bo to idiotyzm.

- Nie. To jest to, czego Michael NIE CHCE. A czego on CHCE?

Nad tym musiałam się chwilę pogłowić.

- Hm... - powiedziałam, patrząc na Rommla, który widział, że Grandmére zajęła się

czymś innym i zaczął ukradkiem zlizywać sobie futerko z jednej z łapek. - Chyba... Michael

chce grać ze swoim zespołem?

Bien - powiedziała Grandmére, co znaczy „dobrze” po francusku. - Ale czego POZA

TYM mógłby chcieć?

- Hm... - zastanowiłam się. - Nie wiem.

background image

Nadal   myślałam   nad   tym   jego   zespołem.   Zorganizowanie   balu   maturalnego   dla

ostatniej klasy należy do uczniów klas młodszych, chociaż sami nie biorą w nim udziału,

chyba że jako osoba towarzysząca komuś z maturzystów. Usiłowałam sobie przypomnieć, co

komitet organizacyjny balu napisał w „Atomie”, na temat oprawy muzycznej balu. Chyba

wynajęli jakiegoś didżeja, czy coś.

- Oczywiście, że wiesz, czego chce Michael - powiedziała ostro Grandmére. - Michael

chce TEGO SAMEGO, co każdy mężczyzna.

- Chodzi ci o to... - zaskoczyła mnie prędkość, z jaką działa mózg Grandmére. -

Chodzi   ci   o   to,   że   powinnam   poprosić   komitet   organizacyjny,   żeby   pozwolili   zespołowi

Michaela grać na balu?

Z jakiegoś powodu Grandmére się zakrztusiła.

- C - co? - powiedziała, praktycznie wykasłując z siebie pół płuca.

Oparłam się o siedzenie krzesła, bo zatkało mnie i nie wiedziałam, co powiedzieć.

Nigdy mi to przedtem nie przyszło do głowy, ale rozwiązanie problemu podsunięte przez

Grandmére   było   wprost   idealne.   Nic   by  Michaela   nie   ucieszyło   bardziej   niż   prawdziwy,

poważny występ Skinner Box. A ja bym mogła pójść na bal... I to nie tylko z facetem moich

marzeń, ale i z PRAWDZIWYM CZŁONKIEM KAPELI. Czy jest na świecie coś bardziej

luzackiego niż iść na bal maturalny z kimś, kto gra w kapeli na tym balu? Hm, nie. Nie, nie

ma czegoś takiego.

- Grandmére - westchnęłam. - Jesteś genialna.

Grandmére chrupała resztki lodu ze swojego sidecara.

- Nie mam zielonego pojęcia, o czym ty mówisz, Amelio - stwierdziła.

Ale ja wiedziałam, że chociaż raz w życiu Grandmére po prostu była skromna.

Wtedy przypomniałam sobie, że miałam się na nią gniewać, za tę sprawę z Jangbu.

Więc odezwałam się:

-   Ale,   Grandmére,   pomówmy   poważnie   przez   chwilę.   Ta   afera   z   młodszymi

kelnerami... Ten strajk. Musisz coś zrobić. To wszystko twoja wina, wiesz.

Grandmére przyjrzała mi się przez niebieski dym z kolejnego papierosa, którego przed

sekundą zapaliła.

- Ależ z ciebie niewdzięczna mała jędza - syknęła. - Rozwiązuję wszystkie twoje

problemy, a ty tak mi okazujesz uznanie?

-   Mówię   serio,   Grandmére   -   powiedziałam.   -   Musisz   zadzwonić   do   Les   Hautes

Manger i powiedzieć im o Rommlu. Powiedz im, że to twoja wina, że Jangbu się potknął i że

muszą go przywrócić do pracy. W przeciwnym razie nie będzie sprawiedliwości. Ten biedny

background image

chłopak stracił pracę!

- Znajdzie inną - powiedziała Grandmére lekko.

- Nie bez referencji - zauważyłam.

- Więc może wrócić do swojego ojczystego kraju - stwierdziła Grandmére. - Jestem

pewna, że rodzice za nim tęsknią.

-   Grandmére,   on   jest   z  TYBETU,   kraju,   który  od   dziesięcioleci   znajduje   się   pod

chińską okupacją - On tam nie może wrócić. Tam nie ma wolnych posad. Będzie głodował.

- Nie mam ochoty dłużej na ten temat dyskutować - oświadczyła Grandmére wyniośle.

-   Wymień   mi   dziesięć   potraw,   które   zwykle   serwuje   się   na   przyjęciu   ślubnym   książąt

Genowii.

- Grandmére !

- Wymieniaj!

No więc musiałam wymienić te dziesięć różnych potraw, które zwykle serwuje się na

przyjęciu   ślubnym   książąt   Genowii:   oliwki,   antipasto,   danie   z   makaronem,   rybę,   danie

mięsne,   sałatę,   pieczywo,   sery,   owoce   i   deser   (zapamiętać   sobie:   kiedy   będziemy   się   z

Michaelem   pobierali,   mamy   to   zrobić   poza   Genowią,   chyba   że   pałac   przygotuje   ściśle

wegetariański posiłek).

Nie wiem, jak ktoś, kto w takim stopniu jak Grandmére związał się ze złą stroną mocy,

może   jednocześnie   wpadać   na   świetne   pomysły   typu   występ   kapeli   Michaela   na   balu

maturalnym.

Ale   przypuszczam,   że   nawet   Darth   Vader   miewał   jaśniejsze   momenty.   Nie

przypominam sobie w tej chwili żadnych, ale jestem pewna, że jakieś musiał mieć.

Poniedziałek, 5 maja, 21.00,

poddasze

Złe wiadomości...

Cały wieczór przeglądałam stare numery „Atomu” i usiłowałam się zorientować, kto

jest   przewodniczącym   komitetu   organizacyjnego   balu   maturalnego,   żebym   mogła   do   tej

osoby   wysłać   maila   z   sugestią,   że   zespół   Skinner   Box   stworzyłby   znakomitą   oprawę

muzyczną,   o   wiele   lepszą   niż   ten   didżej,   którego   już   wynajęli.   Możecie   sobie   zatem

wyobrazić   moje   zdumienie   i   rozczarowanie,   kiedy   wreszcie   znalazłam   tę   informację   i

zobaczyłam okropną odpowiedź czarno na białym przed samym nosem:

Lana Weinberger.

LANA WEINBERGER jest przewodniczącą tegorocznego komitetu organizacyjnego

background image

balu maturalnego.

No   cóż,   przepadło.   NIJAK   nie   uda   mi   się   teraz   pójść   na   ten   bal.   Lana   prędzej

zrezygnuje ze swojej najnowszej diety, niż wynajmie zespół mojego chłopaka. Powiedzmy

wprost, Lana mnie nienawidzi do szpiku kości. Zawsze tak było.

I   nie   będę   nikomu   wmawiać,   że   to   uczucie   nie   jest   odwzajemnione...Co   ja   mam

TERAZ zrobić? NIE MOGĘ nie iść na ten bal. Po prostu NIE MOGĘ!!!!!!!!

Ale chyba nie jestem osobą, która ma największe problemy na świecie. Są ludzie w

gorszej sytuacji. Na przykład Borys. Przed chwilą dostałam od niego maila:

J

OSH

B

ELL

2 : Mia, chciałem Ci tylko podziękować za to, co dzisiaj

dla   mnie   zrobiłaś.   Nie   wiem,   dlaczego   zachowałem   się   tak   głupio.

Chyba  po prostu  uczucia wzięły  górę. Tak  strasznie ja  kocham! Ale
teraz   jasno   rozumiem,   że   nie   jesteśmy   sobie   przeznaczeni,   wbrew

temu,   w   co   wierzyłem   tak   długo   (i   niesłusznie,   jak   wreszcie   się
przekonałem).   Nie,   Lilly   jest   jak   dziki   mustang,   urodziła   się   do

wolności. Widzę teraz, że żaden mężczyzna - a już zwłaszcza nie taki
jak ja - nie może wyobrażać sobie, że ją kiedykolwiek okiełzna. 

Ceń sobie to, co Cię łączy z Michaelem, Mia. To rzadka i piękna

rzecz, kochać i być kochanym.

Borys Pelkowski
PS Mama mówi, że odda Twój sweter do pralni chemicznej, żebym

mógł Ci go zwrócić pod koniec tygodnia. W Star Cleaners twierdzą, że
usuną plamy krwi, nie zostawiając trwałych śladów.

B.P.

Biedny   Borys!   Wyobraźcie   sobie,   on   uważa   Lilly   za   dzikiego   mustanga.   Dzika

pieczarka, to już prędzej. Ale MUSTANG? Nie sądzę.

Stwierdziłam, że lepiej zobaczę, co u niej, bo kiedy ją widziałam po raz ostatni, Lilly

wyglądała trochę tak, jakby jej pieczarkowe blaszki pod kapeluszem pozieleniały. Wysłałam

jej totalnie bezstronnego, zupełnie przyjaznego maila, pytając, jak się czuje psychicznie po

dzisiejszych trudnych przejściach.

Możecie sobie wyobrazić moje oburzenie, kiedy w nagrodę za swój gest dobrej woli

dostałam poniższą odpowiedź:

W

OMYN

R

ULE

: Cześć K.G.

background image

(K.G. to przezwisko, które Lilly zdecydowała się nadać mi kilku, tygodni temu. To

skrót od Księżniczki Genowii. Prosiłam ją wielokrotnie, żeby go nie używała, ale ona się

upiera,   prawdopodobnie   dlatego,   że   popełniłam   ten   błąd   i   dałam   jej   poznać,   że   mi   nie

odpowiada).

Co   jest,   laska?   Brakowało   Cię   na   dzisiejszej   konferencji

prasowej  SUPZPJP. Wygląda  na to,  że uda  się nam  przekonać związki

zawodowe   hotelarzy   do   naszej   sprawy.   Jeśli   zdołamy   doprowadzić   do
strajku   hoteli,   rzucimy   to   miasto   na   kolana!   Nareszcie   ludzie

zrozumieją, że z szarym człowiekiem ciężko pracującym w usługach się
nie   zadziera!   Każdy   człowiek   powinien   otrzymywać   godziwe

wynagrodzenie za pracę!

Czy ten numer z Borysem dziś po południu nie był niesamowity?

Muszę   przyznać,   trochę   się   wystraszyłam.   Nie   miałam   pojęcia,   że   z
niego   taki   psychol.   No,   ale   z   drugiej   strony,   przecież   JEST

muzykiem. Powinnam była to przewidzieć. Bardzo ładnie poradziliście
sobie z Michaelem z tą sytuacją. Zupełnie jak doktor McCoy i siostra

Chappel.   Chociaż   pewnie   wolałabyś,   żebym   powiedziała,   że
przypominaliście doktora Kovaća i siostrę Abby. Co się nawet w sumie

zgadza.

No   cóż,   muszę   spadać.   Mama   chce,   żebym   wyjęła   rzeczy   ze

zmywarki.

Lii

PS Jangbu po dzisiejszej konferencji prasowej był przesłodki:

kupił   mi   jedwabną   różę   w   budce   na   Canal   Street.   Totalnie

romantyczne. Borys nigdy nie robił takich rzeczy.

L.

Muszę   przyznać,   szlag   mnie   trafił.   Szlag   mnie   trafił,   że   Lilly   tak   lekceważy   ból

Borysa. Szlag mnie trafił na to jej „Co jest, laska?” I DOPRAWDY zaszokowana byłam jej

aluzją do tego, że wszyscy muzycy to psychole. No bo, halo? Jej własny brat Michael, MÓJ

CHŁOPAK, jest muzykiem! I owszem, miewamy swoje problemy, ale z całą pewnością nie

dlatego, że jest psycholem. W gruncie rzeczy, jeśli już, moje problemy z Michaelem biorą się

stąd, że jako Koziorożec ZBYT mocno stoi nogami na ziemi, tymczasem ja, jako rozbrykany

Byk, chciałabym wprowadzić nieco więcej rozrywki do naszego związku.

background image

Odpisałam jej z miejsca. Przyznam, że z gniewu dłonie mi się trzęsły, kiedy stukałam

w klawisze.

G

R

L

OUIE

: Lilly, nie wiem, czy Cię to zainteresuje, ale Borysowi

trzeba   było   założyć   dwa   szwy   ORAZ   dać   zastrzyk   przeciwtężcowy.   Co

więcej, możliwe, że ma wstrząs mózgu. Może zdołałabyś się oderwać od
swojej   niezmordowanej   pracy   na   rzecz   Jangbu,   faceta,   którego

POZNAŁAŚ ZALEDWIE TRZY DNI TEMU, i wykrzesałabyś nieco współczucia
dla Twojego eks, z którym spotykałaś się przez CAŁE OSIEM MIESIĘCY?

Mia

Lilly odpowiedziała mi natychmiast:

W

OMYN

R

ULE

:  Wybacz   mi,   K.G.,   ale   nie   mogę   powiedzieć,   żeby   mi

szczególnie   odpowiadał   Twój   pełen   wyższości   ton.   Bądź   tak   dobra   i
nie odgrywaj przede mną Waszej Wysokości. Nawet jeśli nie podoba Ci

się   Jangbu   ani   praca,   którą   wykonuję,   żeby   pomóc   jemu   i   jemu
podobnym, to jeszcze nie znaczy, że możesz mnie czynić zakładniczką

mojego   dawnego   związku.   Przykro   mi,   ale   infantylne   przedstawienia
Borysa,   tego   narcyza   karmiącego   się   złudzeniami,   nie   robi   na   mnie

wrażenia. Czy ja go zmuszałam, żeby podnosił ten globus i spuszczał
go sobie na głowę? Sam tego chciał. Sądziłam, że Ty, tak wierny widz

Lifetime   kanału   filmowego   dla   kobiet,   rozpoznasz   manipulacyjne
zachowanie Borysa jako klasyczny szantaż moralny.

Ale z  drugiej strony,  gdybyś przestała  oglądać tyle  filmów i

zaczęła   na   odmianę   żyć   zwyczajnym   życiem,   może   sama   byś   to

zrozumiała. Może też pisałabyś wtedy dla szkolnej gazety coś nieco
bardziej ambitnego niż jadłospis stołówki.

Bezwzględny atak  na Borysa  mogłam  jeszcze  zignorować.  Skoro  wyraziła  się  tak

ostro, to znaczy, że czuje się wobec niego winna. Ale jej atak na moje pisarstwo nie mógł

pozostać bez odpowiedzi. Natychmiast odpaliłam:

G

R

L

OUIE

:  Tak,   no   cóż,   może   i   oglądam   mnóstwo   filmów,   ale

przynajmniej nie chodzę z twarzą przyklejoną do soczewki kamery jak

background image

Ty.   Wolę   OGLĄDAĆ   filmy,   niż   kreować   wokół   siebie   DRAMATYCZNE
SYTUACJE   nadające   się   do   sfilmowania.   Co   więcej,   przyjmij   do

wiadomości,   że   Leslie   Cho   zaledwie   wczoraj   poprosiła   mnie   o
napisanie poważnego artykułu na czołówkę gazety.

Na co dostałam odpowiedź:

W

OMYN

R

ULE

: Jasne, masz opisać historię, która dzięki MNIE ujrzała

światło dzienne. Jesteś takim słabeuszem... Wracaj do kwękania, że

całe lato spędzisz w pałacu w Genowii i że mój brat nie chce iść z
Tobą na bal maturalny, a rozwiązywanie PRAWDZIWYCH problemów zostaw

ludziom   takim   jak   ja,   którzy   są   do   tego   lepiej   intelektualnie
przygotowani. 

No cóż, to była kropla, która przepełniła czarę. Lilly Moscovitz nie jest już moją

najlepszą przyjaciółką. Przyjęłam już wszelką obrazę, jaką mogłam znieść. Zastanawiam się,

czy do niej nie napisać i nie powiedzieć jej o tym. 

Ale   z   drugiej   strony   to   by   chyba   było   za   bardzo   dziecinne   i   nie   dość

INTELEKTUALNE.

Może   po   prostu   zapytam   Tinę,   czy   nie   zechce   być   od   teraz   moją   najlepszą

przyjaciółką.

Ale nie, to też by było zbyt dziecinne. Przecież nie jesteśmy już w trzeciej klasie

podstawówki. Jesteśmy prawie dorosłymi kobietami, jak powiedziała moja mama. Dorosłe

kobiety nie umawiają się, że od teraz będą najlepszymi przyjaciółkami i nie obwieszczają

tego wszem wobec. One to po prostu jakoś... wiedzą. Nie mówiąc o tym ani słowa. Nie wiem,

jak to robią, ale im się udaje. Może to kwestia estrogenu czy coś.

O mój Boże, tak strasznie rozbolała mnie głowa.

Poniedziałek, 5 maja, 23.00

Omal się nie rozpłakałam, kiedy ostatni raz przed położeniem się sprawdziłam pocztę.

To dlatego, że znalazłam tam TO:

L

INUX

R

ULZ

:   Mia,   Ty   jesteś   pewna,   że   się   na   mnie   za   nic   nie

gniewasz?  Bo przez  cały dzień  powiedziałaś do  mnie raptem  ze trzy
słowa. Pomijając to, co się działo wokół Borysa. Czy ja zrobiłem coś

background image

nie tak?

A potem kolejny, sekundę później:

L

INUX

R

ULZ

: Zapomnij o tym poprzednim mailu, wygłupiłem się. Wiem,

że gdybym Ci zrobił jakąś przykrość, powiedziałabyś mi. Bo właśnie
taką   jesteś   dziewczyną.   To   jeden   z   powodów,   dla   których   jesteśmy

taką zgraną parą. Bo możemy sobie zawsze wszystko powiedzieć.

A potem:

L

INOX

R

ULZ

: To ma związek z tamtą imprezą, prawda? No, wiesz, bo

nie chciałem pobić Jangbu za to, że się całował z moją siostrą? Ale
wtrącanie   się   do   życia   uczuciowego   mojej   siostry   nie   jest   dobrym

pomysłem. Jak pewnie sama zauważyłaś.

A potem:

L

INUX

R

OLZ

: No cóż, nieważne. Śpij dobrze. I kocham Cię.

Och, Michael! Mój słodki obrońco!

DLACZEGO   NIE   CHCESZ   MNIE   ZABRAĆ   NA   SWÓJ   BAL

MATURALNY?????????????????????

Wtorek, 6 maja, 

3.00 rano

Nadal   w   głowie   mi   się   nie   mieści   jej   bezczelność.   Z   filmów   dowiedziałam   się

BARDZO DUŻO o pisarstwie.

CENNE WSKAZÓWKI, KTÓRE JA, 

MIA THERMOPOLIS, ZEBRAŁAM Z FILMÓW

Aspen Ertreme

T J. Burke przenosi się do Aspen, żeby zostać instruktorem narciarstwa, ale naprawdę

marzy   tylko   o   pisaniu.   Kiedy   już   kończy   spisywać   wzruszający   hołd   na   cześć   swojego

zmarłego przyjaciela Deksa, wkłada go do koperty i wysyła do magazynu „Powder”. Obok

background image

przelatuje balon na gorące powietrze i dwa łabędzie. I zaraz widać, jak listonosz wsuwa

magazyn   „Powder”   do   skrzynki   T.   Ja,   a   na   okładce   jest   zapowiedź   jego   opowiadania!

PROSZĘ, jak łatwo jest postarać się o publikację!

Cudowni chłopcy

Zawsze rób backup na dyskietce.

Małe kobietki

Jak wyżej.

Moulin Rouge

Kiedy piszesz sztukę, nie zakochuj się w odtwórczyni głównej roli. Zwłaszcza jeśli

jest chora na gruźlicę. Poza tym nie pij zielonego paskudztwa, które podaje ci karzeł.

Szklany klosz

Nie pozwól, żeby twoja matka czytała twoją książkę, dopóki jej nie opublikujesz (bo

wtedy będzie już za późno).

Adaptacja

Nigdy nie ufaj bliźniaczemu rodzeństwu.

Wspaniała Susann

Historia życia Jacqueline Susann - wydawcy wcale nie mają nic przeciwko temu, jeśli

oddajesz im manuskrypt napisany na różowym papierze. Poza tym seks się dobrze sprzedaje.

Jak  Lilly  ŚMIE   sugerować,   że   marnowałam   czas,   oglądając   telewizję?  A  gdybym

zdecydowała się na karierę medyczną, to też jestem wygrana, bo obejrzałam praktycznie

wszystkie odcinki Ostrego dyżuru, jakie w ogóle nakręcono.

Nie wspominając już o serialu M*A*S*H*.

Wtorek, 6 maja, RZ

Jak do tej pory, dzień mam pod każdym względem beznadziejny:

1. Pan G. zrobił nam dzisiaj szybki test z algebry. Zawaliłam, bo byłam wczoraj zbyt

zajęta   całą   sprawą   Borysa/Lilly/balu   maturalnego,   żeby   się   uczyć.   Można   by

background image

pomyśleć, że mój własny ojczym rzuci mi jakieś słówko ostrzeżenia, kiedy będzie

planował robić nam test z zaskoczenia. Ale najwyraźniej  to by naruszało jego

kodeks etyki nauczyciela.

A kodeks etyki ojczyma? Pomyślał ktoś kiedyś O TYM?

2. Shameekę i mnie znów złapano na wymienianiu liścików. Muszę napisać referat na

tysiąc   słów   na   temat   wpływu   globalnego   ocieplenia   na   ekosystemy  Ameryki

Południowej.

3. Nie  miałam partnera  do projektu  na  temat  chorób zakaźnych,  który  robimy na

zdrowiu i przepisach bezpieczeństwa, bo Lilly i ja nie rozmawiamy ze sobą. Ona

unika mnie jak ognia. Nawet do szkoły pojechała dziś metrem, zamiast zabrać się z

Michaelem moją limuzyną. Niespecjalnie mnie to zmartwiło.

Poza tym, kiedy losowaliśmy choroby, trafił mi się zespół Aspergera. Dlaczego nie

mogła mi się trafić jakaś luzacka zaraza, jak Ebola? To strasznie nie fair, zwłaszcza teraz,

kiedy zastanawiam się nad karierą medyczną.

4.   W   czasie   lunchu   zjadłam   niechcący   jakąś   kiełbasę,   która   została   przypadkiem

zapieczona   w   mojej   rzekomo   wegetariańskiej   Indywidualnej   Pizzy.   Poza   tym,

Borys całą przerwę spędził, wypisując „Lilly” na swoim futerale na skrzypce. Lilly

nawet   się   na   lunchu   nie   pokazała.   Mam   nadzieję,   że   razem   z   Jangbu   złapali

samolot do Tybetu i nie będą nam już zawracali tu głowy. Ale Michael mówi, że

tak nie uważa. Mówi, że jego zdaniem poszła na kolejną konferencję prasową.

5. Michael nie zmienił zdania na temat balu. Nie poruszałam tego tematu, broń Boże.

Ale tak się złożyło, że przechodziłam razem z nim obok stolika, gdzie Lana i cała

reszta   komitetu   organizacyjnego   sprzedają   bilety   i   Michael   syknął   pod   nosem

„beznadzieja”,   kiedy   zobaczył,   jak   facet,   który   nienawidzi,   kiedy   dodają

kukurydzy do chilli, kupuje bilety na bal dla siebie i swojej dziewczyny.

Nawet   facet,   który   nienawidzi,   kiedy   dodają   kukurydzy   do   chilli,   idzie   na   bal

maturalny. Wszyscy na całym świecie chodzą na bale maturalne. Poza mną.

Lilly nadal nie wróciła, gdziekolwiek się raczyła wybrać w czasie przerwy na lunch.

Tym   lepiej.   Chyba   Borys   by   nie   zniósł,   gdyby   tu   teraz   przyszła.   Znalazł   w   szafie   z

materiałami  piśmiennymi  jakiś zmywalny marker i właśnie  ozdabia imię Lilly na swoim

futerale małymi zawijaskami. Mam ochotę nim potrząsnąć i powiedzieć: „Przestań! Ona nie

jest tego warta!”

