background image

Timothy Zahn 

1

 

Rozbitkowie z Nirauan 

 

 

ROZBITKOWIE  

Z NIRAUAN 

 

 

 

TIMOTHY ZAHN 

 
 

Przekład 

ALEKSANDRA JAGIEŁOWICZ 

 
 
 

 

 

background image

Timothy Zahn 

3

Tytuł oryginału  

SURVIVOR’S QUEST 

 
 

Redaktor serii 

ZBIGNIEW FONIOK 

 
 

Redakcja stylistyczna  

MAGDALENA STACHOWICZ 

 
 

Redakcja techniczna  

ANDRZEJ WITKOWSKI 

 
 

Korekta  

KATARZYNA KUCHARCZYK 

RENATA KUK 

 
 

Ilustracja na okładce  

STEVEN D. ANDERSON 

 
 
 
 
 

Skład  

WYDAWNICTWO AMBER 

 
 

Wydawnictwo AMBER zaprasza  

do własnej księgarni internetowej  

http://www.wydawnoctwoamber.pl 

 
 

Copyright © & TM 2004 by Lucasfilm, Ltd 

Ali rights reserved. Used under authorization. 

Published originally under the title 

Survivor’s Quest by Ballantine Books 

 

Rozbitkowie z Nirauan 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

 
 
 
 
 
 
 
 
 

Dla Pięści Vadera, 

501. jednostki bojowej 

background image

Timothy Zahn 

5

 

Dreadnaughty i rdzeń - widok z przodu 

 

 

Sześć dreadnaughtów wokół centralnego rdzenia 

Rozbitkowie z Nirauan 

R O Z D Z I A Ł  

Imperialny niszczyciel gwiezdny płynął bezszelestnie przez mrok kosmosu. Miał 

wygaszone światła, a potężne silniki podświetlne niecierpliwie pluły ogniem. 

Mężczyzna stojący na mostku dowodzenia wyczuwał przez podeszwy butów 

cichy pomruk tych silników, ale jego uwagę zaprzątały stłumione szepty załogi w 
pomieszczeniu poniżej. Wyczuwał w nich niepokój - podobny do tego, jaki ogarniał i 
jego. 

Przyczyny tego niepokoju były jednak całkiem odmienne. Dla niego była to 

sprawa osobista, niezadowolenie profesjonalisty, zmuszonego do współpracy z istotami 
omylnymi i kapryśnym wszechświatem, który nie zawsze spełniał pokładane w nim 
oczekiwania i nie zachowywał się zgodnie z wcześniejszymi założeniami, czyli tak, jak 
należało. Popełniono błąd, być może bardzo poważny błąd. I podobnie jak w przypadku 
większości błędów, z pewnością pociągnie on za sobą nieprzyjemne konsekwencje. 

Z prawoburtowego pomieszczenia dla załogi dobiegło go stłumione przekleństwo. 

Skrzywił się z odrazą. Załogi niszczyciela nic nie obchodziło. Ich niepokój dotyczył 
wyłącznie własnej wydajności i tego, czy pod koniec dnia zarobią poklepanie po 
ramieniu, czy kopniaka w tylną część ciała. 

A może tylko martwili się o to, czy silniki podświetlne nie eksplodują. Na tym 

statku nigdy nic nie było wiadomo do końca. 

Przeniósł wzrok w dół, odrywając oczy od potęgi kosmosu i spoglądając na dziób 

niszczyciela, rozciągający się przed nim na ponad kilometr. Pamiętał jeszcze czasy, 
kiedy sam widok tego okrętu przyprawiał o dreszcze najdzielniejszych wojowników i 
najbezczelniejszych szmuglerów. 

Te dni jednak minęły, miał nadzieję,  że na zawsze. Imperium zostało 

zrehabilitowane, choć wiele osób w Nowej Republice wciąż nie dawało temu wiary. 
Pod silną  ręką  głównodowodzącego admirała Pellaeona Imperium podpisało traktat z 
Nową Republiką i nie było już większym zagrożeniem aniżeli Bothanie, mieszkańcy 
Wspólnego Sektora czy ktokolwiek inny. 

Uśmiechnął się bezwiednie, wodząc wzrokiem wzdłuż smukłego dziobu okrętu. 

Oczywiście, nawet w czasach dawnego Imperium ten akurat statek wzbudziłby więcej 

background image

Timothy Zahn 

7
zdumienia niż  lęku. Dość trudno traktować poważnie jaskrawoczerwony gwiezdny 
niszczyciel. 

Usłyszał za plecami odgłos ciężkich kroków, zagłuszający niemal pomruk 

silników. 

- Dobra, Karrde - mruknął Booster Terrik, stając obok. - Łączność już naprawiona. 

Możesz przesyłać, kiedy chcesz. 

- Dzięki - odrzekł Talon Karrde, odwracając się w kierunku pomieszczeń załogi. Z 

całego serca próbował nie obwiniać Boostera za stan, w jakim znajdował się sprzęt na 
tym statku. Imperialny gwiezdny niszczyciel to ogromna masa różnych rzeczy do 
konserwacji. A Booster nigdy nie miał dość ludzi, żeby zająć się tym porządnie. - 
H’sishi! -zawołał. - Możesz zaczynać. 

- Tak, kapitanie! - zawołała Togorianka znad pulpitu łączności. Jej futro jeżyło się 

lekko, kiedy dotykała klawiszy pazurzastymi palcami. - Transmisja zakończona. Czy 
mam teraz przesłać alert do reszty sieci? 

- Tak - odparł Karrde. - Dziękuję. 
H’sishi skinęła głową i wróciła do pracy. 
Karrde wiedział,  że to właściwie wszystko, co mógł w tej chwili zrobić. Znów 

zwrócił wzrok ku gwiazdom, skrzyżował ramiona na piersi i usilnie starał się zachować 
cierpliwość. 

- Wszystko będzie dobrze - mruknął Booster zza jego pleców. -Za pół godziny 

wyminiemy tę gwiazdę i będziemy mogli przejść w nadświetlną. W systemie Domgrin 
będziemy najpóźniej za dwa standardowe dni. 

- Jasne, jeżeli hipernapęd znowu nie nawali. - Karrde machnął  ręką. - 

Przepraszam. Jestem... no cóż, sam rozumiesz. 

- Rozumiem - odparł Booster. - Ale możemy być spokojni, co? Mówimy o Luke’u 

i Marze, a nie o jakichś świeżo wyklutych neimoidiańskich pisklakach. Cokolwiek się 
tam dzieje, nie dadzą się zaskoczyć. 

- Może i nie - odparł Karrde. - Choć nawet Jedi można zaskoczyć. - Pokręcił 

głową. - Ale przecież nie o to chodzi, prawda? Chodzi o to, że zawaliłem sprawę. Nie 
lubię, kiedy mi się to zdarza. 

Booster wzruszył masywnymi ramionami. 
- A kto z nas lubi? - zapytał znacząco. - Musisz przyjrzeć się faktom, Karrde, a 

fakt numer jeden jest taki, że po prostu nie możesz znać wszystkich, którzy dla ciebie 
pracują. 

Karrde spojrzał na absurdalny czerwony kadłub, który rozciągał się przed nim. 

Cóż, Booster miał rację. Wszystko po prostu wymknęło się spod kontroli. 

Zaczął dość skromnie, oferując swoje usługi informatora przywódcom Nowej 

Republiki i Imperium, tak aby każda ze stron miała przekonanie, że druga nie spiskuje 
przeciwko niej. Przez kilka pierwszych lat wszystko szło jak z płatka. 

Problemy zaczęły się wówczas, kiedy różne rządy planetarne i sektorowe w 

obrębie Nowej Republiki uznały,  że taka usługa ma wymierne zalety, i zapragnęły z 
niej skorzystać. Po wojnie domowej, która omal nie rozpętała się po traktacie z 

Rozbitkowie z Nirauan 

Caamas, Karrde nie miał odwagi ani chęci odmawiać. Uzyskał więc zezwolenie od 
swoich klientów z Coruscant i Bastionu na rozszerzenie działalności. 

A to oznaczało nieuchronnie zwiększenie zatrudnienia. Teraz, kiedy patrzył 

wstecz, rozumiał,  że dojście do takiej sytuacji było jedynie kwestią czasu. Po prostu 
wolał, aby to nie przytrafiło się Luke’owi i Marze. 

- Może i nie-odparł. -Ale jeśli nawet nie jestem w stanie wszystkiego załatwić 

osobiście, jestem za to odpowiedzialny. 

- Właśnie - ze zrozumieniem powiedział Booster. - Ach, ta zraniona duma! 
Karrde spojrzał zezem na starego przyjaciela. 
- Słuchaj, Booster, czy ktoś już ci powiedział, że współczucie w twoim wykonaniu 

może doprowadzić człowieka do szału? 

- Ta... wspominano mi o tym raz czy dwa! - Booster się zaśmiał i poklepał 

Karrde’a po plecach. - Chodź, przejdziemy się do Korytarza Transis i postawię ci 
drinka. 

- Pod warunkiem że automaty dzisiaj działają - mruknął Karrde, ruszając w 

kierunku wyjścia. 

- No cóż... - zgodził się Booster. - Naturalnie. 
Mara Jade Skywalker, sącząc drinka, doszła do wniosku, że ta knajpa jest jednym 

z najdziwniejszych miejsc, jakie zdarzyło jej się odwiedzić. 

Częściowo należało to przypisać lokalnemu kolorytowi. Tu, na Zewnętrznych 

Rubieżach, kultura i moda nie nadążały za Coruscant i resztą światów centralnych. To 
mogło usprawiedliwiać pstrokate draperie na ścianach, oplatające stare rury i otulające 
nowoczesne automaty do drinków, oraz dyskretne dekoracje składające się  głównie z 
polerowanych części robotów, pochodzących prawdopodobnie jeszcze sprzed Wojen 
Klonów. 

Nietłukące kubki, ciężki stół z kamiennym blatem, przy którym siedziała, 

zaszpachlowane dziury po strzałach z miotaczy na ścianach i suficie mówiły same za 
siebie. Kiedy klienci nurkowali pod stoły w środku strzelaniny, z pewnością  życzyli 
sobie, aby mebel oferował im choć tymczasową osłonę, i nie chcieli padać na podłogę 
zasłaną odłamkami potłuczonych naczyń. 

Koloryt lokalny nie usprawiedliwiał wszakże bardzo głośnej i bardzo fałszywej 

muzyki. 

Poczuła na ramieniu czyjś oddech. Zza jej pleców wysunął się krępy mężczyzna, 

który właśnie przedarł się przez tłum. 

- Przepraszam - wydyszał, okrążając stół, aby usadowić się wreszcie na stołku 

naprzeciwko niej. - Biznes, biznes, biznes. Nie daje żyć ani przez chwilę. 

- Ależ widzę - zgodziła się Mara. 
Nie oszukał jej, co to, to nie. Nawet bez wrażliwości na Moc natychmiast 

zauważyłaby nerwowość ukrytą pod pozorami hałaśliwości i buty. Jerf Huxley, 
największy szmugler i postrach maluczkich na Zewnętrznych Rubieżach, kombinował 
coś nieprzyjemnego. 

Pytanie brzmiało: jak bardzo nieprzyjemnego? 

background image

Timothy Zahn 

9

- Fakt, to po prostu szaleństwo - ciągnął Huxley, hałaśliwie pociągając  łyk z 

kubka, który czekał tu na niego od chwili, kiedy jakaś tajemnicza sprawa wyciągnęła go 
na zewnątrz. - Oczywiście, ty to znasz. A przynajmniej jesteś przyzwyczajona. - Łypnął 
znad krawędzi kubka. - Co w tym takiego śmiesznego? 

- Och, nic - odparła Mara, nawet nie próbując ukryć  uśmiechu, który zwrócił 

uwagę Jerfa. - Myślałam tylko o tym. jaki ufny z ciebie człowiek. 

- Co masz na myśli? - zapytał, marszcząc brwi. 
- Twojego drinka - odrzekła, wskazując na jego kubek. - Wychodzisz, zostawiasz 

go na stole, a potem wracasz i wypijasz, nie zastanawiając się nawet, czy czegoś tam 
nie dosypałam. 

Huxley wydął wargi i Mara wychwyciła jego zdenerwowanie. Nie martwił się 

drinkiem, bo rzecz jasna, zostawił ją pod obserwacją na cały czas swojej nieobecności. 
I nie chciał, aby o tym wiedziała. 

- Dobrze, niech będzie - odrzekł. - Koniec zabawy. Słucham. Dlaczego się tu 

pojawiłaś? 

Mara wiedziała, że z takim rozmówcą nie ma co owijać w bawełnę. 
- Przysłał mnie Talon Karrde - wyjaśniła. - Chciał, abym ci podziękowała za 

pomoc i zaangażowanie twojej organizacji przez ostatnie dziesięć lat oraz cię 
poinformowała, że twoje usługi nie będą już więcej potrzebne. 

Twarz Huxleya nawet nie drgnęła. Widocznie się tego spodziewał. 
- Od kiedy? - zapytał. 
- Od zaraz - odpowiedziała Mara. - Dzięki za drinka, muszę się zbierać 
- Nie tak szybko - odparł Huxley, podnosząc dłoń. 
Mara zamarła w pół gestu. W rękach trzech mężczyzn za plecami Huxleya, którzy 

do tej pory siedzieli przy barze z nosami w drinkach, nagle pojawiły się miotacze. 
Wycelowane w nią. Nic niezwykłego. 

- Siadaj - rozkazał Huxley. 
Mara ostrożnie opadła na stołek. 
- Coś jeszcze?- zapytała łagodnie. 
Huxley znów uniósł dłoń, tym razem wyżej. Hałaśliwa muzyka zamilkła, a wraz z 

nią również wszystkie rozmowy na sali. 

- Więc tak to wygląda? - zapytał. W nagłej ciszy nawet jego zniżony głos zdawał 

się odbijać echem od podziurawionych ścian. - Karrde chce nas tak po prostu kopnąć w 
tyłek? 

- Na pewno czytałeś wiadomości - odparła spokojnie. Wokół wyczuwała tylko 

stężoną wrogość tłumu. Widocznie Huxley zaprosił tu wszystkich swoich wspólników i 
przyjaciół. - Karrde kończy z przemytem. Od trzech lat zajmuje się czym innym. Nie 
potrzebuje już twoich usług. 

- Jasne, on nie potrzebuje- odparł Huxley, pociągając nosem. -A co z naszymi 

potrzebami? 

- Skąd mam wiedzieć? - Mara wzruszyła ramionami. - A czego potrzebujecie? 
- Może nie pamiętasz, jak jest na Zewnętrznych Rubieżach, Jade - rzekł Huxley, 

pochylając się w jej kierunku ponad blatem. - Ale tutaj nie da się kombinować na trzy 

Rozbitkowie z Nirauan 

10

sposoby. Współpracujesz z jedną grupą albo nie współpracujesz wcale. Spaliliśmy za 
sobą mosty wiele lat temu, kiedy zaczęliśmy pracować dla Karrde’a. Jeśli on odejdzie, 
co mamy zrobić? 

- Chyba będziecie musieli wejść w nowe układy- podsunęła Mara. - Słuchaj, 

przecież wiedziałeś,  że to się kiedyś stanie. Karrde nie robił tajemnicy ze swoich 
zamiarów. 

- Tak, jasne - mruknął Huxley ze wzgardą. - Ale kto by uwierzył,  że mówi 

uczciwie. 

Wyprostował się. 
- Chcesz wiedzieć, czego potrzebujemy? Świetnie. Potrzebujemy środków do 

życia, żeby przetrwać, dopóki nie uda nam się wejść w układy z kimś innym. 

O to chodziło. Zwykła, i prostacka, próba oskubania ich z pieniędzy. Ale czego 

subtelniejszego można było się spodziewać po tej bandzie? 

- Ile? - rzuciła. 
- Pięćset tysięcy. - Zacisnął lekko usta. - W gotówce. 
Mara zachowała nieruchomą twarz. Przybyła tutaj przygotowana na taką 

ewentualność, ale ta kwota zdecydowanie przekraczała wszelkie granice rozsądku. 

- A jak według ciebie mam zdobyć te skromne środki do życia? -rzuciła. - Nie 

noszę przy sobie takich sum na drobne wydatki. 

- Nie bądź taka cwana - warknął Huxley. - Wiesz równie dobrze jak ja, że Karrde 

ma tu na Gonmore sektorowy skład celny. Tam znajdzie się tyle kredytów, ile nam 
trzeba. 

Wyciągnął z kieszeni ręczny miotacz. 
- Skontaktuj się z nimi i każ im przynieść kasę - rzekł, celując w jej twarz poprzez 

stół. - Pół miliona. I to już. 

- Naprawdę? - Niedbale, trzymając ręce cały czas na widoku, odwróciła się i 

spojrzała za siebie. Większość nie zainteresowanych szmuglem gości wyniosła się już 
dyskretnie z knajpy albo skupiła po obu stronach, jak najdalej od potencjalnej linii 
strzałów. Bardziej martwiła ją grupka ze dwudziestu ludzi i Obcych, którzy z 
wycelowaną bronią rozstawili się w półkole za jej plecami. 

Zauważyła ze złośliwym rozbawieniem, że wszyscy, choć w różnym stopniu, 

okazywali zwiększoną czujność. Widocznie jej sława sięgała aż tutaj. 

- Zorganizowałeś ciekawą imprezę, Huxley - zauważyła, zerkając znowu na 

przywódcę przemytników. - Chyba jednak nie jesteście odpowiednio wyposażeni, żeby 
walczyć z Jedi, co? 

Huxley uśmiechnął się paskudnie. Nawet zaskakująco paskudnie, biorąc pod 

uwagę okoliczności. 

- Właściwie to jesteśmy - wycedził i podniósł głos. - Bats? 
Nastąpiła chwila ciszy. Mara zagłębiła się w Moc, ale wyczuła jedynie narastające 

oczekiwanie tłumu. 

Nagle z drugiego końca sali, nieco z prawej strony, rozległ się zgrzyt maszyny. 

Fragment podłogi w słabo oświetlonym kącie uniósł się do góry, ukazując otwartą 

background image

Timothy Zahn 

11
windę towarową, wznoszącą się akurat z magazynu w piwnicy. Wraz z windą z czeluści 
wynurzał się metalicznie lśniący kształt o dziwnie archaicznym wyglądzie. 

Mara zmarszczyła brwi, usiłując wzrokiem przebić półmrok. Była to wysmukła, 

wysoka konstrukcja z wystającą po bokach parą ramion, nadającą tej mechanicznej 
postaci mgliście ludzki wygląd. Sylwetka wydawała się znajoma, choć przez pierwsze 
kilka sekund nie wiedziała, skąd. Winda wznosiła się dalej, ukazując wystające 
mechanizmy, przypominające biodra na końcu długiego torsu oraz wyrastające z nich 
trzy krzywe nogi. 

Nagle Marze wróciła pamięć. 
Maszyna była droideką sprzed Wojen Klonów - jednym z robotów-niszczycieli, 

które kiedyś stanowiły dumę armii Federacji Handlowej. 

Mara spojrzała na Huxleya i stwierdziła, że jego uśmiech znacznie się poszerzył. 

Teraz już było mu widać wszystkie zęby. 

- Właśnie, Jade. - Zachichotał. - Moja własna bojowa droideka, która wypruje 

nadzienie nawet z Jedi. Pewnie nie spodziewałaś się jej zobaczyć, co? 

- Raczej nie - zgodziła się Mara, wprawnym spojrzeniem oceniając droidekę. 

Winda dotarła do górnego położenia i zatrzymała się ze zgrzytem. Robot pojawił się już 
w pozycji bojowej. Droideki zwykle przemieszczały się zwinięte w kulę, co było 
bardziej ekonomiczne i praktyczne. Ta natomiast nie miała już  żadnej możliwości 
manewru. 

Czy to oznaczało,  że działka droideki nie będą mogły  śledzić celu? Mara 

eksperymentalnie odchyliła się w tył na siedzeniu. 

Przez chwilę nic się nie działo. Potem lewe ramię droideki drgnęło i podwójne 

miotacze przesunęły się w ślad za jej ruchem. 

A więc broń miała mechanizm śledzący, choć wydawało się,  że jest raczej pod 

czyjąś kontrolą,  że nie steruje nią komputer centralny lub jakikolwiek układ 
naprowadzający w samym robocie. W półmroku Mara nie mogła stwierdzić, czy 
wbudowana tarcza ochronna działa, czy też nie, ale to nie miało większego znaczenia. 
Robot był uzbrojony, osłonięty i celował prosto w nią. 

Huxley miał rację. Nawet współcześni Jedi starali się unikać walki z tymi 

maszynami. 

- Ale oczywiście, powinnam była się domyślić - ciągnęła Mara - wszędzie tu 

pełno części robotów, mogłam się spodziewać, że ktoś kiedyś stworzy z nich całkiem 
przyzwoitą kopię droideki, żeby straszyć ludzi. 

Huxley spojrzał na nią ponuro. 
- Próbujesz być cwana. Zaraz zobaczysz, czy to kopia. - Powiódł wzrokiem po 

grupie obserwatorów z prawej strony i jego oczy spoczęły na kimś w tłumie. - Ty... 
Sinker! 

Z grupki starszych mężczyzn wysunął się młody chłopak, najwyżej szesnastoletni. 
- Tak, sir? 
Huxley wskazał palcem na Marę. 
- Zabierz jej miecz świetlny. 
Chłopiec wytrzeszczył oczy. 

Rozbitkowie z Nirauan 

12

- Zabrać... co? 
- Ogłuchłeś? - syknął Huxley. - Czego się boisz? 
Sinker otworzył usta, spłoszony spojrzał na Marę, głośno przełknął  ślinę i z 

wahaniem zrobił krok naprzód. Mara czekała z nieruchomą twarzą. Czuła, jak z 
każdym krokiem w dzieciaku narasta nerwowość. Zanim przystanął przy niej, drżał już 
na całym ciele. 

- Eee... przepraszam panią, ale... 
- Weź go! - ryknął Huxley. 
Jednym desperackim ruchem Sinker pochylił się, odpiął miecz świetlny od pasa 

Mary i odskoczył w tył. 

- Otóż to - sarkastycznie mruknął Huxley. - Nie było to takie trudne, prawda? 
- Ani potrzebne - odparła Mara. - Myślisz,  że to wystarczy, aby powstrzymać 

Jedi? Zabrać mu miecz świetlny? 

- Dobry początek - stwierdził Huxley. 
Mara pokręciła głową. 
- Tak? No to uważaj. - Spojrzała na Sinkera i sięgnęła ku niemu poprzez Moc. 
Miecz świetlny w jego dłoni zapłonął nagle. 
Okrzyk przerażenia chłopca rozpłynął się w syku jaskrawoniebieskiej klingi, która 

zapłonęła nagle przed jego nosem. Ku zdziwieniu Mary, Sinker nie rzucił miecza i nie 
uciekł z krzykiem; nadal niezgrabnie zaciskał palce na rękojeści. 

- Sinker, co ty wyprawiasz?! - wrzasnął Huxley. - To nie zabawka. 
- To nie ja - zaprotestował Sinker głosem o oktawę wyższym od normalnego. 
- On ma rację - potwierdziła Mara, widząc,  że Huxley nabiera tchu w płuca do 

następnego wrzasku. - I to też nie on. 

Wyciągnęła dłoń, sprawiając,  że miecz zakołysał się na boki w dłoni Sinkera. 

Chłopiec pozwolił sobą szarpać, kurczowo ściskając rękojeść z posępną miną śmiałka, 
który znalazł się na grzbiecie wściekłego acklaya i nie ma pojęcia, jak stamtąd zejść. 

Reszta tłumu zdawała się podzielać jego uczucia. Przez pierwsze kilka sekund 

trwało zamieszanie, bo wszyscy chcieli jak najszybciej oddalić się z zasięgu broni, 
podskakującej w dłoniach młodzika jak pijany bosman. Teraz wszyscy jakby zamarli, 
choć paru mądrzejszych uznało, że najwyższy czas się wynieść; ci powoli kierowali się 
w stronę drzwi. Pozostali czujnie obserwowali Sinkera, gotowi w razie potrzeby znów 
odskoczyć. 

- Wyłącz to, Jade - warknął Huxley. Już się nie uśmiechał. - Słyszysz? Wyłącz, ale 

już! 

- A co mi zrobisz, jeśli nie wyłączę? - zripostowała, nie przestając wymachiwać 

mieczem  świetlnym, a jednocześnie nie spuszczając oka z miotacza Huxieya. 
Wiedziała, że widzowie nie zaczną strzelać, dopóki zagrożenie nie stanie się realne, za 
to sam Huxley mógł zapomnieć, czego chciał na początku. 

Warto było podjąć ryzyko. Wszystkie oczy w kantynie skierowane były na 

Sinkera i jego niesforny miecz świetlny, nikt nie zwracał najmniejszej uwagi na 
droidekę stojącą na baczność po drugiej stronie sali. 

background image

Timothy Zahn 

13

Ani na droidekę, ani tym bardziej na ledwie widoczny jaskrawozielony punkt 

świetlny, wycinający koło w podłodze windy wokół trzech krzywych nóg robota. 

- Rozwalę cię na milion mokrych strzępów i tyle - warknął Huxley. - Teraz go 

puść, bo... 

Nie dokończył swojej groźby. Po drugiej stronie pomieszczenia rozległ się nagle 

zgrzyt metalu poddanego wielkiemu naprężeniu, podłoga windy się zapadła, a droideka 
z brzękiem runęła z powrotem do piwnicy. 

Huxley okręcił się na pięcie, cedząc przez zęby przekleństwa. 
Urwał w pół soczystego słowa. W miejscu, gdzie przed chwilą stała droideka, ze 

świeżo wyciętej dziury w podłodze wyłoniła się postać ubrana na czarno. Przybysz 
uniósł trzymany w dłoni srebrzysty cylinder i zasalutował nim lekko. Zielona klinga 
wysunęła się z lekkim sykiem. 

Huxley zareagował natychmiast i dokładnie tak, jak tego oczekiwała Mara. 
- Brać go! - wrzasnął, dźgając palcem w kierunku nowo przybyłego. 
Nie musiał powtarzać dwa razy. Z półkola strzelców za plecami Mary padły 

pierwsze strzały z miotaczy 

- A ty … - syknął Huxley, przekrzykując hałas. Zwrócił miotacz w kierunku 

Mary, zaciskając palec na spuście. 

Mara była już w akcji. Płynnym ruchem wstała z krzesła, chwyciła skraj 

kamiennego blatu i poderwała go w górę. Sekundą później od kamiennej płyty odbił się 
pierwszy strzał Huxleya, przelatując nieszkodliwie nad głową Mary i wybijając w 
suficie kolejną dziurą. Mara uniosła stół nieco wyżej, a Huxley wytrzeszczył oczy, bo 
nagle pojął, że kobieta zamierza zrzucić mu na kolana cały ten ciężar, przygważdżając 
go do krzesła. 

Mylił się. Zanim ostatnim rozpaczliwym wysiłkiem zsunął się z siedziska i dał 

nurka na podłogę, uciekając przed opadającym blatem, Mara kopniakiem odrzuciła na 
bok własne krzesło. Wykorzystując miejsce uchwytu na krawędzi blatu jako oś obrotu, 
poderwała stopy i rzuciła się przed siebie. 

Przy lżejszym stole taka sztuczka nie miała prawa się udać; Mara jak nie 

wylądowałaby na siedzeniu przed własnym krzesłem, ze stołem na kolanach. Ten blat 
był jednak dość masywny i miał dużą inercję, Mara zdołała więc prześliznąć się pod 
krawędzią spadającego na nią kamiennego bloku, wylądować pod nim na podłodze i 
uciec z rękami, zanim krawędź uderzyła w ziemię tuż za nią. 

W ten sposób blat znalazł się dokładnie pomiędzy nią a co najmniej dwudziestką 

miotaczy wycelowanych w jej plecy. 

Huxley, wciąż kompletnie zdezorientowany, zdążył krzyknąć tylko raz, zanim 

Mara rzuciła się do przodu, wytrąciła mu broń z ręki lewą dłonią, po czym chwyciła go 
pełną garścią za koszulę na piersi i zaciągnęła pod osłonę stołu. Prawą dłonią sięgnęła 
do lewego rękawa, wyjęła niewielki miotacz i wbiła Huxleyowi lufę pod podbródek. 

- Znasz tekst - mruknęła. - Recytuj. 
Huxley z przerażeniem w oczach nabrał tchu. 
- Huxlingowie! Przerwać ogień! Przerwać ogień! 
Po chwili wyraźnego niezdecydowania wszystkie miotacze ucichły. 

Rozbitkowie z Nirauan 

14

- Doskonale - mruknęła Mara. - A teraz drugi akt. 
Huxley zacisnął usta. 
- Rzucić broń! - warknął. Rozluźnił palce i jego własny miotacz upadł na podłogę. 

- Słyszycie? Rzucić broń. 

Niebawem rozległ się stłumiony  łoskot rzucanej na podłogę broni. Mara 

rozpostarła zmysły Mocy, ale nie wyczuła podstępu. Huxley oklapł całkowicie, a jego 
gang wolał nie zastanawiać się nad słusznością jego rozkazów. Mara wstała, pomagając 
Huxleyowi ręką i wbitą w podbródek lufą. Powiodła szybkim spojrzeniem po 
urażonych i przestraszonych zarazem twarzach członków bandy, żeby przypomnieć im, 
ile może kosztować pochopna brawura, po czym zwróciła się do mężczyzny w czerni, 
który właśnie kierował się w jej stronę. 

- Chcesz powiedzieć,  że nie widziałeś tej droideki, zanim Huxley jej tu nie 

przyholował? 

- Och, tak, widziałem - odparł Luke Skywalker. Wyłączył miecz świetlny, ale na 

wszelki wypadek trzymał go w ręku. 

- I co? 
Luke wzruszył ramionami. 
- Ciekaw byłem, czy nadal działa. I jak. 
- No cóż, nie zrobiliśmy prób terenowych - mruknęła Mara. - Droideka nie 

wydawała się szczególnie ruchliwa, podejrzewam też, że jest sterowana ręcznie, a nie 
automatycznie. Ale strzela prawdopodobnie całkiem dobrze. 

- Strzelała - poprawił Luke. - Teraz wymaga drobnego remontu... 
- Nie szkodzi - zapewniła go, wsuwając miotacz do kabury ukrytej w rękawie. - 

Ludzie Huxleya będą mieli dość czasu. 

Odepchnęła Huxleya od siebie, wypuszczając z garści jego koszulę. Zatoczył się z 

lekka, ale zdołał zachować równowagę. 

- A oto moja propozycja. Zanim stąd wyjdę, przeleję na twoje konto dwanaście 

tysięcy kredytów. Nie dlatego, że Karrde jest ci cokolwiek winien, ale jako 
podziękowanie za lata pracy dla organizacji. 

- Karrde ma zdecydowanie za miękkie serce - dodał Luke. 
- Faktycznie - zgodziła się Mara. - Ja taka niestety nie jestem. Bierz, co dają, ciesz 

się i niech ci nigdy więcej nawet nie przyjdzie do głowy, żeby nam sprawiać kłopoty. 
Jasne? 

Huxley miał minę człowieka, którego nakarmiono sałatką z robota, ale skinął 

głową. 

- Jasne - bąknął. 
- Doskonale. - Mara spojrzała na Sinkera. - Mogę prosić o mój miecz? 
Chłopiec zebrał się na odwagę i podszedł. Miecz w jego dłoni wciąż pulsował 

energią. Podał jej broń, odsuwając się na odległość ramienia. Wzięła ją ostrożnie, 
wyłączyła i przywiesiła do pasa. 

- Dziękuję - rzekła. 

background image

Timothy Zahn 

15

Drzwi po drugiej stronie sali otworzyły się nagle i wpadł przez nie młody 

człowiek. Zdążył przebiec zaledwie dwa kroki, zanim dotarło do niego to, co zobaczył. 
Zatrzymał się z wahaniem. 

- Eee... szefie? - Spojrzał na Huxleya. 
- Fisk, lepiej, żeby to było coś ważnego - ostrzegł go Huxley. 
- No... - Fisk rozejrzał się niepewnie. - Przynoszę, tylko wiadomość dla kogoś 

imieniem Mara od... 

- Od Talona Karrde’a - wtrącił Luke. - Chciał, żeby Mara skontaktowała się z nim 

na pokładzie „Błędnej Wyprawy”, i to możliwie jak najszybciej. - Spojrzał na chłopca 
zmrużonymi oczami. - W systemie Domgrin, prawda? 

Fisk lekko otworzył usta ze zdumienia. 
- Eee... tak - wymamrotał. - Właśnie. 
- A widzisz - powiedział Luke niedbale. - Aha, wiadomość przyszła zakodowana 

jako Paspro-Pięć. Tym szyfrem, który zaczyna się od usk-herf-ent... sam zresztą wiesz, 
co dalej. 

Szczęka chłopaka opadała coraz niżej i niżej. Zamrugał i przytaknął jeszcze raz. 
- Cóż, lepiej będzie, jeśli sobie teraz pójdziemy - zauważyła Mara. Zaczęła 

okrążać stół, kiedy coś jej się przypomniało i przystanęła. -A tak przy okazji - dodała, 
spoglądając na Huxleya. - Już nie „Jade”, tylko „Jade Skywalker”. To mój mąż, Luke 
Skywalker. Mistrz Jedi. Jest w te klocki jeszcze lepszy niż ja. 

- Aha - wymamrotał Huxley, zezując na Luke’a. - Zrozumiałem. 
- Świetnie! - Mara się ucieszyła. - Trzymaj się, Huxley. 
Oboje z Lukiem skierowali się w stronę wyjścia. Tłum jak za dotknięciem 

magicznej różdżki rozstąpił się, czyniąc im szerokie przejście. Chwilę potem byli już na 
zewnątrz. Owionęło ich chłodne, wieczorne powietrze. 

- Imponujące - zauważyła Mara, gdy ruszyli ulicą wiodącą do portu, gdzie czekał 

na nich „Miecz Jade”. - Odkąd to nauczyłeś się wyłuskiwać z ludzkich umysłów takie 
szczegóły? 

- To łatwe, jeśli wiesz, jak się do tego zabrać - zapewnił Luke z poważną miną. 
- Akurat - mruknęła. - Niech zgadnę. Karrde przesłał ci tę samą wiadomość? 
Luke skinął głową. 
- Dostałem ją w przekazie ze statku, kiedy węszyłem po piwnicy. 
- Tak właśnie myślałam - odparła. - A kiedy się nadarzyła okazja, nie mogłeś się 

oprzeć pokusie odegrania roli Wszystkowiedzącego Jedi. 

Luke wzruszył ramionami. 
- Tym typom z marginesu nie zaszkodzi napędzić odrobiny zdrowego strachu 

przed Jedi. 

- Też tak sądzę - zgodziła się po chwili wahania. 
- Masz inne zdanie? - Spojrzał na nią z ukosa. 
- Nie wiem - odparta. - Coś mi w tym nie pasuje. Może dlatego, że to Palpatine 

rządził strachem. 

Rozbitkowie z Nirauan 

16

- Wiem, co masz na myśli - zapewnił Luke. - Ale to nie jest całkiem to samo. 

Raczej próbuję zaszczepić w nich strach przed sprawiedliwością. No i oczywiście z 
normalnymi ludźmi nigdy bym czegoś takiego nie zrobił. 

- Wiem, - Skinęła głową. - Mam nadzieję,  że to utrzyma Huxleya w ryzach i 

chyba właśnie to się liczy. - Niecierpliwie machnęła ręką. - Nieważne. Chyba znów 
zaczyna mi ciążyć przeszłość... tak mi się przynajmniej wydaje. Co właściwie było w 
tej wiadomości od Karrde’a? 

- Głównie to, co powiedziałem. Mamy spotkać się z nim i Boosterem na 

Domgrinie. Możliwie jak najszybciej - powiedział Luke. 

- Więc Karrde wysłał to i na „Miecz”, i do ludzi Huxleya? 
- Zdaje się,  że tak, - Luke pokręcił  głową. - Musiało go naprawdę przypilić, bo 

nigdy dotąd tak nie dublował wiadomości. 

- To samo sobie właśnie pomyślałam - mruknęła. - To do niego niepodobne. 

Chyba że... - dodała w zadumie - ...że szykuje się jakaś awantura. 

- A kiedy się nie szykuje? - Luke zaśmiał się sucho. - Chodź, przelejmy te kredyty 

i wynośmy się stąd. 

 

background image

Timothy Zahn 

17

R O Z D Z I A Ł  

Jaskrawoczerwony gwiezdny niszczyciel czekał na „Miecz Jade”, kiedy Luke 

wyprowadził stateczek z nadprzestrzeni. 

- Jest. - Skinął głową w kierunku wypukłej przedniej owiewki. -Co o tym myślisz? 
- Widzę, w okolicy kilka statków wydobywczych i transportowych - mruknęła, 

zaglądając w skanery dalekiego zasiągu. - Podejdźmy nieco bliżej, jeśli nie mają nas 
podsłuchać. 

- Ty dokujesz czy ja? 
- Ja to zrobię. - postanowiła. Rzuciła okiem na monitory, przejęła dźwignią i 

pchnęła do przodu. Luke oparł się wygodnie, przeciągnął lekko, żeby rozprostować 
zastałe mięśnie, i obserwował żoną przy sterach. 

Żona. Przez chwilą obracał w myśli to słowo, zachwycając się jego brzmieniem. 

Nawet teraz, po prawie trzech latach małżeństwa cała ta historia wydawała mu się 
niezwykła i zachwycająca. 

Oczywiście, nie były to takie same trzy lata, jakie przeżywały normalne pary. 

Nawet Han i Leia, którzy od początku związku musieli stawiać czoło jednemu 
kryzysowi po drugim, mogli przynajmniej wspierać się wzajemnie. Za to obowiązki 
Luke’a w akademii Jedi i wysiłki Mary, aby legalnie uwolnić się ze skomplikowanej 
sieci organizacji Talona Karrde’a, sprawiły,  że musieli pozostawać z dala od siebie 
przez większość czasu, niewiele rzadziej, niż to było przed ślubem. Wspólnie spędzone 
chwile były nieczęste i cenne. Tylko parę razy udało im się przeżyć wspólnie więcej 
czasu - w okresie, który Han po cichu nazywał wzajemnym poskramianiem. 

Był to zresztą jeden z powodów, dla których Luke postanowił, że będzie Marze 

towarzyszył właśnie w tej wyprawie. Mara oczywiście wciąż będzie musiała spotykać 
się z obecnymi i wcześniejszymi wspólnikami Karrde’a, ale miał nadzieję, że uda im 
się ze sobą spędzać nieco więcej czasu. 

Najpierw wszystko szło zgodnie z planem. Aż do tej pory. 
- Zapewne zauważyłeś to, co ja - wtrąciła się w jego rozmyślania Mara. - Nawet 

gdybyśmy wycisnęli z „Miecza” wszystko, co się da, i tak znajdziemy się co najmniej 
tydzień drogi od Coruscant. Nie wiem, co to za nowy kryzys, ale z całą pewnością jest 
zbyt odległy, aby komuś zaszkodzić. 

Rozbitkowie z Nirauan 

18

W dodatku od początku dałem Leii do zrozumienia, że nie chcemy, aby nam 

przeszkadzano, jeśli nie będzie to normalna inwazja -przytaknął Luke. - A to zostawia 
tylko jedną możliwość. 

- No, może dwie - poprawiła go Mara. Mam naprawdę nadzieję, że Karrde nie jest 

aż tak głupi, aby wlec nas tutaj z jakiegoś banalnego powodu. 

- Leia i Karrde to dwie możliwości - rzekł Luke. - Jest jakaś trzecia? 
Zerknęła na niego z ukosa. 
- Spotykamy się z Karrde’em na pokładzie „Błędnej Wyprawy”, pamiętasz? 
Luke skrzywił się lekko. 
- A więc Booster. 
- Właśnie - odparła Mara. - A Booster mógł okazać się  aż tak głupi. Cóż, jeśli 

rzeczywiście... czy możemy już teraz się umówić,  że go nauczymy dobrych manier, 
zanim opuścimy system? 

- Załatwione. 
Rzuciła mężowi złośliwy uśmieszek i pochyliła się nad sterami. 
Luke odwrócił wzrok i uśmiechnął się do gwiazd. Choć tyle czasu spędzali 

oddzielnie, mieli jedną wspólną cechę. Oboje byli Jedi. A to sprawiało, że łączyła ich 
niezwykła więź umysłowa i emocjonalna, znacznie głębsza niż inne pary zdołałyby 
sobie wypracować przez całe wspólne życic. Głębsza i silniejsza nawet od więzi, które 
Luke poznał w swoich nieszczęśliwych związkach z Gaeriel Captison albo dawno 
nieżyjącą Callistą. 

Wciąż doskonale pamiętał chwilę, kiedy pojawiła się ta więź. Wdarła się w ich 

życie w chwili, kiedy oboje walczyli z robotami bojowymi głęboko w podziemiach 
fortecy, którą ich dawny przeciwnik, wielki admirał Thrawn, zbudował na planecie 
Nirauan. Wtedy Luke sądził, że to nic więcej, jak tylko chwilowe zespolenie umysłów, 
spowodowane sytuacją decydującą o życiu lub śmierci. Dopiero kiedy walka dobiegła 
końca, a więź pozostała, zrozumiał, że stała się ona nieodłączną częścią ich życia. 

Nawet wówczas nie do końca to rozumiał. Uważał, że w ciągu tych kilku godzin 

więź połączyła ich tak głębokim zrozumieniem, jak to tylko możliwe. Jednak w ciągu 
trzech lat, które upłynęły od tego czasu, zrozumiał, że był to jedynie wierzchołek góry 
lodowej. Mara była istotą ludzką o wiele bardziej skomplikowaną, niż sądził. Bardziej 
nawet niż on sam. 

Oznaczało to, że nieważne, czy są Jedi i czy łączy ich więź Mocy, będą się musieli 

o sobie nauczyć jeszcze niejednego. Mogło mu na to nie starczyć całego  życia, ale 
bardzo chciał odbyć tę podróż. 

A jednak, gdzieś w głębi serca, Luke czuł lekkie ukłucie niepewności. 

Małżeństwo z Marą wydawało mu się najwspanialszą rzeczą, jaka go spotkała... ale 
gdzieś w tle, poza wspólnym szczęściem i powodzeniem, snuło się odległe echo 
opowieści Yody o dawnym zakonie Jedi, zasłyszanych w czasie treningów na Dagobah. 

Zwłaszcza zaś to, co mówił o nieangażowaniu się Jedi w miłosne związki. 
W tamtym okresie niezbyt uważnie przysłuchiwał się naukom Yody. Imperium 

kontrolowało całą znaną część galaktyki. Rebelianci czuli na karkach oddech Dartha 
Vadera, a on sam koncentrował się wyłącznie na własnym przetrwaniu i życiu 

background image

Timothy Zahn 

19
przyjaciół. Kiedy Han i Leia się pobrali, umiejętność jego siostry władania Mocą nie 
wydawała się mieć wielkiego znaczenia. Z pewnością Leia była silna Mocą, ale 
brakowało jej wyszkolenia, aby mogła zostać Jedi. 

Luke to co innego. Był już Jedi, kiedy poprosił Marę o rękę. To prawda, że w 

tamtej chwili ich szanse przeżycia prezentowały się mizernie, ale to nie wpłynęło na 
szczerość jego oświadczyn ani na żar uczuć, jakie do niej żywił. I choć zdarzały im się 
scysje, Luke znalazł spokój zarówno w swojej decyzji, jak i w samym małżeństwie. 

Czyżby Yoda mylił się co do wpływu, jaki związek uczuciowy może mieć na 

Jedi? Byłaby to najprostsza odpowiedź, ale oznaczałaby, że cały zakon Jedi mylił się w 
tej kwestii. A to już nie wydawało się prawdopodobne, chyba że ktoś, w jakiejś chwili 
na przestrzeni wieków, stracił umiejętność jasnego widzenia w Mocy. 

Czy to konkretne stwierdzenie umarło wraz z tymi, którzy je wprowadzili w 

życie? Yoda wspomniał coś o przywróceniu równowagi w Mocy choć nie wdawał się w 
szczegóły. Czy to mogło sprawić,  że ta szczególna część kodeksu Jedi stała się 
nieprzydatna? Nie znał odpowiedzi. Nie wierzył też, że kiedykolwiek ją pozna. 

- No dobrze, mają nas. - Mara oparła się o zagłówek fotela. - Pomogli sobie wąską 

wiązką. Zastanawiałam się, z jak daleka może nas namierzyć taki gwiezdny 
niszczyciel? 

Luke zmusił się, aby skupić uwagę na otoczeniu. 
- W przypadku „Błędnej Wyprawy” zawsze musisz brać pod uwagę możliwość 

awarii - przypomniał jej. 

- Racja - zgodziła się. - Czasem myślę o tym statku jak o jednej wielkiej flarze 

ostrzegawczej. 

- Fakt, jest dość jaskrawy. - Luke pokręcił  głową. - Nigdy, przenigdy nie 

przyzwyczaję się do tego koloru. 

- A mnie się nawet podoba - odparła Mara. - Wiesz, że Nowa Republika kupiła 

farbę od Karrde’a? 

Luke zamrugał zaskoczony. 
- Żartujesz? Czy Bel Iblis wie o tym? 
- Nie bądź niemądry. - Jego żona uśmiechnęła się  kącikiem ust. - Znasz Bela 

Iblisa. Przy swoich niezłomnych zasadach dostałby zawału, gdyby się dowiedział,  że 
Karrde cokolwiek na tym interesie zarobił. Nie, Karrde rozegrał to inaczej: przez co 
najmniej trzech pośredników oraz jedną fałszywą korporację. Nie sądzę, żeby wiedział 
o tym nawet Booster. 

- Jestem pewien, że nie wie - powiedział Luke. - Corran powiedział mi kiedyś, że 

jedną z największych życiowych radości Boostera jest opowiadanie, jak sobie świetnie 
poradził bez pomocy i wtrącania się wielkiego Talona Karrde’a. Zastanawiam się, co 
by powiedział, gdyby usłyszał, że farba na jego pancerzu pochodzi od Karrde’a. 

- Za to ja wiem, co powiedziałby Karrde - westchnęła Mara. -Zarówno przed, jak i 

po przybiciu moich zwłok do pancerza. Jedną z największych radości jego życia jest 
obserwowanie, jak stary pirat pęcznieje z dumy, kompletnie nieświadom, ile razy 
Karrde pakował mu się w życie z buciorami. 

Luke pokręcił głową. 

Rozbitkowie z Nirauan 

20

- Dobrali się jak w korcu maku, co? 
- Tego też im nie mów - ostrzegła Mara. Nagle rozległ się brzęczyk komunikatora. 

- O, proszę, szyfr Paspro-Dziewięć... 

Dotknęła kilku klawiszy. Rozległ się kolejny sygnał  dźwiękowy i nagie ekran 

komunikatora rozjarzył się, ukazując znajomą twarz Karrde’a. Twarz bez uśmiechu. 

- Mara, Luke - powitał ich głosem równie ponurym jak mina -Dziękuję,  że 

przybyliście tak szybko. Przepraszam, że musiałem was odciągnąć od pracy. Zwłaszcza 
ciebie. Luke... wiem, że długo się starałeś wygospodarować trochę czasu. 

- Nie przejmuj się tym - odparła Mara za ich oboje. - Podróż i tak zrobiła się ciut 

nudna. Co się dzieje? 

- Dzieje się to, że straciliśmy wiadomość - odparł Karrde bez wstępów. - Cztery 

dni temu mój sektorowy punkt przekaźnikowy na Comrze przejął transmisję, oznaczoną 
jako pilną, a zaadresowaną do ciebie, Luke. 

Luke zmarszczył brwi. 
- Do mnie? 
- Tak twierdzi szef stacji - wyjaśnił Karrde. - Ale to wszystko, co wiemy. Zanim 

on lub ktokolwiek inny zdołał przekazać wiadomość dalej, zniknęła. 

- Uważasz, że została skradziona? zapytał Luke. 
Karrde zacisnął wargi. 
- Wiem, że została skradziona - odparł. - Wiemy nawet, kto ją skradł... znamy 

nazwisko złodzieja, bo kiedy wiadomość znikła ze stacji, po nim też nie zostało śladu. 
Słyszałeś kiedyś o człowieku nazwiskiem Dean Jinzler? 

- Raczej nie - odparł Luke, grzebiąc w pamięci. - Maro? 
- Ja też nie - zaprzeczyła. - Kto to taki? Karrde pokręcił głową. 
- Niestety, ja też nie wiem. 
- Zaczekaj chwilkę - zdziwiła się Mara. - Przecież to jeden z twoich ludzi, a ty 

chcesz powiedzieć, że nic nie wiesz na jego temat? 

Kącik ust Karrde’a zadrżał lekko. 
- Kiedy najmowałem ciebie, też nie wiedziałem o tobie wszystkiego. 
- Jasne, ale ja byłam szczególnym przypadkiem - zripostowała Mara. - Myślałam, 

że w innych przypadkach byłeś  mądrzejszy. Wiesz przynajmniej, skąd pochodziła 
wiadomość i kto ją wysłał? 

- Wiemy i jedno, i drugie - rzekł Karrde jeszcze bardziej ponurym tonem. - 

Planetą, z której pochodziła wiadomość, była Nirauan. - Przerwał na moment. - Wysłał 
ją admirał Voss Parck. 

Luke nieświadomie zmarszczył czoło; ogarnęło go dziwne uczucie. Nirauan to 

prywatna baza Thrawna, pełna ludzi Imperium i wojowników pochodzących z tej samej 
rasy co Thrawn: Chissów. Forteca, z której wraz z Marą uciekli trzy lata temu, omal nie 
zostawiając tam swojej skóry. 

Admirał Voss Parck zaś, dawny kapitan imperialny, którego Thrawn postawił na 

czele bazy przed śmiercią... Spotkali się kiedyś w czasie pobytu na Nirauan, wkrótce 
potem, jak admirał próbował zwerbować Marą. 

background image

Timothy Zahn 

21

- Widzę,  że to nazwisko znacie oboje - zauważył Karrde. - Zawsze miałem 

wrażenie, że nie znam wszystkich szczegółów waszej wizyty w tamtych rejonach. 

Luke wyczuł nagłe zakłopotanie Mary. 
- To była moja wina - wyjaśnił. - Nalegałem, aby większość szczegółów 

dotyczących tej sprawy znali jedynie najwyżsi urzędnicy Nowej Republiki. 

- Doskonale to rozumiem - spokojnie odparł Karrde. - Właściwie, dzięki nazwisku 

Parcka, prawdopodobnie potrafię sam dojść do sedna sprawy. Był bliskim 
współpracownikiem admirała Thrawna, prawda? 

- Był kapitanem niszczyciela klasy Victory, który znalazł Thrawna na skraju 

Nieznanych Rejonów, kiedy przed czterdziestu paru laty admirał powędrował na 
wygnanie - wyjaśniła Mara. - Takie wrażenie zrobiła na Parcku zręczność taktyczna 
Thrawna, że zaryzykował i przyprowadził go do Palpatine’a. A kiedy później Palpatine 
znowu wypędził Thrawna w Nieznane Rejony, Parck był jednym z oficerów, których 
zesłano wraz z nim. 

- Wygnaniec - mruknął Karrde. Tak... Należy zatem przypuszczać, że niezależnie 

od tego, na czym polegała prawdziwa misja Thrawna, Parck został,  żeby ją 
doprowadzić do końca. 

- Właściwie tak - zgodził się I.uke. Tyle, jeśli chodzi o sprytną historyjkę, jaką 

wymyślił Palpatine, żeby wyjaśnić zniknięcie Thrawna z Imperium. Ale Karrde zawsze 
był dobry w czytaniu między wierszami. - Szkoda, że nie mogę podać więcej 
szczegółów. 

- Nie ma problemu - odparł Karrde z uśmiechem. - Podejrzewam. że Nowa 

Republika musi mieć jakieś sekrety. 

- Przed tobą i tak niewiele da się ukryć. - Mara się uśmiechnęła. - Co to za historia 

z tym Deanem Jinzlerem? 

Karrde wzruszył ramionami. 
- Facet w średnim wieku, koło sześćdziesiątki. Dość inteligentny, choć chyba 

nigdy nie dorobił się nazwiska w żadnym zawodzie ani systemie. Sporo podróżował w 
czasie Wojen Klonów, choć szczegóły jego działalności nie są  zbyt  jasne.  Do 
organizacji dołączył rok temu, przedstawiając certyfikaty technika łączności, serwisu 
robotów i technika hipernapędu. 

- Imponujące referencje - zauważyła Mara. - Nie wydaje się kimś, kogo zatrudnia 

się na stacji w Martwej Strefie Zewnętrznych Rubieży. 

- No i tu sprawa zaczyna się robić interesująca - mruknął Karrde. - Kiedy 

wyciągnąłem dokumentację, odkryłem,  że jakieś osiem tygodni temu sam poprosił o 
przeniesienie na to stanowisko. 

Luke i Mara wymienili spojrzenia. 
- A to już brzmi interesująco - zauważyła Mara. - Mówisz, że osiem tygodni? 
- Tak - rzekł Karrde. - Nie wiem, czy to cokolwiek znaczy, ale właśnie wtedy moi 

badacze skończyli zbierać materiały związane z Nirauan, Thrawncm i innymi tematami, 
o które prosiłem. 

Rozbitkowie z Nirauan 

22

- Wygląda na to, że nasz czarujący Jinzler ma również uprawnienia do 

kreatywnego podsłuchiwania - zauważyła Mara. - Mam nadzieją, że kazałeś już komuś 
dowiedzieć się na jego temat, ile się da? 

- Jasne - zapewnił Karrde. - Niestety, to zajmie trochę czasu. Jedno jest pewne: 

admirał Parck wysłał wam prawdopodobnie wiadomość tak ważną, że Jinzler uznał ją 
za wartą kradzieży. Problem polega na tym, co właściwie mamy teraz zrobić. 

- Chyba nie mamy wielkiego wyboru - zauważył Luke. - Dopóki się nie dowiemy, 

co było w wiadomości, nie możemy nawet próbować się domyślać, co chciał z nią 
zrobić Jinzler. - Wzruszył ramionami. -Zdaje się,  że przyjdzie nam wyruszyć na 
Nirauan. 

Mara niespokojnie poruszyła się w fotelu. Wyczuł w niej nagłe napięcie, choć 

zachowała milczenie. 

- Obawiałem się,  że to powiesz - westchnął ciężko Karrde. - Jeśli dobrze 

pamiętam relacje z waszej ostatniej wyprawy, zostaliście wygnani z tego systemu. 
Zgadza się? 

- Nie całkiem „wygnani” - poprawił Luke. - Z drugiej strony, przyznaję, że raczej 

nie bylibyśmy specjalnie mile widziani, gdyby przyszło nam tam wrócić. Ale sytuacja 
się zmieniła. Jeśli Parek miał dla nas jakąś wiadomość, to przypuszczam, że zaczeka, aż 
zostanie dostarczona, a dopiero potem zacznie strzelać. 

- Mało zabawne - mruknęła Mara. 
- Przepraszam - rzekł Luke. - Jestem otwarty na inne sugestie. 
- A nie możemy dać mu znać stąd? - zapytał Karrde. - Dzięki „Wyprawie” i 

HoloNetowi będziemy w stanie przekazać sygnał nawet na taką odległość. 

Luke pokręcił głową. 
- Nie da rady. Przesłał sygnał przez twoją stację, a nie przez HoloNet. I 

zaadresował  ją do mnie, a nie do senatu czy kogokolwiek innego na Coruscant. 
Widocznie ta sprawa nie powinna się przedostać do wiadomości publicznej. 

- Trochę jakby na to za późno - mruknął Karrde. 
- I tak nie możemy zaryzykować  żadnego z normalnych kanałów 

komunikacyjnych - dodał Luke. - A w tych okolicznościach chyba lepiej nie ufać 
również twojej sieci. Jinzler mógł zostawić na miejscu przyjaciół, na wypadek gdyby 
pojawiły się dalsze wiadomości. 

- Myślę,  że to ma sens - zdecydował Karrde niechętnie. - Maro, masz jakieś 

pomysły? 

- Tylko jeden: jeśli mamy jechać, to im prędzej, tym lepiej - odparła starannie 

kontrolowanym głosem. - Dzięki za informacje. 

W tej sytuacji to było jedyne, co mogłem zrobić - wyznał Karrde. -Przyszło mi też 

do głowy, że gdybyście chcieli tam lecieć, moglibyście skorzystać z tego obcego statku, 
który stamtąd przywieźliście. Posłałem po niego Shadę i „Szalonego Karrde’a”. 

- Dobra myśl - zgodził się Luke. - Ale chyba nie mamy czasu na niego czekać. 
- Zdecydowanie nie - przytaknęła Mara. - Ale i tak dzięki. A przy okazji... Ilu 

osobom powiedziałeś o tym statku? 

- Tylko Shadzie - zapewnił Karrde. - Nikomu innemu. 

background image

Timothy Zahn 

23

- Bardzo dobrze - pochwaliła go Mara. - Wolałabym utrzymać ten sekret jeszcze 

przez chwilę, dopóki się da. 

- Nie ma problemu - oświadczył Karrde. Czy jeżeli uda nam się wygrzebać jakąś 

informację na temat Jinzlera, mam ją wam wysłać? 

- Nie warto - rzekł Luke. - I tak chyba za kilka dni wrócimy na Coruscant. 
- I nie przejmuj się sprawą Jinzlera - dodała Mara. - Skup się na odnalezieniu jego 

samego. Ostatnio, kiedy jakaś informacja przeciekła nam przez palce, omal nie 
skończyło się to wojną domową. 

Karrde skrzywił się lekko. 
- Właśnie, układ z Caamas - przypomniał sobie. - Nie martwcie się, znajdziemy 

go. 

- Doskonale odparł Luke. - Porozmawiamy o tym, kiedy wrócimy do cywilizacji. 
- Racja - przytaknął Karrde. - Powodzenia. 
- Pomyślnych łowów. - Luke się zaśmiał. Wyłączył komunikator i twarz Karrde’a 

znikła. 

- No cóż, narzekałaś, że ta podróż zaczyna robić się nudna - zauważył. 
Mara nie odpowiedziała. 
- Zdaje się,  że nie jesteś zadowolona - zauważył Luke, włączając komputer 

nawigacyjny. 

- Mówisz o wyprawie na Nirauan? - zapytała głosem pełnym sarkazmu. - Nirauan, 

gdzie sama jedna zniszczyłam cały pokład dokowy? Jestem pewna, że Parck nie marzy 
o niczym innym, tylko o spotkaniu ze mną. 

- Oj, daj spokój - łagodził Luke. - Jestem pewien, że do tej pory już mu przeszło. 

Chyba najbardziej powinnaś się bać barona Fela. Prawdopodobnie to on był dowódcą 
myśliwców, które zniszczyłaś. 

Wzrok Mary ciskał błyskawice. 
- Widzę, że aż kipisz dobrym humorem i radością - warknęła. 
- Ktoś musi - odparł, patrząc na nią z miną niewiniątka. 
Mara wytrzymała to spojrzenie przez chwilą. Wreszcie jej twarz złagodniała. 
- Martwisz się tak samo jak ja, prawda? - zapytała cicho. 
Luke westchnął. 
- Widzę tylko jeden powód, dla którego Parck nagle zażyczył sobie z nami 

rozmawiać - przyznał. - Prawdopodobnie ten sam, który teraz i tobie przyszedł na myśl. 

Mara skinęła głową. 
- Niezidentyfikowany nieprzyjaciel, o którym mi mówił, kierował się właśnie w 

lewą stronę - odparła. - Ten, którym tak martwili się i on, i Fel. 

- Chyba że kłamali - podsunął Luke. - Pamiętasz, próbowali cię namówić, abyś się 

do nich przyłączyła. 

Mara odwróciła głowę i spojrzała przez owiewkę. 
- Nie - szepnęła. - Nie, oni wiedzieli, co mówią. Mogli się mylić, ale nie 

świadomie. 

- Przypuszczalnie masz rację - zgodził się Luke. - Żałuję,  że nie zabraliśmy ze 

sobą Artoo. Ostatnio, kiedy tam byliśmy, bardzo się przydał. 

Rozbitkowie z Nirauan 

24

- Nie będziemy lądować na planecie - stanowczo oznajmiła Mara. - Poza tym 

wiem, że Jaina woli go mieć na pokładzie na tym etapie szkolenia. 

Komputer za plecami Luke’a zapiszczał, meldując zakończenie zadania. 
- Gotowe - rzekł, podając ustawienia kursu do układu sterowania. 
- Wiesz, to nawet zabawne - zauważyła w zadumie. - Piętnaście minut temu sam 

się o to prosiłeś, pamiętasz? 

Luke skrzywił się tylko. Chyba dość jasno wytłumaczyłem Leii, pomyślał,  że 

może nam przeszkodzić tylko w przypadku inwazji. 

- Moc jest silna w mojej rodzinie - wymamrotał. 
- Tak słyszałam - odrzekła Mara. - Miejmy nadzieją, że to ty mówiłeś, a nie Moc. 

Chodź, załatwmy to i miejmy z głowy. 

 
Dwa dni później znaleźli się w systemie Nirauan. 
- Wygląda dość spokojnie - zauważył Luke, kiedy zbliżyli się do pooranej śladami 

bitwy planety. - Nie widzę żadnych patrol, myśliwców ani niczego podobnego. 

Mara przez chwilą milczała. Luke czuł, jak bada przestrzeń poprzez Moc. 
- Ja też nic nie wyczuwam - mruknęła. - Mam dziwne wrażenie, że Parck się nas 

nie spodziewa. 

Luke zmarszczył brwi. 
- Myślałem, że nie chciałaś, aby na nas czekał. 
- Nie chciałam, aby czekały na nas jego myśliwce - poprawiła go. -Ale całkowity 

brak komitetu powitalnego sugeruje, że wiadomość, którą wysłał, nie przewidywała 
żadnej odpowiedzi. Może być wkurzony, że ma gości. 

- Jest tylko jeden sposób, żeby się przekonać - odparł Luke, ustawiając 

komunikator na jedną z częstotliwości, których imperialni i Chissowie używali, kiedy 
tu był po raz ostatni. - Zastukamy i zobaczymy, czy ktoś jest w domu. 

Wcisnął klawisz. 
- Mówi Luke Skywalker, mistrz Jedi z Nowej Republiki, do admirała Vossa 

Parcka. Powtarzam: mówi Luke Skywalker, mistrz Jedi z Nowej Republiki, do admirała 
Vossa Parcka. Proszę o odpowiedź. 

Usiadł wygodniej w fotelu. 
- Teraz chyba przyjdzie nam czekać, aż... 
Nagle komunikator ożył, ukazując niebieską twarz i jarzące się, czerwone oczy 

Chissa. 

- Cześć, Skywalker - rzekł Obcy. Jego oczy zdawały się przepalać twarz Luke’a. - 

O, Jade też tu jest, jak widzę - dodał, zwracając twarz ku Marze. - Ja jestem 
Kres’ten’tarthi, dowódca falangi domu Mitth’raw’nuruodo Imperium Ręki. Z 
pewnością to dla nas niespodzianka. 

- Niby dlaczego? - zdziwił się Luke. - A może nie wiesz, że admirał Parck wysłał 

mi wiadomość? 

- Ależ wiem doskonale - odparł Kres’ten’tarthi. - Admirał będzie tutaj za chwilą. 

Tymczasem może wylądujecie i przyłączycie się do nas. - Jego twarz znieruchomiała 

background image

Timothy Zahn 

25
na moment. - Nie obawiajcie się, dok został całkowicie wyremontowany po waszej 
ostatniej wizycie. 

- Dziękujemy za gościnność - odparta Mara, zanim Luke zdążył odpowiedzieć. - 

Chyba jednak pozostaniemy tułaj. 

Chiss skłonił głową. 
- Wasza wola. 
Ekran zgasł. 
- Znasz go? - zapytał I.uke. 
- Tak, chociaż chyba słyszałam tylko jego imię rdzenia, Stent - wyjaśniła. - Był 

jednym z Chissów, którzy stali na straży, kiedy Parck i Fel rozmawiali ze mną. Chyba 
bardzo się przejął, kiedy rzuciłeś mi się. na ratunek. 

Luke pokręcił głową. 
- Mamy przyjaciół na całej planecie, prawda? 
- Mamy przyjaciół w całym regionie przestrzeni - poprawiła Mara. - Nie 

zapominaj, że cała reszta ludzi Thrawna też gdzieś tu jest. Całe gwiezdne systemy pełne 
są Chissów, którzy chyba niechętnie zdradzają swoją obecność Nowej Republice. 

- Może mają dość  własnych problemów i nie bardzo obchodzą ich nasze - 

podsunął Luke. 

- Może - odparła Mara. - Stent użył ciekawego określenia. Zauważyłeś? 
- Imperium Ręki. - Luke skinął głową. - Pewnie odnosi się to do Ręki Thrawna. 
- Prawdopodobnie - zgodziła się Mara. - Zastanawiałam się raczej nad słowem 

„Imperium”. Ty i twoi przyjaciele rebelianci z pewnością mieliście dość problemów z 
Imperium Palpatine’a. Myślisz, że Chissowie mają podobny problem z Thrawnem? 

- Może i tak - w zadumie odparł Luke. 
Wielki admirał Thrawn... a właściwie Mitth’raw’nuruodo, jeśli użyć jego 

prawdziwego chissańskiego nazwiska, był przypuszczalnie największym geniuszem 
militarnym, jakiego znała galaktyka, z pewnością zaś największym, jakiego Imperium 
miało w swoich szeregach. Palpatine wysłał go wraz z siłami zadaniowymi w Nieznane 
Rejony, zanim jeszcze powstał Sojusz Rebeliantów, oficjalnie za karę za postępowanie 
wbrew polityce pałacowej, w istocie zaś w tajnej misji zbadania i podbicia nowych 
systemów, przygotowując je do przyszłej ekspansji Imperium. 

Podczas ostatniej wizyty na Nirauan Luke i Mara dowiedzieli się, jak doskonale 

wypełnił to zadanie. W ciągu tych kilku krótkich lat otworzył przed Imperium ogromne 
pole do ekspansji, obejmując nad nim kontrolę za pomocą sił militarnych i garstki 
Chissów, takich jak Stent, którzy pozostali wobec niego lojalni. Początkowo poufny 
charakter projektu został zachowany, a dowódcy Szczątków Imperium na Bastionie do 
tej pory nie mieli o nim pojęcia. 

Teraz, w trzy lata później, naczelny dowódca Pellaeon wraz z garstką zaufanych 

doradców nawiązał dość ograniczone kontakty z Parekiem i nirauańskim odłamem 
dawnego reżimu. Leia i niektórzy inni wysoko postawieni urzędnicy Nowej Republiki 
wiedzieli o tych kontaktach, choć Luke podejrzewał,  że ani jeden, ani drugi rząd nie 
miał pojęcia o rzeczywistych rozmiarach nowego terytorium. Wiedzieli o tym tylko on i 
Mara, ale na razie postanowili zachować wszystko dla siebie. 

Rozbitkowie z Nirauan 

26

Nazwanie tego regionu Imperium Ręki było jednak dla nich zupełną nowością. 
- Nie wierzę,  że Thrawn mógł stać się takim tyranem - ciągnął Luke, wracając 

wspomnieniami do walki, jaką Nowa Republika toczyła z wielkim admirałem. - Nigdy 
nie sprawił na mnie wrażenia osoby, która rządziłaby za pomocą terroru lub ucisku. 

- Co nie znaczy, że nie mógł się tego nauczyć - zauważyła Mara. -Palpatine był 

doskonałym nauczycielem. A jeśli nie sam Thrawn, to może władzę przejęli ci, którzy 
po nim nastali. 

- Niewykluczone - mruknął Luke. - Ale... 
Urwał, bo ekran komunikatora znów się  włączył, ukazując tym razem twarz 

siwowłosego mężczyzny o bystrych, przebiegłych oczach. 

- Witaj, Maro - rzekł. - O, i mistrz Skywalker. To niespodzianka, muszę przyznać. 

Sądziłem, że już jesteście w drodze na Crustai. 

- Na Crustai? - Luke zmarszczył brwi. 
- W punkcie zbornym - wyjaśnił Parck, również marszcząc czoło w zadumie. - 

Nie dostaliście mojej wiadomości? 

- Niestety, zboczyła z drogi - odrzekła Mara. - Ktoś nazwiskiem Dean Jinzler 

skradł ją, zanim ktokolwiek zdążył zobaczyć, co zawiera. 

- Coś podobnego - mruknął Parck, wodząc wzrokiem od jednego do drugiego. - 

Znacie go? 

- Nigdy wcześniej o nim nie słyszeliśmy - odparła. - A zatem wiadomość warta 

była kradzieży? 

- Jeśli trafiła we właściwe ręce, to owszem - rzekł Parck, zaciskając na moment 

usta. - To bardzo niedobrze. 

- Doszliśmy mniej więcej do tego samego wniosku - zgodziła się z nim Mara. - 

Możesz nam wyjaśnić, o co chodziło? 

- Oczywiście - powiedział Parck, choć wciąż wydawał się myśleć o skradzionej 

wiadomości. - Chociaż, jeśli Chissowie... Wreszcie się otrząsnął. - No cóż, stało się - 
stwierdził raźno. Trzeba sobie radzić z rzeczywistością, czy nam się podoba, czy nie. 
Powiedz, Skywalker, słyszałeś kiedyś o czymś, co się nazywa „Pozagalaktyczny Lot”? 

- Chyba tak - odparł powoli Luke, myśląc gorączkowo. - Wpadłem na jakąś 

wzmiankę, o tym w czasie, gdy szukałem informacji na temat Jorusa C’baotha, kiedy 
jego klon pracował z... próbował porwać bliźniaki Leii - poprawił się szybko. 
Wcześniejszych powiązań C’baotha z Thrawnem, a zwłaszcza jego związku ze śmiercią 
Thrawna, nie należało raczej przypominać. - Czy nie był to jakiś wielki projekt sprzed 
Wojen Klonów... ekspedycja do innej galaktyki? 

- Właśnie - ucieszył sit; Parck. - Zasadniczo masz racje. Chodziło o sześć nowych 

dreadnaughtów połączonych w sześciokąt wokół centralnego rdzenia. Personel składał 
się z sześciu mistrzów Jedi i tuzina rycerzy Jedi, w tym samego C’baotha, plus 
pięćdziesiąt tysięcy załogi i ich rodzin. 

Luke zamrugał. 
- Rodziny też? 
- Podróż do innej galaktyki zajmuje czas - przypomniał mu Parck. -Zwłaszcza 

przy niewielkich prędkościach, jakie mogą wyciągnąć dreadnaughty. Oprócz tego mieli 

background image

Timothy Zahn 

27
po drodze przejechać przez Nieznane Rejony i padła propozycja, aby założyć tam 
kolonie. 

- Aha. - Luke skinął głową. - Stąd ta konstrukcja. 
- Właśnie - zgodził się Parck. - Gdyby kolonia faktycznie miała powstać,  łatwo 

byłoby odłączyć jednego dreadnaughta od konstrukcji, co dawałoby kolonistom 
zarówno ochronę, jak i mobilność. 

- Tak - mruknął Luke. - Ale poza tym wiem tylko tyle, że ekspedycja nigdy nie 

powróciła. Udało im się dolecieć do innej galaktyki? 

Mara poruszyła się w swoim fotelu. 
- O ile wiem, nawet nie opuścili naszej - mruknęła półgłosem. -Thrawn 

przechwycił misję na skraju terytorium Chissów i zniszczył statek. 

- To prawda - rzekł Parck. - Reszta Chissów nie była tym zachwycona, mówiąc 

oględnie. Thrawn natychmiast został wygnany, choć zdaje się, zdołał się w końcu jakoś 
z tego wywinąć. 

- Tak, pamiętam lekcję historii z czasów, kiedy tu byłam ostatnio. Chissowie są 

fanatykami nieprzewidzianych ataków. Ale co ma z nami wspólnego tragedia sprzed 
pięćdziesięciu lat? 

- Tylko tyle - Parck zwrócił na nią oczy - że Chissowie znaleźli szczątki 

„Pozagalaktycznego Lotu”. I chcą je nam zwrócić. 

Przez dłuższą chwilę Mara t«po gapiła się w ekran. W jej głowie kłębiły się setki 

różnych myśli i emocji. 

- Nie - odezwała się wreszcie prawie nieświadomie. - To niemożliwe. To musi być 

jakaś sztuczka. 

- Parek wzruszył ramionami. 
- Zgadzam się, że to brzmi dziwnie. Ale arystokra Formbi wydawał się szczery, 

kiedy ze mną rozmawiał. 

- Nie wierzę - upierała się Mara. - Powiedziałeś sam, że to Thrawn zniszczył 

„Pozagalaktyczny Lot”. A kiedy Thrawn coś niszczy, robi to bardzo dokładnie. 

- Wiem o tym chyba lepiej od ciebie - znacząco zauważył Parck. -Fakt pozostaje 

faktem: Chissowie twierdzą,  że znaleźli szczątki „Pozagalaktycznego Lotu”. Opis, 
który podał Formbi, nie pozostawia żadnych wątpliwości co do konstrukcji, a nie znam 
innego powodu, dla którego jakiś dreadnaught miałby się zapędzać tak daleko. - Uniósł 
brew. - A jak do tego doszło... cóż, na to pytanie żadne z nas nie jest w stanie teraz 
udzielić odpowiedzi. Musicie się jednak zastanowić, co zrobić z tym fantem. 

- Co my mamy do tego? - zdziwił się  Luke.  -  Wydaje  mi  się,  że to sprawa dla 

całego przywództwa Nowej Republiki, a nie dla dwójki Jedi. 

- Może tak - zgodził się Parck. - A może nie. „Pozagalaktyczny i Lot” był 

„dzieckiem” Jedi, a nie senatu Starej Republiki czy choćby Palpatine’a. Dlatego Formbi 
poprosił, abym się z tobą skontaktował i zaproponował udział w formalnej ekspedycji 
na miejsce, gdzie znaleziono szczątki. 

- Poprosił o Luke’a? - zdziwiła się Mara. 
- Właśnie o niego - potwierdził Parck, spoglądając na ekran po swojej prawej 

stronie. - A tu macie całą wiadomość: „Do Luke’a Skywalkera. mistrza Jedi, w 

Rozbitkowie z Nirauan 

28

Akademii Jedi, Yavin Cztery, od Chaf’orm’bintrano, arystokry z Piątego Rodu 
Panującego, Savrchi. Patrol Chissańskiej Floty Ekspansyjnej w głębi terytorium 
chissańskiego natrafił na obiekt, który jak się wydaje, jest szczątkami misji badawczej 
znanej jako „Pozagalaktyczny Lot”. W dowód szacunku i z głębokim  żalem 
spowodowanym udziałem Chissów w tym dziele zniszczenia, oferujemy panu 
możliwość dołączenia do oficjalnej wyprawy badawczej na statek. Będę oczekiwał 
pana na planecie Crustai - tu podał współrzędne - przez następne piętnaście dni, a 
potem wspólnie wyruszymy na miejsce znaleziska. Zachęcam do udziału w ekspedycji, 
abyśmy za pańskim pośrednictwem mogli omówić kwestię zwrotu szczątków”. 

- I to przyszło od tego Chaf’orm’cośtama? - zdziwiła się Mara. -Znał adres i 

wszystko inne? 

- Chaf’orm’bintrano - podpowiedział Parck.- Nazywajcie go Formbi. Oczywiście, 

to ja podałem mu współrzędne Akademii Jedi, ponieważ Chissowie nie wiedzą prawie 
nic o Nowej Republice, a z pewnością nie mają pojęcia ojej światach. 

- Ale znał nazwisko Luke’a? 
- No nie, nie całkiem - odparł Parck. - Poprosił o nazwisko najsłynniejszego Jedi 

w Nowej Republice. A to, oczywiście, mistrz Skywalker. 

- Więc jesteście z Formbim na dobrej stopie? - naciskała Mara. 
- Nie mogę powiedzieć, że na dobrej - powiedział ostrożnie. - Oficjalna polityka 

Chissów wciąż utrzymuje, że Thrawn był renegatem, który przyniósł reszcie narodu 
jedynie dyshonor. 

- Powiedz to Stentowi - mruknął Luke. 
Parek wzruszył ramionami. 
- Nie mówię, że wszyscy Chissowie są tego samego zdania. Powiedziałem tylko, 

że takie jest oficjalne stanowisko. Ale rozmawiałem z Formbim przy jakiejś okazji i 
była to uprzejma rozmowa. 

Spojrzał gdzieś poza ekran. 
- Przepuściłem dane na temat systemu Crustai przez komputer. Jeśli w tym statku 

jesteście w stanie wyciągnąć zero trzy prędkości  światła, powinniście zdążyć na 
miejsce, zanim upłynie te piętnaście dni. 

- Dziękuję - rzekł Luke. - Jeśli nie masz nic przeciwko temu, przedyskutujemy to i 

damy ci znać. 

- Jak sobie życzycie - odparł Parck. - Mam nadzieję,  że wkrótce się ze mną 

skontaktujecie. 

Kiedy Luke wyłączał komunikator, Parek wciąż siedział przed ekranem i wbijał 

wzrok w rozmówców. 

Mara cały czas patrzyła na planetę, czując w powietrzu niewypowiedziane pytanie 

Luke’a. 

- Co o tym myślisz? - zapytała po chwili. 
- Intrygująca oferta - powiedział. - O ile wiem, cały projekt „Pozagalaktycznego 

Lotu” był otoczony tajemnicą. Nawet w archiwach Coruscant nie mogłem wiele 
znaleźć. 

background image

Timothy Zahn 

29

- O całej tej epoce jeszcze niewiele wiemy - zauważyła Mara. -Palpatine ze swoją 

czystką i Wojny Klonów zrobiły swoje. 

- Właśnie o to mi chodzi - rzekł Luke. - Jeśli przetrwała bodaj część 

„Pozagalaktycznego Lotu”, istnieje szansa, że część zapisów ocalała wraz z nim. Może 
tym razem uda nam się zajrzeć w przeszłość, jak tego zawsze pragnęliśmy. 

- Pragnęliśmy? - odparowała Mara, patrząc mu w oczy. - Czy ty pragnąłeś? 
- Niech ci będzie - odparł Luke, wyraźnie zaskoczony jej reakcją. -Przyznaję, że 

chciałbym dowiedzieć się czegoś więcej o ówczesnych Jedi. A ty nie? 

- Wtedy też doszedł do władzy Palpatine - przypomniała mu posępnie, wracając 

wzrokiem do widoku w iluminatorze. - Osobiście wolałabym nie wiedzieć za dużo o 
tamtych czasach. 

- Rozumiem - łagodnie odparł Luke. - Ale z drugiej strony nie możemy 

zignorować możliwości, jakie daje nam ta oferta. 

- Jakich możliwości? - prychnęła. - Uspokojenia wyrzutów sumienia Chissów, że 

tak długo pozwolili Thrawnowi bujać na wolności? 

- Częściowo masz rację - zgodził się Luke. - Chissowie twierdzą,  że są 

honorowym narodem. Nawet Thrawn zapewniał, że nie zabija i nie niszczy więcej niż 
to absolutnie konieczne. Ale mam wrażenie, że tu chodzi o coś całkiem innego niż akt 
skruchy. 

- Na przykład? 
Wzruszył ramionami. 
- Nie wiem. Może Chissowie próbują nawiązać stosunki dyplomatyczne z Nową 

Republiką, a znalezienie „Pozagalaktycznego Lotu” daje im taką możliwość? 

- Doprawdy? - burknęła Mara. - W takim razie, mój drogi, biorą się do tego w 

dość dziwny sposób. Ja też coś niecoś przepuściłam przez komputer i powiem ci tylko 
tyle, że jeśli nawet wiadomość została wysłana z tego miejsca, z którego twierdzą, że ją 
wysłano, mielibyśmy za mało czasu, aby uprzedzić Coruscant, bo zaraz musielibyśmy 
pędzić na to spotkanie w Nieznanych Rejonach. A oni nie zdążyliby zorganizować 
misji dyplomatycznej, a co dopiero wypuścić  ją na czas w przestrzeń. Sam przyznaj, 
Luke. Formbi nie chce u siebie Nowej Republiki, a przynajmniej nie na oficjalnym 
poziomie. 

- Nie mogę się z tym nie zgodzić - odparł Luke. - Ale jeśli Chissowie uważają 

„Pozagalaktyczny Lot” za projekt Jedi, to ma sens, że zapraszają mnie, a nie kogoś z 
senatu. 

- Jeśli Parck mówi prawdę - mruknęła. - A co, jeżeli kłamie jak z nut? 
- Jest tylko jeden sposób, żeby się przekonać - zauważył Luke. - Wątpię, aby 

udało mu się ukryć tak wielką mistyfikację przed nami osobiście. 

- Ale ja nie zamierzam lądować - zapewniła stanowczo. - Ostatnim razem, kiedy 

siedziałam w jednym pokoju z Parckiem, próbował mnie zwerbować, a potem omal 
mnie nie usmażył tym miotaczem ognia, jaki zwykle noszą przy sobie Chissowie. 
Dzięki, ale z tej odległości słyszę go całkiem dobrze. 

- No no, nie denerwuj się tak. - Luke się uśmiechnął. - Mnie też się nie spieszy 

tam na dół. Pamiętaj tylko, że na razie mamy jedynie jego słowa. 

Rozbitkowie z Nirauan 

30

- Wiem - mruknęła, - Po prostu mi się to nie podoba. 
Luke wzruszył ramionami. 
- To jest gra - odparł. - Ale chyba warto zaryzykować. 
Przechylił głowę na bok i Mara poczuła nacisk jego myśli. 
- Chyba że masz jakieś mocniejsze podstawy - dodał. 
- Chcesz powiedzieć,  że czuję coś poprzez Moc? - Mara się skrzywiła. - 

Chciałabym, aby tak było. Ale mam tylko moje własne, normalne podejrzenia. 

- Nie, to nie tylko to - poprawił ją Luke w zadumie. - Wyczuwam coś innego, coś 

więcej niż tylko ostrożność i podejrzenia. Czuję się tak jak wówczas, kiedy Yoda 
powiedział mi, że będę musiał stanąć do konfrontacji z własnym ojcem, zanim 
naprawdę stanę się Jedi. 

- Ale ja już to wszystko przerabiałam - zaprotestowała Mara. -Uprzedziłeś mnie, 

że to oznacza poświęcenie. Myślę, że dość się już poświęcałam. - Wskazała palcem na 
widniejącą przed nimi planetę. - Właśnie tam. 

- Wiem - odparł Luke i Mara poczuła na sobie ciepłą falę jego współczucia. Jej 

poświęcenie było jednym z czynników, które scementowały ten związek. - Nie 
myślałem jednak o tym, raczej... sam nie wiem. Powiedzmy, o potrzebie spojrzenia w 
twarz własnej przeszłości. 

Mara prychnęła. 
- Nigdy nie byłam w przestrzeni Chissów. Jak może tam być cokolwiek 

związanego z moją przeszłością? 

- Nie wiem - przyznał Luke. - Powiedziałem tylko, co czuję, i tyle. 
Mara westchnęła. 
- Chcesz tam lecieć, prawda? 
Luke wyciągnął rękę i ujął jej dłoń. 
- Myślę, że nie mamy wyboru - rzekł. - Jeśli Parck miał rację, że zbliża się do nas 

nieprzyjaciel, musimy zebrać wszystkich sprzymierzeńców, jakich mamy. A jeżeli 
istnieje szansa, aby Chissowie przeszli na naszą stronę, musimy jej spróbować. 

- Wiem - odparła Mara, a dreszcz przeszedł jej po plecach. - Chyba że Parck 

kłamie również w tej sprawie. No cóż, jeśli mamy tam lecieć, to w drogę. 

Lekko  ścisnęła dłoń Luke’a, uwolniła palce i sięgnęła do wyłącznika 

komunikatora. 

- Skontaktujmy się z Parckiem, niech nam poda te współrzędne. 

 

background image

Timothy Zahn 

31

R O Z D Z I A Ł  

„Miecz Jade” był w stanie wyciągnąć nawet więcej niż trzy dziesiąte prędkości 

światła, dotarli więc do Crustai z zapasem jednego dnia. Tu, w przeciwieństwie do 
znacznie mniej oficjalnego przyjęcia na Nirauan, czekał na nich komitet powitalny: 
pięć obcych statków, wielkości gdzieś pomiędzy X-wingiem a kanonierką Skipray. 
Otoczyły „Miecz Jade”, zaledwie Luke wyprowadził statek z nadprzestrzeni. 

- Podajcie swoją tożsamość - zażądał oschły głos w całkiem przyzwoitym basicu. 
- Mistrz Jedi Luke Skywalker i rycerz Jedi Mara Jade Skywalker -odparł Luke, 

przyglądając się jednocześnie manewrom taktycznym Mary. Myśliwce zgrabnie 
ustawiły się na flankach wokół „Miecza Jade”. Szyk ten można było zinterpretować 
jako niewinną formację eskortującą, która jednak w razie potrzeby mogła doskonale 
posłużyć do ataku. - Jesteśmy tutaj na żądanie arystokry Chaf’orm’bintrano z Piątego 
Rodu Władców. 

- Witamy, mistrzu Skywalker - odparł głos. - Będziemy was eskortować na statek 

dyplomatyczny arystokry. Wylądujecie i wejdziecie na pokład. 

- Dzięki - powiedział Luke. 
Jeden z myśliwców wyłamał się z formacji i przeleciał na czoło grupy, kierując się 

na lewo, w kierunku planety. Luke pojął sygnał i ruszył w ślad za nim. 

- Jeśli nawet zapożyczyli sobie coś z naszej technologii, w ogóle tego nie widać - 

mruknęła Mara, pochylając się nad skanem myśliwców który właśnie zrobiła. - 
Większość broni wydaje się nieznanego typu, sklasyfikowano ją  głównie jako 
energetyczną i miotającą. Każdy ma kilka podczepionych pod spodem. 

- Torpedy protonowe? - podsunął Luke, studiując schemat narysowany przez 

czujniki. 

- Wydają się na to nieco za duże, ale nie mam pewności - odparła. - Z pewnością 

jednak nie chciałabym znaleźć się oko w oko z jedną taką zabawką, że nie wspomnę o 
pięciu. 

- Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, żeby tego uniknąć - zgodził się Luke. - 

Dziwne,  że do tej pory jeszcze niczego nie użyli, biorąc pod uwagę powiązania 
Thrawna z Imperium. 

- Słyszałeś Parcka - przypomniała mu Mara. - Niespecjalnie lubią tu Thrawna. 

Rozbitkowie z Nirauan 

32

- Tak, ale należałoby sądzić, że schowają dumę do kieszeni, kiedy gra się toczy o 

użyteczne technologie - odparł Luke. - Zasady większości istot nie sięgają  aż tak 
daleko. 

Mara wzruszyła ramionami. 
- Może wreszcie natrafiliśmy na społeczeństwo, gdzie jest inaczej. 
Statek dyplomatyczny, o którym wspomniał pilot, okazał się, podobnie jak 

myśliwce, zupełną niespodzianką. Był większy, niż się Luke spodziewał; prawie o 
połowę większy od koreliańskich korwet, które Nowa Republika rutynowo 
wykorzystywała do takich zadań. Nie miał też gładkich i płynnych linii korwety; statek 
Chissów wydawał się składać z samych płaszczyzn, kantów i ostro zarysowanych 
narożników. Przypominał nieco kalmariański krążownik gwiezdny, wyrzeźbiony z 
kamienia, zanim jeszcze rzeźbiarz zaczął wygładzać jego kontury. 

- Interesujący projekt- zauważyła Mara. - Nieźle by się maskował w polu asteroid. 
- Rzeczywiście, upodobniłby się do otoczenia. - Luke pokiwał głową. - Myślę, że 

niełatwo go pomylić z czymkolwiek innym, zwłaszcza zaś wziąć za statek 
dyplomatyczny. 

- Może i tak - odrzekła Mara. - A może Chissowie po prostu lubią takie kanciaste 

statki. Zaczynam się już zastanawiać, jak tu wyglądają doki. 

Luke skrzywił się lekko. Kiedy podarował Marze „Miecz Jade”, podziękowała mu 

gorąco i natychmiast w niewybrednych słowach wyjaśniła, co zrobi z każdym, kto 
choćby zadrapie na nim farbę. Miało to oznaczać co najmniej kłopoty. 

Na szczęście obyło się bez nich. Prawoburtowy dok, do którego ich eskortowano - 

raczej miejsce do lądowania niż normalny hangar - miał  gładkie  ściany, bez żadnych 
ostro  ściętych narożników, utrudniających podejście. Miał też dość miejsca do 
manewrowania, więc Mara bez trudu ustawiła dziób statku na właściwym miejscu i 
trafiła w blokady za pierwszym razem. 

- Jesteśmy - oznajmiła. - Co teraz? 
- Mam wrażenie, że tamci przemieszczają się tunelem transferowym do włazu na 

lewej burcie - rzekł Luke, wyciągając szyję,  żeby wyjrzeć spoza owiewki. - Cóż, 
chodźmy na spotkanie z gospodarzami. 

Wyłączenie wszystkich systemów i pozostawienie statku w stanie gotowości 

zajęło im kilka minut. Zawrócili do włazu. Ktoś już tam na nich czekał, dyskretnie 
skrobiąc w powierzchnię metalu. 

- No to idziemy - mruknął Luke i dotknął dźwigni zwalniającej właz. 
Pokrywa się odsunęła, ukazując młodą Chissankę, ubraną w przedziwnie skrojony 

kombinezon w kilku odcieniach żółci. 

- Witamy na statku dyplomatycznym ,,Poseł Chaf” - rzekła. Jej basic był znacznie 

lepszy niż pilota, z obcego akcentu pozostał jedynie ślad. - Jestem Chaf’ees’aklaio, 
adiutantka arystokry Chaf’orm’bintrano. Będę zaszczycona, jeśli zechcecie nazywać 
mnie moim imieniem rdzeniowym, Feesa. 

- Bardzo chętnie - odrzekł Luke. - Jestem Luke Skywalker... możesz mówić mi 

Luke. A to Mara Jade Skywalker... Mara. Moja żona i również Jedi. 

background image

Timothy Zahn 

33

- Luke, Mara - Feesa powtórzyła te imiona z niskim pokłonem. - Jesteśmy 

zaszczyceni waszą obecnością. Proszę, pójdźcie za mną. 

Odwróciła się i skierowała w stronę tunelu. 
- Dobrze mówisz naszym językiem - zauważył Luke, podążając za nią. - Czy to 

popularny język wśród waszego ludu? 

- Raczej nie - odparła Feesa. - Został wprowadzony wiele lat temu przez 

Przybyszów, ale tylko nieliczni zechcieli się go nauczyć. 

- Przybysze? - zdziwiła się Mara. - Mówisz o ludziach z pokładu 

„Pozagalaktycznego Lotu”? 

- Nie, o Przybyszach - odparła Feesa. - Tych, którzy przybyli tu przed nimi. 
- Przed „Pozagalaktycznym Lotem”? - zapytała Mara ze zmarszczonymi brwiami. 

- Kto mógłby tu być wcześniej? 

- Nie znam ich imion. - Feesa obejrzała się przez ramię. - Ale to nie miejsce na 

takie rozmowy - dodała. - Nie możecie mnie o to więcej pytać. 

- Przepraszamy - odparł Luke, przesyłając w myśli ostrzeżenie swojej żonie. W 

odpowiedzi wyczuł lekką irytację, że posłuchał i przerwał to interesujące dochodzenie. 
Wydobywanie informacji było specjalnością Mary. 

Tunel kończył się szerokim włazem, za którym znajdowało się duże 

pomieszczenie. Feesa weszła pierwsza i przystanęła z boku, czekając, aż pójdą w jej 
ślady. 

Luke był tuż za nią... 
Jedynym ostrzeżeniem było drgnienie w Mocy - krótkie, niesprecyzowane 

poczucie zagrożenia. To jednak wystarczyło. Zanurkował odruchowo. Usłyszał  świst 
dokładnie w miejscu, gdzie znajdowała się przed chwilą jego głowa. 

Feesa jęknęła. Luke upadł na pokład i przetoczył się na plecy, odbijając się 

piętami od podłoża. Siła odbicia sprawiła,  że znalazł się poza zasięgiem zagrożenia. 
Oderwał się od zimnego metalowego pokładu i po sekundzie znów był na nogach, w 
pozycji bojowej i z zapalonym mieczem świetlnym w dłoni. 

Najpierw sprawdził, co z Marą. Z ulgą stwierdził, że wciąż pozostawała w tunelu, 

pod osłoną włazu, i trzymała w gotowości zapalony miecz świetlny. Ich oczy spotkały 
się na chwilę, wymieniając zapewnienia, że oboje mają się dobrze. Kątem oka 
zauważył, że Feesa leży na pokładzie - widocznie Mara użyła Mocy, aby zbić ją z nóg, 
aby oddalić od zagrożenia. Ostrzegając w myślach Marę, aby się nie ruszała, Luke 
rozejrzał się ostrożnie w poszukiwaniu źródła ataku. 

Nietrudno było je znaleźć. Gruby, ciężki kabel podwieszony u wysokiego 

sklepienia zwisał ze ściany, kołysząc się jak wahadło. Widocznie obluzował się w 
chwili, kiedy Luke wchodził do sali. Jedi skrzywił się z ulgą zmieszaną z irytacją i 
wyłączył miecz. 

- Wszystko w porządku! - zawołał do Mary, obserwując kabel. Miała jeszcze pięć 

sekund,  żeby przejść bezpiecznie, później kabel znowu przetnie płaszczyznę  włazu. - 
Chodź już. 

Rozbitkowie z Nirauan 

34

Mara zareagowała w sobie tylko właściwy sposób. Odczekała cztery z pięciu 

sekund, po czym nagle skoczyła, wykonała w powietrzu obrót o sto osiemdziesiąt 
stopni, a kiedy kabel przeleciał nad nią, cięła mieczem. 

Luke przypuszczał, że chciała odciąć koniec kabla, aby okazać swój gniew. Lecz 

błękitne ostrze jedynie świsnęło w powietrzu, nie powodując  żadnych widocznych 
skutków. 

Wylądowała na pokładzie, a kabel przeleciał za jej plecami, łomocząc w ścianę. 
- Nic ci nie jest? - zapylała Luke’a. Wyłączyła miecz i przypięła do pasa. 
- W porządku - odparł. - Przynajmniej trochę rozprostowałem kości. 
Jego wzrok przykuł krótki ruch po prawej i Luke obrócił się szybko. Ujrzał 

stojących pod wysokim łukiem dwóch chissańskich mężczyzn, znacznie starszych od 
Feesy. Mieli na sobie ozdobne stroje, prawdopodobnie ceremonialne szaty państwowe. 
Niższy z nich, o bardzo czarnych włosach obficie przetykanych siwizną, nosił  długą, 
powiewną szatę barwy stłumionej żółci z szarymi wykończeniami. Ubiór wyższego z 
Chissów był krótszy, przypominał raczej długą tunikę niż uroczystą szatę; czarną 
tkaninę ozdabiały na ramionach i rękawach niewielkie plamy ciemnej czerwieni. 

- Witajcie, Jedi... - zaczął czarno ubrany Chiss. 
Urwał nagle i zmrużył oczy. Echo jego ostatnich słów jeszcze brzmiało pod 

sklepieniem. 

- A to co? - zapytał, patrząc w górę. 
- Był wypadek, szlachetny panie - pospieszyła z odpowiedzią Feesa, zrywając się 

na nogi. - Kabel się zerwał i omal nie uderzył mistrza Skywalkera. 

- Rozumiem - odparł Chiss już mniej groźnym tonem. - Proszę o wybaczenie, 

mistrzu Skywalkerze. Czy nic się wam nie stało? 

- Nie - zapewnił go Luke, kiedy oboje z Marą podeszli przywitać się z 

gospodarzami. - Arystokra Chaf’orm’bintrano, jak sądzę?  

Chiss pokręcił głową. 
- Jestem generał Prard’ras’kleoni z Floty Obronnej Chissów - rzekł sztywno. - 

Dowódca wojskowy tej ekspedycji. 

Zwrócił się ku Chissowi w żółci. 
- A to - rzekł z naciskiem - jest arystokra. 
Luke spojrzał na drugiego Chissa. Wiek Obcych nigdy nie był łatwy do osądzenia, 

ale coś w wyglądzie Chaf’orm’bintrana powiedziało mu, że arystokra jest znacznie 
starszy od generała. Nie był pewien, czy chodzi o twarz, czy o postawę. 

- Proszę mi wybaczyć, arystokro Chaf’orm’bintrano. 
- Nie ma problemu - odparł tamten swobodnie. - Nikt nie oczekuje, że będzie pan 

umiał odróżnić jednego Chissa od drugiego. Mam nadzieję, że mieliście dobrą podróż? 

- Bardzo spokojną, dziękuję - odparł Luke. Akcent Chaf’orm’bintrana był nieco 

bardziej wyczuwalny niż Feesy, ale jego swoboda w posługiwaniu się basikiem 
świadczyła o dobrej znajomości języka. 

- Jeśli nie liczyć ostatniego wydarzenia - wtrąciła Mara, wskazując ruchem głowy 

kabel, który wciąż jeszcze kołysał się przy ścianie. - Doskonale mówi pan naszym 
językiem, arystokro. Czy i jego nauczył się pan od Przybyszów? 

background image

Timothy Zahn 

35

- I od Przybyszów, i od innych - odparł Chiss. - Od przybycia waszych ludzi na 

Nirauan znajomość ich języka nabrała znaczenia. Cały personel w tej misji potrafi się 
nim posługiwać, a mnie poinstruowano abym przez wzgląd na was używał go jak 
najczęściej. 

- Dziękuję, arystokro Chaf’orm’bintrano - rzekł Luke, skłaniając głowę. - To 

nieoczekiwana, lecz mile widziana uprzejmość. 

- Proszę bardzo - odparł Chaf’orm’bintrano. - Życzyłbym sobie, abyście zwracali 

się do mnie moim imieniem rdzeniowym, Formbi. Myślę, że to ułatwi nam rozmowę. 

- W istocie - zgodził się Luke, czując ogromną ulgę z powodu decyzji Formbiego. 

Nie był tak wprawny w wymowie obcych nazwisk jak Leia czy Han, a Threepia nie 
było akurat pod ręką. - Jeszcze raz dziękuję. 

- To jedynie rozsądnie pojmowana uprzejmość - ciągnął Fombi, jakby czuł się w 

obowiązku usprawiedliwić swoją decyzję. - Pełne nazwiska są zarezerwowane na 
szczególne okazje, dla nieznajomych i dla tych, którzy stoją społecznie niżej od nas. 
Wszystkich przedstawicieli Nowej Republiki z pewnością możemy uznać za osoby 
najwyższej rangi. 

Luke spojrzał na Marę i pochwycił przelotny znak, że i ona zauważyła ten 

szczegół. Wszystkich? Czy nie powinien był powiedzieć „was dwoje”? 

- Z pewnością można tak na to spojrzeć - zgodził się. 
- Doskonale - rzekł Formbi. - Możecie zatem zwracać się do generała 

Prard’ras’kleoniego „generale Drask”. 

Luke zerknął na generała i raczej wyczuł niż zauważył niechętny grymas, który 

zresztą natychmiast znikł. Widocznie Drask nie tak chętnie naruszał ustalony porządek 
społeczny jak Formbi. 

Albo po prostu nie lubił ludzi. 
- Zapraszam - dodał Formbi, wskazując arkadę, spod której wyszli z Draskiem. - 

Pozwólcie, że pokażę wam ogólne pomieszczenia statku, zanim Feesa zabierze was do 
kwatery. 

Odwrócił się i poszedł przodem, kierując się w stronę arkady.  
- Spore, jak na hol wejściowy - zauważyła Mara, kiedy minęli  łuk i weszli do 

korytarza. W przeciwieństwie do zewnętrznej powłoki statku, tu królowały  łagodne 
krzywizny. - Na naszych statkach nie możemy sobie raczej pozwolić na takie 
marnowanie przestrzeni. 

- Czyżbyście uważali formalną uprzejmość za marnotrawstwo? - burknął Drask. - 

Czy to nie jest potrzebne, tak samo jak pozycje i klasy społeczne? 

- Generale - odezwał się Formbi łagodnie, ale coś w jego głosie spowodowało, że 

zagadnięty natychmiast zamilkł. - Nasi goście nie wszystko robią tak samo jak my. 
Widać, że pewnych spraw nie rozumieją. 

Spojrzał na Marę. 
- To statek dyplomatyczny Piątego Rodu Panującego, często gościmy tu wysoko 

postawionych urzędników. Każda pozycja społeczna i zawodowa wymaga 
odpowiedniej przestrzeni, dekoracji i etykiety. Hol wejściowy może być automatycznie 
zmodyfikowany i ozdobiony przed przybyciem gościa, stosownie do sytuacji. Wzruszył 

Rozbitkowie z Nirauan 

36

ramionami. - W tej chwili pomieszczenie jest przystosowane zaledwie do przyjęcia 
brata lub siostry jednego z Dziewięciu Rodów. Na szczęście niewielu z nich podróżuje i 
nieczęsto, a i wówczas własnymi statkami. 

- Rozumiem - odparła Mara. 
Formbi spojrzał na nią ze zmarszczonymi brwiami, a Luke wyczuł u niego nagły 

przypływ niepewności. 

- Wy też oczekiwaliście takiego przyjęcia? - zapytał. - Admirał Parck twierdził, że 

Jedi nie wymagają, ba, wręcz nie życzą sobie takich wyrazów uznania. Czyżby się 
mylił? 

- Nie, wcale nie - pospiesznie zapewnił go Luke. - Osoby publiczne, takie jak my, 

nie wymagają żadnych oficjalnych rytuałów i ceremonii. 

- Zwłaszcza na misji takiej jak ta - dodała Mara. - Jeśli kiedykolwiek zdarzy się, 

że konieczny będzie ceremoniał, nie omieszkamy was o tym poinformować, jak 
również wyjaśnić niezbędne procedury. 

- Oczekujemy od was tego samego, jeśli sytuacja będzie odwrotna - dodał Luke. - 

Na razie uważajcie nas jedynie za współtowarzyszy podróży, pragnących obejrzeć 
szczątki statku Starej Republiki. 

Formbi skinął głową, wyzbywając się niepewności. 
- Tak też będzie - oznajmił. - Teraz, kiedy wszyscy już są... 
Urwał, bo pomieszczenie wypełnił nagle wibrujący dźwięk. 
- Zbliża się statek - rozległ się  łagodny głos nad ich głowami. - Klasy Paskla, 

konfiguracja nieznana. 

Drask wymamrotał coś pod nosem. 
- Przygotować się do walki - rzucił polecenie w kierunku sufitu i biegiem ruszył 

przed siebie, znikając za zakrętem. 

- Chodźcie - rzekł Formbi, gestem zapraszając ich, by podążyli za nim. - I tak 

wybieraliśmy się do ogólnych pomieszczeń. Równie dobrze możemy zacząć od 
centrum sterowania. 

Poprowadził ich krętym korytarzem na niewielką galerii; wychodzącą na 

pomieszczenie, które, według rozeznania Luke’a, znajdowało się w samym środku 
statku. Pokój był mniej więcej tej samej wielkości, co hol wejściowy, lecz o wiele 
niższy. Był też zatłoczony konsolami, ekranami, monitorami ściennymi i Chissami. 
Większość Obcych ubrana była w taką samą czerń jak generał Drask, choć ich stroje 
wydawały się bardziej dopasowane, mniej wytworne, za to zdecydowanie bardziej 
funkcjonalne. Luke natychmiast zauważył Draska, stojącego na okrągłym podium 
pośrodku pokoju, pogrążonego w rozmowie z innym Chissem, ubranym podobnie jak 
on, lecz z zielonymi detalami w miejscu, gdzie mundur generała miał czerwone. 

- To jest centrum dowodzenia - wyjaśnił Formbi tak spokojny, jakby oprowadzał 

wycieczkę po wystawie malowanych skorupiaków. - Oficer z zielonymi naszywkami to 
kapitan Brast’alshi’barku, dowódca tego statku; możecie się do niego zwracać jako do 
kapitana Talshiba. A to - dodał, wskazując na największy z ekranów ściennych - to jest 
prawdopodobnie lecący na nas statek. 

background image

Timothy Zahn 

37

Luke skoncentrował się na obrazie. Obcy statek wyglądał jak lekko spłaszczona 

jasna kula, pokryta drobniutkim deseniem ciemnych punkcików, które mogły być 
iluminatorami, otworami odpowietrzającymi albo nawet ozdobą. Nie widział na ekranie 
żadnej skali, aby móc określić wielkość jednostki, ale jeśli przyjąć, że rojące się wokół 
niej stateczki miały takie same gabaryty jak eskorta „Miecza Jade”, intruz był całkiem 
przyzwoitych rozmiarów. 

- Nie wygląda na statek wojenny - zauważyła Mara zza jego ramienia. - One 

zwykle mają przynajmniej jeden wąski, ale mocno uzbrojony profil, którym obracają 
się do nieprzyjaciela. Ten tutaj stanowi doskonały cel, niezależnie od tego, jaką stroną 
się do ciebie odwróci. 

- Zapominasz o „Gwieździe Śmierci” - zauważył Luke. - Ona miała właśnie mniej 

więcej taki kształt. 

- To była potworna konstrukcja - odparła jego żona. - Gdyby nie była taka wielka i 

zła, nigdy by jej to nie uszło na sucho. 

- I tak nie uszło - nie mógł się powstrzymać Luke. 
- Nieważne. - Machnęła ręką. - Ten statek nie jest nawet w połowie tak duży jak 

normalny dreadnaught. 

Formbi spojrzał na Feesę. 
- Feeso, poproś pana ambasadora, aby do nas dołączył - rzekł. - Może go to 

zainteresuje. 

- Tak jest -odparła Feesa, skłaniając głowę, i natychmiast pobiegła wykonać 

rozkaz. 

- Ambasador? - zapytała Mara. 
- Tak - odparł Formbi. - Czy dobrze zrozumiałem, że znacie ten typ statków? 
- Widzieliśmy jedynie stację bojową podobnego kształtu - wyjaśnił Luke. 
- Została zniszczona wiele lat temu - dodała Mara. - O co chodzi z tym 

ambasadorem? 

Przerwał jej kolejny przenikliwy dźwięk, ale w innej kombinacji tonów niż 

słyszany poprzednio. 

- Zarządź alert - polecił Formbi. - Próbują się skontaktować. 
Jeden z mniejszych ekranów na bocznej ścianie przygasł, ale zaraz ukazał twarze 

dwóch Obcych. Mieli wielkie fioletowe oczy, spłaszczone uszy wyrastające wysoko z 
czaszki i dodatkowe malutkie usta tuż nad linią podbródka. Odznaczali się dość ciemną 
karnacją, ze złocistym odcieniem na podbródku i policzkach. 

- Kto to jest? - zapytał Luke. 
- Nigdy do tej pory nie widziałem takiej rasy - zdziwił się Formbi, pochylając się 

nieco do przodu, jakby chciał się lepiej przyjrzeć. 

- Myślałam, że jesteście tu gatunkiem dominującym - mruknęła Mara. - Nie znacie 

wszystkich swoich sąsiadów? 

- Posiadamy wiele gwiazd i systemów gwiezdnych, to prawda - odrzekł Formbi. 

W jego głosie nie było ani pokory, ani arogancji; zwykłe stwierdzenie faktu. - Ale 
Dziewięć Rodów od dawna niechętnie patrzy na wyprawy naszych obywateli na inne 
terytoria. Flota Obronna zaś i cały personel urzędowy powinny pozostać w granicach 

Rozbitkowie z Nirauan 

38

naszego panowania. - Wzruszył ramionami. - Poza tym nawet w naszej przestrzeni 
można znaleźć wiele małych populacji, które się uchowały po atakach piratów, albo 
uchodźców z rejonu masowej zagłady spowodowanej przez innych agresorów. Plus 
oczywiście samych piratów i agresorów. Nawet gdybyśmy bardzo chcieli, poznanie ich 
wszystkich byłoby nierealnym przedsięwzięciem. 

- Tam można trafić na takie zagrożenia, o jakich wolelibyście nie wiedzieć - 

mruknęła Mara. 

Formbi spojrzał na nią ze zmarszczonymi brwiami. 
- Słucham? 
- Przypomniało mi się coś, co powiedział mi pewien Chiss - wyjaśniła. - 

Wojownik imieniem Stent. To było na Nirauan. 

- Aha - odrzekł Formbi dziwnym tonem. Może nie lubił, aby mu przypominano, 

że Parck współpracował z wieloma chissańskimi renegatami. - W istocie mógł nawet 
nie powiedzieć wszystkiego. Galaktyka poza terytorium Chissów nie jest bezpiecznym 
miejscem. 

Jeden z Obcych na ekranie otworzył dwoje ust i pomieszczenie wypełniło się 

nagle serią melodyjnych dźwięków. Luke sięgnął w Moc, zastanawiając się, czy zdoła 
odczytać sens słów, tak jak to kiedyś uczynił z Qoom Qae i Qoom Jha na Nirauan. 

Sposób porozumiewania się tamtego gatunku zawierał jednak składnik Mocy. W 

tym przypadku składnik ten był nieobecny, a wysiłki Luke’a spełzły na niczym. 

- No no - odezwał się Formbi. - Więc są w tych okolicach przynajmniej dość 

długo, aby nauczyć się minnisiat. 

- A co to takiego, jakiś język handlowy? - zainteresowała się Mara. 
- Właśnie. - Formbi skinął głową, spoglądając na nią z aprobatą. - Minnisiat jest 

głównym językiem handlowym pośród większości ludów tego obszaru. Chissowie 
znają go przynajmniej trochę, zwłaszcza ci, którzy mieszkają na przygranicznych 
światach, takich jak Crustai. 

- Co on mówi? - zapytał Luke. 
Formbi wydął wargi. 
- Witamy szlachetny i współczujący lud chissańskiego pochodzenia - 

przetłumaczył powoli. - Jestem Bearsh, pierwszy namiestnik Osady Geroon. 

Z podium odezwał się generał Drask. Wydawało się,  że mówi tym samym 

językiem, lecz jego głos był zdecydowanie mniej melodyjny niż zaśpiew Geroonianina. 

- Jestem generał Prard’ras’kleoni z Chissańskiej Ekspansywnej Floty Obronnej - 

przetłumaczył Formbi. - Czego szukacie na terytorium Chissów? 

W uszach Luke’a pytanie Draska nie zabrzmiało szczególnie groźnie. Geroonianie 

jednak odebrali to widocznie zupełnie inaczej. Głos Bearsha przybrał natychmiast 
odcień paniki, co zresztą potwierdziło tłumaczenie Formbiego. 

- Nie chcieliśmy nikogo obrazić, proszę, nie róbcie krzywdy naszemu statkowi. 

Chcieliśmy jedynie uhonorować tych, którzy zginęli, uwalniając nasz naród. 

Drask spojrzał w górę ze swojego podium, widocznie szukając spojrzeniem 

Formbiego na balkonie obserwacyjnym. 

- Arystokro! - zawołał. - Czy wiesz coś o wydarzeniach, o których on mówi? 

background image

Timothy Zahn 

39

- Nie mam pojęcia - odpowiedział Formbi. 
Generał obejrzał się i znowu zaczął mówić. 
- Myślałam, że nie macie zwyczaju pomagać ludziom spoza waszego terytorium - 

zauważyła Mara. 

- Bo tak jest - odrzekł Formbi. Geroon przemówił znowu i lśniące oczy Formbiego 

zwęziły się lekko. - Coś takiego - rzekł. - To ciekawe. Słuchajcie: „Słyszeliśmy,  że 
zlokalizowaliście szczątki statku Republiki, znanego jako „Pozagalaktyczny Lot”. 
Ludzie, którzy na nim podróżowali, poświęcili życie, aby uwolnić nas od okupantów”. 

- Zaraz, zaraz - rzekł nagle Luke, zwracając się do Mary. - Mówiłaś, zdaje się, że 

Thrawn zniszczy! „Pozagalaktyczny Lot”. 

- Tak mi powiedział Parck - odparła Mara. - Może się mylił. 
- A może to się stało, zanim Thrawn go dopadł? - podsunął Luke. 
Drask przemówił znowu. 
- Generał Drask pyta, kim byli ich okupanci - wyjaśnił Formbi z lekką zadumą. - 

Ciekawe... 

Urwał. 
- Wiesz coś o tym? - zapytała Mara. 
- Mam pewien pomysł - odparł Formbi. - Zobaczmy, co odpowie Geroonianin. 
Bearsh zaczął mówić, odstępując w tył od holokamery i wymachując rękami. 
- Co tam jest za nim? - zapytał Luke, usiłując dostrzec coś w tle za twarzami 

Obcych, które teraz tylko częściowo wypełniały ekran. Z tyłu widać było coś w rodzaju 
dużego pomieszczenia, może nawet większego niż hol wejściowy, w którym niedawno 
znalazł się wraz z Marą.  Ściany i sufit były błękitne w białe wzorki, a nad głowami 
Obcych widać było jakieś otwarte konstrukcje. 

W tym momencie spostrzegł dwie postaci, które pojawiły się na ekranie. 

Trzymając się za ręce, zaczęły włazić na jedną z konstrukcji. 

- Co to jest...?- zdziwił się Luke. 
- To plac zabaw - odparła Mara szeptem. - Dziecięcy plac zabaw. 
- Chyba masz rację - odrzekł jej mąż. Jeden z małych Geroonian dotarł na szczyt 

konstrukcji, zerwał z głowy czerwoną opaskę i zaczął nią radośnie machać. - Jakaś 
wersja Imperatora Szczytów. 

- Włącznie z flagą i głośnym wyrażaniem zachwytu - zgodziła się Mara. - 

Ciekawe, co, u licha, robi plac zabaw na statku? 

- Vagaari - mruknął Formbi. 
- Co powiedziałeś? - Luke zwrócił się ku niemu raptownie. 
Formbi wskazał na ekran. 
- Potwierdził tylko to, czego się spodziewałem - posępnie rzekł Chiss. - 

Powiedział, że ich okupantami byli Vagaari. 

- Rozumiem, że jednak widzieliście już wcześniej tę rasę? - zapytała Mara. 
- Nie widzieliśmy, ale znamy ich aż za dobrze - odparł Formbi. - To wielka rasa 

nomadów, zdobywców i handlarzy niewolników. Niegdyś swobodnie wędrowali po 
tych obszarach, biorąc i niszcząc, co chcieli, zwłaszcza wśród pomniejszych ras i 
światów. 

Rozbitkowie z Nirauan 

40

- Wciąż jeszcze tu bywają? - chciał wiedzieć Luke. 
- Nie słyszano już od dawna ani o nich, ani o ich czynach - rzekł Formbi. - 

Właściwie od czasu, kiedy zniszczono „Pozagalaktyczny Lot”. 

Luke i Mara wymienili zdziwione spojrzenia. 
- Brali udział w bitwie? - zapytał Luke. 
- I po czyjej stronie? - dodała Mara. - „Pozagalaktycznego Lotu” czy Chissów? 
- W tej bitwie nie było strony Chissów, Jedi Skywalkerze - odparował Formbi z 

błyskiem w czerwonych oczach. - Byli tam tylko syndyk Mitth’raw’nuruodo i jego 
bardzo mały oddziałek. Nie reprezentowali oni ani Floty Obronnej Chissów, ani 
Dziewięciu Rodów Panujących, ani żadnej innej grupy ludu chissańskiego. 

- Tak, rozumiemy to - pospiesznie zapewnił go Luke. - Mara po prostu 

zastanawiała się, jak były rozłożone siły w bitwie. 

Formbi pokręcił głową. 
- Kiedy przybyłem, było już po walce, zniszczenie zostało dokonane. - 

Odchrząknął głęboko. - Syndyk Mitth’raw’nuruodo nie był szczególnie rozmowny i nie 
chciał mówić, co się naprawdę wydarzyło. 

- Możliwe jest zatem, że Jedi na pokładzie „Pozagalaktycznego Lotu” naprawdę 

pomogli Geroonianom w walce z Vagaarimi? - zapytał Luke. 

Formbi wzruszył ramionami. 
- Ty znasz Jedi - powiedział. - I to ty musisz mi powiedzieć, czy to możliwe. 
Luke obejrzał się na ekran i na Geroonian. Co zrobiłby Jedi w obliczu 

podwójnego zagrożenia: ze strony gangu piratów i sił Thrawna? 

- Z pewnością próbowaliby pomóc - odpowiedział powoli. - Ile jednak udałoby im 

się zdziałać, nie wiem. 

- Geroonianie jednak najwyraźniej są przekonani, że zrobili coś ważnego - 

zauważyła Mara. - Czy przypuszczasz, że „Pozagalaktyczny Lot” i Thrawn mogli 
połączyć siły na tak długo, by zniszczyć Vagaarich, zanim Thrawn zwrócił się 
przeciwko Jedi? Luke wzruszył ramionami. 

- Sądzę,  że to możliwe - rzekł. - Trudno uwierzyć,  że zdołałby przechytrzyć 

sześciu mistrzów Jedi i skłonić ich do walki z piratami, kiedy przez cały czas wiedział, 
że ich zaatakuje.  

- Chyba że i oni to wiedzieli, ale postanowili tak czy owak zaryzykować,  żeby 

ocalić Geroonian - podsunęła Mara. - Wy, mistrzowie Jedi, robicie się niebywale 
szlachetni i skłonni do poświęceń w najdziwniejszych momentach. 

- Dziękuję - oschle odpad Luke. - Pytanie jest następujące... 
- Ach! - zawołał Formbi. - Już jest! 
Luke obejrzał się i zobaczył zbliżającą się ku nim Feesę. Za nią podążał średniego 

wzrostu człowiek o siwych włosach i krótko przyciętej brodzie. Twarz miał pooraną 
zmarszczkami i spaloną przez zbyt wiele lat spędzonych pod bezlitosnymi słońcami. 

- Witamy, ambasadorze - powitał go Formbi. - Chyba mamy nowych gości. 
- Widzę - rzekł tamten, patrząc ponad głowami grupy na ekrany centrum 

dowodzenia. Miał  głęboki, aksamitny głos,  świadczący o inteligencji i spokojnej 

background image

Timothy Zahn 

41
pewności siebie. Kiedy się zbliżył, Luke stwierdził,  że jego oczy mają niespotykany 
szary kolor. - Interesujące. Znamy ich? 

- Nazywają się Geroonianie - rzekł Formbi, odwracając się, kiedy ktoś wezwał go 

po imieniu. - Proszę mi wybaczyć, ale wołają mnie z dołu. Chodź, Feeso. 

- Może by tak nas przedstawić? - wycedziła Mara, obserwując przybysza. 
- Przepraszam - odezwał się Formbi, zatrzymując się wraz z Feesą na szczycie 

krótkich schodów, łączących balkon z głównym pokładem centrum dowodzenia. - 
Ambasadorze, czy mogę panu przedstawić mistrza Jedi Luke’a Skywalkera i rycerza 
Jedi Marę Jade Skywalker? 

W oczach mężczyzny pojawił się przelotny błysk, ale uśmiech nie stracił nic z 

uprzejmości. 

- Miło mi was poznać - rzekł. - Dużo o was słyszałem. 
- A to - zwrócił się Formbi do Luke’a i Mary - jest osoba, którą Coruscant i Nowa 

Republika przysłały tutaj jako swego przedstawiciela. Ambasador Dean Jinzler. 

 

Rozbitkowie z Nirauan 

42

R O Z D Z I A Ł  

Formbi zbiegł po schodach, aby porozmawiać z oczekującym go generałem 

Draskiem. Feesa podążała tuż za nim.  

Pozostawili trójkę gości samym sobie.  

Jinzler pierwszy przerwał milczenie. 

- Rozmawialiście z Talonem Karrde’em, prawda? - rzekł. 
- Dlaczego tak sądzisz? - rzucił Luke obojętnie. 

- Po waszych twarzach - odparł Jinzler i uśmiechnął się blado. - Są zupełnie bez 

wyrazu. Prawdopodobnie chcielibyście wiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi. 

- No to może nam powiesz? - zaproponował Luke spokojnym głosem. Zamierzał 

bodaj na chwilę zachwiać pewnością siebie rozmówcy. 

Ale dla Mary trwało to o tę jedną chwilę za długo. Rzuciła szybkie spojrzenie na 

centrum dowodzenia, zastanawiając się, co by się stało, gdyby w tej chwili wezwała na 
górę Formbiego i od razu oskarżyła Jinzlera. 

Formbi jednak prowadził na podium spokojną dyskusję z Draskiem i Talshibem. 

Przerywanie im w tej chwili mogło nie być rozsądnym posunięciem. 

- Na początek zapewniam was, że nie jestem tu z powodów finansowych - 

odezwał się Jinzler. - Nie szukam też władzy ani wpływów, ani nie zamierzam nikogo 
szantażować. 

- Hm, to rzeczywiście eliminuje ciekawsze możliwości - kwaśno zauważyła Mara. 

- Więc może wreszcie powiesz nam, po co tu jesteś?  

- Mogę również obiecać,  że nie będę sprawiał  kłopotów - ciągnął Jinzler. - Nie 

będę próbował wpływać na Chissów ani w żaden sposób mieszać się do negocjacji czy 
innych planów dyplomatycznych. 

- Już narobiłeś kłopotów... samą swoją obecnością - wyjaśniła Mara. 
- I grasz na zwłokę - dodał Luke. - Czego chcesz? 
Jinzler głęboko zaczerpnął tchu i powoli wypuścił powietrze z płuc. 
- Muszę zobaczyć „Pozagalaktyczny Lot” - powiedział cicho, wędrując wzrokiem 

ku ekranowi i wizerunkowi statku Geroonian. - Muszę... 

