Czerwiec 1976 Spory i refleksje po 25 latach Paweł Sasanka, Robert Spałek


CZERWIEC 1976

SPORY I REFLEKSJE PO 25 LATACH

Instytut Pamięci Narodowej

Komisja Ścigania Zbrodni Przeciwko NARODOWI

Polskiemu

SPORY I REFLEKSJE PO 25 LATACH

Pod redakcją

Pawła Sasanki i Roberta Spałka

WARSZAWA 2003

Materiały z sesji naukowych zorganizowanych przez

Oddziałowe Biuro Edukacji Publicznej Instytutu Pamięci Narodowej

- Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu

19 czerwca 2001 roku w Warszawie i 6 września 2001 roku w Radomiu i Płocku

Okładkę i strony tytułowe projektował

Krzysztof Findziński

Redakcja

Małgorzata Strasz

Korekta

Ewa Rybarska

Indeks osób

Robert Spałek, Sławomir Stępień

Zdjęcia na okładce ze zbiorów Archiwum IPN

oraz Komisji Rehabilitacji "Czerwiec '76"

przedstawiają wydarzenia w Radomiu 25 czerwca 1976 roku

Wstęp

W czerwcu 2001 r. minęła 25. rocznica robotniczych protestów w Radomiu, Ursusie i Płocku. Mimo upływu tylu lat, ze wszystkich "polskich miesięcy" Czerwiec '76 jest nadal najmniej znany i jak dotychczas nie doczekał się całościowego opracowania. Ponieważ mi /???/

sta, w których doszło do ulicznych wystąpień, znajdowały się do niedawna na terenie działania Oddziału Instytutu Pamięci Narodowej w Warszawie, postanowiliśmy uznać badania nad tą problematyką za swój pierwszy, regionalny program badawczy. Oddziałowe Biur Edukacji Publicznej IPN w Warszawie opracowało tom dokumentów' oraz przeznaczony dla nauczycieli i uczniów pakiet edukacyjny Czerwiec 1976 - krok do wolności. Równolegle przygotowana została wystawa Czerwiec 1976 - lekcja "demokracji socjalistycznej, która -jak dotychczas - była prezentowana w Radomiu, Warszawie, Płocku, Mławie, Przasnyszu Gostyninie, Sochaczewie oraz między innymi w Bielsku-Bialej, Elblągu, Łodzi, Poznaniu, Rybniku, Tczewie i Zamościu. Otwarciu wystawy 19 czerwca 2001 r. w Radomiu i 6 września w Płocku towarzyszyły sesje naukowe, których plonem jest niniejsza książka. Na marginesie warto zwrócić uwagę, że obie zorganizowane zostały w budynkach, które w 1976 r. były siedzibami Komitetów Wojewódzkich Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, wokół których koncentrowały się wydarzenia analizowane podczas konferencji. W czasie prowadzonej przez dyrektora Biura Edukacji Publicznej IPN dr. hab. Pawła

Machcewicza sesji radomskiej wygłoszono siedem referatów. Na temat miejsca Czerwca'76 w najnowszej historii Polski mówił naczelnik OBEP w Warszawie dr hab. Jerzy Eisler. Dwa następne referaty: pracownika naukowego Politechniki Radomskiej i zarazem prezesa Radomskiego Towarzystwa Naukowego dr. Piotra A. Tusińskiego oraz absolwentki Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego i autorki pracy magisterskiej na temat Czerwca '76 w Radomiu Doroty Minasz, poświęcone były przebiegowi robotniczego protestu. Pracownik

OBEP w Warszawie Robert Spałek ukazał rotowania i grzebieniowe /???/ latem 1976 r. - Szczepan Kowalik - student Wydziału Nauk Humanistycznych Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego i współautor biografii ks. Romana Kotlarza-przedstawił przebieg badań nad okolicznościami jego tragicznej śmierci. Postawa inteligencji wobec wystąpień robotniczych była tematem referatu dr. hab. Andrzeja Friszke, pracownika

Instytutu Studiów Politycznych Polskiej Akademii Nauk i redaktora działu historycznego miesięcznika "Więź". Ze względu na fakt, że główne tezy tego referatu były już wcześniej kilkakrotnie prezentowane;, Autor zdecydował się nie publikować swego wystąpienia w niniejszym tomie. Na zakończenie pierwszej części konferencji David Morgan - Amerykanin od kilku lat mieszkający w Radomiu i przygotowujący rozprawę doktorską na temat

społecznej pamięci Czerwca '76 - przedstawił proces powstawania kilku odmiennych narracji dotyczących ówczesnych wydarzeń. Druga część sesji stała się okazją do pierwszego od lat spotkania osób prześladowanych

ćwierć wieku wcześniej (obecni byli między innymi Wiesław Długosz, Krzysztof Gniadek, Zdzisław Michalski, Tomasz Mitak, Cecylia T Piskorska-Biegańska, Jerzy Rychlicki)

' Czerwiec 1976 w materiałach archiwalnych, wybór, wstęp i oprac. J. Eisler, Warszawa 2001 (seria IPN "Dokumenty", t. 4). = S. Kowalik, J. Sakowicz, Ksiądz Roman Kotlarz. Życie i działalność 1928-1976, Radom 2000. ' Zob. zwłaszcza: A. Friszke Opozycja polityczna w PRL 1945-1980, Londyn 1994; idem Polska Cierka, Warszawa 1994 ("Dzieje PRI;'); idem, Oaza na Kopernika. Klub Inteligencji Katolickiej 1956-1989, Warszawa 1997.

Z przedstawicielami inteligenckiej opozycji (Konrad Bieliński, Mirosław Chojecki, Andrzej

Karpiński i Wojciech Onyszkiewicz), którzy niegdyś organizowali pomoc dla represjonowanych i ich rodzin, jeżdżąc do Radomia, Ursusa i Płocka. Podczas spotkania wywiązała się gorąca dyskusja bohaterów tamtych dni, nawzajem uzupełniano wspomnienia, najczęściej o silnie emocjonalnym charakterze. Ich wartość po raz kolejny uzmysłowiła nam potrzebę gromadzenia relacji świadków i uczestników wydarzeń historycznych. Tym bardziej, że w odróżnieniu od ówczesnych instytucji oficjalnych (PZPR, aparat bezpieczeństwa, wojsko, administracja PRL), których spuściznę przejęły archiwa państwowe, nie istnieją w praktyce - poza Ośrodkiem KARTA - instytucje gromadzące w sposób usystematyzowany materiały strony społecznej. Mimo że opóźniło to znacznie wydanie niniejszego tomu, dołączyliśmy do niego piętnaście zebranych przez nas relacji, ukazujących wydarzenia 25 czerwca 1976 r. z różnej optyki, także z punktu widzenia przedstawicie li szeroko pojętego obozu władzy. W czasie tej sesji powstał także pomysł zorganizowania w IPN spotkania działaczy różnych odłamów opozycji przedsolidarnościowej. Spotkanie /?/Co nam zostało z tych lat... Opozycja polityczna 1976-1980 z dzisiejszej perspektywy, w którym wzięło udział 46 byłych członków Polskiego Porozumienia Niepodległościowego, Komitetu Obrony Robotników, Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela, Studenckich Komitetów Solidarności, Komitetu Samoobrony Społecznej "KOR", Wolnych Związków Zawodowych, Ruchu Młodej Polski, Konfederacji Polski Niepodległej, odbyło się w Warszawie 10 i 11 czerwca 2002 r.

6 września 2001 r. w Płocku odbyła się sesja Czerwiec 1976 po 25 latach - spory i refleksje - prowadzona przez dr Antoniego Dudka, naczelnika Wydziału Badań Naukowych, Dokumentacji i Zbiorów Bibliotecznych BEP IPN, nawiązująca do konferencji radomskiej. Tym razem, obok dr hab. Jerzego Eislera i Roberta Spalka, referaty wygłosili pracownicy

OBEP w Warszawie: Paweł Sasanka - mówił o przygotowywaniu przez władze podwyżki cen, która stała się bezpośrednią przyczyną robotniczych protestów - i Jacek Pawłowicz - przedstawił wydarzenia 25 czerwca 1976 r. w Płocku. Uzupełnieniem niniejszego wydawnictwa jest artykuł napisany przez Przemysława

Zwiernika z OBEP w Poznaniu na temat przebiegu i reperkusji wydarzeń czerwca 1976 r. w regionie poznańskim. Stanowi on potwierdzenie nieobecnego wciąż w powszechnej świadomości faktu, że ówczesne protesty robotnicze objęły swoim zasięgiem nie tylko Radom, Płock i Ursus, ale wybuchły w co najmniej 97 zakładach w 24 województwach5. Jako post scriptum załączamy tekst Wiesławy Młynarczyk (OBEP w Warszawie), powstały po publikacji wspomnień byłego I sekretarza KW PZPR Janusza Prokopiaka. Chcielibyśmy podkreślić, że w trakcie przygotowywania niniejszego tomu rozpoczęło się przejmowanie przez IPN materiałów archiwalnych z Archiwum Ministerstwa Spraw

Wewnętrznych i Administracji oraz Archiwum Urzędu Ochrony Państwa. Z tego powodu dokumenty te nie zostały uwzględnione w publikowanych referatach, które zamykają pewien etap badań nad Czerwcem '76. Mamy nadzieję, że kolejnym etapem będą przyszłe rozprawy doktorskie. Paweł Sasanka przygotowuje, bowiem pracę na temat genezy, przebiegu

4 Wypowiedzi zarejestrowane podczas spotkania zostaną opublikowane w 2003 r., po spisaniu przez pracowników OBEP w Warszawie i uzyskaniu autoryzacji. 5 Na ten temat zob.: Czerwiec 1976 w materiałach archiwalnych..., s. 51; A. Friszke, Opozycja polityczna w PRL..., s. 338; J. Kordas, Strajki na Dolnym Śląsku w 1976 r. [w:] Studia i materiały z dziejów opozycji i oporu społecznego, red. Ł. Kamiński, Wrocław 2000, s. 150-156. ' J. Prokopiak, Radomski czerwiec '76. Wspomnienia partyjnego sekretarza, Warszawa-Radom 2001.

o 'az kD .seklver cj Czerwca, Robert Spałek zaś swoje badania poświęcał władzom, ideologii i formom działania KOR oraz KSS "KOR". aza ończeW epzagTilemy podziękować tym wszystkim, którzy pomogli Zzaćjl naszego programu badawczego. Spośród wielu osób, którym chcemy wyrazić wdzięczność, na

szczególną pamięć zasługują gospodarze sesji: dyrektor Dariusz Bąk z Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Radomiu oraz Bożena Strzelecka, dyrektor Książnicy Płockiej im. Władysława Broniewskiego. Dziękujemy za życzliwość Annie Skubisz, dyrektor Miejskiej Biblioteki Publicznej im. Józefa i Andrzeja Załuskich w Radomiu. Szczególną pamięć i wdzięczność winni jesteśmy Kazimierzowi Jaroszkowi, dyrektorowi Archiwum Państwowego w Radomiu, którego pomoc w znaczącym stopniu ułatwiła nam pracę. Z wdzięcznością wspominamy pomoc okazaną nam przez naszych współpracowników z OBEP w Warszawie - Wiesławę Młynarczyk, Konrada Rokickiego, Sławomira Stępnia

Osobne, gorące podziękowania za wszechstronną opiekę i współpracę przy przygotowywaniu niniejszej publikacji kierujemy do prof. Jerzego Eislera. Zachowujemy w pamięci współpracującą z nami blisko w czasie pierwszych dziesięciu miesięcy badań naszą tragicznie zmarłą koleżankę Patrycję Gelberg.

Warszawa, wrzesień 2002 r. Paweł Sasanka

Robert Spatel

Jerzy Eisler

Miejsce Czerwca '76 wśród kryzysów politycznych w PRL

Kryzysy polityczne i wybuchy społecznych protestów w powojennej Polsce utarło się określać nazwami miesięcy (obowiązkowo - wbrew zasadom polskiej ortografii - pisanym dużą literą), w których dane wydarzenia miały miejsce. Na ten specyficzny "polski kalendarz" składają się, więc: Czerwiec, Październik, Marzec, Grudzień, znów Czerwiec, Sierpień i jeszcze jeden Grudzień. Wszelako nazwy te należą do swoistej magii języka i zamazuj; istotę oraz chronologię wydarzeń, które zwykle były znacznie bardziej rozciągnięte w czasie, a przede wszystkim pod jednym i tym samym określeniem kryło się często kilka różnych, niekoniecznie ze sobą powiązanych, a niekiedy wręcz wykluczających się i przeciwstawnych wątków, nurtów, aspektów. Trzeba też pamiętać, że co najmniej dwa pokolenia Polaków uczono w szkołach, że tym, co najwyraźniej odróżniać miało socjalizm (komunizm) od kapitalizmu był bezkryzysowo: (w praktyce - w ujęciu modelowym - bezkonfliktowy) rozwój państwa w tym pierwszym systemie. Jest przy tym zrozumiałe, iż - w myśl tej wizji - także Polska Rzeczpospolita Ludowa rozwijała się bez wstrząsów, w sposób harmonijny. Naturalnie w tym ujęciu kryzys: polityczne i wstrząsy społeczne nie pojawiały się, jak bowiem mogło pojawić się coś, co z natury rzeczy było obce praktyce realnego socjalizmu... Teoria pozostawała jednak w żywej sprzeczności z praktyką. Czym bowiem można b: wytłumaczyć - gdyby nie było w PRL kryzysów polityczno-społecznych - żywą pamięć o "polskich miesiącach", które nie były wszak niczym innym jak właśnie dramatycznymi a niejednokrotnie krwawymi przejawami kryzysu władzy, w jakie były wplątywane lub same wplątywały się znaczące odłamy społeczeństwa? Czy zatem w latach PRL mieliśmy do czynienia z kryzysami władzy, a jeżeli tak, to, co je wywoływało i jakie były ich konsekwencje? Czy należy używać liczby mnogiej, czy też lepiej jest mówić o jednym kryzysie władzy, który "tylko" co pewien czas się uzewnętrzniał? Jak

wpływ na przebieg tego typu zjawisk miało zachowanie się szerokich kręgów społeczeństwa? Wreszcie kluczowa dla niniejszych rozważań kwestia, na ile Czerwiec '76 był typowy a na ile zaznaczała się jego odrębność, czy wręcz wyjątkowość, na tle innych tego typu buntów społecznych? Na wszystkie te pytania i wiele innych powinienem starać się tutaj odpowiedzieć, lecz wiem

że udzielenie odpowiedzi jednoznacznych, wyczerpujących i z naukowego punktu widzenia są nie satysfakcjonujące może okazać się trudne, o ile w ogóle możliwe. Naturalnie nie zamierzam też nawet pobieżnie omawiać posiadających już przecież bogatą literaturę kryzysów z lat 1956'

' Na temat robotniczego powstania w Poznaniu w czerwcu 1956 r. zob. przede wszystkim: E. Makowski, Poznański Czerwiec 1956. Pierwszy bunt społeczeństwa w PRL,, Poznań 2001; Poznański Czerwiec 1956, red

J. Maciejewski, Z. Trojanowiczowa, Poznań 1981. Por. Wydarzenia czerwcowe w Poznaniu 1956. Materiał z konferencji naukowej zorganizowanej przez Instytut Historii UAM w dniu 4 V 1981 roku, Poznań 1981

A. Czubiński, Czerwiec 1956 w Poznaniu, Poznań 1986; J. Ptasiński, Wydarzenia poznańskie - Czerwiec 1956; Warszawa 1986; Poznań '56, wybór i oprac. M.R. Bombicki, Poznań 1992; E.J. Nalepa, Pacyfikacja zbuntowanego miasta. Wojsko Polskie w Czerwcu 195h r. w Poznaniu w świetle dokumentów wojskowych, Warszaw; 1992; Poznański Czerwiec 1956 w dokumentach, oprac. S. Jankowiak, E. Makowski, Poznań 1995; Poznański /Poznań/1968 , 1970 , 19764 czy 1980-19815. Zależało mi raczej na ich porównaniu i wydobyciu elementów wspólnych, jak i tych, którymi się różnią. Dotychczas w zasadzie nie prowadzono

Czerwiec w świadomości i historii, red. A. Górny, Poznań 1996; Przełomowy rok 1956. Poznański Czerwiec, Polski Październik, Budapeszt. Materiały międzynarodowej konferencji naukowej Poznań 26-27 czerwca 1996 roku, red. E. Makowski, S. Jankowiak, Poznań 1998; Poznański Czerwiec 1956, red. S. Jankowiak, A. Rogulska, Warszawa 2002 ("Konferencje", t. 2). Wśród prac poświęconych Październikowi w pierwszej kolejności trzeba wskazać: P. Machcewicz, Polski rok 1956, Warszawa 1993; Z. Rykowski, W. Władyka Polska próba - Październik '56, Kraków 1989. Por. M. Tarniewski (J. Karpiński), Porcja wolności Paryż 1979; Październik '56, oprac. M. Jaworski, Warszawa 1987; W. Władyka, Na czołówce. Prasa w październiku 1956 roku, Warszawa-Łódź 1989; M. Kula, Paryż, Londyn i Waszyngton patng na Październik 1956 r. w Polsce, Warszawa 1992; W. Władyka, Październik '56, Warszawa 1994; Październik 1956. Pierwszy wyłom w systemie. Bunt, młodość i rozsądek, Warszawa 1996; Polska 1956 - próba nowego spojrzenia [w:] Polska 1944/45-1989. Studia i materiały, t. 3, Warszawa 1997; S. Ciesielski, Wrocław 1956, Wrocław 1999; Kampania wyborcza i wybory do Sejmu 20 stycznia 1957, wybór, wstęp i oprac. P. Machcewicz, Warszawa 2000; T Kisielewski, Październik 1956 - punkt odniesienia. Mozaika faktów i poglądów impresje historyczne Warszawa 2001. Dla badań nad Marcem '68 ogromne znaczenie miały dwa tomy dokumentów: Wydarzenia marcowe 1968, Paryż 1969 oraz Polskie przedwiośnie. Dokumentów marcowych część 11: Czechosłowacja, Paryż 1969, a także M. Tarniewski, Krótkie spięcie, Paryż 1977. Z prac wydanych po 1989 r. należy przypomnieć: Krajobraz po szoku, Warszawa 1989; J. Eisler, Marzec 1968. Geneza, przebieg, konsekwencje, Warszawa 1991; M. Głowiński, Marcowe gadanie. Komentarze do słów 1966-1971, Warszawa 1991; Z. Raszewski, Raptulan 1967/79/68, Warszawa 1993; P. Raina, Kościół-Państwo w świetle akt Wydziałów do Spraw Wyznań 1967 1968. Próby kontroli Kościoła. Wydarzenia marcowe. Interwencja sierpniowa w Czechosłowacji, Warszawa 1994; M. Fik, Marcowa kultura. Wokół "Dziadów". Literaci i władza. Kampania marcowa, Warszawa 1995; J. Eisler Marzec '68, Warszawa 1995; Trzydzieści lat później, t.1: Referaty, red. M. Kula P Osęka, M. Zaremba, t.2: Aneks źródłowy Dzień po dniu w raportach SB oraz Wydziału Organizacyjnego KC PZPR, oprac. M. Zaremba, Warszawa 1998; Marzec '68. Między tragedią a podłością, wybór, wstęp i oprac. G. Sołtysiak, J. Stępień, Warszawa 1998; P Osęka, Syjoniści, inspiratorzy, wichrzyciele. Obraz wroga w propagandzie marca 1968, Warszawa 1999; D. Stola /Stoła?/, Kampania antysyjonistyczna w Polsce 1967 1968, Warszawa 2000. Wydarzenia marcowe w optyce ówczesnej propagandy ukazali m.in. B. Hillebrandt, Marzec 1968, Warszawa 1986; K. Kąkol, Marzec 68-inaczej, Warszawa 1998 J. Brochocki, Rewolta Marcowa. Narodziny, życie i śmierć PRL, Warszawa 2000. Ze wszystkich "polskich miesięcy" najwięcej napisano na temat Grudnia '70: J. Eisler, Grudzień 1970. Geneza, przebieg, konsekwencje, Warszawa 2000; M.R Rakowski, Przesilenie grudniowe. Przyczynek do dziejów najnowszych, Warszawa 1981; M. Tarniewski, Plonie komitet (Grudzień 1970-Czerwiec 1976), Paryż 1982; Z. Korybutowicz (A. Friszke], Grudzień 1970, Paryż 1983; M. Szejnert, T. Zalewski Szczecin: Grudzień--Sierpień-Grudzień, Warszawa 1984; A. Głowacki, Kryzys polityczny 1970 roku w świetle wydarzeń na Wybrzeżu Szczecińskim, Szczecin 1985; Grudzień 1970, Paryż 1986; A. Głowacki, Kryzys polityczny 1970 roku, Warszawa 1990; T Górski, H. Kula, Gdańsk-Gdynia-Elbląg '70. Wydarzenia grudniowe w świetle dokumentów urzędowych, Gdynia 1990; E.J. Nalepa, Wojsko Polskie w Grudniu 1970 Warszawa 1990; Z. Branach, Grudniowe wdowy czekają, Warszawa-Wrocław 1990; B. Seidler, Kto kazal strzelać. Grudzień '70, Warszawa 1991; Wojsko Polskie w wydarzeniach grudniowych, Warszawa 1991; J. Eisler, S. Trepczyński, Grudzień '70 wewnątrz "Białego Domu'; Warszawa 1991; Tajne dokumenty Biura Politycznego. Grudzień 1970, oprac. P Domański, Londyn 1991; W Kwiatkowska, Grudniowa apokalipsa, Gdynia 1993; A. Strokowski, Lista ofiar. Grudzień 1970 r. w Szczecinie, Szczecin 1993; Grudzień przed Sierpniem, Gdańsk 1996; Z. Branach Pierwszy Grudzień Jaruzelskiego, Toruń 1998; T. Balbus, Ł. Kamiński, Grudzień '70 poza Wybrzeżem w dokumentach aparatu władzy, Wrocław 2000; B. Danowska, Grudzień 1970 roku na Wybrzeżu Gdańskim. Przyczyny-przebieg-reperkusje, Pelplin 2000; H.M. Kula, Dwa oblicza grudnia '70: oficjalne - rzeczywiste, Gdańsk 2000. .Do tej pory nie powstało całościowe opracowanie kryzysu z 1976 r. Szerzej zob. Czerwiec 1976 w materiałach archiwalnych, wybór, wstęp i oprac. J. Eisler, Warszawa 2001 (seria IPN "Dokumenty", t. 4), a także specjalny numer "Biuletynu Kwartalnego Radomskiego Towarzystwa Naukowego" 1990, nr 1/2. Por. Radomski czerwiec 1976, cz. 1: Doniesienie o przestępstwie, oprac. W M. Mizerski, Lublin 1991, wyd. II poprawione i uzupełnione; K. Dubiński, Rewolta radomska. Czerwiec '76, Warszawa 1991; Radomski Czerwiec. Dwadzieścia 1at później, Warszawa 1996; S. Kowalik, J. Sakowicz, Ksiądz Roman Kotlan. Życie i działalność 1928-1976 Radom 2000. 5 Jeśli chodzi o kryzys z lat 1980-1981, to przede wszystkim wskazać trzeba na najnowsze publikacje: A. Paczkowski, Droga do "mniejszego zła". Strategia i taktyka obozu władzy, lipiec 1980 - styczeń 1982, Kraków 2002.

12

bowiem tego typu badań porównawczych; kryzysy władzy w PRL rzadko też były przedmiotem poważnych dyskusji historyków. Rozważania zacząć wypada od sprecyzowania podstawowych pojęć, a zwłaszcza od określenia tego, jak należy rozumieć pojęcie kryzysu. Otóż w pierwszym tomie Słownika języka polskiego "kryzys" zdefiniowany został jako "sytuacja niekorzystna dla kogoś lub

czegoś", jako przykłady przywołano: kryzys mieszkaniowy, wierzeń i światopoglądowy. Ponadto wyróżniono kryzys rządowy ("sytuacja wywołana upadkiem rządu w wyniku wyrażenia

mu przez parlament wotum nieufności"), ekonomiczny ("poważniejsze załamania procesu

wzrostu gospodarczego, których przyczyną są sprzeczności tkwiące w stosunkach produkcji") oraz medyczny, który dla niniejszych rozważań nie ma żadnego znaczenia. Jak widać, autorzy hasła nie wzięli pod uwagę sytuacji, która mogłaby dotyczyć państw rządzonych

przez komunistów, a co więcej do opisu kryzysu ekonomicznego - co zresztą nie powinno

dziwić - posłużyli się językiem zaczerpniętym z ekonomii marksistowskiej. Jeżeli nie mogłem posłużyć się precyzyjną definicją słownikową "kryzysu", byłem zmuszony sam spróbować określić, jak w niniejszych rozważaniach będę rozumiał to pojęcie, Kryzys władzy (w przypadku PRL) utożsamiałem, zatem z kryzysem politycznym, pamiętając wszakże o tym, że towarzyszyły mu zwykle problemy ekonomiczne i wstrząsy społeczne. Były to, więc szkodliwe z punktu widzenia rządzących (ale już niekoniecznie rządzonych!)

czasowe zaburzenia w sposobie sprawowania władzy, połączone nierzadko z przynajmniej

przejściowym zachwianiem i podważeniem monocentrycznego układu. W praktyce oznaczało to, że w momentach kryzysowych pojawiały się nowe ośrodki władzy, jak na przykład

Niezależny Samorządny Związek Zawodowy "Solidarność" w 1980 r., albo przynajmniej

Ponadto wspomnieć warto dwa tomy opracowane przez IPN: Stan wojenny w dokumentach władz PRL (1980-1983), wybór, wstęp i oprac. B. Kopka, G. Majchrzak, Warszawa 2001 oraz zbiór relacji Świadectwa stanu wojennego, wstęp J. Krupski, oprac. A. Dudek, K. Madej, Warszawa 2001. Z prac starszych należy tu w porządku alfabetycznym przypomnieć przede wszystkim: TG. Ash, Polska rewolucja Solidarność, Warszawa 1989; J.B. de Weydenthal, B.D. Porter, K. Devlin, Polski dramat 1980-1982, Warszawa 1991; W Gietżyński, L. Stefański, Gdańsk - sierpień '80, Warszawa 1981; J. Holzer, "Solidarność" 1980-1981. Geneza i historia, Warszawa 1990; J. Holzer, Polska 1980-1981. Czasy pierwszej "Solidarności", Warszawa 199 ; J. Holzer, K. Leski, "Solidarność" w podziemiu, Lódź 1990; J. Karpiński, Dziwna wojna, Paryż-Warszawa 1992: G. Meretik, Noc generała, tłum. M. Radgowski, Warszawa 1989; 18 dni Sierpnia - "Solidarność", Warszawa 1990: O stanie wojennym w Sejmowej Komisji Odpowiedzialności Konstytucyjnej: Sprawozdanie Komisji i wniosek mniejszości wraz z ekspertyzami i opiniami historyków, Warszawa 1997; M. Pernal, J. Skórzyński, Kalendarium "Solidarności" 1980-1989, Warszawa 1990; "Solidarność" XX lat historii, Warszawa 2000; Stan wojenny w Polsce: kalendaria wydarzeń 13 XII 7981-31 XII 1982, red. W Chudzik, Warszawa 1999; Stan wojenny: wspomnienia i oceny, red. J. Kulas, Pelplin 1999; Tajrre dokumenty, Biura Politycznego PZPR a "Solidarność" 1980-1981, oprac. Z. Włodek, Londyn 1992; Wejdą nie

wejdą. Polska 1980-1982: wewnętrzny kryzys, międzynarodowe uwarunkowania. Konferencja w Jachrance, listopad 1997, Londyn 1999; Władza wobec "Solidarności": sierpień 80 - grudzień 81: podstawowe dokumenty, red. B. Pasierb. Wrocław 1993; Wstanie, red. Z. Gluza, Warszawa 1991. W optyce władz stanu wojennego skonstruowany został tom Stan wojenny w Polsce. Dokumenty i materiały archiwalne 1981-1983, red. T. Walichnowski, Warszawa 2001. Problematyka "polskich miesięcy" nie doczekała się -jak dotychczas - całościowego, poważnego opracowania, w którym porównywano by ze sobą poszczególne wystąpienia. Kwestię tę podejmowali m.in. Krystyna Kersten, Andrzej Werblan, Andrzej Friszke i Jerzy Eisler. Zob. Polska 1944/45-1989. Studia i materiały, t. 4, Warszawa 1999, s. 281-320. Problem ten analizowałem też w referacie wygłoszonym we Wrocławiu w czasie XVI Powszechnego Zjazdu Historyków Polskich we wrześniu 1999 r.; jego rozszerzona wersja: Cykliczne kryzysy władzy - źródła i konsekwencje, "Wiadomości Historyczne" 2000, nr l. Por. A. Dudek, T Marszatkowski, Walki uliczne w PRL 1951r1989, Kraków 1999. ' Słownik języka polskiego, t. 1: A-K, Warszawa 1984, s. 1066.

przejściowo uaktywniały się te, które (na przykład sejm) w "normalnych czasach" odgrywały rolę fasadową Trzeba też pamiętać, że przed 1989 r. o kryzysach władzy w PRL oficjalnie rzadko się mówiło, a samo to pojęcie niemal w ogóle nie pojawiało się lub występowało nader rzadko w pracach reprezentujących pezetpeerowski punkt widzenia8. Znamienne, że raport komisji pracującej pod kierunkiem członka Biura Politycznego i sekretarza KC PZPR Hieronima Kubiaka, opublikowany w 1983 r. jako numer specjalny "Nowych Dróg", opatrzony został tytułem Sprawozdanie z prac komisji KC PZPR powołanej do wyjaśnienia przyczyn i przebiegu konfliktów społecznych w dziejach Polski Ludowej. Słowo "kryzysy" nie bardzo nadawało się do opisu sytuacji w państwie realnego socjalizmu. O ile więc kryzysy w PRL nazwami miesięcy określali przede wszystkim niezależni badacze oraz uczestnicy protestów społecznych, o tyle przedstawiciele szeroko rozumianej władzy woleli mówić o "wydarzeniach", "wypadkach", "przesileniach" i "zwrotach", gdyż wszystkie te określenia minimalizowały głębię tych kryzysów, a przede wszystkim usuwały

z pola widzenia ich niejednokrotnie krwawy charakter. Równocześnie w środowiskach tych

na ogół chętnie akcentowano reformatorski (w rozumieniu władzy) i

wewnątrzsystemowy charakter tychże "wydarzeń". Rozważania na temat elementów łączących i dzielących najważniejsze wystąpienia protestacyjne w PRL zacznę od pewnej osobistej refleksji. Przed laty w stolicy Wielkopolski, myśląc o robotniczym powstaniu z Czerwca '56, zapytano mnie niemal retorycznie,

dlaczego poza Poznaniem tak naprawdę nikogo to nie obchodzi, dlaczego -jeśli nie liczyć rocznicowych artykułów w prasie - w głębi kraju praktycznie nic się o tym nie wspomina? Później - gdy gromadziłem materiały do monografii Grudnia '70 - z tym samym pytaniem wielokrotnie zetknąłem się na Wybrzeżu: dlaczego o tym się nie mówi, dlaczego nie pamięta się w Polsce o grudniowej tragedii? Po raz kolejny ze zjawiskiem "zapominania" o wspólnej pamięci narodowej zetknąłem się w Radomiu w czasie przygotowywania - wraz z moimi młodymi współpracownikami z Oddziałowego Biura Edukacji Publicznej Instytutu

Pamięci Narodowej w Warszawie - wystawy, sesji naukowej oraz tomu dokumentów poświęconych wydarzeniom z czerwca 1976 r. Raz po raz natarczywie powracało pytanie, dlaczego nikt o nas nie pamięta? Czasem można też było jeszcze zaobserwować coś na kształt swoistej rywalizacji o zasługi, która niekiedy przejawiała się (w pewnym, rzecz jasna, uproszczeniu) w sporze o to, który protest społeczny był najważniejszy dla powojennych dziejów Polski. Najprawdopodobniej nie można udzielić żadnych racjonalnych odpowiedzi na powyższe pytania. Co najwyżej można tutaj przypomnieć stare powiedzenie o tym, że bliższa jest ciału koszula niż sukmana. Innymi słowy, trudno się dziwić ludziom, którzy niejednokrotnie mają za sobą bardzo ciężkie przeżycia, że skłonni są właśnie temu protestowi, w którym sami brali udział i doznali takich czy innych krzywd, przypisywać szczególne znaczenie. Jest to tym bardziej zrozumiałe, że stosunkowo wielu z nich ma poczucie (często w pełni uzasadnione) aktywnego uczestnictwa w obalaniu systemu komunistycznego, a po zmianie w Polsce ustroju - znów słusznie lub nie - ma wrażenie, iż zostali wykorzystani, opuszczeni

Tytułem przykładu można przywołać: Przesilenia i zwroty w dziejach Polski Ludowej, red. J. Brejnak, Warszawa 1982 ("Zeszyty Naukowe WAP" nr 110); H.J. Przybylski, Przełomy polityczne w Polsce Ludowej. Doświadczenia lat 1956-1981, Warszawa 1986; J. Ptasiński, Drugi zwrot. Gomółka u szczytu władzy, Warszawa

1988 Z. Stowik, A. Wajda, Lekcje minionych kryzysów, Warszawa 1982 (Instytut Podstawowych Problemów Marksizmu-Leninizmu); T Walichnowski, Kryzysy i konflikty społeczno-polityczne w Polsce, Warszawa 1986 (Instytut Historii i Archiwistyki Akademii Spraw Wewnętrznych).

14

i zapomniani. W socjologii i psychologii społecznej jest to zjawisko doskonale znane i wielokrotnie opisywane. o się Wypada jednak od razu stwierdzić, że ta swoista "licytacja" nie ma większego sensu, gdyż zdeko wszystkie utrwalone na Pomniku Poznańskiego Czerwca daty: 1956, 1968, 1970, 1976, 1980, mi- 1981 wyznaczają historyczne wydarzenia - bunty i protesty społeczne, które razem składają się oni- na naszą polską drogę do wolności i na tak dramatyczną naszą wspólną historię najnowszą. "Polskie miesiące" dużo łączyło ze sobą, lecz nie ma to też było między nimi istotnych różnic. Niemniej jednak coraz bardziej przekonany jestem o tym, że tych elementów wspóldzo nych lub podobnych było znacznie więcej niż różnic. Powinniśmy więc raczej mówić nie o kryzysach, ale o jednym strukturalnym kryzysie władzy, który co kilka czy kilkanaście lat uzewnętrzniał się w mniej lub bardziej gwałtowny sposób. Lepiej zatem jest w tym przypadku posługiwać się liczbą pojedynczą niż mnogą. gyż ten polski kryzys miał trzy ściśle ze sobą powiązane wymiary: polityczny, ekonomiczny i społeczny. Na ogół pierwotnie na plan pierwszy wysuwał się aspekt ekonomiczny. Konsekwencją kumulowania się niekorzystnych zjawisk na polu gospodarczym (na przykład kilka kolejnych lat nieurodzaju w rolnictwie, nadmierne rozbudowywanie "frontu inwestycyjnego", systematyczne zadłużanie kraju za granicą) byty podejmowane doraźnie- próby ratowania sytuacji ekonomicznej kraju kosztem społeczeństwa - obniżanie zarobków i zawyżanie norm produkcyjnych (czerwiec 1.956 r.), podnoszenie cen artykułów pierwszej potrzeby (1970, 1976 i w jakimś stopniu 1980 r.). W żadnym jednak razie nie można utrzymywać, że były to protesty wyłącznie o podłożu ekonomicznym ("bunty o kiełbasę" - jak lekceważąco byty czasem nazywane). Naturalnie czynnik ekonomiczny byt nader istotny, ale odgrywać on tylko rolę detonatora. Równie ważne było poczucie braku społecznej sprawiedliwości głęboko zakorzenione wśród wielu robotników. Realny socjalizm przynajmniej w sferze werbalnej głosił zasady równości społecznej

- ogółu obywateli, ale praktyka dnia codziennego wielokrotnie zaprzeczała tym ideałom. Robotnicy widzieli, jak żyje "czerwona burżuazja" i na ogół mieli świadomość tego, że stosunkowo liczni jej przedstawiciele na nich pasożytują. Choć nie posiadali teoretycznego przygotowania, to jednak rozumieli, że otacza ich świat, w którym są równi, czyli oni sami, i "równiejsi" - nadzór techniczny, przedstawiciele dyrekcji zakładu, partyjni aktywiści i działacze różnego szczebla. Dość często mieli też świadomość pogardy, z jaką odnosili się do nich niektórzy przedstawiciele robotniczej partii, nierzadko mówiący o "prymitywnych robolach". Trudno jednak zaprzeczyć, że bezpośrednią przyczyną protestów Czerwca '76 była zapowiedziana w sejmie przez prezesa Rady Ministrów Piotra Jaroszewicza, a faktycznie już wprowadzana w życie, bardzo znaczna podwyżka cen artykułów żywnościowych. Choć władze pamiętały o "operacji cenowej" z grudnia 1970 r., która stała się bezpośrednią przyczyną strajków i gwałtownych wystąpień społecznych na Wybrzeżu, kierując się wyłącznie kryterium ekonomicznym, zdecydowały się na znacznie drastyczniejszą podwyżkę cen. Doprawdy trudno powiedzieć, na co liczyła ekipa Edwarda Gierka, podnosząc ceny mięsa i jego przetworów aż o 69 proc. (przy 17,6 proc. w grudniu 1970 r.), drobiu o 30 proc., masła i nabiału o 50 proc., a cukru nawet o 100 proc. Jakby na domiar złego, dla złagodzenia skutków podwyżki w czerwcu 1976 r. władze przewidziały rekompensaty pieniężne, lecz zaproponowały ich skrajnie niesprawiedliwy wariant. Ludzie najniżej uposażeni (poniżej 1300 zł. miesięcznie) mieli otrzymać po 240 zł. miesięcznie, natomiast najlepiej zarabiający (powyżej 8 tys. zł.) nawet 600 zł. Najubożsi mieli zatem ulec dalszej pauperyzacji,

Czerwiec 1976 w materiałach archiwalnych..., s. 37.

a niektórzy najzamożniejsi mogli jeszcze poprawić swoją sytuację materialną. Zapewne

właśnie ten skrajnie niesprawiedliwy charakter rekompensat przeważył szalę i pchnął robotników do protestów. Scenariusze większości "polskich miesięcy" były bardzo podobne do siebie: żądania robotników, lekceważący stosunek pewnych siebie władz, strajk, manifestacje uliczne przekształcające się w zbrojne starcia i w końcu stłumienie siłą robotniczych wystąpień. Za każ-

dym razem inicjatorem protestu był największy w mieście zakład pracy. W Poznaniu były to Zakłady im. Józefa Stalina (wcześniej i później zakłady Cegielskiego), w Gdańsku Stocznia im. Lenina, w Szczecinie Stocznia im. Adolfa Warskiego, a w Radomiu Zakłady Metalowe im. Gen. "Waltera". Zawsze robotnicy rozpoczynali strajk w godzinach porannych, a ponieważ nikt z dyrekcji zakładów ani z organizacji partyjnej nie miał im nic do powiedzenia poza sloganami i wezwaniami do powrotu do pracy, formowali pochody i w porządku, bez gwałtów wychodzili na ulice. Każdorazowo też pochody robotnicze (w tej fazie konfliktu pokojowe) kierowały się pod gmachy komitetów wojewódzkich Polskiej

Zjednoczonej Partii Robotniczej. Robotnicy trafnie uznawali, że tam właśnie, a nie w siedzibach lokalnych władz administracyjnych, znajdowały się rzeczywiste ośrodki decyzyjne. Za każdym też razem - wobec braku reakcji ze strony przedstawicieli władz - dochodziło z czasem do plądrowania, niszczenia, a w Gdańsku, Szczecinie i Radomiu podpalenia siedziby wojewódzkich władz partyjnych. Jeżeli więc nawet u swego zarania wystąpienia te miały tylko ekonomiczny charakter, to szybko nabierały cech protestów społecznych, politycznych, a w końcu (w Poznaniu i na Wybrzeżu) także insurekcji. Takie zresztą były odczucia wielu uczestników i obserwatorów ówczesnych zajść. Co więcej, do powstańczej symboliki i retoryki mniej lub bardziej świadomie nawiązywała spora część demonstrantów. Szybko pojawiały się biało-czerwone flagi i sporządzone naprędce transparenty. Niemal z każdą chwilą pogłębiała się świadomość

buntu, rosła determinacja demonstrantów i nastroje ulegały radykalizacji. Bunty społeczne w PRL często nabierały charakteru insurekcyjnego, gdzie hasła typowo ekonomiczne mieszały się z politycznymi, a te niejednokrotnie z niepodległościowymi; w efekcie za każdym razem ważną rolę odgrywała symbolika narodowa. Wystarczy przypomnieć, jakie zaskoczenie wśród zagranicznych dziennikarzy i korespondentów wywoływał widok licznych biało-czerwonych flag w czasie strajków w 1980 r. Narodowe sztandary były też obecne na ulicach Poznania w 1956 r., na Wybrzeżu w 1970 r., nie mówiąc już o strajkach i licznych manifestacjach ulicznych w stanie wojennym. Nie inaczej było w Czerwcu '76. Jednym z symboli radomskiej rewolty stały się utrwalone na wielu fotografiach akumulatorowe wózki ponad miarę wypełnione młodymi ludźmi powiewającymi biało-czerwonymi flagami. Nawiasem mówiąc, ze względu na charakter protestów 25 czerwca 1976 r. w Ursusie i Płocku, gdzie milicja interweniowała dopiero wieczorem, gdy manifestacje w praktyce dobiegały końca i trudno jest mówić o walkach ulicznych, wyłącznie rewolta radomska - niezależnie od wszelkich różnic jakościowych - może być porównywana z wydarzeniami Czerwca '56 oraz Grudnia '70. W Radomiu doszło wszak do splądrowania i podpalenia gmachów KW PZPR, Urzędu Wojewódzkiego oraz Biura Paszportów Komendy Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej, a kilkugodzinne walki uliczne przybrały tam bardzo gwałtowny charakter. Obok funkcjonariuszy milicji miejscowej do tłumienia protestu użyto jednostek ZOMO sprowadzonych

z Warszawy, Kielc, Lublina, Łodzi oraz dostarczanych na miejsce wojskowymi samolotami transportowymi słuchaczy Wyższej Szkoły Oficerskiej MO ze Szczytna. W sumie w pacyfikowaniu buntu, nie licząc funkcjonariuszy cywilnych, wzięło tam udział l."! milicjantów.

Trzeba jednak również podkreślić, że do naprawdę niszczycielskich aktów dochodziło zwykle dopiero wtedy, gdy spokojnie zachowujące się manifestacje protestacyjne, Ograniczające się do wznoszenia haseł z razu o treści wyłącznie ekonomicznej i śpiewania pieśni patriotycznych i religijnych, względnie rewolucyjnych, były z niezwykłą brutalnością atakowane przez - zwane tak jak na ironię - "siły porządkowe", co natychmiast wpływało na obustronną eskalację agresji. Nie wolno przy tym zapominać, że strukturalny kryzys nie suwerennej i dyktatorskiej władzy, uzewnętrzniający się w całej pełni w czasie kolejnych "polskich miesięcy", miał zwykle co najmniej dwa wymiary. Pierwszy stawał się udziałem wielu ludzi i wyznaczały go strajki, manifestacje, niejednokrotnie także gwałtowne walki uliczne. Drugi natomiast związany był z walkami o władzę w kierowniczych gremiach PZPR i stawał się udziałem wąskiej grupy działaczy partyjnych. Z tym drugim aspektem dość często łączona bywa kwestia ewentualnej prowokacji politycznej. Skłonność do postrzegania i opisywania złożonych procesów społecznych w sposób skrajnie uproszczony oraz częstego odwoływania się do spiskowej wersji dziejów przejawiają zwłaszcza byli działacze partyjni. Aby się o tym przekonać wystarczy sięgnąć do wydawanych w latach dziewięćdziesiątych wspomnieniowych książek Edwarda Gierka, Piotra Jaroszewicza czy Franciszka Szlachcica. Nie tylko zresztą w ich ujęciu społeczne protesty były wynikiem działań jakichś tajemniczych sił, łączonych niekiedy ze służbami specjalnymi. Na XI Plenum KC PZPR w 1981 r., mówiąc na temat tego, co stało się w Poznaniu w czerwcu 1956 r., Jerzy Putrament stwierdził autorytatywnie: "tam była założona mina. W naszej partii walczyły wówczas dwie potężne frakcje, jedna podłożyła tę minę drugiej: jednocześnie zarządzono podwyżkę norm, ograniczenie godzin nadliczbowych i podjęto jeszcze jakieś decyzje. W sumie doprowadziło to do wybuchu "1°. Podobnie na genezę Czerwca'76 patrzył Jaroszewicz, który uważał "całą sprawę" za dzieło "bezpieczeństwa" i nadzorujących je towarzyszy, dążących do podważenia jego pozycji. Zdumiewająca i wręcz obraźliwa dla zdrowego rozsądku jest ta wiara w to, że działalność jakichś mitycznych prowokatorów i inspiratorów byłaby

w stanie wyprowadzić na ulice polskich miast dziesiątki tysięcy osób, gdyby nie rzeczywiste polityczne, społeczne i ekonomiczne przyczyny niezadowolenia "ludzi pracy". Z drugiej jednak strony nie można też zupełnie odrzucać możliwości politycznej czy może raczej policyjnej prowokacji. Wypada głębiej zastanowić się nad tym, jaką naprawdę rolę mieli do spełnienia wmieszani w tłum demonstrantów liczni cywilni funkcjonariusze

aparatu bezpieczeństwa. Czy rzeczywiście ich głównym zadaniem, jak można to czasem usłyszeć, był o fotografowanie i filmowanie w "celach operacyjnych" osób uznanych za prowodyrów? Wiadomo, że na bieżąco śledzili oni przebieg robotniczych manifestacji i systematycznie informowali kierujące akcjami pacyfikacyjnymi lokalne sztaby. Niezależnie od wielu podobieństw, przywołanych tutaj i pominiętych przez mnie, kolejne emanacje polskiego kryzysu różniły się od siebie w sposób znaczący. Z czymś jakościowo innym mieliśmy do czynienia w Poznaniu czy na Wybrzeżu, gdzie do tłumienia protestu władze skierowały tysiące żołnierzy Wojska Polskiego wyposażonych w ciężki sprzęt i wystrzeliwu- jących dziesiątki tysięcy pocisków różnego typu i kalibru, co za każdym razem stało się przyczyną śmierci kilkudziesięciu osób, z czymś innym zaś w czerwcu 1976 r., gdy do rozpędzania ulicznych demonstracji użyto wyłącznie milicjantów, w zasadzie (z wyjątkiem Cyt. za: H. Piecuch, Czas bezprawia, Warszawa 1990, s. 134. " P Jaroszewicz, B. Roliński, Przerywam milczenie... 7939-7989, Warszawa 1991, s. 219-223.

oficerów) nie posiadających broni palnej. W konsekwencji nikt wówczas nie zginął. Jan Łabędzki i Tadeusz Ząbecki, ofiary śmiertelne walk ulicznych w Radomiu, zginęli przygniecieni przez przyczepę ciągnikową wypełnioną betonowymi płytami. Według jednej wersji nastąpiło

to podczas próby zepchnięcia przyczepy w dół ulicy, w kierunku stojących tam milicjantów, według innej zaś - w czasie jej przewracania w celu wzniesienia barykady. Nie ulega wątpliwości, że w przypadku Radomia nie możemy też mówić o tak daleko idącej politvzacji buntu, choć także i tu obok haseł ekonomicznych pojawiały się postulaty społeczne, a nawet jednoznacznie polityczne. Trudno byłoby jednak znaleźć w tym przypadku nurt insurekcyjny. Inne również, choćby ze względu na czynnik czasu, były historyczne odniesienia uczestników robotniczych wystąpień. W Czerwcu '56 nawet młodzi ludzie pamiętali z autopsji wojnę i okupację. Dla nich to ona stanowiła historyczny punkt odniesienia. Nic więc dziwnego, ze młode dziewczyny z biało-czerwonymi opaskami na rękawach

udzielające w Poznaniu pierwszej pomocy rannym same przedstawiały się jako "powstańcza służba medyczna". W ten sposób - świadomie lub nie - nawiązywały do tradycji i legendy powstania warszawskiego. Podobnie czynili młodzi chłopcy (właściwie jeszcze dzieci) dostarczający walczącym butelki z benzyną. Mężczyźni wówczas powszechnie potrafili obchodzić się z bronią palną, gdyż stosunkowo wielu z nich miało za sobą przeszłość bojową. Tymczasem w Radomiu zbuntowali się i na ulice wylegli przede wszystkim ludzie urodzeni i wychowani już w Polsce Ludowej. Oni nie znali innej Polski; inne też były ich aspiracje i doświadczenia życiowe. Dla nich punktem odniesienia nie była już bieda z okresu stalinowskiego, ale relatywnie wysoka stopa życiowa z pierwszej połowy lat siedemdziesiątych, a w jakimś stopniu zapewne także wyidealizowany obraz bogactwa państw zachodnich. Może więc właśnie dlatego w ten upalny dzień atmosfera w Radomiu długo miała w sobie raczej coś z pikniku lub festynu niż z klasycznego buntu społecznego. Ilekroć w PRL dochodziło do strajków i społecznych wystąpień, władze zawsze na gorąco były skłonne uczestników tychże wystąpień uznawać za "chuliganów", "bandytów", "elementy przestępcze i kryminalne", "wichrzycieli", "warchołów" itd. Te tendencyjne i daleko niesprawiedliwe dla protestujących oceny były weryfikowane w niedługim czasie, jeżeli oczywiście w wyniku protestów dochodziło do zmiany kierownictwa partyjno-państwowego. W 1956 r. dokonało się to w niespełna cztery miesiące po robotniczym powstaniu w Poznaniu, kiedy to w wyniku przesilenia październikowego Władysław Gomółka zastąpił na fotelu I sekretarza KC PZPR Edwarda Ochaba. Dopiero wtedy nowy szef partii rządzącej przyznał publicznie, że winę za tragedię poznańską ponosili nie upominający się o swoje słuszne prawa robotnicy, lec2 przedstawiciele władzy, którzy nie potrafili wyjść naprzeciw postulatom robotniczym. W grudniu 1970 r. Gomółkę zastąpił od razu Gierek i w jakimś przynajmniej stopniu przyznał rację protestującym. Odmiennie wyglądała sytuacja w 1976 r. Wówczas w wyniku wystąpień robotniczych nie

doszło do zmian w kierownictwie, choć premier Jaroszewicz - w odczuciu społecznym główny odpowiedzialny za niefortunną podwyżkę cen - zgłosił Gierkowi swoją rezygnację. Dymisja nie została jednak przyjęta. Skoro więc nie było nowego kierownictwa, nie było także weryfikacji skrajnie niesprawiedliwych ocen wystąpień robotniczych. Co więcej, w wielu miastach na wyraźne żądanie Gierka'3 władze partyjne zorganizowały wiece Przemówienie Władysława Gomółki z 20 X 1956 r. na VIII Plenum Komitetu Centralnego PZPR, "Nowe Drogi" 1956, nr 10, s. 27-29. i; Mnie to jest potrzebne jak słońcu woda i powietrze [w:l A. Garlicki, Z tajnych archiwów, Warszawa 1993, s. 395-406.

18

Ja- cia dla I sekretarza KC PZPR i jego polityki. Na masówkach tych publicznie napiętnowano- od "warcholów" z Radomia i Ursusa. Te ponure spektakle nieodparcie przypominały nie starannie wyreżyserowane masówki Marca '68, w czasie których ludzie zebrani w godzinach pracy potępiali "wichrzycieli" i "bankrutów politycznych", czyli "inspiratorów i organizatorów" studenckich protestów. Uczestnicy protestów Czerwca '76 mogli więc mieć jedynie satysfakcję z tego, że władze wycofały się z przygotowywanej, a de facto już wprowadzonej podwyżki cen.

Paweł Sasanka

PZPR i mechanizm przygotowywania podwyżki cen

w 1976 roku

Podwyżki cen artykułów pierwszej potrzeby w PRL niejednokrotnie stawały się bezpośrednią przyczyną protestów i buntów społecznych. Tak było w grudniu 1970 r., czerwcu 1976 r., w pewnym stopniu również w sierpniu 1980 r. W czasie sesji poświęconej robotniczemu protestowi sprzed ponad ćwierćwiecza w Radomiu, Ursusie, Płocku warto poświęcić kilka słów przygotowaniom PZPR do przeprowadzenia "operacji cenowej" w 1976 r. oraz mechanizmowi podejmowania przez kierownictwo PZPR decyzji o podwyżce. Wbrew sugestii zawartej w tytule niniejszego tekstu, genezy podwyżki, a zatem i źródeł

czerwcowego wybuchu niezadowolenia społecznego należałoby szukać jeszcze w kryzysie z 1970 r., kiedy to kierownictwo pogrudniowe, rezygnując z głębszych reform, poprzestało na zmianach kadrowych w aparacie partyjnym oraz administracji państwowej'. Pierwsze decyzje "odnowionego" kierownictwa miały na celu ustabilizowanie sytuacji w kraju. Podniesiono (z wyrównaniem od grudnia 1970 r.) najniższe place, emerytury oraz dodatki rodzinne. Po strajkach z lutego 1971 r. wycofano się z podwyżki cen - bezpośredniej przyczyny robotniczego buntu na Wybrzeżu. Wcześniej zdecydowano się na zamrożenie na lata 1971-1972 cen podstawowych artykułów żywnościowych. Wzrost zarobków i stopniowa poprawa zaopatrzenia w sklepach rozbudzały nadzieję na dalszą poprawę losu, a to, mimo początkowej niepewności co do osoby nowego I sekretarza Komitetu Centralnego PZPR, sprzyjało pozyskaniu akceptacji społecznej przez Edwarda Gierka i jego ekipę'. Przychylność społeczeństwa pomagała też zdobyć aparat propagandowy, opisując cele nowego kierownictwa zręcznymi i chwytliwymi sloganami, z których szczególną popularność zdobyło

hasło "Żeby Polska rosła w silę, a ludziom żyło się dostatniej". Choć w ciągu pierwszego roku rządów Gierka zmieniło się postępowanie władz w zasadzie we wszystkich sferach życia publicznego, największy nacisk położono na gospodarkę. Jednym z motywów była chęć jej unowocześnienia i szybszego rozwoju kraju. Znaczenie też miały z pewnością nadzieje, że za cenę podniesienia poziomu życia społeczeństwa kupi się jego - choćby bierną - akceptację i powstrzyma od ponownego wyjścia na ulice. Na VI Zjeździe PZPR w grudniu 1971 r. zatwierdzono nowe założenia planu pięcioletniego

na lata 1971-1975. Przy bardzo wysokich nakładach inwestycyjnych oraz niemal pięćdziesięcioprocentowym wzroście produkcji przemysłowej zamierzano jednocześnie w znaczący (0 18 proc.) sposób podnieść place realne. Oznaczało to, że przyspieszony rozwój gospodarki miał się odbywać jednocześnie ze wzrostem poziomu konsumpcji społeczeństwa

oraz wyraźnym polepszeniem warunków życia i pracy. Do zrealizowania tych założeń niezbędne były finansowanie z zagranicy, kredyty zaciągnięte na rynkach zachodnioeuropejskich oraz zakupione tam technologie. Zakładano, że

zwrot kredytów oraz pieniędzy wydatkowanych na zakup - również na kredyt - licencji Czerwiec 1976 w materiałach archiwalnych, wybór, wstęp i oprac. J. Eisler, Warszawa 2001 (seria IPN "Dokumenty", t. 4), s. 12. S. Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1997, s. 528.

20

nastąpi dzięki zyskom z eksportu towarów wyprodukowanych właśnie dzięki pozyskaniu nowych technologii. Zamierzenia te ostatecznie nie zostały zrealizowane z wielu powodów: nietrafionych inwestycji, zakupu niekiedy nieprzystających do polskich realiów lub przestarzałych technologii, wreszcie zwykłego marnotrawstwa. Niektóre budowy, na przykład Huty "Katowice" czy Portu Północnego w Gdańsku, traktowano priorytetowo a to przyczyniało się do znacznej dezorganizacji pozostałych inwestycji, braku maszyn

surowców i wykwalifikowanej kadry, a co za tym idzie spowolnienia prac. Oznaczało to duże straty, zamiast spodziewanych zysków. Chociaż więc w latach 1970-1976 eksport do krajów zachodnioeuropejskich wzrósł trzykrotnie, to import w tym samym okresie sześciokrotnie;. Wyniki gospodarcze w 1975 r. na pierwszy rzut oka przedstawiały się imponująco. Płaca realna od 1971 r. wzrosła o ponad 40 proc., a dochód narodowy o prawie 60 proc.4 Wy. raźnie podniosła się stopa życiowa. Na rynku pojawiły się nawet, luksusowe jak na standardy realnego socjalizmu, towary pochodzące z importu. Jednak już od 1973 r. można było zaobserwować pierwsze symptomy naruszenia równowagi rynkowej. Stopniowo pogarszało się zaopatrzenie, a przed sklepami wydłużały się kolejki. Chociaż statystycznie Polacy zarabiali więcej, to w 1976 r. około miliona osób potrzebowało stałej pomocy społecznej, a wiele innych nie odczuwało poprawy swojej sytuacji5. W całym kraju między 1971 a 1976 r. wybuchały niewielkie strajki, przede wszystkim na tle płacowym . Pierwsze projekty "zmiany struktury cen", które miały poprawić sytuację gospodarczą powstały jeszcze w 1973 r., ale zostały odłożone do szuflady. Zamiast tego przedłużono zamrożenie cen na kolejne dwa lata, przy czym podejmując tę decyzję, kierowano się nie rachunkiem ekonomicznym, a względami politycznymi. Władze bowiem doskonale pamiętały o tragicznych konsekwencjach wprowadzenia podwyżek w grudniu 1970 r. Sam Gierek po latach wspominał: "W kierownictwie partii i państwa nieuchronnej nowej podwyżki baliśmy się wszyscy, podświadomie staraliśmy się odwlec ją w czasie jak najdalej. W połowie roku 1976 nie było już jednak żadnej od niej ucieczki" . Od 1973 r. ucieczkę widziano w ukrywaniu podwyżek. W tym roku wprowadzono "nowe zasady kształtowania cen detalicznych importowanych artykułów rynkowych oraz nowe zasady ustalania cen detalicznych atrakcyjnych wyrobów nowo wprowadzanych na rynek", przy czym można było mieć wątpliwości co do rzeczywistej atrakcyjności i nowości wielu tych artykułów . Jak zanotował redaktor naczelny "Polityki" Mieczysław F. Rakowski, premier Piotr Jaroszewicz nie widział większego sensu w informowaniu społeczeństwa o podwyżkach, skoro - według niego - w 1974 r. ceny wzrosły o 3 proc., a płace - 0 15 proc.9 W tym roku wzrosły ceny paliw, napojów alkoholowych, posiłków w lokalach gastronomicznych. Podniesiono opłaty za autobusy i taksówki. Możliwości przeprowadzania cichych podwyżek stopniowo się jednak wyczerpywały, ponadto -jak na posiedzeniu Zespołu Prasowego KC referował Jan Szydlak - za ich pomocą nie osiągano ' J. Karpiński, Ptonie komitet (grudzień 1970 - czerwiec 1976) [w:] idem, Wykres gorączki. Polska pod rządami komunistycznymi, Lublin 2001, s. 319. 4 Czerwiec 1976 w materiałach archiwalnych..., s. 28. ' A. Friszke, Nadzieje i złudzenia epoki Edwarda Gierka, "Biuletyn Kwartalny Radomskiego Towarzystwa Naukowego" 1990, nr 1/2, s. 35. M. Zaremba, Upalny Czerwiec 1976, "Więź" 2001, nr 6, s. 107. ' J. Rolicki, Edward Gierek - przerwana dekada. Wywiad rzeka, Warszawa 1990, s. 106. " PA. Tusiński Wydarzenia radomskiego Czerwca 1976 r. (próba analizy historycznej), "Biuletyn Kwartalny Radomskiego Towarzystwa Naukowego" 1990, nr 1/2, s. 54. ' M.E Rakowski, Dzienniki polityczne 1972-1975, Warszawa 2002, s. 237.

założonych celów'°. Józef Tejchma, ówczesny wicepremier i zarazem minister kultury, pod datą 10 marca 1975 r. zanotował w swoim dzienniku: "Zmieniona sytuacja. Brak mięsa wywołał silne napięcia. Zwiększono zaopatrzenie rynku kosztem około 100 mln. dolarów. Rano premier powiedział mi, że doszliśmy już do kresu możliwości i od stycznia trzeba podnieść ceny mięsa". Mimo doraźnych zabiegów napięcie już nie opadało, a w lipcu doszło do prawdziwego szturmu na warszawskie sklepy. W sierpniu 1975 r. podwyższono ceny papierosów i biletów kolejowych, co zostało odebrane przez społeczeństwo jako wstęp do podwyżki cen artykułów spożywczych. Wykupywano cukier, wycofywano wkłady z Powszechnej Kasy Oszczędności'2. Rosły również ceny owoców, warzyw, przetworów owocowo-warzywnych, książek i czasopism' . Nastroje wewnątrz kierownictwa pogarszały się stale, w miarę jak nieuchronnie zbliżał się moment podjęcia decyzji. O wszystkich lękach najlepiej chyba świadczy opinia Tejchmy: "Zwykle nie mówi się, że chory umiera, tylko że stan jest ciężki. Pewnych słów na mocy milczącej umowy nie wolno wypowiadać. Podobnie w naszych dyskusjach, unikamy słów, które rodzi strach, choć dobrze wiemy, o co chodzi. Czynimy aluzje, krążymy wokół sprawy, przekonujemy się "ogródkami" i patrzymy w twarze z niepokojem. To kompleks psychiczny po krwawych wydarzeniach 1970 roku. Ktoś jednak musi wydobyć z siebie to parszywe słowo: podwyżka cen mięsa"14. Zdając sobie sprawę z ekonomicznej potrzeby podniesienia cen żywności, uważano ją jednak za politycznie niemożliwą, a w każdym razie niezwykle

trudną do przeprowadzenia. Wszelako postępująca zapaść rynku zmusiła władze do podjęcia tego tematu. W lutym 1975 r. Edward Gierek w czasie rozmowy z Mieczyslawem Rakowskim, mówiąc o cenach, podkreślał, że nie będzie można ich utrzymać na obecnym poziomie; należy je podnieść, dać pełną rekompensatę za podwyżkę oraz znowu zamrozić na następne dwa lata. Przy okazji Gierek wyraził swoje obawy związane z projektowaną podwyżką: "Wie o tym Piotr Jaroszewicz - PS. i ja. Nie wie jeszcze Biuro Polityczne, bo... wiecie, jak to jest. Mówi się, że wszystko powinno pozostać między nami, a na drugi dzień już wszyscy wiedzą. Zmiana cen jest moją koncepcją. Jeżeli nie przejdzie, to nie widzę siebie jako I sekretarza KC"'5. Jak zakładano, pierwsze słowa zapowiadające konieczność podniesienia cen mięsa w przyszłym roku miały paść w czasie VII Zjazdu PZPR, w trakcie referatu Biura Politycznego wygłoszonego przez Gierka 8 grudnia 1975 r. Po konsultacji z kierownictwem radzieckim sugerującym, aby "sprawę tę przedstawić bardzo ostrożnie", zdecydowano się wygładzić ten fragment przemówienia. W stustronicowym tekście tylko jedna kartka dotyczyła

cen mięsa. Zadanie, według Tejchmy' prawie niewykonalne, zostało rozwiązane tak, aby nie zapowiadać podwyżki cen mięsa, a równocześnie nie potwierdzać cen dotychczas. Jak odnotował M.E Rakowski 13 III 1974 r.: "Co się tyczy skutków podwyżek cen, to w sensie ilości uzyskanych pieniędzy jest tyle samo, co przed podwyżkami, ale mniej jest kupujących. Obroty restauracji niemal powróciły do poziomu sprzed podniesienia marży" (ibidem, s. 216). " J. Tejchma, Kulisy dymisji. Z dzienników ministra kultury 1974-1977, Kraków 1991, s. 61. Według M.E Rakowskiego pod koniec lutego warszawskie sklepy były oblężone, wybito szyby w Supersamie; przed większymi sklepami stała milicja. Sprawcą gwałtownego pogorszenia zaopatrzenia miał być... premier Jarosze-

wicz, który polecił ""zdjąć" w lutym z przydziału tyle mięsa, ile w styczniu dostarczono "ponad plan""

(M.E Rakowski, op. cit., s. 313). 'z M. Zaremba, op. cit., s. 107. ; J. Karpiński, op. cit., s. 320. '4 J. Tejchma, op. cit., s. 110. is M.E Rakowski, op. cit., s. 305. ' J. Tejchma, op. cit., s. 158.