Ale boję się, że puszczą mu od tego szwy.

background image

Poza tym pani Hill, ewidentnie wskutek wczorajszych wypadków, nie rusza się na

krok   od   swojego   biurka,   przeglądając   katalogi   Gernet   Hill   i   obserwując   nas   sokolim

wzrokiem. Założę się, że miała kłopoty przez tę historię z globusem. Dyrektor Gupta ma

bardzo surowe zasady, jeśli chodzi o rozlew krwi na terenie szkoły.

Ponieważ nie mam nic lepszego do roboty, zamierzam napisać wiersz, który odda

moje prawdziwe uczucia na temat wszystkiego, co się dzieje. Zamierzam go nazwać

Wiosenna   gorączka.   Jeżeli   będzie   wystarczająco   dobry,   dam   go   do   „Atomu”.

Oczywiście anonimowo. Gdyby Leslie się dowiedziała, że to ja go napisałam, nigdy by go nie

wydrukowała, bo jako początkująca reporterka, „jeszcze nie zapłaciłam frycowego”, jak mi

wiecznie przypomina.

Ale jeśli tylko ZNAJDZIE wiersz wsunięty pod drzwi redakcji „Atomu”, może go

puści do druku.

Tak czy inaczej, nie mam nic do stracenia. Mało prawdopodobne, żeby spotkało mnie

coś jeszcze gorszego.

Wtorek, 6maja,

szpital St. Vincent's

Zdarzyło się coś jeszcze gorszego. O wiele, wiele gorszego. 

To pewnie wszystko moja wina. Moja wina, bo już wcześniej o tym pisałam. Że gorzej

już nie będzie. Okazuje się, że jak najbardziej MOŻNA mieć jeszcze gorsze przeżycia niż

tylko:

• Oblać test z algebry.

• Wpaść w tarapaty na biologii za przesyłanie liścików.

• Wylosować zespół Aspergera na zdrowiu i przepisach bezpieczeństwa.

• Mieć ojca, który cię zmusza do spędzenia większości wakacji w Genowii.

• Mieć chłopaka, który odmawia zabrania cię na bal maturalny.

• Mieć najlepszą przyjaciółkę, która nazywa cię słabeuszem.

• I której chłopak ma założone szwy na głowie, ponieważ własnoręcznie zadał sobie

ranę globusem.

• I babkę, która usiłuje cię ciągnąć na kolację z sułtanem Brunei.

Okazało się, że może być jeszcze gorzej i twoja ciężarna matka może zemdleć w

dziale z mrożonkami Grand Union.

Mówię totalnie poważnie. Runęła twarzą w zamrażarkę z produktami Haagen - Dazs.

background image

Dzięki Bogu, odbiła się od lodów Ben and Jerry i wylądowała ostatecznie na plecach, w

przeciwnym razie moje potencjalne rodzeństwo zostałoby zgniecione pod ciężarem własnej

matki.

Kierownik Grand Union najwyraźniej nie miał zielonego pojęcia, co robić. Według

świadków, biegał po całym sklepie, machał ramionami i wrzeszczał:

- Martwa kobieta w alejce czwartej! Martwa kobieta w alejce czwartej!

Nie wiem, jak by się to skończyło, gdyby nie pojawiła się tam straż pożarna. Mówię

poważnie. Oddział straży robi zakupy dla swojej remizy właśnie w Grand Union - wiem o

tym, bo razem z Lilly (w czasach, kiedy jeszcze byłyśmy przyjaciółkami i po raz pierwszy

zorientowałyśmy się, że strażacy są seksowni) zaglądałyśmy tam ciągle i patrzyłyśmy, jak

przebierają wśród nektarynek i mango. Tak się złożyło, że robili właśnie zaopatrzenie na cały

tydzień, kiedy moja mama przybrała pozycję horyzontalną. Z miejsca sprawdzili jej puls i

przekonali się, że żyje. Wtedy zadzwonili po karetkę pogotowia i zabrali ją do St. Vincent's,

na najbliższy ostry dyżur.

Straszna szkoda, że mama była nieprzytomna. Tak bardzo by jej się spodobało, że

pochylają się nad nią ci wszyscy seksowni strażacy. Poza tym, no wiecie, sam fakt, że mieli

dość siły, żeby ją unieść... przy jej obecnej wadze... To bardzo imponujące.

Możecie sobie wyobrazić, jak siedziałam sobie znudzona do wypęku na francuskim,

aż tu nagle rozdzwoniła się moja komórka... No cóż, przeraziłam się. Nie dlatego, że po raz

pierwszy zadzwoniła moja komórka, ani nawet dlatego, że mademoiselle Klein bezwzględnie

konfiskuje wszystkie komórki, które zadzwonią w czasie jej lekcji, ale dlatego, że jedyne

osoby, którym wolno do mnie dzwonić na komórkę, to mama i pan G., i to tylko po to, żeby

mi powiedzieć, że mam natychmiast wracać do domu, bo zaczyna mi się rodzić rodzeństwo.

Tyle   że   kiedy   wreszcie   odebrałam   telefon   -   zajęło   mi   to   całą   minutę,   zanim   się

zorientowałam, że to MOJ telefon dzwoni - po drugiej stronie nie było mojej mamy ani pana

G. z wiadomością, że rodzi mi się rodzeństwo, ale kapitan Pete Logan z pytaniem, czy znam

niejaką   Helen  Thermopolis,   a   jeśli   tak,   to   czy   mogę   natychmiast   przyjechać   do   niej   do

szpitala St. Vincent's. Strażak znalazł komórkę mamy w jej torbie i wybrał jedyny numer, jaki

miała w pamięci telefonu.

Czyli mój.

Oczywiście, o mało nie zeszłam na serce. Wrzasnęłam i złapałam plecak, a potem

Larsa. A potem on i ja wyrwaliśmy stamtąd bez słowa wyjaśnienia... Zupełnie jakbym nagle

dorobiła się zespołu Aspergera czy coś. Po drodze do wyjścia z budynku minęłam salę pana

Gianiniego, a potem zawróciłam, wsadziłam tam głowę i wrzasnęłam, że jego żona jest w

background image

szpitalu i żeby odłożył tę kredę i pobiegł z nami.

Jeszcze   nie   widziałam   tak   przerażonego   pana   G.   Nawet   kiedy   po   raz   pierwszy

zobaczył Grandmére.

A potem we trójkę pobiegliśmy do stacji metra na Siedemdziesiątej Siódmej ulicy - bo

taksówka w żaden sposób nie dotarłaby szybko do szpitala w tych popołudniowych korkach,

a Hans z limuzyną mają codziennie wolne, dopóki nie wychodzę ze szkoły o trzeciej.

Nie wydaje mi się, żeby personel w St. Vincent's - który jest totalnie świetny, przy

okazji  - oglądał  kiedykolwiek  coś takiego  jak  rozhisteryzowana  księżniczka  Genowii,  jej

ochroniarz i jej ojczym. We trójkę wdarliśmy się do poczekalni i staliśmy tam, wywrzaskując

nazwisko mamy, dopóki jakaś pielęgniarka nie wyszła do nas z pokoju zabiegowego i nie

powiedziała:

- Helen Thermopolis czuje się dobrze. Obudziła się, a teraz odpoczywa. Trochę się

odwodniła, wiec zemdlała.

-   Odwodniła   się?   -   Znów   o   mało   nie   dostałam   zawału,   ale   tym   razem   z   innego

powodu. - Nie piła swoich ośmiu szklanek wody dziennie?

Pielęgniarka uśmiechnęła się i powiedziała:

- No cóż, wspomniała, że dziecko strasznie uciska jej pęcherz moczowy...

- Nic jej nie będzie? - chciał wiedzieć pan G.

- Czy DZIECKU nic nie będzie? - chciałam wiedzieć ja.

- Obojgu nic się nie stało - odparła pielęgniarka. - Proszę za mną, zaprowadzę państwa

do niej.

A  potem   pielęgniarka   wprowadziła   nas   na   ostry   dyżur   -   prawdziwy   ostry   dyżur

szpitala   St.   Vincent's,   gdzie   trafia   każdy   mieszkaniec   Greenwich   Village,   który   zostanie

postrzelony albo ma atak kamicy nerkowej!!!!!!!!! Widziałam tam zatrzęsienie chorych ludzi.

Był facet, z którego wystawało mnóstwo różnych rurek, i drugi, który wymiotował do miski.

Był student z nowojorskiego uniwerku, który „dochodził do siebie po imprezie”, i starsza

pani, która miała palpitacje serca, i supermodelka, która spadła ze swoich szpilek, i robotnik

budowlany z raną ciętą ręki, i kurier rowerowy, którego stuknęła taksówka.

W każdym razie, zanim zdążyłam porządnie przyjrzeć się pacjentom - takim, jakich

będę prawdopodobnie miała któregoś dnia, jeśli kiedykolwiek podciągnę się z algebry i uda

mi się dostać na medycynę - pielęgniarka odciągnęła zasłonkę, a tam leżała moja mama,

całkiem przytomna i z mocno poirytowaną miną.

A   kiedy   zauważyłam   igłę   w   jej   ramieniu,   przekonałam   się,   czemu   jest   taka

poirytowana. Leżała pod kroplówką!!!!!!!!!

background image

- O MÓJ BOŻE!!! - wrzasnęłam do pielęgniarki. Chociaż nie powinno się wrzeszczeć

na ostrym dyżurze, bo tam są chorzy ludzie. - Jeżeli nic jej nie jest, to po co ma TO???

- Chodzi tylko o to, żeby ją trochę nawodnić - powiedziała pielęgniarka. - Twojej

mamie nic nie będzie. Pani Thermopolis, proszę im powiedzieć, że nic pani nie będzie.

- Nie „pani”, a „panno” - warknęła mama.

I wtedy zrozumiałam, że rzeczywiście nic jej nie jest.

Rzuciłam się do niej i uściskałam ją najmocniej, jak mogłam, co nie było łatwe ze

względu na kroplówkę i na to, że pan G. też ją ściskał.

-   Nic   mi   nie   jest,   nic   mi   nie   jest   -   powiedziała   mama,   poklepując   nas   oboje   po

głowach. - Nie róbmy z tego większej sprawy, niż trzeba.

- Ale to JEST poważna sprawa - powiedziałam, czując, że łzy płyną mi po twarzy. Bo

to   bardzo   denerwujące,   dostać   telefon   w   środku   lekcji   francuskiego   od   kapitana   Pete'a

Logana, który mówi ci, że twoją matkę zabrano do szpitala.

- Nie - powiedziała mama. - Nic mi nie jest. Dziecko jest zdrowe. A kiedy wleją we

mnie resztkę tych elektrolitów, jadę do domu. - Rzuciła spojrzenie pielęgniarce. - PRAWDA?

-   Tak,   proszę   pani   -   powiedziała   pielęgniarka   i   zaciągnęła   zasłonę,   żebyśmy   we

czwórkę - moja mama, pan G., ja i mój ochroniarz - mogli mieć trochę prywatności.

- Musisz bardziej uważać, mamo - powiedziałam. - Nie możesz dopuszczać do takiego

przemęczenia.

- Nie jestem przemęczona - powiedziała moja mama. - To ta cholerna zupa z pieczoną

wieprzowiną i kluskami, którą zjadłam na lunch...

- Z Number One Noodle Son? - zawołałam przerażona. - Mamo, chyba nie mówisz

poważnie! Przecież w tym jest chyba z milion gramów soli! Nic dziwnego, że zemdlałaś! Sam

monoglutaminian sodu...

-   Wasza   wysokość,   mam   pomysł   -   powiedział   mi   Lars   cicho   do   ucha.   -   Może

skoczymy na drugą stronę ulicy i zobaczymy, czy nie uda nam się kupić dla pani mamy

koktajlu owocowego?

Lars zawsze zachowuje taką przytomność umysłu w chwilach krytycznych. To na

pewno dzięki intensywnemu szkoleniu w izraelskiej armii. Ze swoim gluckiem radzi sobie jak

nikt i całkiem nieźle posługuje się też miotaczem płomieni. A przynajmniej tak mi się kiedyś

zwierzył.

- To dobry pomysł - powiedziałam. - Mamo, zaraz z Larsem wrócimy. Przyniesiemy ci

smaczny, zdrowy koktajl.

- Dzięki - westchnęła mama słabo, ale z jakiegoś powodu bardziej patrzyła na Larsa

background image

niż na mnie. Pewnie dlatego, że po omdleniu nadal nie mogła na niczym skupić wzroku.

Kiedy wróciliśmy z koktajlem, pielęgniarka nie chciała nas już wpuścić do mamy.

Powiedziała,   że   na   ostrym   dyżurze   wolno   przyjmować   tylko   jednego   odwiedzającego   na

godzinę i że przedtem zrobiła dla nas wyjątek tylko dlatego, że byliśmy tacy zmartwieni i

chciała, żebyśmy się sami przekonali, że mamie nic nie jest, no, skoro jestem księżniczką

Genowii i tak dalej.

Zabrała koktajl, który przynieśliśmy z Larsem i obiecała oddać go mamie. 

No   więc   teraz   Lars   i   ja   siedzimy   na   twardych   pomarańczowych,   plastikowych

krzesłach w poczekalni. Będziemy tu siedzieli, póki mamy nie wypiszą. Już zadzwoniłam do

Grandmére i odwołałam swoją dzisiejszą lekcję etykiety. Muszę powiedzieć, że Grandmére

niespecjalnie się przejęła, kiedy już usłyszała, że mamie nic nie grozi. Z tonu jej głosu można

by sądzić, że jej krewni co dzień mdleją w Grand Union. Reakcja taty na tę wiadomość była o

wiele   bardziej   satysfakcjonująca.   CAŁY   się   zdenerwował   i   chciał   wysłać   samolotem

książęcego   lekarza   domowego   z   samej   Genowii,   żeby   sprawdził,   czy   puls   dziecka   jest

prawidłowy i czy czasem ciąża nie stanowi zbyt wielkiego obciążenia dla rzekomo znużonego

trzydziestosześcioletniego organizmu mojej mamy...

O MÓJ BOŻE!!!!!!!!! Nigdy byście nie zgadli, kto właśnie wszedł do poczekalni. Mój

już   niedługo   WŁASNY  książę   małżonek,   jego   książęca   wysokość   Michael   Moscovitz   -

Renaldo.

Więcej potem.

Wtorek, 6 maja,

poddasze

Michael   jest   TAKI   słodki!!!!!!!!   Kiedy   tylko   skończyły   się   lekcje,   przyleciał   do

szpitala sprawdzić, czy z moją mamą wszystko w porządku. Dowiedział się od mojego taty.

WYOBRAŻACIE   sobie???   Tak   się   zmartwił,   kiedy   usłyszał   od   Tiny,   że   wybiegłam   z

francuskiego, że zadzwonił do MOJEGO TATY. Przedtem oczywiście zajrzał do nas do domu,

ale nikogo nie zastał.

Ilu chłopaków z własnej woli zadzwoniłoby do ojca swojej dziewczyny? Hm? Nikt z

moich   znajomych.   Zwłaszcza   jeśli   ojciec   dziewczyny   jest   przypadkiem   koronowanym

KSIĘCIEM jak mój tata. Większość chłopaków za bardzo by się bała, żeby zadzwonić do

ojca swojej dziewczyny w podobnej sytuacji.

Ale nie MÓJ chłopak.

Szkoda   tylko,   że   uważa   bal   maturalny   za   idiotyzm.  Ale   nieważne.   Kiedy   twoja

background image

ciężarna matka mdleje w sekcji mrożonek Grand Union, nagle zaczynasz widzieć inne sprawy

we właściwej perspektywie.

A ja teraz wiem już, że chociaż bardzo bym chciała pójść, bal maturalny nie jest wcale

taki ważny. Ważna jest raczej rodzinna bliskość i to, że się jest z ludźmi, których się kocha, i

że człowiek cieszy się dobrym zdrowiem i...

O mój Boże, co ja wygaduję? OCZYWIŚCIE, że nadal chcę iść na bal maturalny.

OCZYWIŚCIE, że w duchu cierpię niezmiernie, bo Michael nawet nie chce dopuścić do

siebie MYŚLI o pójściu na bal.

Otwarcie poruszyłam ten temat jeszcze w poczekalni ostrego dyżuru St. Vincent's.

Pomógł mi nieco fakt, że w poczekalni jest telewizor i akurat był włączony na CNN, a CNN

właśnie nadawało materiał o balach maturalnych i modzie na osobne bale maturalne w wielu

miejskich   szkołach   średnich   -   osobno   bal   dla   białych   dzieciaków,   które   tańczą   przy

Eminemie, a osobno dla Afroamerykanów, którzy tańczą przy Ashanti.

Tylko że u Alberta Einsteina jest tylko jeden bal, bo Albert Einstein to szkoła, która

promuje kulturową tolerancję i na swoich imprezach puszcza i Eminema, i Ashanti.

No   więc,   ponieważ   nadal   czekaliśmy,   aż   moja   mama   skończy   kroplówkę   z

elektrolitów i siedzieliśmy tam wszyscy troje - ja, Michael i Lars - oglądając telewizję, a od

czasu do czasu też karetki, które przywoziły kolejnych pacjentów na ostry dyżur, odezwałam

się do Michaela:

- Michael, powiedz sam, czy to nie jest dobra zabawa? 

Michael, który akurat patrzył na karetkę, a nie w telewizor, odparł:

- Jak ci rozetną klatkę piersiową nożem do rozbierania mięsa na środku Siódmej Alei?

Nie bardzo.

- Nie - powiedziałam. - W telewizji. No wiesz. Bal maturalny.

Michael   spojrzał   w   telewizor,   na   uczniów   tańczących   w   odświętnych   strojach,   i

powiedział:

- Nie.

- No dobra, ale poważnie. Zastanów się. To by mogło być luzackie. Wiesz, iść tam i

pośmiać się ze wszystkiego. - Niezupełnie tak wyobrażam sobie idealny bal maturalny, ale

lepsze to niż nic. - I nie musisz wystąpić w smokingu, wiesz? W zasadzie nie ma na to żadnej

reguły. Mógłbyś po prostu włożyć garnitur. Albo nawet nie garnitur. Mógłbyś włożyć dżinsy i

jedną z tych koszulek trykotowych, DRUKOWANYCH jak smoking.

Michael spojrzał na mnie tak, jakby podejrzewał, że spuściłam sobie globus na głowę.

- A wiesz, co by było jeszcze fajniejsze? - zapytał. - KRĘGLE.

background image

Wyrwało mi się bardzo głębokie westchnienie. Trochę trudno mi było prowadzić tę

szalenie intymną rozmowę tam, w poczekalni ostrego dyżuru szpitala St. Vincent's, bo nie

tylko   TUZ   OBOK   siedział   mój   ochroniarz,   ale   było   tam   też   mnóstwo   chorych   ludzi,   a

niektórzy STRASZNIE głośno kaszleli mi koło ucha.

Usiłowałam jednak pamiętać o tym, że jestem utalentowaną uzdrawiaczką i powinnam

być odporna na ich obrzydliwe bakterie.

- Ależ, Michael - powiedziałam. - Poważnie. Na kręgle można iść w każdy wieczór. I

często chodzimy. Czy nie fajniej byłoby ten jeden raz ubrać się elegancko i iść potańczyć?

- Chcesz iść potańczyć? - ożywił się Michael. - Możemy iść potańczyć. Możemy iść

do Rainbow Room, jeśli masz ochotę. Rodzice chodzą tam na swoje rocznice ślubu i inne

takie. Podobno jest bardzo miło. Muzyka na żywo, prawdziwy jazz tradycyjny i...

-   Tak   -   powiedziałam   -   wiem.   Jestem   pewna,   że   w   Rainbow   Room   jest   bardzo

przyjemnie.   Ale,   rozumiesz,   czy   nie   byłoby   fajniej   pójść   i   potańczyć   gdzieś   Z

RÓWIEŚNIKAMI?

- Na przykład z ludźmi z LiAE? - Michael miał sceptyczną minę. - No, chyba tak. No

bo, jeśli na przykład mieliby pójść z nami Trevor, Felix i Paul, to... - To są faceci z jego

kapeli.   -  Ale   wiesz,   oni   by  za   żadne   skarby  nie   poszli   na   coś   tak   idiotycznego   jak   bal

maturalny.

O MÓJ BOŻE. OKROPNIE trudno jest dzielić życie z muzykiem. A mówi się: tańczy,

jak mu zagrają. Michael tańczy tak, jak mu zagra jego własna kapela.

JA wiem, że Michael i Trevor, i Felix, i Paul są luzaccy i tak dalej, ale nadał nie

rozumiem, co w balu maturalnym jest takiego idiotycznego. Wybiera się przecież króla i

królową   balu.   Na   żadnej   innej   imprezie   nie   wybiera   się   monarchów,   którzy   kierują   jej

przebiegiem. Dobrze mówię?

Ale nieważne. Nie pozwolę na to, żeby Michael, kwestionując powszechnie przyjęte

przez   NORMALNĄ   młodzież   zwyczaje,   zakłócił   mi   radość   z   dzisiejszego   wieczoru.   No

wiecie,  z  rodzinnej  bliskości,  którą  teraz  cieszymy  się z  mamą   i  panem  G. Świetnie  się

bawimy, oglądając Cudowne zwierzaki. Staruszka dostała ataku serca, a jej ulubiona świnka

przeszła TRZYDZIEŚCI kilometrów, szukając pomocy.

Gruby Louie nie poszedłby nawet na róg po pomoc dla mnie. A może by i poszedł, ale

jakiś gołąb zaraz rozproszyłby jego uwagę i kot pobiegłby w dal, żeby nigdy nie wrócić, a

tymczasem mój trup rozkładałby się na podłodze.

background image

ZESPÓŁ ASPERGERA

RAPORT MII THERMOPOLIS

Schorzenie znane jako zespół Aspergera odznacza się niezdolnością do normalnego

funkcjonowania w społecznych interakcjach z ludźmi.

(Zaraz... To mi przypomina... MNIE!)

Osoba   cierpiąca   na   zespół   Aspergera   przejawia   ubogie   zdolności   komunikacji

pozawerbalnej (o mój Boże - to JA!!!!!!!!!), nie udaje jej się rozwijać relacji z rówieśnikami

(to   też   ja),   nie   reaguje   poprawnie   w   sytuacjach   towarzyskich   (JA,   JA,   JA!!!!!!!!)   i   jest

niezdolna do wyrażania przyjemności ze szczęścia innych (zaraz - to już totalnie Lilly).

Zespół częściej dotyczy płci męskiej (no dobra, to nie ja. Ani Lilly). 

Często   ludzie   cierpiący   na   zespół  Aspergera   są   społecznie   niedostosowani   (JA).

Jednak podczas testów wielu osiąga rezultaty powyżej średniej intelektualnej (no dobra, to nie

ja,   ale   Lilly   -   definitywnie)   i   często   miewa   świetne   wyniki   w   dziedzinach   ścisłych,

programowania komputerowego i muzyki (O mój Boże! Michaeli Nie! Nie Michaeli Tylko

nie Michaeli).

Symptomy mogą obejmować:

•   zaburzoną   komunikację   pozawerbalną   -   problem   z   utrzymywaniem   kontaktu

wzrokowego, wyraz twarzy, pozycję ciała albo niekontrolowaną gestykulację (JA! I

Borys też!)

• niezdolność do nawiązywania związków z rówieśnikami (totalnie ja. I Lilly)

• osoby takie bywają postrzegane przez innych jako „dziwacy” albo „nienormalni” (To

mnie dobija!!! Lana mówi na mnie: „dziwadło” niemal codziennie!!!)

• brak reakcji na społeczne czy emocjonalne odczucia innych (LILLY!!!!!!!!!!)

• atypowe lub wyraźnie niedostateczne wyrażanie zadowolenia ze szczęścia innych

osób (LILLY!!!! Ona NIGDY nie cieszy się NICZYIM szczęściem!!!!!!)

• niezdolność elastycznego reagowania na nieistotne drobiazgi, odejście od codziennej

rutyny, niechęć do zmian (GRANDMÉRE !!!!!!! I MÓJ TATA!!!!!!!!!! I Lars. I pan

G.)

