niepokorny, Świat wokół nas, Lepper


Tomasz sieciera

Wstęp

Bokser nabiera wagi

Kolebka Samoobrony

Igrzyska na ugorze

Żywią i bronią

Pan Lepper w Brazylii

Skok na rurę

Żniwo...quot;Solidarności"

Chłopski bunt

Jazgot

Gracz

Nosferatu Balcer

Z czym do ludzi

WSTĘP

Warszawa, 1999

Andrzej Lepper, owszem, klęczał na kolanach. Takie sprawy zdarzają się w życiu. Nie raz.

Polak zawsze przyklęknie przed ołtarzem, a Lepper służył jako ministrant do mszy całych osiem lat. To żadna ujma zgiąć kolana w kościele, bo przecież klęka się przed Panem Bogiem.

I tam, gdzie leżą ojciec i matka. To też święte miejsce.

Albo w gospodarstwie. Bywa, że człowiek musi z bliska popatrzeć na to, co mu ziemia obiecuje na wiosnę. Pomóc, gdy cieli się krowa. Pogrzebać przy maszynie. I wtedy trzeba, każdy to wie, pochylić głowę, zgiąć grzbiet, a czasem nawet klęczeć. Tak było, jest i będzie.

Z klękaniem nie wolno jednak przesadzać. Człowiek nie jest stworzony do chodzenia na klęczkach, tego się trzeba uczyć. Matka powie, kiedy wypada, ojciec - kiedy nie wolno. Potem człowiek już sam musi to wiedzieć.

Andrzej Lepper - wie.

Dlatego, kiedy dzisiaj ktoś wmawia polskiemu chłopu, jakie to za odrzańską miedzą, aż po Gibraltar, pasą się cudne krowy, jakie tam rosną zgrabne wieprzki i byki krase, jak dietetyczne masło się robi i jakie kwadratowe jaja - Lepper nie pada na kolana, w niemym zachwycie czy też nabożnym frasunku.

Jego własne krowy żrą trawę i nie są mięsożernymi kanibalami, które roznoszą zarazę Kreutzfelda-Jacoba. On swoich świń nie faszeruje hormonem i antybiotykiem, a kury w jego zagrodzie niosą się na okrągło, nie kwadratowo. Wszystko jak Pan Bóg przykazał. Daleko z tej jego zagrody do Unii Europejskiej, to fakt. Jedno jest pewne: Andrzej Lepper na kolanach do Unii nie pójdzie. Nie pójdzie, i już! Taki cham. O!

BOKSER NABIERA WAGI

Warszawa, 1999

Andrzej Lepper urodził się w 1954 roku w Stowięcinie pod Słupskiem. Kiedyś był to środek Europy; dzisiaj już nie. W Stowięcinie nie napisano wybitnych dzieł literackich, nie skomponowano oper ani symfonii, nie wynaleziono żadnych nowych pierwiastków. Ba, nie wymyślono nawet najzwyklejszej komory gazowej, jak w prawdziwej Europie, czy też - jak na drugim krańcu prawdziwej Europy - rakiety zdolnej do przenoszenia głowic jądrowych. Nic z tych rzeczy! W Stowięcinie robili tylko dzieci, obsiewali pola, witali i żegnali wiosnę za wiosną, rok za rokiem... Daleko dzisiaj ze Stowięcina do Europy! Ciemnogród. Zaścianek. I parafialny, psiakrew, zaduch. Fe!

Szczęśliwe pacholęctwo

Rodzina robotnicza, biedna i wielodzietna. Andrzej był najmłodszym, dziesiątym dzieckiem Jana i Anny. Kiedy się urodził, najstarsza siostra miała już 20 lat. Ojciec - brygadzista oborowy w pegeerze. Przed wojną pracował jako brukarz. Matka pochodziła z rodziny chłopskiej. Ze średniego chłopstwa - mieli własną ziemię. Oboje pochodzili z województwa bydgoskiego, zamieszkanego przed wojną w większości przez Niemców. A u Niemców, wiadomo, Ordnung muss sein! Lepper też jest taki. Lubi porządek i dyscyplinę, warchoł jeden.

- Ojciec zmarł bardzo wcześnie, jak miałem jedenaście lat - wspomina. - Ale dobrze go pamiętam. Był to człowiek z silnym charakterem, oddany rodzinie. Nigdy dużo nie mówił, raczej działał. Na pewno mam wiele z jego charakteru, chociaż moją osobowość kształtowała przede wszystkim matka.

Ojciec miał ciężkie życie. Kiedy w 1939 roku Niemcy napadli na Polskę, walczył w szeregach polskiego wojska. Trafił do obozu jenieckiego w Niemczech. Kiedy zmarł w 1965 roku, cała rodzina utrzymywała się ze skromnej renty matki. Ledwo wystarczało na jedzenie. Dlatego wszystkie dzieci od najmłodszych lat pracowały fizycznie.

- Jestem dumny z tego, że pochodzę z takiej wielodzietnej rodziny. Odczuwam niezmienny podziw i głęboką wdzięczność dla rodziców, że wychowali nas na prawych Polaków i dobrych katolików. To im zawdzięczam moją podstawową wiedzę o obowiązkach człowieka względem innego człowieka i o tym jak można być dla drugiego dobrym lub złym. Także o tym, jak kochać swoich bliskich, swoją ojczyznę - biedną, sponiewieraną przez różnych obcych i rodzimych szubrawców, ale zawsze bliską i drogą.

Do mszy zaczął księdzu służyć mając pięć i pół roku. Ministrował w kościele parafialnym Świętego Stanisława Biskupa i Męczennika w Stowięcinie. Był najmłodszym ministrantem, plątał się w nakrochmalonej komży, ale szybko opanował tajniki liturgii. Przez wiele lat, aż do ukończenia ósmej klasy, jego dzień zaczynał się mszą w kościele o siódmej rano. W adwencie, gdy odprawiano roraty - o szóstej. Sprzed ołtarza biegł prosto do szkoły. Chyba, że był bardzo chory.

- Było więcej ministrantów, ale jak ksiądz organizował jakiś konkurs ze znajomości liturgii, zawsze wygrywałem. Rodzina była bardzo wierząca i praktykująca. Do pewnego okresu mojego życia uważałem, że zostanę księdzem.

Na przykład, ksiądz pytał ministrancką gawiedź: ,,Czymże jest Eucharystia?" I już mały Andrzejek rwie się z odpowiedzią: ,,W Eucharystii sam Chrystus jest na ołtarzu obecny w swoim Ciele i w swojej Krwi". ,,A jakże jest on w niej obecny?" - docieka proboszcz. ,,Nie fizyczną, jak niegdyś na ziemi, lecz sakramentalną obecnością!" ,,A gdzież On jest?" ,,Każda konsekrowana hostia jest Chrystusem prawdziwym, bo każde Przeistoczenie sprowadza Jego substancjalną obecność".

A gdyby ksiądz dalej pytał o ową substancjalną obecność, mały Andrzejek pewnie dałby mu taką odpowiedź, którą sam ksiądz proboszcz wbił mu do głowy; ,,Kto ciekawie wpatruje się w Majestat, przytłoczony będzie ogromem Jego chwały. Czego zrozumieć nie możesz, powierz bezpiecznie wszechmocnemu Bogu".

To były jeszcze czasy, kiedy Mszę świętą ksiądz odprawiał po łacinie i nie odwracał się tyłem do ołtarza i Najświętszego Sakramentu, jak dziś. Wtedy jeszcze oczyszczał palce nad kielichem, a w czasie obrzędów liturgicznych używał purykaterza i korporału. Ministrant musiał dobrze uważać, kiedy co podać, a kiedy polać. Świeccy jeszcze się wtedy nie pchali za balaski, pomysł kapłaństwa kobiet nie świtał w najbardziej nawet skołowanych głowach wiernych, a gdyby kto chciał przyjąć Ciało Chrystusa nie do ust, lecz na rękę, to by mu prędzej ta ręka uschła. Jak to wygląda dzisiaj, każdy wie, kto chodzi do kościoła. A, mimo tych wszystkich dziwnych zmian na lepsze, trzeba chodzić, bo jak powiedział święty Augustyn: ,,Jeśli kto pobożnie słucha Mszy, nie wpadnie w grzech ciężki, a powszednie będą mu odpuszczone".

Polityka i krew

Kiedyś Lepper zapytał księdza proboszcza, cóż to za święty patronuje stowięcińskiemu kościółkowi. To, co usłyszał, wykraczało poza ramy liturgii. To była, później to zrozumiał, czysta polityka. Sprawa boska złączyła się ze sprawą polską, najmocniejszym węzłem krwi.

Z jednej strony - kapłan, posłannik Boga, zabity w kościele u stóp ołtarza.

Z drugiej - król Polski, pomazaniec Boży. Zabójca.

Ujął się Pan Bóg za swoim sługą, uczynił go świętym. Zdarzył się cud: rozsiekane członki biskupa na powrót się zrosły. A król utracił królestwo i szczezł na wygnaniu.

Lecz, z drugiej strony: król zabił, bo krew biskupa potrzebna była jego państwu. Więc, skoro był pomazańcem Bożym, może to boska ręka uniosła królewski miecz do ciosu?

To właśnie tam, w owym wiejskim kościółku, trzeba szukać źródeł przestrogi, jaką po latach Lepper rzucił biskupowi: aby pamiętał o szubienicach na Krakowskim Przedmieściu, zgotowanych dla Targowiczan.

Na jednej z nich zawisł wtedy wielebny biskup Kossakowski, którego lud Warszawy bez zbędnych ceregieli ukarał za zdradę ojczyzny.

Sportowy talent

Wiejskie pacholęta karmione kapustą, ziemniakami i zsiadłym mlekiem - mięsa polska wieś zjadała za Gomułki mniej, niż australijscy Aborygeni na środku pustyni - rosły może i przysadziste, ale za to krzepkie. Na wiejskich zabawach trwoniono nadmiar energii, którego nie zużyto przy widłach, pługu i bronach. Komu nie wystarczały hołubce, ten brał się do sztachety albo i kłonicy, niektórzy do dziewczyn po stodołach. Który zaś osiłek żył tak bogobojnie jak Lepper, wstępował do klubu sportowego. LZS-y były w każdej większej wiosce.

Talenty sportowe Andrzejka objawiły się we wszystkich możliwych dyscyplinach. Skakał jak konik polny, do góry i w dal, biegał, rzucał ciężkimi przedmiotami, kopał piłkę i strzelał gole. W rodzinie to było chyba dziedziczne, bo brat Janusz dźwigał niemożliwe ciężary i został nawet wicemistrzem Polski w podnoszeniu ciężarów. Najbardziej jednak, od młodego, podobał się Andrzejowi boks.

- W domu była nas dziewięcioro. Nikt mnie nie rozpieszczał. Musiałem być twardy i nie pozwalać, aby mnie ktoś poszturchiwał.

Starszy brat Antoni był dość dobrym bokserem klubu Czarni Słupsk, potrafił porządnie przylać. Kiedy Andrzej miał dziesięć lat, po raz pierwszy włożył rękawice bokserskie i odtąd codziennie wieczorem przez godzinę tłukł worek z żytem, ściany i futryny. Jak ktoś mu się nawinął pod rękę, to obrywał zamiast worka. Lepper od dziecka lubił dyscyplinować różnych łobuzów.

Ścieżką wiedzy

Z wiejskiej szkoły podstawowej Andrzej Lepper trafił do Państwowego Technikum Rolniczego w Słupsku. Tutaj na poważnie zaczął uprawiać boks: został zawodnikiem klubu Czarni Słupsk, walczył w wadze lekkopółśredniej - ważył 63,5 kg. Dzisiaj jest zawodnikiem wagi ciężkiej, szczególnie dla rządu. Jako pierwszoligowy zawodnik stoczył 16 walk, z których 12 wygrał, 2 zremisował i 2 przegrał na punkty. Bardzo spodobało mu się wygrywać. I tak mu już zostało.

Na szczęście, Czarni ze Słupska nie zdążyli Lepperowi upiększyć fizjonomii, usuwając z nosa niepotrzebne chrząstki, które bokserom często łamią się po celnym trafieniu przeciwnika. Strach pomyśleć jak by dzisiaj wyglądał w telewizji, z takim przyklapniętym bokserskim kulfonem, zamiast obecnego zgrabnego nosa. I czy by się spodobał narzeczonej, która w owym czasie, w końcu lat sześćdziesiątych, pojawiła się w pierwszych młodzieńczych marzeniach.

Czarni nie zdążyli wydłubać chrząstek z lepperowego nosa, ponieważ chłopak musiał zmienić klub, szkołę i miejsce pobytu. Stało się tak po pewnym incydencie, związanym z uprawianiem boksu. Lepper pobił kilku chuliganów, którzy zaczepiali jego szkolnych kolegów, żądając pieniędzy. Zamiast Złotej Rękawicy od dyrektora szkoły, dostał bilet do Złotowa w Pilskiem i skierowanie do tamtejszego Państwowego Technikum Rolniczego.

W Złotowie zabawił tylko pół roku, chociaż zdał do czwartej klasy technikum. Przeniesiono go do technikum rolniczego w Karolewie. Tym razem powodem nie był żaden nokaut, chociaż z trudem się od niego powstrzymał. Trzeba też od razu uprzedzić, że Karolewo to nie była jego ostatnia szkoła.

- W Złotowie dwóch profesorów uwzięło się na mnie i postawiło mi oceny niedostateczne z hodowli i uprawy roślin. Akurat na tym trochę się znałem. Poszedłem do dyrektora, powiedziałem, że chcę zdawać egzamin komisyjny - i zdałem jeden przedmiot na piątkę, drugi na czwórkę. Oczywiście takich ocen mi nie postawili. Na Radzie Pedagogicznej wstawił się za mną wtedy profesor ekonomii Bogumił Szuc. On też doradził mi, żebym przeniósł się do innej szkoły.

W Karolewie skończył się boks, zaczęły się natomiast zapasy. Może to i lepiej dla karolewskich profesorów i chuliganów. Po półrocznym treningu Lepper wystąpił już jako reprezentant województwa na mistrzostwach Polski i wywalczył szóste miejsce w kategorii 68 kg.

Niestety, w Karolewie nowy profesor od ekonomii był zdecydowanym przeciwnikiem wszelkich sportów. Kiedy pewnego dnia na szkolnej tablicy wystawiono siedem dyplomów, zgarniętych przez Leppera w ciągu jednego tylko weekendu, profesora trafił szlag.

- W poniedziałek wywieszono dyplomy, jakie w sobotę i niedzielę zdobyůem dla szkoły, w zapasach, rzucie oszczepem, w turnieju piłki siatkowej, w wojewódzkim turnieju piłki nożnej LZS-ów - gdzie zostałem królem strzelców i najlepszym zawodnikiem. Od razu w poniedziałek poszedłem do tablicy. Profesor od ekonomii miał zwyczaj brać do tablicy czterech delikwentów na raz. Dla ekonomii. Zadawał jedno pytanie i pytał wszystkich po kolei. Wtedy ci trzej przede mną nie odpowiedzieli, a on mnie już nie zapytał, tylko powiedział - siadać, wszyscy dwóje! Zaprotestowałem - przecież pan profesor mnie nie spytał! A odpowiedź akurat znałem. Siadaj i nie pyskuj, wielki sportowcu - usłyszałem. Jako że nie należę do ludzi, którzy łatwo dają za wygraną, powiedziałem - wszyscy słyszeliście, pan profesor mnie nie pytał i postawił dwóję. Zdenerwowany wyszedłem, trzasnąłem drzwiami i poszedłem do dyrektora.

Mamy tu już całego Andrzeja Leppera, jakiego zna dzisiaj cała Polska. Jeśli gdzieś kiedyś trzaśnie, to tylko drzwiami. Bardzo spokojny i kulturalny człowiek. A przecież czasem aż ręka świerzbi, żeby komuś dać w mordę.

Zdaje się jednak, że tym razem bez tego się obeszło. ,,To był naprawdę dobry i zrównoważony chłopak - wspomina ten okres jego kolega z klasy Wojciech Mojżeszowicz, późniejszy poseł PSL. - Potrafił się bić, ale nigdy nie wykorzystywał tych umiejętności. Kiedyś, gdy wracaliśmy z Bydgoszczy do Karolewa, wynikła przypadkowa bójka z nauczycielem. Lepper nie chciał go wcale uderzyć, tylko że ręka była szybsza, niż zdążył pomyśleć".

Po tym incydencie dni Leppera w Karolewie były policzone. Chłopak zrozumiał, że niesportowy profesor ślęczy wieczorami nad ekonomią, obkuwa się, i w maturalnym starciu z nim będzie bez szans. Z listem intencyjnym dyrektora Olecha, Andrzej Lepper pojechał do dyrektora technikum rolniczego w Sypniewie, profesora Kujawy. I tam szczęśliwie dotrwał do matury.

,,Muszelka" Barbary

Pierwsza dziewczyna to była Barbara. Ładna, czarna, długie włosy. Chodzili razem do kina i na lody do ,,Muszelki". Potem było trochę różnych dziewczyn, ale chłopca bardziej interesował sport. Stawiał jeden warunek: jego sympatia nie mogła palić papierosów. Był wrogiem nikotyny.

Po maturze Lepper odbył staż w rodzinnej miejscowości, w Stacji Hodowli Roślin Górzyno. Przełożeni szybko docenili jego wiedzę, niedługo jednak mogli się cieszyć nowym nabytkiem - w 1974 r. chłopaka powołano do czynnej służby wojskowej.

Ku chwale Ojczyzny!

W wojskowym areszcie przesiedział tylko 69 dni. Kto służył w polskim komunistycznym wojsku ten wie, że taki człowiek jak on, który całe życie walczy o sprawiedliwość, na dobrą sprawę mógł z ancla wcale nie wychodzić.

Lepper służył w 28 Pułku Lotnictwa Myśliwskiego w Rędzikowie pod Słupskiem, w obronie przeciwlotniczej. Trzymiesięczną szkółkę chemiczną zaliczył w Gdyni - Grabówku. Wszystkie egzaminy końcowe zdał na piątkę, ale z powodu pewnego kaprala awansu nie dostał.

- Dowódca naszej drużyny, starszy kapral, wyrzucał nam buty z piątego piętra. Na koniec szkółki poszliśmy do jego pokoju i ja wyrzuciłem mu buty przez okno. Musisz kapral zapamiętać, że byli tu żołnierze ze Słupska. A teraz je sobie przynieś!

Zanim kapral poszedł po buty, trochę się burzył, i z tego właśnie powodu szeregowy Lepper trafił pierwszy raz do garnizonowego aresztu. O incydencie dowiedział się jego dowódca z Rędzikowa, porucznik. Taki talent jak Lepper w wojsku nie mógł się zmarnować i po wyjściu z pierdla młody szeregowy został nieetatowym szefem plutonu chemicznego. Powracał na to stanowisko po każdej odsiadce w areszcie. Okazał się macierzystej jednostce tak potrzebny, że dowódca postanowił mu służbę przedłużyć. Ogłosił to nawet na zbiórce plutonu w przeddzień wyjścia do cywila. Lepper poszedł z nim porozmawiać po ludzku, jak rezerwista z trepem.

- Obywatelu poruczniku, ja jutro wychodzę razem z kolegami.

- Co ty mi tu, kurwa!

- Spokojnie, spokojnie, niech pan przeczyta to oświadczenie.

Papier napisał, przykładając cały swój literacki talent, pewien podchorąży, którego dowódca nie awansował. A stało w nim, jak wół, że obywatel porucznik handlował na poligonie wojskowym paliwem.

Porucznik przeczytał, spuścił głowę, przez godzinę się nie odzywał.

- A załatwisz zmianę rozkazu pułku? - podszedł nieśmiało do dziadka Leppera.

Lepper załatwił, bo dobrze znał chorążego z kancelarii. Dowódca zrobił jeszcze jedną zbiórkę plutonu.

- Zrobiłem wszystko, żeby Lepper wyszedł razem ze wszystkimi - oświadczył.

I Andrzej Lepper wyszedł.

Pan kierownik

W Stacji Hodowli Roślin Górzyno został kierownikiem. Stacja prowadziła uprawę roślin na nasiona oraz hodowlę zwierząt. Na szczególnie wysokim poziomie była postawiona uprawa ziemniaka. Zbierano po 300 kwintali z hektara, podczas gdy dzisiaj średnia w Polsce wynosi 160 q/ha. Dzisiaj zresztą produkcją nasion kwalifikowanych nikt sobie głowy nie zaprząta. Łatwiej je sprowadzać z krajów Unii Europejskiej. Tak jest bardziej po europejsku. Europa znowu wraca do Polski, w postaci niemieckiego zboża i holenderskich ziemniaków.

SHR Górzyno rozpowszechniał swój materiał nasienny na cały kraj, część szła na eksport. Wprowadzano w tym czasie nowe, bardzo dobre odmiany ziemniaków z Bonina, uprawiane do dzisiaj: Bryza, Bintie, Sintie, Prosna. Ośrodek hodowli nasiennej w Boninie w Koszalińskiem należał do najlepszych w kraju.

- Teraz próbuje się go sprywatyzować, to znaczy oddać komuś za darmo - ubolewa Lepper. - Niewykluczone, że Niemcom.

W Górzynie gospodarzył na 300 hektarach, mając 60 pracowników. Potem przeszedł do należącego do SHR gospodarstwa w Rzechcinie, liczącego 1100 ha. Dawał sobie dobrze radę. Teraz ten PGR z Rzechcinie został sprzedany spółce z udziałem kapitału niemieckiego. Kiedy Polska wejdzie do Unii Europejskiej - jeśli to kiedykolwiek nastąpi - okaże się, kto jest prawdziwym gospodarzem na tym tysiącu hektarów. Czy przypadkiem nie jakiś były pruski junkier?

Od pierwszego wejrzenia, no!

W Rzechcinie Andrzej Lepper ożenił się z Ireną Leszczewską, córką rolnika, panną po liceum.

- Poznaliśmy się na zabawie, no. Od pierwszego wejrzenia. Ja miałem wtedy, w 1977, w niecały rok po wojsku, 23 lata. Ona 24. Miałem jako kierownik mieszkanie w pałacu, tam się wprowadziliśmy.

Później przyszły na świat dzieci. Czwórka. Jedno zmarło przy porodzie. Najstarszy Tomek ma teraz dwadzieścia lat i kończy naukę w technikum Rolniczym, siedemnastoletnia Małgosia jest w klasie maturalnej Liceum Ogólnokształcącego w Darłowie, jedenastoletnia Renata uczy się w szkole podstawowej. Wszystkie dzieci państwa Lepperów są w szkole prymusami, zdobywają laury na olimpiadach przedmiotowych, a najmłodsza Renatka potrafi przylać chuliganowi, jeśli zasłuży. Starszy nie ma do tego okazji - zbyt ciężką ma chłopak rękę.

Kto doił krowy, a kto cmoktał nad mumią Lenina

W 1977 roku Lepperowi, jako kierownikowi, przywieziono z powiatu legitymację partyjną i zaczęto potrącać na PZPR jeden procent zarobków. Po dwóch latach, kiedy poszedł na swoje, partia przestała sobie potrącać.

- Nie przywiązywałem do tego żadnej wagi. Nie pełniłem żadnej funkcji, nie byłem nawet szefem POP, bo byli tu więksi ode mnie komuniści. Zawsze byłem człowiekiem wierzącym, co niedziela w kościele.

Czerwoną legitymację, owszem, przyjął. Był nawet trochę dumny z tego, że mu ją tak przywieźli, położyli na biurku. Z jednej strony był dumny, a z drugiej myślał, że tak jak każda rasowa świnia wpisana jest do księgi rodowodowej, tak każdy kierownik musiał być w partyjnej nomenklaturze.

Pewnie, że mógł czerwonej legitymacji nie przyjąć, a nawet wyrzucić ją do kosza. I dzisiaj nikt by mu tej legitymacji nie wypominał. Mógł. Najwięksi dzisiejsi antykomuniści też mogli. Leszek Moczulski, Adam Michnik i reszta KOR-u, Leszek Balcerowicz - nikt ich do partii za uszy nie ciągnął. Najgłębszych dzisiejszych autorytetów intelektualnych - Artura Międzyrzeckiego, Jacka Bocheńskiego - też. A kto rozkazał Tadeuszowi Mazowieckiemu napisać donos na biskupa Czesława Kaczmarka? A kto zmuszał Wisławę Szymborską, Sławomira Mrożka, Olgierda Terleckiego i resztę krakówka do szkalowania księży, skazanych na śmierć za ,,szpiegostwo"?

Lepper ze swoją czerwoną książeczką sadził ziemniaki i doił krowy, lecz nie pisał przecież poematów na cześć bezpieki, jak Kubiak czy Woroszylski, nie cmoktał nad nieświeżym trupem Rojzy Luksemburg jak Kornhauser i Michnik, ani nad trupem Trockiego jak Kuroń i Modzelewski, ani nad trupem Marksa jak Barańczak czy też nad trupem Lenina, jak Zagajewski. Jak cała dzisiejsza elita autorytetów moralnych. Lepper produkował żywność dla obywateli, a inni z czerwonymi legitymacjami do tego żarcia pluli. Ot i wszystko.

- Nie żałuję ani absolutnie nie mam powodu wstydzić się tego, że byłem w partii. Urodziłem się i żyłem w PRL-u, w realnych warunkach politycznych, kierownicze stanowisko wymagało żeby być. Jak każdy młody człowiek, Polak i patriota, chciałem coś dla Polski zrobić. PRL zlikwidował analfabetyzm, wykształcił ludzi, rozbudował fabryki, kopalnie, huty, budownictwo mieszkaniowe, rozwinął rolnictwo. Ale trzeba pamiętać, kto to wszystko zrobił. Otóż nie zrobili tego sekretarze partii, tylko zwykli ludzie. To myśmy zbudowali tę Polskę!

PZPR-u Lepper się nie wypiera, ani nie wypomina innym, że pół życia spędzili na walce z wypaczeniami socjalizmu, co dzisiaj nazywa się ,,działalnością opozycyjną".

- W partii, szczególnie na dole, było bardzo wielu wartościowych ludzi. To są nasi rodacy. Wybaczać trzeba nawet wrogom, a cóż dopiero braciom - Polakom, nawet jeśli błądzili. Przypinanie im z tego powodu łatek jest śmieszne, jeśli zważyć, ilu dzisiejszych prominentów solidarnościowych pełniło w przeszłości wysokie funkcje w PZPR. Byli w partii uczciwi i ideowi ludzie, dla których socjalizm nie kojarzył się ani ze stalinizmem, ani z oportunizmem.

A kiedy Lepper dodaje, że za komuny coś niecoś w Polsce zbudowano, a PGR-y nie przechodziły jeszcze za bezcen w niemieckie ręce - tych, co byli wtedy w partii a dzisiaj idą na czele przemian w jedynie słusznym kierunku, do Brukseli, szlag o mało ze złości nie trafia. ,,Ten komuch Lepper przeszkadza nam w marszu"!

Prosięta z sufitu

Po roku z tysiąca stu hektarów w Górzynie Lepper przeniósł się do pracy w Państwowym Ośrodku Hodowli Zarodowej w Kusicach w Koszalińskiem. Była tam owczarnia na 1000 matek, obora na 400 krów, prawie 2000 sztuk trzody chlewnej. Było to w czasie pełnego rozkwitu gierkowskiej gigantomanii. Kolega Leppera został w tym kombinacie, składającym się z pięciu zakładów, dyrektorem naczelnym. Pojechał po Leppera: trzeba pomóc. I Andrzej Lepper został kierownikiem jednego z zakładów, w Kusicach.

- Odszedłem z SHR-u, ponieważ znałem tam wszystkich od dziecka. Nieraz trzeba było kogoś zdyscyplinować i były to dla mnie chwile bardzo nieprzyjemne.

Natomiast w Kusicach dyscyplinowanie załogi szybko przyniosło właściwe rezultaty. Tym, co podpadli, nowy kierownik nie odbierał premii ani nie proponował zwolnienia. Bumelkę trzeba było odpracować społecznie - w starym pałacowym parku, któremu postanowił przywrócić blask. Niebawem powstał w nim amfiteatr na 400 miejsc, muszla koncertowa, korty tenisowe i boisko do piłki ręcznej. W wolnych chwilach chłopi z kusickiego OHZ-tu mogli sobie uciąć kilka setów w tenisa. Dzisiaj ten piękny park w Kusicach już nie istnieje.

- Drzewa wyrżnął dawny działacz PZPR, potem Solidarności, a teraz udziałowiec spółki z kapitałem niemieckim. Jakie piękne buki tam rosły, trzech ludzi nie mogło objąć!

W ciągu roku Lepper wyciągnął zakład z długów, wypracował nawet pewien zysk. Wydajność pracy wzrosła, wprowadził nowe technologie. Wytrzymał na posadzie dwa lata.

- Zawsze denerwowały mnie plany wzięte z sufitu, wskaźniki, ile trzeba zebrać z hektara, ile maciora ma mieć prosiąt. Kiedy nie wykonaliśmy wskaźników w prosiętach i nie było trzynastki, pracownicy przychodzili z pretensjami - no jak, panie kierowniku, inni dopisują, a pan co...

W 1980 Lepper poszedł na swoje.

Pan na ugorach

Pewnego dnia lekarz weterynarii z zakładu w Kusicach powiedział Lepperowi o zaniedbanym gospodarstwie w gminie Darłowo. Ten pojechał, zobaczył i od razu się zdecydował. Podupadłe gospodarstwo nabył w zamian za spłatę długów poprzedniego właściciela. Żonie na razie nic nie powiedział. Kobieta dobrze wiedziała co to praca na roli, a ich syn miał dopiero osiem miesięcy. Zanim zawiózł połowicę do własnego gniazdka, dwaj szwagrowie przeprowadzili w poniemieckim domu gruntowny remont i malowanie. Niewiele to pomogło. Kiedy Irena Lepperowa stanęła w nowym domu, podeszła do okna z małym dzieckiem na ręku i łzy same pociekły jej z oczu.

Dom zbudowany był pod koniec wojny. Parterowy, składał się z trzech pokoi, kuchni i łazienki. Wokół podwórza stały zabudowania gospodarcze - obory, chlewy, stodoły. Po poprzednim właścicielu pozostał stary zdezelowany traktor. Lepper samodzielnie go wyremontował i zaczął obrabiać pole. Ziemi było początkowo 22,5 hektara. Resztę dokupowali - ugory, najgorszą rolę w okolicy, grunty V i VI klasy. Gospodarstwo rozrosło się do 62,5 ha, ale przliczeniowych było tego ledwie 13 ha. Krótko mówiąc była to ziemia, na której najlepiej udaje się sosnowy zagajnik.

Lepper wziął kredyt bankowy dla młodych małżeństw, który spłacił w ciągu pięciu lat. Do 1989 roku nie korzystał z żadnych umorzeń czy dotacji. Był okres, kiedy dzierżawił dodatkowo 60 ha ziemi. Później stwierdził, że nie wychodzi na swoje i zdał dzierżawę. Wyposażył gospodarstwo w nowoczesny sprzęt uprawowy, stał się niezależny od nikogo. Kupił trzy ciągniki, kombajn zbożowy, kombajn ziemniaczany, sześć przyczep. Kiedy na podwórzu pojawił się trzeci ciągnik, zatrudnił pracownika.

O sprzęt było wtedy trudno, więc startował w rozmaitych olimpiadach wiedzy rolniczej, na szczeblu wojewódzkim i krajowym. Zawsze znajdował się w gronie laureatów. Nagrodami były talony na maszyny rolnicze. Kupował sprzęt na kredyt, a kredyty regularnie spłacał.

Stale trzymał około 50 sztuk bydła i około 100 sztuk trzody chlewnej. Poza tym cały wiejski inwentarz - kury, kaczki, perliczki, indyki, liliputy. Z czasem zaczął hodować konie i dzisiaj ma klacz małopolską z rodowodem, rodowodową klacz konika polskiego, wierzchowce do jazdy konnej i pociągowe do bryczki.

Do gminy konno głupio było jechać, więc po dziewięciu latach gospodarowania kupił sobie samochód osobowy: pięcioletniego fiata 125p.

- Patrzyłem, żeby maszyny kupować. Nawet ksiądz zwrócił mi uwagę, bo jak żonę trzeba było zawieźć do lekarza, to jechaliśmy ciągnikiem. Uważałem jednak, że najpierw trzeba przygotować warsztat pracy, potem przyjdzie czas na luksusy.

Tym luksusowym fiatem, teraz już piętnastoletnim, jeździ Lepper do dziś.

Sierpniowa nadzieja

W 1980, kiedy w powietrzu wisiał strajk stoczniowców, pani Lepperowa patrzyła przez okno swojego nowego domu w Stowięcinie na pola, które jej mąż po raz pierwszy uprawił i obsiał zbożem. W Polsce i na stowięcińskich polach zaczynało się nowe życie. Powiew przemian dotarł i do zapadłej wioski pod Darłowem.

Była wielka nadzieja. Stoczniowcy wywiesili transparenty: ,,Socjalizm - tak, wypaczenia - nie". Lepper patrzył, czy mu zboże nie wyległo. Chłopi karmili komunę, co tu kryć, chociaż Urban łgał potem w telewizji jakoby rząd sam się wyżywi.

Polska, rola Boża, przez cztery dziesiątki lat zbierała w sobie siły, aby w końcu wydać plon. Sierpień 1980 roku złamał sowiecki totalitaryzm, przed którym cofały się armie Wolnego Świata. Zdawało się, że siły zła, absurdu, kłamstwa i przemocy na zawsze ustępują przed narodowym porywem, zrodzonym z umiłowania ojczyzny i wiary, prawdy i sprawiedliwości. Rzeczpospolita znowu stanęła w blasku najświetniejszej historii.

NSZZ Solidarność, euforia zwycięstwa, dziesięciomilionowa Armia Wolności. Lepper miał być jej dziesięć milionów pierwszym żołnierzem.

- Zaczynałem dopiero pracę na swoim gospodarstwie, ale pojechałem na jeden czy dwa wiece - wspomina. - W nurt przemian się nie włączyłem, bo widziałem, kto wchodzi w struktury Solidarności. Ci, którzy w życiu nic dobrego nie zrobili dla innych i dla Polski, teraz najgłośniej krzyczeli. Zachowałem dystans. W odruchu... samoobrony.

I dzisiaj Lepper nie musi nikogo przepraszać za Solidarność.

KOLEBKA SAMOOBRONY

Warszawa, 1999

Cała następna dekada w życiu Andrzeja Leppera została szczegółowo opisana przez Marię Dąbrowską w powieści ,,Noce i dnie". Natomiast to wszystko, co działo się wokół wioski Zielonowo nad Wieprzą, najlepiej opisał w swoim ,,Traktacie o gnidach" Piotr Wierzbicki. ,,Ku swemu najwyższemu zdumieniu dokonałem odkrycia: gnid - to prawda - nie ma, lecz są za to post-gnidy, gnid potomstwo. I pojąłem, że ta historia trwa nadal".

Bogumił Niechcic z Zielnowa żył w zgodzie z Panem Bogiem i naturą, wstawał skoro świt, gospodarzył, kupował hektary. W kraju też wszystko szło ku dobremu - na rozkaz z Kremla wojna polsko-jaruzelska zakończyła się bruderszaftem Kiszczaka z Michnikiem, Michnik kazał się odpieprzyć od generała, generał za to rozdał swojej sforze kagańce. Inaczej już się nie dało: afgańscy pasterze pokonali ,,Stingerami" Związek Radziecki, w kraju nikt już nie bał się ZOMO, od kwietnia 1988 strajk wybuchał po strajku. Trzeba było szybko zrobić coś z władzą i forsą, bo tacy jak Lepper, dotąd spokojni, mogli w końcu wziąć sprawy w swoje ręce.

Kredytowy stryczek

W końcu przyszła kolej i na Leppera.

W 1990 roku rozpoczęły się pierwsze protesty rolników, którzy wzięli kredyty na produkcję i zakup maszyn w wysokości 8 procent rocznie, a przyszło im spłacać odsetki po 40 procent miesięcznie.

Był to genialny pomysł Balcerowicza, za który każdego ekonomistę powinno się po prostu powiesić na ulicznej latarni, jako zwykłego złodzieja i sabotażystę. Okradziono wtedy miliony ludzi, doprowadzono do ruiny rolników i przedsiębiorców, ale dzięki temu rząd przetrwał przy korycie.

Andrzej Lepper dotąd spłacał wszystkie swoje kredyty. Ostatni, z którym ta sztuka mu się udała, był oprocentowany w wysokości 8 procent. Wiosną 1990 roku wziął kolejny kredyt w wysokości 130 milionów złotych, już na 12 procent miesięcznie, lecz przy stopie malejącej. Zamierzał kupić ciągnik i wydzierżawić od PGR 50 hektarów, bo uwierzył Balcerowiczowi, że inflacja będzie spadać i opłaca się inwestować w produkcję. Rzeczywiście, malejąca w pewnym okresie stopa procentowa dawała nadzieję, że koszt kredytu ustabilizuje się na rozsądnym poziomie. I nagle - z 12 zrobiło się 40 procent miesięcznie!

Żeby się ratować, Lepper postanowił ubiegać się o zachodni kredyt i uruchomić produkcję mączki ziemniaczanej. Wziął nowy kredyt złotówkowy na opracowanie dokumentacji, która kosztowała okrągłych 100 milionów złotych, i na spłatę pierwszego kredytu. Przeliczył się okrutnie - zachodniego kredytu nie uzyskał.

- Zostałem zmuszony zaciągnąć kredyt na uiszczenie odsetek, bo nie mogłem tego uczynić z dochodów. Powiedziałem wszakże sobie, że czynię to po raz pierwszy i ostatni.

Ten kredyt Lepper spłaca do dziś. Spłacił już prawie miliard, zostało mu jeszcze pół miliarda, które po kawałku nosi do banku na bieżąco. Jak sam mówi, jest to przelewanie z pustego w próżne. Tylko że pusta jest kieszeń Leppera - bo bank żyje z jego odsetek, i takich frajerów jak on, już dziesiąty rok.

- A odsetki rosły i rosły. Stwierdziłem, że choćbym się razem z rodziną zaharował na śmierć, to nawet na te odsetki nie zarobimy. Wkurzyło mnie to dokładnie. Żona płakała, po nocach nie spała. Dzieci mieliśmy już trójkę.

Czaszę goryczy przelała Wieprza, która latem 1991 roku zatopiła chłopskie pola wokół Zielnowa. Lepper stracił kilkadziesiąt hektarów pszenicy i ziemniaków. Gospodarstwa nie były ubezpieczone, nikogo nie było stać na wysokie składki. Rolnicy z Zielnowa postanowili walczyć o odszkodowania za szkody.

,,Wyglądało na to, że Andrzej załatwi wszystko - opowiada jeden z tych, którzy zakładali w wiosce Samoobronę. - Jak czołg potrafił iść przed siebie i miażdżyć przeszkody. Gdy wydawało się, że osiągniemy cel i wywalczymy odszkodowania za szkody, Lepper wymyślił partię. Nazwałem go wtedy Leninem. A ten zaczął się mądrzyć, że w Zielnowie nie wszyscy dorośli do sprawy, bo im chodzi tylko o odszkodowanie, a jemu o całą Polskę". (Angora, 14 lutego 1999 r.).

Trzej z Samoobrony

Samoobrona powstała w Zielnowie, wiosce liczącej 13 dymów, 27 lipca 1991. Do Andrzeja Leppera, któremu chodziło już nie o swoje, tylko o całą Polskę, przyłączyło się dwóch rolników. Dokument o powołaniu Gminnego Komitetu Samoobrony Rolnictwa jest jeszcze gdzieś w związkowych aktach.

Żaden z mieszkańców Zielnowa, a także ówczesny komendant miejscowego posterunku policji i sklepowa dzisiaj nie przypominają sobie, aby w tym czasie pojawił się w wiosce jakiś nieznajomy trockista bądź emisariusz tajemniczego Instytutu Schillera. Jedno więc chyba jest pewne: wtedy Lepper trockistą jeszcze nie był!

Po prostu: chłopi usiedli, uchwalili co chcieli i nawet nie wypili po setce, chociaż może i zakąsili trocią z Wieprzy, których trochę pływało wtedy po polach.

Sam Lepper wspomina co prawda, bardzo oględnie, o jakichś tajemniczych dokumentach, które w owym czasie wpadły mu w ręce.

- Na przełomie 1989 i 1990 roku otrzymałem analizę dokumentów dotyczących Banku Światowego, Międzynarodowego Funduszu Walutowego i EWG. Wynikało z niej, że Polska wkracza na drogę, którą wcześniej poszedł Meksyk, Argentyna i inne kraje Ameryki Łacińskiej. Wykreuje się grupę bardzo bogatych ludzi, a z drugiej strony - rzeszę biednych. Będą limity produkcji, a dla Unii Europejskiej staniemy się tylko rynkiem zbytu. Nietrudno było zauważyć, że wszędzie tam, gdzie Międzynarodowy Fundusz Walutowi i Bank Światowy zaczynają działać, pozostały tylko po uszy zadłużone kraje. Dalszy przebieg wydarzeń pokazał, że dokumenty były autentyczne.

Ale co to były za dokumenty - Lepper nie mówi. Zdaje się jednak, że każdy kto czytał ,,Protokoły mędrców Syjonu", trzymał je w ręku.