22

"Jeśli chodzi o konkretne zamierzenia, to w rok przyszły wejdziemy z obecnym układem cen. Problem struktury cen podstawowych artykułów żywnościowych wymaga jednak dalszej analizy, a w szczególności uwzględnienia ogólnej sytuacji gospodarczej i naszych rezerw. Analizy takiej dokonać powinien rząd w przyszłym roku i po konsultacjach z ludźmi pracy przedstawić odpowiednie wnioski"' . Uważny słuchacz i znawca nowomowy mógł z tych słów wywnioskować zapowiedź podwyżki cen w następnym roku. Przygotowany w 1973 r., a następnie odłożony do szuflady projekt zakładał podwyżkę dotyczącą jedynie wybranych grup towarów, których ceny miały wzrosnąć o 40-45 proc. W późniejszych rozmowach oprócz premiera mieli uczestniczyć Edward Babiuch, Jan Szydlak i Mieczysław Jagielski, stopniowo opowiadając się za radykalną podwyżką cen mięs (nawet do 69 proc.)' . Prace nad przygotowaniem alternatywnych wariantów zlecono wicepremierowi Jagielskiemu i jego zastępcy w Komisji Planowania Tadeuszowi Pyce, który w 1975 r. stanął na czele specjalnego "zespołu cenowego". Zespół ten w marcu 1976 r. przedstawił dziesięć wariantów różniących się skalą, zakresem podwyżek i sposobem ich zrekompensowania. Pierwotnie zakładano, że "operacja cenowa" odbędzie się w maju. Nie jest łatwo ustalić, jakie były opinie poszczególnych członków kierownictwa podczas na rad dotyczących "zmiany struktury cen". W relacjach składanych po latach większość z nich starała się marginalizować swoją rolę, akcentować zgłaszane wcześniej, a nieuwzględnione za strzeżenia. Faktem pozostaje, że zdecydowano się na przeprowadzenie drastycznej, jednorazowej podwyżki, w założeniach całkowicie regulującej strukturę cen - był to wariant forsowany przede wszystkim przez premiera Piotra Jaroszewicza. Uwagi co do skali podwyżek mieli zgłaszać między innymi Tadeusz Pyka, opowiadający się za dwoma łagodniejszymi wariantami, oraz Zdzisław Grudzień, opowiadający się za dwudziestoprocentową podwyżką z rekompensatą tylko dla emerytów, rencistów i najmniej zarabiających. Według ich relacji, chociaż krytykowano projekt siedemdziesięcioprocentowych podwyżek, obawiając się reakcji społeczeństwa, powracał on w niezmienionej formie w czasie narad w Urzędzie Rady Ministrów a następnie na posiedzeniu Biura Politycznego KC PZPR. Sam Gierek wysuwał pod adresem projektu forsowanego przez Jaroszewicza zastrzeżenia dotyczące raczej zakresu podwyżek, sugerując, że "nie należy iść szeroko dlatego, że społeczeństwo musi się do tego przyzwyczaić". Warto uzmysłowić sobie skalę podwyżek cen zakładanych w przyjętym projekcie. Jeśli bowiem w grudniu 1970 r. zakładano podwyżkę cen mięsa i jego przetwory o 17,6 proc., to teraz przewidywano wzrost o 69 proc., a "szlachetnych" gatunków wędlin nawet o ponad 100 proc. Podobna była skala wzrostu cen cukru: z 10,50 zł za kilogram n 20 zł (90 proc.). Przykładowe wyliczenia zawarte w dokumencie Regulacja cen i kierunek jej rekompensaty nie pozostawiają złudzeń, że podwyżka musiała być bolesna dla społeczeństwa. Nie było też żadnej gwarancji, że jest operacją jednorazową, autorzy dokumentu proponowali bowiem "nie udzielać na przyszłość gwarancji w sprawie zamrożenia cen artykułów żywnościowych". W zamian obiecano społeczeństwu skrajnie niesprawiedliwe rekompensaty. Osoby zarabiające do 1200 zł miały otrzymać 20 proc. swoich zarobków. Przewidywano, że największy VII Zjazd Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Stenogram. Warszawa 8-12 grudnia 1975 r., Warszaw; 1976, s. 148-149. " Z. Blażyński, Towarzysze zeznają. Z tajnych archiwów Komitetu Centralnego. Dekada Gierka 1970-1981 w tzw. Komisji Grabskiego, Warszawa 1990, s. 135. `' Ibidem, s. 26. z Archiwum Dokumentacji Historycznej PRL, Kolekcja Andrzeja Werblana, Materiały dotyczące wydarzeń 1976 r., b.p., Regulacja cen i kierunki jej rekompensaty. AYi procentowo rekompensatę otrzymają osoby zarabiające mniej, osoby zarabiające więcej

dostaną dopłatę mniejszą procentowo. W praktyce oznaczało to wszakże, że ci, którzy otrzymywali poniżej 1300 zł, otrzymać mieli dodatkowo po 240 zł miesięcznie (około 18 proc.), zarabiający powyżej 8 tys. zł zaś nawet po 600 zł (7,5 proc.). Nie wiadomo, dlaczego władze w dokumentach wewnętrznych posługiwały się wyliczeniami procentowymi, publicznie prezentowały zaś przede wszystkim wyliczenia kwotowe. Trudno orzec, czy było to efektem socjotechniki lub świadomej manipulacji, czy też po prostu niekompetencji, nieudolności i braku politycznej wyobraźni. Najprawdopodobniej jednak to właśnie niesprawiedliwe zasady obliczania rekompensat przyczyniły się do otwartego protestu robotników, którzy od razu przeliczyli procenty na konkretne kwoty.

8 i 9 czerwca 1976 r. w czasie serii spotkań w Komitecie Centralnym zaprezentowano pierwszym sekretarzom komitetów wojewódzkich PZPR projekt "zamierzeń dotyczących decyzji cenowych"21. Również w tym przypadku spotykamy się z kwestionowaniem - choć raczej nie ujawnianym - jednomyślności towarzyszącej dyskusji nad "propozycjami" zz. W czasie rozmów sekretarze wojewódzcy informowali o sytuacji w terenie oraz o nastrojach społecznych, które według nich były stosunkowo dobre. Po wypowiedziach Gierka i Jaroszewicza "ceny przestały być tematem tabu, zarówno ludzie pracy w ogóle, jak i aktyw oswoili się z myślą o nieuchronności ich podwyższenia"23, niewiadomy pozostawał jednak zakres, wielkość i termin podwyżki. Kontrowersje terenowych działaczy PZPR wzbudziły również zasady rekompensaty podwyżki. Wcześniej rozważano ewentualność zastosowania zasady "wszystkim po równo", co oznaczało około 300 zł na osobę. Ponieważ jednak "byli towarzysze, którzy uważali tę koncepcję za niesłuszną, bo pracowali dużo i wysoko wydajnie"z4, zrezygnowano z niej. Nowy projekt również wzbudzał emocje, gdyż nie uwzględniono w nim osób zarabiających miesięcznie ponad 6 tys. zł, to znaczy dużej grupy wykwalifikowanych robotników oraz "znacznej części aktywu, którym będziemy się posługiwać przy przeprowadzaniu operacji". Zastrzeżenia te uznano za uzasadnione. W czasie spotkania omawiano również sprawę właściwego przygotowania społeczeństwa do przyjęcia wiadomości o podwyżce. Chociaż "ceny przestały być tematem tabu", uważano za konieczne zwiększyć liczbę artykułów w prasie, dowodzących pilnej ekonomicznej potrzeby przeprowadzenia tej operacji. Omawiano zasady argumentacji w artykułach prasowych, tak aby "nie wytykać społeczeństwu, że za dużo je". Jednocześnie nie należało pisać wprost o zbliżającej się podwyżce. Na zakończenie zajęto się również schematycznym terminarzem działań aktywu w czasie samej "operacji". Ciekawe, że Janusz Prokopiak, ówczesny I sekretarz KW PZPR w Radomiu, w swoich wspomnieniach przedstawia tę sprawę inaczej, sugerując, że o zasadach podwyżki i rekompensat dowiedział się w ostatniej chwili w nocy z 24 na 25 czerwca 1976 r., wcześniej zaś nic nie wiedział o konkretach (J. Prokopiak, Radomski czerwiec '76. Wspomnienia partyjnego sekretarza, Warszawa-Radom 2001, s. 49-50). 22 Jako przykład podaję relację ówczesnego wicepremiera Mieczysława Jagielskiego: "To wcale nie umniejsza mojej odpowiedzialności, że wtedy, kiedy odbyła się narada pierwszych sekretarzy wojewódzkich, kiedy na pytanie, czy ktoś jest przeciw - ręki przeciwko temu nie podniosłem... Nie oponowałem przeciwko przeprowadzeniu tej reformy, chociaż rozumiem i zdawałem sobie sprawę, że będzie ona bardzo trudna do przeprowadzenia z uwagi na szczególną wrażliwość społeczeństwa" (Z. Btażyński, op. cit., s. 149). 23 AAN KC PZPR, V/137, k. 32, Informacja o spotkaniach z 1 sekretarzami KW w sprawie zamierzeń dotyczących decyzji cenowych; Czerwiec 1976 w materiałach archiwalnych..., s. 87. z J. Prokopiak, op. cit., s. 49. 25 AAN, KC PZPR, V/137, k. 32-41, Informacja o spotkaniach z I sekretarzami...

24

Już wcześniej wspomniano o zaniepokojeniu "towarzyszy radzieckich" poruszaniem tematyki cenowej, których interwencji zawdzięczano złagodzenie fragmentu przemówienia o Gierka na VII Zjeździe PZPR. Od dłuższego czasu z radzieckich placówek dyplomatycznych i handlowych na Zachodzie oraz z raportów wywiadu docierały do Moskwy sygnały, świadczące o szybko rosnącym zadłużeniu Polski za granicą. Niepokojąco brzmiały równie: 0 opinie, że "Polacy szaleją z kredytami i zakupami", które spotykały się jedynie ze zdawkowymi wyjaśnieniami strony polskiej. Rosjanie kilka razy w indywidualnych rozmowach sygnalizowali polskim rozmówcom swoje wątpliwości. Pierwsze wzmianki o przygotowywane

podwyżce, łagodzone zresztą wyjaśnieniami, że to jeszcze nic pewnego, zrobiły na Kreml wstrząsające wrażenie. W naturalny sposób nasuwało się skojarzenie z politycznym końcem Władysława Gomółki, tym bardziej że według informacji radzieckich nad projektem praco

wala niemal ta sama ekipa ekspertów, co z Bolesławem Jaszczukiem sześć lat wcześniej. .. Obawy te starali się rozwiać Gierek i Jaroszewicz, tłumacząc, że podwyżki są niezbędne. Doświadczenie pozwoli im uniknąć błędów poprzedniej ekipy, cala operacja przebiegnie sprawnie, społeczeństwo zostanie zaś do niej przygotowane. Sygnały dezaprobaty i narastające na Kremlu wątpliwości długo spotykały się z podobnie brzmiącymi, uspokajającymi odpowiedziami. Wreszcie, jak wspominał kierownik polskiego sektora w Komitecie Centralnym

Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego Piotr Kostikow, kierownictwo radzieckie nie wytrzymało, otwarcie zakazując Gierkowi jakiejkolwiek podwyżki cen: "Zapomnialeś, co się stało w 1970 roku? Znowu zaczynacie robić coś, za co wszyscy będziemy płacić. Jesteśmy zdecydowanie przeciwko waszym eksperymentom, które narażają interesy wspólnoty. Przeanalizujcie jeszcze raz wszystkie dane. Znajdźcie inne wyjście. To były kategoryczne żądania. Już nie pytania, rady, ale zdecydowana dezaprobata. Gierek byl wściekły. W łeb brało całe misternie budowane partnerstwo. Breżniew potraktował swego przyjaciela brutalnie" 6. Nie jest wykluczone, że Kostikow pomylił się we wspomnieniach. Niezwykle podobny opis rozmowy I sekretarza KC PZPR z Breżniewem możemy bowiem znaleźć w relacji Andrzeja Werblana2'. Według niego, już po proteście robotniczym i odwołaniu podwyżki w czasie odbywającej się 29 czerwca Konferencji Partii Komunistycznych i Robotniczych Europy Gierek wspomniał o tym, że teraz, po stłumieniu protestu i potężnej kampanii potępiającej, będzie można całą sprawę przedstawić jeszcze raz. Breżniew zareagował niezwykle ostro, niedwuznacznie przypominając 1970 r. i zakazując dalszych prób podwyższania cen. Gierek robił wrażenie wyraźnie zaskoczonego i zdenerwowanego. Nie jest te: wykluczone, że rzeczywiście odbyły się dwie rozmowy o takim charakterze. Niezależnie od tego, krytyczne stanowisko Kremla było oczywiste dla kierownictwa PZPR. Mimo to, po naradach i zasięgnięciu opinii ekspertów, zdecydowano się kontynuować prace nad "reformą struktury cen". Mając w pamięci rozgrywkę polityczną na szczytach władzy w czasie kryzysu grudniowego, w ścisłym kierownictwie starano się również przewidzieć polityczne konsekwencje a ewentualnego niepowodzenia "operacji cenowej". Na początku czerwca 1976 r. przeprowadzono rozmowy ze wszystkimi członkami Biura Politycznego i Sekretariatu KC PZPR W czasie tych indywidualnych "konsultacji" z premierem Jaroszewiczem i wicepremierem Pyką w roli protokolanta pytano 0 opinię na temat projektu "reformy struktury cen", je, ; zakresu, sposobu przygotowania i przeprowadzenia. Zgłaszane przez Józefa Kępę czy Andrzeja

Werblana zastrzeżenia nie zmieniały faktu, że rozmówcy premiera generalnie

P. Kostikow, B. Roliński, Widziane z Kremla. Moskwa-Warszawa. Gra o Polskę, Warszawa 1992, s. 181-184 A. Werblan, Zahamowana podwyżka, "Przegląd Tygodniowy", 14 VIII 1996.

akceptowali konsultowany projekt. Wysuwane zastrzeżenia w głównej mierze koncentrowały się wokół wysokości podwyżki i dużej liczby objętych nią artykułów. Zwracano uwagę, że o ile społeczeństwo spodziewało się i byłoby jeszcze skłonne zaakceptować ograniczoną podwyżkę cen artykułów mięsnych, która była przecież głównym problemem z punktu widzenia gospodarki, to skala podwyżki i rozszerzenie jej na wiele innych grup artykułów zwiększało tylko ryzyko sprzeciwu. O tym niebezpieczeństwie wspominał również minister spraw wewnętrznych Stanisław Kowalczyk. Jak pisał Tejchma, celem przeprowadzanych konsultacji było "zablokowanie możliwości rozpoczęcia rozgrywek politycznych wewnątrz kierownictwa w przypadku niepowodzenia operacji. Trzeba bowiem pamiętać, że pojawiły się już elementy kryzysu w kryzysie, to znaczy powstawały pewne napięcia krytyczne w kierownictwie na tle narastających trudności gospodarczych. Nie wykluczam, że ktoś w skrytości ducha liczył na potknięcie się samego premiera, gdyż w części Sekretariatu KC i pośród licznych sekretarzy wojewódzkich narastało przekonanie o potrzebie jego zmiany. Miało to swoje przyczyny także w tym, że Jaroszewicz zbudował

względnie samodzielną pozycję rządu i nie tolerował tendencji aparatu partyjnego do dyrygowania administracją państwową. W tym względzie byłem pełnym zwolennikiem premiera"29. Wkrótce po przeprowadzonym sondażu projekt - z jedynie nieznacznymi poprawkami przedstawiono na posiedzeniu Biura Politycznego 15 czerwca °. Uczestniczyli w nim: Edward Gierek, Edward Babiuch, Zdzisław Grudzień, Henryk Jabloński, Mieczysław Jagielski, Piotr Jaroszewicz, Wojciech Jaruzelski, Stanisław Kania, Józef Kępa, Stanisław Kowalczyk, Władyslaw Kruczek, Stefan Olszowski, Jan Szydlak, Kazimierz Barcikowski, Jerzy Łukaszewicz, Tadeusz Wrzaszczyk, Wincenty Kraśko, Józef Pińkowski, Andrzej Werblan i Zdzisław Żandarowski. Według Jaroszewicza w czasie posiedzenia "każdy musiał powiedzieć, czy zgadza się, czy nie". W głosowaniu imiennym przyjęto projekt bez głosu sprzeciwu, choć ówcześni członkowie Biura Politycznego w późniejszych relacjach podkreślali swoje zastrzeżenia. Niemniej w czasie posiedzenia w zasadzie nikt nie zabrał głosu - według reguły przedstawionej przez Grudnia: "Jeżeli inni nie zabierają, wszyscy się zgadzają, to ja też... nie zabrałem". Zalecono też, po dokonaniu dodatkowej analizy wskaźników, kilka nieznaczących poprawek w części dotyczącej rekompensat. Poza tym wysłuchano referowanej przez Szydlaka informacji o "organizacyjnych i propagandowych przedsięwzięciach związanych

z operacją. Babiuch zaś mówił o wprowadzeniu "projektu reformy" pod obrady sejmu. Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami, na kilka dni przed posiedzeniem sejmu, na którym planowano zapowiedzieć podwyżkę cen, do Moskwy poleciał premier Jaroszewicz. Jak zapewniał Kostikow, jego misja była otoczona tajemnicą, tak że wiedziało o niej tylko kilka osób. Wizyta trwała kilka godzin. Premier miał w rozmowie z Kosyginem zapewniać, że

reforma zostanie spokojnie przyjęta przez społeczeństwo, jest konieczna i dobrze przygotowana. Tymczasem premier ZSRR nie mógł dopatrzyć się jej ekonomicznego sensu, a jego

A. Werblan Slony smak cukru, "Przegląd Tygodniowy", 26 VI 1996. ' J. Tejchma, Pożegnanie z władzą, Warszawa 1996, s. 95. Podobną opinię na temat silnej pozycji premiera miał M.E Rakowski, por. idem, op. cit., s. 379. Na temat walki o pozycję rządu w relacjach z aparatem partyjnym po latach wypowiadał się ówczesny premier, zob. P Jaroszewicz, B. Roliński, Przerywam milczenie... 1939-1989, Warszawa 1.991, s. 214. ° AAN, KC PZPR, V/137, k. 4, Protokół nr 22 posiedzenia Biura Politycznego wspólnie z Prezydium Rządu w dniu 15 czerwca 1976 r. Z. Btaiyński, op. cit., s. 49. Ibidem, s. 100.

26

odręczne obliczenia wykazały, że "w projekcie mają błędy. Poza tym rachunki rekompensat podwyżek są zrobione niedbale i każdy zobaczy, że to jakieś oszustwo. Projekt jest zły, a jego uzasadnienie jeszcze gorsze". Kosygin po raz kolejny ostrzegał "polskich towarzyszy": "Chcecie podjąć decyzję politycznie niebezpieczną, a ekonomicznie nieskuteczną. Czy zapomnieliście o grudniu 1970 roku?". Zapytał Jaroszewicza, jak chce przekonać robotników, jeśli nie udało mu się przekonać radzieckiego premiera. Rozmowa zakończyła

się obietnicą Jaroszewicza, że dokonana będzie ponowna analiza całości, wprowadzi się istotne zmiany w projekcie oraz poszuka innych, mniej uciążliwych dla społeczeństwa metod uzdrowienia sytuacji gospodarczej. Zaskoczenie na Kremlu musiało być ogromne, gdy wkrótce okazało się, że towarzysze z Polski jednak nie znaleźli innych metod uzdrowienia gospodarki, a w ogłoszonym w sejmie projekcie nie było praktycznie żadnych zmian. Przygotowania do "operacji cenowej" wkraczały w decydującą fazę. Jak wspomina

Tejchma35, na kolejnym spotkaniu z pierwszymi sekretarzami komitetów wojewódzkich 21 czerwca na twarzach wygłaszających referaty Gierka i Jaroszewicza "widać było powagę". Ustalono, że 23 czerwca kierownictwo wyjedzie do województw, by jeszcze raz wyjaśniać aktywowi motywy decyzji. Zaplanowany kalendarz wprowadzania podwyżki cen przedstawiał się następująco: w czwartek premier wygłosi przemówienie w sejmie i w ten sposób "zamiar stanie się znany opinii publicznej". To stwierdzenie może dziwić, bowiem według zapewnień kierownictwa oraz aktywu PZPR "zamiar" ten był już znany opinii publicznej od dawna, w każdym razie temu miała służyć wzmożona fala publikacji przygotowujących podwyżkę. Następnego dnia po przemówieniu premiera w dużych zakładach pracy przewidziano "konsultacje, czyli wysłuchanie opinii aktywu" zgromadzonego w pięćdziesięcioosobowych grupach. W sobotę zaś miało się odbyć "kolejne posiedzenie Sejmu dla podjęcia ostatecznej decyzji", tak aby w poniedziałek w sklepach były już nowe ceny. Pomijając fakt, że wydrukowane cenniki rozesłano do województw w zaplombowanych workach jeszcze przed publicznym wystąpieniem Jaroszewicza w sejmie, właśnie ów terminarz najlepiej świadczy o fikcyjności rzekomych konsultacji, jakie miały się odbyć w piątek i sobotę. Na spotkaniu omawiano też prawdopodobny przebieg reakcji społeczeństwa na ogłoszoną podwyżkę, co zanotował uczestniczący w obradach Andrzej Werblan. Liczono się z tym, że w przeddzień (środa) i w dniu wystąpienia premiera (czwartek) może dojść do ogólnej paniki rynkowej i prawdziwego szturmu na sklepy. Zakładano, że w piątek (25 czerwca) mogą wybuchnąć strajki i protest, przewidując zresztą, zgodnie z wcześniej uzyskanymi informacjami, jego raczej niewielką skalę, która ewentualnie mogła się poszerzyć w poniedziałek i wtorek - kiedy w sklepach dojdzie do konfrontacji społeczeństwa z nowymi cenami. Zdawano sobie również sprawę z tego, że nawet w przypadku powodzenia całej operacji i spacyfikowania ewentualnych protestów nie uda się przywrócić równo-

wagi na rynku. Udzielano ostatnich wskazówek dotyczących argumentacji za "reformą struktury cen". Jak zanotował Werblan, jedną z nich była: "Nie używamy "słowa" podwyżka cen". Jan Szydlak z dumą podsumował calość przygotowań partii do "operacji cenowej": "po raz

P Kostikow, B. Roliński, op. cit., s. 185. J. Tejchma, Kulisy dymisji..., s. 208. Ibidem, s. 210-211. 35 Archiwum Dokumentacji Historycznej PRL, Kolekcja Andrzeja Werblana, Materialy dotyczące wydarzeń 1976 r., b.p. Ibidem.

pierwszy w historii czynimy taką operację bez zaskoczenia, w majestacie demokracji, konsultacji i decyzji parlamentarnej" 8. Okazało się jednak, że aktyw partyjny, który miał wziąć na siebie główny ciężar agitacji, sam miał w tej sprawie dużo wątpliwości. Na przykład w czasie posiedzenia egzekutywy

Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Płocku po zrelacjonowaniu przebiegu spotkania

z pierwszymi sekretarzami komitetów wojewódzkich z 21 czerwca zaczęto zadawać pytania, jakie z pewnością mogli postawić zwykli, zainteresowani przecież przyszłością swoich wydatków i budżetów domowych obywatele: "czy regulacja cen ułatwi pełną dostępność artykułów mięsnych w sklepach?", "co stanowić będzie punkt wyjścia do naliczania dodatków rekompensujących podwyżkę cen?", "czy konsultacje i ich wyniki będą miały wpływ na ostateczne decyzje rządu?". Podobna dyskusja towarzyszyła obradom egzekutywy Komitetu Zakładowego PZPR

Mazowieckich Zakładów Rafineryjnych i Petrochemicznych "Petrochemia" w Płocku. Dały się nawet usłyszeć glosy krytyczne i obawy, "że każda podwyżka załatwia sprawę na krótko". Jeden z dyskutantów stwierdził, że "w tej chwili polityka cen nie sprzyja właściwej gospodarce" i wyraził wątpliwość, "czy KC PZPR jest szczegółowo zorientowany w sprawach cen nowości". Zastrzeżenia skierowano też pod adresem przedstawicieli KC, ponieważ "zachłystywanie się w prasie samymi sukcesami nie ułatwia roboty w propagandzie partyjnej, bo w gospodarce jest różnie, raz lepiej, raz gorzej". Zgodnie z przyjętym scenariuszem, premier Piotr Jaroszewicz przedstawił projekt "reformy struktury cen" w czasie sejmowego wystąpienia 24 czerwca 1976 r. Powiedział, że podanie do publicznej wiadomości terminu i zasad reformy na kilka dni przed wejściem jej w życie stanowi wyraz zaufania do społeczeństwa, "rząd jest głęboko przekonany, że ludność nie zawiedzie tego zaufania". Nazajutrz w całym kraju doszło do protestów i strajków, a w Radomiu, Ursusie i Płocku wydarzenia miały szczególnie dramatyczny przebieg. Gierek jeszcze przed operacją oświadczył, że jeśli będzie trzeba - miał prawdopodobnie na myśli nadspodziewany opór społeczeństwa - to powie narodowi, "że jest to decyzja konieczna dla utrzymania szybkiego rozwoju Polski", licząc na zaufanie, zrozumienie i swój autorytet°. W dniu protestów w KC zaczęto nawet pisać jego apel, ale ostatecznie 25 czerwca wieczorem w krótkim telewizyjnym przemówieniu do Polaków zwrócił się, wyraźnie zmęczony, premier Jaroszewicz, obwieszczając decyzję Biura Politycznego o wycofaniu się z podwyżki cen. Jakie były konsekwencje porażki władz? Rezygnację, która zresztą nie została przyjęta, złożył na ręce Gierka premier, ale decyzja o wycofaniu projektu reformy w rzeczywistości oznaczała dużą porażkę całego pogrudniowego kierownictwa PZPR. To właśnie z potrzeby potwierdzenia politycznego wsparcia Edwarda Gierka i jego najbliższych współpracowników zaaranżowano wielką propagandową kampanię potępiającą warchołów" . Warto też wspomnieć o innym prawdopodobnym celu, jakiemu miały służyć masowe wiece. Andrzej Werblan sugeruje, że mogły one służyć spadkowi oporu przeciwko wprowadzenia podwyżki.Otóż -jak zanotował Wrblan - w czasie konferencji partii komunistycznych odbywającej się w Berlinie wkrótce po czerwcowym buncie Gierek wspomniał w rozmowie z Breżniewem: "teraz, kiedy wiece potępiły "awanturników", do sprawy po-

wrócimy i lepiej ją przygotowawszy - przeprowadzimy". Wszystkie przygotowania miały

Ibidem. Archiwum Państwowe w Płocku, KW PZPR, 70, k. 149-154, Protokół 14/76. " Ibidem, KZ PZPR MZRiP 10, k. 65-69, Protokół z posiedzenia egzekutywy KZ z 23 czerwca 1976 r. "Trybuna Ludu", 25 VI 1.976. ° J. Tejchma, Kulisy dymisji..., s. 21.2-213.

28

być zakończone już po powrocie I sekretarza z Berlina. Gierek nie zwrócił uwagi, że Breżniew w czasie wcześniejszej rozmowy wyraźnie pochwalał decyzję o wycofaniu się z podwyżki. Rosjanie zresztą początkowo sądzili, że Gierek wspominał o jedynie pozornych zmianach, które miały uratować autorytet władz, zostali jednak szybko wyprowadzeni z błędu. Zareagowali zdecydowanie. W czasie rozmowy sam na sam Gierek miał usłyszeć od sekretarza generalnego KPZR: "Nie zapominajcie o 1970 r. Żadnych dalszych prób podwyższania cen. To nie jest nasza rada, to nasze stanowisko. Jedyne co Wam teraz pozostaje, to uspokoić sytuację". Po tej rozmowie Gierek podobno robił wrażenie zdenerwowanego i zaskoczonego43. na Zmiana stanowiska w kwestii podwyżki znalazła swój wyraz w tekście przemówienia, jakie Gierek wygłosił 2 lipca w Katowicach w czasie wiecu podsumowującego całą kampanię propagandową. Znalazły się w nim słowa o współdziałaniu wszystkich Polaków oraz cierpliwej i wytrwał w tej dyskusji. Jak stwierdził Andrzej Werblan, oznaczało to, że w ten sposób

na formalnie sprawa została zakończona. O podwyżce dyskutowano jeszcze na posiedzeniu Biura Politycznego 12 lipca. Jaroszewicz przedstawił bowiem projekt podniesienia cen skupu oraz detalicznych mięsa o 35 proc., ceny cukru zaś z 10,5 do 18 zt. Wywoływani imiennie przez Gierka członkowie Biura, wyrażając wątpliwości, odnieśli się do niej pozytywnie. Dyskusję zamknęło jednak podsumowanie dokonane przez I sekretarza, który widocznie czując osłabienie swojej pozycji w wyniku czerwcowego protestu oraz pamiętając rozmowę z Breżniewem, nie zajął żadnego stanowiska. Argumentował przy tym: "opinie są podzielone, a sprawa wymaga stuprocentowej jedności" Mimo to Gierek do sprawy nieudanej podwyżki powracał w rozmowach, powtarzając, że "koncepcje podwyżki byty absolutnie słuszne i dobre, ale społeczeństwo nie zrozumiało tego i odrzuciło", nie chciał się też zgodzić, "aby brak jednego kg mięsa przesłaniał ludziom olbrzymie osiągnięcia Polski w ostatnich latach"45. Nie sposób pozostawić tych słów bez komentarza, szef rządzącej partii był bowiem zbyt wymagający w stosunku do polskiego społeczeństwa, każąc mu zapomnieć o trudach codziennego życia, o zdobywaniu podstawowych artykułów żywnościowych w długich kolejkach, w imię osiągnięć poprzednich lat. W zgodnej opinii ekonomistów, socjologów i historyków ucieczka przed problemem narastającej nierównowagi rynkowej i odsuwanie od siebie decyzji o podwyżce do 1976 r. Było dużym błędem ze strony władz. Zamiast rozwiązać ten problem najpóźniej do drugiej połowy 1974 r., w warunkach rozwoju gospodarczego, stałej poprawy warunków życia i stosunkowo nieźle zaopatrzonych sklepów, wystąpiono z nią dopiero, gdy załamanie gospodarcze było już widoczne dla przeciętnego mieszkańca Polski, odczuwającego kryzys na własnej skórze i rozezarowanego niezrealizowanymi obietnicami° . Przewrotnie nawiązując do wielokrotnych pytań "towarzyszy radzieckich" kierowanych do "towarzyszy polskich", czy aby na pewno nie zapomnieli o grudniu 1970 r., można chyba stwierdzić, że o ile wnioski z tamtych wydarzeń wyciągnięto w resortach odpowiedzialnych za bezpieczeństwo - rozbudowano formacje milicyjne i wyposażono w nowy sprzęt, zakazano używania broni palnej - o tyle niewiele się zmieniło w zachowaniu aparatu partyjnego. Pomimo powierzchownych deklaracji spełniającego jedynie legalizującą rolę sejmu czy formalnych konsultacji ze społeczeństwem, mechanizm pozostał ten sam. Zdawało

A. Werblan, Zahamowana podwyżka... ^ J. Tejchma, Kulisy dymisji..., s. 218. 5 Ibidem, s. 221. U. Radomski, Czerwiec 1976. Protest i propaganda, Warszawa 1984, s. 5.

sobie z tego sprawę społeczeństwo, traktujące aroganckie zachowanie władz i puste slogany towarzyszące jawnie niesprawiedliwym zasadom rekompensat jako tym większą obelgę. Zastanawiające jest więc, dlaczego mimo doświadczeń z grudnia 1970 r. w kierownictwie PZPR nie starano się znaleźć innych sposobów przywrócenia równowagi rynkowej, nie pomyślano choćby o wprowadzeniu reglamentacji niektórych artykułów spożywczych. Wybrano rozwiązanie bolesne dla społeczeństwa. Błędne były również założenia "reformy struktury cen" i prawdopodobnie nawet w przypadku jej powodzenia należałoby się spodziewać kolejnych podwyżek. Poniechanie reformy cen, pomimo zapowiedzi powrotu do niej, było jednym z głównych źródeł postępującej zapaści finansowej. Próbowano szukać ratunku, kontynuując ciche, pełzające podwyżki, ale za pomocą tych półśrodków nie można było naprawić sytuacji. Następstwem porażki władz w czerwcu 1976 r. był też system reglamentacji, wprowadzony "tymczasowo" w sierpniu 1976 r., a po rozbudowie w latach 1981-1982 trwający nieprzerwanie aż do 1989 r. W ten sposób PRL stała się krajem kartek, a prawo każdego obywatela do wykupienia po niezmienionej cenie określonej ilości cukru miesięcznie jednoznacznie wskazywało na klęskę "polityki przyspieszonego rozwoju".

°Czerwiec 1976 w materiałach archiwalnych..., s. 60. Piotr A. Tusiński Rewolta robotnicza 1976 roku

Kilka uwag wstępnych

Czerwiec 1976 r., pozostaje - używając nieco już wyświechtanego określenia - białą plamą na mapie wydarzeń powojennej historii Polski. Dzieje się tak z wielu powodów, ale za najważniejsze z nich należy uznać: ciągły brak dostępu do dokumentów Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, Wojskowej Służby Wewnętrznej (wskutek klauzuli tajności), Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej (wskutek ich nie opracowania), akt prokuratorskich i sądowych (wskutek przede wszystkim niechęci ich udostępniania bądź toczących się opieszale czynności procesowych); braku kompleksowych kroków badawczych zmierzających do zebrania relacji od uczestników wydarzeń (jaskółka w postaci cennych dociekań młodych pasjonatów historii z VI Liceum Ogólnokształcącego im. Jana Kochanowskiego w Radomiu nie czyni wszak wiosny) i na koniec chyba - z braku historyków przygotowanych tak warsztatowo, jak i wolicjonalnie do badania skomplikowanej materii dziejów PRL. Zanim jednak dojdzie do poszerzonych i bardziej wnikliwych poszukiwań badawczych, należałoby wyjść od istotnych kwestii pojęciowych. Słusznie czy niesłusznie, trafnie czy nie - czerwiec 1976 r. porównywany jest z poznańskim czerwcem 1956 r. i grudniem 1970 r. Płaszczyzną tych porównań jest czynnik podmiotowy - wystąpienia robotników, nacechowane dużą dozą spontaniczności, nie wspomagane przez inne grupy społeczne. Nie bez znaczenia jest również łączący je wątek sprzeciwu wobec ekonomicznej i socjalnej polityki władz państwowych - woluntarystycznej, niekompetentnej, aroganckiej, traktującej społeczeństwo i samych robotników przedmiotowo. Abstrahując od niewątpliwych i oczywistych różnic tych wydarzeń, należy się zastanowić, jakie określenia ze słownika polityki są w stanie oddać najbardziej syntetycznie istotę Czerwca '56, Grudnia '70 i Czerwca '76, rozpatrywanych tak łącznie, jak i osobno. Spróbujmy w tym miejscu dokonać pobieżnego przeglądu najczęściej używanych określeń. Władze państwowe zaskakująco zgodnie posługiwały się terminem "wydarzenia", który - jak się wydaje - przyjął się nie tylko w oficjalnej propagandzie reżimowej. Tu muszę również przyznać, iż użyłem go i ja dziesięć lat temu. Innym, używanym przede wszystkim w prasie peerelowskiej terminem były "zajścia uliczne". W tytule książki Antoniego Dudka i Tomasza Marszałkowskiego pada zbiorcze określenie "walki uliczne". Oczywiście w szerszych kontekstach znaczeniowych posługiwano się też syntetyzującymi określeniami: "konflikty polityczne" (społeczne), "kryzysy polityczne". Poznański Czerwiec bywa nazywany "powstaniem poznańskim", co chyba koresponduje z enerdowskim "powstaniem ludowym" w czerwcu 1953 r. oraz "powstaniem węgierskim" w październiku 1956 r. W odniesieniu do grudnia 1970 r. partyjny analityk schyłkowego PRL Grzegorz Matuszak zastosował pryncypialny ideologicznie termin "bunt klasy robotniczej". Czerwiec '56 A. Dudek, T Marszałkowski, Walki uliczne w PRL 1956-1989, Kraków 1999. Zob. referat Jerzego Eislera w niniejszym tomie. ; G. Matuszak, Kryzysy społeczno-polityczne w procesie budowy socjalizmu w Polsce Ludowej, Warszawa 1988.

i Grudzień '70 bywały też dość często w latach dziewięćdziesiątych określane mianem "rewolty" (Paweł Machcewicza, Lucjan Adamczuk, Antoni Dudek). Krzysztof Dubiński w ten sposób nazywa wydarzenia czerwca 1976 r. w Radomiu. W odniesieniu do grudnia 1970 r. Wiesława Kwiatkowska użyła w 1996 r. z pełnym rozmysłem jakże kontrowersyjnego terminu "rewolucja". (Zresztą autorka ta, jak się wydaje, sama chce przejść do historii, celując w doborze szokujących określeń, bowiem trzy lata wcześniej użyła terminu "grudniowa apokalipsa"8). Wreszcie należy przypomnieć, że i moje skromne wystąpienie opatrzono tytułem Rewolta robotnicza 1976 roku. Tak się składa, że przyjąłem ten zasugerowany przez organizatorów sesji naukowej tytuł dosyć bezrefleksyjnie. Tymczasem termin "rewolta" w ujęciu słownikowym oznacza "zbrojny spisek, rozruchy, bunt". "Rozruchy" zaś to "zamieszki, zaburzenia, starcia zbrojne", natomiast "bunt" to "protestacyjne, często spontaniczne wystąpienie przeciwko władzy". Po głębszym zastanowieniu bliższy dla samego Czerwca '76 w Polsce wydaje mi się termin "protest" - użyty w pięć lat po nim przez socjologa Pawła Kuczyńskiego. Jak bowiem trafnie zauważono w innej publikacji z tej dziedziny: "Protest kieruje się przeciwko czemuś, podczas gdy konflikt jest konfliktem z kimś. Definicyjnym warunkiem istnienia konfliktu jest więc określenie własnej tożsamości, definicja przeciwnika oraz ustalenie przedmiotu konfliktu, podczas gdy protest ogranicza się do tego ostatniego elementu. W czerwcu 1976 roku przedmiotem protestu była podwyżka cen - związana z tym ekspresja niezadowolenia zapoczątkowała proces transformacji formuły myślenia i działania opartej na zasadzie protestu w formułę konfliktową, polegającą na ekspresji woli zbiorowej. Transformacja ta dokonała się poprzez zdefiniowanie drugiego członu opozycji określającej własną tożsamość"

Przyczyny protestu w czerwcu 1976 roku

Protest czerwcowy 1976 r. zburzył misternie budowany przez propagandę Gierkowską obraz Polski dynamicznie rosnącej w siłę oraz złudzenie powiększającego się dostatku. W latach 1971-1975 miało miejsce zamrożenie cen żywności i polityka stabilizacji w tym zakresie. Jednak już w latach 1973-1975 widoczne były wyraźne symptomy naruszenia równowagi rynkowej, którą próbowano ratować wprowadzeniem 1 lipca 1973 r. "nowych zasad kształtowania cen detalicznych importowanych artykułów rynkowych" oraz "atrakcyjnych wyrobów nowo wprowadzanych na rynek". Był to w rzeczywistości zakamuflowany sposób wprowadzania ukrytych podwyżek cen artykułów, których większość nie miała

nic wspólnego z nowościami rynkowymi i "artykułami mody". Na I Krajowej Konferencji PZPR w październiku 1973 r. ogłoszono mocno lansowaną przez Edwarda Gierka koncepcję tak zwanej elastycznej polityki cen. Ale praktyczne efekty tych zabiegów były raczej mizerne.

P. Machcewicz, Poznańska rewolta 1956 - postulaty i symbolika, "Więź" 1991, nr 6. 5 L. Adamczuk, Rewolta szczecińska. Analiza socjologiczno-historyczna [w:] Studia nad ruchami społecznymi, red. P. Marciniak, W. Modzelewski t. 2 Warszawa 1989, s. 43-112. Por. Dokumenty i materiały rewolty

szczecińskiej 1971, oprac. L. Adamczuk, E Dowejko, Warszawa 1988 (mps powielony). A. Dudek, Rewolta grudniowa jako etap destrukcji systemu (w:] idem, Ślady PRL-u. Ludzie, wydarzenia, mechanizmy, Kraków 2000, s. 132-140. ' K. Dubiński, Rewolta radomska. Czerwiec '76, Warszawa 1991. W Kwiatkowska, Grudniowa apokalipsa, Gdynia 1993. ' AAN, Oddział VI - dawne Archiwum Lewicy Polskiej, Komisja Kubiaka, Zespól III, teczka Z, Wiesław Pruss, Polityka cen w latach 1971-1980, k. 208-213.

32

Mobilizowanie społeczeństwa do wysiłku ekonomicznego w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych odbywało się w warunkach jednego z najwyższych na świecie - a na pewno najwyższego w krajach bloku komunistycznego - wzrostu funduszu spożycia z dochodów osobistych oraz wysokiego tempa wzrostu plac realnych. Te ostatnie w latach 1971-1975 wzrosły o 58 proc., zamiast planowanych na ten okres 17-18 proc. Nie oznaczało to jednak wzrostu równomiernego ani uzasadnionego wysiłkiem i jakością pracy. Nad polityką płac ciążyły wówczas pryncypia polityczne i ideologiczne. Jak zauważyła Jadwiga Staniszkis: "Władze już od 1974 roku zdecydowały, że nie warto przekupywać całego społeczeństwa, jak czyniono to bezpośrednio po Grudniu. Podjęto tylko negocjacje z wybranymi grupami zawodowymi, które były na tyle dobrze zorganizowane, że mogły władzy zagrażać. Wtedy też od 1974 roku zaczęły gwałtownie rosnąć różnice placowe, już w 1978 roku różnice [te] wyróżniają się stosunkiem 1:20. Od 1974 roku kupowano spokój za lokalne ustępstwa np. wobec górników, stoczniowców, milicji, wojska i niektórych kręgów inteligencji (bardzo się wówczas podniosły stawki za publikacje autorskie)". Dodajmy, że wspomniany wzrost spożycia i plac realnych realizowany byl dzięki kredytom zagranicznym -wszak wartość do-

chodu narodowego podzielonego była wyższa niż wytworzonego! W dziedzinie zadłużenia w połowie lat siedemdziesiątych przekroczona została tak zwana granica bezpieczeństwa, czyli na obsługę długu trzeba już było przeznaczać ponad 25 proc. rocznych wpływów państwa z eksportu. Bezpośrednią przyczyną protestu w 1976 r. była, jak wiadomo, podwyżka cen żywności, której - w kraju o wielkim wciąż udziale rolnictwa w strukturze gospodarki - po prostu brakowało. Boom inwestycyjny pierwszej polowy lat siedemdziesiątych całkowicie

ominął polskie rolnictwo. Kupowano zboże za granicą (pochłonęło to około 20 proc. wszystkich zaciągniętych w tym czasie kredytów zagranicznych), ale nie inwestowano w rozwój rolnictwa i przemyslu produkującego na rzecz rolnictwa (wyjątek stanowiła licencja traktora Massey-Ferguson, nieudana i długo wdrażana). Państwo jeżeli już wspierało rolnictwo inwestycyjnie, to tylko Państwowe Gospodarstwa Rolne i spółdzielnie produkcyjne, których efektywność była wciąż niższa od nie doinwestowanych gospodarstw chłopskich. Od 1973 r. wzrost produkcji rolnej został zahamowany, a nawet wskutek niekorzystnych warunków klimatycznych zanotowano jej lokalne spadki. W sumie w latach siedemdziesiątych produkcja rolna wzrosła o niecałe 9 proc., gdy w tym czasie

ludność kraju powiększyła się o 10 proc. Jeżeli do tego dodamy rozbudzony wzrostem płac realnych popyt konsumpcyjny, to obraz wydolności żywnościowej kraju rysował się wręcz fatalnie.

Przygotowania władz do operacji podwyżkowej

Podwyżka cen żywności w czerwcu 1976 r. została świadomie zamierzona jako jednorazowa operacja porządkująca w pełni ten obszar cen. Zupełnie nieprzygotowane do tego było jednak społeczeństwo, które jeśli spodziewało się wzrostu cen, to na pewno nie obejmującego tak szerokiego asortymentu towarów i mniej drastycznego. Warto tu zaznaczyć, że w warunkach syndromu Grudnia '70 ekipa Gierka bala się podwyżek jak ogni Wystarczy powiedzieć, że przygotowania do podwyżki, o której mowa, trwały od stycznia 1975 r. do

czerwca 1976 r. Opracowano aż szesnaście jej wersji. Zamierzano na przykład zorganizować szerokie konsultacje społeczne w ciągu dwóch tygodni, z równoczesnym przejściowym

Lidia Beskid, Polityka plac i dochodów I970-1980 (elementy konfliktotwórcze), k. 194.

x: ,

wprowadzeniem reglamentacji kartkowej. Mimo wielu koncepcji, a także różnic zdań wśród ówczesnych partyjnych decydentów, podjęcie decyzji o podwyżce odbyło się według scenariusza praktykowanego z powodzeniem w epoce stalinowskiej 2. Równocześnie z drukowaniem nowych cenników, obawiając się - podobnie jak w grudniu 1970 r. - zamieszek społecznych, MSW przystąpiło do "zabezpieczenia operacyjnego" akcji podwyżkowej. Wedle ówczesnego ministra spraw wewnętrznych Stanisława Kowalczyka brano pod uwagę "wszystkie ewentualności" . Śmiertelne ofiary Grudnia '70 kazały jednak planować użycie sil milicyjnych w oddziałach zwartych bez broni palnej'. Przygotowaniom MSW nadano kryptonim ćwiczenia "Lato '76" (w 1970 r. - "Jesień '70"). 1 czerwca 1976 r. powołano sztab ćwiczeń z podsekretarzem stanu gen. Bogusławem Stachurą na czele, a 10 czerwca cala machina została puszczona w ruch, mając na uwadze między innymi "sprawdzenie stanu przygotowania sil i środków jednostek MO do uruchomienia działań w warunkach poważnego zagrożenia lub naruszenia porządku publicznego w państwie" 3 czerwca powstał sztab ćwiczeń "Lato '76" w województwie radomskim pod kierownictwem płk. Tadeusza Szczygla, ówczesnego zastępcy komendanta wojewódzkiego Milicji Obywatelskiej do spraw Służby Bezpieczeństwa. Sztab miał działać w ścisłym porozumieniu z najważniejszymi komórkami systemu na danym terenie: z Wojewódzkim Sztabem Wojskowym., prokuraturą, sądem, KW PZPR oraz wojewodą b. 16 czerwca dyrektor Biura Śledczego MSW wydal zarządzenie o powołaniu w komendach wojewódzkich MO tak zwanych grup śledczych, które mogłyby ustalać organizatorów i inspiratorów ewentualnych wystąpień, gromadzić przeciw nim dowody i przygotowywać dochodzenia. Na przykładzie planu pracy Zespołu do spraw Zabezpieczenia

Operacyjnego radomskiego sztabu ćwiczeń "Lato '76" możemy zorientować się o skali akcji podjętej przez milicję i SB. I tak w pierwszym etapie przewidywano między innymi zabezpieczenie przed penetracją zachodnich służb specjalnych, kontrolę cudzoziemców i dyplomatów zachodnich i uniemożliwienie im oddziaływania na społeczność radomską (a więc ciągle obecny był motyw "imperialistycznego zagrożenia"), blokowanie przepływu informacji do zachodnich środków masowego przekazu, kontrolę krótkofalowców, weryfikację osób o anty-reżimowej postawie, przeciwdziałanie kontaktom "elementów opozycyjnych ze środowiskiem i ich penetrację, rozpoznanie środowisk potencjalnie nieprawomyślnych, to jest duchowieństwa i studentów, oraz zakładów pracy i instytucji o szczególnym znaczeniu. W drugim etapie przewidywano ochronę działania partyjnych grup konsultacyjnych w wytypowanych zakładach pracy (o czym za chwilę), rozpoznawanie ewentualnych akcji protestu (petycji, listów oraz wystąpień publicznych), ustalanie przywódców (nazywanych prowodyrami). W trzecim zaś etapie - na wypadek strajków (nazywanych przerwami w pracy) - plan przewidywał dokumentowanie obserwacyjne i techniczne poczynań osób strajkujących, demonstrujących, agitujących itp., rozładowywanie

Ibidem, Wiesław Pruss op. cit., k. 216-217. Por. Z. Błażyński, Towarzysze zeznają. Z tajnych archiwów Komitetu Centralnego. Dekada Gierka I970-1980 w tzw. Komisji Grabskiego, Warszawa 1990, s. 26, 49, 135-136; J. Rolicki, Edward Gierek - przerwana dekada. Wywiad rzeka, Warszawa 1990, s. 132-134. Z. Błażyński, op. cit., s. 49, 100. ' Ibidem, s. 123. 4 S. Ciesielski Wydarzenia czerwcowe 1976 roku [w:] Przesilenia i zwroty w dziejach Polski Ludowej, "Zeszyty Naukowe WAP" 1982, nr 110, s. 11.1-112. Zarządzenie nr 040/76 Ministra Spraw Wewnętrznych, "Gazeta Wyborcza" - "Gazeta Lokalna" (Kielce, Radom, Tarnobrzeg), 9 V 1991. ' Ibidem.

34

i neutralizowanie protestów poprzez między innymi dezinformację i prewencyjne

zatrzymania najaktywniejszych uczestników zajść. Charakterystyczne jest również przygotowanie przez grupę śledczą Planu ramowej izolacji podejrzanych na wypadek poważnego zagrożenia w woj. radomskim wraz z wykazem czterdziestu osób z najczarniejszą kartoteką kryminalną i siedemnastu podejrzanych o po-

stawy opozycyjne. W stosunku do nich zalecano profilaktyczne powołanie na ćwiczenia wojskowe, co uczyniono zresztą w stosunku do około 7 tys. osób w całym kraju (liczba ta wymaga jednak weryfikacji). Zgodnie z zaleceniem MSW wojewoda radomski, podobnie jak łódzki i pewnie wielu innych, wprowadził tryb przyspieszony w postępowaniu przed sądami i kolegiami do spraw wykroczeń, obowiązujący do 30 września 1976 r. Równocześnie w całym kraju funkcjonariuszom MSW wstrzymano urlopy i przedłużono czas pracy w podległych jednostkach do dwunastu godzin. O tym, że w całej akcji planowano jakiś udział wojska, może świadczyć - obok wspomnianej już ścisłej współpracy z wojewódzkimi sztabami wojskowymi - wstrzymanie urlopów również w wojsku. Sprawa udziału wojska w wydarzeniach Czerwca '76 wymaga dopiero wnikliwego zbadania. Z dniem 23 czerwca 1976 r. ćwiczenia "Lato '76" weszły w drugi etap i zostały przekształcone w operację. Oznaczało to stan pełnej gotowości sił milicji i SBZ'. Drugim, aczkolwiek w pełni zsynchronizowanym torem biegły przygotowania do wprowadzenia podwyżek cen w aparacie PZPR. Wydział Organizacyjny KC PZPR w przesłanym do poszczególnych komitetów wojewódzkich zaleceniu zobowiązywał do zunifikowanej i mocno utajnionej akcji tak zwanych konsultacji. Schemat działania przewidywał zwołanie 23 czerwca na godzinę 10.00 posiedzeń egzekutyw komitetów wojewódzkich "pod jakimś prawdopodobnym tematem" i ze zobowiązaniem członków tych instancji do "ścisłego zachowania tajemnicy". O godzinie 14.00 w 165 zakładach pracy w kraju "objętych szczególnym zainteresowaniem KC" miały się odbyć tak zwane konsultacje sondażowe z czołowym aktywem zakładowym, ale nie większym niż pięćdziesiąt osób. Również i te spotkania miały być zwołane "pod jakimś prawdopodobnym pozorem", broń Boże nagle. Na godziny popołudniowe zaś zaplanowano spotkania z kierowniczymi gremiami wojewódzkich struktur Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego i Stronnictwa Demokratycznego. Konsultacje byty w istocie fikcją, bowiem po kraju rozesłano już szczegółowe tabele podwyżek oraz wyliczenia rekompensat. Władza założyła z góry, że konsultacje się powiodą. Zgodnie z zasadą tajemnicy prasa i inne środki masowego przekazu nie informowat5

rzecz jasna o podjętych przez Biuro Polityczne KC decyzjach cenowych. Jedynie 24 czerwca w głównych gazetach ukazał się artykuł Polskiej Agencji Prasowej zatytułowany, a raczej zakodowany w nowomowie: Zapewnienie wzrostu realnych dochodów podstaw naszej polityki, z którego tylko nadzwyczaj domyślne osoby mogły wywnioskować, że "coś się

" Ibidem. !n A. Solecki, Dlaczego nie zostałem czerwcowym warchołem, "Kultura" (Paryż) 1.976, nr 11, s. 34. Por. AAN KC PZPR, Wydział Organizacyjny - Sektor Informacji Bieżącej 1976 r., 839/5, Informacje 44/SI/7f z 23 VI 1976 r. " Zarządzenie nr 040/76... °Ibidem. z' Archiwum Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji, Wydział III Biura Ewidencji i Archiwum Urzędu Ochrony Państwa, 152/18. - AAN, KC PZPR, Wydział Organizacyjny, 929/52. -' "Słowo Ludu", 24 VI 1976.

święci". Kompleks Grudnia '70 kazał ekipie Gierka uwiarygodnić zamierzoną podwyżkę precedensową decyzją Sejmu PRLZA. Same obrady sejmu, ciała całkowicie wówczas bezwolnego, zostały prawdopodobnie na wszelki wypadek wmanipulowane. W czwartek 24 czerwca 1976 r. porządek dzienny posiedzenia został, bowiem znowelizowany w ostatniej chwili, już w czasie trwania obrad, i uzupełniony o wystąpienie premiera Piotra Jaroszewicza. W dyskusji zabrał głos jedynie Edward Babiuch, który zaproponował przeprowadzenie konsultacji i złożenie z nich sprawozdania sejmowi. Sprawozdanie to miało zostać przedstawione w sobotę 26 czerwca, a podwyżki miały wejść w życie w poniedziałek 28 czerwca. Społeczeństwo, które już od jakiegoś czasu spodziewało się tych hiobowych wieści, 24 czerwca 1976 r. ruszyło do szturmu na sklepy. Wzmożone zakupy trwały od rana, przy brakach asortymentowych i spontanicznej reglamentacji. Działo się tak w całym kraju.

Zasięg, charakter i skala protestu

Nazajutrz, 25 czerwca doszło do protestów. Według stanu na 7 lipca 1976 r. strajki protestacyjne wywołane podwyżką cen żywności wystąpiły w 97 zakładach pracy w 24 województwach i objęły ponad 55 tys. pracowników. Najwięcej strajków - poza Radomiem, gdzie stanęły wszystkie liczące się zakłady (23 w mieście oraz dwa w województwie) - wybuchło w województwach: stołecznym, łódzkim, białostockim, elbląskim, szczecińskim, płockim i wałbrzyskim. Ponadto w dziewięciu województwach w 22 zakładach wystąpiły napięcia na tle planowanej podwyżki, a w trzech województwach w trzech zakładach całkowicie odrzucono planowane podwyżki i związany z nimi system rekompensat. O skali protestu może świadczyć choćby fakt, że wediug danych Centralnej Dyspozycji Mocy o godzinie 14.00 zużycie prądu spadło do około 15 proc. normalnego zużycia w dniu roboczym. W Radomiu, Ursusie i Płocku robotnicy wyszli na ulice. Ponieważ wydarzenia radomskie są przedmiotem następnego referatu, ograniczę się tu tylko do zrelacjonowania wydarzeń w Ursusie i Płocku. W tym samym czasie co w Radomiu, 25 czerwca pracę porzuciło 90 proc. załogi Zakładów Mechanicznych "Ursus". Ponieważ dyrekcja fabryki ani nie chciała, ani nie mogła pozytywnie odnieść się do spontanicznie zgłaszanych żądań robotniczych, a w całym kraju wyłączono telefony, część załogi "Ursusa" wyszła poza zakład. Na położonych w pobliżu torach kolejowych zgromadziło się zrazu około 2 tys. osób w celu zamanifestowania niezadowolenia z wprowadzonych podwyżek cen i zwrócenia uwagi całego kraju, a nawet - jak się okazało - zagranicy. Uczestnicy demonstracji zatrzymali ruch kolejowy na trasach Warszawa-Kutno i Warszawa-Skierniewice, rozkręcili tory, wykoleili elektrowóz i próbowali ciąć szyny. Pracy nie podjęła również druga zmiana. Około godziny 23.00 siły ZOMO ostatecznie rozproszyły demonstrantów, a służby kolejowe przystąpiły do naprawy uszkodzeń

i przywrócenia ruchu.

J. Rolicki, op. cit., s. 134; Z Błażyński, op. cit., s. 26. s AAN, KC PZPR, Komisja Kubiaka, Zespół IV t. 6, I/159, k. 93a. 2'' Ibidem, Wydział Organizacyjny, 929152, Wykaz przerw w pracy w dniu 25 czerwca według województw oraz kar na dzień 7 VII 1976 r.; ibidem, Wykaz zakładów w których wystąpiły przerwy i zakłócenia w pracy; ibidem, Wykaz zakładów, w których 25 czerwca 1976r. nie było przerwy, a1e wystąpiły napięcia lub też całkowicie odrzucono projekt znmian cen. = J. Walc "Spisane przyczyny i rozmowy... " "Tygodnik Solidarność", 29 V 1981. = AAN, KC PZPR, Komisja Kubiaka, Zespół IV t. 6, I/159, k. 96-97.

36

W Płocku około godziny 10.00 rozpoczął się wiec w Mazowieckich Zakładach Rafineryjnych i Petrochemicznych z udziałem delegatów strajkujących oddziałów. Około 16.00 d miasta udała się szacowana na 200 do 600 osób grupa demonstrantów, z zamiarem marsz pod gmach KW PZPR. Tam też doszło do spotkania z I sekretarzem KW PZPR. Część demonstrantów udała się do Fabryki Maszyn Żniwnych, by zachęcić jej pracowników d przerwania pracy, jednak nie udało się im wejść na teren zakładu. W tym czasie zawiedzeni rozmową z sekretarzem KW PZPR manifestanci rzucali kamieniami w okna gmachu oraz zaatakowali "szczekaczki", czyli samochody z urządzeniami nagłaśniającymi, przez które właśnie podawano informację o odwołaniu o godzinie 20.00 przez premiera Jaroszewicz "operacji cenowej". Do 22.00 ZOMO rozpędziło demonstrantówz9. 26 czerwca w Radomiu podejmowano próby kontynuowania strajków i demonstracji

Ale zostały one szybko spacyfikowane przez ZOMO. Tymczasem interesujący kontekst miał pierwszy w ówczesnej Polsce strajk solidarnościowy. 29 czerwca 1976 r., we wtorek, w atmosferze histerycznej nagonki i silnych represji wobec uczestników protestu z 25 czerwca zastrajkowało około 800 pracowników (z 3,5 tys. obecnych na pierwszej zmianie) w Nowotarskich Zakładach Przemysłu Skórzanego. Robotnicy zaprotestowali w ten sposób przeciwko upokarzającej kampanii hołdowniczej wobec Gierka i PZPR, upomnieli się o pokrzywdzonych w Radomiu i Ursusie oraz wystąpili przeciwko twierdzeniu, jakoby 85 proc

załogi zakładu popierało politykę zmiany cen°.

Represje

Prawdopodobnie 25 czerwca 1976 r. między 10.00 a 11.00 ścisły sztab Biura Politycznego KC PZPR złożony z Gierka, Szydlaka, Babiucha, Kani i Kowalczyka podjął decyzję o użyciu sił milicyjnych do rozproszenia demonstracji. Do czasu użycia zwartych oddziałów milicji służby porządkowe ograniczały się do akcji operacyjno-rozpoznawczej i zabezpieczającej strategiczne gmachy oraz notabli partyjnych. W Radomiu siły ZOMO wprowadzono do akcji przed KW PZPR około godziny 15.00, w Ursusie i Płocku w godzinach wieczornych. Represje zapoczątkowane po rozproszeniu demonstracji ulicznych urosły do niespotykanych dotąd rozmiarów. Zatrzymywano uczestników protestu oraz wielu postronnych i mimowolnych uczestników wydarzeń. Wielu z nich przepuszczono przez "ścieżki zdrowia". W samym tylko Radomiu zwolniono z pracy według oficjalnych danych 987 osób a wobec 717 zastosowano łagodniejsze formy represji pracowniczej l. Do 28 lipca 1976 aresztowano 645 osób, 207 z nich skazano wyrokami sądów karnych. 244 osoby zostały skazane przez kolegia do spraw wykroczeń, najczęściej na kary 2-3 miesięcy aresztu. Przed sądem dla nieletnich stanęło 59 osób. W Płocku aresztowania objęły stosunkowo niewielką liczbę 20-30 osób, natomiast w Ursusie około 200-300 osób, z których trzydzieści odpowiadało przed sądem, a około sześćdziesięciu przed kolegiami. Trudna jest obecnie do ustalenia liczba osób zwolnionych

Ibidem, k. 97-98; Zob. przypis nr 26. ;' AAN, 183/188, Materiały KW PZPR w Radomiu 1976 r. ;z Archiwum Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji, Wydział III Biura Ewidencji i Archiwum Urzędu Ochrony Państwa, IV/108, Działania Grupy Śledczej w dniach od 25 VI do 30 VII 1976 r. Zestawienie wydarzeń i zatrzymanych osób w wypadkach czerwcowych; ibidem, 152/20, Wykazy osób zatrzymanych podczas wydarzeń w czerwcu 1976 r., k. 2.

Strajki i demonstracje robotnicze w czerwcu 1976 r. były spontaniczną reakcją na rządową decyzję podniesienia cen żywności. Podwyżka ta musiałaby wpłynąć na obniżenie poziomu życia społeczeństwa. Reakcja na nią swą silą i ogólnopolską skalą zaskoczyła władze, a lokalnie - choćby w Radomiu i Ursusie - samych robotników, którzy nie w pełni byli świadomi własnej siły. Ceny żywności, a zwłaszcza mięsa, miały w PRL zawsze znaczenie kluczowe i symboliczne, będąc powszechnym wskaźnikiem poziomu dobrobytu. Cofnięcie

w lutym 1971 r. - pod naciskiem strajkowym - przez nową ekipę Gierka podwyżek wprowadzonych przez Władysława Gomółkę stanowiło dla społeczeństwa dowód, że poziom cen nie zależy od sytuacji gospodarczej, lecz od decyzji władz. Robotnicy uwierzyli w silę zbiorowego protestu i sprzeciwu. Podwyżka czerwcowa 1976 r. została też odebrana jako niedotrzymanie przez władzę obietnicy poprawy warunków życia - wszak zapowiadano "drugą Polskę", ludzie mieli żyć

dostatniej. Było to więc zerwanie swego rodzaju kontraktu między władzą a społeczeństwem, zawartego u progu lat siedemdziesiątych. Dodajmy, że wycofanie się z podwyżki oznaczało podważenie kontraktu niejako z drugiej strony, a więc przez samych robotników. Za pointę niechaj posłuży cytat z Dzienników Stefana Kisielewskiego: "Ale się heca zrobiła niesamowita - a więc jednak nie taka zla ta Polska, jak się myśli, stać ją jeszcze na zrywy, tyle że zrywy te zostają potem przez rządzących oligarchów spotwarzone i tak okłamane, żeby nikt się nie mógł zorientować, o co właściwie szlo. Metoda ta daje rezultaty, ale

na dłuższą metę jest zawodna. Myślę, że w gruncie rzeczy pierwszy żałobny dzwon dla ekipy Gierka już zadzwonił, wprawili go w ruch robotnicy z Ursusa, Radomia, Płocka i innych miast...".

S. Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996, s. 866.

38

Dorota Minarz

Czerwiec '76 w Radomiu

24 czerwca 1976 r. telewizja transmitowała obrady sejmu, w czasie których zapowiedziano wprowadzenie wyższych cen na większość artykułów żywnościowych. Propozycje podwyżek i niesprawiedliwych rekompensat oburzyły społeczeństwo w całej Polsce. Ludzie z niedowierzaniem przyjmowali zakłamaną interpretację władz, z której wynikało, że poddanie wysokości podwyżek pod konsultacje społeczne jest wyrazem zaufania do społeczeństwa. Tymczasem nowe cenniki zostały już wydrukowane. Podwyższenie cen oznaczało zepchnięcie wielu robotniczych rodzin na krawędź ubóstwa. Następnego dnia w radomskich Zakładach Metalowych im. Gen. "Waltera" tuż po rozpoczęciu pierwszej zmiany - o godzinie 6.30 - nie podjął pracy wydział P-6, zatrudniający 636 osób. W tym czasie w Komendzie Wojewódzkiej MO w Radomiu odbywała się narada Grupy Śledczej, zwołana przez jej kierownika Kazimierza Rojewskiego. Około godziny 7.10, po otrzymaniu telefonicznej wiadomości o strajku w Zakładach Metalowych, narada

została przerwana. Na wydział P-6 natychmiast skierowano pięciu tajnych pracowników Służby Bezpieczeństwa, którzy mieli ustalić personalia "prowodyrów" i wyjaśnić przyczyny niezadowolenia. W tym czasie robotnicy gromadzili się już przed budynkiem dyrekcji Zakładów Metalowych. Do wiecujących wyszedł dyrektor naczelny "Waltera" Błoński i dyrektor do spraw

pracowniczych Skrzypek; obaj usiłowali nakłonić zebranych do podjęcia pracy. Zapewniali, że decyzje nie są jeszcze ostateczne i będą prowadzone konsultacje z przedstawicielami załogi na temat podwyżek. Przemówienie to zostało przerwane gwizdami i okrzykami: "My chcemy chleba"'. Bezpośrednio po tym wystąpieniu pracownicy wydziału P-6 wyszli z budynków i poszli pod pomnik poległych w czasie okupacji, który znajdował się na placu wewnątrz zakładu. Kilku robotników, wyznaczonych do stałej obserwacji dyrekcji i aktywu

PZPR, widząc dyrektorów kierujących się w stronę Komitetu Zakładowego PZPR przy ulicy 1905 roku, dało o tym znać reszcie. Wówczas reprezentanci większości wydziałów również się tam udali. Około godziny 8.10 tysiącosobowy pochód robotników "Waltera" wyszedł poza bramy fabryki, zabierając ze sobą trzy wózki akumulatorowe. Tłum wstrzymał ruch kołowy na ulicy 1905 roku i nie dopuścił do wyjazdu samochodów z zakładu. Wówczas Służba Bezpieczeństwa wprowadziła między manifestantów dwie grupy tak zwanego aktywu partyjnego, aby "rozładować negatywne nastroje i nie dopuścić do wejścia na teren fabryki osób niepowołanych". Wyławiali oni z tłumu osoby najbardziej aktywne i przewozili je na komendę MO. Ponieważ rozwój wypadków do momentu wyjścia robotników na ulicę utwierdził radomską Grupę Śledczą w przekonaniu, że działania te

były podejmowane spontanicznie, najważniejszym zadaniem pracowników SB we wczesnych godzinach rannych było "wyizolowanie grupy strajkujących robotników od reszty społeczeństwa, szczególnie inteligencji, gdzie mogłyby znaleźć się osoby, które umiejętnie

MBPR, MSW Radom, Kronika wydarzeń w Radomiu 25 czerwca 1976 roku; K. Dubiński, Rewolta radomska. Czerwiec '76, Warszawa 1991, s. 3. = MBPR, MSW Radom, Kronika wydarzeń w Radomiu...

pokierowałyby strajkiem" . Gorączkową sytuację próbowało nieudolnie załagodzić kierownictwo "Waltera". Dyrektor Błoński, przebywający w budynku Komitetu Zakładowego PZPR, przez radiowęzeł nawoływał robotników do pracy. Część z nich rzeczywiście powróciła do zakładu - w szczególności ludzie starsi, zdecydowana większość jednak wyruszyła pod Zakłady Sprzętu Grzejnego mieszczące się przy ulicy 1905 roku (obecnie "Polmetal"). Druga grupa, licząca około czterystu pracowników, udała się w stronę Radomskich Zakładów Przemysłu Skórzanego "Radoskór". Do strajku przyłączyło się około trzystu osób z obu tych zakładów. Około godziny 9.00 strajk rozpoczął się również w Zakładach Urządzeń i Instalacji "Termowent". Komendant wojewódzki MO Marian Mozgawa po porozumieniu się z wiceministrem spraw wewnętrznych Bogusławem Stachurą polecił skierować w pobliże zakładów, gdzie odbywały się manifestacje, dodatkowe grupy funkcjonariuszy SB. Przerwano łączność "Waltera" z miastem, wystawiono "ruchome punkty obserwacyjne" w wielu punktach Radomia. Dodatkowo wiceminister Stachura w trybie alarmowym postawił w stan gotowości bojowej ZOMO - Zmotoryzowane Odwody Milicji Obywatelskiej i ogłosił koncentrację NOMO - Nieetatowycb Oddziałów Milicji Obywatelskiej. Członkowie sztabu dowódczego

Komendy Wojewódzkiej MO szybko doszli do wniosku, że nie da się uspokoić manifestantów i opanować strajku, wobec czego zgłosili wniosek o izolację Radomia od reszty kraju. Manifestujący pracownicy "Waltera" i "Radoskóru" tymczasem pomaszerowali dalej w kierunku Zakładów Drzewnych i Zakładów Naprawczych Taboru Kolejowego, wznosząc okrzyki i tamując ruch uliczny. Przyłączali się do nich pracownicy tych zakładów i całkiem przypadkowe osoby. Część pracowników "Waltera" powróciła do fabryki, gdzie na niektórych wydziałach odbywały się tak zwane zebrania konsultacyjne, których szybkie zorganizowanie przez miejscowe komórki PZPR było próbą złagodzenia nastrojów i zakończenia strajku. W tym czasie jednak na ulicach miasta manifestowała już większość pracowników z sześciu radomskich zakładów. Około godziny 10.00 tłum liczył blisko 2 tys. osób4. To wtedy ktoś rzucił hasło: "Idziemy pod komitet". Ludzie natychmiast ruszyli, śpiewając hymn narodowy i Międzynarodówkę. Z czasem pod budynkiem Komitetu Wojewódzkiego PZPR gromadziło się coraz więcej osób. Manifestanci zażądali rozmów z kierownictwem partyjnym województwa. Wobec tego ówczesny I sekretarz KW PZPR w Radomiu Janusz Prokopiak postanowił, że do demonstrantów wyjdzie jeden z sekretarzy KW - Jerzy Adamczyk. Decyzja ta, skonsultowana z kierownictwem sztabu, spowodowana była obawą o Prokopiaka, któremu tłum zebrany pod budynkiem wyraźnie wygrażał. Adamczyk próbował nawiązać kontakt ze strajkującymi i zmusić ich do wyłonienia delegacji, z którą kierownictwo partyjne miało przeprowadzić rozmowy o ewentualnym zniesieniu podwyżek cen. Delegacja nie została wyłoniona z oczywistych powodów - zgromadzeni obawiali się aresztowań, tym bardziej że nadchodziły pierwsze doniesienia o zatrzymaniu demonstrantów na ulicy 1905 roku. W trakcie przemówienia Adamczyka tłum burzył się coraz bardziej. Znalazły się nawet

osoby, które ciągnęły Adamczyka za krawat i marynarkę oraz popychały go. Według relacji

"Czerwiec '76": jednodniówka Zarządu Regionu NSZZ "Solidarność" Ziemia Radomska, Radom, 25 VI 1990, s. 6. MBPR, MSW Radom, Kronika wydarxzń w Radomiu... Miasto z wyrokiem, oprac. K. Madoń-Mitzner [na podstawie filmu dokumentalnego, reż. W Maciejewski, "Karta" 1998, nr 25, s. 31; K. Dubiński, op. cit., s. 4. " MBPR, MSW Radom, Stenogram rozmów przeprowadzonych w gabinecie komendanta Mozgawy w dniu 25 czerwca 1976 roku.