• przymus stukania palcami, wykręcania palców, podrygiwania kolanem albo ruchy

całego ciała (no cóż, to jest totalnie Borys, jak może zaświadczyć każdy, kto widział

go kiedykolwiek, kiedy gra Bartoka na skrzypcach)

• obsesyjne zainteresowanie takimi tematami, jak historia świata, zbieranie kamieni

albo   kolekcjonowanie   rozkładów   rejsów   samolotowych   (albo   może   fascynacja

BALAMI MATURALNYMI???????)

background image

Czy   fascynacja   balem   maturalnym   się   liczy?   O   mój   Boże,   cierpię   na   zespół

Aspergera!!! Ale zaraz. Jeśli ja go mam, to ma go też Lilly. Bo ma obsesję na punkcie Jangbu

Panasy.   A   Borys   ma   obsesję   na   punkcie   swoich   skrzypiec.   A   Tina   na   temat   swoich

romantycznych powieści. A Michael na punkcie swojej kapeli. 

O mój BOŻE!!!! My WSZYSCY mamy zespół Aspergera!!!!!!!

To okropne. Zastanawiam się, czy dyrektor Gupta o tym wie???????? Zaraz... A jeśli

LiAE jest specjalną szkołą dla ludzi z zespołem Aspergera? I nikt z nas o tym nie wie? To

znaczy, nie wiedzieliśmy do tej pory...

Ja   to   wszystko   ujawnię!   Jak   Woodward   i   Bernstein!   Mia   Thermopolis   przeciera

ścieżki dla ofiar Aspergera z całego świata!).

• obsesyjne zamartwianie się albo zwracanie uwagi na części przedmiotów raczej niż

na całość (nie wiem, co to znaczy, ale brzmi jak JA!!!!!!!!!!!)

• powtarzalność zachowań, częste samookaleczenia (BORYS!! !!!! Spuszczanie sobie

globusa na głowę!!!!!!!!! Ale chwileczkę, on to zrobił tylko raz...)

Cechy raczej wykluczające zespół Aspergera:

• brak zahamowań mowy (właśnie, my wszyscy paplamy jak najęci) oraz typowa dla

danego wieku ciekawość poznawcza (dokładnie. Lilly doszła już przecież do drugiej

bazy, a jest zaledwie w pierwszej licealnej).

Zidentyfikowany został po raz pierwszy w 1944 roku jako „zaburzenie autystyczne”

przez Hansa Aspergera, ale przyczyny tego zespołu nadal nie są znane. Zespół Aspergera

może mieć związek z autyzmem. Do tej pory nie znamy skutecznego leczenia. Niektórzy

badacze w ogóle nie uznają tego zespołu za chorobowy.

Rozpoznanie możliwe jest po przeprowadzeniu serii testów określających zdolności

intelektualne, profil osobowości i emocjonalność badanego.

(Lilly, Michael, Borys, Tina i ja, my WSZYSCY musimy zrobić te testy!!!!! O mój

Boże,   cierpimy   na   zespół  Aspergera   i   nic   o   tym   nie   wiedzieliśmy!!!   Ciekawe,   czy   pan

Wheeton wiedział i czy dlatego wyznaczył mi ten temat!!!! To wszystko mnie przeraża...)

Wtorek, 6 maja, 

poddasze

Przed chwilą weszłam do sypialni mamy (pan G. pobiegł na jednej nodze do Grand

Union, przynieść jej dokładkę lodów) i zażądałam, żeby mi powiedziała prawdę na temat

mojej kondycji psychicznej.

background image

- Mamo... - powiedziałam - czy ja jestem ofiarą zespołu Aspergera?

Mama usiłowała obejrzeć kilka odcinków Czarodziejek, które sobie nagrała. Twierdzi,

że Czarodziejki to w gruncie rzeczy szalenie feministyczny serial, bo przedstawia młode

kobiety, które walczą ze złem bez pomocy mężczyzn, ale ja zauważyłam, że: a) często walczą

z nim ubrane w bluzeczki z amerykańskim dekoltem b) moja matka szczególnie uważnie

ogląda te odcinki, w których mężczyźni pokazują się bez koszul.

Ale nieważne. W każdym razie jej odpowiedź była dziwaczna.

- Na litość boską, Mia - powiedziała. - Czy ty znów piszesz raport na zdrowie i

przepisy bezpieczeństwa?

- Tak - odarłam. - 1 jest dla mnie jasne, że ukrywałaś przed wszystkimi fakt, że cierpię

na zespół Aspergera i że wysłałaś mnie do szkoły dla osób z zespołem Aspergera. Żądam

zaprzestania tych kłamstw!

Popatrzyła tylko na mnie i powiedziała:

- Czy ty mi chcesz poważnie wmawiać, że nie pamiętasz, jak w zeszłym miesiącu

byłaś przekonana, że cierpisz na zespół Tourette'a?

Zaprotestowałam, bo to było coś totalnie innego. Zespół Tourette'a charakteryzuje się

występowaniem tików ruchowych i przymusem powtarzania pewnych słów. Kiedy się o nim

uczyliśmy, moje ciągłe nadużywanie takich słów, jak „jakby” albo „totalnie” wdawało się

totalnie charakterystyczne dla tego zespołu.

Czy   to   moja   wina,   że   na   ogół   takim   wypowiedziom   towarzyszą   niekontrolowane

odruchy motoryczne, które u mnie akurat nie występują?

- Usiłujesz mi wmawiać - powiedziałam ostro - że nie mam zespołu Aspergera?

- Mia, nic ci nie dolega. Jesteś stuprocentowo wolna od zespołu Aspergera, i to z

certyfikatem Stanów Zjednoczonych.

Ciężko mi w to było jednak uwierzyć, po tym wszystkim, co przeczytałam.

- Jesteś PEWNA? - zapytałam. - A co z Lilly?

Mama parsknęła.

- No cóż. Nie posunęłabym się tak daleko, żeby twierdzić, że Lilly jest normalna. Ale

bardzo wątpię, żeby cierpiała na zespół Aspergera.

Szkoda!   Bardzo   bym   chciała.   Gdyby  Lilly  miała   zespół  Aspergera,   mogłabym   jej

wybaczyć. No, że nazwała mnie słabeuszem i w ogóle.

Ale skoro nie jest na nic chora, nie ma usprawiedliwienia.

Muszę przyznać, trochę mi smutno, że nie mam zespołu Aspergera. Bo teraz moja

chorobliwa fascynacja balem maturalnym jest tylko tym: fascynacją balem maturalnym. A nie

background image

symptomem choroby, nad którą nie panuję.

Pech!

Środa, 7 maja, 

3.30 rano

Teraz już wiem, co będę musiała zrobić. To znaczy chyba wiedziałam o tym przez cały

czas, ale po prostu tego do siebie nie dopuszczałam. Czemu trudno się dziwić, biorąc pod

uwagę, że każde włókienko mojej duszy się temu sprzeciwia.

Ale naprawdę, czyja mam inny wybór? Sam Michael to powiedział: pójdzie na bal,

jeśli chłopaki z jego kapeli też się wybiorą.

O Boże, w głowie mi się nie mieści, że do tego doszło. Moje życia naprawdę JEST na

dnie kibla, skoro muszę się zniżać do takich rzeczy.

Już mi się nie uda usnąć. Po prostu to wiem. Mam złe przeczucia.

background image

ATOM

Oficjalny tygodnik redagowany przez uczniów

Liceum imienia Alberta Einsteina

Bądźcie dumni z Lwów LiAE!

12 MAJA

NUMER

 457/28

Ogłoszenie do wszystkich uczniów:

Ponieważ   za   kilka   tygodni   wkraczamy   w

okres   egzaminów   końcowych,   władze

szkolne   chciałyby,   żebyśmy   dokonali

przeglądu Misji i Zadań LiAE:

Misja szkoły

Misją   Liceum   imienia  Alberta   Einsteina   jest

dostarczenie

 

uczniom

 

doświadczeń

edukacyjnych,   które   są   technologicznie   na

czasie, są zorientowane globalnie i stanowią

dla każdego indywidualne wyzwanie.

Zadania

1.   Szkoła   musi   zapewniać   zróżnicowany

program   nauczania,   który   będzie   zawierał

bogatą ofertę przedmiotów obowiązkowych

uzupełnioną   zróżnicowanymi   przedmiotami

do wyboru.

2.   Dobrze   opracowany   i   zróżnicowany

program zajęć nadobowiązkowych stanowi

konieczne uzupełnienie programu szkolne

     go i ma pomóc uczniom rozwijać szeroki

zakres zainteresowań i umiejętności.

3.   Uczniów   należy   zachęcać   do   rozwijania

dojrzałych zachowań i odpowiedzialności za

swoje postępowanie.

4. Tolerancja i zrozumienie dla różnych kultur

i   punktów   widzenia   muszą   być   zawsze

podkreślane.

5. Ściąganie i plagiaty nie będą tolerowane w

żadnej   formie   i   mogą   prowadzić   do

zawieszenia w prawach ucznia i usunięcia

ze szkoły.

Administracja   chciałaby   przypomnieć

uczniom,   że   w   czasie   nadchodzących

egzaminów   będzie   egzekwowała   punkt   5   z

nieustępliwą czujnością.

Zajście w Les Hautes Manger

Mia Thermopolis

Poproszona   o  zrelacjonowanie   głośnych   już

zeszłotygodniowych   wydarzeń   w   restauracji

Les   Hautes   Manger,   muszę   zaznaczyć,   że

całe zajście miało miejsce z winy mojej babki,

która przemyciła do restau racji swojego psa.

Niefortunne   wyrwanie  się  na   wolność   tegoż Możemy   dostać   zawieszenie   w   prawach

background image

psa spowodowało, że młodszy kelner Jangbu

Panasa  upuścił   tacę  pełną   talerzy  po  zupie

na osobę księżnej wdowy z Genowii. Wynikłe

stąd zwolnienie Jangbu Panasy z pracy było

niesprawiedliwe   i   zarazem   prawdopodobnie

niezgodne   z   konstytucją.   Chociaż   tego

ostatniego nie jestem pewna, wskutek braku

dostatecznej

 

znajomości

 

prawa

konstytucyjnego.

 

Jestem

 

głęboko

przekonana, że pan Panasa powinien zostać

niezwłocznie przywrócony do pracy.

Od redakcji:

Chociaż   nie   jest   zwyczajem   naszej   redakcji

drukowanie tekstów anonimowych, ten wiersz

tak dobrze oddaje to, co wszyscy zwykle czu-

jemy o tej porze roku, że zdecydowaliśmy się

go jednak zamieścić - Red.

Wiosenna gorączka

Anonim

Wymykając   się   w   czasie   lunchu   -Taco,   z

mięsem   w   środku,   i   sosem   sałatkowym

Zielona   Bogini   Boże,   dlaczego   oni   nam   to

robią   ?   -Widzimy   jak   Central   Park   kusi

-Zielona trawa, żonkile przepychają się spod

koca petów i zgniecionych puszek po coli No

więc   biegniemy   tam   -Widzieli   nas?   Chyba

nie.

ucznia za pierwszą ucieczkę?

Pewnie wszystko jest możliwe. Usiądźmy na

ławce i spróbujmy się nieco opalić... A potem

widzimy,   ku   swojemu   rozczarowaniu,   że

okulary słoneczne zostawiliśmy w szafce.

Od dyrekcji:

Ostrzegamy, że zawiesimy w prawach ucznia

każdego,   kto   opuści   teren   szkoły   podczas

godzin  lekcyjnych   z JAKIEGOKOLWIEK  po-

wodu. Wiosenna gorączka nie stanowi żadnej

wymówki   dla   nieprzestrzegania   szkolnych

zasad.

Uczeń zraniony przez globus

Melanie Greenbaum

Jeden   z   uczniów   LiAE   odniósł

obrażenia podczas lekcji w dniu wczorajszym

w   związku   z   upadkiem   czy   też   zrzuceniem

dużego globusa na jego głowę. Jeśli było to

raczej zrzucenie,  pozwalamy sobie zapytać:

gdzie   była   opiekunka   klasy,   gdy   rzeczony

globus został rzucony? A jeśli w grę wchodzi

pierwsza

 

interpretacja,

 

dlaczego

administracja   szkoły   pozwala,   żeby

niebezpieczne   obiekty,   na   przykład   ciężkie

globusy, umieszczano w takich miejscach, że

mogą spaść i zranić ucznia? Domagamy się

przeprowadzenia dogłębnego śledztwa

.

Listy do redakcji:

Osobiste

J.R.,   tak   bardzo   jestem   podekscytowana

background image

Do wszystkich zainteresowanych: Ilość złych

emocji   emanujących   od   uczniów   tego

przybytku   stanowi   dla   mnie   powód

osobistego   zażenowania   i   wstydu   za

współczesne   pokolenie.   Podczas   gdy

uczniowie   Liceum   imienia  Alberta   Einsteina

siedzą bezczynnie,  planując  bal  maturalny  i

jęcząc   na   temat   egzaminów   końcowych,

ludzie   w   Tybecie   UMIERAJĄ.   Tak,

UMIERAJĄ. Chińskie represje w ostatnich la-

tach przybrały na sile i w niektórych rejonach

wciąż   trwają   starcia   między   powstańcami   a

wojskiem,   co   uniemożliwia   wielu

Tybetańczykom zarobienie na choćby ubogie

życie.

Ale   co   robi   nasz   rząd,   żeby   pomóc

głodującemu ludowi? Nic, poza doradzaniem

turystom, żeby trzymali się stamtąd z daleka.

Ludzie w Tybecie ŻYJĄ z turystyki i wypraw

wysokogórskich.   Proszę,   nie   słuchajcie

nawoływań   naszego   rządu   do   omijania

Tybetu. Namawiajcie rodziców, żeby pozwolili

wam spędzić tam tegoroczne wakacje - nie

pożałujecie.

Lilly Moscovitz

Zamieść   prywatne   ogłoszenie!   Dla   uczniów

LiAE w cenie 50 centów za linijkę tekstu

Osobiste

Od C.F do G.D.:TAK!!!!!!!!!!!!!

balem maturalnym, że nie mogę USIEDZIEĆ.

Będziemy   się   TAK   DOBRZE   bawić.   TAK

STRASZNIE mi żal tych biednych wyrzutków,

których   na   balu   nie   będzie.   Czy   nie   mam

racji? Będą siedzieć w domach, podczas gdy

ty i ja PRZETAŃCZYMY CAŁĄ NOC! Kocham

Cię tak BAAARDZO - L.W.

Osobiste

L.W., ja Ciebie też, kotku –

J.R.

Ogólne

Kupujcie szkolne przybory w delikatesach Ho!

W   tym   tygodniu   nowa   dostawa:   PAPIERU,

SPINACZY   TAŚMY   KLEJĄCEJ.   Poza   tym

karty Yu-Gi-Oh! i slimfast.

Osobiste

Od B.P. do L.M.: Przepraszam Cię za to, co

zrobiłem, ale chcę, żebyś wiedziała, że nadal

Cię   kocham.   PROSZĘ,   spotkaj   się   ze   mną

przy mojej szafce dzisiaj po szkole i pozwól

mi   wyrazić   całe   moje   oddanie.   Lilly,   jesteś

moją   muzą.   Bez   Ciebie   nie   ma   muzyki.

Proszę,   nie   pozwól,   żeby   nasza   miłość

umarła w taki sposób.

Na sprzedaż

Gitara basowa Fender precision bass, kolor

Pn

Pikantna   ciecierzyca,   Klopsiki   z   sosem   w

bagietce,   Pizza   na   chlebie,   Sałatki

background image

błękitny, nieużywana.

Z   amplitunerem   i   kasetami   wideo

samouczkiem. Cena do uzgodnienia. Szafka

345.

Szukasz miłości?

Pierwszoklasistka,   kocha   romanse/czytanie,

pozna starszego chłopaka, który ma te same

zainteresowania.   Musi   być   wyższy   niż   170

cm, wredni wykluczeni, wyłącznie niepalący.

ŻADNYCH METALOWCÓW, musi mieć ładne

dłonie. e-mail: 

lluvromance@aehs.edu

Jadłospis stołówki LiAE

Zebrała: Mia Thermopolis

ziemniaczane, Paluszki rybne.

Wt

Nachos   deluxe,   Indywidualna   Pizza,

Pasztecik   z   kurczakiem,   Zupa   i   kanapka,

Tuńczyk w chlebku pita.

Śr

Wołowina po włosku, Bar sałatkowy, Burrito,

Taco, Hot dog w cieście.

Czw

Kotleciki   rybne,   Sałatka   makaronowa,

Kurczak   z   parmezanem,   Sałatka   azjatycka,

Kukurydza i frytki.

Pt

Precel, Bufallo bites, Ser z grilla, Sałatka 
fasolowa, Karbowane frytki.

background image

Środa, 7 maja,

 algebra

No cóż, zrobiłam to. Nie mogę powiedzieć, żebym odniosła sukces. W gruncie rzeczy,

WCALE mi się nie udało. Ale to zrobiłam. Nikt mi nie może zarzucić, że NIE ZROBIŁAM

WSZYSTKIEGO, CO W MOJEJ MOCY, żeby skłonić mojego chłopaka do pójścia na bal

maturalny. 

O   Boże,   ale   DLACZEGO   to   musiała   być   LANA   WEINBER   -   GER?????

DLACZEGO?????? KTOKOLWIEK inny - nawet Melanie Greenbaum. Ale nie. To musiała

być Lana. Musiałam się płaszczyć przed LANĄ WEINBERGER.

O Boże, jeszcze mi się robi niedobrze.

Wcale nie zareagowała dobrze na moją propozycję. Można by pomyśleć, że prosiłam

ją, żeby rozebrała się do naga i zaśpiewała szkolny hymn w czasie lunchu (nie, zaraz, coś

takiego Lana zrobiłaby z przytupem).

Poszłam   do   klasy   wcześniej,   bo   wiem,   że   Lana   lubi   przed   drugim   dzwonkiem

wykonać parę telefonów z komórki. No i rzeczywiście, siedziała tam sama jedna w pustej

klasie, i kłapała dziobem do jakiejś Sandy o swojej sukience na bal maturalny - naprawdę

kupiła   taką   na   jednym   ramiączku   z   asymetrycznym   dołem   od   Nicole   Miller   (jak   ja   jej

nienawidzę). (Lany, nie sukienki).

W każdym razie podeszłam do niej - uważam, że to było z mojej strony BARDZO

odważne, biorąc pod uwagę, że za każdym razem, kiedy wchodzę w zasięg radaru Lany, ona

robi jakąś kąśliwą uwagę na temat mojego wyglądu. Ale nieważne. Stanęłam po prostu koło

jej stolika, kiedy ona nadal dziamgała do telefonu, aż wreszcie pojęła, że nie mam zamiaru się

stamtąd ruszyć. A potem się odezwała:

- Czekaj chwilkę, Sandy, dobrze? Jest tu pewna... OSOBA, która czegoś ode mnie

chce.

A potem odsunęła telefon od ucha, podniosła na mnie te swoje dziecinnie błękitne

oczy i warknęła:

- CZEGO?

- Lana... - odezwałam się. Przysięgam, siedziałam już obok cesarza Japonii, jasne? A

raz uścisnęłam rękę księcia Williama. I nawet stałam w kolejce do toalety za Imeldą Marcos.

Ale przy żadnej z tych okazji nie byłam taka zdenerwowana, jak wtedy, kiedy Lana

rzuca   mi   jedno   spojrzenie.   Bo   oczywiście   Lana   z   zadręczania   mnie   zrobiła   sobie   swoje

ukochane hobby. Tego rodzaju lęk jest głębszy niż strach przed poznawaniem cesarzy, książąt

background image

albo żon dyktatorów.

- Lana - powiedziałam znowu, usiłując opanować głos, żeby mi się przestał trząść. -

Mam do ciebie prośbę.

- Nie ma mowy - powiedziała Lana i znów sięgnęła po komórkę.

- Ale ja jeszcze cię o nic nie poprosiłam! - zawołałam.

- No cóż, odpowiedź i tak brzmi: nie - powiedziała Lana, miotając wkoło tymi swoimi

błyszczącymi blond włosami. - Zaraz, na czym ja skończyłam? Aha. No tak, oczywiście, że

kupuję brokat do ciała i posypię sobie nim... Och, nie, Sandy, PRZESTAŃ! Jesteś naprawdę

PASKUDNA!

- Ale ja tylko... - musiałam mówić szybko, bo istniało spore ryzyko, że Michael zajrzy

do sali algebry po drodze na swój zaawansowany angielski, co robi niemal codziennie. Nie

chciałam, żeby się zorientował, co knuję. - Wiem, że jesteś w komitecie organizacyjnym balu

maturalnego i naprawdę uważam, że w tym roku klasie maturalnej należy się muzyka na

żywo, a nie tylko jakiś didżej. Uważam, że powinnaś zaprosić Skinner Box, żeby zagrali...

Lana powiedziała:

- Zaczekaj sekundę, Sandy. Ta OSOBA jeszcze sobie nie poszła. - A potem popatrzyła

na   mnie   spod   tych   swoich   mocno   utuszowanych   rzęs   i   powiedziała:   -   SKINNER   BOX.

Chodzi o tę durną kapelę geniuszków, którzy zagrali ci tę idiotyczną piosenkę, kiedy miałaś

urodziny? Księżniczka mego serca, tak to szło?

Obraziłam się i powiedziałam:

- Wybacz, Lana, ale nie powinnaś wyrażać się z taką pogardą o geniuszach. Gdyby nie

oni, nie mielibyśmy komputerów ani szczepień przeciwko większości poważnych chorób, ani

antybiotyków, ani nawet tej komórki, z której w tej chwili gadasz...

- Taa - powiedziała Lana energicznie. - Nieważne. Odpowiedź i tak brzmi: nie.

A potem wróciła do swojej rozmowy telefonicznej.

Stałam tam jeszcze jakąś minutę, czując, że strasznie się rumienię. Naprawdę robię

chyba postępy w opanowywaniu swoich impulsywnych zachowań, bo nie sięgnęłam po jej

telefon, nie wyrwałam go jej z ręki i nie strzaskałam podeszwą martensa, jakbym to zrobiła

kiedyś,   w   przeszłości.   Teraz,   będąc   dumną   posiadaczką   komórki,   wiem,   jak   kompletnie

haniebny byłby taki czyn. A poza tym, no wiecie, wzięłam pod uwagę, jakie kłopoty miałam

ostatnim razem.

Więc tylko stałam tam, policzki mi płonęły, a serce biło bardzo szybko i oddychałam

takimi raptownymi sapnięciami. Niezależnie od tego, jakie postępy robię w życiu - no wiecie,

zachowując zimną krew w podbramkowej sytuacji medycznej, będąc księżniczką dla swojego

background image

ludu, prawie dochodząc do drugiej bazy ze swoim chłopakiem - nadal wydaje się, że nie mogę

odkryć, jak postępować wobec Lany. Ja po prostu nie rozumiem, czemu ona mnie tak bardzo

nienawidzi. Czy ja jej kiedykolwiek coś zrobiłam? NIC.

No,   poza   tym,   że   roztrzaskałam   jej   telefon   komórkowy.  Ach,   no   i   poza   tym,   że

pacnęłam ją lodem w rożku. I przytrzasnęłam jej włosy w mojej książce do algebry.

Ale mam na myśli wszystko inne.

W każdym razie nie padłam na kolana i nie zaczęłam jej błagać, bo zadzwonił drugi

dzwonek i wszyscy zaczęli wchodzić do klasy, łącznie z Michaelem, który podszedł do mnie i

wręczył mi plik wydrukowanych z Internetu kartek o niebezpieczeństwach odwodnienia u

kobiet ciężarnych.

-   Daj   to   mamie   -   powiedział,   całując   mnie   w   policzek   (tak,   przy   wszystkich,

WŁAŚNIE).

