Mortimer Carole Harlequin Światowe Życie 03 Weekend w Paryżu

background image

CAROLE MORTIMER

WEEKEND W PARYŻU

Tłumaczył Krzysztof Bednarek

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

- Niestety to kobieciarz, mamo - powiedziała z błyskiem w oku

Mattie Crawford.

Była drobniutką, niebieskooką szatynką. Miała metr pięćdziesiąt

siedem wzrostu, piękną twarz o delikatnych rysach, włosy sięgające

ramion.

- Zbyt często pochopnie oceniasz ludzi - od powiedziała zza biurka

Diana Crawford, matka Mattie. - Już nieraz twoje osądy okazywały się

błędne. - Uśmiechnęła się ciepło. - Może jesteś przewrażliwiona po tym,

jak okazało się, że Richard, który spotykał się z tobą przez trzy miesiące,

był zaręczony z kimś innym?

Było to dla Mattie dotkliwe upokorzenie, którego wolała nie

wspominać. Pewnego dnia Richard niespodziewanie oznajmił, że nie mogą

się więcej widywać, ponieważ za tydzień się żeni!

- Chociaż muszę przyznać, że to, co mi o nim mówiłaś, wskazuje na

bardzo swobodny tryb życia - dodała Diana.

- Mamo, on umawia się równolegle z czterema kobietami! Z czego

trzy to mężatki! - Mattie była oburzona.

- Mężatki powinny trzymać się własnych mężów - skomentowała

matka. Była bardzo podobna do córki, tylko już nie tak szczupła jak

dawniej. - To prawda, że niektórym mężczyznom wydaje się, że od

przybytku głowa nie boli. Wolą umawiać się z wieloma kobietami i nigdy

się nie ożenić.

- Która kobieta przy zdrowych zmysłach wyszłaby za takiego

człowieka? - odparła Mattie.

- To nie mężczyzna, a prawdziwa świnia! - Powinien stanąć pod

background image

pręgierzem i zostać publicznie wychłostany - nieoczekiwanie dodał męski

głos.

Mattie zamarła. Odwróciła się powoli, zarumieniona.

Diana uśmiechnęła się, wstała i podeszła do przystojnego, młodego

przybysza.

- Czym mogę służyć? - spytała.

- Jestem Jack Beauchamp - przedstawił się mężczyzna. -

Telefonowałem wczoraj. Chciałbym oddać swojego psa na przechowanie

przez przyszły weekend. Poradziła mi pani, abym przyjechał i obejrzał

pani hotel. - Diana prowadziła hotel dla psów. - Przepraszam, jeśli paniom

przeszkodziłem - ciągnął Jack, zerkając na Mattie, która z kolei pobladła. -

Mówiła mi pani, że mogę przyjechać w niedzielę po południu.

- Oczywiście, jesteśmy umówieni - zapewniła z uśmiechem Diana. -

Pański piesek to collie, owczarek szkocki, prawda?

Mattie uśmiechnęła się. Jej matka nigdy nie zapominała psów ani ich

ras, choć nieraz myliła ich właścicieli.

- Wabi się Harry - dodał na potwierdzenie Jack.

Mattie patrzyła na niego, zaskoczona. Jeszcze nigdy w życiu nie

widziała tak przystojnego mężczyzny! Miał około trzydziestu, może

trzydziestu pięciu lat. Był wysokim, szczupłym brunetem o pięknych,

ciemnych oczach i ciepłym, przyjaznym spojrzeniu. Jego wspaniała,

smagła, pociągła twarz miała męskie, choć nieprzesadnie wyraziste rysy.

Mattie zawstydziła się trochę swojego codziennego ubrania - włożyła

dzisiaj zwykłą koszulkę i dżinsy, praktyczne podczas pracy przy psach. Na

szczęście Jack Beauchamp miał na sobie podobnego typu strój, tyle że

ciemny, co dodawało mu jeszcze aury męskości i tajemniczości.

background image

- Chętnie pokażę panu nasz hotel - odezwała się Mattie. - Mama jest

zajęta.

- Oczywiście.

- Ależ... - zaczęła Diana.

- Zajmij się swoją pracą, mamo - przerwała Mattie. - Pokażę panu

wszystko.

Matka spojrzała na nią z troską. Najwyraźniej Mattie miała ochotę

oprowadzić przystojnego klienta po Woofdorf - tak nazywał się

prowadzony od dwudziestu lat przez Dianę luksusowy hotel dla psów.

- Proszę za mną - odezwała się Mattie do Jacka. - Pokażę panu, gdzie

rezydują nasi goście.

- Bardzo chętnie za panią pójdę - odpowiedział.

Cofnęła się odrobinę.

- Słucham?

Diana uśmiechała się grzecznie. Chyba nie usłyszała ściszonych słów

klienta.

- Piękna pogoda jak na tę porę roku - odpowiedział z uśmiechem

Jack.

- Proszę przodem - rzuciła żywo Mattie, otwierając mu drzwi.

- Pani pierwsza.

Ruszyli w końcu jednocześnie, zderzając się w drzwiach. Mattie była

przekonana, że Jack Beauchamp zrobił to celowo.

- Przepraszam - mruknęła.

- Nic nie szkodzi - odparł zadowolony z siebie. Uśmiechnął się

rozbrajająco. Było oczywiste, że celowo drażni Mattie.

- Gdyby zechciał pan więcej na mnie nie wpadać... - zaczęła.

background image

- Postaram się - odpowiedział. - Wydaje mi się, że gdzieś już panią

spotkałem.

Mattie wzięła głęboki oddech. Jack Beauchamp mógł ją spotkać.

Miała nadzieję, że nie przypomni sobie, gdzie pracowała. Pomagała matce

tylko w święta. Pan Beauchamp nie byłby zachwycony swoim odkryciem;

Mattie postanowiła w razie potrzeby wyprzeć się prawdy, aby firma jej

matki nie straciła klienta.

- Wątpię - skwitowała.

- A jednak jestem przekonany, że gdzieś się już widzieliśmy -

ciągnął. - I to raczej nie w sytuacji towarzyskiej.

- Naprawdę nie przypominam sobie pana - zakończyła Mattie,

uśmiechając się.

Skłamała.

- Tędy - rzuciła, aby odwrócić uwagę Jacka.

Otworzyła drzwi do boksów z psami. Na korytarzu rozległo się

ogłuszające szczekanie. Psy przebywały w budynku, aby nie było im

zimno.

- Wszystkie pokoje mają dywany i są ogrzewane - mówiła Mattie.

Pomieszczenia dla psów nazywały z Dianą „pokojami”, ponieważ były

duże i naprawdę luksusowo wyposażone. - Psy mają także wygodne fotele.

- Pokazała na znajdujący się w boksie kosz, po czym pogłaskała mijanego

psa. - Każdy gość dostaje czysty kosz i posłanie, chociaż jeśli klient woli,

może przywieźć posłanie, którego pies używa w domu. - Mattie głaskała

wszystkie psy po kolei. Ceny w hotelu jej matki były wysokie, więc trzeba

było wyjaśniać klientom, za co płacą. - Gościom, którzy mają w zwyczaju

oglądać seriale, wstawiamy do pokoju telewizor. - Mattie obejrzała się i

background image

stwierdziła, że Jack zatrzymał się przy drugim boksie, gdzie witał go z

radością piękny labrador.

Mattie wróciła do klienta.

- Śliczna, prawda? - odezwała się przyjaźnie, głaszcząc wspaniałe

zwierzę. - To suka, wabi się Sophie.

- Przepiękna! - odparł Jack. - I bardzo przyjaźnie nastawiona.

- To prawda - zgodziła się.

Bawiący się z psem Jack wyglądał rozbrajająco. Był tak

niewiarygodnie przystojny! Trudno było oderwać od niego spojrzenie.

Mattie wcale nie była z tego zadowolona.

- Sophie cieszy się na widok człowieka - dodała. - Niestety, jej

właścicielka, starsza pani, zmarła przed trzema miesiącami. Jej rodzina nie

chce Sophie, polecili nam ją uśpić. Oczywiście nie uśpiłybyśmy z mamą

zdrowego zwierzęcia! Dlatego Sophie ciągle u nas mieszka - wyjaśniała.

Sophie zazwyczaj towarzyszyła Dianie przy pracy; tego dnia

zamknęła ją w boksie jedynie ze względu na spodziewanego gościa.

Mattie i jej matka miały już cztery własne psy - nie tylko bowiem Sophie u

nich pozostała. Nie chciały posłać zwierząt do schroniska, obawiały się, że

jeśli psy nie znajdą nowych właścicieli, zostaną uśpione.

- To bardzo smutna historia - skomentował Jack.

- Tak... Chodźmy dalej. Pokażę panu wolne boksy, żeby mógł pan

wybrać na przyszły weekend lokum dla Harry'ego.

Kilka minut później Jack usiadł w fotelu dla klientów.

- Naprawdę zapewniają panie psom luksusowe warunki - powiedział.

- Psy to tak wspaniałe, kochające człowieka zwierzęta - odparła

Mattie. - Zasługują na najlepsze traktowanie.

background image

- Zgadzam się. - Jack chwilę patrzył jej w oczy. - Harry'emu z

pewnością będzie tu bardzo dobrze. - Wstał. - Pierwszy raz oddam go do

psiego hotelu. A Harry ma już sześć lat, mam go od szczeniaka.

Mattie zerknęła na Jacka. Miał przynajmniej jedną zaletę - naprawdę

troszczył się o swojego psa. Może nie był złym człowiekiem?

- Harry'emu bez wątpienia będzie u nas dobrze - zapewniła, podczas

gdy Jack jeszcze raz nachylił się nad Sophie. - Pokażę panu, jakie

przestronne wybiegi mamy dla naszych gości. Niezależnie od tego, że są

wybiegi, codziennie wyprowadzamy każdego psa na długi spacer.

- Wasz hotel zapewnia więcej wygód niż wiele hoteli dla ludzi! -

odezwał się z rozbrajającym uśmiechem Jack, kiedy wychodzili z

budynku.

- To prawda.

- Czy prowadzą go panie we dwie, czy pani mama zatrudnia jeszcze

kogoś? - spytał Jack.

- Zatrudnia - odpowiedziała krótko. - Czy nie uważa pan, że hotel

jest pięknie położony? - zmieniła temat.

Hotel był naprawdę wspaniale położony - w spokojnej okolicy,

wśród kwiatów - i miał własny ogród. Znajdował się ponadto blisko

Londynu.

- Cudownie - odparł Jack, wpatrując się w oczy Mattie.

- Zaprowadzę pana do mojej matki, aby omówiła wszystkie

szczegóły - powiedziała szybko.

- Mam nadzieję, że wszystko się panu podobało? - zagadnęła z

uśmiechem Diana, gdy ich ponownie zobaczyła.

- Wszystko - potwierdził z przekonaniem w głosie. Znowu zerknął na

background image

Mattie. - Mam na imię Jack.

- A ja Diana - odpowiedziała, rozpromieniona.

Była mniej więcej o dziesięć lat starsza od Jacka, a Mattie - chyba o

dziesięć lat młodsza. Diana Crawford wciąż była atrakcyjną kobietą. Wiele

lat temu została wdową. Zawsze twierdziła, że zbyt mocno kochała ojca

Mattie, żeby związać się z kimkolwiek. Jednak chyba każdej kobiecie

spodobałby się Jack Beauchamp.

- Skąd dowiedziałeś się o naszym hotelu, Jack? - spytała Diana. -

Zawsze o to pytamy, w celach marketingowych. Czy ktoś polecił ci to

miejsce czy też może widziałeś naszą reklamę?

- Ktoś zostawił w moim biurze ulotki reklamowe waszego hotelu.

Mattie nagle zaciekawiły fotografie na ścianie, szybko odwróciła się

od Jacka.

- Mój Harry jeszcze nigdy nie był w psim hotelu - ciągnął - mówiłem

już o tym twojej córce. Jednak w przyszły weekend koniecznie muszę być

w Paryżu, a ponieważ wyjeżdżam z całą rodziną, nie ma się kto nim

zaopiekować. Wolałbym go nie zostawiać w hotelu, chociaż wasz jest

naprawdę luksusowy.

- Przepraszam, muszę już iść - odezwała się nagle Mattie. - Mam coś

do zrobienia.

- Dziękuję za oprowadzenie - powiedział z uśmiechem Jack, który

wciąż stał przy drzwiach. - Mam nadzieję, że zobaczymy się znowu -

dodał, uśmiechając się jeszcze szerzej.

Mattie wolałaby więcej nie widzieć tego człowieka.

- Zapewne zobaczymy się w przyszły weekend, jeśli zdecyduje się

pan przywieźć do nas Harry'ego - powiedziała. - Teraz naprawdę muszę

background image

już iść.

Jack odsunął się, żeby mogła go minąć.

A więc to jest Jack Beauchamp! - pomyślała, wychodząc z pokoju.

Wyjątkowo przystojny, można by nawet powiedzieć: czarujący... Mama

chyba go polubiła. Ale ona lubi wszystkich i wszystkim ufa, zaufała nawet

tej dziewczynie, która w zeszłym roku krótko u niej pracowała, a potem ją

okradła.

To Mattie roznosiła ulotki reklamowe hotelu dla psów w biurach JB

Industries. Nie wiedziała, że zawita tu sam szef, Jack Beauchamp!

Z pewnością czekała ją ożywiona rozmowa z matką. To właśnie

bowiem o Jacku Beauchampie mówiła Mattie, kiedy niespodziewanie

wszedł.

Kobieciarz we własnej osobie.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

- Ależ to czarujący człowiek! - odezwała się Diana, kiedy Jack

odjechał czerwonym, sportowym samochodem.

Mattie była innego zdania niż matka i miała ku temu powód.

Zastanawiała się, czy nie powiedzieć o nim matce.

- Jest taki miły, otwarty, ma tak naturalny sposób bycia, mimo że jest

bogaty, co od razu widać! - zachwycała się Diana. - Zarezerwował dla

Harry'ego miejsce na cztery dni w okresie Wielkanocy. Zdaje się, że

będziemy miały pełny hotel... Co się stało, Mattie? - Spostrzegła minę

córki.

- Zapisałaś jego nazwisko „Beecham” - odpowiedziała z

westchnieniem. - Nie miałam pojęcia, że to Jack Beauchamp do nas

przyjedzie.

- Czy coś się stało? - spytała podejrzliwie Diana. - Kto to jest?

Czyżbyś znowu narobiła sobie kłopotów?

- Chyba nie, ale zdaje się, że zrobiłam coś okropnego, mamo. -

Mattie miała zbolałą minę.

- Chcesz o tym porozmawiać, kochanie?

- Nie bardzo, ale obawiam się, że powinnam. - Mattie westchnęła.

Była impulsywną osobą i często najpierw działała, a myślała dopiero

później, zbyt późno.

- Chodźmy do domu - zaproponowała Diana.

Mattie ruszyła za nią powoli, wiedząc, że rozmowa nie będzie

przyjemna. Zapewne matka miała rację. Po okropnym doświadczeniu z

Richardem Mattie gwałtownie reagowała na informacje o tym, że jakiś

mężczyzna postępuje nieuczciwie. Uważała zachowanie Jacka za okropne,

background image

lecz mimo to nie powinna była robić tego, co zrobiła.

Matka i córka usiadły w wygodnej, choć trochę ciasnej kuchni. Diana

zaparzyła herbaty. Wokół nich krążyły cztery psy, zadowolone z ich

obecności.

- I co masz mi do powiedzenia? - spytała Diana.

- Pamiętasz... zanim wszedł Jack Beauchamp, mówiłam ci o bogatym

kobieciarzu, który spotyka się równolegle z czterema kobietami - zaczęła

Mattie. - To właśnie on, Jack Beauchamp!

- Coś takiego! To znaczy, że to jego sekretarka zamówiła u ciebie

wczoraj w jego imieniu cztery bukiety, z których każdy miałaś dostarczyć

innej kobiecie?

- Tak. - Mattie wypiła łyk herbaty. Jak mogła być tak niemądra? Nie

wiedziała, jak Jack Beauchamp zareaguje na to, co zrobiła poprzedniego

dnia. Wówczas sądziła, że obmyśliła sprytny plan, ale zdążyła już

całkowicie zmienić zdanie.

Mattie prowadziła popularną kwiaciarnię. Miała ona już tak dobrą

opinię, że Mattie obecnie zajmowała się stale roślinami w biurach kilku

firm. Przynosiło jej to wysokie dochody.

Między innymi obsługiwała przedsiębiorstwo JB Industries, którego

właścicielem i prezesem był Jack Beauchamp.

Jeśli postanowi się na niej zemścić, Mattie może stracić wszystkie

sześć kontraktów z firmami. Być może nawet był w stanie doprowadzić ją

do bankructwa! A tymczasem matka miała opiekować się jego psem...

- Zrealizowałaś jego zamówienie, czy nie? - spytała Diana.

- Owszem. Już na Boże Narodzenie dostarczyłam w jego imieniu

bukiety tym samym czterem kobietom.

background image

- To by znaczyło, że spotyka się ze wszystkimi przynajmniej od

czterech miesięcy! - wywnioskowała Diana.

- Tym razem zamieniłam karteczki z dedykacjami, które wypisał -

przyznała się Mattie. Spuściła głowę, zawstydzona. Miała dwadzieścia

trzy lata i naprawdę nie powinna już robić podobnych rzeczy. - On nie jest

specjalnie pomysłowy - kontynuowała. - Wszystkim czterem napisał to

samo: „Dla Sandy, z głębi serca - J”, „Dla Tiny, z głębi serca - J.”. I tak

dalej. Pozostałe dwie mają na imię Sally i Cally. Pomyślałam, że być może

powinny dowiedzieć się nawzajem o swoim istnieniu. Posłałam więc Cally

bukiet z dedykacją dla Tiny, Tinie - z dedykacją dla Sandy, Sandy - dla

Sally, a Sally - dla Cally. Wiem, że głupio zrobiłam... Mamo, czy ty

płaczesz?

Diana ukryła twarz w dłoniach. Zadrżała.

- Chyba do niego pójdę i powiem mu, co zrobiłam. Wytłumaczę, że...

- Mattie umilkła, widząc, że jej matka śmieje się serdecznie.

- Oj, Mattie, Mattie! - Diana z rozbawieniem pokręciła głową. -

Rzeczywiście będziesz musiała wybrać się do niego i wszystko mu

wytłumaczyć. To z pewnością ta sprawa z Richardem wciąż wpływa na

twoje zachowanie. Wyobraź sobie, co by było, gdyby w dzień swojego

długo oczekiwanego ślubu przyjechała do nas rankiem narzeczona

Richarda i spytała, co cię z nim wiąże. - Diana znowu pokręciła głową. -

Nie wiesz, jakie skutki mogła spowodować wczorajsza zamiana kartek na

bukietach. - Nagle znowu wybuchnęła śmiechem.

- To nie jest śmieszne, mamo! - odezwała się z oburzeniem Mattie.

- Masz rację, kochanie. - Diana niemal płakała ze śmiechu.

- Przestań się śmiać! - Mattie zaczęła się obawiać, że nerwowy

background image

śmiech jej matki okaże się zaraźliwy. - Przecież Jack Beauchamp mnie

zabije - powiedziała z ożywieniem. - Kiedy usłyszy, że... - umilkła.

- Czy te bukiety na pewno dotarły do wszystkich adresatek? -

upewniła się Diana.

Mattie pokiwała tylko głową. Zawsze dostarczała kwiaty na czas.

Między innymi dlatego miała wielu stałych klientów. Choć Jack z

pewnością nie będzie zadowolony z jej ostatniej usługi.

- Muszę powiedzieć, że nie zachowywał się jak człowiek, któremu

zmyła głowę rozwścieczona kochanka - zauważyła Diana.

- Rzeczywiście - mruknęła Mattie.

Gdyby wiedziała, że z jej postępku wynikło coś dobrego, czułaby się

lepiej. Gdyby choć jedna z kobiet zdecydowanym tonem powiedziała

Jackowi Beauchampowi, co o nim myśli, może poruszyłoby to choć

odrobinę jego sumienie.

- Nie wyobrażam sobie, jak mogę przed nim stanąć i powiedzieć mu,

co zrobiłam...

- Nie dziwię ci się - pokiwała głową Diana. - Zwłaszcza po

dzisiejszym spotkaniu. Coś mi jednak mówi, że jeśli do niego nie

pojedziesz, to on jutro przyjedzie do ciebie, do kwiaciarni.

Mattie była tego samego zdania. Chyba lepiej było uprzedzić atak

Beauchampa.

A może nie mam się czego wstydzić? - pomyślała znowu.

Powiedział, że cała j ego rodzina wyjeżdża z nim do Paryża. Może ma

żonę i dzieci? Jeśli tak, nie powinien wysyłać kwiatów żadnym kobietom

poza żoną!

Być może aż tak bardzo mi nie zaszkodzi? - zastanawiała się. Jeśli

background image

jest żonaty, nie będzie chciał robić wiele hałasu w nadziei, że może

zachowa wszystko w tajemnicy? A zresztą, co tak naprawdę może mi

zrobić? - pocieszała się Mattie.

Jednak następnego dnia, kiedy stanęła naprzeciw Jacka Beauchampa

w jego wspaniałym gabinecie, wcale nie czuła się pewnie. W nocy źle

spała, niepokojąc się o przebieg i skutki rozmowy. Wyobrażała sobie, że

przynajmniej jedna z czterech kobiet musiała już skontaktować się z

Beauchampem w sprawie cudzego imienia przy otrzymanym bukiecie.

Siedział za biurkiem w ciemnym garniturze i krawacie. Mattie nie

wiedziała, czy Jack będzie zachowywał się w swoim gabinecie prezesa

równie naturalnie i bezpośrednio jak w hotelu jej matki. Wyglądał na

spokojnego - nie tak jak człowiek, który ma poważne kłopoty w życiu

osobistym.

- Proszę pana... - zaczęła w końcu nieśmiało Mattie.

- Proszę mi mówić po imieniu - przerwał. Oparł się wygodnie i

znowu zaczął się jej przyglądać. - Moja sekretarka powiedziała, że

zadzwoniłaś z samego rana i prosiłaś o pilne spotkanie. Ponoć sprawa jest

ważna...

Mattie musiała tak powiedzieć, bo Claire Thomas nie znalazłaby dla

niej ani chwili w napiętym rozkładzie dnia swojego szefa. O pierwszej

miał spotkanie, zostało jej więc tylko dziesięć minut.

- Czyżby się okazało, że jednak nie możecie przyjąć na weekend

Harry'ego? - spytał Jack.

- Nie, nie o to chodzi... Nie przychodzę tu jako asystentka mojej

mamy.

background image

- Nie? W takim razie dlaczego koniecznie chciałaś porozmawiać ze

mną dzisiaj, Mattie? - spytał z zainteresowaniem.

Tego dnia włożyła szaroniebieską garsonkę. Miała nadziej ę, że

wygląda poważniej niż poprzedniego dnia. Pociły jej się ręce. Była bardzo

zdenerwowana.

- Nie pracuję w hotelu dla psów... - Przyszło jej na myśl, że może

Jack będzie rozbawiony tym, co się stało. Ależ nie! Ona w podobnej

sytuacji z pewnością nie byłaby rozbawiona. Chociaż ona nigdy nie

umawiałaby się z czterema mężczyznami!

- Nie? - Jack był zdziwiony. - W takim razie czym się zajmujesz?

- Być może tego nie wiesz, ale współpracuję z twoją firmą.

- Naprawdę? W jakim zakresie? - zdumiał się Jack.

- Prowadzę kwiaciarnię „Zieleń i Piękno”.

- Ach... - Wyraźnie się nachmurzył. Przypuszczała, że teraz się

domyślił, w jakiej sprawie przyszła. Nie pomyliła się. - W takim razie

zapewne przychodzisz w sprawie pomylenia kartek przy czterech

bukietach, które zleciłem dostarczyć?

A jednak! - pomyślała Mattie. Ma przeze mnie kłopoty! Zbladła

odrobinę.

- Sam zamierzałem skontaktować się dziś z tobą - oznajmił. Przybrał

tajemniczy wyraz twarzy.

- Przyszło mi na myśl, że może zechcesz to zrobić - przyznała

Mattie.

- I sądziłaś, że lepiej będzie mnie uprzedzić, tak? - upewnił się.

- Tak. Wczoraj sprawdzałam księgę zleceń i nagle zdałam sobie

sprawę, że popełniłam okropną pomyłkę - ciągnęła.

background image

- Doprawdy? - Nieoczekiwanie Jack wstał gwałtownie zza biurka i

zbliżył się do niej. - Kiedy dokładnie zdałaś sobie sprawę z tej pomyłki?

Mniej więcej o której?

Mattie zadarła głowę, aby widzieć jego twarz. Stał zbyt blisko,

wolałaby patrzeć na niego z większej odległości. Nie była pewna jego

nastroju. W każdym razie Jack z pewnością nie był zadowolony.

- To było wieczorem, wczoraj... Chciałam cię bardzo przeprosić...

- Mattie, czy moglibyśmy zakończyć tę rozmowę przy kolacji? -

zaproponował niespodziewanie. - Jest interesująca, jednak... - spojrzał na

zegarek - za dwie minuty mam spotkanie.

- Nie, nie mam ochoty na kontynuowanie tej rozmowy... przy

wspólnej kolacji! - oznajmiła gwałtownie. Nie mogła uwierzyć, że Jack

Beauchamp właśnie zaprosił ją do restauracji!

- Nie? - upewnił się, unosząc brwi.

- Nie!

- Dlaczego? - zapytał.

- Dlatego że umawiasz się równolegle przynajmniej z czterema

kobietami!

Cóż, powiedziała prawdę. Teraz Jack raczej nie uwierzy, że

zamienienie przez nią kartek przy bukietach było przypadkowe. Jednak nie

zamierzała zostać kolejną z jego licznych kochanek!

Przez chwilę obawiała się, że Jack chwyci ją za ramię albo uderzy;

naprawdę stał zbyt blisko. Tymczasem od drzwi nieoczekiwanie rozległ

się kobiecy głos:

- Czyżbym przyszła za wcześnie?

Jack cofnął się raptownie; Mattie odwróciła głowę i zobaczyła

background image

piękną, młodą kobietę.

- Ależ skąd - odpowiedział z uśmiechem. - Właśnie umawialiśmy się

z Mattie na wieczorne spotkanie. - Rzucił jej gniewne spojrzenie.