Międzynarodowy Fundusz Lichwiarski

Międzynarodowy Fundusz Walutowi i Bank Światowy nie są faktycznie żadnymi ciałami międzynarodowymi ani też agendami ONZ. Utworzone zostały ze środków finansowych dostarczonych przez najbogatsze kraje świata i służą do realizacji interesów gospodarczych i politycznych swych fundatorów. Pod neutralnym szyldem ,,stabilizacji światowego systemu finansowego" można to czynić łatwiej i skuteczniej, niż przy pomocy czołgów.

Obie te instytucje bardzo aktywnie włączyły się do procesu przemian w Polsce. Odegrały rzeczywiście wielką rolę w stabilizacji polskiej gospodarki. Polega ona na tym, że ustabilizował się system kolosalnego drenażu finansów państwa. Polska jeszcze nigdy w swoich dziejach nie była tak zadłużona wobec obcych.

Dług zewnętrzny zaczął lawinowo narastać za czasów rządu Mazowieckiego, Bieleckiego i wszystkich kolejnych. W roku 1990 był szacowany na gigantyczne sumy od 33 do 48 miliardów dolarów. Dzisiaj wynosi mniej więcej tyle samo - 41,4 mld USD. Tylko że przez te wszystkie lata Polska, zupełnie niczym Lepper na swoim gospodarstwie, spłacała odsetki. Ile tego było, jeden Balcerowicz wie, ale nie powie.

W obliczu narastającego kryzysu, w 1991 Michał Falzmann z ramienia Najwyższej Izby Kontroli zbadał działalność najważniejszych instytucji finansowych państwa: Ministerstwa Finansów, NBP, Banku Handlowego, Banku PKO i FOZZ.

Tajemniczy FOZZ, którego losy okrywa dzisiaj śmiertelna cisza (Solidarnie milczy i ,,Gazeta Wyborcza", i ,,Trybuna") był instytucją powołaną do ,,cichego" wykupu polskich długów zagranicznych za część ich wartości. Funduszem kierowało bardzo ciekawe towarzystwo: szefem był Grzegorz Żemek, tajny współpracownik II Zarządu Sztabu Generalnego; członek rady nadzorczej, wiceminister finansów Janusz Sawicki, był TW Zarządu II Sztabu generalnego LWP, a następnie kadrowym pracownikiem wywiadu; inny członek rady nadzorczej FOZZ, prezes NBP Grzegorz Wójtowicz, uwikłany ponadto w aferę Art-B, był jednocześnie tajnym współpracownikiem Departamentu I MSW.

Kontrolując wcześniej poczynania FOZZ i Uniwersalu, Falzmann wyleciał z pracy w Izbie Skarbowej. Trudno się dziwić - nadepnął na odcisk szefowi Uniwersalu, Dariuszowi Przywieczerskiemu, sekretarzowi byłej PZPR, który finansował olbrzymimi sumami kampanię prezydencką Lecha Wałęsy oraz akcje wyborcze Unii Demokratycznej i KLD. Tym razem prezes NIK, Walerian Pańko, cofnął mu pełnomocnictwa, a po kilku dniach Falzmann leżał już na cmentarzu. Jego dochodzenie zostało zablokowane, niemniej raport, jaki zdążył opracować i przekazać do prokuratury, obciążył m.in. Leszka Balcerowicza.

Minister finansów Leszek Balcerowicz oświadczył publicznie premierowi Bieleckiemu, że nie będzie odpowiadał na żadne zarzuty pracowników NIK, w tym Falzmanna.

Sam prezes NIK Walerian Pańko, mimo że skutecznie zahamował śledztwo, zginął wkrótce w wypadku samochodowym.

Balcerowicz puszcza krew

Mechanizm rabunku państwa w ostatnich latach jest bardzo prosty.

Kluczową sprawą jest stały kurs dolara, utrzymywany od 1990 roku, podczas gdy tylko w ciągu tegoż roku ceny w kraju wzrosły o 700 procent. Efekt takiego posunięcia był dwojakiego rodzaju: po pierwsze, społeczeństwo zostało ograbione z oszczędności, tradycyjnie lokowanych na kontach walutowych, jakoby ,,pewniejszych". Po drugie - sztywny kurs dolara całkowicie podciął polski eksport, który stał się nieopłacalny. W krótkim czasie Polska została zalana zachodnimi towarami z importu, co załamało produkcję.

Następne zabójcze posunięcie: wysokie oprocentowanie kredytów bankowych. Według podstawowych zasad ekonomii, maksymalne oprocentowanie kredytów na cele inwestycyjne nie może przekraczać 15-20 procent. Droższy kredyt niszczy produkcję krajową na rzecz importu. Przypomnijmy: Balcerowicz zafundował chłopom 40 procent. Nie rocznie! Miesięcznie!!!

Kolejny trick szkolonych przez Zachód finansistów: wysokie oprocentowanie wkładów złotówkowych, które przyciągnęło do polskich banków strumień spekulacyjnego kapitału z zagranicy. Międzynarodowi spekulanci w rodzaju Georga Sorosa wymieniają walutę na złotówki, składają ją w banku na wysoki procent, a następnie podejmują wraz z odsetkami, wymieniają z powrotem na dewizy i wywożą z kraju. Waluty, potrzebnej na odsetki dla spekulatów, dostarcza na krajowy rynek dewizowy polski rząd - w ramach polityki utrzymania stałego kursu. Oczywiście, polski rząd nie może takich ilości dewiz zdobyć w żaden inny sposób - eksport jest szczątkowy - niż z pożyczek udzielanych przez międzynarodowe instytucje.

Jest to scenariusz znany i przetestowany w kilku krajach Ameryki Łacińskiej - Peru, Boliwii, Brazylii. Trochę wcześniej, niż w Polsce, międzynarodowa finansjera zrealizowała go w Argentynie. W ciągu kilku lat utrzymywania wysokiego oprocentowania waluty krajowej przy niskim kursie dolara wydrenowano z Argentyny 40 miliardów dolarów.

Dzisiaj finansowi szakale zwietrzyli żer nad Wisłą. Czy można się dziwić, że Leszek Balcerowicz, który forsuje ich politykę, jest obsypywany ciągle jakimiś nowymi nagrodami?

Program Totalnej Dewastacji

Kariera Dariusza Przywieczerskiego, właściciela państwowego niegdyś ,,Uniwersalu", który dzisiaj jest bankrutem, wystarczy za opis przemian gospodarczych w III Rzeczypospolitej.

- Mieliśmy do czynienia z nie byle jakimi graczami - mówi w wywiadzie dla ,,Gazety Wyborczej" Janusz Lewandowski, minister prywatyzacji w rządzie Bieleckiego. - Obawiałem się spłoszyć szefów central handlu zagranicznego.Gdyby zorientowali się, że chcemy im zabrać pieniądze, mogliby szybko wyprowadzić je do zagranicznych filii. A potem sami odejść, zabierając najlepszych pracowników. Walorem central była sieć ludzi z kontaktami handlowymi. Bałem się, że zamienię je w dryfujące okręty bez załogi.

Lewandowski postanowił zamieniać przedsiębiorstwa państwowe, fabryki i banki, w prywatne spółki. Przywieczerski zwietrzył swoją szansę.

- Dziś można kupować za bezcen - przyznał w 1990 roku w wywiadzie dla ,,Życia Gospodarczego". - Zastępujemy nieudolnych. Takie są wilcze prawa rynku.

Kiedy w 1991 r. Najwyższa Izba Kontroli zabrała się za FOZZ, Przywieczerski nagle zapadł się pod ziemię. Odnalazł się aż w Londynie.

Dzisiaj widać, że niemal wszyscy bez wyjątku owi ,,nie byle jacy gracze", którym solidarnościowe rządy rozdały za bezcen państwowy majątek, nie potrafili stworzyć niczego nowego. Skonsumowali to co im spadło z nieba, przepompowali co się dało na prywatne konta, a resztę doprowadzili do upadku.

- PZPR była partią konformistów - uważa Jacek Merkiel - Ustawiali się z wiatrem. Ludzie, którzy rządzili centralami handlu zagranicznego, dostali w 1989 dar od losu. Jedni go wykorzystali, inni - nie. (,,Gazeta Wyborcza", 27.02.1999).

Lepper nie jest wykształconym ekonomistą, jak pan Lewandowski, ale od razu - sądząc po efektach - nazwał program powszechnej prywatyzacji jego autorstwa programem totalnej dewastacji gospodarki.

- Ten program to jeden z najbardziej haniebnych aktów prawnych, jakie uchwalił polski parlament - twierdzi do dzisiaj.

Lepper nie studiował i nie krzewił bredni ekonomii politycznej socjalizmu, jak Lewandowscy, Balcerowicze, Kołodki i Belki. Lepper czytał Ewangelie. ,,Strzeżcie się pilnie fałszywych proroków, którzy do was przychodzą w odzieniu owczem, a we wnątrz są wilcy drapieżni. Z owoców ich poznacie je" - znalazł u świętego Mateusza.

Kto stworzył Samoobronę

Pierwsze protesty Lepper zorganizował w pobliskim Darłowie i Zamościu, gdzie powstała podobna grupa inicjatywna. Wiecowali rolnicy, którzy wpadli w pułapkę kredytową. Obie grupy spotkały się na manifestacji pod Sejmem na przełomie września i października 1991.

Rolnicy zamieszkali pod Sejmem w namiotach. Protest przekształcił się w głodówkę, a Leppera wybrano na wiceprzewodniczącego komitetu protestacyjnego. Widząc niemoc Solidarności Rolników Indywidualnych i Kółek Rolniczych, chłopi postanowili powołać komitet Samoobrony, zrzeszający przedstawicieli różnych organizacji rolniczych.

Protest zakończyło porozumienie z rządem. Andrzej Lepper brał udział w negocjacjach, ale już wtedy stracił złudzenia, iż rząd cokolwiek zechce załatwić po myśli chłopów.

- Przewidywałem, że to było tylko wypuszczanie pary z kotła. Po podpisaniu porozumienia nie wróciliśmy do domu, lecz czekaliśmy w Warszawie na jego realizację. Bardzo szybko się okazało, że nikt nie ma zamiaru czegokolwiek realizować. A nam koledzy z Solidarności powiedzieli w końcu - jako komitet nie macie osobowości prawnej, co wy tu jeszcze robicie w stolicy, wracajcie do domu, bo nikt już nie będzie z wami rozmawiać. Powiedziałem kolegom - udowodnimy, że nie jesteśmy kmiotkami z osiemnastego wieku. Składamy papiery i zakładamy związek zawodowy!

Porozumienie z protestującymi podpisał ówczesny minister rolnictwa Adam Tański i pan Pazura z Ministerstwa Finansów. Ze strony rolników: Gabriel Janowski, Janusz Maksymiuk z Krajowego Związku Kółek Rolniczych, Andrzej Lepper i kilku innych. Udział w sprawie Tańskiego Lepper skwitował nieostrożnie rzuconymi słowami ,,z mordercy polskiego rolnictwa nie można zrobić lekarza". Prokuratura z urzędu wszczęła postępowanie i wytoczyła Lepperowi sprawę karną - pierwszą w długim szeregu podobnych spraw - której przebieg, podobnie zresztą jak i pozostałych, stanowi swoiste curiosum w historii polskiego sądownictwa.

Najpierw Sąd Rejonowy w Lublinie uniewinnił Leppera.

Prokurator założył rewizję - sąd umorzył sprawę ze względu na małą szkodliwość czynu.

Prokurator wczepił się w łydkę się po raz kolejny - i tym razem, w 1997 roku, ten sam sąd skazał oskarżonego za ,,lżenie organów państwa" na półtora roku więzienia w zawieszeniu na trzy lata i 45 milionów złotych grzywny. Leppera skazano, chociaż w sprawie nie pojawił się żaden nowy dowód czy świadek. No trzeba było, i już. A Tański do dzisiaj się wstydzi, że z jego powodu porządnego człowieka pięć lat ciągano po sądach.

Trampolina Gabriela Janowskiego

W styczniu 1992 roku, dzięki podpowiedziom rządu pana Jana Olszewskiego, Sąd Wojewódzki w Warszawie zarejestrował Związek Zawodowy Rolnictwa Samoobrona. W marcu rolnicze protesty w całym kraju skłoniły Solidarność Rolników Indywidualnych do wysunięcia postulatów pod adresem rządu Jana Olszewskiego. Roman Wierzbicki zażądał kredytów o stałej stopie oprocentowania w wysokości 12 procent rocznie. Gabriel Janowski, niedawny demonstrant spod Sejmu, a teraz już minister rolnictwa, obiecał utrzymanie kredytów preferencyjnych dla rolników oraz skup interwencyjny.

9 kwietnia 1992 do rolniczych protestów włączyła się Samoobrona. Od razu mocnym uderzeniem - okupując Ministerstwo Rolnictwa. Była to pierwsza głośna akcja protestacyjna nowego związku. Chłopi domagali się ratowania rolnictwa poprzez obniżkę stóp procentowych i rozwiązanie problemu pułapki zadłużeniowej.

- Ministrem rolnictwa był już wtedy Gabriel Janowski. Okazało się, że uczestniczył w pierwszych protestach po to, aby sobie otworzyć drogę do kariery. Próbował wobec nas użyć siły, ale mieliśmy przygotowane nogi od krzeseł, więc dali spokój - mówi Lepper.

Początkowo Janowski, wówczas szef NSZZ Rolników Indywidualnych Solidarność, próbował wykorzystać Samoobronę do własnych celów. Andrzeja Leppera wspomagał także Janusz Maksymiuk, szef Krajowego Związku Rolników, Kółek i Organizacji Rolniczych. Działacze Samoobrony urzędowali w ich lokalach, korzystali z ich poligrafii. To się skończyło, kiedy Janowski stwierdził z niesmakiem, że wypieszczony przez niego Lepper stał się zawadą w ministerialnej karierze. Tym bardziej, że Samoobrona zażądała odwołania Janowskiego!

Wielkanoc w ministerstwie

Przez 28 dni parter budynku Ministerstwa Rolnictwa okupowało około 150 rolników z Samoobrony. Ich zdaniem, mimo podpisanego jesienią porozumienia w sprawie wstrzymania egzekucji chłopskich długów, komornicy nadal zajmowali mienie zadłużonych chłopów. Według danych resortu rolnictwa, zajęcie majątku groziło 20 tysiącom gospodarzy. Zdaniem Andrzeja Leppera, było ich dziesięć razy więcej.

- Licytacje nie ustają - alarmował Lepper. - Przyczyniają się do nich pracownicy resortu rolnictwa, dzwoniąc do banków których zadłużeni klienci okupują ministerstwo. Banki korzystając z tych wskazówek wysyłają do nieobecnych gospodarzy komorników.

Już po dwóch dniach trwania protestu, w sobotę 11 kwietnia Janowski czym prędzej dogadał się z rolniczą Solidarnością i Kółkami Rolniczymi. Ministerstwo Rolnictwa zgodziło się wyrównać straty, jakie banki poniosą jeśli zrezygnują z licytacji zadłużonych gospodarstw i wstrzymają naliczanie karnych odsetek.

W odpowiedzi Samoobrona ponowiła żądanie dymisji ministra Gabiela Janowskiego i przeprowadzenia rozmów z premierem Olszewskim bądź jego pełnomocnikiem. Pojawił się też nowy postulat: wprowadzenia zakazu sprzedaży ziemi cudzoziemcom.

- Takie samo porozumienie podpisaliśmy już w listopadzie ubiegłego roku z ministrem Tańskim - tłumaczył Lepper dziennikarzom, którzy w końcu raczyli go zauważyć. - Ministerstwo miało pokryć bankom straty, ale nikt tego nie respektował. Teraz, kiedy banki dowiedziały się możliwości oddłużenia, na gwałt podnoszą stopy oprocentowania kredytów.

15 kwietnia wystąpił w telewizji minister Janowski, który stwierdził, że w całym kraju banki odstąpiły od egzekucji komorniczych zadłużonych rolników. Tymczasem do protestujących docierały wieści od rodzin, że egzekucje nie tylko trwają w najlepsze, ale niektóre banki podniosły stopę oprocentowania kredytów. Reakcją na telewizyjny show ministra było podjęcie przez dziesięciu rolników głodówki.

Przygotowywano się do spędzenia w ministerstwie Świąt Wielkanocnych. Do niektórych rolników przyjechały żony z dziećmi. Wydzielono im kącik na ogólnej sali, gdzie pod ścianami, na legowiskach, koczowało już ponad dwieście osób. Ministerstwo udostępniło im 4 umywalki i 8 toalet.

350 protestujących rolników karmiła stolica. Ciasta na świąteczny stół pochodziły z cukierni pana Bliklego, producenci przetworów mięsnych dostarczali kiełbas, jedna z piekarń codziennie przywoziła chleb i świeże pieczywo, przetwory mleczne - sery, jogurty, kefiry, mleko - były cały czas.

- To było dla nas bardzo ważne, bo ludzie nie mieli zbyt dużo pieniędzy - mój Lepper.

W Wielki Piątek Andrzej Lepper poprowadził w gmachu ministerstwa Drogę Krzyżową, gdyż ksiądz zaproszony przez protestujących nie przyszedł. W Wielką Sobotę do księdza wystosowano ultimatum: jeśli w Niedzielę Wielkanocną nie przyjdzie o godzinie 8.00 rano na Rezurekcję, to Lepper sam odprawi mszę. Ksiądz zjawił się o 7.45, pozbawiając Leppera szansy na wymarzone jeszcze w dzieciństwie kapłaństwo.

- Ksiądz nie chciał obchodzić razem z nami Świąt Wielkanocnych, natomiast bardzo zapraszał nas do wizyty w kościele. Janowski przychodził do ministerstwa i buntował przeciwko mnie ludzi. Już mnie wtedy bardzo nie znosił.

Minister pojawił się w lany Poniedziałek i złożył protestującym życzenia świąteczne.

- Chodził po korytarzu i próbował namówić niektórych, żeby przyszli na górę do jego gabinetu, to pomoże załatwić indywidualne sprawy. Ale nikt się nie zgodził - powiedzieli rolnicy dziennikarzom.

Lepper odrzucił rozwiązanie zaproponowane przez Janowskiego.

- Rząd musi nam zapewnić takie warunki pracy i produkcji, żebyśmy mogli spłacić zaciągnięte kredyty. Nie chcemy oddłużenia. Chcemy kredytów o niskiej, stałej stopie oprocentowania. Minister Janowski, przeznaczając 550 miliardów złotych na wyrównanie bankom strat, sabotuje polską gospodarkę, której brak pieniędzy.

Fortel Wałęsy

Okupacja ministerstwa zakończyła się 28 kwietnia 1992 r. podpisaniem porozumienia z Belwederem.

- Wałęsa przysłał do nas łącznika, zaprosili mnie na spotkanie w kancelarii prezydenta. Byli obecni Wachowski, Falandysz, Drzycimski, Zakrzewski. Twierdzili, że to czego chcemy, czyli obniżenie stóp procentowych, mogą załatwić. I załatwili to w ciągu jednego dnia, już o 17.00 leciało w ,,Teleekspresie".

Porozumienie z Samoobroną podpisali Wachowski, Drzycimski i Zakrzewski. Oddzielnie własne pismo załączył wiceprezes NBP Koziński, który zagwarantował ponad 1 bilion złotych na obniżenie do wielkości jednocyfrowej stóp procentowych kredytów dla rolnictwa. Wałęsa przyjął Leppera. Ten zamiast paść plackiem przed majestatem prezydenta, wygłosił przemówienie i w obecności kamer telewizyjnych wygrażał Wałęsie palcem.

- Powiedziałem: panie prezydencie nie ma żartów, wszystkie punkty muszą być wykonane, inaczej układ zostanie zerwany. Wałęsa obiecał, że da nam pomieszczenie w Belwederze, powoła radę do spraw wsi i rolnictwa przy prezydencie, zaproponuje abym został jej przewodniczącym i da mi samochód służbowy. Panie Lepper, powiedział, myślę że będziemy ze sobą długo pracować dla poprawy sytuacji polskiego rolnictwa. Musimy mieć do siebie nawzajem zaufanie. Odpowiedziałem prezydentowi, może nawet nieumyślnie, ale grożąc palcem, że my przerwiemy ten protest, wierząc że pan chce załatwić te sprawy, natomiast niech pan nie myśli, że ten protest zakończy się jak wszystkie poprzednie. Sytuacja na wsi jest tragiczna, rolnicy są tak zdesperowani, że może dojść do niekontrolowanych akcji, a ja nie chciałbym, żeby spłonął Belweder czy Sejm.

Prosto od Leppera Wałęsa popędził do marszałka Sejmu Wiesława Chrzanowskiego i ostrzegł go: ,,Panie, oni nie żartują, oni tu przyjdą, oni spalą mnie, pana, musimy to porozumienie zrealizować". Telewizja to pokazała.

Dwa dni później Lepper zarządził ewakuację z gmachu Ministerstwa Rolnictwa. Chłopi wyszli śpiewając Rotę. Po miesiącu, kiedy w rolnictwie nic się nie działo, stało się jasne, że rząd nie ma zamiaru dotrzymać słowa.

- Była to po prostu gra na rozładowanie tej atmosfery - doszedł do wniosku Andrzej Lepper,

Wachowski tworzy partię

Po zakończeniu okupacji ministerstwa Lepper jeszcze kilkakrotnie spotykał się w cztery oczy z pracownikami kancelarii prezydenta Wałęsy - Wachowskim, Falandyszem, Drzycimskim i Zakrzewskim. Wiceprezes NBP Koziński, który w sprawie obniżki stóp procentowych dla rolników wydawał się postacią kluczową, nigdy nie znalazł czasu na osobistą rozmowę. Ostatnie spotkanie w szerszym gronie odbyło się w końcu czerwca 1992 roku. Uczestniczyli w nim Wachowski, Drzycimski, Zakrzewski i Merkel. Była tam z nimi jeszcze jakaś młoda, atrakcyjna kobieta. Doszło do ostrej wymiany słów.

- Panowie, oszukaliście mnie, a ja wziąłem na siebie cały ciężar decyzji o zakończeniu protestu - zarzucił Lepper prezydenckim doradcom.

- Wszystko zrobimy, ale teraz tworzymy partię prezydencką i chcielibyśmy, żeby pan oprócz przewodniczenia radzie do spraw rolnictwa, która jeszcze nie powstała, został także szefem frakcji rolniczej w tej partii.

- Panowie, wy dzisiaj nie jesteście w stanie założyć na wsi kółka różańcowego, i wy mi tutaj mówicie o partii!

,,Pamiętam kamienną twarz Wachowskiego - opowiadał później Lepper. - I wtedy zabrała głos ta piękna istota".

- Czy pan wie z kim rozmawia?

- Pani tu jest od podawania kawy, a kiedy poważni ludzie rozmawiają o poważnych sprawach, powinna pani przynajmniej milczeć.

- Panie Lepper, niech pan nie ubliża - ruszył z odsieczą Wachowski.

- Panie ministrze, po pierwsze - ta pani nie została przedstawiona kim jest, chociaż się domyślam...

Zdaniem Leppera jedynym, który wykorzystał tę akcję do swoich celów, był nie tyle Wałęsa, co Wachowski.

- Zaprosili mnie jeszcze na inauguracyjne posiedzenie Rady do spraw Wsi i Rolnictwa przy Prezydencie RP, gdzie wręczali nominacje. Z Samoobrony miało być w tej radzie sześciu ludzi, a z Solidarności i Kółek po jednym. Po wystąpieniu Zakrzewskiego powiedziałem, że wszyscy członkowie którzy zostali powołani z Samoobrony nominacji nie przyjmą, dziękujemy i opuszczamy salę. Za kadencji Wałęsy ta rada nic nie zdziałała.

IGRZYSKA NA UGORZE

Warszawa, 1999

Po upadku komunizmu mieliśmy budować Polskę na nowych fundamentach: prawdy, prawa i uczciwości. Zamiast tego nowa elita polityczna zafundowała nam igrzyska.

30 kwietnia 1992 r. premier Jan Olszewski, stojący już jedną nogą w politycznej trumnie, spotkał się z przedstawicielami Solidarności Rolników Indywidualnych, Kółek Rolniczych i Federacji Związków Zawodowych.

Samoobrona nie została zaproszona na pokoje.

Po spotkaniu przewodniczący Kółek Rolniczych Janusz Maksymiuk (od paru dni TW ,,Roman" na liście Macierewicza) oświadczył: ,,Jesteśmy upoważnieni do powiedzenia, że jeśli dzisiaj Samoobrona wyjdzie z ministerstwa, premier tego samego dnia, nawet o północy, podejmie rozmowy z wszystkimi czterema związkami".

Otóż tego właśnie dnia Samoobrony w ministerstwie rolnictwa już nie było. A pan Jan o obietnicy jakoś zapomniał.

- Niestety, pan premier Olszewski nigdy nie znalazł czasu, aby się z nami spotkać - wspomina Andrzej Lepper. - Po prostu nas zlekceważył, a w tym czasie, kiedy trwały protesty, podwyższono ceny oleju napędowego, nawozów i środków ochrony roślin.

Pamiętał natomiast o Lepperze minister Janowski. ,,Kredyty muszą być spłacone" - oświadczył twardo.

Histeria czerwcowej nocy

,,W czerwcu 1992 r., kiedy Belweder przystąpił do akcji antylustracyjnej, Lepper zorganizował blokady dróg" - czytamy dzisiaj w ,,Gazecie Polskiej", piśmie pana Piotra Wierzbickiego, które miało zerwać z tradycją komunistycznej prasy i już nigdy nie kłamać.

Papier jest cierpliwy i wszystko zniesie. Ale papier zachowa także świadectwo dla przyszłych pokoleń. Redaktorzy ,,Gazety Polskiej" mogą cierpieć na sklerozę, mają jednak przecież do dyspozycji archiwa, mają zszywki ,,Gazety Wyborczej" obsranej przez czerwcowe muchy - wystarczy sięgnąć i przeczytać.

No więc czytamy.

Od początku roku 1992 trwa nieustający festiwal strajków organizowanych przeciwko rządowi Jana Olszewskiego przez NSZZ Solidarność.

8 stycznia 1992 - wybucha strajk ostrzegawczy Solidarności w Regionie Gdańskim.

11 stycznia - głodówka łódzkich włókniarzy.

13 stycznia - strajk ostrzegawczy Solidarności w całym kraju.

14 stycznia - strajk przemysłu lotniczego zorganizowany przez Solidarność.

19 lutego - strajk na kolei zorganizowany przez Solidarność.

I tak dalej, i tak dalej - bardzo nie podoba się Solidarności prawicowy rząd Olszewskiego.

Ale najbardziej nie podoba się rząd Olszewskiego Adamowi Michnikowi, jego ,,Gazecie Wyborczej" i całemu udeckiemu towarzystwu. Strony Michnikowej gazety wprost ociekają jadem, który ma wytruć rząd prawiczków. Szczególną nienawiść dziennikarzy - polirtuków budzą Jan Parys, Antoni Macierewicz i Piotr Naimski, którzy szykują już listę parlamentarzystów - agentów bezpieki. Czytelników codziennie straszą wielkie tytuły: ,,Rząd się wyczerpał" albo ,,Prezydent wycofuje poparcie dla rządu Olszewskiego".

Samoobrona przydała się ,,Gazecie Wyborczej" do podgrzewania atmosfery. Kiedy histeria antylustracyjna wznosiła się na Pik Kommunizma, Krystyna Naszkowska poświęciła Lepperowi reportaż na półtorej strony, zatytułowany ,,Orły same się obronią".

,,Ludziom na wsi nie podoba się ani rząd, ani kościół, ani związki zawodowe. Podoba im się tylko Samoobrona" - czytamy.

,,Związek popierają rolnicy, którym nie podoba się polityka gospodarcza rządu, czyli niemal wszyscy".

,,Do Samoobrony nie chcą wstąpić tylko ci, którzy o niej nie słyszeli".

,,Marzeniem Leppera jest powołanie organizacji przypominającej Bataliony Chłopskie, które w czasie ostatniej wojny walczyły z Niemcami. Nazwa nie jest jeszcze przesądzona. Lepper proponuje - Orły Rzeczypospolitej".

Na początku czerwca, kiedy lista kapusiów jest gotowa i zapakowana w koperty, antylustracyjna histeria w ,,Gazecie Wyborczej" sięga już himalajskich szczytów. To już nie dziennikarstwo - to polowanie z wściekłą nagonką, odstrzał zadżumionych, jaskiniowa dintojra. Spoza pośpiesznie wypluwanych słów wyłaniają się w końcu prawdziwe twarze ,,Europejczyków".

I w końcu: uff, pękło! Nocą z 4 na 5 czerwca koalicja strachu obala rząd Jana Olszewskiego.

Bal agentury

A gdzież w tym wszystkim komuch i trockista Andrzej Lepper? Czy może poszczuł swoje paramilitarne bojówki na Parysa i Macierewicza, jak solidarnościowi przywódcy i doradcy - związkowców? A może zamarł gdzieś w mysiej dziurze, śmiertelnie przerażony widmem swej esbeckiej teczki?

W owe gorące dni czerwcowe Andrzej Lepper patrzył ze zgrozą na igrzyska, urządzone sobie nawzajem przez niedawnych kolegów z KOR-u.

Widział, że zanim jeszcze Antoni Macierewicz zlustrował kogokolwiek, Jacek Kuroń pośpieszył zlustrować Macierewicza. ,,W czasie ukrywania się w podziemiu - Antoni Macierewicz ujawnił się. To było porozumienie z SB, wynegocjowane przez mecenasów Chrzanowskiego i Olszewskiego". Zdaje się, że Kuroniowa antylustracja objęła oprócz Macierewicza jeszcze dwie osoby, które miały niejasne konszachty z SB. Ale to tylko tak, dla przykładu, żeby lepiej uwidocznić przestrogę Kuronia: ,,Rozpocznie się wielkie piekło, które dosięgnie wszystkich autorytetów".

Lepper zobaczył to co my wszyscy - lustracja zachwiała fundamentem państwa. To budziło zwykły ludzki odruch sprzeciwu wobec niszczycielskiego kataklizmu, który pozostawi za sobą pustynię. Któż z nas nie doznał wtedy uczucia buntu, że oto wali się w gruzy konstrukcja, która miała być naszą wymarzoną III Rzeczypospolitą?

I wtedy, w tej jednej sprawie, Andrzej Lepper zawahał się. Prawda, która wyzierała z esbeckich teczek, okazała się zbyt upiorna, a dylemat, z jakim każdy z nas musiał się wtedy zmierzyć, wykraczał poza sferę polityki. I każdy z nas musiał ten problem rozstrzygnąć we własnym sumieniu.

Lustracja budziła sprzeciw. Lecz to, co ujawnił ,,lewy czerwcowy", rodziło bunt. Przymierze Samoobrona, organizacja partyjna którą powołał Lepper na bazie swojego związku zawodowego, w pierwszym publicznym wystąpieniu zażądała ujawnienia wszystkich agentów SB i UB.

18 czerwca, w Wielki Czwartek, zdarzyło się jednak coś, co zaważyło na ostatecznej postawie Andrzeja Leppera wobec lustracji. Tego dnia prymas Józef Glemp wygłosił homilię, opartą na liście św. Piotra do Galatean. ,,Miłością ożywieni służcie sobie wzajemnie. Bo całe prawo wypełnia się w tym jednym nakazie: ,,Będziesz miłował bliźniego swego jak siebie samego". A jeśli u was jeden drugiego kąsa i pożera, baczcie, byście się wzajemnie nie zjedli".

Lepper posłuchał prymasa. Prymas to prawie święty człowiek... Chociaż Lepper wierzy w Boga, a nie w księży.

Elitarny smrodek

To bardzo pożyteczna idea - usunąć z publicznego życia esbecką hołotę. Tylko jak to zrobić, skoro polskie elity przeżarte są na wskroś przez rakowe tkanki tajnych służb? To przecież nie postkomuniści bali się lustracji - dla nich współpraca z ,,ich" esbecją to była norma, oni się tego nie wstydzą. Niejeden premier ani myślał zniknąć porządnym ludziom z oczu, kiedy się wydało, że był kapusiem esbecji.

- Kwiat byłej esbeckiej agentury wszedł w skład elit rządzących dziś Polską! - tłumaczył Andrzej Lepper. - Przecież Służba Bezpieczeństwa rekrutowała najczęściej swoich tajnych współpracowników właśnie wśród działaczy podziemnej opozycji. To był taki esbecki ideał - stworzyć nielegalne struktury przez swoich agentów, jak niegdyś V Komendę WiN. Dzisiaj jedynym efektem lustrarcji będzie tylko skłócenie i zastraszenie ludzi na zasadzie odpowiedzialności zbiorowej. Do czego to może prowadzić, niech świadczy przykład-symbol: publicznie wysuwany przez działaczy Solidarności zarzut, jakoby nie kto inny, jak legendarny szef związku i pierwszy prezydent III Rzeczypospolitej, Lech Wałęsa, był agentem SB!

Co tu zagrało? Chrześcijańskie miłosierdzie czy polityczny rachunek i brak złudzeń, że oskarżeni przez Macierewicza, i tysiące innych, których teczki jeszcze nie wypłynęły na powierzchnię, są bez winy? Jeden Lepper wie. W obu przypadkach efekt jest ten sam: Andrzej Lepper utwierdził się w przekonaniu, że lustracja będzie służyć tylko wewnętrznym porachunkom. Każda kolejna próba lustracji będzie miała ten sam efekt: mobilizację nowej koalicji strachu i podłości. To widać i teraz, kiedy sędzia Stanisław Nizieński rozpoczął swoją misję, a minister Jerzy Pałubicki przeraził kapusiów Instytutem Pamięci Narodowej. Adam Michnik był jak zwykle na posterunku. W ,,Gazecie Wyborczej" natychmiast wypłynęły szumowiny - kwity na ludzi, których Michnik zawczasu samodzielnie zlustrował, buszując w archiwach esbecji w 1990 roku.

Zresztą, wystarczy popatrzeć, co się dzieje wszędzie dookoła. Premier Rosji Primakow - to szef sowieckiego KGB. Na trupie sowieckiego imperium żeruje więcej takich jak on: prezydent Gruzji, Eduard Szewardnadze - szef gruzińskiego KGB, prezydent Azerbejdżanu, Gejdar Alijew - szef azerbejdżańskiego KGB itd. itd. Nawet najbliższy sąsiad zza Odry, premier Brandenburgii Manfred Stolpe - był współpracownikiem STASI. A u nas takich jak Kiszczak w żaden sposób nie można wsadzić do więzienia. Autorytety wypiły z gienierałami bruderszaft, pobratały się z esbekami, przyznały im dożywotni immunitet. Może to taka wschodnioeuropejsko - środkowoazjatycka norma? Może w Polsce nie można inaczej, niż w Azerbejdżanie?

My wiemy, kto powinien wisieć

,,Bardzo wielu ludzi, także polityków, boi się na przykład lustracji" - bąka dziś znowu, jakby go bolały zęby, nieszczęsny eksminister rolnictwa Jacek Janiszewski. W domyśle: to właśnie Lepper boi się lustracji!

- Mnie można łatwo sprawdzić do końca, co zresztą niejednokrotnie władze państwowe, a nawet kościelne, już robiły - powiada na to szef Samoobrony.

Jeśli robiły, to jest nie do pomyślenia, aby nie wyciągnęły teczki takiego irytującego człowieka - gdyby tylko istniała. Lepper nie ma takiego powodu do forsowania powszechnej amnezji, jak autorzy ,,grubej czerwonej kreski".

Nie, Andrzej Lepper nie boi się lustracji, tylko ona do niczego nie jest mu potrzebna. Po pierwsze - to zwykła esbecka metoda. A po drugie - przecież i on, i my wszyscy wiemy, kto już dawno powinien wisieć.

- Jak to jest, że wciąż jeszcze żyją wśród nas mordercy najlepszych synów naszego narodu i cieszą się bezkarnością? - pyta Lepper. - Czy może dlatego, że w wielu przypadkach ich dzieci lub wnuki zajmują eksponowane stanowiska w postsolidarnościowym i postkorowskim establishmencie? To nie jest normalne, że liczni dzisiejsi prominenci pouczają nas o honorze Polaków, redagują najbardziej ,,demokratyczne" gazety, sprawują różne funkcje w aparacie gospodarczym i w polityce, a wszyscy wiemy, że ich najbliżsi - ojcowie lub bracia - mordowali najlepszych Polaków. Odpowiedzialność za te zbrodnie można jednak wymierzyć na drodze konkretnych postępowań sądowych. Ludzie obciążeni odpowiedzialnością za przestępstwa czy wręcz zbrodnie polityczne - tak dawne, jak obecne - powinni stanąć przed sądem. Podobnie sprawcy afer gospodarczych. Nazwiska i jednych, i drugich, znają wszyscy. A lustracja? To tylko bitwa pająków w zamkniętej puszce.

Ofensywa komuchów

W 1992, zamiast do Belwederu, Andrzej Lepper poszedł ze swoją Samoobroną na ulicę. 15 czerwca, kiedy Waldemar Pawlak bezskutecznie usiłował sformować rząd, chłopi zablokowali cztery drogi międzynarodowe.

- Dojdzie do paraliżu całego kraju, jeśli nie zaczniemy natychmiast rozmów z premierem - zgroził Lepper.

Cały czas szło o to samo: banki ciągle zarzynały chłopów karnymi odsetkami od kredytów i odsetek, armia komorników wyszła na żer. Samoobrona wysunęła jednak tym razem zupełnie nowe, zaskakująco dojrzałe politycznie i niebezpieczne dla ,,elyty" żądanie: zapewnienia udziału rolników w prywatyzacji majątku państwowego. Domagano się także wprowadzenia kontraktacji w rolnictwie i rozwiązania problemów socjalnych wsi.

- Od początku nie wierzyliśmy, że Pawlak będzie w stanie utworzyć rząd - mówi Lepper. - Wiedzieliśmy, że jest to działanie pozorowane, przygotowane celowo, aby pokazać - zobaczcie, chłopi dostali szansę i nie potrafili tego wykorzystać.

Tegoż samego dnia 15 czerwca 1992 roku na IV Krajowym Zjeździe Solidarności Jarosław Kaczyński, lider prawicowego Porozumienia Centrum, grzmiał z trybuny: ,,W Polsce trwa ofensywa rekomunizacyjna. Rządowi Pawlaków i Wachowskich, rządowi nowej nomenklatury i agentury mówimy ,,nie!".

Podobnie Jan Parys: ,,Unia Demokratyczna, KLD i KPN, głosując wspólnie z SLD za dymisją rządu Olszewskiego i powołaniem nowego premiera, który ma komunistyczny rodowód, zdjęła maskę".

Warto pamiętać, że tego właśnie dnia przeciwko rządowi wyprowadził Samoobronę na ulice ten kryptokomuch Lepper.

Miłosierdzie gminy

Zanim do tego doszło, sąd zarejestrował nową partię chłopską: Przymierze Samoobrona. Utworzył ją Związek Zawodowy Rolnictwa Samoobrona, Związek Zawodowy Metalowców i grupa członków Partii Zielonych kierowana przez Janusza Bryczkowskiego, którego prasa nazywała na razie, w nieświadomości kto zacz, Pryczkowskim.

Nowa partia ogłosiła, że jeszcze w tym roku chce doprowadzić do przedterminowych wyborów parlamentarnych i prezydenckich. Chce także przejąć władzę w kraju bez wchodzenia w alianse polityczne z innymi partiami. Za wszelką cenę będzie opóźniać stowarzyszenie polski z EWG. Wzywa wszystkich Polaków do niespłacania zaciągniętych kredytów. Zamierza powołać Trybunał Narodowy, który osądzi wszystkich przestępców politycznych, a wyroki zostaną wykonane, gdy Przymierze obejmie władzę. Nie popiera, ale też nie sprzeciwia się próbom sformowania rządu przez Waldemara Pawlaka.

- Odniosłem się do niego miłosiernie, bo to był pierwszy premier chłopskiego pochodzenia - mówi Lepper. - Dlatego dałem mu szansę.

Szczególne zainteresowanie prasy budziła osoba Bryczkowskiego, który nagle pojawił się w otoczeniu Leppera i został nawet wiceprzewodniczącym Samoobrony. Ekscytująca się każdym wytropionym narodowcem ,,Gazeta Wyborcza" poświęca mu rychło dwie bite kolumny druku, wysyłając na zwiad reportera Jacka Hugo-Badera. Z jego tekstu możemy się dowiedzieć, że Bryczkowski ma 51 procent udziałów w moskiewskiej spółce ,,Ekotech", która buduje wielkie lasery przydatne do krojenia w powietrzu pocisków rakietowych typu ,,Cruise" i ,,Pershing". Każdy taki laser zamontowany jest na pięciu ciężarówkach. Na razie, zamiast laserem o mocy 100 kW, Bryczkowski wymachuje na konferencji prasowej sztucerem, więc policja przezornie cofa mu pozwolenie na broń myśliwską.

Samoobrona staje się po tym fakcie całkowicie bezbronna.

Szczęk kos

Niemniej, po kilku dniach trwania chłopskich blokad na drogach, Pawlak skierował do Andrzeja Leppera list z zaproszeniem do rozmów. 23 czerwca, po spotkaniu z premierem bez rządu Pawlakiem, Lepper wezwał blokujących drogi rolników z Samoobrony do zawieszenia akcji - do czasu sformowania się nowego rządu.