Przymknął na chwilę oczy. 
- Przepraszam, to bardzo osobista sprawa. 

background image

Timothy Zahn 

43

- Wzruszające - warknęła Mara. - Chociaż niezrozumiałe. Spróbujmy z innej 

beczki. Dlaczego udajesz przedstawiciela Nowej Republiki? 

Jinzler nerwowo przełknął ślinę. 
- Dlatego, że jestem nikim - rzekł z odcieniem goryczy w głosie. - I dlatego, że 

jedynym sposobem, aby dostać się na „Pozagalaktyczny Lot”, jest dotarcie tam na 
pokładzie statku Chissów, na oficjalne zaproszenie chissańskiego rządu. Naprawdę 
sądzisz, że wpuszczą mnie na pokład, jeśli poznają prawdą? 

- Nie wiem - odparł Luke. - A może spróbujemy się przekonać? 
Jinzler pokręcił głową. 
- Nie mogę ryzykować - odparł. - Muszę zobaczyć ten statek, mistrzu Skywalker. 

Muszę... - Jeszcze raz potrząsnął głową. 

- Myślałeś, że ci to ujdzie na sucho? - zapytał Luke. - Że nie zauważymy, że nie 

jesteś akredytowanym ambasadorem? 

- Miałem nadzieję, że nie dostaniecie w porę wiadomości i nie zdążycie w czasie 

podanym przez Formbiego... A gdybyście jednak zdążyli - niepewnie wzruszył 
ramionami - miałem nadzieję, że zrozumiecie. 

- Co mielibyśmy zrozumieć? - parsknęła Mara. - Nie powiedziałeś nam jeszcze 

niczego konkretnego. 

- Prawda! - Jinzler uśmiechnął się blado. - Wiem, że zachowuję się  głupio. Ale 

tylko to mi pozostało. 

Mara spojrzała na Luke’a. W ustach miała nieprzyjemny smak. Wiedziała,  że 

dobry aktor jest w stanie odegrać taką scenę. Podobnie jak większość co lepszych 
oszustów, jakich napotkała w życiu. 

Ale same zdolności aktorskie i głębokie westchnienia nie mogły wystarczyć, aby 

zmylić Jedi. Próbowała przeczyć samej sobie, ale nie mogła ignorować faktu, że jej 
zmysły wyczuwały tę samą burzę emocji, która emanowała z twarzy i słów Jinzlera. 

Ten człowiek nie kontrolował emocji, nie myślał rozsądnie, może nawet był 

wariatem. Ale był również absolutnie szczery. 

Ale czyż... Mara też kiedyś była szczera, służąc jako Ręka Imperatora. Robiła 

wszystko, co jej kazano, zabijała skorumpowanych urzędników i Rebeliantów bez 
różnicy, i wierzyła w to, co robi. 

Nie, sama szczerość się nie liczyła. Właściwie, jeśli się dobrze zastanowić, w 

ogóle nie miała znaczenia. 

- Maro? - zagadnął ją Luke. 
- Dość tego - powiedziała stanowczo. - Jeśli nam nie powie... i to natychmiast... po 

co chce się dostać na pokład, proponuję, żeby go wystrzelić w przestrzeń. 

Uniosła brwi i spojrzała na Jinzlera. 
- To jak będzie? 
Zmarszczki wokół jego oczu się pogłębiły; chyba się lekko przygarbił. 
- Nie mogę - wyszeptał. - To takie... 
Urwał i spojrzał ponad ramieniem Mary. 
- Arystokro Formbi - powiedział, a z jego głosu znikły nagle niepewność i 

cierpienie. - Jak wygląda sytuacja z naszymi gośćmi? 

Rozbitkowie z Nirauan 

44

Mara obejrzała się i zobaczyła Formbiego, który powoli wspinał się po schodach 

na galerię. Wydawał się dziwnie spięty. 

- Lecą z nami - poinformował. 
- Jak to, wszyscy? - zdziwił się Luke. 
- Zdaje się,  że właśnie tak to wygląda - odrzekł Formbi poważnie. - Osada 

Geroon... wszystko, co zostało z ich ludu, zmieściło się na tym jednym statku. 

- Co się stało? - zapytał Jinzler. 
Formbi wzruszył ramionami. 
- Widocznie oswobodzenie z niewoli przez „Pozagalaktyczny Lot” przyszło zbyt 

późno - rzekł. - Vagaari zadali ich światowi tyle ran, że  życie nie mogło tam nadal 
istnieć. 

- Jak Caamasi - mruknął Luke. - Albo Noghri. 
- Nie znam zbyt dobrze tych ras - powiedział Formbi. - W każdym razie, gdy 

przyszła zaraza i głód, Geeroniame nie mieli innego wyjścia, jak tylko opuścić planetę. 
Jeszcze teraz szukają nowego świta, gdzie mogliby znowu żyć w spokoju. 

- To straszne - odezwał się Jinzler. - Czy można im jakoś pomóc? 
- Być może - odparł Formbi. - Teraz na pokład wejdzie ich delegacja żeby 

zapoznać się z naszymi mapami gwiezdnymi. Może znajdziemy jakiś niezamieszkany 
świat poza terytorium Chissów, gdzie mogliby się osiedlić. 

- Generałowi Draskowi chyba się to nie podoba - zauważył Jinzler. 
- Wcale a wcale odparł Formbi ze smętnym uśmiechem. - Choć mówiąc szczerze, 

nie jest również zadowolony z tego, że ma na pokładzie ludzi. Ostatecznie jednak 
posłuchał mojej rady. 

- A co z ich żądaniem odwiedzenia „Pozagalaktycznego Lotu”? - zapytał Luke. 
- Pozwoliliśmy, aby ich statek towarzyszył nam do granicy gromady, gdzie 

zlokalizowany jest wrak - odparł Formbi. - Wtedy odbędziemy jeszcze jedną rozmowę 
z generałem Draskiem. Pewien jestem, że przynajmniej kilkuosobowej delegacji wolno 
będzie się udać razem z nami. 

- Czego oni właściwie tam szukają? - zapytał Jinzler.  
Formbi westchnął. 
- Chcą  złożyć uszanowanie tym, którzy ich ocalili - wyjaśnił. - Ostatnie 

pożegnanie. 

Mara z trudem się powstrzymała,  żeby nie odskoczyć w tył. Nagła eksplozja 

emocji z umysłu Jinzlera była niczym strzał z broni ogłuszającej. 

Spojrzała na niego ostro. Jego twarz jednak nie wyrażała nic, jeśli nie liczyć 

pojedynczego mięśnia, który drgał mu na policzku. Ani śladu gwałtownej fali cierpienia 
i bólu, jaką wywołały słowa Formbiego.  

Złożyć uszanowanie... Ostatnie pożegnanie... 
- W każdym razie wszyscy są już na miejscu i możemy wreszcie ruszać - ciągnął 

Formbi. - Feesa zaprowadzi was do kwatery, mistrzu Skywalker. 

- Dziękuję - odparł Luke i pytająco spojrzał na Marę. 
Poczuła, jak w ustach wzbiera jej gorycz. Wybuch emocji Jinzlera poruszył w niej 

strunę tak głęboką, że nawet sama o niej nie wiedziała. 

background image

Timothy Zahn 

45

A może jednak...? Może to jego obecność sprawiła,  że upomniała się o nią jej 

własna przeszłość, przeszłość  Ręki Imperatora, choć tak niechętnie wspominała te 
czasy? 

Odetchnęła głęboko, wychwyciła wyczekiwanie Luke’a i ciche przerażenie 

Jinzlera. Obaj wiedzieli, co za chwilę usłyszą z jej ust. I obaj się mylili. 

- Ja również dziękuję, arystokro Formbi - rzekła. - Cieszymy się na myśl,  że 

spędzimy z tobą więcej czasu. 

Z lekką satysfakcją wyczuła zaskoczenie obu swoich towarzyszy jej słowami. 
- Ależ proszę bardzo - odparł Formbi w błogiej nieświadomości tego, co 

rozgrywało się pod powierzchnią uprzejmej konwersacji. - Spotkajmy się za kilka 
godzin. Feesa zabierze was z kwatery i odprowadzi na miejsce przyjęcia, a wtedy 
przedstawię was pozostałym oficerom na statku i służbom dyplomatycznym. 

- Dziękuję, arystokro - powtórzył Luke. - Cieszymy się na myśl o przyjęciu i 

spotkaniach. 

- Tak- dodała Mara, znacząco spoglądając na Jinzlera. - Jestem pewna, że 

będziemy mieli okazję  dłużej porozmawiać, ambasadorze. Podążając korytarzem za 
Feesą, obiecała sobie, że dowie się wszystkiego o tym człowieku. A zwłaszcza tego, po 
co właściwie się tu zjawił. 

 
Kwatera, do której zaprowadziła ich Feesa, była niewielka, ale wygodna, z małym 

salonikiem, normalną sypialnią i łazienką. 

- Nieźle - mruknął Luke, rozglądając się wokół siebie. - O wiele tu przestronniej 

niż na okrętowych kojach, w których przyszło mi nocować. 

- Masz rację - szepnęła Mara, czekając, aż drzwi zasuną się za nią.  
Wciąż myślała o Jinzlerze i jego pełnej emocji, niepokojącej relacji. 
- Nawet nie spojrzałaś - zauważył Luke. Wszedł do sypialni i rzucił się na łóżko. - 

Niech zgadnę. Jinzler? 

- Odkąd to mistrz Jedi musi zgadywać? - oschle zapytała Mara. Aby odsunąć 

dręczące ją pytania, rozejrzała się wokół. Pomieszczenie urządzone było skromnie, jak 
należało oczekiwać od kwatery na statku, ale jednocześnie drobne eleganckie elementy 
wskazywały na to, że ktoś  włożył tu sporo troski i zainteresowania. Widocznie 
Chissowie rzeczywiście poważnie traktowali swoją rolę gospodarzy. 

- Nawet mistrzowie Jedi mogą czasem mieć problemy z poukładaniem na talerzu 

makaronu prunchti - zauważył Luke równie oschle. -A ty w tej chwili właśnie tak 
wyglądasz. 

- Co za apetyczny obraz - zauważyła. - A kolacja... - zerknęła na zegar ścienny - 

...dopiero za trzy godziny. Może gdzieś tu jest jakiś bar, gdzie dałoby się coś zjeść? 

- Chcesz pogadać o tym, co zaszło? - zapytał Luke. 
Wzruszyła ramionami. 
- Ten człowiek nie wygląda mi na oszusta - mruknęła. - Zbyt mocno jest 

zaangażowany emocjonalnie. Nie widzę go również w roli niczyjego agenta, chyba z 
tego samego powodu.  

- Chodziło mi o ciebie - odrzekł Luke. - O twoją reakcję. 

Rozbitkowie z Nirauan 

46

Mara skrzywiła się. Jednym z minusów posiadania za męża mistrza Jedi było to, 

że człowiek nigdy nie czuł się zupełnie sam. 

- Nie wiem - wyznała. - W słowach Formbiego, kiedy mówił o złożeniu 

uszanowania, było coś, co mnie w jakiś sposób poruszyło. 

- Wiesz może dlaczego? 
- Nie bardzo. - Rozejrzała się po pokoju, czując lekki dreszcz. - Może chodzi o 

to... o powrót na Nirauan... a teraz Chissowie... 

- I Thrawn? 
- Może i Thrawn - zgodziła się. - Choć nie wiem, dlaczego akurat tak mnie to 

obeszło. 

Luke nie odpowiedział, ale wyczuła z jego strony zachętę. Podeszła do łóżka i 

położyła się obok męża. Objął ją ramieniem i przez chwilę po prostu leżeli przytuleni. 
Ich umysły splatały się i obejmowały podobnie jak ciała. 

- Może chodzi o Moc podsunął Luke. - Może jest coś, co powinnaś przemyśleć, 

coś, co od siebie odsuwasz, wypierasz. Może nadszedł czas, żeby temu stawić czoło. 
Mnie też to się zdarzyło raz czy dwa. 

- Też tak myślę - westchnęła. - Wolałabym tylko, aby Moc wybrała sobie nieco 

spokojniejszy moment. Nie chciałabym w coś się z tego powodu wplątywać. 

Poczuła uśmiech Luke’a. 
- Ja też bym wolał - rzekł. - Jeśli kiedykolwiek nauczysz się wszystko tak 

planować, daj mi znać. 

- Będziesz pierwszy - zapewniła, wyciągnęła dłoń i poklepała go po ręce 

spoczywającej na jej ramieniu. 

Chwycił ją i przytrzymał. 
- Ale na razie - rzekł cicho, gładząc jej dłoń końcami palców - staraj się pamiętać, 

że jestem przy tobie. Zawsze, kiedy mnie potrzebujesz. 

Ścisnęła rękę męża. 
- Wiem - szepnęła, czując, jak przepływa w nią jego siła i zaangażowanie, 

zalewając ciemne przestrzenie, które otworzyły w niej emocje Jinzlera. 

Jednym z plusów posiadania za męża mistrza Jedi było to, że człowiek nigdy nie 

był zupełnie sam, pomyślała z zadowoleniem. 

Leżeli tak jeszcze przez kilka minut. Wreszcie Mara z westchnieniem zmusiła się, 

aby wrócić do teraźniejszości. 

- W porządku - mruknęła. - A co myślisz o całej reszcie? 
- No cóż, na pewno nie jest tak wesoło, jakbyśmy chcieli - odrzekł Luke. - 

Zauważyłaś minę Formbiego, kiedy wrócił po rozmowie z generałem Draskiem i 
kapitanem Talshibem? 

Mara się zastanowiła. Akurat wtedy bardziej skupiała się na Jinzlerze, więc 

pamiętała jedynie wyraz twarzy Formbiego. 

- Wydawał się znużony - powiedziała. 
- To było coś więcej - sprzeciwił się jej mąż. - Wydawało się, że właśnie stoczył 

ciężką bitwę i nie był pewien, czy ją wygrał, czy przegrał. 

background image

Timothy Zahn 

47

- Może i tak - odparła, trochę  na  siebie  zła. Zwykle lepiej wychwytywała takie 

szczegóły. - Myślisz,  że Drask i Talship nie są zadowoleni, że mają na pokładzie 
chissańskiego statku tylu Obcych, i dają to Formbiemu do zrozumienia? - dodała. 

- Z pewnością nie są zachwyceni - zgodził się Luke. - Choć wydawało mi się, że 

arystokra jest wyższy rangą od generała. 

- To jeszcze nigdy nie powstrzymało nikogo przed marudzeniem. - Uśmiechnęła 

się. - A na pewno nieraz widziałam, jak wyższy rangą ustępował tylko po to, żeby 
maruda się zamknął. 

- Ja też - rzekł Luke. - Musimy mieć oko na wszystko i zobaczyć, jak Drask się 

zachowuje w czasie drogi. 

- Jasne - powiedziała Mara. - Jak sądzisz, czy Drask może być dość wkurzony, 

żeby czegoś próbować? 

- Na przykład? 
- Bo ja wiem... coś takiego jak mały wypadek z kablem w holu wejściowym - 

odrzekła. - Za dobrze wymierzony w czasie, aby można go przypisać tylko 
przypadkowi. 

Luke milczał przez kilka sekund. Mara wsłuchiwała się w ciszę, obserwując 

kalejdoskop myśli i emocji w jego umyśle, kiedy badał różne możliwości. 

- Nie mam pojęcia - rzekł wreszcie. Nawet gdyby mnie uderzył, to raczej nie 

zdołałby zabić. Najwyżej wyłączyłby mnie z działań na jakiś czas, zanim się nie 
wyleczę. 

- A ja zostałabym przez ten czas sama - zwróciła mu uwagę Mara. - A poza tym 

mogłoby to dać Draskowi podstawę, aby całkiem wyłączyć nas z misji. 

- Bardzo trudno byłoby mu przekonać kogokolwiek - zauważył. - Widać,  że 

Formbi bardzo chce nas tu widzieć. 

- To prawda, ale przynajmniej miałby dodatkowy argument - odparła. 
Nagle podjęła decyzję. 
- Zaraz wracam - oznajmiła. Sprawdziła, czy jej miecz świetlny tkwi pewnie przy 

pasku i ruszyła w stronę drzwi. 

- Dokąd idziesz?! - zawołał za nią, wspierając się na łokciu. 
- Wracam do holu - powiedziała. - Przyjrzę się temu kablowi. 
- Mam pójść z tobą? - zapytał, podnosząc się z łóżka. 
- Lepiej nie. - Mara potrząsnęła głową. - Jeden węszący Jedi to zwykłe wścibstwo, 

dwoje to oficjalne śledztwo. Nie ma sensu lać wody na młyn Draska. 

- Też tak myślę. - Luke niechętnie usiadł z powrotem. - Gwizdnij, gdybyś 

potrzebowała pomocy. 

- Oczywiście - rzuciła z niewinnym spojrzeniem. - Jak zawsze. 
Zdążyła wybiec z pokoju, zanim wymyślił wystarczająco jadowitą ripostę. 
 
Korytarze wiodące do holu były spokojne i pustawe. Mara zobaczyła po drodze 

najwyżej tuzin Chissów w czarnych mundurach, ale większość zupełnie ją zignorowała. 
Jedna grupka wydawała się zainteresowana jej obcym wyglądem, ale nawet oni nie 

Rozbitkowie z Nirauan 

48

odezwali się, kiedy ich mijała. Albo ta rasa była z natury uprzejma, albo Formbi wydał 
konkretne instrukcje, jak należy traktować gości. 

Co ciekawe, bardzo łatwo przychodziło jej rozszyfrowanie emocjonalnych stanów 

ducha Chissów. Na Nirauan, w czasie pierwszych spotkań z członkami tej rasy, 
zaledwie wyczuwała ich obecność. Doświadczenie i praktyka zrobiły widocznie swoje. 

Fakt, wtedy nie była jeszcze prawdziwym Jedi. Może to również stanowiło 

różnicę. 

Hol był pusty, kiedy tam dotarła. Nic zaskakującego. Nieco bardziej zaskakujący 

był fakt, że kabel, który omal nie uderzył Luke’a, został już zamocowany. 

Stała przez chwilę w przejściu, obserwując kabel, który tkwił w prowadnicy 

pomiędzy sufitem a ścianą, dobre sześć metrów od pokładu. Nie był to skok 
niemożliwy dla Jedi, lecz zwykły człowiek nie zdziałałby wiele. Musiałaby obejrzeć 
dokładnie koniec, gdzie kabel został odcięty lub zerwany, to zajęłoby trochę czasu, a o 
ile wiedziała, Jedi nie byli zdolni do zawisania w powietrzu. 

Można było jednak spróbować czegoś innego. Formbi wspominał przecież, że hol 

mógł być automatycznie modyfikowany i dekorowany w zależności od potrzeb... 

Potrzebowała zaledwie minuty, żeby odnaleźć panel sterowania, wpuszczony w 

ścianę tuż koło framugi i ukryty za płytą w tym samym neutralnym szarym kolorze co 
reszta  ścian. Na układ kontrolny składało się dwanaście przycisków, każdy opisany 
znakiem w nieznanym jej alfabecie. Na próbę wcisnęła jeden i czekała. 

Powoli, bezszelestnie pomieszczenie zaczęło zmieniać kształty. Kilkanaście 

różnych fragmentów ściany wysunęło się do przodu; potem przekręciły się na drugą 
stronę wymalowaną w skomplikowane wzory. Części sufitu opuszczały się w dół 
niczym flagi, a tu i ówdzie wyrastały prostokątne lub okrągłe kolumny rozmaitej 
wysokości, wyglądające jak stylizowane stalaktyty i stalagmity. 

Sam pokład przeszedł najbardziej dramatyczne zmiany. Pojawiły się niewidoczne 

do tej pory maleńkie światełka, tworząc skomplikowane wzory i barwne plamy. Układ 
wzorów się zmieniał, co do złudzenia przypominało strumień wody płynący od włazu 
do miejsca, gdzie stała Mara. 

W chwilę później wszystko było gotowe. Mara miała teraz przed sobą całkowicie 

odmienioną salę. Mimo wszystko była pod wrażeniem; zastanawiała się tylko, jaki 
chissański dostojnik zasługuje na takie przyjęcie. 

Spróbowała jeszcze dwóch przycisków. Za każdym razem hol wracał do 

pierwotnego stanu, zanim przybrał kolejną formę. 

Niestety, wszystkie te zabiegi nie spowodowały przemieszczenia się kabla, który 

chciała zbadać. Przez cały czas akurat ten fragment sufitu, który ją naprawdę 
interesował, pozostawał na swoim miejscu, a kabel wciąż znajdował się poza jej 
zasięgiem. 

Musiała coś z tym zrobić. 
Wróciła do pierwszego przycisku. Obserwowała teraz pozycje zmieniających się 

paneli  ściennych i kolumn opuszczających się z sufitu, licząc w myślach sekundy. 
Uznała,  że to możliwe, choć ledwo ledwo. A Mara zawsze uważała,  że jeśli coś jest 
możliwe, należytego spróbować. 

background image

Timothy Zahn 

49

Przywróciła pomieszczeniu stan neutralny i przygotowała się do działania. 

Powiedziała niedawno Luke’owi, że jeden węszący Jedi to tylko zwykłe wścibstwo. 
Ciekawe, czy Formbi też tak będzie uważał, jeśli ją przyłapie. 

Odetchnęła głęboko, wcisnęła przycisk i pobiegła. 
Podbiegła do najniższego z paneli, zanim odchylił się na więcej niż kilka stopni, 

skoczyła i chwyciła górną krawędź końcami palców. W pierwszej chwili zlękła się, że 
może się załamać pod jej ciężarem, a ona sama haniebnie runie na pokład, ale na 
szczęście nic takiego się nie stało. Mara nie pozwoliła panelowi zmienić zdania i 
szybko podciągnęła się w górę, a potem odepchnęła, rzucając się całym ciałem w 
kierunku panelu po prawej. Złapała go, znów się odepchnęła i skoczyła na kolejny. 
Zanim ostatni z paneli zdążył się zamknąć, była już tam, gdzie chciała się znaleźć. 
Odepchnęła się jeszcze raz, przeskoczyła półtorametrową otwartą przestrzeń, jaka 
dzieliła ją od najbliższej kolumny i mocno do niej przylgnęła. 

Przez chwilę tak wisiała, oddychając ciężko i czerpiąc siłę z Mocy, aby odnowić 

energię zmęczonych mięśni. Powierzchnia kolumny była na tyle szorstka, że 
zapewniała dobry uchwyt i podobnie jak panele ścienne, wydawała się doskonale 
przystosowana do utrzymania jej ciężaru. Mara objęła kolanami dolną część kolumny i 
zaczęła się wspinać. 

Nie było to łatwe zadanie, ale sił dodawała jej świadomość, że jakiś Chiss może 

wejść i zastać ją na tej kolumnie, zwisającą jak przerośnięty mynock. W połowic drogi 
przeniosła się na drugą kolumnę, aż sięgnęła do jednego ze zwisających pionowo 
fragmentów sufitu. Wykorzystując go jako oś obrotu, rozhuśtała się i skoczyła w 
kierunku kolumny w samym rogu. 

Dopiero teraz mogła wreszcie z bliska przyjrzeć się kablowi... 
Zmrużyła oczy, żałując, że nie ma latarki. Hol był dobrze oświetlony, ale koniec, 

którym kabel został zamocowany do złącza, znajdował się w cieniu kolumny, z której 
zwisała Mara. 

Jedi nigdy jednak nie jest całkiem bezradny. Obejrzała się przez ramię, sięgnęła 

poprzez Moc do paska i odpięła miecz świetlny. Manewrując ostrożnie lewitującym 
mieczem, skierowała go do rogu i obróciła tak, żeby ostrze znajdowało się w 
bezpiecznej pozycji. Spojrzała na wyłącznik i uruchomiła miecz. 

W cichym pomieszczeniu, blisko ściany, syk włączanego ostrza zabrzmiał 

dziwnie głośno. Miecz nie dawał zbyt mocnego światła, ale wystarczyło. 

Kabel nie został przecięty, jak początkowo podejrzewała. Wydawało jej się 

jednak,  że złącze było umocowane na wkręty, co praktycznie uniemożliwiało 
przypadkowe obluzowanie pod wpływem drgań lub naprężeń. 

Więc jak się mogło rozłączyć? 
Przysunęła miecz tak blisko złącza, jak to było możliwe bez ryzyka uszkodzenia i 

przyjrzała się lepiej. Z boku kabla, tuż ponad złączem, znajdowało się nieduże 
wgłębienie. Podniosła wzrok na sufit i ujrzała nad tym wgłębieniem niewielki, okrągły 
otwór. 

Poprawiła uchwyt na kolumnie, uwolniła jedną rękę i ostrożnie wyciągnęła dłoń w 

kierunku otworu. Wsunęła w niego palec. Nic. Przeciągnęła po obwodzie otworu w 

Rozbitkowie z Nirauan 

50

poszukiwaniu choćby łopatek wentylatora, które powinny znajdować się w tym miejscu 
na każdym normalnym statku. 

Jeżeli ten otwór powstał przy budowie statku. Skoro był pusty, można było 

podejrzewać, że wykonano go dopiero później... i w jakimś celu. 

Mara wciąż jeszcze rozważała różne możliwości, kiedy dziwne uczucie musnęło 

jej umysł. 

Natychmiast wyłączyła miecz świetlny, ucinając  łagodny szum. W nagłej ciszy 

usłyszała odgłos kroków zbliżających się w jej kierunku. Kolumna, na której wisiała, 
była jedyną kryjówką w zasięgu. Problem polegał na tym, że Mara przylgnęła do 
kolumny po niewłaściwej stronie, doskonale widoczna z dołu. Będzie musiała 
przesunąć się do ściany, jeśli ma liczyć na ukrycie. Sądząc jednak z tempa zbliżania się 
kroków, nie będzie na to czasu. 

Wyciągnęła wolną  rękę, chwyciła miecz świetlny i znów objęła kolumnę 

obydwoma ramionami i kolanami. A potem, tak szybko jak mogła, zaczęła się 
przemieszczać, żeby znaleźć się z drugiej strony. 

Była w połowie drogi, kiedy nieproszeni goście weszli do holu. Znieruchomiała i 

spojrzała ostrożnie w dół. 

I poczuła, że jej serce zamienia się w kamień. 
To nie byli chissańscy żołnierze, wysłani przez generała Draska, żeby ją znaleźć. 

Nie był to nawet rutynowy patrol, sprawdzający wszystkie podejrzane sygnały. 

Na dole, tuż przy wejściu, zobaczyła pięć postaci. Pośrodku stał  młodzieńczo 

wyglądający mężczyzna, ubrany w szary mundur imperialny, ozdobiony czerwonymi 
obwódkami i czarnymi lamówkami na kołnierzu i mankietach. 

Pozostali czterej byli imperialnymi szturmowcami. 

 

background image

Timothy Zahn 

51

R O Z D Z I A Ł  

Mara wytrzeszczyła oczy na ten widok. Nagły przypływ wspomnień ogarnął ją jak 

huraganowy wiatr, ciskający kamieniami. Służąc u Palpatine’a jako Ręka Imperatora 
wielokrotnie współpracowała ze szturmowcami. Wydawała im rozkazy, a oni je 
wypełniali. Czasem prowadziła niewielkie grupki na misje specjalne. 

A potem przyglądała się, jak zabijają. 
To niemożliwe, To nie może być prawda. Elita szturmowców już nie istniała, 

zniszczona w długiej walce Imperium z Nową Republiką. Większość zbiorników do 
klonowania, stosowanych do produkcji tych żołnierzy przez wiele lat, również została 
odnaleziona i zniszczona, aby już nikt i nigdy nie zalał galaktyki tak przerażającą falą 
zniszczenia i śmierci. 

A jednak stali przed nią. To nie była iluzja ani oszustwo, ani też figiel spłatany 

przez wspomnienia. Stali w pozie szturmowców, w zbrojach szturmowców, trzymając 
jak szturmowcy rusznice laserowe Blas-TechE-11. 

A więc wrócili. 
Młody oficer imperialny rozglądał się po pomieszczeniu, nie zdejmując dłoni z 

kolby pistoletu laserowego DH-17 spoczywającego w kaburze na biodrze. Jeden ze 
szturmowców powiedział coś i oficer podniósł wzrok. 

- A, tu jesteś, Jedi Skywalker. Wszystko w porządku? 
Wydobycie głosu kosztowało Marę niemało wysiłku. 
- Jasne - odpowiedziała. - Nie ma problemu, a bo co? 
Wydawał się nieco zbity z tropu. 
- Słyszeliśmy dźwięk włączanego miecza świetlnego - rzekł. -W przypadku Jedi 

zwykle oznacza to kłopoty. 

- Dla kogo? - znacząco spytała Mara. 
- W ogóle kłopoty. - Oficer odzyskał równowagę. - Potrzebujesz pomocy, żeby 

stamtąd zejść? 

- A kto powiedział, że chcę schodzić? - odparowała. 
Prychnął cicho i Mara wyczuła cień jego irytacji. 
- No dobrze - zgodził się. - Niech będzie po twojemu. Myślałem,  że po prostu 

zechcesz pogadać... i tyle. 

Rozbitkowie z Nirauan 

52

- Na temat...? 
- Na początek na temat tego. co tam robisz - odparł  młodzik. - Może też przy 

okazji porozmawiamy o tej całej zbzikowanej misji. 

Zmarszczyła brwi, sięgając ku niemu poprzez Moc. Trudno było jej czytać 

Obcego, zwłaszcza z tej odległości. Jeśli jednak zdołała się zorientować, mówił 
szczerze. 

Wprawdzie do tych samych wniosków doszła w przypadku Jinzlera, ale dobrze 

wiedziała, ile warta jest zwykła szczerość. 

Jeśli jednak ci imperialni przybyli tu po to, aby ją zabić, stracili już najlepszą i 

oczywistą okazję. Jeśli zaś byli po tej samej stronie, porównanie kart mogło być 
niezłym pomysłem. 

- W porządku, schodzę - zadecydowała. - I tak już właściwie skończyłam. 
- Potrzebujesz pomocy? 
- Nie, dzięki - odrzekła, zaciskając zęby, bo przyszło jej do głowy, że może oficer 

czeka na dogodną okazję, zanim rozkaże szturmowcom otworzyć ogień. Czas na małe, 
wykalkulowane ryzyko. - Chociaż właściwie... możesz mi potrzymać miecz. Łap! 

Rzuciła mu miecz. Młody człowiek zrobił krok do przodu i złapał go zręcznie. 
Nie wyglądał triumfująco, trzymając w dłoni jej jedyną broń. A co ważniejsze, 

żaden ze szturmowców nie podniósł swojego blastecha i nie zaczął strzelać. 

Odetchnęła z ulgą. Naprawdę nie mieli nic złego na myśli. Przynajmniej na razie. 
- Dobrze! - zawołała. - Odsuńcie się. 
Zerknęła na pulpit sterowania w korytarzu za ich plecami i uruchomiła Mocą 

jeden z przycisków. 

Pomieszczenie znowu zaczęło się zmieniać. Mara przeskoczyła na inną kolumnę, 

bo ta, na której wisiała do tej pory. schowała się w sklepieniu. Odepchnęła się, by 
przechwycić w locie obracający się panel ścienny. Krótka pauza, żeby odzyskać 
równowagą - i skok na kolejny panel. Po trzech takich skokach wylądowała na 
pokładzie. 

- Dzięki - powiedziała, wyciągając dłoń do oficera. Czujnie wytężyła zmysły w 

oczekiwaniu na nagłą zmianę frontu. 

Ale on tylko oddał jej miecz, bardziej zwracając uwagę na nowy wygląd holu 

aniżeli na nią. 

- Imponujące zauważył, kiedy ściany przyjęły znów zwykły wygląd, aby po chwili 

przybrać układ, który wybrała Mara. - Natychmiastowa zmiana dekoracji, zależna od 
nastroju. 

- Wydaje mi się, że to ma więcej zastosowań - odparła. 
Z bliska oficerek wydawał się jeszcze młodszy. Nie więcej niż dwadzieścia pięć 

lat. Jak dzieciak bawiący się w wojsko, przemknęło jej przez głowę. 

- Formbi ci tego nie wyjaśnił? A może nie przyjęli cię w żadnej z tych dekoracji, 

kiedy tu przyjechałeś? 

- Nie rozmawialiśmy zbyt wiele z Frmbim - wyjaśnił  młodzik. -Ani z innymi 

Chissami. Staramy się raczej siedzieć cicho, odkąd przybyliśmy. - Uśmiechnął się z 
zażenowaniem. - Generał Drask nie jest zbyt zadowolony z naszej obecności. 

background image

Timothy Zahn 

53

- Generała Draska trudno zachwycić - mruknęła Mara. Minęła grupę wojskowych, 

podeszła do panelu sterowania i przełączyła dekoracje na neutralne. - To jak, powiesz 
mi, kim jesteś? - zapytała, zwracając się znowu ku oficerowi. - Czy mam zgadywać? 

- Och, przepraszam. - Zesztywniał i stanął na baczność. - Jestem dowódca Chak 

Fel, wojownik Ręki. Pewnie pamiętasz spotkanie z moim ojcem parę lat temu. 

- Doskonale pamiętam - odparła, uśmiechając się lekko na to wspomnienie. - 

Jestem pewna, że generał Fel też mnie wspomina. 

- Z wielkim szacunkiem i podziwem - zapewnił ją Fel. - Prosił, aby przekazać ci 

pozdrowienia i powiedzieć,  że wciąż jeszcze żywi nadzieję,  że pewnego dnia oddasz 
swoje talenty w służbę Imperium Ręki. 

- Dzięki, ale miałam już dość  służby dla Imperium - odrzekła. - Każdego 

imperium. Wiedziałeś zatem, że tu będę? 

- Miałem taką nadzieję - przyznał. - Admirał Parck powiedział mi, że zostaliście 

zaproszeni wraz z mistrzem Skywalkerem, ale nie był pewien, czy chcecie i możecie się 
zjawić. 

- Nie mówił ci, że skontaktowaliśmy się z nim kilka dni temu? 
- Nie - odrzekł. - Oczywiście, byliśmy już w drodze. Może nie przypuszczał, że 

warto nas jeszcze odwoływać. 

- I tak doszliśmy do reszty grupy - rzekła, zerkając na szturmowców. 
- Ach, to... - Fel machnął ręką, wskazując na swoją eskortę. - To jednostka Aurek-

Siedem z imperialnego 501. Legionu Szturmowców. 

Mara poczuła ucisk w żołądku. Imperialny Pięćset Pierwszy. Osobista jednostka 

szturmowców Vadera z czasu Rebelii. Nazywano ją Pięścią Vadera i samo jej 
przybycie do systemu gwiezdnego sprawiało najczęściej, że zarówno siły rebeliantów, 
jak i skorumpowani oficerowie imperialni kryli się, gdzie kto mógł. Nieludzie 
wszystkich ras szybko nauczyli się drżeć na widok białych masek. Uprzedzenie 
Imperatora do Obcych wycisnęło swoje niezatarte piętno na psychologii walki 
wszystkich legionów szturmowców, a zwłaszcza żołnierzy z Pięćset Pierwszego. 

To oczywiście była ta sama jednostka, którą Parck reaktywował dla potrzeb 

Imperium Ręki. Mówiło to wiele o metodach rządzenia, stosowanych przez admirała. 

- Cóż, dawne porzekadło chyba mówi prawdę - zauważyła sztywno. - Stara 

gwardia nigdy nie umiera. 

Fel wzruszył ramionami. 
- A właściwie co robiłaś tam na górze? 
Mara rozejrzała się wokoło. W pobliżu nie było ani jednego Chissa, ale to nie 

potrwa długo. 

- Nie tu - rzekła. - Chodź za mną. 
Odwróciła się plecami do żołnierzy i ruszyła przed siebie. W chwilę później, bez 

słowa skargi czy pytania, sformowali szyk i ruszyli za nią. 

Więź Mocy między Marą a Lukiem nie była tak jasna i bezpośrednia, jak sądziła 

większość ludności Nowej Republiki - nie wyglądało to jak myślowa rozmowa przez 
komunikator. Mąż uświadomił sobie jej obecność, kiedy była blisko kwatery, ale wtedy 
wiedział już też, że nie wraca sama. 

Rozbitkowie z Nirauan 

54

Dopiero jednak kiedy otworzył drzwi, zorientował się, co to za towarzystwo. 
I jak zwykle szybko się opanował. 
- Witam - odezwał się spokojnie, skłaniając głowę na powitanie. -Jestem Luke 

Skywalker. 

- Dowódca Chak Fel - rzekł przybyły, kłaniając się również. - A to moja straż 

przyboczna, jednostka Aurek-Siedem z Pięćset Pierwszego. 

Mara zorientowała się, że Luke rozpoznał ten znak. Skinął ponownie głową. 
- Jestem zaszczycony, dowódco - rzekł. - Nie wejdzie pan? 
- Ale tylko dowódca - wtrąciła Mara, zanim Fel zdążył odpowiedzieć. - Nie ma 

miejsca dla wszystkich... no i wolałabym, żeby ludzie Draska nie widzieli, jak wokół 
mojej kwatery kręcą się szturmowcy. 

- Racja - zgodził się Fel, dając swoim żołnierzom sygnał do odejścia. - Wracajcie 

na statek. 

- Tak jest - odparł jeden z nich bezbarwnym, mechanicznie przefiltrowanym 

głosem; taki głos był jedną z charakterystycznych cech szturmowca. Odwrócili się 
idealnie i odmaszerowali. 

- A teraz - oznajmiła Mara, skinieniem zapraszając Fela do środka i zasuwając 

drzwi - zacznijmy od pana, dowódco. Co pan tu robi? 

- Zdawało mi się,  że już to wyjaśniłem - rzeki Fel, zagłębiając się w jednym z 

foteli. - Admirał Parck nie był pewien, czy przybędziecie, więc wysłał mnie jako 
swojego przedstawiciela. 

- A Formbi się zgodził? - zdziwiła się Mara, siadając obok Luke’a, naprzeciwko 

Fela. 

Młody dowódca wzruszył ramionami. 
- Właściwie Formbi nie zgłaszał protestów. Jak mówiłem, sprzeciwiał się głównie 

generał Drask. 

- Naszą obecnością też nie wydawał się uszczęśliwiony - przypomniał Luke. 
- Z ambasadora Jinzlera również się nie cieszył - dodała Mara. 
Fel nie zareagował na wzmiankę o Jinzlerze. 
- Tak, zauważyłem - rzekł. - Właściwie nie wiem, czy Drask lubi kogokolwiek. A 

już z pewnością nie Obcych. Może nawet nie cierpieć Formbiego. 

- Dlaczego zatem Parck wysłał ciebie i garść szturmowców, zamiast przyjechać 

osobiście? - zapytała Mara. - Formbi mówi o tym w taki sposób, jakby 
„Pozagalaktyczny Lot” był wydarzeniem dyplomatycznym roku. A może Parck po 
prostu irytuje chissańskich generałów? 

- Nie podoba mi się to- odparł Fel. Wyczuła w jego myślach coś... - Właściwie nie 

wiem, po co naprawdę tu jesteśmy. 

Kłamie. Mara nie musiała patrzeć na Luke’a, żeby wiedzieć, że i on to zauważył. 
- W porządku - rzekł Luke, nie dając po sobie poznać,  że zauważyli kłamstwo 

Fela. - Spróbujmy inaczej. Dlaczego Parck nie wspomniał o tobie, kiedy z nami 
rozmawiał? 

Fel pokręcił głową. 
- Nie mam pojęcia. Sądziłem, że wam powiedział. 

background image

Timothy Zahn 

55

Tym razem przynajmniej wydawał się mówić prawdę. 
- Ale skoro tak... - zaczęta Mara. 
- Chwileczkę - przerwał Fel, unosząc palec, aby ją uciszyć. - Odpowiedziałem na 

całą serię pytań. Teraz wasza kolej. Co robiłaś pod sufitem holu wejściowego? 

Mara doszła do wniosku, że z tym partnerem nie ma co udawać. Jeśli Fel maczał 

palce w incydencie z kablem, i tak wiedział, o co chodzi. Jeśli nie miał z tym nic 
wspólnego, nie widziała powodu, aby mu nie opowiedzieć. 

- Kiedy przylecieliśmy, wydarzył się mały wypadek - wyjaśniła. - Ciężki kabel 

zamocowany pod sufitem odczepił się, opadł i omal nie uderzył mojego męża. 

Oczy Fela skierowały się na Luke’a, szybko ogarniając go spojrzeniem. 
- Nie trafił - zapewnił go Luke. - Ale, jak mówi Mara, niewiele brakowało. 
- Chciałam sprawdzić, czy kabel mógł być umyślnie przecięty -ciągnęła Mara. - 

Podwieszono go z powrotem, dlatego musiałam się wspinać. 

- I co znalazłaś? - zapytał Fel. 
- Brak dowodów, że został przecięty, ale widać również, że nie miał prawa sam 

się poluzować - wyjaśniła. - Znalazłam na nim szczerby, które świadczą, że mógł być 
przez jakiś czas zaczepiony za pomocą zacisku sprężynowego. 

- Hm - mruknął w zadumie Fel. - Mógł go ktoś odłączyć, przytrzymać zaciskiem i 

zwolnić w odpowiednim momencie. A może wymienili cały kabel? 

Mara pokręciła głową. 
- Zanim wyszliśmy, oznaczyłam go moim mieczem świetlnym -wyjaśniła. Małe 

nacięcie na izolacji, ale widoczne, jeśli się wie, czego szukać. Nie, to był ten sam kabel. 

- Uważasz, że to był umyślny atak, przygotowany tak, aby wyglądał na wypadek? 

- zapytał Fel. - Równie dobrze... - urwał. 

- Równic dobrze co? - podchwyciła Mara. 
Fel się zaczerwienił. 
- Przepraszam. Miałem wam o tym nie mówić. Admirał Parck wysłał nas tutaj, 

ponieważ uważał,  że w tej drodze grozi wam niebezpieczeństwo. Uśmiechnął się z 
zażenowaniem. - Jesteśmy czymś w rodzaju waszej eskorty. 

Mara spojrzała na Luke’a i zobaczyła na jego twarzy to samo zaskoczenie. 
- Bardzo to miłe ze strony admirała Parcka - zauważyła z przekąsem. - Możesz mu 

podziękować, jak wrócisz. 

- Słuchaj, Jedi Skywalker... 
- Nie mów do mnie Jedi Skywalker - odparowała. - Nie mamy zamiaru pozwolić, 

aby grupa szturmowców deptała nam po piętach, klekocząc zbrojami. Drask już i tak 
się irytuje bardziej, niżbym chciała. Wskakujcie w to, czym przylecieliście i fora ze 
dwora. 

Fel wyglądał na zranionego. 
- Obawiam się, że to nie takie proste - odparł. - Owszem, jesteśmy tutaj po to, aby 

was chronić... 

- ...co nie jest nam potrzebne. 
- Całkowicie się z tym zgadzam - odparł Fel. Pomysł, żeby chronić Jedi... ale nic 

nie poradzę, jestem pod rozkazami Imperium, nie waszymi. 

Rozbitkowie z Nirauan 

56

- Poza tym Formbi dał mu zezwolenie, aby dołączył do wyprawy -dodał Luke. 
- No to co? - zapytała zaczepnie Mara. 
Luke wzruszył ramionami. 
- Zastanawialiśmy się, czy Formbi nie wykorzystuje tej misji, aby nawiązać pełne 

stosunki dyplomatyczne z Nową Republiką - przypomniał jej. - Może próbuje zrobić to 
samo z Imperium Ręki. 

- A skąd ci przyszło do głowy że Parck w ogóle życzy sobie jakichś stosunków 

dyplomatycznych z Chissami? - odparowała Mara. 

- Naprawdę tego chcemy - zapewnił Fel. - Bardzo. 
Mara zmierzyła go wzrokiem. 
Tam napotkasz setki zagrożeń, od których krew zakrzepłaby ci w żyłach, gdybyś o 

nich wiedział... 

- W porządku - wycedziła przez zaciśnięte zęby. - To nie mój statek. Chcesz się tu 

kręcić, nie ma sprawy. Ale nie właź nam pod nogi. 

- Rozumiem - odparł Fel. - Czy mam rozpocząć  śledztwo,  żeby się dowiedzieć, 

kto na pokładzie mógłby chcieć zranić mistrza Skywalkera? 

- Mowy nie ma - zaprotestowała Mara. - My się tym zajmiemy. Ty siedź cicho i 

trzymaj się z tyłu. 

Fel się uśmiechnął. 
- Jak sobie życzysz - rzekł i wstał. - A teraz muszę was przeprosić. Chcę wrócić na 

statek i przygotować się do kolacji. 

- Zobaczymy się później - powiedział Luke. 
- Miło się rozmawiało. - Fel podszedł do drzwi, otworzył je i opuścił pokój. 
-  Świetnie - warknęła Mara. - Akurat tego nam było trzeba. Własna prywatna 

obstawa. 

- No, nie wiem - próbował  łagodzić Luke. - Chyba to nie gorsze niż  łażąca za 

nami grupa Noghrich. 

- O wiele gorsze - odparowała. - Noghri przynajmniej potrafią stać się 

niewidzialni. A widziałeś kiedyś szturmowca, który nie byłby widoczny jak Wookie na 
oficjalnym przyjęciu? 

- No cóż. skoro już są tutaj, to chyba musimy do nich przywyknąć - doszedł do 

wniosku Luke. - A co z tym kablem? 

- Został zrzucony umyślnie - wyjaśniła, niechętnie zmieniając temat. Nie 

skończyła jeszcze swojej tyrady na temat Fela, ale miała dość rozsądku, żeby wiedzieć, 
że są ważniejsze sprawy do omówienia. -W suficie był otwór, przez który przeciągnięto 
zacisk do kabla. 

- Czyli mógł być zwolniony na odległość? 
- Bez trudu - odrzekła. - Mógł to nawet zrobić sam Drask. 
- Albo Feesa - zauważył Luke. Ona miała najlepszą możliwość 

zsynchronizowania wszystkiego. 

- Wydawało mi się, że to asystentka Formbiego - zdziwiła się Mara. - A Formbi 

chce nas mieć na pokładzie. 

background image

Timothy Zahn 

57

- Czy aby na pewno? - zapytał Luke. - A może słucha rozkazów kogoś, z kim 

niekoniecznie musi się zgadzać? 

- Racja - zgodziła się Mara. marszcząc brwi na wspomnienie swoich kolejnych 

spotkań z arystokrą. - Ale tak naprawdę nie mam pojęcia, co on myśli. Wydawał się 
szczerze zadowolony z naszej obecności. 

- Tak. ale jest tu jeszcze jakieś drugie dno - powiedział Luke. - Jakieś napięcie, 

które usiłuje ukryć. Oczywiście, może to być tylko zażenowanie, bo nigdy dotąd nie 
miał do czynienia z tyloma Obcymi. 

- A może cała przyszłość chissańskiej struktury państwowej zależy od tego. jak 

sobie poradzi? 

- Możliwe, że chodzi także o to - zgodził się Luke. - A jeśli skreślimy Formbiego 

z listy, to kto zostanie? Drask? 

- Właściwie zostają wszyscy, z wyjątkiem Geroonian - podsumowała Mara. I 

tylko dlatego, że nie było ich tutaj w tym momencie. Za to nie można wykluczyć 
Draska, Jinzlera ani Fela i jego grupy. - Prychnęła lekko. Pięć-Zero-Jeden. Wyobrażasz 
sobie, że Parck reaktywował akurat tę formację? Zdaje się, że stara gwardia niełatwo 
umiera. 

Luke wzruszył ramionami... dziwnie obojętnie. 
- Stara gwardia to nie wszystko - mruknął. 
- Co takiego? - podejrzliwie podchwyciła Mara. 
- Zauważyłem, jak łatwo parę minut temu weszłaś w rolą dowódcy imperialnego - 

powiedział jej mąż. - Przyprowadziłaś ich tutaj, rozkazałaś szturmowcom odejść, a 
Felowi właściwie powiedziałaś, co ma robić. 

- I co z tego? - Teraz Mara wzruszyła ramionami. - Czy kiedykolwiek miałam 

kłopoty z wydawaniem poleceń? 

- W porządku - mruknął. - Chciałem tylko zauważyć, jak łatwo i szybko wcieliłaś 

się w tę rolę, nic poza tym. 

- I bardzo dobrze - mruknęła ponuro. Nie musiał już nic mówić ale w jego 

słowach kryło się coś więcej. Wydawało się,  że nie jest specjalnie zadowolony z 
zachowania żony. 

W pierwszym odruchu chciała wyjaśnić to od razu, zmusić go, aby wyraził swoje 

wątpliwości i pozwolił jej obalić je jedną po drugiej. 

Ale coś  ją powstrzymało. Może wyczuła,  że to nie czas ani miejsce na taką 

dyskusję. 

A może nie była pewna, czy potrafi obalić wszystkie zastrzeżenia. 
W pewnym sensie Luke miał rację. Ona również stwierdziła, że niepokojąco łatwo 

przyszło jej wejść w tę rolę. Cóż. za relaksujące uczucie - wydawać rozkazy 
żołnierzom, którzy nie będą ich kwestionować, zamiast grupie składającej się z ludzi, 
Devaronian, Bothan i Kalamarian, z których każdy ma własne przekonania i 
uprzedzenia, co sprawiało, że nawet jasne rozkazy rozumiano na różne sposoby. 

Powiedziała Felowi, że miała już dość  służby dla Imperium. Ale czy 

rzeczywiście? Naprawdę? 

Rozbitkowie z Nirauan 

58

- Chyba musimy wrócić na „Miecz Jade” i sprawdzić, czy mamy cokolwiek, co 

mogłoby uchodzić za strój galowy - dodał Luke. - Wkrótce rozpocznie się przyjęcie, a 
powinniśmy być gotowi, kiedy Feesa po nas przyjdzie. 

 
 

background image

Timothy Zahn 

59

R O Z D Z I A Ł  

6

 

Sądząc z wielkości holu wejściowego, Luke spodziewał się,  że główny salon 

„Posła Chafa” będzie równie wielki i wspaniały. Ku jego zdumieniu okazało się,  że 
pomieszczenie miało rozmiary standardowej mesy okrętowej, choć urządzonej z 
podobnym wyczuciem smaku, jakie zauważył już w kabinie. Widocznie kiedy wysokiej 
rangi dygnitarze znaleźli się już na pokładzie i odbyli powitanie, pompa i ceremoniał 
przestawały się liczyć. 

Mogły to zrekompensować stroje dygnitarzy. Formbi i Drask ubrani byli jeszcze 

wytworniej niż w czasie lądowania „Miecza Jade”, choć obaj zachowali tę samą 
kolorystykę stroju. Fel przebrał się w mundur galowy, który zadziwiał królewskim 
przepychem - cała lewa strona tuniki pokryta była rzędami barwnych pasków, które 
prawdopodobnie oznaczały udział w kampaniach i zwycięstwach. Jinzler również się 
postarał; jego wielowarstwowa tunika wyglądałaby  świetnie nawet na przyjęciu 
dyplomatycznym na Coruscant. Mara nie ustępowała mu wiele w powiewnym sari i 
haftowanym bolerku. 

Luke czuł się bardzo nie na miejscu w prostym, ciemnym kombinezonie i długiej 

do kolan kamizelce. W następną podróż musi zabrać ze sobą kilka elegantszych 
strojów. 

Nie był jednak najgorzej ubranym gościem na przyjęciu. Obaj Geroonianie 

ulokowani po drugiej stronie wielkiego, okrągłego stołu, wyglądali wręcz na 
obdartusów w porównaniu z chissańskimi oficerami siedzącymi obok nich. Obaj nosili 
proste, ciężkie szaty z grubego materiału, a pod nimi długie, płowe tuniki. Jeden z nich, 
ten, który rozmawiał z Formbim ze statku uchodźców, nosił na ramionach coś, co 
wyglądało jak martwe zwierzę. Długie, szponiaste łapy i wydłużony pysk zwierzęcia 
zwisały z przodu, reszta tułowia zaś i tylne nosi na plecach. Wokół szyi zwierzaka 
widniała dekoracyjna, błękimozłota obroża i był to bodaj jedyny ozdobny element w 
całym stroju przybysza. 

- Mam nadzieję, że jedzenie wam smakuje? - zainteresowała się Feesa, siedząca 

po lewej stronie Luke’a. 

- Doskonałe, dziękuje. - zapewnił  ją. W istocie potrawy były zbyt mocno 

przyprawione, jak na jego upodobania, a dziwny nożo-widelec, który podano zamiast 

Rozbitkowie z Nirauan 

60

innych sztućców, pozostawiał po każdym kęsie dziwny, metaliczny posmak. Widać 
jednak było,  że gospodarze starali się dorównać przyjęciom wydawanym w Nowej 
Republice i doprawdy trudno było czepiać się szczegółów. Chwilami Luke zastanawiał 
się nawet, czy to nie Parck dostarczył przepisów kulinarnych. 

- Namiestnik Bearsh nosi szczególne trofeum - zauważył Jinzler, siedzący z 

drugiej strony Feesy. - To nieżywe zwierzę? 

- Tak, to wolvkil - odparła Feesa, kiwając głową. - Słyszałam, jak namiestnik 

Bearsh mówił,  że to dzika odmiana drapieżnej istoty, którą Garoonianie niegdyś 
udomowili. To zaszczytna oznaka, pozostająca w jego rodzinie od czterech pokoleń. 

- Zwierzątko domowe? - Jinzler pokręcił  głową. - Szczerze mówiąc, nie 

chciałbym go spotkać w lesie, a co dopiero spać z nim w jednym łóżku. 

- Wątpię, abyś szybko miał okazję - odparła Feesa ze smutkiem w głosie. - 

Wszystkie wolvkile wyginęły wraz ze światem Geroonian. 

- Rozumiem - mruknął Jinzler i Luke znów wyczul cień wzruszenia. Mimo 

spokojnego wyrazu twarzy, widać było,  że ten człowiek coś  głęboko przeżywa. - To 
straszna tragedia. Czy arystokra Formbi pomógł im znaleźć nowy świat? 

- Nasza wiedza o rejonach znajdujących się poza granicami naszej przestrzeni jest 

dość ograniczona - odparła Feesa. - Nie sądzę, aby znaleźli coś odpowiedniego. 

- Mam nadzieję, że arystokra niełatwo się poddaje - rzekł Jinzler z nutą wyzwania 

w głosie. - Nie mieli zbyt dużo czasu na oglądanie map gwiezdnych. 

- Być może zaplanowano dalsze poszukiwania - dyplomatycznie odparła Feesa. - 

Arystokra Chaj’orm’bintrano nie zwierza mi się ze swoich planów. 

Bearsh, siedzący po drugiej stronie stołu, poruszył się nagle i spojrzał na Luke’a, 

składając palce i pochylając głowę jakby w pokłonie. Luke odpowiedział skinieniem 
głowy, a wtedy Gcroonianin wziął w palce wysmukły kieliszek i wstał z miejsca. 
Okrążył stół i podszedł do Jedi. 

- Dobry wieczór - odezwał się obojgiem ust. - Czy mam racją, przypuszczając, że 

jesteś mistrzem Jedi Lukiem Skywalkerem? 

Luke zamrugał, zaskoczony. W centrum sterowania był pewien, że Geroonianin 

mówi jedynie w języku handlowym Chissów. 

- Tak. to ja - wykrztusił.-Proszę wybaczyć moje zaskoczenie. Nie wiedziałem, że 

mówicie basikiem. 

Gcroonianin lekko rozchylił obie pary warg, ukazując w każdej podwójny rząd 

małych zębów. Chyba miał to być uśmiech. 

- Czy nie powinniśmy znać  języka naszych wybawców? - odparował. - To my 

byliśmy zaskoczeni, że Chissowie na statku go rozumieją. 

- W istocie - odparł Luke, czując się jak ciemny wieśniak, którego wysadzono pod 

miastem z wozu ciągniętego przez banthy. Rozumiał około tuzina różnych języków, ale 
wszystkie były mocno zakorzenione w kulturach dominujących w Światach Jądra i 
Wewnętrznych Rubieżach. Nigdy mu nie przyszło do głowy, aby dodać do swojego 
repertuaru jakikolwiek język z Zewnętrznych Rubieży. 

A teraz to oznaczało, że wszyscy wokół muszą wyłazić ze skóry, aby zniwelować 

skutki jego niedopatrzenia. 

background image

Timothy Zahn 

61

Z drugiej jednak strony, nieczęsto zdarzała mu się taka sytuacja, w dodatku bez C-

3PO lub innego robota protokolarnego, który pomógłby mu w kwestiach językowych. 

- Z pewnością to ich sposób wyrażenia szacunku dla załogi „Pozagalaktycznego 

Lotu” - rzekł Bearsh z wyraźną nutą podziwu w głosie. - Jeśli mogę się wtrącić... 
słyszałem, jak rozmawiałeś z Feesą o poszukiwaniu świata dla naszego ludu. 

- Tak - potwierdził Luke. - Mam nadzieję, że się wam uda. 
- My i wszyscy inni z Osady Geroon też mamy taką nadzieję - rzekł Bearsh ze 

smutkiem. - Dlatego podszedłem do ciebie. Miałem nadzieję, że zechcesz pomóc. 

- W jaki sposób? 
Bearsh machnął ręką, omal przy okazji nie rozlewając drinka. 
- Powiedziano mi, że Nowa Republika ma wielkie zasoby i rozległe terytoria. 

Kiedy skończysz posiłek, mógłbyś uprzejmie rzucić okiem na nasze zapisy, aby 
sprawdzić, czy któryś z. waszych światów w tym rejonie przestrzeni mógłby się dla nas 
nadać. Przekrzywił  głowę. - Oczywiście jesteśmy gotowi zapłacić za planetę, którą 
zechcecie nam zaoferować. Nie mamy wiele zasobów, ale wszyscy Geroonianie będą 
gotowi służyć  własnymi rękami, umysłami i ciałami do momentu, aż  dług zostanie 
spłacony. 

- Jeśli znajdziemy odpowiedni świat, z pewnością uda się wypracować jakieś 

porozumienie - zapewnił go Luke. - Właściwie już skończyłem, więc jeśli chcesz, 
możemy udać się na mój statek. 

Geroonianin cofnął się lekko. 
- Chcesz mnie zabrać na pokład swojego statku? - wyjąkał. 
- To jakiś problem? - ostrożnie spytał Luke, zastanawiając się, czy nie popełnił 

totalnego faux pas. Może Geroonianie boju się Obcych i ich statków? Ale przecież byli 
tutaj, na pokładzie statku Chissów, więc... - Jeśli masz się czuć zakłopotany... 

- Ach, nie - szepnął Bearsh, przykląkł na jedno kolano i skłonił się nisko. Tym 

razem nie udało mu się uniknąć rozlania drinka. - To zbyt wiele. Dla jednego 
Geroonianina to zbyt wielki zaszczyt. Nie mogę tego przyjąć. 

- To może dam ci po prostu karty danych - podsunął Luke. - Możesz jednak mieć 

problemy z ich odczytem - zreflektował się po chwili. - Będę musiał przynieść również 
czytnik. 

- Czy pozwolisz, nam uczcić twoją obecność? - zapytał  żarliwie Bearsh. - 

Mógłbyś wstąpić na pokład naszego nędznego statku? 

- Z przyjemnością. - Luke dotknął ust rożkiem serwetki i wstał. - Idziemy? 
- Wielki to dla nas zaszczyt - powtarzał Bearsh, kłaniając się raz po raz. - Wielki 

zaszczyt. 

- Ależ proszę bardzo - odparł Luke, czując się coraz bardziej niezręcznie. Im 

szybciej wyniesie się stąd i zabierze ze sobą tego skamlącego Geroonianina, tym lepiej. 

Obejrzał się na Marę, której mina świadczyła, jak świetnie bawi się jego 

zażenowaniem. 

- Zobaczymy się w kwaterze - rzekł, przesyłając jej wzrokiem milczące 

ostrzeżenie, które zignorowała całkowicie. - Gdybyś mnie potrzebowała, będę w 
wahadłowcu Geroonian. 

Rozbitkowie z Nirauan 

62

- Jasne - odparła beznamiętnie, ale przynajmniej uprzejmie. - Zobaczymy się 

później. Baw się dobrze. 

- Dzięki - burknął Luke, odwracając się w kierunku nieustannie kłaniającego się 

Geroonianina. W wykonaniu Leii te dyplomatyczne bzdury wydawały się takie proste. - 
Prowadź, namiestniku Bearsh. 

 
Jak się okazało, wahadłowiec Geroonian zadokowany był w prawoburtowym 

doku „Posła Chata”, o niecałe dwadzieścia metrów od „Miecza Jade”. Luke wskoczył 
na pokład „Miecza”, żeby zabrać komplet kart astronawigacyjnych i czytnik, po czym 
podążył za Bearshem na ich statek. 

Dwadzieścia dwa lata temu, w porcie kosmicznym Mos Eisley spoglądał na 

„Sokoła Millenium” i zastanawiał się, jak statek w takim stanie może być w ogóle 
dopuszczony do ruchu po szlakach kosmicznych Imperium. Teraz, patrząc na 
wahadłowiec Geroonian, poczuł,  że myśląc tak, niepotrzebnie obrażał „Sokoła”. Ten 
gruchot nie tylko nie powinien był latać, ale Luke nie wierzył, że w ogóle jest w stanie 
wystartować. 

Całe wnętrze wypełniał połatany, poskładany i wiele razy przerabiany sprzęt, 

pospawane rury i kanały, kable zasilania, na widok których inspektor bezpieczeństwa 
Nowej Republiki rzuciłby się na oślep w poszukiwaniu odłączników awaryjnych. Dwie 
kajuty zamknięto na głucho, oklejając drzwi informacją o dehermetyzacji, połowa 
wyświetlaczy na panelu sterowania wydawała się martwa od dawna. Wszędzie unosił 
się slaby zapach, stanowiący mieszaninę smarów, płynu do akumulatorów, paliwa do 
silników manewrowych i cieczy hydraulicznej. Luke nie mógł się nadziwić,  że taki 
wrak zdołał przebyć odległość dzielącą oba statki.  

Cóż, chyba że „Poseł Chaf” miał naprawdę dobre wiązki ściągające.  
Na statku znajdowało się trzech innych Geroonian, szybko też stało się oczywiste, 

że czołobitność namiestnika okazywana Luke’owi w salonie była jedynie drobną 
próbką. Pozostali Geroonianie oblepili Jedi już w chwilę po przekroczeniu 
zardzewiałego włazu, wymachując rękami z podniecenia i powtarzając co chwila, jaki 
to zaszczyt mieć go na pokładzie. Ostatecznie wprawili go w takie zakłopotanie, 
jakiego nie odczuwał jeszcze nigdy w życiu. 

Kilka razy próbował spokojnie wyjaśnić,  że naprawdę nie zasługuje na takie 

hołdy. Ale spowodowało to jedynie kolejne fale zachwytów, jeszcze gorętsze i bardziej 
natrętne niż poprzednie. 

Wreszcie musiał się poddać. Cokolwiek ci z „Pozagalaktycznego Lotu” zrobili dla 

Geroonian, poczucie wdzięczności tak mocno wrosło w ich życie,  że nie byli go w 
stanie pohamować. Luke mógł jedynie cierpliwie je znosić, nie dopuścić, aby hołdy 
uderzyły mu do głowy i mieć nadzieję,  że chwalebne przymiotniki w końcu im się 
wyczerpią. 

- Już dobrze - rzekł, kiedy wreszcie nieco się uspokoili. - Zebrałem wszystkie 

informacje, jakie znalazłem na temat systemów Zewnętrznych Rubieży. Pamiętajcie 
tylko,  że wiele z tych systemów nie należy do Nowej Republiki, a spora grupa jest 

background image

Timothy Zahn 

63
tylko luźno stowarzyszona. Ale jeśli damy radę pomóc, pomożemy. A teraz do rzeczy: 
jakiego świata szukacie? 

- Z innym powietrzem - rzekł Bearsh, machając ręką wokół. - Żeby było mniej 

gęste i nie tak pachnące jak u Chissów. Prawdopodobnie chodziło o mniejszą zawartość 
tlenu. 

- Dobrze - rzekł Luke, wprowadzając parametr do czytnika. - Woda też raczej 

będzie wam potrzebna. Co z klimatem i terenem? 

- Potrzebujemy placów zabaw dla dzieci - rzucił skwapliwie jeden z pozostałych 

Geroonian. - Dużo miejsca dla wielu dzieci. 

- Spokojnie, młodziaku - powstrzymał go Bearsh z zębatym gerooniańskim 

uśmiechem. - Na całej planecie znajdzie się mnóstwo miejsca dla dzieci. 

Spojrzał na Luke’a. 
- Musisz, wybaczyć Estoshowi - powiedział cicho. - Nie zna innego życia poza 

statkiem. 

- Rozumiem - odparł Luke. - Widzę,  że wasz lud pokłada wielkie nadzieje w 

dzieciach. 

- Skąd wiesz? - zapytał Bearsh, dziwnie wydymając policzki. - Ach, oczywiście... 

słynne zdolności Jedi. 

- Jeśli chodzi o to, nie potrzebowałem  żadnych specjalnych zdolności - odparł 

Luke. - Słyszałem waszą poprzednią rozmowę z Chissami. Każdy naród, który pozwala 
dzieciom bawić się w centrum sterowania, musi naprawdę się o nie troszczyć. 

- Ach, o to chodzi - odetchnął Bearsh. - Nasz statek zbudowany był pierwotnie 

wyłącznie dla celów naukowych, a przestrzeń, którą widziałeś, była przeznaczona na 
centrum odczytów przyrządów. - Skrzywił się znowu. - Było to jedyne miejsce na tyle 
duże, aby można się było spokojnie bawić i ćwiczyć. Cała reszta statku składa się z 
bardzo małych pomieszczeń dla osób samotnych i rodzin. Nie potrzeba nam 
przyrządów, więc przenieśliśmy je, a miejsce podarowaliśmy dzieciom. 

Wyprostował ramiona, a oczy zaszły mu mgłą, kiedy zaczął snuć wizje 

przyszłości. 

- Pewnego dnia - rzekł stanowczo - nasze dzieci będą miały prawdziwe place 

zabaw. A wtedy zobaczysz, mistrzu Jedi, jakim narodem staną się Geroonianie. 

- Bardzo się cieszę - odparł Luke. - A co z terenem? 
Bearsh jakby ocknął się ze snu. 
- Będziemy mieszkać tam, gdzie znajdziecie nam miejsce - rzekł. - Góry czy 

jeziora, lasy czy równiny... to nie ma znaczenia. 

- W porządku - zgodził się Luke. Nie byli wybredni, to dobrze. - A zakresy 

temperatur?  

Bearsh znów machnął ręką. 
- Temperatura na tym statku jest dla nas nieco zbyt wysoka - przyznał. - Ale 

zaadaptujemy się i dopasujemy do każdych... 

Urwał, kiedy pokład pod ich stopami zakołysał się łagodnie. 
- Co to było? - z lękiem zapytał Estosh, rozglądając się szybko wokół siebie. 

Rozbitkowie z Nirauan 

64

W chwilę później dostali odpowiedź w postaci odległego grzmotu, który odbił się 

cichym echem, wpadając przez otwarty właz. 

- Coś wybuchło - powiedział Luke i zerwał się na równe nogi. Biegiem puścił się 

w kierunku tunelu wejściowego, sięgając w Moc i jednocześnie wyciągając 
komunikator. Eksplozja musiała nastąpić po drugiej stronie statku, jeśli sądzić z nagłej 
konsternacji, jaką wyczuł z tamtego kierunku, od rufy. 

- Mara?! - zawołał. 
- Mamy wybuch i pożar na rufie, z lewej burty usłyszał jej głos. - Wracam, żeby 

sprawdzić, czy mogę pomóc. 

Idę do ciebie - zapowiedział Luke. Wybiegł z tunelu wejściowego i skierował się 

do najbliższego korytarza głównego. - Wiesz, co się tam dzieje? 

- Wiemy o transporterze Fela, to na pewno - zameldowała. - Nie mam pojęcia, co 

jeszcze jest uszkodzone, ale sądząc z miny Draska, może to być coś poważnego. Jakieś 
istotne urządzenia, a może nawet zbiornik paliwa. 

Luke skrzywił się lekko. 
- W porządku. Idę. 
W powietrzu wyczuł swąd spalenizny, zanim jeszcze dotarł do połowy drogi. 

Biegł dalej i nagle znalazł się w samym środku wydarzeń. Zahamował za plecami 
Chissów, biegnących z ręcznymi gaśnicami w kierunku półotwartych drzwi, przez które 
wydobywały się kłęby dymu. Zobaczył Marę stojącą z Felem nieco z boku i przepchnął 
się obok jeszcze jednego Chipsa, ubranego w galowy mundur i wykrzykującego 
rozkazy w ostrym, rytmicznym języku. 

- Jak sytuacja?! - krzyknął pod adresem Mary. 
- Pożar jest tuż obok gniazda silników manewrowych i magazynu paliwa - odparła 

posępnie. Zdjęła eleganckie bolerko i suknię; pod spodem miała szary bojowy 
kombinezon i miękkie buty. 

- Szturmowcy są już tam z gaśnicami, starają się utrzymać ogień z dala od 

zbiorników. 

Luke spojrzał na Fela. Młody oficer imperialny, z zestawem słuchawkowym 

szturmowca na głowie i z pełnym napięcia grymasem, zaglądał przez uchylone drzwi. 

- Nie mają automatycznego systemu gaszenia? - zapytał. 
- Kiedyś mieli - odparła Mara. - Chyba właśnie awaria systemu spowodowała 

wybuch. 

- Dobrze wiedzieć - mruknął Luke, mruganiem usiłując rozpędzić  łzy, które 

gryzący dym wyciskał mu z oczu. Kilku Chissów, którzy już od jakiegoś czasu 
przebywali w strefie pożaru, teraz chwiejnym krokiem, zataczając się, wyszło na 
korytarz, ciągnąc za sobą smugi dymu. 

- Jakim cudem szturmowcy znaleźli się na miejscu? - zapytał Luke. 
- Byli pierwsi w strefie pożaru, ponieważ mieli samodzielne aparaty oddechowe - 

rzeki Fel, uprzedzając odpowiedź Mary. - A skoro mowa o oddychaniu, jak się czują 
Jedi w atmosferze ubogiej w tlen? 

- Wytrzymujemy kilka minut - odrzekł Luke. - Mniej, jeśli wymagany jest duży 

wysiłek fizyczny lub umysłowy. A o co ci chodzi? 

background image

Timothy Zahn 

65

- Potrzebujemy paru delikatnych operacji mieczem świetlnym. - Fel wskazał na 

drzwi, przez, które ciągle wydobywały się kłęby dymu. - Na razie odizolowali zbiorniki 
paliwa, ale ogień zbyt mocno się rozpanoszył i zaczyna ich wypierać. Chyba 
zlokalizowali system gaśniczy... 

- Chyba? 
- Dlatego mówię,  że to delikatna operacja - wyjaśnił Fel. - Inaczej po prostu 

rozwaliliby rury i po sprawie. Trzeba bardzo lekko naciąć przewody, żeby wyciekło 
tylko kilka kropli płynu, i sprawdzić, co to za ciecz. Lepiej, żeby to nie było paliwo ani 
inne łatwopalne świństwo. 

- Bez żartów - otrząsnęła się Mara. - Ale załóżmy, że mają rację... co wtedy? 
- Wtedy trzeba je całkiem przeciąć - wyjaśnił Fel. - Wygląda na to, że wybuch 

odkształcił jedynie obszar w okolicy głównych zaworów zraszaczy, więc jeśli dacie 
radę otworzyć rury za nimi, będziemy mogli zalać przedział i szybko ugasić ogień. 

Luke spojrzał na Chissa w mundurze, który w tej chwili uzgadniał coś z 

członkami załogi, wkładającymi jednocześnie zbiorniki z powietrzem i maski tlenowe. 
Przypuszczał, że to protokół wymaga, aby przed rozpoczęciem działań uzgodnić takie 
rzeczy z oficerem. 

Ten jednak wydawał się zbyt zajęty, aby słuchać pasażerów. A jeśli ogień istotnie 

zbliżał się do zbiorników z paliwem... 

- Dobrze - rzekł Luke, podejmując decyzję. - Jak znajdę rurę? 
- Jak ją znajdziemy? - poprawiła go Mara, chwytając miecz w rękę. 
- Maro... 
- Nawet o tym nie myśl - ostrzegła go. - Poza tym delikatne operacje wychodzą mi 

lepiej niż tobie. 

Niestety, miała racje.. Luke z trudem opanował instynktowną reakcję aby chronić 

ją przed niebezpieczeństwem, kiedy tylko jest to możliwe. 

- Niech ci będzie - westchnął. - Jak znajdziemy rurę? 
- Zaprowadzą was - odparł Fel. - Szukajcie jasnych świateł. 
- W porządku. - Luke odczepił miecz od pasa, odetchnął głęboko i sięgnął w Moc. 

Uniósł brew, spoglądając na Marę, która twierdząco skinęła głową, po czym wszedł do 
środka. 

W pomieszczeniu dym był znacznie gęstszy, niż Luke oczekiwał. Kłębił się w 

szalonych wirach, wprawiany w ruch przez system wentylacyjny, który daremnie 
usiłował oczyścić powietrze. Przez kolejne na wpół uchylone drzwi widział szalejący 
pożar, a trzask płomieni mieszał się z sykiem gaśnic. Zmrużył oczy i wszedł do 
pomieszczenia, wymijając kręcących się bezradnie pracowników i usiłując uniknąć 
osmalenia. Wzrokiem szukał szturmowców. 

Nie było ich widać, ale z prawej strony, gdzie pożar szalał jeszcze intensywniej, 

Luke zauważył kolejne drzwi. Zanim jeszcze zdołał posłać Marze pytającą myśl, z 
pomieszczenia wytrysnął  słaby, ale skoncentrowany strumień  światła, z trudem 
przedzierając się przez dym. 

Mara też go zauważyła. Luke pochwycił jej sygnał bez słów, posłał równic 

milczące potwierdzenie i zaczął przemykać przez wyrwy w ścianie płomieni. Udało mu 

Rozbitkowie z Nirauan 

66

się przejść kosztem kilku powierzchownych oparzeń i chwilą później znalazł się w 
kolejnym pomieszczeniu. 

Czwórka szturmowców stała w kącie, rozstawiona w bojowej formacji półkola, 

plecami do sporego zespołu zbiorników paliwa. Wystrzeliwali pojedyncze strumienie 
środka gaszącego w kierunku każdego płomienia, który wychylił się zanadto. Ten, 
który  świecił latarką przez drzwi, spojrzał na dwoje Jedi i wzniósł promień w górę, 
koncentrując światło na jednym z pięciu przewodów wiązki wijącej się po suficie. Luke 
skinął głową na znak, że zrozumiał i rozejrzał się za przejściem wśród płomieni. 

Nie znalazł go. 
Rozejrzał się, wbijając wzrok w dym i wsłuchując się w bicie własnego serca 

odmierzające sekundy. Nawet kontrola oddechu Jedi miała swoje granice, a on i Mara 
znajdowali się już niebezpiecznie blisko ich przekroczenia. Mógł oczywiście użyć 
Mocy, aby unieść miecz w kierunku rury, ale nie był pewien, czy zdola zachować 
wystarczającą kontrolę i ciąć tak delikatnie, jak tego potrzebował Fel. Mógł także 
podnieść Marę w górę i przytrzymać, aby sama wykonała to zadanie. To jednak było 
ryzykowne. Taki wysiłek bardzo nadweręży jego organizm, zwłaszcza w obecnym 
stanie głodu tlenowego; Luke szybciej straci kontroli; nad oddechem, co pozostawi go 
na pastwę, kłębiącego się w pomieszczeniu dymu. Jeśli w dodatku dym zawiera 
toksyczne gazy, może wpaść w poważne tarapaty. 

Cóż, będzie musiał zaryzykować. Odwrócił się do Mary, przypiął miecz do pasa i 

wskazał gestem na rurę. Wyczuwał jej wątpliwości, ale nie było czasu na dyskusje. 
Skinęła głową na znak, że jest gotowa, a on sięgnął w Moc i uniósł  ją z pokładu. 
Utrzymując  żonę tak wysoko ponad płomieniami, jak tylko mógł, aby nie uderzyła 
głową o sklepienie, przesunął ją we wskazane miejsce. Włączyła miecz, zanim jeszcze 
znalazła się na właściwej pozycji i lekko, pozornie niedbale, cięła przewód końcem 
miecza. 

Przez dłuższą chwilę nic się nie działo. A potem poprzez dym Luke ujrzał, jak w 

miejscu cięcia zbiera się kilka kropel cieczy, które następnie połączyły się w jedną, 
dużą. Kropla spadła w ogień. 

Jeden z płomieni zasyczał i zgasł ze skwierczeniem słyszalnym nawet poprzez ryk 

pożaru. 

Mara nie czekała na dalsze instrukcje. Jej miecz ciął jeszcze raz i rozpłatał 

przewód wzdłuż. Pokój wypełnił się nagle szumem tryskającej cieczy, rozbryzgującej 
się na ścianach i suficie, zalewającej rozszalałe płomienie. 

Jeszcze chwila, a byłoby za późno. Luke poczuł, że oczy zachodzą mu mgłą, a w 

piersi brakuje tchu; ostatkiem sił utrzymywał Marę ponad płomieniami, nie pozwalając 
jej upaść na dymiące zgliszcza i rozgrzany pokład. 

Zacisnął  zęby, usiłując wytrzymać. Jeszcze tylko kilka sekund, powtarzał sobie 

gniewnie. Kilka sekund, aż ogień zgaśnie, a przynajmniej trochę ucichnie. Wtedy 
będzie mógł postawić Marę na ziemi i oboje odetchną... 

Chyba  że... oprócz pary z cieczy gaśniczej i zalegającego dymu w powietrzu 

unosiły się jeszcze toksyczne produkty spalania, o które martwił się wcześniej. W takim 
wypadku musiał tylko wierzyć,  że ogień zgaśnie, zanim on sam zemdleje, a 

background image

Timothy Zahn 

67
przynajmniej że szturmowcy zauważą go i wyniosą, zanim spłonie... Jeszcze tylko kilka 
sekund... 

Drgnął, kiedy nagle poczuł coś obcego na twarzy. Zamrugał; jego oczy patrzyły 

teraz przez wzmacniające widzenie soczewki. Zarejestrował też coś znacznie 
ważniejszego - podmuch świeżego, chłodnego powietrza wiejący mu w nos. 

Podniósł  dłoń i końcami palców trafił na gorący, twardy, obły kształt. Ale i tak 

wiedział już, co się stało. Jeden ze szturmowców zauważył jego desperacką walkę o 
oddech, podszedł i włożył mu na głowę własny hełm. 

Odetchnął głęboko i ostrożnie. Powietrze pachniało po prostu cudownie. Jeszcze 

jeden oddech, i jeszcze jeden, żeby napełnić  płuca i uzupełnić tlen we krwi. Myślą 
powędrował ku Marze, ale zanim zdążył zapytać, wyczuł, że i ona otrzymała tę samą 
pomoc od szturmowca stojącego na gorącym, lecz już niepłonącym pokładzie. Zwolnił 
uchwyt Mocy i opuścił  ją powoli w wyczekujące ramiona żołnierza. Teraz poczuł na 
barkach czyjeś dłonie, które popychały go lekko w kierunku wyjścia. W chwilę potem 
byli już za drzwiami. 

- Nic mi nie jest! - zawołał Luke, jeszcze raz zaczerpnął powietrza i zdjął hełm. 

Jego właściciel chwycił go niemal w locie i Luke ujrzał na mgnienie oka wyrazistą, 
ciemnoskórą twarz, zanim skryła się pod hełmem. Obejrzał się przez ramię, aby się 
upewnić, że z Marą wszystko w porządku... 

I zamarł, rozdziawiając usta ze zdumienia. Podobnie jak on, Mara odetchnęła 

kilkakrotnie czystym powietrzem, zanim wręczyła pożyczony hełm szturmowcowi. 

Ale głowa żołnierza stercząca z białej zbroi nie była ludzka. Mistrz Jedi zobaczył 

zieloną skórę z plamami oranżu, wielkie, lśniące oczy i wąską smugę czarnych łusek na 
szczycie i bokach czaszki, zachodzącą prawie na nos. Obcy zauważył zdumienie 
Luke’a i otworzył paszczę, zapewne w uśmiechu. 

Luke odpowiedział  tępym spojrzeniem. Pięść Vadera... 501. Legion 

Szturmowców, uosabiający całą demonstracyjną nienawiść Palpatine’a do Obcych i 
pragnienie podporządkowania ich ludziom... A teraz jeden z jego żołnierzy był Obcym. 

Luke musiał przyznać,  że jak na zaistniałe okoliczności generał Drask był 

zaskakująco uprzejmy. 

- Dziękujemy za pomoc - powiedział, stojąc niczym nieruchoma kolumna w 

czarnym od dymu korytarzu, otoczony niewielką grupką Chissów, którzy krzątali się 
przy pracach porządkowych. Doskonale kontrolował głos, ale w jego oczach błyszczał 
płomień. - W przyszłości jednak nie wolno wam podejmować żadnych działań na tym 
statku bez specjalnego upoważnienia ode mnie, od arystokry Chaf’orm’bintrano, 
kapitana Brast’alshi’barku lub jakiegokolwiek innego oficera dowodzenia. Czy to 
zrozumiałe? 

- Całkowicie - odparł Fel, zanim Luke i Mara zdążyli powiedzieć cokolwiek. - 

Przepraszam za przekroczenie naszych kompetencji. 

Drask skinął  głową i wyminął ich, kierując się na rufę, w stroną uszkodzonego 

obszaru. 

- Chodźmy - rzekł Fel do Luke’a, a usta drgały mu w ironicznym półuśmieszku. - 

Zdaje się, że tu już swoje zrobiliśmy. 

Rozbitkowie z Nirauan 

68

Ruszyli przed siebie. 
- Wzorowa uprzejmość, nie ma co - mruknęła Mara z kwaśnym uśmieszkiem, 

kiedy mijała ich kolejna grupka Chissów. 

- Musisz popatrzeć na to z ich punktu widzenia - przypomniał jej Fel. - Po 

pierwsze, mieliśmy być szanowanymi gośćmi dyplomatycznymi, a nie ochotniczą 
strażą pożarną. 

- To punkt widzenia Formbiego, a nie Draska - odparowała. - Przynajmniej w tej 

części dotyczącej szacunku. 

- Nieważne, co Drask czuje osobiście - mówił dalej Fel. - Ma swoje rozkazy, a 

kiedy Chiss przyjmuje rozkaz, wykonuje go. Kropka. Mimo wszystko jednak - 
uśmiechnął się nagle - odnoszę wrażenie, że teraz gryzie się w pięty. Nic lubi niczego, 
co ma związek z Imperium Ręki, czy w ogóle z ludźmi, więc na pewno fakt, że 
uratowaliśmy mu statek, doprowadza go do pasji. 

- Czyli pora na znacznie poważniejsze pytanie - odparł Luke. -A mianowicie: co 

się właściwie tam zdarzyło? Wypadek czy sabotaż? 

- Jestem pewien, że właśnie to sprawdzają - rzekł Fel. - Ale jeśli to sabotaż, to 

wyjątkowo marny. Nawet gdyby te zbiorniki eksplodowały, uszkodziłyby tylko jeden, 
stosunkowo niewielki sektor statku. Z pewnością nikt na pokładzie nie poniósłby 
śmierci. Nie dramatycznego. 

- Chyba że sabotażyście chodziło właśnie o uszkodzenia - podsunęła Mara. - 

Może chciał jedynie utrudnić misję albo opóźnić  ją do czasu, aż dostarczą nam inny 
statek. 

- Tak, ale kto chciałby opóźniać tę misję? - rozsądnie zaoponował Fel. - Wszyscy 

wydają się ogromnie zainteresowani jej kontynuacją. 

- „Wydają się” to bardzo odpowiednie słowo - zauważyła Mara. -Ktoś może po 

prostu udawać. 

- Doprawdy - zgorszył się Fel, marszcząc brwi. - Myślałem, że wy, Jedi, umiecie 

wychwytywać takie uczucia. 

- Nie aż tak dobrze, jak czasem byśmy chcieli - rzekł Luke. - Potrafimy wyczuć 

silne emocje, ale niekoniecznie subtelne kłamstwa. Zwłaszcza jeśli kłamca ma wprawę. 

- A może sabotażysta chce się dostać na „Pozagalaktyczny Lot”, ale nie życzy 

sobie, żeby cała reszta tam dotarła? - zastanowiła się Mara. - Jeśli zdoła załatwić dla 
siebie inny transport w czasie, kiedy my będziemy tu wisieć, może to w zupełności 
zaspokoić jego potrzeby. 

- Ale co mu to da, nawet jeśli pierwszy wejdzie na pokład „Pozagalaktycznego 

Lotu”? - zapytał Luke. - Poza tym Chissowie chyba już tam byli. A może się mylię? 

- Właściwie to tylko przelecieli obok statku - odparł Fel. - Zebrali dość odczytów, 

aby wiedzieć, z czym mają do czynienia, i wrócili czym prędzej do domu, aby 
przedstawić dane Dziewięciu Rodom Panującym i poprosić o instrukcje. Rody odbyły 
krótką debatę, stwierdziły, że obszar leży poza ich granicami, postawili Formbiego na 
czele całej operacji i polecili mu skontaktować się z nami. 

- Spróbujmy zatem cofnąć się o krok - zasugerował Luke. - Co takiego może być 

na pokładzie „Pozagalaktycznego Lotu”, czego ktoś mógłby tak bardzo pożądać? 

background image

Timothy Zahn 

69

Mara wzruszyła ramionami. 
- To technologia Starej Republiki - zauważyła. - Przestarzała o dobre pięćdziesiąt 

lat. Może mieć wartość wyłącznie historyczną. 

- Ale tylko dla nas trojga - sprzeciwił się Fel. - Większość kultur w tej części 

przestrzeni to rasy technologicznie zacofane i prymitywne. Każda z nich mogłaby się 
czegoś dowiedzieć z dreadnaughta w dobrym stanie, powiedziałbym nawet, że całkiem 
niemało. Śmiem twierdzić, że nawet wojska Chissów nauczyłyby się coś niecoś, gdyby 
się zawzięli, rozebrali wszystko na części i zbadali. 

- A może to Geroonianie uważają,  że mogą wymienić to, co zostanie, na nową 

planetę? - Luke pokręcił głową. - Chciałbym mieć więcej informacji. 

- Mamy więcej informacji - odrzekł Fel. - To znaczy... ja mam.  
Luke spojrzał na niego zaskoczony. 
- Naprawdę? 
- Oczywiście. - Fel skinął  głową. - Zanim wylecieliśmy, admirał Parck kazał 

przeszukać zapisy Thrawna pod kątem wszystkiego, co mogło mieć jakikolwiek 
związek z „Pozagalaktycznym Lotem”. Okazało się, że trafił na kompletny egzemplarz 
oficjalnej instrukcji obsługi projektu. 

- Całego? - zdziwił się Luke i zmarszczył brwi. 
- Całego - potwierdził Fel. - Cztery karty danych obejmujące listę personelu, 

zapisy inwentarzowe, odczyty techniczne, przewodniki serwisowe, listy kontrolne i 
procedury operacji startowych, schematy... wszystko. Chcecie zobaczyć? 

- Myślałam, że nigdy nam tego nie zaproponujesz - warknęła Mara. - Idziemy. 
 
Transporter imperialny stał w takim samym małym doku jak ten, który zajmował 

„Miecz Jade” po drugiej stronie statku, z identycznym holem wejściowym. 
Szturmowcy byli już wewnątrz i zdejmowali zbroje, sprawdzając uszkodzenia 
spowodowane przez ogień. Jednocześnie przyciszonymi głosami rozmawiali o 
wypadku. 

- Wiesz, nigdy nie przypuszczałem,  że kiedykolwiek zobaczę szturmowca bez 

zbroi - przyznał się Luke, kiedy Fel prowadził ich przez szatni do wąskiego korytarza. 
A przynajmniej przytomnego szturmowca. 

- Czasem je zdejmują - zaśmiał się Fel - choć nigdy przy oficjalnych okazjach. 
- Dobrze, ale dlaczego akurat szturmowcy? - zapytała Mara. - Czemu nie 

wymyśliłeś i nie stworzyłeś  własnych elitarnych oddziałów, jeśli pragnąłeś ich tak 
bardzo?  

Fel wzruszył ramionami. 
Być może chodziło mi o efekt psychologiczny, którego nie trzeba było budować 

od nowa - rzekł. - Thrawn sprowadził kilka legionów szturmowców i wykorzystywał 
ich bardzo skutecznie w walce z rozrabiakami. A skoro potencjalni wrogowie nauczyli 
się odczuwać respekt wobec ludzi w zbrojach szturmowców, opłacało się korzystać z 
nich nadal. 

- Nawet jeśli osoba wewnątrz zbroi niekoniecznie jest człowiekiem? - zapytał 

Luke. 

Rozbitkowie z Nirauan 

70

Fel się uśmiechnął. 
- Tak. To Su-mil, zwany również Zapaśnikiem. 
- Twoi szturmowcy mają imiona? - zdziwiła się Mara. - Myślałam,  że dostają 

jedynie numery operacyjne. 

- Nawet niektórzy ze szturmowców Palpatine’a mieli imiona - wyjaśnił Fel. - Ci 

tutaj wszyscy mają. Jeśli cię to interesuje, Aurek-Siedem składa się z Zapaśnika, 
Strażnika, Cienia i Chmury. 

- Bardzo ładnie - zauważyła Mara. - Mam nadzieję, że nie każesz mi odróżniać ich 

w miejscach publicznych. 

- Zwłaszcza że nie zadali sobie trudu, aby wymalować imiona na hełmach - dodał 

Luke. 

- Nigdy tego nie zrobią - odparł Fel. - Nie umieszczamy także identyfikatorów na 

zbrojach szturmowców. W ten sposób nikt nie potraf odgadnąć, czy szturmowcy, 
których ma przed sobą, to absolutna elita Imperium Ręki, czy tylko grupka świeżo 
przyjętych rekrutów, po raz pierwszy w prawdziwej akcji. Dzięki temu nieprzyjaciel nie 
może liczyć na żadne fory. 

- Czy lud Su-mila należał do tych nieprzyjaciół? - zapytała Mara. 
- Nie, skąd - zapewnił  ją Fel. - Su-mil to Eickarie, przedstawiciel jednej z 

ostatnich ras, jakie dołączyły do Nowej Republiki. To zdziesiątkowany lud plemienny, 
któremu pomogliśmy się oswobodzić spod dominacji bardzo sprawnego lorda ze sporą 
grupą zdyscyplinowanych wojsk. 

- W jaki sposób im pomogliście? - zapytała Mara. - Wyrzuciliście go, a sami 

wprowadziliście się, na jego miejsce? 

- Nic z tych rzeczy - zapewnił Fel. - Eickarie są doskonałymi wojownikami, 

którzy na przestrzeni lat przywykli do walk między sobą. Lord wykorzystał to do 
własnych celów, nastawiając ich przeciwko sobie. My tylko pomogliśmy im się 
zorganizować i daliśmy broń do ręki. Oni załatwili cała resztę. 

- A kiedy byli wolni, po prostu postanowili do was dołączyć? -zapytał Luke. 
- Nie jesteśmy Imperium Palpatine’a, mistrzu Skywalker - obruszył się Fel. - 

Jesteśmy raczej konfederacją aniżeli prawdziwym imperium, z sojusznikami zamiast 
podbitych ludów. Zachowujemy nazwę wyłącznie z powodów historycznych. 

- Oraz wartości psychologicznej, naturalnie - mruknęła Mara. 
- Naturalnie - zgodził się Fel. - Jeśli ktoś od dawna wpajał ci przekonanie, że 

Imperium Ręki jest niezwyciężone, poddasz się znacznie szybciej, kiedy nad twoją 
planetą pojawi się gwiezdny niszczyciel albo oddział szturmowców przebije się przez 
twoje linie obrony. Szczerze mówiąc, naszym zdaniem najlepsze bitwy to takie, kiedy 
nieprzyjaciel kapituluje jeszcze przed oddaniem pierwszych strzałów. 

- Wciąż nie pasujesz mi na oficera szturmowców - zauważył Luke. - Co twój 

ojciec myśli o takim wyborze kariery?  

Fel wzruszył ramionami.  
- Właściwie jestem we flocie wojennej Imperium - wyjaśnił. - Mój normalny 

przydział to Eskadra Szponowców. - Zaśmiał się. - Ojciec jest ze mnie bardzo dumny. 

Wyszli z korytarza na pusty pokład dowodzenia.  

background image

Timothy Zahn 

71

- Nikogo nie ma na służbie? - zapytał Luke, rozglądając się wokoło. 
- A ty na swoim statku zostawiasz kogoś? - odparował Fel z dużą dozą rozsądku. 
Podeszli do urządzenia, które wyglądało na dużą stację czujników i Fel gestem 

wskazał gościom krzesła przy sąsiednich konsolach. 

- Nie mamy właściwie specjalnej załogi pilotów. Ten typ transportera 

zaprojektowany jest dla oddziału szturmowców, którzy pilotują go samodzielnie, 
przynajmniej w operacjach rutynowych. Trochę odciąża to naszą kadrę pilotów. 

- Czy to znaczy, że macie mało wyszkolonego personelu? - zapytała Mara, kiedy 

oboje z Lukiem zajęli miejsca. 

- Wszystkim zawsze brakuje dobrych pilotów - zauważył Fel. On również usiadł i 

obrócił swój fotel w kierunku kasety z kartami danych. - Wątpię, aby w Nowej 
Republice było inaczej. Na razie jest w porządku, dajemy sobie radę. W Imperium są 
przynajmniej dwie grupy Obcych, które wykazują znaczne zdolności w dziedzinie 
pilotażu ogólnego... 

Urwał i Luke pochwycił dziwną, mroczną emanację. 
- Co się stało? - zapytał. 
Fel powoli obrócił fotel w jego stronę. 
- No cóż - rzeki, starając się utrzymać swobodny ton rozmowy. - Myślę,  że już 

wiem, po co byt ten pożar. Kimkolwiek był podpalacz, domyślił się,  że imperialny 
Pięćset Pierwszy ruszy galopem na pomoc, nie bacząc na własne bezpieczeństwo. 

- O czym mówisz? - zapytała Mara. 
Fel wskazał gestem kasetę z kartami. 
- Mówię o instrukcji eksploatacji „Pozagalaktycznego Lotu - powiedział. - Nie ma 

jej. 

 

Rozbitkowie z Nirauan 

72

R O Z D Z I A Ł  

7

 

Mara spojrzała na Luke’a i stwierdziła, że on także jej się przygląda. 
- No no - powiedziała, zerkając na Fela. - Bardzo wygodne. 
- Prawda? - odparł Fel. Jego głos wciąż był spokojny, ale twarz nagle wydała się 

Marze twardsza i starsza. W każdym razie o wiele dojrzalsza, niż sądziła w pierwszej 
chwili, gdy odniosła wrażenie, że to dzieciak bawiący się w wojnę. - Tak, z pewnością 
można to w ten sposób ująć. 

- Pewnie nie masz drugiej kopii? - zainteresował się Luke. 
- To była kopia - odparł Fel. - Oryginalne karty są na Nirauan. 
- Jasne - zgodził się Luke. - Chodziło mi... 
- Wiem, o co ci chodziło - wpadł mu w zdanie Fel, przecierając dłonią twarz. 

Kiedy dłoń opadła, zabrała ze sobą część twardego wyrazu. - Przepraszam. Chyba... 
zawaliłem sprawę. Nienawidzę zawalać. 

- Witaj w klubie odparła Mara, nieco zbita z tropu. Nie pamiętała, żeby przez cały 

okres jej służby dla Imperium choć raz spotkała oficera imperialnego, który przyznałby 
się do błędu. - Dobrze, skończmy już obwinianie się i pomyślmy, kto mógł je skraść. 
Wiesz, ilu ludzi jest na pokładzie? 

- Nie tak wielu - odparł Fel, odzyskując równowagę. - Myślę,  że statek tej 

wielkości może obsługiwać załoga trzydziesto-... no, trzydziestopięcioosobowa. Zdaje 
się,  że kręcą się tu też straże honorowe... Powiedzmy, dwa oddziały po sześciu 
strażników. Typowa świta ambasadora to dwadzieścia osób, jeszcze sam Formbi... w 
sumie najwyżej sześćdziesięciu ośmiu Chissów. 

- Plus pięciu Geroonian. ty, czterech szturmowców, Jinzler i my -podpowiedział 

Luke - Chyba że jest ktoś jeszcze, o kim nie wiemy. 

- Racja - zgodził się Fel. 
- Zaraz, zaraz - mruknęła Mara, marszcząc brwi w skupieniu. -Mówisz, że Formbi 

ma dwadzieścia osób świty? 

- Powiedziałem, że tyle powinien mieć ambasador - poprawił Fel. - Sam nigdy nie 

sprawdzałem. 

- Przypuszczam też, że większość z nich jest z rodziny Formbiego - dodała Mara. 

A to oznacza, że noszą żółte stroje, tak? 

background image

Timothy Zahn 

73

- Tak, to kolor rodu Chaf - potwierdził Fel. Dlaczego pytasz? 
- Ponieważ dzisiaj na kolacji było niewielu Chissów ubranych na żółto - odrzekła. 

Formbi. Feesa i jeszcze dwoje innych. Pozostali mieli na sobie czarne stroje. 

- Ona ma rację - potwierdził Luke. Który ród nosi czerń? 
- Żaden - odparł Fel, marszcząc brwi. Tylko Flota Defensywna Chissów. Czerń to 

połączenie wszystkich kolorów, a siły zbrojne pochodzą z wszystkich rodów. 

- A gwardia honorowa? - dopytywała się Mara. - Czy oni też  są z rodu 

Formbiego? 

Fel pokręcił głową. 
- Gwardia honorowa nosi wojskową czerń. Hm... Ciekawe, co zrobił z resztą 

swojej świty. 

- Może musiał ich zostawić - podsunął Luke. - Przy tego rodzaju misjach 

Dziewięć Rodów mogło sobie nie życzyć zbyt dużej reprezentacji jednej tylko rodziny. 

- To, co mówisz, ma sens. - Fel powoli skinął głową. - Pomiędzy rodami zawsze 

istniał problem równowagi władzy. 

- Możemy ich wszystkich policzyć rano - odezwała się Mara. -Idźmy dalej. Ilu z 

tych dobranych ludzi mogło wiedzieć, że masz te pliki? 

Fel skrzywił się lekko. 
- To wcale nie zawęzi kręgu podejrzanych tak bardzo, jak sądzisz. Mówiłem o 

tym ambasadorowi Jinzlerowi, kiedy rozmawiałem z nim w korytarzu przed 
przyjęciem. 

- Powiedziałeś Jinzlerowi? - syknęła Mara. 
- Tak - odrzekł Fel, marszcząc brwi. Był wyraźnie zdziwiony jej wybuchem. - 

Chciałem wiedzieć, czy sam też przywiózł jakieś zapiski, żeby je porównać. Dlaczego 
miałbym tego nie robić? 

Mara z rezygnacją machnęła ręką. Jasne, skąd Fel miał wiedzieć, że-ten człowiek 

to oszust? 

- Zapomnij o tym - skwitowała. - A miał cos? 
- Mówisz o dokumentach? - Fel pokręcił  głową. - Nie, powiedział,  że w Nowej 

Republice wszystko, co mogłoby się kiedyś przydać, został zniszczone lub zaginęło. 

- Prawdopodobnie miał rację - mruknął Luke. - Czy ktoś jeszcze mógł podsłuchać 

tę rozmowę? 

Fel odetchnął głośno. 
- Chcesz chyba zapytać, czy wszyscy mogli to usłyszeć - poprawił. Tłum obecny 

na przyjęciu kręcił się wokół nas, usiłując okazać sympatię. 

- Tak, ale cały ten tłum nie zwracał na was uwagi - odparowała Mara. - Powiedz, 

kto się wam specjalnie przyglądał. 

Fel zapatrzył się w przestrzeń i zmarszczył brwi, grzebiąc w pamięci. 
- Cóż... oczywiście, było tam sporo Chissów - rzekł powoli. - Pamiętam,  że 

przechodziła obok nas Feesa... chyba wtedy, kiedy was przyprowadziła. Potem 
jeszcze... 

- Zaczekaj chwilę - odezwał się nagle Luke, prostując się nieco w fotelu. - Więc 

my już wtedy tam byliśmy? 

Rozbitkowie z Nirauan 

74

- Tak, ale po drugiej stronie korytarza - wyjaśnił Fel. - Chyba rozmawialiście z 

Formbim. 

- Nie o to chodzi - mruknął Luke, zerkając na Marę. - Jak sądzisz? 
- Warto spróbować - zgodziła się. - Fel, pamiętaj, co chciałeś nam powiedzieć. Za 

chwilę wrócimy. 

Odetchnęła głęboko, przymknęła oczy i otworzyła się na Moc. Technika 

wspomagania pamięci, której nauczył  ją Imperator, działała jedynie na pamięć 
krótkotrwałą, ale to, co się zdarzyło w korytarzu, było na tyle świeże, że mogło się jej 
udać. Pozwoliła, aby obrazy w jej mózgu przewijały się w tył: pożar, kolacja, szmer 
rozmów przed przyjęciem... 

Zobaczyła, jak Feesa wprowadza ich w zgromadzony tłum, Formbi wychodzi im 

naprzeciw, wita się. Ona i Luke rozmawiają z nim, zapewniając,  że kwatera jest 
doskonała i że nie, nie wiedzą zbyt wiele na temat „Pozagalaktycznego Lotu”, ale 
oczywiście są ogromnie uradowani perspektywą podróży. 

A w tle, po drugiej stronie korytarza, pod ścianą, stoją pogrążeni w rozmowie Fel i 

Jinzler. 

Zatrzymała ten obraz i przyjrzała mu się uważnie. A potem znów powolutku 

pozwoliła toczyć się zdarzeniom, obserwując wszystkich wokół tamtej pary. 

Odpowiedź uzyskała aż za szybko. Westchnęła, wyszła z transu i spojrzała na 

Luke’a. 

On też już skończył przegląd swojej pamięci. 
- I co o tym sądzisz? - zapytał. 
- On ma racją - powiedziała ze złością. - Łatwiej byłoby policzyć, kto się nie 

dowiedział. Zobaczyłam co najmniej dwóch Geroonian, dwóch oficerów i kilku 
Chissów z załogi, wszyscy dość blisko, aby go usłyszeć. 

- Nawet generał Drask - zgodził się Luke. - Chyba Formbi i my byliśmy jedynymi 

prawdopodobnymi podejrzanymi, którzy nic nie wiedzieli. 

Machnął ręką z rezygnacją. 
- Czyli zostajemy tylko my dwoje. Ślepa uliczka. 
- Niekoniecznie - sprzeciwiła się Mara, poruszona nagłą myślą. - W porządku, 

mają karty danych. Ale będą potrzebowali również czytnika, żeby je odczytać. Zostaje 
tylko Jinzler. 

- I Geroonianie - dodał Luke. - Rozmawiałem z nimi, kiedy rozległa się eksplozja, 

i zostawiłem mój notatnik z czytnikiem w ich wahadłowcu. 

- Wybaczcie, ale to też ślepy zaułek - wtrącił Fel, wskazując na drugą kasetę nad 

konsolą. - Ten, kto wziął sobie karty danych, poczęstował się również czytnikiem. A to 
oznacza - rozjaśnił się nagle - że to ani Jinzler, ani Geroonianie. Tak jak powiedziałeś, 
oni nie musieliby go kraść. 

- Chyba że wzięli go umyślnie, aby zmylić trop - przypomniał Luke łagodnie. 
Fel posmutniał. 
- Racja - bąkną! pod nosem. - Wybaczcie, ale takie rzeczy wykraczają poza moją 

specjalizację. 

background image

Timothy Zahn 

75

- Poza naszą też - zapewnił go Luke. - Nic martw się, poradzimy sobie. Jeśli 

będzie trzeba, zawsze możemy poprosić Formbiego o przeszukanie statku. 

- Co to znaczy, jeśli będzie trzeba? - zapytał Fel, marszcząc brwi. - Myślałem, że 

zrobimy to tak czy owak? 

Luke wzruszył ramionami. 
- Na statku takim jak ten istnieje całe mnóstwo miejsc, gdzie można ukryć 

przedmiot tak mały jak karty danych - wyjaśnił. - Złodziej mógł zresztą skopiować je 
na inny nośnik, nawet do robota, i pozbyć się oryginałów. 

- Chissowie nic mają robotów - odparł Fel - ale wiem, co masz na myśli. 
- Z drugiej strony - ciągnął Luke -jeśli nie narobimy zamieszania złodziej może 

się nie zorientować,  że zauważyliśmy brak. A to by otworzyło przed nami mnóstwo 
innych możliwości. 

- Może i tak - zgodził się Fel, ale nie wyglądał na całkowicie przekonanego. 
- Zaufaj mi - poprosił Luke. - Każda wiedza to potęga, jak mawiał Talon Karrde. 
- A wielki admirał Thrawn udowadniał czynami - podsunął Fel. 
- Nawet nam nie przypominaj - żałośnie jęknął Luke. - Nie wiesz, czy ten statek 

ma jakieś wahadłowce lub transportery rozwijające nadświetlną? 

- Ten typ statku zwykle ma choć jeden taki pojazd na pokładzie -odparł Fel, 

marszcząc brwi. - To się nazywa ślizgacz dowódcy, choć na statku dyplomatycznym, 
jak ten, prawdopodobnie służy Formbiemu, a nie kapitanowi Talshibowi. Dlaczego 
pytasz? 

- Cóż, możesz mieć jednak rację, że ktoś próbuje opóźnić nasz wylot i znaleźć się 

tam przed nami - wyjaśnił Luke. Zwłaszcza teraz, kiedy ma w ręku instrukcję 
eksploatacji. A jeśli tak, to skoro już unieruchomił statek, sam musi tam się znaleźć 
wcześniej. A ma w czym wybierać, skoro tu są co najmniej trzy pojazdy: twój, nasz i 
transporter Formbiego. 

- Plus wahadłowiec Geroonian i pojazd Jinzlera - uzupełniła Mara. 
- O wahadłowcu Geroonian możecie zapomnieć. - Luke pokręcił  głową. - Nie 

odważyłbym się nim polecieć na drugą stronę „Posła Chafa”. 

- Aż tak źle? zapytała Mara. 
- Przy nim moja stara T-16 to luksusowy jacht - odparł Luke. -Poza tym nie sądzę, 

aby miał hipernapęd. 

- W porządku, pozostaje zatem statek Jinzlera - podsumowała Mara. - Fel. wiesz, 

co to za jednostka? 

- Właściwie nie jestem pewien, czy w ogóle ma jakiś statek - odparł Fel. Nie 

widziałem, jak przylatywał. Był tu przed nami... ale Formbi chyba wspominał, że ktoś 
go podrzucił. 

- Ktoś go podrzucił? z niedowierzaniem zapytał Luke. - Tutaj? 
Fel wzruszył ramionami. 
- Wiem tylko to, co powiedział mi Formbi. Może skontaktował się z Nirauan i 

admirał Parck coś mu załatwił. 

- Może - powiedziała Mara. Nie wierzyła w to ani przez chwilę, ale nie miała 

najmniejszego zamiaru wdawać się w dyskusję. - Więc jaki będzie nasz kolejny ruch? 

Rozbitkowie z Nirauan 

76

- Nasz kolejny ruch to powrót do kwatery - stanowczo odparł Luke. - Nie wiem 

jak ty, aleja mam parę bąbli, które dobrze by było opatrzyć. 

- Och, przepraszam! Fel błyskawicznie zerwał się z fotela i ruszył w kierunku 

jednej z apteczek, wiszących na ścianie obok awaryjnych bulli tlenowych. Nie 
pomyślałem... 

- Nie przejmuj się - pocieszył go Luke. - Nie potrzeba nam pomocy medycznej. 

Wystarczy jedna noc spędzona w uzdrawiającym transie Jedi. 

- Naprawdę? - Fel znieruchomiał i Mara wyczuła jego zakłopotanie. - 

Przepraszam, po prostu nie wiem o Jedi aż tak dużo, jak mi się zdawało. 

- A znałeś już kiedykolwiek Jedi? - zapytała Mara. 
- No cóż, nie - przyznał. Ale dużo o nich czytałem. To znaczy... o was. To 

znaczy... 

- Wiemy, co masz na myśli przerwał mu Luke z lekkim uśmiechem i wstał. - Nie 

przejmuj się, Maro? 

- Zobaczymy się jutro, dowódco - powiedziała Mara i również podniosła się z 

miejsca. 

- Doskonale - ucieszył się Fel. - Odprowadzę was do wyjścia. 
- Nie rób sobie kłopotu - rzekł Luke. - Znajdziemy drogę. Lepiej zajmij się swoimi 

ludźmi. 

- Moglibyście omówić nowe metody zwiększenia bezpieczeństwa - podsunęła 

Mara. 

Fel skrzywił się lekko. 
- Pojąłem aluzję. Dobranoc. 
Szturmowcy zniknęli już z holu, pozostały po nich jedynie zbroje równo 

umieszczone na wieszakach ściennych. 

- Wiesz, ten ostatni komentarz był dość niesprawiedliwy - zauważył Luke, kiedy 

szli korytarzem w stronę swojej kwatery. - Jestem pewny, że Fel jakoś zabezpieczył 
swój statek. 

- Dlatego powiedziałam „nowe metody” - odparowała. - Może stare nie były 

najlepsze. 

- Jasne - mruknął. - Może. A może nie. 
Mara zerknęła na niego z ukosa. 
- Coś ci chodzi po głowie? 
Wzruszył ramionami, niedbale oglądając się za siebie. 
- Nie wiem, czy zauważyłaś, ale mamy tylko słowo Fela na to, że takie karty 

danych kiedykolwiek istniały. 

- I że on rzeczywiście rozmawiał o tym z Jinzlerem przed przyjęciem - zgodziła 

się Mara. - A on może sobie tylko to wykombinował,  żebyśmy zaczęli podejrzliwie 
patrzeć na wszystkich poza nim. Myślisz, że zanim pójdziemy spać, powinniśmy złożyć 
małą wizytę Jinzlerowi? 

Luke pokręcił głową. 
- Nie warto. Na pewno musimy z nim pogadać, zanim dotrzemy na 

„Pozagalaktyczny Lot”, ale nie chcę tego robić, dopóki oparzenia rozpraszają moją 

background image

Timothy Zahn 

77
uwagę. Poza tym, nawetjeśli Fel rozmawiał z nim o „Pozagalaktycznym Locie”, to 
jeszcze nie dowodzi niczego. Sam Fel przyznał, że chciał wyciągnąć od Jinzlera, co ten 
wie o misji. Gdyby Jinzler nic nie miał, a chciał zobaczyć zapisy Fela... 

- Zapisy, których Fel nie miał - mruknęła Mara. 
- Słusznie, zapisy, których nie miał - poprawił się Luke. - Wówczas Fel i tak 

musiałby udawać, że go okradziono. Łatwiej byłoby oszukać nas niż czekać, aż zjawi 
się Jinzler. 

- Tyle tylko, że my moglibyśmy go na tym przyłapać - zauważyła Mara. 
- Zapominasz, jak się toczyła rozmowa - przypomniał jej Luke. -Dopóki się nie 

przyznaliśmy,  że nie zawsze umiemy przyłapać ludzi na kłamstwie, nie wspomniał o 
kartach danych. 

Mara przymknęła oczy, odtwarzając w pamięci kolejność zdarzeń. Cholera, jej 

mąż miał rację. 

- Naprawdę przyprawiasz mnie dzisiaj o kompleksy - burknęła. -Myślałam, że z 

nas dwojga to ja jestem wyszkolona w prowadzeniu śledztwa. 

- To dzięki temu, że przebywałem z Corranem Hornem - sucho odparł Luke. - 

Czasem się człowiek czymś takim zarazi. Poza tym ty masz jeszcze inne sprawy na 
głowie. 

Mara poczuła, że sztywnieje. 
- Co masz na myśli? - zapytała ostrożnie. 
Wzruszył ramionami... zbyt niedbale. 
- Miałem nadzieję,  że ty mi to powiesz - przyznał. - Wiem tylko, że za tymi 

twoimi pięknymi, zielonymi oczami ciągle cos się dzieje. 

Mara parsknęła cicho. 
- Próbujesz mnie brać pod włos? Widać, że zabrakło ci logicznych argumentów i 

umiejętności przekonywania. 

- Albo bierze się to z mojego zaangażowania i szczerości, i z pragnienia. aby moja 

żona była ze mną zawsze szczęśliwa - odparował. 

- Ooo. to mi się podoba. - Uśmiechnęła się z aprobatą. - To miło, że pragniesz dla 

mnie szczęścia. Nie zapomnij tej deklaracji, jeszcze może ci się kiedyś przydać. 

- Zapamiętam, na pewno - obiecał Luke. Uśmiech znikł mu z twarzy. - Wiesz, że 

zawsze jestem gotów cię wysłuchać. 

Chwyciła go za rękę i ścisnęła ją lekko. 
- Wiem - zapewniła go. - To naprawdę nic wielkiego... naprawdę. Muszę sobie po 

prostu przemyśleć parę spraw, zanim zacznę o nich rozmawiać. To wszystko. 

- W porządku - odpowiedział i wyczuła,  że jego zatroskanie częściowo minęło. 

Ale tylko częściowo. Jest jeszcze jedna sprawa, o której nie powinniśmy zapominać. 
Oddział Fela nie jest... jednorodny rasowo. 

Mara zmarszczyła brwi. 
- Mówisz o tym Obcym, Sumilu? 
- Tak odparł Luke. - W końcu nie wiemy nic ani o nim, ani o jego rasie. Może 

działa według własnych planów. 

Rozbitkowie z Nirauan 

78

- Możliwe, ale mało prawdopodobne. - Mara pokręciła głową. - Pięćset Pierwszy 

nigdy nie był jednostką oddziałów zebranych z gwiezdnych szlaków. Byli elitą elit i nie 
przypuszczam, aby Parck reaktywował ją, nie przestrzegając tych standardów. 

- Wcale tak nie twierdziłem - łagodnie przypomniał jej Luke. - Mam tylko 

nadzieję,  że Fel nie wybierał ludzi do tej misji metodą rzucania kośćmi. Po prostu 
uznałem, że powinniśmy o tym pamiętać. 

 
Po drodze do kwatery wstąpili jeszcze na chwilę na pokład „Miecza Jade”, aby się 

upewnić,  że jest dobrze zabezpieczony przed intruzami. Po swoich nieprzyjemnych 
uwagach pod adresem Fela, Mara chyba by nie przeżyła, gdyby włamano się na jej 
własny statek. Przygotowywali się już do snu, kiedy przez głośniki rozległ się oficjalny 
komunikat przedstawiciela Formbiego, że uszkodzenia statku po pożarze zostały 
naprawione, a zatem podróż zostanie podjęta bez opóźnienia. Nie wspomniano ani 
słowem o pomocy, jaką Chissowie otrzymali podczas walki z pożarem, nie 
skomentowano również przyczyny eksplozji, która go spowodowała. 

Później, leżąc w ciemności obok Luke’a, Mara wpatrywała się w sufit, 

zastanawiając się, co właściwie się z nią dzieje. 

To przyszło tak szybko i nagle - skrywane poczucie winy, które ogarnęło ją bez 

reszty, niczym łagodna dłoń zaciskająca się na gardle. Nagle wszystkie czyny, które 
popełniła przez lata jako agentka Palpatine’a, wróciły i zaczęły ją prześladować. 
Brutalne przesłuchania, niedbałe lekceważenie nawet tych ograniczonych praw, które 
istniały w Imperium, masowe procesy. 

Masowe zabójstwa. 
Przecież wszystko to pozostawiła za sobą. Ale czy na pewno? Przecież nigdy tak 

naprawdę nie przeszła na ciemną stronę - Luke przypomniał jej o tym trzy lata temu. 
Stużyła Palpatine’owi i Imperium tak uczciwie i dobrze, jak umiała, opierając się na 
kompletnie fałszywych przesłankach, jakimi ją karmiono. Oczywiście, sam fakt, że 
była teraz Jedi, pozwalał przypuszczać, że odkupiła swoje czyny. 

Dlaczego zatem wszystko to wracało teraz do niej? Czy to Fel i jego szturmowcy, 

najbardziej widoczny symbol imperialnej władzy i jej wybryków? Czy może sama 
misja, stanowiąca nieustanne przypomnienie, że zniszczenie „Pozagalaktycznego Lotu” 
było jedną z wcześniejszych zbrodni Palpatine’a? 

A może to coś jeszcze innego, coś subtelniejszego? W końcu Palpatine za swoje 

czyny zapłacił  życiem. Podobnie Darth Vader i Tarkin, i wszyscy inni Wielcy 
Moffowie. Nawet Thrawn, którego poniewczasie uznała za najszlachetniejszego z nich 
wszystkich, nie żył. Tylko ona. Mara Jade, Ręka Imperatora, przeżyła. 

Dlaczego? 
Niespokojnie przekręciła się na bok, przenosząc wzrok z sufitu na ciemność 

pokoju. Poczucie winy ocalonego, pomyślała. Ktoś tak to kiedyś nazwał. Czy to 
właśnie obudził w niej Fel i „Pozagalaktyczny Lot”? Cóż, jeśli tak, to doprawdy 
niemądre, zwłaszcza teraz, po tylu latach. 

Chyba  że Luke miał rację.  Że wciąż istniały sprawy związane z Imperium, o 

których nie chciała pamiętać. 

background image

Timothy Zahn 

79

Odetchnęła głębiej, cicho wypuszczając powietrze z płuc. Luke też nie spał; 

wiedziała, że obserwuje rozszalałą karuzelę uczuć żony, gotów stanąć u jej boku w tej 
walce, jeśli tylko zechce go dopuścić. 

Wyciągnęła rękę i odszukała jego dłoń. 
- Podobno mieliśmy się znaleźć w uzdrawiającym transie Jedi, pamiętasz? - 

mruknęła. 

Zrozumiał aluzję. 
- Racja - szepnął. - Kocham cię. 
- A ja ciebie - odpowiedziała. Dobranoc. 
- Dobranoc. 
Przymknęła oczy. wygodnie ułożyła się na poduszce i otworzyła na Moc. W 

końcu Luke zaakceptował ją. bez reszty, razem z jej mroczną przeszłością. Jeśli on to 
może zrobić, ona też powinna. 

 
Oddech Mary stał się równy i powolny; wyciszyła umysł i uczucia i zapadła w 

uzdrawiający trans. Luke obserwował  ją z czułością, kiedy nagle zamilkła, wysunęła 
palce z jego dłoni i odwróciła się twarzą do ściany. To był  długi, trudny dzień, a on 
musiał się zająć własnymi oparzeniami. I lepiej, aby to zrobił jak najszybciej. 

Ale spokój i koncentracja niezbędne do wejścia w trans jakoś nie nadchodziły. 

Coś działo się na statku, coś mrocznego, złowróżbnie celowego. Ktoś na pokładzie... 
może więcej niż jedna osoba... wybierał się na „Pozagalaktyczny Lot” z innego 
powodu, nie mającego nic wspólnego z szacunkiem i pokutą. 

Niespokojnie wzruszył ramionami pod ciężarem koca. Tak zupełnie szczerze... 

czy i on nie miał swoich ukrytych motywów, aby udać się na tę wyprawę? 

Oczywiście,  że miał. „Pozagalaktyczny Lot” był reliktem przeszłości, ostatnich, 

burzliwych dni Starej Republiki, a jego istnienie i zapisy, które zawierał, stanowiły 
obietnicę wypełnienia niejednej luki w historii Nowej Republiki z tego okresu. A co 
ważniejsze, można będzie dzięki temu przedstawić bardziej szczegółowy obraz 
ostatniego pokolenia zakonu Jedi. Może znajdą się tam informacje, które dopełnią jego 
własne zrozumienie i wiedzę, i ukażą, co robi dobrze. 

A także, co ważniejsze, w czym błądzi. 
Skrzywił się w ciemności. Luke Skywalker, mistrz Jedi. Jedyny mistrz Jedi, 

przynajmniej w Nowej Republice. Założyciel, nauczyciel i przywódca odradzającego 
się zakonu. 

Jakim cudem znalazł się na tym stanowisku? Jak to się stało,  że spadła mu na 

barki odpowiedzialność za odbudowę czegoś, czego stworzenie zabrało całe stulecia 
wielu pokoleniom? 

Cóż, dlatego, że zabrakło innych. Został tylko on. Mistrz Yoda w ostatnich swoich 

chwilach mówił: „Kiedy ja odejdę, ty jedynym Jedi pozostaniesz. Przekaż, czego się 
nauczyłeś”. 

Zrobił wszystko, aby spełnić ostatnie życzenie Yody. Lecz często... zbyt często... 

czuł, że to za mało. 

Rozbitkowie z Nirauan 

80

Szkolenie Yody pomagało, ale nie wystarczało. Holocron pomógł, ale nie 

wystarczał. Pomoc i wsparcie ze strony Leii i Mary pomagały, ale nie wystarczały. 

Czy istniało coś jeszcze, co ocalało na pokładzie „Pozagalaktycznego Lolu” i 

także mogłoby pomóc? Nie wiedział. Szczerze mówiąc, nawet bał się sprawdzać. 

Ale i tak będzie szukał, ponieważ musi. Oboje z Marą wyczuli łagodny, lecz 

nieomylny nakaz Mocy, aby przyjąć zaproszenie Formbiego. Luke wiedział  aż nadto 
dobrze, że zignorowanie tej zachęty pewnego dnia zemściłoby się na nim. Na dobre czy 
na złe, wybierze się zatem na pokład „Pozagalaktycznego Lotu”. 

Któż zresztą może cokolwiek powiedzieć? Może na pokładzie znajdzie coś, co 

ostatecznie zaspokoi jego wątpliwości co do małżeństw Jedi? Nowe opinie mistrzów 
Jedi, a może nawet sugestie, że cały zakon się mylił, zabraniając takich związków? 

