7893


Sklep


I
Kiedyś nie lubiłam ani ciebie, ani twojego brata. Pomijając fakt, że byłam Ślizgonką, i do tego starszą o dwa lata, nie miałam żadnych powodów. Znałam was tylko z widzenia i waszych dowcipów.
Teraz rozpaczliwie potrzebuję pracy. I pieniędzy. Nie chcę już mieszkać kątem u rodziców. Na litość Boską, mam już dziewiętnaście lat, a moja matka wciąż sprawdza, czy mam porządek w pokoju!
Ale wasze było jedynym ogłoszeniem w „Proroku”, które zawierało zdanie „zapewniamy godziwe wynagrodzenie”.
Patrzycie na mnie badawczo, co sprawia, że czuję się lekko upokorzona. Nienawidzę tego. Nienawidzę ludzi, którzy podczas rozmowy o pracę taksują mnie wzrokiem, zadają kilka błahych pytań a następnie uprzejmie każą wyjść.
I już nigdy więcej ich nie spotykam.
Wy też tak robicie. Czuję, jak palą mnie policzki, spuszczam wzrok, powstrzymując chęć rzucenia się na was z krzykiem. Patrząc się w podłogę, żałuję, że obcięłam włosy tuż za uchem - teraz nie mogą swobodnie spłynąć, ukrywając mój haniebny rumieniec.
- Do jakiego domu należałaś? - pyta twój brat spokojnie, jakby mówił o dzisiejszej pogodzie. To pytanie jednak mnie przeraża. Szybko podejmuję decyzję, by nie kłamać, bo potem i tak pewnie wszystko się wyda. Nie wiecie o tym, ale moje imię oznacza prawdę.
- Slytherin,
 proszę panów - akcentuję dwa ostatnie słowa. Zamierzam za wszelką cenę dostać tę pracę, nawet kosztem mówienia do młodszych, denerwujących ludzi per 'panowie', co zupełnie nie zgadza się z moją naturą.
Wymieniacie szybkie spojrzenia, a ja wzdycham i modlę się w duchu, chociaż nigdy nie byłam zbytnio religijna.
- Jesteś przyjęta - mówisz, a ja podnoszę wzrok i napotykam twój uśmiech.

II
Nie potrafię szybko się do was przyzwyczaić. I mimo że już kilka miesięcy temu dostałam karmazynową szatę, podobną do waszych, nadal mówię na was 'panowie'. Wciąż was nie rozróżniam - czasem tylko uda mi się trafić, kto jest kto.
Mam nowe, jednopokojowe mieszkanko na Pokątnej. Sklep jest blisko.
Mimo to wpadam spóźniona. To tylko kilka minut, więc chyba nie będziecie źli. Otwieramy dopiero za pół godziny.
Uśmiechacie się na mój widok i witacie mnie krzykliwie. To niesamowite - nie tylko mnie tolerujecie, ale i lubicie pomimo mojego typowo ślizgońskiego zachowania. Nieprawdopodobne. Może nie jesteście tacy źli, jak myślałam?
Pracujemy razem, wykładamy wszystko na półki. Już niedługo otwieramy. Puszki pigmejskie hałasują przeraźliwie, i nagle przypominam sobie, że jeszcze ich nie nakarmiłam.
- Fred, mógłbyś mi podać karmę dla puszków? - pytam i na chwilę zapada cisza. Nawet piski pufków są jakby cichsze. Badawczy wzrok moich ciemnych oczu wędruje od ciebie do twojego brata i z powrotem, ale nie potrafię rozszyfrować waszych min. Nie wiem, czy się gniewacie, jeszcze nigdy nie powiedziałam do żadnego z was po imieniu. Nagle uśmiechacie się równocześnie.
- Jasne, Verity.
To niemożliwe, myślę, ale grymas, który wykrzywia mi twarz, jest uśmiechem. Szczerym.