Mattie obserwowała przybyłą. Miała posągową urodę - wyrazistą,

anielsko piękną twarz, wspaniałą figurę, gęste, kruczoczarne włosy

opadające falami na smukłe ramiona, niebieskie oczy, długie, smukłe nogi.

Była ubrana w dopasowaną niebieską sukienkę o ciekawym kroju,

najwyraźniej bardzo drogą.

- Mattie, to jest moja siostra Alexandra - powiedział Jack, ujmując

Mattie za ramię.

Siostra?!

Alexandra popatrzyła na niego pytająco, a potem powiedziała z

uśmiechem:

- Miło cię poznać, Mattie! Bardzo przepraszam, jeżeli wam

przeszkodziłam, kochani. Claire nie było w sekretariacie, więc weszłam.

- Ależ nie przeszkodziłaś, Alexandro - zapewniła Mattie. Chciała,

żeby Jack nareszcie ją puścił. - Właśnie wychodziłam - dodała. Odsunęła

się od niego, lecz on wciąż trzymał ją za ramię.

- Nie ustaliliśmy przecież szczegółów wieczornego spotkania -

powiedział, patrząc jej w oczy. - Mówisz, że kolacja nie wchodzi w grę,

więc może przyjadę do ciebie około dziewiątej i pojedziemy na drinka?

Najwyraźniej był zdeterminowany.

- Dobrze - zgodziła się niechętnie. - Jeśli się tak upierasz...

- Upieram się, Mattie - odpowiedział.

- Rozumiem. - Nareszcie ją puścił. - To do zobaczenia - powiedziała

na odchodnym.

background image

- Nie będę mógł się doczekać naszego spotkania - pożegnał ją.

Wolałaby wcale się z nim nie spotykać. I cóż zamierzał jej

powiedzieć, a co ważniejsze: co zamierzał zrobić w związku z jej

postępkiem? W końcu Mattie dopuściła się brutalnej ingerencji w jego

życie osobiste.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

- Celowo zamieniłaś te karteczki, prawda?

Mattie zakrztusiła się winem. Jack uderzył ją w plecy, zbyt mocno.

Była przekonana, że zrobił to ze złości. Siedzieli w małym pubie w

odludnej okolicy. Jack przyjechał pod dom Mattie punktualnie o

dziewiątej. Czekała już na końcu podjazdu, aby jej matka nie wiedziała, z

kim Mattie spędza wieczór.

Mattie wciąż kaszlała. Jack wydawał się rozbawiony. Podał jej

chusteczkę.

- Proszę - powiedział. - Już lepiej? - spytał po chwili.

Pod względem fizycznym czuła się już lepiej, chociaż z pewnością

nie najlepiej wyglądała. Rozmazał jej się makijaż. Nieważne. Psychicznie

czuła się bowiem okropnie.

- Dziękuję - mruknęła.

Po południu powiedziała matce, że wytłumaczyła Jackowi sprawę

karteczek przy bukietach i że zaakceptował jej wyjaśnienie o pomyłce. A

także, że wciąż zamierza oddać Harry'ego na wielkanocny weekend do

Woofdorf. Musiała przekonać Jacka, żeby to zrobił.

- Mówiłam ci już... Wczoraj wieczorem zorientowałam się, że

niechcący pomyliłam adresy, pod które wysłałam poszczególne... -

zaczęła.

- Tak, mówiłaś - przerwał jej Jack. - Ale nie wiem, czy powinienem

w to wierzyć, z powodu twojej późniejszej uwagi na temat tego, z iloma

kobietami się spotykam.

Mattie zmieszała się.

- Chyba mam rację - stwierdził na głos, przysuwając się bliżej. -

background image

Kiedy przyjechałem do waszego hotelu dla psów, rozmawiałaś z matką o

jakimś mężczyźnie, kobieciarzu. Ten mężczyzna spotyka się równolegle z

czterema kobietami, prawda?

Mattie zarumieniła się ze wstydu. Nie wiedziała, co odpowiedzieć.

W dodatku czuła się niezręcznie, znajdując się tak blisko Jacka. Był tak

przystojnym, atrakcyjnym mężczyzną!

- Odpowiedz mi, proszę - nalegał. - Podczas wczorajszej rozmowy z

matką nie miałaś wątpliwości w kwestiach, które omawiałyście.

- Nie miałam i nie mam - odparła. - Rzeczywiście, to o tobie

rozmawiałam z matką. Ale to nie znaczy, że...

- Słucham - ponaglił.

- Pomyliłam się - skłamała powtórnie. - Każdy czasem popełnia

błędy. - Miała ochotę dodać: „Nawet ty”.

- Oczywiście - zgodził się. - O której ze swoich pomyłek mówisz?

Sytuacja wydała się Mattie niecodzienna. Siedziała w przyjemnym

lokalu, w towarzystwie bardzo atrakcyjnego mężczyzny, a jednak czuła się

okropnie.

- Daj spokój - odpowiedziała. - Przecież przyszłam dzisiaj do ciebie,

żeby przeprosić i... Co masz na myśli, pytając, o której ze swoich pomyłek

mówię?

- Czyżbyś zdawała sobie sprawę, że popełniłaś więcej niż jeden błąd?

Cóż, najwyraźniej popełniła kolejny, rozdrażniając tego człowieka.

- Wspomniałeś, że cała twoja rodzina wyjeżdża... Pomyślałam, że

masz żonę i dzieci. Czy...

- Nie. Nie jestem żonaty ani nie mam dzieci - oznajmił. - Mówiąc o

rodzinie, miałem na myśli rodziców i rodzeństwo. Mam kilkoro

background image

rodzeństwa.

- Wyjeżdżasz do Paryża z rodzicami i kilkorgiem rodzeństwa? - Była

zaskoczona.

- Owszem. Moja najmłodsza siostra, Alexandra - ta, którą dzisiaj

poznałaś - właśnie się zaręczyła.

Postanowili z narzeczonym wydać z tej okazji uroczysty obiad w

restauracji na Wieży Eiffla.

Mattie powstrzymała wybuch nerwowego śmiechu, zaskoczona

wyjaśnieniem Jacka. Pomyślała, że zazdrości narzeczonym, którzy mogą

sobie pozwolić na wydanie uroczystego obiadu w restauracji na Wieży

Eiffla.

- A więc nie jesteś żonaty.

- Nie mam też czterech kochanek - oznajmił.

- Być może obecnie już nie - odparła ze złośliwym uśmiechem.

- Wiesz co, Mattie... - Wydawał się bardziej zatroskany niż

rozgniewany - ty chyba przeżywasz jakieś kłopoty osobiste. Czyżbyś

miała złe doświadczenia z rodzinnego domu?

- Złe doświadczenia z domu? Nie w tym sensie, o jakim myślisz -

odparła.

- A w jakim? - zainteresował się Jack.

- Mój tata umarł, kiedy miałam trzy lata. Ledwie go pamiętam.

- Współczuję ci. To musiało być dla ciebie okropne.

- O wiele gorsze było dla mojej mamy. Ja byłam mała. Pamiętam, że

tata często się śmiał i był dla mnie bardzo dobry. Mama też śmiała się

wtedy o wiele częściej.

- Tak, to smutne... - skomentował. Zamyślił się. - Muszę ci

background image

powiedzieć, że zamienienie przez ciebie kartek przy bukietach postawiło

mnie w kłopotliwej sytuacji.

- Doprawdy? - Przypuszczała, że jednak miał cztery kochanki.

- Owszem - potwierdził. - Oczywiście nie jestem w sytuacji bez

wyjścia, ale wymaga ona ode mnie podjęcia pewnych działań.

Mattie zaniepokoiła się. Miała przeczucie, że owe tajemnicze

działania będą dotyczyły jej, i że nie będzie to nic, co ją ucieszy.

- Czy masz ważny paszport? - spytał nagle.

- Słucham? - Mattie była zdumiona.

- Czy masz ważny paszport? - powtórzył spokojnie.

- Mam... A dlaczego pytasz?

- Zamierzałem pojechać do Paryża nie tylko z rodzeństwem i

rodzicami. Z twojej winy stało się tak, że osoba, która miała mi

towarzyszyć, nie pojedzie. Skoro masz paszport, być może nie pojadę sam.

- Jak to? - Słowa Jacka raz po raz zaskakiwały Mattie. Nie zdziwiła

się, że kobieta, która miała towarzyszyć mu podczas rodzinnej wyprawy

do Paryża - bez wątpienia jedna z czterech adresatek bukietów - nie

chciała jechać, a zapewne nie chciała w ogóle widywać się z Jackiem.

Pewnie żadna z tych czterech kobiet nie miała ochoty kontynuować z nim

znajomości. Ale żeby Jack spodziewał się, że Mattie z nim pojedzie...?

- Nie wiem, za kogo mnie uważasz - odpowiedziała - ale się mylisz.

Nie zamierzam jechać z tobą do Paryża!

- Na pewno? - spytał.

- Z całą pewnością!

- Ależ pomyśl tylko, Paryż wiosną jest nadzwyczaj romantyczny... -

kusił.

background image

- Rzeczywiście mogłam narobić ci kłopotów - odpowiedziała,

marszcząc brwi - ale szybko znajdziesz inną, która zechce wybrać się z

tobą do Paryża. Skoro znalazłeś jednocześnie cztery kochanki... Poradzisz

sobie, z taką urodą i czarem osobistym! - zadrwiła.

Wątpiła zresztą, żeby Jack zmartwił się jej odmową. Jest wiele

kobiet, które natychmiast skorzystałyby z propozycji wyjazdu z niezwykle

przystojnym i bogatym mężczyzną.

Na szczęście Mattie nie należała do takich kobiet, chociaż wygląd

Jacka robił na niej wrażenie, a i w jego sposobie bycia było coś, co ją

pociągało. Ale tylko do pewnego stopnia. Był kobieciarzem, a więc

mężczyzną niewartym uwagi.

- Nie mam zbyt wiele czasu - opowiedział.

- Och, nie bądź taki skromny - drwiła dalej.

- Zatem uważasz, że jestem przystojny i czarujący? - upewnił się.

- Niektórym kobietom bez wątpienia to wystarczy! - odparowała.

Lepiej, aby Jack nie myślał, że Mattie się nim interesuje. Choć może

by tak było, gdyby nie miał czterech kochanek, z których każda sądziła, iż

jest jego jedyną wybranką! To było w Jacku zdecydowanie nieatrakcyjne.

- Muszę jednak ze smutkiem przyznać, że udało ci się doprowadzić

do katastrofy w moim życiu osobistym - oznajmił.

Udało mi się! Hura! - pomyślała.

- To nie znaczy, że zamierzam zastąpić twoją kochankę - zauważyła.

- Niczego takiego nie sugerowałem - odpowiedział z wyraźnym

rozbawieniem.

- I nie pojadę z tobą do Paryża! - dodała.

Mimo woli przyszło jej do głowy, jak by to było, gdyby pojechała.

background image

Gdyby ona i Jack spacerowali razem po Paryżu, pod rękę, gdyby jadali

razem kolacje w paryskich lokalach, gdyby...

- Mam wrażenie, że jeślibyś jednak pojechała, nie żałowałabyś tej

decyzji - skomentował jej rozmarzenie Jack.

Spojrzała na niego ze złością i zarumieniła się.

- Czy nie możesz pojechać do Paryża tylko z rodziną? - spytała,

zmieniając temat. - Nic się nie stanie, jeśli spędzisz jeden weekend

pozbawiony towarzystwa wpatrzonej w ciebie kobiety.

- Poza moją rodziną będzie też Thom, narzeczony Alexandry, oraz

jego rodzice i siostra - powiedział, podkreślając słowo „siostra”.

Mattie zawahała się. Co chciał przez to powiedzieć? Czyżby

sugerował, że...

- A jednak będzie tam ktoś, kto może cię adorować! - odgadła.

Najwyraźniej Jack był mężczyzną pozbawionym skrupułów.

- Siostra Thoma mnie nie interesuje.

Mattie zmrużyła oczy.

- Czy to znaczy, że ty ją - tak? Kiwnął głową.

- Zapewniam cię, że to zupełnie nieodwzajemnione zainteresowanie.

Ale trudno mi powiedzieć Sharon, żeby trzymała się ode mnie z daleka. To

siostra Thoma. Atmosfera całego wyjazdu stałaby się napięta i nie do

końca przyjemna. Nie chcę pozbawiać radości Alexandry i Thoma.

Pomyślałem, że będzie najprościej, jeżeli pojadę do Paryża w

towarzystwie kobiety.

- Dziękuję za taką propozycję! - burknęła Mattie.

- Gdyby nie ty, pojechałbym z kim innym - przypomniał Jack.

Z Sally, Cally, Sandy albo Tiną - pomyślała.

background image

- Dlaczego Sharon ci się nie podoba? - spytała z ciekawości.

- Nie powiem. To byłoby niegrzeczne.

Dobrze, że Mattie nie piła wina, kiedy wymawiał ostatnie zdanie.

Mogłaby się znowu zakrztusić. Jack uważał siebie za grzecznego

człowieka!

Pokręciła głową.

- Nie mogę wyjechać na trzy dni, prowadzę kwiaciarnię, jak już

wiesz - powiedziała.

- To wyjazd na cztery dni. Ale Wielki Piątek i poniedziałek

wielkanocny to dni wolne od pracy. Przecież musisz czasami mieć wolne,

ktoś pracuje wtedy za ciebie.

Mattie rzadko pozwalała sobie na urlop. Ale kiedy go brała, w

kwiaciarni pracowała Sam, najlepsza przyjaciółka, z którą poznały się na

studiach. Sam była mężatką, przed kilkoma miesiącami urodziła dziecko.

Uwielbiała od czasu do czasu pracować w kwiaciarni.

Mattie nie zamierzała jednak brać urlopu na Wielkanoc ani jechać z

Jackiem do Paryża.

- Nieważne, po prostu nie chcę jechać i już - powiedziała.

- Na pewno?

Wypiła łyk wina, aby ukryć zmieszanie. Jack słusznie domyślał się,

że celowo zamieniła kartki przy bukietach. Z zawodowego punktu

widzenia był to całkowicie nieodpowiedzialny postępek. On zdawał sobie

z tego sprawę i oczekiwał chyba rekompensaty; mógł zniszczyć dobrą

opinię kwiaciarni Mattie.

Chyba mnie szantażuje! - oceniła. Niestety. Ale to jeszcze gorsza

rzecz niż to, co ja zrobiłam!

background image

Czy zasługiwała na karę? Jack oczekiwał od niej, żeby pojechała z

nim do Paryża na wielkanocny weekend... Zaraz. Czy to aby na pewno

była kara? Weekend w Paryżu z tym mężczyzną... Jak można postrzegać

taki pomysł jako dotkliwą karę? Niesłychanie przystojny, zamożny, na

swój sposób czarujący mężczyzna proponował jej atrakcyjny wyjazd.

Mattie musiała przyznać, że propozycja była kusząca.

Odwróciła wzrok.

- Co powiem matce? - zastanowiła się na głos.

Jednak tym razem Jack nie wydawał się rozbawiony.

- Zapewne moje nazwisko padło w twojej rozmowie z matką o

mężczyźnie, który umawia się z czterema kobietami? - spytał.

- Prawdę mówiąc... - zaczęła.

- Na pewno padło - dokończył za nią. - Trudno. Może po prostu

powiedz jej prawdę? Że jedziesz ze mną do Paryża.

- Miałabym powiedzieć jej coś takiego?! Że wymagasz ode mnie,

żebym pojechała z tobą do Paryża, że mnie szantażujesz? Że jeśli tego nie

zrobię, możesz doprowadzić mnie do finansowej ruiny?

Jack skrzywił się.

- Jeśli zamierzasz ująć to w takie słowa...

- Przecież zasugerowałeś, żebym powiedziała matce prawdę!

- Tak - zgodził się z westchnieniem. - Nie spodziewałem się jednak,

że tak postrzegasz prawdę. Nie możesz jej po prostu powiedzieć, że

poznałaś mnie troszkę lepiej i chcesz mi pomóc?

- Wybierając się z tobą na weekend do Paryża!

- Tak.

- Prawie nic o sobie nie wiemy - zauważyła. - Nie mogę powiedzieć,

background image

że dobrze cię znam.

- Ale poznasz mnie o wiele bliżej, jeśli pojedziemy razem, poznasz

moją rodzinę, spędzimy wszyscy wspólnie długi weekend. Zaprzyjaźnimy

się, zobaczysz.

Mattie popatrzyła na niego z zakłopotaniem. Nie wierzyła własnym

uszom. Słowa Jacka wydawały jej się groteskowe. Chociaż z drugiej

strony...

Była ogromnie ciekawa, jak przeżyłaby weekend w Paryżu w

towarzystwie Jacka Beauchampa i jego bliskich. Nie mogła powiedzieć,

żeby ta perspektywa jej nie nęciła.

Mattie od dziecka rzadko jeździła na wakacje. Zazwyczaj doglądały

z Dianą cudzych psów, psów ludzi, którzy bywali na wakacjach. Nie

zarabiały zresztą dostatecznie dużo, aby wiele wydawać na podróże.

Dopiero w minionym roku Mattie zaprosiła Dianę na tygodniową

wycieczkę do Grecji. Postanowiła nareszcie sprawić matce prawdziwą

przyjemność. Matka tyle dla niej zrobiła przez te wszystkie lata!

Jack wybuchnął śmiechem, widząc spojrzenie Mattie.

- Nie jesteś zbyt miły - zwróciła mu uwagę.

- Czy w takim razie jedziesz ze mną do Paryża? - spytał wesoło.

Serce Mattie zaczęło bić coraz mocniej.

Przecież on chce ze mną jechać tylko dlatego, żebym odwróciła od

niego uwagę niejakiej Sharon! - mitygowała się.

Ale romantyczny Paryż, wyśnione miasto kochanków, kusił... Mattie

zapewniała Jacka, że nie chce z nim jechać, a jednocześnie mimowolnie

zastanawiała się, jakie zabrać ubrania!

Wzięła głęboki oddech i powiedziała:

background image

- Dobrze. Pojadę... Ale nie myśl, że zrobię to z jakiegokolwiek

innego powodu niż ten, że mnie szantażujesz! - dodała szybko.

- Jak bym mógł! - zastrzegł się z udawanym oburzeniem.

Mattie rzuciła mu gniewne spojrzenie.

- Pomyśl tylko - szepnął. - Popłyniemy Sekwaną... Będziemy

spacerować po Polach Elizejskich. Pójdziemy do Ogrodu

Luksemburskiego. Usiądziemy przy stoliku w przytulnej kawiarence.

Zjemy obiad w restauracji na Wieży Eiffla.

Mattie popadała w coraz większe rozmarzenie.

Miała ogromną ochotę na to wszystko, o czym mówił.

Jedyną rzeczą, która budziła jej niepokój, był fakt, że ów cudowny

weekend miała spędzić z nim, Jackiem Beauchampem!

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

- Dokąd jedziesz? Z kim? - dopytywała się zdumiona Diana. Z

niedowierzaniem patrzyła na córkę.

Szykowały śniadanie. Mattie właśnie powiadomiła ją o zamiarze

wyjazdu. Wydawało się, że Diana z wrażenia zaraz rozleje kawę.

Mattie delikatnie wyjęła kubek z ręki matki i potwierdziła:

- Do Paryża. Z Jackiem Beauchampem... Ale będziemy mieli

oddzielne sypialnie - zastrzegła. Miała nadzieję, że nie kłamie. Nie

omówili ostatecznie z Jackiem żadnych szczegółów.

- Zawsze to jakieś pocieszenie - mruknęła Diana, siadając. - Czyżbyś

w taki właśnie sposób zamierzała mu zrekompensować wyrządzone

szkody?

- To raczej on się tego domaga - wyjaśniła. Idąc za radą Jacka,

powiedziała matce całą prawdę. - Pomyślałam, że weekend w Paryżu nie

jest najgorszą karą, jaka mogła mnie spotkać - zakończyła.

Diana pokręciła głową. - Nie sądzę, żeby Jack Beauchamp... to

znaczy... - Nie była w stanie wypowiedzieć swoich myśli. - Mattie,

dlaczego ty ciągle musisz wplątywać się w kłopoty?

- Nic mi się nie stanie - zapewniła Mattie, ujmując dłoń matki. -

Będziesz miała jego psa jako zakładnika! - zażartowała.

- Rzeczywiście - uśmiechnęła się smutno Diana. - Nie wierzę, że

pojedziesz z tym człowiekiem do Paryża! - Wciąż kręciła głową,

oszołomiona.

- Myślałam, że ci się spodobał.

- Tak - przyznała Diana. - Wydał mi się miły i czarujący. W pewnej

chwili pomyślałam nawet, że chciałabym związać się z kimś takim, tylko

background image

chyba trochę starszym...

- Naprawdę?

- Naprawdę - potwierdziła matka. - Ale kiedy mi wyjaśniłaś, że to on

umawia się równocześnie z czterema kobietami, zmieniłam zdanie. A teraz

mi mówisz, że wybierasz się z nim do Paryża!

Mattie uśmiechnęła się.

- Mamo, nie myśl, że...

Krótkie pukanie do drzwi nie pozwoliło jej dokończyć zdania.

Otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.

Do kuchni wszedł Jack.

Był w eleganckim garniturze, podobne nosił w pracy. Tego dnia

włożył kremową koszulę i zawiązał brązowy krawat. Musiał wcześnie

wstać, ponieważ była dopiero ósma rano.

Ciekawe, gdzie znalazł otwartą kwiaciarnię. Trzymał bowiem w ręku

bukiet wiosennych żonkili.

- Co tu robisz?! - odezwała się surowym tonem Mattie, wstając

powoli. Jeszcze miała na sobie szlafrok i piżamę.

Diana zdążyła się ubrać, ponieważ karmiła wcześniej psy.

- Dzień dobry - odezwał się Jack, nie zrażony. Wszedł dalej i

zamknął za sobą drzwi. - Przyszedłem do ciebie, Diano - wyjaśnił, po

czym wręczył Dianie kwiaty.

Coś podobnego!

- Nie przeszkadzaj sobie - odezwał się do Mattie. - Szykuj się do

pracy. Chciałbym zamienić kilka słów z twoją mamą. - Uśmiechnął się do

Diany.

Doprawdy, Jack miał niecodzienne zwyczaje. Wszedł nieproszony do

background image

ich domu w porze, kiedy mógł się spodziewać, że Mattie i jej matka będą

jeszcze nieubrane, wręczył Dianie kwiaty, a Mattie zbył niezbyt uprzejmą

radą. Był po prostu nieznośny!

Zaraz... zdaje się, że żonkile, które wręczył mamie, zerwał przed

chwilą w naszym ogrodzie! - pomyślała Mattie.

Poczuła się zdezorientowana. Na domiar złego nie wyglądała ładnie,

rozczochrana, bez makijażu, w ulubionym, starym, podniszczonym

szlafroku.

- Przepraszam, ale chciałbym porozmawiać z twoją mamą na

osobności - oznajmił Jack, zanim zdążyła się odezwać.

- To dobrze, będzie mi mniej nieprzyjemnie - burknęła w końcu i

wyszła, zabierając swój kubek z niedopita kawą. - Uważaj, mamo! -

rzuciła na odchodnym. Uśmiechnęła się jeszcze kpiąco do Jacka. Wydawał

się zdziwiony. I dobrze!

Po cóż zawitał do ich domu o tak wczesnej porze? Poprzedniego

wieczora ustalili z Mattie, że spotkają się następnego dnia wieczorem w

celu omówienia szczegółów wyjazdu. Jack nie wspominał, że zamierza

odwiedzić Dianę wczesnym rankiem. Wtedy Mattie zadbałaby o swój

wygląd.

Choć Mattie nie miała wrażenia, aby mu się specjalnie podobała.

Chciał jedynie wykorzystać jej towarzystwo, by pozbyć się niechcianej

adoratorki. Mattie napomniała się w myśli, żeby o tym pamiętać.

Wzięła prysznic, zrobiła makijaż, włożyła czarny kostium i jasną

kremową bluzkę, uczesała się. Teraz wyglądam lepiej - pomyślała.

Nie miała jednak szansy pokazać się Jackowi, ponieważ już go nie

było. Matki także. Tylko żonkile stały dumnie w wazonie na środku

background image

kuchennego stołu.

Mattie odnalazła Dianę w gabinecie, w którym rozmawiała z

klientami. Diana siedziała w fotelu.

Sophie - ich ulubiona suka - opierała łeb o jej kolano.

- Wszystko w porządku? - upewniła się Mattie.

- Tak - odparła bez przekonania Diana.

Mattie oczekiwała dalszego ciągu wypowiedzi.

- Jack pojechał do pracy, ale wieczorem przyjedzie znowu, do ciebie

- wyjaśniła Diana. Nie mówiła nic więcej, tylko głaskała Sophie. W końcu

wstała i ominęła biurko.

Czego on chciał?! - cisnęło się na usta Mattie.

- Czy nie powinnaś była wyjść przed dziesięcioma minutami? -

spytała Diana, patrząc na zegarek.

- Mamo! - zawołała Mattie, sfrustrowana.

- Słucham? - spytała niewinnym tonem Diana.

- Czyżbyś zachowywała się w tak denerwujący sposób z powodu

Jacka Beauchampa?

Diana roześmiała się.

- Od razu widać po tobie wszystkie emocje, Mattie - powiedziała,

rozbawiona. - Postanowiłam zabawić się chwilę twoją ciekawością, to

wszystko.

- Spoważniała. - Jack chciał po prostu wyjaśnić mi sytuację i

zapewnić, że nie zamierza cię uwieść.

- A nie zamierza? - Mattie była zaskoczona. - To znaczy...

spodziewam się, że oczywiście nie zamierza. - Była rozdrażniona faktem,

że Jack zdecydował się omówić to z jej matką. - Już ci mówiłam - dodała.

background image

- Oczywiście, ale on osobiście chciał mnie o tym zapewnić. Dlaczego

masz taką smutną minę? Jestem pewna, że z łatwością zdołasz przekonać

go do zmiany zamiarów...

- Mamo!

- Dobrze już, dobrze. - Diana pogładziła dłoń córki.

Jack jest tylko o dziesięć lat młodszy od mamy - pomyślała Mattie.

Może powinien był zaproponować wyjazd jej, a nie mnie!

