Carole Mortimer Weekend w Paryżu

background image

Carole Mortimer

Weekend w Paryżu

Tłumaczył

Krzysztof Bednarek

background image

Toronto

• Nowy Jork • Londyn

Amsterdam

• Ateny • Budapeszt • Hamburg

Madryt

• Mediolan • Paryż

Sydney

• Sztokholm • Tokio • Warszawa

Carole Mortimer

Weekend w Paryżu

background image

Tytuł oryginału:
In Separate Bedrooms

Pierwsze wydanie:
Harlequin Mills & Boon Limited, 2003

Redaktor serii:
Małgorzata Pogoda

Opracowanie redakcyjne:
Małgorzata Pogoda

Korekta:
Jolanta Spodar

 2003 by Carole Mortimer

 for the Polish edition by Arlekin – Wydawnictwo Harlequin
Enterprises sp. z o.o. Warszawa 2005

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji
części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu
z Harlequin Enterprises II B.V.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek
podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych lub umarłych
– jest całkowicie przypadkowe.

Znak firmowy Wydawnictwa Harlequin
i znak serii Harlequin Relaks są zastrzeżone.

Arlekin – Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o.o.
00-975 Warszawa, ul. Rakowiecka 4

Skład i łamanie: COMPTEXT

 Warszawa

Printed in Spain by Litografia Roses, Barcelona

ISBN 83-238-2336-7
Indeks 389994
Światowe Życie – 3

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

– Niestety to kobieciarz, mamo – powiedziała

z błyskiem w oku Mattie Crawford.

Była drobniutka˛, niebieskooka˛ szatynka˛. Miała

metr pie˛c´dziesia˛t siedem wzrostu, pie˛kna˛ twarz
o delikatnych rysach, włosy sie˛gaja˛ce ramion.

– Zbyt cze˛sto pochopnie oceniasz ludzi – od-

powiedziała zza biurka Diana Crawford, matka
Mattie. – Juz˙ nieraz twoje osa˛dy okazywały sie˛
błe˛dne. – Us´miechne˛ła sie˛ ciepło. – Moz˙e jestes´
przewraz˙liwiona po tym, jak okazało sie˛, z˙e Ri-
chard, kto´ry spotykał sie˛ z toba˛przez trzy miesia˛ce,
był zare˛czony z kims´ innym?

Było to dla Mattie dotkliwe upokorzenie, kto´re-

go wolała nie wspominac´. Pewnego dnia Richard
niespodziewanie oznajmił, z˙e nie moga˛ sie˛ wie˛cej
widywac´, poniewaz˙ za tydzien´ sie˛ z˙eni!

– Chociaz˙ musze˛ przyznac´, z˙e to, co mi o nim

mo´wiłas´, wskazuje na bardzo swobodny tryb z˙ycia
– dodała Diana.

– Mamo, on umawia sie˛ ro´wnolegle z czterema

kobietami! Z czego trzy to me˛z˙atki! – Mattie była
oburzona.

– Me˛z˙atki powinny trzymac´ sie˛ własnych me˛z˙o´w

background image

– skomentowała matka. Była bardzo podobna do
co´rki, tylko juz˙ nie tak szczupła jak dawniej. – To
prawda, z˙e niekto´rym me˛z˙czyznom wydaje sie˛, z˙e
od przybytku głowa nie boli. Wola˛ umawiac´ sie˛
z wieloma kobietami i nigdy sie˛ nie oz˙enic´.

– Kto´ra kobieta przy zdrowych zmysłach wy-

szłaby za takiego człowieka? – odparła Mattie.
– To nie me˛z˙czyzna, a prawdziwa s´winia!

– Powinien stana˛c´ pod pre˛gierzem i zostac´ pub-

licznie wychłostany – nieoczekiwanie dodał me˛ski
głos.

Mattie zamarła. Odwro´ciła sie˛ powoli, zarumie-

niona.

Diana us´miechne˛ła sie˛, wstała i podeszła do

przystojnego, młodego przybysza.

– Czym moge˛ słuz˙yc´? – spytała.
– Jestem Jack Beauchamp – przedstawił sie˛

me˛z˙czyzna. – Telefonowałem wczoraj. Chciałbym
oddac´ swojego psa na przechowanie przez przyszły
weekend. Poradziła mi pani, abym przyjechał
i obejrzał pani hotel. – Diana prowadziła hotel dla
pso´w. – Przepraszam, jes´li paniom przeszkodziłem
– cia˛gna˛ł Jack, zerkaja˛c na Mattie, kto´ra z kolei
pobladła. – Mo´wiła mi pani, z˙e moge˛ przyjechac´
w niedziele˛ po południu.

– Oczywis´cie, jestes´my umo´wieni – zapewniła

z us´miechem Diana. – Pan´ski piesek to collie,
owczarek szkocki, prawda?

Mattie us´miechne˛ła sie˛. Jej matka nigdy nie

6

CAROLE MORTIMER

background image

zapominała pso´w ani ich ras, choc´ nieraz myliła ich
włas´cicieli.

– Wabi sie˛ Harry – dodał na potwierdzenie

Jack.

Mattie patrzyła na niego, zaskoczona. Jeszcze

nigdy w z˙yciu nie widziała tak przystojnego me˛z˙-
czyzny! Miał około trzydziestu, moz˙e trzydziestu
pie˛ciu lat. Był wysokim, szczupłym brunetem
o pie˛knych, ciemnych oczach i ciepłym, przyjaz-
nym spojrzeniu. Jego wspaniała, smagła, pocia˛gła
twarz miała me˛skie, choc´ nieprzesadnie wyraziste
rysy.

Mattie zawstydziła sie˛ troche˛ swojego codzien-

nego ubrania – włoz˙yła dzisiaj zwykła˛ koszulke˛
i dz˙insy, praktyczne podczas pracy przy psach. Na
szcze˛s´cie Jack Beauchamp miał na sobie podob-
nego typu stro´j, tyle z˙e ciemny, co dodawało mu
jeszcze aury me˛skos´ci i tajemniczos´ci.

– Che˛tnie pokaz˙e˛ panu nasz hotel – odezwała

sie˛ Mattie. – Mama jest zaje˛ta.

– Oczywis´cie.
– Alez˙... – zacze˛ła Diana.
– Zajmij sie˛ swoja˛ praca˛, mamo – przerwała

Mattie. – Pokaz˙e˛ panu wszystko.

Matka spojrzała na nia˛ z troska˛. Najwyraz´niej

Mattie miała ochote˛ oprowadzic´ przystojnego
klienta po Woofdorf – tak nazywał sie˛ prowadzony
od dwudziestu lat przez Diane˛ luksusowy hotel dla
pso´w.

7

WEEKEND W PARYZ

˙

U

background image

– Prosze˛ za mna˛– odezwała sie˛ Mattie do Jacka.

– Pokaz˙e˛ panu, gdzie rezyduja˛ nasi gos´cie.

– Bardzo che˛tnie za pania˛ po´jde˛ – odpowie-

dział.

Cofne˛ła sie˛ odrobine˛.
– Słucham?
Diana us´miechała sie˛ grzecznie. Chyba nie usły-

szała s´ciszonych sło´w klienta.

– Pie˛kna pogoda jak na te˛ pore˛ roku – odpowie-

dział z us´miechem Jack.

– Prosze˛ przodem – rzuciła z˙ywo Mattie, ot-

wieraja˛c mu drzwi.

– Pani pierwsza.
Ruszyli w kon´cu jednoczes´nie, zderzaja˛c sie˛

w drzwiach. Mattie była przekonana, z˙e Jack Beau-
champ zrobił to celowo.

– Przepraszam – mrukne˛ła.
– Nic nie szkodzi – odparł zadowolony z siebie.

Us´miechna˛ł sie˛ rozbrajaja˛co. Było oczywiste, z˙e
celowo draz˙ni Mattie.

– Gdyby zechciał pan wie˛cej na mnie nie wpa-

dac´... – zacze˛ła.

– Postaram sie˛ – odpowiedział. – Wydaje mi

sie˛, z˙e gdzies´ juz˙ pania˛ spotkałem.

Mattie wzie˛ła głe˛boki oddech. Jack Beauchamp

mo´gł ja˛ spotkac´. Miała nadzieje˛, z˙e nie przypomni
sobie, gdzie pracowała. Pomagała matce tylko
w s´wie˛ta. Pan Beauchamp nie byłby zachwycony
swoim odkryciem; Mattie postanowiła w razie po-

8

CAROLE MORTIMER

background image

trzeby wyprzec´ sie˛ prawdy, aby firma jej matki nie
straciła klienta.

– Wa˛tpie˛ – skwitowała.
– A jednak jestem przekonany, z˙e gdzies´ sie˛ juz˙

widzielis´my – cia˛gna˛ł. – I to raczej nie w sytuacji
towarzyskiej.

– Naprawde˛ nie przypominam sobie pana – za-

kon´czyła Mattie, us´miechaja˛c sie˛.

Skłamała.
– Te˛dy – rzuciła, aby odwro´cic´ uwage˛ Jacka.
Otworzyła drzwi do bokso´w z psami. Na koryta-

rzu rozległo sie˛ ogłuszaja˛ce szczekanie. Psy prze-
bywały w budynku, aby nie było im zimno.

– Wszystkie pokoje maja˛ dywany i sa˛ ogrzewa-

ne – mo´wiła Mattie. Pomieszczenia dla pso´w na-
zywały z Diana˛ ,,pokojami’’, poniewaz˙ były duz˙e
i naprawde˛ luksusowo wyposaz˙one. – Psy maja˛
takz˙e wygodne fotele. – Pokazała na znajduja˛cy sie˛
w boksie kosz, po czym pogłaskała mijanego psa.
– Kaz˙dy gos´c´ dostaje czysty kosz i posłanie, cho-
ciaz˙ jes´li klient woli, moz˙e przywiez´c´ posłanie,
kto´rego pies uz˙ywa w domu. – Mattie głaskała
wszystkie psy po kolei. Ceny w hotelu jej matki
były wysokie, wie˛c trzeba było wyjas´niac´ klien-
tom, za co płaca˛. – Gos´ciom, kto´rzy maja˛ w zwy-
czaju ogla˛dac´ seriale, wstawiamy do pokoju telewi-
zor. – Mattie obejrzała sie˛ i stwierdziła, z˙e Jack
zatrzymał sie˛ przy drugim boksie, gdzie witał go
z rados´cia˛ pie˛kny labrador.

9

WEEKEND W PARYZ

˙

U

background image

Mattie wro´ciła do klienta.
– S

´

liczna, prawda? – odezwała sie˛ przyjaz´nie,

głaszcza˛c wspaniałe zwierze˛. – To suka, wabi sie˛
Sophie.

– Przepie˛kna! – odparł Jack. – I bardzo przyjaz´-

nie nastawiona.

– To prawda – zgodziła sie˛.
Bawia˛cy sie˛ z psem Jack wygla˛dał rozbrajaja˛co.

Był tak niewiarygodnie przystojny! Trudno było
oderwac´ od niego spojrzenie. Mattie wcale nie była
z tego zadowolona.

– Sophie cieszy sie˛ na widok człowieka – doda-

ła. – Niestety, jej włas´cicielka, starsza pani, zmarła
przed trzema miesia˛cami. Jej rodzina nie chce
Sophie, polecili nam ja˛ us´pic´. Oczywis´cie nie us´pi-
łybys´my z mama˛ zdrowego zwierze˛cia! Dlatego
Sophie cia˛gle u nas mieszka – wyjas´niała.

Sophie zazwyczaj towarzyszyła Dianie przy pra-

cy; tego dnia zamkne˛ła ja˛ w boksie jedynie ze
wzgle˛du na spodziewanego gos´cia. Mattie i jej
matka miały juz˙ cztery własne psy – nie tylko bo-
wiem Sophie u nich pozostała. Nie chciały posłac´
zwierza˛t do schroniska, obawiały sie˛, z˙e jes´li psy
nie znajda˛ nowych włas´cicieli, zostana˛ us´pione.

– To bardzo smutna historia – skomentował

Jack.

– Tak... Chodz´my dalej. Pokaz˙e˛ panu wolne

boksy, z˙eby mo´gł pan wybrac´ na przyszły weekend
lokum dla Harry’ego.

10

CAROLE MORTIMER

background image

Kilka minut po´z´niej Jack usiadł w fotelu dla

kliento´w.

– Naprawde˛ zapewniaja˛ panie psom luksusowe

warunki – powiedział.

– Psy to tak wspaniałe, kochaja˛ce człowieka

zwierze˛ta – odparła Mattie. – Zasługuja˛ na najlep-
sze traktowanie.

– Zgadzam sie˛. – Jack chwile˛ patrzył jej w oczy.

– Harry’emu z pewnos´cia˛ be˛dzie tu bardzo dobrze.
– Wstał. – Pierwszy raz oddam go do psiego hotelu.
A Harry ma juz˙ szes´c´ lat, mam go od szczeniaka.

Mattie zerkne˛ła na Jacka. Miał przynajmniej

jedna˛ zalete˛ – naprawde˛ troszczył sie˛ o swojego
psa. Moz˙e nie był złym człowiekiem?

– Harry’emu bez wa˛tpienia be˛dzie u nas dobrze

– zapewniła, podczas gdy Jack jeszcze raz nachylił
sie˛ nad Sophie. – Pokaz˙e˛ panu, jakie przestronne
wybiegi mamy dla naszych gos´ci. Niezalez˙nie od
tego, z˙e sa˛ wybiegi, codziennie wyprowadzamy
kaz˙dego psa na długi spacer.

– Wasz hotel zapewnia wie˛cej wygo´d niz˙ wiele

hoteli dla ludzi! – odezwał sie˛ z rozbrajaja˛cym
us´miechem Jack, kiedy wychodzili z budynku.

– To prawda.
– Czy prowadza˛ go panie we dwie, czy pani

mama zatrudnia jeszcze kogos´? – spytał Jack.

– Zatrudnia – odpowiedziała kro´tko. – Czy nie

uwaz˙a pan, z˙e hotel jest pie˛knie połoz˙ony? – zmie-
niła temat.

11

WEEKEND W PARYZ

˙

U

background image

Hotel był naprawde˛ wspaniale połoz˙ony – w spo-

kojnej okolicy, ws´ro´d kwiato´w – i miał własny og-
ro´d. Znajdował sie˛ ponadto blisko Londynu.

– Cudownie – odparł Jack, wpatruja˛c sie˛ w oczy

Mattie.

– Zaprowadze˛ pana do mojej matki, aby omo´-

wiła wszystkie szczego´ły – powiedziała szybko.

– Mam nadzieje˛, z˙e wszystko sie˛ panu podoba-

ło? – zagadne˛ła z us´miechem Diana, gdy ich po-
nownie zobaczyła.

– Wszystko – potwierdził z przekonaniem

w głosie. Znowu zerkna˛ł na Mattie. – Mam na imie˛
Jack.

– A ja Diana – odpowiedziała, rozpromieniona.
Była mniej wie˛cej o dziesie˛c´ lat starsza od Jacka,

a Mattie – chyba o dziesie˛c´ lat młodsza. Diana
Crawford wcia˛z˙ była atrakcyjna˛ kobieta˛. Wiele lat
temu została wdowa˛. Zawsze twierdziła, z˙e zbyt
mocno kochała ojca Mattie, z˙eby zwia˛zac´ sie˛ z kim-
kolwiek. Jednak chyba kaz˙dej kobiecie spodobałby
sie˛ Jack Beauchamp.

– Ska˛d dowiedziałes´ sie˛ o naszym hotelu, Jack?

– spytała Diana. – Zawsze o to pytamy, w celach
marketingowych. Czy ktos´ polecił ci to miejsce czy
tez˙ moz˙e widziałes´ nasza˛ reklame˛?

– Ktos´ zostawił w moim biurze ulotki reklamo-

we waszego hotelu.

Mattie nagle zaciekawiły fotografie na s´cianie,

szybko odwro´ciła sie˛ od Jacka.

12

CAROLE MORTIMER

background image

– Mo´j Harry jeszcze nigdy nie był w psim

hotelu – cia˛gna˛ł – mo´wiłem juz˙ o tym twojej co´rce.
Jednak w przyszły weekend koniecznie musze˛ byc´
w Paryz˙u, a poniewaz˙ wyjez˙dz˙am z cała˛ rodzina˛,
nie ma sie˛ kto nim zaopiekowac´. Wolałbym go nie
zostawiac´ w hotelu, chociaz˙ wasz jest naprawde˛
luksusowy.

– Przepraszam, musze˛ juz˙ is´c´ – odezwała sie˛

nagle Mattie. – Mam cos´ do zrobienia.

– Dzie˛kuje˛ za oprowadzenie – powiedział

z us´miechem Jack, kto´ry wcia˛z˙ stał przy drzwiach.
– Mam nadzieje˛, z˙e zobaczymy sie˛ znowu – dodał,
us´miechaja˛c sie˛ jeszcze szerzej.

Mattie wolałaby wie˛cej nie widziec´ tego czło-

wieka.

– Zapewne zobaczymy sie˛ w przyszły weekend,

jes´li zdecyduje sie˛ pan przywiez´c´ do nas Harry’ego
– powiedziała. – Teraz naprawde˛ musze˛ juz˙ is´c´.

Jack odsuna˛ł sie˛, z˙eby mogła go mina˛c´.
A wie˛c to jest Jack Beauchamp! – pomys´lała,

wychodza˛c z pokoju. Wyja˛tkowo przystojny, moz˙-
na by nawet powiedziec´: czaruja˛cy... Mama chyba
go polubiła. Ale ona lubi wszystkich i wszystkim
ufa, zaufała nawet tej dziewczynie, kto´ra w ze-
szłym roku kro´tko u niej pracowała, a potem ja˛
okradła.

To Mattie roznosiła ulotki reklamowe hotelu dla

pso´w w biurach JB Industries. Nie wiedziała, z˙e
zawita tu sam szef, Jack Beauchamp!

13

WEEKEND W PARYZ

˙

U

background image

Z pewnos´cia˛ czekała ja˛ oz˙ywiona rozmowa

z matka˛. To włas´nie bowiem o Jacku Beauchampie
mo´wiła Mattie, kiedy niespodziewanie wszedł.

Kobieciarz we własnej osobie.

14

CAROLE MORTIMER

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

– Alez˙ to czaruja˛cy człowiek! – odezwała sie˛

Diana, kiedy Jack odjechał czerwonym, sporto-
wym samochodem.

Mattie była innego zdania niz˙ matka i miała ku

temu powo´d. Zastanawiała sie˛, czy nie powiedziec´
o nim matce.

– Jest taki miły, otwarty, ma tak naturalny

sposo´b bycia, mimo z˙e jest bogaty, co od razu
widac´! – zachwycała sie˛ Diana. – Zarezerwował
dla Harry’ego miejsce na cztery dni w okresie
Wielkanocy. Zdaje sie˛, z˙e be˛dziemy miały pełny
hotel... Co sie˛ stało, Mattie? – Spostrzegła mine˛
co´rki.

– Zapisałas´ jego nazwisko ,,Beecham’’ – od-

powiedziała z westchnieniem. – Nie miałam poje˛-
cia, z˙e to Jack Beauchamp do nas przyjedzie.

– Czy cos´ sie˛ stało? – spytała podejrzliwie Dia-

na. – Kto to jest? Czyz˙bys´ znowu narobiła sobie
kłopoto´w?

– Chyba nie, ale zdaje sie˛, z˙e zrobiłam cos´

okropnego, mamo. – Mattie miała zbolała˛ mine˛.

– Chcesz o tym porozmawiac´, kochanie?
– Nie bardzo, ale obawiam sie˛, z˙e powinnam.

– Mattie westchne˛ła. Była impulsywna˛ osoba˛

background image

i cze˛sto najpierw działała, a mys´lała dopiero po´z´-
niej, zbyt po´z´no.

– Chodz´my do domu – zaproponowała Diana.
Mattie ruszyła za nia˛ powoli, wiedza˛c, z˙e roz-

mowa nie be˛dzie przyjemna. Zapewne matka miała
racje˛. Po okropnym dos´wiadczeniu z Richardem
Mattie gwałtownie reagowała na informacje o tym,
z˙e jakis´ me˛z˙czyzna poste˛puje nieuczciwie. Uwaz˙a-
ła zachowanie Jacka za okropne, lecz mimo to nie
powinna była robic´ tego, co zrobiła.

Matka i co´rka usiadły w wygodnej, choc´ troche˛

ciasnej kuchni. Diana zaparzyła herbaty. Woko´ł
nich kra˛z˙yły cztery psy, zadowolone z ich obec-
nos´ci.

– I co masz mi do powiedzenia? – spytała

Diana.

– Pamie˛tasz... zanim wszedł Jack Beauchamp,

mo´wiłam ci o bogatym kobieciarzu, kto´ry spotyka
sie˛ ro´wnolegle z czterema kobietami – zacze˛ła
Mattie. – To włas´nie on, Jack Beauchamp!

