Grzegorz Rąkowski
SUWALSZCZYZNA - KRESY W MINIATURZE
Sejny 23.06.2013
Suwalszczyna jest regionem, który zauroczył mnie i zafascynował bez reszty już podczas pierwszego z nim kontaktu. Pomimo, iż od tego czasu minęło już blisko 40 lat i bardzo wiele rzeczy się tu zmieniło, fascynacja ta trwa nadal. Wiem także, że podobnej trwałej fascynacji tą niezwykłą krainą uległo wiele innych osób, w tym obecni tu moi koledzy z Uniwersyteckiego Klubu Turystycznego „Unikat” z Warszawy. Warto więc zastanowić się nad tym dlaczego tak się stało i postarać się odpowiedzieć na pytanie jakie są źródła tej fascynacji.
Myślę, że decydującym elementem było to, że Suwalszczyzna miała wiele elementów wspólnych z Kresami Wschodnimi, które po II wojnie światowej znalazły się w granicach ZSRR. Kresami interesowałem się od najmłodszych lat, choć w odróżnieniu od kilku innych kolegów z „Unikatu”, dzielących podobne zainteresowania, nie miałem żadnych kresowych korzeni. W czasach, w których zaczynałem działalność turystyczną, czyli na początku lat 70-tych XX w. marzenie o odwiedzeniu „prawdziwych” Kresów było marzeniem ściętej głowy - łatwiej było wówczas wyjechać na „zgniły Zachód” niż do „bratniego” ZSRR. I oto nagle, na tle szarej rzeczywistości niemal wyłącznie jednonarodowego i jednowyznaniowego PRL-u Suwalszczyzna, którą odwiedzaliśmy podczas turystycznych wypraw, zalśniła nagle niespodzianymi licznymi barwami. Tu właśnie ja i moi koledzy z „Unikatu” odnaleźliśmy te elementy, które fascynowały nas w znanych nam wówczas tylko z lektury Kresach. A więc: położenie na wschodnim pograniczu, oddalenie od „cywilizacji”, „egzotyczne”, niespotykane w innych częściach kraju krajobrazy, wspaniała, niezniszczona przyroda oraz mieszanka współistniejących w harmonii różnych nacji, religii i kultur. Biorąc pod uwagę stosunkowo niewielki obszar Suwalszczyzny można by ją więc nazwać Kresami w miniaturze, za to owe „kresowe” elementy występują tu w znacznej koncentracji potęgując ów efekt niezwykłości.
Przeanalizujmy więc poszczególne elementy tej suwalskiej niezwykłości. Zacznijmy od krajobrazu, ponieważ jest to najbardziej widoczny i efektowny element „egzotyki” Suwalszczyzny. Stykając się z krajobrazem Suwalszczyzny już na pierwszy rzut oka oceniamy, że jest on piękny i harmonijny. Dopiero po pewnym czasie zdajemy sobie sprawę, że jest on również niezwykły. Na czym polega ta niezwykłość? Po pierwsze jest to krajobraz bardzo urozmaicony. Dla przybysza z równin, pokrywających większą część naszego kraju, zetknięcie z krajobrazem suwalskim jest niemalże szokiem. Pełno tu bowiem pagórków i prawdziwych gór, dolin, kotlin i rynien, stromych krawędzi i skarp. Lokalne deniwelacje w Suwalskim Parku Krajobrazowym i w okolicach Wiżajn przekraczają 120 m i należą do największych na polskim niżu. Takich różnic wysokości spodziewalibyśmy się raczej w górach lub okolicach podgórskich. Suwalszczyzna przewyższa je jednak urodą ze względu na obecność całego mnóstwa jezior różnej wielkości i głębokości, o silnie rozwiniętej zazwyczaj linii brzegowej.