Ale tego dowie się dopiero na miejscu. I chyba lepiej, żeby tam doleciał w dobrej 

formie. Odetchnął głęboko, odsuwając od siebie wątpliwości i troski, po czym otworzył 
się na Moc. 

 
Zanim Dean Jinzler odłożył na bok notatnik i zaczął przygotowywać się do snu, 

zgiełk na korytarzu ucichł. To był  długi, dziwny dzień, pełen dziwacznych ludzi i 
zdumiewających wydarzeń, a on był już zmęczony - takim znużeniem, które 
prześladowało go przez całe dorosłe życie. 

A jednak pod zmęczeniem czaiło się całkiem nowe podniecenie. A jeszcze głębiej 

mroczny, dławiący lęk. 

„Pozagalaktyczny Lot”. Po pól wieku ujrzy wreszcie ten potężny, tajemniczy 

projekt, który odebrał Republice Loranę. Stanie tam. gdzie ona stała, ujrzy to, co 
widziały jej oczy. Może, jeśli będzie miał szczęście, uchwyci cień, echo idei czy celu, 
który tak zawładnął jej wyobraźnią, że poświęciła mu życie. 

I może zobaczy, gdzie to zbyt krótkie życic dobiegło końca. 
Myjąc twarz, i zęby, spojrzał w swoje odbicie w lustrze odświeżacza. Pod 

zmarszczkami i bruzdami wciąż widział zarys o wiele młodszej twarzy, twarzy 
człowieka, który szydził z Lorany i nienawidził jej przez tyle lat, który wygnał  ją 
prawie bez pożegnania. Oczy patrzące na niego z lustra... czy jej oczy miały ten sam 
odcień szarości? Nie pamiętał. Wiedział tylko, że jej spojrzenie nie było tak groźne i 
zimne jak jego, ale ciepłe,  żywe i współczujące. Nawet dla niego, choć on nie 
zasługiwał na żadne współczucie. Wtedy jego usta też nie krzywiły się w tak twardym, 
bezlitosnym grymasie. 

A może jednak? Od tak dawna nosi w sobie tę cichą, dławiącą gorycz. 
Zupełnie jak ta kobieta, którą dzisiaj spotkał. Co za dziwne skojarzenie... Mara 

Jade Skywalker. Ją też zdawały się spowijać słodko-gorzkie, stare wspomnienia. Choć 
jej twarz jaśniała teraz nowym szczęściem, widać było, że niektóre z. tych wspomnień 
niechętnie odejdą. 

To prawda, niektóre wspomnienia nigdy nic odchodzą. Nieważne. jak mocno 

człowiek stara się je odegnać. On sam był tego żywym dowodem 

background image

Timothy Zahn 

81

Skończył toaletę i wszedł do sypialni. Pomimo śladów dawnego cynizmu i 

twardości, jakie widział w jej twarzy, była to jednak ta sama Mara, która podjęła 
ostateczną decyzję, że nie zdradzi go przed Formbim. 

A to go dręczyło. Od dawna nienawidził współczucia, a litość ze strony Jedi była 

jeszcze bardziej złowróżbna. Jeśli wierzyć we wszystkie dawne historie i w propagandę 
Nowej Republiki, Jedi potrafili czytać w ludzkiej psychice, a wystarczał im jeden raut 
oka. Czy potrafili równie dobrze czytać umysły, myśli i zamiary? A jeśli tak, co mogła 
wyczytać w nim Mara? 

Prychnął. To kompletna bzdura. Jak, w imię wszystkich żebraków Odległych 

Rubieży, mogła odczytać jego uczucia, skoro on sam nie miał o nich pojęcia? 

Nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie. Może ona by umiała, gdyby zapytał. 
A może by po prostu uznała,  że takie miłosierne danie drugiej szansy bardziej 

przyda się komuś innemu, i wydałaby go jednak w ręce Formbiego. 

Nie. Kości zostały rzucone, a on mógł teraz tylko usiąść i czekać na zakończenie. 

A co do Jedi, najlepiej dla niego, jeśli po prostu będzie trzymał się od nich z daleka. 

Wyłączył  światła i położył się na łóżku. Próbował odepchnąć od siebie 

wspomnienia choćby na chwilą, na tyle, by zasnąć. 

 
 

Rozbitkowie z Nirauan 

82

R O Z D Z I A Ł  

Następne dwa dni minęły spokojnie. Luke spędzał większość czasu z 

Geroonianami, przeglądając informacje o planetach Nowej Republiki i usiłując znosić 
ciągłe, męczące napady czci dla bohatera na przemian z chęcią przypodobania się. 
Pomiędzy jedną a drugą sesją poszukiwania światów usiłował wydobyć z Geroonian 
wspomnienia na temat spotkania z „Pozagalaktycznym Lotem”, ale ich opowieści 
wydawały się tak niejasne i nieprawdopodobne, że szybko zrezygnował. Widocznie 
żaden z obecnych Geroonian nie przeżył osobiście tych wydarzeń, a ci, którzy je 
przeżyli, nie mogli o nich opowiedzieć. 

W tym okresie widywał Marę  głównie podczas posiłków i wieczorami, kiedy 

szykowali się do snu. Widać byto, że Mara lepiej sobie radzi ze zbieraniem informacji. 
Korzystając z pomocy Feesy jako przewodniczki, prowadziła metodyczne śledztwo 
dotyczące „Posła Chafa” i jego załogi. 

Jej pierwsze zadanie polegało na potwierdzeniu pewnych liczb. Okazało się,  że 

Fel miał rację, jeśli chodzi o skład załogi: oprócz generała Draska było tam jeszcze 
czterech oficerów, trzydziestu członków załogi i dwunastu żołnierzy szeregowych, co 
dawało ogólną liczbę czterdziestu siedmiu osób noszących czarne mundury Floty 
Defensywnej.  Świta Formbiego z kolei składała się jedynie z Feesy i dwóch innych 
członków rodu Chaf. 

Nie dowiedziała się, czemu Formbi podróżuje w tak nielicznym towarzystwie, 

choć Feesa wspominała,  że w normalnych okolicznościach cała załoga statku 
składałaby się z Chafów, bez członków Floty Defensywnej. Ostatecznie razem z 
Lukiem doszli do wniosku, że mieli rację, uważając, iż przedstawiciele Dziewięciu 
Rodów niechętnie wyraziliby zgodę na przewagę jednego z nich w tak ważnym 
przedsięwzięciu, jak ekspedycja na „Pozagalaktyczny Lot”. Wyprawa ta mogła 
przynieść nie tylko zaszczyt, lecz również inne, wymierne korzyści. 

Chissowie przeważnie dość obojętnie przyjmowali obecność Mary i różne pytania, 

jakie zadawala im w trakcie swoich wędrówek. Drask przy okazji nieczęstych spotkań 
był nieodmiennie burkliwy, lecz uprzejmy. Trudno jednak było powiedzieć, ile z tej 
uprzejmości Mara zawdzięczała własnej pozycji, a ile faktowi, że nieustannie 

background image

Timothy Zahn 

83
towarzyszyła jej asystentka Formbiego, gotowa donieść o każdym przypadku 
odstępstwa od właściwego zachowania wobec gości arystokry. 

Formbi z kolei był jeszcze bardziej zajęty niż generał, spędzał bowiem więcej 

czasu na konsultacjach ze swoimi przybocznymi, Draskiem lub Talshibem, oraz z 
innymi oficerami na statku. Mara widziała go kilkakrotnie, ale tylko z. daleka i 
zazwyczaj pogrążonego w ożywionej rozmowie. Po pierwszym wspólnym wieczornym 
posiłku on również zaczął jadać oddzielnie, pozostawiając obowiązki gospodarzy 
Feesie i oficerom Talshiba. 

O ile mogła się zorientować, Fel i szturmowcy również zajmowali się własnymi 

sprawami z dala od innych. Od czasu do czasu wpadała na Fela przy różnych okazjach. 
Wtedy młody oficer traktował  ją serdecznie, choć wyczuwało się w jego zachowaniu 
pewne zażenowanie. Ani jedno, ani drugie nie wspominało już o skradzionych kartach 
danych. 

Choć Mara przyznawała,  że nie może w żaden sposób tego udowodnić, miała 

nieodparte wrażenie, że Dean Jinzler stara się jej unikać. 

A jeśli rzeczywiście, dumał Luke, to zwłaszcza w obecnych okolicznościach nie 

był to z jego strony najmądrzejszy ruch. Mara wprawdzie nie mówiła tego wprost, 
jednak nietrudno było mu czytać między wierszami i dostrzec, że w połowie drugiego 
dnia jego żona uparła się, żeby szukać Jinzlera wszędzie i zawsze, kiedy tylko mogła. 

A jednak mężczyzna doskonale potrafił stać się niewidzialny, co tym bardziej 

irytowało Marę. Pewnej nocy, podczas późnej rozmowy, musiał znieść niejedno 
gorzkie słowo, kiedy zaproponował jej, żeby choć trochę sobie odpuściła. 

Aż wreszcie - na szczęście - późnym wieczorem drugiego dnia Formbi wezwał 

wszystkich pasażerów na pokład obserwacyjny centrum sterowania. 

Okazało się wszakże, że z innego powodu, niż wszyscy przypuszczali. 
- Witam was na stacji dowodzenia Brask Oto - ogłosił Formbi, wskazując stertę 

lśniącego białego metalu w kształcie podwójnej piramidy, która unosiła się pośrodku 
ekranu. - Tu wszyscy musicie się zatrzymać i zastanowić. 

Geroonianie zaczęli szemrać między sobą niczym rój miodogrotów wiszący nad 

obiecująco kwitnącym krzewem. 

- Zatrzymać się i zastanowić? Nad czym? - zapytał Bearsh. - Czy jeszcze nie 

dotarliśmy do „Pozagalaktycznego Lotu”? 

- Jeszcze nie - odparł Formbi. - Jak powiedziałem, zebrałem was tu po to, abyście 

się zastanowili. 

- Ale powiedziano nam, że jesteśmy na miejscu - upierał się Bearsh tonem tak 

gniewnym, jakiego jeszcze Luke u niego nie słyszał. Nic dziwnego, pomyślał, widząc, 
jak Geroonianie wystroili się na tę okazję. Nie dość, że mieli na sobie ozdobne szaty 
pokryte metalicznymi wzorami, które wydawały się dwa razy cięższe od ich zwykłej 
odzieży; to w dodatku każdy z nich przybył na zgromadzenie z cielskiem wolvkila 
zarzuconym na ramiona. Przy wysokiej temperaturze panującej na statku Chissów 
musieli spływać potem pod tymi ciężarami. 

- Przybyliśmy do miejsca, gdzie rozpoczyna się najtrudniejsza część naszej 

wędrówki - tłumaczył Formbi cierpliwie. - Wszyscy musicie się dowiedzieć o 

Rozbitkowie z Nirauan 

84

niebezpieczeństwach, jakie na nas czyhają, aby każdy podjął ostateczną decyzję, czy 
chce podróżować dalej. 

- Ale... 
- Cierpliwości, namiestniku Bearsh - uspokajał Geroonianina Jinzler. Luke 

zauważył,  że nawet tutaj Jinzler próbuje trzymać się jak najdalej od obojga Jedi. - 
Posłuchajmy, co Formbi ma nam do powiedzenia. 

- Dziękuję, ambasadorze - rzekł Formbi, skłaniając głowę w kierunku Jinzlera. 

Dał znak ręką i podwójna piramida znikła z ekranu. 

Luke gwałtownie wciągnął powietrze, wyczuwając falę zdumienia wśród 

zebranych. Pośrodku ekranu widniała teraz zaskakująco piękna, kulista gromada 
gwiezdna - setki gwiazd ułożone w spoistą sferę. 

- To jest Reduta - wyjaśnił Formbi. - W tej gromadzie gwiezdnej znajduje się 

ostatnie schronienie ludu Chissów, które możemy wykorzystać, gdyby nasze siły 
kiedykolwiek zostały pokonane w walce. Jest nie do zdobycia nawet dla bardzo 
zdeterminowanego wroga, nie da się tam wejść szybko i łatwo, bo zarówno statki 
wojenne, jak i punkty ogniowe są rozmieszczone bardzo gęsto. Istnieją tu również 
niespodzianki, jakie dla nieostrożnych zgotowała sama natura. 

- Począwszy od naprawdę skomplikowanej nawigacji - zauważył Fel. Te gwiazdy 

są położone bardzo blisko siebie. 

- Zgadza się - przytaknął Formbi. - I to jest właśnie główne zagrożenie zarówno 

dla nas, jak i dla potencjalnego nieprzyjaciela. 

Znów wskazał na ekran. 
- Jak powiedziałeś, gwiazdy leżą bardzo blisko siebie i trasy pomiędzy nimi nie 

zostały jeszcze do końca nakreślone. Będziemy musieli podróżować powoli, 
zatrzymując się często po drodze, żeby zebrać odczyty nawigacyjne. Podróż potrwa 
około czterech dni. 

- Myślałem,  że twoje statki zlokalizowały już planetoidę, o którą rozbił się 

„Pozagalaktyczny Lot” - zwrócił mu uwagę Fel. - Nie możemy podążyć ich kursem? 

- Istotnie, na początku będziemy korzystać z ich danych - potwierdził Formbi. 

Wewnątrz Reduty jednak nic nie jest ani stałe, ani stabilne. Istnieje tam wysokie 
promieniowanie, na które będziemy narażeni za każdym razem, kiedy zatrzymamy się 
w celu zebrania odczytów. Są tam planetoidy i komety, które wędrują po 
nieprzewidywalnych trasach, szarpane nieustannie zmieniającymi się siłami grawitacji. 
One też stanowią poważne zagrożenie. 

- Tracimy czas - odezwał się Bearsh. Zdenerwowanie minęło i znów był spokojny. 

- Ci z „Pozagalaktycznego Lotu” oddali swoje życie za nas. Czy my, Geroonianie, 
mamy teraz przestraszyć się niebezpieczeństw, skoro chcemy uczcić ich pamięć? 

- On ma rację - powiedział Fel. - Wchodzę w to. 
- Ja też - dodał Jinzler. 
- My także - odpowiedział Luke. Teraz zgoda była jednogłośna. 
- Dziękuję. - Formbi się skłonił. - Dziękuję wam wszystkim. 

background image

Timothy Zahn 

85

Luke poczuł dreszcz na plecach. Podziękowanie Formbiego adresowane były 

oczywiście do wszystkich, ale jednocześnie mistrz Jedi miał przedziwne uczucie, że 
arystokra skierował swoje słowa przede wszystkim do niego i Mary. 

Formbi zwrócił się teraz do Geroonian. 
- A teraz, namiestniku Bearsh, musicie pożegnać się z tymi, którzy pozostają na 

pokładzie waszego statku. Nie mogą nam dalej towarzyszyć, muszą czekać tu na wasz 
powrót. 

- Rozumiem - odparł Bearsh. - Jeśli przygotujecie częstotliwość sygnalizacyjną, 

przemówię do nich. 

Formbi skinął  głową i znowu dał znak. Przez kilka chwil gromada Reduta 

pozostawała jeszcze pośrodku ekranu, potem obraz znikł, aby ukazać Geroonianina 
stojącego przed dziecięcym placem zabaw, który widzieli już wcześniej. 

- Możecie mówić - rzekł Formbi. 
Bearsh wyprostował się na całą wysokość i zaczął przemawiać w obcym języku, 

którego  śpiewne tony splatały się w dwuczęściową gamę. Takiego języka, zdaniem 
Luke’a, należało się spodziewać po rasie posiadającej dwoje ust. 

Formbi odsunął się na bok i obserwował w milczeniu centrum sterowania. Luke 

nieznacznie przesunął się w jego kierunku. 

- Mistrzu Skywalker- powitał go cicho Formbi. - Cieszę się,  że będziecie nam 

dalej towarzyszyć. 

- Po to tu przybyliśmy - przypomniał mu Luke. - Ciekaw byłem, czy nawigacja w 

tej podróży będzie rzeczywiście tak skomplikowana. 

Formbi uśmiechnął się; jego gorejące oczy w półmroku pokładu obserwacyjnego 

świeciły jakby własnym światłem. 

- To nie będzie łatwe, ale z pewnością nie niemożliwe - rzekł. - Czemu pytasz? 
- Istnieją pewne techniki Jedi, wspomagające nawigację nadprzestrzenną- wyjaśnił 

Luke. - Zwłaszcza w tak skomplikowanym i zatłoczonym  środowisku jak gromada 
Reduta. Czasem potrafimy znaleźć drogi łatwiejsze i bezpieczniejsze aniżeli komputer 
nawigacyjny. 

- Interesująca propozycja - przyznał Formbi. - Żałuję, że nie wypożyczyłem sobie 

kilkorga z was, Jedi, kiedy po raz pierwszy badałem tę gromadę. Z pewnością 
ocalałoby wiele istnień. 

Luke zmarszczył brwi. 
- Chcesz powiedzieć, że tę przystań budujecie dopiero od niedawna? 
- To był taki żart- przyznał Formbi. - Nie, zaczęliśmy badać  tę gromadę ponad 

dwieście lat temu, zanim jeszcze dowiedzieliśmy się o waszym istnieniu. - Spojrzał na 
Geroonian na ekranie. - Powiedziałbym jednak, że dopiero od jakichś pięćdziesięciu lat 
prace posuwają się w szybkim tempie - wyznał. - Na szczęście do zakończenia już 
blisko. 

- Rozumiem - odparł Luke. Pięćdziesiąt lat, czyli mniej więcej od czasu, kiedy w 

tym obszarze pojawił się „Pozagalaktyczny Lot”. Czy to Stara Republika była tym 
„zdeterminowanym nieprzyjacielem”, który martwił Chissów tak bardzo, że zaczęli 
czym prędzej budować sobie kryjówkę? A może przewidzieli dojście do władzy 

Rozbitkowie z Nirauan 

86

Palpatine’a i Imperium? Thrawn na pewno się domyślał, a może inni przywódcy 
gotowi byli go słuchać. 

Prawdopodobnie zresztą byłoby to dobre schronienie. Nawet taki arogant jak 

Wielki Moff Tarkin zawahałby się przed wprowadzeniem „Gwiazdy Śmierci” w taki 
labirynt. 

- Teraz rozumiem, czemu nie boicie się niespodziewanych ataków - mruknął. Przy 

takiej kryjówce możecie sobie pozwolić na to, aby nieprzyjaciel oddal pierwszy strzał. 

Formbi odwrócił się ku niemu raptownie. 
- To nie ma nic wspólnego z Redutą - odrzekł sztywno. Chodzi tylko i wyłącznie o 

honor i moralność. Chissowie nigdy nic będą agresorem. Nie możemy i nie chcemy 
walczyć z nikim, jeśli nie zostaniemy zaatakowani. Takie jest nasze prawo od tysiąca 
lat, mistrzu Skywalker i nie zamierzamy go zmieniać. 

- Rozumiem pospiesznie odparł Luke, speszony gwałtownością reakcji 

Formbiego. Nic dziwnego, że Thrawn i jego agresywna polityka wojskowa zniechęciły 
tych ludzi. - Nie chciałem powiedzieć nic złego. Wybacz, że nie wyraziłem się dość 
jasno. 

- Tak, oczywiście odparł Formbi, a ogień w jego oczach przygasł trochę. 

Opanował się natychmiast. A ty z kolei wybacz mi mój wybuch. Ten temat... 
powiedzmy, że ostatnimi czasy był szeroko i aż do bólu dyskutowany przez Dziewięć 
Rodów. 

Luke uniósł brew. 
- Doprawdy? 
- Tak - odparł Formbi tonem sugerującym: „Skończ ten temat”. - W każdym razie 

dziękuję za pomoc, ale nawigacyjne zdolności Jedi nie będą nam potrzebne. 

Luke skłonił głowę. 
- Jak sobie życzysz, arystokro. jeśli zechcesz przemyśleć sprawę, jesteśmy zawsze 

gotowi do pomocy. - Odwrócił się i skierował z powrotem do miejsca, gdzie stała 
Mara. Swoją drogą, myślał, jakim cudem Leia zawsze sprawiała wrażenie,  że 
dyplomacja jest prostą sprawą? 

Zauważył, że Geroonianie zbliżają się do końca rozmowy. Obcy na ekranie buczał 

teraz melodię pośrednią między fanfarą wojskową a huttyjską operą, Bearsh zaś 
rozpoczął właśnie równie melodyjną odpowiedź. 

- O co chodziło? - zapytała Mara, kiedy Luke stanął obok niej. 
- Oferowałem Formbiemu pomoc w nawigacji po Reducie - wyjaśnił jej mąż, 

marszcząc brwi. W twarzy żony pojawiło się napięcie, którego jeszcze przed chwilą 
tam nie było. - Powiedział, że poradzą sobie sami. Co się dzieje? 

- Nie wiem - odparła Mara, zwężonymi  źrenicami obserwując zebranych. - Coś 

mnie uderzyło. 

- Coś złego? - podsunął Luke, otwierając się na Moc, by odczytać jej tok myśli. - 

Czy to niebezpieczne? 

- Nie wiem, ale coś jest nie tak - odparła. - Bardzo, bardzo nie tak. Nie sądzę, żeby 

to było niebezpieczne. A przynajmniej nie bezpośrednio. Ale... wyczuwam coś 
dziwnego. Po drogiej stronie pokładu dwutonowa muzyka dobiegła końca. 

background image

Timothy Zahn 

87

- Dziękuję, arystokro Formbi - rzekł Bearsh, przechodząc na wspólny. Po 

melodyjnej mowie Geroonian zabrzmiało to dziwnie prymitywnie. - Mój lud wyraża 
żal,  że nie wszyscy mogą  złożyć hołd bohaterom z „Pozagalaktycznego Lotu”, ale 
rozumiem twoją troskę. 

Jego usta poruszały się szybko, jakby coś przeżuwał. 
- W każdym razie nasz statek z pewnością nie przetrwałby tej podróży. A jeśli lud 

Geroonian zginie, jaki sens będzie miało poświęcenie „Pozagalaktycznego Lotu”? 

- Istotnie, żadnego - zgodził się Formbi. Odwrócił się w kierunku pokładu 

dowodzenia i podniósł głos. - Jesteśmy gotowi, kapitanie Talshib! - zawołał. - Zabierz 
nas na „Pozagalaktyczny Lot”. 

 
Kiedy zwiedzali „Posła Chefa”, Feesa nazwała to miejsce przednim pokładem 

widokowym, przypomniał sobie Jinzler, sącząc drinka, którego ze sobą przyniósł. 
Wodził wzrokiem po łukowatym iluminatorze, rozciągającym się na całą  ścianę 
pomieszczenia, ukazującym wtedy imponujący widok gwiezdnej przestrzeni Chissów. 
Jinzler spojrzał na wspaniałą kolekcję wygodnych mebli i powiedział sobie, że musi tu 
wrócić, kiedy wszystko się uspokoi. 

Teraz, wpół standardowej godziny po wyruszeniu na „Pozagalaktyczny Lot”, 

widok nie był  aż tak interesujący. W końcu hiperprzestrzeń wygląda dokładnie tak 
samo, niezależnie od miejsca. 

Kanapa jednak była bardzo wygodna, a Jinzler miał w ręku drinka i leciał w 

kierunku „Pozagalaktycznego Lotu”. W tej chwili było to wszystko, czego mógł żądać 
od życia. 

Podniósł szklankę ku wirującym smugom śmigającej obok nadprzestrzeni. W 

milczeniu wzniósł toast: „Za Loranę”. 

Usłyszał, że za jego plecami otwierają się drzwi. 
- Halo! - odezwał się głośno. 
Jinzler westchnął. To tyle, jeśli chodzi o samotność. 
- Halo! odpowiedział. Jestem Dean... ambasador Jinzler poprawił się szybko. 
- Aha odezwał się przybysz nieśmiało. Jinzler obejrzał się i ujrzał w mroku 

ciemną sylwetkę. A ja jestem Estosh. Nie przeszkadzam? 

Jeden z Geroonian. Chyba ten młodszy, jeśli Jinzler dobrze zapamiętał 

prezentację. 

- Nie, skądże - zapewnił. - Wejdź. 
- Dziękują - rzeki Estosh, po omacku szukając drogi w labiryncie mebli do kanapy 

Jinzlera. - Co tu robisz? 

- Właściwie nic odparł Jinzler. - Po prostu obserwowałem mijające nas lata 

świetlne i myślałem o „Pozagalaktycznym Locie”. 

- To byli wspaniali ludzie - powiedział cicho Estosh, siadając skwapliwie obok 

Jinzlera. Co sprawia, że i ty jesteś wspaniałym człowiekiem - dodał szybko. 

Jinzler skrzywił się, zaglądając do szklanki. 
- Może - mruknął. 
- Jesteś wspaniały - upierał się Estosh - nawet jeśli o tym nie wiesz. 

Rozbitkowie z Nirauan 

88

- Dziękuję - rzekł Jinzler. Powiedz mi, co wiesz o tym, co się wtedy stało? 
- Wtedy nie było mnie jeszcze na świecie, więc wiem tylko tyle, ile mi 

powiedziano - wyjaśnił Estosh. Wiem, że na długo zanim przybył wasz lud, Vagaari 
najechali nasz świat, podbijając, niszcząc i zagarniając wszystko, co najcenniejsze. 
Wykorzystywali nas jako robotników i niewolników. Wysyłali do niebezpiecznych 
kopalni, w zabójcze góry, zmuszali nas, abyśmy byli mięsem armatnim w ich bitwach i 
umierali zamiast nich... - Geroonianin zadrżał, aż zatrzęsła się cała kanapa. - Zdeptali 
nas, zredukowali niemal do zera. 

- A wtedy pojawił się „Pozagalaktyczny Lot”? 

Estosh westchnął  głęboko, co przypominało gwizd wydany w bardzo głębokiej 

jaskini. 

- Nie możesz sobie tego wyobrazić, ambasadorze Jinzler - rzekł. - Nagle znaleźli 

się przed nami, strzały padały ze wszystkich stron, roztrzaskując statki naszych 
gnębicieli i je niszcząc. 

Za iluminatorem kipiąca hiperprzestrzeń zmieniła się nagle w smugi gwiazd, a po 

chwili smugi rozsypały się w tysiące błyszczących punkcików. 

- To chyba jeden z tych punktów nawigacyjnych, o których wspominał arystokra 

Formbi - zauważył Jinzler, podziwiając widok. - Imponujące, prawda? 

- W istocie - rzekł Estosh. - Szkoda, że Chissowie nie mają tu światów, które 

mogliby nam zaoferować. Życie w tak wspaniałym miejscu... 

Cicho - powstrzymał go Jinzler, w którego głowie rozległ się nagle sygnał 

alarmowy. Coś tu nie pasowało... 

Nagle wszystko zaskoczyło na swoje miejsce. 

- Silniki - rzekł, zrywając się na równe nogi. - Czujesz? Czujesz, jak dygoczą? 
- Tak - wyszeptał Estosh. - Czuję. Co to znaczy? 
- To znaczy, że coś jest z nimi nie w porządku - odparł Jinzler. - Albo z układami 

sterowania. Albo - dodał posępnie - z ludźmi w centrum sterowania. 

 

Mara akurat zdejmowała buty, szykując się do snu, kiedy poczuła, jak pokład drży 

pod jej stopami. Znieruchomiała, otwierając się na Moc wszystkimi zmysłami. 

- Luke? 
- Właśnie - odparł jej mąż, marszcząc brwi w skupieniu. - Zdaje się,  że coś 

dziwnego dzieje się z silnikami. 

- Dostały drgawek! - zawołała, przerzucając nogi przez skraj łóżka i przetoczyła 

się na stronę Luke’a, gdzie zamontowano panel kontrolny. Wyciągnęła rękę i wcisnęła 
przycisk. - Centrum sterowania, tu Jedi Skywalker! - zawołała. - Co się dzieje? 

- Nie ma się czym martwić, Jedi Skywalker - rozległ się głos Chissa. - Jest pewien 

problem z układem sterowania na rufie statku. 

- Jaki problem? 
- Nie wasza sprawa - odparł sucho głos. - To mały problem i poradzimy sobie. 

Zostańcie w waszej kwaterze. 

Rozległo się kliknięcie, kiedy rozmówca przerwał połączenie. 

background image

Timothy Zahn 

89

- W tym poleceniu słyszę echa czułego głosu generała Draska - rzekł Luke, łapiąc 

za koszulę i ubierając się pospiesznie. - Zdaje się, że opowiadał o nas swoim ludziom. 

- Ale my i tak sprawdzimy? - upewniła się Mara. przetaczając się z powrotem do 

miejsca, gdzie zostawiła buty. 

- W gruncie rzeczy myślałem o zastosowaniu nieco innego podejścia - zastanowił 

się Luke. Zapiął koszulę i sięgnął po miecz świetlny. - Widzieliśmy już jedną hałaśliwą 
dywersję na tym statku, a to mi wygląda całkiem podobnie. 

- Zgadza się. - Mara skinęła głową, również przypinając miecz. - Powiedział, że 

problem jest na rufie, czyli idziemy na dziób, tak? 

- Jasne - powiedział Luke. Zapoznałaś się ze statkiem. Co tam jest interesującego?  
- Różne rzeczy - odparła. - Przednie czujniki nawigacyjne, system ochrony przed 

meteorami, kwatery załogi, magazyny. 

- Żywności też? 
- Owszem - przytaknęła. A co najlepsze, nie tak daleko od miejsca, gdzie na 

dziobie przycumowany jest ślizgacz dowódcy. 

- Ten statek z hipernapędem. o którym mówił Fel? 
- Ten sam potwierdziła Mara. - Wybór celu należy do ciebie. 
- Nie można oczekiwać,  że nam to ktoś  ułatwi - mruknął Luke filozoficznie. - 

Mam pewien plan. Pójdziesz na dziób głównym prawoburtowym korytarzem i będziesz 
uważać na wszelkie podejrzane zjawiska i osoby. Ja wrócę do wahadłowca Geroonian, 
zobaczę, czy nic niezwykłego tam się nie dzieje, potem przejdę na prawą burtę i 
sprawdzę wahadłowiec imperialnych. Jeśli wszystko będzie w porządku, pójdę na dziób 
korytarzem po lewej burcie i tam się spotkamy. 

- Brzmi nieźle - zgodziła się Mara. - Zobaczymy się na miejscu. Uważaj na siebie. 
- Ty też. 
Prawoburtowy korytarz był  właściwie pusty. Mara szła powoli, wszystkimi 

zmysłami nastawiona na ewentualne kłopoty. Większość załogi była pewnie na rufie, 
naprawiając silniki, a reszta spała bezpiecznie w kojach lub oddawała się rozmaitym 
nocnym rozrywkom. Sam fakt, że nie postawiono w stan gotowości całej załogi, 
dowodził,  że generał Drask istotnie uważa problem za drobny. Dokładnie takie 
marginalne wydarzenie, jakie mógłby wywołać tajemniczy złodziej kart danych, aby 
ukryć swoje kolejne posunięcie. 

Dałaby wiele, aby się zorientować, jaki jest tym razem jego cel. Cóż, przy 

odrobinie szczęścia może sama go wkrótce zapyta. 

Zamarła nagle, przyciskając się do ściany w plamie cienia rzucanej przez 

przekrzywione  światło awaryjne. Wokół niej unosiły się pasemka emocji. Sięgnęła 
poprzez Moc, zauważając obecność myśli i uczuć gdzieś niedaleko, przed sobą. Ktoś z 
całą pewnością się tu kręcił. Może nawet dwie osoby. 

A może trzy. 
Skrzywiła się, wbijając wzrok w ciemność i daremnie usiłując poskładać mgliste 

wrażenia w coś solidniejszego. Chissowie, Geroonianie - otaczająca ją obecność tylu 
nieznanych umysłów mocno ograniczała jej zdolność koncentracji. Tam, z przodu i po 
prawej... Czy to jedna z tych istot, które wyczuwała? 

Rozbitkowie z Nirauan 

90

Nagle z bocznego korytarza dobiegł ją ledwie słyszalny odgłos, jakby ktoś musnął 

czymś twardym ścianę. Ujęła mocniej miecz i wśliznęła się w przejście wiodące do 
korytarza, starając się możliwie jak najdłużej pozostawać w cieniu. 

Kiedy dotarła do drzwi, rozległ się kolejny dźwięk, tym razem nieco głośniejszy. 

Mocniej przylgnęła do ściany i położyła kciuk na wyłączniku miecza. 

Przez chwilę stała nieruchomo, a potem jednym płynnym, szybkim ruchem 

obróciła się, w połowie obrotu włączyła miecz i stanęła w pozycji bojowej pośrodku 
przejścia... 

...Stykając się nos w nos z imperialnym szturmowcem, który w tej samej chwili 

wyskoczył zza pompy chłodziwa i stanął w identycznej pozycji, celując ze swego 
blastecha E-11 prosto w jej pierś. 

Pierwszy odruch Mary, który nagle wypłynął z najmroczniejszych zakamarków jej 

pamięci, nakazywał jej opuścić broń i jemu polecić to samo. Drugi impuls, ze znacznie 
nowszego układu odniesienia, sugerował jej, aby podniosła miecz i przecięła 
przeciwnika na pół. Wreszcie ostatni, kiedy jej mózg poradził już sobie ze sprzecznymi 
reakcjami, nakazał jej pozostać w bezruchu. 

Szczęściem szturmowiec nie miał takich sprzecznych reakcji i uczuć. W chwili, 

kiedy Mara jeszcze zmagała się z żądzą zabijania, poderwał lufę broni i skierował w 
bok. 

- Jedi Skywalker! - zawołał. - Przepraszam bardzo! 
- Nie szkodzi - odrzekła, z trudem wydobywając słowa ze ściśniętego gardła. 

Wyłączyła miecz. Te powroty dawnych wzorców zachowań stawały się już kłopotliwe. 
- Co tu robisz? 

- Dowódca Fel słyszał o problemie z silnikami statku i wysłał mnie, żebym 

zabezpieczył dziób przed potencjalnym zagrożeniem - wyjaśnił. - A ty? 

- To samo - odparła, zerkając w ciemność korytarza ponad jego ramieniem. - 

Znalazłeś coś? 

- Teren ślizgacza wydaje się bezpieczny - powiedział  żołnierz. - Chciałem iść 

dalej na dziób i sprawdzić generatory tarcz. 

- To dobrze - oceniła Mara. - Pójdziemy razem. 
- Tak jest - odparł. Bez pytania wyminął  ją i ruszył przodem, po lewej stronie 

Mary. Szli w milczeniu. 

Przeszli około dziesięciu metrów, kiedy Mara nagle wyczuła coś przed sobą. 
- Stój poleciła szeptem, jednocześnie przywołując techniki wzmacniania wzroku 

Jedi. Ale nadal nie bardzo wiedziała, co właściwie widzi.  

Szturmowiec miał w hełmie noktowizor i pierwszy zidentyfikował to, co mieli 

przed sobą. 

- Zaglądamy przez drzwi do maszynowni generatora tarczy wyjaśnił. - A to, co 

widzieliśmy, było odbiciem światła od powłoki generatora.  

- Racja - zgodziła się Mara, usiłując nałożyć na to, co zobaczyła, przechowywany 

w pamięci schemat statku. Odbicie w kołpaku generatora tarczy oznaczało, że ktoś jest 
w pomieszczeniu, w głębi po lewej stronie. 

background image

Timothy Zahn 

91

Niestety, z maszynowni w tym kierunku prowadziły aż trzy wyjścia: jedno do 

tylu, wiodące do pomieszczenia monitorowania tarczy, jedno wychodzące na niewielkie 
skupisko kwater załogi i trzecie po drugiej stronie maszynowni, za którym znajdowało 
się lustrzane odbicie wejścia od strony lewej burty. Trzy możliwe drogi wyjścia, a ich 
było tylko dwoje. 

Ale Luke też powinien już kierować się w stronę wyjścia na lewą burtę. Wystała 

mu myślowe wezwanie. Luke? 

Idę, brzmiała odpowiedź, której towarzyszył obraz lewoburtowego korytarza. 

Było tam równie ciemno, jak po tej stronie statku. Mara czuła jednak, że Luke zbliża 
się szybko i jest już niedaleko. 

Ale ona nie mogła czekać ani chwili dłużej. 
- Posłuchaj odezwała się do szturmowca. Ty pójdziesz prosto. Pilnuj, żeby ten 

intruz nie zawrócił i nie uciekł przez wyjście po prawej burcie. Jeśli wyczujesz, że 
możesz to zrobić bez ryzyka, że cię zajdzie od tyłu. przegoń go na lewą burtę. Ja 
zawracam do ostatniego poprzecznego korytarza i spróbuję go tam odciąć, zanim zdoła 
zwiać przez pomieszczenie monitora. 

Tak jest - odparł szturmowiec. Podniósł swojego blastecha i ostrożnie ruszył 

naprzód. 

Mara nie czekała, żeby sprawdzić, jak on sobie poradzi. Odwróciła się i najciszej 

jak mogła, szybko ruszyła z powrotem. W przeciwieństwie do głównego korytarza, ten 
miał sporo zakrętów i odgałęzień, wiodących do pomieszczeń o różnych kształtach i 
przeznaczeniu. Oznaczało to wprawdzie lepszą osłoną, ale niestety także ryzyko, że nie 
zobaczy wyjścia, które ma osłaniać, dopóki na nie nie natrafi. Zacisnęła zęby, sięgnęła 
w Moc i ruszyła przed siebie. 

Zrobiła może ze trzy kroki, kiedy wszystko wzięło w łeb. 
Gdzieś z przodu rozległ się głośny okrzyk i tupot biegnących nóg. Zaklęła, a gdy 

wyjrzała zza kolejnego zakrętu, zobaczyła wyjście z maszynowni i ostatni błysk 
odbitego w nim strzału z chissańskiego miotacza promieni.  

Gdzieś z przodu, wśród całego zamieszania, usłyszała charakterystyczny syk 

włączanego miecza świetlnego Luke’a. Pobiegła do przejścia i skoczyła. 

Wyczuła ostrzegawcze drgnienie Mocy i włączyła miecz w ostatniej chwili, aby 

odbić kolejny promień, który spaliłby jej prawe ramię, gdyby dotarł do celu. 

- Przerwać ogień - warknęła, odskakując w jako tako bezpieczny kąt przy 

drzwiach. Kolejne dwa rozpalone strumienie przemknęły jej obok twarzy. 

- Stać! - rozległ się szorstki glos Chissa. - Kim jesteś? 
- A jak ci się zdaje? - warknęła Mara. - Ilu ludzi na tym statku ma miecze 

świetlne? 

Przez dłuższą chwilę panowało milczenie, ale przynajmniej ustała też strzelanina. 
- Doskonale, Jedi Skywalker - powiedział Chiss trochę uprzejmiej. - Podejdź tutaj. 
Mara ostrożnie weszła do pomieszczenia. Przy prawoburtowym generatorze 

tarczy stało dwóch uzbrojonych Chissów, niezbyt kompletnie ubranych, co świadczyło 
o tym, że wyciągnięto ich prosto z kwater załogi o kilka korytarzy dalej. Za nimi stał 

Rozbitkowie z Nirauan 

92

szturmowiec, którego posłała do maszynowni, z blastechem w pozycji gotowości. 
Pewnie właśnie dlatego przestali do niej strzelać, pomyślała złośliwie. 

Odwróciła głowę. W głębi maszynowni ujrzała Luke’a, który kierował się ku nim 

od strony lewoburtowego wejścia. Jego miecz świetlny w półmroku wydawał się 
jaśniejszy niż zwykle. 

A pomiędzy Lukiem a Chissem, w sporej odległości od obu, stał wysoki, 

wyprostowany, a jednocześnie dziwnie zagubiony i bezbronny - Dean Jinzler. 

 
 

background image

Timothy Zahn 

93

R O Z D Z I A Ł  

- Właściwie nie mam wiele do powiedzenia - zaprotestował Jinzler, kiedy Mara 

podprowadziła go do jednej z kanap w salonie i niezbyt uprzejmie pchnęła na poduszki. 
- Siedziałem sobie i obserwowałem gwiazdy, kiedy zgasły światła. 

- Byłeś sam? - zapytał Luke, sięgając w Moc. Gość doskonale wiedział, że jest w 

tarapatach, ale zachowywał się wyjątkowo spokojnie. Taki spokój Luke widywał nie 
raz - tak się najczęściej zachowują osoby, które nie mają nic do stracenia. 

Ale czasem także osoby, które miały w zanadrzu jakąś sztuczkę albo święcie 

wierzyły,  że potrafią wyłgać się z każdej opresji. Luke na razie nie potrafił 
zakwalifikować Jinzlera do żadnej z tych kategorii. 

- Wtedy już tak - zapewnił Jinzler. - Przedtem rozmawiałem z jednym 

Geroonianinem... Estoshem, tym młodym. Ale on wyszedł, kiedy silniki zaczęły szaleć. 
Powiedział,  że się martwi, żeby nie wybuchnął kolejny pożar. Zostałem, aż zgasły 
światła. Jak powiedziałem, wtedy właśnie doszedłem do wniosku, że dzieje się coś 
dziwnego i ruszyłem do mojej kwatery. 

Światła na suficie zapłonęły nagle. Widać przynajmniej tę część instalacji 

naprawiono. 

- Dlaczego szedłeś przez kwatery Chissów? - zapytał Luke. - Czemu nie 

skorzystałeś z zewnętrznych korytarzy? Tam jest widniej. 

- Wiem. - Jinzler wzruszył ramionami. - Jakoś o tym nie pomyślałem. W każdym 

razie usłyszałem, że ktoś porusza się w mroku i poszedłem sprawdzić. 

- Zachowałeś się jak kompletny idiota - zauważyła Mara, stając za jego plecami. - 

A gdyby do ciebie strzelił? 

Jinzler na moment zacisnął wargi. 
- Chyba o tym też nie pomyślałem. 
Mara posłała Luke’owi ponure spojrzenie znad jego głowy. Luke nieznacznie 

wzruszył ramionami. On także nie wyczuwał żadnego kłamstwa. 

Tyle że to niestety nie był żaden dowód. Ani w jedną, ani w drugą stronę. 
- W porządku, usłyszałeś kogoś - rzekł. - A co zobaczyłeś? 
Jinzler pokręcił głową. 

Rozbitkowie z Nirauan 

94

- Obawiam się, że nic. Ten ktoś musiał usłyszeć, że nadchodzę, ponieważ kiedy 

znalazłem się w maszynowni, tam już nikogo nie było. Rozglądałem się i 
zastanawiałem, czy uda mi się dostrzec coś niezwykłego, kiedy wszyscy naraz na mnie 
wyskoczyliście. 

Luke spojrzał na drzwi salonu, skąd szturmowiec i obaj Chissowie w milczeniu 

obserwowali przesłuchanie. Zauważył, że Chissowie starają się trzymać od uzbrojonego 
żołnierza imperialnego jak najdalej, choć jednocześnie nie chcieli odchodzić zbyt 
daleko od drzwi. 

- Dziękuję wam za pomoc - rzekł. Od tej chwili Jedi Skywalker i ja zajmiemy się 

tym. Możecie odejść do swoich zajęć. 

- Został przyłapany na terenie zabronionym sztywno - odezwał się jeden z 

Chissów. - Musi stanąć przed generałem Draskiem. 

- Jest ambasadorem rządu Nowej Republiki - odparował Luke. Istnieją pewne 

prawa i przywileje związane z tym stanowiskiem. Poza tym nie przypominam sobie, 
aby generał Drask czy arystokra Formbi zastrzegał,  że jakakolwiek część statku jest 
terenem zabronionym. 

- A on? zapytał Chiss, pogardliwie wskazując palcem na szturmowca. - On chyba 

nie może powoływać się na przywileje ambasadora. 

- On był ze mną - odparła Mara. - A może i mnie również odmówisz przywilejów 

ambasadora? 

Chissowie spojrzeli po sobie i Luke wstrzymał oddech. W gruncie rzeczy, ani on, 

ani Mara nie mieli tu żadnej oficjalnej pozycji, poza faktem, że byli gośćmi Formbiego. 
Wciąż nie wiedział, co się stało ze światłami i silnikami „Posła Chafa”, ale 
podejrzewał,  że Drask byłby całkowicie usprawiedliwiony, gdyby ogłosił teraz stan 
alarmu i zamknął wszystkich nie-Chissów w ich kwaterach. 

W takim przypadku zachowanie Mary mogło wydawać się bardzo podejrzane, 

rzucając cień nie tylko na Jedi, lecz również na Formbiego. 

W subtelnej wojnie o autorytet, jaka toczyła się pomiędzy chissańskimi 

przywódcami, takie zadrażnienia mogły mieć daleko idące konsekwencje. 

Na razie jednak Chissowie nie próbowali protestować. 
- Zaczekamy w korytarzu - oznajmił jeden. Kiedy skończycie, odprowadzimy was 

do ogólnie dostępnych obszarów statku. 

Spojrzał na szturmowca. 
- Żołnierz bez twarzy powinien już teraz wrócić na stosowne miejsce - dodał. 
Szturmowiec drgnął, jakby wybierał jedną spośród dziesiątków możliwych 

reakcji. 

- Idź - zachęciła go Mara, zanim dokonał wyboru. - Podziękuj dowódcy Felowi za 

pomoc. 

- Tak jest! - Szturmowiec wykonał klasyczny w tył zwrot i wyszedł. Dwaj 

Chissowie skłonili się oszczędnie i również opuścili salon. 

Luke ostrożnie wypuścił powietrze z płuc. Szturmowcy mieli jedną 

niezaprzeczalną zaletę - słuchali rozkazów natychmiast i bez dyskusji. Oczywiście, była 
to również ich niezaprzeczalna wada. 

background image

Timothy Zahn 

95

- Dobrze, Jinzler - rzekł, przyciągnął sobie fotel i usiadł naprzeciwko starszego 

mężczyzny. - Do tej pory byliśmy cierpliwi. Ale zabawa się skończyła. Chcemy 
wiedzieć, kim jesteś i co tu robisz. 

- Wiem, że byliście cierpliwi powiedział Jinzler, kiwając głową. - I bardzo to 

doceniam, naprawdę. Wiem, że nadstawialiście za mnie karku... 

- Gra na zwłokę też już się skończyła - przerwała Mara, obchodząc kanapę, żeby 

znaleźć się z nim twarzą w twarz, ale nie usiadła, zadowalając się zimnym spojrzeniem 
z góry. - Słuchamy. 

Jinzler westchnął i trochę się rozluźnił. Spuścił wzrok na podłogę. 
- Nazywam się Dean Jinzler, tak jak wam mówiłem - zaczął. - Pracuję niejako na 

obrzeżach organizacji wywiadowczej Talona Karrde’a... 

- To wszystko wiemy - przerwała mu Mara. - Co tu robisz? 
- Jakieś osiem tygodni temu zjawił się u mnie pewien dżentelmen - ciągnął Jinzler. 

- Starszy facet, latał statkiem dziwnego typu, jakiego dotąd nie widziałem. 

- Jak się nazywał? - spytał Luke. 
Jinzler się zawahał. 
- Powiedział, że nie chce, żeby to się rozniosło... ale myślę, że wam dwojgu mogę 

to zdradzić. Powiedział, że nazywa się Car’das. 

- Car’das? - zdziwiła się Mara. - Jorj Car’das? 
- Właśnie on. - Jinder skinął głową. - Mówił, że kiedyś był wspólnikiem Kande’a. 

Znasz go? 

- Nigdy go nie widziałam - odparła Mara, panując nad głosem. - Ale to nie znaczy, 

że nie próbowałam. A ty skąd go znasz? 

- Nie znam go - rzekł Jinzler. - Przedtem nigdy go nie widziałem. Przyszedł do 

mnie i zaproponował... to jakaś dziwna sprawa... żebym złożył podanie o przeniesienie 
na drugą stacją przekaźnikową na Comrze. Powiedział,  że wkrótce pojawi się tam 
wiadomość, która może być dla mnie bardzo interesująca. 

- A ty prostu się. zgodziłeś? - dopytywał się Luke. - Nie wiedząc nawet, kim jest? 
- Wiem, że to brzmi głupio - przyznał Jinzler. - Ale właściwie wtedy i tak nie 

miałem się dokąd udać. Poza tym było w nim coś takiego...- urwał. 

- Dobrze, a więc przeniosłeś się na Comrę - podsumowała Mara. -Rozumiem, że 

ta wiadomość, o której wspominał, adresowana była do Luke’a. a ty ją przechwyciłeś. 

Jinzler się skrzywił. 
- Tak - wyznał. - Pojawiła się... cóż. chyba jakiś tydzień temu. No i... - spojrzał na 

Marę z lekkim, pełnym skrępowania uśmieszkiem - .. .rzeczywiście ją przechwyciłem, 
porwałem jeden z waszych statków kurierskich i ruszyłem do punktu zbornego, który 
podał Formbi. 

- Ale statek nie wytrzymał - zauważył Luke. 
Jinzler zamrugał. 
- Skąd wiesz? 
- Jesteśmy Jedi. - Luke uśmiechną! się znacząco. - Co się siało? 

Rozbitkowie z Nirauan 

96

- Hipernapęd zepsuł się w systemie Flacharia - poinformował Jinzler. - Żeby go 

naprawić samodzielnie, potrzebowałbym tygodnia, a nie miałem dość pieniędzy, żeby 
komuś to zlecić. W tym momencie znowu pojawił się Car’das i podrzucił mnie tutaj. 

- Doprawdy - mruknęła Mara - cóż za intrygujący zbieg okoliczności. 
Jinzler podniósł dłoń. 
- Mógł lecieć za mną. aby się upewnić,  że dotrę na miejsce. Nie widziałem go 

wprawdzie na czujnikach, ale w statku kurierskim to niewiele znaczy. Powiedział... 
urwał znowu. 

- Co powiedział? zachęcił go Luke. 
- To nie miało dla mnie większego sensu - zastrzegł Jinzler. - Powiedział coś 

takiego... że usiłuje wypełnić pewną obietnicę i że od dawna to zaniedbał. 

- A czy mówił, co to była za obietnica? - zapytała Mara. - Albo komu ją złożył? 
- Ani tego, ani tego - odrzekł Jinzler. - W ogóle brzmiało to tak, jakby mówił do 

siebie, a nie do mnie, bo... 

- Dobra, dobra - przerwał mu Luke. - Do rzeczy. 
- Właściwie to już wszystko - odparł Jinzler. - Dotarliśmy do zewnętrznego 

systemu Crustai i Car’das wysłał wiadomość. Formbi zjawił się w ślizgaczu „Posła 
Chafa” i zabrał mnie na statek. 

- A co on myśli o Car’dasie? - dopytywała się Mara. - A może Car’dasa już wtedy 

nie było? 

- Rozmawiali ze sobą. dość długo, podczas gdy ja przenosiłem się do ślizgacza - 

odpowiedział Jinzler. - Nie rozumiałem języka, ale brzmiał podobnie jak mowa 
Geroonian. Zakończyli rozmowę, przedstawiłem się jako ambasador Jinzler z 
Coruscant i Formbi przewiózł mnie na statek. To wszystko. 

Luke skinął  głową. Sprawa wydawała się dość czysta, a pewne szczegóły miał 

nadzieję potwierdzić u Formbiego. Oczywiście jeśli Formbi będzie chciał o tym 
rozmawiać. 

- Doskonale, wiemy już. zatem, jak - rzekł. - A teraz dowiedzmy się, dlaczego. 
- Na pokładzie „Pozagalaklycznego Lotu” byli Jedi - wyjaśnił Jinzler. - Było ich 

nawet sporo. Jedna z nich nazywała się Lorana Jinzler. 

Wydawało się, że zbiera siły, żeby wypowiedzieć kolejne zdanie. 
- Była moją siostrą. 
Zamilkł. Luke spojrzał na Marę; wychwycił jej podejrzliwość i zaskoczenie. 
- I co? - zachęcił. 
- Co masz na myśli? - zapytał Jinzler. 
- Więc twoja siostra zginęła razem z „Pozagalaktycznym Lotem”, a ty chciałeś 

złożyć hołd jej pamięci - podsumował Luke. - Co w tym takiego tajemniczego i 
osobistego, że nie mogłeś nam powiedzieć wcześniej? 

Jinzler spuścił oczy, zaciskając dłonie na kolanach. 
- Rozstaliśmy się... w niezbyt dobrych stosunkach - rzekł wreszcie. - Wolałbym 

nic więcej nie mówić, jeśli nie macie nic przeciwko temu. 

Luke skrzywił się mimo woli. Jeszcze jeden unik, jakby uniki stanowiły integralną 

część charakteru tego człowieka. 

background image

Timothy Zahn 

97

Jednocześnie wyczuwał jednak prawdziwość jego uczuć i emocji. Spojrzał 

pytająco na Marę i pochwycił jej milczącą zgodę. 

- Dobrze - powiedział. - Zostawmy tę część w spokoju, przynajmniej na razie. 

Ale... 

Przez chwilę pozwolił, aby to słowo wisiało w powietrzu niczym groźna, choć 

odległa burza piaskowa. 

- Możemy potrzebować dalszych wyjaśnień, zanim tutaj skończymy - ciągnął. - 

Kiedy przyjdzie na to czas, powiesz nam wszystko. 

Jasne? 

Jinzler się wyprostował. 
Jasne - rzekł. - I dziękuję. 
- Jeszcze nam nie dziękuj - ostrzegł go Luke, głową wskazując na drzwi. - 

Chissowie czekają. Wracaj do kwatery. 

- A następnym razem, jak usłyszysz coś podejrzanego, wykorzystaj jeden z paneli 

komunikacyjnych w korytarzu i daj znać - dodała Mara. - Gdybyś to zrobił, 
moglibyśmy go złapać. 

- Rozumiem - rzekł Jinzler. Zobaczymy się rano. 
Przeszedł przez salon i znikł w korytarzu. 
- No i co? - spytał Luke, kiedy drzwi się za nim zamknęły. - Co o tym sądzisz? 
- Po pierwsze, mam już dość tego dawkowania opowieści kawałek po kawałku - 

burknęła, podchodząc do iluminatora i opierając się o niego czołem. Wbiła wzrok w 
gwiazdy. - Marzę tylko o tym, żeby dostać go w swoje ręce i wyciągnąć z niego całą 
historię... kombinerkami, jeśli będzie trzeba. 

- Naprawdę uważasz, że to najlepszy sposób? - zapytał, podchodząc do niej. 
- Jasne, że nie - odparła Mara z westchnieniem. - Po prostu miałabym na to 

ochotę. 

- Przynajmniej mamy teraz parę klocków układanki, na których możemy 

pracować podsumował jej mąż. - Zacznijmy od Jorja Car’dasa. Myślisz, że to ten sam 
człowiek, którego Karrde kazał śledzić tobie i Landowi dziesięć lat temu? 

- A któżby inny? - zdziwiła się. - Skontaktował się z kimś z organizacji Karrde’a i 

latał statkiem zaprojektowanym poza Nową Republiką, prawda? To musi być on. 

- Czemu sądzisz, że jego statek był zaprojektowany poza Nową Republiką? 
- Jinzler ma certyfikat technika hipernapęd - przypomniała mu. - Jeśli nie 

rozpoznał typu, musiała to być naprawdę egzotyczna konstrukcja. 

Racja zgodził się Luke. - Nie przypuszczam, abyś kiedykolwiek dowiedziała się 

od Karrde’a, co to za jeden. 

- Od Karrde’a nie - odrzekła. - Ale udało mi się wyciągnąć coś niecoś od Shady 

kilka lal temu. Zdaje się,  że gdzieś w czasach Wojen Klonów Car’das rozpoczął 
działalność przemytniczą, tworząc organizacje, która zagrażała nawet działalności 
Huttów. Kiedy w kilka lat później znikł, nagle i w tajemniczy sposób, interes przejął 
jeden z jego zastępców. 

- Karrde? 

Rozbitkowie z Nirauan 

98

- Właśnie - przytaknęła. - Nikt więcej podobno już o Car’dasie nie słyszał, 

przynajmniej do czasu, kiedy znalazłeś to wezwanie na Dagobah po powrocie Thrawna, 
a Karrde wysłał Lando i mnie, żebyśmy go odszukali. Kiedy trzy lata temu rozpoczął 
się kryzys związany z traktatem z Caamas, a Nowa Republika rozpadała się, dyskutując 
nad tym, co zrobić z Bothanami, Karrde i Shada wzięli „Szalonego Karrde’a” i sami 
wyruszyli na jego poszukiwanie. 

- Znaleźli? 
- Shada nie chciała powiedzieć wprost, ale wydaje mi się oczywiste, że tak - 

odparła Mara. - Czytając między wierszami, domyśliłam się też,  że Car’das maczał 
palce w dramatycznym wybuchu histerii na temat powrotu Thrawna, który miał 
miejsce, kiedy byliśmy na Nirauan. Shada wspomniała też o ogromnej bibliotece kart 
danych, która dorównywała archiwom Nowej Republiki na Coruscant. 

- Pierwszy nauczyciel Karrde’a - w zadumie mruknął Luke. - I Karde ze swoją 

głęboką, nieustającą pasją do zbierania informacji. Pasuje, prawda? 

- Co pasuje? - zapytała. - To, że Car’das wiedział dokładnie, co się dzieje i 

skierował Jinzlera na właściwe miejsce i we właściwym czasie, żeby przechwycić 
wiadomość? 

- Nietrudno raczej było się domyślić właściwego miejsca - odparł Luke. - Comra 

to jedyny logiczny punkt do odbioru transmisji pochodzącej z przestrzeni Chissów lub 
Nirauan. Jeśli Car’das wiedział lub się domyślił,  że Formbi zechce się z nami 
skontaktować, to było właściwe miejsce, aby przesłać wiadomość. 

- A to oznacza, że wiedział, iż wiadomość jest w drodze - zauważyła Mara. 
- Zgadza się. - Skinął głową. - A to już wymaga pewnych umiejętności, choć i tym 

razem widać, że trochę się pomylił co do czasu. Jinzler był na stacji od jakichś siedmiu 
tygodni, zanim wiadomość się pojawiła. 

- Może Formbi musiał się wykłócać z Dziewięcioma Rodami o zezwolenie na 

kontakt z nami dłużej, niż. się spodziewał - podsunęła Mara. - Nie możesz 
deprecjonować zdolności Car’dasa z powodu czyjejś biurokracji. 

- Chyba masz rację - zgodził się Luke. - Pozostaje pytanie, skąd wiedział o 

Jinzlerze i jego siostrze. 

- Tak... siostra Jinzlera - mruknęła. - Przecież na pewno wiesz, iż jeszcze kilka dni 

temu istniała doskonała sposobność, żeby sprawdzić tę część jego opowieści. 

Luke skinął głową. 
- Instrukcja eksploatacji „Pozagalaktycznego Lotu” i lista załogi. 
- Aleją skradziono - dodała Mara. - A teraz nagle pojawia się ta siostra. Doskonale 

zgrane w czasie, nie sądzisz? 

- Możliwe - zgodził się. - Ale to nie dowód, że Jinzler skradł instrukcję. 
- Fakt, nie możemy powiedzieć,  że mamy jakiekolwiek niezbite dowody - 

zauważyła. - Ale jeśli to nie Jinzler ukradł karty, to kto? I poco? 

- Nie wiem - odrzekł Luke, odwracając się, aby rzucić okiem na drzwi salonu. - W 

tej chwili bardziej intryguje mnie, co ten ktoś robił, czając się w ciemności. Chyba że 
Jinzler sam to wymyślił, aby odsunąć od siebie podejrzenia. 

background image

Timothy Zahn 

99

- Dziwne, ale o to akurat go nie podejrzewam - odrzekła. - Wydaje mi się zbyt 

inteligentny, aby wciskać nam taką niezręczną historyjkę bez jej upiększenia. 

Luke zmarszczył brwi. 
- O jakim upiększeniu myślisz? 
- Załóżmy,  że chciał coś zmajstrować w maszynowni generatora tarczy - 

wyjaśniła. - Powiedzmy, gdzieś na prawej burcie. Prawdziwy zawodowiec najpierw 
poszedłby na lewą burtę i otworzył tam jedną z szaf. Nie za szeroko, ale tak, żeby było 
widać, jeśli ktoś się zechce przyjrzeć. Potem, złapany na gorącym uczynku, 
wyrecytowałby tę historyjkę o spłoszeniu intruza, ale i dodał,  że widział kogoś przy 
lewoburtowej szafie. 

- Prowadzący  śledztwo idą tam i znajdują otwartą szafę - dokończył Luke, ze 

zrozumieniem kiwając głową. 

- Właśnie - odparła. - Nie tylko jego historia brzmi wówczas bardziej 

prawdopodobnie, ale automatycznie odwraca uwagę od rzeczywistego celu. 

- Proste, ale skuteczne - doszedł do wniosku. 
- Wszystkie najlepsze triki są takie - zgodziła się. - To dlatego od razu się 

domyśliliśmy, że nasz sabotażysta ściąga uwagę na silniki, żeby rozrabiać na dziobie. 

- Właśnie. - Luke się  uśmiechnął. - O ile awaria silników rzeczywiście była 

dywersją. 

- Też prawda - przyznała Mara. - Równie dobrze mógł to być prawdziwy 

wypadek, a Jinzler i ten drugi po prostu wykorzystali okazją, żeby sobie powęszyć po 
nocy. 

- Zaczyna mi się mieszać w głowie - wyznał Luke. - Jeśli Jinzler wzniecił pożar, 

aby skraść dane „Pozagalaktycznego Lotu” Felowi, czy na tym nie powinno się było 
skończyć? Czego jeszcze tam szukał? 

- Kto wie? - zastanowiła się Mara. - Może wykonuje jakąś specjalną misją, dla 

Car’dasa albo dla kogoś innego, i najpierw musiał skraść instrukcje, żeby nie można 
było podważyć jego opowieści? 

- A skoro większość z tego, co wiemy, pochodzi wyłącznie od niego, nic jesteśmy 

w stanie nawet się domyślać, co kombinuje naprawdę. 

- Właściwie wszystko, co wiemy, pochodzi wyłącznie od niego - poprawiła go 

Mara. - Karrde opowiedział nam o pochodzeniu Deana Jinzlera, ale mamy jedynie 
słowo naszego siwowłosego przyjaciela, że Dean Jinzler to naprawdę on. 

Luke gwizdnął przez zęby. To mu nawet nie przyszło do głowy. 
- A to oznacza, że moje słowa o kolejnym kamyku układanki jakby tracą 

znaczenie, nieprawdaż? 

- Te kamyki mogą istnieć tylko w naszej wyobraźni - zgodziła się Mara. - Mogły 

być przecież dwie oddzielne grupy nocnych szperaczy, pracujących albo wspólnie, albo 
w sprzecznych celach. Nie zapominaj, że nie chodzi tu wyłącznie o Jinzlera, ale jeszcze 
o co najmniej dwóch członków chissańskiej załogi i jednego ze szturmowców Fela. 

- A jeśli Jinzler mówi prawdę, również jednego Geroonianina - przypomniał jej 

Luke. - Brakuje nam na liście podejrzanych jedynie Formbiego i Draska. 

Rozbitkowie z Nirauan 

100

- Zgadza się - odrzekła. - Z drugiej strony, Jinzler jest jedyną osobą, która została 

przyłapana tam, gdzie jej być nie powinno. Jak ci się podoba ta historia o przypadkowej 
obecności w części statku mieszczącej kwatery Chissów? 

- Właściwie nie jest aż tak nieprawdopodobna, jak się z pozoru wydaje - 

zastanowił się Luke. - Jeśli gość miał Jedi w rodzinie, może równie dobrze sam być 
wrażliwy na Moc i za jej sugestią znaleźć się we właściwym miejscu i czasie, nie do 
końca wiedząc, dlaczego. Niewielu tak dobrze się zna na rodzinnych powiązaniach 
Jedi, aby uczynić z tego subtelne kłamstwo. 

- Car’das mógł wiedzieć - zauważyła. - A niezależnie od tego, coś wyczuwa, czy 

nie, Jinzler i tak potrzebował informacji Car’dasa, żeby w odpowiednim czasie 
przenieść się na Comrę. - Machnęła ręką. - Tak, tak, wiem, że to nie to samo. 

- Ale i tak wszystkie drogi prowadzą do Car’dasa, czy może się mylę? - mruknął 

Luke. - Ciekawe, co oni mieli sobie do powiedzenia z Formbim. 

- Nie mam pojęcia. - Mara pokręciła głową. - O ile wiem, Karrde nigdy nie miał 

żadnych interesów w Nieznanych Rejonach. Jeśli nawet Car’das zapędzał się tak 
daleko, było to z pewnością przed ich spotkaniem. Może powinniśmy spytać 
Formbiego? - podsunęła Mara. 

- Jasne, czemu nie - zgodził się Luke. - Musimy i tak go ostrzec, żeby sprawdził 

generatory tarcz. 

Mara pokręciła głową. 
- Nie sądzę, aby celem były generatory - mruknęła. - Myślę,  że to coś całkiem 

innego. 

- Masz jakiś pomysł? 
- Nie, właściwie nie - przyznała. - Ale gdybym miała wybierać, głosowałabym 

raczej za umieszczeniem podsłuchu na liniach czujników. Pamiętasz, jak zostaliśmy 
wezwani do centrum sterowania dziś wieczorem, a Formbi wymieniał wszystkie 
zagrożenia, jakie możemy napotkać wewnątrz gromady? 

- Tak - odrzekł, zastanawiając się, do czego zmierza jego żona. 
- Pośród różnych naturalnych niebezpieczeństw wspomniał o czymś, co się 

nazywa punkty ogniowe. Miałam zamiar zapytać go, co to właściwie takiego, ale chyba 
sama się zorientowałam. - Wskazała palcem na iluminator. - Widzisz tę asteroidę? Taką 
z czarnymi kropkami? 

Luke wyjrzał na rozjarzony gwiezdny krajobraz. Asteroida w czarne kropki... 
- No widzę - powiedział, kiedy wreszcie zobaczył ją w półcieniu.  
- Dziesięć do jednego, że to gniazdo wyrzutni rakiet albo baza myśliwców. Założę 

się, że te ciemne punkty to wyloty wyrzutni. 

- Punkt ogniowy - mruknął Luke, obserwując asteroidę. Dużo było tych czarnych 

punktów, bardzo dużo... - Dobra nazwa. 

- Bardzo dobra - zgodziła się jego żona. - Nieprzyjacielski statek, który się tu 

zatrzyma na zebranie odczytów, znajdzie się w bardzo nieprzyjemnej i bolesnej 
sytuacji. 

Spojrzała na Luke’a. Jej twarz w odbitym świetle gwiazd miała posępny wyraz. 

background image

Timothy Zahn 

101

- Każdy, komu przyjdzie na myśl, żeby dobrać się Chissom do skóry, będzie miał 

interes w zlokalizowaniu możliwie jak największej liczby takich punktów. 

Luke poczuł, że żołądek ściska mu się boleśnie.  
- Fel? 
- Albo Geroonianie, którzy akurat mają zainteresowanego klienta z nieużywaną 

planetą na wymianę - odparła. - Jinzler też może kogoś kryć.  

- Car’dasa? 
Wzruszyła ramionami. 
- Możliwe. Wiemy, że Car’das lubi zbierać informacje. A to z pewnością jest 

informacja, i to bardzo cenna. 

- Masz racje - odparł Luke, rzucając jeszcze spojrzenie na iluminator. Formbi 

nazwał to ostatnią kryjówką ludu chissańskiego. Kto byłby zainteresowany poznaniem 
jej sekretów? Chyba próbowaliśmy już wszystkich możliwych układów naszych 
kamyków. Chodź, zobaczymy, czy nie uda nam się znaleźć jeszcze paru. 

Mara odepchnęła się od iluminatora.  
- Formbi?  
- Formbi. - Luke skinął głową. 
 
Znaleźli arystokre w korytarzu serwisowym pomiędzy centrum sterowania a 

główną maszynownią. Obserwował w milczeniu, jak dwóch Chissów z załogi 
wprowadzało do otwartego wlotu kanału długie, podobne do kleszczy sondy. Trzeci 
stał obok ze szczelnie zamkniętym metalowym pojemnikiem. 

- O, nasi szlachetni Jedi - przywitał ich Formbi, przeciskając się obok robotników 

w ciasnym korytarzyku, aby dostać się do gości. - Jak rozumiem, mieliście dzisiaj 
wieczorem trochę zajęć. 

- Widzą, że podobnie jak ty, arystokro - zauważył Luke. - Znaleźliście problem? 
Formbi skinął głową. 
- Pełzaki kablowe, tak jak sądziłem. 
- Pełzaki kablowe? 
- Długie, cienkie stworzenia, które wgryzają się w systemy zasilania i sterowania, 

żywiąc się generowaną tam energią elektryczną - wyjaśnił Formbi. - Robactwo, które 
dużym kosztem usiłujemy zniszczyć albo chociaż zredukować. Niestety daremnie. 

- Jak robaki kanałowe - zauważyła Mara. - To robactwo, z którym my z kolei 

walczymy. 

- Podejrzewam, że z nie lepszym powodzeniem niż my - rzekł Formbi. 
- Fakt - zgodził się Luke. - Nad czym pracowało to konkretne stadko? Kable 

sterowania silników? 

- Tak - potwierdził Formbi. - To spowodowało wibracje, które na pewno 

poczuliście. Właśnie je usuwamy. 

- A awaria świateł w przedniej części statku? - zapytała Mara. - Tam też dotarły? 
- Nie - powiedział Formbi. - Zdaje się, że ktoś je po prostu wyłączył. 
- Przypadkiem? - zapytała Mara. 
Jarzące się oczy Formbiego zajaśniały jeszcze mocniej, kiedy na nią spojrzał. 

Rozbitkowie z Nirauan 

102

- A jak ci się zdaje? - odparował. 
- Myślimy,  że „Poseł Chaf” ma spore problemy - rzekł Luke. - Nie jesteśmy 

pewni, czy wszyscy na pokładzie tego statku pragną sukcesu misji. 

Sięgnął w Moc w nadziei na jakąś wyraźną reakcję. Ale Formbi jedynie pokręcił 

głową. 

- Mylisz się, mistrzu Skywalker - powiedział cicho. - Wszyscy na pokładzie 

bardzo chcą sukcesu tej misji. 

- Może i tak - zgodziła się Mara. - Ale może to być inna misja niż ta, którą sobie 

zaplanowałeś. 

- Słyszałeś o incydencie na dziobie kilka minut temu? - zapytał Luke. 
- Tak - rzekł Formbi. - Kapitan Talshib właśnie sprawdza, czy nic w tej części 

statku nie zostało skradzione albo uszkodzone. 

- To dobrze - uznała Mara. - O czym rozmawialiście z Jorjem Car’dasem? 
Luke’owi nie udało się wywołać u starszego Chissa jakiejkolwiek reakcji. Teraz 

próba Mary okazała się równie daremna. 

- Jorj Car’das? - zapytał Formbi, unosząc brwi uprzejmie, ale bez zaskoczenia. 
- Człowiek, który przywiózł na Crustai ambasadora Jinzlera - wyjaśniła Mara. - 

Ambasador mówił, że długo rozmawialiście.  

Formbi uśmiechnął się blado. 
- A wy na tej podstawie snujecie podejrzenia? - Pokręcił  głową. - Nic z tego. 

Przedstawił mi tylko ambasadora, wymienił jego tytuły i referencje. Ja też go 
powitałem i życzyłem mu miłego pobytu w imieniu Dynastii Chissów. 

- A wszystko to w waszym języku handlowym. Minnisiat? 
- Wtedy nie wiedziałem nawet, że mogę mówić we wspólnym języku Nowej 

Republiki - wyjaśnił Formbi. 

- I nigdy wcześniej nie znałeś Jorja Car’dasa? - dopytywała się Mara. 
- Jak mogłem znać kogokolwiek z Nowej Republiki? - spytał cierpliwie Formbi. - 

Nigdy nie oddalałem się dalej niż na kilka lat świetlnych poza przestrzeń Chissów. 
Popatrzcie lepiej na to. Pokazał palcem ponad ramieniem Luke’a. 

Jedi obejrzał się. Jeden z robotników wyciągał  właśnie kleszczami z kanału 

długiego, segmentowanego robaka. Drugi Chiss stał z otwartym pojemnikiem, a 
pierwszy delikatnie włożył tam robaka. 

- Pełzak kablowy - wyjaśnił Formbi. - Sądząc z wielkości, dość młody. Jeśli zbyt 

długo ich się nie likwiduje, rosną na długość dorosłego Chissa i są w stanie wypełnić 
cały przewód. 

- Teraz rozumiem, czemu je tak tępicie - powiedział Luke. - Jak on mógł się tam 

dostać? 

- Jeszcze nie wiemy - odrzekł arystokra. - Rano zaczniemy dokładnie 

przeszukiwać statek. - Wbił ostry wzrok w Luke’a. - Nasz i wszystkie inne, które tu 
stacjonują. 

- To oczywiste - odparł Luke, wyczuwając nagłą ostrożność Mary. - Mogę 

zapytać, co będzie oznaczało takie przeszukanie? 

background image

Timothy Zahn 

103

- Dla was prawdopodobnie będzie ono bardzo proste - zapewnił go Formbi. - 

Pełzaki kablowe wydzielają charakterystyczną mieszaninę gazów, którą bardzo łatwo 
wykryć. Jeśli w waszym statku nie znajdą żadnego z tych gazów, to będzie koniec całej 
procedury. 

- A jeśli znajdą? - zapytała Mara. 
- Wtedy będziemy musieli dokładniej przyjrzeć się tym miejscom - wyjaśnił 

Formbi. - Ale nie musicie się przejmować. Jeśli nie otwieraliście nigdy statku w tym 
obszarze przestrzeni, jest mało prawdopodobne, abyście podłapali jakieś robactwo. 
Niestety, musimy to sprawdzić. 

- Rozumiemy - odparł Luke. - Jeśli takie stworzenie znajdzie się na pokładzie 

„Miecza”, to wierz mi, że chętnie się go pozbędziemy. Czy możemy w czymś pomóc? 

- Nie, dziękuję - odparł Formbi. - Oczywiście uprzedzimy was przed wejściem na 

pokład statku. 

- My też dziękujemy - rzekł Luke, domyślając się, że audiencja dobiegła końca. - 

Zobaczymy się rano. 

- Jeszcze jedno - rzekł Formbi, kiedy odwracali się już, by odejść. - 

Poinformowano mnie, że oboje uruchamialiście w czasie poszukiwań swoje miecze 
świetlne. 

- Tak, istotnie - odparła Mara. - Polowaliśmy na sabotażystę, jeśli pamiętasz. Nie 

wspomnę o tym, że broniliśmy się przed chissańskim wojownikiem zanadto skorym do 
strzelania.  

- No... tak. wiem - mrukną! Formbi z wyraźnym zakłopotaniem. - Nieprzyjemne 

zdarzenie. Rozmawiano już z nim, to się więcej nie zdarzy. - W oku arystokry pojawił 
się nowy błysk, ale znikł zbyt szybko, aby Luke mógł zgadnąć, co to było. - W zamian 
jednak proszą, abyście nie włączali swoich mieczy tak długo, jak długo pozostajecie na 
pokładzie statku należącego do Rodu Chissów. 

Luke zmarszczył brwi. 
- W ogóle? 
- W ogóle - bezbarwnym tonem potwierdził Formbi. 
- A jeśli będziemy w niebezpieczeństwie? - zapytała Mara. - Albo jeśli ktoś z 

twoich podwładnych będzie w niebezpieczeństwie? 

- Oczywiście, w takim przypadku zrobicie, co uznacie za stosowne - zgodził się 

Formbi. - Ale generał Drask nalegał,  żeby ukrócić bezsensowne wymachiwanie 
nieznaną bronią. 

- Bezsensowne? - z niedowierzaniem powtórzyła Mara. - Arystokro... 
- Rozumiemy - szybko wpadł jej w słowo Luke. - Zrobimy co w naszej mocy, aby 

wykonać rozkaz generała. 

- Dziękuję - rzekł Formbi, lekko skłaniając głowę. - A zatem do rana. 
Wracali prawie pustymi korytarzami, ale Luke i tak zaczekał, aż znaleźli się w 

zaciszu swojej kwatery, zanim przerwał milczenie. Oprócz oczywistych względów 
bezpieczeństwa, liczył na to, że jego milcząca i wściekła żona nieco ochłonie. 

- Co o tym myślisz? - zapytał, kiedy drzwi za nimi zamknęły się szczelnie. 

Rozbitkowie z Nirauan 

104

- Moja marna opinia o generale Drasku jeszcze się pogorszyła - odparła Mara 

ponuro. - Ten infantylny idiota... 

- Spokojnie - łagodził Luke, siadając na łóżku, aby pozbyć się butów. - Nie wiń 

Draska, a przynajmniej nie bezpośrednio. Nie sądzę, aby to on wydał ten rozkaz.  

Mara zmarszczyła czoło. 
- Nie on? W takim razie kto? Formbi?  
Luke skinął głową. 
- Takie odnoszę wrażenie. 
- Interesujące - mruknęła Mara w zadumie. - Ale dlaczego?  
- Nie mam pojęcia - odparł jej mąż. - Ale nie zapominaj, jaki wściekły był Drask. 

kiedy pomogliśmy Pięćset Pierwszemu ugasić ogień. Formbi pewnie znów bawi się w 
politykę, starając się nie dawać Draskowi kolejnych powodów do skarg. 

- Wspaniale - mruknęła Mara, po raz kolejny tego wieczoru szykując się do snu. - 

Jak miło spędzać czas z godnymi szacunku istotami w rodzaju Chipsów. 

- Mogło być gorzej - zauważył Luke. - Mogliśmy mieć do czynienia z Bothanami. 

Co sądzisz o tej całej historii? 

- O Car’dasie? - parsknęła Mara. - Teraz też łże bezczelnie. Nie ma powodu, aby 

Car’das wychwalał tak zwane referencje Jinzlera w egzotycznym języku handlowym, 
skoro rozumie wspólny. Mógł w dowolnym momencie zmienić  język, kiedy tylko 
nadeszła jego kolej przemawiania. 

- Też mi się tak zdawało - przytaknął Luke. - Ale oczywisty wniosek nasuwa się 

sam: nie chcieli, aby Jinzler wiedział, o czym rozmawiają. 

- Właśnie - zgodziła się Mara. - Zauważyłeś też pewnie, że Formbi nigdy tak 

naprawdę nie odpowiedział na moje pytanie, czy znał Car’dasa już przedtem. I nie 
zapominaj, że odbyli swoje spotkanie w zewnętrznym systemie Crustai, gdzie Drask i 
reszta Chissów nie mogli ich podsłuchiwać. - Pokręciła głową. - Luke, oni coś 
kombinują - mruknęła ponuro. - Coś przewrotnego. A może nawet przewrotnego i 
paskudnego. 

- Wiem - odrzekł Luke, przyciągając ją na łóżko i obejmując ramieniem. - Chcesz 

wracać? 

- Oczywiście,  że nie - oburzyła się. - Chcę zobaczyć „Pozagalaktyczny Lot”, 

oczywiście przyjmując,  że i ta część historii też nie jest kłamstwem. Poza tym, jeśli 
kryje się w tym jakaś pułapka... na nas, na Fela, na Draska... to naprawdę jesteśmy 
jedynymi, którzy potrafią to powstrzymać. 

Mocniej przytuliła się do piersi męża. 
- Chyba że chcesz pozostawić to Geroonianom - dodała. 
Uśmiechnął się na tę myśl. 
- To już lepiej my się tym zajmijmy - zdecydował. - Miłych snów, Maro. 
Zanim ogarnął go sen, ujrzał w myślach złowróżbny, ale jednocześnie zabawny 

obraz Bearsha, Eslosha i innych Geroonian, ściśniętych w przerażony tłumek w jednym 
z korytarzy statku i drżących tak, że nie mogli utrzymać w ręku miotaczy. 

 
Fel podniósł wzrok znad biurka, kiedy Zapaśnik przysiadł naprzeciwko niego. 

background image

Timothy Zahn 

105

- Włożyłem to na miejsce - powiedział podwładny, a jego ogromne oczy odbijały 

światło lampy. - Podpiąłem do kabla powtarzacza nawigacyjnego. 

Fel odłożył notatnik, który przeglądał. 
- Szybko ci poszło - zauważył. - Czy Chissowie mogą go znaleźć? 
Pomarańczowe błyski w oczach Zapaśnika zmieniły barwę na żółtą. U Eickariech 

oznaczało to przeczenie. 

- Nie, jeśli będą szukać bez konkretnego celu - odparł. - Jest w kablu za szafą, nie 

za panelem dostępu. 

Fel skinął głową. 
- Nieźle - rzekł. - A co z naszymi Jedi? Podejrzewają coś? 
- Jasne, że podejrzewają - rzekł Zapaśnik, a błyski znów stały się pomarańczowe. - 

Ale nic nie wiedzą. - Uśmiechnął się z przekąsem. - Jedi Skywalker poprosiła, aby ci 
podziękować za pomoc, jaką jej okazałem. 

- Nie sądź ich zbyt pochopnie - ostrzegł Fel. - Słyszałem o tej parze niejedno, 

zarówno od ojca, jak i od admirała Parcka. Są sprytni, szybcy i bardzo, bardzo 
skuteczni. 

- Nigdy bym nie pomyślał, że jest inaczej - zapewnił Zapaśnik swojego dowódcę. 

- Już się cieszę, że poznam ich prawdziwe umiejętności w walce. 

Fel odetchnął głęboko. Czas odpocząć, a reszta niech się toczy sama. 
- Będziesz miał taką szansę - cicho obiecał Zapaśnikowi. - Gwarantuję ci. 

 

Rozbitkowie z Nirauan 

106

R O Z D Z I A Ł  

10

 

Polowanie na robactwo rozpoczęło się następnego ranka. Cztery pary Chissów 

uzbrojonych w analizatory powietrza zaczęły od dziobu i rufy, posuwając się ku 
środkowi statku. Sprawdzali każdy pokój, przedział, magazynek, przewód, panel 
obsługi i każdą paczkę na pokładzie „Posła Chafa”. Do „Miecza Jade” dotarli około 
południa i Mara w grzecznym, ale wymownym milczeniu obserwowała ich poczynania, 
kiedy metodycznie przeszukiwali statek. 

Na szczęście prognoza Formbiego okazała się prawdziwa. Nie znaleziono żadnych 

pełzaków i w ciągu pół standardowej godziny grupa poszukiwawcza wyniosła się w 
kierunku tunelu transferowego, pozostawiając po sobie jedynie lekki metaliczny odorek 
sprzętu. 

Transporter imperialny Fela został przeszukany równie szybko i sprawnie. 

Wahadłowiec Geroonian przeciwnie - wymagał prawie trzykrotnie dłuższego czasu 
sprawdzania, głównie dlatego, że większość urządzeń, które na normalnym statku są 
hermetycznie zamknięte od chwili produkcji i nie wymagałyby kontroli, tu była 
naprawiana, modyfikowana lub wymieniana, i to tak niedbale, że trzeba było sprawdzać 
praktycznie wszystkie bez wyjątku. Przeszukanie trwałoby jeszcze dłużej, gdyby 
magazynek i zbiorniki, które Luke zauważył już pierwszego dnia, nie były ukryte za 
hermetycznymi drzwiami i otwarte na przestrzeń. Chissowie sprawdzili szczelność 
zamknięcia, zapewnili Luke’a, że pełzaki nie mogą żyć w próżni, i ruszyli dalej. 

Cała procedura zajęła pół dnia. Nie znaleziono nic. 
- Mamy zatem dwie możliwości - odezwał się Luke do Mary, kiedy siedzieli 

razem w przednim salonie, obserwując, jak hiperprzestrzeń  kłębi się wokół statku. - 
Albo do statku dostało się jedno stado pełzaków i zignorowało wszystkie inne 
urządzenia, koncentrując się jedynie na centralnej części statku, albo też ktoś wniósł je 
na pokład i wypuścił umyślnie w tym miejscu... 

- Wiesz, jaką opcję ja wybieram? - zagadnęła Mara. 
- Wiem, wiem - odparł. - Zastanawia mnie jednak, czy sabotażysta na pewno miał 

tylko to jedno stadko. A jeśli nie udało mu się uzyskać pożądanego skutku za 
pierwszym razem i będzie próbował kolejnej dywersji? 

background image

Timothy Zahn 

107

- Może miał kilka zapasowych zwierzątek i umieścił je w przestrzeni przed 

rozpoczęciem przeszukania? - podsunęła Mara. 

- A co to oznacza? - zapytał Luke. - Że stracił panowanie nad sobą i zniszczył 

dowody, choć jeszcze nie skończył? 

- Raczej że udało mu się załatwić to, co miał w planie zeszłej nocy - odparła Mara. 

- A to naprawdę mnie martwi. 

- Dlaczego? 
- Bo nie mogę sobie wyobrazić, co to może być. Drask sprawdził każde 

urządzenie w dziobowej części statku i nic nie znalazł. Więc po co ta cała dywersja? Co 
ona komu dała? 

Luke w zadumie poskrobał się po policzku. 
- Może Drask szuka nie tam, gdzie trzeba? - myślał  głośno. - Może mamy do 

czynienia z podwójną dywersją: pełzaki w kablach sterowania i wyłączone oświetlenie 
na dziobie? A rzeczywiste prace toczyły się całkiem gdzie indziej? 

- Nieźle - pochwaliła Mara. - Ale gdzie? I co to było? Nie zapominaj, że 

Chissowie przeszukali każdy centymetr sześcienny statku. 

- Szukając pełzaków kablowych. 
- Szukając wszystkiego - poprawiła go Mara. - Obserwowałam, jak przeszukiwali 

„Miecz”, Luke. Zbierali próbki powietrza, ale rozglądali się na wszystkie strony. Gdyby 
cokolwiek było nie tak jak trzeba... uzbrojenie, materiały wybuchowe... na pewno by to 
zauważyli. A przy imperialnych i Geroonianach na pewno podwoili czujność. 

- Przy imperialnych raczej potroili - zgodził się Luke. Kłębowisko  świateł na 

zewnątrz przeszło w świetliste smugi, które rozsypały się w pojedyncze gwiazdy. 
Zapewne kolejny przystanek nawigacyjny. Leniwie zaczął się zastanawiać, jakie punkty 
ogniowe Chissowie ustawili tym razem. 

- Jaki następny ruch? - zapytała Mara niezbyt radosnym tonem. - Inicjatywa 

zawsze leży po stronie atakującego. A my możemy jedynie być gotowi... 

Urwała, bo ciszę w salonie rozdarł nagle przenikliwy jak wibroostrze dźwięk 

alarmu. 

- Alert-T-Siedem! - rozległ się nagle w głośnikach twardy głos Chissa. - Łuk 

dwanaście-dwa. Powtarzam: Alert-T-Siedem, łuk dwanaście-dwa. 

Najbliższy panel komunikacyjny znajdował się na końcu sąsiedniej sofy. Luke 

dopadł go pierwszy. 

- Tu Skywalker - rzekł. - Co się dzieje?  
- To nie wasza...  
- Tu arystokra Formbi, mistrzu Skywalker - wdarł się w obwód głos Formbiego. - 

Proszę przyjść jak najszybciej na statek Geroonian.  

- Już idziemy - obiecał Luke. - Co się stało?  
Z głośnika dobiegło ciche westchnienie.  
- Jeden z Geroonian został postrzelony. 
 
W korytarzyku przed wahadłowcem Geroonian kłębiło się ze dwunastu Chissów. 

Dwoje z nich, Feesa i ktoś jeszcze w czerni Floty Defensywnej, klęczało obok wijącego 

Rozbitkowie z Nirauan 

108

się konwulsyjnie i jęczącego Geroonianina, usiłując go opatrzyć za pomocą pakietów 
medycznych z wyposażenia statku. Formbi z ponurą minął stał z boku, starając się nie 
wchodzić nikomu w drogę. 

- Co się stało? - zapytał Luke, kiedy minęli zewnętrzny krąg Chissów. 
- Został postrzelony z miotacza przy wyjściu ze statku - wyjaśnił Formbi. - W 

ramię, a raczej lewy bark. Szukamy broni. 

Luke wyminął Feesę i przyjrzał się rannemu. Serce mu się ścisnęło, kiedy spojrzał 

w twarz ofiary. To był Estosh, najmłodszy z Geroonian. Rysy miał wykrzywione 
bólem, skórę na lewym ramieniu zwęgloną i poczerniałą. 

- Jesteś Jedi - odezwał się Formbi. - Podobno Jedi mają moc uzdrowicielską. 
- To prawda, niektórzy mają - rzeki Luke i przyklęknął przy Estoshu, uważnie 

oglądając ranę. Za plecami czuł współczujące spojrzenie Mary. Ona też kiedyś została 
postrzelona chissańskim miotaczem płomieni i wiedziała dokładnie, co to znaczy. - 
Niestety, żadne z nas nie ma tym kierunku szczególnych uzdolnień. 

- Czy nic nie można zrobić? - zapytała Feesa. 
Luke wydął wargi, próbując zebrać myśli. W przypadku jego samego lub innego 

Jedi, trans uzdrawiający byłby oczywistym rozwiązaniem. Zaryzykowałby go nawet z 
Felem albo którymkolwiek z jego szturmowców, byle był człowiekiem. 

Ale z Obcym, zwłaszcza o nieznanej fizjologii i strukturze umysłowej oraz 

emocjonalnej, byłoby to zbyt niebezpieczne. Chyba że nie istniała inna możliwość. 

- Możesz mi powiedzieć, na ile poważna jest ta rana? - zapytał Feesę. - Czy 

groźna dla życia, czy tylko bardzo bolesna? 

- Z pewnością bardzo bolesna - sztywno odparła Feesa. - A co do reszty, nie 

wiem. Czy to ma jakieś znaczenie? 

- Zasadnicze - zapewnił Luke, rozglądając się po korytarzu. Ku jego zdumieniu 

nie dostrzegł ani śladu po pozostałych Geroonianach. - Gdzie Bearsh i cała reszta? 

- Na statku - odparł Formbi. - Boją się o swoje życie. 
Luke skrzywił się, choć chyba nie powinien ich obwiniać. 
- Niech ktoś im powie, żeby stamtąd wyleźli - polecił. - Powiedzcie, że nie ma się 

czego obawiać. 

- Nie przyjdą - z pogardą odezwał się jeden z Chissów. - Boją się, że teraz cała 

Dynastia Chissów stanie przeciwko nim. - Mlasnął językiem. - Bardzo łatwo przerazić 
tę rasą. 

- Mogą się bać, jak przyjdzie na to pora - ostro przerwał mu Luke. - W tej chwili 

muszę mieć kogoś, kto mi powie, jak poważne to są rany. 

- Ja pójdę - zgłosiła się Mara, ruszając w kierunku wyjścia. - Jeśli nie ufają 

Chissom, może zaufają człowiekowi. 

Nie wiadomo było, co im powiedziała, lecz osiągnęła zamierzony efekt. W dwie 

minuty później Bearsh i cała reszta z ociąganiem wychynęła z tunelu transferowego, 
wyglądając jak gromadka dzieci w pałacu strachów. 

- Podejdź tu, Bearsh. - Luke skinął ręką. - Muszę wiedzieć, jak poważna jest ta 

rana. 

background image

Timothy Zahn 

109

- Jest potworna - wyszeptał Bearsh, przepychając się nerwowo pomiędzy 

Chissami, aż ukląkł u boku Estosha. - Jak ktoś mógł mu to zrobić? 

- Wkrótce zapewne się tego dowiemy - zapewnił Formbi. - Na razie mistrz 

Skywalker chce wiedzieć, czy ta rana stanowi zagrożenie dla życia. 

Bearsh skwapliwie zbadał palcami krawędzie rany. Estosh znieruchomiał, ale nic 

nie powiedział. 

- Nie - zdecydował po chwili. - Ale on bardzo cierpi. 
- Wiem - niechętnie odparł Luke - ale obawiam się, że nie mogę z tym nie zrobić. 

Uzdrowicielskie moce Jedi mogą być niebezpieczne. Nie mogę ryzykować, jeśli istnieje 
szansa, że sam wyzdrowieje. 

- Jasne - powiedział Bearsh z goryczą. - W końcu to tylko Geroonianin. 
- Chodzi mi o to, że to niebezpieczne dla niego - wyjaśnił Luke, z trudem hamując 

irytację. W końcu to nie jego wina. - Właściwie mogę tylko pomóc wam wnieść go do 
środka. 

- To byłoby bardzo miłe - rzekł Bearsh, wyraźnie odzyskując humor. - Dziękuję. 
- Nie ma za co. - Luke sięgnął w Moc, ujmując Estosha w mentalny chwyt. 
- To nie będzie konieczne - odezwał się nagle Formbi, zanim jeszcze Luke 

podniósł rannego. - Nosze są już w drodze. Moi ludzie wniosą go do środka. 

Bearsh wstał.  
- Wolelibyśmy pomoc ludzi - powiedział sztywno. - Lepiej, żeby Chissowie nie 

wchodzili już na pokład naszego statku. 

- Nie masz wyboru - obojętnie odrzekł Formbi. - „Poseł Chaf” jest statkiem 

Piątego Rodu Panującego Dynastii Chissów. Jako podróżujący na tym statku, 
podlegacie prawodawstwu i zwyczajom Chissów. Jeśli zechcemy wejść na wasz statek, 
zrobimy to. 

Przez dłuższą chwilę obaj Obcy spoglądali na siebie w milczeniu. Bearsh 

wydawał się rozpaczliwie mały i drobny w obliczu wysokiego, potężnego Chissa. 
Wreszcie westchnął i opuścił ramiona. 

- Oczywiście - mruknął. - Jak sobie życzycie. 
Luke już miał zrobić krok do przodu. Formbi zachowywał się okropnie 

nierozsądnie... 

Nie! 
Znieruchomiał w pół myśli i pół kroku, gdy gorączkowe ostrzeżenie Mary objęło 

jego umysł. Spojrzał na nią i pochwycił równie ostrzegawcze spojrzenie jej zielonych 
oczu. 

Zrezygnował z protestu. To rzeczywiście był statek Formbiego. Jeśli arystokra 

postanowił właśnie w tej chwili to wszystkim udowodnić, Luke nie miał prawa mu się 
sprzeciwiać. 

Z korytarza wyłoniło się dwóch Chissów, prowadzących repulsorowy wózek 

medyczny. Luke znów spojrzał na Marę, dostrzegł minimalny ruch jej głowy i 
posłusznie odstąpił od rannego, żeby zrobić im miejsce. Chwilę później Chissowie 
położyli Estosha na noszach i wnieśli do statku. Pozostali Geroonianie podążyli za nimi 
w kamiennym milczeniu. 

Rozbitkowie z Nirauan 

110

- No cóż, to chyba wszystko - rzeki Formbi, zwracając swoje gorejące oczy na 

Luke’a i Marę. Grupka znikła już w tunelu transferowym. - Dzięki za pomoc. 

Luke musiał stoczyć ze sobą prawdziwą walkę, aby odpowiedzieć jedynie 

skinieniem głowy. 

- Proszę bardzo - rzekł. - Nie sądzę, aby Estosh widział, kto go postrzelił. Mam 

rację? 

Formbi pokręcił głową. 
- Powiedział Feesie, że strzelono do niego, kiedy wszedł do korytarza. Nie był 

nawet pewien, skąd padł strzał. Teraz szukamy broni. 

- Rozumiem - rzekł Luke. - Dajcie nam znać, jeśli coś znajdziecie. 
- To zrozumiałe - zapewnił Formbi. - Dobranoc. 
- Niczego nie znajdą - mruknął Luke do Mary, kiedy przeciskali się pomiędzy 

tłumem Chissów, by dojść do swojej kwatery. - Dziesięć do jednego, że już jest z 
powrotem w kaburze, na stojaku czy skąd go tam wzięli. 

- Myślisz,  że tego właśnie szukał wczoraj w nocy nasz przyjaciel? - zapytała 

Mara. Broni? 

- Może, ale nie wziął jej wtedy - odparł Luke. - Gdyby tak się stało, poszukiwacze 

robaków odkryliby jej brak. Nie, wczoraj chciał się pewnie tylko zorientować, gdzie 
znajduje się broń, aby dzisiaj ją ukraść, strzelić do pierwszego Geroonianina, który 
wyjdzie z wahadłowca, i bezpiecznie odłożyć na miejsce. 

- Ale dlaczego akurat Geroonianina? 
- Nie mam pojęcia - z pretensją w głosie odparł Luke. - Może ktoś próbuje zasiać 

niezgodę pomiędzy nimi a Chissami? A może po prostu między nimi a Formbim? Ktoś, 
kto nie chce, aby dostali swój własny świat? 

- A może to ktoś. kto próbuje zasiać niezgodę pomiędzy Formbim a nami? - 

podsunęła Mara. - Byłeś o krok od wszczęcia z nim kłótni na oczach tych wszystkich 
ludzi. Myślisz, że uszłoby ci to na sucho? 

- Był taki małostkowy - przypomniał Luke. - Ale masz rację. Jego statek, jego 

zasady. W każdym razie dobrzy goście nie kłócą się z gospodarzami. 

- No to bądź dobrym gościem - zaproponowała Mara, czule ujmując go pod ramię. 

- A kiedy już będziemy grzeczni, nie powinniśmy zaniedbywać obserwowania go zza 
węgła.  

Spojrzał na nią z ukosa. 
- Myślisz, że Formbi jest w niebezpieczeństwie? 
- Ktoś próbuje zasiać chaos na statku - przypomniała mu. - Zamach polityczny, 

nawet nieudany, bez problemu zamknie całą sprawą, nie sądzisz? 

Luke pokręcił głową. 
- Chciałbym wiedzieć, co takiego ważnego znajduje się na „Pozagalaktycznym 

Locie”. 

- Ja też - powiedziała Mara. - Myślę, że wkrótce się dowiemy. 
 
Poszukiwacze znaleźli miotacz w pół godziny później, we wlocie szybu 

wentylacyjnego w korytarzu, o kilka metrów od miejsca, gdzie został postrzelony 

background image

Timothy Zahn 

111
Estosh. Dalsze śledztwo wykazało,  że miotacz skradziono z szafy na rufie statku, w 
pobliżu głównych silników. Zamki w szafie spreparowano tak, żeby się szybko 
otwierały. Mara musiała przyznać, że domysły Luke’a sprawdziły się co do joty. 

Rzecz jasna, nie było  śladu wskazującego na to, kto rzeczywiście skradł broń i 

oddał strzał. 

Przez następne dwa dni Mara prowadziła dyskretne śledztwo na własną  rękę, 

badając miejsce ataku, dowiadując się wszystkiego, co można wiedzieć o miotaczach 
ognia i ich działaniu, oraz prowadząc swobodne rozmowy z każdym, kto chciał z nią 
rozmawiać. 

Niestety, wszystkie te wywiady okazały się mało owocne. Większość załogi 

przestała reagować normalnie na jej pytania i odpowiadała albo półgębkiem, albo 
wcale. Pasażerowie nie-Chissowie byli bardziej przyjaźni, ale jeszcze mniej użyteczni. 
Większość z nich nie miała  żadnego alibi na czas ataku; spędzali ten czas samotnie, 
więc nikt nie mógł potwierdzić tego faktu. Ostrożna indagacja pozwoliła Marze ustalić, 
że w krytycznym okresie nawet nie widzieli się wzajemnie. 

Rozmawiała dwukrotnie z Estoshem, usiłując wydobyć z niego dokładniejszy opis 

zdarzenia. On jednak także niewiele pomógł. Stał tyłem do strzelającego, myślał o 
innych sprawach, a szok i ból sprawiły, że jego wspomnienia spowiła jakby dodatkowa 
warstwa mgły. Chyba jedynym pozytywnym aspektem tego wszystkiego było jego 
systematycznie polepszające się samopoczucie. 

Te wszystkie ślepe uliczki były naprawdę frustrujące. A jednak, paradoksalnie, 

Mara stwierdziła,  że to śledztwo sprawia jej prawdziwą przyjemność. W końcu do 
takich właśnie zadań została przyuczona, kiedy Palpatine przygotowywał  ją do roli 
swojego milczącego agenta. Z pewnością był to jeden z bardziej stymulujących 
aspektów służby u niego. 

Teraz było nawet lepiej. Nic czuła wokół siebie tego posępnego nastroju 

beznadziei, jaki powszechnie panował w Imperium Palpatine’a, beznadziei, która jak 
czarna chmura wisiała nad każdym jej zadaniem i każdą misją. Nikt na pokładzie 
„Posła Chafa” nie kulił się na jej widok, nie czuł strachu i nienawiści, nie witał jej z 
fałszywą kurtuazją kogoś, kto chciałby wykorzystać jej władzę na własny użytek.  

To prawda, że większość Chissów zdawała się nadal szczerze nienawidzić 

imperialnych. Była to jednak nienawiść zmieszana z pogardą, wyrosła z przekonania o 
wyższości własnej kultury i celów, a nie ta pełna strachu, beznadziejna nienawiść, jaką 
uciśnieni okowami Imperium żywili do swoich panów. Fel chodził wprawdzie z głową 
uniesioną wysoko, lecz daleko mu było do arogancji właściwej wielkiemu moffowi lub 
generałowi imperialnemu; po prostu był dumny z siebie i z czynów, jakich dokonał on 
sam i Imperium Ręki. Był to ten sam rodzaj dumy, jaki widywała często u Hana i Leii, i 
u pilotów z Eskadry Łotrów, a czasem nawet u samego Luke’a. 

A kiedy tak wszystko obserwowała i analizowała, nie mogła oprzeć się 

porównaniom z całkowicie innym rodzajem życia, jakie wiodła w Nowej Republice. Te 
wieczne utarczki w senacie, odzwierciedlające małostkowe kłótnie i swary pomiędzy 
sąsiednimi systemami gwiezdnymi, ośrodkami władzy i frakcjami dążącymi do 
zdobycia najkorzystniejszej pozycji i wpływów na Coruscant... to nieustanne 

Rozbitkowie z Nirauan 

112

uszczuplanie sił i zasobów, które można było wykorzystać w inny, pożyteczniejszy 
sposób... 

Palpatine był pełen nienawiści, złośliwy i destruktywny, zwłaszcza wobec setek 

plemion nieludzi znajdujących się pod jego dominacją. Musiała jednak przyznać,  że 
przynajmniej na poziomie czysto praktycznym skuteczność i porządek w Imperium 
były zdecydowaną zmianą na lepsze w porównaniu z nadętą biurokracją i 
wszechobecną korupcją, jakie panowały w Starej Republice. 

Mara nie mogła przestać się zastanawiać, jakie byłoby Imperium, gdyby zamiast 

Palpatine’a doszli do władzy ludzie tacy jak Parek i Fel. A ile pożytku mogłoby 
wyniknąć z tej sprawności i porządku, gdyby władza znalazła się w rękach Thrawna. 
który sam przecież nie był człowiekiem! 

Nieraz, leżąc w ciemności obok Luke’a, zastanawiała się, jak by to było służyć 

wtedy takiemu Imperium. 

I jak by to było służyć teraz takiemu Imperium. 
Na statku była już późna noc. Mara leżała pogrążona w takich myślach, kiedy 

rozległ się brzęczyk panelu komunikacyjnego i wyrwał ich ze snu. Luke przewrócił się 
na bok i włączył rozmowę  

- Tak? - rzucił. 
- Mówi arystokra Formbi - rozległ się głos w głośniku. - Może zechcecie wstać i 

się ubrać. 

- Co się stało?! - zawołała Mara. 
- Nic złego - zapewnił ją Formbi. - Jesteśmy na miejscu. 
 
- To tam - rzekł Formbi, wskazując na sam środek ekranu w centrum sterowania. - 

Tu, w środku. Widzicie? 

- Tak - powiedział Luke, spoglądając na obraz. Istotnie, był tam statek. Jego 

niegdyś lśniąca powłoka poczerniała i popękała od licznych strzałów z lasera i trafień 
pocisków. Leżał w dziwnej, niepewnej pozycji na szczycie stromego wzgórza na 
powierzchni planetoidy, jakby zamarł w chwili, kiedy właśnie miał przeważyć przez 
krawędź urwiska. 

„Poseł Chat” podchodził do planetoidy po kursie spiralnym i Luke wkrótce 

zrozumiał, co utrzymuje tamten statek, jakby zawieszony w powietrzu. Z punktów w 
okolicy rufy i dziobu spod dolnej części kadłuba sterczały smukłe rury, schodzące w 
dół pod ostrym kątem i łączące się z drugim statkiem, częściowo zagrzebanym w gruzie 
u podnóża góry. W połowie długości każdej z rur widać było sterczącą parę wygiętych 
prętów, biegnących w dół i do wewnątrz, by wreszcie się połączyć i zniknąć w 
kamienistym zboczu. 

- Czy to jest „Pozagalaktyczny Lot”? - cicho zapytał Formbi. 
Luke przytaknął. To istotnie byt dreadnaught, długi na sześćset metrów, uzbrojony 

w potężną baterię turbolaserów i inne rodzaje broni, gotów na przyjęcie i transport 
prawie dwunastu tysięcy osób załogi i pasażerów. 

background image

Timothy Zahn 

113

A raczej - niegdyś gotów. W tej chwili już nie. Patrząc na tę zniszczoną skorupę, 

Luke poczuł drgnienie bólu na samą myśl o wszystkich, którzy znajdowali się na 
pokładzie, kiedy to się stało. 

- Tak, to on - powiedział do Formbiego. - W każdym razie pasuje do opisu. 
- Silniki wyglądają na nietknięte - zauważyła Mara. Jej głos brzmiał chłodno, 

niemal lodowato, ale Luke czuł cierpienie i zamęt kryjące się pod tym chłodem. - 
Kopuły turbolaserów i tarcze oberwały nieźle, ale reszta nie wydaje się w aż tak 
tragicznym stanie. Przy odrobinie pracy może byłby w stanie znowu polecieć. 

- Pojazd na wierzchu wydaje się zdolny do przewozu istot żywych - zgodził się 

Formbi. - Czujniki wskazują,  że ma powietrze i ciepło, a także korzysta z niskich 
poziomów mocy. Drugi statek, ten na wpół widoczny u stóp wzgórza, nie wykazuje 
żadnej z tych cech. 

- I nic dziwnego - mruknął Luke. - W co najmniej kilkunastu miejscach widać, że 

przewody łączące go z górnym statkiem zostały przerwane. 

- A co z resztą? - zapytał Jinzler. - Jeśli dobrze pamiętam, „Pozagalaktyczny Lot” 

składał się z sześciu dreadnaughtów. 

- Reszta musi być pod ziemią - zauważył Fel. - A przynajmniej to, co z nich 

zostało. 

- Pod ziemią?! - zawołał Bearsh. - Czy ten pojazd może również podróżować pod 

ziemią? 

- Ależ skąd - odparł Formbi. - Może lepiej byłoby powiedzieć, że reszta znajduje 

się poniżej... - mruknął w zadumie - ...nie znam odpowiedniego słowa, ale w tych 
luźnych, drobnych kamieniach w dolinie pomiędzy wzgórzami. 

- Piarg? - podpowiedział Luke. - Morena? 
- Chyba piarg - powoli odparł Formbi. - W każdym razie nasze przyrządy 

odczytały,  że luźna skała w tym miejscu jest bardzo głęboka, a pod nią z całą 
pewnością znajduje się metal. 

- Czy macic choć pojęcie, w jakim jest stanie? - zapytał Jinzler. - Myślę o tych 

częściach, które znajdują się pod ziemią. 

- Nasze przyrządy nie potrafią tego określić - odparł Formbi. - Musimy zaczekać, 

aż znajdziemy się na pokładzie, wtedy dowiemy się czegoś więcej. 

- Przyjmując,  że rury łączące statki pod warstwą skał  są w lepszym stanie niż 

tamte - zauważył Luke. - Jeśli tak, może uda nam się obejść statek wzdłuż nich. Jeśli 
nie, będziemy musieli kopać. 

- Oczywiście, aby to miało sens, musimy również przyjąć, że krąg zbudowany ze 

statków wciąż jeszcze pozostaje kręgiem - zauważył Fel. 

- Ale jak on się tu znalazł? - zastanowiła się Mara. - Tego naprawdę chciałabym 

się dowiedzieć. 

- To na razie pozostaje zagadką - zgodził się Formbi. - Widocznie Thrawn 

przyholował go tutaj, żeby później zbadać. Nie widać jednak, aby ktokolwiek tu wracał. 

- Myślałam raczej o mechanicznej stronie takiej operacji - wyjaśniła Mara. - 

Mówiłeś,  że Thrawn dowodził małą flotą statków pikietujących. Czy wtedy każdy 
młodszy oficer chissański wiedział, jak wejść i wyjść z Reduty? 

Rozbitkowie z Nirauan 

114

- Z całą pewnością nie - odparł Formbi. - Musiałby szukać głęboko w archiwach 

dostępnych tylko dla wyższych rangą oficerów, aby uzyskać takie informacje. 

- To mi bardzo pasuje do Thrawna - zauważy! Fel. - Zbieranie informacji było 

jego namiętnością. 

- To prawda - odparła Mara posępnie. - Ale zabijanie było jego zawodem. 
Luke’owi przeszedł dreszcz po plecach. Według słów admirała Parcka, w 

momencie zniszczenia „Pozagalaktycznego Lotu” na pokładach sześciu dreadnaughtów 
znajdowało się pięćdziesiąt tysięcy ludzi. 

Czy ciała wciąż jeszcze są na pokładzie, tam gdzie upadły? Nieraz zdarzało mu się 

widzieć martwych ludzi, ale zwykle były to szczątki  żołnierzy Rebelii lub Imperium 
poległych w boju. Tu ofiarami zapewne będą cywile, może nawet dzieci. 

Z wielkim wysiłkiem otrząsnął się z tych myśli. Cokolwiek tam znajdą, będzie się 

musiał z tym pogodzić. 

- Jaki macie plan? - zapytał. 
- Planetoida jest za mała, aby liczyć tam na atmosferę - rzekł Formbi, głową 

wskazując ekran. - Wylądujemy „Posłem Chafem” na wzgórzu obok górnego statku i 
przygotujemy tunel transferowy do lewoburtowego portu dokowego od strony rufy. A 
wówczas wszyscy, którzy mają się udać na tamten statek, będą mogli to zrobić. 

Spojrzał na ekran, gdzie obraz dreadnaughta rósł nieustannie w miarę, jak statek 

Chissów pokonywał dzielącą ich odległość. 

- Kiedy znajdziemy się na pokładzie, odbędzie się krótka uroczystość, podczas 

której zrelacjonuję udział Chissów w zniszczeniu statku i wyrażę głębię naszego żalu - 
ciągnął. - Poproszę o przebaczenie w imieniu Dziewięciu Rodów Panujących i Dynastii 
Chipsów, po czym formalnie zwrócę szczątki statku ambasadorowi Jinzlerowi, 
przedstawicielowi Nowej Republiki, oraz mistrzowi Skywalkerowi i Jedi Jade 
Skywalker jako przedstawicielom Zakonu Jedi. 

- A my? - niespokojnie zapytał Bearsh. - Czy znajdzie się miejsce dla 

dziękczynnego ceremoniału Geroonian, którzy chcą wyrazić swoją wdzięczność? 

- Decyzja, czy udzielić wam pozwolenia na przemówienie, należy do ambasadora 

Jinzlera - sztywno odparł Formbi. 

- Oczywiście,  że możecie tam polecieć - zapewnił Jinzler Geroonianina, 

uśmiechając się do niego zachęcająco. - Podobnie jak i pan, dowódco Fel - dodał, 
skłaniając głowę w stronę Fela. - Choć w dalszym ciągu nie jestem pewien, dlaczego 
tak interesuje cię „Pozagalaktyczny Lot”. 

- Pamiątki mają różne kształty i wielkość - wymijająco odparł Fel. - Załóżmy, że 

chodzi o akt żalu i skruchy za dawne błędy. Nieważne, tak czy inaczej, będziemy 
zaszczyceni uczestnictwem w ceremonii. 

- Proponuję, aby wszyscy przeszli teraz do swoich kwater i statków. Aby się 

przygotować - rzekł Formbi. - Za godziną ruszamy. 

 
Ustawienie „Posła Chafa” obok odsłoniętego dreadnaughta było dość prostą 

operacją, choć obawiano się trochę,  że luźne skały nie utrzymają jego ciężaru, 
zwłaszcza że pod nimi miał się znajdować pogrzebany uszkodzony statek. Szczęśliwie 

background image

Timothy Zahn 

115
wszystko wydawało się dość solidne. Ustawienie tunelu łączącego zostało 
przeprowadzone z równą sprawnością. 

Ale teraz natrafili na nieoczekiwany problem. Właz doku, który wybrał Drask, a 

który wydawał się całkowicie sprawny, okazał się odkształcony - wprawdzie 
minimalnie, ale to wystarczyło, by nie mógł się otworzyć. Ostatecznie Chissowie 
musieli użyć palników, żeby wyciąć przejście. 

Był to powolny proces. Stosunkowo cienka płyta włazu okrętu wojennego Starej 

Republiki okazała się niewiarygodnie twarda, ograniczona przestrzeń zaś i konieczność 
zachowania pewnego marginesu bezpieczeństwa sprawiły, że Chissowie nie mogli użyć 
pełnej mocy palników. Luke przyglądał się ich wysiłkom i kilka razy miał wielką 
ochotę podejść do Formbiego, aby zaproponować dokończenie dzieła mieczem 
świetlnym. Łatwiej, czyściej i zdecydowanie szybciej. 

Za każdym razem jednak się powstrzymywał. Wciąż jeszcze miał w pamięci 

nocną przemowę arystokry na temat bezsensownego wymachiwania obcą bronią i 
nauczył się już, że dumni Chissowie raczej będą męczyć się po swojemu, niż przyjmą 
jego pomoc. 

Czekał więc spokojnie, aż skończą. Gdy wreszcie włamali się przez właz, 

nastąpiła kolejna krótka przerwa, podczas której medyk okrętowy testował powietrze, 
potwierdzając, że żadne mikroorganizmy, śladowe ilości gazów i pyły nie są szkodliwe 
dla ludzi i Chissów. Mając do dyspozycji tylko kilka dni na poznanie fizjologii i 
biochemii Geroonian, jednak nie był równie przekonany, że nie doznają szkodliwych 
skutków tych substancji. Proponował nawet przystosowanie kombinezonów 
ochronnych dla czwórki, która miała wejść na pokład. 

Bearsh jednak odmówił. Stwierdził,  że odpowiedni strój rytualny nigdy nie 

zmieściłby się w takim kombinezonie, a on i jego ludzie są gotowi podjąć wszelkie 
ryzyko. 

Po wszystkich opóźnieniach, przez które z jednej godziny zrobiły się trzy, grupa 

wreszcie była gotowa do wymarszu. 

Dziwnie wyglądają razem, pomyślał Luke, kiedy stanęli w szeregu po chissańskiej 

stronie tunelu transferowego. Drask i Formbi mieli na sobie te same uroczyste stroje, 
które nosili na przyjęciu pierwszego dnia. Feesa i chissański wojownik w czarnym 
mundurze, trzymający sztandar na długim drzewcu, ubrani byli prosto i o wiele bardziej 
funkcjonalnie. Fel znowu włożył mundur galowy, a Luke mógłby przysiąc,  że 
szturmowcy dokładniej niż zwykle wypolerowali zbroje. Jinzler zrezygnował z 
warstwowej szaty tuniki i włożył strój lżejszy i mniej krępujący ruchy, Luke zaś zaczął 
się szczerze zastanawiać, czy starszy człowiek spodziewa się na pokładzie 
dreadnaughla brudu i ciasnoty, czy może ma już dość zabawy w dyplomatę. 

Cała czwórka Geroonian biorących udział w ceremonii narzuciła na ramiona ciała 

wolvkilów w złolobłękitnych obrożach, a pod nimi miała brunatne szaty. Towarzyszący 
im Estosh wyróżniał się obandażowanym ramieniem. Młody Geroonianin długo 
sprzeczał się z Bearshem w ich melodyjnym języku o prawo uczestnictwa w ceremonii 
i najwyraźniej było mu bardzo przykro, że tylko odprowadza pozostałych. Stał z. boku, 
trzymając się za ramię, i wyglądał jeszcze żałośniej niż zwykle. 

Rozbitkowie z Nirauan 

116

Luke znów wystąpił w czarnym kombinezonie i kamizelce, ale Mara nie 

zdecydowała się na suknię. Zamiast niej włożyła kombinezon podobny do stroju 
Luke’a, dzięki któremu mogła poruszać się z większą swobodą. Ale i tak, jej naturalna, 
dumna postawa i wdzięk sprawiały, że wyglądała znacznie bardziej elegancko niż mąż. 

- Następnym razem - szepnął Luke do żony, kiedy chorąży Chissów ruszył 

tunelem jako pierwszy przypomnij mi, żebym zabrał ze sobą kilka oficjalnych strojów. 

- Zawsze mówiłam, że ty i Han to najbardziej obdarci bohaterowie, jakich znam - 

mruknęła. 

Spojrzał na nią z ukosa. Komentarz był typowy dla Mary - pełen sarkastycznego 

humoru, który w przeszłości tak bardzo się przydawał do odwracania uwagi 
nieprzyjaciela. 

Tym razem jednak czuł,  że odpowiedziała mu tylko odruchowo. W jej oczach 

dostrzegł coś dziwnego, jakąś niezwykłą koncentrację. 

Odwrócił wzrok i otworzył się na Moc. Jeśli coś martwi Marę, lepiej, żeby i on 

miał się na baczności. 

Wyłonili się z tunelu i znaleźli się w przejściu wiodącym do sporej przestrzeni 

magazynowej, mniej więcej dwa razy bardziej przestronnej niż największy z jej 
odpowiedników na „Pośle Chafie”. Pod ścianami wciąż, stało kilka skrzyń z 
wyblakłymi oznaczeniami, ale poza tym pomieszczenie było prawie puste. Wszystko 
wydawało się pokryte cieniutką warstewką kurzu. 

- Dziwnie tu czysto - zauważył Jinzler, rozglądając się wokoło. Pozostali skupili 

się pośrodku pomieszczenia, więc jego głos odbijał się od pustych ścian. - Czy tu nie 
powinno być więcej kurzu? 

- Pewnie jakieś roboty sprzątające nadal działają - doszedł do wniosku Fel. - A 

przynajmniej działały. Naprawcze też... widzieliście te połatane dziury w powłoce? 

- Czy maszyny mogą wciąż funkcjonować po tylu latach? - zdziwił się Bearsh. - 

Nawet jeśli nikt ich nie naprawia i nie czyści? 

- Wszystko na pokładzie „Pozagalaktycznego Lotu” było zautomatyzowane - 

wyjaśnił Fel. - I miało zasięg raczej wewnętrzny, niepowiązany z innymi statkami. 
Inaczej musieliby mieć szesnaście tysięcy ludzi samej załogi na każdym dreadnaughcie. 

- Tak mało? - zdziwił się Bearsh. - Nasz statek jest o połowę mniejszy, a mieszka 

na nim ponad sześćdziesiąt tysięcy Geroonian. 

- Tak, ale to nie był zwykły, zatłoczony statek kolonistów - zauważył Fel. - 

Dreadnaughty były statkami wojennymi, największymi, jakimi dysponowała Stara 
Republika przed Wojnami Klonów, z uzbrojeniem i sprzętem... 

Formbi odchrząknął. Fel pojął aluzję i zamilkł. 
- W imieniu Dziewięciu Rodów Panujących Dynastii Chissów, witam was 

wszystkich przy tej poważnej, choć smutnej okazji - przemówił arystokra głębokim, 
dźwięcznym głosem. - Stoimy dzisiaj na pokładzie dawnego okrętu, który spoczywa tu 
jako symbol ludzkiej odwagi i błędu Chissów... 

Luke błądził oczami po twarzach zgromadzonych, niezbyt uważnie słuchając 

przemowy Formbiego. Bearsh stał z boku i szeptał coś do potężnego komunikatora w 
melodyjnym języku Geroonian. Luke uznał,  że prawdopodobnie zdaje Estoshowi na 

background image

Timothy Zahn 

117
bieżąco relację z ceremonii. Ciekaw był, dlaczego właściwie pozostawiono młodego 
Geroonianina na pokładzie „Posła Chafa”. Z pewnością tak krótka podróż, nie 
naraziłaby na szwank jego zdrowia. Jedynym sensownym wyjaśnieniem wydawało się 
to,  że charakter ran i ich umiejscowienie uniemożliwiały Estoshowi przywdzianie 
rytualnego wolvkila. 

Luke uważał  to  za  niepoważny powód do pozostawienia Estosha na statku. Żył 

jednak już dość długo w Nowej Republice, aby wiedzieć, że obce kultury i obyczaje nie 
zawsze muszą mieć dla niego sens. Wystarczyło.  że pewne zwyczaje były ważne dla 
ludzi, którzy się z nimi wychowali, a zatem warci byli jego szacunku, choć 
niekoniecznie aprobaty. 

Nagle coś bez ostrzeżenia musnęło umysł Luke’a. Ostatnie uczucie, jakiego mógł 

się spodziewać. 

Odwrócił  głowę i spojrzał na Marę. Jeden rzut oka na jej rozszerzone źrenice 

wystarczył mu, aby się zorientować, że i ona to zauważyła.  

- Luke? - wyszeptała zdławionym głosem. 
- Co się dzieje? - Formbi urwał przemowę w pól zdania. - Co się stało? 
Luke odetchnął głęboko. 
- Chodzi o „Pozagalaktyczny Lot” - rzekł, głębiej zanurzając się w Mocy. Nie, to 

nie pomyłka. Byli tam. Umysły... Ludzkie umysły, nie chissańskie... Gdzieś  głęboko 
pod ich stopami. Dużo, bardzo dużo. - Nie jesteśmy sami, arystokro Formbi. Na 
pokładzie są rozbitkowie. 

 

Rozbitkowie z Nirauan 

118

R O Z D Z I A Ł  

11

 

Ktoś jęknął, ostro nabrał powietrza w płuca i równie szybko zamilkł. 
- Co ty mówisz? - zawołał Bearsh, opuszczając zapomniany komunikator. - 

Powiedziałeś... rozbitkowie? 