Nie spodobała jej się ta myśl.

- Jak to: powiedziałeś o mnie rodzinie? - powtórzyła ze zdumieniem

Mattie. Siedzieli naprzeciw siebie przy restauracyjnym stoliku. - Kiedy im

powiedziałeś? I właściwie co? - Jack przecież niewiele o niej wiedział.

Obiad w jego towarzystwie był ciekawym doświadczeniem. Szef

obsługi kelnerskiej francuskiej restauracji na najwyższym piętrze

wieżowca pozdrowił Jacka grzecznie. Usiedli przy stoliku usytuowanym

obok okna, z którego rozciągał się widok na Londyn. Chwilę potem

przyszedł przywitać się z nim właściciel restauracji. Jack przedstawił mu

Mattie, mówiąc: „Mattie Crawford, moja przyjaciółka”.

Nie uważała się za przyjaciółkę Jacka, prędzej gotowa była uznać się

za jego wroga.

- Dziś zjedliśmy rodzinny lunch w domu moich rodziców - odparł

Jack, wzruszając ramionami. - Powiedziałem im tylko, że pojadę ze

znajomą, która nazywa się Mattie Crawford. - Popatrzył jej w oczy. Jego

spojrzenie onieśmielało ją.

Pomyślała, że Jack musi być w bliskich stosunkach z rodzicami i

rodzeństwem. Bardzo dobrze świadczyło to o nim i jego rodzinie. Mattie

background image

sama była w bliskich stosunkach z matką. Uznała, że to coś, co łączy ją z

Jackiem.

Nieczęsto bywała w restauracjach. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz

spotkała się z mężczyzną. Nie dążyła specjalnie do takich spotkań po

okropnym zakończeniu związku z Richardem.

Teraz jednak siedziała w eleganckim lokalu z Jackiem

Beauchampem, ubrana w ulubioną czarną sukienkę, dobrą na każdą

okazję. Rozglądając się po restauracji, myślała, że będzie musiała

zastanowić się poważnie nad doborem garderoby, którą weźmie do Paryża.

Nie chciała wyglądać jak szara myszka.

Dlaczego jej na tym zależało? W końcu było mało prawdopodobne,

żeby po powrocie zobaczyła ponownie kogokolwiek z tej rodziny.

A jednak dla Mattie miało znaczenie wrażenie, jakie zrobi. Rodzina

Jacka była z pewnością bardzo bogata. Na zaręczynowy obiad jego siostry

włożą pewnie kosztowne sukienki od znanych projektantów. Mattie

postanowiła kupić nową, elegancką sukienkę, choćby miała na nią wydać

wszystkie oszczędności.

- Ile osób będzie na tym przyjęciu w restauracji? - zapytała.

- Piętnaście, razem z tobą i mną - odpowiedział Jack.

- Piętnaście? - Pomyślała, że podczas przyjęcia będzie onieśmielona.

Miała siedzieć w towarzystwie trzynaściorga zupełnie nieznanych

bogatych ludzi - i jednego tylko odrobinę znanego!

Nie należała do nieśmiałych osób, łatwo nawiązywała kontakty. Na

tym zresztą po trosze polegała jej praca w kwiaciarni. A jednak rodzina

Jacka Beauchampa to bez wątpienia nie byli przeciętni ludzie, jakich

spotykała na co dzień.

background image

- Nie przejmuj się, naprawdę... - uspokoił ją Jack. - Będę przy tobie

cały czas - dodał, uśmiechając się.

Wiedział przecież, że dla Mattie to żadne pocieszenie.

- Jaka jest twoja rodzina? - spytała odważnie.

- Normalna - odparł Jack. - Taka jak ja. Uważał siebie za

normalnego? To znaczy, może i nie był nienormalny, ale niewątpliwie nie

był przeciętny.

- Mają po dwie ręce, dwie nogi... - zażartował, widząc wyraz twarzy

Mattie.

- To rzeczywiście zwyczajni ludzie - zgodziła się. - Ile masz

rodzeństwa?

- Sprawdziłaś, czy aby twój paszport jest nadal ważny? - zmienił

nagle temat. - Nie chciałbym, żeby na lotnisku okazało się, że nie możesz

lecieć.

To byłoby wspaniałe wyjście z sytuacji - pomyślała. Jednak jej

paszport był z całą pewnością ważny. Otrzymała go w ubiegłym roku,

przed podróżą do Grecji.

- Jest ważny - zapewniła. - Ale musisz powiadomić linie lotnicze, że

poleci inna osoba.

- Już to zrobiłem - odparł. - Telefonowałem dziś rano do biura moich

linii.

Z pewnością miał na myśli, że zrobiła to za niego jego sekretarka.

Mattie pomyślała, że musi cały czas pamiętać o tym wszystkim. Łatwo

było ulec czarowi Jacka. Mogłaby uwierzyć, że poleci z nim do Paryża na

romantyczny weekend. Byłoby to naprawdę bardzo naiwne!

- Czy już ci mówiłem, jak pięknie dziś wyglądasz? - zagadnął.

background image

Mattie zarumieniła się. Znowu starał się ją oczarowywać.

Nieodmiennie skutecznie!

- Nieszczere komplementy to coś okropnego - odpowiedziała,

zagniewana.

- Ależ naprawdę pięknie wyglądasz! - zapewnił. - Masz takie

wspaniałe włosy; ogromnie podoba mi się ich kolor. Jak go nazwać?

- Jestem szatynką.

Jack przyglądał się z podziwem opadającym na ramiona Mattie

kaskadom lśniących włosów.

- Jedz lepiej kolację, bo wystygnie - powiedziała zniecierpliwiona.

Poczuła się bardzo niezręcznie. Gdyby to była prawdziwa randka!

Ale przecież siedzieli w restauracji tylko po to, aby omówić szczegóły

niecodziennej podróży. Wyjazdu, podczas którego Mattie miała odgrywać

rolę osłony chroniącej Jacka przed miłosnymi zakusami siostry jego

przyszłego szwagra. I byłoby dla Mattie lepiej, żeby Jack tylko jako tego

rodzaju osłonę ją traktował.

Jak mężczyzna jego pokroju mógłby poważnie zainteresować się

taką kobietą jak ja? - pytała samą siebie. Od roku dwa razy w tygodniu,

wczesnymi wieczorami, bywała w budynku, w którym mieściła się firma

Jacka. A mimo to choć rozpoznał jej twarz, nie był w stanie przypomnieć

sobie, skąd ją zna. Gdyby przypadkowo się nie poznali, nie zwróciłby na

nią najmniejszej uwagi. Nie zauważał zapewne ludzi jej pokroju. W końcu

płacono jej między innymi za to, żeby dyskretnie opiekowała się

roślinami. Była więc dla Jacka niewidzialna.

Aż zwróciła na siebie jego uwagę.

- Nie musisz ćwiczysz tekstów, których zamierzasz używać w Paryżu

background image

- odezwała się po chwili. - Nie przejmuj się tym, naprawdę. Wolałabym

usłyszeć od ciebie, po co przyjechałeś dzisiaj rano do mojej matki.

- Nie powiedziała ci?

- Oczywiście, że powiedziała - odparła Mattie. - Zastanawiałam się

tylko... - Nie wiedziała, jak dokończyć.

- Wczoraj zasugerowałaś mi jednoznacznie, że nie chcesz, aby twoja

mama martwiła się o to, że ze mną wyjedziesz... - zaczął.

- Ciekawe dlaczego! - zadrwiła.

Jack uniósł brwi, lekko zniecierpliwiony.

- Pragnąłem tylko zapewnić twoją mamę, że...

- Nie zamierzasz mnie uwieść - dokończyła za niego. - Nie sądzę,

żeby...

- Tak ci powiedziała? - przerwał jej, chichocząc.

- Tak, właśnie tak mi powiedziała - potwierdziła Mattie, mrużąc

oczy. - A co naprawdę jej powiedziałeś?

- Między innymi to - przyznał. - W każdym razie kiedy

wychodziłem, wydawała się znacznie mniej zaniepokojona niż na

początku rozmowy.

Mattie miała ochotę wypytać go o to, co jeszcze mówił jej matce,

jednak nadszedł kelner z winem, aby na nowo napełnić ich kieliszki.

Kiedy się oddalił, Jack zmienił temat rozmowy.

- Twoja mama jest wciąż bardzo piękną kobietą - powiedział. - Czy

nigdy nie myślała o tym, żeby ponownie wyjść za mąż?

- Nigdy - potwierdziła Mattie.

Cieszyła się, że Jack wypowiedział komplement na temat urody jej

matki, choć z drugiej strony poczuła się odrobinę zazdrosna.

background image

Sama ją podziwiała, oczywiście nie tylko za urodę. Diana owdowiała

w wieku dwudziestu trzech lat, została sama z trzyletnim dzieckiem.

Zapewniła Mattie wszystko, co tylko dziecku było potrzebne do szczęścia.

Była cudowną matką.

- Mama musiała bardzo kochać twojego tatę, prawda? - spytał Jack.

- Tak... Nie powiedziałeś mi dotąd nic więcej o naszej piątkowej

podróży.

Jack wpatrywał się chwilę w jej twarz, po czym wyraźnie się

uspokoił i odpowiedział:

- Rzeczywiście. - Następnie zaczął mówić o tym, z którego lotniska i

jakim samolotem polecą, jaki jest plan pobytu w Paryżu, i tak dalej. Mattie

najbardziej utkwił w pamięci jeden szczegół: że z okna ich hotelowego

pokoju będzie widać Wieżę Eiffla. Powrót był zaplanowany na

poniedziałek.

Mattie nie wiedziała, co się z nią dzieje. Przyglądała się mówiącemu

Jackowi. Podobał jej się, podobało jej się w nim wszystko, poza jednym -

niestety, oszukiwał cztery kobiety.

Ten fakt wystarczył, aby był dla niej wstrętny. Musiałaby postradać

zmysły, żeby zakochać się w takim mężczyźnie!

A jednak nie była w stanie myśleć o nim z niechęcią.

Zdawała sobie sprawę, że mimo wszystko może się w nim zakochać.

Szczególnie podczas czterech dni spędzonych wspólnie w Paryżu.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

- Mattie, jedziemy na cztery dni, nie cztery tygodnie! - Jack

skomentował półżartem wagę jej walizki, którą załadował do samochodu.

Niepewnie zerknęła na znacznie mniejszą walizkę Jacka.

Zdawała sobie sprawę, że prawdopodobnie przesadziła z ilością

ubrań, jednak jeszcze nigdy nie była w Paryżu i nie wiedziała, jaka może

być tam pogoda wiosną. Wstydziła się spytać o to Jacka. Sprawdzała

paryską pogodę przez dwa dni w gazecie. Temperatura była dość wysoka,

jednak czasami padało. Musiała być przygotowana na różne sytuacje.

Mattie spakowała więc wszystkie najlepsze ubrania, łącznie z tymi,

które kupiła poprzedniego dnia.

- Kobiety lubią być przygotowane na każdą ewentualność -

odpowiedziała ze śmiechem Diana, która poznawała się właśnie z Harrym.

Collie biegał między ludźmi, merdając radośnie ogonem.

Zachowywał się raczej jak szczeniak niż sześcioletni pies. Miał wspaniałą,

szarobiałą sierść, jego oczy błyszczały. Z pewnością nie zdawał sobie

sprawy, że czeka go pobyt w psim hotelu.

- Czy zabrałaś również kuchenkę i zlew? - spytał Mattie Jack,

unosząc brwi.

- Oczywiście, a także wannę - odpowiedziała natychmiast.

- Mogą ci się przydać - zawyrokował ze śmiechem. - Raz w życiu

mieszkałem w pokoju, gdzie przez dwa dni nie było korka do wanny,

ponieważ poprzedni gość go ukradł.

- Tak to jest, kiedy człowiek zatrzymuje się w hotelach najniższej

kategorii - skomentowała żartobliwie. Wiedziała, że Jack bez wątpienia

rezerwuje tylko apartamenty w najbardziej luksusowych hotelach.

background image

Uśmiechnął się. Wyglądał tego dnia nadzwyczaj męsko, w czarnej

koszuli i dopasowanych czarnych spodniach. Na tylnym siedzeniu

samochodu leżała kremowa marynarka.

Mattie zdecydowała się włożyć na podróż najlepsze dżinsy, białą,

dopasowaną bluzkę i czarny żakiet. Wyglądała dostatecznie elegancko, a

jednocześnie ubranie nie gniotło się zanadto.

Na widok Jacka serce Mattie od razu przyspieszyło rytm. Czuła się

bardzo podekscytowana. Czy to z powodu Jacka, czy raczej z powodu

wyjazdu? Była odrobinę onieśmielona, a z drugiej strony bardzo

uradowana. Dziwne!

- Może wspólnie zaprowadzimy Harry'ego do pokoju, w którym

będzie mieszkał? - odezwała się znowu Diana.

- Jasne - zgodził się Jack. Nachylił się i czule pogłaskał psa. - Chodź,

stary, zobaczymy, jak ci się tu spodoba - powiedział do niego wesoło.

Widać było, że Jack niechętnie rozstaje się z ulubieńcem, mimo że

wiedział, że Diana naprawdę dba o psy i uwielbia zwierzęta.

- Zaczekasz na nas, Mattie? - spytała Diana, rzucając córce

ostrzegawcze spojrzenie.

Mattie kiwnęła głową.

Czekała na Jacka i rozmyślała. Znowu ogarnęły ją wątpliwości. W

ciągu minionych kilku dni parokrotnie miała ochotę zatelefonować do

Jacka i powiedzieć mu, że się wycofuje. Za każdym razem przypominała

sobie jednak, że to ona jemu narobiła kłopotów i była mu winna pomoc.

Mimo wszystko niepokoiła się.

Zapomniała o tym natychmiast, kiedy Jack wrócił. Miał niewesołą

minę.

background image

- Harry'emu nic złego się nie stanie - zapewniła go Mattie.

- Teraz zdaję sobie sprawę, jak czuli się moi rodzice za każdym

razem, kiedy odwozili mnie do szkoły z internatem - odpowiedział,

uśmiechając się smutno.

Mattie wydało się, że porównanie nie jest do końca trafne.

- A jak ty się czułeś, kiedy twoi rodzice odjeżdżali? - zapytała.

- Och - Jack znów się uśmiechnął, tym razem weselej - płakałem, ale

już kilka minut po tym, jak ich samochód znikł, cieszyłem się i śmiałem,

bo znowu znajdowałem się w gronie kolegów... Harry też nie był bardzo

smutny, kiedy odchodziłem. Poznawali się z Sophie. No, czas jechać. Czy

na pewno wszystko wzięłaś? - spytał.

- Tak. - Wsiedli do samochodu. - Spakowałam tylko sześć par butów

- dodała. - Czy sądzisz, że to wystarczy? - zażartowała.

Jack uruchomił silnik i samochód ruszył.

- Rozumiem, że tak - wywnioskowała, po czym oparła się wygodnie.

- Myślałem, że tylko moje siostry są okropne, ale okazuje się, że

dziewczyny, na które natrafiam, są bardzo podobne do nich! -

skomentował półżartem.

- Pamiętaj, że nie jestem twoją dziewczyną - zastrzegła.

- Na najbliższe cztery dni masz się nią stać - odparł. - Mattie i Jack,

Jack i Mattie, jak myślisz, dobrze to brzmi? - Odwrócił się i zmarszczył

pytająco brwi.

- Fatalnie! - zawyrokowała wbrew fali ciepła, jaka w niej wezbrała.

- Będziesz musiała się na krótko przyzwyczaić - zakończył Jack,

wzruszając ramionami.

Mattie żałowała, że podczas pobytu w Paryżu będzie musiała się

background image

dostosowywać do planów Jacka i jego rodziny. Chciałaby naprawdę

doświadczyć tego, jak brzmią imiona „Jack i Mattie” zestawione razem.

Rzeczywiście razem... Nie, co za bezsensowna myśl!

- Zamówiłem dla nas na wieczór stolik w restauracji - poinformował

Jack. - Czy jest jakieś miejsce w Paryżu, które szczególnie chciałabyś

zobaczyć?

- Ja? - zdziwiła się.

- A kto? - spytał z uśmiechem. - Być może się mylę, ale mam

wrażenie, że jeszcze nigdy nie byłaś w Paryżu.

- Nie mylisz się - przyznała. - Zrozumiałam jednak, że zamierzasz

spędzić ten weekend w towarzystwie rodziny.

- Rzeczywiście jestem w bliskich stosunkach z rodziną, jednak nie

mógłbym spędzić z nimi całych czterech dni, mając w tym czasie do

wyboru wyłączne towarzystwo pięknej kobiety. A szczególnie w Paryżu! -

dodał. - Jedynym ustalonym planem jest wspólny, rodzinny obiad jutro

wieczorem. Poza tym możemy robić to, na co tylko będziemy mieli

ochotę.

Mattie była zaskoczona. Najbardziej tym, że Jack nazwał ją piękną

kobietą. Reszta jego słów zaś przyprawiła ją o mały zawrót głowy.

- Ja chętnie spędziłbym dzień w Eurodisneylandzie - oznajmił Jack,

nieco zawstydzony. - Co na to powiesz?

- Dobrze - mruknęła, wciąż nie mogąc ochłonąć po tym, co jej

powiedział. Przeważającą część czasu mieli spędzić tylko we dwoje?! O

czym będą rozmawiać? Jak będą wyglądały ich wspólne wieczory? Trzy

wieczory. I noce! Mattie przełknęła z trudem ślinę.

- Jack... - zaczęła.

background image

- Nie martw się, Mattie. Kiedy ostatni raz byłaś na wakacjach?

- W zeszłym roku - odpowiedziała.

- To pomyśl o naszym wyjeździe jako o wakacjach. Będziemy

dobrze się bawić, zgoda?

- Dobrze - odparła bez przekonania.

Jack zachichotał.

- Widzę, że się niepokoisz - stwierdził. - Gdybyś miała wątpliwości,

będziemy mieli w hotelu oddzielne sypialnie.

Przynajmniej jedna pocieszająca informacja - pomyślała. Obawiała

się jednak, że spędzając z Jackiem tyle czasu, nabierze ochoty na znacznie

więcej...

- Jak ci się podoba? - spytał Jack, stając za plecami Mattie.

Wyglądała przez okno swojej sypialni w hotelowym apartamencie.

Wpatrywała się w Wieżę Eiffla, była zafascynowana. Wieża zdawała się

stać tak blisko, jak gdyby można było wyciągnąć rękę i dotknąć jej.

- Jest cudownie! Och, Jack! Dziękuję ci - szepnęła.

Jack oparł dłonie na jej ramionach, a potem delikatnie obrócił ją i

popatrzył jej w oczy.

- Za co? - spytał z troską, widząc jej wzruszenie.

- Za to - wyjaśniła, pokazując szerokim gestem pokój i cudowny

widok za oknem.

Sypialnia była ogromna, piękna, zastawiona roślinami i kwiatami.

Natychmiast po przyjściu Mattie zrzuciła buty, z lubością stąpając boso po

miękkim dywanie. Dominującym meblem w pokoju było ogromne łóżko

stojące na środku. Mattie miała też własną łazienkę, niezmiernie

background image

luksusową - wanna wyposażona była w jacuzzi, krany i prysznic były

złocone.

Przypuszczała, że sąsiedni pokój, z którym jej sypialnię łączyły,

niestety, otwarte drzwi, to sypialnia Jacka. Jednak był to salon. Robił

imponujące wrażenie - ogromne, miękkie, skórzane fotele, ławy

połyskujące kryształowo czystym szkłem, ręcznie zdobione misy z

owocami i wymyślnych kształtów wazony wypełnione kwiatami,

dyskretnie umieszczony barek, ogromny telewizor...

Któż chciałby oglądać telewizję, mając do wyboru paryskie atrakcje?

Mattie nie mieściło się to w głowie.

- Moja sypialnia jest tu - wyjaśnił Jack, otwierając drzwi koło barku.

Oczom Mattie ukazał się pokój niemal identycznie wyposażony jak

jej sypialnia. Z tą różnicą, że w pokoju Jacka stały dwa oddzielne,

jednoosobowe łóżka.

Cóż, Mattie miała własną sypialnię, ale nie był to osobny pokój

hotelowy, a część tego samego apartamentu, w którym znajdowała się

sypialnia Jacka.

- Wskocz w jedną ze swoich sześciu par butów, to wyjdziemy do

miasta - zaproponował. - Pokażę ci Paryż.

Mattie ucieszyła się. Było jej miło, że Jack z entuzjazmem odnosi się

do oprowadzania jej po Paryżu, mimo że musiał być w tym mieście

dziesiątki razy.

- Oglądanie wszystkiego razem z tobą sprawi, że na nowo będę w

stanie docenić wyjątkowość poszczególnych miejsc... - Jack przesunął

delikatnie dłonią po ramieniu Mattie. - Czy może chcesz na początek coś

zjeść? - zapytał. - Jedzenie w samolotach nie jest najlepsze.

background image

Mattie była zaskoczona ostatnim stwierdzeniem Jacka - jedzenie,

które zaserwowano im w poczekalni i kabinie pierwszej klasy, było

absolutnie wyśmienite, dorównywało klasą menu najlepszych restauracji.

Mattie nie była ani trochę głodna.

- Miałem nadzieję, że tak odpowiesz - ucieszył się, kiedy mu to

powiedziała. - Chodźmy zwiedzać i podziwiać!

Jego entuzjazm był zaraźliwy. Mattie włożyła buty. Żakiet

pozostawiła w pokoju. Okazało się, że w Paryżu wiosną może być tak

ciepło, jak w Londynie w słoneczny letni dzień.

Przystanęła w hotelowym holu, pytając nieśmiało:

- Czy nie powinieneś zawiadomić rodziny, że przyjechałeś?

- Już to zrobiłem. Zatelefonowałem także do twojej mamy.

Mattie była ogromnie zaskoczona postępowaniem Jacka. Zamierzała

zadzwonić do matki, ale nie wiedziała, jak bezpośrednio połączyć się z

Londynem z telefonu w pokoju. Nie znała francuskiego, więc nie

próbowała pytać obsługi hotelu. Chciała później poprosić Jacka o pomoc.

- Dziękuję, to niezwykle miło z twojej strony - powiedziała.

- Przy okazji spytałem, co z Harrym.

No tak, przede wszystkim o to mu chodziło - pomyślała. - Jak

mogłabym sądzić, że o co innego?

- I jak miewa się twój pies? - spytała grzecznie.

- Dziękuję, świetnie. Moi rodzice i rodzeństwo prosili, żeby ci

przekazać, że chętnie cię poznają.

Mattie zadrżała. W domu wszystko wydawało jej się łatwiejsze.

Dopiero tu, w Paryżu, coraz lepiej zdawała sobie sprawę z tego, co będzie

oznaczało udawanie dziewczyny Jacka.

background image

Na razie odbyła niezwykłą podróż, jako pasażerka pierwszej klasy,

znalazła się w apartamencie luksusowego hotelu, a towarzystwo Jacka

okazało się dla niej bardzo miłe. Chyba aż za bardzo! Zbyt dobrze się przy

nim czuła.

Zastanawiała się, jak po powrocie do Londynu zdoła powrócić do

szarej codzienności, do pracy w kwiaciarni i biurach cudzych firm.

Pod Wieżą Eiffla panowała świąteczna atmosfera - handlarze

pamiątek i rozmaitych świecidełek oferowali swoje towary, wokół

przechadzały się setki turystów. Inni wjeżdżali na wieżę albo siedzieli na

olbrzymim trawniku Pól Marsowych, odpoczywając w słońcu.

- Napiłbym się czegoś - oznajmił Jack i, nie czekając na odpowiedź,

ujął dłoń Mattie i poprowadził ją na drugą stronę ulicy, nad Sekwanę.

Zeszli po schodkach do jednej z nadbrzeżnych kawiarni.

Trzymali się za ręce!

Mattie była pewna, że wszyscy wokół biorą ich za parę kochanków.

Serce biło jej szybko i mocno, jej policzki były ciepłe. Czuła się trochę

zdezorientowana.

Jack zamówił po francusku dwie kawy głosem człowieka, który robił

to już wielokrotnie. Patrząc na niego, Mattie pomyślała, że łatwo

zapomina, dlaczego znalazła się w Paryżu w towarzystwie tego wyjątkowo

przystojnego mężczyzny. W naturalny sposób poddawała się jego czarowi

i romantycznej atmosferze miejsca. Nie powinna jednak zapominać o

prawdziwej przyczynie podróży. Inaczej będzie jej naprawdę trudno

powrócić do rzeczywistości po poniedziałkowym powrocie do Londynu!

Obawiała się, że będzie miała złamane serce.

Musiała cały czas sobie przypominać, że Jack należy do innej klasy

background image

niż ona. Był bogatym, wykształconym światowcem, właścicielem i

prezesem dużej firmy. I jeszcze przed kilkoma dniami miał cztery

kochanki!

Nawet gdyby Mattie zdołała poważnie zainteresować sobą Jacka i

zdobyć przychylność jego rodziny, przezwyciężając wszystkie bariery, nie

mogła zapominać o jego stosunku do kobiet.

- Czy moglibyśmy wrócić do hotelu? - spytała nagle. - Czuję, że

jestem trochę... zmęczona podróżą. - Jack był wyraźnie rozczarowany. -

Chciałabym odświeżyć się przed wieczorem, wziąć kąpiel, umyć włosy -

tłumaczyła. - Wieczorem na pewno znowu dokądś pójdziemy.

Kąpiel byłaby faktycznie odświeżająca, jednak Mattie przede

wszystkim desperacko potrzebowała pobyć trochę sama.

Musiała na jakiś czas odizolować się od Jacka.

- Oczywiście - mruknął, wypijając jednym haustem kawę. -

Powinienem był o tym pomyśleć. - Pozostawił na stole pieniądze. - Nie

musimy zwiedzać miasta od razu pierwszego dnia. Masz cztery dni na to,

aby zakochać się w Paryżu!

Mattie już zdążyła zakochać się w tym mieście.

Obawiała się, że niestety mimo woli zdążyła także zakochać się w

siedzącym naprzeciw niej mężczyźnie...

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Jack znowu zaprowadził Mattie nad Sekwanę, tym razem na statek,

na którym znajdowała się restauracja.