Po trzech dniach Lepper jeszcze raz spotkał się z Pawlakiem i podtrzymał wcześniejszą decyzję. Cierpliwość chłopów wyczerpała się jednak w pierwszych dniach lipca. Pawlak ciągle nie miał rządu i nie podawał się do dymisji, Lepper postanowił więc pomóc premierowi w podjęciu męskiej decyzji. 3 lipca chłopi ze wszystkich stron ruszyli w zmotoryzowanych kolumnach, ze sprzętem polowym, na Warszawę. Władze stolicy niezwłocznie wydały zakaz wjazdu do miasta maszyn rolniczych spoza województwa warszawskiego.

Formowanie rządu Hanny Suchockiej odbywało się w szczęku kos, dobiegającym z ulic Warszawy. Mówiąc ściślej, kosy szczękały głównie w głowach spragnionych sensacji dziennikarzy. Prawda była taka, że początkowo cały ,,marsz gwiaździsty" związku Samoobrona to było osiem oflagowanych kolumn składających się z dziesięciu traktorów każda. ,,Andrzej Lepper twierdzi, że na Warszawę ruszyło sto tysięcy rolników, policja zauważyła tylko kilkuset" - zauważyła przytomnie ,,Gazeta Wyborcza". Lepper znalazł jednak sposób na dziennikarzy.

- Kiedy robiliśmy zjazd gwiaździsty na Warszawę, było nas tylko czterystu. To władze całkowicie zablokowały miasto. Ściągnięto śmigłowce, pojazdy pancerne, armatki wodne, a ja w tym czasie jadłem z policjantami grochówkę. Na tę grochówkę zaprosiłem też dziennikarzy, żeby się nie szwędali i nie węszyli, ilu naprawdę nas jest. Opowiadałem im, że po lasach wokół Warszawy stoją dziesiątki tysięcy ludzi. Jak dziennikarz mógł to sprawdzić? Zjedli zupę i popędzili do redakcji, a ja zaraz mogłem przeczytać: 72 kolumny chłopskie jadą na Warszawę.

Z czasem coraz więcej rolników zjeżdżało się z całego kraju i w końcu 7 lipca chłopskie traktory przedarły się do centrum stolicy. W Alei Krakowskiej stanęła kolumna kilkudziesięciu pojazdów Samoobrony, która dotarła tam z szosy katowickiej. Dwie inne kolumny zostały zatrzymane na rogatkach stolicy - od strony Gdańska i Poznania. Na rogatkach od strony Lublina tworzyły się cztery kolumny.

- W kilkaset osób zablokowaliśmy Warszawę na cały dzień. Sprzętem rolniczym zagrodziliśmy drogi dojazdowe. W czterech miejscach, a tych głównych dróg jest siedem. Gdybyśmy zablokowali jeszcze te pozostałe, byłby to całkowity paraliż Warszawy.

Przed południem 7 lipca prezydent Lech Wałęsa wysłał do premiera Pawlaka i ministra rolnictwa Janowskiego, który ostał się jeszcze na posterunku po obalonym rządzie Olszewskiego, listy z żądaniem natychmiastowego podjęcia rozmów z przedstawicielami Samoobrony. Natomiast w liście do ministra sprawiedliwości prezydent wyraził oczekiwanie, że ten nie dopuści do bezkarnego łamania prawa przez protestujących, którzy odrzucają demokratyczne formy i chcą rozwiązań siłowych.

Około godziny 11.00 przed południem 7 lipca rozpoczyna obrady zwołana przez prezydenta Rada Bezpieczeństwa Narodowego. Władze zastanawiają się, z czym wystąpić przeciwko chłopskim kosom.

Do walnej bitwy z chłopami dochodzi 10 lipca. W ruch idą armatki wodne, wozy opancerzone, policyjne pały. Chłopi z kosami osadzonymi na sztorc próbują wedrzeć się do Sejmu. Odparci, rozrzucają przed Sejmem kości i ochłapy. Na warszawską siedzibę SdRP leje się gnojówka. Wieczorem policja rozbija w Łomiankach blokadę na trasie gdańskiej. Czterdziestu poturbowanych chłopów odwieziono do aresztu na Żoliborzu.

Następnego dnia, w sobotę 11 lipca, Lepper zarządził odwrót do domów. Na szosach pod Warszawą pozostały tylko chłopskie pojazdy z wybitymi szybami i podziurawionymi oponami.

- Warszawę blokowaliśmy dwanaście godzin. W Lublinie użyto brygady antyterrorystycznej do opanowania naszej cysterny z benzyną. Aresztowano około 140 osób. Spisywano ich i zaraz wypuszczano. Nie byli na nas przygotowani, nie mieli pustych cel. Mnie trzymali najdłużej. Wyciągnął mnie oddany Samoobronie adwokat Edmund Dygulski. Przygotował cytaty z wyroków na patriotów, jakie zapadały przed stalinowskimi sądami - i sędzia, bardzo porządny pan Tukendorf, mnie uniewinnił.

- Lepper mógł mieć wszystko! - pomstował Wałęsa, który po przylocie do kraju z Irlandii nie mógł się dostać z lotniska do domu. - Gabinet w Belwederze, samochód, stanowisko. Ale woli być na ulicy. A na ulicy można tylko zarobić guza.

Sobowtór komendanta

Wściekłość i zawód Wałęsy stają się bardziej zrozumiałe, jeśli wziąć pod uwagę skryte nadzieje, jakie prezydent wiązał z osobą Leppera.

- Wałęsa powiedział do mnie - panie Andrzeju, dobrze, że mnie naciskacie. Jak wam dam znać, to naciśnijcie tak, że wycofam się do Sulejówka. A za parę miesięcy, jak się zrobi kompletna anarchia, to wezwiecie mnie z powrotem, jak kiedyś naród ,,Dziadka".

Krótko mówiąc, na rozkaz Miecia Wachowskiego kmiotek miał zrobić zadymę, która zmiecie rząd, sejm i senat. Kmiotkowi bardzo się to podobało, bo pamiętał słowa ,,Dziadka" o sejmie i senacie: ,,Panie, toż oni się tam ze wszystkim pierdolą miesiącami!". Tylko że ani nowy ,,Dziadek" kmiotkowi się nie spodobał, ani jego generał - sobowtór komendanta Superczyńskiego.

Już wkrótce Wałęsa usłyszał, że Lepper domaga się przyśpieszonych wyborów prezydenckich.

Gwiazdka blokady

Ze ,,zjazdem gwiaździstym" łączą się bardzo ciekawe wątki Anastazji P. i Częstochowy. Pierwszy - bardziej pikantny, drugi zaś sensacyjny.

,,Ktoś" podesłał Anastazję na blokadę.

- No... ładna była. Zgrabna - zapamiętał Lepper.

Co spamiętała dziewczyna, można przeczytać w jej pamiętnikach.

- To nie jest najistotniejsze, kto, ile razy i kiedy spał z nią w sejmowym hotelu. Dla mnie wprost wstrząsająca była ta część jej relacji, która dotyczyła panów Lewandowskiego, Tańskiego czy innych członków rządu. Otóż okazuje się, że Anastazja P. była o krok od uzyskania, za pośrednictwem obu tych panów, pałacu w Walewicach na swój ,,klub". Od dawna zabiega o zwrot tego pałacu rodzina hrabiów Potockich. Bez rezultatu. Wystarczył natomiast jeden telefon w środku nocy od Anastazji P. do ministra Lewandowskiego, by ten, również telefonicznie, natychmiast zobligował prezesa Tańskiego do odstąpienia Walewic tejże pani.

Kto się będzie smażyć w piekle?

Ataki były prowadzone z różnych stron. Po Anazstazji na barykadach pojawił się dziwny ksiądz.

- Podesłano nam księdza, który się nie przedstawił - pamięta Lepper. - Woził ze sobą cztery siostry zakonne, które rozmawiały po niemiecku. Ten ksiądz robił wrogą robotę w stosunku do mnie. Jeździł po blokadach i namawiał ludzi żeby na kolanach szli do Częstochowy, to Matka Boska nam wszystko załatwi. Dostałem sygnał, zajechałem od strony lasu, słucham tego, wychodzę, no taki troszeczkę przestraszony był. Powiedziałem, że nie życzę sobie tego i że jeśli jest w stanie załatwić spotkanie z przeorem w Częstochowie to przyjedziemy, ale po jednym samochodzie z każdej z blokad, absolutnie nic więcej. Pojechaliśmy do Częstochowy, chociaż on nas oszukał, bo miał przysłać autobus po ludzi i nie przysłał, w Częstochowie miał załatwić mszę, mszy też nie było. Pomodliliśmy się jedynie na Jasnej Górze. Ten ksiądz nam proponował, żebyśmy przejęli na własność ziemię od Agencji Własności Rolnej, po hektarze na każdego, założymy rodzinę wspólnotową i wszyscy będziemy na tym pracować. Takie miał pomysły.

Mieliśmy też spotkanie z przeorem Częstochowy, na naszą prośbę. Zachował się bardzo butnie i arogancko, szczególnie w stosunku do mnie, ale i do innych rolników. Nazwał mnie pegeerowcem - co wy tam robiliście w tych pegeerach, w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych! Zwróciłem mu uwagę, że księże przeorze, ja urodziłem się w 1954 roku, i dziwne że ksiądz przyrównuje mnie do tych czasów i nazywa kierownikiem pegeeru. Ja, owszem, pracowałem w pegeerze, ale w latach siedemdziesiątych. Ubliżał po prostu rolnikom. Leżała przed nim książka do nabożeństwa, zatytułowana ,,Droga do nieba". Widząc, że ta rozmowa nie ma dalej sensu, wziąłem tę książeczkę i powiedziałem: tutaj pisze ,,Droga do nieba" i my ją wybraliśmy, a was, za takie rozumowanie i podejście do chłopskiej sprawy, moce piekielne pochłoną. Ta sprawa zaważyła na całym późniejszym niechętnym stosunku do mnie hierachii kościelnej i kładzie się na mnie piętnem do dziś.

Ministerialny gigant

Oto spis dokonań ministra rolnictwa Gabriela Janowskiego w rządzie Jana Olszewskiego:

1. nie wprowadzono cen minimalnych na produkty rolne;

2. nie znaleziono pieniędzy na preferencyjne kredyty dla rolników;

3. nie rozpoczął działalności Fundusz Oddłużania Rolnictwa;

4. nie zrobiono niczego dla ratowania PGR-ów;

5. nie opracowano strategicznego programu rozwoju rolnictwa na najbliższe 10 lat (ani na 5 lat, ani nawet na rok).

Co ministrowi rolnictwa udało się w tym czasie załatwić?

1. kontyngent na eksport owiec do krajów EWG dla założonej przez siebie firmy Agro-Unia;

2. przekształcenie gmachu ministerstwa w niedostępną fortecę - po wielkanocnej okupacji budynku przez Samoobronę.

Czyż mógł być lepszy kandydat do pokierowania resortem rolnictwa w nadciągających trudnych czasach? Nic dziwnego, że Gabriel Janowski został ponownie ministrem rolnictwa w rządzie Hanny Suchockiej. Był zresztą jedynym kandydatem na to stanowsko.

,,Rolnicy, rezygnując z hodowli i uprawy zboża, sprawiliby wiele radości Ministerstwu Rolnictwa" - pisał w tych dniach Michał Ogórek, felietonista ,,Gazety Wyborczej".

ŻYWIĄ I BRONIĄ

Warszawa, 1999

Od jesieni 1993 funkcjonował rząd Pawlaka. Od tego czasu i przez cały rok 1994 Samoobrona zorganizowała tylko kilka akcji protestacyjnych. Powód był prosty - zaczął działać Fundusz Restrukturyzacji i Oddłużenia Rolnictwa, przyznawano więcej kredytów dla rolników. To wszystko sprawiało, że nie było atmosfery do rolniczych protestów.

Cały ten okres Samoobrona poświęciła na budowanie struktur w terenie. W 1995 roku Andrzej Lepper wystartował w wyborach prezydenckich i kampania wyborcza pochłonęła cały rok pracy. Efekt był mizerny - w wyborach prezydenckich Lepper otrzymał zaledwie 1,4 proc. głosów.

Za rządów Pawlaka związek wiele razy dopominał się o spotkanie z premierem - chłopem, ale ten przez osiemnaście miesięcy nigdy nie znalazł czasu. W 1995 nastał rząd Oleksego. Premier-biesiadnik Józef Oleksy również nigdy nie spotkał się z rolnikami z Samoobrony, podobnie jak później Cimoszewicz.

Judaszowe srebrniki

Gdzieś tam na górze, a może w UOP-skich lochach, zorientowano się w końcu, że Samoobrona wyrasta na groźną - bo samodzielną - siłę polityczną. Kiedy nie udało się Leppera obłaskawić gabinetem i lancią, ani nawet krągłymi biodrami Anastazji P., trzeba było sięgnąć po bardziej finezyjną prowokację.

W całej Polsce tylko jeden bank spółdzielczy został całkowicie, w stu procentach, oddłużony. Był to Bank Spółdzielczy w Darłowie, w którym Andrzej Lepper pielęgnował swój lawinowo rosnący dług. Dlaczego właśnie bank w Darłowie, a nie jakikolwiek inny, równie zadłużony i trzęsący się nad przepaścią? A dlatego, aby wiceminister rolnictwa Jerzy Rey mógł roztrąbić wszem i wobec: Andrzej Lepper skorzystał z oddłużenia na kwotę 440 milionów złotych. I wszyscy, którzy to słyszeli, powinni sobie pomyśleć: ,,A to s... syn ten Lepper! Narobił długów, potem narobił bałaganu na ulicach, a teraz państwo za niego płaci".

- Ja z tego oddłużenia nie skorzystałem i nie skorzystam - odparł na to Lepper - ponieważ zostało ono przeprowadzone jako swoista prowokacja, w sposób całkowicie sprzeczny z programem Samoobrony. Kłamstwo miało na celu skompromitowanie mnie jako przewodniczącego związku.

Tak więc Andrzej Lepper grzecznie podziękował panu wiceministrowi Reyowi za troskę, natomiast nie omieszkał zagadnąć go o 23 miliardy złotych, które wiceminister podarował pewnemu swojemu krewniakowi na spłatę długów w banku.

- Nie skorzystałem z tych propozycji i nigdy nie skorzystam, ponieważ byłby to koniec Samoobrony, a ja do końca życia miałbym wyrzuty i czułbym się zwykłą szmatą. Nie podjąłem walki o swoje interesy, ani o interesy wąskiej grupy ludzi, tylko o przyszłość Polski. Nigdy nie postawię prywatnych interesów ponad sprawy narodu i państwa.

Co Michnikowi wykrzywia gębę

Ta narodowa retoryka nie wszystkim się spodobała. ,,Gazeta Wyborcza", na przykład, nie mogła nie zauważyć, że podczas okupacji ministerstwa rolnictwa w Warszawie najgłośniej poparli chłopów skini z Polskiego Porozumienia Narodowego, dowodzeni przez Bolesława Tejkowskiego. ,,Polska ziemia dla polskich chłopów" krzyczeli pod ministerstwem łysielcy w podkutych butach.

- Nie chcemy tutaj żadnych Tejkowskich - ochłodził ich zapały Lepper.

Niemniej skojarzenie Samoobrony ze skinami od razu zaowocowało w ,,Gazecie Wyborczej" taką perełką: ,,Ja znam takich, co tutaj strajkują - mówi jeden z petentów, którzy odwiedzają ministerstwo rolnictwa. - Pieniędzy napożyczali, przepili, a teraz chcą, żeby państwo dług umorzyło".

To będzie już stały repertuar prasowych relacji o Samoobronie w najbliższych latach.

- Przedstawiają mnie jako brutala politycznego, ciemnego, chytrego chłopa, który wziął pieniądze i nie chce oddać i, co gorsza, chce wyrżnąć wszystkich inteligentów - skarżył się Andrzej Lepper.

Wystarczy popatrzeć, jakie zdjęcia Leppera zamieszcza prasa. Fotoreporterzy dostają zadanie od naczelnego: robić zdjęcia od dołu, z żabiej perspektywy, niech ma otwarte usta, wykrzywioną gębę. Ma wyglądać na debila!

,,Gazeta Wyborcza", która przoduje w tego typu manipulacjach, nigdy nie zamieściła ,,zwykłego" zdjęcia Leppera. Zresztą, podobnie traktuje Krzaklewskiego czy Macierewicza - wszystkich, których redaktor Michnik nie lubi. Taki człowiek, którego Michnik nie lubi, nie może być na zdjęciu piękniejszy od Michnika.

Czego w Polsce widzieć i mówić nie wolno

Każdy bystry dziennikarz od razu łapie Leppera za antysemityzm. Najbardziej łapią oczywiście ci ze słusznych gazet.

- A dlaczego akurat gwiazdę Dawida chciał pan Chodorowskiemu wygolić? - pyta Jarosław Kurski.

- To bzdury. Ja nie jestem antysemitą.

- A dlaczego najgroźniejsza dla Polski jest nacja żydowska - drąży Kurski...

Kiedy nic nie wskóra, wynajdzie w archiwum odpowiedni cytat. ,,Jestem narodowcem i ludowcem - ujawnił Lepper ,,Trybunie Opolskiej". - Nie takim, który namawia do rżnięcia Żydów, lecz twierdzącym, że w Polsce powinni rządzić Polacy".

Jest to bardzo łagodnie, po chrześcijańsku powiedziane. Można było ostrzej, jak choćby Prymas Polski ksiądz kardynał Józef Glemp w sprawie żydowskiej awantury o klasztor Sióstr Karmelitanek w Oświęcimiu. Ksiądz Prymas w swojej homilii skierował do Żydów apel, by ,,nie rozmawiali z pozycji narodu wyniesionego ponad inne". Dodał także, iż jeśli nie będzie antypolonizmu, nie będzie u nas także antysemityzmu.

Wśród Żydów bardzo się wtedy zakotłowało. Rzucano oskarżenia nie tylko pod adresem Prymasa - którego pomówiono o ,,jadowity antysemityzm i ultranacjonalizm", ale i przeciw całej religii katolickiej, która jakoby w 98 procentach, jak sprawnie policzyli Żydzi, składa się z antysemityzmu.

No a jak Polacy mają reagować na stosowanie z lubością przez żydowską prasę na całym świecie określenia ,,polskie obozy koncentracyjne"? Albo gdy syjonistyczna organizacja B'nai-Brith oficjalnie stwierdza, że to ,,Polacy wymordowali większość Żydów"? Może trzeba pisać i mówić o ,,żydowskich obozach koncentracyjnych" - bo założonych przez Żydów Adolfa Hitlera (alias Schicklgrubera), Józefa Goebbelsa, Adolfa Eichmanna i Alfreda Rosenberga? I odpowiadać, że to właśnie Żydzi wymordowali większość Polaków - jako bolszewiccy kaci z Czeki, NKWD, KGB, SB i polskich niezawisłych od prawa sądów?

Całą prawdę o polskim antysemityźmie ujawnił żydowski pisarz, laureat Nagrody Nobla, Issac Beshevis Singer: ,,Żyd współczesny nie może żyć bez antysemityzmu. Jeśli antysemityzm gdzieś nie istnieje - on go stworzy".

A czymże w ogóle jest antysemityzm? Zwięzłą definicję podał tu Waldemar Łysiak: ,,Antysemityzm jest to postrzeganie Żydów takimi, jakimi są, a nie takimi, jakimi chcą być postrzegani".

No, ale to może gdzieś na świecie, w cywilizowanej Europie, bo w Polsce sytuacja bardzo się komplikuje. Otóż w Polsce wystarczy dostrzegać, że ktoś ma przydymione spojrzenie, albo spytać o nazwisko babci - aby zaraz wystawić się na ogień najcięższej artylerii. W Polsce można powiedzieć o Niemcu - Niemiec, o Rosjaninie - że jest Ruskiem, ale powiedzieć o panu Jakubie Goldsmith że jest Żydem - chociaż przybrał sobie bardzo arytokratyczne polskie nazwisko - to się po prostu w głowie nie mieści. Na to się żaden normalny człowiek nie waży! Żydowskie pochodzenie to największe tabu. W Polsce, aby zostać antysemitą, wystarczy po prostu zapomnieć, że żadnych Żydów nie ma i nigdy nie było, a ci co byli, dawno wszyscy wyginęli.

A dziennikarze ciągle: ,,Panie Lepper, czy Żydzi rządzą Polską"? Zaś Lepper z uporem:

- Dla nas najbardziej niebezpieczny nie jest naród żydowski, ale niemiecki. Ja to mówię oficjalnie, że to, czego nie wzięli siłą Bismarck i Hitler, to dziś darmo dostają Kohl i Schroeder.

Junkrzy kupują PGR-y

Baron Gerhard von Puttkamer na początku nie wziął niczego - bo pechowo trafił na Leppera.

Niemiecki junkier zapragnął powrócić na swe rodowe włości, opuszczone czasowo w 1945 roku. Niemcy uciekli przed azjatycką nawałą Stalina, ale spodziewali się wrócić za jakieś dwa - trzy tygodnie. Zostawili nawet ludzi do podlewania kwiatów w doniczkach. Wielki majątek ziemski w Główczycach pod Słupskiem, należący do rodu von Puttkamerów składał się z kilku pałaców z parkami, gorzelni, suszarni zboża, mieszalni pasz, łąk, budynków gospodarskich i kilku tysięcy hektarów ziemi ornej.

W junkierskich dobrach powstał PGR Główczyce, do niedawna jeden z najlepszych w województwie słupskim. Pracowało w nim dwa tysiące osób. Kiedy zapadła decyzja o zarżnięciu PGR-ów, jako niesłusznych ideologicznie, Główczyce błyskawicznie popadły w ruinę. Zwierzęta inwentarskie i maszyny zniknęły gdzieś bez śladu, pola zarosły lebiodą, po zdewastowanych folwarkach kręciła się setka skacowanych kołchoźników. Niemniej, nawet w ruinie majątek PGR-u był wart kilkaset starych miliardów.

Baron von Puttkamer zerkał zza Odry na Heimatland i trzymał rękę na pulsie. Kiedy PGR-y przejęła Agencja Własności Rolnej Skarbu Państwa, zdecydował się na przejęcie majątku drogą kupna przez podstawione osoby. Figuranci zamierzali przebić wszystkich, którzy stawali do przetargu, oferując za cały majątek miliard złotych rocznej dzierżawy.

Polskie prawo zezwala cudzoziemcom na nabycie najwyżej jednego hektara gruntu. Przepis ten wprowadzono przede wszystkim ze względu na Niemców. Polska nie musi obawiać się Eskimosów, którzy chcieliby nabyć w naszym kraju nieruchomości, osiedlić się albo uprawiać rolę. Natomiast nie możemy dopuścić do tego, aby Niemcy przejęli drogą wykupu ziemie, z których zostali usunięci na mocy układów w Jałcie i Poczdamie. Niemiecka marka ma na to dostateczną siłę, a Niemcy dość samozaparcia, aby małymi kroczkami zrealizować nowy wariant Drang nach Osten. Niemcy mają siedzieć za Odrą i Nysą Łużycką. Musi im wystarczyć to, co zabrali Wieletom, Lutykom i Obodrzycom.

Skala przejmowania polskiej ziemi przez Niemców jest dzisiaj nieznana. Oficjalne statystyki, mówiące o wykupie kilkuset hektarów rocznie, można między bajki włożyć. Polsko-niemieckie spółki mogą ziemię nabywać legalnie, a mechanizm, w wyniku którego grunt staje się własnością niemieckiego wspólnika, jest dziecinnie prosty. Przejęcie ziemi odbywa się na podstawie fikcyjnych pożyczek, udzielanych stronie polskiej przez Niemców. Zabezpieczeniem pożyczki jest ziemia, która przechodzi na własność wierzyciela jeśli pożyczka nie zostaje zwrócona. Nie trzeba dodawać, że ten zwrot nie następuje nigdy.

Innym sposobem przejęcia ziemi jest wydzierżawienie interesujących majątków, liczących często pięćset - tysiąc hektarów. Dzierżawa opiewa na 15 lat, a więc jej termin upłynie już po spodziewanym wejściu Polski do Unii Europejskiej. Wtedy zadziała prawo pierwokupu: dzisiejszy dzierżawca - Niemiec będzie mógł w majestacie prawa nabyć grunty, nawet jeśli Polska wyżebra od Unii jakieś przejściowe moratorium na wolny obrót ziemią.

Kiedy Lepper dowiedział się o apetytach barona von Puttkamera, postanowił wziąć udział w przetargu. 15 marca 1993 r. pojawił się w lokalu słupskiej Agencji Własności Rolnej z gronem kolegów z Samoobrony. Byli z nimi słupscy bezrobotni, którzy - choć sami na krawędzi ubóstwa - sprzeciwiali się oddaniu majątku w Główczycach Niemcowi.

- W Główczycach odbywał się przetarg - wspomina Lepper. - Siedem zakładów, siedem pałaców i siedem gorzelni, bo w każdym zakładzie była gorzelnia. PGR chcieli przejąć pracownicy, ale podstawiono kilku ludzi, którzy działali za pieniądze niemieckie. Wtedy tylko się tego domyślaliśmy, ale dzisiaj można się przekonać na własne oczy - w majątku pracują niemieckie maszyny, wysiewane są niemieckie nawozy, stosuje się niemieckie środki ochrony roślin. Powiedziałem na tym przetargu, że majątek mają otrzymać pracownicy. Zaraz tam ściągnięto UOP, słyszałem, jak komuś meldują - ,,Niedźwiedź już tu jest". Przy tych panach z UOP-u dałem tym wszystkim podstawionym pięć minut na opuszczenie sali. Oni nie interweniowali, część z nich ostentacyjnie sympatyzowała z naszą akcją. Było nas tam około dwustu osób. Niemieccy plenipotenci nie opuszczali sali, odgrażali się, ale byliśmy na to przygotowani. Powiedziałem ludziom - wychodzimy wszyscy! No i ci panowie, których tam było kilku, musieli wyjść z nami, bo jak któryś stawiał opór to go brano z krzesłem i wynoszono z sali. Bez szarpaniny, grzecznie, ale stanowczo, nie dopuściliśmy nawet do otwarcia kopert. Niemca do Główczyc nie wpuścimy! Przetarg został przerwany, Agencja zgodziła się, że spółka pracownicza powstanie i porozumienie ze związkiem zostało zawarte. Rzeczywiście, pracownicy dostali jeden PGR, ale później zaczęły się podchody. Byłem przesłuchiwany w sprawie użycia siły, prokurator który to robił okazał się jednak człowiekiem bardzo związanym z Polską, patriotą, powiedział - panie Lepper, ja nie mam zamiaru żadnego aktu oskarżenia sporządzać, będzie pan przeze mnie uniewinniony.

To było w 1993. A jak jest dzisiaj? W Główczycach siedzi Puttkamer, a w Szczecinie korpus pancerny Bundeswehry.

A kiedy przyjdą podpalić dom...

Każde polskie dziecko wie, że jak przyjdą podpalić dom - to wiadomo kto i z której strony. Przychodzili do nas co prawda z obu stron, ale zawsze wcześniej próbowali się ze sobą dogadać.

- Nasi sąsiedzi zajęci są na razie własnymi sprawami. Niemcy - przeżuwaniem NRD, Rosja - ratowaniem co się da z imperium sowieckiego. Gdy jednak ten okres przejściowy minie, Polacy znowu staną twarzą w twarz z odwiecznym dylematem: jak przetrwać między potęgą germańską a odrodzonym rosyjskim kolosem - nie ma złudzeń Andrzej Lepper.

Powiedzmy, że parasol NATO skutecznie poskromi rosyjskie apetyty na jakąś nową wersję Priwislańskiego Kraju. Co jednak z apetytami Niemców? W tym względzie godne uwagi są powszechne wśród zachodnich analityków opinie o możliwej transformacji NATO, która ma dostosować pakt do zmieniających się warunków i związanych z tym nowych zadań:

Holger Mey, szef bońskiego Instytutu Analiz Strategicznych: ,,Rozszerzenie NATO to początek końca tej najsilniejszej organizacji militarnej świata. Zacznie się ona przeobrażać w kolejny ,,klub dyskusyjny" w stylu OBWE. Powiększając liczbę członków, dodając nowe misje i tworząc nowe ciała, np. Radę Rosja-NATO, doprowadzimy do tego, że ta delikatna konstrukcja zacznie pękać. W następnych 10-15 latach nastąpi, moim zdaniem, powrót do zacieśniania stosunków dwustronnych".

Thierry de Montbrial, dyrektor Francuskiego Instytutu Stosunków Międzynarodowych: ,,Dziś ważniejszą rolę niż armia odgrywa polityka. Im bardziej NATO się powiększy, tym bardziej straci na znaczeniu jako organizacja militarna".

Richard von Weizsaecker, były prezydent Niemiec: ,,NATO nie będzie stawiać przed sobą celów z 1939 roku, tylko zagrożenie z roku 2000".

Georg Busch, były prezydent USA: ,,Główne zagrożenia to dzisiaj fundamentalizm islamski, zagrażający nawet Iranowi, międzynarodowy terroryzm, dzikie reżimy, jak w Iraku".

Sir Timothy Garden, dyrektor Królewskiego Instytutu Stosunków Międzynarodowych: ,,Najlepsza gwarancja dla was i dla nas to pewność, że Rosja jest naszym i waszym partnerem".

Henry Kissinger, b. sekretarz stanu USA: ,,Nie ma żadnej wspólnej idei Europy. Jeśli Niemcom powie się tylko: jesteście niebezpieczni, a jedyna drogą opanowania was jest umieszczenie waszego kraju w jakiejś międzyrządowej strukturze kontroli - to czemuż mieliby z nią współpracować? Raczej potraktowaliby Unię Europejską jako przedłużenie swoich własnych celów narodowych. [...] Sytuacja w Rosji rozwija się niezależnie - z na wpół autokratycznym rządem, pewnymi demokratycznymi strukturami i skrajnym nacjonalizmem jako elementem jednoczącym. Rosjanie mogą przejść na kurs bardziej umiarkowany, ale niestety elementem wiążącym - o ile taki w ogóle istnieje - jest nacjonalizm".

A już zupełnie bez ogródek wyraził się Gawrił Popow, wpływowy polityk rosyjski, były mer Moskwy: ,,Rozszerzenie NATO osłabi Sojusz Atlatycki. Już poprzednio istniał wewnątrz bloku konflikt między Grecją a Turcją. Nie jest wykluczone, że nowe NATO w razie kłopotów wewnętrznych zwróci się do Rosji, jak to było w Bośni. I kto wie, czy za stołem Ósemki nie rozpocznie się gra, w której stawką będą nie tylko kraje nadbałtyckie. Rosja przy tym stole już siedzi. A gwarancji jałtańskich Polska już nie ma".

Można sobie wyobrazić taki hipotetyczny rozwój globalnej sytuacji politycznej - co prawda skrajnie niekorzystny dla Polski, ale przecież możliwy:

1. USA za główne zadanie Sojuszu Atlantyckiego uznają neutralizowanie potęgi wielkiego bloku islamskiego z miliardem fanatycznych wyznawców dysponujących bronią jądrową, nastrojonych bezwzględnie antyizraelsko i antyamerykańsko;

2. Rosja staje się pożądanym sojusznikiem Stanów Zjednoczonych w tej misji;

3. Rosja, stojąca na wschodzie wobec prężnie rozwijających się Chin oraz państw islamskich Azji Centralnej, dąży do odzyskania wpływów w Europie poprzez ponowne podporządkowanie sobie Ukrainy, Białorusi, republik nadbałtyckich i państw Europy Środkowej;

4. W trosce o własne interesy USA tracą zainteresowanie dla roli gwaranta status quo w Europie;

5. Niemcy przystępują do zabezpieczenia swoich interesów politycznych i ekonomicznych w Europie Środkowej. Wobec groźby ponownego wciągnięcia Polski w orbitę wpływów rosyjskich, powraca ciągle aktualny motyw odzyskania ziem utraconych przez Niemcy po1945 roku;

6. Niemcy i Rosja zawierają strategiczne porozumienie dwustronne, gwarantujące ich interesy narodowe w Europie;

7. Polska staje osamotniona wobec Niemiec i Rosji, obecność w ,,zreformowanym" NATO nie zabezpiecza jej wobec któregokolwiek z ewentualnych przeciwników.

Reforma polskich sił zbrojnych oraz długofalowe cele polskiej polityki zagranicznej nie mogą ignorować tego ,,czarnego scenariusza". Nie kwestionując celowości przystąpienia naszego kraju do NATO, które na danym etapie jest jedyną racjonalną drogą, należy wykorzystać wszystkie inne sposoby zapewnienia bezpieczeństwa państwa. A najlepszym sposobem jest zbudowanie odpowiednio silnej, samodzielnej armii.

Polski nie stać na rozwijanie wojsk pancernych, lotniczych i morskich, które mogłyby zrównoważyć potęgę Niemiec czy Rosji. Jedynym racjonalnym rozwiązaniem jest uruchomienie produkcji najnowocześniejszej przeciwlotniczej i przeciwpancernej broni rakietowej, w którą w możliwie najszerszym zakresie zostałyby wyposażone wojska lądowe już na szczeblu drużyny. Niezbędne jest powszechne wprowadzenie do uzbrojenia nowych bardzo efektywnych rodzajów broni, co pozwoli uratować polski przemysł zbrojeniowy.

W polskich warunkach będzie konieczne rozważenie koncepcji wsparcia regularnych sił zbrojnych, być może częściowo zawodowych, ochotniczymi formacjami działającymi w ramach systemu powszechnej samoobrony, przeszkolonymi zwłaszcza w obsłudze ręcznej rakietowej broni przeciwpancernej i przeciwlotniczej oraz minerstwa. Formacje takie mogą być wykorzystywane do zadań wchodzących w zakres działania dzisiejszej Obrony Cywilnej. W razie potrzeby - mogą stanowić bazę dla organizacji oddziałów partyzanckich, ewentualnie zbrojnej konspiracji. Jak wykazał przebieg wojny rosyjsko-czeczeńskiej, nawet dobrze wyszkolona armia regularna nie potrafi skutecznie działać przeciwko takim formacjom.

A za bilet wstępu do NATO trzeba będzie jeszcze kiedyś zapłacić... W polskich podręcznikach do historii na zawsze powinien pozostać list, którym pruski poseł w Warszawie, Lucchesini, powiadamiał swego monarchę, Fryderyka Wilhelma II, że złowił Polaków w pułapkę wspólnego przymierza: ,,Teraz, kiedy już mamy w ręku tych ludzi i kiedy przyszłość Polski jedynie od naszych kombinacji zawisła, kraj ten posłużyć może Waszej Królewskiej Mości za teatr wojny... albo też będzie przedmiotem targu przy układach pokojowych. Cała sztuka jest w tym, żeby ci ludzie niczego się nie domyślili i żeby nie mogli przewidzieć, do jakich ustępstw będą zmuszeni".

Historia lubi się powtarzać.

Krzyż dla Sejmu...

Na wiosnę 1993 wiocha znowu zebrała się na Wiejskiej. Kiedy Lepper na czele grupy chłopów usiłował wedrzeć się do Sejmu, został aresztowany.

- Zebrało się około czterech tysięcy ludzi z całego kraju. Wkopaliśmy przed Sejmem duży brzozowy krzyż, pisząc na nim, że jest to pomnik ku pamięci tych, którzy z przyczyn ekonomicznych, dzięki polityce Balcerowicza, popełnili samobójstwo. Na masztach zawisły kości bydlęce, obrzucono Sejm jajami. Posłowie w popłochu opuszczali Sejm, niektórzy w samych koszulach, chociaż było jeszcze zimno, to była wczesna wiosna. Zostali obrzuceni jajami. Marszałek Chrzanowski poinformował, że nie może nas przyjąć, ponieważ jedzie do lekarza. Przyjął nas wicemarszałek Kern.

Sejm był obstawiony barierkami i kordonami policji. W czasie, kiedy nasza delegacja była w gabinecie Kerna, podszedłem do okna i dałem umówiony znak do szturmu. Te barierki tylko fruwały razem z policją, kiedy ludzie ruszyli. Drugi kordon utworzono przed samym wejściem do Sejmu. Wywołano mnie, żebym uspokoił ludzi. Wszystko jednak było wcześniej zaplanowane - napór ludzi był tak duży, że i drugi kordon policyjny został zniesiony. Drzwi do Sejmu mieliśmy otwarte. Założenia były takie, że wyprowadzimy posłów z budynku. Miała to być jednak wspólna akcja ze związkami zawodowymi górników ze Śląska. Miało ich przyjechać około trzech tysięcy. Nie przyjechali, więc stanąłem w drzwiach do Sejmu, rozłożyłem ręce i krzyknąłem - nie wchodzimy! Nie wiem czym by się to skończyło, gdybyśmy weszli, nie chcę dzisiaj nawet o tym myśleć. Ludzie w każdym razie zatrzymali się na progu, a policja rozpoczęła niezwykle brutalną akcję - armatki wodne, pałowanie, gazy. W końcu i mnie złapali, niczym jakiegoś wielkiego przestępcę, chwycili za ręce i nogi, wrzucili do suki. Zawieźli mnie do komendy na Wilczą, tam zaczęli spisywać. Zażądałem adwokata. Mój obrońca, nieżyjący już dzisiaj mecenas Edmund Dygulski, szybko się zjawił. Zażądaliśmy, żeby umieszczono nas w celach, żeby dano jedzenie, niestety policja nie była do tego przygotowana. Kazali nam za to dmuchać w alkomat, mnie sprawdzali kilka razy, policjantom ktoś kazał - Leppera to szczególnie sprawdzić.

Na żądanie posłów, reprezentujących katolicką większość narodu, krzyż Samoobrony został obalony, skonfiskowany i wywieziony w nieznanym kierunku.

- Bo to nie ich krzyż, który mogliby wykorzystać we własnym interesie - mówi Lepper. - Chętnie by go nawet spalili, aby tylko okazać swoją nienawiść do ludzi, którzy ośmielili się ich krytykować.

Krzyż rzeczywiście został spalony. Zgodnie z decyzją marszałka sejmu Wiesława Chrzanowskiego (poseł Zjednoczenia Chrześcijańsko - Narodowego!) krzyż został wykopany, pocięty na klocki i spalony w sejmowej kotłowni.

...,,A gdy się modlicie nie będziecie jako obłudnicy, którzy się radzi w bóżnicach i na rogach ulic stojąc modlą, aby byli widziani od ludzi: Zaprawdę powiadam wam, wzięli zapłatę swoję" (Ewangelia wg św. Mateusza, 6.5.).

...taczki dla rządu

W maju Samoobrona stanęła na czele buntu bezrobotnych w Praszce w woj. częstochowskim. Burmistrza Praszki przewieziono na taczkach wokół rynku. Prasa nie oburzyła się, że bezrobotni nie mieli co jeść - tylko z tego powodu, że burmistrz okazał się inwalidą.

- Wydarzenia w Praszce nie były zorganizowane przez działaczy Samoobrony - wspomina Lepper. - To zrobili ludzie którzy stracili pracę i bezrobotni z Praszki, gminy w Częstochowskiem. Burmistrz tam nie wykorzystał funduszów na prace interwencyjne i publiczne, tylko przekazał je innej gminie, a bezrobocie w Praszce sięgało w tym czasie 35 procent. Burmistrza wyprowadzono z urzędu gminy, wsadzono na taczkę i kilka razy obwieźli go wokół rynku w Praszce. Ten burmistrz miał protezę jednej nogi i później bardzo to nagłośniono w prasie - że kalekę skrzywdzili i tak dalej.

Bezrobotnym nie spodobało się także, iż władze gminy przeznaczyły budżetowe pieniądze na usunięcie pomnika wdzięczności dla Armii Czerwonej. Komu pomnik przeszkadzał, niechby sobie wziął młota do ręki i rozwalał do woli. Ale za taką przyjemność jeszcze płacić?!

Na rynku Praszki Lepper wygłosił przemówienie, w którym zapowiedział przejażdżkę na taczkach najwyższym władzom Rzeczypospolitej. ,,Te taczki wasze to dobra rzecz. Po prostu pochwalam to. Nikt tutaj nie stosował siły wobec nikogo, tylko powieźliście burmistrza za to, co się u was tutaj robiło w ostatnim czasie".

- Wystąpiła wtedy pani premier Suchocka, która oświadczyła, że rozumie matki Polski, że ona wie, co to za ból, jak nie ma pracy i nie ma na chleb dla dzieci. Na jednej z konferencji prasowych skomentowałem to w taki sposób, że dziwię się iż pani Suchocka, która nigdy nie rodziła i nie zaznała uczuć macierzyńskich, czuje problem matek Polek. Od tego czasu mam w pani Suchockiej śmiertelnego wroga, a procesy przeciwko mnie, które wcześniej toczyły się dość leniwie, nagle nabrały zawrotnego tempa.

Wałęsa wyłamuje nogi

Manipulacje prezydenta Lecha Wałęsy przy lewej i prawej nodze doprowadziły w końcu do tego, że ,,Solidarnościowy" sejm nagle się wywrócił. Do wyborów parlamentarnych w czerwcu 1993 Samoobrona stanęła jako samodzielna siła. Andrzej Lepper przedstawił swój program, własną wersję ustroju i gospodarczego urządzenia przyszłej Polski. Miało to być silne państwo, wolne zarówno od pozostałości komunizmu, jak i zagrożeń dzikiego, anachronicznego kapitalizmu.