- Chyba że Chissowie prowadzają tu turystyczne wycieczki - odparła Mara, 

otwierając się na Moc i usiłując rozeznać się w wirującym kłębowisku uczuć i wrażeń. - 
Tam na dole są ludzie. Co najmniej setka, może więcej. 

- Ale... przecież to niemożliwe - odezwał się Jinzler chrapliwym głosem. - Ten 

statek umarł pięćdziesiąt lat temu. Umarł. 

Mara zmarszczyła brwi, przenosząc część swojej koncentracji ze skupiska 

odległych umysłów na Jinzlera. Jego poorana zmarszczkami twarz wyglądała na spiętą, 
jego umysł zaś  kłębił się niczym burzowe chmury na wietrze... Wszystkie bariery 
mentalne opadły, załamane przez dziwaczną kombinację nadziei, lęku i poczucia winy. 

W tym momencie zrozumiała, że nie kłamał, a przynajmniej w sprawie obecności 

jego siostry na pokładzie. 

A może ona nadal żyje? Czy to dlatego jego umysł spowodował to emocjonalne 

trzęsienie ziemi? 

- Być może statek umarł, ambasadorze - powiedziała. - Ale nie wszyscy na 

pokładzie umarli wraz z nim. 

 
- Cóż - odezwał się Fel rzeczowym tonem - to z pewnością komplikuje sprawy. 
- W istocie - odrzekł Formbi, a jego świecące oczy zwęziły się w skupieniu. - 

Komplikuje zdecydowanie. 

Mara pochwyciła spojrzenie Luke’a. 
- Jak myślisz? - zapytała. - Może zostawimy ich tutaj, aby przedyskutowali 

między sobą dyplomatyczne implikacje, a my tymczasem pójdziemy odnaleźć 
rozbitków? 

Gambit zadziałał. 
- Nie - zaprotestował Formbi, otrząsając się z zadumy, w której pogrążył się na 

chwilę. Nie możecie pójść sami. 

background image

Timothy Zahn 

119

- Absolutnie - zgodził się Drask, wskazując na chorążego. Ty... Wracaj na „Posła 

Chafa” i poinstruuj kapitana Brast’alshi’barku, aby wydał Alert Drace-Dwa. Ma 
przygotować trzy oddziały... 

- Chwileczkę - przerwał mu Luke. - Nie możesz tu sprowadzić kontyngentu 

żołnierzy. 

- Statek wciąż jeszcze jest własnością Dynastii Chissów - zaprotestował Drask, 

mierząc go ostrzegawczym spojrzeniem. - Zrobimy, co nam się podoba. 

- Nie zamierzam się z tobą sprzeczać - odparł Luke. - Po prostu martwię się, co 

zrobią pasażerowie, jeśli wyskoczy na nich z korytarza grupa uzbrojonych Chissów. 

- On ma rację - niechętnie przyznał Formbi. - Mogą pamiętać,  że to oddział 

Chissańskiej Floty Defensywnej zniszczył ich statek. 

- Przestaną się bać, kiedy do nich przemówimy i zapewnimy ich o naszych 

dobrych intencjach - niecierpliwie odparł Drask. - Nie sądzę, aby kilka minut strachu 
miało im zaszkodzić. 

- Nie chodziło mi o to, jak oni się będą czuć - zaoponował Luke. - Martwi mnie 

raczej, co mogliby zrobić, gdyby ujrzeli korytarz pełen uzbrojonych Chissów... 
pamiętając, co się stało ostatnim razem, kiedy ujrzeli taką grupę. 

- Syndyk Mitth’raw’nuruodo nie wysłał wojowników na pokład - zaoponował 

Drask. - Nie ma żadnych informacji, aby kiedykolwiek to uczynił. 

- Ale na pewno widzieli kogoś o niebieskiej skórze i czerwonych oczach - 

zauważyła Mara. - Albo samego Thrawna, albo jego wysłannika. A co, sugerujesz, że 
zaatakował ich, nie dając nawet szansy na kapitulację? 

Drask zgromił ją spojrzeniem. 
- Nie - warknął. - Nawet Mitth’raw’nuruodo by tego nie zrobił. 
- Słusznie - odparła Mara. - Więc musieli wiedzieć, kim jest nieprzyjaciel. I mieli 

pięćdziesiąt lat, żeby się przygotować do ataku. 

- A jak słusznie zauważył dowódca Fel, dreadnaughty zostały zaprojektowane 

jako okręty wojenne - dodał Luke. 

Zapadło milczenie. Wydawało się, że dopiero teraz zebrani wyciągnęli właściwe 

wnioski z dyskusji. 

- Co proponujesz? - zapytał Formbi. 
- To, co mówi Mara - odrzekł Luke. - Pójdziemy razem i odnajdziemy ich. Sami. 
- Nie - zaprotestował Bearsh. - Nie możecie nas rozdzielać. Chcieliśmy złożyć 

hołd tym dzielnym ludziom. Czy nie możemy złożyć hołdu żyjącym? 

- Sprowadzimy was na dół później - obiecała Mara. - Kiedy już wyjaśnimy 

sytuację. 

- Nie - powtórzył Bearsh, tracąc spokój. - Nie możecie nas tak zostawić. 
- Dla nas też wasz plan jest nie do przyjęcia - wtrącił Drask. - Przyjmuję wasze 

wyjaśnienie, dlaczego nie powinniśmy sprowadzać całego oddziału, ale arystokra 
Chaf’orm’bintrano i ja musimy być obecni przy pierwszym waszym kontakcie z 
rozbitkami. Arystokra zaś musi mieć straż. 

- Będzie miał Pięćset Pierwszy, generale - wtrącił Fel. - Oni sobie poradzą ze 

wszystkim, co tamci mogą nam zafundować. 

Rozbitkowie z Nirauan 

120

- Wasze zapewnienia są mile widziane, ale niewystarczające - sztywno odparł 

Drask. - Sprowadzimy tu półoddział: trzech chissańskich wojowników i ani jednego 
mniej. 

Spojrzał wyzywająco na Luke’a. 
- Masz coś przeciwko temu, Jedi? 
- Nie - odparł Luke, poddając się. - Trzech wojowników powinno wystarczyć. 

Rozumiem, że idziesz z nami, ambasadorze? 

- Bez wątpienia - stanowczo odparł Jinzler. Jego napięcie opadło nieco i skryło się 

w zakamarkach umysłu, ale wciąż istniało. - Sio... moi zwierzchnicy na Coruscant 
nalegaliby na to. 

- Więc decyzję podjęto jednogłośnie - podsumował Fel. - Dobrze. Od tej chwili 

dalsza dyskusja to strata czasu. 

- Po pięćdziesięciu latach nie sądzę, aby kilka minut sprawiło jakąkolwiek różnicę 

- kwaśno zauważył Drask. Odwrócił się w stronę chorążego, który przystanął w chwili 
rozpoczęcia dyskusji, a teraz czekał na rozkazy. - Wróć na „Posła Chafa” i ogłoście 
Alert Drace-Dwa. Wezwij 2. Oddział Gwardii Honorowej, aby się tu zameldował. 
Muszą być gotowi na wypadek, gdybyśmy potrzebowali natychmiastowej pomocy. 
Jego płonące spojrzenie rzucało wyzwanie każdemu, kto chciałby się z nim sprzeczać. 

Ale nikt się do tego nie kwapił. 
- Doskonale - rzekł Formbi. - Wróćmy teraz na „Posła Chafa” i weźmy sprzęt, 

który chcielibyśmy zabrać na tę podróż w przeszłość. - Spojrzał na swoje wytworne 
szaty. - I może przydałaby się też zmiana odzieży - dodał. - Spotkamy się tu znowu za 
trzydzieści standardowych minut i rozpoczniemy nasze poszukiwania. 

 
Pierwsza część drogi minęła bez żadnych problemów. Statek sprawiał wrażenie 

wielkiego grobowca, o nagich metalowych pokładach i ścianach lśniących matowo w 
mdłym blasku paneli permaświetlnych osadzonych w suficie; znacznie jaskrawiej 
świeciły pręty  żarowe wyprawy. Przynajmniej jednak przejścia były otwarte i 
praktycznie wolne od gruzu. Z głównego korytarza prowadziły odnogi do licznych 
pomieszczeń. Niektóre z nich były tak duże, że światło prętów żarowych rozpływało się 
w ciemności; odległe  ściany i sklepienia upiornie odbijały odgłos ich kroków, kiedy 
zaglądali do wnętrza. Większość pomieszczeń zastawiona była martwym sprzętem lub 
zakurzonymi skrzynkami. Od czasu do czasu trafiali na sypialnie z długimi rzędami 
pustych prycz i osobistymi przedmiotami rozrzuconymi na podłodze. 

Mara szła obok Luke’a na czele grupy, usiłując odczytać informację, której nie 

dawało jej światło pręta żarowego. Zastanawiała się, dlaczego wędrują w takim, a nie 
innym porządku. Oczywiście, ona i Luke byli najbardziej oczywistym wyborem. 
Podążający tuż za nimi Formbi, Drask i Jinzler nie sprawiali problemu. 

Dalej jednak szli Fel, Feesa oraz jeden ze szturmowców, a za nimi Geroonianie. 

Na samym końcu bezszelestnie, pomimo ciężkiego uzbrojenia, posuwali się pozostali 
szturmowcy. 

Im dłużej o tym myślała, tym mniej podobał jej się ten układ. Według tego, co 

zapamiętała z własnego szkolenia, ustawiłaby Fela i wszystkich czterech szturmowców 

background image

Timothy Zahn 

121
na końcu, gdzie mogliby stanowić tylną straż w przypadku ataku od tamtej strony. 
Gdyby Fel w dalszym ciągu nalegał na odłączenie jednego ze swoich ludzi, wolny 
szturmowiec powinien znaleźć się bliżej czoła, prawdopodobnie tuż za nią i Lukiem, 
gdzie można by go wykorzystać bez narażenia na postrzelenie Jinzlera i obu starszych 
Chissów. 

W ciągu tego pierwszego odcinka drogi dwukrotnie miała ochotę zatrzymać grupę 

i poprosić o zmianę szyku. Ale za każdym razem coś ją powstrzymywało, aż wreszcie 
zrezygnowała z pomysłu. Szkolenie wojskowe Fela z pewnością było świeższej daty, 
może też taktycy Imperium Ręki wymyślili jakąś skuteczniejszą doktrynę militarną niż 
ta, której uczono Marę. 

Po pierwszych pięćdziesięciu metrach droga stała się nagle o wiele trudniejsza. 

Strzaskane płyty materiału izolacyjnego, powyginane ściany, powykręcane belki 
wspornikowe wydawały się wszechobecne, utrudniając przejście, a czasem całkowicie 
blokując pomieszczenia i mniejsze korytarzyki. 

- Co tu się stało? - mruknęła Feesa, kiedy Luke ostrożnie odsuwał na bok wiązkę 

zwisających kabli zasilających z porozcinanym zbrojeniem. 

- Dotarliśmy do tej części statku, gdzie zlokalizowane były główne turbolasery - 

wyjaśnił Fel. - Pamiętasz, jak Mara mówiła,  że kopuły działek są poważnie 
uszkodzone? Z pewnością były głównym celem dla Thrawna. 

- Widzę,  że bardzo się postarał - dodał Formbi. - Dlaczego maszyny serwisowe 

tego nie posprzątały? 

-  Żaden z robotów na pokładzie nie był dość duży, aby poradzić sobie z tak 

rozległymi uszkodzeniami - odparł Fel. - Rozbitkowie zaś uznali widocznie, że nie 
warto tego robić własnoręcznie. 

- Albo było zbyt niebezpiecznie - dodał Drask. - Przy tylu gwiazdach położonych 

tak blisko siebie, poziom radiacji w Reducie jest za wysoki dla ludzkich organizmów. 

- Czy coś nam grozi? - wtrącił nerwowo Bearsh. 
- Nie będziemy tutaj dość  długo, aby miało nam coś zaszkodzić - zapewnił go 

Luke. - Zewnętrzna powłoka jest dość gruba, aby zatrzymać promieniowanie. 
Musiałbyś tu mieszkać przez wiele miesięcy, a nawet lat, żeby pojawiły się problemy. 

- To chyba wyjaśnia, dlaczego zdecydowali się przebywać w jednym z dolnych 

dreadnaughtów - wtrąciła Mara. - To, czego nie zablokuje powłoka, rozproszy się w 
skale, która pokrywa statek. 

- A może pozostałe dreadnaughty nie są aż tak bardzo zniszczone? - podsunął Fel. 
Luke wzruszył ramionami. 
- Zorientujemy się. 
- Czy tam właśnie teraz idziemy? - zapytał Jinzler. - Do niżej położonych 

statków? 

- Mam wrażenie, że to tam znajdują się rozbitkowie - odparł Luke. - Zanim jednak 

znajdziemy drogę w dół, chciałbym sprawdzić, czy uda nam się wspiąć nieco wyżej, na 
pokład dowodzenia. Jeśli jest w przyzwoitym stanie, może znajdziemy tam jakieś 
zapisy, które nam powiedzą, co się stało. 

Bearsh gwizdnął cichutko z głębi obu gardeł. 

Rozbitkowie z Nirauan 

122

- A jaka jest szansa, że rzeczywiście coś znajdziemy? - zapytał posępnie. - 

Widzimy przecież, jak bardzo Thrawn chciał zniszczyć ten statek. 

- Thrawn nigdy nie niszczył więcej, niż to było absolutnie konieczne - odparł Fel. 

- Nie miał najmniejszego powodu, aby rozwalać pokład dowodzenia, skoro wystarczyło 
mu jedynie zniszczenie generatorów pola i turbolaserów. 

Jinzler odwrócił głowę. 
- O czym wy, na wszystkie światy, mówicie? - zapytał. - „Jeśli mu wystarczyło”... 

A dlaczego w ogóle musiał niszczyć „Pozagalaktyczny Lot”? 

- Miał swoje powody - upierał się Fel. 
- Miał powody, aby zabijać cywilów? - odparował Jinzler. - Mężczyzn, kobiety i 

dzieci, które nie wyrządziły mu żadnej krzywdy? Czyżby akurat potrzebował tarczy do 
ćwiczeń w strzelaniu, a oni nawinęli mu się pod lufę? A wy... - spiorunował wzrokiem 
Formbiego i Draska - wy, Chissowie... Co zrobiliście, aby go powstrzymać? 

- Wystarczy, ambasadorze - wtrąciła się Mara z ostrzegawczym błyskiem w oku. - 

Formbi wyjaśnił już, jak bardzo Chissowie czują się winni z tego powodu. Nie ma 
potrzeby dodatkowo ich w tym utwierdzać. Ta sprawa jest już zamknięta i skończona. 

- Doprawdy? - znacząco spytał Jinzler. - Na pewno? 
- Tak - stanowczo uciął Luke. - A podkreślanie błędów... czyichkolwiek błędów... 

nie prowadzi do niczego. Skoncentrujmy się na odnalezieniu tych ludzi i zobaczmy, co 
można dla nich zrobić. 

- Oczywiście - wymamrotał Jinzler. - Przepraszam. Po prostu... 
- Coś się zbliża - wtrącił szturmowiec idący obok Fela, kierując swojego blastecha 

w stronę na wpół zmiażdżonej niszy sprzętowej odchodzącej w prawo od korytarza. 

Pozostali trzej szturmowcy w jednej chwili znaleźli się obok niego. Rozstawili się 

w obronne półkole pomiędzy niszą a resztą grupy, kierując miotacze w stronę otworu. 

- Spokojnie - ostrzegł Fel. - Jeśli ma być strzelanina, nie chcemy zaczynać jej 

pierwsi. 

Teraz już wyraźnie słychać było ciche, ale pewne kroki. Mara wyciągnęła miecz, 

ale jeszcze go nie włączała, otwierając się tylko na Moc. Nie mogła jednak wykryć 
żadnej obecności. 

- Prawdopodobnie robot - oceniła. 
- Jaki chodzący robot może się zmieścić w takim otworze? - zaoponował Fel. 
Kilka chwil później miał już odpowiedź: w pole widzenia wtoczyła się na 

powyginanych gąsienicach nisko zawieszona, poobijana skrzynia, wysoka na jakieś pół 
metra. 

- Chodzący robot który okropnie kuleje? - podsunął Luke, kiedy jedna z gąsienic 

uderzyła o podłoże z głuchym stuknięciem, które brzmiało dokładnie jak odgłos 
kroków. - Co to jest? Pucybut? 

- Prawdopodobnie sprząta podłogi i zbiera małe przedmioty - zauważył Fel, 

odstępując w tył, kiedy robot, pozostawiając za sobą słabe odciski gąsienic w warstwie 
kurzu, przetoczył mu się pod stopami w kierunku sterty strzaskanej plastikowej izolacji. 
- Element głównego systemu sprzątającego, jak sądzę. 

- Rozumiem - mruknął Luke, zezując na Marę. 

background image

Timothy Zahn 

123

Skinęła głową. Wnioskując z warstwy kurzu, która pokrywała tu wszystko, 

wydawało się niemożliwe, żeby ich grupa pojawiła się akurat w chwili, kiedy sprzątacz 
rozpoczął swoją miesięczną lub roczną rundkę. O wiele bardziej prawdopodobne było, 
iż robota wyposażono w holokamerę i komunikator i wysłano na rekonensans. 

Jako obserwatora lub jako zmyłkę. 
Odwróciła wzrok od robota, obserwując korytarz. Było tu zbyt wiele gruzu, aby 

zobaczyć cokolwiek dokładniej, ale wydawało się, że nieco dalej przejście rozszerza się 
trochę. Doskonałe miejsce na pułapkę. Pochwyciła wzrok Luke’a i ruchem głowy 
wskazała mu podejrzane miejsce. Odpowiedział jej spojrzeniem, wyminął Marę i 
zagłębił się w korytarz. 

- To naprawdę zdumiewające - odezwał się Bearsh, potrząsając głową ze 

zdumieniem, kiedy robot sprzątacz wysunął parę smukłych ramion i zaczął sortować 
kawałki izolacji. - Więc to jest robot! I do tego sam działa! 

Jeden ze szturmowców obejrzał się za Lukiem, który znikł pod zwisającym 

kawałkiem pokrycia sufitu. Jego pokryta zbroją pierś uniosła się lekko, kiedy nabrał 
tchu, aby coś powiedzieć. Mara ostrzegawczo potrząsnęła głową. Lekkim skinieniem 
potwierdził, że rozumie, i zachował milczenie. 

- Ten tutaj podłączony jest prawdopodobnie do centralnego komputera 

gospodarczego - wyjaśnił Jinzler Geroonianinowi. - Takie małe jednostki nie mają 
możliwości całkowicie samodzielnego działania. 

- Rozumiem - rzekł Bearsh. - Ale są takie, które mają, prawda? 
- Wiele rodzajów - potwierdził Jinzler. - Właściwie wszystkie, począwszy od 

robotów protokolarnych, poprzez roboty astromechaniczne i roboty medyczne. 

- A roboty bojowe i droideki? - zapytał jeden z Geroonian. - Czy one także 

działają niezależnie? 

- Niektóre z późniejszych wersji mogą funkcjonować samodzielnie - odparł 

Jinzler. - Ale i tu najczęściej sterowanie odbywa się z centralnego systemu 
komputerowego. 

- Przerażająca broń - wymamrotał Bearsh. 
- Nieszczególnie - odrzekł Fel. - Cała koncepcja armii robotów jest dość 

przestarzała, przynajmniej w Imperium Ręki. A jak jest w Nowej Republice, 
ambasadorze? 

- Kilka systemów wciąż używa droidek - rzekł Jinzler. - Głównie mniejsze kolonie 

na słabo rozwiniętych  światach w Dzikich Przestworzach, gdzie ludzie potrzebują w 
nocy strażników, aby chronić się przed drapieżnikami.  

Bearsh zadrżał. 
- Macie w ręku tak ogromną potęgę. A jednak nie robicie z niej użytku. 
- Nie zajmujemy się już podbojami, namiestniku - przypomniał mu Jinzler. 
- Poza tym siła jest tylko częścią działania dobrego żołnierza - wyjaśnił Fel. - 

Problem z robotami bojowymi polega na tym, że w gruncie rzeczy są one dość głupie... 

Mara poczuła nagle niecierpliwy dotyk umysłu męża. Pozostawiła Fela razem z 

jego wykładem i wśliznęła się do korytarza. 

Luke stał na skraju szerszego odcinka, który zauważyła wcześniej. 

Rozbitkowie z Nirauan 

124

- Co my tu mamy? - zapytała. 
Wskazał stos płaskich szarych pudełek, ustawionych wzdłuż lewej ściany. 
- Za porządne jak na szczątki - mruknął. - Pułapka? 
Mara użyła techniki Jedi wzmacniania zmysłów i odetchnęła głęboko, ostrożnie. 

Nagle subtelne zapachy statku otoczyły ją ze zwielokrotnioną siłą: pył, plastik, rdza, 
stęchły zapach starości. Odetchnęła raz jeszcze, sortując je w myśli. 

I tym razem wyczuła słaby, ale rozpoznawalny odór materiałów wybuchowych. 
- Jeśli się nie mylę, to ktoś zadał sobie wiele trudu, żeby nas nabrać - stwierdziła, 

pozwalając, aby zapachy znów się rozpłynęły. - Myślisz, że są zdalnie odpalane? 

- To ty jesteś rodzinnym ekspertem od takich rzeczy - przypomniał. - Nie mogą 

raczej mieć zapalnika czasowego, a nie wyobrażam sobie, aby mieli ochotę tracić 
robota w celu ich odpalenia. 

- Ja też nie - zgodziła się Mara. - Chyba nie jesteśmy aż tak głupi, żeby po prostu 

po tym przejść, prawda? 

- Myślę, że nie jesteśmy nawet na tyle głupi, żeby przejść obok - odparł Luke. - 

Chodź, sprawdzimy, czy nie ma innej drogi. 

- Bo ja wiem - mruknęła z powątpiewaniem, rozglądając się po krajobrazie 

zniszczeń. - Skoro w centralnym korytarzu jest taki bałagan, nie wyobrażam sobie, co 
będzie w bocznych. 

- Musimy się przedostać tylko przez sekcję tarcz i uzbrojenia - rzekł Luke. - 

Reszta statku może być w lepszym stanie. Właściwie to tylko jeden z czterech 
centralnych korytarzy w tej części statku. Biegną równolegle do siebie po przeciwnych 
stronach osi, po czym zbiegają się po dwa w okolicy dziobu. 

- Tak? - zdziwiła się Mara, marszcząc brwi. - Ciekawe, skąd tyle wiesz o 

dreadnaughtach. 

- Dowiedziałem się, kiedy wraz z Hanem wpakowaliśmy się w potyczkę z 

gromadką imperialnych na pokładzie „Katany” - oschle odparł Luke. - Dużo się uczysz 
na temat budowy statku, kiedy uciekasz przed strzałami z lasera. Chodź, powiemy 
pozostałym. 

Zanim dołączyli do grupy, Fel skończył już swój wykład. 
- A, jesteście - rzekł Drask, błyskając oczami. - Gdzie się podziewaliście? 
- Mały rekonesans, nic więcej - zapewnił go Luke. - Mam wrażenie, że będziemy 

musieli przedostać się innymi korytarzami. 

Oczy Draska się zwęziły. 
- Dlaczego? 
Luke spojrzał na robota sprzątacza, który wciąż szukał czegoś w gruzach. 
- Trafiliśmy na pułapkę - rzekł. - Nie mamy wiele czasu, żeby ją rozbroić. Boczny 

korytarz, którego możemy użyć, bo doprowadzi nas tu z powrotem, znajduje się jakieś 
dziesięć metrów stąd. 

- Pułapka? - jąknął Bearsh. - A kto chciałby nas skrzywdzić? Przybyliśmy 

przecież, żeby ich uczcić. 

- Tak, ale oni o tym nie wiedzą - odparł Luke. - A my możemy jedynie unikać 

kłopotów do momentu, aż uda nam się to wyjaśnić. 

background image

Timothy Zahn 

125

- A do tej pory musimy się starać, aby takie spotkanie nie doszło do skutku - 

posępnie dodał Drask, wyjmując komunikator. 

- Zaczekaj - powstrzymał go Fel. - Co robisz? 
- Wzywam eskortę - odparł Drask. - Tob już nie sprawa dla dyplomatów. 
- Mamy eskortę - zaprotestował Fel. - Wierz mi. Pięćset Pierwszy doskonale 

potrafi sobie poradzić. 

- Oni nie wystarczą - upierał się Drask. - Jeśli nawet są tak dobrzy, jak twierdzisz, 

nie dadzą rady obronić nas wszystkich. Potrzebne nam będą większe sity. 

- To może nie być najlepszy pomysł, generale - ostrzegł Luke. - Jeśli mieszkańcy 

monitorują nasze posunięcia, pokaz większej siły może zostać odczytany jako groźba. 

- On ma rację - dodał Formbi nieszczęśliwym głosem. - Pozostaw wojsko w 

rezerwie, generale Drask. Cofniemy się i pójdziemy drogą, którą pokazał nam mistrz 
Skywalker. 

- Nie powinienem się na to godzić - warknął Drask, ale już bez dalszych dyskusji 

odłożył komunikator. - Doskonale, mistrzu Skywalker, prowadź. 

 
Boczne korytarze, które wybrał Luke, nie były ani trochę łatwiejsze do przebycia 

aniżeli ten główny. Pod stopami leżało wprawdzie mniej gruzu, ale stan sufitu i ścian 
wyrównywał to z nawiązką. Większość przegród uległa odkształceniu, wypychając 
panele  ścienne pod dziwacznymi kątami w kierunku korytarza. Wiele z nich było 
połamanych i szczerzyło ostre krawędzie. W czasie bitwy musiała tu mieć miejsce jakaś 
eksplozja, pomyślała Mara, przedzierając się wraz z grupą przez sterty gruzu. 

Pierwsze sto pięćdziesiąt metrów zajęło im ponad dwie godziny. Przez ten czas 

natknęli się na jeszcze dwa roboty, oba typu gospodarczego; za każdym razem 
powodowały okrzyki podniecenia i radości u Geroonian. Stawało się jasne - 
przynajmniej dla Mary - że ktoś uważnie śledził ich postępy. 

- Nie napotkali jednak kolejnych pułapek, a może po prostu ich nie zauważyli. Z 

pewnością nic po drodze nie wybuchało. Luke żywił cichą nadzieję, że roboty doniosły 
monitorującym je właścicielom, iż goście nie mają złych zamiarów. 

A może po prostu miejscowi przygotowywali znacznie bardziej spektakularne 

przyjęcie? 

Tak jak się spodziewali, wkrótce po wyminięciu rejonu baterii laserowych 

zniszczenia znacznie się zmniejszyły. Pięćdziesiąt metrów dalej został już tylko kurz. 

- Co to za miejsce? - zapytał Bearsh, kiedy mijali ogromną salę pełną konsoli i 

ekranów. 

- To centrum taktyczne floty - wyjaśnił Fel. - W czasie bitwy to tutaj statki 

koordynują poczynania z pozostałymi jednostkami. 

- Vagaari na swoich statkach też musieli mieć takie pomieszczenia -rzekł jeden z 

Geroonian. - Może nawet większe. Mieli ogromną flotę. 

- To prawda - przytaknął Bearsh i przeszedł go dreszcz. - Kiedy przelatywali przez 

atmosferę naszego świata, niebo ciemniało. 

Rozbitkowie z Nirauan 

126

- Wygląda na to, że ta konsola mogłaby jeszcze działać - zauważył Drask, 

podchodząc do jednego z pulpitów, żeby lepiej się przyjrzeć. - Czy Mitth’raw’nuruodo 
mógł umyślnie oszczędzić to miejsce? 

- To możliwe - odparł Fel. - Sześć dreadnaughtów przypuszczalnie koordynowano 

z głównego centrum dowodzenia, bez potrzeby umieszczania tu choćby załogi. 

- Chyba że to właśnie jest centrum dowodzenia - przypomniał mu Jinzler. 
- No i, rzecz jasna, nie wiemy, czy któraś z tych konsoli rzeczywiście działa - 

dodała Mara, marszcząc czoło; znów zagłębiła się w Moc. Gdzieś w dali, przed nimi, 
wydawał się tlić przebłysk czyjejś myśli. Ale wrażenie przychodziło i znikało, jakby ta 
istota również na przemian pojawiała się i znikała. Może to ktoś nie całkiem 
przytomny? 

- Czy nie warto spróbować je uruchomić? - podsunął Luke, zerkając na Marę. 

Więc i on uchwycił ten niepewny kontakt. - Co o tym sądzisz, dowódco? 

Fel zmarszczył czoło, ale zaraz się rozpromienił, kiedy zrozumiał, o co chodzi. 
- Jasne, czemu nie? - zgodził się z fałszywym entuzjazmem. - Prawdopodobnie 

łatwiej będzie znaleźć różne zapisy tutaj niż na pokładzie dowodzenia. Generale, co pan 
powie na to, żeby uruchomić tę konsolę, na którą właśnie pan patrzy? 

Drask odsunął się i wskazał ręką pulpit. 
- Proszę bardzo. 
- Doskonale. - Fel się ucieszył, przyciągnął sobie krzesło i usiadł. - Zobaczmy... - 

Ostrożnie wcisnął kilka przycisków. Konsola zapiszczała dwa razy, niektóre wskaźniki 
ożyły. - Dobrze, spróbujmy tego... 

Mara zauważyła,  że Luke się ulotnił. Zaczekała, aż cała grupa zainteresuje się 

tym, co robi Fel, i wyśliznęła się w ślad za nim. 

Czekał na nią tuż za drzwiami.  
- Też ją wyczułaś? - zapytał cicho. 
Ją? Umysł Mary przywołał na moment historię Jinzlera i jego siostry. 
- Czułam coś, ale to ciągle przychodziło i odchodziło - powiedziała. - Myślisz, że 

to kobieta? 

- Raczej dziewczyna - odrzekł. - Zbyt młoda, aby być Loraną. Przykro mi. 
- No cóż, to były tylko spekulacje - przyznała Mara, starając się nie okazywać 

rozczarowania. - Zobaczmy, czy uda nam się ją znaleźć, zanim nas zaczną szukać. 

- Za późno - odezwał się zza jej pleców ponury głos. 
Spojrzała na Luke’a i zauważyła grymas na jego ustach. 
- Witaj, generale - rzekła, odwracając się. Drask stał sam w korytarzu, sztywny 

jakby kij połknął. 

- Pewnie bierzecie nas za idiotów - wycedził. - I wy, i dowódca Fel. Naprawdę 

sądzicie, że Chissów można tak łatwo oszukać dwa razy w ten sam sposób? 

- Wybacz - odparł Luke. - Obawialiśmy się jedynie o wasze bezpieczeństwo. 
- Nikt nie musi pilnować mojego bezpieczeństwa - warknął Drask. - Nie wiem, jak 

to się odbywa u ludzi, ale dowódcy chissańscy nie chowają się za młodymi 
wojownikami, obserwując ich zmagania. 

background image

Timothy Zahn 

127

- Rozumiem - zgodził się Luke. - Może źle się wyraziłem. Chodziło mi o to, że 

martwimy się o bezpieczeństwo arystokry. 

- To już lepiej - zagrzmiał Drask. - Ale pamiętajcie: to wciąż jeszcze jest statek 

Chissów. Nie pozwolę wam więcej wychodzić na pierwszą linię. 

- Rozumiem - powtórzył Luke. - Jeszcze raz przepraszamy. 
- Bardzo dobrze - rzekł Drask, oglądając się przez ramię. - Kontynuujmy więc 

patrol, dopóki inni nie zauważą naszej nieobecności. 

Przeszli może z dziesięć metrów, kiedy smużka wrażenia znów dotknęła umysłu 

Mary. Luke miał rację - to zdecydowanie była kobieta. 

- Jest tuż przed nami - ostrzegła Luke’a, patrząc na góry sprzętu i rozrzucone 

sterty gruzu. Próbowała zlokalizować dziewczynę. O pięć metrów dalej korytarz 
wychodził na duże pomieszczenie, widoczne za drzwiami, które zastygły w częściowo 
uchylonej pozycji. Wewnątrz widać było więcej konsoli tego typu, co te stojące w 
pomieszczeniu taktycznym. 

- Musi być w pokoju czujników - rzekł Luke, wskazując w kierunku półotwartych 

drzwi. - Zaczekaj tutaj, a generał Drask i ja sprawdzimy. 

Mara przełknęła nieuprzejmą odpowiedź. Luke wyraźnie usiłował zachowywać 

się dyplomatycznie. 

- Może być - odparła. Odsunęła się na bok i oparła plecami o ścianę korytarza. 

Luke i Drask poszli dalej; generał nie opuszczał ręki z pistoletu na biodrze. Podeszli do 
drzwi wiodących do pomieszczenia czujników i Luke przykucnął, starając się 
przecisnąć przez szparę. 

- Jesteś Jedi? - zapytał cichy głosik za plecami Mary. 
Obróciła się na pięcie. Zagrał stary bojowy refleks, nakazujący dłoni powędrować 

prosto do miecza świetlnego. Dziewczynka stała spokojnie w korytarzu; mogła mieć 
najwyżej z dziesięć lat. Była ubrana skromnie, ale czysto, a jej ciemnozłote włosy lśniły 
w świetle. Spoglądała na Marę niebieskimi, nieruchomymi oczami. 

Pojawiła się za Marą. Jak, do licha, jej się to udało? 
Mara odzyskała głos. 
- Tak, jesteśmy Jedi - rzekła. - Przybyliśmy tutaj, żeby wam pomóc. 
- Och! - westchnęła dziewczynka, przyglądając się Marze z niepewnym wyrazem 

twarzy. Potem przeniosła wzrok na Draska i Luke’a, którzy także gapili się na nią, 
tkwiąc przy drzwiach. 

- A ten Niebieski - powiedziała - czy jest tu po to, aby nas skrzywdzić? 
- Nikt cię nie skrzywdzi - zapewnił ją Drask. - Jak powiedzieli Jedi, jesteśmy tu po 

to, żeby pomóc. 

- To dobrze - odpowiedziała dziewczynka bardzo rzeczowym tonem. - No cóż, 

możecie mu to powiedzieć. - Wskazała wnękę tuż za swoimi plecami. - Czeka na was. 

- Bardzo chętnie się z nim zobaczymy - zapewnił  ją Luke, zastanawiając się, o 

kim mowa. Może o przywódcy rozbitków? - Jak masz na imię? 

- Jestem Evlyn - odparła. - Proszę iść za mną. 
- Musimy uprzedzić pozostałych członków grupy - zapowiedział Drask, 

wyciągając komunikator. 

Rozbitkowie z Nirauan 

128

- Nic im nie będzie - zapewniła go Evlyn i wkroczyła do wnęki. - Przyprowadzą 

ich zaraz za nami. 

Dotknęła przycisku. Tylna ściana niszy uniosła się  gładko w górę, odsłaniając 

krótki korytarz z drzwiami na końcu. 

- Wejdźcie - zaprosiła, idąc pierwsza i kierując się ku drugim drzwiom. 
Mara zmarszczyła brwi. Poza drzwiami w drugim końcu i jeszcze jednymi w 

połowie  ściany, korytarz byt całkowicie pusty. Może to jakieś przejście 
bezpieczeństwa, pozwalające osobie za drzwiami obserwować gości przez ukryte 
czujniki? 

A może to po prostu kolejna pułapka? 
Jeśli jednak reszta ocalonych nie zamierzała poświęcić dziewczynki, przejście 

powinno być bezpieczne. Oczywiście, o ile Mara i reszta zdążą wejść do środka, zanim 
dziecko zniknie w drzwiach. 

Stwierdziła, że myśli Luke’a podążają znowu tym samym torem co jej. 
- Maro, lepiej, abyście oboje z generałem pozostali tutaj - zarządził i wszedł do 

korytarza w ślad za Evlyn. Starał się dotrzymać jej kroku, nie wzbudzając jednocześnie 
podejrzeń. - Będzie mógł ostrzec resztą w razie potrzeby. 

- Mowy nie ma - uparł się Drask, przeciskając się obok Luke’a i wchodząc w 

przejście przed nim. - Nie pójdziesz tam sam. 

Evlyn dotarła do końca korytarza i sięgnęła do niewielkiego panelu sterowania, 

umieszczonego na ścianie obok drzwi. Mara zawahała się i sięgnęła poprzez Moc, 
usiłując dotrzeć do grupy Formbiego. Nie wyczuła tam ani lęku, ani zaskoczenia. 

Nagle podjęła decyzję. Jeśli wszystko miało być zgodne z zasadami, nic się nie 

stanie, kiedy zostaną na chwilę oddzieleni od reszty, zwłaszcza jeśli tamtych chroni Fel 
i jego oddział Pięćset Pierwszy. Jeśli to pułapka, dwoje Jedi zawsze ma większe szanse 
niż jeden. 

- Możemy skontaktować się z nimi po drodze - zdecydowała, idąc za Draskiem. 
Zdążyła w samą porę. Ledwie przeszła pod płytą drzwi, ta zasunęła się za jej 

plecami. 

- Szybko! - zawołała Evlyn, kiwając na nią ręką. Mara zrobiła dłuższy krok, aby 

dogonić Luke’a... 

... i pochwyciła ostrzeżenie na moment przedtem, zanim niebezpieczeństwo 

nadeszło, ale i tak było już za późno. Zanim wraz z Lukiem chwycili za miecze 
świetlne, z sufitu opadły dwie płyty - jedna przed nosem Draska, druga za plecami 
Mary, przecinając korytarz na trzy części i zamykając ich w środkowej. 

Podłoga pod ich stopami zapadła się w dół. 

 

background image

Timothy Zahn 

129

R O Z D Z I A Ł  

12

 

- Jedi! - wrzasnął Drask wściekłym głosem. - Zróbcie coś! 
Przez tę jedną przerażającą sekundą  żadne z nich nie mogło nic zrobić. Luke 

walczył o utrzymanie równowagi, czując, jak desperacja Mary miesza się z jego 
własną. Podłoga nadal opadała, szybciej aniżeli mogła pozwolić na to słaba grawitacja 
planetoidy. Zorientował się poniewczasie, że zostali zwabieni do zamaskowanego 
wagonika turbowindy. 

Nagle wagonik zatrzymał się tak gwałtownie, że Luke o mało nie usiadł. 
- Witajcie, Jedi - rozległ się bezcielesny głos, dochodzący z panelu sterowania 

obok bocznych drzwi. - Witaj, Niebieski. 

- Nazywają nas Chissami - z przekąsem poprawił Drask. 
- Niech będzie - odrzekł  głos. - Witaj zatem, Chissie. Jestem Jorad Pressor, 

Opiekun Ludu. 

- Interesujący sposób witania gości - zauważyła Mara. - Wyjdziesz chociaż do nas, 

żebyśmy mogli pogadać twarzą w twarz? 

- Z kim zechcę rozmawiać, to moja decyzja, nie twoja - rzekł Pressor. - Na razie 

nie będziesz to ty. 

- Ale bardzo krótko - odparła Mara. - A może naprawdę sądzisz, że uda ci się nas 

na dłużej zatrzymać w tej trumnie? 

- Wystarczająco długo - zapewnił  ją Pressor. - Pozwól, że wam coś wyjaśnię. 

Przestaliście się poruszać, ponieważ turbowinda znajduje się w tej chwili w punkcie 
wiru grawitacyjnego, utrzymywanego w równowadze przez dwa równe i przeciwnie 
skierowane promienie repulsorowe. Jeśli jeden z nich odetniemy, zostaniecie 
wystrzeleni i pognacie przez rurę, rozbijając się o jeden z dreadnaughtów... Ten, który 
opuściliście, albo ten, do którego zdążacie. Tak czy owak, wynik będzie dość... 
nieprzyjemny. 

- I niebezpieczny zarówno dla nas, jak i dla waszego statku - ostrzegł Drask. - 

Takie uderzenie może spowodować naruszenie integralności konstrukcyjnej. 

- Nie sądzę - odparł Pressor. - Oczywiście, wy się już tego nie dowiecie. 
- To prawda - zgodził się Luke. - Ale to jeszcze nie koniec, mam rację? 

Rozbitkowie z Nirauan 

130

- Wiem o mieczach świetlnych Jedi - ciągnął Pressor. - Wiem, że w normalnych 

warunkach możecie sobie wyciąć drogę na zewnątrz bez problemu. Teraz jednak nie 
radziłbym tego próbować. Kable zasilające i sterujące obu promieni repulsorowych są 
w przypadkowym porządku owinięte wokół wagonika. Przetniecie którykolwiek z 
przewodów i będzie to ostatnia rzecz, jaką zrobicie w życiu.  

Luke spojrzał na Marę. 
- Długo musiałeś nad tym myśleć - rzekł. - Aż tylu gości Jedi mieliście w ciągu 

ostatnich pięćdziesięciu lat? 

- Nie mieliśmy żadnych gości - odparł Pressom, a jego głos nagle nabrał goryczy i 

chłodu. - Ale zawsze wiedziałem, że pewnego dnia Nowa Republika upomni się o nas. 
Podjęcie odpowiednich środków zaradczych było podyktowane rozsądkiem. 

Luke pokręcił głową. 
- Wszystko pokręciliście - rzekł, wkładając w te słowa całą moc perswazji, do 

jakiej był zdolny. - Nie przybyliśmy po odwet, nie chcemy się mścić. Jesteśmy... 

- Nie próbujcie skontaktować się z resztą waszych ludzi - przerwał mu Pressor. - 

Wszystkie częstotliwości komunikatorów są blokowane. Usiądźcie wygodnie i okażcie 
tę słynną cierpliwość Jedi. 

Rozległo się kliknięcie i głos ucichł. 
- Interesujące - zauważył Drask, odwracając się twarzą do Luke’a. - Arystokra 

Chaf’orm’bintrano twierdził,  że Jedi są przez wszystkich szanowani i podziwiani. 
Widać się pomylił. 

- Bardzo się pomylił - zgodził się Luke, ostrożnie rozglądając się po wagoniku. Z 

bliska  ściany wydawały się odlane z solidnego metalu, bez śladów czyjejkolwiek 
ingerencji. Jeśli istotnie ich obserwowano, holokamery i mikrofony musiały znajdować 
się gdzieś w panelu sterowania albo też były ukryte w miejscu, gdzie stykały się ściany 
i sufit, w pęknięciach, które po latach pojawiły się w metalu. 

- Jest bardzo wielu ludzi, którzy nie cierpią Jedi - ciągnął Luke, unosząc brwi i 

zerkając na Marę. Skinęła głową w stronę panelu sterowania i złożyła dłonie pod kątem 
prostym. 

Doszła zatem do tego samego wniosku, co on. Luke odpowiedział mrugnięciem, 

zdjął z pleców podręczny plecak i otworzył. Mara podjęła temat. 

- Oczywiście, większość z nich to kryminaliści i najemnicy - wyjaśniła. Teraz i 

ona zdjęła plecak i zaczęła grzebać w jego zawartości. - Jedi mają strzec pokoju, więc 
to jasne, że te grupy nie mogą nas lubić. 

- Skorumpowani politycy też nas nie lubią - dodał Luke, spośród batoników racji 

żywnościowych wyciągając pojemnik z ciekłą liną. Mara także była już gotowa: w 
dłoni trzymała tubkę syntciała z pakietu medycznego. - Zastanawiam się, do której 
kategorii należy Pressor. 

- Być może do żadnej - odparła. Podeszła do rogu i zaczęła starannie, centymetr 

po centymetrze, wypełniać szczelinę pomiędzy  ścianą a sufitem cienką warstewką 
syntciała. - Może on po prostu uważa,  że rozmowa z nami nie doprowadzi go do 
niczego. 

background image

Timothy Zahn 

131

- To możliwe - zgodził się Luke, podchodząc do żony i nakładając równie cienką 

warstwą ciekłego kabla na syntciało, zanim jeszcze zdążyło zastygnąć. - W każdym 
razie nie tutaj, w przestrzeni Chissów. 

- Jeśli w ogóle wiedzą, gdzie się znajdują - podjęła Mara. - Może kiedy już im 

wytłumaczymy, że jesteśmy tu po to, aby pomóc, usiądziemy wszyscy razem i wtedy 
poznamy całą historię. 

W wagoniku zapadła niezręczna cisza. Mara doszła do rogu i zaczęła 

uszczelnianie wzdłuż kolejnej ściany. Luke szedł tuż za nią. Ciekły kabel, który zestalał 
się natychmiast w kontakcie z powietrzem, był zaprojektowany tak, aby nie przyczepiał 
się do niczego w czasie układania. Syntciało z kolei było przeznaczone do szybkiego i 
mocnego przylegania do ran, żeby chronić je przed powietrzem i jątrzeniem. Razem 
stanowiły doskonałą substancję zamykającą szczeliny, a przy okazji wszystko, co się w 
nich kryło. 

Gdy tylko skończyli ze ścianami, dopełnili dzieła i zablokowali widok z panelu 

kontrolnego, narzucając na niego płaszcz. Jeśli Pressor się nie wtrąci, skończą za kilka 
minut. 

Pressor milczał, więc skończyli. 
- No, proszę - rzekł wreszcie Luke, odchodząc w tył, aby podziwiać swoje dzieło. 

- Teraz przynajmniej nie będą mogli nas obserwować. 

- Nieźle, jak na początek - przyznał Drask obojętnym tonem. - Widać nie wywarło 

to na nim szczególnego wrażenia. Ale wciąż jeszcze jesteśmy w środku. Co teraz? 

- Teraz - rzeki Luke, uśmiechając się do Mary trochę, nerwowo - zobaczysz, jak 

Jedi zabierają się do rzeczy. 

 
Gdzieś z góry dobiegi nagle odległy, stłumiony stuk. 
- Co to takiego? - zapytał Fel, podnosząc głowę. 
- Maszyneria - rzucił Zapaśnik. Wycelował blastecha i zrobił krok w kierunku 

przejścia, w którym znikli Luke i Mara. Chyba zamknęły się jakieś drzwi. 

- Skywalkerowie! - zawołał nagle Jinzler, rozglądając się wokoło. - Nie ma ich! 
- Spokojnie, ambasadorze - odparł Formbi. - Poszli na zwiady z generałem 

Draskiem. - Spojrzał w tamtym kierunku. - Czas do nich dołączyć. 

Fel skrzywił się lekko. Liczył na to, że dwójka Jedi wróci, zanim ktoś zauważy ich 

nieobecność, albo przynajmniej pojawi się, kiedy trzeba będzie ruszać dalej. Teraz 
będzie miał problemy z ustawieniem szyku kolumny. 

- Szturmowcy do szeregu - rozkazał. - Po dwóch z przodu i tyłu.  
- Dowódco, wolałbym, aby wszyscy poszli w tylnej straży - zaoponował Formbi. - 

Ty - wskazał na jednego z wojowników chissańskich - pójdziesz ze mną. 

Nie czekając na komentarze i argumenty, ruszył korytarzem. Jeden z chissańskich 

wojowników szedł przodem, pozostali dwaj zajęli pozycje po obu bokach Formbiego. 

Fel syknął przez zęby, gdy Jinzler, Feesa i Geroonianie ustawili się na końcu 

pochodu. 

- Formacja tylnej straży - rozkazał szturmowcom. 

Rozbitkowie z Nirauan 

132

Dołączył do Berasha, kiedy nagle przed wojownikiem na czele kolumny stanęła 

mała, złocistowłosa dziewczynka. 

- Witajcie - rzekła spokojnie, jakby na „Pozagalaktycznym Locie” goście zjawiali 

się codziennie. - Przybyliście, aby spotkać się ze Strażnikiem? 

Formbi spojrzał na Jinzlera, potem znów na dziewczynkę. 
- Przybyliśmy, aby spotkać się z rozbitkami z „Pozagalaktycznego Lotu” i pomóc 

im - powiedział. - Czy Strażnik to osoba, którą powinniśmy powitać? 

- Tak - odparła dziewczynka. - Chodźcie, zabiorę was do niego. 
Odwróciła się i ruszyła korytarzem w kierunku pomieszczenia czujników. 
- Kim jesteście? - zapytała przez ramię. 
- Jestem arystokra Chaf’orm’bintrano z Piątego Rodu Panującego Dynastii 

Chissów - przedstawił się Formbi. - To moja adiutantka, Chaf’ees’aklaio, a to - wskazał 
na Jinzlera - ambasador Dean Jinzler z Nowej Republiki. Nasza ekspedycja obejmuje 
również przedstawicieli Osady Geroon i Imperium Ręki. 

- Tylu ludzi chce się z nami spotkać - zdumiała się dziewczynka, kierując się do 

wnęki po lewej stronie. 

- To prawda - odrzekł Formbi. - Mogę zapytać, jak masz na imię? 
- Jestem Evlyn - odparła. - Tędy proszę. 
Dotknęła przycisku na ścianie i drzwi przed nią się rozsunęły. Weszła pierwsza i 

gestem zaprosiła pozostałych do środka. Fel wszedł tuż za szturmowcem Chmurą, za 
nimi Formbi i pozostali. 

- Zabierzecie gdzieś po drodze Draska i Jedi? - zapytał. 
- Nie mam kontaktu przez czujniki - zauważył szturmowiec. - Tu jest tyle 

metalowych urządzeń, że prawdopodobnie je ekranują. 

- To możliwe - odparł Fel, wyjmując komunikator. Razem ze szturmowcem 

właśnie dotarli do przejścia, które wiodło do krótkiego korytarzyka. Fel zauważył 
drugie drzwi w głębi i jeszcze jedne pośrodku  ściany po prawej stronie. Formbi, 
wojownicy Chissów oraz dwaj Geroonianie znajdowali się tuż za dziewczynką, podczas 
gdy Jinzler, Feesa, Bearsh i czwarty Geroonianin pozostali nieco z tyłu za czołem 
grupy. 

- Chmura, Zapaśnik... dołączcie do Formbiego - polecił cicho. W drugim końcu 

korytarza Evlyn dotykała właśnie jakiegoś przycisku i płyta drzwiowa przed nią uniosła 
się w górę. - My zostajemy tutaj, więc... 

Nie dokończył zdania. Evlyn przeszła przez drzwi, które natychmiast zatrzasnęły 

się gwałtownie tuż przed nosem Formbiego. Zanim Fel wyciągnął miotacz, ze szczeliny 
w suficie nad Chmurą opadły drugie drzwi, odcinając imperialnych od reszty grupy. 
Obejrzał się i zdążył jeszcze zobaczyć, jak drzwi, przez które weszli, zatrzaskują się 
także, odcinając ich od reszty statku. 

W chwilę potem doznali wrażenia,  że podłoga ucieka im spod nóg. Więzienna 

cela zaczęła opadać w dół. 

Zatrzymała się, zanim Fel zdążył choć raz zakląć. 
- Miłego dnia - rozległ się głos z głośnika na panelu sterowania. - Nazywam się 

Strażnik Pressor. Znajdujecie się w wagoniku turbowindy, który utrzymywany jest w 

background image

Timothy Zahn 

133
zawieszeniu dzięki dwóm przeciwnie skierowanym promieniom repulsorów. Czy to 
rozumiecie? 

- Doskonale - odparł Fel, usiłując zapanować nad głosem. - Jestem dowódca Chak 

Fel z Imperium Ręki. Ciekawe tu macie pułapki. 

- Wykorzystujemy jedynie nasze ograniczone możliwości - wyjaśnił Pressor. 

Sześć wagoników turbowindy poruszających się wewnątrz tego słupa zaprojektowano 
tak, aby działały niezależnie, ale można je połączyć dla większych ładunków. 

- Rozumiem - powiedział Fel. - Chodzi o słup, który jest jednocześnie rurą łączącą 

dwa dreadnaughty? 

- Okablowanie, które zasila windę, jest w przypadkowy sposób owinięte wokół 

wagonika - mówił dalej Pressor, ignorując pytanie. - Dlatego zdecydowanie odradzam 
strzelanie i przecinanie ścian. 

- Rozumiem - powtórzył Fel. Pressor najwyraźniej nie był zainteresowany dłuższą 

rozmową. - Czego od nas chcecie? 

- Od ciebie nic - rzekł Pressor. - Porozmawiam z wami, kiedy podejmę decyzję co 

do waszej grupy. 

- Doskonale - zgodził się Fel, dyskretnie rozglądając się dokoła. Wiedział, że musi 

tu być co najmniej jeden ukryty monitor. - Czy to pomoże, jeśli powiem, że 
przychodzimy w pokoju i nadziei, że pomożemy waszemu ludowi? 

- Nie, raczej nie - odparł Pressor. Głośnik wyłączył się z cichym kliknięciem. 
- Ktoś chciałby zabrać głos? - zapytał kwaśno Fel. 
- Blokują nasze komunikatory - poskarżył się Cień. - Nie mogę wezwać posiłków. 
- Też mi niespodzianka - rzucił Fel. - A co z monitorami? 
- Jeden na pewno. - Zapaśnik wskazał blastechem w kierunku panelu sterowania. - 

Zauważyłem zasilanie, które tu wchodzi. 

- Zgadza się - doda! Strażnik. 
Fel skinął głową. 
- No cóż, trudno - rzekł, grzebiąc w pakiecie awaryjnym. - Pozostali są jednak 

zdani sami na siebie, a to niedopuszczalne. 

Jego palce natrafiły na koc izolacyjny i pastę jadalną, której szukał. Pressor był 

taki dumny, że potrafi korzystać ze swoich ograniczonych możliwości? Niech mu 
będzie. Fel uważał,  że to Imperium Ręki wymyśliło tę filozofię eksploatacji 
wszystkiego, co się da. 

- Zapewnimy sobie nieco prywatności - zdecydował, podchodząc do ukrytego 

monitora. - A potem zobaczymy, co nam się uda dalej zrobić. 

 
- ...zdecydowanie odradzam strzelanie, żeby utorować sobie drogę do wyjścia - 

powiedział Pressor, ocierając pot z czoła i po raz kolejny recytując przygotowane 
ostrzeżenie. W pokoju było gorąco. - Czy to zrozumiałe? 

- Oczywiście - rzekł Niebieski... Chiss, który przedstawił się jako arystokra coś 

tam. Znalazł się w turbowindzie numer 4, wraz z. parą innych Chissów i dwójką 
nieznanych obcych. - Będziemy czekać na twoją decyzję - ciągnął arystokra. - 

Rozbitkowie z Nirauan 

134

Chciałem jedynie powiedzieć,  że jesteśmy tu po to, aby wam pomóc, a nic po to, by 
was skrzywdzić. 

- Rozumiem - rzekł Pressor. - Wkrótce z wami porozmawiam. 
Wyłączył  głośnik i skrzywił się ponuro, patrząc na zamglony obraz, i tak 

najlepszy, na jaki jeszcze było stać monitory turbowindy. Oczywiście,  że nie 
przyjechali tu nikogo skrzywdzić. Tak samo jak ci dziwni żołnierze w białych zbrojach, 
którzy też nie przyjechali zrobić im krzywdy. I jak Jedi. 

Jedi. 
Pressor przez długą chwilę wpatrywał się w obraz dwojga Jedi na ekranie numer 

2. Trudno było cokolwiek powiedzieć przy tym przestarzałym i niszczejącym sprzęcie, 
ale wydawali się młodzi, pewnie młodsi od niego. 

Oczywiście, wiek nie miał tu większego znaczenia. Jeśli wierzyć dyrektorowi 

Uliarowi, kultura i metody Jedi liczyły sobie całe stulecia; były przekazywane z 
pokolenia na pokolenie z całą siłą i niezmiennością systemu utrzymywanego przy życiu 
mocą inercji. Jeśli ta dwójka pozostała wierna swojej tradycji, będą dokładnie tacy sami 
jak Jedi, którzy wyruszyli z „Pozagalaktycznym Lotem” wiele lat temu. 

Niepewnie poruszył się w fotelu. Oczywiście, miał zaledwie cztery lata, kiedy 

„Pozagalaktyczny Lot” zakończył  życie i podobno nie miał okazji znaleźć się w 
centrum wydarzeń, ale wciąż pamiętał tych Jedi. 

A przynajmniej jednego z nich. 
Drzwi sterowni otworzyły się, wpuszczając podmuch jeszcze gorętszego 

powietrza, i do sali weszła Evlyn. 

- Mamy wszystkich? - zapytała. 
- Co do jednego - zapewnił Pressor, spoglądając w jej jasnoniebieskie oczy. 

Wyglądały niewinnie, jak cała Evlyn, ale Pressor nie dał się zwieść. Było w niej coś 
dziwnego, coś, co wyczuwał, odkąd skończyła trzy lata. Inni też to wkrótce zauważą. 

- Bardzo dobrze - odparła Evlyn, robiąc jeszcze jeden krok w stronę Pressora. aby 

drzwi mogły się zamknąć. - Tu jest o wiele chłodniej. 

- Może troszkę - rzekł Pressor - ale generatory repulsorowe mocno się grzeją. 
- To chyba niedobrze, prawda? - zapytała Evlyn, zerkając przez jego ramię na 

monitory. 

- Nie, dopóki któryś zupełnie się nie przegrzeje - odparł, okręcając się w jej stronę 

na skrzypiącym fotelu obrotowym. Ale to przynajmniej szybka śmierć. 

Znów spojrzał na monitory i zmarszczył brwi. Jeden z nich przestał pokazywać 

cokolwiek poza czarną plamą. Ten w wagoniku szóstym. Mamrocząc przekleństwa pod 
adresem przestarzałego sprzętu, sięgnął do regulatorów. 

- To nie pomoże - zapewniła go Evlyn. - Mężczyzna w szarym mundurze zarzucił 

kawałek materiału na monitor. Widziałam, jak to zrobił, kiedy wchodziłam. 

- I nic nie powiedziałaś?  
- A co by to dało?  
Pressor z urazą odwrócił się tyłem. Oczywiście miała rację. Ale nie o to przecież 

chodziło. 

background image

Timothy Zahn 

135

- Następnym razem, kiedy zobaczysz coś ważnego, masz mi powiedzieć - burknął. 

Odgłosy cichej rozmowy, które dochodziły z głośnika wagonika numer 6, także 
umilkły, zagłuszone słabym szumem. Podkręcenie regulatora nic nie dało. 

- Czy zrobili też coś z mikrofonem? - zapytał Evlyn. 
- Nie widziałam - odparła z lekkim zdziwieniem. - Przecież to szum generatorów 

repulsorowych. 

- Oczywiście,  że tak - burknął Pressor, kiedy zrozumiał, co się  właściwie stało. 

Tkanina, którą zasłonili kamerę, była tak gruba, że przenosiła drgania ze ściany i 
wzmacniała je nad głośnikiem, za jednym zamachem ogłuszając go i oślepiając. Tak 
skończyły się próby śledzenia żołnierzy w zbrojach i ich oficera. 

Sądząc po pozorach, oboje Jedi również próbowali się odizolować. 
- A niech ich piorun strzeli - westchnął w końcu Pressor. 
- Ty też byś mógł - przypomniała mu Evlyn. 
Pressor się skrzywił. Fakt, mógłby ich zniszczyć. Zniszczyć wszystkich, co do 

jednego. Wystarczyłoby jedno dotknięcie przełącznika i polecieliby w dół szybu z taką 
prędkością, że zostałaby z nich galareta. 

- Niech sobie tak siedzą na razie - powiedział. - W każdym razie, czy ich widzimy, 

czy nie, pozostają w pułapce. 

Spojrzał na monitor wagonika numer 5. Zobaczył  mężczyznę, którego arystokra 

przedstawił jako ambasadora, razem z młodo wyglądającą Chissanką i dwoma Obcymi 
o podwójnych ustach, z których jeden właśnie walił pięściami w panel sterowania, 
jakby chciał go rozbić. 

Rozmowa z nimi stanowiłaby ryzyko, wiedział o tym, zwłaszcza jeśli Nowa 

Republika była choć trochę podobna do tej dawnej Republiki, jaką „Pozagalaktyczny 
Lot” pozostawił za sobą wiele lat temu. Musiał jednak porozmawiać z kimkolwiek. A z 
całej tej grupy abordażowej ci przynajmniej nie mieli broni. 

- Zwolnij numer 5 - polecił Evlyn. - Właściwie... poczekaj, daj mi kilka minut na 

rozmową z nimi i potem zwolnij kabiną. Pamiętasz, jak się wyłącza pułapkę i 
przywraca normalną pracę windy? 

- Jasne - odrzekła, sięgając do kieszeni. Wyjęła pręt sterujący, który od niego 

dostała. - Siedem-trzy-trzy-sześć. 

- Dobrze - odparł. - Sprowadź ich tu z powrotem i zabierz do szatni pilotów. Będę 

tam na nich czekał. 

- Załatwione - powiedziała i się cofnęła. Drzwi się rozsunęły i już jej nie było. 
Pressor sięgnął do komunikatora, sprawdzając raz jeszcze odczyty. Ambasador 

Jinzler... powtarzał w myślach to nazwisko, upewniając się,  że dobrze usłyszał. 
Jinzler... Jinzler... 

Jego palce zamarły centymetr nad wyłącznikiem. Jinzler? 
Wciągnął w płuca gorące powietrze, spoglądając na mężczyznę na ekranie. 

Ambasador Jinzler tutaj, na pokładzie tego statku... Pressor znał ją jako Jedi Loranę, ale 
wiedział, że jej prawdziwe nazwisko brzmiało Jedi Lorana Jinzler. 

Z trudem zmusił palce, aby pokonały ten ostatni centymetr. 
- Witam, ambasadorze Jinzler. 

Rozbitkowie z Nirauan 

136

 
Ogromne płyty bez ostrzeżenia zatrzasnęły się przed i za nimi, z groźnym 

łomotem uderzyły o podłogę, zagłuszając okrzyk przerażenia Feesy. 

- Nic się nie stało - rzekł odruchowo Jinzler, obejmując ją ramieniem, aby 

uchronić przed upadkiem, kiedy osunęła się na niego. 

Na jego dotyk zareagowała spazmatycznym dreszczem, ale się nie wyrywała. 
- Nic złego się nie dzieje - powtarzał najłagodniej, jak umiał. 
Widać jednak niewystarczająco łagodnie, bo Feesa tuliła się do niego nadal, drżąc 

na całym ciele, a jej jarzące się oczy zwęziły się w szparki. Jinzler wzmocnił uścisk i 
bezradnie obejrzał się na Bearsha i drugiego Geroonianina, którzy znaleźli się wraz z 
nimi w pułapce. 

Ale żaden z nich nie zamierzał mu pomóc. Towarzysz Bearsha naciągnął sobie na 

głowę ciężką draperię ze skóry wolvkila, trzymając za złotoniebieską obrożę, jakby w 
każdej chwili gotów był zerwać z siebie ten dodatkowy ciężar i rzucić się do ucieczki 
albo jakby miał irracjonalną nadzieję, że zdoła się pod nim ukryć. Sam Bearsh siedział 
w kucki przy drzwiach, a jego podwójne usta mełły w kółko te same pełne niepokoju 
nuty. Jedną  ręką trzymał się ramienia sąsiada, a drugą bezsensownie walił w małą 
tablicę sterowania obok drzwi. 

Jinzler rozejrzał się, szukając jakiegoś pomysłu, co robić dalej. Z wyjątkiem 

jednak drzwi i panelu sterowania, w który bębnił Bearsh, pomieszczenie było 
całkowicie puste. Sam panel sterowania też nic nie da. 

Było tylko pięć możliwości zatrzymania kabiny: D-4-1, D-4-2, D-5-1, D-5-2 i 

klawisz z literami CM, plus zwykłe przyciski awaryjne i gniazdo dla robota, bez robota 
całkowicie bezużyteczne. Jinzler nie był uzbrojony, choć nie miał pojęcia, co mógłby 
zrobić z miotaczem, nawet gdyby go miał. Miał natomiast komunikator, połączony z 
„Posłem Chafem”, ale ktokolwiek zastawił  tę pułapkę, na pewno pomyślał też o 
blokadzie łączności. 

Warto jednak było spróbować. Powoli, ostrożnie zanurzył  dłoń w pakiecie 

podręcznym. 

Nagle od strony panelu sterowania dobiegło głośne kliknięcie. Bearsh odskoczył, 

jakby go coś ukąsiło. 

- Witaj, ambasadorze Jinzler - rozległ się  męski głos. - Nazywam się Pressor, 

jestem Opiekunem tej kolonii. 

- Witaj, Opiekunie - powiedział Jinzler, usiłując zachować spokój. - To była 

jednak spora niespodzianka. 

- Z całą pewnością - odparł Pressor. - I za to przepraszam. Ale z pewnością 

rozumiecie, że musimy zachowywać ostrożność. 

- Oczywiście - odparł Jinzler, choć tak naprawdę nic nie rozumiał. - Mógłbym się 

dowiedzieć, co się stało z resztą mojej grupy? 

- Są całkowicie bezpieczni - zapewnił go Pressor. - Przynajmniej na razie. 

Naturalnie, jeszcze nie wiadomo, co ostatecznie z wami zrobimy. Chciałbym jednak 
zaprosić pana na rozmowę, jeśli można. 

background image

Timothy Zahn 

137

Po skórze Jinzlera przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Ambasador Jinzler... Zaczął tę 

zabawę tylko po to, aby się dostać na pokład statku Formbiego. Całkiem nieumyślnie 
wplątał pozostałych w swoje manipulacje. 

A przy tym, o ile dobrze interpretował ton głosu Pressora, właśnie zaproszono go 

do negocjacji, od których zależało życie całej ekspedycji. 

Czuł,  że dławi go panika. Nie był dyplomatą szkolonym w negocjacjach i 

mediach. Był tylko technikiem elektronikiem. I wcale nie był w tym dobry, podobnie 
jak we wszystkim innym, czego się tknął. To Luke i Mara powinni rozmawiać z 
Opiekunem Pressorem. Oni albo arystokra Formbi... w końcu to terytorium należało do 
Chissów, a nie do Nowej Republiki. Nawet dowódca Fel miał prawdopodobnie więcej 
doświadczenia z obcymi rasami niż on.  

Ale to jego wybrał Pressor. Sprzeczanie się z nim zapewne nie byłoby najlepszym 

pomysłem, a przyznanie się do oszustwa chyba jeszcze gorszym. Czy podobało mu się 
to, czy nie, od tej chwili wszystko zależało od niego. 

- Bardzo chętnie - odpowiedział bezcielesnemu głosowi. - Powiedz mi tylko, co 

mam robić. 

- Kiedy drzwi się otworzą, wyjdziesz na zewnątrz - poinformował Pressor. - 

Dziewczynka, którą widzieliście już wcześniej, zaprowadzi cię do sąsiedniego pokoju. 
A tam ja już będę czekał. 

- Rozumiem - rzekł Jinzler, spoglądając na czubek głowy Feesy. - A co z 

pozostałymi? 

- Będą musieli zostać, aż skończymy.  
Feesa jęknęła. 
- Nie - wyszeptała. - Błagam, nie. 
- Nie możesz nas tutaj zostawić - cicho zaprotestował Bearsh. - Proszę, 

ambasadorze Jinzler. 

Jinzler się skrzywił. To mogło przybrać bardzo niedobry obrót. 
- Rozumiem twoje obawy, Opiekunie - rzekł. - Ale moi towarzysze... nie 

nazwałbym ich bohaterami. 

- Bohaterowie nie są nam tu potrzebni, ambasadorze - odparł Pressor ponurym 

głosem. - Nie potrzebujemy ich, a nawet nie lubimy. 

- Oczywiście - pospiesznie odparł Jinzler. - Chodzi mi o to, że bardzo trudno im 

będzie zostać tu samotnie. Poza tym - dodał, bo wreszcie poczuł natchnienie - pierwszy 
namiestnik Bearsh i Geroonianie przybyli tu z bardzo daleka, aby oddać ci hołd za 
uratowanie ich od niewoli Vagaarich wiele lat temu. Wiem, jak bardzo chcieliby być 
obecni przy naszej rozmowie. 

Odpowiedzi nie było. Jinzler stał nieruchomo, obejmując Feesę i w duchu 

zaciskając kciuki. 

- W porządku - odezwał się wreszcie Pressor. - Mogą ci towarzyszyć, o ile 

zachowają milczenie. Mam nadzieję, że ręczysz za ich zachowanie. 

- Ręczę stanowczo - odparł Jinzler. - Nikt nie chce was skrzywdzić. Jesteśmy tu 

tylko po to, aby pomóc. 

Pressor prychnął. 

Rozbitkowie z Nirauan 

138

- Ależ oczywiście. 
 
Ostatnim, delikatnym ruchem miecza świetlnego Mara wycięła kwadrat o boku 

dwudziestu centymetrów w ściance turbowindy, pozostawiając wszystko poza tym 
nietknięte. Kawałek metalu wpadł do środka, zatrzymując się w powietrzu, gdy Luke 
pochwycił go Mocą. 

- Bardzo ładnie - rzekł, opuszczając go na podłogę. Przez otwór wleciał podmuch 

ciepłego powietrza. -Zobaczmy, co tam mamy. 

- Głównie kable - powiedziała Mara, wyłączając miecz i podchodząc bliżej ściany. 
Luke zbliżył się do niej. Miała rację; nawet w tym małym wycinku, który 

obnażyła, krzyżowało się co najmniej osiem przewodów w różnych kolorach. 

- Opiekun Pressor nie żartował, że kable zasilające są owinięte wokół wagonika - 

zauważył. 

- Z pewnością nie żartował - zgodziła się Mara, na próbę pociągając za jeden z 

nich. Ustąpił na centymetr i dalej ani rusz. - I to dość ciasno owinięte. Nie damy rady 
odsunąć ich na tyle daleko, aby się między nimi przecisnąć. 

- A co to by nam dało? - zapytał Drask. Nawet jeśli opuścimy wagonik, wciąż 

będziemy zawieszeni w powietrzu. 

- Tak, ale jak długo zostaniemy w polu działania repulsorów, nic nam się nie 

stanie - odrzekł Luke. - Musimy jedynie pokonać standardową grawitację statku, a dalej 
powinny być drabinki wbudowane w bok szybu. Może da się po nich zejść na dół. 

- Ale przewody nie pozwolą nam do nich dotrzeć - sarkastycznie przypomniał 

Drask. - Macie jakieś inne pomysły? 

- Jeszcze nie skończyliśmy z tym - odparła Mara równie zjadliwym tonem. - Jak 

sądzisz, Luke, czy mój miecz powinien być po drugiej stronie? 

- Jasne - odrzekł jej mąż. - Plecy w plecy to zawsze najlepsza strategia. 
- Jasne. 
Mara przeszła na drugą stronę wagonika i włączyła miecz. Z delikatnością robota 

chirurga zaczęła wycinać drugi otwór. 

- Co przez to chcecie osiągnąć? - zainteresował się Drask. 
- Jeśli zrobimy to dobrze, wyciągniemy nas stąd - rzekł Luke. 
- A jeśli nie - usłużnie dodała Mara - to przynajmniej szybko umrzemy. 
Drask nie odpowiedział. 
 
Strażnik przesunął miernikiem indukcji po dolnej krawędzi tylnej ściany i się 

wyprostował. 

- I jak? - zapytał Fel. 
- Kabel górnego repulsora biegnie wokół rogu gdzieś tutaj - wyjaśnił szturmowiec, 

zaznaczając miejsce kropką syntciała z pakietu medycznego. - Jest w nieco gorszym 
stanie niż ten w linii zasilającej dolny generator... Wyciek pola jest w nim 
zdecydowanie wyższy. 

- Chyba masz rację. - Fel spojrzał na Zapaśnika, który także badał czujnikami 

obrzeże drzwi. - Jest tu coś? 

background image

Timothy Zahn 

139

- Jest, ale nic obiecującego - odparł tamten. - Jeśli Strażnik ma rację co do różnych 

poziomów wycieku, to znaczy, że przeciwległe zestawy kabli zasilających zaraz po 
zamknięciu drzwi zostały opuszczone tak, aby się na nich krzyżowały. 

- A więc jeśli je otworzymy na siłę, przerwiemy jeden z obwodów? - podsunął 

Fel. 

- Właściwie przerwiemy oba - odparł Strażnik. - Przynajmniej teoretycznie. W 

praktyce prawdopodobnie rozbijemy się o coś twardego obojętne w którym kierunku, 
zanim przerwiemy drugi obwód. 

- Postaramy się tego uniknąć - zapowiedział Fel, starając się, aby nie zabrzmiało 

to sarkastycznie. Pozornie spokojne zachowanie szturmowców w istocie kryło w sobie 
wrzenie. Zastanawiali się równie gorączkowo jak on, jakby tu oddzielić od siebie fakty 
i możliwości. - Czy ktoś ma mniej zabójczy pomysł? 

Zapadła chwila milczenia. Chmura odchrząknął lekko. 
- Nie mam takiego doświadczenia technicznego jak Strażnik i Zapaśnik - 

powiedział - ale jeśli spróbujemy przekierować moc jednego z repulsorów, to czy siła 
promienia się nie zmniejszy? 

Fel w zadumie potarł policzek. Interesujący kierunek, który warto sprawdzić. 
- Strażniku? 
- Nie sądzę - odrzekł tamten powoli. - Nie za pomocą samych kabli zasilających. 
- Ale możemy też spróbować z kablami sterowania - przypomniał Zapaśnik. - Jeśli 

uda nam się wyregulować je tak, aby zmniejszyć moc wyjściową, możemy spróbować 
opuścić wagonik do poziomu parteru. 

- Zgadza się - przytaknął Strażnik. - Ale oczywiście możemy to zrobić jedynie 

wówczas, jeśli kable sterowania też zostały owinięte wokół wagonika. Myślisz, że byli 
dość nieostrożni, aby to zrobić? 

- Nie wiem - odparł Fel. - Ale chyba warto sprawdzić. 
 
Miejsce, do którego Evelyn zaprowadziła Jinzlera, przypominało mu jadalnię w 

stacji przekaźnikowej Comra: pusta, pozbawiona okien sala o ścianach z gładkiego 
metalu, wyposażona jedynie w długi, prosty stół i kilka równie prostych krzeseł. 

W drugim końcu stołu siedział ciemnowłosy mężczyzna około pięćdziesiątki, o 

długiej, melancholijnej twarzy, ubrany równie skromnie jak dziewczynka. 

- Witam - rzekł Jinzler z lekkim skinieniem głowy, usiłując sobie przypomnieć, 

jak się zachowują dyplomaci na holodramach, które chętnie oglądał dawno temu, w 
czasach kiedy takie rozrywki jeszcze go bawiły. - Czy mam zaszczyt rozmawiać z 
Opiekunem Pressorem? 

- W istocie. - Pressor skinął  głową. Przyjrzał się szybko Feesie i Geroonianom, 

przez moment zatrzymując spojrzenie na skórach wolvkilów, po czym znów spojrzał na 
Jinzlera. - Siadajcie. 

- Dziękuję - rzekł Jinzler, wybierając krzesło w połowie stołu. Feesa usiadła obok, 

Bearsh wraz z towarzyszem, prawdopodobnie wyczuwając niechęć gospodarza, zajęli 
miejsca na drugim końcu stołu, możliwie jak najdalej od Pressora. 

Rozbitkowie z Nirauan 

140

- Nie utrudniajmy sobie, ambasadorze - rzekł Pressor, kiedy wszyscy już siedzieli. 

- Po pierwsze, nie ufam wam. Nikomu z was. Przybywacie nagle i bez ostrzeżenia, i 
wchodzicie na mój statek, nawet nie próbując wcześniej się z nami skomunikować. 

- Rozumiem pańskie uczucia i troski - zapewnił Jinzler. - Ale prawda jest taka, że 

nie wiedzieliśmy, iż ktokolwiek tu mieszka, dopóki nie znaleźliśmy się na pokładzie. 
Zresztą gdyby nie Jedi, dalej nie mielibyśmy o tym pojęcia. Dopiero jak natknęliśmy 
się na Evlyn... 

- Naprawdę? - powiedział Pressor. - No cóż, dajmy temu spokój na chwilę. Na 

razie chciałbym się dowiedzieć, dlaczego miałbym pozwolić komukolwiek z was 
włazić dalej w mój świat. 

Jinzler uśmiechnął się blado. To zaczynało brzmieć i wyglądać całkiem znajomo. 

Może Pressor też uczył się swoich technik dyplomatycznych na holodramach? 

- Może chodzi o to, dlaczego miałby pan pozwolić komukolwiek z nas żyć? - 

podsunął. - Bo chyba tak miało zabrzmieć to pytanie, prawda? 

Pressor wreszcie okazał się na tyle uczciwy, że oblał się rumieńcem. 
- Prawdopodobnie - przyznał burkliwie. - Czy możecie mi zaproponować coś, co 

warte jest ryzyka zdrady mojego ludu? 

Po drugiej stronie stołu Bearsh poruszył się niespokojnie. Jinzler rzucił mu 

ostrzegawcze spojrzenie i Geroonianin opadł na siedzenie bez słowa. 

- Nie wiem dokładnie, co wam się przydarzyło - rzekł, zwracając się znów do 

Pressora. - Widać, że przeżyliście straszliwe cierpienia. Ale przybyłem tutaj...wszyscy 
przybyliśmy... w nadziei, że położymy kres waszej męce. 

- A co potem? - zapytał Pressor. - Chwalebny powrót do Republiki? Większość 

nas zgłosiła się do tej podróży, aby uciec od tego, co nam oferowano. 

- Nie jesteśmy tą samą Republiką, którą pozostawiliście - odparł Jiznler. - 

Jesteśmy Nową Republiką. 

-  To  jak,  nie  ma  już u was walk pomiędzy frakcjami a członkami senatu? - 

odparował Pressor. - Biurokracja już nie istnieje? Przywódcy są  mądrzy, dobrzy i 
sprawiedliwi? 

Jinzler się zawahał. Co właściwie miał odpowiedzieć? 
- Oczywiście, że nadal mamy biurokrację - odparł ostrożnie. - Nie jest możliwe 

rządzenie bez urzędników. Wciąż też są walki frakcyjne. Ale próbowaliśmy już innej 
opcji: władzy jednego, monolitycznego Imperium. Większość z nas woli tę drugą formę 
rządów. 

- Imperium? - zdziwił się Pressor, marszcząc brwi. - Kiedy to było? 
- Zaczynało się już, kiedy „Pozagalaktyczny Lot” opuszczał Coruscant - odparł 

Jinzler, zastanawiając się, ile może powiedzieć. Jego celem było przekonanie Pressora, 
że Nowa Republika daje wszystkim istotom nadzieję, nie relacjonowanie jednej z 
najbardziej spektakularnych porażek polityków. - Początkowo Palpatine wydawał się 
jedynie pragnąć pokoju... 

- Palpatine? - wpadł mu w słowo Pressor. - Wielki kanclerz Palpatine? 

background image

Timothy Zahn 

141

- Właśnie on - potwierdził Pressor. - Jak powiedziałem, początkowo wydawało się 

jedynie,  że próbuje zjednoczyć Republikę. Teraz dopiero, patrząc wstecz, możemy 
stwierdzić, jak powoli i niedostrzegalnie zagarniał dla siebie całą władzę. 

- Interesujące - rzekł Pressor. - Ale to przeszłość. A my jesteśmy w teraźniejszości 

i wciąż oczekuję na jakiś sensowny argument, aby wam zaufać. 

Jinzler zaczerpnął tchu. 
- Cóż, jesteście tutaj sami - zaczął. - Na obcym terytorium, niebezpiecznym i 

pełnym  śmiercionośnego promieniowania, w ciasnym kulistym systemie gwiezdnym, 
na zniszczonym i bezużytecznym statku. 

- Statek wcale nie jest bezużyteczny - zaprotestował Pressor. - Mój ojciec i roboty 

tyle się nad nim napracowali, że ten dreadnaught prawdopodobnie jest nawet zdolny do 
lotu. 

- Więc dlaczego nie wsadziłeś wszystkich na pokład i nie odlecieliście? - 

odparował Jinzler. - Powiem ci dlaczego. Nie odlecieliście, bo nie macie pojęcia, jak to 
zrobić. - Wbił spojrzenie w drugiego mężczyznę. - Jedno z tego wynika, Opiekunie: 
jeśli nam nie zaufasz... jeśli nas zabijesz albo nawet tylko odeślesz, ty i twoi potomni 
zostaniecie tu na zawsze. 

Pressor zacisnął zęby. 
- Znam gorsze możliwości. 
- Gdybym był na twoim miejscu, nie miałbym najmniejszych problemów z 

decyzją - odparł Jinzler i obejrzał się na Evlyn, która stała w milczeniu tuż obok 
wejścia. - Ale przecież nie chodzi tylko o ciebie, prawda? 

Pressor mruknął coś pod nosem. 
- No cóż, jedna rzecz nie zmieniła się w Nowej Republice - dodał. - Politycy i 

dyplomaci wciąż stosują brudne zagrywki. 

Machnął ręką, gdy Jinzler próbował coś wtrącić. 
- Nieważne. Zdaje się, że to zupełnie normalne. 
- Nie chcę cię do niczego popychać - cicho powiedział Jinzler. - Nigdzie się nie 

spieszymy, nie musisz już teraz podejmować decyzji. Powinieneś jednak mieć 
świadomość, że twoja decyzja będzie miała wpływ nie tylko na twoje własne życie. 

Pressor nie odpowiedział. Jinzler wsłuchiwał się w ciszę i zastanawiał. co by 

jeszcze powiedzieć. 

- Zanim się namyślisz - rzekł, kiedy uznał,  że wpadł na dobre rozwiązanie - 

chcielibyśmy bardzo spotkać się z resztą twoich ludzi i obejrzeć statek. Uważamy go za 
świadectwo waszej pomysłowości i nieustępliwości i podziwiamy, że zdołaliście 
przeżyć tak długo, zwłaszcza że ponieśliście tak poważne szkody. 

Przez dłuższą chwilę Pressor przyglądał mu się zmrużonymi oczami, jakby się 

zastanawiał, czy ta prośba była szczera, czy to tylko kolejna sztuczka dyplomaty. 
Wreszcie skinął głową. 

- Dobrze - rzekł, odsuwając krzesło i wstając od stołu. - Chcesz zobaczyć nasz 

dom? Niech będzie, chodźmy go zwiedzić. 

- A pozostali? - zapytał Jinzler, również wstając z miejsca. - Skywalkerowie, 

arystokra Formbi? 

Rozbitkowie z Nirauan 

142

- Zatrzymam ich jeszcze na chwilę - odparł Pressor, okrążając stół w kierunku 

wyjścia. - Jeśli zdecyduję, że zaczniemy z wami rozmawiać, wypuszczę ich. 

- Miłym gestem byłoby uwolnienie przynajmniej arystokry Formbiego - podsunął 

Jinzler ostrożnie. - Jesteście w przestrzeni Chissów, a on jest wysoko postawionym 
członkiem chissańskiego rządu. Z pewnością będzie ci potrzebna jego pomoc, zanim to 
wszystko się skończy. 

Pressor zacisnął usta. 
- Też tak sądzę - rzekł niechętnie. - W porządku. Arystokra i jego grupa mogą do 

nas dołączyć. Ale Jedi zostaną tam, gdzie są. - Zamyślił się. - Tak samo jak żołnierze w 
zbrojach. Nie bardzo mi się podobają. 

Jinzler skinął głową. 
- Dziękuję, Opiekunie - powiedział. Szczerze mówiąc on także nie przepadał za 

szturmowcami. Fel mógł sobie twierdzić, że Imperium Ręki nie jest tym samym, czym 
była despotyczna tyrania Palpatine’a. Może nawet mówił prawdę. Ale Jinzler raz już 
żył w Imperium i świetnie wiedział, że słowa nic nie kosztują. 

Pressor dotarł już do drzwi, gdy nagle się odwrócił. 
- Jeszcze jedno - rzekł sztucznie obojętnym tonem. - Nazywasz się Jinzler. Czy 

coś cię łączy z rycerzem Jedi Loraną Jinzler? 

Jinzler poczuł, że twarda pięść zaciska się wokół jego serca. 
- Tak - rzekł, zmuszając się do zachowania takiej samej obojętności jak Pressor. - 

To była moja siostra. 

- Ach, tak. - Pressor skinął głową. Odwrócił się do drzwi. - Tędy proszę. 

 

background image

Timothy Zahn 

143

R O Z D Z I A Ł  

13

 

- Co to było? - zapytał nagle Drask. - Słyszeliście coś?  
Mara, stojąca po drugiej stronie wagonika, wyłączyła miecz świetlny. Luke 

otworzył się na Moc, usiłując coś usłyszeć. Odgłos zamykanych drzwi... szum 
wydawany przez jeden z generatorów, który wydawał się zmieniać ton... 

- Jedna z wind się porusza - zauważyła Mara, przechylając głowę, aby lepiej 

słyszeć. - W dół, jak sądzę. 

- Która? - dopytywał się Drask. - Możesz powiedzieć, która? 
Luke zmarszczył brwi w skupieniu. Nie wiedział, kto był w kabinie... ale tak 

trudno było mu odróżnić Geroonian od Chissów, a wokół wyczuwał tyle obcości,  że 
bardzo trudno mu było uzyskać dobry odczyt. 

- Nie wiem - odrzekł w końcu. - Maro? 
- Myślę,  że tam jest Jinzler - odparła, kręcąc głową. - Nic więcej nie potrafię 

powiedzieć. 

- Musimy stąd wyjść - mruknął Drask. - Arystokra Chaf’orm’bintrano może być w 

poważnym niebezpieczeństwie. 

- Pracujemy najszybciej, jak się da - zauważył Luke, usiłując ode-gnać  złe 

przeczucia, które go nagle ogarnęły. Jeśli Jinzler się stąd oddalał, czy oznaczało to, że 
właśnie z nim mają zamiar rozmawiać koloniści? Czy na tym polegał plan Jinzlera? 
Żeby być pierwszą osobą, z którą się skontaktują? 

Pokręcił  głową. Nie, to idiotyczne. Jak Jinzler mógł wcześniej wiedzieć,  że 

ktokolwiek pozostał na pokładzie?  

Jeśli jednak nawet ten człowiek nie był krętaczem, to i tak nie miał przeszkolenia 

dyplomatycznego. 

- Jak tam, Maro? - mruknął. 
- Pracuje, najszybciej, jak mogę - przypomniała mu, delikatnie tnąc metal 

końcówką miecza świetlnego. 

Luke skrzywił się lekko, ale wiedział równie dobrze jak ona, że nie wolno 

przyspieszać. Jeśli przetnie zbyt głęboko metal i zarysuje jeden z kabli zasilających 
repulsora, to żadne z nich już nigdy nie pomoże ani Formbiemu, ani Jinzlerowi, ani 

Rozbitkowie z Nirauan 

144

nikomu innemu. Musnął lekko palcami rękojeść własnego miecza, trenując cierpliwość 
Jedi. 

Nagle kolejny kwadrat metalu wyskoczył ze ściany. Zaskoczony Luke byłby mu 

pozwolił opaść na podłogę, ale zdołał pochwycić go Mocą i łagodnie odłożyć na bok. 

- W porządku - rzekła Mara, wyłączając miecz i odstępując na bok. - Twoja kolej. 
Luke podszedł do miejsca, które jego żona właśnie opuściła, i włączył  własny 

miecz świetlny. Otworzył się na Moc, po czym wsunął czubek miecza pomiędzy dwa 
przecinające się przewody za ścianą. 

- Ostrożnie - ostrzegł go Drask, robiąc krok w jego stronę. - Jeśli przetniesz nie 

ten co trzeba... 

- Nie obawiaj się. - Mara odpędziła go gestem dłoni. - Wie, co robi. 
Luke wydął wargi. Wiedział, co robi... przynajmniej teoretycznie. Ale czy zdoła to 

zrealizować, to już całkowicie oddzielna kwestia. 

Tuż nad ostrzem miecza świetlnego biegł poziomo jaskrawoczerwony przewód. 

Przygotował się i skierował ku niemu miecz. 

Nie na tyle blisko oczywiście, aby go dotknąć. Dość jednak blisko, by uruchomić 

tę zdolność przewidywania na krótką metę, która dawała Jedi ten słynny błyskawiczny 
refleks. 

Przez tę króciutką chwilę poczuł ciśnienie na podeszwy stóp.  
- Czerwony przewód zasila górny repulsor powiedział, wyłączając miecz i 

odstępując od ściany. 

- A widzisz - ucieszyła się Mara, podeszła do otworu i zaznaczyła przewód 

ciemnobrązową masą z batonika. - Jeden gotów.  

Luke skinął głową i odwrócił się w kierunku pierwszego otworu, który jego żona 

wycięła w ścianie. Tym razem wybrał niebieski przewód, włączył miecz świetlny i 
przysunął koniec ostrza do przewodu. 

Nic. 
Powtórzył próbę z zielonym, potem z drugim czerwonym i jeszcze jednym 

niebieskim. Wynik był zawsze negatywny. Wreszcie machnął ostrzem w kierunku 
białego przewodu w czarne paski i znów doznał przelotnego wrażeniu,  że podłoga 
usuwa mu się spod stop.  

- To ten - rzekł do Mary, cofając się. - Czarno-białe paski. Mam potwierdziła, 

oznaczając go tak samo, jak przedtem czerwony przewód. - Doskonale. Jesteśmy 
gotowi? 

- Bardziej nie można - odrzekł, stając w gotowości obok czarno-białego przewodu 

Mara ustawiła się za nim, plecy w plecy, wpatrzona w czerwony przewód, który 
zaznaczyła wcześniej. 

- Zaraz, zaraz - wtrącił się Drask. - Co wy planujecie?  
- Generale, wydawałoby się,  że to całkiem jasne - rzekła Mara. Zamierzamy 

przeciąć kable zasilające 

- Ale... - Drask urwał. - Naprawdę możecie to zrobić. 
Luke poczuł na plecach rude pukle włosów żony, gdy na chwilę odwróciła głowę, 

żeby spojrzeć na Chissa.  

background image

Timothy Zahn 

145

- Zaufaj nam - poprosiła. Włosy wróciły na swoje miejsce, gdy znów spojrzała na 

cel i z sykiem uruchomiła miecz. 

Luke doznał znów wrażenia, które do tej pory nie przestawało go zdumiewać: jej 

umysł wniknął w jego zmysły, otoczył je, omotał... 

Przez ten jeden, cudownie zawieszony w czasie moment byli naprawdę, jednym 

umysłem, jednym duchem w dwóch oddzielnych ciałach. Myśleli jak jedno, czuli jak 
jedno, poruszali się, jak jedno. 

Ich miecze świetlne także uderzyły jak jeden: każda ze świetlistych kling przecięła 

upatrzony kabel zasilania w doskonałej synchronizacji. 

Nastąpił wstrząs, tak krótki, że niemal niezauważalny. Gdy minęło napięcie, 

turbowinda po prostu zaczęła powoli opadać w dół. Luke odetchnął głęboko... 

Jedność znikła równie szybko, jak się pojawiła. Wrażenie wspólnoty minęło, 

pozostawiając po sobie jedynie ciepłe wspomnienie. 

- Trafiliśmy - rzekła Mara. Luke słyszał w jej głosie napięcie, widocznie ona także 

z trudem odzyskiwała równowagę umysłową i emocjonalną po tej chwili zespolenia. - 
Widzisz? Udało się bez problemu. 

- Jak to bez problemu? - zaprotestował Drask. - Przecież spadamy! 
- Nie martw się - pocieszyła go Mara. - Teraz lecimy z normalną prędkością, a w 

windzie wbudowane są zabezpieczenia, które przechwycą nas na dole. Problem polegał 
na tym, że repulsory Pressora ściągnęłyby nas za szybko, aby te zabezpieczenia zdążyły 
zareagować. 

- To było naprawdę niebezpieczne i ryzykowne - warknął Drask. 
- Chcesz stąd wyjść czy niekoniecznie? - odparowała Mara. Chiss syknął przez 

zęby. 

- Wy, Jedi, jesteście jednak wyjątkowo aroganccy - palnął. - Pewnego dnia 

zaryzykujecie o jeden raz za dużo i to was zniszczy. 

Nagle poczuli lekkie szarpnięcie z góry, jakby wagonik dostał przelotnego 

dreszczu. 

- Co to było? - zapytał Luke, spoglądając na sufit. 
- Zmieniliśmy kierunek jazdy - odparł Drask, przechylając głową na bok. - 

Jedziemy teraz bardziej pionowo niż przedtem. 

- Skąd wiesz? - zapytał Luke. W sztucznej grawitacji windy nie wyczuwał żadnej 

różnicy kierunku. 

- Po prostu wiem - odparł Chiss. - Nie mam pojęcia skąd, ale wiem. 
- Dobrze, niech ci będzie. - Luke naprawdę, nie miał teraz zamiaru kłócić się z 

nikim. - Ale w takim razie dokąd lecimy? 

- Może Opiekun Pressor zastawia pułapki w pułapkach? - podsunął Drask, kładąc 

rękę na miotaczu. - Może teraz zmierzamy do specjalnego miejsca zarezerwowanego 
dla tych, którzy przedrą się przez pierwszą pułapką? 

- Bo ja wiem - powiedziała Mara, rozglądając się wokoło. - Wydaje mi się, że to 

by była pewna przesada. Luke, pamiętasz może, jak to wyglądało z zewnątrz? 
Przypominasz sobie takie wygięte rury, odchodzące od głównych? 

Rozbitkowie z Nirauan 

146

- Owszem - odparł Luke, przywołując obraz w pamięci. - Wyglądały tak, jakby 

kierowały się jedna do drugiej, po czym znikały w zboczu. 

- I leżały po obu stronach głównej rury - zastanawiała się Mara. - Jak dwa 

odgałęzienia drogi, żeby można było nimi podróżować z każdego z tych dwóch 
dreadnaughtów. 

- Boczne drogi do jednego centralnego magazynu - podsumował Luke, kiedy 

nagle dotarło do niego wyjaśnienie. - Oczywiście, to ten przycisk CM na panelu 
sterowania. 

- I tam pewnie się teraz udajemy - przytaknęła Mara.  
Zaledwie zdążyła to powiedzieć, kiedy wagonik znów szarpnął i podłoga zaczęła 

łagodnie usuwać mi się spod nóg. Luke napiął mięśnie, ale nagle zrozumiał, co się 
dzieje. Wagonik właśnie opuścił  główny szyb i został przechwycony przez normalny 
promień repulsorowy, który opuszczał go powoli w kierunku centralnego magazynu. 

- Obracamy się - zauważył Drask, znowu przechylając głowę. 
- Widocznie ustawiamy się zgodnie z kierunkiem grawitacji rdzenia - zauważył 

Luke. 

- Czy to dobrze?  
- Zdecydowanie tak - zapewnił go Luke. - Grawitacja statku zazwyczaj związana 

jest z resztą systemu środowiskowego. Jeśli grawitacja działa, istnieją szanse, że w 
rdzeniu jest powietrze i ciepło. 

Kilka sekund później wagonik stanął. Drzwi się rozsunęły, ukazując wielką, 

cuchnącą wilgocią grotę. 

Luke wyszedł z wagonika z mieczem w dłoni. Pomieszczenie było słabo 

oświetlone; zaledwie jedna trzecia permalamp awaryjnych jeszcze działała. Najbliższa 
prawdziwa  ściana znajdowała się o dziesięć metrów w kierunku przedniej części 
rdzenia, kolejna zaś w odległości dwudziestu metrów z tyłu. Przestrzeń przed 
turbowindą była podzielona na sieć kwadratów trzy na trzy metry ściankami z 
ażurowych paneli, sięgającymi od podłogi do sufitu. Kilka takich sekcji było pustych, 
ale w większości wciąż jeszcze leżały stosy skrzyń. 

- Nie byli zbyt rozrzutni, prawda? - zauważył Luke, gdy jego towarzysze wyszli 

za nim. 

- Ta instalacja miała  żywić pięćdziesiąt tysięcy ludzi przez kilkanaście lat - 

przypomniała mu Mara. - Dziwię się, że zużyli aż tyle. 

- Może te zapasy skonsumowano w czasie pierwszego okresu podróży, kiedy 

wszyscy jeszcze żyli - zastanowił się Drask, przesuwając promieniem pręta żarowego 
po etykietach skrzyń w jednym ze stosów. - Z pewnością wielu z pierwotnej załogi nie 
przeżyło. 

- Nie mieści mi się w głowie,  że ktokolwiek mógł przeżyć - odparł Luke, 

przesuwając  światło w kierunku tylnej części pomieszczenia. Dostrzegł, ledwie 
widoczne na skraju zasięgu latarki, dwoje drzwi. Jedne wielkością przystosowane do 
ludzkiego wzrostu, drugie większe, najwidoczniej przewidziane na towary. - Chodźcie 
do tyłu, zobaczymy, co tam jest... 

background image

Timothy Zahn 

147

Urwał, bo nagle komunikator u jego pasa wydał dziwny, skrzekliwy odgłos. 

Odpiął go i podniósł, na wpół świadomie zdając sobie sprawę, że Mara i Drask robią to 
samo. Włączył urządzenie. 

Odpowiedział mu szum elektrostatyczny. Wyłączył się natychmiast. 
- Dziwne - powiedział, marszcząc brwi. - Wydawało mi się, że ktoś próbował się 

przedrzeć... 

- Ja też to miałam - odezwała się Mara, obracając komunikator w palcach. - U 

ciebie też, generale? 

- Tak - odparł Drask w zadumie. - Wyglądało to tak, jakby... - Urwał. - Jakby co? 

- dopytywała się Mara. 

- Jakby ktoś  użył... nie znam odpowiedniego słowa w waszym języku - 

odpowiedział Chiss. - To sygnał, który obejmuje wszystkie pasma zakresu komunikacji 
i próbuje przerwać blokadę. 

- Jakiś ogólny impuls - przytaknęła Mara. - Sami też czasem stosujemy te 

techniki, przeważnie między pojazdami i statkami, ale nigdy nie widziałam, żeby użyto 
go w urządzeniu tak małym jak komunikator. 

- Czy komunikatory Chissów mają  tę możliwość? - zapytał Luke. Drask się 

zawahał. 

- Niektóre mają - przyznał wreszcie. - Ale nie te, w które wyposażyliśmy naszą 

wyprawę. 

- Ujmijmy to inaczej - zaproponowała Mara. - Czy takie bardziej skomplikowane 

komunikatory znajdują się na pokładzie „Posła Chafa”? 

Drask odwrócił wzrok. 
- Owszem - powiedział w końcu.  
Mara spojrzała na Luke’a. 
- Znakomicie - stwierdziła. - Więc ktoś jest w stanie komunikować się ze 

statkiem. Tyle że ten ktoś to nie my. 

- Może to rozbitkowie rozmawiają między sobą? - podsunął Luke, szukając mniej 

złowróżbnego wyjaśnienia. - Może Pressor musiał przesłać sygnał do innych 
dreadnaughtów? 

Mara pokręciła głową. 
- Komunikatory wewnętrzne są ustawione na stałe. 
- Chyba że nie wszystkie. 
- Możliwe - odparła Mara. Widać było, że ani przez chwilę w to nie wierzyła. 
Niestety, chociaż  żona uważała,  że Luke odznacza się naiwnością  młodego 

farmera, on też w to nie wierzył. 

Ktoś na pokładzie „Pozagalaktycznego Lotu” porozumiewał się poprzez blokadę 

Pressora. Pytanie tylko - kto? 

I o czym rozmawiali? 
Spojrzał na Marę, ale ona tylko wzruszyła ramionami. 
- Teraz i tak nic z tym nie zrobimy - stwierdziła. - Chodź, zobaczymy, co tam jest. 
 

Rozbitkowie z Nirauan 

148

- Patrząc na to wszystko, nie powinniśmy się właściwie dziwić, że przetrwaliście - 

zauważył ambasador Jinzler, kiedy Pressor prowadził grupę w stronę turbowindy 
numer 5. - Ludzie zawsze znajdą sposób na przeżycie, nawet w najtrudniejszych 
sytuacjach. 

- To prawda - odparł Pressor sztucznie obojętnym tonem i gestem zaprosił 

wszystkich do windy. Zauważył, że Geroonianie się zawahali, zanim weszli do środka. 
Jinzler nawet nie zmylił kroku. Albo ten człowiek był bardzo ufny, albo bardzo pewny 
siebie, albo bardzo głupi. 

- Choć jeśli przeżyliśmy, to nie dlatego, że ktoś nie dołożył wszelkich starań, aby 

stało się inaczej. 

- Istotnie - mruknął Jinzler pod nosem i stanął obok Feesy w głębi windy. - Mamy 

nadzieję, że uda nam się dowiedzieć, jak to się stało. 

- Może będziecie mieli taką możliwość - rzekł Pressor, wyjmując swój pręt 

sterujący i wtykając go w gniazdo robota na panelu sterowania. - Niestety, większość 
zapisów została zniszczona w czasie ataku. - Wcisnął guzik i bariera dzieląca wagoniki 
numer 5 i 4 uniosła się w górę. 

Trzech czarno ubranych Chissów zareagowało jak automaty, obracając się 

jednocześnie w kierunku znikającej  ściany więzienia i chwytając za broń. Dwaj 
Gieroonianie przeciwnie rozpostarli ramiona i rzucili się w kierunku swoich ziomków, 
jakby nie widzieli się sto lat, a nie tylko kilka minut. 

Jeden z Chissów, ten ubrany na żółto i szaro, obojętnie odwrócił się w kierunku 

Pressora i skinął głową.  

- Witam - rzekł dziwnie akcentowanym, ale całkowicie zrozumiałym wspólnym. - 

Jestem arystokra Chaf’orm’bintrano z Piątego Rodu Panującego Dynastii Chissów. 
Możesz do mnie mówić „arystokro Formbi”. Czy mam zaszczyt rozmawiać z 
Opiekunem Pressorem? 

- Tak - rzekł Pressor, skłaniając głowę. Przynajmniej tyle mógł zrobić - wykazać 

się uprzejmością i kulturą taką samą jak jego goście. - Witam na pokładzie 
„Pozagalaktycznego Lotu”, arystokro Formbi. Przepraszam za to nietypowe powitanie. 

- Nie żądamy przeprosin - zapewnił go arystokra. Jarzące się oczy podążyły w 

kierunku chissańskiej kobiety, wciąż stojącej obok Jinzlera, jakby chciał sprawdzić, czy 
na pewno nic jej nie jest. - Twoja ostrożność jest całkowicie zrozumiała. 

- Opiekun Pressor zabierze nas na spotkanie ze swoim ludem - wyjaśnił Jinzler. - 

Moglibyśmy później przedyskutować możliwość ich powrotu do Nowej Republiki. 

Arystokra zmarszczył brwi. 
- Możliwość? 
- On ma rację - odparł Pressor. - Nie jestem pewien, czy zechcemy wrócić z 

powrotem do Republiki. A nawet, czy w ogóle chcemy gdziekolwiek się stąd ruszyć. - 
Wyregulował pręt sterujący. 

- Nie powiedziałeś mu, gdzie się znajdują? - zapytał Formbi, patrząc karcąco na 

Jinzlera. 

Pressor znieruchomiał z palcem na przycisku aktywacyjnym. 
- Co to znaczy, gdzie się znajdujemy? - zapytał. 

background image

Timothy Zahn 

149

- Obawiam się, że nasza rozmowa nie zaszła aż tak daleko - wyjaśnił Jinzler. 
Pressor spojrzał na Formbiego, czując dziwny ucisk w żołądku. 
- Może powiesz mi teraz? - zaproponował. Usta Formbiego drgnęły lekko. 
- Znajdujecie się  głęboko wewnątrz chronionej pozycji defensywnej Dynastii 

Chissów - poinformował. - Podróżowanie w tym rejonie bez specjalnego zezwolenia 
jest zabronione. Teraz, kiedy wiemy o was, obawiamy się,  że nie możemy wam 
pozwolić tu zostać. 

Żołądek Pressora ścisnął się jeszcze mocniej. 
- Rozumiem - rzekł, starając się zachować spokojny ton głosu. - A jeśli 

odmówimy odjazdu? 

- Mam nadzieję, że tego nie zrobicie - rzekł Formbi niemal identycznym tonem. - 

Oczywiście otrzymacie wszelką pomoc, jakiej będziecie potrzebować, jeśli zechcecie 
przenieść się w inne miejsce. To doprawdy niewielka rekompensata za to, co 
musieliście wycierpieć. 

- Pewnie tak - odparł Pressor. - No cóż, możesz przedstawić  tę propozycję 

dyrektorowi Uliarowi i Radzie Zarządzającej. To oni podejmą ostateczną decyzję.  

Jinzler przechylił głowę. 
- Kim jest dyrektor Uliar? 
- To przywódca kolonii - wyjaśnił Pressor, przyciskając klawisz aktywacji na 

pręcie sterującym. Drzwi wnęki za nim zasunęły się i podwójny wagonik zaczął 
opadać. 

- Rozumiem - rzekł Formbi. - Przykro mi... myślałem, że to ty jesteś przywódcą. 
- Ja jestem tylko Opiekunem - odparł Pressor. - Moi Stróże Pokoju i ja pilnujemy 

porządku w kolonii. Dyrektor Uliar i Rada Zarządzająca podejmują wszelkie decyzje 
polityczne. 

- Wygląda mi to raczej na korporację - zauważył Jinzler.  
- A dlaczego nie? - odparował Pressor. - Korporacje działają o wiele lepiej niż ten 

polityczny bałagan, jaki za sobą pozostawiliśmy.  

- Tak, wiem - pospieszył z odpowiedzią Jinzler.  
- Ilu was jest? - zapytał Formbi.  
Pressor odwrócił się twarzą do ściany. 
- Sądzę, że na dalsze pytania powinien wam odpowiedzieć dyrektor Uliar. 
W wagoniku zapanowała cisza, jeśli nie liczyć poskrzypywania i pomruków 

urządzeń turbowindy oraz melodyjnego zawodzenia czterech Geroonian, ciasno 
skupionych w kącie. Pressor domyślił się,  że upewniają się wzajemnie, czy są cali i 
zdrowi. Zerkał na martwe zwierzęta owinięte wokół ich ramion z mieszaniną niesmaku 
i fascynacji. 

Wreszcie podwójny wagonik zatrzymał się z przeraźliwym zgrzytem i 

wibrującym wstrząsem, wyrywając Pressora z zadumy. 

- Tędy - rzekł, dotykając przycisku zwalniającego drzwi na pręcie sterującym. - 

Zaraz znajdziemy dyrektora Uliara. 

Wyszedł na zewnątrz... 

Rozbitkowie z Nirauan 

150

...i stanął jak wryty. W głębi holu turbowindy, zgodnie z jego poprzednimi 

rozkazami, stali trzej Stróże Pokoju. Ich miny oscylowały między niechęcią a 
zdenerwowaniem. 

Obok nich w milczącej grupie ustawili się dyrektor Uliar i dwaj Ocaleni - 

członkowie Rady Zarządzającej. Obok Uliara stała instruktor Rosemari Tabory, siostra 
Pressora i matka Evlyn. Jej złociste włosy lśniły w świetle korytarza. 

Takich rozkazów z pewnością nie wydawał. 
- Dyrektorze Uliar - odezwał się na powitanie, podchodząc do grupy. Z trudem 

zachowywał spokój. - Radco Rarkosa, radco Keel - dodał, kłaniając się każdemu ze 
starszych mężczyzn po kolei. - Co was tu sprowadza? 

- Nie udawaj niewiniątka, Opiekunie - polecił Uliar, a zmarszczki wokół jego oczu 

pogłębiły się, kiedy objął wzrokiem grupę wyłaniającą się z wagonika turbowindy. - To 
do ciebie nie pasuje. A więc to są nasi goście, tak? 

- Część z nich - odparł Pressor, zerkając na siostrę. Rosemari miała poważną minę 

i wydawała się trochę blada. - To nie jest właściwe miejsce na historyczne spotkanie 
dyplomatyczne, chyba to rozumiecie - spojrzał znacząco na dwóch radców. - Ani na 
takie zgromadzenie. 

- Cała rada zbierze się w odpowiednim momencie - poinformował Uliar. - 

Uważam jednak, że ci, którzy rzeczywiście przeżyli Katastrofę, mają prawo spojrzeć w 
twarz tym, którzy nas zniszczyli. 

- To bardzo ważne wydarzenie, trzeba będzie podjąć niezwykle istotne decyzje - 

upierał się Pressor, zniżając głos. - Prawdopodobnie jedna z najważniejszych spraw, 
jakie się wydarzyły od dnia naszego przybycia tutaj. Statut wymaga wyraźnie, aby w 
takich przypadkach obecna była cała Rada Zarządzająca, członkowie Ocalonych i 
Kolonistów. 

- I będzie obecna - obiecał Uliar, uśmiechając się kącikiem ust. - Do tej pory zaś... 

uważam, że instruktor Tabory może pełnić rolę obserwatora ze strony Kolonistów. 

- Ale... 
- Którzy z nich to Jedi? - wtrącił Keely, nerwowo zerkając na członków grupy, 

którzy niepewnie przystanęli przy drzwiach windy - Opiekunie? Który to Jedi? 

-  Żaden z obecnych - odparł Pressor. - Jedi wciąż  są trzymani w jednym z 

wagoników turbowindy. 

- Nikt tutaj nie jest Jedi, powiadasz? - zagadnął Uliar. - Nawet... Popatrz tylko, 

instruktor Tabory, to chyba twoja córka. Widział to kto? 

Pressor znów poczuł kamień w żołądku. Obejrzał się. Evlyn właśnie opuszczała 

windę za ostatnim z Geroonian. Spokój widoczny na jej twarzy wyraźnie kontrastował 
z nerwowym spojrzeniem matki. 

- Pomagała mi - powiedział Pressor, podnosząc wzrok na Uliara. 
- Naprawdę? - zdziwił się Uliar, jakby to była dla niego niespodzianka. - 

Zabierasz siostrzenicę do Czwórki, wystawiając ją na promieniowanie? Nie wspomnę 
już,  że naraziłeś  ją na dodatkowe ryzyko związane z potencjalnie niebezpiecznymi 
intruzami. Wielki wyczyn, nie ma co. 

background image

Timothy Zahn 

151

- Lubi spędzać czas ze swoim wujkiem Joradem - wtrąciła Rosemari stanowczym 

tonem, pomimo widocznego zdenerwowania. - Jak zawsze. 

- Nie wiedziałem. - Uliar spojrzał na Evlyn, która prześliznęła się między 

Jinzlerem a Formbim i podeszła do matki. - Witaj, Evlyn, jak się miewasz? 

- Doskonale, dyrektorze Uliar - odparła Evlyn z powagą dziwną u tak małej 

dziewczynki. Ale szybki uścisk, jaki wymieniła z matką, był już zupełnie dziecinny. - 
Nie musisz się o mnie martwić. Wujek Jorad świetnie sobie poradził. Nie byłam w 
niebezpieczeństwie. 

- Jestem pewien, że nie - rzekł Uliar, znów gromiąc wzrokiem Pressora. - 

Podobnie jak dwa lata temu, co? Wtedy, kiedy Javriel zwariowała i próbowała wziąć za 
zakładników cały żłobek? Wtedy też bardzo pomogłaś wujkowi, jeśli dobrze pamiętam. 

- Dobrze pamiętasz - potwierdził Pressor, czując, że pot zaczyna mu spływać za 

kołnierzyk. A więc Uliar też dostrzegł zdolności dziewczynki... Powinien był się 
domyślić, że stary Ocalony ich nie przeoczy. Ale żeby akurat teraz robić z tego aferę... 

Poczuł ucisk w gardle. Czy Uliar umyślnie wybrał tę chwilę? Akurat, kiedy byli tu 

ludzie z zewnątrz, w tym również Jedi... po raz pierwszy na tym statku od 
pięćdziesięciu lat? A co, jeśli ci Obcy, którzy nie znając stosunków panujących na 
statku, zechcą potwierdzić jego podejrzenia co do Evlyn? 

- Istotnie - rzekł Uliar. - Masz dziwny sposób wykorzystywania miłości 

siostrzenicy, Opiekunie. 

- Potrzebowałem dzisiaj jej pomocy - przypomniał Pressor. - Takiej samej jak 

wtedy. Miała wystąpić jako przynęta. Nie jest to zadanie, którego mógłby się podjąć 
jeden z moich Stróżów. 

- Ale dlaczego własna siostrzenica? - upierał się Uliar. - Czemu nie weźmiesz 

kogoś innego? 

Uśmiechnął się krzywo, jakby chciał dać znak, że szczeki pułapki właśnie się 

zatrzaskują. 

- A może - rzekł uprzejmie ona ma jakieś specjalne zdolności, które sprawiają, że 

doskonale nadaje się, do takich zadań? 

- Moja córka ma wiele specjalnych talentów, dyrektorze - wtrąciła Rosemari, 

otaczając opiekuńczo ramieniem plecy córki. - Na przykład nie panikuje w chwilach 
napięcia. Jest szybka, inteligentna i zna Czwórkę równie dobrze jak każda inna osoba w 
kolonu. A już na pewno teraz, kiedy większość prac została już wykonana i mało kto 
tam chodzi. 

- Czyżbym nie zauważył,  że wstąpiła do Stróżów Pokoju? - odgryzł się Uliar, 

rzucając szybkie i groźne spojrzenie w jej stronę. Jego pułapka została zastawiona na 
Pressora; nie podobało mu się, że Rosemari się wtrąca i stępia jej ostrza. - Skoro już 
powołujemy się na Statut, Opiekunie, to chyba nie pamiętasz,  że to ty i twoi Stróże 
Pokoju macie stać pomiędzy kolonią i potencjalnymi zagrożeniami. 

- Powiedział przecież,  że potrzebował kogoś,  żeby ich zwabić - wtrąciła znów 

Rosemari tonem prawie tak samo zirytowanym jak Uliar. Wskazała na trzech Stróżów 
Pokoju, stojących niepewnie niedaleko debatującej grupy. - Myślisz,  że za Trillim, 
Olietem lub Ronsonem poszliby prościutko do ukrytej windy? 

Rozbitkowie z Nirauan 

152

Wycelowała palec wskazujący prosto w pierś Uliara. 
- A może powinien był wybrać kogoś innego? Którąś z twoich wnuczek na 

przykład? 

- Przynęta nie była konieczna - cierpliwie wyjaśnił Uliar. - Opiekun Pressor 

zapewniał nas nieraz, że dzięki pułapkom i nadzorowi robotów Czwórka jest 
całkowicie bezpieczna. 

- A ty chciałeś  użyć materiałów wybuchowych i zniszczyć  ją całkowicie? - 

pogardliwie zapytała Rosemari. - Po tych wszystkich staraniach, jakie mój ojciec i inni 
włożyli w jej uporządkowanie? 

Wyprostowała się na całą swoją wysokość - niewiele więcej niż półtora metra. 
- A może nie mówiłeś prawdy, twierdząc,  że pewnego dnia nas stąd 

wyprowadzisz? - zapytała ostro. - Tak ci wygodnie w tym prywatnym królestwie, że 
chcesz nas tu zatrzymać na zawsze? 

- Zamilcz, kobieto - zagrzmiał Tarkosa, niebezpiecznie błyskając oczami spod 

krzaczastych brwi. - Nie masz pojęcia, o czym gadasz! 

- Właśnie, zamilcz - burknął Uliar. - Nie sprowadziłem cię tutaj, żebyś 

usprawiedliwiała swojego brata. 

- Wobec tego chyba nie znasz jej za dobrze - powiedział Pressor, który od 

jakiegoś czasu zaczął się nawet nieźle bawić. - A nasi goście czekają. 

Uliar zacisnął wargi i spojrzał ponad ramieniem Pressora. 
- Przedstaw nas. 
- Z przyjemnością - rzekł Pressor, odwracając się i gestem zachęcając 

przybyszów, żeby się zbliżyli. Wiedział, że Uliar się nie poddał. Na razie dał spokój, 
ale tylko na razie. 

Ale wróci do tego. Zdecydowanie. 
Na czele grupy szedł Jinzler. Zatrzymał się obok Pressora i spojrzał wyczekująco. 
- Chciałbym przedstawić wysłannika Nowej Republiki - rzekł Pressor, uważnie 

obserwując twarz Uliara. - Ambasador Dean Jinzler. 

Dyrektor był jednak świetnym graczem. Tylko kąciki ust zadrżały mu lekko na 

dźwięk tego nazwiska. 

- Witam, ambasadorze - rzeki płynnie. - Jestem Chas Uliar, obecny dyrektor 

kolonii „Pozagalaktyczny Lot”. Oto Radcy Tarkosa i Keely, dwaj z pierwszych 
Ocalonych z Katastrofy. 

- Czuję się zaszczycony, dyrektorze - powiedział Jinzler, kłaniając się w pas jak 

dyplomata z bardzo starej holodramy. - Jesteśmy szczęśliwi, że pan żyje. 

- Wierzę panu - odparł Uliar sucho. 
- A to arystokra Formbi z Dynastii Chissów - ciągnął Pressor. - Oraz pierwszy 

namiestnik Bearsh z Osady Geroon i jego asystenci. 

- Co za zróżnicowana grupa - zauważył Uliar, wymieniając ukłony z Formbim i 

Bearshem. - Rozumiem, że przywieźliście ze sobą również dwoje Jedi. 

- Tak - odparł Jinzler. - Opiekun Pressor poinformował nas, że wciąż znajdują się 

w odosobnieniu, wraz z pozostałymi. 

- Pozostałymi? - Uliar spojrzał pytająco na Pressora. 

background image

Timothy Zahn 

153

- Jest jeszcze pięć osób w oddzielnym wagoniku - potwierdził Pressor. - 

Przedstawiciele rządu nazywającego się Imperium Ręki. 

- Imperium Ręki - powtórzył Uliar jakby do siebie. - Interesujące. Rozumiem, 

ambasadorze, że chciałbyś, aby obie grupy zostały natychmiast uwolnione i dołączyły 
do nas? 

Pressor wstrzymał oddech. Pozornie proste i oczywiste pytanie, ale on już dawno 

przekonał się, że w stosunkach z Uliarem nic nie jest proste. Czy dyrektor nie zamierzał 
przypadkiem ustalić, kto naprawdę stoi na czele ekspedycji? 

Jinzler zawahał się, może wyczuwając pułapką. 
- Jestem pewien, dyrektorze, że nie jest im źle tam, gdzie przebywają - rzekł 

ostrożnie. - Oczywiście chcielibyśmy,  żeby ich uwolniono, ale z pewnością możemy 
rozpocząć nasze rozmowy bez nich. 

- To dobrze - mruknął Uliar. Jinzler domyślił się, że przeszedł próbę pomyślnie. - 

Doskonale. Sala Rady Zarządzającej znajduje się niedaleko stąd. Proszę iść za mną. 

- Dziękuję - odparł Jinzler i ukłonił się znowu. Uliar odwrócił się i ruszył w głąb 

korytarza. Obaj radcy podążyli tuż za nim. Jinzler i Formbi szli kilka kroków w tyle. 
Pressor pochwycił spojrzenie trzech Stróżów Pokoju i ruchem głowy wskazał Uliara. 
Ronson i Oliet odpowiedzieli podobnym gestem i natychmiast znaleźli się po obu 
stronach trójki Ocalonych. Czarno ubrani Chissowie natychmiast ustawili się z 
wojskową precyzją w równej linii za Formbim, Geroonianie zaś ruszyli bezładną 
gromadą, nie równając do nikogo, nawet między sobą, 

- Nieźle się zaczyna - zauważył Pressor, zwracając się do Rosemari, kiedy orszak 

oddalił się nieco. - Lepiej zabierz Evlyn i... 

Urwał i spojrzał w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stała dziewczynka. Już jej 

nie było. 

- Cholerna smarkula! - warknął półgłosem, rozglądając się wokół. Ano tak, była 

już w połowie korytarza. Szła spokojnie między arystokrą Formbim a trzema Chissami 
w czerni, którzy maszerowali za nim. - Jak ona to robi? 

- Nie wiem - wymamrotała Rosemari ponuro. - Ale jeśli nie przestanie, Uliar bez 

trudu domyśli się, co z nią jest. 

- Nie żartuj. - Pressor znów poczuł ucisk w brzuchu. - Lepiej ją dogoń. 
- Mam się wpakować na spotkanie Rady? - odparowała Rosemari. - Nie jestem 

upoważniona, aby tam przebywać. 

- Ależ jesteś - zapewnił Pressor. - Reprezentujesz w tych negocjacjach 

Kolonistów, pamiętasz? Sam Uliar tak powiedział. 

- To było równie złośliwe, jak dopytywanie się, dlaczego wykorzystujesz Evlyn 

do tych spraw - przycięła mu. - A przy okazji... 

- Daj sobie spokój - warknął Pressor. - Słuchaj, jeśli jej nie zawrócisz, Evlyn na 

pewno narobi zamieszania. Jak sądzisz, co sobie pomyśli Uliar, kiedy wreszcie ją 
zauważy, a uświadomi sobie, że nie widział, jak wchodziła? 

- Masz rację - przyznała wreszcie, choć niechętnie. - Ale lepiej, żebyś i ty tam był. 
- Zamierzam... 

Rozbitkowie z Nirauan 

154

Urwał, bo usłyszał, że komunikator u jego pasa wydaje dziwny, świergotliwy ton. 

Zmarszczył brwi, odpiął aparat i przyjrzał mu się uważnie. 

- To dziwne - zauważył Trilli, podchodząc do niego. Też trzymał w dłoni 

komunikator. - Czy twój aparacik też się odezwał, szefie? 

- Tak mi się zdawało - mruknął Pressor, wciskając przełącznik. Na normalnym 

kanale słychać było jedynie szumy zakłóceń, za to na specjalnym kanale dowodzenia o 
kodowanej częstotliwości panowała cisza. - Dziwne. 

- A wiesz, co jest jeszcze dziwniejsze? - Trilli wskazał palcem na sunącą w głębi 

korytarza kolumnę. - Widziałem, że Jinzler i Formbi również sięgają po komunikatory. 

Pressor zmarszczył brwi, a po plecach przebiegł mu nieprzyjemny dreszcz. 

Dopóki działała blokada, żadne połączenia nie miały szansy się przedrzeć. Do niczyich 
komunikatorów. 