Urozmaicony jest tutaj jednak nie tylko krajobraz naturalny, będący dziełem sił przyrody, ale także krajobraz kulturowy, będący efektem wielowiekowej działalności człowieka. Na Suwalszczyźnie zdecydowanie dominuje osadnictwo rozproszone. Wsie są tu na ogół niewielkie, pozbawione wyraźnego centrum, a pojedyncze gospodarstwa rozrzucone są na znacznej przestrzeni. Należące do nich grunty tworzą charakterystyczną krajobrazową mozaikę, na którą składają się rzadko rozmieszczone wiejskie zagrody, spłachetki gruntów ornych, łąk i nieużytków oraz bagna, jeziora i niewielkie laski, zwane tu lasankami, porastające zazwyczaj szczyty pagórków i bardziej strome zbocza. Przeważają więc tereny otwarte, ułatwiające podziwianie walorów krajobrazu naturalnego i uwypuklające jego charakterystyczne cechy, np. laski pokrywające szczyty pagórków i krawędzie skarp sprawiają, że wypukłe formy rzeźby terenu są lepiej widoczne i bardziej wyeksponowane.
Rasowy krajoznawca nie poprzestaje na podziwianiu krajobrazu, ale zadaje pytanie: jak ten krajobraz powstał, i dla czego akurat na Suwalszczyźnie jest on tak bardzo zróżnicowany? Aby zdobyć wiedzę na ten temat trzeba zasięgnąć informacji u naukowców lub w fachowej literaturze. My, w „Unikacie” mieliśmy to szczęście, że od samego właściwie początku mieliśmy takiego fachowca w swoim gronie. To Tomasz Krzywicki, geolog i geomorfolog, znany krajoznawca i autor przewodników. To właśnie on na prowadzonych przez siebie trasach rajdowych i przy innych okazjach pobytów na Suwalszczyźnie tłumaczył nam, w jaki sposób powstały te wszystkie krajobrazowe „cuda” i pokazywał je w terenie. W ten sposób dowiedzieliśmy się co to są ozy, kemy i drumliny, jak powstały takie formy rzeźby polodowcowej jak wisząca dolina i cyrki wytopiskowe, które poza Suwalszczyzną znane u nas są właściwie niemal wyłącznie z gór, oraz na czym polega deglacjacja arealna i frontalna. I nagle okazało się, że geomorfologia, która studiowana w podręcznikach wydawała się nauką nudną, na Suwalszczyźnie może być pasjonująca, a wyszukiwanie oryginalnych form rzeźby terenu i zastanawianie się w jaki sposób powstały - może być pasjonującą przygodą, nawet dla laików.
Od Tomasza i z fachowej literatury wiemy też, że bogactwo form rzeźby terenu na północnej Suwalszczyźnie zawdzięczmy temu, że jest to krajobraz bardzo „młody”, bowiem lodowiec wycofał się stąd ok. 10 tys. lat temu, a ostatnie bryły przykrytego piaskami tzw. martwego ludu wytopiły się tu zaledwie 6 tys. lat temu. Obecna Suwalszczyna leży w krańcowej strefie maksymalnego zasięgu ostatniego zlodowacenia - bałtyckiego (a więc pogranicze!). Granica tej strefy ciągnie się przez cały kraj wzdłuż pasa polskich pojezierzy. W żadnym jednak innym polskim obszarze pojeziernym formy te nie są aż tak bardzo wyraziste, deniwelacje nie są aż tak duże, a przede wszystkim, nigdzie nie mamy tak ogromnego nagromadzenia różnorodnych form rzeźby polodowcowej, jak na niewielkim obszarze Suwalskiego Parku Krajobrazowego. Przypomnijmy więc może główne geomorfologiczne atrakcje tego terenu: charakterystyczne wzgórza; Góra Cisowa („Suwalska Fudżijama”) i Góra Zamkowa w Szurpiłach, najdłuższy w Polsce oz turtulski, najgłębsze w kraju Jezioro Hańcza, uznawane za najpiękniejsze w kraju jezioro Jaczno i Jeziora Kleszczewickie oraz wspaniałe punkty widokowe nad nimi, rozległe głazowiska: Łopuchowskie, Bachanowo i Rutka, zespół równoległych do siebie łukowato wygiętych wzniesień morenowych poprzedzielanych bagnistymi zagłębieniami (tzw. drumliny wodziłkowskie), wisząca dolina pod Kruszkami i „kanion” Czarnej Hańczy poniżej jeziora Hańcza.