Ale i tak moją radość przyćmiewają cienie: jednym cieniem jest, że nie udało mi się

polecić   kapeli   mojego   chłopaka   na   bal   maturalny,   co   sprawia,   że   jest   jeszcze   bardziej

prawdopodobne niż przedtem, że nie będę miała swoich pięciu minut z Michaelem. Kolejny

cień to fakt, że moja przyjaciółka nadal się do mnie nie odzywa ani ja do niej, wskutek jej

psychotycznego zachowania i złego traktowania byłego chłopaka. Następny to to, że mój

pierwszy  poważny  artykuł   wydrukowany   w   „Atomie”   jest   taki   głupi   (chociaż   faktycznie

wydrukowali mój wiersz: TRES TRES FAJNIE. Nawet jeśli tylko ja wiem, że to mój wiersz).

Ale to niezupełnie moja wina, że ten artykuł jest taki nieudany. Leslie dała mi trochę za mało

czasu,   żebym   stworzyła   coś   wartego   Pulitzera.   Nie   jestem   żadnym   Woodwardem   ani

Bernsteinem, ani Blyem ani Idą M. Tarbell, jasne? Miałam jeszcze inne lekcje do odrobienia.

A  wreszcie,   wszystko   przyćmiewa   mój   lęk,   że   matka   znów   gdzieś   zemdleje,   tym

razem   poza   zasięgiem   wzroku   kapitana   Pete'a   Logana   i   reszty   oddziału   strażaków,   no   i

oczywiście moja przemożna obawa, że na dwa pełne miesiące tego lata będę musiała opuścić

to piękne miasto i wszystkich jego mieszkańców dla odległych wybrzeży Genowii.

Naprawdę, jeśli się nad tym zastanowić, stanowczo za dużo tego jak na wytrzymałość

jednej piętnastoletniej dziewczyny. To cud, że byłam w stanie zachować te resztki panowania

nad sobą, jakie mi w tej sytuacji pozostały.

Kiedy dodajesz albo odejmujesz wyrażenia z tą samą zmienną, połącz współczynniki.

Środa, 7 maja, RZ

STRAJK!!!!!!!!!!!

Właśnie go zapowiedzieli w telewizji. Pani Hill pozwoliła nam się zgromadzić wokół

background image

odbiornika w pokoju nauczycielskim.

Nigdy  przedtem   nie   byłam   w   pokoju   nauczycielskim.  W  sumie   wcale   nie   jest   tu

przyjemnie. Mają takie dziwne plamy na dywanie.

Ale   nieważne.   Rzecz   w   tym,   że   związek   zawodowy   pracowników   hoteli   właśnie

przyłączył się do strajku młodszych kelnerów. Związek zawodowy pracowników restauracji

ma do nich też niedługo dołączyć. A to znaczy, że nikt nie będzie pracował w restauracjach

ani   hotelach   w   całym   Nowym   Jorku.   Całe   centrum   może   zostać   sparaliżowane.   Straty

finansowe w turystyce i usługach mogą iść w miliony.

I to wszystko przez Rommla.

Poważnie.   Kto   by   pomyślał,   że   jeden   łysy   piesek   może   spowodować   takie

zamieszanie?

Mówiąc ściślej, to wszystko nie jest właściwie winą Rommla. To wina Grandmére.

Naprawdę nie powinna była zabierać psa do restauracji, nawet jeśli WE FRANCJI tak się

robi.

Dziwnie się czułam, patrząc na Lilly w telewizji. Co prawda stale widuję Lilly w

telewizji, ale tym razem występowała w jednej z głównych stacji - New York One, która

niezupełnie jest jedną z sieci ogólnokrajowych, ale i tak ogląda się ją w większej liczbie

gospodarstw domowych niż manhattańską kablówkę ogólnego dostępu.

Nie, żeby Lilly prowadziła konferencję prasową. Nie, prowadzili ją przewodniczący

związków zawodowych pracowników hoteli i restauracji. Ale jeśli się spojrzało w lewo od

podium,   widać   było   stojącego   tam   Jangbu   z   Lilly  u   boku,   trzymającego   wielki   plakat   z

napisem LUDZKIE PŁACE DLA LUDZKICH ISTOT.

O rany, jak ona wpadła. Ma nieusprawiedliwioną nieobecność na cały dzień. Dyrektor

Gupta jak nic zadzwoni dziś wieczorem do państwa doktorostwa Moscovitz.

Michael na widok siostry tylko pokręcił głową z obrzydzeniem. Nie myślcie sobie, on

jest jak najbardziej po stronie młodszych kelnerów - oczywiście, że POWINNI dostawać

godziwe wynagrodzenie. Ale Michael ma dość Lilly. Mówi, że całe to jej zaangażowanie

więcej ma wspólnego z osobą Jangbu niż z trudnym losem imigrantów i niesprawiedliwym

traktowaniem młodszych kelnerów w tym kraju.

Wolałabym jednak, żeby Michael nic nie mówił, bo wiecie, Borys siedział tuż obok

telewizora. Wygląda tak rozpaczliwie z obandażowaną głową. Ciągle podnosił rękę, kiedy

wydawało mu się, że nikt nie patrzy i czule obrysowywał twarz Lilly na ekranie telewizora.

To było prawdziwie wzruszające, prawdę mówiąc. Przez chwilę sama miałam łzy w oczach.

Chociaż   wyschły   mi,   kiedy   zdałam   sobie   sprawę,   że   telewizor   w   pokoju

background image

nauczycielskim   ma   pełne   czterdzieści   cali,   a   wszystkie   telewizory   w   uczniowskiej   sali

mediów mają tylko po dwadzieścia siedem.

Środa, 7 maja,

hotel Plaza

To niewiarygodne. Naprawdę. Weszłam dzisiaj do holu hotelowego w pełni gotowa na

lekcję etykiety z Grandmére, ale kompletnie nieprzygotowana na chaos, który zastałam za

drzwiami. To miejsce przypomina zoo.

Odźwierny   ze   złotymi   epoletami,   który   zazwyczaj   otwiera   mi   drzwi   limuzyny?

Zniknął.

Chłopcy hotelowi, którzy tak umiejętnie piętrzą bagaże na tych wózkach z mosiądzu?

Zniknęli.

Uprzejmy konsjerż w recepcji? Zniknął.

I   nawet   nie   pytajcie   o   kolejkę   do   Sali   Palmowej   na   herbatę.  Wymknęła   się   spod

kontroli,   bo   zabrakło   kierownika   sali,   który  by  wszystkich   rozsadzał,   i   kelnerów,   którzy

przyjmowaliby zamówienia.

To było niesamowite. Lars i ja praktycznie siłą musieliśmy się przedrzeć przez rodzinę

złożoną z dwunastu osób, z Iowa czy skąd tam, która usiłowała wepchnąć się do naszej windy

z gigantycznym wypchanym gorylem, którego właśnie kupili w FAO Schwartz po drugiej

stronie ulicy. Ich ojciec pokrzykiwał:

- Jest miejsce! Jest miejsce! Chodźcie, dzieciaki, ścieśnijcie się. 

Wreszcie Lars musiał pokazać temu tacie swoją broń i powiedzieć:

- Miejsca nie ma. Proszę zaczekać na inną windę.

I dopiero wtedy facet się odczepił, nieco blady.

To by się nigdy nie zdarzyło, gdyby windziarz był na posterunku. Ale tego popołudnia

związek zawodowy bagażowych ogłosił strajk solidarnościowy i dołączył do restauratorów i

hotelarzy, opuszczając stanowiska pracy.

Można by pomyśleć, że po wszystkim, co przeszliśmy, żeby zdążyć na czas na moją

lekcję etykiety, Grandmére okaże mi nieco współczucia, kiedy się już zjawimy.

Ale ona tylko stała na środku pokoju i wrzeszczała do telefonu.

- Jak to kuchnia jest nieczynna? - dopytywała się. - Jak kuchnia może być nieczynna?

Zamówiłam lunch już kilka godzin temu i do tej pory go nie dostałam. Nie skończę tej

rozmowy, dopóki nie porozmawiam z osobą odpowiedzialną za room service. On wie, kim

jestem.

background image

Tata   siedział   na   kanapie   naprzeciwko   Grandmére   i   z   nerwową   miną   oglądał   w

telewizji - cóż innego? - New York One. Usiadłam obok niego, a on na mnie spojrzał, jakby

zdumiony, że mnie widzi.

- Och, Mia - powiedział. - Cześć. Jak tam twoja mama?

- Dobrze - powiedziałam, chociaż nie widziałam jej od śniadania. Wiem, że nic jej nie

jest, skoro nikt nie dzwonił na moją komórkę. - Nie może się zdecydować, który preparat

wieloelektrolitowy jest lepszy: gatorade czy pedialyte. Smakuje jej grejpfrutowy. A co się

dzieje z tym strajkiem?

Tata tylko potrząsnął bezradnie głową.

- Przedstawiciele związków poszli na spotkanie do biura burmistrza. Mają nadzieję, że

niedługo zaczną się negocjacje.

Westchnęłam.

- Zdajesz sobie chyba sprawę, że to wszystko by się nie zdarzyło, gdybym się nie

urodziła. Bo wtedy nie jadłabym tam tej urodzinowej kolacji.

Tata popatrzył na mnie tak jakoś ostro i powiedział:

- Mam nadzieję, że ty się za to nie obwiniasz, Mia. 

Prawie powiedziałam:

- No co ty? Obwiniam Grandmére.

Ale patrząc na przejętą minę taty, zdałam sobie sprawę, że tym razem mogłam liczyć

na,   jakby   to   ująć,   sporą   dawkę   empatii   dla   mojej   osoby,   więc   westchnęłam   takim

podłamanym głosem:

- Szkoda, że mam spędzić w Genowii większość lata. Byłoby miło, gdybym mogła

poświęcić   lato   na   pracę   dla   jakiejś   organizacji   pomagającej   tym   biednym   młodszym

kelnerom...

Ale tata nie dał się nabrać. Mrugnął tylko do mnie i powiedział:

- Niezła sztuczka.

Jezu! Zaczynam od swoich rodziców otrzymywać sprzeczne sygnały, kiedy on chce

mnie zabrać na lipiec i sierpień do Genowii, a mama proponuje, że zabierze mnie do swojego

ginekologa. To cud, że nie dorobiłam się rozszczepienia osobowości. Albo zespołu Aspergera.

O ile już go nie mam.

Kiedy ja siedziałam i dąsałam się, że nie udało mi się wykręcić od spędzenia moich

cennych letnich miesięcy na obrzydliwym Lazurowym Wybrzeżu, Grandmére zaczęła dawać

mi   znaki   od   telefonu.   Strzelała   do   mnie   palcami,   a   potem   pokazywała   na   drzwi   swojej

sypialni. Ja nic, tylko wytrzeszczałam oczy, aż wreszcie zakryła dłonią słuchawkę i syknęła:

background image

- Amelio! W mojej sypialni! Coś dla ciebie!

Prezent? DLA MNIE? Nie mogłam zgadnąć, co Grandmére mogła dla mnie kupić -

przecież   sierotka   już   wystarczy  jako   prezent   urodzinowy.  Ale   nie   będę   kręcić   nosem   na

prezent... Przynajmniej jeśli nie wiąże się z obdzieraniem ze skóry jakiegoś zamordowanego

ssaka.

No więc wstałam i ruszyłam do drzwi sypialni, dokładnie w chwili, kiedy ktoś musiał

się zgłosić do telefonu, bo Grandmére zaczęła krzyczeć:

- Ale ja zamówiłam sałatkę cobb CZTERY GODZINY TEMU. Czy mam zejść na dół i

sama ją sobie przyrządzić? Co pan ma na myśli, mówiąc, że to wbrew przepisom BHP?

Jakiego zdrowia publicznego? Ja chcę zrobić sałatkę dla siebie, nie dla tłumu ludzi!

Otworzyłam drzwi do pokoju Grandmére. To bardzo elegancka sypialnia, z mnóstwem

złoceń na wszystkich meblach i stojącymi wszędzie ciętymi kwiatami... Chociaż przy tym

strajku wątpię, żeby Grandmére miała szybko dostać nowe, świeże kompozycje kwiatowe.

W każdym razie stałam tam, rozglądając się po pokoju za moim prezentem i totalnie

odmawiając tę małą modlitwę (proszę, niech to nie będzie etola z norek, proszę, niech to nie

będzie etola z norek), kiedy wzrok mój padł na różową sukienkę, która leżała na łóżku. Miała

kolor   pierścionka   zaręczynowego,   jaki   Jennifer   Lopez   dostała   od   Bena   Afflecka   -

najdelikatniejszy róż, jaki można sobie wyobrazić - i cała była naszywana połyskującymi

różowymi   koralikami.   Bez   ramiączek,   miała   dekolt   w   kształcie   serca   i   szeroką,   leciutką

spódnicę.

Od razu wiedziałam, co to jest. I chociaż nie była czarna ani nie miała rozcięcia do

uda, i tak była najpiękniejszą sukienką na bal maturalny, jaką kiedykolwiek widziałam. Była

ładniejsza niż sukienka, jaką nosiła Leigh Cook w Cala ona. Była ładniejsza niż ta, którą

nosiła Drew Barrymore w Ten pierwszy raz. I o wiele, wiele ładniejsza niż ten worek, który

miała na sobie Molly Ringwald w Dziewczynie w różowej sukience, zanim Molly dostała

szału i wszystko pocięła nożyczkami.

To była najładniejsza sukienka na bal maturalny, jaką kiedykolwiek widziałam.

I kiedy tam stałam, w gardle urosła mi wielka gula.

Bo oczywiście nie wybieram się na bal.

No więc zatrzasnęłam drzwi i odwróciłam się i poszłam z powrotem na kanapę usiąść

obok ojca, który nadal jak urzeczony wgapiał się w ekran telewizora.

Sekundę potem Grandmére odłożyła słuchawkę, odwróciła się do mnie i powiedziała:

- No i?

- Jest naprawdę piękna, Grandmére - powiedziałam szczerze.

background image

- Wiem, że jest piękna - odparła. - Nie masz zamiaru jej przymierzyć?

Musiałam mocno przełknąć, żeby móc odezwać się w miarę normalnym głosem.

- Nie mogę - powiedziałam. - Mówiłam ci. Nie idę na bal maturalny, Grandmére.

- Nonsens - zaprotestowała Grandmére. - Sułtan dzwonił i odwołał naszą dzisiejszą

kolację, Le Cirque zamknęli, ale ten strajk do soboty się skończy. A wtedy możesz iść na swój

mały bal.

- Nie - powiedziałam. - To nie przez strajk. Już ci mówiłam. O Michaelu.

- Co znów z Michaelem? - zainteresował się tata. Wiecie, ja naprawdę nie lubię mówić

nic złego na Michaela, bo tata zawsze szuka tylko wymówki, żeby go nie lubić, ponieważ tata

to tata i jego zadaniem jest nie znosić chłopaka swojej córki. Jak na razie tata i Michael jakoś

się dogadywali i ja nie zamierzam tego zmieniać.

- Och - powiedziałam lekko. - No cóż, chłopcy nie  przejmują  się balami tak  jak

dziewczyny.

Tata tylko mruknął i znów odwrócił się do telewizora.

- Ja taki nie byłem - powiedział.

I kto to mówi! On chodził do szkoły tylko dla chłopców! I nawet NIE MIAŁ balu

maturalnego!

-   Tylko   ją   przymierz   -   powiedziała   Grandmére.   -   Żebym   mogła   ją   odesłać,   jeśli

wymaga poprawek.

- Grandmére... - westchnęłam. - To nie ma sensu...

Ale ucichłam, bo Grandmére miała w oczach To Spojrzenie. No, wiecie, które. Takie,

że gdyby Grandmére była płatnym zabójcą, a nie księżną wdową, ktoś mógłby się spodziewać

czapy.

No   więc   wstałam  i   poszłam  z   powrotem  do   sypialni   Grandmére   i   przymierzyłam

sukienkę. Pasowała idealnie, bo w Chanel mają moje rozmiary po ostatniej sukience, którą

kupiła tam dla mnie Grandmére, a oczywiście broń Boże, żebym urosła czy coś, zwłaszcza w

okolicy biustu.

Kiedy   tak   przyglądałam   się   swojemu   odbiciu   w   dużym   lustrze,   nie   mogłam   się

powstrzymać przed myślą, jak wygodne są sukienki bez ramiączek. No, w razie gdybyśmy

chcieli z Michaelem dojść do drugiej bazy.

Ale   wtedy   przypomniałam   sobie,   że   przecież   nigdzie   się   nie   wybieramy,   skoro

Michael tak się wypiął na tę imprezę, więc w sumie na co mi ta sukienka? Zdjęłam ją smutno

i odłożyłam na łóżko Grandmére. Może skończy się na tym, że włożę ją przy jakiejś okazji w

Genowii tego lata. Jakiś bal, na którym nie będzie Michaela. To takie typowe.

background image

Wyszłam z sypialni w samą porę, żeby zobaczyć Lilly w telewizji. Zwracała się do sali

pełnej reporterów, chyba znów w Chinatown Holiday Inn. Mówiła:

- Chciałabym tylko dodać, że nie doszłoby zapewne do tych protestów, gdyby księżna

wdowa   z   Genowii   przyznała   się   otwarcie,   że   nie   umie   kontrolować   własnego   psa   i   że

przyprowadziła tegoż psa do restauracji.

Grandmére opadła szczęka. Tata tylko patrzył w ekran z kamienną twarzą.

- Jako dowód, że tak właśnie było - powiedziała Lilly, unosząc kopię dzisiejszego

wydania   „Atomu”   -   pokazuję   ten   oto   artykuł   napisany   przez   rodzoną   wnuczkę   księżnej

wdowy.

I   wtedy   wysłuchałam   z   przerażeniem,   jak   Lilly   spiżowym   głosem   odczytuje   mój

artykuł. I muszę przyznać, że słysząc swoje własne słowa odczytane w taki sposób, naprawdę

poczułam, jak strasznie głupio brzmią... O wiele głupiej, niż gdybym sama je odczytywała.

Ups. Tata i Grandmére na mnie patrzą. Nie mają uszczęśliwionych min. W gruncie

rzeczy wyglądają, jakby...

Środa, 7 maja, 22.00,

poddasze

Naprawdę   nie   wiem,   czym   oni   się   tak   przejmują.   Obowiązkiem   dziennikarza   jest

zdawać relację z prawdziwych zdarzeń i to właśnie zrobiłam. Jeśli nie mogą sobie z tym

poradzić, to ich problem. No bo przecież Grandmére WZIĘŁA swojego psa do restauracji, a

Jangbu potknął się tylko dlatego, że Rommel wpadł mu pod nogi. Nie mogą temu zaprzeczyć.

Mogą tylko ubolewać, że tak się stało i ubolewać nad tym, że Leslie Cho poprosiła mnie o

napisanie artykułu.

Ale nie mogą temu zaprzeczać, nie mogą też mnie obwiniać za to, że korzystam ze

swoich praw dziennikarza. Nie wspominając o dziennikarskiej etyce.

Teraz wiem, co musieli przechodzić wielcy reporterzy z przeszłości. Ernie Pyle, za

swoje szczere reportaże z czasu drugiej wojny światowej. Ethel Oayne, pierwsza kobieta w

czarnej prasie w latach walki o prawa obywatelskie. Margaret Higgins, pierwsza kobieta,

która   dostała   nagrodę   Pulitzera   za   międzynarodowe   reportaże.   Lois   Lane,   z   jej

niezmordowanymi wysiłkami na rzecz „Daily Planet”. Ci faceci Woodward i Bernstein za

całą tę aferę Watergate, o cokolwiek w niej chodziło.

Wiem   teraz   dokładnie,   jak   musieli   się   czuć.   Te   naciski.   Zagrożenie   szlabanem.

Telefony do matek.

To   mnie   naprawdę   zabolało.   Zawracali   głowę   mojej   biednej,   odwodnionej   matce,

background image

która   zajęta   jest   usiłowaniem   sprowadzenia   NOWEGO   ŻYCIA  na   ten   świat.   Bóg   raczy

wiedzieć, że jej nerki pewnie klekoczą teraz w tym biednym ciele jak dwa suche orzeszki. A

oni śmią zawracać jej głowę takimi drobiazgami?

Poza   tym   mama   jest   po   mojej   stronie.   Nie   wiem,   co   tata   sobie   wyobrażał.   Czy

naprawdę sądzi, że mama weźmie stronę GRANDMÉRE w całej tej aferze?

Chociaż   mama  powiedziała   mi,  że   dla  zachowania   spokoju  w rodzinie   powinnam

przynajmniej przeprosić.

Chociaż zupełnie nie wiem za co. Cała rzecz przyniosła mi wyłącznie zgryzotę. Nie

tylko   spowodowała   zerwanie   jednej   z  par  szkolnych   o  najdłuższym  stażu,   ale   i  stała   się

powodem czegoś, co wygląda na totalne zerwanie miedzy mną a moją najlepszą przyjaciółką.

Ja przez to wszystko straciłam NAJLEPSZĄ PRZYJACIÓŁKĘ.

Poinformowałam   o   tym   i   tatę,   i   Grandmére,   zanim   władczo   rozkazałam   Larsowi

wyprowadzić   mnie   stamtąd.   Na   szczęście   przedtem   przewidująco   świsnęłam   z   sypialni

Grandmére   sukienkę   balową   i   wcisnęłam   ją   do   plecaka.   Tylko   troszkę   się   pogniotła.

Rozwieszę ją w parze obok prysznica i będzie jak nowa.

Nie mogę powstrzymać myśli, że mogli postąpić w tej całej sprawie nieco ładniej.

MOGLI zwołać własną konferencję prasową, przyznać się do całej tej sprawy z psem w

restauracji i wszystko zakończyć.

Ale   nie.   A   teraz   jest   za   późno.   Nawet   jeśli   Grandmére   się   przyzna,   mało

prawdopodobne, żeby członkowie związków zawodowych hoteli, restauracji i bagażowych

TERAZ się wycofali.

No cóż, chyba to kolejny przypadek, kiedy ludzkość traci na tym, że nie słucha głosu

młodości. A teraz będą tylko przez to cierpieć.

Szkoda.

Czwartek, 8 maja,

godzina wychowawcza

O MÓJ BOŻE!!!!!!!!!!!!!!!!!!! ODWOŁALI BAL MATURALNY!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

background image

ATOM

Oficjalny tygodnik redagowany przez uczniów

Liceum imienia Alberta Einsteina

Bądźcie dumni z Lwów LiAE!

ODWOŁANIE 

BALU 

MATURALNEGO!!!!!!!!!

Leslie Cho

W   rezultacie   ogólnomiejskiego   strajku

pracowników hoteli, restauracji i bagażowych

tegoroczny   bal   maturalny   został   odwołany.

Restauracja   Maxim   zawiadomiła   władze

szkolne, że z powodu strajku zostaje z dniem

dzisiejszym

 

zamknięta.

 

Komitetowi

organizacyjnemu   zwrócono   4000   dolarów

wpłaconej   zaliczki.   Tegoroczna   klasa

maturalna   została   na   lodzie.   Jedynym

rozwiązaniem byłoby urządzenie balu w sali

gimnastycznej.   Komitet   organizacyjny

rozważał ten pomysł, ale się z niego wycofał.

-   Bal   maturalny   to   szczególna   okazja   -

powiedziała

 

Lana

 

Weinberger,

przewodnicząca   komitetu.   -   To   nie   jest

zwyczajna szkolna dyskoteka ani Zimowy Bal

Wielu Kultur. Nie możemy urządzić go w sali

gimnastycznej. Wolimy w ogóle zrezygnować

z   balu   maturalnego,   niż   narażać   naszych

maturzystów   i   osoby   towarzyszące   na

wdepnięcie w stare frytki czy inne takie.

Jednak   nie   wszyscy   uczniowie   zgadzają

się   z   kontrowersyjną   decyzją   komitetu

organizacyjnego.