- Wracaj na górę i jeszcze raz dokładnie sprawdź blokadę - polecił Trillemu. - 

Nasi goście mogą znać pewne sztuczki, o których my nie mamy pojęcia. 

- Tak jest. 
Trilli odwrócił się i chciał odejść, ale Pressor chwycił go za ramię. 
- A kiedy już tam będziesz - mruknął - zablokuj przy okazji sterowanie 

repulsorami pierwszego wagonika. Tak, żeby nikt prócz nas nie mógł ich wyłączyć. 

- Dobrze - rzekł Trilli, nieco zdziwiony. - Boisz się, że ktoś mógłby je niechcący 

przekręcić, czy coś w tym stylu? 

Pressor spojrzał na znikającą w korytarzu postać Uliara, który przeżył zniszczenie 

„Pozagalaktycznego Lotu” i wciąż jeszcze nosił blizny po tym wydarzeniu. Uliara, 
który wiedział, gdzie teraz są przetrzymywani Jedi i imperialni. 

Uliara, który prowadził grupę do sali konferencyjnej, znajdującej się bardzo 

daleko od turbowind i ich systemów sterowania. Pressor czy ktokolwiek inny nie 
będzie mógł stamtąd zauważyć,  że ktoś przemknął do Czwartego i zaczął się bawić 
przełącznikami. 

- No właśnie - powiedział półgłosem do Trillego. - Chyba coś w tym stylu... 
 
Wagonik ruszył z nieprzyjemnym szarpnięciem. 
- Powoli - ostrzegł Fel i oparł się  dłonią o drgającą  ścianę,  żeby się nie 

przewrócić. Obserwował, jak Strażnik i Zapaśnik regulują dzielniki mocy, które 
zmajstrowali. - Naprawdę, powoli. Nigdzie nam się nie spieszy. 

- Staramy się,  żeby było powoli - zapewnił go Strażnik. - Słowo daję, bardzo 

ładnie idzie. 

- To dobrze - rzekł Fel, choć nie był pewien, czy naprawdę w to wierzy. Drgania 

wagonika zdawały się narastać, w dodatku pojawić się niski, wibrujący pomruk. 

Z drugiej strony, jeśli nawet sztuczka się nie uda, i tak zginą, zanim to zauważą. 

Pocieszające. 

- Wciąż chcesz, żebyśmy się kierowali do centralnego magazynu? - zapytał 

Zapaśnik. 

- Jeśli dacie radę, to tak - potwierdził Fel. Ten drugi wagonik, który słyszeli, 

prawdopodobnie wiozący Jinzlera i Formbiego, wydawał się kierować prosto do 

background image

Timothy Zahn 

155
następnego dreadnaughta w pierścieniu. Nie wydawało mu się, aby pęd na oślep za 
nimi był dobrym pomysłem, zwłaszcza jeśli Pressor miał dodatkowe niespodzianki dla 
niechcianego towarzystwa. Lepiej było całkowicie ominąć ten statek i znaleźć do niego 
drogę od dołu. 

Kątem oka zauważył, że Chmura lekko przechylił głowę i nasłuchuje. 
- Dowódco - mruknął szturmowiec - słyszałeś to? 
- Co? - zapytał Fel, usiłując usłyszeć coś poprzez pomruk maszynerii. 
- Mój komunikator się odezwał - zameldował Chmura. 
- Mój też - potwierdził Cień. - Jakby ktoś próbował przesłać impuls. 
Fel zmarszczył brwi. Nie słyszał,  żeby i jego komunikator się odzywał, ale 

przenikliwy warkot mógł go zagłuszyć. Szturmowcy mieli aparaty wbudowane w 
hełmy, a zatem mniej wrażliwe na zagłuszanie z zewnątrz. 

- Czy można go jakoś zidentyfikować? - zapytał. - Kierunek, odległość? 
- Niestety - odparł Chmura. - Mój sprzęt nie jest na to przygotowany. 
- To przygotuj go teraz - polecił Fel, rozglądając się wokoło. Wagonik wydał mu 

się nagle nieco mniejszy i jakby mniej bezpieczny. - I zaryzykujmy nieco większą 
prędkość. Jeśli to Pressor rozmawia ze swoimi przyjaciółmi, wolałbym wynieść się stąd 
najszybciej, jak się da. 

- A jeśli to nie Pressor? - zapytał Cień.  
Fel spojrzał w sufit. 
- To jeszcze szybciej. 

 

Rozbitkowie z Nirauan 

156

R O Z D Z I A Ł  

14 

Drzwi otworzyły się na kolejne pomieszczenie magazynowe, identyczne z 

poprzednim, tyle że tu nie było drzwi do turbowindy. Wydawało się także, że wszystkie 
skrzynie w boksach pozostawały nietknięte. 

Podobnie jak skrzynie w następnym magazynie. I jeszcze w następnym. 
- Mówienie o zapasach na dziesięć lat dla tak wielkiego statku to jedno - mruknął 

Luke, kiedy mijali kolejne stosy skrzyń w drodze do następnego przejścia - ale 
zobaczyć te ilości to całkiem co innego. 

- A to tylko jeden poziom - przypomniała Mara. Na widok tych rzędów równo 

poukładanych pudeł ogarnęło ją dziwne uczucie. Wszyscy ci ludzie - prawie 
pięćdziesiąt tysięcy osób - nie żyli. Zniszczeni w ciągu kilku sekund, minut, a może 
godzin. 

Zamordowani na rozkaz człowieka, któremu kiedyś z dumą służyła. 
- Hej, co się dzieje? 
Pokręciła głową, aby otrząsnąć się z tego nastroju. Luke przyglądał się jej z 

troską. 

- Nic ci nie jest? 
- Nic, nic - zapewniła go. - Wszystko gra. 
Jakby mogła go oszukać! 
- Kolejne upiory z przeszłości? - zapytał cicho. 
Spojrzała na Draska, który właśnie oglądał stos skrzyń o kilka metrów dalej. 
- To dziwne - szepnęła do męża. - Myślałam, że mam to już za sobą. Ale tam, na 

„Pośle Chafie”, zaczęłam się czuć... nic wiem, trudno to wyjaśnić. 

- Poczułaś się na swoim miejscu? - podsunął Luke. 
Mara przeanalizowała to zdanie i skinęła głową. 
- Tak. zdaje mi się,  że właśnie tak - zgodziła się. - Fel i ten nowy legion Pięć-

Zero-Jeden wydawali się tak różni od tego, co stworzył Palpatine, że naprawdę zaczęło 
mi się to podobać. 

Luke zmarszczył czoło. 
- Chyba nie myślisz na serio o przyjęciu oferty pracy u Parcka? O przejściu na 

żołd Imperium Ręki? 

background image

Timothy Zahn 

157

- Oczywiście, że nie. - Pokręciła głową z wahaniem. - Tylko... to nie do końca tak 

- wyznała. - Chodzi mi o to, że nigdzie bym nie poszła bez ciebie. Ale jednocześnie... 

- Wiem - odparł. - Nowa Republika nie prowadzi wzorowej polityki galaktycznej, 

prawda? 

Mara prychnęła. 
- Eufemizm miesiąca - oceniła. Te wszystkie drobne wojenki i konflikty... 

myślałam, że wszystko ucichnie, kiedy znaleźliśmy nietkniętą kopię traktatu z Caamas. 
Ale połowa z nich wciąż się toczy, a senat nie robi nic, żeby je powstrzymać. 

- To nie całkiem prawda - zaprotestował Luke. - Ale częściowo masz rację. Pod 

rządami Imperium wszystko było spokojniejsze, prawda? 

- A przynajmniej do momentu, kiedy Rebelia nie zaczęła swoich harców - 

przypomniała Mara. - Wtedy znowu zrobił się szum. 

- Staraliśmy się. - Luke uśmiechnął się, ale po chwili uśmiech znikł z jego twardy. 

Lekko wzruszył ramionami. - Maro, nie możesz ciągle się zastanawiać, co by było, 
gdyby... Palpatine może i umiał zdławić konflikty regionalne, ale dławił również 
wolność i sprawiedliwość, zwłaszcza dla obcych ras. Gdyby rządził kto inny... nie 
wiem. 

- Wszystko to doskonale rozumiem - odparła Mara. - Ale nie o to mi chodzi. 

Chodzi o to, że myśląc o Imperium, zaczęłam się czuć dobrze, a nawet nostalgicznie. 

Wskazała gestem otaczające ich zakurzone sterty skrzyń. 
- A teraz nagle staję twarzą w twarz z czymś takim: zapasy, starannie 

przygotowane dla ludzi, których miał zamiar zamordować. - Opuściła rękę. - Jest w tym 
coś tak zbrodniczego i odrażającego, że odczułam to jak kopniak w zęby. I tyle. 

- Rozumiem - odrzekł, ujmując ją łagodnie za rękę. - Nigdy dotąd tak naprawdę 

nie widziałaś skutków polityki Palpatine’a, prawda? 

- Nie. raczej nie - westchnęła. - A już na pewno nie te duże katastrofy jak 

Alderaan. Najczęściej miałam do czynienia z. pojedynczymi osobami i niewielkimi 
grupkami, a i tak większość z nich stanowili imperialni oficerowie podejrzani o 
korupcję lub zdradę. Nigdy nie widziałam niczego na skalę „Pozagalaktycznego Lolu” 

- To sensowne, że oszczędzał cię, jak tylko mógł - odparł Luke. - Mogłaś nabrać 

wątpliwości, a on by tego nie zaryzykował. 

- Jedi! - zawołał nagle Drask. 
Mara się obejrzała. Generał przeszedł do kolejnego stosu skrzyń w pobliżu drzwi i 

oświetlał go prętem mniej więcej w połowie wysokości. 

- Chodźcie tu. 
- Co jest - zapylał Luke i wraz z Marą podeszli do generała. 
- Te dwa stosy - wyjaśnił Drask, wskazując je promieniem światła. - Przeniesiono 

je skądś. 

Mara zmarszczyła czoło i zerknęła na Luke’a. stwierdzając, że mąż jest nie mniej 

zdziwiony. 

- Co masz na myśli? - spytała. - I skąd wiesz? 
- W poprzednich pomieszczeniach magazynowych skrzynie były poukładane 

według specjalnego kodu - wyjaśnił Drask. - Żywność kilku rodzajów, odzież, części 

Rozbitkowie z Nirauan 

158

zamienne, różne inne zapasy, sprzęt awaryjny i tak dalej. Ustawiono je w określonym 
porządku i zawsze w takich samych proporcjach każdego z asortymentów. 

Luke spojrzał na Marę. 
- Rozumiesz coś z. tego? - zapytał. 
- Chyba tak - odrzekła. - Jeśli zaplanujesz odpowiednie zestawy produktów w 

każdym magazynie, to biorąc pod uwagę orientacyjne zużycie, możesz opróżniać je 
stopniowo, po jednym, a nie krążyć po różnych halach, szukając tego, czego 
potrzebujesz.  Łatwiej i szybciej jest też rozdzielać przydziały, jeśli zamierzasz 
utworzyć kolonię. 

- No tak. - Luke skinął  głową. - Rozumiem. Dajesz kolonistom dreadnaughta i, 

powiedzmy, dwa poziomy zapasów. Nie musisz nic sortować, po prostu wrzucasz po 
kolei do ładowni wszystko z tych dwóch poziomów. 

- Właśnie - przytaknęła Mara. - A generał twierdzi, że te dwa stosy nie są stąd. 
- Na pewno. - Drask machnął  ręką. - Ta sterta składa się z przyrządów 

elektrycznych i do utrzymania cieczy hydraulicznych. A przynajmniej powinna. 
Tymczasem widzę tu żywność. 

- Wierzę ci na słowo - odparł Luke, rozglądając się wokół. - No cóż, nie wygląda, 

żeby przeniesiono je z innej części tego pomieszczenia. 

- Chyba że ktoś wszystko poprzestawiał - podsunęła Mara. 
- Nie, nie. - Drask pokręcił głową. - Inne stosy ustawiono prawidłowo. 
- No to może w drugim magazynie? - zastanawiał się Luke. - Zobaczmy. - 

Skierował się w stronę mniejszych z dwojga drzwi w kącie hali i dotknął przycisku 
zwalniania zamka. 

Nie zadziałał. 
- To dziwne - mruknął, marszcząc brwi i raz jeszcze przycisnął guzik. Drzwi nie 

miały zamiaru się otworzyć. 

- Spróbujmy te duże - podsunęła Mara. 
One również ani drgnęły. 
- No proszę - w zadumie odezwał się Luke. - Czy to nie dziwne? 
Wszystkie inne drzwi działały normalnie. 
- Może jest tam coś, czego rozbitkowie nie chcą nam pokazać - podsunął Drask 

złowróżbnym tonem. - Macie miecze świetlne. Rozetnijcie to. 

- Nie bądź taki pochopny - mruknął Luke, przesuwając dłoń wzdłuż szczeliny. - 

Może zrobimy to prostszym sposobem, Maro? 

Mara odpięła miecz od paska i cofnęła się lekko, stając przy samych drzwiach. 
- Gotowa. 
- Ja też. - Luke odetchnął  głęboko i Mara wyczuła,  że sięga w Moc. W chwilę 

później drzwi zaczęły sunąć w górę przy akompaniamencie przeraźliwego zgrzytu 
metalu, który zbyt długo pozostawał w jednej pozycji. 

Mara była przygotowana Szczelina sięgała jej zaledwie do pasa. kiedy schyliła się 

pod wznoszący się panel i przebiegła na drugą stronę. 

Ale nie znalazła tam niczego, poza kolejnym magazynem, pustym. jeśli nie liczyć 

zwyczajnych stosów skrzynek, identycznych z tymi w poprzednich halach. 

background image

Timothy Zahn 

159

Zmarszczyła brwi i opuściła miecz. Nie, nie było tu całkiem tak samo. W pobliżu 

środka hali kilka siatkowych boksów zostało opróżnionych. 

Ą wewnątrz nich... 
- Maro? 
- Droga wolna! - zawołała, wyłączając miecz świetlny i rozejrzała się wokoło. W 

pobliżu, oparta o ścianę, stała lekko wygięta belka. Sięgnęła do niej poprzez Moc, 
uniosła i wstawiła ją pod drzwi, które Luke wciąż utrzymywał w górze. - Zobacz, czy 
utrzyma - poleciła. 

Luke ostrożnie opuścił drzwi na belkę. Zaskrzypiała, ale wytrzymała. 
- Dziwne, że tak tu sobie leżała - zauważył, marszcząc brwi. Schylił się i przeszedł 

na drugą stronę drzwi. - Nie widziałem niczego takiego w innych halach. 

- Czegoś takiego też nie widzieliście - powiedziała Mara, kiedy Drask dołączył do 

Luke’a. - Zobaczcie sami. 

- Magazyn mebli? - zapylał Drask, zaglądając przez ramię Luke’a. 
- Nie. to coś ciekawszego - odparła Mara, kiedy cała trójka dotarła do 

opróżnionych boksów. Nie było tu nic prócz kilku połamanych mebli i pomiętych 
tkanin. Dla niej jednak te oznaki były oczywiste. - Widzicie, tu w pierwszym boksie, 
trzy prycze? Są trochę połamane, ale jest ich na pewno trzy. W drugim chyba cztery. I 
w tym trzecim też cztery, jak mi się zdaje. 

- A to okrągłe to chyba mały stolik - zgadł Luke, wskazując palcem. - Ale nie 

widzę, żadnych krzeseł. 

- Pewnie mieli jedynie stołki - domyślił się Drask. - Te niskie pudełka. 
- Racja - odparła Mara. - Pewnie w tych szmatach znalazłoby się jeszcze niejedno. 

A te wielkie skrzynie to chyba przenośnie stacje higieniczne. 

- Ale to przecież nie ma sensu - zaoponował Drask. - To, co opisujesz, 

przypomina mieszkanie A przecież statki na górze są nienaruszone. Czemu ktoś miałby 
się tu gnieździć? 

- A może wszystkie dreadnaughty po katastrofie były tak zniszczone, że roboty 

potrzebowały sporo czasu, żeby doprowadzić  je  do  stanu  używalności? - zastanawiał 
się Luke. 

Mara pokręciła głową. 
- Obaj nie chwytacie sensu tego, co widzicie. Co musieliśmy zrobić, żeby się tu 

dostać? 

- Musieliśmy podnieść... - Luke urwał. - Chcesz powiedzieć, że to więzienie? 
- A cóż. by innego? - zapytała Mara. - Małe pomieszczenia z minimum mebli, bez 

prywatności, odizolowane od reszty statku, za drzwiami, które się nie otwierają. Co 
innego mogłoby to być? 

- Interesujące - zastanowił się Drask. - Zatem ten wasz „Pozagalaktyczny Lot” od 

samego początku był klęską. Sam fakt, że potrzebowali więzienia, dowodzi, że nie 
dobrano kolonistów zbyt szczęśliwie. 

- Albo że stało się coś drastycznego - zgadywała Mara. - Jakieś napady 

klaustrofobii czy coś w tym rodzaju... 

Rozbitkowie z Nirauan 

160

- Czy możliwe, aby to było miejsce medycznej kwarantanny? - dopytywał się 

Luke. 

- Nie bardzo - mruknął Drask. - Nie ma dość łóżek jak na dużą epidemię jakiejś 

choroby. Lżejsze infekcje łatwiej byłoby opanować w części medycznej statku. 

- On ma rację - zgodziła się Mara. - Poza rym nie widzę żadnych śladów sprzętu 

medycznego - Objęła gestem pomieszczenie. - A zauważyliście coś jeszcze? Czego tu 
nie ma? 

Luke zmarszczył brwi. 
- Nie wiem. 
- A ja wiem - posępnie odparł Drask. - Nie ma tu trupów. 
- Ani nawet szczątków - zgodziła się Mara. - Oznacza to, że w ciągu ostatnich 

pięćdziesięciu lat ktoś jednak czasem przechodził przez te drzwi i pozbył się 
nieboszczyków... 

- ...albo więźniowie wydostali się sami - dokończył za nią Luke. 
- Właśnie tak mi się wydaje - poważnie przytaknęła Mara. - Zastanawiam się też, 

czy ucieczka nie mogła mieć wpływu na wynik bitwy. 

- A to może być związane z niewyjaśnionym pojawieniem się tego statku w 

przestrzeni Chissów - zauważył Drask. - Ta tajemnica do lej pory nie została 
rozwiązana. 

- Nie, nie została - zgodziła się Mara. - Luke, czy wiesz, jaki system wymiaru 

sprawiedliwości działał w tamtym okresie? Nic domyślasz się, jakie istoty mogły 
więzić Jedi z „Pozagalaktycznego Lotu”? 

- Nie wiem - odparł Luke, kręcąc głową. - Ale także nie rozumiem, kto, oprócz 

naprawdę psychotycznych i niebezpiecznych dla otoczenia osobników, miałby zostać w 
ten sposób odizolowany od reszty ekspedycji. Z pewnością na każdym dreadnaughcie 
mieli miejsce, gdzie można było zamknąć normalnych przestępców. 

Mara poczuła w głowie delikatne muśnięcie Mocy. 
- Ktoś idzie - szepnęła, biorąc do ręki miecz. 
- Kto? - zapylał Drask, wyciągając miotacz. - Opiekun Pressor i jego siły? 
Mara skoncentrowała się, usiłując wyizolować i zidentyfikować zbliżające się 

umysły. Wydawały się jakby znajome, ale wciąż zbyt odległe, aby je rozpoznać. 

Luke zrobił to pierwszy. 
- W porządku- rzekł, przypinając z powrotem miecz do pasa. - To Fel i jego 

szturmowcy. 

- Czy arystokra Chaf’orm’bintrano jest z nimi? - zapytał Drask. 
- Nie - odparła Mara. - Feesy i Geroonian także nie ma. Tylko pięciu 

imperialnych. 

- Zobowiązali się chronić arystokrę - złowróżbnie zauważył Drask. - Dlaczego nie 

są przy nim? 

- Nie wiem - rzucił Luke, kierując się w stronę podpartych drzwi. - Możemy ich 

sami zapytać. 

Spotkali się z imperialnymi w drugiej hali w kierunku turbowindy. 

background image

Timothy Zahn 

161

- Nieźle, nieźle - skomentował Fel, gdy obie grupy wyszły sobie na spotkanie. - 

Nie spodziewałem się,  że was tutaj zastanę. Nie żebym się skarżył, oczywiście. Co 
sądzicie o pułapce zastawionej przez naszych gospodarzy? 

- Gdzie jest arystokra Chaf’orm’bintrano? - wtrącił Drask, zanim Luke lub Mara 

zdążyli się odezwać. - Dlaczego go nie chronicie? 

Fel wydawał się zaskoczony. 
- Spokojnie, generale - rzekł. - Nie jest sam. Twoi trzej ludzie są z nim, 

pamiętasz? 

- Poza tym, gdyby Pressor rzeczywiście chciał nas pozabijać, zrobiłby to już 

dawno - dodała Mara. 

- Ona ma racje - zgodził się Fel -. Jestem pewien, że arystokra ma się dobrze. 
- Twój spokój naprawdę mnie pokrzepił - syknął Drask. - Może nawet wiesz, 

gdzie on jest? 

- Niezupełnie - odparł Fel. - Sądząc jednak z odgłosów, jakie wydawał ich 

wagonik turbowindy, jesteśmy prawie pewni, że znajduje się w D-Pięć, kolejnym 
dreadnaughcie zaraz za tym, z którego przy byliśmy. 

- Dlaczego więc nie poszedłeś za nimi, kiedy sam uciekłeś? - zapylał Drask. 
- Pomyślałem,  że z taktycznego punktu widzenia bardziej sensowne będzie 

nadejście z kierunku, gdzie nas się nie spodziewają - odparł Fel. - Aby dotrzeć do D-
Pięć, możemy użyć jeszcze trzech innych szybów turbowind: jedna biegnie prosto ku 
rufie, idąc wzdłuż tego pokładu, pozostałe znajdują się w kierunku dziobu i rufy z tej 
strony. 

- Zaczekaj no - wtrąciła Mara. - Jeśli dreadnaughty są nadal połączone w 

pierścień, czy połączenia turbowind nie powinny znajdować się na dolnym pokładzie, 
zamiast tutaj? 

Fel pokręcił głową. 
- To ma coś wspólnego z ustawieniem kierunków grawitacji - wyjaśnił. - 

Wszystkie dreadnaughty zostały zorientowane podwoziami w kierunku rdzenia 
magazynowego, sam rdzeń zaś ma własną grawitację w kierunku swojej osi. To coś jak 
cylindryczna planeta z dolnymi pokładami „poniżej” górnych. Oznacza to, że na 
każdym z dreadnaughtów „dół” jest zawsze w kierunku rdzenia, a w rdzeniu „góra” jest 
zawsze w kierunku do najbliższego dreadnaughta. 

- Dziwne rozwiązanie - zauważyła Mara. 
Fel wzruszył ramionami. 
- Domyślam się, że próbowali urządzić to inaczej, ale to by oznaczało ulokowanie 

słupów łączących w różnych miejscach na każdym z dreadnaughtów. W ten zaś sposób 
wszystkie statki można było zaprojektować dokładnie tak samo, z dwoma szybami 
wind umieszczonymi na prawej burcie, po jednym na dziobie i na rufie oraz dwoma po 
lewej, również na dziobie i rufie. Załodze to i tak nie przeszkadzało, bo wszelkie 
zmiany grawitacji były regulowane automatycznie przy przemieszczaniu się z miejsca 
na miejsce, a wagoniki się obracały, aby dopasować się, do miejsca przeznaczenia, 
zanim tam dotrą. 

- Więc gdzie dokładnie jest Formbi i reszta? - zapytał Luke. 

Rozbitkowie z Nirauan 

162

- Dreadnaught-Pięć - odparł Fel. - W skrócie D-Pięć. Ten, na który dostaliśmy się 

z „Posła Chafa”, miał oznaczenie D-Cztery. 

- Więc to nie był pierwotnie statek dowództwa? 
Fel pokręcił głową. 
- Też sądziłem, że tak jest. Ale oznaczenia na panelu sterowania windy wyraźnie 

pokazywały, że znaleźliśmy się albo w D-Cztery, albo w D-Pięć. Jeśli brać pod uwagę 
orientację statków, ten, który jest na powierzchni, to D-Cztery. 

- Czy te informacje zaczerpnąłeś z kart danych „Pozagalaktycznego Lotu”, które 

znajdują się w twoim posiadaniu? 

- Znajdowały się w moim posiadaniu - poprawił Fel. - Na szczęście przyjrzeliśmy 

się konstrukcji, zanim zdążyli skraść te karty. 

- Zostały skradzione? - zawołał Drask, mrużąc oczy. - Kiedy? 
- Wtedy, kiedy pomagaliśmy ugasić ogień tuż po wylocie z Crustai - 

poinformował Fel. - Widocznie ktoś, kto go wzniecił, chciał się niepostrzeżenie dostać 
na pokład. 

Drask spojrzał na Luke’a i Marę, a potem na Fela. 
- Dlaczego nikt mi o tym nie powiedział? 
Mara wyczuła wahanie Fela i zastanawiała się, czy będzie na tyle uczciwy lub 

odważny,  żeby powiedzieć Draskowi. że i on należał do grona podejrzanych. Miała 
nadzieję, że to zrobi; reakcja Draska mogłaby być całkiem interesująca. 

Zawiodła się nieco, kiedy Fel odpowiedział bardzo dyplomatycznie: 
- I tak nie wydawało mi się prawdopodobne, aby złodziej się odnalazł - wyjaśnił. - 

Pomyślałem więc,  że może zdobędziemy pewną przewagę, jeśli winny nie będzie 
wiedział, że zauważyliśmy stratę. 

- Niby jakiej przewagi się spodziewałeś? 
- Sam nie wiem - przyznał Fel. - Ale pomyślałem, że jest taka szansa. 
- Ach. więc tylko tak sobie pomyślałeś? - W ustach kogoś, kto miał mniej 

wrodzonej godności, takie słowa i ton mogłyby, zdaniem Mary, zabrzmieć małostkowo 
albo wręcz dziecinnie. Jednak w wykonaniu Draska, dowódcy Chissów, wydawały się 
wybuchem słusznego gniewu. W przyszłości, dowódco Fel, przebywając na statku 
należącym do Dynastii Chipsów, nie powinien pan myśleć. Wszelkie lego typu sprawy 
należy niezwłocznie zgłaszać oficerowi dowodzącemu To on będzie decydował, kto i o 
czym ma myśleć. Czy to zrozumiałe? 

- Całkowicie, generale - odparł Fel, starannie panując nad głosem. 
- Cieszę, się - powiedział Drask, bynajmniej nieułagodzony - A teraz 

zaprowadzisz nas do tych alternatywnych tubowind, żebyśmy mogli spotkać się tam z. 
arystokrą Chaf’orm’bimrano. 

- Chwileczkę - wtrącił Luke. - Czy statek dowodzenia został oznaczony jako D-

Jeden? 

- Tak - potwierdził Fel. 
- Więc przy sześciu dreadnaughtach, D-Cztery byłby dokładnie po przeciwnej 

stronie kręgu niż on? - dopytywał się Luke. 

- Jeszcze raz tak - odparł Fel, marszcząc czoło. 

background image

Timothy Zahn 

163

- Czy to w tej chwili aż takie ważne? - niecierpliwie wtrącił Drask. 
- Może być ważne - odrzekł Luke. - Ponieważ, logicznie rzecz biorąc, D-Jeden to 

miejsce, z którego pilotowany był cały „Pozagalaktyczny Lot”. Dlaczego zatem statek 
ten miałby się znaleźć najgłębiej pod ziemią, kiedy się rozbili? 

- Interesujące pytanie - zgodził się Fel w zamyśleniu. - Widocznie przed katastrofą 

mieli poważne problemy ze sterowaniem. 

- Może - zgodził się Luke. - Albo też mieli na pokładzie dowodzenia 

niepożądanych pomocników... 

- Rzeczywiście! - irytacja w głosie Draska na moment ustąpiła miejsca 

zainteresowaniu. - Czyżby to ci przestępcy? 

- Przestępcy? - zapytał Fel, mrugając ze zdziwieniem. 
- W tamtej hali trafiliśmy na zaimprowizowane więzienie - wyjaśnił Luke, 

wskazując w stronę rufy. - Ale nie pozostały żadne szczątki, ani ludzi, ani Obcych. 

- Hm - mruknął Fel. - Jeśli pomyśleć, w jakim stanie dreadnaughty były po bitwie, 

mogli faktycznie znaleźć sposobny moment, wedrzeć się na pokład dowodzenia i 
narobić problemów. 

- Albo wyglądało to zupełnie odwrotnie - zasugerowała Mara. -Może to 

więźniowie byli przy sterach, a ktoś inny, próbując przejąć dowodzenie, spowodował 
odwrócenie się „Pozagalaktycznego Lotu”. 

- Interesujący pomysł - odparł Drask. Moment zainteresowania już minął i generał 

znów zaczął się niecierpliwić. - Ale to bardzo dawna historia. 

- Może - zgodził się Luke. - Ale przecież po to tu jesteśmy, aby tę dawną historię 

wyjaśnić, prawda? 

- Musimy najpierw odnaleźć arystokrę Chaf’orm’bintrano - upierał się Drask. 
- Oczywiście - zapewnił go Luke. - Ale najpierw muszę spojrzeć na D-Jeden. 

Pójdzie ktoś ze mną? 

Mara spojrzała na obecnych. Z wyrazu twarzy Fela odgadła,  że chciałby 

towarzyszyć Luke’owi; wyczuwała też zainteresowanie ze strony szturmowców. 

Niepokój Draska był jednak tak widoczny, że dyplomatyczne talenty Fela 

zwyciężyły raz jeszcze. 

- Dzięki, zaczekamy na następną turę - rzekł, zwracając się do generała. - Kiedy 

będziesz gotów, generale, odprowadzę cię do D-Pięć. 

Przez chwilę Drask wpatrywał się w twarz Luke’a, jakby oceniając, czy uda się go 

w jakiś sposób nakłonić, by nie tracił czasu na to, co uważał za niepotrzebną 
wycieczkę. Uznał jednak widocznie, że nie warto nawet próbować. 

- Dziękuję, dowódco - rzekł, odwracając się ku Felowi. - Powiedziałeś,  że są 

jeszcze trzy dostępne turbowindy? 

- Tak - odparł Fel. - Właściwie najlepiej byłoby okrążyć rdzeń i odprowadzić 

Luke’a i Marę do miejsca, z którego dostaną się turbowindą do D-Jeden. My dotrzemy 
nią do D-Sześć, skąd bez trudu przejedziemy do D-Pięć. 

- Wydaje mi się, że to dłuższa droga, niż gdybyśmy udali się bezpośrednio do D-

Pięć - zauważył Drask. 

Rozbitkowie z Nirauan 

164

- Tak, ale niewiele - zgodził się Fel. - Przyszło mi jednak do głowy, że jeśli ludzie 

Pressora mają dla nas jakieś niespodzianki, należy się ich spodziewać w D-Jeden, D-
Dwa lub D-Sześć. 

- Dlaczego? 
- Ponieważ te trzy statki są ukryte najgłębiej pod ziemią, a to oznacza, że jest tam 

najlepsza osłona przed promieniowaniem - wyjaśnił Fel. - Luke i Mara sprawdzą D-
Jeden. Jeśli przynajmniej zerkniemy na D-Sześć po drodze do D-Pięć, będziemy mieli 
sprawdzone przynajmniej dwa z trzech. 

Drask zawahał się, ale skinął głową. 
- Doskonale - rzekł. - Mam tylko nadzieję,  że nie zaproponujesz przeszukania 

całego dreadnaughta w szóstkę. 

- Tylko zerkniemy - obiecał Fel. - Jeśli w ogóle używają innych dreadnaughtów, 

zauważymy to od razu. 

- Doskonale - powtórzył Drask. - Prowadź. 
Fel skinął głową. 
- Szturmowcy, formacja eskortowa. Tędy, generale. 

 

background image

Timothy Zahn 

165

R O Z D Z I A Ł  

15 

- To główny teren edukacyjny - oznajmił Uliard, wskazując po drugiej stronie 

korytarza drzwi z niewielką plakietką, głoszącą: POMIESZCZENIE 
PRZECIWPOŻAROWE AA-7. Starannie wydrukowana tabliczka zamocowana do 
ściany powyżej plakietki, głosiła: POZIOM WSTĘPNY. 

- Wszystkie dolne poziomy znajdują się w kompleksie tych pomieszczeń - ciągnął 

dyrektor. - Dwa pokłady wyżej ulokowaliśmy coś w rodzaju uniwersytetu. Kiedyś były 
tam główne sekcje naukowo-techniczne statku. 

- Interesujące - zauważył Jinzler, przyglądając się drzwiom i zastanawiając, czy 

będzie miał odwagę zajrzeć do środka. - Czego tu uczycie? 

- Wszystkiego, czego możemy, naturalnie - rzekł Uliar, zerkając kątem oka na 

Evlyn i jej matkę, w milczeniu wędrujące za Formbim. - To właściwie dziedzina 
instruktor Tabory. Instruktorze, czy możesz wyjaśnić to dokładniej? 

- Wiele zapisów zostało zniszczonych w czasie Katastrofy, oczywiście - odparła 

Rosemari. - Część także została w zrujnowanym D-Jeden, skąd nie możemy ich 
wydostać. 

Wskazała ręką drzwi klasy. 
- Ocaleni mieli jednak sporo wiedzy i umiejętności, a więc gdy tylko byli w stanie, 

stworzyli szkołę dla dzieci, aby uczyć ich wszystkiego, czego mogą potrzebować. W 
niższych klasach nauczamy czytania, historii, języków galaktycznych, nauk 
politycznych i tak dalej... normalny program szkoły, jak w Republice, Na poziomie 
uniwersyteckim... choć oczywiście to nie jest prawdziwy uniwersytet... uczymy 
mechaniki i elektroniki, wyższej matematyki, podstaw astronawigacji, eksploatacji 
pojazdów międzygwiezdnych, a także różnych rzeczy, które będą nam potrzebne, jeśli 
uda nam się stąd wydostać i osiedlić na prawdziwym świecie. 

- A więc zostałaś przeszkolona jako instruktor? - chciał wiedzieć Jinzler. 
Wzruszyła ramionami. 
- Teraz jestem instruktorem, ale kształciłam się w dziedzinie meteorologii i 

muzyki. Nie jestem jednak najlepszym muzykiem. - Uśmiechnęła się do dziewczynki. - 
Evlyn jest w tym o wiele lepsza ode mnie. No i oczywiście mamy tu wiele lekcji na 
temat zaawansowanego serwisu. 

Rozbitkowie z Nirauan 

166

- Jest to bowiem szczególnie ważne dla naszego przetrwania - dodał poważnie 

radca Tarkosa, spoglądając przelotnie na Rosemari. Widać było, że jej uwaga na temat 
opuszczenia „Pozagalaktycznego Lotu” wcale mu się nie spodobała. - Nawet jeśli wiele 
starych robotów wciąż jeszcze działa, statek nieustannie potrzebuje niezliczonych 
roboczogodzin napraw i serwisu. A roboty też wymagają nieustannych napraw. 

Jinzler skinął głową. 
- A co z podstawowymi potrzebami życiowymi? - zapytał. - Żywnością, wodą i 

energią? 

- Na szczęście tego nam nie brakuje - odparł Uliar. - Centralny magazyn zapasów 

został w Katastrofie jedynie lekko uszkodzony, udało się też doprowadzić generatory 
jądrowe D-Pięć i D-Sześć do sianu używalności, zanim zasilacze awaryjne przestały 
działać. 

- Mówisz, jakbyś tam był - zauważył Formbi. 
Uliar obdarzył go uśmieszkiem pełnym wyższości. 
- Bo byłem - odparł. - Miałem dwadzieścia dwa lata, kiedy wasi ludzi zaatakowali 

nas i zniszczyli z całym okrucieństwem. 

Jinzler musiał  użyć całej siły woli, aby ukryć swoją reakcję. Przy uprzejmej 

gościnności Uliara i prawie domowej atmosferze panującej na statku, urządzonym od 
nowa przez jego mieszkańców, udało mu się zapomnieć, co właściwie się tu wydarzyło. 
Teraz, kiedy usłyszał tak bezpośrednią wypowiedź Uliara, poczuł się jak uderzony 
obuchem. Dotknęło go to bardziej, niż mógł się spodziewać. 

- Wiemy - mruknął Formbi. - Choć nie było to wolą żadnego z Dziewięciu Rodów 

Panujących chissańskiego ludu. 

- No cóż, niewątpliwie - zawinił kłoś o niebieskiej skórze i czerwonych oczach - 

bez ogródek przypomniał Uliar. - W dodatku, dobrze wiedząc, co się tu wydarzyło, 
czekaliście aż do dzisiaj, aby sprawdzić, co się z nami stało. 

Przyjrzał się Formbiemu. 
- A może tak naprawdę, nie jest to twoja pierwsza wizyta tutaj?’ Czy przypadkiem 

nie obserwowaliście nas z daleka, dla własnej zabawy? 

- Ależ skąd - powiedział Formbi ze spokojem. - Jeszcze kilkanaście dni temu nie 

wiedzieliśmy nawet, że statek ocalał. A nawet wtedy nie mieliśmy  żadnych podstaw, 
aby sądzić, że ktokolwiek przeżył. 

- Więc po co się tu zjawiliście? - zdziwił się Uliar. - Chcieliście odzyskać statek? 

Mieliście nadzieję zdobyć sekrety Republiki? 

Zwrócił nieruchome spojrzenie na Jinzlera. 
- A może to ty i twoja tak zwana Nowa Republika? To wy chcieliście go sobie 

zabrać? 

Jinzler pokręcił głową. 
- Przybyliśmy tutaj wyłącznie po to, żeby ujrzeć miejsce, gdzie poniosło  śmierć 

tak wielu naszych ludzi - rzekł, starając się naśladować spokojny, dyplomatyczny ton 
głosu Formbiego. 

- Oraz uczcić tych, którzy oddali życie, broniąc naszego ludu - dorzucił Bearsh z 

tyłu grupy. 

background image

Timothy Zahn 

167

- To prawda - odparł Jinzler. - Nikt tutaj nie chce wam niczego odebrać. 
- Jasne - chłodno uśmiechnął się Uliar, ale jego uśmiech znikł nagle. - W każdym 

razie jestem pewien, że nie spodziewaliście się spotkać tu nikogo, kto wciąż jeszcze 
pamięta - rzekł. - Widzisz, „ambasadorze” Jinzler, rozpoznałem twoje nazwisko. 
Znałem też tę drugą Jinzler, tę, która opuściła nas w chwili największej potrzeby. Kim 
ona była dla ciebie? Krewną? Siostrą? Kuzynką? 

- Była moją siostrą - odrzekł Jinzler, patrząc na dyrektora z niedowierzaniem. 

Lorana opuściła tych ludzi w potrzebie? Nie... to musi być jakaś pomyłka... 

- Ach tak, siostrą - powtórzył Uliar ponurym głosem. - Pewnie ukochaną... skoro 

przybyłeś tutaj, by uczcić jej pamięć. - Skrzyżował dumnie ramiona na piersi i spojrzał 
arogancko. - No cóż, ambasadorze, my tutaj nie czcimy jej pamięci. Czy dalej tak 
bardzo chcesz nam pomóc? 

Jinzler ostrożnie zaczerpnął tchu. 
- Nie była ukochana - rzekł, usiłując opanować drżenie głosu. - Przynajmniej nie 

przeze mnie. 

Uliar sceptycznie, choć uprzejmie uniósł brwi. 
- Naprawdę? 
- Naprawdę. - Jinzler spojrzał mu prosto w oczy. - Szczerze mówiąc, 

nienawidziłem jej. 

Oświadczenie to całkowicie wytrąciło Uliara z równowagi. Zamrugał, zmarszczył 

brwi, otworzył usta i zamknął je znowu. 

- Ach, tak? - odezwał się wreszcie, chyba tylko po to, żeby cokolwiek powiedzieć. 
Przyglądał się Jinzlerowi jeszcze przez chwilę, po czym odwrócił się do 

Formbiego. 

- Fakt pozostaje faktem, że to wasz lud nas zaatakował - rzucił, usiłując widocznie 

wrócić do tonu poprzedniej tyrady. - Co teraz te twoje Dziewięć Rodów Panujących 
zamierza z tym zrobić? 

Formbi otworzył usta, żeby odpowiedzieć. 
- Chciałbym zobaczyć szkołę - wpadł mu w słowo Jinzler, znużony już gadaniną 

Uliara. - Skoro już i tak tu jesteśmy. 

I znów Uliar wydawał się zupełnie zbity z tropu. Spojrzał na Jinzlera. zawahał się, 

wreszcie skinął głową. 

- Proszę bardzo - rzekł. - Instruktor Tabory, będziesz tak uprzejma i oprowadzisz 

ambasadora po szkole? 

- Eee... jasne - odparła Rosemari, krzywiąc się niepewnie. Komentarz Jinzlera na 

temat jego siostry widocznie ją też wytrącił z równowagi. Tędy, ambasadorze. 

Odwróciła się i ruszyła szybko ku drzwiom z córką u boku. Jinzler poszedł za 

nimi, walcząc po drodze z obrazami z przeszłości, które otoczyły go wirującym 
kręgiem. 

- To klasa drugiego poziomu. 
Jinzler zamrugał, aby pozbyć się wspomnień i stwierdził, że znajduje się w niskim 

pomieszczeniu wyposażonym w tuzin niewielkich biurek ustawionych w okrąg. 
Pośrodku stał holoprojektor, wyświetlający obraz drzewa, pod którym stały trzy 

Rozbitkowie z Nirauan 

168

zwierzęta różnych gatunków. Dzieci przy biurkach, głównie trzy-, cztero- i pięciolatki, 
pilnie pisały coś w notatnikach, a młoda kobieta spacerowała pomiędzy nimi, w 
milczeniu obserwując ich pracę. 

- Właśnie widzę - rzekł Jinzler, usiłując wydusić z siebie choć trochę szczerego 

zainteresowania. - Rysunek? 

- Rysunek plus elementy zoologii i botaniki - wyjaśniła instruktor. - Łączymy 

przedmioty i lekcje tak dalece, jak to jest możliwe. Klasy trzeciego poziomu są tutaj. 

Poprowadziła go przez arkadę do kolejnego pomieszczenia, gdzie biurka były 

większe, ale za to nie było ani nauczyciela, ani uczniów. 

- Skończyli się wam trzecioklasiści? - zapylał Jinzler. 
- Chyba poszli na lekcji; w terenie - odpowiedziała, podchodząc do większego 

biurka w kącie pokoju i zerkając na leżący tam notatnik. - Tak, są na dole w żłobku, 
uczą się właściwej opieki i karmienia niemowląt. 

- Niezła zabawa - zauważył Jinzler. Pewnie lakże sztuki prawidłowego 

przewijania. Powiedziałaś „na dole”? Myślałem, że jesteśmy na najniższym pokładzie. 

-  Żłobek jest na szóstym, kolejnym dreadnaughcie od góry - rozległ się  głos 

Pressora. Jinzler obejrzał się, lekko zdziwiony widokiem Opiekuna stojącego tuż za 
jego plecami. Zajęty wspomnieniami nawet nie zauważył jego wejścia. Ze względu na 
mniejsze promieniowanie. tam właśnie przebywają ciężarne kobiety i dzieci poniżej 
trzeciego roku życia. 

- Oczywiście wraz z rodzinami - dodała Rosemari. - Wszyscy 

przeprowadzilibyśmy się na dół, ale akurat ten siatek bardzo ucierpiał w bitwie i nie ma 
tam wiele miejsca, gdzie mogliby żyć ludzie. Poza tym dyrektor Uliar nie chce, abyśmy 
mieszkali zbyt blisko... 

- Rosemari! - przerwał jej ostro Pressor. 
- Przepraszam. - Zaczerwieniła się nagle. 
- Za co przepraszasz? - zapytał Jinzler. 
- Naprawdę chciałeś obejrzeć szkołę? - dopytywał się Pressor. -A może to tylko 

wymówka, żeby uciec od Uliara i jego marudzenia? 

Jinzler zawahał się, obserwując uważnie twarz Pressora. Oczy mężczyzny były 

surowe, twarz jak wykuta w białym kamieniu. Uznał nagle, że lepiej powiedzieć 
prawdę. 

- Głównie to drugie - przyznał. - On się wydaje taki... wściekły. 
- A ty byś nie był? - odparował Pressor. - Kiedy wszechświat przewraca się do 

góry nogami, a wszystko, co do tej pory zaplanowałeś w życiu, nagle zostaje obrócone 
wniwecz? 

- Chyba tak - zgodził się Jinzler. - Czy on i ci dwaj starsi ludzie to jedyni Ocaleni? 
- Nie, jest ich dziesięcioro - odparł Pressor. - Ale pozostali są starzy, słabi i żyją 

raczej samotnie. 

- Większość z pięćdziesięciu siedmiu Ocalonych została albo ranna w czasie 

ataku, albo ciężko ucierpiała po przybyciu statku tutaj -dodała Rosemari. - Miało to 
wpływ na ich zdrowie i długość życia, dlatego zostało jedynie dziesięcioro. 

background image

Timothy Zahn 

169

- Oczywiście, mówimy o dorosłych - dodał Pressor. - Również sporo dzieci, 

takich jak ja, przeżyło Katastrofę, ale były zbyt młode, aby wiedzieć, co się naprawdę 
dzieje. Jeszcze nie miały  żadnych  życiowych planów - dodał,  świdrując wzrokiem 
Jinzlera. Choć to i tak nieważne, bo ich życie... i moje też... zostało zrujnowane. 

- Powiedz to arystokrze Formbiemu - poradził Jinzler, spokojnie wytrzymując 

jego wzrok. - To on przyjmuje winę za wszystko, nie ja. 

Ku jego lekkiemu zdziwieniu. Pressor się uśmiechnął. 
- Masz rację - powiedział. - Uliar na pewno nie zapomni o tym wspomnieć. 
- Czy naprawdę nienawidziłeś swojej siostry? - zapytała Evlyn. 
Jinzler spojrzał na dziewczynkę. Wlepiła w niego spokojne, czyste oczy w 

pozbawionej wyrazu twarzy. 

- Tak - rzekł. Czy to cię przeraża? 
- A dlaczego miałoby mnie przerażać? - zapytała. 
- Może się zastanawiasz, czy nienawidzę wszystkich Jedi - podsunął Jinzler. - I 

chciałabyś wiedzieć, czy nienawidzę również ciebie. 

- Dość! - wtrącił się Pressor, zanim Evlyn zdołała odpowiedzieć. - Cokolwiek 

sobie myślisz, przestań natychmiast. Nie ma w niej nic specjalnego, zupełnie nic. 

Jinzler zmarszczył brwi. Niezwykle gwałtowna reakcja, jak na tak niewinny 

komentarz. O wiele za gwałtowna. 

- Chciałem tylko powiedzieć... - zaczął. 
- Daj spokój - przerwał Pressor już cichszym i bardziej opanowanym tonem, lecz 

nie mniej stanowczo. - Wyobrażasz sobie coś, czego nie ma. Proszę, żebyś przestał. 

Jinzler spojrzał na Evlyn. Przypomniał sobie, jak spokojnie prowadziła ich w 

pułapkę turbowindy. Nie obawiała się uzbrojonych Obcych z kosmosu, jakby 
wiedziała, że nie zastrzelą jej, jak tylko odwróci się do nich plecami. 

A potem wyszła z windy dokładnie w momencie, kiedy pułapka została 

uruchomiona. 

Spojrzał na Rosemari. 
- Wyobrażam sobie to, czego nie ma? Naprawdę? - zapytał. 
Rosemari posłała bratu ponure spojrzenie. 
- Jorad martwi się różnymi rzeczami - odparła wymijająco. 
- Nie ma się czym martwić - zapewnił ją Jinzler. - Jeśli ma zdolności Jedi... 
- Powiedziałem, daj spokój - ostro rzucił Pressor. - Nie będzie miała takiego życia. 

Nie dopuszczę do tego. Ani ona. ani Rosemari. Słyszysz? 

Jinzler przełknął ślinę. Dopiero teraz zauważył, że Opiekun zaciska palce wokół 

kabury pistoletu, aż mu kostki zbielały. 

- Słyszę - rzekł spokojnie - ale popełniasz błąd. 
- Trzymaj gębę na kłódkę - ostrzegł Pressor. Głos wciąż jeszcze miał zdławiony, 

ale wydawało się, że nieco poluzował uchwyt na broni. - Słyszałeś? 

Jinzler westchnął cicho. 
- Dobrze, nigdy już o tym nie wspomnę. 
- Dlaczego nienawidziłeś swojej siostry? - zapytała Evlyn. 

Rozbitkowie z Nirauan 

170

Jinzler znów spojrzał na nią, czując się tak, jakby za chwilę serce miało mu 

rozsadzić pierś. Przez ponad pół wieku przechowywał te myśli i uczucia głęboko ukryte 
w mrocznym zakątku własnego umysłu, nie mówiąc o nich ani rodzinie, ani 
przyjaciołom, ani znajomym. Do dziś tylko raz wspomniał o tym komuś obcemu: kiedy 
powiedział Luke’owi i Marze, że nie rozstali się z Loraną na dobrej stopie. 

Może ukrywał to już zbyt długo. 
- Była moją starszą siostrą - zaczął. - Trzecią z czwórki dzieci, jeśli chcesz 

wiedzieć. Ja byłem najmłodszy. Mieszkaliśmy na Coruscant, niemal w cieniu Świątyni 
Jedi. Moi rodzice pracowali tam jako serwisanci urządzeń elektrycznych. 

Powędrował wzrokiem ku jednemu z pustych biurek, gdzie leżał pusty notatnik. 
- Moi rodzice uwielbiali Jedi - ciągnął, z trudem wydobywając słowa. - Uwielbiali 

to mało... właściwie wręcz czcili. 

- Czy Jedi odwzajemniali te uczucia? - zapytał Pressor. 
Jinzler parsknął. 
- Skąd ci przyszło do głowy,  że ci wielcy, egzaltowani strażnicy Republiki w 

ogóle zauważali parę nędznych robotników, plączących im się pod nogami? - Pokręcił 
głową. - Oczywiście, że nie. Mieli lepsze pomysły na zabicie czasu. 

Ale moim rodzicom to nie przeszkadzało. Uwielbiali Jedi i uważali, że gdyby ich 

dziecko miało zostać Jedi, byłaby to najwspanialsza rzecz we wszechświecie. Jak tylko 
kolejne dzieci dochodziły do właściwego wieku, zanosili je do Świątyni i pozwalali, 
żeby im robiono próby. 

- I twoja siostra jako jedyna przeszła testy? - zapytała Rosemari. 
Jinzler skinął głową. 
- W dziesiątym miesiącu  życia - rzekł, czując ogień w gardle. - To był 

najpiękniejszy dzień w życiu moich rodziców. 

- Ile miałeś wtedy lat? - spytała Evlyn. 
- Jeszcze mnie nie było na świecie - odparł Jinzler. - Rodzice nie mogli oglądać 

dzieci, które zostały zabrane do Świątyni, więc stracili pracę. Ale i tak kręcili się w 
pobliżu, aby ujrzeć choć na mgnienie oka jej twarz, kiedy przechodziła. Ja miałem 
cztery lata, kiedy zobaczyłem ją po raz pierwszy. 

- Miałem tyle samo, kiedy ją poznałem - mruknął Pressor. 
Jinzler zamrugał. 
- Pamiętasz ją? 
- Jasne - odparł Pressor. - Wydawał się zdziwiony, że ktoś w ogóle może o to 

pytać. - Nazywaliśmy ją Jedi Loraną. - Co, wydaję ci się zbyt młody? 

- Nie, oczywiście  że nie - odparł Jinzler. - Ale od tego czasu wydarzyło się tak 

wiele rzeczy, że czasem myślę... sam wiesz. Co o niej sądziłeś? 

Pressor wzruszył ramionami obojętnie. Zbyt obojętnie. 
- Wydawała się dość miła - rzekł ostrożnie. - Jak na Jedi w każdym razie. Nie 

znałem zresztą żadnego z nich zbyt dobrze. 

- Tak, sądzę,  że przez ten czas mogła stać się miłą osobą - powiedział Jinzler i 

natychmiast tego pożałował. - Nie, to nie w porządku -dodał. - Prawdopodobnie była 

background image

Timothy Zahn 

171
miła także wtedy, kiedy miałem sześć lat. Tyle że...  że chyba nie umiałem tego 
dostrzec. 

- Niech zgadnę - odparł Pressor. - Sam nie zaliczyłeś testu. 
- Brawo - kwaśno odparł Jinzler. - Moi rodzice nigdy nic o tym nie wspominali, 

ale bez pytania wiedziałem,  że byli rozczarowani. Miałem cztery lata, kiedy zabrali 
mnie do Świątyni. Jedi mieli wtedy jakieś  święto. Czekaliśmy i czekaliśmy. - 
Odetchnął głęboko. - A potem zjawiła się ona. 

Przymknął oczy, poddając się fali znienawidzonych wspomnień. Szelest szat 

Lorany, kiedy ich mijała; wysoki Jedi, czujnie idący u jej boku. Dłonie matki na jego 
ramionach, zaciśnięte nagle, konwulsyjnie, do bólu, kiedy pochyliła się do jego ucha, 
szepcząc imię Lorany. 

- Byli z niej tacy dumni - ciągnął przyciszonym głosem. - Tacy dumni. 
- A ty nie byłeś pod wielkim wrażeniem, jak sądzę - zagadnął Pressor. 
- Ona miała sześć lat, ja cztery... dlaczego miałem być pod wrażeniem? 
- Co się stało? - zapytała Rosemari. - Rozmawialiście? 
- Nie - odparł Jinzler. - Jedi, który z nią był, zauważył nas i pochylił się do niej, 

coś szepcząc. Spojrzała w naszą stronę, zawahała się na ułamek sekundy, po czym 
odeszła. Nigdy nie zbliżyła się do nas nawet na dziesięć metrów. 

- To musiało być wielkie rozczarowanie - mruknęła Rosemari. 
- Tak by się zdawało, prawda? - rzekł Jinzler, słysząc gorycz we własnym głosie. - 

Ale nie dla moich rodziców. Kiedy znikła w tłumie Jedi, czułem, jak pławią się w 
miłości, szacunku i adoracji. Oczywiście żadne z tych uczuć nie było skierowane pod 
moim adresem. 

- Ale przecież ciebie też kochali, prawda? - dopytywała się. Evlyn cichym, 

żarliwym głosem. - To znaczy., musieli przecież cię kochać. 

Nawet po tak wielu lalach gardło Jinzlera ścisnęło się na samo wspomnienie. 
- Nie wiem - rzekł cicho. - Jestem pewien... że próbowali. Ale przez cały czas, 

kiedy dorastałem, czułem, że to Lorana jest ośrodkiem ich wszechświata. Nawet jej tam 
nie było. ale wciąż była dla nich najważniejsza. Mówili o niej przez cały czas, podawali 
za przykład, jak ludzie mogę przeżyć swoje życie, praktycznie stworzyli dla niej 
sanktuarium W kącie salonu. Nie potrafię zliczyć, ile razy karcili mnie słowami: 
„Twoja siostra Lorana nigdy by tego nie zrobiła”. 

- Ustanowiła poziom, do którego żadne z was nie mogło dorosnąć - szepnęła ze 

zrozumieniem Rosemari. 

- Nie mieliśmy na to najmniejszych szans - zgodził się ze znużeniem. - 

Próbowałem. Wszedłem w dziedzinę, mojego ojca, w elektronikę. Parłem do przodu, 
aż. zaszedłem dalej, niż on by zdołał kiedykolwiek. Dalej niż mógł się spodziewać w 
najśmielszych marzeniach. Naprawa robotów, projektowanie wzorców, serwis 
elektroniki statków gwiezdnych, konstrukcja i naprawa sprzętu komunikacyjnego... 

- I polityka - mruknęła Evlyn. 
Jinzler spojrzał na nią zaskoczony. Patrzyła mu w oczy dziwnie świadomym 

wzrokiem. 

Rozbitkowie z Nirauan 

172

Nagle pojął. „Ambasador” Jinzler. Na fali cierpienia i zadawnionej goryczy 

całkowicie zapomniał o roli, jaką tu odgrywał. 

- Próbowałem stać się kimś, kogo by pokochali tak samo jak ją. - Z trudem 

oderwał się od gorzkich wspomnień, wracając do tematu. -Tak, mówili, -że są dumni ze 
mnie i z tego, czego dokonałem. Ale w ich oczach widziałem, że wciąż nie dorastam 
Loranie do pięt. 

- Czy widziałeś  ją jeszcze kiedykolwiek? - zapytała Rosemari - Loranę, 

oczywiście. 

- Widziałem ją kilka razy w Świątyni - odrzekł Jinzler. - I naturalnie zawsze z 

daleka. A potem jeszcze raz. tuż przed odlotem „Pozagalaktycznego Lotu”. - Odwrócił 
wzrok. - Nie chcę o tym mówić. 

Przez dłuższą chwilę wszyscy milczeli. Jinzler patrzył niewidzącym wzrokiem na 

pustą klasę, zastanawiając się, dlaczego właściwie obnażył swoją duszę przed trojgiem 
całkowicie mu obcych ludzi. Chyba to już starość. 

Wreszcie Pressor przerwał milczenie. 
- Powinniśmy wrócić do reszty - rzekł dziwnym głosem. Umiar i tak podejrzewa 

nas nie wiadomo o co. Nie chcę, żeby pomyślał, że planujemy jakiś spisek. 

Jinzler odetchnął głęboko, zmuszając duchy przeszłości, aby odeszły z powrotem 

w niepamięć. Duchy zaś, jak zwykle, zignorowały jego żądanie. 

- Tak - rzekł. - Naturalnie. Chodźmy już. 
 
Zawrócili, idąc przez klasę po własnych śladach. Rosemari szła pierwsza z Evlyn 

u boku... ale nie tak blisko jak przedtem, zauważył Pressom, który zamykał pochód, jak 
przystało na dobrego Stróża Pokoju. Widocznie jego siostra nie denerwowała się już tak 
bardzo obecnością ich gościa, jak kilka minut temu. 

Sam Pressor nie bardzo wiedział, co o tym wszystkim myśleć. Przygotowany był 

na to, aby nienawidzić Jinzlera i pozostałych, a przynajmniej okazywać skrajną 
nieufność im samym, ich słowom i motywom. 

Teraz jednak całą  tę wygodną ostrożność diabli wzięli. To prawda, historia 

Jinzlera mogła być od początku do końca kłamstwem, rolą odegraną wyłącznie po to, 
aby uśpić podejrzenia i wzbudzić współczucie. Pressor jednak tak nie uważał. Zawsze 
umiał czytać w ludziach, a w wyznaniu Jinzlera uderzyła go szczerość. 

Nie oznaczało to jednak, że to zaufanie rozciągało się na całą grupę. Pochwycił 

subtelną aluzję Evlyn na temat polityki; zorientował się.  że Jinzler wcale nie jest 
ambasadorem, a przynajmniej nie został oficjalnie przydzielony do pełnienia tej 
funkcji. Albo stanowiło to część jakiegoś wybitnie skomplikowanego spisku, co 
Pressorowi wydawało się coraz mniej prawdopodobne, albo też w taki właśnie sposób 
wkręcił się do tej ekspedycji. W każdym przypadku logiczny wniosek był tylko jeden: 
władzę sprawował tu szef Chipsów, Frombi. a jego jeszcze nie udało się Pressorowi 
rozgryźć. Mógł mieć jedynie nadzieję, że Uliar poczyni jakieś postępy na tym froncie. 

Zewnętrzne drzwi szkoły rozsunęły się. Rosemari wyszła na korytarz... i o mało 

nie zderzyła się z Trillim, który pędem przebiegi kolo niej. 

background image

Timothy Zahn 

173

- Przepraszam - mruknął Stróż Pokoju, z trudem unikając stratowania 

wychodzących. Nagle zauważył Pressora i zahamował gwałtownie. 

- Jorad, muszę z. tobą porozmawiać - rzekł. 
Pressor spojrzał na Jinzlera. Wiedział,  że puszczenie luzem tego 

pseudoambasadora nie będzie najlepszym pomysłem. Ale to, co ujrzał w oczach 
Trillego, domagało się jego natychmiastowej uwagi, i to na osobności. 

- Rosemari, odprowadzisz pana ambasadora do Sali konferencyjnej - poprosił 

siostrę. - Zaraz wrócę. 

- Oczywiście - odparła Rosemari. - Tędy proszę, ambasadorze. 
Rosemari, Evlyn i Jinzler, ramię przy ramieniu, ruszyli korytarzem. 
- Co się dzieje? - zapytał Pressor, kiedy uznał,  że oddalili się już poza zasięg 

głosu. 

- Poszedłem zablokować sterowanie turbowind, jak kazałeś - odezwał się Trilli 

zdławionym głosem. - Pozostałe dwie windy pułapki... Dwójka i Szóstka... cóż, nie ma 
ich już w środku szybu. 

Pressor poczuł ucisk w żołądku. 
- Chcesz powiedzieć, że... Nie, to niemożliwe. Usłyszelibyśmy huk. 
- Też mi się tak wydaje - zgodził się Trilli. - Ale jeśli wagoników nie ma na 

miejscu, a oni nie roztrzaskali się na miazgę, to znaczy, że Jedi i imperialni w jakiś 
sposób odblokowali je i uciekli. 

Pressor gwizdnął cicho przez zęby. Niedobrze. Bardzo, bardzo niedobrze. 
- W porządku - rzekł powoli. - Tu na pewno nie zeszli... w końcu ktoś by ich 

zauważył, kręci się tu mnóstwo łudzi. Dowiedzielibyśmy się o nich. Oznacza to, że albo 
wrócili do Czwórki, albo zeszli do centralnego magazynu. Możesz mi powiedzieć, 
gdzie się zatrzymały wagoniki? 

Trilli pokręcił głową. 
- Kiedy przekablowaliśmy windy, przy okazji rozkalibrowaliśmy czujniki 

pozycyjne. Musimy iść tam i sprawdzić. 

- Rozumiem - odparł Pressor. - Weź parę robotów serwisowych i przegoń je po 

szybach, po jednym w każdym kierunku. Potem złap Belsa i Ambersona i niech 
zablokują wszystkie dostępy do Czwórki. Jeśli tamci poszli do góry, zapewne zechcą 
wrócić z posiłkami. 

- A jeśli na dół? 
Pressor się skrzywił. Z magazynu intruzi mieliby dostęp do głównej kolonii, do 

Piątki, do Szóstki, gdzie był żłobek, oraz oczywiście... 

- Myślisz, że wiedzą o Kwarantannie? - zapytał Trilli, wyrażając słowami myśli 

Pressora. 

- Nie wiem, skąd mogliby się dowiedzieć - odpowiedział Pressor. -Ale to Jedi, nie 

wiadomo, co wiedzą, a czego nie. 

- Tak czy owak, nie możemy ich tam dopuścić, to pewne jak próżnia - ostrzegł 

Trilli. - Jeśli znajdą tamtych ludzi... lub, co gorsza, jeśli ich uwolnią... - Pokręcił głową. 

- Racja - odparł Pressor. - Kto ma straż w Kwarantannie? 
- Perry i Quinze - odparł Trill. - Mam im posłać posiłki? 

Rozbitkowie z Nirauan 

174

- A niby kogo? - prychnął Presson. 
- No tak. - Trilli westchnął. - Nie mamy tu całej armii, szczerze mówiąc. 
- Ano właśnie - zgodził się Pressor, marszcząc brwi i spoglądając ponad 

ramieniem Trillego, Wydawało mu się, że w oddali, w kierunku. gdzie znajdowały się. 
turbowindy, nagle przygasło kilka świateł. Dziwne. Możemy ich tylko ostrzec. Lepiej 
uprzedź ekipy serwisowe, żeby były czujne. I przydziel im komunikatory kablowe. 
Chcę, żeby blokada zwykłych komunikatorów trwała nadal. 

- Tak jest - rzekł Trilli. - Joradzie, bardzo brzydko mi to wygląda. 
Pressor spojrzał w drugi koniec korytarza, gdzie pośród kolonistów wciąż jeszcze 

można było dostrzec sylwetki jego siostry, siostrzenicy i Jinzlera. 

- Tak - mruknął. - Wiem. 

 

background image

Timothy Zahn 

175

R O Z D Z I A Ł  

16 

Ostatnie dziesięć metrów szybu windy wiodącego do dreadnaughta dowodzenia 

okazało się zmiażdżone i poskręcane. Dwa metry zostały dodatkowo zablokowane 
czymś, co przypominało szczątki wagonika, który znalazł się w niewłaściwym miejscu 
w niewłaściwym czasie. Nawet przy użyciu mieczy świetlnych przebicie się przez tę 
przeszkodę było zadaniem bardzo skomplikowanym. 

- Nareszcie - mruknęła Mara, przecinając ostatni fragment ściany wagonu, żeby 

odsłonić drzwi do szybu, równie pogięte i zniekształcone jak sam szyb. - Może 
powinniśmy iść na rufę i spróbować tamtego szybu? 

- Wątpię, żeby poszło nam szybciej - odparł Luke, wychodząc z windy i ostrożnie 

wciągając powietrze wpadające przez uchylone drzwi. Było stęchłe i wilgotne, ale do 
wytrzymania. Zauważył, że oznakowania drzwi wisiały do góry nogami; wagonik nie 
wykonał więc ostatniego obrotu przed zatrzymaniem się, czyli grawitacja D-l nie 
działała. A jeśli grawitacja nie działa, to i reszta systemów podtrzymania życia nie jest 
pewnie w lepszym stanie; nawet powietrze cuchnie jak wyciek z kanalizacji reszty 
kompleksu „Pozagalaktycznego Lotu”. 

Będą musieli uważać, żeby nie narazić się na niedobór tlenu. 
- Nie zapomnij o tych stertach śmieci, przez które musieliśmy przebrnąć na 

początku D-Cztery - przypomniał jej, odstępując od drzwi i zapraszając ją gestem. - 
Thrawn prawdopodobnie zrobił tu jeszcze większą sieczkę z gniazd turbolaserów i tarcz 
niż tam. 

- Też tak myślę. - Mara zręcznym ciosem miecza świetlnego wycięła otwór w 

drzwiach. - Idziemy? 

Nie było tak źle, jak się obawiał Luke, przynajmniej jeśli chodzi o trudy drogi. 

Oczywiście, dziwnie się szło po suficie, mając nad głową pokład, a grawitacja planety 
była znacznie mniejsza niż ta, do której byli przyzwyczajeni, ale to nie stwarzało 
większych problemów. Ściany i podłogi były straszliwie powyginane i poskręcane, ale 
przynajmniej nie musieli się przedzierać przez sterty śmieci. Od czasu do czasu trzeba 
było użyć mieczy świetlnych,  żeby usunąć belkę wspornikową blokującą przejście, a 
dwa razy Mocą usuwali z drogi ciężką konsolę, która wyrwała się ze złączy i zakurzona 
leżała na ich drodze. Większość przeszkód jednak dawała się  łatwo pokonać, a z 

Rozbitkowie z Nirauan 

176

katastrofy ocalało dość permalamp, aby uzupełnić skąpe  światło dawane przez pręty 
żarowe.  

Zresztą śmieci nie były najgorsze. Najgorsze były zwłoki.  
Właściwie nie całkiem zwłoki, a przynajmniej nie takie, jakie Luke widywał po 

większości bitew, w których zdarzyło mu się uczestniczyć. Po pięciu dekadach niewiele 
z nich zostało - kupki kości, strzępy matriału znaczące miejsce, gdzie upadł człowiek. 
Czasem można było nawet stwierdzić, skąd nadeszła  śmierć - pęknięcie czaszki po 
uderzeniu ciężkim sprzętem, zmiażdżona kość, wskazująca, gdzie strzał z miotacza lub 
uderzenie rakiety uczyniło z kawałka ściany śmiercionośny szrapnel. 

W większości przypadków jednak szczątki nie zdradzały, co się wydarzyło. Ci 

członkowie załogi najprawdopodobniej umarli z braku tlenu lub od wstrząsu, kiedy 
dreadnaught wbił się w stertę żwiru, na której teraz spoczywał „Pozagalaktyczny Lot”. 

- Widać, gdzie naprawiano powłokę - zauważyła Mara, kiedy torowali sobie drogę 

do pokładu dowodzenia. - Widzisz ślady spawania? 

Luke spojrzał we wskazane czerwonym światłem miejsce. Szwy były zrobione 

bardzo profesjonalnie, dokładnie wzdłuż pęknięć powłoki. 

- Roboty naprawcze? 
- Na pewno - zgodziła się Mara. - Atak musiał zmiażdżyć pancerz w tylu 

miejscach, że zniszczył śluzy, a system przegród okazał się niewystarczający, dlatego 
wszyscy członkowie załogi i pasażerowie zginęli przez uduszenie. Nie spowodowało to 
jednak awarii robotów, które automatycznie rozpoczęły procedury naprawcze. Zanim 
ktokolwiek tu dotarł, statek znów był hermetyczny i można było nim latać. 

Uszkodzenia stawały się coraz poważniejsze w miarę, jak posuwali się naprzód. 

Wzrosła też liczba kości. 

- Załoga musiała próbować ucieczki, kiedy Thrawn zerwał kopułki turbolaserów i 

tarcz - szepnęła Mara, gdy Luke przeciął kolejną zablokowaną  śluzę. - Zwykle nie 
zapuszczają się w tę część statku. 

- Zwłaszcza  że większość załogi pełniącej służbę znajdowała się dalej, na 

pokładzie dowodzenia - zgodził się Luke, uważnie przyglądając się  żonie. - Jak się 
czujesz? 

- Nieźle - odparła. - A co, nie powinnam? 
- Zastanawiałem się tylko - odparł. - Wiesz, tu na dole, gdzie jest więcej... 
- Więcej dowodów na to, co Thrawn i Paipatine zrobili tym ludziom? 
Luke się skrzywił. 
- No, coś w tym rodzaju. 
- Dziwne, ale czuję się całkiem dobrze - odrzekła, omiatając wzrokiem 

pomieszczenie. Chyba już to sobie jakoś ułożyłam tam, na górze - wskazała palcem na 
odwrócony  łuk wyrastający z podłogi, przejście do połowy zablokowane przez 
przymknięte drzwi śluzy. - Zdaje się, że docieramy powoli do celu. 

- Pewnie masz rację. - Luke przeszedł przez otwór i rozejrzał się.  
Pomieszczenie było wielkie, pełne roztrzaskanych, porozrzucanych krzeseł i 

konsoli, które pierwotnie musiały być ustawione w równych rzędach. Wszystko 
pokrywała jednolita, gruba warstwa kurzu, jak wszędzie w tej części statku. 

background image

Timothy Zahn 

177

- To przedsionek z monitorami - stwierdził, kiedy żona dołączyła do niego. - A to 

oznacza, że mostek jest zaraz za nim, po drugiej stronie tych drzwi w głębi pośrodku 
ściany. 

- A raczej po drugiej stronie tego, co z nich zostało - skomentowała Mara, 

rozglądając się wokół. - Może to moja wyobraźnia, ale wydaje mi się, że tu jest jakby 
mniej zniszczeń. 

- Mnie się też tak wydaje - odparł Luke, marszcząc brwi. Mara miała rację: oprócz 

kilku naprawionych przez roboty pęknięć, większość zniszczeń wydawała się 
spowodowana uderzeniem. - Albo to się stało, kiedy „Pozagalaktyczny Lot” zarył w 
stertę żwiru, albo Thrawn w czasie bitwy zastosował samobójcze ataki myśliwców. 

- Thrawn albo ktoś inny - podsunęła Mara. - Nie zapominaj, że zgodnie z relacją 

Bearsha, Vagaari również brali udział w bitwie. 

- To prawda. - Luke przyglądał się ruinom, czując dziwną pustkę. - Miałem 

nadzieję, że znajdziemy tu jakieś nietknięte zapiski. Coś o Jedi z tamtych czasów, może 
o tym, jak byli zorganizowani. Ale nie widzę niczego, co mogłoby przetrwać. 

- Nie wygląda to obiecująco, prawda? - mruknęła Mara. - Skoro jednak już tu 

jesteśmy, możemy przejść się do samego końca. Mówiłeś, że to jest droga na mostek, 
tak? 

- Powinna być - odparł, uchylając się pod kawałkiem zwisającej podłogi i jednym 

cięciem miecza świetlnego przeciął poskręcane metalowe drzwi blokujące mu drogę. 

Istotnie był to mostek, podobny do tego, jaki pamiętał z krótkiego pobytu na 

„Katanie” jakieś trzynaście lat temu. Z tą tylko różnicą,  że ten mostek był usłany 
kośćmi i szczątkami konsoli, pokryty sięgającą kostek warstwą kurzu.  

I mniej więcej o połowę krótszy niż tamten. 
- Popatrz, popatrz, imponujące - zdumiała się Mara. - Nie wiem, czy kiedykolwiek 

słyszałam o statku tak dokładnie zmiażdżonym, nie mówiąc o zobaczeniu tego na 
własne oczy. Naprawdę musieli lecieć jak wariaci, zanim uderzyli. 

- Tak - mruknął Luke. - Pytanie, czyj to był pomysł? 
- Wciąż myślisz o tych więźniach w magazynie? 
- Czasem tak, a czasem nie - odparł Luke, ze zmarszczonym czołem przyglądając 

się zmiażdżonemu dziobowi. Pomiędzy szczątkami strzaskanej kopułki obserwacyjnej 
coś  błyszczało; jakoś mu to nie pasowało do sceny zniszczenia, którą mieli przed 
oczami. - Wiemy, że jakoś uciekli - ciągnął, ostrożnie stąpając przez sterty odłamków. 
Skrzywił się, gdy coś  pękło mu pod butem. - Wiemy też,  że na pokładzie 
„Pozagalaktycznego Lotu’„ było osiemnaścioro Jedi, a mimo to Thrawm zdołał ich 
pokonać. Wciąż się zastanawiam, czy to ma jakiś związek. 

- Może po prostu Thrawn miał większą flotę, niż ktokolwiek wiedział - podsunęła 

Mara, pochylając się nad jedną z konsoli, żeby przyjrzeć się lepiej. 

- Formbi twierdzi, że to była zaledwie pikieta - przypomniał jej Luke. 
- Formbi obnosi się też z przytłaczającym poczuciem winy Chissów - odparowała, 

przechodząc do drugiej konsoli. - A może Chissowie byli w to zaangażowani bardziej 
oficjalnie, niż on twierdzi? 

Rozbitkowie z Nirauan 

178

- Niewykluczone - odparł, kucając wśród odłamków transparistali. Jest. Sięgnął 

pomiędzy okruchy i zacisnął palce na przedmiocie. 

Zamarł nagle, bo zobaczył drugi przedmiot. W szczątkach pogrzebane były dwa 

obiekty, oba archaicznej konstrukcji, ale doskonale rozpoznawalne, ponieważ każdy 
leżał w osobnej kupce kości. 

Mara wychwyciła natychmiast jego pełną emocji reakcję. 
- Co tam masz? - zapytała, porzucając swoje badania. Podeszła szybko do męża. 
- Eksponat numer 1 - rzekł Luke, unosząc wyszczerbiony cylindryczny kształt, 

który mógł być tylko rękojeścią miecza świetlnego. - A także - dodał ciszej, unosząc 
zmatowiały, pokancerowany ręczny miotacz - eksponat numer 2.  

Mara westchnęła głośno.  
- Czy to jest to, co myślę? 
- Tak sądzę - odrzekł Luke i wstał, nie przestając obracać broni w palcach. - Ma 

już parę dekad, ale styl jest nie do podrobienia. To miotacz płomieni Chissów. 

 
Przez chwilę nie odzywali się ani słowem. A potem, wciąż w milczeniu, Mara 

wyciągnęła dłoń. Luke położył na niej nieznaną broń i teraz ona studiowała ją w ciszy 
przez kolejną minutę. 

- Tak - rzekła wreszcie - widać na nim nawet chissańskie znaki. To rzeczywiście 

miotacz płomieni. 

- Ale co on tu robi? - zapytał Luke. - Drask twierdził, że Thrawn nigdy nie wysłał 

na pokład desantu. 

- A skąd właściwie Drask wie, co Thrawn zrobił, a czego nie? - zauważyła Mara. - 

Nie było go tam przecież. A może był? 

- Nie słyszałem o tym - odrzekł Luke, biorąc od niej broń. W głębi jego umysłu 

zaczęła nabierać kształtu dziwna myśl. 

- Ze szkieletu też niewiele da się wywnioskować - mruknęła Mara, kucając przy 

szczątkach i delikatnie dotykając kości, przy których leżał miotacz. - Humanoid, ale z 
całą pewnością nie człowiek. Niestety, to może oznaczać całe mnóstwo gatunków. 

- Z Chissami włącznie - przypomniał Luke. - Maro, chciałbym się czegoś 

dowiedzieć. W czasie podróży spędziłaś wiele czasu na rozmowach z Chissami. Czy 
którykolwiek z nich wspomniał,  że widział Vagaari? Albo choćby hologram 
Vagaarich? A może słyszał, jak oni wyglądają? 

Mara zmarszczyła brwi i Luke wyczuł,  że sięga w Moc, usiłując zgłębić 

wspomnienia. 

- Nie - odparła. - Szczerze mówiąc, słyszałam, jak Formbi mówił, że nie widziano 

ich nigdzie w okolicy od czasu katastrofy „Pozagalaktycznego Lotu”. Ale ja sama 
nigdy nie zadałam nikomu tego pytania. 

- Cóż, ja raz tylko spytałem Bearsha - powiedział Luke. - Stwierdził, że nikt z jego 

pokolenia Geroonian nigdy nie widział Vagaarich. 

- To miałoby sens, gdyby faktycznie ślad po nich zaginął te pięćdziesiąt lat temu - 

zauważyła. - Zmierzasz do jakiegoś konkretnego wniosku? 

background image

Timothy Zahn 

179

- Na „Pozagalaktycznym Locie” byli Chissowie - odparł jej mąż. - Zgodnie z tym, 

co mówili Bearsh i Formbi, byli tu również Vagaari. - Uniósł brwi. - A jeśli to jedne i te 
same istoty? 

Mara zamrugała zdumiona.  
- Sugerujesz, że Chissowie to Vagaari? 
- A dlaczego nie? - zapytał. - A przynajmniej jedna ich grupa. Wiemy doskonale, 

jak zły, ale twórczy był Thrawn. Uważasz, że tak bardzo trudno byłoby mu stworzyć 
fikcyjną rasę dla swoich własnych celów? 

- Dla niego to zajęcie na jedno bezczynne popołudnie - zgodziła się. - Tylko po co 

miałby to robić? 

- To jest właściwe pytanie, prawda? - stwierdził. - Nie wiem. Po prostu wydaje mi 

się podejrzane, że kiedy znikł „Pozagalaktyczny Lot”, zniknęli również Vagaari. 

- Mhm - mruknęła Mara, wbijając wdał chmurne spojrzenie. - Może powinniśmy 

przyprzeć Formbiego do muru w jakimś zacisznym kąciku, kiedy już połączymy się z 
resztą grupy. Chyba już czas, aby był z nami szczery i powiedział, co się naprawdę 
dzieje. 

- Powiedziałbym,  że już dawno po czasie - poprawił  ją Luke. - No i musimy 

koniecznie dopaść go samego. Nie chciałbym, aby Drask podsłuchiwał. 

- To jest raczej oczywiste - odparła i gestem wskazała na oba znaleziska, które 

Luke wciąż trzymał w dłoniach. - Myślisz, że działają? 

- Nie wiem - odparł. Wycelował miotacz w pusty kąt mostka i wcisnął spust. 
Nic się nie stało. 
- Martwy jak Honoghr - rzekł, zatykając go za pas. Odsunął miecz jak najdalej od 

siebie i wcisnął aktywator. 

Syk włączanej broni był słaby i dość astmatyczny, ale zielone ostrze, które nagle 

zabłysło, wydawało się całkiem w porządku. 

- Ktokolwiek go zbudował, zrobił to dobrze i trwale - zauważył, wyłączył broń i 

przyjrzał jej się uważnie. - Ciekawe, czy to był C’baoth. 

- C’baoth? 
- To on był najwyższym rangą Jedi w składzie ekspedycji - przypomniał jej Luke. 

- Dlatego mógł przebywać tutaj w czasie ataku. Popatrz. - Wskazał na przycisk 
uruchamiający broń. - Widzisz? To wygląda jak klejnot. 

- Masz rację - odrzekła, pochylając się, żeby się lepiej przyjrzeć. - Chyba ametyst. 
- Wierzę  ci  na  słowo - odparł, wsuwając miecz za pas obok miotacza. - Chodź, 

kończymy tu i wracamy na górę. Rozmowa z Formbim wydaje mi się coraz bardziej 
interesująca.  

 
Turbowinda, trzeszcząc i jęcząc, dotarła wreszcie do Dreadnaughta-6 i osiadła po 

kilku drobnych wstrząsach. 

- Z całą pewnością ten wagonik jest w użyciu - skomentował Fel.  
- Już wcześniej doszliśmy do tego wniosku - złośliwie wytknął mu Drask. 
Fel wielkim wysiłkiem woli powstrzymał się od komentarza. Tak, to Drask 

zauważył, że stos zapasów w pobliżu tej akurat windy był systematycznie uszczuplany, 

Rozbitkowie z Nirauan 

180

a Fel zgodził się z wnioskiem generała, że prawdopodobnie przynajmniej część D-6 jest 
w użyciu. Ale to nie znaczy, żeby trzeba było szukać kolejnych dowodów, a potem 
jeszcze je komentować. 

Drzwi zazgrzytały i się podniosły. Zapaśnik wyszedł na korytarz jako pierwszy, 

kręcąc hełmem na prawo i lewo i uważnie obserwując okolicę. 

- Czysto - rzekł wreszcie i odsunął się na bok, aby zrobić miejsce pozostałym 

pasażerom. - Którędy, dowódco? 

- Najprostszą drogą do D-Pięć, oczywiście - warknął Drask, zanim Fel zdążył 

odpowiedzieć. - W końcu to nasz główny cel. 

I znów opanowanie gniewu kosztowało Fela sporo wysiłku. Od chwili, kiedy 

Drask odłączył się od Mary i Luke’a, żeby pójść z imperialnymi, wydawał się 
niebieskoskórym uosobieniem zniecierpliwienia i niezadowolenia. Fel pomyślał, że to 
pewnie dlatego Jedi tak chętnie udali się do D-l, żeby pozbyć się niepożądanego 
towarzysza. 

- Generale, zaraz wybierzemy się do D-Pięć - rzekł z całą cierpliwością, na jaką 

go było stać - ale skoro już tu jesteśmy, nie zaszkodzi trochę się rozejrzeć. 

Drask popatrzył z oburzeniem. 
- Nic nie rozumiesz - wycedził. 
Fel spojrzał w głąb korytarza, udając,  że nie słyszy. Uznał,  że zabawa w 

dyplomację szybko traci nawet ten skąpy urok, jaki wydawała się niegdyś posiadać. 
Natychmiast, kiedy tylko będzie to możliwe, dołączy do swoich i przekaże Draska 
Formbiemu, żeby wreszcie mieć spokój. 

Gdzieś w oddali, poza pokojem sztabowym dreadnaughta, zobaczył światło, które 

wydało mu się o wiele silniejsze od mdłego blasku permalamp. 

- Zdaje się,  że miejscowi znajdują się tam - rzekł, wskazując palcem. - 

Szturmowcy, jak to wygląda? 

Nastąpiła krótka pauza, po której wszyscy skierowali swoje czujniki w tamtą 

stronę. 

- Odczyty analizy w podczerwieni i widma gazów wskazują na trzydziestu do 

czterdziestu ludzi - zameldował Zapaśnik. 

- Słyszę też głosy - dodał Chmura. - Ich amplituda sugeruje istoty płci żeńskiej i 

dzieci. 

Fel zmarszczył brwi. Dzieci? 
- Zobaczmy. 
Drask odchrząknął znowu. 
- Fel... 
- Musimy sprawdzić, generale - oznajmił krótko Fel, rewanżując się Chissowi 

równie gniewnym spojrzeniem. - Jeśli będzie się pan ze mną sprzeczał co parę kroków, 
to zajmie nam znacznie więcej czasu. 

- Doskonale, dowódco - syknął Drask z płonącym wzrokiem. - Jak pan sobie 

życzy. To pan jest dowódcą tego oddziału. 

Lepiej o tym nie zapominaj, pomyślał Fel, ale nic nie powiedział i gestem nakazał 

szturmowcom, żeby ruszyli. 

background image

Timothy Zahn 

181

Podążyli korytarzem w kierunku oświetlonych pomieszczeń. Pierwszy szedł 

Zapaśnik, za nim Chmura i Cień, a Strażnik zamykał pochód za Felem i Draskiem. 
Generał zachowywał kamienne milczenie; nie bez wpływu na to był pewnie fakt, że po 
jakichś dziesięciu krokach zaczęły do nich dochodzić  dźwięki dziecięcego  śmiechu i 
gaworzenia oraz ciche rozmowy kobiet. Jeszcze kilka kroków i Fel ujrzał  światło, 
którego odblask widział w korytarzu; wypływało  łagodnie zza uchylonych drzwi 
pokoju, który wstępnie zidentyfikował jako dziobowy kompleks analizy odczytów 
czujników. 

- Teraz proszę o spokój - mruknął, kiedy Zapaśnik podszedł do korytarzyka 

wiodącego do pokoju. - Nie chcecie ich chyba przerazić? Pozwólcie, że ja wejdę 
pierwszy. 

Zapaśnik skinął głową. Trzej szturmowcy na czele pochodu zwolnili kroku i się 

rozstąpili. Fel przeszedł przez środek formacji. Drask nie odstępował go ani na krok. 

- Generale... 
- Jeśli ma pan zamiar przystawać,  żeby się sprzeczać, to będzie strata czasu - 

odciął się Drask. - Skończmy z tym i przejdźmy do D-Pięć. 

Fel zacisnął dłoń w pięść. Wejście nieznajomego człowieka do sali pełnej dzieci i 

kobiet może wywołać lekką panikę; przybycie dwóch nieznajomych, z których jeden 
jest Obcym o gorejących oczach, może spowodować coś znacznie gorszego. 

Kiedy jednak zauważyli,  że Draskowi nerwowo chodzą szczęki, uznał dalsze 

protesty za stratę czasu. Fel westchnął w duchu i wszedł do środka. 

Na pierwszy rzut oka zorientował się, dlaczego Chmura usłyszał jedynie głosy 

kobiet i dzieci - pomieszczenie okazało się dużym i doskonale wyposażonym żłobkiem. 
W najbliższej sekcji widać było około dwudziestu kobiet, siedzących na wygodnych 
fotelach i kanapach. Niektóre były brzemienne, inne wydawały się po prostu 
nadzorować zabawę gromady leżących, raczkujących i drepczących w kółko 
maluchów. Było tam również kilkanaścioro dzieci w starszym wieku około siedmiu, 
ośmiu lat. Siedziały półkolem wokół jednej z kobiet, jakby słuchały bajki lub lekcji. Fel 
miał akurat tyle czasu, żeby dostrzec, że wszystkie spojrzenia skierowały się ku niemu i 
odnotować pełne zaskoczenia lub lęku miny niektórych kobiet. 

Atak nadszedł niespodziewanie - staccato automatycznego ognia z miotaczy 

gdzieś z głębi sali i wyjące stada czerwonych promieni, przelatujących ze świstem i 
rozpryskujących się na zbrojach szturmowców. Fel instynktownie padł na podłogę, 
chwytając Draska za ramię tylko po to, aby stwierdzić,  że widocznie generał miał 
doskonale wpojone pewne odruchy, bo już leżał płasko na pokładzie. 

Reakcja szturmowców była równie szybka - Strażnik krzyknął coś, czego Fel nie 

zrozumiał, i natychmiast w kierunku napastników poleciała seria zielonych smug 
laserowych. 

- Przerwać ogień! - wykrzyknął Fel. - Szturmowcy, przerwać ogień! 
- Nie! - warknął Drask. - Dać ogień osłonowy i wycofywać się do sztabu! Fel, 

chodź tutaj. 

Rozbitkowie z Nirauan 

182

Zanim Fel zdołał wyartykułować protest, Drask poderwał się na nogi. pociągając 

go za sobą, i szybko się wycofał pod ruchomą osłoną zbroi szturmowców. Kiedy dotarli 
do sztabu, Drask obejrzał się szybko, wepchnął Fela do środka i sam skoczył za nim. 

- Meldujcie - rozkazał swoim żołnierzom Fel, czując się jak idiota. Mógł mieć 

jedynie nadzieję,  że jego zakłopotanie pójdzie na konto zmęczenia i zdenerwowania. 
Nie po raz pierwszy do niego strzelano, ale zwykle znajdował się wtedy w kabinie 
szponowca z kolekcją znajomych sobie czujników, tarcz i broni w zasięgu ręki. 
Zaatakowany w mundurze galowym, uległ zaskoczeniu bardziej, niż się mógł 
spodziewać. - Jakieś obrażenia? 

-  Żadnych uszkodzeń zbroi - zameldował Strażnik. - Te strzały były słabsze niż 

standardowe. 

- Pewne dlatego, że używają tej samej rezerwy gazu z Tibanny od pięćdziesięciu 

lat. Zobaczmy, czy uda nam się dotrzeć do turbowindy i nie dać się zastrzelić. 

- Nic z tego - oznajmił Drask. - Wracamy. 
Fel poczuł, że szczęka mu opada. 
- O czym ty mówisz? Jesteśmy tutaj, aby pomóc tym ludziom, a nie bawić się z 

nimi w strzelanki. 

Drask spojrzał na niego z zainteresowaniem. 
- Ciekawe - rzekł. - Jesteś bardzo opanowany jak na kogoś wychowanego pod 

rozkazami syndyka Mitth’raw’nuruodo. - Gestem wskazał korytarz. - Ale w tym 
przypadku takie opanowanie jest niewłaściwe. Ci żołnierze czegoś pilnują. Chcę się 
dowiedzieć, czego. 

Fel odetchnął  głęboko. Jego opinia na temat żołnierskich umiejętności Draska 

spadła o kilka punktów. 

- Bronili żłobka - wyskandował takim tonem, jakby tłumaczył coś małemu 

dziecku. - Kobiety i dzieci. Pamiętasz? 

- Wcale nie - odparł Drask. - Gdyby o to chodziło, znajdowaliby się pomiędzy 

turbowindą a tamtym pokojem. 

- Może tak daleko z przodu nie mają żadnych dobrych pozycji defensywnych. 
- Minęliśmy co najmniej trzy - poinformował Drask. - Jestem żołnierzem wojsk 

naziemnych, dowódco, to mój zawód. 

- On ma rację, dowódco - wtrącił Strażnik. - Jeśli chodzi o ścisłość, pozycja, z 

której strzelali, nie była bardzo bezpieczna. Zgaduję, że skądś wracali, kiedy natknęli 
się na nas. 

Fel podszedł do wyjścia i ostrożnie wyjrzał zza framugi. Za otwartymi drzwiami 

żłobka dostrzegł dwie postacie, zbliżające się ku nim zakosami od ściany do ściany. 

- Wydaje mi się,  że korzystając z chwili spokoju, będą teraz próbowali zająć 

lepsze pozycje względem nas - zauważył Drask. 

- Rzeczywiście, podchodzą tutaj - potwierdził Fel, a jego szacunek do generała 

niechętnie wrócił na poprzedni poziom. - Zdaje się, że jest ich dwóch. 

- Więc trzeba działać szybko - ponaglił Drask. - Jeśli zbyt długo będziemy się 

wahać przed rozpoczęciem kontrataku, walka może rozegrać się w żłobku, gdzie będą 
narażone kobiety i dzieci. To niedopuszczalne. 

background image

Timothy Zahn 

183

- Myślałem,  że wszelkie ataki są dla Chissów niedopuszczalne - mruknął pod 

nosem Fel i gestem nakazał szturmowcom ruszać przed siebie. 

- Oni strzelali pierwsi - chłodno przypomniał mu Drask. - Teraz są dla nas 

normalnymi przeciwnikami. Idziemy?  

Fel zacisnął zęby. 
- Idziemy - potwierdził. - Strażnik? Pozbądź się tych snajperów, najlepiej bez 

zabijania. 

- Rozumiem, dowódco - szybko odparł szturmowiec. - Zapaśnik, Cień, Chmura... 

atak według wzorca trzeciego. Naprzód. 

Zapaśnik dotknął hełmu końcami palców na znak, że przyjmuje rozkaz, i 

natychmiast pobiegł korytarzem. Opadł na jedno kolano i otworzył blastecha na pełny 
ogień automatyczny. Pozostali dwaj szturmowcy potrzebowali pół sekundy, aby 
odgadnąć strategię ataku. Wyskoczyli na korytarz, kierując się w stroną oczekującego 
nieprzyjaciela. Cień dołożył do tego własne salwy. 

Fel wstrzymał oddech. Pięć sekund później dobiegło go charakterystyczne 

skwierczenie strzału ogłuszającego i strzelanina niespodziewanie ucichła. 

- Wszystko czyste - stwierdził Zapaśnik, wstając i oddalając się korytarzem w 

kierunku swoich towarzyszy. 

Fel powoli wypuścił powietrze z płuc. Pracował z Pięćset Pierwszym przy wielu 

okazjach, ale nigdy w prawdziwych warunkach bojowych. To będzie bardzo 
pouczające doświadczenie. 

- Idziemy, generale. 
Przechodząc obok żłobka, zauważył, że kobiety i dzieci wycofały się do najdalszej 

części pomieszczenia i stały  ściśnięte w ciasną grupkę. Niektóre wyraźnie drżały. 
Zastanawiał się przez chwilę, czy warto się zatrzymać, żeby je uspokoić, ale uznał, że 
cokolwiek powie czy zrobi, tylko bardziej je przerazi, więc pobiegł dalej, nie 
zatrzymując się. 

Kiedy dotarli do miejsca, gdzie na podłodze leżeli dwaj strzelcy, Cień klęczał już 

obok nich, sprawdzając, czy nie dostali zawału serca, co czasem zdarza się przy 
strzałach ogłuszających. Chmura stał z blastechem wycelowanym w głąb korytarza. 

- Nic im nie będzie - orzekł Cień i wstał. - Mam im zostawić broń? 
Fel spojrzał na antyczne miotacze, leżące obok śpiących. Rozbrajanie wroga było 

standardową procedurą. Ale oni nie przyszli tu walczyć z tymi ludźmi, więc istniała 
szansa, że to jakieś nieporozumienie. 

- Po prostu połóżcie je tam - rzekł, wskazując na zaimprowizowaną półkę półtora 

metra nad pokładem, podtrzymującą jakieś połączenia kablowe. - Lepiej, żeby ich nie 
znalazł żaden dzieciak. 

- Tak jest. 
Obserwował, jak szturmowiec wykonuje polecenie. Tylko czekał, aż Drask zaraz 

podważy jego decyzję. Chiss jednak milczał. 

- Chmura, co jest? 

Rozbitkowie z Nirauan 

184

- Nie wyczuwam w pobliżu nikogo innego - odparł szturmowiec - Jest tu mnóstwo 

uszkodzeń strukturalnych, takich jak te, które znaleźliśmy w D-Cztery. Te ruiny mogą 
kogoś ukrywać. 

- Nie mówiąc o dostarczeniu mnóstwa miejsc na zasadzki - uzupełnił Fel. 
- Tak jest - zgodził się Strażnik. - Czy mamy posprzątać? 
Fel bardzo by chciał potwierdzić. Nieważne,  że broń, z której strzelano, była 

zabytkowa; promienie laserowe mogły wyrządzić znaczne szkody nieosłoniętemu 
zbroją ciału. Z taktycznego punktu widzenia sensownie byłoby zaczekać, aż oddział 
wykona całą niebezpieczną robotę. 

Ale nie mógł tego zrobić. Nie teraz, kiedy Drask stał i nasłuchiwał. 
- Pójdziemy razem - rzekł do Strażnika. 
 
Sala spotkań Rady była znacznie skromniejsza, niż Jinzler oczekiwał. Pośrodku 

ustawiono wielki, prostokątny stół otoczony tuzinem wyściełanych krzeseł z metalowej 
siatki. Kolejne osiem czy dziewięć krzeseł stało w równym rzędzie pod ścianą. W 
każdym kącie pokoju tkwiły postumenty z dziwnymi rzeźbami, widocznie egzemplarze 
lokalnego rękodzieła. Inne przykłady miejscowej sztuki wisiały na ścianach. 

Uliar zajął miejsce w najodleglejszym końcu stołu. Z jednej strony miał radcę 

Tarkosę, z drugiej radcę Keely’ego. Po drugiej stronie stołu, tej bliższej wejściu, 
naprzeciwko nich, zasiedli Formbi, Feesa i Bearsh, który garbił się i miał minę osoby, 
która przegrywa bitwę z rozczarowaniem. Pozostała trójka Geroonian, z równie 
smętnymi minami, siedziała obok siebie na krzesłach pod ścianą po lewej stronie, trzej 
wojownicy Chissów zaś sztywno zajęli miejsca po prawej. Każdej z tych dwóch 
ostatnich grup pilnował Stróż Pokoju Pressora. 

Rozmowa, lub raczej konfrontacja, trwała już w najlepsze, kiedy drzwi otworzyły 

się ze zgrzytem i do pomieszczenia weszli gęsiego Jinzler. Rosemari i Evlyn. 

- To nie wystarczy, arystokro Formbi - mówił właśnie Uliar. - Działania twojego 

ludu kosztowały nas pięćdziesiąt lat wygnania i nędzy, nie wspominając już o stracie 
prawie pięćdziesięciu tysięcy naszych towarzyszy. Jeśli naprawdę chcesz 
zrekompensować tę potworność, musisz dać więcej. 

Spojrzał na Jinzlera. 
- Panie... ambasadorze... - powitał go poważnie, gestem wskazując miejsce obok 

Feesy. - Czy wycieczka się podobała? 

- Tak, dziękuję - odrzekł Jinzler, niechętnie podchodząc do stołu. Dyskusja nie 

wyglądała obiecująco; wolałby się do niej nie mieszać. Przez moment się zastanawiał, 
czy nie powinien wymyślić kolejnej wymówki, aby się wywikłać z sytuacji. 

Drzwi jednak już się za nim zamknęły, a wszyscy zebrani spojrzeli na niego mniej 

lub bardziej wyczekująco. Wyglądało na to, że na razie nie ma wyjścia. 

Podobnie jak Rosemari i Evlyn. Kątem oka zauważył,  że jeden z Geroonian 

poderwał się ochoczo z miejsca i z uśmiechem poprowadził matkę i córkę do siedzeń 
obok wojowników chissańskich. Czoło Uliara zmarszczyło się groźnie, ale 
prawdopodobnie uznał, że nie warto kruszyć kopii o taką drobnostkę. 

background image

Timothy Zahn 

185

- Właśnie omawialiśmy wysokość odszkodowania, jakie rząd Chissów powinien 

wypłacie w charakterze rekompensaty za Katastrofę - poinformował dyrektor. 

- A ja wyjaśniłem,  że nie mam uprawnień, aby dokonywać takich uzgodnień, o 

jakie wam chodzi - rzekł Formbi. - Nie mam ani instrukcji, ani mandatu 
uprawniającego do podejmowania jakichkolwiek czynności w sytuacji, w jakiej się 
znaleźliśmy. Mogę zaoferować pewną rekompensatę finansową z zasobów mojej 
rodziny i jest to kwota, którą już określiłem. Nie mogę jednak składać obietnic 
wiążących inne rody. 

- Z drugiej strony, Dziewięć Rodów Panujących wyraziło zgodę na przekazanie 

szczątków „Pozagalaktycznego Lotu” Nowej Republice - zauważył Jinzler, siadając 
obok Feesy. - Nie sądzę, aby ujęcie w tej ofercie powrotu Kolonistów w jakiś sposób 
naruszyło jej warunki. 

- A dlaczego sądzisz,  że jesteśmy zainteresowani powrotem do tej części 

galaktyki? - zapytał Uliar. - Dlaczego uważasz, że chcemy czegokolwiek od ciebie czy 
od Nowej Republiki? 

- Więc czego chcecie? - zapytał Jinzler. 
- W doskonałym  świecie zażądalibyśmy powolnej egzekucji wszystkich, którzy 

byli zaangażowani w to, co nam zrobiono - wycedził Tarkosa. - Ale arystokra Formbi 
poinformował nas, że większość z nich już niestety i tak nie żyje. Zadowolimy się 
zatem statkiem. 

- Statkiem? - Zdumiony Jinzler zamrugał. 
- Oczywiście, nie byle jakim statkiem - ostrzegł Uliar. - Chcemy statku co 

najmniej tak wielkiego jak jeden z dreadnaughtów... a raczej dwa razy takiego... 
wyposażonego w najlepszy i najnowocześniejszy sprzęt dostępny na rynku. 

- I broń - mruknął Keely, wpatrując się posępnym wzrokiem w jakiś detal stołu, 

który tylko on dostrzegał. - Dużo broni. 

Od pasa Jinzlera dobiegł znajomy dźwięk - to samo dziwne ćwierknięcie, które 

słyszał wcześniej w holu turbowindy tuż po przybyciu tutaj. Spojrzał na Bearsha po 
drugiej stronie stołu, ale jeśli nawet komunikator Geroonianina wydał podobny odgłos, 
jego właściciel nie dał nic po sobie poznać. 

- Tak - zgodził się Uliar. - Dużo broni i systemów obronnych. 
- Większość z tej listy już macie - przypomniał mu Formbi. - Jeśli wierzyć 

Opiekunowi Pressorowi, najwyższy z dreadnaughtów został naprawiony i może latać. 

- Może latać, to prawda - zgodził się Tarkosa. - Ale nie jest w stanie zaspokoić 

naszych potrzeb. 

- A jakie są wasze potrzeby? - zapytał Formbi. - Co chcecie robić z nowym 

statkiem? 

- Wypełnić naszą misję, oczywiście - odparł Tarkosa. - Pięćdziesiąt lat temu 

wysłano nas w Nieznane Rejony, na skraj galaktyki i dalej, aby szukać nowego życia i 
nowych światów. 

Łypnął na Formbiego spod krzaczastych brwi. 
- Chissowie odebrali nam tę możliwość, więc sami ją sobie stworzymy. 

Rozbitkowie z Nirauan 

186

Jinzler spojrzał na Formbiego z zaskoczeniem. Twarz arystokry była 

dyplomatycznie neutralną maską. 

- To bardzo ambitny projekt, dyrektorze - rzekł ostrożnie, zwracając się znowu do 

Uliara. - Zwłaszcza dla tak małej grupki. 

- A jeśli twoi ludzie nie zechcą pójść? - zapytał Formbi. 
- Zechcą, zechcą - rzekł Keely ze wzrokiem wciąż utkwionym w blacie stołu. - 

Jeśli ich poprowadzimy, pójdą za nami. Wszyscy. 

- Mam nadzieję - powiedział Jinzler, czując dreszcz na plecach. Czyżby radca 

miał już starczą sklerozę? A może zbyt długie wygnanie sprawiło, że kompletnie stracił 
rozum? - Oczywiście, skonsultujemy się z naszymi rządami - dodał głośno, uznając, że 
najlepsza metoda w tej chwili to granie na zwłokę. Miał jedynie nadzieję,  że nie 
zapędzi się w ślepą uliczkę. - Musimy ustalić, jak znaleźć i dostarczyć statek, który 
spełni wasze wymagania. 

- Bardzo dobrze - rzeki Uliar, odchylając się w tył na krześle. - Proszę bardzo, 

poczekamy. 

- To nie jest takie proste - wtrącił Formbi. - Po pierwsze... 
- Jasne, jasne. - Uliar władczym gestem uniósł  dłoń i skinął nią w kierunku 

młodego człowieka stojącego obok Chissów. Stróż Pokoju Oliet? Możesz, wyłączyć 
blokadę. 

Stróż Pokoju sięgnął do zabytkowego komunikatora przy pasie, ale się zawahał. 
- Proszę mi wybaczyć, dyrektorze, ale nie sądzę, abym mógł to zrobić bez 

pozwolenia Opiekuna Pressora. 

Twarz Uliara pociemniała. 
- Więc je zdobądź - rzekł złowróżbnie niskim głosem.  
Drzwi obok Jinzlera otworzyły się nagle i do sali wszedł Pressor - to się nazywa 

idealne wyczucie czasu. 

- A, jesteś - zauważył Uliar oskarżycielskim tonem. - Zwolnij tę blokadę. 

Ambasador Jinzler chce połączyć się ze swoim rządem. 

- To nie blokada jest problemem - wtrącił Formbi, zanim Pressor zdołał 

odpowiedzieć. - Chodzi o to, że wszelka komunikacja wewnątrz Reduty jest 
niemożliwa. Gdybyśmy, ambasador Jinzler i ja, chcieli się skontaktować z naszymi 
rządami, będziemy musieli opuścić „Pozagalaktyczny Lot”. 

Uliar zmrużył oczy. 
- Jasne, jasne - powtórzył  słodkim, niemal jedwabistym głosem. - Jakie to 

wygodne. Może uznacie, że to nie jest niezbędne, jeśli powiem, że jeden z was musi tu 
pozostać, podczas gdy drugi... 

Urwał, bo skrzypiąc podeszwami, wszedł z korytarza do sali Stróż Pokoju, który 

wcześniej odprowadził Pressora na bok, a teraz zatrzymał się przed nim i stanął na 
baczność. Chwycił Opiekuna za ramię i zaczął coś mu gorączkowo szeptać do ucha. 

- Opiekunie? - zaniepokoił się Uliar. - Opiekunie! 
- Proszę mi wybaczyć, dyrektorze, panowie radcy - rzekł Pressor, skoncentrowany 

na słowach Stróża Pokoju, który stał przed nim. - Trzeba załatwić pewien drobiazg. 
Wkrótce będę z powrotem. 

background image

Timothy Zahn 

187

Dał znak ręką jednemu z dwóch Stróżów Pokoju, pilnujących Chissów i 

Geroonian, i zaraz wraz z posłańcem wybiegli z sali. Drzwi zamknęły się za nimi ze 
świstem. 

Jinzler spojrzał na drugą stronę sali, na młodego człowieka, który pilnował 

Geroonian. Stróż miał zdenerwowaną, spiętą minę, a jego dłoń spoczywała na rękojeści 
miotacza. Cokolwiek się działo, widać było,  że to coś znacznie ważniejszego, niż 
twierdził Pressor. 

Jinzler uznał,  że w tej chwili są jedynie dwa punkty, z których mogą nadejść 

kłopoty. Jeden to Jedi. Drugi - imperialni. 

Przełknął ślinę i spojrzał na Uliara. 
- No cóż - rzekł, byle coś powiedzieć. - Skoro mamy te kilka minut, dyrektorze, 

dlaczego nie mielibyśmy omówić pewnych szczegółów? Chciałbym dowiedzieć się 
dokładnie, jaki statek jest ci potrzebny. 

 
 

Rozbitkowie z Nirauan 

188

R O Z D Z I A Ł  

17 

Mara klęczała wpatrzona w porozrzucane kości, usiłując wyobrazić sobie, jak 

wyglądał właściciel miotacza płomieni. Nagle poczuła odległe, słabe wrażenie. 

Znieruchomiała, przymknęła oczy i zagłębiła się w Moc. Z drobnych strzępków 

zaczął się układać obraz - lęk, zaskoczenie, gniew, przemoc - ale zaraz odpłynął i stopił 
się z mgłą. Skupiła się bardziej, usiłując przejść od szczegółów do szerszego obrazu. 

Lecz szerszy obraz nie chciał nadejść. W chwilą później także to wrażenie znikło i 

wsiąkło w ciemność, pył i stare kości. Chwila jednak wystarczyła. 

Gdzieś blisko ktoś zginął. Gwałtowną śmiercią. 
Otworzyła oczy i spojrzała na Luke’a. Miał jeszcze zamknięte powieki i zaciśnięte 

usta, bo i on ścigał ostatnie skrawki tej wizji. Czekała, muskając palcami swój miecz 
świetlny i zmuszając się do cierpliwości, zanim i on stracił kontakt. 

- Ilu? - spytała. 
- Kilku - odparł, gwałtownie zrywając się na nogi. - Żadnych obrażeń, tylko 

śmierć. I to szybka, jakby ofiary znalazły się w pułapce. 

- Ty też sądzisz, że to zdarzyło się naprawdę? - zapytała Mara, kiedy wracali przez 

mostek do przedsionka z monitorami. - Bo może to coś z przeszłości... 

- Chodzi ci o echo wydarzeń na „Pozagalaktycznym Locie” pięćdziesiąt lat temu? 

- Luke pokręcił głową. - Nie. Ktoś może czasem coś takiego przechwycić, ale nie dwie 
osoby jednocześnie. Nie, to było coś bliskiego i zdarzyło się parę chwil temu. 

Musieli wspiąć się po gruzie zalegającym dno turbowindy, aby dotrzeć do 

wagonika, ale ponieważ przezornie zostawili miejsce na uchwyty dla rąk i nóg, teraz w 
ciągu minuty byli z powrotem w windzie. 

- Zdążyłeś stwierdzić, co się stało? - zapytała Mara, kiedy wagonik zaczął wspinać 

się w górę. 

- Nie - odparł Luke. - Gdzieś nad nami, ale minęło zbyt szybko, żeby się 

zorientować, gdzie, co i jak. A ty? 

Mara pokręciła głową. 
- Potrafiłam tylko stwierdzić, że chyba nie całkiem chodziło o śmierć człowieka... 

background image

Timothy Zahn 

189

- Naprawdę? - Luke spojrzał na nią w zadumie. - Interesujące. Ja też miałem takie 

wrażenie, ale nie mogłem odróżnić, czy to realne, czy tylko chodzi o to, że mamy 
wokół tak wielu Chissów i Geroonian. 

- A może i to, i to - podsunęła Mara. - Jeśli ktoś postanowi zacząć strzelać do 

Jinzlera lub do Pięćset Pierwszego, to na pewno nie pozwolą Formbiemu i Bearshowi 
po prostu odejść. 

Wagonik zatrzymał się w centralnym magazynie. 
- Dokąd właściwie się wybieramy? - zapytała Mara, kiedy biegli przez milczące 

magazyny. 

- Spróbujemy się dostać do windy, którą Fel i szturmowcy dotarli do D-Sześć - 

rzekł Luke przez ramię. - Powinniśmy dotrzeć nią albo do szóstki, albo do piątki. 

- Tak, to już zdążyłam zauważyć - stwierdziła Mara. - Pytałam, od którego z obu 

dreadnaughtów powinniśmy zacząć. 

- Właściwie to wiem - rzekł Luke. Dotarli już do tego samego holu turbowindy, 

gdzie rozstali się z imperialnymi. - Fel poszedł do D-Sześć, Jinzler i Formbi 
prawdopodobnie do piątki. Sama wybieraj. 

Drzwi turbowindy otworzyły się do połowy i zatrzymały. 
- Niech będzie D-Pięć - zdecydowała Mara, przeciskając się do środka. - Nawet w 

towarzystwie trzech chissańskich wojowników cywile mogą być trudni do opanowania, 
jeśli sprawy źle się potoczą. 

- Nieźle brzmi - odparł Luke. Użył Mocy, aby przynajmniej częściowo zamknąć 

drzwi, i przycisnął klawisz D-5. 

Wagonik ani drgnął. 
- No no - mruknął, próbując drugi raz. Dalej nic. 
- Wspaniale - burknęła Mara, wyciągając komunikator. Szybkie włączenie i 

wyłączenie wystarczyło, aby się przekonać, że blokada wciąż trwa. 

- No cóż, już po łatwym podejściu - zauważyła. - Zdaje się, że mamy do wyboru: 

albo wspiąć się szybem, albo ruszać na tyły i mieć nadzieję, że tam turbowindy nadal 
działają. 

- Albo pójść dalej, do windy, w której zamknął nas Pressor - zaproponował Luke. 

- Pamiętaj, że przecięliśmy niektóre układy sterowania repulsorami w tym słupie, więc 
nie byłoby mądrze bawić się we wspinaczkę, gdyby miały nagle się włączyć. 

Mara zesztywniała. Nagle i niespodziewanie spadło na nią objawienie, niczym 

snop laserowych promieni przenikających całe ciało. Statek Geroonian... pożegnanie 
Bearsha z resztą swojego ludu, kiedy „Poseł Chaf” ruszał ku Reducie... niejasna 
łamigłówka, która tak ją wówczas kusiła... widok małego Geroonianina, tryumfalnie 
wymachującego czerwoną bandaną... 

- Co się stało? - zapytał Luke, który aż się zachwiał pod nagłym zalewem wrażeń, 

jakie w niej wyczuł. - Maro? 

- Przekleństwo! - syknęła i rzuciła się biegiem, wymijając go.- Szybko, nie ma 

czasu do stracenia. Przekleństwo na nich wszystkich! 

- Co...? 

Rozbitkowie z Nirauan 

190

Pobiegła dalej, pozostawiając za sobą Luke’a, jego oszołomienie i ciekawość. 

Takie to proste, takie żenująco proste... 

A jednak Mara Skywalker, dawna Ręka Imperatora, niczego nie zauważyła. 

Pogrążona we wspomnieniach o dawno nieistniejącym Imperium i swoim w nim 
miejscu, przegapiła najistotniejsze sprawy. 

Była już niemal przy samej turbowindzie, kiedy przez własny konwulsyjny 

oddech usłyszała kroki Luke’a. Dotarła do niej jego pojedyncza myśl: Spokojnie - i fala 
łagodności, którą próbował ukoić jej zdenerwowanie. 

Nawet jednak spokój Jedi nie mógł teraz nic pomóc. Z powodu jej beztroski 

zginęli już ludzie. Jeśli się nie pospieszą, innych spotka ten sam los. 

Może nawet wszystkich. 
 
Pressor i Trilli dotarli do holu turbowind, gdzie było prawie całkiem ciemno. 
- To szaleństwo - stwierdził Pressor, rozglądając się z niedowierzaniem. Nawet 

kilka permalamp awaryjnych zgasło, co właściwie nie miało prawa się zdarzyć. - Jak to 
się mogło stać? 

- Żebym to ja wiedział - odparł Trilli. - Na zaciskach generatorów wszystko jest w 

porządku. Technicy sprawdzili to na samym początku. Ale gdzieś po drodze napięcie 
się gubi. 

- No to co, zwarcia w kablach? 
- Trzeba by było niejednego zwarcia, żeby osiągnąć taki efekt - zauważył Trilli. - 

Ale to i tak nie wyjaśnia permalamp. 

- Właśnie - zgodził się Pressor. - Sprowadziłeś już ekipę serwisową? 
- Są na miejscu, ale piętro wyżej - wyjaśnił Trilli. - Sprawdzają turbowindy. Zdaje 

się, że to od nich się zaczęły problemy. 

Pressor podrapał się po policzku. 
- To te turbowindy, z których udało się uciec Jedi i imperialnym? 
- Też mi to najpierw przyszło do głowy - przyznał Trilli. - Ale jeszcze po ich 

ucieczce wszystko było w porządku. 

- Może to jakaś opóźniona reakcja - zasugerował Pressor. - Coś, co zmajstrowali, 

żeby zatrzeć ślady. 

- Nie wiem - odparł Trilli z powątpiewaniem. - To by była strata czasu. Zwłaszcza 

w przypadku Jedi. 

Po drugiej stronic holu zamilkł wentylator. 
- Jeszcze jeden - mruknął Pressor, zezując w tamtym kierunku. -Wiesz, co mi to 

przypomina? Inwazję robaków kanałowych, która nas dopadła w parę lat po lądowaniu. 

- Niemożliwe - upierał się Trilli. - Eksterminowaliśmy je trzydzieści lat temu. 
- A może właśnie zaimportowaliśmy nową partię? - mruknął Pressor, wskazując 

ruchem głowy w kierunku końca korytarza. 

Trilli mruknął pod nosem coś niepochlebnego. 
- Uliarowi się to nie spodoba. 
- Nie żartuj. - Pressor sięgnął po komunikator, przypomniał sobie w samą porę o 

blokadzie i ruszył w kierunku jednego z aparatów wbudowanych w ścianę. - Lepiej 

background image

Timothy Zahn 

191
sprowadźmy jeszcze kilka ekip. Jeśli to robaki kanałowe, trzeba się ich pozbyć, i to 
szybko. 

- Racja - rzekł Trilli. - Na pewno chcesz, żebym zaczekał, aż przekażesz dobre 

nowiny Uliarowi? 

Pressor skrzywił się lekko. 
- Niech obaj poczekają - rzekł. - Nie ma sensu rozpuszczać plotek, zanim się nie 

dowiemy, co tu mamy. 

- Poza tym chyba nie chciałbyś tego przedstawić samemu Uliarowi - dodał Trilli. 
Pressor włączył komunikator ścienny sekcji technicznej. 
- Coś w tym stylu. 
 
Centralny korytarz lewoburtowy na D-6 był tak zapchany śmieciami i gruzem, jak 

najgorsze odcinki na D-4. Centralny korytarz prawoburtowy, dla kontrastu, był niemal 
idealnie czysty i uporządkowany.  

- Zdecydowanie chodzą tędy - zauważył Strażnik, kiedy grupa ostrożnie kierowała 

się w stronę rufy. - Niewielki tu ruch, ale równomierny. 

- Skąd wiesz? - zainteresował się Fel. 
- Poznaję po śladach w kurzu na pokładzie - wyjaśnił Drask. - Są miejsca, gdzie 

pojedynczy przechodzień albo go poruszył, albo podniósł. Codziennie przechodzi tu nie 
więcej niż dwadzieścia osób. Może nawet mniej. 

- Może tylko dziesięć - zgodził się Strażnik. - Dwaj strażnicy, których 

zostawiliśmy ogłuszonych... trzy zmiany po dwóch dziennie plus jeszcze parę osób i to 
wszystko. 

- Dowódco - odezwał się Zapaśnik. - Słyszę głosy z przodu. 
- Rozsunąć szyk - rozkazał Strażnik. - Nie za mocno, pozostać w kontakcie 

wzrokowym. 

- Widzę światło - zauważył Zapaśnik. - Zdaje się, że dochodzi z sypialni załogi. 
- Uważać na problemy - ostrzegł Fel. - Mogli mieć czas na sprowadzenie 

posiłków. 

Widocznie jednak nie mieli. 
W kilka chwil później grupa dotarła na miejsce. 
Czyli do więzienia. 
Fel nie przejął się specjalnie słowami Luke’a, twierdzącego,  że w magazynie 

kiedyś też było więzienie. Opis przedstawiony przez Draska również nie zmniejszył ich 
sceptycyzmu. To miejsce nie budziło jednak najmniejszych wątpliwości. Drzwi do 
dawnych pomieszczeń załogi miały dwie szpary - jedną na poziomie oczu, a drugą 
nisko nad podłogą, dość szeroką, aby przesunąć tamtędy tacę z posiłkiem. Oprócz 
normalnego zamka w drzwiach założono dziwną przystawkę z podwójnym dostępem: 
wyglądało na to, że będzie potrzebny podwójny kod, aby ją otworzyć. 

- Hej? - rozległ się zza drzwi nieśmiały kobiecy głos. - Perry, czy to ty? 
Fel podszedł do drzwi i przycisnął twarz do górnej szczeliny. Pomieszczenie 

podzielone było na co najmniej trzy sekcje, z których dwie zasłonięto szczelnymi, 
ręcznie zasuwanymi panelami. Sekcja centralna, widoczna przez szczelinę, została 

Rozbitkowie z Nirauan 

192

urządzona jak pokój rekreacyjny - stoliki, fotele, gry i zabawki. Dwa fotele były zajęte 
przez kobiety - jedna miała ze dwadzieścia lat, druga znacznie więcej. Obie zajęte były 
obserwacją czwórki dzieci w wieku od sześciu do dziesięciu lat. Dzieci bawiły się i 
szczebiotały, młodsza kobieta nachylała się w kierunku drzwi, żeby przez wąski 
wziernik przyjrzeć się przybyszom. 

Nagle zesztywniała. 
- Ty nie jesteś Perry! - zawołała, a głos zadrżał jej lekko. - Coś ty za jeden? 
- Jestem dowódca Chak Fel z Imperium Ręki - przedstawił się Fel. Dzieci 

przerwały zabawę i odwróciły się wszystkie w ich stronę, żeby zobaczyć, co się dzieje. 
- Nie bójcie się, nie skrzywdzimy was. 

- Czego chcecie? - zapytała starsza kobieta. 
- Przybyliśmy tutaj, żeby pomóc - zapewnił  ją Fel, rozejrzał się wokoło ze 

zmarszczonym czołem. Te kobiety z pewnością nie wyglądały na zatwardziałych 
kryminalistów, których trzeba trzymać w zamknięciu za drzwiami z podwójnie 
kodowanym zamkiem i karmić jak w zoo przez szparę pod drzwiami. Pod wieloma 
względami urządzenie sali przypomniało mu żłobek, który mijali wcześniej, albo klasę 
szkolną. - Kim jesteście? 

- Jesteśmy niedobitkami misji Republiki o nazwie „Pozagalaktyczny Lot” - 

oznajmiła starsza kobieta. 

- Tak, wiemy o tym - odrzekł Fel. - Chodzi mi o ciebie i dzieci. - Co tutaj robicie? 
- Jak to, przecież jesteśmy niebezpieczne - z goryczą odparła młodsza kobieta. - 

Nie wiedziałeś? - Machnęła ręką, obejmując tym gestem dzieci. - A raczej to one są 
niebezpieczne. Dlatego przebywają tu, w Kwarantannie. My się tylko nimi opiekujemy, 
biedactwami. 

- Niebezpieczne, tak? - zdziwił się Fel, obserwując gromadkę. O ile mógł 

stwierdzić, wszystkie maluchy wyglądały jak normalne dzieci, takie same jak wszystkie 
inne. - Co one właściwie zrobiły? 