40

potajemnie, w przebraniu sanitariusza pogotowia ratunkowego'. Pięćdziesięciu demonstrantów, którzy dostali się do budynku, sprawdziło, czy rzeczywiście zbiegł. Po rozmowie z Prokopiakiem uspokajali pozostałych, że wiadomość jest fałszywa. Robotnicy niezmiennie domagali się rozmów z I sekretarzem KW i odrzucali propozycje wyłonienia własnej delegacji. Atmosfera stawała się napięta. Pod budynkiem komitetu rozpalono ognisko, do którego wrzucano legitymacje PZPR. W końcu, widząc, iż sytuacja może przybrać groźny obrót, Prokopiak zdecydował się na bezpośredni kontakt z protestującymi. Podobnie jak wcześniej Adamezyk, próbował załagodzić nastroje, wygłaszając przemówienie o trudnej sytuacji materialnej robotników. Ich jednak to nie satysfakcjonowało. Domagali się, aby zawiadomił telefonicznie Komitet Centralny, że w Radomiu ludzie strajkują i domagają się cofnięcia zapowiedzianej podwyżki. Prokopiak

obiecał zadzwonić i udzielić demonstrantom odpowiedzi do godziny 14.00. Ci jednak, z obawy przed jego ucieczką, ustalili, że trzech strajkujących pójdzie z nim do sekretariatu i dopiero wówczas odbędzie się rozmowa z przedstawicielem KC. Tak też się stało. Prokopiak przeprowadził rozmowę z członkiem Biura Politycznego, sekretarzem KC Janem Szydlakiem. Domagał się wydania decyzji w ciągu dwóch godzin, gdyż uważał, że istnieje możliwość uspokojenia sytuacji. W odpowiedzi Szydlak oświadczył, że nie jest władny odwołać podwyżki cen, Prokopiak, obawiając się ataku tłumu na komitet, o godzinie 12.30 poinformował zgromadzonych, że decyzja władz centralnych zostanie ogłoszona o godzinie 14.0013. Sytuacja zaogniała się coraz bardziej. Tłum zaczął wrzeć. Ktoś krzyknął: "Podpalić komitet". Manifestanci obrzucili budynek kamieniami; część z nich usiłowała otworzyć drzwi, ale były solidnie zaryglowane od wewnątrz. Podprowadzono więc trzy ciągniki, za ich pomocą wyrwano drzwi i okna. W tym czasie większość pracowników radomskich fabryk (Zakładów Mięsnych, garbarni podlegających pod "Radoskór", Radomskiej Fabryki Łączników na Podkanowie, "Termowentu") zdążała w stronę KW PZPR. Kiedy o godzinie 12.30 dotarł tu kolejny pochód, budynek był już opanowany przez strajkujących. Trzy osoby ściągnęły wiszącą na dachu czerwoną flagę, na jej miejsce wciągnięto biało-czerwoną. Odśpiewano hymn narodowy. Z okien zaczęły lecieć dywany i obrazy. Strajkujący wdarli się do stołówki i przyległego magazynu żywności, skąd - przy okrzykach zdumienia i oburzenia tłumu

-wynosili dużo wysokogatunkowych wędlin i niedostępnych w sklepach artykułów żywnościowych. Od godziny 13.00 liczne protestujące grupy gromadziły się także w innych punktach miasta. Zablokowany został dostęp do kompleksu budynków Urzędu Miejskiego oraz Komendy Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej. Kilkutysięczny tłum zgromadził się także pod więzieniem. Niespełna dwadzieścia minut później na lotnisku w Sadkowie (na peryferiach miasta) wylądowały samoloty z przybywającymi na odsiecz siłami 11., 12. i 13. kompanii z Wyższej Szkoły Oficerskiej MO w Szczytnie. Łącznie było to trzynastu oficerów i 190 podchorążych, którzy od razu wyruszyli na ulice miasta. W drodze znajdowały

się kolejne kompanie z WSO w Szczytnie'. W tym czasie od strony ulicy Warszawskiej przybyła do Radomia V kompania ZOMO z Warszawy, a około godziny 14.20 VI kompania. W siedzibie radomskiego ZOMO funkcjonariusze otrzymali wytyczne dalszego

'z MBPR, MSW Radom, Kronika wydarzeń w Radomiu... " Ibidem, Stenogram rozmów przeprowadzonych w gabinecie komendanta Mozgawy.. 4 Miasto z wyrokiem..., s. 32. ' MBPR, MSW Radom, Stenogram rozmów przeprowadzonych w gabinecie komendanta Mozgawy...; K. Dubiński, op. cit., s. 6.

42

postępowania: po napełnieniu armatek wodnych mieli różnymi trasami udać się pod budynek KW PZPRl6. O godzinie 14.00 upływał termin udzielenia odpowiedzi na temat zniesienia podwyżek. Prokopiak nie zdecydował się jednak na wystąpienie. Obawiał się wyjść do rozgoryczonego tłumu. Mógł się już czuć bezpiecznie wewnątrz budynku, gdyż komendant Mozgawa umieścił tam dziesięciu tajnych pracowników SB, których zadaniem była ochrona sekretarzy i pracowników komitetu. Pomimo przybycia do Radomia pierwszych pododdziałów ZOMO, podlegających na co dzień Komendzie Stołecznej MO, w dyspozycji radomskiego

komendanta wojewódzkiego znajdowały się nadal relatywnie niewielkie siły, liczące w sumie 158 funkcjonariuszy MO. Uniemożliwiało to skuteczne wystąpienie przeciwko tłumowi zgromadzonemu pod gmachem KW PZPR, tym bardziej że znajdowało się tam już okoł0 8 tys. osób. W całym Radomiu protestowało łącznie około 15 tys. osób. Co więcej, na ulicach i pod gmachem komitetu wciąż przybywało ludzi, gdyż część pracowników drugiej zmiany nie rozpoczęła pracy i przyłączyła się do strajkujących. Kilkanaście minut po godzinie 14.00 zebrani ludzie pod komitetem, rozgoryczeni brakiem odpowiedzi ze strony władz centralnych, wdarli się do środka. Wraz z nimi weszli również niewyróżniający się niczym agenci radomskiej Służby Bezpieczeństwa. Akcją tą dowodził osobiście płk Mozgawa ze swojego gabinetu w Komendzie Wojewódzkiej MO, posługując się krótkofalówkami i gońcami. Zarządził on, że wraz z demonstrantami do budynku komitetu wkroczy dwadzieścia osób, które udając robotników, mają okupować sekretariat oraz nie dopuszczać tam demonstrantów Jednocześnie do komitetu weszło stu oficerów z jednostki wojskowej, znajdującej się na peryferiach Radomia, którzy mieli obserwować i spisywać demonstrantów najbardziej aktywnie wyrażających swoje niezadowolenie. Pracownicy SB i wojskowi otrzymali rozkaz, by nie wyróżniać się z tłumu. W wielu przypadkach ułatwiło im to podburzanie do demolowania budynku komitetu i obrzucanie kamieniami milicji. Demonstranci - po staranowaniu przeszkód i wejściu do pomieszczeń biurowych - z okrzykami: "Precz z komuną" zaczęli wyrzucać przez okna biurka, krzesła, sprzęt radiowo-telewizyjny, dywany, artykuły żywnościowe. Pracownica KW PZPR w udzielonym kilkanaście

lat później wywiadzie twierdziła, że kobiety rozrzucały po pomieszczeniach zepsute kości, które ukradły z Zakładów Mięsnych". Wściekli robotnicy palili publikacje Marksa i Lenina, kil-u z nich usiłowało połączyć się telefonicznie z Komitetem Centralnym w Warszawie. Wszystko to działo się w atmosferze zdenerwowania, okrzyków, rozgoryczenia i determinacjil8. Warto jeszcze raz podkreślić, że od godziny 14.00 demonstracja rozszerzyła się na cały Radom. Część demonstrantów przyłączyła się do osób otaczających Urząd Miejski i Wojewódzki oraz znajdującą się na zapleczu Komendę Wojewódzką MO. Podobnie jak pod Komitetem Wojewódzkim, tak i tu najczęściej wyładowywano agresję, obrzucając budynki kamieniami i wybijając szyby. Wyłamano bramę w Izbie Dziecka MO. Milicjanci zabarykadowali się w swoich pomieszczeniach i w odwecie obrzucili tłum granatami z gazem łzawiącym. Robiono też zdjęcia i filmowano demonstrantów. Nad ulicami krążył bez przerwy helikopter, z którego obserwowano i filmowano ludzil9. W tym czasie dotarły do Radomia kompanie ZOMO wysłane między 10.00 a 11.30. O godzinie 14.15 dotarła do granic miasta II kompania ZOMO z Łodzi pod dowództwem

MBPR, MSW Radom, Kronika wydarzeń w Radomiu... " Miasto z wyrokiem..., s. 34. "Czerwiec '76": jednodniówka..., s. 1. " K. Dubiński, op. cit., s. 7.

por. Władysława Antosika, złożona z sześćdziesięciu funkcjonariuszy. Kilka minut później przybył kolejny pododdział ZOMO - z Lublina, pod dowództwem kpt. Stanisława Bienia, liczący 41 osób. Następnym byl 44-osobowy pododdział ZOMO z Kielc. Na radomski oddział ZOMO składało się 74 funkcjonariuszy. To oznacza, że około godziny 14.30 Komenda Wojewódzka MO w Radomiu dysponowała 622 funkcjonariuszami milicji2°. O godzinie 14.30 osoby znajdujące się wewnątrz Komitetu Wojewódzkiego podpaliły budynek od środka. Płonęły również sprzęty i pojazdy znajdujące się na zewnątrz, w tym samochód Prokopiaka2 . Pod budynek skierowano cztery samochody strażackie, tłum jednak zablokował ich dojazd. Budowanie barykad rozpoczęto jeszcze przed godziną 14.00, aby siły milicyjne nie miały dostępu do komitetu. Początkowo zatrzymano osiemnastotonowego jelcza i ciągnik, a w miarę rozwoju sytuacji zatrzymywano już większość pojazdów jadących ulicą 1 Maja. W momencie wybuchu pożaru w budynku KW PZPR plk Mozgawa zdecydował się na użycie sil ZOMO. Decyzji tej nie podjął samodzielnie; rozkaz o wprowadzeniu do akcji zwartych pododdziałów MO wydal minister spraw wewnętrznych gen. Stanisław Kowalczyk. Siły milicyjne miały rozproszyć zgromadzonych pod komitetem, aby utorować drogę wozom strażackim, a następnie zatrzymać jak największą grupę demonstrantów i skierować ich do aresztu. Każda z przybyłych do Radomia jednostek ZOMO posiadała dokładne wytyczne dotyczące przejścia ulicami miasta i samej akcji pod komitetem. Minister Kowalczyk potwierdził wydany w czasie akcji "Lato '76" zakaz używania broni palnej; kazał używać armatek wodnych, granatów, gazów łzawiących, pałek o specjalnych wymiarach przeznaczonych do walk ulicznych. W tym samym czasie - to jest około godziny 14.30 - na miejscowe lotnisko wojskowe przybyły posiłki z WSO w Szczytnie. Dodatkowe pododdziały z Piły miały wylądować za dwie godziny. W pierwszym rzucie pod Komitet Wojewódzki PZPR dotarło ponad stu milicjantów w kaskach i osłonach zakrywających twarze, uzbrojonych w tarcze i długie pałki. Natychmiast uderzyli na demonstrantów, ale bez powodzenia. Widząc ich nieudolność, do akcji wkroczyły oddziały ZOMO strzelające w tłum granatami łzawiącymi. Zdeterminowanym robotnikom udało się jednak odeprzeć pierwszy atak jednostek zmotoryzowanychz5. Pod budynkiem powstały barykady z samochodów ciężarowych i autobusów. Podczas odczepiania przyczepy od jednego z samochodów doszło do tragicznego wypadku. Pod koła przyczepy dostało się dwóch mężczyzn, którzy ponieśli śmierć na miejscu. Byli to robotnicy: Jan Łabędzki i Tadeusz Ząbecki. Komendę Wojewódzką MO, gdzie mieścił się dowódczy sztab płk. Mozgawy, zawiadomił o tym wypadku sam I sekretarz Janusz Prokopiak, przyglądający się zajściom na ulicy z okna pokoju KW gdzie był strzeżony przez grupę tajnych pracowników SB. Ciała zabitych zaczęto wozić na wózkach akumulatorowych; ludzie widząc to sądzili, że robotników zabiła milicja. Aby nie potęgować ich gniewu, Mozgawa wydał współpracownikom SB polecenie, by rozpowszechniali plotkę o śmierci dwóch funkcjonariuszy M0. W tym czasie na podstawie rozkazu władz centralnych i wytycznych wydanych przez Mariana Mozgawę Grupa Operacyjna o kryptonimie "Jolka" wyprowadziła tylnym wyjściem

MBPR, MSW Radom, Kronika wydarzeń w Radomiu... z' Ibidem. Por. K. Dubiński, op. cit., s. 7. H. Dominiczak, Organy bezpieczeństwa PRL 1944-1990, Warszawa 1997, s. 272. z3 Miasto z wyrokiem..., s. 34. 24 A. Dudek, T Marszatkowski, Walki uliczne w PRL 1956-89, Kraków 1992, s. 148. K. Dubiński, op. cit., s. 7; A. Dudek, T Marszałkowski, op. cit., s. 148. z" MBPR, MSW Radom, Stenogram rozmów przeprowadzonych w gabinecie komendanta Mozgawy...

44

Prokopiaka oraz pozostałych pracowników. Był to prawdopodobnie ostatni moment

na ucieczkę, gdyż siedziba KW ogarnięta była już płomieniami . Zarówno przed płonącym komitetem, jak i na większości ulic Radomia trwały zacięte walki między demonstrantami a milicją. Manifestanci używali butelek z benzyną i kamieni, budowali wciąż nowe barykady. Do godziny 15.00 walka była prawie wyrównana, głównie ze względu na ograniczoną liczbę funkcjonariuszy biorących udział w tłumieniu demonstracji. Około godziny 15.10 w rejon KW PZPR dotarł pierwszy zwarty oddział milicji - V kompania ZOMO z Warszawy, wkrótce przybyła też VI kompania. Natychmiast rozpoczęto pacyfikację przy użyciu gazów łzawiących i armatek wodnych. Inne kompanie ZOMO wyruszyły do centrum miasta, gdzie natężenie walk ulicznych było największe. W czasie ich marszu tłum zabarykadował jedną z ulic, aby nie przepuścić samochodów milicyjnych i jednostek pieszych. Na głównej ulicy miasta - Żeromskiego i ulicach przyległych znalazły się, zgodnie z rozkazem Mozgawy, najlepiej wyposażone jednostki ZOMO - z Radomia, Lublina i Warszawy oraz oddziały z WSO w Szczytnie. Mimo wykorzystania wzmocnionych oddziałów milicyjnych walki na ulicach przybrały charakter ciągły, zatrzymano ruch kołowy, podpalano sklepy i budynki użyteczności publicznej. O 16.00 nadal palił się Komitet Wojewódzki PZPR, do którego nie mogła dojechać straż pożarna. Oprócz tego płonęły Urząd Wojewódzki, Biuro Paszportów, a także samochody milicyjne i strażackie znajdujące się przy gmachu Komendy Wojewódzkiej MO. Wobec rozprzestrzeniających się walk, a co za tym szło - używając języka partyjnego - powstawania wielu "ognisk zapalnych", około godziny 16.20 wyczerpały się środki chemiczne i zapasy wody warszawskich jednostek ZOMO, które musiały

ustąpić z placu boju pod KW Było i tak, że część milicjantów zdawała się błądzić po mieście, a gdy napotykała demonstrantów, dochodziło do bójek; kilku mundurowych zostało rannych. W tym czasie, według danych MSW, nastąpiło największe natężenie walk i demonstracji w mieście. Manifestowało w sumie około 20 tys. osób - większość rozproszona była po całym Radomiu;. Około 17.00 w dyspozycji komendanta wojewódzkiego znajdowało się 732 funkcjonariuszy ZOMO. Koncentrowali się na rozbiciu grup pod Urzędem Wojewódzkim i Komitetem Wojewódzkim PZPR, które uniemożliwiały straży pożarnej gaszenie ognia. Pod

siedzibą KW sytuacja była stale bardzo napięta; trwały regularne starcia manifestantów z milicją. Milicjantom ze Szczytna również zabrakło środków chemicznych, wycofali się więc i zaczęli nawet pertraktować, aby uniknąć ataku demonstrantów. Wezwano do zachowania spokoju, na co zgromadzeni zareagowali okrzykami niechęci i wyzwiskami. Pojawiły się także apele pod adresem milicjantów, aby przyłączyli się do protestu. Tę chwilową prze-

rwę w walkach wykorzystała inna grupa funkcjonariuszy - z kompanii ZOMO z Radomia, która wdarła się do płonącego komitetu i w jednym z pomieszczeń zorganizowała doraźny punkt dowodzenia. Natychmiast rozpoczęła też gaszenie pożaru wewnątrz budynku. Od godziny 16.30 dyrektorzy zakładów pracy, dostosowując się do wskazówek Komendy Wojewódzkiej MO, zaczęli zwalniać do domu pracowników, którzy przyszli na drugą zmianę. Wracających robotników zatrzymywali funkcjonariusze milicji, zarzucając im uczestnictwo

Ibidem, Kronika wydarzeń w Radomiu...; ibidem, Stenogram rozmów przeprowadzonych w gabinecie komendanta Mozgawy... Por. K. Dubiński, op. cit., s. 7. -` MBPR, MSW Radom, Stenogram rozmów przeprowadzonych w gabinecie komendanta Mozgawy... - Ibidem, Kronika wydarzeń w Radomiu...; ibidem, Stenogram rozmów przeprowadzonych w gabinecie komendanta Mozgawv...; "Wolny Robotnik"..., s. 5. " MBPR, MSW Radom, Kronika wydarzeń w Radomiu...

w zamieszkach . Działania te miały charakter masowy; wcześniej zatrzymano kilkanaście osób, natomiast od momentu opanowania przez milicję płonącego budynku KW funkcjonariusze MO i ZOMO urządzali po prostu łapanki na ulicach. Zdarzały się przypadki wyciągania gapiów z ich własnych domów czy balkonów3z. Na ulicy Żeromskiego, głównym trakcie handlowym Radomia, pojawiły się w pewnym

momencie grupki mężczyzn, którzy idąc wzdłuż ulicy tłukli kijami szyby wystawowe. Następstwem tego był rabunek i zdemolowanie wielu placówek handlowych. Nie można wykluczyć, że byli to pracownicy aparatu bezpieczeństwa, gdyż jest znamienne, iż zdarzenie to biernie obserwowała milicja 3. Około godziny 17.20 na lotnisku w Sadkowie wylądowały samoloty z kolejnymi pięcioma kompaniami z WSO w Szczytnie, liczącymi łącznie 366 osób, w tym 25 oficerów. Zostały skierowane bezpośrednio do akcji. Milicjanci przemierzali ulice Radomia, na których nieprzerwanie trwały walki, i dokonywali aresztowań - często przypadkowych przechodniów. Po kilkudziesięciu minutach dotarli pod gmach Komitetu Wojewódzkiego. Opóźnienie marszu tych pięciu jednostek, jak i przybyłych około godziny 18.00 następnych pięciu kompanii ze Szczytna (198 ludzi), spowodowane zostało zablokowaniem dojazdu przez manifestantów. Pod budynkiem KW nadal protestowała znaczna grupa osób, która jednak zmniejszała się, ulegając przewadze sił ZOMO, przede wszystkim na skutek użycia przez

nie armatek wodnych, granatów i gazów łzawiących. Na życzenie płk. Mozgawy funkcjonariusze MO rozsiewali pogłoski o aresztowaniach i katowaniu zatrzymanych, co miało zastraszyć demonstrantów, zmniejszyć ich opór i determinację. Wśród robotników dały się słyszeć głosy nawołujące do zajęcia składu broni w "Walterze" (który rano był pusty). Komendant, natychmiast poinformowany o tych zamiarach, nakazał znajdującym się w tłumie pracownikom SB tak pokierować pochodem, by udał się on w innym kierunku - pod więzienie. Według Mozgawy taki rozwój wypadków wiązał się z mniejszym ryzykiem: grube po-

klasztorne mury i mocne bramy uniemożliwiały zdobycie budynku, poza tym w areszcie nie było więźniów politycznych. Na polecenie ministra Kowalczyka około godziny 18.00 do Radomia przybył z Warszawy zastępca komendanta głównego MO gen. brygady Stanisław Zaczkowski i przejął dowodzenie35. Kilka minut po 18.00 w mieście nadal demonstrowało około 15 tys. osób; wciąż trwały walki i demolowanie sklepów. Zaczkowski polecił uruchomić kolejne "ukryte

punkty informacyjne" w najważniejszych miejscach Radomia. Jak wynika ze stenogramu rozmów przeprowadzonych w gabinecie Mariana Mozgawy, było to dodatkowe "9 punktów '. ruchomych i 5 stałych". Z większą uwagą zabrano się również za identyfikowanie osób biorących udział w zajściach '. We wczesnych godzinach wieczornych do Radomia przybyły kolejne pododdziały ZOMO. tym razem z Łodzi. Około godziny 18.00 w Radomiu znalazł się także pododdział żołnierzy

Nadwiślańskich Jednostek MSW Najprawdopodobniej byli oni uzbrojeni w broń palną. Oddział ten otoczył kordonem budynek KW PZPR, gdzie już bez żadnych przeszkód podjechały

' Miasto z wyrokiem..., s. 35; A. Dudek, T Marszatkowski, op. cit., s. 149.; "Czerwiec '76"..., s. 5. ' Ośrodek KARTA, Mirosław Chojecki, Czerwiec 1976 w Radomiu, b.p. ° Miasto z wyrokiem..., s. 38. ;5 Ośrodek KARTA, Mirosław Chojecki, op. cit. ; ' MBPR, MSW Radom, Kronika wydarzeń w Radomiu... i Ibidem, Stenogram rozmów przeprowadzonych w gabinecie komendanta Mozgawy... ;" A. Dudek, T Marszałkowski, op. cit., s. 149.

eskortowane przez 1. kompanię WSO w Szczytnie dwie sekcje straży pożarnej

i przystąpiły do gaszenia zgliszczy budynku oraz samochodów stojących w jego pobliżu. W samym mieście liczba demonstrantów zmniejszała się, mimo to pojedyncze przypadki starć z milicją trwały aż do godziny 21.00. Manifestanci zostali zepchnięci na peryferie Radomia, ale nawet tam ich liczba na ulicach nadal była imponująca - około 5 tys. osób. Nad miastem krążyły śmigłowce, a ulice były patrolowane przez dwunastoosobowe grupy ZOMO, WSO i MO, które atakowały pałkami każdego, kogo napotkały `'. Ogółem w mieście w godzinach wieczornych znajdowało się 1453 umundurowanych funkcjonariuszy. Pomimo zakończenia akcji pod koniec dnia kierownictwo Sztabu Operacyjnego oraz

Komitetu Centralnego PZPR w Warszawie obawiało się wznowienia protestu nazajutrz. Dlatego dowódca Warszawskiego Okręgu Wojskowego gen. Włodzimierz Oliwa przekazał ze stolicy polecenie ewakuacji do Komendy Wojewódzkiej MO magazynów broni znajdujących się w "Walterze" °. Wieczorem w telewizji wystąpił premier Piotr Jaroszewicz, który mówił, że w całym kraju w zakładach pracy odbyły się konsultacje w sprawie "operacji cenowej". Przyniosły one

- twierdził - wiele wniosków i uwag krytycznych, wobec czego rząd postanowił ponownie przeanalizować ewentualną podwyżkę. Równocześnie Rada Ministrów zarządziła utrzymanie dotychczasowych cen detalicznych artykułów żywnościowych. Według źródeł milicyjnych około 23.00 sytuacja w mieście się uspokoiła, co nie zakończyło aresztowań i zatrzymań =. Wtedy także rozpoczęło się zebranie władz radomskich w wypalonym budynku KW PZPR, przy świetle latarek. Nastroje były minorowe. W trakcie narady ktoś zaproponował, aby zmienić nazwę miasta, gdyż "Radom" będzie ciążyć władzom wojewódzkim - będzie się wiązać z poczuciem winy i występku wobec Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej '. Pomysł oczywiście upadł. W protestach ulicznych radomskiego czerwca 1976 r. brało udział od kilkunastu do 20 tys. osób. Byli to pracownicy 33 zakładów z Radomia i województwa, studenci Politechniki Świętokrzyskiej w Radomiu, uczniowie szkół średnich, a nawet podstawowych44. Według informacji Zespołu Partyjno-Rządowego do spraw Radomia, powołanego 28 czerwca 1976 r., liczby te są nieco mniejsze: 25 czerwca w Radomiu i województwie odbyły się strajki w 25 zakładach przemysłowych, a na ulice miasta wyszło około 8 tys. demonstrantów. Większość z nich zatrudniona była w Zakładach Metalowych im. Gen. "Waltera", ale liczni byli także pracownicy Radomskich Zakładów Przemysłu Skórzanego "Radoskór", Radomskiej Fabryki Łączników oraz Zakładów Sprzętu Grzejnego i "Techmatransu". Pozostali manifestanci pochodzili z radomskiego "Budochemu", Radomskiej Wytwórni Telefonów, Radomskich Zakładów Materiałów Ogniotrwałych, Zakładów Naprawczych Taboru Kolejowego, Polskich Kolei Państwowych, "Termowentu", Zakładów Remontu Maszyn Budowlanych ZREMB, Wytwórni Części Zamiennych, Odlewni Radomskich, Kieleckiego Przedsiębiorstwa Budownictwa Przemysłowego w Radomiu, Kombinatu Budownictwa

MBPR, MSW Radom, Kronika wydatzeń w Radomit,...; A. Dudek, T. Marszałkowski, op. cit., s. 150. '° MBPR, MSW Radom, Stenogram rozmów przeprowadzonych w gabinecie komendanta Mozgawy... K. Dubiński, op. cit., s. 9. '- Ibidem; Ośrodek KARTA, Mirosław Chojecki, op. cit. 'i Miasto z wyrokiem..., s. 39. '° PA. Tusiński, Wvdarzenia radomskiego Czerwca 1976 t: (próba analizy historycznej), "Biuletyn Kwartalny Radomskiego Towarzystwa Naukowego" 1990, nr 1/2, s. 72. 's AAN, KC PZPR, Wydział Organizacyjny, 1178, b.p., KW w Radomiu - różne dokumenty 1975-1976; ibident, Informacja o wynikach pracy Zespołu Partyjno-Rządowego ds. Radomia.

Mieszkaniowego, Radomskich Zakładów Graficznych, Radomskich Zakładów Naprawy

Samochodów, Wytwórni Prefabrykatów Budowlanych, Radomskich Zakładów Drzewnych, Zakładów Mechanizacji Rolnictwa4 . Ogółem na 44 026 osób zatrudnionych w tych zakładach 2 czerwca 1976 r. strajkowało 14 116, co stanowiło 32,1 proc. pracowników4 . Dwóch demonstrantów zginęło w wyniku wypadku. 198 osób odniosło rany i obrażenia, w tym 75 funkcjonariuszy MO, Należy podkreślić, że w dokumentach z całą powagą wymieniano takie obrażenia funkcjonariuszy, jak: "niestrawność żołądkowa, rozstrój nerwowy, zasinienie nadgarstka R. Straty materialne oszacowano na 77 213 1.09 złotych, z czego ponad

30 mln. złotych przypadało na straty bezpośrednie, wynikłe z podpaleń i zniszczeń, a ponad 47 mln. złotych na straty produkcyjne. Pożar w znacznym stopniu uszkodził gmach Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Spalono doszczętnie dwa kioski "Ruchu", zniszczono i ograbiono całkowicie 47 sklepów, a częściowo 39, w ponad 30 placówkach administracyjnych i handlowych wybito szyby. Spalono 24 samochody, w tym 5 ciężarowych i 19 osobowych v. Stan pododdziałów zwartych MO wykorzystanych do tłumienia wystąpień robotniczych w Radomiu 25 czerwca 1976 r. wyniósł, według danych MSW, 1543 funkcjonariuszy. Do północy tego dnia zatrzymano 275 osób5°. W Radomiu protest społeczny przybrał szczególny charakter; na ulice miasta wyszło około 20 tys. osób: robotnicy, inteligencja, emeryci, studenci, uczniowie. W wyniku zajść w Radomiu, Ursusie i Płocku premier Piotr Jaroszewicz odwołał podwyżkę cen. Wypadki czerwca 1976 r. udowodniły niezdolność systemu do reform. Wobec represji poczerwcowych interweniowały ośrodki kościelne, emigracyjne, inteligenckie. Konsekwencją tych wydarzeń był początek zorganizowanej pomocy dla poszkodowanych i doradztwa ze strony inteligencji.

MBPR, MSW Radom, Kronika wydarzeń w Radomiu...; PA. Tusiński, op. cit., s. 73. AAN, KC PZPR, Wydział Organizacyjny, 2229, b.p., Sekretariat KW w Radomiu; PA. Tusiński, op. cit., s. 73. 'y Ośrodek KARTA, Mirosław Chojecki, op. cit. AAN, KC PZPR, Wydział Organizacyjny, 2229, b.p., Sekretariat KW w Radomiu; ibidem, 11.78, b.p., KW w Radomiu - różne dokumenty 1975-1976, Informacja o wynikach pracy Zespołu... 5" MBPR, MSW Radom, Stenogram rozmów prze-prowadzonych w gabinecie komendanta Mozgawy...; K. Dubiński, op. cit., s. 10.

48

Jacek Pawłowicz

Czerwiec'76 w Płocku

Rewolta robotnicza z 25 czerwca 1976 r. jest jednym z najważniejszych, a jednocześnie najmniej znanych wydarzeń w powojennej historii Płocka. Zacząć jednak wypada od przypomnienia, że Płock, przed wojną będący miastem młodzieży i emerytów", w czasie okupacji niemieckiej włączony został do III Rzeszy. W czasie działań wojennych miasto uległo stosunkowo małemu zniszczeniu. Straty ludzkie były jednak ogromne. Wyniosły blisko 34 proc. Ogółu mieszkańców, to jest około 11 500 osób'. Miasto powoli leczyło rany z lat okupacji i w zasadzie do 1960 r. w niczym nie różniło się od dziesiątków podobnych mu sennych miasteczek mazowieckich. Prawdziwą rewolucję przyniosła decyzja Komitetu Ekonomicznego Rady Ministrów z 5 stycznia 1959 r. o lokalizacji w Płocku wielkiego kombinatu petrochemicznego. Pierwsze prace ruszyły już w 1960 r.; przeróbkę ropy rozpoczęto 17 sierpnia 1964r.z Osiągnięciem niemal równej rangi stało się otwarcie we wrześniu 1967 r. Filii Politechniki Warszaw-

skiej3. Przełomem okazał się jednak 1975 r. Przeprowadzona przez rząd reforma administracyjna kraju spowodowała, że 1 lipca 1975 r. Płock został jednym z 49 miast wojewódzkich. Protest robotniczy z czerwca 1976 r. spadł na mieszkańców miasta niespodziewanie, zaskakując przede wszystkim może samych jego uczestników. Był nie mniejszym zaskoczeniem dla przedstawicieli władzy. Co prawda rządzący, decydując się na wprowadzenie podwyżek cen żywności, bardzo poważnie liczyli się z możliwością strajków i demonstracji w różnych częściach kraju, ale nie brali pod uwagę Płocka. Świadczy o tym chociażby niemal całkowity brak w mieście umundurowanych funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej.

Strajk

Zaskoczeni skalą i sposobem wprowadzenia podwyżek artykułów spożywczych pracownicy Mazowieckich Zakładów Rafineryjnych i Petrochemicznych "Petrochemia" w Płocku od rana gromadzili się przy swoich stanowiskach pracy, dyskutując o decyzji Sejmu PRL zatwierdzającej podwyżki. Już o godzinie 6.30 podjęli strajk pracownicy Wydziału Elektrycznego Głównego Elektryka. Stopniowo przerywali pracę robotnicy kolejnych wydziałów i instalacji. Ludzie spontanicznie gromadzili się w stołówkach, przy kioskach, rozmawiali

o krzywdzie, jaka spotkała przede wszystkim najniżej zarabiających, o arogancji władz, o śmiesznych rekompensatach preferujących najlepiej zarabiających. Około godziny 7.30 na specjalne żądanie załogi wśród protestujących pojawił się sekretarz Komitetu Zakładowego PZPR Jerzy Gałaszewski. Nie potrafił jednak przekonać ich do słuszności podjętej dzień wcześniej decyzji o podwyżkach.

J. Chojnacki, Krótki zarys historii miasta Płocka w: Dzieje Płocka, Płock 1973, s. 563. z M. Woźniak, Życie gospodarcze miasta w latach 1950-1970 i perspektywy rozwojowe (w: Dzieje Płocka..., s. 462. 3 Ibidem, s. 531; J. Chojnacki, op. cit., s. 565. 4 Według relacji pragnącego zachować anonimowość funkcjonariusza milicji, biorącego udział w działaniach

operacyjnych 25 VI 1976 r., w Płocku pozostało tylko kilka radiowozów i kilkunastu milicjantów, którym wydano rozkaz, aby po cywilnemu w tłumie prowadzili obserwację i fotografowali uczestników protestu.

Około godziny 9.00 do protestujących przy hali Warsztatów Centralnych, przed bramą nr 2, zaczęli dołączać pracownicy kolejnych wydziałów. Tłum żądal przybycia I sekretarza Komitetu Wojewódzkiego PZPR Franciszka Teklińskiego, a potem samego Edwarda Gierka, który miał być przywieziony samolotem kombinatu. Rozpoczęto już nawet przygotowania do powitania dostojnego gościa. Z KW PZPR przyjechał sekretarz do spraw ekonomicznych Edward Schmidt, ale podobnie jak Gałaszewski nie potrafił zadowalająco odpowiedzieć na postulaty protestujących. Koło południa strajkowała już niemal cała załoga

"Petrochemii", oprócz pracujących w ruchu ciągłym, którego zatrzymanie doprowadzić mogło do zniszczenia instalacji. Około godziny 13.00 samochodem na sygnale przyjechał z Warszawy dyrektor naczelny kombinatu - prof. Włodzimierz Kotowski. Podobnie jak poprzednicy, tłumaczył i wyjaśniał. Apel o rozejście się nie przyniósł skutku. Przedstawiane argumenty nie przekonały pro-testujących. Do załogi kombinatu dotarła już informacja o protestach w Ursusie i w Radomiu. Padła propozycja: "skoro władza nie chce przyjść do robotników, to niech robotnicy pójdą do władzy - do Komitetu Wojewódzkiego PZPR".

Marsz protestacyjny

Około godziny 15.00 część strajkujących pracowników "Petrochemii", szacowana na około pięciuset osób, wyruszyła spod bramy nr 2 w kierunku gmachu KW Podczas przejścia przez miasto do protestujących dołączały się kolejne osoby. Wśród maszerujących widać było matki z dziećmi na rękach i osoby starsze. W pobliżu skrzyżowania ulic Tysiąclecia i Kobylińskiego tłum liczył już około 3 tys. osób . Śpiewano hymn narodowy, Rotę, Międzynarodówkę. Po dojściu do ulicy Tumskiej pochód rozdzielił się na dwie części. Większość poszła wprost na

ulicę Kościuszki, pod Komitet Wojewódzki, mniejsza grupa podeszła pod Komendę Miejską MO i ulicą 1 Maja weszła na ulicę Kościuszki od strony placu Obrońców Warszawy. Około 17.00-17.30 szacowany na ponad 3 tys. osób pochód dotarł pod Komitet Wojewódzki PZPR. Demonstranci żądali spotkania z I sekretarzem. Po blisko półgodzinnym oczekiwaniu do budynku została wpuszczona kilkunastoosobowa delegacja, z którą rozmawiał I sekretarz KW PZPR Franciszek Tekliński. Po spotkaniu z reprezentacją protestujących wyszedł na balkon i próbował namawiać do rozejścia się. Jego wystąpienie nie uspokoiło zebranych. W stronę wejścia do komitetu posypały się drobne monety. Część z protestujących, zdezorientowana i wprowadzona w błąd, uważała, że to Tekliński rzucił w ich stronę pieniędzmi . Z tłumu padały obelgi pod adresem partii i jej przywódców oraz okrzyki: "Chcemy chleba!". Około 18.30 do protestujących przemówił, wezwany pilnie do komitetu, dyrektor Fabryki Maszyn Żniwnych Czesław Stygar. Poinformował zebranych, że załoga fabryki pracuje i nie przyłączy się do manifestacji. W odpowiedzi znaczna część demonstrantów z okrzykami:

5 Potwierdzili to w swych relacjach Jakub Chmielewski i Henryk Kamiński. ' Według Jakuba Chmielewskiego drobnymi pieniędzmi z halkom, KW cuda

Kuzimierz Janiak. Kwestia rzucania monetami pod gmachem KW PZPR w Płocku wywołuje wiele kontrowersji el d jemaóezny swtaa ców są sprzeczne.Nie ulega wątpliwości, że rzeczywiście rzucano wówczas pieniędzmi, o tyle nie jest do końca jasne, kto to robił: manifestanci czy ktoś z pracowników KW W zamieszczonych w dalszej części książki relacjach Haliny Klobukowskiej i Kaliny Sosińskiej mowa jest o tym, że drobne monety zostały rzucone z tłumu. Z powodów psychologicznych wydaje się to bardziej prawdopodobne. Wątpliwości budzi też moment rzucania pieniędzy: czy było to przed otwarciem drzwi do KW - tak uważa Halina Kłobukowska, czy też po wyjściu z budynku grupy manifestantów -jak utrzymuje Kalina Sosińska.

"Idziemy pod fabrykę, niech się do nas przyłączą!" odeszła spod komitetu, kierując się w stronę zakładu przy ulicy Otolińskiej . Zaskoczony obrotem wydarzeń, dyrektor Stygar udał się samochodem do FMŻ. Przybyłych tam około godziny 19.15 demonstrantów przywitał ustawiony przed portiernią kordon strażników. Wśród demonstrantów rozpowszechniana była plotka, że pracownicy FMZ przetrzymywani są w zakładowych halach siłą lub szantażem. Doszło do przepychanek ze strażnikami, w czasie których wybito kilka okien w budynku portierni. Po pewnym czasie, około 20.00, na skutek zniechęcenia brakiem zainteresowania ze strony pracowników FMŻ oraz oporem strażników, tłum postanowił wrócić pod komitet. Na placu przed zakładem pozostało kilkadziesiąt osób. Informacja o cofnięciu podwyżki dotarła do maszerujących w pobliżu jednostki wojskowej przy ulicy Kilińskiegos. Większość osób rozeszła się do domów. Pozostali (w większości młodzież) ulicami Padlewskiego i Sienkiewicza poszli dalej. Niespełna stuosobowa grupa uczestników demonstracji oddzieliła się od pochodu i nie wiadomo, w jakim celu ulicą Jachowicza udała się w stronę dworca PKS. Tam została rozproszona przez funkcjonariuszy ZOMO ze Zgierza, którzy około godziny 21.00 w pobliżu zakładu karnego zaatakowali pozostałych maszerujących. Rozpoczęło się bicie i wyłapywanie poszczególnych osób. Zebrani w tym czasie pod budynkiem KW manifestanci próbowali wedrzeć się do środka, ale zostali wypchnięci przez przebywających w nim pracowników i funkcjonariuszy SB i MO ubranych po cywilnemu. Wybito okna na parterze budynku i nawoływano do podpalenia go. Około 20.30 demonstranci obrzucili też kamieniami radiowóz milicji, z którego przez głośnik informowano o cofnięciu podwyżki. Wcześniej, w tym samym miejscu, tłum przewrócił również przybyły samochód strażacki Fiat 125p, z którego nawoływano do rozejścia się. Trudno dziś ocenić, na ile podejmowane przez demonstrantów działania były spontaniczne, a na ile prowokowane przez funkcjonariuszy MSW Warto jednak pamiętać, iż większość ze świadków relacjonujących wieczorne zajścia z 25 czerwca wspomina, że o tej porze w tłumie przeważała młodzież i osoby z marginesu społecznego, nierzadko będące pod wpływem alkoholu.

Represje i pomoc

Przybyłe ze Zgierza siły ZOMO w sposób niezwykle brutalny przystąpiły do pacyfikowania protestu. Atakowani od strony placu Obrońców Warszawy demonstranci zostali zepchnięci na ulicę Tumską. Tam wmieszali się w grupę osób wychodzących z kina "Przedwiośnie". W konsekwencji poturbowane przez milicję zostały głównie przypadkowe osoby. Nieprzebierający w środkach, bardzo brutalni funkcjonariusze milicji siłą wciągali do samochodów tych, którzy ich zdaniem brali udział w demonstracji. Niestety, jak się niebawem okazało, w wielu przypadkach byli to Bogu ducha winni ludzie. Łapanki w całym mieście

trwały do późnych godzin wieczornych9. Według danych MSW 25 czerwca 1976 r. zatrzymano w Płocku 55 osób'°. Większość po 48 godzinach spędzonych w areszcie została zwolniona do domu. Kilkadziesiąt osób stanęło

Relacja Jana Ignaczewskiego. Ibidem. Relacja pragnącego zachować anonimowość naocznego świadka. '° Notatka dotycząca działań organów porządku publicznego w czasie wydarzeń w Radomiu, Ursusie i Płocku w czerwcu 1976 r., Warszawa 23 stycznia 1981 r. [w:] Czerwiec 1976 w materiałach archiwalnych, wybór, wstęp i oprac. J. Eisler, Warszawa 2001 (seria IPN "Dokumenty", t. 4), s. 255.

przed kolegium do spraw wykroczeń. Niestety, nie zachowała się dokumentacja i trud no dziś określić, ile było takich przypadków i jakie kary orzeczono. Podczas przeprowadzonej 26 czerwca telekonferencji z pierwszymi sekretarzami komitetów wojewódzkich PZPR Edward Gierek, relacjonując wydarzenia z dnia poprzedniego, powiedział: "Trzeba załodze tych czterdziestu paru zakładów powiedzieć, jak my ich nienawidzimy, jacy to są łajdacy, jak oni swoim postępowaniem szkodzą krajowi. Uważam, że im więcej będzie słów bluźnierstwa pod ich adresem, a nawet, jeśli zażądacie wyrzucenia z zakładów elementów nieodpowiedzialnych - tym lepiej dla sprawy. [...) to musi być atmosfera pokazywania na nich jak na czarne owce, jak na ludzi, którzy powinni się wstydzić, że w ogóle są Polakami, że w ogóle na świecie chodzą"1'. Złowróżbne były to słowa. W Płocku na ich skutki nie trzeba było długo czekać. Funkcjo-

cjonariusze SB aresztowali kilkanaście osób, które w trybie pilnym zostały skazane przez

Sąd Rejonowy w Płocku na kary długoletniego więzienia. Analizując akta tych procesów, odnosi się wrażenie, że podobnie jak ludzie zatrzymywani przez ZOMO 25 czerwca, byli to w dużej części przypadkowi obserwatorzy zajść, celowo wyselekcjonowani do aresztowania ze względu na wcześniejsze kary za przestępstwa pospolite. Drugą grupę skazanych stanowiły osoby zadenuncjowane przez sąsiadów - nierzadko funkcjonariuszy ORMO. Tylko kilka ze skazanych osób było aktywnymi uczestnikami pochodu lub zajść pod siedzibą KW 2. W ramach represji za udział w robotniczej rewolcie w Płocku pracę straciło 47 osób

(21 z MZRiP, trzynaście z "Mostostalu", sześć z FMZ, cztery z "Naftoremontu", 13 z "Elektromontażu' ) . Wszyscy przez kilka miesięcy pozostawali bez pracy, natomiast po jej otrzymaniu mieli niższe zarobki i byli pozbawieni możliwości awansu. Również w tym przypadku można mówić o dużej przypadkowości w doborze osób zwalnianych z pracy. Wydaje się, że w zasadzie jedynym kryterium były donosy oraz sympatie i antypatie wydziałowych sekretarzy PZPR. To oni decydowali, kto będzie pracował, a kto zostanie zwolniony. Represje dosięgły długoletnich pracowników "Petrochemii", często w przeszłości wyróżnianych za swą pracę medalami i odznaczeniami resortowymi. Ludzie tacy, jak: Edward

Rosiński, Włodzimierz Mikołajewski, Waldemar Gomółka, Tadeusz Lewicki (kierownik Wydziału Remontowego MZRiP, który bronił przed zwolnieniem swoich podwładnych) I Mieczysław Lasocki, Zbigniew Łukianiuk, Henryk Ginalski, Wiesław Górecki, Henryk Kamiński (pracownik "Naftoremontu" zatrudniony na

A. Garlicki, Z tajnych archiwów, Warszawa 1993, s. 399. 'z Za udział w proteście robotniczym 25 VI 1976 r. Sąd Rejonowy w Płocku skazał dwanaście osób na wyroki od 10 miesięcy do 5 i pól roku więzienia. We wszystkich przypadkach zostały one złagodzone przez Sąd Wojewódzki w Płocku. W jednym przypadku ze względu na kary dodatkowe, niezwiązane z robotniczym protestem, skazany opuścił więzienie dopiero w lutym 1983 r. (Akta osób skazanych przez Sąd Rejonowy w Płocku Kp. 618/76, Kp. 701/76, Kp. 703/76, Kp. 707/76, Kp. 724/76, Kp. 738/76, Kp. 749/76, Kp. 662/76, Kp. 1222/76). ' Według przygotowanej 30 VII 1976 r. przez zastępcę kierownika Wydziału Organizacyjnego KW PZPR w Płocku Szczepana Peczyńskiego poufnej Informacji o sytuacji społeczno politycznej i wynikach gospodarczych w przedsiębiorstwach objętych polityczną działalnością Komitetu Zakładowego Przedsiębiorstw Budują-

cych MZRiP - ze szczególnym uwzględnieniem zakładów, w których miały miejsce zakłócenia w pracy w dniu 25 czerwca 1976 r. tylko w "Naftoremoncie", Mostostalu" i "Energomontażu" 28 osobom udzielono nagan i upomnień, trzy osoby zdjęto ze stanowiska brygadzisty lub mistrza, sześciu osobom wstrzymano wyjazd do pracy w ramach "eksportu do NRD", jedna osoba została ukarana wstrzymaniem przydziału mieszkania, z 242 osobami przeprowadzono ostrzegawcze rozmowy indywidualne. W stosunku do członków PZPR biorących udział w proteście udzielono dziesięciu upomnień, jednej nagany z ostrzeżeniem, jedną osobę skre-

ślono z listy członków. Organizacja ZSMP ukarała trzynaście osób naganami, dwie osoby usunięto z listy członków. Kary administracyjne zastosowano w stosunku do 58 osób (Archiwum Państwowe w Płocku, KW PZPR w Płocku, KW 651).

52

terenie kombinatu) cieszyli się ogromnym autorytetem wśród załogi. To byli autentyczni przedstawiciele robotników. Pomoc dla represjonowanych, organizowana przez skupione wokół Jacka Kuronia środowisko warszawskiej inteligencji, do Płocka dotarta dość późno. Jan Józef Lipski, przed-

stawiając wydarzenia czerwcowe, pisze: "25 czerwca w trzech ośrodkach robotniczych doszło do strajków i demonstracji ulicznych: w Radomiu, Ursusie i Płocku. Płock nie stal się tak sławny jak Radom i Ursus, bo stłumiono w nim rozruchy mniej okrutnie, ale przede wszystkim dlatego, że Komitet Obrony Robotników późno tam dotarł i nie udało się zebrać wyczerpującej dokumentacji'4. Powód tego był dość prosty: osoby poddane represjom były wprost zaszczute przez funkcjonariuszy bezpieczeństwa. Pozbawieni pracy, środ-

ków do życia, nękani wielogodzinnymi przesłuchaniami, śledzeni, aresztowani ludzie po prostu obawiali się kontaktów z osobami, które proponowały im pomoc. Nie wiedzieli, z kim się spotykają, nie znali ich, nie wiedzieli, czy nie są to podstawieni funkcjonariusze SB. Obawy te nie były bezpodstawne. Zbierając materiały do historii działań opozycji anty-komunistycznej na Mazowszu Płockim, rozmawiałem z funkcjonariuszem milicji, który w 1976 r. podszywał się pod osoby udzielające pomocy, aby ofiary represji wciągnąć do współpracy z SB. Lęk przed kolejnymi szykanami również spowodował, że w Płocku nie udało się stworzyć środowiska, które po zakończeniu pomocy dla poszkodowanych uczestników protestu kontynuowałoby współpracę z działaczami KOR, a następnie Komitetu Samoobrony Społecznej "KOR". W "Komunikacie" nr 11 Komitetu Obrony Robotników z 30 czerwca 1977 r. w części Represje władz i zakres pomocy udzielanej przez KOR tak została opisana akcja pomocy dla poszkodowanych z Płocka: "Wiadomo nam o 44 konkretnych osobach represjonowanych w związku z 25 czerwca 1976. Pomocy finansowej udzielono 32 rodzinom, wydając na ten cel 46000 zł. Akcja pomocy w Płocku jest już w zasadzie zakończona. Według naszych informacji wszystkie osoby podjęty już pracę. W Płocku represjonowanym

łatwiej było o pracę niż w innych miastach, chociaż tak jak w innych ośrodkach otrzymują płace o jedną trzecią niższe od poprzednich. Uczestników protestu jako "warchołów i wichrzycieli" potępiono podczas wielotysięcznych wieców zorganizowanych przez władze partyjne województwa płockiego na placu

przed Teatrem Dramatycznym i przez Komitet Zakładowy PZPR MZRiP na placu przed

biurowcem dyrekcji zakładu. Ponure to były widowiska. Spędzonych przymusowo urzędników i pracowników płockich zakładów pracy faszerowano miłością do Edwarda Gierka i kierownictwa partii. Uczestnicy wiecu w "Petrochemii" dowiedzieli się, że są autorami przesłanego na ręce Edwarda Gierka i Piotra Jaroszewicza Listu do przywódców naszego narodu, w którym w pełni solidaryzowali się z polityką partii i rządu, wyrażali zrozumienie

dla podwyżek cen oraz gorąco pozdrawiali przywódców, życząc im sukcesów w pracy nad realizacją uchwal VII Zjazdu PZPR'6. Zakpiono w ten sposób z ludzi, którzy cztery dni wcześniej zaprotestowali przeciwko podwyżce proponowanej przez te same władze. Sprawozdania z obu wieców opublikowano w piśmie KW PZPR "Tygodnik Płocki" oraz gazecie pracowników MZRiP "Petro Echo" '. Ponadto 11 lipca "Tygodnik Płocki" opublikował

J.J. Lipski, KOR, Gliwice I988, s. 32. Dokumenty Komitetu Obrony Robotników i Komitetu Samoobrony Społecznej "KOR", wstęp i oprac. A. Jastrzębski, Warszawa-Londyn 1.994, s. 130-131. Chemicy i budowlani zawsze z Partią, "Petro Echo" nr 650. ' Społeczeństwo województwa płockiego manifestuje poparcie dla kierownictwa Partii i Rządu, "Tygodnik Płocki", 4 VII 1976.

paszkwil pod tytułem Kryminaliści prowodyrami warcholskich wybryków. Następnie we wszystkich mediach nastała cisza na temat płockiej rewolty. Zaiste dziwna to była cisza. Dlaczego milczała strona opozycyjna - wyjaśniał Jan Józef

Lipski w cytowanej książce. Mogło natomiast zastanawiać, dlaczego milczały władze, nie potępiając warchołów z Płocka. W pewnym sensie odpowiedzi na to pytanie udzieliły one same. Otóż na mocy podjętej dużo wcześniej decyzji Komitetu Centralnego PZPR Płock miał być w 1976 r. gospodarzem Centralnych Dożynek. W imprezie tej tradycyjnie mieli wziąć udział przedstawicie najwyższych władz partyjnych i państwowych. Po prostu nie mogło być dożynek w mieście, które zaprotestowało przeciw polityce partii. Wyciszono więc

informacje o proteście i uroczystości dożynkowe odbyły się zgodnie z planem.

Podobnie jak w "Petrochemii", wyglądał ranek 25 czerwca w Zakładach Wytwórczych Transformatorów EMIT w niespełna siedmiotysięcznym Żychlinie, oddalonym od Płocka o 40 km. Tuż po przekroczeniu bramy zakładu robotnicy zbierali się w małych grupach i dyskutowali o wprowadzonej podwyżce. Tylko nieliczni próbowali rozpocząć pracę. Podejmujący próby przerwania strajku członkowie dyrekcji i pezetpeerowskiego aparatu zostali zignorowani. Do wieczora większość z blisko 2 tys. fizycznych pracowników zakładu nie

pracowała. Produkcję wznowiono dopiero po odwołującym podwyżkę przemówieniu Piotra Jaroszewicza' . W pierwszych dniach lipca zwolniono z pracy 22 pracowników zakładu. Karę nagany otrzymały 24 osoby, upomnienie 138, a 464 osobom odebrano dodatki stażowe na okres od jednego do sześciu miesięcy. Opisując strajk w zakładach EMIT, nie sposób pominąć roli, jaką podczas protestu odegrali członkowie PZPR. Według Edwarda Maciejczyka, I Sekretarza

Komitetu Zakładowego PZPR, w organizacji strajku uczestniczyło 98 członków i kandydatów partii. Wszyscy ponieśli konsekwencje swojego czynu. Drugim zakładem, w którym próbowano przeprowadzić strajk, była Spółdzielnia DIANA. Tu również zaskoczeni rozmiarem podwyżek pracownicy podjęli akcję protestacyjną, która jednak szybko została przerwana. Zarząd spółdzielni ukarał 23 pracowników karami administracyjnymi: jedną osobę przeniesiono na inne stanowisko pracy, sześciu udzielono nagany, piętnastu udzielono upomnienia, jedną pozbawiono wypłaty jubileuszowej z okazji piętnastolecia pracy. Na szczęście w tym przypadku nikt nie stracił pracy.

Archiwum Państwowe w Ptocku, KMG PZPR w Żychlinie, 39, Wystąpienie Mieczysława Blocha, dyrektora zakładów EMIT na temat wydarzeń 25 VI 1976 r., wygłoszone 1 VII 1976 r. na zebraniu Egzekutyw KM i KZ PZPR w Żychlinie. 'y Ibidem, 28, Ocena sytuacji w dn. 25 VI 76 r. w zakładach EMIT - wystąpienie Edwarda Maciejczyka, pierwszego sekretarza KZ PZPR w zakładach EMIT wygłoszone w Żychlinie 1.4 VII 1976 r. na wspólnym posiedzeniu członków KZ i KM PZPR. 2° Ibidem. 2' Ibidem, Ocena sytuacji w dn. 25 VI 76 r. w Spółdzielni DIANA - wystąpienie Zenobii Fulmdn, wygjłoszone w Zychlinie 14 VII 1976 r. na wspólnym posiedzeniu członków KZ i KM PZPR.

Przemysław Zwiernik

Czerwiec '76 w województwie poznańskim

W wyniku reformy administracji państwowej dotychczasowe województwo poznańskie, które obejmowało całą Wielkopolskę, zostało w 1975 r. podzielone na pięć mniejszych województw: kaliskie, konińskie, leszczyńskie, pilskie i poznańskie. W tym czasie funkcję I sekretarza Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Poznaniu pełnił Jerzy Zasada, natomiast wojewodą poznańskim od 30 maja 1975 r. był Stanisław Cozaś. Po utworzeniu nowych województw najważniejszym dla władz wydarzeniem politycznym w 1975 r. był VII Zjazd PZPR w dniach 8-12 grudnia. Zapowiadane wówczas "odmrożenie cen" zostało zrealizowane w czerwcu 1976 r., a protesty społeczne, które wtedy wybuchły, miały także miejsce w województwie poznańskim. Przebieg tych wydarzeń oraz kształtowanie się nastrojów społecznych są jednak zagadnieniem, które nie zostało dotychczas opracowane. Pisząc niniejszy artykuł, korzystałem przede wszystkim z akt KW PZPR w Poznaniu.

Nastroje społeczne w województwie poznańskim przed czerwcem 1976 roku

Nastroje społeczne panujące w grudniu 1975 r. nie budziły specjalnych zastrzeżeń poznańskiej SB. W dokumentach odnotowano jednak pierwsze symptomy rodzącego się niepokoju, który powodował - jak ujęto to w żargonie partyjnym - "aktywizację elementów nieprzychylnych i wrogich". Przed VII Zjazdem powołany został przez MO i SB specjalny sztab do "zabezpieczenia ładu i porządku", a od 3 grudnia wprowadzono w tych służbach stan podwyższonej gotowości, w efekcie czego były one przygotowane do "szybkiego i bezpośredniego przeciwdziałania wszelkim [ewentualnym - PZ.) próbom zakłócenia porządku publicznego". W tym

czasie prawdopodobnie jedynym takim przypadkiem w województwie poznańskim była

próba podpalenia 3 grudnia 1975 r. przez pracownika Przedsiębiorstwa Silników Małej Mocy "Mikroma" we Wrześni planszy "poświęconej przyjaźni polsko-radzieckiej". W grudniu 1975 r. władze odnotowywały ożywienie także w środowiskach wcześniej neutralnych czy wręcz obojętnych politycznie, a także "w kręgach, które dawno i zdecydowanie zajęły stanowisko [...) nieprzyjazne". Postawy te przejawiały się przede wszystkim w formułowaniu lub rozpowszechnianiu "pogłosek, plotek i domysłów", na przykład o niedostatecznej liczbie spotkań delegatów na zjazd grudniowy z wyborcami, o "delegatach - statystach" i o groźbie powrotu "do czasów kultu jednostki" .

Najwięcej wiadomości na temat protestów znajduje się w "Informacjach" sporządzanych przez KW PZPR i przesyłanych do KC PZPR w Warszawie. Wśród akt PZPR znajdują się także meldunki przesyłane do sekretarza KW PZPR przez zastępcę komendanta wojewódzkiego MO ds. SB, dotyczące m.in. nastrojów w woje- wództwie poznańskim. Wykorzystałem także akta komitetów zakładowych PZPR w Fabryce Narzędzi Chirurgicznych "Chifa" w Nowym Tomyślu i w Poznańskiej Fabryce Łożysk Tocznych w Poznaniu. Wśród akt PZPR brakuje natomiast protokołów posiedzeń egzekutywy KW PZPR w okresie V-VII 1976 r. (w teczce z drugiego kwartału 1976 r. znajduje się tylko protokół nr 7/76 z 12 V a kolejne protokoły z trzeciego kwartału zaczynają się od nr 11/76 z 28 V1I 1976 r.). Artykuł został poszerzony o relacje uczestników strajku w fabryce "Chifa". APP KW PZPR w Poznaniu, 3183, b.p., Notatka informacyjna r2r 1 o stanie bezpieczeństwa i porządku publicznego w województwie i mieście Poznaniu - stan na dzień 5 XII 1975, 6 XII 1975.W sprawie dotyczącej z kolei /? /

W środowiskach określanych przez władze jako "tradycyjne", akowskie i endeckie, mówiono - w nawiązaniu do wypowiedzi Edwarda Gierka o istnieniu przeciwników politycznych - że jest to zapowiedź ograniczenia swobód demokratycznych oraz represji "w stosunku do osób negatywnie wypowiadających się i krytykujących aktualną sytuację w Polsce". W grudniu 1975 r. niezadowolenie przejawiali także pracownicy śremskiego oddziału Wojewódzkiej Usługowej Spółdzielni Pracy, co było spowodowane zapowiedzią niekorzystnej

zmiany systemu plac. 45 pracowników tej spółdzielni zapowiedziało strajk w przypadku zrealizowania tych planów. Władzy udało się zapobiec protestom, ale były to działania doraźne - inne środowiska robotnicze również traciły cierpliwość. Na przykład wśród gnieźnieńskich kolejarzy mówiono, że dostateczne zaopatrzenie rynku w mięso i wędliny "nie powinno odbywać się tylko przy okazji wydarzeń politycznych"3. Tymczasem zaopatrzenie - oprócz okresowego braku węgla i masła - nie budziło w tym czasie zastrzeżeń wladz4. Wyraźne pogorszenie nastrojów społecznych w województwie poznańskim nastąpiło na początku kwietnia 1.976 r. Niezadowolenie ludzi budził brak dostatecznej ilości mięsa, zwłaszcza wędlin i szynek. Zaopatrzenie było gorsze w małych ośrodkach, chociaż kolejki przed sklepami "stojące od wczesnych godzin rannych" obserwowano również w Poznaniu. W sklepach brakowało nawet podstawowych środków higienicznych (waty, ligniny, plastrów, chusteczek higienicznych, papieru toaletowego, pieluszek), bielizny, skarpetek. Władze odnotowywały częstsze przypadki otwarcie wyrażanego niezadowolenia ze złych warunków pracy i niskich plac. Na przykład 6 kwietnia około trzydziestu pracowników zajezdni Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego w Poznaniu przy ulicy Gajowej domagało się od dyrekcji między innymi podwyżek pensji i dodatku za pracę w warunkach szkodliwych. Przejawy niezadowolenia pracowników spowodowane przyczynami ekonomicznymi odnotowano także w Instytucie Technologii Drewna, Instytucie Obróbki Plastycznej, Poznańskich Zakładach Farmaceutycznych "Polfa". W tym ostatnim zakladzie

od dwóch lat robotnikom obiecywano podwyżki plac'. Czerwiec 1976 r. byl kolejnym miesiącem, w którym zle zaopatrzenie sklepów wplywalo

znacząco na zmęczenie i pogorszenie nastrojów mieszkańców Wielkopolski. Jednocześnie

nowym zjawiskiem - w okresie trwania Międzynarodowych Targów Poznańskich - byla duża

liczba wycieczek krajowych, których uczestnicy po zwiedzeniu ekspozycji targowych masowo

udawali się do sklepów i wykupywali artykuly przemyslowe i spoźywcze, zwłaszcza wędlinyh. 24 czerwca 1976 r. w godzinach popoludniowych w związku z sejmowym wystąpieniem

premiera Jaroszewicza odbyly się narady pierwszych sekretarzy podstawowych organizacji

partyjnych PZPR. W wielu zakladach praCy grupOWo wyS uChanO wystąpienia premiera.

usilowania podpalenia planszy przez tokarza z "Mikromy" skierowany zostal wniosek do kolegiun

spraw wykroczeń. 3 l ?iC t . i g Ś ,i Sl 'l. . ĄCy Ome' aanta wó ewbazW ego MO ds. SB do sek wpoz a r, ll ?'IIIJ'J. ,f

4 Ibidem, k. 95, Informacja o sytuacji w województwie w okresie przedzjazdowym I yrCjpfip / . PZPR (6-l2gn dnia I975J, l4 YII1975. f Ibsa'enz, k. 120-72 , J f j oJ.l f c uatrości wo ewództwa poznańskiego, 8 IV 1976. ° fedm k. I22, Pismo zastępcy komendanta w e dLk. , o 4-" . . - 5 .-Q --a- znani L' L o," .. , `W dem, llbS,k. 93, lnformacja nr 44/7ózdni 28czer c J976 o jl J irza fdachnrvc •N. ropo r ri ,r, sf a N w!(rz.Err I tPlv v r ? ,. ., ., ,.. " .- t ore cc BMiędrynaro.. , rrrruca o tuac i w mieście i województwiepoznańsktin

a sekretarze partii notowali ważniejsze jego fragmenty, aby "motywację, glówne myśli i argu-

mentację" wykorzystać podczas konsultacji i rozmów z ludźmi. Zainteresowanie wystąpie-

niem Jaroszewicza spowodowalo, że po godzinie 19.30 "wyludnifiy się ulice naszych miast"`'.

eakcje na podwyżkę cen

Wysokość zapowiedzianych zmian cen wywolala zaskoczenie calego spoleczeństwa; co

więcej, zaskoczony byl nawet tak zwany aktyw partyjny. Powszechnie uznano, że "wysokość

podwyżek jest zbyt duża", a proponowane przez wladze rekompensaty ze względu na swój

niesprawiedliwy charakter byly odbierane - tak w Poznaniu, jak i w calej Polsce - z niechę-

eią. Pracownik poznańskiego KW zanotowal w jednym z dokumentów: "tabela wysokości

rekompensat winna być odwrócona"1°. Następnego dnia, 25 czerwca 1976 r., od wczesnych godzin rannych przed sklepami spo-

żvwczymi gromadzily się "pokaźne kolejki oczekujące na otwarcie sklepów". Wykupywano cu-

tier, mąkę, maslo, margarynę, czekoladę, makaron i ryż. W sporadycznych wypadkach wśród

tupujących dochodzilo do "ostrzejszych dyskusji". W KW PZPR odnotowano przypadki ano-

nimowych telefonów, podczas których rozmówcy "obrzucili odbierających wulgarnymi epite-

tami". "Malo optymistycznie" na temat zmian cen wypowiadali się praktycznie wszyscy "zwy-

tii ludzie", od rencistów i emerytów począwszy, poprzez czlonków rodzin wielodzietnych, slończywszy na licznych zalogach zakladów pracy w Poznaniu i województwie (między innymi

gminach Książ, Stęszew, Swarzędz, Gniezno, Śrem). Niemal we wszystkich zakladach pracy

rastrzeżenia budzila niedostateczna rekompensata w grupie plac do 4 tys. zl". W województwie poznańskim doszlo w tym dniu do dwóch strajków: w Poznańskiej Fabry-

ae Łożysk Tocznych oraz w Fabryce Narzędzi Chirurgicznych "Chifa" w Nowym Tomyślu. W PFŁT "przerwa w pracy" nastapila na trzech wydzialach. Na Wydziale Gospodarki

larzędziowej (WN-1) trwala od 6.00 do 7.15 oraz od 9.30 do 10.00, na jednym z wydzia-

iów Glównego Mechanika (WR-1) okolo godziny, podobnie na Wydziale Kuźni (W-1). ącznie protestowalo 146 pracowników, a strajk trwal 3 godziny 45 minut. O 7.00 przyje-

cfial do zakladu dyrektor naczelny, który za wszelką cenę próbowal doprowadzić do zakoń-

aenia protestu, podobnie postępowali oczywiście pozostali ezfionkowie dyrekcji oraz kie-

rownicy i mistrzowie. Również sekretarze i czlonkowie egzekutywy Oddzialowej

Organizacji Partyjnej PZPR wykazali "pelną mobilizację od wczesnych godzin rannych". Wladze partyjne podkreślaly, że podczas tego protestu nie bylo "żadnych politycznych, mtyrządowych czy chuligańskich ekscesów". Przede wszystkim wyjaśniano pracownikom

zasadę modyfikacji plac, a odpowiedzi udzielal sam dyrektor. Sytuacja w zakladzie "wróci-

ia do normalnego stanu" tuż po godzinie 10.00, kiedy robotnicy uslyszeli, że Ministerstwo

Przemyslu Maszynowego podjęlo tego dnia decyzję "o wprowadzeniu modyfikacji plac" od

1 lipca 1976 r.'z

' lbidem, k. 83, Informacja nr 41 /76 z dnia 24 ezerwca 1976 r. o przehiegu narad z I sekretarzami POP i pierw-

wch relacjach po przemówieniu Prezesa Rady Ministrów. ' Ibidem, k. 83-84, Informacja nr 41 /76 z dnia 24 czerwca 1976 r.... = Ibidem, k. 87-88, Informacja nr 42/76 z dnia 25 czerwca 1976 r. godz. 13.00 0 odglosach po przemówieniu

pezesa Rady Ministrów i sytuacji politycznej w województwie poznańskim. W dokumencie przytoczono wy-

powiedzi zarejestrowane tego dnia w dzielnicy Grunwald, które następnie zostafiy odręcznie wykreślone: dę musiat stól obić blachą, bo go dzieci zjedzą", "teraz dzieci będę musial zamknąć w lodówce" oraz

dziesz mi żyrowat na pożyczkę, żebym mógt kupić szynkę i schab". = Ibidem, k. 98-99, Informacja 45 dotyczgca sytuacji spoteczno-politycznej w m. Poznaniu i województwie

w okresie od 24-28 ezerwca 1976 r. w zwigzku z teleksem nr 122, 29 VI 1976.