Jak powiedziała Judith Gershner: 

-   Czekaliśmy   na   bal   maturalny   od   chwili,

kiedy   znaleźliśmy   się   w   pierwszej   klasie.  A

teraz chcą nam odebrać tę frajdę i to przez

coś   tak   trywialnego   jak   stare   frytki   na

podłodze? To trochę małostkowe. Wolałabym

na balu nadziać się obcasem na starą frytkę,

niż nie pójść na bal w ogóle.

Komitet   organizacyjny   jednak   twierdzi

nieugięcie,   że   bal   maturalny   odbędzie   się

albo poza murami szkoły, albo wcale.

-   Nie   ma   nic   szczególnego   w   przyjściu   w

odświętnych strojach do szkoły - stwierdziła

uczennica pierwszej klasy Lana Weinberger. -

Jeśli   mamy   się   wystroić,   to   chcielibyśmy

pójść gdzieś indziej, a nie w miejsce, gdzie

musimy się pojawiać codziennie jak rok długi.

Powodem   strajku,   jak   już   wspomniano   na

łamach naszej gazety, był przykry incydent w

restauracji   Les   Hautes   Manger,   gdzie

uczennica pierwszej klasy LiAE, księżniczka

Mia Thermopolis z Genowii, jadła kolację w

zeszłym tygodniu w towarzystwie swojej

babki. Lilly Moscovitz, przyjaciółka księżniczki go dla młodszych kelnerów w całym kraju.

background image

i   przewodnicząca   Stowarzyszenia   Uczniów

Przeciwko   Zwolnieniu   z   Pracy   Jangbu

Panasy,   mówi:   -   To   wszystko   przez   Mię.  A

przynajmniej   przez   jej   babkę.   My   tylko

chcemy,   żeby   Jangbu   został   ponownie

przyjęty do pracy i żeby Klaryssa Renaldo ofi-

cjalnie   go   przeprosiła.   Aha,   no   i   chcemy

urlopów, zwolnień lekarskich i ubezpieczenia

zdrowotne-

Księżniczka   Mia   była   w   czasie   oddawania

tekstu   do   druku   niedostępna   i   nie

skomentowała   zaistniałej   sytuacji,   jak

powiedziała   jej   matka,   Helen   Thermopolis,

była właśnie pod prysznicem. 

Redakcja „Atomu" będzie starała się 
informować czytelników na bieżąco o 
przebiegu negocjacji strajkowych.

O mój Boże. DZIĘKI MAMO. DZIĘKI, ŻE MI POWIEDZIAŁAŚ, ŻE DZWONILI

ZE SZKOLNEJ GAZETY, KIEDY BYŁAM POD PRYSZNICEM.

Powinniście ZOBACZYĆ, jakie złe spojrzenia rzucali mi różni ludzie, kiedy szłam

dziś   rano   do   swojej   szafki.   Dzięki   Bogu,   że   mam   uzbrojonego   ochroniarza,   bo   chyba

miałabym poważne problemy. Niektóre dziewczyny ze starszej drużyny hokeja na trawie - te,

które palą i ćwiczą pompki w łazience dla dziewczyn na trzecim piętrze - robiły pod moim

adresem NIEZWYKLE groźne gesty, kiedy wysiadłam z limuzyny. Ktoś nawet napisał na

kamiennym lwie (kredą, ale i to wystarczy): GENOWIA DO D_

GENOWIA  DO   D!!!!   Reputacja   mojego   księstwa   jest   poważnie   nadszarpnięta,   i

wszystko dlatego, że odwołano ten głupi bal!

Och, no dobra. Wiem, że bal maturalny nie jest głupi. No tak, ze wszystkich ludzi na

świecie ja akurat WIEM, że ten bal nie jest głupi. To niesłychanie istotna część doświadczenia

zdobywanego w szkole średniej, jak niewątpliwie może poświadczyć Molly Ringwald!

A jednak, przez mnie, bal został wyrwany z serc i albumów szkolnych uczniów z

tegorocznej klasy maturalnej LiAE.

MUSZĘ coś zrobić. Tylko co???? CO??????????????

Czwartek, 8 maja,

algebra

W głowie mi się nie mieści, co właśnie powiedziała do mnie Lana:

Lana: (obracając się na krześle i piorunując mnie wzrokiem): Zrobiłaś to specjalnie,

tak? Wywołałaś ten strajk, żeby bal maturalny został odwołany?

Ja: Co? Nie. O czym ty gadasz?

Lana: Przyznaj się wreszcie. Zrobiłaś to, bo nie chciałam pozwolić, żeby głupia kapela

background image

twojego chłopaka zasmradzała nam imprezę. Przyznaj się.

Ja: Nie! To wcale nie tak. To nie przeze mnie, w każdym razie. To przez moją babkę.

Lana: Nieważne. Wszyscy Genowiańczycy są tacy sami.

A potem znów się odwróciła, zanim zdążyłam powiedzieć choć słowo więcej.

WSZYSCY GENOWIAŃCZYCY? Hm, przepraszam, ale jestem jedyną Genowianką,

jaką kiedykolwiek spotkała Lana. Co za bezczelność...

Czwartek, 8 maja, biologia

Mia ? Nic ci nie jest ? S.

Nie. To tylko ogryzek jabłka.

Mimo wszystko. Lars nieźle stuknął tego faceta. Twój ochroniarz ma niezły refleks.

Taa, no cóż. Dlatego dostał tę pracę. Jakim cudem ze mną rozmawiasz? Ty mnie nie

nienawidzisz, jak reszta? Przecież ty i Jeff też szliście na bal.

Nie TWOJA wina, że bal odwołano. Poza tym i tak bym się za dobrze nie bawiła. No

bo   jakim   cudem,   jeśli   jedyna   dziewczyna   z   naszej   klasy,   która   się   wybierała,   to

LANA!!!!!!!!!!!!!! A przy okazji, słyszałaś o Tinie?

Nie. A co?

Wczoraj, kiedy Borys czekał przy swojej szafce na Lilly - no wiesz, dał to ogłoszenie

do   gazety,   prosząc   ją   o   spotkanie   po   szkole,   żeby   mogli   porozmawiać   -   no   cóż,   Tina

zdecydowała się z nim spotkać i zapytać go, czyby nie skoczył z nią na mrożoną czekoladę,

bo tak mu współczuła i tak dalej. Chyba zrezygnował z czekania na Lilly, bo się zgodził i

poszli razem, a dziś rano widziałam ich, jak się trzymali za ręce pod styropianową makietą

Partenonu przed laboratorium językowym.

CZEKAJ. CO? WIDZIAŁAŚ, JAK TINA I BORYS TRZYMAJĄ SIĘ ZA RĘCE?

TINA I BORYS? TINA I BORYS PEŁKOWSKI???

Tak.

Tina. Tina Hakim Baba. I Borys Pelkowski. TINA I BORYS?????

TAK!!!!!!!!!!!!!!!!!

O mój Boże. Co się dzieje z tym światem, w którym żyjemy?

Czwartek, 8 maja,

klatka schodowa trzeciego piętra

Po   biologii   Shameeka   i   ja   przyparłyśmy   Tinę   do   muru,   zaciągnęłyśmy   ją   tutaj   i

zażądałyśmy wyjaśnień. Urwałam się ze zdrowia i przepisów bezpieczeństwa, ale kto by się

background image

tym przejmował? Skończyłoby się na tym, że tylko bym tam siedziała pod nienawistnymi

spojrzeniami ludzi z klasy, włączając w to moją byłą najlepszą przyjaciółkę Lilly Moscovitz,

z którą nie mam i tak najmniejszej ochoty rozmawiać.

Poza tym powinnam już oddać referat na temat zespołu Aspergera, a ja nawet nie

miałam szansy go skończyć, ponieważ mam teraz poważne problemy emocjonalne: no bo mój

chłopak nie chce zabrać mnie na bal maturalny, matka w kółko opowiada o swoim pęcherzu

moczowym, do tego jeszcze ten strajk i w ogóle wszystko.

W głowie mi się nie mieści to, co właśnie wygaduje Tina. O tym, jak to przez całe

życie szukała właśnie takiego człowieka, który mógłby ją pokochać w taki sposób, w jaki

bohaterowie powieści, które tak lubi czytać, kochają ich bohaterki. O tym, jak nigdy nie

sądziła,   że   spotka   mężczyznę,   który   potrafi   pokochać   kobietę   z   równym   żarem   jak

bohaterowie, których podziwia najbardziej: jak pan Rochester i pułkownik Brandon, i pan

Darcy, i Spider - Man, i tak dalej.

A potem mówi, że patrzyła, jak Borys rozpada się na kawałki, kiedy Lilly zostawiła go

dla Jangbu, i zdała sobie sprawę, że ze wszystkich chłopaków, których dotąd poznała, to

jedyny, który zdawał się zbliżać do jej ideału. Poza, oczywiście, wyglądem. Ale pomijając

wygląd, jest wszystkim, czego Tina zawsze oczekiwała od chłopaka:

• Jest lojalny

(No cóż, to pozostawiam bez komentarza. Borys nigdy nawet nie SPOJRZAŁ na inną

dziewczynę, kiedy chodził z Lilly).

• Namiętny

(Uh, no, owszem, wszystkie te zdarzenia dowodzą, że Borys jest głęboko namiętny.

Albo że ma zespół Aspergera).

• Inteligentny 

(4,0 w teście GPA)

• Muzycznie uzdolniony 

(Jasne, mogę aż za dobrze poświadczyć).

• Zorientowany w trendach popkultury 

(Ogląda Buffy).

• Lubi chińskie jedzenie (To też prawda).

• Kompletnie go nie interesują sporty rywalizacyjne 

(Pomijając jazdę figurową na lodzie. No cóż, w końcu JEST Rosjaninem).

Plus, dodaje Tina, naprawdę dobrze się całuje, kiedy już wyjmie aparacik.

background image

NAPRAWDĘ DOBRZE SIĘ CAŁUJE, KIEDY JUŻ WYJMIE APARACIK?

Wiecie, co to znaczy, prawda? TO ZNACZY, ŻE TINA I BORYS SIĘ CAŁOWALI!

O   mój   Boże.   Nie   mogę   się   powstrzymać   przed   opadem   szczęki.   Lubię   Borysa   -

naprawdę lubię. Poza tym, że moim zdaniem jest KOMPLETNIE SZALONY, uważam, że to

całkiem miły facet. Jest wrażliwy i zabawny, i jeśli się uda zapomnieć o inhalatorze na astmę i

niemiłym  oddechu, i grze na skrzypcach, i tym całym swetrze w spodniach, to owszem,

przyznaję, że jest CAŁKIEM udanym gościem.

No, i przynajmniej jest wyższy od Tiny.

ALE MÓJ BOŻE! BORYS PELKOWSKI PANEM ROCHESTEREM TINY? NIE,

NIE, NIE I PO TYSIĄCKROĆ NIE!!!

No cóż, jak zauważyła Shameeka, zwracając się dyskretnie tylko do mnie (kiedy Tina

sprawdzała,   czy   nie   ma   nowych   SMS   -   ów),   Borys   niekoniecznie   musi   być   jej   panem

Rochesterem na całą wieczność. Może będzie jej panem Rochesterem tylko na jakiś czas.

Dopóki nie pojawi się jej prawdziwy pan Rochester.

O mój Boże. No, sama nie wiem. BORYS PELKOWSKI.

No cóż, przynajmniej Tina ma rację co do jednego: on wszystko przeżywa namiętnie.

Mam ten mój przesiąknięty krwią sweter na dowód. Zgoda, niezupełnie przesiąknięty krwią,

bo pani Pelkowski oddała go do uprania i w pralni chemicznej rzeczywiście usunęli wszystkie

plamy.

No, ale i tak.

Tina i BORYS PELKOWSKI???????????????????????

AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!

Czwartek, 8 maja, 15.00,

poddasze

Lars   musiał   mnie   obronić   przed   kolejnym   pociskiem   -   tym   razem   rzuconym   z

zaskakującą celnością przez zwycięzcę konkursu nauk ścisłych z klasy maturalnej - a potem

zadzwonił   do   mojego   taty   i   powiedział,   że   jego   zdaniem   ze   względów   bezpieczeństwa

powinnam opuścić teren szkoły.

No i tata się zgodził. Resztę dnia mam wolną.

Tyle że nie do końca, bo teraz pan G. przerabia ze mną to wszystko, na co przez

ostatnie półtora tygodnia nie zwracałam na jego lekcjach uwagi. Używając drzwi lodówki

jako tablicy i magnetycznego alfabetu, wypisuje równania, które podobno mam rozwiązywać.

Nieważne,   panie   G.   Czy   pan   nie   widzi,   że   ja   mam   teraz   o   wiele   poważniejsze

background image

problemy niż obniżający się stopień z pana przedmiotu? No bo, halo, ja nawet nie mogę

pokazać się na oczy we własnej szkole, żeby nie obrzucono mnie owocami.

Mam taką straszną depresję! Po tych numerach ze strajkiem, a potem z Tiną, i teraz,

kiedy   wszyscy   mnie   nienawidzą,   naprawdę   nie   wiem,   jak   mi   się   uda   przetrwać   resztę

tygodnia. Już zadzwoniłam do taty i powiedziałam mu:

- Przekaż Grandmére moje podziękowania. Teraz nie jestem bezpieczna nawet we

własnej szkole, a wszystko przez nią.

Ale nie wiem, czy jej powtórzył. Nie jestem pewna, czy on i Grandmére w ogóle

jeszcze ze sobą rozmawiają.

Wiem za to, że JA nie rozmawiam z Grandmére. Wydaje mi się, że nie rozmawiam z

całym mnóstwem osób... Z Grandmére, z Lilly, z Laną Weinberger...

No cóż, z Laną właściwie nigdy nie rozmawiałam. Ale rozumiecie, o co mi chodzi.

O rany, a jeśli już nigdy nie będę mogła wrócić do szkoły? I na przykład będę musiała

uczyć się w domu? To by było okropne! Jak ja bym sobie dała radę bez tych wszystkich

plotek? Kto z kim chodzi i tak dalej? I kiedy bym się mogła widywać z Michaelem? Tylko w

weekendy?   I   to   wszystko?!  To   by   było   NIE   DO   ZNIESIENIA!!!!!!!!   Najprzyjemniejszy

moment dnia to zobaczyć go rano, kiedy czeka przed swoim domem, żebyśmy podjechali po

niego limuzyną i zabrali go do szkoły. Wiem, że zostanę tego na zawsze pozbawiona, kiedy

zacznie chodzić na uniwerek. Ale myślałam, że chociaż nacieszę się przynajmniej do końca

roku szkolnego.

O   mój   Boże,   to   się   wszystko   na   mnie   tak   paskudnie   mści.   No   bo   ja   nigdy   tak

naprawdę   nie   LUBIŁAM   Liceum   imienia   Alberta   Einsteina,   ale   biorąc   pod   uwagę

alternatywę... No wiecie, naukę w domu, albo, co gorsza, jakąś szkołę w Genowii... Mój

Boże, w porównaniu z LiAE to jak Shangri - La.

Cokolwiek to jest Shangri - La.

Jak oni śmią odbierać mi to? To znaczy szkołę. JAK ONI ŚMIĄ????????????

Och, ktoś dzwoni do drzwi. Proszę, niech to będzie Michael z resztą mojej pracy

domowej. Nie dlatego, że tak desperacko chcę odrobić resztę pracy domowej, ale dlatego, że

jeśli kiedykolwiek potrzebowałam poczuć zapach szyi Michaela, to właśnie teraz...

PROSZĘ PROSZĘ PROSZĘ PROSZĘ PROSZĘ PROSZĘ PROSZĘ PROSZĘ

Czwartek, 8 maja, potem,

poddasze

No cóż, to nie był Michael. Ale całkiem blisko. Też Moscovitz.

background image

Tylko nie ten, co trzeba.

Naprawdę uważam, że Lilly ma spory tupet, skoro tu przyszła po tym, na co mnie

naraziła. Asperger nie Asperger, przez ostatnie kilka dni z jej powodu przechodziłam istne

piekło, a teraz staje w moich drzwiach z płaczem i błaga, żeby jej wybaczyć?

Ale co miałam zrobić? Nie mogłam tak po prostu zatrzasnąć jej drzwi przed nosem. To

znaczy,   oczywiście,   mogłam,   ale   jak   na   księżniczkę   to   by   było   strasznie   niewłaściwe

zachowanie.

Tak więc zaprosiłam ją do środka - ale chłodno. BARDZO chłodno. I kto jest TERAZ

słabeuszem, chciałabym wiedzieć?

Weszłyśmy  do   mojego   pokoju.   Zatrzasnęłam   drzwi   (wolno   mi   zamykać   drzwi   do

mojego pokoju, o ile zamykam się w nim z każdym poza Michaelem).

A Lilly ryknęła płaczem.

I wcale nie dlatego, że zabierała się do szczerych przeprosin, które mi się należały. W

końcu paskudnie mnie potraktowała, szargając moje dobre imię na falach eteru. Więc chyba

mogłam oczekiwać, że zjawi się tu znękana wyrzutami sumienia i okaże skruchę.

Ale nie. Nic podobnego. Lilly ryczała, bo dowiedziała się o Borysie i Tinie.

Tak, właśnie. Lilly płacze, bo chce, żeby do niej wrócił chłopak.

Poważnie! I to po tym, jak go potraktowała!

Siedzę tu tylko w zdumionym milczeniu i patrzę na Lilly, która szaleje. Chodzi w tę i z

powrotem po moim pokoju w tym swoim maoistowskim mundurku, potrząsając lśniącymi

lokami,   a   oczy   za   oprawkami   okularów   (pewnie   rewolucjoniści,   którzy   walczą   o   prawa

człowieka, nie mogą nosić szkieł kontaktowych) lśnią jej od gorzkich łez.

- Jak on mógł? - jęczy bez przerwy. - Odwracam się na pięć minut, na pięć minut!, a

on ugania się za inną dziewczyną? Co on sobie wyobraża?

Nie mogę się powstrzymać i wypominam jej, że może Borys wyobrażał sobie ją, Lilly,

swoją dziewczynę, kiedy jakiś inny chłopak wpycha jej język do gardła. Ni mniej, ni więcej

tylko w MOJEJ SZAFIE ŚCIENNEJ w przedpokoju.

- Borys i ja nigdy sobie nie obiecywaliśmy, że nie będziemy się spotykać z innymi

ludźmi - upiera się ona. - Mówiłam mu, że jestem jak wolny ptak... Nie można mnie uwiązać.

-   No   cóż   -   wzruszam   ramionami.   -   Może   on   jest   takim   bardziej   wiążącym   się

gatunkiem.

- Jak Tina, o to ci chodzi? - Lilii trze oczy. - W głowie mi się nie mieści! Jak mogła mi

zrobić   coś   takiego!   Powiedz,   czy   ona   sobie   nie   zdaje   sprawy,   że   nigdy   nie   uszczęśliwi

Borysa? Przecież on jest, mimo wszystko, geniuszem. Potrzeba geniusza, żeby wiedzieć, jak

background image

sobie radzić z drugim geniuszem.

Przypominam Lilly, że JA nie jestem żadnym geniuszem, a zdaje się, że całkiem nieźle

sobie radzę z jej bratem, który ma IQ 179.

Przemilczałam to, że nadal odmawia pójścia na bal maturalny oraz to, że jeszcze nie

dotarliśmy do drugiej bazy.

-   Och,   przestań   -   prycha   Lilly.   -   Michael   ma   na   twoim   punkcie   fioła.   Poza   tym

przynajmniej chodzisz na rozwój zainteresowań. Możesz codziennie obserwować, jak działa

geniusz   ludzki.  A  co   Tina   o   tym   wie?   Kurczę,   przecież   ona   chyba   nigdy   nie   widziała

Pięknego umysłu! Na pewno dlatego, że Russel za rzadko zdejmuje w nim koszulę.

- Hej! - zaprotestowałam ostro. Ja też mam podobne odczucia, jeśli chodzi o Piękny

umysł, i uważam, że to sensowna krytyka. - Tina jest moją przyjaciółką. Ostatnio znacznie

lepszą przyjaciółką niż TY.

Lilly miała dość przyzwoitości, żeby zrobić skruszoną minę.

- Przepraszam cię za to wszystko, Mia - mówi. - Przysięgam, nie mam pojęcia, co się

ze mną stało. Po prostu zobaczyłam Jangbu i... No cóż, chyba padłam ofiarą żądzy.

Muszę   przyznać,   że   bardzo   się   zdziwiłam,   słysząc   te   słowa.   Bo   chociaż   Jangbu,

oczywiście, jest szalenie seksowny, nigdy nie zdawałam sobie sprawy z tego, że atrakcyjność

fizyczna ma dla Lilly jakieś znaczenie. W końcu chodziła z Borysem, i to od zawsze.

Ale najwyraźniej to, co było między nią i Jangbu, ograniczało się wyłącznie do sfery

fizycznej.

Boże. Zastanawiam się, do której bazy dotarli. Czy mogę ją o to zapytać? No bo cóż,

biorąc pod uwagę, że nie jesteśmy już przyjaciółkami, to nie moja sprawa.

Ale jeśli doszła do trzeciej bazy z tym facetem, ja ją chyba zabiję.

- Między mną i Jangbu wszystko skończone - obwieściła dramatycznym tonem... Tak

dramatycznym, że Gruby Louie, który w ogóle nie przepada za Lilly i zazwyczaj chowa się w

szafie między moimi butami, kiedy ona do nas przychodzi, spróbował wleźć w jeden z moich

butów po nartach. - Myślałam, że ma serce proletariusza.

Myślałam, że wreszcie znalazłam mężczyznę, który podziela moją pasję dla spraw

społecznych i polepszenia bytu ludu pracującego. Ale niestety... Myliłam się... Tak bardzo,

bardzo się pomyliłam. Po prostu nie mogę być duchową partnerką człowieka, który chce

sprzedać historię swojego życia prasie.

Wychodzi na to, że do Jangbu zwróciło się kilka czasopism, łącznie z „People” i „US

Weekly”,   które   ubiegają   się   o   wyłączność   na   opublikowanie   szczegółów   jego   przygód   z

księżną wdową z Genowii i jej psem.

background image

- Naprawdę? - Bardzo mnie zdziwiła ta wiadomość. - A ile mu dają?

- Ostatnim razem, kiedy z nim rozmawiałam, suma sięgała już sześciu cyfr. - Lilly

ociera oczy w kawałek koronki, którą dostałam od księcia krwi z Austrii. - Nie będzie już

potrzebował pracy w Les Hautes Manger, to jedno jest pewne. Ma zamiar otworzyć własną

restaurację. Smak Tybetu, tak chce ją nazwać.

- Och! - Żal mi Lilly. Naprawdę. To znaczy, ja wiem, jak człowiek paskudnie się czuje,

kiedy   ktoś,   kogo   uważało   się   za   duchowego   partnera,   okazuje   się   sprzedawczykiem.  A

zwłaszcza jeśli całuje się tak dobrze jak Josh - to znaczy jak Jangbu.

Dobra, żal mi Lilly, ale to jeszcze nie znaczy, że mam zamiar jej wybaczyć. Może nie

osiągnęłam jeszcze samorealizacji, ale przynajmniej mam trochę dumy.

-  Ale   przyznam   szczerze   -   ciągnie   Lilly   -   zdałam   sobie   sprawę,   że   nie   jestem

zakochana w Jangbu, zanim rozpętała się ta cała afera ze strajkiem. Wiedziałam, że nigdy nie

przestałam kochać Borysa, kiedy podniósł ten globus i spuścił go sobie na głowę - dla mnie.

No bo, Mia, on miał DLA MNIE zszywaną głowę. Tak bardzo mnie kocha. Żaden chłopak nie

kochał   mnie   nigdy   na   tyle,   żeby   zaryzykować   dla   mnie   ból   i   fizyczne   obrażenia,..  A  z

pewnością nie Jangbu. O nie! On jest O WIELE za bardzo zajęty własną sławą i karierą. W

przeciwieństwie do Borysa. Borys jest tysiąc razy bardziej utalentowany niż Jangbu, a JEMU

palma nie odbiła.

