background image
background image
background image

Słowa ogromnej wdzięczności kieruję

do Curtis Taylor, redaktor z Gold Leaf Press.

Bez jej nadzwyczajnego talentu i niesamowitej

wrażliwości na sprawy ducha książka ta

nie zaistniałaby w obecnej formie.

Betty J. Eadie

background image

Niniejszą książkę dedykuję:

Światłości, mojemu Panu i Zbawicielowi

Jezusowi Chrystusowi, któremu

zawdzięczam wszystko, co mam. On jest „laską”,

na której się wspieram, bez Niego bym upadła.

Mojemu wspaniałemu mężowi Joemu,

który jest moją ziemską „skałą”,

to on dodaje mi siły i otuchy.

Ośmiorgu moim dzieciom:

Donnie Marie, Cheryl Ann, Glennowi Allenowi,

Cynthii Carol, Josephowi Lee, Stewartowi Jeffery’emu,

background image

Thomasowi Brittonowi i Betty Jean.

Wszyscy są „solą”, smakiem mojego życia.

Na końcu, choć wcale nie są mniej ważne,

ośmiorgu moim wnukom: Kurtowi Andrew,

Jessice Elizabeth, Zachary’emu Brittonowi,

Natalie Kathleen, Stephanie Leigh, Andrei Meggan,

Jennifer Leanne i Keonie Marie.

Ci młodzi ludzie to klejnoty w mojej koronie.

background image

PODZIĘKOWANIA

Największą  wdzięczność  i  miłość  czuję  do  swojego
męża. Bez jego wiary we mnie i jego miłości ta książka
prawie  na  pewno  by  nie  powstała.  To  Joe  napisał  jej
większą  część  na  komputerze,  jednocześnie  cierpliwie
udzielając  mi  intensywnych  lekcji  obsługi  edytora.
Potem,  odsuwając  swoje  ego  na  drugi  plan,  zrobił
redakcję mojego rękopisu. Jadał gotowe posiłki i nosił
białe koszule dłużej, niż należało, żebym mogła więcej
czasu  spędzać  przy  klawiaturze.  Kocham  cię,  skarbie.
Dziękuję!

Miłość  i  wdzięczność  kieruję  do  mojej  drogiej

przyjaciółki  Nancy  Carlisle,  której  serce  przepełnia
miłość  nie  tylko  do  naszego  Zbawiciela,  ale  do
wszystkich  spotykanych  osób.  Nancy  nauczyła  mnie
wyrażać  miłość  bardziej  otwarcie.  Pokazała  mi,  jak
wielkie  jest  jej  zaangażowanie  w  pomoc  innym,
spędzając  ze  mną  niezliczone  godziny  w  drodze  na
wystąpienia,  wielokrotnie  wysłuchując  relacji  z  moich
przeżyć,  nigdy  się  przy  tym  nie  męcząc  i  zawsze
zachęcając mnie do dalszej pracy. Nancy jako pierwsza,
w  1987  roku,  pomogła  mi  zrobić  szkic  niniejszej
książki. Jej wiara we mnie nie osłabła, gdy przerwałam

background image

pisanie, by zaopiekować się swoim chorym ojcem przed
jego śmiercią w lipcu 1991 roku.

Jestem  szczerze  zobowiązana  Jane  Barfuss,  która

wysłuchawszy  trzech  moich  wystąpień  na  temat
doświadczeń

z

pogranicza

śmierci,

opisała

je

w  publikacji  Świat  duchowy.  Jej  zapiski  obiegły
dosłownie  cały  świat.  To  dzięki  jej  notatkom  poznałam
wiele  wspaniałych  osób,  które  zachęciły  mnie  do
ukończenia  niniejszej  książki  i  zamieszczenia  w  niej
większej liczby szczegółów.

background image

PRZEDMOWA

Z  lektury  Po  schodach  do  nieba  dowiedziałem  się
o  doświadczeniu  śmierci  więcej  niż  w  ciągu  całego
swojego  życia,  wliczając  w  to  dziesięcioletni  okres
moich  badań  nad  tego  typu  doznaniami  oraz  rozmów
z  dziećmi  i  osobami  dorosłymi,  które  przeżyły  śmierć
kliniczną.  Po  schodach  do  nieba  to  nie  tylko  opowieść
Betty  Eadie  o  jej  śmierci  po  operacji  i  powrocie  do
życia;  tak  naprawdę  jest  to  odkrywanie  sensu  życia
ziemskiego.

Pamiętam

małego

chłopca,

który

powiedział  do  swoich  rodziców,  po  tym  jak  przeżył
zatrzymanie  akcji  serca:  „Zdradzę  wam  wspaniałą
tajemnicę  –  wchodziłem  po  schodach  do  nieba”.
Chłopiec był za mały, by wyjaśnić, co dokładnie miał na
myśli.  Niniejsza  książka  zawiera  tę  samą  wspaniałą
tajemnicę.  Nie  jest  to  sekret  życia  po  śmierci;  jest  to
sekret życia.

Doświadczenie

z

pogranicza

śmierci

w  rzeczywistości  jest  doświadczeniem  śmierci.  Każdy
z  nas  je  pozna,  kiedy  umrze  –  bogaty  czy  biedny,
morderca  czy  święty.  Kiedyś  sądziłem,  że  w  chwili
śmierci  po  prostu  wkraczamy  w  ciemność  i  kończymy
swoje  życie.  Jako  lekarz  pracujący  na  oddziale

background image

intensywnej

opieki

wielokrotnie

widziałem,

jak

umierają  dzieci  i  dorośli,  i  nigdy  nie  przyszło  mi  do
głowy,  by  myśleć  inaczej.  Dopiero  gdy  poświęciłem
czas,  by  zapytać  tych,  którzy  przeżyli  śmierć  kliniczną,
jakie  to  było  doznanie,  dowiedziałem  się,  że  umieranie
często  jest  radosnym  procesem  duchowym.  Na  końcu
życia  nie  czeka  na  nas  ciemność,  a  raczej  przyjazne
światło – światło, które, jak powiedziało pewne dziecko,
„ma w sobie dużo dobrych rzeczy”.

Przeżycia

z

pogranicza

śmierci

nie

spowodowane  niedotlenieniem  mózgu,  lekami  czy
stresem

psychicznym

wywołanym

lękiem

przed

umieraniem. Trwające od niemal dwudziestu lat badania
naukowe  udowodniły,  że  przeżycia  te  są  naturalnym
i  normalnym  procesem.  Udokumentowaliśmy  nawet
istnienie  obszaru  w  mózgu,  dzięki  któremu  ich
doświadczamy.  Oznacza  to,  że  przeżycia  z  pogranicza
śmierci  są  absolutnie  prawdziwe,  nie  są  to  halucynacje
umysłu.  Są  tak  samo  autentyczne  jak  jakakolwiek  inna
czynność ludzkiego mózgu, jak matematyka czy język.

Minęło  zaledwie  osiem  lat,  odkąd  moja  grupa

badawcza  z  Uniwersytetu  Waszyngtońskiego  i  szpitala
dziecięcego  w  Seattle  opublikowała  wyniki  badań
w

czasopismach

pediatrycznych

Amerykańskiego

Towarzystwa  Medycznego.  Choć  do  takich  samych
ustaleń  doszli  naukowcy  na  całym  świecie,  między
innymi  z  Uniwersytetu  Florydy,  Bostońskiego  Szpitala

background image

Dziecięcego oraz Uniwersytetu w Utrechcie w Holandii,
fakty  te  nadal  nie  są  powszechnie  rozumiane.  Niestety
społeczeństwo  nie  zaakceptowało  postępów  naukowych
w  rozumieniu  procesu  umierania,  których  dokonano
w  ostatnim  dwudziestoleciu.  Niezwykle  ważne  jest,
byśmy  ponownie  zrozumieli,  że  nie  jesteśmy  tylko
urządzeniami  biologicznymi,  ale  również  istotami
duchowymi.  Bardzo  dużo  problemów  nękających  nasze
społeczeństwo,  takich  jak  kryzys  opieki  zdrowotnej,
prawo  do  godnej  śmierci,  kult  zachłanności,  który
zrujnował  naszą  gospodarkę,  wstydliwy  narodowy
problem  bezdomności  kobiet  i  dzieci  –  wszystkie  te
kwestie  wynikają  z  braku  zrozumienia,  że  jesteśmy
wzajemnie od siebie zależnymi istotami duchowymi.

Książka  Po  schodach  do  nieba  uczy,  że  życie

każdego z nas jest ważne i ma sens. Wielokrotnie uderza
mnie,  że  ci,  którzy  po  śmierci  wkroczyli  w  światłość
Boga,  powracają  z  prostym  i  pięknym  przesłaniem:
„Miłość  jest  najważniejsza…  Miłość  musi  rządzić…
Swoje otoczenie tworzymy swoimi myślami… Jesteśmy
tu  posłani,  by  w  pełni  przeżyć  życie,  by  przeżyć  je
w  całej  jego  obfitości,  by  znajdować  radość  w  swoich
dziełach,  by  doświadczyć  i  porażki,  i  sukcesu,  by
używać wolnej woli do rozwijania i pomnażania darów
życia”.  Betty  nie  wraca  z  zaświatów  z  pompatycznymi
deklaracjami  ustanowienia  nowego  Kościoła  ani
obietnicami  wyprodukowania  cudownych  leków  na
choroby,  ale  z  prostym  przesłaniem  miłości.  Wszyscy

background image

wiemy,  że  istota  tego  przesłania  jest  słuszna,  rzecz
jednak w tym, że wszyscy o niej zapomnieliśmy. „Mamy
być życzliwi, tolerancyjni i chętnie służyć innym. Mamy
się kochać nawzajem”.

Niniejsza  książka  jest  w  gruncie  rzeczy  opisem

przeżyć  z  pogranicza  śmierci  w  formie  prostej
i  wspaniałej  opowieści,  którą  wszyscy  potrafimy
zrozumieć. Nigdy nie miałem tego rodzaju przeżyć, ani
nawet doświadczeń, które mogę określić jako duchowe,
i  byłem  nieco  sceptyczny  wobec  relacji,  którymi
podzieliło się ze mną wiele osób. Dla sceptyka na pewno
najtrudniejszą  rzeczą  jest  zrozumienie  tego,  jak  można
przebywać  poza  ciałem  fizycznym,  oraz  tego,  że
wchodzenie  w  zaświaty  jest  przyjemne.  Betty  Eadie
opisuje  kolejne  etapy  tego  przeżycia  w  doskonały,
ułatwiający zrozumienie sposób; autorka sprawia, że to,
co niepoznawalne, staje się możliwe do pojęcia.

Kiedy Betty zaczęła umierać, poczuła, jak jej ciało

słabnie.  O  tym,  co  było  dalej,  pisze:  „Poczułam
przypływ  energii.  Wewnątrz  mnie  coś  jakby  pękło  lub
się  otworzyło.  Moje  pierwsze  wrażenie  było  takie,  że
jestem  wolna.  W  tym  odczuciu  nie  było  nic
nienaturalnego”. Potem pojawili się przy niej Aniołowie
Stróżowie,  którzy  pomogli  jej  zrozumieć  ważne  rzeczy
dotyczące  jej  życia  oraz  pojąć  jej  związek  z  rodziną.
Towarzyszyli  jej  w  trakcie  przejścia  na  drugą  stronę.
Betty  weszła  w  ciemność  i  przemieściła  się  ciemnym

background image

tunelem.  „Pomyślałam,  że  to  na  pewno  jest  ciemna
dolina  śmierci”,  mówi.  „Nigdy  w  życiu  nie  czułam
większego spokoju”.

Relacja Betty odpowiada na pytania, które od dawna

zadają  mi  ludzie  na  temat  doświadczenia  śmierci  –
pytania, na które nie byłem w stanie odpowiedzieć. Betty
opisuje  podsumowanie  swojego  życia  na  ziemi
i zaznacza, że nie była osądzana przez innych, ale przez
samą  siebie.  Wyjaśnia  znaczenie  i  powody  niektórych
negatywnych  przeżyć  z  pogranicza  śmierci  oraz  to,
dlaczego  niektórzy  ludzie  są  bardzo  nimi  zmartwieni.
Tłumaczy,  dlaczego  życie  czasami  bywa  trudne
i  dlaczego  złe  rzeczy  często  przytrafiają  się  dobrym
ludziom. Odpowiada na pytanie, dlaczego ludzie, którzy
zmarli, często nie mają ochoty wrócić do swojego ciała.
„Przytłaczający  ciężar  ciała  i  jego  chłód  były
odrażające”,  mówi  Betty.  „Po  radości,  którą  dała  mi
swoboda duchowa, znowu stałam się więźniem ciała”.

Betty  miała  przeżycia  z  pogranicza  śmierci  nie

tylko  jako  osoba  dorosła;  była  do  nich  przygotowana,
ponieważ  doświadczyła  czegoś  podobnego  jako
dziecko.  Dzieci  mają  proste  i  czyste  doznania,
niezakłócone

religijnymi

ani

kulturowymi

oczekiwaniami. Nie ukrywają swoich przeżyć, co często
robią dorośli, i nie mają problemów z zaakceptowaniem
duchowych  konsekwencji  spotkania  z  Bogiem.  Nigdy
nie

zapomnę

pięcioletniej

dziewczynki,

która

background image

powiedziała  mi  nieśmiało:  „Rozmawiałam  z  Jezusem
i  On  był  miły.  Powiedział,  że  jeszcze  nie  pora,  żebym
umarła”. Dzieci pamiętają swoje przeżycia z pogranicza
śmierci  znacznie  częściej  niż  dorośli  i  w  rezultacie
o  wiele  łatwiej  akceptują  i  rozumieją  swoją  duchowość
jako  osoby  dorosłe.  Jeśli  mają  kolejne  tego  rodzaju
doświadczenie w późniejszym życiu, jest ono zazwyczaj
wyjątkowo silne i kompletne.

Betty  Eadie  przypomina  nam,  że  waga  przeżyć

z pogranicza śmierci polega na tym, że uczą nas one, jak
żyć.  Dopiero  od  kilkuset  lat  uważamy,  że  człowiek  nie
ma  duszy  i  tym  samym  nie  istnieje  życie  po  śmierci.
Bezpośrednim następstwem takiego przekonania stał się
nienaturalny  lęk  przed  śmiercią,  który  przenika  nasze
życie  doczesne  i  uniemożliwia  nam  osiągnięcie  jego
pełni.  Betty  uczy  nas,  że  wiedza  o  tym,  iż  śmierć  jest
procesem  duchowym,  nie  wywołuje  pragnienia,  by
umrzeć,  ale  pragnienie,  by  przeżyć  swoje  życie
w  pełniejszy  sposób.  „Nareszcie  wiedziałam,  że  Bóg
naprawdę  istnieje”,  mówi  Betty.  „Przestałam  wierzyć
w  siłę  wyższą…  Zobaczyłam  kochającego  Boga,  który
stworzył wszechświat…”

Pewna mała dziewczynka powiedziała mi, że kiedy

umarła, dowiedziała się, iż ma „nowe życie”. Dodała, że
choć  w  szkółce  niedzielnej  słyszała  o  niebie,  tak
naprawdę  nie  wierzyła  w  jego  istnienie.  Po  tym  jak
umarła i wróciła do życia, stwierdziła: „Już nie boję się

background image

śmierci,  bo  teraz  już  trochę  więcej  o  niej  wiem”.  Nie
chciałaby znowu umrzeć, bo, jak się dowiedziała: „życie
jest  po  to,  żeby  żyć,  a  światło  jest  na  później”.
Zapytałem  ją,  jak  się  zmieniła  po  tym  przeżyciu,  a  ona
milczała  przez  dłuższą  chwilę,  po  czym  stwierdziła:
„Miło jest być miłym”.

Książka  Po  schodach  do  nieba  udziela  nam  tej

samej  lekcji.  „Jeśli  będziemy  życzliwi,  zaznamy
radości”.  Betty  zapytała  Jezusa:  „Dlaczego  nie
wiedziałam o tym wcześniej?”. W odpowiedzi usłyszała:
„Zanim  poczujesz  radość,  musisz  poznać  smutek”.  To
proste  zdanie  zmieniło  mój  sposób  rozumienia  życia.
Jest  to  mądrość,  którą  znałem  „wcześniej”;  prawdę
mówiąc, słyszałem ją przez całe życie. Po przeczytaniu
książki  Betty  uświadamiam  sobie,  że  moje  życie
zmieniło  się  pod  jej  wpływem,  że  muszę  wrócić  do
prostych  prawd,  które  zawsze  znałem,  ale  które
lekceważyłem.

Będąc  Indianką,  Betty  w  dzieciństwie  uczęszczała

do  szkoły  z  internatem.  Przed  szkołą  znajdowała  się
ogromna tablica z sentencją: „Jeśli nie ma wiary, ludzie
gasną”.  Nasze  społeczeństwo  utraciło  rozumienie
własnych  wierzeń.  Stało  się  to  bezpośrednią  przyczyną
makabrycznej  szopki,  jaką  zrobiliśmy  z  umierania:
ludzie

umierają

poukrywani

w

szpitalach,

w  towarzystwie  zimnej  aparatury  zamiast  pośród
krewnych  i  przyjaciół.  Zapomnieliśmy,  jak  umierać,

background image

ponieważ  śmierć  nie  jest  już  częścią  naszego
powszedniego  życia.  Jednocześnie  zapomnieliśmy,  jak
żyć.  Joseph  Campbell,  wielki  znawca  mitów,  stwierdził,
że

bezpośrednią

przyczyną

wielu

z

naszych

współczesnych  problemów,  poczynając  od  uzależnienia
od narkotyków, a na przemocy w centrach naszych miast
kończąc,  jest  powszechny  brak  duchowych  wizji.
Zapomnieliśmy,  że  nasze  powszednie  życie  jest  istotne
duchowo.

W  książce  Po  schodach  do  nieba  zawarta  jest

wspaniała tajemnica. To tajemnica, którą już znacie. Od
tysięcy  lat  starają  się  ją  nam  przekazać  wielcy  prorocy
i przywódcy duchowi. Betty Eadie poznała ją, ocierając
się  o  śmierć.  Owa  tajemnica  ma  moc,  by  odmienić
wasze życie.

MELVIN MORSE, DOKTOR MEDYCYNY

background image

PIERWSZA NOC

Coś  było  nie  tak.  Już  kilka  minut  po  tym,  jak  mój  mąż
Joe  wyszedł  z  mojej  sali  szpitalnej,  zaczęły  mnie
ogarniać  złe  przeczucia.  Miałam  być  sama  przez  całą
noc,

sama

tuż

przed

jednym

z

najbardziej

przerażających  wydarzeń  w  moim  życiu.  Do  głowy
zaczęły  mi  przychodzić  myśli  o  śmierci.  Podobne
refleksje  nie  nawiedzały  mnie  od  lat.  Dlaczego  teraz
stały się takie natrętne?

Był wieczór 18 listopada 1973 roku. Zgłosiłam się

do

szpitala

na

histerektomię

częściową.

Jako

trzydziestojednoletnia matka siedmiorga dzieci ciesząca

background image

się doskonałym zdrowiem postanowiłam posłuchać rad
swojego lekarza i poddać się operacji. Ani mój mąż Joe,
ani  ja  nie  mieliśmy  wątpliwości  co  do  tej  decyzji.
Tamtego  wieczoru  również  mnie  one  nie  dopadły,  ale
zaczęło

mnie

niepokoić

coś

innego

coś

nieokreślonego.

Przez lata naszego małżeństwa rzadko spędzaliśmy

noce  osobno,  dlatego  starałam  się  myśleć  o  naszej
rodzinie  oraz  wyjątkowo  bliskiej  więzi,  która  nas
łączyła. Choć mieliśmy w domu sześcioro dzieci (jedna
z  córeczek  zmarła  jako  niemowlę  wskutek  nagłej
śmierci

łóżeczkowej),

niechętnie

się

z

nimi

rozstawaliśmy.  Nawet  w  czasie  „wieczornych  randek”
zostawaliśmy  w  domu  i  pozwalaliśmy  dzieciom
wszystko zaplanować. Niekiedy przygotowywały dla nas
kolację  w  salonie,  przy  świecach  i  ogniu  trzaskającym
w  kominku.  Zwykle  dbały  również  o  odpowiednią
muzykę  –  może  nie  taką,  jaką  sami  byśmy  wybrali,
mimo  to  idealną.  Przypomniałam  sobie  wieczór,  kiedy
nasze  dzieci  podały  nam  chińskie  potrawy  na  pięknie
nakrytej ławie i przyniosły duże poduszki do siedzenia.
Przygasiły  światła,  ucałowały  nas  na  dobranoc
i  chichocząc,  popędziły  schodami  na  górę.  Oboje
z Joem poczuliśmy się jak w niebie.

Pomyślałam,  jakie  mnie  szczęście  spotkało,  że

mam takiego kochającego i troskliwego towarzysza jak
Joe. Wziął urlop w pracy, żeby być ze mną przed moim

background image

pójściem  do  szpitala,  i  zamierzał  spędzić  w  domu
jeszcze  tydzień  w  czasie  mojej  rekonwalescencji.  Joe
i

nasze

dwie

najstarsze

córki,

piętnasto-

i szesnastoletnia, już planowali wspaniały obiad z okazji
Święta Dziękczynienia.

Moje  złe  przeczucia  jeszcze  się  nasiliły.  Może  ich

powodem  była  ciemność  w  pokoju,  okropna  ciemność,
której zaczęłam się bać jako mała dziewczynka. A może
to  złowieszcze  uczucie  było  wywołane  przeżyciem
z  pobytu  w  szpitalu  wiele  lat  wcześniej,  przeżyciem,
które nadal budziło wiele moich pytań oraz tęsknotę.

* * *

Kiedy  miałam  cztery  lata,  moi  rodzice  zdecydowali  się
na  separację.  Ojciec  często  powtarzał,  że  „poślubienie
Indianki  w  tamtych  czasach  było  chyba  najgorszą
rzeczą,  jaką  mógł  zrobić  biały  mężczyzna”.  Był
jasnowłosym  pół  Szkotem,  pół  Irlandczykiem,  mama
natomiast  była  pełnej  krwi  Indianką  z  plemienia
Dakotów. Jako siódme z dziesięciorga dzieci prawie nie
miałam  szansy  poznać  swoich  rodziców,  zanim  się
rozstali.  Mama  wróciła  do  rezerwatu,  a  ojciec
zamieszkał ze swoimi rodzicami w mieście. Wtedy mnie
i  pięcioro  mojego  rodzeństwa  posłano  do  katolickiej
szkoły z internatem.

background image

W  czasie  pierwszej  zimy  w  tej  szkole  zaczęłam

okropnie kaszleć i miałam dreszcze. W dużej sali spało
czterdzieści  dziewczynek.  Pamiętam,  jak  w  nocy
opuściłam  posłanie  i  weszłam  do  łóżka  swojej  siostry
Joyce.  Leżałyśmy  razem  i  płakałyśmy  –  ja  z  powodu
gorączki, ona ze strachu o mnie. Kiedy jedna z zakonnic
robiła  nocny  obchód,  zauważyła  mnie  i  zaprowadziła
z powrotem do mojego łóżka, które było mokre i zimne
od  potu.  Joyce  próbowała  przekonać  zakonnicę,  że
jestem  chora,  ale  bez  skutku.  W  końcu  trzeciej  nocy
zabrano mnie do szpitala.

Lekarz  rozpoznał  u  mnie  koklusz  i  obustronne

zapalenie  płuc  i  polecił  pielęgniarce,  by  zawiadomiła
moich  rodziców.  Pamiętam,  że  powiedział  jej,  że  nie
spodziewa  się,  że  przeżyję  noc.  Leżałam  na  łóżku
rozpalona  od  gorączki  i  na  przemian  zasypiałam
i budziłam się. W pewnej chwili poczułam czyjeś dłonie
na  swojej  głowie  i  podnosząc  wzrok,  zobaczyłam
pochylającą  się  nade  mną  pielęgniarkę.  Przeczesała  mi
palcami  włosy  i  powiedziała:  „Jest  jeszcze  taka  mała”.
Nigdy  nie  zapomnę  dobroci,  jaką  wyczułam  w  tych
słowach.  Jeszcze  bardziej  wtuliłam  się  w  pościel
i  zrobiło  mi  się  ciepło  i  błogo.  Słowa  pielęgniarki
uspokoiły mnie i zamknęłam oczy, żeby znowu zasnąć.

Obudziły  mnie  słowa  lekarza:  „Za  późno.

Straciliśmy ją”, i poczułam, jak ktoś zakrywa mi głowę
kołdrą.  Nic  nie  rozumiałam.  Dlaczego  było  za  późno?

background image

Odwróciłam głowę i rozejrzałam się po pokoju, co nie
wydało  mi  się  niczym  dziwnym,  choć  miałam  zakrytą
twarz. Zobaczyłam lekarza i pielęgniarkę stojących przy
moim

łóżku.

Przyjrzałam

się

szpitalnej

sali

i  zauważyłam,  że  wypełnia  ją  światło  jaśniejsze  niż
przedtem.  Łóżko  wydało  mi  się  ogromne  i  pamiętam,
jak  pomyślałam:  „W  tym  dużym  białym  łóżku
wyglądam  jak  brązowy  robaczek”.  Potem  lekarz
odszedł,  a  ja  poczułam,  że  ktoś  jest  przy  mnie.  Nie
leżałam  już  w  łóżku,  ale  byłam  w  czyichś  ramionach.
Podniosłam wzrok i zobaczyłam, jak spogląda na mnie
mężczyzna z piękną białą brodą. Ta broda bardzo mi się
spodobała.  Lśniła  jasnym  światłem,  które  wypływało
z jej wnętrza. Zachichotałam i okręciłam kosmyki brody
wokół  swoich  palców.  Mężczyzna  delikatnie  mnie
kołysał i tulił w ramionach, i choć nie wiedziałam, kim
jest, nie chciałam go nigdy opuścić.

„Zaczęła  oddychać!”  –  krzyknęła  pielęgniarka

i lekarz przybiegł z powrotem do pokoju. Był to jednak
inny  pokój.  Okazało  się,  że  przewieziono  mnie  do
mniejszego  pomieszczenia,  w  którym  było  bardzo
ciemno.  Mężczyzna  z  białą  brodą  zniknął.  Moje
rozgorączkowane ciało było mokre od potu, a ja byłam
przerażona.

Lekarz

zapalił

światło

i

zostałam

przeniesiona z powrotem do poprzedniej sali.

Kiedy przyjechali moi rodzice, lekarze powiedzieli

im,  że  niemal  mnie  stracili.  Słyszałam,  co  o  mnie

background image

mówili, ale nadal nic nie rozumiałam. Jak mogliby mnie
stracić,  skoro  byłam  tam  przez  cały  czas?  Ale  dobrze
było znowu być z rodzicami, z ludźmi, którzy naprawdę
mnie  znali  i  kochali  –  tak  jak  ten  pan  z  białą  brodą.
Zapytałam rodziców, kim on był i gdzie sobie poszedł,
ale  nie  rozumieli,  o  czym  mówię.  Powtórzyłam  im
słowa  lekarza,  że  jest  za  późno,  i  opowiedziałam,  jak
potem  przyszedł  pan  z  białym  światłem  w  brodzie
i  wziął  mnie  na  ręce,  ale  rodzice  nie  umieli  mi  tego
wyjaśnić.  Ani  wtedy,  ani  później.  Spotkanie  z  brodatym
panem  stało  się  wspomnieniem  oazy  miłości  i  lubiłam
do  niego  wracać  przez  całą  swoją  młodość.
Wspomnienie tego przeżycia nigdy się nie zmieniło i za
każdym  razem  przypominałam  sobie  błogi  spokój
i szczęście, które czułam w objęciach tego mężczyzny.

* * *

Starałam  się  przywołać  to  wspomnienie  teraz,  gdy
ciemność  ogarniała  pokój,  w  którym  leżałam.  Od
dzieciństwa,  kiedy  byłam  daleko  od  swoich  rodziców,
ciemność  mnie  przerażała.  Teraz,  znowu  samotna
w  ciemności,  wyczuwałam  coś  dziwnego  w  pokoju.
Jakby  śmierć  podchodziła  do  mnie  z  każdej  strony.
Myślałam tylko o niej, nie potrafiłam myśleć o niczym
innym.  Tylko  o  śmierci.  O  śmierci  i  o  Bogu.  Te  dwie

background image

rzeczy wydawały się z sobą wiecznie złączone. Co czeka
mnie  po  drugiej  stronie?  Jeśli  jutro  umrę,  to  co  tam
będzie?  Wieczna  śmierć?  Wieczność  z  mściwym
Bogiem?  Nie  byłam  pewna.  I  jaki  jest  Bóg?  Miałam
tylko  nadzieję,  że  nie  taki,  jakiego  mi  przedstawiano,
kiedy chodziłam do szkoły z internatem.

* * *

Do  dziś  dobrze  pamiętam  wygląd  budynku,  w  którym
mieściła  się  moja  pierwsza  szkoła.  Ogromne  ceglane
mury  i  ciemne,  zimne  sale.  Płot  z  metalowej  siatki
oddzielał  część  dla  chłopców  od  części  dla  dziewcząt,
a  jeszcze  jeden  płot  rozciągał  się  wzdłuż  boku  szkoły.
Byliśmy  odgrodzeni  od  świata  i  oddzieleni  od  siebie.
Nadal  pamiętam  pierwszy  poranek,  kiedy  moich  braci
zaprowadzono  do  jednego  budynku,  a  moje  siostry
i  mnie  do  drugiego.  Nigdy  nie  zapomnę  strachu  w  ich
oczach, kiedy obejrzeli się po raz ostatni w naszą stronę.
Myślałam, że mi serce pęknie.

Moje dwie siostry i mnie zaprowadzono do małego

pokoju,  gdzie  zakonnice  nas  odwszawiły  i  obcięły  nam
włosy.  Potem  dały  nam  po  dwie  sukienki,  każda
w innym kolorze: jeden kolor na jeden tydzień, drugi na
następny.  Te  mundurki  miały  pomóc  zidentyfikować
uciekinierów. Zostałyśmy rozdzielone – naszą najstarszą

background image

siostrę,  Thelmę,  którą  nazywaliśmy  Sis,  zaprowadzono
do  sali  dla  starszych  dziewcząt.  Pierwszego  wieczoru
Joyce  i  ja  ustawiłyśmy  się  w  jednym  szeregu  z  innymi
dziewczynkami,  wmaszerowałyśmy  do  sali  i  stałyśmy
przy  swoich  łóżkach,  aż  zakonnica  dała  sygnał
gwizdkiem.  Wtedy  szybko  się  położyłyśmy,  światło
zostało  zgaszone,  a  drzwi  zamknięte  od  zewnątrz  na
klucz. To, że jestem zamknięta na klucz w tym ciemnym
pomieszczeniu,  przerażało  mnie.  Struchlała  ze  strachu
czekałam, aż w końcu ogarnął mnie litościwy sen.

W  niedzielę  wszystkie  dzieci  prowadzono  do

kościoła, co dawało moim siostrom i mnie okazję, żeby
zobaczyć  naszych  braci  po  drugiej  stronie  kaplicy.
Kiedy w pierwszą niedzielę przepychałam się przez tłum
dziewcząt,  żeby  ich  dojrzeć,  poczułam  uderzenie
w  głowę.  Obróciłam  się  i  zobaczyłam  długi  kij
zakończony  gumową  kulką.  Zakonnice  używały  go,
żeby  uczyć  nas  właściwego  zachowania  w  kościele.
Później  jeszcze  wiele  razy  nim  obrywałam.  Ponieważ
trudno  mi  było  zrozumieć,  co  znaczą  dzwonki  i  kiedy
powinnam uklęknąć, często byłam tym kijem szturchana.
Mogłam jednak zobaczyć swoich braci, a to było warte
każdej kary.

Uczono  nas  o  Bogu  i  dowiedziałam  się  wielu

rzeczy,  o  których  nigdy  wcześniej  nie  myślałam.
Powiedziano  nam,  że  my  –  Indianie  –  jesteśmy
poganami i grzesznikami i oczywiście w to uwierzyłam.

background image

Uczono nas, że zakonnice są wyjątkowe w oczach Boga
i  mają  nam  pomóc.  Moja  siostra  Thelma  często  była
przez  nie  bita  niewielkim  gumowym  wężem,  a  potem
zmuszana

do

podziękowania

zakonnicy,

która

wymierzyła  jej  karę,  albo  była  bita  znowu.  Wierzyłam,
że  zakonnice  są  wybranymi  służebnicami  Pana,  i  z  ich
powodu  zaczęłam  się  niesamowicie  bać  Boga.
Wszystko,  czego  się  o  Nim  dowiadywałam,  jeszcze
nasilało  ten  strach.  Bóg  wydawał  się  zły,  niecierpliwy
i  potężny,  co  oznaczało,  że  prawdopodobnie  zniszczy
mnie  lub  ześle  prosto  do  piekła  w  dniu  Sądu
Ostatecznego  –  albo  wcześniej,  jeśli  Go  rozgniewam.
Bóg  z  tamtej  szkoły  z  internatem  był  istotą,  której
miałam nadzieję nigdy nie spotkać.

* * *

Spojrzałam na duży zegar na ścianie. Od wyjścia Joego
upłynęło  tylko  kilka  minut.  Tylko  kilka  minut.  Malutka
lampka  nad  umywalką  dawała  akurat  tyle  światła,  by
powstały  głębokie  cienie  –  cienie,  które  w  mojej
wyobraźni  przypominały  koszmary  z  przeszłości.  „W
głowie  mam  kłębowisko  myśli”  –  stwierdziłam.
Napędzane  poczuciem  odizolowania  moje  myśli  gnały
przez  mroczne  korytarze  wspomnień.  Musiałam  nad
nimi zapanować, żeby się uspokoić, inaczej ta noc nigdy

background image

by  się  nie  skończyła.  Ułożyłam  się  wygodniej
i zaczęłam szukać radośniejszych historii z przeszłości.