III
Schody są drewniane i skrzypią, gdy się po nich wchodzi. Ja nie wchodzę - siedzę, oparłszy głowę na dłoniach, i patrzę przed siebie. Uśmiecham się, chociaż nie mam takiego zamiaru. Słucham ciepłego, wiosennego deszczu, bębniącego o szyby.
Słyszę skrzypienie i kroki.
- Fred? George? - pytam, nie odwracając głowy. I tak nie wiedziałabym, który.
- Weasley - mówisz, siadając obok mnie. Nawet nie wiem jakim cudem, ale jestem pewna, że to ty.
- Dlaczego tu siedzisz? - zwykłe, proste pytanie, służące do nawiązania rozmowy.
- Bo.
- Bo?
- Bo tu jest fajnie - dopiero teraz kieruję moje spojrzenie na ciebie. Uśmiechasz się, ale cieplej i szerzej ode mnie.
- Na górze jest lepiej. Chodź, mamy tam herbatę z cytryną - wstajesz, klepiesz mnie w ramię i zaczynasz wchodzić po schodach. Wciąż czuję lekkie, ale przyjemne mrowienie tam, gdzie przed chwilą była twoja dłoń. - No, ruszaj się - dodajesz, stojąc już na najwyższym stopniu.
Po kilku minutach siedzimy razem przy małym, rozkładanym stole, pijąc i rozmawiając ze sobą. Co jakiś czas wybuchamy śmiechem.
Czuję się, jakbym miała braci, chociaż jestem jedynaczką.

IV
Nie czuję sprężyny w łóżku, na którą najczęściej narzekałam, że boleśnie wbija mi się w bok, nie dając zasnąć. „Prorok Codzienny” leży gdzieś w kącie, rzucony w nagłym przypływie złości.
Twój brat.
Chcę płakać, wyrzucić z siebie te wszystkie emocje, a potem zasnąć gdzieś w kącie, wyczerpana. Mimo to policzki wciąż mam suche, a jedyne, co potrafię zrobić, to wpatrywać się niewidzącym wzrokiem w przestrzeń.
Fred.
Chcę płakać, a wciąż nie mogę uwierzyć w to, co się stało. To się po prostu
 nie mogło stać. Może do redakcji dotarły błędne informacje?
To tylko głupie wymówki. Wiem, że to wszytko prawda.
Zamykam oczy, ale nie mogę zasnąć jeszcze przez długi czas.

V
Zbliża się zmrok, ciężkie krople deszczu uderzają o bruk. Szybkim krokiem maszeruję w stronę domu. Nie lubię wracać sama, kiedy robi się ciemno. Czuję jakiś irracjonalny lęk, że ktoś wyskoczy na mnie z ciemnego zaułka. Przyspieszam, mijając ciemne, oklejone plakatami witryny sklepów.
Mimo to przystaję, widząc rudą czuprynę. Jestem niemal pewna, że to ty. Kiedy się zbliżasz, nabieram pewności. Podchodzę, szarpiąc cię za rękaw, by zwrócić twoją uwagę.
Obracasz się szybko, a kiedy napotykasz moje spojrzenie, uśmiechasz się blado, jakby z przymusem.
- Cześć, Verity - mówisz, ale uśmiech nie gości długo na twojej twarzy. - Dawnośmy się nie widzieli.
Kiwam głową na powitanie.
- Wpadniesz na herbatę? - pytasz, nie patrząc w moją stronę.
Potakuję, a ty bierzesz mnie za rękę, nie dając mi szansy powiedzenia czegoś więcej. Czuję ciepło twojej dłoni, ściskam ją mocniej. Szybki chód zamienia się w bieg. Wreszcie wchodzimy do ciepłego sklepu, gdzie zapach prochu miesza się z wonią czekolady. Schody skrzypią, gdy wchodzimy na górę. Tam znajduje się wasz dom.
Błąd. Twój dom.
Z pobrzękiwaniem wyjmujesz szklanki z szafki, energicznie poruszając się w małej, przytulnej kuchni. Różdżką zapalasz ogień pod garnkiem. Posyłasz mi nawet blady uśmiech, ostrożnie przenosząc kubki z parującą herbatą.
Nagle spoglądam na trzecie krzesło stojące przy stole. Jest puste, co sprawia, że podnoszę wzrok i mówię impulsywnie:
- Przykro mi z powodu Freda. Ja... ja też za nim tęsknię, naprawdę.
Brzdęk. Niebieski, wyszczerbiony kubek ląduje na podłodze, rozsypując się w drobny mak. Spoglądam na ciebie z przestrachem. Nie powinnam była tego mówić.
- Przepraszam - szepczę, ale chyba mnie nie słyszysz. Zaklęciem naprawiam naczynie, stawiam je na stole. A ty? Patrzysz się na mnie dziwnym, pustym wzrokiem.
- Wpadnę kiedy indziej - łapię płaszcz i wychodzę, chociaż wiem, że nie powinnam zostawiać cię samego. Boję się jednak, że znów mogę powiedzieć coś nieodpowiedniego.
Moją największą wadą jest to, że nie potrafię pocieszać lub milczeć, kiedy trzeba.

