Gadanie ze sobą

Gadanie ze sobą, czyli czas oswoić zwierza

Noc z 31.01 na 01.02.2011r. 00:59

Wrażliwość to moja największa wada. To co sprawia, że po policzkach ciekną łzy. I że sobie nie radzę. Ze sobą. Z samotnością. Samotność jest jak to dzikie zwierzę, które wciąż głodne, nieustannie mnie kąsa. Czasem udaje mi się je uśpić, a to rozmową z kimś, a to imprezą, a najczęściej filmem. Filmem zawsze wtedy, kiedy nie ma z kim porozmawiać, albo nie potrafię tego zrobić. I filmem kiedy ona zaatakuje mnie nagle. Tak, uciekam w filmy. Uciekam w świat bohaterów, nie zawsze lepszy, ale nie mój. Taki, w którym nie ma mojej samotności. Uciekam w filmy. Dobrze, że nie w nałóg. Jaki bądź. Czasem, tak jak dziś mam ochotę zalać się w trupa i nie myśleć o tym wszystkim. Ale to i tak nic nie da. Jak piję gdy mam doła, to się rozklejam do reszty. I wszyscy widzą. Jedni gardzą, inni przechodzą obojętnie, a inni się litują. Jedno gorsze od drugiego. Nie chcę litości. Pomaga tylko chwilowo i to tylko wtedy gdy jestem pijana. I wtedy zawsze kłamią. Ale jak jestem pijana to o tym nie wiem i chwilowo pomaga. A potem czuję się żałośnie i gardzę sama sobą, że potrafiłam do tego stopnia stracić kontrolę i że uwierzyłam w takie banały. Raz uwierzyłam. Ja wyłam, że Tomasz nie wróci, a Monia przytuliła mnie, głaskała po włosach i powtarzała, że wróci, bo kocha, tylko jest głupi i o tym nie wie, ale nie potrafi beze mnie żyć, ale z czasem zda sobie z tego sprawę i wróci. Mówiła aż zasnęłam. A jak się obudziłam był wstyd. Nie chcę tego więcej. Więc na pewno się nie upiję.

Do Tomka nie czuję już chyba nic. Jest tylko pustka. Bo ja nie potrafię być sama. Głupieję, chodzę jak zaklęta, nie myślę, nie skupiam się na niczym, siedzę i nic nie robię, czuję się jak materac, z którego ktoś spuścił powietrze, zwykły flak. Jakby ktoś z uczelni albo z innych ludzi to zobaczył to by myślał, że ktoś mnie otruł, albo mam siostrę bliźniaczkę, bo to na pewno nie ja. No gdzież. Przecież ja zawsze jestem wygadana, pełna energii, wciąż gdzieś biegam albo mówię, brakuje mi czasu na powiedzenie wszystkiego o czym myślę. Ale to jednak też ja, moja druga twarz, którą znają tylko „wybrańcy”. Nienawidzę tej drugiej twarzy. Tej zakompleksionej, brzydkiej, głupiej, bezkreśnie krytycznej wobec siebie i pesymistycznej do granic wytrzymałości. Nienawidzę jej. Czasem myślę jak to możliwe, że można mieć tak zupełnie różne dwie twarze. Z jednej strony optymistycznie nastawiona do świata, siebie i przyszłości, pełna życia, pewna siebie i widząca we wszystkim jakąś jasną stronę (tak jak to było bodajże w „Pianiście”- „zawsze szukaj jasnych stron”). A z drugiej właśnie taka brzydka twarz… I te dwie połowy wciąż walczą. To chyba nie depresja, skoro walczą. Bo nawet jak jest taki dzień jak dzisiaj, to gdzieś w głębi siedzi jakiś instynkt samozachowawczy, który po tych kilku łezkach mówi „no już, koniec płakania, trzeba pozbierać się do kupy i zrobić tak i tak”. Nawet dzisiaj się odezwał. I dlatego to piszę. To taka terapia. Monia siedzi przy biurku i robi projekt. Ale jakby spytała z kim tak piszę, powiedziałabym, że z sobą. Nie że z nikim. Bo nawet w takie dni jak dzisiaj, kiedy kilkadziesiąt minut temu smarkając w papier toaletowy w łazience powiedziałam sobie, że jestem żałosna, to no właśnie- JESTEM. A skoro jestem, to znaczy, że jestem kimś, a nie nikim. Nikogo nie ma. Więc jestem kimś. Jestem sobą. To w sumie logiczne. Teraz wziął górę instynkt samozachowawczy. Bo zanim wzięłam prysznic, zanim uciekłam płakać do łazienki, to słuchałam „Now we are free” z Gladiatora i „From where I am” Enyi i płakałam przy kompie. Cicho, ale ona słyszała, podeszła i zapytała co robię, a ja na to, że nic. Wtedy było bardziej depresyjnie. Bo przecież to nie było nic. Ale zwiałam do łazienki i się tam doprowadziłam do porządku. Zresztą jakbym jej powiedziała o co chodzi to by nie zrozumiała. Wiem o tym dobrze, ona nie może tego zrozumieć, że nie umiem oswoić tego zwierza. Nawet dzisiaj mi powiedziała, że przeczytała gdzieś czy usłyszała takie słowa, że najpierw trzeba być szczęśliwym będąc samemu i dopiero później można szukać kogoś drugiego, że nie można uzależniać się od drugiej osoby. Super. Wiem. I co z tego, właściwie nic. Nie umiem tego wprowadzić w życie. Za bardzo się boję tego zwierza, chociaż w końcu on i tak mnie gryzie i uciekanie nic nie daje.

Najgorsze jest uciekanie w imprezy. Najbardziej zgubne w skutkach. I właśnie po raz kolejny się o tym przekonałam. Bo na imprezach jest wesoło i ja jestem wesoła. A jak jestem wesoła to robię głupie rzeczy. Tak jest często, a potem żałuję. Ale teraz to co innego. Nie chodzi, ze zachowałam się głupio, chociaż Monika tak twierdzi. Mówi, że widać, że jestem napalona na Laska. Że oni wszyscy tam to widzą. A ja do tego wszystkiego dorzuciłam, że widzą i kpią, szydzą. Nienawidzę szyderstw. Odzywa się we mnie wtedy ta zakompleksiona twarz. A jej też nienawidzę. Monia mówi, że nieprawda, nie szydzą, nie są tacy. Ale mi to siedzi w głowie. Kiedyś szydzili. Wiadomo, to był ktoś inny, to były inne czasy, byli gówniarzami, ale to nic nie znaczy- podłość ludzka się nie zmienia, jako jedna z nielicznych rzeczy chyba na tym świecie. Więc pewnie nie otwarcie, pewnie nie powiedzą jej tego, ale w duchu, albo nawet nie, może nawet w swoim towarzystwie, szydzą. To największa kara. Myślenie o tym też jest karą. Nawet jak to nieprawda, to i tak się nigdy o tym nie przekonam na pewno. A w mojej głowie siedzi to, że kiedyś szydzili i chyba zawsze będę się tego obawiała. Tak, brak akceptacji innych to mój drugi demon. W sumie trochę to związane z samotnością. Bo jak szydzą to się czuję samotna. I krąg się zamyka. A ja tak się boję tej samotności i tak chcę tej akceptacji, że staram się za bardzo.

Monia ma rację z tym Laskiem. Polubiłam go. Wydał mi się taki… swój. Taki sympatyczny, taki, który zażartuje i poważnie pogada. Nawet kilka rzeczy nas łączy. Ale zagalopowałam się. Bo pokazałam to na zewnątrz, że czuję z nim nić porozumienia. Oni nie wiedzą o co chodzi. To wcale nie chodzi o jakieś tam „lecenie” na niego. Ok, jest przystojny, bardzo w moim typie, ale nie chodzi o to. Chodzi o to, że mnie zauważył. Nie Monikę i nie Gosię, mnie. Nawet jeśli to wszystko były żarty, to żartował ze mną, a nie z nimi. I o to właśnie chodzi. Że mnie zauważył. A teraz oni to wszystko sprowadzają do tego, że na niego lecę. Tak płytko. A ja chciałam po prostu sobie z nim gadać i żartować. A oni to psują swoim postrzeganiem tego. I nie wiem czy się jeszcze do niego odezwę, bo prawią mi morały, że go przecież znają, że on tak ze wszystkimi dziewczynami… U diabła, nigdy nie powiedziałam, że chcę z nim być. Wiem, że to mogą być żarty i nie traktuję tego poważnie. Chciałam tylko pożartować, pogadać, pobawić się z nim. Ale oni wiedzą lepiej, bo „to tak wygląda”. Wyszło z tego jakbym się w nim zakochała. Będą gadać o tym, że powinnam dać sobie z nim spokój, bo on nie traktuje mnie poważnie. A ja nawet nie żywiłam żadnych nadziei, bo za wcześnie na takie rzeczy. Tak, pomyślałam o tym, że to fajny facet, że fajnie byłoby z nim być, ale nie pomyślałam nawet, że on na serio do mnie zarywa, od początku wiedziałam, że to żarty. A oni zachowują się jakbym ułożyła sobie w głowie, że zaiskrzyło, że będziemy chodzić na randki i nie wiadomo co jeszcze. Nikt nic nie rozumie i to mnie najbardziej męczy. Czas pokaże co będzie dalej. Pewnie trochę sobie poczekam zanim znów się z nim zobaczę. Nie wiem jak mam się wtedy zachować, żeby przestali myśleć o tym głupoty. Nie wiem, mam do niego wcale nie gadać? Nie wiem. Czas pokaże. Dzisiaj tego nie wymyślę. Idę spać. Jest 2:31. Czas najwyższy. A jutro jak się znam, wstanę, zjem coś, może obejrzę film… I postaram się o tym nie myśleć. New Scarlet O’Hara was born once again.

Noc z 01 na 02.02.2011r, 00:58

Expect the unexpected- oczekuj nieoczekiwanego. Mój brat to swego czasu cały czas miał w opisie, a dzisiaj to ja powinnam sobie to wstawić. Mogłabym powiedzieć, ze cały ten dzień był jednym wielkim zaskoczeniem. Najpierw odrabiałam zadania i grałam w piłkę z „terrorystami” z pogotowia opiekuńczego, potem po kilku latach ciszy odezwał się Bulik, a na koniec pierwszy raz w życiu oglądałam film z Aśką. Ale jak tu oczekiwać czegoś, czego nigdy by się nie spodziewało. Nie wiem co jeszcze musiało by się dzisiaj stać, żebym się zdziwiła. Same zaskoczenia. Do tego wszystkiego Bulik po tych kilku latach nieodzywania się, kiedy ostatnim razem gdy gadaliśmy nieustannie mi dogryzał, dziś powiedział, że mam mózg. Brzmi komicznie jak o tym pomyślę, ale to w jego ustach spory komplement. Jakby tego było mało tak mi się wywnętrzył jakbym była jego najbardziej oddaną przyjaciółką. Jak to dziś rzekłam Aśce- bardziej bym się spodziewała, że cegła spadnie mi na głowę podczas spaceru po parku, niż tego. Bulik zwierzający mi się, psioczący na swoją byłą (po sześcioletnim związku! Jednak Tomasz miał rację- nie ma takiego wagonika, którego nie da się odczepić…). Nic bardziej nieoczekiwanego. Swoją drogą to przygnębiające, że nie są już razem. Jeśli tak długie i udane związki się rozpadają, to jaka jest pewność, że jakikolwiek związek przetrwa? Skąd wiedzieć, czy to jeszcze miłość, czy już tylko przyzwyczajenie? I jeśli życie potrafi tak zaskoczyć, to co jeszcze się wydarzy?

Rozmawiałam dziś z Aśką o Lasku. Tak jak przypuszczałam wczoraj, dziś obudziłam się z nową energią do życia. Z optymizmem, z moją lepszą twarzą. Swoją drogą nic dziwnego- wyspałam się jak rzadko kiedy (no cóż spałam do 12.15 :P), a przez okno do pokoju spozierało słońce. Nie pamiętam kiedy ostatnio je widziałam. Taki dzień, że aż chce się zrobić coś dobrego. Więc poszłam dziewczynom po zakupy i śniadanie zjadłam dopiero o 14. Jakby mama się dowiedziała to miałabym masakrę :P I jak zwykle nie pamiętam o czym mówiłam. A tak, o Lasku. To ostatnio wiodący temat moich przemyśleń. Jeśli to co mówią przesądy jest prawdą, to wyskoczyła mu niezła krosta na języku, uszy zdrapał chyba do krwi i wypił hektolitry wody do góry nogami walcząc z niekończącą się czkawką. Bo myślę o nim ostatnio dużo. Co prawda myślenie o nim nic mi nie daje, nie wymyślę nic nowego, ale póki co nie ma niczego innego, co mogłoby mi zaprzątać głowę. Chociaż jakbym bardzo chciała mogę myśleć o tym, że moja teczka z praktyk w gimnazjum wciąż się nie znalazła, drzwiczki z biurka się popsuły (sic!) i oprócz kasy na mieszkanie nie mam grosza przy duszy. Ale wolę myśleć o czymś weselszym. A tym „czymś” jest ostatnio Lasek. Więc rozmawiałam o nim z Aśką. Moni nie było, więc nie miał mnie kto dobijać gderaniem o tym, że on nie traktuje dziewczyn poważnie. Tzn. wiem, ze ona to robi dla mojego dobra, ale przecież ja też chcę z nim tylko poflirtować. A może coś więcej, ale na razie o tym nie myślę, bo nie wiem co on myśli o mnie, więc wolę nie rozważać takich możliwości. Pytałam Aśkę o Laska, jak myśli czy pomyślał o tym żeby mnie przelecieć. A ona powiedziała, że pewnie tak. Kolejne zaskoczenie. Chociaż może nie aż takie duże. W sumie sama o tym pomyślałam, że to fajny facet i że mnie pociąga. I właśnie w tym momencie odezwało się moje sumienie. No bo jak to tak myśleć o seksie z facetem, którego prawie nie znam, a do tego, który jest najprawdopodobniej strasznym kobieciarzem, czego Aśka nie omieszkała potwierdzić. No ale jednak pomyślałam. Ale tak czy siak nie wprowadziłabym tych myśli w czyn, bo jak to mówi jedna z moich złotych zasad- nie można pozwolić, żeby dupa była ważniejszą częścią ciała niż głowa i żeby rządziła całym interesem. Myślę, że to dobra zasada. Ale pomyśleć przecież można. Zapytałam też Aśki jak myśli co by zrobił, gdybym go zaskoczyła i nie wysiadła z tego auta, tylko skorzystała z jego propozycji i pojechała do jego mieszkania. A ona na to, że albo by powiedział mi, że to przecież tylko żarty były, albo wykorzystałby okazję. A tak na marginesie ciekawe jaki on jest w łóżku. Bo ogólnie jest strasznie intrygującym facetem. Bóg wie co by było jakbym na tej imprezie u Majkiego była pijana, co bym zrobiła jakby mnie tak złapał za tyłek jak wtedy. Mogłabym stracić głowę. Bo skoro byłam całkiem trzeźwa i po ciele przechodził mi dreszczyk podniecenia jak z nim tańczyłam, to co by było jakbym się upiła? No ale tego się już nie dowiem, bo impreza u Majkiego się skończyła. Będą być może następne. A wtedy, o ile będzie Lasek, trzeba będzie myśleć o tym, żeby nie wypić za dużo, bo może być (nie)ciekawie. Ale ciekawe czy to rzeczywiście taki zaliczacz jak mówią dziewczyny. W sumie bazują tylko na swoich domysłach, nie znają go. Może jest tylko flirciarzem jak ja, a tak naprawdę to wrażliwy chłopak. Eh a jeśli o mnie też myślą, że jestem puszczalska dlatego, że otwarcie flirtuję? To wkurzające. Może on wcale nie jest jakimś Don Juanem i wyrażając o nim takie opinie jesteśmy w wielkim błędzie. Może on też szuka dziewczyny, która go pokocha. Zresztą nawet jeśli tak nie jest, jeśli rzeczywiście jest kobieciarzem, to przecież każdy kobieciarz w końcu zostaje usidlony. I kosa trafi na kamień. Tylko skąd wiadomo, która będzie tym kamieniem. No cóż, nawet jakbym myślała o tym całą noc, to i tak nie wymyślę prawdziwej odpowiedzi na to pytanie, bo do tego trzeba by było znać przyszłość, czego szczerze mówiąc nawet bym nie chciała. Jakie życie byłoby nudne, gdyby się z góry wiedziało co nas czeka. Więc trzeba być przygotowanym na niespodzianki. Trzeba oczekiwać nieoczekiwanego.

