152 Anielski pyłek niech Twą rzyć obsypie, czyli Skrzydła z laminatu (cz 1)

152. Anielski pyłek niech Twą rzyć obsypie, czyli Skrzydła z laminatu (1/3)


Drodzy czytelnicy! Jak doskonale wiecie, nie wszyscy twórcy fanfików trzymają się czegoś takiego, jak stworzony przez autora kanon. Co samo w sobie nie jest koniecznie zjawiskiem złym, o ile autor fanfika potrafi swoje odejście od kanonu wiarygodnie uzasadnić i stworzyć własną, spójną wizję świata. Jeśli jednak jakieś dzieło obrasta fanfikami tak gęsto jak choćby Harry Potter, zaczyna powstawać coś takiego jak fanon (lub wtórokanon, wolę to określenie), który bywa uznawany za tak samo wiarygodny jak kanon; do tego stopnia, że niektórzy czytelnicy fanfików są bardzo zdumieni, dowiadując się, że np. kanoniczny Dumbledore wcale nie obżerał się nałogowo cytrynowymi dropsami.
Przykładem takiego dzieła bardzo mocno osadzonego we wtórokanonie jest opko, które właśnie Wam prezentujemy. Proponuję zabawę w śledzenie jego elementów, tych drobnych i tych bardziej znaczących. Ale nie sądźcie, że my się tu tylko tak babramy w krytyce literackiej dla koneserów! Oprócz wtórokanonu dostaniemy jeszcze: krew i łzy, Harry’ego skrzyżowanego z albatrosem, Gryfony wyrywające się na wolność i Pocałunek Poskramiający Bestię. Indżoj!

Analizują: Kura, Sineira, Jasza i Murazor.

http://www.fanfiction.net/s/7256536/1/bLamir_b

Lamir
Autor: Zilidya
Beta: MichiruK
Niestety, gdzieś w połowie opka autorka najwyraźniej zrezygnowała ze współpracy z betą, bo o ile w pierwszych rozdziałach nie ma się do czego przyczepić pod względem gramatyki czy stylu, to w końcówce panuje taki sajgon, że analizatorzy wyrywają sobie włosy z głów. Sami zresztą zobaczycie.

Ostrzeżenia: Angst, snarry +15, insynuowany lemon, non-canon, creature fik, śmierć bohaterów.
Akcja po piątym tomie, odbiega trochę od oryginału.
Trochę. Lubimy taką powściągliwość. My, Kura.

Spełnienie życzenia Lampiry7
Łał! Lampiry, czyli królowej kitu slaszowego!? Będzie się działo!
Lamiry dla Lampiry. A co dla Kury?
Resztki tynktury.
Chyba Tinctura Valerianae, na uspokojenie.
Super wióry (do podścielenia pod grzędę).
Wióry to będą leciały przy analizie, oj będą...

CZ.1.
Harry czekał. Nic innego mu nie pozostało. Nawet gdyby chciał, nie miał już sił, by się ruszyć. Już dawno pokochał ciemności komórki, kojarząc ją z ciszą bez wyzwisk, nieprzytomnością bez bólu zadanych ran.
Pierwsze zdanie opka i już wiemy, jakie fantazje będzie nam serwowała autorka i jakie porno ją kręci. Nie ma nic złego w dobrym porno, ale na litość, po co mieszać w to Pottera?

Wczoraj wuj znów „uczył" go posłuszeństwa. Dudley nie byłby sobą, gdyby odpuścił sobie znęcanie nad kuzynem. Tym razem za cel obrali sobie jego nogi.
Harry nie chciał wspominać, co musiał przeżywać przez dłużące się straszliwie dwie godziny.
Torturowanie kogoś wymaga jednakowoż sporego wysiłku fizycznego. Nie wiem, jakim cudem Dursleyowie nie zasapali się przy tym na śmierć.
Doktor zalecił im nieco ruchu, by wreszcie schudli, więc połączyli przyjemne z pożytecznym.

Pewnie zabawa dwójki sadystów trwałaby dłużej, ale w końcu po prostu im się znudziło i tylko wrzucili go do komórki pod schodami.
Dursleyowie - sadyści? Nie, oni na to byli stanowczo zbyt mało lotni i  zbyt przyziemni. A poza tym akcja dzieje się chyba sporo po zakończeniu trzeciego tomu, no nie? Co ze strachem przed bandytą - ojcem chrzestnym? Wyparował? Epic fail i tyle.
Ok, Syriusz już nie żyje - ale Dursleyowie przecież o tym nie wiedzą, nadal mogą się go bać. Poza tym, i tak śmiertelnie boją się samej magii! A w ogóle, Harry, który tak po prostu pozwala się torturować? Gdzie się podział ten chłopak, który potrafił i odszczeknąć się Dudleyowi, i nadmuchać zaklęciem ciotkę Marge, i wreszcie uciec z domu?
Normalna opkowa amputacja charakteru, nihil novi.

Teraz Harry czekał. Wiedział, że to nie koniec.
Żeby to!...
Analizatorzy widzą, że to niestety dopiero początek.

Nie wyszedł rano, jak miał nakazane, by wykonać swoje obowiązki, ale nie miał jak.
Obowiązki poranne jako forma “porannych czynności” są!
Nie no, raczej jako forma pomiatania biedną sierotką.

Rany na stopach i udach były tak dotkliwe, że nawet nie przykrywał się kocem, by ich nie urazić.
Boru, co oni tam robili, obdzierali go ze skóry?! I gdzie, w specjalnie wytłumionej piwniczce, żeby sąsiedzi zza płotu nie słyszeli?
Sąsiedzi zachowywali słynną angielska powściągliwość i ignorowali wrzaski.

Miał wiele blizn.
Mieliśmy Harry’ego Wałdcę Dziewięciu Żywiołów o wielu tatuażach, gdzieś tam w mrocznych głębinach sieci zamajaczył niegdyś Heinrich Potter z dwiema bliznami w kształcie błyskawicy, więc ten z tego opka nie może być gorszy!

O niektórych nawet nie wiedział, skąd się wzięły.
Przypełzły?
Cichcem i podstępnie.

Do dnia dzisiejszego zaczęły się układać w misterne wzory, jakby drwiąc z jego cierpienia, jakie musiał przeżyć, gdy je otrzymywał. Wzory jego przekleństwa, jak sam je nazywał.
Skaryfikacja? Dursleyowie z nagła odkryli swe papuaskie korzenie?!
Body art. Dursleyowie zainteresowali się performancem i happeningiem.
Zamarzył im się Harry na starość

Trzask otwieranego zamka przeraził go tak bardzo, że zaczął w panice szybciej oddychać. Otwarcie drzwi oślepiło jego przyzwyczajone do mroku oczy.
— Wyłaź, Potter!
Głos dobiegł z boku, ale nie należał on do wuja.
Tylko do bokomówcy.

Potem niewiele pamiętał.
Głos? Wuj?
Bok.
Potem.
Kabaret “Potem”?
Dorabiający na boku.

Severus Snape nienawidził pewnych rzeczy.
Te nieśmiałe lubił i to nawet bardzo.

Między innymi Gryfonów w każdym wieku.
Zanotować: Gryfoni są rzeczami.

Niestety prawie wszyscy, którzy go otaczali, pochodzili właśnie z tego domu. Że też na niego musiało paść to zadanie. Tłumaczenia Albusa wcale, ani trochę mu się nie podobały. Nie chciał ich przyjąć do wiadomości.
Z powyższego akapitu wnioskuję, że Dumbledore w swej przewrotności odebrał mu opiekę nad domem Slytherinu, a przydzielił Gryffindor...?
Podłość Dumbla nie zna granic.