Nie był to jednak koniec tej sprawy. Po zakończeniu strajku kierownictwo administracyj-

ne i partyjne zakładu ustaliło personalia "głównych sprawców zajść" i osób szczególnie ak-

tywnych w "prowadzeniu agitacji na rzecz niepodejmowania pracy". Na podstawie art. 52

kodeksu pracy rozwiązano umowę z sześcioma pracownikami (z czego z ezterema bez wy-

powiedzenia). Osoby, które zostały zwolnione ze skutkiem natychmiastowym, złożyły od-

wołanie do Terenowej Komisji Odwoławczej do spraw Pracy, która jednak 29 lipca 1976 r. utrzymała w mocy decyzje zakładu' . W Poznańskiej Fabryce Łożysk Tocznych do "rozliczeń" doszło również w samej instan-

cji PZPR. W ich wyniku z partii wyrzucono dwóch członków, a jednemu udzielono nagany

partyjnej'4. Większy zasięg niż w PFŁT miał protest w Fabryce Narzędzi Chirurgicznych "Chifa"

w Nowym Tomyślu. Ogółem w strajku trwającym osiem godzin uczestniczyło 205 osób

(43 na pierwszej zmianie i 162 na drugiej)'5. Początkowo pracę przerwano na Wydziale

Kuźni od 6.00 do 6.30, a następnie na drugiej zmianie od 14.00 do 14.30. Z kolei pracow-

nicy szlifierni, narzędziowni i ślusarni przerywali pracę stopniowo od godziny 14.00, a o 15.45 ponownie dołączyli pracownicy kuźni. W tym czasie w proteście w "Chifie"

uczestniczyły 164 osoby. Do pracy zaczęto przystępować o 18.15, najpierw w kuźni, a w po-

zostaiych trzech wydziatach o 19.30. Powodem "przerw w pracy" było niezadowolenie z proponowanych "zmian w struk-

turze cen"'6. Zanim doszło do protestu na drugiej zmianie, między 12.30 a 13.00 zaczęiy

do robotników docierać informacje spoza zakładu o tym, że w innych miastach też coś się

dzieje. Zaczęto zbierać się w grupach, dyskutować". Protest zaczął się w szlifierni, a na-

stępnie dołączały inne wydziały fabryki. Bezpośrednią przyczyną przerwania pracy w szli-

fierni było wywieszenie na tablicy ogłoszeniowej informacji o wysokości dodatków ro-

dzinnych -wyższych dla dzieci z rodzin milicyjnych i wojskowych, a niższych dla dzieci

z pozostałych rodzin'H. Jeszcze podczas pierwszej zmiany po "pierwszych próbach przerwania pracy" odbyło się

zebranie dyrekcji zakładu z kierownictwem zakładowej instancji PZPR, podczas którego

postanowiono upowszechnić podjętą tego dnia przez Zjednoczenie OMEL decyzję o przej-

ściu na nowy system płac od 1 lipca 1976 r. Jednak protestujący na drugiej zmianie żądali

przyjazdu przedstawicieli zjednoczenia w celu potwierdzenia zapewnień dyrekcji zakładu

o terminowym wprowadzeniu modyfikacji i wysokości płac'y. Również w "Chifie" ukarani zostali uczestnicy protestu, którzy - w ocenie kierownictwa

tej fabryki - "wprowadzili w zakładzie zamieszanie w dniu 25 czerwca": trzech pracowników

Ibidem, k. 138-139, Informacja nr 59/76 z dnia 31 lipca 1976 r. Ibidem, KZ PZPR w PFŁT 28, b.p., Protokół z posiedzenia zespołu ds. osobow. z dn. 5 VII 76 r.

Ibidem, KW PZPR w Poznaniu, 1165, k. 92, Informacja nr 44/76 z dnia 28 czerwca 1976 r. o sytuacji w zakładach pracy województwa poznańskiego w związku z teleksem nr 123. Ibidem, k. 99, Informacja 45... AIPN w Poznaniu, Relacja Józefa Chowaniaka, 5 VII 2002. Przyczyny protestu omawiano m.in. w czasie

narady KZ PZPR w FNCh "Chifa". Stwierdzono wówczas, że "niewielka część pracowników II zmiany podekscytowana rozmowami w mieście wprowadziła zamieszanie w zakładzie" (APP KZ PZPR w FNCh "Chifa", 6, b.p., Protokół z poszerzonego posiedzenia KZ PZPR prry Fabryce Narzędzi Metalurgicznych w Nowym

Tomyślu odbytego dnia 9 VII 1976 r. z udziałem I .sekretarza KMG tow. Ciszaka, sekretarzy OOP, przedstawicieli ZMS i kierowników działów. AIPN w Poznaniu, Relacja Zbigniewa Woźniaka, 5 VIl 2002. '`' APP KW PZPR w Poznaniu, 1165, k. 99-100, Informacja 45...

58

zwolniono natychmiast, a trzech innych otrzymało wypowiedzenie "w normalnym trybie bez możliwości wstępu na teren zakładu. Ze skutkiem natychmiastowym zwolniono Bolesława Fujaka, Józefa Brzozowskiego i Aleksandra Najdę, a z trzymiesięcznym wypowiedzeniem Zbigniewa Woźniaka, Antoniego Królika i Romana Kalha. Później zwolniono również Włodzimierza Osieckiego. Wszyscy odwołali się do Terenowej Komisji Odwoławczej do spraw Pracy w Grodzisku Wielkopolskim, jednak nikt nie został przywrócony do pracy, a w czasie rozpraw sędzia jednoznacznie stawał po stronie przedstawicieli kierownictwa zakładu. Dodatkową karą, która spotkała wyrzuconych, były trudności ze znalezieniem nowej pracy, a jeśli już to się udawało, to zatrudniano ich na stanowiskach niższych od posiadanych przez nich kwalifikacji. Jeszcze w 1976 r. w obronie zwolnionych próbowali występować inni pracownicy "Chify", ale kadra kierownicza straszyła, że istnieje druga lista osób przeznaczonych do zwolnienia. Ponadto w ramach represji za udział w proteście 25 czerwca siedmiu pracownikom udzielono upomnienia, potrącono 30 proc. z funduszu zakładowego i pozbawiono jednego dodatku miesięcznego za wysługę lat, natomiast 198 osób ukarano potrąceniami w wysokości 20-50 proc. nagrody eksportowej za drugi kwartał 1976 r. Przeprowadzono również rozmowy indywidualne z 32 członkami PZPR, którzy 25 czerwca byli obecni na drugiej zmianie. W efekcie jedną osobę wydalono z partii, a dwie otrzymały nagany.

Wiec mieszkańców Poznania i województwa poznańskiego, podczas którego wyrażano poparcie dla polityki PZPR, zorganizowany został 28 czerwca 1976 r. na placu Adama Mickiewicza. Wzięło w nim udział - według ocen władz partyjnych - ponad 120 tys. osób.

Ibidem, KZ PZPR w FNCh "Chifa" w Nowym Tomyślu, 6, b.p., Protokół z poszerzonego posiedzenia... AIPN w Poznaniu, Relacja Zbigniewa Woźniaka...; ibidem, Relacja Bolesława Fujaka, 5 VII 2002. Zwolnienia te (oprócz Włodzimierza Osieckiego) potwierdzone są w aktach KW PZPR w Poznaniu (APP KW

1 PZPR w Poznaniu, 1165, k. 139, Informacja nr 59/76 z dnia 31 lipca 1976 r.).IPN w Poznaniu, Relacja Bolesława Fujaka... Zebranie, podczas którego wręczono wypowiedzenia, odbyło się zapewne 5 VII 1976 r., gdyż taką datę nosi zwolnienie Fujaka. Po tym zebraniu został on wyprowadzony z zakładu pracy. Ibidem, Relacja Zbigniewa Woźniaka... Woźniak przez dwa lata, od grudnia 1976 r., pracował w Zakładach Energetyki Cieplnej, następnie został zwolniony, później pracował w Spółdzielni Ogrodniczej. Do "Chify" wrócił 10 X 1980 r. Pracy nie mógł znaleźć także Antoni Królik, który po pewnym czasie wyjechał

z Nowego Tomyśla. Podobne problemy mieli również inni zwolnieni pracownicy "Chify" (ibidem, Relacja Bolesława Fujaka...). Fujak został przyjęty ponownie do "Chify" 4 IX 1980 r. Dzień wcześniej przemawiał a masówce załogi tej fabryki. Okoliczności jego powrotu do "Chify" zostały w następujący sposób opisane w aktach KW PZPR: "W Nowym Tomyślu do zakładów "Chifa" zgłosił się Fujak Boleslaw - szlifierz, zwolniony z tego zakładu w dniu 5 VII 1976 r. z powodu udziału w strajku, oświadczając, że czeka do dnia 3 IX 1976r. na ponowne przyjęcie do pracy" (APP KW PZPR w Poznaniu, 1173, k. 68, Informacja 74/80 dnia 31 .sierpnia 1980 nt. sytuacji społeczno-gospodarczej w województwie poznańskim). APP KW PZPR w Poznaniu, 1165, k. 138, Informacja nr 59/76 z dnia 31 lipca 1976 r.; ibidem, k. 171, Informacja nr 69/76 z dnia 25 sierpnia 1976 r. Postawę niektórych członków PZPR oceniano m.in. 9 VII 1976 r. podczas posiedzenia KZ PZPR w fabryce "Chifa". Stwierdzono wówczas, że na drugiej zmianie była dość spora grupa członków partii, którzy nie potrafili przeciwstawić się demagogicznym wystąpieniom kilku osób, nie potrafili bronić linii partii, mało tego-sami nie podejmując pracy, dawali fatalny przykład pracownikom bezpartyjnym (ibidem, KZ PZPR w FNCh "Chifa", 6, b.p., Protokół z poszerzonego posiedzenia...). 120-tysięczna manifestacja na Placu Mickiewicza w Poznaniu, "Gazeta Zachodnia", 29 VI 1976; APP Fii, PZPR w Poznaniu, I 165, k. 94, Informacja 45...

Po jego zakończeniu w materiałach PZPR odnotowano jednak opinie inne od głoszonych oficjalnie. Według zapisanych tam informacji w wielu środowiskach występowało "niezrozumienie idei organizowania wieców i manifestacji", stwierdzano również, że społeczeństwo nie zrozumiało celu ich zwoływania, a wiele osób oceniło negatywnie własny udział w zgromadzeniu i sam wiec. Zaangażowanie w zorganizowane przez partię manifestacje było w rzeczywistości minimalne, na przykład "większość ludzi stojąca z dala od trybuny nie śpiewała "Międzynarodówki"

Nastroje społeczne po czerwcu 1976 roku

Po odwołaniu podwyżek cen nastroje społeczne nie ustabilizowały się, wręcz przeciwnie, dostępne dokumenty świadczą o utrzymującym się napięciu i pogarszaniu sytuacji rynkowej w lipcu 1976 r. Oprócz braku cukru i przetworów zbożowych, obserwowano zwiększone wykupywanie tak podstawowych artykułów, jak: sól, ocet, zapałki, herbata, musztarda, konserwy mięsne, a także mydło i proszki do prania. Po każdej dostawie cukru grupowały się natychmiast trzystuosobowe kolejki. Na początku sierpnia władze oceniały, że "nastroje wśród społeczeństwa są nie najlepsze . Najwięcej komentarzy pełnych oburzenia z powodu aktualnej sytuacji ludzie wygłaszali w kolejkach, gdzie opowiadali sobie "niewybredne, a często wręcz wulgarne anegdoty ośmieszające nasze władze". Zdarzały się przypadki fotografowania kolejek przez

turystów z krajów zachodnich , zwłaszcza że często dochodziło w nich do przepychanek, kłótni, a nawet spowodowanego tłokiem niszczenia sprzętu sklepowego. Powszechne niezadowolenie występowało w zakładach pracy, między innymi w Zakładach Cegielskiego, "Pomecie" (Romecie?), Zakładach Naprawczych Taboru Kolejowego , Centrze", "Teletrze", węźle PKP i Zakładach Wytwórczych Glośników "Tonsil" we Wrześni. Część wypowiadających się formułowała "ostre uwagi pod adresem osób odpowiedzialnych za doprowadzenie do takiego stanu gospodarki kraju". Wśród robotników nastąpiło rozluźnienie dyscypliny, które głównie polegało na opuszczaniu stanowisk pracy i ustawianiu się

w kolejkach po cukier . Komitety partyjne i rady zakładowe otrzymywały codziennie liczne telefony, w których rozmówcy "w napastliwy sposób" krytykowali sytuację gospodarczą, a w Zakładach Cegielskiego, "Romecie" i innych prawie codziennie delegacje pracowników żądał y poprawy za-

opatrzenia. Coraz częściej dyskusje, w których wyrażano dezaprobatę wobec sytuacji rynkowej, przenosiły się do hal produkcyjnych i zdarzały się wypadki "niereagowania pracowników na uwagi dozoru technicznego"z9. W związku z panującymi wówczas nastrojami poznańska Służba Bezpieczeństwa przewidywała możliwość narastania niepokojów, nerwowości, plotek i "wrogich wypowiedzi", pojawiania się ulotek, tworzenia "coraz bardziej agresywnych kolejek" oraz nacisków i postulatów mogących "przybierać ostrzejsze

formy, do przerwania pracy włącznie".

APP KW PZPR w Poznaniu, 3183 k. 128-129, Informacja o odgłosach i nastrojach ludzi z niektórych środowisk miasta Poznania, [lipiec 1976]. 2' Ibidem, 1165, k. 136-137, Informacja nr 59/76 z dnia 4 sierpnia 1976 r. o sytuacji społeczno-gospodarczej i nastrojach w województwie poznańskim. W dokumencie został odręcznie wykreślony następujący fragment informacji dotyczącej fotografowania kolejek: zwłaszcza w momentach krytycznych (bójki, /..../ ciążąca aktualnej sytuacji polityczno-operacyjnej województwa poznańskiego, viii 1976. ibidem, 1165, k. 136, informacja nr 59176 z dnia 4 sierpnia 1976 r... '° ibidem, 3183, k. 132, informacja dotycząca aktualnej sytuacji polityczno-operacyjnej...

60

Negatywne oceny sytuacji wyrażali także emeryci i renciści, wśród których popularnym powiedzeniem było: "Emeryci i renciści, popierajcie partię czynem, umierajcie przed tertllnem". Z kolei w środowisku tak zwanej inteligencji technicznej i młodych pracowników nauki porównywano ostatnie protesty z wydarzeniami z lat 1956, 1968 i 1970 1. Niezadowolenie wyrażali też głośno oczekujący na kupno opalu, posuwając się "do wulgarnych stwierdzeń", że jeżeli nie będzie czym palić zimą, "to chyba trzeba będzie palić gmachy państwo-

we, aby było ciepło". W społeczeństwie pojawiły się pogłoski, że w Niemieckiej Republice Demokratycznej ukazały się napisy na sklepach spożywczych w języku polskim: "Polacy mogą nabywać tylko 2 kg cukru" 3. W celu zmniejszenia wykupu deficytowych towarów, już w lipcu 1976 r. Wprowadzono racjonowaną sprzedaż cukru (1 kg) i węgla (500 kg), a w związku z -jak to nazywano - nie-

doborami masy mięsnej Komitet Wojewódzki PZPR w Poznaniu zalecił, aby w większych stołówkach przyzakładowych były dostępne tańsze wędliny: kaszankę i salceson. Warto podkreślić, że w lipcu 1976 r. sprzedawano w Poznaniu węgiel, który można było odebrać w lutym, marcu lub kwietniu 1977 r. (Jednocześnie w telewizji informowano, że wydobycie węgla zostało przekroczone o półtora miliona ton). Ustabilizowaniu zaopatrzenia w cukier miało służyć przede wszystkim wprowadzenie "biletów towarowych" na jego zakup. Zaczęto je rozprowadzać w poznańskich zakładach pracy 16 sierpnia 1976 r. i natychmiast stały się "tematem złośliwych uwag" - gdyż na "biletach" wydrukowano datę 25 lipca, wcześniejszą niż data oficjalnej decyzji o ich emisji. W Poznańskiej Fabryce Maszyn Żniwnych na przykład w następujący sposób komentowano ten fakt: "Biuro Polityczne 11 sierpnia br. zaleca Rządowi wprowadzenie formy racjonowania cukrem, Rząd podejmuje decyzję, a bilety zostały wydrukowane już 25 lipca br. Wraz z wprowadzeniem "biletów towarowych" wydzielone zostały "specjalne sklepy do sprzedaży cukru po cenach komercyjnych". Próbowano także poprawić zaopatrzenie w mięso - "wprowadzono dodatkowe dni bezmięsne" w stołówkach zakładowych, a w sprzedaży detalicznej - również dodatkowo - wprowadzono dni bez mięsa w każdy drugi i trzeci czwartek miesiąca. Wkrótce niepokoje społeczne jeszcze się pogłębiły, przede wszystkim w związku z na-

gminnymi brakami artykułów spożywczych i przemysłowych w sklepach, kolejnymi podwyżkami cen - na przykład na samochody osobowe Syrena i Fiat 126p, a także przypadkami wyłączeń energii elektrycznej i systematycznym dokonywaniem "cichych podwyżek przy biernej postawie środków masowego przekazu".

Ibidem, k. 126, k. 128, Informacja o odgłosach i nastrojach ludzi... Ibidem k. 123, Informacja o sytuacji społeczno-politycznej w zakładach pracy województwa poznańskiego, 3 VIII 1976. " Ibidem, 1165, k. 150, Informacja nr 61/76 z dnia 71 sierpnia 1976 r. o sytuacji społeczno politycznej i

nastrojach w woj. poznańskim. Ibidem, k. 120-121 , Informacja nr 53/76 z dnia 20 Lipca 1976 r. o sytuacji rynkowej i działaniach polityczno-organizacyjnych na rzecz jej poprawy oraz nastrojach społecznych w woj. poznańskim. Ibidem, k. 159, Informacja nr 64/76 z dnia 16 sierpnia 1976 r. o aktualnej sytuacji w związku z wprowadzeniem decyzji Rady Ministrów na terenie województwa poznańskiego. Ibidem, k. 162, Informacja nr 66/76 z dnia 18 sierpnia 1970 r. o sytuacji społeczno-gospodarczej i nastrojach w województwie poznańskim. - Ibidem, k. 159, Informacja nr 64/76...Ibidem k. 178, Informacja nr 71 /76 z dnia 31 sierpnia 1970 r. o sytuacji społeczno-gospodarczej i nastrojach

w województwie poznańskim; ibidem, k. 229, Informacja nr 89/76 z dnia 1 października 1976 r. o sytuacji społeczno-gospodarczej w województwie poznańskim; ibidem, k. 282, Informacja nr 106/76 z dnia 1 grudnia 1976 r. o sytuacji społeczno-gospodarczej w województwie poznańskim.

W obronie represjonowanych

We wrześniu 1976 r. odnotowano w Poznaniu przypadki publicznego występowania

w obronie represjonowanych uczestników czerwcowych protestów. Miały one związek z komunikatem ze 154. Konferencji Episkopatu Polski, którego fragment zawierający apel o uwolnienie aresztowanych został przez władze ocenzurowany. Komunikat ten czytano w poznańskich kościołach 19 września. W kościele św. Marcina czytający go ksiądz jako przykład braku wolności słowa oraz cenzurowania komunikatów i oświadczeń Episkopatu Polski podał, że w prasie opublikowano fragment tego komunikatu "z pominięciem apelu Episkopatu o uwolnienie "obrońców spraw społecznych" z czerwca br. Również bp Czerniak po opublikowaniu w prasie ocenzurowanego komunikatu powiedział: "pominięto prośbę Episkopatu Polski do Rządu PRL o objęcie amnestią wszystkich, którzy zostali aresztowani w zajściach na terenie Radomia i Ursusa. W obronie repre-sjonowanych wystąpili także uczestnicy Duszpasterstwa Akademickiego

oo. Dominikanów w Poznaniu. Podczas spotkania 26 września omawiali oni wspomniany komunikat, a biorący udział w dyskusji "wypowiedzieli się za zwolnieniem osób aresztowanych w zajściach w Radomiu i Ursusie". Prowadzący spotkanie o. Honoriusz Kowalczyk zaproponował wystosowanie petycji do władz politycznych z podpisami uczestników duszpasterstwa. Wszyscy biorący udział w spotkaniu zadeklarowali złożenie podpisów pod petycją`. 23 września 1976 r. ogłoszony został Apel do społeczeństwa i władz PRL, który informował o powstaniu, Komitetu Obrony Robotników oraz wzywał do okazywania pomocy repre-

sjonowanym za udział w czerwcowych protestach. Jednym z sygnatariuszy tego apelu oraz członkiem KOR był Stanisław Barańczak, pracownik naukowy Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.

Zakończenie

Protesty związane z podwyżkami cen oraz stan nastrojów społecznych w województwie poznańskim latem 1976 r. należą jeszcze i dziś do problemów mało znanych. Wydarzenia te udało się wówczas władzom ukryć przed opinią publiczną i raczej nie zaistniały one w świadomości społecznej. Chociaż niezadowolenie było wtedy tak duże, że w ocenie poznańskiej SB mogło doprowadzić do następnych "przerw w pracy", to przejawiło się przede wszystkim w głośnych wy-

powiedziach, czasem w sposób dosadny oceniających ówczesną sytuację. Niewątpliwie jednak od 1976 r. można obserwować stopniowy proces integracji środowisk opozycyjnych lub kontestujących działania władz, który w okresie późniejszym przyczynił się do powstania bardziej zorganizowanych form działalności.

Ibidem, 3199, k. 65, Pismo zastępcy komendanta wojewódzkiego MO ds. SB do sekretarza KW PZPR w Poznaniu, 21 IX 19 6. Ibidem, k. 69, Pismo zastępcy komendanta wojewódzkiego MO ds. SB do sekretarza KW PZPR w Poznaniu, 28 IX 1976. 4 Ibidem, k. 67, Pismo zastępcy komendanta wojewódzkiego MO ds. SB do sekretarza KW PZPR w Poznaniu, 8 X 1976. 4z S. Kawalec, Demokratyczna opozycja w Polsce. Wydarzenia czerwcowe i rok działalności Komitetu Obrony

Robotników, (b.m. i d.w.], s. 17. Stanisław Barańczak byli także sygnatariuszem wcześniejszych petycji, m.in. przeciwko zmianom w Konstytucji PRL ("List 59").

62

Robert Spałek

"Wstyd nam za tych z Radomia i Ursusa!"

- kampania propagandowa latem 1976 roku

Kampania propagandowa, która niczym fala przelała się przez Polskę latem 1976 r., w pierwotnym założeniu władz miała być jedynie "akcją osłonową" towarzyszącą wprowadzeniu drastycznych podwyżek cen. Cel kampanii wydawał się prosty: w sposób jak najbardziej wyważony oswoić społeczeństwo z myślą o droższych towarach na pólkach sklepowych i dzięki temu uzyskać klimat pozwalający na bezkonfliktowe wprowadzenie nowych, wyższych cen. Ten plan jednak nie wypalił. W kraju doszło do strajków i wystąpień robotniczych. Wówczas to kampania propagandowa - dotąd przypominająca bardziej belferską

pogadankę - nagle stała się szeroko zakrojoną, agresywną i spektakularną akcją, mającą na celu pomniejszenie znaczenia, zafałszowanie i zagłuszenie wszelkich niezależnych informacji o prawdziwym przebiegu czerwcowej rewolty. Została skierowana przeciwko społeczeństwu. I właśnie obie te odsłony kampanii - tak różne od siebie - składają się na pełen obraz państwowej propagandy latem 1976 r. Zapowiedź zwiastująca zmianę cen padła z ust samego Edwarda Gierka jeszcze na VII Zjeździe PZPR w grudniu 1975 r. Co prawda wychwycenie tej wiadomości, o pierwszorzędnym przecież znaczeniu dla większości polskich rodzin, nie było łatwe, albowiem utonęła ona w oceanie słów, jednakże I sekretarz expressis verbis stwierdził, że nastąpiła "konieczność określonych podwyżek cen" i jest to sytuacja "nieunikniona". By siła rażenia tej

informacji była jak najmniejsza, Gierek obiecał utrzymać "stabilność cen większości artykułów , ponadto uspokajał, że "problem struktury cen podstawowych artykułów żywnościowych wymaga jednak dalszej analizy". Miał jej dokonać rząd "i po konsultacjach z ludźmi pracy przedstawić odpowiednie wnioski"1. Kropkę nad i w sprawie rozpoczęcia prac nad podwyżką stanowiło uznanie przez VII Zjazd "zrównoważenia gospodarki" za jeden z priorytetów. Społeczeństwo, przyzwyczajone od ponad 30 lat do tego, że partia swoje mono-

logi wygłasza niemal zawsze językiem pełnym niedomówień i dwuznaczności, nie miało żadnego kłopotu ze zrozumieniem intencji tych słów. Wiadomo było, że klamka zapadła, pozostawało jeszcze tylko czekać na ogłoszenie przez władze "godziny zero". Machinę propagandową przygotowywano i rozkręcano dość powolnie. Nie mogło być inaczej, skoro w teorii cały przebieg "operacji zmiany cen" miał jak najdłużej pozostać tajemnicą, znaną jedynie członkom kierownictwa partii i rządu. Praktyczne działania rozpoczęto w czerwcu. Wówczas to w trakcie jednego ze spotkań członków Wydziału Prasy, Radia i Telewizji KC PZPR z dyspozycyjnymi redaktorami i publicystami zajęto się stroną propagandową przygotowań. Pomysł, który postanowiono wcielić w życie, redukował czas i przedsięwzięte środki kampanii do minimum. Zarówno pezetpeerowscy politycy, jak i dziennikarze jednogłośnie uznali, że najskuteczniejszą formą działania będzie akcja polityczno-propagandowa, której kulminacja nastąpi "bezpośrednio po ogłoszeniu decyzji".

VII Zjazd Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Stenogram. Warszawa 8-12 grudnia 1975 r., Warszawa 1976, s. 148-149. A. Werblan, Słony smak cukru, "Przegląd Tygodniowy", 26 VI 1996, s. 18.

Dopiero wówczas prasa, radio i telewizja miały dostarczyć odbiorcom argumentacji przemawiającej za podwyżką cen -już przeprowadzoną. Jednocześnie za istotne uznano wczesne uzmysłowienie społeczeństwu konieczności zmiany cen. Zgodnie z ówczesną logiką nie należało jednak werbalizować planowanego przedsięwzięcia wprost. Dlatego przed dziennikarzami stawał problem efektywnego nagłośnienia - jak to nazwano - "treści i form publicystyki wyprzedzającej" Czym okazała się w praktyce owa "publicystyka wyprzedzająca"? Otóż od pierwszych dni czerwca powszechnie zauważanym przejawem stało się częstsze i intensywniejsze niż zazwyczaj akcentowanie w mediach wiadomości na temat pogarszającej się sytuacji ekonomicznej wysoko rozwiniętych krajów kapitalistycznych, ogólnie panującego kryzysu żywnościowego i wzrostu cen na rynkach światowych. Całość przybrała postać gęstniejącej mgły informacyjnej i mogła prowadzić do samodzielnego wyciągania wniosków wygodnych dla władzy: w tak katastrofalnej sytuacji gospodarczej na świecie również w Polsce nie obędzie się bez podwyżek. W kierunku społeczeństwa wysyłano też sugestie innego rodzaju. Na przykład "Trybuna Ludu" z pełnym uznaniem opisywała zwyczaje Islandczyków, wśród których triumf święciła "dieta rybna". Przykład ten miał być ze wszech miar godny polecenia dla Polaków. Z kolei "Życie Warszawy" - uważane powszechnie za gazetę dla zwykłych ludzi, niezide-

ologizowane w takim stopniu jak "Trybuna Ludu" - grzmiało, że po drugiej stronie Europy "liczba bezrobotnych wynosi 18 mln. , a wraz z członkami rodzin 50 mln., gdy tymczasem w Polsce "powiększono liczbę miejsce pracy o 1,5 mln. Podobnie "Życie Radomskie" donosiło 0,7 mln. bezrobotnych i jednoczesnym wzroście cen w USA, szczególnie podkreślając podwyżki cen "wszystkich produktów metalowych - od puszek konserwowych do samochodów". Według tej gazety niemal identyczna sytuacja panowała w Kanadzie. Pojawiły się

takie perełki dziennikarskiego intelektu, jak na przykład hasło: "żyć lepiej to nie znaczy przecież kupować coraz więcej towarów i usług". W drugiej połowie czerwca również radio coraz częściej wskazywało na "systematyczny wzrost kosztów utrzymania w krajach zachodnich", a zwłaszcza "wzrost cen artykułów żywnościowych". W czerwcu 1976 r. w warszawskim gmachu Komitetu Centralnego dwukrotnie odbyły się "spotkania na szczycie" między przedstawicielami kierownictwa PZPR i pierwszymi sekretarzami komitetów wojewódzkich partii. W pierwszej z narad, 8 i 9 czerwca, ze strony centralnego aparatu władzy udział wzięli Stanisław Kania, Jan Szydlak, Jerzy Łukaszewicz, Józef Pińkowski i Zdzisław Zandarowski. Przewodnim tematem rozmów był plano-

wany przebieg "operacji zmiany cen", rozpatrywany zarówno od strony technicznej, jak i oprawy polityczno-propagandowej. Władzy centralnej i wojewódzkiej najwyraźniej zależało na znalezieniu jakiegoś złotego środka, stąd podczas dyskusji pojawiła się konstatacja, iż przygotowywana kampania propagandowa powinna być "ofensywna", ale zarazem spokojna i wyważona". Ponieważ w mediach nie mogła się pojawić żadna otwarta informacja na temat opracowywanej podwyżki, cały właściwy ciężar przygotowań miał w praktyce

AAN, KC PZPR, Wydział Prasy, Radia i Telewizji, XXXIII/41, [k. 1-2], Działalność merytoryczna Wydziału - VI 1976 r. W Łoziński, Tylko dieta rybna, "Trybuna Ludu", 4 VI 1976; B. Dróżdż, Człowiek się zmienia, "Życie Warszawy", 22 VI 1976; Wzajemne zaufanie, ibidem, 23 VI 1976; "Życie Radomskie", 22 VI 1976; AAN, KC

PZPR, Wydział Prasy, Radia i Telewizji, XXXIII/148, b.p., Notatka na temat publicystyki w 4 programach Polskiego Radia za miesiąc czerwiec 1976 r. AAN, KC PZPR, V/137, k. 32, 38, Informacja o spotkaniach z I sekretarzami KW w sprawie zamierzeń dotyczących decyzji cenowych.

64

spaść na barki członków terenowego aparatu PZPR. Ich merytoryczne przygotowanie uznano "za ważny warunek powodzenia operacji" . Do drugiego spotkania w podobnym gronie doszło 21 czerwca. Tym razem z KC popłynęły już szczegółowe dyrektywy dla krajowych instancji PZPR. Jak wynika z pisanych na gorąco notatek Andrzeja Werblana - jednego z uczestników narady - zobowiązano się wówczas nie stosować w propagandzie określenia "podwyżka cen", natomiast zwracać szczególną uwagę na "sprawiedliwy charakter" i "obiektywną zasadność" prowadzonych działań . Za atrapę mającą legitymizować wprowadzenie drastycznych podwyżek cen miała posłużyć wpisana do Konstytucji PRL (art. 86 p. 1) zasada konsultacji. W teorii konsultacje dawały społeczeństwu prawo składania wniosków, wyrażania i zasięgania opinii, miały stanowić także metodę dyskusji nad propozycjami składanymi przez odpowiednie organa decyzyjne8. W praktyce stały się jedynie tubą propagandową, a także sposobem na rozpoznawanie nastrojów i opinii. Do tej metody "rozmowy" ze społeczeństwem ekipa Gierka odwoływała się co i raz od początku swojego istnienia. Miało to świadczyć o nowym stylu polityki lat siedemdziesiątych, rzekomo charakteryzującym się współodpowiedzialnością społeczeństwa i partii za podejmowanie najważniejszych decyzji. Spektakularnym tego przykładem były "konsultacje" przy okazji wprowadzonej w maju 1975 r. reformy administracyjnej kraju. Wedle terminologii partyjnej, latem 1976 r. przeprowadzono dwa rodzaje konsultacji, nazwanych "konsultacjami wstępnymi" (inaczej: "rozmowami sondażowymi") oraz "konsultacjami społecznymi". Odbyły się one w tempie błyskawicznym. We wszystkich województwach skorelowano jednakowe działania. W środę 23 czerwca o godzinie 14.00 rozpoczęto "konsultacje wstępne". Przeprowadzono je w 165 największych zakładach całej Polski'°. Podczas

tych zebrań przedstawiciele komitetów wojewódzkich spotkali się z zakładowymi działaczami PZPR skrupulatnie wybranymi "z listy aktywu partyjnego". Innymi słowy, partia spotkała się w swym najbardziej subordynowanym składzie, by porozmawiać sama ze sobą. Reprezentanci władz wojewódzkich przeprowadzili wówczas krótkie szkolenia i zreferowali wytyczne przekazane im wcześniej z Komitetu Centralnego. Były to dokładne informacje na temat sposobu przeprowadzenia podwyżki wraz z gotowymi już argumentami propagandowymi, mającymi zamykać usta niezadowolonymi . Co warte podkreślenia, w spotkaniach

tych w roli bezpośrednich nadzorców brali udział przedstawiciele KC. Dzień później, 24 czerwca rano, w siedzibach komitetów wojewódzkich w całej Polsce

odbyły się narady miejscowych władz partyjnych i państwowych (prezydenci miast, naczelnicy gmin) z reprezentantami niższych instancji PZPR (egzekutyw komitetów miejskich,

Ibidem, k. 39. ' Archiwum Dokumentacji Historycznej PRL, Kolekcja Andrzeja Werblana, Materiały dotyczące wydarzeń 1976 r., b.p. S. Kwiatkowski, Od konsultacji do demokracji [w:] Polska pod rządami PZPR, red. M.E Rakowski, Warszawa 2000, s. 434. A. Dudek, Wydarzenia czerwcowe 1976 roku jako cezura w historii Polski lat 1970, Kraków 1987, mps, s. 15. Liczbę tę podaję za: PA. Tusiński, Wydarzenia radomskiego Czerwca 1976 r. (próba analizy historycznej), "Biuletyn Kwartalny Radomskiego Towarzystwa Naukowego" 1990, nr 1/2, s. 60. Zob. też referat PA. Tusińskiego zamieszczony w niniejszym tomie. Podstawą niniejszych wniosków, a także zawartych poniżej, są dokumenty radomskiego i szczecińskiego KW PZPR: APR, KW PZPR, Wydział Polityczno-Organizacyjny, 1 1 1, k. 57-60, Informacja o pracy KWPZPR w Radomiu w dniach 24 VI - 3 Vl1 1976 r.; ibidem, Sekretariat, 11, k. 55-56, Protokół z posiedzenia sekretariatu KW PZPR w Radomiu w dn. 22 IV /?/ 7976 r. ; APS, KW PZPR, Egzekutywa, 309, k. 16, Protokół nr 13/76 z posiedzenia Egzekutywy KW PZPR odbytego w dniu 23 VI 76 r. Wybrane cytaty pochodzą z tych dokumentów.

gminnych i miejsko-gminnych). Na spotkaniach wyznaczono osoby odpowiedzialne za przeprowadzenie masowych zebrań, mających odbyć się następnego dnia w poszczególnych zakładach. Przekazano im "odpowiednią wiedzę, motywację i wytyczne". Zaopatrzono między innymi w tezy do spotkań z sekretarzami komitetów zakładowych i podstawowych organizacji partyjnych PZPR, ulotki dotyczące zasad rekompensaty i inne materiały pomocnicze z Wydziału Pracy Ideowo-Wychowawczej KC PZPR. Ponadto wręczano listy z nazwiskami ludzi, "którzy powinni być zaproszeni na spotkania konsultacyjne z różnych względów". Do wieczora przygotowania techniczne i propagandowe do wprowadzenia podwyżek

cen przebiegały zgodnie z nakreślonym w Warszawie planem: 23 i 24 czerwca zebrania w gronie partyjnym, przy zachowaniu ścisłej tajemnicy; 24 czerwca premier Piotr Jaroszewicz przedstawia tak zwany projekt podwyżki w sejmie; w piątek 25 czerwca partia przeprowadza "konsultacje społeczne" (z założenia fikcyjne, bo akceptujące decyzje władz, a od strony formalnej będące zebraniami agitacyjnymi); w sobotę sejm zatwierdza podwyżkę; od poniedziałku w sklepach obowiązują nowe ceny. Jednak planu tego nie zdołano wprowadzić w życie. Tu pojawia się podstawowe dla całego zagadnienia pytanie: dlaczego kierownictwo PZPR z góry przyjęto metodę działania, która wykluczyła autentyczne porozumienie ze społeczeństwem? Dlaczego cieszący się jeszcze wówczas zaufaniem Edward Gierek nie podjął próby wyjaśnienia, że oto po pięciu latach powszechnie odczuwanego wzrostu stopy życiowej nadszedł czas gorszej koniunktury. Powodów takiego zachowania było zapewne co najmniej kilka. Pierwszy byt natury ogólnej, zwyczajowej - tego typu otwarty dialog nie mieścił się w systemie zachowań i sposobie komunikacji partii komunistycznej z rządzonymi. Inne powody byty już ściśle związane z wewnętrzną sytuacją polityczną Polski w 1976 r. Na przykład uznanie "propagandy sukcesu" za jeden z warunków sprawowania władzy przez ekipę Gierka czy ideologiczna niechęć do ujawnienia już nie tyle wpływu, ile wręcz zależności od gospodarki kapitalis-tycznej należały w latach siedemdziesiątych do tematów tabu. Tymczasem bez poruszenia tych kwestii niemożliwe było wytłumaczenie społeczeństwu sensu planowanych zmian cen. Ponadto, co wydaje się szczególnie ważne, w pamięci

rządzących nadal bardzo silny był obraz fatalnej w skutkach gomółkowskiej podwyżki z grudnia 1970r. Gierek, pomny doświadczeń Gomółki, bał się podwyższyć ceny z zupełnego zaskoczenia, ale zabrakło mu także odwagi (wyobraźni?), by zrobić to w sposób otwarty. Oszukując samego siebie, wybrał swoistą trzecią drogę, która zaowocowała przeprowadzeniem błędnej politycznie i nieporadnej merytorycznie kampanii propagandowej. Miała ona zresztą nie jednego, ale wielu ojców. Z całą pewnością zaliczyć do nich można jeszcze Piotra Jaroszewicza, Edwarda Babiucha, Jana Szydlaka i Jerzego Łukaszewicza

- naczelnego propagandystę tej dekady. Kulminacyjnym momentem pierwszej fazy kampanii czerwcowej było sejmowe wystąpienie premiera Jaroszewicza trans-mitowane w godzinach popołudniowych 24 czerwca przez radio i telewizję, a następnie odtwarzane w obszernych fragmentach w wieczornym

/3 linijki znaczków z których nie udało mi się ułożyć niczego sensownego/ Łukaszewicz nadzorował i koordynował pracę propagandy najpierw bezpośrednio, jako kierownik Wydziału Propagandy, Prasy i Wydawnictw KC PZPR (I 1972 - V 1975), a następnie poprzez Kazimierza Rokoszewskiego - kierownika nowo utworzonego Wydziału Prasy, Radia i Telewizji (V 1975 - IX 1980). Zob. np. W Janowski, A. Kochański, Informator o strukturze i obsadzie personalnej centralnego aparatu PZPR 1948-1990, Warszawa 2000, s. 70-71, 129, 132.

66

Dzienniku Telewizyjnym" 4. Z jego wypowiedzi społeczeństwo mogło się dowiedzieć, że oto rząd przeprowadził już "wstępne konsultacje" na temat zmiany cen, a przygotowane w ramach zadośćuczynienia propozycje rekompensat zostały w większości przypadków przyjęte ze zrozumieniem i spokojem. Tak więc władze uważały, że ich dialog ze społeczeństwem już trwa i przebiega "we wzajemnym zrozumieniu". Tymczasem przeciętny człowiek albo wiedział na temat owych rozmów tyle, że odbyły się one w kręgu samej PZPR (wiedzial dzięki plotce - stałemu kanałowi nie cenzurowanej informacji), albo nie wiedział nic; o konsultacjach nie było żadnej, choćby najmniejszej wzmianki w prasie, radiu czy telewizji. Fikcyjne konsultacje (mające zresztą następnego dnia swój ciąg dalszy) to pierwszy atut propagandowy, do którego odwołał się Jaroszewicz. Drugim atutem - a w rzeczywistości jedną z podstawowych przyczyn wybuchu protestu robotniczego - była silnie akcentowana propozycja rekompensat, czyli stałych dodatków do plac, emerytur i rent. Premier zwrócił uwagę, że władze przyjęły zasadę "globalnego zrekompensowania społeczeństwu skutków

przeprowadzanych zmian". Szybko okazało się, że w rzeczywistości rekompensaty były skrajnie niesprawiedliwe. Osoby najmniej zarabiające miały otrzymywać symboliczne dodatki, natomiast sytuacja materialna najbogatszych jeszcze się polepszyła. Ostatnim znaczącym propagandowo punktem obrad sejmu stało się przekazanie owych przedstawionych już w wybranym, partyjnym gronie propozycji podwyżek "pod konsultacje z przedstawicielami załóg zakładów pracy, instytucji i gmin". Tym razem miało dojść do powszechnych "konsultacji społecznych", jednak w żaden sposób nie starano się rozwiać automatycznie powstałych wątpliwości: jak możliwe jest wysłuchanie, zebranie, a następnie poddanie analizie głosu społeczeństwa w ciągu jednego dnia? Według przedstawionego

planu wyniki konsultacji już w sobotę miały być przecież zatwierdzone na posiedzeniu sejmu. Nie było to więc niczym więcej, jak tylko próbą uzyskania fikcyjnej legitymizacji, bez rzeczywistego udziału społeczeństwa. Władza sprawiała wrażenie, jakby nagle największego znaczenia nabrało tempo przeprowadzanej operacji. Być może Gierek chciał mieć ten spędzający sen z oczu problem za sobą jeszcze przed wyjazdem do Berlina na Konferencję Partii Komunistycznych i Robotniczych Europy, która odbyła się 29 czerwca. Przyjmując takie założenie, można powiedzieć, że podniesienie cen stawało się dla niego sprawą prestiżową. Chciał zaprezentować się komunistycznym przywódcom jako człowiek politycznego i zarazem gospodarczego sukcesu. 25 czerwca prasa codzienna w całej Polsce zamieściła pełen tekst przemówienia premiera i występującego w imieniu Sejmu PRL Edwarda Babiucha. Dziennikarze, idąc za

głosem partii, uparcie starali się przekonać społeczeństwo do tego, że czarne jest białe. Podwyżkę nazywali "konsekwentną realizacją założeń polityki pogrudniowej" oraz "kontynuacją postępu rozpoczętego na początku lat 70-tych"1'. Propagandowa fikcja zderzyła się z rzeczywistością - reakcją robotników w całej Polsce. Była ona kontrastem dla kreowanego w mediach obrazu stosunków pomiędzy partią a narodem. 25 czerwca zastrajkowało 97 zakładów w 24 województwach.

Radomski czerwiec, Radom 1982 (Wydział Propagandy i Agitacji KW PZPR w Radomiu), s. 9, ze zbiorów prywatnych; S. Świątek, Byliśmy uczestnikami tych wypadków, "Dziennik Toruński", 1 VII 1981. '5 Potrzebne i konieczne, "Trybuna Ludu", 25 VI 1976; Realia ekonomiczne i przyczyny społeczne, "Życie Warszawy", 25 VI 1976. ' AAN KC PZPR, XIA/1307, k. 65-77, Wykaz zweryfikowanych zakładów pracy które w dniu 25 Ii1 1976 r. przerwały pracę - według województw. Zob. też Czerwiec 1976 w materiałach archiwalnych, wybór, wstęp i oprac. J. Eisler, Warszawa 2001 (seria IPN "Dokumenty", t. 4), s. 51; A. Friszke, Opozycja polityczna w PRL

Tego samego dnia wieczorem mocno zdenerwowany i zmęczony Jaroszewicz wygłosił kilkuminutowe przemówienie transmitowane przez radio i telewizję, z którego wynikało, że władza na razie wycofuje się z podwyżek cen. Partia ustąpiła z jednej strony na skute: wymiernego oporu społecznego, najsilniej wyrażonego przez robotników Radomia, Ursusa i Płocka, z drugiej zaś ze względu na obawę przed eskalacją strajków i wystąpień. Oczywiście premier słowem o tym nie wspomniał. Strajki i wystąpienia uliczne były tematem tabu. Jaroszewicz usiłował przekonać słuchaczy, że właściwą przyczyną, dla której ceny zostaną na niezmienionym poziomie, by1 "szereg wątpliwości" ujawnionych w trakcie konsultacji oraz duża liczba wniosków zgłoszonych przez załogi zakładów, zasługujących na rozpatrzenie. Nigdzie jednak nie przedstawiono chociażby kilku z tych społecznych propozycji i pytań. W prasie sobotnio-niedzielnej (25-26 czerwca) nie znajdziemy wzmianki na temat przy czyn, przebiegu strajków. Język artykułów jest martwy, niekomunikatywny, ma na celu nie

tyle informować, co stwarzać własną, akceptowaną przez mocodawców rzeczywistość. Wiadomo, że coś się stało, ale trudno uchwycić co, gdyż w kwestiach najważniejszych język prasowy jest wyjątkowo enigmatyczny. Przykładowo, potrzeba naprawdę wielkiej przenikliwości, aby zorientować się, że zdanie: "Dyskusję na temat dobra ojczyzny, narodu, państwa toczyć można tylko pracując" zawiera bezcenną, bo jedyną w sobotę, informację o strajkach' . (Inna rzecz, że 30 lat temu umiejętność czytania między wierszami była rozwinięta w stopniu o wiele większym niż dziś). Pierwsze informacje o tym, że w Radomiu i Ursusie były jakieś niecodzienne "wydarzenia", pojawiły się w prasie krajowej dopiero w poniedziałek 28 czerwca - ale w rzeczywistości problem został raczej niedopowiedziany niż przedstawiony. Dowiadujemy się bowiem: W Radomiu i Ursusie doszło do gorszących wypadków wandalizmu, niszczenia mienia społecznego, ulicznego awanturnictwa. Budzi najgłębsze społeczne potępienie i oburzenie fakt podszywania się elementów chuligańskich pod klasę robotniczą. Znów brak tu jasnej informacji o strajkach i protestach ulicznych skierowanych przeciwko lokalnym i centralnym działaczom . partii i rządu. Nieco lepiej sytuacja wyglądała w prasie regionalnej. Na przykład w "Życiu Radomskim" pojawiła się wiadomość o tym, że "część robotników radomskich przedsiębiorstw porzuciła pracę i wyszła poza teren zakładu. Trudno było dziennikarzom uniknąć skomentowania tego, co wydawało się oczywiste dla wszystkich czytelników gazety. Do zera próbowano zminimalizować rangę oporu płockiego. Wszystko wedle zasady, że fakty, o których się nie mówi, nie istnieją. Czyniono tak zarówno w prasie centralnej, jak i regionalnej. Dopiero 11 lipca w "Tygodniku Płockim" napisano: "nieliczna grupa pracowników Petrochemii [...] zachowała się nieodpowiedzialnie i przyczyniła się do wywołania chuligańskich ekscesów w mieście". To była jedyna informacja, a właściwie dezinformacja dotycząca wyjścia płockich robotników na ulice. Charakterystycznym zabiegiem propagandowym, stosowanym przez wiele tytułów prasowych, stało się odtąd twierdzenie, że to nie przedstawiciele klasy robotniczej zburzyli przebieg konsultacji, ale podszywający się pod nią "element aspołeczny, warcholski, kryminalny, margines społeczny". Podejmowano również próby pisania w sposób bardziej wyważony, bez inwektyw

1945-1980, Londyn 1994, s. 338; J. Kordas, Strajki na Dolnym Śląsku w 1976 r. (w:] Studia i materia y z dziejów opozycji i oporu społecznego, red. Ł. Kamiński, Wrocław 2000, s. 150-156. R. Wojna, Uwarunkowania i konieczności, "Trybuna Ludu", 26-27 VI 1976. Por. U. Radomski, Czerwiec 1976. Protest i propaganda, Warszawa 1984, s. 21. M. Drus, Zobowiązanie i poparcie, "Glos Pracy" 1976, nr 153. Nie pozwolimy naruszać spokojnej pracy, "Życie Radomskie", 28 VI 1976.

68

tekstem przeznaczonym dla inteligentniejszego czytelnika: "Nie każdy, kto przekroczył fabryczną bramę, wziął obiegówkę, odebrał kartę i włożył robocze

ubranie jest z miejsca robotnikiem, w pełnym socjologicznym znaczeniu tego slowa"2°. Krótka i zgodna z oczekiwaniami władzy wersja wydarzeń z 25 czerwca wyglądała następująco: Oto odpowiedzialni i zrównoważeni przedstawiciele klasy robotniczej konstruktywnie i rzeczowo omawiali w swych zakładach pracy projekt zmiany struktury cen, natomiast nieliczne grupy młodych, nieodpowiedzialnych chuliganów i warchołów (to ulubione przez propagandę określenie protestujących robotników) wyległy na ulice w celu wzniecania burd. Jeden z uczestników protestu, radomianin, wyznał po latach: "Rodziny, które mieszkały poza Radomiem, faktycznie uważały nas za warchołów, jakichś pijaków". W sobotę 26 czerwca rano Gierek do spółki z Edwardem Babiuchem i Janem Szydlakiem - lecz bez konsultacji z Biurem Politycznym i Sekretariatem KC, a więc z ominięciem

instancji formalnych - zwołali telekonferencję. W jej trakcie przedstawili pierwszym sekretarzom komitetów wojewódzkich błyskawiczny instruktaż dalszego postępowania partii w całym kraju". Gierek zarządził zorganizowanie we wszystkich województwach publicznych zgromadzeń na wielką skalę, to jest z udziałem stu, a nawet dwustu tysięcy osób. Stwierdził: "Muszą to być wiece zebrane z ludzi dobranych". Domagał się "słów bluźnierstwa" pod adresem protestujących robotników (nazywał ich łajdakami) i atmosfery potępienia dla strajkujących zakładów. Używał określeń bardzo mocnych: "to musi być atmosfera pokazywania na nich jak na czarne owce, jak na ludzi, którzy powinni się wstydzić, że w ogóle są Polakami, że w ogóle na świecie chodzą". Kategorycznie zażądał potępienia Radomia i jego mieszkańców. W tamtejszym wiecu miał uczestniczyć aktyw z sąsiednich pięciu województw: "Radomiacy powinni odczuć, że cala Polska ich lekceważy i będzie im to długo pamiętała". Współ-prowadzący konferencję Szydlak zarządził, by manifestacje były zwoływane na

stadionach lub centralnych placach miast w całej Polsce i odbywały się pod obowiązkowymi hasłami przewodnimi: poparcia partii, rządu, "stylu rządzenia, słuszności treści przedstawionych propozycji, demokratycznych metod i sposobów sprawowania władzy" oraz bardzo ostrego" potępienia sprawców i uczestników protestu. Głównym motorem , i uczestnikami wieców mieli być działacze PZPR. Szydlak przedstawił sekretarzom wojewódzkim szczegółowe instrukcje dotyczące przebiegu manifestacji, nie pozostawiając swobody lokalnym gremiom. I tak na przykład wymagał, by główne wystąpienia były wygłaszane przez przedstawicieli komitetów wojewódzkich, wspomaganych następnie przez "dwóch-trzech robotników" oraz "przedstawicieli chłopów, inteligencji, kobiet i młodzieży". Jak zaznaczył, ich przemówienia powinny być "żywiołowe, ostre w swoich sformułowaniach, gorące w treściach". Co do pierwszego warunku, to jest żywiołowości wystąpień, partia poniosła klęskę. Jednak reszta wytycznych

została skrupulatnie wypełniona w całym kraju. Wiece ustawiły naród w roli statysty, którego obecność miała stanowić "dowód" wciąż istniejącego poparcia dla całej (nie tylko bieżącej) polityki prowadzonej przez Gierka. Chodziło także o to, by strajkujący robotnicy ostatecznie pozostali w poczuciu przegranej.

2. I. Dryl, Postawa i świadomość, "Trybuna Ludu", 7 VII 1976. Także przykładowo: "Życie Radomskie", 28 VI 1976; "Słowo Ludu", 28 VI 1976. Wypowiedź Waldemara Woźniaka w filmie Miasto z wyrokiem, cz. 3: Skaza, reż. W Maciejewski, 1996-1997. 2- A. Garlicki, Z tajnych archiwów, Warszawa 1993, s. 395-406.

Dzięki masówkom system miał zyskać akceptację społeczną wyrażoną na tyle widowiskowo i aktywnie, by przytłumić ewentualne następne próby eskalacji konfliktu. Być może też, jak sugerują Kania i Werblan, chodziło o "przekucie porażki w zwycięstwo", czyli ponowną próbę wprowadzenia podwyżki cen, tym razem na fali sztucznego poparcia. Przez dwa dni - 26 i 27 czerwca - przesłano dalekopisem do województw tezy i materiały pomocnicze, według których władze lokalne miały przygotować scenariusze wieców. W niedzielę wysłano dyrektywę, w której podano treści, jakie miały być wyeksponowane na wiecach: "opowiadamy się w pełni za zmianą struktury cen, mającą swoje głębokie uzasadnienie społeczne i ekonomiczne. Uważamy, iż rząd proponuje słuszną zasadę pieniężnej rekompensaty. (...] marny pełne zaufanie do mądrości partii (...]. Mamy pełne zaufanie do naszego ludowego rządu (...). Możecie na nas zawsze liczyć, towarzyszu Gierek. Z Warszawy wysłano do komitetów wojewódzkich PZPR podobnych kalek propagandowych bez liku. Warianty przesyconej kłamstwem, a często i nienawiścią nowomowy można mnożyć w nieskończoność. Sens zawsze sprowadzał się do jednego: "przebieg ogólnonarodowej debaty został zakłócony przez elementy warcholskie, anarchizujące i chuligańskie", które "rzuciły skazę na dobre imię Polski w świecie". Inwektywy pod adresem robotników i bałwochwalcze peany na cześć władzy były nieodłącznym elementem wysyłanych "gotowców". W propagandzie zupełnie nie liczono się z realiami, dlatego działaczom terenowym polecano, by wyraźnie artykułowali, że o potrzebie podwyżek cen mówiono "z całą otwartością od dłuższego czasu", a przeprowadzone konsultacje stały się ponownym potwierdzeniem "więzi partii ze społeczeństwem"z5. Aż do końca pierwszej dekady lipca w podobny sposób pisano także na dziesiątkach stron gazet codziennych, tygodników, a nawet czasopism kulturalnych. Poszczególne artykuły różniły się jedynie akcentami, ale argumentacja i słownictwo najczęściej były niczym wprost z partyjnych dyrektyw i dalekopisów. Podobnie dziennikarze radiowi i telewizyjni nie przebierali w środkach. Jedno z wytoczonych przez nich dział miało szczególnie imponujący kaliber. Czerwcowy protest robotniczy próbowali przedstawić jako naruszenie samej konstytucji2'. Należy sądzić, że władza i dziennikarze mieliby jeszcze większe pole do nadużyć, gdyby nie społeczna kampania przeciwko włączeniu do ustawy zasadniczej uzależnienia praw od wypełniania obowiązków obywatelskich w PRL sprzed kilku miesięcy. Schematyczny sposób przeprowadzenia niedzielnych i poniedziałkowych wieców w

województwach dobitnie wskazywał na to, że członkowie partii stanowią bezwolną i bezrefleksyjną masę. (Chociaż "towarzysze" potrafili wychwycić drobne niuanse w wiernopoddańczych hołdach złożonych Gierkowi. Na przykład wiec zorganizowany w Warszawie na Stadionie Dziesięciolecia przez politycznego przeciwnika Gierka, zwolennika twardego kursu Józefa Kępę odebrano jako nieco stonowany i nie tak jednoznacznie wspierający

A. Werblan, Zahamowana podwyżka, "Przegląd Tygodniowy", 14 VI 1996; S. Kania, Zatrzymać konfrontację, Warszawa (1991), s.292. Archiwum Dokumentacji Historycznej PRL, Kolekcja Andrzeja Werblana, Materiały dotyczące wydarzeń z 1976 r., b.p., Dyrektywa Wydziału Organizacyjnego KC PZPR z dn. 27 VI 1976 r. u APR, Wydział Polityczno-Organizacyjny, 112, k. 62-64 Teleks rl22zdh. 27G71976r.; ibidem. k. 53-56, Dalekopis s. 120z dn. 26 lif t976 r.; ibidem, k. 57-60, Materialy pomocnicze nr I i 2 z dn. 26 VI 1976 r. 2 Zob. np. Odpowiedzialność i spokój, "Literatura" 1976, nr 27; Z oburzeniem i goryczą, "Życie Literackie", 4 VII 1976; L. Tokarski, Dyskusja i dyscyplina, "Perspektywy", 2 VII 1976; D. Horodyński, Edukacja obywatelska, "Kultura" (Warszawa) 1976, nr 28; M.E Rakowski, Faza przemyśleń i działania, "Polityka" 1976, nr 27. 2' AAN, KC PZPR, Wydział Prasy, Radia i Telewizji, XXXIIIJl62, b.p., Sposób prezentowania informacji przez środki masowego przekazu w PRL - nasłuch zachodnich rozgłośni radiowych.

władze partyjne i rządowe, jak inne manifestacje28). Nie najlepszą ocenę wystawiło sobie w tych dniach również społeczeństwo, poddając się dość łatwo woli PZPR. Dawały o sobie znać konformizm, ale także i strach przed utratą pracy, premii, przed możliwością wstrzymania paszportu . Większość ludzi zapewne nie miała ochoty na uczestnictwo w tych kompromitujących i zawstydzających seansach nienawiści, ale zabrakło im siły, by zdecydowanie powiedzieć: nie. Wielu uczestników wieców zwożono na miejsca koncentracji autokarami czy nawet specjalnie w tym celu podstawionymi pociągami. W komitetach wojewódzkich opracowywano strategię akcji; decydowano o miejscu i czasie formowania kolumn i drodze przemarszu do celu. Podstawowy i aktywny trzon manifestantów stanowili działacze partyjni, wojsko, milicja i pracownicy Służby Bezpieczeństwa. W stolicy korespondenci zagranicznych agencji informacyjnych dojrzeli w dobranym tłumie wiele podobnych "koszul z białymi kołnierzykami". W całym kraju licznie zmobilizowane służby porządkowe chroniły przygotowane na tę okoliczność place i stadiony. Dyrektorzy wielu zakładów stali się odpowiedzialni za zjawienie się na "wiecach poparcia" z całymi załogami, dlatego część manifestantów musiała poświadczyć swój udział i podpisać listę obecności3°. Oczywiście, zarówno szturmówki, transparenty, jak i przemówienia przygotowane zostały w komitetach PZPR. Niejednokrotnie robotnicy, którzy odczytywali narzucone im teksty, mieli kłopoty z artykulacją i czytali kolejne zdania, nie rozumiejąc ich sensu. Doprowadzało to czasami do śmiesznych czy tragikomicznych pomyłek. Na przykład w Warszawie I sekretarz jednego z komitetów zakładowych stolicy zamiast przeczytać: "W tych ostatnich dniach, towarzyszu Gierek, towarzyszu Jaroszewicz, byliśmy z wami", powiedział: "Towarzyszu Gierek, towarzyszu Jaroszewicz, to wasze ostatnie dni".