Noc z 02 na 03.02.2011r, 00:29

Dzisiejszy dzień upłynął mi pod znakiem nudy i filmów. Tak przyjemnie się je ogląda, nawet jeśli jest to któryś raz, że zapominam dlaczego to robię. A robię to bo nie mam nic innego do roboty. Chociaż nie, mam przecież do pisania pracę licencjacką. Więc robię to, bo nie chce mi się zabierać za pracę. Cóż za lenistwo. To chyba jedna z największych moich wad. Nawet jakbym chciała nad tym pracować to chyba bym tego nie pokonała. Za bardzo lubię oddawać się przyjemnościom takim jak spanie (no bo tak przyjemnie jest poleżeć w łóżku do 12), oglądanie filmów albo łażenie bez sensu po Internecie. Nawet jak odwiedziłam już wszystkie stronki tj. demoty, komixxy, facebooka, pocztę i inne obowiązkowe pozycje, to zawsze znajdzie się jeszcze coś do zobaczenia, żeby tylko nie brać się za pisanie. Jedna wielka masakra. Po latach będę wspominała to jako najcięższą rzecz do zrobienia w trakcie studiów. Swoją drogą lenistwo nie przeszkadza mi w wykonywaniu innych moich obowiązków jak sprzątanie czy robienie obiadu. Dziwna sprawa. No cóż, w końcu kiedyś trzeba będzie to napisać. Do końca ferii trzeba będzie wymyślić ankietkę, ale to tylko 1-2 strony, góra 30 pytań- da się zrobić, a tak przynajmniej mi się wydaje. Co prawda trzeba będzie przeanalizować porządnie problem badawczy i inne takie, ale najważniejsze, że to będzie praca twórcza. Nienawidzę tego przeinaczania czyichś myśli. Czytanie książek tylko po to, żeby napisać je od nowa używając innych słów to debilizm. Szkoda, że nikt z zacnego grona tego nie wie. Odmóżdżająca tyrówa.

Dzisiaj myślałam trochę o tym co wczoraj powiedziała mi Aśka. Powiedziała, że muszę się zastanowić i podjąć decyzję czy chcę postępować tak, żeby czerpać radość z życia nawet jeśli inni to źle oceniają, czy raczej wolę za każdym razem zanim coś powiem albo zrobię zastanawiać się co o tym pomyślą inni, odmawiając sobie tego co sprawia mi przyjemność. I zastanawiałam się nad tym. Niby odpowiedź jest oczywista, przecież w życiu chodzi o to, żeby czerpać z niego radość. Tylko za jaką cenę. I dlaczego inni mogą bezkarnie robić co chcą, a ja muszę się borykać z uwagami, że coś jest niestosowne. Czy ja jestem jakąś osobą publiczną albo autorytetem, żeby musieć się tłumaczyć z każdego popełnionego błędu? Ba, nawet nie błędu, gdybym tylko z nich musiała się tłumaczyć, byłoby wspaniale. Cała rzecz w tym, że ludzie roszczą sobie prawo do komentowania wszystkiego co robię, a w szczególności tego co sprawia mi przyjemność. Jakby zazdrościli tego, że się z czegoś cieszę. Eh posuwam się za daleko w tych rozmyślaniach. Oni nie robią tego ze złośliwości, tylko dlatego, że uważają, że tak będzie dla mnie lepiej. Tylko żal mi, że nie pozwalają mi żyć po mojemu, uczuć się na swoich błędach. Przynajmniej wiedziałabym, że to wszystko zawdzięczam tylko i wyłącznie sobie, bo to moje głupie decyzje doprowadziły mnie do czegoś. Tymczasem czuję się jak ptaszek w złotej klatce. Niby karmią, więc nie trzeba samemu zdobywać jedzenia, ale tęskno za wolnością. Aśka tym co powiedziała otworzyła mi drzwi tej klatki i powiedziała: „wybieraj- wolisz tu siedzieć i dostawać jedzonko, czy wylecieć, robić co zechcesz, ale zmierzać się z trudnościami?”. Jeszcze nie wiem co wolę. Jak na razie ten dylemat rozgrywa się tylko w moich myślach. Ale kiedy znowu będzie impreza trzeba będzie podjąć decyzję czy zachowywać się tak, żeby inni nie mieli czego komentować, czy puścić wodze fantazji, cieszyć się imprezą, a potem słuchać uwag. Rozsądek podpowiada, żeby szukać złotego środka. Tylko czy jest taki? Muszę poszukać.

Noc z 3 na 4.02.2011r, 3:00

Muzyka jest czymś niezwykłym. Potrafi wprowadzić w dobry nastój, albo w doła, potrafi cofnąć czas. Jak nic innego. Film przenosi do innej czasoprzestrzeni, do innej rzeczywistości, a muzyka budzi wspomnienia. Dzisiaj wróciłam do przeszłości. Nigdy bym nie pomyślała, że będę wspominała lata gimnazjalne z uśmiechem. A jednak. Zaskoczyłam sama siebie. Zawsze postrzegałam ten okres w życiu jak źródło i zaczątek moich kłopotów ze sobą, moich kompleksów. A dziś słuchając tamtej muzyki co wtedy prawie zakręciła mi się łezka w oku. Ostatnio tej muzyki słuchałam właśnie wtedy. I dziś, nagle, niespodziewanie i całkowicie przypadkowo znów ja zapuściłam. I czas się cofnął. „Jak zapomnieć” Jeden Osiem L i cofnęłam się do momentu, gdy usiłowałam bezskutecznie ululać maleńką Patrysię do snu i zaczęłam jej to śpiewać, a ona zahipnotyzowana przestała płakać; „Młode wilki” Verby i poczułam się tak jak wtedy, gdy Marzena przyniosła mi płytę z muzyką z nadrukowanym motylkiem na wierzchu i słuchałyśmy jej całymi dniami, gadając o swoich ówczesnych problemach, „Mogliśmy” i przypomniałam sobie Darka Kanię jakbym ostatnio widziała go dziś rano… Te czasy nie były takie złe, przynajmniej nie aż tak, jak zazwyczaj o nich myślę. Jakieś zapomniane uczucia się we mnie odezwały, jakieś drgnienie serca. Nie mogę uwierzyć w to, jak wiele może zrobić z emocjami kilka piosenek.

Odbyłam dziś podróż do przeszłości. Ale nie tylko. Monika nie dawała mi zapomnieć o teraźniejszości. Pewnie słusznie. Bo gdyby nie to może zakopałabym się we wspomnieniach. To takie przyjemne. Wspomnienia nie są niebezpieczne. To co było nie wydarzy się drugi raz. Stara miłość nie powraca powodując zapomniany już ból. Dziś wspominam tylko to co dobre. I za kilka czy kilkanaście lat zapewne tak samo będę myślała o tym okresie życia w którym znajduję się teraz. Z tej perspektywy można spojrzeć na rzeczywistość pogodniej. Bo cóż mi zostanie po latach po dniu dzisiejszym prócz wspomnienia. A tego co złe nie wato wspominać. Więc nie warto się martwić, zmartwienia nie są przecież dobre. A chcę by coś mi jednak zostało w pamięci z tego czasu. Dlatego musi być dobrze, nawet jak jest trudno. I znów przypomina mi się cytat z „Pianisty”- „zawsze szukaj jasnych stron”. Wtedy wszystko będzie wydawało się lepsze.

Ta sytuacja w jakiej się teraz znajduję też ma na pewno jasne strony. Od razu przychodzi mi do głowy to, ze dzięki temu jak jest, mogę zastanowić się nad tym co nienajlepsze w moim zachowaniu i to zmienić. Nie będzie to łatwe, ale już samo dostrzeżenie wad pozwala coś z nimi zrobić. Bez tego stoję w miejscu czyli, jak ktoś kiedyś powiedział, cofam się. Ale jasnych stron jest na pewno więcej. Tyle, ze musiałabym nad tym dłużej pomyśleć.

Dzisiaj z Monią rozmawiałyśmy o naszych problemach ze stosunkami z innymi ludźmi. Ostatnio to częsty temat naszych rozmów. Chyba jej to doskwiera, bo zaczęła się otwierać. Nie jakoś bardzo, ale to zawsze coś. Ja z kolei jestem zbyt wylewna. I to też, tak jak jej zbytnia skrytość, odstrasza ludzi. Nie może być przesady w żadną ze stron. Teraz obie jesteśmy w takim momencie, że mamy doskonałą okazję, żeby coś zrobić z naszym problemem. Jeżeli zmarnujemy tą okazję, znajomość z Majkim i jego towarzystwem przepadnie. A byłaby szkoda. Wielka szkoda. Będzie trudno, ale teraz mamy jedyną szansę. Musimy ją wykorzystać.

Noc z 10 na 11.02.2011r., 2:55

Już dawno nie pisałam. Teraz czuję się tak jakbym spotkała dawno niewidzianego przyjaciela- pyta co u mnie słychać, a ja choć tyle rzeczy w moim życiu się działo, tyle rzeczy się zmieniło, mówię „a nic, wiesz, wszystko po staremu, jest w porządku”. Tak, teraz to dokładnie to samo uczucie. Przecież nie przespałam tego tygodnia, coś się jednak działo. A jednak trudno mi teraz cokolwiek napisać.

Jak ostatnio pisałam to miałam nadzieję na dalsze kontakty z towarzystwem akademikowym. Tak, Majki, Sebastian, a szczególnie Lasek. Bardzo ich polubiłam. Ale dziś myślę, że te znajomości są już stracone. A przynajmniej znajomości z dwoma pierwszymi. Wydaje mi się, że znajomość z tym trzecim zależy od kontaktów z tym pierwszym, więc bardzo prawdopodobne, że to też stracone. Jak o tym pomyślę, to strasznie mi żal. Ale trudno. Nie będę nikogo prosić o sympatię. Inaczej byłoby gdybym zrobiła coś nie tak i przyzwoitość (o tak, wiem doskonale co to, choć pewnie są osoby, które myślą, że jestem zdeprawowana do szpiku kości) nakazywałaby mi by przeprosić. Wtedy przeprosiłabym niechybnie, jako że akurat z tym magicznym słowem nie mam problemów. Ale ja nie mam pojęcia co zrobiłam nie tak. A Majki zwyczajnie, jak to mówi moja mama, odsuperował się ode mnie. Głupio brzmi, bo to tak jakbyśmy kiedykolwiek byli ze sobą blisko. Nie byliśmy. Ale myślałam przez chwilę, że on naprawdę mnie lubi. W dodatku Monia zapewniała mnie o tym fakcie. Ale teraz nie wiem sama co mam o tym myśleć. Po raz kolejny Majki zaprosił na imprezę tylko ją. Nie wiem czy to przekaz „przyjdź bez niej” czy „przyjdź sama”. Wbrew pozorom to spora różnica. Gdyby to był ten pierwszy to by znaczyło, że chodzi o mnie, że ma do mnie niechęć. Gdyby ten drugi, to by znaczyło to co mówi Gosia- że może on chce, żeby przyszła sama, bo w pewnym momencie chce z nią zostać sam na sam. Może chce ją odprowadzić po imprezie do mieszkania i mieć okazję do rozmowy na osobności, bez przyzwoitki. Bo ja jestem ulubioną przyzwoitką Moniki. A właściwie jedyną. Bo nikt inny nie poświęciłby się tak dla niej. Czasem jak siedziałam z nią na tych randkach to czułam się zwyczajnie smutno. Że ona chociaż wcale nie chce tego faceta, to ma randkę, że może się rozerwać, może się podelektować jego zainteresowaniem swoją osobą. A ja jestem personą non gratą tego biednego faceta. Może gdybyśmy się poznali w innych okolicznościach i nigdy nie spotkali w takiej sytuacji, to on polubiłby mnie. A tak pewnie przez kilka najbliższych dni, jeśli nie tygodni, a już na pewno w tym momencie, wyklina mnie w myślach. Bo zepsułam mu wizję. I już raczej do końca życia widząc mnie na ulicy nie powie mi „cześć”. Jak patrzę na to z tej perspektywy to wcale nie mam ochoty z nią tam chodzić. Zresztą nie chodzi tylko o to. Jak tam z nimi siedzę to dopada mnie jakaś chandra, że ona ma, chociaż jej wcale nie zależy, a ja… ja bym tak strasznie chciała żeby chociaż czasem ktoś na mnie tak spojrzał, z taką iskierką w oku i pomyślał, że chce mnie mieć dla siebie. Ale chcieć to wcale nie znaczy móc. To tylko puste hasło.

Dzisiaj Gosia wyciągnęła mnie na imprezę do Kaśki Piś. Szczerze mówiąc średnio miałam ochotę, ale Gosia wytoczyła jako argument naprawdę ciężka armatę- „jakby cię Monia wołała na akademiki, to byś leciała na skrzydłach, a jak ja cię wołam do Kaśki to nie za bardzo się czujesz”. No i musiałam pójść. W sumie pomyślałam, że może będzie fajna impreza, może będą jakieś fajne chłopaki, poznam kogoś nowego. A tu kompletna klapa. Nawet ciężko to nazwać imprezą. Zwykła posiadówa. Wszyscy ludzie z Gosi grupy, żadnego wolnego faceta na którym można by było skupić zainteresowanie i ciągłe gadanie o ich studiach, wykładowcach i ludziach z grupy urozmaicone rasistowskimi żartami o biednych dzieciach w Afryce i Żydach w maluchu itp. Strata czasu, strata kasy.

Właściwie to z nowym semestrem wszystko zaczyna się od nowa. A właściwie wraca do starego. Może to i lepiej, stare, chociaż nie takie dobre, to przynajmniej znane. Jak to ktoś mądry powiedział „lepszy znany wróg niż nieznany przyjaciel”. Życie leci dalej. A z jego tempem to tak jak jeszcze niedawno nawiązałam znajomości akademikowe, a dziś już właściwie skazałam je na niepowodzenie, tak w najbliższym czasie mogą znów się pojawiać jakieś nowe znajomości. I ten optymizm w sobie lubię

19.02.2011r., 23:16

Dziś mija 3 tygodnie odkąd ostatnio dzwonił Tomasz. Nie, nie liczę dni, to jakoś tak samo wychodzi. Ostatnio dużo o nim myślałam, głównie dziś i wczoraj. Zastanawiałam się co u niego. Domyślam się, że ma nową dziewczynę, inaczej by zadzwonił. Artur pewnie wie o tym, ale tydzień temu, gdy próbowałam się czegoś dowiedzieć, lekko podpytać, niby żartując, on nie chciał nic powiedzieć. Czuł się niezręcznie, widziałam to. Chciał to ukryć przede mną, bo wie jak bardzo go kochałam, ale ja i tak wiem, że on znów kogoś ma. Inaczej by dzwonił. Jest mi przykro. Ale nie dlatego, że ma kogoś, ale dlatego, że tak po prostu, z dnia na dzień, przestałam go obchodzić, chociaż kiedyś byłam dla niego wszystkim. Wiem, że kiedyś tak było. I za to go kochałam. Tak bardzo, że byłam w stanie porzucić dla niego wszystko. Teraz wiem, że dobrze się stało, że do tego nie doszło. To by wszystko zniszczyło, zniszczyło by mnie, zniszczyłoby nas. Prędzej czy później pojawiłyby się wyrzuty. I z nas nie zostałoby już nic.

Myślałam dziś o Tomku. Głównie to wspominałam go. Trochę dlatego, że oglądałam dziś „Wiernego ogrodnika”. To zawsze będzie jeden z tych filmów, które będą kojarzyły mi się z nim. Pamiętam jak oglądałam go pierwszy raz. On był zmęczony i zasnął obok mnie, nawet nie zauważyłam kiedy. Przykryłam go kocem, pogładziłam po twarzy. Potem obudził się, zjedliśmy kolację, opowiedziałam mu o czym był film. A potem poszedł pod prysznic. Z łazienki doszedł mnie krzyk. Nagle wstrząsnął nim jakiś dreszcz, było mu zimno. Pamiętam jak się cały trząsł. Otuliłam go w ręcznik, przytuliłam do siebie i zabrałam do łóżka. Tak strasznie się trząsł. Czułam, że w tym momencie muszę go przytulić najmocniej jak potrafię. Nie wiem co się wtedy stało, ale był taki niespokojny, czułam jakby się czegoś bał. Ale gdy go tak przytuliłam, otuliłam kołdrą i sobą, powoli się uspokoił. Tak go wtedy kochałam. I wiedziałam, że on też mnie bardzo kocha. To była jedna z tych chwil, które potem często wspominaliśmy. On czasami wtulał się we mnie jak małe dziecko, które szuka poczucia bezpieczeństwa. Wiedziałam, że mu je daję. W tych trudnych momentach w moich ramionach znajdował spokój, którego szukał i którego nigdzie indziej nie mógł znaleźć. I zapominał o wszystkim co złe na ten krótki moment, kiedy się we mnie wtulał. A ja wiedziałam, że on kocha mnie za te chwile. Ja wtedy byłam pełna niepokoju o niego, ale jemu dawałam tą ciepłą przystań moich ramion. A teraz tego już nie ma. Nie wiem czy u niej szuka tej przystani. Nie wiem czy ona mu ją daje. Wiem, że od tamtego czasu się bardzo zmienił. Nie jest już tym chłopcem, który szukał bezpieczeństwa, którego trzeba było mocno przytulić. Stał się twardy i zimny. Chociaż nie wiem, może dla mnie się taki stał, ale w środku wciąż jest tym zagubionym chłopcem. Ale nie mam pojęcia co się stało, że ubrał do kontaktów ze mną tą skorupę. I chyba już się nie dowiem.

Nie, nie kocham go już. Rozmawiałam o tym dzisiaj z mamą. Oczywiście nie powiedziałam jej tego wszystkiego, nie zrozumiałaby. Ale wie, że to już skończone. Teraz czuję to czego tak się zawsze bałam. Dwa uczucia. Pierwsze to pustka. Nie potrafię z nią żyć. Nawet wczoraj i dzisiaj myślałam o tym, żeby wejść na czata dla romantycznych, żeby tylko z kimś porozmawiać. Może spotkałabym kogoś. Ale nie, to głupi pomysł. Tak tego nie wypełnię. A drugie to poczucie winy. Bałam się go strasznie. I chociaż z drugiej strony wiem, że nie powinnam go czuć, to ono jednak jest. Poczucie winy, że pozwoliłam umrzeć tej miłości, że wolałam zamiast niej czuć tą cholerną pustkę. Ale i tak nie mogłam nic z tym zrobić. On już mnie nie kochał, a ja nie mogę całe życie walczyć o jego miłość. Uprzykrzyłabym życie jemu, sobie i tej biednej, nic nie winnej dziewczynie, z którą zapewne teraz jest. Swoją drogą, ciekawe czy ona wie jak łatwo z bycia dla niego wszystkim, można stać się dla niego nikim. Oby ją to nigdy nie spotkało.