Zaświecił promień światła.

* * *

Szkoła  zawodowa  dla  Indian  w  Brainard  była
prowadzona  przez  metodystów  wesleyańskich.  Nigdy
nie zapomnę, jak pierwszego dnia przeczytałam na dużej
tablicy  stojącej  przed  szkołą:  JEŚLI  NIE  MA  WIARY,
LUDZIE GASNĄ. Pomyślałam, oczywiście, że te słowa
odnoszą  się  do  Indian  i  że  tutaj  będą  nas  uczyć  wiary.
Przekonanie  to  było  chyba  spowodowane  innymi
napisami,  które  spotykałam  w  mieście,  na  przykład:
INDIANOM I PSOM WSTĘP WZBRONIONY.

Pobyt  w  szkole  zawodowej  dla  Indian  w  Brainard

okazał  się  bardziej  pozytywnym  doświadczeniem  niż
moje wcześniejsze kontakty z placówkami oświatowymi.
Panowała  tam  ciepła,  mniej  oficjalna  atmosfera,
a  nauczyciele  wyraźnie  lubili  przebywać  z  uczniami.
Dowiedziałam  się,  że  Bóg  znaczy  różne  rzeczy  dla
różnych ludzi. Zamiast o złym, mściwym Bogu, którego
poznałam

wcześniej,

w

Brainard

nauczano

o  radośniejszym  Bogu,  który  cieszy  się,  kiedy  my
jesteśmy szczęśliwi. W czasie nabożeństw wierni często
wykrzykiwali  „amen”  i  „alleluja”  i  trochę  czasu  zajęło

background image

mi  przyzwyczajenie  się  do  tych  niespodziewanych
zawołań.  Chociaż  zrozumiałam,  że  są  różne  sposoby
patrzenia  na  Boga  i  czczenia  Go,  chyba  nadal  byłam
przekonana,  że  to  Bóg,  który  mnie  ukarze,  kiedy  umrę
i przed Nim stanę.

Latem

chodziłam

zarówno

do

kościołów

luterańskich,  jak  i  do  baptystów,  czasami  też  do  Armii
Zbawienia.  To,  do  jakiego  szłam  kościoła,  nie  było  tak
ważne  jak  to,  żeby  w  ogóle  iść.  Moja  ciekawość  Boga
wzrosła,  kiedy  dojrzałam,  ponieważ  stwierdziłam,  że
odgrywa On ważną rolę w moim życiu. Nie byłam tylko
pewna, jaka to rola ani jaki będzie wpływ Boga na mnie
w  dalszych  latach  mojego  życia.  Zwracałam  się  do
Niego  w  swoich  modlitwach,  by  uzyskać  odpowiedzi,
ale nie czułam, żeby mnie słyszał. Miałam wrażenie, że
moje  słowa  rozpływają  się  w  powietrzu.  Kiedy  miałam
jedenaście  lat,  zebrałam  się  na  odwagę  i  zapytałam
naszą  szkolną  opiekunkę,  czy  Bóg  naprawdę  istnieje.
Myślałam,  że  jeżeli  ktokolwiek  to  wie,  to  właśnie  ona.
Zamiast  jednak  odpowiedzieć  na  moje  pytanie,
opiekunka uderzyła mnie w twarz i zapytała, jak śmiem
wątpić w Jego istnienie. Kazała mi uklęknąć i modlić się
o  przebaczenie,  co  też  zrobiłam.  Wiedziałam  już,  że
jestem  skazana  na  piekło  z  powodu  braku  wiary,
ponieważ zwątpiłam w istnienie Boga. Byłam pewna, że
to niewybaczalny grzech.

Później  tego  samego  lata  zamieszkałam  ze  swoim

background image

ojcem  i  pewnej  nocy  przeżyłam  coś,  co  wywołało  u
mnie  paraliżujący  strach.  Rozsunęłam  zasłony  w  oknie
przy  moim  łóżku  i  leżąc,  wpatrywałam  się  w  gwiazdy
i przepływające chmury. Lubiłam to już od dzieciństwa.
Nagle  moją  uwagę  przyciągnął  promień  białego
światła,  które  spływało  z  chmury.  Znieruchomiałam  ze
strachu.  Światło  poruszało  się  to  w  jedną,  to  w  drugą
stronę,  jakby  nas,  każdego  człowieka,  szukało.  Byłam
przekonana,  że  to  Jezus  i  Jego  powtórne  przyjście,
zaczęłam więc krzyczeć co sił w płucach. Uczono mnie,
że  Jezus  przyjdzie  nocą  jak  złodziej  i  zabierze  z  sobą
prawych,  a  spali  niegodziwych.  Ojcu  udało  się  mnie
uspokoić  dopiero  po  kilku  godzinach,  kiedy  w  końcu
przekonał  mnie,  że  widziałam  tylko  światło  reflektora
reklamującego  przybycie  wesołego  miasteczka.  Nigdy
wcześniej  nie  widziałam  tego  rodzaju  światła.
Zaciągnęłam zasłony i przez jakiś czas nie wpatrywałam
się w niebo.

Moje poszukiwanie prawdziwej natury Boga trwało

nadal.  Pamiętam,  że  chodziłam  do  różnych  kościołów
i nauczyłam się na pamięć wielu fragmentów z Nowego
Testamentu.  Zaczęłam  wierzyć,  że  kiedy  człowiek
umiera,  jego  dusza  przebywa  w  grobie  razem  z  ciałem
aż  do  dnia  zmartwychwstania,  kiedy  to  przyjdzie
Chrystus  i  prawi  powstaną,  żeby  z  Nim  być.  Często
o tym myślałam, bojąc się własnej śmierci i ciemności,
która po niej następuje.

background image

CIEMNOŚĆ NOCY

Zasłony  w  oknie  mojej  sali  szpitalnej  były  teraz
zaciągnięte.  Czy  to  ja  je  zaciągnęłam?  Ponownie
spojrzałam na zegar i aż się uniosłam, żeby sprawdzić,
czy  wtyczka  nie  wysunęła  się  z  kontaktu.  Miałam
wrażenie,  że  czas  stanął  w  miejscu.  Czułam,  że  muszę
z kimś porozmawiać. Może zajrzy do mnie pielęgniarka
albo, co byłoby jeszcze lepsze, mogłabym zadzwonić do
domu.  Sięgnęłam  po  telefon  stojący  na  stoliku  po
drugiej  stronie  łóżka.  Chwilę  później  już  dzwoniłam,
a w słuchawce odezwała się Donna, nasza piętnastolatka.
Natychmiast  zapytała,  czy  coś  mi  się  stało.  Cudownie

background image

było  usłyszeć  troskę  w  jej  głosie.  Powiedziałam,  że
wszystko  jest  dobrze,  ale  że  czuję  się  trochę  samotna.
„Tata  jeszcze  nie  wrócił”,  powiedziała  Donna.  Zrzedła
mi mina. Bardzo chciałam z nim porozmawiać. „Mamo,
dobrze  się  czujesz?”,  zapytała  córka.  Odpowiedziałam:
„Tak,  dobrze”.  Ale  w  rzeczywistości  chciałam
powiedzieć:  „Poproś  tatę,  żeby  do  mnie  przyjechał!  Jak
najszybciej!”. Mój lęk się nasilał.

W  słuchawce  usłyszałam  kilka  głosików:  „Chcę

porozmawiać  z  mamą!”,  „Daj  mi  telefon!”,  „Powiem
tacie!”.  Domowe  odgłosy  poprawiły  mi  samopoczucie.
Przez  następne  pół  godziny  życzyłam  dobrej  nocy  po
kolei każdemu dziecku. Ale kiedy odłożyłam słuchawkę,
znowu  ogarnęła  mnie  dokuczliwa  samotność.  Pokój
wydał  mi  się  ciemniejszy  i  czułam,  jakby  odległość
pomiędzy  szpitalem  a  położonym  po  drugiej  stronie
miasta  naszym  domem  wynosiła  milion  kilometrów.
Rodzina była dla mnie życiem i przebywanie daleko od
niej przerażało mnie, bolało. Ale kiedy znowu zaczęłam
myśleć  o  każdym  dziecku  i  oczywiście  o  swoim  mężu
Joem,  poczułam  się  lepiej  i  w  tym  momencie  nikt  na
całym świecie nie byłby w stanie mnie przekonać, że już
za  kilka  godzin  nie  będzie  mi  zależało,  żeby
kiedykolwiek  wrócić  do  domu  –  a  nawet,  że  będę
błagać, żeby tam już nie wracać.

* * *

background image

Zawsze  myślałam,  że  mój  mąż  i  dzieci  zastąpią  mi
rodzinę, której brakowało mi w dzieciństwie. Obiecałam
sobie,  że  kiedy  wyjdę  za  mąż  i  założę  własną  rodzinę,
będzie  ona  dla  mnie  najważniejszym  celem  i  azylem.
Obiecałam  sobie,  że  będę  kochała  swojego  męża
i zostanę z nim na dobre i na złe i że nasze dzieci zawsze
będą mogły mieć pewność, że będziemy razem.

Kiedy  skończyłam  piętnaście  lat,  wysłano  mnie  do

matki.  Ojciec  uważał,  że  dorastająca  dziewczyna
powinna  być  z  matką  –  nie  w  szkole  z  internatem  i  nie
z nim. Mama stwierdziła, że aby móc pracować na pełny
etat,  potrzebuje  opiekunki  do  dziecka.  Zabrano  mnie
więc  ze  szkoły  i  zaczęłam  się  opiekować  swoją
najmłodszą siostrzyczką. Siedząc dzień po dniu w domu
i obserwując, jak dzieci z sąsiedztwa idą rano do szkoły,
a po południu wracają do domu, czułam żal. Jeszcze nie
zdawałam  sobie  w  pełni  sprawy  z  tego,  ile
wykształcenie  będzie  dla  mnie  znaczyło,  gdy  dorosnę,
ale  wiedziałam,  że  brakuje  mi  towarzystwa  koleżanek
i  kolegów  oraz  moich  pozostałych  sióstr  i  braci.
W  krótkim  czasie  nabrałam  przekonania,  że  jedynym
rozwiązaniem będzie wyjście za mąż i założenie własnej
rodziny.  Czułam,  że  moim  życiem  rządzą  potrzeby
innych  ludzi  i  że  tracę  prawo  do  osobistego  szczęścia.
Chciałam  mieć  własne  ubrania,  własne  łóżko,  własny
dom.  Chciałam  mieć  męża,  któremu  mogłabym  ufać,
takiego, który zawsze by mnie kochał bez względu na to,
co się wydarzy w naszym życiu.

background image

Nic  dziwnego,  że  zakochałam  się  bez  pamięci

w  chłopcu  z  sąsiedztwa  i  wyszłam  za  niego  wiosną
następnego  roku.  Mój  ojciec  był  stanowczo  temu
przeciwny, ale mieszkałam z matką, a ona mnie poparła.
Miałam  piętnaście  lat  i  zupełnie  nie  zdawałam  sobie
sprawy  z  tego,  jakie  są  potrzeby  prawdziwej  rodziny.
Niedojrzałość nas obojga oraz to, że każde z nas miało
zupełnie  inne  cele  w  życiu,  doprowadziły  do
zakończenia  tego  małżeństwa  sześć  lat  później.  Moje
marzenia się rozwiały i miałam zranione serce, którego
uleczenie wymagało wiele cierpliwości i miłości. Nigdy
jednak  nie  żałowałam  tego  małżeństwa,  ponieważ  dało
mi  czworo  pięknych  dzieci.  Pierwsze  były  dwie
dziewczynki,  Donna  i  Cheryl,  potem  urodził  się  syn
Glenn.  Najmłodsza  córeczka,  Cynthia,  zmarła  jako
trzymiesięczne  niemowlę  wskutek  nagłej  śmierci
łóżeczkowej.

Joego  poznałam

na

potańcówce

w

czasie

pierwszego  Bożego  Narodzenia  po  moim  rozwodzie.
Stacjonował w bazie lotniczej imienia Steada, w pobliżu
Reno,  w  stanie  Newada,  gdzie  mieszkałam  w  tamtym
czasie.  On  też  był  po  rozwodzie  i  gdy  go  lepiej
poznałam, odkryłam, że mamy z sobą wiele wspólnego.
Jego  dzieciństwo  było  podobne  do  mojego  i  on  też
pragnął  mieć  scementowaną  rodzinę.  Najwyraźniej  do
siebie pasowaliśmy. Nawet moje dzieci chciały, żeby Joe
był  z  nami,  może  bardziej  niż  ja  w  pierwszym  okresie,
i wkrótce się pobraliśmy.

background image

Od  początku  było  nam  tak  dobrze,  że  aż  trudno

było  uwierzyć,  że  to  prawda.  Joe  miał  delikatność,
której  wcześniej  nie  zaznałam.  Był  niesamowicie
cierpliwy  wobec  dzieci,  ale  na  tyle  stanowczy,  że
odpowiadały miłością na jego miłość. Spierały się o to,
kto  pierwszy  powita  go  w  drzwiach,  kiedy  wieczorem
wracał z pracy. Joe był dla nich „tatą”, odkąd pojawił się
w naszym życiu – pod każdym względem.

Bardzo  chcieliśmy  być  razem  i  to,  w  połączeniu

z naszą rozwijającą się dojrzałością, stało się spoiwem,
które łączy nas od lat. Kiedy przenosiliśmy się z miejsca
na  miejsce  i  kiedy  każde  z  nas  zmieniało  coś  we
własnym życiu, po prostu zobowiązaliśmy się rozwiązać
każdy  problem  i  utrzymać  rodzinę  razem  bez  względu
na  wszystko.  Na  pierwszym  miejscu  postawiliśmy
potrzeby rodziny, a swoje na drugim.

W lipcu 1963 roku Joe został przeniesiony do bazy

lotniczej  Randolpha  w  San  Antonio,  w  Teksasie.
W  tamtych  czasach  zaczęto  wprowadzać  komputery
i  Joe  został  skierowany  na  kurs  programowania.
W  czasie  czterech  lat  naszego  pobytu  w  Teksasie
urodziłam  dwóch  synów,  Josepha  juniora  i  Stewarta
Jeffery’ego.

Nasze  życie  było  spełnieniem  marzeń.  Kupiliśmy

nowy  samochód  i  nowy  dom  z  klimatyzacją.  Dzieci
miały mnóstwo ubrań, a ja mogłam sobie pozwolić, by
nie  pracować  i  zająć  się  wychowywaniem  naszej

background image

gromadki.  Czułam  się  naprawdę  szczęśliwa.  Szkoła
z  internatem,  moje  samotne  dzieciństwo  i  nieudane
małżeństwo były oddalone o całą wieczność od mojego
obecnego  życia,  od  poczucia  bezpieczeństwa  i  radości.
Mimo to czułam, że czegoś mi brakuje.

Nadal  się  modliłam,  ale  moja  relacja  z  Bogiem

była  chłodna  i  pełna  lęku.  Wiedziałam,  że  od  czasu  do
czasu  wysłuchiwał  moich  modlitw  –  na  przykład  kiedy
po  rozwodzie  prosiłam  Go  o  kogoś  kochającego
i cierpliwego, kto by mi pomógł wychować dzieci, Bóg
wręcz  zaprowadził  mnie  do  Joego.  Wierzyłam,  że  Bóg
istnieje  i  kocha  swoje  dzieci  pomimo  swojej  rzekomej
mściwości,  ale  nie  miałam  pojęcia,  jak  wprowadzić  tę
miłość  do  własnego  życia,  ani  jak  dzielić  się  nią  ze
swoimi  pociechami.  Poruszyłam  ten  temat  z  Joem
i  zaproponowałam,  żebyśmy  zaczęli  chodzić  do
kościoła.  Nie  okazał  wielkiego  entuzjazmu,  głównie
z  powodu  swoich  wcześniejszych  doświadczeń,  które
rozczarowały  go  do  religii.  Szanowałam  jego  zdanie,
ale  nie  przestałam  szukać  sposobu  na  wprowadzenie
w życie naszej rodziny większej religijności. Byliśmy na
nabożeństwach w kilku miejscowych kościołach, ale nie
czuliśmy się zadowoleni i po jakimś czasie dałam sobie
spokój. Moje przekonania religijne przez wiele lat były
chwiejne.

* * *

background image

Moje  rozmyślania  przerwało  wejście  pielęgniarki.
Przyniosła  mi  w  kieliszku  tabletki  nasenne,  ale
odmówiłam ich przyjęcia z powodu niechęci do prawie
wszystkich  rodzajów  lekarstw.  Mój  lęk  przed  lekami
zaczął  się  dawno  temu,  nawet  aspirynę  brałam  rzadko.
Wolałam  przetrzymać  ból  głowy  czy  chorobę.
Pielęgniarka  wyszła,  a  ja  znowu  zostałam  sama  ze
swoimi  myślami.  Pod  wpływem  zupełnej  samotności
zaczęłam  się  zastanawiać  nad  czekającą  mnie  już  za
kilka  godzin  operacją.  Czy  wszystko  będzie  dobrze?
Słyszałam  wiele  opowieści  o  ludziach  umierających  na
stole  operacyjnym.  Czy  mnie  też  to  spotka?  Głowę
wypełniły  mi  obrazy  cmentarzy.  W  moich  myślach
pojawiły  się  nagrobki  i  krzyże  na  szyjach  szkieletów
w  zakopanych  trumnach.  Zaczęłam  rozważać  ostatnie
namaszczenie,  o  którym  słyszałam  w  młodości.
Próbowałam zrozumieć, dlaczego zmarli mają na sobie
krzyże. Czy po to, żeby pokazać Bogu, że są świętymi?
A może to grzesznicy, którzy potrzebują ochrony przed
demonami  z  piekła?  Moje  przygnębienie  jeszcze  się
pogłębiło  i  ciemność  przerażała  mnie  coraz  bardziej.
Wyciągnęłam

rękę

i

dzwonkiem

wezwałam

pielęgniarkę.

„Czy  ma  siostra  pod  ręką  te  tabletki?”,  zapytałam,

kiedy  przyszła.  Spojrzała  na  mnie  zdziwiona,  ale  miała
je  przy  sobie.  Wzięłam  proszki,  podziękowałam,  a  ona
przygasiła  światło  i  zamknęła  drzwi.  Po  chwili
poczułam  senność  i  w  końcu,  po  zmówieniu  modlitwy,

background image

zasnęłam.

background image

DRUGI DZIEŃ

Ranek  nadszedł  szybko  wraz  z  promieniami  słońca
wpadającymi do sali przez szparę w zasłonach. Operacja
była  wyznaczona  na  południe.  Mogłam  się  rozbudzić
i  czekać  kilka  godzin  albo  cieszyć  się  luksusem,  jakim
było  dla  mnie  wylegiwanie  się  w  łóżku.  Nadal  byłam
półprzytomna  po  tabletkach  nasennych,  a  może
zmęczona  dręczącym  mnie  w  nocy  lękiem  i  obawami.
Teraz,  kiedy  poranne  słońce  rozświetlało  pokój,
uspokoiłam się i zaczęłam myśleć o swoim poprzednim
pobycie  w  szpitalu.  Moje  lęki  z  minionej  nocy  były
niczym w porównaniu ze strachem, który czułam wtedy.

background image

Tym razem przynajmniej wiedziałam, co miało się stać.

* * *

Joe  przeszedł  na  emeryturę  wojskową  w  1967  roku
i  zaczęliśmy  się  zastanawiać  nad  pracą  dla  niego
w  cywilu.  Komputery  stawały  się  nową  dziedziną
przemysłu,  a  kwalifikacje  mojego  męża  umożliwiały
mu  znalezienie  pracy,  gdziekolwiek  by  chciał.
Musieliśmy  tylko  zdecydować,  w  której  części  kraju
chcemy  zamieszkać.  W  końcu  wybraliśmy  Północno-
Zachodnie  Wybrzeże,  gdzie  Joe  dostał  posadę  w  dużej
korporacji kosmicznej. Uważaliśmy, że tamtejszy klimat
będzie  miłą  odmianą  po  gorącym  i  suchym  powietrzu,
do  którego  przywykliśmy  w  Teksasie.  Poza  tym
oznaczało  to  zamieszkanie  w  pobliżu  mojego  ojca
i jego żony.

Wkrótce  po  tym,  jak  się  przeprowadziliśmy,

stwierdziłam, że po raz siódmy jestem przy nadziei. Nie
ucieszyliśmy się z tej niespodzianki. Uważając, że mamy
już tyle dzieci, ile jesteśmy w stanie dobrze wychować –
pięcioro

żyjących

stosowaliśmy

środki

antykoncepcyjne.  Sześć  poprzednich  ciąż  nadwyrężyło
mój organizm i lekarze odradzali mi kolejne dziecko.

W  trzecim  miesiącu  poczułam  bolesne  skurcze

i zaczęłam krwawić. Lekarze powiedzieli, że tracę tkanki

background image

płodu.  Z  tego  powodu,  a  także  wskutek  innych
komplikacji,

byli

pewni,

że

wkrótce

poronię.

Krwawienie nie ustawało i zostałam przyjęta na tydzień
do  szpitala.  Czekaliśmy,  aż  moje  ciało  pozbędzie  się
uszkodzonego płodu w naturalny sposób. Wkrótce stało
się  oczywiste,  że  ciąża  sama  się  nie  zakończy  i  jeden
z lekarzy powiedział, żebym wzięła pod uwagę aborcję.
Był  przekonany,  że  dziecko  –  jeśli  donoszę  je  do
rozwiązania  –  najprawdopodobniej  urodzi  się  bez
niektórych części ciała. Nie miałam powodów, żeby mu
nie wierzyć. Po rozmowie z Joem postanowiłam poddać
się zabiegowi.

Na  dzień  przed  wyznaczoną  aborcją  zostałam

przebadana  w  szpitalu  przez  inny  zespół  lekarzy.  Oni
także  uznali,  że  powinniśmy  postępować  zgodnie
z  planem.  Ostatni  z  wychodzących  z  sali  medyków
powiedział  do  mnie:  „Nie  rozumiemy,  dlaczego  ten
mały  tak  się  tam  trzyma”.  Poczułam,  jak  przechodzi
mnie dreszcz, i w mojej głowie pojawiła się myśl: „Nie
rób  tego.  Musisz  urodzić  to  dziecko.  Ono  chce  przyjść
na świat”.

Wieczorem  odwiedził  mnie  Joe.  Powtórzyłam  mu,

co  orzekli  lekarze,  i  powiedziałam  o  swoim
przekonaniu,  że  to  dziecko  powinno  się  urodzić.
Rozmawialiśmy  o  podtrzymaniu  ciąży  i  o  urodzeniu
kalekiego  dziecka.  Żadne  z  nas  tego  nie  chciało,  ale
wiedziałam,  że  nie  mogłabym  żyć  z  myślą,  że  je

background image

usunęłam.  Joe  zgodził  się,  że  musimy  utrzymać  ciążę.
Późnym  wieczorem  jeszcze  raz  spotkaliśmy  się
z  lekarzami  i  przedstawiliśmy  swoje  zdanie.  Lekarze
byli  stanowczy.  Musimy  usunąć  uszkodzony  płód.
Powiedzieli,  że  żaden  specjalista  nie  zgodzi  się  na
podtrzymanie  tej  ciąży  i  że  oni,  oczywiście,  nie  chcą
brać w tym udziału.

Następnego  dnia  zostałam  wypisana  ze  szpitala

i  zaczęłam  szukać  kogoś,  kto  przyjąłby  mnie  na  moich
warunkach. W końcu znalazłam młodego lekarza, który
właśnie  zaczął  prywatną  praktykę  po  kilku  latach  pracy
w  lotnictwie.  Poczuł  do  Joego  sympatię  z  powodu
podobnej  historii  zawodowej  i  przyjął  mnie  jako
pacjentkę.  Widział  pewną  szansę,  że  dziecko  urodzi  się
żywe,  ale  i  on  się  obawiał,  że  będzie  kaleką.  Kazał  mi
leżeć i dał listę zaleceń.

Joe  i  dzieci  wspaniale  zastępowali  mnie  w  pracach

domowych,  a  ja  wykorzystałam  ten  czas  na  kursy
samokształceniowe  i  ukończenie  szkoły  średniej.
W miarę jak mijały miesiące i zbliżał się termin porodu,
coraz bardziej się denerwowałam. Uprzedziliśmy dzieci
o  tym,  co  może  się  stać,  że  dziecko  może  się  urodzić
kalekie, bez niektórych części ciała, albo może umrzeć.
Joe  i  ja  staraliśmy  się  wzajemnie  pocieszyć,
przypominając sobie moje odczucia w reakcji na słowa
lekarza:  „Ten  mały  nadal  się  trzyma”.  Były  to  czasy,
kiedy  szpitale  nie  pozwalały  ojcom  być  przy  porodzie,

background image

i przerażała mnie myśl, że urodzę to dziecko bez Joego.
W  końcu  personel  szpitala  zgodził  się,  żeby  Joe
towarzyszył mi w czasie porodu, ale obawiano się jego
ewentualnej reakcji. Powiedziano mu, że jeżeli zemdleje
albo zachoruje, ich priorytetem będę ja. Poproszono go,
żeby  podpisał  oświadczenie,  które  zwalniało  szpital
z odpowiedzialności za niego.

Kiedy  poczułam,  że  już  czas,  zgłosiłam  się  do

szpitala 19 czerwca 1968 roku. Byłam tak przerażona, że
nie  mogłam  zapanować  nad  drżeniem  ciała.  Joe  stał
obok  mnie  w  sali  porodowej.  Trzymał  mnie  za  rękę
i  głaskał  po  głowie.  Musiał  włożyć  zielony  fartuch
i  białą  maseczkę  tak  jak  lekarze.  Spojrzeniem  swoich
szaroniebieskich  oczu  starał  się  mnie  uspokoić,  ale  po
przyspieszonym unoszeniu się i opadaniu jego maseczki
widziałam,  że  jest  tak  samo  przerażony  jak  ja.  Kiedy
nadszedł  moment  przyjścia  dziecka  na  świat,  mocno
chwyciliśmy się za ręce.

Gdy  dziecko  wyszło,  patrzyłam  na  oczy  lekarzy.

Od  razu  poznałam,  że  niepotrzebnie  się  baliśmy
i  cierpieliśmy  przez  te  wszystkie  miesiące.  Lekarz
położył  maleństwo  na  moim  brzuchu,  żebym  mogła  je
przytulić, a Joe i ja szybko obejrzeliśmy naszego synka
od  stóp  do  głów.  Rozpłakaliśmy  się.  Był  idealnie
zbudowany i zdrowy. Kiedy go tuliłam, byłam pewna, że
to dziecko rzeczywiście było mi przeznaczone i że ono
naprawdę bardzo chciało przyjść na świat.

background image

Choć  za  nic  w  świecie  nie  zmieniłabym  swojej

decyzji,  ciąża  nadwyrężyła  jednak  mój  organizm.
W  następnych  latach  pojawiło  się  u  mnie  wiele
problemów  ze  zdrowiem  i  lekarze  doradzili  mi
histerektomię.  Po  długim  namyśle  i  rozmowie  z  Joem
postanowiłam  ich  posłuchać.  Wyznaczono  mi  datę
operacji.

* * *

Teraz,  rankiem  przed  operacją,  przyszła  do  mnie  nowa
pielęgniarka  i  obudziła  mnie  szturchnięciem.  Chciała
dać  mi  zastrzyk  usypiający  przed  operacją.  Rozbawiło
mnie,  że  budzi  mnie  po  to,  żeby  mnie  znowu  uśpić.
Pewnie  bym  się  roześmiała,  ale  już  czułam,  jak  lek
zaczyna działać, jak ciepło rozchodzi się razem z krwią
po całym moim organizmie. Na pewno przyszedł wtedy
lekarz,  bo  usłyszałam  jego  głos:  „Jest  już  gotowa?”.
A potem wszystko powoli zrobiło się czarne.

Było  już  popołudnie,  kiedy  zaczęłam  odzyskiwać

przytomność.  Stał  przy  mnie  mój  lekarz  i  mówił,  że
operacja  się  udała  i  że  niedługo  powinnam  poczuć  się
lepiej.  I  pamiętam,  jak  pomyślałam:  „To  wspaniale.
Nareszcie  mogę  odpocząć  i  przestać  się  martwić
operacją”. A potem znowu zasnęłam.

Obudziłam  się  w  nocy  i  rozejrzałam.  Chociaż

background image

umieszczono  mnie  w  pokoju  dwuosobowym,  byłam
sama.  Drugie  łóżko  stało  puste.  Pokój  miał  wesoły
wystrój  dzięki  tapecie  w  jaskrawe  pomarańczowo-żółte
paski.

Krzykliwie,

pomyślałam,

ale

wesoło.

Zauważyłam  dwie  szafki  nocne,  dwie  szafy  na  ubrania,
telewizor  i  duże  okno  przy  moim  łóżku.  Poprosiłam
o łóżko przy oknie, ponieważ od dzieciństwa cierpiałam
na  klaustrofobię.  Na  zewnątrz  było  ciemno  i  jedyne
źródło  światła  w  pokoju  stanowiła  lampka  nocna  nad
umywalką przy drzwiach. Zadzwoniłam po pielęgniarkę
i  poprosiłam  ją  o  wodę.  Powiedziała,  że  od  wczesnego
popołudnia  podawano  mi  kruszony  lód,  ale  ja  tego  nie
pamiętałam. Poinformowała mnie również, że przyszedł
mój  mąż  z  przyjaciółmi,  ale  ich  odwiedzin  też  nie
mogłam  sobie  przypomnieć.  Byłam  jednak  w  pełni
świadoma, że rozmazał mi się makijaż i że nie życzyłam
sobie, żeby mnie ktokolwiek oglądał bez mojej wiedzy.
No  i  do  tego  moja  szpitalna  koszula;  kiedy  spojrzałam
w  dół,  zobaczyłam,  że  zakrywa  tylko  części  intymne.
Pomyślałam,  że  będę  musiała  porozmawiać  z  Joem
o przyprowadzaniu jego przyjaciół.

O dziewiątej pielęgniarka przyniosła mi wieczorną

dawkę lekarstw. Poza niewielkim bólem pooperacyjnym
nic mi nie dolegało. Wzięłam tabletki i odpowiednio się
ułożyłam,  by  pooglądać  przed  snem  telewizję.  Na
pewno  się  zdrzemnęłam,  bo  gdy  ponownie  spojrzałam
na  zegar,  było  wpół  do  dziesiątej.  Niespodziewanie
poczułam  zawroty  głowy  i  nagłą  potrzebę,  żeby

background image

zadzwonić  do  Joego.  Sięgnęłam  po  telefon  i  z  trudem
wykręciłam numer. Nie pamiętam rozmowy – byłam tak
zmęczona,  że  marzyłam  tylko  o  tym,  żeby  zasnąć.
Zdołałam  wyłączyć  telewizor,  a  potem  podciągnęłam
koc  pod  szyję.  Poczułam  przenikliwe  zimno  i  zrobiło
mi się słabo jak nigdy przedtem.

background image

MOJA ŚMIERĆ

Musiałam  znowu  zasnąć,  lecz  nie  na  długo,  ponieważ
zegar  nadal  wskazywał  wpół  do  dziesiątej.  Obudziłam
się nagle pod wpływem bardzo dziwnego uczucia. Moje
instynkty  ostrzegały  mnie  przed  niebezpieczeństwem.
Rozejrzałam  się  po  pokoju.  Drzwi  były  niedomknięte.
Nad  małą  umywalką  przy  drzwiach  wciąż  paliło  się
przyćmione światło. Stałam się bardzo czujna i ogarniał
mnie  coraz  większy  strach.  Zmysły  mówiły  mi,  że
jestem sama, i czułam, jak moje ciało słabnie.

Wyciągnęłam  rękę  w  stronę  dzwonka  przy  łóżku,

by  wezwać  pielęgniarkę.  Chociaż  starałam  się  ze

background image

wszystkich sił, nie byłam jednak w stanie go dosięgnąć.
Opanowało  mnie  bardzo  złe  przeczucie,  jakby
wypływały  ze  mnie  ostatnie  krople  krwi.  W  głowie
usłyszałam  ciche  buczenie.  Cały  czas  słabłam,  aż
poczułam, że moje ciało jest nieruchome i bez życia.

Wtedy  doznałam  przypływu  energii.  Wewnątrz

mnie  coś  jakby  pękło  lub  się  otworzyło  i  moja  dusza
została  ze  mnie  gwałtownie  wyciągnięta  przez  klatkę
piersiową  i  poleciała  w  górę,  jakby  ją  przyciągał
olbrzymi  magnes.  Moje  pierwsze  wrażenie  było  takie,
że  jestem  wolna.  W  tym  odczuciu  nie  było  nic
nienaturalnego.

Znajdowałam

się

nad

łóżkiem

i  unosiłam  się  pod  sufitem.  Miałam  poczucie
bezgranicznej  wolności  i  wrażenie,  że  przebywam
w  tym  stanie  od  zawsze.  Obróciłam  się  i  zobaczyłam
jakieś  ciało  na  łóżku.  Byłam  ciekawa,  kto  to  jest,
i  natychmiast  zaczęłam  się  obniżać.  Będąc  od  lat
pielęgniarką,  dobrze  wiedziałam,  jak  wygląda  martwy
człowiek,  i  kiedy  znalazłam  się  blisko  jego  twarzy,  od
razu  wiedziałam,  że  nie  ma  w  nim  życia.  I  wtedy
poznałam, że to moja twarz. Na łóżku leżało moje ciało.
Nie  byłam  zaskoczona  ani  przerażona,  poczułam  tylko
pewien  rodzaj  współczucia.  Wyglądało  młodziej
i  ładniej,  niż  je  pamiętałam,  a  teraz  było  martwe.
Jakbym zdjęła znoszony strój i odłożyła go na zawsze,
co było smutne, ponieważ moje ciało nadal było dobre
– wciąż mogło dobrze służyć. Uświadomiłam sobie, że
nigdy  nie  widziałam  siebie  w  trójwymiarze,  oglądałam

background image

się tylko w lustrze, które jest płaskie. Oczy duszy widzą
jednak  w  większej  liczbie  wymiarów  niż  śmiertelne
ciało.