– Cos´ takiego! To znaczy, z˙e to jego sekretarka

zamo´wiła u ciebie wczoraj w jego imieniu cztery
bukiety, z kto´rych kaz˙dy miałas´ dostarczyc´ innej
kobiecie?

– Tak. – Mattie wypiła łyk herbaty. Jak mogła

byc´ tak niema˛dra? Nie wiedziała, jak Jack Beau-
champ zareaguje na to, co zrobiła poprzedniego
dnia. Wo´wczas sa˛dziła, z˙e obmys´liła sprytny plan,
ale zda˛z˙yła juz˙ całkowicie zmienic´ zdanie.

16

CAROLE MORTIMER

background image

Mattie prowadziła popularna˛ kwiaciarnie˛. Miała

ona juz˙ tak dobra˛ opinie˛, z˙e Mattie obecnie za-
jmowała sie˛ stale ros´linami w biurach kilku firm.
Przynosiło jej to wysokie dochody.

Mie˛dzy innymi obsługiwała przedsie˛biorstwo

JB Industries, kto´rego włas´cicielem i prezesem był
Jack Beauchamp.

Jes´li postanowi sie˛ na niej zems´cic´, Mattie moz˙e

stracic´ wszystkie szes´c´ kontrakto´w z firmami. Byc´
moz˙e nawet był w stanie doprowadzic´ ja˛ do bank-
ructwa! A tymczasem matka miała opiekowac´ sie˛
jego psem...

– Zrealizowałas´ jego zamo´wienie, czy nie?

– spytała Diana.

– Owszem. Juz˙ na Boz˙e Narodzenie dostarczy-

łam w jego imieniu bukiety tym samym czterem
kobietom.

– To by znaczyło, z˙e spotyka sie˛ ze wszystkimi

przynajmniej od czterech miesie˛cy! – wywnios-
kowała Diana.

– Tym razem zamieniłam karteczki z dedyka-

cjami, kto´re wypisał – przyznała sie˛ Mattie. Spus´-
ciła głowe˛, zawstydzona. Miała dwadzies´cia trzy
lata i naprawde˛ nie powinna juz˙ robic´ podobnych
rzeczy. – On nie jest specjalnie pomysłowy – kon-
tynuowała. – Wszystkim czterem napisał to samo:
,,Dla Sandy, z głe˛bi serca – J.’’, ,,Dla Tiny, z głe˛bi
serca – J.’’. I tak dalej. Pozostałe dwie maja˛ na imie˛
Sally i Cally. Pomys´lałam, z˙e byc´ moz˙e powinny

17

WEEKEND W PARYZ

˙

U

background image

dowiedziec´ sie˛ nawzajem o swoim istnieniu. Po-
słałam wie˛c Cally bukiet z dedykacja˛ dla Tiny,
Tinie – z dedykacja˛ dla Sandy, Sandy – dla Sally,
a Sally – dla Cally. Wiem, z˙e głupio zrobiłam...
Mamo, czy ty płaczesz?

Diana ukryła twarz w dłoniach. Zadrz˙ała.
– Chyba do niego po´jde˛ i powiem mu, co zrobi-

łam. Wytłumacze˛, z˙e... – Mattie umilkła, widza˛c,
z˙e jej matka s´mieje sie˛ serdecznie.

– Oj, Mattie, Mattie! – Diana z rozbawieniem

pokre˛ciła głowa˛. – Rzeczywis´cie be˛dziesz musiała
wybrac´ sie˛ do niego i wszystko mu wytłumaczyc´.
To z pewnos´cia˛ ta sprawa z Richardem wcia˛z˙
wpływa na twoje zachowanie. Wyobraz´ sobie, co
by było, gdyby w dzien´ swojego długo oczekiwa-
nego s´lubu przyjechała do nas rankiem narzeczona
Richarda i spytała, co cie˛ z nim wia˛z˙e. – Diana
znowu pokre˛ciła głowa˛. – Nie wiesz, jakie skutki
mogła spowodowac´ wczorajsza zamiana kartek na
bukietach. – Nagle znowu wybuchne˛ła s´miechem.

– To nie jest s´mieszne, mamo! – odezwała sie˛

z oburzeniem Mattie.

– Masz racje˛, kochanie. – Diana niemal płakała

ze s´miechu.

– Przestan´ sie˛ s´miac´! – Mattie zacze˛ła sie˛ oba-

wiac´, z˙e nerwowy s´miech jej matki okaz˙e sie˛
zaraz´liwy. – Przeciez˙ Jack Beauchamp mnie zabije
– powiedziała z oz˙ywieniem. – Kiedy usłyszy, z˙e...
– umilkła.

18

CAROLE MORTIMER

background image

– Czy te bukiety na pewno dotarły do wszyst-

kich adresatek? – upewniła sie˛ Diana.

Mattie pokiwała tylko głowa˛. Zawsze dostar-

czała kwiaty na czas. Mie˛dzy innymi dlatego miała
wielu stałych kliento´w. Choc´ Jack z pewnos´cia˛ nie
be˛dzie zadowolony z jej ostatniej usługi.

– Musze˛ powiedziec´, z˙e nie zachowywał sie˛ jak

człowiek, kto´remu zmyła głowe˛ rozws´cieczona
kochanka – zauwaz˙yła Diana.

– Rzeczywis´cie – mrukne˛ła Mattie.
Gdyby wiedziała, z˙e z jej poste˛pku wynikło cos´

dobrego, czułaby sie˛ lepiej. Gdyby choc´ jedna z ko-
biet zdecydowanym tonem powiedziała Jackowi
Beauchampowi, co o nim mys´li, moz˙e poruszyłoby
to choc´ odrobine˛ jego sumienie.

– Nie wyobraz˙am sobie, jak moge˛ przed nim

stana˛c´ i powiedziec´ mu, co zrobiłam...

– Nie dziwie˛ ci sie˛ – pokiwała głowa˛ Diana.

– Zwłaszcza po dzisiejszym spotkaniu. Cos´ mi
jednak mo´wi, z˙e jes´li do niego nie pojedziesz, to on
jutro przyjedzie do ciebie, do kwiaciarni.

Mattie była tego samego zdania. Chyba lepiej

było uprzedzic´ atak Beauchampa.

A moz˙e nie mam sie˛ czego wstydzic´? – pomys´-

lała znowu. Powiedział, z˙e cała jego rodzina wyjez˙-
dz˙a z nim do Paryz˙a. Moz˙e ma z˙one˛ i dzieci? Jes´li
tak, nie powinien wysyłac´ kwiato´w z˙adnym kobie-
tom poza z˙ona˛!

Byc´ moz˙e az˙ tak bardzo mi nie zaszkodzi?

19

WEEKEND W PARYZ

˙

U

background image

– zastanawiała sie˛. Jes´li jest z˙onaty, nie be˛dzie
chciał robic´ wiele hałasu w nadziei, z˙e moz˙e za-
chowa wszystko w tajemnicy? A zreszta˛, co tak
naprawde˛ moz˙e mi zrobic´? – pocieszała sie˛ Mattie.

Jednak naste˛pnego dnia, kiedy stane˛ła naprzeciw

Jacka Beauchampa w jego wspaniałym gabinecie,
wcale nie czuła sie˛ pewnie. W nocy z´le spała, niepo-
koja˛c sie˛ o przebieg i skutki rozmowy. Wyobraz˙ała
sobie, z˙e przynajmniej jedna z czterech kobiet musia-
ła juz˙ skontaktowac´ sie˛ z Beauchampem w sprawie
cudzego imienia przy otrzymanym bukiecie.

Siedział za biurkiem w ciemnym garniturze

i krawacie. Mattie nie wiedziała, czy Jack be˛dzie
zachowywał sie˛ w swoim gabinecie prezesa ro´wnie
naturalnie i bezpos´rednio jak w hotelu jej matki.
Wygla˛dał na spokojnego – nie tak jak człowiek,
kto´ry ma powaz˙ne kłopoty w z˙yciu osobistym.

– Prosze˛ pana... – zacze˛ła w kon´cu nies´miało

Mattie.

– Prosze˛ mi mo´wic´ po imieniu – przerwał.

Oparł sie˛ wygodnie i znowu zacza˛ł sie˛ jej przy-
gla˛dac´. – Moja sekretarka powiedziała, z˙e zadzwo-
niłas´ z samego rana i prosiłas´ o pilne spotkanie.
Ponoc´ sprawa jest waz˙na...

Mattie musiała tak powiedziec´, bo Claire Tho-

mas nie znalazłaby dla niej ani chwili w napie˛tym
rozkładzie dnia swojego szefa. O pierwszej miał
spotkanie, zostało jej wie˛c tylko dziesie˛c´ minut.

20

CAROLE MORTIMER

background image

– Czyz˙by sie˛ okazało, z˙e jednak nie moz˙ecie

przyja˛c´ na weekend Harry’ego? – spytał Jack.

– Nie, nie o to chodzi... Nie przychodze˛ tu jako

asystentka mojej mamy.

– Nie? W takim razie dlaczego koniecznie

chciałas´ porozmawiac´ ze mna˛ dzisiaj, Mattie?
– spytał z zainteresowaniem.

Tego dnia włoz˙yła szaroniebieska˛garsonke˛. Mia-

ła nadzieje˛, z˙e wygla˛da powaz˙niej niz˙ poprzedniego
dnia. Pociły jej sie˛ re˛ce. Była bardzo zdenerwowana.

– Nie pracuje˛ w hotelu dla pso´w... – Przyszło jej

na mys´l, z˙e moz˙e Jack be˛dzie rozbawiony tym, co
sie˛ stało. Alez˙ nie! Ona w podobnej sytuacji z pew-
nos´cia˛ nie byłaby rozbawiona. Chociaz˙ ona nigdy
nie umawiałaby sie˛ z czterema me˛z˙czyznami!

– Nie? – Jack był zdziwiony. – W takim razie

czym sie˛ zajmujesz?

– Byc´ moz˙e tego nie wiesz, ale wspo´łpracuje˛

z twoja˛ firma˛.

– Naprawde˛? W jakim zakresie? – zdumiał sie˛

Jack.

– Prowadze˛ kwiaciarnie˛ ,,Zielen´ i Pie˛kno’’.
– Ach... – Wyraz´nie sie˛ nachmurzył. Przypusz-

czała, z˙e teraz sie˛ domys´lił, w jakiej sprawie przy-
szła. Nie pomyliła sie˛. – W takim razie zapewne
przychodzisz w sprawie pomylenia kartek przy
czterech bukietach, kto´re zleciłem dostarczyc´?

A jednak! – pomys´lała Mattie. Ma przeze mnie

kłopoty! Zbladła odrobine˛.

21

WEEKEND W PARYZ

˙

U

background image

– Sam zamierzałem skontaktowac´ sie˛ dzis´ z to-

ba˛ – oznajmił. Przybrał tajemniczy wyraz twarzy.

– Przyszło mi na mys´l, z˙e moz˙e zechcesz to

zrobic´ – przyznała Mattie.

– I sa˛dziłas´, z˙e lepiej be˛dzie mnie uprzedzic´,

tak? – upewnił sie˛.

– Tak. Wczoraj sprawdzałam ksie˛ge˛ zlecen´

i nagle zdałam sobie sprawe˛, z˙e popełniłam okrop-
na˛ pomyłke˛ – cia˛gne˛ła.

– Doprawdy? – Nieoczekiwanie Jack wstał

gwałtownie zza biurka i zbliz˙ył sie˛ do niej. – Kiedy
dokładnie zdałas´ sobie sprawe˛ z tej pomyłki? Mniej
wie˛cej o kto´rej?

Mattie zadarła głowe˛, aby widziec´ jego twarz.

Stał zbyt blisko, wolałaby patrzec´ na niego z wie˛k-
szej odległos´ci. Nie była pewna jego nastroju.
W kaz˙dym razie Jack z pewnos´cia˛ nie był zadowo-
lony.

– To było wieczorem, wczoraj... Chciałam cie˛

bardzo przeprosic´...

– Mattie, czy moglibys´my zakon´czyc´ te˛ roz-

mowe˛ przy kolacji? – zaproponował niespodziewa-
nie. – Jest interesuja˛ca, jednak... – spojrzał na
zegarek – za dwie minuty mam spotkanie.

– Nie, nie mam ochoty na kontynuowanie tej

rozmowy... przy wspo´lnej kolacji! – oznajmiła
gwałtownie. Nie mogła uwierzyc´, z˙e Jack Beau-
champ włas´nie zaprosił ja˛ do restauracji!

– Nie? – upewnił sie˛, unosza˛c brwi.

22

CAROLE MORTIMER

background image

– Nie!
– Dlaczego? – zapytał.
– Dlatego z˙e umawiasz sie˛ ro´wnolegle przynaj-

mniej z czterema kobietami!

Co´z˙, powiedziała prawde˛. Teraz Jack raczej nie

uwierzy, z˙e zamienienie przez nia˛ kartek przy
bukietach było przypadkowe. Jednak nie zamierza-
ła zostac´ kolejna˛ z jego licznych kochanek!

Przez chwile˛ obawiała sie˛, z˙e Jack chwyci ja˛ za

ramie˛ albo uderzy; naprawde˛ stał zbyt blisko. Tym-
czasem od drzwi nieoczekiwanie rozległ sie˛ kobie-
cy głos:

– Czyz˙bym przyszła za wczes´nie?
Jack cofna˛ł sie˛ raptownie; Mattie odwro´ciła gło-

we˛ i zobaczyła pie˛kna˛, młoda˛ kobiete˛.

– Alez˙ ska˛d – odpowiedział z us´miechem.

– Włas´nie umawialis´my sie˛ z Mattie na wieczorne
spotkanie. – Rzucił jej gniewne spojrzenie.

Mattie obserwowała przybyła˛. Miała posa˛gowa˛

urode˛ – wyrazista˛, anielsko pie˛kna˛twarz, wspaniała˛
figure˛, ge˛ste, kruczoczarne włosy opadaja˛ce falami
na smukłe ramiona, niebieskie oczy, długie, smukłe
nogi. Była ubrana w dopasowana˛ niebieska˛ sukien-
ke˛ o ciekawym kroju, najwyraz´niej bardzo droga˛.

– Mattie, to jest moja siostra Alexandra – po-

wiedział Jack, ujmuja˛c Mattie za ramie˛.

Siostra?!
Alexandra popatrzyła na niego pytaja˛co, a po-

tem powiedziała z us´miechem:

23

WEEKEND W PARYZ

˙

U

background image

– Miło cie˛ poznac´, Mattie! Bardzo przepra-

szam, jez˙eli wam przeszkodziłam, kochani. Claire
nie było w sekretariacie, wie˛c weszłam.

– Alez˙ nie przeszkodziłas´, Alexandro – zapew-

niła Mattie. Chciała, z˙eby Jack nareszcie ja˛ pus´cił.
– Włas´nie wychodziłam – dodała. Odsune˛ła sie˛ od
niego, lecz on wcia˛z˙ trzymał ja˛ za ramie˛.

– Nie ustalilis´my przeciez˙ szczego´ło´w wieczor-

nego spotkania – powiedział, patrza˛c jej w oczy.
– Mo´wisz, z˙e kolacja nie wchodzi w gre˛, wie˛c moz˙e
przyjade˛ do ciebie około dziewia˛tej i pojedziemy
na drinka?

Najwyraz´niej był zdeterminowany.
– Dobrze – zgodziła sie˛ nieche˛tnie. – Jes´li sie˛

tak upierasz...

– Upieram sie˛, Mattie – odpowiedział.
– Rozumiem. – Nareszcie ja˛ pus´cił. – To do

zobaczenia – powiedziała na odchodnym.

– Nie be˛de˛ mo´gł sie˛ doczekac´ naszego spot-

kania – poz˙egnał ja˛.

Wolałaby wcale sie˛ z nim nie spotykac´. I co´z˙

zamierzał jej powiedziec´, a co waz˙niejsze: co za-
mierzał zrobic´ w zwia˛zku z jej poste˛pkiem? W kon´-
cu Mattie dopus´ciła sie˛ brutalnej ingerencji w jego
z˙ycie osobiste.

24

CAROLE MORTIMER

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

– Celowo zamieniłas´ te karteczki, prawda?
Mattie zakrztusiła sie˛ winem. Jack uderzył ja˛

w plecy, zbyt mocno. Była przekonana, z˙e zrobił to
ze złos´ci. Siedzieli w małym pubie w odludnej
okolicy. Jack przyjechał pod dom Mattie punktual-
nie o dziewia˛tej. Czekała juz˙ na kon´cu podjazdu,
aby jej matka nie wiedziała, z kim Mattie spe˛dza
wieczo´r.

Mattie wcia˛z˙ kaszlała. Jack wydawał sie˛ roz-

bawiony. Podał jej chusteczke˛.

– Prosze˛ – powiedział. – Juz˙ lepiej? – spytał

po chwili.

Pod wzgle˛dem fizycznym czuła sie˛ juz˙ lepiej,

chociaz˙ z pewnos´cia˛ nie najlepiej wygla˛dała. Roz-
mazał jej sie˛ makijaz˙. Niewaz˙ne. Psychicznie czuła
sie˛ bowiem okropnie.

– Dzie˛kuje˛ – mrukne˛ła.
Po południu powiedziała matce, z˙e wytłumaczy-

ła Jackowi sprawe˛ karteczek przy bukietach i z˙e
zaakceptował jej wyjas´nienie o pomyłce. A takz˙e,
z˙e wcia˛z˙ zamierza oddac´ Harry’ego na wielkanoc-
ny weekend do Woofdorf. Musiała przekonac´ Ja-
cka, z˙eby to zrobił.

background image

– Mo´wiłam ci juz˙... Wczoraj wieczorem zorien-

towałam sie˛, z˙e niechca˛cy pomyliłam adresy, pod
kto´re wysłałam poszczego´lne... – zacze˛ła.

– Tak, mo´wiłas´ – przerwał jej Jack. – Ale nie

wiem, czy powinienem w to wierzyc´, z powodu
twojej po´z´niejszej uwagi na temat tego, z iloma
kobietami sie˛ spotykam.

Mattie zmieszała sie˛.
– Chyba mam racje˛ – stwierdził na głos, przysu-

waja˛c sie˛ bliz˙ej. – Kiedy przyjechałem do waszego
hotelu dla pso´w, rozmawiałas´ z matka˛ o jakims´
me˛z˙czyz´nie, kobieciarzu. Ten me˛z˙czyzna spotyka
sie˛ ro´wnolegle z czterema kobietami, prawda?

Mattie zarumieniła sie˛ ze wstydu. Nie wiedziała,

co odpowiedziec´. W dodatku czuła sie˛ niezre˛cznie,
znajduja˛c sie˛ tak blisko Jacka. Był tak przystojnym,
atrakcyjnym me˛z˙czyzna˛!

– Odpowiedz mi, prosze˛ – nalegał. – Podczas

wczorajszej rozmowy z matka˛ nie miałas´ wa˛tp-
liwos´ci w kwestiach, kto´re omawiałys´cie.

– Nie miałam i nie mam – odparła. – Rzeczywi-

s´cie, to o tobie rozmawiałam z matka˛. Ale to nie
znaczy, z˙e...

– Słucham – ponaglił.
– Pomyliłam sie˛ – skłamała powto´rnie. – Kaz˙dy

czasem popełnia błe˛dy. – Miała ochote˛ dodac´:
,,Nawet ty’’.

– Oczywis´cie – zgodził sie˛. – O kto´rej ze swoich

pomyłek mo´wisz?

26

CAROLE MORTIMER

background image

Sytuacja wydała sie˛ Mattie niecodzienna. Sie-

działa w przyjemnym lokalu, w towarzystwie bar-
dzo atrakcyjnego me˛z˙czyzny, a jednak czuła sie˛
okropnie.

– Daj spoko´j – odpowiedziała. – Przeciez˙ przy-

szłam dzisiaj do ciebie, z˙eby przeprosic´ i... Co
masz na mys´li, pytaja˛c, o kto´rej ze swoich pomyłek
mo´wie˛?

– Czyz˙bys´ zdawała sobie sprawe˛, z˙e popełniłas´

wie˛cej niz˙ jeden bła˛d?

Co´z˙, najwyraz´niej popełniła kolejny, rozdraz˙-

niaja˛c tego człowieka.

– Wspomniałes´, z˙e cała twoja rodzina wyjez˙-

dz˙a... Pomys´lałam, z˙e masz z˙one˛ i dzieci. Czy...

– Nie. Nie jestem z˙onaty ani nie mam dzieci

– oznajmił. – Mo´wia˛c o rodzinie, miałem na
mys´li rodzico´w i rodzen´stwo. Mam kilkoro ro-
dzen´stwa.

– Wyjez˙dz˙asz do Paryz˙a z rodzicami i kilkor-

giem rodzen´stwa? – Była zaskoczona.

– Owszem. Moja najmłodsza siostra, Alexandra

– ta, kto´ra˛ dzisiaj poznałas´ – włas´nie sie˛ zare˛czyła.
Postanowili z narzeczonym wydac´ z tej okazji
uroczysty obiad w restauracji na Wiez˙y Eiffla.