Noc z 23 na 24.02.2011 r., 2:53

Ehhh jak tak czytam poprzednie wpisy to mnie nachodzi jedna refleksja, że moje życie pędzi jak nigdy wcześniej. Niby minęło ok. 3 tygodni, a już sytuacja się całkowicie zmieniła. Wtedy pisałam, że znajomość z Majkim jest totalnie stracona, że mnie nie lubi itp. A w zeszłym tygodniu w poniedziałek i wtorek wieczorem siedział u nas i mam wrażenie, że zbliżył się do nas. Nie konkretnie do mnie, ale do nas. I z ręką na sercu mogę powiedzieć, że wtedy nie czułam, żeby mnie nie lubił. Teraz nie wiem czy wcześniej się myliłam i on nigdy nie miał o mnie złego zdania, a tylko mi się coś ubzdurało, czy po prostu zmienił o mnie zdanie w ciągu tych ostatnich spotkań. W każdym razie było bardzo fajnie. No poza wyskokiem z paskudną sąsiadką, ale i z tego mieliśmy trochę polewki.

A Lasek ostatnio też się do mnie nader często odzywa. To zastanawiające, bo ostatnio widziałam go w niedzielę po obronie Majkiego, czyli jakieś 3-4 tygodnie temu. Przecież mógłby zwyczajnie nie utrzymywać ze mną kontaktu, nie odzywać się, ale jednak tego nie robi. Jest to tym bardziej dziwne, że ostatnio Monia dowiedziała się od Majkiego, że Lasek ma dziewczynę. Majki powiedział Moni, że niby są jeszcze razem, ale chyba im się cienko układa, bo ona już nie studiuje na Polibudzie i się nie widują. Monia nawet odniosła wrażenie, że to był czy tam nadal jest taki wolny związek. A mnie zastanawia po co Majki jej to powiedział. Monia mówiła, że Majki powiedział jej to przy okazji pokazywania zdjęć z półmetka. Ale po co jej te zdjęcia pokazywał? Nie było go na tych zdęciach, to był półmetek Rzepka i Laska. Teraz tak przyszło mi do głowy, że może on specjalnie chciał żeby Monia wiedziała, że Lasek ma dziewczynę. On przecież sobie zdaje sprawę z faktu, że Lasek mi się podoba, no i głupi też nie jest i wie doskonale, że Monia w obliczu tego faktu (bo ona oczywiście też wie, że się interesuję Laskiem) powie mi o tym. I teraz pytanie jaki on ma w tym interes? Po co miałby chcieć, żebym się o tym dowiedziała? Chce żebym nie zawracała sobie nim głowy? A może wręcz przeciwnie- ujawniając to, że związek Laska wisi na włosku chciał sprowokować mnie do działania? Ja nie jestem grzeczną dziewczynką, która podkuli ogonek i przestanie się interesować facetem, który ma dziewczynę, ale się mu nie układa. Wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej mnie taki facet intryguje. Może to nie najlepiej o mnie świadczy, ale może też nie każdy facet by tak na mnie działał. Ale Lasek ma w sobie coś co mnie niesamowicie kręci. Z jednej strony flirtuje, a z drugiej przecież nic między nami nie ma. To pierwszy tego typu facet, który tak mnie nakręcił. Wcześniej wolałam tych nieśmiałych, którzy coś tam czują, ale się wstydzą. Lasek nie jest nieśmiałym chłopakiem. Przeciwnie, on jest facetem który bawi się flirtem. A mnie to strasznie kręci. Uhhhh uwielbiam flirtować. Porządna dziewczyna nie powinna tak mówić, ale… jej no czy to coś złego? No lubię to i już. Ciekawe jak się ta znajomość rozwinie. Ciekawe czy skorzysta z zaproszenia i przyjdzie do nas niby to naprawić klamkę. No i ciekawe czy wciąż jest z tą dziewczyną. A gdybym go tak zapytała? Hmmm no ale nie wiem czy to dobry pomysł. Co bym mu powiedziała jakby zapytał skąd wiem? Że od Moni? Nie no nie mogłabym tak powiedzieć, bo bym ją wkopała. Tak samo nie mogę powiedzieć, że od Majkiego, bo on by jego pewnie spytał i w ten sposób też bym wkopała Monię. Więc co? Mogłabym w sumie powiedzieć coś wymijającego typu „ale to ja pierwsza zadałam pytanie”, no ale prędzej czy później usiłowałby to ode mnie wyciągnąć, a nawet jeśli by nie próbował to by się w sam domyślił, że wiem od Majkiego. A nie jest to dobre rozwiązanie. Więc muszę się dowiedzieć w jakiś subtelniejszy sposób. W ogóle muszę nauczyć się jakoś subtelniej postępować. Zawsze chciałam być delikatną, subtelną, trochę nawet efemeryczną dziewczyną. Może czas zacząć robić coś by taką się stać?

13.03.2011, 21:38

Miałam dziś sen. Była jakaś wycieczka gdzieś, nie wiem gdzie. Było dużo znajomych osób. Była moja siostra, Majki i był Grzesiu. Byłam strasznie szczęśliwa. Gdy dojechaliśmy, wysiedliśmy z autobusu i wtedy zobaczyłam Grzesia z jakąś dziewczyną. Miała jasne kręcone blond włosy, takie jakie mają anioły. Stałam tak i się gapiłam, bo nie wiedziałam kto to jest. I wtedy on powiedział, że to jego dziewczyna. Trzymałam fason, uśmiechnęłam się, przedstawiłam. A potem poszłam do autobusu. I obudziłam się. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że to był sen. Była 6 nad ranem i chociaż chciało mi się spać, to nie mogłam zasnąć. Serce mi waliło jakbym właśnie przebiegła 2 km albo czegoś się wystraszyła. Tak, to był okropny sen.

Ostatnio ciągle o nim myślę. I jestem już właściwie pewna, że się zakochałam. Wciąż chcę się z nim spotykać, a gdy siedzę obok niego to czuję, że niczego więcej do szczęścia mi nie trzeba. Mam ochotę pochwalić się całemu światu, że właśnie wyrosły mi skrzydła i chce mi się latać z radości. A tak właściwie nic wielkiego się nie stało. Poznałam go trochę lepiej, miałam okazję pogadać z nim co nieco sam na sam i tyle. Nawet szczerze mówiąc nie wiem czy mu się podobam. Ale wiem, że mnie lubi, bo nawet nie trzeba go bardzo namawiać żeby wpadł do nas. A jak się uśmiecha ciarki przechodzą mi po plecach. Ma w oczach takie niesamowite światełka… Boże, tak dawno tego nie czułam. Czuję się jak nowo narodzona. Jak patrzę w lustro to uśmiecham się od ucha do ucha. Nie ma chyba lepszej terapii na kompleksy niż zakochanie.

Ostatnio jakieś chały są na mieszkaniu, Monika chodzi jakaś rozdrażniona, byle gówno ją denerwuje. Gośka tak samo. A Anka ta menda się cieszy z naszych konfliktów i jeszcze do tego wtrąca się i podsyca je. Jeszcze jeden taki wybryk z jej strony i powiem jej grzecznie, acz stanowczo „przepraszam cię, ale wydaje mi się, że to nie twoja sprawa. Jak będę zainteresowana twoją opinią na ten temat to bądź pewna, że cię zapytam”. No ale nawet mimo tych kwasów nie przejmuję się i mam wrażenie, że ostatnio wszystko mi się udaje. Ciekawe tylko czy Grzesiu wie jak jego osoba na mnie podziałała.

Jutro mam zamiar iść do fryzjera. I myślę tylko o tym, że chcę zaprosić Grzesia na wieczór i o jego reakcji na moją nową fryzurę. Jeju tak się za nim stęskniłam od czwartku…

A jeśli to szczęście, które teraz czuję to tylko złudzenie? Jeśli to tylko taki sen?

15.03.2011 r, 9:30

Wczoraj byłam z Asią u Majkiego. Monika wcześniej rozmawiała z nim o tym. On jej wtedy powiedział, że w takim razie, skoro ja też będę, to musi mi załatwić towarzystwo i zaprosić Laska. A Monia oczywiście musiała powiedzieć to co wiedziała, powiedziała mu, żeby go nie zapraszał, bo ja mam zamiar się z nim spotkać wieczorem… No ale nie obyło się. Przychodzimy z Asią pod akademik, a tam oni siedzą na ławeczkach. Oni czyli Majki, jakiś koleś i… Lasek. Byłam strasznie zaskoczona. Popijali sobie piwko i miałam wrażenie, że Majki jest wyraźnie rozbawiony. Posiedzieliśmy chwilę, a potem poszliśmy do pokoju. Majki cały czas dolewał sobie piwa i z każdą minutą był bardziej wstawiony. Do tego pozwalał sobie na jakieś dziwne komentarze a propos mnie i Laska: żeby powiedzieć, że klamka się znowu zepsuła, to on przyjdzie naprawić, jak zabrał Aśce torebkę i nie chciał jej oddać, ja byłam ubrana już w płaszcz i powiedziałam, że albo jej odda torebkę, albo ja się rozbieram, bo mi gorąco, to on na to, żeby się rozebrać to Lasek się ucieszy. I jeszcze się tak patrzył dziwnie i miał ten swój uśmieszek. Ale szczytem było jego zachowanie na korytarzu. Jak wychodziliśmy i zapytałam go o co mu chodzi z tymi komentarzami do mnie i Laska to on na to bez ogródek i głośno na całe piętro „Lasek leci na ciebie”. I znowu ten jego wzrok i ten uśmieszek. Prawie zwaliło mnie z nóg. Nigdy bym się nie spodziewała, że powie coś takiego. Zdruzgotał mnie tym. Jeszcze jakoś zdobyłam się na pytanie skąd ma takie informacje, a on na to coś tam wybełkotał, nie pamiętam już co, ale sens tej wypowiedzi był taki, że z samego „centrum dowodzenia”. Zatkało mnie kompletnie. Poczułam się jak idiotka. Znowu wróciło to o czym już zapomniałam. Jak w gimnazjum potrafiłam się w kimś zadurzyć, a wszyscy którzy o tym wiedzieli mieli z tego polewkę. Teraz znowu to czułam. Czułam się wyśmiana. Chciałabym wierzyć, że Majki nie jest taki, że on mnie nie wyśmiewa, ale nie mogę pozbyć się tego wrażenia. W tym oto momencie znalazł sobie świetny obiekt do robienia sobie żartów. A świetny dlatego, że bezbronny. Przecież nie walnę go w pysk za to, ani nie zrobię mu dzikiej awantury. A naprawdę miałabym na to ochotę. Nienawidzę tej strony siebie, która jest taka właśnie bezbronna. Najchętniej pokazałabym mu co czuję gdy on tak robi. To by nawet było zgodne z tym co miałam wczoraj na zajęciach. Ludzie asertywni bez agresji mówią o swoich uczuciach- czuję coś tam coś tam, gdy ty robisz coś tam, ponieważ coś tam coś tam. Ale co miałabym mu niby powiedzieć. „Jestem wkurzona gdy nabijasz się z moich uczuć, bo to tak jakbym była obiektem pośmiewiska”. O tak powinna wyglądać asertywna wypowiedź na ten temat. Ale ja się boję do tego przyznać przed ludźmi, że czuję się przez nich wyśmiewana. Pewnie to nic takiego złego, może nawet przestałby to robić jakbym tak powiedziała, ale ja tego nie powiem, a przynajmniej nie w takich okolicznościach. Jak spotkamy się następnym razem i nie będzie taki wstawiony to mu o tym powiem. A przynajmniej tak teraz postanowiłam. W danej sytuacji może się okazać, że znowu stchórzę, a potem będę szukała sobie wymówki, że znowu okoliczności mi nie odpowiadały.

Najgorsze w tym wszystkim jest to, że reakcje Laska na jego komentarze były podobne do moich. Robił dobrą minę, ale w oczach widziałam zakłopotanie. Nawet unikał mojego wzroku gdy oni patrzyli. Jeju jak mi wtedy było smutno. Jeśli on mnie po prostu lubi, a nic więcej to pewnie głupio mu tego wszystkiego słuchać, a jeśli coś czuje, to już sobie wyobrażam co sobie myśli o tym wszystkim. Mam wrażenie, że go to zawstydza. A Majki był na tyle wstawiony, ze nawet tego nie widział. Ehhh jaka byłam zła z tego powodu.

Monia oczywiście musiała powiedzieć Majkiemu, że zaproszę Laska na wieczór. A Majki był wstawiony. Po tym co powiedział mi na korytarzu w sumie nie byłabym zdziwiona gdyby na głos przy wszystkich zaczął wypytywać Laska o to czy do nas wieczorem pojedzie. I pewnie tak zrobił. Na domiar złego, jak napisałam Grzesiowi smsa czy by do nas nie wpadł jak będzie wracał z akademika, to Monia nie mogła doczekać się odpowiedzi i spytała o to kogo? Oczywiście Majkiego. No a co Majki mógł wiedzieć o zamiarach Laska. Wiadomo, że nic. A że był wstawiony, to po zapytaniu Moni oczywiście musiał zapytać się Laska. Nawet gdyby on wstępnie miał zamiar odpisać, że przyjedzie, to po tej akcji chyba nawet gdyby był strasznie zdeterminowany, to by nie przyjechał. No sorry, Majki ma z tego zbitę, a teraz jeszcze Lasek ma do nas przyjechać. No to co miał powiedzieć. Jedynym wyjściem z tej sytuacji było powiedzenie, że nie przyjedzie z jakiegoś tam powodu. A że powiedział tak Majkiemu, to mi też musiał tak odpisać. A że tak odpisał, to nie mógł przyjechać… Myślałam, że zabiję za to te paplę. Co chwilę się pytała „no co odpisał Lasek? No co odpisał?” i chociaż jej cały czas powtarzałam, że nie wiem, że przecież to normalne u niego, że po pół godziny odpisuje, żeby się tak nie srała, to ta menda nie mogła już wytrzymać tych kilkunastu minut i musiała zapytać się Majkiego. Boże dlaczego właśnie jego? Przecież wiedziała doskonale, że on się z tego zbija. To już nawet w czwartek było widać, bo też miał ciągle te swoje komentarze. A ona jeszcze musiała mu dostarczyć pożywki i mu powiedzieć, że zaprosiłam Laska. Gdyby jeszcze żałowała swojego zachowania. Ale nie, ona jak zwykle uważa, że nic złego nie zrobiła. Słowo „przepraszam” gdy znajduje się już na końcu jej języka ma chyba mega wielkie kolce, bo sama świadomość tego, że miałaby je wypowiedzieć wywołuje u niej ciary na plecach. Przecież ona nikomu nie zrobiła krzywdy, to za co ma przepraszać? Jaka ja jestem głupia, że liczyłam na to, że mnie przeprosi. Przecież ona nigdy nie przeprasza nikogo za nic, bo ona zawsze zachowuje się właściwie, a to ludzie są dziwni, bo wydaje im się, że są pokrzywdzeni. O ironio. Ja muszę ją przepraszać za każdą bzdetę, nawet za rzucenie mazakiem, bo ją zabolało. A ona jak zrobi coś takiego jak wczoraj, to uważa, że nie zrobiła nic złego. Panie Boże proszę Cię, jeśli kiedykolwiek jeszcze przejdzie mi przez myśl żeby powiedzieć jej o moich planach czy myślach względem Laska, to błagam, przypomnij mi ten wczorajszy dzień, żebym mogła porzucić zamiar zwierzania się jej.

Eh to nie był dobry dzień. Może dzisiaj będzie lepszy. Moje optymistyczne nastawienie do świata każe mi tak myśleć. Lepiej będzie, jak nie będę sobie zawracała tym wszystkim teraz głowy. Jest 10:43. Jestem głodna. Idę na śniadanie. A co będzie dalej, to się okaże.

Noc z 20 na 21.03.2011r., 02:12

Moje życie pędzi jak nigdy wcześniej. I tak jak ono pędzi, tak pędzą przez moją głowę myśli. Mam ochotę pisać tę notkę poetycko, ubierać ją w słowa tak barwne, jakie nigdy jeszcze tu nie gościły. To przez ten wiersz. I tak nie dorównam mistrzowi Baczyńskiemu, a moja notka w nikim nie wzbudzi takich uczuć jak „Elegie zimowe” wzbudziły we mnie. Po trosze dlatego, że nikomu jej nie pokażę, chyba, że ktoś ładnie poprosi (vide dziewczyny), a po trosze, bo nie jest to wiersz, a ja nie jestem poetką, choć zbudził się we mnie śpiący z dawna duch. Przypomniały mi się lata kiedy namiętnie czytałam poezję, a nade wszystko przypomniało mi się „Stowarzyszenie umarłych poetów”. I to marzenie, żeby choć raz jeszcze poczuć tę atmosferę, kiedy zapomniawszy o całym świecie pogrążam się w poezji. Dziś miałam tego namiastkę. Zapomniałam, że siedzę na łóżku w szlafroku, mam na kolanach komputer, a na uszach słuchawki. Moja dusza była gdzieś daleko, w jakichś odległych czasach, patrzyła w nocne niebo, na którym gwiazdy bledną przy ogromie zniszczenia i śmierci, drzewa posępnie topią swoje gałęzie w chmurach, a po ziemi zwalonej gruzami błąkają się dusze męczenników wojny. Poczułam to. I chociaż to nie był cudowny obraz jak w wierszu o spełnionej miłości, to właśnie dlatego, że tak mroczny i nieszczęśliwy, to oczyszczający. Pięknie jest znów poczuć poezję. I pomyśleć, że to wszystko przez piosenkę Grzesia „Elegie zimowe I”.