Widziałam

siebie

ze

wszystkich

stron

jednocześnie  –  od  przodu,  od  tyłu  i  z  boków.
Dostrzegałam  szczegóły  swojego  wyglądu,  o  których
istnieniu nie miałam pojęcia i które sprawiały, że to, co
oglądałam, było pełne i kompletne. Możliwe, że właśnie
dlatego w pierwszej chwili nie rozpoznałam siebie.

Moje  nowe  ciało  było  nieważkie  i  niezwykle

ruchliwe.  Byłam  zafascynowana  swoim  nowym  stanem
istnienia.  Zaledwie  kilka  chwil  wcześniej  czułam  ból
spowodowany  operacją,  teraz  jednak  nie  miałam
absolutnie  żadnych  dolegliwości.  Byłam  kompletna
w każdy z możliwych sposobów – po prostu doskonała.
I pomyślałam: „Właśnie taka jestem naprawdę”.

Ponownie

zainteresowałam

się

ciałem.

Uświadomiłam  sobie,  że  nikt  nie  ma  pojęcia  o  mojej
śmierci,  i  poczułam  nagłą  potrzebę,  by  o  niej  komuś
powiedzieć.  Pomyślałam:  „Umarłam,  a  tutaj  nikt  o  tym
nie  wie!”.  Zanim  jednak  zdołałam  się  ruszyć,
niespodziewanie zjawiło się przy mnie trzech mężczyzn.
Byli w pięknych, jasnobrązowych szatach, a jeden z nich
miał  na  głowie  kaptur.  Każdy  był  przewiązany  złotym
plecionym  pasem  z  luźno  zwisającymi  końcami.  Bił  od
nich  blask,  który  jednak  nie  oślepiał,  i  zauważyłam,  że
moje  ciało  również  było  otoczone  łagodną  poświatą
oraz że nasze światła mieszały się wokół nas. Nie bałam

background image

się.  Mężczyźni  wyglądali  na  siedemdziesięcio-  lub
osiemdziesięcioletnich,  ale  domyśliłam  się,  że  znajdują
się  w  innym  wymiarze  czasowym  niż  ziemski.  Coś  mi
mówiło,  że  mają  znacznie  więcej  lat  niż  siedemdziesiąt
czy osiemdziesiąt – że są wiekowi. Wyczuwałam w nich
wielką duchowość, wiedzę i mądrość. Przypuszczam, że
ukazali  mi  się  w  szatach,  by  wywołać  wrażenie  tych
zalet.  Zaczęłam  myśleć  o  nich  jako  o  mnichach  –
głównie  z  powodu  tych  ubiorów  –  i  wiedziałam,  że
mogę im zaufać. Przemówili do mnie.

Powiedzieli,  że  są  ze  mną  od  „wszechwieczności”.

Nie  zrozumiałam;  wieczność  zawsze  sprawiała  mi
kłopot,  a  co  dopiero  wszechwieczność.  Dla  mnie
wieczność  zaczynała  się  w  przyszłości,  a  te  istoty
powiedziały,  że  są  ze  mną  od  wszechwieczności.  To
było  jeszcze  trudniejsze  do  zrozumienia.  Wtem
zaczęłam  widzieć  w  myślach  obrazy  z  odległej
przeszłości,  z  istnienia  poprzedzającego  moje  życie  na
ziemi,  z  mojej  znajomości  z  tymi  mężczyznami
„przedtem”.  Kiedy  sceny  te  przesuwały  się  w  moich
myślach, nabrałam pewności, że naprawdę znamy się od
„wszechwieczności”.  Poczułam  radość.  Uświadomiłam
sobie  istnienie  życia  przedziemskiego  i  pojęłam,  że
śmierć to właściwie „narodziny” we wspanialszym życiu
zrozumienia  i  wiedzy,  które  nie  mają  żadnych
ograniczeń czasowych. Wiedziałam też, że ci mężczyźni

moimi

najlepszymi

przyjaciółmi

w

tym

wspanialszym  życiu  i  że  postanowili  być  przy  mnie.

background image

Wyjaśnili,  że  wraz  z  innymi  byli  moimi  Aniołami
Stróżami  w  czasie  mojego  życia  ziemskiego.  Czułam
jednak,  że  ci  trzej  są  wyjątkowi,  że  są  również  moimi
„aniołami służebnymi”.

Powiedzieli,  że  umarłam  przedwcześnie.  W  jakiś

sposób  napełnili  mnie  spokojem  i  powiedzieli,  żebym
się  nie  martwiła,  że  wszystko  będzie  dobrze.  Kiedy  to
uczucie do mnie dotarło, wyczułam ich głęboką miłość
i  troskę.  Te  uczucia  oraz  myśli  były  przekazywane  od
duszy  do  duszy  –  od  jednego  bytu  do  drugiego.
Początkowo  sądziłam,  że  mężczyźni  używają  ust,  bo
byłam  przyzwyczajona  do  „ludzkiego”  mówienia.
Porozumiewali  się  ze  mną  o  wiele  szybciej  i  pełniej,
w  sposób,  który  określali  jako  „czysta  wiedza”.
Najlepszym  słowem  nazywającym  ten  sposób  byłaby
telepatia,  ale  nawet  ona  nie  opisuje  tego  zjawiska
w  pełni.  Czułam  ich  emocje  i  zamiary.  Czułam  ich
miłość. Doświadczałam ich uczuć. I to mnie cieszyło, bo
prawdziwie  mnie  kochali.  Mój  poprzedni  język,  język
mojego  ciała,  był  bardzo  ograniczony  i  zdałam  sobie
sprawę,  że  moja  dotychczasowa  zdolność  do  wyrażania
uczuć  właściwie  jest  niczym  w  porównaniu  ze
zdolnością  duszy  do  porozumiewania  się  w  czysty
sposób.

Było  wiele  rzeczy,  które  mężczyźni  chcieli  mi

przekazać  i  które  ja  chciałam  im  powiedzieć,  ale
wszyscy  wiedzieliśmy,  że  pierwszeństwo  mają  sprawy

background image

bieżące.  Nagle  pomyślałam  o  mężu  i  dzieciach
i zmartwiłam się tym, jak przyjmą moją śmierć. Jak Joe
da  sobie  radę  z  wychowaniem  sześciorga  dzieci?  Jak
dzieci  poradzą  sobie  beze  mnie?  Musiałam  ich  znowu
zobaczyć, przynajmniej po to, żeby się uspokoić.

Moją  jedyną  myślą  było  opuścić  szpital  i  znaleźć

się  ze  swoją  rodziną.  Po  wielu  latach  czekania  na
założenie  własnej  rodziny,  po  latach  wysiłku,  żebyśmy
trzymali  się  razem,  bałam  się,  że  teraz  ich  stracę.
A może raczej, że oni stracą mnie.

Natychmiast

zaczęłam

szukać

wyjścia

i  zauważyłam  okno.  Szybko  przez  nie  przeszłam
i  znalazłam  się  na  zewnątrz.  Wkrótce  zrozumiałam,  że
nie  muszę  korzystać  z  okna,  że  mogę  opuścić  pokój,
przenikając  przez  dowolne  miejsce.  Okno  przyszło  mi
do  głowy  tylko  dlatego,  że  jeszcze  ciągle  myślałam
o  sobie  jak  o  kimś  śmiertelnym,  a  więc  z  fizycznymi
ograniczeniami.  Zdałam  sobie  sprawę,  że  jestem
w  „trybie  spowolnionym”,  ponieważ  nadal  myślę
w  kategoriach  swojego  ciała  fizycznego,  kiedy
w  rzeczywistości  moje  ciało  duchowe  potrafi  przejść
przez  wszystko,  co  wcześniej  było  dla  mnie  nie  do
przejścia. Okno było przez cały czas zamknięte.

Moja  podróż  do  domu  minęła  błyskawicznie.

Teraz,  kiedy  wiedziałam  o  swojej  nowej  umiejętności,
zaczęłam się poruszać z niesamowitą prędkością, ledwie
zauważając  przesuwające  się  pode  mną  drzewa.  Nie

background image

podjęłam żadnej decyzji, nie wyznaczyłam sobie żadnej
trasy  –  po  prostu  pomyślałam  o  domu  i  już  tam
zmierzałam.  W  okamgnieniu  znalazłam  się  w  naszym
salonie.

Zobaczyłam męża siedzącego w swoim ulubionym

fotelu  i  czytającego  gazetę.  Ujrzałam  dzieci  biegające
po schodach i pomyślałam, że powinny szykować się do
snu.  Dwoje  urządziło  bitwę  na  poduszki  –  typową  dla
naszych maluchów przed pójściem do łóżek. Nie czułam
chęci,  żeby  się  z  nimi  porozumieć,  ale  martwiłam  się,
jak  będą  żyły  beze  mnie.  Kiedy  przyglądałam  się  po
kolei  każdemu  dziecku,  zobaczyłam  w  myślach
pewnego  rodzaju  podgląd  jego  przyszłego  życia.
Zrozumiałam,  że  każde  z  moich  dzieci  jest  na  tym
świecie,  żeby  zdobyć  własne  doświadczenia,  że  chociaż
uważam je za „swoje”, to nie mam racji. Były osobnymi
duszami,  jak  ja,  posiadającymi  inteligencję,  która
została  rozwinięta,  zanim  przyszły  na  świat.  Wszystkie
miały  wolną  wolę,  dzięki  której  mogły  przeżyć  swoje
życie,  jak  chciały.  Wiedziałam,  że  nie  mogę  im
odmawiać  prawa  do  wolnej  woli.  One  tylko  zostały
oddane  pod  moją  opiekę.  Wiedziałam,  że  moje  dzieci
mają  własne  misje  (chociaż  teraz  sobie  ich  nie
przypominam)  i  kiedy  je  zrealizują,  również  zakończą
swój pobyt na ziemi. Zobaczyłam niektóre z czekających
je  wyzwań  i  trudności,  ale  rozumiałam,  że  są  one
konieczne dla ich rozwoju. Nie było potrzeby smucić się
czy  bać.  Miałam  świadomość,  że  w  końcu  każdemu

background image

z  moich  dzieci  wszystko  się  ułoży  i  wkrótce  znowu
wszyscy  będziemy  razem.  Ogarnął  mnie  błogi  spokój.
Mój  mąż  i  moje  drogie  dzieci,  rodzina,  na  którą  tak
długo  czekałam,  będzie  bezpieczna.  Wiedziałam,  że
dadzą sobie radę – i ja też.

Byłam wdzięczna za rozumienie dalszego rozwoju

spraw  i  czułam,  że  pozwolono  mi  go  poznać,  by  moje
przejście przez śmierć było łatwiejsze.

Zapragnęłam  żyć  swoim  życiem  i  doświadczyć

tego,  co  mnie  czekało.  Zostałam  przeniesiona
z  powrotem  do  szpitala,  ale  nie  pamiętam  tej  podróży;
miałam  wrażenie,  że  odbyła  się  błyskawicznie.
Zobaczyłam  swoje  ciało  leżące  na  łóżku  mniej  więcej
metr  pode  mną  i  trochę  w  lewo.  Moi  trzej  przyjaciele
nadal  tam  byli  i  czekali  na  mnie.  Znowu  poczułam  ich
miłość i radość, jaką czerpali z pomagania mi.

Napełniona  ich  miłością,  uświadomiłam  sobie,  że

przyszła pora, żebym zrobiła kolejny krok. Wiedziałam
też,  że  moi  drodzy  przyjaciele  mnisi  nie  będą  mi
towarzyszyć.

* * *

Słyszałam coraz donośniejszy dźwięk.

background image

TUNEL

Kiedy  znajdziesz  się  w  obecności  potężnej  energii,
wiesz  o  tym.  I  ja  wtedy  o  tym  wiedziałam.  Niski,
dudniący  dźwięk  zaczął  wypełniać  pokój.  Wyczuwałam
moc,  która  go  powodowała,  pęd,  który  wydawał  się
bezwzględny.  Ale  chociaż  dźwięk  i  moc  budziły  grozę,
ponownie opanowały mnie bardzo przyjemne uczucia –
niemal  hipnotyczne.  Usłyszałam  kuranty  lub  bicie
dzwonów  w  oddali  –  piękną  melodię,  której  nigdy  nie
zapomnę.  Zaczęła  mnie  otaczać  ciemność.  Łóżko,
lampka  przy  drzwiach,  cały  pokój  wydawały  się
ciemnieć i nagle zostałam delikatnie pociągnięta w górę

background image

w wielką, wirującą, czarną masę.

Czułam, jakby wciągało mnie potężne tornado. Nie

widziałam nic poza gęstą, niemal namacalną ciemnością.
Ciemność  ta  była  czymś  więcej  niż  tylko  brakiem
światła;  była  to  głęboka  czerń  niepodobna  do  niczego,
co  widziałam  wcześniej.  Rozsądek  mówił  mi,  że
powinnam  być  przerażona,  że  powinny  się  odezwać
wszystkie  lęki  z  mojej  młodości,  ale  w  środku  tej
czarnej  masy  miałam  wyraźne  uczucie  przyjemności
i spokoju. Czułam, że przemieszczam się przez tę masę,
a  dudniący  dźwięk  przycichł.  Poruszałam  się  w  pozycji
półleżącej,  ze  stopami  do  przodu  i  lekko  uniesioną
głową. Szybkość stała się tak zawrotna, iż pokonywanej
przeze  mnie  odległości  nie  można  by  zmierzyć  latami
świetlnymi. Ale uczucie spokoju i błogości również się
nasiliło  i  pomyślałam,  że  w  tym  cudownym  stanie
mogłabym  przebywać  w  nieskończoność;  wiedziałam
też, że mogłabym, gdybym tego chciała.

Zdałam  sobie  sprawę,  że  razem  ze  mną  podróżują

również  inni  ludzie  oraz  zwierzęta,  ale  w  pewnej
odległości ode mnie. Nie widziałam ich, ale wiedziałam,
że  ich  odczucia  są  takie  same  jak  moje.  Nie  czułam
z nimi żadnego osobistego związku i wiedziałam, że nie
stanowią dla mnie zagrożenia, więc wkrótce przestałam
zwracać  na  nich  uwagę.  Wyczuwałam  jednak,  że  byli
tacy, którzy nie przemieszczali się do przodu tak jak ja,
ale  pozostawali  w  tej  cudownej  czerni.  Albo  nie  mieli

background image

chęci,  albo  po  prostu  nie  wiedzieli,  jak  się  poruszać
dalej. Nie było jednak strachu.

Czułam,  jak  zaczyna  się  proces  uzdrawiania.  Tę

wirującą,  pędzącą  masę  wypełniała  miłość  i  zapadając
się głębiej w jej ciepło i czerń, cieszyłam się poczuciem
bezpieczeństwa i spokoju. Pomyślałam: to na pewno jest
ciemna dolina śmierci.

Nigdy w życiu nie czułam większego spokoju.

background image

ŚWIATŁOŚĆ

W  oddali  zobaczyłam  świetlisty  punkt.  Otaczająca  mnie
czarna  masa  zaczęła  przybierać  kształt  tunelu.
Poczułam,  że  pędzę  przez  niego  z  jeszcze  większą
szybkością  w  kierunku  tego  światła.  Zmierzałam  do
niego  instynktownie,  chociaż  znowu  czułam,  że
z  innymi  może  być  inaczej.  Kiedy  się  zbliżyłam,
zobaczyłam

postać

stojącego

mężczyzny

promieniującego  na  wszystkie  strony  światłością.  Gdy
znalazłam się jeszcze bliżej, światłość stała się jaskrawa
– niemożliwa do opisania, o wiele bardziej jaskrawa od
słońca    –  i  byłam  pewna,  że  ziemskie  oczy  w  swoim

background image

naturalnym  stanie  zostałyby  nią  porażone.  Tylko  oczy
duchowe mogły ją wytrzymać i docenić. Zbliżając się do
niej, podnosiłam się do pionu.

Zobaczyłam,  że  światło  bezpośrednio  wokół

mężczyzny  jest  złote,  jakby  całe  Jego  ciało  otaczała
złota  aureola,  i  że  ta  złota  aureola,  rozchodząc  się  na
pewną  odległość,  stopniowo  nabiera  koloru  iskrzącej
się,  cudownej  bieli.  Poczułam,  jak  światło  mężczyzny
dosłownie przenika moje światło, że przyciąga moje do
swojego. Jak w pokoju, kiedy świecą dwie lampy, a ich
światła  się  łączą.  Trudno  powiedzieć,  gdzie  kończy  się
jedno  światło,  a  zaczyna  drugie;  po  prostu  stają  się
jednym blaskiem. Choć światło mężczyzny było o wiele
jaśniejsze  od  mojego,  wiedziałam,  że  opromienia  nas
również moje światło. I kiedy nasze światła się łączyły,
to było tak, jakbym się z Nim stapiała, i czułam potężną
eksplozję miłości.

Była  to  najbardziej  bezwarunkowa  miłość,  jakiej

kiedykolwiek  doznałam.  Mężczyzna  rozłożył  ramiona,
żeby  mnie  przywitać.  Objął  mnie  mocno,  a  ja
powtarzałam w kółko: „Jestem w domu. Jestem w domu.
Nareszcie jestem w domu”. Czułam Jego potężną duszę
i  wiedziałam,  że  zawsze  byłam  Jego  częścią,  że
w  rzeczywistości  nigdy  się  z  Nim  nie  rozstałam.
I  wiedziałam,  że  jestem  warta,  by  z  Nim  być,  by  Go
obejmować.  Wiedziałam,  że  On  zdaje  sobie  sprawę  ze
wszystkich  moich  grzechów  i  wad,  ale  że  teraz  nie  są

background image

one  ważne.  Pragnął  tylko  trzymać  mnie  w  ramionach
i obdarzać swoją miłością, a ja pragnęłam obdarzać Go
swoją.

Nie  miałam  wątpliwości,  kim  jest.  Wiedziałam,  że

jest  moim  Zbawicielem  i  przyjacielem,  i  Bogiem.  Był
Jezusem  Chrystusem,  który  zawsze  mnie  kochał,  nawet
wtedy, kiedy myślałam, że mnie nienawidzi. Był samym
życiem,  samą  miłością  i  Jego  miłość  dawała  mi  pełnię
radości,  a  nawet  więcej.  Wiedziałam,  że  znam  Go  od
samego  początku,  od  czasów  przed  moim  życiem
ziemskim, ponieważ moja dusza Go pamiętała.

Przez całe życie bałam się Go, a teraz zobaczyłam

–  wiedziałam  –  że  jest  moim  najlepszym  przyjacielem.
Delikatnie rozluźnił uścisk i pozwolił mi odsunąć się na
tyle,  bym  mogła  patrzeć  Mu  w  oczy,  po  czym
powiedział:  „Twoja  śmierć  była  przedwczesna,  jeszcze
nie  nadeszła  twoja  pora”.  Nigdy  wcześniej  żadne  słowa
nie  poruszyły  mnie  bardziej.  Aż  do  tamtej  chwili  nie
czułam,  żebym  miała  życiu  jakiś  cel;  po  prostu  żyłam,
szukając  miłości  i  dobroci,  ale  nigdy  tak  naprawdę  nie
wiedziałam, czy moje postępowanie jest właściwe. Teraz
z  Jego  słów  wynikało,  że  mam  misję,  mam  cel;  nie
wiedziałam jaki, ale wiedziałam, że moje życie na ziemi
nie było bezsensowne.

Jeszcze nie nadeszła moja pora.
Mój  czas  nadejdzie,  kiedy  moja  misja  zostanie

wypełniona,  kiedy  nadam  sens  swojemu  życiu.  Miałam

background image

powód,  żeby  być  na  ziemi.  Chociaż  to  zrozumiałam,
moja  dusza  się  buntowała.  Czy  to  znaczyło,  że  będę
musiała  wrócić?  Powiedziałam  do  Niego:  „Nie,  teraz
już nie mogę Cię opuścić”.

Rozumiał,  co  miałam  na  myśli,  a  Jego  miłość

i akceptacja dla mnie nie zmalały. W mojej głowie jedna
myśl goniła drugą. Czy to jest Jezus, Bóg, istota, której
się  bałam  przez  całe  życie?  Wyobrażałam  Go  sobie
zupełnie inaczej. A On jest przepełniony miłością.

Potem  pojawiły  się  pytania.  Chciałam  wiedzieć,

dlaczego  umarłam  w  ten  sposób  –  nie  dlaczego
przedwcześnie,  ale  jak  to  się  stało,  że  moja  dusza
przyszła  do  Niego  przed  zmartwychwstaniem.  Nadal
byłam  pod  wpływem  nauk  i  wierzeń  wpojonych  mi
w  dzieciństwie.  Światło  Jezusa  zaczęło  przenikać  mój
umysł i dostawałam odpowiedzi na swoje pytania, nawet
zanim  zdążyłam  je  zadać.  Jego  światło  było  wiedzą.
Miało  moc  napełniania  mnie  wszelką  prawdą.  Kiedy
nabrałam  pewności  siebie  i  pozwoliłam,  żeby  Jego
światło  mnie  przenikało,  zadawałam  pytania  szybciej,
niż  myślałam,  że  to  możliwe,  i  równie  szybko
dostawałam  odpowiedzi.  I  były  to  odpowiedzi  pełne
i  dokładne.  Z  powodu  swoich  lęków  źle  rozumiałam
śmierć  i  spodziewałam  się  czegoś  innego.  Grób  nigdy
nie  był  przeznaczony  dla  duszy  –  tylko  dla  ciała.  Nie
czułam  się  osądzana  za  swoje  mylne  wyobrażenia.
Czułam  tylko,  że  prosta,  żywa  prawda  zastąpiła  moją

background image

pomyłkę.  Zrozumiałam,  że  On  jest  Synem  Boga,
chociaż  sam  też  jest  Bogiem,  i  że  przed  stworzeniem
świata

postanowił

zostać

naszym

Zbawicielem.

Rozumiałam,  a  raczej  pamiętałam  Jego  rolę  jako
stwórcy  ziemi.  Przyszedł  na  świat  z  misją  nauczania
miłości.  Ta  wiedza  była  raczej  przypominaniem  sobie
wcześniejszej  wiedzy.  Wracały  do  mnie  wspomnienia
sprzed  mojego  życia  na  ziemi,  wspomnienia,  które
zostały  celowo  przede  mną  zasłonięte  „welonem”
niepamięci w chwili moich narodzin.

Kiedy  zasypywałam  Go  kolejnymi  pytaniami,

zauważyłam,  że  jest  rozbawiony.  Uśmiechając  się,
poradził  mi,  żebym  zwolniła,  że  mogę  dowiedzieć  się
wszystkiego,  czego  tylko  zechcę.  Ale  ja  chciałam
poznać  każdy  szczegół,  od  początku  do  końca.  Moja
ciekawość zawsze była utrapieniem dla moich rodziców
i męża – a czasami także dla mnie – ale teraz okazała się
błogosławieństwem,  a  ja  byłam  podekscytowana
swobodą  zdobywania  wiedzy.  Pobierałam  nauki  od
najlepszego  nauczyciela!  Moja  zdolność  pojmowania
była  tak  wielka,  że  mogłam  natychmiast  przyswoić
sobie  całe  tomy  wiedzy.  Jakbym  potrafiła  poznać  treść
całej  książki  po  jednym  spojrzeniu  na  jej  okładkę  –
jakby  książka  sama  mi  odsłaniała  swoje  najdrobniejsze
szczegóły,  poznawałam  ją  na  wylot,  od  środka  i  od
zewnątrz,  każdy  niuans  i  każdą  możliwą  sugestię.
Wszystko  natychmiast.  Kiedy  pojmowałam  jedną  rzecz,
przychodziły  mi  na  myśl  kolejne  pytania  i  zaraz

background image

pojawiały  się  odpowiedzi,  a  wszystkie  się  z  sobą
zazębiały  i  wzajemnie  uzupełniały,  jakby  wszystkie
prawdziwe  fakty  były  z  sobą  wewnętrznie  połączone.
Słowo  „wszechwiedzący”  nabrało  dla  mnie  zupełnie
nowego

znaczenia.

Przepełniała

mnie

wiedza.

W  pewnym  sensie  wiedza  stała  się  mną.  Byłam
zdumiona  swoją  zdolnością  pojmowania  tajemnic
wszechświata dzięki samemu myśleniu o nich.

Chciałam  wiedzieć,  dlaczego  na  świecie  jest  tyle

religii.  Dlaczego  Bóg  nie  dał  nam  jednego  wyznania,
jednej

czystej

wiary?

Odpowiedź

przyjęłam

z absolutnym zrozumieniem. Każdy z nas, dowiedziałam
się,  jest  na  innym  poziomie  rozwoju  duchowego
i  rozumienia.  Dlatego  też  każdy  jest  przygotowany  do
innego  poziomu  wiedzy  duchowej.  Wszystkie  religie,
które istnieją na ziemi, są potrzebne, ponieważ są ludzie,
którzy  potrzebują  tego,  co  one  nauczają.  Jedna  religia
może  nie  zapewniać  pełnego  zrozumienia  Ewangelii
Pana i wyznawcy tej religii, pozostając w niej, mogą go
nigdy  nie  osiągnąć.  Taka  religia  staje  się  jednak
punktem wyjścia do poszukiwania dalszej wiedzy. Każde
wyznanie  zaspokaja  potrzeby  duchowe,  których  inne
wyznania  prawdopodobnie  nie  potrafią  zaspokoić.
Żadna  religia  nie  potrafi  spełnić  wszystkich  oczekiwań
na  każdym  poziomie.  Kiedy  człowiek  wznosi  się  na
kolejny  poziom  rozumienia  Boga  i  rozwija  się
duchowo, może się czuć niezadowolony z nauk swojego
obecnego  Kościoła  i  poszukiwać  innej  filozofii  lub

background image

religii,  aby  wypełnić  tę  lukę.  Kiedy  do  tego  dochodzi,
oznacza  to,  że  człowiek  osiągnął  jeden  poziom
rozumienia  i  że  będzie  dążył  do  lepszego  poznania
prawdy  i  do  większej  wiedzy,  do  kolejnej  szansy
rozwoju.  I  te  szanse  będą  mu  dane  na  każdym  etapie
drogi.

Otrzymawszy  tę  wiedzę,  zrozumiałam,  że  nie

mamy  żadnego  prawa,  aby  krytykować  jakikolwiek
Kościół,  wyznanie  czy  religię.  Wszystkie  są  dla  Niego
cenne  i  ważne.  We  wszystkich  krajach,  religiach
i warstwach społecznych zostali umieszczeni szczególni
ludzie  z  ważnymi  misjami,  po  to  by  oddziaływać  na
innych. Istnieje pełnia Ewangelii, ale większość ludzi jej
tutaj  nie  pozna.  Aby  poznać  prawdę,  musimy  słuchać
Ducha i zapomnieć o swoim ego.

Chciałam  poznać  cel  życia  na  ziemi.  Dlaczego  tu

jesteśmy?  Rozkoszując  się  miłością  Jezusa  Chrystusa,
nie potrafiłam sobie wyobrazić, żeby jakakolwiek dusza
chciała

dobrowolnie

opuścić

ten

cudowny

raj

i  wszystko,  co  on  umożliwiał  –  poznanie  światów,
tworzenie  idei,  zdobycie  wiedzy.  Dlaczego  ktokolwiek
miałby  chcieć  być  na  ziemi?  W  odpowiedzi
przypomniałam  sobie  stworzenie  świata.  Właściwie
przeżyłam  je,  jakby  zostało  odtworzone  przed  moimi
oczami.  To  było  ważne.  Jezus  pragnął,  żebym  sobie  tę
wiedzę  utrwaliła.  Chciał,  żebym  wiedziała,  jak  się
czułam w czasie stworzenia. A jedynym sposobem było

background image

to,  żebym  znowu  je  obejrzała  i  poczuła  to,  co  wtedy
czułam.

Wszyscy

ludzie

jako

dusze

w

świecie

przedśmiertelnym  uczestniczyli  w  tworzeniu  ziemi.
Byliśmy  zachwyceni,  że  bierzemy  w  tym  udział.
Przebywaliśmy  z  Bogiem  i  wiedzieliśmy,  że  On  nas
stworzył,  że  jesteśmy  Jego  dziećmi.  Bóg  cieszył  się
z  naszego  rozwoju  i  przepełniała  Go  bezgraniczna
miłość  do  każdego  z  nas.  Był  tam  też  Jezus.
Zrozumiałam, co było dla mnie zaskoczeniem, że Jezus
jest  odrębną  istotą,  że  ma  swój  własny  boski  cel,
i  wiedziałam,  że  Bóg  jest  naszym  wspólnym  Ojcem.
Według  protestanckiego  wychowania,  które  odebrałam,
Bóg  Ojciec  i  Jezus  Chrystus  to  jedna  osoba.  Kiedy  się
wszyscy  zebraliśmy,  Bóg  wyjaśnił,  że  przybycie  na
pewien  czas  na  ziemię  pomoże  nam  w  rozwoju
duchowym.  Każda  dusza,  która  miała  się  tam  zjawić,
uczestniczyła  w  planowaniu  ziemskich  warunków,
między  innymi  praw  śmiertelności,  które  miały  nami
rządzić.  Były  wśród  nich  prawa  fizyki,  które  znamy
teraz,  niedoskonałości  naszych  ciał  oraz  siły  duchowe,
do  których  moglibyśmy  mieć  dostęp.  Pomagaliśmy
Bogu w stwarzaniu roślin i zwierząt. Wszystko najpierw
powstawało  z  materii  duchowej,  a  dopiero  potem
przybierało formę fizyczną – układy słoneczne, słońca,
księżyce, planety, życie na planetach, góry, rzeki, morza
i tak dalej. Widziałam ten proces, a potem, żebym mogła
go lepiej zrozumieć, Zbawiciel powiedział mi, że dzieło

background image

duchowe  można  porównać  do  ziemskiej  fotografii;
dzieło duchowe to wyraźne, jasne zdjęcie, a ziemia to jej
negatyw.

Ziemia

jest

tylko

namiastką

piękna

i  wspaniałości  swojej  postaci  duchowej,  ale  właśnie
takiego miejsca potrzebujemy do rozwoju. Było ważne,
żebym

zrozumiała,

że

wszyscy

pomagaliśmy

w tworzeniu panujących tu warunków.

Wiele  myśli  twórczych,  jakie  przychodzą  nam  do

głowy  w  tym  życiu,  jest  wynikiem  niewidocznej
inspiracji.  Wiele  ważnych  wynalazków,  a  nawet
innowacji

technologicznych

zostało

najpierw

stworzonych  w  świecie  duchowym  przez  geniuszy
duchowych.  Potem  śmiertelnicy  otrzymali  natchnienie,
żeby  stworzyć  te  same  wynalazki  tutaj  na  ziemi.
Zrozumiałam,

że

istnieje

żywotne,

dynamiczne

połączenie pomiędzy światem duchowym a śmiertelnym
i że potrzebujemy dusz po drugiej stronie, by tutaj robić
postępy.  Zobaczyłam  też,  że  te  dusze  bardzo  się  cieszą,
pomagając nam najlepiej, jak tylko potrafią.

Zobaczyłam,  że  w  przedśmiertelnym  świecie

wiedzieliśmy  o  swoich  życiowych  misjach,  a  nawet  je
wybraliśmy. Zrozumiałam, że wszystko, co nas w życiu
spotyka, jest zgodne z celami tych misji. Dzięki boskiej
wiedzy  mieliśmy  świadomość,  jak  wiele  czeka  nas
sprawdzianów i doświadczeń, i odpowiednio się do nich
przygotowaliśmy.  Nawiązywaliśmy  więzi  z  innymi  –
członkami  rodziny  i  przyjaciółmi  –  by  korzystać  z  ich

background image

pomocy  w  wypełnianiu  swoich  misji.  Potrzebowaliśmy
jej.  Przyszliśmy  na  ziemię  jako  ochotnicy,  pragnący
poznać  i  doświadczyć  wszystkiego,  co  Bóg  dla  nas
stworzył. Wiedziałam, że każdy z nas, kto postanowił tu
przyjść,  jest  dzielną  duszą.  Nawet  najmniej  rozwinięta
duchowo tutaj, tam była silna i odważna.

Dostaliśmy moc, żeby działać samodzielnie. Nasze

czyny  wyznaczają  kierunek  naszego  życia  i  w  każdej
chwili możemy je zmienić albo nadać mu inny kierunek.
Zrozumiałam,  że  to  kluczowa  rzecz;  Bóg  złożył
obietnicę, że nie będzie ingerował w nasze życie, chyba
że  Go  o  to  poprosimy.  A  wtedy  dzięki  swojej
wszechwiedzy pomoże nam zrealizować nasze właściwe
pragnienia.  Byliśmy  wdzięczni  za  dar  wolnej  woli
i  zdolność  do  wykorzystywania  jej  mocy.  Pozwala  ona
każdemu  z  nas  zaznać  wielkiej  radości  albo  smutku.
Wybór należy do nas; to my podejmujemy decyzje.

Prawdę

mówiąc,

poczułam

ulgę,

kiedy

dowiedziałam się, że ziemia nie jest naszym naturalnym
domem, że to nie stąd się wywodzimy. Ucieszyło mnie,
że  to  tylko  miejsce  naszego  tymczasowego  pobytu  i  że
grzech  nie  jest  naszą  prawdziwą  naturą.  Pod  względem
duchowym  jesteśmy  na  różnych  poziomach  światła  –
które jest wiedzą – i z powodu swojej boskiej, duchowej
natury  czujemy  przemożne  pragnienie  czynienia  dobra.
Nasza  ziemska  część  jest  jednak  w  ciągłej  opozycji  do
naszej części duchowej. Widziałam, jak słabe jest ciało.

background image

Słabe,  ale  też  uparte.  Chociaż  nasze  ciało  duchowe  jest
pełne  światła,  prawdy  i  miłości,  musi  ciągle  walczyć,
żeby  przezwyciężyć  ciało,  i  to  je  wzmacnia.  Ci,  którzy
są  całkowicie  rozwinięci,  znajdują  idealną  harmonię
pomiędzy  swoim  ciałem  a  duszą,  harmonię,  która
zapewnia  im  spokój  i  umożliwia  niesienie  pomocy
innym.