Nakładający się na ów niezwykle urozmaicony krajobraz naturalny mozaikowaty suwalski krajobraz kulturowy jest także swego rodzaju ewenementem, zdecydowanie różniącym się od krajobrazów kulturowych na terenach sąsiednich. Na położonych na południe od Suwalszczyzny terenach Białostocczyzny i północnego Mazowsza przeważają wsie-ulicówki z gęstą zabudową, z którym sąsiadują zwarte rozległe obszary pól lub łąk. Z kolei na Mazurach sąsiadujących z Suwalszczyną od zachodu, gdzie polodowcowy krajobraz naturalny jest podobnie urozmaicony, krajobraz kulturowy jest jednak zupełnie inny. Wsi jest tu stosunkowo niewiele, przeważają za to rozległe obszary użytków rolnych należących niegdyś do wielkich majątków ziemskich, później do PGR-ów, a obecnie, w większości do właścicieli prywatnych. Są tu także rozległe obszary lasów, jakich brak na północnej Suwalszczyźnie, a szczególny rys krajobrazowi nadają drogi obsadzone starymi drzewami. Pomimo znacznych zmian, jakie zaszły w ostatnich latach, ciągle widoczne są jeszcze regionalne różnice nie tylko w tradycyjnym krajobrazie i zagospodarowaniu terenów wiejskich oraz układzie przestrzennym miejscowości, ale także z typie zabudowy wiejskiej oraz budulca używanego do wznoszenia domów. Na wylesionej północnej Suwalszczyźnie materiałami używanym do wznoszenia domów były najczęściej kamień i glina (a ściślej tzw. glinobitka, czyli mieszanka gliny ze słomianą sieczką), jedynie na terenach położonych w pobliżu Puszczy Augustowskiej oraz we wsiach staroobrzędowców spotykało się liczniejsze chaty drewniane. Na sąsiedniej północnej Białostocczyźnie drewno było absolutnie podstawowym budulcem przy wznoszeniu domów i do dziś spotyka się tu wsie z niemal całkowicie drewnianą zabudową. Na sąsiednich Mazurach, czyli w dawnych Prusach Wschodnich, z kolei głównym budulcem domów była cegła i do dziś w zabudowie tutejszych miejscowości przeważają dość obszerne ceglane domy kryte czerwoną dachówką.
Różne elementy krajobrazu kulturowego na Suwalszczyźnie same w sobie mogą stanowić atrakcje krajoznawcze. Należą do nich m.in. tzw. kamienice, czyli wielkie pryzmy kamieni zabranych z pól ułożone przy drogach lub na miedzach. Przykładem oryginalnego krajobrazu ukształtowanego przez człowieka jest słynna „suwalska sawanna” w Suwalskim Parku Krajobrazowym, czyli rozległa łąka z pryzmami kamieni, z których wyrastają drzewa jarzębiny, o szerokich, spłaszczonych koronach, przypominające pokrojem charakterystyczne dla afrykańskich sawann akacje. Innymi oryginalnymi elementami urozmaicającymi krajobraz
kulturowy Suwalszczyzny są charakterystyczne obiekty małej architektury: banie, czyli drewniane łaźnie, zlokalizowane najczęściej nad brzegami jezior i rzeki lub bezpośrednio przy wiejskich zagrodach oraz tzw. świronki, czyli niewielkie drewniane spichlerzyki. Obiekty te świadczą o wielokulturowości regionu i wzajemnych oddziaływaniu różnych kultur na siebie: zwyczaj kąpieli w baniach przynieśli na Suwalszczyznę rosyjscy staroobrzędowcy, zaś świronki są charakterystyczne dla litewskiego budownictwa wiejskiego. Obecnie obiekty tego typu spotkamy w wiejskich zagrodach na całej Suwalszczyźnie, niezależnie od narodowości ich właścicieli. Innym przykładem charakterystycznych obiektów małej architektury są bogato rzeźbione litewskie drewniane krzyże przydrożne, które spotyka się jednak niemal wyłącznie w miejscowościach zamieszkanych przez Litwinów.