- Nic nie zrobiły - cicho odparła starsza z kobiet. Prawdopodobnie była tu już tak 

długo, że jej gorycz zmieniła się w rezygnację. - Są po prostu trochę inne niż wszystkie. 
Nic więcej. Wyobraźnia i nienawiść dyrektora Uliara dokonały reszty. 

- A co takiego nakazały mu wyobraźnia i nienawiść? - zapytał Fel. - Myśli, że kim 

one są? 

- Złem wcielonym, to chyba jasne? - powiedziała młodsza kobieta. - A właściwie 

boi się, że na takie zło wcielone wyrosną. 

Fel znów spojrzał na dzieci. 
- Zło wcielone? - zapytał. 
- Tak - odpowiedziała kobieta, marszcząc czoło, jakby to powinno być dla 

wszystkich oczywiste. - Sam chyba rozumiesz. Jedi. 

 

background image

Timothy Zahn 

193

R O Z D Z I A Ł  

18 

Fel najpierw tylko gapił się na nią, bo mózg odmówił mu posłuszeństwa i nie 

pozwalał sformułować słów. Zło wcielone? Jedi? 

- Kto wam powiedział, że Jedi są źli? - zapytał. - Owszem, miewają gorsze dni, 

ale... 

Urwał. Obie kobiety patrzyły na niego tak, jakby powiedział, że białe jest czarne. 
- O niczym nie wiesz?! - zawołała młodsza kobieta. - To oni nas zniszczyli. 

Zdradzili i zniszczyli. 

- Widziałaś na własne oczy, jak to się stało? - tłumaczył jej Fel. - Czy może 

słyszałaś to od kogoś? 

- Dowódco... - przerwał mu Drask.  
Fel odwrócił się od szczeliny. 
- Co jest? - warknął. 
- W tej chwili to naprawdę nieważne - łagodnie wyjaśnił generał. - Dowiemy się 

więcej o ich historii, kiedy arystokra i ambasador znajdą się znowu bezpieczni pod 
naszą ochroną. 

Fel poczuł, że szczęki zaciskają mu się z frustracji. Chiss miał rację. 
- Zrozumiałem - rzekł niechętnie. - Więc po prostu je tu zostawimy? 
- A wolisz zabrać je ze sobą? - odparował Drask. 
- Nie, oczywiście, że nie - niechętnie ustąpił Fel. - Tylko... nie, skąd, pewnie, że 

nie. Wracamy do turbowindy? 

- Tak - powiedział Drask, błyskając gniewnie oczami w stronę zamkniętego 

pomieszczenia. - Widzieliśmy już to, co chcieliśmy zobaczyć. 

Fel skinął głową. Nie chciał zostawiać tutaj tych ludzi, więźniów jakiejś szalonej, 

prawie zapomnianej legendy lub osobistej wendety. Ale Drask miał rację. Te sprawy 
musiały poczekać. 

- Dobrze. Szturmowcy, przygotować się. Wracamy do przednich turbowind. 
Ruszył przed siebie, ale w tym samym momencie spostrzegł w Zapaśniku coś, co 

go zastanowiło. 

- Co jest, Zapaśniku? - zapytał. 
Eickarie z widocznym ociąganiem stanął znowu na baczność. 

Rozbitkowie z Nirauan 

194

- Przepraszam, dowódco - rzekł  głosem brzmiącym jeszcze bardziej obco niż 

zwykle. - To tylko wspomnienia... 

- Wspomnienia czego? 
- Mojego ludu. - Zapaśnik ledwie dostrzegalnym gestem lufy blastecha wskazał 

drzwi Kwarantanny. - Lord porwał wiele takich niewinnych istot, które nie stanowiły 
żadnego zagrożenia, i poumieszczał je w miejscach podobnych do tego. 

- Rozumiem - rzekł Fel, kierując wzrok na białą maskę. - Teraz jednak możemy 

zrobić tylko jedno: odnaleźć Formbiego i Jinzlera i powiadomić ich o tym. Zasada 
Pierwsza mówi, że dyplomaci mają pierwszeństwo w rozwiązywaniu tego typu 
problemów. 

- A jeśli nie są w stanie lub nie chcą zrobić czegokolwiek? 
Fel znów spojrzał na zamknięte drzwi. 
- Następni w kolejce są żołnierze, i to jest Zasada Druga - rzekł ponuro. - Ruszaj. 
 
Projektanci „Pozagalaktycznego Lotu” raczej nie wzięli pod uwagę możliwości, 

że ktoś chciałby podróżować szybami turbowind bez wagoników, a przynajmniej bez 
serwisowych plecaków repulsorowych. Pewnie dlatego wnętrze szybu było gładkie, bez 
drabinek i stopni. Nie było tu także żadnych wbudowanych uchwytów dla rąk, a całe 
okablowanie zostało ukryte pod panelami ochronnymi. 

Na szczęście Jedi mieli swoje sposoby. 
- Jak leci? - zapytał Luke, wspinając się po kablu zasilającym. 
- Całkiem dobrze - odparła Mara z góry. - Pytanie, jak ty się trzymasz? 
- Ano, też nieźle - zapewnił  ją Luke, przerywając na chwilę wspinaczkę, aby 

spojrzeć na żonę siedzącą mu na ramionach. Dla postronnego obserwatora byłby to 
naprawdę zabawny widok: mężczyzna wspinający się po linie i dźwigający na barkach 
kobietę, usadowioną wygodnie niczym dziecko obserwujące paradę w Dzień 
Zwycięstwa. 

Głupia metoda czy nie, była jednak ogromnie skuteczna i szybsza, niż się tego 

spodziewał Luke. Metalowe panele dawno już się zablokowały z powodu rdzy i upływu 
czasu, jedynym więc sposobem, aby się dostać do kabli, było usunięcie ich trzymanym 
w pewnych dłoniach mieczem laserowym. Każda inna metoda wymagałaby wycinania 
panelu po kawałku i podciągania się za każdym razem na świeżo odsłoniętych kablach, 
a następnie wycinania kolejnej sekcji. Natomiast teraz Mara mogła się skoncentrować 
na cięciu paneli, a Luke na wspinaniu się. 

Tyle  że nie wiedział, jak długo wytrzyma. Sięgając w Moc, pozwolił, aby 

przeniknęła ona jego mięśnie, i parł naprzód. Uznał za wyjątkowe szczęście,  że nie 
musieli w taki sam sposób uciekać z windy-pułapki. Drask nie dałby rady. 

- Uważaj - mruknęła nagle Mara. - Dochodzimy do kolejnego wiru. 
- Jasne - odparł. Teraz każdy kolejny uchwyt dłoni na kablu musiał być silniejszy i 

pewniejszy. Konstrukcja sztucznej grawitacji, polegająca na tym, że w każdym z 
dreadnaughtów biegła ona w innym kierunku, wymusiła taką konstrukcję szybu, żeby 
ustawiał on wagoniki we właściwej pozycji, zanim dotrą na miejsce przeznaczenia. 

background image

Timothy Zahn 

195
Pola wirów grawitacyjnych, niezbędne do tego, nie były zbyt trudne do ominięcia - 
oboje z Marą minęli już dwa takie - ale osoba nieprzygotowana mogłaby mieć kłopoty. 

- Czy one muszą być powiązane z systemem podtrzymania życia na statku? - 

mamrotał, czując, jak wir szarpie go, usiłując obrócić. Mara na chwilę przerwała pracę 
mieczem świetlnym, żeby przytrzymać się kołnierza Luke’a. - Bez grawitacji w szybie 
moglibyśmy sobie dopłynąć do D-Pięć. 

- Stracilibyśmy pół dnia na znalezienie wszystkich namiarowych urządzeń i 

wyłączenie ich - zauważyła, wskazując palcem w górę. -Tu mamy górną powierzchnię 
wiru. 

Luke przecisnął się wraz z nią przez wir i ruszyli dalej. 
- Powiesz mi wreszcie, o co chodzi? - spytał. 
Mara westchnęła tak głośno,  że słychać  ją było nawet przez szum miecza 

świetlnego. 

- Chodzi o pewną scenę z pokładu obserwacyjnego „Posła Chafa” - wyjaśniła. - 

Zanim weszliśmy do Reduty... kiedy Bearsh i Geroonianie żegnali się ze swoim 
statkiem. 

- Pamiętam - przytaknął Luke. - Powiedziałaś wtedy, że coś jest nie całkiem w 

porządku. 

-  Żałuję,  że nie połapałam się w tym wcześniej - odparła z poczuciem winy. - 

Powinnam była to zauważyć. Pamiętasz, kiedy po raz pierwszy zjawił się statek 
Geroonian? Wtedy podczas rozmowy na ekranie za plecami Bearsha zobaczyliśmy plac 
zabaw i dzieci bawiące się w Imperatora Szczytów. 

- Pamiętam odparł Luke. - Dla mnie wyglądało to całkiem normalnie. 
- O tak, bardzo przyjemna scenka - odparła Mara zgryźliwie. - Problem w tym, że 

kilka dni później, kiedy Geroonianie się  żegnali, w tle rozgrywała się ta sama scena. 
Luke zmarszczył brwi. 

- Co to znaczy, ta sama scena? Znowu dzieci bawiły się na konstrukcjach? 
- Owszem, a w dodatku były to te same dzieci - odparła. - Robiły to samo i 

dokładnie w ten sam sposób. 

Luke mocniej zacisnął dłoń na kablu. 
- Więc to było nagranie? 
- Brawo - z goryczą odparła Mara. - Na statku nie ma dzieci. Bearsh łże jak z nut. 

W wersji stereo. 

- A ja tego nie zauważyłem - jęknął Luke, czując się jak skończony dureń. - 

Nawet się nie przyglądałem. 

- A po co miałbyś się przyglądać? - zauważyła. - Nie było powodu, aby ich o 

cokolwiek podejrzewać. 

- Ale i tak powinienem był zachować większą czujność - upierał się - zwłaszcza 

po tym wszystkim, co działo się na pokładzie „Posła Chafa”. A właściwie co z tego 
wynika? 

- To oznacza, że Geroonianie oszukują - wytłumaczyła Mara. - I że ten ich statek 

nie jest wcale statkiem uchodźców. Poza tym... nic więcej nie przychodzi mi do głowy. 

Rozbitkowie z Nirauan 

196

Bearsh mówił, że statek składa się głównie z małych pomieszczeń - przypomniał 

sobie Luke, usiłując przeanalizować  tę informację. - Taką strukturę nasze czujniki 
powinny bez trudu sprawdzić, więc można przyjąć, że nie kłamał w tej sprawie. Ale... 
jaki statek składa się z małych pomieszczeń? 

- Statek więzienny? - podsunęła jego żona. - Albo statek-magazyn, taki, jak 

magazyn centralny na „Pozagalaktycznym Locie”? Ta seria małych pomieszczeń by się 
zgadzała... 

- Wiele dałbym za to, aby wiedzieć, co to znaczy „małe pomieszczenia” - rzekł 

Luke. - Pytałaś kiedyś Draska, czy namierzał czujnikami ich statek? 

- Nie ale czy nie uważasz, że i tak nic by nie powiedział, nawet gdyby mu się coś 

nie zgadzało? - powiedziała Mara. 

- Może powiedział, ale nie nam - zasugerował Luke, wizualizując sobie statek 

Geroonian. Wielki, kulisty, o regularnym wzorze składającym się z czarnych kropek. 
Wtedy zidentyfikował je wstępnie jako iluminatory albo wentylację... albo dekorację... 

Westchnął głęboko. 
- Albo wyrzutnie - dodał głośno. 
- Co? 
- Wyrzutnie - powtórzył. - Te ciemne punkty na powierzchni asteroidy wyglądają 

tak samo, jak te na punktach ogniowych na asteroidzie w drodze do Reduty. 

- Wyrzutnie dla myśliwców - zgrzytnęła Mara. - A więc to lotniskowiec. 
- A my zostawiliśmy go tuż obok Stacji Dowodzenia Brask Oto - ponuro 

przypomniał jej Luke. 

- Genialne - burknęła Mara. - To tyle, jeśli chodzi o umiłowanie pokoju wśród 

Geroonian. 

Nad głową Luke’a rozległ się cichy świergot, zaledwie słyszalny przez szum 

miecza Mary. 

- Słyszałaś? - zapytał. 
- Co miałam słyszeć? 
- Znów ćwierknął komunikator - wyjaśnił. - Drask mówił, że to brzmi tak, jakby 

ktoś próbował porozumiewać się poprzez blokadę. Teraz pochodziło z twojego 
komunikatora. 

- Nie zauważyłam - odparła. Dźwięk wydawany przez miecz świetlny zmieniał się 

za każdym razem, gdy broń trafiła na metal. - Myślisz, że to Geroonianie? 

- Chyba nikt nam tyle nie nakłamał, co oni - przypomniał Luke z niesmakiem. 
- Nawet Formbi? 
- Nawet Jinzler - odrzekł. - Mam w związku z tym bardzo złe przeczucia. Daleko 

jeszcze? 

Poczuł, jak Mara wierci się na jego ramionach, żeby spojrzeć w górę. 
- Przy tym tempie to nam zajmie kwadrans - odparła. - Może trochę więcej. 
Luke zacisnął zęby i sięgnął w Moc po dodatkowe siły. 
- A może trochę mniej? 
 

background image

Timothy Zahn 

197

- Nie! - Tarkosa ze wzgardą pchnął notatnik Jinzlera po blacie stołu w kierunku 

właściciela. - Kompletnie nie do przyjęcia. 

- Co jest złego w statku „Rendili” klasy Battle Horn? - zapytał Jinzler, usiłując 

zachować spokój. To powoli stawało się  śmieszne. - Wielkość taka, jakiej chcesz, 
prędkość... 

- To frachtowiec - beznamiętnie odparł Tarkosa. 
- To masowiec, nie frachtowiec - zaprotestował Jinzler. - Jest uzbrojony i 

opancerzony, ma zasięg, moc... 

- Nie do przyjęcia - odparł Uliar. - Pokaż mi coś innego. 
Jinzler sięgnął po notatnik, przełykając odpowiedź, na którą miał ogromną ochotę. 

Uliar i jego dwaj doradcy zbijali jak dotąd wszystkie jego propozycje i argumenty. 
Zaczynali go serdecznie irytować, wszyscy razem i każdy z osobna. 

- Doskonale - rzekł, szukając danych o statkach. Może tu znajdzie się coś, co 

zadowoli marudnych starych Ocalonych. 

Oczywiście, zawsze pozostaje jeszcze problem przekonania Chissów, żeby kupili 

statek od Nowej Republiki i oddali go dla sprawy. Ale to już zabawa na później. 

Komunikator pisnął po raz kolejny. 
- Co wy robicie z tymi komunikatorami? - zapytał Jinzler. 
- O czym ty mówisz? - zapytał Uliar. 
- Chodzi o to ćwierkanie - odparł Jinzler. - Czy wasze wszystkie komunikatory 

mają jakieś przebicia na innych częstotliwościach? 

- Nie wiem, o co ci chodzi - warknął Uliar. - Przecież to wy robicie, a nie my. 
Jinzler zmarszczył brwi. 
- Teraz ja nie rozumiem, o czym ty mówisz. My nic... 
- Ach, tak - mruknął Bearsh i wstał. - Jak było na początku, tak jest i na końcu. 
Jinzler spojrzał na Geroonianina. 
- Co ty gadasz? 
- Jak było na początku, tak jest i na końcu - powtórzył Bearsh. Pochylając głowę, 

zrzucił z ramion bezwładne ciało wolvkila i pozwolił, aby upadło przed nim na stół. 
Jego trzej pobratymcy siedzący pod ścianą uczynili to samo, rzucając martwe wolvkile 
na podłogę. Jinzlerowi przyszła do głowy absurdalna myśl,  że zamierzają  złożyć 
Uliarowi martwe zwierzęta w darze, aby zapewnić sobie jego współpracę. - Niegdyś 
zwyciężeni - ciągnął Bearsh - teraz zwycięzcy. 

Sięgnął do karku zwierzęcia i przełamał dekoracyjna niebiesko-złotą obrożę. 
Ciało zadrżało krótko i gwałtownie i wolvkil ożył.  
Ktoś krzyknął, kiedy stwór stanął na łapach - pewnie jeden z Ocalonych, pomyślał 

oszołomiony Jinzler. Wolvkil otrząsnął się jak mokry karfler. A może to sam Jinzler 
zadygotał - jego umysł przez chwilę był całkowicie bezczynny, niezdolny do 
przetworzenia czegokolwiek poza widokiem zwierzęcia, które spoglądało mu w oczy 
znad długiego, wypełnionego zębami pyska. Jak przez mgłę uświadamiał sobie, że trzy 
pozostałe wolvkile pod ścianą również w niewytłumaczalny sposób ożyły. 

Rozbitkowie z Nirauan 

198

Przez jedną, długą jak wiek sekundę nikt się nie odzywał. Bearsh mruczał jakieś 

hołdownicze zaśpiewy w swoim melodyjnym, dwutonowym języku. Z końca stołu, 
przy którym siedzieli Ocaleni, dobiegł pojedynczy, cichy okrzyk.  

- Nie- usłyszał Jinzler szept Uliara. - To nie...  
Cztery wolvkile skoczyły. 
Jinzler instynktownie odepchnął się od stołu, zanim najbliższe ze zwierząt go 

dosięgło. Prawie oczekiwał ostrego bólu od szczęk zamykających się na jego karku, ale 
kosmaty pocisk przeleciał nad nim, nawet go nie dotykając rozcapierzonymi szponami. 
Jinzler odepchnął się tak mocno, że jego krzesło poleciało w tył, a on sam uderzył 
barkiem i plecami o podłogę z taką siłą,  że zobaczył wszystkie gwiazdy. Przez szum 
krwi tętniącej mu w uszach słyszał krzyki, nawoływania i serie strzałów. Rozległ się 
zawodzący, przeraźliwy wrzask, potem jeszcze jeden krzyk i Jinzler poczuł,  że ktoś 
stawia go na nogi. 

Był to Tarkosa z obłędem w oczach i grymasem wściekłości na pooranej 

zmarszczkami twarzy. 

- Cofnij się, durniu - warknął, jednym szarpnięciem za ramię kierując Jinzlera na 

tyły sali. Po sekundzie puścił go i sam też zaczął się wycofywać. Jinzler zamrugał, żeby 
widzieć wyraźniej, i rozejrzał się wokół. 

Spokój sceny sprzed paru sekund ustąpił miejsca całkowitemu chaosowi. Trzej 

wojownicy Chissów, klęcząc lub leżąc, walczyli z atakującymi wolvkilami na śmierć i 
życie. Stróż Pokoju, który ich pilnował, leżał nieruchomo w rozszerzającej się z każdą 
chwilą kałuży krwi. Miotacz spoczywał na podłodze, obok jego bezwładnej dłoni. 
Jinzler obserwował z przerażeniem, jak jeden z Chissów, któremu udało się wyrwać 
swoją broń ze szczęk napastnika, strzela z odległości kilku centymetrów w korpus 
zwierzęcia. Wolvkil jednak tylko się otrząsnął i dalej szarpał ramię i pierś wojownika. 
Po drugiej stronie sali, pod ścianą, leżał drugi Stróż Pokoju, powalony na ziemię przez 
Geroonian, których pilnował. Dwóch przytrzymywało jego uzbrojone ramię, trzeci 
siedział mu na piersi i metodycznie walił głową nieszczęśnika o podłogę. 

Zza pleców Jinzlera dobiegi nagle ostry syk i smuga niebieskiego ognia 

przeleciała nad jego ramieniem, trafiając w plecy trzeciego Geroonianina. Ten krzyknął 
coś, co zabrzmiało jak przekleństwo, i stoczył się z piersi Stróża, Drugi strzał trafił go 
w ramię, osmalając rękaw i wywołując kolejny wrzask. 

Jinzler znów uchylił się odruchowo, kiedy jeden z wolvkilów porzucił Chissa, 

którego atakował, i skoczył w jego stronę. Zwierzę przeleciało obok niego. Jinzler 
obejrzał się... 

...i zobaczył woivkila na piersi Formbiego. Potężne szczęki zwierzęcia zaciskały 

się na prawym ramieniu arystokry. 

Impet uderzenia omal nie przewrócił Formbiego, ale Chiss zdołał utrzymać się na 

nogach. Ignorując krew, która zalewała mu ramię, jednym ruchem przerzucił miotacz 
do wolnej ręki. Przycisnął lufę do łba wolvkila i wystrzelił. 

Ten strzał wydobył z gardła zwierzęcia przeraźliwe wycie, lecz rana najwyraźniej 

w żaden sposób nie wpłynęła na jego siłę czy determinację. Formbi strzelił jeszcze raz i 

background image

Timothy Zahn 

199
dopiero wtedy wolvkil się zorientował, że atakuje niewłaściwe ramię. Szarpnął je raz 
jeszcze i puścił, rzucając się na drugą rękę ofiary. 

Nie zdążył. Zanim otworzył paszczę, nagle jakby znikąd pojawiła się Feesa i jak 

żółto-niebieski taran uderzyła w bok zwierzęcia, odrywając je od Formbiego i padając 
wraz z nim na pokład. 

Wolvkil zawył wściekle, wijąc się jak wąż i usiłując strząsnąć ją z siebie. Feesa 

jednak była szybsza, otoczyła go ramionami i zanurzyła twarz w sierści na grzbiecie. 
Stworzenie znów zawyło, kręcąc  łbem na wszystkie strony w daremnych próbach jej 
dosięgnięcia. Feesa jednak trzymała się mocno i wrzeszczała coś po chissańsku do 
Formbiego, który ładował w zwierzę serię za serią niebieskiego ognia. 

Nagle minął paraliż, który do tej pory przykuwał Jinzlera do podłodłogi. 
Zobaczył, że Bearsh stoi na środku sali z dłońmi na biodrach i obserwuje zimnym 

spojrzeniem jatkę, która się wokół niego rozgrywa. 

- Odwołaj je! - zawołał Jinzler, czując, że zalewa go ślepa furia. W jednej chwili 

znalazł się przy Geroonianinie. - Odwołaj je! Słyszałeś? 

- Słyszałem, człowieku - rzekł Bearsh. Nerwowy, pokorny głos, do którego Jinzler 

przywykł na statku, zmienił się teraz w ostry, arogancki ton. - Jesteś takim samym 
głupcem jak oni. Odstąp albo zginiesz teraz w cierpieniu, zamiast później w zimnie i 
mroku. 

- To ty zaraz umrzesz - wycedził Jinzler, zaciskając pięści. Bearsh może i był 

młodszy, ale Jinzler był o dobrą głowę wyższy i co najmniej o piętnaście kilogramów 
cięższy. Geroonianin nie miał też przewagi zaskoczenia, tak jak ci, co zamordowali 
młodszego Stróża Pokoju. Jinzler zamierzał  tłuc Geroonianina tak długo, aż tamten 
odwoła atak. Może go zatłuc na śmierć, jeśli zajdzie taka potrzeba. 

Bearsh chyba ujrzał to w jego oczach. Wyraz twarzy mu się zmienił; nagle z 

szybkością, o jaką Jinzler by go nie podejrzewał, poderwał w górę obie dłonie i złapał 
brzeg lewego rękawa. Jinzler drgnął i przyspieszył kroku; musiał znaleźć się przy 
Geroonianinie, zanim tamten sięgnie po broń... 

Bearsh jednak, zamiast wyciągnąć broń, oderwał warstwę tkaniny. Jinzler 

zauważył,  że jego ramię jest pokryte czymś, co wygląda jak sfilcowany materiał 
uszczelniający, czarno-żółty, a miejscami przezroczysty... 

Nagle ramię eksplodowało chmarą  wściekle brzęczących owadów. Jinzler 

zaledwie zdążył wyhamować. Przez sekundę lub dwie owady kłębiły się bez celu, po 
czym skupiły się w kulistą chmurę wokół głowy Bearsha. 

- Spokojnie, człowieku - odezwał się Geroonianin. - Radzę uważać. Nie wiem, co 

robią z ludźmi ukąszenia schostri, ale dla większości innych form życia, wobec których 
je stosowaliśmy, okazywały się śmiertelne. 

Wykrzywił usta w podwójnym sardonicznym uśmieszku. 
- Jeśli chcesz posłużyć jako zwierzę doświadczalne, nie krępuj się.  
Lekceważąco odwrócił się plecami do Jinzlera. Ruszył w stronę Geroonianina 

postrzelonego przez Formbiego i tych dwóch, którzy nadal znęcali się nad Stróżem 
Pokoju. Rój ruszył za nim, jakby traktował go jak swój ul lub królową. 

Rozbitkowie z Nirauan 

200

Jinzler ostrożnie zrobił krok naprzód, czujnym okiem zezując na owady. Jeszcze 

parę metrów i Bearsh znajdzie się w zasięgu leżącego na podłodze miotacza Stróża 
Pokoju. Jeśli jednak pierwszy dotrze do broni, przepadnie wszelka nadzieja 
zatrzymania jego i wolvkilów. 

Geroonianin jednak zapomniał chyba, że na pokładzie leży nieużywany miotacz, 

upuszczony przez drugiego Stróża. A może po prostu sądził, że to mało ważne, skoro 
jedyni obecni, którzy znajdowali się dość blisko, aby po niego sięgnąć, walczyli na 
śmierć i życie z wolvkilami. 

Wszyscy, z wyjątkiem Deana Jinzlera. 
Powoli ruszył w kierunku pistoletu, starając się być możliwie niewidzialny. 

Wiedział, że nawet jeśli zastrzeli Bearsha, rój może go opaść i zemścić się okrutnie, ale 
uznał,  że warto zobaczyć, jak uśmiech na twarzy Bearsha zmienia się w grymas 
cierpienia, a potem śmierci. 

Do tej pory jeszcze nikt go nie zauważył. Jeszcze kilka kroków...  
- Ambasadorze! - zawołał Formbi. 
Jinzler się obejrzał. Uliar i dwaj radcy przewrócili właśnie długi stół 

konferencyjny i ciągnęli go teraz w jeden z kątów w głębi sali. Formbi i Feesa byli z 
nimi, choć arystokra lekko się zataczał, brocząc krwią z rozszarpanego ramienia. 
Wolvkil, z którym walczył, leżał nieruchomo na podłodze, z sierścią niemal czarną od 
licznych osmaleń promieniami lasera. Rosemari i Evlyn siedziały skulone w kąciku; 
ramiona kobiety, mocno oplecione wokół ciała córki, drżały wyraźnie. 

- Ambasadorze! - zawołał znowu Formbi. - Chodź tutaj! Szybko! 
- Pssst! - syknął Jinzler. Czy nie widzieli, co stara się zrobić? 
- Właśnie, ambasadorze, idź do nich - zgodził się Bearsh. Jinzler się obejrzał. 

Bearsh stał nad nieruchomym już ciałem Stróża Pokoju, z miotaczem niedbale 
wycelowanym w stronę Jinzlera. 

- A może wolisz umrzeć już teraz? 
Jinzler się zawahał. Jeśli Geroonianie chcieli, aby zginął, nic i nikt ich nie 

powstrzyma. Jeszcze raz zacisnął pięści w bezsilnej złości na myśl o porażce, po czym 
się wycofał. 

- Krzesła! - krzyknął Uliar. - Szybko! 
Jinzler na oślep sięgnął w kierunku krzeseł i chwycił dwa, nie spuszczając oka z 

miotacza w dłoni Bearsha. Wszyscy wojownicy chissańscy leżeli zakrwawieni i 
pokonani na pokładzie. Dla nich walka już się skończyła. Wolvkile, które ich 
pozabijały, stały nad ciałami, dysząc ciężko i obserwowały Jinzlera nieruchomymi 
ślepiami, oblizując krew z pysków i łap. 

Zanim dotarł do Ocalonych, ci już ustawili stół na boku, tworząc niewielką zaporę 

w kącie sali. Wkrótce okazało się, po co potrzebne im były krzesła - Uliar i Tarkosa 
położyli je na szczycie trójkątnego schronienia jak dachówki, podpierając o ściany i 
wzmacniając cokołami rzeźb. Geroonianie stali teraz razem, obserwując ich w 
milczeniu. 

- A teraz do środka - polecił Bearsh, kiedy ostami kawałek zadaszenia znalazł się 

na miejscu. - Szybko. 

background image

Timothy Zahn 

201

Więźniowie posłuchali w milczeniu, wpełzając przez szczelinę, która pozostała 

pomiędzy stołem a ścianą. Uliar jako ostami zasunął krzesło i zamknął przejście. 

Jinzler pomyślał z goryczą, że znaleźli się tu jak zwierzęta w klatce, zbudowanej 

własnymi rękami.  

Rozległy się kroki i znad krzeseł wychynęła twarz Bearsha. 
- No proszę, jak miło - ironicznie rzucił Geroonianin. Wyciągnął ramię, a owady 

posłusznie usadowiły się na swoim miejscu. - Nawet ludzie potrafią słuchać rozkazów. 

Nikt nie odpowiedział. 
- W porządku, macie nas - odezwał się Jinzler, uznając, że ktoś jednak powinien 

dowiedzieć się, o co chodzi. - Czego chcecie? 

Usta Bearsha wykrzywiły się wzgardliwie. 
- Waszej śmierci, naturalnie - rzekł. - Pozostaje jedynie kwestia metody. 
Gestem wskazał za siebie, gdzie pozostali Geroonianie nakładali jakąś maść na 

ranę tego, którego postrzelił Formbi. 

- Purpsh na przykład chętnie rozstrzelałby was, żeby rozkoszować się waszymi 

wrzaskami. Zwłaszcza twoimi, arystokro Formbi. Ale pozwoliłem,  żebyście sami 
zdecydowali, w jaki sposób chcecie umrzeć. 

- Nie ujdzie ci to na sucho - powiedział Uliar z dumnym spojrzeniem, lecz 

Jinzlerowi wydawało się, że w głosie dyrektora brzmi zmęczenie. 

- O, z całą pewnością ujdzie - odparł Bearsh, owijając na nowo rękawem spokojne 

już owady. - Wasi drogocenni Jedi i imperialni szturmowcy zapewne już nie żyją... 
mały sabotaż w windach, w których byli uwięzieni, powinien był już dawno do tego 
doprowadzić. Kto jeszcze może nas powstrzymać? 

- My - warknął Uliar. 
- Szybko się przekonacie, że nic z tego. Blokada łączności nie została zdjęta, więc 

nie dasz rady pchnąć do ataku swojej żałosnej kolonii. Zanim się zorientują, co się 
stało, dawno nas już tutaj nie będzie. - Bearsh się uśmiechnął. - A wy powędrujecie w 
stronę lodowatej i ciemnej śmierci. 

Potrząsnął lekko brzegiem swojej szaty. Rozległ się cichy brzęk i kilka małych 

przedmiotów upadło na pokład. 

- Mały prezent dla Ocalonych z „Pozagalaktycznego Lotu” - rzekł. - Kilku takich 

już użyliśmy w turbowindach, te zajmą się wami. 

Jinzler zmarszczył brwi, przechylił głowę na bok i przycisnął policzek do krzesła, 

aby zobaczyć cokolwiek ponad krawędzią stołu. Na podłodze leżało kilka nitkowatych 
kształtów, które zaczęły się przemieszczać w różne strony. 

- Pełzaki kablowe - jęknął. 
- Doskonale, ambasadorze - z aprobatą rzekł Bearsh. - Przecież obiecałem,  że 

umrzecie w zimnie i w ciemnościach, prawda? 

- Co to są pełzaki kablowe? 
- To coś podobnego do robaków kanałowych - wyjaśnił Jinzler, czując ucisk w 

żołądku. - Ale gorsze. Bearsh wsunął kilka do kabli sterowania na pokładzie „Posła 
Chata” i omal go nie zniszczył. - Zmarszczył brwi. - Bo to byłeś ty, prawda? 

Rozbitkowie z Nirauan 

202

Pospacerujemy sobie po waszym statku i rozprowadzimy więcej naszych słodkich 

zwierzątek, aby wzmocnić efekt wyjaśnił Bearsh Uliarowi, ignorując pytanie. A potem 
pozostawimy was na ich pastwę. 

- Nie ma potrzeby niszczyć tych ludzi i ich domu, Bearsh - odezwał się Formbi. 

Głos miał śmiertelnie spokojny, z lekkim śladem cierpienia, jakie musiało mu sprawiać 
rozdarte ramię. - Jeśli chcecie „Posła Chata”, to go sobie bierzcie.  

Bearsh prychnął. 
- Nie doceniasz nas, arystokro. Mamy w planach ważniejszą rozgrywkę niż 

porwanie dyplomatycznej łajby Chissów. 

Machnął ręką w kierunku wolvkilów. 
- A skoro mowa o rozgrywkach, pozostawiamy tu naszych pupili, żebyście 

siedzieli spokojnie, dopóki nie skończymy. Zapewne zauważyliście, jak trudno je zabić. 
Jeśli niektórzy z was uznają, że wolą szybszą śmierć niż tę, którą wam zgotowaliśmy, 
jestem pewien, że zwierzaki ucieszą się z dodatkowej rozrywki. 

Bearsh... - zaczął znowu Formbi. 
Bearsh jednak tylko odwrócił się do niego plecami i odszedł. Jinzler znów wyjrzał 

zza krzeseł i zauważył, że pozostali Geroonianie ruszyli za nim, podtrzymując rannego. 
Drzwi otworzyły się ze zgrzytem i Bearsh wyjrzał na korytarz. W chwilę potem już ich 
nie było, a drzwi zasunęły się za nimi. 

Jinzler spojrzał na trzy pozostałe wolvkile. Kręciły się w kółko, czyszcząc sobie 

futra i od czasu do czasu obwąchując martwe ofiary. Widać było jednak, że nieustannie 
obserwują ukrytych za barykadą więźniów. 

- Nie rozumiem - wyszeptała Rosemari drżącym, ledwie słyszalnym głosem. - 

Czego oni od nas chcą? 

Uliar westchnął. 
- To zemsta, pani instruktor - rzekł. - Zemsta za rzeczywiste i wyimaginowane 

zbrodnie. 

- Jakie zbrodnie? - zapytała Rosemari. - Co my kiedykolwiek zrobiliśmy 

Geroonianom? 

- Geroonianom? Nic - z goryczą odparł Uliar. - W tym cały problem. 
Jinzler obejrzał się na niego ze zdumieniem. 
- Co takiego? 
- Nie wiedział pan, ambasadorze? - wycedził Uliar, a jego spojrzenie stało się 

jeszcze bardziej mroczne. - Bearsh i jego przyjaciele nie sąGeroonianami. To Vagaari. 

 

background image

Timothy Zahn 

203

R O Z D Z I A Ł  

19 

Jinzler zamrugał ze zdumieniem, w pamięci przebiegając wszystkie sceny 

podróży. Jak Uliar mógł uważać,  że ci aż do przesady pokorni towarzysze podróży 
należą do rasy piratów i handlarzy niewolników? 

Zanim jednak zdążył sformułować to pytanie bodaj w myślach, jeden wyraźny 

obraz Bearsha zastąpił wszystkie pozostałe: jego lodowaty spokój, kiedy wolvkile 
mordowały obecnych w sali konferencyjnej. 

- Skąd wiedziałeś? - zapytał. 
- Poznałem po głosach - odparł Uliar, wbijając niewidzący wzrok w przestrzeń. - 

A raczej po ich języku, kiedy rozmawiali tuż przed atakiem. Słyszałem go tylko raz, ale 
czegoś takiego się nie zapomina. - Jego spojrzenie znów nabrało twardości i ostrości. - 
Naprawdę nie wiedzieliście, kim są? 

- Oczywiście,  że nie - zapewnił Jinzler. - Myślisz,  że wpuścilibyśmy ich tak po 

prostu na pokład „Pozagalaktycznego Lotu”? 

- Sam nie wiem - posępnie odparł Uliar. - Niektórzy z was zapewne tak. - Zwrócił 

wzrok w kierunku Formbiego. - Na przykład potomkowie tych, którzy próbowali 
zniszczyć „Pozagalaktyczny Lot”. 

- Idiotyzm - warknął Formbi, z trudem powstrzymując jęk bólu. Leżał na boku, 

wsparty o ścianę, z głową na kolanach Feesy. Plama krwi na jego rękawie rosła. - 
Mówiłem ci już: Dynastia Chissów nie miała nic wspólnego z waszym zniszczeniem. 
Thrawn działał całkowicie na własną rękę. 

- Może i tak - zgodził się Uliar. - Ale co z tobą, arystokro? Z czyjego ramienia ty 

działasz? 

- Czemu marnujecie czas na takie nieistotne sprawy? - wtrąciła się gniewnie 

Feesa. - Musimy znaleźć pomoc medyczną dla arystokry Chaf’orm’bintrana. Gdzie jest 
wasze centrum medyczne? 

-  A  co  to  za  różnica? - warknął Uliar. - Te bestie zabiją każdego, kto spróbuje 

wyjść. 

- Nieprawda - odparła Feesa. - W czasie walki atakowały jedynie tych, którzy 

mieli przy sobie broń. Dopóki pozostaniemy bezbronni i nie będziemy wykonywać 
groźnych ruchów, myślę, że przejdziemy obok nich bezpiecznie. 

Rozbitkowie z Nirauan 

204

- Interesująca teoria - ze wzgardą odparł Tarkosa. - Jesteś przygotowana, aby na 

jej podstawie zaryzykować nasze życie? 

- Nie muszą ryzykować niczyim życiem oprócz własnego - odparowała Feesa, 

próbując powoli wstać w ciasnym kącie. - Idę. 

- Nie, nie chodź - zaoponowała Evlyn. - Widziałam, jak jeden z nich rozmawiał ze 

zwierzętami. Myślę, że powiedział im, żeby nas nie wypuszczały. 

- Doprawdy? - syknął Uliar, nagle zmieniając ton. - Ciekawe, skąd o tym wiesz? 
- Nie wiem - odrzekła. - Powiedziałam „myślę”. 
- Gotowa jestem podjąć ryzyko - upierała się Feesa. 
- A ja nie - powiedział Formbi. Delikatnie dotknął końcami palców jej ramienia. - 

Zostaniesz tutaj. 

- Ale... 
- To rozkaz, Feeso. - Oddychał coraz, ciężej, widocznie strata krwi dawała o sobie 

znać. Wszyscy tu zostaniemy. 

- Czy Niebiescy tak właśnie stawiają czoło trudnym sytuacjom? - z pogardą spytał 

Tarkosa. Siedzą i nic nie robią, aż umrą? 

- Może oni właśnie na to liczą wtrącił Keely. - Może te pełzaki kablowe wcale nie 

są takie groźne, jak nam wmawiają. Może mają nadzieję, że wyrwiemy się stąd i damy 
poszarpać na kawałki. 

- To lepiej siedzieć tutaj i czekać na śmierć? - zaprotestował Tarkosa. 
- Nikt nigdzie nie pójdzie stanowczo odparł Jinzler. - Nie ma takiej potrzeby. Jedi 

i imperialni są wolni. Znajdą nas. Keely zaśmiał się ironicznie. 

- Jedi - prychnął. Zabrzmiało to niemal jak przekleństwo. 
- Nie ma żadnych Jedi - wtrącił Uliar. - Słyszałeś Bearsha. Już nie żyją 
- Uwierzę, jak zobaczę - mruknął Jinzler, zaglądając pomiędzy krzesła. Wolvkile 

skończyły już toaletę po jatce i teraz podeszły bliżej do zaimprowizowanego schronu, 
prawdopodobnie zwabione głosami. Teraz krążyły na odległość ramienia od barykady 
ze stołu, otwierając pyski. 

- Potrzebna nam broń - mruknął Uliar. - Właśnie tego teraz potrzebujemy. Broni. 
- Ci ludzie i Chissowie też mieli broń - zauważył Jinzler, patrząc na martwe ciała 

rozrzucone w drugiej części pokoju. - Naprawdę potrzebujemy pomocy... 

Urwał ze wzrokiem utkwionym w najbliższego z martwych Stróżów Pokoju, a 

właściwie w komunikator zamocowany do jego pasa. 

Komunikator, do którego chłopak sięgnął, kiedy Uliar kazał mu wyłączyć 

blokadę. 

- Dyrektorze - zaczął, usiłując ukryć nagłe podniecenie, które go ogarnęło. - 

Gdybyśmy mieli jeden z komunikatorów Stróżów Pokoju, czy bylibyśmy w stanie 
wyłączyć blokadę? 

- Tak, z pewnością - odparł Uliar. - W te komunikatory wbudowana jest linia 

dowodzenia na specjalnie modulowanym paśmie częstotliwości, pozwalająca na 
porozumiewanie się z innymi Stróżami Pokoju i z dowództwem. 

- Wiesz, jak to działa? 
- Oczywiście - warknął dyrektor. - Sam też służyłem jako Stróż Pokoju. 

background image

Timothy Zahn 

205

- Szkoda, że najbliższy komunikator leży o dziesięć metrów od nas - zauważył 

Tarkosa. - Czyżbyś miał nadzieją, że jedna z tych bestii go aportuje? 

- Nie - odparł Jinzler, zerkając na Evlyn. - Nie myślałem o zwierzętach. 
Dziewczynka spojrzała na niego uważnie i po raz pierwszy, odkąd się spotkali, 

ujrzał w jej oczach cień przerażenia. 

- Nie - szepnęła. - Nie mogę. 
- Możesz - zapewnił ją Jinzler. - Musisz. 
- Nie - zaprotestowała ostro Rosemari. - Słyszałeś. Ona nie może. 
- Nie może czego? - zapytał Uliar, w którym nagle obudziła się czujność. 
- Ona nie ma żadnych szczególnych zdolności - upierała się Rosemari, 

ostrzegawczo mierząc wzrokiem Jinzler. 

- Ależ ma - odparł równie stanowczo. - Wiesz o rym równie dobrze jak ja, 

Rosemari, i wiesz, że to nasza jedyna szansa. 

- Nie! - wykrzyknęła, kurczowo przyciskając do siebie córką. 
- A więc miałem rację - cicho rzekł Uliar.  
Rosemari raptownie zwróciła się ku dyrektorowi. 
- Zostaw ją w spokoju! - napadła na niego, ale głos jej drżał. - Nie wyślesz jej do 

Trójki na pewną śmierć. Nie zrobisz tego. 

- Śmiesz stawać przeciwko prawu? - zagrzmiał Uliar. 
- Nic nie zrobiła! - upierała się Rosemari. - Jak możesz ją skazywać, skoro nawet 

nic nie zrobiła! 

- Ona jest Jedi! - syknął Tarkosa. - Prawu to wystarczy. 
- Wasze prawo jest głupie - zauważył uprzejmie Jinzler. 
Ocaleni spojrzeli na niego z wściekłością. 
- Trzymaj się od tego z daleka, cudzoziemcze - nakazał Tarkosa. - Co ty o nas 

wiesz, co wiesz o tym, przez co przeszliśmy? 

- Czy to powód, aby odbierać dzieciom ich tożsamość? - zapytał Jinzler. - 

Zabraniać im się rozwijać i wykorzystywać talenty, z którymi się urodziły?  Co  to  za 
wymówka... coś, co zdarzyło się pięćdziesiąt lat temu? Zanim którekolwiek z nich się 
urodziło? 

- Nie - jęknęła Evlyn błagalnie, z oczami pełnymi łez. - Ambasadorze, proszę. Ja 

nie chcę tego zrobić. Nie chcę być Jedi. 

Jinzler pokręcił głową. 
- Nie masz wyboru - rzekł łagodnie. - Żadne z nas nie wybiera sobie talentów i 

możliwości, z jakimi się rodzi. Jedyny wybór mamy wtedy, kiedy zaczynamy z nich 
korzystać, aby żyć, rosnąć i służyć, chyba że zagrzebiemy je w ziemi i udamy, że nigdy 
ich nie było. 

Niezręcznie obrócił się w ciasnym schronie i ujął dłoń dziewczynki. Drżała, a jej 

skóra była zimna jak lód. 

- Używaj Mocy, Evlyn - rzekł. - To jeden z największych i najrzadszych darów, 

jakie komukolwiek ofiarowano. Nie możesz go po prostu odrzucić. 

Spojrzała na niego, mrugając szybko, aby strząsnąć  łzy z rzęs. Wyglądała na 

wstrząśniętą, a jednocześnie dziwnie opanowaną. 

Rozbitkowie z Nirauan 

206

Nagle poczuł się tak, jakby znów miał cztery lata i po raz pierwszy zajrzał z oddali 

w oczy swojej siostry Lorany. Widział wtedy czujność i niepewność w jej twarzy, 
kiedy się odwróciła, a w duszy czuł kipiącą niechęć za miejsce, jakie zajmowała w 
sercach jego rodziców. 

Czy rzeczywiście było tak, jak myślał? 
Zacisnął palce wokół dłoni Evlyn. Wspomnienia, które latami odpychał od siebie, 

teraz napłynęły falą, porywając w nicość starannie zbudowany obraz minionego życia, 
jak górski strumień rozmywa luźne błoto. Obraz matki chwalącej go za prawie 
doskonałą ocenę na czwartym poziomie. Inny obraz, tym razem ojca, 
komplementującego jego pomysłowość, kiedy razem pracowali nad okablowaniem 
rodzinnego holoodtwarzacza. Kolejne obrazy... dziesiątki obrazów... dowodzących, że 
jego starannie pielęgnowane przekonanie o zaniedbywaniu przez rodziców nie miało 
nic wspólnego z prawdą. 

Tak naprawdę było to jedno wielkie kłamstwo. Kłamstwo, które stworzył i 

wmawiał sobie raz za razem, aż wreszcie sam w nie szczerze uwierzył. Kłamstwo, 
które miało tylko jeden powód. Jeden jedyny. 

Zazdrość. 
Teraz wiedział już, że nie czuł do Lorany nienawiści. Po prostu nienawidził tego, 

czym się stała, ponieważ on chciał stać się tym samym, a nie mógł... 

Przymknął oczy. Jakie to proste... a jednak strawił większość życia, zanim doszedł 

do prawdy. 

A może tylko aż do dziś nie potrafił przyznać się do tego przed sobą? Może w 

głębi duszy wiedział o tym przez cały czas? 

Otworzył oczy. Twarz Lorany wróciła w krainę cieni, a on znów siedział we 

wraku statku gwiezdnego, skulony za zaimprowizowaną barykadą, i trzymał w dłoni 
rękę małej dziewczynki. 

Spojrzał na Uliara. 
- Ona ma Moc Jedi, dyrektorze Uliar - rzekł. - Zawsze ją będzie miała. Powinieneś 

czuć się zaszczycony, że ją znasz. 

Oczy Uliara świdrowały go niczym para głodnych ślimaków durabetonowych. Ale 

w wyrazie twarzy Jinzlera widocznie było coś, co nie dopuszczało dalszych 
sprzeciwów. Dyrektor prychnął tylko pogardliwie i odwrócił twarz w milczeniu. 

Jinzler spojrzał na Tarkosę i Keely’ego, bez słów wyzywając ich, by zabrali głos. 

Cokolwiek jednak ujrzał w jego twarzy Uliar, musiało być tam nadal. Żaden nie 
odważył się przemówić. 

Teraz Jinzler wreszcie spojrzał na Rosemari. 
- Coś ci powiem - rzekł. - Ona potrzebuje akceptacji osób, które kocha. A co 

ważniejsze, zasługuje na nią. 

Rosemari przełknęła ślinę. Nie podobało jej się to wszystko i widać to było na jej 

twarzy. Pod bólem i lękiem kryła się jednak taka sama macierzyńska siła, jaką pamiętał 
u swojej matki. 

- Dobrze, Evlyn - rzekła cicho. - Dobrze. Dalej... użyj tego, co zostało ci dane. 

background image

Timothy Zahn 

207

Evlyn spojrzała na twarz matki, jakby próbowała zgłębić, czy mówi szczerze. 

Przeniosła wzrok na Jinzlera. 

- Co mam zrobić? 
Jinzler odetchnął głęboko. 
- Ten Stróż Pokoju pod ścianą ma przy pasie komunikator - rzekł. - Widzisz go? 
Evlyn wierciła się przez chwilą w miejscu, zanim udało jej się spojrzeć przez 

siatkę krzesła zasłaniającego szczelinę między stołem a ścianą. 

- Tak. Widzę. 
- To jedyna szansa, aby wyłączyć blokadę i umożliwić nam wezwanie przyjaciół 

na pomoc - wyjaśnił Jinzler. - Chcę, żebyś go tu sprowadziła. 

- Twoi przyjaciele nie żyją - wtrącił Keely. 
- Nieprawda - odparł Jinzler. - Nie ci Jedi. Słyszałem o nich różne opowieści, 

radco. Nie można ich zabić tak łatwo, jak się zdaje Bearshowi. 

- Na statku są jeszcze wojownicy Chissów - dodała Feesa. - Wielu wojowników. 

Oni też nam pomogą. 

- Ale tylko wtedy, jeśli zdołamy ich wezwać - przypomniał Jinzler, patrząc w oczy 

Evlyn. - Tylko wtedy, jeśli nam zdobędziesz komunikator. 

- Evlyn zacisnęła zęby. 

- Dobrze - rzekła. - Spróbuję. 
Jinzler poczuł, jak gardo ściska mu stary, znajomy ból. Zrób to albo nie. Prób nie 

będzie. Ojciec powtarzał mu te słowa Jedi raz po raz przez cały okres dorastania. Nigdy 
jednak do tej pory nie potrafił pokonać własnej urazy i wyczuć zachęty, ukrytej w tych 
słowach. Przycisnął policzek do kratki i skrzywił się, kiedy jeden z wolvkilów 
dmuchnął mu w twarz cuchnącym oddechem. Spojrzał na drugą stronę pokoju. 

Komunikator przy boku Stróża Pokoju drgnął. 
Uliar burknął coś pod nosem. Komunikator drgnął znowu, tym razem mocniej, i 

nagle wyskoczył z klipsa, upadając ze szczękiem na podłogę. 

Wolvkile stanęły jak wryte. Trzy kosmate łby zwróciły się w kierunku dźwięku. 
- Powoli mruknął Jinzler. Niech tam chwilę poleży. 
Evlyn w milczeniu skinęła głową. W kilka sekund później wolvkile stwierdziły, że 

nie dzieje się nic ciekawego i wróciły do swojego krążenia. Dobrze - rzekł Jinzler. 
Teraz w naszym kierunku. Powoli, możliwie najłagodniej. 

Powoli, ale bynajmniej nie łagodnie, komunikator ruszył po podłodze. Jeden z 

wolvkilów zatrzymał się, kiedy urządzenie podskoczyło o jakieś trzy metry od stołu. 
Ciemne oczy zwierzęcia obserwowały czarny cylinder z widocznym zainteresowaniem. 
Ale  żaden z nieprzyjaciół nie wykonywał groźnych gestów, na które nauczono je 
reagować, a trenerzy widocznie nie przewidzieli takiej sytuacji. Wolvkil przyglądał się; 
aparatowi jeszcze przez chwilę, po czym stracił zainteresowanie i przeniósł swoją 
uwagę na istoty tłoczące się za barykadą. Jinzler znowu stwierdził,  że wstrzymuje 
oddech. 

I wtedy niemal bez wysiłku komunikator znalazł się, na krześle. Evlyn ostrożnie 

wysunęła ręką i chwyciła aparacik przez otwór w siatce. 

Rozbitkowie z Nirauan 

208

W ułamek sekundy później odskoczyła z krzykiem, kiedy warczący wolvkil 

uderzył pyskiem o siatkę, omal nie zrzucając krzesła. 

- Daj mi to krzyknął Jinzler, wyrywając komunikator z ręki zaskoczonej 

dziewczynki. 

O ile aparat toczący się luzem po podłodze nie znajdował się na liście zagrożeń 

wolvkila, o tyle przedmiot, który trzymała ręka nieprzyjaciela, wymagał całkowicie 
innego podejścia. 

- Trzymaj. - Jinzler podał komunikator Uliarowi, sam zaś położył się na plecach i 

zaparł nogami o krzesło. Wolvkil uderzył znowu, ale Jinzler zdążył przytrzymać 
krzesło. - Wyłącz blokadę! 

Jeśli nawet Uliar odpowiedział, to jego słowa zginęły w zamęcie, kiedy zębata 

paszcza i szponiasta łapa nagle spadły na siatkę krzesła dokładnie nad głową Jinzlera. 

- Podeprzyjcie krzesła! - zawołał Formbi, z trudem siadając i jedną ręką chwytając 

najbliższe z nich. W samą porę - trzeci wolvkil skoczył na zadaszenie i wyjąc wściekle, 
zaczął wtykać pysk w szczeliny, usiłując się przecisnąć. Jedna z jego tylnych łap 
ześliznęła się pomiędzy dwa krzesła i zwierzą zawyło jeszcze głośniej, usiłując się 
uwolnić. Szponiasta łapa waliła na oślep po zamkniętej przestrzeni; Feesa jęknęła, 
kiedy ostry jak sztylet pazur przejechał jej po ramieniu, plamiąc  żółtą tunikę  wąską 
strugą krwi. 

- Wyłączone! - krzyknął Uliar ponad ogólnym zamieszaniem.  
Jinzler jedną  ręką trzymał oparcie krzesła, a drugą  włączył komunikator, 

wyszukując ogólne pasmo. 

- Luke... Maro... dowódco Fel - zawołał. Przecież oni muszą  żyć. Muszą. - 

Pomocy! 

 
Luke szarpnął kabel po raz ostatni, unosząc Marę na wysokość dolnej krawędzi 

wagonika turbowindy. 

- Jak tam?! - zawołał. 
- Dobrze - odpowiedziała, przesuwając czubkami palców po skorodowanej 

krawędzi drzwi. Właściwie przydałoby się, aby Luke podciągnął się jeszcze trochę, ale 
wspinał się już i tak dość długo, i nawet przy całej sile, jaką czerpał z Mocy, już od para 
minut czuła pod udami, jak mięsnie jego ramion drżą ze zmęczenia. Lepiej, aby to ona 
trochę się wysiliła, a jemu pozwoliła zachować siły na to, co ich jeszcze może czekać. 

Jeśli bowiem mieli rację co do bezgłośnego krzyku, który oboje przed chwilą 

wyczuli, należało się spodziewać poważnych kłopotów.  

O, właśnie. 
- Mam - oznajmiła. Ujęła dźwignię  ręcznego zwalniania i delikatnie pociągnęła. 

Rozległo się kliknięcie. Sięgnęła w Moc i pchnęła drzwi. 

Zamiast jednak krzepiącego, a przynajmniej wystarczającego oświetlenia 

standardowego holu turbowind, powitała ją niemal całkowita ciemność. 

- Jak to się stało, że jest tak ciemno? - zapytał Luke. 
- Pewnie dlatego, że nie ma świateł - odparła, rozglądając się ostrożnie. Chwyciła 

się krawędzi otworu i podciągnęła w górę. Dziwne, nawet permalampy, które powinny 

background image

Timothy Zahn 

209
stale  świecić, wydawały się wyłączone. - Może się pomyliliśmy i to nie jest główna 
część mieszkalna. Zaczekaj chwilę dodała, wyglądając na korytarz. - Widzę jakieś 
światła w głębi. Może tam są wszyscy. 

- A może nie rozległ się w ciemności głos. Dochodził z prawej strony. - Nie ruszać 

się. 

Mara odwróciła się w kierunku dźwięku... 
...i cofnęła, kiedy w twarz uderzył ją jaskrawy promień pręta żarowego. 
Zareagowała błyskawicznie, padając na ziemię i rzucając się  na  lewo  w 

półprzewrocie; wróciła do pozycji w półprzysiadzie już z mieczem w dłoni. Mężczyzna 
z prętem żarowym usiłować śledzić jej ruch. ale półprzewrót go zmylił i promień trafił 
w pustkę. Przez ułamek sekundy widziała cień postaci za plamą  światła i broń. którą 
trzymała w drugiej ręce. 

Po kolei. Sięgnęła poprzez Moc. chwyciła broń i skręciła lufę w przeciwnym 

kierunku. 

Ku jej zaskoczeniu, zamiast walczyć z jej naciskiem, jak zrobiłaby to większość 

ludzi, postać przedłużyła ruch w tym samym kierunku. obracając ramię w łokciu i 
nadgarstku i tym samym uwalniając się z uchwytu Mocy. jak w normalnej walce 
uwalnia się z blokady nadgarstka. 

- Powiedziałem, nie ruszać się warknął intruz. 
- Ładny chwyt skomplementowała go Mara, osłaniając oczy przed światłem. Tym 

razem rozpoznała głos. Opiekun Pressor, jak mi się zdaje? 

- Odłóż miecz świetlny rozkazał Pressor. I cofnij się. 
Urwał z okrzykiem bólu. Pręt  żarowy przez chwile, miotał się w jego dłoni jak 

żywy, po czym skierował się w sufit. Mara zamrugała,  żeby przepędzie spod powiek 
ostatnie powidoki, akurat w porę, aby ujrzeć, jak miotacz Pressora żegluje w powietrzu 
w kierunku turbowindy. 

- Przepraszam - rzekł Luke. wyskakując z szybu i chwytając miotacz. Ale nie 

sądzę, żebyśmy mieli czas na pogawędki. Coś złego się tu dzieje. 

- Chyba tak burknął Pressor, rozmasowując sobie nadgarstek. - Co zrobiliście z 

zasilaniem? 

- To nie my - odrzekła Mara. - My tylko rozbroiliśmy windę, w której nas 

zamknąłeś. 

Urwała, kiedy usłyszała pisk komunikatora przy pasku. 
- O, blokadę też zdaje się zdjęli... dodała, chwytając komunikator i wciskając 

odbiór. 

-...aro... dowódco Fel... rozległ się niecierpliwy głos Jinzlera. - Pomocy! 
- Jesteśmy - odpowiedziała, rzucając Luke’owi znaczące spojrzenie. W tle słychać 

było pełne paniki głosy. - Mów. 

- Jesteśmy w sali konferencyjnej rady - rzekł Jinzler, wyraźnie z trudem 

utrzymując spokojny ton. - Bearsh zamknął nas w pułapce z tymi swoimi wolvkilami.... 

- Czekaj no - odezwał się Luke do własnego aparatu. - Jakie wolvkile? Co za 

wolvkile? 

Rozbitkowie z Nirauan 

210

- Te, które stale nosili na plecach - zgrzytnął Jinzler. - Nie były martwe, tylko 

jakby uśpione... bardzo sprytne, bardzo inteligentne. I to nie są Geroonianie, to Vagaari. 

Pressor syknął cicho. 
- Vagaari? 
Z komunikatorów dobiegł ich stłumiony huk. 
- Co się dzieje? - spytał Luke. 
- Wolvkile próbują nas dopaść - wyjaśnił Jinzler. - Na razie je blokujemy, ale nie 

wiemy, jak długo damy radę odpierać ataki. 

Mara spojrzała na Pressora. 
- Którędy? 
- Tam - odparł Pressor, wskazując palcem w kierunku światła, które Mara 

zauważyła już wcześniej. 

- Zaprowadź nas - poprosił Luke, oddając mu miotacz. - Jinzler? 
Idziemy do ciebie. 
- Uważajcie na Bearsha i resztę - ostrzegł Jinzler, kiedy podążali za Pressorem w 

dół korytarza. - Pozostawili z nami wolvkile, ale mają przy sobie jakieś niemile 
wyglądające i żądlące owady jako ochronę osobistą. Mogą mieć też inną broń. 

- Rozumiem - rzekł Luke. - Wiesz może, dokąd się wybierają? 
- Powiedzieli, że pokręcą się po statku. Zabrali też ze sobą zapas pełzaków 

kablowych. 

- Nieźle - mruknął Luke, zaglądając w ciemne przejście, które właśnie mijali. - 

Fel? Jesteś tam? 

- Tu jestem, Luke - odezwał się Fel prawie natychmiast. - Mamy już jakie takie 

pojęcie, co się dzieje. Co robić? 

- Jesteśmy w D-Pięć - rzekł Luke. - A wy? 
- D-Sześć, w połowie korytarza prawoburtowego - wyjaśnił Fel. - Mamy wracać 

do turbowind i dołączyć do was? 

- Przedni zespół nie działa - rzekł Luke. - Sądząc z tego, jak wszystko gaśnie, 

Bearsh był tu już ze swoimi pełzakami. Opiekunie, czy tylne turbowindy działają? 

- Powinny - odparł Pressor. - Pozamykałem wszystko pomiędzy Cztery a Pięć, ale 

od Szóstki w górę powinny działać. 

- Słyszeliście? - zawołał Luke. 
- Tak - potwierdził Fel. - Generał Drask kontaktuje się z „Posłem Chafem”, żeby 

przysłali posiłki. Jeśli się pospieszymy, może złapiemy Bearsha i jego przyjaciół w 
kleszcze. 

- Tylko że Pressor odłączył wszystkie turbowindy od D-4 - wtrąciła Mara. - Tak 

powiedziałeś, prawda? 

- Tak - potwierdził Pressor, wciskając przyciski na własnym komunikatorze. - 

Potwierdzę, czy to zostało wykonane. Trilli? 

Ktoś odpowiedział zbyt cicho, żeby Mara mogła usłyszeć. Pressor sam również 

zniżył głos, odwrócił się bokiem i poinformował osobę na drugim końcu linii o tym, co 
się dzieje. 

Luke pochwycił spojrzenie Mary. 

background image

Timothy Zahn 

211

- Co o tym myślisz7 zapytał. 
- Nie mamy czasu na zagadki odparła. Nie teraz, kiedy atakują Jinzlera i 

pozostałych. Mamy właściwie jedną, jedyną możliwość: wchodzić wprost. 

- Zgadzam się - rzekł Luke. - O ile nie zamierzamy przypuszczać ataku stopniowo, 

najpierw my, a potem kolejne fale: Pięćset Pierwszy, Chissowie, Stróże Pokoju 
Pressora.  

- Możemy nie mieć wyboru - zauważyła Mara. Dotarli już do tej części statku, 

gdzie większość permalamp jeszcze działała, podobnie jak normalne światła. 
Widocznie pełzaki kablowe nie zdołały jeszcze załatwić tego obszaru. - Zwłaszcza 
Chissowie muszą zaczynać wszystko od etapu zero. Jak sądzisz, ile to może potrwać? 

- Zobaczymy. - Podniósł komunikator do ust. - Fel, słyszałeś pytanie? 
- Tak, ale wydaje mi się, że to daremne rozważania - odparł Fel posępnie. - Drask 

nie może nawiązać kontaktu ze statkiem. Brak odpowiedzi, na żadnym kanale. 
Nikogo... 

Mara spojrzała na Luke’a, czując,  że serce ściska jej się w piersi. On również 

patrzył na nią z przerażeniem. Ten powiew śmierci, który oboje wyczuwali jeszcze na 
D - 1... 

- Luke? 

- Tak, słyszałem - rzekł Luke. - Lepiej sprowadź tam swoja. grupę. Istnieje spora 

możliwość, że przejęli już „Posła Chafa”. 

- Rozumiem - mruknął Fel. - Idziemy.  
Luke wyłączył aparat, 

- Opiekunie? 

- Zdaje się, że możecie wykreślić również sporą część moich ludzi odparł Pressor. 

- Sześciu ze Stróżów Pokoju nie zameldowało się. 

- Sześciu z ilu? - zapytała Mara.  
Pressor prychnął cicho. 

- Z jedenastu, włącznie ze mną. Nie byliśmy nigdy poważną siłą zbrojną - wyznał, 

wymachując miotaczem. - Ale Geroonianie byli tutaj przez cały czas, albo w 
turbowindach, albo z moimi ludźmi. Kiedy któryś z nich zdołał się wymknąć i zawrócić 
na wasz statek, albo zająć się moimi ludźmi? 

- Odpowiedź, brzmi: nie wszyscy byli z nami - odparł Luke. - Musieliśmy 

zostawić jednego z nich. 

- Po obrażeniach, jakich doznał w czasie tajemniczego ataku - kwaśno dodała 

Mara. - Co sądzisz, Luke? Oni sami postrzelili Estosha? 

- Zaczyna na to wyglądać - odparł Luke, zatrzymując się na chwilę, aby zajrzeć w 

boczny korytarz. - Przynajmniej nie dysponują już elementem zaskoczenia. 

- Zdaje się, że i tak trwało to zbyt długo - gorzko odparł Pressor. 
- Nie martw się, dostaniemy ich pocieszyła go Mara. - Co powiedziałeś swoim 

ludziom? 

- Tym, którzy pozostali, kazałem bronić swoich pozycji, obserwować i zachować 

gotowość do obrony, gdyby zostali zaatakowani oświadczył, wojowniczo wysuwając 
podbródek. - Dwóch z nich było razem z tymi istotami w sali konferencyjnej i nie będę 

Rozbitkowie z Nirauan 

212

ryzykował niczyjego życia w jakimś nieprzemyślanym ataku, dopóki nie zorientuję się 
lepiej, z czym mamy do czynienia.  

Jeśli oczekiwał sprzeciwu, rozczarował się mocno. 
- Zgadzam się - rzekł Luke. - Właściwie w tej chwili bardziej nam są potrzebne ich 

oczy i uszy na statku aniżeli dodatkowa siła zbrojna. 

- Zdecydowanie tak - zgodziła się Mara. - W końcu ile zamieszania może narobić 

czterech czy nawet pięciu Vagaarich? 

Później aż za często przypominała sobie to retoryczne pytanie. Prowadzeni przez 

Pressora pobiegli korytarzem i prawie natychmiast natknęli się na Vagaarich.  

Ale nie na czterech Vagaarich. Nawet nie na pięciu Vagaarich.  
Było ich ośmiu, Bearsh i siedmiu innych. Szli korytarzem o jakieś dziesięć 

metrów od nich. Bearsh miał na sobie te same szatę i tunikę, ale bez wolvkila, 
natomiast reszta występowała w pełnych zbrojach bojowych i w hełmach. Uzbrojeni 
byli w dziwną zbieraninę: miotacze płomieni Chissów i pistolety oraz karabinki 
laserowe Starej Republiki. Dwa wolvkile szły powoli przed nimi niczym przednia straż, 
podczas gdy pozostałe kręciły się wokół formacji niczym eskadra myśliwców.  

Obie grupy dostrzegły się nawzajem w tej samej chwili. 

- Stać! - rozkazał Pressor, celując w Bearsha z miotacza.  

Vagaari zatrzymał się oczywiście, dokładnie tak, jak Mara mogła oczekiwać po 

wyszkolonych  żołnierzach. Czwórka w pierwszej linii natychmiast opadła na kolano, 
dając tym samym towarzyszom za plecami możliwość oddania czystego strzału. Cała 
siódemka w milczeniu uniosła broń. Wolvkile zatrzymały się nieco mniej chętnie; ich 
oczy lśniły groźnie, a długie ogony niespokojnie chłostały powietrze. 

- Spokojnie - mruknął Luke i wyciągnął  rękę, aby łagodnie odepchnąć miotacz 

Pressora z linii strzału. Jednocześnie delikatnie wysunął się przed niego z mieczem 
świetlnym w gotowości, aby odbijać strzały, jeśli Vagaarim przyjdzie ochota otworzyć 
ogień. - Cześć, Bearsh - zawołał pod adresem Vagaarich. - Widzę, że sprowadziłeś paru 
kumpli. 

- Ach... Jedi - mruknął Bearsh. Jeśli nawet zdenerwował się ich nagłym 

pojawieniem, nie okazał tego. - A więc mimo wszystko przeżyliście windy. Jakże mi 
was żal. 

- Czemu? - zapytała Mara, wzrokiem i umysłem studiując  żołnierzy i usiłując 

pojąć, skąd się ich tylu wzięło. Na „Posła Chafa” zaproszono jedynie pięciu Vagaarich; 
byta tego pewna. Więc skąd ta reszta? Gdzie się ukrywali? 

- Cóż, dlatego że nie unikniecie bolesnej, powolnej śmierci - wyjaśnił Bearsh. 

Teraz będziecie cierpieć. 

- A dlaczego ktoś ma zginąć? - spytała Mara rozsądnie. - Dlaczego nie powiecie 

nam, czego chcecie? Może coś razem wymyślimy.  

Oczy Bearsha rozbłysły. 
- Głupia - syknął. - Myślisz,  że Vagaari można przekupić jak sprzedawcę 

błyskotek na jarmarku? 

- Wybraliście się na tę misję z jakiejś przyczyny - przypomniała Mara. - Ciekawe, 

jakiej?  

background image

Timothy Zahn 

213

Bearsh prychnął. 
-  Żeby pomścić pięćdziesiąt lat upokorzenia Vagaarich - rzekł. - Spełnić 

pięćdziesiąt lat pragnień Vagaarich. Czy to ci coś mówi? 

- Więcej niż. sądzisz - zapewniła go. Mijała się z prawdą, to oczywiste. Jednak 

pierwsza zasada techniki udanego przesłuchania, jakiej ją nauczono, brzmiała: każda 
informacja, jaką uda się wyciągnąć od nieostrożnego lub gadatliwego obiektu, może się 
przydać do ogólnej układanki. - I co, osiągnęliście już te szlachetne cele? 

Podwójne usta Bearsha wykrzywiły się w gorzkim uśmiechu. 
- Nawet w najbardziej optymistycznych marzeniach nie wyobrażaliśmy sobie, że 

tak nam się uda - rzekł. - Resztki ludzkiej załogi spędzą ostatnie godziny życia, 
przeklinając siebie za to, jak nieopatrznie nam się przysłużyli. 

- Brzmi ciekawie - zauważyła Mara zachęcająco. - Może podzielisz się z nami tym 

sekretem? Przecież i tak niedługo umrzemy, prawda? 

Wzrok Bearsha powędrował w kierunku Luke’a. 
- Czy to sławny heroizm Jedi? - zapytał wzgardliwie. - Pozwalać, aby samica 

mówiła, podczas gdy ty tchórzliwie zasłaniasz się milczeniem? 

Luke drgnął. 
- Niczym się nie zasłaniam - zaczął spokojnie. - Pozwalam Marze prowadzić 

rozmowy, ponieważ jest w tym lepsza ode mnie. Była szkolona w przesłuchiwaniu 
więźniów. 

Vagaari uśmiechnął się z zadowoleniem. 
- Wszystko się wam pokręciło, Jedi - rzekł cicho. - A my straciliśmy dla was już 

zbyt wiele czasu. Teraz umrzecie. 

Mruknął coś i nagle dwa wolvkile skoczyły. Mara przechwyciła mgnienie myśli 

Luke’a, gdy przygotowywał się do walki. 

- Nie - powiedziała, muskając palcami jego pierś i jednym długim krokiem 

przesunęła się do przodu, zasłaniając sobą Pressora i męża przed atakującymi 
zwierzętami. - Ty się już zmęczyłeś. Teraz moja kolej. 

Zanim zdążył zaprotestować, zrobiła jeszcze jeden długi krok naprzód, sięgając w 

Moc i jednocześnie oceniając odległość i czas. Z uszami położonymi po sobie i szeroko 
otwartymi, zaślinionymi paszczami, wolvkile po raz ostatni odbiły się od pokładu i 
skoczyły jej do gardła. 

Mara szybko odstąpiła na bok, zapaliła miecz świetlny i przecięła oba zwierzęta 

na pół. 

Zanim szczątki bestii upadły na pokład z ohydnym, poczwórnym stukiem, 

spojrzała na Vagaarich. 

- I to by było na tyle - zaczęła konwersacyjnym tonem, trzymając miecz w 

gotowości. - Czy ktoś tu coś mówił o umieraniu? 

Bearsh wytrzeszczył oczy, twarz wykrzywiła mu się przerażeniem. Zadowolony z 

siebie uśmiech znikł na dobre. Przez chwilę dwoje ust poruszało się bezgłośnie, a 
potem stęknął cicho i wykrzyknął coś w swoim języku.  

W odpowiedzi broń Obcych plunęła ogniem.  

Rozbitkowie z Nirauan 

214

Mara była gotowa. Jej miecz błysnął, gdy otworzyła umysł na Moc, pozwalając jej 

kierować swoimi rękami i odbijać niebieską klingą czerwone i błękitne smugi ognia. 
Koncentracja na zagrożeniu spowodowała,  że patrzyła tylko na cel, więc nie mogła 
widzieć Luke’a. Czuła jednak, że stał u jej boku z mieczem, odbijając strzały w ściany i 
sklepienie. Jak przez mgłę zauważyła,  że ktoś jeszcze strzelił i jeden z Vagaarich 
zachwiał się, bezsensownie ostrzeliwując sufit. Pressor, domyśliła się jak w transie, to 
Pressor strzelił poprzez barierę ochronną, jaką wraz z Lukiem stworzyli przed nim. 
Rozległ się jeszcze jeden krzyk w obcym języku, krzyk pełen wściekłości i desperacji. 

Pozostałe wolvkile skoczyły do przodu, pozornie nie zwracając uwagi na deszcz 

promieni laserowych, i rzuciły się w kierunku obrońców. Mara zrobiła jeden krok do 
przodu, Luke w tył. Jej miecz nie przepuścił ani jednego strzału, podczas gdy Luke 
wyłączył broń i ukląkł. Mara była pewnie lepsza w precyzyjnym operowaniu mieczem 
świetlnym, ale nawet po długiej wspinaczce był o wiele, wiele lepszy w posługiwaniu 
się Mocą od niej i od wszystkich znanych jej Jedi. Jeśli Vagaari nie dość się jeszcze 
wystraszyli, myślała, odbijając kolejne strzały, to powinno ostatecznie załatwić sprawę. 
Wolvkile dotarły do miejsca, z którego mogły skoczyć wprost na nią...  

...i zaskomlały jak młode dokriki, zatrzymując się jednocześnie i nagle, gdy Luke 

sięgnął poprzez Moc i na chwilę zaatakował ich układ nerwowy. Stały tak oszołomione, 
gdy posłał w ich nerwy kolejny wstrząs, aby wyszukać i uruchomić ośrodek snu w ich 
mózgach. 

Zwierzęta wydały zbiorowy jęk i opadły na pokład bez przytomności. 
Luke wstał. 
- Co dalej? - rzucił wyzywająco. 
Poczciwy farmer, pomyślała czule Mara. Jej samej wpojono na szkoleniach, że dla 

nieprzyjaciół nie ma litości,  że nie wolno ryzykować  własnego  życia na rzecz tych, 
którzy jej zagrażali; i wrogowie, atakując, sami zrzekli się prawa do życia. 

Ale Luke nie umiał tak myśleć. Choć teraz, po latach, zahartował się i zmężniał, 

serce, które przywiózł ze sobą z farmy na Tatooine, pozostało równie miękkie jak 
dawniej. Wiedziała,  że inni czasem drwili z tego i dokuczali mu z powodu jego 
wiejskiego pochodzenia. 

Dla niej jednak określenie „farmer” było wyrazem uznania dla nieugiętego pionu 

moralnego męża, który ceniła i kochała. A kiedy pod koniec dnia zasypiała u jego boku, 
sen przychodził łatwiej, jeśli wiedziała, że ich najgorsi wrogowie dostali więcej szans, 
niż mogli oczekiwać. 

Tym razem jednak ta szansa nie została wykorzystana. Jedyną odpowiedzią 

Bearsha był kolejny wrzask; w odpowiedzi napastnicy zdwoili siłę ognia. 

A że strzały zaczęły przelatywać niebezpiecznie blisko jej twarzy, Mara uznała, że 

najwyższy czas zakończyć tę potyczkę. 

Pomoc przyszła w postaci drugiego miecza świetlnego, zwinnie manewrującego 

pomiędzy ciosami jej własnej klingi. Nowe ostrze przemknęło przez korytarz niczym 
świecąca tarcza kosiarki, tnąc zbroje, broń i ciała Vagaarich. 

W dwie sekundy później było po wszystkim. 

background image

Timothy Zahn 

215

Mara wyprostowała się, oddychając ciężko, i przyjrzała się martwym żołnierzom, 

poprzez Moc wypatrując dalszych, czających się być może w pobliżu zagrożeń. Ale 
Luke zrobił wszystko co trzeba, z właściwą sobie skutecznością. 

Dopiero wtedy zauważyła, że Bearsha nie ma wśród zabitych. 

- Gdzie on się podział? - zapytała, rozglądając się raz jeszcze. 

- Kto? - zapytał Luke, podnosząc wzrok znad wolvkila, któremu właśnie się 

przyglądał. 

- Bearsh - odrzekła Mara. - Nie ma go. 

Obejrzała się na Pressora. 

- Opiekunie? 
- Pressor nie odpowiedział. Z niedowierzaniem gapił się na leżące posiekane ciała 

Vagaarich. 

- Pressor! - spróbowała głośniej. 
Z trudem oderwał wzrok od jatki i spojrzał na nią. 
- Tak? 
- Nie wiemy gdzie jest Bearsh - powtórzyła, usiłując opanować zniecierpliwienie. 

Po pięćdziesięciu latach ci ludzie widocznie zapomnieli, do czego są zdolni Jedi. 

- A tak - mruknął Pressor, opanowując się z wielkim trudem. - Eee... uciekł zaraz 

potem, jak on... - Ukradkiem zerknął na Luke’a. - Jak je uśpiłeś... no, coś im zrobiłeś. 
Reszta zwiększyła intensywność ognia, a on zwiał tym korytarzem. 

- Lepiej wybierzmy się za nim - z determinacją stwierdziła Mara. - Luke? 
- Proszę bardzo - rzekł, podchodząc do drugiego wolvkila. - Muszę się upewnić, 

że pozostaną w tym stanie, dopóki nic będziemy gotowi zająć się nimi. Idźcie... 
dogonię was. 

- Może być - odparła, spoglądając w głąb korytarza. - Chodź, Opiekunie pokażesz 

mi, gdzie jest ta sala - dodała, wyciągając komunikator. - Fel, masz mieć oczy dookoła 
głowy przypomniała jeszcze. Zdaje się, że mamy tu więcej Vagaarich, niż początkowo 
sądziliśmy. - Odpowiedziało jej milczenie. 

- Fel? - zawołała znowu.  
Nic. 
- Powiedziałbym - spokojnie zauważył Pressor, że prawdopodobnie on już o tym 

wie. 

 

Rozbitkowie z Nirauan 

216

R O Z D Z I A Ł  

20 

Rufowe sekcje D-6 nie były tak dobrze utrzymane jak korytarz pomiędzy 

żłobkiem a Kwarantanną Jedi. Ale szyby turbowind nie znajdowały się daleko, 
przejście było dość wygodne .Pięćset Pierwszy zaś należał do oddziałów zwanych 
przez podręczniki szkoleniowe „pomysłowymi”. Dotarli więc do holu turbownd bez 
dalszych przeszkód i prawdopodobnie w rekordowym czasie. 

Fel wcisnął przycisk przywołania. Czekali, jeszcze na wagonik. kiedy odebrali 

pierwsze ostrzeżenie o nadchodzących kłopotach. 

- Ta winda nie pracuje tak jak trzeba, dowódco - upierał się Zapaśnik, 

przyciskając bok hełmu do drzwi turbowindy. - Brzmi... no, jakoś niewłaściwie. 

- W jakim sensie niewłaściwie? - zapytał niecierpliwie Fel. Sam też uważał,  że 

należy zachować ostrożność, ale bez przesady; nie ma sensu obawiać się  głupiego 
dźwięku. Nie teraz kiedy Formbi i inni są w niebezpieczeństwie. - Co jest? 
Zardzewiała? Zacina się...? Co jeszcze? 

- Jest za ciężka - powiedział nagle Strażnik, przyciskając swój hełm do ściany 

obok głowy Zapaśnika. - Za dużo waży, jak na pusty wagonik. 

Fel spojrzał na Draska. 
- Czy to może być problem z generatorami repulsorowymi? 
- Nie - odparł Strażnik. - Może częściowo, ale to nie wszystko. Wagonik jest bez 

wątpienia pełny 

- A my musimy przyjąć,  że jest pełen nieprzyjaciół - podsumował Drask. - 

Dowódco, proponuje się ukryć. 

Fel się skrzywił. Ucieczkę i ukrywanie się uważał za tchórzostwo, zwłaszcza że 

nie był przekonany, czy ktoś jedzie wagonikiem turbowindy. Na pewno jednak nie 
pomoże to ani Jinzlerowi, ani Formbiemu, jeśli on i jego oddział dadzą się zastrzelić jak 
amatorzy. Zwłaszcza że zaproponował to Drask, a nie on sam, nie będzie więc musiał 
później znosić docinków generała. 

- Zająć pozycje defensywne - rozkazał. Rozejrzał się wokoło, wyszukał 

odpowiednie drzwi o kilka metrów dalej w głąb korytarza i ruszył w ich stronę. 

Pomieszczenie za nimi okazało się niewielką pakamerą do obsługi silników, 

zasłaną kawałkami pojemników na żywność i kurzem. Fel ustawił się w drzwiach, 

background image

Timothy Zahn 

217
częściowo ukryty, tak aby nie musiał wystawiać się na zagrożenie bardziej, niż jest to 
konieczne, a jednocześnie mógł obserwować windę. Oparł  łokieć  ręki trzymającej 
miotacz o skrzynkę sterowania i czekał. Szum turbowindy zmienił nieco ton, kiedy 
wagonik zatrzymał się na podeście... 

...i eksplodował w oślepiającej kuli białego światła. 
Fel odruchowo cofnął się w głąb pakamery, unikając deszczu odłamków i 

kawałków płonącego plastiku. Huk eksplozji ucichł, więc Fel znów wystawił poza 
drzwi jedno oko i rękę z miotaczem. 

Przez wyrwany otwór wyskoczyły dwie uzbrojone sylwetki, strzelając na oślep 

czerwonymi smugami z miotaczy. 

Fel wciągnął powietrze przez zęby. Po ostrzeżeniu Jinzlera spodziewał się,  że 

napadną ich poprzebierane zbiry Vagaarich Bearsha. Oczekiwał więc raczej niskich, 
ubranych w ciężkie szaty i martwe zwierzęta istot, do kłutych widoku przyzwyczaił się 
już na pokładzie „Posła Chafa”, a nie w pełni wyekwipowanych oddziałów 
wojskowych. Za pierwszą dwójką Vagaarich wyskoczyła następna, a za nimi cztery 
warczące i z całą pewnością żywe wolvkile. 

Do tej pory imperialni nie odpowiedzieli ogniem. Fel uznał, że najwyższy czas to 

zmienić. Skrzywił się lekko, gdy jeden z przypadkowych strzałów świsnął mu tuż koło 
nosa i odbił się od ściany, zaczerpnął tchu i ryknął: 

- Stać! 
Nie oczekiwał żadnej innej reakcji, jak tylko lepiej wycelowane strzały i się nie 

rozczarował. Wszystkie cztery hełmy zwróciły się w jego kierunku, a tuż za nimi 
plująca ogniem broń. Fel z zimną krwią wycelował w pierś najbliższego z napastników 
i nacisnął spust. 

Obcy zachwiał się, gdy strzał wzbił chmurę pyłu i odłamków, dziurawiąc mu 

pancerz na piersi. W ułamek sekundy później Fel musiał na powrót ukryć się za 
drzwiami, gdy grad strzałów zasypał miejsce, gdzie znajdował się jeszcze przed chwilą. 
Pochylił się i znów wysunął ramię, by oddać kolejne strzały, kiedy usłyszał,  że do 
odgłosów broni Vagaarich dołączył wysoki świst blastechów i jeszcze jeden dźwięk, 
który przypisał miotaczowi Draska. Nie przestając strzelać, ostrożnie wychylił się zza 
framugi, aby lepiej wycelować. 

W sama porę, by zobaczyć, że jeden z wolvkilów skacze wprost na niego. 
Cofnął się do pakamery i zwierzę  śmignęło mu przed nosem. Fel wycelował w 

jego bok i wystrzelił. 

Ale wolvkil wylądował i wbił szpony w pokład,  żeby się szybciej zatrzymać. 

Niczym nie zdradzając,  że przed chwilą otrzymał  śmiertelny postrzał, odwrócił się w 
stronę Fela. Warknął, otworzył szeroko paszczę i skoczył. 

Fel znów się cofnął, wystrzelił jeszcze kilka razy, nadal całkowicie bezskutecznie, 

po czym uskoczył w prawo, usiłując uniknąć ataku zwierzęcia. Wolvkil jednak nie dał 
się drugi raz zwieść tym samym manewrem. Wylądował i natychmiast zwrócił się w 
prawo. Zanim Fel zdążył wystrzelić po raz ostatni, zwierzę zaatakowało. 

Bardziej szczęśliwym trafem niż dzięki umiejętnościom udało się Felowi odtrącić 

szponiaste  łapy od swojej twarzy, kiedy desperackim gestem odrzucił miotacz i 

Rozbitkowie z Nirauan 

218

usiłował chwycić zwierzę za gardło, zanim ono dosięgnie go kłami. Wolvkil skręcił łeb 
i mocno zacisnął szczęki na prawym przedramieniu przeciwnika. 

Fel jęknął, gdy poczuł rozdzierający, ostry ból. Pod ciężarem zwierzęcia stracił 

równowagę i pozwolił przewrócić się na pokład. Bezładnie wymachując lewą  dłonią, 
trafił na fałd kosmatej skóry na karku, chwycił mocno i szarpnął, jednocześnie 
skręcając ciało tak, że w efekcie wolvkil wylądował obok, a nie na nim. 

Ostry ból od uderzenia o pokład przeszył ciało Fela, rozbijając się na dziesiątki 

skoncentrowanych ukłuć w miejscach, gdzie w skórę wbiły mu się kawałki 
potłuczonych naczyń, Wolvkil nadal jakby nie zauważał uderzenia. 

Fel zacisnął mocniej palce na futrze bestii, desperacko usiłując wymyślić jakiś 

plan. Stopy i kolana miał przygniecione przez ciężkie zwierzę, więc nawet nie mógł 
próbować kopniaków, chociaż i tak nie wiedział, gdzie bestia ma wrażliwe miejsca. 
Prawe ramię miał unieruchomione i bezużyteczne, lewą  ręką zaś usiłował wzmocnić 
chwyt na karku wolvkila. 

Ale oczy potwora były w zasięgu ręki. 
Spojrzał w ciemne źrenice, próbując odepchnąć od siebie ból na tyle, aby jasno 

myśleć. Jeśli wypuści z garści kark zwierzęcia, będzie po nim. Wydawało się jednak, że 
nie ma innej szansy. Jeśli nie zrobi czegoś bardzo szybko, może stracić ramię, a z 
jednym sprawnym ramieniem koniec będzie szybki. Zaparł się. zacisnął w duchu 
kciuki, puścił kark zwierzęcia i sięgnął mu do ślepiów. 

Wydawało się,  że wolvkil tylko czekał na ten gest. Z triumfalnym warknięciem 

natychmiast puścił prawe ramię Fela, cofnął łeb i otworzył zakrwawiony pysk, szykując 
się do zatopienia zębów w gardle ofiary. Fel miał zaledwie dość czasu, żeby cofnąć się 
trochę. Poszedł na całość i przegrał... 

Nagle przed rozdziawioną paszczą pojawiła się  ręka w białej zbroi. Wolvkil 

warknął wściekle, gdy poczuł, że zamiast na miękkiej ludzkiej szyi zamknął szczęki na 
twardym kompozycie plastoidowo-stopowym. Warczenie jednak szybko zmieniło się w 
pełen zaskoczenia pisk, kiedy ta sama ręka za szczęki i kark podniosła go z pokładu. 

- Gotów? - zawołał szturmowiec, trzymając rzucające się zwierzę na odległość 

ramienia. 

- Gotów - odezwał się drugi głos. Pierwszy szturmowiec z głębokim sieknięciem 

poderwał zwierzę nad głowę i rzucił w odległy kąt pokoju. Rozległ się ostry trzask 
ognia automatycznego i nastąpiła cisza. 

- Dobra robota... - Fel. dysząc ciężko, usiłował dźwignąć się na nogi. Szturmowiec 

wciąż stał nad nim teraz dopiero mógł stwierdzić, że to Cień i podnosił go za zdrowe 
ramię, żeby pomóc mu wstać. - Doskonały czas. i tak dalej. Dzięki. 

- Nie ma sprawy - odparł tamten. - Jak poważna jest pańska rana? 
- Przeżyję - zapewnił go Fel, oglądając zranione ramię. Musiał przyznać,  że 

wygląda fatalnie, ale nie czuł się źle. Można to było pewnie przypisać adrenalinie, która 
wciąż krążyła mu w żyłach, za minutę lub dwie zacznie naprawdę boleć. - Co się tam 
stało? 

- Mamy wszystkich - zapewnił Chmura, podchodząc z bandażami i tubą syntciała 

z pakietu medycznego. - Zdaje się, że projektanci ich zbroi nie znali blastechów. 

background image

Timothy Zahn 

219

- A generał Drask? - zapytał Fel, usiłując zobaczyć cokolwiek poza dwójką 

szturmowców w drzwiach. 

- Nic mi nie jest - odparł Drask, wchodząc w jego pole widzenia, obok Chmury. - 

Przepraszam, że spóźniliśmy się z pomocą. 

- Ważne,  że dotarła, zanim było za późno - odparł Fel, krzywiąc się gdy Cień 

rozcinał mu rękaw. - Strzeliłem do bydlaka kilka razy, ale zdaje się, że to nic nie dało. 
Chmura, daj mi coś przeciwbólowego i zatamuj krwawienie, dobrze? Póki jestem w 
stanie go używać, reszta może poczekać. Wiecie przypadkiem, gdzie te stwory mają 
jakieś wrażliwe miejsca? 

- Cóż, na pewno gdzieś tam mają - odrzekł Strażnik, gdy Chmura odłożył tubę z 

syntciałem i zajął się bandażem. - Wyglądają jak normalne zwierzęta, ale ich 
wewnętrzna struktura jest bardzo rozproszona. System nerwowy i najważniejsze organy 
są wielokrotnie zdublowane w całym ciele. Aby je zatrzymać, trzeba po prostu posiekać 
ciała na kawałki. 

- Będę o tym pamiętał - rzekł Fel, zezując na świeże osmalenia na zbroi Strażnika. 

- Ktoś ranny? 

- Klika skaleczeń - odparł Strażnik, pokazując fragment lewego przedramienia, 

gdzie zbroja została przebita na wylot. - Mogą poczekać, aż wrócimy na statek. 

Fel spojrzał na Draska. 
- Jeśli jest jeszcze statek, na który można wrócić. 
- Będzie ponuro - zapewnił go Drask. - Na statku wciąż są wojownicy Chissów. 

Będą czekać na nasz powrót. 

- Obyś miał rację - westchnął Fel. - Dobrze, wystarczy - dodał, kiedy Chmura 

skończył nakładać pierwszą warstwę bandaża i zaczął kolejną. - Czy ten wagonik 
windy jeszcze działa, czy ich wyjście zniszczyło go kompletnie? 

- Wydawał się nieuszkodzony - odparł Strażnik. - Zapaśnik sprawdza go teraz 

dokładniej. 

- Aha, w czasie walki Jedi próbowali się z nami skontaktować - dodał Cień. 
Fel nawet nie usłyszał swojego komunikatora. 
- Czego chcieli? 
- Ostrzegali nas, że w okolicy może być więcej Vagaarich, niż się spodziewamy. 
- Chyba już to wiemy - mruknął Fel, kierując się ku wyjściu - Czy ktoś im 

odpowiedział? 

- Nie sądzę - odrzekł Strażnik. - Wszyscy byliśmy wtedy mocno zajęci. 
- Rozumiem - powiedział Fel, podnosząc miotacz z podłogi, gdzie go porzucił. - 

Skontaktujemy się z nimi po drodze na górę. 

Zapaśnik czekał przy wejściu do strzaskanej windy, kręcąc hełmem na prawo i 

lewo w poszukiwaniu kolejnych niespodzianek, jakie Vagaari mogliby im zgotować w 
którymś z pobliskich korytarzy. 

- Turbowinda działa - potwierdził. 
- Dobrze - rzekł Fel. - Idziemy. 
- Jaki jest plan? - zapytał Drask, kiedy wagonik zaczął cokolwiek niepewnie 

wznosić się ku D-5. 

Rozbitkowie z Nirauan 

220

Fel przełknął  ślinę. To było sprzeczne ze wszystkim, czego go uczono; czuł się 

okropnie zakłopotany. Ale doszedł do wniosku, że to jedyny sposób. 

- Plan, generale Drask, jest taki - rzekł cicho - że proszę pana o przejęcie 

dowodzenia Pięćset Pierwszym na czas tej bitwy. 

Przynajmniej udało mu się całkowicie zaskoczyć Draska. 
- Prosisz... o przejęcie dowodzenia? 
- Jak sam pan powiedział, jest pan oficerem wojsk naziemnych -przypomniał mu 

spokojnie Fel. - Ja jestem pilotem. Sytuacja bardziej pasuje do pańskiej specjalizacji niż 
do mojej. 

- Ale to twoi ludzie - przypomniał Drask. - Tak łatwo ich zostawiasz? 
- Wcale niełatwo - przyznał Fel. - Ale szczytem arogancji i pychy byłoby 

ryzykować ich życiem, że nie wspomnę o życiu naszych towarzyszy, upierając się przy 
amatorskim dowództwie, kiedy pod ręką jest zawodowiec. Nie sądzi pan? 

Przez moment Drask po prostu gapił się na niego zwężonymi, świecącymi oczami, 

po czym. ku zaskoczeniu Fela, uśmiechnął się. Był to pierwszy szczery uśmiech, jakim 
jeden z Chissów obdarzył jednego z imperialnych od chwili ich przybycia na pokład 
„Posła Chafa”. 

- Dobrze powiedziane, dowódco Fel - rzekł Drask. - Niniejszym przejmuję 

dowodzenie oddziałem. 

Uniósł palec. 
- Ale - dodał - chociaż  to  ja  znam  się na walkach naziemnych, wy jesteście 

znacznie bardziej doświadczeni w rodzaju terenu, na którym teraz przyszło nam staczać 
bój. Będzie to zatem wspólne dowództwo. 

Fel skłonił głowę. Wiedział, że w praktyce współdowodzenie zawsze kończy się 

katastrofą - wydawaniem sprzecznych rozkazów, starciem osobowości i ogólnym 
chaosem. Czuł jednak, że dziś  żaden z tych problemów się nie pojawi. On sam 
zadowoli się podawaniem Draskowi danych taktycznych i pozwoli, aby to generał 
kierował działaniami. 

Drask widocznie też to przeczuwał. A to oznaczało,  że propozycja 

współdowodzenia była gestem potrzebnym, by uratować twarz Fela, ochronić jego 
pozycję i status wśród ludzi. 

W filozofii bojowej Draska wciąż jeszcze były elementy, które doprowadzały Fela 

do szału, ale powoli zaczynał też odkrywać nowe, z którymi miał szansę się pogodzić. 

- Doskonale, generale - rzekł. - Przyjmuje.. 
- Cieszę się. - Oczy Draska zabłysły, gdy uniósł miotacz. - A teraz pokażmy 

Vagaarim, co to znaczy wydać wojnę Dynastii Chissów i Imperium Ręki. 

Fel uśmiechnął się i spojrzał na swoich szturmowców. 
- Jasne - rzekł. - Pokażmy im. 
 
Wolvkile zaatakowały Marę wspólnie, cała trójką rzucając się z. drugiego końca 

sali konferencyjnej w jej kierunku, niczym kosmate torpedy protonowe. Skoczyły, 
wyraźnie celując w rękę, trzymającą nieznaną im broń o błękitnym ostrzu. 

Mara spokojnie odsunęła się na bok i ścięła je trzema krótkimi ciosami. 

background image

Timothy Zahn 

221

W kącie sali Jinzler i reszta ukrytych w zaimprowizowanym schronie osób zaczęli 

rozbierać barykadę z krzeseł. 

- Szybciej, błagam - nalegała Feesa, odsuwając krzesła. Pochyliła się, żeby wziąć 

arystokrę pod ramię. - Arystokra Chaf’orm’bintrano jest ciężko ranny. 

Mara wyłączyła miecz świetlny i podbiegła, obrzucając po drodze spojrzeniem 

ciała trzech Chissów i dwóch młodych ludzi spoczywające na podłodze. Pressor klęczał 
już przy jednym ze swoich Stróżów Pokoju, ale jasne było,  że  żadnemu z piątki nie 
można już było pomóc. 

Odsunęli stół, a Feesa pomogła wyjść dygoczącemu i zalanemu krwią Formbiemu. 
- Wszyscy poza tym w porządku? - zapytała Mara, przypinając miecz do pasa i 

rozglądając się za dalszymi przypadkami. 

- Nikt więcej nie jest ranny - zapewniła Feesa, ignorując smugę krwi na własnym 

ramieniu. - Proszę, pomóżcie mu. 

- Spokojnie - powiedziała cicho Mara i zajęła się trójką starszych mężczyzn, 

którzy wygramolili się zza stołu i wycofali pod ścianę, jakby chcieli odsunąć się od niej 
jak najdalej. Prawdopodobnie byli to Ocaleni ze zniszczenia „Pozagalaktycznego 
Lotu”. 

- Luke? Mara? - usłyszała. 
Uniosła ramię Formbiego jedną  ręką,  żeby się lepiej przyjrzeć ranie, a drugą 

sięgnęła po komunikator. 

- Tak, Fel, to ja. Wszystko w porządku? 
- Mieliśmy małą przepychankę z Vagaarimi i ich futrzakami - poinformował. - 

Uważajcie na te wolvkile, są strasznie trudne do zabicia. 

- Nie, jeśli się ma miecz świetlny - odparła Mara. 
- Chyba będę musiał uzbroić potem w coś takiego moje wojska - oschle odparł 

Fel. - W każdym razie jesteśmy czyści i ruszamy do D-Pięć jedną z rufowych 
turbowind. Jakieś nowe instrukcje? 

- Na razie wykańczajcie wszystkich Vagaarim, na których się natkniecie - 

powiedziała. - Wciąż nie wiemy, ilu ich naprawdę jest, dlatego uważajcie, żeby się nie 
dać schwytać w pułapkę. A jeśli traficie na jakichś kolonistów, postarajcie się przenieść 
ich w bezpiecznie miejsce. 

- Rozumiem. Jesteśmy w drodze. 
- Wkrótce wyruszymy wam na spotkanie - obiecała Mara. - Luke? 
- Jestem - odezwał się Luke. - Uśpiłem wszystkie wolvkile i już do was dołączam. 

Jak sytuacja? 

- Pod kontrolą - odpowiedziała Mara. - Możesz się tu nawet nie zatrzymywać. 

Ruszaj dalej i zorientuj się czy uda ci się zepchnąć Vagaarich z powrotem w kierunku 
Fela i szturmowców. Skończę tutaj i zaraz do ciebie dołączę. 

- Jasne. 
Mara schowała komunikator do torby i delikatnie opuściła ramię Formbiego. 
- Wygląda fatalnie, rzeczywiście - zgodziła się. - Będziesz chyba potrzebował 

czegoś więcej, niż zawierają nasze apteczki. Pressor? 

Rozbitkowie z Nirauan 

222

Opiekun podniósł wzrok znad ciała drugiego młodego Stróża Pokoju. Oczy 

błyszczały mu groźnie. 

- O co chodzi? 
- Arystokra Formbi wymaga opieki medycznej - powiedziała, zaskoczona nagłą 

zmianą jego zachowania. - Gdzie macie centrum? 

- Masz na myśli centrum medyczne? - warknął Pressor. - Takie dla rannych? 
Mara zmarszczyła brwi. Poniewczasie zrozumiała, w czym rzecz. Pressor klęczał 

obok jednego ze swoich podwładnych... 

- Przykro mi z powodu twojego przyjaciela - rzekła łagodnie. - Ale nie możemy 

już nic dla niego zrobić. 

- A więc mamy przekazać nasze zapasy Obcym? - zapytał z goryczą jeden ze 

starszych mężczyzn pod ścianą. Tym samym Obcym, którzy są odpowiedzialni za 
sprowadzenie tych morderców na nasz statek? 

Mara odwróciła się i spojrzała na niego. 
- Słuchaj - wycedziła, z trudem kontrolując gniew. - Rozumiem twoją złość. Ale 

nie czas na analizy i oskarżenia. Straciłeś dwóch ludzi... 

- Sześciu - ostro skorygował Pressor. 
- Straciłeś sześciu ludzi - warknęła, z trudem opierając się pokusie żeby mu 

przypomnieć,  że nie zginąłby  żaden z nich, gdyby Pressor w pewnym momencie nie 
zamknął jej i Luke’a w windzie. - Na wojnie jak na wojnie. Byli uzbrojeni, mieli szanse 
się obronić. 

Skinęła głową w kierunku drzwi. 
- To więcej, niż można powiedzieć o reszcie ludzi na tym statku. Jeśli się nie 

ruszymy i to szybko, wszyscy zginą. Tego chcesz? 

- No to idź im pomóc, Jedi - wycedził starzec. - Kto cię powstrzymuje? 
Mara pokręciła głową. 
- Nie będziemy tego robić po kawałku, biegając w kółko i wpadając sobie pod 

nogi - odparła. - Albo robimy to razem, albo wcale. Naszą rolą jest walka. Pressor musi 
określić, gdzie jest wróg, i pomóc nam. 

Podniosła palec i wycelowała w trzech starszych ludzi. 
- A waszą rolą jest trzymać się poza linią frontu, opatrywać rannych i chronić 

cywilów, dopóki nie wrócimy. Jeśli wam się to nie podoba, już się zbieramy. 

- Więc nic się nie zmieniło - mruknął jeden ze starszych ludzi. 
- Najwidoczniej - z lekką goryczą w głosie zgodził się ten, który zaczął rozmowę. 

- Doskonale, Jedi. Uleczymy waszych rannych. Jak każecie. - Wyprostował się. - Ale 
kiedy to się skończy, odejdziecie naprawdę. Zrozumiano? 

- Doskonale - odparła zdegustowana Mara, odwracając się do niego plecami. - W 

porządku, Feeso, ty i arystokra możecie iść z nimi. Ty też, ambasadorze. 

- Czy mogę zamienić z tobą  słowo? - zapytał Jinzler, podchodząc do niej. - 

Chciałbym poprosić cię o grzeczność - rzekł, zniżając głos. 

Mara spojrzała na niego ze zdumieniem. Grzeczność? 
- Jinzler, nie mamy na to czasu. 
- To drobiazg - zapewnił ją. - Chcę, żebyście zabrali ze sobą Evlyn. 

background image

Timothy Zahn 

223

Mara zmarszczyła czoło i spojrzała ponad jego ramieniem na kobietę i dziecko, 

tulące się do siebie niepewnie za plecami Feesy. 

- Chyba żartujesz. 
- Wcale nie - odparł. - Ona ma podstawowe możliwości posługiwania się Mocą. 

Widziałaś przecież, jak dyrektor Uliar i reszta Ocalonych traktuje Jedi. Myślę,  że 
będzie bezpieczniejsza z wami niż z nimi. 

- W strefie działań wojennych? - przypomniała. 
Nie spuszczał z niej spokojnego wzroku. 
- Proszę... 
Pokryła głową z rozpaczą, ale pomimo zdenerwowania zdawała sobie sprawę, że 

Jinzler mówi śmiertelnie poważnie. 

Kiedy teraz skupiła myśli na kobiecie i dziewczynce, wyczuła w nich dławiący 

strach. Strach, który wydawał się bardziej osobisty niż obawa, że po statku swobodnie 
krążą uzbrojeni Vagaari. 

- Dobrze - odparła z westchnieniem. - Ale ma się trzymać za mną, z podwójnym 

marginesem bezpieczeństwa. 

- Dziękuję - powiedział Jinzler i skinął na dziewczynkę. - Podejdź, Evlyn. 
Mara znów pokręciła głową, kiedy dziewczynka podbiegła do niej. To niczym z 

książki, pomyślała. Jak uczynić trudną sytuacją jeszcze trudniejszą, w jednej prostej 
lekcji. Miała tylko nadzieję, że warto. 

- Maro? 
Obejrzała się i zobaczyła nadchodzącego Pressora. 
- Tak? - zapytała tonem, który powinien go skutecznie przestrzec przed wszelkimi 

dalszymi dyskusjami. 

Jednak, ku jej zdziwieniu, nie miał zamiaru się kłócić. 
- Masz - wymamrotał, wciskając jej w rękę dwa komunikatory. - Może wam się to 

przydać. Jak powiedziałaś, pracujemy i działamy razem. Dzięki nim połączycie się 
bezpośrednio ze mną i z moimi Stróżami Pokoju. 

- Jest tu też kanał, który omija blokadę - dodał Jinzler. - Na wypadek, gdyby 

Bearsh odnalazł sterowanie i znów ją włączył. 

- Tutaj. - Pressor wskazał palcem odpowiedni przycisk. 
- Dzięki - odrzekła, wciskając komunikatory za pas. 
- Uważaj na siebie. - Pressor spojrzał na swoją siostrzenicę, a potem na trzech 

starszych panów gromiących ich wzrokiem spod ściany. - I jeszcze coś - dodał, zniżając 
głos - niech Moc będzie z wami. 

 
Kiedy Drask, Fel i oddział Pięćset Pierwszy przybyli na miejsce, w holu 

turbowindy stali na straży trzej Vagaari w zbrojach. Nie postali długo. 

- Poziom zasilania wydaje się w porządku - rzekł Strażnik, rozglądając się 

wokoło. - Te ich pełzaki widocznie tu jeszcze nie dotarły. 

- To byłoby ostatnie miejsce, gdzie by je wpuścili - wyjaśnił Drask. - Jedi 

powiedzieli,  że przednie turbowindy już nie działają, a Vagaari muszą być pewni, że 
choć jedne pozostaną czynne, jeśli chcą się wydostać na powierzchnię. 

Rozbitkowie z Nirauan 

224

- To ma sens - zgodził się Fel, przywołując w pamięci schemat statku. - A 

dokładniej: potrzebują turbowindy, która łączy się z prawą burtą. Jest to ostatnia, która 
przeniesie ich do D-Cztcry. 

- A to oznacza, że musieli zaangażować do jej obrony sporą liczbą  żołnierzy - 

rzekł w zadumie Drask. - Jak sądzisz, dowódco? Czy to dobre miejsce na pułapkę? 

- Może i tak z powątpiewaniem - odparł Fel. - Jest to również najbardziej 

prawdopodobne miejsce, gdzie będą się spodziewać ataku. 

- Nie mówiłem o ataku - odparł Drask, a oczy zabłysły mu złośliwie. - Mówiłem o 

pułapce. Grupa turbowind składa się z sześciu wagoników, prawda? Pracują w 
zespołach albo osobno. 

- Powinny być tak samo ustawione jak dziobowe. - Fel skinął głową. 
- A szyb prawoburtowy łączy się z D-Cztery, D-Pięć i centralnym magazynem? 
Fel uśmiechnął się, bo wreszcie zrozumiał. 
- Tak, zgadza się - rzekł. - Jaki pan ma plan? 
Drask spojrzał na szturmowców. 
- Przydzielimy po dwóch do każdej misji - rzekł. - Właściwie wolałbym trzech lub 

więcej na każdą zasadzkę, ale ta kompania okazała się zdolna do działań nawet przy 
nieprawdopodobnym stosunku sił. 

- A jeśli nie będzie z nami co najmniej dwóch żołnierzy, Vagaari mogą to 

zauważyć i nabrać podejrzeń - zgodził się Fel. - Strażnik i Cień, macie ochotę na mały 
spacer? 

- Jesteśmy gotowi i chętni - odparł Strażnik. - Ale co właściwe mamy robić, kiedy 

już dotrzemy na miejsce? 

- Zajmiecie pozycją w miejscu, gdzie szyb z centralnego magazynu łączy się z 

szybem pomiędzy D-Cztery a D-Pięć - wyjaśnił Drask. - Będziemy próbowali zmusić 
Vagaarich, żeby zawrócili do wagoników. Kiedy skierują się do D-Cztery, uprzedzimy 
was, a wy ich załatwicie. Da się to zrobić? 

- Myślę, że tak - odparł Strażnik. - Powinno być dość łatwo zablokować jeden z 

wagoników tuż przed punktem skrzyżowania i dotrzeć dalej piechotą. 

- Jak długo będziecie mieli jeden wagonik poza linia ognia, możecie zestrzelić 

wszystkie inne, jeśli przyjdzie wam ochota - dodał Fel. -Ale upewnijcie się,  że jeden 
wagonik zostanie, bo inaczej sami też nie będziemy się mogli wydostać na 
powierzchnię. 

- I zwróćcie uwagę na tę pułapkę, którą Pressor zainstalował w wagonikach na 

dziobie - ostrzegł Zapaśnik. - Istnieje szansa, że okablowali i tę grupę. 

- Nie ma problemu - zapewnił go Strażnik. - Teraz, kiedy już wiemy, jak to działa, 

będziemy w stanie wejść na dach wagonika i przełączyć albo obejść okablowanie. 

- W porządku - powiedział Fel. - Wszyscy wiedzą, co mają robić? 
Cztery głowy skinęły jednocześnie. 
- Proszę wykonać rozkazy - rzekł Drask. - I zachowujcie ciszę w eterze, jeśli 

łączność nie będzie absolutnie niezbędna... wróg może zlokalizować wasze transmisje i 
przewidzieć kolejne ruchy. Niech fortuna wojowników się do was uśmiechnie. 

Strażnik i Cień na moment stanęli na baczność, po czym zawrócili do windy. 

background image

Timothy Zahn 

225

- A teraz mów - rzekł Fel, gdy skrzypienie wagonika ucichło. -Jakie masz plany 

dla reszty z nas? 

- Najpierw pożyczymy sobie to. - Drask pochylił się i uwolnił jednego z martwych 

Vagaarich od karabinka i hełmu. - Zbroje niestety są dla nas za małe. Cóż, broń musi 
wystarczyć. Wybierz sobie coś, dowódco, i zacznijmy się zastanawiać, jak najlepiej 
podejść wroga. 

 
Luke ostrożnie wyjrzał zza węgła w korytarzu. Gdzieś niedaleko wyczuwał parę 

niezbyt przyjaznych, obcych umysłów... 

Lekkie jak muśnięcie ostrzeżenie Mocy. Schylił się, zanim dwa czerwone 

promienie lasera świsnęły zza rogu i przeleciały przed jego nosem. 

- Dobra - mruknął na głos. Byli bliżej, niż sądził i zdecydowanie mało przyjaźni. 

Dobrze wiedzieć. 

- Czy ktoś ci już mówił,  że głośne mówienie do siebie, kiedy jesteś  sam.  to  zły 

znak? - mruknęła Mara zza jego pleców. 

- Kiedy Moc jest twoim sprzymierzeńcem, nigdy nie jesteś naprawdę sam - 

poważnie odparł Luke, odwrócił się i zamrugał ze zdumienia, kiedy spostrzegł 
dziewczynkę stojącą za plecami żony. - Mamy towarzystwo? 

- Na to wygląda. - Mara wskazała dziecko. - Pamiętasz Evlyn, prawda? 
- Pewnie - odparł Luke. - Witaj, Evlyn. 
- Witaj - nieśmiało odparła dziewczynka. - Przepraszam za... za to, co było 

wcześniej. 

- Nie szkodzi. - Luke spojrzał na Marę. pytająco unosząc brwi. 
- To długa historia - odpowiedziała - zresztą sama znam tylko część. Najkrótsza 

wersja brzmi tak: Jinzler uważa,  że mała teraz jest bezpieczniejsza z nami niż z 
własnym ludem. 

- Dziwne - rzekł Luke, odsuwając od siebie ciekawość wobec pilniejszych spraw. 

- Odebrałaś wiadomość od Fela? 

- Tę, w której mówił o zepchnięciu Vagaarich z powrotem do turbowind? - 

Skinęła głową. - Pressor też miał wieści od swoich ludzi w tamtych okolicach. Wydaje 
mi się,  że jak długo koloniści będą się trzymać od nich z daleka. Vagaari nie zechcą 
sobie zawracać głowy strzelaniem do nich. 

- Pozwolą im umrzeć powoli, tak? - warknął Luke. 
Mara skinęła głową. 
- Właśnie w tym celu rozrzucają pełzaki całymi garściami. - Zawahała się. - Nie 

wiem. czy nam się uda uratować to miejsce, Luke. 

On także doszedł już do tego wniosku. 
- Zrobimy tyle, ile możemy - rzekł. - A im szybciej wykończymy Vagaarich, tym 

mniej problemów będziemy mieli na głowie. Czy ktoś z. ludzi Pressora będzie mógł 
nam pomóc, kiedy zaczniemy ich spychać? 

- Raczej nie - odparła Mara. - Czterej z nich znajdują się na obecnym terytorium 

Vagaarich, ale wątpię, aby ich przestarzałe miotacze miały dość mocy, by przebić się 
przez zbroję. Na szczęście okazało się,  że dwaj brakujący Stróże Pokoju zostali po 

Rozbitkowie z Nirauan 

226

prostu ogłuszeni przez szturmowców, kiedy przechodzili przez D-Sześć i znów są na 
nogach. To nieco poprawiło humor Pressorowi. 

- Dobrze mieć szczęśliwych sprzymierzeńców - doszedł do wniosku Luke. - 

Powiedz mu tylko, żeby siedzieli cicho. Przewaga liczebna i zbrojna to fatalna 
kombinacja. 

- Już to zrobiłam - odpowiedziała. - Jedyną jasną stroną całej sytuacji jest to, że 

Stróże chyba nie są  aż tak bardzo źle uzbrojeni, jak się wydawało. Vagaari używają 
przeciwko nam miotaczy Chissów i pistoletów laserowych Starej Republiki, a to 
pozwala sądzić,  że nie przywieźli ze sobą  żadnej broni, ale obrabowali magazyny 
„Posła Chafa” i D-Cztery, żeby dostać to, czego potrzebują. 

- To ma sens - rzekł Luke. - Nie mogli ryzykować,  że Chissowie przechwycą 

dziwne odczyty emisji, kiedy skanowali ich statek w poszukiwaniu pełzaków. A to 
oznacza,  że będą mieli ten sam problem z przestarzałym gazem Tibanna, co tutejsi 
Stróże Pokoju. 

- Zgadza się - przytaknęła Mara. - Ale pozostaje nadal kwestia liczebności. - Ujęła 

w dłoń miecz świetlny. - To chyba teraz nasza sprawa. 

- Oraz ludzi Fela. - Luke przystanął i zmarszczył brwi, bo jego uwagę przykuł 

jakiś odległy dźwięk. - Słyszałaś to? 

- Coś jakby strzały z lasera - zastanowiła się, marszcząc czoło w skupieniu. - I to 

gęste. 

- Może jednak stwierdzili, że część kolonistów powinna umrzeć tu i teraz - ponuro 

zauważył Luke 

- A może to ktoś od Pressora zaczął się bawić w bohatera? - głośno myślała Mara. 

- Tak czy owak, sądzą, że to sygnał dla nas. 

- Racja. - Luke włączył miecz świetlny. Wiedział, że dwaj Vagaari wciąż tam są, 

ale nie przypuszczał, aby spodziewali się bezpośredniego ataku. - Gotowa? 

- Gotowa. 
 
- Jeszcze raz - rozkazał Drask. 
Fel skinął głową i strzelił znowu, wysyłając krótki impuls z pożyczonego karabinu 

w ścianę korytarza o kilka metrów od niego. Wsłuchał się w lekko świszczący i bardzo 
wyraźny dźwięk starej broni. 

- I co? - zapytał. 
- Wydają się zdenerwowani - rzekł generał, przyciskając do ucha przywłaszczony 

hełm Vagaarich. - O, wydali jakiś rozkaz. 

Fel zmarszczył brwi. 
- Skąd ty to możesz wiedzieć? - zapytał. - Przecież nawet nie mówisz w ich 

języku. 

- Ton rozkazujący jest taki sam we wszystkich językach - wyjaśnił Drask. - Teraz 

musimy tylko czekać i sprawdzić, czy to ten rozkaz, na który czekaliśmy. 

- Nadchodzą - ostrzegł Zapaśnik, przechylając głowę w stronę narożnika, przy 

którym czekali z Chmurą. 

- Przygotujcie się. - Drask skinął ręką na Fela. - Strzel jeszcze raz. 

background image

Timothy Zahn 

227

Fel wykonał polecenie, usiłując jednocześnie obserwować oba końce korytarza. 

Pomiędzy kolejnymi strzałami słyszał zbliżające się odgłosy szybkich kroków. 

Nagle stanęło przed nimi z brzękiem zbroi pięciu Vagaarich, przekonanych, że 

przychodzą z pomocą towarzyszom. Zdołali tylko raz wystrzelić, zanim szturmowcy 
powalili ich na pokład. 

- Bardzo ładnie - pochwalił Drask, z satysfakcją przyglądając się ich dziełu. - To 

w pewnym stopniu redukuje liczebność wroga. Gdzie proponujecie pójść teraz? 

- Tam jest kilka awaryjnych akumulatorowi - rzekł z powątpiewaniem Fel. - Nie 

zamierzasz chyba dwa razy zastosować tego samego triku? 

- Wcale a wcale - zapewnił go Drask. - Najwyższy czas przenieść walkę na teren 

wroga. Inni szturmowcy powinni już znajdować się na swoich pozycjach. Zobaczmy, 
czy uda się nam sprowadzić Vagaarich w zasięg ich własnej broni. 

- Mam nadzieję - rzeki Fel. - W takim przypadku na plac bitwy lepszy będzie 

korytarz serwisowy systemów hydraulicznych, a nie akumulatorownia. Są tam dwa 
panele dostępu, szczególnie przydatne do naszych celów. Jeden wychodzi na boczny 
korytarz po tej stronie holu prawoburtowych turbowind. Drugie przejście otwiera się na 
sam hol. 

- Jaka jest szansa, że Vagaari ustawili pikiety przy wejściu do tego korytarza? 
- Niewielka - odparł Fel. - Jest wąski i zapewne nie najlepiej oznakowany. 
- Ale daje możliwość ucieczki? 
- Ma wyjście zarówno do głównej maszynowni, jak i do drugiego centrum 

zarządzania - wyjaśnił Fel. - Można by w każdym z tych miejsc ulokować małą armię. 

- Doskonale - rzekł Drask. - Zabierz nas tam. 
Ostrożnie i rozglądając się za zabłąkanymi Vagaari, ruszyli galerią niewielkich 

pomieszczeń serwisowych. Dotarli do wyjścia na korytarz służbowy i stwierdzili, że 
drzwi są zamknięte na głucho. 

- Nie rozumiem, skąd oni wszyscy się biorą - mruknął Fel, niespokojnie dotykając 

obandażowanego ramienia i obserwując, jak Zapaśnik i Chmura dobierają się do drzwi. 
Przecież ich statek nie mógł się tu dostać za nami, prawda? 

- Nie mógł i na pewno tego nie zrobił - odparł Drask. - Ale skoro już wiemy o 

istnieniu ich technologii hibernacyjnych, odpowiedź mamy jak na dłoni. 

- Ale przecież... ojej! - wykrzyknął Fel. To było oczywiste. - Te trzy zamknięte 

pomieszczenia w ich wahadłowcu, podobno otwarte na przestrzeń... 

- Tak - potwierdził Drask. - Z pewnością tylko niewielka część każdego z nich 

rzeczywiście była otwarta. 

- Jasne, na pewno ta część wokół czujnika drzwi i portu dostępowego - 

uświadomił sobie Fel. - Inaczej drugi test przeprowadzony przez twoich ludzi 
wykazałby, że odczyty są trefne. 

- Muszą mieć jakiś sposób, żeby na nowo uszczelniać pomieszczenia - rzekł 

Drask. - Dlatego udawali, że Estosh został zaatakowany. Żeby miał powód do 
pozostania na miejscu. 

- Ale to nie było tylko udawanie, oni go rzeczywiście postrzelili - przypomniał mu 

Fel. - Vagaari naprawdę dyszą zemstą. 

Rozbitkowie z Nirauan 

228

- Może i tak - mruknął Drask. - A może ich motywacje są znacznie bardziej 

praktyczne. 

Od strony drzwi rozległo się ciche pikanie. 
- Mam - oznajmił Chmura. 
- Dobrze - rzekł Drask. - Dalej. 
Chmura poszedł jako pierwszy, a za nim Zapaśnik, Drask i Fel. Korytarz był 

węższy, niż wydawał się na planach. Fel zauważył z pewną obawą, że szturmowcy z 
trudem przeciskają się pomiędzy rurami na ścianach. Było tu o wiele za wąsko, aby 
można się wyminąć. 

A to oznaczało, że jeśli będą musieli się wycofywać, to Fel ze swoim zranionym 

ramieniem poprowadzi odwrót. 

Wydawało się jednak, że Vagaari przeoczyli to wyjście. Nie było tu czujek ani 

innych śladów obecności nieprzyjaciela w korytarzu. Na oko wyglądało, że to miejsce 
nie było odwiedzane od wielu lat, i Fel co chwila musiał walczyć z własną reakcją na 
kurz wzbijany przez przemarsz swoich ludzi. Cóż za wstyd, włożyć tyle wysiłku w 
dyskretne podejście wroga, żeby oznajmić ostatecznie swoją obecność atakiem kaszlu. 

Dotarli do upatrzonego panelu bez przeszkód. Drask skinął ręką na szturmowców, 

aby zajęli pozycje po obu jego stronach, z blastechami w gotowości. Potem sięgnął 
pomiędzy nich i przycisnął zwolnienie zamka. 

Drzwi na szczęście otworzyły się bez żadnego problemu. Szturmowcy byli gotowi 

i rozpoczęli ogień w tej samej chwili, kiedy przesuwający się panel odblokował im lufy. 

- Widzisz coś? - zawołał Fel do Draska, usiłując przekrzyczeć ostry trzask 

blastechów. 

- Vagaari! - krzyknął w odpowiedzi Drask. Nadleciały pierwsze strzały kontrataku 

i Fel aż się skrzywił, kiedy zobaczył czarne ślady, jakie pozostawiały na nieskazitelnie 
białych zbrojach jego ludzi. Widać było,  że celów nie brakowało karabinki 
szturmowców zwracały się na wszystkie strony ale jednocześnie wydawało się,  że 
przeciwogień narastał, zamiast się zmniejszać. Nie wiadomo, ilu żołnierzy przywiózł ze 
sobą Bearsh, ale wyglądało na to, że większość pojawiła się właśnie tutaj. 