Obiad w luksusowej restauracji na statku płynącym Sekwaną nie

ułatwiał Mattie zachowania dystansu do Jacka. W ciągu dziesięciu minut

podano jej dwa kieliszki szampana.

Mattie pokręciła głową.

- Jack, nie sądzę, że powinniśmy spędzać czas w taki sposób -

powiedziała.

- Nie przyjechaliśmy tu zastanawiać się nad życiem, tylko się nim

cieszyć - odparł. - Spróbuj się nim nacieszyć. - Uśmiechnął się do niej i

przysiadł bliżej. W czarnym smokingu, śnieżnobiałej koszuli i czarnej

muszce wyglądał wprost oszałamiająco.

Mattie mimo to, a może właśnie dlatego, martwiła się, co się stanie,

jeśli ciesząc się obecnością Jacka i Paryżem, całkowicie straci zdrowy

rozsądek.

Tego wieczora miała na sobie jedną z dwóch nowych sukienek,

bardzo twarzową, jedwabną, ciemnoniebieską, ze stójką, w odcieniu

idealnie pasującym do koloru jej oczu. Sukienka sięgała do kolan,

ukazując smukłe łydki. Włożyła także ciemnoniebieskie sandały na

wysokim obcasie. Czuła się w nich i w nowej sukience piękna i elegancka.

Ubrała się tak na wypadek, gdyby napotkali tego wieczora kogoś z

rodziny Jacka. Myślała, że będą jedli w hotelowej restauracji.

Mattie nie była pewna, czy to dobrze wyglądać atrakcyjnie w oczach

Jacka podczas kolacji, przy której siedzieli tylko we dwoje, w

romantycznym otoczeniu.

background image

Jack również robił na niej w tych warunkach wrażenie szalenie

atrakcyjnego mężczyzny, a tego najbardziej się obawiała. Że całkiem straci

głowę.

Chyba to Jack pierwszy zapomniał, po co zabiera Mattie do Paryża,

skoro zamówił dla nich stolik na tym statku.

- Warto cieszyć się życiem - odpowiedziała. - Ale czy pamiętasz,

dlaczego tu z tobą przyjechałam?

- Skądże... - odpowiedział wymijająco, wyglądając za burtę, za którą

przesuwały się, jak bajkowe, fantasmagoryczne obrazy, podświetlane

niezwykłym światłem reflektorów przepływającego statku budowle

Paryża.

- Jakim sposobem nasza kolacja we dwoje na Sekwanie ma pokazać

Sharon, że ona cię wcale nie interesuje? - drążyła Mattie.

- Czy to naprawdę nie jest oczywiste? - spytał. - Skoro wolę

przebywać tylko z tobą, a nie z rodziną, swoją oraz narzeczonego siostry,

czyli także z Sharon, to znaczy, że Sharon mnie nie interesuje.

Słowa Jacka brzmiały całkiem przekonująco, choć nie do końca. W

każdym razie Mattie nie była pewna, co się za tym wszystkim kryje.

- Nie byłoby prościej i taniej zamówić kolację do apartamentu? -

spytała półgłosem.

Przyniesiono właśnie pasztet z gęsich wątróbek.

Gdyby pozostali w hotelowym apartamencie, mogłaby siedzieć sama

w sypialni.

- Nie żartuj, Mattie - ofuknął ją Jack. - Nie przyjechaliśmy do Paryża

po to, żeby tkwić w hotelu.

W takim razie po co?

background image

- Chociaż w twojej sypialni z pewnością byłoby nam wygodnie -

dodał.

Mattie wstrzymała oddech. Zaniepokoiła się.

- Przyszło ci do głowy - ciągnął Jack - że w Paryżu mogę próbować

cię uwieść, prawda?

Popatrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. Drżały jej usta.

- Przyszło - wywnioskował z jej milczenia. - Mogę ci coś obiecać.

- Co takiego? - spytała.

- Obiecuję ci, że nie będę próbował cię uwieść, jeżeli ty nie będziesz

się starała uwieść mnie - odpowiedział, po czym uśmiechnął się.

Mattie na chwilę zaniemówiła.

- Nie mam zamiaru cię uwieść! - odpowiedziała w końcu z

oburzeniem.

- Rozumiem - zakończył i zajął się pasztetem.

Jak to? Czy jemu się zdaje, że próbuję go uwieść? Mattie wpatrywała

się w Jacka z niedowierzaniem.

Nie próbowała. Chociaż... czuła, że może mieć ochotę spróbować.

Rozumiała, że obecność Jacka, jego osobowość, romantyczne otoczenie -

to wszystko oddziaływało mocno na jej zmysły, a za ich pośrednictwem na

emocje. Przede wszystkim Jack. Wydawał jej się...

- Jednak gdybyś chciała mnie uwieść, nie musisz się hamować -

powiedział jeszcze.

Co za impertynent! - pomyślała, rzucając mu gniewne spojrzenie.

Nie, choćby nawet miała ochotę, nie pozwoli mu się nawet

pocałować. To znaczy... czuła, że już teraz ma ochotę całować się z nim.

Będzie musiała tłumić w sobie to pragnienie.

background image

Pożałowała, że zgodziła się przyjechać z Jackiem do Paryża.

Roześmiał się.

- Czy coś cię śmieszy? - spytała, rozdrażniona.

- Ty - odpowiedział. - To, że jesteś przekonana, że zamierzam cię

uwieść, a ja wcale tego nie planuję, moja piękna.

„Moja piękna”? Jack uważa mnie za piękną? Coś takiego!

Nie dowierzała mu, że nie zamierza jej uwodzić.

Jego komplement sprawił, że coraz trudniej było jej powstrzymać

marzenia o znalezieniu się w ramionach Jacka, zwłaszcza że wokół

siedziały wpatrzone w siebie, zakochane, całujące się pary. I Mattie czuła,

że coraz mocniej się zakochuje.

Zeszli ze statku przed północą.

Jack wskazał zamówioną taksówkę i spytał:

- Jedziemy czy może wolałabyś wrócić piechotą? Ja mam ochotę

przespacerować się nocą po Paryżu.

- Ja też! - szepnęła, niewiele myśląc.

- Cieszę się! - odpowiedział z uśmiechem.

Zwolnił taksówkarza, dając mu napiwek za przyjazd, i ze szczęściem

w oczach wrócił do Mattie.

Popatrzyła na niego i nagle przyszło jej do głowy, że to właśnie na

tego mężczyznę całe życie czekała. Na Jacka.

Ta myśl była dla niej jak nagłe objawienie. Zarumieniła się, pobladła,

jej oddech przyśpieszył.

- Dobrze się czujesz? - spytał z troską.

Czuła się cudownie, choć w jej myśli wkradła się obawa, że

zakochując się w Jacku, popełniła największy błąd w życiu.

background image

- Dobrze... - odpowiedziała cicho, nie chcąc zdradzać przed nim

swojego euforycznego stanu. Bała się upokorzenia. - Ciekawa jestem, co

zwykle robisz dalej - dodała. - Postępowałeś już przecież tak nieraz,

prawda?

- Słucham? - Jack zmarszczył ze zdumieniem brwi.

- Jesteś uwodzicielem - wyjaśniła. - Właśnie zjedliśmy romantyczną

kolację we dwoje, płynąc nocą po Sekwanie przez serce Paryża. Teraz

zaproponowałeś mi spacer. Ciekawe, co zazwyczaj robisz potem?

Jack zmrużył oczy.

- Czy nabrałaś przekonania, że podstępnie zawożę kobiety do Paryża,

zapraszam na romantyczne kolacje, a potem uwodzę? - spytał.

- To dość kosztowna metoda uwodzenia - skomentowała. - Ale

zapewne stuprocentowo skuteczna. - Zmrużyła oczy i uśmiechnęła się.

- Chcesz wiedzieć, co zrobię dalej? - Jack zacisnął usta. -

Zaprowadzę cię do hotelu, powiem dobranoc i pójdę do swojej sypialni, a

ty - do swojej!

- Czy gniewasz się na mnie za to, że kosztowałam cię tyle trudu i

pieniędzy? - spytała. - W końcu jestem tu tylko dlatego, że zepsułam twoje

relacje z czterema innymi kobietami, z których jedna miała ci towarzyszyć

w tej podróży - drwiła.

- Czy naprawdę wierzysz, że mam jakieś inne plany mimo obietnicy,

jaką złożyłem ci podczas kolacji? - zapytał z desperacją.

Pokiwała głową.

- Dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiłeś, bo bardzo mi się

podobało. Ale muszę ci uświadomić, że była to z mojego punktu widzenia

zupełna strata czasu i pieniędzy. Gniewasz się, prawda? Myślałeś, że

background image

ulegnę twojemu czarowi w połączeniu z czarem Paryża?

- Nie gniewam się - zaprzeczył. - Jeśli zaś chodzi o Paryż, starałem

się zrobić ci przyjemność i przykro mi, jeśli mój pomysł na dzisiejszy

wieczór nie bardzo cię zachwycił.

Wprost przeciwnie! - odpowiedziała w duchu.

- Idziemy? - spytał Jack, podając jej ramię.

Zawahała się, a potem wsunęła pod nie dłoń i ruszyli wzdłuż

bulwaru.

Mattie drżała z emocji, starając się nie dać tego po sobie poznać.

Niech mu się zdaje, że jest mi obojętny - myślała.

Tymczasem prawda była zupełnie inna. Mattie po uszy zakochała się

w Jacku.

Nie miała zamiaru iść z nim do łóżka, ale zapłonęła do niego

prawdziwym uczuciem. Uwielbiała na niego patrzeć, słuchać jego głosu,

podobało jej się jego przywiązanie do rodziny i do psa, jego poczucie

humoru.

Podobało jej się w nim wszystko - oprócz jednego. Faktu, że tak

bardzo lubił towarzystwo wielu kobiet.

Mattie dostrzegała w Jacku tylko tę jedną wadę, za to była to wada

nie do zaakceptowania. Nie mogła się z nią pogodzić, nie tylko ze względu

na smutne doświadczenie z Richardem.

Miała też pozytywny przykład - wielką miłość rodziców. Kochali się

tak mocno, że jeszcze dwadzieścia lat po śmierci męża Diana czule go

wspominała i dotąd nie była w stanie związać się z nikim innym.

Mattie pragnęła tylko takiego związku, w którym dwoje ludzi

całkowicie sobie wystarcza, do końca życia. Nie przypuszczała, aby Jack

background image

marzył o takich więziach.

Nie mogła więc być z Jackiem. Nie zgodziłaby się na przelotny

romans, by stać się zaledwie na pewien czas jedną z wielu kobiet, z jakimi

sypiał.

Patrzyła na spacerujące wzdłuż brzegu Sekwany trzymające się za

ręce pary, za którymi wznosiła się ku niebu świecąca tysiącami złocistych

światełek Wieża Eiffla.

Mattie ogarniał coraz głębszy smutek.

Szli w zupełnym milczeniu.

Żałowała, że do tego doszło. Nie mogła być z Jackiem, a przecież jej

serce wołało o jego bliskość i ciepło.

Miała ochotę zapomnieć o powziętym chwilę wcześniej

postanowieniu, zapomnieć o zagrożeniu, jakie stanowił dla spokoju jej

ducha, i rzucić mu się na szyję.

Kiedy wjeżdżali windą na piętro hotelu, odezwali się nagle

jednocześnie:

- Mattie...

- Jack...

- Proszę, mów pierwsza - zachęcił, ustępując Mattie miejsca w

drzwiach windy.

- Chciałam... chciałam... - jąkała się Mattie, odwracając głowę ku

Jackowi, który ruszył za nią korytarzem.

- Ogromnie pragnę cię pocałować! - dokończył za nią, nie panując

już nad emocjami. Nachylił się, ujął Mattie za ramiona i zaczął ją całować.

Nie broniła się. Przeciwnie, oparła dłonie na jego szerokiej piersi i

całowała go czule.

background image

- Jack! Dobrze, że nareszcie wróciłeś! - odezwał się niespodziewanie

kobiecy głos.

Mattie cofnęła się raptownie i zobaczyła, że po miękkim, hotelowym

dywanie ktoś ku nim biegnie. Nieznana jej młoda kobieta musiała parę

godzin czekać pod drzwiami ich apartamentu.

Czekała na Jacka.

Kobieta była wyjątkowo piękną, wysoką blondynką, o miłej twarzy i

idealnej figurze. Nieoczekiwanie rzuciła się z łkaniem w ramiona Jacka.

- Tina, co się stało?! - spytał z troską Jack.

Tina! Mattie nie wiedziała, skąd wzięła się tu Tina, ale musiała być

to jedna z kobiet, którym Mattie dostarczyła bukiety. Imię ją zdradziło.

Zapewne to z Tiną Jack miał polecieć do Paryża...

- Opuściłam Jima! - wyznała z łkaniem Tina.

- Słucham?!

- Opuściłam Jima! - powtórzyła. Po jej pięknej twarzy płynęły łzy.

Mężatka! - pomyślała Mattie. Opuściła męża dla Jacka i przyjechała

tutaj!

- To niemożliwe! - Jack kręcił głową. - Jak mogłaś to zrobić?

- Zrobiłam to! - potwierdziła Tina, zaciskając usta. Już nie płakała.

Mattie poczuła się niezręcznie. Najwyraźniej przeszkadzała tym

dwojgu. Nie miała ochoty przy nich dłużej stać.

- Jack... - przypomniała o swojej obecności, dotykając jego ramienia.

Popatrzył na nią nieprzytomnym wzrokiem.

- Chyba lepiej będzie, jeśli zostawię was samych - powiedziała.

- Mattie... dobrze, tak chyba będzie lepiej... - Wydawał się

oszołomiony. Ciągle kręcił głową. Najwyraźniej pojawienie się Tiny w

background image

Paryżu zupełnie go zaskoczyło. - Zdaje się, że muszę porozmawiać z Tiną

- dodał przepraszającym tonem.

Mattie ruszyła do apartamentu. Po chwili była już w swojej sypialni,

za zamkniętymi drzwiami.

Rzuciła się na łóżko i przykryła głowę poduszką, aby nie słyszeć

Jacka i pięknej Tiny, jeśli wejdą razem do apartamentu.

Coś podobnego nie zdarzyło się Mattie jeszcze nigdy w życiu.

Czuła się okropnie.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

- Mattie... Mattie, śpisz?

Jack pukał do drzwi jej sypialni. Oczywiście, że nie spała. Jak

mogłaby zasnąć po tym, co się stało?

Nie wydawało jej się, żeby poczuła się lepiej dzięki rozmowie z

Jackiem. Było już wpół do trzeciej w nocy. Na szczęście nie musiała go

wpuszczać. Drzwi sypialni zamknęła wcześniej na klucz.

- Mattie, koniecznie muszę z tobą porozmawiać!

Bez wątpienia chciał jej wszystko wytłumaczyć. Cóż, będzie musiał

poczekać. Trudno. Mattie i tak się domyślała, że Jack oznajmi jej, że rano

czekają powrót do Wielkiej Brytanii, ponieważ przyjechała Tina.

Idź sobie! - mówiła mu w myślach.

Jack jednak nie przestawał pukać. Być może nazajutrz zdoła z nim

porozmawiać, ale z pewnością nie teraz.

Oto, do czego prowadziło naganne postępowanie Jacka!

Jak mogłam się w nim zakochać! - skarciła samą siebie Mattie. Tak

właśnie traktuje kobiety!

Na domiar złego Tina nadbiegła akurat w chwili, kiedy Mattie

całowała się z Jackiem. Gdyby stało się to w innym momencie, Mattie

powiedziałaby mu, co o nim myśli. A tak...

Ależ ze mnie idiotka! - narzekała w duchu.

- Mattie, proszę cię, wpuść mnie - mówił cicho Jack. - Naprawdę

musimy porozmawiać. Zdaję sobie sprawę, jak musiałaś odebrać scenę na

korytarzu, i dlatego chcę ci wszystko wyjaśnić.

Co takiego? - myślała z ironią. Że całował mnie tylko dla rozrywki?

Że zrobił to niepotrzebnie? Żebym się nie martwiła, ponieważ kupi mi

background image

bilet na poranny samolot?

Obejdzie się. Sama kupi sobie bilet z Paryża do Londynu i wróci do

domu!

Miała ochotę zerwać się z łóżka i wykrzyczeć to Jackowi, ale

zacisnęła zęby i powstrzymała się. Nie chciała się znowu rozpłakać,

okazać słabości. Pomyślała, że nazajutrz będzie miała dość siły, aby

otwarcie i zdecydowanie powiedzieć Jackowi, co o nim myśli.

- Dobrze - westchnął zza drzwi. - Trudno, pójdę spać. Jednak

koniecznie musimy porozmawiać, musisz mi pozwolić wytłumaczyć ci

wszystko jutro. Dobranoc.

Może pozwolę, a może nie - pomyślała. Jeśli zdołam kupić bilet na

poranny samolot, Jack nie będzie musiał się trudzić.

Była już spakowana.

Próbowała zasnąć, ale przewracała się tylko z boku na bok aż do

rana. W końcu o szóstej wstała, ubrała się i cicho wyszła z apartamentu.

Wyszła z hotelu, przeszła parę ulic i usiadła na ławce pod Wieżą Eiffla.

Patrzyła na kręcące się w pobliżu gołębie, żałując, że nie ma dla nich nic

do jedzenia.

Wiedziała, że jest zakochana w Jacku. Lecz nie była szczęśliwa.

Dlatego że Jack był kobieciarzem i że przyjechała jedna z jego kochanek.

- Przepraszam, czy można się przysiąść? - spytała nagle po angielsku

jakaś kobieta. - Myślałam, że o tej porze nikogo nie spotkam.

Mattie podniosła wzrok i zobaczyła sympatyczną starszą panią.

- Dzień dobry, bardzo proszę - odparła.

- Tak pomyślałam, że może pani też jest Angielką - powiedziała

kobieta. Miała około sześćdziesięciu ośmiu lat, zadbane siwe włosy,

background image

niebieskie oczy i miłą, pomarszczoną twarz.

Mattie uśmiechnęła się. Zaraz! - pomyślała nagle. Przecież zupełnie

nie znam się na ludziach. Dałam się oszukać Richardowi, pozwoliłam

oczarować Jackowi. A może to seryjna morderczyni?

- Chyba jest pani za młoda, żeby cierpieć na bezsenność - ciągnęła

Angielka. Najwyraźniej miała ochotę porozmawiać.

- Chciałam pospacerować jeszcze przed wyjazdem. Wracam dzisiaj

do Londynu - odpowiedziała Mattie.

- Szkoda - skomentowała rozmówczyni. - Paryż jest takim pięknym

miastem! Pierwszy raz przyjechałam tu trzydzieści pięć lat temu, na

miesiąc miodowy. Wydaje mi się, że to było wczoraj... Chociaż moje

dzieci, a tym bardziej wnuki, powiedziałyby co innego. - Uśmiechnęła się

znowu.

- To bardzo romantyczne miasto.

- Czyżby przyjechała tu pani z narzeczonym? - spytała kobieta.

- Nie. Przyjechałam... to znaczy... Nie był to udany pobyt - wyznała

Mattie.

- Jaka szkoda! - zmartwiła się starsza pani. - Ja przyjechałam tutaj na

rodzinne przyjęcie - kontynuowała po chwili. - Na zaręczyny mojej

najmłodszej córki.

Jak to?! - pomyślała Mattie. Zerknęła z ukosa na sympatyczną

rozmówczynię. To musiała być matka Jacka! Mattie była tego pewna.

Coś takiego! - myślała. Na domiar wszystkiego spotkałam tu jego

matkę!

Drobna kobieta o delikatnej twarzy nie była podobna do Jacka.

Widocznie odziedziczył wygląd po ojcu.

background image

- Chyba już pójdę - odezwała się Mattie, zmieszana. Wstała. - Miło

było panią poznać. Mam nadzieję, że przyjęcie będzie udane.

- Dziękuję ci, kochanie. - Kobieta znowu się uśmiechnęła. - Mattie,

miałam nadzieję, że będziesz z nami na zaręczynach.

- Słucham?! - Odwróciła się zaskoczona.

Popełniła wielki błąd, pozwalając się wyśledzić matce Jacka. Bo

chyba pani Beauchamp ją śledziła, inaczej skąd wiedziałaby, kim ona

jest?!

- Chodź, kochanie. Usiądź, proszę - zachęciła ją matka Jacka. - Masz

na imię Mattie, prawda? A ja jestem Betty Beauchamp. - Uśmiechając się,

postukała delikatnie w ławkę.

Mattie usiadła posłusznie jak zahipnotyzowana.

- Nazywam się Mattie Crawford - przedstawiła się z nazwiska.

- Nie obawiaj się, kochanie - mogę mówić do ciebie po imieniu,

prawda? - zaczęła Betty. - Nie jestem chora psychicznie ani niebezpieczna.

Po prostu widziałam was wczoraj wieczorem z Jackiem, jak

wychodziliście razem z hotelu.

- Och, oczywiście - odparła grzecznie. Nie wiedziała, co więcej

mogłaby powiedzieć, żeby nie obrazić matki Jacka.

- Nie wiem, jak się zachował Jack - ciągnęła smutno Betty - ale od

razu widać, że zrobił ci jakąś przykrość. A wczoraj wieczorem

wyglądaliście na takich szczęśliwych! - Pokręciła głową.

Cóż, matka Jacka widziała nas przed przybyciem Tiny - pomyślała

Mattie.

Wątpiła, żeby Betty Beauchamp znała prawdziwą przyczynę jej

przylotu do Londynu, więc na wszelki wypadek nie mówiła nic więcej.

background image

- Edward i ja tak się ucieszyliśmy, kiedy w środę wieczorem Jack

zadzwonił do nas i powiedział, że poleci do Paryża z pewną młodą damą! -

oznajmiła Betty.

- W środę? - upewniła się. - Czy dotychczas Jack nie spotykał się z

państwem w towarzystwie... kobiet? - spytała odważnie.

- Ależ skąd! - zaprzeczyła Betty. - Po raz pierwszy w życiu zamierzał

przedstawić nam dziewczynę! Tak się cieszyliśmy. On nigdy nic nam nie

mówi o swoim życiu prywatnym.

Nie dziwię się! - pomyślała Mattie.

- Czy przed środą nie wspominał o tym, że przyleci tu z kobietą? -

spytała, zachęcona otwartością matki Jacka.

- Nie. - Betty pokręciła głową, podekscytowana. - Edward i ja

byliśmy tacy zadowoleni, że cię poznamy! - Uśmiechnęła się ciepło, a

zarazem ze współczuciem.

Mattie odpowiedziała wymuszonym uśmiechem.

Nic nie rozumiała. Przecież Jack potwierdził, że zamienienie przez

nią karteczek przy bukietach doprowadziło do rozpadu jego relacji z

kobietami, którym... zaraz...

Co on właściwie powiedział? - zastanawiała się.

- Wiem, że Jack potrafi być zbyt natarczywy - przyznała Betty.

Wydawała się lekko zawstydzona. - Ma to po ojcu. Nauczyłam się radzić

sobie z tym, ale zajęło mi to chyba kilka lat. Ale poza tym Jack to bardzo

dobry chłopak. Chyba trzeba mu wybaczyć jego wady.

Do głowy Mattie cisnęły się pytania.

- Czy Jack przysyła pani czasem kwiaty? - zapytała.

- Kwiaty? - Betty była zdumiona pytaniem. - Ach, wiem, kochanie, o

background image

co ci chodzi. Musiał ci mówić. Nie, ja naprawdę nie mogę patrzeć na cięte

kwiaty. Uważam, że kwiaty można podziwiać w naturze. Powinny rosnąć i

żyć, a nie umierać powoli w wazonach. Jack posyła kwiaty swoim

siostrom, a mnie zamiast tego kupuje krzak róży. Wyobraź sobie, że mam

już w ogrodzie chyba z pięćdziesiąt krzaków róż od niego! - wyznała z

radością.

- Siostrom? - spytała cicho Mattie.

- Nie mówił ci, że ma siostry? Mam pięcioro dzieci! Jacka i cztery

córki - oznajmiła z dumą Betty. - Jack jest najstarszy, potem jest Christina,

Sally i Cally, to bliźniaczki, a najmłodsza jest...

- Sandy - dokończyła Mattie. - Czyli Alexandra. Christina, czyli

Tina.

- Właśnie! - ucieszyła się Betty. Mattie była zaszokowana. - Nie

wiem, czy wiesz, że Sandy wychodzi za mąż po raz drugi - kontynuowała

Betty. - Niestety jej pierwszy mąż okazał się okropnym człowiekiem.

Cieszymy się, że znowu jest szczęśliwa.

Cztery kobiety, dla których Jack zamówił u Mattie bukiety kwiatów,

były jego siostrami! Nie do wiary!

Faktycznie nigdy nie przyznał, że miał cztery kochanki. Ale oszukał

Mattie, aby ją przekonać, żeby pojechała z nim do Paryża. Nikogo wszak

nie zastępowała. Dlaczego Jack ją okłamał? Szantażował ją! A przed

swoją rodziną udawał, że żyje spokojnie i przyzwoicie.

Mattie była rozzłoszczona. Ale nie miała już zamiaru wyjeżdżać.

- Powinnam chyba wrócić do hotelu - powiedziała. - Przepraszam. A

może zdołamy jakoś z Jackiem wyjaśnić sobie wszystko? - Uśmiechnęła

się lekko.

background image

- Och, oby się wam udało! Mam wielką nadziej ę, że tak będzie! -

Betty rozpromieniła się. - Mój mąż i córki tak bardzo pragną panią

poznać! - Znowu przeszła na „pani”. Nie chciała być niegrzeczna.

Mattie poczuła się nagle zawstydzona. Ale to przecież Jack powinien

się wstydzić. Jego matka była niezmiernie ciepłą, otwartą i miłą osobą.

Jeśli ojciec Jacka i jego siostry były podobne do Betty, Jack różnił się od

nich na niekorzyść. Oszukiwał najbliższych, którzy naprawdę chcieli dla

niego jak najlepiej.

- Nie zastanie pani Jacka w hotelu - poinformowała Betty. - Pojechał

na lotnisko po męża Tiny, mojej najstarszej córki. Jak pani wie - matka

Jacka posmutniała - Tina przyjechała wczoraj wieczorem i oznajmiła nam,

że porzuciła Jima, swojego męża. Niestety Tina zawsze była w gorącej

wodzie kąpana. - Betty pokręciła głową. - Tym razem przeszła samą

siebie! Jim to taki sympatyczny młody człowiek!