Nie mniej ciekawym elementem wyjątkowości Suwalszczyzny jest przyroda ożywiona. Co prawda przeważają tu tereny wylesione i zaludnione, co nie sprzyja bogactwu przyrody, jednak w południowej części regionu leży Puszcza Augustowska. Ten jeden z największych kompleksów leśnych w Polsce w pełni zasługuje na miano jednej z opisywanych przez Mickiewicza kresowych „puszcz litewskich”, zarówno ze względu na swą rozległość, na położenie na pograniczu etnicznym i przy granicy państwowej, jak i ze względu na wyjątkowe bogactwo przyrodnicze. Pełno tu odludnych uroczysk leśnych i bagiennych o prawdziwie puszczańskim charakterze, zaś jeśli chodzi o bogactwo tutejszego świata zwierzęcego Puszcza Augustowska nie ma sobie równych w kraju, wyjąwszy może Puszczę Białowieską. Żyją tu bowiem stabilne populacje skrajnie nielicznych gdzie indziej rysia i wilka, licznie występują łoś i bóbr, nie wspominając już nawet o pospolitszych gatunkach dużych ssaków, bardzo bogata jest także awifauna. Za prawdziwego króla Puszczy Augustowskiej wypada uznać iście królewskiego ptaka - głuszca. O lat kilkudziesięciu jego populacja w kraju stale się kurczy, a Puszcza Augustowska pozostaje jego najważniejszą i jedną z zalewie trzech jego ostoi na polskim niżu. Jego tokowiska znajdują się na największym torfowisku w puszczy - Kuriańskim Bagnie. Tam właśnie, jeszcze w czasach, gdy głuszce były liczniejsze i nie znajdowały się pod ścisłą ochroną, organizowaliśmy jedną z naszych unikatowych imprez pod nazwą „Tokowisko”, w poszukiwaniu wrażeń znanych nam dotąd jedynie z opisów głuszcowych polowań na Kresach pióra znakomitych mistrzów: Weysenhoffa, Korsaka i Ejsmonta. Choć nasze „polowania” były zupełnie bezkrwawe, to jednak przeżycia i emocje zupełnie takie same jak na przedwojennych Kresach: i stary leśnik prowadzący na tokowisko w zupełnej ciemności przez moczary kładką w postaci oślizłych pni na poły zagłębionych w bagnie, i samotne oczekiwanie w borze bagiennym na nadejście świtu, i płonące czerwienią niebo na wschodzie, i nieśmiałe odgłosy budzącej się ze snu przyrody, i pierwsze odgłosy głuszca słyszane z oddali, i podchodzenie go „w pieśń” - kiedy ptak głuchnie i można wykonać trzy susy przez bagno, i wreszcie ukoronowanie przygody - prawdziwe misterium - możliwość obejrzenia królewskiego ptaka tańczącego na konarze bagiennej sosny i powtarzającego bez końca swą pieśń…
Kolejnym elementem odmienności Suwalszczyzny od innych polskich regionów jest jej wielokulturowość. W przeciągu uchwytnego historycznie okresu ostatnich ok. 800 lat, czyli od średniowiecza po czasy współczesne, Suwalszczyznę zamieszkiwali przedstawiciele co najmniej ośmiu grup etnicznych i narodowych, pozostawiając swoje wyraźne ślady w nazewnictwie, krajobrazie, kulturze i budownictwie.
Na początku wspomnianego okresu jedynymi mieszkańcami tej ziemi byli Jaćwingowie, obecni tu co najmniej od wczesnego średniowiecza do 1283 r., kiedy to ostatecznie zostali pokonani przez Krzyżaków i przestali istnieć jako społeczność. Pozostały po nich liczne grodziska, w tym grodzisko na Górze Zamkowej w Szurpiłach, gdzie znajdowała się jedna z jaćwieskich „stolic”, a także cmentarzyska, jak słynne cmentarzysko kurhanowe w Szwajcarii koło Suwałk. Jaćwieskie ślady pozostały także w nazewnictwie. Według językoznawców źródłosłów jaćwieski mają takie suwalskie nazwy miejscowe, jak wspomniane Szurpiły i Sudawskie, a także m.in. Perty, Szelment, Becejły, Wigry, Necko, Gremzdy i Zelwa. Jaćwieski źródłosłów mają także do dziś spotykane na Suwalszczyźnie nazwiska, jak Grygo, Jeruć, Kolendo, Magalengo, Skindzier, Supryk, Waraksa, czy Warakomski, a także niektóre inne znane nazwiska, jak np. Eysymontt, Kiersnowski, Kierbedź, Kunat (nazwisko takie nosił dziadek Czesława Miłosza), Korejwo, czy Santor.