W  miarę  jak  uczymy  się  przestrzegać  praw

ustanowionych

przy

stworzeniu,

uczymy

się

wykorzystywać  je  dla  własnego  dobra.  Uczymy  się,  jak
żyć  w  harmonii  z  siłami  twórczymi  wokół  nas.  Bóg
wszystkim nam dał talenty, niektóre bardziej, a niektóre
mniej stosowne do naszych potrzeb. Korzystając z nich,
poznajemy  i  w  końcu  zaczynamy  rozumieć  prawa
ustanowione  przy  stworzeniu,  i  przezwyciężamy
ograniczenia  tego  życia.  Dzięki  zrozumieniu  owych
praw umiemy lepiej służyć ludziom wokół nas. To, kim
jesteśmy  w  świecie  śmiertelnym,  nie  ma  żadnego
znaczenia,  ważne  jest  tylko  to,  czy  działamy  dla  dobra
innych.  Nasze  dary  i  talenty  są  nam  dane  po  to,  byśmy
mogli lepiej służyć innym. A służąc im, sami rozwijamy
się duchowo.

Najważniejszą rzeczą, jaką zrozumiałam, jest to, że

liczy się tylko miłość. Zobaczyłam, że bez niej jesteśmy
niczym.  Jesteśmy  tutaj,  by  pomagać  sobie  nawzajem,
troszczyć  się  o  siebie  wzajemnie,  rozumieć,  wybaczać
i  służyć  sobie  nawzajem.  Jesteśmy  tu,  by  okazywać

background image

miłość wszystkim ludziom urodzonym na tej ziemi. Ich
ziemska  postać  może  być  czarna,  żółta,  brązowa,
przystojna,  brzydka,  chuda,  gruba,  zamożna,  biedna,
inteligentna lub prymitywna, ale nie wolno nam nikogo
osądzać  po  wyglądzie.  Każda  dusza  ma  zdolność
napełniania  się  miłością  i  energią  wiekuistą.  Na
początku  każda  posiada  pewną  ilość  światła  i  prawdy,
która  może  się  zwiększyć  i  osiągnąć  pełnię.  My  nie
potrafimy  mierzyć  tych  rzeczy.  Tylko  Bóg  zna  serce
człowieka  i  tylko  On  potrafi  je  właściwie  osądzić.  On
zna  nasze  dusze,  my  widzimy  tylko  tymczasowe  zalety
i  wady.  Z  powodu  swoich  ograniczeń  rzadko  potrafimy
wejrzeć w serce drugiego człowieka.

Wszystko,  co  robimy,  żeby  okazać  miłość,  jest

wartościowe:

uśmiech,

słowo

otuchy,

drobne

poświęcenie.  Dzięki  takim  uczynkom  wzrastamy
duchowo.  Nie  wszyscy  ludzie  wzbudzają  miłość,  ale
kiedy  spotkamy  kogoś,  kogo  trudno  nam  pokochać,
często  dzieje  się  tak  dlatego,  że  osoba  ta  przypomina
nam o czymś, czego nie lubimy w sobie. Nauczyłam się,
że  musimy  kochać  naszych  wrogów  –  musimy  pozbyć
się  złości,  nienawiści,  zazdrości,  zawziętości  i  niechęci
do  wybaczania.  Cechy  te  niszczą  duszę.  Będziemy
musieli wytłumaczyć się z tego, jak traktujemy innych.

W

chwili

otrzymania

planu

stworzenia

zaśpiewaliśmy  radośnie  i  poczuliśmy  się  pełni  miłości
Boga.  Przepełniała  nas  radość,  kiedy  widzieliśmy

background image

rozwój,  który  czekał  nas  tutaj,  na  ziemi,  i  serdeczne
więzi, które mieliśmy zbudować między sobą nawzajem.

Potem  przyglądaliśmy  się  tworzeniu  ziemi.

Patrzyliśmy,  jak  nasi  duchowi  bracia  i  siostry  wchodzą
w ciała fizyczne, kiedy przychodziła ich kolej, jak każdy
z  nich  przeżywa  ból  i  radość,  które  pomagają  im
w  rozwoju.  Wyraźnie  pamiętam,  że  przyglądałam  się
amerykańskim  pionierom  podróżującym  w  poprzek
kontynentu i cieszącym się, kiedy udało im się pokonać
trudy  i  wypełnić  swoje  misje.  Wiedziałam,  że  w  tym
miejscu  i  czasie  zostali  umieszczeni  tylko  ci,  którym
potrzebne były takie doświadczenia. Widziałam aniołów
radujących się z powodu tych, którzy pomyślnie przeszli
ciężkie  próby,  i  zmartwionych  z  powodu  tych,  którym
się nie udało. Widziałam, że niektórzy ponieśli porażkę
spowodowaną  własnymi  słabościami,  a  niektórzy
słabościami  innych.  Wyczuwałam,  że  wielu  z  nas,
których tam wtedy nie było, nie stanęłoby na wysokości
zadania, że bylibyśmy kiepskim pionierami i stalibyśmy
się  powodem  cierpienia  innych.  Podobnie  część
pionierów  i  ludzi  z  innych  epok  nie  sprostałaby
dzisiejszym problemom. Jesteśmy tam, gdzie mamy być.

Kiedy  to  wszystko  do  mnie  dotarło,  zrozumiałam

doskonałość  planu.  Pojęłam,  że  wszyscy  dobrowolnie
wybraliśmy  swoje  miejsca  w  świecie  i  pozycje
w  społeczeństwie  i  że  każdy  z  nas  otrzymuje  więcej
pomocy,

niż

się

domyśla.

Przekonałam

się

background image

o

bezwarunkowej

miłości

Boga,

miłości

przewyższającej

wszelką

miłość

ziemską,

promieniującej  z  Niego  na  wszystkie  Jego  dzieci.
Widziałam aniołów stojących obok nas, czekających, by
nam  pomóc,  cieszących  się  naszymi  osiągnięciami
i  radościami.  Ale  przede  wszystkim  zobaczyłam
Chrystusa,  Stwórcę  i  Zbawiciela  ziemi,  mojego
przyjaciela,  najbliższego,  jakiego  możemy  mieć.
Myślałam, że rozpłynę się z radości, kiedy trzymał mnie
w  objęciach  i  pocieszał  –  nareszcie  byłam  w  domu.
Oddałabym  wszystko,  co  w  mojej  mocy,  wszystko,  co
kiedykolwiek  miałam,  żeby  znowu  poczuć  tę  miłość  –
znaleźć się w objęciach Jego wiekuistej światłości.

background image

PRAWA

Wciąż  byłam  z  Panem  i  opływało  mnie  ciepło  Jego
światłości.  Nie  miałam  odczucia,  że  przebywam
w  jakimś  konkretnym  miejscu,  że  otacza  nas  jakaś
przestrzeń lub że są w pobliżu inne istoty. Jezus widział
wszystko,  co  widziałam;  właściwie  to  od  Niego
pochodziło wszystko, co widziałam i rozumiałam.

Pozostawałam  w  Jego  światłości  i  nasz  dialog

toczył  się  dalej.  Pytania  i  odpowiedzi  padały  coraz
szybciej  i  poszerzał  się  zakres  tematów,  aż  miałam
poczucie,  że  zostały  omówione  wszystkie  aspekty
egzystencji.  Ponownie  zainteresowałam  się  prawami,

background image

które rządzą nami tutaj, i zaczęła do mnie płynąć wiedza
Jezusa.  Wyraźnie  wyczułam  Jego  radość,  było  Mu
przyjemnie,

że

może

się

ze

mną

podzielić

wiadomościami.

Dowiedziałam  się,  że  jest  wiele  praw,  które  nami

rządzą  –  duchowe,  fizyczne  i  powszechne  –  i  że
większości z nich tylko się domyślamy. Prawa te zostały
stworzone w określonym celu i wszystkie wzajemnie się
uzupełniają. Kiedy zrozumiemy ich wagę i nauczymy się
wykorzystywać  ich  pozytywne  i  negatywne  siły,
zdobędziemy dostęp do niepojętej mocy. Kiedy łamiemy
jedno  z  tych  praw,  co  oznacza  sprzeciwienie  się
naturalnemu porządkowi, popełniamy grzech.

Zrozumiałam, że wszystko zostało stworzone przez

siłę  duchową.  Każdy  element,  każda  cząstka  stworzenia
ma  w  sobie  inteligencję,  która  jest  napełniona  duchem
i  życiem  i  dzięki  temu  jest  zdolna  do  odczuwania
radości.  Każdy  element  jest  niezależny  i  może  działać
samodzielnie,  reagować  na  prawa  i  siły  wokół  siebie;
kiedy  Bóg  przemawia  do  tych  elementów,  one  reagują
i  cieszą  się  z  posłuszeństwa  wobec  Jego  słów.  To
właśnie  dzięki  siłom  naturalnym  i  prawom  stworzenia
Chrystus stworzył ziemię.

Pojęłam, że żyjąc w zgodzie z prawami, które nami

rządzą,  zostaniemy  obdarzeni  kolejnymi  łaskami
i zdobędziemy jeszcze większą wiedzę. Zrozumiałam też
jednak,  że  łamiąc  te  prawa,  „grzesząc”,  osłabimy

background image

i prawdopodobnie zniszczymy wszystko, co do tej pory
osiągnęliśmy.  Grzech  to  przyczyna,  która  pociąga  za
sobą  skutek.  Złymi  czynami  ściągamy  na  siebie  wiele
kar.  Jeśli,  na  przykład,  zanieczyszczamy  środowisko,
popełniamy  „grzech”  przeciwko  ziemi  i  w  rezultacie
odczuwamy naturalne skutki złamania praw życia. Sami
zapadamy  na  zdrowiu  albo  umieramy,  albo  też
doprowadzamy do tego, że inni zaczynają chorować lub
umierają  z  powodu  naszych  czynów.  Są  też  grzechy
przeciwko  ciału,  na  przykład  przejadanie  się  albo
niedojadanie,  brak  ruchu,  branie  używek  (do  których
zalicza się każdą substancję zakłócającą funkcjonowanie
naszych organizmów) oraz inne fizycznie wyniszczające
działania.  Żaden  z  tych  „grzechów”  ciała  nie  jest
większy  od  pozostałych.  Jesteśmy  odpowiedzialni  za
swoje ciała.

Zobaczyłam,  że  każda  dusza  dostaje  ciało  na

własność.

Tak

długo,

jak

żyjemy

w

świecie

śmiertelnym,  nasza  dusza  ma  panować  nad  ciałem,
podporządkowując sobie jego pragnienia i namiętności.
Dusza objawia się w ciele, ale ciało i jego właściwości
nie  mogą  narzucać  się  jej  wbrew  jej  woli  –  to  nasza
dusza podejmuje decyzje. To ona rządzi. Aby stać się tak
doskonałym,  jak  tylko  śmiertelnik  potrafi  być,  musimy
wprowadzić  absolutną  harmonię  pomiędzy  naszymi
umysłem,  ciałem  i  duszą.  Aby  osiągnąć  doskonałość
duchową,  musimy  do  tej  harmonii  dodać  miłość
podobną do Chrystusowej oraz prawość.

background image

Cała  moja  dusza  chciała  krzyczeć  z  radości,  kiedy

przyjmowałam  te  prawdy.  Rozumiałam  je,  a  Jezus
wiedział,  że  pojmuję  wszystko,  co  mi  pokazuje.  Moje
oczy  duchowe  zostały  ponownie  otwarte  i  zobaczyłam,
że  Bóg  stworzył  wiele  wszechświatów  i  że  panuje  nad
żywiołami.  Ma  władzę  nad  wszystkimi  prawami  oraz
energią  i  materią.  W  naszym  wszechświecie  są  obecne
zarówno  pozytywne,  jak  i  negatywne  energie,  i  oba
rodzaje energii są niezbędne do tworzenia i duchowego
wzrastania.  Te  energie  mają  inteligencję  –  spełniają
naszą  wolę.  Są  chętnymi  służącymi.  Bóg  ma  władzę
absolutną  nad  oboma  rodzajami  energii.  Pozytywna
energia  to  zasadniczo  to,  o  czym  wiemy,  że  jest  dobre:
światło,  dobroć,  życzliwość,  cierpliwość,  miłosierdzie,
nadzieja  i  tym  podobne.  Negatywna  energia  to  również
jest to, o czym wiemy, że jest złe: ciemność, nienawiść,
strach  (największe  narzędzie  szatana),  nieżyczliwość,
nietolerancja, samolubstwo, rozpacz, zniechęcenie i tym
podobne.

Pozytywne i negatywne energie działają w opozycji

do  siebie.  Kiedy  nad  nimi  panujemy,  zaczynają  nam
służyć.  Pozytywne  przyciąga  pozytywne,  a  negatywne
przyciąga  negatywne.  Światło  trzyma  się  światła,
ciemność  kocha  ciemność.  Jeśli  stajemy  się  głównie
pozytywni  lub  głównie  negatywni,  zaczynamy  lgnąć  do
ludzi  podobnych  do  nas.  Ale  to  od  nas  zależy,  jacy
będziemy.  Już  przez  samo  pozytywne  myślenie
i  wypowiadanie  pozytywnych  słów  przyciągamy

background image

pozytywną

energię.

Widziałam

takie

sytuacje.

Widziałam  różne  osoby  otoczone  przez  różne  rodzaje
energii.  Widziałam,  jak  wypowiadane  przez  kogoś
słowa  działały  na  otaczające  go  pole  energetyczne.
Same słowa – wibracje w powietrzu – przyciągają jeden
rodzaj  energii  lub  drugi.  Podobny  skutek  mają  ludzkie
pragnienia.  Nasze  myśli  mają  moc.  Tworzymy  własne
otoczenie  przez  myśli,  które  rodzą  się  w  naszych
głowach.  Fizycznie  może  to  trwać  jakiś  czas,  ale
duchowo  dzieje  się  to  natychmiast.  Gdybyśmy  zdawali
sobie  sprawę  z  potęgi  swoich  myśli,  zwracalibyśmy  na
nie  większą  uwagę.  Gdybyśmy  uświadomili  sobie
przerażającą

potęgę

swoich

słów,

wolelibyśmy

milczenie  od  prawie  wszystkich  swoich  negatywnych
wypowiedzi.  Własnymi  myślami  i  słowami  tworzymy
swoje  sukcesy  i  porażki.  Nasze  smutki  i  radości  rodzą
się  w  naszych  sercach.  Zawsze  możemy  negatywną
energię zastąpić pozytywną.

Ponieważ  nasze  myśli  mogą  wpływać  na  energię

wiekuistą,  są  źródłem  tworzenia.  Każdy  rodzaj
tworzenia  zaczyna  się  w  umyśle.  Najpierw  musi  być
myślą.

Utalentowani

ludzie

zdolni

do

wykorzystywania  swojej  wyobraźni,  by  tworzyć  nowe
rzeczy,  zarówno  wspaniałe,  jak  i  straszne.  Niektórzy
przychodzą  na  świat  z  dobrze  rozwiniętą  wyobraźnią,
ale widziałam, jak część z nich źle wykorzystuje tę moc.
Niektórzy

wykorzystują

negatywną

energię

do

tworzenia szkodliwych rzeczy – przedmiotów lub słów,

background image

które  potrafią  niszczyć.  Inni  używają  swojej  wyobraźni
w  pozytywny  sposób,  dla  poprawy  sytuacji  tych,  którzy
są  wokół.  Ci  ludzie  naprawdę  dają  radość  i  są
błogosławieństwem.  W  dziełach  stworzonych  przez
umysł jest rzeczywista moc. Myśli to czyny.

Zrozumiałam,  że  życie  jest  przeżywane  najpełniej

w  wyobraźni  –  że,  jak  na  ironię,  wyobraźnia  jest
kluczem  do  rzeczywistości.  Nigdy  bym  się  tego  nie
domyśliła.  Jesteśmy  przysyłani  tutaj,  by  przeżyć  życie
w pełni, by przeżyć je w całej jego obfitości, by czerpać
radość z własnych dokonań, bez względu na to, czy są to
nowe  myśli,  rzeczy,  uczucia,  czy  doświadczenia.  Mamy
tworzyć  swoje  życie,  wykorzystywać  otrzymane  dary
i zarówno ponosić porażki, jak i odnosić sukcesy. Mamy
wykorzystywać

swoją

wolną

wolę

do

jak

najpełniejszego rozwoju.

Kiedy  zrozumiałam  to  wszystko,  uświadomiłam

sobie  ponownie,  że  miłość  jest  najważniejsza.  Miłość
musi rządzić. Miłość zawsze rządzi duszą, a dusza musi
być  umacniana,  by  panować  nad  umysłem  i  ciałem.
Zrozumiałam naturalny porządek miłości. Po pierwsze,
musimy  kochać  Stwórcę.  To  największa  miłość,  jaką
możemy  czuć  (choć  możemy  tego  nie  wiedzieć  do
chwili  spotkania  z  Nim).  Następnie  musimy  kochać
samych siebie. Jeśli nie ma w nas miłości własnej, nasza
miłość do innych jest udawana. A potem musimy kochać
wszystkich jak siebie samych. Kiedy zobaczymy światło

background image

Chrystusa  w  nas  samych,  zobaczymy  je  również
w innych i niekochanie w nich tej części Boga stanie się
po prostu niemożliwe.

Przebywając  w  blasku  Zbawiciela,  w  Jego

absolutnej  miłości,  uświadomiłam  sobie,  że  bojąc  się
Go  jako  dziecko,  odsunęłam  się  od  niego.  Kiedy
myślałam, że mnie nie kocha, odsuwałam swoją miłość
od  Niego.  On  się  nigdy  nie  odsunął.  Zobaczyłam  teraz,
że  był  jak  Słońce  w  mojej  galaktyce.  Krążyłam  wokół
Niego, czasami byłam bliżej, czasami dalej, Jego miłość
była natomiast zawsze taka sama.

Zrozumiałam,  jak  ważną  rolę  odegrali  inni

w  moim  oddaleniu  od  Niego,  nie  czułam  jednak
goryczy  ani  urazy  do  nich.  Widziałam,  jak  mężczyźni
i  kobiety  mający  nade  mną  władzę  stali  się  ofiarami
negatywnej  energii  i  uczyli  mnie  wiary  w  Boga  przez
lęk.  Ich  cele  były  pozytywne,  ale  ich  czyny  negatywne.
Ponieważ  sami  żyli  w  lęku,  posługiwali  się  nim,  by
panować  nad  innymi.  Zastraszali  tych,  którzy  byli  od
nich  zależni,  by  wierzyli  w  Boga,  bo  „albo  się  boisz
Boga,  albo  idziesz  do  piekła”.  To  uniemożliwiło  mi
prawdziwe

pokochanie

Go.

Po

raz

kolejny

zrozumiałam,  że  strach  jest  przeciwieństwem  miłości
i  największym  narzędziem  szatana.  Ponieważ  bałam  się
Boga,  nie  potrafiłam  prawdziwie  Go  pokochać,  a  nie
kochając  Go,  nie  mogłam  też  kochać  czystą  miłością
siebie ani innych ludzi. Prawo miłości zostało złamane.

background image

Chrystus  przez  cały  czas  się  do  mnie  uśmiechał.

Cieszyło  Go,  że  przyswajanie  wiedzy  sprawia  mi
przyjemność,  cieszyła  Go  moja  radość  wywołana  tym
przeżyciem.

Nareszcie  wiedziałam,  że  Bóg  naprawdę  istnieje.

Przestałam

wierzyć

w

siłę

wyższą,

wreszcie

zobaczyłam,  kto  za  nią  stoi.  Zobaczyłam  kochającego
Boga,  który  stworzył  wszechświat  i  zawarł  w  nim
wszelką  wiedzę.  Pojęłam,  że  On  rządzi  tą  wiedzą
i  panuje  nad  jej  mocą.  Dzięki  czystej  wiedzy
zrozumiałam,  że  Bóg  chce,  abyśmy  stali  się  tym,  czym
On  jest,  i  że  obdarzył  nas  boskimi  cechami,  takimi  jak
siła  wyobraźni  i  tworzenia,  wolna  wola,  inteligencja
oraz,  najważniejsza  cecha,  zdolnością  do  miłości.
Zrozumiałam,  że  On  faktycznie  chce,  żebyśmy
wykorzystywali  moce  niebios,  i  że  my,  wierząc,  że
jesteśmy do tego zdolni, możemy tego dokonać.

background image

UZDROWIENIE I ŚMIERĆ

W  obecności  Zbawiciela  strumień  mojego  rozumienia
płynął  naturalnie,  od  tematu  do  tematu,  każdy  element
prawdy  prowadził  nieuchronnie  do  następnego.  Kiedy
dowiedziałam  się  o  dwóch  głównych  rodzajach  energii
we  wszechświecie,  obu  podległych  władzy  Boga,
zobaczyłam,  jak  te  siły  mogą  oddziaływać  na  nas
fizycznie.  Pamiętając,  że  dusza  i  umysł  mają  olbrzymi
wpływ  na  nasze  ciało,  zrozumiałam,  że  dysponujemy
mocą,  dzięki  której  możemy  wpływać  na  własne
zdrowie.  Przekonałam  się,  że  dusza  każdego  z  nas  jest
potężna, że może dać ciału siłę, by potrafiło ustrzec się

background image

przed chorobą, a kiedy jest już chore, by się wyleczyło.
Dusza ma moc panowania nad umysłem, a umysł panuje
nad  ciałem.  Przypomniały  mi  się  słowa  z  Pisma
Świętego:  „Mówi  on  do  ciebie:  Jedz!  Pij!  Lecz  w  sercu
swoim nie jest ci życzliwy”

*

.

Nasze

myśli

mają

nadzwyczajną

moc,

by

wykorzystywać  negatywną  i  pozytywną  energię  wokół
nas.  Kiedy  przez  dłuższy  czas  wykorzystują  energię
negatywną,  rezultatem  może  być  osłabienie  sił
obronnych organizmu. Jest to prawdziwe, zwłaszcza gdy
nasze  negatywne  myśli  są  skupione  na  nas  samych.
Zrozumiałam, że jesteśmy najbardziej skupieni na sobie,
gdy  jesteśmy  przygnębieni.  Nic  nie  potrafi  osłabić
naszej  naturalnej  siły  tak  bardzo  jak  przedłużające  się
obniżenie  nastroju.  Ale  kiedy  podejmiemy  wysiłek,  by
nabrać dystansu do siebie, i zaczniemy się koncentrować
na  potrzebach  innych  i  myśleć,  jak  im  służyć,
zaczynamy  zdrowieć.  Służenie  to  balsam  i  dla  duszy,
i dla ciała.

Proces leczenia odbywa się wewnątrz. Nasze dusze

uzdrawiają  nasze  ciała.  Niezawodne  dłonie  lekarza
mogą  wykonać  operację,  a  lekarstwa  mogą  zapewnić
idealne warunki do powrotu do zdrowia, ale to dusza ma
wpływ  na  wynik  terapii.  Ciało  bez  duszy  nie  może  być
wyleczone,  nie  może  długo  żyć.  Pokazano  mi,  że
komórki naszych ciał zostały zaplanowane, by zapewnić
nam  wieczne  życie.  Początkowo  były  zaprogramowane

background image

w taki sposób, żeby same mogły się regenerować, żeby
komórki,  które  stały  się  niewydolne  lub  uległy
zniszczeniu, były wymieniane, po to aby życie nigdy się
nie kończyło. Coś jednak to zmieniło; nie pokazano mi
dokładnie,  co  to  za  proces,  ale  zrozumiałam,  że
„śmierć”  pojawiła  się  w  Edenie.  Pokazano  mi,  że  Eden
istniał  i  że  podjęte  tam  decyzje  uniemożliwiają
śmiertelnikom życie wieczne.

Nasze ciała muszą umrzeć, mimo to jest w nas moc,

jeśli  wykorzystujemy  wiarę  i  pozytywną  energię,  by
wpłynąć  na  swoje  komórki  w  taki  sposób,  aby  móc  się
wyleczyć  –  jeśli  to  jest  właściwe.  Musimy  pamiętać,  że
w leczeniu zawsze jest obecna wola Boga.

Pokazano mi, że wiele chorób w moim życiu było

skutkiem  przygnębienia  lub  poczucia,  że  nie  jestem
kochana. Zobaczyłam, że często sama sobie szkodziłam
negatywnymi  wypowiedziami:  „Och,  te  moje  wszystkie
bóle”, „Nikt mnie nie kocha”, „Ile ja się nacierpię”, „Nie
dam rady dłużej tego znosić”, i wieloma innymi. Nagle
dostrzegłam „ja, ja, ja” w każdym z tych zdań. Ujrzałam
rozmiar  swojego  egocentryzmu.  I  zobaczyłam,  że  nie
tylko  uznawałam  te  negatywne  zdania  za  swoje,  ale
również  w  nie  wierzyłam.  A  potem  mój  organizm
działał  według  samosprawdzającej  się  przepowiedni:
„Mam  same  zmartwienia”  moje  ciało  tłumaczyło  sobie
jako:  „Jestem  chora”.  Nigdy  wcześniej  o  tym  nie
myślałam,  ale  teraz  przekonałam  się,  w  jak  dużym

background image

stopniu sama spowodowałam swoje kłopoty.

Zrozumiałam,  że  zdrowienie  zaczyna  się  od

pozytywnych  wypowiedzi  na  swój  temat.  Kiedy
rozpoznamy  chorobę  lub  problem,  musimy  zacząć
mówić o leczeniu. Musimy pozbyć się myśli o chorobie
i  zacząć  się  koncentrować  na  lekarstwie.  Następnie
musimy  zwerbalizować  to  lekarstwo,  pozwalając,  by
nasze  słowa  dodawały  mocy  naszym  myślom.  To
powoduje  ożywienie  w  bytach  bezcielesnych  wokół  nas
i one zaczynają działać, by nas wyleczyć. Zrozumiałam,
że  najlepiej  jest  werbalizować  podczas  modlitwy.  Jeśli
Bóg  uzna  nasze  wyzdrowienie  za  właściwe,  pomoże
nam w procesie zdrowienia.

Nie  mamy  zaprzeczać  istnieniu  choroby  czy

problemu,  mamy  tylko  nie  zgadzać  się  na  ich  władzę
nad naszym boskim prawem do pozbycia się ich. Mamy
żyć,  kierując  się  wiarą,  nie  wzrokiem.  Wzrok  jest
związany z poznawczym, analitycznym umysłem. Umysł
racjonalizuje

i

usprawiedliwia.

Wiara

jest

podporządkowana

duszy.

Dusza

uczuciowa

i akceptująca – internalizuje. I tak samo jak z każdą inną
cechą, sposobem na wzmocnienie wiary jest korzystanie
z  niej.  Jeśli  nauczymy  się  czerpać  z  tego,  co  mamy,
otrzymamy więcej. Jest to prawo duchowe.

Rozwijanie  wiary  przypomina  siew  ziaren.  Jeśli

nawet  niektóre  z  nich  nie  wykiełkują,  i  tak  zbierzemy
pewien  plon.  Każdy  akt  wiary  przyniesie  nam

background image

błogosławieństwo.  A  im  bardziej  biegli  będziemy  (a
będziemy  biegli,  jeśli  będziemy  ćwiczyć),  tym  większy
będzie  plon  naszej  wiary.  Każda  rzecz  skutkuje  rzeczą
do siebie podobną. To też jest prawo duchowe.

Teraz  zaczynałam  naprawdę  rozumieć  moc  duszy

nad  ciałem  i  zobaczyłam,  że  dusza  funkcjonuje
w  sposób,  z  którego  większość  z  nas  nie  zdaje  sobie
sprawy. Wiedziałam oczywiście, że mój umysł wytwarza
myśli, a moje ciało wykonuje moje działania, ale dusza
stanowiła dla mnie zagadkę. Zrozumiałam, że dusza jest
zagadką  dla  większości  ludzi.  Zazwyczaj  nawet  umysł
nie jest świadomy jej działania. Dusza porozumiewa się
z  Bogiem,  będąc  narzędziem  odbiorczym,  które
przyjmuje od Niego wiedzę i zrozumienie. Było ważne,
bym  to  pojęła.  Wyobraziłam  sobie  duszę  jako
świetlówkę w naszym ciele. Kiedy świetlówka się jarzy,
nasz  rdzeń  jest  wypełniony  światłem  i  miłością;  to
właśnie  ta  energia  daje  ciału  życie  i  siłę.  Widziałam
również,  że  to  światło  może  być  przygaszone,  a  dusza
osłabiona  z  powodu  negatywnych  doświadczeń  –
z  braku  miłości,  a  także  z  powodu  przemocy,
wykorzystywania  seksualnego  albo  innych  niszczących
zjawisk.  Osłabiając  duszę,  doświadczenia  te  osłabiają
również  ciało.  Być  może  ciało  nie  dozna  przez  nie
chorób, ale jest na nie bardziej podatne i takie pozostaje
do  czasu,  aż  dusza  zostanie  znowu  zasilona.  Możemy
ponownie  zasilić  swoje  dusze,  służąc  innym,  wierząc
w  Boga  i  zwyczajnie  otwierając  się  na  pozytywną

background image

energię  przez  pozytywne  myślenie.  To  my  nad  tym
panujemy. Źródłem energii, zawsze dostępnej, jest Bóg,
ale  my  musimy  chcieć  z  tej  energii  korzystać.  Musimy
zaakceptować  moc  Boga,  jeśli  chcemy  cieszyć  się  jej
wpływem w naszym życiu.

Ku  swemu  zaskoczeniu  zobaczyłam,  że  większość

z  nas  wybrała  dolegliwości,  na  które  miała  cierpieć,
a  część  zdecydowała  się  na  choroby,  które  miały
zakończyć  ich  życie.  Czasami  uzdrowienie  nie
przychodzi  natychmiast  albo  nie  przychodzi  wcale,  dla
dobra  naszego  rozwoju.  Wszelkie  doświadczenia  są  dla
nas  przydatne  i  czasami  dla  ewolucji  swoich  dusz
potrzebujemy takich, które uznajemy za negatywne. Jako
dusze

wszyscy

byliśmy

bardzo

chętni,

nawet

niecierpliwi, by przyjąć wszelkie dolegliwości, choroby
i  wypadki  na  ziemi,  po  to  by  doskonalić  się  duchowo.
Zrozumiałam,  że  w  świecie  duchowym  nasz  pobyt  na
ziemi jest bez znaczenia. Ból, jakiego tu doświadczamy,
trwa tylko chwilę, to tylko ułamek sekundy świadomości
w  świecie  duchowym,  i  jesteśmy  bardzo  chętni,  by  go
znosić. Nasza śmierć też często jest zaplanowana tak, by
pomóc nam wzrastać. Kiedy na przykład ktoś umiera na
raka,  często  jego  długa  i  bolesna  śmierć  stwarza  mu
szansę rozwoju, której inaczej by nie miał. Moja matka
umarła  na  raka,  i  uświadomiłam  sobie,  że  przed
śmiercią  zaczęła  odnosić  się  do  członków  swojej
rodziny  tak  jak  nigdy  przedtem.  Relacje  się  poprawiły
i  uzdrowiły.  Mama  zrobiła  postępy  duchowe  z  powodu

background image

swojej  śmierci.  Niektórzy  ludzie  postanawiają  umrzeć
w sposób, który pomoże komuś innemu.

Przykładowo,  ktoś  może  postanowić  umrzeć

potrącony na ulicy przez pijanego kierowcę. Nam to się
wydaje straszne, ale dzięki czystej wiedzy Boga dusza tej
osoby  wiedziała,  że  w  rzeczywistości  ratuje  tego
kierowcę  przed  większymi  kłopotami  w  przyszłości.
Mógł  on  być  znowu  pijany  tydzień  później  i  wjechać
w  grupę  nastolatków,  okaleczając  ich  albo  powodując
większy ból lub nieszczęścia, niż to było konieczne, ale
został  przed  tym  powstrzymany,  ponieważ  siedział
w  więzieniu  za  śmiertelne  potrącenie  osoby,  która  już
osiągnęła  swój  cel  na  ziemi.  Z  perspektywy  życia
wiecznego  tym  młodym  ludziom  zostało  oszczędzone
niepotrzebne

cierpienie,

a

dla

kierowcy

prawdopodobnie zaczął się okres duchowego wzrostu.

Przypadków  jest  znacznie  mniej,  niż  myślimy,

zwłaszcza  w  sprawach,  które  dotyczą  naszego  życia
wiecznego.  Ręka  Boga  i  ścieżka,  którą  wybraliśmy,
zanim  się  tutaj  pojawiliśmy,  kierują  wieloma  naszymi
decyzjami

i

nawet

wieloma

naszymi

pozornie

przypadkowymi  doświadczeniami.  Próby  rozpoznania
ich  wszystkich  są  bezowocne,  ale  takie  doświadczenia
naprawdę się zdarzają i są celowe. Nawet rozwód, nagła
utrata  pracy  albo  bycie  ofiarą  przemocy  mogą
ostatecznie  poszerzyć  naszą  wiedzę  i  przyczynić  się  do
naszego  rozwoju  duchowego.  Chociaż  przeżycia  te  są

background image

bolesne,  mogą  nam  pomóc  wzrastać.  Jak  powiedział
Jezus  w  czasie  swojej  ziemskiej  posługi:  „Wprawdzie
zgorszenia  muszą  przyjść,  lecz  biada  człowiekowi,
przez którego zgorszenie przychodzi”

**

.