VI
Spoglądam w okno, miarowo zasypywane lekkim, zimnym śniegiem. Upijam łyk herbaty, tak cudownie gorącej.
- Zamierzasz dalej prowadzić sklep? Sam?
Patrzysz się na mnie dziwnie, jakbyś dopiero co mnie zobaczył.
- Nie, nie sam. Chyba, że ty chcesz się zwolnić - mówisz, a ja nagle zdaję sobie sprawę, że jest to ostatnia rzecz, jaką bym chciała. Chociaż już mam pieniądze.
- Nie chcę. Zresztą, wiesz o co mi chodziło.
- Wiem.
O tej porze roku szybciej zapada zmierzch. Dopijam herbatę, z szurnięciem odsuwając krzesło o drewnianych nogach.
- Powinnam już iść - wstaję, choć nieco niechętnie. Lubię przesiadywać u ciebie, patrzeć, jak krzątasz się po domu, rozmawiać. Wchodzę do kuchni, a kiedy ostawiam pusty kubek do zlewu, słyszę dźwięk odsuwanego krzesła.
Widzę tylko, jak podchodzisz do mnie i całujesz. Czuję wyrazisty smak słodkiej herbaty i marcepanu.
To miłe uczucie. Przyjemne. Wspinam się na palce, żebyś nie musiał się tak schylać. Czuję, jak jedną ręką przyciskasz mnie do siebie, a drugą przesuwasz delikatnie po moim karku, zatrzymując się na chwilę przy każdym kręgu. Sunę dłonią po twoim piegowatym policzku i wyżej. Wzdrygam się, kiedy czuję dziurę w miejscu, gdzie powinno być ucho, ale nie przerywam pocałunku. Ty i ja - teraz to my, a ja nie chcę tego niszczyć.
Widzę, że chcesz coś powiedzieć, ale nie pozwalam - całuję cię mocniej, opierając się o ścianę i przyciągając cię do siebie. Po dłuższej chwili odsuwasz się delikatnie, a twoje oczy błyszczą, gdy odgarniasz mi z czoła kilka prostych, jasnych kosmyków.
Uśmiecham się lekko, kiedy czuję dotyk twoich ciepłych palców. Wtulam twarz w twoją bluzę, pachnącą prochem strzelniczym i ostrym proszkiem do prania.
Wiem, że to na pewno nie był jeden z Magicznych Dowcipów Weasleya.

VII
Drewniany stół w kuchni Weasleyów jest wyszorowany. Delikatnie przesuwam palcem po jego gładkiej powierzchni, zastanawiając się, ile pokoleń już służy tej rodzinie. Spoglądam na ogromną, stojącą w kącie choinkę, udekorowaną przez wszystkie dzieci.
Molly stawia na stole gorące dania, Harry rozprawia o czymś z Arturem, ty wesoło rozmawiasz z Ginny, a Ron pomaga przetransportować z kuchni ogromny gar gulaszu.
- Nie chcę marchewki - mówi gniewnie Teddy, wpatrując się w miskę.
- To nie jedz - radzi mu Harry. - Ale jest bardzo smaczna.
Ted obdarza go przeciągłym spojrzeniem, jakby chciał powiedzieć „zobaczymy”. Hermiona sięga po ziemniaki, ty rzucasz się do pomocy, niechcący przewracając solniczkę. Wiktoria podaje sos swojej matce. Bill opowiada Charliemu o książce, którą niedawno przeczytał.
Splatam ręce na wielkim brzuchu. Niedługo przy tym stole zasiądzie Fred. Ty wybrałeś to imię, a ja nie protestowałam. Zastanawiam się tylko, czy ten Fred nie będzie miał
 jasnych włosów.
Uśmiecham się mimowolnie.
Kocham tą - moją rodzinę.


Koniec.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
7893
7893
7893
7893
praca-magisterska-wa-c-7893, Dokumenty(2)
7893
pub 7893

więcej podobnych podstron