Później wyludnione tereny obecnej Suwalszczyzny porosły puszczą i dopiero w traktacie melneńskim w 1422 r. włączono ją w granice Wielkiego Księstwa Litewskiego. Wówczas to rozpoczął się proces kolonizacji owych pojaćwieskich puszcz, czyli rozwój osadnictwa, który tak naprawdę nabrał tempa dopiero w XV i XVI w. Owe puszcze kolonizowane były z trzech stron i trzy fale osadnicze spotkały się ze sobą właśnie na obszarze dzisiejszej Suwalszczyzny. Najpotężniejsza była fala osadnictwa mazowieckiego docierająca tu od południowego zachodu, która dała początek obecnej polskiej ludności regionu. Od północnego wschodu dotarła fala osadnictwa litewskiego i potomkami tamtych osadników są Litwini mieszkający dziś w okolicach Puńska i Sejn. Od południowego wschodu dotarła natomiast najsłabsza fala osadnictwa ruskiego. Rusini (przodkowie dzisiejszych Białorusinów) zdołali jednak skolonizować jedynie południowo-wschodni skraj obecnej Puszczy Augustowskiej i nie dotarli do północnej Suwalszczyzny, a ich potomkowie (w większości już spolonizowani), żyją tam do dziś. Spośród Rusinów wywodziła się także większość strażników (czyli tzw. osoczników) pilnujących stanowiącej wówczas własność królewską puszczy, stąd też do dziś większość nazw uroczysk w Puszczy Augustowskiej, nawet w jej północnej części, ma brzmienie ruskie. Z czasem mozaikę narodowościową Suwalszczyzny wzbogacili Żydzi, którzy najpierw od II poł. XVI w. zaczęli się pojawiać w zakładanych na Suwalszczyźnie miastach i miasteczkach.
Następne, już stosunkowo niewielkie fale osadnicze pojawiły się tu dopiero w końcu XVIII i w XIX w. Najpierw, pod koniec w. XVIII, na Suwalszczyznę, z głębi Rosji przybyli staroobrzędowcy, wyznawcy ortodoksyjny odłamu prawosławia, którzy nie zaakceptowali reform wprowadzonych przez hierarchię cerkiewną w XVII w. i którzy byli prześladowani przez władze cerkiewne i administrację carską. Gdy w wyniku rozbiorów Suwalszczyzna znalazła się w granicach imperium rosyjskiego, władze carskie podjęły akcję przyciągnięcia staroobrzędowców do „oficjalnego” prawosławia. W tym celu sprowadzili tu z Rosji tzw. jednowierców, czyli nawróconych na prawosławie dawnych staroobrzędowców, którzy zachowali jednak elementy dawnej liturgii, i osadzili ich m.in. w Karolinie, na północnym obrzeżu Puszczy Augustowskiej, gdzie wybudowano dla nich cerkiew. Akcja odniosła umiarkowany sukces - jedynie niektórzy suwalscy starowierzy dali się namówić na konwersję. Wszystko to wzbogaciło jednak krajobraz kulturowo-religijny Suwalszczyzny. Występowały tu bowiem w tym czasie trzy kategorie ludności rosyjskiej: staroobrzędowcy, którzy nie ulegli agitacji (podzieleni zresztą na kilka odłamów), jednowiercy oraz „normalni” prawosławni, czyli głównie urzędnicy i wojskowi zamieszkali w większych miastach, czyli w Suwałkach, Augustowie i Sejnach.