Dzięki wskazówkom Zbawiciela dowiedziałam się,

że

jest

ważne,

bym

wszystkie

doświadczenia

przyjmowała

jako

potencjalnie

dobre.

Muszę

zaakceptować  swój  cel  i  sytuację  życiową.  Mogę
pogodzić  się  ze  wszystkimi  złymi  doświadczeniami,
które  mnie  spotkały,  i  spróbować  przezwyciężyć  ich
skutki.  Mogę  wybaczyć  swoim  wrogom,  nawet  ich
pokochać,  i  w  ten  sposób  pozbyć  się  wszelkich  złych
wpływów,  które  mogli  na  mnie  wywrzeć.  Mogę  szukać
dobrych  myśli  i  życzliwych  słów  i  w  ten  sposób  wlać
kojący  balsam  do  własnej  duszy  oraz  duszy  innych
ludzi. Zobaczyłam, że mogę zacząć uzdrawiać się sama,
najpierw  duchowo,  potem  emocjonalnie,  mentalnie
i fizycznie. Przekonałam się, że mogę oszczędzić sobie
destrukcyjnych  skutków  rozpaczy.  Miałam  prawo  żyć
pełnią życia.

Dostrzegłam

zło

w

uleganiu

jednemu

z  największych  narzędzi  szatana  –  moim  osobistym
kręgom  poczucia  winy  i  strachu.  Zrozumiałam,  że
muszę  odciąć  się  od  przeszłości.  Jeśli  złamałam  prawo
lub  zgrzeszyłam,  muszę  zmienić  swoje  postępowanie,
wybaczyć  sobie  i  zrobić  krok  do  przodu.  Jeśli  kogoś
zraniłam,  muszę  zacząć  go  kochać  –  szczerze  –

background image

i  zabiegać  o  jego  przebaczenie.  Jeśli  zniszczyłam
własną  duszę,  muszę  zbliżyć  się  do  Boga  i  znowu
poczuć  Jego  miłość  –  Jego  uzdrawiającą  miłość.
Nawrócenie  może  być  bardzo  łatwe,  kiedy  się  na  nie
zdecydujemy,  albo  bardzo  trudne.  Gdy  upadniemy,
musimy  się  podnieść,  otrzepać  i  iść  dalej.  Jeśli
upadniemy  znowu,  nawet  po  raz  milionowy,  nadal
musimy  iść  do  przodu;  rozwijamy  się  bardziej,  niż
myślimy. W świecie duchowym inaczej patrzą na grzech
niż  my  tutaj.  Wszystkie  doświadczenia  mogą  być
pozytywne.

Wszystkie

doświadczeniami

rozwojowymi.

Nigdy  nie  wolno  nam  rozważać  samobójstwa.  Ten

czyn  tylko  pozbawiłby  nas  szans  dalszego  rozwoju  na
ziemi.  A  potem,  zastanawiając  się  nad  swoimi
straconymi  szansami,  czulibyśmy  wielki  ból  i  żal.  Jest
jednak  ważne,  by  pamiętać,  że  Bóg  jest  sędzią  każdej
duszy  i  decyduje  o  srogości  prób,  którym  ją  poddaje.
Staraj  się  znaleźć  nadzieję,  choćby  w  jednym
pozytywnym  uczynku,  a  prawdopodobnie  zobaczysz
promyk  światła,  który  wcześniej  przeoczyłeś.  Rozpacz
nigdy  nie  jest  uzasadniona,  ponieważ  nigdy  nie  jest
potrzebna.  Jesteśmy  tu  po  to,  by  się  uczyć,
eksperymentować,  popełniać  błędy.  Nie  powinniśmy
oceniać  się  surowo;  powinniśmy  po  prostu  iść  przez
życie  krok  za  krokiem,  nie  przejmując  się  opiniami
innych  ludzi  na  nasz  temat  ani  nie  mierząc  się  ich
miarką.  Musimy  wybaczać  samym  sobie  i  czuć

background image

wdzięczność  za  rzeczy,  które  pomagają  nam  się
rozwijać.  Najbardziej  przykre  dla  nas  doświadczenia
pewnego

dnia

okażą

się

naszymi

najlepszymi

nauczycielami.

Ponieważ  wiedziałam,  że  początkiem  każdego

rodzaju

tworzenia

jest

myśl,

miałam

również

świadomość,  że  grzech,  poczucie  winy,  rozpacz,
nadzieja  i  miłość  powstają  w  nas.  Źródło  uzdrowienia
jest w naszym wnętrzu. Źródło cierpienia jest w naszym
wnętrzu.  Możemy  stworzyć  własną  spiralę  rozpaczy
albo  możemy  stworzyć  trampolinę  szczęścia  i  poczucia
spełnienia. Nasze myśli mają potężną moc.

Wszyscy  jesteśmy  jak  raczkujące  dzieci,  które

poznają  swoje  możliwości  i  uczą  się  wykorzystywać
drzemiące  w  nich  siły.  Są  to  potężne  moce,  które
podlegają prawom chroniącym nas przed nami samymi.
W  miarę  jak  się  rozwijamy  i  dążymy  do  tego,  co
pozytywne  wokół  nas,  poznamy  nawet  te  prawa.
Otrzymamy  wszystko,  do  czego  przyjęcia  jesteśmy
przygotowani.

*

Przyp. 23, 7. Wszystkie cytaty z Pisma Świętego za Biblią

warszawską. Przypisy pochodzą od tłumaczki.

**

Mt 18, 7.

background image

KROSNA I BIBLIOTEKA

Dzięki tym informacjom zdobyłam wiedzę o Zbawicielu
i  poczułam  z  Nim  więź,  która  zawsze  będzie  mi  droga.
Jego troska o moje uczucia była inspirująca; nie chciał
zrobić  ani  powiedzieć  niczego,  co  by  mnie  mogło
urazić.  Wiedział,  że  mam  zdolność  pojmowania  spraw,
i  starannie  przygotował  mnie  do  przyswojenia  całej
wiedzy,  do  której  dążyłam.  W  świecie  duchowym  nie
jest  się  zmuszanym  do  zrobienia  lub  zaakceptowania
rzeczy,  do  których  nie  jest  się  przygotowanym.
Cierpliwość jest tam naturalną cechą.

Nigdy  nie  zapomnę  żartów  Jezusa,  które  były  co

background image

najmniej  tak  samo  zachwycające  i  błyskotliwe  jak  te
ziemskie  –  a  właściwie  wiele  od  nich  lepsze.  Nikt  nie
byłby  w  stanie  przewyższyć  Go  poczuciem  humoru.
Nasz  Zbawiciel

jest

pełen

doskonałej

radości,

doskonałej życzliwości. Cechują go łagodność i wdzięk;
nie miałam wątpliwości, że jest doskonały. Znałam Go,
Jego  duszę,  Jego  uczucia,  Jego  troskę  o  mnie.  Czułam,
że  łączy  nas  więź,  i  wiedziałam,  że  jesteśmy  rodziną.
Wyczuwałam, że odnosi się do mnie zarówno jak ojciec,
jak  i  starszy  brat.  Był  mi  bliski,  ale  jednocześnie
górował  nade  mną.  Był  delikatny  i  dobroduszny,  ale
również odpowiedzialny. Miałam całkowitą pewność, że
nigdy  nie  nadużyje  swojej  władzy,  że  nigdy  nawet  nie
będzie chciał tego zrobić.

Jezus,  niezmiennie  otoczony  światłem,  uśmiechnął

się  do  mnie,  a  ja  poczułam  jego  aprobatę.  Zwrócił  się
w  lewo  i  przedstawił  mnie  dwóm  kobietom,  które
właśnie  się  pojawiły.  Za  nimi  mignęła  trzecia  kobieta,
ale  zdawała  się  załatwiać  jakąś  sprawę  i  zatrzymała  się
przy  nas  tylko  na  chwilę.  Jezus  polecił  tym  dwóm
kobietom,  żeby  mnie  odprowadziły,  a  ja  poczułam  ich
radość,  że  są  ze  mną.  Kiedy  im  się  przyjrzałam,
poznałam  je;  były  moimi  przyjaciółkami!  Należały  do
grona  moich  bliskich  przyjaciółek  z  czasów  przed
moim pojawieniem się na ziemi, a ich radość z naszego
ponownego  spotkania  była  równie  wielka  jak  moja.
Zanim  Jezus  pozostawił  mnie  z  nimi,  znowu  wyczułam
Jego  rozbawienie  i  usłyszałam,  jak  szepcze  do  mojej

background image

duszy:  „Idź  poszerzać  wiedzę”.  Zrozumiałam,  że  mogę
poznawać  wszystko,  co  tylko  będę  chciała.  Byłam
zachwycona,  że  jest  więcej  rzeczy  do  zgłębienia  –
o  wiele  więcej,  jak  się  miało  okazać.  Zbawiciel  oddalił
się,  a  moje  przyjaciółki  mnie  uściskały.  Miłość
ogarnęła  wszystkie;  każda  z  nas  ją  czuła.  Każda  była
szczęśliwa.  Choć  istniała  olbrzymia  różnica  jasności
i  mocy  pomiędzy  tymi  kobietami  a  Chrystusem,  ich
miłość  również  była  bezwarunkowa.  Kochały  mnie
całym sercem.

Pamięć  o  wyprawie,  na  którą  się  wtedy  udałam,

została  mi  właściwie  zabrana.  Wiem  tylko,  że
przyjaciółki  zaprowadziły  mnie  do  wielkiego  pokoju,
w  którym  pracowali  ludzie,  ale  nie  pamiętam,  jak  się
tam  znalazłyśmy  ani  jak  ten  budynek  wyglądał
z  zewnątrz.  Pokój  był  piękny.  Jego  ściany  wykonano
z  jakiegoś  materiału,  może  cienkiego  marmuru,  który
przepuszczał  światło;  w  niektórych  miejscach  mogłam
przez  nie  zobaczyć  to,  co  znajdowało  się  na  zewnątrz.
Widok był interesujący i piękny.

Kiedy

podeszłyśmy

do

pracujących

osób,

zobaczyłam, że tkają na dużych, starodawnych krosnach.
W pierwszej chwili pomyślałam, że to „staromodne”, by
używać  ręcznych  krosien  w  świecie  duchowym.  Stało
obok  nich  wiele  bytów  duchowych,  mężczyzn  i  kobiet,
i  wszyscy  powitali  mnie  uśmiechami.  Bardzo  się
ucieszyli  na  mój  widok  i  kilkoro  z  nich  odeszło  od

background image

krosna,  żebym  mogła  się  mu  lepiej  przyjrzeć.  Zależało
im,  żebym  zobaczyła  dzieło  ich  rąk.  Podeszłam  bliżej
i  wzięłam  w  dłoń  kawałek  materii,  którą  tkali.
Wyglądała  jak  połączenie  przędzy  szklanej  z  watą
cukrową.

Kiedy

nią

poruszyłam,

zamigotała

i roziskrzyła się niemal jak żywa. Efekt był zaskakujący.
Po  jednej  stronie  tkanina  była  matowa,  ale  gdy  ją
odwróciłam,  stała  się  przezroczysta.  Przezroczysta  po
jednej stronie i matowa po drugiej – podobna do lustra
weneckiego  –  miała  oczywiście  jakieś  przeznaczenie,
ale  nie  powiedziano  mi  jakie.  Robotnicy  wyjaśnili,  że
z tej tkaniny powstaną ubrania dla ludzi przybywających
do świata duchowego z ziemi. Byli wyraźnie zadowoleni
ze  swojej  pracy  oraz  z  mojej  wdzięczności  za  to,  że
pozwolili mi ją zobaczyć.

Moje dwie towarzyszki i ja odeszłyśmy od krosien

i  przeszłyśmy  przez  wiele  innych  pomieszczeń,
w  których  widziałam  niezwykłe  rzeczy  i  wspaniałych
ludzi,  ale  nie  pozwolono  mi  zarejestrować  wielu
szczegółów.  Pamiętam  wrażenie,  że  podróżowałam
kilka  dni  albo  tygodni  i  nigdy  nie  czułam  zmęczenia.
Byłam  zdziwiona  tym,  jak  bardzo  ludzie  chcą  tam
pracować  ręcznie  –  ci,  którzy  wyrażą  wolę.  Z  radością
wykonują  narzędzia,  które  przydają  się  innym  –
zarówno  tam,  jak  i  tu.  Widziałam  ogromne  urządzenie,
podobne

do

komputera,

ale

znacznie

bardziej

skomplikowane  i  wydajniejsze.  Pracujący  przy  nim
ludzie  również  się  cieszyli,  że  mogą  mi  pokazać  swoją

background image

pracę.  Ponownie  zrozumiałam,  iż  wszystkie  istotne
rzeczy  najpierw  powstają  w  świecie  duchowym,
a  dopiero  później  w  fizycznym.  Kiedyś  nie  miałam
o tym pojęcia.

Zaprowadzono

mnie

do

kolejnego

dużego

pomieszczenia,  podobnego  do  biblioteki.  Rozglądając
się, pomyślałam, że to skarbnica wiedzy, ale nigdzie nie
widziałam  książek.  I  wtedy  zauważyłam,  że  do  umysłu
napływają

mi

myśli,

przepełnia

mnie

wiedza

o  sprawach,  o  których  dawno  nie  myślałam  –  a  nawet
o  sprawach,  o  których  nie  myślałam  nigdy.  Wtedy
uświadomiłam sobie, że jest to biblioteka umysłu. Samo
zastanowienie

się

nad

jakimś

zagadnieniem

powodowało,  że  napływała  do  mnie  cała  wiedza  na  ten
temat,  tak  samo  jak  wcześniej  w  obecności  Chrystusa.
Mogłam  poznać  wszystkie  szczegóły  na  temat  każdej
postaci historycznej – a nawet ze świata duchowego.

Wszelkie  informacje  były  dla  mnie  dostępne  i  nie

było żadnej myśli, żadnego stwierdzenia, żadnej cząstki
wiedzy,  których  nie  zrozumiałabym  poprawnie.  Nie
istniała  absolutnie  żadna  możliwość  złego  zrozumienia
czegokolwiek.  Historia  była  jasna.  Zrozumienie  –
całkowite. Pojmowałam nie tylko to, co ludzie robią, ale
również  dlaczego  to  robią  i  jak  ich  działania  wpływają
na

postrzeganie

rzeczywistości

przez

innych.

Rozumiałam  rzeczywistość  dotyczącą  danego  tematu
z  każdego  punktu  widzenia,  z  każdej  możliwej

background image

perspektywy,  i  wszystko  to  dawało  całościowe  ujęcie
każdego zdarzenia, osoby lub zasady, co jest niemożliwe
do osiągnięcia na ziemi.

Było  to  jednak  coś  więcej  niż  tylko  proces

myślowy.  Mogłam  czuć  to,  co  czuli  ludzie,  kiedy
działali.  Rozumiałam  ich  cierpienie  i  radość,  ponieważ
byłam  w  stanie  żyć  „w  nich”.  Nie  pozwolono  mi
zachować  całej  wiedzy.  Tym  bardziej  cenię  sobie
pozostawioną  mi  jej  część,  zwłaszcza  dotyczącą
pewnych

wydarzeń

z

naszej

historii,

których

zrozumienie było dla mnie ważne.

Nadal  chciałam  doświadczyć  jeszcze  więcej  w  tym

wspaniałym,

niewiarygodnym

świecie,

i

moje

towarzyszki  z  radością  mi  w  tym  pomagały.  Ich
najgłębszą  radością  było  sprawienie  mi  radości,
i  podekscytowane  wyprowadziły  mnie  na  zewnątrz  do
ogrodu.

background image

OGRÓD

Kiedy  weszłyśmy  do  ogrodu,  zobaczyłam  góry,

malownicze  doliny  i  rzeki  w  oddali.  Moje  towarzyszki
zostawiły mnie, żebym dalej szła sama, może po to, bym
mogła  podziwiać  piękno  ogrodu  nieskrępowana
obecnością  innych.  Rosły  tam  drzewa,  kwiaty  i  rośliny,
a  ich  rozmieszczenie  sprawiało  wrażenie  doskonałego,
jakby  miały  być  dokładnie  takie,  jak  były,  i  tam,  gdzie
były.  Przez  pewien  czas  szłam  po  trawie.  Była  świeża,
chłodna  i  soczyście  zielona  i  wydawała  się  żywa  pod
moimi  stopami.  Tym  jednak,  co  wzbudziło  mój
największy  zachwyt  w  ogrodzie,  były  intensywne

background image

kolory. Na ziemi takich nie mamy.

Kiedy  u  nas  światło  pada  na  przedmiot,  odbija  się

od  niego  w  określonym  kolorze.  Możliwe  są  tysiące
odcieni. Światło w świecie duchowym od niczego się nie
odbija.

Wypływa  ze  środka  i  wygląda  jak  żywa  esencja.

Istnieją tam miliony, miliardy kolorów.

Na  przykład  kwiaty  mają  tak  żywe  i  świetliste

barwy, że nie wydają się ciałami stałymi. Z powodu aury
intensywnego  światła  wokół  każdej  rośliny  trudno
poznać,  gdzie  się  zaczyna,  a  gdzie  kończy  jej
powierzchnia.  Jest  oczywiste,  że  każda  część  rośliny,
każda jej mikroskopijna cząstka ma własną inteligencję.
To  najlepsze  słowo,  jakie  przychodzi  mi  do  głowy.
Każda maleńka cząstka żyje własnym życiem i może być
zestawiona  z  innymi  elementami,  by  stworzyć  inną
formę  życia.  Element,  który  teraz  jest  częścią  kwiatu,
może  później  stać  się  częścią  czegoś  innego  i  być  tak
samo żywy. Nie ma duszy tak jak my, ale ma inteligencję
i  zmysł  organizacji,  potrafi  reagować  na  wolę  Boga
oraz inne prawa powszechne. Wszystko to jest widoczne,
kiedy  ogląda  się  tamtejsze  dzieła  stworzenia,  ale
szczególnie jest to wyraźne w kwiatach.

Niedaleko  ode  mnie  przepływała  przez  ogród

piękna  rzeka  i  natychmiast  poczułam  chęć,  by  do  niej
podejść.  Zobaczyłam,  że  jest  ona  zasilana  dużym
wodospadem  najczystszej  wody  i  że  wpływa  do  stawu.

background image

Woda była oszałamiająco przejrzysta i pełna życia.

Życie.  Było  również  w  wodzie.  Każda  kropla

z  wodospadu  miała  własną  inteligencję  i  cel.  Od
wodospadu dolatywała melodia majestatycznego piękna
i  wypełniała  ogród,  mieszając  się  z  innymi  melodiami,
z  których  dopiero  teraz  zdałam  sobie  sprawę.  Muzyka
napływała  z  samej  wody,  z  jej  inteligencji,  a  każda
kropla  wydawała  własny  ton  i  melodię,  która  mieszała
się  i  łączyła  z  wszystkimi  pozostałymi  dźwiękami
i  brzmieniami  wokół  niej.  Woda  błogosławiła  Boga  za
swoje  życie  i  radość.  Ostateczny  efekt  przewyższał
jakąkolwiek  symfonię  lub  umiejętności  jakiegokolwiek
ziemskiego  kompozytora.  Najlepsza  muzyka  ziemska
w  porównaniu  z  tamtą  wydaje  się  grą  dziecka  na
blaszanym  bębenku.  My  po  prostu  nie  mamy
umiejętności  zrozumienia  ogromu  i  mocy  tamtejszej
muzyki,  nie  mówiąc  już  o  umiejętnościach  jej
stworzenia.  Idąc  w  stronę  wody,  pomyślałam,  że
prawdopodobnie  są  to  „wody  żywota”  wspominane
w Piśmie

*

, i chciałam się w nich wykąpać.

Kiedy podeszłam do wody, zauważyłam różę, która

wyróżniała

się

spośród

innych

kwiatów,

więc

pochyliłam  się,  żeby  się  jej  przyjrzeć.  Jej  uroda
zapierała dech. Żaden z tamtejszych kwiatów nie urzekł
mnie tak bardzo jak ten. Delikatnie kołysał się do cichej
muzyki,  śpiewając  pochwały  dla  Pana  własnymi
słodkimi  dźwiękami.  Uświadomiłam  sobie,  że  widzę,

background image

jak  ta  róża  rośnie.  Kiedy  rozwinęła  się  przed  moimi
oczami, moja dusza była poruszona, i zapragnęłam żyć
jej życiem, wejść w nią i poczuć jej duszę. Kiedy tylko ta
myśl  przyszła  mi  do  głowy,  przekonałam  się,  że
potrafię  zajrzeć  do  wnętrza  owej  rośliny.  Jakby  mój
wzrok  nabrał  cech  mikroskopu  i  umożliwiał  mi
oglądanie najgłębiej położonych części kwiatu. To było
jednak  coś  więcej  niż  tylko  doświadczenie  wzrokowe.
Poczułam  tę  różę  wokół  siebie,  jakbym  rzeczywiście
była w jej wnętrzu, jakbym stanowiła jej część. Czułam
się tak, jakbym była tą rośliną. Czułam, jak róża kołysze
się do muzyki wszystkich innych kwiatów, i czułam, jak
tworzy  własną  muzykę,  melodię,  która  idealnie
harmonizuje  z  tysiącem  innych  róż  przyłączających  się
do  niej.  Zrozumiałam,  że  muzyka  w  mojej  róży  płynie
z jej poszczególnych części, że jej płatki wydają własne
tony  i  że  istota  każdego  płatka  współtworzy  doskonałe
dźwięki  całego  kwiatu,  że  każdy  jego  płatek  działa
harmonijnie  dla  ogólnego  efektu,  którym  jest  radość.
Moja radość znowu była absolutnie pełna! Czułam Boga
w  tej  roślinie,  w  sobie,  czułam,  jak  przenika  nas  Jego
miłość. Wszyscy byliśmy jednym!

Nigdy  nie  zapomnę  róży,  którą  wtedy  byłam.  To

jedno przeżycie – zaledwie cząstka wspanialszej radości,
która  jest  osiągalna  w  świecie  duchowym,  jedność  ze
wszystkim  –  było  tak  wspaniałe,  że  będę  je  zawsze
pielęgnować.

background image

*

Obj. 22, 1.

background image

POWITANIE

Do  ogrodu  przybyła  grupa  bytów  duchowych.  Wiele
z nich miało na sobie miękkie pastelowe szaty, oddające
–  być  może  –  charakter  miejsca,  a  także  okazji.  Byty
otoczyły mnie i poczułam, że zbierają się, by uczcić mój
awans.  Umarłam  (lub  awansowałam,  jak  wskazywała
użyta przez nie nazwa), więc przyszły, by mnie powitać.
Ich twarze promieniowały zachwytem, jakby patrzyły na
dziecko,

które

po

raz

pierwszy

zjadło

coś

niewyobrażalnie  smacznego.  Uświadomiłam  sobie,  że
pamiętam

je

wszystkie

ze

swojego

życia

przedziemskiego,

więc

podbiegłam,

uścisnęłam

background image

i  ucałowałam  każdego.  Moi  aniołowie  służebni  –  moi
drodzy  mnisi  –  pojawili  się  ponownie  i  ich  też
ucałowałam.

Kiedy  nasze  dusze  się  przeniknęły,  zdałam  sobie

sprawę,  że  owe  byty  mają  mnie  wspierać.  Moje
towarzyszki, które nadal były moimi przewodniczkami,
powiedziały  mi,  że  umarłam  przedwcześnie  i  że  tak
naprawdę  nie  jest  to  świętowanie  mojego  awansu,  ale
okazja, żeby mi pokazać, co mnie spotka, gdy zjawię się
tam we właściwym czasie. Bardzo się cieszyły, że mnie
widzą i że mogą mnie wspierać, ale wiedziały, że muszę
wracać. I wytłumaczyły mi, na czym polega śmierć.

Kiedy

„umieramy”,

powiedziały

moje

przewodniczki, doświadczamy tylko przejścia do innego
stanu.  Nasze  dusze  wysuwają  się  z  naszych  ciał
i przenoszą do królestwa duchowego. Jeśli nasza śmierć
jest traumatyczna, dusza szybko opuszcza ciało, czasami
jeszcze  zanim  nastąpi  zgon.  Jeśli  człowiek  na  przykład
miał  wypadek  lub  stał  się  ofiarą  pożaru,  jego  dusza
może  być  zabrana  z  ciała,  zanim  poczuje  wielki  ból.
Ciało  może  nadal  wyglądać  jak  żywe,  ale  dusza  już  je
opuściła i jest w stanie pokoju.

W  chwili  śmierci  dostajemy  możliwość  wyboru,

czy  chcemy  pozostać  na  ziemi  do  pogrzebu  naszego
ciała,  czy  też  chcemy  przenieść  się,  jak  ja  to  zrobiłam,
do  poziomu,  do  którego  rozwinęła  się  nasza  dusza.
Zrozumiałam,  że  jest  wiele  poziomów  rozwoju  i  że

background image

zawsze  trafimy  do  tego,  na  którym  będziemy  się
najlepiej  czuć.  Większość  dusz  postanawia  zostać  na
ziemi przez krótki czas i pocieszyć swoich najbliższych;
rodziny  przeżywają  o  wiele  większy  smutek  niż  sam
zmarły.  Czasami  dusze  pozostają  dłużej,  jeśli  ich
najbliżsi  są  w  rozpaczy.  Zostają,  by  pomóc  ich  duszom
się uspokoić.

Powiedziano mi również, że nasze modlitwy mogą

przynieść  korzyść  zarówno  istotom  duchowym,  jak
i  ludziom  na  ziemi.  Jeśli  jest  powód,  by  obawiać  się
o duszę osoby zmarłej, jeśli jest powód, by sądzić, że jej
przejście może być trudne albo niechciane, możemy się
za nią modlić i uzyskać pomoc duchową.

Dowiedziałam  się  również,  że  ważne  jest,  byśmy

zdobyli  wiedzę  o  duszy,  kiedy  jeszcze  jesteśmy
w  ludzkim  ciele.  Im  większą  wiedzę  posiądziemy  tutaj,
tym  szybciej  dotrzemy  dalej  w  tamtym  świecie.
Z  powodu  braku  wiedzy  lub  wiary  niektóre  dusze  są
rzeczywistymi  więźniami  ziemi.  Część  osób,  które
umierają  jako  ateiści,  albo  ci,  którzy  związali  się  ze
światem  chciwością,  cielesnymi  żądzami  bądź  innymi
rodzajami  ziemskiego  zniewolenia,  mają  trudności
z przejściem i pozostają związani z ziemią. Często brak
im wiary i siły, żeby skorzystać z energii i światła, które
przyciągają nas do Boga, a w niektórych wypadkach nie
potrafią  nawet  tej  energii  i  światła  rozpoznać.  Takie
dusze  pozostają  na  ziemi  do  czasu,  aż  nauczą  się

background image

uznawać  moc  duchową  i  oderwą  się  od  tego  świata.
Kiedy  byłam  w  czarnej  masie  przed  dotarciem  do
światłości,  wyczuwałam  obecność  takich  ociągających
się dusz. Przebywają tam tak długo, jak chcą, w miłości
i  cieple  tej  masy,  podlegając  jej  uzdrawiającemu
wpływowi,  aż  w  końcu  przenoszą  się  dalej,  by  znaleźć
się  w  kręgu  większego  ciepła  i  bezpieczeństwa
zapewnianego przez Boga.

Z całej tej wiedzy nic jednak nie jest ważniejsze od

znajomości  Jezusa  Chrystusa.  Powiedziano  mi,  że  On
jest bramą, przez którą wszyscy wrócimy. Jest jedynymi
drzwiami, przez które możemy wrócić. Bez względu na
to, czy dowiemy się o Jezusie Chrystusie tu, czy już jako
dusza,  musimy  ostatecznie  Go  uznać  i  poddać  się  Jego
miłości.

Moi  przyjaciele  stojący  wokół  mnie  w  ogrodzie

byli pełni miłości. Zdawali sobie sprawę, że jeszcze nie
chcę  wracać,  że  chcę  zobaczyć  więcej.  Pragnąc  zrobić
mi przyjemność, pokazali mi znacznie więcej.

background image

WIELE ŚWIATÓW

Moja  pamięć  została  otwarta  na  jeszcze  dalszą
przeszłość  przed  stworzeniem  ziemi,  na  najdalszą
wieczność.  Pamiętałam,  że  Bóg  jest  Stwórcą  wielu
światów,  galaktyk  i  krain  wykraczających  poza  granice
naszego  rozumienia,  i  zapragnęłam  je  zobaczyć.  Kiedy
tylko  pojawiło  się  to  pragnienie,  moje  myśli  dały  mi
moc  i  uleciałam  z  ogrodu,  tym  razem  eskortowana
przez  dwie  inne  istoty  świetlne,  które  potem  stały  się
moimi

przewodniczkami.

Nasze

ciała

duchowe

odpłynęły od moich przyjaciół w czerń wszechświata.

Nabrałyśmy  szybkości  i  poczułam  radość  z  lotu.

background image

Mogłam robić, co tylko chciałam, udać się, dokąd tylko
zapragnęłam,

przemieszczać

się

szybko

niewiarygodnie

szybko

albo

powoli.

Byłam

zachwycona  tą  swobodą.  Wleciałam  w  ogrom
wszechświata i odkryłam, że nie jest to próżnia; to ocean
pełen miłości i światła – dostrzegalnej obecności Ducha
Świętego.  Usłyszałam  cichy,  przyjemny,  odległy,  lecz
kojący  dźwięk,  który  mnie  ucieszył.  Było  to  brzmienie
podobne  do  muzyki,  ale  wszechogarniające,  wydawało
się  wypełniać  całą  przestrzeń  wokół  mnie.  Po  nim
napłynął  kolejny  dźwięk  o  innej  głośności  i  wkrótce
usłyszałam  coś  jakby  melodię  –  ogromną  kosmiczną
pieśń,  która  mnie  koiła  i  krzepiła.  Dźwięki  wywołały
delikatne wibracje i kiedy mnie dotknęły, wiedziałam, że
mają zdolność uzdrawiania. Wiedziałam, że każda rzecz
dotknięta  przez  te  dźwięki  odczuje  ich  uzdrawiającą
moc;  były  jak  balsam  duchowy.  To  esencja  miłości,
która naprawia uszkodzone dusze. Od podróżujących ze
mną  towarzyszek  dowiedziałam  się,  że  nie  wszystkie
muzyczne  dźwięki  są  uzdrawiające  –  niektóre  potrafią
wywołać  w  nas  negatywne  reakcje  emocjonalne.
Zrozumiałam,  że  kiedy  byłam  na  ziemi,  szatan  używał
tych negatywnych dźwięków w muzyce, która szkodziła
mojemu umysłowi i ciału.

Część  zdarzeń,  które  nastąpiły  potem,  zostało

usuniętych  z  mojej  pamięci,  ale  wiele  wrażeń  w  niej
pozostało.  Wydawało  mi  się,  że  podróżuję  przez  wiele
tygodni,  nawet  miesięcy,  odwiedzając  liczne  dzieła

background image

stworzone  przez  Boga.  Podróżując,  cały  czas  czułam
kojącą obecność Bożej miłości. Wyczuwałam, że jestem
„z powrotem” w swoim rodzimym otoczeniu, i robiłam
tylko  to,  co  naturalne.  Odwiedziłam  wiele  różnych
światów  –  planet  takich  jak  nasza  Ziemia,  ale
cudowniejszych,  zamieszkanych  przez  serdecznych,
inteligentnych ludzi. Wszyscy jesteśmy dziećmi Boga, to
On  zapełnił  dla  nas  bezmiar  wszechświata.  Pokonałam
niewiarygodne  odległości,  wiedząc,  że  gwiazdy,  które
widzę,  nie  są  widoczne  z  Ziemi.  Widziałam  galaktyki
i  dotarłam  do  nich  z  łatwością,  niemal  natychmiast,
odwiedzając  tamtejsze  światy  i  poznając  dzieci  naszego
Boga,  naszych  duchowych  braci  i  siostry.  I  wszystko  to
sobie

przypominałam,

były

to

moje

ponowne

odwiedziny.  Wiedziałam,  że  już  kiedyś  byłam  w  tych
miejscach.

Znacznie  później,  po  powrocie  do  śmiertelnego

ciała, poczułam się oszukana, kiedy nie byłam w stanie
przypomnieć  sobie  szczegółów  tamtego  przeżycia,  ale
z  biegiem  czasu  zrozumiałam,  że  utrata  części
wspomnień  była  konieczna  dla  mojego  dobra.  Gdybym
zapamiętała  te  wspaniałe  i  doskonałe  światy,  które
widziałam, żyłabym tu w ciągłej frustracji i zmarnowała
powierzoną mi przez Boga misję. Uczucie, że zostałam
oszukana,  ustąpiło  miejsca  zachwytowi  i  głębokiej
wdzięczności  za  tamto  doświadczenie.  Bóg  nie  musiał
pokazywać  mi  innych  światów  ani  pozwolić  mi
zachować  części  wspomnień.  W  swej  łasce  dał  mi

background image

bardzo  dużo;  widziałam  światy,  których  nikt  nie  jest
w stanie zobaczyć nawet przez najpotężniejsze ziemskie
teleskopy, i poczułam miłość, która tam panuje.

background image

WYBÓR CIAŁA

Wróciłam  do  ogrodu  i  spotkałam  się  ze  swoimi
poprzednimi

towarzyszkami.

W

światach,

które

zwiedzałam,

widziałam

ludzi

rozwijających

się,

trudzących  się,  żeby  bardziej  przypominać  naszego
Ojca.  Zainteresował  mnie  nasz  rozwój  na  ziemi.  Jak
wzrastamy?