Mattie powstrzymała wybuch nerwowego s´mie-

chu, zaskoczona wyjas´nieniem Jacka. Pomys´lała,
z˙e zazdros´ci narzeczonym, kto´rzy moga˛ sobie po-
zwolic´ na wydanie uroczystego obiadu w restaura-
cji na Wiez˙y Eiffla.

27

WEEKEND W PARYZ

˙

U

background image

– A wie˛c nie jestes´ z˙onaty.
– Nie mam tez˙ czterech kochanek – oznajmił.
– Byc´ moz˙e obecnie juz˙ nie – odparła ze złos´-

liwym us´miechem.

– Wiesz co, Mattie... – Wydawał sie˛ bardziej

zatroskany niz˙ rozgniewany – ty chyba przez˙ywasz
jakies´ kłopoty osobiste. Czyz˙bys´ miała złe do-
s´wiadczenia z rodzinnego domu?

– Złe dos´wiadczenia z domu? Nie w tym sensie,

o jakim mys´lisz – odparła.

– A w jakim? – zainteresował sie˛ Jack.
– Mo´j tata umarł, kiedy miałam trzy lata. Led-

wie go pamie˛tam.

– Wspo´łczuje˛ ci. To musiało byc´ dla ciebie

okropne.

– O wiele gorsze było dla mojej mamy. Ja

byłam mała. Pamie˛tam, z˙e tata cze˛sto sie˛ s´miał i był
dla mnie bardzo dobry. Mama tez˙ s´miała sie˛ wtedy
o wiele cze˛s´ciej.

– Tak, to smutne... – skomentował. Zamys´lił

sie˛. – Musze˛ ci powiedziec´, z˙e zamienienie przez
ciebie kartek przy bukietach postawiło mnie w kło-
potliwej sytuacji.

– Doprawdy? – Przypuszczała, z˙e jednak miał

cztery kochanki.

– Owszem – potwierdził. – Oczywis´cie nie jes-

tem w sytuacji bez wyjs´cia, ale wymaga ona ode
mnie podje˛cia pewnych działan´.

Mattie zaniepokoiła sie˛. Miała przeczucie, z˙e

28

CAROLE MORTIMER

background image

owe tajemnicze działania be˛da˛ dotyczyły jej, i z˙e
nie be˛dzie to nic, co ja˛ ucieszy.

– Czy masz waz˙ny paszport? – spytał nagle.
– Słucham? – Mattie była zdumiona.
– Czy masz waz˙ny paszport? – powto´rzył spo-

kojnie.

– Mam... A dlaczego pytasz?
– Zamierzałem pojechac´ do Paryz˙a nie tylko

z rodzen´stwem i rodzicami. Z twojej winy stało
sie˛ tak, z˙e osoba, kto´ra miała mi towarzyszyc´,
nie pojedzie. Skoro masz paszport, byc´ moz˙e nie
pojade˛ sam.

– Jak to? – Słowa Jacka raz po raz zaskakiwały

Mattie. Nie zdziwiła sie˛, z˙e kobieta, kto´ra miała
towarzyszyc´ mu podczas rodzinnej wyprawy do
Paryz˙a – bez wa˛tpienia jedna z czterech adresatek
bukieto´w – nie chciała jechac´, a zapewne nie chcia-
ła w ogo´le widywac´ sie˛ z Jackiem. Pewnie z˙adna
z tych czterech kobiet nie miała ochoty kontynuo-
wac´ z nim znajomos´ci. Ale z˙eby Jack spodziewał
sie˛, z˙e Mattie z nim pojedzie...?

– Nie wiem, za kogo mnie uwaz˙asz – odpowie-

działa – ale sie˛ mylisz. Nie zamierzam jechac´ z toba˛
do Paryz˙a!

– Na pewno? – spytał.
– Z cała˛ pewnos´cia˛!
– Alez˙ pomys´l tylko, Paryz˙ wiosna˛ jest nad-

zwyczaj romantyczny... – kusił.

– Rzeczywis´cie mogłam narobic´ ci kłopoto´w

29

WEEKEND W PARYZ

˙

U

background image

– odpowiedziała, marszcza˛c brwi – ale szybko
znajdziesz inna˛, kto´ra zechce wybrac´ sie˛ z toba˛
do Paryz˙a. Skoro znalazłes´ jednoczes´nie cztery
kochanki... Poradzisz sobie, z taka˛ uroda˛ i cza-
rem osobistym! – zadrwiła.

Wa˛tpiła zreszta˛, z˙eby Jack zmartwił sie˛ jej od-

mowa˛. Jest wiele kobiet, kto´re natychmiast skorzy-
stałyby z propozycji wyjazdu z niezwykle przystoj-
nym i bogatym me˛z˙czyzna˛.

Na szcze˛s´cie Mattie nie nalez˙ała do takich ko-

biet, chociaz˙ wygla˛d Jacka robił na niej wraz˙enie,
a i w jego sposobie bycia było cos´, co ja˛ pocia˛gało.
Ale tylko do pewnego stopnia. Był kobieciarzem,
a wie˛c me˛z˙czyzna˛ niewartym uwagi.

– Nie mam zbyt wiele czasu – opowiedział.
– Och, nie ba˛dz´ taki skromny – drwiła dalej.
– Zatem uwaz˙asz, z˙e jestem przystojny i czaru-

ja˛cy? – upewnił sie˛.

– Niekto´rym kobietom bez wa˛tpienia to wystar-

czy! – odparowała.

Lepiej, aby Jack nie mys´lał, z˙e Mattie sie˛ nim

interesuje. Choc´ moz˙e by tak było, gdyby nie miał
czterech kochanek, z kto´rych kaz˙da sa˛dziła, iz˙ jest
jego jedyna˛ wybranka˛! To było w Jacku zdecydo-
wanie nieatrakcyjne.

– Musze˛ jednak ze smutkiem przyznac´, z˙e udało

ci sie˛ doprowadzic´ do katastrofy w moim z˙yciu
osobistym – oznajmił.

Udało mi sie˛! Hura! – pomys´lała.

30

CAROLE MORTIMER

background image

– To nie znaczy, z˙e zamierzam zasta˛pic´ twoja˛

kochanke˛ – zauwaz˙yła.

– Niczego takiego nie sugerowałem – odpowie-

dział z wyraz´nym rozbawieniem.

– I nie pojade˛ z toba˛ do Paryz˙a! – dodała.
Mimo woli przyszło jej do głowy, jak by to było,

gdyby pojechała. Gdyby ona i Jack spacerowali
razem po Paryz˙u, pod re˛ke˛, gdyby jadali razem
kolacje w paryskich lokalach, gdyby...

– Mam wraz˙enie, z˙e jes´libys´ jednak pojechała,

nie z˙ałowałabys´ tej decyzji – skomentował jej
rozmarzenie Jack.

Spojrzała na niego ze złos´cia˛ i zarumieniła sie˛.
– Czy nie moz˙esz pojechac´ do Paryz˙a tylko

z rodzina˛? – spytała, zmieniaja˛c temat. – Nic sie˛ nie
stanie, jes´li spe˛dzisz jeden weekend pozbawiony
towarzystwa wpatrzonej w ciebie kobiety.

– Poza moja˛ rodzina˛ be˛dzie tez˙ Thom, narze-

czony Alexandry, oraz jego rodzice i siostra – po-
wiedział, podkres´laja˛c słowo ,,siostra’’.

Mattie zawahała sie˛. Co chciał przez to powie-

dziec´? Czyz˙by sugerował, z˙e...

– A jednak be˛dzie tam ktos´, kto moz˙e cie˛ adoro-

wac´! – odgadła. Najwyraz´niej Jack był me˛z˙czyzna˛
pozbawionym skrupuło´w.

– Siostra Thoma mnie nie interesuje.
Mattie zmruz˙yła oczy.
– Czy to znaczy, z˙e ty ja˛ – tak?
Kiwna˛ł głowa˛.

31

WEEKEND W PARYZ

˙

U

background image

– Zapewniam cie˛, z˙e to zupełnie nieodwajem-

nione zainteresowanie. Ale trudno mi powiedziec´
Sharon, z˙eby trzymała sie˛ ode mnie z daleka. To
siostra Thoma. Atmosfera całego wyjazdu stałaby
sie˛ napie˛ta i nie do kon´ca przyjemna. Nie chce˛
pozbawiac´ rados´ci Alexandry i Thoma. Pomys´-
lałem, z˙e be˛dzie najpros´ciej, jez˙eli pojade˛ do Pary-
z˙a w towarzystwie kobiety.

– Dzie˛kuje˛ za taka˛ propozycje˛! – burkne˛ła

Mattie.

– Gdyby nie ty, pojechałbym z kim innym

– przypomniał Jack.

Z Sally, Cally, Sandy albo Tina˛ – pomys´lała.
– Dlaczego Sharon ci sie˛ nie podoba? – spytała

z ciekawos´ci.

– Nie powiem. To byłoby niegrzeczne.
Dobrze, z˙e Mattie nie piła wina, kiedy wyma-

wiał ostatnie zdanie. Mogłaby sie˛ znowu za-
krztusic´. Jack uwaz˙ał siebie za grzecznego czło-
wieka!

Pokre˛ciła głowa˛.
– Nie moge˛ wyjechac´ na trzy dni, prowadze˛

kwiaciarnie˛, jak juz˙ wiesz – powiedziała.

– To wyjazd na cztery dni. Ale Wielki Pia˛tek

i poniedziałek wielkanocny to dni wolne od pracy.
Przeciez˙ musisz czasami miec´ wolne, ktos´ pracuje
wtedy za ciebie.

Mattie rzadko pozwalała sobie na urlop. Ale

kiedy go brała, w kwiaciarni pracowała Sam, naj-

32

CAROLE MORTIMER

background image

lepsza przyjacio´łka, z kto´ra˛poznały sie˛ na studiach.
Sam była me˛z˙atka˛, przed kilkoma miesia˛cami uro-
dziła dziecko. Uwielbiała od czasu do czasu praco-
wac´ w kwiaciarni.

Mattie nie zamierzała jednak brac´ urlopu na

Wielkanoc ani jechac´ z Jackiem do Paryz˙a.

– Niewaz˙ne, po prostu nie chce˛ jechac´ i juz˙

– powiedziała.

– Na pewno?
Wypiła łyk wina, aby ukryc´ zmieszanie. Jack

słusznie domys´lał sie˛, z˙e celowo zamieniła kartki
przy bukietach. Z zawodowego punktu widzenia
był to całkowicie nieodpowiedzialny poste˛pek. On
zdawał sobie z tego sprawe˛ i oczekiwał chyba
rekompensaty; mo´gł zniszczyc´ dobra˛ opinie˛ kwia-
ciarni Mattie.

Chyba mnie szantaz˙uje! – oceniła. Niestety. Ale

to jeszcze gorsza rzecz niz˙ to, co ja zrobiłam!

Czy zasługiwała na kare˛? Jack oczekiwał od

niej, z˙eby pojechała z nim do Paryz˙a na wielkanoc-
ny weekend... Zaraz. Czy to aby na pewno była
kara? Weekend w Paryz˙u z tym me˛z˙czyzna˛... Jak
moz˙na postrzegac´ taki pomysł jako dotkliwa˛ kare˛?
Niesłychanie przystojny, zamoz˙ny, na swo´j sposo´b
czaruja˛cy me˛z˙czyzna proponował jej atrakcyjny
wyjazd. Mattie musiała przyznac´, z˙e propozycja
była kusza˛ca.

Odwro´ciła wzrok.
– Co powiem matce? – zastanowiła sie˛ na głos.

33

WEEKEND W PARYZ

˙

U

background image

Jednak tym razem Jack nie wydawał sie˛ roz-

bawiony.

– Zapewne moje nazwisko padło w twojej roz-

mowie z matka˛ o me˛z˙czyz´nie, kto´ry umawia sie˛
z czterema kobietami? – spytał.

– Prawde˛ mo´wia˛c... – zacze˛ła.
– Na pewno padło – dokon´czył za nia˛. – Trudno.

Moz˙e po prostu powiedz jej prawde˛? Z

˙

e jedziesz ze

mna˛ do Paryz˙a.

– Miałabym powiedziec´ jej cos´ takiego?! Z

˙

e wy-

magasz ode mnie, z˙ebym pojechała z toba˛ do Paryz˙a,
z˙e mnie szantaz˙ujesz? Z

˙

e jes´li tego nie zrobie˛, moz˙esz

doprowadzic´ mnie do finansowej ruiny?

Jack skrzywił sie˛.
– Jes´li zamierzasz uja˛c´ to w takie słowa...
– Przeciez˙ zasugerowałes´, z˙ebym powiedziała

matce prawde˛!

– Tak – zgodził sie˛ z westchnieniem. – Nie

spodziewałem sie˛ jednak, z˙e tak postrzegasz praw-
de˛. Nie moz˙esz jej po prostu powiedziec´, z˙e po-
znałas´ mnie troszke˛ lepiej i chcesz mi pomo´c?

– Wybieraja˛c sie˛ z toba˛ na weekend do Paryz˙a!
– Tak.
– Prawie nic o sobie nie wiemy – zauwaz˙yła.

– Nie moge˛ powiedziec´, z˙e dobrze cie˛ znam.

– Ale poznasz mnie o wiele bliz˙ej, jes´li poje-

dziemy razem, poznasz moja˛ rodzine˛, spe˛dzimy
wszyscy wspo´lnie długi weekend. Zaprzyjaz´nimy
sie˛, zobaczysz.

34

CAROLE MORTIMER

background image

Mattie popatrzyła na niego z zakłopotaniem. Nie

wierzyła własnym uszom. Słowa Jacka wydawały
jej sie˛ groteskowe. Chociaz˙ z drugiej strony...

Była ogromnie ciekawa, jak przez˙yłaby week-

end w Paryz˙u w towarzystwie Jacka Beauchampa
i jego bliskich. Nie mogła powiedziec´, z˙eby ta
perspektywa jej nie ne˛ciła.

Mattie od dziecka rzadko jez´dziła na wakacje.

Zazwyczaj dogla˛dały z Diana˛ cudzych pso´w, pso´w
ludzi, kto´rzy bywali na wakacjach. Nie zarabiały
zreszta˛ dostatecznie duz˙o, aby wiele wydawac´ na
podro´z˙e. Dopiero w minionym roku Mattie za-
prosiła Diane˛ na tygodniowa˛ wycieczke˛ do Grecji.
Postanowiła nareszcie sprawic´ matce prawdziwa˛
przyjemnos´c´. Matka tyle dla niej zrobiła przez te
wszystkie lata!

Jack wybuchna˛ł s´miechem, widza˛c spojrzenie

Mattie.

– Nie jestes´ zbyt miły – zwro´ciła mu uwage˛.
– Czy w takim razie jedziesz ze mna˛ do Paryz˙a?

– spytał wesoło.

Serce Mattie zacze˛ło bic´ coraz mocniej.
Przeciez˙ on chce ze mna˛ jechac´ tylko dlatego,

z˙ebym odwro´ciła od niego uwage˛ niejakiej Sharon!
– mitygowała sie˛.

Ale romantyczny Paryz˙, wys´nione miasto ko-

chanko´w, kusił... Mattie zapewniała Jacka, z˙e nie
chce z nim jechac´, a jednoczes´nie mimowolnie
zastanawiała sie˛, jakie zabrac´ ubrania!

35

WEEKEND W PARYZ

˙

U

background image

Wzie˛ła głe˛boki oddech i powiedziała:
– Dobrze. Pojade˛... Ale nie mys´l, z˙e zrobie˛ to

z jakiegokolwiek innego powodu niz˙ ten, z˙e mnie
szantaz˙ujesz! – dodała szybko.

– Jak bym mo´gł! – zastrzegł sie˛ z udawanym

oburzeniem.

Mattie rzuciła mu gniewne spojrzenie.
– Pomys´l tylko – szepna˛ł. – Popłyniemy Sek-

wana˛... Be˛dziemy spacerowac´ po Polach Elizejs-
kich. Po´jdziemy do Ogrodu Luksemburskiego.
Usia˛dziemy przy stoliku w przytulnej kawiarence.
Zjemy obiad w restauracji na Wiez˙y Eiffla.

Mattie popadała w coraz wie˛ksze rozmarzenie.
Miała ogromna˛ ochote˛ na to wszystko, o czym

mo´wił.

Jedyna˛ rzecza˛, kto´ra budziła jej niepoko´j, był

fakt, z˙e o´w cudowny weekend miała spe˛dzic´ z nim,
Jackiem Beauchampem!

36

CAROLE MORTIMER

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

– Doka˛d jedziesz? Z kim? – dopytywała sie˛

zdumiona Diana. Z niedowierzaniem patrzyła na
co´rke˛.

Szykowały s´niadanie. Mattie włas´nie powiado-

miła ja˛ o zamiarze wyjazdu. Wydawało sie˛, z˙e
Diana z wraz˙enia zaraz rozleje kawe˛.

Mattie delikatnie wyje˛ła kubek z re˛ki matki

i potwierdziła:

– Do Paryz˙a. Z Jackiem Beauchampem... Ale

be˛dziemy mieli oddzielne sypialnie – zastrzegła.
Miała nadzieje˛, z˙e nie kłamie. Nie omo´wili osta-
tecznie z Jackiem z˙adnych szczego´ło´w.

– Zawsze to jakies´ pocieszenie – mrukne˛ła Dia-

na, siadaja˛c. – Czyz˙bys´ w taki włas´nie sposo´b
zamierzała

mu

zrekompensowac´

wyrza˛dzone

szkody?

– To raczej on sie˛ tego domaga – wyjas´niła. Ida˛c

za rada˛ Jacka, powiedziała matce cała˛ prawde˛.
– Pomys´lałam, z˙e weekend w Paryz˙u nie jest naj-
gorsza˛ kara˛, jaka mogła mnie spotkac´ – zakon´-
czyła.

Diana pokre˛ciła głowa˛.
– Nie sa˛dze˛, z˙eby Jack Beauchamp... to znaczy...

background image

– Nie była w stanie wypowiedziec´ swoich mys´li.
– Mattie, dlaczego ty cia˛gle musisz wpla˛tywac´ sie˛
w kłopoty?

– Nic mi sie˛ nie stanie – zapewniła Mattie,

ujmuja˛c dłon´ matki. – Be˛dziesz miała jego psa jako
zakładnika! – zaz˙artowała.

– Rzeczywis´cie – us´miechne˛ła sie˛ smutno Dia-

na. – Nie wierze˛, z˙e pojedziesz z tym człowiekiem
do Paryz˙a! – Wcia˛z˙ kre˛ciła głowa˛, oszołomiona.

– Mys´lałam, z˙e ci sie˛ spodobał.
– Tak – przyznała Diana. – Wydał mi sie˛ miły

i czaruja˛cy. W pewnej chwili pomys´lałam nawet,
z˙e chciałabym zwia˛zac´ sie˛ z kims´ takim, tylko
chyba troche˛ starszym...

– Naprawde˛?
– Naprawde˛ – potwierdziła matka. – Ale kiedy

mi wyjas´niłas´, z˙e to on umawia sie˛ ro´wnoczes´nie
z czterema kobietami, zmieniłam zdanie. A teraz
mi mo´wisz, z˙e wybierasz sie˛ z nim do Paryz˙a!

Mattie us´miechne˛ła sie˛.
– Mamo, nie mys´l, z˙e...
Kro´tkie pukanie do drzwi nie pozwoliło jej do-

kon´czyc´ zdania.

Otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.
Do kuchni wszedł Jack.
Był w eleganckim garniturze, podobne nosił

w pracy. Tego dnia włoz˙ył kremowa˛ koszule˛ i za-
wia˛zał bra˛zowy krawat. Musiał wczes´nie wstac´,
poniewaz˙ była dopiero o´sma rano.

38

CAROLE MORTIMER

background image

Ciekawe, gdzie znalazł otwarta˛ kwiaciarnie˛.

Trzymał bowiem w re˛ku bukiet wiosennych z˙on-
kili.

– Co tu robisz?! – odezwała sie˛ surowym tonem

Mattie, wstaja˛c powoli. Jeszcze miała na sobie
szlafrok i piz˙ame˛.

Diana zda˛z˙yła sie˛ ubrac´, poniewaz˙ karmiła

wczes´niej psy.

– Dzien´ dobry – odezwał sie˛ Jack, nie zraz˙ony.

Wszedł dalej i zamkna˛ł za soba˛ drzwi. – Przyszed-
łem do ciebie, Diano – wyjas´nił, po czym wre˛czył
Dianie kwiaty.

Cos´ podobnego!
– Nie przeszkadzaj sobie – odezwał sie˛ do Mat-

tie. – Szykuj sie˛ do pracy. Chciałbym zamienic´
kilka sło´w z twoja˛ mama˛. – Us´miechna˛ł sie˛ do
Diany.

Doprawdy, Jack miał niecodzienne zwyczaje.

Wszedł nieproszony do ich domu w porze, kiedy
mo´gł sie˛ spodziewac´, z˙e Mattie i jej matka be˛da˛
jeszcze nieubrane, wre˛czył Dianie kwiaty, a Mattie
zbył niezbyt uprzejma˛ rada˛. Był po prostu nie-
znos´ny!