A nawet legendarny Pięćset Pierwszy miał swoje ograniczenia. 
Drask potrzebował tylko kilku sekund więcej, aby dojść do tego samego wniosku. 

Znów wsunął dłoń pomiędzy szturmowców i dotknął zamka. Drzwi zasunęły się wśród 
brzęku metalu pod spóźnionym ostrzałem Vagaarich. 

- Zrobiliśmy, co się dało, żeby ich zmusić do powrotu - rzekł, popychając Fela w 

kierunku, z którego przyszli. - Teraz czas zrobić to samo. 

- Racja - rzekł Fel i się odwrócił. 
I zamarł. Przed nimi czekał szereg wojowników Vagaari, którzy podeszli ich 

bezszelestnie wąskim korytarzem. 

Widocznie wróg jednak nie przegapił tej szansy. 

 

background image

Timothy Zahn 

229

R O Z D Z I A Ł  

21 

Luke ugiął nogi, odbił się od drzwi, za którymi się ukrywał i ruszył biegiem w dół 

korytarza, do następnego pomieszczenia w szeregu. Promienie laserów ścigały go w 
pędzie,  świszcząc w powietrzu i z trzaskiem odbijając się od ostrza jego miecza. 
Dobiegł do drzwi, szczęśliwie unikając postrzelenia, i wskoczył do pomieszczenia. 

Była to kolejna sypialnia, przekształcona w pokój zabaw. W głębi, na podłodze, 

siedziały przytulone do siebie cztery młode pary. Strach emanował z nich jak światło z 
permalamp. 

- Spokojnie - zapewnił ich. - Nie bójcie się, jesteście teraz bezpieczni. 
Żadne nie odpowiedziało. Z westchnieniem wyjrzał na korytarz i jeszcze raz 

rozejrzał się ostrożnie. Miał nadzieję, że ta dziwna awersja do Jedi ograniczała się do 
grupy najstarszych Ocalonych „Pozagalaktycznego Lotu”. Jakikolwiek jednak był 
powód tej nienawiści, widać było,  że bardzo się postarali, aby przeniknęła ona do 
kolejnych pokoleń. 

Niestety, jeśli wierzyć Jinzlerowi, oznaczało to, że tutaj też niebezpiecznie byłoby 

pozostawić Evlyn. Wyglądało na to, że będą  ją musieli wlec za sobą  aż do samych 
turbowind. 

Mara zasygnalizowała zza jego pleców, że są gotowe. Podniósł miecz i wyszedł 

na korytarz. 

Vagaari znowu otworzyli ogień, ale tym razem strzały pochodziły z przejścia w 

głębi korytarza. Może razem z Marą nie zdołają w ten sposób zabić wielu nieprzyjaciół, 
pomyślał Luke, kierując się w ich stronę, ale z całą pewnością skutecznie spychają ich 
w tył. 

Usłyszał za plecami tupot biegnących nóg; to Mara z Evlyn skryły się w pokoju, 

który właśnie opuścił. 

- Czysto! - zawołała Mara.  
Luke jednym skokiem dołączył do nich. 
- Wszyscy dalej cali i zdrowi? - zapytał. 

- Tak - odparła Mara. Evlyn wydawała się nieco zmęczona ale poza tym w 

porządku. - Zauważyłeś, że Vagaari maja. swój własny system blokad łączności, który 
teraz działa? 

Rozbitkowie z Nirauan 

230

- Nie - mruknął Luke, marszcząc brwi. - Kiedy go włączyli? 
- W ciągu kilku ostatnich minut, jak mi się zdaje - odparła. - Próbowałam wezwać 

Fela, kiedy ty oczyszczałeś ostatnią sekcją, i usłyszałam tylko szumy. 

- Wspaniale - mruknął Luke. 
- Nie tak wspaniale, jak im się zdaje - odrzekła, wyjmując jeden z, komunikatorów 

Starej Republiki i podając mężowi. - Wciąż mamy kontakt z Pressorem i jego Stróżami 
Pokoju. 

- To już coś - zgodził się i wsunął komunikator za pas obok własnego. - Jak 

sądzisz, co oni planują? 

- Nie mam pojęcia - westchnęła. - Chyba nie może być nic gorszego niż pomysł 

Bearsha, który stwierdził, że ma dość skoordynowanych ataków. 

- Jednak chyba może - stwierdził Luke. - A Fel i Pięćset Pierwszy wciąż tam są, 

zupełnie sami. 

Wyczuł jej zdenerwowanie i troską. Zdaje się, że polubiła imperialnych. 
- Lepiej pospieszmy się trochę - rzekła. 
- Racja- odparł i znów skrył się w drzwiach - Nadchodzą.... 
 
Vagaari na początku szeregu cofnęli się gwałtownie, gdy strzał z miotacza 

odnalazł szczelinę w zbroi jednego z nich. Trafiony upadł w tył, wywijając wściekle 
bronią i nie przestając strzelać. Jeden z promieni świsnął tuż przy skroni 
przycupniętego Fela, który skrzywił się tylko i wcisnął do miotacza świeży pojemnik z 
gazem Tibanna. Jeszcze jeden Vagaari zabity, a cały rządek czeka na swoją kolejką. 

- Meldujcie! - wykrzyknął, ostrożnie cofając się o krok i usiłując jednocześnie 

schować głową przed nieprzyjacielskim ogniem. 

- U nas dalej w porządku! - zawołał Zapaśnik. Mimo tego dumnego okrzyku nie 

dało się ukryć tego, że szturmowiec cierpiał, i to bardzo. Zbyt wielu wrogów, za dużo 
ognia z miotaczy, a kompozyt, z którego była wykonana zbroja szturmowca, zaczął się 
rozpadać pod zmasowanym atakiem. Chmura w ogóle przestał reagować na pytania i 
rozkazy, choć stał jeszcze na nogach, dalej strzelał i nawet wycofywał się w 
uporządkowany sposób. Fel podejrzewał,  że Zapaśnik nie jest w o wiele lepszym 
stanie. 

Fel i Drask nie zaliczyli nawet jednego draśnięcia; trwali przycupnięci nisko, aby 

dać szturmowcom możliwość czystych strzałów. Ale to też nie mogło długo trwać; 
żaden z nich nie miał zbroi i jeden dobrze wycelowany strzał mógł obu wyeliminować 
z akcji. 

Byłoby dobrze, gdyby mogli użyć granatów. Szturmowcy mieli po pełnym 

komplecie, wraz z gazowymi wyrzutniami wbudowanymi w blastechy, działającymi 
przyspieszająco. Problem polegał na tym, że eksplozja wśród rur wypełnionych 
chłodziwem i innymi płynami technicznymi prawdopodobnie zabiłaby atakowanych, 
ale również atakujących i pół pozostałej populacji „Pozagalaktycznego Lotu”. Miotacze 
były już wystarczająco ryzykowne. 

A na domiar złego Vagaari zaczęli blokować  łączność. Zastanawiające było 

jedynie to, że nie zrobili tego wcześniej. 

background image

Timothy Zahn 

231

Fel otworzył ogień do kolejnego Vagaari w kolejce i przyszło mu nagle do głowy, 

że prawdopodobnie zginie. 

Dziwne uczucie. Możliwość śmierci w walce była zawsze obecna w jego umyśle; 

nieraz spoglądał zza owiewki szponowca na nieprzyjaciela wznoszącego mu się na 
spotkanie i zastanawiał się, czy to już teraz. Ale w walce w przestrzeni zawsze istniała 
szansa na ocalenie, nawet jeśli odstrzelili ci statek od fotela pilota. 

Tu nie miał takiej szansy. Jeśli odnajdą go miotacze Vagaarich, zginie. 
Zginie. 
- Gdzie te drugie drzwi?! - krzyknął mu Drask do ucha. 
Fel rozejrzał się i wziął w garść. 
- Jeszcze dwa lub trzy metry - rzekł. - Po tej samej stronie korytarza, co 

poprzednie. 

- Rozumiem.  
Fel znów zaczął strzelać, zastanawiając się nad spokojem Chissa. Wyjście do 

maszynowni, o którym Fel mu powiedział, znajdowało się po drugiej stronie korytarza, 
o wiele za daleko dla nich. Nie mogli mieć nadziei, że dotrą tam, zanim przewaga 
liczebna Vagaarich ich pokona. 

Jednak drzwi wychodzące na hol turbowindy były tylko o kilka metrów przed 

nimi. Dlatego Drask nakazał im podążać właśnie tam. 

Hol oczywiście będzie pełny Vagaarich, ale ten problem prawdopodobnie 

napotkaliby wszędzie, gdzie mieli okazją dotrzeć. W holu będą przynajmniej mieli 
trochę miejsca do manewrów. 

I może Jedi zdążą na czas. Może. 
 
Lekarka wyprostowała się i potrząsnęła głową. 
- Wybaczy pan, ambasadorze, ale to wszystko, co mogę zrobić. 
- Jinzler w milczeniu skinął  głową, patrząc na stół operacyjny. Formbi leżał 

nieruchomo, z przymkniętymi oczami, oddychając ciężko. Lekarka zdołała zatamować 
krwawienie, choć Jinzler wciąż widział przesiąkające przez bandaże plamy krwi. Chiss 
stracił jej po prostu zbyt wiele i nie było sposobu, aby ją zastąpić. 

A przynajmniej nie teraz. Chyba że wrócą na pokład „Posła Chafa” i dostaną się 

do jego zapasów medycznych, albo znajdą członka załogi Chissów o tej samej grupie 
krwi. 

Przyjmując naturalnie, że załoga na pokładzie „Posła Chafa” wciąż pozostawała 

przy życiu. 

- A co z bactą? - zapytał, podnosząc wzrok na lekarkę. - Nie macie nic? 
- Spojrzała na niego ze zdumieniem. 
- Pan chyba żartuje - stwierdziła. - Większość bacty uległa zniszczeniu lub zepsuła 

się w czasie bitwy i tuż po niej. To, co zostało, zużyliśmy jakieś dwadzieścia lat temu. 

- Ambasador nie żartuje - rozległ się z kąta posępny głos. - Mówi całkiem 

poważnie. 

Jinzler się obejrzał. Siedział tam radca Keely, przytrzymując bandaż nasycony 

maścią na łokciu, który w jakiś sposób otarł sobie do żywego mięsa. 

Rozbitkowie z Nirauan 

232

- Ambasador Jinzler to przyjaciel wszystkich - ciągnął ze wzrokiem wbitym w 

pokład. - Nie wiedziałaś? Jest przyjacielem Niebieskich, Jedi a nawet morderców 
Vagaarich. Tak, ambasador Jinzler lubi wszystkich. 

Podniósł na Jinzlera pełen urazy wzrok. 
- Ten Niebieski tutaj to jedyny powód, dla którego twoi przyjaciele Jedi tak się 

spieszyli do turbowind, prawda? - zapytał, ruchem głowy wskazując stół. - Żebyście 
mogli zabrać go na statek i połatać, tak? A kiedy tak się stanie, po prostu odlecicie i 
zostawicie nas tutaj na pewną śmierć. 

- To nieprawda - zaprotestował Jinzler, starając się zachować spokój. Miał 

wątpliwości co do stabilności umysłu Keely’ego, zanim jeszcze Vagaari poszczuli na 
niego i resztę rady swoje wolvkile. Teraz był jeszcze mniej o tym przekonany. - Nu 
statku Chissów są ludzie, którzy potrafią wykryć pełzaki pozostawione tu przez 
Vagaarich. Im szybciej ich sprowadzimy, tym łatwiej uda nam się przywrócić pełną 
moc na całym statku.  

Keely prychnął. 
- O tak, to brzmi naprawdę rozsądnie - rzekł i nagle zerwał się na nogi. - Ale 

przecież cała wasza profesja opiera się na umiejętności okłamywania ludzi. 

- Siadaj, Keely. 
Jinzler spojrzał w kierunku poczekalni, gdzie Uliar i Tarkosa rozmawiali 

przyciszonymi głosami. Właśnie przerwali i teraz obaj spoglądali na Keely’ego z 
nieodgadnionymi minami. 

- Siadaj powtórzył Uliar. - Albo jeszcze lepiej: wracaj do swoich pokoi. 
- Kiedy to kłamca, Chas - upierał się Keely. - Po prostu nas okłamuje. 
- Bardzo możliwe - zimno zgodził się Uliar. - Ale ty i tak siadaj. Na moment obaj 

mężczyźni starli się wzrokiem, po czym Keely stęknął ciężko i opadł na krzesło. 

- Kłamca - wymamrotał, znów wbijając wzrok w pokład. Lekarka spojrzała na 

Jinzlera, a jemu wydało się nagle, że widzi na jej twarzy nowe napięcie. 

- Zrobię mu analizę krwi powiedziała. Może uda się zsyntetyzować co najmniej 

podstawowe osocze. To nie będzie pełna krew, ale lepsze to niż nic. 

- Z całą pewnością to pomoże - potwierdził. - Dziękuję. 
Lekarka obdarzyła go bladym, przelotnym uśmiechem i odeszła. Feesa podeszła 

do stołu i stanęła na jej miejscu. Popatrzyła na Formbiego z zatroskaną miną. 

- Wyjdzie z tego zapewnił  ją Jinzler, mając  świadomość,  że prawdopodobnie 

kłamie. Może Keely nie mylił się co do niego. Jest silny, a oni powstrzymali krwotok. 
Wyjdzie z tego. 

- Wiem - odparła Feesa, a Jinzler usłyszał w jej głosie,  że ona wie o jego 

kłamstwie. To tylko 

- Jest twoim krewnym, prawda? - zapytał, szukając innego, mniej bolesnego 

tematu. - Wiesz, nawet nie mam pojęcia, jaka jest organizacja chissańskich rodzin. 
Zwłaszcza zaś tych należących do Rodów Panujących. 

Spojrzała na niego pustym wzrokiem. 
- Dziewięć Rodów Panujących nie różni się niczym od innych rodzin - wyjaśniła. 

- Krew i cnota płodzą rodzeństwo, kuzynów i dalszych krewnych. Jedni zostają 

background image

Timothy Zahn 

233
uwolnieni, inni poślubieni, jeszcze inni są przeznaczeni do ciężkiego  życia. Jak to w 
rodzinie.  

Znów popatrzyła na Formbiego. 
- To się nie miało zdarzyć. Nic z tych rzeczy nie powinno się zdarzyć. 
Leżący na stole Formbi z trudem uniósł powieki.  
- Feeso - rzekł. - Już dość. 
- Co masz na myśli? - spytał Jinzler. - Czego dość?  
Feesa odwróciła twarz. 
- Nic, nic - odparła dziwnie stłumionym głosem. 
Włoski na karku Jinzlera zjeżyły się lekko.  
- Feeso? - powtórzył. - Feeso, co się dzieje?  
- Spokojnie, ambasadorze - rzekł Formbi - później... ci wszystko... opowiem. 

Ale... nie teraz. 

Odwrócił głowę na bok. 
W kierunku, gdzie siedział mamroczący coś pod nosem Keely, nieustannie 

zapatrzony w pokład. 

Jinzler poczuł, że zapiera mu dech w piersi. Nagle przypomniała mu się rozmowa 

za barykadą. 

„Naprawdę nie wiedzieliście, kim są?” - zapytał Uliar. „Oczywiście,  że nie - 

odparł wściekły, przerażony i oburzony Jinzler. - Myślisz, że wpuścilibyśmy ich tak po 
prostu na pokład „Pozagalaktycz-nego Lotu«?” „Niektórzy z was zapewne tak - 
odpowiedział wtedy Uliar. - Na przykład potomkowie tych, którzy próbowali zniszczyć 
»Pozagalaktyczny Lot«„. 

A wtedy Feesa nagle wtrąciła się i zmieniła temat. 
„Naprawdę nie wiedzieliście, kim są? Naprawdę nie wiedzieliście, kim są?” 
- Tak, arystokro - odpowiedział. - Niech będzie później. 
 
- Tam! - krzyknął Drask wprost do ucha Fela. - Tam! 
Fel spojrzał na prawo z lekkim zaskoczeniem. Był tak zajęty obroną, że nawet nie 

zauważył, kiedy doszli do drzwi. Wystrzelił jeszcze dwa razy w kierunku korytarza 
służbowego i zaryzykował jeszcze jedno spojrzenie, aby znaleźć zamek. Znalazł, o pół 
metra nad głową. 

- Zapaśnik! - zawołał. - Granat ogłuszający! 
Shak - mruknął szturmowiec niepewnym głosem. 
To słowo w języku Eickariech oznaczające „gotów”, przypomniał sobie Fel. 

Widać Zapaśnik był już tak zmęczony, że nie miał nawet sił przekładać swoich myśli 
na wspólny. Fel mógł mieć jedynie nadzieję,  że nie zapomni odbezpieczyć granatu, 
zanim go rzuci. 

- Gotów... - Poderwał się i uderzył w przycisk. - Już! 
Drzwi otworzyły się z lekkim skrzypieniem. Fel przez powiększającą się szczelinę 

spostrzegł zakutego w zbroję Vaagariego, który właśnie kierował broń w stronę hałasu. 
Zapaśnik wrzucił granat w otwór. Fel jeszcze raz uderzył w zamek, odwracając 

Rozbitkowie z Nirauan 

234

kierunek przesuwania się drzwi. Na zewnątrz słychać było głosy  świadczące o 
konsternacji. Panel się zasunął. 

I wtedy przez moment wyglądało, jakby cała ściana wydęła się do środka, kiedy 

granat eksplodował. 

- Teraz! - krzyknął Fel, raz jeszcze uderzając w zamek, przełączył miotacz na 

serię ognia i wypróżnił całą baterię na Vagaarich w drugim końcu korytarza. Drzwi 
uchyliły się znowu, tym razem na całą szerokość, a on bokiem się przez nie przetoczył. 

Wylądował na pokładzie holu turbowind, pomiędzy dwoma oszołomionymi 

Vagaarimi, którzy leżeli w konwulsjach tam, gdzie rzuciła ich fala uderzeniowa. 
Pozbierał się i stanął na nogi, ignorując protest przykurczonych mięśni nóg, po czym 
odwrócił się i pomógł wstać Draskowi. 

- Co to było? - zapytał Chiss, z trudem przełażąc przez bliższego z Vagaarich. 
- Granat udarowy - wyjaśnił Fel, rozglądając się wokół. Wsunął do miotacza 

ostatni pojemnik z gazem Tibanna. - Zwala z nóg każdego na dobrych kilka minut. 

A potem pozwala się obudzić? - zapytał Drask, kiedy Zapaśnik chwiejnym 

krokiem wszedł do holu. Fel złapał szturmowca za ramię,  żeby go podtrzymać. 
Skrzywił się boleśnie na widok zagłębień i śladów spalenizny pokrywających jego 
zbroję. 

- To taka broń, której wojownik używa, kiedy nie wie, czy nieprzyjaciel 

przypadkiem nie ma zakładników wyjaśnił z irytacją Fel. Wydawało się, że Chmura ma 
problemy ze znalezieniem przejścia, dowódca złapał go więc za rękę i przeciągnął 
przez otwór. Chodź, musimy się stąd wynosić. 

Było jednak za późno. Zanim jeszcze skierował Chmurę do drzwi turbowindy i 

wiodącego do nich korytarza, ujrzał,  że Vagaari zaczynają powoli się podnosić i 
niepewnie unoszą broń w kierunku intruzów. Przy tempie, do jakiego zdolni byli teraz 
Chmura i Zapaśnik, wróg pewnie całkiem odzyska siły, zanim w ogóle wyminą ten 
obszar. To samo dotyczyło korytarza wiodącego na rufą i trzeciego, poprzecznego, 
prowadzącego na lewą burtę. 

A to pozostawiało właściwie jedną możliwość - zostać tu i zabić tylu Vagaarich, 

ilu się da, zanim sami zostaną zabici. 

- Słuchaj! - zawołał nagle Drask. - Słyszę zbliżającą się windą. 
Fel się skrzywił. On także usłyszał ten charakterystyczny dźwięk. Z pewnością 

była to winda pełna nieprzyjaciół, ale niestety, nie miał nic lepszego do zaoferowania. 
Jeśli uda im się opróżnić wagonik, zanim tamci się zorientują, co właściwie się dzieje, 
może w ten sposób uda im się ukryć na chwilę. 

Gdyby Vagaari w holu pozostali jeszcze jakiś czas ogłuszeni, mogli mieć nawet 

szansę na ucieczkę windą. 

- Chodź - rzekł Drask i pociągnął Chmurę za ramię, żeby go zmusić do ruszenia 

się z miejsca. 

Lawirowali pomiędzy powracającymi do przytomności Vagaarimi. Szturmowcy 

zataczali się jak pijani, Fel robił, co mógł,  żeby im pomóc. Drask, wolny od ciężaru 
rannych towarzyszy, pokonał trasę znacznie szybciej i teraz stał w gotowości przy 

background image

Timothy Zahn 

235
drzwiach windy, kiedy się otwierały. Zajrzał ostrożnie do środka, wychylił się i 
wystrzelił z miotacza zabójczą serię. 

Seria skończyła się po jednym strzale. 
- Pusta! - oznajmił  głośno i obejrzał się,  żeby mieć na oku Vagaarich, którzy 

gramolili się powoli na nogi. Nad głową świsnął mu strzał. Odwrócił się i skutecznie 
uciszył strzelca. 

- Pospieszcie się! 
Chiss zastrzelił trzech kolejnych Vagaarich, a hol zaczął wypełniać się seriami 

promieni laserowych, zanim Fel i jego szturmowcy dotarli do windy. 

- Jesteśmy! - zawołał Fel, podprowadzając swoich podwładnych do tylnej ściany. 

Strzały nieprzyjaciela wciąż jeszcze były dość przypadkowe, ale Vagaari zbyt szybko 
odzyskiwali równowagę i celność. -Wciśnij przycisk... tam. 

- Centrum magazynowe? - zapytał Drask i wciąż strzelając, wbiegł do środka. 
- Tak - rzekł Fel. Jeśli Bearsh ma posiłki, z pewnością znajdują się one na D-4, a 

Fel nie miał w tej chwili wielkiej ochoty stawić im czoła. - No już, wciskaj. 

Drask wcisnął guzik.  
Nic się nie stało. 
Nacisnął jeszcze raz, i jeszcze, potem spróbował przycisk D-4. Nic. 
- Co się stało? - zapytał Fel, podchodząc do niego. 
- Nie działa - wycedził Drask. - Vagaari zablokowali windą.  
Strumień nieprzyjacielskiego ognia rozbił się o krawędź drzwi. 
- Chodź! - zawołał Fel, ciągnąc Draska za ramię na tyły wagonika. Więc tak to się 

miało skończyć. Wróg przewidział ich ostatni ruch i teraz naprawdę i na dobre byli w 
pułapce. Fel zawiódł swoich ludzi, zawiódł admirała Parcka, arystokrę Formbiego i 
wszystkich Chissów. 

Ale jeśli Vagaari sądzili, że Fel umrze cicho i pokornie, musieli się przygotować 

na spory wstrząs. Chmura i Zapaśnik, półprzytomni, osunęli się na podłogę. Blastechy 
zwisały im bezwładnie z rąk. Fel chwycił broń Chmury, sprawdził wskaźnik zasilania i 
wycelował w drzwi. Na zewnątrz Vagaari poruszali się już całkiem celowo i sprawnie, 
prawdopodobnie planując atak na wagonik. Opuścił blastecha w kierunku otworu i 
ustawił się do strzału. 

Przednia część sufitu windy eksplodowała nagle w obłoku dymu i szczątków 

plastiku. 

Fel instynktownie pochylił  głowę, zaciskając oczy przed lecącymi szczątkami. 

Huk eksplozji ucichł wreszcie i teraz Fel mógł się już odwrócić i otworzyć oczy. 

Przy drzwiach wagonika, ledwie widoczni przez unoszący się pył, stali dwaj 

imperialni szturmowcy. 

Strażnik i Cień przybyli z odsieczą. 
W holu turbowindy według szacunków Fela znajdowało się około trzydziestu 

Vagaarich. Nie mieli szans. Szturmowcy stali ramię przy ramieniu, cali i zdrowi i pełni 
energii, bez zmrużenia oka przyjmując atak i zasypując hol ogniem z miotaczy. 

Fel opadł na podłogę obok Chmury i Zapaśnika, blastech wypadł mu z ręki. Tępo 

wsłuchiwał się w wymianę strzałów. Napięcie walki uchodziło z niego wraz z siłami. 

Rozbitkowie z Nirauan 

236

Powoli przychodziła  świadomość bólu, wgryzającego się w jego ciało z tuzina 

różnych miejsc na ramionach, nogach i torsie. Widać nie był taki nienaruszony, jak mu 
się wydawało. 

Zanim walka się skończy, będzie potrzebował pomocy Draska, żeby wstać. 
 
Dwaj Vagaari wystrzelili jeszcze jedną salwę, ale strumienie ognia odbiły się od 

miecza Luke’a. Skywalker z ponurą miną parł naprzód, pozwalając, aby Moc kierowała 
jego obroną. Cały czas zmniejszał odległość pomiędzy nim a atakującymi. W dali 
odgłosy strzelaniny ucichły i zapadła złowróżbna cisza. Nie mogąc widzieć całej walki, 
nie wiedział, jaki jest jej wynik, ale odnosił wrażenie, że on i Mara już się spóźnili z 
pomocą. 

Vagaari wzmocnili ostrzał. Zacisnął zęby i starał się nadążyć za atakiem. 
I nagle jazgot ich broni zagłuszył odgłos innych miotaczy nowocześniejszych i 

bardziej rytmicznych. Przez ułamek sekundy oba te dźwięki grały w śmiercionośnym 
duecie, po czym wszystko nagle umilkło. 

- Luke? Mara? 
Luke opuścił miecz świetlny, ale nadal trzymał go w gotowości. Ciężko oddychał, 

powoli odzyskując koncentracje, i pozwalając sobie na normalne widzenie świata, Głos 
i wrażenie, jakie mu towarzyszyło, były mu bardzo dobrze znane... 

- Jesteśmy tutaj, Fel! - zawołała Mara, wychodząc razem z Evlyn zza jego pleców. 

- Chodź, Luke, tu są ranni. 

Luke zamrugał, strząsając z rzęs pot, wyłączył miecz i dogonił żonę.  
Teraz wreszcie poczuł ból, omywające go fale bólu. 
Obie grupy spotkały się przy następnym zakręcie korytarza, obok ciał trzech 

Vagaarich, z którymi walczył Luke. 

- To są ostatni? - zapytał jeden ze szturmowców, wskazując na nich lufą blastecha. 
- O ile wiem, to tak - odrzekł Luke, wpatrując się w niego i jego towarzyszy ze 

sporą dozą lęku i podziwu. 

Wszyscy czterej szturmowcy musieli już niejedno przejść, bo ich białe i gładkie 

niegdyś zbroje były całe poznaczone plamami po strzałach z. miotaczy. U dwóch z nich 
zbroje w ogóle zatraciły swoją pierwotną barwę, a w niektórych miejscach uległy 
całkowitemu przepaleniu. Trudno było uwierzyć, że jeszcze żyją, a co dopiero że jakoś 
trzymają się na nogach. Fel też nie wyglądał na człowieka w idealnej formie, a choć 
szedł sam, Luke widział, że Drask stale kręci się w pobliżu, gotów mu pomóc w każdej 
chwili. 

- Widzę,  że byliście dość zajęci - powiedział spokojnie. Słowa zabrzmiały dość 

lekko, ale uznał, że dziwnie pasują do tej niedbałej godności i odwagi, jaką wyczuwał u 
nich wszystkich. - Przepraszam, że nie zdołaliśmy dotrzeć wcześniej. 

- Daliśmy sobie radę - rzekł Fel zdławionym głosem, jakby jednocześnie starał się 

opanować ból i nie okazać go. - Zostawiliśmy pod turbowindą drobny bałagan, który 
ktoś będzie musiał posprzątać. 

- Nie martw się tym - uspokoił go Luke. - A co z Bearshem? Widział go ktoś? 

background image

Timothy Zahn 

237

- Ja nie - odrzekł Fel, oglądając się na pozostałych, którzy chóralnie potwierdzili 

jego słowa. - Musiał uciec do D-Cztery, zanim zdążyliśmy załatwić jego tylną straż. 

- Tylną straż? - zdziwiła się Mara. - Chcesz powiedzieć, że jest ich tam jeszcze 

więcej? 

- Z całą pewnością - odezwał się jeden ze szturmowców. - Kiedy sprowadzaliśmy 

wagonik, słyszeliśmy, jak coś kombinują w szybie windy. 

- Nie przypuszczam, żebyście zdołali ich policzyć - powiedział Luke. 
Szturmowiec pokręcił głową. 
- Byliśmy zbyt zajęci sprowadzaniem wagonika i układaniem plastiku, żeby 

zwracać na nich uwagę. 

- Aleja spróbowałem dokonać obliczeń - wtrącił Drask. - Sądząc z wielkości 

trzech niedostępnych pomieszczeń na statku Vagaarich, mogę szacować,  że Bearsh 
przywiózł ze sobą jakieś trzy setki żołnierzy. 

Luke gwizdnął. 
- Trzy setki! Musieli tam być poukładani jak karty danych. 
- Przy ich technice hibernacji to nie jest wcale takie niemożliwe - zgodził się 

Drask. 

- Co oni robili w szybie? - zapytała Evlyn. Wszyscy spojrzeli na nią. 
- Słucham? - zdziwił się Fel. 
- Powiedzieliście,  że pracowali w szybie turbowindy - przypomniała mu 

dziewczynka. - Nie liczyliście ich, ale może chociaż sprawdziliście, co robią? 

Dwaj mniej pokiereszowani szturmowcy spojrzeli po sobie. 
- Właściwie nie - wyznał jeden. - Widzieliśmy  światła i wiemy, że z całą 

pewnością pracowali przy szybie, a nie przy wagonikach. Ale to wszystko, co wiemy. 

- Mieliśmy wtedy na głowie inne, pilniejsze sprawy - dodał drugi szturmowiec. 
- No cóż, to trzeba pomyśleć o tym teraz - odrzekł Luke. - Co Bearsh może 

kombinować? 

- Może jest szybki sposób, żeby się przekonać - stwierdziła Mara. Podeszła do 

jednego z zabitych Vagaarich i ściągnęła mu z głowy kask. - Zapytamy go sami. 

Przyjrzała się kontrolkom i wcisnęła przycisk wbudowanego komunikatora. 
- Cześć, Bearsh! - zawołała do mikrofonu. Tu Mara Jade Skywalker. Co tam 

słychać na górze?  

Nastąpiła długa cisza. 
- Bearsh! - zawołała znowu. - No już, Vagaari, udowodnij, że żyjesz. 
- Przepraszam, ale generał Bearsh jest w tej chwili niedostępny rozległ się w 

słuchawkach głuchy, dziwnie odległy i stłumiony głos. - Więc jeszcze żyjesz, Jedi? 

Luke się skrzywił. Generał Bearsh. Nieźle. 
Jasne, Estosh - odpowiedziała Mara. - Wciąż żyjemy. Ty też jesteś już zdrowy. Co 

za szczęśliwy dzionek dla nas wszystkich. 

- Nie dla wszystkich, Jedi - odparł Estosh z odcieniem złośliwej satysfakcji w 

głosie. - Ale dla Vagaarich to istotnie dzień satysfakcji.  

- Gdzie dokładnie jesteście? 

Rozbitkowie z Nirauan 

238

- Stoimy na pokładzie wolnego od Vagaarich dreadnaughta - oznajmiła Mara. - 

Jeszcze dokładniej? 

- Nie trzeba - odparł Estosh. Widzę was już, jesteście w korytarzu obok 

pomieszczenia chłodnicy turbolasera numer 2. 

Luke spojrzał zaskoczony na oznaczenie na najbliższych drzwiach. Widocznie 

Vagaari mieli wbudowane w kaskach bardzo precyzyjne lokalizatory. 

- Co masz na myśli, mówiąc „wolny od Vagaarich”? - zainteresował się Estosh. 
- O, nie wiedziałeś? - Mara się roześmiała. - Twoje straże nie żyją. Wszystkie. 
- Doprawdy?- odparł Estosh. - Interesujące. Jedi, jesteście skuteczniejszymi 

wojownikami, niż sądziliśmy. Nasz błąd. 

- Błąd, za który zapłacili inni - zauważyła Mara. - Ale podejrzewam, że to typowe. 

Wątpię, żeby starczyło ci odwagi na to, aby zjawić się tutaj i samemu nadstawić karku. 

Estosh zachichotał melodyjnie. 
- Dziękuję za zaproszenie, ale nie skorzystam. Najwyższy dowódca nigdy nie 

podejmuje tego samego ryzyka, co zwykli żołnierze. Ja mam swoje obowiązki, a oni 
swoje. 

- Najwyższy dowódca, powiadasz - mruknęła Mara. - Jestem pod wrażeniem. A 

skoro mowa o obowiązkach, to na pewno nie poświęcisz jakichś czterdziestu żołnierzy 
tylko po to, żeby zabić kilkuset ludzi i paru Chissów, co? 

- Oczywiście, że nie - odparł Estosh. - Jest z tobą mistrz Skywalker? 
Luke zawahał się, węsząc pułapką zawartą w tym pytaniu. Estosh chciał 

rozmawiać, ale tylko wtedy, jeśli pozbędzie się Jedi swobodnie chodzących na 
wolności. 

Z drugiej strony, jeśli Luke potwierdzi, że słyszy, skończy się jego swoboda 

ruchów, przynajmniej na czas konwersacji. Biorąc pod uwagę, że Fel i szturmowcy na 
razie nie nadają się do użytku, byłoby kiepsko, gdyby Vagaari zdołali przyszpilić i jego 
i Marę w jednym miejscu. 

Czuł,  że Mara doszła do tego samego wniosku. Na szczęście udało jej się także 

wymyślić odpowiedź. Uśmiechnęła się przewrotnie do Luke’a, wyjęła komunikator, 
który dał jej Pressor i uniosła brwi. 

Skinął głową na znak, że rozumie, cofnął się o kilka kroków w głąb korytarza i 

wyjął zza pasa drugi komunikator. Mara włączyła swój i przysunęła do słuchawek 
hełmu. 

- Tak, jestem tutaj, Estosh - rzekł Luke przez swój komunikator. - Czego chcesz? 
- Właściwie niczego - odparł niedbale Estosh. Jego głos dochodzący z 

komunikatora był o wiele słabszy. 

Luke przeszedł jeszcze parę metrów w stronę holu windy. Uznał,  że najwyższy 

czas sprawdzić, co się tam naprawdę dzieje. 

- Po prostu nie chcę tego powtarzać później po raz kolejny - ciągnął Estosh. - 

Masz rację, przybyliśmy tu, aby się zemścić. Z pewnością jednak nie na tej grupie 
ludzkich wraków, które wkrótce zdechną wraz z wami. Nie, nasza zemsta dotyczy całej 
rasy Chissów. 

background image

Timothy Zahn 

239

Luke zauważył,  że koloniści zaczynają wyłazić z zakamarków i nisz, w których 

się pochowali. Większość na sam jego widok cofała się znowu. 

- Miło mieć cel w życiu stwierdziła Mara. Ale jakoś nie mogę uwierzyć, aby na 

pokładzie „Pozagalaktycznego Lotu” znajdowało się cokolwiek, co mogłoby ci pomóc 
w zniszczeniu Dynastii Chissów. A może Vagaari lubią  używać górnolotnych słów, 
które nie mają pokrycia w faktach? 

- Drwij ze mnie ile chcesz, Jedi - warknął Estosh. - Ale ja jestem tu, na górze, a ty 

tam, na dole. 

Luke dotarł do holu turbowindy. Za stertami ciał Vagaarich czekał tylko jeden 

wagonik. W jego dachu ziała poszarpana dziura. Wszedł do środka i spojrzał na panel 
sterowania. 

Dopiero wtedy zauważył, że Evlyn poszła za nim. 
Zamrugał ze zdumienia i na wszelki wypadek wyłączył mikrofon komunikatora. 
- Po co tu przyszłaś? - zapytał. 
- Chcę pomóc - odpowiedziała. - Co mogą zrobić?  
W pierwszym odruchu chciał  ją poprosić,  żeby wróciła do Mary, gdzie będzie 

bezpieczna. Znał tylko jeden sposób, aby się dowiedzieć, co kombinują Vagaari udać 
się samemu do D-4 i sprawdzić to osobiście. Jeśli będzie go odprowadzał komitet 
pożegnalny i paru obserwatorów, sprawy mogą się skomplikować. 

W oczach dziewczynki było jednak coś szczególnego, co obudziło w nim dawne 

wspomnienia... 

- I tam na górze zostaniesz - odezwał się z komunikatora głos Mary. Starannie 

dobierała słowa,  żeby jeszcze bardziej zirytować Estosha. - A może zapomniałeś,  że 
znajdujemy się wewnątrz Reduty Chissów? 

- Chcę iść z. tobą - szepnęła Evlyn. - Proszę. 
Luke uśmiechnął się, kiedy wreszcie dotarło do niego, co to za wspomnienie. 

„Chcę  iść z tobą”. Wciąż pamiętał swój zapał i frustracją, kiedy powtarzał te same 
słowa Obi Wanowi Kenobiemu na pierwszej „Gwieździe Śmierci”. Ale Obi Wan wtedy 
mu odmówił. Samotnie poszedł wyłączyć wiązkę  ściągającą, która więziła „Sokoła 
Millenium”. 

Poszedł na śmierć. 
Czy sprawy potoczyłyby się inaczej, gdyby pozwolił wtedy Luke’owi pójść? 

Oczywiście,  że tak. Mogliby nigdy nie odnaleźć i nie uratować Leii. Han za żadne 
skarby nie poszedłby po nią z własnej woli, a przynajmniej na pewno nie sam. 

A jednak od tamtej pory wiele razy zdarzało się,  że leżał w ciemności, 

wyobrażając sobie, jak obaj z Benem pokonują, a przynajmniej unieszkodliwiają 
Vadera, potem uwalniają Leię i zabierają R2-D2 wraz z cennymi danymi na temat 
„Gwiazdy Śmierci” na Yavinie Cztery. 

- Ach, więc istnieje jednak parę rzeczy, o których wielcy Jedi nie wiedzą - 

zrewanżował się Estosh. - Widocznie źle oceniłem tylko wasze elementarne 
umiejętności bojowe. 

Rozbitkowie z Nirauan 

240

Luke nie miał  żadnych wątpliwości, jaka powinna być logiczna, praktyczna 

decyzja. Evlyn mogła być narażona na poważne ryzyko, mogła też stać się powodem 
dekoncentracji. 

A jednak, mimo tak rozsądnego myślenia instynkt podpowiadał mu coś wręcz 

odwrotnego. 

Ufaj swoim uczuciom, Luke... 
- Przygotuj się do zatrzymania windy - polecił. Ugiął kolana, czerpiąc siłę z Mocy, 

i skoczył w górę. Wydostał się na dach windy przez nierówny otwór i dopiero wtedy 
zrozumiał, skąd ten dziwaczny kształt. Wszystko stało się jasne w chwili, kiedy ujrzał 
wielobarwne kable krzyżujące się na dachu. Podobnie jak przednie turbowindy, ta także 
została okablowana jako pułapka. Szturmowcy, którzy wyrwali otwór, poprzesuwali 
kable, a dopiero później założyli materiał wybuchowy tak, aby ich nie uszkodzić. - 
Pamiętaj: kiedy ci powiem, żebyś się stąd wynosiła, natychmiast sprowadzasz wagonik 
z powrotem na dół i idziesz po Marę i imperialnych, bez zadawania pytań. Jasne? 

Skinęła głową. Luke znowu sięgnął w Moc i wysuwając rękę przez otwór, 

nacisnął wyłącznik. 

Wagonik zaczął powoli pełznąć „w dół” w stosunku do obecnej pozycji Luke’a, w 

kierunku D-4. Wyjął pręt żarowy, ustawił promień na wąską wiązkę i czekał. 

- To trochę nie w porządku, Estosh - odezwał się z komunikatora głos Fela. - 

Nawet Jedi nie muszą wiedzieć wszystkiego. Dlatego mają takich sprzymierzeńców jak 
my. Widzisz, wiemy wszystko na temat rejestratora, który wstawiłeś w kable 
powtarzacza nawigacyjnego. 

Luke zmarszczył brwi. Rejestrator w kablach nawigacyjnych, o którym Fel i jego 

drużyna wiedzieli przez cały czas?  

I nie powiedzieli nikomu? 
- Ach, więc po to była ta dywersja z pełzakami kablowymi - stwierdziła Mara. 

Nawet z tej odległości Luke wyczuwał jej zaskoczenie i złość, że Fel nie dopuścił ich 
do tajemnicy. W jej głosie brzmiało jednak wyłącznie profesjonalne zainteresowanie. - 
Wiedziałeś, że możecie wcześniej wyjść z imprezki, więc musiałeś zarejestrować sobie 
trasę powrotną do stacji dowodzenia Brask Oto. A twoja pogawędka z Jinzlerem w 
dziobowym salonie obserwacyjnym odbyła się, ponieważ przypadkiem znalazł się on 
za blisko centrum działań? 

- Właśnie. - Estosh niechętnie musiał przyznać, że jest pod wrażeniem szybkiego 

kojarzenia faktów przez Marę. Gdyby wyszedł w niewłaściwym momencie, musiałby 
się natknąć na Purpsha instalującego urządzenie. Mistrzu Skywalker, jesteś tam nadal?  

Luke włączył z powrotem mikrofon komunikatora. 
- Jestem tutaj, Estosh - zapewnił go. - Nawet zarejestrowane dane nie wyprowadzą 

cię z Reduty i dobrze o tym wiesz. Zanim go podłączyłeś, już od pół godziny byliśmy 
w drodze. 

- Ostatnia część powinna być raczej łatwa wyjaśnił Estosh beztrosko. - 

Opuszczenie skraju gromady gwiezdnej nie jest aż tak trudne, jak wejście do środka. 

background image

Timothy Zahn 

241

Wagonik turbowindy wszedł właśnie w pole wiru grawitacyjnego i obracał się w 

ciemności. Chwile, później zakończył obrót, dając Luke’owi doskonałą perspektywę w 
głąb szybu aż do miejsca, gdzie wchodził on do wnętrza D-4. 

Zmarszczył brwi. Nie mógł zobaczyć drugiego końca rury, ale powinien już 

właściwie słyszeć wszystko, co się dzieje za zakrętem. Ale wokoło panowała cisza. 
Widocznie Vagaari już skończyli to, po co przyszli. 

Prawdopodobnie to zły znak. Włączył pręt żarowy i poświecił w górę. 
I jęknął. Wokół rury, kilka metrów od zakrętu, upakowano gruby pierścień 

szarych skrzynek. 

Takich samych jak te, na które natrafili z Marą w czasie pierwszej wyprawy przez 

D-4. Skrzynek, które Mara zidentyfikowała jako materiały wybuchowe. 

Vagaari zaminowali szyb windy. 

 

Rozbitkowie z Nirauan 

242

R O Z D Z I A Ł  

22 

Luke podniósł wzrok w górę i poczuł,  że coś  ściska go w gardle. Niewątpliwie 

istniała jakaś systematyczna i uporządkowana procedura odłączenia Dreadnaughta-4 od 
„Pozagalaktycznego Lotu”, ale Vagaari wyraźnie się nie kwapili, aby ją poznać.  

Wagonik zbliżał się właśnie do pierścienia. 
- Zastanawia mnie jedna sprawa - rzucił Luke do komunikatora, wolną  rękę 

trzymając nad otworem w suficie, gdzie Evlyn mogła ją widzieć. - Kiedy wyruszaliśmy 
na tę wyprawę, nie mogłeś wiedzieć,  że którykolwiek z dreadnaughtów będzie w 
jednym kawałku, a co dopiero zdolny do lotu. Z pewnością też nie potrzebowałeś tych 
wszystkich  żołnierzy,  żeby prześledzić drogę „Posła Chafa” do Reduty. - Wagonik 
dotarł do materiałów wybuchowych i Luke dźgnął powietrze palcem. Evlyn była 
przygotowana i wagonik zatrzymał się niepewnie w powietrzu. 

- Właśnie - dorzuciła Mara. Luke wyczuł jej troskę, kiedy przechwyciła nagłe 

napięcie, które go ogarnęło, ale głos pozostał doskonale opanowany i spokojny. - Jaki 
był więc oryginalny plan? Pytam ze zwykłej ciekawości... oczywiście. 

- Wy, ludzie, jesteście dziwnymi istotami - rzekł Estosh, a w jego melodyjnym 

głosie pojawił się cień podejrzliwości. - Wkrótce umrzecie, a jednak zamiast walczyć o 
zmianę losu, siedzicie spokojnie i dyskutujecie o sprawach, które nic wam nie pomogą. 

Luke powoli przesunął snop światła wzdłuż pakietu materiałów wybuchowych. 

Okablowanie detonatora wydawało się całkiem proste, mniej więcej takie, jakiego 
używali technicy wyburzeń w czasach Rebelii. Teoretycznie nie powinno być 
problemów z wyjęciem przewodów z wszystkich pakietów w zasięgu ręki. 

Problem polegał na tym, że sama skrzynka znajdowała się o ćwierć obwodu rury 

od niego. 

Nie ma emocji: jest spokój. Luke bardzo ostrożnie zaczerpnął tchu i próbował 

zebrać myśli. Oczywiście, mógł bez trudu użyć Mocy, aby unieść miecz świetlny nad 
detonatorem i podciąć przewody, ale Vagaari mogli równie dobrze okablować szyb z 
zamkniętymi obwodami, żeby zapobiec manipulacjom w ostatniej chwili. Jeśli 
rzeczywiście tak był podłączony, odcięcie przewodów spowoduje natychmiastową 
eksplozję. 

background image

Timothy Zahn 

243

Oprócz tego pod skrzynkami znajdowało się coś jeszcze, jakiś przedmiot 

przyciśnięty do metalu, a on nie mógł nic zobaczyć bez zdemontowania całej 
konstrukcji. Nieznane zawsze należy uważać za niebezpieczne, zwłaszcza przy 
materiałach wybuchowych. 

- Widzisz, cały problem polega na tym, że Jedi nie umierają tak łatwo, jakbyście 

chcieli - tłumaczyła Mara Estoshowi. - Istnieje spora szansa, że się znowu zobaczymy, 
a im więcej będziemy o tobie wiedzieć, tym łatwiej będzie nam cię załatwić, kiedy już 
cię dopadniemy. 

Luko uznał,  że niezależnie od wszystkich niewiadomych czynników, na pewno 

potrafiłby się zorientować, jak rozbroić konstrukcję, gdyby się do niej dostał. Problem 
polegał na tym, że szyb windy był zupełnie gładki, bez najmniejszych występów, które 
mogłyby utrzymać jego ciężar. Wiązka krytych kabli, których z Marą  używali do 
wspinania się w szybie dziobowym, również znajdowała się zbyt daleko od skrzynki. 
Zapewne dałby radę zaimprowizować jakieś rozwiązanie, na przykład posługując się 
kablem w płynie, ale wykorzystał większość swoich zapasów, kiedy Mara uszczelniała 
pierwszą turbowindę. 

Skoro jednak ten wagonik był za daleko, obok powinien znajdować się drugi z 

grupy. Musiałby razem z Evlyn ruszyć dalej w kierunku D-4, gdzie Vagaari 
prawdopodobnie zablokowali resztę wagoników, przesiąść się na inny i ujechać z 
powrotem na dół. Nie będzie się nawet narażał na nieprzyjacielski ogień, wchodząc do 
holu - użyje miecza świetlnego, aby przebić się przez ścianki wagoników, aż dotrą do 
właściwego. 

Zajrzał do wagonika i gestem wskazał w górę. Evlyn skinęła głową i dotknęła 

wyłącznika. Wagonik ruszył. Wyminęli ładunek, potem zakręt... 

- Jesteś bardzo pewna siebie - rzekł Estosh jedwabistym głosem. - Żałuję, tylko, że 

nie będę  świadkiem waszej śmierci.  Żegnajcie, Jedi. - W komunikatorze Luke’a 
rozległo się klikniecie, gdy Vagaari przerwał połączenie. 

I nagle szyb windy eksplodował na dole upiornym, migoczącym, 

zielonkawoniebieskim światłem i metalicznym sykiem. 

- Luke! - zawołała Mara przez komunikator. - Co się dzieje? 
- Zdaje się, że zamierzają wysadzić szyb - odparł Luke ponuro, gestem nakazując 

Evlyn zatrzymać wagonik. Pozostałe pięć wagonów grupy znajdowało się teraz 
bezpośrednio nad nim, włącznie ze szczeliną, w którą powinien wjechać wagonik, w 
którym siedzieli. - Znasz typ detonatora, który syczy i daje zielononiebieskie światło? 

- Wygląda na wypalacz - mruknęła Mara. - Oparta na kwasach, wytwarzająca 

wysoką temperaturę, pasta stosowana do wypalania linii podziałowych w wysadzanym 
przedmiocie, co pozwala na łatwiejsze i czyściejsze rozbicie go na części. 

- Ile potrwa, zanim wypali się wokół takiego szybu? 
- Pół minuty - wyjaśniła. - Może trochę więcej. Jeśli jesteście gdzieś w pobliżu, 

wynoście się stamtąd. 

Luke wsłuchiwał się w rytm serca pulsującego mu w gardle i ważył możliwości. 

Gdyby tylko dotarł do detonatora, zanim wypalacz skończy się palić... 

Rozbitkowie z Nirauan 

244

Ale nie da rady tego zrobić w pół minuty. Nie z Evlyn, która będzie go 

spowalniać. 

Nie powinien był jej zabierać. Po raz pierwszy od drugiego czasu instynkt zawiódł 

go całkowicie. 

Nie czas jednak na dyskusje i wyrzuty. 
- Racja - rzekł, wskazując palcem w dół. - Już ruszamy. 
Evlyn nie trzeba tego było powtarzać dwa razy. Wgniotła przycisk i wagonik 

znów ruszył w dół. Luke impulsywnie zerwał miecz świetlny z pasa i go włączył. Jeśli 
Vagaari ma to ujść na sucho, to przynajmniej nie do końca. Wykorzystując Moc, aby 
wyłącznik pozostał wciśnięty, rzucił broń w kierunku szczeliny w grupie wagoników. 
Miecz uderzył w sufit holu turbowindy i Luke zdążył jeszcze tylko zobaczyć, jak 
drgające ostrze wycina w metalu szeroki otwór. Po chwili zakręt rury ukrył broń przed 
oczami jej właściciela. Wagonik opadł poniżej poziomu materiałów wybuchowych. 

Luke drgnął raptownie, bo dotarło do niego, że Mara przeceniła czas, jaki im 

pozostał. Wypalony odcinek rozciągał się już na ponad połowę koła, a pełgający 
ogieniek zdawał się z każdą chwilą coraz szybciej zdążać w kierunku detonatora.  

Zostało im może z pięć sekund, zanim dojdzie.  
- Na podłogę! - krzyknął Luke do Evlyn, wskakując do środka przez dziurę w 

dachu. Wagonik to nie jest skuteczna osłona przed eksplozją, która wkrótce nastąpi, ale 
nie mieli nic więcej. - Połóż się na podłodze - powtórzył. 

Evlyn jednak zignorowała go zupełnie. Pozostała przy panelu sterowania i 

wciskała klawisze pręta sterującego, który wsunęła w gniazdo dla robota. Wyciągnął 
rękę, zastanawiając się, czy to do niej nie dotarło, czy może strach ją obezwładnił... 

Gdy dotknął jej ramienia, poczuł w dziewczynce niesamowitą desperację. 

Próbował ją pociągnąć na podłogę, ale ona wcisnęła ostatni przycisk na pręcie. 

Nagle Luke stwierdził,  że oboje znajdują się w powietrzu, zawieszeni nad 

podłogą, która usunęła im się spod nóg. Wagonik dotarł do głównego wiru 
grawitacyjnego i zaczął się obracać, zasłaniając widok materiałów wybuchowych i 
błękitnozielonego ognia.  

W chwilę później szyb eksplodował. 
Luke’owi wydawało się, że podłoga skoczyła ku niemu i walnęła go z całej siły. 

Zderzenie wytłoczyło mu powietrze z płuc. Wciąż trzymał ramię Evlyn. Odruchowo 
przyciągnął małą do siebie i osłonił przed przetaczającą się falą uderzeniową. 

W uszach dzwoniło mu od zmiany ciśnienia. Nie wypuszczał Evlyn z ramion, 

kiedy nagle boczna ściana rozpadła się na części. 

Jęknął, gdy spadł na niego deszcz kawałków metalu i innych materiałów. Jedne 

waliły niczym pałki, inne wbijały się w jego plecy, ramiona i nogi jak ostrza noży, 
Evlyn krzyczała ze strachu i Luke sięgnął w Moc, aby choć częściowo uśmierzyć jej 
cierpienie. Wreszcie deszcz odłamków ustał,  łomotanie o pokład ucichło i Luke 
zaryzykował spojrzenie w górę, w miejsce, gdzie powinien znajdować się sufit. Ponad 
nimi widoczna była dolna krzywizna szybu, a tuż za nią bezpieczne schronienie w 
turbowindzie D-5. Wagonik dygotał i drżał, ale podążał w górę. 

I wtedy Luke stwierdził, że nie może oddychać.  

background image

Timothy Zahn 

245

Walczył rozpaczliwie, żeby zaczerpnąć tchu, ale nie mógł. Bo nie miał czym. 

Rozsadzony koniec rury i rozbity wagonik nie zatrzymywały powietrza i Luke z Evlyn 
znaleźli się w rzadkiej atmosferze planety. 

Spokojnie, powiedział do siebie, starając się odprężyć. Tlenu w organizmie 

powinno mu wystarczyć jeszcze na co najmniej pół minuty, techniki Jedi zaś były w 
stanie wydłużyć ten czas trzykrotnie. Przesunął  dłoń na kark Evlyn, usiłując jej 
przekazać  własne zaufanie do Mocy i spowolnić jej oddech. Kilka sekund później 
wagonik spokojnie zatrzymał się w holu turbowind.  

Drzwi pozostały zamknięte. 
Luke zacisnął zęby, ale nie zrezygnował. Oczywiście, drzwi nie mogły otworzyć 

się same, skoro po jednej stronie miały niemal próżnię. Trzeba będzie pokonać blokady 
i zabezpieczenia. Sięgnął w Moc, chwycił płytę i pociągnął.  

Drzwi zadrżały, ale pozostały zamknięte. 
Luke zacisnął  zęby, mierząc je spojrzeniem. Efekty uderzenia fali, pulsujący w 

całym ciele ból od odłamków i brak tlenu nie pozwoliły mu na właściwą koncentrację 
do tak wielkiego wysiłku. 

Ćmiło mu się w oczach. Jeszcze kilka sekund i straci przytomność. Po raz ostatni 

sięgnął w Moc i... 

Drzwi otworzyły się z hukiem, który zatrząsł całym wagonikiem. Luke otworzył 

oczy i zmrużył je zaraz pod strumieniem powietrza, który dmuchnął mu w twarz. 

Mara, ze wzrokiem pełnym lęku, troski i - tak - wściekłości, chwyciła go za 

ramiona i wywlokła z windy. Pressor znalazł się tuż obok niej i uniósł siostrzenicę w 
bezpieczne miejsce. 

Drzwi się zatrzasnęły, kiedy Mara przestała je podtrzymywać. 
- Cześć, słoneczko - odezwał się Luke, zmuszając się do uśmiechu. - Jestem w 

domu. 

Pokręciła głową. 
- Skywalker... 
- Wiem. - Luke uśmiechnął się i pozwolił, aby ogarnęła go ciemność. 
 
Drzwi sali w skrzydle medycznym rozsunęły się i do środka weszła Mara. 
- Jak oni się czują? - zapytał Jinzler, podnosząc głowę. Siedział w fotelu pod 

ścianą. - Lekarze podobno twierdzą, że są w fatalnym stanie. 

- Wyglądało to gorzej, niż się okazało - zapewniła go Mara. Twarz Jinzlera 

wydawała się dość spokojna, ale dłonie na kolanach zaciskały się i otwierały 
niespokojnie. - Większość ran Evlyn jest powierzchowna i szybko się zagoją - ciągnęła. 
- Luke miał kilka głębszych cięć, ale wszystkie się zasklepiły, zanim stracił za dużo 
krwi. Teraz wszedł w uzdrawiający trans Jedi, a oni kończą go łatać. 

Fel aż stęknął.  
- To musi być pożyteczna umiejętność. 
- Czasem się przydaje - przyznała Mara, rozglądając się po pokoju. Musiała 

przyznać, że dawno nie widziała tak żałosnej gromadki. 

Rozbitkowie z Nirauan 

246

Formbi leżał na stole pooperacyjnym i tylko od czasu do czasu uchylał powieki. 

Oddychał płytko i powoli. Obok, po obu stronach stołu siedzieli Drask i Feesa. Generał 
wydawał się kompletnie wykończony pod warstwą bandaży, kobieta tylko zmęczona i 
nieco przestraszona. Fel i szturmowcy skupili się w kącie obok leżących w bezładnym 
stosie szczątków zbroi i robili inwentarz własnych obrażeń. Mara zauważyła z 
zainteresowaniem, że obcy szturmowiec, Su-mil, ma jasnopomarańczową krew. 

- Moi drodzy - zaczęła Mara, podnosząc głos - wydaje się,  że mamy dla siebie 

troszkę czasu, więc czemu nie mielibyśmy spokojnie porozmawiać? - Spojrzała 
znacząco na Fela. - Może ty zaczniesz, dowódco? Czy dobrze słyszałam, że przyłapałeś 
Vagaarich na podłączaniu rejestratora do kabli nawigacyjnych „Posła Chafa”? 

- Nie przyłapaliśmy ich na gorącym uczynku - sprostował Fel. - Su-mil znalazł 

rejestrator już po jego zainstalowaniu. 

- Rozumiem i przyjmuję poprawkę - odparła Mara. - Ale dlaczego nikomu nic nie 

powiedziałeś? 

- Jeśli mam być całkiem szczery, nie bardzo wiedziałem, komu to można 

bezpiecznie przekazać - wyznał Fel spokojnie. - Nie miałem pojęcia, czy umieścił go 
tam Bearsh, czy generał Drask, a może arystokra Formbi albo ambasador Jinzler, albo... 
- spojrzał jej w oczy -... jedno z was. 

- Jasne - mruknęła Mara, wytrzymując jego spojrzenie. - Dobrze, spróbujmy 

zatem inaczej. Powiedziałeś nam kiedyś,  że nie wiesz, po co Parck wysłał cię na tę 
misję. Skłamałeś. Potem zmieniłeś wersję i oznajmiłeś,  że przysłano cię, abyś nas 
chronił. Uważam, że wtedy też skłaniałeś. Chcesz spróbować jeszcze raz? 

Usta Fela drgnęły lekko. 
- Admirał Parck powiedział nam, że to bardzo niebezpieczna misja. Zostaliśmy 

wysłani, aby zapewnić dodatkową ochronę arystokrze Formbiemu. I tyle nam 
powiedziano - dodał stanowczo. - Nie wiedzieliśmy nawet, z którego kierunku 
spodziewać się niebezpieczeństwa. - Skrzywił się. - Gdybyśmy to wiedzieli, 
gwarantuję, że Bearsh i jego kumple w tej chwili byliby już w kajdankach. 

- Tak sądzisz? - mruknęła Mara, sięgając w Moc. Wydawało się, że tym razem to 

rzeczywiście prawda. A przynajmniej taka prawda, jaką znał Fel, co niekoniecznie 
musiało oznaczać to samo. - Myślę,  że to wyjaśnia również sprawę skradzionej 
instrukcji. 

Fel skinął głową. 
- Widocznie Vagaari chcieli dowiedzieć się jak najwięcej o „Pozagalaktycznym 

Locie”, zanim wylądujemy. 

- Zgadza się - odrzekła Mara. - A to prowadzi do kolejnego interesującego punktu.  
Odwróciła się i stanęła przed trójką Chissów.  
- Jeśli sobie dobrze przypominam, arystokro Formbi, w tej wyprawie towarzyszyła 

ci zdumiewająco silna ochrona. Najpierw skontaktowałeś się z Parckiem i poprosiłeś o 
Luke’a i o mnie, ale wiadomość zaginęła. Potem, kiedy wydawało się,  że już nie 
przyjedziemy, skontaktowałeś się z nim znowu i poprosiłeś, aby przysłał ci oddział 
najlepszych szturmowców. 

background image

Timothy Zahn 

247

- Naprawdę, mieliśmy szczęście, że byliście z nami - powiedział Drask, poważnie 

kiwając głową. - Jesteśmy wam winni życie. 

- Tak, to fakt - zgodziła się Mara. - Ale pytanie brzmi: skąd właściwie wiedziałeś, 

że cała ta pomoc będzie ci potrzebna? 

- Nie rozumiem, o co pytasz - spokojnie odparł Drask. W jego oczach pojawiło się 

jednak napięcie, którego przedtem nie było. - Zostaliście zaproszeni do przejęcia w 
posiadanie „Pozagalaktycznego Lotu”. To wszystko. 

- Wybacz, generale, ale ta konstrukcja nie trzyma się kupy. Po incydencie z 

pełzakami arystokra dał wyraźny rozkaz, żebyśmy nie używali na statku mieczy 
świetlnych. Nawet kiedy nie mogliśmy wejść do doku dreadnaughta, żadne z was nie 
poprosiło, żebyśmy wycięli blachę, co zajęłoby ułamek tego czasu, jaki poświęcono na 
wypalenie dziury palnikami. 

- No właśnie - wtrącił Jinzler z nagłym zaciekawieniem. - Pamiętam, wtedy też mi 

to przyszło do głowy. Zastanawiałem się, czy to nie jakaś zwariowana duma Chissów. 

- Ja też tak sądziłam. - Mara się  uśmiechnęła. - Właściwie myślałam tak aż do 

chwili, kiedy Bearsh powiedział, że mam umrzeć, i ostentacyjnie wysłał na mnie swoje 
wolvkile... a ja pocięłam je na połówki.  

- Twój miecz świetlny. - Jinzlera olśniło. - On nigdy nie widział miecza 

świetlnego. 

- To prawda, nie widział - zgodziła się Mara. - Formbi zrobił wszystko, żeby nikt 

nie zobaczył nas w akcji. To, plus inne zdolności Jedi, z którymi również nigdy się nie 
zetknięto, dało nam przewagę, na którą byli kompletnie nieprzygotowani. 

Spojrzała znowu na trójkę Chissów.  
- Jeszcze raz: skąd wiedzieliście, że taka przewaga będzie nam potrzebna? 
- Nie podoba mi się ten ton - sztywno oznajmił Drask. - Nie wolno ci rzucać 

bezpodstawnych oskarżeń na członka Piątego Rodu Panującego. 

- Feesa - mruknął nagle Jinzler.  
Mara spojrzała na niego.  
- Co? 
- Feesa - powtórzył Jinzler, kręcąc głową, jakby nagle znalazł miejsce dla kawałka 

układanki, który do tej pory nigdzie nie pasował. - W turbowindzie, tuż po 
uruchomieniu pułapki przez Pressora, była przerażona o wiele bardziej, niżby 
nakazywał rozsądek. Czy to nie dlatego, że byliśmy sam na sam z Bearshem i 
pozostałymi Vagaari?  

Feesa nie odpowiedziała.  
- Rozumiem - odezwała się Mara, uważnie obserwując Formbiego. - Więc to ja się 

myliłam. To nie arystokra zorganizował to oszustwo. To Feesa. 

Przymknięte powieki arystokry drgnęły. 
- Ona jest za młoda, aby być członkiem starszyzny Rodu Panującego albo innego 

zgromadzenia - ciągnęła Mara. - Uważam więc,  że spokojnie mogę wobec niej 
wysuwać wszelkie możliwe oskarżenia... 

- Dość - cicho przerwał Formbi. 

Rozbitkowie z Nirauan 

248

- Proszę, arystokro Chaf’orm’bintrano - zaczęła Feesa, wyraźnie zdenerwowana. - 

Wszystko w porządku. Nie obawiam się przyznać do mojego udziału. 

- Twoja lojalność to dla mnie zaszczyt, moja droga bratanico - rzekł Formbi, 

wyciągając dłoń, aby dotknąć jej ręki. - Ale plan i decyzja były moje. Nie mogę i nie 
chcę pozwolić, aby ktoś inny brał odpowiedzialność za moje czyny. 

Spróbował odwrócić głowę. 
- Jedi Skywalker, podejdź tu, żebym mógł cię widzieć, i pytaj, o co chcesz. 
Mara podeszła i stanęła obok Feesy. 
- Wiedziałeś,  że to Vagaari, prawda? - zapytała, postanawiając sobie, że nie 

zmiękczy jej ściągnięta twarz arystokry i krew przesiąkająca przez bandaże. - 
Wiedziałeś od samego początku. 

- Tak. - Formbi skinął głową. 
- Ale twierdziłeś, że wcześniej nigdy ich nie widziałeś - wtrącił Jinzler. 
- To prawda - odrzekł Formbi. - Dostałem jednak szczegółowy ich opis od osoby, 

która widziała. - Uśmiechnął się do Jinzlera. - Ty przynajmniej powinieneś to 
zrozumieć. 

Mara spojrzała na Formbiego i nagle do niej dotarło. 
- Chcesz powiedzieć, że to był... Car’das? 
Arystokra znów skinął głową. 
- Rozmawialiśmy przez chwilę, kiedy sprowadził ambasadora na „Posła Chafa” - 

wyjaśnił. - Kiedy więc pojawili się Vagaari, wiedziałem, że to rzeczywiście oni. 

- Car’das krąży wokół tej sprawy bardziej, niż sądziłam - zauważyła Mara. - Czy 

to on także poinformował Vagaarich o znalezisku? 

- Nie - zaprzeczył Formbi. - Kiedy wysłałem wiadomość do admirała Parcka, 

prosząc o przysłanie mistrza Skywalkera, upewniłem się,  że transmisja będzie miała 
wystarczająco duże przecieki i że zostanie odebrana w rejonach, gdzie jak 
przypuszczałem, Vagaari mobilizowali swoje siły. 

- A więc nawet wiedząc, kim są, wpuściłeś ich na pokład statku?! -zawołał Jinzler, 

bardziej zaskoczony niż wściekły. 

Formbi przymknął oczy. 
- Vagaari to gwałtowny naród, ambasadorze - rzekł słabym głosem. - Wielu zabili, 

wielu innych pojmali, a wszystkich, którzy ich znali, doprowadzili terrorem do 
rozpaczy. Co gorsza, zdołali zawrzeć sojusze z siłami jeszcze bardziej niebezpiecznymi 
niż oni sami. Jeśli Bearsh zdoła uciec z opisem choćby części drogi przez Redutę, nie 
wątpię, że ta wiedza zostanie wykorzystana przeciwko nam. 

- A więc trzeba im zdrowo przyłożyć - uznała Mara, marszcząc brwi. - W czym 

problem? 

Formbi uśmiechnął się blado. 
- Problemem jest doktryna militarna Chissów, Jedi Skywalker - wyjaśnił. - A 

przede wszystkim dekret głoszący,  że  żaden potencjalny przeciwnik nie może zostać 
zaatakowany, dopóki nie rozpocznie pierwszy działań przeciwko Chissom i w ich 
przestrzeni. 

Mara wytrzeszczyła oczy. 

background image

Timothy Zahn 

249

- Czyli chciałeś, żeby cię zaatakowali - wyszeptała, nie wierząc własnym uszom. - 

Zaprosiłeś ich na pokład swojego statku i zawiozłeś w sam środek najbardziej ukrytej z 
waszych baz wojskowych w nadziei, że wywiną ci właśnie taki numer. 

Drask prychnął. 
- Taki numer? Lepiej chyba, żeby tak się nie stało. 
- Oczywiście nie oczekiwałem tego, co się zdarzyło - zapewnił go Formbi, a jego 

zmęczony głos zabrzmiał nagle znacznie mocniej. - Mój statek został specjalnie 
przygotowany do tej misji. Wszyscy członkowie załogi mieli kryjówki w pobliżu 
swoich stanowisk pracy, gdzie mogli się ukryć przed atakiem, czekając, aż Vagaari się 
zdradzą. Miałem oddział wojowników w doku dreadnaughta i oczekiwałem, że zdążą 
nas ostrzec, gdyby Bearsh i pozostali próbowali wrócić na siatek. Mieliśmy nadzieję, że 
uda nam się przyłapać ich na kradzieży lub sabotażu, co spełniłoby wymagania dekretu.  

Przymknął oczy. 
- Nie spodziewałem się tak zmasowanego ataku z innego kierunku - wyznał, a 

jego energia nagle się ulotniła. - Wojownicy, którzy stacjonowali w dreadnaughcie, z 
pewnością już nie żyją. Prawdopodobnie ten sam los spotkał wszystkich pozostałych na 
pokładzie. Ich krew splamiła moje ręce. 

- To nie twoja wina, że nie znałeś tej sztuczki z hibernacją - zauważył Jinzler. - 

Car’das musiał to przeoczyć. 

- On ich tylko widział - przypomniał Formbi. - Nie miał pojęcia, jaką technologią 

dysponują. 

- Będzie musiał się lepiej postarać następnym razem - rzekła Mara. - A pozostali? 

Feesa, generał Drask i inni? 

- Feesa znała cały plan - rzekł Formbi. - Dlatego chciałem, żeby udała się z nami. 

Miała przejąć dowodzenie operacją, gdyby coś mi się stało. Nikt poza tym nic nie 
wiedział. 

Uśmiechnął się blado. 
- Choć mam wrażenie, że generał Drask sporo się domyślał. 
- Sporo, ale nie wszystkiego - warknął Drask. - Wolałbym, abyś dopuścił mnie do 

tajemnicy. 

- Gdybym to zrobił, byłbyś równie winny jak ja, manipulując zdarzeniami z takim 

skutkiem. - Formbi pokręcił głową. - Nie, cała ta sprawa musi spaść na moją głowę. 

- Możecie to między sobą poukładać, kiedy dotrzecie do domu - powiedziała 

Mara. - Czy można przyjąć, że zasady napaści zostały spełnione? 

- Bardziej niż spełnione, Jedi Skywalker - ponuro powiedział Drask. - Zostaliśmy 

zaatakowani bez powodu i bez litości. Między Dynastią Chissów a Vagaarimi jest 
wojna! 

- I bardzo dobrze - odparła Mara. - Nie miałabym ochoty przechodzić przez to 

jeszcze raz tylko dlatego, że nie zauważyliśmy warunku dopisanego drobnym 
druczkiem. W tym przypadku została tylko jedna niewyjaśniona sprawa: ten kabel, 
który omal nie uderzył Luke’a, kiedy po raz pierwszy weszliśmy na pokład „Posła 
Chafa”. Tego już nie zwalisz na Vagaarich, co? 

Drask odchrząknął znacząco. 

Rozbitkowie z Nirauan 

250

- Obawiam się, że to ja ponoszę winę za ten wypadek, Jedi Skywalker - wyznał. - 

Kiedy arystokra Chaf’orm’bintrano zapytał admirała Parcka, kto z Nowej Republiki 
byłby najlepszym wojownikiem, gdyby przyszło walczyć z nieznanym zagrożeniem, 
polecił ciebie i mistrza Skywalkera. 

- Wydawał się z pierwszej ręki znać wasze umiejętności bojowe - dodał Formbi. 
- Tak - rzekł Drask. - Jednak ja nie wierzyłem zbytnio w opowieści o zdolnościach 

Jedi. 

- No i załatwiłeś sobie demonstracją - stwierdziła Mara. - Czy przynajmniej ci się 

spodobało? 

- Powiedzmy po prostu, że mnie nie rozczarowaliście. - Drask uśmiechnął się 

blado. - Demonstracja zaaranżowana dzisiaj przez Vagaarich dała wam znacznie lepszą 
okazją do zaprezentowania swoich możliwości. 

- Mam nadzieję - zauważyła Mara. 
Drzwi za jej plecami się rozsunęły i do sali weszła Rosemari, trzymając Evlyn za 

rękę. Pressor szedł tuż za nimi. 

- A, jesteście - powitała ich Mara. - Jak się czujecie? 
- Nic mi nie jest - powiedziała dziewczynka, rozglądając się po obecnych. Drzwi 

zasunęły się z wolna. Mara z lekkim rozbawieniem pomyślała,  że dziecko pewnie 
porównuje obfitość opatrunków. - Jak się ma Luke? - zapytała. - To znaczy mistrz 
Skywalker. Uratował mi życie,  ściągając mnie na podłogę. Zasłonił mnie własnym 
ciałem, kiedy szyb eksplodował. 

- Z nim wszystko w porządku - zapewniła Mara, gdy matka prowadziła 

dziewczynkę do kolejnego stołu. A jeśli chodzi o ratowanie życia, powiedziałabym, że 
jesteście co najmniej kwita. 

- Co masz na myśli? - zapytała Rosemari z dziwnym napięciem w głosie. - Evlyn 

nic nie zrobiła. 

- Wręcz przeciwnie - dowodziła Mara. - Evlyn uruchomiła pułapkę w 

turbowindzie dokładnie w odpowiedniej chwili, dzięki czemu wagonik poleciał szybem 
w dół i zaczął się obracać w wirze tuż przed eksplozją. Gdyby tego nie zrobiła, cały 
impet poszedłby w dziurawy sufit, a nie w ścianę. Wtedy ucierpieliby znacznie 
bardziej. Taki refleks, graniczący z jasnowidzeniem, może pochodzić jedynie od Mocy. 

- Nie powiesz im o tym, prawda? - błagała Rosemari. - Proszę!  
- Maro, oni tutaj nie lubią Jedi - przypomniał Fel półgłosem. - Nie wiem dokładnie 

dlaczego, ale nie lubią. 

- My nie tylko ich nie lubimy, dowódco - odezwał się posępnie Pressor. - Jeśli 

rada uzna, że ktoś ma zadatki na Jedi, zostaje natychmiast odesłany do Trójki. 

- Mówisz o trzecim statku? - upewnił się Jinzler. - Dreadnaught numer 3? 
- Właśnie ten - rzekł Pressor. - Szyby pomiędzy nim a resztą „Pozagalaktycznego 

Lotu” zostały zniszczone lub rozpadły się w czasie ataku, izolując go od innych. Wtedy 
Uliar i inni Ocaleni stworzyli tam miejsce, gdzie można bezpiecznie osadzić kogoś, kto 
wykazuje cechy Jedi. 

- A ja myślałem, że po to właśnie jest Kwarantanna w Szóstce - mruknął Fel. 
Pressor pokręcił głową. 

background image

Timothy Zahn 

251

- Kwarantanna jest dla tych, którzy są podejrzani o używanie Mocy - rzekł. - A do 

Trójki wysyła się ich dopiero, kiedy jesteśmy całkowicie pewni. 

- Całkowicie pewni, powiadacie? - zapytał cicho Su-mil. Twarz Obcego miała 

dziwnie nieruchomy wyraz. Mara pomyślała,  że w pewnym sensie wygląda groźniej 
bez zbroi. - A w jaki sposób się przekonujecie? 

Pressor odwrócił wzrok. 
- Oni to potrafią - rzekł. - Oni, to znaczy Rada Zarządzająca. Nie mogę mówić w 

imieniu innych. 

Spojrzał na Marę. 
- Naprawdę, to nie jest wyrok śmierci - wyjaśnił z żarliwością, ale i 

zakłopotaniem. - Urządziliśmy to miejsce tak, aby było w nim dość  żywności i 
zasilania. Można tam przeżyć całe życie w przyzwoitych warunkach. 

- Ale w całkowitej izolacji - posępnie zauważył Su-mil. - Skazujesz tych ludzi na 

dożywocie w samotności. 

Pressor westchnął. 
- Zrobiliśmy to tylko dwa razy - wyjaśnił. - Przynajmniej do tej pory. 
- Nie ześlą jej tam, Joradzie - zaprotestowała Rosemari. - Nie mogą. 
Nagle spojrzała na Marę. 
- Moglibyście ją zabrać ze sobą - powiedziała nagle. - Co wy na to? Zabierzecie 

ją, wyjeżdżając. 

- Zamierzaliśmy zabrać ze sobą was wszystkich - odparła Mara. - Niestety, jeśli 

nie wydostaniemy się stąd i nie dotrzemy na „Posła Chafa”, żadna z tych opcji nie ma 
wielkiej przyszłości. 

- Kilka minut temu rozmawiałem z technikami - wtrącił Pressor. -Większość śluz 

przestała działać wieki temu, a te, które jeszcze funkcjonowały, zostały zniszczone 
przez to przeklęte robactwo. Jeśli nie zdołamy ich uruchomić, nie damy rady otworzyć 
drzwi turbowindy ani żadnego innego z zewnętrznych włazów, nie tracąc całego 
powietrza. 

Spojrzał na Draska. 
- Rozumiem, że z waszego statku nie ma żadnych wieści? 
Generał pokręcił głową. 
- Zupełna cisza - odrzekł. - Nie wierzę, że się zjawią.  
- Myślisz, że wszyscy zginęli? - zapytał Pressor.  
Drask przymknął oczy.  
- Na pokładzie „Posła Chata” wraz z członkami załogi było trzydzieści siedem 

osób - powiedział. - Vagaari mogą mieć nawet trzystu wojowników. - Otworzył oczy i 
zaraz zmrużył je w wąziutkie szparki rozjarzonej czerwieni. Nie byli przygotowani na 
taki zmasowany atak.  

Mara poczuła ucisk w żołądku. Nagła, jednoczesna śmierć wielu osób, jaką Luke 

wyczuł na pokładzie D-1 - to mogli być wszyscy Chissowie, a przynajmniej spora ich 
część, albo na przykład oddział wojska, jaki Drask pozostawił w doku D-4. Wtedy nie 
było sposobu, aby to sprawdzić, teraz też nie. 

Rozbitkowie z Nirauan 

252

Jeśli zresztą jacyś Chissowie przeżyli, to nie ma większego znaczenia. Nawet jeśli 

Vagaari nie zawracali sobie głowy odławianiem i zabijaniem każdego po kolei, to z 
pewnością uszkodzili statek, zanim go opuścili. 

- Innymi słowy, musimy przyjąć, że jesteśmy zdani sami na siebie - podsumowała 

Mara. - Pressor, mówiłeś,  że Dreadnaught-3 jest izolowany od całej reszty 
„Pozagalaktycznego Lotu”. Oznacza to, że aby się tam dostać, musicie mieć 
kombinezony. Czy znajdziesz jakiś nadający się do użytku? 

- Jest kilka tuzinów, o ile wiem - odparł. - Ale jak mówiłem, nie możemy 

otworzyć włazów. 

- Nie będziemy musieli - odparła Mara. - Wystarczy, że obudujecie jedne drzwi 

turbowindy. Ja będę w środku. Mogę przebić się do szybu, wspiąć na słup i ruszyć w 
drogę na „Posła Chata”. 

- A jak wejdziesz z powrotem? - zapytał Drask.  
- Zastanowię się później - odparła Mara. - Co o tym sądzisz? 
Światła na suficie zamigotały nagle.  
- Cudownie - mruknął Pressor. - Dobrali się właśnie do generatorów. 
- Co? - zdziwiła się Mara. - Jesteśmy już na awaryjnym? 
- Tak, w tej części statku - wyjaśnił Pressor. - Widocznie dostały się już do 

głównych kanałów zasilających. 

- Zaraz, zaraz - zawołał Jinzler, marszcząc brwi. - Macie przenośne generatory? 
- Pewnie z dziesięć jeszcze działa - odparł Pressor. Światła zamigotały znowu. - 

No, może dziewięć. 

- Nigdy nawet nie pomyślałem,  żeby spytać - mruknął Jinzler, wyraźnie 

zdegustowany własnym zaniedbaniem. - Zbierz je wszystkie razem możliwie jak 
najszybciej... wszystkie... i ustaw wzdłuż korytarzy. 

- A do czego je podłączymy? - zapytał Pressor lekko speszony. 
- Do czego tylko zechcesz - odparł Jinzler. - Światła, grzejniki... wszystko. Trzeba 

je tylko podkręcić na pełną moc, a wyłączyć główny reaktor. 

- To nie wyjdzie - zaoponował Drask. - Nawet jeśli generatory wywabią pełzaki, 

jest ich zbyt wiele. Szybko przeciążą i zniszczą okablowanie generatorów, a potem i tak 
wrócą do mocniejszych źródeł zasilania. 

- Jasne - rzekł Jinzler z cierpkim uśmiechem. - Jeśli do nich dotrą. - Spojrzał na 

Pressora. - Ale nie dotrą, ponieważ wokół każdego generatora utworzymy jeziorko 
słonej wody. Pełzaki wpełzną tam, dostaną zwarcia kondensatorów organicznych i 
zginą. 

- Żartujesz - zdziwił się Pressor. - Nigdy nie słyszałem o takim sposobie. 
Jinzler wzruszył ramionami. 
- To sztuczka, którą wymyśliliśmy, kiedy krążyłem wokół sektora Hadar po 

Wojnach Klonów. Paskudne, ale działa. 

- Zaraz wezwę techników - rzeki Pressor, wyciągając komunikator. - Z pewnością 

wiele w życiu widziałeś, ambasadorze. 

Odpowiedź Jinzlera, jeśli nawet jej udzielił, utonęła w nagłym przypływie emocji, 

który zwrócił uwagę Mary. 

background image

Timothy Zahn 

253

- Coś się dzieje złego! - zawołała, odczepiając miecz świetlny od pasa, i ruszyła w 

kierunku drzwi. Pressor był tam pierwszy. Wcisnął mechanizm otwierający i rzucił się 
do przodu. 

Wtedy dopiero usłyszeli w oddali okrzyki. 
- Chodźcie - warknął Pressor, wyciągając miotacz. Razem z Marą pobiegli 

korytarzem. 

Minąwszy zakręt, omal nie zderzyli się z grupką techników i cywilów, biegnących 

w przeciwnym kierunku. 

- Wrócili! - krzyknął jeden z techników, dźgając palcem powietrze i z trudem 

wyminął Pressora. - Do turbowindy! Próbują się włamać. 

Pressor zaklął. 
- Wszyscy Stróże Pokoju do przedniego szybu prawoburtowego - rozkazał. - 

Vagaari wrócili. 

- To nie ma sensu! -- sprzeciwiła się Mara, usiłując w biegu sięgnąć po Moc. 

Dysonans, jaki stanowiły obce umysły, był jednak zbyt słaby v stosunku do paniki 
cywilów, jaką pulsowało powietrze wokół niej. - Po co mieliby wracać? 

- Może uznali, że jednak lepiej będzie nas pozabijać - ponuro stwierdził Pressor. - 

Jeśli tak, drogo zapłacą za ten przywilej. 

Jeden z. pozostałych Stróżów Pokoju przyczaił się w ciemności. Gdy weszli do 

holu turbowind, kręcił się niespokojnie w miejscu, a promień latarki drgał w rytm jego 
nerwowych gestów. 

- Są już blisko - syknął, kierując promień pręta jarzeniowego na drzwi windy. - 

Słyszę, jak się przedzierają. Co mamy robić? 

Pressor nie miał czasu na odpowiedź. Zanim jeszcze Stróż Pokoju skończył 

mówić, drzwi zgrzytnęły przeraźliwie i uchyliły się o centymetr. Zanim zatrzasnęły się 
znowu, w szparze znalazły się  łomy i drzwi z głośnym protestem ustąpiły. Pressor i 
Stróż Pokoju opuścili miotacze, celując w otwór, kiedy nagle z półmroku wyskoczyły 
dwie uzbrojone po zęby postacie, wymachując prętami jarzeniowymi. Pod światło Mara 
dostrzegła lufy ręcznej broni, szukające celu... 

- Nie! - zawołała, sięgając w Moc i odpychając wszystkie cztery lufy w przeciwne 

kąty holu. - Nie strzelać! To przyjaciele. 

Stanęła pomiędzy dwiema grupami, kiedy do pomieszczenia weszła jeszcze jedna, 

równie ciężko uzbrojona osoba. 

- Witamy na pokładzie „Pozagalaktycznego Lotu”, kapitanie Brast’alshi’barku - 

odezwała się Mara, składając przybyszowi lekki ukłon. - Myślałam, że pan tu nigdy nie 
dotrze. 

 
 

Rozbitkowie z Nirauan 

254

R O Z D Z I A Ł  

23 

- Nie słyszeliśmy, kiedy Vagaari się wynieśli - rzekł z niesmakiem kapitan 

Talshib, błyskając czerwonymi oczami w mdłym blasku permalamp sali pooperacyjnej. 
- Siedzieliśmy jak idioci, ukryci w centrum sterowania, czekając na ich ruch. A oni po 
prostu opuścili własny statek, rozsypali po drodze pełzaki i poszli sobie. Uznali 
widocznie, że opanują statek Nowej Republiki, a na ten szkoda im czasu. 

- Tak, Bearsh zapewne już wtedy poinformował Estosha o nowym planie - zgodził 

się Drask. - Byli na tyle przewidujący,  żeby przywłaszczyć sobie zestaw 
komunikatorów do zadań specjalnych przed udaniem się na „Pozagalaktyczny Lot”, 
dzięki czemu mogli przesyłać impulsy poprzez blokadę założoną przez ludzi. 

- Szkoda, że o tym nie wiedziałem - jęknął Talshib. - Mogliśmy ich przechwycić. 
- Lepiej, że tego nie zrobiliście - chłodno zauważyła Mara z drugiej strony stołu, 

na którym spoczywał Formbi. - Widzieliście, co się stało z oddziałem, który 
pozostawiliśmy w doku dreadnaughta. Nie mieli żadnych szans. 

- Może i tak - niechętnie zgodził się Talshib. 
Duma wojownika, pomyślał przysłuchujący się rozmowie Jinzler, opierając się o 

ścianę obok otwartych drzwi. A może po prostu zwykła duma. Talshib z pewnością 
wolałby atak przeważających sił nieprzyjaciela, nawet gdyby to miało oznaczać śmierć 
w boju, aniżeli sytuację, w jakiej się właśnie znalazł. 

Mara również musiała to wyczuć. 
- Nie ma żadnych „może”, kapitanie - rzekła stanowczo. - Gdyby cię nie było w 

pobliżu, aby owinąć zniszczony szyb namiotem uszczelniającym, wciąż jeszcze byśmy 
się zastanawiali, jak się stamtąd wydostać. 

Talshib prychnął. 
- A to pozwoli wam zaledwie przemieścić się od jednego martwego statku do 

drugiego. 

-  Żaden z nich nie będzie martwy na długo - stanowczo wtrącił Drask. - Jeśli 

pomysł ambasadora Jinzlera zadziała, oba statki zaczną działać w ciągu kilku dni. 

Talshib prychnął znowu. Jinzler uznał, że kapitan ma chyba problemy decyzyjne. 

Pełzaki Vagaarich zniszczyły  łączność „Posła Chafa” z grupą desantową i 

background image

Timothy Zahn 

255
unieszkodliwiły statek, zanim jeszcze załoga, poukrywana w swoich norach, 
zauważyła, że zostali zaatakowani. 

A teraz, jakby nie dość było jednego powodu do zakłopotania, statek zostanie 

oczyszczony dzięki pomysłowości człowieka, a nie Chissa. To już naprawdę musiało 
zirytować kapitana i Jinzler szczerze się zdziwił, kiedy Drask zrobił wszystko, aby 
ujawnić, kto jest autorem planu. 

Może zresztą Drask zrobił to umyślnie, w ten niezbyt subtelny sposób 

przypominając podwładnemu,  że nawet Chissowie mogą się czasami czegoś nauczyć 
od innych gatunków. Uprzejmy, ale nieprzyjazny stosunek generała do ludzi w ciągu 
ostatnich kilku godzin uległ zauważalnej zmianie. Jinzler mógł się jedynie zastanawiać, 
co spowodowało tę zmianę. 

- Jeszcze jeden - szepnęła Evlyn, stojąca o kilka kroków dalej w korytarzu. - Nie, 

chyba nawet dwa... Nie... cały tłum. 

Jinzler odsunął się od ściany i podszedł do dziewczynki. W jaśniejszym 

oświetleniu lamp zamocowanych do konstrukcji nad generatorem ujrzał stadko około 
dwudziestu pełzaków, które wiły się pracowicie w kierunku kuszącego zapachu prądu 
elektrycznego. 

- Ostrożnie - ostrzegł, kiedy Evlyn chciała podejść bliżej. - Twoje własne pole 

bioelektryczne może je zdezorientować. 

- Rozumiem - odrzekła, cofając się na miejsce. Wspólnie obserwowali pozornie 

słabiutkie i delikatne stworzonka, raźno przedzierające się przez krawędź, szerokiego, 
płaskiego basenu z wodą, na której wsparte były tęgie nogi generała. Jeden po drugim 
spadały w słoną wodę, przez chwilę jeszcze drgały i nieruchomiały. - Naprawdę fajne - 
skomentowała. 

- I skuteczne - zgodził się Jinzler nieobecnym tonem, bo jego uwaga była 

skupiona na strzępach rozmowy toczącej się obok. Drask i Talshib właśnie omawiali 
wszystkie możliwości. Mara, Fel i Formbi od czasu do czasu wtrącali swoje 
komentarze i sugestie. Luke, wciąż pogrążony w transie Jedi, tkwił w sali 
pooperacyjnej po drugiej stronie korytarza, gdzie kończyli go opatrywać. 

Niestety  żadna z omawianych opcji nie rokowała szczególnych nadziei na 

powodzenie. Wypożyczenie generatorów z „Pozagalaktycznego Lotu” mogło 
usprawnić proces odrobaczania „Posła Chafa”, ale nawet najlepsze prognozy 
zakończenia tej czynności nie sięgały dalej niż trzy dni naprzód. Jeżeli Vagaari nie będą 
mieli czysto mechanicznych awarii w trasie, skradziony dreadnaught zdobędzie zbyt 
dużą przewagę nad „Posłem Chafem”, który nie zdąży doścignąć go przed stacją 
dowodzenia Brask Oto i ucieczką z sektora.  

- Wkrótce wyjedziecie, prawda? 
Jinzler spojrzał na Evlyn. 
- Wszyscy wyjedziemy - sprostował. - Ty, twoja matka... wszyscy. 
- Chodzi mi oto, że kiedy statek nie... Chissów zostanie naprawiony, ty, Mara i 

Luke wyjedziecie. 

- Ale wrócimy - obiecał Jinzler. - A przynajmniej wróci kilka transporterów 

Chissów, które odwiozą was tam, gdzie zechcecie. 

Rozbitkowie z Nirauan 

256

Pokręciła głową. 
- To żadna różnica - szepnęła. - Nieważne, dokąd się udamy, Uliar zawsze 

znajdzie jakąś Trójkę, żeby mnie zamknąć. 

- Nie zrobią tego - upierał się Jinzler. - Chyba wyciągnęli z ostatnich wydarzeń 

jakieś wnioski. Gdyby nie ty, wielu ludzi poniosłoby śmierć. 

- To żadna różnica - powtórzyła. - Nie dla nich.  
Westchnęła. 
- Żałuję, że tu przyjechaliście. Gdyby nic to... - urwała. 
- To co? - zachęcił ją. - Żyłabyś dalej w kłamstwie? 
- Mogłabym udawać - powiedziała. - Wielu ludzi udaje. - Spojrzała mu prosto w 

oczy. - Nawet ty. 

Poczuł gwałtowny przypływ poczucia winy. 
- To co innego - odparł. - Gdybym im nie powiedział,  że jestem ambasadorem, 

Chissowie mogliby mnie nie zabrać ze sobą. 

- Ale teraz już tu jesteś - przypomniała mu. - Mógłbyś w każdej chwili przestać. 
- Tak, jasne... ale przecież, nie o mnie tu mowa, młodu damo - przypomniał jej 

stanowczo. - Mówimy o tobie. A najważniejszy wniosek z rozmowy jest taki, że nie 
powinnaś się wstydzić tego, co potrafisz. 

- Może i nie - rozległ się za ich plecami głos Pressora. - Ale to nie znaczy, że musi 

o tym trąbić z mostku, prawda? 

Jinzler się obejrzał. Pressor i Rosemari nadeszli z drugiego końca korytarza. 

Pressor niósł pod pachą stos worków. 

- Przyniosłem nowy worek - rzekł do Evlyn i podał jej jeden ze stosu. - Te mają 

powłokę, plastikową, nie powinny tak szybko przemakać. 

- Dzięki - odpowiedziała, podając mu w zamian drugi, częściowo napełniony. 
- Chyba powinnaś dołączyć do reszty w Szóstce - zauważyła Rosernari. 

obrzucając spojrzeniem bandaże córki. - Dyrektor Uliar prawdopodobnie już rozmawia 
z ludźmi. 

- Z całą pewnością - odparł Pressor. - Ale przemyślałem to sobie i jest jeszcze 

sposób, żeby wszystko odkręcić. 

- O czym ty mówisz? - zdziwiła się Rosemari. 
- Pomyślcie sami - rzekł Pressor. - Poza tym wyczynem w turbowindzie, którego 

nikt nie widział, Evlyn tylko przyciągnęła komunikator w sali konferencyjnej. Łatwo 
możemy coś zachachmęcić, twierdząc, że to ambasador Jinzler. 

- Tyle że ja nie jestem Jedi - wtrącił Jinzler. 
- Mogłeś skłamać - zauważył Pressor. - A może nawet sam nie wiedziałeś,  że 

masz taką moc. 

- A do tego jesteś bratem znanej Jedi - w zadumie dodała Rosemari. - To musi coś 

znaczyć. Może twoje wyznania w sali konferencyjnej posłużyły jako stymulacja twoich 
własnych możliwości, a nie Evlyn. 

- Proponujesz, abym skłamał dla twojej córki? - zapytał Jinzler. 
Rosemari wytrzymała jego spojrzenie bez zmrużenia oka. 

background image

Timothy Zahn 

257

- Czemu nie? - zapytała. - To przecież ty i twoi ludzie wpakowaliście nas w te 

problemy. 

- To nie problemy - poprawił Jinzler. - To możliwości.  
Evlyn poruszyła się lekko. 
- Ambasador Jinzler twierdzi, że nie powinnam wstydzić się tego, kim jestem. 
- Ambasador Jinzler nie musi mieszkać wśród tych ludzi - odparł Pressor, gromiąc 

wzrokiem Jinzler. 

- Niestety, chwilowo muszę - zauważył Jinzler. - A ta chwila może się 

przeciągnąć,  że tak powiem. Dopóki pełzaki nie zostaną całkowicie usunięte, nie 
będziemy wiedzieli, czy narobiły trwałych szkód, czy nie. Równie dobrze możemy 
stwierdzić, że „Poseł Chaf” nigdy już nie poleci.  

- A to może być rzeczywiście problem - zgodził się Pressor niechętnie. - Nie 

sądzę, aby przyszło wam do głowy zabrać ze sobą inne siatki zdolne do lotu w 
nadprzestrzeni. 

- Cóż, mieliśmy trzy - odparł Jinzler, krzywiąc się lekko. - Ślizgacz dowódcy, 

transporter, w którym przylecieli imperialni, i statek Luke’a i Mary. Vagaari załatwili 
wszystkie, zanim opuścili statek. Talshib twierdzi, że dokonali sabotażu nawet na 
swoim własnym wahadłowcu, chociaż on nawet nie był zdolny do lotu w 
nadprzestrzeni.  

Pressor pokręcił głowa. 
- Są dokładni, to trzeba im przyznać. Ile czasu upłynie, zanim Chissowic zaczną 

was szukać? 

- W tym właśnie problem - odparł Jinzler. - Formbi działał w takiej konspiracji, że 

wcale nie jestem pewien, czy reszta Chissów wie, że tu jesteśmy. Oczywiście, wie o 
tym niewielka grupa na stacji dowodzenia, którą mijaliśmy po drodze, ale Vagaari 
mogą równie dobrzeją zniszczyć, opuszczając gromadę. A w takiej sytuacji miną 
miesiące, zanim ktokolwiek przyjedzie nas tu szukać. 

- To by rozwiązało problem, prawda? - mruknęła Evlyn.  
Spojrzeli na nią. 
- Co takiego? - zapytał Pressor. 
- To by rozwiązało problem - powtórzyła Evlyn. - Bo gdyby Luke i Mara zostali, 

będą musieli wylądować w Trójce, jeśli i ja mam tam trafić. A do tego przecież się nie 
posuną, prawda? 

- Szczerze w to wątpię - odparł Jinzler z wahaniem. Nigdy mu to nawet nie 

przyszło do głowy. 

- A wtedy oni będą mnie mogli nauczyć, jak być prawdziwym Jedi - ciągnęła 

Evlyn, zerkając na matkę. - Nie będziemy musiały się bać, że ktoś mi zrobi krzywdę, bo 
nikomu się to nie uda. 

Rosemari pogłaskała córkę po głowie z dziwnie bolesnym wyrazem twarzy. 
- Evlyn... - wyszeptała. 
- Tego chcesz, prawda? - upierała się dziewczynka. Spojrzała na Jinzlera. - Ty też 

tego chcesz, mam rację? 

Rozbitkowie z Nirauan 

258

- Oczywiście, chciałbym, abyś rozwijała swój dar - zgodził się Jinzler. - Ale 

jesteśmy jedynymi, którzy wiedzą o Vagaarich i o tym, czego dowiedzieli się o 
Reducie. Jeśli tu utkniemy, będzie to oznaczać śmierć wielu Chissów. 

- Czy to ważne? - zapytała Evlyn z lekkim wyzwaniem w głosie. 
- Oczywiście,  że ważne - odparła Rosemari. Wydawała się smutna i pełna 

rezygnacji, a jednocześnie dziwnie spokojna. - Ambasadorze... myślę,  że możemy 
znaleźć jeszcze jeden transport nadprzestrzenny. Mamy tu skysprite’a Delta-12. Stoi w 
jednym z doków w Trójce.  

Pressor spojrzał na siostrę, otwierając usta ze zdumienia. 
- Co mamy? 
- Skysprite’a Delta-12 - powtórzyła cierpliwie. - Dwumiejscowy transporter 

pasażerski na podświetlną z podłączonym pierścieniem nadprzestrzennym. Ojciec 
pokazywał mi go kiedyś, gdy pracowaliśmy tam razem. 

- Nie wiedziałem, że na pokładzie „Pozagalaktycznego Lotu” istnieje coś takiego - 

rzekł Pressor. 

- Niewielu ludzi o tym wie - odparła Rosemari. - A już z pewnością nikt nie wie, 

po co statek był na pokładzie. Ojciec też nie wiedział. 

Spojrzała na Jinzlera. 
- Problem polega na tym, że Rada Zarządzająca wydała polecenie, aby ojciec 

zdemontował hipemapęd. Wiedzieli, że nigdy nie wydostaną się z gromady, nie chcieli 
też, aby ich wygnańcy Jedi zorientowali się, że mogą uciec. 

Jinzler ostrożnie zaczerpnął tchu. Statek do lotów nadprzestrzennych... 
- Mówisz, że pierścień został zdemontowany, a nie zniszczony? I że wszystkie 

części są w komplecie? 

- Jestem pewna, że tata niczego nie zniszczył - odparła Rosemari. - Bardzo 

uważał. Kiedy skończył, wszystko schował do szafy. Jeśli zdołacie doprowadzić go do 
stanu używalności, ktoś może polecieć po pomoc. 

- A wtedy pozwolicie nam po prostu odjechać? - zapytał Jinzler, obserwując ją 

uważnie. - Nawet jeśli moja obecność tutaj mogłaby pomóc twojej córce? 

- Wbrew waszej woli? - łagodnie spytała Rosemari. - Kosztem życia tych 

wszystkich Chissów? - Pokręciła głową. - To nie dla mnie. Nawet nie dla mojej córki. 
Jedi nie rządzą, tylko służą innym dla dobra galaktyki. 

Spojrzała na córkę z gorzkim uśmiechem na ustach. 
- Widzisz, znam nawet kodeks.  
Evlyn objęła matkę ramionami. 
- Wiem, że dobrze postępujesz - wyszeptała.  
Jinzler odetchnął głęboko. 
- Maro! - zawołał. 
Chwilę później w drzwiach sali pooperacyjnej pojawiła się Mara z kapitanem 

Talshibem depczącym jej po piętach. 

- Co się siało? - spytała, rozglądając się w poszukiwaniu problemów. 
- Rosemari twierdzi, że w Trójce mają Deltę-12 - wyjaśnił Jinzler. - Słyszałaś o 

takim modelu? 

background image

Timothy Zahn 

259

- Brzmi dość znajomo - mruknęła Mara, marszcząc brwi w skupieniu. - 

Przypomnij mi. 

- Był produkowany w systemie Kuat - zaczął. - Oni wypuścili całą linię Delta, 

włącznie z aethersprite’em Delta-7, których Jedi używali jako myśliwców w czasie 
Wojen Klonów. Żadna z delt nie miała wewnętrznego hipernapędu, ale TransGalMeg 
Industries wyprodukowały dla nich pierścień hipernapędowy, w którym mogą 
dokować. Dwunastka była właściwie większą, dwuosobową wersją Siódemki ze 
zdemontowanym uzbrojeniem, przeznaczoną na rynek cywilny. 

- Wierzę ci na słowo - odparła Mara. - Jak brzmi pytanie? 
- Pytanie brzmi, czy ty lub Luke potraficie nią polecieć? 
- Ale hipernapęd nie działa - przypomniał Pressor. 
- Ja się zajmę hipernapędem - wtrącił Jinzler. - Polecicie? 
- Nie obawiaj się - zapewniła go ze złością. - Jeśli ty go naprawisz, my nim 

polecimy. 

- Możesz to zrobić? - zapytała Evlyn z podziwem w głosie.  
Jinzler spojrzał na nią. Przyglądała mu się, wznosząc oczy pełne takiej samej 

fascynacji, jaka brzmiała w jej głosie. Dziewczynka, która ma moc Jedi... a jednak 
pełna podziwu, zachwycona, że on potrafi naprawić hipernapęd. 

I znów zobaczył swoją siostrę wiele lat temu. 
- Dość niezwykłe wyszkolenie, jak na ambasadora - mruknął Pressor. 
Jinzler zerknął na niego i wyprostował się z dumą. 
- Nie jestem ambasadorem. Opiekunie - rzucił dźwięcznym głosem, pełnym dumy 

i szacunku dla samego siebie, jakie nagle poczuł. - Jestem technikiem elektronikiem. 

Spojrzał na Evlyn i się uśmiechnął. 
- Jak niegdyś mój ojciec. 
 
Znajomy głos jakby z głębi studni wypowiedział znane mu zdanie-hasło: 

„Kocham cię”. 

Luke otworzył oczy, walcząc z falą dezorientacji. W sali operacyjnej było ciemno, 

jedynie na bocznej ścianie mdłym blaskiem jarzyła się pojedyncza permalampa, ale bez 
trudu rozpoznał pochylającą się nad nim twarz. 

- Cześć Maro - szepnął, usiłując zwilżyć zaschnięte wargi. - Jak leci? 
- Lepiej, niż mógłbyś przypuszczać, zapadając w trans - odparła. - Wszystko po 

kolei. Jak się czujesz? 

Luke spróbował odetchnąć głębiej. 
- Chyba z grubsza mnie uleczyli odparł. - Mięśnie i skóra mają się nieźle. 

Poruszył ramionami. - No, może z wyjątkiem lewej łopatki. 

- Miałeś tam spory odłamek wyjaśniła, przetaczając męża na prawy bok. żeby 

końcami palców obmacać na wpół zagojoną ranę. - Tutaj trzeba będzie jeszcze 
popracować. 

- Zdaje się że mamy czas - zauważył Luke, rozglądając się po mrocznym pokoju. 

Widocznie pełzaki Bearsha bardzo sumiennie zajęły się systemami elektrycznymi 
„Pozagalaktycznego Lotu”. - Twoja kolej. 

Rozbitkowie z Nirauan 

260

- Vagaari nie zawracali sobie głowy zabijaniem Chissów, zanim nie opuścili 

pokładu „Posła Chata”, jeśli nie liczyć oddziału, który pozostawiliśmy w doku 
dreadnaughta - wyjaśniła. - Prawdopodobnie właśnie tę pułapkę wyczuliśmy, kiedy 
węszyliśmy po D-l. Zostawili jednak cała. tonę pełzaków, w dużym stopniu 
obezwładniając każdy pojazd, który tam jeszcze mógłby latać. - Skrzywiła się. - Z 
„Mieczem Jade” włącznie, oczywiście. 

- Oczywiście - powtórzył jak echo Luke, obserwując jej twarz. Skrzywił się na 

myśl o losie Estosha, jeśli przypadkiem Mara dostanie go w swoje ręce. Kombinowanie 
przy statku jego żony miewało zdecydowanie niekorzystny wpływ na zdrowie. - Czyli 
to tak jakbyśmy tu utknęli? 

- Nie tak bardzo, jak miał nadzieję Bearsh - odparła. Jinzler nauczył nas małej 

sztuczki, jak wywabić pełzaki kablowe z kanałów i zabić. Jeszcze trzy lub cztery dni i 
wszystkie statki będą, czyste.  

Uśmiechnęła się niepewnie. 
- A jeszcze ciekawsze jest to, że „Pozagalaktyczny Lot” ma w zanadrzu mały 

statek międzygwiezdny skysprite Delta-12. 

- Nigdy o takim nie słyszałem przyznał się Luke. - Działa chociaż? 
- W tej chwili kończą diagnostykę wyjaśniła A tak przy okazji; Jinzler przestał 

grać ambasadora i wrócił do nędznego zawodu technika hipernapędu. 

- Wydaje mi się. że to w lej chwili znacznie bardziej użyteczna profesja odparł 

Luke. - A co z pozostałymi? Czy ktokolwiek wyszedł cało z bitwy? 

- Tak, choć nieprędko będą mogli przetańczyć całą noc - zapewniła go Mara. - 

Największe szkody ponieśli szturmowcy, ale Fel twierdzi, że nic im nie będzie. Pytanie 
brzmi tylko, czy ty jesteś w stanie odbyć tę krótką podróż. 

I.uke od razu wiedział, w jakim kierunku zmierza rozmowa. 
- Masz ochotę spaść Vagaarim na grzbiet, zanim wylecą poza przestrzeń 

Chissów? 

- Najlepiej, gdyby jeszcze nie zdążyli opuścić Reduty - przytaknęła. - Pamiętaj, 

że na stacji dowodzenia czeka na nich całe stado ukrytych myśliwców. 

- Racja. - Luke rzeczywiście o tym zapomniał. Uważasz,  że po drodze będą 

próbowali zniszczyć stację? 

- Gdybym to ja uciekała w skradzionym statku wojennym, spróbowałabym z 

całą pewnością - powiedziała Mara. Ale na razie mają w stosunku do nas tylko sześć 
godzin przewagi. Lecą dreadnaughtem, a one nie słyną z szybkości nawet w najbardziej 
sprzyjających okolicznościach. A my znamy ich kurs. Jeśli uda nam się stąd wylecieć w 
ciągu godziny lub dwóch, istnieje szansa, że dogonimy ich przed stacją. 

- Jasne - mruknął Luke.  
Mara lekko przekrzywiła głowę.. 
- Nie wydajesz się przekonany. 
- Jeszcze się zastanawiam - powiedział. - Co z żywnością i powietrzem? 

Pamiętam, że delty nie miały imponującego zasięgu. 

- Wystarczy - zapewniła. - W końcu musimy tylko wylecieć z gromady. 

background image

Timothy Zahn 

261

- To prawda - rzekł Luke z namysłem. - A co z sygnałami rozpoznawczymi? 

Myślisz, że Chissowie na stacji Braks Oto uwierzą nam po prostu na słowo? 

- Raczej nie - odrzekła. - Formbi dał mi już nagranie, które mamy im przekazać. 

Nagranie nosi oznaczenia Draska i kapitana Talshiba. Drask dał mi również swój 
prywatny prefiks do sygnału alarmowego, a raczej ten, który będzie obowiązywał w 
dniu, kiedy dotrzemy do Brask Oto: dwa - przerwa - jeden - przerwa - dwa 

- Brzmi rozsądnie - stęknął Luke, powoli podnosząc się do pozycji siedzącej. - 

Mamy czas, aby coś zjeść przed odlotem? 

- Spakowali nam lunch - odparła. - Musimy lecieć natychmiast, jak tylko Jinzler 

da nam zezwolenie. 

- Czas już nadszedł. - Jinzler wszedł do sali. - Testy skysprite’a właśnie... 
Urwał. 
- Co się stało? - zapylał Luke. marszcząc brwi, bo wyczuł nagłą falą emocji, 

która ogarnęła Jinzlera. 

- Ten miecz świetlny - powiedział Jinzler dziwnie martwym głosem. - Mogę go 

zobaczyć? 

- Jasne - odparł Luke, odpinając go od pasa. - Znaleźliśmy go na pierwszym 

dreadnaughcie, na tym, co zostało z mostka. 

- Myśleliśmy, że może należał do Jorusa C’baotha - dodała Mara. 
- Nie - odparł Jinzler cicho, ostrożnie obracając w dłoniach starą broń. - Należał 

do Lorany. 

Luke poczuł, że serce mu się ściska. 
- Przykro mi - rzekł i to było wszystko, co umiał powiedzieć. 
Jinzler ledwie dostrzegalnie wzruszył ramionami. 
- Wiem, że sama go nie zrobiła - rzekł. - Cała tutejsza nienawiść i przesądy 

mogłyby zniknąć wiele lat temu, gdyby mieli prawdziwych Jedi, pracujących i żyjących 
pośród siebie. Wiesz, jak umarła? 

Luke pokręcił głową. 
- Mostek był cały zrujnowany, oczywiście. Wszelkie istniejące dowody mają pół 

wieku. Nie potrafię powiedzieć, czy zginęła od zderzenia, czy przedtem. - Zawahał się. 
- Znaleźliśmy w tym samym miejscu kości Obcego. Mogą być powiązane z tym 
mieczem lub nie. 

- Prawdopodobnie są - mruknął Jinzler. - Myślę, że zginęła, próbując chronić te 

istoty. 

- Przykro mi - powtórzył Luke. - Chcesz go zatrzymać? 
Przez moment Jinzler przyglądał się mieczowi świetlnemu i Luke czuł,  że 

ambasador walczy ze sobą. Coś, co należało do jego siostry, być może ostatnia więź z 
jego własnym życiem...  

Wreszcie westchnął głęboko. 
- Tak. chciałbym - rzeki, podając miecz Luke’owi. - Ale nie teraz. Możesz go 

jeszcze potrzebować. A mnie podoba się pomysł, aby użyć miecza Lorany do walki z 
tymi, którzy przyłożyli rękę do jej śmierci. Możesz mi go oddać, kiedy to wszystko się 
skończy. 

Rozbitkowie z Nirauan 

262

- Zrobię tak - obiecał Luke, biorąc od niego broń z nowym szacunkiem. 
- I lepiej już ruszajcie dodał Jinzler. - Statek wciąż jest w D-Trzy. Będziecie 

potrzebować kombinezonów, żeby do niego dotrzeć. Zabiorę was tam, gdzie Pressor je 
przygotował. 

 
Luke oczekiwał, że większość towarzyszy walk odprowadzi ich do wyjścia, co 

pozwoli mu się pożegnać jak należy i ocenić ich obrażenia. 

Wyszło całkiem inaczej. Fel i szturmowcy przenieśli się; do D-6 z resztą kolonii, 

gdzie będą mogli odzyskiwać siły po ranach odniesionych w bitwie. Drask i Formbi 
również zostali przeniesieni na „Posła Chafa”, aby przejść bardziej wyspecjalizowane 
leczenie niż to, które mogli im zaoferować medycy „Pozagalaktycznego Lotu”. 
Dyrektor Uliar i reszta rady również ilość ostentacyjnie wynieśli się na D-6, 
pozostawiając niesprecyzowane, ale wyraźne wrażenie, że nie wrócą na D-5, dopóki nie 
zostanie on całkowicie oczyszczony ze skazy Jedi i ich wpływu. 

Oznaczało to, że poza grupą milczących techników i parą wojowników Chissów 

strzegących turbowindy odprowadzali ich jedynie Jinzler, Rosemari i Evlyn. I tylko 
Evlyn miałaby pewnie coś do powiedzenia, ale była zbyt nieśmiała lub zbyt 
zdenerwowana, żeby się w ogóle odezwać. 

W innych okolicznościach Luke prawdopodobnie poświęciłby nieco czasu, aby 

coś wyciągnąć z. dziewczynki. Wiedział, że Mara też miała na to ochotę. Ale Vagaari 
mieli już nad nimi dużą przewagą. więc osobiste i społeczne względy muszą poczekać. 

W dziesięć minut po przybyciu do holu turbowindy mieli na sobie kombinezony 

i byli gotowi do wyjścia. Jeden z Chissów powiódł ich przez, zniszczony szyb do 
namiotu uszczelniającego, który zamontowała ekipa z „Posła Chafa”, po czym 
odprowadził ich po nierównej powierzchni planety do doku, gdzie czekała Delta-12. 

Już pół godziny później, po szybkim teście systemów sterowania i ostatecznej 

diagnostyce. Luke uniósł skysprite’a z doku i skierował go dziobem w górę. 

- Leciałaś kiedyś czymś takim? - zapytał  żonę, kiedy wznosili się w kierunku 

błyszczących gwiazd. 

- Nigdy - odparła, rozpieczętowując jeden z samopodgrzewających się pakietów 

spożywczych, które Jinzler i technicy z „Pozagalaktycznego Lotu” dla nich 
przygotowali. - Jeśli wierzyć Jinzlerowi, Kuat sprzedał linię Delta mniej więcej 
czterdzieści lat temu Sienar Systems. W czasie panowania Palpatine’a dostali 
większość kontraktów na myśliwce i od tej pory wbudowywali hipernapęd w kadłub 
lub pomijali go całkowicie. 

- Podobnie jak w starych myśliwcach TIE - mruknął Luke, a w brzuchu mu 

zaburczało, kiedy poczuł aromaty unoszące się z pakietu. Jego ulubione karkańskie 
ribenes z przyprawą tomo. Mara chyba maczała palce w doborze menu. - Nigdy nie 
uważałem, żeby konstrukcja TIE miała większy sens. 

Mara wzruszyła ramionami. Ustawiła na tacy ribenes obok złocistego owocu 

warkoczowca i wyjęła dwie butelki aromatyzowanej wody. 

- Były tanie w produkcji, a Palpatine nie miał oporów przed szastaniem życiem 

pilotów. Wsuwaj. 

background image

Timothy Zahn 

263

Luke z entuzjazmem zabrał się do jedzenia, odrywając ribenes po kawałku i 

pożerając na przemian z kęsami warkoczowca. Nie jadł już od dawna, a trans 
uzdrawiający zawsze wymagał sporego wydatku energii. Mara wzięła kilka mniejszych 
kawałków, ale ze sposobu, w jaki je skubała, wnosił,  że zjadła coś na pokładzie 
„Pozagalaktycznego Lotu” i po prostu chciała mu towarzyszyć przy posiłku. 

W połowie posiłku tablica sterowania zabrzęczała nagle, oznajmiając,  że 

skysprite dotarł do skraju studni grawitacyjnej planetoidy. Mara zaprogramowała 
hipernapęd i wystrzelili w pęku jaskrawych gwiezdnych smug. 

Rozmawiali o drobiazgach, jedli i po prostu cieszyli się wspólnie spędzaną, 

spokojną chwilą. Luke skończył ribenes i owoc, a Mara wyciągnęła z paczki dwie 
czoklimowe roladki na deser. 

- To jak? - zagadnęła, kiedy Luke zajął się swoim ciastkiem. - Kiedy opowiesz 

mi o tym głębokim oświeceniu w sali pooperacyjnej? 

- To nie było nic głębokiego ani zaskakującego - odparł Luke, rozkoszując się 

deserem. - Taka luźna myśl. 

- To znaczy? Teraz i ona ugryzła kawałek roladki. 
- Bo właściwie, dlaczego mielibyśmy poprzestać na ostrzeżeniu stacji Brask 

Oto? - zapylał. Dreadnaughty nie słyną może z szybkości, ale znane są z mocnej 
konstrukcji. I wątpię, aby Thrawn po ataku usunął całe uzbrojenie. Nawet jeśli stacja 
zostanie zaalarmowana, będzie miała probierń,  żeby sobie poradzić jednocześnie z 
dreadnaughtem i z transportowcem wojennym Vagaarich. 

- Zgadzam się - odrzekła. - A więc druga opcja jest... 
Uśmiechnął się do niej. 
- Przechwytujemy dreadnaughta po drodze, wsiadamy na pokład i sami 

odprowadzamy go na miejsce. 

- Rozumiem - mruknęła. - To znaczy... tylko ty i ja?  
Luke wzruszył ramionami. 
- Tego przynajmniej nie będą się spodziewać. 
- Pewnie, bo to czyste wariactwo, nawet jak na nas - zgodziła się Mara. - Masz 

przynajmniej jakiś pomysł, jak się dostać na pokład,  żeby nas nie zauważyli i nie 
ostrzelali? 

- Już. się tym zająłem - przyznał się Luke. - Kiedy razem z Evlyn 

wycofywaliśmy się szybem, wrzuciłem mój mierz świetlny do jednych z drzwi 
turbowindy na Czwórce, otwierając ją w przestrzeń. Przyjmując,  że lokalne śluzy 
działają, powinni już wyizolować cały hol od reszty statku. Wmanewrujemy nasz statek 
w resztki szybu, wejdziemy do środka, zamkniemy wycięty otwór, przywrócimy 
ciśnienie i już. 

-  Świetnie - pochwaliła. - A potem to już tylko przebić się przez dwie setki 

żołnierzy Vagaarich i przejąć statek. 

- Coś w tym stylu - zgodził się. Wchodzisz? 
Mara wzruszyła ramionami. 
- Jasne, czemu nie. Nie zaplanowałam sobie nic po lunchu. 

Rozbitkowie z Nirauan 

264

- No to w porządku. - Luke wytarł palce i usta serwetką i wrzucił ją do pustego 

pojemnika. - Czyli musimy tylko zaplanować punkt przechwycenia, ewentualnie użyć 
pewnych technik nawigacyjnych Jedi, żeby wszystko przyspieszyć, i już jesteśmy w 
środku. 

- Oczywiście - odparła, zawijając resztkę roladki w opakowanie. - Tyle że nie 

my, tylko ja. Ty na razie dokończysz leczenie. 

Luke skrzywił się ale przyznał jej rację. 
- Niech ci będzie - rzekł z teatralnym westchnieniem i rozłożył fotel do pozycji 

poziomej. - Ty zawsze bierzesz najlepszą część. 

- Wiem - odparła słodko. - Doceniam, że mnie tak rozpieszczasz A teraz spać. 
- Jasne. - Luke odetchnął głęboko i sięgnął w Moc. - Nie zapomnij mnie obudzić, 

jak dotrzemy na miejsce. 

- Dowiesz się pierwszy - obiecała. - Miłych snów. 
Ostatnim obrazem w oczach Luke’a, zanim mrok uzdrawiającego transu spowił 

go ciepłym całunem, była chmura rudozłotych włosów Mary lśniących w świetle, kiedy 
pochylała się nad konsolą nawigacyjną. 

 

background image

Timothy Zahn 

265

R O Z D Z I A Ł  

24 

- Kocham cię. 
Luke drgnął lekko i wynurzył się z uzdrawiającego transu. 
- Jesteśmy na miejscu? - zapytał, zwilżając wargi. 
- Jesteśmy - potwierdziła. - A co ważniejsze, jest tu i nasz zbłąkany dreadnaught. 

Wszedł w system jakieś piętnaście minut temu i właśnie zakręca wokół gwiazdy, żeby 
się ustawić do skoku. Powinien przelatywać nam przed dziobem za jakieś pół godziny. 

Luke spojrzał na asteroidę, obok której Mara ustawiła ich stateczek. 
- Niezłe miejsce - pochwalił. - Jak ci się udało tu wśliznąć niezauważenie? 
- Właściwie dotarłam tu przed nimi - odparła. - Nie widziałam ich nigdzie, więc 

uznałam, że przyczaili się gdzieś po drodze na godzinę lub dwie i usadowiłam się, żeby 
na nich zaczekać. 

- Dobrze zrobiłaś - powiedział Luke, przeciągając się lekko, i ustawił fotel z 

powrotem w pozycji siedzącej. - Gdzie właściwie jesteśmy? 

- Niestety, tu się zaczynają złe nowiny - przyznała. - Jesteśmy tylko o godzinę lub 

dwie od stacji Brask Oto. Jeśli pozwolimy Vagaarim wejść w nadprzestrzeń, będziemy 
musieli się spieszyć, żeby przejąć statek na czas. 

- Tak, wiem, to będzie wyzwanie - zgodził się Luke ze spokojem. - Myślę,  że 

sobie poradzimy. 

Mara podejrzliwie zmarszczyła brwi. 
- Chyba nie zamierzasz grać przede mną super-Jedi? 
Luke spojrzał na nią niewinnie. 
- Ja? 
- Skywalker... - zaczęła ostrzegawczo.  
Zaśmiał się, ale zaraz spoważniał. 
- Nie, oczywiście, że nie - zapewnił ją. - Po prostu sądzę, że nie będą się za mocno 

bronić, to wszystko. Pokazaliśmy już na pokładzie „Pozagalaktycznego Lotu”, że 
potrafimy sobie z nimi poradzić. 

- Udowodniliśmy to tym, którzy nie przeżyli - zauważyła. - Nie jestem pewna, czy 

do Estosha i Bearsha to dotarło. Chyba się nie spodziewasz, że tak po prostu się 
poddadzą? 

Rozbitkowie z Nirauan 

266

- Cóż, raczej nie - z żalem odparł Luke. - Wcale nie sądzę, że ich żołnierze będą 

czekać spokojnie, aż ich posiekamy. Jeśli zdołamy zepchnąć ich na mostek, 
zaproponuję Estoshowi układ: pozwolimy jemu i jego ekipie opuścić dreadnaughta, 
wrócić na transportowiec i odejść w pokoju. 