- Sto krajów na świecie żyje w gospodarce rynkowej i zobaczcie w ilu z tych krajów ludziom dobrze się powodzi - przemawiał na wiecach. - Bogata siódemka Europy Zachodniej, USA i Japonia. A reszta ma gospodarkę rynkową tylko po to, żeby zniszczyć wszystko, co jest w tych krajach dobrego. Z tą głupotą, z tą zdradą, z tym oszukaństwem my po prostu nie zwyciężymy.

Na listach wyborczych ,,Samoobrony" znaleźli się ludzie związani ze Zjednoczeniem Patriotycznym ,,Grunwald" i tygodnikiem ,,Rzeczywistość", czyli dawna ,,frakcja narodowa" w PZPR - Bożena Krzywobłocka, Ryszard Filipski i Bohdan Poręba. Lepper przejął część kandydatów z listy partii przyjaciół piwa. Wśród nich znalazł się złoty olimpijczyk z Monachium, Władysław Komar.

- Jacy ludzie pchali się wtedy do Samoobrony! - uśmiecha się dzisiaj Lepper. - Kogo tylko nie było. Patrzyłem na to spokojnie, z miłosierdziem.

Przez biuro Samoobrony na Marszałkowskiej przewinęły się także całe tabuny agentów UOP-u. Lider Samoobrony nie odmawiał nikomu. Postanowił zagospodarować cały egzotyczny margines sceny politycznej. Przygarniając frustratów, osobników o chorobliwych ambicjach, a czasem i chorobliwej psychice, miał pewność, że w stosownej chwili bez trudu zdoła ich sobie podporządkować, albo będą musieli odejść. Niektórzy - przez zamknięte drzwi. Było to działanie cyniczne, ale w tym czasie Samoobrona nie mogła jeszcze liczyć ani na masowe poparcie wsi, ani na lepszych kandydatów w wyborczym wyścigu.

Wszystkie te dziwaczne typy przyciągnął za sobą narodowiec Janusz Bryczkowski. On również miał własne rachuby związane z Samoobroną. Nie potrafił stworzyć własnych struktur, organizacja Leppera, nabierająca rozpędu, była dla niego szansą.

- Wciąż mi coś ględził o Hitlerze, faszystach, Żydach, oddziałach szturmowych. Nie brałem tego poważnie. Myślałem, ot, dziabnął sobie kielicha i pieprzy bez sensu. A tymczasem on to traktował serio - powiedział potem Lepper dziennikarzowi ,,Expressu Wieczornego".

Stawiając na polityczny margines, Lepper przeliczył się. Kandydatury z list Samoobrony odstraszyły nawet tych wyborców, którzy gotowi byli wesprzeć samego Leppera. W wyborach Samoobrona zdobyła zaledwie 2,7 procenta głosów.

On sam twierdzi, że wyniki wyborów zostały zmanipulowane.

- Zrobiono wszystko, żebyśmy nie mieli rejestracji w ośmiu najbardziej ludnych okręgach. I bez tych okręgów mieliśmy prawie trzy procent. Gdyby udało się nam zarejestrować te śląskie okręgi, szansa była przy takim nagłośnieniu - Samoobrona była wtedy na fali - przekroczyć próg i znaleźć się w Sejmie.

W Bielsku Białej czy Katowicach zarejestrowano naszych kandydatów, wydano protokół rejestracji podpisany przez sędziów, a na drugi dzień unieważniono bo ktoś złożył doniesienie - byli tam wszędzie podstawieni ludzie z UOP-u - że Samoobrona rejestrowała minutę po północy. W Krakowie liczono głosy trzy dni i doszukano się, że sto adresów na listach nie zgadza się. Nie wzięto jednak pod uwagę, że adresy spisywane były z dowodów osobistych, a w tym czasie nagminnie zmieniano nazwy ulic. Nie każdy poszedł i zmienił sobie adres w dowodzie. To dla sędziów nie był żaden argument.

Bryczkowski włazi Żyrinowskiemu

Gdy wypełniły się dni, Lepper obwinił Janusza Bryczkowskiego i Bohdana Porębę o porażkę w wyborach i pozbył się ich z Samoobrony.

- Bryczkowski powiedział kiedyś, że jak się współpracuje z Lepperem, to w pewnym momencie można wyjść nie drzwiami, lecz z drzwiami - powiedział Lepper w rozmowie z Jarosławem Kurskim z ,,Gazety Wyborczej". - I Bryczkowski wyszedł z drzwiami i więcej nie wrócił. Powiem brutalnie - wykorzystywałem go do czasu, gdy był potrzebny.

Kiedy Bryczkowski zorganizował rozłamowy zjazd partii, Lepper publicznie ujawnił przeszłość rywala.

- Bryczkowski to oszust polityczny i gospodarczy. Uważam, że ma powiązania z byłą i obecną bezpieką. Chwalił się nawet, że jego moskiewskie biura mieszczą się w budynku należącym kiedyś do KGB.

Na potwierdzenie tych słów Bryczkowski zrobił krok samobójczy - zaprosił do Polski Władimira Żyrinowskiego, przywódcę faszyzujących rosyjskich nacjonalistów, który w swoim czasie nazwał Polskę ,,prostytutką, która nadstawia dupy to Rosji, to Zachodowi".

Uparty jak Lepper

Prawica oskarża dzisiaj Leppera, że za rządów komuny siedział cicho, natomiast zaczął rozrabiać na ulicy dopiero po objęciu władzy przez koalicję AWS-UW. Otóż publicysta ,,Gazety Wyborczej" Jarosław Kurski zadał sobie trud, pogrzebał w archiwum i odkrył ze zdumieniem: ,,Lepper istniał cały czas!". Aby nie wyważać otwartych drzwi, przytoczmy wyniki poszukiwań redaktora Kurskiego.

,,W naszym redakcyjnym archiwum, w teczce Andrzeja Leppera, znalazłem mnóstwo wycinków z lokalnych gazet lat 1993-97. Scenariusz zwykle ten sam. Lepper zajeżdża przed miejscowy dom kultury albo kino. Siada za stołem prezydialnym i nie przyjmując do wiadomości, że na sali siedzą trzy osoby - organizator i dwóch dziennikarzy - przemawia jak do tłumów.

- Nieraz było tak, że byli sami organizatorzy. To samo, co mówiłem do tysiąca ludzi, mówiłem do czterech osób. I też dwie godziny. Dziś są tego owoce. Ludzie poszli w teren, wzięli ulotkę. Dziennikarze coś napisali, kamera była, pokazała pustą salę, ale był Lepper! I Lepper istniał cały czas. I dziś zbieram żniwo. Tu trzeba mieć silną wolę. Nikt nie wierzył w to, że wieś może się zjednoczyć. A ja w to zawsze głęboko wierzyłem.

- Uparty pan jest.

- Oj, jestem. Nieraz mi niektórzy tłumaczyli: po co to robisz, to nie ma sensu. Chłopi głupi są. To chamy. Nic z tego nie będzie - takie myśli nie przychodziły mi nawet do głowy. Wiedziałem, że muszę być konsekwentny, uparty, bo to przyniesie sukces".

Pranie w Kobylnicy

No więc, za drugiej komuny Andrzej Lepper wcale nie siedział cicho. Najgłośniej było w Kobylnicy.

29 lipca 1994 Samoobrona ruszyła na pomoc ogrodnikowi Ryszardowi Jezierskiemu, którego zadłużone gospodarstwo chciał przejąć bank. W szklarniach pojawił się zarządca komisaryczny.

- Bank znalazł hochsztaplera, z którym chciał przejąć szklarnie -wspomina Lepper. - Była to własność człowieka, który w to włożył pracę całego swojego życia. Ogrodnictwo było w całości zautomatyzowane, podlewaniem kwiatów sterował komputer. I ten człowiek doprowadził do tego, że przez kilka dni kwiaty zostały bez wody.

Dowodzeni przez Leppera działacze Samoobrony ogolili zarządcy głowę i wychłostali rózgami pośladki.

- Myśmy pokazali, że za to, że jeden drugiemu chce zabrać dorobek życia, w Polsce była chłosta. To polska tradycja i przestroga dla wszystkich. I ja to mówię oficjalnie na wiecach, że to przestroga dla komorników i banków.

,,Rozciągnęli mnie na podłodze - zeznał zarządca w śledztwie. - Kopali, bili witkami po tyłku i plecach. A potem kobiety, co były z nimi, jeszcze mnie ostrzygły. Wszystkie pluły na moją głowę. Usiłowały wystrzyc żydowską gwiazdę".

- Wyszedł, pokazał wszystkim tyłek, że był zerżnięty rózgami. Wszczęto dochodzenie, dwa miesiące siedziałem za kratami, najpierw w areszcie śledczym w Słupsku, potem w więzieniu w Czarnem. Oskarżano mnie o pobicie i kierowanie grupą przestępczą. A to była akcja związku w obronie naszego działacza.

Do prokuratury wpłynęły wtedy poręczenia od Mariana Jurczyka, szefa Solidarności 80, Janusza Maksymiuka z Kółek Rolniczych, posła Witolda Zbrzyznego ze związków zawodowych Zagłębia Miedziowego. Aresztowanego wypuszczono jednak dopiero wtedy, gdy rzecznik Samoobrony, Stanisław Mojsa, przyprowadził do prokuratury dwie córki Leppera. Ojciec za kratami, matka w szpitalu chora na kręgosłup, dziewczynki ryczą od rana w sekretariacie prokuratora. Ten wytrzymał tylko do południa; zanim poszedł do domu do własnych dzieci, zamienił areszt Leppera na dozór policyjny.

- Zostałem oskarżony o chuligaństwo i kierowanie grupą przestępczą. Wynaleziono tam wszystkie najgorsze artykuły, jakbym był jakimś zbirem, bandziorem i dowodził gangiem. Samo skazanie mnie było sterowane odgórnie i odbyło się w wielkim pośpiechu. Zbliżały się wybory prezydenckie w 1997 roku, w których kandydowałem. Chodziło o to, żeby mnie przed wyborami dokładnie skompromitować, pokazać, że mam wyrok.

Na ostatnią rozprawę przed Sądem Rejonowym w Słupsku nie stawiła się jedna z współoskarżonych. Kiedy okazało się, że nie może uczestniczyć w rozprawie, sąd udał się na naradę. Na pewno był telefon wykonany i zdecydowano, co dalej. Postanowiono, że sprawa tej pani zostanie wyłączona do odrębnego postępowania. Sąd tak się śpieszył, że zrezygnował nawet z obejrzenia nagrania wideo, na którym rzekomo został utrwalony moment, kiedy osobiście wymierzam chłostę. Wyrok zapadł jeszcze tego samego dnia - półtora roku więzienia w zawieszeniu na trzy lata.

Mój adwokat zgłosił apelację do Sądu Wojewódzkiego w Słupsku. W historii tego sądu nie było jeszcze rozprawy apelacyjnej, która odbyłaby się w takim zawrotnym tempie. Po trzech tygodniach zostało wydane orzeczenie: wyrok prawomocny, utrzymany w mocy. Podniesiono mi tylko grzywnę.

Dla mnie i Samoobrony najważniejsze jest jednak to, że ten ogrodnik którego broniliśmy do dzisiaj jest ogrodnikiem, nikt go nie wyrzucił, komornik więcej nie przyszedł, żaden bank mu egzekucji nie robi.

Na bosaka w Łysomicach

Po wydarzeniach w Główczycach rozegrała się sprawa Agencji Własności Rolnej w Toruniu, a dokładnie - obrona PGR Montowo w Łysomicach.

- W Łysomicach załoga odzyskała PGR, jest zadowolona i mówi, że to tylko i wyłącznie dzięki Samoobronie - mówi Lepper. - Ale tam ludzie prężnie, twardo stanęli, nie słuchali nikogo kto im przeszkadzał, czy to Solidarność czy OPZZ - wyganiali z zakładu pracy, zdali się tylko na Samoobronę i w ten sposób wygrali. Za to nasi ludzie byli sądzeni przez sąd w Toruniu, ja też byłem przesłuchiwany w tej sprawie, skazano przewodniczącego Samoobrony w Toruniu za użycie siły i używanie w Łysomicach obelżywych słów wobec dyrektora Agencji Własności Rolnej z Torunia. Ten pan zachowywał się arogancko, więc został wyprowadzony na 24-stopniowy mróz w jednej koszuli i boso.

- Dlaczego na boso?

- No, żeby poczuł co to jest mróz...

Zamojskie świnie...

W 1995 roku odbyła się blokada Urzędu Wojewódzkiego i Zakładów Mięsnych w Zamościu.

- Doszło tam do tego, że przeciwko Samoobronie, która powstała w Zakładach Mięsnych, utworzono wspólny blok OPZZ i Solidarności pracowniczej - wspomina Lepper. - Obiecali ludziom, że jeśli zrezygnują z przynależności do Samoobrony i Leppera nie będzie w zakładzie, to będą mieli wszystko załatwione tak jak chcą, a zakład będzie nadal pracować. Okazało się później, że pani przewodnicząca Solidarności pracowniczej z tych zakładów została sekretarką syndyka masy upadłościowej, przewodniczący OPZZ-tu został zaopatrzeniowcem, a ludzie poszli na bruk.

Zorganizowaliśmy blokadę Urzędu Wojewódzkiego. Przed urząd przyjechały matki z dziećmi w wózkach, na rękach. Wojewoda, peeselowiec, nie chciał do nas wyjść. Powiedziałem, że jeśli nie wyjdzie za 15 minut, to przyniesiemy pana tutaj czy to się panu podoba czy nie. My nie pójdziemy do pana do gabinetu z delegacją, tylko wyjdzie pan do nas, a było tam około siedmiuset pracowników i trzystu rolników. Wyszedł od razu, natomiast później dostał zawału - ale myślę, że nie mamy co sobie wypominać, że to z naszej winy. W Zamościu prowadzono dochodzenie, ale prokurator odstąpił od skierowania aktu oskarżenia do sądu.

...toruńskie gęsi

Następna akcja Samoobrony odbyła się w Zakładach Drobiarskich w Toruniu. Ich pracowników oburzyło, że przedsiębiorstwo warte 32 mld zł sprzedano za dwa miliardy. Hochsztapler, który je kupił, dał do tego czek bez pokrycia. Dostał też bardzo duży kredyt z BGŻ na zakup surowca od rolników i początkowo rzeczywiście płacił dostawcom. Szybko przestał płacić, ale zastosował sprytny chwyt - po okolicy poszła fama, że płaci, więc rolnicy oddawali żywiec, a kupujący przekonywali, że pieniądze będą za kilka dni. W ten sposób nowy właściciel zakładów drobiarskich naciągnął okolicznych rolników na około 35 mld zł. Gęsi i drób przerobił i sprzedał do Niemiec, a potem zniknął. Okazało się wtedy, że BGŻ dał kredyt na jedną z 30 spółek oszusta - firmę transportową, która nie była nawet jego własnością, a wszystkie samochody zostały wzięte w leasing.

Pracowników zakładów drobiarskich oszukano podobnie jak w Zamościu - przywódcy OPZZ, Solidarności i związków branżowych zorganizowali się przeciwko Samoobronie. Przekonali pracowników, że trzeba ogłosić upadłość zakładów, a wtedy dostaną tzw. wyprawki, zasiłki itd. Pracownicy poszli na lep, minął rok, wyprawek nie dostali, a zasiłki okazały się bardzo mizerne.

- Jako rolnicy i hodowcy drobiu zdecydowaliśmy wtedy, że łomami otwieramy komory chłodnicze i to co jest w chłodniach przejmujemy i dzielimy wśród poszkodowanych, którzy to sprzedają na własną rękę - opowiada Lepper. - Tych zapasów było na około 10 mld zł, a dług tylko wobec hodowców wyniósł 35 mld. Zerwaliśmy łomami kłódki od chłodni, były tam kiełbasy i parówki drobiowe, i podzieliliśmy między ludźmi.

Skazano mnie tam na tysiąc złotych grzywny za lżenie i poniżanie władz, bo wojewoda i jego zastępca poczuli się obrażeni, kiedy jeden z uczestników spotkania powiedział - panowie, jesteście złodziejami, doprowadziliście do upadku takiego zakładu. Wicewojewoda wyskoczył na środek sali - który to taki mądry, który to powiedział. Chciał sprowokować awanturę. Ja mu odpowiedziałem - niech pan nie szuka winnego, ja to biorę na siebie. To znaczy że pan twierdzi - on na to - że ja i wojewoda jesteśmy złodziejami? Powiedziałem - tak, jesteście złodziejami, bo przyjęliście czek na dwa miliardy bez pokrycia, a przecież wiedzieliście, że zakłady są warte grubo ponad trzydzieści miliardów. Oczywiście było doniesienie do prokuratury, przesłuchania, najpierw na policji, później w prokuraturze, proces który trwał dwa lata, a w roku 1997 zostałem dopiero skazany. Na wiosnę, jakoś dziwnie wszystkie trzy najważniejsze sprawy przeciwko mnie zakończyły się tuż przed wyborami do sejmu. Także sprawa lubelska o lżenie najwyższych organów władzy, która trwała pięć lat, a zaczęła się w 1992 roku. Na wiecach używałem dosadnych słów wobec rządzących, że rozkradają Polskę, że skoro biorą udział w kradzieży, umożliwiając ją poprzez odpowiednie przepisy, to są tak samo złodziejami jak ci co kradną bezpośrednio... Tak to było w Toruniu, rok 1996, za rządów koalicji SLD-PSL.

Ochłapy od komuny

Za rządów Cimoszewicza zaczęło się nasilać zjawisko niekontrolowanego importu zboża.

- Dlaczego wtedy nie protestowaliście?

- Wtedy import nie powodował jeszcze tak znacznej obniżki cen i problemów ze skupem. Jeszcze kupowano zboże od rolników, płacąc autentycznie po 530 złotych za tonę. W 1996 płacono nawet 600 złotych za tonę. Natomiast to wszystko powoli się nawarstwiało, klimat też był niedobry, chociaż robiliśmy wtedy także akcje z Solidarnością Rolników Indywidualnych w obronie chmielu polskiego, tytoniu i ziemniaków.

- Mówi się, że jak komuchy rządzili w Polsce, to Lepper cicho siedział, a teraz jak komuchy stracili władzę, to Lepper rozrabia.

- No tak, no piszą różnie, tak że ja też się z tym liczę... Nawet piszą, że komuchy wspomagali Leppera, że SLD finansowało, a teraz Grzybowska finansuje. To są bzdury, kłamstwa, jeśli ktoś jakieś takie dowody ma, to trzeba przedstawić kwity - co, jak, gdzie... Dowody, świadków. W tym nie ma cienia prawdy, absolutnie! Kilka razy natomiast spotykałem się w 1995 w kancelarii prezydenta Kwaśniewskiego z jego doradcą do spraw rolnictwa. Z nim samym nigdy. Oni rozumieli sprawy rolnictwa, ale działań żadnych nie było. Z rządem też żadnych spotkań nie było.

Protestów wtedy nie było, gdyż nie było sprzyjającej atmosfery. Za Cimoszewicza rzucono rolnikom ochłapy - stwarzając 35 linii kredytowych. Kółka Rolnicze miały w Sejmie około 30 posłów, PSL i organizacje branżowe, które z nimi współpracują, 130 posłów, iluś tam senatorów jeszcze, marszałka Sejmu, Senatu. A Solidarność rolnicza była zbyt słaba.

Kto by mi zresztą uwierzył, gdybym wtedy wystąpił i powiedział ,,uważajcie chłopy, będą płacili za zboże trzysta złotych", skoro płacili jeszcze sześćset? Chłopi widzieli, że pomimo importu, zboże wciąż od nich skupowano.

Sojusz czerwonych jelit

Komuniści dobrze wiedzieli, że Andrzej Lepper od nich pieniędzy nie bierze - i nie weźmie. Dobrze też zapamiętali, co nieraz na ich temat mówił publicznie:

- Obecna SdRP, jej elita, reprezentuje przede wszystkim byłą grupę kierowniczą ,,przewodniej siły". Właśnie tę, która jest bezpośrednio i najbardziej obciążona dziedzictwem fatalnych rządów, zdradzieckich poczynań, korupcji, wysługiwania się Sowietom.

Oleksy wiedział, że Lepper pamięta to co każdy ministrant wiedzieć powinien: ,,Tedy rzecze i tym którzy po lewicy będą: Idźcie odemnie przeklęci w ogień wieczny: który zgotowany jest diabłu i aniołom jego".

Ale z tym, że korzenie towarzyszy Millera i Oleksego sięgają warstwy gleby urzyźnionej prochami polskich patriotów, SdRP jakoś się pogodziła. Komuchów wcale to nie boli. Gdyby Lepper tylko komuchom wypominał Stalina i Bieruta, wszystko byłoby w porządku. On jednak dla każdego ma coś niemiłego.

- Elita postkomunistów, skupiona dzisiaj w SdRP, wraz z bliskimi sobie ludźmi z byłego KOR-u utworzyła za wspólnym błogosławieństwem Moskwy i Waszyngtonu ,,okrągły stół" i przekazała władzę części dawnej opozycji. Jeżeli dzisiaj taki Adam Michnik afiszuje się na przykład przyjaźnią z Wojciechem Jaruzelskim i lansuje jego książkę w Paryżu, to nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Po prostu stanowi to potwierdzenie zażyłych związków występujących między ostatnim kierownictwem PZPR i KOR-em.

Niedawno Czesław Kiszczak wyciągnął taśmy filmowe z Magdalenki, na których widać, jak bliska była to zażyłość - już wtedy.

PAN LEPPER W BRAZYLII

Warszawa, 1999

W szkalowaniu Andrzeja Leppera, obok takich pretendujących do prawicowości tytułów jak ,,Gazeta Polska" czy ,,Nasz Dziennik", szczególną aktywność wykazuje postkomunistyczna ,,Polityka". Po wielkich protestach chłopskich w styczniu 1999 roku, ,,Polityka" poświęciła liderowi Samoobrony cykl artykułów w kilku kolejnych numerach. Ich kuriozalną kulminację stanowiły wyssane z palca paszkwile dotyczące powiązań Andrzeja Leppera z tajemniczym Instytutem Schillera oraz brazylijskimi trockistami.

Wszystko, co udało się wysmażyć ,,Polityce", jest wzorcowym przykładem manipulacji prasowej - kiedy drogą cynicznej żonglerki półprawdami i zmyśleniami z czytelnika robi się durnia. Natomiast to co redaktor ,,Polityki" wytropił w brazylijskiej dżunglii - jest z kolei typowym przykładem jak durnia można zrobić z dziennikarza.

Jak Schiller zbiera datki

,,Polityka" alarmuje: ,,Patron Instytutu Schillera, Lyndon H. LaRouche, ma korzenie marksistowskie i trockistowskie".

Pewien rozmówca ,,Polityki" ,,chce odrzucić w ten sposób podejrzenie, jakoby Lepper był związany z Instytutem Schillera - trockistowską, prorosyjską organizacją zwalczającą m.in. zjednoczeniowe tendencje w Europie".

,,Można odnieść wrażenie - twierdzili informatorzy ,,Polityki" - że Instytut Schillera to agentura moskiewskich kół, które nie chcą wejścia Polski, Czech i Węgier do NATO i Unii. Tym bardziej, że Lyndon H. LaRouche przyjeżdżał do Polski zawsze z Rosji".

Zawsze - to był dokładnie jeden raz, kiedy Lyndon H. LaRouche odwiedził Polskę. I jeszcze zapomnieli ,,Politykierzy" dodać, iż prorosyjski trockista Lyndon H. LaRouche, z maksistowskim korzeniem, współpracował z administracją prezydenta USA Ronalda Reagana w realizacji programu SDI - ,,Wojen Gwiezdnych" - które sprowadziły nagłą śmierć na ZSRR. A także - nie wspomnieli, że trockistę przyjmował, bodaj dwukrotnie i na koszt polskich podatników, sam prezydent Lech Wałęsa.

,,Czy szefa Samoobrony finansuje prorosyjski Instytut Schillera? - grzmi ,,Polityka". - Skąd ma pieniądze, skoro żadne składki nie są zbierane, bo nigdy nie były księgowane? A akcje Samoobrony organizowane są perfekcyjnie, sporym nakładem kosztów? Współpracownicy wskazywali na Instytut Schillera; Lepper gościł w jego niemieckiej siedzibie na czymś w rodzaju szkolenia".

Coś ,,w rodzaju szkolenia", czym Instytut Schillera uraczył w Niemczech Andrzeja Leppera, okazało się jednym z cyklu standardowych seminariów, na jakie zapraszano z Polski setki polityków. Między innymi - doktora Wojciecha Błasiaka, posła na sejm z ramienia KPN. ,,W 1997 roku otrzymałem zaproszenie na seminarium Instytutu Schillera do Wiesbaden w sprawie krachu finansowego w Azji - wspomina dr Błasiak. - Nie pojechałem tylko dlatego, że koszt tej trzydniowej imprezy wraz z podróżą, czyli kilkanaście milionów starych złotych, przekraczał ówczesne możliwości mojej kieszeni. Każdy tam bowiem, jak to bywa w cywilizowanym świecie, płacił za siebie".

A po co Instytut Schillera organizuje dziesiątki podobnych seminariów każdego roku i zaprasza na nie tysiące ludzi? Otóż doktor Błasiak przypadkiem uchylił rąbka tajemnicy: seminaria, na których bije się pianę, są głównym źródłem finansowania podobnych instytutów. A kto chce się samemu przekonać, kto tu kogo finansuje, niech pojedzie na takie seminarium i spróbuje się napić wody mineralnej na koszt organizatora.

Całkiem niedawno na seminarium Instytutu Schillera bawił poseł Jan Łopuszański - może on zechce opowiedzieć, jak to z tą wodą mineralną było.

Kiedy dziennikarz się kurwi, a kiedy goni w piętkę

Tak oto wyszkolony na odpowiednich wzorcach, procedurach i technikach, wyszlifowanych jeszcze przez klasyka bolszewickiej ,,nie-Prawdy" Radka-Sobelsohna, dziennikarz, szermując zaklęciami ,,trockizm", ,,marksizm", ,,rosyjska agentura" - wypuszcza biednego Leppera na pole minowe. To najmodniejszy dzisiaj styl w polskim dziennikarstwie: demaskowanie korzeni. Równie modny, jak demaskowanie antysemityzmu, nacjonalizmu i ksenofobii. Prawie tak modny, jak demaskowanie ,,ciemnogrodu" i ,,oszołomstwa".

Efekt - jakże mogłoby być inaczej! - nieodmiennie żałosny. Kiedyś będą się tego wstydzić. Ale tak jest zawsze, kiedy dzienniarz się kurwi.

O ileż jednak bardziej żałosny bywa efekt dziennikarskich dociekań, kiedy pan redaktor sam daje się wpuścić w maliny. Aż go skręca, tak chce przywalić, bierze zamach, nabiera powietrza - trzask! - i leży. Twarzą w oborniku, jak przystało na rustykalne klimaty.

Piękny Vincentinho

,,Zaraz po przybyciu do Brazylii w Sao Paulo odbyły się rozmowy lidera Samoobrony i jego świty z liderem potężnego, liczącego 28 mln członków, Związku Zawodowego Metalowców, niejakim Vincentinho - demaskuje ,,Polityka" kolejne trockistowskie spiski Andrzeja Leppera. - Według opinii naszego rozmówcy brazylijski gigant związkowy uważany jest w tym kraju za organizację niebezpieczną dla porządku publicznego. Działa podobnie jak Samoobrona - urządza blokady, potężne demonstracje gromadzące nawet po kilka milionów ludzi, okupacje budynków i ferm rolniczych. Sam Witold Michałowski, który przyznaje, że to on namówił Leppera do spotkania z Vincentinho, przypomina sobie, iż związkowcy - metalowcy zasłynęli z używania argumentów w postaci karabinów Kałasznikowa. - To związek lewicowy, trockistowski, ale skutecznie broniący praw ludzi pracy - tłumaczy Michałowski. (...) Według innego informatora, tematem rozmów z Vincentinho była też współpraca Samoobrony z metalowcami znad Amazonki. Co uzgodniono - nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że w mieście Foz do Iguacu na południu Brazylii Lepper prowadził rozmowy na temat powołania brazylijsko-polskiej spółki mającej produkować wódkę".

Kimże jest ów tajemniczy trockista Vincentinho, z którym Lepper ma produkować w Brazylii polską wódkę?

To Vincente Paulo da Silva, lider brazylijskiej organizacji związkowej Central Unica dos Trabalhadores (CUT), czyli Centralnej Unii Pracowników. Unia zrzesza ponad dwa tysiące organizacji związkowych. Należy do niej 6 milionów pracowników prywatnych i 17 milionów pracowników państwowych. To największy w Ameryce Łacińskiej i piąty co do wielkości na świecie związek zawodowy. W Brazylii są jeszcze dwie duże centrale związkowe, z których jedna zrzesza 6 mln członków, druga 2 miliony, oraz kilkanaście mniejszych.

Lepper rzeczywiście spotkał się z Vincentinho w centrali związkowej CUT w Sao Paulo. To żadna sensacja, Vincentinho jest jedną z brazylijskich atrakcji. Natomiast Michałowski dobrze wiedział co powiedzieć, aby dziennikarz ,,Polityki" zaczął gonić w piętkę.

Kiedy tylko padły zaczarowane słowa ,,trockizm" i ,,kałasznikow", tropiciel bezbłędnie podjął trop. Trop zaprowadził go co prawda do polsko-brazylijskiej gorzelni nad wodospadami Foz do Iguasu, ale jakże efektownym szlakiem!

A prawda jest banalna.

Ani Lepper nie wiedział kto to Vincentinho, ani brazylijski związkowiec - kim jest senhor Lepper. Vincentinho słyszał tylko o polskiej Solidarności, i o nią Leppera zapytał.

- W Solidarności było 10 milionów ludzi, a dzisiaj zostało pół miliona. Ludzie zawiedli się na Solidarności. Za hasłami nie poszły czyny - odpowiedział polski kandydat na trockistę.

- Mieliśmy podobną sytuację w Polsce i Brazylii - dociekał dalej Vincentinho. - Tylko że tutaj była dyktatura, a u was komunizm. Dla nas jest niezrozumiałe, dlaczego Wałęsa, lider takiego związku zawodowego, został później zniszczony.

- W jego otoczeniu znaleźli się ludzie, którzy nade wszystko łaknęli pieniędzy - wyjaśniał Lepper. - On sam też nie jest bez grzechu. Problemy ludzi pracy na całym świecie są praktycznie jednakowe, czy to w rolnictwie, czy górnictwie, czy też przemyśle. Jeżeli pracownicy nie będą podejmować radykalnych działań, pracodawcy zapomną o ich prawach i potrzebach. Nasz związek powstał wtedy, gdy upadł system komunistyczny panujący w Polsce od 45 lat. Wydawało się, że nowe rządy zmienią sytuację. Bardzo szybko okazało się jednak, że prawa ludzi pracy nie są zagwarantowane ani w socjaliźmie, ani w kapitaliźmie, że nie wystarczy obalić komunę, aby jednocześnie wykluczyć rządy oszukujące naród. Masy ludowe coraz wyraźniej odczuwają, że znowu wpędza się je w nowy system ekonomicznego zniewolenia. Nasz związek jest bardzo radykalny. Samoobrona rozwija się na gruzach Solidarności. Głównym celem Samoobrony jest rozwój na drodze wskazanej przez Papieża, który stwierdził, że nieprawdą jest, jakoby kapitalizm był jedyną możliwością rozwoju społecznego. Możliwy jest taki rozwój, w którym najważniejszy staje się człowiek, jego rodzina i praca.

Następnie z Vincentinho rozmawiał Witold Michałowski, który przed wyjazdem z Warszawy otrzymał pełnomocnictwa od Ali-Ramzana Ampukajewa, przedstawiciela prezydenta Czeczenii w Polsce i zarazem jedengo z liderów czeczeńskiego ruchu związkowego. Czeczeńcy zamierzają uzyskać członkostwo w Międzynarodowej Organizacji Pracy, co pozwoliłoby im zaistnieć na scenie politycznej, skutecznie dotąd blokowanej przez Rosję. Michałowski występował jako rzecznik ich interesów i zwócił się do Vincentinha o poparcie ze strony CUT dla przyjęcia Czeczeńskiego Związku Zawodowego do międzynarodowych organizacji związkowych.

- Do której? - zapytał Vincentinho.

- Do Międzynarodowej Organizacji Pracy.

- Są trzy - i Vincentinho, który okazał się znacznie lepiej przygotowany do tych rozmów niż polska delegacja, wymienił je po kolei. - Do której chcą należeć Czeczeńcy?

Zapanowała pewna konsternacja.

- Którą senhor rekomenduje? - zapytał przytomnie Michałowski.

- Jedna z tych organizacji, prawicowa, jest silnie związana z kościołem katolickim, zaś druga jest socjalistyczna i zwalcza tę pierwszą - cierpliwie wyjaśnił Brazylijczyk.

- Czy CUT udzieli moralnego poparcia dla Czeczenii w sprawie przyjęcia jej do tej pierwszej organizacji?

- O'kay!

- Muito obrigado!

W taki oto sposób decydowało się przyjęcie muzułmańskiej Czeczenii do silnie związanej z kościołem katolickim Międzynarodowej Organizacji Pracy, zwalczanej przez międzynarodówkę socjalistów.

Zaraz po tym czeczeńskim akcencie Vincentinho wygłosił sążniste, bardzo brazylijskie - i kaukaskie zarazem - w formie przemówienie.

- W Brazylii próbowano tworzyć związki zawodowe od 1906 roku. CUT jest jedynym związkiem, który utrzymuje się już od 15 lat. Zawiązaliśmy się podczas rządów dyktatury wojskowej, w 1983 roku. Walczymy o demokrację, która w Brazylii nie jest jeszcze pełna. Mamy własną koncepcję związku zawodowego - klasycznego i autonomicznego, oddzielonego od organizacji politycznych, religijnych i masońskich.

Mamy w centrali działaczy wszystkich opcji politycznych, zarówno z partii lewicowych, jak i prawicowych, różnych wyznań. Nasz związek zrzesza wszystkich bez wyjątku.

Junta wojskowa początkowo bardzo przeciwdziałała związkowi, ja sam spędziłem rok w więzieniu. Rozruchy, do jakich doszło w kraju, stały się początkiem naszego związku i początkiem końca reżimu.

Dzisiaj związek działa w nowej fazie - zainwestowalismy w ludzi, aby się kształcili jak prowadzić negocjacje, organizować pomoc, sprawować różne funkcje społeczne, związkowe i polityczne. Tego właśnie zabrakło Solidarności w Polsce.

W obecnej fazie związek dba już nie tylko o sprawy pracownicze, ale i inne potrzeby społeczne - na przykład o kulturę, co bardzo popularyzuje związek i przyciąga ludzi. Zamierza także wejść w kontakt z organizacjami z innych krajów, aby jednocześnie organizować akcje - podobnie jak wielkie korporacje międzynarodowe łączą się przeciwko pracownikom. W Brazylii dzieje się to samo, co na całym świecie - duże firmy pożerają małe, co godzi w podstawy gospodarki kraju.

Jesteśmy przeciwni polityce neoliberalizmu, która ma zastąpić kapitalizm - zakończył Vincentinho, zapraszając gości z Polski na karnawał. Na pożegnanie rozdał polskim companieros związkowe kalendarze w mocno czerwonych okładkach.

Tak oto brazylijscy trockiści, którymi straszy czytelników ,,Polityka", okazali się bojownikami o kapitalizm w walce z neoliberalizmem.

Kałasznikowy, którymi z kolei straszył dziennikarza ,,Polityki" Witold Michałowski, a ,,Polityka" czytelników ,,Polityki" - były tylko niewinną mistyfikacją starego globtrottera Michałowskiego, polskiego specjalisty od poszukiwania skarbu barona Ungerna von Sternberga, którego fantazja nie zna żadnych granic. Spróbował by który związkowiec w Brazylii wyjść na ulicę z karabinem! Junta już jakby w Brazylii nie rządzi, ale trzeba zobaczyć, jak ludzie bledną na widok patrolu Policia Militar. O tajnej policji Guardia Civil lepiej nawet nie wspominać.

Janczar Trockiego

A jednak, gdyby dobrze poszperać, można znaleźć w Brazylii całkiem świeży trockistowski trop. Tylko że zaprowadzi on wcale nie do Leppera. A do kogóż to, do kogo?!

Ano do.... Nie, to niemożliwe!

Był taki piękny czas, kiedy na Kubie zaświeciło brodate słoneczko - Fidel Castro. Zaprowadzać na wyspie szczęście i komunizm pomagał Fidelowi latynoski Dzierżyński - Che Guevara. Na stanowisku głównego kata Kubańczyków położył on dla sprawy tak duże zasługi, że nawet dla zbrodniarza Castro stał się nie do zniesienia. Ludności na wyspie ubywało w takim tempie, że Che Guevara został czym prędzej wysłany na nową rewolucję - do Boliwii.

Oczywiście, nie wysłał go tam Fidel. Nowe rewolucje planowano nie w Hawanie, wśród dymu cygar i w oparach rumu ,,Senhorita", tylko całkiem gdzie indziej, gdzie panuje raczej odór machorki, ,,Stolicznej" i onuc. Towarzysze w onucach wysłali co prawda Che Guevarę do Boliwii, gdzie spodziewali się łatwej wiktorii, niemniej spokoju nie dawała im sąsiednia piękna kraina - diamentowe pola Minas Gerais w Brazylii. Tam też kogoś posłali. Jeszcze jednego kandydata na Dzierżyńskiego. Zresztą, Polaka.

Nowy Dzierżyński nazywał się Dowbor. Zajadły komunista. Pokręcił się wśród brazylijskiej Polonii, a potem zorganizował parszywą dwunastkę. Kiedy wojska rzadowe zrobiły z jego partyzantami porządek, Dowbor wrócił do kraju.

Został wykładowcą w Szkole Głównej Planowania i Statystyki, kuźni wiadomych kadr. Jego pilnym studentem był Leszek Balcerowicz.

Za chlebem i ananasem

Cóż jednak wydarzyło się w dalekiej Brazylii, że polska prasa tak wytrwale drąży sprawę?

Wizyta polskiej delegacji Związku Zawodowego Rolnictwa Samoobrona w Brazylii trwała od 20 lutego do 13 marca 1998 r. Delegacją kierował Andrzej Lepper, przewodniczący związku oraz Partii ,,Przymierze - Samoobrona". Razem z nim Brazylię odwiedzili m.in. Witold Michałowski, prezes Fundacji Odysseum - Ośrodka Dokumentacji Dokonań Polaków na Obczyźnie, prezes Stowarzyszenia ,,Jesteśmy w Europie" i członek Polskiego Lobby Przemysłowego, Janusz Malewicz - biznesmen, prezes spółki Pro Agro w Siedlcach, Zbigniew Witaszek - biznesmen, właściciel motelu w Czosnowie pod Warszawą, Piotr Dzieduszycki - przedstawiciel Agencji Własności Rynku Rolnego i prezes zarządu spółki Agro-Man Ltd., Franciszek Sztuka - prezes Stowarzyszenia Sołtysów woj. poznańskiego, zastępca przewodniczącego Rady Miejskiej w Miłosławiu, sołtys i prezes Spółdzielni Kółek Rolniczych w Skotnikach oraz Mieczysław Szczodry, burmistrz Miasta i Gminy Wąchock.

Celem wyjazdu było zapoznanie się z funkcjonowaniem giełd zbożowo-paszowych w Brazylii, poznanie tamtejszego rolnictwa i rynku rolnego, nawiązanie kontaktów z Polonią i zawarcie umów o współpracy kulturalnej, gospodarczej i turystycznej z samorządami kilku zaprzyjaźnionych miast.

,,O Brazylii, mieszkających tam Polakach i ich potomkach jakoś w Polsce zapomniano - pisze Lepper w swojej przedmowie do książki Juljusza Osuchowskiego ,,Anotar"*, traktującej o współczesnych brazylijskich sprawach. - Może to za daleko, a może i niewygodnie. Dawno, dawno temu pisano o nich chętnie i dużo, teraz nic. Mało się obecnie wie o tym, jak żyją i co robią potomkowie polskich chłopów, którzy przeszło sto lat temu opuścili rozdartą rozbiorami Polskę, aby w dalekiej nieznanej Brazylii znaleźć drugą ojczyznę. Zapomnieli wysocy przedstawiciele rządu polskiego, a zarazem działacze PSL, partii nawiązującej do tradycji wsi polskiej, że Kurytyba to brazylijska stolica polskiego chłopa. Przekonałem się o tym osobiście, gdy spotkałem się z grupą brazylijskich działaczy samorządowych polskiego pochodzenia ze stanów Parana i Santa Catarina, którzy jesienią 1997 roku odwiedzili Polskę na zaproszenie Fundacji Odysseum".

Na lotnisku w Sao Paulo oczekiwał organizator wizyty ze strony brazylijskiej, Leonardo Tyszka Neto, prezydent Związku Kultury Polsko-Brazylijskiej, wydawca polskiej gazety ,,Sto Lat" w Kurytybie i autor polskojęzycznej audycji w kurytybskiej rozgłośni radiowej. W dalszą podróż delegacja udała się luksusowym autobusem, wynajętym na czas trwania wizyty przez stronę brazylijską.