Zaraz... zdaje sie˛, z˙e z˙onkile, kto´re wre˛czył

mamie, zerwał przed chwila˛ w naszym ogrodzie!
– pomys´lała Mattie.

Poczuła sie˛ zdezorientowana. Na domiar złego

nie wygla˛dała ładnie, rozczochrana, bez makijaz˙u,
w ulubionym, starym, podniszczonym szlafroku.

39

WEEKEND W PARYZ

˙

U

background image

– Przepraszam, ale chciałbym porozmawiac´

z twoja˛ mama˛ na osobnos´ci – oznajmił Jack, zanim
zda˛z˙yła sie˛ odezwac´.

– To dobrze, be˛dzie mi mniej nieprzyjemnie

– burkne˛ła w kon´cu i wyszła, zabieraja˛c swo´j kubek
z niedopita˛ kawa˛. – Uwaz˙aj, mamo! – rzuciła na
odchodnym. Us´miechne˛ła sie˛ jeszcze kpia˛co do
Jacka. Wydawał sie˛ zdziwiony. I dobrze!

Po co´z˙ zawitał do ich domu o tak wczesnej

porze? Poprzedniego wieczora ustalili z Mattie,
z˙e spotkaja˛ sie˛ naste˛pnego dnia wieczorem w ce-
lu omo´wienia szczego´ło´w wyjazdu. Jack nie
wspominał, z˙e zamierza odwiedzic´ Diane˛ wczes-
nym rankiem. Wtedy Mattie zadbałaby o swo´j
wygla˛d.

Choc´ Mattie nie miała wraz˙enia, aby mu sie˛

specjalnie podobała. Chciał jedynie wykorzystac´
jej towarzystwo, by pozbyc´ sie˛ niechcianej adora-
torki. Mattie napomniała sie˛ w mys´li, z˙eby o tym
pamie˛tac´.

Wzie˛ła prysznic, zrobiła makijaz˙, włoz˙yła czar-

ny kostium i jasna˛ kremowa˛ bluzke˛, uczesała sie˛.
Teraz wygla˛dam lepiej – pomys´lała.

Nie miała jednak szansy pokazac´ sie˛ Jackowi,

poniewaz˙ juz˙ go nie było. Matki takz˙e. Tylko
z˙onkile stały dumnie w wazonie na s´rodku kuchen-
nego stołu.

Mattie odnalazła Diane˛ w gabinecie, w kto´rym

rozmawiała z klientami. Diana siedziała w fotelu.

40

CAROLE MORTIMER

background image

Sophie – ich ulubiona suka – opierała łeb o jej
kolano.

– Wszystko w porza˛dku? – upewniła sie˛ Mattie.
– Tak – odparła bez przekonania Diana.
Mattie oczekiwała dalszego cia˛gu wypowiedzi.
– Jack pojechał do pracy, ale wieczorem przyje-

dzie znowu, do ciebie – wyjas´niła Diana. Nie
mo´wiła nic wie˛cej, tylko głaskała Sophie. W kon´cu
wstała i omine˛ła biurko.

Czego on chciał?! – cisne˛ło sie˛ na usta Mattie.
– Czy nie powinnas´ była wyjs´c´ przed dziesie˛-

cioma minutami? – spytała Diana, patrza˛c na ze-
garek.

– Mamo! – zawołała Mattie, sfrustrowana.
– Słucham? – spytała niewinnym tonem Diana.
– Czyz˙bys´ zachowywała sie˛ w tak denerwuja˛cy

sposo´b z powodu Jacka Beauchampa?

Diana rozes´miała sie˛.
– Od razu widac´ po tobie wszystkie emocje,

Mattie – powiedziała, rozbawiona. – Postanowiłam
zabawic´ sie˛ chwile˛ twoja˛ciekawos´cia˛, to wszystko.
– Spowaz˙niała. – Jack chciał po prostu wyjas´nic´ mi
sytuacje˛ i zapewnic´, z˙e nie zamierza cie˛ uwies´c´.

– A nie zamierza? – Mattie była zaskoczona.

– To znaczy... spodziewam sie˛, z˙e oczywis´cie nie
zamierza. – Była rozdraz˙niona faktem, z˙e Jack
zdecydował sie˛ omo´wic´ to z jej matka˛. – Juz˙ ci
mo´wiłam – dodała.

– Oczywis´cie, ale on osobis´cie chciał mnie

41

WEEKEND W PARYZ

˙

U

background image

o tym zapewnic´. Dlaczego masz taka˛ smutna˛mine˛?
Jestem pewna, z˙e z łatwos´cia˛ zdołasz przekonac´ go
do zmiany zamiaro´w...

– Mamo!
– Dobrze juz˙, dobrze. – Diana pogładziła dłon´

co´rki.

Jack jest tylko o dziesie˛c´ lat młodszy od mamy

– pomys´lała Mattie. Moz˙e powinien był zapropo-
nowac´ wyjazd jej, a nie mnie!

Nie spodobała jej sie˛ ta mys´l.

– Jak to: powiedziałes´ o mnie rodzinie? – po-

wto´rzyła ze zdumieniem Mattie. Siedzieli naprze-
ciw siebie przy restauracyjnym stoliku. – Kiedy im
powiedziałes´? I włas´ciwie co? – Jack przeciez˙
niewiele o niej wiedział.

Obiad w jego towarzystwie był ciekawym do-

s´wiadczeniem. Szef obsługi kelnerskiej francuskiej
restauracji na najwyz˙szym pie˛trze wiez˙owca po-
zdrowił Jacka grzecznie. Usiedli przy stoliku usy-
tuowanym obok okna, z kto´rego rozcia˛gał sie˛ wi-
dok na Londyn. Chwile˛ potem przyszedł przywitac´
sie˛ z nim włas´ciciel restauracji. Jack przedstawił
mu Mattie, mo´wia˛c: ,,Mattie Crawford, moja przy-
jacio´łka’’.

Nie uwaz˙ała sie˛ za przyjacio´łke˛ Jacka, pre˛dzej

gotowa była uznac´ sie˛ za jego wroga.

– Dzis´ zjedlis´my rodzinny lunch w domu moich

rodzico´w – odparł Jack, wzruszaja˛c ramionami.

42

CAROLE MORTIMER

background image

– Powiedziałem im tylko, z˙e pojade˛ ze znajoma˛,
kto´ra nazywa sie˛ Mattie Crawford. – Popatrzył jej
w oczy. Jego spojrzenie onies´mielało ja˛.

Pomys´lała, z˙e Jack musi byc´ w bliskich stosun-

kach z rodzicami i rodzen´stwem. Bardzo dobrze
s´wiadczyło to o nim i jego rodzinie. Mattie sama
była w bliskich stosunkach z matka˛. Uznała, z˙e to
cos´, co ła˛czy ja˛ z Jackiem.

Niecze˛sto bywała w restauracjach. Nie pamie˛ta-

ła, kiedy ostatni raz spotkała sie˛ z me˛z˙czyzna˛. Nie
da˛z˙yła specjalnie do takich spotkan´ po okropnym
zakon´czeniu zwia˛zku z Richardem.

Teraz jednak siedziała w eleganckim lokalu z Ja-

ckiem Beauchampem, ubrana w ulubiona˛ czarna˛
sukienke˛, dobra˛ na kaz˙da˛ okazje˛. Rozgla˛daja˛c sie˛
po restauracji, mys´lała, z˙e be˛dzie musiała zastano-
wic´ sie˛ powaz˙nie nad doborem garderoby, kto´ra˛
wez´mie do Paryz˙a. Nie chciała wygla˛dac´ jak szara
myszka.

Dlaczego jej na tym zalez˙ało? W kon´cu było

mało prawdopodobne, z˙eby po powrocie zobaczyła
ponownie kogokolwiek z tej rodziny.

A jednak dla Mattie miało znaczenie wraz˙enie,

jakie zrobi. Rodzina Jacka była z pewnos´cia˛ bardzo
bogata. Na zare˛czynowy obiad jego siostry włoz˙a˛
pewnie kosztowne sukienki od znanych projektan-
to´w. Mattie postanowiła kupic´ nowa˛, elegancka˛
sukienke˛, choc´by miała na nia˛ wydac´ wszystkie
oszcze˛dnos´ci.

43

WEEKEND W PARYZ

˙

U

background image

– Ile oso´b be˛dzie na tym przyje˛ciu w restaura-

cji? – zapytała.

– Pie˛tnas´cie, razem z toba˛ i mna˛ – odpowiedział

Jack.

– Pie˛tnas´cie? – Pomys´lała, z˙e podczas przyje˛cia

be˛dzie onies´mielona. Miała siedziec´ w towarzyst-
wie trzynas´ciorga zupełnie nieznanych bogatych
ludzi – i jednego tylko odrobine˛ znanego!

Nie nalez˙ała do nies´miałych oso´b, łatwo na-

wia˛zywała kontakty. Na tym zreszta˛ po trosze
polegała jej praca w kwiaciarni. A jednak ro-
dzina Jacka Beauchampa to bez wa˛tpienia nie
byli przecie˛tni ludzie, jakich spotykała na co
dzien´.

– Nie przejmuj sie˛, naprawde˛... – uspokoił ja˛

Jack. – Be˛de˛ przy tobie cały czas – dodał, us´mie-
chaja˛c sie˛.

Wiedział przeciez˙, z˙e dla Mattie to z˙adne pocie-

szenie.

– Jaka jest twoja rodzina? – spytała odwaz˙nie.
– Normalna – odparł Jack. – Taka jak ja.
Uwaz˙ał siebie za normalnego? To znaczy, moz˙e

i nie był nienormalny, ale niewa˛tpliwie nie był
przecie˛tny.

– Maja˛ po dwie re˛ce, dwie nogi... – zaz˙artował,

widza˛c wyraz twarzy Mattie.

– To rzeczywis´cie zwyczajni ludzie – zgodziła

sie˛. – Ile masz rodzen´stwa?

– Sprawdziłas´, czy aby two´j paszport jest nadal

44

CAROLE MORTIMER

background image

waz˙ny? – zmienił nagle temat. – Nie chciałbym,
z˙eby na lotnisku okazało sie˛, z˙e nie moz˙esz le-
ciec´.

To byłoby wspaniałe wyjs´cie z sytuacji – pomy-

s´lała. Jednak jej paszport był z cała˛ pewnos´cia˛
waz˙ny. Otrzymała go w ubiegłym roku, przed
podro´z˙a˛ do Grecji.

– Jest waz˙ny – zapewniła. – Ale musisz powia-

domic´ linie lotnicze, z˙e poleci inna osoba.

– Juz˙ to zrobiłem – odparł. – Telefonowałem

dzis´ rano do biura moich linii.

Z pewnos´cia˛miał na mys´li, z˙e zrobiła to za niego

jego sekretarka. Mattie pomys´lała, z˙e musi cały
czas pamie˛tac´ o tym wszystkim. Łatwo było ulec
czarowi Jacka. Mogłaby uwierzyc´, z˙e poleci z nim
do Paryz˙a na romantyczny weekend. Byłoby to
naprawde˛ bardzo naiwne!

– Czy juz˙ ci mo´wiłem, jak pie˛knie dzis´ wy-

gla˛dasz? – zagadna˛ł.

Mattie zarumieniła sie˛. Znowu starał sie˛ ja˛ ocza-

rowywac´. Nieodmiennie skutecznie!

– Nieszczere komplementy to cos´ okropnego

– odpowiedziała, zagniewana.

– Alez˙ naprawde˛ pie˛knie wygla˛dasz! – zapew-

nił. – Masz takie wspaniałe włosy; ogromnie podo-
ba mi sie˛ ich kolor. Jak go nazwac´?

– Jestem szatynka˛.
Jack przygla˛dał sie˛ z podziwem opadaja˛cym na

ramiona Mattie kaskadom ls´nia˛cych włoso´w.

45

WEEKEND W PARYZ

˙

U

background image

– Jedz lepiej kolacje˛, bo wystygnie – powie-

działa zniecierpliwiona.

Poczuła sie˛ bardzo niezre˛cznie. Gdyby to była

prawdziwa randka! Ale przeciez˙ siedzieli w re-
stauracji tylko po to, aby omo´wic´ szczego´ły nieco-
dziennej podro´z˙y. Wyjazdu, podczas kto´rego Mat-
tie miała odgrywac´ role˛ osłony chronia˛cej Jacka
przed miłosnymi zakusami siostry jego przyszłego
szwagra. I byłoby dla Mattie lepiej, z˙eby Jack tylko
jako tego rodzaju osłone˛ ja˛ traktował.

Jak me˛z˙czyzna jego pokroju mo´głby powaz˙nie

zainteresowac´ sie˛ taka˛ kobieta˛ jak ja? – pytała sama˛
siebie. Od roku dwa razy w tygodniu, wczesnymi
wieczorami, bywała w budynku, w kto´rym mies´-
ciła sie˛ firma Jacka. A mimo to choc´ rozpoznał jej
twarz, nie był w stanie przypomniec´ sobie, ska˛d ja˛
zna. Gdyby przypadkowo sie˛ nie poznali, nie zwro´-
ciłby na nia˛ najmniejszej uwagi. Nie zauwaz˙ał
zapewne ludzi jej pokroju. W kon´cu płacono jej
mie˛dzy innymi za to, z˙eby dyskretnie opiekowała
sie˛ ros´linami. Była wie˛c dla Jacka niewidzialna.

Az˙ zwro´ciła na siebie jego uwage˛.
– Nie musisz c´wiczysz teksto´w, kto´rych zamie-

rzasz uz˙ywac´ w Paryz˙u – odezwała sie˛ po chwili.
– Nie przejmuj sie˛ tym, naprawde˛. Wolałabym
usłyszec´ od ciebie, po co przyjechałes´ dzisiaj rano
do mojej matki.

– Nie powiedziała ci?
– Oczywis´cie, z˙e powiedziała – odparła Mattie.

46

CAROLE MORTIMER

background image

– Zastanawiałam sie˛ tylko... – Nie wiedziała, jak
dokon´czyc´.

– Wczoraj zasugerowałas´ mi jednoznacznie, z˙e

nie chcesz, aby twoja mama martwiła sie˛ o to, z˙e ze
mna˛ wyjedziesz... – zacza˛ł.

– Ciekawe dlaczego! – zadrwiła.
Jack unio´sł brwi, lekko zniecierpliwiony.
– Pragna˛łem tylko zapewnic´ twoja˛ mame˛, z˙e...
– Nie zamierzasz mnie uwies´c´ – dokon´czyła za

niego. – Nie sa˛dze˛, z˙eby...

– Tak ci powiedziała? – przerwał jej, chicho-

cza˛c.

– Tak, włas´nie tak mi powiedziała – potwier-

dziła Mattie, mruz˙a˛c oczy. – A co naprawde˛ jej
powiedziałes´?

– Mie˛dzy innymi to – przyznał. – W kaz˙dym

razie kiedy wychodziłem, wydawała sie˛ znacznie
mniej zaniepokojona niz˙ na pocza˛tku rozmowy.

Mattie miała ochote˛ wypytac´ go o to, co jeszcze

mo´wił jej matce, jednak nadszedł kelner z winem,
aby na nowo napełnic´ ich kieliszki. Kiedy sie˛
oddalił, Jack zmienił temat rozmowy.

– Twoja mama jest wcia˛z˙ bardzo pie˛kna˛ kobieta˛

– powiedział. – Czy nigdy nie mys´lała o tym, z˙eby
ponownie wyjs´c´ za ma˛z˙?

– Nigdy – potwierdziła Mattie.
Cieszyła sie˛, z˙e Jack wypowiedział komplement

na temat urody jej matki, choc´ z drugiej strony
poczuła sie˛ odrobine˛ zazdrosna.

47

WEEKEND W PARYZ

˙

U

background image

Sama ja˛ podziwiała, oczywis´cie nie tylko za

urode˛. Diana owdowiała w wieku dwudziestu
trzech lat, została sama z trzyletnim dzieckiem.
Zapewniła Mattie wszystko, co tylko dziecku było
potrzebne do szcze˛s´cia. Była cudowna˛ matka˛.

– Mama musiała bardzo kochac´ twojego tate˛,

prawda? – spytał Jack.

– Tak... Nie powiedziałes´ mi dota˛d nic wie˛cej

o naszej pia˛tkowej podro´z˙y.

Jack wpatrywał sie˛ chwile˛ w jej twarz, po czym

wyraz´nie sie˛ uspokoił i odpowiedział:

– Rzeczywis´cie. – Naste˛pnie zacza˛ł mo´wic´

o tym, z kto´rego lotniska i jakim samolotem poleca˛,
jaki jest plan pobytu w Paryz˙u, i tak dalej. Mattie
najbardziej utkwił w pamie˛ci jeden szczego´ł: z˙e
z okna ich hotelowego pokoju be˛dzie widac´ Wiez˙e˛
Eiffla. Powro´t był zaplanowany na poniedziałek.

Mattie nie wiedziała, co sie˛ z nia˛ dzieje. Przy-

gla˛dała sie˛ mo´wia˛cemu Jackowi. Podobał jej sie˛,
podobało jej sie˛ w nim wszystko, poza jednym
– niestety, oszukiwał cztery kobiety.

Ten fakt wystarczył, aby był dla niej wstre˛tny.

Musiałaby postradac´ zmysły, z˙eby zakochac´ sie˛
w takim me˛z˙czyz´nie!

A jednak nie była w stanie mys´lec´ o nim z nie-

che˛cia˛.

Zdawała sobie sprawe˛, z˙e mimo wszystko moz˙e

sie˛ w nim zakochac´. Szczego´lnie podczas czterech
dni spe˛dzonych wspo´lnie w Paryz˙u.

48

CAROLE MORTIMER

background image

ROZDZIAŁ PIA˛TY

– Mattie, jedziemy na cztery dni, nie cztery

tygodnie! – Jack skomentował po´łz˙artem wage˛ jej
walizki, kto´ra˛ załadował do samochodu.

Niepewnie zerkne˛ła na znacznie mniejsza˛ waliz-

ke˛ Jacka.

Zdawała sobie sprawe˛, z˙e prawdopodobnie prze-

sadziła z ilos´cia˛ ubran´, jednak jeszcze nigdy nie
była w Paryz˙u i nie wiedziała, jaka moz˙e byc´ tam
pogoda wiosna˛. Wstydziła sie˛ spytac´ o to Jacka.
Sprawdzała paryska˛ pogode˛ przez dwa dni w gaze-
cie. Temperatura była dos´c´ wysoka, jednak czasa-
mi padało. Musiała byc´ przygotowana na ro´z˙ne
sytuacje.

Mattie spakowała wie˛c wszystkie najlepsze ubra-

nia, ła˛cznie z tymi, kto´re kupiła poprzedniego dnia.

– Kobiety lubia˛ byc´ przygotowane na kaz˙da˛

ewentualnos´c´ – odpowiedziała ze s´miechem Diana,
kto´ra poznawała sie˛ włas´nie z Harrym.

Collie biegał mie˛dzy ludz´mi, merdaja˛c rados´nie

ogonem. Zachowywał sie˛ raczej jak szczeniak niz˙
szes´cioletni pies. Miał wspaniała˛, szarobiała˛ siers´c´,
jego oczy błyszczały. Z pewnos´cia˛ nie zdawał
sobie sprawy, z˙e czeka go pobyt w psim hotelu.

background image

– Czy zabrałas´ ro´wniez˙ kuchenke˛ i zlew? – spy-

tał Mattie Jack, unosza˛c brwi.

– Oczywis´cie, a takz˙e wanne˛ – odpowiedziała

natychmiast.

– Moga˛ ci sie˛ przydac´ – zawyrokował ze s´mie-

chem. – Raz w z˙yciu mieszkałem w pokoju, gdzie
przez dwa dni nie było korka do wanny, poniewaz˙
poprzedni gos´c´ go ukradł.

– Tak to jest, kiedy człowiek zatrzymuje sie˛

w hotelach najniz˙szej kategorii – skomentowała
z˙artobliwie. Wiedziała, z˙e Jack bez wa˛tpienia reze-
rwuje tylko apartamenty w najbardziej luksuso-
wych hotelach.

Us´miechna˛ł sie˛. Wygla˛dał tego dnia nadzwyczaj

me˛sko, w czarnej koszuli i dopasowanych czarnych
spodniach. Na tylnym siedzeniu samochodu lez˙ała
kremowa marynarka.

Mattie zdecydowała sie˛ włoz˙yc´ na podro´z˙ naj-

lepsze dz˙insy, biała˛, dopasowana˛ bluzke˛ i czarny
z˙akiet. Wygla˛dała dostatecznie elegancko, a jedno-
czes´nie ubranie nie gniotło sie˛ zanadto.

Na widok Jacka serce Mattie od razu przyspie-

szyło rytm. Czuła sie˛ bardzo podekscytowana. Czy
to z powodu Jacka, czy raczej z powodu wyjazdu?
Była odrobine˛ onies´mielona, a z drugiej strony
bardzo uradowana. Dziwne!