W I połowie tego stulecia, w związku z budową Kanału Augustowskiego wzdłuż jego trasy przecinającej bezludne dotąd wnętrze Puszczy Augustowskiej, powstały osady i wsie, które zasiedlono niemal wyłącznie pochodzącą z Mazowsza ludnością polską. Ta polska „wyspa” wcisnęła się pomiędzy osadników litewskich, przeważających na północno- wschodnich obrzeżach Puszczy Augustowskiej, a osadnictwo ruskie, dominujące na jej południowo-zachodnim skraju. Od II połowy XIX w. na Suwalszczyźnie zaczęli się natomiast osiedlać ewangeliccy przybysze zza niedalekiej granicy niemieckiej: zgermanizowani Mazurzy i etniczni Niemcy.
Obecnie na terenach wiejskich mieszkają tu przedstawiciele trzech narodowości: dominujący liczebnie Polacy, tworzący zwartą społeczność Litwini oraz nieliczni i żyjący w rozproszeniu rosyjscy staroobrzędowcy. Ale swoje wyraźne ślady w kulturze, budownictwie, krajobrazie i nazewnictwie pozostawili tu również przedstawiciele kilku innych nacji, o których była mowa wyżej. W zunifikowanym narodowo i wyznaniowo PRL-u o dość szczelnie przymkniętych granicach nie było zbyt wiele okazji do kontaktów z „obcymi”, czyli przedstawicielami odmiennych narodów, kultur i religii. Jako młodzi, początkujący turyści, niezbyt obeznani z innymi nacjami, podczas pierwszych wyjazdów na Suwalszczyznę podświadomie spodziewaliśmy się, że mieszkający tu Litwini nawet fizycznie będą jacyś „inni” i, prawdę powiedziawszy, byliśmy nieco rozczarowani, że okazywali się być tacy „zwyczajni” i podobni do Polaków. Za to kontakt z suwalskimi staroobrzędowcami w pełni nas usatysfakcjonował: ich długie rude brody i rubaszki z białego płótna to już była pełna egzotyka…
Kolejna „warstwa” odkrywania Suwalszczyzny, to historie związanych z tym regionem znanych ludzi. Ze szkoły każdy z nas pamiętał, że w Suwałkach urodziła się Maria Konopnicka. Dopiero później stopniowo „odkrywaliśmy” inne znane osoby związane z regionem i odwiedzaliśmy związane z nimi miejsca szukając w nich pamiątek i śladów z czasów, w których żyli. Wśród tych postaci byli m.in. budowniczy Kanału Augustowskiego Ignacy Prądzyński, „czerwony” hrabia-wynalazca i reformator Karol Brzostowski z Cisowa pod Sztabinem, inny reformator - hrabia Ludwik Michał Pac z Dowspudy, co to wart był wzniesionego tam „pałaca”, malarz Alfred Wierusz-Kowalski, krajoznawca Kazimierz Kulwieć, polsko-litewski biskup-poeta Antanas Baranauskas, czy walczący w Puszczy Augustowskiej bohater powstania styczniowego Konstanty Ramotowski. Wreszcie przyszło „odkrycie” największe: Czesław Miłosz, o którym, szczerze powiedziawszy, przed przyznaniem nagrody Nobla w 1980 r. prawie nikt w PRL-u nie słyszał. Chłonęliśmy poezję i eseistykę mistrza, czytaliśmy jego biografię i na nowo odwiedzaliśmy Krasnogrudę, która znana była nam już wcześniej z turystycznych wędrówek i która zauroczyła nas na długo przedtem, zanim znane się stały związki tego miejsca z Miłoszem. Tym razem krasnogrudzki dworek i park oglądaliśmy na nowo, świadomi przeżyć doznanych tu przez Mistrza i znajdując liczne nawiązania do tych przeżyć w jego utworach.
Tak więc, jak wynika z powyższych wywodów, Suwalszczyzna ma wszelkie atrybuty Kresów: od stuleci jest to region pograniczny (w sensie zarówno administracyjnym, jak i etnicznym), a przez blisko 4 wieki był pograniczną częścią Wielkiego Księstwa Litewskiego, dawni i obecni jego mieszkańcy stworzyli bogatą mozaikę narodów, kultur i religii, krajobraz jest tu nie tylko piękny, lecz również oryginalny, odmienny niż w innych regionach, tutejsze puszcze są „pełne zwierza”, no i wreszcie mamy związanego z tą ziemią jednego z największych polskich poetów - Czesława Miłosza.