Tymczasem prasa, radio i telewizja informowały o tych wydarzeniach w tonie partyjnego entuzjazmu. Nieudolnie próbowano podkreślić rzekomo spontaniczny, szczery charakter wystąpień, listów przesyłanych na ręce Gierka i Jaroszewicza, a także rezolucji uchwalanych przez poszczególne miasta i załogi w celu poparcia władzy i potępienia "warchołów". Masowością wieców, liczebnością haseł i pustych hołdów zagłuszano zaistniały konflikt i jego przesłanki. Oto kolejny cytat, który pozwala wykazać tragikomiczny wyraz propagandowych komentarzy: "Wiece, które odbyły się w całym kraju, pokazują, co myśli i co czuje społeczeństwo polskie. Stanowią manifestacje jasno sformułowanego, zdecydowanego i jednolitego stanowiska Polaków wobec pogrudniowej polityki PZPR. Demonstrują pełne poparcie dla tej polityki . Nie trzeba bardziej jaskrawego dowodu na rozminięcie się narodu i klasy rządzącej. Jeśliby przyjrzeć się ówczesnej propagandzie od strony logiki podjętych działań, to nieuchronnie nasuwa się pytanie: jak to możliwe, że organizatorzy wieców, autorzy artykułów prasowych, audycji radiowych, komentarzy w "Dzienniku Telewizyjnym" nic nie robili

S. Kania, op. cit., s. 292. 29 Por. M. Zaremba, Upalny Czerwiec '76, "Więź" 2001, nr 6, s. 109. '° AAN, KC PZPR, Wydział Prasy, Radia i Telewizji, XXXIII/133, k. 19, Wydarzenia w Polsce w dn. 23 VI- 2 VII 1976 r. w oświetleniu zagranicznych środków masowego przekazu; ibidem, XXXIII/162, Listy czytelników w sprawie zmiany struktury cen - "Polityka'; List z Katowic z dn. 12 VII 1976 r. ; APR, KW PZPR, Wydział Polityczno-Organizacyjny, 111, k. 64, Informacja o pracy KW PZPR w Radomiu w dn. 24 VI - 3 VII 1976 r.; A. Anusz, Czerwiec 1976 - bunt warchołów, "Centrum" 1991, nr 17; J. Skórzyński, Protest. Czerwiec '76, "Tygodnik Solidarność" 1989, nr 3. " Wystarczy posłuchać ścieżki dźwiękowej z filmu Miasto z wyrokiem, cz. 3: Skaza. 'z C t. za: M. Zaremba, op. cit., s. 17-18. " Z. Siedlecki, Co myśli i czuje społeczeństwo polskie, "Trybuna Ludu", 29 VI 1976.

sobie z podstawowej sprzeczności? Uchwalane przez społeczeństwo na masówkach rezolucje popierające w pełni politykę partii i rządu musiały tym samym popierać jednocześnie wprowadzenie podwyżki cen, jak i wycofanie się z niej. Jedyna zadowalająca odpowiedź brzmi: wiece nie muszą kierować się powszechnie uznaną logiką - mają swoją, wiecową. Poza tym kwestia druga. Skoro partia i rząd miały wielkie poparcie, o czym miały zaświadczyć masówki, to dlaczego władze ustąpiły pod naciskiem nielicznej garstki "chuliganów i warchołów"? Wedle partyjnej logiki propagandowej ostatnia część tego pytania jest bezzasadna: partia nie ustąpiła pod wpływem buntu społecznego, ale uznała słuszność przedstawionych wniosków i skierowała je do rozpatrzenia. Było wiele cech wspólnych, wręcz bliźniaczych, charakterystycznych dla większości czerwcowych manifestacji. Stadiony i place udekorowano narodowymi i robotniczymi (czerwonymi) flagami oraz olbrzymimi hasłami propagandowymi. Nieodzownym elementem każdej uroczystości było godło narodowe. Miejsca wieców, a czasem i ulice do nich prowadzące, zradiofonizowano. Manifestacje były nagrywane i filmowane przez lokalne i centralne stacje radiowe i telewizyjne, w celu ich zdyskontowania na rzecz przyszłej propagandy. Hasła wznoszone na wiecach i umieszczane na transparentach były jednakowe w formie, charakterze i wyrazie, na przykład "Towarzysz Gierek naszym wzorem" - i wariacje na ten temat: "Towarzysz Gierek to nasz wybitny przywódca", "Towarzysz Gierek - czołowy przywódca międzynarodowego ruchu komunistycznego" - czy też innego typu: "Młodzież zawsze z partią", "Jednością silni", i oczywiście wiele improwizacji na temat warcholstwa, jak choćby najprostsza: "Potępiamy warchołów z Ursusa". W Warszawie pojawił się transparent: "Pozdrawiamy Komunistyczną Partię Związku Radzieckiego", co stanowi o kolejnym komicznym rysie czerwcowych wieców - obok potępienia grupki chuliganów z prowincjonalnego Ursusa, niemal na równi, pozdrowienia dla jednej z największych komunistycznych partii świata. W trakcie manifestacji wznoszono okrzyki o podobnej treści, śpiewano hymn narodowy, często, jak w Katowicach i Warszawie -Międzynarodówkę. Wszystkie wiece, z wyłączeniem radomskiego, zakończyły się podjęciem rezolucji potępiającej "warchołów", a zarazem wspierającej słuszne działania władz. W warunkach centralnego sterowania różnice pomiędzy poszczególnymi województwami były niezauważalne, z jednym wyjątkiem - województwem radomskim. Szczególny charakter wiecu radomskiego wynikał nie tylko z tego powodu, iż uznano, że miasto nie ma moralnego mandatu do uchwalenia rezolucji. Był to przede wszystkim wiec samopotępienia. Radomianie przeprowadzili w swoim imieniu samokrytykę niemal

jak za czasów Stalina. Oprócz tego, że winą za zajścia obciążono całą społeczność miasta, ukarany został również kierowniczy aparat partyjny. Janusz Prokopiak jako jedyny sekretarz KW w całym kraju nie został dopuszczony do głosu. W jego imieniu oczerniające mieszkańców przemówienie wygłosił prezydent Radomia Tadeusz Karwicki. Ton tego przemówienia doskonale charakteryzuje następujące zdanie "Podżegali ci, dla których godność Polaka, godność robotnika jest frazesem". W inny ważnym fragmencie wystąpienia Karwicki szczególnie silnie piętnował załogę "Waltera", ponieważ, co podkreślił, płace rosły tam stosunkowo szybko, a sami inicjatorzy buntu z wydziału P-6 zarabiali średnio 4 tys. złotych. Wydźwięk propagandowy tych słów był oczywisty: robotnicy "Waltera" nie potrafią docenić tego, co daje im partia; powodzi im się lepiej niż innym, a mimo to nawołują do burd. Takie ujęcie wydarzeń czerwcowych mogło budzić niechęć wśród niezorientowanych w rzeczywistym charakterze konfliktu czytelników prasy w całym kraju. Tekst przemówienia Karwickiego został napisany przez członków KC pod kierownictwem szefa partyjnej propagandy Jerzego Łukaszewicza. Wiec radomski został zorganizowany nie tyle przy współpracy, co pod nadzorem KC. Ponadto władze PZPR okazały miejscowemu aparatowi nieufność poprzez import zaufanych aktywistów z ościennych województw;4. Formalnym zakończeniem kampanii propagandowej stało się spotkanie Gierka i Jaroszewicza z "aktywem robotniczym województwa katowickiego". Używając języka kolokwialnego, ale oddającego klimat wystąpienia Gierka, należy stwierdzić, że stanowczo spuścił on z tonu. Wydaje się, iż podstawowy impuls do tej zmiany pojawił się na skutek zdecydowanej ingerencji Leonida Breżniewa, z którym Gierek spotkał się pod koniec czerwca w Berlinie. Radziecki przywódca kategorycznie zażądał ostatecznego wycofania

projektu podwyżek cen. Na odchodne dodał: "Jedyne, co Wam teraz pozostaje, to uspokoić sytuację" 5. Gierkowi nie pozostało więc rzeczywiście nic innego, jak tylko wygłosić 2 lipca w katowickim "Spodku" przemówienie o wiele łagodniejsze niż większość artykułów prasowych z poprzedniego tygodnia. Co zastanawiające, w odczytanym przez niego tekście pojawił się jednak fragment, że rząd "opracuje zmodyfikowaną koncepcję struktury cen, która zostanie w odpowiednim czasie przedstawiona społeczeństwu". Można zaryzykować twierdzenie, że Gierek chciał uniknąć nagłego zwrotu, który nastąpiłby przecież tuż po powrocie z konferencji partii komunistycznych. Nie mógł otwarcie wyznać, że sprawa podwyżek została ostatecznie wstrzymana i tym samym dostarczyć społeczeństwu kolejnego argumentu przemawiającego na rzecz niesuwerennego charakteru polskiej władzy. Na marginesie należy zauważyć, że temat przygotowań do podwyżek cen nadal pozostał obecny w prasie '. Wiec katowicki był transmitowany na żywo przez telewizję i trzy programy radiowe. Słowa I sekretarza mogły być odebrane jako apel o spokój i dyscyplinę. Gierek w zasadzie porzucił język zdecydowanej konfrontacji, ale nadal kłamał, bo jakże inaczej nazwać choćby fragment: "Dlaczego nie szanuje się demokratycznych zasad wyrażania swojej opinii?". Gdy po wystąpieniu tłum skandował hasło "Gierek - Polska", ten krzyknął do mikrofonu: "Partia - Polska", na co natychmiast uzyskał odpowiedź - zebrani postawili znak równości między Gierkiem, partią i Polską. Zaczęli skandować - czy może raczej mantrować - na

przemian: "Partia - Polska, partia - Gierek, Polska - Gierek". Warto na moment przywołać jeszcze dwa poboczne, ale interesujące aspekty kampanii propagandowej z lata 1976 r. Otóż po pierwsze, tuż po wystąpieniach robotników próbowano przy pomocy prasy i radia wywołać w społeczeństwie wrażenie, że kraje zachodniej Europy nie tylko rozumieją, ale i popierają działania prowadzone przez władze polskie. Posłużono się w tym celu prostymi metodami: selektywną prezentacją cytatów, autorskimi komentarzami wypaczającymi pierwotny sens zagranicznego tekstu lub powoływaniem się na nic nie znaczące tytuły prasowe. Podobnie w radiu - tak prezentowano wypowiedzi zagranicznych agencji prasowych, by wynikało z nich poparcie dla Gierka". Efekt tych działań należy uznać raczej za mizerny. Przyczyn niepowodzenia można szukać choćby w niezmiennym,

4 Czy ludzie umierają?, zapis radiowej rozmowy z Januszem Prokopiakiem z 25 VI 1981 r., w zbiorach autora; Miasto z wyrokiem, oprac. K. Madoń-Mitzner [na podstawie filmu dokumentalnego, reż. W Maciejewski, "Karta" 1998, nr 25, s. 55; Radom musi odzyskać dobre imię. Przemówienie prezydenta miasta Tadeusza

Karwickiego, "Życie Radomskie", 1 VII 1976. s A. Werblan, Zahamowana podwyżka..., s. 18; A. Friszke, Polska Gierka, Warszawa 1995 ("Dzieje PRL'), s. 66. Zob. np. H. Chądzyński, Wzajemne zależności, "Życie Warszawy", 7 VII 1976; J. Kasprzycki, "Porada", ibidem, 23 VII 1976; S. Markowski, Dlaczego zmieniają się rzeczy, ibidem, 28 VII 1.976. ;U. Radomski op. cit., s. 24, 26, 28, 43, 44; Prasa krajów kapitalistycznych o propozycji zmiany poziomu i struktury cen, Życie Warszawy", 28 VI 1976; Agencje i prasa zagraniczna relacjonujące wiece poparcia polityki partii i rządu PRL, ibidem, 29 VI 1976.

schematycznym i martwym języku służącym do opisu zarówno polskiej, jak zagranicznej oceny wydarzeń. To w oczywisty sposób narzucało wniosek o mającej miejsce nieudolnej manipulacji. Ciekawy jest jeszcze drugi poboczny wątek propagandy Czerwca '76. W systemach totalitarnych i autorytarnych kult władcy jest zawsze zjawiskiem naturalnym - z jednej strony jego istnienie gwarantuje niedemokratycznie wybranym pracownikom aparatu władzy możliwość działania, z drugiej społeczeństwo posiadające skarlałe pojęcie o mechanizmach demokratycznych łatwo ulega mitowi przywódcy. Czy propaganda czerwcowa jakoś specjalnie zaznaczyła obecność tego mitu? Odpowiedź brzmi: tak. Spójrzmy najpierw na te kwestie od wewnątrz aparatu władzy. Podczas telekonferencji z sekretarzami wojewódzkimi 26 czerwca Gierek mógł usłyszeć od jednego z przedstawicieli komitetów wojewódzkich: "Powiedzcie towarzyszowi Gierkowi, że kochamy go, że liczymy na niego, że pomożemy mu . W połowie lipca w trakcie kolejnej telekonferencji Jan Szydlak wygłaszał peany

w podobnym tonie: jest "dużym szczęściem dla nas wszystkich, iż w osobie I sekretarza Komitetu Centralnego naszej partii skumulowały się te przedmioty [tak w oryginale - R.S.), które dały możliwość podjęcia takiej decyzji" . Hołdy składane Gierkowi były ponadto stałym elementem wieców. Hołd składano we

wszystkich przemówieniach, zajmował on centralne miejsce każdej rezolucji, a także był obecny w hasłach na setkach transparentów i szturmówek. Podobnie było w radiowych i telewizyjnych relacjach z manifestacji oraz w prasie. Pisano, że "przywódca partii jest własnością nie tylko partii, to własność Polski"; Edward Gierek był jednym z nielicznych, który "znalazł właściwe dla rzeczy słowa" v. W obrazie propagandowym Gierek jawił się jako gospodarz, wychowawca, a nawet mędrzec i dobrotliwy ojciec narodu. W trzeciej dekadzie lipca podczas narady aparatu propagandy Jerzy Łukaszewicz dokonał uproszczonego podsumowania kilku tygodni pracy. Jego wnioski są tak niedorzeczne, że aż trudno w nie uwierzyć. Poczynając od przygotowań i przebiegu konsultacji, stwierdził: "podeszliśmy do sprawy poważnie, czasu było wystarczająco dużo, to była konsultacja, a nie plebiscyt, sondaż - instrument przekonywania o słuszności sprawy". Podobnie szokujące opinie wygłosił na temat wieców, które jego zdaniem "wytworzyły polityczny klimat - głos popierający politykę partii i atmosferę, że nawet, jeśli kogoś nie przekonaliśmy, to jednak nie mógł podskoczyć [podkreślenia R.S.)"4°. Słowa te wywołują tym większe zdziwienie, że wygłaszane były z pełną powagą i przekonaniem - stanowiły próbną analizę wydarzeń, skierowano je do pracowników aparatu propagandy. Jak widać nadzór nad jedną z najważniejszych komórek PZPR został powierzony człowiekowi nie tyle twardogłowemu czy dogmatycznemu, co raczej ubogiemu intelektualnie. Jego recepta na odpowiednie znalezienie się

aparatu indoktrynacji w zmieniającej się na gorsze sytuacji polityczno-gospodarczej była niezwykle prosta: "Kiedy nam było coraz trudniej i gorzej [...) To tym bardziej za mordę trzymałem prasę, radio i telewizję". Łukaszewicz nie zrozumiał, że lansowana aż do obrzydzenia propaganda sukcesu - odżywająca na nowo po Czerwcu '76 - przynosiła partii więcej szkody niż pożytku. Uważał, że ten sposób działania jest najwłaściwszą formą "obrony

przed atakiem"

Cyt. za: J. Eisler, Wstęp [w:j Czerwiec 1976 w materiałach archiwalnych..., s. 58. 3 Z oburzeniem i goryczą...; D. Horodyński, Edukacja obywatelska... ° APR, KW PZPR, Wydział Organizacyjny, 21, k. 27-29, Tezy Jerzego Łukaszewicza. 4' Towarzysze zeznają. Z tajnych archiwów Komitetu Centralnego. Dekada Gierka 1970-1980 w tzw. Komisji Grabskiego, Londyn 1987, s. 108, 111.

74

Zastanówmy się na koniec, kim był przeciętny, szary adresat propagandy partyjnej czerwca-lipca 1976 r. Doskonale odpowiedziała na to pytanie jeszcze w latach siedemdziesiątych Teresa Bogucka, pisząca w obiegu niezależnym pod pseudonimem Anna Amielewska /Anielewska? /. W swym artykule napisała, że jest to "zwykły prosty człowiek, który o władzy mówi "oni". Jest niedoinformowany, nie dowierza gazetom, ale i niepewny swoich racji. W rzeczywistości pozostaje "niechętny i nieufny wobec gestów sprzeciwu i oporu przecież to nic nie da, będzie jeszcze gorzej") [...] zagoniony i zatroskany, pragnący nad wszystko spokoju"°2. Propaganda czerwcowa przybrała zasięg wszechogarniający, każdy

aktywny życiowo i zawodowo obywatel stawał się jej biernym -jako odbiorca prasy, radia, telewizji - lub czynnym - poprzez udział w manifestacjach - uczestnikiem. : a koniec dorzućmy więc do wymienionych już wcześniej jeszcze jeden cel tej kampanii propagandowej - tym razem patrząc na problem z wymiaru mikro. Dla PZPR niezwykle istotne było skierowanie lęków, złości i frustracji przeciętnego człowieka na innych wrogich, obcych, jątrzących - tylko nie na władzę. Należy uznać, że przynajmniej w pewnym stopniu udało się partii odwlec moment społecznie niekontrolowanego, nie dającego ujarzmić wybuchu, na równe cztery lata.

Chmielewska [T Bogucka], Kampavcia, "Zapis" 1977, nr 4, s. 91.

Szczepan Kowalik

Historia badań okoliczności śmierci ks. Romana Kotlarza'

Geneza wszelkich prób wyjaśnienia przyczyn śmierci ks. Romana Kotlarza, podejmowanych przez różne środowiska w ciągu ostatniego ćwierćwiecza, wiąże się bezpośrednio z przekonaniem o jej związku z radomskim protestem robotniczym 1976 r. z podstawowym celem, zwłaszcza w początkowym okresie funkcjonowania Komitetu Obrony Robotników, a także powołanej przez NSZZ "Solidarność" w Radomiu Komisji Rehabilitacji "Czerwiec '76", było zbadanie okoliczności śmierci księdza, znanego ze swoich publicznych wystąpień w obronie uczestników protestu robotniczego. Wojciech Ziembiński, badający tę

sprawę w 1976 r. oraz latem 1981 r., nie wahał się po latach wspomnieć o osobistej fascynacji postacią i działalnością ks. Kotlarza;. Z perspektywy dwudziestu pięciu lat nietrudno zdobyć się na stwierdzenie, że głównym motorem działań zmierzających do odkrycia prawdy było dążenie do zdemaskowania rzeczywistego charakteru postępowania władz wobec wszystkiego, co w jakikolwiek sposób wiązało się z radomskim protestem. Postawa wobec księdza wskazywała i uświadamiała bowiem w sposób aż nazbyt wyrazisty zdecydowanie

negatywny stosunek władz do wszelkich działań Kościoła, które mogły zostać uznane za niewłaściwe . Podstawowe pytania i cele, jakie przyświecały badającym tę sprawę w ciągu ostatnich lat, nie uległy dezaktualizacji, chociaż w wyniku przekształceń ustrojowych można je było sformułować nieco inaczej, przede wszystkim zaś w sposób jawny. Wspomniane wyżej ustalenia Wojciecha Ziembińskiego, zawarte w przygotowanym przez niego Sprawozdaniu dla Prymasa Polski w sprawie śmierci ks. Romana Kotlarza, powtórzone następnie, jakkolwiek w formie znacznie okrojonej przez cenzurę, w artykule opublikowanym w 1986 r. w "Przeglądzie Katolickim", stanowiły punkt wyjścia do szczegółowych badań prowadzonych w latach 1998-1999 z inicjatywy i pod kierunkiem dr Elżbiety Orzechowskiej. Początkowo kwerenda byla prowadzona w związku z konkursem dla

Autor winien jest podziękowania prof. Jerzemu Eislerowi oraz dr Elżbiecie Orzechowskiej, których wnikliwe uwagi pozwoliły na nadanie prezentowanemu tekstowi ostatecznego kształtu. Ks. Roman Kotlarz (ur. 17 X 1928 r.) od chwili święceń kapłańskich aż do śmierci 18 VIII 1976 r. Był związany z diecezją sandomierską. Pracował jako wikariusz w parafiach w Szydłowcu, Żarnowie, Koprzywnicy, Mircu, Kunowie, Słupi Nowej. Jego działalność kaznodziejska byla powodem konfliktów z miejscowymi władzami świeckimi, które odbierały jego publiczne wypowiedzi jako sprzeczne z interesami państwa i zabiegały o ich potępienie przez Kurię Diecezjalną w Sandomierzu. Od 1961 r. ks. Kotlarz pelnił posługę duszpasterską w parafii w Pelagowie, położonej w pobliżu Radomia (A.F Baran, Ks. Roman Kotlarz [w:]Opozycja w PRL. Słownik biograficzny 1956-89, t. 1, red. J. Skórzyński, P Sowiński, M. Strasz, Warszawa 2000, s. 175-176; S. Kowalik, Roman Kotlarz w:] Słownik biograficzny duchowieństwa represjonowanego w Polsce w latach 1944-1989. t. 1, red. J. Myszor, Warszawa 2002, s. 125-127). 3 W. Ziembiński, Glos w dyskusji, "Biuletyn Kwartalny Radomskiego Towarzystwa Naukowego" 1990, z. 1/2, s. 126-127; idem, Ks. Roman Kotlarz. Widzieli w nim Bożego człowieka, "Przegląd Katolicki" 1986, nr 44/45. Por. A. Friszke, Opozycja polityczna w PRL 1945-1980, Londyn 1994, s. 352. ° J. Szymezyk, Posługa słowa i modlitwy - społeczne nauczanie ks. Romana Kotlarza w kontekście "wydarzeń radomskich ", "Biuletyn Kwartalny Radomskiego Towarzystwa Naukowego" 1990, z. 1/2, s. 85-97; idn, Patrzę na ten świat..., Radom 1991, s. 144-154; TA. Janusz, Ksiądz Roman Kotlarz - męczennik robotniczego protestu. Czerwiec '76, Sandomierz 1996.

76

uczniów szkół średnich, organizowanym przez Ośrodek KARTA i Fundację im. Stefana Batorego, dalsze badania miały już w pełni autonomiczny charakter5. Kluczową kwestią było zebranie możliwie bogatego i różnorodnego materiału źródłowego, a następnie ustalenie przebiegu i charakteru represji. Z wielu wydarzeń, które złożyły się na cały ten skomplikowany proces badawczy, w pierwszym rzędzie należy wymienić kwerendy przeprowadzone w Archiwum Diecezjalnym w Sandomierzu oraz Archiwum Parafialnym w Pelagowie. Nie będzie przesady stwierdzeniu, że bardziej owocne były poszukiwania w zbiorach parafialnych. Dawały one bowiem wgląd w archiwalia wytworzone bezpośrednio przez ks. Kotlarza, które nie były nigdy inwentaryzowane ani tym bardziej opracowywane, a w konsekwencji nie podlegał znaczącej selekcji. Już ten fakt predestynował je do roli głównego świadka życia i działalności księdza w okresie poprzedzającym protest radomski. I rzeczywiście, obok licznych, mniej istotnych materiałów (a trzeba przyznać, że każdy, nawet pozornie nieważny kawałek papieru, jak bilet czy odcinek przekazu pocztowego, był przedmiotem szczególnej uwagi. niekiedy nawet cennym źródłem), odnaleziono trzy Księgi czynności proboszcza - diariusze w formie brulionów. Pisane ręką ks. Kotlarza dają obraz jego codziennej pracy, tym bardziej wiarygodny, że noty sporządzane były z dnia na dzień, a nie z perspektywy dłuższego czasu, jak w przypadku pamiętników. Nic zatem dziwnego, że z tym znaleziskiem wiązano wielkie nadzieje. Oczekiwania te udało się zrealizować tylko w części, okazało się bowiem, że wśród zachowanych brulionów brakuje diariusza z 1976 r. Jedyną odkrytą wzmianką na temat inwigilacji księdza była niewielka notka zapisana na marginesie jednej z ksiąg pod datą 31 stycznia 1972 r.: "Była tajna MO o 11.00 z racji moich pobić. Księgi te dostarczyły jeszcze jednej ciekawej informacji - już po przeprowadzeniu choćby pobieżnej analizy pisma księdza można było zauważyć jego swoistą ewolucję. Zmieniał się charakter zapisów, wraz z upływem czasu notatki wydają się coraz bardziej niedbałe, mniej czytelne, co wskazuje na pośpiech przy ich sporządzaniu. To zagadkowe zjawisko oraz fakt, że w parafialnych zbiorach nie było brulionu z 1976 r., skłaniał do refleksji nad ogólnymi możliwościami dotarcia do jakichkolwiek pozostałości źródłowych, mogących świadczyć o ostatnim okresie życia ks. Kotlarza. Zresztą już sam charakter zapiski z 31 stycznia 1972 r. - niewielkiej, naniesionej drobnym pismem - oraz znana skądinąd prawda, że ksiądz nie miał zwyczaju informować o swoich problemach z władzami, budziły uzasadnione wątpliwości co do zachowania

się bezpośrednich przekazów na ten temat. Tym większe nadzieje wiązano zatem z kwerendą w Archiwum Diecezjalnym w Sandomierzu oraz z relacjami świadków wydarzeń. Akta osobowe księdza dostarczyły wielu interesujących informacji. Szczególnie cenna dla poznania zaciętości, z jaką zwalczano wszelkie przejawy jego działalności, okazała się korespondencja kurii z władzami państwowymi. Warto wspomnieć dla przykładu dwa dokumenty, doskonale obrazujące sytuację w najbardziej dramatycznym okresie jego życia - pismo Wydziału do spraw Wyznań

Ośrodek KARTA, Konkurs "Historia bliska", S. Kowalik, P Krakowski, T Pyzara, J. Sakowicz, Ksiądz Roman Kotlarz - obrońca prawdy, wolności i sprawiedliwości, Radom 1998, mps. S. Kowalik, J. Sakowicz, Ksiądz Roman Kotlarz. Życie i działalność 1928-1976, Radom 2000, s. 53: Por. Notatka dotycząca działań organów porządkowych w czasie wydarzeń w Radomiu, Ursusie i Płocku w 197h r. [w:] Czerwiec 1976 w materiałach archiwalnych, wybór, wstęp i oprac. J. Eisler, Warszawa 2001 (seria IPN "Dokumenty", t. 4), s. 259-260. W notatce tej, sporządzonej w MSW w 1981 r. na potrzeby walki

politycznej z NSZZ "Solidarność", stwierdzono: "rzekome pobicie Romana Kotlarza zostało zmyślone przez grupę tzw. KOR" (s. 260). Zob. też A. Friszke, op. cit., s. 361.; J.J. Lipski, KOR, Londyn 1983, s. 35.

Urzędu Wojewódzkiego w Radomiu z 21 lipca 1976 r. zarzucające mu "przestępstwo publicznego pochwalania zbrodni" i "nadużywanie ambony" oraz odpowiedź Kurii Diecezjalnej z 5 sierpnia wskazującą przypadkowy charakter jego udziału w wypadkach radomskich. Z relacjami świadków wiązało się kilka zasadniczych problemów. Podstawową trudnością było to, że rozmówcy niejednokrotnie powtarzali swoje uwagi w formie wcześniej wypracowanej. Zdarzało się, że konfrontacja ich wypowiedzi z publikacjami, zwłaszcza prasowymi, prowadziła do odkrycia ich podobieństwa. W kilku przypadkach wręcz dosłownie powtórzono złożone kiedyś relacje. Dotyczyło to między innymi wypowiedzi niektórych

osób, które wcześniej brały udział w realizacji interesującej audycji radiowej Andrzeja Sałaty Śmierć puka dwa razy, poświęconej okolicznościom śmierci ks. Kotlarza . Utrudniało to wydobycie informacji nowych, które mogły stanowić podstawę dalszych poszukiwań lub wprowadzić je na inną drogę. Można przyjąć z dość dużym prawdopodobieństwem, że taki sposób udzielania informacji miał swoje źródło w przekonaniu, iż bezpieczniej wypowiadać się o tym, co już zostało ujawnione i co stanowi własność opinii publicznej. Nie można jednak w poszczególnych przypadkach wykluczać braku większej wiedzy na dany temat, choć z kolei nie spotkano się z odwrotnym zjawiskiem - aby ktoś, przypisując sobie zasłyszane bądź przeczytane gdzieś wiadomości, dowodził swojej rzekomo bezpośredniej znajomości faktów, której obiektywnie nie mógł posiadać. Aby pełniej zaznaczyć trudności, z jakimi się borykano, należy stwierdzić, że dostęp do materiałów i osób związanych z ówczesnym aparatem władzy zamknęła emisja telewizyjna filmu dokumentalnego Miasto z wyrokiem w reżyserii Wojciecha Maciejewskiego8. Stało się bowiem oczywiste - a wyrazem tego była decyzja sądu skazująca tryptyk zrealizowany przez łódzkie Contra Studio na zesłanie do telewizyjnego magazynu - że osoby przekonane o nieprawidłowej wymowie filmu będą bardziej ostrożne w swoich wypowiedziach, o ile w ogóle zechcą ich udzielić. Z tego względu rolę głosu "z drugiej strony barykady", który uzupełniłby przekaz świadków oraz archiwaliów kościelnych, miał pełnić wywiad z byłym pracownikiem MO Jackiem Nowakowskim, przeprowadzony 8 stycznia 1998 r. dzięki zabiegom asystenta reżysera wspomnianego filmu, Bronisława Kawęckiego°. Przedstawiony przez owego funkcjonariusza przebieg wydarzeń czerwcowych oraz związanych z nimi działań milicji i Służby Bezpieczeństwa jest zbieżny z obrazem, jaki wyłania się z relacji uczestników tych wypadków zebranych przez Komisję Rehabilitacji "Czerwiec '76", wnosi jednak kilka istotnych szczegółów. Dotyczą one sposobu zaznaczania kredą szczególnie aktywnych demonstrantów (później łatwo można było zidentyfikować "prowodyrów"), nade wszystko zaś mentalności szeregowych przedstawicieli

aparatu władzy. Dobrze jest to widoczne chociażby w sytuacji, gdy prowadzący rozmowę Jarosław Sakowicz zdziwiony faktem, że na milicyjnych szkoleniach ćwiczenie "ście-

A. Salata, Śmierć puka dwa razy, "Gazeta Wyborcza" - "Gazeta Lokalna" 1990, nr 131, s. 2. Audycja została wyróżniona w Ogólnopolskim Konkursie na Reportaż i Audycję Dokumentalną. Por. J. Szymczyk, Posługa słowa i modlitwy..., s. 86. " Film powstał w latach 1996-1997. Materiały z tego filmu były podstawą tekstu dokumentalnego Miasto z wyrokiem, oprac. K. Madoń-Mitzner, "Karta" 1998, nr 25, s. 26-64. ' Film wywołał dyskusję, której wyrazem byty liczne publikacje na tamach prasy radomskiej. Co ciekawe, bardzo wiele artykułów zarejestrowanych w: Czerwiec '76. Bibliografia za lata 199 2001, oprac. M. Kaczmarska, I. Michalska, D. Prawda, Radom 2001, mniej lub bardziej bezpośrednio dotyczy prac prowadzonych przez Contra Studio. Drugi film zrealizowany przez tę wytwórnię - ... i cicho ciało spocznie w grobie

w reżyserii Wojciecha Maciejewskiego - dotyczył ks. Kotlarza. Wywiad został opublikowany w: S. Kowalik, J. Sakowicz, op. cit., s. 111-132.

ks. Kotlarza u chorych, zwrócił uwagę na uzyskaną od niego informację, iż bito go właśnie za to, że "bałamucił robotników. Wobec tragicznego skutku represji nie bardzo dziwi, że podejmowane w środowisku opozycji próby wyjaśnienia okoliczności śmierci ks. Kotlarza miały za cel raczej odkrycie jej przyczyn niż sprawców. Wiązało się to, najogólniej mówiąc, z dążeniem do udokumentowania wszelkich przejawów brutalnej działalności Służby Bezpieczeństwa i milicji w trakcie protestu czerwcowego i bezpośrednio po nim. Sprawa ta budziła emocje, które w następstwie przekształceń ustrojowych mogły znaleźć odzwierciedlenie w licznych publikacjach prasowych''. Ich liczba ilustruje także stopień społecznego zainteresowania tą kwestią. Pierwsze publikacje były kilkakrotnie przedrukowaną relacją o. Huberta Czumy, znanego duszpasterza akademickiego, który w grudniu 1980 r. został wezwany do prokuratury w związku z publicznym oświadczeniem, że istnieje potrzeba wyjaśnienia okoliczności śmierci ks. Kotlarza. W styczniu 1991 r. na lamach "Ziemi Radomskiej" ukazał się z kolei list Ryszarda Rypińskiego, byłego naczelnika Wydziału IV Komendy Wojewódzkiej MO, zaprzeczający temu, że ks. Kotlarz znajdował się w sferze zainteresowań aparatu bezpieczeństwa, choć praktyka prowadzenia teczek ewidencji operacyjnej księży oraz fakt przechowywania dokumentacji lekarskiej dotyczącej jego choroby w Komendzie Wojewódzkiej MO w Radomiu od 13 grudnia 1976 r. do 5 czerwca 1978 r. świadczy o czymś zgoła przeciwnym' . Wojciech Ziembiński podstawową trudność w rekonstrukcji represji widział w milczeniu świadków. "Ludzie w Radomiu - pisał w swoim sprawozdaniu - od czerwca 1976 roku żyli pod terrorem psychicznym i fizycznym. Wówczas i przed pięcioma laty jeszcze trudno było przekonać świadków, także lekarzy, do mówienia prawdy o okolicznościach i przyczynach śmierci ks. Kotlarza"' . Dalej zaś pisał: "W 1982 roku Prokuratura Wojewódzka umorzyła śledztwo z powodu "przedawnienia". Z uzasadnienia tego postanowienia (w posiadaniu biskupa ordynariusza ks. Edwarda Materskiego) wynika, że również prokuratura zebrała wiarygodne zeznania świadków mówiące o biciu ks. Kotlarza przez nieznanych sprawców. Przeto z całą odpowiedzialnością stwierdzam, że śp. ksiądz Roman Kotlarz nie umarł normalną śmiercią - a został zamęczony, zamordowany. Trudności tych nie rozwiązano także i później, ponowne śledztwo w 1991 r. również zostało umorzone. Ziembiński, który miał dostęp do dokumentacji lekarskiej, zwrócił uwagę na to, że stwierdzona w protokole przyczyna zgonu - obustronne krwotoczne zapalenie płuc - daje określone, zdefiniowane objawy kliniczne, które nie zostały stwierdzone w badaniach, zaś

brak zdjęć czy chociażby wyników prześwietlenia klatki piersiowej jest w wypadku tak sformułowanej

a p. Salata op. cit., s. 2. Ks. Kotlarz w jednym ze swych kazań, wygłoszonym prawdopodobnie w lipcu 1976 r. (dokładnej daty nie można ustalić), nawiązywał bezpośrednio do wydarzeń Grudnia '70. Powiedział wówczas m.in.: "Człowiek chce kochani, by miał czym oddychać, chce mieć coś do jedzenia, nawet waży się krew przelewać o chleb -jak to było na ulicach miast Wybrzeża!" (mps w zbiorach S. Kowalika). Wypowiedź ta była jednym z powodów konfliktu z władzami świeckimi. Por. S. Kowalik, J. Sakowicz, op. cit., s. 68-71. 5 Wykaz w porządku chronologicznym podaje Cze wtec '76. Bibliografia, oprac. M. Kaczmarska. E. Ukleja, Radom 1996. W 2001 r. ukazała się jej kontynuacja - zob. przypis nr 9. H. Czuma, W sprawie śmierci ks. Romana Kotlarza, "Wolny Robotnik" 1987, nr 6, s. 6-7. Por. "Radomski Serwis Informacyjny" 1981, nr 2, s. 3-5. " R. Rypiński, List do redakcji..., "Ziemia Radomska" 1991, nr 2, s. 6.W. Ziembiński, Sprawozdanie dla Prymasa Polski w .sprawie śmierci ks. Romana Kotlarza, mps, kopia w zbiorach S. Kowalika. Ibidem.

80

diagnozy co najmniej zastanawiający°. Lekarz, który dokonał sekcji zwłok, rzyznał jednak w wywiadzie udzielonym Jarosławowi Sakowiczowi, że niedługo po tym wydarzeniu w szpitalu pojawiło się "dwóch bardzo niemiłych panów", którzy zarzucali brak pieczątek i podpisów w dokumentacji lekarskiej. Brak pieczątek odnotował także Ziembiński, jakkolwiek w momencie, gdy miał dostęp do dokumentacji, na luźnych kartkach już od lekarzy. Władze próbowały zatem uwiarygodnić stwierdzenie naturalnej przyczyny zgonu w szpitalu, mimo że według dość powszechnej opinii, której wyrazem było masowe uczestnictwo w uroczystościach pogrzebowych, miała ona związek z działalnością duszpasterską księdza. Klimat polityczny nie sprzyjał pierwszym badaczom, o czym świadczy chociażby to, że Ziembiński - w obawie przed aresztowaniem przez funkcjonariu- szami Służby Bezpieczeństwa - pisał swoje sprawozdanie w siedzibie Prymasa przy ulicy Miodowej w Warszawie. Po latach można było w oparciu o relacje świadków pokusić się o próbę rekonstrukcji przebiegu represji. Rozmowy z osobami reprezentującymi najbliższe otoczenie ks. Kotlarza oraz wzajemna konfrontacja uzyskanych w ten sposób informacji pozwoliły ustalić, że napady na plebanię odbywały się według podobnego schematu, przy czym ostatnia "wizy-

ta" w sierpniu 1976 r., której dokładnej daty nie można wskazać, odbiegała od wcześniejszego scenariusza. Trudno było także jednoznacznie rozstrzygnąć, czy ksiądz był bity w komendzie MO w Radomiu. Wzmiankę dotyczącą jego pobytu 25 czerwca 1976 r. w więzieniu przy ulicy Malczewskiego, zamieszczoną w jednym z podań skierowanych do Komisji Rehabilitacji "Czerwiec '76", należało uznać za mylną - ksiądz wrócił tego samego dnia do swojej parafii'3. Rozmowa z byłym milicjantem Jackiem Nowakowskim pozwoliła w pewnym sensie uporządkować niewiadome i określić stan naszej wiedzy w poszczególnych kwestiach. Okazało się, że niektóre przynajmniej sprawy można próbować wyjaśniać na podstawie analizy technik operacyjnych aparatu bezpieczeństwa. I tak na przykład wyjaśnieniem braku śladów na ciele księdza, który został stwierdzony w dokumentacji lekarskiej, może być przywołana w wywiadzie metoda bicia osoby zawiniętej w dywan drewnianą nogą od krzesła, co w odróżnieniu od zastosowania elastycznej pałki gumowej - nie pozostawia śladówz4. Relacje osób z bezpośredniego otoczenia ks. Kotlarza, na które powoływał się także w swoim

raporcie Wojciech Ziembiński, wskazywały jednak jednoznacznie, że takie ślady istniały. Zresztą także o. Hubert Czuma, który 25 stycznia 1981 r. w kościele Św. Trójcy w Radomiu apelował do wiernych o pomoc w gromadzeniu informacji na temat śmierci ks. Kotlarza we wspomnianej już rozmowie z prokuratorem powoływał się na wiarygodne opinie świadków ostatnich chwil jego życiaz5. Wobec ks. Kotlarza zastosowano zatem różne metody bicia,

S. Kowalik, J. Sakowicz, op. cit., s. 84. Notatka dotycząca śmierci ks. Romana Kotlarza sporządzona przez wice-prokuratora wojewódzkiego Jerzego Skroka zawiera informację o kuracji, jakiej ksiądz poddał się w szpitalu w Krychnowicach od 1 II 1975 r. m.in. w związku z "odoskrzelowym zapaleniem płuc" (Czerwiec 1976 w materiałach archiwalnych... s. 228-230). Zważywszy, że w dokumencie pominięto dramatyczne okoliczności śmierci ks. Kotlarza, wydaje się, iż akcentowanie jego dolegliwości płucnych miało przede wszystkim

uprawdopodobnić stwierdzoną w protokole przyczynę zgonu - owo "obustronne krwotoczne zapalenie pluc". z' Wspomniana w przypisie nr 20 Notatka... (s. 230) zawiera informację, że również protokół sekcji zwłok nie był podpisany. 2 A. Friszke, op. cit., s. 352. Wcześniej tą sprawą zajmował się także Boguslaw Studziński. Radomski czerwiec 1976, cz. 1: Doniesienie o przestępstwie, oprac. W M. Mizerski, Lublin 1991, wyd. II po prawione i uzupełnione, s. 56. Por. S. Kowalik, J. Sakowicz, op. cit., s. 67-68. 24 S. Kowalik, J. Sakowicz op. cit., s. 74, 129. Por. H. Czuma, op. cit., s. 6-7. Zs H. Czuma, op. cit., s. 6-7.

niekoniecznie wyłącznie te, które mogły zagwarantować brak widocznych śladów. Niejasna w takiej sytuacji rola dokumentacji lekarskiej, będącej może świadectwem manipulacji, niepokoiła już Ziembińskiego. Podobne odczucia mieli także ci, którzy badali tę sprawę w związku z konkursem Ośrodka KARTA, ale wówczas, po uzyskaniu zgody dyrekcji szpitala na wgląd w akta, okazało się, że części dokumentów już nie ma2 . Historię badań okoliczności śmierci ks. Romana Kotlarza można zatem uznać za proces formułowania coraz bardziej konkretnych pytań i uściślania licznych niewiadomych. Niemniej jednak stwierdzić należy, że na przestrzeni ćwierćwiecza, które upłynęło od tego tragicznego wydarzenia, dokonał się znaczący postęp badawczy pozwalający rozstrzygnąć

niektóre kwestie, związane przede wszystkim z działalnością duszpasterską księdza i relacjami z władzami państwowymi, a także z udziałem w wydarzeniach radomskich 1976 r. Dokonano tego dzięki kwerendom przeprowadzonym w archiwach kościelnych i zbiorach Komisji Rehabilitacji "Czerwiec '76" oraz dzięki zebraniu nowych relacji świadków wydarzeń. Dalsze badania zależne są jednak od dostępu do materiałów archiwalnych związanych z działalnością Służby Bezpieczeństwa oraz akt wytworzonych przez prokuraturę w toku kolejnych śledztw związanych z tą sprawą. Przedstawione tu uwagi stanowią zatem nie tylko podsumowanie owych 25 lat, ale tak że wskazanie problemów, które dotychczas nie mogły być rozwiązane.

2 S. Kowalik, J. Sakowicz, op. cit., s. 75, przypis nr 47. z' Relacje świadków zgromadzone podczas przygotowywania pracy konkursowej dotyczącej ks. przechowywane są obecnie w Archiwum Ośrodka KARTA w Warszawie, zob. przypis nr 5.

82

David Morgan

Rywalizujące narracje: pamięć zbiorowa

o wydarzeniach radomskich z 25 czerwca 1976 roku

25. rocznica wydarzeń radomskich jest właściwą okazją do przyjrzenia się konkurencyjnym narracjom, które kształtowały i nadal kształtują pamięć zbiorową. Także dzisiejsze uroczystości upamiętniające tamte wydarzenia są przecież częścią procesu artykulacji spójnej historii o przeszłości radomskiej społeczności. Istota i znaczenie tego protestu nie ogranicza się jednak wyłącznie do społeczności Radomia, wydarzenia radomskie stały się częścią większej, ogólnopolskiej narracji o sprzeciwie wobec PRL, która obejmuje protesty lat 1956, 1968, 1970 oraz solidarnościowy zryw 1980 r. Tak więc protest radomski wpisuje się w wielką narodową narrację, która dała legitymizację zarówno protestom wobec PRL, jak i stworzeniu nowej, demokratycznej III Rzeczypospolitej Polskiej. Paul Brass przekonująco twierdzi, że najważniejsza część walki towarzyszącej protestom i zamieszkom toczona jest po ich zakończeniu, w momencie gdy zainteresowane strony próbują przejąć jego symboliczne znaczenie. Dzieje się tak, gdyż wydarzenia te mają zazwyczaj tak dużą dramaturgię, że często nadają bądź odbierają legitymizację istniejącym systemom politycznym bądź instytucjonalnym. Biorąc pod uwagę fakt, że narracje te są często przedstawiane jako obiektywne wersje wydarzeń, a czasem nadaje im się status obowiązującej narracji, oraz pamiętając, że narracje te odgrywają ważną rolę dla kształtowania się tożsamości narratorów, tym ważniejsza staje się potrzeba poznania ich źródeł i powodów dla których je tworzono. Wydarzenia z 25 czerwca 1976 r. stały się dla mieszkańców Radomia definiującym momentem, momentem samookreślenia się, choć rozbieżne są opinie m

temat tego, co dokładnie określił ten moment. Próbując dotrzeć do źródeł różnych narracji o proteście radomskim i śledząc ich dalszy rozwój, miałem nadzieję, że uda mi się rzucić trochę światła na zagadnienie rywalizacji w próbach kształtowania tożsamości polskiego społeczeństwa w okresie ostatnich 25 lat. Dla potrzeb tej analizy wykorzystałem teorię mówiącą o tym, że pamięć zbiorowa jest stworzoną przez społeczność spójną narracją wyjaśniającą przeszłość w celu zmierzenia się z obecnymi i przyszłymi problemami. I choć sposób prowadzenia tej analizy jednoznacznie wskazuje na inspirację niedawno opublikowanymi pracami naukowymi w dziedzinie pamięci zbiorowej, które koncentrują się na zagadnieniach rywalizacji w procesie tworzenia narracji dla potrzeb zbiorowej pamięci, to nie chcę w niej sugerować, że każda narracja jest równie dobra. Wręcz przeciwnie, uważam, że lepsze są te narracje pamięci zbiorowej, które lepiej oddają rzeczywiste doświadczenia wspólnoty, o której opowiadają. I choć nie ma wątpliwości, że różnorakie interesy różnych grup wywierają wpływ na proces tworzenia narracji i kształt pamięci zbiorowej, to jednak powodzenie projektu zawsze zależy od tego czy jest on akceptowany. W związku z tym odrzucam hegemoniczne teorie mówiące o tym że pamięć zbiorowa jest tworzona i narzucana przez elity w kształcie bezpośrednio odzwierciedla -jącym obowiązującą ideologię państwową. Myślę, że na przykładzie Radomia wyraźnie można pokazać, iż pomimo całkowitego monopolu PZPR na środki masowego

przekazu, które posłusznie upowszechniały ustalony przez partię obraz rzeczywistości, pierwotna oficjalna wersja wydarzeń radomskich przygotowana przez władze została od rzucona przez społeczeństwo i zastąpiona alternatywnymi narracjami opracowywanymi na dole . Właśnie z powodu odrzucenia pierwotnej wersji partia była zmuszona do stworzenia nowej, zmodyfikowanej narracji. Poza sporem można stwierdzić, że wydarzenia 25 czerwca 1976 r. poprzedzone były znaczną podwyżką cen ogłoszoną poprzedniego dnia, w wyniku której w wielu zakładach pracy w całym kraju wybuchły strajki, natomiast w Radomiu Ursusie i Płocku protesty te przybrały gwałtowniejszą formę. W Radomiu znaczna grupa pracowników z największych fabryk w mieście, między innymi z Zakładów Metalowych im. Gen. "Waltera" (przed wojną znanych jako Fabryka Broni "Łucznik") opuściła pracę i udała się do siedziby Komitetu Wojewódzkiego PZPR z żądaniem spotkania z I sekretarzem i wycofania podwyżki cen. Po kilku godzinach oczekiwania oraz po pojawieniu się Służby Bezpieczeństwa tłum zgromadzony pod komitetem i w innych punktach miasta stawał się coraz bardziej radykalny, co doprowadziło do splądrowania i podpalenia siedziby partii oraz okradania sklepów na głównej ulicy Radomia. Wśród uczestników protestu były dwie ofiary śmiertelne: Jan Łabędzki i Tadeusz Ząbecki, spora liczba rannych, wśród nich także funkcjonariusze służb porządkowych, oraz ponad trzystu aresztowanych . Tego samego dnia po południu premier Piotr Jaroszewicz ogłosił, że podwyżka cen została wycofana. Można wyróżnić co najmniej cztery główne typy narracji, jakie pojawiły się w związku

z wydarzeniami radomskimi w okresie ostatnich 25 lat. Wszystkie cztery typy opowieści są nadal obecne i identyfikowalne wśród mieszkańców Radomia, w ich wspomnieniach związanych z 25 czerwca 1976 r. U niektórych z nich rywalizujące narracje łączą się w nieoczekiwany sposób, tworząc kłopotliwą mieszaninę, która rodzi aż nazbyt widoczną ambiwalencję wobec protestu3. Może najbardziej oczywistym dowodem na potwierdzenie tezy o wciąż nieuporządkowanej pamięci jest sam pomnik poświęcony wydarzeniom czerwca. Składa się z trzech elementów upamiętniających - trzech quasi-pomników, z których tylko jeden ma bezpośredni związek z protestem - opatrzony jest wieloznaczną inskrypcją "Pamięci osób skrzywdzonych w związku z robotniczym protestem". Pierwszą narrację stworzyła rządząca PZPR bezpośrednio po proteście. Jej ówczesny I sekretarz Edward Gierek, rozjuszony publicznym sprzeciwem wobec podwyżki cen, traktowanej jako niezbędne posunięcie gospodarcze, osobiście nadał ton zmasowanej kampanii wymierzonej przeciw Radomiowi, przedstawiając protest jako zamieszki, grabieże

i podpalenia wywołane po podwyżce cen przez pijaków i osoby z marginesu społecznego i w związku z tym pozbawione jakiekolwiek politycznego znaczenia4. W okresie kilku następnych tygodni zorganizowano duże wiece demonstrujące poparcie dla polityki partii i potępiające wszystkich tych, którzy "zakłócają socjalistyczny porządek". Sięgając do swej najobrzydliwszej retoryki, partia po raz kolejny wykorzystała historyczny podział na panów i chamów (akcentując różnice między "kulturalnymi, porządnymi obywatelami" a "niekulturalnym

Liczba osób zabitych i rannych jest nadal sporna. Powyższe liczby podaję za: Radomski czerwiec 1976, cz. 1: Doniesienie o przestępstwie, oprac. W M. Mizerski, Lublin 1991. ; Zaskoczyło mnie że w 1996 r., kiedy zaczynałem przeprowadzać wywiady z uczestnikami protestu, wielu z nich nadal niechętnie rozmawiało na ten temat. Miasto z wyrokiem, oprac. K. Madoń-Mitzner (na podstawie filmu dokumentalnego, reż. W Maciejewski "Karta" 1998, nr 25, s. 41, 54 (fragment wypowiedzi Gierka do sekretarzy komitetów wojewódzkich

PZPR podczas telekonferencji 26 VI 1976 r.).

84

marginesem"), który to podział, pomimo że stanowił antytezę dla deklarowane-

go przywiązania władzy do idei egalitaryzmu, okazał się być nadal efektywnym instrumentem dla prowadzenia polityki podziałów w społeczeństwie. Prawdopodobnie najgorszym przykładem tej metody i retoryki był artykuł opublikowany w "Polityce", opisujący pijaną kobietę w ciąży, która wraz z kilkoma swoimi dziećmi wynosiła siatki pełne alkoholu z jednego z obrabowanych sklepów5. Warto zauważyć, że przyjęty ton kampanii propagandowej od samego początku budził sceptycyzm w samej partii, dlatego też stworzono dwie narracje, jedną dla potrzeb wewnętrznych, a drugą do prezentacji na zewnątrz. Było to istotne, biorąc pod uwagę fakt, że wśród protestujących znalazła się znaczna liczba członków PZPR (199 z nich zostało usuniętych z partii za uczestnictwo w proteście), między innymi kilka osób z władz lokalnych

i wojewódzkich oraz milicjanci, choć oczywiście informacje te nie znalazły się w materiałach prezentowanych w mediach. Wewnętrzna niespójność tej narracji była jednak na tyle oczywista, że cztery lata później (po usunięciu Edwarda Gierka z funkcji I sekretarza) Mieczysław Rakowski przyznał, że kampania propagandowa skierowana przeciw Radomiowi uważana była od samego początku za nielogiczną i mało przekonującą, gdyż trudno było zrozumieć, słuchając w mediach o powszechnym poparciu dla proponowanej podwyżki cen, dlaczego rząd w końcu się z niej wycofał . A także -jeśli wydarzenia w Radomiu i Ursusie były tak nieznaczące, jak przedstawiały to kontrolowane przez władzę media, to dla-

czego wydano tyle pieniędzy na napiętnowanie tych miast. Wraz z powstaniem NSZZ "Solidarność" w 1980 r. partia musiała zmodyfikować pierwotną wersję wydarzeń, kładąc nacisk na błędy usuniętego ze stanowiska Edwarda Gierka, które doprowadziły do niekorzystnej sytuacji gospodarczej powodującej niezadowolenie społeczne. Innymi słowy - mieszkańcy Radomia protestowali przeciw cenom kiełbasy, a nie przeciw jednopartyjnemu systemowi rządów. Partia przyznała wprawdzie, że w Radomiu doszło do uzasadnionych protestów robotniczych, ale nadal utrzymywała, iż zdominowały je osoby z marginesu społecznego, które wykorzystały protest do splądrowania miasta, i stanowczo odmówiła rozpoczęcia śledztwa w sprawie nadużywania środków przymusu przez służby porządkowe8. Poddając się naciskowi wywieranemu przez nowo powstałą

w Radomiu strukturę "Solidarności", partia zgodziła się na usunięcie lokalnych liderów (utrzymując, że byli oni spadkobiercami Gierka) i zezwoliła nowemu związkowi zawodowemu na uczczenie rocznicy Czerwca. Uroczystości rocznicowe podkreślały tragiczny charakter protestu w sposób na tyle mglisty, aby zadowolić zarówno "Solidarność", próbującą włączyć wydarzenia radomskie do tworzonego martyrologicznego kalendarium protestów robotniczych, jak i PZPR, która po raz kolejny próbowała zdystansować się od błędów i wypaczeń socjalizmu. Kampania prowadzona przez lewą stronę sceny politycznej, zmierzającą do zaciemnienia obrazu tego, co rzeczywiście wydarzyło się w Radomiu, była i jest kontynuowana także po przełomie 1989 r. Podczas trwającego obecnie procesu sądowego przeciw byłym oficerom Służby Bezpieczeństwa, oskarżonym o znęcanie się nad osobami aresztowanymi

A. Łoś, Płakały a broniły, "Polityka" 1976, nr 29. APR KW PZPR, Wydział Organizacyjny, 111, Kary partyjne udzielone w okresie weryfikacji 1976. ' M.E Rakowski, 7Zzeczpospolita na progu, Warszawa 1981, s. 146. Ta nowa narracja została oficjalnie wyartykułowana w okresie działania komisji Tadeusza Grabskiego, a następnie rozwinięta przez nadwornych historyków PRL, zob. H. Dominiczak, R. Halaba, T Walichnowski, Z dziejów politycznych Polski 7944-1984, Warszawa 1984; A. Czubiński, Najnowsze dzieje Polski 7914-1983, Warszawa 1987; W Góra, Polska Ludowa 1944-1984. Zarys dziejów politycznych, Lublin 1988.

w związku z protestem, oskarżeni i świadkowie oskarżenia związani z aparatem władzy PRL nie przepuszczają żadnej okazji pozwalającej na określenie protestujących jako "męty społeczne", jeden z nich użył porównania z "najazdem Hunów"9. Inną szczególnie skuteczną strategią jest próba umniejszenia znaczenia protestu poprzez przypominanie ludziom, że pomimo protestów życie w socjalizmie było lepsze niż dzisiejsza sytuacja w mieście dotkniętym przez wysokie bezrobocie. I choć ta oficjalna narracja partii została zakwestionowana i odrzucona, wszystkie późniejsze narracje przyjmowały ją za punkt odniesienia i próbowały się do niej ustosunkować - negując ją bądź z nią polemizując. Tak więc ta odrzucona oficjalna narracja tak naprawdę stała się narracją dominującą i w pewien sposób jest nadal żywa. Druga narracja dotycząca wydarzeń radomskich powstała w grupie inteligencji dysydenckiej. Jej powstanie zainicjowali ludzie związani z Komitetem Obrony Robotników, utworzonym we wrześniu 1976 r. w celu zapewnienia pomocy prawnej i finansowej osobom represjonowanym w związku z protestami w Radomiu i Ursusie. Być może istotniejszą od bezpośredniej pomocy świadczonej ofiarom represji była prowadzona przez KOR podziemna kampania medialna, próbująca podważyć wersję wydarzeń spreparowaną przez władze. W swoim "Biuletynie Informacyjnym" i "Komunikacie" KOR podkreślał polityczny charakter protestu radomskiego, a zwłaszcza fakt podpalenia siedziby Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Tym niemniej większa część wysiłków KOR koncentrowała się na upowszechnianiu informacji o brutalności milicji wobec uczestników protestu, a zwłaszcza dobrze udokumentowanych przypadków systematycznego bicia aresztowanych, znanych jako "ścieżki zdrowia". To KOR po raz pierwszy podał do publicznej wiadomości fakt, że w ciągu kilku tygodni po proteście w Radomiu pobite zostały ze skutkiem śmiertelnym dwie osoby: ks. Roman Kotlarz i młody robotnik Jan Brożyna, domniemane ofiary wprowadzonego przez władze terroru. Narracja stworzona przez inteligencję prowadziła jednak do marginalizacji protestu, zmieniając protestujących z aktywnych uczestników zajść w bierne ofiary represji. Według

tej narracji wydarzenia 1976 r. są istotne nie dlatego, że doszło do wybuchu protestu, ale z uwagi na fakt pomocy udzielonej represjonowanym robotnikom przez inteligencję, która to pomoc zakończyła proces atomizacji polskiego społeczeństwa'°. Ta paternalistyczna wersja wydarzeń przypadkowo wspierała rozpowszechnianą przez PZPR opinię na temat niskiego poziomu świadomości politycznej robotników, a jednocześnie wzmacniała roszczenia inteligencji do bycia liderem ruchów opozycyjnych. Paradoksalnie, informacje przekazywane w publikacjach KOR wydają się potwierdzać opinię władz na temat Radomia jako biednego miasta z nisko wykwalifikowaną i ubogą siłą roboczą, zdaną całkowicie

na wolę partii. Jedną z możliwych przyczyn takiej postawy inteligencji była chyba uzasadniona obawa, że wyrażenie aprobaty bądź celebracja gwałtownych form protestu przeciwko władzy mogłyby doprowadzić do pojawienia się sytuacji wymykającej się spod kontroli i do kolejnego powstania zbrojnego - pięknego w

A. Kutkowski, Najazd Hunów? Kolejna rozprawa czerwcowa, "Słowo Ludu" 2001, nr 59, s. 9. '° Zob. "Robotnik", nr 1, 17 VI 1.977, s. l. " Zob. J.J. Lipski KOR: A History of the Workers Defense Commitee in Poland, 1976-1981, Berkeley 1985, s. 8, 187; M. Bernhard, The Origins of Democratization in Poland: Workers, Intellectuals, and Oppositional Politics, 197 r1980, New York 1993, s. 73-74. J. Lityński, Radom on Trial, Dissent in Poland Reports and Documents in Translation, December 1975-June 1977 London 1979, s. 64; J. Kuroń, Gwiezdny czas, Londyn 1991, s. 14; A. Friszke, Opozycja polityczna w PRL 1945-1980, Londyn 1994, s. 352 (relacja Andrzeja Rosnera).

86

swym zrywie, ale zakończonego tragicznie i nie przynoszącego żadnych korzyści, bądź bardzo niewielkie. (Choć należy wspomnieć, że zarówno w 1970, jak i w 1976 r. uczestnicy protestów nie stosowali przemocy aż do momentu pojawienia się służb porządkowych oraz starali się ograniczać liczbę ofiar). W ten sposób wy-

darzenia radomskie, podobnie jak wypadki poznańskie 1956 r. i gdańskie 1970 r., przedstawiane były jako kolejne etapy w osiąganiu dojrzałości przez polską klasę robotniczą, co w konsekwencji zaowocowało narodzinami "Solidarności" w 1980 r. i strategią pokojowego przejęcia władzy. Po powstaniu NSZZ "Solidarność" jego radomskie struktury wracały do kwestii wydarzeń czerwcowych 1976 r., domagając się od partii odszkodowania za przemoc podczas tłumienia protestu i za masowe zwolnienia po nim. Pojawił się także argument, że subtelniejszą formą odwetu na mieście było wstrzymanie inwestycji koniecznych dla podniesienia poziomu życia. "Solidarność" nalegała także, aby rozpoczęto śledztwo w sprawie śmierci ks. Kotlarza i Jana Brożyny, co w sposób bezpośredni wymierzone było przeciw Służbie Bezpieczeństwa zajmującej uprzywilejowaną pozycję w PRL. Solidarnościowa Komisja Rehabilitacji "Czerwiec '76", podobnie jak KOR kilka lat wcześniej, podejmowała wysiłki na rzecz zmiany przedstawianego przez władze obrazu wydarzeń radomskich, przytaczając

kilka szczegółowych opisów tego dnia, które prezentowały kolejność zdarzeń. Komisji zależało zwłaszcza na przekonaniu opinii publicznej, że porządek i dyscyplina panujące wśród protestującego tłumu załamały się dopiero po pojawieniu się służb porządkowych oraz że okradanie sklepów zainicjowały nieznane osoby, które w sposób metodyczny wybijały szyby w witrynach sklepów przy ulicy Żeromskiego, zachęcając w ten sposób do grabieży. Ogólnie mówiąc, również ta narracja koncentruje się na wydarzeniach, jakie miały miejsce już po proteście. Trzeci schemat narracji kształtującej pamięć zbiorową o proteście radomskim pojawił się w spójnej wersji dopiero po 1989 r. i przedstawiał wydarzenia jako prowokację przygotowaną wewnątrz PZPR, która miała na celu skompromitowanie Edwarda Gierka i odsunięcie go od władzy. Nie zaskakuje fakt, że ta narracja przedstawiona została przez samego Gierka oraz Piotra Jaroszewicza w ich politycznych relacjach, opublikowanych odpowiednio w 1990 i 1991 r. Obaj autorzy w podobny sposób, choć w różnym stopniu. obarczali winą za sprowokowanie protestu tę samą osobę - Stanisława Kanię'3. Grunt dla

tej wersji wydarzeń był już w pewnym stopniu przygotowany przez KOR i NSZZ "Solidarność", które często podkreślały obecność tajnych funkcjonariuszy SB wśród protestujących i ich udział w inicjowaniu grabieży. Kania i inni oskarżeni przez Gierka oraz Jaroszewicza szybko zanegowali te podejrzenia, publikując własne opisy zdarzeń. Stanisław Kania bezpośrednio zaprzeczył oskarżeniom ogłaszając własny "wywiad rzekę". Przypadkowo zostały też upublicznione oficjalne dokumenty ze zbiorów MSW, które jak się wydaje oczyściły go z tych podejrzeń . Tym niemniej fakt selektywnego upublicznienia materiałów archiwalnych, powracające pytania o rolę pewnych wysokiej rangi urzędników w operacji "Lato '76" (kryptonim nadany przez MSW planowanym działaniom prewencyjnym na wypadek sprzeciwu wobec podwyżki cen) oraz zabójstwo Jaroszewicza jesienią 1992 r. pogłębiają jedynie aurę tajemniczości,

J. Rolicki, Edward Gierek - przerwana dekada. Wywiad rzeka, Warszawa 1990, s. 136; P Jaroszewicz B. Roliński, Przerywam milczenie... 1939-1989, Warszawa 1991, s. 218-219. '' S. Kania, W sprawie wywiadu Edwarda Gierka [w:] Zatrzymać konfrontację, Wrocław 1991. Zob. także K. Dubiński, Rewolta radomska: czerwiec '76, Warszawa 1991.

jaka otacza wydarzenia radomskie'5. Te spiskowe teorie dziejów padały na podatny grunt Polski wczesnych lat dziewięćdziesiątych, gdy opinia publiczna systematycznie wstrząsana była informacjami na temat działalności tajnych służb, co obejmowało także oskarżenia rzucane pod adresem prominentnych działaczy opozycji. W kontekście kompromisu zawartego przy "okrągłym stole" dla wielu osób w Polsce, w tym także dla wielu w Radomiu, cała historia PRL i utworzenie nowego demokratycznego państwa wydawały się być wynikiem przewrotnego planu, przygotowanego przez niewidzialne siły działające w strukturach PZPR. Biorąc pod uwagę stopień złożoności jakiejkolwiek analizy przeszłości komunistycznej, łatwo zrozumieć powody, dla których tak wiele osób wierzy w teorię spiskową, która zazwyczaj ma tę przewagę, że łączy wszystkie skomplikowane elementy w łatwo przyswajalną opowieść. Także i ta narracja redukuje uczestników protestu do pozycji marionetek poruszanych przez konkurencyjne frakcje w PZPR, pozbawiając ich jakiejkolwiek roli w doprowadzeniu do upadku PRL. Odmiennie niż trzy poprzednie narracje, czwarta koncentruje się na samym proteście i na fakcie, że po raz pierwszy mieszkańcy Radomia przyjęli aktywną postawę otwartej walki z systemem. I choć narracja ta była przedstawiana w różnych okresach przez dysydentów i działaczy "Solidarności", w znacznym stopniu została stworzona przez mieszkańców Radomia, którzy odczuwali sporą satysfakcję z odwrócenia ról - gdy z pokornych poddanych stali się tymi, którzy stawiają żądania. I choć koncepcja karnawału jest często nadużywana do opisu wydarzeń, którym towarzyszy spora dawka potencjalnej bądź rzeczywistej przemocy, w wypadku wydarzeń radomskich wyróżnić można znaczną liczbę znaków wskazujących, że uczestnicy protestu nie tylko doskonale rozumieli jego charakter, ale wręcz czynili z tego publiczną demonstrację. Fotografie zrobione przez Służbę Bezpieczeństwa w godzinach rannych pokazują atmosferę pikniku - ludzie w różnym wieku wspólnie maszerują pod Komitet Wojewódzki PZPR, uśmiechając się i wymachując flagami. Opisując

wydarzenia, które miały miejsce w tym dniu, wielu uczestników protestu i świadków mówi o symbolicznym okazywaniu pogardy dla PZPR, widocznym zwłaszcza w akcie zniszczenia budynku komitetu, co obejmowało wyciągnięcie czerwonego chodnika z budynku i paradowanie z nim ulicami miasta oraz zdjęcie czerwonej flagi z dachu. Pomimo oficjalnego potępienia protestu przez władze w mi ie panował duch oporu i nastrój zwycięstwa. Dziennikarz "Washington Post", który odwiedził Radom w kilka dni po proteście, cytuje odpowiedź młodej kobiety zapytanej o zdarzenia sprzed kilku dni: "To dopiero początek", podczas gdy towarzyszący jej młody chłopak uśmiechał się zuchwalel6. Poczucie dokonania czegoś istotnego znalazło swoje odzwierciedlenie w rymowance ułożonej kilka dni po proteście: "Gdyby nie Ursus i Radom, to do dziś jedlibyśmy chleb z mar-

moladą', stanowiący jasny dowód na to, że w oczach opinii publicznej radomski protest zmusił partię do wycofania się z podwyżki cen. Wiele lat później uczestnicy protestu i jego świadkowie pamiętali ten dzień jako "najszczęśliwszy dzień w życiu", kiedy widzieli członków partii "uciekających jak szczury" z płonącego komitetu' . Lokalny aparat partyjny zanotował, że atmosfera w Radomiu była wroga, a nastroje - "kontrrewolucyjne" wobec władz i systemu. Oczywiste było także, że nie tylko mieszkańcy Radomia postrzegali protest jako własne zwycięstwo, gdyż wielu z nich, podróżując po Polsce,

'5 Podczas procesu osób oskarżonych o zabójstwo Piotra Jaroszewicza sugerowano, że miał on niepublikowane materiały dotyczące m.in. Radomia, które zginęły z domu po zabójstwie (Proces o zabójstwo Jaroszewiczów. Radomski trop, "Gazeta Wyborcza", 24 X 1.997, s. 3).P. Osnos Polish City is Symbol of Unrest, "Washington Post", 30 VI 1976. ' Cytaty pochodzą z wywiadów przeprowadzonych przez autora w Radomiu w latach 1996-2001. ' APR, KW PZPR, Sekretariat, 11, Protokół nr 48 z dnia 27 czerwca 1976, k. 2.

88

otrzymywało znaki oparcia i aprobaty. Ta ostatnia narracja, opowiadająca o aktywności uczestników protestu, nie doczekała się wielu publikacji. Jest to nieco zdumiewające, zważywszy, że ruch sprzeciwu wobec PRL jest uważany w opinii świata za ruch masowy, szeroką koalicję skupiającą różnych ludzi. Ta narracja przyznaje oczywiście, że w jakimś stopniu także mieszkańcy Radomia przyczynili się do zakończenia socjalistycznego systemu rządów. Narracja ta stała się nie tylko częścią opowieści o sprzeciwie wobec komunizmu, ale także częścią tworzonej nadal opowieści o walce o sprawiedliwość społeczną, z którą związane są niedawne (1999 r.) protesty przed Ministerstwem Obrony Narodowej, zorganizowane przez pracowników "Łucznika", którzy wybrali na nie dzień poprzedzający rocznicę radomskiego buntu. Trwające do dziś obchody rocznicy protestu radomskiego są dowodem, że jest on nadal żywy w zbiorowej pamięci mieszkańców miasta. Wersje wydarzeń, ich interpretacje różnią się od siebie. Z jednej strony obecność kilku różnych wersji wydarzeń, dostępnych w formie publikacji, jest sama w sobie czytelnym znakiem wolności myśli i słowa, które przynio- sły przemiany 1989 r. Jednak z drugiej strony znaczące różnice w interpretacji wydarzenia o dużym znaczeniu dla tożsamości tej lokalnej społeczności budzą niepokój o dalsze pogłębianie się i tak już znacznych politycznych i społecznych podziałów wśród mieszkańców miasta.

Wiesława Młynarczyk

Postscriptum

6 listopada 2001 r. w Klubie Księgarza przy Rynku Starego Miasta w Warszawie odbyła się promocja książki Radomski czerwiec '76. Wspomnienia partyjnego sekretarza autorstwa Janusza Prokopiaka, w 1976 r. I sekretarza Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Radomiu. Dzień wcześniej w "Trybunie" pojawiła się zapowiedź tego spotkania pod tytułem Przepraszam, czy tam bili? Ścieżki zdrowia '76. W tym krótkim artykule stwierdzono, że w książce Prokopiaka "znaleźć można szokującą tezę o radomskich "ścieżkach zdrowia" jako fikcji literackiej"1. W spotkaniu, które prowadził poseł Sojuszu Lewicy Demokratycznej i zarazem zastępca redaktora naczelnego tygodnika "Nie" Piotr Gadzinowski, uczestniczyło około pięćdziesięciu osób, w zdecydowanej większości starszych. Miało ono burzliwy przebieg. Prokopiak mówił, że to, "co obecnie piszą historycy o wydarzeniach w Radomiu, jest manipulacją i oszustwem... ścieżki zdrowia są terminem wymyślonym przez Zbigniewa Romaszew-

skiego w 1981 roku. [...] Komentując śmierć Jana Brożyny (w jego pamiętnikach Zbrożyny), pobitego przez milicję 29 czerwca (według oficjalnej wersji wypadł z okna), [...] stwierdził, że dostał informację, że KOR dal pieniądze matce zmarłego po to, by ta rozgłaszała, że pobiła go milicja"2. Z opinią Prokopiaka polemizowali historycy Antoni Dudek, Jerzy Eisler i Paweł Sasanka. Ten pierwszy stwierdził między innymi: "jest ponad 90 relacji o tym, jak ludzie byli bici i jak wyglądały ścieżki zdrowia, m.in. w książce Wiesława Mizerskiego". Jerzy Eisler przypomniał, że "ścieżki zdrowia" nie były wynalazkiem z 1976 r. Przepędzanie ludzi przez szpalery bijących jest zjawiskiem "tak starym jak świat". Tak karano niepokornych żołnierzy w carskiej armii, wspomina też o nich Victor Klemperer: "Thieme z radosnym uzna-

niem opowiadał o "ekspedycji karnej" przeprowadzonej przez członków SA w Okrilli, w zakładach Sachsenwerk, przeciwko "zbyt bezczelnym komunistom": rycynus i "ścieżka zdrowia" - szpaler gumowych pałek. Kiedy Włosi robią coś takiego - no cóż, analfabeci, dzieci południa, zwierzęta... Niemcy to co innego". W PRL posłużono się "ścieżkami zdrowia" w czerwcu 1956 r. na poznańskim lotnisku Ławica i w grudniu 1970 r. na Wybrzeżu. Wtedy jednak milicjanci mówili raczej o "drogach ognia i pałkami pokazywali zatrzymanym, jak to ludzie palą się żywcem"5. Na temat radomskich "ścieżek zdrowia" wypowiedział się także na lamach "Gazety Wyborczej" Jan Lityński, były działacz Komitetu Obrony Robotników: "Janusz Prokopiak po prostu kłamie [... Ścieżki zdrowia w Radomiu były. W czasie trwających wiele lat procesów

Przepraszam, czy tam bili? Ścieżki zdrowia '76, "Trybuna", 5 XI 2001. = P Wroński, Ktamstwa radomskie. Skandaliczna książka o Czerwcu '70, "Gazeta Wyborcza", 8 XI 2001. Zob. Radomski czerwiec 1976, cz. 1: Doniesienie o przestępstwie, oprac. W M. Mizerski, Lublin 1991. `' V Klemperer, Dziennik 1933-1945. Wybór, Kraków 1999, s. 13. Nie można wykluczyć, że tłumacze (An-

na i Antoni Klubowie) posłużyli się określeniem "ścieżki zdrowia", żeby lepiej oddać polskiemu czytelnikowi istotę samego zjawiska. Nawet jeśli w III Rzeszy bicia ludzi w ten sposób nie nazywano, nie zmienia to faktu, że tego typu praktyki były znane włoskim faszystom i niemieckim narodowym socjalistom. J. Eisler, Grudzień 1970. Geneza, przebieg, konsekwencje, Warszawa 2000, s. 122.