– Moz˙e wspo´lnie zaprowadzimy Harry’ego do

pokoju, w kto´rym be˛dzie mieszkał? – odezwała sie˛
znowu Diana.

50

CAROLE MORTIMER

background image

– Jasne – zgodził sie˛ Jack. Nachylił sie˛ i czule

pogłaskał psa. – Chodz´, stary, zobaczymy, jak ci sie˛
tu spodoba – powiedział do niego wesoło.

Widac´ było, z˙e Jack nieche˛tnie rozstaje sie˛ z ulu-

bien´cem, mimo z˙e wiedział, z˙e Diana naprawde˛
dba o psy i uwielbia zwierze˛ta.

– Zaczekasz na nas, Mattie? – spytała Diana,

rzucaja˛c co´rce ostrzegawcze spojrzenie.

Mattie kiwne˛ła głowa˛.
Czekała na Jacka i rozmys´lała. Znowu ogarne˛ły

ja˛ wa˛tpliwos´ci. W cia˛gu minionych kilku dni paro-
krotnie miała ochote˛ zatelefonowac´ do Jacka i po-
wiedziec´ mu, z˙e sie˛ wycofuje. Za kaz˙dym razem
przypominała sobie jednak, z˙e to ona jemu narobiła
kłopoto´w i była mu winna pomoc. Mimo wszystko
niepokoiła sie˛.

Zapomniała o tym natychmiast, kiedy Jack wro´-

cił. Miał niewesoła˛ mine˛.

– Harry’emu nic złego sie˛ nie stanie – zapew-

niła go Mattie.

– Teraz zdaje˛ sobie sprawe˛, jak czuli sie˛ moi

rodzice za kaz˙dym razem, kiedy odwozili mnie do
szkoły z internatem – odpowiedział, us´miechaja˛c
sie˛ smutno.

Mattie wydało sie˛, z˙e poro´wnanie nie jest do

kon´ca trafne.

– A jak ty sie˛ czułes´, kiedy twoi rodzice odjez˙-

dz˙ali? – zapytała.

– Och – Jack zno´w sie˛ us´miechna˛ł, tym razem

51

WEEKEND W PARYZ

˙

U

background image

weselej – płakałem, ale juz˙ kilka minut po tym, jak
ich samocho´d znikł, cieszyłem sie˛ i s´miałem, bo
znowu znajdowałem sie˛ w gronie kolego´w... Harry
tez˙ nie był bardzo smutny, kiedy odchodziłem.
Poznawali sie˛ z Sophie. No, czas jechac´. Czy na
pewno wszystko wzie˛łas´? – spytał.

– Tak. – Wsiedli do samochodu. – Spakowałam

tylko szes´c´ par buto´w – dodała. – Czy sa˛dzisz, z˙e to
wystarczy? – zaz˙artowała.

Jack uruchomił silnik i samocho´d ruszył.
– Rozumiem, z˙e tak – wywnioskowała, po

czym oparła sie˛ wygodnie.

– Mys´lałem, z˙e tylko moje siostry sa˛ okropne,

ale okazuje sie˛, z˙e dziewczyny, na kto´re natrafiam,
sa˛ bardzo podobne do nich! – skomentował po´ł-
z˙artem.

– Pamie˛taj, z˙e nie jestem twoja˛ dziewczyna˛

– zastrzegła.

– Na najbliz˙sze cztery dni masz sie˛ nia˛ stac´

– odparł. – Mattie i Jack, Jack i Mattie, jak mys´lisz,
dobrze to brzmi? – Odwro´cił sie˛ i zmarszczył
pytaja˛co brwi.

– Fatalnie! – zawyrokowała wbrew fali ciepła,

jaka w niej wezbrała.

– Be˛dziesz musiała sie˛ na kro´tko przyzwyczaic´

– zakon´czył Jack, wzruszaja˛c ramionami.

Mattie z˙ałowała, z˙e podczas pobytu w Paryz˙u

be˛dzie musiała sie˛ dostosowywac´ do plano´w Jacka
i jego rodziny. Chciałaby naprawde˛ dos´wiadczyc´

52

CAROLE MORTIMER

background image

tego, jak brzmia˛ imiona ,,Jack i Mattie’’ zestawione
razem. Rzeczywis´cie razem... Nie, co za bezsen-
sowna mys´l!

– Zamo´wiłem dla nas na wieczo´r stolik w re-

stauracji – poinformował Jack. – Czy jest jakies´
miejsce w Paryz˙u, kto´re szczego´lnie chciałabys´
zobaczyc´?

– Ja? – zdziwiła sie˛.
– A kto? – spytał z us´miechem. – Byc´ moz˙e sie˛

myle˛, ale mam wraz˙enie, z˙e jeszcze nigdy nie byłas´
w Paryz˙u.

– Nie mylisz sie˛ – przyznała. – Zrozumiałam

jednak, z˙e zamierzasz spe˛dzic´ ten weekend w to-
warzystwie rodziny.

– Rzeczywis´cie jestem w bliskich stosunkach

z rodzina˛, jednak nie mo´głbym spe˛dzic´ z nimi
całych czterech dni, maja˛c w tym czasie do wyboru
wyła˛czne towarzystwo pie˛knej kobiety. A szcze-
go´lnie w Paryz˙u! – dodał. – Jedynym ustalonym
planem jest wspo´lny, rodzinny obiad jutro wieczo-
rem. Poza tym moz˙emy robic´ to, na co tylko
be˛dziemy mieli ochote˛.

Mattie była zaskoczona. Najbardziej tym, z˙e

Jack nazwał ja˛ pie˛kna˛ kobieta˛. Reszta jego sło´w zas´
przyprawiła ja˛ o mały zawro´t głowy.

– Ja che˛tnie spe˛dziłbym dzien´ w Eurodisney-

landzie – oznajmił Jack, nieco zawstydzony. – Co
na to powiesz?

– Dobrze – mrukne˛ła, wcia˛z˙ nie moga˛c ochłona˛c´

53

WEEKEND W PARYZ

˙

U

background image

po tym, co jej powiedział. Przewaz˙aja˛ca˛ cze˛s´c´
czasu mieli spe˛dzic´ tylko we dwoje?! O czym be˛da˛
rozmawiac´? Jak be˛da˛ wygla˛dały ich wspo´lne wie-
czory? Trzy wieczory. I noce! Mattie przełkne˛ła
z trudem s´line˛.

– Jack... – zacze˛ła.
– Nie martw sie˛, Mattie. Kiedy ostatni raz byłas´

na wakacjach?

– W zeszłym roku – odpowiedziała.
– To pomys´l o naszym wyjez´dzie jako o waka-

cjach. Be˛dziemy dobrze sie˛ bawic´, zgoda?

– Dobrze – odparła bez przekonania.
Jack zachichotał.
– Widze˛, z˙e sie˛ niepokoisz – stwierdził. – Gdy-

bys´ miała wa˛tpliwos´ci, be˛dziemy mieli w hotelu
oddzielne sypialnie.

Przynajmniej jedna pocieszaja˛ca informacja

– pomys´lała. Obawiała sie˛ jednak, z˙e spe˛dzaja˛c
z Jackiem tyle czasu, nabierze ochoty na znacznie
wie˛cej...

– Jak ci sie˛ podoba? – spytał Jack, staja˛c za

plecami Mattie. Wygla˛dała przez okno swojej sy-
pialni w hotelowym apartamencie. Wpatrywała sie˛
w Wiez˙e˛ Eiffla, była zafascynowana. Wiez˙a zda-
wała sie˛ stac´ tak blisko, jak gdyby moz˙na było
wycia˛gna˛c´ re˛ke˛ i dotkna˛c´ jej.

– Jest cudownie! Och, Jack! Dzie˛kuje˛ ci – szep-

ne˛ła.

54

CAROLE MORTIMER

background image

Jack oparł dłonie na jej ramionach, a potem

delikatnie obro´cił ja˛ i popatrzył jej w oczy.

– Za co? – spytał z troska˛, widza˛c jej wzru-

szenie.

– Za to – wyjas´niła, pokazuja˛c szerokim gestem

poko´j i cudowny widok za oknem.

Sypialnia była ogromna, pie˛kna, zastawiona ros´-

linami i kwiatami. Natychmiast po przyjs´ciu Mattie
zrzuciła buty, z lubos´cia˛ sta˛paja˛c boso po mie˛kkim
dywanie. Dominuja˛cym meblem w pokoju było
ogromne ło´z˙ko stoja˛ce na s´rodku. Mattie miała tez˙
własna˛ łazienke˛, niezmiernie luksusowa˛ – wanna
wyposaz˙ona była w jacuzzi, krany i prysznic były
złocone.

Przypuszczała, z˙e sa˛siedni poko´j, z kto´rym jej

sypialnie˛ ła˛czyły, niestety, otwarte drzwi, to sypial-
nia Jacka. Jednak był to salon. Robił imponuja˛ce
wraz˙enie – ogromne, mie˛kkie, sko´rzane fotele,
ławy połyskuja˛ce kryształowo czystym szkłem,
re˛cznie zdobione misy z owocami i wymys´lnych
kształto´w wazony wypełnione kwiatami, dyskret-
nie umieszczony barek, ogromny telewizor...

Kto´z˙ chciałby ogla˛dac´ telewizje˛, maja˛c do wy-

boru paryskie atrakcje? Mattie nie mies´ciło sie˛ to
w głowie.

– Moja sypialnia jest tu – wyjas´nił Jack, ot-

wieraja˛c drzwi koło barku.

Oczom Mattie ukazał sie˛ poko´j niemal identycz-

nie wyposaz˙ony jak jej sypialnia. Z ta˛ ro´z˙nica˛, z˙e

55

WEEKEND W PARYZ

˙

U

background image

w pokoju Jacka stały dwa oddzielne, jednoosobowe
ło´z˙ka.

Co´z˙, Mattie miała własna˛ sypialnie˛, ale nie był

to osobny poko´j hotelowy, a cze˛s´c´ tego samego
apartamentu, w kto´rym znajdowała sie˛ sypialnia
Jacka.

– Wskocz w jedna˛ ze swoich szes´ciu par buto´w,

to wyjdziemy do miasta – zaproponował. – Pokaz˙e˛
ci Paryz˙.

Mattie ucieszyła sie˛. Było jej miło, z˙e Jack z en-

tuzjazmem odnosi sie˛ do oprowadzania jej po Pa-
ryz˙u, mimo z˙e musiał byc´ w tym mies´cie dziesia˛t-
ki razy.

– Ogla˛danie wszystkiego razem z toba˛ sprawi,

z˙e na nowo be˛de˛ w stanie docenic´ wyja˛tkowos´c´
poszczego´lnych miejsc... – Jack przesuna˛ł delikat-
nie dłonia˛ po ramieniu Mattie. – Czy moz˙e chcesz
na pocza˛tek cos´ zjes´c´? – zapytał. – Jedzenie w sa-
molotach nie jest najlepsze.

Mattie była zaskoczona ostatnim stwierdzeniem

Jacka – jedzenie, kto´re zaserwowano im w po-
czekalni i kabinie pierwszej klasy, było absolutnie
wys´mienite, doro´wnywało klasa˛ menu najlepszych
restauracji. Mattie nie była ani troche˛ głodna.

– Miałem nadzieje˛, z˙e tak odpowiesz – ucieszył

sie˛, kiedy mu to powiedziała. – Chodz´my zwiedzac´
i podziwiac´!

Jego entuzjazm był zaraz´liwy. Mattie włoz˙yła

buty. Z

˙

akiet pozostawiła w pokoju. Okazało sie˛, z˙e

56

CAROLE MORTIMER

background image

w Paryz˙u wiosna˛ moz˙e byc´ tak ciepło, jak w Lon-
dynie w słoneczny letni dzien´.

Przystane˛ła w hotelowym holu, pytaja˛c nies´mia-

ło:

– Czy nie powinienes´ zawiadomic´ rodziny, z˙e

przyjechałes´?

– Juz˙ to zrobiłem. Zatelefonowałem takz˙e do

twojej mamy.

Mattie była ogromnie zaskoczona poste˛powa-

niem Jacka. Zamierzała zadzwonic´ do matki, ale
nie wiedziała, jak bezpos´rednio poła˛czyc´ sie˛ z Lon-
dynem z telefonu w pokoju. Nie znała francu-
skiego, wie˛c nie pro´bowała pytac´ obsługi hotelu.
Chciała po´z´niej poprosic´ Jacka o pomoc.

– Dzie˛kuje˛, to niezwykle miło z twojej strony

– powiedziała.

– Przy okazji spytałem, co z Harrym.
No tak, przede wszystkim o to mu chodziło

– pomys´lała. – Jak mogłabym sa˛dzic´, z˙e o co
innego?

– I jak miewa sie˛ two´j pies? – spytała grzecznie.
– Dzie˛kuje˛, s´wietnie. Moi rodzice i rodzen´stwo

prosili, z˙eby ci przekazac´, z˙e che˛tnie cie˛ poznaja˛.

Mattie zadrz˙ała. W domu wszystko wydawało

jej sie˛ łatwiejsze. Dopiero tu, w Paryz˙u, coraz lepiej
zdawała sobie sprawe˛ z tego, co be˛dzie oznaczało
udawanie dziewczyny Jacka.

Na razie odbyła niezwykła˛ podro´z˙, jako pasaz˙er-

ka pierwszej klasy, znalazła sie˛ w apartamencie

57

WEEKEND W PARYZ

˙

U

background image

luksusowego hotelu, a towarzystwo Jacka okazało
sie˛ dla niej bardzo miłe. Chyba az˙ za bardzo! Zbyt
dobrze sie˛ przy nim czuła.

Zastanawiała sie˛, jak po powrocie do Londynu

zdoła powro´cic´ do szarej codziennos´ci, do pracy
w kwiaciarni i biurach cudzych firm.

Pod Wiez˙a˛ Eiffla panowała s´wia˛teczna atmo-

sfera – handlarze pamia˛tek i rozmaitych s´wiecide-
łek oferowali swoje towary, woko´ł przechadzały
sie˛ setki turysto´w. Inni wjez˙dz˙ali na wiez˙e˛ albo
siedzieli na olbrzymim trawniku Po´l Marsowych,
odpoczywaja˛c w słon´cu.

– Napiłbym sie˛ czegos´ – oznajmił Jack i, nie

czekaja˛c na odpowiedz´, uja˛ł dłon´ Mattie i popro-
wadził ja˛ na druga˛ strone˛ ulicy, nad Sekwane˛.
Zeszli po schodkach do jednej z nadbrzez˙nych
kawiarni.

Trzymali sie˛ za re˛ce!
Mattie była pewna, z˙e wszyscy woko´ł biora˛ ich

za pare˛ kochanko´w. Serce biło jej szybko i mocno,
jej policzki były ciepłe. Czuła sie˛ troche˛ zdezorien-
towana.

Jack zamo´wił po francusku dwie kawy głosem

człowieka, kto´ry robił to juz˙ wielokrotnie. Patrza˛c
na niego, Mattie pomys´lała, z˙e łatwo zapomina,
dlaczego znalazła sie˛ w Paryz˙u w towarzystwie
tego wyja˛tkowo przystojnego me˛z˙czyzny. W natu-
ralny sposo´b poddawała sie˛ jego czarowi i roman-
tycznej atmosferze miejsca. Nie powinna jednak

58

CAROLE MORTIMER

background image

zapominac´ o prawdziwej przyczynie podro´z˙y. Ina-
czej be˛dzie jej naprawde˛ trudno powro´cic´ do rze-
czywistos´ci po poniedziałkowym powrocie do
Londynu!

Obawiała sie˛, z˙e be˛dzie miała złamane serce.
Musiała cały czas sobie przypominac´, z˙e Jack

nalez˙y do innej klasy niz˙ ona. Był bogatym, wy-
kształconym s´wiatowcem, włas´cicielem i preze-
sem duz˙ej firmy. I jeszcze przed kilkoma dniami
miał cztery kochanki!

Nawet gdyby Mattie zdołała powaz˙nie zaintere-

sowac´ soba˛ Jacka i zdobyc´ przychylnos´c´ jego ro-
dziny, przezwycie˛z˙aja˛c wszystkie bariery, nie mo-
gła zapominac´ o jego stosunku do kobiet.

– Czy moglibys´my wro´cic´ do hotelu? – spytała

nagle. – Czuje˛, z˙e jestem troche˛... zme˛czona po-
dro´z˙a˛. – Jack był wyraz´nie rozczarowany. – Chcia-
łabym ods´wiez˙yc´ sie˛ przed wieczorem, wzia˛c´ ka˛-
piel, umyc´ włosy – tłumaczyła. – Wieczorem na
pewno znowu doka˛ds´ po´jdziemy.

Ka˛piel byłaby faktycznie ods´wiez˙aja˛ca, jednak

Mattie przede wszystkim desperacko potrzebowała
pobyc´ troche˛ sama.

Musiała na jakis´ czas odizolowac´ sie˛ od Jacka.
– Oczywis´cie – mrukna˛ł, wypijaja˛c jednym

haustem kawe˛. – Powinienem był o tym pomys´lec´.
– Pozostawił na stole pienia˛dze. – Nie musimy
zwiedzac´ miasta od razu pierwszego dnia. Masz
cztery dni na to, aby zakochac´ sie˛ w Paryz˙u!

59

WEEKEND W PARYZ

˙

U

background image

Mattie juz˙ zda˛z˙yła zakochac´ sie˛ w tym mies´cie.
Obawiała sie˛, z˙e niestety mimo woli zda˛z˙yła

takz˙e zakochac´ sie˛ w siedza˛cym naprzeciw niej
me˛z˙czyz´nie...

60

CAROLE MORTIMER

background image

ROZDZIAŁ SZO

´

STY

Jack znowu zaprowadził Mattie nad Sekwane˛,

tym razem na statek, na kto´rym znajdowała sie˛
restauracja.

Obiad w luksusowej restauracji na statku płyna˛-

cym Sekwana˛ nie ułatwiał Mattie zachowania dys-
tansu do Jacka. W cia˛gu dziesie˛ciu minut podano
jej dwa kieliszki szampana.

Mattie pokre˛ciła głowa˛.
– Jack, nie sa˛dze˛, z˙e powinnis´my spe˛dzac´ czas

w taki sposo´b – powiedziała.

– Nie przyjechalis´my tu zastanawiac´ sie˛ nad

z˙yciem, tylko sie˛ nim cieszyc´ – odparł. – Spro´buj
sie˛ nim nacieszyc´. – Us´miechna˛ł sie˛ do niej i przy-
siadł bliz˙ej. W czarnym smokingu, s´niez˙nobiałej
koszuli i czarnej muszce wygla˛dał wprost oszała-
miaja˛co.

Mattie mimo to, a moz˙e włas´nie dlatego, mart-

wiła sie˛, co sie˛ stanie, jes´li ciesza˛c sie˛ obecnos´cia˛
Jacka i Paryz˙em, całkowicie straci zdrowy roz-
sa˛dek.

Tego wieczora miała na sobie jedna˛ z dwo´ch

nowych sukienek, bardzo twarzowa˛, jedwabna˛,
ciemnoniebieska˛, ze sto´jka˛, w odcieniu idealnie

background image

pasuja˛cym do koloru jej oczu. Sukienka sie˛gała do
kolan, ukazuja˛c smukłe łydki. Włoz˙yła takz˙e ciem-
noniebieskie sandały na wysokim obcasie. Czuła
sie˛ w nich i w nowej sukience pie˛kna i elegancka.

Ubrała sie˛ tak na wypadek, gdyby napotkali tego

wieczora kogos´ z rodziny Jacka. Mys´lała, z˙e be˛da˛
jedli w hotelowej restauracji.

Mattie nie była pewna, czy to dobrze wygla˛dac´

atrakcyjnie w oczach Jacka podczas kolacji, przy
kto´rej siedzieli tylko we dwoje, w romantycznym
otoczeniu.

Jack ro´wniez˙ robił na niej w tych warunkach

wraz˙enie szalenie atrakcyjnego me˛z˙czyzny, a tego
najbardziej sie˛ obawiała. Z

˙

e całkiem straci głowe˛.

Chyba to Jack pierwszy zapomniał, po co zabie-

ra Mattie do Paryz˙a, skoro zamo´wił dla nich stolik
na tym statku.

– Warto cieszyc´ sie˛ z˙yciem – odpowiedziała.

– Ale czy pamie˛tasz, dlaczego tu z toba˛ przy-
jechałam?

– Ska˛dz˙e... – odpowiedział wymijaja˛co, wygla˛-

daja˛c za burte˛, za kto´ra˛ przesuwały sie˛, jak baj-
kowe, fantasmagoryczne obrazy, pods´wietlane nie-
zwykłym s´wiatłem reflektoro´w przepływaja˛cego
statku budowle Paryz˙a.

– Jakim sposobem nasza kolacja we dwoje na

Sekwanie ma pokazac´ Sharon, z˙e ona cie˛ wcale nie
interesuje? – dra˛z˙yła Mattie.