Eh i zapomniałam na chwilę o tej całej sytuacji. A przy okazji znalazłam nowy sposób ucieczki, który można uprawiać w samotności, jak oglądanie filmów, ale daleko bardziej… dobroczynny dla wyobraźni (tak, szukałam właściwego słowa). Można uciekać w wiersze. A teraz mam od czego uciekać, więc dobrze, że przywiozłam sobie ten zapomniany tomik Baczyńskiego z domu. Chociaż nie powinnam uciekać, to teraz przyznaję się przed sobą z całą mocą- chcę uciec. Bo w tej sytuacji w jakiej się znalazłam, póki co nie ma innego rozwiązania. Muszę czekać, nic innego nie mogę zrobić, bo cokolwiek innego zrobię, będzie to złe. Zaprosiłam dziś Grzesia na wieczór, a siedzę sama w mieszkaniu, nie licząc Anki, która siedzi w drugim pokoju i się nie odzywa, a może to ja się nie odzywam do niej? A nie wiem i mnie to nie obchodzi, mam ją daleko gdzieś tak samo jak Gośkę. One nie są mi wcale potrzebne do szczęścia. Nagle między naszymi pokojami zrobił się tysiąckilometrowy dystans, już bliżej mi do Artura, z którym dziś rozmawiałam i przypomniałam sobie (matko, dziś chyba jest jakiś światowy dzień bilobilu :P), że jest moim przyjacielem mimo wszystko. Nawet mimo to, co nas łączyło w zeszłym roku, a nie wyszło. Dobrze to wiedzieć. Ale wracając do tematu. Zaprosiłam Grzesia na wieczór we dwoje. Bardzo klarownie to ujęłam, żeby był świadom co mu proponuję. Dla jasności, żaden seks, nawet o tym nie pomyślałam wtedy, ale teraz jak zwykle mi się to skojarzyło, gdy napisałam o propozycji (no cóż, „niech będzie świadom co mu proponuję” brzmi, jakby to była niemoralna propozycja). Ale nie, to nie była niemoralna propozycja. To była propozycja wręcz arcymoralna, bo jej akceptacja oznaczała koniec męczarni dla mojej głowy, która ma już dość wybryków serca i wolałaby, żeby wszystko się wyjaśniło. A sytuacja jest bardzo niejasna. Odkąd Majki powiedział, że Grześ się mną interesuje i uświadomił mi, że to wcale nie żart, nie wiem co mam z tym zrobić. Bo póki myślałam, że to jest tylko jednostronne, to czułam się w miarę bezpiecznie. W końcu to tylko ja i moje uczucia. Znany kokon. Nawet jeśli nieprzyjemnie jest się zakochać bez wzajemności, to jest to bardziej bezpieczne niż kochanie z wzajemnością. Głupie, nawet bardzo, ale jednak chyba uznaję to za prawdziwe, chociaż rozum wskazuje na brak logiki. No bo przecież kiedy człowiek zakocha się z wzajemnością, to w grę wchodzi nie tylko on, ale też ten drugi człowiek. A wtedy zaczynają się schody. Bo to co ten drugi człowiek zrobi, to trudno przewidzieć, o ile się w ogóle da. I jest to poza kontrolą. Gdy w grę wchodzą uczucia kogoś innego trzeba być bardziej ostrożnym- ja tyle razy poznałam co to znaczy zakochać się bez wzajemności, że nie jest to już dla mnie takie straszne (Boże, czy staję się robotem?). Ale co jeśli ktoś drugi się zaangażuje, a ja to schrzanię? No to wtedy będę odpowiedzialna za czyjeś cierpienie. Ale tu nie chodzi o strach przed odpowiedzialnością za kogoś innego. Nie, tego się nie boję. Chodzi raczej o to, że aby nie zranić kogoś, muszę najpierw wiedzieć co czuje ten ktoś (czy coś w ogóle czuje, do mnie oczywiście, nie w ogóle, bo to oczywiste, że coś czuć musi, nie przypuszczam, że mam kontakt z cyborgami), a przede wszystkim, czego oczekuje ode mnie. A jest to cholernie trudne w obecnej sytuacji. Bo nie dość, że nie wiem czy przypuszczenia wszystkich wkoło są prawdziwe, czyli, że spodobałam się Grzesiowi, to w dodatku nie wiem czego on oczekuje. Majki namawiał mnie, żebym wzięła sprawę w swoje ręce i porozmawiała z nim na osobności. Asia pomysł poparła. A tak btw, to Asia w tej sprawie stała się moim głównym powiernikiem i doradcą. Zresztą zdaje mi się, że jej rady są bardzo mądre, więc warto ich słuchać. No a skoro Asia stwierdziła, że nie jest to zły pomysł, to zadzwoniłam do Grzesia. I co? I pstro. Nie przyjechał, bo ponoć miał do zrobienia jakiś projekt na jutrzejsze praktyki. Z tego co mówił, to bardzo by chciał przyjechać, ale za późno mu powiedziałam, że byłby mile widziany, więc odłożył obowiązek na ostatnią chwilę (skąd ja to znam :P) i teraz kiedy się odezwałam, to jest już za późno, bo niestety musi to zrobić i nie ma już na kiedy odłożyć. Niby cacy. Asia mówi, że przecież dał mi znak, że chce, żebym go jeszcze kiedyś zaprosiła, ale ja nie mam pojęcia gdzie ona ten znak widzi. Swoją drogą, to drugi taki przypadek w moim życiu, kiedy jestem tak sceptyczna co do tego, czy dany facet może być mną zainteresowany. O zgrozo, pierwszym przypadkiem był Tomasz, kiedy śmiałam się z tego, że mógłby się we mnie zakochać. Jeny, jeśli ta historia się skończy tak samo, to nie jestem pewna czy chcę tego doświadczyć. Ale jak to powiedziała Asia, nie pozwól, aby strach zatrzymał cię przed działaniem. A jak to mówię ja, żałuje się tylko rzeczy, których się nie zrobiło. Więc nie warto rezygnować przez same obawy. No tak, tylko jak tu go jeszcze raz zaprosić, kiedy drugi raz z rzędu odmawia? Nawet trochę mu to wymówiłam, eh to było paskudne z mojej strony, nie powinnam była, nawet Artur mnie za to zjechał. Mam wrażenie, że był zmieszany i wtedy poczułam, że nie powinnam była tego mówić. Ale było to tak delikatne, że podówczas nie przyszło mi do głowy, że może sprawić kłopot. Chociaż z drugiej strony, może to i dobrze, że to powiedziałam? Może w ten sposób dałam mu do zrozumienia, że jednak trochę głupio mi tak wychodzić ciągle z inicjatywą i czekam teraz na jego krok? Tylko co będzie jeśli jego kroku nie będzie? Nic. Tylko pomyślmy dlaczego mogłoby go nie być. Gdyby go nie było, bo traktuje mnie jako koleżankę, więc żadnych kroków nie trzeba robić, to trzeba przejść nad tym do porządku dziennego i znaleźć sobie inny obiekt do westchnień :P (zabrzmiało jakbym miała 16 lat i właśnie zadurzyła się w jakimś nieosiągalnym szkolnym playboyu. W każdym razie tak, czuje się jakbym miała naście lat, to wszystko przez to zakochanie, wyrosły mi skrzydła…). Ale gdyby kroku nie było, bo on jest zbyt nieśmiały by go zrobić, to co wtedy? Wtedy czekałby na krok z mojej strony. Tylko skąd ja mam wiedzieć, które z tych dwóch rozwiązań będzie prawdziwe? Z obserwacji sytuacji- mówi rozum. Hmm racja. Rozum to dobra rzecz. Pozwala się odnaleźć. Tylko to oznacza czekanie. A czekać nie lubię jeśli chodzi o te kwestie. Jeśli chodzi o inne, to czekanie ma swoje plusy. Kiedy się czeka to się dostrzega rzeczy, na które w biegu nie zwróciłoby się uwagi. Może i w tym przypadku tak jest? Może nie trzeba uciekać od czekania w film albo w wiersze? A może to właśnie wiersze są tym czego nie dostrzegałam w biegu? Ta poezja życia? No cóż, na to pytanie ani mój rozum, ani żaden inny mi nie odpowie. W takim razie nie pozostaje mi nic innego jak pójść spać. Jutro wygłaszam referat. Jutro jest nowy dzień. Może jutro Grześ zadzwoni… A może nie. Ale miałam iść spać. Kiszki mi marsza grają. Mam nadzieję, że zasnę szybko, bo wstaję za 3 i pół godziny :P No to idę…

24.03.2011 r., 22:11

W drugim pokoju siedzi Majki z dziewczynami. Poszli zdjęcia oglądać. A ja nie. Ja zostałam tu. Ehhh mam już dość tej pieprzonej huśtawki. Z Laskiem nic i nic już nie będzie. Akurat kiedy zaczęłam mieć nadzieję wszystko się rozwaliło. Mam już dość tego wszystkiego. Chce mi się płakać… Ale z drugiej strony wiem, że nie mogę, że muszę być dzielna. Tak strasznie się boję. Bałam się zanim zaczęłam coś czuć. A teraz kiedy poczułam okazało się, że słusznie się bałam. Drugim razem będzie jeszcze trudniej. Trudniej się otworzyć. Trudniej zaufać. Trudniej poczuć… Będę robotem. I już nigdy nie pokocham. I sama siebie za to znienawidzę… Może to już się dzieje… Może już się znienawidziłam…

Muszę żyć dalej. Być sobą. Tą lepszą stroną siebie.

Noc z 03 na 04.04.2011 r., 00:55

Pamiętam jak robiłam sobie enneagram. Wyszło mi, że jestem lojalistą za skrzydłem entuzjasty. To jeden z tych nielicznych testów, do których czytałam klucz i rzeczywiście widziałam w nim siebie. Tak, naprawdę jestem lojalistką. I ostatnio boleśnie przekonałam się o wadach takiej osobowości. Ostatnio coraz wyraźniej widać jak Majki interesuje się Asią, a Asia nim zainteresowana nie jest. Albo raczej jest, ale w kategoriach przyjaźni. I tu jest cały ból. Jeszcze niedawno odrzuciła go Monia, a teraz chce to zrobić Asia. I o ile zdaje sobie doskonale z tego sprawę, że nie można być z kimś na siłę, że nie można zmusić się do pokochania kogoś, to… nie mogę, czuję się rozdarta. Bo ja widzę w Majkim siebie, a w nich, tych wszystkich facetów, którzy kiedyś mnie odrzucali. Może to bez sensu, że mam poczucie konieczności bycia lojalną wobec Majkiego, dlatego chcę mu jakoś pomóc. Ale oprócz tego, że mam wrażenie podobieństwa naszych przypadków, to jeszcze przychodzi mi na myśl moja rozmowa z nim, kiedy powiedział, że mogę mu zaufać, że chce mi pomóc, że jak będę potrzebowała kiedykolwiek pomocy, to zawsze mogę przyjść do niego… I teraz mam poczucie, że jestem mu coś winna, za to, że on chciał pomóc mi, a nawet za to, że mnie też odrzucano. Chciałabym, żeby wyszło mu z Asią. Ale nie wyjdzie, bo Asia tego nie chce. A ja nie mogę nic na to poradzić. Czuję, że powinnam pomóc Majkiemu w tej sytuacji, że on gdyby był na moim miejscu może by spróbował, ale ja nie potrafię nic z tym zrobić. To taka frustracja, taka bezsilność, kiedy z jednej strony bardzo pragniesz komuś pomóc, bo jesteś mu to winna, a z drugiej wiesz, że nie możesz zrobić nic. I ta świadomość nieuchronnej klęski, jego cierpienia. Nie wiem czemu, ale napawa mnie to takim strachem, jakby mnie samą miało to dotknąć. Jeszcze niedawno był dla mnie tylko kolegą, ba, kilka miesięcy temu nie wiedziałam o jego istnieniu, a teraz czuję jakby mojemu przyjacielowi miała stać się krzywda, a ja nie mogę temu zaradzić. A po drugiej stronie barykady stoi Asia z Monią. A ja widzę w nich facetów, którzy odrzucili mnie kiedyś… i Laska. To poczucie sprawia, że nie myślę o tych chłopakach źle, zresztą nigdy nie miałam ich za dupków, którzy zranili mnie dla zabawy. Ale to wszystko nie tak. Przez tą sytuację, widzę, że to wcale nie chodzi o to, że ja robię coś źle, tylko o to, że działa jakiś niezdefiniowany czynnik, który mówi „to nie ta osoba, nie wiem czemu, ale to nie ona”. To szalenie przygnębiające.

Mój instynkt samozachowawczy każe mi szukać w tym wszystkim czegoś dobrego. Jakiejś nauki dla siebie. Nauka jest, ale na Boga, jakim kosztem. Czy żeby czegoś się nauczyć musi dojść do zranienia uczuć i to nie tylko moich, ale niewinnego chłopaka, który w dodatku niedawno okazał mi tyle serca? Może i to wyolbrzymiam, ale pierwszy raz w życiu ktoś zainteresował się moimi uczuciami, kiedy ja wcale o nich nie mówiłam i chciał mi tak po prostu, sam z siebie pomóc. A teraz musze obserwować jak osoba z mojego otoczenia robi mu coś, co ja tyle razy przeżyłam. Nie chcę myśleć o Asi źle, ale tak trudno jest zaakceptować to co chce zrobić. Nie przypuszczałam nigdy, że będzie mi dane (choć to wcale nie łaska) obserwować ten proces z drugiej strony. Jak to wygląda kiedy odrzuca się drugą osobę właściwie bez powodu, a raczej z powodu, że zwyczajnie nie ma tej chemii. To prawda, że to wystarczający powód i rozumiem Asię, ale to takie trudne. Czuję się jakby to mi miała zadać ten cios, a nie Majkiemu. I to tak boli, że patrzę na to i chociaż wcale tego nie chcę, nie mogę tego uniknąć. Nie mogę go przed tym ciosem uchronić. Jeszcze jest jakiś mały promyczek nadziei, że jego uczucia do Asi tylko sobie uroiłyśmy, że to nadinterpretacja. To byłby jedyny ratunek. Innego wyjścia nie ma, albo go nie dostrzegam.

A co z Laskiem? Czy faktycznie nic? Nie wiem… To się okaże kiedy spotkamy się następnym razem. O ile będę umiała poradzić sobie z tym dystansem, który we mnie powstał do jego osoby.

Heh wszystko jest takie kruche. Życie jest kruche. Ciocia Teresa jest w szpitalu. Lekarze mówią, że nie ma nadziei. Że pozostało już tylko czekać na koniec. Trudno to unieść. Dziś widziałam w kościele wujka Irka i o mało się nie popłakałam. Serce pęka, kiedy się na niego patrzy. Przez te wszystkie lata, kiedy patrzyłam na ich małżeństwo byli dla mnie wzorem jak się kochać mimo wad i przeciwności losu. Kiedy ciocia zachorowała, on robił wszystko by ją ratować. Tak ją strasznie kochał. Nadal ją kocha. A teraz mimo, że jest takim wielkim facetem i mógłby poruszyć kosmos, to choćby nawet nim zatrząsł, to nic to nie pomoże. Boże taka bezsilność…

I chociaż wiosna jest tego roku taka piękna i kwitną już kwiaty… to dziś przychodzi mi do głowy tylko to, że życie cholernie boli…

Noc z 15 na 16 V 2011 r., 01:10

Ostatnia moja notatka była pisana miesiąc temu. Sama nie wiem czy to dużo czy mało czasu i czy wiele się od tego czasu zmieniło. Nawet nie wiem czemu pomyślałam żeby dziś coś napisać. Może to dlatego, że od kilku dni nie mogę pozbyć się smutku z serca. A ten smutek… właściwie nie wiem skąd się wziął. Wiem czym jest spowodowany, ale sama siebie w tym smutku nie rozumiem. Majki w środę leci do Londynu. I to jest zasadniczo powód mojego nastroju. Tylko dlaczego taki? Przecież nie jest moim wielkim przyjacielem, nie znam go wiele lat, nie spędzaliśmy razem wiele czasu, by jego brak był dla mnie wielkim ubytkiem. A jednak kiedy uświadamiam sobie, że wyjeżdża, że nie będzie już w 115 jak zwykle, to czuję w sobie taką pustkę, właśnie ten smutek. Kiedy zadaję sobie pytanie kim on właściwie dla mnie jest, nie potrafię sobie odpowiedzieć. Żadna z możliwych odpowiedzi nie pasuje. Przyjaciel? Nie, tak krótką znajomość nie można nazwać przyjaźnią, poza tym nie ufam mu aż tak by mu się zwierzać z problemów, więc to nie przyjaźń. To może miłość? … nie. Po prostu nie. To coś innego. Jakieś przywiązanie. Kiedy zastanawiam się skąd się ono wzięło dochodzę do wniosku, że chyba wiem. W Majkim zobaczyłam swoje odbicie. Patrząc na niego dostrzegam tyle podobieństw do siebie samej. Nawet to co mnie w nim denerwuje odnajduję w sobie. Może stąd to uczucie przygnębienia, że nie chcę by jedyna osoba na świecie jaką dotąd spotkałam, która jest taka jak ja, zniknęła gdzieś daleko. Heh czy to egocentryzm? Nie wiem. Chyba nie. Prędzej strach. Strach przed tym, że zapomnę, że nie jestem jedyną osobą, która ma takie rozterki, strach, że poczuję się wyjątkowa w tym gorszym znaczeniu- nie jako ktoś jedyny w swoim rodzaju, niepowtarzalny, ale jako odmieniec, odszczepieniec i ofiara, której nic się nie udaje. Wiem, wiem, że to wszystko nie tak, że to nieprawda, ale wiem również, że choć teraz wydaje mi się to niedorzeczne, to jednak czasem tak myślę o sobie. Czasem nie słucham głosu rozsądku, mądrych argumentów jaśniejszej strony siebie, czasem poddaję się podszeptom tej mojej strony, która zazwyczaj śpi gdzieś głęboko i czeka na moment słabości. To jest właśnie ten moment. Ale teraz nie czuję się beznadziejnie sama przed siebie, nie czuję porażki. Teraz czuję smutek, że na jakiś czas, na razie nie wiadomo jak długi, odchodzi osoba, dzięki której czasem tą ciemną stronę udawało się uśpić, ukryć, a nawet o niej zapomnieć. Pewnie w moim życiu pojawi się znowu ktoś taki, jakiś promień słońca, ale ten czas oczekiwania na nie będzie dla mnie jak zbyt długa plucha przed nadejściem wiosny. A może zimy? Może najpierw zatopię się w smutku i przygnębieniu, by później stać się nieczułą jak robot? Może stanę się zimna i aemocjonalna, zamknę się na ból i cierpienie, ale też na uniesienia radości? Bardzo się tego boję, że doświadczenie które ciągle zdobywam sprawi w końcu, że znieczulę się na wszystko i stanę się kamieniem. To już nie będę ja. Nie wiem czy to możliwe, czy tak się może stać, ale kiedy wyobrażam sobie siebie taką… wtedy wiem, że mimo tego, że nie znałabym wtedy smaku rozczarowania, to byłabym bardzo nieszczęśliwa. Chyba przede wszystkim dlatego, że nie byłabym sobą.