Jakby wierzył, że Złoty Chłopiec może być w kłopotach u własnego wujostwa. Też coś? Pewnie wyleguje się na trawce i popija sok.
Drodzy czytelnicy, zapamiętajcie, proszę bardzo, że w pierwszych akapitach tego opowiadania Snape myśli o Harrym z niechęcią i lekceważeniem, ok?

Na Privet Drive numer cztery wylegiwał się chłopak, ale nic a nic nie był podobny do Pottera. Grubas niczym orka, gdy tylko go zobaczył, umknął do domu.
W imieniu orek protestuję. Orki nie są grube, tylko aerodynamiczne!
I nie umykają.

Severus jeszcze nie podszedł do budynku, a już wyczuł coś znajomego. Niestety nie kojarzyło mu się to z niczym przyjemnym.
Bachor zostawił otwarte drzwi, więc skorzystał.
Wcale mi się nie kojarzy. Wcale a wcale.
To brzmi tak, jakby Severus ścigał Dudleya w drodze do wygódki.

Tu na jego drodze stanął kolejny waleń.
Było kiedyś w krzyżówce: “Delikatniejsze od walenia”. Rozwiązaniem było “stukanie”.
A myślałam, że “foczki”.
Heh, swego czasu była moda na wysyłanie kolegom TAKICH kartek z okazji ślubu.

— Czego?
Snape zmierzył mężczyznę wzrokiem zarezerwowanym dla Longbottoma i, o dziwo, nie podziałało. Rzadkość, ale jak widać, zdarza się.
To elementarne, drogi Severusie: ponieważ wzrok zarezerwowany był dla Longbottoma, nie mógł działać na kogoś innego.

— Przyszedłem zobaczyć się z Harrym Potterem.
— Kim pan jest?
— Kimś, kto chce zobaczyć chłopca — odparł chłodno Snape, wkraczając w głąb domu.
Skoro spojrzenie nie podziałało, to widać Dursley nie wiedział, z kim ma do czynienia. Skoro nie wiedział, to powinien zareagować złapaniem za fraki i wywaleniem natręta na ulicę.

Znów to poczuł i to o wiele wyraźniej, a to oznaczało, że źródło jest gdzieś blisko.
— Gdzie jest Potter? — zapytał ponownie.
— Tam, gdzie jego miejsce — burknął mężczyzna, opierając się o ścianę i wskazując głową boczną stronę schodów. — Dostał karę za nieposłuszeństwo.
Nie ma czegoś takiego jak “boczna strona schodów”.
Chyba chodzi mu o tę ściankę, za którą była komórka...?

— Żadna nowość. — Severus uśmiechnął się zwycięsko. (dlaczego “zwycięsko”, przecież nie prowadził z nikim sporu?) — W szkole zachowuje się okropnie. Odpowiadam za większość jego kar.
— Tak to pewnie już jest z tymi dziwolągami. Według mnie trzeba trzymać je krótko. Dobrze, że nawet w tej jego szkole są normalni ludzie — stwierdził wuj.
Mistrz eliksirów zmrużył oczy. Wychodziło na to, że opiekun Pottera wziął go za mugola uczącego w Hogwarcie.
Raczej za drugiego “normalnego” sadystę.
To się kupy nie trzyma, bo Dursley panicznie reagował na wszystko, co się łączyło z magią i wątpię, by dopuszczał do siebie myśl, że w Hogwarcie może być ktoś “normalny”.

Przypuszczalnie dlatego, że był ubrany w zwyczajne ubranie, a nie szatę.
Skoro tak, to czemu Dudley uciekł? Bał się tłustych włosów?
A to Snape wiedział, jak się ubrać w zwykłe ubranie? Czarodzieje mieli z tym spore problemy, nawet pan Weasley, który przecież zawodowo interesował się światem mugoli.

[Snape zabiera Harry’ego do siebie i leczy jego rany. Włącza mu się przy tym empatia godna Florence Nightingale, zgoła niesnejpowa. Mimo wysiłków, Potter wciąż nie może wrócić do zdrowia, jest stale zmęczony, osłabiony i apatyczny. Ale nie jest w ciąży, nie myślcie sobie!]

Ból musiał być o wiele gorszy, niż twierdził Potter, skoro chłopak tak szybko stracił przytomność.
Albo obrażenia wewnętrzne były o wiele poważniejsze, ale kto by się tym przejmował.

Decyzja o przeniesieniu się do szkoły stała się teraz jeszcze pilniejsza. Tam miał lepiej urządzone laboratorium oraz pomoc wykwalifikowanej pielęgniarki.
Martwił go tylko Dumbledore.
Nie był wykwalifikowaną pielęgniarką i nie posiadał białego czepka.

Gdy Harry ocknął się z tej okropnej niemocy, która nie chciała go wypuścić ze swych szponów, odkrył, że nie znajduje się już w sypialni w dworze mistrza eliksirów.
Skoro już wspomniałam o elementach wtórokanonu: tu na przykład mamy rozpowszechnione, acz niepoparte żadnymi dowodami przekonanie, że Snape posiadał własny dwór (czasem nazywany Snape Manor).

Domyślił się, że jest w zamku. Ten szczególny zapach rozpoznałby wszędzie.
Ta szczególna woń szkoły z internatem...
Szare mydło, niedoprane prześcieradła, wilgotny kurz i przepocone skarpetki? Nie, nie byłam, wyobrażam sobie na podstawie obozów wędrownych;)

Teraz był minimalnie stłumiony przez jakąś mieszankę ziół, ale podobnie pachniało u Snape'a, więc przypuszczalnie znajdował się w jego kwaterach. Był tu już nieraz, ale nigdy dotąd w sypialni.
Ja rozumiem, że autoreczki odczuwają nieodparty pociąg do pakowania swoich bohaterów do sypialni, ale czy skrzydło szpitalne nie byłoby stosowniejsze w przypadku ciężko chorego?
Bo Snape kwatery miał cztery...

Jęknął cicho, gdy próbował się podnieść. Pomimo snu nadal czuł się nieziemsko zmęczony. Dodatkowo ból pleców, szczególnie ramion i bioder, nie dawał mu ani chwili wytchnienia.
Ledwie początek opka, a Harry już zmutował i biodra mu się na plecy przeniosły.

Początkowo było to jakby odrętwienie i Harry myślał, że to z powodu braku ruchu. Teraz ten ból był prawie nie do zniesienia. Nie chciał jednak przeszkadzać Snape'owi i tak dużo dla niego zrobił. Nawet fakt, że na niego nie wrzeszczy, przyjął z ulgą. Nie wiedział, jakby się wtedy zachował.
Harry - masochista.

Severus właśnie wracał z zebrania grona pedagogicznego wściekły jak... lepiej nie mówić. Albus wręcz zażądał, by Potter normalnie rozpoczął rok szkolny wraz z wszystkimi uczniami. Nic go nie interesował stan zdrowia chłopca.
Pier*** kanon, przecież każda aŁtoreczka wie, że Dumbel był kawał świni.
Tam zaraz świni. Po prostu wierzył, że każde schorzenie da się wyleczyć odpowiednią dawką czekolady.
I dropsów.

Całe szczęście Poppy i Minerwa na odchodnym powiedziały mu, że postarają się pomóc.
Ostatnie sprawiedliwe, wszyscy inni ulegli zezwierzęceniu.
Rzuciły to szeptem, kącikami ust, żeby Albus D. się nie połapał.