– Czy to naprawde˛ nie jest oczywiste? – spytał.

62

CAROLE MORTIMER

background image

– Skoro wole˛ przebywac´ tylko z toba˛, a nie z rodzi-
na˛, swoja˛ oraz narzeczonego siostry, czyli takz˙e
z Sharon, to znaczy, z˙e Sharon mnie nie interesuje.

Słowa Jacka brzmiały całkiem przekonuja˛co,

choc´ nie do kon´ca. W kaz˙dym razie Mattie nie była
pewna, co sie˛ za tym wszystkim kryje.

– Nie byłoby pros´ciej i taniej zamo´wic´ kolacje˛

do apartamentu? – spytała po´łgłosem.

Przyniesiono włas´nie pasztet z ge˛sich wa˛tro´bek.
Gdyby pozostali w hotelowym apartamencie,

mogłaby siedziec´ sama w sypialni.

– Nie z˙artuj, Mattie – ofukna˛ł ja˛ Jack. – Nie

przyjechalis´my do Paryz˙a po to, z˙eby tkwic´ w ho-
telu.

W takim razie po co?
– Chociaz˙ w twojej sypialni z pewnos´cia˛byłoby

nam wygodnie – dodał.

Mattie wstrzymała oddech. Zaniepokoiła sie˛.
– Przyszło ci do głowy – cia˛gna˛ł Jack – z˙e

w Paryz˙u moge˛ pro´bowac´ cie˛ uwies´c´, prawda?

Popatrzyła na niego szeroko otwartymi oczami.

Drz˙ały jej usta.

– Przyszło – wywnioskował z jej milczenia.

– Moge˛ ci cos´ obiecac´.

– Co takiego? – spytała.
– Obiecuje˛ ci, z˙e nie be˛de˛ pro´bował cie˛ uwies´c´,

jez˙eli ty nie be˛dziesz sie˛ starała uwies´c´ mnie – od-
powiedział, po czym us´miechna˛ł sie˛.

Mattie na chwile˛ zaniemo´wiła.

63

WEEKEND W PARYZ

˙

U

background image

– Nie mam zamiaru cie˛ uwies´c´! – odpowiedzia-

ła w kon´cu z oburzeniem.

– Rozumiem – zakon´czył i zaja˛ł sie˛ pasztetem.
Jak to? Czy jemu sie˛ zdaje, z˙e pro´buje˛ go u-

wies´c´? Mattie wpatrywała sie˛ w Jacka z niedowie-
rzaniem.

Nie pro´bowała. Chociaz˙... czuła, z˙e moz˙e miec´

ochote˛ spro´bowac´. Rozumiała, z˙e obecnos´c´ Jacka,
jego osobowos´c´, romantyczne otoczenie – to wszyst-
ko oddziaływało mocno na jej zmysły, a za ich
pos´rednictwem na emocje. Przede wszystkim Jack.
Wydawał jej sie˛...

– Jednak gdybys´ chciała mnie uwies´c´, nie mu-

sisz sie˛ hamowac´ – powiedział jeszcze.

Co za impertynent! – pomys´lała, rzucaja˛c mu

gniewne spojrzenie.

Nie, choc´by nawet miała ochote˛, nie pozwoli mu

sie˛ nawet pocałowac´. To znaczy... czuła, z˙e juz˙
teraz ma ochote˛ całowac´ sie˛ z nim. Be˛dzie musiała
tłumic´ w sobie to pragnienie.

Poz˙ałowała, z˙e zgodziła sie˛ przyjechac´ z Ja-

ckiem do Paryz˙a.

Rozes´miał sie˛.
– Czy cos´ cie˛ s´mieszy? – spytała, rozdraz˙niona.
– Ty – odpowiedział. – To, z˙e jestes´ przekona-

na, z˙e zamierzam cie˛ uwies´c´, a ja wcale tego nie
planuje˛, moja pie˛kna.

,,Moja pie˛kna’’? Jack uwaz˙a mnie za pie˛kna˛?

Cos´ takiego!

64

CAROLE MORTIMER

background image

Nie dowierzała mu, z˙e nie zamierza jej uwodzic´.
Jego komplement sprawił, z˙e coraz trudniej było

jej powstrzymac´ marzenia o znalezieniu sie˛ w ra-
mionach Jacka, zwłaszcza z˙e woko´ł siedziały wpat-
rzone w siebie, zakochane, całuja˛ce sie˛ pary. I Mat-
tie czuła, z˙e coraz mocniej sie˛ zakochuje.

Zeszli ze statku przed po´łnoca˛.
Jack wskazał zamo´wiona˛ takso´wke˛ i spytał:
– Jedziemy czy moz˙e wolałabys´ wro´cic´ piecho-

ta˛? Ja mam ochote˛ przespacerowac´ sie˛ noca˛ po
Paryz˙u.

– Ja tez˙! – szepne˛ła, niewiele mys´la˛c.
– Ciesze˛ sie˛! – odpowiedział z us´miechem.
Zwolnił takso´wkarza, daja˛c mu napiwek za przy-

jazd, i ze szcze˛s´ciem w oczach wro´cił do Mattie.

Popatrzyła na niego i nagle przyszło jej do

głowy, z˙e to włas´nie na tego me˛z˙czyzne˛ całe z˙ycie
czekała. Na Jacka.

Ta mys´l była dla niej jak nagłe objawienie.

Zarumieniła sie˛, pobladła, jej oddech przys´pieszył.

– Dobrze sie˛ czujesz? – spytał z troska˛.
Czuła sie˛ cudownie, choc´ w jej mys´li wkradła sie˛

obawa, z˙e zakochuja˛c sie˛ w Jacku, popełniła naj-
wie˛kszy bła˛d w z˙yciu.

– Dobrze... – odpowiedziała cicho, nie chca˛c

zdradzac´ przed nim swojego euforycznego stanu.
Bała sie˛ upokorzenia. – Ciekawa jestem, co zwykle
robisz dalej – dodała. – Poste˛powałes´ juz˙ przeciez˙
tak nieraz, prawda?

65

WEEKEND W PARYZ

˙

U

background image

– Słucham? – Jack zmarszczył ze zdumieniem

brwi.

– Jestes´ uwodzicielem – wyjas´niła. – Włas´nie

zjedlis´my romantyczna˛ kolacje˛ we dwoje, płyna˛c
noca˛ po Sekwanie przez serce Paryz˙a. Teraz za-
proponowałes´ mi spacer. Ciekawe, co zazwyczaj
robisz potem?

Jack zmruz˙ył oczy.
– Czy nabrałas´ przekonania, z˙e podste˛pnie za-

woz˙e˛ kobiety do Paryz˙a, zapraszam na romantycz-
ne kolacje, a potem uwodze˛? – spytał.

– To dos´c´ kosztowna metoda uwodzenia – sko-

mentowała. – Ale zapewne stuprocentowo skutecz-
na. – Zmruz˙yła oczy i us´miechne˛ła sie˛.

– Chcesz wiedziec´, co zrobie˛ dalej? – Jack

zacisna˛ł usta. – Zaprowadze˛ cie˛ do hotelu, powiem
dobranoc i po´jde˛ do swojej sypialni, a ty – do
swojej!

– Czy gniewasz sie˛ na mnie za to, z˙e kosztowa-

łam cie˛ tyle trudu i pienie˛dzy? – spytała. – W kon´cu
jestem tu tylko dlatego, z˙e zepsułam twoje relacje
z czterema innymi kobietami, z kto´rych jedna mia-
ła ci towarzyszyc´ w tej podro´z˙y – drwiła.

– Czy naprawde˛ wierzysz, z˙e mam jakies´ inne

plany mimo obietnicy, jaka˛ złoz˙yłem ci podczas
kolacji? – zapytał z desperacja˛.

Pokiwała głowa˛.
– Dzie˛kuje˛ za wszystko, co dla mnie zrobiłes´,

bo bardzo mi sie˛ podobało. Ale musze˛ ci us´wiado-

66

CAROLE MORTIMER

background image

mic´, z˙e była to z mojego punktu widzenia zupełna
strata czasu i pienie˛dzy. Gniewasz sie˛, prawda?
Mys´lałes´, z˙e ulegne˛ twojemu czarowi w poła˛czeniu
z czarem Paryz˙a?

– Nie gniewam sie˛ – zaprzeczył. – Jes´li zas´

chodzi o Paryz˙, starałem sie˛ zrobic´ ci przyjemnos´c´
i przykro mi, jes´li mo´j pomysł na dzisiejszy wie-
czo´r nie bardzo cie˛ zachwycił.

Wprost przeciwnie! – odpowiedziała w duchu.
– Idziemy? – spytał Jack, podaja˛c jej ramie˛.
Zawahała sie˛, a potem wsune˛ła pod nie dłon´

i ruszyli wzdłuz˙ bulwaru.

Mattie drz˙ała z emocji, staraja˛c sie˛ nie dac´ tego

po sobie poznac´. Niech mu sie˛ zdaje, z˙e jest mi
oboje˛tny – mys´lała.

Tymczasem prawda była zupełnie inna. Mattie

po uszy zakochała sie˛ w Jacku.

Nie miała zamiaru is´c´ z nim do ło´z˙ka, ale za-

płone˛ła do niego prawdziwym uczuciem. Uwiel-
biała na niego patrzec´, słuchac´ jego głosu, podoba-
ło jej sie˛ jego przywia˛zanie do rodziny i do psa,
jego poczucie humoru.

Podobało jej sie˛ w nim wszystko – opro´cz jed-

nego. Faktu, z˙e tak bardzo lubił towarzystwo wielu
kobiet.

Mattie dostrzegała w Jacku tylko te˛ jedna˛ wade˛,

za to była to wada nie do zaakceptowania. Nie
mogła sie˛ z nia˛ pogodzic´, nie tylko ze wzgle˛du na
smutne dos´wiadczenie z Richardem.

67

WEEKEND W PARYZ

˙

U

background image

Miała tez˙ pozytywny przykład – wielka˛ miłos´c´

rodzico´w. Kochali sie˛ tak mocno, z˙e jeszcze dwa-
dzies´cia lat po s´mierci me˛z˙a Diana czule go wspo-
minała i dota˛d nie była w stanie zwia˛zac´ sie˛ z nikim
innym.

Mattie pragne˛ła tylko takiego zwia˛zku, w kto´-

rym dwoje ludzi całkowicie sobie wystarcza, do
kon´ca z˙ycia. Nie przypuszczała, aby Jack marzył
o takich wie˛ziach.

Nie mogła wie˛c byc´ z Jackiem. Nie zgodziłaby

sie˛ na przelotny romans, by stac´ sie˛ zaledwie na
pewien czas jedna˛ z wielu kobiet, z jakimi sypiał.

Patrzyła na spaceruja˛ce wzdłuz˙ brzegu Sekwany

trzymaja˛ce sie˛ za re˛ce pary, za kto´rymi wznosiła sie˛
ku niebu s´wieca˛ca tysia˛cami złocistych s´wiatełek
Wiez˙a Eiffla.

Mattie ogarniał coraz głe˛bszy smutek.
Szli w zupełnym milczeniu.
Z

˙

ałowała, z˙e do tego doszło. Nie mogła byc´

z Jackiem, a przeciez˙ jej serce wołało o jego
bliskos´c´ i ciepło.

Miała ochote˛ zapomniec´ o powzie˛tym chwile˛

wczes´niej postanowieniu, zapomniec´ o zagroz˙eniu,
jakie stanowił dla spokoju jej ducha, i rzucic´ mu sie˛
na szyje˛.

Kiedy wjez˙dz˙ali winda˛ na pie˛tro hotelu, ode-

zwali sie˛ nagle jednoczes´nie:

– Mattie...
– Jack...

68

CAROLE MORTIMER

background image

– Prosze˛, mo´w pierwsza – zache˛cił, uste˛puja˛c

Mattie miejsca w drzwiach windy.

– Chciałam... chciałam... – ja˛kała sie˛ Mattie,

odwracaja˛c głowe˛ ku Jackowi, kto´ry ruszył za nia˛
korytarzem.

– Ogromnie pragne˛ cie˛ pocałowac´! – dokon´czył

za nia˛, nie panuja˛c juz˙ nad emocjami. Nachylił sie˛,
uja˛ł Mattie za ramiona i zacza˛ł ja˛ całowac´.

Nie broniła sie˛. Przeciwnie, oparła dłonie na

jego szerokiej piersi i całowała go czule.

– Jack! Dobrze, z˙e nareszcie wro´ciłes´! – ode-

zwał sie˛ niespodziewanie kobiecy głos.

Mattie cofne˛ła sie˛ raptownie i zobaczyła, z˙e po

mie˛kkim, hotelowym dywanie ktos´ ku nim biegnie.
Nieznana jej młoda kobieta musiała pare˛ godzin
czekac´ pod drzwiami ich apartamentu.

Czekała na Jacka.
Kobieta była wyja˛tkowo pie˛kna˛, wysoka˛ blon-

dynka˛, o miłej twarzy i idealnej figurze. Nieoczeki-
wanie rzuciła sie˛ z łkaniem w ramiona Jacka.

– Tina, co sie˛ stało?! – spytał z troska˛ Jack.
Tina! Mattie nie wiedziała, ska˛d wzie˛ła sie˛ tu

Tina, ale musiała byc´ to jedna z kobiet, kto´rym
Mattie dostarczyła bukiety. Imie˛ ja˛ zdradziło. Za-
pewne to z Tina˛ Jack miał poleciec´ do Paryz˙a...

– Opus´ciłam Jima! – wyznała z łkaniem Tina.
– Słucham?!
– Opus´ciłam Jima! – powto´rzyła. Po jej pie˛knej

twarzy płyne˛ły łzy.

69

WEEKEND W PARYZ

˙

U

background image

Me˛z˙atka! – pomys´lała Mattie. Opus´ciła me˛z˙a

dla Jacka i przyjechała tutaj!

– To niemoz˙liwe! – Jack kre˛cił głowa˛. – Jak

mogłas´ to zrobic´?

– Zrobiłam to! – potwierdziła Tina, zaciskaja˛c

usta. Juz˙ nie płakała.

Mattie poczuła sie˛ niezre˛cznie. Najwyraz´niej

przeszkadzała tym dwojgu. Nie miała ochoty przy
nich dłuz˙ej stac´.

– Jack... – przypomniała o swojej obecnos´ci,

dotykaja˛c jego ramienia.

Popatrzył na nia˛ nieprzytomnym wzrokiem.
– Chyba lepiej be˛dzie, jes´li zostawie˛ was sa-

mych – powiedziała.

– Mattie... dobrze, tak chyba be˛dzie lepiej...

– Wydawał sie˛ oszołomiony. Cia˛gle kre˛cił głowa˛.
Najwyraz´niej pojawienie sie˛ Tiny w Paryz˙u zupeł-
nie go zaskoczyło. – Zdaje sie˛, z˙e musze˛ poroz-
mawiac´ z Tina˛ – dodał przepraszaja˛cym tonem.

Mattie ruszyła do apartamentu. Po chwili była

juz˙ w swojej sypialni, za zamknie˛tymi drzwiami.

Rzuciła sie˛ na ło´z˙ko i przykryła głowe˛ poduszka˛,

aby nie słyszec´ Jacka i pie˛knej Tiny, jes´li wejda˛
razem do apartamentu.

Cos´ podobnego nie zdarzyło sie˛ Mattie jeszcze

nigdy w z˙yciu.

Czuła sie˛ okropnie.

70

CAROLE MORTIMER

background image

ROZDZIAŁ SIO

´

DMY

– Mattie... Mattie, s´pisz?
Jack pukał do drzwi jej sypialni. Oczywis´cie, z˙e

nie spała. Jak mogłaby zasna˛c´ po tym, co sie˛ stało?

Nie wydawało jej sie˛, z˙eby poczuła sie˛ lepiej

dzie˛ki rozmowie z Jackiem. Było juz˙ wpo´ł do
trzeciej w nocy. Na szcze˛s´cie nie musiała go wpu-
szczac´. Drzwi sypialni zamkne˛ła wczes´niej na
klucz.

– Mattie, koniecznie musze˛ z toba˛ porozma-

wiac´!

Bez wa˛tpienia chciał jej wszystko wytłumaczyc´.

Co´z˙, be˛dzie musiał poczekac´. Trudno. Mattie i tak
sie˛ domys´lała, z˙e Jack oznajmi jej, z˙e rano czeka ja˛
powro´t do Wielkiej Brytanii, poniewaz˙ przyjechała
Tina.

Idz´ sobie! – mo´wiła mu w mys´lach.
Jack jednak nie przestawał pukac´. Byc´ moz˙e

nazajutrz zdoła z nim porozmawiac´, ale z pewnos´-
cia˛ nie teraz.

Oto, do czego prowadziło naganne poste˛po-

wanie Jacka!

Jak mogłam sie˛ w nim zakochac´! – skarciła sama˛

siebie Mattie. Tak włas´nie traktuje kobiety!

background image

Na domiar złego Tina nadbiegła akurat w chwili,

kiedy Mattie całowała sie˛ z Jackiem. Gdyby stało
sie˛ to w innym momencie, Mattie powiedziałaby
mu, co o nim mys´li. A tak...

Alez˙ ze mnie idiotka! – narzekała w duchu.
– Mattie, prosze˛ cie˛, wpus´c´ mnie – mo´wił cicho

Jack. – Naprawde˛ musimy porozmawiac´. Zdaje˛
sobie sprawe˛, jak musiałas´ odebrac´ scene˛ na kory-
tarzu, i dlatego chce˛ ci wszystko wyjas´nic´.

Co takiego? – mys´lała z ironia˛. Z

˙

e całował mnie

tylko dla rozrywki? Z

˙

e zrobił to niepotrzebnie?

Z

˙

ebym sie˛ nie martwiła, poniewaz˙ kupi mi bilet na

poranny samolot?

Obejdzie sie˛. Sama kupi sobie bilet z Paryz˙a do

Londynu i wro´ci do domu!

Miała ochote˛ zerwac´ sie˛ z ło´z˙ka i wykrzyczec´ to

Jackowi, ale zacisne˛ła ze˛by i powstrzymała sie˛. Nie
chciała sie˛ znowu rozpłakac´, okazac´ słabos´ci. Po-
mys´lała, z˙e nazajutrz be˛dzie miała dos´c´ siły, aby
otwarcie i zdecydowanie powiedziec´ Jackowi, co
o nim mys´li.

– Dobrze – westchna˛ł zza drzwi. – Trudno,

po´jde˛ spac´. Jednak koniecznie musimy porozma-
wiac´, musisz mi pozwolic´ wytłumaczyc´ ci wszyst-
ko jutro. Dobranoc.

Moz˙e pozwole˛, a moz˙e nie – pomys´lała. Jes´li

zdołam kupic´ bilet na poranny samolot, Jack nie
be˛dzie musiał sie˛ trudzic´.

Była juz˙ spakowana.

72

CAROLE MORTIMER

background image

Pro´bowała zasna˛c´, ale przewracała sie˛ tylko

z boku na bok az˙ do rana. W kon´cu o szo´stej wstała,
ubrała sie˛ i cicho wyszła z apartamentu. Wyszła
z hotelu, przeszła pare˛ ulic i usiadła na ławce pod
Wiez˙a˛ Eiffla. Patrzyła na kre˛ca˛ce sie˛ w pobliz˙u
gołe˛bie, z˙ałuja˛c, z˙e nie ma dla nich nic do jedzenia.

Wiedziała, z˙e jest zakochana w Jacku. Lecz nie

była szcze˛s´liwa. Dlatego z˙e Jack był kobieciarzem
i z˙e przyjechała jedna z jego kochanek.

– Przepraszam, czy moz˙na sie˛ przysia˛s´c´? – spy-

tała nagle po angielsku jakas´ kobieta. – Mys´lałam,
z˙e o tej porze nikogo nie spotkam.

Mattie podniosła wzrok i zobaczyła sympatycz-

na˛ starsza˛ pania˛.

– Dzien´ dobry, bardzo prosze˛ – odparła.
– Tak pomys´lałam, z˙e moz˙e pani tez˙ jest An-

gielka˛ – powiedziała kobieta. Miała około szes´c´-
dziesie˛ciu os´miu lat, zadbane siwe włosy, niebies-
kie oczy i miła˛, pomarszczona˛ twarz.

Mattie us´miechne˛ła sie˛. Zaraz! – pomys´lała na-

gle. Przeciez˙ zupełnie nie znam sie˛ na ludziach.
Dałam sie˛ oszukac´ Richardowi, pozwoliłam ocza-
rowac´ Jackowi. A moz˙e to seryjna morderczyni?

– Chyba jest pani za młoda, z˙eby cierpiec´ na

bezsennos´c´ – cia˛gne˛ła Angielka. Najwyraz´niej
miała ochote˛ porozmawiac´.

– Chciałam pospacerowac´ jeszcze przed wyjaz-

dem. Wracam dzisiaj do Londynu – odpowiedziała
Mattie.