A zatem kiedy Mattie wymykała się z apartamentu, Jacka już w nim

nie było? Pewnie dlatego chciał koniecznie porozmawiać z nią w nocy.

Wiedział, że rano pojedzie na lotnisko i obawiał się, że podczas jego

nieobecności Mattie opuści hotel i więcej się tam nie pojawi.

Mattie wracała jednak do hotelu.

Jack mógł jedynie martwić się o jej zachowanie na przyjęciu i

później. Skoro kilka dni j ą oszukiwał, niech sam się dowie, jak to jest być

wodzonym za nos.

- Jestem pewna, że Tina i Jim się pogodzą - odezwała się Mattie, aby

pocieszyć Betty. - Atmosfera Paryża powinna im w tym pomóc.

- Pewnie masz rację, kochanie... - Betty ponownie przeszła na „ty”. -

Cieszę się, że zrezygnowałaś z wyjazdu.

background image

Mattie przez chwilę wstydziła się, że zamierzała opuścić Jacka bez

jego wiedzy i zgody. Jednak to on powinien się był wstydzić. Może nie

miał obowiązku mówić jej, że cztery kobiety, którym polecił posłać

kwiaty, były jego siostrami, ale jak mógł od początku sugerować swoim

rodzicom, że Mattie jest jego sympatią?

Skoro nigdy nie przedstawiał rodzinie żadnych kolegów ani

koleżanek, jego rodzice musieli zrozumieć jego intencje tylko w jeden

sposób. Jack z pewnością był tego świadom.

Ale przynajmniej nie był kobieciarzem, jak wcześniej zdawało się

Mattie.

- Czy mogłybyśmy zachować w sekrecie naszą rozmowę? -

poprosiła. - Chyba Jack nie byłby zadowolony z tego spotkania o poranku.

To znaczy... oczywiście powiem mu, że się spotkałyśmy... ale nie będę

wspominała, że mówiłyśmy o... jego charakterze.

- Na pewno by się rozzłościł - przyznała Betty. - Ja też nie

zamierzam relacjonować mu naszej wymiany zdań na temat jego osoby.

Cieszę się, że mogłyśmy porozmawiać. Miałam na to wielką ochotę, kiedy

zobaczyłam panią wychodzącą z hotelu. Dlatego zaraz wyszłam za panią. -

Uśmiechnęła się. - W takim razie... do zobaczenia wieczorem!

- Do zobaczenia. - Mattie wstała i pożegnała się z Betty. - Dziękuję. -

Ruszyła z powrotem do hotelu.

Co on sobie wyobraża? - myślała o Jacku.

Cóż, widocznie siostra jego przyszłego szwagra, Sharon,

rzeczywiście mu się naprzykrza, a on nie chce mieć z nią do czynienia.

Ale czy nie przyszło mu do głowy, jakie nadzieje rozbudzi w

rodzicach, kiedy pojawi się na rodzinnym przyjęciu z potencjalną

background image

narzeczoną...?

Jack chyba nie przemyślał dostatecznie tego aspektu sprawy.

Czy uczucia rodziców i samej Mattie mogły mu być całkiem

obojętne?

Jeśli tak, Mattie zamierzała odpłacić mu pięknym za nadobne!

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

- Mattie, obawiałem się, że... - Jack umilkł ze zdumieniem, ponieważ

objęła go i uniosła głowę w wyraźnym oczekiwaniu na pocałunek. - Co ty

wyprawiasz? - spytał.

- Myślałam, że lepiej okazać ci nieco uczucia, na wypadek gdybyśmy

nie byli sami - odpowiedziała, cofnąwszy się.

Zajrzała wymownie do salonu. Widziała już wcześniej, że był pusty,

bo zerknęła doń przez uchylone drzwi sypialni. Czekała w napięciu na

Jacka wracającego z lotniska.

- Świetny pomysł - mruknął. - Tylko nie w tym momencie. -

Przesunął dłonią po włosach. - Jestem trochę zmęczony.

Mattie przyjrzała mu się uważnie. Rzeczywiście wydawał się

zmęczony. Pewnie próba rozwiązania kryzysu małżeńskiego popędliwej

siostry i jej męża wycisnęła na Jacku swoje piętno.

- Nie masz ochoty na karesy? - zaproponowała Mattie. - A może

chcesz, żebym zamówiła lunch?

Weź prysznic i odpocznij - poradziła.

Jack był zdumiony jej mimo wszystko przyjaznym zachowaniem.

Właśnie o to chodziło Mattie. Po tym, co stało się w nocy, nie spodziewał

się, że zastanie ją w hotelu i że będzie chciała z nim rozmawiać.

A ona chciała wywrzeć na nim wrażenie, że po romantycznej kolacji

na statku i przerwanym pocałunku oczekuje teraz od niego poważnego

zaangażowania.

Jack powinien się tym przerazić.

- Odebrałam z recepcji wiadomość, którą dla mnie zostawiłeś -

powiadomiła.

background image

Gdy wróciła do hotelu, podano jej kopertę z kartką od Jacka.

Niewiele napisał:

„Pojechałem na lotnisko. Koniecznie zaczekaj, aż wrócę. Jack”.

Czy on uważał, że może wydawać jej polecenia?

- Rozumiem - odpowiedział. - Pewnie...

- Zamówić lunch? - przerwała mu Mattie, podnosząc słuchawkę

telefonu. - Wcześniej zamówiłam sobie kanapkę. Była pyszna!

- W takim razie ja również poproszę kanapkę - oznajmił Jack. Czuł

się odrobinę zdezorientowany.

- Spotkałam rano twoją matkę - poinformowała niby od niechcenia

Mattie, siadając z telefonem w ręku w jednym z głębokich foteli. Łączyła

się z recepcją. Jednak ukradkiem zerknęła na Jacka - był zaskoczony.

- Spotkałaś moją mamę? - upewnił się. - Co...

- Halo, recepcja? - spytała głośno. - Poproszę jedną kanapkę

klubową. - Zasłoniła mikrofon i szepnęła do Jacka: - Napijesz się czegoś?

- Chyba potrzebna mi duża, mocna kawa - westchnął.

Zamówiła kawę i odłożyła słuchawkę. Spojrzała na zegarek.

- Niestety muszę wyjść - oznajmiła. - Zamówiłam sobie dłuższą

wizytę w salonie piękności na dole. Chcę wyglądać wieczorem najlepiej,

jak tylko będę mogła.

- Mattie... - odezwał się. Był coraz bardziej zdumiony.

- Na twoim miejscu przespałabym się trochę po zjedzeniu lunchu. -

Mattie nie dawała mu dojść do słowa. Wzięła torebkę. - Wyglądasz na

wyczerpanego, chyba brakuje ci snu.

- A ty najwyraźniej jesteś pełna energii i tak radosna, jakby nic złego

background image

nie zaszło - mruknął.

- A nie powinnam? - odpowiedziała z uśmiechem. - Jesteśmy w

Paryżu, spędzę popołudnie w salonie piękności luksusowego hotelu,

wieczorem czeka nas uroczysty obiad w uroczej restauracji na Wieży

Eiffla... Żyć, nie umierać!

Jack zmarszczył brwi.

- Ale minionej nocy... - zaczął.

- Z pewnością poradziłeś sobie z tym, co stało się w nocy - przerwała

Mattie. - W końcu to mnie spodziewają się wieczorem twoi najbliżsi,

prawda? - Wybacz, muszę już iść. - Zerknęła na zegarek i pobiegła do

drzwi. - Twoja mama jest cudowna! - rzuciła na odchodnym.

Ha! - pomyślała, znalazłszy się za drzwiami. I kto teraz czuje się

niezręcznie?

Z triumfującą miną zjechała windą na pierwsze piętro, gdzie

znajdował się salon piękności. Niech teraz Jack nie wie, co się wokół

niego dzieje! - myślała. Będzie miał się z pyszna!

Możliwie najdłuższą wizytę w salonie piękności Mattie zamówiła

przede wszystkim dlatego, aby uniknąć pytań, jakie bez wątpienia cisnęły

się Jackowi na usta. Zamierzała zabawić się jego kosztem, półleżąc w

rozkładanym fotelu kosmetycznym i oddając się przyjemnym zabiegom

fryzjerki, stylistki, kosmetyczki i manikiurzystki. Jednocześnie będzie to

okazja do miłego odpoczynku.

Bylebym się tylko zanadto nie przyzwyczaiła - pomyślała, patrząc,

jak manikiurzystka maluje jej paznokcie. We wtorek wracam do pracy w

Londynie.

Powrót do Londynu wiązał się z zakończeniem krótkiej i

background image

przypadkowej znajomości z Jackiem.

Niestety! - westchnęła w duchu. Cóż mi po satysfakcji, że dostarczę

Jackowi trochę stresu?

Przecież była w nim zakochana.

Ogarnęło ją rozdrażnienie. Nadal pozostawał dla niej zagadką.

Nagle tok jej myśli przerwały urywki rozmowy, jaką prowadziły ze

sobą dwie znajdujące się obok klientki salonu.

- Rodzice tak się cieszą z tego, że Tina spodziewa się dziecka! -

oznajmiła jedna z kobiet.

- Tina też się cieszy - odparła druga. - Oczekiwała po prostu od Jima

bardziej spontanicznej, żywszej reakcji na tę radosną wiadomość. Nie

spodobał jej się jego żart, kiedy stwierdził tylko, że nadchodzącego

Bożego Narodzenia nie spędzą na nartach! Ale przecież Jim ma

specyficzne poczucie humoru. Kiedy Tina się uspokoi, na pewno

zrozumie, że chciał ją tylko rozbawić.

- U wielu kobiet ciąża powoduje emocjonalne rozchwianie -

skomentowała pierwsza z rozmawiających. - Pamiętasz, co się działo,

kiedy sama byłaś w ciąży albo kiedy ja byłam?

Mattie zerknęła w bok. Ze swojego miejsca nie widziała dobrze

dwóch kobiet, których rozmowę słyszała, jednak zdołała stwierdzić, że są

do siebie bardzo podobne. Musiały być siostrami Jacka, bliźniaczkami

Sally i Cally.

Były również bardzo podobne do Jacka, obie miały ciemne włosy i

ciemne oczy.

- Zastanawiam się, jaka jest dziewczyna Jacka - odezwała się nagle

bliźniaczka siedząca po lewej. - Wszyscy chyba bardziej się ekscytują

background image

możliwością poznania jej niż zaręczynami Sandy, a nawet sytuacją Tiny!

Serce Mattie przyspieszyło rytm.

- Mama mówi, że to czarująca młoda osóbka - odpowiedziała

bliźniaczka po prawej. - Ogromnie sympatyczna. Zupełnie nie robi

wrażenia kogoś, kto szuka męża z dużymi pieniędzmi. Całe szczęście!

- Tak. Jack jest taki dobry! Mógłby przymknąć oko na zbyt wiele, a

potem ciężko tego żałować.

Czyżby Jacka można było aż tak łatwo wyprowadzić w pole, tak

łatwo zranić? - zdumiała się Mattie. Najwyraźniej poznała go od innej

strony.

- Mama zapewnia, że to dobra, otwarta dziewczyna - ciągnął głos z

prawej. - Ale mama uznałaby za czarującą każdą dziewczynę, z którą

postanowiłby się ożenić Jack! My zresztą także. Jeśli on kogoś wybierze,

bez wątpienia będzie to sympatyczna osoba.

Mattie miała już dość podsłuchiwanej rozmowy.

Nie dziwiła się, że siostry Jacka plotkują na jej temat. W końcu na

ich miejscu byłaby równie ciekawa sympatii brata, który od dawna nikogo

rodzinie nie przedstawił.

Niepokoiło ją, że rodzice i siostry Jacka mogą postrzegać ją jako

potencjalną łowczynię fortun. Aby nie uznali Mattie za kogoś takiego,

musiała podczas wieczornego obiadu zachowywać się zupełnie inaczej,

niż zamierzała.

- Dziękuję - powiedziała do manikiurzystki, gdy kobieta skończyła

malować jej paznokcie. - Chciałabym zapłacić.

Wizyta w luksusowym salonie piękności będzie dla niej ogromnym

wydatkiem, lecz po tym, co przed chwilą usłyszała, nie zamierzała

background image

pozwolić, by płacił za nią Jack. Nawet gdyby następny miesiąc miała

przeżyć o chlebie i wodzie.

Kiedy wychodziła, Sally i Cally powiodły za nią spojrzeniem. Nie

mogły jednak wiedzieć, na kogo patrzą.

Mattie pożałowała nagle, że nie wyjechała rankiem z Paryża.

Jack i jego siostry byli bardzo atrakcyjni z wyglądu. Matka także

była zadbana; bez wątpienia była kiedyś bardzo piękną kobietą. Również

ojciec Jacka musiał być przystojnym i bardzo eleganckim starszym panem.

Mattie pomyślała, że będzie się czuła pomiędzy nimi jak brzydkie

kaczątko.

Ależ głupi pomysł miał Jack, żeby mnie tu sprowadzić i przedstawić

im jako swoją przyszłą narzeczoną! - myślała. Było oczywiste, że rodzina

Jacka odbierze jej pojawienie się jako ważną deklarację z jego strony. Jak

mógł nie wziąć tego pod uwagę?!

Mattie wyszła z hotelu i ruszyła pod Wieżę Eiffla. Rozmyślała. Z

jednej strony chciała zemścić się na Jacku za to, że ją oszukał, z drugiej

nie chciała robić przykrości jego rodzinie ani też pozostawić go samego,

co doprowadziłoby do kompromitacji Jacka przed najbliższymi.

Nie, Mattie nie mogła wyrządzić im wszystkim takiej krzywdy. Nie

była aż tak podstępnym i porywczym człowiekiem, a i wszyscy

Beauchampowie wydawali się dobrymi, miłymi ludźmi. Jack też nie był

taki zły.

Usiadła na trawniku na Polach Marsowych, zastanawiając się, co

robić.

Wprawiła Jacka w zakłopotanie. Na pewno musiał być

zaniepokojony jej dzisiejszym zachowaniem.

background image

Postanowiła w końcu, dla dobra Jacka i jego najbliższych, że odegra

podczas kolacji rolę uczciwej, skromnej, zakochanej w nim dziewczyny.

- Wyglądasz wprost oszałamiająco! - ocenił Jack, kiedy krótko po

dziewiętnastej Mattie wróciła wreszcie do apartamentu. W jego oczach

widać było szczery zachwyt.

Miała na sobie drugą z dwóch wieczorowych sukienek, jakie kupiła

w minioną sobotę - ta była kremowa, koronkowa, miała krótkie rękawy i

sięgała do kolan. Jasna sukienka podkreślała ciemny odcień pięknie

ułożonych, błyszczących włosów Mattie.

- Dziękuję - powiedziała z uśmiechem, bardzo zadowolona.

Jack chyba rzeczywiście trochę odpoczął i wziął prysznic, ponieważ

wyglądał teraz świeżo i uroczo. Ponownie miał na sobie czarny smoking i

białą koszulę.

Był taki przystojny i męski, że Mattie aż zakręciło się w głowie.

- Mattie, zanim tam pójdziemy, chciałbym z tobą poroz...

- Twoja mama telefonowała, kiedy spałeś - przerwała mu Mattie. -

Odebrałam, żeby cię nie budzić. - Jack uniósł brwi. Mattie nie wiedziała,

co pomyślałaby matka Jacka, gdyby stwierdziła, że mieszkają z Mattie w

tym samym apartamencie. - Piętnaście po siódmej mamy spotkać się

wszyscy w barze. Napijemy się drinka, a potem razem pójdziemy w stronę

Wieży Eiffla.

- Naprawdę? - spytał Jack, znowu zdezorientowany.

- Tak - potwierdziła, ruszając do drzwi. - Już pora zjechać do baru. -

Popatrzyła na niego wyczekująco.

- Miałem nadzieję, że porozmawiamy wczoraj w nocy...

background image

- Przerwała nam bardzo niegrzecznie kobieta! - przypomniała Mattie.

- To prawda. Jednak zanim zobaczysz moich bliskich, muszę ci coś

powiedzieć.

- Możesz to zrobić po drodze - zaproponowała, wychodząc na

korytarz.

I tak wiedziała wszystko, co chciał jej oznajmić. W rzeczywistości

wcale nie zamierzała dopuścić go do słowa.

Przy jego rodzinie miała zamiar zachowywać się grzecznie, ale na

razie nie potrafiła jeszcze zrezygnować z zemsty. Chciała zobaczyć

przerażenie na twarzy Jacka, kiedy staną oko w oko z Tiną i jego

pozostałymi siostrami, i jego głębokie zdumienie, gdy okaże się, że Mattie

wie, kim one są w rzeczywistości.

Jack wyszedł na korytarz i przytrzymał Mattie za łokieć, aby szła

trochę wolniej.

- Mattie! - zaczął podekscytowany. - Słuchaj, jeszcze nie miałem

okazji powiedzieć ci, że...

- Jack, Mattie! Zaczekajcie! - odezwał się zza ich pleców głos Betty

Beauchamp.

Mattie omal nie wybuchnęła śmiechem, widząc minę Jacka.

Biedak, właśnie się zorientował, że nie zdąży w porę wyznać Mattie

bardzo ważnych rzeczy! Niemal mu współczuła.

Odwróciła się, aby uśmiechnąć się do Betty, i nagle aż zamarła na

widok jej męża.

Edward Beauchamp był uderzająco podobny do syna. Miał prawie

identyczną twarz, podobną figurę, był tego samego wzrostu - tylko o mniej

więcej czterdzieści lat starszy od Jacka.

background image

Niezwykle elegancka para - pomyślała Mattie.

Twarz Edwarda robiła wrażenie oblicza dostojnego, wysoko

urodzonego człowieka.

- To jest Mattie, a to Edward, mój mąż - powiedziała miłym tonem

Betty.

Miała na sobie długą, czarną suknię z cekinami, w której wyglądała

jak królowa.

Mattie i Edward uścisnęli sobie dłonie.

- Cieszę się, że mogę panią poznać - odezwał się na powitanie

Edward.

- Jest nam ogromnie miło - potwierdziła radośnie Betty, ujmując

Mattie pod rękę i ruszając z nią przodem. Betty Beauchamp była wesołą,

pełną energii kobietą i łatwo nawiązywała kontakt z ludźmi. - Dziewczyny

są wściekłe, że je uprzedziłam i zdążyłam cię już poznać - zdradziła

konspiracyjnym szeptem, zadowolona z siebie.

Jack nie mógł tego słyszeć.

Z pewnością wciąż ogromnie się niepokoił.

Mattie zastanawiała się, czy jednak nie postępuje z nim okrutnie.

Pocieszała się, że jeszcze tylko kilka minut, a potem wszystko się

wyjaśni i Jack powinien się uspokoić.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

- Czy mógłbym zamienić z Mattie kilka słów na osobności? - spytał

w końcu Jack, kiedy zbliżali się do hotelowego baru.

Mattie odwróciła głowę. Jack miał niewyraźną minę. Mattie puściła

więc Betty, zaczekała na Jacka i ujęła go pod rękę.

- Mam nadzieję, że po dzisiejszej kolacji będziemy mieli mnóstwo

czasu, żeby porozmawiać o wszystkim - powiedziała.

- Ale... - zaczął Jack. Wyraźnie drżał.

- Dziewczyny będą bardzo rozczarowane, jeśli każecie im na siebie

czekać - powiedziała Betty.

Zupełnie jakby była ze mną w spisku - pomyślała Mattie.

- Chodź, synu - odezwał się Edward, wesoło klepiąc Jacka po

plecach. - Wiesz, jakie są te nasze panie.

- Chodźmy, Jack - zachęciła Mattie. - Wszystko będzie dobrze.

W barze siedziały już wszystkie cztery siostry Jacka.

Sandy żartowała z wysokim brunetem, wpatrując się w niego z

miłością. To musiał być Thom, jej nowy narzeczony.

Tina dyskutowała z mężczyzną nieco przysadzistej budowy. Musiał

to być Jim, jej trochę mało wrażliwy mąż.

Sally siedziała w towarzystwie wysokiego blondyna.

Mąż Cally był również wysoki, miał rude włosy, wyglądał na Szkota.

Obok siedziała para starszych ludzi, zapewne byli to rodzice Thoma.

Mattie nie zauważyła natomiast dziewczyny, która mogłaby być

Sharon. To jej zalotów tak bardzo obawiał się Jack.

Na widok wchodzących ustały rozmowy.

Jack ścisnął dłoń Mattie - musiał bardzo się denerwować.

background image

Czego się po mnie spodziewa? - dziwiła się. Nawet gdybym nie

wiedziała, kim są Tina, Sandy, Cally i Sally, nie zrobiłabym przecież

sceny przy nich wszystkich, przy rodzicach Jacka. Czy nie jest o tym

przekonany?

Najwyraźniej nie był.

- Nie denerwuj się, Jack, wszystko w porządku - szepnęła, aby go

uspokoić. - Przedstaw mnie, proszę.

- Szkoda, że nie pozwoliłaś mi wyjaśnić... - zaczął.

- Zrobisz to później - przerwała mu kolejny raz. - Naprawdę nie

musisz się niepokoić.

- Cześć wszystkim! - odezwał się nagle z tyłu przesadnie

modulowany, aksamitny kobiecy głos. - Mam nadzieję, że się nie

spóźniłam?

Jack zesztywniał. Mattie zerknęła na niego z niepokojem, po czym

odwróciła się, żeby zobaczyć nowo przybyłą.

Była wysoką brunetką o bujnych włosach sięgających aż do pasa.

Włożyła na ten wieczór krótką, dopasowaną sukienkę w kolorze

fioletowym. Miała pełną, delikatną twarz porcelanowej lalki,

ciemnoniebieskie oczy i niemal nienaturalnie długie rzęsy.

Czy to była siostra Thoma?

Musiała to być Sharon. Najwyraźniej zwróciła się do rodziny

Beauchampów oraz własnej.

Jack chce, abym broniła go przed zalotami takiej kobiety? Mattie nie

posiadała się ze zdumienia.

Spojrzała na Jacka. Jeśli tak, z pewnością nie jest kobieciarzem -

myślała. Wszyscy bowiem inni mężczyźni, jacy siedzieli w barze, otwarcie

background image

wpatrywali się w Sharon, podziwiając jej urodę. Sharon, trajkocząc i

śmiejąc się, witała się z Sandy, Thomem, siostrami Jacka i ich mężami.

Mimo to widać było, że rzuca ukradkowe spojrzenia właśnie na Jacka.

W końcu znalazła się przed nim i powiedziała:

- Cześć, Jack.

- Cześć - odparł beznamiętnie, grzecznie skłaniając głowę.

- Nie bądź taki sztywny, teraz wszyscy jesteśmy jedną wielką

rodziną! - odpowiedziała, zmysłowo modulując głos, i natychmiast rzuciła

się Jackowi na szyję, całując go w usta.

Zaskoczony, puścił dłoń Mattie. Oparł dłonie na obnażonych,

smukłych, opalonych ramionach Sharon i delikatnie, ale stanowczo

odsunął ją od siebie.

Sharon nie ustępowała.

- Jak się cieszę, że znowu cię widzę! - oznajmiła znacząco, po czym

ujęła go pod rękę.

Mattie miała ochotę wydrapać Sharon oczy. W każdym razie takie

sformułowanie przyszło jej na myśl. Jak ona śmie patrzeć na Jacka takim

wzrokiem?! - myślała gniewnie. Zachowuje się, jakbym nie istniała. Na

nikogo innego już nie zwraca uwagi, tylko na Jacka!

Jack nie robił nic, co mogłoby zachęcić Sharon do takiego

zachowania. Po prostu stał nieruchomo.

Ale ona najwyraźniej wiedziała, czego chce. Jak najbardziej zbliżyć

się do niego.

Czyżby naprawdę nie miał ochoty bliżej poznać tej dziewczyny? A

może tylko tak mówi? Chociaż jaki sens miałoby wówczas sprowadzanie

mnie tutaj na ten weekend, kiedy miałby okazję bawić się z Sharon? -

background image

myślała Mattie.

- To moja przyjaciółka, Mattie Crawford - oznajmił głośno Jack,

obejmując ją w pasie i przysuwając lekko do siebie. - A to Sharon

Keswick, siostra Thoma.

- Tak mnie przedstawiasz: „siostra Thoma”? - odpowiedziała z

oburzeniem Sharon. - Miałam nadzieję, że jestem dla ciebie kimś więcej

niż tylko „siostrą Thoma”! - Spojrzała gniewnie na Mattie. - Cześć, Mandy

- powiedziała, podając jej niechętnie dłoń.

- Mam na imię Mattie. - Była pewna, że Sharon celowo niewłaściwie

wymówiła jej imię.

- Czy my się już spotkałyśmy? - spytała Sharon, w której nagle

obudził się duch współzawodnictwa. - Znasz może...

- Może przynieść ci szampana, Sharon? - przerwał grzecznie Edward.

- Wybaczcie, kochani, chciałbym przedstawić Mattie reszcie rodziny

- wtrącił Jack, wykorzystując okazję.

A jeszcze przed kilkoma minutami tak bardzo bał się przedstawić

Mattie najbliższym!

- Słusznie. - Mattie kiwnęła głową. - Z pewnością jeszcze dziś

porozmawiamy - powiedziała chłodno do Sharon.

- Bez wątpienia - odparła lodowatym tonem Sharon. Uśmiechnęła się

do Edwarda i wzięła od niego kieliszek szampana.

- O rety! - szepnął Jack do Mattie, kiedy odeszli parę kroków. - Teraz

rozumiesz, o co mi chodzi?

Mattie nie była pewna, o co naprawdę chodzi Jackowi. Choć było

oczywiste, że Sharon ogromnie się nim interesuje, a on stara się jej unikać.

Mattie była jednak również przekonana, że między nimi jest jeszcze coś.

background image

Może tych dwoje łączyła jakaś wspólna przeszłość?

W każdym razie poznanie Sharon było dla Mattie tak przykre, że

zepsuło jej humor na cały wieczór.

Przedtem podejrzewała chwilami, że może żadna Sharon nie istnieje,

że Jack wymyślił tę postać w ramach niecodziennej gry, jaką prowadził z

Mattie. Gdyby tak było, zaproszenie Mattie do Paryża miałoby inny cel,

niż twierdził.