Pierwszym obiektem, który odwiedzili Polacy, był Memoriał Ameryki Łacińskiej, kompleks nowoczesnych budowli w Sao Paulo będący centrum współpracy kulturalnej oraz integracji politycznej Ameryki Łacińskiej. Delegacja została przyjęta w Parlamencie Ameryki Łacińskiej, siedzibie organu przedstawicielskiego 23 narodów zamieszkujących subkontynent.

Potem nastąpiło głośne już spotkanie z Vincente Paulo da Silvą. W rozmowie wzięli udział wybitni brazylijscy działacze związkowi, m. in. Antony Spies, przedstawiciel związkowców przemysłu naftowego i lider wielkiego strajku pracowników naftowych w 1996 r. oraz Pasqual, lider pracowników przemysłu metalurgicznego.

Po uroczystej kolacji, wydanej przez pana Adolfa Bitnera, przedstawiciela starej polskiej emigracji, delegacja udała się w całonocną podróż do Guaratuby, leżącej na wybrzeżu Oceanu Atlantyckiego.

* Juljusz Osuchowski ,,Anotar". Wydawnictwo Fundacji Odysseum, Warszawa 1998.

Morretes, Guaratuba i Bela Vista

Rankiem 21 lutego delegacja przybyła do miasteczka Morretes. Przez pewien czas było ośrodkiem polskich kolonistów, którzy jednak z czasem przenieśli się na wyżej położone tereny górskie, nie mogąc znieść miejscowego tropikalnego klimatu. Władze Morretes wydały na cześć polskiej delegacji uroczysty obiad w restauracji położonej na nadbrzeżnym bulwarze.

W godzinach wieczornych autokar dotarł do Guaratuby. Gości zakwaterowano w hotelu Sobre as Ondas na samym brzegu oceanu.

Atrakcją następnego dnia było tradycyjne brazylijskie rodeo. Odbyło się w Bela Vista, na fazendzie wielkiego hodowcy bydła Pedro Tyszki. Rodea urządzane każdego roku w tej posiadłości należą do największych w stanie Santa Catarina - tym razem przybyło 12 tysięcy gości. Polska delegacja została zaproszona do honorowego asystowania księdzu przy ołtarzu podczas polowej mszy świętej. Po mszy Andrzej Lepper osobiście ujeździł dzikiego bułanego rumaka - fotografie do wglądu.

Królowa karnawału

Dwa kolejne dni, 23 i 24 lutego, były poświęcone wypoczynkowi, kąpielom w oceanie oraz uczestnictwu w uroczystościach karnawałowych, na których polska delegacja otrzymała status honorowych gości miasta. Z trybuny oglądano w towarzystwie burmistrza i radnych miejskich tradycyjny korowód karnawałowy. Królową karnawału, otwierającą barwny pochód, została w tym roku Polka z pochodzenia, Jandira Glowacki.

Wicekrólem karnawału został natomiast członek delegacji Samoobrony Zbigniew Witaszek, zawodnik wagi superciężkiej.

Wspomina jeden z uczestników dalekiej wycieczki:

- Ocean był ciepły i słony jak świeży sik ukochanej. Gorąca noc, plaża. Lepper ciągle wypatrywał czegoś ze szklaneczką cachasy w dłoni... Gdzieś tam, za kotarą mroku, na drugiej połówce świata, spały pod śniegiem zdziczałe pola Rzeczypospolitej...

Wieczorem 25 lutego, kiedy karnawał wywietrzał już z głów, w restauracji Sol Nascente, należącej do Polaka z pochodzenia Eduarda Hernaskiego, odbyło się spotkanie z miejscową Polonią. Na uroczystą kolację przyszło kilkanaście osób, z których jednak żadna, mimo polskiego pochodzenia, nie mówiła już ojczystym językiem. Sam Hernasky posiada oprócz luksusowej restauracji trzy pełnomorskie kutry motorowe, którymi prowadzi połowy ryb oceanicznych, krewetek i krabów. Nic dziwnego, że Samoobrona musiała skonsumować wielkie ilości tego paskudztwa.

Piękna makuku

26 lutego delegacja zwiedziła fermę ptaków egzotycznych, hodowanych przez Polaków, braci Marco i Markusa Wasilewskich. Hodowla jest prowadzona wyłącznie w celu ochrony ginących gatunków ptaków - tukana, żaku, makuku, jakutinga, uru i papug arara. Jest przedsięwzięciem niedochodowym, dotowanym przez rząd brazylijski. Wasilewscy prowadzą hodowlę obok swojej pracy zawodowej, którą jest działalność w branży budowlanej.

Następnie delegację gościł Ivo Piotrowski, właściciel dużej restauracji Tia Geni w centrum Guaratuby. Piotrowski był w swoim czasie bramkarzem miejscowej drużyny piłkarskiej i szczyci się odwiedzinami swojego lokalu przez słynnego piłkarza brazylijskiego Zico.

Na farmie o nazwie Fazenda de Criacao de Ostras, położonej nad jednym z dopływów rzeki Guarana, Lepper zapoznał się z hodowlą ostryg, popularnego i dość drogiego delikatesu w brazylijskim menu (tuzin kosztuje 6 dolarów). Miarkował, czy płynąca przez jego włości Wieprza nadawałaby się do produkcji obscenicznych skorupiaków.

Wieczorem tego dnia odbyła się uroczysta sesja parlamentu Guaratuby, na którą zaproszono polską delegację. Zawarte zostało porozumienie w sprawie dalszej współpracy w zakresie wymiany turystycznej i kontaktów gospodarczych. Dokument został podpisany przez władze miasta - prefekta i przewodniczącego parlamentu, Leonardo Tyszkę Neto - prezydenta Związku Kultury Polsko-Brazylijskiej, Andrzeja Leppera - szefa związku Samoobrona i Witolda Michałowskiego, prezesa Fundacji Odysseum. Następnie Andrzej Lepper wręczył prefektowi miasta, Eversonowi Krawetz, pamiątkową replikę polskiej szabli husarskiej z XVIII wieku.

Wręczenie polskiej szabli brazylijskim przyjaciołom, podejmującym delegację, było oznaką szczególnego uhonorowania gospodarzy i wyrazem szczerej przyjaźni.

Następnego dnia władze Guaratuby zorganizowały ,,wycieczkę ekologiczną" na farmy położone w pobliżu miasta. Łodziami motorowymi delegacja popłynęła w górę rzeki Guarana, na wielkie plantacje bananów.

Czarni krakowiacy

28 lutego delegacja przybyła do miasta San Bento do Sul, gdzie w klubie sportowym odbyło się spotkanie z miejscową Polonią. Tańczył dziecięcy zespół ludowy, w którym zdarzało się widzieć w krakowskich strojach ciemnoskórych Brazylijczyków. Jak wyjaśniła obecna na występie senhora Eulalia Dziedzic: ,,U nas w Brazylii nie można jednych wziąć, drugich odstawić. Wszystkie są równe. Drugie ludzie wlezą, bo im się bardzo podoba. Czarne wlezą nawet".

Po mazurkach i kujawiakach Samoobrona wysłuchała koncertu Polskiej Orkiestry z Brazylii, jedynej tego typu w tym kraju. Wśród muzykantów można znaleźć polskie nazwiska - na pierwszych skrzypcach gra Adriana Pieckocz, skrzypce są również instrumentem jej krewnych - Kati Pieckocz i Rosimari Pieckusch. W programie były polskie i brazylijskie pieśni popularne, m.in. ,,Upływa szybko życie". ,,Hej, hej, ułani" i ,,Góralu, czy ci nie żal".

W typowej polskiej kolonii Bateias de Baixo zamieszkują polskie rodziny Milczewskich, Kmiecików, Pazdów, Mikusiów, Połomów, Cieślińskich, Sajdaków, Babiksów, Skwarków. Łącznie w okolicach San Bento - około 10 tysięcy Polaków, głównie emigrantów z Galicji na przełomie XIX i XX wieku. ,,Moja babcia przyjechała z Polski - opowiadała Lepperowi pani Eulalia. - Miała dziewięciu synów i cztery córki. Z tych dziewięciu czterech pożeniło się z Kabokolkami (czyli Indiankami z miejscowych plemion zamieszkujących dżunglę). Oni są dzisiaj Kaboklami, ale duszę mają polską, do pracy i do wiary".

Burmistrz miasta San Bento, Silvio Drewek, Polak z pochodzenia choć po polsku nie mówił, zaprosił uczestników spotkania na obiad. Następnie delegacja zwiedziła miasto, w którym odbywał się świąteczny festyn. Za przewodników służyli Mario Przedzmirski, szef największego biura księgowego w mieście, oraz Mieczysław Kaszubowski, prezes lokalnego Stowarzyszenia Polaków ,,Warszawa".

Itaiopolis

Wieczorem delegacja wyjechała do Itaiopolis. Jest to ważne centrum polskiej emigracji, o tradycjach sięgających XIX wieku. Na budynku prefektury powitał gości transparent ,,Serdecznie witamy", w języku polskim i portugalskim.

Przyjmował Polaków burmistrz miasta, Reginaldo Fernandes Luiz, oraz wiceburmistrz Amauri Kazimierczak, Polak z pochodzenia. Wśród władz miasta, będącego tradycyjnym ośrodkiem życia polonijnego, nie zabrakło innych nazwisk świadczących o polskim pochodzeniu: obecni byli np. Mauro Kazimierczak - radny i przewodniczący lokalnego związku rolników oraz Mozart Wojciechowski - sekretarz miasta d/s sportu. W spotkaniu uczestniczyła rodzina Kazimierczaków, należąca do lokalnej elity - nestor, Eduardo Kazimierczak, trzykrotny radny miasta, były burmistrz i ojciec obecnego wiceburmistrza, wzięty notariusz i farmer, a także jego córka Marie Miller Kazimierczak, zajmująca się handlem nieruchomościami. Przybył również 84-letni Józef Karasiński, były sędzia miejski, jego wnuczka - dziennikarka z Kurytyby i kilka innych rodzin o polskim pochodzeniu. Warto dodać, że autorem oficjalnego hymnu miasta Itaiopolis jest Jose Sluminski.

- Gdybym nie był w Brazylii, nigdy bym nie uwierzył w to, co tutaj zobaczyłem - zwrócił się do gospodarzy Andrzej Lepper. - Ci, którzy rządzą Polską i często tutaj bywali - albo niewiele w tym kraju zrozumieli, albo prawdę o nim ukrywają. Nic o Brazylii nie wie polskie społeczeństwo, na całe dziesięciolecia odcięte przez komunistów od swych rodaków na obczyźnie. Środki informacji ukształtowały fałszywy obraz waszego pięknego kraju, przypisując go do ubogich i zacofanych państw trzeciego świata. A jest to kraj olbrzymich możliwości, o wielkim potencjale gospodarczym. Związki naszych krajów powinny zacieśniać się we wszystkich dziedzinach.

Następnie w klubie sportowym położonym za miastem odbyło się uroczyste przyjęcie, wydane przez władze Itaiopolis. Związki obu krajów zacieśniano podczas tego przyjęcia w wielu dziedzinach.

Paraguasu

Niedzielny poranek 1 marca rozpoczął się od mszy świętej w polskim kościele w Paraguasu. Okazały kościół w stylu neogotyckim został wybudowany w latach 1905-1925 ze środków emigrantów polskich. Budową kierował ojciec Jan Kominek. Świątynia wyróżnia się polskim godłem - białym orłem na tarczy herbowej - umieszczonym wysoko na dzwonnicy.

Po mszy, celebrowanej w języku polskim, z portugalskim kazaniem, Andrzej Lepper przemówił do zgromadzonych w kościele rodaków. Odbyła się wzruszająca ceremonia przekazania burmistrzowi Itaiopolis, Raginaldo Fernandesowi Luiz, repliki polskiej szabli ułańskiej wz. 1919/1920, poświęconej uprzednio przez księdza - Polaka. Wielu obecnych nie mogło w tym momencie powstrzymać łez.

W miejscowym klubie zaprezentowano przedwojenną prasę polonijną, która docierała z kraju do Brazylii bądź była drukowana w tutejszych skupiskach Polaków: pismo Wędrowiec z 1901 r., Świat Parański - Ilustrowane czasopismo Polskie w Brazylii, drukowane w 1924 r. w Kurytybie, Wieści z Polski - Miesięcznik dla Polaków na Obczyźnie, organ Stowarzyszenia Opieka Polska nad Rodakami na Obczyźnie, Polacy za Granicą - organ Światowego Związku Polaków z Zagranicy, z 1937 r. Niestety - brazylijscy rodacy nie mogli pokazać żadnego czasopisma czy książki z czasów nam bliższych. Od pół wieku nic takiego do miejscowej Polonii nie docierało. Jest to świadectwo niewybaczalnego zaniedbania ze strony komunistycznych władz Polskich, a także kolejnych rządów po 1989 roku.

Rodzina Polaków mieszkających w Paraguasu wydała na cześć delegacji uroczysty obiad. Następnie zwiedzono dwa młyny: należący do polskiej rodziny Roberta Landoskiego i niemiecki - Waldemara Kollross. W młynie założonym przez Józefa Roberta Landoskiego pracują do dzisiaj maszyny z Fabryki Maszyn i Odlewni Żelaza A.Kryzela i J.Wojakowskiego, sprowadzone w 1954 r. z Polski.

W godzinach popołudniowych delegacja trafiła na farmę należącą do emigranta z Polski, specjalizującego się w hodowli ryb. Farma liczy 20 stawów, w których chętni mogą łowić wędkami dorodne sumy i karpie. Jest to sposób niedzielnego wypoczynku chętnie uprawiany przez Brazylijczyków. Lepper nie bawił się wędką. Lepper woli zarzucać sieci.

2 marca delegacja zwiedziła zakłady Embraco w Itaiopolis, drugiego na świecie producenta kompresorów i części do lodówek. Oprowadzali dyrektorzy fabryki. Siedziba dyrekcji firmy mieści się w Joinville, filie zagraniczne - we Włoszech, Chinach i Słowacji. Embraco ma sześć fabryk, dwie trzecie produkcji eksportuje do USA, Kanady, Japonii i Europy. Obrót w 1998 r. miał wynieść 700 mln dolarów. Wydatki na cele socjalne załogi, liczącej 5100 osób, wynoszą rocznie ok. 1,5 % obrotu, czyli 12 mln USD - czyli średnio po 2353 USD na głowę. Wykwalifikowany robotnik pracujący w hali zarabia miesięcznie 296 reali, z czego płaci 8 % na ubezpieczenie społeczne (1 dolar USA = 1,1 reala). Zarobki kadry inżynierskiej i kierowniczej sięgają kilku tysięcy reali. Najwyższy podatek dochodowy w Brazylii wynosi 27,5 %, najwyższa składka na ubezpieczenie - 10 %.

Kierownictwo firmy oświadczyło, że jest otwarte na współpracę z rynkiem polskim, np. w zakresie zakupów miedzi do swoich wyrobów czy kooperacji z polskim producentem lodówek, Polarem.

Zwiedzano farmę Jana Brongiela, największego producenta szlachetnych odmian gruszek w stanie Santa Catarina. Jego farma została uznana w Brazylii za wzorcową. Plantacja liczy 5300 drzew i 850 nowych sadzonek, które zaczynają owocować w 6 - 7 roku. W stanie Parana pan Brongiel ma jeszcze jedną plantację na 4000 drzew. W 1998 r. spodziewał się zebrać ze swoich sadów 10 tysięcy skrzynek owoców, których cena hurtowa wynosiła 1,8 USD za kilogram.

Wieczorem władze Itaiopolis wydały kolację pożegnalną.

Florianopolis

3 marca delegacja wyjechała do Florianopolis, malowniczo położonej na wybrzeżu Oceanu Atlantyckiego stolicy stanu Santa Catarina. Zaproszenie wystosował Gabinet Prezydenta Izby Ustawodawczej Stanu Santa Catarina, czyli stanowego parlamentu.

We Florianopolis delegację powitał prezydent miejscowego Towarzystwa Polonia - Joi Cletison. Do Towarzystwa należy ponad 230 rodzin polskich, z których większość ma wyższe wykształcenie i jest pracownikami Uniwersytetu we Florianopolis.

Delegacja została przyjęta przez rektora Uniwersytetu Federlnego Stanu Santa Catarina, prof. Rodolfo Joaquima Pinto da Luz. Okazało się, że pradziadek żony rektora był niegdyś burmistrzem Krakowa. W spotkaniu uczestniczył prof. Jose Luiz Sobierajski, dyrektor Wydziału Prawa uniwersytetu, którego rodzina wyemigrowała z Łodzi w 1896 r.

Uniwersytet, należący do dziesięciu najlepszych uczelni Brazylii, powstał w 1960 r. Na 60 kierunkach uczy się w nim 25 tysięcy studentów. W najbliższym czasie uczelnia zamierza specjalizować się w badaniach nad polską kolonizacją Brazylii.

Następnie delegację przyjął w swoim gabinecie przewodniczący parlamentu stanu Santa Catarina, Neodi Saretta.

W siedzibie Międzynarodowego Centrum Biznesu delegacja została przyjęta przez szefa Departamentu Techniki i Handlu Zagranicznego Federacji Przemysłowej stanu Santa Catarina (FIESC), pana Henry Uliano Quaresma. FIESC skupia 100 organizacji i syndykatów handlowo-przemysłowych. W toku debaty omówione zostały perspektywiczne dziedziny polsko-brazylijskiej współpracy gospodarczej, głównie w zakresie przetwórstwa rolnego.

W roku 1997 brazylijski import towarów z Polski wyniósł 87 mln USD, eksport do Polski - 194,3 mln dolarów. Stan Santa Catarina sprzedawał do Polski głównie wyroby elektryczne, bawełniane, ceramikę, budziki i sprzęt medyczny. Najważniejszy towar importowany to siarczan amonu. Andrzej Lepper wskazał na możliwość zwiększenia eksportu do Brazylii polskich traktorów z Ursusa, tradycyjnie obecnych na tym rynku od lat. Zgłosił także zainteresowanie polskich przedsiębiorców importem kukurydzy i soi, a także owoców cytrusowych i kawy. Inni członkowie delegacji próbowali zainteresować stronę brazylijską współpracą z polskimi hutami w zakresie produkcji rur do rurociągów gazowych, których Brazylia w najbliższych latach ma wybudować 8 tysięcy km, dostawami nawozów sztucznych i sprzedażą koni arabskich - wierzchowych i reproduktorów, których cena na tutejszym rynku jest trzykrotnie wyższa niż w Polsce. Brazylijczycy zaproponowali natychmiastowe dostawy mebli i wyrobów drewnianych.

Wieczorem delegacja została podjęta kolacją w gościnnym domu państwa Eni i Dionizjo Jenczak, sędziego z Florianopolis polskiego pochodzenia.

Kurytyba

Rankiem 4 marca, po całonocnej podróży, autokar dotarł do stolicy polskiego wychodźctwa w Brazylii, Kurytyby. Delegację zakwaterowano w prestiżowym hotelu Del Rey przy głównej promenadzie spacerowej w centrum miasta.

Pierwszą wizytę złożono w kurii biskupiej, gdzie delegację przyjął ks. biskup Stanisław Biernacki. Pradziadek biskupa wyemigrował z Polski przed 120 laty, niemniej ksiądz Biernacki mówi doskonałą polszczyzną. Diecezja Kurytyby liczy 2 mln 800 tys. ludzi. Ksiądz biskup sprawuje pieczę nad 43 parafiami i ponad 600 kościołami, łącznie - nad milionem wiernych. W Brazylii jest jeszcze dwóch biskupów polskiego pochodzenia - ks. Izydor Kosiński i ks. Dominik Wiśniewski. Pracuje tu również 300 księży Polaków i kilkaset sióstr zakonnych.

Biskup Biernacki jest wiceprezesem Duszpasterstwa Ziemi w Brazylii, organizacji skupiającej wiernych pracujących na roli. Mówił o konfliktach wynikających z nierealizowania reformy rolnej w Brazylii, która została co prawda wniesiona do konstytucji, ale pozostała tylko na papierze. 1 procent właścicieli ziemskich posiada 50 proc. gruntów. Trzy miliony rodzin jest całkowicie pozbawionych ziemi. Większość rolników pracuje w małych gospodarstwach o powierzchni mniejszej niż 10 ha. W czasach dyktatury wojskowej ponad 800 tys. drobnych posiadaczy utraciło ziemię. W stanie Parana powstały wielkie latyfundia, których wcześniej nie było. Był to efekt dokładnie tej samej polityki, jaką dzisiaj Balcerowicz funduje polskim chłopom. Jeśli się powiedzie, polski rolnik skończy jak Indianin z Mato Grosso - w rezerwacie, pod sklepikiem z winem ,,Arizona" po 3, 60 zł butelka.

Następnie delegacja odwiedziła położone niedaleko od Kurytyby miasto Araucaria, którego burmistrzem jest Rizio Wachowicz, postać bardzo znana w Brazylii, prezes Braspolu, jednego z dwóch związków skupiającego brazylijskich Polaków.

Związek Braspol, którym kieruje Rizio Wachowicz, jest ruchem kulturalnym mającym na celu odrodzenie polskiej kultury w Brazylii. Młode pokolenia bardzo intensywnie poszukują swoich korzeni. Jest to trudne, ponieważ od 1938 r. do połowy lat siedemdziesiątych Polacy zostali pozbawieni kontaktu z dawną ojczyzną. Dzisiaj 90 proc. potomków emigrantów nie mówi już po polsku.

Rio Branco do Sul

5 marca delegacja zapoznała się z kilkoma obiektami wielkiego koncernu naftowego Petrobras - terminalem naftowym w Araucarii i rafinerią im. Getulio Vargasa. Jest to największy kombinat petrochemiczny w Ameryce Łacińskiej. W latach kryzysu naftowego Brazylijczycy oparcowali technologię produkcji paliw samochodowych przy zastosowaniu alkoholu. Dzisiaj mieszanka benzynowo-alkoholowa stosowana jest powszechnie. Dzięki temu znajduje pracę wielka rzesza ludzi zatrudnionych na plantacjach trzciny cukrowej. Leppera interesowało wykorzystanie tych doświadczeń w Polsce, gdzie można wzbogacać paliwo spirytusem produkowanym ze zbóż. Znakomicie rozwiązałoby to problem nadprodukcji polskiego rolnictwa.

Petrobras jest przykładem firmy epoki nowoczesnego kapitalizmu, w której część zysków przeznaczana jest na zabezpieczenie socjalne pracowników. Koncern od wielu lat stosuje w praktyce zasadę, która została niedawno zapisana w konstytucji Brazylii: że pracownik, który idzie na urlop, otrzymuje 40 % dodatek do podstawowej pensji. Dzięki temu stać go na wybór najbardziej odpowiednich form wypoczynku. Poza tym pracownicy koncernu oprócz stałego wynagrodzenia, ,,trzynastej" pensji i urlopu otrzymują procent od zysków firmy.

Wieczorem tego dnia odbyła się uroczysta sesja parlamentu miasta Rio Branco do Sul, które gościło polską delegację. W spotkaniu oprócz władz Rio Branco wzięli udział miejscowi Polonusi: prezes II Trybunału w Kurytybie - Joao Kopytowski, sekretarz gminy do spraw kultury - Elisette Nowak, sekretarz do spraw rolnictwa - Alexandre Sieliński. Andrzej Lepper, który otrzymał symboliczny klucz do bram miasta, wręczył burmistrzowi Joao Dirceu Nazzari replikę polskiej szabli ułańskiej.

- Stojąc pod krzyżem Chrystusa, przed flagami Brazylii i Polski, przed Wysoką Izbą, z bronią w ręku, chciałbym przekazać ją burmistrzowi miasta Rio Branco do Sul. Broń ta, polska szabla, nigdy nie służyła agresji. Służyła do obrony takich wartości jak wolność, honor, wiara i demokracja. Przekazując ją proszę, aby i tu, na brazylijskiej ziemi, nie służyła nigdy innym celom. Przyjmijcie ją proszę jako znak bezpieczeństwa emigrantów polskiego pochodzenia w waszym mieście i regionie.

Odpowiadając polskiej delegacji, prezydent lokalnego parlamentu oświadczył:

- Emigranci z dalekiej Polski są to ludzie, których tutaj bardzo kochamy. Jest to moment historyczny, który mógł nastąpić już dawno. Niestety, historia chciała, aby nastąpił dopiero dzisiaj.

Następnie wszyscy członkowie polskiej delegacji - Delegacao Polonesa Politica Comercial - zostali uszczęśliwieni specjalnymi dyplomami Rotary Club de Rio Branco. Dyplomy wystawił senhor Presidente miejscowego klubu rotariańskiego, Adriano S. Cavalheiro. Andrzej Lepper, który wzdragał się na myśl o tajnych związkach rotarian z masonerią, został uspokojony zapewnieniem, że w Brazylii każdy normalny mężczyzna jest albo jednym, albo drugim.

6 marca zwiedzano cementownię Cia Cimento Portland Rio Branco, należącą do koncernu Votoran. Jest to największa cementownia na południu Brazylii. Pięć pieców obrotowych wytwarza 12 tys. ton cementu dziennie. Cały koncern produkuje 20 mln t cementu rocznie, co daje mu ósme miejsce na świecie.

Dyrektor inż. Paulo Henrique de Ataide wyjaśnił, że kapitał cementowni jest całkowicie prywatny i zakład nastawiony jest na zysk, niemniej poważnie inwestuje w program socjalny dla pracowników. Oprócz respektowania wszystkich wymagań prawa brazylijskiego kierownictwo firmy realizuje własny program dzielenia się zyskiem z załogą. Opracowano program ochrony zdrowotnej rodziny pracownika - opieka lekarska i stomatologiczna jest całkowicie bezpłatna. Firma administruje szkołą państwową dla dzieci od wieku przedszkolnego aż do szkoły średniej, którą w całości utrzymuje. Jej absolwenci często stanowią nową kadrę dla zakładu. Każdy z pracowników, który chce się uczyć obcego języka, studiować czy podwyższyć kwalifikacje - może to czynić bezpłatnie. Oprócz tego firma wspomaga władze miejskie cementem, wykonuje prace inżynieryjne na rzecz miasta, buduje szkoły, remontuje ulice.

W celu ustalenia poziomu płac kierownictwo cementowni bada zarobki w 20 wiodących firmach prywatnych stanu Parana, a następnie ustala średnią. Zarobki w firmie są wyższe od tej średniej. Robotnik otrzymuje 1000 reali miesięcznie, inżynier ok. 3500 reali, asystenci dyrektorów - 8000 reali. Kadra kierownicza ma do prywatnego użytku samochody i telefony.

Produkcja jest cały czas pod kontrolą instytucji państwowych. 17 proc. środków inwestycyjnych przeznacza się na ochronę środowiska, bezpieczeństwa i zdrowia mieszkańców okolicy. Z całego obrotu 35 proc. jest odprowadzanych w formie podatku dla państwa.

Z załogą cementowni delegacja spożyła obiad w zakładowej stołówce. Serwowanych dań nie powstydziłaby się niezła polska restauracja.

Po obiedzie Samoobrona obserwowała roboty strzałowe w kopalni wapienia, należącej do burmistrza miasta Rio Branco, pana Nazzari. Eksplozja 10 ton dynamitu skruszyła 20 tysięcy ton skał. Następnie burmistrz pokazał własną przetwórnię wapna nawozowego Brascal. Fabryka produkuje 70 tys. ton wapna miesięcznie. Jest ono używane do nawożenia miejscowych kwaśnych gleb wulkanicznych i napełniania kieszeni burmistrza.

Cockteil ,,Samoobrona"

Wieczorem 7 marca delegacja polska wydała dla Polonii w Kurytybie cockteil w pomieszczeniach recepcyjnych polskiego kościoła Św. Stanisława. Przyjęcie zaszczycił obecnością sędzia trybunału Joao Kopytowski, Bronisław Sadowski, długoletni prezes Towarzystwa im. J. Piłsudskiego w Kurytybie, Ryszard Droszcz, skarbnik Towarzystwa oraz kilkudziesięciu mieszkańców miasta.

W niedzielę 8 marca delegacja została zaproszona na wystawę polskich wycinanek ludowych pani Emilii Piaskowski, mieszkającej w Kurytybie. Jej rodzice przyjechali do Brazylii w 1912 roku i przez długi czas kierowali Towarzystwem im. T. Kościuszki, najstarszym z polskich stowarzyszeń działających w Kurytybie.

Po odwiedzeniu tradycyjnego niedzielnego jarmarku na starym mieście, delegacja uczestniczyła w mszy świętej w polskim kościele Św. Stanisława.

Kościół został wybudowany staraniem i pod kierownictwem ks. Stanisława Trzebiatowskiego i poświęcony w 1909 r. W 1980 r.odprawił w nim mszę św. papież Jan Paweł II, a w 1984 - ks. kardynał Józef Glemp, prymas Polski i opiekun polskiej emigracji.

Na prośbę ks. proboszcza Andrzej Lepper podzielił się z wiernymi wrażeniami z pobytu w Brazylii.

Po mszy delegacja zwiedziła Park im. Jana Pawła II w Kurytybie. Wizytę papieża-Polaka w Kurytybie w 1980 roku upamiętnił pomnik, wystawiony w parku obok zabytkowych chałup polskich emigrantów z końca XIX wieku.

9 marca delegacja złożyła wizytę w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym stanu Parana. Opiekę nad grupą roztoczyła pani dr. Regina Przybycien, profesor języka angielskiego i koordynator kursu języka polskiego na Parańskim Uniwersytecie Fedrealnym w Kurytybie. W problemy brazylijskiej służby zdrowia wprowadzał dyrektor naczelny szpitala, prof. dr Antonio Carlos Ligocki Campos. Poinformował m.in., że szpital specjalizuje się w operacjach kręgosłupa i przeszczepach szpiku kostnego. Wszystkie operacje wykonuje się bezpłatnie, koszty pokrywa państwo z powszechnego ubezpieczenia. Jego rozmówcy wyrazili nadzieję, że polskie lecznictwo osiągnie niedługo poziom powszechny w amazońskiej dżungli.

Potem zwiedzono Stare Miasto, jeden z najstarszych w Kurytybie kościółek Matki Boskiej Różanej, Katedrę Metropolitalną i nowoczesną Operę de Arame, o konstrukcji ze szkła i stali.

Wieczorem w siedzibie władz miasta odbyło się uroczyste spotkanie z wiceburmistrzem Kurytyby, panem Algaci Tulio i zaproszonymi przedstawicielami Polonii. Po kolacji pożegnalnej w restauracji Estrela de Terra na Starym Mieście delegacja wyruszyła w nocną podróż do słynnych wodospadów Foz do Iguasu na granicy z Paragwajem. Polakom towarzyszyli przedstawiciele władz miasta Rio Branco.

Wodospady

Po drodze, rankiem 10 marca, zwiedzono olbrzymią, 1000-hektarową plantację soi pod miastem Cascavel. Łany soi opryskiwano właśnie przy pomocy samolotu środkami ochrony roślin. Brazylijczycy wiedzieli, że Polska produkuje najlepsze na świecie samoloty rolnicze, jednak maszyny z Mielca i Świdnika są na tutejszym rynku niedostępne. Podobnie jak traktory Ursusa, zastępowane przez sprzęt Massey-Ferussona, Valmeta i innych wytwórców.

W godzinach popołudniowych autokar dotarł do Foz do Iguasu. Na terenie parku narodowego, objętego specjalną opieką UNESCO, znajduje się największy na świecie zespół wodospadów. Pomnik przyrody tworzy skalna katarakta o długości 2,7 km, przegradzająca koryto rzeki Iguasu. Woda spada z wysokości prawie 80 metrów, tworząc w zależności od pory roku od 150 do 300 kaskad. Wodospad jest atrakcją w skali światowej - odwiedzali go prezydenci i koronowane głowy, m.in. Lech Wałęsa z małżonką.

Wieczorem władze miasta Foz do Iguasu, reprezentowane przez wiceburmistrza, wydały dla polskiej delegacji uroczyste przyjęcie w prywatnym klubie Amambay.

Następnego dnia zwiedzano największą na świecie elektrownię wodną Itaipu na rzece Iguasu. Jest określana jako jeden z siedmiu cudów nowoczesnego świata. Powstała w wyniku współpracy Brazylii i Paragwaju. Elektrownia wytwarza 12,6 mln kW energii elektrycznej (dla porównania - druga na świecie elektrownia wodna w Guri w Wenezueli posiada moc 10,3 mln kW, a największa hydroelektrownia rosyjska, Sajano-Szuszenskaja - 6,4 mln kW).

Elektrownię Itaipu budowali m.in inżynierowie o swojsko brzmiących nazwiskach: Casemiro Domareski, Casemiro Kalichevski, Estanislau Zambrzycki, Francisco Scherloski, Helena Lacki, Joao Samek, Julio Bruczenitski i Tadeu Gardolinski.

W wyniku przegrodzenia rzeki Iguasu tamą o długości 1200 m powstało sztuczne jezioro o długości 170 km, mieszczące 29 mld metrów sześciennych wody. Inwestycja kosztowała 18 mld USD. Energia produkowana przez elektrownię pokrywa 33 proc. zapotrzebowania na prąd Brazylii i 80 proc. potrzeb Paragwaju. Kontrolę nad całością produkcji i ceną energii w całości sprawuje państwo, chociaż zarząd elektrowni został oddany w prywatne ręce.

Do domu, do żony, do dziatek!

12 marca, po całonocnej podróży, delegacja powróciła do Rio Branco do Sul i została podjęta obiadem w domu burmistrza, Joao Nazzari. Następnie odbyła się pożegnalna kolacja, w której uczestniczyły władze miasta i przedstawiciele Polonii. Przewodniczący delegacji Andrzej Lepper udzielił wypowiedzi dziennikarce lokalnego dziennika ,,Gazeta Ancorado", Beatrice Nowakowski.

- Spędziliśmy wśród was prawie cztery tygodnie. Chcieliśmy podpatrzeć jak żyjecie na codzień. Dowiedzieć się, co jest dla was ważne, jakie są wasze troski i radości, jak pracujecie i cieszycie się życiem. Ale przede wszystkim próbowaliśmy zrozumieć, czym jest dla was Polska.

Większość z was nigdy Polski nie widziała. Tutaj, w Brazylii, urodzili się wasi ojcowie, a często również dziadkowie. Wielu z was nie mówi już po polsku. A jednak dźwięk ojczystej mowy budzi w was żywe uczucia. Jakie?

Czy jest to ciekawość dalekiego kraju, niemal mitycznej już krainy, odległej o tysiące kilometrów i wiele dziesiątków lat? Czy budzi się wśród was zrozumiałe zainteresowanie własnym pochodzeniem, swoimi korzeniami, tkwiącymi w ziemi nad Wisłą, Niemnem, Dniestrem i Bugiem? A może kieruje wami tęsknota za czymś, co trudno sobie uświadomić i o czym jeszcze trudniej mówić?

My tego nie wiemy. Szukaliśmy odpowiedzi na te pytania, mieszkając krótko wśród was. Możemy jednak wam powiedzieć, czym Polska jest dla nas.

Dla pokoleń Polaków, od stuleci, trzy pojęcia są najważniejsze: Bóg, Honor i Ojczyzna. Ojcowie uczą swoje dzieci tej odwiecznej hierarchii wartości. Nierozerwalnie wiążą się z nią inne pojęcia - rodzina, praca, braterstwo - które kształtują życie i charakter każdego człowieka.

Polska jest najważniejsza. Jej pomyślność, bezpieczeństwo, przyszłość. Dla niej, Ojczyzny, pokolenia przelewały krew i służyły jej ciężką pracą. Dla niej jesteśmy gotowi na każdą ofiarę, chociaż w codziennym, zwykłym życiu, zdajemy się zapominać o tych doniosłych sprawach. Nie myślimy o nich, pogrążeni w troskach szarego dnia, zabiegani, zapracowani. Kiedy jednak przychodzi czas próby, Polacy niezmiennie stają w ordynku. Pod sztandarami Solidarności, która wymiotła z naszej ojczyzny komunizm, skupiło się swego czasu dziesięć milionów ludzi.

Wierzymy że wy, Polacy z Brazylii, będziecie zawsze myślą i sercem razem z nami. I pozostaniecie w naszych sercach, na zawsze.

13 marca samolotem Boeing 747 linii British Airways delegacja Samoobrony powróciła przez Londyn do Warszawy. Aby dać wyraz swojej ekumeniczności, Lepper zamówił na pokładzie koszerne jedzenie, poświęcone przez londyńskiego rabina z Union of Orthodox Hebrew Congregations. Dzięki temu delegacja Samoobrony mogła konsumować posiłki otoczona najwyższą pieczołowitością załogi samolotu i jako pierwsza, nawet przed karmiącymi matkami i dziećmi.

I to by było wszystko, co w tej historii może interesować UOP.

SKOK NA RURĘ

Warszawa, 1999

Rurociąg Jamał-Europa należy do największych na świecie. Dwiema rurami o średnicy 140 cm ma popłynąć przez Polskę do Niemiec gigantyczna ilość gazu, wystarczająca do ogrzania połowy Europy. Część tego gazu będziemy musieli kupić. Szczegóły porozumienia, zawartego 25 sierpnia 1993 między rządami Polski i Rosji i podpisanego przez wicepremiera Henryka Goryszewskiego, długo pozostawały nieznane opinii publicznej. Ich ujawnienie wywołało skandal. Niezależni eksperci określili dokument jako ,,przestępczą zmowę osób biorących udział w transakcjach gazowych z Rosją". Zaś budowę rosyjsko-niemieckiej gazrury przez terytorium Polski - ,,tranzytowym przekrętem stulecia".

Blokada gazociągu

Przez długi czas jedynym człowiekiem, który walczył z budową gazociągu tranzytowego z syberyjskiego półwyspu Jamał do Europy Zachodniej, był Witold Michałowski - inżynier, światowej klasy specjalista w zakresie budowy rurociągów dalekiego zasięgu. Jeden z niewielu w Polsce specjalistów, którzy dokładnie wiedzą ,,o co w tym wszystkim chodzi". Później samotną kampanię Michałowskiego wsparli rolnicy, przez których pola przebiega rurociąg, Samoobrona Andrzeja Leppera i Wolny Związek Zawodowy ,,Sierpień 80". Stowarzyszenie ,,Jesteśmy w Europie" zażądało renegocjacji wasalnego kontraktu. Protest wołającego na puszczy podjęli nieliczni naukowcy, ekonomiści i parlamentarzyści, dla których dobro państwa jest wartością nadrzędną, ważniejszą od osobistej kariery i wymogów specyficznej poprawności politycznej, jaką od lat terroryzuje się w Polsce polityczny establishment. W końcu problem zauważyły nawet prasa, radio i telewizja, przez długi czas dotknięte w temacie rurociągu tranzytowego zadziwiającą głuchotą.

- Kiedy mówi się o powiązaniach Leppera z postkomunistami czy Instytutem Schillera i Rosją, trzeba pamiętać o roli, jaką odegrała Samoobrona w blokowaniu budowy gazociągu tranzytowego - mówi Michałowski. - To jest najważniejsza inwestycja Rosji końca XX wieku, decydująca o lwiej części jej dochodów na najbliższe dziesięciolecia. Dla mnie udział w tej sprawie był najlepszym sprawdzianem wiarygodności Leppera.

Swoj czeławiek

Odcinek gazociągu, biegnący przez Polskę, buduje rosyjsko-polska firma Europolgaz S.A. Zgodnie z porozumieniem międzyrządowym 50 procent udziałów w spółce miał objąć rosyjski gigant gazowy Gazprom, pozostałe 50 proc. - Polskie Górnictwo Nafty i Gazu (PGNiG). Jak łatwo zauważyć, układ ten gwarantował równość obu stron transakcji - żaden ze wspólników nie mógł przegłosować drugiego. Zastosowano jednak wybieg, który tę elementarną zasadę interesów naruszył: wprowadzono do spółki trzeciego partnera, firmę Gaz-Trading. Nowa spółka objęła 4 proc. udziałów w Europolgazie. Dobrze znaną rolę tzw. ,,języczka u wagi" spełnia w tym układzie firma Bartimpex, należącą do polskiego biznesmena Aleksandra Gudzowatego, nr 1 na liście najbogatszych Polaków.

Pozostaje w sferze domysłów, dlaczego Rosjanie złożyli tak wielką odpowiedzialność - i tak niesamowite możliwości - w ręce przeciętnego polskiego przedsiębiorcy. Widocznie dobrze zasłużył na ich zaufanie. Jest to jednak bez znaczenia wobec faktu, że umowa spółki jest sprzeczna z polskim prawem. Zgodnie z ustawą Prawo Energetyczne udział państwa polskiego w strategicznej inwestycji tego typu powinien przekraczać 50 procent.

Korytarz do Królewca

Budowa gazociągu ma również swój wymiar związany z bezpieczeństwem narodowym Polski. Oto kontrakt przewiduje ,,budowę gazociągu do Obwodu Kaliningradzkiego Federacji Rosyjskiej z terytorium Republiki Białoruś przez terytorium Rzeczypospolitej Polskiej". Gaz jest potrzebny dla ogrzania największego na świecie zgupowania wojsk lądowych, wyposażonych w broń jądrową. Gazociąg nie będzie stanowić własności polskiej - będzie to w istocie eksterytorialny korytarz, w którego ochronie Rosja będzie żywotnie zainteresowana. Narusza to w zasadniczy sposób standardy bezpieczeństwa NATO. Pamiętamy, czym skończyła się sprawa gdańskiego korytarza w 1939 roku.

Sprawa ma także jeszcze jeden niebagatelny wymiar geopolityczny.