Naprawdę   nie   bardzo   wiedziałam,   jak   na   to   wszystko   odpowiedzieć.   Lilly   chyba

musiała zdać sobie z tego sprawę, bo zmrużyła oczy i powiedziała:

- Czy mogłabyś, z łaski swojej, przestać pisać w tym dzienniku NA JEDNĄ MINUTĘ

i powiedzieć mi, jak mogę odzyskać Borysa?

Chociaż zrobiłam to z bólem, byłam zmuszona poinformować Lilly, że moim zdaniem

jej szanse na odzyskanie Borysa są mniej więcej zerowe. A nawet mniej niż zerowe. Jakby

wielomian ujemny.

- Tina naprawdę za nim szaleje - mówię. - A moim zdaniem, on do niej czuje to samo.

Dał jej nawet swoje zdjęcie Joshui Bella osiem na dziesięć z autografem...

Ta   informacja   sprawia,   że   Lilly   chwyta   się   za   serce,   odczuwając   ból   istnienia.

Właściwie, nie do końca wiem, co to znaczy ból istnienia. W każdym razie, Lilly chwyta się

za serce i dramatycznym ruchem rzuca się na moje łóżko.

- Ta czarownica! - wrzeszczy tak głośno, że za chwilę wpadnie tu pan G., uznając, że

za   głośno   włączyłyśmy   Czarodziejki.   -   Ta   czarownica   o   mrocznym   sercu   i   ciemnych

emocjach! Dostanie jej się za to, że mi ukradła mężczyznę! Dam jej popalić!

W   tej   sytuacji   muszę   bardzo   surowo   postąpić   z   Lilly.   Mówię   jej,   że   w   żadnym

background image

wypadku nikomu nie da popalić. Mówię jej, że Tina naprawdę i szczerze uwielbia Borysa, a

on nigdy o niczym innym nie marzył, tylko o tym, żeby kochać i być w zamian kochanym,

zupełnie jak Ewan McGregor w Moulin Rouge. Mówię jej, że jeśli naprawdę kocha Borysa,

tak jak twierdzi, to zostawi jego i Tinę w spokoju, pozwoli im razem cieszyć się kilkoma

ostatnimi   tygodniami  szkoły.  A po  wakacjach,   jesienią,  jeśli   Lilly nadal  będzie  czuła,  że

pragnie powrotu Borysa, może coś powiedzieć. Ale nie wcześniej.

Lilly jest chyba nieco zaskoczona moją mądrą - i bardzo bezpośrednią - radą. Chociaż

chyba   jeszcze   nie   całkiem   ją   przetrawiła.   Siedzi   na   krawędzi   łóżka   i   mruga   z

niedowierzaniem, wpatrując się w mój wygaszacz ekranu z księżniczką Leią. Jestem pewna,

że to musi być spory cios dla dziewczyny z ego rozmiarów Lilly... No, wiecie, że chłopak,

który ją kiedyś kochał, mógł pokochać kogoś innego. Ale będzie się po prostu musiała do tego

przyzwyczaić. Bo po tym, przez co musiał przez nią przejść Borys w zeszłym tygodniu, ja

będę pierwsza, która zadba o to, żeby już nigdy, przenigdy się z nią nie spotykał. Jeśli będę

musiała   stanąć   przed   Borysem   z   wielkim   starym   mieczem,   tak   jak   Aragorn   przed

kurduplowatym Frodem, totalnie to zrobię. Tak bardzo jestem zdecydowana nie pozwolić

Lilly znów zamącić w mocno obandażowanej, pełnej geniuszu głowie Borysa Pelkowskiego.

Nie wiem, czy widzi to po tym, z jaką furią piszę w swoim dzienniku, czy też mam

jakiś bardzo zdecydowany wyraz twarzy, ale Lilly wreszcie wzdycha tylko i mówi:

- Och, NO DOBRZE.

Teraz wkłada kurtkę i wychodzi, bo chociaż drogi jej i Jangbu rozeszły się, nadal jest

prezeską SUPZPJP i ma mnóstwo pracy.

Co w żaden sposób nie obejmuje przeprosin dla mnie.

A przynajmniej tak mi się wydawało.

Już przy drzwiach Lilly odwraca się i mówi:

- Słuchaj, Mia. Przepraszam, że tamtego dnia nazwałam cię słabeuszem. Nie jesteś

słaba. W gruncie rzeczy... jesteś jedną z najsilniejszych znanych mi osób.

Hej! Nie mogła powiedzieć niczego prawdziwszego! W swoim czasie wygrałam walkę

z tyloma demonami. Te dziewczyny z  Czarodziejek  wyglądają przy mnie jak dzieciaki z

Pełnej chaty. Naprawdę, powinnam dostać jakiś medal, a przynajmniej klucze do miasta czy

coś.

To smutne, ale właśnie wtedy, kiedy uznałam, że odwaga nie będzie mi już więcej

potrzebna - Lilly i ja uścisnęłyśmy się, a potem ona poszła, po kilku słowach przeprosin

wobec mojej  mamy i pana G. za  cały ten numer  z całowaniem się w szafie ściennej  w

background image

przedpokoju   z   Jangbu,   bezrobotnym   kelnerem   -   domofon   w   holu   ZNÓW   zabrzęczał.

Pomyślałam, że tym razem to NA PEWNO Michael. Obiecał przynieść mi lekcje.

Wyobraźcie sobie zatem moje przerażenie - moją kompletną odrazę - kiedy podeszłam

do domofonu, nacisnęłam guzik mikrofonu i powiedziałam „SŁŁUUUUCHAAAM?”, a z

drugiej strony w odpowiedzi odezwał się głos, który nie był głębokim, ciepłym, przyjaznym

głosem mojego jedynego ukochanego...

...ale obrzydliwym skrzekiem GRANDMÉRE !!!!!!!!!!!!!!!!!!

Piątek, 9 maja,

japoński materac, poddasze

To koszmar. To musi być zły sen. Ktoś mnie uszczypnie, a ja się obudzę i wszystko się

skończy, a ja znów będę leżeć w swoim własnym łóżku, a nie tu, na japońskim materacu - jak

to się stało, że nigdy nie zauważyłam, jaki on jest TWARDY? - w salonie, w środku nocy.

Tyle że to NIE JEST koszmar. Wiem, że to nie koszmar, bo żeby mieć koszmar, trzeba

najpierw ZASNĄĆ, a ja nie mogę, ponieważ Grandmére ZA GŁOŚNO CHRAPIE.

Tak właśnie. Moja babka chrapie. Niezły kęsek dla „Post”, nie? Powinnam do nich

zadzwonić i potrzymać słuchawkę przy drzwiach do mojego pokoju (słychać ją nawet przez

ZAMKNIĘTE drzwi). Już widzę ten nagłówek:

KSIĘŻNA WDOWA CHRAPIE

Nie mogę uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Jakby moje życie nie było już i tak

wystarczająco trudne. Jakbym nie miała dość problemów. Teraz jeszcze moja psychotyczna

babka WPROWADZA SIĘ do mnie?

Ledwie wierzyłam własnym oczom, kiedy otworzyłam drzwi poddasza i zobaczyłam,

że za nimi stoi Grandmére, a tuż za nią jej szofer z walizkami od Louis Vuittona za chyba

pięćdziesiąt milionów dolarów. Po prostu gapiłam się na nią chyba przez całą minutę, dopóki

nie odezwała się:

- No cóż, Amelio? Nie zaprosisz mnie do środka?

A potem, zanim w ogóle zdążyłam się odezwać, po prostu przepchnęła się obok mnie,

przez cały czas narzekając, że nie ma u nas windy, i czy ja mam pojęcie, co to znaczy dla

kobiety w jej wieku wchodzić na trzecie piętro? (Zauważyłam, że nie wspomniała, co to

znaczy dla szofera, który musiał wtargać jej bagaże na to samo, wyżej wspomniane, trzecie

piętro).

A potem zaczęła chodzić po poddaszu, jak zawsze, kiedy u nas jest, podnosić różne

przedmioty i oglądać je ze zdegustowanym wyrazem twarzy, na przykład kolekcję szkieletów

background image

Cinco de Mayo mojej mamy albo szklanki do drinków pana G. z mistrzostw świata w piłce

nożnej.

Tymczasem mama i pan G. usłyszeli to całe zamieszanie, wyszli ze swojego pokoju i

zamarli - oboje - na ten widok. Z przerażenia. Muszę przyznać, można się było przerazić...

Zwłaszcza że wtedy Rommel wylazł z torby Grandmére i zaczął chodzić po pokoju na swoich

pająkowatych nogach, wąchając różne rzeczy tak ostrożnie, jakby spodziewał się, że w każdej

chwili   mogą   mu   eksplodować   prosto   w   mordkę   (co,   jeśli   zabierze   się   do   obwąchiwania

Grubego Louie, faktycznie może się zdarzyć).

- Hm, Klarysso... - odezwała się moja mama (dzielna kobieta!). - Czy mogłabyś nam z

łaski swojej  wyjaśnić, co cię do nas sprowadza? Z całą... jak mi się zdaje, z całą twoją

garderobą?

- Nie zostanę w tym hotelu ani chwili dłużej - powiedziała Grandmére, odstawiając

lampę pana G. i nawet nie patrząc na moją matkę, której ciążę („w jej zaawansowanym

wieku”, jak lubi mówić Grandmére, chociaż mama jest właściwie młodsza niż większość tych

sławnych aktorek, które ostatnio masowo zachodzą w ciążę) uważa za coś w wysokim stopniu

żenującego. - Tam już nikt nie pracuje! Istny dom wariatów. Nie sposób nikogo uprosić o

odrobinę jedzenia w ramach room service, a o tym, żeby ci ktoś przygotował kąpiel, możesz

w ogóle zapomnieć. No więc przyjechałam tutaj. - Popatrzyła na nas niespecjalnie przyjaźnie.

- Na łono rodziny. Wierzę, że tradycja nakazuje krewnym wspierać się nawzajem w chwili

potrzeby.

Mama totalnie nie dała się nabrać na ten apel do uczuć rodzinnych.

- Klarysso - powiedziała, zakładając ramiona na piersi (a to niezły widok, biorąc pod

uwagę, jak jej urósł biust - mam tylko nadzieję, że jeśli kiedyś zajdę w ciążę, moje piersi też

urosną do takich niebotycznych rozmiarów). - W hotelu jest strajk personelu. Nikt przecież

nie bombarduje Plaza rakietami Scud. Myślę, że trochę przesadzasz...

I wtedy zadzwonił telefon. Rzuciłam się do niego, myśląc, że to Michael. Ale niestety

to nie był Michael. Dzwonił mój ojciec.

- Mia - powiedział z nutką paniki w głosie. - Czy jest tam u was twoja babka?

- No cóż, tato, owszem - powiedziałam. - Jest. Chcesz z nią porozmawiać?

- O Jezu - jęknął tata. - Nie. Daj mi do telefonu swoją matkę.

Tata doskonale wiedział, jak mu się zaraz oberwie. Dałam słuchawkę mamie, która

wzięła ją ze zbolałą miną, jaką ma zawsze w obecności Grandmére. Grandmére tymczasem

odezwała się do szofera:

- To byłoby wszystko, Gaston. Możesz wstawić walizki do pokoju Amelii, a potem

background image

masz wolne.

- Nie ruszaj się z miejsca, Gaston - odezwała się moja matka w tej samej chwili, w

której ja wrzasnęłam:

- Do MOJEGO pokoju? Dlaczego do MOJEGO pokoju?

Grandmére spojrzała na mnie kwaśno i powiedziała:

-  Bo  w potrzebie,   młoda   damo,  najmłodszy  członek   rodziny rezygnuje  ze   swoich

wygód na rzecz najstarszego. Tak nakazuje tradycja.

Nigdy   wcześniej   nie   słyszałam   o   tej   idiotycznej   tradycji.   Czy   to   coś   takiego   jak

genowiańskie przyjęcie weselne z dziesięciu potraw?

- Filipie - moja mama syczała do telefonu. - Co tu się wyprawia?

Tymczasem pan G. usiłował jakoś wybrnąć z tej sytuacji. Zapytał Grandmére, czy

może jej dla odświeżenia zaproponować coś do picia.

- Poproszę sidecara - powiedziała Grandmére, nawet nie patrząc na niego, tylko na

zadania z algebry skomponowane z magnesów przyczepionych do drzwi lodówki. - I nie

przesadź z lodem.

- Filipie! - mówiła moja mama do słuchawki z narastającą paniką.

Ale to nie pomogło. Mój ojciec nic nie był w stanie poradzić. On i cały personel -

Lars, Hans, Gaston i tak dalej - gotowi byli przemęczyć się w Plaza w nowych, pozbawionych

room service warunkach. Ale Grandmére po prostu miała tego dosyć. Usiłowała zadzwonić

po swoją codzienną wieczorną herbatę rumiankową i biszkopty, a kiedy się przekonała, że nie

ma jej kto tego przynieść, dostała kompletnego szału i stopą stłukła szklaną tubę na pocztę

(wolę nie myśleć o palcach biednego listonosza, kiedy przyjdzie odebrać na dole listy jutro

rano).

- Ale Filipie - dalej jęczała mama. - Dlaczego TUTAJ?

Niestety, Grandmére nie miała dokąd pójść. W innych hotelach w mieście sytuacja

wyglądała tak samo, jeśli nie gorzej. Grandmére zdecydowała się wreszcie spakować i uciec z

tonącego okrętu... Myśląc sobie, bez wątpienia, że skoro ma wnuczkę pięćdziesiąt przecznic

dalej, to czemu nie skorzystać z darmowej siły roboczej?

Tak więc, przynajmniej na razie, mamy ją na karku. JA nawet musiałam jej oddać

własne łóżko, bo kategorycznie odmówiła spania na tapczanie z japońskim materacem. Ona i

Rommel są w MOIM pokoju - w mojej świątyni, w moim sanktuarium, w mojej samotnej

twierdzy - gdzie już zdążyła odłączyć mi komputer, bo nie podobało jej się, że wygaszacz

ekranu z księżniczką Leią się na nią „gapił”. Biedy Gruby Louie jest tak skołowany, że zaczął

nawet  parskać  na  muszlę  klozetową,  bo musiał  jakoś  wyrazić  niezadowolenie  z  tej  całej

background image

sytuacji. Teraz schował się w szafie w przedpokoju - tej  samej  szafie, od której, jak się

zastanowić, to wszystko się zaczęło - między częściami odkurzacza i parasolkami po trzy

dolary, które się tam nagromadziły przez lata.

To   był   okropnie   przerażający  widok,   kiedy  Grandmére   wyszła   z   mojej   łazienki   z

włosami nawiniętymi na wałki i nakremowaną na noc twarzą. Wyglądała zupełnie jak członek

Rady Jedi w Ataku klonów. Miałam zamiar ją zapytać, gdzie zaparkowała swój ścigacz. Tyle

że mama kazała mi zachowywać się wobec niej grzecznie „przynajmniej dopóki czegoś nie

wymyślę, Mia”.

Dzięki Bogu, Michael wreszcie pojawił się z moją pracą domową. Nie udało nam się

jednak   czule   przywitać,   bo   Grandmére   siedziała   przy   kuchennym   stole,   przez   cały   czas

obserwując nas sokolim okiem. Nawet nie mogłam powąchać mu szyi!

A teraz leżę tutaj, na tym pełnym górek i dołków japońskim materacu i słucham, jak

moja babka głęboko, rytmicznie sobie chrapie w pokoju obok i mogę myśleć tylko o tym,

żeby ten strajk skończył się jak najszybciej.

Bo wystarczy już, kiedy mieszka się z neurotycznym kotem, nauczycielem algebry,

który gra na perkusji, i kobietą w ostatnim trymestrze ciąży. Dodajcie do tego księżną wdowę

z   Genowii   i   bardzo   przepraszam,   ale   proszę   mi   zarezerwować   pokój   na   dwudziestym

pierwszym piętrze psychiatryka w Bellevue, bo dla mnie to będą wakacje.

Piątek, 9 maja,

godzina wychowawcza

Zdecydowałam się iść dzisiaj do szkoły, bo:

1. To dzień wagarowicza dla maturzystów, więc większości łudzi, którzy życzą mi

rychłej śmierci, nie ma dzisiaj w szkole i nie mogą rzucać we mnie ogryzkami.

2. Wolę już to, niż zostać w domu.

Mówię serio. Na Thompson Street 1005, apartament 4, jest kiepsko. Dziś rano, kiedy

tylko Grandmére się obudziła, zażądała, żebym jej podała szklankę gorącej wody z cytryną i

miodem. Ja na to: „Hm, nie ma mowy”, co nie zostało dobrze przyjęte. Prawdę mówiąc,

myślałam, że Grandmére mnie pobije.

Zamiast tego rąbnęła o ścianę moją figurką Fiesta Giles - figurką Gilesa, opiekuna

Buffy, postrachu wampirów, w sombrero! Spróbowałam jej wtedy wyjaśnić, że figurka ma

wartość kolekcjonerską i już jest warta dwa razy tyle, ile za nią zapłaciłam, ale kompletnie jej

to nie obeszło. Powtórzyła tylko:

background image

- Podaj mi gorącą wodę z cytryną i z miodem!

No więc przyniosłam jej tę cholerną gorącą wodę z cytryną i z miodem, a ona ją

wypiła,  a  potem,  i wcale  was  nie  nabieram,  spędziła  mniej  więcej   pół godziny  w  mojej

łazience.   Nie   mam   pojęcia,   co   ona   tam   robiła,   ale   ja   i   Gruby   Louie   o   mało   nie

zwariowaliśmy... Ja dlatego, że musiałam się tam dostać po szczoteczkę do zębów, a Gruby

Louie, bo tam właśnie stoi jego kuweta ze żwirkiem.

Ale nieważne. W końcu udało mi się wejść do łazienki i wyszorować zęby, a potem

powiedziałam:

- No to cześć wam.

I razem z panem G. szybko pognaliśmy do drzwi. 

Ale   nie   dość   szybko,   bo   mama   dopadła   nas   w   progu   i   syknęła   takim   naprawdę

przerażającym głosem:

- Ja się jeszcze odegram za to, że mnie z nią dzisiaj zostawiacie na cały dzień. Nie

wiem jeszcze, jak i kiedy. Ale kiedy będziecie się tego najmniej spodziewać... spodziewajcie

się.

O kurczę, mamo. Łyknij jeszcze trochę pedialyte.

Za   to   w   szkole   sytuacja   jest   jakby   mniej   napięta.   Może   dlatego,   że   nie   ma   tu

maturzystów. No cóż, wszystkich poza Michaelem. On przyszedł. Bo, jak mówi, nie będzie

się zrywał ze szkoły tylko dlatego, że Josh Richter do tego namawia. No, a poza tym dyrektor

Gupta daje dziesięć ujemnych punktów z zachowania za nieusprawiedliwioną nieobecność

tego dnia, a z punktami  ujemnymi  nie można dostać zniżki w bibliotece na wyprzedaży

książek na koniec roku, a Michael upatrzył sobie już jakiś czas temu dzieła zebrane Isaaca

Asimova.

Ale  tak   naprawdę  on  jest   tu  chyba  z   tego  samego   powodu  co   ja:   ze  względu   na

sytuację w domu. Bo wreszcie się wydało, że Lilly zrywała się z lekcji i bez wiedzy i zgody

rodziców  organizowała   konferencje   prasowe.   Państwo  doktorostwo   Moscovitz   podobno  z

miejsca zamienili się w świątobliwego pastora Camdena i jego małżonkę i kazali Lilly zostać

dzisiaj w domu, bo chcą sobie z nią spokojnie porozmawiać o jej ewidentnym buncie wobec

uznanych instytucji i o sposobie, w jaki potraktowała Borysa. Michael stwierdził:

- Wiałem stamtąd jak na skrzydłach.

I trudno mu się dziwić.

Ale   wszystko   ewidentnie   zmierza   ku   lepszemu,   bo   kiedy   zatrzymaliśmy   się   w

delikatesach Ho dziś rano, żeby kupić sobie jakieś drugie śniadanie do szkoły (dla Michaela

kanapka z jajkiem, dla mnie ring dings), dosłownie złapał mnie, kiedy Lars poszedł do działu

background image

z   napojami   po   swojego   porannego   red   bulla,   i   zaczął   mnie   całować,   a   mnie   się   udało

powąchać jego szyję, co natychmiast uspokoiło moje roztrzęsione przez Grandmére nerwy i w

jakiś sposób przekonało mnie, że nie wiem jak, ale wszystko jeszcze się dobrze ułoży.

Może.

Piątek, 9 maja,

algebra

O mój Boże, ledwie mogę pisać, ręce mi się tak strasznie trzęsą. Nie uwierzycie, co się

właśnie stało... Ja sama nie mogę uwierzyć! Coś WSPANIAŁEGO! Jak to możliwe? Dobre

rzeczy NIGDY mi się nie przytrafiają. No cóż, poza Michaelem.

Ale to... 

To niemal zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe.

A było tak: poszłam do sali od algebry bez żadnych podejrzeń, nie spodziewając się

niczego. Usiadłam sobie na swoim miejscu i zaczęłam wyjmować wczorajszą pracę domową -

którą pan G. totalnie pomógł mi skończyć - kiedy nagle rozdzwoniła się moja komórka.

Myśląc, że zaczął się poród - albo że mama znów zemdlała w dziale z lodami - szybko

odebrałam.

Ale to nie była moja mama. To była Grandmére.

- Mia - powiedziała. - Nie martw się. Wszystkim się zajęłam.

Przysięgam,   nie   miałam   pojęcia,   o   czym   ona   mówi.  A  przynajmniej   nie   od   razu.

Zapytałam:

- Czym?

Myślałam,   że   mówi   może   o   naszym   sąsiedzie  Verlu   i   jego   skargach   na   hałasy  z

naszego mieszkania. Myślałam, że kazała mu ściąć głowę czy coś takiego.

No cóż, znając Grandmére, to zupełnie możliwe.

I to dlatego jej następne słowa tak totalnie mnie zaskoczyły.

-   Chodzi   mi   o   ten   twój   bal   maturalny   -   powiedziała.   -   Rozmawiałam   z   kimś.   I

znalazłam miejsce, gdzie może się odbyć, mimo strajku. Wszystko już załatwione.

Siedziałam osłupiała przez minutę, trzymając telefon przy uchu, ledwie rozumiejąc, co

przed chwilą usłyszałam.

- Czekaj - powiedziałam. - Co?

- Na litość boską - sarknęła Grandmére niecierpliwie. - Czy muszę się powtarzać?

Znalazłam miejsce, gdzie może się odbyć ta wasza zabawa.

I wtedy powiedziała mi gdzie.

background image

Rozłączyłam   się,   nadal   osłupiała.   Nie   mogłam   w   to   uwierzyć.   Przysięgam,   nie

mogłam uwierzyć.

Grandmére to zrobiła.

Och   nie,   nie   uznała   swojej   roli   w   spowodowaniu   najdroższego   strajku   w   historii

Nowego Jorku. Nic podobnego.

Nie. To było coś ważniejszego.

Uratowała bal maturalny. Grandmére uratowała bal maturalny Liceum imienia Alberta

Einsteina.

Popatrzyłam na siedzącą przede mną Lane, która od wczoraj nienawidzi mnie jeszcze

bardziej niż zwykle, bo to przeze mnie odwołano bal maturalny.

I wtedy do mnie dotarło. Grandmére uratowała bal maturalny dla LiAE. Ale ja mogę

go jeszcze uratować dla siebie.

Stuknęłam Lane w ramię i powiedziałam:

- Słyszałaś?

Lana odwróciła się i popatrzyła na mnie z obrzydzeniem.

- Co miałam słyszeć, dziwaku? - zapytała ostro.

-   Moja   babka   znalazła   nam   inne   miejsce,   gdzie   może   się   odbyć   bal   maturalny   -

powiedziałam.

I powiedziałam jej gdzie.