Jednak Sharon była kobietą z krwi i kości, i to jaką kobietą! Mattie

poczuła się jak brzydkie kaczątko pośród łabędzi. Zwłaszcza obecność

Sharon nie pozwalała Mattie spokojnie cieszyć się uroczystym wieczorem.

- Nie wiem, o co ci naprawdę chodzi - powiedziała do Jacka. - Czy

może o to, że Sharon jest niezwykle piękna?

- Cóż, jest piękna... - przyznał niechętnie.

Mattie zjeżyła się. Mógłby chociaż skłamać, spróbować jakoś

umniejszyć w słowach olśniewającą urodę Sharon.

- I masz z tym kłopot? - spytała gniewnie.

Jack pokręcił głową.

- To zbyt skomplikowane, żebym wytłumaczył ci w tej chwili.

- Możesz wyjaśnić mi w prostych, krótkich zdaniach - poradziła. -

Bez wątpienia je zrozumiem.

Jack popatrzył na nią z niepokojem.

- Mattie... - zaczął.

- Nie teraz - ucięła i zmusiła się do uśmiechu, ponieważ stali

naprzeciw sióstr Jacka oraz towarzyszących im mężczyzn. - Przedstaw

mnie swoim siostrom: Tinie, Sally, Cally i Sandy - powiedziała.

Jack spojrzał na nią zaskoczony. Jak przewidziała, był oszołomiony

background image

tym, że Mattie wie, kim są kobiety o wymienionych przez nią imionach.

Nie rozbawiło jej to jednak. Już nic jej w tej chwili nie bawiło.

- Nie stój tak - powiedziała. - Twoje siostry i ich mężowie czekają, aż

podejdziemy i przywitamy się z nimi.

Dobrze, że Sharon się pojawiła, bo przypomniało to Mattie, po co

Jack zabrał ją ze sobą do Paryża. Inaczej mogłaby naiwnie podejrzewać,

że to dlatego, że mu się spodobała.

Jack wprawdzie był dla niej miły i naprawdę dbał o to, żeby się nie

nudziła, ale nie wspominał słowem o tym, by poważnie się nią

zainteresował.

Jeśli jego dziwne spojrzenia odebrała jako zobowiązującą deklarację,

a co gorsza, zakochała się w Jacku, była to jej własna wina. I naiwność.

- Wiesz, że to moje siostry... - szepnął w końcu. Widać było, że jest

zdezorientowany.

- Oczywiście.

- Ale skąd...? W jaki sposób się dowiedziałaś?

- Rozmawiałam rano z twoją mamą. Czy często zdarza ci się tracić

rezon w towarzystwie?

- Słucham?

- Zaniemówiłeś. Stoisz jak słup soli - drażniła się z nim Mattie.

- Od samego rana wiesz, że cztery kobiety, którym... - zaczął.

- Kto rano wstaje, nie błądzi - przerwała mu kolejny raz, celowo

mieszając dwa przysłowia.

- Dziwne... - mruknął sam do siebie. - Rozmawiałem z mamą po

południu i nie wspominała mi o tej części waszej rozmowy.

Widocznie kiedy Mattie zjechała do salonu piękności, Jack poszedł

background image

porozmawiać z matką.

- Twoja mama nie wie, że myślałam, że Tina, Sally, Cally i Sandy

nie są twoimi siostrami. - Mattie uśmiechnęła się szeroko.

- No tak... To dlatego byłaś tak nieoczekiwanie miła, kiedy wróciłem

z lotniska. Bawisz się moim kosztem.

- To ty rozpocząłeś tę grę - odparła. Nie chciała, żeby Jack domyślił

się jej uczuć.

- Jeden do zera dla ciebie - skomentował. Uśmiechnął się, objął

Mattie i ruszył z nią w stronę swoich sióstr.

Siostry Jacka przywitały się z nią serdecznie. Wszystkie wydawały

się ogromnie sympatyczne. Mężczyźni również byli przyjaźnie nastawieni.

Mattie cieszyła się, że została tak ciepło przyjęta. Od razu poczuła się

lepiej.

Co ciekawe, także i Thom, brat Sharon, odniósł się do Mattie bardzo

życzliwie. Robił wrażenie czarującego człowieka. Widocznie nie był

podobny do siostry.

- Pasujecie do siebie - powiedział - ale czy Mattie już wie, że jesteś

pracoholikiem? - Drażnił się w ten sposób z Jackiem.

- Może teraz, kiedy poznałem Mattie, nie będę takim pracoholikiem

jak dawniej - odparł Jack, przytulając Mattie znacząco.

- A czy ona wie, że kiepsko grasz w golfa? - dorzucił ze złośliwym

uśmiechem Ian, mąż Cally. Faktycznie był Szkotem.

- Wolę sporty uprawiane w zamkniętych pomieszczeniach -

odpowiedział Jack.

- Hm, ale czy Mattie zdaje już sobie sprawę, że chrapiesz? - odezwał

się z kolei Jim. - Auu! - zawył, kiedy Tina mocno kopnęła go w kostkę.

background image

Mattie powstrzymała wybuch śmiechu. Jim i Tina byli dość

specyficzną parą.

- Ogromnie was przepraszam za to, w jaki sposób wpadłam na was

wczoraj w nocy, rujnując wam wieczór - powiedziała Tina. - Nie wiem, co

sobie o mnie pomyślałaś, Mattie. Byłam w tak okropnym stanie! I

przetrzymałam Jacka parę godzin w swoim pokoju, płacząc mu w rękaw...

- wyznała.

Nic dziwnego, że kiedy wrócił z lotniska, był wyczerpany.

- Nie przejmuj się - pocieszyła ją Mattie. - Po to ma się braci, żeby

było komu zwierzyć się z kłopotów. Cieszę się, że już się pogodziliście.

Słyszałam, że spodziewacie się dziecka. Gratuluję! - Mattie uśmiechnęła

się do obojga małżonków.

- Dziękuję ci - odpowiedziała Tina. - Niestety, mój mąż zbyt często

najpierw coś mówi, a dopiero potem myśli - dodała, po czym przytuliła się

do Jima, uśmiechając się do niego czule.

- A ja sądziłem, że po prostu jest dla ciebie niedobry... -

skomentował żartobliwie Jack.

- Przestańcie, dobrze? - mruknął lekko zniecierpliwiony Jim.

- Dopiero zaczynamy - odpowiedział Jack, mrugając do niego

porozumiewawczo.

- Czas ruszyć na przyjęcie - zarządziła nagle głośno Betty. -

Chodźmy, kochani!

Przez poprzednie kilka minut rozmawiała wraz ze swoim mężem z

rodzicami Thoma i Sharon. Także i państwo Keswickowie wydawali się

bardzo mili. Robili wrażenie zwykłych ludzi - oboje byli niscy i mieli

nadwagę.

background image

Mattie zastanawiała się, jak to możliwe, żeby Sharon była ich

dzieckiem. Odróżniała się od reszty rodziny nie tylko urodą, ale i

charakterem.

- O czym jeszcze rozmawiałyście z moją mamą? - spytał Mattie Jack,

kiedy ruszyli razem w stronę Wieży Eiffla. - Wspomniała ci o moich

czterech siostrach, wymieniając ich imiona. Musiała również powiedzieć

ci o ciąży Tiny...

- Twoja mama jest bardzo otwartym człowiekiem - odparła

wymijająco Mattie.

- W przeciwieństwie do mnie - przyznał z kwaśną miną.

Bardzo niewiele o sobie mówił, choć nie był milczkiem ani

człowiekiem zamkniętym w sobie. Mattie rozmawiało się z nim tak

dobrze, że musiała uważać, żeby mimowolnie nie zdradzić, że się w nim

zakochała.

- Miło znowu cię widzieć, Jack! - Mattie usłyszała donośny głos

zbliżającej się Sharon. Sharon ostentacyjnie ujęła Jacka za ramię. - Mam

nadzieję, że nam wybaczysz, Mandy - mruknęła do Mattie, uśmiechając

się nieszczerze. - Jesteśmy z Jackiem dobrymi znajomymi. Och, Jack -

zatrzepotała długimi rzęsami - czy to nie najbardziej romantyczne miejsce

na świecie?

Mattie milczała. Sharon ją zdenerwowała. W dodatku Jack nie

próbował jej zniechęcić ani nakłonić do odejścia.

W restauracji na wieży Sharon szybko usiadła obok Jacka, a Mattie

po drugiej stronie.

Była wściekła, chociaż niespecjalne zdziwiona zachowaniem

rywalki.

background image

Gniewała się zarówno na Sharon, jak i na Jacka.

A także na siebie samą za to, że była taka niemądra i dała się wplątać

w tę farsę.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

- Nie przejmuj się moją siostrą - odezwał się w pewnej chwili Thom,

który siedział z lewej strony Mattie. - Nie ma się czym martwić.

Naprawdę.

Serce Mattie zabiło mocniej. Uśmiechnęła się sztucznie do Thoma.

Nie zwracała uwagi na widoczne z góry kolorowe światła Paryża.

Ledwie skubnęła pierwsze danie. Wszystko z powodu Sharon.

Jack próbował włączyć Mattie do rozmowy, ale Sharon cały czas

wykazywała inicjatywę, skupiając na sobie uwagę. W dodatku starała się

jak najczęściej wypowiadać głośno zdania zaczynające się od: „A

pamiętasz, Jack, jak razem...” Po każdej takiej wypowiedzi Mattie miała

ochotę krzyczeć.

Co właściwie łączyło Jacka i Sharon? - myślała nerwowo.

Właściwie nie trzeba było długo się nad tym zastanawiać. W takim

razie Jack sprowadził Mattie do Paryża po to, aby...

- On nie zwraca na Sharon uwagi, naprawdę - szepnął znowu Thom.

Uśmiech Mattie był tym razem kwaśny. Jeśli nawet obecnie Jackowi

nie zależało na Sharon, musiał zwrócić na nią szczególną uwagę już

wcześniej!

- Mówię serio - zapewnił Thom, ściskając przelotnie dłoń Mattie, by

dodać jej otuchy.

Nie odpowiadała, łamała kawałek bagietki. Popatrzyła na pokruszoną

bułkę i otrzepała palce z okruchów.

- W takim razie ciekawe, co robi Jack, kiedy zwraca uwagę na

kobietę! - mruknęła do Thoma.

Jack był wciąż zajęty perorującą Sharon.

background image

- Przyjrzyj mu się, jakim wzrokiem na ciebie patrzy - poradził z

uśmiechem Thom. - Jeszcze nigdy nie widziałem Jacka tak szczęśliwego i

ożywionego jak wcześniej w barze, kiedy rozmawialiście z nami

wszystkimi.

- Naprawdę? - Mattie była zdziwiona. - Myślałam, że Jack zawsze

jest ożywiony i zadowolony z siebie.

- No widzisz! - odparł Thom.

Mattie od początku sądziła, że Jack to człowiek pewny siebie,

cieszący się życiem.

Człowiek sukcesu we wszystkich dziedzinach.

I raczej się nie myliła, bo przecież nie zaprosił jej do Paryża ze

względu na nią samą i paryskie atrakcje. Zabrał ją po to, aby chroniła go

przed zalotami Sharon. Jeżeli robi na Thomie wrażenie szczególnie

zadowolonego z mojego towarzystwa - myślała - dowodzi to jedynie, jak

dobrym aktorem jest Jack.

Zresztą i tak większą część wieczoru spędzał na rozmowie z Sharon.

Mattie czuła, że jej obecność w restauracji jest zbędna.

- Dziękuję ci za troskę, Thom, ale nie musisz tak się tym

przejmować. - Uśmiechnęła się. - Nie jesteśmy z Jackiem parą. - Nie byli

nawet dobrymi znajomymi. Mattie wątpiła, żeby po powrocie do Londynu

miała kiedykolwiek okazję zobaczyć Jacka.

- Może w takim razie powinniście nią być - odparł Thom, wzruszając

ramionami.

Mattie popatrzyła na niego ze zdziwieniem.

- Lepiej, żebyście nie popełnili podobnego błędu, jaki popełniłem z

Sandy pięć lat temu - kontynuował. - Spotykaliśmy się od dłuższego czasu

background image

i wiedziałem, że ją kocham, że jest tą jedyną kobietą, z którą chcę się

ożenić. Tylko że jej tego nie powiedziałem. Wyobraź sobie, że tymczasem

pojawił się inny mężczyzna, który mnie w tym wyprzedził. I pobrali się! -

Thom westchnął. - A po upływie czterech lat ona doszła do wniosku, że

popełniła błąd i rozwiodła się. Dopiero wówczas mogłem powiedzieć jej,

co naprawdę do niej czułem cały czas.

Z nami jest inaczej - pomyślała Mattie. To znaczy, jestem zakochana

w Jacku, ale on we mnie z pewnością nie. Gdybym wyznała mu miłość,

bez wątpienia jasno dałby mi do zrozumienia, że nie chce ze mną być.

- O czym tak poważnie rozmawiacie? - zainteresował się nagle Jack.

Wydawał się rozzłoszczony. Czym? Czy tym, że Mattie rozmawiała z

Thomem?

- Opowiedziałem właśnie Mattie - odezwał się szybko Thom - jak to

przed pięcioma laty konkurent sprzątnął mi sprzed nosa Sandy, ponieważ

nie wpadłem na to, aby w porę powiedzieć jej, co do niej czuję. - Popatrzył

na Jacka wyzywająco.

Mattie zaczerwieniła się. Bez wątpienia Jack spyta, jakim sposobem

w ciągu kilku minut rozmowy doszli do tak osobistych tematów.

- Naprawdę...? - spytał przeciągle Jack, świdrując Thoma wzrokiem.

- Tak - potwierdził Thom, wytrzymując jego spojrzenie.

Tego tylko brakuje, żeby jeszcze ci dwaj się pokłócili! - pomyślała

Mattie.

- To takie romantyczne, że w końcu Sandy wróciła do Thoma,

prawda? - wtrąciła, nie czekając na rozwój kłótni.

- Kobiety lubią romantyczne wydarzenia - dodał Thom. - Powinieneś

kiedyś to sprawdzić.

background image

Jack spochmurniał.

- To nie takie proste, kiedy ma się taką rodzinę - mruknął.

Ciekawe, o co mu chodzi? - zastanowiła się Mattie. Tymczasem

nieoczekiwanie przyłączyła się do rozmowy Sandy.

- Po tym, jak pomyliłeś dedykacje przy bukietach z kwiatami dla nas

- powiedziała - masz szczęście, że żeńska część twojej rodziny wciąż ma

ochotę z tobą rozmawiać, Jack. Dobrze, że mamy poczucie humoru. W

istocie było to nawet śmieszne. Wiesz, Mattie, Jack posłał wszystkim

siostrom po bukiecie kwiatów, ale omyłkowo pozamieniał karteczki z

imionami. Wyobrażasz sobie?

- Wyobrażasz sobie? - powtórzył Jack, spoglądając surowo na

Mattie, która miała ochotę schować się pod stół ze wstydu.

Thom z zaciekawieniem obserwował jej nieoczekiwaną reakcję.

- To chyba rzeczywiście musiało być zabawne - powiedziała w

końcu.

- Zależy, jak się na to spojrzy - skomentował Jack.

- Mam nadzieję, że nie pomylił imienia na kwiatach dla ciebie,

Mattie - odezwała się znowu Sandy. - Co byś pomyślała, gdybyś dostała

kwiaty z dedykacją dla Sandy, Sally, Cally albo Tiny?

Mattie uśmiechnęła się blado. Sandy nie wiedziała, że Mattie nie

dostała od Jacka żadnych kwiatów, za to słyszała od niego zawoalowaną

groźbę szantażu.

- Daj już biedakowi spokój - poradził jej Thom. - Porozmawiajmy

lepiej o Mattie. Czym się właściwie zajmujesz, Mattie? Jeszcze nam nie

mówiłaś.

- Może Mattie nie zajmuje się niczym - wtrąciła ze złością Sharon,

background image

uznając, że już zbyt długo nie uczestniczy w rozmowie. - W końcu Jack to

bardzo zamożny człowiek! Prawda, kochanie, że jesteś zamożny? -

Popatrzyła zalotnie na Jacka.

- Większość kobiet chce robić coś pożytecznego, Sharon! -

odpowiedział Thom, rzucając siostrze karcące spojrzenie.

- Nie chce mi się pracować - odpowiedziała szczerze.

- Widocznie nie należysz do większości - zakończył Thom, po czym

z powrotem spojrzał na Mattie.

Wiedziała, że nie powinna wspominać, że prowadzi kwiaciarnię.

Siedzący obok ludzie byli zbyt inteligentni, żeby nie skojarzyć faktów.

- Realizuję różne zlecenia - odpowiedziała wymijająco. - A w

wolnym czasie pomagam mojej mamie prowadzić hotel dla psów -

dorzuciła szybko, zanim ktokolwiek spytał ją o charakter realizowanych

przez nią zleceń.

- A właśnie... jak się miewa Harry? - spytała z troską Sandy.

Widać było, że lubi psa Jacka. Beauchampowie byli naprawdę

sympatyczną rodziną.

- Spytaj Mattie. Harry zamieszkał na ten weekend właśnie w hotelu

jej mamy - wyjaśnił z uśmiechem Jack.

- Dobry pomysł - skomentowała Sandy. - Czy spodobało mu się to

miejsce? - spytała Mattie. - Jack martwił się, że może wcale nie wyjedzie,

bo nie ma z kim zostawić Harry'ego.

- To ty rozmawiałeś wczoraj z moją mamą, Jack - przypomniała

Mattie. Była niezadowolona, że nie zaproponował jej, aby zatelefonowali

do jej matki wspólnie.

- Harry ma dziewczynę - poinformował Jack. - Piękną sukę

background image

labradora, która wabi się Sophie.

- To wspaniale. Zdaje się, że dziewczyn wokół nie brak... - zaczął z

przekąsem Thom, ale rozmowę przerwało nadejście kelnerów

roznoszących drugie dania.

Teraz przy stole rozlegały się tylko słowa zachwytu nad wyglądem,

aromatem oraz wspaniałym smakiem jedzenia.

Całe szczęście, że zapomnieli o rozmowie na temat mojego zawodu -

pomyślała Mattie.

Thom był naprawdę bardzo miłym człowiekiem i dbał, aby Mattie

się nie nudziła, choć jego towarzystwo było dla niej trochę niewygodne.

Zaczynał bowiem podejrzewać, że Mattie i Jack nie są ze sobą w tak

dobrych relacjach, jak wszyscy sądzą. Że mogło zajść między nimi coś

przykrego, czego nikt wokół nie podejrzewa.

I nie mylił się.

Gdyby wiedział, jak niewiele łączy mnie z Jackiem... - myślała ze

smutkiem Mattie.

- Smakuje ci? - spytał ją Jack, gdy spróbowała wyśmienitego

kurczaka.

- Bardzo - odpowiedziała.

Jack westchnął ze smutkiem i szepnął:

- Mattie, co ja mogę zrobić? Musiałbym być w stosunku do niej

niegrzeczny...

Otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia.

- Czy ja coś mówię? - odpowiedziała pytaniem.

- Nie musisz... Widzę, jaka jesteś niezadowolona.

Nie wiedziała, że Jack martwi się jej stanem psychicznym.

background image

Uśmiechnęła się wymuszonym uśmiechem, stwierdziwszy, że Betty

przygląda im się z naprzeciwka okrągłego stołu, z błogą miną.

- Zastanawiałam się, dlaczego właściwie sprowadziłeś mnie tutaj,

skoro tak dobrze się bawisz w towarzystwie Sharon - szepnęła.

- Dobrze się bawię?! - jęknął Jack. - Chętnie bym ją udusił!

Mattie nie była w stanie powstrzymać wybuchu śmiechu.

Jack wyglądał jak bezradny chłopiec.

- Dobrze, że humor choć trochę ci się poprawił - skomentował Jack,

po czym nachylił się i delikatnie pocałował Mattie w usta. - Uwielbiam,

kiedy się śmiejesz - dodał. - To tak jakby nagle wyszło słońce.

Mattie była zaskoczona i onieśmielona.

Jednak zaraz potem zdała sobie sprawę, że przecież pocałunek Jacka

był gestem aktorskim wobec jego rodziny siedzącej wokół. No i wobec

Sharon Keswisk.

Sharon była bowiem wyraźnie wściekła. Rzuciła Mattie nienawistne

spojrzenie.

- Teraz chyba ci się udało - pochwaliła go Mattie. - Sharon nie

spodobał się ten pocałunek.

- Mattie, nie dlatego... - zaczął Jack, kręcąc głową.

- Uśmiechaj się - przerwała mu. - Twoja mama nas obserwuje.

- Nieważne, co pomyśli sobie moja mama - mruknął.

- Dla mnie to ważne - oznajmiła Mattie. - Bardzo ją polubiłam.

Jack popatrzył na Mattie z szacunkiem, a potem uśmiechnął się i

ścisnął jej dłoń.

- Ona także cię polubiła - powiedział. - Rozmawialiśmy chwilę przed

przyjęciem i...

background image

Mattie była ciekawa, co powiedziała mu o niej jego matka. Nie

zdążyła jednak o to zapytać, ponieważ Edward podniósł się właśnie z

miejsca i wzniósł toast za Sandy i Thoma. Krótką przemowę zakończył

stwierdzeniem, że ma nadzieję, że za trzy miesiące wszyscy spotkają się w

tym samym gronie na weselu.

Za trzy miesiące nie będę znała Jacka ani nikogo z was - pomyślała

ze smutkiem Mattie.

- Dzisiejszy dzień był wyjątkowo nieudany - odezwał się do niej

ponownie Jack. - Może jest coś, na co miałabyś szczególną ochotę jutro? -

Czekając na odpowiedź, zabrał się energicznie do krojenia steku.

Najwyraźniej był w nie najgorszym humorze.

- Podobno mamy wszyscy iść na spacer do Notre Dame -

odpowiedziała za Mattie Sandy. - To będzie rodzinna wycieczka.

Pamiętasz nasze rodzinne pikniki?

- Pamiętam - odpowiedział. - Mrówki w kanapkach i lody z

muchami.

- Jesteś niemożliwy! - skomentowała ze śmiechem Sandy.

Mattie z fascynacją słuchała, jak Jack i Sandy wspominają wesołe

wakacje spędzone z rodzicami i siostrami.

Ona nie miała takich wspomnień. Była jedynaczką, a jej ojciec zmarł,

kiedy miała trzy lata. Całe dzieciństwo spędziła tylko z matką.

Dalsza część kolacji przebiegła na niezobowiązujących rozmowach

w miłej atmosferze. Jackowi udawało się już poświęcać Sharon znacznie

mniej czasu.

Po paru godzinach spędzonych w towarzystwie bliskich Jacka Mattie

czuła się jak nowa członkini wesołego klanu, od razu przez niego przyjęta

background image

i zaakceptowana. Rodzina Beauchampów była naprawdę wyjątkowa.

Mimo to Mattie raz po raz ogarniał smutek, kiedy przypominało jej

się, że w poniedziałek wróci do Londynu i na tym zakończy się jej

znajomość z tą miłą rodziną. A w szczególności z Jackiem.

Przyjęcie dobiegło końca i wszyscy zjechali windą z wieży.

- Ja i Mattie idziemy na spacer - oznajmił Jack.

- Ho - ho - ho, spacer! - skomentował Jim. Naprawdę nie był

delikatnym człowiekiem.

Jack obejmował Mattie wpół.

- Chyba przejdę się z wami - oznajmiła Sharon, stając z lewej strony

Jacka. - Świeże powietrze dobrze mi zrobi.

Powietrze w restauracji na wieży było wystarczająco świeże.

Dla wszystkich było oczywiste, że Sharon chodzi o co innego.

Jack nie wydawał się zachwycony jej pomysłem.

- Może wszyscy się przespacerujemy? - zaproponowała Cally.

Mattie była jej wdzięczna za tę propozycję. Wolała chodzić nocą po

Paryżu ze wszystkimi niż tylko z nim i okropną Sharon.

- To bardzo dobry pomysł! - skomentowała Betty. - Od lat nie

spacerowaliśmy po Paryżu w świetle księżyca, prawda, Edwardzie? -

Popatrzyła z miłością na męża. Od trzydziestu pięciu lat byli tak samo

mocno w sobie zakochani jak wtedy, kiedy się pobierali.

- Zdaje się, że w wyniku naszego ostatniego nocnego spaceru po

Paryżu został poczęty Jack - przypomniał sobie Edward.

- Powtórka już nam nie grozi - zapewniła Betty.

Pozostali przysłuchiwali się tej rozmowie z rozbawieniem.

- W naszym przypadku nie, ale jeśli chodzi o pozostałe pary, nigdy

background image

nic nie wiadomo - zauważył przytomnie Edward. - No, z wyjątkiem Tiny i

Jima.

- My już mamy dwoje dzieci. To nam wystarczy - oświadczyła Cally

czy też Sally; bliźniaczki były ogromnie podobne do siebie i jednakowo

ubrane.

- Nam wystarczy jedno dziecko - dodała druga.

- Nie patrzcie tak na nas - odezwał się po chwili Jack, obejmując

mocniej Mattie. - Kocham dzieci, zwłaszcza wasze, ale na własne wolę

jeszcze poczekać. Na razie chcę mieć Mattie tylko dla siebie.

- No to ruszajmy! - zarządziła Betty, wciąż czule ujmując Edwarda

za łokieć.

Mattie zaczerwieniła się. Rodzina Jacka była jednak czasem zbyt

bezpośrednia.

- Chciałbyś mieć ze mną dzieci? - spytała cicho Jacka, kiedy szli na

czele grupy.

- Musiałem im coś powiedzieć - odpowiedział wymijająco.

- To był tylko żart...

- Wiem. - Jack obejrzał się z niezadowoleniem. Rodzina nie

zamierzała go opuszczać pomimo późnej pory. - Chyba się sprzysięgli.

- Słucham?

- Nie odstępują nas na krok. Wczoraj w nocy i dziś w ciągu dnia

zajmowałem się kłopotami Tiny i Jima. Nie mieliśmy czasu dla siebie.

Wydawał się rozzłoszczony. Kąciki ust Mattie zadrżały. Nie mogła

powstrzymać się od śmiechu, kiedy Jack się złościł. Tak zabawnie i

niewinnie wówczas wyglądał. W końcu roześmiała się.