90

dało się jedynie wskazać wykonawców. One trwały nie tylko w czerwcu, ale nawet w sierpniu /?/ 1976. Ludzie bywali wzywani na komendy i bici. Sam widziałem ślady. Były ofiary śmiertelne. We wspomnianej sprawie Jana Brożyny "nie znaleziono dowodów", że pobicia /? /

ali milicjanci, skazano jako sprawców dwóch niewinnych ludzi. Warto przypomnieć, że /?/ z nich na procesie odwołał zeznania, twierdząc, że zostały wymuszone biciem, i zmarł niedługo potem w więzieniu. Za to wszystko również odpowiada sekretarz Prokopiak" . Trybuna" również zamieściła relację z promocji książki. "Prokopiak uparcie trwał przy zdaniu, nie zwracając uwagi na dokument Komitetu Obrony Robotników z 1976 roku, gdzie dokładnie opisano radomskie "ścieżki zdrowia". Nie przemawiał też do niego istnienia setek relacji skatowanych w ten sposób aresztantów. Przeciwstawił im swoje, stwierdził, wiarygodne wspomnienia. Dodał, że wszystkie procesy o wykrycie "tych bitych" /???/ zostały umorzone. On sam nie był też nigdy przesłuchiwany w sprawie "ścieżek zdrowia", co miałoby dobitnie świadczyć o prawdziwości jego tezy"'. W trakcie dyskusji 6 listopada 2001 r. Janusz Prokopiak stwierdził też, że Hanna Krall w swoim reportażu Widok z okna na pierwsrym piętrze nadużyła jego zaufania, przypisując mu działania i wypowiedzi, które nigdy nie miały miejsca. Odpowiadając, Hanna Krall w "Gazecie Wyborczej" oświadczyła: "Janusz Prokopiak mówi, że nie pytałam go o "ścieżki zdrowia". Owszem, pytałam. W reportażu pt. Widok z okna na pierwszym piętrze pisanym w formie monologu sekretarza znajdują się następujące zdania: "Nieprawda, że bili, to wymyślił KOR. I nie sprawdzałem, po co? Przecież wszystko KOR wymyślił". Są to odpowiedzi na pytania, których sens jest oczywisty. Tekst nie mógł się ukazać w "Polityce" w 1980 roku. Były I sekretarz KW z oburzeniem mówił także o scenariuszu filmowym Hanny Krall i Krzysztofa Kieślowskiego, który powstał na podstawie wspomnianego reportażu. Miał on ukazać się "w książce pt. Katar sienny, ale cenzura kazała zemleć cały dziesięciotysięczny nakład 9. W formie teatralnej reportaż - wśród innych monologów - został wystawiony 1981 r. w Teatrze Narodowym w reżyserii Zofii Kucówny pod tytułem Relacje. Prokopiak miał również pretensje do Krzysztofa Kieślowskiego o jego film Krótki dzień

pracy, nakręcony według tego scenariusza, który według niego w nieprawdziwy sposób ukazywał wydarzenia z 25 czerwca. Film ten został ukończony w grudniu 1981 r. -już w stanie wojennym. Miał być wyświetlany w kinach, cenzura go jednak zatrzymała. Pomyślany był jako prezentacja życia sekretarza PZPR. Reżyser zaznaczył (informują nas o tym napisy początkowe), że wydarzenia są prawdziwe, choć postacie fikcyjne. W scenariuszu wymieszano płaszczyzny czasowe - współczesną, retrospektywną i antycypacyjną. Retrospekcje

-będące, jak cały tekst, literacką kreacją Hanny Krall i Krzysztofa Kieślowskiego - dotyczą wcześniejszej biografii sekretarza. Związane są z ważnymi datami powojennej historii Polski: 1946 r. - ośmioletni chłopiec, którego ojciec jest członkiem PPR; 1953 r. - starosta praktyk studenckich; 1956 r. - kierownik budowy; 1968 r. - dyrektor kombinatu; 1975 r. - członek KC PZPR nominowany na sekretarza KW; kilka dni przed 25 czerwca 1976 r. - słucha, jak w czasie zakończenia roku szkolnego jego syn recytuje wiersz Rafała Wojaczka Ojczyzna. Janusz Prokopiak był szczególnie oburzony retrospekcją z 1946 r. - twierdził, że jego ojciec nigdy nie należał do PPR.

Wypowiedź Jana Lityńskiego, "Gazeta Wyborcza", 8 XI 2001. M. Nowik, Ćwierć wieku niewiedzy. Sporne "ścieżki zdrowia ", "Trybuna", 7 XI 2001. H. Krall, Ścieżka prawdy, "Gazeta Wyborcza", 10-11 XI 2001. Ibidem.

Obserwowałam Janusza Prokopiaka w czasie spotkania w Klubie Księgarza. Przeczyta-

łam wypowiedź Hanny Krall i autobiograficzną książkę Krzysztofa Kieślowskiego, który krytycznie ustosunkował się do swojego filmu, uznając go za "bardzo niedobry": "Nie udał mi się kompletnie, ale [scenariusz] pisało mi się bardzo dobrze. Klasyczny film polityczny. [...] Przypuszczam, że w scenariuszu za mało staraliśmy się wejść w postać bohatera... Wtedy - dzisiaj zresztą tym bardziej - mowy nie było w Polsce o tym, żeby chcieć zrozumieć sekretarza partii. Sekretarz partii uważany był zawsze za człowieka władzy: przeważnie bęcwała. Ten nim nie był. Robiłem o nim film krytyczny. Robiąc ten film, równocześnie byłem w pułapce opinii środowiskowej. Opinii nieludzkiej. Nie chciałem, a może nie potrafiłem wejść naprawdę głęboko w jego serce czy duszę. Trochę się tego krępowałem... To nie byłoby eleganckie... Dzisiaj wszyscy działacze partyjni w oczach opinii publicznej w Polsce są po prostu bandą złodziei, oszustów, ludzi złej woli. Tak nie było... Nieprawda, że wszyscy

chcieli źle [...]. Zrobiłem film, który jest niedobry [...]. Ta postać zrobiła się troszeczkę schematyczna. Nie została pogłębiona"1°. Hanna Krall, którą poprosiłam o rozmowę, uznała film za wspólny błąd. Stwierdziła, że postać głównego bohatera "jest pokazana zbyt schematycznie i zbyt "ujednoznaczniona"". Poza tym potwierdziła swoją wypowiedź z "Gazety Wyborczej". Kilka miesięcy później przeczytałam pewien esejl2 na temat listopadowego spotkania w Klubie Księgarza. Pomijając wyjątkową złośliwość i stylistyczny kolokwializm autora można się było z niego dowiedzieć między innymi, że "podtrzymywanie wyolbrzymionej legendy o ścieżkach zdrowia godzi w żywych ludzi, usytuowanych w konflikcie społecznym po stronie władzy i jest niezasłużoną premią dla prawicowych ekstremistów".

***

W sierpniu 2002 r. "po czteroletnim śledztwie i dwuipółletnim procesie sąd uniewinnił dwóch oskarżonych o kierowanie służbami specjalnymi podczas wydarzeń radomskich w 1976 roku. Sprawę dwóch pozostałych funkcjonariuszy uznał za przedawnioną i umorzył"'3

K. Kieślowski, Wirus komunizmu. Krótki dzień pracy (1981) [w:] idem, O sobie, Kraków 1997, s. 58. ' Rozmowa z Hanną Krall, przeprowadzona przez Wiesławę Młynarczyk 10 XII 2001 r. 'z J. Kopeć, Epilog o "ścieżkach zdrowia" na Wybrzeżu i gdzie indziej [w: Insurekcja grudniowa 1970, Warszawa 2001. '3 M. Wąsik M.D. Zdort, Bezkarne radomskie ścieżki zdrowia, "Rzeczpospolita", 3-4 VIII 2002. Zob. też M. Ciepielak, Nie było winy, "Gazeta Wyborcza", 3 VIII 2002; Radom. nie ma winnych, "Życie", 3-4 VIII 2002.

92

Relacje

Nr I

Teodora Biegańska, Radom, 31 stycznia 2001 r

W czerwcu 1976 r. miałam 26 lat. Akurat przebywałam wtedy na zwolnieniu lekarskim, ponieważ byłam w drugim miesiącu ciąży. Pracowałam w Radomskiej Wytwórni Telefonów. Rano o godzinie 8.00 wyszłam z domu do sklepu, po zakupy na śniadanie dla dzieci. Zobaczyłam tłum ludzi. Nie wiedziałam, co się dzieje. Spotkałam znajomą, która powiedziała, że dzisiaj strajkują wszystkie zakłady, że są manifestacje, że ludzie idą do "domu partii". Poszłam do sklepu. Była w nim kolejka, więc zakupy zajęły mi trochę czasu. Nie pamiętam, jak to się stało, ale potem znalazłam się w tłumie i poszłam pod Komitet Wojewódzki PZPR, zapominając o wszystkim. Byłam tam od godziny 10.00. Wtedy było jeszcze bardzo spokojnie. Ludzie śpiewali, modlili się, wzywali I sekretarza KW Janusza Prokopiaka, żeby przemówił. Prosili, by wyjaśnił, co z zapowiedzianą podwyżką, domagali się jej odwołania. Z budynku KW wychodzili różni panowie. Przemawiali do ludzi, ale tłum domagał się Prokopiaka, a on nie chciał wyjść. Było tam coraz więcej osób, które przychodziły ze strajkujących zakładów. Około godziny 14.00 w tłumie pojawiła się pogłoska, że I sekretarz KW nie chce wyjść do ludzi, tylko ucieka dołem, przez piwnicę. Ktoś krzyknął też coś takiego przez megafon. Ludzie po prostu wściekli się, że Prokopiak nie wyszedł do nich porozmawiać. Mówiono różnie, na przykład że ucieka czarną wołgą. Stałam na wprost budynku. Zrobił się straszny szum i krzyk. Tłum rzucił się na drzwi prowadzące do komitetu i wpadł do środka. Ktoś zaczął wybijać szyby. Budynek zaczął się palić. Nie widziałam dokładnie z daleka, ale chyba podpalono go benzyną. Byłam razem z dwoma kolegami. Powiedziałam do nich: "Chłopaki, jestem ciekawa, jak tam w tej partii jest. Chodźcie ze mną, bo sama się boję". Razem z nimi weszłam do budynku. Na schodach przed pierwszym piętrem spotkałam mojego nauczyciela ze szkoły podstawowej, Andrzeja Mędrzyckiego. Nie odzywał się do mnie, choć ja powiedziałam: "O, mój pan nauczyciel. Co pan robi, panie Andrzeju?". Z ciekawością chodziłam po pokojach. Patrzyłam, jak tam jest. W wielu miejscach już się paliło. Gdy doszliśmy do drugiego piętra, powiedziałam, że uciekamy, bo tu jest niebezpiecznie. Zdążyłam wyjść na zewnątrz i nagle zostałam uderzona w głowę jakąś puszką. Zalałam się łzami. Wtedy jeszcze nie było tam zomowców. Zaczęłam się wycofywać i w tłumie zgubiłam kolegów z oczu. Przez chwilę patrzyłam, co się dzieje naokoło. Nad głowami latał helikopter. Pewnie robili nam zdjęcia. Podeszła do mnie moja sąsiadka. Powiedziała, żebym wracała do domu. Ona wzięła moje dzieci do siebie, gdy usłyszała ich płacz. Widziałam jeszcze, jak pod budynek KW przyjechała straż pożarna. Wodę skierowano w ludzi. Polewano ich, rozgania-

no. Pojawił się kordon milicji i krzyczano, żeby rozejść się do domów, pod groźbą użycia siły. Zaczęłam się cofać. Tuż obok szkoły samochodowej znów coś uderzyło mnie w głowę. Złapałam się za nią. Pobiegłam do ulicy Żeromskiego. Na skrzyżowaniu z ulicą 1 Maja trzeci raz czymś uderzono mnie w głowę. Byłam już bardzo oszołomiona. Dwadzieścia metrów od mojego mieszkania, obok wielkiego sklepu obuwniczego, ulicą jechała milicyjna "buda". Minęła mnie i nagle stanęła. Wyskoczyło z niej mnóstwo milicjantów, dwudziestu, może trzydziestu. Ciągnęli mnie w kierunku samochodu. Tłumaczyłam,

"Czarna wołga" - było to w latach siedemdziesiątych silnie zmitologizowane pojęcie, popularne w niektórych środowiskach. Typowej dygnitarskiej limuzynie przypisywano złowieszcze, wręcz metafizyczne znaczenie; czarną wołgą miano m.in. porywać dzieci. Jeśli rzeczywiście pod KW PZPR pojawiła się pogłoska, że I sekretarz Janusz Prokopiak uciekł czarną wołgą, mogła się wziąć z tego stereotypu.

prosiłam, żeby powiedzieli, o co im chodzi, bo przecież nic nie zrobiłam. Zaczęli mnie wyzywać: "Ty k..., ty szmato, ty łachudro, dowiesz się na komendzie!". Gdy tak mnie szarpali i ciągnęli, łapałam się parapetów, ale nie mogłam dać rady. Ludzie naokoło krzyczeli, żeby mnie puścili. Zomowcy wyciągnęli pały. Odpychali, bili ludzi. Wtedy już nie widziałam, tylko słyszałam krzyk. Jeden z milicjantów uderzył mnie ręką w twarz. Poleciała krew. Gdy próbowali mnie podnieść, mocno objęłam - już nie pamiętam - albo latarnię, albo drzewo. Wtedy zaczęli bić mnie pałkami. Po nogach, rękach, palcach, nadgarstkach. Bili mnie po głowie, po szyi i rękach, żebym puściła latarnię. Zaczęli mnie kopać. Po całych plecach, kręgosłupie. Dalej już nic nie pamiętam. Straciłam przytomność. Ocknęłam się na ulicy. Nie miałam już zębów. Byłam cała umazana we krwi. Miałam rozbity nos. Nade mną stała staruszka. Patrzyła przez okno i widziała, jak mnie tłuką. Wyszła na ulicę i podała się za moją matkę. Klęknęła przed jednym z zomowców, pewnie oficerem. Błagała o ratunek. Prosiła, żeby mnie puścili, przebaczyli; że będzie mnie pilnować, żebym już nie wyszła na ulicę. Wtedy jeden z nich powiedział: "Zabieraj tę k..., bo ją zabijemy". Zabrała mnie pod rękę do domu. Obmyła mnie. Przetrzymała u siebie może z pół godziny. Mój dom był otoczony przez zomowców. Pilnowali przechodniej bramy, na rogu ulic Żeromskiego i Kelles-Krauza. Przemknęłam się między blokami i wpadłam do mieszkania. Już nie wychodziłam na ulicę. W pewnym momencie sąsiadka powiedziała mi, że w naszym

domu chowają się ludzie, a zomowcy ich szukają i wyciągają. Otworzyłam drzwi i powiedziałam, że kto chce, może schronić się u mnie. Przyjęłam tylu ludzi, ilu mogłam. W domu było tłoczno. Zawołałam, żeby zamknęli drzwi od mieszkania. Ludzie byli pokrwawieni, bez marynarek, w koszulach z porwanymi rękawami. Gdy trochę się uspokoiło, wychodzili. To było chyba między godziną 16.00 a 18.00. Następnego dnia na ulicy czułam w powietrzu zapach gazu łzawiącego. Naokoło widziałam dużo zniszczeń.

96

Nr 2

Roman Bielański, Warszawa, 14 stycznia 2002 c

W "Ursusie" [właśc. Zakłady Mechaniczne "Ursus"] zacząłem pracować w grudniu 1973 r. Mieszkałem w Skierniewicach. W 1976 r. bytem pracownikiem Branżowego Ośrodka Informacji Naukowo Technicznej i Ekonomicznej. Mój zakład był komórką Zakładu Doświadczalnego Ciągników Rolniczych. Znajdował się na terenie fabryki, między Instytutem Branżowym a Biurem Konstrukcyjnym. Wcześniej przez rok pracowałem na produkcji. W młodości miałem różne dziwne pomysły i przez jakiś czas bytem "klasą robotniczą". Nie przypominam sobie i nie sądzę, żeby w "Ursusie" byty jakieś szersze konsultacje w sprawie podwyżek. Może byty jakieś z aktywem, z jednym czy drugim sekretarzem, ale ja w każdym razie nic o tym nie wiedziałem. 25 czerwca przyjechałem do pracy na godzinę 7.00. Gdy wchodzi się do dużego zakładu przemysłowego, to zawsze słychać stukot, hałas. Tym razem, gdy wszedłem do "Ursusa", było cicho. Tylko szum, syk powietrza ze zniszczonych przewodów z instalacji pneumatycznej, którego normalnie w ogóle nie słychać. To była pierwsza rzecz, na którą zwróciłem uwagę. Coś się dzieje. Podszedłem do bramy i usłyszałem, że jest strajk. Z relacji Stanisława Szybińskiego, mojego ówczesnego kierownika, który byt sekretarzem partii w Zakładzie Doświadczalnym Ciągników Rolniczych - wiarygodnego źródła - wiem, jak to się zaczęto. Gdy przyjechałem o godzinie 7.00 do pracy, to już stał cały zakład. Pierwsza zmiana musiała strajkować od godziny 6.00. Nikt wcześniej nie planował strajku. Około 8.00-9.00 spontanicznie zebrała się grupa robotników. Udała się ona do dyrekcji, najbliższego reprezentanta władzy. Budynek dyrekcji jest już poza bramą. Wyszedł do nich dyrektor. Powiedział słowa, które miały mniej więcej taki sens: "Co to za banda oberwańców". Nie było to najbardziej polityczne odezwanie. Jeden z robotników podszedł i walnął go w łeb. Widziałem skutki tego uderzenia, bo dyrektor jeszcze tego samego dnia chodził w dużych, ciemnych okularach. które jednak nie mogły przesłonić podbitego oka. Rozmowa wyraźnie prowadziła donikąd. Ktoś powiedział: ,,Co będziemy z takim rozmawiać! Nie ma o czym". W zakładzie w tym czasie nie działo się nic specjalnego, ludzie spokojnie siedzieli. Grupa robotników, która przeszła do budynku dyrekcyjnego poza zakład, wyszła na tory. Ursus jest położony w widłach linii kolejowych, poznańskiej i łódzkiej. Ludzie stanęli na torach. Ja bytem na tej linii do Skierniewic, bliższej wejścia do zakładu. Widziałem to na własne oczy. Trudno mi powiedzieć dokładnie, o której godzinie znalazłem się na torach, może około południa. Byt tam tłum, ludzi przybywało. Widziałem, jak ktoś robił zdjęcia. To byt prawdopodobnie niewinny człowiek, bo chodził jawnie z aparatem i fotografował. Ktoś wyrwał mu aparat i rozbił o ziemię. Pewnie źle się stało, byłyby może inne zdjęcia niż ubeckie. Nie pamiętam dokładnie, o której godzinie, chyba około południa, przejeżdżała tamtędy ciężarówka z dużymi betonowymi elementami. Wywrotkę zatrzymano, ktoś podniósł skrzynię i płyty zsunęły się. Potem ciężarówka odjechała, a bloki zostały - nie było ich już jak załadować. Zatrzymano też samochód wiozący wodę mineralną, którą rozdano ludziom zgromadzonym na torach. Podobnie było z samochodem wiozącym cukier tego nie widziałem. Pomysły rodziły się spontanicznie. W pewnej chwili ktoś wpadł na pomysł, żeby wykoleić pociąg i w ten sposób trwale zablokować tory. Przyjechał samochód, może to byt żuk, może warszawa, już nie pamiętam. Podjechał tyłem, z drugiej strony torów. Ktoś próbował palnikiem przeciąć szyny. Chyba to się w końcu nie udało. Ktoś wreszcie znalazł klucz. Szyny zostały rozkręcone i odsunięte. Po czym pchnięto pociąg, żółty, podmiejski. Widziałem, jak powoli zsunął się z torów. Już po południu spotkał mnie Szybiński, który był gdzieś albo w dyrekcji, albo w komitecie partii. Powiedział, że dostali telefon z Urzędu Rady Ministrów, z jakiegoś komitetu, nie wiem dokładnie skąd - w każdym razie w dzienniku o 19.30 miał wystąpić Jaroszewicz i odwołać podwyżkę. Zwróciłem wtedy uwagę, że to formalnie było zabawne, bo chyba po raz pierwszy podwyżkę ogłosił sejm, a premier ją odwołał. Szybiński stwierdził też, że nie ma odważnego, który by wyszedł i powiedział o tym ludziom. Nie wiem, czy on sam się zgłosił, czy go wyznaczono, w każdym razie stanął w drzwiach tego wykolejonego podmiejskiego pociągu i zaczął mówić do ludzi o planowanym wystąpieniu Jaroszewicza. Obok stał też chyba jakiś dalekobieżny pociąg, ten, który potem się palił. W pewnym momencie sytuacja stała się dramatyczna, bo ktoś zaczął wyzywać Szybińskiego. Pytano się, czy ktoś go zna. Wtedy ja trochę bezmyślnie odpowiedziałem, że go znam. Na to usłyszałem: "A ty, k..., co za jeden?!". Przydało się, że wcześniej pracowałem na wydziale, bo zupełnie przez przypadek poznał mnie jeden z robotników, który powiedział: "Znam go, w porządku, porządny facet". Szybiński dostał po mordzie, ale w takiej sytuacji trudno się dziwić. Prawdopodobnie w nim, jak w tym fotografie, widziano prowokatora. Powiedział, że w telewizji wystąpi Jaroszewicz i powie coś na temat podwyżki. W każdym razie ludzie wysłuchali go

i zastanawiali się, co z tym zrobić. Potem na dachu budynku stołówki, który stoi prostopadle do budynku dyrekcji, ustawiono duży telewizor, aby ludzie mogli zobaczyć odwołujące podwyżkę przemówienie premiera. Razem z kilkoma osobami zostałem w swoim zakładzie na nocny dyżur. Dla mnie nie było to dużym problemem, bo raz, że jestem z natury ciekawski, dwa, że i tak miałbym problem z dojazdem pociągiem do domu. Głównie chyba jednak przeważyła ciekawość. Po

przemówieniu Jaroszewicza tłum się jednak nie rozszedł. Nie poszedłem jeszcze do zakładu, bo nie było w nim ludzi, pilnować też nie było czego. Na torach też nic się nie działo. Nie wiem dokładnie, o której godzinie przyjechało ZOMO. Było już dobrze szaro, prawie ciemno. Wszystko działo się między budynkiem dyrekcji, bramą wejściową do ,,Ursusa" i ulicą przy torach. Nie pamiętam już, czy od strony Ursusa, czy od strony Włoch przyjechało kilkanaście samochodów. Zomowcy wychodzili z nich już z tarczami, pałami i resztą wyposażenia. Wzywali do rozejścia się. Tłum się nie rozchodził, ale nie był agresywny. Wydawało mi się, że jeszcze chwila i ludzie rozeszliby się do domów. Ludzi było jeszcze dużo, kilkaset osób na pewno. Pewnie były jakieś okrzyki. W pewnym momencie zomowcy ruszyli do ataku. Z tłumu poleciały w ich stronę kamienie. Milicjanci strzelali jakimiś pociskami, gazem, także pociskami świetlnymi. Nie wiem, czy strzelali celowo, czy to przez przypadek, w każdym razie pociski te spowodowały pożar w wagonie. Potem oskarżano protestujących o podpalenie wagonu. Widziałem na własne oczy pociski wybijające szyby w wagonach pociągu dalekobieżnego, do którego schroniła się cześć ludzi. Zaczął się "łomot". Część ludzi uciekła na teren zakładu. Zapamiętałem jedną charakterystyczną rzecz. "Ujawnił się" aktyw. Człowiek, który był chyba dyrektorem technicznym, a potem został dyrektorem jakichś dużych zakładów, bodajże Fabryki Samochodów Małolitrażowych w Bielsku-Białej, wybiegł z budynku dyrekcji i zaczął bić ludzi rękami. Ktoś temu facetowi zwrócił uwagę: "Towarzyszu dyrektorze, nie uchodzi!". Było widać, jak on wcześniej musiał się bać, jaki to był wielki strach. Ja schroniłem się w zakładzie, nie byłem pewien, czy ZOMO nie wejdzie do fabryki, ale tam było dużo miejsc do ewentualnego ukrycia się. Na terenie zakładu było w tym czasie

bardzo mato ludzi. Wydaje mi się, że ZOMO już nie wbiegało do fabryki, przynajmniej ja nie widziałem żadnych walk w "Ursusie". Nie słyszałem też nic o tym. W pustej fabryce na

98

dyżurze było nas kilka osób, jacyś przypadkowi ludzie. Komentarze były dość skromne, raczej nieprzychylne dla władz. Przesiedzieliśmy spokojnie całą noc. Rano poszedłem na miejsce wydarzeń. Prawie nie było już śladu po zajściach, jedynie szklarze wstawiali szyby w drzwiach wejściowych do budynku dyrekcji. Nie dotknęły mnie późniejsze represje. Wiem, że zrobiono wystawę zdjęć, na której można było się rozpoznawać, ale jej nie oglądałem. O ile się nie mylę, było jakieś zebranie w ursuskim Domu Kultury. Nie pamiętam, czy było to zebranie aktywu, czy otwarte, ja nie brałem w nim udziału. Wydaje mi się też, że aktyw z "Ursusa" uczestniczył w wiecu na Stadionie Dziesięciolecia w Warszawie.

Nr 3

Jakub L. Chmielewski, Płock, 14 listopada 2001 r.

W 1976 r. pracowałem w tym samym dziale, w którym pracuję aktualnie, czyli w pionie inwestycji w dziale nadzoru inwestorskiego Mazowieckich Zakładów Rafineryjnych i Petrochemicznych ["Petrochemia"]. Wtedy było to zakładowe biuro projektów, byłem projektantem i inspektorem nadzoru. Miałem wówczas 29 lat. Nie mogę powiedzieć, że byłem wtedy opozycjonistą, gdyż byłem mężem zaufania ówczesnych związków zawodowych, ale moje zaangażowanie było spowodowane żyłką społecznikowską. 25 czerwca - czyli następny dzień po ogłoszeniu podwyżek. To był śmieszny dzień. Pamiętam, jakby to było wczoraj. Bardzo ciepło od rana, bardzo duszno. Były to czasy, kiedy poza alkoholem niewiele było w sklepach, a więc wszystkie imieniny były mocno zakrapiane. W klatce miałem jakiegoś Jana, solenizanta, i poranek zaczął się od totalnej awantury z udziałem milicji, z bijatyką rodzinną u sąsiadów pode mną. Pamiętam, że sam wzywałem milicję, żeby faceta powstrzymać. Tak więc przez to zdarzenie w domu od rana byłem "nabuzowany". Kiedy przyszedłem do pracy, nie było tu najlepszej atmosfery. Komentarze na temat podwyżki słyszało się od rana. Było dużo emocji, bo to uderzało nas po kieszeniach, choć akurat ja byłem w grupie osób dobrze lub średnio zarabiających. W biurach projektów wtedy zarabiało się stosunkowo dużo, bo byliśmy wynagradzani od faktycznie wykonanej pracy. Po skończeniu projektu była wysoka premia, sięgająca nawet do 200 proc. pensji zasadniczej. Naszej grupy zawodowej podwyżka może nie dotyczyła tak bezpośrednio, ale żyliśmy nią. W PRL każde niemal ważne wydarzenie polityczne objawiało się w radiu nadawaniem muzyki poważnej. Gdzieś około południa, po wiadomościach z kraju i ze świata. Chyba o 12.10 nadawano właśnie muzykę poważną. Zorientowaliśmy się, że coś zaczyna się dziać w Polsce. Dzwoniliśmy do różnych działów w zakładach i pytaliśmy: co słychać. To były koleżeńskie rozmowy wśród młodych ludzi. Do godziny 14.00 z minutami w zasadzie nic się nie działo, przynajmniej tu, w biurze projektów, nic na ten temat nie wiedzieliśmy. Gdy wracałem z pracy, w autobusie spotkał mnie kolega i mówi: ,,Słuchaj, na Warsztatach Centralnych jest strajk. Ludzie nie opuścili miejsc pracy, zostali na drugą zmianę". Spytałem się, czy mają tam zamiar prowadzić strajk okupacyjny. Powiedział, że nic o tym nie wie. On również nie

pracował w warsztatach, pewnie zostałby z ludźmi. Pracował wówczas na Oddziale Fenolu. Poszedłem do domu. Moja córka była mała, a syn miał roczek. Mieliśmy działkę w pobliżu kombinatu. Postanowiłem zawieźć tam dzieci. Swoją drogą, to prawdziwie szatański pomysł ludzi zajmujących się sprawami socjalnymi, żeby umieścić działki w strefie ochronnej zakładów, gdzie jest największe zagrożenie i największa emisja węglowodorów. Zostawiłem tam jednak dzieci, a sam pojechałem do zakładu zobaczyć, co się dzieje. Kiedy już dojechałem ulicą Długą do Łukasiewicza, zobaczyłem idący w stronę centrum miasta pochód. Trafiłem na jego czoło. Widziałem jakiś transparent, ręcznie namalowany napis na płytce. Tam szli moi koledzy i koleżanki. Postanowiłem, że odprowadzę samochód i wrócę do nich. Zachęcano mnie, proszono, abym dołączył do nich od razu. Jakiś czas jechałem na czele tego pochodu, wreszcie stwierdziłem, że to głupota, bo samochód będzie mi tylko przeszkadzał. Pojechałem do miasta z zamiarem zostawienia go. Spotkałem tam znajomego, który zachęcił mnie, żeby jechać pod komitet. Wiedziałem już, że ludzie idą pod budynek Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Sądzę, że mogło być wówczas około godziny 16.00. Zmiana kończyła się o godzinie 14.00. Pracę kończyłem o 14.15, bo tak to poustawiano, żeby kilka tysięcy ludzi nie jechało jednocześnie do miasta.

100

Później jeszcze zjadłem obiad i za wiozłem dzieciaki z żoną na działkę. Zanim pochód dotarł do komitetu, zacząłem ze znajomym, w zasadzie kuzynem, jeździć po mieście samochodem i obserwować, co się dzieje. Pojechaliśmy między innymi pod Fabrykę Maszyn Żniwnych. Było tam cicho, wzmocniono tylko straż przemysłową stojącą przy bramach. Nie było mowy o wejściu do fabryki bez przepustki. Przez jakiś czas pozostaliśmy tam. Ponieważ nic się nie działo, pojechaliśmy pod KW Jednak wcześniej przejechaliśmy przez miasto, żeby zobaczyć, gdzie jest pochód. Był w okolicach szkoły chemicznej przy ulicy Łukasiewicza. Zmierzał w kierunku hotelu "Petropol", a potem rozdzielił się. Początkowo, zaraz po wyjściu z kombinatu i na ulicy Długiej mogło iść około 1000-1200 osób. Było to jednak dużo jak na firmę, w której pracowało wtedy okoio 5 tys. pracowników. Słyszałem później o tym, że prof. Kotowski, naczelny dyrektor Mazowieckich Zakładów Rafineryjnych i Petrochemicznych, przemawiał do robotników przed bramą i próbował wygasić strajk. Mówił stojąc na jakiejś beczce. Podobno tym przemówieniem sprowokował ich do wyjścia i pójścia do KW Demonstrował swoją bezradność i sugerował, że rozwiązania zależą od władz politycznych. W pochodzie brał udział dość duży procent załogi kombinatu. Można ocenić, że to było około 20 proc. Pochód potem rozrastał się, bo stopniowo dołączali się różni ludzie. Jednocześnie inni wracali do domów. Około godziny 17.00 tłum znalazł się przed komitetem. To mogło być między 16.45 a 17.30. Szedłem z ludźmi od ulicy Kwiatka, Tumską, do Kościuszki. Znalazłem się pierwszy na schodach komitetu. Stałem przy samym budynku. W którymś momencie tłum był tak duży, że widziałem ze schodów, jak na Tumskiej

i Grodzkiej stoją ludzie. Słyszałem, że skandowano: "Wolności! Chleba!". Nie wiem, czy ktoś miał jakieś wystąpienie, bo wszystko działo się w sposób bardzo chaotyczny. Był taki moment, że Tekliński' nawoływał z balkonu przez tubę do spokoju, do rozejścia się. W pewnym momencie któryś z kacyków partyjnych na balkonie nie wytrzymał i rzucił garść drobnych monet . Chyba rzucono je z góry, tak mi się przynajmniej wydawało. Może monety rzucił prowokator, albo ktoś ze Służby Bezpieczeństwa? To były duże emocje i dziś nie jestem w stanie przypomnieć sobie tej sceny dokładnie. Po rzuceniu monet przez tłum przeszła fala wzburzenia. Zaczęły się przepychanki. Zaczęto krzyczeć, nie wiem, czy nie posypały się kamienie. W każdym razie poczułem, że powiało grozą. Jakieś 5 minut później jeszcze raz pojechałem z kuzynem pod FMZ. Poszliśmy do samochodu, stał gdzieś na ulicy Kwiatka, dość daleko i musieliśmy trochę przejść. Przez Plac Obrońców Warszawy obeszliśmy ulicę 1 Maja do Kolegialnej. Pojechaliśmy ulicą Kilińskiego do Otolińskiej. Omijaliśmy niebezpieczne rejony. Jadąc Otolińską do FMZ, przy Stanisławówce, widzieliśmy mijającą nas kolumnę samochodów milicyjnych. Były to osinobusy, później, w stanie wojennym nazwaliśmy je salami gimnastycznymi, bo pałowano tam ludzi. "Suka" na początku, "suka" na końcu. Samochodów było pięć, może sześć. Było to chyba

około godziny 19.00. Do akcji milicjanci weszli później. My pojechaliśmy pod FMZ, ale nic tam nie działo się. Poza mną kręciło się kilku cywili. Nie byłem pewien, czy są to ludzie tacy jak ja, czy też esbecy, ewentualnie pracownicy FMZ z innej zmiany. Wróciliśmy stamtąd. Zbliżała się pora "Dziennika" i byłem ciekaw czy zobaczymy w nim, co dzieje się w kraju. Mieliśmy później wrócić do miasta. Z telewizji dowiedziałem się o odwołaniu podwyżki. Już nie pamiętam, czy w "Dzienniku" powiedzieli o protestach. W każdym razie wysunąłem wniosek,

Franciszek Tekliński, I sekretarz Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Płocku. O kontrowersjach dotyczących tego wydarzenia zob. s. 50 przypis nr 6.

że coś się musiało dziać, skoro wycofali się z tej podwyżki. Po wiadomościach jeszcze raz pojechaliśmy z kuzynem do miasta. Zobaczyliśmy bijatykę i rozemocjonowanych ludzi, do których jeszcze nie dotarła informacja o odwołaniu podwyżki cen. W zasadzie chaotycznie ich wyłapywano. W akcji byli milicjanci. Zamieszanie, które widziałem, było chyba tuż obok szkoły chemicznej przy ulicy Łukasiewicza. Następnego dnia w pracy czułem entuzjazm, że Płock też do tego się przyczynił. Mieliśmy wielką satysfakcję. Oczywiście wobec działania władz entuzjazm szybko minął. Interesowaliśmy się, co dzieje się z ludźmi, którzy bezpośrednio uczestniczyli w proteście. Do zakładów przyjeżdżali przedstawiciele z Komitetu Centralnego i ministerstw. Był tu chyba między innymi minister Kaim. Na przełomie czerwca i lipca prowadzono przy współudziale Komitetu Wojewódzkiego i Komitetu Zakładowego PZPR rozmowy z pracownikami, którzy uczestniczyli w proteście, ale też z działaczami związkowymi i politycznymi. Na przykład mój starszy kolega Witek Czajkowski, który był wówczas przewodniczącym związku zawodowego zakładowego biura projektów, miał "przyjemność" rozmawiać z Kaimem i dostał od niego ultimatum: albo odejdzie z pracy na własną prośbę, albo otrzyma "wilczy bilet". Zapytano go, jak ocenia to, co stało się w zakładach i Płocku, czy protest był słuszny, czy nie. Gdy potwierdził, spytano się, czy robotnicy mają prawo do strajku. Odpowiedział, że mają takie prawo, aby bronić się przed takimi decyzjami władzy. Później Witek usłyszał: "No to w takim razie panu dziękujemy. Pan tutaj już się napracował". Złożył podanie o rozwiązanie umowy o pracę w trybie natychmiastowym. Później miał trudności ze znalezieniem pracy. Ponieważ w 1980 r. byłem współzałożycielem NSZZ "Solidarność" w Mazowieckich Zakładach Rafineryjnych i Petrochemicznych, powołaliśmy komisję do zbadania zdarzeń z czerwca 1976 r., gromadziliśmy dokumentację. Staraliśmy się dotrzeć do ludzi, których zwolniono z pracy, którzy siedzieli w aresztach, byli pobici. Dokumentacja ta przepadła po wprowadzeniu stanu wojennego; skonfiskowała ją SB. Po 25 czerwca rozmawiał ze mną jakiś kacyk partyjny, żebym się uspokoił, bo będzie mnie czekać to samo, co Czajkowskiego. Powiedział też, że będą przyglądać się mi dokładniej. Zostałem skarcony, ale nic więcej. Pamiętam, że poszedłem na jakieś spotkanie w sali kinowej w dyrekcji, które odbyło się na początku lipca. Spędzono przymusowo wszystkich mężów zaufania związków zawodowych, w sali było nas 340 osób. Spotkanie prowadzili ekonomiści z Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego. Mówili ciekawe rzeczy. Starali się tłumaczyć, uzasadniać konieczność wprowadzenia podwyżki cen artykułów konsumpcyjnych. Mieli nas przekonać do tego, że wcześniej czy później podwyżka będzie konieczna. Równocześnie okazywało się jednak, że ekonomia socjalistyczna jest po prostu niewydolna.

102

Nr 4

Wiesław Długosz, Radom, 31 stycznia 2002 r

W czerwcu 1976 r. miałem 21 lat, pracowałem dorywczo w prywatnej firmie. Wszystko zaczęło się od wprowadzenia podwyżki cen. 25 czerwca dołączyłem do grupy ludzi, którzy przyszli z Zakładów Metalowych [im. Gen. "Waltera") i przechodzili obok mojego miejsca pracy. Wydaje mi się, że grupa ta liczyła okolo tysiąca osób. Po drodze przyłączało się do nas dużo ludzi z ulicy. Na ulicy Dzierżyńskiego widziałem porzucony ciągnik i dwie przyczepy z betonowymi płytami. Płyty te leżały zrzucone na trawnik. Grupa ludzi z Zakładów Metalowych oraz młodzież wsiadła na ten ciągnik. Załadowane ludźmi były też obie przyczepy. Było tam może z 50 osób, tyle ile może zmieścić się stojąc. Jechaliśmy w kierunku "domu partii". Gdy ruszyliśmy, było już około południa. Było wiadomo, że władze zaczynają coś kręcić z odpowiedzią w sprawie odwołania podwyżki. Pod budynek Komitetu Wojewódzkiego PZPR dotarłem po godzinie 12.00. Gdy podjechaliśmy, było już tam duże zamieszanie, szum. Ponieważ było wąsko i nie można było skręcić ciągnikiem, zawracano nim. Przyczepy zeszły się, a jakiś człowiek zsunął się między nie; został zgnieciony, ale żył. Gdy to się stało, ludzie zaczęli krzyczeć, żeby jechać na pogotowie. Odwiozłem ciągnikiem tego człowieka. Zawieźliśmy go na pogotowie, które było przy ulicy 1 Maja, blisko komitetu. Stanęliśmy przy ulicy i czekaliśmy. Ludzie zanieśli go do

środka i zaraz wrócili. Gdy znów podjechałem traktorem pod "dom partii", z budynku wyrzucono czerwony dywan. Ludzie przyczepili go do ostatniej przyczepy ciągnika. Pojechaliśmy na ulicę Świerczewskiego i do ulicy Kieleckiej. Musieliśmy po drodze zatankować, bo kończyło się paliwo. Dojeżdżając do skrzyżowania, na ulicy Kieleckiej zobaczyliśmy, że od strony Kielc w kierunku centrum jechała kolumna pojazdów milicyjnych. Na samym skrzyżowaniu z wozu wyszedł jakiś oficer. Przez megafon mówił, żeby się rozejść, zjechać na pobocze i zejść z ciągnika. Tam nas pogonili. Zaczęliśmy uciekać. Krzyczałem, żeby ludzie uciekali za mną, w stronę łąk. Tam jest Zamłynie, łąki garbarskie. Mówiłem, że ich wyprowadzę, bo znam tamte tereny. Część ludzi uciekła za mną. Część jednak została. Słyszeliśmy z tyłu tylko krzyki, piski i odgłosy bicia. Odebrali nam ciągnik. Dywan został przy nim. Pod budynek KW wróciliśmy na piechotę. Gdy zobaczyliśmy, że milicja zaczęła bić, uciekaliśmy ulicą Żeromskiego. Po drodze widziałem, jak ludzie wybijali szyby i demolowali sklepy. To nie było potrzebne. Kto to mógł robić? Ludzie, którzy wyszli na ulicę zaprotestować przeciwko podwyżce cen, raczej tego nie robili. Widziałem duży sklep "Marino" z materiałami przy ulicach Żeromskiego i Wałowej. Starsze kobiety biły się i szarpały o belki materiału. Rabowano. Ludzie wozili zakładowymi wózkami akumulatorowymi lodówki, pralki, dywany. Gdy w nocy milicjanci jeździli i zbierali porzucone towary, ludzie wszystko wyrzucali. Wystawiali na klatki schodowe, nowe rzeczy wynosili do śmietników. Do domu wróciłem wieczorem. Następnego dnia już nie poszedłem do pracy. Dowiedziałem się, że łapią ludzi, którzy byli przestępcami , z wyrokami, a ja miałem wyrok skazujący na dwa lata i akurat parę dni wcześniej wyszedłem z więzienia.

Niezależnie od tego, co mówi Wiesław Długosz, sam będący aktywnym uczestnikiem protestu 25 VI 1976 r., od samego początku władze starały się udowodnić, że nie było żadnego "słusznego protestu klasy robotniczej", ale uliczna "rozróba", w której decydującą rolę odgrywały osoby uprzednio karane z powodów kryminalnych. W celu uzasadnienia tej tezy zatrzymywano więc także osoby z przeszłością kryminalną, które w ogóle nie uczestniczyły w demonstracji i starciach ulicznych.

103

Zatrzymano mnie na ulicy chyba dwa dni później. Sprzedał mnie sąsiad, który byl ormowcem. Wyszedłem rano z domu, bo mama wysłała mnie po zakupy do sklepu. Zatrzymali mnie na ulicy Hutniczej, gdy wracałem. Podjechali trzema samochodami pod dom i obstawili z trzech stron. Zabrali do radiowozu. Pamiętam, że milicjant podjechał do sklepu, chwilę rozmawiał ze sklepową. W domu przeprowadzono rewizję, ale nic nie znaleziono. Człowiek nic nie brał, bo nic mi nie było potrzebne. Szedłem walczyć o dobro, żeby było lepiej na świecie. Bili mnie już w samochodzie i straciłem przytomność. Obudziłem się, gdy milicjant wyciągał mnie za włosy z radiowozu do Komendy Wojewódzkiej MO. Szybko i na kolanach, po schodach, na górę. Zaraz po wejściu do budynku milicjanci kopali mnie, bili rękami i pałkami. Było ich wielu, w mundurach, w hełmach. Wszystko odbywało się w budynku. Usiadłem na krześle i razem z nim przewróciłem się, gdyż krzesło było połamane. Wtedy zaczęli mnie kopać. Pamiętam jak dziś, że mówili: "To partia ci dala siedzenie, a ty je połamałeś? To my cię teraz posadzimy!". Były nawet nocne przesłuchania. Przesłuchiwali

mnie funkcjonariusze umundurowani i ubrani po cywilnemu. Bito w zasadzie bez przerwy. Trzymano mnie w komendzie parę dni, później odwieziono do aresztu na ulicy Malczewskiego. W areszcie od razu to samo. Bito tam każdego. Dawali koce, łyżkę, miskę. Gdy się wyszło zza rogu, to kopali, bili albo palą, albo pięścią. Moja sprawa odbyła się bardzo szybko. Dostałem około miesiąca sankcji. Prokurator zażądał od razu 9 lat wyroku, art. 60 1 i 2, art. 275, 59 - chuligaństwo. Na wolność wyszedłem po niecałych dziesięciu miesiącach. Siedziałem w Barczewie, w województwie olsztyńskim. Tam również wszyscy byli nastawieni przeciwko nam. Poznałem tam hitlerowskiego zbrodniarza Ericha Kocha. Chodził w polskim mundurze i wojskowej czapce. Był wysokim, dobrze zbudowanym mężczyzną. Po wyjściu z więzienia długo nie mogłem nigdzie znaleźć pracy, nie chciano mnie po prostu przyjąć.

104

Nr 5

Krzysztof Gniadek, Radom, 31 stycznia 2002 r

W 1976 r. miałem skończone 17 lat. Pracowałem przy elewacjach na ulicy Żeromskiego. Byłem brygadzistą na tej budowie. Pracowało tam chyba sześć osób. Od rana dyskutowaliśmy o podwyżce. Mówiliśmy, że uderzy ona w nas, najbiedniejszych. Wszyscy byli zdenerwowani i wkurzeni. Nasze zarobki przecież nie były wysokie, a podwyżka była naprawdę duża. Zobaczyliśmy, że w kierunku Komitetu Wojewódzkiego PZPR idzie dość duży tłum ludzi. To było po godzinie 8.00. Nawet nie wiedziałem, że w tym budynku mieści się KW, wcześniej był to budynek Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych. Z tłumu wołano do nas: "Chodźcie z nami!", "Precz z podwyżkami!". Widziałem flagi, jakie nieśli ludzie. Przerwaliśmy pracę, zeszliśmy z rusztowań, pochowaliśmy narzędzia. Przebraliśmy się i poszliśmy razem pod komitet - było to bardzo blisko. Wprawdzie było tam bardzo dużo osób, ale panował spokój. Wraz z pierwszą grupą, w trzy osoby weszliśmy do budynku. Rozmawiałem tam z panią, która - jak sama powiedziała - pracowała w Komitecie Wojewódzkim. Mówiliśmy o pieniądzach, zarobkach, cenach. O dziwo, zgodziła się z nami. Usłyszeliśmy od niej, że powiadomi I sekretarza KW Prosiła, żeby czekać na jego odpowiedź. W środku było dużo ludzi, ale cały czas było bardzo spokojnie. Żadnych wyzwisk, krzyków. Po tej rozmowie wyszliśmy przed budynek i czekaliśmy, aż wyjdzie do nas sekretarz. Nie pamiętam już, kto to był. Stal przed drzwiami, pewnie na jakimś podwyższeniu, bo było go widać. Powiedział, że odpowiedź będzie około godziny 14.00. Powiedział też, że dzwonią w tej sprawie do Warszawy, że trzeba poczekać na odpowiedź. Jednym słowem, kręcił jak mógł. Czekałem przed budynkiem KW spokojnie rozmawiając z kolegami o podwyżkach. Wszystko zaczęło się o godzinie 14.00. Wtedy mieli nam dać definitywną odpowiedź, że podwyżka zostanie zniesiona. Nie było żadnej reakcji. Weszliśmy do środka. Zaczęliśmy

domagać się odpowiedzi. Słyszało się już okrzyki: "Dranie, złodzieje, oszuści!" itd., ale nie było jeszcze żadnej rozróby. Wyszliśmy na zewnątrz, ponieważ w środku było bardzo dużo ludzi, tłoczno. Widziałem, że pod budynek przyjechało pogotowie ratunkowe'. Wtedy się zaczęło. Było coraz więcej krzyków, ktoś rzucił kamieniem. Wtedy jeszcze nie widziałem milicji. Pokazała się przed 15.00, może pól godziny wcześniej. Gdy zbliżyła się do nas kompania milicjantów, została zaatakowana. Gdy zaczęli strzelać w tłum granatami z gazem łzawiącym, ludzie rzucali w nich kamieniami. Bylem jeszcze wtedy przed komitetem, później poszedłem do domu, ale nie mogłem w nim za długo usiedzieć. Z powrotem udałem się pod "dom partii". Palił się i dymił. Ludzie wynieśli z niego dywan, przyczepili go do ciągnika, który odjechał. Milicjanci, których było coraz więcej, używali bardzo dużo gazów łzawiących. Trudno było jednak rozpędzić tłum liczący kilkanaście tysięcy ludzi, z których wielu wyładowywało swoją wściekłość na komitecie. Z początku trochę się wystraszyłem. Nigdy czegoś podobnego nie widziałem. Cofnąłem się do ulicy 1 Maja. Obserwowałem, co się dzieje. Ludzie krzyczeli: "To zomowiec!", "Tam zdjęcia robi!". Komuś zabrali aparat, wyjęli kliszę, naświetlili ją, aparat oddali. Wszyscy przecież wiedzieli, kto i dlaczego robi zdjęcia - że to cywilni funkcjonariusze robią zdjęcia w celu identyfikacji, że helikopter latający nad naszymi głowami jest milicyjny. Przeszliśmy na drugą stronę ulicy. Przy skrzyżowaniu ulic Żeromskiego i 1 Maja zobaczyłem faceta

Pojawienie się samochodu pogotowia mogło stać się przyczyną pogłoski o tym, że I sekretarz KW PZPR Janusz Prokopiak uciekał z budynku w białym lekarskim kitlu karetką pogotowia.

w garniturze, z dyplomatką. W pewnym momencie stanął, otworzył ją, wyjął cegłę i rzucił w wystawę sklepu. Zamknął dyplomatkę i spokojnie poszedł dalej. Byliśmy zaskoczeni jego zachowaniem. Pomyślałem, że może to jakiś zdenerwowany przechodzień. Po tylu latach wiem już, kto to mógł być. Do końca czerwca miałem pojechać na tygodniowe wakacje do Torunia. W brygadzie pracował ze mną Andrzej Filipowski. Został aresztowany i oskarżył mnie, że to ja podpalałem komitet, posługując się gazetami. Zostałem zatrzymany 5 lipca, choć w dokumentach napisano, że 8 lipca. Milicja szukała mnie już w Toruniu. Gdy wróciłem, następnego dnia poszedłem normalnie do pracy. Nie obawiałem się. Myślałem - co mogą mi zrobić, jeśli nic nie ukradłem, nikogo nie pobiłem, nie zabiłem. Przyszła tam żona Filipowskiego. Teraz wiem, że chciała sprawdzić, czy jestem w pracy. Pocieszała mnie. Gdzieś około godziny 16.00 przybiegła moja narzeczona i powiedziała, że była u niej rewizja. Żebym uciekał, bo mnie szukają. Odpowiedziałem, że nie będę się ukrywał, bo to tak, jakbym przyznał się do winy, a przecież nic nie zrobiłem. Milicjanci przyjechali po mnie do pracy. Mówili, że zabierają mnie do wyjaśnienia. Mogłem uciekać, gdy poszedłem się umyć, ale nie zrobiłem tego. Wsiadłem do czarnej wołgi. Zabrali mnie do Komendy Wojewódzkiej MO. Stało tam dużo radiowozów, kręciło się mnóstwo milicjantów, ale można powiedzieć, że było już normalnie. Zbladłem, gdy tylko

przekroczyłem drzwi budynku. Nogi same zaczęły się trząść. Zobaczyłem, jak ciągną ludzi na przesłuchania i z przesłuchań. Widziałem, jak to wyglądało. Sam to później przechodziłem. Powybijane zęby, połamane szczęki, powycinane włosy. Golono połowę głowy. Tego się nie da opisać. Jak można było nie słyszeć tych jęków, krzyków! To było coś okropnego. Gdy przypomnę to sobie, mam w oczach łzy. Już na schodach przed budynkiem usłyszałem: "Mamy ptaszka!". Zabrali mnie od razu do pokoiku na przesłuchanie. Od tego się zaczęło. Złożyłem pierwsze zeznanie. Zapytali, co robiłem. Opowiedziałem, gdzie byłem i co robiłem. Wtedy zaczęło się bicie. Pytano: "Kto podpalił komitet partii?". Było trzech przesłuchujących, później zmieniali się. To byli cywile, którzy wzywali do pomocy mundurowych. Był taki, który w ogóle mnie nie uderzył, tylko wzywał pomocników. Na drugi dzień przyprowadzili na konfrontację Filipowskiego. On powiedział, że to ja za pomocą gazet podpaliłem komitet. W Komendzie Wojewódzkiej byłem ponad dwa tygodnie. Oprowadzali mnie po tych

pomieszczeniach. jak małpę i pokazywali: "Popatrz, to ten skur..., bandyta, co podpalił komitet". Każdy włożył swoje trzy grosze, żeby mnie tłuc. Tylko raz wyprowadzono nas na spacer, zaledwie dziesięciominutowy. Mój proces zaczął się 8 lipca. Zawozili nas rano, około godziny 8.00-9.00. Trwało to do wieczora. Wyrok dostaliśmy 13 lipca. Jak zwykle zawieźli nas na godzinę 8.00, a już o 20.00 dostaliśmy wyrok. Wiem od mamy, że byli tam ludzie z Zakładów Metalowych. Zatrzymywali się i przekazywali dalej wiadomość o nas. Milicjanci nie wyprowadzili nas przez główne wejście. Podjechali z tyłu budynku i tamtędy nas wyprowadzili. Na wolność wyszedłem po dziesięciu miesiącach, chyba w końcu kwietnia.

106

Nr 6

Jan Ignaczewski, Płock, 8 listopada 2001 r

W czerwcu 1976 r. miałem 39 lat. Pracowałem wówczas jako ślusarz w Fabryce Maszyn Żniwnych na wydziale montażu W-5. Byłem również działaczem ówczesnych związków [zawodowych metalowców. Po skończonej pracy na pierwszej zmianie przyszedłem do domu. W zakładzie komentowano wprowadzaną podwyżkę. Były głosy: "Co oni wyrabiają, do czego to dochodzi", ale nie przerwano pracy. Było około godziny 14.40. Zjadłem obiad i wyszedłem, ponieważ w fabryce prowadzono rozmowy o jakichś niepokojach w Mazowieckich Zakładach Rafineryjnych i Petrochemicznych. Wyszedłem więc na ulicę, żeby zobaczyć, co się dzieje. Usłyszałem okrzyki na ulicy Łukasiewicza, oddalonej o 150 metrów od mojego

bloku: "No co oni wyrabiają, do czego to dochodzi". Szybkim krokiem dotarłem tam, włączyłem się w pochód, który szedł od strony Mazowieckich Zakładów. Maszerowaliśmy w stronę alei Kobylińskiego. Nie pamiętam dokładnie, czy poszliśmy tą ulicą prosto. Wydaje mi się, że przeszliśmy do ulicy Kościuszki, placu Obrońców Warszawy i Kolegialną do ulicy Kilińskiego. Pamiętam doskonale, że na ulicy Kilińskiego nawoływano żołnierzy stojących na warcie przed bramą jednostki wojskowej: "Chodźcie z nami, wojsko z nami, nie z pałami!". Z pochodem dotarłem do Fabryki Maszyn Żniwnych. To było chyba około godziny 19.00. Pod fabryką nawoływano, krzyczano do tych, którzy pracowali na drugiej zmianie, aby przyłączyli się do nas. Wydaje mi się, że prowadzono jakieś rozmowy, bo przed zakład wyszedł dyrektor i nawoływał do spokoju. Sądzę, że pochód liczył wówczas około tysiąca osób. Po pewnym czasie ludzie zaczęli wychodzić z hal, niektórzy chcieli opuścić zakład. W tym czasie wywiązała się szarpanina ze strażnikami, którzy nie chcieli do tego dopuścić. Ktoś rzucił kamieniem w szybę na portierni, szyba wyleciała. Wówczas zebrałem wokół siebie kilka osób i trzykrotnie krzyczałem: "Wszyscy wracamy do miasta, wszyscy wracamy do miasta!". Uformowałem czołówkę pochodu. Większość się do nas przyłączyła. Zaczęliśmy maszerować ulicą Otolińską w kierunku śródmieścia. Ci, którzy początkowo zostali pod portiernią, dogonili nas, a nawet przeszli do przodu, tak że znalazłem się w środku pochodu. Wracaliśmy już na pewno po godzinie 19.00, może nawet pół godziny później. Na ulicy Otolińskiej, gdzie kończą się tory, były wtedy działki pracownicze. Pamiętam, że wychodzili z nich ludzie. Szli z przenośnymi odbiornikami radiowymi i mówili do nas: "Rozejdźcie się, bo już cofnięte są ceny, było wystąpienie, już jest wszystko w porządku, wygraliśmy". Taką wypowiedź słyszałem kilka razy w odstępach 50 metrów, od dwóch grup wychodzących z działek. Doszedłem do zakrętu na wysokości Stanisławówki. Tam pochód skręcał w lewo w ulicę Kilińskiego, w kierunku jednostki wojskowej. Ponieważ wierzyłem tym ludziom z działek, że mówią prawdę o cofnięciu podwyżki cen, stanąłem na skrzyżowaniu i kolejno informowałem wszystkich - kto jeszcze nie słyszał - bardzo głośno wołając: "Rozchodzimy się, ponieważ ceny są cofnięte, rozchodzimy się, ceny są cofnięte, wygraliśmy!". W ten sposób poinformowałem wszystkich, do końca pochodu. Co najmniej dwie trzecie ludzi oderwało się od pochodu i zaczęło się rozchodzić, jedni w ulicę 3 Maja, inni w Jachowicza. W tłumie było kilku młodych chłopców, którzy zaczęli krzyczeć: "Radom był, teraz my będziemy rządzić!". W każdym razie na tym swój udział w proteście skończyłem. Marian Kowalski, mój kolega, był świadkiem, jak milicja zagrodziła drogę pochodowi

w centrum miasta, na wysokości skrzyżowania ulic Sienkiewicza i 1 Maja. Jeden z dowodzących oficerów ogłosił, że cofnięto podwyżkę, i powiedział: "Proszę o rozejście się". Mogła być godzina 20.00, może 20.30. Pochód szedł na tyle wolno, że to jest prawdopodobne.

Ludzie jednak nie chcieli się rozejść. Milicjanci zaczęli używać siły. Z relacji innych wiem, że na ulicy Tumskiej spałowano trzy przypadkowe osoby. Spodziewałem się, że mogę mieć jakieś kłopoty, bo słyszałem o aresztowaniach, szczególnie w Mazowieckich Zakładach Rafineryjnych i Petrochemicznych. W zasadzie kłopotów nie miałem do momentu, kiedy zaczęto organizować wiec popierający Gierka. To było w krótkim czasie po wystąpieniach robotniczych. Przyszedł do mnie, na wydział, etatowy działacz związkowy, pan Gutowski. Przyszedł pewnie dlatego, że byłem brygadzistą pracującym fizycznie, dobrze znanym na wydziale. Dyrektor Leopold Grembosz często oprowadzał wycieczki koto mojego stanowiska pracy. Bywało też, że wcześniej organizowałem lokalne strajki. Gutowski powiedział: "Panie Ignaczewski, został pan wytypowany do

odczytania rezolucji potępiającej manifestacje i popierającej towarzysza Gierka". Oczywiście odmówiłem. Powiedziałem, że mogę przygotować własne wystąpienie, natomiast nie będę czytał przemówienia zrobionego przez komitet partii. On nie nalegał, powiedział "dziękuję" i odszedł. Na drugi dzień zorganizowano manifestację, na której odczytano rezolucję. Na wiec nie poszedłem, podobnie jak większość załogi. U nas w zakładzie, gdy nawoływali do uczestniczenia w wiecu, ludzie walili żelazami. Niektórzy - zatrudnieni na dniówkę - skorzystali z tego, że i tak płatne, i tak, wyszli z fabryki. Dotarli jednak tylko do Stanisławówki i pouciekali. Część ludzi poszła na Nowy Rynek, gdzie odbyła się manifestacja zakładów pracy popierająca partię. Kilka dni po tej manifestacji przyjechali działacze z Warszawy i z Centralnej Rady

Związków Zawodowych. Wezwali mnie i przez 40 minut maglowali. Podejrzewam, że w komisji mógł być też ktoś z SB. Pytano mnie, dlaczego nie bylem na wiecu. Czy gdybym uwierzył, że towarzysz Gierek chciał dobrze, to czy bym poszedł. W końcu powiedziałem: "Gdybym wierzył, że naprawdę chce dobrze dla Polski, to bym wyszedł na manifestację". Po tych słowach podziękowali mi i pozwolili odejść.

108

Nr 7

Henryk Kamiński, Płock, 8 listopada 2001 r

Od 1969 r. pracowałem w "Naftoremoncie", w 1976 r. miałem 24 lata. Pracowaliśmy na instalacji tlenku etylenu i glikolu na terenie Mazowieckich Zakładów Rafineryjnych i Petrochemicznych. Prowadziliśmy (i do dnia dzisiejszego prowadzimy) remonty w zakładach - nie w jakimś jednym miejscu, ale na całym terenie. Wtedy pracowały dwie, może trzy brygady. 25 czerwca w pracy większość ludzi w mojej brygadzie dyskutowała o drastycznych podwyżkach cen mięsa, cukru itd. Strajk wybuchł spontanicznie. Razem z Jankiem Kaczo- rowskim nawoływałem kolegów, żeby przyłączyli się do nas. Na terenie zakładów rozniosły się pocztą pantoflową głosy, że strajkują Warsztaty Centralne. Ta wiadomość podniosła nas na duchu. Docierały do nas również wiadomości o innych osobach strajkujących na terenie zakładu oraz o tym, że pracownicy grupują się przy instalacji furfurolu, dyskutują również pracownicy przy maszynach wirujących. Dużo informacji mieliśmy od ślusarzy, którzy przyjeżdżali do nas na wózkach akumulatorowych. Po pewnym czasie przyjechał do nas Marek Zurada, zastępca dyrektora "Naftoremontu" do spraw technicznych. Zaczął nawoływać zgromadzoną załogę do podjęcia pracy. Był to młody człowiek, miał chyba 29 lat, byi o pięć lat starszy ode mnie. Zacząłem go przekonywać, że nie ma racji. Chyba zaszkodziły mi później słowa: "Ja takich jak pan to już prze-

żyłem tu paru, i pana też nie będzie". On mi udowodnił, że się myliłem. Już po wszystkim powiedziano mi, że jestem prowodyrem, wichrzycielem. Nazwano mnie warchołem. Może także dlatego, że później nie brałem udziału w wiecu na Nowym Rynku, a nawet namawiałem kolegów, żeby nie uczestniczyli w tej manifestacji. Chciałem w ten sposób zaznaczyć swój sprzeciw. Do pójścia na wiec nawoływał nasz zakładowy sekretarz partii, Grabiński. Pilnował, żeby ludzie brali w tym udział, sprawdzał listę obecności. Po zwolnieniu z pracy wielokrotnie sugerowano mi, żebym pojechał na obrzeża Polski, do PGR-u, tam poszukał sobie pracy. Nie miałem takiego zamiaru, żona była w ciąży, brakowało pieniędzy.

Nr 8

Halina Klobukowska, Płock, 12 marca 2002 r.