Kiedy patrzę czasem na siebie, myślę sobie, że nie jestem złą osobą. Kiedy myślę o tym co mi się w życiu nie udało i zastanawiam się co mogłam zrobić, żeby tego uniknąć, nic nie przychodzi mi do głowy. Nie wiem czy niczego się nie nauczyłam na błędach, czy po prostu nawet patrząc z perspektywy czasu nie potrafię dostrzec rzeczy, które mogłyby wskazywać, że taki wybór jakiego dokonałam może mieć takie konsekwencje. Niektórzy mówią, że nie ma czegoś takiego jak los, pech czy fart, że to my sami kierujemy swoim życiem i tylko od nas zależy czy coś się uda. Ale ja w to nie wierzę. Nie jesteśmy na świecie sami i chociaż wiele zależy od nas, to chyba więcej od otoczenia. Jako optymistka nie powinnam tak uważać, ale czy jako człowiek, który ma już pewne doświadczenia, mogę uważać inaczej? Wiele rzeczy jest niezależnych od nas i nic nie można z nimi zrobić. Trzeba je tylko przyjąć. I tyle.

Dzisiaj po raz pierwszy byłam na grobie cioci Teresy. Był tam wujek Irek. I kiedy mówiłam sobie w ciszy modlitwę za jej duszę, w oku zakręciła się łezka. Teraz kiedy to piszę też się kręci. To trudne, że jej już nie ma. Tata czasami jeździ do wujka, tak po prostu z nim pogadać, żeby nie był sam. W ojcostwie nie wszystko mu wyszło i wychodzi, ale przyjacielem jest wspaniałym. Ostatnio wujek powiedział mu, że teraz nie ma nawet do kogo się przytulić… Taki smutek kotłuje mi się w głowie gdy o tym myślę i nie wiem jak dać sobie z nim radę. Tacy ludzie jak wujek Irek nie zasługują na taką lekcję. Ale to jest właśnie jedna z tych rzeczy, na którą nic poradzić nie można.

Tyle jeszcze mogłabym dzisiaj pisać, ale jest już bardzo późno, a ja mam jutro kolokwium, a jeszcze nic nie czytałam. Nawet zapomniałam jak to jest mieć kolosa. Czas sobie to przypomnieć. Może jak będę czytała o barierach komunikacyjnych to zapomnę o smutkach, które dzisiaj przeżywam. A jutro napisze kolosa, spotkam się z dziewczynami z grupy i będzie może weselej.

Heh jak płonne potrafią być nadzieje… Ale dobrze przynajmniej je mieć, a nie myśleć tylko źle o nadchodzącym dniu.

18.05.2011 r., 22:46

Coś się kończy, a coś zaczyna… Taki opis ma dziś na gg Majki. Dziś po południu wyjechał do Londynu. Coś się skończyło. Bardzo to głupie, ale znowu mi smutno. Do tego stopnia, że włączyłam RMF Nostalgia. Same smętne piosenki tam lecą. To u mnie całkiem typowe, że kiedy mi smutno, to zamiast puścić sobie coś wesołego na poprawę humoru, to puszczam sobie bardziej smutne piosenki, albo oglądam jakiś smutny film. I teraz tak znowu jest. Póki jeszcze Monika nie spała robiłyśmy razem „Projekt ściana”, było trochę kreatywności i nie odczuwałam tego smutku. A teraz kiedy to co dziś miało zostać zrobione jest już gotowe, Monia śpi, a w radiu leci melodia z „Miasteczka Twin Peaks” dopadło mnie to z całą mocą. Przed chwilą oglądałam zdjęcia z imprez w Promieniu i przyłapałam się na tym, że mało się nie popłakałam. Tak przykro jest kończyć w życiu etap w którym przeżyłam tyle radości. Boże, zachowuję się jakby Majki był moim najlepszym przyjacielem. Nie ma co się okłamywać, wiem dobrze, że nim nie był ani nie jest, czasem czułam się nawet na marginesie tego całego MAKu (zresztą nawet w nazwie naszej ekipy jestem ostatnią literką…), ale to wszystko bez znaczenia, bo było jednak kilka momentów, kiedy czułam, że on mi naprawdę ufa. Jak ostatnio był u nas, Monia była w domu, a Asia poszła spać, my siedzieliśmy przez całą noc, oglądaliśmy zdjęcia i rozmawialiśmy o tym skąd jesteśmy i czego doświadczyliśmy. I wtedy poczułam jak podobni jesteśmy do siebie, jak wiele zawodów oboje w życiu przeżyliśmy i wciąż przeżywamy. To była ta nitka porozumienia. Teraz kiedy o tym myślę jest mi podwójnie smutno. Nie wykorzystałam tej szansy żeby bardziej się z nim zaprzyjaźnić. Czuje to, ale właściwie sama nie wiem o co mi w tym chodzi. Może liczę na to, że gdyby nie wyjechał to jakoś zbliżylibyśmy się do siebie? Ale nie chodzi o kwestie damsko-męskie. Nie jestem tym typem dziewczyny, którego on szuka. Kiedyś Monia mówiła coś takiego, że on chciałby dziewczyny takiej jak ja, takiej, dla której miłość byłaby na pierwszym miejscu, która starałaby się żeby facet stale czuł, że jest dla niej najważniejszy. Może i by chciał żeby tak było, ale tak naprawdę ciągnie go do innych kobiet. Bo to właśnie on jest takim chłopakiem który zabiega, który się stara. Kolejne podobieństwo między nami. To wcale nieprawda co mówiła Monika, że pasowalibyśmy do siebie. Jesteśmy do siebie zbyt podobni. Nie jestem dziewczyną dla niego. Głównie dlatego, że z jego strony nigdy nie było chemii i raczej jej nie będzie.

Kiedy teraz patrzę w głąb siebie boję się, że gdzieś tam głęboko w moim umyśle zostało jakieś małe ziarenko tego przekonania, że dla fajnego faceta mogę być jedynie koleżanką, że taki chłopak nigdy nie zobaczy we mnie kobiety, nigdy nie poczuje do mnie tego co czują fajni faceci do kobiet bardziej niedostępnych. Przez długi czas myślałam, że to już nie wróci, że pozbyłam się tego na zawsze, ale teraz czuję, że to było we mnie cały ten czas gdzieś głęboko schowane, a teraz znowu dało o sobie znać. Tak bym chciała w to nie wierzyć, wyrzucić to z siebie na zawsze i już nigdy nie wracać do tego. Ale wiem, że to niemożliwe, bo tak naprawdę w to nie wierzę. I chociaż lubię siebie, wiem, że jestem fajną babką, to jednak wiem, że dla tych, którzy tak mówią nigdy nie będę nikim więcej niż kumpelą i że nie potrafię być kobietą jaka potrafiłaby przyciągnąć ich do siebie i sprawić by pozostali na zawsze. Nie wiem w czym jest problem, a nawet gdybym wiedziała nie umiałabym go rozwiązać. Taka już jestem. Fajni faceci są chyba przekonani, że kobieta, którą rozumieją i która ich rozumie może być tylko ich kumpelą, równą babką, ale kobieta interesująca to taka, której umysł to tajemnica, którą trzeba rozgryzać, która intryguje i która wcale nie stara się rozumieć faceta, bo to on powinien rozkminiać ją, a nie ona jego. Obawiam się, że jedyne związki, jakie mogę tworzyć z facetami to związki kumpelskie, że nie poczuję już też chemii którą facet wysyła w prezencie kobiecie, którą się interesuje. To straszne nie czuć nic poza smutkiem, strachem i osamotnieniem. Ja to właśnie teraz czuję, to i nic poza tym. Boję się, że to uczucie spustoszy mnie w środku, a mimo to nie umiem nic z tym zrobić. W dzień kiedy spotykam się z ludźmi, robię coś, rozmawiam, nie ma tych okropnych emocji, ale wieczorami to wraca i wiem że powracać będzie dopóki nie będzie osoby, która podaruje mi lepsze emocje.

08.08.2011, 17:37

Jeju jak dawno nic tu nie pisałam… W ciągu tego czasu parę razy zaglądałam w głąb siebie, ale jakoś nie dawałam rady tu zasiąść i „wypisać się”. A może nie czułam takiej potrzeby wystarczająco silnie… Nie wiem, ale wiem, że teraz czuję, że chcę się wywnętrzyć. Od ostatniego wpisu bardzo dużo się zmieniło. Praktycznie wszystko. Skończyłam studia, pozbyłam się Anki z mieszkania, znalazłam pracę i poznałam Damiana. Nigdy wcześniej nie sadziłam, że znajdzie się w moim życiu powód, który skłoni mnie do założenia sobie konta na sympatii. Chociaż nie przyznawałam się przed sobą do tego, to myślałam sobie, że założenie tam konta jest aktem najwyższej desperacji, że zrobię to jak będę naprawdę samotna i stracę całkowicie nadzieję na normalne poznanie faceta. A jednak stało się i póki co nie żałuję. I mam nadzieję, że nie będę tego żałowała nigdy.

18.09.2011, 20:50

Heh ostatnia notka była o tym, że poznałam Damiana. Ta notka będzie o tym, że się w nim zakochałam i że nie jest to proste uczucie. Kiedy na początku się z nim spotykałam to była to taka odskocznia od wszystkiego. Szliśmy sobie gdzieś, zjeść coś, do kina albo na spacer, gadaliśmy sobie o różnych pierdółkach i było wspaniale. Po weselu Doroty oprócz miłego spędzania czasu pojawiło się coś większego. Wtedy otworzył się przede mną i od tego momentu już nic nie było takie jak przedtem. Potem było wesele Rafała i pierwsza poważna rozmowa. I wtedy postanowiłam, że nie będzie to takie zwyczajne spotykanie się żeby po koleżeńsku pogadać, że pomogę mu się wyczołgać z przeszłości, zapomnieć o tamtej dziewczynie i że zrobię wszystko by nauczył się znowu kochać. Od tamtej pory wszystko działo się tak szybko. Zakochałam się w nim bez pamięci, pozwoliłam mu się zbliżyć do siebie tak blisko jak nikt od czasów Tomka jeszcze nie był. A przede wszystkim czułam, że chociaż on niczego mi nie obiecuje ani nie daje mi nadziei, to opiekuje się mną jak nikt nigdy. I coś pękło, przestałam nad tym panować, dałam się porwać temu uczuciu chociaż dobrze wiedziałam, że nic nie jest pewne. Wczoraj pojechaliśmy w Bieszczady. To miał być cudowny dzień a było całkiem na odwrót. Zobaczył najobrzydliwsze rzeczy jakie mogłyby się wydarzyć, po czym przytulił mnie i powiedział że to nie moja wina. Nie wierzyłam, że to może być prawda. Każdy inny wyszedłby i już nie wrócił, a on… Dziś poszliśmy w góry i było cudownie. Powiedziałam sobie w myślach, że to właśnie z nim chcę już zawsze być. Że tak bajecznie jeszcze z nikim mi nie było i że chcę żeby to trwało wiecznie. A potem był powrót i coś się stało. Ktoś zadzwonił do niego, wydawało mi się, że to facet od jego pracy w Niemczech. I przeraziła mnie myśl, że teraz kiedy wreszcie znalazłam chłopaka, z którym chcę spędzić życie, on mi odjedzie gdzieś daleko, a ja będę musiała czekać nie wiedząc czy kiedy wróci to przyjedzie do mnie, czy to co nas łączy wyparuje w międzyczasie. Potem okazało się, że nie chodziło o pracę w Niemczech, że on nigdzie nie jedzie, ale to co powiedział przerwało jakąś nitkę w mojej głowie. Powiedział, że gdyby to miała być robota w Niemczech to rzuciłby to wszystko i pojechał. A ja wiedziałam, że nie mogłabym od niego wymagać by został, bo on mi niczego nie obiecywał ani nie deklarował. A potem była ta cała rozmowa. On powiedział, że czuje coś ale nie wie czy to wystarczy, że jest zalążek uczucia, ale nie wie czy coś z tego wykiełkuje, że nie potrafi się zaangażować i otworzyć tak do końca. I że nie jest we mnie zakochany. A ja nie wiem co mam teraz zrobić. Chcę sprawić żeby zapomniał o tym co go spotkało, ale nie mogę nic zrobić jeśli on mi nie pozwoli. Serce mi pękło gdy go spytałam czy byłoby mu żal gdybym odeszła, on powiedział, że na pewno, a jak spytałam czy to znaczy, że się do mnie choć trochę przywiązał to on nic nie odpowiedział tylko przycisnął mnie mocno do siebie i zaczął drżeć. Wtedy jakoś intuicyjnie poczułam że on płacze i miałam rację. Ale on nie chciał powiedzieć co się stało, powiedział tylko, że to jego problem i on nie może powiedzieć, że po tej sprawie z tamtą przyrzekł sobie, że przed nikim się już tak całkiem nie odkryje. Powiedziałam mu wtedy, że ja nie jestem nią, że ja bym mu nigdy czegoś takiego nie zrobiła, on na to, że wie, ale nie potrafi. Nie wiem co to będzie. Poprosił mnie, żebyśmy odłożyli tą rozmowę na piątek. Zapytałam go czy ma zamiar w piątek to zakończyć, odpowiedział, że gdyby zamierzał to zrobić, zrobiłby to dziś. Tak się boję tej rozmowy. Nie chcę, żeby to był koniec. Nie wiem co on wymyśli i przeraża mnie myśl o tej rozmowie. Może za bardzo się zaangażowałam, za bardzo naciskałam. Jeśli on to zakończy to sobie tego nie wybaczę… Teraz nie mogę nic zrobić, mogę tylko czekać do piątku i przygotować się na każdą ewentualność.