- Co cię tak śmieszy? - spytał zdumiony.

background image

- Ty! - odparła wesoło. - Nie martw się, nikt się przeciw tobie nie

sprzysiągł. - Posmutniała nagle. - Poza tym przecież tylko gramy przed

nimi, czyż nie?

- Tylko gramy... - szepnął niepewnie, jakby sam do siebie.

- Sharon ani trochę się nie speszyła tym, że masz dziewczynę -

dodała Mattie.

- Czy to moja wina?

- Chyba nie moja.

Jack westchnął.

- Rzeczywiście, z pewnością nie twoja - zgodził się. - Wiesz, przed

kilkoma laty popełniłem błąd: spotykałem się z Sharon przez parę tygodni.

- Nie wspominałeś mi o tym! - Mattie była poruszona, choć po tym,

co działo się w restauracji, domyślała się, że Jacka coś łączyło z Sharon.

- Nikt nie lubi opowiadać o swoich błędach - tłumaczył się.

- Ja przyznałam się przed tobą do mojego - odparła Mattie.

I do czego to doprowadziło? Znalazła się z Jackiem w Paryżu.

I zakochała się w Jacku.

- Sharon wprawdzie fantastycznie wygląda... - kontynuował.

- Widzę, jak wygląda! - przerwała gniewnie Mattie. Nie miała ochoty

słuchać o zaletach urody Sharon.

- Wygląd to nie wszystko - ciągnął. - Okazało się, że Sharon ma

okropny charakter - dokończył. - Jest po prostu straszna! Spotkaliśmy się

w sumie może trzy czy cztery razy, przysięgam. Podczas ostatniej, trzeciej

czy czwartej randki, Sharon uznała, że już może mną dyrygować, rządzić

moim życiem. Dla mężczyzny nie ma nic bardziej zniechęcającego niż

kobieta, która na początku znajomości zachowuje się, jakby już było

background image

postanowione, że zostanie twoją żoną! Więcej się z nią nie spotkałem.

Przypadkiem zobaczyłem ją ponownie przed kilkoma miesiącami, kiedy

Sandy związała się z Thomem. Muszę powiedzieć, że nie było to miłe

przeżycie.

Mattie rozumiała go. Nie dowierzała jednak, że nie kusi go

wyjątkowa uroda Sharon.

Co za różnica? - pomyślała znowu. Dlaczego w ogóle się nad tym

zastanawiam? Przecież to nie moja sprawa. Za dwa dni nie będę nawet

znajomą Jacka. Wszystko jedno, co czuję.

- Z pewnością się między wami ułoży - powiedziała.

- Przepraszam, że zanudzam cię moimi kłopotami - odezwał się

znowu Jack.

- Nie zanudzasz! - Jak mogłaby nudzić się w jego towarzystwie?! -

Przykro mi tylko, że na wiele ci się nie przydałam. Chociaż po tym, jak

mnie pocałowałeś, Sharon jest na ciebie wściekła. Nie wiem, czy cię to

cieszy.

- Cieszy mnie, że cię pocałowałem - odpowiedział. - Może

pocałujemy się znowu?

Przystanęli na moście, z którego widać było w całej okazałości

wspaniałą, rozświetloną tysiącami złocistych światełek Wieżę Eiffla.

Członkowie rodziny Jacka zaczęli ich mijać, ale oni nie zwracali na

nich uwagi. Popatrzyli sobie w oczy. Jack objął Mattie, a ona wstrzymała

oddech. Przytulili się delikatnie, a potem Jack powoli opuścił głowę,

dotknął wargami ust Mattie, zaczął ją całować coraz śmielej. Objęła go

mocno. W tej chwili istniał dla niej tylko Jack, nikt więcej.

W końcu przerwał długi pocałunek i oparł czoło o czoło Mattie.

background image

Patrzył rozognionym spojrzeniem na jej zaróżowioną z emocji twarz, w jej

roziskrzone oczy.

Zadrżała. Tak bardzo pragnęła być z Jackiem! Należeć do niego! Na

zawsze.

- Zimno ci? - spytał, błędnie interpretując jej drżenie. Ściągnął

smoking i narzucił go na ramiona Mattie. - Wracajmy do hotelu -

zaproponował. - Co ty na to?

- Dobry pomysł - odpowiedziała bez wahania.

Trzymając się za ręce, ruszyli do hotelu. Zapomnieli o pozostałych

uczestnikach spaceru, nie zwracali uwagi na mijane obiekty. Myśleli tylko

o sobie nawzajem.

- Pani Crawford, prawda? - odezwała się do Mattie recepcjonistka,

kiedy Mattie i Jack dotarli do hotelu. - Był telefon do pani. Pozostawiono

wiadomość.

Mattie musiała się skupić, żeby znaczenie słów sympatycznej

recepcjonistki dotarło do jej świadomości.

- Wiadomość? - powtórzyła ze zdziwieniem. - Dla mnie? Przecież

nikt nie wie... ach, racja, moja mama. - Przeraziła się. Czyżby stało się coś

złego?!

- Nie martw się, Mattie, to na pewno zwykłe pozdrowienia -

próbował ją uspokoić Jack.

Odebrała od recepcjonistki białą kopertę, otworzyła ją i,

przeczytawszy wiadomość, pobladła.

- Co się stało? - spytał Jack.

- Twój Harry jest chory... - szepnęła. - Mama wezwała dzisiaj rano

background image

weterynarza. Tak mi przykro...

Jack wyraźnie bardzo się przejął.

Szybko ruszyli do swoich pokojów.

Musieli się spakować i jak najprędzej wracać do Londynu.

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY

- Harry na pewno wyzdrowieje - zapewniała Mattie raz po raz.

Jechali z Jackiem z londyńskiego lotniska Heathrow w stronę domu,

przy którym Diana Crawford prowadziła hotel dla psów. - Dzisiaj rano

mama mówiła mi, że Harry czuje się trochę lepiej.

Jack wciąż był ponury. Nie mógł przestać myśleć o ukochanym psie.

Poprzedniego wieczora mimo późnej pory natychmiast po powrocie

do hotelowego apartamentu zatelefonowali do matki Mattie.

Diana spodziewała się ich telefonu. Wyjaśniła spokojnym tonem, że

Harry ma poważną infekcję układu oddechowego, że badał go weterynarz,

zaaplikował mu antybiotyk, i że Harry obecnie śpi w swoim koszu w jej

kuchni.

Jacka niespecjalnie to uspokoiło. Nie był w stanie spać, całą noc

chodził po salonie. Mattie nie kładła się, żeby mu towarzyszyć. Zamawiała

kolejne kawy.

Nie mogli się doczekać poranka, kiedy można było zarezerwować

telefonicznie bilety na najbliższy lot do Londynu.

Przed opuszczeniem hotelu Jack i Mattie ponownie zatelefonowali

do Diany. Powiedziała, że stan Harry'ego się nie pogarsza, a nawet być

może już się poprawia.

Jack i tak się niepokoił, w samolocie milczał niemal przez cały czas.

Mattie pocieszała go, jak mogła.

Miała nadzieję, że nie będzie winił jej matki za chorobę swojego

ulubieńca. To byłoby okropne.

Myślała także, że jakoś nie mogą z Jackiem spędzić w spokoju

choćby godziny tylko we dwoje.

background image

Za każdym razem, kiedy mieli na to nadzieję, wydarzało się coś

niespodziewanego.

Nie byli w stanie się do siebie zbliżyć. Tym razem Jack nie

rozmawiał z nikim, tylko zamknął się w sobie. Nic, co mówiła czy robiła

Mattie, nie mogło wyprowadzić go z odrętwienia.

Był to dla niej kolejny dowód tego, że Jack jest wprawdzie czarująco

towarzyski, jednak niechętnie dzieli się z innymi wewnętrznymi

przeżyciami.

Mam nadzieję, że Harry'emu nic się nie stanie! - myślała Mattie.

Była przekonana, że inaczej Jack żywiłby już na zawsze urazę do jej matki

i do niej samej.

Dotarli do hoteliku Woofdorf.

- Właśnie bada Harry'ego weterynarz - poinformowała ich Diana

zaraz w drzwiach.

- Porozmawiam z nim - odpowiedział Jack i ruszył do kuchni.

Ogromnie martwił się o Harry'ego.

Kiedy znikł z oczu Mattie, kolejny raz pomyślała ze smutkiem o tym,

jak trudno jej będzie przyzwyczaić się do braku Jacka, kiedy się wkrótce

rozstaną.

- Martwię się, że tak się stało, i ogromnie cię przepraszam, Mattie! -

odezwała się Diana, obejmując ją. - Ale chyba rozumiesz, że

zawiadomienie Jacka było moim obowiązkiem.

- Oczywiście - zapewniła Mattie. - Jack nigdy by nam nie wybaczył,

gdyby... Jak naprawdę czuje się Harry? - spytała z niepokojem.

- Dzisiaj trochę lepiej - odpowiedziała Diana. - Na pewno pomoże

mu obecność Jacka.

background image

Niewątpliwie miała rację. Mattie wyobraziła sobie, jak ona by się

ucieszyła, gdyby Jack odwiedził ją podczas choroby.

- Jak minął wam weekend? - spytała z ciekawością Diana. - Dobrze

się bawiłaś?

- Tak - odparła smutnym tonem Mattie. - Rodzina Jacka to

wyjątkowo mili ludzie.

- Nic dziwnego - odpowiedziała z uśmiechem Diana. - Jack też jest

bardzo miłym człowiekiem.

To prawda. Jest bardzo miły - pomyślała Mattie. A także nadzwyczaj

przystojny i czarujący. I kocham go! Mimo to więcej go nie zobaczę,

kiedy odjedzie.

- Gdzie są pozostałe psy? - spytała.

- Zamknęłam wszystkie cztery w największym boksie. Obawiałam

się, że choroba Harry'ego jest zakaźna. Jednak Michael - miała na myśli

weterynarza - mówi, że nie. Mimo to nie wypuszczam ich, żeby nie

przeszkadzały Harry'emu odpoczywać.

- Potem pójdę się z nimi przywitać - zdecydowała Mattie. - Chodźmy

lepiej do domu, żeby usłyszeć, co mówi weterynarz. Jack chyba będzie

chciał zabrać Harry'ego do siebie.

Nie myliła się. Kiedy weszły z Dianą do kuchni, Jack dyskutował

właśnie z weterynarzem o możliwości przewiezienia Harry'ego do domu.

Mattie pochyliła się nad koszem, w którym leżał Harry. Collie

wyglądał żałośnie. Podniósł ku Mattie smutne oczy. Czyżby miał do niej

pretensje za to, że jego pan zniknął nagle na parę dni?

Mattie zawstydziła się, że pozostawili z Jackiem Harry'ego w obcym

dla niego miejscu, u obcej osoby. Gdyby nie wyjechali do Paryża, być

background image

może Harry by nie zachorował.

- Bez wątpienia choroba Harry'ego rozwijała się już od kilku dni,

kiedy przywiózł go pan tutaj - oznajmił Jackowi weterynarz. - Pani Diana

zawiadomiła mnie natychmiast, kiedy się zorientowała, że pańskiemu psu

coś dolega.

Przynajmniej Jack nie będzie winił mamy za chorobę Harry'ego -

pomyślała z ulgą Mattie. Ogromnie się martwiła o chorego psa, jak

również o zatroskanego Jacka.

- Przewiezienie Harry'ego w tej chwili naprawdę mogłoby mu

zaszkodzić - mówił weterynarz.

- Radzę zaczekać z tym przynajmniej do jutra. Jeśli nie ma pan nic

przeciwko temu, chciałbym wpaść tu ponownie jutro z samego rana, aby

się upewnić, czy Harry zdrowieje. Jeśli tak, nie będzie przeszkód, aby

zabrał go pan do domu.

- Może zostaniesz u nas na noc, Jack? - zaproponowała Diana.

Mattie popatrzyła na nią ze zdziwieniem.

- Nie chciałbym sprawiać jeszcze większego kłopotu - odpowiedział,

kręcąc głową.

- To nie będzie żaden kłopot - zapewniła Diana. - Możesz spać w

pokoju Mattie. Mam dwuosobowe łóżko; Mattie może spać ze mną. To

szerokie łóżko, na pewno będzie nam wygodnie. - Popatrzyła znacząco na

Mattie. Nie wiedziała, co zaszło w Paryżu.

Mattie zaczęła przemawiać czule do Harry'ego, aby uniknąć pełnego

ciekawości wzroku Diany.

Cieszyła się, że włosy zasłoniły jej policzki, dzięki czemu nie było

widać, jak się czerwieni.

background image

Miała nadzieję, że dwaj mężczyźni nie zwrócili uwagi na spojrzenie

jej matki.

- Nie będzie ci to przeszkadzało, Mattie? - spytał ponuro Jack.

- Oczywiście, że nie - odpowiedziała, podnosząc wzrok.

- W takim razie zostanę, dziękuję, Diano.

- Odprowadzę cię do samochodu - powiedziała Diana do

weterynarza.

Mattie i Jack zostali sami w kuchni.

Sami z Harrym. Jack przyklęknął przy swoim ulubieńcu, wyciągnął

rękę i pogłaskał go ostrożnie.

- Mam nadzieję, że naprawdę nie sprawi ci to kłopotu... - powiedział

do Mattie. - Być może zgodziłaś się tylko przez grzeczność. - Nie odrywał

spojrzenia od psa.

- Będzie nam z mamą całkiem wygodnie - zapewniła. - Powinieneś

być w pobliżu Harry'ego. - A także przy mnie - dodała w myślach.

Jack skinął głową i wyprostował się.

- Pójdę do samochodu po rzeczy - powiedział. - Dziękuję ci za

zrozumienie i pomoc, za wszystko. Zrobiłaś dla mnie naprawdę wiele,

Mattie. - Dotknął jej ramienia w geście podziękowania i wyszedł z kuchni.

Mattie ucieszyła się z chwili samotności, gdyż mogła nareszcie

zebrać myśli. Nie znała uczuć Jacka, ale wiedziała, że cokolwiek czuł do

niej w Paryżu, dobiegło końca.

Powrócili do rzeczywistości. Każdy do własnej - ich światy nie

zazębiały się.

Im szybciej to zaakceptuję, tym lepiej dla mnie - myślała.

Choć na razie nie będzie jej łatwo zapomnieć o Jacku.

background image

Miał przecież spędzić noc w jej domu.

Diana, Mattie i Jack usiedli przy stole, aby zjeść wspólnie kolację.

Później Diana zaproponowała grę w karty. Starała się w ten sposób zająć

Jacka. Było to mądre posunięcie, chociaż przez to Mattie cały czas

przebywała w towarzystwie Jacka. A nie było jej łatwo siedzieć obok

niego z obojętną miną.

- W mojej rodzinie często ze sobą rywalizuje my - odezwał się Jack,

wygrawszy drugą z kolei partię wista.

Mattie przypomniała sobie wszystkich miłych ludzi stanowiących

najbliższą rodzinę Jacka. Ogromnie ich polubiła. Posmutniała, myśląc, że

ich także więcej nie zobaczy.

- Zawsze chciałam mieć liczną rodzinę - wyznała Diana. - Niestety,

to marzenie mi się nie spełniło.

- Może można je jeszcze zrealizować? - odpowiedział z

szelmowskim uśmiechem, tasując karty.

- Mam czterdzieści trzy lata. To za dużo, żebym jeszcze myślała o

dzieciach - odparła Diana, rumieniąc się odrobinę.

- Ależ skąd - zaprzeczył. - A ty jak myślisz, Mattie?

Mattie zamrugała, zdając sobie sprawę, że powinna inteligentnie

odpowiedzieć. Nie była w nastroju na przysłuchiwanie się, jak Jack

kokietuje jej matkę. Ani na kokietowanie Jacka. Zastanowiła się chwilę

nad jego słowami.

Nigdy nie rozważała tego, czy jej matka może albo powinna mieć

jeszcze dzieci. Ani razu bowiem od śmierci ukochanego męża nie umówiła

się z żadnym mężczyzną. Od dwudziestu lat.

- Mattie aż zaniemówiła - skomentowała z rozbawieniem Diana. -

background image

Nie dziwię się. - Wciąż się rumieniła.

- Wcale nie zaniemówiłam - zaprzeczyła Mattie. Jej matka była

wciąż młodą, piękną kobietą. W obecnych czasach wiele kobiet w jej

wieku rodziło jeszcze dzieci. - To mogłoby być cudowne - powiedziała

szczerze.

- No widzisz, Diano? Mattie by się ucieszyła.

Mattie zmarszczyła brwi. Jej matka wyglądała na nieco

onieśmieloną.

- Za stara jestem, żeby myśleć o pieluchach - burknęła.

Rozmowa przybrała dziwny obrót.

- Czy nad bliskimi też się tak znęcasz? - spytała Diana Jacka,

wstając.

- Jeszcze bardziej - odparł, pokazując piękne zęby w kolejnym

uśmiechu.

- Musiałeś być bardzo nieznośnym nastolatkiem. - Diana pokręciła

głową. - Czas na mnie. Starsze kobiety muszą dużo spać, żeby lepiej

wyglądać. Dobranoc. Mattie, pokażesz Jackowi, gdzie będzie spał,

prawda? - Uśmiechnęła się i wyszła z pokoju.

Mattie podniosła się z miejsca.

- Mam nadzieję, że nie będzie ci zbyt ciasno w moim akwarium -

powiedziała, nieco zmieszana.

Sądząc po wspaniałym apartamencie paryskiego hotelu, Jack był

przyzwyczajony do luksusów.

Sypialnia wciąż była urządzona tak samo jak w czasach, kiedy Mattie

była nastolatką. W pokoju dominowały kolory biały i różowy. Na półkach

do tej pory stały młodzieżowe książki. Mniej więcej przed dwoma laty

background image

Mattie zdjęła ze ścian zdobiące je wcześniej plakaty ze zdjęciami

ulubionych zespołów muzyki pop.

- Z pewnością sobie poradzę - powiedział Jack. - Chociaż wcześniej

wyobrażałem sobie, że spędzimy dzisiejszy wieczór w innych

okolicznościach...

- Nieważne - zakończyła temat Mattie, wzruszając ramionami. -

Napijesz się czegoś przed snem? Może zrobić ci herbaty? - Zmarszczyła

brwi. - Wydaje mi się, że mamy gdzieś napoczętą butelkę whisky, którą

otworzyłyśmy w święta Bożego Narodzenia. Przynieść?

- Nie, dziękuję - odparł, wstając. - Zdaje się, że Harry wygląda lepiej

niż w chwili naszego przyjazdu.

Harry przeleżał większą część wieczora u stóp pana. Teraz podniósł

się na dźwięk własnego imienia, zamerdał nawet ogonem.

- Rzeczywiście. - Mattie delikatnie podrapała psa za uchem. - Cieszę

się.

Jack popatrzył na swojego ulubieńca.

- Czy myślisz, że on także sprzysiągł się z moją rodziną, żeby nie

pozwolić nam na spokojny wieczór tylko we dwoje? - zażartował.

- Wygląda na inteligentnego psa, ale nie na złośliwego -

odpowiedziała, podnosząc wzrok.

- Nie, nie jest ani trochę złośliwy - zapewnił Jack. Wyciągnął ręce i

przytulił Mattie. - Myślę, że jestem ci winien romantyczny weekend w

Paryżu - oznajmił. - Ty dotrzymałaś warunków naszej umowy.

Dotrzymałam? - zamyśliła się. W każdym razie nie za bardzo udało

mi się powstrzymać Sharon przed narzucaniem się Jackowi.

Poczuła się niezręcznie, stojąc tak przytulona do niego.

background image

- Twoi bliscy byli bardzo rozczarowani tym, że musisz wyjechać

wcześniej - odezwała się, aby przerwać dwuznaczne milczenie.

- Że musimy wyjechać wcześniej - poprawił ją. - Ty i ja. Moja mama

bardzo cię lubi.

- Jest wyjątkowo miłą osobą - odpowiedziała Mattie obojętnym

tonem. Mimo to zarumieniła się.

- Mattie? - odezwał się znowu.

Podniosła wzrok. Nie wiadomo dlaczego jej oczy zamgliły się nagle

łzami.

Zobaczyła, że Jack powoli opuszcza głowę i zbliża usta do jej warg.

Pocałował ją.

Z początku delikatnie, potem pocałunek stał się bardziej namiętny.

Mattie także całowała go śmielej. Przecież tak ogromnie pragnęła z nim

być! Jak najbliżej, zawsze, całe życie!

- Nie! - wykrzyknęła nagle, cofając się. Poprawiła ubranie. - Ten

weekend się skończył, Jack - powiedziała. - To, co teraz robisz, wykracza

poza zobowiązania wynikające z naszej umowy.

- Owszem - zgodził się Jack - ale...

- To był męczący weekend - przerwała mu - zarówno pod względem

fizycznym, jak i psychicznym. Jestem zmęczona! - Nie była w stanie

patrzeć Jackowi w oczy.

- Ja też jestem zmęczony - odparł. - Jednak...

- To się doskonale składa. - Jak zwykle nie dała Jackowi dojść do

słowa. - Pokażę ci pokój, w którym będziesz spał.

Ruszyła przodem; Jack szedł za nią, ciągnąc korytarzem swoją

walizkę.

background image

- Przepraszam za wystrój - odezwała się, kiedy weszli do jej sypialni.

- W porządku - odparł cicho. Był zamyślony.

Mattie wstydziła się przed nim swojego pokoju, wszystkich

różowych przedmiotów, szeregu lalek z czasów dzieciństwa,

spoczywających na kanapie.

- Łazienka jest na prawo, pierwsze drzwi - powiedziała.

Jack podniósł wzrok i uśmiechnął się.

- Dziękuję.

- To do zobaczenia rano.

- Mattie?

Zadrżała.

- Słucham?

Jack pochylił głowę i z wyrazem zakłopotania na twarzy powiedział:

- Już drugi raz zacząłem cię całować...

- Zauważyłam - odparła z lekkim zniecierpliwieniem. Podczas

ostatniego pocałunku omal nie straciła panowania nad sobą, poddając się

na chwilę urokowi Jacka.

- Na razie nie chcę, żebyśmy namiętnie się całowali - oznajmił. - To

nie ten etap znajomości. Ale tak bardzo... To znaczy... Zachowujesz się

inaczej niż wtedy, kiedy wyjeżdżaliśmy i... - Nie był w stanie dokończyć.

Oczywiście, że zachowuję się inaczej, ponieważ w ciągu minionego

weekendu zdążyłam się w tobie zakochać - pomyślała.

- Nie wiem, o co ci chodzi - skłamała.

- A jednak odnosisz się do mnie jakby... chłodniej . Kiedy cię

poznałem, wydałaś mi się energiczną dziewczyną, a teraz widzę w tobie

jakąś niejasną dla mnie nostalgię.

background image

- Mówiłam ci, że jestem zmęczona - odparła krótko.

- Tylko tyle? - upewnił się.

- Wystarczy - zakończyła, patrząc na różową tapetę obok jego głowy.

- Jutro, kiedy się porządnie wyśpimy, na pewno oboje będziemy w

lepszych humorach.

Jack pokiwał głową. Ta odpowiedź na pewno go nie zadowoliła.

- W takim razie dobranoc - powiedział.

- Dobranoc. - Mattie wyszła i zamknęła za sobą drzwi.

Muszę się chwilę uspokoić, zanim pójdę do mamy - pomyślała. Nie

chciała, żeby matka dostrzegła jej wzburzenie.

Kiedy Mattie mijała kuchnię, Harry zerknął z kosza, a potem

odwrócił łeb, zawiedziony, że to nie Jack.

Czuję się podobnie jak ty - pomyślała Mattie, spoglądając na

cierpiącego psa.

- Smutno ci, malutki? - spytała łagodnie. - Oboje kochamy Jacka,

prawda?

Przecież miłość powinna być radosna - myślała.

Owszem, przebywanie z Jackiem było dla niej wielką radością, a

przytulanie się do niego - cudownym, trudnym do opisania stanem.

Jednak jednocześnie trawił ją ból z powodu tego, że jej uczucie nie

jest i nie będzie odwzajemnione.

Rozpłakała się.

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY

- Dzień dobry! - odezwała się wesoło Mattie, kiedy Jack wszedł do

kuchni o ósmej rano następnego dnia. - Zjesz jajka na bekonie czy tylko

owsiankę? - spytała, nalewając mu kubek mocnej kawy.

Mattie obudziła się o piątej rano i nie była w stanie już zasnąć.

Rozmyślała, leżąc obok matki.

Postanowiła zachowywać się przy Jacku tak, jak gdyby nic się nie

stało. Powinna być wesoła.

Jack chciał ją taką widzieć. Jeszcze zdążę się napłakać - myślała ze

smutkiem.

Sam Jack nie wydawał się wesoły. Miał podkrążone oczy, był

nieogolony, wydawał się zaspany. Chyba dopiero przed chwilą wstał.

- Dziękuję, napiję się tylko kawy - mruknął. - Dzięki. - Wypił duży

łyk. - Gdzie jest Harry? - spytał, patrząc na pusty kosz.

- Mama poszła z nim na spacer - wyjaśniła energicznym głosem

Mattie. - Harry czuje się nieporównanie lepiej niż wczoraj wieczorem.

- Ty także - zauważył Jack.

- Mówiłam ci, że kiedy się wyśpimy, będziemy w lepszych

humorach.

- Zawsze masz taki świetny humor, kiedy się obudzisz? - zapytał.

- Zazwyczaj - potwierdziła.

Włożyła dwie kromki chleba do opiekacza.

Wiedziała, że Jack i tak zje, kiedy ona postawi przed nim jedzenie.

Musiał być głodny, bo poprzedniego dnia jadł bardzo mało.

- A czy ty zawsze jesteś rano taki mało pogodny? - spytała.

- Zazwyczaj - powtórzył jej odpowiedź Jack.

background image

Mattie pokręciła głową.

- W takim razie chyba dobrze, że nie mieszkamy razem, prawda? -

odparła wyzywająco.

Wyjęła chleb z tostera i położyła go na stole, gdzie stała już

maselniczka i słoiki z konfiturami.

- Mattie... - zaczął, ale przestraszyła się jego odpowiedzi i jak zwykle

mu przerwała.

- Dolać ci kawy? - spytała. - A może sam sobie dolejesz. Pójdę na

dwór, zobaczę, czy mama nie potrzebuje pomocy przy psach. - Wypadła z

kuchni, zanim Jack zdążył cokolwiek powiedzieć.