73

WEEKEND W PARYZ

˙

U

background image

– Szkoda – skomentowała rozmo´wczyni. – Pa-

ryz˙ jest takim pie˛knym miastem! Pierwszy raz
przyjechałam tu trzydzies´ci pie˛c´ lat temu, na mie-
sia˛c miodowy. Wydaje mi sie˛, z˙e to było wczoraj...
Chociaz˙ moje dzieci, a tym bardziej wnuki, powie-
działyby co innego. – Us´miechne˛ła sie˛ znowu.

– To bardzo romantyczne miasto.
– Czyz˙by przyjechała tu pani z narzeczonym?

– spytała kobieta.

– Nie. Przyjechałam... to znaczy... Nie był to

udany pobyt – wyznała Mattie.

– Jaka szkoda! – zmartwiła sie˛ starsza pani. – Ja

przyjechałam tutaj na rodzinne przyje˛cie – kon-
tynuowała po chwili. – Na zare˛czyny mojej naj-
młodszej co´rki.

Jak to?! – pomys´lała Mattie. Zerkne˛ła z ukosa na

sympatyczna˛ rozmo´wczynie˛. To musiała byc´ mat-
ka Jacka! Mattie była tego pewna.

Cos´ takiego! – mys´lała. Na domiar wszystkiego

spotkałam tu jego matke˛!

Drobna kobieta o delikatnej twarzy nie była

podobna do Jacka. Widocznie odziedziczył wygla˛d
po ojcu.

– Chyba juz˙ po´jde˛ – odezwała sie˛ Mattie, zmie-

szana. Wstała. – Miło było pania˛ poznac´. Mam
nadzieje˛, z˙e przyje˛cie be˛dzie udane.

– Dzie˛kuje˛ ci, kochanie. – Kobieta znowu sie˛

us´miechne˛ła. – Mattie, miałam nadzieje˛, z˙e be˛-
dziesz z nami na zare˛czynach.

74

CAROLE MORTIMER

background image

– Słucham?! – Odwro´ciła sie˛ zaskoczona.
Popełniła wielki bła˛d, pozwalaja˛c sie˛ wys´ledzic´

matce Jacka. Bo chyba pani Beauchamp ja˛ s´ledziła,
inaczej ska˛d wiedziałaby, kim ona jest?!

– Chodz´, kochanie. Usia˛dz´, prosze˛ – zache˛ciła

ja˛ matka Jacka. – Masz na imie˛ Mattie, prawda?
A ja jestem Betty Beauchamp. – Us´miechaja˛c sie˛,
postukała delikatnie w ławke˛.

Mattie usiadła posłusznie jak zahipnotyzowana.
– Nazywam sie˛ Mattie Crawford – przedstawiła

sie˛ z nazwiska.

– Nie obawiaj sie˛, kochanie – moge˛ mo´wic´ do

ciebie po imieniu, prawda? – zacze˛ła Betty. – Nie
jestem chora psychicznie ani niebezpieczna. Po
prostu widziałam was wczoraj wieczorem z Ja-
ckiem, jak wychodzilis´cie razem z hotelu.

– Och, oczywis´cie – odparła grzecznie. Nie

wiedziała, co wie˛cej mogłaby powiedziec´, z˙eby nie
obrazic´ matki Jacka.

– Nie wiem, jak sie˛ zachował Jack – cia˛gne˛ła

smutno Betty – ale od razu widac´, z˙e zrobił ci jaka˛s´
przykros´c´. A wczoraj wieczorem wygla˛dalis´cie na
takich szcze˛s´liwych! – Pokre˛ciła głowa˛.

Co´z˙, matka Jacka widziała nas przed przyby-

ciem Tiny – pomys´lała Mattie.

Wa˛tpiła, z˙eby Betty Beauchamp znała prawdzi-

wa˛ przyczyne˛ jej przylotu do Londynu, wie˛c na
wszelki wypadek nie mo´wiła nic wie˛cej.

– Edward i ja tak sie˛ ucieszylis´my, kiedy w s´rode˛

75

WEEKEND W PARYZ

˙

U

background image

wieczorem Jack zadzwonił do nas i powiedział, z˙e
poleci do Paryz˙a z pewna˛ młoda˛ dama˛! – oznajmiła
Betty.

– W s´rode˛? – upewniła sie˛. – Czy dotychczas

Jack nie spotykał sie˛ z pan´stwem w towarzystwie...
kobiet? – spytała odwaz˙nie.

– Alez˙ ska˛d! – zaprzeczyła Betty. – Po raz

pierwszy w z˙yciu zamierzał przedstawic´ nam dziew-
czyne˛! Tak sie˛ cieszylis´my. On nigdy nic nam nie
mo´wi o swoim z˙yciu prywatnym.

Nie dziwie˛ sie˛! – pomys´lała Mattie.
– Czy przed s´roda˛ nie wspominał o tym, z˙e

przyleci tu z kobieta˛? – spytała, zache˛cona otwar-
tos´cia˛ matki Jacka.

– Nie. – Betty pokre˛ciła głowa˛, podekscytowa-

na. – Edward i ja bylis´my tacy zadowoleni, z˙e cie˛
poznamy! – Us´miechne˛ła sie˛ ciepło, a zarazem ze
wspo´łczuciem.

Mattie odpowiedziała wymuszonym us´mie-

chem.

Nic nie rozumiała. Przeciez˙ Jack potwierdził, z˙e

zamienienie przez nia˛ karteczek przy bukietach
doprowadziło do rozpadu jego relacji z kobietami,
kto´rym... zaraz...

Co on włas´ciwie powiedział? – zastanawiała sie˛.
– Wiem, z˙e Jack potrafi byc´ zbyt natarczywy

– przyznała Betty. Wydawała sie˛ lekko zawstydzo-
na. – Ma to po ojcu. Nauczyłam sie˛ radzic´ sobie
z tym, ale zaje˛ło mi to chyba kilka lat. Ale poza tym

76

CAROLE MORTIMER

background image

Jack to bardzo dobry chłopak. Chyba trzeba mu
wybaczyc´ jego wady.

Do głowy Mattie cisne˛ły sie˛ pytania.
– Czy Jack przysyła pani czasem kwiaty? – za-

pytała.

– Kwiaty? – Betty była zdumiona pytaniem. –

Ach, wiem, kochanie, o co ci chodzi. Musiał ci
mo´wic´. Nie, ja naprawde˛ nie moge˛ patrzec´ na
cie˛te kwiaty. Uwaz˙am, z˙e kwiaty moz˙na podziwiac´
w naturze. Powinny rosna˛c´ i z˙yc´, a nie umierac´
powoli w wazonach. Jack posyła kwiaty swoim
siostrom, a mnie zamiast tego kupuje krzak ro´z˙y.
Wyobraz´ sobie, z˙e mam juz˙ w ogrodzie chyba
z pie˛c´dziesia˛t krzako´w ro´z˙ od niego! – wyznała
z rados´cia˛.

– Siostrom? – spytała cicho Mattie.
– Nie mo´wił ci, z˙e ma siostry? Mam pie˛cioro

dzieci! Jacka i cztery co´rki – oznajmiła z duma˛
Betty. – Jack jest najstarszy, potem jest Christina,
Sally i Cally, to bliz´niaczki, a najmłodsza jest...

– Sandy – dokon´czyła Mattie. – Czyli Alexan-

dra. Christina, czyli Tina.

– Włas´nie! – ucieszyła sie˛ Betty. Mattie była

zaszokowana. – Nie wiem, czy wiesz, z˙e Sandy wy-
chodzi za ma˛z˙ po raz drugi – kontynuowała Betty.
– Niestety jej pierwszy ma˛z˙ okazał sie˛ okropnym
człowiekiem. Cieszymy sie˛, z˙e znowu jest szcze˛s´-
liwa.

Cztery kobiety, dla kto´rych Jack zamo´wił u Mat-

77

WEEKEND W PARYZ

˙

U

background image

tie bukiety kwiato´w, były jego siostrami! Nie do
wiary!

Faktycznie nigdy nie przyznał, z˙e miał cztery

kochanki. Ale oszukał Mattie, aby ja˛ przekonac´,
z˙eby pojechała z nim do Paryz˙a. Nikogo wszak nie
zaste˛powała. Dlaczego Jack ja˛ okłamał? Szantaz˙o-
wał ja˛! A przed swoja˛ rodzina˛ udawał, z˙e z˙yje
spokojnie i przyzwoicie.

Mattie była rozzłoszczona. Ale nie miała juz˙

zamiaru wyjez˙dz˙ac´.

– Powinnam chyba wro´cic´ do hotelu – powie-

działa. – Przepraszam. A moz˙e zdołamy jakos´
z Jackiem wyjas´nic´ sobie wszystko? – Us´miech-
ne˛ła sie˛ lekko.

– Och, oby sie˛ wam udało! Mam wielka˛nadzieje˛,

z˙e tak be˛dzie! – Betty rozpromieniła sie˛. – Mo´j ma˛z˙
i co´rki tak bardzo pragna˛ pania˛ poznac´! – Znowu
przeszła na ,,pani’’. Nie chciała byc´ niegrzeczna.

Mattie poczuła sie˛ nagle zawstydzona. Ale to

przeciez˙ Jack powinien sie˛ wstydzic´. Jego matka
była niezmiernie ciepła˛, otwarta˛ i miła˛ osoba˛. Jes´li
ojciec Jacka i jego siostry były podobne do Betty,
Jack ro´z˙nił sie˛ od nich na niekorzys´c´. Oszukiwał
najbliz˙szych, kto´rzy naprawde˛ chcieli dla niego jak
najlepiej.

– Nie zastanie pani Jacka w hotelu – poinfor-

mowała Betty. – Pojechał na lotnisko po me˛z˙a
Tiny, mojej najstarszej co´rki. Jak pani wie – matka
Jacka posmutniała – Tina przyjechała wczoraj wie-

78

CAROLE MORTIMER

background image

czorem i oznajmiła nam, z˙e porzuciła Jima, swoje-
go me˛z˙a. Niestety Tina zawsze była w gora˛cej
wodzie ka˛pana. – Betty pokre˛ciła głowa˛. – Tym
razem przeszła sama˛ siebie! Jim to taki sympatycz-
ny młody człowiek!

A zatem kiedy Mattie wymykała sie˛ z apar-

tamentu, Jacka juz˙ w nim nie było? Pewnie dlatego
chciał koniecznie porozmawiac´ z nia˛ w nocy. Wie-
dział, z˙e rano pojedzie na lotnisko i obawiał sie˛, z˙e
podczas jego nieobecnos´ci Mattie opus´ci hotel
i wie˛cej sie˛ tam nie pojawi.

Mattie wracała jednak do hotelu.
Jack mo´gł jedynie martwic´ sie˛ o jej zachowanie

na przyje˛ciu i po´z´niej. Skoro kilka dni ja˛oszukiwał,
niech sam sie˛ dowie, jak to jest byc´ wodzonym
za nos.

– Jestem pewna, z˙e Tina i Jim sie˛ pogodza˛

– odezwała sie˛ Mattie, aby pocieszyc´ Betty. – At-
mosfera Paryz˙a powinna im w tym pomo´c.

– Pewnie masz racje˛, kochanie... – Betty po-

nownie przeszła na ,,ty’’. – Ciesze˛ sie˛, z˙e zre-
zygnowałas´ z wyjazdu.

Mattie przez chwile˛ wstydziła sie˛, z˙e zamierzała

opus´cic´ Jacka bez jego wiedzy i zgody. Jednak to
on powinien sie˛ był wstydzic´. Moz˙e nie miał obo-
wia˛zku mo´wic´ jej, z˙e cztery kobiety, kto´rym pole-
cił posłac´ kwiaty, były jego siostrami, ale jak mo´gł
od pocza˛tku sugerowac´ swoim rodzicom, z˙e Mattie
jest jego sympatia˛?

79

WEEKEND W PARYZ

˙

U

background image

Skoro nigdy nie przedstawiał rodzinie z˙adnych

kolego´w ani kolez˙anek, jego rodzice musieli zro-
zumiec´ jego intencje tylko w jeden sposo´b. Jack
z pewnos´cia˛ był tego s´wiadom.

Ale przynajmniej nie był kobieciarzem, jak

wczes´niej zdawało sie˛ Mattie.

– Czy mogłybys´my zachowac´ w sekrecie nasza˛

rozmowe˛? – poprosiła. – Chyba Jack nie byłby
zadowolony z tego spotkania o poranku. To zna-
czy... oczywis´cie powiem mu, z˙e sie˛ spotkałys´my...
ale nie be˛de˛ wspominała, z˙e mo´wiłys´my o... jego
charakterze.

– Na pewno by sie˛ rozzłos´cił – przyznała Betty.

– Ja tez˙ nie zamierzam relacjonowac´ mu naszej
wymiany zdan´ na temat jego osoby. Ciesze˛ sie˛, z˙e
mogłys´my porozmawiac´. Miałam na to wielka˛
ochote˛, kiedy zobaczyłam pania˛wychodza˛ca˛z hote-
lu. Dlatego zaraz wyszłam za pania˛. – Us´miechne˛ła
sie˛. – W takim razie... do zobaczenia wieczorem!

– Do zobaczenia. – Mattie wstała i poz˙egnała

sie˛ z Betty. – Dzie˛kuje˛. – Ruszyła z powrotem do
hotelu.

Co on sobie wyobraz˙a? – mys´lała o Jacku.
Co´z˙, widocznie siostra jego przyszłego szwagra,

Sharon, rzeczywis´cie mu sie˛ naprzykrza, a on nie
chce miec´ z nia˛ do czynienia.

Ale czy nie przyszło mu do głowy, jakie nadzieje

rozbudzi w rodzicach, kiedy pojawi sie˛ na rodzin-
nym przyje˛ciu z potencjalna˛ narzeczona˛...?

80

CAROLE MORTIMER

background image

Jack chyba nie przemys´lał dostatecznie tego

aspektu sprawy.

Czy uczucia rodzico´w i samej Mattie mogły mu

byc´ całkiem oboje˛tne?

Jes´li tak, Mattie zamierzała odpłacic´ mu pie˛k-

nym za nadobne!

81

WEEKEND W PARYZ

˙

U

background image

ROZDZIAŁ O

´

SMY

– Mattie, obawiałem sie˛, z˙e... – Jack umilkł ze

zdumieniem, poniewaz˙ obje˛ła go i uniosła głowe˛
w wyraz´nym oczekiwaniu na pocałunek. – Co ty
wyprawiasz? – spytał.

– Mys´lałam, z˙e lepiej okazac´ ci nieco uczucia,

na wypadek gdybys´my nie byli sami – odpowie-
działa, cofna˛wszy sie˛.

Zajrzała wymownie do salonu. Widziała juz˙

wczes´niej, z˙e był pusty, bo zerkne˛ła don´ przez
uchylone drzwi sypialni. Czekała w napie˛ciu na
Jacka wracaja˛cego z lotniska.

– S

´

wietny pomysł – mrukna˛ł. – Tylko nie w tym

momencie. – Przesuna˛ł dłonia˛ po włosach. – Jes-
tem troche˛ zme˛czony.

Mattie przyjrzała mu sie˛ uwaz˙nie. Rzeczywis´cie

wydawał sie˛ zme˛czony. Pewnie pro´ba rozwia˛zania
kryzysu małz˙en´skiego pope˛dliwej siostry i jej me˛z˙a
wycisne˛ła na Jacku swoje pie˛tno.

– Nie masz ochoty na karesy? – zaproponowała

Mattie. – A moz˙e chcesz, z˙ebym zamo´wiła lunch?
Wez´ prysznic i odpocznij – poradziła.

Jack był zdumiony jej mimo wszystko przyjaz-

nym zachowaniem. Włas´nie o to chodziło Mattie.

background image

Po tym, co stało sie˛ w nocy, nie spodziewał sie˛, z˙e
zastanie ja˛ w hotelu i z˙e be˛dzie chciała z nim
rozmawiac´.

A ona chciała wywrzec´ na nim wraz˙enie, z˙e po

romantycznej kolacji na statku i przerwanym poca-
łunku oczekuje teraz od niego powaz˙nego zaan-
gaz˙owania.

Jack powinien sie˛ tym przerazic´.
– Odebrałam z recepcji wiadomos´c´, kto´ra˛ dla

mnie zostawiłes´ – powiadomiła.

Gdy wro´ciła do hotelu, podano jej koperte˛ z kart-

ka˛ od Jacka. Niewiele napisał:

,,Pojechałem na lotnisko. Koniecznie zaczekaj,

az˙ wro´ce˛. Jack’’.

Czy on uwaz˙ał, z˙e moz˙e wydawac´ jej polecenia?

– Rozumiem – odpowiedział. – Pewnie...
– Zamo´wic´ lunch? – przerwała mu Mattie, pod-

nosza˛c słuchawke˛ telefonu. – Wczes´niej zamo´wi-
łam sobie kanapke˛. Była pyszna!

– W takim razie ja ro´wniez˙ poprosze˛ kanapke˛

– oznajmił Jack. Czuł sie˛ odrobine˛ zdezoriento-
wany.

– Spotkałam rano twoja˛ matke˛ – poinformowa-

ła niby od niechcenia Mattie, siadaja˛c z telefonem
w re˛ku w jednym z głe˛bokich foteli. Ła˛czyła sie˛
z recepcja˛. Jednak ukradkiem zerkne˛ła na Jacka
– był zaskoczony.

– Spotkałas´ moja˛ mame˛? – upewnił sie˛. – Co...

83

WEEKEND W PARYZ

˙

U

background image

– Halo, recepcja? – spytała głos´no. – Poprosze˛

jedna˛ kanapke˛ klubowa˛. – Zasłoniła mikrofon i szep-
ne˛ła do Jacka: – Napijesz sie˛ czegos´?

– Chyba potrzebna mi duz˙a, mocna kawa – wes-

tchna˛ł.

Zamo´wiła kawe˛ i odłoz˙yła słuchawke˛. Spojrzała

na zegarek.

– Niestety musze˛ wyjs´c´ – oznajmiła. – Zamo´wi-

łam sobie dłuz˙sza˛ wizyte˛ w salonie pie˛knos´ci na
dole. Chce˛ wygla˛dac´ wieczorem najlepiej, jak tyl-
ko be˛de˛ mogła.

– Mattie... – odezwał sie˛. Był coraz bardziej

zdumiony.

– Na twoim miejscu przespałabym sie˛ troche˛ po

zjedzeniu lunchu. – Mattie nie dawała mu dojs´c´ do
słowa. Wzie˛ła torebke˛. – Wygla˛dasz na wyczer-
panego, chyba brakuje ci snu.

– A ty najwyraz´niej jestes´ pełna energii i tak

radosna, jakby nic złego nie zaszło – mrukna˛ł.

– A nie powinnam? – odpowiedziała z us´mie-

chem. – Jestes´my w Paryz˙u, spe˛dze˛ popołudnie
w salonie pie˛knos´ci luksusowego hotelu, wieczo-
rem czeka nas uroczysty obiad w uroczej restaura-
cji na Wiez˙y Eiffla... Z

˙

yc´, nie umierac´!

Jack zmarszczył brwi.
– Ale minionej nocy... – zacza˛ł.
– Z pewnos´cia˛ poradziłes´ sobie z tym, co stało

sie˛ w nocy – przerwała Mattie. – W kon´cu to mnie
spodziewaja˛ sie˛ wieczorem twoi najbliz˙si, prawda?

84

CAROLE MORTIMER

background image

Wybacz, musze˛ juz˙ is´c´. – Zerkne˛ła na zegarek
i pobiegła do drzwi. – Twoja mama jest cudowna!
– rzuciła na odchodnym.

Ha! – pomys´lała, znalazłszy sie˛ za drzwiami.

I kto teraz czuje sie˛ niezre˛cznie?

Z triumfuja˛ca˛ mina˛ zjechała winda˛ na pierwsze

pie˛tro, gdzie znajdował sie˛ salon pie˛knos´ci. Niech
teraz Jack nie wie, co sie˛ woko´ł niego dzieje! –
mys´lała. Be˛dzie miał sie˛ z pyszna!

Moz˙liwie najdłuz˙sza˛ wizyte˛ w salonie pie˛knos´ci

Mattie zamo´wiła przede wszystkim dlatego, aby
unikna˛c´ pytan´, jakie bez wa˛tpienia cisne˛ły sie˛ Ja-
ckowi na usta. Zamierzała zabawic´ sie˛ jego kosz-
tem, po´łlez˙a˛c w rozkładanym fotelu kosmetycz-
nym i oddaja˛c sie˛ przyjemnym zabiegom fryzjerki,
stylistki, kosmetyczki i manikiurzystki. Jednoczes´-
nie be˛dzie to okazja do miłego odpoczynku.

Bylebym sie˛ tylko zanadto nie przyzwyczaiła

– pomys´lała, patrza˛c, jak manikiurzystka maluje jej
paznokcie. We wtorek wracam do pracy w Lon-
dynie.

Powro´t do Londynu wia˛zał sie˛ z zakon´czeniem

kro´tkiej i przypadkowej znajomos´ci z Jackiem.

Niestety! – westchne˛ła w duchu. Co´z˙ mi po sa-

tysfakcji, z˙e dostarcze˛ Jackowi troche˛ stresu?