28.09.2011 r, 01:18

Ostatnio pisałam po powrocie z Bieszczad. Jak przypominam sobie ten lęk, który wtedy przeżywałam to aż mnie coś w środku zatyka. Tak się straszliwie bałam, że on odejdzie… Nie odszedł. Został przy mnie i będziemy próbować dalej. Ale rozmowa nie była w piątek, a we wtorek. Chyba żadne z nas nie mogło znieść tej niepewności. Ja w niedzielę postanowiłam się trochę zdystansować, dać mu odrobinę czasu na przemyślenie czego tak naprawdę chce i potrzebuje. Pomyślałam, że tydzień, a właściwie pięć dni wystarczy na takie przemyślenia. Okazało się, że jeden dzień wystarczył i że on nie chce się dystansować. Ja miałam to zrobić dla niego, żeby zyskał czas na którym mu tak zależało, a okazało się, że on wcale tak bardzo tego nie potrzebuje. Zaraz na drugi dzień napisał mi smsa z żartem w swoim stylu, z tym charakterystycznym podtestem, takiego jakie najbardziej lubię. Ale tym razem gdy go dostałam, poczułam się dziwnie. Dzień wcześniej zdawało mi się, że on potrzebuje czasu żeby to wszystko przemyśleć i zaczęłam przygotowywać się na to, że on może odejść. A tu nagle to. Na to się nie przygotowałam, myślałam, że po tych wszystkich rozmowach coś się nieodwracalnie popsuło, że oddalimy się od siebie i że na nowo trzeba będzie budować między nami jakąś więź, która została zerwana przez te słowa, których padło wtedy za dużo (o ile oboje postanowimy to odbudować, bo oczywiście mogło być tak, że postanowimy jednak nie wracać do tego co między nami było). Ale okazało się, że jednak się myliłam. Nie wiem co on ma w sobie takiego, że nie potrafię go odgadnąć do końca. Cały czas mnie zaskakuje, nie umiem przewidzieć tego co się wydarzy kiedy kolejny raz się z nim spotkam czy porozmawiam. Znowu mnie zaskoczył. Myślałam, że wystraszył się mojego nacisku, bo zawsze podkreślał, że będziemy w to brnąć tylko jeśli mi nie przeszkadza taki układ jaki w tym momencie mamy. No a tą sytuacją pokazałam, że mimo, że mówię, że mi ten układ nie przeszkadza, to tak naprawdę wolałabym go zmienić. Myślałam, że z tej sytuacji są tylko dwa wyjścia- albo przejdziemy na wyższy poziom, albo rozwiążemy „ten” układ i zostaniemy zwykłymi znajomymi. A że wyższego poziomu nie miałam się co spodziewać po jego wyznaniu, że nie jest we mnie zakochany, to przygotowywałam się na to drugie. A teraz okazało się, że jednak jest trzecie wyjście, bo dla niego ta sytuacja wcale nie była taka „finalizująca”. Czasem myślę, że to niemożliwe, żeby ktoś był tak wyrozumiały jak on. To dla mnie trochę dziwne, może dlatego, że nigdy wcześniej nie spotkałam się z aż takim zrozumieniem. Nie chcę zapeszać i tfu tfu, ale on rozumie wszystko… I mimo, że mój nacisk nie jest wcale dla niego miły i komfortowy to on to też rozumie. A co więcej mój nacisk nie oznacza, że on chce to zakończyć. Wręcz przeciwnie. Okazało się, że chce to kontynuować, że chce pozwolić temu ziarenku wykiełkować i że dla niego ta sytuacja wcale nie popsuła relacji między nami. Nie spodziewałam się tego, chociaż cały czas próbuje być przewidująca, żeby przygotować się na każdą ewentualność. Teraz widzę, że on mnie jeszcze wiele razy zaskoczy. Ale to dobrze, bo to znaczy, że moje życie może być jeszcze ekscytujące i nieprzewidywalne. Przez moment jak przyjechał byłam jednak trochę przerażona, bo zdawało się, że powstał między nami dystans- nie pocałował mnie jak zawsze na powitanie, jak poszliśmy do pokoju położył się na kanapie nie robiąc mi miejsca obok siebie, tak jakby chciał żebym usiadła dalej i prowadził rozmowę na bardzo neutralne, koleżeńskie tematy. Pomyślałam „ok, tak trzeba, musze mu dać czas”. Może on przyjechał do mnie z takim zamysłem by jednak się trochę zdystansować, a może po prostu chciał mnie wyczuć, albo najzwyczajniej tak wyszło niezamierzenie, a nie zdawał sobie sprawy, że tak to wygląda z mojej perspektywy. Nie wiem i się raczej nie dowiem, chyba, że go spytam, ale teraz to już nie ma potrzeby i sensu tego robić. Fakt jest taki, że to trwało jakąś chwilę, a potem on wziął mnie za rękę, pierwszy raz tego dnia mnie dotknął mając taki zamiar i powiedział „no chodź tu do mnie…” z takim rozbrajającym uśmiechem. A potem pocałował… To był bajeczny pocałunek. Tak bardzo upragniony, jak niespodziewany. I właśnie dlatego tak go pragnęłam, bo nie sądziłam, że tak prędko on nastąpi, jeśli jeszcze kiedykolwiek. Ale nawet jeśli miał zamiar się zdystansować, to widocznie nie wytrzymał, bo sam tego chciał. A jeśli chciał mnie wyczuć, to chociaż ja postanowiłam nie naciskać ani nie narzucać się, to musiał zauważyć, że chcę powrotu do tego co było wcześniej. No a jeśli ani to ani to, to strasznie perfidna z niego istota, tak ze mną igrać, przez te kilkanaście minut :P No ale to pewnie sprawia facetowi ogromną przyjemność patrzeć jak kobieta go pożąda i próbuje jakoś sobie z tym poradzić, ale tak średnio jej to wychodzi. Więc mogę mu tą perfidię wybaczyć ;) Tym bardziej, że on rozumiał moje o wiele bardziej „zaawansowane wybryki” i w tylu sytuacjach mi pomagał. No zresztą to jest całkiem fajne, tak się czasem ze sobą podrażnić, sama lubię to robić, z tym że on sobie tak nie pozwala i zawsze przegrywam. On dobrze wie, że mam do niego słabość i potrafi to wykorzystać w takich sytuacjach, więc wiele nie ugram zgrywając jakąś niedostępną. On wie, że prędzej ja nie wytrzymam i sama go pocałuję chociaż mam focha, niż będę czekała aż on się pokaja. Tym bardziej, że on się nie ma za co kajać, a ja za co fochać. I dobrze.

Cudowny z niego facet. Jak sobie przypomnę swoje notki jakiś czas temu, że nie wiem kiedy przyjdzie mi poczuć znowu ciepłe promyki czyjegoś uczucia, którym mnie ktoś obdarzy na swojej skroni, to aż mnie radość unosi, że to już. Nie spodziewałam się, że tak szybko poznam kogoś takiego jak on. Kolejne zaskoczenie, że tak się pojawił w moim życiu ni stąd ni zowąd. Tym bardziej, że kiedyś uważałam założenie konta na portalu randkowym za akt desperacji. Konta tam zakładają tylko jakieś stare dziady, które nie mają jak sobie kogoś poszukać, albo totalni nieudacznicy, których nikt w realu nie chce. No ale coś mnie skusiło żeby się jednak przekonać czy faktycznie. Nie wiem, czy sama podświadomie zaliczałam siebie do którejś z tych grup, ale pamiętam, że powiedziałam sobie, że co tam, założę i zobaczę czy ktoś się odezwie. I odezwał się on, do tego jako pierwszy. No i spodobał mi się na tyle, że desperacko zaczęłam podejmować próby przemycenia swojego nr gg na profilu, chociaż regulamin tego zabrania, o czym się przekonałam na własnej skórze, bo parę razy mnie zbanowali. Ale w końcu po dość długim czasie się udało, a potem był kolejny długi okres zanim udało nam się zgadać, bo oboje jakoś nie mogliśmy w tym samym czasie przebywać na gadu. No ale on- facet, któremu nie brakuje ani fantazji ani rozsądku, jak głosił jego opis na profilu, a w dodatku wielbiciel gór, za którymi od lat tęskniłam- tak strasznie mi się spodobał, że złamałam nawet swoją żelazną zasadę i chociaż go wcale nie znałam to dałam mu swój nr telefonu. No ale jakoś tak miałam do niego zaufanie, że nie spotka mnie z jego strony krzywda, że czułam się bezpiecznie dając mu go. A on już z niego zrobił pożytek Ehhh jak miło powspominać. Kurcze aż mi się tak błogo zrobiło i z tego wszystkiego zapomniałam, że już późno. A jutro mam na rano do pracy. Zostało mi 5 godzin snu. Nie chce mi się już dziś pod prysznic skikać, to wezmę go rano. A zanim przyjdzie sen pomyślę o „moim” Damianie to może mi się jeszcze przyśni ;)

Noc z 14 na 15 III 2012 r., 00:36

Nie pisałam już od wielu miesięcy. Może nie miałam na to czasu, choć nie mogę powiedzieć, żebym przez ten czas nie zagłębiała się w siebie. Może zapomniałam trochę o tym, że gadanie ze sobą może być dobrym sposobem na przyjrzenie się sobie i rzeczywistości z innej perspektywy, perspektywy innego człowieka, który zna mnie lepiej niż jakikolwiek człowiek kiedykolwiek będzie w stanie mnie poznać. A może od czasu jak powstała ostatnia notka dojrzałam do tego stopnia, że nie było mi to potrzebne. Nie wiem, która z tych odpowiedzi jest prawdziwa, może każda z nich po trosze jest. Faktem za to jest, że od jakiegoś czasu bardzo się zmieniłam. Nie wiem kiedy to się zaczęło, wydaje mi się, że od momentu jak oczywistym stało się, że Lasek chce być z Moniką. Tak, wtedy nastąpiła pierwsza zmiana. I choć było to parę miesięcy temu, to dla mnie jak setki lat. Pamiętam ten wieczór jak wczoraj, jak wróciłam z weekendu do Rzeszowa i Monika opowiadała mi o tym ile randek zaliczyła w te kilka dni i że ma wyrzuty sumienia, bo jeden z tych chłopaków wydaje się być wrażliwy. Doradziłam jej wtedy, żeby się z nim więcej nie spotykała, bo go zrani, a po co jej to, przecież na randki może chodzić z tyloma innymi, mniej podatnymi na cierpienie z powodu odrzucenia przez dziewczynę. Ale ją bardziej niż to dręczyło co innego. Wtedy jakimś szóstym zmysłem wyczułam, nie wiem jakim cudem, że chodzi o Laska. Zapytałam jej czy się z nim spotkała w ten weekend, potwierdziła. Do dziś nie wiem skąd miałam to przeczucie, ale faktem jest, że okazało się ono trafione. Czułam się wtedy… ehhh trudno mi to teraz nazwać po tak długim czasie. W każdym razie było mi przykro, że spotkała się z nim i choć twierdziła, że to było czysto koleżeńskie spotkanie, to nie wierzyłam jej, bo gdyby tak było, to czy miałaby wyrzuty sumienia? Od tego się zaczęło. A potem były ich pogawędki na gg, aż w końcu zaprosił ją do kina. Ona w dalszym ciągu utrzymywała, że po koleżeńsku, bo oboje chcieli od jakiegoś czasu ten film zobaczyć, więc czemu nie razem. Ale kiedy przyszedł żeby ją do tego kina zabrać wszystko było jasne. I coś pękło. Potem długo nie mogłam zaufać Monice i szczerze mówiąc nie wiem czy udało mi się to odbudować. I choć ich relacja na jakiś czas pozostawała jakby w zawieszeniu, to w październiku zostali parą. Ale wtedy już mi to nie przeszkadzało. Raz, że oswoiłam się już z tą myślą, w końcu miałam na to aż za dużo czasu. Dwa, że miałam już wtedy Damiana. I to wystarczy. Kiedy dziś przeczytałam swoje wynurzenia o uczuciach, które kiedyś żywiłam do Laska, zobaczyłam jak bardzo to uczucie różni się od tego co czuję teraz. Tamto było jakimś instynktem, było tak gwałtowne jak huragan, który w jednej sekundzie wywraca całe życie do góry nogami. Przez niego siedziałam jakby na wielkiej huśtawce nad przepaścią, jednego dnia wznosząc się pod niebiosa, bo napisał smsa, bo przyjechał, bo rozmawialiśmy itp., a drugiego upadając najboleśniej z poczuciem nienawiści do siebie i wewnętrznej pustki. Teraz kiedy patrzę na to co wtedy czułam, myślę, że to było coś co mnie niszczyło od środka. Mam wrażenie totalnego zagubienia między najszczęśliwszą osobą świata a kimś kto tak skrajnie nie akceptuje siebie, że aż dziw bierze, w jaki sposób chodzi jeszcze po tym świecie. Dziś jest inaczej. Choć nie wszystko jest tak jakby sobie można było wymarzyć, to mam poczucie stabilizacji. Kiedy coś się dzieje, wiem, że na Damiana mogę liczyć. Nikt mi nigdy nie dawał takiego wsparcia jak On. Z jednej strony w ciężkich momentach potrafi przygarnąć mnie do siebie, zapewnić taki azyl do którego można uciec od utrapień, a z drugiej, gdy minie moment pierwszego kryzysu, potrafi spojrzeć na całą sytuację z dystansu i powiedzieć mi prawdę o sytuacji i o mnie samej. Nigdy wcześniej nikt mi tego nie zapewniał. Kiedyś to ja musiałam być dla Tomka przystanią, musiałam go chronić przed lękiem i dawać wsparcie gdy coś się działo. Moje smutki i problemy były gdzieś tam w tle, chyba sama ich do końca nie zauważałam, bo przecież on był na pierwszym planie. Teraz wiem, że mi się to również należy. Że w związku obie strony powinny być dla siebie oparciem. I Damian coś takiego mi daje. A oprócz tego potrafi szczerze i bez ogródek powiedzieć mi co myśli o tym wszystkim, o mnie, o tym co zrobiłam nie do końca dobrze. I to też daje mi On jako pierwszy. Pamiętam jak w chwilach kryzysu po rozstaniu z Tomkiem Monika mnie pocieszała. Na ten moment robiła to najlepiej jak umiała, ale tak naprawdę były to słodkie kłamstwa, po to, żebym przestała płakać i spokojnie zasnęła. Być może wtedy właśnie tego potrzebowałam. Ale teraz to by mi nie dało wewnętrznego spokoju. Jak teraz myślę o tym jak to wygląda z Damianem to jest to kolosalna różnica. Gdy mam chwile załamania On jest obok, przytula i mówi, że cokolwiek postanowię będzie po mojej stronie i pomoże mi przez to przejść. A potem pomaga dostrzec jak jest naprawdę i jak będzie najlepiej postąpić. I gdy tak sobie teraz o tym myślę, to wiem, że właśnie tego należy oczekiwać od dojrzałego związku. Ale to nie tylko to. To jest racjonalne. A oprócz rozumu i serce należy do Niego. Serce, w którym wreszcie jest jakiś spokój. Po raz pierwszy On dał mi poczucie bezpieczeństwa, że przy Nim nic złego mnie nie spotka. Ufam mu jak nikomu innemu i mimo moich wszelkich wad i potknięć wiem, że On zawsze zrozumie, zawsze będzie przy mnie. I choćby nawet powiedział dosadnie, że przesadziłam z czymś albo mogłam powstrzymać się od robienia czegoś, to po chwili dodaje, że mimo wszystko mam przecież dobre serduszko. I to sprawia że się rozpływam. Kiedy mnie przytula czuję się jakbyśmy tylko my na tym świecie byli, nic więcej się nie liczy. To prawda, mam studia, mam pracę, która jest dużą częścią mojego życia, ale to On jest prawdziwą jego treścią i to On nadaje temu wszystkiemu sens. To o Nim myślę najpierw gdy się budzę i to z myślą o Nim zasypiam. To wspomnienie o Nim staram się przywieźć gdy jest mi ciężko i to o Nim są najprzyjemniejsze i najbardziej błogie z moich snów. I wreszcie z Jego powodu najczęściej się uśmiecham i czuję to ciepełko w sobie, jak pierwszy powiew wiosny po zbyt długiej zimie. I niech gadają, że czegoś brakuje, że nie ma tego czy siamtego. Dla mnie On jest najpiękniejszym prezentem jaki dostałam od Boga w ciągu ostatnich lat.

No tak, notka miała być o tym, że ostatnio się zmieniłam. A więc zaczęło się od Laska. Od tego incydentu z tym szalonym, nieokiełznanym zadurzeniem, a raczej od jego fiaska. Od tego momentu nabyłam jakąś wewnętrzną ostrożność, jakbym po gigantycznej awarii zaprosiła oddział policji do swojej głowy, którzy od dziś mają za zadanie strzec porządku. To doświadczenie nauczyło mnie jakiegoś dystansu wobec własnych uczuć i trzymania ich w jakichś ryzach. A to nie wszystko. W końcu nie tylko sprawa z Laskiem doprowadziła do zmian we mnie. Choć był to pierwszy krok. Drugim krokiem była praca. Może to banalne, ale prawda jest taka, że gdy człowiek zaczyna się sam utrzymywać to jego światopogląd diametralnie się zmienia. Czasem czuję wręcz, że ja i dziewczyny jesteśmy z innych planet. Kiedyś miałyśmy podobne podejście, mimo wszelkich różnic między nami wszystkie byłyśmy zwariowanymi dziewczynami, które uwielbiały się wspólnie wygłupiać, czasami wyskoczyły na jakąś imprezkę, a czasami razem leniuchowałyśmy. Teraz ja już tego ani nie chcę ani nie potrzebuję. Co prawda tęsknię trochę za tym leniuchowaniem, ale w sytuacji gdy trzeba gonić z miejsca na miejsce nie mogę sobie na to pozwolić, a przynajmniej nie w ciągu tygodnia. No i podejście mi się zmieniło. Kiedyś ta zwariowana strona jakoś brała górę, teraz raczej nie tego od życia oczekuję. Fajnie jest się powygłupiać, pożartować i się pośmiać, ale po całym dniu pracy to raczej spokoju bardziej potrzebuję niż szaleństwa. I tak samo w miłości.

No i związek z Damianem mnie zmienił. Bo kiedy po długim czasie pozwoliłam sobie na to by coś się we mnie zrodziło, nie był to szalony, gwałtowny płomień, który zostawia po sobie zgliszcza, lecz raczej spokojne ognisko przy którym można się w ciszy ogrzać i które stopniowo podsycamy jakimś drewienkiem. Nie oznacza to oczywiście, że jest nuda, rutyna i zdziadzienie. Bo jest i trochę fantazji i zapomnienia. Ale jest też bezpieczeństwo. Jest miłość. Parę dni temu rozmawiałam na ten temat z Arturem i wtedy napisałam mu coś takiego o mówieniu komuś, że się go kocha: „jak się takie coś mówi to powinno się 100 razy przemyśleć sprawę, bo to nie są zwykłe słowa, tylko to znaczy, że jest to najważniejsza osoba w Twoim życiu, że jej obecność nadaje sens Twojemu istnieniu i  że jej szczęście jest najważniejszym celem Twojej egzystencji”. I to jest właśnie to. Wiem to z całą pewnością, że to właśnie Damiana kocham i jest on osobą, która na tę miłość w pełni zasługuje.