Krzyk dotarł do niego jeszcze na korytarzu lochów. Wpadł do swych komnat, a zaraz potem do sypialni. Na widok jej stanu stanął w progu.
To sypialnia tak wrzeszczała? Filię chaty w niej urządzili? Swoją drogą, wrzeszcząca sypialnia, zwalająca z nóg na progu - to jakiś hardkor.
Zam zaraz powalająca. Przecie jak byk stoi w tekście że “stanął” w progu. Może właśnie podniecająca?
*leci z wiadrem wody, by ostudzić nieco rozpaloną Murazorową wyobraźnię ;) *

Chłopak klęczał na podłodze przy łóżku w wielkiej kałuży własnej krwi, ściekającej wąskimi strużkami z jego zmasakrowanych pleców.
A krwi przybywało i przybywało, prawie jak w tym kawale o Czapajewie i sztucznym oddychaniu.

— Potter, coś ty...?
- Coś ty narobił? Kto to teraz będzie sprzątać?!

Wtedy to zobaczył. Cztery dziwne kikuty wyrastały, albo lepiej brzmiałoby, wyrwały się z pleców Gryfona.
Kikut to jest takie coś, co pozostaje po amputacji albo stanowi wrodzony brak. Znaczy, Potterowi na plecach wyrosły cztery wrodzone braki czegoś?
Tak, za chwilę dowiemy się, czego :)

Chłopak był nieprzytomny z bólu. Łzy spływały mu po policzkach, zaparowując okulary.
To chyba wrzątkiem płakał.

— To boli — załkał.
Patronus Severusa wyskoczył z różdżki i zniknął za drzwiami.
Nie mógł już na to patrzeć i postanowił się ewakuować. To wyjaśnia, dlaczego niektórzy mieli kłopoty z przywołaniem patronusów - po prostu ich ochroniarze cichcem i samowolnie wyskoczyli z różdżek i poszli w długą.
Łania też rozejrzała się i doszła do wniosku, że lepiej nie mieć z tym nic wspólnego.

On sam uklęknął koło chłopca.
— Staraj się nie ruszać.
— Co się ze mną dzieje?
Profesor najdelikatniej, jak mógł, dotknął jednego z tego czegoś, co rozerwało plecy chłopaka. Gdy ten nie reagował, wyprostował to coś powoli.
A wtedy wzięło i ugryzło go w łapsko.

— Merlinie! — sapnął.
Harry się spiął. Mrowienie od dotknięcia odegnało trochę ból, ale szok w głosie mężczyzny wystraszył go.
— Profesorze?
Ten dotknął kolejnej części. Harry westchnął, kładąc głowę na pościeli, gdy kolejna fala bólu zniknęła.
— Harry? Co się dzieje?
— Przestaje boleć, gdy pan mnie dotyka.
Ręce, które leczą!!!
Jak trochę popracuje palcami, to Harry’emu nawet krótkowzroczność zredukuje.
Ej, ja słyszałam, że od tego to się właśnie ślepnie!

— Harry?
— Tak?
— To są skrzydła. Tak mi się wydaje.
Ale być może są to deskorolki. Albo złożone parasole. Albo drinki z palemką.

Do sypialni wbiegły nagle dwie kobiety. McGonagall, gdy tylko zobaczyła stan sypialni, sapnęła:
— Co tu się stało, Severusie?
Snape zasłaniał jej widok i jeszcze nie widziała chłopca. Gdy się podniósł, jej oczy rozszerzyły się w szoku. Podobnie jak pielęgniarce.
— To niemożliwe!
— Jak widać jednak możliwe — zauważył Snape. — A teraz przestańcie się gapić, musimy go opatrzyć.
— Musimy go przenieść do szpitala.
— Nie, tu będzie bezpieczniejszy. Nikt na razie nie może go zobaczyć.
Bo najpierw trzeba go doprowadzić do w miarę akceptowalnego wyglądu.

Kobiety nie miały zamiaru się kłócić. Tym bardziej widząc zachowanie chłopca, gdy starali się go położyć.
Przychodzi baba do lekarza z widelcem w tyłku, a lekarz: “Proszę siadać!”.

Gdy tylko któraś z nich chciała dotknąć pleców, natychmiast zaczynał płakać z bólu i odsuwać niezgrabnie poza zasięg ich rąk. Natomiast do Severusa lgnął. Odprężał się pod jego dotykiem.
W zasadzie w tym momencie powinny się zacząć zastanawiać, czy to aby na pewno Harry.

McGonagall i Poppy dały sobie w końcu spokój, pomagając tylko w opatrywaniu. Skrzydła były w fatalnym stanie. Tak naprawdę z trudem je przypominały. No, i ich liczba była dziwna. Magiczne istoty mają skrzydła, ten fakt nikogo nie dziwił, ale była to zawsze jedna para.
Magiczne istoty, ale przecież nie czarodzieje!
Jak widać, gładko przełknęły przemianę Harry’ego w jakieś cholera-wie-co.

— Nie spotkałam się nigdy z magicznym stworzeniem o dwóch parach skrzydeł — szepnęła McGonagall cicho.
No proszzzz, a tymczasem zwykła niemagiczna ważka ma dwie pary i co jej kto zrobi?
Moja szafa tez ma dwie pary skrzydeł. Drzwiowych.

Chłopiec zasnął na brzuchu podczas opatrywania. Obandażowane kikuty leżały teraz luźno na jego plecach.
Znowu kikuty? To oni mu te skrzydła odrąbali w ramach opatrywania???
Z pewnością, skoro leżały luźno.

Jedna para wyrastała z łopatek, druga – mniejsza – z bioder.
Ikonografia ikonografią, ale skrzydła na biodrach naprawdę nie mają żadnego sensu.
Mają... Jak ktoś Cię przyłapie in flagranti, zawsze możesz się zakryć.

Severus zamknął drzwi do sypialni i wytarł dłonie w ręcznik.
— To normalne u niektórych Lamirów.
Lamir - lamerski wampir. Albo skrzyżowanie lamy z tapirem.
Mnie się kojarzy z laminatem...

Tapir w stroju z laminatu
Nie napisze doktoratu
Lama owinięta kirem
Nie zostanie zaś wampirem.
A gdy Lampira ci wzorem
Nie będziesz nigdy autorem.

— Lamir? Chcesz powiedzieć, że Potter jest Lamirem? To niemożliwe. Zostały wytrzebione wieki temu. — Poppy z wrażenia usiadła w fotelu.
“Wytrzebione” znaczy również wykastrowane.
No to takie owałaszone nie mogłyby chyba spłodzić Harry’ego. Potter z ciekłego azotu?!

— Ale nie do końca. Uciekły do świata mugoli.
No co się dziwisz? Każdy w tej sytuacji zwiewałby...
Jak się jest nie-do-końca-wytrzebionym , to raczej trudno zwiewać, bo boli jak cholera.
Jeden zajączek też uciekał, bo wolał nie tłumaczyć łowcom że nie jest wielbłądem... znaczy lamirem.

Oni nazywają je aniołami, a ten szczególny przypadek otrzymał u nich określenie serafina.
W takim razie Harry jest wybrakowany. Serafin powinien mieć trzy pary skrzydeł, płonąć i bezustannie śpiewać trishagion.
Za to “wytrzebienie” w tym drugim znaczeniu się zgadza, bo anioły nie mają narządów płciowych.

Minerwa obserwowała Severusa przez chwilę.
— Wiedziałeś? Wiedziałeś, że Potter jest Lamirem?
— Tak. Lily mi powiedziała. — Zajął miejsce za biurkiem. — Zawsze wiedziałem.
Jeżu kolczasty, wolę nie pytać, kto był ojcem, bo jeszcze się dowiemy, że albatros.
Albo Zeus pod postacią łabędzia.
Który Potter? Wychodzi mi, że James, który jakimś cudem uniknął wytrzebienia, skoro został ojcem Harry’ego.