Lana tylko gapiła się na mnie w kompletnym szoku. Naprawdę. Dosłownie mowę jej

odjęło.   Przytkało   ją.   Zamilkła   na   amen.   Co   nie   zdarzyło   jej   się   nawet   wtedy,   kiedy

rozgniotłam jej na twarzy loda w rożku. Wtedy miała BARDZO DUŻO do powiedzenia.

A teraz? Cisza.

- Ale jest jeden warunek - ciągnęłam.

I powiedziałam jej, co to za warunek.

Oczywiście,   nie   był   to   warunek   Grandmére.   Nie,   warunek   wynikał   z   mojego

prywatnego małego kombinowania godnego księżniczki Genowii.

No, ale uczyłam się przecież od mistrzyni.

- A więc - powiedziałam na koniec, niemal przyjaznym tonem, jakbyśmy były z Laną

kumpelkami, a nie zaprzysięgłymi wrogami, jak Alyssa Milano i Źródło w Całym złu. - Albo

tak, albo wcale.

Lana się nie wahała. Ani przez sekundę. Powiedziała:

- Okej. 

Tylko tyle.

background image

„Okej”.

I nagle poczułam się, jakbym była Molly Ringwald. Wcale nie żartuję.

Nie umiem wyjaśnić nawet samej sobie, czemu zrobiłam to, co zrobiłam potem. Po

prostu to zrobiłam. To tak, jakbym na chwilę została owładnięta duchem innej dziewczyny,

dziewczyny,   która  potrafi  się  dogadywać  z  takimi  osobami  jak Lana.  Wyciągnęłam  ręce,

złapałam Lane za głowę, przyciągnęłam do siebie i dałam jej siarczystego całusa, prosto w

sam środek czoła.

- Fuj, ohyda - powiedziała Lana, szybko się ode mnie odsuwając. - Czyś ty, dziwaku,

oszalała?

Ale mnie było wszystko jedno, że Lana nazwała mnie dziwakiem. Dwa razy z rzędu.

Bo serce mi śpiewało jak ptaki, które latają wokół głowy Śpiącej Królewny, kiedy pochyla się

nad studnią życzeń. Powiedziałam:

- Nie ruszaj się stąd!

I zerwałam się z krzesła...

Ku   wielkiej   konsternacji   pana   G.,   który  właśnie   wszedł   do   sali   ze   swoim   dużym

kubkiem kawy w dłoni.

- Mia... - powiedział zaskoczony. - A dokąd ty się wybierasz? Już po drugim dzwonku.

- Wracam za minutkę, panie G.! - zawołałam przez ramię, biegnąc pędem w stronę

sali, gdzie Michael ma angielski.

Nie musiałam się martwić, że zrobię z siebie idiotkę przed całą klasą Michaela, bo

żadnych   kolegów   Michaela   tam   nie   było   ze   względu   na   dzień   wagarowicza   i   tak   dalej.

Wmaszerowałam   do   jego   klasy   -   po   raz   pierwszy   zrobiłam   coś   takiego,   zazwyczaj,

oczywiście, to Michael odwiedza MNIE w mojej sali - i powiedziałam do jego nauczycielki

angielskiego:

- Przepraszam, pani Weinstein, czy mogę porozmawiać z Michaelem?

Pani Weinstein - widać było, że się spodziewała luźnego dnia w pracy, bo na biurku

miała ostatnie „Cosmo” - podniosła głowę znad kącika porad i powiedziała:

- Ależ proszę, Mia.

Więc pochyliłam się nad niesamowicie zdziwionym Michaelem, wśliznęłam się na

siedzenie przed nim i powiedziałam:

-   Michael,   pamiętasz,   jak   powiedziałeś,   że   poszedłbyś   na   bal   maturalny,   gdyby

chłopcy z twojej kapeli też się wybierali?

Michael, jak się zdawało, nie mógł poradzić sobie z faktem, że raz na odmianę JA

znalazłam się w jego klasie.

background image

- A co ty tu robisz? - chciał wiedzieć. - Pan G. wie, że tu jesteś? Znów ściągniesz na

siebie kłopoty...

- Nieważne - powiedziałam. - Odpowiedz mi. Mówiłeś serio, kiedy powiedziałeś, że

poszedłbyś na bal maturalny, gdyby chłopcy z kapeli też szli?

- Chyba tak - odparł Michael. - Ale, Mia, bal jest odwołany, zapomniałaś?

- A gdybym ci powiedziała - ciągnęłam tak obojętnie, jakbym opowiadała o pogodzie -

że bal się odbędzie i że potrzebują kapeli, i że komitet balu wybrał TWOJĄ kapelę?

Michael tylko gapił się na mnie.

- Powiedziałbym... przestań robić mnie w konia.

-   Ja   mówię   totalnie   serio   -   poinformowałam   go.   -   I   nie   robię   cię   w   konia.   Och,

Michael, PROSZĘ, powiedz, że się zgadzasz. Ja tak BARDZO chcę pójść na ten bal...

Michael zdziwił się jeszcze bardziej.

- Chcesz? Ale bal maturalny to... to taka głupota.

- Ja wiem, że to głupota - powiedziałam z uczuciem. - Ja to WIEM, Michael. Ale to

nie zmienia faktu, że marzyłam o pójściu na bal maturalny, odkąd pamiętam, praktycznie

przez całe życie. I naprawdę wierzę, że mogłabym osiągnąć pełną samorealizację, gdybyśmy

jutro wieczorem mogli pójść razem na ten bal...

Michael nadal wyglądał tak, jakby nie do końca mi wierzył: że jego kapela została

naprawdę zamówiona na dużą imprezę, że ta impreza to szkolny bal maturalny i że jego

dziewczyna właśnie przyznała się, że jej wspinaczka po jungowskim drzewie samorealizacji

może nabrać tempa, jeśli on zgodzi się zabrać ją ze sobą na wyżej wspomniany bal.

- Uh - powiedział Michael. - No cóż, okej. Chyba tak. Jeśli tak bardzo ci na tym

zależy...

Do tego stopnia zawładnęły mną emocje, że wyciągnęłam ręce i złapałam Michaela za

głowę, zupełnie jak przedtem Lane. I tak samo pociągnęłam głowę Michaela ku sobie i dałam

mu wielkiego siarczystego buziaka... tyle że nie w czoło, jak Lanie, a prosto w usta.

Michael   wydawał   się   bardzo,   ale   to   bardzo   zaskoczony   zwłaszcza   że,   no   wiecie,

zrobiłam to na oczach pani Weinstein. I prawdopodobnie dlatego zrobił się cały czerwony aż

po korzonki włosów Kiedy skończyłam go całować, powiedział:

- MIA! - takim zduszonym szeptem.

Ale mnie było wszystko jedno. Byłam tak strasznie szczęśliwa.

Powiedziałam do zaskoczonej nauczycielki:

- Do widzenia, pani Weinstein!

I wymknęłam się stamtąd, czując się zupełnie tak jak Molly, kiedy Andrew McCarthy

background image

podszedł   do   niej   na   balu   maturalnym   i   wyznał,   że   ją   kocha,   chociaż   miała   na   sobie   tę

paskudną sukienkę.

A teraz siedzę tutaj - powiedziawszy Lanie, że Skinner Box definitywnie zagra na balu

maturalnym - i drżę z podniecenia na myśl, jakie mam szczęście.

Idę na bal maturalny. Ja, Mia Thermopolis, idę na bal maturalny. Z moim chłopakiem i

jedyną miłością mojego życia, Michaelem Moscovitzem. Michael i ja idziemy razem na ten

bal.

MICHAEL I JA IDZIEMY NA BAL MATURALNY! !!! - !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

NA BAL MATURALNY!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

BAL MATURALNY!

PRACA DOMOWA

Algebra: A kogo to obchodzi? Michael i ja idziemy na bal 

maturalny!!!!!

Angielski: Bal maturalny!!!!

Biologia: Idę na bal maturalny!!!!!!!

Zdrowie i przepisy bezpieczeństwa: BAL MATURALNY!!!!!!!!!

RZ: I co jeszcze?

Francuski: Vous allez au prommel V.I

Historia cywilizacji: PIERWSZY ŚWIATOWY BAL

MATURALNY!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

BAL MATURALNY!

Piątek, 9 maja, 19.00, poddasze

Naprawdę nie mam czasu na te sprzeczki między mamą a Grandmére. Czy te kobiety

nie   wiedzą,   że   mam   na   głowie   poważniejsze   zmartwienia?   JUTRO   IDĘ   NA   BAL

MATURALNY ZE SWOIM CHŁOPAKIEM. Powinnam porządnie wypocząć i w tej chwili

zajmować się namaszczaniem ciała wonnymi olejkami, a nie sędziować rozgrywki między

osobą w wieku postmenopauzalnym a osobą hormonalnie niestabilną.

DLACZEGO NIE MOŻECIE SIĘ OBIE PRZYMKNĄĆ?! - mam ochotę krzyknąć.

Ale to, oczywiście, zupełnie nie przystoi księżniczce.

Chyba założę na uszy słuchawki i spróbuję odciąć się od tego hałasu miksem, który

Michael nagrał mi na urodzinową imprezę. Może słodkie tony Flaming Lips ukoją moje

steranenerwy.

background image

Piątek, 9 maja, 19.02, poddasze

Nawet Flaming Lips nie zakrzyczą ostrych tonów Grandmére. Przerzucę się na Kelly

Osbourne.

Piątek, 9 maja, 19.04, poddasze

Sukces! Wreszcie słyszę własne myśli. 

Michael właśnie wysłał mi maila, żeby mi dać znać, że on i jego kapela będą pewnie

ćwiczyć przez cały wieczór przed swoim pierwszym dużym występem. Ale FACET zupełnie

spokojnie może się pojawić na balu maturalnym z ciemnymi kręgami pod oczyma (popatrzcie

na tego gościa, który poszedł do dyskoteki Time Zonę z Melissą Joan Hart w To mnie kręci).

Tylko   DZIEWCZYNA  ma   obowiązek   wyglądać   świeżo   niczym   płatek   róży  i   słodko   jak

pierwiosnek.

Faceci   z   zespołu   nie   są   specjalnie   zachwyceni   tym   całym   graniem   na   balu

maturalnym.  W  gruncie   rzeczy  dotarły  do   mnie   plotki,   jakoby Trevor   powiedział   nawet:

„Och, człowieku, a nie moglibyśmy zamiast tego po prostu wsadzić sobie widelcy w oczy?”

Ale Michael mówi, że impreza to impreza i że żebrak nie może wybierać.

Michael tak podpisał swojego maila:

Do zobaczenia jutro wieczorem. Całuję, M.

Jutro wieczorem. Och, tak, jutro wieczorem, mój ukochany, wejdę do sali balowej u

twojego ramienia i poczuję na sobie zazdrosne oczy wszystkich koleżanek. No cóż, tylko

Lany, bo to jedyna pierwszoklasistka poza mną, która idzie na bal. Poza Shameeką. Tylko że

ona nigdy by na mnie nie patrzyła z zazdrością, bo jest moją przyjaciółką.

Och, i poza Tiną. Bo okazuje się, że Tina też idzie na bal. Borys jest przecież w kapeli

Michaela, a skoro on tam będzie, to wolno mu przyprowadzić ze sobą osobę towarzyszącą, a

on wybrał Tinę, bo jak to ujął dzisiaj podczas lunchu:

- Jest ona moją muzą i jedynym powodem, dla którego żyję.

Ach, jak zachwycona była Tina, słysząc te słowa z ust swego nowego ukochanego!

Przysięgam, omal się nie zakrztusiła jogurtem. Promieniała, patrząc przez stół na Borysa i

chociaż nigdy nie sądziłam, że napiszę te słowa, przysięgam, mówię prawdę:

Borys wyglądał niemal przystojnie, kiedy tak grzał się w cieple jej uczucia. 

Poważnie. Nawet jego cofnięty zgryz nie rzucał się już tak w oczy. A klatka piersiowa

jakoś tak mu się wypięła.

Albo to, albo ostatnio zaczął ćwiczyć na siłowni.

AAA! Telefon! Och, proszę, Boże, niech to będzie mój tata i niech powie, że strajk się

background image

skończył i że wysyła do nas limuzynę po Grandmére...

Piątek, 9 maja, 19.10

To nie był mój tata. To był Michael z pytaniem, czy zgadzam się z wyborem piosenek,

jakie   Skinner   Box   zaplanował   na   jutro.   Jest   tam   mnóstwo   starych   przebojów   na   bale

maturalne,   na   przykład   Moldy   Peaches  Who's   Got   the   Crack  i   Switchblade   Kittens  Al

Cheerleaders Die, poza nieco ryzykowniejszymi utworami, jak Mary Kay Jill Sobule i Call

the   Doctor  Sleater   -   Kinney.   Nie   wspominając   o   autorskich   utworach   Skinner   Box,   na

przykład Chłopak z kamieniem w ręku albo Księżniczka mego serca.

Kusiło mnie, żeby zasugerować Michaelowi zastąpienie Chłopaka z kamieniem czymś

mniej kontrowersyjnym, na przykład Kiedy się skończy Sugar Ray albo She bangs Rickiego

Martina, ale powiedział, że prędzej pokaże się na środku Times Square ubrany wyłącznie w

kowbojski kapelusz (och, jak ja bym to chciała zobaczyć!). Więc zasugerowałam jeszcze

kilka starych szkolnych przebojów.

A wtedy Michael spytał:

- A co to za krzyki w tle?

- Och - powiedziałam lekko. - To tylko Grandmére i moja mama się kłócą. Grandmére

upiera się, że mama powinna jej pozwolić palić na poddaszu, ale mama mówi, że to szkodzi

mnie   i   dziecku.   Grandmére   właśnie   oskarżyła   mamę,   że   jest   faszystką.   Mówi,   że   kiedy

przyjmowała na herbacie Hitlera i Mussoliniego w swoim pałacu w środku drugiej wojny

światowej, obaj pozwalali jej palić, a jeśli palenie służyło im, to może równie dobrze służyć

mojej mamie.

- Mia - powiedział Michael. - Ty wiesz, ile twoja babka ma lat, prawda?

- Taa - odparłam, aż za dobrze pamiętając urodziny Grandmére : upierała się, żebym

wróciła z nią do Genowii na obchody, tyle że ja miałam egzaminy semestralne (DZIĘKI

BOGU!), więc nie mogłam pojechać. I niech wam się nie wydaje, że się nie nasłuchałam na

ten temat ad nauseam, czyli aż do mdłości, przez następne tygodnie.

-   No   cóż,   Mia   -   powiedział   Michael.   -   Ja   wiem,   matematyka   to   nie   jest   twój

najmocniejszy punkt,   ale  wiesz,   że  twoja  babka  była   małym  dzieckiem  w  czasie   drugiej

wojny światowej, prawda? Więc nie mogła przyjmować Hitlera i Mussoliniego na herbacie w

pałacu   książąt   Genowii,   bo   jeszcze   tam   nie   mieszkała,   no,   chyba   że   wyszła   za   twojego

dziadka, kiedy miała jakieś dziewięć lat.

Zamilkłam, bo kompletnie mnie zatkało. Mieści wam się w głowie? Moja własna

babka PRZEZ CAŁE MOJE ŻYCIE mnie oszukiwała! Grandmére wiecznie mi opowiada, jak

background image

to uratowała pałac przed zbombardowaniem przez nazistowskie hordy, bo zaprosiła Hitlera na

zupę czy coś. Przez cały ten czas myślałam, jaka była dzielna i jaką była dobrą dyplomatką,

skoro   powstrzymała   poważne   represje   wobec   Genowii   za   pomocą   ZUPY   i   swojego

czarującego (no cóż, może wtedy) uśmiechu.

A   TERAZ   SIĘ   DOWIADUJĘ,   ŻE   TO   NAWET   NIE   BYŁA

PRAWDA?????????????????????

O mój Boże. Jest niezła. NAPRAWDĘ niezła.

Chociaż - i nigdy nie myślałam, że to powiem - trochę ciężko mi się na nią wściekać.

Bo... no cóż.

Uratowała bal maturalny.

Piątek, 9 maja, 19.30

Przed chwilą dzwoniła Tina. Dostaje kota z radości, że idzie na bal. Mówi, że to jak

spełnione marzenie. Faktycznie, nie mogłaby tego lepiej ująć. Zapytała mnie, jakim cudem,

moim zdaniem, trafiło nam się takie szczęście.

Powiedziałam jej: bo jesteśmy obie dobrymi kobietami o czystych sercach.

Piątek, 9 maja, 20.00

O mój Boże, nigdy nie myślałam, że będę to musiała powiedzieć, ale: biedna Lilly. 

Biedna, biedna Lilly.

Właśnie   odkryła,   że   Borys   zabiera   Tinę   na   bal   maturalny.   Podsłuchała   rozmowę

Michaela ze mną parę minut temu. Lilly teraz wisi na linii i rozmawia ze mną, choć ledwie

może mówić, bo z trudem powstrzymuje łzy.

- M - mia... - krztusi się co chwila. - C - co ja takiego z - zrobi - łam?

No cóż, bardzo łatwo wyjaśnić, co zrobiła Lilly: zrujnowała sobie życie, ot i wszystko.

Ale oczywiście nie mogę jej tego powiedzieć.

Więc cierpliwie tłumaczę, że kobiecie mężczyzna potrzebny jest jak rybce rower, a

poza tym znów nauczy się kochać, ple ple ple. W gruncie rzeczy te same bzdury, które Lilly i

ja wmawiałyśmy Tinie, kiedy rzucił ją Dave Farouą El - Abar.

Tyle że, naturalnie, Borys nie rzucił Lilly - to ONA go rzuciła.

O tym jednak nie mogę Lilly przypominać, bo to byłoby kopanie leżącego.

Trochę trudno jest walczyć z osobistym kryzysem Lilly, kiedy:

a) sama czuję się taka szczęśliwa i

b) mama i Grandmére nadal się użerają w tle.

background image

Właśnie musiałam przeprosić Lilly na moment i odłożyć słuchawkę na bok. Potem

poszłam do salonu i wrzasnęłam:

-   Grandmére,   na   litość   boską,   czy   mogłabyś   zadzwonić   do   Les   Hautes   Manger   i

poprosić ich, żeby znów zatrudnili Jangbu, żebyś mogła wrócić do swojego apartamentu w

Plaza i zostawić nas wszystkich w spokoju?

Ale pan Gianini, który siedział przy stole, udając, że czyta gazetę, powiedział:

- Chyba trzeba czegoś więcej niż odzyskanie pracy przez młodego pana Panasę, żeby

zakończyć ten strajk, Mia.

Muszę powiedzieć, że bardzo przykro mi to słyszeć. Bo niczego nie mogę znaleźć we

własnym pokoju, w związku z tym, że wszędzie leżą porozrzucane rzeczy Grandmére. To

trochę szokujące, sięgnąć do własnej szuflady po majtki z królową Amidalą i znaleźć tam

CZARNE JEDWABNE, OZDOBIONE KORONKĄ STRINGI, które nosi Grandmére.

Moja BABKA ma seksowniejszą bieliznę niż ja. To naprawdę nienormalne. I pewnie

przez lata będę się musiała z tego powodu poddawać terapii.

Ale wygląda na to, że nikt się nie przejmuje zdrowiem psychicznym dzieci, prawda?

No więc kiedy wróciłam do swojego pokoju i wzięłam do ręki słuchawkę, Lilly nadal

mówiła coś na temat Borysa. Naprawdę. Zupełnie jakby do niej nie dotarło, że na chwilę

odeszłam.

-...ale ja po prostu nigdy nie doceniałam tego, co nas łączyło, dopóki to nie zniknęło -

mówiła.

- Yhm - powiedziałam.

- A teraz zestarzeję się i umrę jako stara panna z jakimiś kotami czy coś. W zasadzie

nie widzę w tym nic złego, bo ja oczywiście nie potrzebuję mężczyzny, żeby się spełnić jako

istota ludzka, ale i tak zawsze sobie wyobrażałam, że przynajmniej zamieszka u mnie mój

kochanek...

- Yhm - mówię. Dopiero teraz zauważyłam, ku swojej wielkiej irytacji, że Rommel

zdecydował się wykorzystać mój plecak jako swoje osobiste legowisko. I że Grandmére z

dużą   dozą   fantazji   zarzuciła   swoją   maseczkę   do   spania   na   jeden   z   moich   globusów   z

Królewną Śnieżką.

- I wiem, że traktowałam go jak coś oczywistego i nigdy nawet nie pozwoliłam mu

dojść do drugiej bazy, ale poważnie, on chyba nie sądzi, że TINA mu na to pozwoli, prawda?

To znaczy, ona jest absolutnie taką dziewczyną, która zażąda co najmniej oświadczyn, zanim

pozwoli mu ZAJRZEĆ pod bluzkę...

background image

UUU. Ta rozmowa nagle zaczęła się robić szalenie interesująca.

- Naprawdę? Ty i Borys nigdy nie doszliście do drugiej bazy?

- No cóż, jakoś się nie złożyło - mówi Lilly bardzo smutnym głosem.

- A ty i Jangbu?

Cisza w słuchawce. Ale cisza PEŁNA POCZUCIA WINY, słyszę to wyraźnie.

Ale i tak dobrze wiedzieć, że ona i Borys nigdy nie dotarli do żadnych frontalnych

działań w rejonie klatki piersiowej. Tina się na pewno ucieszy... To znaczy, jak tylko uda mi

się skończyć rozmowę z Lilly i do niej zadzwonić.

Ciekawe, czy jutro wieczorem ja i Michael dotrzemy do drugiej bazy... Przecież będę

miała na sobie moją pierwszą sukienkę bez ramiączek.

No i to jest, mimo wszystko, BAL MATURALNY.

Sobota, 10 maja, 7.00

Można by pomyśleć, że KSIĘŻNICZKA będzie się mogła wyspać w dniu swojego

pierwszego BALU MATURALNEGO.

ALE, OCZYWIŚCIE, NIE.

Zamiast obudzić się przy dźwiękach ptasich treli, jak księżniczki z książek, obudziłam

się, słysząc, jak Rommel skamle, bo Gruby Louie sprał go na kwaśne jabłko za dobieranie się

do jego miseczki.

Mam poważne kłopoty ze zdobyciem się na szczere współczucie dla Rommla. Mimo

wszystko,   gdyby  nie   jego  zachowanie   w  dniu   moich   urodzin,   nie   mielibyśmy  teraz   tych

kłopotów.

Chociaż trudno twierdzić, że Rommel w ogóle mógłby inaczej się zachować. Przecież

nie   PROSIŁ   Grandmére,   żeby   go   zabrała   na   moją   urodzinową   kolację.   A   teraz,   po

przemieszkaniu   z   nim   przez   kilka   dni,   jest   dla   mnie   jasne,   że   Rommel,   bardziej   niż

którakolwiek ze znanych mi osób, cierpi na zespół Aspergera.

O Boże, słyszę, że Meduza Gorgona już wstaje...

Może, jeśli złapię moją sukienkę na bal i wybiegnę z domu już teraz, uda mi się

zaszyć w śródmieściu u Tiny i przygotować na Wielki Wieczór w relatywnej prywatności jej

mieszkania...

O mój Boże. Dokładnie. DOKŁADNIE tak zrobię! Dlaczego nie pomyślałam o tym

wcześniej? Przykro mi, że znów zostawię mamę i pana G. na cały dzień z Grandmére, ale czy

ja mam wybór? TO JEST BAL MATURALNY!!!!!!!!

Jeśli kiedykolwiek sytuacja wymagała ostatecznych środków, to właśnie teraz.

background image

Sobota, 10 maja, 14.00

No cóż, udało mi się. Uciekłam z tego nawiedzonego domu. Tina i ja siedzimy sobie

teraz bezpiecznie zamknięte w jej  pokoju, i oczyszczamy sobie pory twarzy maseczkami

błotnymi na ciepło. Dopiero co dałyśmy sobie zrobić paznokcie w Miz Nail na rogu (no cóż,

mnie   się   tylko   w   zasadzie   wycięło   skórki,   bo   tak   na   dobrą   sprawę   w   ogóle   nie   mam

paznokci), a za chwilę przyjdzie fryzjerka, pani Hakim Baby, uczesać nas na bal.