- Parę tygodni po uruchomieniu gazociągu z Jamału do Niemiec poważni eksperci zdecydują, że trzeba zamknąć na remont dwie nitki gazociągu biegnącego przez Ukrainę - przewiduje Michałowski. - To postawi Ukrainę na kolanach, ponieważ 80 procent energii uzyskuje z elektrowni gazowych. A dla Polski zachowanie niepodległego bytu Ukrainy jest może ważniejsze niż wejście do NATO.

Element zdrady narodowej

- Porozumienie zawarte z Rosją stało się materiałem szkoleniowym dla budowniczych naszych rurociągów, jak nie należy zawierać kontraktów na ich budowę - głosi Michałowski. - Po prostu zawiera elementy zdrady narodowej.

6 czerwca 1997 r. do Prokuratury Wojewódzkiej w Warszawie wpłynęło zawiadomienie o przestępstwie, związane z budową rurociągu. Podpisali je prof. dr hab. PAN Włodzimierz Bojarski - autor koncepcji kompleksowej gazyfikacji Polski, przewodniczący rolniczej Samoobrony Andrzej Lepper, prezes Polskiego Stowarzyszenia Budowniczych Rurociągów Witold St. Michałowski oraz Daniel Podrzycki, szef związku zawodowego ,,Sierpień 80". Najważniejszym z podniesionych zarzutów jest ,,drastyczny brak dbałości o interes Skarbu Państwa przy uzgadnianiu i zawieraniu umów na budowę przez polskie terytorium gazociągu tranzytowego Jamał-Europa".

Zdaniem skarżących, porozumienia zawarte z Rosją całkowicie dyskwalifikuje rezygnacja strony polskiej z pobierania opłaty tranzytowej za gaz przesyłany do Niemiec. Skarb Państwa straci z tego tytułu około 1 mld USD rocznie! Poza tym firmy zatrudnione przy budowie gazociągu, który nie będzie własnością naszego kraju, otrzymały zwolnienie z opłat celnych i podatku rzędu setek milionów dolarów. Nie korzystają też z rur produkowanych przez polski przemysł.

Grupa posłów skierowała do NIK wniosek o zbadanie pakietu porozumień gazowych. Reakcja NIK okazała się kuriozalna: po wielu miesiącach namysłu, w grudniu 1998 r. NIK poprosiła posłów o wycofanie wniosku! O tym przedziwnym fakcie nie napisała żadna z ogólnopolskich gazet, przemilczało go radio, nie zauważyła telewizja.

Rosyjski gaz kontra polski węgiel

Eksperci uczestniczący w Ogólnopolskim Forum Dyskusyjnym poświęconym przyszłości górnictwa węgla kamiennego, jakie odbyło się w lutym 1998 r. w Katowicach, ostrzegali przed katastrofalnymi efektami kontraktu gazowego dla polskiego górnictwa.

Dr Gabriel Kraus omówił przyczyny rzekomej deficytowości przemysłu węglowego. Wszystkie programy naprawy górnictwa są realizacją strategii narzucanej Polsce przez Unię Europejską i Bank Światowy. Głęboka deficytowość polskiego górnictwa jest skutkiem manipulowania przez kolejne rządy systemem podatkowym i cenami. Tymczasem nasze górnictwo jest branżą opłacalną i wysoce konkurencyjną dla górnictwa Zachodu. Koszt wydobycia tony węgla jest w Niemczech pięciokrotnie wyższy, niż w Polsce.

Według prof. Mirosława Dakowskiego, tajny układ rządu z rosyjskim Gazpromem jest śmiertelnym ciosem, jaki zadano polskiemu górnictwu. Dr Janina Kraus, wiceprzewodnicząca sejmowej komisji gospodarki, zilustrowała tę tezę prostym wyliczeniem: każdy miliard metrów sześciennych gazu ziemnego sprowadzonego z Rosji - to 1,7 miliona ton węgla kamiennego, którego nie wydobędą polskie kopalnie. Oznacza to po prostu zamykanie kolejnych kopalń i wyrzucanie górników na bruk.

Ekonomiczna zbrodnia

Wszytkie te aspekty ,,tranzytowego przekrętu stulecia", jak ochrzczono kontrakt na dostawę rosyjskiego gazu do Polski, podnosi na łamach prasy i w swoich książkach Witold Michałowski. Promocja ostatniej z nich, pt. ,,Skok na rurę", odbyła się 16 grudnia 1998 r. w siedzibie Stowarzyszenia Literatów Polskich w Warszawie. Nie można się dziwić, że dyskusję zdominował problem bezpieczeństwa narodowego Polski.

Na groźbę ponownej wasalizacji Polski przez Rosję wskazał Bohdan Urbankowski, prezes Związku Literatów Polskich i autor głośnej ,,Czerwonej mszy", ukazującej kolaborację elit intelektualnych w dziele niewolenia własnego narodu, dokonywanego w interesie Rosji.

Witold Michałowski przypomniał, że Rosja rozpętała krwawą wojnę z Czeczenią broniąc swoich interesów ekonomicznych. Przez terytorium Czeczenii przebiega bowiem strategicznie ważny rurociąg naftowy łączący bogate złoża na Morzu Kaspijskim z czarnomorskimi portami. Jego średnica jest identyczna, jak budowanego właśnie gazociągu tranzytowego przez Polskę. Niepodległość Czeczenii miała dla Rosji nieprzyjemną konsekwencję - była równoznaczna z pozostawieniem tego rurociągu w rękach Czeczeńców. Tymczasem na dwa miesiące przed rozpętaniem wojny w Czeczenii Rosja podpisała ,,kontrakt stulecia" na transport ropy naftowej z kaspijskiego szelfu do portów czarnomorskich. Koszt zachodnich inwestycji ma wynieść prawie 8 mld USD, spodziewany zysk zachodnich udziałowców - 34 mld USD. Są to pieniądze warte każdej wojny.

Zdaniem Kremla, żaden rurociąg w strefie jego ekonomicznych i politycznych interesów nie powinien omijać terytorium rosyjskiego, a za takie ciągle uważa się Czeczenię. Warto w związku z tym przytoczyć wypowiedź gen. A. Lebiedzia, dotyczącą odłożonego do roku 2001 statusu Czeczenii: ,,Teraz powstał problem, którędy pójdzie rurociąg naftowy. Jeśli rura pójdzie przez Czeczenię na Noworosyjsk, to Czeczenia nigdzie od nas nie odejdzie. Będzie przywiązana do rury na całą resztę życia. Nawet jeśli spróbuje kiedyś zachowywać się nie tak jak należy, skarci ją od razu wiele państw, przy czym bardzo surowo".

Analogia z rosyjsko-niemieckim gazociągiem tranzytowym przez Polskę narzuca się sama...

Włodzimierz Wowczuk, dziennikarz i znawca problemów Rosji, ujawnił przyczyny zastanawiającego braku zainteresowania polskiej prasy zagadnieniem ,,gazrury". Opowiedział o wycieczce na Syberię, jaką Europolgaz zafundował niedawno ,,elicie" krajowego dziennikarstwa. Kawior, wódka i rosyjskie krasawice, konsumowane gdzieś pod kręgiem polarnym, były ceną za życzliwe milczenie bądź jeszcze bardziej życzliwe reportaże na temat rurociągu.

- Istnieje zbrodnia ekonomiczna, zbrodnia wyzysku, wyniszczająca naród, społeczeństwo, osłabiająca jego siły witalne - stwierdził Krzysztof Kąkolewski, pisarz i dziennikarz specjalizujący się w odsłanianiu największych tajemnic i najciemniejszych zbrodni PRL. - Stalin za węgiel kazał płacić poniżej kosztów wydobycia, a górnikom, często więźniom politycznym, wypluwać płuca. Sprawy ekonomiczne są podstawą geopolityki i geostartegii. Marksiści na Uniwersytecie Warszawskim ani myślą - do dziś - wprowadzać tych dziedzin do programu studiów.

Cena polskiej ziemi

19 maja 1997 r. związek Samoobrona złożył w Prokuraturze Generalnej zawiadomienie o popełnieniu przez Europolgaz przestępstwa polegającego na naruszaniu praw własności rolników, przez których grunty przebiegać ma wielka rura. Nie czekając na sądowe rozstrzygnięcia, blisko półtora tysięcy rolników, skupionych w Samoobronie i stowarzyszeniu ,,Jesteśmy w Europie", zablokowało prace budowlane na trasie rurociągu. Namiętności powoli osiągały temperaturę wrzenia. Poszkodowani właściciele gruntów byli zdecydowani sparaliżować wszelkie prace budowlane.

Na całej trasie gazociągu Europolgaz zawarł z właścicielami gruntów umowy, na podstawie których wypłacono odszkodowania z tytułu: czasowego zajęcia gruntów, szkód w uprawach i zniszczenia gleby. Natomiast całkowicie pominięto trzy inne czynniki, mające wpływ na wysokość rekompensat: ograniczenie prawa własności, powstanie służebności oraz zagrożenia związane z budową i funkcjonowaniem gazociągu.

- Nas guzik obchodzą inne kraje - powiedział Andrzej Lepper. - Tu jest Polska, my cenimy polską ziemię i wyliczyliśmy, ile trzeba płacić. Na całym zbudowanym odcinku rurociągu, który obejrzałem, wbrew ustaleniom zdegradowano glebę. Na całej trasie można stwierdzić, że wzdłuż rurociągów tworzą się już zastoiska wodne, bowiem wykop pod rurociąg uszkadza ciągi melioracyjne.

Po bliższym zbadaniu okazało się, że wiele umów zostało zawartych z osobami nieuprawnionymi. Zdaniem prawników, można je podważyć absolutnie wszystkie - ponieważ jedna ze stron działała w złej wierze.

Adwokaci wynajęci przez Europolgaz zagrozili wywłaszczaniem opornych chłopów. Samoobrona wskazała jednak, że budowa rurociągu nie jest objęta rejestrem zamówień rządowych, co pozbawia lokalną administrację prawa do wywłaszczeń. Poza tym - zamówienia rządowe muszą znaleźć pokrycie w budżecie państwa. Nawet jeśli rurociąg tranzytowy tam się znajdzie, trzeba będzie stworzyć rezerwę bankową w odpowiedniej wysokości - a to jest nierealne.

Gniezno stanęło okoniem

Polska prasa przez wiele miesięcy ,,nie zauważyła" największego konfliktu w kraju. W końcu nerwowe ruchy zaczął wykonywać Europolgaz, którego przestój na budowie kosztował codziennie olbrzymie sumy. Z Moskwy specjalnym samolotem przylecieli przedstawiciele strony rosyjskiej, którzy wyrazili niezadowolenie tempem prac. Szef Gazpromu, Rem (czyli Rewolucja-Engels-Marks) Wiachiriew zagroził biciem po zębach każdemu, kto będzie Rosji przeszkadzał w interesach.

Andrzej Lepper przyjął wyzwanie i zaprosił Rewolucję-Engelsa-Marksa Wiachiriewa na ring. Dla takiego jak Lepper to wielka przyjemność wybić Rewolucji brunatnego od machory zęba.

- Damy sobie nawzajem po zębach i zobaczymy, kto komu wybije - powiedział publicznie.

9 lipca 1998 r. nastąpiło spotkanie Andrzeja Leppera i grupy ekspertów, których rzecznikami są Andrzej Cubała, były sędzia Sądu Najwyższego oraz mecenas Ryszard Parulski, z przedstawicielami ministerstwa rolnictwa. Samoobrona zarzuciła stronie rządowej, że w wyniku błędów popełnionych przy negocjacji kontraktu gazowego z Rosją, Polska traci 1,7 mld dolarów rocznie. Pieniędzy tak potrzebnych, skoro rząd nie może przeznaczyć żadnych środków na pomoc dla powodzian.

29 lipca 1998 rolnicy przeprowadzili pikietę przed siedzibami Europolgazu i Polskiego Górnictwa Nafty i Gazu. Prawnicy, reprezentujący interesy rosyjsko-polskiej spółki, podjęli rozmowy z przedstawicielami protestujących. W tym samym jednak czasie z kancelarii poznańskiego adwokata Z. Standara skierowano do wybranych rolników pisma z wezwaniem do zapłaty pokaźnych odszkodowań z tytułu zerwania umowy z Europolgazem. Rolników straszono, że na pokrycie roszczeń spółki zostaną skonfiskowane ich gospodarstwa.

14 sierpnia ub. roku w Urzędzie Gminy Gniezno odbyło się spotkanie wzburzonych chłopów, którzy blokowali prace na budowie rurociągu, z przedstawicielami lokalnej administracji. Szef Urzędu Gminnego zapowiedział, że po zakończeniu prac żniwnych doprowadzi do bezpośredniego spotkania z kompetentnymi przedstawicielami Europolgazu, którzy już zapowiedzieli możliwość wypłaty dalszych odszkodowań. W ten sposób, stosując wobec jednych rolników metodę zastraszania, a przed innymi roztaczając perspektywę korzyści materialnych, inwestor rurociągu stopniowo rozbijał ,,front odmowy".

Zaczęli strzelać do ludzi

Najdramatyczniejsze wydarzenia na budowie gazociągu rozegrały się w marcu b.r. w powiecie Lipno. Prasa okrzyknęła je ,,bitwą pod Włocławkiem".

Sześcioosobowa rodzina Skowrońskich w Wyczałkowa (powiat Lipno) od kilkunastu miesięcy blokowała przebiegającą przez ich pola budowę, żądając zawarcia uczciwej umowy z Gazpromem. 16 marca 30-osobowy oddział policji wkroczył do akcji.

Policję, nasłaną przez Wiachiriewa, rodzina Skowrońskich powitała kosami osadzonymi na sztorc i widłami. Traktor blokujący wjazd na pole został opancerzony pługiem śnieżnym.

Jeden z młodych braci Skowrońskich wykonał ciągnikiem szarżę na policyjny kordon. ,,W tej sytuacji została użyta broń gładkolufowa (kule gumowe), z której oddano osiem strzałów w dolne partie ciała w kierunku osób trzymających kosy i widły" - raportowała Moskwie włocławska policja. - Na widok uciekających policjantów kierujący ciągnikiem skierował się w ich stronę. W związku z zagrożeniem życia funkcjonariuszy zostały oddane dwa strzały ostrzegawcze z ostrej broni służbowej, które nie odniosły skutku".

W tej sytuacji policjanci ostrzelali kabinę ciągnika. Kule trafiły Jarosława Skowrońskiego w szyję i klatkę piersiową. Policjanci odszukali go w najbliższej chałupie i odwieźli do szpitala, a następnie do aresztu.

Za kraty trafili także pozostali synowie Skowrońskich - Andrzej, Dariusz i Cezary. W obejściu pozostawiono tylko ich chorego na raka ojca Kazimierza i częściowo sparaliżowaną matkę.

- Napadli nas, bo broniliśmy swojej ziemi - stwierdził Kazimierz Skowroński.

Europolgaz wznowił przerwaną budowę. Nad pracami czuwają uzbrojeni w broń palną ochroniarze. Nie wiadomo do końca, czy to tylko dawni esbecy, czy może już komandosi z rosyjskiego specnazu.

ŻNIWO SOLIDARNOŚCI

Warszawa, 1999

Rok 1997. Wybory parlamentarne, wygrane przez AWS. Po objęciu rządów przez AWS i Unię Wolności i powrocie do rządu Balcerowicza znowu zaczęły się nawarstwiać problemy wsi. Mniej pieniędzy na rolnictwo, szaleńczy import nie tylko zboża, w tym paszowego, którego Polska ma nadmiar, ale i wszelkich rodzajów mięsa. W 1997 roku do Polski sprowadzono dwa razy więcej ketchupu, niż produkują całe Węgry, zapas mączki ziemiaczanej wystarczający na dwa lata, z krajów Unii Europejskiej sprowadzono tyle perliczek, na które nie ma cła i podatku, że cała piętnastka Unii takiej ilości nie produkuje. Oczywiście, były to po prostu kurczaki, gdakające po niemiecku i francusku, które jechały do nas jako bezcłowe perliczki. Zaczęła się znowu niekontrolowana korupcja, tak jak wcześniej za ,,pierwszego" Balcerowicza afera alkoholowa, rublowa, tytoniowa.

Chłopi razem

- Od początku tych rządów prowadziliśmy rozmowy z ministrem rolnictwa - wraca Lepper do źródeł wielkiej chłopskiej rebelii z przełomu zimy i wiosny. - Powołał on zespół konsultacyjny, złożony z przewodniczących związków rolniczych. Te rozmowy nie przynosiły żadnych konkretnych efektów. Zwróciliśmy się więc o spotkanie do premiera. Z tego co wiem, premier Buzek spotkał się tylko kilkakrotnie z przewodniczącym Solidarności RI Wierzbickim. Wierzbicki sam to skomentował, że były to spotkania o niczym.

Doszło do wspólnych spotkań naszego związku, rolniczej Solidarności i Kółek Rolniczych, o które zabiegaliśmy jako Samoobrona dużo wcześniej. Długo nie było jednak klimatu, żeby wszystkie trzy związki działały wspólnie. Dopiero ten rząd i próba rozłamu w Solidarności RI, podjęta przez posłów Dębińskiego i Zagórnego w Częstochowie i pod patronatem księdza prałata Marcinkowskiego, duszpasterza rolników, zmieniły sytuację. Na Wierzbickiego zaczęła się nagonka, ponieważ stawiał sprawy jasno i twardo - że pomimo iż AWS jest u władzy, on nie będzie nad nią otwierał parasola ochronnego. 24 czerwca 1998 zostało podpisane porozumienie trzech związków: Samoobrony, Solidarności RI i Kółek Rolniczych. Na 10 lipca ogłosiliśmy wspólny protest w stolicy.

Pałkarz Tomaszewski

Rolnicy uzyskali zgodę władz Warszawy na przemarsz ulicami Świętokrzyską i Nowym Światem w stronę sejmu. Na Świętokrzyskiej postanowili odwiedzić wicepremiera Balcerowicza w jego siedzibie. Tam jednak powiedziano im, że Balcerowicz przebywa w kancelarii premiera. Chłopi przyprowadzili do ministerstwa kozę, a urzędnicy Balcerowicza podpisali dokument, że przyjmują tę kozę w darze od protestujących rolników. Kozę przyjmował osobiście dyrektor departamentu i jego zastepca. Rolnicy trochę porzucali jajami, urzędnicy rewanżowali się jogurtami i mlekiem.

- Trwało to dwie godziny i już tam próbowano nas rozbić - opowiada Lepper. - Wiceminister finansów Rafał Zagórny odwołał na bok Wierzbickiego i Maksymiuka i powiedział, że będzie z nimi rozmawiać Balcerowicz, jak najbardziej, tylko odłączcie się od grupy Leppera. To była pierwsza próba skłócenia nas, ale oni obaj zachowali się lojalnie. Zresztą nie mieli wyjścia, bo gdyby zrobili inaczej, to mogłoby się dla nich źle skończyć.

Idziemy, dochodzimy do ronda de Gaulle'a, mówię - to teraz blokujemy rondo. Wziąłem tę odpowiedzialność na siebie, przemawiałem przez mikrofon. Były głosy, że trasa była inna, nie wolno zrywać, powiedziałem im, że kto chce, może sobie iść. Powiedziałem, że jeśli pójdziemy wokół ronda, to usłyszy o tym cała Polska, natomiast przejście przez miasto z chorągiewkami nic nam nie da. Musi to być akcja radykalna, o której usłyszy cała Polska, a środki przekazu zostaną zmuszone do pokazania tego. Tak się też stało. Policja była całkowicie zaskoczona, nie przygotowana. To był nasz as w rękawie. Kiedy się zorientowałem, że ruch został puszczony okrężnymi ulicami, znów jednoosobowo zdecydowałem że opuszczamy rondo de Gaulle'a i idziemy na drugie rondo Dmowskiego, naprzeciwko lokalu Samoobrony. Tam już ściągnięto zawczasu jednostki specjalne, Jednostki Nadwiślańskie, siły policyjne, dawne ZOMO, obojętnie jak to się dzisiaj nazywa, dalej ZOMO moim zdaniem. Spóźniliśmy się parę minut. Gdybyśmy szybciej szli ulicami Warszawy, to byśmy byli na rondzie pierwsi, ale niektórzy - nie wiem, czy celowo, czy chcieli pokazać mieszkańcom stolicy że idziemy - krzyczeli, tłumaczyli, że to nie jest robione przeciwko mieszkańcom.

Minister Tomaszewski wydał rozkaz, aby policja siłą rozpędziła demonstrację. Byłem na czele protestujących, jeden z policjantów podniósł butlę z gazem, z taką dmuchawą która rozpyla gaz. Przymierzył ten policjant we mnie, a jak człowiek idzie na czele protestu to ma usta otwarte, puścił mi prosto w twarz, do gardła gaz. Nie mam dowodów, ale po reakcji sądzę, że nie był to tylko gaz łzawiący, ale paraliżujący, bo odrzuciło mnie strasznie na bok i parę minut nie wiedziałem co się dzieje. Ściągnięto bardzo duże siły, kilka armatek wodnych. Rondo i tak praktycznie zostało zablokowane, a więc osiągnęliśmy to co chcieliśmy, a Warszawa była na pół dnia sparaliżowana.

Druga bitwa na Rozdrożu

Grupa rolników, która dotarła do kancelarii premiera, przyniosła zapewnienie, że Balcerowicz spotka się przedstawicielami protestujących. W zorganizowany sposób, w szyku, chłopska kolumna przeszła pod dawny URM, dzisiaj kancelarię premiera. Tam okazało się, że Balcerowicz wrócił już na Świętokrzyską, gdzie chłopi wcześniej zostawili mu kozę.

- Zdecydowaliśmy, że dajemy mu pół godziny czasu, i albo Balcerowicz znajdzie się tutaj, albo wracamy na ronda i blokujemy stolicę - wspomina Andrzej Lepper. - Zaraz otrzymaliśmy wiadomość, że Balcerowicz już jedzie, i rzeczywiście przyjechał. Ludzie poszli do niego, zaczęli przygotowywać to porozumienie... W dobie komputerów, przy takim sztabie urzędników w URM-ie siedzieli nad tym od 11.30 prawie do 18.00. Cały czas trzymano ludzi na ulicach, zaczął padać deszcz, nastroje stawały się coraz bardziej bojowe. Zdecydowaliśmy, że jeśli do 17.45 nasi przedstawiciele nie wyjdą z podpisanym porozumieniem, wracamy do Warszawy blokować ronda. I tak się stało. Ruszyliśmy w kierunku sejmu i na placu na Rozdrożu doszło do bitwy. Zaczęła to policja z pałami, używając gazu, ja sińce miałem dwa tygodnie na nogach, byłem pokopany. Kopali butami, przede mną uderzono człowieka pałą prosto w głowę, skóra na głowie pękła, okazało się że miał wstrząs mózgu. Człowiek leży na bruku, krew się leje, a policja odmówiła przepuszczenia karetki pogotowia! Absolutnie, nie wpuszczą. Rolnicy widząc tę krew - wiadomo że agresja wywołuje agresję - wykupili z baru puste butelki, połamali drzewce od flag i transparentów, zaczęto już nawet zrywać bruk. Doszło do przepychanek, do ataku z naszej strony, z ich strony również, oni byli przygotowani - hełmy, tarcze, maski przeciwgazowe, armatki wodne. Rozproszyli nas. Zostałem tam dłużej, domagając się wypuszczenia wszystkich których aresztowali. I tych ludzi po interwencji pani z kancelarii premiera zwolniono, poszkodowanych zabrano do szpitala. Po przybyciu grupy negocjatorów z kancelarii premiera odprowadziliśmy ludzi do autokarów. Na tym protest się zakończył. Balcerowicz, człowiek tak butny, arogancki, krnąbrny, po raz pierwszy podpisał porozumienie w takich okolicznościach. Wcześniej twierdził, że w czasie protestów on nie ma zamiaru czegokolwiek podpisywać, nie ma mowy żeby komukolwiek ustąpił. Z nami podpisał porozumienie, które gwarantowało natychmiastowe rozpoczęcie rozmów i załatwienie spraw żniw - skupu i cen. Jego podpis znajduje się na tym porozumieniu i na tej podstawie protest został przerwany.

Ło! buzek

Bardzo szybko się okazało, że dokument podpisany przez wicepremiera Balcerowicza, reprezentującego polski rząd, jest tylko świstkiem papieru.

- To było tylko następne oszustwo ze strony rządu - twierdzi Andrzej Lepper. - Premier był w tym czasie w USA, a po jego powrocie doszło do spotkania przewodniczących związków, Wierzbickiego, Maksymiuka i mnie z premierem. Przedstawiliśmy mu trudną sytuację polskiego rolnictwa. Ja wtedy odczułem niechęć premiera do mnie, bo nawet kiedy podawał rękę na przywitanie, to nie patrzył mi w oczy. Z innymi wdawał się w dyskusję, natomiast kiedy ja mówiłem, spuszczał głowę i milczał. To wszystko było robione jak z przymusu. Żegnając się przytrzymałem trochę premiera za rękę, spojrzałem mu w oczy i zmusiłem go żeby też spojrzał, powiedziałem - bez żartów panie premierze, te sprawy naprawdę trzeba załatwić, i to bardzo szybko, bo to się bardzo źle może skończyć dla pana rządu. Premier nie odpowiedział ani słowa, tylko spojrzał na mnie z jeszcze większą złością.

Później odbyły się rozmowy grup roboczych naszych trzech związków, trwały od godziny 16 do pierwszej w nocy i skończyły się niczym. Niezwykłą arogancję demonstrował pan Kobyliński, doradca premiera do spraw rolniczych, który nawet na krok nie chciał ustąpić z normami zboża i cenami. Około pierwszej w nocy te rozmowy zostały zerwane i ogłosiliśmy przygotowanie do akcji protestacyjnych.

Żniwa A.D. 1998 - czyli rząd się uczy powoli

4 sierpnia w całym kraju zaczęły się blokady dróg. Warszawę zablokowano w miejscowości Janki, dokąd zjechali się gospodarze spod stolicy. Przywieźli ze sobą zboże i ziemniaki w workach, skrzynki jabłek.

Policjanci, starając się usuwać zapory z drogi, rozsypywali płody rolne po asfalcie. Dziennikarzom opowiadali, że to rolnicy niszczą żywność.

- Kiedy śpieszyłem na blokadę w Jankach doszło do ciekawego incydentu - pamięta Lepper. - Otóż przejechaliśmy skrzyżowanie na czerwonych światłach. Ruszył za nami radiowóz i policjanci zatrzymali nas. Wyszedłem do tych panów, zobaczyli mnie, przywitali się. Powiedzieli - dzień dobry panie Lepper, jedźcie, nikt was tutaj karać nie będzie, my jesteśmy z wami.

W Jankach, widząc przepychanki z policją, wyskoczyłem z samochodu między policję a rolników, złapaliśmy się za ręce, a na policję jakby kubeł zimnej wody wylano. Stanęli, opamiętali się wszyscy. Powiedziałem im - no i co panowie, konfrontacji chcecie? Ilu was tu jest, pięciu czy sześciu? To co wy chcecie zrobić, chcecie żeby ludzie na was ruszyli? Opamiętajcie się. Było zapowiedziane, że blokada będzie i blokada jest.

Władze przygotowały się do blokad. W Bartoszycach na blokadzie pojawił się wojewoda, który najpierw postanowił przegonić rolników przy pomocy osiłków ze szkoły policyjnej w Szczytnie. Kiedy jednak zamiast policji na blokadę z całej okolicy zaczęli ściągać zaalarmowani przez Leppera chłopi, wojewoda zmiękł.

Przyrzekł rolnikom, że limit skupu zboża zostanie zwiększony, a ceny utrzymane, a jeżeli zabraknie pieniędzy na dalszy skup interwencyjny, to on sam stanie na czele protestujących i będzie blokować rondo w Bartoszycach. Chłopi jeszcze wtedy tego nie wiedzieli, że pan wojewoda ściśle realizował wytyczne rządu: gdzie będą protesty, tam powiedzieć, że jeszcze się skupi dwa lub trzy tysiące ton zboża. I pozornie kontynuowano skup interwencyjny, z tym że parametry były tak wyśrubowane, że zboże sprzedawał co dziesiąty rolnik.

- Tak było na przykład w Człuchowie w Słupskiem - potwierdza Andrzej Lepper. - Zanim przyjechałem na blokadę, zjawił się tam już wojewoda i przedstawiciel Agencji Rynku Rolnego. Zapowiedzieli dodatkowy skup - pięć tysięcy ton pszenicy i dwa tysiące ton żyta. To rozładowało atmosferę, bo rolnicy po prostu chcieli jak najszybciej sprzedać zboże. Bardzo szybko okazało się jednak, że to jest znowu kłamstwo - zboże rzekomo nie spełniało parametrów, więc go albo wcale nie przyjmowano, albo po bardzo niskiej cenie.

Przeprosiny Prymasa

W czasie sierpniowych protestów na jednym z przejść granicznych działacze Solidarności Rolników Indywidualnych wysypali na tory kolejowe importowane zboże. Spotkało się to z krytyką Prymsa Polski. Zarzucił chłopom, że to ,,początek terroryzmu". Mimo iż Samoobrona nie brała udziału w tym incydencie, Prymasowi odpowiedział Lepper.

- Ksiądz Prymas zapomina, a może nie wie, że czy zboże wysypie się na tory, czy zgnije ono rolnikowi na polu, na jedno wychodzi. Czy ksiądz Prymas jako katolik nie widzi potrzeby występowania Kościoła w obronie biednych?

Andrzej Lepper zawsze podkreśla, że podstawą swojej działalności politycznej uczynił słowa Jana Pawła II, zawarte w encyklice Centesimus Annus: ,,Przekonaliśmy się, że nie do przyjęcia jest twierdzenie, jakoby po klęsce socjalizmu realnego, kapitalizm pozostał jedynym modelem organizacji gospodarczej".

- Samoobronie zależy na twórczym stosowaniu społecznej nauki Kościoła. Są w niej zawarte zasady społecznego współżycia i cenne wskazania, takie jak zasada powszechnego dostępu do dóbr, niezbędność opieki socjalnej państwa, potępienie kapitalistycznej bezwzględności w walce o maksymalizację zysków, obowiązki ludzi zamożnych względem biednych. Jest w niej wiele elementów nowoczesnego podejścia do życia publicznego i gospodarczego, wskazania, które mogą stanowić dla nas azymut w czasach wielkich przemian.

Lepper oczekuje, że Kościół wskaże drogę polskim chłopom. Tym bardziej, że przede wszystkim w polskiej wsi widzi opokę Kościoła we współczesnym świecie.( ,,I spadł deszcz i przyszły rzeki, i wiały wiatry, i uderzyły na on dom, a nie upadł: bo był na opoce ugruntowany" - zapamiętał z Ewangelii św. Mateusza).

- Widzę zagrożenia, jakie współczesne życie niesie zarówno dla narodu, jak i Kościoła - mówi. - Jednym z głównych źródeł tych zagrożeń jest środowisko tzw. lewicy laickiej. To stamtąd wychodzą najbardziej zajadłe kampanie antykościelne i antykatolickie. Ośmielają się targać nawet na takie autorytety duchowe, święte dla Polaków, jak Papież czy Prymas.

Także dla Andrzeja Leppera Prymas jest osobą świętą. Dlatego tak boli, kiedy Prymas nie podziela chłopskiego bólu. Dlatego Lepper napomniał księdza Prymasa, kiedy ten wystąpił przeciwko chłopskim protestom - aby nie porzucał, dobry pasterz, swej owczarni. Ale czy Prymas może daleko odejść od owczarni? Gdziekolwiek skieruje oczy, wszędzie dookoła Polska, i ta sama znękana wieś, i ci sami rozgniewani ludzie.

Lepper zażądał, aby Prymas przeprosił protestujących chłopów w dzień dożynek.

I Prymas przeprosił chłopów.<

CHŁOPSKI BUNT

Warszawa, 1999

To, co na przełomie stycznia i lutego stało się w Polsce, Andrzej Lepper określił krótko: ,,to jeszcze nie jest powstanie chłopskie, ale na pewno początek powstania".

21 stycznia przed północą chłopi rozpoczęli blokady kilkuset krajowych dróg. Protest miał doprowadzić do zmiany polityki rządu, którą mieszkańcy wsi uznali za zabójczą dla polskiego rolnictwa. W ciągu ostatniego roku, odkąd przy władzy znalazła się koalicja AWS i Unii Wolności, nastąpiło dramatyczne pogorszenie sytuacji materialnej rolników. Całkowicie upadła opłacalność niemal wszystkich działów produkcji rolnej: mięsa, zbóż, mleka i produktów mlecznych. Chłopom zaglądnęło w oczy widmo bankructwa ich gospodarstw - i zwykłej nędzy. Krajowy rynek zalewany był w tym samym czasie tanią, dotowaną żywnością z krajów Unii Europejskiej. Odpowiedzialnością za taki stan rzeczy chłopi obarczali wicepremiera Leszka Balcerowicza, którego oskarżali o realizowanie obcych interesów.

Szlaban na granicy

Rolnicze protesty zaczęły się od blokady największego drogowego przejścia granicznego do Niemiec w Świecku. Przez trzy dni terminal odpraw celnych okupowało około 3000 rolników. Zdesperowany tłum sparaliżował pracę przejścia granicznego. Po obu stronach granicy kolejki zatrzymanych ciężarówek sięgały 40 km długości.

Autobusy z rolnikami wyruszyły do Świecka z całego kraju. Na drogach dojazdowych w region przygraniczny policja bezskutecznie próbowała powstrzymać falę protestujących. Uciekano się przy tym do szykan i dezinformacji, co jeszcze bardziej rolników rozwścieczało. Policjanci kierowali pojazdy na polne drogi, podając fałszywe informacje, że dalsza droga jest zastawiona i nieprzejezdna. Rolnicy musieli porzucić swoje autobusy kilka - kilkanaście kilometrów przed Świeckiem i dalej maszerowali na piechotę. W ten sposób władze odcięły protestujących od zapasów żywności. Oznaczało to również, że rolnicy zostali pozbawieni możliwości wypoczynku i snu.

Chłopi maszerowali ze śpiewem, pod transparentami i czarnymi flagami. ,,Dolina Baryczy ledwo kwiczy", ,,Import bezcłowy to rząd bez głowy" - skandowali. ,,Dorwali się do rządu jak te świnie, co chcą żyć krótko, a dobrze". ,,Wille sobie na wsi budują, a człowiek nie ma pieniędzy, żeby dachówkę na dziurawy dach położyć".

- Jesteśmy tutaj, bo władza nie mam nam nic do zaproponowania oprócz policyjnych pałek. Domagamy się interwencji w skupie żywca, mleka i produktów zbożowych - przemawiał Andrzej Lepper, przywódca i organizator akcji protestacyjnej.

Oprócz postulatów ekonomicznych, protestujący podnieśli problem istotniejszy, o znaczeniu historycznym: polski rolnik traci ziemię i zakłady przetwórcze, wykupywane przez obcy, głównie niemiecki kapitał.

- Zabierają nam ziemię za bezcen! - grzmieli chłopi. - Sprzedają obcym cukrownie. Nie ma znaczenia, kto je budował, kapitalista, komunista czy bezpartyjny. Budował dla Polski i Polaków. Byliśmy w obozach i łagrach, ale każdy miał dokąd wrócić, bo miał swój dom. Jeśli stracimy ziemię - tego domu nie będzie. Nasza walka - to bój o własność chłopską, narodową, polską!

Fortel Dżyngis-chana

Jeszcze nie minęła pierwsza blokadowa noc, a już Roman Wierzbicki z Solidarności RI i Janusz Maksymiuk z Kółek Rolniczych popędzili ze Świecka z powrotem do Warszawy. Niezwłocznie przyjął ich minister rolnictwa Jacek Janiszewski. Na wieść o tych rokowaniach prowadzonych za plecami, Lepper nazwał obu niedawnych sojuszników zdrajcami.

- Jeśli ci panowie pojawią się na blokadach, to za włosy i do beczki z gnojówką, do beczki i wymoczyć, tak dokładnie - ale nie utopić - za tę zdradę polskiej wsi.

Zdrajcy przywieźli do Świecka samego ministra Janiszewskiego. Lepper nie znalazł dla ministra czasu, natomiast niespodziewanie ogłosił zakończenie blokady.

Pora na zmycie się ze Świecka była najwyższa! Na terminalu rwało się do bitki pół tysiąca uzbrojonych niczym gladiatorzy policjantów z oddziałów prewencji. Od szóstej rano przegląd batalionów przeprowadzał wojewoda zielonogórski, Jan Majchrowski. Ten miał na sprawę jasny pogląd.

- Rolnicy muszą zdawać sobie sprawę, że zablokowanie najważniejszego przejścia granicznego jest ciosem w interesy państwa. Nie dopuszczę do trwałego zablokowania terminalu. W tej chwili wokół terminalu zgromadzone są znaczne siły policji. Rano odbyła się zmiana służby i policjanci są wypoczęci, mogą reagować elastycznie.

Z jednej strony - wypoczęte byki z ZOMO, z drugiej - zmęczeni trzydniowym koczowaniem na deszczu chłopi. Efekt nietrudno było przewidzieć. Rozbicie blokady w Świecku załamałoby rolniczy protest w całym kraju. Lepper zastosował zatem technikę Dżyngis-chana i wycofał swoje hufce, aby uderzyć w innym miejscu.

Od końca do końca

Po sobocie i niedzieli spędzonych w domowych pieleszach, rolnicy z nową werwą ruszyli na polskie drogi. Zablokowano cały kraj, od Karpat po Bałtyk, od końca do końca, tak jest! Znów brony przegrodziły przejścia graniczne w Budzisku i Bezledach, drogi krajowe i międzynarodowe, newralgiczne skrzyżowania, tory kolejowe, mosty i budynki administracji państwowej. Co najbardziej znamienne - jak jeden mąż wyszli na drogi chłopi Wielkopolski, najbogatszego regionu rolnego w Polsce. Najlepszym na roli Balcerowicz odebrał najwięcej!

Rząd podjął działania w dwóch kierunkach. Po pierwsze - postanowił czym prędzej wsadzić Leppera za kraty. Po drugie - rzucić rolnikom ochłap w postaci podwyższenia ceny skupu żywca wieprzowego do 2 zł 80 gr za kilogram. Niech się zatkają, niech pędzą do skupu sprzedawać świnie, zamiast stać na drogach do Europy.

Kiedy do sądu w Lublinie wpłynął wniosek prokuratury o wykonanie zawieszonej kary Andrzeja Leppera, ten zagroził, że teraz zablokuje ,,wszystko co się da".

- Prokurator będzie za to odpowiadał, dopadną go następne pokolenia, jak Wolińską - grzmiał przywódca Samoobrony. - Aresztowanie mnie skończy się zapaleniem ogniska, chrust już jest!

Co do interwencyjnego skupu wieprzowiny Lepper uznał, że się nie powiedzie, bo rolnicy nie sprzedadzą świń za tak niską cenę. Wszyscy liderzy rolniczych związków, tym razem znowu solidarnie, stwierdzili iż rząd powinien płacić za kilogram żywca o 60 groszy więcej.

Łoskot gumowych kul

Mimo siarczystego mrozu, coraz bardziej gorąco zaczęło się robić na początku lutego, kiedy chłopski bunt poparło 18 organizacji i central związkowych - wśród nich Samoobrona, ,,Solidarność 80" i Kółka Rolnicze - skupionych w Międzyzwiązkowym Komitecie na rzecz Zmiany Polityki Społeczno-Gospodarczej Rządu. W tym czasie w całym kraju było już ponad 300 blokad.

- W protestach biorą udział setki tysięcy rolników - zagrzewał w radiu Lepper. - Policja kłamie o liczbie blokad. W Zdanach do rolników strzelano gumowymi kulami, do ostrej amunicji niedaleko. Strzelali rządzący bandyci. Kazał im sekretarz KC towarzysz Krzaklewski.

Lepper zapowiadał, że blokady zmienią się w powstanie chłopskie i wezwał prezydenta Kwaśniewskiego, by zapobiegł tragedii.

Łoskot gumowych kul obudził wreszcie szefa PSL Jarosława Kalinowskiego, który po długim chłopskim namyśle w końcu poparł protest.

- Apeluję do premiera Buzka, przewodniczącego Krzaklewskiego i wicepremiera Balcerowicza: nie wolno dziesięć lat po odzyskaniu niepodległości wysyłać policjantów, transporterów opancerzonych, używać pałek i gumowych kul przeciwko rolnikom.

Kalinowski zaszokował także całą Polskę zapowiedzią, że gdy jego ugrupowanie dojdzie do władzy, uczestnicy blokad otrzymają prawa kombatanckie.

Rząd nadal się naradzał. Ciągle o tym samym. Lepper do pierdla, świnie pod nóż. Po 2,80. W kolegiach w całym kraju leżało już ponad 2,5 tysiąca wniosków o ukaranie rolników, biorących udział w nielegalnych blokadach. Policja skrzętnie ich legitymowała i fotografowała. ,,Co, chcesz mi zabrać 500 złotych skurwysynu, rób zdjęcie, fotografuj, policyjna mordo!" - pozował jednemu z takich dokumentalistów rolnik w Świecku. Prezes Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, Marek Nowicki, któremu wcześniej ciężka dola chłopów nie zburzyła spokoju ducha, uznał że blokady godzą nie we władzę, lecz we współobywateli, i są bardzo niewłaściwe. Wskazał chłopom właściwszy sposób manifestowania swoich racji: mają stać wzdłuż drogi i krzyczeć - kupujcie nasze, droższe kiełbasy!