— I dlatego tak go nienawidziłeś?
— Nienawidziłem jego ojca. (tego albatrosa) Oraz tego, co powiedziała mi Lily. Czułem się przymuszony.
— Do czego?
— Lamiry wybierają swego towarzysza raz w życiu. I robią to początkowo z nienawiści.
— Chcesz powiedzieć, że wzbudzałeś w Potterze gniew, by stał się twoim towarzyszem?
Hyhy. Uwielbiam te wygibasy, jakie stosują autorki, żeby wyjaśnić, dlaczego to nagle Zimny Sukinsyn Snape stał się Troskliwym Misiaczkiem Severuskiem.
Oraz wyłażące spod tych zdań przekonanie, że orientacja to rzecz nabyta.
Oraz potwierdzenie ludowej mądrości, że “kto się czubi, ten się lubi”.

Severus milczał. McGonagall umilkła także, a Poppy patrzyła to na jednego, to na drugiego.
I popukała się w czoło, jako i my czynimy na sensu pamiątkę.

— Severusie, proszę. Obiecaj mi, że go nie skrzywdzisz — prosiła.
Już i tak głupio wygląda, więc nie maluj mu skrzydeł na tęczowo.
Pasowałoby to do jego orientacji...

Snape westchnął, prostując się i odwracając do szafki po kolejny składnik. Jego dłoń zatrzymała się na klamce drzwiczek.
— Nigdy nie miałem takiego zamiaru. Zawsze starałem się go chronić. To syn Lily oraz mój towarzysz — szepnął.
— Kochałeś Lily?
— Nie tak jak Harry'ego.
A teraz, Drodzy Czytelnicy, wróćmy do początkowych akapitów i przypomnijmy sobie, z jaką pogardą myślał Snape o Gryfonach w ogólności, a pewnym Złotym Chłopcu w szczególności!
Bo to była trudna miłość, chlip, chlip!

Odkąd przekroczył próg szkoły wiedziałem, że Lily mówiła prawdę. Ona wiedziała, że jej syn będzie właśnie ze mną. Wyczuła to zaraz po jego narodzinach.
Ta matczyna intuicja, nieprawdaż.
James nigdy się w tej historii nie liczył.

— Lily była Lamirem, prawda? — spytała McGonagall.
— Tak, ale zwykłym. U niej nie wytworzyły się dodatkowe skrzydła.
Dodatkowe?! Nawet z jedną parą musiała wyglądać jak garbata.
Cja. Jak wynika z dalszej części opka, ukrycie swej prawdziwej natury przez lamira jest niemal niemożliwe. Zresztą na logikę: skrzydła to nie tatuaż na przedramieniu, który można zakryć szatą! Dlaczego więc nikt, ale to nikt nigdy nie wspomniał, że Lily była... czymś dziwnym?
Może sobie te skrzydła przywiązywała bandażem do pleców? Skoro można ukrywać w ten sposób cycki...
I już wiemy, dlaczego w innych opkach boChaterki przesiadują godzinami w łazience. Bandażują skrzydła...

Kiedyś o tym z nią rozmawiałem. Przypuszczała, że tylko samce lub potężne magicznie samce mogą mieć więcej skrzydeł. Nie wiedziała o swoim gatunku zbyt dużo.
Czy Wy też słyszycie w tym momencie głos Krystyny Czubównej? Od pewnego momentu autorka zaczyna opisywać Harry’ego i jego pobratymców tak, jakby pisała o zwierzętach, jakby Harry, otrzymując skrzydła, utracił swe człowieczeństwo, wolną wolę i możliwość decydowania o sobie, zamiast poddawania się wyłącznie biologicznym instynktom!
Z koniecznością znalezienia partnera na czele.
Zresztą... skoro nawet dla McGonagall Harry ze skrzydłami, to już nie chłopak a “magiczne stworzenie”... Do ZOO z nim!

Trudno znaleźć o Lamirach jakieś książki. No i dochodzi do tego powód wytrzebienia ich.
— Rozumiem, Severusie. Wiedz, że zawsze będę stać po twojej stronie. Twojej i Harry'ego.
— Dziękuję. A teraz, jakbyś była taka miła, kobieto, to zostaw mnie w spokoju! Muszę przygotować maść na skrzydła Harry'ego! — zagrzmiał.

Uśmiech nie opuścił twarzy McGonagall jeszcze przez długi czas po wyjściu z laboratorium Severusa.
A był to rozmarzony uśmiech wielbicielki romansów. Zwłaszcza yaoi.

[Snape opatruje skrzydła Harry’ego, wyjaśniając mu przy okazji, czym się stał - “Lamir to stworzenie, istota magiczna, sklasyfikowana jako mroczna, zła i spodziewaj się od teraz dziwnych, niepokojących reakcji od otoczenia.”]

— Nie myśl o tym. Teraz jesteś tutaj. Ze mną. Nikt nie zrobi ci krzywdy.
— Dziękuję. — Harry z trudem powstrzymał chęć wtulenia się w tę dłoń. — Dlaczego nagle chcę być tak blisko pana? — wymsknęło mu się, zanim pomyślał.
Bo zostałeś uke i nie masz innego wyjścia, jak tylko ścielić się pod stopami swego seme.
Co te hormony robią z człowiekiem.
Hormony = aŁtoreczki?!

Severus uśmiechnął się ironicznie, przechodząc do przodu.
— Bo, panie Potter, jestem twoim towarzyszem.
Towarzyszu, nazywaj mnie towarzyszem, jak na prawdziwego socjalistę przystało.
Zdrawstwujtie, tawariszcz!

Harry patrzył na niego nie rozumiejąc.
— Że kim?
Towarzyszem. Na barykady ludu roboczy, czerwony sztandar do góry wznieś... i tak dalej, te klimaty.

— Miała ci to wytłumaczyć Lily, ale jak obaj wiemy, nie miała tej możliwości. A teraz powoli wyprostuj skrzydła.
I nie drąż na razie tego tematu, bo trochę mi głupio.

— Jak?
— Nie wiem. Spróbuj. To ty je masz, nie ja.
Łatwiej powiedzieć, niż zrobić. Rozproszony przez uwagę o towarzyszu Harry nie koncentrował się wystarczająco.
To zrozumiałe, posiadanie skrzydeł stało przecież w jaskrawej sprzeczności z ideą egalitaryzmu.
Poza tym zastanawiał się, skąd weźmie materiał na sztandar i gdzie się zabarykadują.

— Potter, spójrz na mnie! — Zrobił to. — Merlinie, nie wierzę, że to mówię. Przestań myśleć.
Opkowy Potter w ogóle rzadko kiedy myśli.

Wszystko ci wytłumaczę. Wszystko, co sam wiem. Teraz rozluźnij się i wyprostuj skrzydła. Muszę zobaczyć je rozłożone, bo mogą być jeszcze gdzieś uszkodzone.
— Pomożesz mi?
Rany, Sev, złap go za te cholerne skrzydła i mocno pociągnij i skończcie wreszcie to pitolenie, bo się niedobrze robi!

Pytanie było nietypowe tym razem. Jednak po zamglonym spojrzeniu Gryfona, Severus zrozumiał, co się stało.
To jest nabardziej yaoidalne opko, jakie czytam... Te niedomówienia, aluzje...

— Znowu boli?
— Tak.
— Nie mogę ciągle ich dotykać.
— Dlaczego?
Snape znów westchnął. Czas na prawdę.
Prawda nas wyzwoli!