Pytanie ucieszyło moje towarzyszki, i zabrały mnie

do  miejsca,  w  którym  wiele  dusz  przygotowywało  się
do  ziemskiego  życia.  Były  to  dorosłe  dusze  –  w  czasie
całego  swojego  pobytu  tam  nie  zauważyłam  żadnych
dzieci. Widziałam, jak chętne są te dusze do przyjścia na

background image

ziemię.  Traktowały  życie  na  niej  jak  szkołę,  w  której
mogą  się  wiele  nauczyć  i  rozwinąć  cechy,  których  im
brak.  Powiedziano  mi,  że  wszyscy  pragnęliśmy  przyjść
na  ziemię,  że  sami  wybraliśmy  wiele  z  swoich  wad
i  trudnych  sytuacji  życiowych  po  to,  by  się  rozwijać.
Zrozumiałam też, że czasami otrzymujemy pewne wady
dla własnego dobra. Pan daje nam również dary i talenty
zgodnie  ze  swoją  wolą.  Nigdy  nie  powinniśmy
porównywać  ich  z  talentami  czy  wadami  innej  osoby.
Każdy z nas ma to, czego mu potrzeba; każdy z nas jest
wyjątkowy. Równość duchowych wad czy darów nie jest
ważna.

Przestrzeń  bezpośrednio  przede  mną  i  pode  mną

rozsunęła  się,  jakby  otworzyło  się  okno,  i  zobaczyłam
ziemię.  Zobaczyłam  zarówno  świat  fizyczny,  jak
i  duchowy.  Zauważyłam,  że  niektóre  szlachetne  dzieci
naszego  Ojca  Niebieskiego  zadecydowały,  żeby  nie
przychodzić  na  ziemię.  Postanowiły  pozostać  duszami
przy Bogu i służyć jako Aniołowie Stróżowie ludziom.
Zrozumiałam  też,  że  są  inne  rodzaje  aniołów,  między
innymi  „aniołowie  walczący”.  Pokazano  mi,  że  ich
celem  jest  walka  w  naszej  obronie  z  szatanem  i  jego
aniołami.  Choć  każdy  z  nas  ma  swojego  duchowego
opiekuna  albo  strażnika,  czasami  dla  naszej  obrony
konieczni  są  aniołowie  walczący,  z  którymi  mamy
kontakt  przez  modlitwę.  Widziałam,  że  są  to  olbrzymi
mężczyźni,

bardzo

muskularnie

zbudowani,

o

cudownych

obliczach.

To

wspaniałe

dusze.

background image

Zrozumiałam  przez  samo  patrzenie  na  nich,  że  walka
z  nimi  byłaby  daremna.  Aniołowie  ci  byli  ubrani  jak
wojownicy,  mieli  pióropusze  i  zbroje  i  widziałam,  że
poruszają  się  szybciej  niż  inni.  Ale  chyba  tym,  co
wyróżniało  ich  najbardziej,  była  otaczająca  ich  aura
pewności  siebie;  byli  absolutnie  pewni  swoich
umiejętności. Żadne zło nie mogłoby im zagrozić, i oni
o  tym  wiedzieli.  Kiedy  nagle  odfrunęli  na  misję  (której
mi  nie  ujawniono),  moją  uwagę  zwrócił  ich  niepokój;
rozumieli wagę swojej misji i wiedzieli, i ja wiedziałam,
że nie wrócą, zanim jej nie wypełnią.

Szatan  pragnie  nas  przejąć  i  czasami,  kiedy  zbiera

swoje siły przeciwko jednemu z nas, osoba ta potrzebuje
specjalnej  ochrony.  Wszyscy  jesteśmy  chronieni  dzięki
temu,  że  nie  potrafi  on  odczytać  naszych  myśli.  Umie
jednak  odczytać  nasze  miny,  co  znaczy  prawie  to  samo
co  odczytanie  myśli.  Nasze  aury  i  nasze  miny  pokazują
uczucia i emocje naszych dusz. Bóg je widzi, aniołowie
je widzą i szatan także je widzi. Stan naszych dusz znają
nawet  niektórzy  wrażliwi  ludzie  na  ziemi.  Możemy  się
chronić,  panując  nad  własnymi  myślami,  pozwalając
światłu  Chrystusa  przeniknąć  do  naszego  życia.  Kiedy
tak  zrobimy,  Jego  światło  będzie  nas  rozświetlać
i będzie widoczne na naszych obliczach.

Gdy  to  pojęłam,  znowu  zobaczyłam  dusze,  które

jeszcze  nie  przybyły  na  ziemię,  i  zobaczyłam,  jak
niektóre  z  nich  unoszą  się  nad  śmiertelnikami.

background image

Spostrzegłam,

jak

dusza

mężczyzny

stara

się

doprowadzić  do  spotkania  dwojga  śmiertelników  –
swoich  przyszłych  rodziców.  Mężczyzna  ten  odgrywał
rolę  swatki  i  miał  wielkie  trudności.  Jego  przyszły
ojciec

i

przyszła

matka

nieświadomie

szli

w  przeciwnych  kierunkach  i  nie  wykazywali  chęci  do
współpracy.  Mężczyzna,  który  miał  zostać  ich  synem,
dawał  im  instrukcje,  mówił  do  nich,  namawiając,  żeby
się  spotkali.  Jego  kłopoty  zmartwiły  inne  dusze  i  kilka
z  nich  zaczęło  „zaganiać”  w  jedno  miejsce  tych  dwoje
młodych na ziemi.

Powiedziano  mi,  że  będąc  w  świecie  duchowym,

stworzyliśmy więzi z grupą braci i sióstr – tymi, którzy
byli  nam  szczególnie  bliscy.  Moje  towarzyszki
wyjaśniły,  że  umówiliśmy  się  z  tymi  duszami,  iż
zjawimy  się  na  ziemi  jako  rodzina  lub  przyjaciele.
Łączące  nas  tutaj  więzi  duchowe  są  rezultatem  miłości,
którą

się

wzajemnie

darzyliśmy

w

świecie

przedziemskim.  Postanowiliśmy  pojawić  się  na  ziemi
również z innymi duszami ze względu na zadanie, które
mamy  tu  razem  do  wykonania.  Niektórzy  z  nas  chcieli
połączyć  siły,  żeby  zmienić  pewne  rzeczy  na  ziemi,
a

możemy

dokonać

tego

najskuteczniej

w  okolicznościach  stworzonych  przez  wybranych
rodziców  lub  inne  osoby.  Niektórzy  z  nas  po  prostu
chcieli wspomóc wytyczony już kurs i ułatwić działania
tym,  którzy  mieli  przyjść  później.  Rozumieliśmy
wpływy, jakie będziemy mieć na siebie nawzajem w tym

background image

życiu,  oraz  fizyczne  i  osobowe  cechy,  które  mieliśmy
dostać  od  swoich  rodzin.  Mieliśmy  świadomość  kodu
genetycznego  naszych  śmiertelnych  ciał  oraz  ich
określonych

cech

fizycznych.

Chcieliśmy

i potrzebowaliśmy ich.

Rozumieliśmy,  że  wspomnienia  zostaną  zawarte

w komórkach naszych śmiertelnych ciał. Ta wiadomość
była  dla  mnie  zupełnie  nowa.  Dowiedziałam  się,  że
wszystkie  myśli  i  przeżycia  są  zapisywane  w  naszej
podświadomości. Są one również zapisywane w naszych
komórkach,  więc  każda  z  nich  zawiera  nie  tylko  kod
genetyczny,  ale  również  zapis  każdego  przeżycia,  jakie
kiedykolwiek  mieliśmy.  Co  więcej,  nasze  wspomnienia
są  przekazywane  poprzez  kod  genetyczny  naszym
dzieciom.  Wspomnienia  te  wyjaśniają  wiele  cech
dziedziczonych  w  rodzinach,  takich  jak  skłonności  do
uzależnień,  lęki,  zalety  i  tak  dalej.  Dowiedziałam  się
również, że nie przychodzimy na ziemię dwa razy; kiedy
wydaje  się  nam,  że  „pamiętamy”  poprzednie  życie,  tak
naprawdę  odtwarzamy  wspomnienia  zawarte  w  naszych
komórkach.

Widziałam,  że  rozumieliśmy  wszystkie  wyzwania

spowodowane  naszą  skomplikowaną  fizycznością,  i  z
przekonaniem godziliśmy się na nie.

Zostaliśmy  też  wyposażeni  w  cechy  duchowe

konieczne  do  wypełnienia  naszych  misji.  Wiele  z  nich
było  specjalnie  zaprojektowanych  na  nasze  potrzeby.

background image

Nasi  rodzice  mieli  zbiór  własnych  cech  duchowych,
z

których

część

została

nam

przekazana,

i  przypatrywaliśmy  się,  jak  wykorzystują  te  zdolności.
W  czasie  dorastania  nabyliśmy  również  innych  cech.
Jako

dorośli

mamy

zestaw

własnych

narzędzi

duchowych  i  nadal  możemy  uczyć  się  z  nich  korzystać
albo  możemy  zrezygnować  z  korzystania  z  nich.
Niezależnie  od  wieku  możemy  nabyć  nowych  cech
duchowych, które mogą nam pomóc w znanych nam lub
nowych sytuacjach. Zawsze jest wybór. Widziałam, że w
każdej  sytuacji  dysponujemy  właściwą  umiejętnością,
żeby  sobie  pomóc,  chociaż  jest  możliwe,  że  jeszcze  jej
nie  rozpoznaliśmy  albo  musimy  nauczyć  się  z  niej
korzystać.  Musimy  wejrzeć  w  siebie.  Musimy  zaufać
swoim  umiejętnościom;  wśród  nich  zawsze  jest
właściwe narzędzie duchowe.

Przez  jakiś  czas  patrzyłam,  jak  dusze  starają  się

doprowadzić  do  spotkania  tych  dwojga  młodych  ludzi,
a  potem  zainteresowałam  się  duszami  szykującymi  się
do  przyjścia  na  ziemię.  Jedna  wyjątkowo  bystra
i  dynamiczna  dusza  męska  właśnie  wchodziła  do  łona
swojej matki. Mężczyzna ten postanowił urodzić się jako
dziecko upośledzone umysłowo. Bardzo się cieszył z tej
możliwości,  ponieważ  wiedział,  jak  pobudzi  to  rozwój
jego samego i jego rodziców. Tych troje połączyła silna
więź  i  wszyscy  zaplanowali  tę  sytuację  znacznie
wcześniej.  Mężczyzna  postanowił  rozpocząć  życie
śmiertelnika w chwili swojego poczęcia i patrzyłam, jak

background image

jego  dusza  wchodzi  do  łona  i  do  nowo  powstałego
życia.  Nie  mógł  się  doczekać,  kiedy  poczuje  wielką
miłość swoich ziemskich rodziców.

Dowiedziałam  się,  że  dusza  może  wejść  do  ciała

matki  na  każdym  etapie  ciąży.  Kiedy  tam  się  znajdzie,
natychmiast  zaczyna  doświadczać  życia  śmiertelnika.
Aborcja,  jak  mi  powiedziano,  jest  wbrew  temu,  co
naturalne.  Dusza  wchodząca  do  ciała  czuje  odrzucenie
i smutek. Wie, że ciało miało być jej, bez względu na to,
czy  zostało  ono  poczęte  poza  małżeństwem,  czy  jest
ułomne  albo  czy  ma  siłę,  by  przeżyć  zaledwie  kilka
godzin. Ale dusza czuje również współczucie dla matki,
wiedząc,  że  podjęła  decyzję  opartą  na  wiedzy,  którą
miała.

Widziałam  wiele  dusz,  które  miały  przyjść  na

ziemię  na  krótko,  tylko  na  kilka  godzin  lub  dni  od
swoich  narodzin.  Cieszyły  się  tak  samo  jak  pozostałe,
wiedząc,  że  mają  cel  do  osiągnięcia.  Zrozumiałam,  że
ich śmierć została wyznaczona przed ich narodzinami –
jak  śmierć  każdego  z  nas.  Dusze  te  nie  potrzebują
rozwoju,  który  jest  skutkiem  dłuższego  życia  na  ziemi,
a  ich  śmierć  stworzy  wyzwania,  które  pomogą
w  rozwoju  ich  rodziców.  Smutek  jest  głęboki,  ale  trwa
krótko,  wszelki  ból  znika,  kiedy  znowu  się  spotykamy,
i panuje tylko radość z rozwoju i bycia razem.

Zaskoczyło  mnie,  jak  wiele  układa  się  planów

i podejmuje decyzji dla dobra innych. Wszyscy byliśmy

background image

chętni  do  poświęceń  dla  innych.  Wszystko  robi  się  dla
rozwoju  duchowego  –  wszystkie  przeżycia,  wszystkie
dary  i  niedoskonałości  mu  służą.  Sprawy  tego  świata
niewiele  znaczą  dla  nas  po  tamtej  stronie  –  prawie  nic.
Wszystko jest widziane oczami ducha.

Dla  każdego  z  nas  została  wyznaczona  pora

ukończenia  ziemskiej  edukacji.  Niektóre  dusze  zjawią
się tu tylko po to, by się urodzić, by dostarczyć przeżyć
innym, a potem szybko odchodzą z tego świata. Niektóre
w  śmiertelnym  ciele  dożyją  późnego  wieku,  żeby
osiągnąć  swoje  cele  i  oddać  przysługę  innym,
stwarzając  im  okazje  do  służenia.  Niektóre  zjawią  się,
by  zostać  naszymi  przywódcami  lub  uczniami,  naszymi
żołnierzami, naszymi bogaczami lub biedakami, a celem
ich  przybycia  będzie  stworzenie  sytuacji  i  relacji,  które
umożliwią  nam  naukę  miłości.  Wszyscy,  którzy  zjawią
się  na  naszej  ścieżce,  doprowadzą  nas  do  ostatecznej
realizacji  naszego  celu.  Musimy  być  poddani  próbom
w  trudnych  warunkach,  żeby  zobaczyć,  jak  wypełniamy
najważniejsze  ze  wszystkich  przykazań  –  wzajemnej
miłości.  W  czasie  pobytu  na  ziemi  wszyscy  jesteśmy
z  sobą  połączeni  więzami,  zjednoczeni  dla  jednego
nadrzędnego celu – nauki wzajemnej miłości.

Zanim  została  zamknięta  scena  z  przedziemskiego

życia dusz, moją uwagę zwróciła inna dusza, tym razem
kobiety.

Była

jedną

z

najbardziej

czarujących

i  zachwycających  istot,  jakie  kiedykolwiek  widziałam.

background image

Tryskała  energią  i  opromieniała  zaraźliwą  radością
wszystkich  dookoła.  Przyglądając  się  jej  z  podziwem,
poczułam bliską więź pomiędzy nami i miłość, którą ta
kobieta  do  mnie  czuje.  Wspomnienie  tej  chwili  zostało
prawie w całości zablokowane, ale wiedziałam, że nigdy
tej kobiety nie zapomnę i że nie było wątpliwości co do
tego,  że  bez  względu  na  to,  dokąd  się  udawała,  miała
być czyimś specjalnym aniołem.

Przyglądając  się  duszom  szykującym  się  do

przybycia  na  ziemię,  byłam  pod  wrażeniem  urody
i  wspaniałości  każdej  z  nich.  Wiedziałam,  że  kiedyś
byłam pośród nich, tak jak każdy z nas, i że zostaliśmy
napełnieni  światłem  i  pięknem.  W  pewnej  chwili
przyszła  mi  do  głowy  myśl  odnosząca  się  do  nas
wszystkich:  „Gdybyśmy  mogli  zobaczyć  się  przed
swoimi  narodzinami,  bylibyśmy  zdumieni  swoją
inteligencją i urodą. Narodziny to sen i zapomnienie”.

background image

PIJAK

Przyjście na ziemię w dużym stopniu przypomina wybór
college’u  lub  kierunku  studiów.  Każdy  z  nas  jest  na
innym  poziomie  rozwoju  duchowego  i  zjawia  się  tutaj
w  miejscu,  które  najlepiej  odpowiada  jego  potrzebom
duchowym.  Kiedy  krytykujemy  błędy  lub  wady  innych
ludzi,

udowadniamy,

że

sami

mamy

podobne

niedoskonałości.  Nie  posiadamy  wiedzy,  by  właściwie
osądzać swoich bliźnich.

Jakby  dla  zobrazowania  tej  prawdy  niebiosa  się

rozchyliły  i  ponownie  zobaczyłam  ziemię.  Tym  razem
mój  wzrok  skupił  się  na  rogu  ulicy  w  dużym  mieście.

background image

Na  chodniku  obok  budynku  zobaczyłam  mężczyznę
pijanego  w  sztok.  Jedna  z  moich  przewodniczek
zapytała: „Co widzisz?”.

„Pijanego

menela

leżącego

w

błocie”,

odpowiedziałam,  nie  rozumiejąc,  dlaczego  muszę  go
oglądać.

Moje  przewodniczki  się  ożywiły.  Powiedziały:

„Pokażemy ci, kim on jest naprawdę”.

Ukazały  mi  jego  duszę  i  zobaczyłam  wspaniałego

mężczyznę,  pełnego  światłości.  Emanowała  z  niego
miłość,  i  zrozumiałam,  że  w  niebie  jest  uwielbiany.
Przybył  na  ziemię  jako  nauczyciel,  by  pomóc
przyjacielowi, z którym łączyła go więź duchowa.

Jego  przyjaciel  był  wybitnym  prawnikiem  i  miał

biuro o kilka przecznic dalej. Chociaż pijak nie pamiętał
teraz  umowy  ze  swoim  przyjacielem,  jego  celem  było
przypomnieć

mu

o

potrzebach

innych

ludzi.

Zrozumiałam,  że  prawnik  z  natury  był  skłonny  do
okazywania  współczucia,  jednak  widok  pijaka  miał
skłonić go do większej pomocy dla potrzebujących jego
wsparcia  finansowego.  Wiedziałam,  że  ci  dwaj
mężczyźni  się  spotkają  i  prawnik  rozpozna  znajomą
duszę  w  tym  pijaku  –  człowieka  w  człowieku  –
i  poruszony  zrobi  dużo  dobrego.  Ci  dwaj  mężczyźni
nigdy

się

nie

dowiedzą

o

swoich

wcześniej

uzgodnionych  rolach,  mimo  to  ich  misje  zostaną
zrealizowane.  Pijak  poświęcił  swój  czas  na  ziemi  dla

background image

dobra  drugiego  człowieka.  Jego  rozwój  będzie
postępował,  a  inne  rzeczy,  których  może  potrzebować
dla dalszych postępów, będą mu dane później.

Przypomniałam  sobie,  że  ja  też  spotkałam  ludzi,

którzy wydali mi się znajomi. Kiedy ich zobaczyłam po
raz pierwszy, poczułam natychmiastową bliskość, błysk
rozpoznania,  ale  nie  wiedziałam  dlaczego.  Teraz
zrozumiałam,  że  zostali  skierowani  na  ścieżkę  mojego
życia celowo. Zawsze byli dla mnie wyjątkowi.

Moje

towarzyszki

odezwały

się

ponownie,

wyrywając mnie z zamyślenia. Powiedziały, że ponieważ
brak  mi  czystej  wiedzy,  nigdy  nie  powinnam  nikogo
osądzać.  Ci,  którzy  przechodzili  obok  tego  pijaka  na
rogu, nie byli w stanie zobaczyć jego szlachetnej duszy,
więc  oceniali  go  po  wyglądzie  zewnętrznym.  Sama  też
tak  postępowałam,  oceniając  innych  w  myślach  według
ich zamożności lub fizycznych zdolności. Zrozumiałam
teraz, że byłam niesprawiedliwa, że nie miałam pojęcia,
jakie  jest  ich  życie,  ani  –  co  ważniejsze  –  jakie  są  ich
dusze.

Zaświtała  mi  również  taka  myśl:  „Albowiem

ubogich  zawsze  macie  pośród  siebie  i  gdy  zechcecie,
możecie  im  dobrze  czynić”

*

.  Ten  cytat  z  Pisma  jednak

mnie zmartwił. Dlaczego biedni są wśród nas? Dlaczego
Pan nie może nam zapewnić wszystkiego? Dlaczego nie
może  po  prostu  podpowiedzieć  temu  prawnikowi,  żeby
podzielił  się  swoimi  pieniędzmi  z  innymi?  Moje

background image

towarzyszki  znowu  wtrąciły  się  do  moich  myśli
i  powiedziały:  „Wśród  was  chodzą  aniołowie,
z obecności których nie zdajecie sobie sprawy”.

To  było  dla  mnie  trudne  i  przewodniczki  znowu

pomogły  mi  zrozumieć.  Wszyscy  mamy  potrzeby,  nie
tylko  biedni.  I  wszyscy  zobowiązaliśmy  się  w  świecie
duchowym,  że  będziemy  sobie  nawzajem  pomagać,  ale
zwlekamy

z

dotrzymaniem

przyrzeczeń,

które

złożyliśmy bardzo dawno temu. Pan zsyła więc aniołów,
którzy mają nas ponaglić i pomóc nam wywiązać się ze
swoich  zobowiązań.  Nie  zmusza  nas,  tylko  czasami  nas
ponagla. Nie wiemy, kim są te istoty – z wyglądu niczym
się  nie  wyróżniają  –  ale  są  przy  nas  częściej,  niż
myślimy.

Nie  poczułam  się  zbesztana,  ale  uświadomiłam

sobie, że źle rozumiałam pomoc Boga dla nas na ziemi
i  nie  doceniałam  jej.  Pan  udziela  nam  wszelkiego
wsparcia,  jakiego  może  nam  udzielić  bez  ingerowania
w  nasze  czyny  i  wolną  wolę.  My  sami  musimy  chcieć
sobie  pomagać.  Musimy  chcieć  zobaczyć,  że  biedni  są
tak  samo  warci  naszego  szacunku  jak  bogaci.  Musimy
chcieć  akceptować  wszystkich  innych  ludzi,  nawet  tych
odmiennych  od  nas.  Wszyscy  są  warci  naszej  miłości
i  dobroci.  Nie  mamy  prawa  okazywać  nietolerancji,
złości czy „mieć kogoś dość”. Nie mamy prawa patrzeć
na  innych  z  góry  ani  potępiać  ich  w  swoich  sercach.
Jedyne, co możemy z sobą zabrać z tego życia, to dobro,

background image

które okazaliśmy innym. Widziałam, że wszystkie nasze
dobre  uczynki  i  serdeczne  słowa  wracają  do  nas  po
tamtej  stronie  ze  stukrotną  siłą.  Naszą  siłą  będzie
uczynione przez nas dobro.

Moje  towarzyszki  i  ja  przez  chwilę  milczałyśmy.

Pijak  zniknął  z  zasięgu  mojego  wzroku.  Moja  duszę
wypełniały  zrozumienie  i  miłość.  Och,  żebym  mogła
tak  pomagać  innym,  jak  ten  pijak  pomoże  swojemu
przyjacielowi.  Och,  żebym  mogła  stać  się  w  tym  życiu
błogosławieństwem  dla  innych.  Moja  dusza  powtórzyła
ostateczne przesłanie: naszą siłą będzie uczynione przez
nas dobro.

*

Mk 14, 7.

background image

MODLITWA

Zostałam  pouczona  wnikającą  we  mnie  wiedzą
o  człowieczeństwie,  o  boskiej  wartości  każdej  duszy.
Zapragnęłam  więcej  światła  i  wiedzy.  Niebiosa
ponownie  się  rozsunęły  i  zobaczyłam  kulę  ziemską
krążącą  we  wszechświecie.  Dostrzegłam  wiele  świateł,
podobnych  do  reflektorów,  napływających  z  ziemi.
Niektóre  smugi  światła  były  szerokie  i  wymierzone
w niebo jak lasery. Inne przypominały światełka małych
latarek, a jeszcze inne były małe jak iskierki. Zdziwiłam
się,  kiedy  mi  powiedziano,  że  te  światła  to  modlitwy
ludzi.

background image

Zobaczyłam aniołów uwijających się w odpowiedzi

na  modlitwy.  Byli  zorganizowani  w  taki  sposób,  żeby
udzielić  jak  największej  pomocy.  Dosłownie  latali  od
jednej  osoby  do  drugiej,  od  modlitwy  do  modlitwy,
i  praca  ta  napełniała  ich  miłością  i  radością.  Byli
zachwyceni,  pomagając  ludziom,  a  szczególnie  radośni
wtedy, kiedy ktoś modlił się z żarliwością i wiarą, żeby
mu  pomóc  od  razu.  Zawsze  najpierw  odpowiadali  na
jaśniejsze, gorętsze modlitwy, potem po kolei na resztę,
aż  żadna  nie  pozostała  bez  odpowiedzi.  Zauważyłam
jednak,  że  w  nieszczerych  i  rozgadanych  modłach  jeśli
w ogóle jest światło, to nikłe; wiele z tych próśb nie jest
spełnianych.

Powiedziano  mi  wyraźnie,  że  wszystkie  modlitwy

błagalne są wysłuchiwane. Kiedy mamy wielką potrzebę
albo  kiedy  modlimy  się  za  inne  osoby,  promienie
światła  wypływają  prosto  z  nas  i  natychmiast  są
dostrzegane.  Dowiedziałam  się  też,  że  nie  ma
potężniejszej  modlitwy  niż  modlitwa  matki  za  swoje
dzieci.  To  najczystszy  rodzaj  modlitwy  z  powodu
żarliwości  błagania,  a  czasami  z  powodu  rozpaczy.
Matka  potrafi  wlać  w  swoje  dzieci  całą  swoją  miłość
i  błagać  Boga  żarliwie  w  ich  sprawie.  Wszyscy  jednak
mamy zdolność dotarcia do Boga w swoich modlitwach.

Zrozumiałam,

że

po

skończeniu

modlitwy

błagalnej  powinniśmy  przestać  o  niej  myśleć  i  ufać,  że
Bóg  jej  wysłucha.  On  zawsze  zna  wszystkie  nasze

background image

potrzeby  i  czeka  na  zaproszenie,  żeby  nam  pomóc.  Ma
moc,  by  spełnić  każdą  prośbę,  ale  jest  zobligowany
własnym  prawem  i  naszą  wolą.  Musimy  pokazać,  że
chcemy,  by  Jego  wola  stała  się  naszą.  Musimy  Mu
zaufać.  Kiedy  szczerze  poprosimy,  w  nic  nie  wątpiąc,
otrzymamy to, o co prosimy.

Nasze  modlitwy  za  innych  mają  wielką  moc,  ale

mogą  zostać  wysłuchane,  tylko  wówczas,  gdy  nie
naruszą  wolnej  woli  innych  lub  gdy  nie  stoją  na
przeszkodzie  ich  potrzebom.  Bóg  jest  zobowiązany
pozwolić  nam  działać  samodzielnie,  ale  jest  też  chętny
do wszelkiej pomocy. Jeśli wiara naszych przyjaciół jest
słaba,  siła  naszej  duszy  może  ich  rzeczywiście
wzmocnić.  Jeśli  są  chorzy,  nasze  pełne  wiary  modlitwy
często  potrafią  dać  im  siłę  do  wyzdrowienia,  chyba  że
ich  choroba  została  zaplanowana  jako  doświadczenie
służące  ich  rozwojowi.  Jeśli  ich  śmierć  wydaje  się
bliska, musimy zawsze pamiętać, by prosić o spełnienie
się  woli  Boga,  inaczej  moglibyśmy  przeszkodzić  tej
osobie w przejściu na drugą stronę, powodując konflikt
celów.  Skala  naszej  pomocy  dla  innych  jest  ogromna.
Możemy  zrobić  znacznie  więcej  dobrego  dla  swoich
rodzin  lub  innych  osób,  niż  kiedykolwiek  to  sobie
wyobrażaliśmy.

To  wszystko  wydawało  mi  się  bardzo  proste  –

początkowo zbyt proste. Zawsze myślałam, że modlitwa
wymaga długiego czasu. Sądziłam, że musimy marudzić

background image

Bogu i nie dawać Mu spokoju, dopóki coś się nie stanie.
Miałam  swój  system.  Zaczynałam  od  prośby  o  coś,
czego,  jak  myślałam,  potrzebuję.  Potem  uciekałam  się
do  przekupstwa,  dając  Bogu  do  zrozumienia,  że
udzielenie mi pomocy leży w Jego najlepszym interesie.
Jeśli

to

zawodziło,

zaczynałam

się

targować,

proponując  jakiś  konkretny  akt  posłuszeństwa  albo
poświęcenia,

którym

mogłabym

zdobyć

Jego

łaskawość.  Potem,  zrozpaczona,  zaczynałam  błagać,
a  w  końcu  wpadałam  we  wściekłość.  Wskutek  tego
systemu  doczekałam  się  wysłuchania  o  wiele  mniejszej
liczby  próśb,  niż  miałam  nadzieję.  Teraz  zrozumiałam,
że moje modlitwy były demonstracją wątpliwości. Moje
zabiegi  były  rezultatem  braku  wiary  w  Jego  chęć
zadośćuczynienia  moim  prośbom  tylko  na  podstawie
wartości  moich  potrzeb.  Wątpiłam,  czy  Bóg  jest
sprawiedliwy,  czy  ma  moc,  a  nawet  nie  byłam  pewna,
czy  w  ogóle  mnie  słucha.  Te  wszystkie  wątpliwości
stworzyły barierę pomiędzy mną a Bogiem.

Teraz  zrozumiałam,  że  Bóg  nie  tylko  słyszy  nasze

modlitwy,  ale  także  zna  nasze  potrzeby,  jeszcze  zanim
my  sami  je  sobie  uświadomimy.  Widziałam,  że  Pan
i  Jego  aniołowie  chętnie  odpowiadają  na  nasze
modlitwy.  Widziałam,  że  sprawia  im  to  radość.
Zobaczyłam  jednak,  że  Bóg  ma  zdolność  widzenia,
której my nigdy nie będziemy w stanie osiągnąć. Widzi
naszą  duchową  przeszłość  i  zna  potrzeby  naszego
przyszłego  życia  wiecznego.  W  swej  wielkiej  miłości

background image

wysłuchuje  modlitw  zgodnie  ze  swą  wiekuistą
wszechwiedzą.  Na  wszystkie  modlitwy  odpowiada
w sposób doskonały. Zdałam sobie sprawę, że nigdy nie
musiałam  uporczywie  powtarzać  swoich  próśb,  jakby
Bóg nie potrafił ich zrozumieć. Potrzebne mi były wiara
i  cierpliwość.  Pan  dał  nam  wolną  wolę,  a  my
umożliwiamy  działanie  Jego  woli  w  naszym  życiu,
kiedy Go do niego zaprosimy.

Zrozumiałam również wagę podziękowań za to, co

otrzymujemy.

Wdzięczność

to

cnota

wiekuista.

Powinniśmy  pokornie  prosić  i  z  wdzięcznością
przyjmować.  Im  bardziej  dziękujemy  Bogu  za
otrzymywane  błogosławieństwa,  tym  szerszą  drogę
otwieramy  dla  kolejnych  łask.  Boga  przepełnia
pragnienie, by nam obficie błogosławić. Jeśli zechcemy
otworzyć swoje serca i myśli dla Jego błogosławieństw,
zostaniemy obficie napełnieni łaskami. Przekonamy się,
że  On  żyje.  Może  sami  zaczniemy  zachowywać  się  jak
aniołowie,  pomagając  tym,  którzy  są  w  potrzebie.
W trakcie modlitwy i służenia nasze światła zawsze będą
jasno  płonąć.  Służenie  to  paliwo  dla  naszych  lamp,
powstałe ze współczucia i miłości.

background image

RADA MĘŻCZYZN

Wraz z towarzyszkami nadal byłam w ogrodzie i kiedy
zdałam  sobie  z  tego  sprawę,  widok  ziemi  został
zasłonięty. Towarzyszki przeprowadziły mnie z ogrodu
do  dużego  budynku.  Kiedy  do  niego  weszłyśmy,
zachwyciłam się szczegółami wykończenia i misternym
pięknem.  Tamtejsze  budynki  są  doskonałe;  każda  linia,
kąt  i  detal  są  wykonane  w  taki  sposób,  by  idealnie
dopełniać  całości,  stwarzając  odczucie  jedności  lub
idealnego  połączenia.  Każda  tamtejsza  budowla,  każdy
przedmiot jest dziełem sztuki.

Zaprowadzono  mnie  do  pokoju,  który  był

background image

kunsztownie  zbudowany  i  urządzony.  Gdy  weszłam,
zobaczyłam grupę mężczyzn siedzących przy dłuższym
boku stołu w kształcie nerki. Podprowadzono mnie, bym
stanęła  przed  nimi  przy  wciętym  boku.  Jedna  rzecz
uderzyła  mnie  prawie  natychmiast:  było  tam  dwunastu
mężczyzn – mężczyzn – i żadnej kobiety.

Jako  osoba  o  dość  niezależnych  poglądach  byłam

wyczulona  na  rolę  kobiet.  Równość  i  sprawiedliwe
traktowanie  kobiet  były  dla  mnie  ważne  i  twierdziłam
stanowczo,  że  mogą  rywalizować  z  mężczyznami  jak
równy z równym w większości sytuacji. W czasie swego
życia  na  ziemi  prawdopodobnie  zareagowałabym
nieprzychylnie  na  radę  o  takim  składzie,  ale  w  niebie
nauczyłam się inaczej patrzeć na role mężczyzn i kobiet.
Zmiana w moich poglądach zaczęła się, gdy oglądałam
stworzenie  ziemi.  Dostrzegłam  różnice  pomiędzy
Adamem  i  Ewą.  Pokazano  mi,  że  Adam  był  bardziej
zadowolony  z  warunków,  które  miał  w  Edenie,  a  Ewa
była  bardziej  niespokojna.  Tak  bardzo  chciała  zostać
matką,  że  była  gotowa  zgodzić  się  na  śmierć,  by  tylko
ten  cel  osiągnąć.  Ewa  nie  tyle  „uległa”  pokusie,  ile
podjęła  świadomą  decyzję,  by  spowodować  warunki
konieczne do swojego rozwoju, a jej inicjatywa została
wykorzystana, by w końcu nakłonić Adama do zjedzenia
owocu. A jedząc owoc, spowodowali śmiertelność ludzi,
dzięki  czemu  możemy  mieć  dzieci  –  ale  również
musimy umrzeć.

background image

Zobaczyłam

nad

Ewą

Ducha

Świętego

i zrozumiałam, że rola kobiet na świecie zawsze będzie
wyjątkowa. Uświadomiłam sobie, że ich emocjonalność
umożliwia im większą wrażliwość na miłość, a Duchowi
Świętemu

pozwala

lepiej

nad

nimi

czuwać.

