background image

Niezwykłe kryjówki niezwykłych ludzi

Podziel się:

Marta Tychmanowicz

 

wp.pl | dodane 2011-01-17 (07:25)

 

Taka była Warszawa(fot. PAP/CAF)

 

Robinsonowie cierpieli na brak wody, żywności, lekarstw. Jeśli udało się znaleźć coś do  

jedzenia, musieli to racjonalnie dzielić, bo przecież nikt nie wiedział, ile jeszcze czasu będzie się  
ukrywał.

Marta Tychmanowicz

Kiedy 17 stycznia 1945 roku do Warszawy wkroczyła Armia Czerwona, miasto wydawało się martwe. 

Jednak w tym morzu ruin, w całkowitej izolacji od siebie mieszkało kilkaset osób. Byli to warszawscy 

robinsonowie - nazywani przez Niemców szczurami - z których najsłynniejszym był Władysław Szpilman 

znany z filmu „Pianista”. 

Przeczytaj inne felietony Marty Tychmanowicz

 

Mylił się 

Władysław Szpilman

 pisząc: „Byłem sam. Nie na terenie domu czy nawet dzielnicy, lecz sam w całym 

mieście, które jeszcze niedawno liczyło półtora miliona ludzi i było jednym z bogatszych i piękniejszych miast 

Europy”. W Warszawie - zrównanej z ziemią po upadku powstania - ukrywało się samotnie lub w małych grupach 

kilkaset osób. Pozostali - 15 tys. powstańców, 550 tys. ludności cywilnej - trafili do obozów jenieckich, na roboty 

przymusowe do Niemiec, do obozów koncentracyjnych. Ci, którzy nie dali się wysiedlić, schowali się w piwnicach 

zburzonych domów, czasem na strychu, w samodzielnie wykopanych podziemnych bunkrach. 

Taki podziemny schron połączony 10-metrowym tunelem z kanałem wykopał gołymi rękami Chaim Icel Goldstein 

wraz z sześcioma innymi Żydami w piwnicy domu przy ul. Franciszkańskiej. W Powstaniu Warszawskim jego 

grupa walczyła na Starówce, po zaprzestaniu walk w październiku 1944, roku postanowili się ukryć. Kiedy 

wkrótce potem 

Niemcy

 wypalili budynek, na głowy zwalił im się stos cegieł i gruzu. Na szczęście udało im się 

przeżyć, choć dwa dni przebijali się na powierzchnię. 

Niezwykłą kryjówkę pod stropem wieży kościoła św. Antoniego przy ul. Senatorskiej znaleźli szewc Józef 

Makowiecki, żołnierz batalionu "Miotła" Jan Pęczkowski i właściciel zakładu pogrzebowego Janusz Szwejk. 

Schody prowadzące na strych zostały spalone, z dołu kryjówka była niewidoczna, a z jednej strony zasłaniała ją 

1

background image

zwalona ściana kościoła. W niewielkim doskonale zakamuflowanym pomieszczeniu wytrwali trzy miesiące. 

W piecu odlewniczym na terenie zburzonej fabryki Plewkiewicza ukrywali się Stefan Ślusarczyk i Franciszek 

Głowacki. Ich kryjówka składała się z dwóch kotłów o wysokości 120 cm, szerokości 80 cm i długich na 3 m, 

połączonych fabrycznym kominem. W tych warunkach wytrzymali cztery miesiące! 

Robinsonowie cierpieli na brak wody, żywności, lekarstw. Jeśli udało się znaleźć coś do jedzenia, musieli to 

racjonalnie dzielić, bo przecież nikt nie wiedział, ile jeszcze czasu będzie się ukrywał. Komfort zapewniała kostka 

cukru i kilka łyków wody na cały dzień. 

Władysławowi Szpilmanowi zdarzyło się nie jeść nic przez pięć dni. Potem znalazł suche, zakurzone i zapleśniałe 

skórki od chleba pokryte mysimi odchodami, zaś do picia cuchnącą wodę, w której pływały martwe owady. 

Szpilmanowi po konsumpcji tych rarytasów nic się nie stało, jednak wśród robinsonów zdarzały się przypadki 

śmiertelnego zatrucia brudną wodą. W grupie Goldsteina wodę czerpano m.in. z kanałów, a następnie filtrowano 

przez szmaty i węgiel. Zdarzało się, że z trudem zdobyte resztki jedzenia porywały gryzonie. Ukrywający się 

samotnie przez całe pięć miesięcy Gabriel Cybulski (w rozmowie z Wacławem Gluthem-Nowowiejskim, autorem 

książki „Nie umieraj do jutra”), wspominał: „Nie mi się ruszyć z miejsca. W nocy szczury ogromne jak koty 

zaatakowały resztki kaszy z żelaznego zapasu. Próbowałem je odgonić, ale rzuciły się na mnie. Wycofałem się”. 

Do tego wszystkiego wycieńczeni ludzie stawali się ofiarami wesz i pcheł. Kiedy już po wyzwoleniu trafiali do 

szpitali, golono ich i kazano się rozbierać, a ubrania polewano benzyną i palono, żeby zabić robaki, które się w 

nim zalęgły. 

W poszukiwaniu jedzenia robinsonowie wychodzili tylko w nocy. W dzień groziło im śmiertelne niebezpieczeństwo 

ze strony szabrowników oraz niemieckich patroli. Podczas dnia zatem - wycieńczeni nieustannym napięciem, 

świadomością bliskiej śmierci i głodem - spali. 

Ukrywający się w ruinach ludzie walczyli także z samotnością, a żeby nie zwariować starali się działać według 

narzuconego sobie planu. Władysław Szpilman przez cały dzień leżał w łóżku, żeby oszczędzać siły. Koło 

południa jadł - leżąc wyciągał rękę po kawałek suchara i kubek z wodą. Następnie przypominał sobie takt po 

takcie wszystkie kompozycje, które kiedyś grał, a także treść wszystkich książek, które czytał. Na koniec 

przywoływał angielskie słówka i dawał sobie lekcje angielskiego. 

Dla Mariana Uramowskiego - powstańca walczącego w „Baszcie”, który samotnie ukrywał się na strychu 

ocalałego domu od końca września 1944 aż do wyzwolenia - codziennym rytuałem stało się golenie (znalazł 

lusterko, brzytwę i mydło). Aby nie stracić poczucia czasu na ścianie zrobił kalendarz i odliczał dni. 

Doświadczenia robinsonów w ten sposób podsumował Goldstein: „Z naszych wcześniejszych przeżyć, zanim 

zagrzebaliśmy się w ciemnym schronie, z naszych bolesnych doświadczeń w gettach i obozach koncentracyjnych 

wiedzieliśmy już dobrze, że człowiek może wytrzymać znacznie więcej, niż mu się wydaje; że może się 

przyzwyczaić do cierpień, które wcześniej zdawały się przekraczać ludzkie możliwości” (Chaim Icel Goldstein, 

„Bunkier”, Karta 2006). 17 stycznia 

1945

 roku był dla robinsonów wybawieniem. Armia Czerwona wkroczyła do 

Warszawy, a oni mogli w końcu wyjść z ukrycia. Niestety już wkrótce okazało się, że totalne zburzenie Warszawy 

oraz śmierć setek tysięcy jej mieszkańców podczas powstania warszawskiego, w dużym stopniu ułatwiło 

2

background image

narzucenie Polakom nowego zbrodniczego systemu władzy. 

Marta Tychmanowicz

 

3


Document Outline