— Lamiry pochłaniają magię czarodziei. W pewnym sensie żywią się nią. To był jeden z powodów twojego osłabienia. Potrzebowałeś magii, by skrzydła mogły się wydostać. Nie miałeś jej skąd wziąć i organizm pobierał ją od ciebie. Normalnie w przejściu pomagają rodzice lub towarzysze.
— Czyli pan?
— Tak, ja. Tyle, że twoje wyszły kilka lat za wcześnie. Nie jesteśmy zjednoczeni, bym mógł ci pomóc bez uszczerbku na zdrowiu.
Skojarzenia to przekleństwo...

— Gdy pan mnie dotyka, to czuje pan ból?
— Nie. To całkiem przyjemne uczucie. A teraz pomogę ci rozłożyć skrzydła. Musimy zdążyć na ucztę. Dyrektor zażądał twojej obecności.
Chce się pochwalić nowym okazem w menażerii.
Najwyraźniej. Miał już półolbrzyma, wilkołaka, centaura, ducha, ale rzadki okaz niemalże wymarłego gatunku, to jest dopiero coś!

Severus stanął przed nim i sięgnął nad jego ramieniem.
— Spróbuj teraz. Pociągnę delikatnie w odpowiednim kierunku.
Harry przymknął oczy, gdy cudowne uczucie ogarnęło jego ciało. Nigdy dotąd nie było mu tak dobrze.
A to dopiero gra wstępna... ;)

— Teraz drugie — usłyszał koło ucha.
Uczucie zwiększyło się tak bardzo, że aż sapnął. Napawał się nim, dopóki nie poczuł ciężaru na sobie. Otworzył oczy.
Niemamskojarzeńniemamsko... A, cholera, to przecież yaoi! Ufff. Czuję się usprawiedliwiona.

Profesor opierał na jego ramieniu głowę, ciężko oddychając. Nagle zaczął się osuwać. Harry złapał go po pachami i wraz z nim osunął się na podłogę.
— Profesorze! — krzyknął, gdy spostrzegł, że ten ledwo oddycha.
Lamiry pochłaniają magię czarodziei."
Autorka zdaje się traktować magię jako coś w rodzaju siły życiowej. Hm, jak w takim razie egzystują charłacy, że o mugolach nie wspomnę?
Oni nie mają wskaźnika many, więc nie muszą się troszczyć o niebieski paseczek, patrzą tylko na ten czerwony.

Słowa mężczyzny przypomniały mu się natychmiast. Co miał zrobić? Zaczął panikować, trzymając Severusa w ramionach. Nagle dziwna myśl wpadła mu do głowy. Wręcz szalona.
Pochylił się nad twarzą profesora i...
Pocałował go.
Wysysając z biednego psora resztkę magii i  życia. Koniec.
Przyznacie sami, Drodzy Czytelnicy, że to pierwszy pomysł, jaki przychodzi do głowy, gdy ktoś koło Was traci przytomność, prawda?
Choć w sumie... skoro ze Śpiącą Królewną zadziałało...
No wiesz, a gdyby koło Ciebie stracił przytomność jeden z członków Rammsteina, to nie skorzystałabyś z okazji?
*wyobraża sobie ratowanie zemdlonego Heriego Joensena i dostaje ślinotoku*.

Mrowienie, które po utracie przytomności mężczyzny osłabło, wzrosło teraz nieziemsko. Oczy Severusa otworzyły się w szoku. Nie przerwał jednak pocałunku.
Bo też poczuł mrowienie. Bynajmniej nie w okolicach skrzydeł.
Nie na darmo miał skrzydła na biodrach...

Uchylił usta, wpuszczając Harry'ego i na powrót zamykając oczy. Harry zrobił to samo.
Gdyby mieli je otwarte, zobaczyliby coś niespotykanego.
Pory na swych nosach.
I żyłki na białkach.

Skrzydła Harry'ego rozsunęły się na całą szerokość i zaczęły lśnić delikatnym blaskiem, który zaczął się osypywać na podłogę.
Blask osypujący się na podłogę. A biedne skrzaty zapindalają jak głupie z miotełkami, coby farfocle pozamiatać.
 

Chłopak nawet nie zwrócił uwagi na kolejne szarpnięcie w plecach. Trzecia para skrzydeł wysunęła się delikatnie tuż pod pierwszymi. Każdy kawałek pióra mienił się niczym najdroższy kryształ.
No ładnie. Niech oni lepiej przestaną, bo jak tak dalej pójdzie, Harry przemieni się w skrzydlatego jeża.
Albo mu na tyłku wyrośnie pawi ogon.

Całujący oderwali się od siebie, łapiąc powietrze. Policzki Harry'ego były mocno zarumienione.
— Chyba zrozumiałem, co pan miał na myśli — uśmiechnął się słabo.
— Gryfońska inteligencja! — rzucił Severus, wstając.
Na jego twarzy nie widać było jednak gniewu, raczej przekorność, gdy podawał dłoń chłopakowi.
Biedny Severus, znowu mu charakter amputowali.
No wiesz, dawno się nie całował, to co się dziwić, że wrażenie było wstrząsające ;)
Zastanawiam się nad tym, czym jest “przekorność”. Samiczką przekoru?

Dopiero teraz zauważył zmianę na plecach Pottera. Uśmiechnął się tylko i nie skomentował.
— Co to? — Harry pochylił się i podniósł odrobinę błyszczącego pyłu, zaścielającego całą podłogę w pokoju.
— Anielski pył. Bezcenny.
Fencyklidyna (zwana wśród mugoli anielskim pyłem) powoduje, między innymi, zmiany w obrazie ciała - na przykład człowiekowi się wydaje, że ma skrzydła.

— Skąd on się tu wziął?
— Durny Potter — westchnął zrezygnowany. — Lepiej już chodźmy do Wielkiej Sali. Skrzaty to pozbierają i zaniosą do laboratorium.
A potem puszczę to na rynek i nieco sobie dorobię do pensji.

Pomijamy uroczy fragmencik o tym, jak Snape usiłuje dobrać Harry’emu strój na ucztę powitalną, choć najchętniej wysłałby go tam tak jak stoi - w samych spodniach od piżamy, w dodatku “nisko związanych, aby dolne skrzydła mogły być na wierzchu” ;)
Te z hmmm... bioder wyrastające? Czyli z gołą rzycią miał paradować ku uciesze ogółu.

— Teraz możemy już iść?— zapytał Snape.
— Musimy?
— Tak, musimy. I tak w końcu musiałbyś stąd wyjść. Lepiej mieć to za sobą. Merlinie, Potter! Wyjmij tego swojego Gryfona na wierzch!
Sine, mówiłaś coś o skojarzeniach, które są przekleństwem? ;>
Czytam to zdanie, czytam i nie wiem, czy można je zinterpretować inaczej niż w ten jeden, jedyny sposób.
Na mój gust - nie można.

Chłopak westchnął i ruszył w stronę drzwi, zastanawiając się, jak przez nie przejść. Skrzydła, całe szczęście, były połączone z mózgiem i złożyły się, przylegając ciasno do pleców, gdy przechodził z sypialni do salonu.
Zagadka: proszę wskazać część ciała boChatera yaoica, która nie jest połączona z mózgiem.
Podpowiedź: BoChater yaoica nie działa tak, jak normalny człowiek.
Dlaczego, czytając to, zawsze widzę mózg w słoiku albo inne paskudztwo...