- Oczywiście pod eskortą Chissów - dodała jego żona. - A jeśli na to nie pójdzie? 
Luke się skrzywił. 
- Będziemy musieli ich się pozbyć. 
- Brzmi rozsądnie - zgodziła się. - Pospiesz się, masz czas akurat na szybką 

przekąskę, zanim będziemy gotowi. 

Zanim dreadnaught wyłonił się z drugiej strony asteroidy, byli już w 

kombinezonach próżniowych i siedzieli przy pulpitach. Luke stwierdził,  że Mara 
pomyliła się tylko o pięć minut. Widocznie Estosh naprawdę próbował wycisnąć z 
antycznego statku, ile się da. 

- Dobrze jest - mruknął, obserwując, jak ogromna masa metalu przesuwa się przed 

nimi. Chciał uchwycić najlepszy moment na wyjście z częściowego ukrycia. Masywne 
silniki podświetlne buchnęły płomieniem... 

Wdusił napęd skysprite’a, odskakując od asteroidy po wektorze równoległym do 

kursu dreadnaughta. Trzymając się z dala od emisji jonowych okrętu, Luke zrobił zwrot 
na prawą burtę i zanurkował w dół. Kikuty czterech odłamanych słupów-szybów w 
świetle odległej gwiazdy wyglądały jak kawałki podstawki modelarskiej. 

- Coś się dzieje? - zapytał, kierując się wprost ku lewej burcie i rufie. 
- Zupełny spokój, nikt nas nie śledzi - zameldowała. - Oczywiście, czujniki 

rufowe zapewne byłyby ostatnią rzeczą, o której naprawie pomyśleliby koloniści, 
gdyby w ogóle chciało im się coś naprawiać. 

- Równie dobrze mogli opuścić przednie działka - przypomniał jej Luke, zbliżając 

się do strzaskanego szybu, żeby przyjrzeć mu się dokładniej. Wyglądało na to, że nie 
będzie dość miejsca, aby podciągnąć skysprite’a prosto w górę, kopułką do przodu, jak 
w normalnym doku. Ale jeśli obróci statek o dziewięćdziesiąt stopni, stojąc na dyszach 
napędowych, i wejdzie dziobem naprzód, to... 

- Mam nadzieję - mruknęła Mara - że nie myślisz o tym, o czym myślisz. 
- Właśnie o tym - zapewnił Luke. - Trzymaj się. 
Podał na silniki pojedynczy impuls, aż mały stateczek przeleciał kilka metrów pod 

brzuchem dreadnaughta. Potem wyłączył  główny napęd, przesunął zasilanie na dolne 
przednie silniki manewrowe i uniósł w górę dziób skysprite’a. Kikut szybu przesunął 
się obok nich. Jeszcze jeden impuls z głównego silnika i Luke wprowadził stateczek do 
szybu. 

Przy akompaniamencie przeraźliwego zgrzytu rozdzieranego metalu. 
Luke skrzywił się lekko i uruchomił przedni szpon cumowniczy, wystrzeliwując 

go poza wagoniki turbowind, ku solidniejszemu punktowi zaczepienia na ścianie. 

- Czy to poszedł pierścień nadprzestrzenny? - zapytał, wybierając luz kabla i 

jednocześnie wciągając skysprite’a nieco dalej w głąb szybu. 

- Cóż, chyba lepiej, żebyśmy nie musieli szybko uciekać - odparła Mara. - Poza 

tym to był manewr pierwsza klasa. 

background image

Timothy Zahn 

267

- Dzięki - rzekł Luke, przełączając systemy skysprite’a na czuwanie i sprawdzając 

szczelność kombinezonu. - Przynajmniej nie musimy się zastanawiać, czy nas słyszeli. 
Łap zestaw uszczelniający i jazda. 

Kopułka skysprite’a była na szczęście dość płaska i mogli ją otworzyć w ciasnym 

szybie bez konieczności wycinania sobie drogi. Wspinając się po kablu cumowniczym, 
Luke manewrował pomiędzy zaparkowanymi wagonikami turbowindy, aby dostać się 
do wykonanego w ostatniej sekundzie wycięcia, jakie zrobił rzuconym mieczem 
świetlnym. Ostrożnie wcisnął się w otwór. 

Szkody okazały się nawet większe, niż się spodziewał. Rękojeść widocznie 

uderzyła w drzwi na ułamek sekundy przedtem, zanim ostrze się zamknęło, wypalając 
nim niewielką dziurę w suficie. 

-  Ładnie - mruknęła Mara, wskazując na dziurę. Podała Luke’owi zestaw 

uszczelniający i sama przecisnęła się przez otwór. - Pociąłeś nie tylko hol turbowindy, 
ale i część  sąsiedniego pokładu. Ciekawe, czy jest tam coś, czego by im bardzo 
brakowało. 

- To tylko kolejny hol turbowind - powiedział Luke, rozglądając się wokół siebie. 

Jego miecz świetlny leżał w kącie, obok trupów czterech Vagaarich, którzy znaleźli się 
w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze kiedy dreadnaught się oderwał i stracił 
atmosferą w szybie. Śluzy, które zareagowały na awaryjną sytuacją, umieszczono jakieś 
piąć metrów w głąb każdego z trzech korytarzy wiodących z holu. - Myślę, że jedna z 
siłowni rufowych znajduje się w nastąpnym korytarzu, a warsztat serwisowy robotów w 
drugim kierunku - dodał Luke, ruszając przed siebie. - Zależnie od tego, która śluza 
zareagowała, jedno albo drugie może być teraz odcięte.  

Mara jęknęła cicho. 
- O wiele prościej by było, gdyby żadna nie zadziałała - zauważyła, odebrała od 

męża zestaw uszczelniający i go otworzyła. - Wtedy cały statek straciłby atmosferą i 
wszyscy by poginęli w jednej chwili. 

- Ale tak się nie stało, skoro statek wciąż jest w ruchu - zauważył Luke. Wziął do 

ręki miecz świetlny i obrzucił spojrzeniem ciała Obcych. 

- Nie mówiłam, że w to wierzą - odparła. - Stwierdziłam, że tak byłoby prościej. 

Znamy tych tutaj? 

- Nie. - Luke na próbą włączył miecz. Białoniebieskie ostrze ożyło z zadowalającą 

siłą. - W porządku. - Wyłączył go i znów przytroczył do paska. - Bałem się,  że 
aktywator mógł się zaciąć i wyczerpać ogniwo. Potrzebujesz pomocy? 

- Nie, mam wszystko - odrzekła, rozwinęła  łatkę do właściwych rozmiarów i 

zaczęła uszczelniać otwór. - Stój tu, ale przygotuj się na kłopoty. Mogą spróbować 
jakiejś sprytnej sztuczki, jeszcze zanim uszczelnimy hol. 

- Racja. - Luke podszedł do śluzy blokującej korytarz wiodący na wprost i sięgnął 

w Moc. Wyczuwał w tym kierunku umysły Obcych. Umysły pełne gniewu i 
złośliwości. Ale tylko tyle mógł odczytać. Trzymając miecz w gotowości, czekał. 

Nikt ich nie zaatakował. Mara skończyła nakładać  łatę i sprawdzała teraz jej 

szczelność. 

- Gotowa? - spytał, gdy pakowała zestaw. 

Rozbitkowie z Nirauan 

268

- Gotowa - potwierdziła. - Jesteś pewien, że nie chcesz skorzystać z awaryjnych 

zbiorników powietrza, żeby przywrócić atmosferę? Moglibyśmy zdjąć te kombinezony, 
zanim zacznie się poważniejsza walka. 

Luke spojrzał na szafę awaryjną z czerwonymi oznakowaniami, zamocowaną do 

bocznej ściany. Zawierała całą kolekcję zbiorników tlenu, zestawów uszczelniających i 
apteczek. 

- Zostawmy to raczej w rezerwie - powiedział. - Zależnie od tego, jak długo będą 

się bronić Vagaari, możemy w pewnym momencie potrzebować dodatkowych butli z 
tlenem. 

- Niech będzie. - Włączyła miecz świetlny i stanęła w gotowości o kilka metrów 

od  śluzy. - Pamiętaj, tylko draśnięcie. Tyle, żeby wpuścić trochę powietrza, ale nie 
uruchomić niczego po drugiej stronie. 

- Jasne. - Ustawił się z boku, tak daleko, jak tylko mógł, czując się dziwnie 

niezręcznie w kombinezonie próżniowym, i ostrożnie dźgnął narożnik drzwi błękitnym 
ostrzem. 

Rozległ się  głośny syk i przez otwór wdarł się strumień powietrza. Na 

krawędziach błyskawicznie zamieniał się w parę, kiedy woda zamarzała w próżni. Luke 
spojrzał na tester atmosfery w kombinezonie, zastanawiając się, czy Vagaari mogli 
zatruć powietrze na pokładzie. W chwilę później ciśnienia się wyrównały i świst ustał. 

- Jak tam? - spytała Mara. 
- Wszystko czyste - odparł Luke i znów sprawdził tester. 
- Cieszę się. - Odłożyła miecz świetlny na pokład i zaczęła szybko pozbywać się 

kombinezonu. - Nienawidzę chodzić w tym paskudztwie. A ty pilnuj, czy nie idą 
goście, dobrze? 

Szybko skończyła i po następnej minucie oba kombinezony leżały ładnie złożone 

obok drzwi turbowindy. 

- Gotowe - podsumował Luke, kiedy Mara z włączonym, mruczącym mieczem 

świetlnym stanęła w pozycji bojowej o kilka metrów od drzwi śluzy. - Zobaczmy, co 
wykombinowali Vagaari. 

Sięgnął poprzez Moc i uruchomił drzwi, które powoli zaczęły zagłębiać się w 

ścianę. 

Ze strony tuzina stojących i klęczących za nimi Vagaarich posypał się deszcz 

ognia z miotaczy. 

Luke był na to przygotowany i natychmiast zamknął drzwi z powrotem. Mara 

tymczasem odbiła kilka strzałów, które zdążyły się przedostać. 

- To załatwia sprawę - skomentowała. 
- Przynajmniej częściowo - poprawił Luke. - Czy zauważyłaś przypadkiem stosik 

znajomych skrzynek pod ścianami? 

Pokręciła głową. 
- Obserwacja to twoje zadanie - przypomniała mu. - Ja miałam tylko pozostać 

przy życiu. 

- Racja - zgodził się. - W końcu to były tylko takie same małe, szare skrzyneczki 

jak te, którymi zaminowali turbowindę, tylko że białe. 

background image

Timothy Zahn 

269

- Białe? - Mara zmarszczyła brwi i nagle skinęła głową. - No jasne, pomalowali je 

tak, żeby zlały się ze ścianami korytarza. Ile ich było? 

- Nie liczyłem dokładnie - odparł, przywołując obraz w pamięci - ale były ułożone 

w odstępach co metr lub dwa i biegły przez całą  długość korytarza aż do zakrętu w 
prawo. 

-  Ślicznie - mruknęła. - Następnym razem, kiedy otworzymy śluzę, zobaczymy 

prawdopodobnie,  że Vagaari uciekli. Będziemy ich ścigać i pilnować się przed 
strzałami z miotaczy, a ten, kto obsługuje detonator, sam zadecyduje, kiedy nas 
rozwalić na strzępki. 

- Coś w tym stylu - zgodził się Luke, spoglądając na sufit. - Jak myślisz, idziemy 

na górę? 

- Na górze też pewnie coś mają - odparła Mara w zamyśleniu. - W końcu widzieli, 

co można zrobić mieczem świetlnym. 

- Masz jakiś pomysł? - zapytał Luke. 
Uśmiechnęła się złośliwie. 
- Jasne. Tego to już nie widzieli - stwierdziła. Puściła miecz świetlny i pozwoliła, 

żeby przez chwilę lewitował przed nią. 

- Nie widzieli - zgodził się Luke. - I co z tego? 
Mara w odpowiedzi skinęła głową w kierunku holu turbowind. Luke zmarszczył 

brwi i ruszył za nią. Podeszła do trupów Vagaarich leżących w kącie, uniosła Mocą 
jednego z nich i postawiła pionowo. Koncentrując się, była w stanie poruszać 
ramionami i nogami nieboszczyka, unosząc go o kilka centymetrów nad ziemią. Zabity 
dość chwiejnie przeszedł przez hol, jakby wciąż jeszcze żył. 

Albo raczej, jakby to Mara ubrała się w zbroję nieprzyjaciela. 
Uniosła pytająco brwi. 
- Czy to aby wygląda realistycznie? - spytał Luke powątpiewająco, unosząc 

następne ciało. Posłał je w kierunku jego poprzednika. Nieboszczyk nie wyglądał ani 
trochę bardziej naturalnie, niż ten sterowany przez Marę. - Ale jeśli będą się cały czas 
ruszać, Vagaari może niczego nie zauważą. 

- Myślę, że tak czy owak warto spróbować - zgodziła się Mara. 
- Zdecydowanie. - Jej mąż pokiwał głową. - Do roboty. 
Przesunęli swoje kukły w kierunku śluzy i postawili w pionie. 
- Teraz szybko - szepnęła Mara, przysiadając pod ścianą,  żeby stać się jak 

najmniej widoczna. - Lepiej, żeby nikt się dobrze nie przyglądał. 

Luke skinął głową. Sięgnął w Moc i otworzył drzwi. 
Przepowiednia Mary spełniła się co do joty. Vagaari, którzy przedtem do nich 

strzelali zza drzwi, teraz znaleźli się w połowie korytarza, strzelając za siebie w dzikiej 
panice. Mara posłała za nimi swoją kukłę, wściekle wymachującą  rękami i nogami. 
Kukła Luke’a podążała tuż za nią. Vagaari zniknęli za rogiem. 

I w tej samej chwili z rozdzierającym uszy hukiem cały korytarz eksplodował 

ogniem i kłębami dymu. 

Luke skrzywił się, czując, jak sterowana przez mego kukła, porwana przez fale 

uderzeniową, uderza w ścianę. W uszach mu dzwoniło, ale pochwycił wzrok Mary i 

Rozbitkowie z Nirauan 

270

skinął  głową. Odpowiedziała mu skinieniem i razem wbiegli w płonący, zadymiony 
korytarz. 

Natknęli się na wracających Vagaarich tuż za zakrętem. Obcy zamierzali 

widocznie sprawdzić rezultaty swoich starań. Bitwa błyskawicznie dobiegła końca. 

- Dwunastu załatwionych - stwierdził Luke, zaglądając w głąb korytarza. Nie było 

dalszych  śladów niepokojów ani działań wroga, przynajmniej do kolejnego zakrętu. - 
Plus czterech z holu turbowindy, to razem szesnastu. 

- A to może być całkiem sporo albo niewiele, skoro nie wiemy, ilu ich w końcu 

jest. - Mara trąciła jedno z ciał końcem stopy. - Rozpoznajesz kogoś? 

Luke zmarszczył czoło. 
- Czy to przypadkiem nie Bearsh? 
- Faktycznie podobny - oceniła. - Ci chłopcy znacznie bardziej imponująco 

wyglądają w zbrojach niż w tych głupich szatach, nie sądzisz? 

- Jak większość ras - zgodził się Luke. - Zdaje się, że ten atak Bearsh prowadził 

osobiście. Dobry znak. 

- Dlaczego? 
- Estosh nazywał go generałem - przypomniał jej. - Jeśli już wysyła generałów do 

walki, to może oznaczać, że nie zostało mu wielu żołnierzy. 

- Masz rację - zgodziła się Mara. - Po pierwsze, zrobiliśmy sporą wyrwę w ich 

wojskach na pokładzie „Pozagalaktycznego Lotu”, a po drugie, teraz wszystkie stacje 
dyżurów na dreadnaughcie muszą być obsadzone, więc może naprawdę cierpieć na 
brak sił, którymi mógłby nas zaatakować. 

- Racja - odparł Luke. - Chyba że Bearsh po prostu był zbyt pewien siebie. 
- Czasem potrafisz dodać otuchy - parsknęła, kręcąc głową w udanym gniewie. - 

Dziwię się, że nie zająłeś się polityką. No to do roboty, zanim wpadną na coś nowego. 

Bez przeszkód dotarli do zakrętu korytarza, który Luke spostrzegł wcześniej, i 

zatrzymali się, ostrożnie wyglądając zza węgła. Żadnego śladu wroga, ale w odległości 
około dwudziestu metrów drogę zagradzały im kolejne drzwi śluzy. 

Wyglądają na czyste mruknął Luke. 
- Po każdej stronie korytarza widać troje drzwi - zauważyła. - Doskonałe miejsce, 

żeby się ukryć, kiedy chcesz na kogoś wyskoczyć. 

Luke przymknął oczy i sięgnął w Moc. Czuł  złowróżbną, posępną obecność 

Vagaarich w całym dreadnaughcie, rozsypaną w jego umyśle niczym punkty żaru w 
zimnym pokoju. Żaden z nich jednak nie wydawał się dość bliski. 

- Nie wyczuwam nikogo - ocenił. 
- Ja też nie - niechętnie przyznała Mara. - Ale i tak mi się to nie podoba. 
- Więc załatwmy to jak najszybciej. - Rzucił ostatnie spojrzenie na pusty korytarz 

za plecami, skręcił i ruszył przed siebie. 

Właśnie mijał środkowe drzwi, kiedy po lewej stronie otworzyły się następne i na 

korytarz wysypało się pięć warczących wolvkilów. 

Luke stanął jak wryty, ostrzegawczo unosząc miecz świetlny w kierunku zwierząt. 

Tuż za Marą rozległ się syk otwieranych kolejnych drzwi. Obejrzał się za ich plecami 
stały cztery kolejne zwierzęta, blokując im drogę odwrotu. 

background image

Timothy Zahn 

271

- Nie ma co, ślicznie - mruknęła Mara. - Wiesz, co modny wolvkil nosi w tym 

sezonie...? 

Luke nie wiedział, ale zacisnął  zęby, kiedy dostrzegł pod brzuchem każdego ze 

zwierząt podwieszony granat rozrywający. 

- Właśnie się zastanawiałem, co chcieli przez to osiągnąć - stwierdził, mocniej 

chwytając miecz świetlny i myśląc gorączkowo. Na razie wolvkile nie wydawały się 
skłonne do ataku, zadowalając się warczeniem na odległość. Ale w każdej chwili mogło 
się to zmienić. 

Mara doszła do tego samego wniosku. 
- Powinniśmy chyba spróbować strategicznego odwrotu, dopóki sobie tego nie 

przemyślimy - zaproponowała, podchodząc do drzwi po prawej ręce Luke’a. Dotknęła 
zamka. Drzwi się otworzyły i Luke wyczuł koncentrację żony, kiedy badała wnętrze. 

- Czysto - oznajmiła. - Chodź. 
Razem weszli do pomieszczenia, trzymając miecze w gotowości. Wolvkile nadal 

nie zdradzały chęci ataku. Mara dotknęła wewnętrznego panelu zamykającego i drzwi 
zasunęły się za nimi. W poświacie rzucanej przez miecz świetlny Luke znalazł 
wyłącznik, włączył oświetlenie i zgasił miecz. 

Znajdowali się w czymś w rodzaju pompowni - zapewne jednej z wielu 

niezbędnych na tej wielkości okręcie. Wysokie sklepienie i ściany pokrywały splątane 
wiązki rur i przewodów. Większość z nich wchodziła lub wychodziła z dwóch 
potężnych prostokątnych skrzyń o zaokrąglonych narożnikach, stojących przy ścianie 
przeciwległej do drzwi. 

- Przytulnie tu - zauważył Luke, rozglądając się wokół. Pomieszczenie nie miało 

innych drzwi ale to oczywiście nie miało wielkiego znaczenia dla Jedi z mieczem 
świetlnym. - Zobaczmy, czy uda nam się wyciąć jakieś tylne wyjście - zaproponował. 
Podszedł do najbliższej ściany i włączył miecz. 

- Zaczekaj - odezwała się nagle Mara.  
Przystanął i obejrzał się przez ramię. 
- Co jest? - zapytał. 
Patrzyła w napięciu i podejrzliwie na ścianę przed nim. 
- Luke... jaka jest procedura uszczelniania otworu w pancerzu? 
Zmarszczył brwi. 
- Wysyłasz kilka robotów naprawczych, zamykasz za nimi śluzy, wypompowujesz 

powietrze,  żeby wyrównać ciśnienie, a potem otwierasz wewnętrzne drzwi, żeby 
udostępnić im wyciek. 

- Właśnie - przytaknęła Mara. - Vagaari mieli cztery dni, żeby uszczelnić otwór, 

który wyciąłeś w holu turbowindy. Wiemy, że jest tu wiele robotów sprzątających, 
całkiem sprawnych, a z całą pewnością kręciło się tu też mnóstwo robotów 
naprawczych, które mogły zaspawać otwór. Kiedyś było ich dość, aby naprawić 
szkody, które wyrządził pancerzowi Thrawn. A nawet jeśli żaden już nie działa, Estosh 
z pewnością miał ze sobą kombinezon ciśnieniowy, a może nawet kilka. Mogli ich użyć 
przy naprawie wyrwy... 

- Ale tego nie zrobili - w zamyśleniu odparł Luke. - Dlaczego? 

Rozbitkowie z Nirauan 

272

- Dlatego, że gdybyśmy weszli przez szyb i zastali wycięcie zaspawane, 

moglibyśmy próbować dostać się na pokład inną drogą - ponuro podsumowała Mara. - 
W ten sposób mogą częściowo przewidzieć, którędy wejdziemy i skoncentrować się na 
zastawieniu tylu śmiertelnych pułapek, ile się w nim zmieści. 

Wskazała brodą w stronę ściany. 
- Więc dlaczego tu miałoby być inaczej? 
- Dobre pytanie - zgodził się Luke i wyłączył miecz. Odsunął się na bok. - W 

takim razie lepiej ty się tym zajmij. 

Trzema delikatnymi cięciami przebiła powłokę. Rzeczywiście, dobrze zrobił,  że 

powierzył jej to zadanie. 

- Wspaniale - mruknęła, wąchając ciecz, która zaczęła spływać po ścianie. - 

Składnik paliwa wtórnego, w normalnych warunkach składowany w pobliżu 
pompowni. Estosh uprzejmie podsunął nam możliwość załatwienia się własnoręcznie. 

- Cóż za wspaniałomyślność - rzekł Luke, wpatrując się w sufit. - Zastanawiam 

się, czy oni wiedzą, jak wysoko może skoczyć Jedi. 

- Nie sądzę - odparta. - Zresztą nie trzeba być Jedi, żeby się wspiąć po tym 

labiryncie rur umocowanych do ścian. Jeśli byli dokładni, na pewno zaminowali 
również sufit. 

- Pewnie tak - zgodził się Luke. - A podłoga? Masz jakiś pomysł, co może być 

pod nami? 

- Jest jeszcze sprawa przecieku jednego składnika paliwa - przypomniała mu 

Mara. - Masz jakiś pomysł? 

Wzrok Luke’a spoczął na dwóch szumiących pompach. Każda z nich miała 

wysokość dwóch metrów i szerokość metra. Korpusy wykonano z ciężkiego metalu, a 
przednia pokrywa miała kształt prostokątnej misy o płaskim dnie i zaokrąglonych 
krawędziach i narożnikach. 

- Chyba tak - ocenił, otwierając zamek jednej z nich. Pokrywa była równie mocna 

jak cały korpus, z dziesięciocentymetrowym zapasem wokół obwodu. - Zdejmijmy te 
drzwi. 

Włączył miecz i odciął zawiasy, chwytając poprzez Moc pokrywę, zanim go 

przygniotła. 

- Mam nadzieję,  że nie zamierzasz użyć tego jako tarczy - ostrzegła Mara, 

odcinając drugą pokrywę. - Tam jest całe mnóstwo granatów. 

- Miałem na myśli coś innego - zapewnił  ją Luke, opierając pokrywę o ścianę 

obok drzwi. Wyłączył miecz. - Czas się wybrać na górę. 

Uczepił się dwóch rur zamocowanych do ściany i zaczął wspinaczkę. 
Mara w milczeniu podążyła za nim, wyraźnie zdumiona, ale gotowa mu zaufać. W 

połowie wspinaczki wyczuł, że wreszcie zrozumiała, o co chodzi. 

- Wystarczy - rzekł, kiedy znaleźli się jakieś dwa metry nad pokładem. Spojrzał 

przez ramię, sięgnął w Moc i podniósł obie pokrywy tak, aby zawisły w powietrzu tuż 
pod ich stopami. - Gotowa? - zapytał. 

W odpowiedzi włączyła miecz świetlny, sięgnęła do przeciekającej ściany i cięła 

na wylot. 

background image

Timothy Zahn 

273

Zabulgotało i strumyczek nagle przekształcił się w kaskadę. Aromatyczne paliwo 

zaczęło spływać po ścianie i rozlewać się po podłodze. 

- Pilnuj czasu -- ostrzegł Luke, kiedy chlupocące jeziorko wypełniło prawie całe 

pomieszczenie. - Pamiętaj,  że krawędzie pokryw są wysokie tylko na dziesięć 
centymetrów. 

- Wiem - zapewniła go Mara. Wyłączyła miecz i przypięła do pasa, wyjęła z 

rękawa miotacz. - Przygotuj się... teraz! 

Drzwi rozsunęły się nagle, dotknięte przez Moc. Paliwo chlusnęło na korytarz. 

Jeden z wolvkilów zawył z przerażenia. Mara wystrzeliła w jeziorko paliwa. Tylko raz. 

Płyn zapalił się z potężnym hukiem, płomienie skoczyły na prawie metr od 

podłogi. Nawet pod osłoną wiszących w powietrzu pokryw Luke aż się skrzywił, kiedy 
owionęła go fala gorąca. Za drzwiami było słychać wycie pełne strachu i bólu, a za 
chwilę do głosów wolvkilów dołączyły zaniepokojone okrzyki Vagaarich. Wysokość 
płomieni opadła, kiedy płonący płyn rozlał się na korytarz i teraz nie sięgała nawet pół 
metra. 

Czas się wynosić. 
- Weź prawą - polecił Marze, przekrzykując huk płomieni, i wskazał palcem na 

pokrywę wiszącą bliżej niej. Potem, koncentrując uwagę na drugiej, wymanewrował 
nią tak, aby znalazła się pośrodku drzwi, i postawił na pokładzie. Napiął mięśnie i 
skoczył. 

Wylądował dokładnie pośrodku, w półprzysiadzie, aby zamortyzować uderzenie. 

Płomienie trzeszczały wokół niego, podchodząc prawie do wysokości krawędzi 
pokrywy; poczuł się nagle jak w łodzi unoszącej się na ognistej rzece. Odzyskał 
równowagę, wyprostował się i rozejrzał. 

Cały korytarz stał w płomieniach. Wypełniały go dym, krzyki i wycie rannych. 

Poprzez drgające od wysokiej temperatury powietrze po lewej Luke widział wijących 
się w płomieniach Vagaarich, którzy niczym żywe pochodnie usiłowali znaleźć wyjście 
z falującego morza ognia. Po prawej zauważył drzwi śluzy, w których odbijały się 
płomienie. Metal, rozszerzając się nierówno pod wpływem temperatury, wydawał ostre 
trzaski. 

Zdziwił się trochę, że tylko parę ciał wolvkilów dopalało się w piekle płomieni. 

Widocznie zwierzęta potrafiły uciekać równie szybko, jak atakować. 

Odwrócił się znowu w kierunku pompowni i sięgnął w Moc, przejmując drugą 

pokrywę z uchwytu Mary. Przesunął  ją nad głową przez zablokowane drzwi i 
wymanewrował na korytarz, ustawiając w płomieniach dokładnie naprzeciwko śluzy. 

- No to już - rzucił pod adresem Mary. - Naprzód. Zgiął kolana i przeskoczył nad 

płomieniami na drugą pokrywę. Obejrzał się - Mara właśnie bezpiecznie lądowała na 
tej, którą sam przed chwilą opuścił. Odwrócił  głowę i uderzył w panel zwalniający 
zamek drzwi. 

Po drugiej stronie nie czekali na nich Vagaari; zresztą nawet gdyby tam byli, 

płonąca struga paliwa płynąca w ich kierunku zmusiłaby ich do szybkiej ucieczki. Luke 
skoczył poza krawędź rozprzestrzeniającej się kałuży płomieni i obejrzał się,  żeby 
sprawdzić, czy Mara nie potrzebuje pomocy. 

Rozbitkowie z Nirauan 

274

Nie potrzebowała. Nie musiała czekać na otwarcie śluzy, tak jak Luke, więc 

ostatnią część drogi przebyła dwoma szybkimi saltami, lądując na pokładzie obok 
męża. Zanim jeszcze wylądowała, Luke wyciągnął  rękę i używając Mocy, zatrzasnął 
śluzę. 

- To była czysta przyjemność - stwierdziła Mara, oddychając ciężko po przejściu 

przez dym. Teraz, kiedy źródło paliwa zostało zablokowane, ogień po tej stronie śluzy 
ograniczył się do niewielkiej kałuży, która szybko się wypalała. - Uliar dostanie 
zawału, jak zobaczy, co zrobiliśmy z jego dreadnaughtem. 

- Może nam wystawić rachunek - zaproponował Luke, rozglądając się wokoło. - 

Głosuję, żeby wynieść się z tego korytarza. Pokład dowodzenia jest cztery poziomy nad 
nami. 

- Popieram i zatwierdzam - odparła Mara. - Chciałbyś unikać turbowind? 
- Zdecydowanie - powiedział jej mąż, przyglądając się wysokiemu sklepieniu. - 

Jak zauważyłaś, nie wiedzą, jak wysoko potrafimy skakać. 

Włączył miecz świetlny, zablokował wyłącznik i rzucił go w górę, wprawiając w 

ruch wirowy. Miecz, wyciął zgrabny otwór, w sam raz, aby można było przez niego 
swobodnie przejść. 

- Proszę uprzejmie - rzekł, chwytając broń w locie. Wyłączył  ją, zanim jeszcze 

Mara zdążyła przechwycić Mocą krąg metalu, który poleciał w ich stronę. - Idziemy. 

 
Na pokład dowodzenia i mostek dotarli bez większych problemów. Albo Vagaari 

uciekli w rozsypce, przerażeni ognistą pułapką, którą sami na siebie zastawili, albo też 
Mara miała rację i ich obrona ograniczyła się do tego jednego korytarza. 

Pozostało im jednak sporo drogi do przebycia, zanim dotrą do centrum 

dowodzenia, a Estosh cały czas miał do dyspozycji niewiadomą liczbę Vagaarich. Szli 
więc czujnie, z mieczami w gotowości. 

Po chwili Luke zaczął się zastanawiać, czy Obcy rzeczywiście się poddali. Jak już 

wcześniej zauważyli na dolnych pokładach, największe szkody były w środkowej 
części dreadnaughta, gdzie atak Thrawna metodycznie zrównał z pokładem kopułki 
turbolaserów i projektory tarcz. Gruz i powyginane ściany stanowiły idealne miejsce na 
zasadzkę, a jednak Vagaari nawet nie próbowali ich użyć. Od czasu do czasu napotykali 
rzędy i stosy skrzynek materiałów wybuchowych, ale sposób ich ułożenia sugerował, że 
nie próbowano ich ukryć ani zakamuflować. Zupełnie jakby uciekający Vagaari 
pozostawili je w popłochu uciekając przed Jedi. Dwie sterty, których nie dało się 
obejść, Luke i Mara w okamgnieniu rozmontowali. 

Dotarli do środkowej części i skierowali się dalej, gdzie mieściły się 

pomieszczenia załogi i dowódców. Tu opór był nieco lepiej zorganizowany: grupy od 
trzech do pięciu Vagaarich czaiły się po niszach i na zakrętach, zasypując Jedi 
skoncentrowanym ogniem z miotaczy, gdy tylko pojawiali się w ich polu widzenia. 
Zawsze jednak zmysły i refleks Jedi wystarczyły, aby uporać się z napaścią, Obcy zaś 
potrzebowali czasem aż kilku sekund, aby się zorientować,  że stracili przewagę 
zaskoczenia, i rzucić się do ucieczki w głąb zrujnowanych korytarzy. Wedle wszelkich 
znaków Estosh był w ostatnim stadium bezradnej desperacji.  

background image

Timothy Zahn 

275

Mara jednak nie bardzo w to wierzyła. 
- On coś knuje - mruknęła, kiedy mijali kolejną nieudaną zasadzkę, przekraczając 

ciała dwóch Vagaarich, którzy mieli pecha dostać rykoszetem z własnych miotaczy. 

- Oczywiście,  że knuje - potwierdził Luke, rozglądając się na wszystkie strony, 

kiedy dotarli do kolejnego skrzyżowania. Nikt na nich nie czyhał. - Pytanie brzmi: co? 
Co jeszcze mogła wnieść na pokład ekipa organizatorów „Pozagalaktycznego Lotu”, 
czego do tej pory przeciwko nam nie użyto? 

- Chyba szybko się przekonamy - mruknęła Mara. - Jeszcze kilka skrzyżowań i 

będziemy na miejscu. 

Układ był tu dokładnie taki sam jak na D-1, brakowało tylko zniszczeń, 

spowodowanych przez żwirowe rumowisko planetoidy. Tuż przed mostkiem biegł 
szeroki poprzeczny korytarz, z wysokim przejściem i zamkniętą  śluzą naprzeciwko 
korytarza lewoburtowego. O trzydzieści metrów dalej, po prawej stronie, znajdowało 
się drugie, podobne wejście, tym razem umieszczone naprzeciwko głównego korytarza 
prawoburtowego. Za dwiema śluzami był zapewne przedsionek z monitorami i długimi 
rzędami konsol, z drugiej zaś strony przedsionka kolejne przejście i jeszcze solidniejsza 
śluza, wiodące na sam mostek. 

- Są tam rzeczywiście - mruknął Luke, sięgając myślą przez ścianę. - Sporo ich. 

Mam wrażenie, że nas oczekują. 

- I dobrze robią - orzekła Mara. - Jak chcesz to rozegrać? 
Luke zajrzał w poprzeczny korytarz, wiodący do prawoburtowego wejścia, i 

rozważył możliwości. Sam fakt, że Vagaari zamknęli  śluzę przedsionka, świadczył o 
tym, że nie mieli zamiaru oddać swojego terytorium bez walki.  

- Wchodzimy - oznajmił. - Nie wiem, co zaplanowali, ale z pewnością albo 

zastawili identyczne pułapki za każdymi z dwojga drzwi, albo wszystko zachowali na 
sam mostek. Tak czy owak... 

- Cicho! - szepnęła Mara, przekrzywiając głowę. - Słyszałeś coś? 
Luke zmarszczył brwi. Do szumu, jaki zawsze panuje na lecącym okręcie, doszedł 

metaliczny grzmot, dochodzący najwyraźniej z prawej strony. Spojrzał raz jeszcze w 
kierunku korytarza wiodącego do drugich drzwi przedsionka... 

Z prawoburtowego korytarza w pole widzenia wtoczyła się nagle ogromna 

maszyna w kształcie koła. Zatrzymała się i zaczęła otwierać niczym dziwaczny 
metalowy kwiat. 

- O, nie jęknęła - Mara, przerzucając miecz świetlny do lewej ręki i chwytając 

miotacz. 

Było już jednak za późno. Zanim wystrzeliła, maszyna zdążyła się rozwinąć i 

odrzuciła w tył wygięty  łeb, balansując na trzech nogach. Przedramiona ustawiły się 
poziomo, a mglista kula tarczy deflektorowej ożyła nagle i strzał Mary odbił się, 
trafiając w sufit. Głowa zwróciła się ku nim, jakby dostrzegając ich po raz pierwszy, a 
ramiona z wbudowanymi na stałe miotaczami przesunęły się, biorąc ich na cel. 

Droideka. W przeciwieństwie jednak do robota, którego niedawno widzieli w 

kantynie Jerfa Huxleya, ta wydawała się całkowicie sprawna. 

I polowała właśnie na nich. 

Rozbitkowie z Nirauan 

276

R O Z D Z I A Ł  

25 

Mara wciąż trzymała miecz świetlny w lewej ręce, kiedy droideka otworzyła 

ogień. Odwróciła się, usiłując sparować strzał, i w tej samej chwili śmignęło jej pod 
nosem błękitne ostrze miecza Luke’a, odbijając promienie skierowane w jej pierś. 

- Uciekamy! - krzyknął. 
Nie musiał jej tego powtarzać dwa razy. Biegli najszybciej, jak mogli, 

jednocześnie osłaniając się przed nagłym gradem strzałów. Uskoczyli wreszcie w ten 
sam lewoburtowy korytarz, z którego przed chwilą wybiegli. 

- A niech to... 
- Później - warknął Luke. - Słyszę, że znowu się składa.  
Mara zaklęła pod nosem, wbijając miotacz do kabury, i popędziła korytarzem. 
- Czekaj no...! - zawołała, bo nagle przyszło jej coś do głowy. - Nie zatrzymuj się 

- ostrzegła, wskakując w otwarte przejście po prawej.  

Luke przystanął na moment.  
- Co jest...? 
- Coś wymyśliłam - wyznała. - Rusz się, zanim zobaczy, że rozmawiasz z pustym 

pokojem. 

Wiedziała, że jej mąż nic nie rozumie i do tego nie jest wcale uszczęśliwiony, że 

musi ją zostawić. Jeśli jednak ona czuła jego wątpliwości, on bez trudu wyczuwał w 
niej przekonanie, że to gra warta świeczki. Szybko skinął  głową i ruszył dalej w 
kierunku przeciwnym do mostka. Mara nadstawiła uszu. Jednostajny pomruk droideki 
zmienił nieco ton, kiedy robot zakręcał, aby dalej ścigać jej męża. Jeszcze raz uległ 
zmianie, kiedy droideka zauważyła uciekającego Luke’a i ruszyła w pościg. Mara 
cofnęła się o kilka kroków w głąb pomieszczenia, w nadziei, że uda jej się usunąć poza 
zasięg czujników droideki, wyjęła miotacz i wycelowała w otwór drzwiowy. Może 
mieć naprawdę jeden strzał. Tylko jeden. 

Nagle w zasięgu jej wzroku pojawiła się plama lśniącego metalu. Mara pozwoliła, 

by Moc kierowała jej ruchami, i strzeliła. 

Zanim zdążyła zarejestrować wzrokiem obecność droideki, tej już nie było. Z 

kierunku, w którym znikła, dobiegł ostry brzęk metalu o metal, kiedy robot zatrzymał 
się nagle, aby zająć się niespodziewanym zagrożeniem. Mara skoczyła na równe nogi i 

background image

Timothy Zahn 

277
rzuciła się ku wyjściu w nadziei, że zdoła strzelić jeszcze raz, nim droideka odzyska 
równowagę. 

Maszyna była jednak za szybka. Zanim wyłoniła się z korytarza, zaczęła toczyć 

się w jej kierunku. Mara wzięła na cel pęk czujników na głowie robota i strzeliła. 

Za późno. Droideka znów rozwinęła tarczę, odbijając strzał. Dokończyła się 

rozwijać i znów wstała, kierując broń na Marę. Mara rzuciła miotacz, włączyła miecz i 
ustawiła ostrze przed sobą jako osłonę. Miotacze droideki uniosły się lekko... 

I nagle maszyna zachwiała się, gdy coś wielkiego i czarnego przeleciało przez 

korytarz i od tyłu uderzyło w jej tarczę, przez co pierwsza seria z obu miotaczy poszła 
w pokład. Mara cofnęła się, blokując strzały droideki, która niezgrabnie poczłapała za 
nią. W chwilę potem dotarła do korytarza obok mostka. W tym momencie w droidekę 
uderzył kolejny ciemny kształt i Mara skorzystała z chwilowego zamieszania, by 
uskoczyć w lewo i popędzić w stronę korytarza po prawej burcie. Z nadzieją w duszy, 
że bliźniaczka droideki nie czai się gdzieś w pobliżu, skręciła za róg. 

Nikt na nią nie czekał - ani droideka, ani Vagaari. Cofnęła się o dwa poprzeczne 

korytarze, kiedy drogę zagrodził jej Luke, zatrzymując ją uniesioną dłonią. 

- W porządku - rzekł. - Nie idzie za nami. 
- Lepiej, żebyś miał rację - mruknęła, dysząc ciężko. Zwolniła i przystanęła. - 

Dzięki za pomoc. Czym w nią rzucałeś? 

- Czym popadło - odparł, rozglądając się wokół. Wskazał jej najbliższy warsztat 

elektroniczny. - Pierwszy poszedł konwertor mocy, jak mi się zdaje, a potem 
dwumetrowy kawałek stężenia konstrukcyjnego, który się odłamał i poniewierał. 

- Żaden z tych przedmiotów nie należy do lekkich - zauważyła z przekąsem, gdy 

weszli do sali. - Jeśli takie uderzenie najwyżej utrudnia jej celowanie, możemy 
zapomnieć o zniszczeniu tego potwora za pomocą ciężkich narzędzi. 

- Chyba masz rację - zgodził się Luke. - A ty? Miałaś trochę szczęścia z tym 

strzałem? 

Wzruszyła ramionami. 
- Chyba trafiłam w głowicę czujnikową, ale nie wiem, jakie szkody udało mi się 

wyrządzić. Prawdopodobnie niewielkie... z pewnością nie miała problemów, żeby 
potem znowu wziąć mnie na cel. 

- Ale chyba nie może utrzymywać tarcz, kiedy się turla. 
- Masz rację - odrzekła. - Z podniesionymi tarczami może najwyżej sobie 

podreptać. Problem polega na tym, że turlając się, są za szybkie. żeby zrobić im 
krzywdę. 

- Z pewnością nie z tak małego miotacza - zgodził się Luke. - Może zobaczymy, 

czy nie znajdzie się coś o większej mocy, i zrobimy drugie podejście? 

Może - odparła z powątpiewaniem. - Ale wtedy pojawią się inne ograniczenia. Z 

miotaczem jest tak, że im więcej ma mocy, tym jest cięższy i większy. Nawet używając 
Mocy, miałam problem z trafieniem jej z mojego pistoletu. O wiele trudniej będzie 
poruszać choćby karabinem z taką szybkością, aby nadążyć za tempem i zwrotnością 
droideki. 

Rozbitkowie z Nirauan 

278

- A gdyby się nie ruszała? - dopytywał się Luke. - Czy taki karabin przebiłby 

tarczę? 

Mara pokręciła głową. 
- Nigdy nie czytałam instrukcji, ale z tego, co wiem, wygląda na to, że trzeba by 

było czegoś znacznie większego. 

- W dalszym ciągu pozostaje więc kwestia zniszczenia jej w ruchu - stwierdził 

Luke. - Może powinnaś była spróbować tej zasadzki z mieczem świetlnym, zamiast z 
miotaczem. 

- Nic by z tego nie wyszło - odparła. - Musiałabym stanąć w samych drzwiach, 

żeby jej dosięgnąć, a ona zajęłaby się mną znacznie wcześniej, niż weszłabym w 
zasięg. 

- A co teraz, kiedy ma uszkodzone czujniki? 
- Wolałabym nie próbować - przyznała się Mara z wahaniem. - W głowicy 

znajduje się kilkanaście typów różnych czujników: promieniowanie złożone, drgania, a 
oprócz tego jeszcze ze dwa. Może celować i strzelać, używając dowolnej ich 
kombinacji. 

- Niesamowite - rzekł Luke z lekką frustracją. - Nie możemy użyć miotaczy, nie 

możemy użyć mieczy świetlnych... więc jak sobie z nimi radzili tamci Jedi? 

Mara zacisnęła usta. 
- Chyba głównie uciekali - odparła. - Nie pamiętam ani jednej historii o Jedi, który 

by w pojedynkę zlikwidował taką droidekę z tarczą.  

Luke wydawał się nieco zmieszany. 
- Naprawdę? 
- Naprawdę, niestety. - Mara wychyliła się za drzwi, żeby wyjrzeć na korytarz. - 

Ale powiedziałeś, że się zatrzymała, prawda?  

Luke skinął głową. 
- Słyszałem, jak się rozwija. Sądząc z odgłosów, tkwi gdzieś pośrodku między 

dwojgiem drzwi. 

- Jak wielki metalowy vonskr na straży. 
- Właśnie - odparł Luke już odrobinę raźniej. - Przynajmniej wiemy już, co 

ciekawego organizatorzy „Pozagalaktycznego Lotu” upakowali na pokładzie. A w 
ogóle skąd oni, na wszystkie światy, wytrzasnęli droidekę? Myślałem, że ma je tylko 
Federacja Handlowa. 

- Tak było, ale zapominasz, że Federacja Handlowa została podobno 

zrehabilitowana po incydencie na Naboo - zauważyła Mara. - Trwała niechętna 
współpraca, dopóki separatyści nie spuścili pięści na Geonosis i nie zaczęły się Wojny 
Klonów. Ktoś prawdopodobnie przekonał ich, że powinni przekazać kilka robotów na 
„Pozagalaktyczny Lot”, biorąc pod uwagę ich zastosowanie jako strażników dla 
nowych kolonii. - Machnęła ręką. - Na szczęście odnoszę wrażenie,  że Vagaari mają 
tylko jedną sprawną droidekę. 

- Jedna mi w zupełności wystarczy - mruknął Luke ze złością. - Dziwi mnie, że 

posunęli się aż tak daleko. 

background image

Timothy Zahn 

279

- A ja nie - odparła jego żona. - A przynajmniej nie powinnam być zdziwiona. Im 

więcej o tym myślę, tym bardziej jestem pewna, że Estosh przybył tu szukać przede 
wszystkim technologii robotyki. 

- Dlaczego tak sądzisz? - Luke zmarszczył brwi. 
- To było zaraz potem, jak pierwszy robot sprzątający nawinął się nam pod nogi 

na Czwórce, a ty poszedłeś sprawdzić, dokąd się wybiera - odpowiedziała, czując 
zakłopotanie i wstyd profesjonalisty. Powinna była natychmiast to skojarzyć, podobnie 
jak fałszywy statek uchodźców z Geroon. - Zaczęliśmy ogólnie rozmawiać o robotach, 
a jeden z Vagaarich spytał wtedy właśnie o droideki. Nie mógł znaleźć tego terminu 
nigdzie indziej, z wyjątkiem instrukcji obsługi Fela. 

- No tak - powoli powiedział Luke. - Ale wiemy przecież, że to oni go skradli. 
- Zgadza się - przytaknęła. - Ale w tym zestawie były cztery gęsto zapisane karty 

danych. Jaka jest szansa, że natknęliby się na droidekę w opisach robotów, gdyby jej 
nie szukali? Jeszcze mniejsza niż to, że trafią na procedury serwisowe i aktywacji - 
zauważyła. - Pamiętasz, co powiedział Fel na temat tego, że Chissowie nie mają 
robotów? Jeśli Chissowie ich nie mają, prawdopodobnie nie ma ich również nikt inny. 
A skoro tak, to gdyby Vagaari się nauczyli, jak budować i przygotować armię robotów, 
mieliby ogromna przewagę nad innymi kulturami, zwłaszcza mniej rozwiniętymi, które 
zdają się należeć do ulubionych przez nich ofiar. 

- Chyba masz rację - zgodził się mąż. - A zatem pierwotny plan prawdopodobnie 

obejmował wymordowanie wszystkich na pokładzie „Posła Chaft”, zajęcie 
„Pozagalaktycznego Lotu” i zabranie wszelkich robotów, jakie uda im się znaleźć, a 
potem powrót po cichutku przez Redutę, zanim ktokolwiek zauważy naszą 
nieobecność. 

- To by się zgadzało - rzekła Mara. - Mieli cholerne szczęście, że przy okazji trafił 

im się bonus w postaci działającego dreadnaughta. 

- Ładny bonus. - Luke się skrzywił. - Naczelnik Vagaarich na pewno bardzo się 

ucieszy, kiedy mu coś takiego zaparkują przed domem. 

- Po moim trupie - odparła. - To ty jesteś mistrzem Jedi. Musisz coś wymyślić. 
- Może nie musimy niszczyć tej droideki? - Luke się zadumał. - Przecież chcemy 

tylko dostać się do centrum sterowania i przejąć kontrolę nad statkiem. 

- A droideka co? Przekonamy ją, żeby się na chwilkę odwróciła? 
Luke uśmiechnął się niewesoło. 
- Wiesz co? Chyba właśnie to zrobimy. 
 
Luke ostrożnie ruszył prawoburtowym korytarzem. Przed nim znajdowały się 

drzwi na pokład dowodzenia, a gdzieś poza zasięgiem wzroku czekała czujna droideka. 

Sięgnął umysłem ku Marze i wyczuł  ją w identycznej pozycji jak on, tylko o 

trzydzieści metrów dalej w korytarzu po lewej burcie. Droideka była dokładnie 
pomiędzy nimi... a sposób zawieszenia jej ramion sprawiał, że mogła strzelać zawsze 
tylko w jednym kierunku. Zebrał się w sobie, chwycił miecz świetlny i ruszył w 
kierunku poprzecznego korytarza. 

Rozbitkowie z Nirauan 

280

Tak jak wcześniej przypuszczał, droideka stała tyłem do pokładu sterowania, 

dokładnie pośrodku pomiędzy dwojgiem drzwi. Kiedy jej czujniki wykryły obecność 
Luke’a, natychmiast podniosła tarczę i oba działka skierowały się w jego stronę. 

- Tak, to ja! - zawołał Luke, podnosząc miecz do pozycji obronnej, i zrobił jeszcze 

dwa kroki w stronę maszyny. - No chodź, poczęstuj się. 

Droideka usłużnie zasypała go ogniem z miotacza. Miecz świetlny Luke’a błyskał 

w różne strony, odbijając strzały, podczas gdy Jedi cofał się nieznacznie w kierunku, z 
którego przed chwilą nadszedł. Dotarł do narożnika i cofnął się poza zakręt, w 
bezpieczne miejsce. Wyłączył miecz świetlny, odwrócił się i pobiegł korytarzem, 
nasłuchując między jednym uderzeniem stóp o pokład a drugim znajomego odgłosu 
ścigającego go robota. 

Odgłos się nie pojawił. Luke zmarszczył brwi i przystanął, nasłuchując uważnie. 

Wciąż  żadnego pościgu. Znów zmienił kierunek i zawrócił do zakrętu. Ostrożnie 
wysunął głowę. 

Droideka odpowiedziała kolejną serią z miotacza, która wyryła  świeże  ślady w 

metalowej  ścianie. Ale tym jednym, krótkim spojrzeniem Luke przekonał się,  że 
droideka nie ruszyła się z miejsca, w którym ją zostawił. 

Wrócił do kryjówki, wyjął komunikator i go włączył. 
- Mara? 
- Nie ma ochoty się z tobą pobawić, zgadza się? odpowiedział głos żony. 
- Zdaje się,  że tam gdzie jest, czuje się całkiem szczęśliwa - odparł Luke. - A 

może ty chcesz spróbować? 

- Nie chce mi się, szkoda fatygi - stwierdziła Mara. - Już wie, że jest nas dwoje, a 

wydaje się dość sprytna, żeby nie dać się nabrać na pościg za jednym, pozostawiając 
drugie na wolności. Obawiałam się, że będziemy mieli taki problem. 

- I tak warto było spróbować - mruknął Luke. - Przechodzimy chyba do planu 

numer dwa. Gotowa? 

- Gotowa - odparła. - Uważaj na siebie. 
- Jasne. - Luke wyłączył komunikator i zatknął  za  pas.  Cofnął się do rogu, 

podniósł miecz, przygotował się... 

... i obrócił się na pięcie na ułamek sekundy przedtem, zanim dosięgnął go snop 

ognia z miotacza wystrzelony z drugiego końca korytarza. Kolejny oddział bojowy 
Vagaarich przypuścił szturm - widocznie w nadziei, że podejdą Luke’a w chwili, kiedy 
on będzie skoncentrowany na walce z droideka. 

Podobnie jak poprzednie ataki, ten też skończył się równie szybko, jak zaczął. 

Luke wyczuwał ból Vagaarich, kiedy wystrzelone strumienie energii wracały do źródła, 
a potem rozpoznał zwiększającą się odległość  świadczącą o tym, że napastnicy 
wycofują się. 

Odetchnął  głęboko. Teraz, kiedy odzyskał normalne widzenie, wyczuł nagły 

niepokój Mary. Wysłał jej szybką, krzepiącą myśl oraz milczące ostrzeżenie, żeby się 
pilnowała. Znów schował się za róg i z podniesionym mieczem zaatakował najbliższe 
przejście. 

background image

Timothy Zahn 

281

Droideka musiała się spodziewać powtórzenia wcześniejszego, ostrożnego ataku 

Luke’a. Pierwsze splunięcie ogniem, kiedy biegł przez korytarz i zatrzymał się nagle w 
drzwiach przedsionka, minęło go z daleka. nie czyniąc mu szkody. Druga salwa 
droideki była już celna i Luke mocno zacisnął zęby, odbijając kolejne strzały. Nie miał 
odwagi podzielić uwagi i spojrzeć dalej niż na robota, ale jeśli Mara trzymała się planu, 
powinna już skradać się ze swojej części korytarza do lewoburtowych drzwi 
przedsionka... 

Nagle fala ognia skierowana na I.uke’a znikła, gdy droideka okręciła się wokół 

własnej osi. Luke miał zaledwie dość czasu, żeby zauważyć Marę, która dźgała 
mieczem drzwi śluzy. Droideka otworzyła do niej ogień. Zaparło mu dech w piersi, ale 
Mara spodziewała się takiego manewru i błyskawicznie uniosła miecz, w samą porę, 
aby się obronić. 

Teraz, kiedy atak robota skierowany był w drugą stronę, przyszła pora na Luke’a. 

Nie spuszczając z droideki bacznego oka, uniósł miecz poziomo, a potem wbił go w 
śluzę obok. 

Droideka zareagowała, odwracając się w jego stronę. Luke uniósł miecz i znów 

wszedł w trans bojowy, odbijając promienie poczwórnych laserów plujących 
niszczycielskim ogniem. Wiedział, że za droideką Mara kontynuuje samodzielny atak 
na centrum dowodzenia. Jeśli robot da się wciągnąć w tę grę, w końcu oboje się 
przebiją. 

Droideka też to, zdaje się, zrozumiała. Oddała ostatnią salwę do Luke’a i opuściła 

tarczę, zwinęła się w kształt koła, po czym zaatakowała Marę. Luke rzucił się w 
pogoń... 

... i z trudem zdążył wyjąć miecz, gdy droideka wystrzeliła w niego podwójny 

strumień energii z miotaczy. 

Zdołał zablokować strzały, ale zwolnił kroku, tak nieoczekiwane było to 

zdarzenie. Nie miał pojęcia, że droideka może strzelać również wtedy, kiedy ma kształt 
kola. Maszyna wypaliła kolejną, potężną salwę w Marę, potem znów w Luke’a, gdy 
tylko pozwoliła jej na to pozycja miotaczy, które akurat znalazły się w odpowiednim 
punkcie obrotu. I następną w Marę ... 

Luke jęknął, kiedy zdał sobie sprawę ze strategii droideki. Puścił się szalonym 

pędem. Robot kierował się prosto na Marę, w takim tempie, że nawet refleks Jedi nie 
byłby dość szybki, aby odeprzeć atak. Posłał żonie desperacką myśl „Uciekaj! Umykaj 
stąd! Natychmiast!”. 

Ale Mara ani drgnęła. Ona także przejrzała już plan droideki. Wyczuwał to. 

Zamiast jednak próbować ucieczki czekała na robota z nadstawionym świetlnym 
mieczem, przygotowana na bezpośrednie starcie. Luke zaklął cicho, częściowo z 
gniewu, a częściowo ze strachu. Jeszcze przyspieszył kroku, desperacko pędząc ku 
żonie. Droideka była już prawie przy niej... 

Robot wystrzelił po raz ostatni z pozycji kola i ze zgrzytem zatrzymał się o niecałe 

dwa metry od Mary, kiedy ta wreszcie drgnęła. Skoczyła do przodu i w bok. Usuwając 
się z linii ognia, i rzuciła się na robota z mieczem. 

Rozbitkowie z Nirauan 

282

I znów mechaniczny refleks droideki był zbyt szybki. Podniosła tarcze, zanim 

jeszcze całkiem się rozwinęła, odbijając mglistą powierzchnią ostrze miecza 
świetlnego. Teraz nadal się rozwijała, a jej miotacze wysunęły się w jednej chwili, 
całkowicie sprawne i zdolne do pełnych manewrów. Mara daremnie próbowała zasłonić 
się mieczem... Miotacze plunęły ogniem... 

Luke desperackim rzutem ciała cisnął miecz wprost pod miotacze, blokując 

strzały. 

- Uciekaj! - krzyknął. 
Mara nie potrzebowała zachęty. Przeskoczyła nad droideką, po drodze chwytając 

w powietrzu miecz Luke’a i opadła na pokład, od razu zrywając się do biegu. Luke 
przyhamował, pochwycił broń w locie. W sekundę później biegli razem w kierunku 
względnie bezpiecznego schronienia korytarza po prawej burcie. 

Okazało się jednak, że schronienie to nie było wcale tak bezpieczne, jak sądził 

Luke. Za plecami usłyszął znowu odgłos zwijającej się droideki. Widocznie uznała, że 
mając ich oboje na widoku, może przejść do ofensywy. 

Dotarli do korytarza po prawej burcie i schowali się za róg. 
- Goni nas - wydyszała Mara. 
- Wiem - wysapał w odpowiedzi Luke. - Biegnij. Może spróbujemy jednak tej 

pułapki na miecze świetlne. 

Mara nie odpowiedziała, choć chciała wspomnieć,  że czujniki droideki wciąż 

jeszcze działały dość dobrze, aby ten gest okazał się bezużyteczny. Szkoda jej było 
oddechu. 

Luke znów w samą porę pochwycił podejrzane odgłosy za plecami. 
- Uważaj - warknął, zatrzymując się w miejscu i obrócił się na pięcie. Droideką 

zatrzymała się o kilka metrów od nich i właśnie zaczynała się rozwijać. - Tam - 
rozkazał Luke i lekkim skinieniem głowy wskazał poprzeczny korytarz, przecinający 
im drogę o parę metrów dalej. 

Droideką otworzyła ogień, kiedy wycofywali się w tamtym kierunku, ale z tej 

odległości refleks Jedi doskonale wystarczył, by odeprzeć atak. W kilka sekund później 
znaleźli się w korytarzu, poza zasiągiem jej widzenia. 

Oparli się jedno obok drugiego o zimną metalową ścianę, dysząc ciężko. Gdzieś w 

oddali Luke słyszał, jak droideka znów zwija się w koło, i zaryzykował jedno 
spojrzenie zza rogu. Jeśli jej się zdaje, że zdoła ich zapędzić w ślepy zaułek... 

Teraz, kiedy nieprzyjaciel pozornie znikł z jej pola widzenia, maszyna 

postanowiła widocznie wrócić na stanowisko. Luke obserwował, jak znów się 
przekształca i leniwie toczy na swoje miejsce za zakrętem, w korytarzu pokładu 
dowodzenia. 

- Nie działa - zameldował. 
- Bez żartów - warknęła Mara. - Dzięki, że mnie wyciągnąłeś. Myślałam, że może 

zdołam zadać zabójczy cios, zanim podniesie tarcze. 

- Chyba cię po prostu zobaczyła - rzekł Luke. - Wiedziałaś,  że może strzelać, 

kiedy się toczy? 

background image

Timothy Zahn 

283

- Nie - odparła. - Albo to był bardzo dokładnie ukrywany sekret, albo też nowa 

cecha, którą ktoś wbudował konkretnie w ten model. Nie jest jednak aż tak skuteczna... 
widziałeś,  że może strzelać wyłącznie po swojej trajektorii i tylko w takim punkcie 
obrotu, kiedy miotacze są odpowiednio skierowane? 

- Jak dla mnie jest wystarczająco skuteczna - burknął Luke. 
- Tu się nie zamierzam sprzeczać. - Mara pokręciła głową. - Potrzebne nam nowe 

podejście, Luke. Wciąż gramy w tę grę, ale wkrótce się zmęczymy. 

- I może oddział snajperów Vagaari zajmie się nami, kiedy będziemy myślami 

gdzie indziej - zgodził się Luke. - Przemyślmy to sobie. Wiemy, że nie dobierzemy się 
do droideki. dopóki ma włączone tarcze. A to oznacza, że musimy zdążyć przed nimi... 
albo w czasie, kiedy jeszcze się toczy, albo kiedy się zatrzymuje i zaczyna rozwijać. 

- Widzieliśmy, że może podnieść tarcze, zanim jeszcze skończy się rozwijać, jeśli 

czuje w pobliżu napastnika - zauważyła Mara. 

- A to oznacza, że nie możemy pozwolić, aby zauważyła nadchodzący atak - 

zgodził się Luke. - To prowadzi nas znowu do próby zasadzki... 

- Zgadza się - przytaknęła. - Problem w tym. że jedyne miejsce, gdzie można się 

tu schować, to jedno z pomieszczeń w korytarzach. 

- Próbowaliśmy już tego. 
- Też się zgadza - odrzekła. - Musimy ją wyprowadzić w jakieś bardziej 

obiecujące miejsce. Możemy się ulokować pośród gruzu, w kopułkach turbolaserów... 

Luke pokręcił głową. 
- Nie dopuści do tego - rzekł. - Widziałaś, co teraz zrobiła. Mając nas oboje na 

widoku, i tak zdołała zatrzymać się o dwa metry od centrum dowodzenia, oddała kilka 
strzałów, po czym wróciła na posterunek. 

- Rzeczywiście - skomentowała Mara, ale jej wyraz twarzy nagle nieco się 

zmienił, kiedy popatrzyła na ścianę naprzeciwko. - Myślisz,  że mógłbyś odnaleźć 
dokładne miejsce, gdzie się zatrzymała?  

Luke pogrzebał w pamięci. 
- Bez problemu - odparł. - Za każdym razem przystawała dwa metry w głębi 

korytarza, dokładnie pośrodku, gdzie jest bezpieczna przed wszelkimi atakami. 
Oczywiście nie ma gwarancji, że zatrzyma się tam znowu następnym razem. 

- O, sądzę,  że jest - odparła z cichym śmieszkiem. - Nawet jeśli to model z 

autonomicznym mózgiem, Vagaari nie mogli go zaprogramować w żaden interesujący 
sposób. Sądzę, że dostała parametry patrolu i będzie ich przestrzegać co do centymetra. 

- Doskonale - mruknął Luke, obserwując ją podejrzliwie. Znał to spojrzenie, 

wiedział,  że zwykle oznacza kłopoty. - I tak nigdzie w pobliżu nie ma kryjówki na 
zasadzkę... 

- Nie szkodzi - odrzekła. - W tym przypadku nie będziemy potrzebować kryjówki. 

Plan jest taki... 

 
Luke mocniej zacisnął  dłoń na mieczu świetlnym i znów wszedł w korytarz 

wiodący do centrum sterowania. 

Rozbitkowie z Nirauan 

284

Głowa droideki natychmiast zwróciła się ku niemu, jakby z niedowierzaniem, że 

on naprawdę znów chce próbować. Luke zrobił jeszcze jeden krok. Droideka 
zareagowała natychmiast, śledząc go lufami miotaczy. 

- Przygotuj się - mruknął i zrobił następny krok, kiedy wyczuł, że Mara wchodzi 

w korytarz dokładnie po jego śladach. 

I nagle wszystkie inne wrażenia usunęły się w cień. Droideka otworzyła ogień. 
Miecz Luke’a błyskał raz po raz, odbijając promienie, podczas gdy on sam 

dyskretnie kierował się w stronę prawrobunowych drzwi do przedsionka. Dotarł do 
niego i jak przez mgłę usłyszał syk broni Mary. 

Droideka zareagowała natychmiast. Zaledwie Mara wbiła miecz w drzwi śluzy, 

robot przestał strzelać, zwinął się i ruszył ku nim z całą prędkością. Luke obserwował, 
jak się zbliża, usiłując wyliczyć czas. 

- Teraz! - krzyknął do Mary. Odbił snop ognia, kiedy usłyszał, że żona wyłącza 

miecz i wycofuje się w stosunkowo bezpieczne miejsce w korytarzu. Wytrzymał 
jeszcze pół sekundy, po czym wyszedł z pozycji bojowej i rzucił się w ślad za nią. 

Droideka nacierała. Luke słyszał subtelne zmiany szumu siłowników, kiedy 

zmieniała kierunek, aby prowadzić dalej polowanie, więc na wszelki wypadek 
przyspieszył. Jeśli nie miał racji co do ostatniej pozycji droideki, albo jeśli maszyna nie 
została zaprogramowana tak dokładnie, cały plan weźmie w łeb.  

Odgłos toczącego się koła ucichł nagle.  
- Jest! - zawołała Mara, hamując tuż przed nim.  
Luke zatrzymał się i okręcił z zapalonym, gotowym do ataku mieczem. Droideka 

stała pośrodku korytarza, dokładnie tam, gdzie ostatnio, kiedy goniła ich w tym 
kierunku. Jej tarcza ochronna uniosła się, gdy robot rozwinął się do pozycji ataku. 

A pod nią, na pokładzie, obok jednej z trzech nóg, w miejscu gdzie Mara 

umieściła ją starannie, zanim jeszcze rozpoczęli swoją małą zmyłkę, leżała ich 
ostateczna, tajna broń.  

Stary miecz świetlny Lorany Jinzler.  
Leżał wewnątrz tarczy droideki. 
Luke uniósł miecz, raczej w salucie niż w obronie. Zanim miotacze droideki 

znalazły się w pozycji do strzału, wyczuł, jak Mara sięga w Moc, unosi miecz Lorany z 
pokładu i ustawia tak, by był skierowany w górę, w stronę potężnej gruszki z 
pancernego brązu, znajdującej się u podstawy odwłoku droideki. Zielone ostrze z 
astmatycznym syknięciem ożyło, wcinając się w ciężki stop wnętrzności robota.  

Luke doznał nagle mglistego, przelotnego przeczucia.  
- Padnij! - krzyknął, chwycił Marę poprzez Moc i rzucił na pokład, plecami do 

zniszczonej maszyny. 

Droideka eksplodowała z hukiem gromu. 
Luke zacisnął powieki, krzywiąc się, kiedy fala uderzeniowa przeleciała po nim 

jak pustynna burza piaskowa, a żar opalił mu kark. Uderzenie uniosło go z pokładu i 
rzuciło nim o ścianę; maleńkie kawałki rozrywanego metalu cięły go po plecach, 
ramionach i nogach jak oszalałe, kąsające muchy. Za falą uderzeniową przyszedł obłok 
żrącego dymu, paraliżując oddychanie. W chwilę później owionęła go fala 

background image

Timothy Zahn 

285
chłodniejszego powietrza, płynącego w kierunku częściowej próżni spowodowanej 
krótką turbulencją. 

A potem wszystko ucichło. Ostrożnie otworzył oczy i spojrzał przez ramię. 
Droideki nie było. Podobnie jak miecza Lorany, co wywołało u Luke’a lekkie 

wyrzuty sumienia. 

Nie było też większej części drzwi śluzy po prawej burcie. 
- Idziemy - rzeki do Mary, zmuszając się, aby wsiać. Był nieco oszołomiony, ale 

chyba bez obrażeń. - Chodźmy, zanim się pozbierają. 

- Co mówisz? - niepewnie spytała Mara, z trudem stając na nogi. Powoli, z trudem 

obróciła się w miejscu. - A... tak, to może być konieczne. 

- Właśnie. - Luke rozejrzał się za swoim mieczem świetlnym, który jakimś cudem 

znalazł się o trzy metry od niego, i sięgnął w Moc, żeby przyciągnąć go do siebie. - 
Podejrzewam, że ta gruszka wraz ze swoim pancerzem stanowiła minireaktor robota. 

- Masz rację - odparła Mara, schylając się po swój miecz. - Chciałam ją tylko 

wyłączyć, ale nie aż tak gwałtownie. 

- Chyba trafiłaś w jeden z regulatorów mocy - wyjaśnił, oddychając głęboko. 

Przyjrzał się żonie. Jej ubranie było paskudnie popalone, ale poza tym wydawała się w 
porządku, jeśli nie liczyć kilku niewielkich zadraśnięć i poparzeń. Wciąż jeszcze 
wyglądała na odrobinę oszołomioną eksplozją, podobnie jak on sam, ale szybko 
wracała do siebie. - Chodź, musimy tam wejść - powtórzył. 

- Masz rację - odparła już nieco silniejszym głosem. Odetchnęła głęboko i zrobiła 

krok naprzód. - Do roboty. 

Lewa strona drzwi śluzy zapadła się do wewnątrz, gruby metal był wygięty i 

odsłaniał otwór, przez który bez trudu mogło przejść dwoje ludzi. Luke i Mara uczynili 
to razem, z mieczami w pogotowiu. 

Okazało się jednak, że ostrożność była zbędna. Na zewnątrz fala uderzeniowa 

eksplozji droideki miała do dyspozycji długi korytarz, gdzie mogła rozproszyć swoją 
energię. Tu jednak ściśnięto ją na stosunkowo niewielkiej przestrzeni przedsionka 
monitorowni. Sądząc po wyglądzie ponad dwudziestu Vagaarich, rozpłaszczonych na 
konsolach lub wijących się w konwulsjach na pokładzie, fala musiała bardzo dzielnie 
walczyć z zamknięciem. 

- Niech sobie leżą - rzekł Luke, patrząc na rzędy krzeseł i konsoli monitorowych, 

a potem przeniósł wzrok na przejście i śluzę wiodące na mostek. - Zobaczmy, czy uda 
nam się wejść, zanim Estosh się zorientuje, że tu jesteśmy. 

- Idź sam - odparła Mara i zerknęła w lewo, gdzie jedna z konsoli odezwała się 

nagle seria pisków. - Chcę zobaczyć, co tam się dzieje. 

Luke skinął głową i ostrożnie lawirując pomiędzy konsolami, podążył w kierunku 

drzwi. Był już prawie przy nich, kiedy rozległ się potężny, metaliczny brzęk, a drzwi 
zaczęły się rozsuwać z głuchym hukiem. 

- Pst! - syknął Luke ostrzegawczo do Mary i skoczył pomiędzy konsole stojące na 

prawo od drzwi. Wyłączył miecz i schował się za jedną z szaf, ostrożnie wyglądając na 
zewnątrz. 

Rozbitkowie z Nirauan 

286

Za drzwiami stało dwóch Vagaarich, z karabinami laserowymi wycelowanymi na 

przedsionek. U ich boku warczały dwa wolvkile. 

Luke wstrzymał oddech, rozumiejąc, jak wielką mają szansę. Odgrodzeni grubymi 

ścianami od eksplozji, Vagaari na mostku musieli jednak zauważyć wybuch. Estosh 
uznał widocznie, że warto wysłać kogoś, by sprawdził, co się dzieje. 

A to oznaczało, że mostek stoi przed nimi otworem, a na drodze mają tylko paru 

żołnierzy z wolvkilami. 

Pytanie, jak najlepiej skorzystać z takiej szansy? 
Jeden z żołnierzy rzucił przez ramie, parę stów. Z mostka odpowiedział mu drugi 

glos. Dwaj Vagaari z pewnym ociąganiem przeszli przez próg i ruszyli w kierunku 
zniszczonych drzwi, ściskając kurczowo karabiny. 

I wtedy jeden z wolvkilów odwrócił łeb i spojrzał prosto na Luke’a. 
Luke odpowiedział spojrzeniem i sięgnął w Moc. Na „Pozagalaktycznym Locie” 

miał okazję dotknąć splotów nerwowych tych zwierząt sprawdzić  ścieżki, które 
nieszkodliwie je uśpią. Teraz potrzebował czegoś jeszcze subtelniejszego, co stłumi w 
nich ciekawość i agresją, nie powodując,  że padną na pokład jak szmaciane kukły. 
Ostrożnie, choć szybko wniknął w system nerwowy wolvkila... 

I w tym momencie rozległ się jęk. 
Dochodził z drugiej części pokoju. Dwaj Vagaari poderwali się jednocześnie, 

unosząc broń. Jęk powtórzył się, tym razem dziwnie gulgoczący. Jeden z Obcych 
powiedział coś do wolvkilów i zwierzę szybko zapomniało o Luke’u, kierując się we 
wskazaną stronę. Vagaari poszli za nimi, nie opuszczając broni. Drzwi na mostek za ich 
plecami zaczęły się powoli zamykać. 

Luke z uśmieszkiem pełnym satysfakcji wyszedł z ukrycia, zrobi dwa kroki za 

plecami niczego nieświadomych żołnierzy i prześliznął się przez przejście. 

 

background image

Timothy Zahn 

287

R O Z D Z I A Ł  

26 

Poruszał się tak gładko i cicho, że przez pierwsze pół sekundy nikt na mostku nie 

wydawał się zauważać intruza. Luke wykorzystał ten moment na szybką oceną sytuacji 
- dziesięciu Vagaarich w brązowych mundurach stało lub siedziało przy różnych 
konsolach sterowania, a ogromny transpastalowy iluminator przed nimi wciąż 
ukazywał  mętne niebo hiperprzestrzeni. Wielka tablica zakrzywiona wokół  ściany po 
prawej stronie pokazywała, że do wyjścia pozostały już trzy minuty. 

W tym momencie Vagaari, który pilnował sterowania drzwiami śluzy, spostrzegł 

Luke’a i wydał zdławiony okrzyk. 

Obcy przy konsolach zwrócili się w stronę intruza, wytrzeszczając oczy. Luke 

podniósł miecz świetlny i włączył go - w tym samym momencie wszyscy Vagaari jak 
jeden mąż skierowali na niego swoje miotacze i otworzyli ogień. 

Większość tej spanikowanej salwy poleciała w sufit. Luke bez trudu zablokował 

trzy strzały, wycelowane nieco dokładniej, i pamiętając o tym, że pomieszczenie 
wypełnione jest niezbędnym do życia sprzętem, dopilnował, aby strzały wróciły 
dokładnie tam, skąd je wystrzelono. Następna salwa była jeszcze bardziej rozproszona, 
ponieważ ci z Vagaarich, którzy przeżyli, zrozumieli zagrożenie i zaczęli rozpaczliwie 
szukać schronienia. Luke wykorzystał tę niespodziewaną chwilę zamieszania i wysłał 
Vagaari obsługującego śluzę pod jego własną konsolę, po czym sięgnął w Moc i znów 
otworzył drzwi. Pozostali Yagaari, teraz ukryci za konsolami i fotelami, znów 
otworzyli ogień. W chwilę później większość z nich leżała na pokładzie. Za plecami 
Luke wyczuł Marę, która szła mu z pomocą.  

- Amacrisier! 
Nagle strzelanina ucichła. Luke nie zmienił pozycji i zachował czujność. 
- Doprawdy, niezwykli z was wojownicy, Jedi - rzekł spokojnie jeden z Vagaarich 

po drugiej stronie sali, wsuwając broń do kabury. - Gdybym sam tego nie widział, 
nigdy nie dałbym wiary. 

- Każdy potrzebuje w życiu trochę zaskoczenia, Estosh - zauważył Luke. - Dobrze 

ci w tym mundurze. 

- Teraz wyglądam tak jak zawsze - rzekł Estosh, prostując się dumnie. - Nie 

jestem już tym żałosnym, gorliwym nieudacznikiem, jakiego udawałem. 

Rozbitkowie z Nirauan 

288

- Doskonale odegrana rola - zapewniła Mara, wślizgując się przez drzwi, by stanąć 

obok Luke’a. - Ale wydaje mi się, że ciut przesadziłeś. 

- Nieważne - rzekł Estosh, niedbałym krokiem ruszając w ich stronę. - Wszyscy 

daliście się nabrać na naszą nieszkodliwość. A to najważniejsze. 

- Właściwie to nikt nie dał się nabrać - poprawiła go Mara. - Arystokra Formbi 

poznał się na was od razu. 

Estosh zatrzymał się w pół kroku. 
- Kłamiesz. 
Mara pokręciła głową. 
- Nie, ale proszę bardzo, wierz, w co chcesz. Masz swoje roboty, nawet udało ci 

się dopaść dreadnaughta, żeby je przewieźć. A reszta planu? 

Oboje ust Estasha wygięło się lekko. 
- I znowu to twoja samica prowadzi przesłuchanie? - zadrwił i podjął swój spacer. 
- Nie, po prostu rozmawia - wyjaśnił Luke, czując, że coś jest nie tak. Estosh nie 

spacerował bez celu, szedł w jakimś konkretnym kierunku. 

- Rozmowy są dla nieudaczników i ofiar - pogardliwie rzucił Estosh. - Rozmową 

wojowników są ich czyny. 

- Chętnie przyznajemy, że dobrze nam wychodzi i jedno, i drugie - rzekł Luke, 

zastanawiając się, co tamten knuje. Jeden z Vagaarich. zabity w pierwszej wymianie 
strzałów, leżał na konsoli znajdującej się na drodze Estosha. Luke uznał,  że to 
prawdopodobnie ster. Czy martwy Vagaari miał jakąś szczególną broń, którą Estosh 
miał nadzieję odzyskać? A może będzie próbował dokonać zmiany kursu? 

Dwaj żywi Vagaari łypali niechętnie na Jedi spoza swoich konsoli, znajdujących 

się nieco dalej na drodze Estosha. Czyżby przywódca miał zamiar skoczyć i zasłonić 
się nimi jak żywymi tarczami, w nadziei że wymyśli coś sprytniejszego? 

W każdym razie najwyższy czas to zakończyć. Luke przestąpił z nogi na nogę, 

gotów przyblokować Estosha, zanim dojdzie tam, gdzie chce. 

- Zostaw go - mruknęła Mara. 
Luke zmarszczył brwi i spojrzał na nią. W zielonych oczach lśniło coś 

nieodgadnionego, ledwie widoczny uśmiech błąkał się w kącikach ust. Spojrzała na 
niego przelotnie i lekko zmarszczyła nos. 

- Prawdziwi wojownicy nie troszczą się o to, jak mówią - pogardliwie rzucił 

Estosh. 

Luke spojrzał na niego, jednocześnie uruchamiając technikę wzmacniania 

zmysłów Jedi. Bezsensowna tyrada Estosha była coraz głośniejsza, ale akurat teraz 
Luke’a nie interesowały dźwięki. Odetchnął  głęboko - jedne po drugich analizował 
zapachy starości, kurzu, ludzi i Vagaarich, szukając tego, co Mara zdążyła już 
zauważyć. 

Nagle poczuł odległy i bardzo słaby zapach. Odetchnął jeszcze raz, próbując go 

zidentyfikować. 

I zesztywniał. Nie był to smród materiałów wybuchowych, jak się tego 

spodziewał, lecz coś znacznie bardziej jadowitego.  

Trucizna. 

background image

Timothy Zahn 

289

I to nie jakaś tam zwykła trucizna. Kwaśny aromat zdradzał,  że to żrąca 

mieszanka, skomponowana tak, aby przepalić na wylot maskę z respiratorem lub filtr 
powietrza, a potem zrobić  to  samo  z  płucami ofiary. Była to broń ostatniej szansy, 
równie zabójcza dla atakującego, jak i dla jego przeciwnika, stosowana jedynie 
wówczas, gdy klęska była nieunikniona, a myśl o zwycięstwie przeciwnika wydawała 
się nie do zniesienia. 

Rzucił szybkie, przelotne spojrzenie na pomieszczenie. Istniały techniki Jedi 

unieszkodliwiające trucizny, techniki, których używał już kiedyś z powodzeniem. 
Problem polegał na tym, że nie działały one na żrące trucizny. Użycie kwasu oznaczało, 
że Luke musiałby jednocześnie wykorzystywać techniki odtruwania i uzdrawiania, co 
nawet dla doświadczonego Jedi graniczyło z niemożliwością bez utraty kontroli nad 
jednym lub drugim. 

A trucizna mogła być ukryta dokładnie w każdym miejscu mostka i zdalnie 

wyzwolona przez któregokolwiek z Vagaarich. Teraz, kiedy jej ślady znajdowały się 
już w powietrzu, nie było szansy, aby wykryć jej źródło. 

Spojrzał pytająco na Marę. Skinęła głową z tym samym błyskiem w oku i na 

chwila ich umysły się zetknęły. 

- ... którzy nie mają własnych sił i sprytu - ciągnął Estosh, wciąż krążąc po sali w 

pozornie przypadkowym spacerze. 

- Och, nie wiem - odparła Mara. - Podejrzewam, że macie w sobie dużo brutalnej 

siły, ale wasz poziom sprytu jest żałosny. Arystokra Formbi wiedział o was od 
początku. Luke i ja zorientowaliśmy się po tym transportowcu bojowym, który 
zostawiliście w stacji Brask Oto. 

- Problem polega na tym, że mamy przewagę zbrojną i strategiczną - odparł Luke, 

podejmując grę Mary. Jeśli zaczną prowadzić negocjacje, Estosh nie będzie 
podejrzewał, że poznali się na jego sztuczce z trucizną. 

A gdyby rzeczywiście udałoby się go przekonać do kapitulacji, to jeszcze lepiej. 
- Możesz właściwie już się poddać - ciągnął Luke. - Jeśli to zrobisz, obiecujemy, 

że ty i twój lud będziecie mogli bezpiecznie opuścić terytorium Chissów. 

- Jedynie ci, którzy ocaleją, oczywiście - dodała Mara. - Jeśli zbyt długo będziesz 

się zastanawiał nad odpowiedzią, ta liczba jeszcze się skurczy. 

- Może i tak - odparł Estosh, przystając niby przypadkiem przy konsoli sterów. - 

Ale może też być tak, że żadne z nas nie opuści tego statku. 

Pochylił się do przodu, opierając się przedramionami o konsolę. Jego dłonie 

zwisały niedbale parę centymetrów nad kontrolkami. 

- Może przyszła chwała Imperium Vagaarich będzie wystarczającą zapłatą za 

nasze wysiłki. 

- Nic z tego - odparł Luke. - Nawet tego nie dostaniesz. 
- Zobaczymy - odparł Estosh. Zaczerpnął tchu, wyprostował się na całą wysokość 

i jednocześnie opuścił dłonie na przyciski. Rozległ się cichy pisk; w sekundę później 
niebo hiperprzestrzeni wirujące za iluminatorem zmieniło się w smugi gwiazd, a potem 
w świetliste punkty. 

Rozbitkowie z Nirauan 

290

W dali Luke widział światła stacji dowodzenia Brask Oto i słabą poświatę setki 

myśliwców krążących wokół niej. Poczuł ucisk w gardle, kiedy rozpoznał wymianę 
strzałów z działek laserowych. 

- Zwycięstwo należy do nas - spokojnie rzeki Estosh i wyciągnął  ręce w ich 

stronę. - A teraz - dodał - umrzecie. 

Zacisnął  dłonie w pięści i z każdego rękawa wysnuła się smużka zielonkawego 

dymu. 

- Naprzód! - krzyknęła Mara, odskakując w bok, w kierunku pomalowanej na 

czerwono szafy ze sprzętem awaryjnym, zamocowanej do ściany obok drzwi. 

Luke odetchnął  głęboko i zatrzymał powietrze w płucach, rzucając się ku 

Estoshowi poprzez labirynt konsol. Dwaj Vagaari znajdujący się najbliżej dowódcy już 
upadli na biurka w niekontrolowanych drgawkach. Odskoczył w bok, a Estosh 
odpowiedział kolejną dozą trucizny rozpyloną niemal wprost w twarz L.uke’a. Widać 
było,  że i on wstrzymuje oddech. Miał widocznie nadzieję,  że pożyje dość  długo, by 
ujrzeć śmierć swoich wrogów. 

Miecz Mary rozbłysnął tak raptownie, że zaskoczyło to nawet Luke’a. Broń 

zawirowała i śmignęła poprzez mostek. Estosh schylił się instynktownie i śledził lot 
miecza. 

W tym samym momencie, kiedy Vagaari odwrócił wzrok. Luke skoczył ku niemu 

w przysiadzie, aby jak najdłużej unikać strumienia trucizny. Dwoma cięciami miecza 
rozpłatał rękawy Estosha i kanistry z gazem, przymocowane do jego przedramion. 

Skoncentrowany pod ciśnieniem strumień z cichym „puf!” rozmył się w zieloną, 

skłębioną chmurę, kiedy cała zawartość pojemników została wyrzucona jednorazowo. 
Mgła otoczyła głowę Estosha, kierując się w stronę Luke’a, który czym prędzej 
odskoczył w tył. Estosh obejrzał się, ale jego twarz była niemal niewidoczna pod 
kłębami zawiesiny. Nagle jego ciało ogarnęły drgawki, rysy się wykrzywiły, kiedy 
żrący kwas zaczął palić skórę i pomimo wszelkich wysiłków przedostawać się do dróg 
oddechowych. Na moment spojrzenia Luke”a i Estosha zwarły się... 

Rzucony przez Marę miecz świetlny uderzył w iluminator i go przebił. 
W jednej chwili na mostku zapanowało prawdziwe tornado. Powietrze, wyrzucone 

w przestrzeń, zostało zassane pod ogromnym ciśnieniem. Rozszerzająca się chmura 
trucizny wokół Estosha wypłynęła ze statku wraz z resztą powietrza i zielonymi 
mackami śmignęła w kierunku otworu. Za plecami Luke’a drzwi śluzy zamknęły się z 
hukiem, reagując na utratę atmosfery. 

Wir zbił Estosha z nóg i rzucił nim o pokład. Vagaari podniósł  głowę,  żeby 

jeszcze raz spojrzeć na Luke’a; bezsilnie darł palcami metal podłogi. Jego twarz była 
maską cierpienia i nienawiści. 

- Jedi! - prychnął chrapliwie. Jego ostatni oddech zmienił się w przekleństwo. 
Ale Luke’a już nie było. Zanim jeszcze sztorm rozpętał się w sterowni, Jedi rzucił 

się najkrótszą drogą w kierunku iluminatora, przeskakując nad konsolami i wymijając 
je slalomem. Wiejący w plecy wiatr dodawał mu sił. Podbiegi do wyciętego otworu. 
Miecz Mary łomotał jak szalony na krawędzi dziury - Luke sięgnął w Moc, wyłączył 
broń i przechwycił  ją. Przywiesił miecz do paska obok swojego. Płuca zaczynały mu 

background image

Timothy Zahn 

291
odmawiać posłuszeństwa w rozrzedzonej atmosferze, więc znów sięgnął w Moc, aby 
dodać sobie sił. Dotarł do iluminatora, zahamował ostro i się obejrzał. 

Po drugiej stronie pomieszczenia Mara już otwierała szafę ze sprzętem 

awaryjnym, jedną ręką szarpiąc dźwignią tlenu, drugą chwytając zestaw do łatania. Na 
znak Luke’a pociągnęła dźwignią w dół i rzuciła zestaw wprost w jego wyczekującą 
dłoń. 

Huragan, który zmienił się już w anemiczny powiew, wzmógł się znowu, kiedy 

zbiorniki tlenowe w szafie zaczęły pompować powietrze. Luke odczekał jeszcze kilka 
sekund, aby się upewnić,  że cały trujący gaz został usunięty, po czym wyrwał  łatkę, 
otworzył ją i rzucił na otwór. 

Rozległ się  świst, bardziej wyczuwalny niż  słyszalny w boleśnie rozrzedzonym 

powietrzu. Łatka przylgnęła do otworu i tornado opadło, a ciśnienie zaczęło wracać do 
normy. Luke wypuścił z płuc resztkę powietrza, które trzymał jako rezerwą, i odetchnął 
ostrożnie. W powietrzu pozostała jeszcze szczątkowa ilość trucizny, jak paskudne 
wspomnienie unoszące się nad mostkiem, lecz była zbyt rozcieńczona, aby zaszkodzić 
komukolwiek. 

Rozejrzał się wokół siebie. Vagaari, poskręcani w nienaturalne pozy, leżeli na 

swoich konsolach albo na podłodze. Wszyscy martwi. Westchnął. Jedi szanuje życie w 
każdej formie...  

- Zbudź się, Luke! - zawołała Mara. - Mamy jeszcze mnóstwo roboty. 
Luke skoncentrował się na niej. Pochylała się nad konsolą sterów, tą samą, do 

której Estosh przed śmiercią  dążył z takim uporem. Jej dłonie szybko przebiegały po 
przyciskach. 

- Jasne - rzekł, idąc w jej kierunku. - Co on tu narobił?  
- Dokładnie to, co sądziłam - odparła i się wyprostowała. Wyczuł w niej ponurą 

satysfakcję. - Ale opanowałam sytuację na czas.  

Skinęła głową w kierunku iluminatora. 
- Teraz musimy tylko się zastanowić, co z tym zrobić.  
Luke się obejrzał. Już od kilku minut polecenie wydane układowi sterującemu 

przez Estosha prowadziło ich wprost na stację dowodzenia Chissów. 

Teraz, z nowego punktu widzenia, można już było dostrzec, że obrońcy stacji są w 

rozpaczliwej sytuacji. Myśliwce Vagaarich rojące się wokół nich były zwrotne jak X-
wingi, ale dysponowały o wiele większa siłą ogniu i śmigały wokół bazy w 
skomplikowanym, tanecznym rytmie, który uniemożliwiał skuteczne trafienie. Do tej 
pory tarcze bazy trzymały, ale sądząc z metodycznego ostrzału, jaki prowadziły 
myśliwce, należało się spodziewać,  że ta sytuacja nie utrzyma się  długo, a po 
przełamaniu barier obronnych szkody będą znaczne. Z boku, z dala od strefy ataku, 
unosił się statek-kolonia Vagaarich. Teraz, kiedy opuściły go myśliwce, wyglądał jak 
dziwaczny szkielet. 

- To dopiero kilka minut walki - szepnęła Mara. - Oni są rzeczywiście dobrzy. 
- Ta piszcząca konsola w przedsionku? - domyślił się Luke.  
Skinęła głową. 

Rozbitkowie z Nirauan 

292

- To był monitor łączności, wskazujący na to, że z mostka wysłano sygnał - 

potwierdziła. - To musiał być rozkaz ataku, wydany przez Estosha. - Pokręciła głową. - 
Nic dziwnego, że Formbi potrzebował pretekstu, żeby ich zaatakować. 

- Nie sądzę, aby potrzebowali więcej pretekstów oprócz tych, które już mają - 

odrzekł, podchodząc do jednej ze stacji obsługi dział. - Myślisz,  że ten wrak może 
jeszcze walczyć? 

- Co? Z takimi małymi stateczkami? - odparowała. - Nie ma szans. Poza tym na 

pewno nie teraz, kiedy tylko my dwoje go prowadzimy. Nie mówiąc już o tym, że 
możemy liczyć jedynie na przeciwmeteorytowe działka laserowe i może jedno lub dwa 
gniazda defensywne. Thrawn zniszczył całe ciężkie uzbrojenie wiele lat temu. 

Jedna z konsoli po drugiej stronie mostka zapiszczała i z głośników dobiegł cichy, 

niezbyt wyraźny głos Vagaarich. 

- Zobaczyli nas - mruknęła, ruszając w tamtym kierunku. - Może chcesz im coś 

powiedzieć? 

- Zaczekaj chwilę - poprosił Luke. Do głowy przyszła mu właśnie dziwna myśl. - 

Nie, nie odpowiadaj. Znajdź mi stację czujników i powiedz, co się dzieje z. 
transportowcem Vagaari. 

Wyczuł zdumienie Mary, ale bez dyskusji skierowała się na drugą stronę mostka. 

Luke ruszył w przeciwnym kierunku, gdzie znajdowały się konsole uzbrojenia. Może 
atak Thrawna nie zniszczył wszystkiego. 

Niestety. Wszystkie tablice statusu turbolasorów i dział jonowych świeciły na 

czerwono. 

- Mam! - zawołała Mara. Luke wyjrzał i zobaczył, że jego żona pochyliła się nad 

drugą konsolą. - Transportowiec jest w rzeczywiście paskudnym stanie. Moc na 
poziomie minimum, systemy podtrzymania życia na minimum, poważne uszkodzenia 
biegunów północnego i południowego.  

- Prawdopodobnie tam, gdzie trafiły ciężkie działa - odparł Luke z satysfakcją. - 

Miałem nadzieję, że Chissowie oddadzą parą dobrych strzałów, zanim zostaną otoczeni. 

- Tak, ale wciąż pozostają myśliwce - zauważyła Mara. - A my nie mamy żadnej 

broni. 

- Nie będziemy jej potrzebować - odparł Luke. - Wracaj do sterów... - Urwał, 

kiedy seria z broni laserowej przeszyła powłokę tuż poniżej mostka. - Co u... 

- Myśliwce Chissów - wyjaśniła Mara, chwytając się konsoli, żeby nie stracić 

równowagi. - Co najmniej dwadzieścia, nadchodzą od rufy. 

Luke mocno zagryzł wargą. Miał doskonały plan, szkoda że akurat nadlatują 

Chissowie, żeby go zrujnować. 

I przy okazji zestrzelą ich razem z dreadnaughtem. 
- Prześlę komunikat Formbiego! - zawołała Mara, przekrzykując kolejną salwą. - 

Jeśli uwierzą... 

- Nie! - zawołał Luke, rozglądając się gorączkowo. Przecież to musi gdzieś tu być. 

-  Żadnej  łączności, z nikim. Idź do sterów i skieruj nas kursem unikowym w stroną 
stacji. 

- Co? Luke... 

background image

Timothy Zahn 

293

- Nie sprzeczaj się - syknął, podchodząc do konsoli turbolaserów i oglądając 

pozostałe pulpity. - Jeśli przekażemy cokolwiek Chissom, Vagaari będą wiedzieli, że 
możemy nadawać. 

- A to jakiś problem? 
- Tak, to problem - zapewnił. Pokład pod jego stopami zakołysał się lekko, kiedy 

Mara wprowadzała manewry unikowe. - Musimy wyglądać jak statek, który nie ma 
łączności, gdzie Estosh wciąż dowodzi... no, nareszcie. - Jest. Wciśnięta pomiędzy 
konsole działka jonowego i przednich tarcz znajdowała się konsola obsługi 
antymeteorytowego działa laserowego. - Rób uniki, jak długo możesz - polecił, 
wciskając przełączniki. Tablica szybko zmieniła kolor na zielony. - Dobrze. Jaki to był 
ten kod awaryjny Draska? 

- Dwa-spacja-jeden-spacja-dwa - odpowiedziała Mara. - Całkiem mnie 

zdezorientowałeś. 

- Trzymaj kciuki - poprosił. Myśliwce Chissów właśnie zawracały na kolejny 

nalot. Luke również w duchu zacisnął kciuki, skierował działko laserowe na koniec 
grupy i wystrzelił: impuls-impuls, impuls, impuls-impuls. 

Przez dłuższą chwilę nic się nie działo. Myśliwce zamknęły pętlę i przegrupowały 

się, szykując do kolejnego nalotu. Luke wystrzelił kod po raz drugi, znów celując o 
włos od grupy. Nadlatywały. Wystrzelił znowu... 

Były już nad nim, śmigając nad dreadnaughtem i zasypując kadłub salwami 

laserów. 

Tyle  że tym razem salwom nie towarzyszył  łoskot eksplodujących kawałków 

kadłuba. Żadnych uderzeń, żadnych wstrząsów. Nic. 

- Niech się zmienię w pieczonego nerfa! - szepnęła Mara. - Przełączyli lasery na 

minimalną moc. Zrozumieli nas! 

- A jednocześnie okazali się dość sprytni, aby nie wydać nas Vagaarim - odparł, 

odchodząc od konsoli lasera i kierując się znów w stronę mostka w poszukiwaniu 
jeszcze czegoś. - Chyba mógłbym polubić pracę z nimi. 

- Znowu nadlatują - zameldowała Mara. - Dalej mam robić uniki? 
- Właśnie - potwierdził Luke. Konsola, której szukał... jest. - Gdzie są myśliwce 

Chissów? - rzucił. 

- Po lewej od rufy. 
- Dobrze. Zrób zwrot na lewą burtę, jakbyśmy chcieli osłonić przed nimi 

Vagaarich. 

- Mam. 
Widok za iluminatorem zmienił się, kiedy ogromny statek rozpoczął powolny, 

leniwy obrót w lewo i Luke zajął się znów atakującymi Vagaarimi. Jeśli zareagują w 
taki sposób, jak w takich okolicznościach zareagowałaby każda normalna eskadra, w 
której służył... 

Wstrzymał oddech. Vagaari w dwójkach i trójkach odłączali się od grupy 

atakującej stację. 

- Dalej - rozkazał, nie kryjąc podniecenia w głosie. - Utrzymuj nas pomiędzy 

Chissami i Vagaarimi. 

Rozbitkowie z Nirauan 

294

- Chissowie znów strzelają - zameldowała Mara. - I znowu tylko na pokaz. 
- Doskonale - rzekł Luke, poświęcając całą swoją uwagę Vagaarim. 

Zdecydowanie przerywali atak na stację, zawracając w uporządkowany sposób i 
formując się na nowo w odwrocie. 

Wprost na dreadnaughta. 
Mara też zauważyła nowy manewr. 
- Eee... co jest, Luke? - zapytała z wahaniem. 
- Zaufaj mi - odrzekł. Wyciągnął rękę w kierunku konsoli i przestawił wyłącznik. 
Gdzieś w głębi statku pod ich stopami rozległ się słaby odgłos metalu trącego ze 

zgrzytem o metal, kiedy przednia brama prawoburtowego doku niechętnie uniosła się w 
górę. 

Usłyszał ciche westchnienie Mary. 
- Chyba nie myślisz poważnie - szepnęła. - Uważasz,  że oni tak po prostu... O, 

nie... 

- Ależ oczywiście, że tak - odparł. - Pamiętaj, że ich własny transportowiec jest 

wrakiem. Co mają zrobić? 

Podniósł wzrok, kiedy stanęła obok niego.  
- Jesteś największym spryciarzem i kombinatorem, jakiego znam - stwierdziła, 

kręcąc głową. 

- Lepszym od Hana? - zapytał niewinnie. - Wielkie dzięki. 
- No, to niekoniecznie miał być komplement - odparta Mara. - Naprawdę, podjąłeś 

wielkie ryzyko. 

- Właściwie nie - odparł Luke. - Pamiętaj, że wiem, jak myślą piloci myśliwców. 

Zasada brzmi tak: liczy się każdy przyjazny port w bitwie. - Uśmiechnął się kącikiem 
ust. - A według ich informacji, jesteśmy tak przyjaźni, jak sobie tylko można 
wyobrazić. 

Stali obok siebie, obserwując, jak wszyscy Vagaari, co do jednego, wchodzą do 

doku. 

- Proszę bardzo. - Luke zamknął masywne wrota. - Teraz dopiero możemy 

przestać na stację wiadomość do Formbiego. Jestem pewien, że zechcą wejść na 
pokład, żeby przekazać pilotom Vagaari złe wieści. 

 
Dowódca stacji, Prard’enc’iflar, był wysokim Chissem o granatowoczarnych 

włosach gęsto przetykanych bielą i surowym spojrzeniu czerwonych oczu. Jeśli Mara 
dobrze się zorientowała z rysów twarzy, był też krewnym generała Draska. 

- Jesteśmy wdzięczni za pomoc w tej kwestii - rzekł dość sztywno, wodząc oczami 

za tymi, którzy kręcili się po mostku, oglądając nieznany sprzęt. - Pomogliście ochronić 
nasz lud i nasze tajemnice wojskowe. To wielka przysługa ze strony istot, które nie są 
Chissami. - Nagle przyjrzał się im baczniej. - Bo te tajemnice są bezpieczne, prawda? 

- Prawie na pewno - odparł Luke. - Mieliśmy szanse, zajrzeć do dziennika 

łączności, zanim weszliście na pokład. Estosh przesłał tylko jedną transmisję i był to 
sygnał krótkiego zasięgu do ich transportowca przy Brask Oto. 

background image

Timothy Zahn 

295

- A wcześniej nie mógł nic wysłać - dodała Mara. - Nie w naturalnym polu 

zakłóceń Reduty. 

- Rozumiem - mruknął Prard’enc’iflar. - Mam nadzieję,  że dobrze odczytaliście 

dane. 

Mara pochwyciła wzrok Luke’a, wyczuwając jego rozbawienie. Pomimo 

oficjalnej wdzięczności widać było, te dowódca prywatnie nie był wcale pod 
wrażeniem ludzi i ich możliwości. Podobnie zresztą jak Drask na początku misji. 

Najwyższy czas nieco zmodyfikować tę postawę. 
- No i co teraz? - zapytała. - To znaczy, chodzi mi o Vagaari. 
- Mają na sumieniu wiele czynów o charakterze zbrojnym przeciwko Dynastii 

Chissów - odparł beznamiętnie. - W tej chwili, kiedy rozmawiamy, zbiera się siła 
uderzeniowa i statki zwiadowcze wybierają się na poszukiwanie gniazda nieprzyjaciela. 

- To zajmie trochę czasu - zauważyła. - Tu jest sporo miejsca, gdzie Vagaari 

mogliby się ukryć. Zanim ich znajdziecie, istnieje szansa, że spiszą na straty grupę 
Estosha i stopią się z tłem. 

- Czy macie jakąś alternatywę? - zapytał Prard’enc’iflar. - A może sztuczki, o 

których mówił arystokra Chaf’orm’bintrano, pozwolą wam odnaleźć ich kryjówkę w 
zakamarkach martwych umysłów? 

- Prawdę mówiąc, nie umiemy tego robić nawet z żywymi umysłami - odparta 

Mara. - Ale wcale nie musimy. 

Wskazała na konsolę sterów. 
- Lokalizacja znajduje się tutaj. 
- A więc to właśnie robił przy sterach - odezwał się Luke. Mara wyczuła,  że 

nareszcie zrozumiał. - Myślałem, że tylko wyprowadza statek z nadprzestrzeni. 

- Nie, wybierał się gdzieś znacznie dalej - odparła Mara, rozbawiona wyrazem 

zdumienia na twarzy Prard’enc’iflara. - Widzisz, dowódco. Estosh doskonale wiedział, 
że wszystko skończone, jak tylko zobaczył nas na mostku. Miał jeszcze ostateczną 
broń, której chciał użyć. Wiedział, że zabije i nas, i jego, ale chciał przynajmniej być 
pewny,  że nie zwyciężymy. Jednak żywy czy martwy, zamierzał dostarczyć statek 
swojemu ludowi. 

- Pozwoliliśmy mu ustawić automatyczny kurs, który miał doprowadzić statek do 

punktu spotkania - dodał Luke. 

- Gdzie zresztą prawdopodobnie czekają ich najcięższe okręty wojenne. - Mara 

wskazała konsolę steru. - Czy mam wyprowadzić dla was współrzędne? 

Przez dłuższą chwilę Prard’enc’iflar stał tylko i przyglądał jej się uważnie. A 

potem usta lekko mu drgnęły i skłonił się uprzejmie. 

- Dziękuję - rzekł. - Bardzo chętnie. 

 

Rozbitkowie z Nirauan 

296

R O Z D Z I A Ł  

27 

- Więc nic nie zostało? - zapytał Jinzler, właściwie tylko dla pewności. 
Luke pokręcił głową z grymasem bólu. 
- Nie - rzekł. - Bardzo dokładnie przeszukaliśmy później gruzy. Nie mogliśmy 

znaleźć nawet tego kawałka ametystu, żeby ci go przywieźć na pamiątkę. Przykro mi. 
Wiem, ile to dla ciebie znaczyło. 

- Nie szkodzi - odparł Jinzler. Był zdumiony, że mówi to szczerze. Przecież ten 

miecz  świetlny był ostatnią pamiątką, jaka mu została po siostrze. Ostatnią więzią, 
łączącą go z jej życiem. 

A jednak strata nie bolała aż tak bardzo, jak tego oczekiwał. Może dlatego, że już 

nie potrzebował przedmiotów, żeby o niej pamiętać. Może dlatego, że wszystkie te 
bolesne wspomnienia wreszcie zaczęły się goić. 

I on także wracał do zdrowia. 
- Właściwie dobrze się stało - dodał. - Lorana przybyła na pokład 

„Pozagalaktycznego Lotu”, aby poświęcić się obronie i wsparciu mieszkających tu 
ludzi. To słuszne i stosowne, że jej miecz świetlny został poświęcony właśnie dla nich, 
podobnie jak ona sama. 

Luke i Mara wymienili spojrzenia. Z wyrazu ich twarzy wyczytał ostrożność. Oni 

wciąż jeszcze nie wiedzieli, jak zginęła Lorana ani co robiła w chwili śmierci. 

Ale Jinzlera to już nie obchodziło. Wiedział,  że zginęła, broniąc 

„Pozagalaktycznego Lotu” i to mu wystarczyło. 

Z głębi korytarza dobiegły ich nagle łomot rzucanych skrzyń i zdławione 

przekleństwo.  

- Przeprowadzka to niezła zabawa, prawda? - zauważyła Mara, spoglądając w 

kierunku, z którego dobiegi hałas. 

- Zwłaszcza gdy połowa lokatorów jest przekonana, że zostają wysiedleni - 

ponuro dodał Jinzler. 

- Uliar i Rada Zarządzająca wciąż nie chcą się wynosić? 
- Chissowie muszą ich praktycznie wywlekać za uszy - wyjaśnił Jinzler. - Wiem, 

to szaleństwo. 

background image

Timothy Zahn 

297

- Nie aż takie - odparła Mara z zadumą w oku. - Nawet jeśli nic tam dla nich nie 

zostało, zawsze był to ich dom przez ostatnie pięćdziesiąt lat. 

- Chodzi o znajome otoczenie - zgodził się Luke poważnie. - Nieważne, jak 

nieprzyjemne i ponure jest miejsce, w którym mieszkaliśmy, ale zawsze trudno jest 
odejść z domu swego dzieciństwa, z miejsca, do którego przywykłeś. 

- Coruscant. - Jinzler skinął głową, wspominając własne dziecięce lata. 
- Tatooine - dodał Luke. 
- Imperium - szepnęła Mara. 
Luke spojrzał na nią dziwnie, ale nie skomentował i znów zwrócił się do Jinzlera: 
- Skoro mowa o imperiach, rozumiem, że wybierasz, się wraz z nimi do Imperium 

Ręki? 

- Jadę z Rosemari i Evlyn - poprawił tamten. - Skoro chcą pozostać z resztą 

kolonistów, myślę, że i ja tam się udam. 

- Chciałbym, żebyś z nimi porozmawiał - rzekł Luke. - Nie mam nic przeciwko 

Imperium Ręki, ale oni nie zapewnią tej małej właściwego szkolenia Jedi. 

Jinzler podniósł dłonie w obronnym geście. 
- Koloniści nie chcą wracać do Nowej Republiki - przypomniał Luke’owi. - Słowo 

„Republika” brzmi dla nich tak samo, jak „Jedi”. Koniec dyskusji. 

- Rozumiem - odrzekł Luke. - Nie chciałbym jednak tak po prostu stracić kontaktu 

z Evlyn, nie dając jej właściwego nauczyciela, to wszystko. Popracuj jeszcze nad nimi, 
dobrze? 

- Nie wiem, czy to coś da. - Jinzler uśmiechnął się  kącikiem ust. - Właściwie 

podejrzewam, że dowódca Fel będzie dążył do czegoś wręcz przeciwnego. On liczy na 
to, że obecność Evlyn skłoni was do przejścia na jego stronę i założenia tam akademii. 

- Czy tak ci powiedział? - zapytał Luke, marszcząc brwi. 
- Nie dokładnie tymi słowami - odrzekł Jinzler. - Ale poprosił mnie, żebym ci 

przekazał, że oferta pracy admirała Parcka wciąż jest aktualna. 

- Jasne - mruknął Luke, znów kątem oka zerkając na Marę. - Podziękuj mu przy 

okazji, kiedy go zobaczysz. 

- To może chwilę potrwać - ostrzegł Jinzler. - O ile wiem. Pięćset Pierwszy już 

odleciał wraz z generałem Draskiem. 

- Chyba dołączą do sił ścigających Vagaarich - domyślił się Luke. 
- Pewnie tak - zgodził się Jinzler. - Zarówno Drask, jak i Fel wydają mi się 

osobami, które lubią doprowadzać sprawy do końca. 

- Tak samo jak ty - podpowiedziała Mara. 
- Raczej nie - przyznał Jinzler, rozglądając się po archaicznym metalowym 

korytarzu. - Przybyłem tutaj, aby zobaczyć koniec „Pozagalaktycznego Lotu”, ale nie 
udało mi się być tu ani wcześniej, ani na początku. 

- Myślałam raczej o twojej decyzji pozostania z Rosemari i Evlyn - 

podpowiedziała Mara. 

Zamrugał speszony. 
- Och, no tak... może... No cóż, zobaczymy, jak mi pójdzie. 

Rozbitkowie z Nirauan 

298

- Bądź w kontakcie - poprosił Luke, biorąc Marę pod ramię. - „Poseł Chaf” 

zabiera Formbiego za jakąś godzinę, chcemy się szybko pożegnać ze wszystkimi, 
zanim odlecimy. 

- Postaram się - z powątpiewaniem odparł Jinzler. - Nie wiem, jak będą kursować 

wiadomości. 

- Będą, będą - zapewnił go Luke. - Znam Parcka i wiem, że miał ostatnio kontakty 

z Redutą, więc sądzę, że teraz Dziewięć Rodów Panujących może zechcieć nawiązać 
relacje dyplomatyczne z Coruscant. Powinniśmy dostawać wszystko, co nam prześlesz. 

- O ile jakiś zapaleniec na stacji przekaźnikowej nie przechwyci ich po drodze - 

dogryzała mu Mara. 

Jinzler poczuł, że się czerwieni. 
- No tak, naturalnie - zgodził się. - Jeszcze jeden powód, żeby przez jakiś czas 

trzymać się z dala od Imperium Ręki. 

- Nie martw się, załatwimy sprawę z Karrde’em - obiecał Luke. - Zaopiekuj się 

tylko Rosemari i Evlyn. 

- Jasne. - Jinzler wyciągnął dłoń. - Żegnajcie. I dziękuję. Za wszystko. 
 
Powrotna droga przez Redutę była na szczęście spokojna. Zanim „Poseł Chaf” 

wyszedł z nadprzestrzeni przy stacji Brask Oto, czekały na nich wieści,  że siły 
ofensywne Chissów z powodzeniem namierzyły i zaatakowały statki wojenne 
Vagaarich, oczekujące w przewidywanym punkcie spotkania z grupą Estosha. Generał 
Drask meldował, że wróg został wzięty z zaskoczenia i zniszczony. 

Oczywiście, upomniał się w duchu Luke, prawdopodobnie tak samo meldował 

Thrawn pięćdziesiąt lat temu. Nie wiadomo jeszcze, czy Vagaari nie pozostaną, 
zagrożeniem w przyszłości. 

On i Mara pożegnali się już z gospodarzami, przyjmując kolejną porcję 

podziękowań od wciąż przykutego do loża Formbiego. i ruszyli w kierunku domu. 

„Miecz Jade” przemierzał nadprzestrzeń, a oni leżeli w łóżku w swojej kajucie. 

Luke wreszcie zadał pytanie, którego jak wiedział jego żona spodziewała się już od 
wielu dni. 

- A zatem podjęłaś już decyzję? 
- Decyzję? - zapytała, widocznie próbując jeszcze grać na zwłokę. 
- Wiesz jaką - warknął. Nie był w nastroju do przekomarzania się. - Przyjmiesz, 

ofertę Parcka i dołączysz do Imperium Ręki? 

- To z pewnością byłoby coś, prawda? - zauważyła w zadumie. - Ci wszyscy 

ludzie na Coruscant, którzy tak naprawdę nigdy mi nie ufali i mnie nie lubili, mogliby 
zrobić z tego nowinę dnia na Święto Plonów. 

- Mówię poważnie - zaoponował. 
- Hej, spokojnie. - Uśmiechnęła się. Żartuję przecież. Wiesz, że zostaję z tobą. 
- Wiem. - Zaczerpnął  głęboko tchu. - Ale jeśli... jeśli naprawdę tego 

potrzebujesz... to ja pojadę z tobą. 

- Wiem - odparła łagodnie, ujmując go za rękę. - Nawet nie masz pojęcia, ile to 

dla mnie znaczy. - Zawahała się. - Nie przeczę, że pomysł jest interesujący i kuszący - 

background image

Timothy Zahn 

299
dodała. - Od samego początku miałam to dziwne poczucie winy jedynego ocalałego 
rozbitka po klęsce Imperium, której tylu ludzi nie przeżyło. Zastanawiałam się, czy to 
szczęście, czy jest w tym jakiś głębszy sens. 

- Oczywiście, że jest - zapewnił ją mąż. 
Poczuł subtelne drgnienie jej policzków, kiedy się uśmiechnęła. 
- Chodziło mi o to, że jest w tym głębszy sens poza dopełnieniem twojego życia i 

uczynieniem cię szczęśliwszym, niż możesz to sobie wyobrazić. 

- Ach, tak? - mruknął. - I do jakiego wniosku doszłaś? 
- Nie wiem - przyznała. - Wiem tylko, że dano mi jasny wybór, tak jasny, jakiego 

chciałby każdy. Z jednej strony szansa na służbę następnemu imperium, tym razem 
takiemu, które ma wszelkie cechy, które zawsze podziwiałam, ale bez cienia zła. 
Szansa, aby oddać część mojego czasu i możliwości potomkom ludzi, którzy spędzili 
tyle czasu i energii na wpajaniu mi tych umiejętności.  

- A z drugiej strony masz Nową Republiką - podsunął Luke. - Kłótnie, polityczne 

starcia, bothańskie podstępy oraz od czasu do czasu jakiś cwaniak, który nadal ci nie 
wierzy. 

- Taki właśnie dostałam wybór - zgodziła się. - Ale nieważne, jak bardzo miłe, 

uporządkowane i wygodne jest życie w Imperium Ręki. Uznałam, że moje miejsce jest 
teraz w Nowej Republice. 

- Jesteś pewna? - zapytał jeszcze raz Luke. 
- Całkowicie - odparła. - Poza tym, jak mogłabym odciągać cię od siostry i od 

wszystkiego, o co tak walczyłeś? 

- To rzeczywiście byłoby trudne - przyznał. - Ale chybabym się przyzwyczaił. 

Myślę, że po prostu jestem zaskoczony, iż po tak długim czasie wciąż jeszcze musisz 
podejmować takie decyzje. 

- Sama się nad tym zastanawiałam - zgodziła się Mara. - Ale czuję, że jest w tym 

Moc, od samego początku. Może musiałam zwalczyć właśnie to utajone poczucie winy 
jedynego rozbitka. A może Nowa Republika właśnie przeżywa ciężki okres, a ja 
potrzebuję czystego sumienia i umysłu, żeby wiedzieć, na czym stoję. To całkiem dobre 
powody dla Mocy, aby nas tu przysłać. 

- Nie wspominając o takim drobiazgu, że ocaliliśmy  życie Formbiemu i 

wszystkim innym. 

- To oczywiście też - zgodziła się. - Zawsze lubiłam załatwiać trzy rzeczy za 

jednym zamachem. Życie wydaje się wtedy o tyle bardziej efektywne! 

- Jasne - mruknął Luke. - A ja będę pierwszą osobą, która ci powie, że właśnie w 

Nowej Republice jesteś potrzebna najbardziej. A zatem ustalone raz i na zawsze? 

- Raz i na zawsze - potwierdziła. - Na razie siedzimy w tym oboje, skarbie. 

Ścisnęła męża za rękę. - Szkoda że twoja własna wyprawa nie powiodła się tak dobrze.  

Wzruszył ramionami. 
- Właściwie jeszcze się nie skończyła. Nadal uważam,  że gdzieś na pokładzie 

„Pozagalaktycznego Lotu” mogą znajdować się istotne zapiski dotyczące Jedi. Po 
prostu muszę poczekać, aż przejmiemy całość i przejrzymy konsolę po konsoli. 

Rozbitkowie z Nirauan 

300

- A to może chwilę potrwać - ostrzegła go. - Chissom całe lata może zająć 

wykopanie statku z tej sterty gruzu, zwłaszcza w tym stanie, w jakim jest. 

- Nie szkodzi - odparł Luke. - Dość  długo obywaliśmy się bez tego. Możemy 

poczekać jeszcze parę lat, jeśli trzeba. Cierpliwość jest cnotą. 

- Sama nigdy się jakoś nie dałam do tego przekonać - odparła lekko. 
- Tak, zauważyłem. - Urwał na chwilę. - Może teraz opowiesz mi całą resztę? 
- Resztę czego? 
- Te wszystkie inne sprawy, które kazały ci krążyć jak dziecko po cmentarzu o 

północy - odparł. - Te, które miałaś nadzieje, upchnąć tak głęboko, abym ich już nigdy 
nie zauważył. 

Wyczuł w niej nagły niepokój. Chyba rzeczywiście liczyła na to, że nie zauważy. 
- To naprawdę nic takiego - zjeżyła się. - Po prostu dziwne myśli, które podsuwa 

mi moja nazbyt podejrzliwa wyobraźnia. Jakoś nie umiem się od niej uwolnić. 

- W porządku, znamy już pochodzenie i przyczyny - odparł Luke. - Przestań 

kręcić i mów. 

- No dobrze - rzekła niechętnie. - Czy przyszło ci kiedykolwiek do głowy... to 

znaczy, czy kiedykolwiek zdarzyło ci się pomyśleć o tym naprawdę... jak bardzo 
przebiegły i skomplikowany był plan Formbiego? 

- Zapomniałaś dodać „mało uczciwy”. 
- O, zdecydowanie nieuczciwy - odparła. - To machanie przed nosem Vagaarich 

„Pozagalaktycznym Lotem” i Redutą tak, aby ci odrobinę za mocno zdenerwowali 
Chissów, jest najbardziej przewrotnym pomysłem, o jakim słyszałam. Zwłaszcza gdy 
dodasz do tego sprowadzenie nas w charakterze ostatniego asa w rękawie. 

- Przewrotny i jeszcze raz przewrotny - zgodził się Luke. - I co z tego? 
Zaczerpnęła tchu. 
- Kto z naszych znajomych jest specjalistą od takich przewrotnych i pokrętnych 

planów? 

- Nie wiem - odrzekł, marszcząc czoło. - Może Car’das? Mówiłaś,  że kiedyś 

pracował z Karrde’em, który sam również był doskonały w montowaniu przewrotnych 
spisków. Wiemy, że to właśnie on wprowadził na pokład Jinzlera. 

- Myślę, że to mógł być on - zgodziła się Mara. - Choć z tego, co mówiła Shada, 

wydawałoby się, że trzyma się z dala od spraw galaktyki. Myślałam raczej o kimś, kto 
cieszy się już pewną sławą z powodu subtelności politycznych i taktycznych. 

Luke drgnął, kiedy nagle pojął, dokąd zmierza jego żona. 
- Nie! - zawołał bez namysłu. - To niemożliwe! Przecież zniszczyliśmy tego 

klona, pamiętasz? 

- Zniszczyliśmy jakiegoś klona - poprawiła go. - Ale kto powiedział, że nie miał 

gdzieś schowanego innego? 

- Nie - stanowczo zaprotestował Luke. - To niemożliwe. Gdyby na wolności był 

drugi klon Thrawna, już byśmy o tym usłyszeli. 

- Na pewno? - odparowała. - Pamiętaj,  że według słów Parcka, jedynym 

powodem, dla którego Thrawn w ogóle zaatakował Nową Republikę, była chęć 
przygotowania nas do walki z jakimś zagrożeniem, które czai się gdzieś na skraju 

background image

Timothy Zahn 

301
galaktyki. Może teraz uważa, że jesteśmy całkiem gotowi i postanowił skoncentrować 
się na oczyszczeniu własnego podwórka z lokalnych wichrzycieli. 

- A może Vagaari to coś więcej niż lokalni wichrzyciele? - zastanowił się Luke, 

czując ciężar w żołądku. To miało więcej sensu, niżby sobie tego życzył. - Może już 
zetknęli się z zagrożeniem, o którym wspominali ci Parck i Fel. 

- Może - zgodziła się Mara. - Oczywiście, to dałoby Chissom jeszcze jeden 

powód, żeby zniszczyć Vagaarich możliwie jak najszybciej i najskuteczniej. Nie tylko 
wyeliminowaliby w ten sposób część zagrożenia, ale grzebiąc w gruzach, mogliby się 
również dowiedzieć czegoś na temat nieprzyjaciół. 

Luke pokręcił głową. 
- Szkoda, że nie wspomniałaś o tym, kiedy jeszcze byliśmy na pokładzie „Posła 

Chafa” - rzekł. - Mogliśmy spytać Formbiego. 

- Właśnie dlatego nic nie powiedziałam - wyjaśniła. - Prawdopodobnie byśmy go 

spytali, a właściwie ja wcale nie chcę wiedzieć. Jeśli Thrawn wrócił, to 
prawdopodobnie jest w mniejszym lub większym stopniu po naszej stronie. A jeśli nie 
wrócił, chyba musimy radzić sobie sami. 

- Tak - szepnął. - Ale poradzimy sobie. 
- Wiem. - Przekręciła się na bok i przytuliła do męża, Luke czuł, jak ciepło jej 

ciała i ducha przenika go na wskroś. - Bo cokolwiek spotkamy na swej drodze, sławimy 
temu czoło razem. 

Wyciągnął rękę i pogładził Marę po policzku. Tak, właśnie tak. Jeśli nawet zakon 

Jedi nałożył na swych członków za czasów Starej Republiki jakieś ograniczenia i 
zakazy, teraz Luke był święcie przekonany, że ograniczenia te już nie obowiązują ani 
jego, ani innych Jedi. To Nowy Zakon Jedi, a on i Mara będą szli w nim ramię w ramię, 
w najdoskonalszej harmonii ze sobą i z Mocą. 

- Moc zawsze będzie z tobą, Maro - szepnął jej do ucha. - I ja także.  
- Tak - odszepnęła. - Cokolwiek przyniesie przyszłość.  
Wciąż przytuleni do siebie zapadli w sen.