Pan prezes wtedy pomoże chłopom, bo stać go na droższą polską kiełbasę. Nieco wcześniej bowiem Aleksander Gudzowaty, polska wypustka ruskiego Gazpromu i etetowy darczyńca wszystkich, którzy dla dobra jego firmy mogą choćby tylko pierdnąć, zasilił kasę Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka darowizną w wysokości 30.000 zł.

Premier kłamie w żywe oczy

Rząd długo uzależniał podjęcie rozmów z liderami związków rolniczych od przerwania blokad. W końcu premier Buzek wystąpił w telewizji i ogłosił, że rolnicy właśnie zaprzestali blokowania dróg. W tym samym czasie policja podawała informacje o 236 blokadach na terenie kraju. W następnych dniach było ich ponad 450.

Lepper, otoczony gronem działaczy Samoobrony i wsparty przez szefów pozostałych związków chłopskich, został zaproszony na rozmowy z rządem. Skwaszony jak zeszłoroczna kapusta minister rolnictwa Janiszewski starał się nie patrzeć na swego adwersarza. ,,Jak Lepper jest w telewizji, to wyłączam odbiornik, żeby go dzieci nie widziały" - wyznał dziennikarzom.

,,Pan Lepper w Sejmie, ministrowie rządu III RP u pana Leppera na rozmowach, pan Lepper chce spotkania z premierem, wystąpienia w TVP, debaty z Krzaklewskim (,,Chodź Maniuś, no chodź!"). Wkrótce zażąda spotkania z Papieżem - pomstowała ,,Gazeta Wyborcza". - Im bardziej Lepper triumfujący, tym bardziej rząd w rozsypce".

- Te negocjacje to kpina - stwierdził lider Samoobrony, którego różne rządy III Rzeczypospolitej zwodziły już od ośmiu lat. - Daję rządowi jeszcze piętnaście minut, jeśli o dwunastej nie będzie podpisane porozumienie, zacznie się totalna blokada kraju.

I wyszedł z Sejmu.

Dopingowany chrzęstem bron na asfalcie, rząd podpisywał punkt po punkcie wszystko, o co chłopi grzecznie prosili. Cena świń rosła jak na drożdżach - około południa osiągnęła już 3,20 zł. Lepper domagał się 3,70. Ustalono, że rolnicy nie będą karani za udział w blokadach, o ile nie popełnili podczas nich żadnych przestępstw. Do niedzieli 7 lutego nie zdążono jednak podpisać porozumienia.

Gołąbki u prałata

Póki w Ministerstwie Rolnictwa trwała papierkowa robota, Andrzej Lepper udał się do Gdańska. W niedzielę nie było go przy stole obrad. Jak przystało na porządnego katolika, wolał pójść do kościoła.

- Pojechał do Gdańska modlić się o rozum dla rządu - poinformowano dziennikarzy w sztabie Samoobrony.

Lepper przyjechał do Gdańska pociągiem. Oczekujący na dworcu rolnicy zawieźli go na plebanię do księdza prałata Henryka Jankowskiego, proboszcza parafii św. Brygidy. Tam przez godzinę szef Samoobrony rozmawiał z księdzem Jankowskim i Lechem Wałęsą. Następnie wszyscy udali się do kościoła na mszę.

Ksiądz prałat poświęcił kazanie sytuacji w rolnictwie.

- Trzeba zatrzymać proces degradacji materialnej polskiej wsi - powiedział. - Są dziś tacy, którym Solidarność posłużyła za trampolinę do zdobycia władzy. Nie zamierzamy obalać władzy państwowej, ani wyręczać jej w zadaniach, lecz chcemy wobec niej reprezentować interesy ludzi polskiej wsi.

Po zakończonej mszy, w kościele przemówił Andrzej Lepper. Lecha Wałęsę pozdrowił jako ,,symbol pokojowej walki o godność". Mówił ,,o tych, którzy traktują Polskę jak prywatny folwark" - co wierni nagrodzili oklaskami.

- Chcę prosić o wybaczenie tych, którzy doznali szkody przez blokady. Tym wszystkim mówię przepraszam!

Lepper dostał jeszcze raz brawa, klaskał nawet sam Lech Wałęsa. W tej podniosłej chwili Lepper uronił męską łzę nad losem prezydenta.

Po mszy Lech Wałęsa wrócił do domu, natomiast Lepper i ksiądz Jankowski udali się z grupą rolników pod pomnik Poległych Stoczniowców, gdzie wspólnie złożyli kwiaty.

- Czy Andrzej Lepper jest pana zdaniem awanturnikiem, czy autentycznym chłopskim przywódcą? - opadli prezydenta dziennikarze.

- Patrzę na problem, a nie na osobę. Życzę rolnikom zwycięstwa, ale obecna sytuacja idzie w stronę klęski - odrzekł Wałęsa.

Spotkanie w kościele podsumował także Lepper.

- Pan prezydent jest na pewno zatroskany tym, co się dzieje w Polsce. Przyznał, że nie zrobił prawie nic dla polskiego rolnictwa. Ma do siebie pretensje.

A wszystko tak obiecująco się zapowiadało... Gabinet dla Leppera w Belwederze przy Wałęsie, lancia, wizja Dziadka w Sulejówku... To było tak niedawno. Tak wiele można było dokonać!

Kiedy w Gdańsku po spotkaniu na szczycie ksiądz prałat Jankowski i Andrzej Lepper spożywali na plebani rosół wołowy i gołąbki, premier Jerzy Buzek nagrywał wystąpienie w telewizji.

- Protesty rolników są uzasadnione ekonomicznie - stwierdził. - Od wielu lat politycy nie doceniali znaczenia wsi. Polskie reformy się udały, ale nie wszyscy byli ich beneficjentami. Teraz pora na rolnictwo.

Beneficja dla wsi to było ciągle 3,20 za kilo świni. Premier obiecał również, iż następnego dnia polska delegacja rządowa jedzie do Moskwy sprzedawać naszą wieprzowinę. Nie była to jednak pomyślna wiadomość, bo choć dobrze wszyscy pamiętamy z historii, że Rosjanie mogą zjeść każdą ilość polskiej wieprzowiny, to zapłacić za nią mogą tylko swoimi rublami, które sami nazywają dzisiaj ,,drewnianymi".

- Premier zrozumiał wreszcie to, co mówi pan Andrzej Lepper: że żaden z problemów nie został jeszcze załatwiony - ocenili wystąpienie premiera działacze Samoobrony.

Sępy ruszają za żer

Już następnego dnia, w poniedziałek 8 lutego, porozumienie zostało podpisane. Rząd, Kółka Rolnicze i Solidarność RI zrobiły to uroczyście i z namaszczeniem. Dokument został uznany za wielki sukces i wstęp do ,,Paktu dla rolnictwa i wsi". Przedstawiciel Samoobrony, który złożył podpis w imieniu związku, przyjął jedynie dokument do wiadomości.

W porozumieniu cena żywca stała twardo na poziomie 3,20 za kilo. Ustalono zasady prolongaty spłat kredytów rolniczych oraz terminarz dalszych negocjacji. Poza tym zapisano protokół rozbieżności i wyliczono dobre intencje stron.

- Jedyne, do czego ten protokół się nadaje, to do tego - oświadczył na konferencji prasowej Andrzej Lepper, drąc tekst na strzępy. - Nie został spełniony ani jeden nasz postulat.

Pozostali przywódcy chłopscy patrzyli na to z prawdziwą zgrozą, a jeden z nich, bliżej obeznany z psychiatrią uznał nawet, że stan zdrowia psychicznego Leppera wymaga obserwacji.

Początkowo Lepper znów wezwał wszystkich rolników na blokady, później jednak ogłosił czasowe zawieszenie protestów, zapowiadając wybuch potężnego powstania chłopów na wiosnę.

Mając spokój na drogach i świńskim froncie, rząd mógł skupić uwagę na ciągle czekającym na załatwienie drugim punkcie swojej strategii gospodarczej - wsadzeniu Leppera do pierdla. Dziennikarze rzucili się jak sępy do archiwów, tajnych współpracowników, zwykłych kapusiów itd. w poszukiwaniu materiałów kompromitujących lidera Samooobrony. Jedyne, co udało się wyssać z palca najbardziej zdesperowanym wywiadowcom, to były:

- prostytutki i skrzynki wódki dowożone (przez kogo?!) na blokady;

- legitymacja PZPR sprzed 18 lat Andrzeja Leppera;

- tajemnicze motywy podróży działaczy Samoobrony do Brazylii;

- tajemnicze spotkanie Leppera z ,,trockistą" Vincentinho, liderem największej brazylijskiej centrali związkowej;

- tajemnicze związki Leppera z tajemniczym Instytutem Schillera.

Żaden z tych tropów nie prowadził, niestety, za kraty. I Lepper, niestety, nadal dowodził lepperiadą.

Zgroza elyty

13 lutego w Warszawie zebrała się Rada Krajowa Samoobrony. Czekając na wyniki obrad, rząd zabarykadował się w ministerstwach.

Rada, po dobremu, zażądała dymisji rządu i samorozwiązania Sejmu.

- Ci ludzie są skompromitowani, nie wywiązują się z obietnic przedwyborczych - przemawiał Lepper. - Tylko nowe wybory mogłyby oczyścić scenę polityczną.

Ostrzegł ponadto, że rolnicy będą blokować zakłady mięsne, jeżeli te podniosą ceny przetworów wieprzowych.

Komentując wyniki obrad, lider PSL Jarosław Kalinowski nazwał wicepremiera Balcerowicza ojcem chrzestnym Samoobrony. Wtórował mu Roman Wierzbicki z Solidarności RI.

- Leppera stworzyła ta ekipa rządząca. Może go nie stworzyła, bo Lepper już wcześniej zaistniał, ale bardzo go wykreowała. Właściwie robili to, co on chciał. Nie dopuszczano go do rozmów, a on tego właśnie oczekiwał. Jego interesują zadymy na ulicy, on jest w tym świetny, nie ma lepszego. Drugi błąd był taki, że rząd wskazywał Lepperowi drogę. Jak można wytłumaczyć taki fakt, że przewodniczący zespołu rolnego AWS Marian Dębiński wysypuje na tory zboże w Muszynie. Lepper jest mądry facet. On patrzy i uczy się.

18 lutego w Sejmie odbyła się wielka debata o rolnictwie. W morzu bitej piany jedynym godnym odnotowania konkretem było wystąpienie Jarosława Kalinowskiego z PSL.

- Autorzy obecnej polityki zachowują się tak, jakby opłacali ich zachodni, a nie polscy podatnicy. Panie Krzaklewski, wieś nie oczekuje kolejnych pakietów. Oczekuje konkretów! Rolnicy nie są terrorystami. To najzdrowsza moralnie, myśląca i czująca część społeczeństwa. Popełniła tylko jeden grzech: uwierzyła tym, którzy namawiali ją do głosowania na AWS.

Andrzeja Leppera straż marszałkowska nie chciała wpuścić na galerię dla publiczności. Po przepychankach udało mu się tam dostać i przysłuchiwał się debacie. Wytrzymał na galerii tylko dwie godziny; potem znudzony poszedł do sejmowej restauracji na rosół z polskiej kury.

Następnego dnia ,,Gazeta Wyborcza" opublikowała wyniki badań społecznych OBOP-u. Na pytanie, czy blokady rolnicze są dobre, 52 proc. zapytanych odpowiedziała, że popiera formę tego protestu i rolnicy mają rację. Na pytanie, czy Lepper dobrze służy wsi, 59 proc. zapytanych odpowiedziało: tak!

Potem była narada u prezydenta w sprawie polskiego rolnictwa. Lepper, oskarżany że jest narzędziem postkomunistów, zagroził Aleksandrowi Kwaśniewskiemu przedwczesną wyprowadzką z Pałacu Namiestnikowskiego. ,,Naradę u prezydenta przyćmiła obecność Leppera. Wszedł on na pokoje prezydenckie po to, aby bezkarnie obrazić prezydenta, jako triumfator po zwycięskiej akcji blokowania kraju, przed zapowiedzianym marszem gwiaździstym na Warszawę" - jęknęła ze zgrozy ,,Gazeta Wyborcza".

Zaraz po wizycie na prezydenckich pokojach Lepper przyprowadził swoich chłopów pod pałac Kwaśniewskiego - było ich ze 30 tysięcy. 17 marca odbyła się największa z dotychczasowych manifestacji rolniczych. Przebiegła w całkowitym spokoju, za wyjątkiem incydentu z Januszem Korwinem-Mikke, który stojąc na balkonie swojego lokalu partyjnego wyzywał chłopów i musiał za to zjeść trochę jaj na surowo, w skorupkach.

- Przyjechało 30 tysięcy chamów i proszę - ani jednej szyby rozbitej, ani jednego papierka na ulicy - komentował to wydarzenie jeden z uczestników. - Dopóki na balkonie nie pojawił się ten cham z UPR-u, z muchą na gardle!

Żadne inne organizacje rolnicze nie wzięły udziału w proteście Samoobrony. Nikt nie wiedział, co Lepper chowa w zanadrzu, czy nie pociągnie chłopów do jakiejś nowej rebelii?! Działacze zatrzęśli portkami.

- Partia nie może uczestniczyć w takich protestach, jakie organizuje Samoobrona - sumitował się Jarosław Kalinowski. - Partii politycznej groziłoby to konsekwencjami, do zdelegalizowania włącznie.

Delegalizacja partii za kogel-mogel na łysinie proroka UPR-u? To chyba jednak przesada! W każdym razie Kalinowski wezwał rolników na demonstrację w innym terminie. Przyłączyli się do niego Wierzbicki i Maksymiuk. Zdaniem Leppera, liderzy rolniczej Solidarności i Kółek Rolniczych pod wpływem PSL znowu zerwali wcześniejsze ustalenia.

- 21 marca, kiedy wyznaczono konkurencyjny wiec w Warszawie, to święto wiosny. PSL w tym dniu chce z rolnikami topić Marzannę, bo nie ma innej wizji pomocy wsi. A to jego działacze sami powinni się utopić.

Po kilku dniach grzeczne partie zrobiły własny wiec w Warszawie. Zorganizowały go rolnicza Solidarność, Kółka Rolnicza i PSL. Grzecznych chłopów, nie żadnych chamów, wsparli tym razem i premier Olszewski, i Gabriel Janowski, i komuna na czele z Millerem - który nie wie nawet z której strony krowa daje mleko.

Rząd kąsa bezboleśnie

Symboliczny epilog chłopskiego buntu rozegrał się 7 kwietnia b.r. przed Kolegium do spraw Wykroczeń w Słubicach. Kolegium miało pognębić Leppera za zorganizowanie blokady przejścia granicznego w Świecku - ,,bez uprzedniego powiadomienia organów gminy".

- Czy pan zawiadomił gminę, że będzie blokada? - dociekała przewodniczącego składu orzekającego.

- Obecność wielkiej ilości policji na przejściu jest dowodem na to, że właściwe organa były powiadomione - odparł obwiniony, otoczony tłumem dziennikarzy z mikrofonami. Dziennikarze coraz bardziej lubią Leppera.

- Czy jakiś kierowca zwrócił się do pana osobiście, że przeszkadza mu pan w wykonywaniu pracy?

- Kierowcy z terminalu owszem, przychodzili do nas na grochówkę, smażyli kiełbaski na ognisku...

- Ale czy któryś powiedział, że pan przeszkadza?

- My nie blokowaliśmy przejścia granicznego. Przejście zablokowała policja, zarówno od strony niemieckiej, jak i na trasie dojazdowej do terminalu w Polsce. Rolnicy zablokowali tylko rondo przed terminalem.

Ostatecznie kolegium uniewinniło Andrzeja Leppera i skazało na zapłacenie jedynie kosztów postępowania w wysokości 6 złotych. Lepper odmówił.

- Nie mam sześciu złotych, ponieważ moje gospodarstwo przynosi straty. Wnoszę, aby całą sumę zamienić na areszt.

Przerażona ciężką dolą Andrzeja Leppera amerykańska Polonia zorganizowała za oceanem zbiórkę dolarów na pokrycie kosztów tej rozprawy!

JAZGOT

Warszawa, 1999

Jazgot z prawa:

,,Lepper nawołuje do obalenia porządku konstytucyjnego siłą" - z miłym uśmiechem premier Jerzy Buzek.

,,Prokurator niebawem zainteresuje się Lepperem, który ma dwa wyroki w zawieszeniu i jedną sprawę w sądzie. Jeżeli sąd orzeknie, że protesty rolników są nielegalne, to nastąpi konfiskata majątku ,,Samoobrony" na pokrycie strat, jakich doznało państwo w czasie protestów. Możliwa jest też delegalizacja związku" - sufluje premierowi, bez uśmiechu lecz za to z tępą bezczelnością, Jarosław Sellin, rzecznik rządu. Zanim jednak Leppera wsadzili do pierdla, Sellin stracił robotę i związku nie zdążył zdelegalizować.

,,Być może - pan Lepper jest narzędziem. Dlatego, że jednak nie wiadomo z jakiego powodu - kiedy prawica ma władzę - on nagle ma po prostu pieniądze, wszystkie możliwości, pojawia się" - sponiewierany minister rolnictwa, Jacek Janiszewski.

,,SLD dostrzegł swoją szansę i próbuje zdestabilizować państwo. Robi to bardzo sprytnie, bo chce zachować czyste ręce - dlatego wysługuje się Lepperem" - troska się Marian Piłka, prezes Zjednoczenia Chrześcijańsko - Narodowego.

A przecie jest napisane u św. Mateusza: ,,A powiadam wam, iż z każdego słowa próżnego któreby wyrzekli ludzie, dadzą liczbę w dzień sądny. Albowiem z słów twoich będziesz usprawiedliwiony: i z słów twoich będziesz potępiony".

Tak, panowie obłudnicy z ZChN-u!

,,Kiedy konfrontacja z rolnikami już nastąpiła i widać było, że nie jest to tylko manipulacja, ale autentyczny protest społeczny, którym w dodatku kieruje człowiek niezwykle niebezpieczny, potworny demagog, cham, o bardzo niejasnej przeszłości i niejasnych powiązaniach politycznych i finansowych, rząd nie miał pomysłu, jak problem rozwiązać" - tako rzecze poseł AWS Mariusz Kamiński, przewodniczący Ligi Republikańskiej. Ejże, panie Kamiński! Czy to niezwykle niebezpieczny, potworny cham Lepper rzucał jajami w prezydenta bez jaj - i na dodatek w panią prezydentową, która co prawda takiego faceta sobie wybrała, aleć to zawsze kobieta? Przecież to pańscy jajogłowi z cenzusami pojechali aż do Paryża, aby dać wyraz swojej wyrafinowanej kulturze politycznej!

A przecie powtarza nam św. Mateusz słowa Pana: ,,Obłudniku, wyrzuć pierwej tram z oka twego: a wtedy przejrzysz abyś wyrzucił źdźbło z oka brata twego".

,,Blokowanie dróg przez rolników to rzecz nie do zaakceptowania. Wyzwiska rzucane przez p. Andrzeja Leppera - również. Trzeba pociągnąć do odpowiedzialności winnych". (Jerzy Kropiwnicki, ,,Głos").

Zapomniał pan minister, co nam święty Mateusz na zawsze przekazał ze słów Pana: ,,Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni"...

,,Celem Leppera jest przywrócenie władzy SLD w Polsce" - grzmi tymże ,,Głosem" Antoni Macierewicz. A gdzie teczka, panie Lustratorze, gdzie teczka? Choćby cieniutka jak rolnicza renta i zysk z hektara teczuszka na czerwonego chama Leppera, no gdzie?!

Piotr Żak, rzecznik prasowy klubu parlamentarnego AWS: ,,W moim najgłębszym przekonaniu niepokoje są inspirowane i sterowane przez polityków, a sytuacja jest zorganizowana, o czym świadczy fakt, jacy ludzie pojawili się przy Lepperze".

Leszek Piotrowski, wiceminister sprawiedliwości i poseł AWS: ,,Krew mnie zalewa, kiedy się dowiaduję, że w sprawach Leppera nie wyznacza się terminów. Trzeba karać za blokady, a miejsce Leppera jest w więzieniu".

Panu wiceministrowi przypomniały się czasy złotego stalinizmu, kiedy oskarżony był winny zanim jeszcze stanął przed sądem. Nic dziwnego, że Lepper szanujący prawo i sprawiedliwość bardziej niż pan wiceminister sprawiedliwości, zapowiedział, że wytoczy Leszkowi Piotrowskiemu uczciwy proces w sądzie. ,,W ten sposób minister sugerował sądom i kolegiom, jakie mają być wyroki w stosunku do mojej osoby" - uzasadnił swoją decyzję Lepper.

Zdzisław - za przeproszeniem - Pupa z rolniczej ,,Solidarności" twierdzi, że opozycja nie tylko manipuluje Lepperem, ale go wręcz finansuje. ,,To jest finansowanie nie Samoobrony, a Leppera, co jest oczywiście o wiele łatwiejsze i pewniejsze.

Jan M. Rokita poczuł się tak, jaby Lepper dał mu w pysk: ,,Przeżyłem upokorzenie, największe od czasu, kiedy moim państwem rządzili komuniści. Jeszcze nigdy nie było takiej sytuacji, aby po jednej stronie stał partner, opowiadający o stosunkach seksualnych ministrów z żonami - udanymi bądź nieudanymi, a z drugiej ci właśnie ministrowie uśmiechnięci i zadowoleni, robiący jak najlepszą mine do złej gry".

Larum z kałakolni, też o stosunkach - ,,Nasz Dziennik", organ Ojca Rydzyka: ,,W Gończycach widziano wódkę w skrzynkach. Alkohol przywozili osobnicy zupełnie nieznani miejscowej ludności. Kto podwoził w okolice blokad prostytutki? Czy to tylko sutenerzy zwietrzyli interes? Wątpliwe".

,,Jedynym zwycięzcą na placu boju pozostał samozwańczy przywódca rolniczych protestów, lider ,,Samoobrony" wysyłający zaproszenia na konferencje z faxu zainstalowanego w siedziebie SdRP".

(Leszek Miller: ,,Taaak? Niemożliwe! Sprawdzimy to").

,,Gazeta Polska", stojąc na lewej nodze i trzymając się za prawe ucho:

,,Andrzej Lepper (dwa wyroki w zawieszeniu, w tym za rozbój, ponad 70 procesów na koncie) organizator blokad dróg w całej Polsce, wyzywa publicznie od baranów przewodniczącego Solidarności Rolników Indywidualnych, chwali PZPR jako wzorcową organizację, której Solidarność nie sięga do pięt i obiecuje wyrzucić rząd na pysk" - wymachuje wałkiem bardzo prawicowa (nic dziwnego, po bliskiej współpracy redakcyjnej z Aleksandrem Kwaśniewskim - metr trzydzieści w kapeluszu! gdyby miał chociaż bakenbardy...) Elżbieta Isakiewicz.

,,Lepper hasa po kraju, chłopi kopią po gębie Bogu ducha winnych kierowców, wloką się latami postępowania w sprawie zbrodni stalinowskich" - skojarzyło się jakoś Jackowi Łęskiemu, któremu zwykle kojarzyło się lepiej.

,,O Lepperze zresztą nie warto wiele mówić: byle grieduszczij cham, wpuszczony na ministerialne salony mimo ciążących na nim wyroków, dowcipkuje sobie do kamer, że pewnie ministrowi żona nie dała, a minister udaje że to nie o nim" - z wykwintną elegancją i niezrównaną elokwencją wypowiada się Rafał Ziemkiewicz, pseudonim literacki ,,Zero z ograniczoną odpowiedzialnością".

I jeszcze zrzędzenie brata Piotra Wierzbickiego z ,,Gazety Polskiej Wielkiej i Uznanej": ,,Gdy po upadku PRL ludzie starego porządku czuli się słabi, budowali swój wizerunek obrońców demokracji. Musieli się znów poczuć mocni, skoro ukazują nam dziś twarz Leppera".

Wojciech Młynarski może sobie z Ziemkiewiczem rękę podać, gdyż taką oto elegancką poezję wysmażył wprost w Wołkowej ,,Życi":

Agresja i głupota

gnojówka, cep i brona

to najnowsze znaczenie

słowa ,,Samoobrona".

Jest jeszcze w tym popisowym wierszyku o wrednym demagogu, co głupią rozpacz podsyca (to chłopska rozpacz jest głupia, bo przecież nie poezyje Młynarskiego); są typki plugawe (to chłopi - poezyj nie piszą!); są także ,,straszne wsiowe prostaki" - w przeciwieństwie do miastowego i pokomplikowanego, Młynarskiego.

Zdaniem Izabelli Szczęsnej z tegoż ,,Życia Wołka", Lepper ,,obsesyjnie zwalcza europeizację polskiego rolnictwa". Nie wiemy tylko, na czym polegać ma ta europeizacja polskiego rolnictwa. Pewnie na tym, żeby polski chłop siedział na zasiłku dla bezrobotnych i konsumował żarcie z Europy.

Tylko ,,Nasza Polska" Piotra Jakuckiego wyłamuje się z równego szeregu. Co prawda Julian Żebrowski uparcie rysuje Leppera z wielkim semickim nosem i ,,Trybuną" w kieszeni (której Lepper nie używa nawet w toalecie), za to Wiesława Mazur oddaje watażce sprawiedliwość: ,,Spytałam Andrzeja Leppera czy wie, że niektórzy boją się go niczym gangstera? Odpowiedział ,,i dobrze, niech się boją - niektórym trzeba będzie jeszcze dać solidnie po pysku". Nie wdajemy się tutaj w ocenę tej osoby. Każdy jednak widzi, że z Leppera w telewizji i gazetach usiłują zrobić idiotę. Błąd wynikający z przerażenia. On na pewno idiotą nie jest".

Jazgot z lewa:

,,- Niech pan sprawdzi, dlaczego z tego PGR-u odszedł, skoro był najlepszy. Skąd brał nawozy i pasze jak była reglamentacja? Podrzucał rolnikom wódkę i patrzył, jak się staczają. Później kupował ich ziemię" - mówią dyskretnie nieprzychylni Lepperowi rolnicy z jego rodzinnej wioski, a ich złe słowa wiernie relacjonuje ,,Angora" lodzermenschów, chociaż dzisiaj Lepper nikomu wódki nie podrzuca, a ziemia sąsiadów leży odłogiem; im nie opłaca się jej uprawiać.

,,Pan Lepper robi nam kolejne barykady na drogach - i mam nadzieję, że tym razem Rząd użyje bloczków mandatowych, buldożerów i karabinów... Otóż p. Lepper chce, by z Polski zrobić drugą Białoruś" - w tejże ,,Angorze" Janusz Korwin-Mikke, który zapomniał jeszcze tylko o batalionach ZOMO i przyśpieszonym trybie wieszania chłopów na podstawie dekretu Josifa Wissarionowicza.

,,Lepper triumfuje nie tylko dlatego, że na rządy koalicji odpowiedział jak rasowy parobczak, po chuligańsku... Mamy kolejnego Wałęsę. Nowego Tymińskiego. Wodza Polski wsiowej, małomiasteczkowej" (Piotr Gadzinowski, Przegląd Tygodniowy).

Ta sama gadzina w kloacznym ,,NIE": ,,Pan chłop-Polak nierzadko potępiał też dyskryminację rasową - prześladowanie większości polskiej przez mniejszość żydowską ukrytą w rządzie".

Lewica jakoś łagodniej, nieśmiało. Właściwie, jakby trochę ze zrozumieniem. Ale - powściągliwie. Komuchy dobrze wiedzą, że jak Lepper raz dosiądzie rumaka, to ich grządkę też stratuje. Bo komuchy też nie mają na Leppera żadnych kwitów. Na wszystkich mają, na swołocz moskiewską i rycerzy Niepokalanej, a na niego - żadnej bumagi, którą można by wyciągnąć z szafy Kiszczaka i położyć w przyzwoitym towarzystwie na stół. Taki cham! No to się w głowie nie mieści!

Nadrabia jazgotem ,,Gazeta Wyborcza" wspierana przez wiernych biskupów.

,,Pewien typ hochsztaplera, działacza, który zapomina o elementarnej zasadzie solidarności i kultury, musimy ocenić jednoznacznie: jako obcy etyce chrześcijańskiej - grzmi z usłużnie nadstawionych łamów metropolita lubelski arcybiskup Józef Życiński. - Z jednej strony biedna wieś, która nie ma gdzie sprzedać swoich produktów, z drugiej strony pewien typ hochsztaplera, który sądzi, że jeśli ma tupet i siłę przebicia, to wszystko sobie załatwi".

,,Byle głośno, byle głupio... na razie udało się Lepperowi. Tupet i demagogia uczyniły go znaczącą postacią". (Ernest Skalski).

Michał Ogórek, z niezrównaną finezją: ,,Na polskiej wsi panuje głód, ponieważ rolnicy muszą sami zjadać wszystkie świnie... Zupełnie nie wiadomo, dlaczego Andrzej Lepper nie sformułował jeszcze aż nasuwającego się postulatu - by rolnik mógł kupować produkty rolne po cenach niższych, niż je wcześniej sprzeda. Mógłby wówczas prowadzić produkcję, dostarczając towary ze sklepu do punktu skupu".

Ma, ma geszefciarską głowę Michał Ogórek! Chociaż historia nie jest raczej jego mocną stroną, skoro podziela naiwną wiarę, że Niemiec go wyżywi. Zresztą, trzeba by się zastanowić... Być może Niemcy rzeczywiście mają już w zanadrzu jakiś nowy program żywieniowy dla dowcipnych felietonistów. Jakieś nowe, ostateczne Endnaehrung.

Adam Michnik nie musi silić się na finezję. Czołowy intelektualista warszafki woli używać kłonicy: ,,W Polsce szaleje Lepper... Każdy kraj ma takich awanturników, chamów i demagogów, na jakich zasłużył. Ten watażka o osobliwych manierach, cham i demagog, który uczynił sobie rozrywkę z lżenia prezydenta i premiera, ministrów i biskupów, nie jest głosem polskiej wsi, lecz ponurym śledem polskiego warcholstwa".

Aj - jaj -jaj! Aż zaskamlał Lepper kopnięty panamichnikowym butem.

,,Ja pana Adama znam bardzo dobrze.

Panie Adamie, przecież panu zrobiono wielką krzywdę.

Pan nawet ma wadę wymowy przez to,

że esbecja pana tak załatwiła.

Ja panu współczuję, ja pana broniłem przedtem,

a pan mnie nazywa chamem, warchołem.

To przecież pana nazywano tak przedtem".

Aj - jaj -jaj! A na to pan Adam surowo, jak sprawiedliwy ojciec: ,,Pan Lepper ,,zna mnie bardzo dobrze" i ,,szanuje głęboko". Jak powiada stara mądrość: ,,Broń mnie Boże od przyjaciół, od wrogów sam się obronię". I było się łasić obłudnie do michnikowej nogi, panie Lepper? A nie lepiej to było prawdę w oczy?

Nietrudno zauważyć, iż jazgot z prawa brzmiał głośniej niż ten z lewa, pomijając może ,,Gazetę Wyborczą", która programowo jazgocze na niekoszerne chłopskie jedzenie. Jednego w tym wszystkim pojąć żadną miarą nie można: skoro Polską rządzi dzisiaj przemalowana na różowo dawna partyjno-esbecka nomenklatura do spółki z nową złodziejską nomenklaturą solidarnościową - a za prawdziwość takiej diagnozy cała prawica dałaby się pokroić - to co jej, do leppera, przeszkadza, że watahy Leppera biorą ten układ za pysk?

No a co sam Andrzej Lepper na to wszystko?

Czy wyzwał kogoś - cham zbuntowany! - od chama (Adam Michnik), griaduszczego chama (magister elegantiarum Zerro Ziemkiewicz), parobczaka i chuligana (Piotr Gadzinowski) czy hochsztaplera (ks. arcybiskup Życiński)?

Każdy przyzna, że Lepper ganił kogo trzeba bardzo powściągliwie, bardzo po chrześcijańsku. Napominał po bratersku, w oszczędnych słowach. Posłuchalibyście chłopów na blokadach! A jeśli nawet zdarzało mu się powiedzieć coś w gorączce, to i tak do rzucającego ruskim matem w polskiej gazecie Ziemkiewicza bardzo mu daleko. A powiedział ot co:

- ,,rozwiązać ten Sejm, bo to jest Sejm antyludzki, antypolski"; (kiedy pewien słuszny, superpolski i arcyhumanistyczny Sejm obalał w panice rząd Jana Olszewskiego, Leppera przy tym nie było - a pamiętacie, kto był?);

- ,,mnie bulwersuje stanowisko kleru polskiego, szczególnie biskupa Gocłowskiego, który poparł użycie siły wobec rolników. Ja przypominam biskupowi Goclowskiemu, że w 1794 roku na Krakowskim Przedmieściu szykowano szubienice. I niech sobie biskup przypomni, po co je stawiano. Jeśli on poparł stosowanie siły wobec rolników, to na pewno nie jest polskim biskupem. Jeśli biskup Gocłowski nie odszczeka tego, co powiedział, to będzie oznaczać, że cały Episkopat jest przeciw chłopom"; (i tylko tyle, a mógł zapytać, co ksiądz biskup raczył spożyć tego dnia na śniadanko - czy dostawcą na pański stół nie był przypadkiem jakiś lubelski kmiotek, którego ksiądz biskup kazał pałować i dziurawić ołowianymi kulami powlekanymi dla miłosierdzia kauczukiem, czy też może był raczej światły holenderski farmer (masełko! śmietanka!), szwajcarski góral (żółty serek z dziurkami!), bauer ze Szwarcwaldu (Echte Salami! Schinken!), mineciarz z Prowansji (nadgniłe serki, u - la - la!) i Giggi Amoroso z Sabaudii (chianti); jeśli ci wszyscy - to w porządku, niech dziurawią i pałują kmiotka, lecz jeśli ten kmiotek obdarzył panabiskupowy stół choćby kromką chleba, to jakoś nieładnie odpłacać mu kulami, ojcze wielebny!);

- ,,oni nie wierzą w Boga żadnego, oni nie wierzą w Papieża naszego. Oni wierzą w pieniądz! Rząd polski zachowuje się jak rząd zdrady narodowej, a rządzi nim pani Waltz. Nadwyżki przesyła tam, gdzie każe nam Bank Światowy. W bankach szwajcarskich leży 30 miliardów naszych pieniędzy na 4,5 procent"; (nie dodał, że za te 30 miliardów dolarów szwajcarscy bankierzy kupili nasze złotówki, położyli je w polskich bankach i po roku wzięli coś koło 20 procent odsetek, za które w kantorach pana Gawronika kupili 4,5 procent odsetek dla pani Waltz i jeszcze coś im zostało);

- ,,gdzie jest prezydent, co on sobie myśli - że schował się w mysiej dziurze i będzie sobie siedział? My tam też do niego trafimy, jak chce. On na wsi dostał głosów dużo! On może za to ciężko zapłacić, bo się szykuje żeby drugi raz prezydentem być"; (ostatni to człowiek w Rzeczypospolitej, który tak w pana prezydenta wierzy, że chce go wyciągnąć z mysiej dziury, gdzie ten czuwa nad pomyślnością esbeków i trupem Ałganowa);

- ,,rządzący bandyci, sekretarz KC towarzysz Krzaklewski kazał strzelać do chłopów, co prawda plastykowymi kulami, ale do ostrej amunicji już niedaleko"; (nie wyjdzie przewodniczącemu Krzaklewskiemu to strzelanie na dobre, oj nie wyjdzie! Wieś zapamięta, kto strzelał, a kto siedział cicho w mysiej dziurze. A może Mańka inspiruje towarzysz Miller...?);

- ,,on jest nienormalny, gada bzdury"; (to o Jacku Janiszewskim, nieszczęsnym ministrze rolnictwa przed samym wylotem za wcześniejsze przekręty w Agencji Własności Rolnej - wystarczyło popatrzeć i posłuchać);

- ,,Tomaszewski takie bzdury opowiada zawsze. Ja chciałbym mu przypomnieć, co on robił w latach 80-tych. Jak on się zachowywał, jak rzucał kamieniami w szyby w sklepach. On się tłumaczy, że wtedy były tylko ocet i musztarda. Ja mam zdjęcia, panie Tomaszewski, kiedy pan w Łodzi szedł na czele protestu i kamieniami rzucał"; (są zdjęcia, na nich Tomaszewski, a na jego twarzy wypisany wyraz ciężkiej walki myśli z intelektem);

- ,,Kiedy ja walczyłem o demokrację, to pan Sellin jeszcze majtki w zębach nosił. Gówniarz, będzie mnie dzisiaj prokuraturą straszył!".

- ,,łobuzy cholerne, Łukaszenko miał rację: wy się swoimi długami zajmijcie, nie Białorusią"; (to najcięższe słowa, jakimi Lepper rzucił w desperacji).

A oni wszyscy: cham griaduszczij, parobczak, chuligan i hochsztapler. ,,W cudzym oku słomkę widzicie..."

No dobrze, powiedział kiedyś Lepper brzydko o premierze Janie Olszewskim, ale zaraz przeprosił. Żeby chociaż powiedział słowami poety: ,,Miałeś chamie złoty róg"! No bo zanim się premier Olszewski dobudził do rządzenia, już nie był premierem. I teraz może sobie podszczypywać komuchów do woli.

Powiedział paru innym orłom kilka innych rzeczy. Wałęsie - że niezły z niego kombinator, Kuroniowi, że głąb, Stelmachowskiemu - też głąb, Tańskiemu - morderca polskiego rolnictwa, Januszowi Lewandowskiemu - że jest gnojek i gówniarz, Śliszowi Józefowi - że duży i głupi. Tak się o niektórych mawia na wiosce. Mówił, że posłowie to zdrajcy narodu, a Solidarność to córka CIA i KGB. O wszystkich rządach prędzej czy później nabierał przekonania, że są rządami zdrady narodowej.

Może to i nieładnie, taki brak polityczności w wypowiedziach. Ale weźmy na przykład faceta, który wspólnie z Papieżem rozwalił Imperium Zła - prezydenta Stanów Zjednoczonych, Ronalda Reagana. Cóż pan prezydent raczył powiedzieć o polskich władzach roku 1982, o tej umundurowanej sforze Jaruzelskiego? Ano, że ,,jest to gromada opuszczonych przez Boga powsinogów".

A co pan Reagan raczył powiedzieć, na cały świat, o Związku Sowieckim? ,,Bombardowanie zaczyna się za pięć minut". To był tylko taki kowbojski dowcip, który jednak nie przeszkodził Reaganowi zostać po raz drugi prezydentem. Amerykanie wybrali go zaraz po tym niedoszłym bombardowaniu.

Pewnie, że Reagan to kowboj z Teksasu. A Lepper co, gorszy? Kto wie, może jeszcze zobaczymy, jak będzie z szeryfem Cejrowskim skalpować czerwonoskórych.

GRACZ

Warszawa, 1999

- Czy pan uważa dziennikarzy za idiotów? - trafił kiedyś w sedno Jarosław Kurski, dziennikarz ,,Gazety Wyborczej".

- Che, che, che. Przyzna pan, że wielu dziennikarzy jest naiwnych. Bardzo szybko kupują takie moje triki, a mnie o to właśnie chodzi.

Plon tej rozmowy Kurskiego w sztabie Samoobrony - portret demonicznego wodza któremu z butów słoma wyłazi, opublikowany w ,,Gazecie Wyborczej" z 6-7 lutego 1999 roku, może służyć jako klasyczny przykład wpływu, jaki Lepper potrafi wywrzeć na dziennkarza. Gazetowi wywiadowcy piszą dokładnie to, co on chce później przeczytać. Im zdaje się, że zaglądnęli Lepperowi za podszewkę, a on śmieje się w kułak. Bo cała prawda o Lepperze jest bardzo banalna. To po prostu dobry i uczciwy człowiek.

Socjotechnik rolniczy

- Ja wiem, kiedy trzeba podnieść głos, a kiedy - jeśli trzeba - ograć kogoś uśmiechem - zdradza Kurskiemu tajemnice swej kuchni. - Ja mówię to, co wszyscy myślą, tylko boją się mówić. I to okazało się skuteczne. Jeszcze na początku mnie krytykowali za wulgarny język, a dziś to zdobywa wielki aplauz. Ja bardzo dokładnie przestudiowałem sobie książkę Le Bona ,,Psychologia tłumu". No, opracowania Goebbelsa również - nie boję się tego powiedzieć - który był wielkim człowiekiem w dziedzinie socjotechniki i ustawiał Hitlera, jak ma stanąć, jak rękę podnieść, jak się odezwać, gdzie co zrobić.

- Socjotechnika - rozdziawił dziób Kurski. - Pan to stosuje na zimno?

- Na zimno. Z wyrachowaniem.

- I przyznaje się pan do tego?

- A dlaczego ja miałbym się dawać w mediach tym, którzy chcą zdołować Leppera. Ja muszę odbijać piłeczkę i muszę to robić bardzo szybko. A że to jest przygotowane i świadome, jest to również wyrafinowane.

Oto mamy całego Leppera na użytek gazet: makiavelicznego trybuna z pegeeru. Kurskiemu nawet od razu tak się skojarzyło: ,,A czytał pan Machiavellego"? - zapytał. Bystry dziennikarz nieomylnie podążył we właściwym kierunku.