W 1976 r. miałam 24 lata. Pracowałam w elektrociepłowni, w narzędziowni na Wydziale Remontów Specjalistycznych Mazowieckich Zakładów Rafineryjnych i Petrochemicznych. Mieliśmy bardzo dobre kontakty z innymi wydziałami naszych zakładów, ponieważ w różnych sprawach przychodzili do nas ich pracownicy. Rano 25 czerwca, może około godziny 10.00, w trakcie śniadania, przyszli do nas ludzie z Zakładu Energetycznego. Zaczęła się wymiana zdań na temat podwyżki. Nie podobał im się ten pomysł. Nasz kierownik Janusz Ciecierski powiedział do nich: "Idźcie manifestować do siebie, a moi ludzie zrobią to, co będą uważali". Na naszym wydziale ludzie pracowali normalnie. Gdy około godziny 14.00 zaczęli przychodzić na drugą zmianę koledzy, przynosili nam wieści o proteście w Warsztatach Centralnych, tuż przy bramie nr 2. Tam rzeczywiście zaczęło się coś dziać. Gdy wyszłam o godzinie 15.00 z pracy, po terenie zakładu już nie kursowały autobusy komunikacji wewnętrznej. Ludzie z poszczególnych wydziałów szli na piechotę do bramy nr 2. Z ciekawości poszłam

z koleżanką pod Warsztaty Centralne. Kalina miała tam dużo znajomych, bo pracowała tam wcześniej. Do siedziby kierownictwa Warsztatów Centralnych przyjechał II sekretarz płockiego Komitetu Wojewódzkiego PZPR, Edward Schmidt. Powiedział, że w sprawie podwyżki dzwonili już do Warszawy, podobno w Komitecie Centralnym debatowano nad jej odwołaniem. Na spotkaniu był również dyrektor naczelny Mazowieckich Zakładów Rafineryjnych i Petrochemicznych, prof. Kotowski. Przybyli mówili również, że nie mogą się dodzwonić, prosili pracowników o rozejście się, mówili, że informacja na temat podwyżki będzie poda na jutro. Ludzie nie uwierzyli tym zapewnieniom. Zupełnie spontanicznie wszyscy przeszli przez bramę nr 2. Warsztaty Centralne były zresztą bardzo blisko od tej bramy, jakieś 50-100 metrów. Przemawiał do nas dyrektor Kotowski. Ponieważ nie było go słychać, wystawiono beczkę, na którą wszedł. Prosił i tłumaczył. Powiedział, że jeśli tylko będą jakieś informacje, zaraz zostaną przekazane wszystkim. Ani nie lżył ludzi, ani nie starał się zastraszyć. Po prostu prosił o rozejście się. Co więcej mógł zrobić? Uformował się pochód, ruszyliśmy w stronę miasta. Za nami jechały autobusy, które normalnie miały wahadłowo wozić pracowników z i do pracy. Wydawało mi się wówczas, że szło nas dużo, 100-200 osób. W tłumie nie było żadnych transparentów, bo wszystko przecież zaczęło się spontanicznie, z niezadowolenia ludzi. W zakładach były kiepskie zarobki i żyło się ciężko. Nie można było dać dziecka do przedszkola, gdy się nie miało żadnego "wejścia". Trudno było dostać mieszkanie; wielu pracowników mieszkało na stancjach. To było chyba przed godziną 16.00, ponieważ razem z koleżanką pracowałam do 15.00, a zanim dotarłyśmy do bramy, upłynęło trochę czasu. Na drodze do centrum miasta, przed mostem stanęło kilka samochodów milicyjnych. To były typowe nyski. Milicjanci nie interweniowali ani nie próbowali rozproszyć tłumu. Przepuścili nas. Gdy doszliśmy do skrzyżowania ulic przy szkole chemicznej, skierowaliśmy się w stronę dworca autobusowego. Już nie pamiętam, co wtedy śpiewaliśmy. Na pewno jakieś pieśni patriotyczne. Po drodze przyłączali się do nas inni. Pamiętam szczególnie ludzi dochodzących do pochodu z działek położonych po obu stronach drogi. Prowadzili z sobą rowery, nieśli owoce, warzywa. Po drodze pod hotelem "Petropol" Japończycy bili nam brawa. Stali w hallu pod filarami i klaskali. W tym czasie budowano w zakładach jedną instalację, oni chyba uczestniczyli

110

w tej budowie. To nas podtrzymało - że nie pukali się w głowę, ale dodawali nam otuchy. W mieście również przyłączyło się do nas dużo osób, nawet te, które były na spacerze z dziećmi. Na ulicy Tumskiej widziałam panią z dwojgiem dzieci. Jedno w wózku, drugie prowadziła za rączkę. W tłoku ktoś nadepnął na dziecko i ono płakało. Pomogłam tej kobiecie, pchałam wózek, a ona mogła zająć się płaczącym dzieckiem. Jak się później okazało, właśnie wtedy zrobiono mi piękne zdjęcie. Razem ze znajomymi szłam w czołówce pochodu. Z przodu było sporo ludzi młodych- po prostu szli szybciej od starszych, którzy podążali za nami. Nie widziałam, żeby pochód po drodze rozdzielał się. Szliśmy ulicą Łukasiewicza, później weszliśmy w ulicę Kobylińskiego- skręciliśmy przy szkole chemicznej w lewo. Przy dawnym dworcu autobusowym, vis-a-vis "Petropolu", skręciliśmy w Nowy Rynek. Później na następnym skrzyżowaniu w Tumską. Zrobił się wtedy duży tłok. To wąska uliczka, wówczas jeszcze chyba brukowana. Przeszliśmy nią do ulicy Kościuszki. Stanęliśmy przed gmachem Komitetu Wojewódzkiego. Drzwi do budynku były zamknięte. Nikt nas nie zaprosii do środka, nikt do nas nie wyszedł. Był straszny skwar. Kalina poprosiła ludzi mieszkających naprzeciwko komitetu o wodę. Potem roznosiła ją w wiadrze i częstowała ludzi. Ludzie rzucali w stronę budynku KW moniaki, drobne monety, i krzyczeli: "Mało wam, to macie, nażryjcie się!". W pewnym momencie w oknie poruszyła się firanka. Ktoś patrzył na nas przez okno. Wtedy ludzie przystąpili do szturmu na drzwi. Nie wiem, czy puściły, czy też ktoś je otworzył. Akurat gdy dobijano się do drzwi, przyjechał dyrektor Fabryki Maszyn Żniwnych. On też pełnił jakąś funkcję w Komitecie Wojewódzkim. Wtedy wpuścili nas do środka. Weszłyśmy tam z Kaliną razem z całą grupą. Przede wszystkim w tłumie mówiono, że by to kobiety pierwsze wchodziły do środka. Ludzie szli z pracy, nie było wśród nich nietrzeźwych. Wiadomo, że tacy zawsze byli, są i będą i czekają na okazję. Ale ich widziałam dosłownie kilku. Wszystko działo się na parterze. Cała sala w komitecie była wypełniona ludźmi. Każdy z nas mówił, o co mu chodzi. Rozmowa nic nie dała. Oni mówili, żeby się rozejść. Powiedzieli, że nie mają żadnych informacji. Gdy tylko pojawią się konkretne wiadomości, to zostaną nam przekazane. W ten sposób próbowali uspokoić ludzi. W końcu, wobec takiej rozmowy, wszyscy wkurzyliśmy się. Byli tam taki wielki obraz Dzierżyńskiego i popiersie Lenina. Gdy któryś z "towarzyszy" mówił: "Kobiety, rozejdźcie się do domów, ja wam przyrzekam, że sprawa zostanie rozwiązana", Kalina odpowiedziała, głośno wskazując w kierunku tamtego wizerunku: "A na kogo pan przyrzeka, na tego łobuza!?". Nie pamiętam, czy widziałam tam I sekretarza KW, pamiętam Schmidta, który był u nas w Mazowieckich Zakładach, i dyrektora FMZ. Wyszliśmy z budynku, bo przecież tam nie było żadnych rozmów. W tym czasie przed komitetem było spokojnie, nie leciały w jego kierunku kamienie, wewnątrz również nie było dewastacji. Nie jestem w stanie powiedzieć, czy ktoś próbował przemówić do tłumu z balkonu. Pochód się rozdzielił. Część ludzi poszła pod Fabrykę Maszyn Żniwnych. Nie wiem, czy to dlatego, że w komitecie był dyrektor tej fabryki i nie mówił nic ciekawego o podwyżce ani o rekompensatach. Ja już do FMZ nie poszłam. Miałam wtedy ośmiomiesięczne dziecko. Gdy doszliśmy do skrzyżowania ulic Łukasiewicza i Kobylińskiego przy cmentarzu i szkole chemicznej, poszłam prosto do domu. Było już wówczas około godziny 19.20, mąż spytał mnie: "Gdzie ty byłaś tyle czasu?". Opowiedziałam o manifestacji, o tym, że ludzie zbuntowali się. Powiedziałam, że byłam pod Warsztatami Centralnymi, a potem nie sposób było wszystko zostawić i wracać do domu. Powiedziałam, że jeśli chce zobaczyć, jak to się zakończy, niech pójdzie pod ratusz - pochód poszedł w tamtą stronę. Mąż wyszedł, a ja włączyłam telewizor. Jaroszewicz akurat wtedy odwoływał podwyżkę. Wiem, że oniemiałam wówczas, bo nie było żadnej zapowiedzi, tak po prostu ją odwołał.

Za jakiś czas wrócił mój mąż. Opowiedział, że w magistracie na balkonie wystawiono telewizor. Nie wiem już, co działo się później. Natomiast ja bardzo obawiałam się konsekwencji za rozmowę w KW. Na manifestacji Kalina była w bardzo charakterystycznej sukience w wielkie słoneczniki, którą dopiero co kupiła sobie w Mińsku na Białorusi. Jak się później okazało, słusznie obawiałyśmy się, że przemarsz pochodu był fotografowany przez jakichś cywilów. Nigdy więcej tej nowej sukienki już na siebie nie założyła. Na przesłuchaniach pytali właśnie o kobietę ubraną w taką sukienkę. Ja musiałam ściąć charakterystyczne, mocno kręcone, czarne włosy. Następnego dnia wróciłam do pracy. W sobotę wezwano i przesłuchiwano mojego kolegę Tadeusza Maciejewskiego. W niedzielę rano opowiadał nam, jak było. Był wystraszony. Mówił o zachowaniu przesłuchujących go milicjantów. Odbywało się to w trudnej do zniesienia atmosferze. Milicjanci traktowali zatrzymanych jak strasznych przestępców. Kolega ten był później często przesłuchiwany. W pracy było spokojnie. Mieliśmy bardzo porządnych szefów. Ja nie miałam żadnych przykrości. Nie mogę powiedzieć, co działo się na innych wydziałach. Po kilku dniach wzywano nas przed oblicze komisji. Byli w niej: Antoni Wróbel - nasz zakładowy sekretarz PZPR, Ryszard Jaworski - przewodniczący Rady Zakładowej Centralnej Rady Związków Zawodowych, Wiesław Szczepkowski - członek partii pracujący w warsztacie, oraz inżynier Tadeusz Nowakowski - kierownik techniczny. Nie pamiętam, czy w komisji był również mój kierownik, Janusz Ciecierski. Chyba raczej nie. Pytano się mnie: "Co pani sądzi na temat podwyżki?". Co ja mogłam odpowiedzieć, jeśli ona uszczuplała kieszeń? Usłyszałam wtedy: "Macie państwo tylko jedno dziecko". Musiałam przecież na niańkę wydać pół pensji, a jednocześnie odkładać na mieszkanie. Po tej rozmowie nie było żadnych konsekwencji. Rok później usłyszałam, że zdjęcia wykonane 25 czerwca trafiły - już nie pamiętam, do Komitetu Zakładowego lub do kadr. Podobno wzywano tam kierowników poszczególnych zakładów, by rozpoznawali swoich ludzi. Zostałam rozpoznana. Kierownik Ciecierski ostrzegł mnie, abym się nie wychylała. Oficjalnie nikt mnie nie rozpoznał. Nie uczestniczyłam w późniejszym wiecu potępiającym manifestantów, ale słyszałam, że odbył się w mieście. W elektrociepłowni też odbył się wiec zorganizowany przez władze. Była to bardzo ostra wymiana zdań. Bogdan Ciecierski, brat naszego kierownika, pytał się tam, jakim prawem jesteśmy wyzywani od "warchołów" i innych "wichrzycieli". Nic z tego wiecu nie wynikło, tylko później pojedyncze osoby były wzywane do Komendy Wojewódzkiej MO na przesłuchania.

Halina Ktobukowska rozpoznała siebie na jednym z przedstawionych jej przez nas zdjęć pochodu wykonanych w Płocku przez cywilnych funkcjonariuszy MSW Zdjęcia te znajdują się w Archiwum Instytutu Pamięci Narodowej. Antoni Wróbel był także zastępcą członka KC PZPR.

112

Nr 9

Zdzisław Michalski, Radom, 31 stycznia 2002 r

Miałem wówczas 24 lata. Byłem kierowcą wózka akumulatorowego w Zakładach Me-

talowych im. Gen. "Waltera" w Radomiu. 24 czerwca dowiedziałem się, że ma być podwyżka cen. Na drugi dzień zaczęliśmy o tym dyskutować z kolegami na placu w zakładzie. Dyrektor Czesław Skrzypek, który przechodził obok, zauważył, że on się w takie sprawy nie będzie wtrącał. Powiedział też, żebyśmy "szli do roboty". Ludzie dopiero zaczęli się gromadzić. Wtedy przyszedł do nas dyrektor jednego z pionów w "Walterze", Szpaderski, wysoki, szczupły. Mówiłem mu, o co chodzi, a on nam odpowiedział: "Nie szukajcie nigdzie pomocy, tylko idźcie pod komitet, do władzy". Razem ze Stasiem Wijatą wyjechaliśmy z Zakładów Metalowych wózkiem akumulatorowym. On też był kierowcą wózków, tyle że na innym wydziale. Mieliśmy z sobą biało-czerwone flagi. Z "Waltera" wyjechały wówczas chyba trzy wózki akumulatorowe. Wtedy strajkował już cały zakład. Razem z nami wyszła większa część załogi, ale trochę ludzi zostało na terenie fabryki. Zakład był otwarty, kto chciał, to wchodził. Panował duży rozgardiasz. Nie było jednak widać straży przemysłowej; może mieli rozkaz, żeby nie interweniować. Magazyny broni od samego początku były przez nich obstawione. Było bardzo spokojnie, żadnych przepychanek, czysty robotniczy protest. Gdy wyszliśmy z zakładów, padło pytanie: "Dokąd idziemy?". Każdy mówił: "Idziemy pod komitet, ale teraz przede wszystkim idziemy pod "blaszankę"". Była to Radomska Fabryka Wyrobów Emaliowanych, leżąca bardzo blisko "Waltera". Produkowali w niej kuchenki gazowe. Z tej fabryki również wyszli ludzie. Ruszyliśmy stamtąd przez tunel w stronę "Radoskóru". Na czele pochodu jechały wózki. Prowadziłem jeden z nich. W pochodzie nie było żadnych transparentów, bo to był bardzo gwałtowny zryw. Pamiętam dokładnie, jak było w "Radoskórze". Do zakładu weszliśmy główną bramą. Spytałem się, gdzie tu jest największe skupisko ludzi - przecież nie bytem tam nigdy. Powiedzieli: - Na szwalni są kobiety. - Dobra, idziemy tam. Weszliśmy, już nie pamiętam - na pierwsze czy na drugie piętro. Dziewczyny spojrzały, że wszedł jakiś obcy, spytały się: - Kto wy? Odpowiedziałem, że jesteśmy z Zakładów Metalowych. - A co jest? - Protest robotniczy z powodu cen. Idziecie z nami? - Tak. Wszyscy wyszli. Na schodach był straszny tłok. Każdy chciał wyjść i iść razem z nami. Tych, którzy zostali, po prostu wygwizdano i wyzwano od komunistów. Z "Radoskóru" poszliśmy do Zakładów Naprawczych Taboru Kolejowego. Straż przemysłowa nie broniła nam wejścia do tych wszystkich zakładów. Weszliśmy swobodnie, jeszcze otwarto bramę. Z ZNTK wyszło parę osób. Ludzie na ulicach początkowo nie wiedzieli, o co chodzi. Pytali, co się dzieje. Mówiliśmy, że idziemy protestować przeciw podwyżce cen, że ""Walter" zaczął". Ludzie gromadami

Zdzisław Michalski zmarł w kwietniu 2002 r., przed autoryzacją niniejszej relacji.

przyłączali się do pochodu. Ze słupów, latarni zrywano biało-czerwone flagi. Niszczono czerwone . Pochód maszerował ulicą Domagalskiego, przez wiadukt na Słowackiego. Jechaliśmy aż do rogu ulic Słowackiego i 1 Maja. Na tym skrzyżowaniu jedna grupa poszła pod Urząd Miejski, a my poszliśmy pod budynek Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Było rano, około godziny 9.00-10.00. Wtedy było tam około 9 tys. ludzi. Zajęte było całe skrzyżowanie, aż pod bloki stojące po drugiej stronie. Nie zwracałem jednak na to większej uwagi. Wszedłem pierwszy do środka. Drzwi były przymknięte, ale myje otworzyliśmy. Na dole był portier, ale nikt nie spodziewał się, że wejdziemy. Weszło nas tam sporo. Nie liczyłem, ale bardzo dużo osób. Wszyscy zachowywali się bardzo spokojnie. Poszliśmy zaprotestować przeciw podwyżce i żądać jej odwołania. Oni musieli wiedzieć, że idziemy, bo gdy razem ze Staśkiem Wijatą i Zygmuntem Zaborowskim wchodziłem do środka, po schodach schodził już do nas sekretarz KW To był sekretarz Adamczyk. Nikogo poza nim nie było, tylko portier, którego spytałem: "Gdzie jest ten wasz kościelny?". Adamczyk podszedł do mnie, podał rękę. Powiedziałem do niego: "Dobra, chodź pan, bo tutaj trzeba rozmawiać z robotnikami. Ja jestem przedstawicielem Zakładów Metalowych". Ktoś podał nam dwa krzesła. Razem. z Adamczykiem wszedłem na nie. Wszystko działo się tuż przed drzwiami, przed budynkiem. Stojąc na tym krześle, przedstawiłem się, powiedziałem, z jakiego jestem zakładu. Potem powiedziałem, po co przyszliśmy, a na końcu, wskazując Adamczyka: "Ten człowiek przemówi do was". On też przedstawił się, powiedział, że jest sekretarzem KW Ludzie zaczęli gwizdać. Powiedziałem: "Dajcie mu mówić! Myśmy tu przyszli zapytać o te ceny. Niech wysłucha naszych żądań". Machnąłem ręką. Adamczyk przyrzekł, że sprawa będzie załatwiona, a ja powiedziałem, że przyjdziemy tu jeszcze raz. Nikt go nie szarpał ani nie bił, nic też nie rzucano. Wrócił spokojnie do budynku; miał rozmawiać z Warszawą i załatwić odwołanie podwyżki. Ruszyliśmy ulicą 1 Maja w dół i na prawo do ulicy Struga, do Radomskiej Wytwórni Telefonów. Ludzie tam już wiedzieli o proteście i wychodzili z zakładu. Wychodził, kto chciał, nie było przymusu. Jeden człowiek, który krzyczał: "Nie, nie wychodźcie!", dostał w łeb. Bramy były otwarte, nie było strażników. Przechodziliśmy ulicą Struga, obok kaplicy ks. Staniosa, który wraz z drugim kapłanem machał ręką, a potem poszedł razem z nami. Później gdzieś mi zginęli. Przez ulicę Wernera poszliśmy do Zakładów Mięsnych. Oczywiście część ludzi została i czekała pod komitetem. Trudno powiedzieć, czy była to duża część, ale chyba tak. Potem jeszcze przyjeżdżali traktorami ludzie z Radomskiej Fabryki Łączników z Podkanowa. My z rzeźni poszliśmy do ZREMB-u. Stasiek Wijata wziął tam spychacz na gąsienicach i wyjechał nim z zakładu. Miał zresztą uprawnienia na taki spychacz. Jeździł nim po mieście. Dojechał do ronda przy kościele Świętej Trójcy. Tam był taki napis: "Naród z partią, partia z narodem". Gdy Stasiek uderzył w ten napis spychaczem, ten mu zgasł. Wtedy zostawił go i dalej jechał wózkiem razem ze mną. Na schodach kościoła stał ks. Kotlarz i błogosławił nas. Miał krzyż, ale błogosławił nas rękami, znakiem krzyża. Krzyczał: "Oto idą robotnicy, moi ludzie! Ja was błogosławię, w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego". Widziałem i słyszałem, jak mówił te słowa. Gdy jechaliśmy ulicą Zeromskiego, ludzie stali i czekali na dostawy mięsa i wędlin. Śpiewaliśmy wtedy Międzynarodówkę, Jeszcze Polska nie zginęła... Krzyczeliśmy też: "My chcemy chleba! .

Nie potrafimy odpowiedzieć na pytanie, czy rzeczywiście 25 VI 1976 r. na ulicach Radomia wywieszone były biało-czerwone i czerwone flagi a jeśli tak, to dlaczego tak było. Nie można wykluczyć, że zaszła tu pomyłka, a liczne, widoczne na archiwalnych zdjęciach biało-czerwone flagi, którymi powiewali manifestanci, zostały przyniesione z zakładowych magazynów czy po prostu z prywatnych domów.

114

Następnie wróciliśmy pod budynek KW Tam już była masa ludzi, którzy krzyczeli: "Jadą, są nasi!". Weszliśmy do środka. Wewnątrz było już tyle ludzi, że trudno było wcisnąć palec. Spotkałem w środku kolegę, który był członkiem ZMS. Spytałem się go, co tutaj robi. Odpowiedział: "No wiesz, jesteśmy...". To mi wystarczyło, wiedziałem, o co chodzi. Dziewczyna z "Radoskóru" w gabinecie Prokopiaka przyniosła mi pół kurczaka, dwie bułki i oranżadę, były akurat imieniny jej matki. Zjadłem wtedy śniadanie. Ludzie mówili, że podobno Prokopiak uciekł w przebraniu lekarza2, ja go już nie widziałem. Przed godziną 14.00, była może za minutę 14.00, zawołali mnie do sekretariatu i mówią: - Pan jest z Zakładów Metalowych? Pan Michalski? - Tak, o co chodzi? - Jest telefon z komitetu. Przedstawiłem się. Jakaś kobieta z Warszawy, która nie przedstawiła się, powiedziała tylko, że towarzysz sekretarz Prokopiak załatwił sprawę odwołania cen. Miał to ogłosić wieczorem premier Jaroszewicz. Ale w zamian prosił o pomoc "górą i dołem" . Podszedłem do okna i przekazałem przez tubę całą wiadomość. I wtedy się zaczęło. Ktoś podpalił budynek, nie wiem, kto. Zaczęło się palić gdzieś od tyłu, od podwórza i samochodów. Wiem, że paliło się strasznie. Wyszliśmy z budynku. Nie było jeszcze milicji, a ludzie stali i patrzyli, jak się pali. Poszedłem do zakładów "Waltera", bo przecież byłem w roboczym ubraniu. Przebrałem się tam. Gdy wracałem, zostałem pobity. Powiedziałem w grupie ludzi, którzy szli ze mną: "No, ale czerwoni dostali w d...!". Od razu usłyszałem: , Dowód osobisty!". Naokoło mnie byli zomowcy. Było to około 17.00-18.00 na ulicy Nie-

działkowskiego. Zaczęli mnie tłuc patami. Nie wiem, ile razy mnie uderzyli, ale słyszałem całą serię. Upadłem, zaczęli mnie kopać, ciągnąć za włosy. Nie wiem, jak udało mi się wyrwać i uciec. Straciłem przytomność na jakimś podwórku. Ocknąłem się, gdy było już ciemno. Udało mi się po kryjomu dotrzeć do domu. Następnego dnia normalnie poszedłem do pracy na swój wydział. Wózek akumulatorowy stał, jak stał, tylko inny. Jeden z kolegów powiedział, że będą mnie wzywać. Zawołał mnie kierownik rozdzielni, Jerzy Szymański: "Chodź, wiesz, o co chodzi?". Siedziało tam kilku panów, sekretarz partii, pewnie esbecy. Zapytali mnie: "Gdzie pan był?". Odparłem, że wyszedłem z pracy. "Co wy mi tu pier...". Przyznałem, gdzie byłem. Mieli już przygotowany blankiet z artykułem 52, tak zwany wilczy bilet. Podpisałem to, co mi podsunięto. Wskazano mi ręką drzwi i powiedziano: "Won!". Zwolniono mnie z pracy 30 czerwca. Wyszedłem stamtąd razem z moim kierownikiem, który miał łzy w oczach. On 25 czerwca został w zakładach. Gdy spytał się mnie, co zrobię, odparłem - co będzie, to będzie. Pożegnaliśmy się. Dwa dni później poszedłem pod "Waltera". Widziałem dużo stojących samochodów. Przyjechały czarne wołgi. Była akurat godzina 14.30 i z pracy wychodzili moi koledzy.

Zob. relacja nr 5, przypis nr 1. ' Fragment ten jest niezupełnie zrozumiały. Ze względu na to, że nie mogliśmy wyjaśnić tej kwestii ze Zdzisławem Michalskim, przywołujemy jego dwie wcześniejsze (nieco różniące się od siebie) wypowiedzi na ten sam temat. W 1981 r. mówił: "Około godziny 14.30 przybiegła do mnie jedna z pracownic "Radoskóru", wołając: - Jest telefon z Warszawy. Chcą mówić z tym panem, co czeka na odpowiedź. Wszedłem do pokoju. Podniosłem odłożoną słuchawkę. Usłyszałem kobiecy glos: - Na temat cen będzie przemówienie premiera Jaroszewicza w telewizji. Przekażcie też towarzyszowi Prokopiakowi wiadomość, że pomoc idzie górą i dołem" (M. Kaca, Radomski Czerwiec, "Słowo Ludu" 1981, nr 1.25). 19 lat później Zdzisław Michalski stwierdził: "Znalazłem się w gabinecie Prokopiaka. Sekretarza nie bylo, za to sekretarka powiedziała, że jej szef załatwił odwołanie podwyżek, ale poprosił też o pomoc milicji "górą i dołem"" (P Kutkowski, Śmiech na sali..., "Echo Dnia" 2000, nr 53).

Jeden z nich powiedział: "Uciekaj, bo szuka cię Prokopiak". Podobno chodził po wydziałach i szukał mnie, wiedział jak się nazywam. Nie byłem jednak później aresztowany. Przez prawie rok byłem bezrobotny. Próbowałem znaleźć pracę, ale nie udało mi się nigdzie. Gierek ogłosił później tak zwaną dobroduszną amnestię. Występowałem jako świadek u Staśka Wijaty, a on u mnie. Później nas uniewinniono.

116

Nr 70

Marian A. Padlewski, Płock, 14 listopada 2001 r

W czerwcu 1976 r. miałem niecałe 31 lat. Byłem funkcjonariuszem Milicji Obywatelskiej, oddelegowano mnie z jednostki do Wyższej Szkoły Oficerskiej MSW im. Franciszka Jóźwiaka "Witolda" w Szczytnie. Szkoła była typu licencjackiego i trwała trzy lata. Na każdym kursie było pięć kompanii. W każdym pododdziale służyło osiemdziesięciu kilku ludzi, czyli łącznie na jednym roku było 350-400 osób. Szkolę właściwie już skończyłem, ale czekałem jeszcze na promocję. Byłem wtedy w stopniu starszego sierżanta podchorążego. W zasadzie wszystko już było poza nami i czekaliśmy tylko na uroczystość promocji, która miała odbyć się w najbliższą niedzielę 27 czerwca. Cale wyposażenie było już zresztą zdane, a my byliśmy praktycznie w ostatnich drelichach. Już w piątek przed weekendem - były przecież wakacje - przyjechały z całej Polski rodziny. 25 czerwca była piękna pogoda i wylegiwaliśmy się w różnych miejscach na terenie szko- ły. Było około godziny 10.00, w każdym razie po śniadaniu. Dyżurni zwołali nas i oczywiście każdego interesowało, co się dzieje. Pierwsza informacja była taka, że są gdzieś jakieś "wydarzenia". Nie wiedzieliśmy jeszcze gdzie, co i jak. Na początku przyjmowaliśmy to nawet z dużym niedowierzaniem, myśleliśmy, że to żart kolegów, że zabawiają się naszym kosztem. Gdy wróciliśmy do pododdziałów, okazało się jednak, że to nie był dowcip. Otrzymaliśmy polecenie: "Do magazynu i pobierać wyposażenie". Wtedy dopiero uwierzyliśmy, że to jest poważna sprawa. Można sobie wyobrazić, jaki ogarnął nas nastrój. Byliśmy źli na wszystkich. Na demonstrantów, na przełożonych i nie wiadomo na kogo jeszcze. Ledwie zdążyliśmy zdać wyposażenie, a już trzeba pobierać je powtórnie. Mieliśmy jeszcze nadzieję (o naiwności młodego człowieka!), że nas, to jest absolwentów szkoły, nie wyślą na działania, a promocja odbędzie się w zapowiedzianym terminie, tym bardziej że wiele rodzin zjechało już do Szczytna. Niestety. Wyjazd stal się faktem. Po pobraniu wyposażenia i prowiantu kawałek kiełbasy i chleb) zostaliśmy zawiezieni na lotnisko do Szyman. Oczywiście nikogo nie poinformowano o tym, co się dzieje. Członkowie rodzin, które przyjechały na promocję, wiedzieli tylko, że są rozruchy i że słuchacze szkoły jadą je tłumić. Można sobie wyobrazić, co ci ludzie przeżywali - przyjechali na święto, na piknik, a ich mężowie, bracia i synowie gdzieś pojechali. Było dużo płaczu. Ponieważ ja jeszcze szedłem do sztabu coś załatwić, zdążyłem zadzwonić do domu i odwołać przyjazd rodziny. Powiedziałem, że ich powiadomię, kiedy będzie promocja, bo na razie jest odwołana. Nie chciałem ich niepokoić. Pewnie i tak później wiedzieli, o co chodzi. Naszymi samochodami zawieziono nas na lotnisko w Szymanach pod Szczytnem. To było kilkanaście kilometrów, chyba mniej niż dwadzieścia. Ponieważ moc przerobowa lotnictwa była ograniczona, nie można było przerzucić nas do Radomia za jednym zamachem. Z konieczności zatem czekaliśmy. Wyloty odbywały się partiami. Samoloty przylatywały, ludzie wsiadali, samoloty odlatywały. Nie pamiętam dokładnie, ile ich było, ale nie sądzę, aby więcej niż dziesięć. Były to wojskowe samoloty transportowe AN-24. Mają one ławki wzdłuż kadłuba. W tylnej części jest klapa do zrzucania skoczków i desantowania sprzętu. W środku był duży hałas, szum, ale też działała chyba klimatyzacja. Razem z nami leciał cały sprzęt i wyposażenie, przede wszystkim środki chemiczne. W pierwszym rzucie polecieli słuchacze drugiego roku, ponieważ byli najlepiej przygotowani pod względem policyjnym, dyscyplinarnym i strukturalnym. Pierwszy rocznik poleciał w drugim, a my w trzecim rzucie. Dopiero na lotnisku, gdy samoloty wróciły z Radomia, dowiedzieliśmy się, że chodzi o to miasto. Wcześniej rozmawialiśmy o Wybrzeżu, ale były to spekulacje, a nie konkretne wiadomości. Czekaliśmy w Szymanach dość długo, chyba nawet dłużej niż dwie godziny. Do Radomia przylecieliśmy dobrze po południu, około godziny 15.00, może nawet 16.00. Na dobrą sprawę najgwałtowniejsza faza rozruchów ulicznych była już zakończona. Nam pozostało demonstrować silę. Demonstrowanie siły polegało na przemieszczaniu pododdziałów naszego rocznika w kolumnach marszowych po głównych ulicach Radomia. Dzisiaj już nie pamiętam, czy przemarsz trwał godzinę, czy dwie, ale było to na tyle długo, aby wywrzeć wrażenie na mieszkańcach. Nie spotykaliśmy się z wrogością ze strony zwykłych mieszkańców. Zdarzały się słowa aprobaty w rodzaju: "Dobrze, że przyjechaliście, może wreszcie będzie porządek". Zdarzały się także przejawy dezaprobaty polegające na kierowaniu w naszą stronę wyzwisk w rodzaju "gestapo, bandyci" itp. Z reguły wyzywały nas osoby dalej stojące, gotowe w każdej chwili do ucieczki. W jednym przypadku kilkunastoosobowa grupa nastolatków obrzuciła nasz pododdział (kompanię) kamieniami. Natychmiast po rzuceniu kamieni zbiegli między bloki. Nawet nie pamiętam, czy podjęto próbę pościgu. Na lotnisku pod Radomiem urządzono dla nas bazę. Zostawiliśmy tam cały sprzęt. Były to głównie środki chemiczne i wyrzutnie środków chemicznych. Pamiętam, że siedzieliśmy na skrzyniach z tymi materiałami. W szkole mieliśmy ich zapas wystarczający nawet na długotrwałe działania, bo przecież szkoła była centralnym odwodem MSW Jest prawdopodobne, że służby logistyczne ściągały jednak do Radomia dodatkowe zapasy środków chemicznych, bo przecież nigdy nie czeka się, aż ich zabraknie. O tym wówczas, z racji niskiej rangi, nie mogłem wiedzieć. Później bylem dowódcą ZOMO w Płocku i naczelnikiem Wojewódzkiego Stanowiska Kierowania i na tym opiera się moja wiedza. Wyruszając z lotniska, mieliśmy z pewnością niezbędną rezerwę potrzebną do działań pododdziału, zaś większe ilości środków czekały w skrzyniach. My mieliśmy z sobą tylko pałki i tarcze. Być może koledzy noszący RWGŁ-y [ręczne wyrzutnie gazu łzawiącego] mieli magazynki na trzy, cztery środki UGŁ-200 [uniwersalny granat łzawiący o wadze 200 g]. Ja chyba nie nosiłem wyrzutni gazu łzawiącego. Samochodów ze Szczytna raczej nie było w Radomiu. Nie jestem tego pewien. Może przyjechały później, w związku z obsługą logistyczną. Może też samochodami przyjechała kadra dowódcza, trudno mi powiedzieć. Nie jestem też pewien, ile i jakich pojazdów widziałem na lotnisku pod Radomiem. Broń palna, która znajdowała się w wyposażeniu słuchacza WSO, leciała z nami. Mieliśmy na stanie kałasznikowy, ale karabiny były w skrzyniach i też zostały na lotnisku. Nasi oficerowie posiadali broń krótką. Całym majdanem opiekował się szef kompanii i jego pomocnicy. W strukturze drużyny są odpowiednie szyki i każdy w drużynie zabiera co innego. Stojący na skraju szyku mają tarcze (tak zwani tarczowi), środkowi posiadają ręczne wyrzutnie gazu łzawiącego, jest też dowódca i sanitariusz. Każdy, w zależności od miejsca w szyku, pobiera odpowiedni sprzęt. Hełmy, tarcze, długie pałki wydano nam już w Szczytnie. Chyba każdy z nas dostał ręczną wyrzutnię gazu łzawiącego. Oprócz tego dostaliśmy też okulary oraz maski przeciwgazowe. Zegarka można było nie wziąć, ale maskę przeciwgazową trzeba było zabrać. Nie wiem, czemu to służyło, bo one wcale nie są takie skuteczne. W szkole w Szczytnie były armatki wodne, ale my ich ze sobą w Radomiu nie mieliśmy. Możliwe, że przyjechały za nami później. W każdej z nich byla stacjonarna radiostacja. Radiostacje posiadali również z pewnością oficerowie do szczebla dowódcy kompanii - byli to przecież oficerowie zawodowi. Natomiast nie sądzę, żeby mieli je dowódcy plutonów. Armatki wodne działały zazwyczaj w wydzielonych pododdziałach wzmocnienia, poza oddziałami taktycznymi czy operacyjnymi, ale to dowódcy tych oddziałów decydowali o ich użyciu.

118

W Radomiu, oprócz armatek lokalnej Komendy Wojewódzkiej MO, z pewnością były

również armatki z Warszawy. To wynikało ze struktury i zasady działania. W wypadku jakichś zamieszek były wyznaczone ośrodki odwodowe - czyli miasta położone najbliżej miejsca zagrożenia. Moje jednostki, gdy byłem później dowódcą ZOMO w Płocku, były naturalnym odwodem dla Warszawy i Łodzi. Największa jednostka ZOMO była w Warszawie, cała brygada. W Łodzi stacjonowała jednostka podobnej wielkości. W Kielcach mniejsza, prawdopodobnie o strukturze kompanijnej, czyli około 164 ludzi. Jednostki w mniejszych miastach liczyły mniej ludzi: około 100, czasem 74. W Płocku w 1977 r. miałem 74 ludzi oraz kompanię szkolną, razem około 80 ludzi. Na lotnisku w Radomiu z pewnością, bo taka jest zasada działania, pojawili się oficerowie z lokalnej komendy. Pilotowali przerzucone oddziały, gdyż te nie wiedziały, którędy i dokąd iść. Na lotnisku trochę czekaliśmy, potem szliśmy pieszo. Nie miałem jeszcze szlifów oficerskich, więc szedłem w szyku jak normalny słuchacz szkoły. Tylko niektórym z kolegów dano naszywki oficerskie. Byli nieetatowymi dowódcami plutonu w czasie szkolenia. Droga z lotniska na Sadkowie do centrum Radomia przebiegła w zasadzie bez przeszkód. Część oddziałów miała kłopoty, ponieważ musiały przechodzić przez zatarasowany przejazd kolejowy. Przejście blokował pociąg towarowy. Nie przypominam sobie, czy obeszliśmy wagony i ponownie ustawiliśmy szyk, czy też ktoś te wagony przestawił. Byłem w 7. kompanii, czyli drugiej na moim roku. Jestem niski, więc z konieczności szedłem na samym końcu szyku. Nie bardzo więc widziałem, co dzieje się z przodu. W każdym razie przy tym przejeździe kolejowym staliśmy 5, może 10 minut. Było to więc jedynie niewielkie opóźnienie. Pamiętam, że z pewnego wieżowca krzyczano do nas "gestapo!" i obrzucano nas wulgarnymi epitetami. Ale były to pojedyncze przypadki. Na ulicy, od czasu do czasu, jakiś przechodzień mówił coś pod naszym adresem. Generalnie nie czuliśmy jednak jawnej wrogości ze strony mieszkańców; kto wie, czy nie więcej było osób, które mówiły: "Dobrze, że przyjechaliście, może nareszcie będzie porządek". Osobiście słyszałem kilka osób, które tak mówiły. Zanim dotarliśmy pod Komendę Wojewódzką, godzinę lub dwie chodziliśmy po Radomiu. Ustawiono nas w szyku i maszerowaliśmy po głównych ulicach miasta -jak to się mówi, manifestowaliśmy siłę. Pokazywaliśmy mieszkańcom, że jest nas dużo, że każda następna próba zamieszek źle skończy się dla tych, którzy ją podejmą. Szliśmy pododdziałami: cały rocznik, kompania po kompanii, kolumna za kolumną. Nie wiem, czy ci, którzy przylecieli wcześniej, również się gdzieś przemieszczali. Pamiętam taką scenę: zza bloków wyskoczyła grupka młodych ludzi w wieku szkolnym, którzy obrzucili nas kamieniami. Mój kolega z Olsztyna został uderzony. Miał złamany nos. Obrażenia mieli przede wszystkim ci, którzy szli w pierwszych szeregach. Później śmiałem

się, że opłaci się być małym, bo mnie nic się nie stało. Obrzucano kamieniami przede wszystkim początek tej kolumny, która szła pierwsza. Właśnie tam było kilku poszkodowanych. Część kolegów z tej kolumny interweniowała, gdy ktoś nas obrzucał. W czasie drogi widzieliśmy kamienie leżące na ulicach, powybijane witryny sklepowe, spalony kiosk w okolicy ulicy 1 Maja. Pamiętam też tę przyczepę, przy której były ofiary śmiertelne. Nie widziałem, jak to się stało, ale historię znam z opowiadań kolegów z drugiego rocznika, którzy walczyli na tym terenie. Brali udział w obronie Komitetu Wojewódzkiego PZPR i tam dostali tęgie lanie. Zostali obrzuceni kamieniami, butelkami, było wśród nich wielu poszkodowanych. Podobno było ciężko, bardzo ciężko. Mogły być nawet trupy, bo tak wielka była wściekłość atakującego tłumu. Były duże kłopoty z opanowaniem sytuacji. Pamiętam z opowiadań, że na gwałt pchano pod komitet drugi rocznik szkoły, bo on był najlepiej przygotowany.

Jeśli chodzi o ofiary śmiertelne, było to podobno tak. Pododdział rozpraszający szedł ulicą w towarzystwie armatki wodnej. Manifestujący wpadli na pomysł, żeby z ciągnika, który jechał z betonowymi płytami, odpiąć przyczepę i zepchnąć ją w dół ulicy, na armatkę wodną. Pewnie udałoby się to, gdyby spuścili ją tyłem, ale oni puścili ją przodem, od strony dyszla. Znajdują się tam obrotowe osie przednie, które się złamały. Przyczepa przygniotła dwie osoby, które w tym wypadku zginęły. Ofiary później obnoszono jak męczenników. Z tego co wiem, zwłoki jednak szybko odbito i zabezpieczono. Nie było tak jak w Gdańsku w 1970 r., gdzie zabitego przez dłuższy czas noszono na drzwiach. Gdy skończyliśmy przemarsz, przeszliśmy na plac pod Komendę Wojewódzką MO. Niedaleko stal wypalony budynek, chyba KW PZPR. Obok komendy znajdowała się też siedziba Urzędu Wojewódzkiego z powybijanymi szybami. Był już wieczór, pora kolacji. Na placu około godziny 20.00 usłyszałem komunikat o odwołaniu podwyżki cen. Czekaliśmy na dalszy rozwój wydarzeń. Gdy w mieście uspokoiło się, w Radomiu było za dużo milicjantów; trudno było wszystkich wygonić na ulice. Gdy już wykonaliśmy zadanie demonstrowania siły, dowództwo dało nam odetchnąć. Czekaliśmy na kolację, bo ze Szczytna przyjechaliśmy nawet bez obiadu. Nie pamiętam, czy mieliśmy suchy prowiant. To mogła być jakaś szybka bulka i kiełbasa. Może zjedliśmy jeszcze na lotnisku, na którym czekaliśmy jakiś czas, może nie mieliśmy głowy do jedzenia. Wieczorem byłem bardzo głodny. Z utęsknieniem czekaliśmy na jakiś posiłek. Przywieziono nam w sklepowych koszach konserwy i chleb. Nie było żadnych ograniczeń jedzenia, każdy mógł brać, ile chciał. Chleba jednak było stanowczo za mało i nie starczyło dla wszystkich. Dostałem tylko konserwę, których było bardzo dużo. Człowiek otworzył puszkę, podłubał, podłubał, ale ile można zjeść bez chleba? Później, gdy przywieźli pieczywo, zabrakło już konserw. W zasadzie nie było nic do picia, choć odczuwaliśmy duże pragnienie. Dopiero później dostaliśmy trochę herbaty czy też kawy żołnierskiej. Przywieziono też wodę w butelkach. Początkowo dowożono pojedynczych ludzi, którzy obrzucali nas na placu kamieniami i wyzywali. Milicjanci z obrzeży dziedzińca rzucali się za nimi w pogoń, łapali i doprowadzali do budynku Komendy Wojewódzkiej. Stopniowo zatrzymanych zaczęto zwozić z miasta w większych grupach, również tych, którzy po skończonych manifestacjach atakowali, kradli. Pamiętam różne scenki. W latach siedemdziesiątych na długowłosych patrzyło się zupełnie inaczej niż dzisiaj. Wtedy to była rzecz nienormalna, ruch hipisowski nie cieszył się dużą popularnością. Mimo że jestem z natury człowiekiem bardzo otwartym na wszystkie nowości, to tkwi gdzieś we mnie umiłowanie dyscypliny. Cale życie spędziłem w mundurze. Dla mnie człowiek, który odbiega od pewnej normy, na przykład w ubiorze i zachowaniu, nie jest do końca do zaakceptowania. Zwłaszcza wówczas, w atmosferze psychozy, jaka wtedy panowała, oddziaływał na nas zwykły ludzki strach. Człowiek w końcu miał świadomość, gdzie się znajduje i jak to wszystko może się skończyć. Znalem przecież z opowiadań wypadki grudniowe na Wybrzeżu. Wprawdzie osobiście tam nie byłem, ale niewiele do tego brakowało -już przecież byłem w milicji. W listopadzie 1970 r. wróciłem ze szkoły w Szczytnie, której słuchacze w grudniu znaleźli się na ulicach Gdańska. Miałbym za sobą tego typu doświadczenie. Jeden z moich starszych kolegów był w Gdańsku i powiadał po powrocie, jak tam było. Jest rzeczą naturalną, że odreagowywaliśmy. Gdy więc prowadziło się łobuza, którego złapano z kamieniami w kieszeni, z brudnymi i osmolonymi rękami, było oczywiste, że on w tym uczestniczył. Widziałem, że takiemu funkcjonariusze "pomagali" iść kilkoma pałkami dla przyspieszenia. Niektórzy z nich byli bardzo agresywni, nawet im się należało, bo wyzywali, próbowali szarpać się z milicjantami, grozili: "Ja ci pokażę, ty wiesz, kim ja jestem?". Wtedy koledzy pokazywali, kim on jest. Kilka osób dostało palami, ale podkreślam, że nie widziałem przypadków znęcania się nad zatrzymanymi, żeby ich kopano czy bito leżących na ziemi. Na pewno nie chodziło o skatowanie człowieka.

120

Nie jestem w stanie powiedzieć, czy zatrzymanych dowożono samochodami. Widziałem tylko plac przed komendą, na którym prowadzili ich milicjanci. Byłem świadkiem następującej sceny. Przyjechał duży samochód, stary WT, potocznie zwany suką. Stanął około 30 metrów od drzwi wejściowych do komendy. Dalej było trudno podjechać z uwagi na całą masę milicjantów. Praktycznie nie widziało się cywilów, naokoło było wręcz niebiesko. Był duży ruch, ludzie wchodzili i wychodzili z budynku. Milicjanci, którzy przywieźli zatrzymanych, wygarniali ich z tego samochodu, ale niektórzy dowożeni próbowali uciekać. Kilku wbiegło pod stara. Wtedy zaczęto ich łapać, wygania no ich spod samochodu przy pomocy pałek. Prowadzeni nie bardzo palili się do wejścia do budynku. Na placu oprócz moich kolegów ze szkoły w Szczytnie był jeszcze między innymi pododdział ZOMO z Łodzi. Byli to młodzi chłopcy, nie wiem, czy już po wojsku, czy też służący w ramach służby wojskowej. Otóż chłopaki z łódzkiego ZOMO, którzy byli w pobliżu, chcieli pomóc w doprowadzeniu zatrzymanych do budynku. Najpierw zaczęli straszyć ich pałkami, a potem z pewnością uderzyli. Gdy zatrzymani zobaczyli, że biją, oczywiście przyspieszyli i wbiegli do gmachu. Nie było już problemów z rozładowaniem samochodu. Gdy więc przyjechał następny wóz, młodzi milicjanci już czekali z pałkami w dłoniach i zaczęli ich popędzać. Na szczęście z budynku wyszedł wtedy komendant szkoły w Szczytnie późniejszy generał - pułkownik Stanisław Biczysko, który zobaczył, co się dzieje. Natychmiast obsobaczył młodych milicjantów za ich zachowanie, co zakończyło całą imprezę. Biczysko przywołał również któregoś oficera z kadry dowódczej i jego również obsobaczył. Być może gdyby pułkownik wtedy nie wychodził z komendy, potoczyłoby się to inaczej. Według mnie ta tak zwana ścieżka zdrowia skończyła się po rozładowaniu drugiego, może trzeciego samochodu. Znam również z opowiadań inną historię. W czasie doprowadzania jakiegoś łobuza, którego zatrzymano z siekierką czy toporkiem w ręce, koledzy mu wgrzali. Sądzę jednak, że w innych przypadkach było więcej strachu, pokrzykiwania i poszturchiwania niż prawdziwej "ścieżki zdrowia" - w każdym razie nie było tak, jak to często przedstawiają w mediach. Nie chcę powiedzieć, że gdzieś jej nie było. Jeżeli jednak chodzi o miejsce, w którym byłem, to uważam, że nie można mówić o "ścieżce zdrowia". Mogłaby być, gdyby nie pułkownik Biczysko. Dla mnie oczywisty był też aspekt czysto propagandowy "ścieżek zdrowia", że ktoś wykorzystywał je politycznie. Temat "ścieżki zdrowia" podchwyciło potem Radio Wolna Europa, a jeszcze później termin ten urósł do rangi symbolu. Gdy więc słyszałem o "ścieżkach zdrowia" w Radomiu, zawsze buntowałem się - chyba że były "ścieżki zdrowia", o których nie wiem i miały taką postać, jaką miały. Jestem nawet skłonny - na podstawie opowieści o pobiciu tego człowieka z toporkiem w ręku - uznać, że takie fakty mogły mieć miejsce wewnątrz Komendy Wojewódzkiej w Radomiu, w której ja wtedy jednak nie byłem. Nie wiem, jak to się odbywało, nie byłem też tego za bardzo ciekaw. Słyszałem o tym z ust świadków. Myślę jednak, że gdyby bito tak nagminnie, to prawdopodobnie wiedziałbym o tym. Ja widziałem, że jeśli kogoś bito, to w okolicznościach, o których wyżej wspomniałem. W Radomiu byliśmy przez kilka następnych dni, prawie tydzień. Pełniliśmy służbę w różnych rejonach miasta. Dotyczyło to mojego rocznika ze szkoły. Nie wiem, czy podobnie było w przypadku pozostałych kompanii. Mieliśmy takie zadanie: utrzymać porządek w mieście, nie dopuścić do gromadzenia się młodych ludzi, nie dopuścić do zamieszek, zatrzymywać osoby podejrzane, które mogły uczestniczyć w zajściach, oraz zabezpieczać sklepy, bo było dużo rabunków. W rejonie służby mojego pododdziału było duże targowisko, sklep turystyczno-sportowy oraz ogródki działkowe. Niedaleko była chyba linia kolejowa.

To były peryferie Radomia. W czasie patrolu chodziliśmy całymi plutonami, około dwudziestu, dwudziestu kilku osób. Z pewnością w sile nie mniejszej niż drużyna. Pluton był podzielony na dwie grupy. Patrole chodziły bardzo blisko siebie, w zasadzie na styk. Dobrze zapamiętałem patrol z pierwszej nocy po 25 czerwca. W pewnym momencie zobaczyłem sklep sportowo-turystyczny z nawiązującą do lata dekoracją. Na wystawie był plotek, wierzba... i ponton gumowy przybity widelcem do plotka. Sklep był splądrowany. Na terenie okolicznych ogródków działkowych znajdowaliśmy masę towarów ze zrabowanych sklepów. Oczywiście zbieraliśmy wszystko dokładnie. Szukaliśmy też tych, którzy uczestniczyli w zajściach. Teren działek był oświetlony, było więc dosyć widno. Widok porozrzucanych towarów robił na nas naprawdę duże wrażenie. Nie miałem pretensji o to, że ludzie się buntowali. Podwyżka godziła również w nas, dotykała nas wszystkich. W szkole oficerskiej również ją komentowaliśmy. Pracowałem wówczas za niewysoką pensję, bo słuchaczom szkoły wydawano tylko część poborów. Policjanci w jednostkach bojowych czy miejskich zarabiali znacznie więcej niż my, podchorążowie. Zarabiałem około 3 tys. złotych, a po skończeniu szkoły mniej więcej 3300-3400 złotych. Miałem relatywnie wyższą pensję niż na przykład urzędnik, ale wydaje mi się, że nie były to wysokie zarobki. Wiem jednak, że przy tego typu zamieszkach wychodzą na ulicę również szumowiny i męty. Ponieważ przed pójściem do szkoły oficerskiej pracowałem w pionie kryminalnym, znalem doskonale to środowisko. Wiedziałem, czego po tych ludziach można się spodziewać. Przecież to nie robotnik szedł kraść do sklepu, ale właśnie te męty, pijaczkowie, nieroby. Korzystali z okazji, z zamieszek, aby swoją frustrację wyładować na milicji, na sklepach, na przechodniach. Trudno, żeby to, co widzieliśmy, nastrajało nas do tych ludzi pozytywnie. Zbieraliśmy między innymi kompleciki dziecięce, zabawki. Towary leżały porzucone na ulicy. Czasem znajdowaliśmy nietknięte, cale paczki. To, co znaleźliśmy, przekazywaliśmy naszym przełożonym, chyba do jakiegoś punktu zbiorczego. Gdy rzeczy leżały przed jakimiś sklepem i wydawało się, że wyniesiono je właśnie z tego sklepu, wrzucaliśmy je przez okna z powrotem, żeby nie leżały na ulicy. Następnego dnia szklarze i zamiatacze doprowadzali miasto do porządku. W nocy z 26 na 27 czerwca miasto było wysprzątane i na ulicach już nie leżało tyle rzeczy. W czasie patrolu pilnowaliśmy głównie sklepów, żeby nie dopuścić do dalszej dewastacji, byliśmy między innymi na targowisku. W ciągu następnych dni pobytu w Radomiu nasze zadania polegały na demonstrowaniu siły. Występowaliśmy wyłącznie w mundurach polowych. Tymczasem służby logistyczne ustawiły na lotnisku namioty, zwieziono materace. Rano 26 czerwca przyjechaliśmy tam i zostaliśmy zakwaterowani. Spaliśmy w namiotach, choć z powodu strasznych upałów trudno było mówić o spaniu w dzień. Miałem wtedy krótki sen. Prawdopodobnie do czasu sławnego wiecu na stadionie "Radomiaka" stacjonowaliśmy na lotnisku. Z całą pewnością jednak z tego tytułu nie byliśmy w mieście. Być może jakieś pododdziały ponownie zabezpieczały, ale nie wiem, czy to była szkoła, czy inne oddziały. Do Szczytna wróciliśmy chyba po tym wiecu. Po dwóch dobach od przybycia do Radomia siedzieliśmy na lotnisku

i brataliśmy się z naszymi przełożonymi, dosłownie i w przenośni. Przecież byliśmy już praktycznie oficerami. Wiadomo już było, że jest po wszystkim, że wracamy do domu. Wobec zagrożenia absolutnie nie było mowy o piciu. Wyrzucono by nas natychmiast. Zresztą wcześniej każdy miał świadomość powagi sytuacji. W czasie pobytu na lotnisku mieliśmy dwa pożary. Pod wpływem upału w ciągu dnia lub wieczorem samoczynnie zapaliły się zgromadzone środki chemiczne. Jeden z pożarów chyba miał miejsce w czasie naszej służby. Drugi pożar był bodaj w nocy, już nie pamiętam, czy z 25 na 26 czerwca, czy też z 26 na 27 czerwca. Zagazowaliśmy się okropnie, ale nikomu nic się nie stało. Ponieważ działo się

122

to na otwartej przestrzeni, więc stężenie nie było za duże- ci, którzy znaleźli się w zasięgu działania gazu, popłakali się tylko. Nie wiem, czyje to były materiały, możliwe, że również naszej szkoły. W każdym razie spaliło się tego sporo, tym łatwiej że skrzynie były poustawiane w pryzmy. W związku z tym interesująco brzmi opowieść o naszym powrocie do Szczytna. Otóż-jak wspomniałem - przylecieliśmy do Radomia z materiałami chemicznymi. Gdy wracaliśmy do szkoły, mniej więcej po tygodniu, znowu próbowano załadować nam te środki do samolotu. Na wieść o tym zbuntowaliśmy się i powiedzieliśmy: "W życiu. Albo lecą środki, albo my". Nie pozwoliliśmy sobie tego załadować. Proszę sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby do samozapłonu tych materiałów doszło w powietrzu. One są uniwersalne, mogą być rzucane ręką, mogą być wystrzeliwane. Mają od środka taką potarkę i wieczko. Pociera się, rozpala i rzuca. Wystarczy lekka nieostrożność i można spowodować samozapłon. Wcześniej, gdy lecieliśmy do Radomia, nie mieliśmy świadomości, że to może być dla nas niebezpieczne. Udało nam się, materiały zostały na lotnisku. Nie wiem już, w jaki sposób i dokąd je później przewieziono. Po powrocie byliśmy przekonani, że zdamy ciuchy, sprzęt i odbędzie się promocja, chociaż bez udziału naszych rodzin. Tymczasem nikt nam nie mówił, jak długo pozostaniemy w szkole. Nadal trzymali nas jako centralny odwód i ani myśleli zwolnić. Przesiedzieliśmy w ten sposób jeden weekend. Gdy dowiedzieliśmy się, że również przez drugi weekend pozostaniemy, zaczęliśmy się buntować. Któregoś dnia my - oficerowie Milicji Obywatelskiej - odmówiliśmy spożywania posiłków do czasu, gdy powiedzą nam wyraźnie, co nas czeka. Krótko mówiąc, po trzech latach chcieliśmy już iść do domu. To nie była głodówka, bo każdy miał jedzenie, chociażby kupowane w kantynie. Zrobił się jednak wielki hałas; proszę sobie wyobrazić: ci, którzy mają zaraz iść do jednostek terenowych, strajkują. Dopiero wtedy sytuacja się wyjaśniła. Zakomunikowano nam, że promocja odbędzie się w najbliższą niedzielę. Mieliśmy powiadomić rodziny. Niestety, wtedy już skończyła się piękna pogoda, zaczęły się ulewy. W dniu promocji nie było pogodnie. To zmniejszyło nam trochę przyjemność z promocji. Jak już wspomniałem, wśród nas było trochę poszkodowanych, między innymi mój kolega z Olsztyna miał złamany nos. Dostał później krzyż, nie pamiętam już, brązowy czy srebrny. Koledzy, którzy zostali poturbowani lub byli w sytuacji krytycznej, dostali odznaczenia z wyższych półek. Każdy z obecnych w Radomiu został później odznaczony brązowym medalem "za porządek". To było moje pierwsze odznaczenie w resorcie. Otrzymaliśmy je chyba jeszcze przed promocją. W Radomiu zdobyłem doświadczenie. Po raz pierwszy na własne oczy widziałem, jak takie zdarzenie wygląda. Przekonałem się, jaki jestem naprawdę. Człowiek może opowiadać o sobie różne rzeczy, ale dopiero w takim momencie okazuje się, co jest prawdą. Każdy z kolegów ze szkoły opowiadał coś o sobie, o swojej przeszłości. Jeden z nich często mówił o tym, w jakich akcjach uczestniczył, jaki był odważny. Gdy siedzieliśmy na lotnisku w Szymanach rozkleił się, latały mu ręce, zaczął biadolić. Był ruiną człowieka. Próbowałem na niego wpłynąć, chciałem go wyluzować, mimo że sam tę sytuację przeżywałem i czułem emocje. Pozwalałem sobie na żarty, zacząłem sobie pokpiwać. Nie przypuszczałem, że reszta kolegów odebrała mnie jako twardziela. Tym bardziej że gdy z Radomia wrócił pierwszy samolot, słyszeliśmy, że w mieście palą się budynki. Wróciła pamięć o Gdańsku i Szczecinie w 1970 r., a to było ledwie sześć lat wcześniej. Wiedziałem, że lecimy w niepewne, różnie może być, mogę zostać kaleką, mogę zginąć. Przekonałem się wtedy, że trudności mnie mobilizują, mimo obaw, a nawet strachu. Pobyt w Radomiu traktowałem jako doświadczenie zawodowe. Po roku, gdy zostałem dowódcą ZOMO w Płocku, doświadczenie radomskie mi się przydało. Już wiedziałem, jak demonstrować siłę, jak dowodzić pododdziałami. Jednak dopiero przy okazji pierwszej wizyty papieskiej w 1979 r. w Warszawie i Krakowie nabrałem wiary w siebie, dowodząc dużymi zespołami. Gdy byłem komendantem ZOMO w Płocku, pracowałem zresztą przy okazji wszystkich, oprócz jednej, papieskich wizyt.

124

Nr II

Jerzy Rychlicki, Radom, 31 stycznia 2002 r

W 1976 r. miałem 20 lat. Byłem sportowcem, uprawiałem kolarstwo. Byłem mistrzem Europy i nieoficjalnym mistrzem świata juniorów. Reprezentowałem kadrę Polski. 27 czerwca miałem wyjechać na mistrzostwa Polski, jednak po Czerwcu na mistrzostwa nie mogła pojechać cala ekipa z Radomia. 25 czerwca rano jechałem na trening do klubu "Radomiak", na godzinę 10.00. Zawsze przejeżdżałem obok Komitetu Wojewódzkiego PZPR, ulicą 1 Maja. Widziałem, że robotnicy wyszli na ulice. Zobaczyłem ich właśnie na ulicy 1 Maja. Podjechałem na rowerze bliżej i słuchałem. Ludzie mówili, które zakłady strajkują, co dzieje się w mieście. Postałem chwilę i pojechałem do klubu. Wracając z treningu po około półtorej godziny, również przejeżdżałem obok budynku KW Część robotników wracała, a część była przy komitecie. Ktoś mówił przez mikrofon. Nie wiedziałem, kto to był. Po drodze do domu spotkałem jeszcze kolegów, znajomych. Po dwóch, trzech godzinach, może około godziny 15.00, jeszcze raz pojechałem rowerem do klubu, bo o godzinie 16.00 były treningi dla seniorów. Wracając zauważyłem, że komitet się pali, dymiło się. Jadąc na rowerze, widziałem sklepy z wybitymi szybami, przewrócone samochody. Mój kolega sportowiec opowiadał, że widział, jak ludzie w zamieszaniu rozbili sklep spożywczy przed komitetem. Były w nim również wina. Tego nie zrobili zwykli robotnicy. Zaczęło się od tego, że ktoś rzucił kamieniem w witrynę. Nikt nie zaprotestował. Ludzie stali naokoło i po prostu przyglądali się, stopniowo przybliżali do sklepu. Po chwili kradli już niemal wszyscy. To samo miało miejsce w płonącym budynku KW, kradziono normalnie niedostępne w sklepach golonkę w puszkach, szynkę. Wszystko ze stołówki Komitetu Wojewódzkiego. Ograbiono też sklep muzyczny i jubilera. Znalem z widzenia człowieka, którego złapano wypitego z belką materiału na ramieniu tuż obok sklepu "Marino". Około 16.00, może trochę później, przyjechałem do domu, na ulicę Traugutta. Widziałem, że obok była jakaś przepychanka, rzucano kamieniami. Postawiłem rower i wszedłem po klucze do domu. Kiedy wyszedłem, roweru już nie było. Próbowałem zgłosić kradzież, ponieważ widziałem, że ktoś wsiadł na rower i uciekł. Niedaleko była Komenda Miejska MO. Nie mogłem tam jednak z nikim porozmawiać, choć mówiłem, że ukradli mi rower. Jeden z milicjantów powiedział: "Proszę odejść, przyjść jutro lub pojutrze. W tej chwili widzi pan, co się dzieje. Proszę nie przeszkadzać, nie kręcić się". Odszedłem. Udałem się w stronę ulicy Moniuszki, do Żeromskiego. Chciałem iść w stronę Urzędu Miejskiego. Zostałem jednak zatrzymany przez patrol trzech milicjantów z ekwipunkiem, w maskach przeciwgazowych. Od razu mnie obstawili i poprowadzili do Komendy Wojewódzkiej MO. Doszliśmy do Urzędu Wojewódzkiego. To było już po godzinie 17.00, może przed 18.00. Szedłem z milicjantami w dobrej wierze. Byłem umyty, czysty, zgłosiłem przecież kradzież roweru. Widziałem, że były wybite szyby, że ktoś kradł, spalił samochód. Przeprowadzili mnie przez wybetonowane przejście dla milicji, między ulicami Kilińskiego a Żeromskiego, zagrodzone pozamykanymi bramami. Tam nie mogła wejść osoba postronna. Pod komendą zobaczyłem szpaler milicjantów otaczający Komendę Wojewódzką i Urząd Miejski1. Stali też po jednej i po drugiej stronie tego przejścia. Może czekali w tym miejscu w odwodzie?

1 Nie jesteśmy w stanie stwierdzić z całą pewnością, czy był to ten sam szpaler, który opisywał w swojej relacji Marian A. Padlewski. Natomiast na pewno obie relacje dotyczą tego samego miejsca w mniej więcej tym samym czasie.

Zaczęli mnie bić. Milicjanci podbiegali ze szpalerów i bili długimi palami po nogach i po plecach. Tam mnie najbardziej zbito. Z trójki milicjantów prowadził mnie jeden. Szedł środkiem tego szpaleru, a ja za nim. Nie czułem tak bardzo uderzeń i bólu, byłem wysportowany. Nagle kątem oka zobaczyłem coś czarnego. Dostałem ręką od jakiegoś oficera. To było mocne uderzenie, ścięło mnie, zamroczyło. Pomyślałem, że jeśli nie okażę po sobie i szybko wstanę, to dostanę jeszcze raz. Udałem więc, że uderzenie bardzo mnie zamroczyło. Milicjant złapał za włosy i podniósł, ciągnąc. Dostałem jeszcze parę pal. Zaczynali bić już w wejściu do budynku komendy. Tam były podwójne drzwi i hall. Było ciasno. Milicjanci - paru mundurowych, może jakiś cywil - stali przy wejściu na schody i bili wchodzących. Byli w hełmach, z tarczami, wydawało się, że stoją jeden przy drugim. Na schodach bili rękoma, nie widziałem w ich rękach pal. Kto przechodził, ten dostawał uderzenia. Dostałem w brzuch, po twarzy. Prowadzono mnie na pierwsze piętro i w lewo. W korytarzu po prawej stronie są wąskie drzwi. To były może trzecie, czwarte. W pokoju, do którego mnie wprowadzono, byli: Marian Cebula, wtedy podporucznik, oraz wysoki, kościsty funkcjonariusz. Byli ubrani po cywilnemu. Oprócz nich była tam sekretarka, która protokołowała. W pokoju stały dwa biurka, przy których przesłuchiwano. Sekretarka siedziała pod oknem. Wprowadzano nas po dwóch. My, przesłuchiwani, staliśmy. Pytano się mnie, co robiłem. Doprowadzający pewnie zawsze mówił, że wprowadzany został złapany na kradzieży. Pytali się więc, czy kradłem, skąd się wziąłem, bo zostałem wzięty z ulicy, a nie przy sklepie, nie miałem nic przy sobie. Byłem ubrany w jasną koszulę, rozpinany sweter. Byłem wykąpany. Sprawdzono moje paznokcie, ale były czyste. Na pytania odpowiadałem, że nic nie robiłem. Funkcjonariusze nie wiedzieli, od czego zacząć. Widziałem, że przesłuchiwany razem ze mną mężczyzna nie chciał podpisać protokołu z przesłuchania. Oni uderzyli go ręką w głowę tak, że ten się przewrócił. W końcu podpisał. Gdy to zobaczyłem, wyjąłem wszystko z kieszeni. Miałem w niej podbitą delegację z "Radoskóru" na Mistrzostwa Polski. Klub był działem "Radoskóru" i stąd ta delegacja. Milicjantom wyjaśniłem, że jestem sportowcem. Prosiłem też, żeby zadzwonili i sprawdzili, czy mówię prawdę. Gdy podałem im mój adres, sekretarka spytała mnie, czy Hanka jest moją siostrą - widocznie znała ją. Odpowiedziałem, że tak i że mieszkamy razem. Przesłuchujący "wymieniali się" nami. Opowiedziałem, jak tu znalazłem się, że jestem przypadkowo, że ukradli mi rower. Wtedy przesłuchiwali już trochę delikatniej. Drugiego przesłuchiwanego, zbitego, wyrzucono z pokoju. Zostałem sam. Nie wiem, czy był w pokoju wtedy ten, którego znalem. W pewnym momencie wysoki powiedział do mnie: "Klękaj!" i wziął nożyczki. Chociaż wtedy była moda na dłuższe włosy, ja miałem króciuteńkie. Ten funkcjonariusz chciał mnie strzyc. Sekretarka nie odzywała się. Myślę, że w czasie przesłuchania nie uderzono mnie tylko dlatego, że ona mnie znała. Protokół podpisałem, ale nie wiem, co tam było napisane. Nie chciałem klękać. Cofnąłem się pól kroku. Wzrokiem zmierzyłem, czy wejdę na biurko, tak, aby dostać się do okna. Nie było zakratowane. Wyskoczyłbym z pierwszego piętra. Nie wiem, jak to się stało, ale ten wysoki ode mnie odstąpił. Trzymając za ramię, wyprowadził na korytarz. Zabrano mi sznurówki, pasek, bony i dolary, które miałem przy sobie. Kazali nam siedzieć po turecku na korytarzu pod oknami. Siedziałem chyba naprzeciw trzecich drzwi. To było może gdzieś około godziny 19.00. Moje przesłuchanie trwało około dwudziestu minut, może więcej. W budynku siedziałem aż do odwołania podwyżki. Na korytarzu początkowo było może pięć osób, później około piętnastu. Widziałem, że kogoś bito na schodach. Tam zresztą bez przerwy coś się działo, zawsze był ktoś do obstawy. Doprowadzający stali, rozmawiali i pilnowali nas.