Nic więc dziwnego, że wobec niedostępności „prawdziwych” Kresów, owe barwne suwalskie Kresy w miniaturze zawładnęły nami - „unikatowcami” - bez reszty. To właśnie na Suwalszczyźnie, w latach 60-tych i 70-tych XX w., na dziesięciolecia przed spopularyzowaniem eko- i agroturystyki oraz turystyki kulturowej, ukształtował się charakterystyczny dla „Unikatu” typ turystyki eksploracyjnej, czyli poznawczej. Było on zupełnie odmienny od obowiązującego wówczas modelu turystyki studenckiej i modelu turystyki w ogóle, w którym dominowały mało aktywne formy turystyki pobytowej, zaś jako obszary nadające się do turystyki pieszej uważane były niemal wyłącznie góry. Na turystycznych rajdach ich uczestnicy mieli po prostu przejść zaplanowaną trasę (często z odpowiednio ciężkim plecakiem - co w niektórych środowiskach było przedmiotem swojego rodzaju „szpanu”) - i tyle, a główną rozrywką na trasie było śpiewanie przy ognisku. Takie wędrówki też miały oczywiście swoje uroki, ale „unikatowcy” mieli większe ambicje.
Na tle standardowej oferty turystycznej innych klubów oferta imprez „Unikatu” (obecna m.in. w formie pomysłowych plakatów rozwieszanych na Uniwersytecie Warszawskim, którego studentem byłem w owym czasie), fascynowała swym bogactwem i różnorodnością. Bowiem w „Unikacie” robiono rzeczy niekonwencjonalne. Gdy wszyscy jeździli w góry - w „Unikacie” jeździło się na zupełnie wówczas nieznaną „ścianę wschodnią”. Na Mazury wszyscy jeździli latem na letniska i żagle, a „Unikat” jeździł tam zimą na obozy z cyklu „Tundra”, podczas których po zamarzniętych jeziorach i ich okolicach wędrowało się pieszo lub na nartach. Nade wszystko jednak każdy wyjazd, każda impreza „Unikatu”, to nie była tylko zwykła wędrówka z plecakiem. Wyjazdy te zawsze kryły w sobie jakiś oryginalny pomysł i ciekawe elementy „programu kulturalnego”, jak to wówczas nazywano, a jakich były zupełnie pozbawione propozycje innych klubów.
Zawsze lubiłem robić rzeczy niekonwencjonalne, pociągała mnie odmienność i różnorodność, toteż od razu zwróciłem uwagę na plakaty „Unikatu”. Czegóż bowiem nie było w ofertach klubowych wyjazdów? Były wspomniane już zimowe obozy z cyklu „Tundra” i liczne ciekawe letnie obozy wędrowne, głównie na Wschodnich Mazurach - cykl „Galindia” i i na Suwalszczyźnie - cykl „Sudawia”. W okresie wakacyjnym działały natomiast klubowe bazy namiotowe w Stańczykach, na skraju Puszczy Rominckiej i nad jeziorem Szelment na Suwalszczyźnie. Był „Prawosławny Sylwester” pozwalający świętować Nowy Rok po raz drugi, tym razem według kalendarza prawosławnego. Były imprezy wielkanocne, podczas których odwiedzało się miejsca gdzie kultywowane były barwne zwyczaje ludowe związane z tym okresem, jak choćby Turki Wielkanocne w Kotlinie Sandomierskiej, czy konkursy palm w Łysem na Kurpiach. Było „Tokowisko” - czyli wyprawa na podglądanie tokujących głuszców. Był staropolski rajd „Kurdesz”, którego uczestnicy nie raz występowali w kontuszach. Była barwna „Noc Wagantów”, podczas której uczestnicy przebrani w historyczne stroje bawili się przy muzyce dawnej na zamku w Oporowie koło Kutna, odgrywając parateatralne scenki, według precyzyjnie opracowanego scenariusza. Były rajdy piesze - wiosenny rajd „Marzanna” podczas którego topiono tradycyjne kukły wykonane przez uczestników na rajdowych trasach. Był majowy rajd „Wigry” na Suwalszczyźnie, z licznymi trasami pieszymi, kajakowymi, żeglarskimi, rowerowymi i zakończeniem tradycyjnie odbywającym się nad jeziorem Wigry. Był czerwcowy „Orient Rajd” na terenach zamieszkanych przez białostockich Tatarów, z tradycyjnym przejazdem kolejką leśną przez Puszczę Knyszyńską. Był jesienny rajd „Polesie” na Polesiu Lubelskim. Był narciarski rajdzik „Eskimos” z noclegami w namiotach na śniegu. I były jeszcze dziesiątki imprez ułożonych w krótsze lub dłuższe cykle, a często jednorazowych, zawsze jednak opartych na oryginalnym pomyśle i gromadzących ludzi niekonwencjonalnych i spragnionych przygód.