Zrozumiałam, że jako matki, a więc stworzycielki, mają
wyjątkową relację z Bogiem.

Zdałam  też  sobie  sprawę  z  niebezpieczeństwa,  na

jakie

kobiety

narażone

ze

strony

szatana.

Zrozumiałam, że szatan będzie wykorzystywał na ziemi
te  same  pokusy,  których  użył  w  Edenie.  Będzie
próbował  rozbić  rodziny,  a  tym  samym  ludzkość,
kusząc  kobiety.  To  mnie  zaniepokoiło,  ale  wiedziałam,
że  to  prawda.  Plan  szatana  był  oczywisty.  Zaatakuje
kobiety  poprzez  ich  niepokój,  wykorzystując  siłę  ich
emocji  –  tych  samych  emocji,  które  dały  Ewie  siłę  do
działania, kiedy Adam był bardzo zadowolony ze swojej
sytuacji.  Zrozumiałam,  że  szatan  zaatakuje  więzi
pomiędzy  mężem  a  żoną,  oddalając  ich  od  siebie,
wykorzystując  siłę  seksu  i  zachłanności,  by  zniszczyć
ich  rodzinę.  Widziałam,  że  w  wyniku  rozbicia  domów
ucierpią  dzieci  i  że  kobiety  będą  potem  przytłoczone
strachem  o  przyszłość  i  prawdopodobnie  poczuciem
winy,  ponieważ  będą  widzieć,  jak  rozpadają  się  ich
rodziny.  Wtedy  szatan  będzie  mógł  wykorzystać  ich
strach  i  poczucie  winy,  by  je  zniszczyć  oraz  zniweczyć
powierzoną

im

przez

Boga

misję

na

ziemi.

Dowiedziałam się, że kiedy szatan zawładnie kobietami,

background image

z  mężczyznami  pójdzie  mu  łatwo.  Zaczęłam  więc
dostrzegać różnicę pomiędzy rolami mężczyzn i kobiet,
a także zrozumiałam sens i piękno tych ról.

Mając  nowy  punkt  widzenia,  nie  okazałam  żadnej

reakcji  na  radę  złożoną  wyłącznie  z  mężczyzn.
Uznawałam,  że  oni  mają  swoją  rolę,  a  ja  swoją.
Mężczyźni

promieniowali

miłością

do

mnie

i  natychmiast  poczułam,  że  są  moimi  przyjaciółmi.
Pochylili się ku sobie na naradę. Następnie jeden z nich
przemówił

do

mnie.

Powiedział,

że

umarłam

przedwcześnie i muszę wrócić na ziemię, że mam misję
do  spełnienia,  ale  w  swoim  sercu  się  jej  opieram.
Pomyślałam, że jestem w swoim domu i że żadne słowa
tych  mężczyzn  nie  przekonają  mnie,  bym  go  opuściła.
Mężczyźni  znowu  się  naradzili  i  zapytali,  czy  chcę
obejrzeć  swoje  życie.  Ich  prośbę  odebrałam  prawie  jak
rozkaz.  Zawahałam  się;  nikt  nie  chce,  żeby  jego
przeszłość  śmiertelnika  była  oglądana  w  miejscu
absolutnej czystości i miłości. Powiedzieli jednak, że to
ważne,  żebym  zobaczyła  swoje  życie,  więc  się
zgodziłam.  Z  boku  pojawiła  się  światłość  i  poczułam
przy sobie miłość Zbawiciela.

Przesunęłam się w lewo, żeby obejrzeć swoje życie.

Obraz  pojawił  się  tam,  gdzie  stałam.  Przede  mną
ukazało  się  moje  życie  w  formie  czegoś,  co  tutaj
prawdopodobnie  określilibyśmy  jako  niezwykle  łatwe
do  zrozumienia  hologramy,  ale  przesuwające  się

background image

z  zawrotną  prędkością.  Byłam  zdumiona,  że  jestem
w  stanie  przyswoić  tak  dużo  informacji  podawanych
z  taką  szybkością.  Oglądając  zdarzenia  ze  swojego
życia, rozumiałam je znacznie lepiej niż wtedy, kiedy do
nich  dochodziło.  Nie  tylko  ponownie  przeżywałam
swoje emocje z każdej chwili, ale czułam również to, co
czuli ludzie wokół mnie. Poznawałam ich myśli na mój
temat  i  uczucia,  jakie  wobec  mnie  żywili.  Było  kilka
sytuacji,  kiedy  wszystko  stawało  się  dla  mnie  jasne
w  nowy  sposób.  „Tak  –  mówiłam  do  siebie  –  o,  tak.
Teraz  rozumiem.  Kto  by  pomyślał?  Ale  to  oczywiście
ma  sens”.  Potem  zobaczyłam,  ile  zawodu  sprawiłam
innym.  Wzdrygnęłam  się,  kiedy  wypełniło  mnie  ich
rozczarowanie,  do  tego  doszły  jeszcze  moje  wyrzuty
sumienia.  Uświadomiłam  sobie  cierpienie,  które
sprawiłam  innym,  poczułam  je.  Zaczęłam  się  trząść.
Widziałam,  ile  smutku  spowodowały  moje  wybuchy
złości,  i  wypełnił  mnie  ten  smutek.  Zobaczyłam  swoje
samolubstwo

i

moje

serce

zapłakało,

prosząc

o ukojenie. Jak mogłam być taka nieczuła?

Kiedy  byłam  już  bardzo  udręczona,  poczułam

napływającą  do  mnie  miłość  członków  rady.  Oglądali
moje życie ze zrozumieniem i współczuciem. Wszystko
zostało wzięte pod uwagę: to, jak zostałam wychowana,
czego  mnie  nauczono,  ból,  który  sprawili  mi  inni,
szanse,  które  dostałam  lub  których  nie  dostałam.
I  zdałam  sobie  sprawę,  że  rada  mnie  nie  osądza.  Sama
się osądzałam. Członkowie rady okazywali mi absolutną

background image

miłość  i  bezgraniczne  miłosierdzie.  Ich  szacunek  dla
mnie  nie  mógłby  być  większy.  Byłam  im  szczególnie
wdzięczna  za  miłość,  kiedy  zobaczyłam  przed  sobą
następną część pokazu.

Był  to  „efekt  kół  na  wodzie”,  jak  określili  go

członkowie  rady.  Zobaczyłam,  że  kiedy  krzywdziłam
innych,  potem  wiele  skrzywdzonych  przeze  mnie  osób
krzywdziło  w  podobny  sposób  kolejnych  ludzi.  Fala
złych  uczynków  biegła  od  ofiary  do  ofiary,
przypominając  przewracające  się  kostki  domina,  aż
w końcu wróciła do początku – do mnie, do winowajcy.
Fale  rozchodziły  się  i  wracały.  Zraniłam  znacznie
więcej  osób,  niż  przypuszczałam;  mój  ból  się
zwielokrotnił i stał się nieznośny.

Zbawiciel podszedł do mnie pełen troski i miłości.

Jego dusza dała mi siłę. Powiedział, że osądzam się zbyt
krytycznie.  „Jesteś  dla  siebie  zbyt  surowa”,  stwierdził.
Pokazał  mi  inną  stronę  efektu  kół  na  wodzie:
powodował  go  jeden  z  moich  dobrych  uczynków,
bezinteresowny  gest.  Znowu  zobaczyłam  rozchodzące
się  fale.  Przyjaciółka,  której  okazałam  życzliwość,
zachowała  się  życzliwie  wobec  jednej  ze  swoich
znajomych

i

łańcuszek

dobroci

się

wydłużył.

Zobaczyłam,  że  dzięki  jednemu  mojemu  uczynkowi
przybyło  miłości  i  szczęścia  w  życiu  innych  ludzi.
Widziałam,  jak  ich  szczęście  wzrastało  i  wpływało  na
ich  życie  na  wiele  pozytywnych  sposobów,  czasami

background image

znacząco.  Ból  w  moim  sercu  ustąpił  miejsca  radości.
Poczułam miłość, którą czuli tamci ludzie, poczułam też
ich  radość.  A  wszystko  to  zaczęło  się  od  jednego
dobrego  uczynku.  Do  głowy  przyszła  mi  ważna  myśl
i  zaczęłam  ją  powtarzać:  „Tak  naprawdę  liczy  się  tylko
miłość.  Tak  naprawdę  liczy  się  tylko  miłość  i  miłość
jest radością!”. Przypomniałam sobie cytat z Pisma: „Ja
przyszedłem,  aby  miały  życie  i  obfitowały

*

 i  moją

duszę wypełnia obfita radość.

Wszystko  wydało  się  takie  proste.  Jeśli  będziemy

dobrzy, poczujemy radość. I niespodziewanie wypłynęło
ze  mnie  pytanie:  „Dlaczego  nie  wiedziałam  o  tym
wcześniej?”. Odpowiedział Jezus albo jeden z członków
rady,  a  odpowiedź  wryła  się  w  moją  pamięć.  Zapadła
w  najgłębszą  część  mojej  duszy,  na  zawsze  zmieniając
mój  pogląd  na  życiowe  próby  i  przeciwności:
„Potrzebowałaś

zarówno

negatywnych,

jak

i pozytywnych przeżyć na ziemi. Zanim będziesz mogła
poczuć radość, musisz poznać smutek”.

Wszystkie

moje

przeżycia

nabrały

nowego

znaczenia.  Zdałam  sobie  sprawę,  że  w  moim  życiu  nie
było  żadnych  prawdziwych  błędów.  Każde  przeżycie
było  narzędziem  służącym  mojemu  rozwojowi.  Każde
złe  doświadczenie  pozwalało  mi  lepiej  rozumieć  samą
siebie i w końcu uczyłam się unikać takich doświadczeń.
Zobaczyłam

również,

jak

rozwijała

się

moja

umiejętność  pomagania  innym.  Uświadomiłam  sobie

background image

nawet,  że  wiele  z  moich  przeżyć  było  przygotowanych
przez  Aniołów  Stróżów.  Niektóre  przeżycia  były
smutne,  inne  były  radosne,  ale  celem  wszystkich  było
przeniesienie  mnie  na  wyższe  poziomy  wiedzy.
Widziałam,  że  Aniołowie  Stróżowie  byli  przy  mnie
w  czasie  życiowych  prób,  pomagając  mi,  jak  tylko
mogli.  Czasami  było  ich  wielu,  czasami  tylko  kilku,
zależnie  od  moich  potrzeb.  Oglądając  swoje  życie,
zauważyłam,  że  często  powtarzałam  te  same  błędy,
wielokrotnie  popełniałam  te  same  złe  czyny,  do  czasu,
aż  w  końcu  wyciągałam  właściwy  wniosek.  Ale
zobaczyłam  też,  że  im  więcej  wniosków  wyciągałam,
tym więcej możliwości się przede mną otwierało. I były
one  rzeczywiście  otwarte.  Pokazano  mi,  że  wiele  razy,
kiedy  myślałam,  że  osiągnęłam  coś  samodzielnie,
byłam wspomagana bożą pomocą.

Wymowa  pokazu  szybko  zmieniła  się  więc

z negatywnej na pozytywną. Zmieniło się moje widzenie
samej  siebie,  ponieważ  zobaczyłam  swoje  grzechy
i  wady  w  wielowymiarowym  świetle.  Tak,  sprawiły
przykrość  mnie  i  innym,  ale  były  narzędziami
służącymi  mojej  nauce,  pomagającymi  mi  poprawić
swoje  myślenie  i  zachowanie.  Zrozumiałam,  że
odpuszczone grzechy są usuwane. Wygląda to tak, jakby
były  przesłaniane  nowym  rozumieniem,  nowym  celem
w  życiu.  To  nowe  rozumienie  prowadzi  mnie  następnie
do zaniechania grzechu w sposób naturalny. Ale chociaż
sam  grzech  jest  usunięty,  pozostaje  po  nim  nauczka.

background image

W  ten  sposób  odpuszczony  grzech  pomaga  mi  się
rozwijać i uczyć się lepiej pomagać innym.

Poszerzona  wiedza  dała  mi  spojrzenie,  którego

potrzebowałam, żeby prawdziwie wybaczyć samej sobie.
I zrozumiałam, że każdy rodzaj wybaczenia zaczyna się
od  wybaczenia  samemu  sobie.  Jeśli  nie  będę  zdolna  do
wybaczenia  sobie,  nie  będę  umiała  szczerze  wybaczyć
innym ludziom. A muszę wybaczyć innym. To, co daję,
jest tym, co dostaję. Jeśli chcę wybaczenia, sama muszę
wybaczać. Zrozumiałam też, że wady innych ludzi, które
najbardziej krytykowałam – i najrzadziej wybaczałam –
prawie  zawsze  były  wadami,  które  sama  miałam  albo
bałam się, że mam. Przerażało mnie, kiedy widziałam u
innych swoje rzeczywiste lub potencjalne słabości.

Zobaczyłam, jak niszcząca potrafi być żądza spraw

ziemskich.  Wszelki  rozwój  jest  duchowy,  a  rzeczy
doczesne,  takie  jak  dobra  materialne  i  rozbuchane
potrzeby  cielesne,  tłamszą  duszę.  Stają  się  naszymi
bożkami,  związują  nas  z  naszym  ciałem,  zniewalają,
przez  co  nie  jesteśmy  w  stanie  przeżywać  wzrostu
i radości, których pragnie dla nas Bóg.

Ponownie  mi  przekazano,  tym  razem  nie  słowami,

ale myślowo, że najważniejszą dla mnie rzeczą w życiu
jest  kochać  innych  jak  siebie  samą.  Ale  żeby  innych
kochać jak siebie samą, najpierw muszę siebie pokochać
prawdziwie.  Piękno  i  światłość  Chrystusa  są  we  mnie  –
On je widział! – a teraz również ja musiałam je w sobie

background image

odnaleźć.  Potraktowałam  to  jak  przykazanie  i  tak
zrobiłam. Stwierdziłam, że stłamsiłam prawdziwy urok
swojej  duszy.  Musiałam  pozwolić  jej  zalśnić  tak
pięknym blaskiem jak kiedyś.

Skończył  się  przegląd  mojego  życia  i  mężczyźni

siedzieli bez ruchu, promieniując bezgraniczną miłością
do  mnie.  Był  tam  też  Zbawiciel  w  aureoli  swej
światłości  i  uśmiechał  się,  zadowolony  z  moich
postępów.  Członkowie  rady  znowu  się  porozumieli,  po
czym zwrócili się do mnie. „Nie wypełniłaś swojej misji
na  ziemi”,  powiedzieli.  „Musisz  wracać.  Ale  nie
będziemy cię zmuszać; decyzja należy do ciebie”.

Bez  wahania  odparłam:  „Nie,  nie.  Nie  mogę

wracać.  Moje  miejsce  jest  tutaj.  Tu  jest  mój  dom”.
Powiedziałam  to  stanowczo,  wiedząc,  że  nic  nie  jest
w stanie nakłonić mnie do opuszczenia tego miejsca.

Przemówił  jeden  z  mężczyzn,  również  stanowczo:

„Twoja  praca  nie  została  ukończona.  Będzie  dla  ciebie
najlepiej, jeśli wrócisz”.

Nie  zamierzałam  wracać.  Jako  dziecko  nauczyłam

się wygrywać kłótnie i teraz użyłam wszystkich swoich
sposobów.  Rzuciłam  się  na  podłogę  i  zaczęłam  płakać.
„Nie  chcę  wracać  –  załkałam  –  i  nikt  mnie  nie  zmusi!
Zostaję tu, gdzie moje miejsce. Skończyłam z ziemią!”.

Jezus stał niedaleko mnie, po mojej prawej stronie,

wciąż  promieniujący  swoją  olśniewającą  światłością.
Zbliżył  się  i  wyczułam  Jego  troskę.  Ale  towarzyszyło

background image

jej

pewne

rozbawienie.

Nadal

mnie

uwielbiał,

rozumiejąc moje nastroje, i wyczułam Jego empatię dla
mojego  pragnienia,  by  zostać.  Podniosłam  się,  a  On
powiedział  do  rady:  „Pokażmy  jej,  na  czym  polega  jej
misja”.  A  odwracając  się  do  mnie,  rzekł:  „Poznasz
swoją  misję,  aby  łatwiej  ci  było  podjąć  decyzję.  Ale
potem  musisz  zadecydować.  Jeśli  wrócisz  na  ziemię,
wiedza o twojej misji oraz większość tego, co zostało ci
tu pokazane, zostanie usunięta z twojej pamięci”.

Zgodziłam  się  niechętnie  i  pokazano  mi,  na  czym

polega moje zadanie.

Potem  wiedziałam,  że  muszę  wrócić.  Chociaż

bardzo  nie  chciałam  opuścić  cudownej  krainy
przepełnionej miłością i światłem dla ziemskiego świata
pełnego trudów i niepewności, konieczność wypełnienia
misji  zmusiła  mnie  do  powrotu.  Najpierw  jednak
otrzymałam  obietnicę  od  każdej  z  obecnych  tam  osób,
łącznie  z  Jezusem.  Wymogłam  na  wszystkich,  że
w  chwili  gdy  moja  misja  zostanie  ukończona,  zabiorą
mnie z powrotem do domu. Nie zamierzałam spędzić na
ziemi ani minuty dłużej, niż to było konieczne. Mój dom
był  tam,  gdzie  oni.  Zgodzili  się  na  mój  warunek
i zapoczątkowali mój powrót.

Podszedł  do  mnie  Zbawiciel  i  powiedział,  że  jest

zadowolony  z  mojej  decyzji.  Przypomniał  mi,  że  po
powrocie  na  ziemię  nie  będę  pamiętała  o  swojej  misji.
„Będąc  na  ziemi,  nie  możesz  ciągle  o  niej  myśleć”,

background image

powiedział.  „Zostanie  wypełniona  we  właściwym
czasie”.

„Och,  jak  On  dobrze  mnie  zna”,  pomyślałam.

Gdybym pamiętała swoją misję na ziemi, wykonałabym
ją  tak  szybko,  i  prawdopodobnie  tak  nieudolnie,  jak  to
możliwe.  Stało  się  zgodnie  ze  słowami  Zbawiciela.
Wiedza  o  misji  została  usunięta  z  mojej  pamięci.  Nie
pozostał  w  niej  nawet  najdrobniejszy  szczegół,  ale,
o dziwo, nie czuję chęci, by dociekać.

Pan  obiecał,  że  zabierze  mnie,  gdy  tylko  wypełnię

swoje  zadanie.  Nadal  dźwięczą  mi  w  uszach  Jego
ostatnie skierowane do mnie słowa: „Pobyt na ziemi jest
krótki. Nie będziesz tam długo, a potem wrócisz tutaj”.

*

J 10, 10.

background image

POŻEGNANIE

Nagle  otoczyły  mnie  tysiące  aniołów.  Były  radosne,
zachwycone,  że  zdecydowałam  się  wrócić.  Usłyszałam,
jak  wykrzykują  entuzjastycznie,  wspierając  mnie
miłością i otuchą.

Kiedy  się  rozglądałam,  a  moje  serce  miękło  od

miłości,  która  płynęła  od  nich  do  mnie,  aniołowie
zaczęli  śpiewać.  W  całym  swoim  życiu,  nawet
w  niebiańskim  ogrodzie,  nie  słyszałam  równie
wspaniałej

muzyki.

Była

wzniosła,

cudowna,

nadzwyczajna  i  przeznaczona  specjalnie  dla  mnie.  To
było  niesamowite.  Aniołowie  śpiewali  spontanicznie,

background image

nie  tyle  z  pamięci,  ile  pod  wpływem  natychmiastowej
wiedzy,  natychmiastowego  uczucia.  Ich  głosy  były
czyste,  a  każdy  dźwięk  wyraźny  i  słodki.  Nie  pamiętam
pieśni, którą śpiewali, ale powiedziano mi, że usłyszę ją
jeszcze  raz.  Nie  kryłam  łez,  chłonąc  ich  miłość
i  niebiańską  muzykę  –  niedowierzałam,  że  tak  mało
znacząca  dusza  jak  moja  może  być  obiektem  tak
wielkiego  uwielbienia.  I  uświadomiłam  sobie,  że
w  niebiosach  nikt  nie  jest  mało  znaczący.  Każda  dusza
ma

bezgraniczną

wartość.

Kiedy

moją

duszę

przepełniała  pokora  i  wdzięczność,  po  raz  ostatni
zobaczyłam ziemię.

Kiedy niebiosa się rozsunęły, ujrzałam ziemię, a na

niej  miliardy  ludzi.  Zobaczyłam,  jak  walczą  o  byt,
popełniają  błędy,  doznają  dobroci,  znajdują  miłość,
rozpaczają  z  powodu  śmierci.  Zobaczyłam  też
unoszących się nad nimi aniołów. Aniołowie znali ludzi
z imienia i pilnie ich strzegli. Cieszyli się z ich dobrych
uczynków,  a  smucili  błędami.  Byli  blisko,  żeby
pomagać,  udzielać  wskazówek  i  chronić.  Przekonałam
się, że możemy przywołać na pomoc dosłownie tysiące
aniołów, jeśli poprosimy pełni wiary. Dowiedziałam się,
że w ich oczach wszyscy jesteśmy równi, wielcy i mali,
utalentowani  i  upośledzeni,  przywódcy  i  uczniowie,
święci  i  grzesznicy.  Wszyscy  jesteśmy  cenni  i  pilnie
strzeżeni. Zawsze możemy liczyć na ich miłość do nas.

Widok  został  zasłonięty,  a  ja  po  raz  ostatni

background image

przyjrzałam  się  swoim  wiekuistym  przyjaciółkom,
dwóm  kobietom,  które  były  moimi  przewodniczkami,
moim  trzem  wiernym  aniołom  służebnym  i  wielu
innym,  których  znałam  z  życia  przedziemskiego
i których kochałam. Byli wspaniali, szlachetni i cudowni
i  wiedziałam,  że  oglądałam  ich  dusze  tylko  przez
chwilę.  Miałam  zaszczyt  poznać  zaledwie  maleńki
przedsionek  niebios,  tylko  część  tego  rajskiego  domu.
W  tym  domu  oraz  w  sercach  tych,  którzy  w  nim
mieszkali, była wiedza przekraczająca moje najśmielsze
wyobrażenia.  Czekają  tam  na  nas  plany,  ścieżki
i  prawdy;  niektóre  są  tam  od  początku,  inne  dopiero
musimy  stworzyć.  Pokazano  mi  tylko  skrawek  niebios,
ale  zawsze  będę  cenić  to  wspomnienie.  Wiedziałam,  że
ci aniołowie, śpiewający teraz, napełniający moje serce
miłością,  będą  moim  ostatnim  cudownym  przeżyciem
po tamtej stronie. I gdy śpiewem wyrażali swoją miłość
i  wsparcie  dla  mnie,  zaczęłam  płakać.  Wracałam  do
domu.

background image

MÓJ POWRÓT

Nie  padły  żadne  słowa  pożegnania.  Po  prostu  znowu
znalazłam  się  w  sali  szpitalnej.  Drzwi  nadal  były
niedomknięte,  nad  umywalką  paliła  się  lampka,  a  na
łóżku,  pod  kocami,  leżało  moje  ciało.  Stałam
w  powietrzu,  patrzyłam  na  nie  i  czułam  odrazę.
Wyglądało  na  zimne  i  ciężkie,  przypominało  stary
kombinezon,  który  wytarzano  w  błocie.  Ja  natomiast
czułam  się,  jakbym  wzięła  długi,  kojący  prysznic.
A  teraz  miałam  włożyć  na  siebie  ten  ciężki,  zimny
i brudny strój. Wiedziałam jednak, że muszę to zrobić –
obiecałam  to  –  ale  musiałam  się  spieszyć.  Gdybym

background image

zastanawiała  się  o  jedną  sekundę  dłużej,  zabrakłoby  mi
odwagi  i  bym  uciekła.  Moja  dusza  szybko  wsunęła  się
w  ciało.  Kiedy  się  zdecydowałam,  reszta  stała  się
naturalnym  procesem,  nad  którym  miałam  niewielką
kontrolę.

Przytłaczający  ciężar  ciała  i  jego  chłód  były

odrażające. Zaczęłam się w nim szarpać, jakby działało
na mnie wysokie napięcie elektryczne. Znowu poczułam
ból  i  niedomaganie  i  bardzo  mnie  to  przygnębiło.  Po
radości, którą dała mi swoboda duchowa, znowu stałam
się więźniem ciała.

Kiedy  leżałam  zniewolona  cielesną  powłoką,  przy

moim  łóżku  ponownie  pojawiło  się  trzech  moich
wiekuistych  przyjaciół.  Moi  drodzy  mnisi,  moi
aniołowie  służebni  przybyli,  żeby  mnie  pocieszyć.
Byłam  tak  strasznie  słaba,  że  nie  mogłam  ich  powitać
tak,  jak  chciałam.  Byli  ostatnim  ogniwem  łączącym
mnie z powabem i czystością miejsca, w którym byłam;
z  całej  siły  pragnęłam  wyciągnąć  do  nich  rękę
i  podziękować  im  za  ich  cudowną  i  wiekuistą  przyjaźń.
Chciałam  jeszcze  raz  powiedzieć:  „Kocham  was”.  Ale
byłam  w  stanie  tylko  się  w  nich  wpatrywać  oczami
pełnymi łez, w nadziei, że rozumieją.

Nie  trzeba  było  słów;  zrozumieli  wszystko.

Milcząc,  stali  przy  mnie  i  patrzyli  mi  w  oczy,
promieniując miłością i napełniając mnie duchem, który
zwalczał  wszelki  ból.  Przez  kilka  cennych  sekund

background image

patrzyliśmy  sobie  w  oczy  i  porozumiewaliśmy  się  za
pomocą  naszych  serc.  Właśnie  wtedy  przekazali  mi
wiadomość,  którą  zawsze  będę  cenić  jak  święty  symbol
naszej wiecznej przyjaźni. Ich słowa i obecność były dla
mnie  wielką  pociechą.  Wiedziałam,  że  znali  nie  tylko
moje  uczucia,  ale  również  nową  ścieżkę  mojego  życia,
wiedzieli  o  bólu,  jaki  będę  czuła  z  powodu  utraty  ich
miłości,  o  ponownym  zmaganiu  się  z  trudami  życia
ziemskiego,  o  uciążliwych  podróżach,  które  mnie
czekały.  Byli  zachwyceni  moją  decyzją  o  powrocie  na
ziemię.  Dokonałam  słusznego  wyboru.  „Ale  teraz”,
powiedzieli,  „odpoczywaj”.  I  wytworzyli  uczucie
wielkiego  spokoju  i  ukojenia.  Poczułam,  jak  ono  mnie
opływa,  i  natychmiast  zaczęłam  zapadać  w  głęboki,
leczniczy  sen.  Zasypiając,  czułam,  jak  otaczają  mnie
piękno i miłość.

Nie  wiem,  jak  długo  spałam.  Kiedy  otworzyłam

oczy,  była  druga  w  nocy.  Minęły  ponad  cztery  godziny
od  mojej  śmierci.  Ile  z  tego  czasu  spędziłam  w  świecie
duchowym,  nie  wiedziałam,  ale  cztery  godziny  nie
wydawały  się  wystarczająco  długim  okresem  na  to,  co
się  ze  mną  działo.  Nie  wiedziałam,  czy  zastosowano
reanimację,  żeby  przywrócić  mnie  do  życia,  ani  czy
w ogóle ktoś do mnie zajrzał. Czułam się wypoczęta, ale
byłam  jeszcze  bardzo  przygnębiona.  Zaczęłam  wracać
myślami  do  niedawnych  przeżyć.  Nie  mogłam  się
nadziwić,  że  naprawdę  rozmawiałam  ze  Zbawicielem
świata  i  byłam  w  Jego  ramionach.  Poczułam  się

background image

silniejsza,  kiedy  rozmyślałam  o  wiedzy,  którą
otrzymałam  w  Jego  obecności,  i  wiedziałam,  że  Jego
światłość  zawsze  doda  mi  sił  i  otuchy,  kiedy  znajdę  się
w potrzebie.

Już  miałam  zamknąć  oczy  i  zasnąć,  kiedy

dostrzegłam  jakiś  ruch  przy  drzwiach.  Podpierając  się
na  łokciu,  uniosłam  się,  żeby  lepiej  widzieć,
i  zobaczyłam,  że  do  sali  zagląda  jakieś  stworzenie.
Wzdrygnęłam  się  ze  strachu.  Pojawiły  się  kolejne
stwory.  Miały  najbardziej  szkaradny  i  groteskowy
wygląd,  jaki  tylko  można  sobie  wyobrazić.  Weszło  ich
pięć,  a  mnie  sparaliżował  strach.  Miały  w  połowie
ludzki  i  w  połowie  zwierzęcy  wygląd  –  niskie,
umięśnione  stworzenia  z  długimi  pazurami  lub
paznokciami, o dzikich, ale ludzkich twarzach. Podeszły
do  mnie,  warcząc,  pomrukując  i  sycząc.  Ziały
nienawiścią  i  wiedziałam,  że  zamierzają  mnie  zabić.
Próbowałam  krzyczeć,  ale  byłam  albo  zbyt  słaba,  albo
zbyt  sparaliżowana  strachem,  żeby  się  ruszyć.  Leżałam
bezradnie, a one były już mniej więcej półtora metra od
mojego łóżka.

Nagle  z  góry  spłynął  na  mnie  snop  światła,

zwartego  niczym  szkło,  w  kształcie  kopuły,  i  stwory
rzuciły  się  do  przodu,  najwyraźniej  rozpoznając
zagrożenie.  Zaczęły  szaleńczo  walić  w  kopułę
i próbowały się na nią wspiąć, żeby mieć lepszą pozycję
do ataku, ale kopuła chroniła mnie skutecznie. Była zbyt

background image

wysoka,  żeby  mogły  się  na  nią  wdrapać,  i  to  jeszcze
bardziej  je  złościło.  Wrzeszczały,  przeklinały,  syczały
i  zaczęły  pluć.  Byłam  przerażona,  bo  czułam  się
uwięziona  w  swoim  łóżku.  Stwory  nie  dawały  za
wygraną, a ja nie wiedziałam, czy kopuła wytrzyma ich
atak. Nie wiedziałam nawet, czym one są.

Kiedy  pomyślałam,  że  już  dłużej  nie  dam  rady,

i  ledwo  żyłam  ze  strachu,  w  sali  ponownie  zjawili  się
trzej  moi  mnisi,  moi  adorujący  aniołowie,  i  stwory
natychmiast  uciekły.  Aniołowie  powiedzieli,  żebym  się
nie  bała,  że  jestem  chroniona.  Wyjaśnili  mi,  że  diabeł
jest  wściekły  z  powodu  mojego  powrotu  na  ziemię
i  dlatego  przysłał  te  potężne  demony,  żeby  mnie
zniszczyły.  Mnisi  dodali,  że  kopuła  pozostanie  wokół
mnie do końca mojego życia. Demony mogą próbować
znowu  mnie  zaatakować  i  możliwe,  że  zobaczę  je  lub
usłyszę  w  przyszłości,  ale  kopuła  będzie  mnie  chronić.
„Musisz też wiedzieć – powiedzieli – że zawsze jesteśmy
przy  tobie,  żeby  ci  pomagać  i  dodawać  ci  otuchy”.
Chwilę później mnisi zniknęli, co mnie zasmuciło.

To  była  ostatnia  rozmowa  z  moimi  aniołami

służebnymi. Z miłością nazywam ich swoimi mnichami,
ale wiem, że są trzema z moich najbliższych przyjaciół
w  całej  wieczności.  Z  radością  i  niecierpliwością
czekam  na  dzień,  w  którym  znowu  padniemy  sobie
w ramiona i odnowimy swoją wiekuistą przyjaźń.

Demony  pojawiły  się  po  odejściu  aniołów,  ale

background image

kopuła  mnie  przed  nimi  uchroniła.  Sięgnęłam  po
telefon,  zadzwoniłam  do  męża  i  powiedziałam,  że
w  mojej  sali  są  demony.  Mąż  pomyślał,  że  mam
halucynacje,  i  poprosił  jedną  z  naszych  córek,  żeby  ze
mną

rozmawiała,

a

on

natychmiast

wyruszył

samochodem  do  szpitala.  Dziesięć  minut  później  Joe
wszedł  do  sali.  Nikogo  poza  mną  nie  zobaczył,  ale
podszedł  do  mojego  łóżka  i  wziął  mnie  za  rękę,  a  ja
próbowałam mu opisać, co się dzieje. Wkrótce demony
się  zezłościły  i  odeszły,  i  tej  nocy  już  się  nie  pojawiły.
Poczułam  wielką  ulgę,  a  kiedy  trochę  się  uspokoiłam,
zaczęłam  opowiadać  mężowi  o  swoich  przeżyciach
pośmiertnych.  Nie  wdawałam  się  w  szczegóły,  ale  i  tak
Joe  zorientował  się,  że  zdarzyło  się  coś  ważnego,
i  okazał  mi  dużo  miłości  i  troski.  Aniołowie  zniknęli,
ale  teraz  był  przy  mnie  mąż,  pocieszał  mnie  i  chronił.
Miłość, jaką mi okazywał, może nie była tak potężna jak
ta,  którą  obdarzali  mnie  aniołowie  czy  Chrystus,  mimo
to  była  wspaniała  i  bardzo  krzepiąca.  Chociaż  miłość,
jaką  czujemy  my,  śmiertelnicy,  jest  niedoskonała,  ma
jednak  wielką  moc  uzdrawiania  i  podtrzymywania  na
duchu.