— Przepraszamy za spóźnienie. Mieliśmy małe problemy.
— Nic nie szkodzi. — Dumbledore uśmiechnął się swoim standardowym uśmiechem, który na Severusa już dawno przestał działać.
O czym Albus nie wiedział, wciąż głęboko przekonany o jego uwodzicielskiej sile.

— Hej, Bliznowaty! Coś ci wylazło zza koszuli!
Gryfon mu zwisa?
Sterczy.

W efekcie Harry się potknął i skrzydła automatycznie rozłożyły się na całą szerokość.
Automatycznie, kurka. Biedne te ptaki, jak one są w stanie funkcjonować?
Nikt tego nie wie.
Połączenie z mózgiem się urwało?

Teraz zatrzymało się wszystko. Nawet płomienie pochodni zdawały się migotać wolniej.
Błyyyysku-błyyyysk...

— Anioł! Prawdziwy anioł! — krzyknęła nagle jakaś dziewczyna od strony stołu Hufflepuffu.
I padła na kolana, i rozpętało się pandemonium.

I się zaczęło. Szepty, spojrzenia oraz wytykanie palcami. Skrzydła wróciły na swoje miejsce, gdy Harry stanął prosto.
Wcisnęły mu się, hmmm... tu i ówdzie?
Przynieście mu jakiś taborecik, bo za cholerę nie da rady usiąść na normalnym krześle. I, na Bora, uważajcie żeby niczego nie upuścić w jego obecności!

Rozejrzał się po zebranych i gdy zobaczył machającą w jego stronę Hermionę, podszedł do niej. I nagle wokoło zrobiło się luźno. Została tylko Hermiona.
Skrzydła nie były jedynym czynnikiem, który ja zaniepokoił.
Szczyt eufemizmu. Wyobraźcie sobie, że kumplowi nagle wyrastają skrzydła. Czy “zaniepokojenie” to słowo w pełni oddające wasz stan?
Zwłaszcza, jeśli wyrastają z kupra.

Przyjaciel był blady, mizerny i wręcz wydawał się wyczerpany.
— Domyślam się, że wakacje nie były dla ciebie najlepsze — szepnęła, nachylając się w jego stronę.
Harry, pamiętając, co się stało z profesorem, odsunął się.
— Staraj się mnie nie dotykać. To nie jest zbyt bezpieczne.
— Dlaczego? Nigdy dotąd...
— Nigdy dotąd nie byłem istotą magiczną – Lamirem.
Do tej pory byłem tylko Chłopcem-Który-Ocalał, tym, który rozwalił Voldemorta, ale nie przeszkadzaj sobie w kolacji.

Żywię się magią czarodziei. Wystarczy mi dotyk
- Dlatego nie będę dziś nic jadł. Mwehehehe!

— poinformował ją zapobiegawczo. — Oni to wiedzą — wskazał na innych.
Skąd, skoro lamiry zostały wytrzebione “wieki temu” i nawet McGonagall nie była w stanie na pierwszy rzut oka stwierdzić, z czym ma do czynienia?
Atawistyczna pamięć gatunku. Czy jakoś tak.

Ron, Neville i kliku innych uczniów zerkało na niego chłodno, dyskutując, jak się domyślał, o nim.
Znowu wtórokanon - przyjaciele odwracają się od Harry’ego w momencie, kiedy okazuje się wampirem, jednorożcem, elfem, wozakiem lub inną stworą. A z Rona aŁtoreczki zawsze robią gnidę.

Inna grupa siedziała po przeciwnej stronie, ale ich twarze nie wyrażały wściekłości, lecz coś wręcz przeciwnego — zachwyt.
— Harry, zauważyłeś jak się podzielili? — Hermiona podążyła za wzrokiem przyjaciela.
— Na pół? Siedzą po jednej mojej stronie i drugiej.
Jedni po prawicy, drudzy po lewicy, jak na Ostatniej Wieczerzy.
Ja bym tu raczej aluzję do Sądu Ostatecznego widział.
Słusznie. Po prawej ekstaza, po lewej wściekłość i skrzydlaty Harry pośrodku. A Dumbledore z góry czuwa nad wszystkim.

— Nie, Harry. Ron siedzi tylko z czystokrwistymi, a na przykład Dean i Colin są wśród mugolaków, takich jak oni. Chyba będziesz musiał uważać.
Wot intieresno, jak przemiana Harry’ego wpłynęła na nagły wybuch uprzedzeń rasowych wśród jego kolegów. Ale żeby Ron, co rzucał się na Malfoya, gdy ten wyzywał Hermionę od szlam? A, wtórokanon, zapomniałam.

Po uczcie, w Pokoju Wspólnym, jedni wypytują Harry’ego z ciekawością o to, czym się stał, drudzy się niepokoją, a Ron... cóż, zachowuje się jak Opkowy Ron.

— Powinni usunąć cię ze szkoły! — warknięte przez zęby słowa Rona były bardzo wyraźnie słyszalne w panującej ciszy.
— Może, lecz ponieważ jestem Złotym Chłopcem, Wybrańcem, nie zrobiono tego.
Jak ja kiedyś dorwę tę aŁtoreczkę, która pierwsza nazwała Harry’ego Złotym Chłopcem...
To jej zrobisz z tyłka wiosnę Renesansu, wiem.
By tego dokonać, musi pani odnaleźć brakujące części Praopka, pani doktor Henclerk.

Weasley zaczynał go tym razem denerwować. Co roku odprawiał jakąś szopkę z zazdrością.
Jakie co roku? Wk**wił się tylko raz, w czwartej klasie, kiedy okazało się, że Harry startuje w Turnieju Trójmagicznym. A i wtedy natychmiast mu przeszło, gdy okazało się, z jakimi niebezpieczeństwami związane jest to wyróżnienie.
Drugi raz na siódmym roku, ale wtedy horkruks Voldemorta próbował go opętać.
W opku mamy dopiero szóstą klasę, więc to jeszcze nie wchodzi w grę.

W tym roku miał zamiar dorzucić do niej także nienawiść.
— Pewnie. Harry Potter może wszystko.
OmniPottens Harry.

— Ron! — oburzona Hermiona spojrzała na niego tym swoim srogim wzrokiem.
Rudzielec nic nie powiedział, tylko poszedł do swojego nowego pokoju.
Którym, jak mniemam, jest Wspólne Dormitorium Prefektów?
Dominatorium, Kopulatorium, nazwij to, jak chcesz.

[Harry znienacka odkrywa, że ma całe ciało pokryte bliznami.]

Harry był w szoku. Nawet niedoświadczona w tych sprawach Hermiona mogła to stwierdzić. Uklęknęła koło drżącego chłopaka i wyciągnęła rękę przed siebie z zamiarem pogłaskania go po głowie. W połowie drogi zatrzymała się w miejscu i dłoń zacisnęła się w pięść. Z cichym westchnieniem dłoń opadła na jej kolano.
Kolano jęknęło cicho. Łokieć zachichotał, a pięta prychnęła z pogardą.

(...)
Weasleyówna szarpnęła go mocniej, podnosząc go do pionu. Fakt, że chłopak ważył teraz mało, a ruda raczej nie omijała posiłków ani treningów z rodzeństwem, to miała wystarczająco dużo krzepy, by go podnieść.
Dobrze odżywiona, umięśniona Ginny, taaak :)
Mieliśmy już tu umięśniony tors Hermiony... Ale żeby Ginny!...

— Ty nie jesteś Harry, którego znamy. Nasz podniósłby wysoko głowę, dumny, że przeżył i zagrał losowi na nosie. Nie ryczałby jak dziecko gdzieś w kącie z powodu kilku blizn.
O Boru, wreszcie ktoś to głośno powiedział!