Warto dodać, że ukształtowane w „Unikacie” tak rozumiane krajoznawstwo, uzupełnione wiedzą zdobyta w terenie, fachowymi lekturami oraz informacjami od wykształconych w odpowiednich kierunkach kolegów (a byli wśród nich m.in. biolodzy, geolodzy, historycy, etnografowie i poloniści) znakomicie rozszerzało horyzonty myślowe i pogłębiało wiedzę unikatowskich „eksploratorów” w dziedzinach, w których nie byli specjalistami. I tak biolog czy geolog stawał się po trosze historykiem, etnografem, znawcą zabytków i literatury, historyk czy etnograf uzupełniał swą wiedzę o geografii, geologii i przyrodzie, zaś matematyk czy inżynier chłonął informacje z różnych dziedzin nauk przyrodniczych i humanistycznych.
Tak zrodziła się eksploracyjna „turystyka totalna”. Wędrując po Suwalszczyźnie, a także po innych terenach pogranicznych, a później również po „prawdziwych” Kresach, staraliśmy się zmaksymalizować doznawane wrażenia i poszerzać ich gamę. A więc nie tylko podziwiać piękną przyrodę i krajobraz, zarówno naturalny, jak i kulturowy, ale także zabytki archeologii, architektury i budownictwa wiejskiego, odwiedzać miejsca związane ze znanymi osobami, spotykać się i rozmawiać z przedstawicielami różnych nacji, kultur i religii, brać udział w lokalnych imprezach folklorystycznych i kulturalnych oraz uroczystościach religijnych, odwiedzać twórców ludowych, próbować specjałów regionalnych kuchni, w tym różnego rodzaju napitków, czy kultywować lokalne zwyczaje, jak np. kąpiel w bani.
Taki sposób pojmowania turystyki sprawił, że nie tylko mocniej przeżyliśmy naszą turystyczną przygodę na Suwalszczyźnie, ale też znacznie poszerzyliśmy swoją wiedzę o tym odwiecznie „kresowym” zakątku Polski, gdzie pasjonujące historie krajobrazu, osadnictwa, nazewnictwa, różnorodnych nacji, kultur i religii można czytać jak z otwartej księgi, po prostu wędrując po tej ziemi oraz spotykając się i rozmawiając z miejscowymi ludźmi. Tu zrodziły się fascynacje, które zaowocowały w przyszłości licznymi publikacjami krajoznawczymi, m.in. moją „Polską egzotyczną” i książkami o Kresach, przewodnikami Tomka Krzywickiego, licznymi artykułami prasowymi Bogdana Opowicza i Krzysztofa Łopacińskiego, a także dziełami literatury pięknej jak „Rękopis znaleziony w Jeleniewie” i inne książki kolegów Socały i Strumińskiego.
Suwalszczyzna stała się więc krainą, która swym urokiem i magią zachęciła mnie i innych kolegów z „Unikatu” do głębszego przeżywania turystycznej przygody. Zwykła wędrówka z plecakiem i napawanie się pięknymi widokami już przestało nam wystarczać i taką właśnie turystykę „totalną” my wszyscy starzy „unikatowcy”, w różnych formach uprawiamy zasadniczo do dziś.