A cały problem kryje się w tym, co tak naprawdę Lepper przyswoił sobie z Le Bona. Czy na przykład to, że tłum ulega prawdziwie magicznej mocy słów i nigdy nie zna pragnienia prawdy? Czy może raczej to, że moralność zbiorowości może być w pewnych okolicznościach wyższa od moralności składających się na nią jednostek i że do wielkiej bezinteresowności i oddania zdolne są tylko grupy ludzi...

Wilk

,,Wzorem dla polityka jest przywódca sfory wilków. Sfora nie może mieć kilku liderów. Najsilniejszy musi zagryźć rywali".

Taką ostrą kreską rysuje sylwetkę wodza Samoobrony ,,Tygodnik Solidarność", podpuszczony przez jednego z tych, których ,,wilk" z apetytem zagryzł. A co wilk na to?

- Ja jestem zimnym człowiekiem. Gdy idę na czele, wiem co robię. Ludzie się cofają. Ludzie są tylko ludźmi i zawsze musi być z nimi ktoś twardy. Ludzie lubią twardych przywódców.

Zgroza. Zimny drań.

,,Wycinanie byłych współpracowników stało się wkrótce ważną metodą jego politycznego działania" - wtóruje ,,Tysolowi" ,,Gazpol". I powołuje się na Janusza Bryczkowskiego, przelotnego zastępcę Leppera w Samoobronie.

,,Wyrzucał z hukiem każdego, kto mu się przeciwstawiał. Każdego, kto go choćby tylko nieznacznie przerastał".

Mówiąc o przerośniętych, Bryczkowski ma oczywiście siebie na myśli. Któż jeszcze ma taki laser do zestrzeliwania Pershingów, jak on.

Jeden Marek Jurek, jak się zdaje, trochę rozgryzł Leppera, chociaż fatalnie pomylił się we wnioskach.

- Lepper zręcznie udaje demagogicznego populistę atakującego niby wszystkich po równo - stwierdził. - Tymczasem w praktyce ministrów z AWS obrzuca wyzwiskami, zaś z prezydentem lekko polemizuje.

A Lepper na to, że Samoobrona to antidotum na Solidarność.

- Nie jesteśmy ani lewicą, ani prawicą, ani centrum, prezentujemy zdrowy polski patriotyzm.

A że zdrowy polski patriotyzm trochę się dzisiaj rozmija z polityczną praktyką Solidarności? Cóż, odkąd w Polsce rządzi koalicja AWS-UW, działacze Solidarności zajęli się polityką wybitnie prorodziną - to znaczy dbają o interesy swoich żon, córek, synów i innych krewnych, których umieszczają na intratnych stanowiskach. To pogląd posła Adama Słomki z KPN.

Zaś prezydentowi, w jego własnym pałacu, Lepper też powiedział kilka słów, od których zamarła cała Polska:

- Panie prezydencie, pan chciałby w tym pięknym pałacu jeszcze trochę dłużej zostać, ale pan może stąd odejść wcześniej niż się panu zdaje.

,,W to mi graj

- Pana pomysły godne są scenarzysty: blokady, gnojówka, ochłapy i kości, kosy na sztorc, batożenie komorników, grupy antyegzekucyjne... Pan to sam wymyśla? - pyta dziennikarz.

- Ja słucham ludzi. Ostateczne decyzje sam podejmuję, ale słucham ludzi. Wtedy przychodzą mi do głowy pomysły. Pomysł musi być widowiskowy, taki, żeby się przebił przez środki przekazu do opinii publicznej. I ja to konsekwentnie realizuję.

- Czyli wszystko robi pan po to, by zwrócić na siebie uwagę.

- Nie na siebie. Na problemy. Ja już na siebie nie muszę zwracać uwagi.

- Gdy media zaczęły nazywać rolnicze protesty ,,lepperiadą", był to pana sukces.

- No właśnie. Jeżeli Balcerowicz mówi ,,lepperyzm", to też się cieszę. W to mi graj.

- Źle czy dobrze, byle po nazwisku...

Andrzej Lepper się śmieje.

(I tak dalej, i tak dalej - toczy się ten pasjonujący dialog, w którym obaj rozmówcy chcą ograć jeden drugiego).

- Ma pan ambicje polityczne?

- Mam. Oczywiście. Kłamałbym, gdybym mówił, że jest inaczej.

- A jak daleko sięgają?

- Sięgają najwyższych stanowisk w państwie.

- Z prezydentem włącznie.

- Jeżeli społeczeństwo tak zdecyduje i będę widział taką wolę i poparcie.

- Niech się pan przyzna: jest pan idealistą czy cynicznym zimnym draniem?

- I jednym, i drugim. Ale ja mam ideę zmian. Cały czas mówiłem, że świat nie może iść w kierunku kapitalizmu, tak samo jak nie do przyjęcia był komunizm.

I Lepper wskazuje na zawieszone na ścianie motto: ,,Nie do przyjęcia jest twierdzenie, iż po upadku komunizmu jedyną alternatywą jest kapitalizm - Jan Paweł II".

- Światu potrzebna jest trzecia droga - dodaje szef Samoobrony.

- Gdyby pan był premierem i miał do czynienia z takim drugim Lepperem, to przecież pan by z nim nie rozmawiał. Pogoniłby mu pan kota...

Lepper śmieje się pełną gębą.

- Co pan myśli o ludziach, którzy się cofają pod naporem pana akcji?

- To nie są żadni przywódcy. Nie są to ludzie wielkiego formatu. To są mali ludzie. Mięczaki po prostu. Ale oni czują, że ja nie żartuję, ża jak ja mówię, to i później robię.

- A gdyby pan stanął naprzeciwko drugiego Leppera?

- Nooo... zanim bym się zdecydował, by go zdołować całkowicie, na pewno bym się starał go pokochać i tym go ograć. Bo jeżeli człowieka nie można pokonać, to trzeba go pokochać po prostu. Tak normalnie, politycznie, a nie po ludzku, bo zboczeńcem żadnym to ja nie jestem.

- Czyli omamić go, wciągnąć w orbitę władzy, uczynić współodpowiedzialnym?

- Oczywiście. Oczywiście.

- Pan jest mądrzejszy, niż o panu mówią.

Bardzo Lepperowi ten ostatni komplement odpowiada. Uśmiecha się. Mruczy z zadowoleniem:

- To żniwa Samoobrony przy pomocy rządzących. Ja siałem, a oni - niszcząc polskie rolnictwo - nawozili. I ładny plon mi wyrósł.

- Uśmiecha się pan.

- Tak.

- Jak kardynał Richelieu. Dlaczego pan zmienił wizerunek? Już nie chłop w jesionce, lecz garnitur, jedwabny krawat, kamizelka, komórka, elegancka fryzura, czyściutka koszula i, widzę, paznokcie wypielęgnowane. Nic z chłopa pan nie ma.

Lepper podnosi do góry zaciśniętą pięść.

- Pięść chłopską mam i umysł chłopski - klepie się w czoło.

- Długo pan wideł nie trzymał...

- Długo, rzeczywiście długo. Ja bym skłamał, gdybym mówił, że pracuję. Od ośmiu lat poświęciłem się polityce, walce o godne życie wsi. Dziś dużo by niektórzy dali, modły by odprawiali, żebym tylko powiedział: ,,Koniec, wracam na swoje, rozrzucać gnój w Zielnowie". Niedoczekanie! Niedoczekanie! - Lepper wymachuje pięścią. - Ja mam obowiązek wobec ludzi. Trudno, żebym jechał na spotkanie, przed wsią stawał, ziemią ręce brudził, odciski sobie robił i mówił: ,,Chłopy, ja jestem z was!". Nie. Ja jestem ich przywódcą!

Przewodniczący odbiera natrętny telefon:

- Halo! Stawiajcie blokady już od 11.30, tak żeby na 12 już mi wszystko stało. Wykonujcie rozkaz numer trzy. Co? Nie słyszę! - krzyczy do słuchawki. - Byłem zajęty. Przyszedł redaktor z ,,Wyborczej". Mówi, że chce napisać prawdziwy portret Leppera. Jak nakłamie, to do Michnika z tysiąc osób poślę. Okupację zrobimy! - krzyczy do słuchawki.

Lepper puszcza do mnie oko". (,,Gazeta Wyborcza", 6-7.02.1999)

NOSFERATU BALCER

Warszawa, 1999

2,7 miliona Polaków żyje na skraju minimum biologicznego, 14 mln musi ograniczać wydatki na żywność i zdrowie. O wydatkach na inne cele nie ma nawet mowy. W ciągu pierwszego kwartału 1999 roku opłacalność produkcji rolnej spadła o 20 procent. Efektem schładzania gospodarki, wymyślonego przez Balcerowicza, jest postępujące zamieranie produkcji przemysłowej. Są miasta, w których nie pracuje żaden z zakładów kwitnących w okresie PRL. Za rządów AWS-UW armia bezrobotnych urosła do 400 tysięcy.

Można im dać karabiny i zdobyć dla Polski Madagaskar.

W ciągu ostatniego roku import wzrósł o ponad 13 procent, eksport spadł do 2 procent, zaś deficyt w handlu zagranicznym rósł ostatnio o gigantyczną kwotę 20 mld dolarów rocznie. Tyle Polacy zjadali i przepijali na kredyt.

Zatruta krew

Do Polski napływa prawie wyłącznie kapitał spekulacyjny, a jedynym efektem jego funkcjonowania jest zarażenie finansowego krwioobiegu państwa śmiertelną chorobą. 60 proc. wpływających do kraju walut przeznaczanych jest na zakup akcji i papierów wartościowych, za które państwo musi wypłacać wysokie odsetki. Kapitał ten nie tworzy żadnych miejsc pracy ani nie służy podniesieniu konkurencyjności polskiego przemysłu. Nie służy niczemu, oprócz drenażu finansów państwa.

- Obecne elity polityczne promują obce siły. Działają jak bakterie gnilne - twierdzi Andrzej Lepper.

Natomiast tak oczekiwany kapitał inwestycyjny, jeśli już do nas trafia, to tylko do firm, które mają ułatwić sprzedaż w Polsce zagranicznych produktów. Są to przede wszystkim supermarkety, firmy telekomunikacyjne, montownie samochodów, telewizorów, wytwórnie żywności z importowanych komponentów. 40 proc. importu ,,inwestycyjnego" przypadło na zakup samochodów i akcesoriów do nich.

2/3 deficytu handlu zagranicznego generują firmy z zagranicznym kapitałem. Są one odpowiedzialne za 10 mld USD deficytu w 1998 roku. Ten import w coraz większym stopniu zastępuje rodzimą produkcję, zaspokajając już 1/3 krajowego popytu. Ponad 8 mld USD wydaliśmy na zakup wyrobów chemicznych - proszków do prania, pasty do zębów, środków do mycia naczyń i czyszczenia muszli klozetowych. Substancji, które Polska sama produkowała już w dwudziestoleciu międzywojennym. Istotą tego procesu jest jednak nie sam import zagranicznych towarów, lecz coś o wiele bardziej groźnego: import do Polski bezrobocia.

Po 1989 roku kolejne rządy, mimo werbalnych różnic ideologicznych i programowych, zdają się realizować tą samą politykę gospodarczą. Pierwszy plan gospodarczy Balcerowicza, czyli słynna ,,terapia szokowa", która miała postawić Polskę wśród rozwiniętych państw Europy Zachodniej - doprowadziła w istocie do ruiny polski przemysł. Zamiast głęboko przemyślanego programu wychodzenia z pseudoekonomiki pseudosocjalistycznej, którego jedynym i nadrzędnym celem powinna być ochrona krajowego potencjału produkcyjnego, zafundowano nam szaleńczą koncepcję prywatyzacji na zgliszczach.

Społeczno-ekonomiczny program polskiego rządu, nazwany później programem Balcerowicza, wszedł w życie 1 stycznia 1990 roku. Został opracowany przez amerykańskich ekonomistów w Waszyngtonie, a przywiózł go do Warszawy Jeffrey Sachs. W istocie, program został Polsce narzucony przez obce ośrodki dyspozycyjne, a rosnące lawinowo zadłużenie kraju stało się rodzajem gwarancji, że polski rząd nie będzie się przeciwstawiał dyktatowi. Efekty tej kabały szybko stały się widoczne. W ciągu zaledwie dwóch lat doprowadzono do ruiny ponad połowę najważniejszych polskich zakładów przemysłowych. Kopalniom zabroniono eksportować węgiel, zrujnowano przemysł maszynowy, obronny, lotniczy, elektroniczny, tekstylny, chemiczny, hutniczy. Budownictwo mieszkaniowe zostało sparaliżowane, a produkcja rolna zupełnie się załamała.

Po uśmierceniu sektora państwowego w rolnictwie i likwidacji PGR-ów, przyszła kolej na ,,terapię szokową" polskich chłopów. Polski chłop uwierzył Balcerowiczowi, że powinien zostać farmerem. Farmer musiał posiadać dużo ziemi i maszyn. Aby kupić jedno i drugie, a potem pole zaorać i obsiać, trzeba było wziąć kredyty. I chłopi brali. Masowo. A kiedy już się zadłużyli po uszy, ceny skupu produktów rolnych spadły o 35 proc., a ceny nawozów, maszyn rolniczych i środków ochrony roślin wzrosły o 300 - 400 proc. Jednocześnie 10-krotnie wzrosło oprocentowanie kredytów. W ciągu jednego sezonu polska wieś została zarżnięta.

- Polska racja stanu wymaga obrony każdego składnika suwerenności państwowej z osobna - mówi Lepper. - I kiedy Samoobrona broni rolników i ich gospodarstw, to w jakiejś mierze wnosi wkład w umacnianie tej suwerenności.

Politykę obracania w gruzy polskiego przemysłu, zapoczątkowaną przez Balcerowicza, kontynuowali jego postkomunistyczni następcy - Borowski, Kołodko i Belka. PSL-owscy ministrowie rolnictwa w tych rządach zalali polski rynek tanimi produktami rolnymi z państw Unii Europejskiej. Jakby tego było mało, po zmianie warty u koryta i objęciu rządów przez koalicję AWS-UW, Balcerowicz zafundował społeczeństwu ,,terapię szokową - bis", czyli sławetne ,,schładzania gospodarki". Efekt? Polska staje się kolonią zachodniej Europy, która pochłania nadwyżki i odpady produkcyjne bogatszych sąsiadów, płacąc za towar drugiego sortu stagnacją i bezrobociem. Unia Europejska lokuje w Polsce już 2/3 swojego całego eksportu.

- Jestem przeciwny realizacji hasła ,,powrotu do Europy" jako biegu Polski na przełaj do Unii Europejskiej - powtarza od wielu lat Andrzej Lepper. - Dzisiejsza zjednoczona Europa oznacza przede wszystkim supremację ekonomiczną i polityczną zjednoczonych Niemiec. Polska będzie dla IV Rzeszy Hinterlandem.

Lepper wygarnął Balcerowiczowi całą prawdę w czasie spotkania w cztery oczy, jakie odbyło się w roku 1991. Wicepremier kazał się chłopu streszczać i dał mu na wyłuszczenie problemu 40 minut. Rozmowa trwała jednak dwie i pół godziny.

- Niech pan tych bzdur nikomu nie opowiada - podsumował ją Balcerowicz.

- Ja się dziwię, że pan tych bzdur słuchał przez dwie i pół godziny! - podsumował Lepper.

Mitomania rynku

Polską gospodarką od dziesięciu lat kieruje mitoman. Gdyby Balcerowicz był cynicznym graczem politycznym, możnaby oczekiwać od niego pewnej elastyczności w reagowaniu na rzeczywistość, podpowiadaną przez zwykły instynkt samozachowawczy. Ale pan Balcerowicz uwierzył w swoją misję. Jest głuchy i ślepy na wszystko, co nie przystaje do jego wizji. A ta wizja, ten polski mit numer jeden - to przekonanie, że program objawiony przez proroka z Harvardu, profesora Jeffrey'a Sachsa, i przekazany Balcerowiczowi niczym kamienne tablice, jest jedynym możliwym wariantem budowy wolnego rynku w Polsce. Mit jedynie słusznej drogi.

Ten mit został już dawno obalony. Sachs i Balcerowicz mają wśród ekonomistów na świecie tyleż samo przeciwników, co zwolenników. Jedyna słuszna droga rozwoju była możliwa tylko w bolszewiźmie. I tak właśnie - neobolszewizmem kapitalistycznym - określa się czasem dokonania harvardzko-esgepisowskiego duetu.

Cała gospodarka, wbrew liberalnej retoryce rządu, jest ręcznie sterowana przez ministra finansów. Od dziesięciu lat rząd nieustannie majstruje przy cenach, podatkach, cłach, kontyngentach, koncesjach. Biurokracja, zupełnie, zdawałoby się, niepotrzebna w wolnej gospodarce rynkowej, rozrasta się do niebotycznych rozmiarów, odwrotnie proporcjonalnie do kurczącego się potencjału produkcyjnego. W roku 1990 urzędnicy państwowi stanowili zaledwie półtora procenta ogółu zatrudnionych, natomiast w 1999 - już prawie trzy procenty. W 1990 podatnicy wydali na administrację państwową 564 miliony złotych, w roku bieżącym będzie to dziesięć razy więcej!

Kolejny mit, którym został porażony umysł profesora Balcerowicza - to mit wolnego rynku.

,,Błędem profesora Sachsa jest oparta na leseferyźmie ślepa wiara w to, że wystarczy wprowadzić nieskrępowaną wolność na otwartym rynku, aby mechanizmy rynkowe doprowadziły do rozwiązania każdego problemu" - twierdzą liczni zachodni ekonomiści.

Gdyby wolna konkurencja realizowała się w walce na maczugi, być może mit profesora Sachsa byłby prawdą. Ten skuteczny mechanizm rynkowy dotyczy jednak epoki gospodarki jaskiniowej. Od tamtego czasu rynek trochę się skomplikował. Warto to profesorowi Balcerowiczowi uświadomić.

Nietrudno zauważyć, iż oba mity - jedynie słusznej drogi i wolnego rynku - są ze sobą całkowicie sprzeczne. Może istnieć albo jedynie słuszna droga, która prowadzi prosto do ekonomicznego getta, albo wolny rynek, który opiera się na pluraliźmie. Taki jest jednak zwykle efekt, kiedy wnioski wysnuwa się z fałszywych przesłanek. W tym miejscu warto przypomnieć Marksa, który zbudował cały system filozoficzno-ekonomiczny wychodząc od mitów i trącącego paranoją mesjanizmu. Niewątpliwie, karmiony mędrkowaniem Marsa, Engelsa i podobnych myślicieli profesor Balcerowicz posiada umysł bardzo otwarty na tego typu spekulacje. Cały problem w tym, że Marks nie doznał dobrodziejstw wymyślonych przez siebie teorii - a Balcerowicz dostał brzytwę do ręki.

Mit trzeci - mit żywiołowości.

,,Podstawowy błąd planu Balcerowicza i podobnych, narzucanych krajom postkomunistycznym przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Bank Światowy tkwi w założeniu, że pojawienie się kapitalistycznej gospodarki rynkowej może nastąpić żywiołowo, gdy tylko zostanie stworzona własność prywatna, nastąpi zliberalizowanie cen i ustabilizowanie pieniądza oraz będzie wprowadzony nieregulowany rynek wolnej konkurencji".

Dzięki temu mitowi Balcerowicz, zamiast łamać sobie głowę nad transformacją polskiej gospodarki, może poświęcić się znacznie prostszemu zajęciu - wymyślaniem nowych podatków. Po długim namyśle znalazł: podatek liniowy. Curiosum we współczesnym świecie, ale za to usankcjonowane już w Talmudzie i Koranie.

Wynalazł coś jeszcze. Jeszcze wszystko przed nami. Balcerowicz ma dla Polaków w zanadrzu podatek katastralny. Nieudolny rząd nie potrafi zapewnić sobie dochodów z posiadanego majątku, więc postanowił grabić obywateli.

Mit czwarty - prywatyzacji przemysłu - wynika wprost z mitu żywiołowości. Sam jest także odmianą żywiołowości, realizującą się w wyprzedaży po sztucznie zaniżonych cenach (co łaska!) majątku państwowego, głównie obcemu kapitałowi. Dzisiaj już widać na setkach przykładów, że kupione przez obcych zakłady przemysłowe są najczęściej doprowadzane do ostatecznego upadku. W ten sposób zachód po prostu likwiduje krajową konkurencję dla swoich produktów. Jeśli ktoś tutaj postępuje żywiołowo, to tylko polski rząd, który z entuzjazmem głupiego Jasia wyzbywa się narodowego majątku. Strategia drugiej strony tych transakcji jest bardzo starannie przemyślana.

Apoteoza ekonomicznego prymitywa

Rząd, zamiast skupić uwagę na ocaleniu i stopniowej transformacji dawnego państwowego potencjału produkcyjnego, rozwijając równolegle sektor prywatny, wybrał najprymitywniejszą praktykę doprowadzania całego sektora państwowego do ruiny. Państwowe przedsiębiorstwa są śmiertelnie zadłużone właśnie wobec państwa, które dowolnie manipulując podatkami i obciążeniami finansowymi doprowadza je do ruiny. Ratunkiem dla chorych gigantów ma być dopiero kupno za bezcen przez zagranicznego kapitalistę.

- Nie należy pośpiesznie sprzedawać bądź likwidować przemysłu ciężkiego i dużych przedsiębiorstw państwowych - twierdzi szef Samoobrony. - Rząd powinien skupić uwagę na ich reorganizacji, aby stały się ekonomicznie produktywne. Dopiero wtedy można myśleć o prywatyzacji własności publicznej. Inaczej wielka własność należąca do państwa padnie łupem spekulantów.

Czy rozwalenie państwowych hut, kopalń i fabryk ma może pobudzić proces powstawania nowych, prywatnych hut, kopalń i fabryk? Taka idea mogłaby się zrodzić tylko w chorej głowie. Wniosek jest jeden: po prostu program Sachsa - Balcerowicza kończy się dokładnie tam, gdzie się zaczyna. Chodzi właśnie o doprowadzenie przemysłu ciężkiego do upadku, o nic więcej. Polska ma kupować w krajach Unii Europejskiej wyroby hutnicze, węgiel i samochody, telewizory, a nawet buty i gacie. Polska ma stać się jednym z największych w Europie rynkiem zbytu dla przemysłu i rolnictwa Unii.

Wiele dróg prowadzi do tego celu. Podatki - niesłychane, niespotykane nigdzie na świecie, duszą wszelką inicjatywę gospodarczą. Żaden krajowy przedsiębiorca nie może funkcjonować, jeśli nie oszukuje fiskusa, nie korzysta z półniewolniczej pracy na czarno, nie tworzy fikcji z zatrudnianiem inwalidów i emerytów. W tym samym czasie największe zagraniczne koncerny w Polsce, rozmaite Coca-cole, Proctery i Gamble, producenci zachodnich samochodów, generujący olbrzymie zyski - nie płacą państwu ani złotówki podatków.

Czy można się dziwić, że Balcerowicz jest obsypywany przez rządy naszych partnerów gospodarczych nagrodami, tytułami i orderami? ,,Leszek Balcerowicz jest najlepszą niemiecką inwestycją w Polsce" - chlapnął już w 1990 roku przy piwie i golonce Theo Weigel, minister finansów Republiki Federalnej Niemiec.

Spisać na straty

Balcerowicz starannie ukrywa, że od dawna ma już gotowy plan ostatecznego rozwiązania kwestii chłopskiej w Polsce. Opiera się on na założeniu, iż rolnictwo nie sprawdza się w gospodarce wolnorynkowej. ,,Nie ma radykalnych sposobów na uzdrowienie rolnictwa poza jego likwidacją" - ujawnił te zamiary jakiś osioł na łamach ,,Gazety Bankowej" (6-12 lutego 1999).

Uzdrowienie sektora rolnego polegać ma na ograniczeniu liczby gospodarstw z dzisiejszych 2 milionów do początkowo 300 tysięcy, a w dalszej perspektywie do 40 tysięcy. Całą produkcję towarową dawaliby rolnicy posiadający przeciętnie po 150 ha ziemi i gospodarujący na połowie dzisiejszego areału użytków rolnych. Reszta, wegetująca w tzw. gospodarstwach socjalnych, pracowałaby tylko na własne potrzeby.

Jaśnie oświecone środowisko Unii Wolności zastanawia się, czy polskie rolnictwo jest w ogóle potrzebne, skoro światowe rynki oferują obfitość żywności po cenach podobnych jak polska wieś. Może lepiej stopniowo ograniczać produkcję rolną, aż do jej praktycznej likwidacji? Idea ta wydaje się pociągająca z dwóch powodów: ,,po pierwsze pozwoli definitywnie pozbyć się ,,trudnego" sektora gospodarki, po drugie - umożliwi likwidację chłopstwa jako klasy przeszkadzającej w rozwoju i awansie kraju do Europy".

Jak to zrobić? Receptę znalazł bynajmniej nie doktor Śmierć - Kevorkian, stachanowiec eutanazji:

,,Zniesienie barier celnych i wszelkich form wspierania rolnictwa doprowadziłoby w krótkim czasie do jego bankructwa. Wiązałaby się z tym oczywiście konieczność zapewnienia minimalnego poziomu świadczeń socjalnych dla rodzin rolniczych na okres prawdopodobnie nie krótszy niż dojrzałe życie jednego pokolenia" (,,Gazeta Bankowa", 6-12 lutego 1999).

Co więcej, dzisiejsza nędza wsi polskiej, zdaniem tych samych pożal się Boże ,,ekonomistów", jest zjawiskiem uzasadnionym polską racją stanu!

,,Można założyć, że uprawiana od 10 lat polityka wobec rolnictwa, łącząca w kolejnych okresach w różnych proporcjach oportunizm z dogmatyzmem, jest paradoksalnie, z punktu widzenia finansów państwa i konsumentów, optymalna. Pozwala na ograniczenie wydatków (dzięki m.in. przechowywaniu przez wieś tanim kosztem ludzi zbędnych w gospodarce), uzykanie niezbędnego wolumenu żywności po rozsądnych wciąż cenach i umiarkowany wyzysk rolników - bez konieczności podejmowania kolejnej ryzykowanej reformy strukturalnej" (,,Gazeta Bankowa", 6-12 lutego 1999).

Boją się Polaka

- To nie my boimy się Unii i nie chcemy do niej iść, tylko Unia się nas boi - twierdzi z przekonaniem Andrzej Lepper. - Na przykład, kraje Unii Europejskiej wmawiają nam, że polski rolnik nie potrafi produkować ani dobrego tytoniu, ani chmielu. Papierosy robi się u nas z importowanego tytoniu, a Niemcy sprzedają naszym browarom koncentrat chmielowy.

W swoim czasie podjęto całą przemyślaną kampanię, która miała doprowadzić do upadku nasze chmielarstwo. Najpierw tłumaczono, że polscy rolnicy mają niedobre odmiany chmielu. Kiedy wprowadzili dobre odmiany - a okazuje się, że nasze były wcale nie gorsze- chmielarstwo zostało metodycznie zniszczone. Zanim to jednak nastąpiło, Niemcy - widząc że z Polski można importować szyszki chmielowe bez cła i podatku, w dodatku znacznie tańsze - proponowali, aby polskie szyszki chmielowe eksportować do Niemiec, tam byłyby przerabiane, a Polska sprowadzałaby z Niemiec koncentrat browarniany, odpowiednio za to płacąc. A my przecież jesteśmy w stanie sami przerabiać chmiel i robić dobre piwo, lepsze niż w Unii, bo z chmielu, który jest w Polsce surowcem ekologicznym.

Okazuje się, że i pszenicy nie potrafimy uprawiać, i trzody chlewnej hodować, a przecież jesteśmy potężnym producentem pszenicy, w Europie zawsze na trzecim - czwartym miejscu, w produkcji żyta i ziemniaków na pierwszym miejscu, w burakach cukrowych mamy trzecie miejsce, w produkcji trzody chlewnej drugie miejsce za Niemcami. W produkcji mleka, która w 1989 roku wynosiła 16 mld litrów - mamy drugie miejsce w Europie. Dzisiaj produkcja wynosi 11,5 mld litrów i nadal jesteśmy w czołówce.

- Unia Europejska obawia się naszego niewykorzystanego potencjału produkcyjnego - powtarza Lepper. - W Polsce zużycie nawozów i środków ochrony na hektar jest siedmiokrotnie niższe niż w krajach Unii. Moce produkcyjne naszego rolnictwa są bardzo duże. Mamy mniejsze usprzętowienie, mniej ciągników i kombajnów na hektar, a w związku z tym mniejsze koszty. Polski rolnik jest pracowity, pracuje dużo ciężej niż rolnik niemiecki czy francuski, produkuje żywność o wiele zdrowszą i tego się Zachód boi.

Trumna dla górnictwa

- Balcerowicz cały czas tłumaczy: żeby dać komuś, to trzeba drugiemu zabrać - mówi Andrzej Lepper. - Żebyśmy wskazali, jakiej grupie społecznej mamy zabrać. Jest to po prostu skłócanie rolników z resztą społeczeństwa.

Mimochodem Balcerowicz ujawnia w ten sposób fundament swojej własnej polityki: on po prostu zabrał chłopom, żeby dać pielęgniarkom i górnikom.

Górnikom też zresztą wystarcza tylko na trumnę.

W grudniu 1998, w rocznicę śmierci górników zastrzelonych na rozkaz Jaruzelskiego w stanie wojennym, Lepper wystąpił na wiecu przed kopalnią ,,Wujek". Zaprosił go Wolny Związek Zawodowy ,,Sierpień 80", kierowany przez Daniela Podrzyckiego, organizacja wierna ideałom Sierpnia 1980 roku, niesłychanie wroga dzisiejszej Solidarności.

- Powiedziałem tam z wielką powagą, że ludzie, którzy tam zginęli, nie ginęli za to, żeby Polska była taka jaka jest, żeby ludzie nie mieli na chleb, żeby bili się przy śmietnikach o to kto pierwszy znajdzie kromkę chleba.

O to samo walczy ,,Sierpień 80" i stutysięczna rzesza górników, która z kilofami w ręku stoi za swoim przywódcą, Podrzyckim.

,,Tępy solidaruchu! - czytamy w organie związkowym, tygodniku ,,Kurier Związkowy", po obaleniu głosami koalicji AWS-UW sejmowego wotum nieufności wobec wicepremiera Leszka Balcerowicza. - Twój Krzaklewski, Twoja Solidarność, Twój AWS znów obronili Balcerowicza. Dzięki temu nadal będzie Cię gnoił. Twoja Solidarność, głosując w obronie Balcerowicza udowodniła, że jesteś dla niej śmieciem i zwykłym robolem. Wybierając pomiędzy europejskim Balcerowiczem, a polskim robotnikiem, wybrali brukselskiego medalistę, a Tobie przypadła rola kundla bez rodowodu. Kochaj dalej Krzaklewskiego, Solidarność, Teraz Kurwa My - AWS, a będziesz żebrać pod kościołem i wycierać bruki. Należąc do Solidarności jesteś pieskiem Unii Wolności - w kagańcu i na krótkiej smyczy".

Szczęk górniczych kilofów za plecami jest dla Leppera równie miły, jak szczęk chłopskich kos. Przypomniał o nich rządowi, mówiąc o dwumetrowych pałach pod Sejmem. Bardzo to nieprzyjemna dla rządu krzyżówka - kilofa z widłami...

Z CZYM DO LUDZI

Warszawa, 1999

Samoobrona szykuje się do udziału w sprawowaniu władzy. Posiada własny program, który zostanie przedstawiony podczas najbliższej kampanii wyborczej. Zawiera on w ogólnych zarysach nowoczesną koncepcję rozwoju państwa - zwaną ,,trzecią drogą", w odróżnieniu od typowych koncepcji socjaldemokratycznej czy liberalno-kapitalistycznej. W wielu elementach ,,trzecia droga", od lat propagowana przez Samoobronę, a ostatnio przywłaszczana sobie przez inne ugrupowania, np. SLD, nawiązuje do nauki społecznej Kościoła. Wskazuje optymalne drogi rozwiązania podstawowych problemów, stojących dzisiaj przed Polską.

Trzecia droga w przyszłość

System społeczny nadchodzących czasów, nowoczesnej epoki ekologiczno-informacyjnej, to system organiczny, nawiązujący do budowy organizmu żywego. Chociaż znane są teoretyczne zasady jego funkcjonowania, nie jest to system sztuczny, wymyślony przez urzędników za barykadą biurek czy nawiedzonych filozofów. Jak sama nazwa wskazuje, jest to system powstający i rozwijający się niczym organizm, w sposób naturalny. Jego przesłanki znajdujemy w funkcjonowaniu różnych społeczeństw na rozmaitych etapach rozwoju, a jego modelem w skali mikro jest rodzina.

W tym ujęciu, system społeczny jest rodzajem żywego organizmu, który podlega naturalnym prawom i procesom. Organizm to układ, który zaspokaja równorzędnie potrzeby wszystkich swoich organów i komórek, już na poziomie podstawowym, jakim jest pojedyncza rodzina. W organiźmie nie ma części zbędnych, chyba że są to pasożyty. Organizm nie działa w celu kumulowania energii czy substancji nieprzydatnych dla dalszego rozwoju. Wszystkie procesy są ze sobą zgrane, istnieje ścisła regulacja i sterowanie, chociaż opierają się na analogii ,,systemu rynkowego" - bowiem w zdrowym organiźmie zachowana jest równowaga podaży i popytu na substancje życiowe i energię.

I na koniec, organizm żyje w sposób zgodny z naturą, co można streścić słynną maksymą Mahathmy Gandiego: ,,W życiu jest coś więcej do zrobienia, niż tylko zwiększać tempo".

Taki będzie organizm społeczny najbliższej przyszłości.

Ratunek dla polskiej wsi

Od polskiego chłopa nikt dzisiaj nie oczekuje, że będzie cokolwiek uprawiać i hodować. Najlepiej, gdyby z chałupy nie wychodził, brał 350 zł renty i oglądał telewizor. No więc patrzy ten chłop w ekran, bo co ma robić - i co widzi?

Widzi gołym okiem, chociaż nieszkolony przez Fundację Fulbrighta, że we wszystkich rozwiniętych państwach, od USA i Kanady po EWG i Australię - produkcja rolna jest całkowicie objęta interwencjonizmem państwowym. W kapitalistycznym rolnictwie nic nie rośnie ani się nie cieli na żywioł. Wszystko prawie jak w pegeerze, kiedy to plan zatwierdzony przez ministra przewidywał, ile prosiąt ma wychować locha.

- Kto, jak Leszek Balcerowicz, prawi komunały o ,,czystym wolnym rynku" na polskiej wsi, ten nie tylko rozmija się z podstawowymi kanonami nowoczesnej ekonomiki rolniczej, ale po prostu zmierza do zniszczenia polskiego rolnictwa - twierdzi Andrzej Lepper. - Dla polskiej wsi balcerowiczowska terapia szokowa może dać tylko jeden efekt - zagładę.

,,Dziś nie jest możliwe prowadzenie jakiejkolwiek gospodarki rolnej bez subwencji - mówią rolnicy niemieccy protestujący w Brukseli przeciwko polityce rolnej Unii Europejskiej. - Bez dotacji, które służą utrzymaniu równowagi między kosztami i zyskami w rolnictwie, nie ma gospodarki rolnej".

Niemiecki bauer dostaje od rządu dopłatę do każdego hektara zbóż, roślin oleistych, okopowych, do każdej sztuki bydła rzeźnego, litra mleka i cielaka. Osobne pieniądze należą mu się za odłogi, których nie wolno mu obsiewać. I jeszcze mu źle!

- Skończyły się żniwa i protesty roku 1998, ale nie skończyły się problemy polskiego rolnictwa - powtarza Lepper jak Polska długa i szeroka. - Główny problem dzisiaj to brak prawidłowych zasad ekonomii: opłacalnych cen, kontraktacji czy kwotowania produkcji. Po co ja mam produkować sto ton pszenicy, jeśli będę miał gwarancję sprzedaży 50 ton? Niech to będzie na takich zasadach jak w Unii, że tyle ile trzeba produkuję, resztę ziemi odłoguję, mam za to płacone. Unia dzisiaj za odłogowanie każdego hektara zboża płaci rolnikom równowartość tysiąca złotych, a za rzepak - 1700 złotych od hektara. Polscy rolnicy tyle zysku z hektara na czysto nigdy nie osiągają.

Program Samoobrony dla wsi na najbliższe lata można streścić następująco:

- oddłużenie rolnictwa;

- kredytowanie, stymulujące rozwój produkcji;

- wprowadzenie opłacalnych cen na podstawowe płody rolne;

- interwencjonizm państwa w rolnictwie;

- ochrona granic przed niekontrolowanym importem produktów rolnych;

- zabezpieczenia socjalne dla rolników;

- udział rolników w prywatyzacji majątku państwowego.

Praca obowiązkiem moralnym

Rządy solidarnościowe, szczycące się swoim przywiązaniem do Kościoła, uważają jednocześnie bezrobocie za coś naturalnego, nieodłącznego od postępu jaki stał się udziałem Polski po 1989 roku. A może by posłuchać, co na ten temat mówi Kościół?

,,Kto nie pracuje, niech nie je!" - rzecze św. Paweł. Słowa apostoła zawierają moralny przymus pracy i wzbogacają etykę nowym postulatem, gdyż praca - skoro jest obowiązkiem wobec moralności publicznej - staje się nakazem etycznym.

Z tej nauki można wywieść całą późniejszą teorię społeczną Kościoła, która rozwija się stale i którą odnaleźć można w szeregu encyklik papieskich, aż po ich ukoronowanie - encyklikę Laborem excersis Jana Pawła II.

Andrzej Lepper lubi się powoływać na papieskie encykliki, zwłaszcza autorstwa Papieża-Polaka. Cała Polska mogła oglądać na ekranach telewizorów scenę, gdy śpieszący na spotkanie rządowe w sejmie Andrzej Lepper zalecił prymasowi lekturę encykliki Centessimus annus.

- A pan ją czytał? - zapytał z kpiną w głosie jakiś dziennikarzyna.

- Ja przeczytałem wszystkie. A pan?

Co każdy widzi gołym okiem

Niestety, wszystko wskazuje na to, że w wyborach prezydenckich roku 2000 znowu zwycięży jakiś kandydat wszystkich esbeków i pretendent do dyplomu magisterskiego. Jeśli komukolwiek wydaje się, że pokona go Marian Krzaklewski, bądź jakiś inny kandydat, jakiego mogłaby wyciągnąć z zakurzonego kąta prawica - niech zajmie się raczej produkcją lodów, a nie polityką.

No, chyba że Polsce pomoże Ałganow.

Rząd, jeśli dotrwa do kolejnych wyborów parlamentarnych, będzie ostatnim rządem utworzonym przez koalicję AWS-UW. Unia Wolności, spychana na margines sceny politycznej, dojrzewa do historycznego połączenia korzeni z nacią, czyli do spółki z postkomunistami z SLD.

Ugrupowania prawicowe mają szansę na zaistnienie w parlamencie tylko w sojuszu z AWS, bądź z mutantem, w jaki się AWS przekształci. Jedynym efektem indywidualnej strategii wyborczej prawicy i ugrupowań postsolidarnościowych będzie tylko mniejsza ilość zdobytych mandatów.

W wyborach zwyciężą partie chłopskie - pod warunkiem, że potrafią w imię interesu Polski i polskiej wsi maksymalnie zmobilizować swój elektorat. Jedna trzecia Polaków mieszka na wsi! Najwięcej mandatów poselskich zdobędą kandydaci Samoobrony, stojącej na czele największych od 67 lat protestów chłopskich. Jeśli uda się stworzyć wspólny ludowy blok wyborczy, łączący siły Samoobrony, PSL, Solidarności RI i Kółek Rolniczych, rezultat będzie spotęgowany. Jeśli blok ludowy sprzymierzy się ze związkami górniczymi i hutniczymi Śląska, powstanie wyborczy taran.

W efekcie nastąpi klarowny trójpodmiotowy podział sceny politycznej. Polską będzie rządzić koalicja bloku ludowego z blokiem prawicowo-centrowym. Znamy już z historii Rzeczypospolitej koalicje tego typu, by wspomnieć choćby Chjeno-Piasta i Witosa. Jeśli taki rząd użyźni glebę dla jakiejś silnej władzy, na pewno nie będzie gorzej, niż jest.

A kto w nim będzie rozdawać karty?

W rankingu zaufania do polityków, jaki CBOS przeprowadził 24 marca b.r., Andrzej Lepper dogonił Jerzego Buzka. Ponad liderem Samoobrony są jeszcze tylko trzy nazwiska...



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
KAŻDY KIJ MA DWA KOŃCE, Świat wokół nas, Lepper
Lepper odszedł, Świat wokół nas, Lepper
Lista leppera, Świat wokół nas, Lepper
To był człowiek, Świat wokół nas, Lepper
Świat wokół nas (2 4 lat)
Nie anty-Polska, Świat wokół nas
DOŁADUJ SWÓJ TELEFON CAŁKIEM ZA DARMO!!!!!, Świat wokół nas, Michalkiewicz Stanisław
Paperowe samobójstwo, Świat wokół nas
bartnik, Świat wokół nas
Antychryst według proroctwa Sołowiowa, Świat wokół nas
PRAWA, Świat wokół nas
kto trzyma władzę, Świat wokół nas

więcej podobnych podstron