Potter zamrugał. Opierał się skrzydłami o ścianę i patrzył na dłoń, która nadal trzymała go za ramię.
— Dotykasz mnie — mruknął, podnosząc głowę.
— Oczywiście, jak inaczej bym cię podniosła? — Dziewczyna nagle odwróciła się w stronę Hermiony. — Trzeba go przypilnować przy posiłkach, strasznie leciutki się zrobił. Podczas meczy [jak koza] bez problemu go zdmuchnie z miotły i żaden tłuczek nie będzie potrzebny.
I będą mu wciskać łyżeczkę do buzi, jak małemu dziecku, powtarzając cierpliwie “jedz, jedz, za ciocię, za wujka, za kotka, za pieska”... Aż nazbiera w policzkach wystarczająco dużo szpinaczku, by jednym prychnięciem załatwić całe pomieszczenie.

— Dotykasz mnie — powtórzył jak mantrę Harry, ale dziewczyna nadal nie zrozumiała.
— Harry, już to mówiłeś. Ocknij się.
— Ginny, jemu chodzi o to, że nic ci nie jest, nawet gdy go trzymasz. Nie odbiera ci magii.
Weasley puściła go, a zaraz potem uśmiechnęła się słabo.
— Przepraszam, Harry. Nic się nie stało.
— Właśnie — zauważył. — Nic.
— Jak udało ci się pozyskać magię od profesora Snape'a?
- Proste. Zassałem co-nieco z jego ust. A wy co? Nawet nie próbowałyście?

Może tylko w określony sposób możesz ją pobierać?
- No wiesz, to dzieje się tylko między nami.

Inaczej Ginny już leżałaby na podłodze, pusta jak puszka. Bez obrazy, Harry.
Bez obrazy, Harry, ale co wy tam z tym Snape’em wyczynialiście, hę?

[Harry opowiada o tym, co działo się z nim w wakacje oraz jak pojawiły się jego skrzydła. ]

Najpierw wyszły tylko dwie pary, ta dolna i jedna z górnych. Po tym jak profesor dotknął mnie za skrzydła, wyszły i trzecie, ale Snape stracił wtedy przytomność…
- Padł bez czucia jak tobołek. A ja go wtedy...

— Harry umilkł, gdy przypomniał sobie, co wtedy zrobił.
— Harry?
— Pocałowałem go — szepnął, nieświadomie dotykając swoich ust i uśmiechając się lekko na to wspomnienie.
I lekko podrapał zajady w prawym kąciku ust.

Cztery połączone sapnięcie odwróciły jego uwagę.
Uf, uf, uf, uf...- rzekł Winnetou wódz Apaczów.

— Co?
— Świecisz się, a dokładniej twoje skrzydła — rzucił Dean.
Kwiiik, biedny Harry, niczego nie ukryje, jest bezbronny jak wyposzczony facet na plaży nudystów.

Kolega miał rację. Pióra delikatnie lśniły, choć w tej chwili ich blask już przygasał.
Hermiona i Ginny chichotały, za to Finnigan przewracał oczami.
— Dziewczyny, proszę. Hamujcie się odrobinę.
— No co? Całujący się profesor Snape! Rozumiesz to?
*śpiewa* Każdemu wolno koooochać...
Co tam, że Harry ma skrzydła i jest magicznym niewiadomoczym! Snape się całował, obczajacie to? Snaaaapeeee!!!

— Jesteście okropne — rzucił Thomas.
— Ja się z nimi zgadzam. Przecież jest tylko człowiekiem, chyba też mu się należy — wtrącił Seamus.
*śpiewa radośnie* Ależ owszem, czemu nie, jemu też należy się!
Czy normalna zdrowa zdzira
może uwieść dziś lamira?
Oj niestety, nie, nie nie,
on w facetach durzy się.

Harry przeskakiwał spojrzeniem z osoby na osobę, nie bardzo rozumiejąc, o co im chodzi.
No przecież to takie normalne. Snape całujący się z nieletnim uczniem. Z czego tu robić sensację?
Biorąc pod uwagę, że Harry wciąż paraduje w opuszczonych gatkach i z Gryfonem na wierzchu...

[Następnego ranka...]
— Pomóc ci? — zapytał Dean, gdy zobaczył zmagania podczas ubierania.
— Nie znam zaklęcia, którym można byłoby to założyć od razu na ciało.
— Mam lepszy pomysł. Daj koszulę.
Chłopak pomachał kilka razy nad tyłem koszuli, ale nie można było usłyszeć zaklęcia. Rząd zatrzasków zastąpił szew.
— Wiem, że trochę przypomina to gorset, ale ułatwi ci to ubieranie bez dotykania skrzydeł przez drugą osobę.
Ummm, Harry w gorseciku... Na litość bora, na jakie obrazki napatrzyła się autorka przed napisaniem tego opowiadania?
Takie oraz takie i takie,

W pokoju wspólnym wszyscy współdomownicy czekali chyba tylko na niego. Hermiona uśmiechnęła się i zanim zdążył zareagować, przytuliła go.
— Zwariowałaś? — Krzyk Rona i wyszarpnięcie Hermiony omal nie spowodowało upadku Pottera.
— Ron! Odczep się! Harry nie pobiera magii przez zwykły dotyk.
— Skąd wiesz? — krzyknął.
- Kobieca intuicja - odpowiedziała Hermiona.

— Bo nadal stoję. Przypuszczamy, że trzeba dotykać skrzydeł, więc wystarczy uważać.
Albo uszyć mu pokrowce na skrzydła! Dlaczego nikt na to nie wpadł?
Bo z pokrowcami na skrzydłach wyglądałby głupio i nie byłby kawaii.

Ciche szepty dolatywały z każdej strony. Hermiona nic sobie jednak z tego nie robiła. Trzymała przyjaciela pod ramię i ciągnęła w stronę stołu, przy którym już siedziała Ginny i nakładała posiłek na talerze. Jeden z nich podsunęła Harry'emu.
— Masz to zjeść! — poleciła.
— Słucham? — Harry patrzył na górę jedzenia na swoim talerzu.
— Jeśli chcesz latać, musisz mieć siłę. Skrzydła pewnie sporo ważą.
Oo, Ginny włączył się tryb troskliwej mamusi? Jedz, Harry, bo nie urośniesz i nie będziesz mógł pójść do łóżka ze Snape’em!
Tylko nie jedz za dużo, bo nawet trzy pary skrzydeł nie podniosą zadka wielkości szafy gdańskiej.

[Malfoy, jak to on, prowokuje Pottera i...]

Nie wiedząc nawet, że jego skrzydła rozłożyły się na całą rozpiętość, warczał na Draco, który obserwował to, co działo się za plecami przeciwnika. Gdy były złożone, skrzydła wydawały się być szarawe, teraz po rozłożeniu widać było, że tak naprawdę nie są jednolitej barwy.
Były różowe w błękitne paseczki?

Górna część była srebrno-czarna, a długie pióra były w dwóch barwach ciemnego pomarańczu i fioletu.
Bezguście, doprawdy...

Jednak nie to tak przeraziło Ślizgona. Czarno-czerwone wyładowania przemykały po piórach, zbierając się na szczycie każdego skrzydła.
Razem dawało to taką orgię pstrokacizny, że oczy bolały.
I wszystko zmieniało się w rytmie “Pon, pon, way, way”.
Zupełnie jak choinka w supermarkecie.

Malfoy zamknął oczy, czując się coraz słabiej.
Osłabł z zachwytu.