Noc z 20 na 21 III 2012 r., 01:01

Zawsze zastanawiałam się czy jestem dobrym człowiekiem. Przez całe lata mojego życia zadawałam sobie to pytanie, które stało się najważniejszym na jakie starałam się uzyskać odpowiedź, a jednocześnie odpowiedź na nie wyznaczała cele i wartości jakimi się kierowałam podejmując różne wybory. Wiele było takich pytań: czy jestem kochana, czy wśród ludzi którzy mnie otaczają są oddani mi przyjaciele, czy taka forma miłości w jaką wierzę i jaką wyznaję da mi szczęście… ale to pytanie o to czy jestem dobrym człowiekiem było dla mnie tym naczelnym i to ono wyznaczało mi drogę. Ze wszystkich pragnień jakie zawsze posiadałam prócz usilnego pragnienia miłości i akceptacji było to by kiedy się zestarzeję i umrę ludzie mówili do siebie „to był naprawdę dobry człowiek”. I w moim przekonaniu zawsze postępowałam tak, żeby to pragnienie się spełniło. Odkąd trochę dorosłam i stałam się samo stanowiącą o sobie i świadomą rzeczy istotą kierowałam się zawsze tym, żeby oddawać ludziom dwa razy tyle co od nich otrzymałam. Wielu to wykorzystało, wielu uznało to za naiwność, ale tez wielu doceniło. Ale każdy kij ma dwa końce, także i ten. Bo brak życzliwości też oddaję. Byli tacy, którzy mnie nie docenili, bo wydawało im się, że jak ktoś jest dobry to można go zrobić w ciula, a on podkuli ogonek i się rozpłacze w kąciku. Tak, kiedyś taka byłam i smutno wspominam te doświadczenia. Żałuję, że wtedy nie potrafiłam znaleźć w sobie tej siły, żeby nie kumulować w sobie tych wszystkich przykrych rzeczy, które przeradzały się w kompleksy, a zamiast tego wyrzucić je z siebie w kierunku osoby, która mnie nimi „obdarowała”. Ale teraz to potrafię. Ci którzy byli dla mnie dobrzy zdążyli się przekonać, że dobrze jest mieć we mnie przyjaciela, że potrafię być lojalna i oddana, a z uwagi na pamięć o czyichś zasługach potrafię wiele wybaczyć- choć nie zapomnieć, bo jak mówi stare angielskie przysłowie „I can forget but not forgot”. Ale to już inna kwestia. Może inni widząc to stwierdzili, że jestem jakimś małym niegroźnym głupkiem, o którym można powiedzieć co się chce i sponiewierać go jak się tylko da, a on i tak jest na tyle nieporadny, że nic nie jest w stanie na to poradzić. Ale większość z tych, którzy mnie zlekceważyli zobaczyli, że nie było warto. Ale po co o tym piszę? Ano po to, żeby wywalić z siebie te odczucia które we mnie siedzą po konflikcie z Damianem Łośkiem i po tym jak wciągnął w to wszystko Jacka. Bo po tym wszystkim nie opuszcza mnie wrażenie, że chociaż mieszka ze mną pół roku to jest na tyle kiepskim obserwatorem żeby nie zauważyć, że dużo lepiej mieć mnie za przyjaciela niż za wroga. Może wróg to za duże słowo na tą sytuację, ale przyjaciela to on już we mnie raczej nie znajdzie. Bo przy całej wyrozumiałości jaką potrafię komuś okazać to aby ją otrzymać trzeba spełnić jeden warunek- trzeba przyznać się do błędu, a on najwyraźniej tego nie potrafi. Przy całej tej otoczce jaką nadał tej sytuacji strasząc mnie kilkakrotnie, że sobie pogadamy, albo zaraz mi coś powie tak naprawdę nie jest w stanie zrobić nic, bo wie dobrze, że ma tylko część racji, której mu zresztą nie odmawiam, ale nie potrafi przyznać się do tego, że jednak nie ma tej racji w całości. Szkoda tylko, że nie przyjdzie do mnie tak jak zresztą kilka razy zapowiadał, żeby sobie ze mną „pogadać”, bo ja chętnie wysłuchałabym co takiego mądrego ma mi do powiedzenia i jakie argumenty ma na poparcie tezy, że jestem jak to ujął ściemniaczem i roznosicielem. Co do roznosiciela jeszcze jakoś byłabym w stanie się z tym pogodzić bo nie ukrywam, że zdarzy mi się powiedzieć za dużo, nie zamknąć buzi w odpowiednim momencie, popłynąć, nie wyczuć chwili itd. Ale ściemniacz? Przy wszystkich moich zdolnościach, akurat tej nie posiadam. Cóż, ubolewam, bo przydałaby się pewnie nie raz, nie dwa, co z łatwością byłaby w stanie udowodnić Monika, ale niestety, kłamać to ja nie potrafię i nie wiem czy kiedykolwiek się nauczę. A tak na poważnie to nie wiem czy chcę się tego nauczyć. Jednak chyba wolę być szczerą do bólu niż słodką kłamczuchą. Ale to już pozostawiam ocenie każdego z osobna. W dzisiejszym świecie bolesna prawda nie jest wygodna, a nawet miejscami uznawana jest za niestosowną. Nieważne. W każdym razie ciekawe czy Łosiek przyjdzie mi w końcu wygarnąć jak to zapowiada, bo chętnie bym z nim podyskutowała na temat zaszłej sytuacji, do czego go już usiłowałam sprowokować, co mi się niestety nie udało. Dużo lepiej widać wychodzi mu straszenie rozmową, a raczej wygłaszanie pogróżek (bo przestraszyć mnie to mu się jednak nie udało), niż sama rozmowa, której najwidoczniej sam się boi, a myśli, że to ja. Chętnie bym go z tego błędu wyprowadziła, ale stwierdziłam, że nie pójdę do niego. Mam na tyle godności i poszanowania siebie, żeby nie musieć prosić go o zawarcie jakiegoś porozumienia czy rozejmu. Nie będę nikogo prosiła żeby zmienił o mnie zdanie, polubił mnie czy cokolwiek w tym stylu. Inteligentny człowiek sam by zauważył, że warto by było żyć ze mną w dobrych stosunkach, a nieinteligentnych kompanów nie potrzebuję. Nie sugeruję oczywiście, że brak mu inteligencji, ale uważam, że spostrzegawczości co do ludzi (która swoją drogą jest jakimś składnikiem inteligencji) to on raczej nie ma. Nie wiem czy alkohol od którego nie stroni mu ten obraz zniekształca, czy nigdy tej umiejętności nie miał. Ale to już nie moja sprawa. Fakt jest taki, że stracił możliwość odbudowania w mojej świadomości pozytywnego wizerunku swojej osoby. I nie zapowiada się by miał go odzyskać, a nawet nie wiem czy mu na tym zależy. Ale po wtóre nieważne. Zresztą ja tez nie dbam o mój wizerunek w jego głowie. Co prawda zależy mi by być postrzeganą jako dobry człowiek, ale dzień dziecka się skończył i nie dam sobie w kasze dmuchać. To tyle. Czekam na rozwój wypadków. Zobaczymy czy „pan straszak” podejmie próbę.

01.04.2012 r, 14:26

Dziś jest trudno. Pożegnałam się z Damianem przed jego odjazdem do Wrocławia. Następnym razem zobaczymy się najwcześniej za tydzień, choć to mało prawdopodobne, bo będą święta i pewnie nie będziemy mogli… A więc za 2 albo 3. Za 2 o ile go puszczą na urlop po 1 niepełnym tygodniu pracy. No to pewnie za 3. Ehhh cicho nie chcę o tym myśleć, bo chce mi się płakać. A muszę być silna. Dla Niego i dla siebie. Dla Niego, bo to ciężkie doświadczenie, będzie robił coś zupełnie nowego, w zupełnie obcym miejscu i wśród ludzi, których nie zna. A ja muszę być wsparciem dla Niego, przynajmniej na początku. A dla siebie, to wiadomo. Przyrzekłam sobie wiele miesięcy temu, że będę silna, a obietnic danych sobie nie wolno, zwyczajnie nie można łamać. Więc siła. Tylko skąd ją czerpać? Jest we mnie jakiś instynkt samozachowawczy, który nie pozwala tracić nadziei na lepsze jutro. Bo nadzieja umiera ostatnia, a wraz z nią sens życia. No bo po co żyć jak się nie wierzy, że jeszcze będzie przepięknie, jeszcze będzie normalnie- jak w tej piosence, nie wiem nawet kto to śpiewa, ale kołacze mi się to po głowie. Bo będzie! I nie wolno mi przestać w to wierzyć. Muszę wierzyć w tą maksymę, którą miałam zapisaną w profilu na sympatii jako swoją główną- co nas nie zabije to nas wzmocni. I wierzę. Jaki cudowny będzie smak pocałunku po takiej rozłące, jaki miękki Jego dotyk, jaki słodki zapach Jego ciała. Jak się serce będzie radowało na widok Jego uśmiechu, którego nie będę mogła oglądać przez tyle czasu. To musi być piękne i będzie. A te tygodnie szybko miną- będzie praca, studia, a wcześniej święta, przyjedzie Najstarszy, z Siostrą się zobaczę. Zleci jak z bata strzelił. I ani się nie obejrzę a znowu się znajdę w Jego ramionach i będę taka malutka przy moim silnym mężczyźnie. Jak o tym myślę cieplej mi na serduszku. Zostawił tu kawałeczek siebie i tę małą odrobinkę noszę zawsze przy sobie. W mojej głowie i w moim sercu. W głowie wspomnienia spędzonych razem chwil i wyobrażenia przyszłych, a w sercu poczucie bezpieczeństwa, które przekazał mi w swoich objęciach, pocałunkach, w spojrzeniu, w czułym muskaniu moich włosów i szyi, w tym wszystkim co mi dał ofiarując mi siebie. Może to niewiele, ale nikt mi nigdy nie dał więcej i zresztą niczego więcej mi nie trzeba. A poza tym to jest tak naprawdę ogromnie dużo. Bo co cenniejszego można dać drugiej osobie od zaufania. Bez niego nie ma nic, ni przyjaźni ni miłości. A między nami jest przyjaźń, a w miłość wierzę, że się rozwinie. Taka prawdziwa, na życie i śmierć, na uśmiech i łzy, na całą wieczność. Ale taka miłość nie przychodzi od razu, ona się pojawia najpierw taka malutka, że nawet nie zauważa się jej istnienia, a potem po długim długim czasie człowiek zdaje sobie sprawę, że bez tej drugiej osoby nie może żyć i że sama obecność tej osoby wystarczy do pełni szczęścia. Potrzeba czasu. Życie jest krótkie, ale nie ma żadnej innej rzeczy na którą warto byłoby je poświęcić, tak jak na to. Tylko miłość daje człowiekowi poczucie spełnienia, bez niej, choćby się miało wszystko inne i tak pozostaje taka jakaś pustka. Mam wrażenie, że Bóg tak skonstruował człowieka, że ma w duszy taką dziurę, którą tylko miłością można załatać, a bez niej chociaż by się miało największe skarby, to jednak ta dziura psuje całe wrażenie zadowolenia z życia. Bo jak to z taką dziurą w duszy chodzić. Są pewnie tacy, co by się nie zgodzili, co by powiedzieli, że oni tak nie potrzebują kochać, ale to są ci, co nie poznali jeszcze smaku miłości, bo tę dziurę zaczyna się zauważać dopiero jak się pierwszy raz poczuje jak dobrze jest, gdy jest zakryta. Wcześniej to jakoś normalnie się z nią egzystuje. I tu się można zastanowić czy warto pierwszy raz pokochać i potem ciągle czuć bezsens przez te dziurę, czy może lepiej żyć w nieświadomości istnienia tej dziury. Ale dla mnie to oczywiste. Bez miłości może i da się żyć, ale jest to wszystko jakieś takie byle jakie. Jak się nie ma skali porównawczej to się tego nie zauważa, ale to nie zmienia faktu, że bylejakość jest bylejakością. Zresztą miłość jest cudem. Jak się kocha to choćby wszystko się waliło to i tak człowiek sobie z tym radzi, bo wie, że jest taka osóbka, dla której warto podjąć trud. I właśnie teraz czuję, że warto. Wielu ludzi się zastanawia nad sensem istnienia cierpienia, przeszkód, trudności w ich życiu. A mi się teraz wydaje, że to potrzebne, choćby po to, by bardziej docenić chwile, kiedy tych przeszkód nie ma, by czerpać z tych chwil pełnymi garściami, bo wtedy najbardziej widać wyjątkowość tych chwil, kiedy nie zdarzają się cały czas. I chociaż jest trochę smutno, że Damian jedzie i że teraz będzie wszystko tak na urywki, to siła jest, bo jest wiara. Wiara w to, że te momenty kiedy się będziemy widzieć będą najlepsze, że dzięki tej rozłące zobaczymy jak wiele znaczymy dla siebie. Oboje i każde z nas z osobna. I wiara w to, że przez cierpliwość i wyrzeczenia osiąga się doskonałość.

Noc z 27 na 28 VI 2012 r., 23:17

Coś się kończy, a coś zaczyna. Jakoś nie lubię nowych etapów w życiu. Zawsze ciężko znoszę takie zmiany. Ale do rzeczy. Teraz tyle się zmienia… Przeniosłam się na inny projekt w pracy, mniej stresujący. Teraz jest dużo lepiej, większy spokój, większa satysfakcja. To była dobra decyzja. Ale to nie takie ważne. Nie zmieniło się w końcu tak wiele w dziedzinie pracy. Ale za to w życiu osobistym rewolucja. Zmieniam mieszkanie, ale co ważniejsze ekipę mieszkaniową. I kończę czteroletni etap w życiu, etap mieszkania z Moniką. Nie sądziłam, że nastąpi to w taki właśnie sposób. Wyobrażałam sobie, że będzie to na zakończenie studiów, kiedy każda z nas wejdzie już na poważną ścieżkę zawodową. Że będzie płacz i wspominki i wielka posiadówka z winem, tak żeby upamiętnić ten koniec. Ale może i lepiej, że to tak nie wygląda, bo gdyby tak miało być, to może byłoby za dużo tych końców na raz. Jednak koniec studiów też będzie czymś raczej nieprzyjemnym, nie będzie już takich częstych spotkań z Anią, Dorotką i Damianem. No a gdyby jeszcze to doszło to byłoby ciężko. Coś w stylu końca liceum. Rozstanie z paczką, ze szkołą, która choć nie idealna to znana, wyprowadzka z domu do miasta… No deprechę miałam niesamowitą. Pamiętam, jak mnie Tomek z niej wygrzebywał na samym początku naszej znajomości i użył do tego najbardziej nieoczekiwanego sposobu, a mianowicie piosenki „Planet hell” Nightwisha. Kto wie, może i teraz się do tego sposobu ucieknę. W sumie wtedy podziałało. No ale się zobaczy. Tak sobie myślę jak to będzie jak już nie będę mieszkać z Moniką. W zasadzie to nie tylko z nią, bo też nie z Aśką i resztą ludzi, ale oni to jakoś tak nie zapisali się wyjątkowo mocno w moim życiorysie. Aśkę znam 2 lata, z czego ostatni rok to taki rwany, no mało w mieszkaniu przebywała i zresztą ochłodziły mi się znacząco relacje z dziewczynami. A chłopaków znam tylko rok, przyjemna znajomość, ale jedna z wielu która sobie jest, ale jakoś jej nie brakuje strasznie kiedy się ją ogranicza. A z Moniką jest inaczej. Siedem lat nieprzerwanej relacji, 3 lata liceum i 4 lata wspólnego mieszkania w jednym pokoju. Wiele zabawy, wygłupów, śmiechu, smutków, łez, kłótni, dogryzek- wiele wspomnień. Niewiele jest osób, z którymi mam ich tyle. Tak się zastanawiam co się z nami stało i kiedy. To się zakradło do nas jak kot nocą, a potem nagle jak się światło zapaliło to się zastało tylko wielką kocią kupę na środku pokoju. Wielką i śmierdzącą. Cóż za malownicza metafora :P Ehh ale prawda taka, że żadna z nas nie potrafi powiedzieć kiedy tak naprawdę się zepsuło. Fakt jest taki, że się zepsuło i jesteśmy teraz tak daleko od siebie. I tylko pytanie czy wyprowadzka od siebie coś zmieni, chociaż nie, zmieni na pewno, tylko w którą stronę? Czy jeszcze bardziej się oddalimy bo już nic nas nie będzie łączyło i na spotkania zabraknie czasu i wieczornych pogaduch tez już nie będzie. Czy może jak nie będziemy razem mieszkać to w końcu nie będzie okazji by się kłócić, bo jednak co mnie wtedy będzie obchodził bałagan w jej pokoju, albo miziolenie z Laskiem. I się poprawi. Tego żadna z nas nie wie. A chciałabym to wiedzieć. Bo jednak takiego etapu w życiu nie chcę zamknąć tak całkiem i oddzielić grubą kreską. Nie chcę się odcinać tak zupełnie od tych czterech lat. Ale jak to zrobić, jak obie jesteśmy wciąż takie zabiegane, ona cały czas ma te projekty, a ja pracę i studia. I gdzie w tym wszystkim czas, żeby się spotkać, pogadać o pierdołach i nie tylko, powygłupiać się razem, obejrzeć serial… No ale tak właściwie teraz też go nie mamy. I to jest pewnie ta przyczyna. Zwyczajnie się mijamy, już nie spędzamy czasu wspólnie. Jak wczoraj Łosiek przyjechał żeby zrobić pożegnalną imprezę i po raz pierwszy od miesięcy tak razem siedzieliśmy, gadaliśmy, śmialiśmy się, piliśmy. To było jak powrót do przeszłości. Szkoda, że taki krótki. I że to już chyba ostatni. Teraz to już będą jakieś spotkania kilkugodzinne u niej albo u mnie, ale to już nie to samo. Ale koniec rozczulania się, bo to w niczym nie pomaga. Lepiej pomyśleć co zrobić, żeby nie schrzanić tych resztek, które się zachowały po tej wielkiej epoce lodowcowej. Bo wczoraj widziałam, że jakieś resztki jeszcze w nas żyją. Tylko teraz nie możemy ich tymi gruzami przysypać i uśmiercić. Teraz to trzeba pielęgnować, jak delikatną różę, trzeba chronić przed burzą, która mogłaby pozbawić ją życia. Ale sama nie dam rady, bo do tanga trzeba dwojga. Ona też musi wykazać inicjatywę, musi chcieć. Tfu, nie musi, nikt nic nie musi, ona nie musi i ja też nie muszę. Ja CHCĘ. I mam nadzieję, że ona też chce.