Miała nadzieję uniknąć trudnej rozmowy.

A za godzinę już go nie będzie i wówczas przyjdzie czas, by mogła

martwić się w spokoju całkiem sama. Zanim Jack wyjedzie, będzie

odgrywała przed nim wesołą i pełną energii.

Diana znała Mattie znacznie lepiej niż Jack i nie pozwoliła się łatwo

oszukać.

- Późno wczoraj przyszłaś do pokoju - odezwała się. - Słyszałam, że

Jack poszedł spać parę godzin przed tobą.

- Nie chciało mi się spać - odpowiedziała. - Byłam podekscytowana

wydarzeniami minionego weekendu.

- Michael już był u Harry'ego - oznajmiła Diana. - Mówi, że skoro

Harry czuje się lepiej niż wczoraj, Jack może zabrać go do domu... Czy

Jack już wstał? - spytała.

- Tak, właśnie podałam mu śniadanie - odpowiedziała możliwie

obojętnym tonem Mattie.

Obawiała się, czy matka nie odczytuje z jej zachowania tego, jakie są

background image

jej uczucia do Jacka. Czy sam Jack się tego nie domyśla?

Gdyby tak było, Mattie czułaby się upokorzona.

Zaczęła wyjmować z boksów miski, aby napełnić je psim jedzeniem.

Jeszcze tylko godzina - myślała. Potem więcej go nie zobaczę.

Karmiła psy. W pewnej chwili omal nie upuściła miski z jedzeniem

na dźwięk znajomego głosu.

- Mattie! - zawołał Jack.

Jeszcze nie odjechał!

Odwróciła głowę.

- Harry jest na wybiegu za domem. Weterynarz powiedział, że

możesz już zabrać swojego ulubieńca. - Z powrotem zajęła się miską z

jedzeniem dla jednego z psów.

- Mattie! - zawołał znowu.

- Niedługo skończę - powiedziała, odwracając się na chwilę jeszcze

raz.

Jack przyjrzał jej się uważnie.

- Chciałbym przed odjazdem napić się z tobą kawy - oznajmił.

I o czym będziemy rozmawiać? - pomyślała Mattie. O minionym

weekendzie? I po co?

Bała się pożegnania z Jackiem.

- Kiedy skończę, będę musiała jak najszybciej pojechać do

kwiaciarni - odpowiedziała, kręcąc głową.

- Z pewnością możesz mi poświęcić dziesięć minut - uciął Jack, po

czym ruszył za dom.

Mattie popatrzyła za nim gniewnie. Dlaczego właściwie miałaby

spełnić jego prośbę?

background image

- Jack już odjeżdża? - spytała Diana, wychodząc z boksu, który

czyściła.

- Tak, za parę minut - potwierdziła Mattie.

Matka popatrzyła na nią smutno.

- Nie martw się - powiedziała - na pewno wkrótce znowu go

zobaczysz. - Ścisnęła dłoń córki dla dodania jej otuchy.

Mattie pokręciła głową.

- Niestety, mamo, nie spodziewasz się tego, ale... spędzony z nim

weekend był tak okropny, że nie mam ochoty więcej oglądać tego

człowieka.

Po cóż miałaby zadawać sobie dodatkowy ból?

- Szkoda, Mattie - odezwał się głucho zza jej pleców głos Jacka. -

Moja mama zamierza zaprosić cię na ślub Sandy i Thoma.

Mattie zamknęła oczy i znieruchomiała. Dlaczego usłyszał akurat to,

a nie inne zdanie? Do diabła!

Odwróciła się powoli. Jack wyglądał oczywiście na rozczarowanego.

Czyżby oczekiwał, że Mattie będzie mu się narzucać tak jak Sharon?

Nigdy w życiu nie zachowywałaby się podobnie do Sharon Keswick!

- Wymyślę jakąś wymówkę - odpowiedziała Jackowi. - W końcu

twoja mama chce mnie zaprosić tylko dlatego, że myśli, że jesteśmy

razem.

- I bardzo się myli! - skomentował Jack, sfrustrowany.

Popatrzył na Mattie, potem na Dianę.

- Chyba już czas na mnie - powiedział. - Dziękuję za gościnę.

- Nie ma za co - odparła Diana, rzucając Mattie karcące spojrzenie.

Ruszyła w stronę domu. - Napijmy się razem kawy, zanim odjedziesz,

background image

Jack.

- Dziękuję za propozycję, jednak naprawdę będzie chyba lepiej, jeśli

odjadę natychmiast. Cześć, Mattie.

- Cześć. Uważaj na siebie! - Mattie pomyślała, że chyba nie jest

osobą konsekwentną.

Teraz wcale nie chciała, żeby Jack odjechał.

Miała ochotę zatrzymać go choćby na chwilę.

- Ty też na siebie uważaj - powiedział niespodziewanie.

- Dobrze - obiecała, po czym odwróciła wzrok, bojąc się, że oczy

zdradzą jej uczucia.

- Mattie, nie odprowadzisz Jacka do samochodu? - spytała z

oburzeniem Diana.

Mattie zdawała sobie sprawę, że zachowuje się niegrzecznie, ale

wiedziała, że gdyby wyszła z matką odprowadzić Jacka, z pewnością by

się rozpłakała.

Nie chciała, żeby dowiedział się o tym, jak wiele dla niej znaczy.

Będzie jeszcze miała czas płakać po jego odjeździe.

- Po co Jackowi komitet pożegnalny? - odpowiedziała.

Diana była zaskoczona zachowaniem Mattie.

- Proszę się nie przejmować, Diano - odezwał się Jack

zrezygnowanym tonem. - Mattie powiedziała, że jest zajęta - dodał

ironicznie.

- Jutro wieczorem przyjdę jak zwykle do twojego biura, żeby podlać

rośliny - odezwała się Mattie. Milczenie okazało się dla niej zbyt

niewygodne.

- Rośliny z pewnością będą bardzo zadowolone - mruknął, wołając

background image

Harry'ego.

- Co się z tobą dzieje?! - szepnęła ze złością Diana do Mattie.

Mattie pokręciła tylko głową, patrząc na Jacka. Nic, co by

powiedziała albo zrobiła, nie mogło powstrzymać jego zniknięcia z jej

życia.

- Porozmawiamy, kiedy odjedzie - oznajmiła Diana i poszła w stronę

domu.

Mattie ruszyła za nią. Myślała o tym, że kocha, ale nie jest kochana.

Że zakochała się w mężczyźnie, który nie odwzajemnia jej uczucia,

który nie pokocha jej nigdy...

I nagle, kiedy usłyszała trzask zamykanych drzwi samochodu i

odgłos uruchamianego silnika, wybiegła zza domu. Jack już odjeżdżał.

Mattie uniosła rękę i zamachała, choć wątpiła, aby zobaczył ją w lusterku.

Do jej oczu napłynęły łzy.

- Cieszę się, że chociaż przybiegłaś mu pomachać - odezwała się

Diana, ujmując córkę pod rękę i ściskając lekko jej dłoń.

Mattie zbierało się na płacz.

Wtem zobaczyła w tylnym oknie samochodu Jacka dwa otwarte psie

pyski.

- Mamo, Jack zabrał dwa psy! - zawołała ze zdumieniem.

- Owszem - potwierdziła z uśmiechem Diana. - Wziął również

Sophie.

- Jak to?

- Tego ranka, kiedy przyjechał do mnie z kwiatami, spytał, czy

zgodziłabym się oddać mu Sophie. Ogromnie ją polubił.

- Naprawdę? - Mattie zamrugała z niedowierzaniem. To o Sophie

background image

Jack dyskutował z mamą tamtego ranka?

- Tak - Diana potwierdziła swoje słowa. - Mówił, że opowiedziałaś

mu historię Sophie, że to wspaniałe zwierzę, że myślał o niej kilka dni,

martwiąc się jej losem. Harry i Sophie spędziły miniony weekend razem.

Postanowiliśmy z Jackiem sprawdzić, czy będą się dobrze rozumiały.

Próba wypadła pomyślnie i oto Sophie znalazła nowy dom!

Mattie popatrzyła za oddalającym się czerwonym samochodem.

Coś takiego! - myślała. Jak to się stało, że Jack zabrał Sophie, a mnie

pozostawił?

background image

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

- Chodź, kochanie - odezwała się Diana chwilę po tym, jak sportowy

samochód Jacka zniknął jej z oczu. - Napijemy się kawy i porozmawiamy,

dobrze?

- Chcesz rozmawiać o Jacku, prawda? - spytała niechętnie Mattie.

- Owszem.

- Czy mogłybyśmy odłożyć tę rozmowę na później? - poprosiła

Mattie. Czuła, że musi pobyć jakiś czas sama, aby się uspokoić i zebrać

myśli. - Porozmawiajmy po południu - zgadzasz się? Obie mamy sporo

pracy, ty tutaj, a ja w kwiaciarni - dodała.

Diana popatrzyła na córkę.

- Skoro nalegasz... - zgodziła się bez przekonania, zobaczywszy minę

Mattie. - Ale koniecznie musimy porozmawiać dzisiaj. Gdy tylko wrócisz

z kwiaciarni. Wczoraj, kiedy przyjechaliście z Jackiem, wydawało mi się,

że... - Pokręciła głową, zamiast dokończyć. - Niepotrzebnie się martwisz,

Mattie. To w niczym ci nie pomoże.

- Przejdzie mi - mruknęła z westchnieniem Mattie. Może i

niepotrzebnie się martwiła, jednak trudno jej było natychmiast pogodzić

się z tym, że nigdy więcej nie zobaczy Jacka.

- Nie jestem pewna, czy tak łatwo ci przejdzie - odpowiedziała z

powątpiewaniem Diana.

Mattie sama nie dowierzała słowom, które przed chwilą

wypowiedziała.

- Wrócę na lunch - zapewniła.

- Koniecznie przyjedź. Wieczorem... - Diana zrobiła pauzę,

nieoczekiwanie wyglądała na zawstydzoną - ...umówiłam się. Nie będę

background image

jadła z tobą kolacji.

Mama się z kimś umówiła? - zdumiała się Mattie.

Tak! Jej matka zarumieniła się ze wstydu.

- Czyżbyś umówiła się z Michaelem Vaughanem? - spytała Mattie,

wymieniając nazwisko sympatycznego weterynarza, który od pewnego

czasu stale współpracował z Dianą. - Bardzo miły i przystojny mężczyzna.

- Tak... - odpowiedziała cicho, kiwając głową na potwierdzenie słów

córki. - Jest wdowcem. I uwielbia zwierzęta. Już kilkakrotnie proponował

mi randkę, a ja za każdym razem odmawiałam.

- To świetnie, że się nareszcie zgodziłaś, mamo! - zapewniła Mattie.

- Może to mężczyzna dla ciebie.

- Co ty mówisz? - obruszyła się Diana. Mimo to w jej oczach widać

było zadowolenie. - Bałam się powiedzieć ci o tym spotkaniu.

- Dlaczego? - Mattie nachyliła się i pocałowała matkę w policzek. -

Już czas, żebyś sobie kogoś znalazła. Tyle lat żyjemy tylko we dwie.

- Tak uważasz? - upewniła się Diana.

- Tak.

Diana uśmiechnęła się, zawstydzona.

Mattie pojechała do kwiaciarni. Wprawdzie był dzień wolny od

pracy, jednak postanowiła posprzątać i przygotować zamówienia na

następny dzień.

Pracując, myślała o Jacku.

Tęskniła za nim.

Gdyby nie była zajęta, prawdopodobnie płakałaby cały dzień.

W pewnej chwili zadzwonił telefon. Zdziwiła się. Przecież klienci

background image

wiedzieli, że kwiaciarnia jest nieczynna. Mimo to ktoś próbował się

dodzwonić, aby złożyć pilne zamówienie.

- Słucham, kwiaciarnia - powiedziała Mattie, podniósłszy słuchawkę.

- Czym mogę służyć?

- Witam, piękna kwiaciarko - odezwał się głos Jacka.

Mattie znieruchomiała.

- Jesteś tam? - upewnił się.

Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Zaniemówiła.

- Mattie? Słyszysz mnie?

- Słyszę, słyszę - odpowiedziała w końcu. - Po prostu... nie

spodziewałam się, że zatelefonujesz.

- Rozumiem. Dzwonię w pilnej sprawie - oznajmił.

- Czyżby Sophie uciekła? - spytała Mattie.

- Nie. Sophie czuje się świetnie, podobnie jak Harry. Naprawdę

przypadli sobie do gustu. Telefonuję, ponieważ moja mama - wrócili z tatą

z Paryża pół godziny temu - zadzwoniła do mnie właśnie i zaprosiła nas na

dziś wieczór na kolację, razem.

- I dlatego do mnie dzwonisz? - Mattie była zdziwiona.

- Tak.

- Dziękuję, ale nie przyjmę zaproszenia twojej mamy -

odpowiedziała.

- Dlaczego?

- Właśnie wróciliśmy ze spędzonego wspólnie weekendu -

przypomniała.

- I co chcesz przez to powiedzieć? - Jack nie ustępował.

- Jestem zaskoczona tym, że chcesz, abym spędziła kolejny wieczór z

background image

tobą i twoimi rodzicami.

Propozycja Jacka i jego matki byłaby dla Mattie ogromnie nęcąca -

gdyby nie to, że nie chciała udawać przed rodzicami Jacka jego

dziewczyny.

Naprawdę polubiła rodzinę Jacka i uważała jego postępowanie za

nieuczciwe.

Jak mógł oszukiwać rodziców, którzy byli dla niego tacy dobrzy?

- Rzeczywiście, dziś rano wyraźnie okazałaś mi chłód - powiedział. -

Myślałem jednak, że na tyle polubiłaś moich rodziców, że może zechcesz

spotkać się z nami wszystkimi...

- Ogromnie lubię twoich rodziców - zapewniła. - I właśnie dlatego

nie chcę się z wami spotkać. - Westchnęła. - Na miniony weekend

zawarliśmy umowę. Ale weekend się skończył i myślę, że twoi rodzice

zasługują na to, żebyś powiedział im prawdę. Nie mam ochoty dłużej

oszukiwać tak wspaniałych ludzi.

W słuchawce zapadło milczenie. Przedłużało się.

- Jack? - odezwała się wreszcie Mattie.

- Oszukiwać... - Jack powtórzył kluczowe słowo, jakiego użyła. -

Powiedz, co o mnie myślisz?

Uważam, że jesteś dobrym, kochającym rodzinę, miłym, uczciwym

człowiekiem - pomyślała natychmiast. Do tego niesłychanie przystojnym,

atrakcyjnym fizycznie i czarującym. Mężczyzną moich marzeń,

człowiekiem, w którym się zakochałam!

Nie mogła jednak tego powiedzieć.

- Myślę - odparła - że jesteś na tyle przyzwoitym człowiekiem, że

powinieneś zrozumieć, że dalsze udawanie przed twoimi rodzicami, że

background image

jesteśmy parą, nie jest dobre ani uczciwe.

- Mattie, ja niczego przed nimi nie udaję - oznajmił. - Rozumiem, że

ty...

- Nie żartuj! - przerwała mu. - Za bardzo lubię i szanuję twoich

rodziców, żeby... Zaraz... Co właściwie masz na myśli, mówiąc, że

niczego nie udajesz?

- Niczego nie udaję - powtórzył. - Przed rodzicami, przed tobą, przed

nikim.

- Jak to? - Mattie była zupełnie zaskoczona.

- Przez cały czas niczego nie udawałem - potwierdził swoje słowa

Jack.

Mattie przełknęła ślinę. Zrobiło jej się gorąco. Jej serce

przyspieszyło.

Co to znaczy? Jeżeli Jack niczego nie udaje, czyżby...

Czy to możliwe, żeby...? Bała się dokończyć myśli.

- Nie przejmuj się - odezwał się znowu. - Nie wymagam od ciebie,

żebyś mi powiedziała, że też mnie kochasz. Zdaję sobie sprawę, że tak nie

jest, dałaś mi to do zrozumienia dziś rano. Mimo to...

- Jack! Chciałabym z tobą porozmawiać osobiście, nie przez telefon.

- Nie mam ochoty znowu stawać dzisiaj z tobą twarzą w twarz -

odpowiedział. - Dość się już nacierpiałem rano. Wiesz, aż do tej pory nie

wiedziałem, jakie to okropne przeżycie zostać odrzuconym przez kogoś,

kogo się pokochało. Mam już prawie trzydzieści trzy lata i do czasu, kiedy

cię poznałem, nie spotkałem kobiety, z którą chciałbym spędzić resztę

życia. Nigdy mnie to nie martwiło. Moi rodzice pokochali się od

pierwszego wejrzenia i zawsze uważałem, że ja też kiedyś poznam kobietę

background image

mojego życia. Czekałem cierpliwie. I rzeczywiście zakochałem się od

pierwszego wejrzenia. Nie przyszło mi jednak do głowy, że ty mnie nie

pokochasz.

Przecież to nieprawda! - pomyślała Mattie.

Słowa Jacka tak ją oszołomiły, że nie była w stanie mówić.

Jack mnie kocha?! - myślała zaskoczona.

Pokochał mnie od pierwszego wejrzenia?!

Tak samo jak ja - jego!

- Rozumiem, że nie chcesz odgrywać przed moimi rodzicami

zakochanej we mnie dziewczyny - odezwał się znowu. Westchnął. - Chyba

rzeczywiście będzie lepiej, jeśli nie przyjdziesz na tę kolację. Zdaje się, że

tak bardzo chciałem znowu cię zobaczyć, spędzić z tobą miło czas... Nie

zdawałem sobie sprawy, że to niemożliwe... Wytłumaczę moim rodzicom,

co się stało w ciągu minionego weekendu - kontynuował. - Mojej mamie

będzie smutno, że więcej cię nie zobaczy. Mnie tym bardziej... Ale

trudno... To mój kłopot. Poradzę sobie z nim.

- Nie! - zawołała Mattie, zdając sobie sprawę, że nie zabrzmiało to

mądrze. Była tak oszołomiona.

- Jak to: nie?

- Myślę, że to wspaniały pomysł, żebyśmy zjedli dzisiaj kolację

razem: ty, ja i twoi rodzice - wyjaśniła. - Muszę ci powiedzieć coś

ważnego: ja także nie udawałam. - Zawstydziła się swojej pomyłki,

swojego braku odwagi, przesadnej dbałości o własną dumę.

Błędnie oceniła intencje Jacka, obawiała się odrzucenia. Nie chciała

wyznać mu nieodwzajemnionej - jej zdaniem - miłości i przez to wszystko

omal nie popełniła największego błędu w swoim życiu!

background image

Przypomniała jej się opowieść Thoma - przed pięcioma laty nie

wyznał ukochanej kobiecie miłości i w wyniku tego stracił Sandy.

Wprawdzie po kilku latach odnaleźli się na nowo, ale Mattie mogła

stracić Jacka na dobre.

- Mattie... - odezwał się znowu. - Co chcesz przez to powiedzieć?

Mówił bardzo niepewnym tonem. On, najbardziej pewny siebie

człowiek, jakiego w życiu spotkała!

- Proszę cię, czy moglibyśmy jednak porozmawiać twarzą w twarz? -

odpowiedziała Mattie. - Mam ci do powiedzenia coś, czego nie

chciałabym mówić przez telefon.

- Rozumiem - odparł, nagle podekscytowany. - Za dziesięć minut

będę w twojej kwiaciarni! - Chyba domyślał się, co może chcieć mu

powiedzieć Mattie.

- Spotkajmy się w parku po drugiej stronie ulicy - zaproponowała. -

Tam jest tak romantycznie... Świeci słońce, śpiewają ptaki...

- Będę tam za dziesięć minut! - zapewnił. - W parku koło twojej

kwiaciarni!

Mattie powoli odłożyła słuchawkę.

Czy to się dzieje naprawdę? - myślała.

Czy Jack mnie rzeczywiście kocha?

Pokochał mnie od pierwszego wejrzenia?!

background image

ROZDZIAŁ CZTERNASTY

Mattie stała pośrodku parku, podziwiając piękny ogród różany.

Nagle spostrzegła Jacka. Zbliżał się sprężystym krokiem od strony

południowej bramy.

Spuściła wzrok, onieśmielona. Za chwilę będzie musiała wyznać

Jackowi miłość. Jak zdobyć się na taką odwagę?

Wprawdzie słyszała już jego wyznanie miłości, jednak złożenie

podobnej deklaracji prosto w oczy jest silnym przeżyciem.

Jack najwyraźniej niczego już się nie obawiał. Wyciągnął ręce,

przytulił Mattie i oznajmił z uczuciem:

- Kocham cię, Mattie! - Następnie, nie czekając na odpowiedź,

nachylił się i pocałował Mattie w usta.

Jack naprawdę ją kochał!

Oparła dłonie na jego ramionach, a potem objęła go za szyję, wspięła

się na palce i również pocałowała go w usta, angażując w ten pocałunek

całe uczucie.

Spojrzeli sobie w oczy. Jej policzki płonęły.

- Coś podobnego! - skomentował Jack. - To chyba starczy za

wyznanie. Czy możemy natychmiast się zaręczyć? Chciałbym się z tobą

ożenić, Mattie! - wyznał. - Jak najszybciej. Uważam, że nie mam na co

czekać.

Ożenić! Jak najszybciej! - powtarzała w myśli Mattie.

Cudownie, ale... Od razu wyjść za Jacka? W jej głowie kłębiły się

coraz to nowe myśli, targały nią emocje.

Usiłowała oswoić się z tym, że Jack ją kocha, a on nagle wyznał jej,

że chce się z nią jak najszybciej ożenić! To za wiele jak na pół godziny!

background image

Mattie pokręciła głową, oszołomiona.

- Prawie się nie znamy... - odpowiedziała. - Poznaliśmy się... -

obliczyła szybko - przed dziewięcioma dniami.

Jack wzruszył ramionami.

- To prawda, ale ja już wiem, że cię kocham. Zakochałem się w tobie

od pierwszego wejrzenia, kiedy pierwszy raz przyjechałem do Woofdorf.

Jeszcze nigdy nie czułem czegoś takiego... jak w twojej obecności! Od

początku wiedziałem, że jesteśmy dla siebie stworzeni. Jesteś wspaniała,

po prostu cudowna! Jesteś moim marzeniem - mówił. - Chciałbym ci

powiedzieć, że... dziś rano wyjątkowo zachowywałem się tak dziwnie,

bo... spodziewałem się, że wkrótce pożegnamy się na dobre.

Mattie doskonale rozumiała, jak musiał się czuć.

Popatrzył na nią z miłością.

- Usiądźmy na ławce - zaproponował.

Usiedli, Jack objął Mattie i przytulił.

- Powiedz mi coś o sobie - poprosił. - I przede wszystkim

odpowiedz: chcesz za mnie wyjść? - Uśmiechnął się szeroko.

Bardzo chciała wyjść za niego, marzyła o tym.

Była przekonana, że zna już Jacka na tyle, że nic, co mógłby o sobie

powiedzieć, nie zmieniłoby jej decyzji.

Kochała go. Kochała i pragnęła być z nim zawsze!

Zaczęli rozmawiać. O sobie nawzajem, o swoich marzeniach,

doświadczeniach, błędach.

O trwającym od początku ich znajomości nieporozumieniu, które

wyjaśnili przed zaledwie godziną.

O wszystkich ważnych sprawach.

background image

Wreszcie Jack powtórzył najważniejsze pytanie:

- Czy chciałabyś za mnie wyjść, Mattie?

Mattie postanowiła, że to właśnie ta chwila.

- Kocham cię, Jack! - wyznała. - Kocham cię i marzę o tym, żeby za

ciebie wyjść. Tylko czy ty po jakimś czasie nie zmienisz zdania? Czy

małżeństwo ze mną cię nie znudzi?

- Kochanie! - odparł ze wzruszeniem. - Jesteś najcudowniejszą

kobietą, jaką mógłbym sobie wyobrazić, kobietą moich marzeń. Na pewno

nigdy mnie nie znudzisz. Wiesz, że małżeństwo jest czymś, co traktuję

bardzo poważnie. Marzę o tym, żeby codziennie kłaść się z tobą do łóżka,

a potem wstawać z tobą, jeść razem śniadanie, spotykać się po powrocie z

pracy, opowiadać sobie to, co się wydarzyło w ciągu dnia, jeść z tobą

kolacje i spędzać wspólnie wieczory... Dzień po dniu, do końca życia...

Codziennie całować cię, przytulać i kochać...

Do oczu Mattie napłynęły łzy szczęścia.

- Ja marzę o tym samym... - szepnęła. - I jestem tak samo pewna

swojego uczucia do ciebie. W takim razie... wypada zawiadomić o tym

twoją rodzinę i moją mamę. Nie ma na co czekać.

Pobrali się, a niecały rok później Mattie urodziła bliźnięta. Dwóch

chłopców. Otrzymali imiona: James - po ojcu Mattie - i Edward - po ojcu

Jacka.

Wkrótce również Diana zdecydowała się poślubić Michaela

Vaughana i zacząć nowe życie. Teraz wszyscy tworzyli jedną, bardzo

liczną, szczęśliwą rodzinę.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
0278 Mayo Margaret Wloskie wakacje (Harlequin Światowe Życie Duo)
James Julia Harlequin swiatowe zycie 15 Toskanska przygoda
Porter Jane Harlequin Światowe Życie Duo 84 Wyprawa do Brazylii
Harlequin Światowe Życie Duo 75 Ślub w Rzymie
Mortimer Carole Weekend w Paryżu
Mortimer Carole Weekend w Paryżu
0003 Mortimer Carole Weekend w Paryżu
Mortimer Carole Weekend w Paryzu
Mortimer Carole Światowe Życie Duo 338 Amerykanin w Londynie
Mortimer Carole Światowe Życie 13 Zamek na wrzosowisku
Mortimer Carole Weekend w Paryżu
Carole Mortimer Weekend w Paryżu
Mortimer Carole Światowe Życie 10 Portret modelki
003 Mortimer Carole Weekend w Paryżu
Mortimer Carole Weekend w Paryżu 2
Mortimer Carole Światowe Życie Ekstra 253 Sycylijski hrabia
Mortimer?role Weekend w Paryżu
Grey India Córki Oscara Balfoura 03 Lekcje tańca (Światowe Życie Extra 360)

więcej podobnych podstron