126

Do budynku wprowadzono młodą kobietę, blondynkę. Przy wejściu dostała dwa albo trzy razy pałą. Gdy dostało się mocną końcówką pałki od tyłu, to człowiek musiał usiąść. Ta kobieta upadła. Nie wiem, czy zabrano ją do pierwszych drzwi, czy też z powrotem. W pewnej chwili usłyszałem regularne odgłosy uderzeń, miękkie, tłumione, tak jak uderza się w ciasto. A później jakieś głosy - "Niewinny". Za chwilę wyrzucili nieprzytomnego człowieka za ramiona. To był efekt tego bicia. Musiał dostać potężne lanie, może stawiał się. Na koniec jeszcze nim potrząsnęli i wyrzucili pod ścianę, obok nas. Pilnował nas młody człowiek ubrany po cywilnemu. Obok mnie usiadł chłopak wyrzucony przed chwilą z pokoju. Wysoko podnosił rękę. Pewnie miał wyrwany prawy obojczyk. Obok mnie siedział inny chłopak, który po prostu płakał. Mówił, że został złapany na ulicy Dalekiej. Wracał z rodzicami z działki. Rodzice weszli do domu, a on został na zewnątrz. Milicja podjechała samochodem i zabrała go. Oprócz pilnujących nas, ubranych po cywilnemu, dalej stali młodzi funkcjonariusze w hełmach, z pałami. My już byliśmy oprawieni, więc stali chyba tylko dla porządku. Ten płaczący chłopak znał pilnującego nas cywila. Zwrócił się do niego po imieniu, mówiąc, że jest niewinny i żeby ten mu pomógł. Tamten odpowiedział jednak, że nie może mu pomóc. Powiedziałem temu płaczącemu, żeby uspokoił się, bo wszyscy dostaniemy. Taka pałka jest długa. Przy uderzeniu trafiłaby i trzech siedzących blisko siebie. Pod oknami było coraz więcej ludzi. W pewnym momencie zapytałem pilnującego, kto tu rządzi i z kim można by ewentualnie rozmawiać. Odpowiedział, że tu jest straszny bałagan, ale "będzie szedł wysoki facet, on tu rządzi". Po jakimś czasie rzeczywiście korytarzem szedł wysoki, przystojny facet. Widać było, że to ktoś ważny. Musiał przechodzić obok nas. Wstałem, podszedłem do niego i przedstawiłem się. Odparł, że zna mnie ze sportu, wiedział, że jestem sportowcem. Wyjaśniłem, że jestem tam przypadkowo, jak się tu znalazłem, że mam delegację itd. Kazał mi usiąść na skrzynce w rogu. Gdyby mnie pytano, kto kazał mi tam usiąść, miałem odpowiedzieć, że komendant, czy też major, Stankiewicz. Podał więc swoją szarżę. Wszedł do jednego z pomieszczeń, w których przesłuchiwano. Nagle widzę, jak biegnie do mnie jeden z tych, którzy nas pilnowali, i wymachuje pałą: "Ty skur..., gdzie ty jesteś?! ". W ostatnim momencie zdążyłem powiedzieć, że kazał mi tu usiąść major Stankiewicz. Dał mi spokój, ale już nie siedziałem na rogu, bo to mogło być niebezpieczne. Po jakimś czasie, może dziesięciu minutach, major wyszedł i spytał: "W którym pokoju byłeś?". Pokazałem, a on tam wszedł. Kazał oddać mój depozyt. Pokwitowałem odbiór. W tym samym czasie, gdy szukano mojego depozytu, na biurku zadzwonił telefon. Odebrał go Stankiewicz. Chwilę potem powiedział, że odwołali podwyżkę. Wszyscy zbledli. Milicjanci wpadli w furię, byli wściekli. W Radomiu bito, kopano, znęcano się nad zatrzymanymi, a potem... odwołano podwyżkę. Na ich zachowanie patrzyłem trzeźwo. Byłem już pewny, że wyjdę. Podejrzewam, że niektórzy z nich byli nabuzowani, mogli coś dostać. Nie zachowywali się normalnie. Może to była kwestia napięcia nerwowego, całej atmosfery? W końcu w Radomiu była rewolucja. Nie wiedzieliśmy, czy podobnie nie było w Gdańsku, czy też w całej Polsce. Milicjanci byli wyraźnie podminowani. Poprosiłem Stankiewicza, żeby dał mi jakiś glejt. Myślałem, że nawet jeśli teraz wyjdę, to za chwilę i tak wrócę do tego samego budynku. Usłyszałem jednak od niego: "Jesteś zwolniony, idź do domu, dojdziesz bez problemu". Wyszedłem z budynku komendy. Była już noc. Na ulicy Kilińskiego stało dużo wozów, wszędzie było pełno milicji. Przemknąłem się z ulicy Kilińskiego do Żeromskiego. Dochodząc tam, zobaczyłem w odległości 50-80 metrów milicyjny szpaler przy "Sezamie" i po drugiej stronie ulicy, przy sklepie, też szpaler funkcjonariuszy. Szli całą szerokością ulicy i bili kogo popadnie. Ponieważ znałem przejścia na skróty między blokami i podwórkami, dotarłem do domu. Rodzina zobaczyła, w jakim byłem stanie. Ciocia z babcią zobaczyły obite nogi, plecy, zaczęły płakać. Na drugi dzień poszedłem do klubu. Rower ukradziony, ja pobity. Pokazałem trenerowi i kolegom z klubu, w jakim jestem stanie. Mieli jechać na mistrzostwa Polski dla mnie, ponieważ byłem wtedy liderem w klubie. Potem jeszcze przez dwa miesiące przy odkaszlnięciu plułem krwią. Musiałem też wyrwać ząb, bo miałem zapalenie okostnej. Okazało się po zgłoszeniu ustnym, że po dwóch dniach znaleziono mój rower. Był po drugiej stronie torów. To był zresztą bardzo charakterystyczny sportowy rower. Przyszedł do mnie milicjant, żebym się zgłosił po niego. Jak słyszałem od znajomego milicjanta, przez parę dni po rozruchach milicja sprawdzała wszystkie meliny, wszystkich podejrzanych i pewnie w ten właśnie sposób znaleziono mój nietypowy rower.

128

Nr 12

Kalina Sosińska, Płock, 12 marca 2002 r

Miałam wówczas 27 lat. Pracowałam w Elektrociepłowni Mazowieckich Zakładów Rafineryjnych i Petrochemicznych na Wydziale Remontów Specjalistycznych. Od rana ludzie byli wzburzeni i bardzo zdenerwowani. Wielu ciężko było odłożyć jakikolwiek grosz. W sklepach nie można było nic dostać. Do 1976 r. coś jeszcze w sklepach było, ale gdy człowiek wyszedł z pracy o godzinie 14.00-15.00, wszystko było wykupione. Już pomijając samą podwyżkę, szczególnie niesprawiedliwe były rekompensaty. Było oczywiste, że równość socjalistyczna nic nie znaczy, skoro większą rekompensatę dostawali ci, którzy zarabiali więcej. To właśnie zasady jej przyznawania były prawdziwym powodem

wzburzenia. Pracowałam na pierwszej zmianie normalnie, ale już coś zaczęło się dziać. Jeden pracownik przekazywał drugiemu wiadomości, że przy drugiej bramie zakładów jest jakieś zamieszanie. Gdy wyszłam z koleżanką z pracy, poszłyśmy w tamtym kierunku. Przed Warsztatami Centralnymi, przy bramie nr 2, byio już bardzo dużo ludzi, tak że nie widziałam dyrektora naczelnego prof. Kotowskiego. Część ludzi poszła do pracy na drugą zmianę, część odjechała autobusami do domów, jeszcze inna rzuciła hasło: "Idziemy!". Trudno mi powiedzieć, czy w pochodzie szli ludzie z obu zmian. To był zakład specjalistyczny i wiele osób nie mogło opuścić stanowiska pracy, gdyż byłoby to niebezpieczne. Odejść można od tokarki, frezarki, ale nie można zostawić pulpitu czy aparatu sterującego instalacją. W Warsztatach Centralnych i elektrociepłowni było najwięcej ludzi pracujących na jedną zmianę, którzy mogli opuścić miejsce pracy. Grupa, która zaczęła iść spod zakładów, nie była zbyt liczna. Może wydaje mi się tak dlatego, że razem z Haliną szłyśmy pierwsze, a nie oglądałam się za siebie. Nie jestem w stanie powiedzieć, czy na początku było 100-200 osób. Chyba nie było nas aż tyle. Ludzie na nasz widok reagowali różnie. Po obu stronach drogi były ogródki działkowe. Ludzie

wychodzili z tych działek, jedni popierali, inni pokazywali kółko na głowie i krzyczeli: "Głupi, co wy robicie!". Jeszcze inni przyłączali się do nas. Ponieważ byłam na czele pochodu, nie widziałam, czy ktoś niósł transparent. Widziałam natomiast stojące na moście milicyjne nyski, ale były też chyba samochody osobowe. Zastawiły nam drogę. Nie pamiętam, czy to były dwa, czy cztery samochody. Pamiętam, że liczyliśmy się z tym, że mogą do nas strzelać. Obawialiśmy się tego. Mówiliśmy o tym między sobą: "O rany, a jak będą strzelali?". Wtedy zrobiło mi się zimno. To było przecież po Grudniu '70. Przede mną nikogo nie było. Widziałam ich na wprost. Ktoś powiedział: "Dziewczyny, wy przejdźcie trochę do tyłu". Zatrzymaliśmy się na chwilę, wzię-

liśmy za ręce. Wreszcie ktoś powiedział: "Trudno, idziemy. Będą strzelać, to będą". Milicjanci nie wysiedli z radiowozów. Samochody wycofały się i odjechały. Później nigdzie nie widziałam milicji i pewnie dlatego byliśmy tacy odważni. Nawet gdy przechodziliśmy przed budynkiem Komendy Wojewódzkiej MO - a baliśmy się bardzo - nie zauważyliśmy żadnego ruchu, kompletna cisza. Ktoś tylko patrzył zza firanki. Po drodze skandowaliśmy: "My chcemy chleba!", śpiewaliśmy Jeszcze Polska nie zginęła..., Międzynarodówkę. Na pytania, dokąd idziemy, odpowiadaliśmy: "Pod komitet!". Wydawało się to nam naturalne. Partia przecież była "siłą przewodnią narodu". Przeszliśmy ulicą Łukasiewicza do skrzyżowania z Kobylińskiego i obok szkoły chemicznej. Bardzo wiele osób dołączało się do nas. Gdy doszliśmy do Komitetu Wojewódzkiego, to już była rzeka ludzi, całe ulice. Mimo to ludzie szli spokojnie, nie wybijali szyb.

Dotarliśmy pod budynek komitetu. Widziałam, jak do drzwi biegła pani Sandomierska, prezes sądu. Uchylono je na moment, wbiegła, drzwi zatrzaśnięto. Ludzie chcieli dostać się do środka, uderzali i bili w drzwi. Wpadłyśmy tam. Wewnątrz była ostra dyskusja. Na schodach na parterze stal dyrektor Fabryki Maszyn Żniwnych. Gdy do nas przemawiał, zapytałam, kim on jest. My staliśmy na dole. Weszło nas tam w zasadzie tyle, ile się dało, choć nie można było wejść na piętro. Pamiętam dużą salę konferencyjną na wprost wejścia, ze stołami ustawionymi w podkowę, przy których siedzieliśmy. Z tylu był portret Dzierżyńskiego albo Lenina. Do środka weszły nawet Cyganki. Pamiętam dyrektora FMŻ, bo to on prowadził z nami dialog. Wykrzykiwaliśmy sobie wzajemnie żale, tym bardziej że w środku były przede wszystkim kobiety, bardzo bojowe. Dyrektor wołał do nas: "Kobiety, rozejdźcie się do domów! Ludzie, rozejdźcie się do domów! To wszystko będzie wyjaśnione!". Ja spytałam się go: "Na kogo pan przyrzeka, czy na tego łobuza!?". Oni twierdzili, że to nie jest ich wina, że polecenia przyszły z Warszawy. Nie było tam z kim rozmawiać. Nie chodziło przecież o pyskówkę. To była ogromna demonstracja siły ze strony społeczeństwa. Pod drzwiami komitetu początkowo było bardzo tłoczno, później

zrobiło się trochę miejsca, półkole. Pamiętam, że gdy wyszliśmy już na zewnątrz, ludzie, stojąc w tym półkolu, rzucali drobne monety i krzyczeli: "A weźcie sobie te groszaki! Jak mało macie, to weźcie sobie". Dużo ludzi rzucało pieniądze. Było bardzo gorąco. Wszystkim bardzo chciało się pić. Poszłam do kamienicy naprzeciwko KW i spytałam się, czy mają wodę. Ktoś dal mi cale wiadro z kubkiem. Roznosiłam wodę między ludźmi. Była już chyba godzina 17.00, może jeszcze później. Ktoś krzyczał, żeby iść pod Fabrykę Maszyn Żniwnych. Przechodziliśmy ulicą 1 Maja, później Jachowicza. Następnie w lewo i naprzeciwko restauracji "Kolorowa". Sporo i głośno śpiewaliśmy, naokoło było dużo ludzi. Nie byłam pod Fabryką Maszyn Żniwnych. Poszłam prosto do domu. Następnego dnia normalnie udałam się do pracy. W zakładzie powołano komisje, tak zwane trójki, przed którymi mieliśmy wypowiadać się na temat manifestacji. Mnie przesłuchiwali: Antoni Wróbel - sekretarz zakładowy PZPR w Elektrociepłowni, członek Komitetu Centralnego, Ryszard Jaworski - przewodniczący związków zawodowych w Elektrociepłowni, i Wiesław Szczepkowski. Pracowników z naszego wydziału na rozmowę proszono pojedynczo. Pytano się mnie, dlaczego do tego doszło, jak na to zapatruję się, dlaczego aż tak zawrzało? Powiedziałam o niesprawiedliwych rekompensatach, o tym, że trzeba było nas pytać o opinię przed wprowadzeniem podwyżki, a nie po fakcie. Wysłuchali, zapisali. Podobno potem krążyła opinia, że gdyby "wszyscy mówili tak jak Kalina, to byłoby dobrze". Potem doszły do mnie glosy, że aresztowano jakichś pracowników. Ja ich nie znałam. Późniejszy wiec zwołano dla nas na Wydziale Remontów Kotłów Elektrociepłowni. Uczestniczył w nim wspomniany Antoni Wróbel oraz Roman Dyczewski, drugi kierownik Wydziału Remontów Kotłów Elektrociepłowni. Kazano nam pójść, to poszłam i słuchałam. Oni też wysłuchali nas, oburzonych, gdy pytaliśmy się: "Czy ja jestem warchoł, męt społeczny, jeśli uczciwie pracuję i domagam się swojego?". Później nie miałam z powodu mojego udziału w proteście żadnych kłopotów.

130

Nr 13

Stanisław Szybiński, Warszawa, 28 czerwca 2002 r

W czerwcu 1976 r. byłem kierownikiem Branżowego Ośrodka Informacji Naukowej i Techniczno-Ekonomicznej przy Zakładzie Doświadczalnym. Jednocześnie byłem I sekretarzem Komitetu Zakładowego PZPR w Zakładzie Doświadczalnym Ciągników Rolniczych. Była to samodzielna jednostka wewnątrz Zakładów Mechanicznych "Ursus", działająca na rzecz całego Zrzeszenia Przemysłu Ciągnikowego. Zajmowaliśmy się projektowaniem i ulepszaniem traktorów. Właśnie kończono projektować tak zwaną rodzinę ciągników "U". To miały być bardzo nowoczesne, bardzo dobre maszyny. W Zakładzie Doświadczalnym znajdowało się między innymi biuro rzeczników patentowych, którego byłem kierownikiem. Zakład nasz opiniował również przydatność poszczególnych propozycji licencyjnych dla polskiego przemysłu ciągnikowego. My jednak chcieliśmy produkować krajowe ciągniki z rodziny "U". Byliśmy przeciwni koncepcji zakupu licencji. Pamiętam, że było kilka propozycji: Massey-Ferguson, Fiat, International Harvester Company, Humber Deutch. Mimo to, wbrew naszym sugestiom, kupiono licencję Masseya-Fergusona. Tymczasem za najlepszą uważaliśmy licencję IHC, gdyż ciągniki gąsienicowe, które produkowaliśmy, były oparte właśnie na podzespołach tej firmy. Osiemdziesiąt, blisko dziewięćdziesiąt procent części było takich samych lub przynajmniej kompatybilnych. O planowanej podwyżce cen dowiedziałem się na dzień przed jej wprowadzeniem, to znaczy 24 czerwca. Były pogłoski, że ceny znacznie pójdą w górę. Jak każdy sekretarz zakładowy PZPR byłem równocześnie członkiem plenum Komitetu Fabrycznego. Na plenum, na trzy doby przed 24 czerwca uprzedzono nas, że są czynione jakieś przygotowania. Nie było jednak żadnych wcześniejszych spotkań poświęconych podwyżce. Mówiono tylko, że w Biurze Politycznym noszą się z zamiarem podwyżki cen i mogą być w związku z tym jakieś zamieszki. Dlatego w zakładach ustalono całodobowe dyżury, trzy-czteroosobowe. Dotyczyło to również wydziałów produkcyjnych. Pamiętam, że nie wychodziłem z zakładu przez dwie doby. Byłem tam razem z dwoma członkami egzekutywy. Dyżurującym przynoszono jedzenie; dwa razy dostałem po kawałku kiełbasy z bułkami. "W razie czego" - mieliśmy dzwonić po straż przemysłową, a później do Komitetu Fabrycznego PZPR. 24 czerwca około godziny 8.00 rano zebrał nas I sekretarz Komitetu Fabrycznego Stanisław Maćkowski. Poinformował nas o podwyżce, ale na razie mieliśmy o niej nikomu nie opowiadać. Jak wspomniałem, noc przed 25 czerwca spędziłem na dyżurze. Wychodziłem tylko na wydział produkcyjny, w którym wytwarzano prototypy. Na wydziale tym - w porównaniu do innych wydziałów "Ursusa" - zatrudniano stosunkowo mało pracowników fizycznych. Łącznie w całym Zakładzie Doświadczalnym pracowało około trzystu inżynierów- projektantów, konstruktorów - i około dwustu innych pracowników. Od rana następnego dnia robotnicy zaczęli zbierać się w grupkach. Od godziny 8.00 rano obradowało bez przerwy plenum Komitetu Fabrycznego. Było bardzo dużo ludzi. Niektórzy członkowie komitetu bali się. Usłyszeliśmy od inżyniera Stalonego, że chciano go wrzucić do pieca hartowniczego na wydziale B-C (bloku pędnego) produkującym elementy do napędu ciągnika. To nie była plotka, zresztą on sam o tym opowiadał, widzieli to też

świadkowie. Był krzyk, szamotanina, wleczono go, ale wyrwał się i uciekł. Kierownictwo tymczasem pochowało się. Przed "białym domem", czyli budynkiem dyrekcji, było coraz więcej ludzi. Gmach ten stał poza ogrodzeniem "Ursusa". Rano, gdy z zakładów przyszły delegacje, pytając się o podwyżkę, jakaś kobieta podbiła oko sekretarzowi Maćkowskiemu, tak że później chodził w ciemnych okularach.

Na plenum docierały do nas bez przerwy relacje o tym, co się dzieje na poszczególnych wydziałach. Dzwoniły telefony. Była niezwykle dramatyczna atmosfera. Niektórzy z członków plenum domagali się nawet broni osobistej - w obawie przed rozszarpaniem przez strajkujących. Ustalono też drogę ewakuacyjną, bo były glosy wzywające "na biały dom". Zaczęto łomami wyrywać bruk. Gdyby robotnicy ruszyli na "biały dom", trzeba byłoby uciekać. Należało wówczas zejść przez piwnice i przejść na drugą stronę budynku. Tam czekało kilka nysek. Tymczasem między torami kolejowymi a "białym domem" zgromadziło się kilka tysięcy osób. Proszę sobie wyobrazić: teren 150 metrów długości i około 300 metrów szerokości, stali głowa przy głowie. Według późniejszej oceny Komitetu Fabrycznego było tam cztery do pięciu tysięcy osób. Nie wierzę, żeby ludzi było aż tylu, ale na pewno dużo zostało po pierwszej zmianie, a przyszła druga zmiana, która w całości przyłączyła się do strajku. Na przykład z mojego zakładu na tory poszli praktycznie wszyscy. Już po fakcie wszyscy tłumaczyli się, że poszli tam tylko z ciekawości, popatrzeć. Wielu mówiło: jeśli wszyscy

szli, to i ja poszedłem. Jak więc oceniać, kto rzeczywiście brał udział w proteście? Przecież tych, którzy zabierali glos, było niewielu. Protest toczył się jednak coraz bardziej żywiołowo. Po południu bracia Majewscy przyjechali z palnikami, za pomocą których chcieli ciąć szyny. Wiem również, że na linii kolejowej do Poznania próbowano zablokować tory. Układano chyba zapory przeciwśnieżne, ale tam nie wykolejono pociągu. W pewnym momencie okazało się, że ktoś powinien przemówić do tłumu, żeby go uspokoić. Niektórym protestującym już było wesoło, bo zdążyli trochę wypić. Ale też byli ludzie, którzy pilnowali porządku wśród strajkujących. Na posiedzeniu plenum zdecydowano wysłać nysę wyposażoną w aparaturę nagłaśniającą. Ktoś spróbował przemówić. Nysę obrzucono jednak kamieniami. Maćkowski początkowo chciał wysłać sekretarza do spraw propagandy, ale ta kobieta - Aldona Roczyk - powiedziała, że nie pójdzie, bo ją po prostu pobiją. Gdy więc sekretarz spytał się, kto pójdzie, na sali zapadła grobowa cisza. Nie było odważnego, który chciałby powiedzieć ludziom, że podwyżka będzie odwołana. Wtedy już o tym wiedzieliśmy. To było po południu. Ostatecznie na wezwanie sekretarza zgłosiłem się ja. Na tory poszedłem sam, nikt mi nie towarzyszył. Wdrapałem się do wagonu stojącego pociągu podmiejskiego, z którego wcześniej przemawiano. Stanąłem w drzwiach pociągu i zacząłem mówić. Na początku ktoś z tłumu zapytał, kto mnie tu przysłał i w jakim celu oraz w ogóle jakim prawem przemawiam. Powiedziałem, że jestem z Komitetu Fabrycznego. Na pytania, dlaczego nie przyszedł sekretarz, czy też ktoś od spraw propagandy odpowiedziałem: "Bo się bali!". Ludziom to się bardzo spodobało. Zaczęli się śmiać. Mnie tak wesoło nie było. Za mną stal

jakiś człowiek z łomem. Dwóch innych wzięło mnie pod pachy. Gdy powiedziałem, że odwołali podwyżkę cen, wołano, że kłamię. Chociaż znało mnie w "Ursusie" dużo osób, gdy ten przytrzymujący spytał się, kto mnie zna, odezwał się tylko jeden człowiek: Roman Bielański. Gdyby nie on, z pewnością by mnie pobito. Stojąc tam, krzyczałem: "Jeśli nie posłuchacie telewizji, nie będziecie wiedzieć, prawda to czy nieprawda". Zaprowadzono mnie do "białego domu". Wyszedł do mnie dyrektor i sekretarz Komitetu Zakładowego "Ursusa". Pytali się, co się dzieje. Powiedziałem, że trzeba szybko znaleźć i wystawić telewizor. Dwóch ludzi z tłumu pobiegło, aby przenieść go z sali konferencyjnej Komitetu Fabrycznego na dach stołówki. Ponieważ gdzieś nie można było otworzyć okna, wybito szybę. Nie zapomnę tego do końca życia. Zaczyna się "Dziennik Telewizyjny", a pierwsza wiadomość była poświęcona pogarszającej się jakości obuwia z fabryki w Radomiu. Stałem i dygotałem. Byłem głodny, zmęczony fizycznie i psychicznie. Na dodatek przyszła żona z jedzeniem. Balem się, że może być gorąco i mówiłem jej, żeby poszła, ale ona

132

mówiła, żebym spokojnie zjadł. Kilka tysięcy osób czekało na informację o odwołaniu podwyżki, a w telewizji gadali o butach. Ludzie się wściekli, zaczęli rzucać kamieniami w telewizor. Wreszcie Jaroszewicz przemówił. Wtedy dopiero zaczęła się rozróba. Zamiast się uspokoić i rozejść, ludzie zaczęli krzyczeć; były pogróżki i epitety. Nie było żadnych okrzyków o zwycięstwie, krzyczano: "Wy skur...! Wy czerwone ch...! Ruska hołota!" itd. Większość ludzi zaczęła się jednak rozchodzić. Natomiast część, zwłaszcza młodsi, rzucali kamieniami, wybijali szyby. Po "Dzienniku" wszedłem do hallu, gdzie zszedł do mnie dyrektor do spraw technicznych całego Zrzeszenia Przemysłu Ciągnikowego, Pałon. Gdy wyszliśmy na zewnątrz, widziałem, jak zaczęły nadjeżdżać nyski milicyjne. Przez głośniki wołano wielokrotnie: "Rozejść się!". W kierunku milicji posypały się kamienie, śruby, co kto miał pod ręką. Milicjanci wyskoczyli i zaczął się łomot. Funkcjonariusze przyjechali od strony budynku dyrekcji i odpychali ludzi od budynku i torów. Przed "białym domem" znajdowało się stosunkowo wielu uczestników plenum Komitetu Fabrycznego. Dostali nieprzeciętny łomot. Dyrektor Pałon próbował ich bronić, krzycząc: "Nie, nie bijcie ich! Nie ruszajcie, to nasz człowiek!". Kilka razy sam dostał pałką po plecach. Wszyscy rozbiegli się, ale kilka grupek schroniło się na terenie zakładu. W komitecie siedzieliśmy jeszcze chyba do godziny 22.00. Potem rozeszliśmy się do domów. Parę dni potem był wiec na Stadionie Dziesięciolecia, w którym nie uczestniczyłem, choć na pewno była tam delegacja z "Ursusa". Tymczasem w każdym zakładzie, w każdej POP organizowano wiece potępiające "warchołów". Na przełomie czerwca i lipca nagle wezwano mnie do Komitetu Fabrycznego. W sali konferencyjnej siedziało dwóch nieznanych mi mężczyzn - zapewne byli to funkcjonariusze SB. Pokazali mi zrobione z helikop- tera 25 czerwca zdjęcia. Na jednym z nich zostałem uchwycony, gdy stałem w drzwiach pociągu. Pytano się, co ja tam właściwie robiłem. Wyjaśniłem, ale mi nie uwierzono. Wszedł tam dyrektor do spraw osobowych Pawlak i powiedział, że to kierownictwo mnie wysłało. Pozwolono mi odejść, ale sporo ludzi wzywanych do sali konferencyjnej zostało zatrzymanych. Niektórzy od razu, inni otrzymywali wezwania po pewnym czasie. Wiem, że w Zakładzie Doświadczalnym nie było później zwalniania z pracy, choć oczywiście w "Ursusie" było. Wydaje mi się jednak, że dotyczyło to głównie tych, których widziano, jak rozrabiali.

Nr 14

Jan Wańkiewicz, Płock, 8 listopada 2001 r

W 1976 r. byłem kierownikiem Wydziału Pracy Ideowo-Wychowawczej w Komitecie

Wojewódzkim PZPR w Płocku. Wcześniej, od 1959 do 1974 r., byłem sekretarzem Komitetu Miasta i Powiatu w Płocku, zresztą w tym samym gmachu, w którym dziś mieści się Książnica Płocka. W 1974 r. rozpocząłem pracę w Wydziale Propagandy i Agitacji w Warszawskim Komitecie Wojewódzkim. Reforma administracyjna zastała mnie więc w Warszawie. Ponieważ jeszcze nie otrzymałem mieszkania w stolicy, wróciłem do Płocka. W Komitecie Wojewódzkim pracowałem do 1979 r., a później pojechałem do pracy do Iraku. W każdą środę obradowała egzekutywa KW Na tydzień przed 25 czerwca miało miejsce posiedzenie nadzwyczajne, z udziałem zastępcy członka Biura Politycznego, sekretarza KC PZPR Jerzego Łukaszewicza. W posiedzeniu tym uczestniczyli również komendant wojewódzki MO i jego zastępca. Oni zresztą zawsze chodzili razem. Nie uczestniczyłem w tym posiedzeniu, ale czytałem protokół, który sporządzał kierownik sekretariatu Tadeusz Salacki i wysłuchałem jego relacji. Posiedzenie trwało krótko, może niecałą godzinę. Wizyta Łukaszewicza miała na celu uzyskanie akceptacji zmiany cen. Egzekutywa zapoznała się z materiałami dotyczącymi podwyżki i następnie wysłuchała wyjaśnień. W każdym razie I sekretarz Komitetu Wojewódzkiego Franciszek Tekliński i wojewoda płocki Kazimierz Janiak jako pierwsi wypowiedzieli się na temat nowych cen. Po nich zabierali glos - nie wszyscy - członkowie egzekutywy. Zaakceptowano projekt podwyżki i z całą odpowiedzialnością stwierdzono, że w Płocku przejdzie to bezboleśnie. Nie będzie żadnych sensacji. Sądzę jednak, że od czasu wizyty Łukaszewicza zaczęły się wśród nas pewne wątpliwości, czy to się uda. Takie odniosłem wrażenie, choć nie wiem, co na ten temat mówił towarzysz Tekliński. Prawdopodobnie w tym samym czasie, między wtorkiem a środą, podobne narady odbyły się we wszystkich województwach. Wiem też, że sekretarz KW do spraw propagandy Krystyna Blaszczyńska rozmawiała z redaktorem naczelnym Tygodnika Płockiego" Wacławem Sankowskim na temat podwyżki. Z całą pewnością rozmawiał z nią wcześniej Łukaszewicz. 25 czerwca pracowałem normalnie; byłem w Komitecie Wojewódzkim. W godzinach przedpołudniowych, między 11.00 a 12.00, dowiedziałem się, że coś dzieje się w Radomiu. Powiedział mi o tym jeden z pracowników, który prawdopodobnie dowiedział się o tym od sekretarza Komitetu Zakładowego PZPR w Płockiej Stoczni Rzecznej. Dopiero później otrzymałem wiadomość, że zaczynają strajkować w Mazowieckich Zakładach Rafineryjnych i Petrochemicznych. Mniej więcej w tym samym czasie dowiedziałem się też, że ludzie masowo wykupywali w naszych sklepach spożywczych mąkę, masło i inne artykuły pierwszej potrzeby. W komitecie było już wówczas poruszenie. Między godziną 12.00 a 13.00 zebrał się

tak zwany sekretariat, czyli posiedzenie sekretarzy KW z udziałem wojewody Kazimierza Janiaka. Dowiedziałem się, że już od rana był duży ruch w kombinacie. Ponieważ I sekretarz Komitetu Zakładowego Jerzy Galaszewski był moim kolegą, zadzwoniłem do niego. Zapytałem go, co dzieje się w zakładzie. Jego odpowiedź była enigmatyczna. Mówił, że "w zasadzie był taki mały wiec. Około 20-30 ludzi zebrało się na pierwszej zmianie, na wydziale elektrycznym". Wówczas sekretarz organizacyjny KW Tadeusz Kruk zebrał pracowników. Na dole było posiedzenie egzekutywy i Tadeusz Kruk poinformował nas, że coś dzieje się w Mazowieckich Zakładach Rafineryjnych i Petrochemicznych. Powiedział: "Musimy koniecznie zorientować się co, gdzie i jak, bo wiadomo już, o co chodzi

134

ale żeby nie doszło do jakichś zaburzeń". Okazało się, że w tym czasie - skoro ja już wiedziałem o Radomiu - wiedzieli o nim wszyscy. Pamiętam, że sekretarz KW Krystyna Blaszczyńska poprosiła mnie, żebym zebrał swoich pracowników. Było ich raptem trzech, bo to przecież mały wydział. Nie wiedzieliśmy, co konkretnie się dzieje. Otrzymałem telefon z Żychlina (tam były jeszcze przedwojenne zakłady), że dochodzi w nich do zaburzeń, zebrań na niektórych wydziałach. Otrzymałem tę informację dlatego, że z ramienia komitetu byłem odpowiedzialny między innymi właśnie za Żychlin. Do godziny 15.00 nie byłem ani w kombinacie, ani w żadnym innym zakładzie. Z tego jednak, co się orientuję, odbyło się spotkanie pięćdziesięcioosobowej grupy pracowników wydziału elektrycznego kombinatu z Jerzym Galaszewskim. Ten prawdopodobnie nie bardzo potrafił wytłumaczyć zebranym, o co chodzi. Wobec tego pracownicy zażądali spotkania z sekretarzem KW do spraw ekonomicznych Edwardem Schmidtem. Okazało się, że on wiedział niewiele więcej niż Galaszewski. Wspominał coś o cenach, bo przecież był na tym posiedzeniu egzekutywy z udziałem Łukaszewicza. Ponieważ nie zadowolił zebranych swoimi wypowiedziami, wówczas któryś z pracowników zaproponował, aby pojechać do Warszawy po dyrektora kombinatu, prof. Wlodzimierza Kotowskiego. Galaszewski razem ze Schmidtem przyjechali do KW, w którym odbyło się kolejne posiedzenie sekretariatu, już z ich udziałem, oraz - co ciekawe - z udziałem sekretarza Komitetu Zakładowego Płockiej Stoczni Rzecznej, Andrzeja Misiaka. Nie wiem, dlaczego poproszono właśnie jego, a nie sekretarza Komitetu Zakładowego w Fabryce Maszyn Żniwnych. Okazało się, że w stoczni było spokojnie, o czym najlepiej świadczyła obecność jej dyrektora i jego słowa, że w zasadzie "nie ma o czym mówić". Z różnych relacji wiem, że po zakończeniu pracy pierwszej zmiany uformował się pochód, który wyruszył z kombinatu do centrum miasta - a to jest kawałek drogi. Słyszałem

także, że na początku szło w nim trzysta osób; inni mówili, że było ich pięćset. Do śródmieścia dotarli około godziny 17.00, a może nawet 18.00. Podobno część pochodu rozwiązała się na Nowym Rynku, przy Teatrze Dramatycznym, ale jednocześnie przyłączały się inne osoby. Przed godziną 18.00 protestujący dotarli pod Komitet Wojewódzki. Ludzie stali od ulicy Kościuszki do pomnika Broniewskiego. Drzwi wejściowe do komitetu były zamknięte. Ponieważ ludzie do nich dobijali się, otworzono je. Wtedy do środka weszła grupa licząca trzydzieści, czterdzieści osób. Było wśród nich kilka dziewcząt. Dla mnie wyglądały jak kiepskie prostytutki spod "Petropolu". Było również kilku zawianych facetów, którzy jednak zachowywali się spokojnie. Demonstranci opanowali cały komitet. Ich zachowanie było zupełnie przyzwoite, poza kilkoma

drobiazgami. W budynku pojawiło się też kilku cywilnych funkcjonariuszy milicji lub SB. Nie wiem, co się później z nimi stało. W moim pokoju za biurkiem stało dziesięć pustych butelek po wódce wyborowej oraz jakieś trzy, cztery po koniaku, ponieważ dzień wcześniej odbyło się posiedzenie komitetu

dożynkowego - mieliśmy mieć w Płocku centralne dożynki. Jakim cudem oni nie weszli do tego gabinetu, nie wiem. Drzwi przecież były otwarte. Proszę sobie wyobrazić, co by było, gdyby znaleziono te puste butelki. Byłaby awantura nie z tej ziemi. Bo i tak były pretensje. Ludzie mówili: "Patrzcie, k..., mają dywany". Nasze dywany były nędzne, a mój był wyjątkowo nędzny. Jeden z sekretarzy KW, Tadeusz Kruk, usiłował ostro mówić do ludzi. Uciszono go jednak. W moim przekonaniu mogło być znacznie gorzej, gdyby nie wspomniany sekretarz Komitetu Zakładowego w stoczni, Andrzej Misiak, który rozmawiał z protestującymi. Był bardzo sympatycznym człowiekiem. Potrafił z humorem rozmawiać na różne tematy.

I

Wizyta w komitecie trwała nie dłużej niż pół godziny. Zasługą Misiaka było to, że potrafił wyprowadzić robotników z budynku bez poważniejszych incydentów. Ale zanim to nastąpiło, z balkonu przemówił, a raczej próbował przemówić, Franciszek Tekliński. Obok I sekretarza KW stał wojewoda Janiak. Wprawdzie nie byłem na balkonie, ale stałem obok. Nie mieliśmy w komitecie żadnej tuby, przez którą można by przemówić. Zaproponowałem więc, żeby pędzić szybko do pobliskiego domu harcerza. To jednak była tandetna tuba. Ta krótka rozmowa trwała maksymalnie dziesięć minut. Z tłumu krzyczano: "Chcemy chleba!", "Za dużo zarabiacie!". Tekliński mówił przez tubę, że ceny będą odwołane. To ludzi trochę uspokoiło. W każdym razie nawet mało go wygwizdali. W czasie kiedy przemawiał, grupa protestujących była jeszcze w budynku. Wtedy, gdy wychodzili z gmachu KW, Tekliński rozmawiał również z nimi. Pierwszy sekretarz wyszedł przed budynek nieco później. W progu stał również Kazimierz Janiak. Podeszła do niego wówczas elegancka starsza pani. Powiedziała do niego: "Synku, wiesz, po co myśmy tutaj przyszli. Ty wiesz, synku, ile ja mam renty? Czterysta złotych, a ty, synku -ja wiem, masz 17 tys. złotych". Janiak przeżył to okropnie. Nic nie powiedział. Miał łzy w oczach. W tym samym czasie wzburzony tłum przed komitetem przewrócił samochód strażacki. Był to czerwony fiat, który przyjechał na polecenie z KW Milicja w tym czasie zachowywała się

spokojnie i nie interweniowała. Wkrótce po przewróceniu samochodu wybito kamieniami szyby w dwóch oknach komitetu. Mówię to z całą odpowiedzialnością. W środku ani na zewnątrz nikt nie ucierpiał. Pamiętam też, że przed komitetem próbował przemówić do demonstrantów dyrektor Fabryki Maszyn Żniwnych, który powiedział, że w jego zakładzie panuje spokój.

l

Pochód manifestantów poszedł później w dół, ulicami Kościuszki i Kolegialną w kierunku Fabryki Maszyn Żniwnych. Straż fabryczna nie wpuściła ich na teren zakładu. Doszło tam do szamotaniny, ale było już niezbyt wielu demonstrantów. Wiem o tym z relacji jednego z pracowników oraz kogoś ze straży fabrycznej. Byliśmy pewni, że po odejściu ludzi do FMZ będzie już spokojnie. Pod komitetem zostało na pewno więcej niż pięćdziesiąt osób. Budynek był otwarty, ale tutaj już absolutnie nikt nie wchodził. Nie wiem, skąd wzięła się pod gmachem KW następna większa grupa ludzi, która przybyła już po godzinie 20.00, po przemówieniu Jaroszewicza odwołującym podwyżkę cen. Gdy wychodziliśmy z budynku, byliśmy pewni, że wszystko jest w porządku. Tymczasem około stu osób przyszło pod komitet i znów rzucano kamieniami w szyby. Dopiero wtedy interweniowała milicja. Trudno jest mi określić, ilu mogło być funkcjonariuszy, z tego względu, że część z nich pozostała w samochodach. Bili pałami. Mało brakowało, abym razem z kolegą redaktorem Władysławem Szcześniakiem też dostał, bo staliśmy w pobliżu. W komitecie znalazło się co najmniej siedmiu umundurowanych milicjantów z siedemdziesięciocentymetrowymi "blondynami". Około godziny 21.00 poszliśmy do domu razem z Kazimierzem Janiakiem - mieszkamy w okolicach ulicy Kolegialnej. Nie zamieniliśmy ani jednego słowa. Dopiero później zaczęliśmy rozmawiać. Płakał, przeżył to niesamowicie. To nie był ten sam człowiek. Oczywiście jego pracownicy - urzędnicy, prowadzili później rozmowy z ludźmi, którzy protestowali 25 czerwca. Po roku - ponieważ Tekliński przeszedł do Warszawy, do Ministerstwa Rolnictwa - Janiak został I sekretarzem KW PZPR w Płocku. W nocy z piątku na sobotę Tekliński był na naradzie w Komitecie Centralnym. W KW tymczasem wstawiono szyby i wprawiono kraty w oknach na parterze. O godzinie 9.00 rano odbyła się narada aktywu wojewódzkiego z udziałem I sekretarza KW, który zreferował nam przebieg narady w Warszawie. Dyskusji w zasadzie nie było, chociaż muszę powiedzieć, że jeden głos był ciekawy. Otóż ktoś powiedział: "Czy przypadkiem towarzysz Jaroszewicz nie powinien podać się do dymisji". Muszę powiedzieć, że Franciszek Tekliński, który był człowiekiem spokojnym i

136

nigdy się nie unosił, wtedy lekko zdenerwował się i odparł: "Tutaj nie ma nic do rzeczy towarzysz Jaroszewicz". Wydawało mi się, że tylko głupol mógł zadać takie pytanie - byliśmy przecież w Komitecie Wojewódzkim. W sobotę i niedzielę wszyscy pracownicy oraz zaproszony aktyw razem pracowaliśmy nad organizacją spotkania mieszkańców Płocka z kierownictwem KW PZPR. Wiec aktywu wojewódzkiego miał się odbyć we wtorek na placu przed Teatrem Dramatycznym. Przygotowaniami kierował sekretarz organizacyjny KW Tadeusz Kruk. Trzeba było wszystko elegancko przygotować, od A do Z: ilu ma być ludzi, ile samochodów z tak zwanym wędrującym mikrofonem. Miało tam być mniej więcej trzy tysiące osób. W poniedziałek cały dzień przebywałem w Żychlinie. Z samego rana pojechał tam inny pracownik KW Mało brakowało, żeby nie został kaleką. Ktoś rzucił mu pod nogi łańcuchy. Ja pojechałem tam około południa. Prowadziłem rozmowy z kobietami, które miały strajkować 25 czerwca w godzinach 15.00-16.00. Tam pracowało ich około setki. Produkowały biustonosze. Otrzymałem od kierownictwa polecenie, żeby przeprowadzić indywidualne rozmowy z tymi paniami. Miałem pytać się, dlaczego przystąpiły do strajku. Okazało się, że wtedy do pobliskiego sklepu rzucili masło. Kobiety jedna za drugą poszły je kupować. Rozmowy te były bardzo dramatyczne, zwłaszcza że kobiety płakały. Co

ja mogłem zrobić? Tymczasem sekretarz KW do spraw ekonomicznych Schmidt polecił, żebym rozmawiał ostro. Już po rozmowie z pierwszą dziesiątką chciało mi się po prostu płakać. Notatkę, którą sporządziłem po tych rozmowach, Edward Schmidt kazał wyrzucić do kosza. Wracam do pamiętnego wtorku 29 ezerwca. O godzinie 15.00 spotkaliśmy się na Nowym Rynku. Była trybuna, egzekutywa, I sekretarz KW, kilku zaproszonych aktywistów. Tu rozpoczął się dramat! Z przewidywanych trzech tysięcy manifestantów był może z tysiąc. Dwa dni pracowaliśmy nad tym, skąd, dokąd autobusy miały dowieźć ludzi. Rzeczywiście

przywoziły wyznaczonych pracowników, ale ci szli w innym kierunku, a nie na zaplanowaną manifestację. Po prostu nie chcieli brać w tym udziału. Nie było żadnej rozmowy z ludźmi - żadnego "wędrującego mikrofonu". Nie przypominam sobie, kto wtedy przemawiał. w każdym razie to był smętny wiec. Przyjęta rezolucja była bardzo krótka. Był w niej między innymi zwrot "opowiadamy się za towarzyszem Jaroszewiczem". O ile się nie mylę, odczytał ją któryś z aktywistów. Należałem do tych, którym zwracano później ostro uwagę, że "jako propaganda" nie potrafiliśmy zabezpieczyć tego wiecu. 9 lipca miała odbyć się w Komitecie Centralnym narada kierowników wojewódzkich ośrodków kształcenia ideologicznego oraz kierowników wydziałów pracy ideowo-wychowawczej. Zaproszeni zostali wszyscy kierownicy, czyli 49 razy dwie osoby z całego kraju. Z Płocka oprócz mnie jechał kolega Klemens Janicki, kierownik Wojewódzkiego Ośrodka Kształcenia Ideologicznego. Referowało tylko dwóch towarzyszy: z Radomia i z Płocka. Z Ursusa, to znaczy z Warszawy, nie referował nikt. Dzień wcześniej towarzysz Tekliński poprosił mnie, żebym przygotował przemówienie. Poszedłem do siebie i zacząłem nad nim pracować. Polecono mi jednak przerwać pracę. Pod kierunkiem sekretarza organizacyjnego

Tadeusza Kruka oraz doktora Józefa Olszewskiego - zastępcy kierownika WOKI, przygotowano mi tekst, z którym miałem udać się na naradę. Otrzymałem go dopiero około godziny 16.00-17.00. Było to jakieś 6-7 stron maszynopisu. Tekst był okropny. Zaczynał się od słów: , ,Jak powiedział towarzysz Lenin..." Autentycznie! Znalazło się w nim zdanie mniej więcej takie: "Nieliczna grupa przeszła spokojnie obok komitetu, spotkała się z sekretarzem, towarzyszem Teklińskim, i spokojnie rozeszła się". Zastanawiałem się, skąd to się wzięło. Wzięło się z przekazanej do Warszawy informacji kierownictwa Komitetu Wojewódzkiego o przebiegu wypadków w Płocku. I ten passus wbili mi w referat.

Gdy po godzinie 17.00 przeczytałem ten tekst, nie wiedziałem, co robić. Była tam mowa o wszystkim, ale nie o wydarzeniach w Płocku. Nie mogłem z nim wystąpić na forum publicznym. Zostałem więc w pracy i do północy przygotowałem zupełnie inny tekst. Początkowo nie wiedziałem, co napisać. Na temat wypadków przydatny materiał znalazłem w "Słowie Powszechnym". Spotkanie w KC przez pięć, może dziesięć minut prowadził Jerzy Łukaszewicz. Krótko przemówił, następnie prowadzenie narady powierzył kierownikowi Wydziału Pracy Ideowo-Wychowawczej KC Wiesławowi Klimczakowi, a sam po chwili wyszedł. Klimczak pro-

wadził tę naradę razem z dr Henrykiem Rakowskim i kilku innymi działaczami. Pamiętam jak dzisiaj, pierwszy przemawiał kolega, mój odpowiednik z Radomia. Henryk Rakowski, pracownik Wydziału KC i prawa ręka Klimezaka, krytycznie ocenił jego wypowiedź i to, co się działo w Radomiu. Ograniczę się tylko do wypowiedzi, którą sam napisałem. Było to mniej więcej tak: "Płock wygrał los na loterii, że ma kombinat, tak jak kombinat wygrał los na loterii, że ma Płock. Ten Płock, ci pracownicy, tak wspaniale, dobrze zarabiający, którym nic nie brakuje - jak oni mogli podnieść rękę na władzę ludową?!". Mnie nie skrytykowano. Wprost przeciwnie, Rakowski mówił później, że to było wspaniałe. Takich wiernopoddańczych wypowiedzi miałem więcej. Minęło kilka dni. Poprosił mnie do siebie Tadeusz Kruk i mówi: "Coś ty tam nagadał? Przecież to nie był ten tekst, który myśmy ci przygotowali". Odpowiedziałem, że nie. Minął kolejny dzień lub dwa i towarzysz Kruk ponownie wzywa mnie do siebie i rzuca się w ramiona. "Stary - mówi - Łukaszewicz zachwycony był tobą, to znaczy twoją wypowiedzią". Taka była historia mojego przemówienia.

138

Nr I S

Marian Zalewski, Płock, 14 listopada 2001 r

W tej chwili mam 77 lat. W 1976 r. pracowałem w Mazowieckich Zakładach Rafineryjnych i Petrochemicznych, byłem starszym mistrzem - elektrykiem na Wydziale Petrolopochodnych. W związku z podwyżką w warsztatach wcześniej odbywaly się zebrania załogi. Ponieważ byłem starszym mistrzem, miałem możliwość jeżdżenia po innych wydziałach i orientowałem się w tym, co tam się dzieje. Gdy uczestniczyłem w tych spotkaniach, czułem, że "coś się święci, że to może wylać się na ulice". Protest zaczął się od 6.00 rano. Zaszokowało mnie to, że w dyskusji brali udział również "ludzie partyjni" - moi koledzy i przyjaciele, którzy należeli do partii albo z przymusu, albo z przekonania, a potem przestało im się podobać. Kierownicy poszczególnych wydziałów brali udział w organizowaniu spotkań załogi. Robotnicy przyszli do dużej hali warsztatowej, chociaż wcześniej niektóre spotkania odbywały się w salach konferencyjnych. Poszedłem do osób z innych wydziałów i pytałem się, czy przyłączamy się do strajku. W pierwszym warsztacie (fenolu), do którego poszedłem, załoga rzeczywiście wyłączyła maszyny. Było tam kilku członków partii, którzy mówili: "Panowie, powiedzcie, co wam na duszy leży. Dlaczego wyłączyliście maszyny, o co chodzi? Jeśli macie jakieś przemyślenia lub propozycje, partia chce was słuchać". Ludzie w tym warsztacie uważali jednak, że ci, którzy do nich przyszli, niewiele znaczą. Nie mają autorytetu, są tylko podrzędnymi urzędnikami. Nie byłem długo w tamtym warsztacie. Doszło nawet do ostrych protestów. Domagano się powiadomienia wyższych władz partyjnych. Nie trwało to dłużej niż 15 czy 20 minut. Wydaje mi się, że członkowie partii z różnych egzekutyw próbowali rozładować atmosferę, ale zauważyli, że załoga nie chce w ogóle z nimi rozmawiać. Po prostu wygwizdano pewnego partyjnego, który chwalił Gierka, nazwał go wodzem, mówił, że jest niesamowity. Wsiadłem i pojechałem do warsztatów na Wydziale Polipropylenu. Tam pracownicy zebrali się w dużej sali, czy też jadłodajni, na piętrze. Ludzie już krzyczeli: "Co partia robi? Dlaczego nic nie wiemy? Dlaczego wszystko drożeje?". Byłem bardzo zdziwiony, bo głośno krzyczał i zaczął krytykować podwyżkę pewien do tej pory "bardzo partyjny" człowiek. Był bardzo dobrym pracownikiem. Wiedział, że w sali była już władza wyższa: kierownicy i egzekutywa partii. Krzyczał wprost nieprawdopodobnie: "Proszę nas nie zostawiać z tymi problemami! Mówcie od razu, jaka jest prawda". Nie wiedzieliśmy, czy to coś pomoże, ale fakt, że to właśnie on tak krzyczał, niesamowicie mnie podbudował. Zauważyłem, że łamią

się szeregi partyjne. Byłem zdziwiony, że człowiek, który chodził na zebrania partyjne, brał udział w pochodach, nagle tak protestował. Czyżby przestał wierzyć Gierkowi? Wróciłem na swój wydział i pracowałem do końca dnia, do godziny 14.00. Nie wiedziałem, że pracownicy Warsztatów Centralnych organizują pochód. Wywnioskowałem to dopiero później z krzyków i wrzasków. Wprawdzie byłem tylko w dwóch miejscach w Mazowieckich Zakładach, ale protesty były jeszcze w innych częściach, na przykład w elektrociepłowni. Gdy wracałem z pracy rowerem, zatrzymałem się obok idącej grupy ludzi, która krzyczała do wszystkich naokoło: "Chodźcie wszyscy z nami!". Zszedłem wtedy z roweru i poszedłem z nimi. Grupa ta liczyła - moim zdaniem- około pięciuset osób. Nieśli coś w rękach, machali, krzyczeli głośno. W pochodzie, który kierował się w stronę budynku Komitetu Wojewódzkiego PZPR, maszerowali nie tylko ludzie bardzo zawiedzeni, ale także zdecydowani na wszystko. Z różnych stron przyłączali się do nas inni ludzie, a więc niezadowolenie nie ograniczało się tylko do zakładów. Z placu Obrońców Warszawy weszliśmy w ulicę Kościuszki. Druga grupa ludzi w tym czasie szła w stronę komitetu ulicą Tumską. Początkowo nie zdawałem sobie sprawy, ile osób szło razem ze mną. Dopiero później zorientowałem się, że gdy byliśmy przed budynkiem komitetu, tłum zajmował całą ulicę, od początku do końca. Ludzie krzyczeli: "Rafineria stanie! Rafineria stanie!". Żądali odwołania podwyżki cen żywności. Wtedy dwie, trzy osoby wyszły na balkon gmachu KW i próbowały coś mówić. Z powodu tych okrzyków w zasadzie nic nie słyszałem. To miało miejsce chyba około godziny 17.00. Widziałem, że ulicę z jednej strony, od strony placu Obrońców Warszawy, zamknął samochód milicyjny. Wyszli z niego funkcjonariusze i fotografowali tłum. Było ich chyba trzech, może czterech. Próbowałem z rowerem przecisnąć się bliżej budynku KW, żeby posłuchać, ale balem się, że zostanę przygnieciony, było już tak tłoczno. Udało mi się trochę zbliżyć, idąc tuż

przy ścianach budynków. Najbliżej byłem chyba sto metrów od wejścia do KW, po drugiej stronie ulicy, obok sklepu mięsnego. Stojący na balkonie mówili o tym, że w Warszawie jest narada i dyskutują na ten temat, że przyjmują petycje. Ludzie na dole krzyczeli, że jeżeli podwyżka nie zostanie odwołana, to "jutro kombinat staje"! Zdawałem sobie sprawę, że nic więcej nie da się zrobić. Nikt nie rzucał kamieniami, nikt nie groził, oprócz tego, że kombinat stanie. Tę groźbę uważałem za prawdopodobną, gdyż taka była atmosfera w zakładach. Po tym, gdy ludzie zaczęli się rozchodzić, wróciłem do domu. Wieczorem w domu opowiadałem to, co widziałem i zastanawiałem się, jak będzie wyglądał następny dzień w kombinacie. Później rozmawialiśmy o tym, że mogą zatrzymywać i aresztować pracowników Warsztatów Centralnych. Podobno wyrzucono z pracy wiele osób, ale nie znalem ich. 26 czerwca, gdy wróciłem do pracy, wszyscy nabrali wody w usta i czekali. Po komunikacie odwołującym podwyżkę nastąpiło uspokojenie. Nie było później żadnych zebrań. Poszukiwano tych, którzy przyczynili się do opuszczenia zakładu i marszu pod "dom partii". Szczególnie pilnie zwracano uwagę na postawę pracowników z produkcji, którzy w czasie zmiany opuścili miejsce pracy. Niebezpieczeństwo, w razie pozostawienia instalacji bez opieki, jest bardzo duże, więc pracownicy z produkcji ciągłej wyskakiwali na spotkania na godzinę, ale w tym czasie ktoś ich zastępował, a oni zaraz wracali. Ale warsztatowcy poszli. Kilka dni później w Płocku zorganizowano oficjalny wiec, na którym potępiono "warchołów" i udzielono poparcia Gierkowi. Słyszałem o tej manifestacji, ale nie uczestniczyłem w niej. W związku z tym protestem nie miałem później kłopotów. Miałem natomiast

propozycję...wstąpienia do partii, ponieważ na moim wydziale poszukiwano kogoś, kto ma autorytet i mógłby pociągnąć za sobą załogę, a ja do takich należałem - co potwierdziło się znacznie później, przy okazji organizowania strajków.

140

Indeks osób

Adamczuk Lucjan 32

Adamczyk Jerzy 40, 42, 114

Antosik Wladyslaw 44

Anusz Andrzej 71

Ash Timothy G. 13

Babiuch Edward 23, 26, 36, 37, 66, 67, 69

Balbus Tomasz 12

Baran Adam R 76

Barańczak Stanislaw 62

Barcikowski Kazimierz 26

Bąk Dariusz 9

Bernhard Michael 86

Beskid Lidia 33

Biegańska Teodora 95

Bielański Roman 97

Bieliński Konrad 8

Bloch Mieczyslaw 54

Blaszczyńska Krystyna 134, 135

Blażyński Zbigniew 23, 24, 26, 34, 36

Bloński 39

Bogucka Teresa 75

Bombicki Maciej Roman 11

Branach Zbigniew 12

Brass Paul 83

Brejnak Jan 14

Breżniew Leonid 25, 28, 29, 73

Brochocki Jerzy 12

Brożyna Jan 86, 87, 90, 91

Brzozowski Józef 59

Cebula Marian 126

Chądzyński Henryk 73

Chmielewska Anna zob. Bogucka Teresa

Chmielewski Jakub L. 50, 100

Chojecki Miroslaw 8, 46, 47, 48

Chojnacki Jakub 49

Chowaniak Józef 58

Chudzik Wanda 13

Ciecierski Janusz 110, 112

Ciepielak Magda 92

Ciesielski Stanislaw 12, 34

Cozaś Stanislaw 55

C wiński Bohdan 79

Czajkowski Witold 102

Czerniak Jan bp 62

Czubiński Antoni l l., 85

Czuma Hubert o. 80, 81

Danowska Bogumila 12

Devlin Kevin 13

Dlugosz Wieslaw 7, 103

Domański Paweł 12

Dominiczak Henryk 44, 85

Dowejko R 32

Dróżdż Bożena 64

Drus M. 68

Dryl Irena 69

Dubiński Krzysztof 12, 32, 39, 40, 42-45, 47,

48, 87

Dudek Antoni 8, 13, 31, 32, 44, 46, 47, 65, 90

Dyczewski Roman 130

Eisler Jerzy 7-9, 11-13, 20, 31, 51, 67, 74, 76,

77, 90

Fik Marta 12

Filipowski Andrzej 105

Friszke Andrzej 7, 8, 12, 13, 21, 67, 73, 76,

77, 81, 86

Fujak Boleslaw 59

Furman Zenobia 54

Gadzinowski Piotr 90

Galaszewski Jerzy 49, 50, 134, 135

Garlicki Andrzej 18, 52, 69

Gelberg Patrycja 9

Gielżyński Wojciech 13

Gierek Edward 15, 17, 18, 20, 21, 22-29, 32,

33, 36-38, 50, 52, 53, 56, 63, 65-67,69-74, 84, 85, 87, 108, 116, 139

Ginalski Henryk 52

Gluza Zbigniew 13

Glowacki Albin 12

Glowiński Michal 12

Gniadek Krzysztof 7, 105

Gomółka Waldemar 52

Gomółka Władysław 18, 25, 38, 66

Góra Władysław 85

Górecki Wiesław 52

Górny A. 12

Górski Tadeusz 12

Grabiński 109

Grabski Tadeusz 85

Grembosz Leopold 108

Grudzień Zdzisław 23, 26

Gutowski 108

Halaba Ryszard 85

Hillebrandt Bogdan 12

Holzer Jerzy 13

Horodyński Dominik 70, 74

Ignaczewski Jan 51, 107, 108

Jabloński Henryk 26

Jagielski Mieczyslaw 23, 24, 26

Janiak Kazimierz 50, 134, 136

Janicki Klemens 137

Jankowiak Stanislaw 11, 12

Janowski Wlodzimierz 66

Janusz Tadeusz A. 76

Jaroszek Kazimierz 9

Jaroszewicz Piotr 15, 17, 18, 21, 22, 27, 29, 47, 48, 53, 54, 56, 57, 66- 68, 71, 73, 87, 88, 98, 111, 115, 137

Jaruzelski Wojciech 26

Jastrzębski Andrzej 53

Jaszczuk Bolesław 25

Jaworski Marek 12

Jaworski Ryszard 112, 130

Kaca M. 115

Kaczmarska Maria 78, 80

Kaczorowski Jan 109

Kaim Franciszek 102

Kalh Roman 59

Kamiński Henryk 50, 52, 109

Kamiński Łukasz 8, 12, 68

Kania Stanisław 26, 37, 64, 70, 71, 87

Karpiński Andrzej 8

Karpiński Jakub 12, 13, 21, 22

Karwicki Tadeusz 72

Kasprzycki Jerzy 73

Kawalec Stefan 62

Kawęcki Bronisław 78

Kąkol Kazimierz 12

Kersten Krystyna 13

Kępa Józef 25, 26, 70

Kieślowski Krzysztof 91, 92

Kisielewski Stefan 20, 38

Kisielewski Tadeusz 12

Klemperer Victor 90

Klimczak Wiesław 138

Klobukowska Halina 50, 110, 112

Koch Erich 104

Kochański Aleksander 66

Kopeć Jakub 92

Kopka Bogumił 13

Kordas Jerzy 8, 68

Korybutowicz Zygmunt zob. Friszke Andrzej

Kostikow Piotr 25, 26, 27

Kosygin Aleksiej 26

Kotlarz Roman ks. 7, 76-82, 86, 87, 114

Kotowski Wlodzimierz 50, 101, 110, 129, 135

Kowalczyk Honoriusz o. 62

Kowalczyk Stanisław 26, 34, 37, 44, 46

Kowalik Szczepan 7, 12, 76-78, 80-82

Kowalski Marian 107

Krakowski Piotr 77

Krall Hanna 91, 92

Kraśko Wincenty 26

Królik Antoni 59

Kruczek Władysław 26

Kruk Tadeusz 134, 135, 137

Krupski Janusz 13

Kubiak Hieronim 14

Kucówna Zofia 91

Kuczyński Paweł 32

Kula Henryk 12

Kula Marcin 12

Kulas Jan 13

Kuroń Jacek 53, 86

Kutkowski Arkadiusz 86

Kutkowski P 115

Kwiatkowska Wiesława 12, 32

Kwiatkowski Stanisław 65

Lasocki Mieczysław 52

Lenin Włodzimierz 43

Leski Krzysztof 13

Lewicki Tadeusz 52

Lipski Jan Józef 53, 54, 77, 86

Lityński Jan 86, 90, 91

Łabędzki Jan 18, 44, 84

Łoś A. 85

142

Łoziński Włodzimierz 64

Łukaszewicz Jerzy 26, 64, 66, 135, 138

Łukianiuk Zbigniew 52

Orzechowska Elżbieta 76, 72, 74, 134, Osęka Piotr 12

Osiecki Wlodzimierz 59

Osnos P 88

Machcewicz Pawel 7, 12, 32

Maciejczyk Edward 54

Maciejewski Jaroslaw 11,

Maciejewski Tadeusz 112

Maciejewski Wojciech 40, 69, 73, 78, 84

Maćkowski Stanisław 131, 132

Madej Krzysztof 13

Madoń-Mitzner Katarzyna 40, 73, 78, 84

Majchrzak Grzegorz 13

Majewscy 132

Makowski Edmund 11, 12

Marciniak Piotr 32

Markowski S. 73

Marks Karol 43

Marszalkowski Tomasz 13, 31, 44, 46, 47

Materski Edward bp 80

Matuszak Grzegorz 31

Mćretik Gabriel 13

Mędrzycki Andrzej 95

Michalska I. 78

Michalski Zdzislaw 7, 113, 115

Mikolajewski Wlodzimierz 52

Minasz Dorota 7, 39

Misiak Andrzej 135, 136

Mitak Tomasz 7

Mizerski Wieslaw M. 12, 81, 84, 90

Mlynarczyk Wieslawa 8, 9, 90

Modzelewski Wojciech 32

Morgan David 7, 83

Mozgawa Marian 40, 41, 43, 44, 46

Myszor Jerzy 76

Najda Aleksander 59

Nalepa Edward Jan 11, 12

Nowakowski Jacek 78, 81

Nowakowski Tadeusz 112

Nowik Mariusz 91

Ochab Edward 18

Oliwa Wlodzimierz 47

Olszewski Józef 137

Olszowski Stefan 26

Onyszkiewicz Wojciech 8

Paczkowski Andrzej 12

Padlewski Marian A. 117, 120

Pasierb Bronislaw 1.3

Pawlowicz Jacek 8, 49

Peczyński Szczepan 52

Pernal Marek 13

Piecuch Henryk 17

Pińkowski Józef 26, 64

Piskorska-Biegańska Cecylia T 7

Porter Bruce D. 13

Prawda Dorota 78

Prokopiak Janusz 8, 24, 40, 42, 44, 45, 72, 73,

90-92, 95, 105, 115, 116

Przybylski Henryk J. 14

Ptasiński Jan 11, 14

Pyka Tadeusz 23, 25

Pyzara Tomasz 77

Radgowski Michał 13

Radomski Ursyn 29, 68, 73

Raina Peter 12

Rakowski Henryk 138

Rakowski Mieczyslaw E 12, 21, 22, 26, 6 .

70, 85

Raszewski Zbigniew 12

Roczyk Aldona 132

Rogulska Agnieszka 12

Rojewski Kazimierz 39

Rokicki Konrad 9

Rokoszewski Kazimierz 66

Rolicki Janusz 21, 34, 36, 87

Roliński Bohdan 17, 25-27, 87

Romaszewski Zbigniew 90

Rosiński Edward 52

Rosner Andrzej 86

Rychlicki Jerzy 7, 125

Rykowski Zbysław 12

Rypiński Ryszard 80

Sakowicz Jarosław 7, 12, 77, 78, 80-82

Salacki Tadeusz 134

Salata Andrzej 78, 80

Sankowski Wacław 134

Sasanka Paweł 8, 9, 20, 90

Schmidt Edward 50, 110, 111, 135, 137

Seidler Barbara 12

Siedlecki Z. 71

Skórzyński Jan 13, 71, 76

Skrzypek Czesław 39, 113

Skubisz Anna 9

Słowik Zdzisław 14

Solecki A. 35

Sołtysiak Grzegorz 12

Sosińska Kalina 50, 129

Sowiński Paweł 76

Spałek Robert 7, 8, 9, 63

Stachura Bogusław 34, 40, 41

Stalin Józef 72

Staniszkis Jadwiga 33

Stankiewicz 127

Stefański Lech 13

Stępień Józef 12

Stępień Sławomir 9

Stola Dariusz 12

Strasz Małgorzata 76

Strokowski Aleksander 12

Strzelecka Bożena 9

Studziński Bogusław 81

Stygar Czesław 50, 51

Szczepkowski Wiesław 112, 130

Szcześniak Władysław 136

Szczygieł Tadeusz 34

Szejnert Małgorzata 12

Szlachcic Franciszek 17

Szpaderski 113

Szybiński Stanisław 97, 98, 131

Szydlak Jan 21, 23, 26, 27, 37, 42, 64, 66, 69,

74

Szymański Jerzy 115

Szymczyk J. 76, 78

Świątek S. 67

Tarniewski Marek zob. Karpiński Jakub

Tejchma Józef 22, 26-29

Tekliński Franciszek 50, 101, 134, 136, 137

Tokarski L. 70

Trepczyński Stanisław 12

Trojanowiczowa Zofia 11

Tusiński Piotr A. 7, 21, 47, 48, 65

Ukleja Ewa 80

73

Weydenthal Jan Barthel de 13

Wijata Stanisław 113, 114, 116

Władyka Wiesław 12

Włodek Zbigniew 13

Wojaczek Rafał 91

Wojna Ryszard 68

Woźniak M. 49

Woźniak Waldemar 69

Woźniak Zbigniew 58, 59

Wójcik Józef 79

Wroński Paweł 90

Wróbel Antoni 112, 130

Wrzaszczyk Tadeusz 26

Zaborowski Zygmunt 114

Zaczkowski Stanisław 46

Zalewski Marian 139

Zalewski Tomasz 12

Zaremba Marcin 12, 21, 22, 71

Zasada Jerzy 55

Ząbecki Tadeusz 18, 44, 84

Zdort Mariusz Dominik 92

Ziembiński Wojciech 76, 80-82

Zwiernik Przemysław 8, 55

Zdzisław 26, 64

Żurada Marek 109



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
bartek po 25 latach
Nadłamanie systemu refleksje po 20 latach od obrad Okrągłego Stołu
PAWEŁ SASANKA CZERWIEC ’76 REFLEKSJE WOKÓŁ ROCZNICY
Gdy po 33 latach od wydarzenia wirującego słońca widzianego przez Piusa XII Ojciec Święty Jan Paweł
Jak można łączyć święto odrodzenia Polski po 123 latach niewoli z katastrofą smoleńską, PRASA, Gazet
Gdy po trzech latach z wojny powracałem, Rodzinne wspomnienia, Piosenki, patriotyczne
konspekty kl VI, 24(25)-VIp, Paweł Witkowski
konspekty kl VI, 24(25)-VIp, Paweł Witkowski
Doskonalenie nauczycieli w Polsce po siedmiu latach reformy w świetle lokalnych badań emiprycznych
Kilka aktualnych refleksji po 90 rocznicy
Teoria systemów światów po 30 latach
Smoleńsk co wiemy po dwóch latach ?bata Warzecha vs Hypki YouTube
2013 nr 27 Stosunki z Rosją po pięciu latach polskiej polityki normalizacji
Bioetyka, Refleksje po śmierci Terri Schiavo
Identyfikacja genetyczna ofiary postrzału po czterech latach od zgonu
Ogród po dziesięciu latach(1)
Kat i ofiara Twoje refleksje po lekturze literatury wojenno okupacyjnej i obozowej
PO 30 LATACH

więcej podobnych podstron