Kiedy  Joe  siedział  przy  mnie,  moja  dusza  kilka

razy  przemieszczała  się  pomiędzy  jednym  a  drugim
światem,  jakby  mój  powrót  nie  był  jeszcze  trwały.
Pamiętam, że zajmowali się mną lekarze i pielęgniarki;
nie wiedziałam, co robili, ani nawet jak długo tam byli,
ale  wyczuwałam  napięcie  i  nerwowość  ich  wysiłków.

background image

W  tym  czasie  oglądałam  świat  duchowy  i  widziałam
wiele  wspaniałości  –  zarówno  z  tego,  jak  i  tamtego
świata.  Potem  miałam  kolejne  poruszające  przeżycie,
nie w formie wizji, ale odwiedzin.

Do  sali  weszła  śliczna  dziewczynka.  Miała  dwa

albo  trzy  lata  i  była  jedynym  dzieckiem,  które
widziałam  w  świecie  duchowym.  Opromieniała  ją
aureola  złotego  światła,  rozświetlającego  pokój  przy
każdym  jej  kroku.  Najwyraźniej  zainteresował  ją  Joe
i  kiedy  lekarze  i  pielęgniarki  wyszli  na  chwilę,
zapytałam  go,  czy  ją  widzi.  Nie  widział.  Dziewczynka
miała  wdzięk  baleriny,  chodziła  na  paluszkach
i wykonywała drobne ruchy, jakby tańczyła. Natychmiast
zafascynowała  mnie  jej  spontaniczność  i  radość.
Podeszła do Joego i stanęła na czubku jego buta. Jedną
nóżkę  wyciągnęła  do  tyłu  i  zrobiła  wagę  jak  balerina,
a  pochylając  się  do  przodu,  sięgnęła  do  kieszeni  jego
spodni. Patrzyłam na ten gest jak zauroczona. Zapytałam
ją,  co  robi.  Obróciła  się  i  roześmiała,  posyłając  mi
łobuzerski  uśmiech,  więc  wiedziałam,  że  mnie
usłyszała.  Nie  odpowiedziała  mi  jednak.  Wyczuwałam
jej  wewnętrzną  radość,  czyste,  kipiące  w  niej  szczęście.
Potem zniknęła mi z oczu i więcej już się nie pojawiła,
ale byłam pewna, że nigdy jej nie zapomnę.

Przez

następnych

kilka

godzin

lekarze

i  pielęgniarki  wielokrotnie  przychodzili  sprawdzić  mój
stan.  Chociaż  interesowali  się  mną  o  wiele  bardziej  niż

background image

poprzedniej  nocy,  Joe  ani  ja  nie  wspomnieliśmy  im
o  moich  przeżyciach.  Rano  jeden  z  lekarzy  powiedział:
„Miała  pani  bardzo  ciężką  noc.  Pamięta  pani,  co  się
z panią działo?”. Stwierdziłam, że nie mogę wyjawić mu
prawdy,  więc  odrzekłam,  że  miałam  koszmary.
Uświadomiłam sobie, że jest mi trudno mówić o swojej
podróży  w  zaświaty  i  wkrótce  doszło  do  tego,  że  nie
chciałam  o  niej  opowiedzieć  nawet  swojemu  mężowi.
Uważałam,  że  mówienie  o  niej  ją  dewaluuje.  Moje
przeżycia  były  święte.  Dopiero  po  kilku  tygodniach
opowiedziałam  o  niej  Joemu  i  starszym  dzieciom.
Natychmiast okazali mi wsparcie, rozwiewając wszelkie
moje  obawy  przed  reakcją  rodziny.  W  nadchodzących
latach  czekało  mnie  wiele  nauki  i  pracy  nad  rozwojem.
Następnych  kilka  lat  okazało  się  najtrudniejszych
w moim życiu.

background image

POWRÓT DO ZDROWIA

Zaczęło  mnie  ogarniać  coraz  większe  przygnębienie.
Nie  potrafiłam  zapomnieć  piękna  i  spokoju  panujących
w  świecie  duchowym  i  strasznie  chciałam  tam  wrócić.
Wokół  mnie  wiele  się  działo,  a  ja  bałam  się  życia,
czasami  go  nawet  nienawidziłam  i  modliłam  się
o śmierć. Prosiłam Boga, żeby zabrał mnie z powrotem
do  domu,  błagałam,  żeby  uwolnił  mnie  od  tego  życia
i nieznanej misji. Bałam się wyjść z domu, bo rozwinęła
się  u  mnie  agorafobia.  Pamiętam,  jak  patrzyłam  przez
okno  na  skrzynkę  pocztową  i  marzyłam,  by  mieć  dość
odwagi,  by  do  niej  dojść.  Zapadałam  się  w  sobie,

background image

umierając powolną śmiercią, i chociaż Joe i dzieci byli
dla  mnie  cudownie  wyrozumiali,  wiedziałam,  że  się  od
nich oddalam.

Ostatecznie uratowała mnie miłość do najbliższych.

Uświadomiłam sobie, że moje użalanie się nad sobą nie
jest  wobec  nich  w  porządku.  Musiałam  znowu  włączyć
się do życia, zapomnieć o świecie duchowym i wziąć się
w  garść.  Zmusiłam  się  do  wyjścia  z  domu  i  stopniowo
zaczęłam się angażować w zajęcia swoich dzieci – naukę
szkolną,  działalność  charytatywną,  grupy  kościelne,
wyjazdy pod namiot, rodzinne wakacje i tak dalej. To nie
stało się nagle, ale życie znowu zaczęło mi się podobać.
Choć  w  głębi  serca  nadal  tęskniłam  do  świata
duchowego, moja miłość do życia ziemskiego rozkwitła
i stała się silniejsza niż kiedykolwiek wcześniej.

Pięć  lat  po  swojej  śmierci  klinicznej  poczułam

potrzebę,  by  dowiedzieć  się  w  szpitalu,  co  mi  się  stało
tamtej  nocy.  Lekarze  nic  mi  nie  powiedzieli,  a  ja  nigdy
nie  zapytałam.  W  ciągu  tych  pięciu  lat  o  swoich
przeżyciach

opowiedziałam

kilku

przyjaciołom

i  wszyscy  zadali  to  samo  pytanie:  „Ale  czy  lekarze
wiedzieli,  że  nie  żyjesz?”.  Nie  potrzebowałam
potwierdzenia  lekarzy,  że  umarłam  –  powiedział  mi  to
sam  Jezus  –  ale  moi  przyjaciele  chcieli  więcej
informacji.  Umówiłam  się  na  wizytę  u  chirurga,  który
mnie operował. Kiedy przyszłam, przed jego gabinetem
czekały  tłumy  kobiet;  pielęgniarka  powiedziała,  że  pan

background image

doktor ma opóźnienie. Zrobiło mi się wstyd, że zajmuję
jego  cenny  czas  –  inne  pacjentki  potrzebowały  go
bardziej  niż  ja.  Mimo  to  czekałam  i  w  końcu  zostałam
wprowadzona do jego gabinetu.

Kiedy wszedł, poznał mnie i zapytał, w czym może

mi  pomóc.  Przypomniałam  mu  swoją  operację,  a  on
zapewnił, że ją pamięta. Powiedziałam, że muszę poznać
prawdę  o  komplikacjach,  które  prawdopodobnie
nastąpiły wieczorem. Chirurg zapytał, dlaczego mnie to
interesuje,  i  wtedy  opowiedziałam  mu  część  swoich
przeżyć.  Minęło  czterdzieści  pięć  minut.  W  korytarzu
kłębiły  się  tłumy  pacjentek,  ale  lekarz  słuchał  mnie,
siedząc  nieruchomo.  Kończąc,  powiedziałam,  że  nie
zamierzam  wnieść  sprawy  do  sądu;  po  prostu  chciałam
wiedzieć,  co  się  wtedy  stało  –  bardzo  mi  na  tym
zależało.  Nic  nie  mówiąc,  lekarz  wstał  i  poszedł  do
archiwum.  Kiedy  wrócił,  miał  w  oczach  łzy.  Tak,
powiedział,  wieczorem  wystąpiły  komplikacje;  stracili
mnie na jakiś czas, ale uznali, że lepiej będzie mi o tym
nie  mówić.  Wyjaśnił,  co  się  stało.  W  czasie  operacji
miałam  krwotok  i  najwyraźniej  wieczorem  się
powtórzył. W chwili śmierci nikt się mną nie zajmował,
bo  akurat  była  pora  zmiany  pielęgniarek,  a  ponieważ
nikogo  przy  mnie  nie  było,  nikt  nie  wiedział,  od  jak
dawna nie żyję. Lekarz i pielęgniarki reanimowali mnie
do  rana,  podając  zastrzyki,  większe  dawki  leków
i kroplówki. Po wysłuchaniu lekarza ucieszyłam się, że
on  i  personel  zrobili  dla  mnie  wszystko,  co  było  w  ich

background image

mocy.

Zapytałam go, dlaczego płacze, a on odpowiedział,

że  to  łzy  szczęścia.  Niedawno  stracił  ukochaną  osobę
i  słuchając  mnie,  poczuł  nadzieję.  Moja  opowieść
o  drugim  świecie  dała  mu  pociechę.  Powiedział  też,  że
przypomina  sobie  podobne  przeżycie  innego  pacjenta
kilka  lat  wcześniej  i  wiele  szczegółów  było  takich
samych.  Wiedza,  że  nasze  życie  nie  kończy  się  wraz  ze
śmiercią  i  że  znowu  spotkamy  się  z  członkami  swojej
rodziny,  podniosła  go  na  duchu.  Zapewniłam  go,  że
mamy  podstawy,  by  liczyć  na  wspaniałe  życie  po
śmierci – życie o wiele wspanialsze, niż jesteśmy sobie
w stanie wyobrazić.

Kiedy  wyszłam  z  jego  gabinetu,  poczułam  się

wolna. Mogłam raz na zawsze zapomnieć o szczegółach
swojej  śmierci.  A  innym  ludziom  mogłam  uczciwie
powiedzieć

to,

czego

zawsze

byłam

pewna.

Rzeczywiście umarłam i wróciłam do życia.

background image

MÓJ SPECJALNY ANIOŁ

Rok  po  rozmowie  z  chirurgiem,  sześć  lat  po  opisanym
przeze  mnie  przeżyciu,  zadzwoniła  do  mnie  moja
siostra Dorothy w niezwykłej sprawie. Opowiedziała mi
o  kobiecie  spodziewającej  się  dziecka,  które  zostanie
oddane  do  adopcji.  Jego  rodzice  byli  alkoholikami
i  jedno  dziecko  zostało  im  już  odebrane.  Niestety,
rodzina, która je adoptowała, miała za dużo dzieci i nie
mogła  przyjąć  kolejnego.  Rodzice  dziecka  byli
Indianami  i  chcieli,  aby  trafiło  do  rodziców  o  takim
samym  pochodzeniu,  najlepiej  do  małżeństwa  z  ich
rodziny.

background image

Dorothy  wiedziała,  że  od  pewnego  czasu  jestem

przygnębiona, i pomyślała, że zajmowanie się kolejnym
dzieckiem – byłoby to moje ósme – pomoże mi wrócić
do normalności. Powiedziała, że potrzebny jest ktoś, kto
wziąłby

maleństwo

na

kilka

miesięcy.

Przedyskutowałam  sprawę  z  Joem  i  rodziną  i  chociaż
właśnie  zapisałam  się  do  dwuletniego  college’u,
zaczęłam  się  zastanawiać  nad  przyjęciem  tego  dziecka.
Moja  córka  Cheryl  była  w  ciąży  i  obiecała,  że  będzie
przychodzić  i  mi  pomagać,  żeby  się  przyzwyczaić  do
opieki nad niemowlakiem. Joe stwierdził, że nie ma nic
przeciwko  temu,  żeby  znowu  trzymać  w  ramionach
maleństwo – nasze najmłodsze dziecko miało dwanaście
lat.  Zgodziłam  się  więc  i  zanim  kuratorka  sądowa
przywiozła  nam  naszą  kochaną  dziewczynkę,  miałam
już  wszystko  przygotowane,  między  innymi  starą
kołyskę,  którą  trzymaliśmy  dla  wnuków,  oraz  inne
drobiazgi  po  naszych  dzieciach.  Pokochałam  tę
dziewczynkę natychmiast, stwarzając trudną do zerwania
więź,  z  czego  zdawałam  sobie  sprawę.  Powtarzałam
sobie,  że  ona  wkrótce  nas  opuści,  ale  serce  nie  chciało
słuchać tego, co mówił rozum.

Sąd  miał  problemy  ze  znalezieniem  rodziny

adopcyjnej  w  najbliższej  rodzinie  dziewczynki.  Minęły
dwa  miesiące.  Moja  córka  urodziła  chłopczyka
i odwiedzałam ją tak często, jak to tylko było możliwe,
zabierając z sobą swoją przybraną córeczkę.

background image

Była pogodna, bystra i zawsze chciała się przytulać.

Kiedy  była  chora  albo  potrzebowała  ukojenia,
przyciskała  nosek  do  mojej  szyi,  tak  aby  czuć  mój
oddech na swojej buzi. Ta pozycja często ją uspokajała,
kiedy  wszystko  inne  zawodziło.  Oczywiście  kochała  ją
cała

rodzina.

Rano

nasi

synowie,

dwunasto-

i  czternastolatek,  wyjmowali  ją  ukradkiem  z  łóżeczka
i zanosili do pokoju dziennego, żeby się z nią bawić.

Zaczęła  chodzić,  kiedy  miała  dziesięć  miesięcy,

a  jej  oliwkowa  cera  była  zdrowa  i  błyszcząca  jak  u
każdego  prawidłowo  rozwijającego  się  dziecka.  Co
rano  nacierałam  ją  mleczkiem,  aż  jej  skóra  stawała  się
miękka  jak  jedwab,  i  przez  resztę  dnia  z  przyjemnością
wdychałam  jej  zapach.  Moja  miłość  do  tej  dziewczynki
pogłębiała  się  z  miesiąca  na  miesiąc  i  wkrótce
zapomniałam, że nie jest moją córką.

Mała  miała  dziesięć  i  pół  miesiąca,  kiedy

zadzwoniła kuratorka i powiedziała, że znaleźli dla niej
rodzinę  w  innym  stanie.  Rodzice  adopcyjni  mieli
przyjechać po nią za kilka dni. To był dla mnie szok. Na
początku  oboje  z  Joem  podpisaliśmy  dokument,  że  nie
wystąpimy o adopcję, i teraz byłam zrozpaczona. Przez
cały czas wiedzieliśmy, że mała nie może z nami zostać,
ale  teraz  przeżywałam  najgorszą  udrękę,  jaką  tylko
może czuć matka. Miałam stracić swoje dziecko.

Spakowałam

jej

ubranka

jak

ogłuszona

i  odrętwiała.  Ludzie  do  mnie  mówili,  ale  nikogo  nie

background image

słyszałam. W mojej głowie kłębiły się pytania, na które
nie  było  odpowiedzi.  Nigdy  bym  nie  przypuszczała,  że
tak się przywiążę uczuciowo – że tak mocno pokocham.
Jak  do  tego  dopuściłam?  Gdzie  moja  siła  pozwalająca
znieść rozstanie?

Kiedy przyjechali nowi rodzice, zaniosłam małą do

samochodu.  Początkowo  myślała,  że  wyjeżdżamy  obie,
i  radośnie  się  do  mnie  przytuliła,  mówiąc  „pa,  pa!”
reszcie naszej rodziny. Oni byli tak samo odrętwiali jak
ja.  Rodzice  adopcyjni  czekali  w  aucie  i  nic  nie  mówili.
Byłam im za to wdzięczna. W tamtej chwili nikt nie był
w stanie mnie pocieszyć. Kiedy nowa matka wyciągnęła
ręce po małą, serce stanęło mi w gardle. Chciałam biec
za  tym  dzieckiem,  biec  i  nigdy  się  nie  zatrzymać,  ale
nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Były słabe i dygotały.

Mała  zdała  sobie  sprawę,  że  została  ode  mnie

zabrana,  i  zaczęła  przeraźliwie  płakać.  Serce  mi  pękło.
Kiedy  samochód  odjeżdżał,  stałam  bez  ruchu.  Widok
mojej  kochanej  dziewczynki  płaczącej  z  wyciągniętymi
do  mnie  rączkami  wrył  się  w  moją  pamięć.
Rozpłakałam  się  i  pobiegłam  do  domu  prześladowana
tym obrazem. Dręczył mnie przez wiele miesięcy.

W  domu  wszystko  mi  ją  przypominało  –  pianino,

przy którym uwielbiała siedzieć i udawać, że jest mamą,
kojec  pełen  zabawek,  łóżeczko  z  jej  pustą  butelką.
I przede wszystkim cisza.

Po  trzech  miesiącach  nie  mogłam  tego  już  dłużej

background image

znieść i zaczęłam się modlić do Pana, by mi ją zwrócił.
Wspomnienia  były  zbyt  żywe,  zbyt  świeże,  pamięć
nieukojona.  Nikt  o  niej  nie  mówił,  ale  wiedziałam,  że
cała  rodzina  cierpi;  wszyscy  jej  potrzebowaliśmy.
Pewnej  nocy,  kiedy  podupadłam  na  duchu,  bo  zdałam
sobie  sprawę,  że  mała  nie  wróci,  pomodliłam  się  za
rodzinę,  u  której  była.  Poprosiłam  naszego  Ojca
Niebieskiego  o  błogosławieństwo  dla  nich,  by  dali  jej
szczęście.  Poprosiłam  o  łaskę  dla  małej,  żeby
zaakceptowała nowe środowisko, uspokoiła się i znowu
była  radosna.  Modliłam  się  całym  sercem  za  tamtych
ludzi  i  ich  słodką  córeczkę.  Kiedy  poczułam,  że  teraz
wszystko jest w rękach Boga, nareszcie zasnęłam.

W  nocy  obudził  mnie  posłaniec,  który  stał  przy

moim  łóżku.  Zrozumiałam,  że  przybył  ze  świata
duchowego.  Powiedział,  że  sytuacja  mojej  córeczki  nie
jest  dobra,  że  mała  zostanie  mi  oddana.  Dodał,  że
otrzymam telefon i osoba dzwoniąca powie: „Mam dwie
wiadomości, dobrą i złą”. Do rana nie zmrużyłam oka.

Przez  następne  dwa  tygodnie  nie  wychodziłam

z  domu,  czekając  na  tę  zapowiedzianą  wiadomość.  Za
każdym razem, gdy dzwonił telefon, rzucałam się, żeby
go  odebrać.  Powiedziałam  Dorothy  o  posłańcu,  nie
zdobyłam  się  jednak  na  to,  żeby  powiadomić  resztę
rodziny.  Czułam,  że  i  tak  już  nadużyłam  ich
cierpliwości.

Telefon zadzwonił wczesnym rankiem. Usłyszałam

background image

wyraźny  głos  kuratorki  sądowej:  „Betty,  tu  Ellen.  Mam
dwie  wiadomości,  dobrą  i  złą”.  Usiadłam  w  łóżku
i krzyknęłam: „Zaczekaj! Jedną chwilę!”. Byłam zaspana
i  myślałam,  że  to  mi  się  śni.  Wygrzebałam  się  z  łóżka
i  spojrzałam  w  lustro,  żeby  się  upewnić,  że  nie  śpię,
potem  chwyciłam  słuchawkę  i  powiedziałam:  „Okej,
słucham”.  Serce  waliło  mi  tak  mocno,  że  czułam  jego
uderzenia w bębenkach uszu. Ellen powiedziała, że moja
córeczka  jest  w  szpitalu.  „Nie  przyzwyczaiła  się  do
nowej  rodziny  i  cały  czas  płakała.  Przez  dziesięć
miesięcy byłaś jej mamą i chce być z tobą”.

Ellen  wyjaśniła,  że  kiedy  mała  płakała,  nowi

rodzice  coraz  bardziej  się  denerwowali  i  pewnego
wieczoru  w  pijackiej  wściekłości  pobili  ją  i  zrzucili  ze
schodów.  Dziecko  zostało  zawiezione  do  szpitala  i  tam
porzucone.  Przez  dwa  tygodnie  mała  była  w  ciężkim
stanie.  Nie  reagowała  na  leczenie,  a  lekarze  wyrazili
obawę,  że  w  jej  stanie  emocjonalnym  może  nigdy  nie
wrócić do zdrowia. Na końcu Ellen powiedziała: „Betty,
jesteś  naszą  ostatnią  nadzieją.  Wiemy,  że  prosimy
o  wiele,  ale  czy  mogłabyś  ją  wziąć  do  siebie  na  jakiś
czas, przynajmniej do chwili, aż jej stan się poprawi?”.

Zrobiło mi się słabo i tylko zapytałam zduszonym

głosem:  „Mogę  do  ciebie  oddzwonić?”.  Odłożyłam
słuchawkę.  Było  wpół  do  ósmej  i  Joe  już  wyszedł  do
pracy.  Pobiegłam  do  schodów  i  zawołałam  dzieci.
Powiedziałam im, że mam cudowną wiadomość, ale nie

background image

byłam  w  stanie  jej  z  siebie  wydusić.  Miałam  ściśnięte
gardło,  słowa  nie  mogły  przejść  mi  przez  usta.  Dzieci
poszły  za  mną  do  telefonu  i  słuchały,  jak  dzwonię  do
Joego  i  próbuję  mu  wyjaśnić,  co  się  stało.  Powiedział,
że zaraz będzie w domu. Jego głos był spokojniejszy od
mojego  i  to  mnie  podniosło  na  duchu.  Poczułam  się
trochę pobudowana i wtedy zdałam sobie sprawę, że nie
dałam  Ellen  odpowiedzi  –  byłam  tak  podekscytowana,
że  po  prostu  przerwałam  rozmowę.  Wybrałam  jej
numer  i  nagle  spanikowałam,  że  może  źle  ją
zrozumiałam.

A

jeśli

to

było

jedno

wielkie

nieporozumienie? Kiedy Ellen odebrała, poprosiłam, by
mi  wszystko  powtórzyła.  Kiedy  skończyła,  dodała,  że
leci

do

miasta,

w

którym

małą

porzucono.

Powiedziałam, że lecę z nią, a ona stwierdziła, że to nie
byłoby  właściwe  –  chciała,  żebym  zaczekała  u  siebie.
Powiedziała  mi  jednak,  gdzie  mała  jest,  i  gdy  tylko
skończyłyśmy  rozmowę,  wybrałam  numer  biura
podróży  i  zarezerwowałam  bilet  na  ten  sam  samolot,
którym  leciała  Ellen.  Zadzwoniłam  do  niej  jeszcze  raz
i powiedziałam, że lecę z nią. Chcąc nie chcąc, umówiła
się  ze  mną  na  lotnisku.  Tam,  dokąd  się  wybierałyśmy,
miał  czekać  na  nas  kurator  z  moją  córeczką.  Lot  był
bardzo  długi  i  kiedy  nareszcie  opuściłyśmy  samolot,
pobiegłam do terminalu i zaczęłam szukać swojej małej
w tłumie.

Wiedziałam,

że

muszę

szukać

mężczyzny

z  dzieckiem.  Nie  znalazłam  ich  i  zaczęłam  szaleć

background image

z  niepokoju.  Bardzo  dobrze  wiedziałam,  jak  wygląda
moja  córeczka,  więc  dlaczego  nie  mogę  jej  znaleźć?
I  wtedy  dostrzegłam  ich  z  boku,  ale  dziecko
w  ramionach  mężczyzny  w  ogóle  nie  przypominało
dziewczynki,

której

obraz

miałam

w

pamięci.

Wiedziałam  jednak,  że  to  ona.  Słyszałam,  jak  biegnąc,
krzyczę:  „Moje  dziecko!”.  Wyrwałam  córeczkę  z  rąk
kuratora.

Mała  była  łysa,  nie  licząc  kilku  kępek  włosków  tu

i  tam.  Miała  zapuchnięte  oczka,  jedna  brew  była
skaleczona

i

posiniaczona.

Natychmiast

mnie

rozpoznała i z całych sił objęła mnie obiema rączkami
i  nóżkami.  „Co  oni  jej  zrobili?  Co  oni  jej  zrobili?”,
krzyczałam.  Kurator  był  zaskoczony,  kiedy  obca,
zapłakana  kobieta  wyrwała  mu  dziecko  z  rąk.  Ellen,
która  przybiegła  za  mną,  wyjaśniła,  że  wszystko  jest
w porządku, że jestem matką dziewczynki.

Na nasz powrót na lotnisku czekali Joe i sześcioro

naszych  dzieci.  Bardzo  się  ucieszyli,  a  w  ich  oczach
pojawiły  się  łzy,  kiedy  zobaczyli  małe  zawiniątko
w  moich  ramionach.  Mała  chętnie  poszła  do  każdego
nich,  kiedy  wyciągnęli  ręce,  żeby  ją  uściskać.  Ale
z  każdym  była  krótko,  bo  natychmiast  chciała  wrócić
w moje objęcia. Przywarła do mnie tak mocno, jakby jej
życie zależało od mojego istnienia.

Przez następnych kilka tygodni była spokojna tylko

wtedy,  kiedy  byłam  w  zasięgu  jej  wzroku.  Zdaliśmy

background image

sobie  sprawę  z  rozmiaru  krzywd,  jakie  wyrządzono  jej
delikatnym  uczuciom.  Nie  chciała  z  nikim  rozmawiać,
nie chciała chodzić, a jej buzia była pozbawiona wyrazu.
Wydawała  z  siebie  dźwięk,  tylko  kiedy  ją  opuszczałam.
I płakała aż do mojego powrotu. W końcu owinęłam ją
ściereczką  do  naczyń  i  przywiązałam  do  siebie,  żeby
móc  coś  robić  w  domu.  Tak  połączone  spędziłyśmy
kilka  miesięcy.  Ustawiłam  jej  łóżeczko  obok  swojego
łóżka  i  wcześnie  kładłam  się  spać,  ponieważ  mała  nie
chciała zasnąć beze mnie. Początkowo jej łóżeczko stało
tuż  przy  moim  łóżku.  Wsuwałam  rękę  pomiędzy
szczebelki  i  trzymałam  ją  za  rączkę,  póki  nie  zasnęła.
Co  wieczór  odsuwałam  łóżeczko  trochę  dalej,  aż  po
kilku  miesiącach  mogła  już  spać  po  drugiej  stronie
pokoju.

Wynajęliśmy  z  Joem  prawnika,  by  rozpocząć

starania  o  adopcję.  Zaraz  po  naszym  powrocie
zawieźliśmy  małą  do  szpitala  na  badania,  żeby
udokumentować

obrażenia,

których

doznała.

Dowiedzieliśmy  się,  że  oprócz  widocznych  skaleczeń
i  siniaków  miała  pękniętą  kość  ręki,  była  odwodniona,
niedożywiona  i  na  główce  miała  rany  w  miejscach,
z  których  wyrwano  jej  włosy.  Jej  stanu  psychicznego
można  się  było  tylko  domyślać,  ale  jej  kurczowe
trzymanie  się  mnie  i  odmowa,  by  iść  do  innych  osób,
świadczyły o głębokiej nieufności. Lekarz stwierdził, że
jej  zdrowie  zależy  od  nieustannego  i  stałego  poczucia
bezpieczeństwa, które zapewnia jej nasza rodzina.

background image

Sąd  zapoznał  się  ze  sprawą  i  przejrzał  wszystkie

dowody. Na decyzję nie trzeba było długo czekać: mała
była  nasza.  Joe  zaproponował  zmianę  imienia  naszej
córeczki;  chciał  jej  dać  najpiękniejsze  imię,  jakie  znał,
i  choć  się  sprzeciwiłam,  rodzina  mnie  nie  posłuchała.
Nie  uszły  jej  uwadze  podobieństwa  między  naszymi
osobowościami ani głęboka więź, jaka się między nami
wytworzyła;  moja  córeczka  prawnie  dostała  imię  Betty
Jean, po mnie, swojej nowej matce.

Mała  Betty  wróciła  do  pełni  zdrowia  fizycznego

i  emocjonalnego,  kiedy  miała  dwa  i  pół  roku.  Znowu
stała  się  najukochańszym  i  najweselszym  dzieckiem
w  naszym  domu,  zaskakując  nas  nieustannie  swoim
poczuciem  humoru.  Pewnego  popołudnia  podbiegła  do
Joego. Na jej buzi pojawił się łobuzerski uśmiech, jedną
nóżką stanęła na czubku jego buta, drugą wyciągnęła do
tyłu,  zrobiła  wagę  jak  balerina  i  sięgnęła  do  kieszeni
jego spodni. Natychmiast odżyły wspomnienia i dreszcz
przebiegł  mi  po  plecach.  Mała  Betty  roześmiała  się
i  usłyszałam  głos  dziewczynki  sprzed  lat,  dziewczynki,
która  dotrzymywała  nam  towarzystwa  w  sali  szpitalnej,
kiedy  zacierała  mi  się  granica  pomiędzy  niebiosami
a  ziemią.  Wtedy  zrozumiałam.  Przypomniałam  sobie
postać  młodej  kobiety,  wróciło  wspomnienie  pięknej
i  energicznej  duszy,  którą  kiedyś  widziałam,  jak  czeka,
by  zjawić  się  na  ziemi.  Zapamiętałam  ją  jako  młodą
duszę  połączoną  ze  mną  więzią  w  świecie  duchowym,
którego  powab  i  energia  mnie  zauroczyły.  Miałam

background image

ochotę  płakać,  bo  wszystko,  co  dotyczyło  tego
słodkiego aniołka, ułożyło się w całość. Pozwolono mi
zobaczyć  ją  jako  dziecko  w  postaci  duchowej.  Teraz
zrozumiałam,  dlaczego  pokazano  mi  ją  jako  dorosłą
duszę  gotową  do  przyjścia  na  ziemię.  Pojęłam  też,  że
kiedy  nie  mogła  się  tu  zjawić  jako  moje  dziecko
z  powodu  mojej  histerektomii,  znalazła  inną  drogę  do
mojego  życia.  I  teraz  już  wiedziałam,  dlaczego  czułam
przymus, by wziąć ją jako niemowlę. Byłyśmy bliskimi
przyjaciółkami  na  zawsze,  na  wieczność  za  nami
i wieczność przed nami.

* * *

Od  tamtych  zdarzeń  minęło  sporo  czasu;  nasze  dzieci
dorosły  i  większość  z  nich  opuściła  już  dom.  Założyły
swoje  rodziny  i  wkroczyły  na  własne  ścieżki  rozwoju.
Wraz z Joem nadal staramy się im pomagać w ciężkich
chwilach,  ale  wiemy,  że  nigdy  nie  będziemy  mogli
przeżyć za nie życia, i tego nie chcemy. Rozumiemy, że
są istotami niebiańskimi tak jak my, zdobywającymi tutaj
ziemskie  doświadczenie.  Nie  możemy  wziąć  na  siebie
ich  smutku  ani  nie  możemy  zaplanować  ich  radości.
Jedyne,  co  możemy  zrobić,  to  być  rodziną.  Jedyne,  co
możemy zrobić, to kochać.

Od  18  listopada  1973  roku  miałam  więcej  przeżyć

background image

duchowych,  ale  nie  czuję  chęci,  by  o  nich  tutaj
opowiadać;  trzeba  było  dziewiętnastu  lat  i  ciągłego
namawiania,  bym  podzieliła  się  swoimi  przeżyciami
w  tej  książce.  Na  wszystko  przychodzi  pora;  na  tę
książkę pora przyszła teraz.

Od  czasu  do  czasu  zastanawiałam  się,  na  czym

polega moja misja, ale oczywiście nie spłynęło na mnie
olśnienie,  nie  pojawiła  się  odpowiedź.  Po  prostu  żyję
w  światłości  Jezusa  Chrystusa  i  nieustannie  przyjmuję
Jego miłość w swoim życiu. Myślę, że postępując w ten
sposób, będę w stanie zrobić wszystko, czego ode mnie
oczekuje.

Mamy  się  kochać  nawzajem.  Wiem  to.  Mamy  być

życzliwi,  tolerancyjni  i  chętnie  służyć  innym.  Wiem,  że
miłość  da  nam  więcej  radości  niż  cokolwiek  innego.
Widziałam  jej  cudowne,  wspaniałe  skutki.  Szczegóły
moich przeżyć są ważne tylko dlatego, że pomagają nam
kochać. Wszystko inne jest dodatkiem. Po prostu mamy
wypełniać  przesłanie  Zbawiciela,  który  w  rozmowie  ze
mną wyraził je bardzo jasno: „Nade wszystko kochajcie
się nawzajem”.

Nigdy nie przestanę się starać.

background image

Tytuł oryginału

Embraced by the Light

Projekt okładki

Magda Kuc

Fotografia na okładce

Copyright © mexrix/shutterstock

Opieka redakcyjna

Ewa Polańska

Bogna Rosińska

Artur Wiśniewski

Copyright © by Betty J. Eadiet 1992

Copyright © for the translation by Hanna de Broekere

ISBN 978-83-240-3514-4

Książki z dobrej strony:

www.znak.com.pl

Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, 30-105 Kraków,

ul. Kościuszki 37

Dział sprzedaży: tel.

12 61 99 569

, e-mail:

background image

czytelnicy@znak.com.pl

Plik opracował i przygotował Woblink

woblink.com

background image

Table of Contents

KARTA TYTUŁOWA
PODZIĘKOWANIA
PRZEDMOWA
PIERWSZA NOC
CIEMNOŚĆ NOCY
DRUGI DZIEŃ
MOJA ŚMIERĆ
TUNEL
ŚWIATŁOŚĆ
PRAWA
UZDROWIENIE I ŚMIERĆ
KROSNA I BIBLIOTEKA
OGRÓD
POWITANIE
WIELE ŚWIATÓW
WYBÓR CIAŁA
PIJAK
MODLITWA
RADA MĘŻCZYZN
POŻEGNANIE
MÓJ POWRÓT
POWRÓT DO ZDROWIA
MÓJ SPECJALNY ANIOŁ
KARTA REDAKCYJNA


Document Outline