— Potter, puść go!
Snape wyrwał oszołomionego blondyna i pchnął go w stronę jego goryli.
— Zabierzcie go stąd! Porozmawiam sobie z nim później.
Nie będzie się tutaj podstawiał mojemu lamirowi, co to, to nie! Potter może ssać tylko mnie!
Takjesss, tylko Snape’owskiego Gryfona! A może Ślizgona?
Murazorze! *chlust zimną wodą* Ona mówi o wysysaniu magii!

Harry nadal się nie uspokoił, co profesor od razu zauważył.
— Uspokój się natychmiast!
— On obrażał Hermionę!
Błyski nabrały mocy i kilka naczyń w pobliżu pękło z trzaskiem.
Profesor Trelawney wrzasnęła rozpaczliwie, gdy szlag trafił jej piersiówkę.

Severus westchnął i przyciągnął do siebie Pottera.
— Będę tego żałował — warknął cicho, podnosząc podbródek zaskoczonego Gryfona do góry.
Chłopak wykazał dziwną uległość, patrząc mu w oczy, jakby tylko czekał na jego ruch.
Ha, bo tak naprawdę tylko udawał, żeby mieć pretekst.

Nauczyciel pochylił się nad nim i pocałował na oczach uczniów i sporej części grona pedagogicznego.
Harry przymknął powieki, zatracając się i nie zwracając uwagi na nic innego, tylko na te usta.
Uczniowie, po krótkiej chwili szoku, zaczęli bić brawo. Kilka dziewczynek  piszczało wniebogłosy i wydzierało sobie [nawzajem] włosy z głów. Niektórzy chłopcy udawali, że z wielkim przejęciem oglądają własne sznurówki. Kilku się zaczerwieniło, bo ich Gryfony, Ślizgony, Puchony i Krukony zaczęły wyrywać się na wolność.

Cz.6.
Gryfon nie wiedział, co się z nim dzieje. Gniew uleciał w niebyt w ciągu sekundy, zastąpiony czymś zgoła innym.
ChuciOM i żoNdzOM?

Nagle cała ta nieziemska przyjemność zniknęła.
— Potter!
Otworzył oczy zdziwiony, że wszystko dookoła migocze.
To się nazywa dobry orgazm.
Tak od pocałunku? No w sumie szesnastolatkowi niewiele trzeba...

— Złóż skrzydła i skończ to przedstawienie — polecił ostro Snape, odsuwając go od siebie.
— Tak, proszę pana.
Yes, sir!

I mistrz eliksirów ruszył do swojego stołu, zostawiając skołowanego chłopaka.
Przeczytałem - “scałowanego”.  Przesiąkam Miazmatem, ale przy takim opku trudno nie.

Kilka cichych trzasków oznajmiło pojawienie się skrzatów. Bałagan i pył zostały uprzątnięte, a mała fiolka została wręczona właścicielowi, który nadal tępo wpatrywał się w Severusa.
A potem przyszła pani Pomfrey i zabrała materiał do badań genetycznych ;)

Nagle rozpętała się burza. Gwizdy, oklaski, a także okrzyki oburzenia.
— Niech żyje profesor Snape!
— Poskromienie Gryfona!
Czy Gryfon Gryfona jest Gryfonem? Czyli: czy członek członka Gryffindoru sam jest członkiem Gryffindoru?
Tak. Wysuniętym z ramienia na czoło.
Albo i wyłonionym.

Wołania tego typu słychać było od strony Ślizgonów.
— Tak nie wolno! To niesprawiedliwe! Dlaczego?
To niesprawiedliwe! My też chcemy! Dlaczego wszystko ma się dostawać temu Potterowi? - wołały rozczarowane fanki Severusa.
My też chcemy pomacać Pottera! - krzyczały fanki Harry’ego.

Inne okrzyki dolatywały od pozostałych stołów, choć Potter nie bardzo wiedział, co miały oznaczać.
Schwuuuuuleeeeeeer!!! Aaaaaaaa!!!
Chłopak i dziewczyna, normalna rodzina! - krzyczała grupka łysej młodzieży, potrząsając tablicą z pewnym zarejestrowanym sądownie znakiem.

Obrócił się dookoła, a wszyscy patrzyli albo na niego, albo na profesora, który jakby nic się nie stało, jadł śniadanie. Hermiona zlitowała się, gdy kolejna minuta minęła, a przyjaciel stał jak wrośnięty.
— Usiądź, Harry. — Pociągnęła go za rękaw w stronę ławki.
- Nie stój jak ch*** na weselu.

Coś przeskoczyło w umyśle Pottera. Nabrał powietrza, jakby wypłynął z głębin, i usiadł, od razu chowając głowę w ramiona i kładąc ją na stole.
Akrobata, patrzcie no go.

Na ten widok Ginny i Hermiona zachichotały znowu, niczym podlotki, którymi przecież ciągle były.
— To było słodkie, Harry. — Weasleyówna szturchnęła go w ramię. — I urocze.
Zróbcie tak jeszcze raz, coooo? A najlepiej, niech Snape cię weźmie, teraz, zaraz, na stole w Wielkiej Sali! Ploooooosie!
Niektóre już zaczęły sporządzać w kociołku magiczny lubrykant.

— Przestańcie. Chyba spalę się ze wstydu — burknął chłopak.
— Dlaczego?
Bo do nawilżacza dosypałyście brokatu, jesteście nienormalne!

— Przecież to mężczyzna. On mnie pocałował — zauważył.
— Nadal nie rozumiem, wczoraj ci to nie przeszkadzało.
— Nawet nie wiem, czy jestem gejem.
— Po tym, co widziałam, i po tym, jak reagujesz, raczej nie ma o czym dyskutować. Jesteś.
Ojtam, przecież może być biseksualny, co to za wąskie horyzonty, moja panno?
Do faceta siedzącego w barze podchodzi drugi facet.
- Pan taki ładny i taki sam, mogę panu piwo postawić?
- A proszę bardzo, taki pan miły...
Chwila ciszy.
- Przepraszam, pan może gej?
- Nie, a pan?
- Ja też nie.
- Szkoda.
- No, szkoda...

— Ginny! — zaburczał znowu w stół. — Ja cię...
...kocham, a ty śpisz?
…i z żalu stół pokrył się własnymi nogami.

Z kącika Wielkiej Sali, na której suficie gwiazdy ułożyły się właśnie w konstelację Amora, pozdrawiają obsypani anielskim pyłem: Kura z woreczkiem brokatu, Sineira na taborecie z laminatu, Jasza co śpiewa wesoło i Murazor ze skrzydłami wokoło.

A Maskotek bawi się z aerodynamiczną orką i wcale go tu nie ma.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Niech Twa żywa woda
Niech się święci 1 MAJA czyli 80 ton pomarańczy i bananów
Uciec od siebie czyli Oni i Dzej cz 2
Uciec od siebie czyli Oni i Dzej cz 2 e 0ar6
Niech grzech nie króluje w waszym śmiertelnym ciele, Z Bogiem, zmień sposób na lepsze; ZAPRASZAM!, k
Niech nas ogarnie laska Panie Twa
28 Niech nas ogarnie łaska Panie Twa
Niech nas ogarnie łaska Panie twa
Niech mnie strzeże Twa Święta Krew
Ks Jan Domaszewicz Anielskie Chóry, ich różność i stosunek do ludzi, czyli o Hierarchii Niebieskiej
Przeciwutleniacze czyli E
CZYTANIE GLOBALNE, CZYLI „SOJUSZ METOD
Anielska Terapia [fragmenty]
jak przyrzadzac i spozywac potrawy czyli o energetyce pozywienia eioba

więcej podobnych podstron