Tak   powinno   się   spędzać   dzień   swojego   balu   maturalnego,   szykując   się,   a   nie

słuchając, jak twoja matka i babka kłócą się o to, która wypiła resztkę pedialyte (jak się

okazuje, Grandmére lubi to z odrobiną wódki).

Oczywiście, czuję się paskudnie, że moja matka nie może ze mną dzielić tego bardzo

ważnego   dla   mojego   procesu   dojrzewania   do   roli   kobiety   dnia.   Ale   mama   ma   teraz

poważniejsze  problemy.   Na przykład  donoszenie  ciąży.  I  robienie  ćwiczeń  oddechowych,

żeby się powstrzymać przed zabiciem Grandmére.

Raporty   z   negocjacji   strajkowych   nie   są   pocieszające.   Ostatnim   razem,   kiedy

włączyłam   New  York   One,   burmistrz   namawiał   wszystkich   nowojorczyków,   żeby   zrobili

sobie zapasy spożywcze, na przykład pieczywo i mleko, bo nie będziemy już mogli liczyć na

nasze chińskie restauracje i pizzerie.

Doprawdy, nie wiem, co zrobią pan G., mama i Grandmére bez dostaw z Number One

Noodle Son. Niech lepiej pójdą po rozum do głowy i kupią jakieś gotowe dania w Jefferson

Market...

Zresztą, nie moje zmartwienie. Nie dzisiaj. Bo dzisiaj jedyna rzecz, którą zamierzam

się martwić, to mój piękny wygląd na balu.

Bo dzisiaj jestem jak każda inna dziewczyna w dniu, w którym wybiera się na bal

maturalny. Dzisiaj jestem...

KRÓLOWĄ BALU!!!!!!!!!!

Sobota, 10 maja, 20.00,

w limuzynie w drodze na bal

O mój Boże, jestem taka podekscytowana, że nie mogę sobie znaleźć miejsca. Tina i ja

wyglądamy REWELACYJNIE. Kiedy chłopcy nas zobaczą - spotykamy się już na miejscu,

bo musieli tam być wcześniej i ustawić sprzęt - dostaną ŚWIRA.

Oczywiście, trochę to męczące, że Tina i ja, zamiast mieć na ręku śliczne maleńkie

torebeczki wysadzane koralikami, musimy ze sobą ciągnąć dwóch ochroniarzy. Poważnie.

background image

Nigdy się o tym nie wspomina w wydaniu „Seventeen” poświęconym balom maturalnym. No

wiecie: Najmodniejsze akcesoria - twój ochroniarz.

Powinniście   byli   posłuchać,   jak   Lars   i   Wahim   marudzili,   że   muszą   wbić   się   w

smokingi. 

Ale ja im wtedy powiedziałam, że na balu będzie mademoiselle Klein i że wiem z całą

pewnością,   że   będzie   miała   na   sobie   sukienkę   z   rozcięciem   do   uda.   Jak   się   zdaje,   to

przeważyło szalę i nawet nie narzekali, kiedy Tina i ja przypięłyśmy im pasujące do siebie

butonierki. Wyglądali razem tak ślicznie... Prawie jak iluzjoniści Siegfried i Roy. Pomijając

kilka drobiazgów, rzecz jasna.

Nie   wspominałam,   że   pan   Wheeton   też   tam   będzie...  Ani   że,   w   gruncie   rzeczy,

przyjdzie RAZEM z mademoiselle Klein. Jakoś tak mi się wydawało, że nie przyjmą zbyt

dobrze tej informacji.

O mój  Boże,   tak  się  denerwuję,  że   się  naprawdę  POCĘ.  Mówię  wam,  piętnastka

okazuje się NAJLEPSZYM wiekiem. No bo już mi się udało zagrać w moją pierwszą grę w

siedem minut w niebie ORAZ jadę na swój pierwszy bal maturalny...

Naprawdę jestem najszczęśliwszą dziewczyną pod słońcem.

O kurczę. JESTEŚMY NA MIEJSCU!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Sobota, 10 maja, 21.00,

taras widokowy Empire State Building

Nigdy nie myślałam, że to powiem, ale Grandmére jest super.

Poważnie.   TAK   BARDZO   się   cieszę,   że   przywlokła   Rommla   na   moją   kolację

urodzinową i że on jej uciekł, i że Jangbu Panasa się o niego potknął, i że Lilly zaangażowała

się   w   jego   sprawę   i   doprowadziła   do   strajku   pracowników   hoteli   i   restauracji   oraz

bagażowych w całym mieście.

Bo gdyby tego nie zrobiła, balu maturalnego nigdy by nie odwołano i bez przeszkód

odbyłby   się   w   Maximie,   zamiast   na   tarasie   widokowym   Empire   State   Building   -   co

zawdzięczamy wyłącznie Grandmére, która z właścicielem jest po imieniu - i Michael nadal

by odmawiał pójścia na bal, a ja, zamiast stać pod rozgwieżdżonym niebem w mojej totalnie

świetnej różowej sukience w kolorze pierścionka Jennifer Lopez i słuchać, jak gra KAPELA

MOJEGO FACETA, tkwiłabym w domu i gadała z przyjaciółmi na ICQ.

Więc kiedy wpatruję się w migoczące światełka Manhattanu, mogę powiedzieć tylko

jedno:

Dziękuję, Grandmére. Dzięki za to, że jesteś taką kompletną wariatką. Bo bez ciebie

background image

moje marzenie o wyjściu na bal maturalny u boku mojej jedynej miłości nigdy by się nie

spełniło. 

Trochę słabo, że nie możemy ze sobą tańczyć, bo muzyka jest tylko wtedy, kiedy gra

Skinner Box.

Ale przed chwilą kapela zrobiła sobie przerwę i Michael przyniósł mi szklaneczkę

ponczu (różowa lemoniada ze spritem... Josh chciał ją nieco wzmocnić, ale Wahim totalnie go

na tym przyłapał i zagroził mu swoim nunczaku) i podeszliśmy do teleskopów, i staliśmy tam,

obejmując się ramionami, spoglądając na rzekę Hudson, prześlizgującą się niczym połyskliwy

wąż w poświacie księżyca, i...

No cóż, nie jestem pewna, ale chyba dotarliśmy do drugiej bazy.

Nie jestem pewna, bo nie wiem, czy to się liczy, kiedy facet dotyka cię PRZEZ stanik.

Będę musiała skonsultować się w tej sprawie z Tiną, ale wydaje mi się, że ręka MUSI trafić

POD stanik, żeby się liczyło.

Ale nie było szansy, żeby Michael zdołał wsunąć rękę pod MÓJ stanik, bo mam na

sobie jeden z tych staników bez ramiączek, które są tak obcisłe, że wydaje ci się, jakbyś miała

biust owinięty bandażem elastycznym.

Ale próbował. No, tego akurat jestem zupełnie pewna.

Teraz nie ma wątpliwości, że jestem już kobietą. Kobietą w każdym znaczeniu tego

słowa.

No cóż, prawie. Być może powinnam iść do damskiej łazienki i zdjąć ten głupi stanik,

żeby przy następnej próbie mógł w ogóle coś poczuć...

O mój  Boże, dzwoni czyjaś komórka. Co za obciach! I to w dodatku w połowie

Chłopaka z kamieniem. Można by oczekiwać, że ludzie okażą trochę szacunku dla kapeli i

wyłączą te...

O mój Boże. To MOJA komórka!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Niedziela, 11 maja, 1.00,

oddział położniczy szpitala St. Vincent's

O... mój... Boże. 

Nie mieści mi się to w głowie. Naprawdę. Dziś wieczorem nie tylko stałam się kobietą

(prawie), ale zostałam też starszą siostrą.

Tak właśnie. O 00.01 czasu wschodnioatlantyckiego stałam się dumną starszą siostrą

Rocky'ego Thermopolis - Gianiniego.

Urodził się pięć tygodni za wcześnie, więc ważył tylko dwa i pół kilo. Ale Rocky, jak

background image

jego imiennik (mama chyba była za słaba, żeby nadal się wykłócać o Sartre'a. Cieszę się.

Sartre to byłoby kiepskie imię. Dzieciak wiecznie by obrywał, jestem pewna, gdyby miał na

imię Sartre) to dzielny wojownik, i będzie najpierw musiał spędzić tylko trochę czasu w

inkubatorze, żeby „przybrać na wadze i podrosnąć”. Uważa się jednak, że i matka, i przyszły

oprawca z chromosomem Y mają się dobrze...

Chociaż nie mogę tego samego powiedzieć o jego przyszywanej babce. Grandmére

osunęła się obok mnie na oparcie krzesła. Wydaje mi się, że na wpół śpi, bo lekko pochrapuje.

Dzięki Bogu, że nie ma tu nikogo, kto by to usłyszał. No cóż, to znaczy - nikogo poza panem

G., Larsem, Hansem, moim tatą, Ronnie (naszą sąsiadką z mieszkania obok), Verlem naszym

sąsiadem z mieszkania pod nami, Michaelem, Lilly i mną.

Ale Grandmére ma chyba prawo być zmęczona. Według bardzo skąpo udzielanych

zeznań   mojej   mamy,   gdyby   nie   Grandmére,   mały   Rocky   urodziłby   się   może   tam,   na

poddaszu... I to bez pomocy położnej. A ponieważ urodził się tak szybko i potrzebował tlenu,

zanim płuca mu zaczęły same pracować, to by była katastrofa!

Ponieważ ja jednak byłam poza domem na balu, a pan G. wyszedł na chwilę „kupić w

delikatesach parę kuponów Lotto” (czytaj: musiał uciec stamtąd na kilka minut, nie mogąc już

znieść tych niekończących się sprzeczek), tylko Grandmére była w pobliżu, kiedy mamie

nagle odeszły wody. (Dzięki Bogu, że w łazience, a nie na tapczanie z japońskim materacem.

Bo gdzie ja bym dzisiaj spała????).

- Nie teraz! - Grandmére usłyszała jęk mojej matki z toalety. - O mój Boże, nie teraz!

Jeszcze za wcześnie!

Grandmére,  myśląc, że  mama  mówi o strajku, żeby się  broń Boże za  szybko  nie

skończył, bo to oznaczałoby, że zostanie pozbawiona uroczego towarzystwa księżnej wdowy

z Genowii, oczywiście wpadła do pokoju mamy...

Żeby się przekonać, że mama mówiła o czymś zupełnie innym. 

Grandmére podobno nawet się nie zastanawiała, co ma robić. Po prostu wybiegła z

poddasza, wrzeszcząc:

- Taksówka! Taksówka! Niech ktoś mi sprowadzi taksówkę!

Nawet nie słuchała żałosnych nawoływań mojej mamy:

- Położna! Nie taksówka! Zadzwońcie po moją położną! 

Na szczęście nasza sąsiadka z mieszkania obok, Ronnie, była w domu - jak na nią w

sobotni   wieczór,   rzadkość,   bo   nasza   Ronnie   to   skończona  femme   fatale.   Ale   właśnie

dochodziła do siebie po paskudnej grypie i postanowiła ten jeden raz posiedzieć w domu.

Wyjrzała na korytarz i zapytała:

background image

- Czy ja mogę pani w czymś pomóc? 

Na co moja babka podobno odparła:

- Helen rodzi i potrzebna nam taksówka! I proszę się do mnie zwracać Wasza Książęca

Mość, szanowna pani!

Kiedy Ronnie zbiegła na dół zatrzymać taksówkę, Grandmére wpadła z powrotem do

mieszkania, złapała mamę i powiedziała:

- Dalej, Helen, idziemy.

Na co podobno moja mama powiedziała:

- Ale ja nie mogę teraz rodzić dziecka! Jest jeszcze za wcześnie! Klarysso, zatrzymaj

to. Zatrzymaj to!

- Mogę komenderować Królewskimi Siłami Lotniczymi Genowii - odparła rzekomo

Grandmére. - Oraz Genowiańskiej Marynarki Wojennej. Ale jedyna rzecz na świecie, nad

którą nie mam żadnej kontroli, Helen, to twoja macica. A teraz zbieramy się.

Całe to zamieszanie oczywiście wystarczyło, żeby obudzić naszego sąsiada z dołu,

Verla. Wyleciał biegiem ze swojego apartamentu, sądząc,  że pewnie  wylądował wreszcie

statek matka z istotami pozaziemskimi... I natknął się na schodzącą z trudem ze schodów

matkę, owszem, ale istoty ludzkiej.

Zanim więc Grandmére zdołała sprowadzić mamę na dół z trzeciego piętra, Ronnie

zatrzymała taksówkę, a pan G. pędem przybiegł od strony delikatesów...

Wszyscy, łącznie z Verlem, władowali się do jednej taksówki (chociaż zarządzenie

władz miejskich mówi, że tylko cztery osoby mają prawo wsiąść do jednej taksówki - co

najwyraźniej taksówkarz im wytknął, ale wtedy Grandmére odparła: „Czy pan wie, kim ja

jestem,   młody   człowieku?   Jestem   księżną   wdową   z   Genowii   i   osobą   odpowiedzialną   za

obecny strajk, a jeśli nie będziesz dokładnie wykonywał moich poleceń, CIEBIE też wyrzucę

z pracy!”) i pojechali pędem do szpitala St. Vincent's, gdzie znaleźliśmy ich Lars, Michael i ja

(na   oddziale   położniczym   -   minus   moją   mamę   i   pana   G.,   oczywiście,   bo   oni   byli   na

porodówce), a potem czekaliśmy w napięciu, aż nam dadzą znać, czy mama i dziecko mają

się dobrze.

Tata i Hans dołączyli do nas chwilę potem (zadzwoniłam do niego), a Lilly pojawiła

się zaraz po nich (Tina najwyraźniej zadzwoniła do niej z balu, pewnie jej współczując, że

siedzi sama w domu) i w dziewięć osób (dziesięć, jeśli liczyć taksówkarza, który kręcił się

koło nas, dopytując, czy ktoś mu zapłaci za uszkodzone szpilkami Ronnie maty podłogowe,

aż   tata   rzucił  mu  banknot  studolarowy,  który  taksiarz   złapał  i   spłynął)  siedzieliśmy  tam,

wpatrując   się   w  zegar   -   ja   w  mojej   różowej   sukience,   a   Lars   i   Michael   w  smokingach.

background image

Jesteśmy zdecydowanie najlepiej ubranymi osobami w St. Vincent's.

Jeśli nawet miałam przedtem jakieś resztki paznokci, to teraz już ich z pewnością nie

mam. To były BARDZO nerwowe dwie godziny, zanim lekarz wreszcie wyszedł i powiedział

z takim szczęśliwym wyrazem twarzy:

- To chłopiec!

Chłopiec!   Braciszek!   Przyznaję,   że   przez   króciuteńką   chwilę   byłam   trochę

rozczarowana. Tak bardzo cieszyłam się na siostrzyczkę! Siostrzyczkę, z którą mogłabym

dzielić   się   różnymi   rzeczami   -   na   przykład   tym,   że   dzisiaj,   podczas   balu   maturalnego,

dotarłam do drugiej bazy ze swoim chłopakiem. Siostrzyczkę, dla której mogłabym kupować

te kiczowate plakietki, wiecie, w rodzaju: „Bóg stworzył nas siostrami, ale życie zrobiło z nas

przyjaciółki”.   Siostrzyczkę,   której   lalkami   Barbie   nadal   mogłabym   się   bawić   i   nikt   nie

mógłby mi zarzucić, że jestem dziecinna, bo to byłyby JEJ lalki Barbie, a ja bawiłabym się z

NIĄ.

Ale wtedy pomyślałam sobie o wszystkich tych rzeczach, które mogłabym robić z

młodszym   braciszkiem...   No,   wiecie,   na   przykład   kazać   mu   stać   w   kolejce   po   bilety  na

Gwiezdne  Wojny,  na co nie  dałaby się namówić  żadna dziewczynka  z odrobiną  oleju w

głowie. Rzucać kamieniami  w te paskudne łabędzie na trawniku pałacowym w Genowii.

Podbierać   mu   komiksy  ze   Spider   Manem.  Wychować   go   na   idealnego   faceta   dla   jakiejś

szczęściary w przyszłości, jak w piosence Liz Phair Whip - Smart.

I nagle pomysł posiadania brata przestał mi się wydawać taki okropny.

A  potem   pan   G.   wyszedł   na   niepewnych   nogach   z   porodówki,   a   łzy  płynęły  mu

ciurkiem   z   każdej   strony   koziej   bródki,   i   jąkał   się   niczym   takie   małpki,   rezusy,   które

pokazywali na Discovery, plotąc coś o swoim „synu” i zrozumiałam... Nagle zrozumiałam...

Że to bardzo dobrze, że mama urodziła chłopca... Chłopca o imieniu Rocky - nazwanego tak

po człowieku, który jak się nad tym zastanowić, z wielkim szacunkiem i wrażliwością odnosił

się do kobiet. Po prostu wiedziałam, że moja mama i ja zostałyśmy w jakiś cudowny sposób

wybrane  do  tego  zadania.  Że   wspólnie,  moja  mama  i   ja,  wychowamy najświetniejszego,

zupełnie nieseksistowskiego, nieszowinistycznego, kochającego Barbie ORAZ Spider - Mana,

miłego,   zabawnego,   wysportowanego   (ale   nie   kafara),   wrażliwego   (ale   nie   mazgaja),

trafiającego do drugiej bazy, niezostawiającego podniesionej klapy w toalecie faceta, jaki

kiedykolwiek chodził po tej ziemi.

Krótko mówiąc, zrobimy z Rocky'ego...

Michaela.

Tyle że niniejszym przysięgam uroczyście na wszystko, co dla mnie święte - Grubego

background image

Louie, Buffy i poczciwy lud Genowii, w tej właśnie kolejności - że kiedy Rocky będzie duży i

zacznie się wybierać na własny bal maturalny, NIE BĘDZIE uważał, że to głupota. Już ja o to

zadbam.

Niedziela, 11 maja, 15.00,

poddasze

No i po wszystkim. Strajk został oficjalnie zakończony. 

Grandmére spakowała swoje rzeczy i wróciła do Plaza. 

Zaproponowała, że zostanie, dopóki Rocky nie przyjedzie do domu, żeby „pomóc”

mamie i panu G, aż dojdą ze wszystkim do ładu. Wydawało mi się, że pan G. strasznie szybko

odparł:

- Hm, dziękuję ci serdecznie za tę propozycję, Klarysso, ale nie trzeba.

Muszę   przyznać,   że   się   cieszę.   Grandmére   tylko   przeszkadzałaby   w   moim   planie

wychowania Rocky'ego na idealnego chłopaka. Na przykład na pewno mówiłaby do niego

takie rzeczy jak:

- Ciu, ciu, ciu, mój ty duży mężczyzno! Ti, ti, ti, mój wielgaśny chłopcyku!

Poważnie. Nie spodziewałabym się tego po Grandmére, ale kiedy w końcu udało nam

się   zobaczyć   Rocky'ego   w   jego   małym   inkubatorze   wczoraj   wieczorem,   dokładnie   takie

rzeczy wygadywała, tyle że po francusku. Niedobrze się robiło.

Chyba rozumiem, czemu tata ma tyle problemów z tworzeniem stałych związków z

kobietami.

W każdym razie, restauratorzy wreszcie zgodzili się na żądania kelnerów. Będą teraz

dostawali świadczenia socjalne, będą mogli brać zwolnienia lekarskie i płatne urlopy. No cóż,

wszyscy poza Jangbu, oczywiście. Ten wziął pieniądze za historię swojego życia i zwiał z

powrotem   do   Tybetu.   Chyba   miejskie   życie   nie   odpowiadało   mu   tak   bardzo.   Poza   tym

wszystkie te pieniądze zabezpieczą jego rodzinę na całe życie - wystarczą chyba na pałacową

rezydencję. Tu w Nowym Jorku ledwie starczyłoby mu na marną kawalerkę w kiepskiej

dzielnicy.

Lilly chyba już się uporała z rozczarowaniem, że nie poszła na bal maturalny. Tina

złożyła  jej   pełny  raport  - o  tym,   jak Michael  bez  ceremonii  porzucił  resztę  kapeli,  żeby

odwieźć mnie do szpitala, a Borys przejął gitarę prowadzącą, chociaż nigdy w życiu nie grał

przedtem na gitarze.

Ale, oczywiście, skoro Borys jest muzycznym geniuszem, nie ma takiego instrumentu

muzycznego, na którym nie mógłby z miejsca zagrać... No, może poza akordeonem. Tina

background image

mówi, że po naszym wyjściu na jakiś czas zapanował chaos, bo Josh i jego niektórzy kumple

zaczęli się przechylać przez barierkę tarasu i sprawdzać, czy uda im się trafić śliną w kogoś

na dole. Pan Wheeton jednak ich na tym przyłapał i zapowiedział, że będą siedzieć za karę po

szkole. A Lana podobno rozpłakała się i powiedziała Joshowi, że zrujnował najpiękniejszy

wieczór jej życia i że tak go właśnie teraz będzie musiała wspominać, kiedy Josh na jesieni

pójdzie na studia... Jak strzykał śliną z Empire State Building.

SAMA SŁODYCZ.

Jeśli chodzi o mnie, no cóż, nie muszę się martwić: kiedy Michael pójdzie na studia

jesienią:

a) uczelnię ma trochę dalej w centrum, więc i tak będę się z nim cały czas widywać. A

przynajmniej, przez większość czasu, i

b) nie będę wspominać, jak strzykał śliną z Empire State Building, ale jak odwrócił się

do mojego taty w poczekalni oddziału położniczego i powiedział (po tym, kiedy po

raz milionowy z rzędu zapytałam tatę, czy teraz, kiedy urodził mi się braciszek,

mogę zostać w Nowym Jorku przez całe lato i trochę go poznać, a tata po raz

milionowy odparł, że podpisałam kontrakt i muszę się go trzymać): „W gruncie

rzeczy,   proszę   pana,   z   prawnego   punktu   widzenia   osoby  małoletnie   nie   mogą

zawierać kontraktów, zatem zgodnie z prawem stanu Nowy Jork nie może pan

wymagać od Mii trzymania się jakiejkolwiek umowy, którą podpisała, bo miała

wtedy poniżej szesnastu lat, co sprawia, że kontrakt jest nieważny”.

HEJ!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! RACJA!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Powinniście byli zobaczyć minę mojego taty! Myślałam, że z miejsca dostanie zawału

serca.   Dobrze,   że   już   i   tak   byliśmy  w   szpitalu,   w   razie   gdyby   runął   na   ziemię.   George

Clooney natychmiast by przybiegł z noszami.

Ale tata nie  runął. Zamiast  tego twardo  spojrzał  Michaelowi  w twarz.  Z radością

zawiadamiam, że Michael równie twardo wytrzymał to spojrzenie. A potem tata powiedział

strasznie ponurym tonem:

- No cóż... zobaczymy.

Ale widać było, że się poddał. O mój Boże, to tak WSPANIALE, kiedy chodzi się z

geniuszem. Naprawdę.

Nawet   jeśli,   no   wiecie,   nie   opanował   jeszcze   sztuki   zdejmowania   stanika   bez

ramiączek.

Póki co.

background image

No więc wreszcie odzyskałam własny pokój... I wygląda na to, że większość lata

spędzę w mieście... I mam małego braciszka... i napisałam swój pierwszy prawdziwy artykuł

do szkolnej gazety. I opublikowano mój wiersz... I WYDAJE mi się, że mój chłopak i ja

dotarliśmy do drugiej bazy...

I udało mi się pójść na bal.

NA BAL MATURALNY!!!!!!!!!

O mój Boże. Osiągnęłam samorealizację.

Znowu.

background image

PODZIĘKOWANIA

Serdecznie   dziękuję   Beth   Adler,   Jennifer   Brown,   Victorii   Ingham,   Michele   Jaffe,

Laurze   Langlie,   Abigail   McAden,   Colleen   O'Connell   i   przede   wszystkim   Benjaminowi

Egnatzowi.


Document Outline