Noc z 17 na 18.09.2012 r., 00:30

Już dawno nie pisałam. Przypominam sobie pierwotny cel tego dziennika/ pamiętnika/ nie wiem co to właściwie jest- powiedzmy, że wynurzenia (przyszło mi do głowy skojarzenie ze słowem „wynaturzenia” :P). Miał to być rodzaj terapii, oswojenia zwierza, wejścia w siebie, rozmowy ze sobą samą, zrozumienia swoich uczuć. Tak, po to właśnie powstały te wynurzenia. I tu jest właśnie przyczyna tego, że tak długo nie pisałam. Bo ostatnio przepełniało mnie szczęście, odkąd wyprowadziłam się od dziewczyn wszystko zaczęło się normować. Przeniosłam się z pokoju trzyosobowego do jednoosobowego, a paradoksalnie, odkąd tu zamieszkałam prawie nie zdarzało się bym czuła się samotna. Może to zasługa Anety, może Damiana, może to zachowanie dziewczyn wpływało na mnie tak destrukcyjnie, że wśród ludzi czułam się taka wyizolowana. Zwierzak najzwyczajniej w świecie sobie poszedł. A może się schował, zaczaił żeby wyjść gdy osłabnę. Tego się nigdy nie dowiem, bo może uczucie to zniknęło bezpowrotnie, a może tylko na ten moment kiedy jestem zadowolona ze swojego życia. A może to wcale nie moment, może tak już zostanie? No ale tego nie przewidzę. Nieważne. Ważne dlaczego teraz piszę. A piszę, bo nie cierpię takich dni jak ten. Do wieczora był to normalny dzień, a potem jedna rozmowa mi go zepsuła. I o dziwo była to rozmowa z kimś, z kim rozmowy dotychczas tylko poprawiały mi humor. Dziś jest inaczej. Dziś mnie niesamowicie zirytował. Sama siebie usiłuję uspokoić, że to dlatego, że jest chory, jest poniedziałek, jeszcze cały tydzień roboty przed nim, a pewnie już jest zmęczony, bo nie wypoczął przez weekend. Ale to i tak nie daje mu prawa tak mówić. A powiedział coś bardzo niemiłego. Ostatnio rozmawialiśmy i powiedział mi, że jeśli mówi mi coś przykrego to oznacza to, że otworzył się przede mną i ufa mi na tyle by odkryć przede mną także te ciemniejsze emocje, bo nie udawać ciągle zadowolonego ze wszystkiego. Co prawda nigdy takiego nie udawał, ale był znacznie delikatniejszy. Myślę, że ta praca go wyprowadza z równowagi. A może po prostu chcę w to wierzyć, żeby odsunąć myśl, że On może być taki naprawdę. Nie, nie, tak nie może być. Gdy przyjeżdża jest całkiem innym człowiekiem niż wtedy gdy dzwoni z pracy. Musi ją rzucić , bo ten stres mu nie służy. Ale do rzeczy. Dziś podczas rozmowy powiedziałam dla żartu, że tydzień mnie nie widzi i dlatego jest chory, a jak mnie za tydzień zobaczy to od razu wyzdrowieje. A On na to, że pewnie wtedy bardziej się pochoruje i to tonem, który brzmiał całkiem serio. Oburzyłam się i powiedziałam, że jutro będzie się kajał za to i mówił, że powiedział to, bo się przede mną otwiera, a On odpowiedział, że to nieprawda i że wtedy powiedział tak tylko po to żeby się usprawiedliwić. Zabolało mnie to, bo to tak jakby powiedział, że przeprosiny za „durną babę” były nieszczere. Byłam w kompletnym szoku gdy to usłyszałam i kazałam mu iść spać, bo ze zmęczenia mówi głupoty. Chcę w to wierzyć, że to ze zmęczenia, a nie dlatego, że tak naprawdę myśli. Ciekawe co jutro o tym powie. W każdym razie nienawidzę takich dni. On jest jedną z moich najważniejszych podpór, jest ważnym elementem mnie, a kiedy robi coś takiego jak dziś to czuję się jakby ten element nie był sercem czy mózgiem jak to zawsze bywa, tylko drzazgą, która wbiła się w piętę i uwiera przy chodzeniu. Ale jutro o tym porozmawiamy i to wyjaśnimy. Nie każdy dzień może być słoneczny, czasem musi padać deszcz, bo to też potrzebne, bo byłoby zbyt słodko, zbyt idealnie i by nas zemdliło. Czytałam gdzieś taki tekst, że ze związkiem jak z masłem- potrzebuje czasem trochę chłodu, bo inaczej całkiem się rozlapie i nie będzie się do niczego nadawał. Nie wiem czy to prawda, ale jeśli tak to nasze masło właśnie wylądowało w lodówce i mam nadzieję jutro je wyjmiemy, bo inaczej ciężko będzie smarować.

20.03.2013 r., 12:50 i noc z 20 na 21.03. 2013 r., 1:40

Ehhh tak dawno już nie pisałam… Już z pół roku. Aż trudno uwierzyć, że ten stan wewnętrznej równowagi tak długo trwa. Trochę mi z tym dziwnie, bo byłam sobie kiedyś dziewczyną o dwóch wnętrzach, jednym tym radosnym i szalonym i drugim, mrocznym, smutnym, zakompleksionym. To był ten mój zwierz. I nie wiem czy udało mi się go oswoić, czy wygonić, czy zamknąć w klatce czy po prostu się gdzieś przyczaił i czeka na dobry moment do ataku. I przez to, że nie wiem czasem jestem trochę niepewna czy to szczęście, które z takim trudem zdobyłam nie pryśnie niedługo jak bańka mydlana. Ale myślę sobie, że nie, bo coś co się długo i z mozołem buduje nie może tak po prostu z dnia na dzień się rozwalić. Więc nie, nie pryśnie Lubię w sobie ten optymizm. Lubię spoglądać w lustro i uśmiechać się do siebie tak bez powodu. Lubię oglądać zdjęcia z wypadów w góry, z wesel i takich innych okazji wiedząc, że to nie jakieś majaki z odległej przeszłości, która już minęła, tylko że to teraz, że trwa i że będą następne zdjęcia z wielkimi uśmiechniętymi paszczkami. Lubię czuć, że moje samopoczucie to moja sprawa i że nie jest czymś chwiejnym jak kiedyś. Lubię tę stabilizację i bezpieczeństwo. Lubię swoje życie takie jakie teraz jest. Jak sobie pomyślę o sobie rok temu to się zastanawiam jak to możliwe. Tak niewiele się zmieniło, przeprowadziłam się kilka bloków dalej, prace mam tą samą, te same studia, zmieniłam tylko ekipę z którą mieszkałam. Przed wyprowadzką chciałam utrzymać kontakt z Moniką po wyprowadzeniu się od niej. I nawet teraz czasem myślę sobie czy do niej nie zadzwonić albo nie napisać. Ale nie, tak naprawę nie chcę. Trudno w to uwierzyć, ale bez niej jestem szczęśliwsza. Nie wiem czy ona to robiła celowo, czy to ja miałam z nią problem tak jak ona to często powtarzała, ale to jej osoba była przyczyną tego, że czasem tak źle o sobie myślałam. Bo wydawało mi się, że ona jest moją najlepszą przyjaciółką. A że nie była przyjaciółką jakiej można komuś zazdrościć, to myślałam sobie, że chyba nie zasługuję na lepszą skoro trafiła mi się właśnie taka. A teraz nie mam takiej osoby z którą mogę pogadać tak jak czasem z nią gadałam, ale to nic. Bez najlepszej przyjaciółki czuję się lepiej niż z taką najlepszą przyjaciółka jak ona. Ja nie wiem czy to ja jestem jakaś aspołeczna, że nie mam bliskich przyjaciół, czy po prostu nie trafiam na swojej drodze na ludzi, którzy byliby mnie w stanie zrozumieć i którym mogłabym powiedzieć wszystko. No poza Damianem, ale to co innego, bo to mój facet. Tak sobie myślę, że mam szczęście, bo mój chłopak jest moim najlepszym przyjacielem. Nie wyobrażam sobie bliższej relacji. Wszystko o mnie wie i wszystko mu mogę powiedzieć bez skrępowania. I on mi też, chociaż wiem, że on ma jakieś hamulce przed tym. Trochę to wina przeszłości, a trochę tego, że jest po prostu facetem, a faceci nie są tacy wylewni i skłonni do wynurzeń jak dziewczyny. Ale to nic. I tak go kocham. Bardzo. I jestem bardzo szczęśliwa. I lubię nawet jego wady. Może po prostu do nich przywykłam, a może nigdy mi tak bardzo nie przeszkadzały. Albo wypracowaliśmy taki model relacji, żeby te wady zniwelować. Nie wiem, ale fakt jest taki, że jest dobrze. A on jest kochany. Myślę, że on to czuje i wie. I że też lubi to poczucie bezpieczeństwa, które mu daję. I chociaż nie gada mi wszystkiego i ciągle, to myślę, że mi ufa. Tak się czasami otwiera. To jest zawsze niespodziewane, jakby nagle rwąca rzeka się przedostała przez tamę. Ostatnio jak wracaliśmy od Siary 3 tygodnie temu i szliśmy piechotą przez miasto tacy trochę wstawieni, to właśnie miał taki moment. I pokazał mi to swoje wnętrze. Jak o tym myślę to zawsze się rozczulam, bo to było piękne. Nie potrafię na to znaleźć innego słowa, które byłoby równie dobre. Zawsze lubiłam w nim to, że jest takim trochę „ślimakiem”- pod twardą skorupą ukrywa delikatne i wrażliwe wnętrze. Jak się go za bardzo naciska, to się chowa, udaje takiego niedostępnego i oschłego nawet czasem. Ale czasami wystawia te Różki spod skorupki i ja te różki kocham

Noc z 10 na 11.07.2013 r., 1:39

Od przeprowadzki mam czasami dziwne przemyślenia. Takie trochę jak wtedy gdy zwierz we mnie siedział. Dziś na przykład takie miałam i dlatego postanowiłam o tym napisać, żeby zwierz nie wylazł z ukrycia. Bo teraz wiem, że go nie zagłodziłam i nie zdechł, tylko sobie gdzieś tam siedział w zakamarku. No i teraz wystawia łebek.

Byłam dziś z Anetą na przejażdżce, ja rowerem, ona na rolkach. I trochę gadałyśmy, ale jak wracałyśmy to zadzwonił Ogór. Nie wiem czemu, ale mam z nim problem. Bo to jest strasznie fajny człowiek i lubię go bardzo, no ale właśnie… Właśnie czuję, że on mnie nie lubi. Heh głupie to bardzo, bo po pierwsze, żadnych podstaw nie mam by tak myśleć, przynajmniej nie racjonalnych. A po drugie, nawet jeśli, to przecież nie on pierwszy i nie ostatni z pewnością, więc co tu się przejmować. Ani on jakiś szczególnie istotny w moim życiu nie jest ani co. Ale właśnie tu jest sęk. Bo przypomina mi on czasy gimnazjum. Najtrudniejszy jak do tej pory okres życia dla mnie. Nawet po rozstaniu z Tomkiem nie było tak ciężko. Niby nic się nie stało takiego wstrząsającego wtedy, ale na tym to właśnie polegało, że ta proza życia mnie przygniotła. Bo ja wtedy tak bardzo pragnęłam miłości, akceptacji, przyjaciół. A nie miałam nic z tych rzeczy i życie było tak nieznośnie uciążliwe. Nie lubię wracać myślami do tych czasów. Byłam wtedy nieszczęśliwa i to wtedy przybłąkał się zwierz. I od tamtej pory rósł coraz bardziej i coraz mocniej gryzł. To były głębokie rany. Teraz myślę, że już nie krwawią, ale blizny pozostały na pamiątkę. Ale czemu Ogór mi przypomina te czasy, skoro nic wspólnego z tym nie ma? Niby trudne pytanie, ale jak tak myślę, to ten sam model co wtedy. Wtedy też lubiłam tych chłopaków z otoczenia i też czułam że chociaż nie są dla mnie niemili, to tak naprawdę nic ich nie obchodzę. Że jestem dla nich nie koleżanką, ale jakimś meblem, elementem wystroju, co więcej nieszczególnie wyszukanym, a może nawet szpetnym. Może trochę zbyt daleko idące przemyślenia, ale właśnie tak się czuję. Takie samo uczucie. Albo jak takie zwierzątko, szczeniaczek taki jakiś kudłaty, z którego się ludzie śmieją, bo taki sympatycznie niezdarny jest, ale to tylko taka niezobowiązująca atrakcja, bo ostatecznie pośmiejemy się ze szczeniaczka, ale go nie przygarniemy, bo po co nam taka kudłata fajtłapa. Tak właśnie to wygląda. I wstyd się przyznać (co prawda nikt tego nie będzie czytał, ale nawet przed sobą), ale jestem zazdrosna o Anetę. Bo ona nie jest takim kudłatym szczeniaczkiem. Ona jest jak kociak, który nie zabiega zbytnio i przesadnie o sympatię, ale mimo to wszyscy go chcą wziąć na kolana i głaskać. I nie dlatego, że jest śliczny i puchaty, tylko dlatego, że kociak ma charakter, nie to co głupowaty szczeniak śliniący się i merdający do wszystkich ogonem. Ehhh jestem zazdrosna, że ona jest tym kociakiem. Ja nie potrafię nim być. Czasem myślę sobie, że strasznie to przykre i smutną jestem osobą, bo zazdroszczę innym osobowości, charakteru, sympatii innych. Trochę to nawet żałosne. Bo czemu sama nie mogę być taka skoro tak tego pragnę. A no właśnie. Bo jestem inna, więc nie mogę być taka. Tak mi teraz tylko przyszło do głowy takie zdanie jakim mnie Damian określił ostatnio: „że ty niby spokojna? Kupe wariata z ciebie jest”. Tylko ta kupa wariata czasem chce być nie tylko pajacem, clownem dla rozrywki innych,. Chce być czasem przytulona, ale nie dlatego, że się sama wcześniej tuli. Chce żeby jej z zainteresowaniem spojrzeć w oczy, ale tak żeby sama wcześniej nie zaglądała. Ta kupa wariata, jest czasem kupą wrażliwca. I dziś jest ten dzień.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
WEŹ ZE SOBĄ MOJE SERCE. Floryda Dance Band, Teksty piosenek
Ekowioska to wspólnota ludzi mieszkających ze sobą
połącz ze sobą woreczki z takim samym znaczkiem, KOREKCYJNO-KOMPENSACYJNE, ĆW PERCEPCJI WZROKOWEJ
SPOTKANIE Z PRZYJACIÓŁMI pANA jEZUSA WRZESIEŃ 2012, co zabrać SPOTKANIE Z PRZYJACIÓŁMI PJ, NOC W BIB
1.4ciga z ETP, Węgielnica -2 sklejone ze sobą pryzmaty, gdzie jeden wskazuje lewą stronę a drugi pra
Sieci Komputerowe, inf sc w2, Przez sieć komputerową rozumiemy wszystko to, co umożliwia komputerom
Chodzimy ze sobą 15-17.02.08, „Chodzimy ze sobą”
Chodzić ze sobą, CIEKAWOSTKI,SWIADECTWA ####################
miłość przyjaźń, Powody chodzenia ze sobą do łóżka, Powody chodzenia ze sobą do łóżka / 16 listopad
Organizacja i zarządzanie-ściąga2, ORGANIZACJA - grupa ludzi którzy współpracują ze sobą, w sposób
Co zabrać ze sobą do szpitala, Dzieci, Ciąża
O chodzeniu ze sobą i zakochanych
kartapracy3, Połącz ze sobą te same sylaby:
Legitymacja Wydrukować zafoliować nosić ze sobą
ZABIERZ MNIE ZE SOBĄ, teksty piosenek
Budowa rzędu sąsiadujących ze sobą wielkopowierzchniowych obiektów handlowych

więcej podobnych podstron