Przeciez˙ była w nim zakochana.
Ogarne˛ło ja˛ rozdraz˙nienie. Nadal pozostawał dla

niej zagadka˛.

Nagle tok jej mys´li przerwały urywki rozmowy,

85

WEEKEND W PARYZ

˙

U

background image

jaka˛ prowadziły ze soba˛ dwie znajduja˛ce sie˛ obok
klientki salonu.

– Rodzice tak sie˛ ciesza˛ z tego, z˙e Tina spodzie-

wa sie˛ dziecka! – oznajmiła jedna z kobiet.

– Tina tez˙ sie˛ cieszy – odparła druga. – Oczeki-

wała po prostu od Jima bardziej spontanicznej,
z˙ywszej reakcji na te˛ radosna˛ wiadomos´c´. Nie
spodobał jej sie˛ jego z˙art, kiedy stwierdził tylko, z˙e
nadchodza˛cego Boz˙ego Narodzenia nie spe˛dza˛ na
nartach! Ale przeciez˙ Jim ma specyficzne poczucie
humoru. Kiedy Tina sie˛ uspokoi, na pewno zro-
zumie, z˙e chciał ja˛ tylko rozbawic´.

– U wielu kobiet cia˛z˙a powoduje emocjonalne

rozchwianie – skomentowała pierwsza z rozma-
wiaja˛cych. – Pamie˛tasz, co sie˛ działo, kiedy sama
byłas´ w cia˛z˙y albo kiedy ja byłam?

Mattie zerkne˛ła w bok. Ze swojego miejsca nie

widziała dobrze dwo´ch kobiet, kto´rych rozmowe˛
słyszała, jednak zdołała stwierdzic´, z˙e sa˛ do siebie
bardzo podobne. Musiały byc´ siostrami Jacka, bliz´-
niaczkami Sally i Cally.

Były ro´wniez˙ bardzo podobne do Jacka, obie

miały ciemne włosy i ciemne oczy.

– Zastanawiam sie˛, jaka jest dziewczyna Jacka

– odezwała sie˛ nagle bliz´niaczka siedza˛ca po lewej.
– Wszyscy chyba bardziej sie˛ ekscytuja˛ moz˙liwos´-
cia˛ poznania jej niz˙ zare˛czynami Sandy, a nawet
sytuacja˛ Tiny!

Serce Mattie przyspieszyło rytm.

86

CAROLE MORTIMER

background image

– Mama mo´wi, z˙e to czaruja˛ca młoda oso´bka

– odpowiedziała bliz´niaczka po prawej. – Ogrom-
nie sympatyczna. Zupełnie nie robi wraz˙enia ko-
gos´, kto szuka me˛z˙a z duz˙ymi pienie˛dzmi. Całe
szcze˛s´cie!

– Tak. Jack jest taki dobry! Mo´głby przymkna˛c´

oko na zbyt wiele, a potem cie˛z˙ko tego z˙ałowac´.

Czyz˙by Jacka moz˙na było az˙ tak łatwo wy-

prowadzic´ w pole, tak łatwo zranic´? – zdumiała sie˛
Mattie. Najwyraz´niej poznała go od innej strony.

– Mama zapewnia, z˙e to dobra, otwarta dziew-

czyna – cia˛gna˛ł głos z prawej. – Ale mama uznała-
by za czaruja˛ca˛ kaz˙da˛ dziewczyne˛, z kto´ra˛ po-
stanowiłby sie˛ oz˙enic´ Jack! My zreszta˛ takz˙e. Jes´li
on kogos´ wybierze, bez wa˛tpienia be˛dzie to sym-
patyczna osoba.

Mattie miała juz˙ dos´c´ podsłuchiwanej rozmowy.
Nie dziwiła sie˛, z˙e siostry Jacka plotkuja˛ na jej

temat. W kon´cu na ich miejscu byłaby ro´wnie
ciekawa sympatii brata, kto´ry od dawna nikogo
rodzinie nie przedstawił.

Niepokoiło ja˛, z˙e rodzice i siostry Jacka moga˛

postrzegac´ ja˛ jako potencjalna˛ łowczynie˛ fortun.
Aby nie uznali Mattie za kogos´ takiego, musiała
podczas wieczornego obiadu zachowywac´ sie˛ zu-
pełnie inaczej, niz˙ zamierzała.

– Dzie˛kuje˛ – powiedziała do manikiurzystki,

gdy kobieta skon´czyła malowac´ jej paznokcie.
– Chciałabym zapłacic´.

87

WEEKEND W PARYZ

˙

U

background image

Wizyta w luksusowym salonie pie˛knos´ci be˛dzie

dla niej ogromnym wydatkiem, lecz po tym, co
przed chwila˛ usłyszała, nie zamierzała pozwolic´,
by płacił za nia˛ Jack. Nawet gdyby naste˛pny mie-
sia˛c miała przez˙yc´ o chlebie i wodzie.

Kiedy wychodziła, Sally i Cally powiodły za nia˛

spojrzeniem. Nie mogły jednak wiedziec´, na kogo
patrza˛.

Mattie poz˙ałowała nagle, z˙e nie wyjechała ran-

kiem z Paryz˙a.

Jack i jego siostry byli bardzo atrakcyjni z wy-

gla˛du. Matka takz˙e była zadbana; bez wa˛tpienia
była kiedys´ bardzo pie˛kna˛ kobieta˛. Ro´wniez˙ ojciec
Jacka musiał byc´ przystojnym i bardzo eleganckim
starszym panem. Mattie pomys´lała, z˙e be˛dzie sie˛
czuła pomie˛dzy nimi jak brzydkie kacza˛tko.

Alez˙ głupi pomysł miał Jack, z˙eby mnie tu

sprowadzic´ i przedstawic´ im jako swoja˛ przyszła˛
narzeczona˛! – mys´lała. Było oczywiste, z˙e rodzina
Jacka odbierze jej pojawienie sie˛ jako waz˙na˛ de-
klaracje˛ z jego strony. Jak mo´gł nie wzia˛c´ tego pod
uwage˛?!

Mattie wyszła z hotelu i ruszyła pod Wiez˙e˛

Eiffla. Rozmys´lała. Z jednej strony chciała zems´cic´
sie˛ na Jacku za to, z˙e ja˛ oszukał, z drugiej nie
chciała robic´ przykros´ci jego rodzinie ani tez˙ pozo-
stawic´ go samego, co doprowadziłoby do kom-
promitacji Jacka przed najbliz˙szymi.

Nie, Mattie nie mogła wyrza˛dzic´ im wszystkim

88

CAROLE MORTIMER

background image

takiej krzywdy. Nie była az˙ tak podste˛pnym i po-
rywczym człowiekiem, a i wszyscy Beauchampo-
wie wydawali sie˛ dobrymi, miłymi ludz´mi. Jack tez˙
nie był taki zły.

Usiadła na trawniku na Polach Marsowych, za-

stanawiaja˛c sie˛, co robic´.

Wprawiła Jacka w zakłopotanie. Na pewno mu-

siał byc´ zaniepokojony jej dzisiejszym zachowa-
niem.

Postanowiła w kon´cu, dla dobra Jacka i jego

najbliz˙szych, z˙e odegra podczas kolacji role˛ uczci-
wej, skromnej, zakochanej w nim dziewczyny.

– Wygla˛dasz wprost oszałamiaja˛co! – ocenił

Jack, kiedy kro´tko po dziewie˛tnastej Mattie wro´ciła
wreszcie do apartamentu. W jego oczach widac´
było szczery zachwyt.

Miała na sobie druga˛ z dwo´ch wieczorowych

sukienek, jakie kupiła w miniona˛ sobote˛ – ta była
kremowa, koronkowa, miała kro´tkie re˛kawy i sie˛-
gała do kolan. Jasna sukienka podkres´lała ciemny
odcien´ pie˛knie ułoz˙onych, błyszcza˛cych włoso´w
Mattie.

– Dzie˛kuje˛ – powiedziała z us´miechem, bardzo

zadowolona.

Jack chyba rzeczywis´cie troche˛ odpocza˛ł i wzia˛ł

prysznic, poniewaz˙ wygla˛dał teraz s´wiez˙o i uroczo.
Ponownie miał na sobie czarny smoking i biała˛
koszule˛.

89

WEEKEND W PARYZ

˙

U

background image

Był taki przystojny i me˛ski, z˙e Mattie az˙ za-

kre˛ciło sie˛ w głowie.

– Mattie, zanim tam po´jdziemy, chciałbym z to-

ba˛ poroz...

– Twoja mama telefonowała, kiedy spałes´

– przerwała mu Mattie. – Odebrałam, z˙eby cie˛ nie
budzic´. – Jack unio´sł brwi. Mattie nie wiedziała, co
pomys´lałaby matka Jacka, gdyby stwierdziła, z˙e
mieszkaja˛ z Mattie w tym samym apartamencie.
– Pie˛tnas´cie po sio´dmej mamy spotkac´ sie˛ wszyscy
w barze. Napijemy sie˛ drinka, a potem razem
po´jdziemy w strone˛ Wiez˙y Eiffla.

– Naprawde˛? – spytał Jack, znowu zdezorien-

towany.

– Tak – potwierdziła, ruszaja˛c do drzwi. – Juz˙

pora zjechac´ do baru. – Popatrzyła na niego wy-
czekuja˛co.

– Miałem nadzieje˛, z˙e porozmawiamy wczoraj

w nocy...

– Przerwała nam bardzo niegrzecznie kobieta!

– przypomniała Mattie.

– To prawda. Jednak zanim zobaczysz moich

bliskich, musze˛ ci cos´ powiedziec´.

– Moz˙esz to zrobic´ po drodze – zaproponowała,

wychodza˛c na korytarz.

I tak wiedziała wszystko, co chciał jej oznajmic´.

W rzeczywistos´ci wcale nie zamierzała dopus´cic´
go do słowa.

Przy jego rodzinie miała zamiar zachowywac´ sie˛

90

CAROLE MORTIMER

background image

grzecznie, ale na razie nie potrafiła jeszcze zrezyg-
nowac´ z zemsty. Chciała zobaczyc´ przeraz˙enie na
twarzy Jacka, kiedy stana˛ oko w oko z Tina˛ i jego
pozostałymi siostrami, i jego głe˛bokie zdumienie,
gdy okaz˙e sie˛, z˙e Mattie wie, kim one sa˛ w rzeczy-
wistos´ci.

Jack wyszedł na korytarz i przytrzymał Mattie za

łokiec´, aby szła troche˛ wolniej.

– Mattie! – zacza˛ł podekscytowany. – Słu-

chaj, jeszcze nie miałem okazji powiedziec´ ci,
z˙e...

– Jack, Mattie! Zaczekajcie! – odezwał sie˛ zza

ich pleco´w głos Betty Beauchamp.

Mattie omal nie wybuchne˛ła s´miechem, widza˛c

mine˛ Jacka.

Biedak, włas´nie sie˛ zorientował, z˙e nie zda˛z˙y

w pore˛ wyznac´ Mattie bardzo waz˙nych rzeczy!
Niemal mu wspo´łczuła.

Odwro´ciła sie˛, aby us´miechna˛c´ sie˛ do Betty,

i nagle az˙ zamarła na widok jej me˛z˙a.

Edward Beauchamp był uderzaja˛co podobny do

syna. Miał prawie identyczna˛ twarz, podobna˛ figu-
re˛, był tego samego wzrostu – tylko o mniej wie˛cej
czterdzies´ci lat starszy od Jacka.

Niezwykle elegancka para – pomys´lała Mattie.
Twarz Edwarda robiła wraz˙enie oblicza dostoj-

nego, wysoko urodzonego człowieka.

– To jest Mattie, a to Edward, mo´j ma˛z˙ – powie-

działa miłym tonem Betty.

91

WEEKEND W PARYZ

˙

U

background image

Miała na sobie długa˛, czarna˛ suknie˛ z cekinami,

w kto´rej wygla˛dała jak kro´lowa.

Mattie i Edward us´cisne˛li sobie dłonie.
– Ciesze˛ sie˛, z˙e moge˛ pania˛ poznac´ – odezwał

sie˛ na powitanie Edward.

– Jest nam ogromnie miło – potwierdziła ra-

dos´nie Betty, ujmuja˛c Mattie pod re˛ke˛ i ruszaja˛c
z nia˛ przodem. Betty Beauchamp była wesoła˛,
pełna˛ energii kobieta˛ i łatwo nawia˛zywała kontakt
z ludz´mi. – Dziewczyny sa˛ ws´ciekłe, z˙e je uprze-
dziłam i zda˛z˙yłam cie˛ juz˙ poznac´ – zdradziła
konspiracyjnym szeptem, zadowolona z siebie.

Jack nie mo´gł tego słyszec´.
Z pewnos´cia˛ wcia˛z˙ ogromnie sie˛ niepokoił.
Mattie zastanawiała sie˛, czy jednak nie poste˛pu-

je z nim okrutnie.

Pocieszała sie˛, z˙e jeszcze tylko kilka minut,

a potem wszystko sie˛ wyjas´ni i Jack powinien sie˛
uspokoic´.

92

CAROLE MORTIMER

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIA˛TY

– Czy mo´głbym zamienic´ z Mattie kilka sło´w na

osobnos´ci? – spytał w kon´cu Jack, kiedy zbliz˙ali sie˛
do hotelowego baru.

Mattie odwro´ciła głowe˛.
Jack miał niewyraz´na˛ mine˛.
Mattie pus´ciła wie˛c Betty, zaczekała na Jacka

i uje˛ła go pod re˛ke˛.

– Mam nadzieje˛, z˙e po dzisiejszej kolacji be˛-

dziemy mieli mno´stwo czasu, z˙eby porozmawiac´
o wszystkim – powiedziała.

– Ale... – zacza˛ł Jack. Wyraz´nie drz˙ał.
– Dziewczyny be˛da˛ bardzo rozczarowane, jes´li

kaz˙ecie im na siebie czekac´ – powiedziała Betty.

Zupełnie jakby była ze mna˛ w spisku – pomys´-

lała Mattie.

– Chodz´, synu – odezwał sie˛ Edward, wesoło

klepia˛c Jacka po plecach. – Wiesz, jakie sa˛ te nasze
panie.

– Chodz´my, Jack – zache˛ciła Mattie. – Wszyst-

ko be˛dzie dobrze.

W barze siedziały juz˙ wszystkie cztery siostry

Jacka.

Sandy z˙artowała z wysokim brunetem, wpatruja˛c

background image

sie˛ w niego z miłos´cia˛. To musiał byc´ Thom, jej
nowy narzeczony.

Tina dyskutowała z me˛z˙czyzna˛ nieco przysa-

dzistej budowy. Musiał to byc´ Jim, jej troche˛ mało
wraz˙liwy ma˛z˙.

Sally siedziała w towarzystwie wysokiego blon-

dyna.

Ma˛z˙ Cally był ro´wniez˙ wysoki, miał rude włosy,

wygla˛dał na Szkota. Obok siedziała para starszych
ludzi, zapewne byli to rodzice Thoma.

Mattie nie zauwaz˙yła natomiast dziewczyny,

kto´ra mogłaby byc´ Sharon. To jej zaloto´w tak
bardzo obawiał sie˛ Jack.

Na widok wchodza˛cych ustały rozmowy.
Jack s´cisna˛ł dłon´ Mattie – musiał bardzo sie˛

denerwowac´.

Czego sie˛ po mnie spodziewa? – dziwiła sie˛.

Nawet gdybym nie wiedziała, kim sa˛ Tina, Sandy,
Cally i Sally, nie zrobiłabym przeciez˙ sceny przy
nich wszystkich, przy rodzicach Jacka. Czy nie jest
o tym przekonany?

Najwyraz´niej nie był.
– Nie denerwuj sie˛, Jack, wszystko w porza˛dku

– szepne˛ła, aby go uspokoic´. – Przedstaw mnie,
prosze˛.

– Szkoda, z˙e nie pozwoliłas´ mi wyjas´nic´... – za-

cza˛ł.

– Zrobisz to po´z´niej – przerwała mu kolejny raz.

– Naprawde˛ nie musisz sie˛ niepokoic´.

94

CAROLE MORTIMER

background image

– Czes´c´ wszystkim! – odezwał sie˛ nagle z tyłu

przesadnie modulowany, aksamitny kobiecy głos.
– Mam nadzieje˛, z˙e sie˛ nie spo´z´niłam?

Jack zesztywniał. Mattie zerkne˛ła na niego z nie-

pokojem, po czym odwro´ciła sie˛, z˙eby zobaczyc´
nowo przybyła˛.

Była wysoka˛ brunetka˛ o bujnych włosach sie˛ga-

ja˛cych az˙ do pasa. Włoz˙yła na ten wieczo´r kro´tka˛,
dopasowana˛ sukienke˛ w kolorze fioletowym. Mia-
ła pełna˛, delikatna˛ twarz porcelanowej lalki, ciem-
noniebieskie oczy i niemal nienaturalnie długie
rze˛sy.

Czy to była siostra Thoma?
Musiała to byc´ Sharon. Najwyraz´niej zwro´ciła

sie˛ do rodziny Beauchampo´w oraz własnej.

Jack chce, abym broniła go przed zalotami takiej

kobiety? Mattie nie posiadała sie˛ ze zdumienia.

Spojrzała na Jacka. Jes´li tak, z pewnos´cia˛nie jest

kobieciarzem – mys´lała. Wszyscy bowiem inni
me˛z˙czyz´ni, jacy siedzieli w barze, otwarcie wpat-
rywali sie˛ w Sharon, podziwiaja˛c jej urode˛. Sharon,
trajkocza˛c i s´mieja˛c sie˛, witała sie˛ z Sandy, Tho-
mem, siostrami Jacka i ich me˛z˙ami. Mimo to widac´
było, z˙e rzuca ukradkowe spojrzenia włas´nie na
Jacka.

W kon´cu znalazła sie˛ przed nim i powiedziała:
– Czes´c´, Jack.
– Czes´c´ – odparł beznamie˛tnie, grzecznie skła-

niaja˛c głowe˛.

95

WEEKEND W PARYZ

˙

U

background image

– Nie ba˛dz´ taki sztywny, teraz wszyscy jestes´-

my jedna˛ wielka˛ rodzina˛! – odpowiedziała, zmys-
łowo moduluja˛c głos, i natychmiast rzuciła sie˛
Jackowi na szyje˛, całuja˛c go w usta.

Zaskoczony, pus´cił dłon´ Mattie. Oparł dłonie na

obnaz˙onych, smukłych, opalonych ramionach Sha-
ron i delikatnie, ale stanowczo odsuna˛ł ja˛od siebie.

Sharon nie uste˛powała.
– Jak sie˛ ciesze˛, z˙e znowu cie˛ widze˛! – oznaj-

miła znacza˛co, po czym uje˛ła go pod re˛ke˛.

Mattie miała ochote˛ wydrapac´ Sharon oczy.

W kaz˙dym razie takie sformułowanie przyszło jej
na mys´l. Jak ona s´mie patrzec´ na Jacka takim
wzrokiem?! – mys´lała gniewnie. Zachowuje sie˛,
jakbym nie istniała. Na nikogo innego juz˙ nie
zwraca uwagi, tylko na Jacka!

Jack nie robił nic, co mogłoby zache˛cic´ Sharon

do takiego zachowania. Po prostu stał nieruchomo.

Ale ona najwyraz´niej wiedziała, czego chce. Jak

najbardziej zbliz˙yc´ sie˛ do niego.

Cyz˙by naprawde˛ nie miał ochoty bliz˙ej poznac´

tej dziewczyny? A moz˙e tylko tak mo´wi? Chociaz˙
jaki sens miałoby wo´wczas sprowadzanie mnie
tutaj na ten weekend, kiedy miałby okazje˛ bawic´
sie˛ z Sharon? – mys´lała Mattie.

– To moja przyjacio´łka, Mattie Crawford

– oznajmił głos´no Jack, obejmuja˛c ja˛ w pasie
i przysuwaja˛c lekko do siebie. – A to Sharon
Keswick, siostra Thoma.

96

CAROLE MORTIMER

background image

– Tak mnie przedstawiasz: ,,siostra Thoma’’?

– odpowiedziała z oburzeniem Sharon. – Miałam
nadzieje˛, z˙e jestem dla ciebie kims´ wie˛cej niz˙ tylko
,,siostra˛ Thoma’’! – Spojrzała gniewnie na Mattie.
– Czes´c´, Mandy – powiedziała, podaja˛c jej nieche˛t-
nie dłon´.

– Mam na imie˛ Mattie. – Była pewna, z˙e Sharon

celowo niewłas´ciwie wymo´wiła jej imie˛.

– Czy my sie˛ juz˙ spotkałys´my? – spytała Sha-

ron, w kto´rej nagle obudził sie˛ duch wspo´łzawod-
nictwa. – Znasz moz˙e...

– Moz˙e przynies´c´ ci szampana, Sharon? – prze-

rwał grzecznie Edward.

– Wybaczcie, kochani, chciałbym przedstawic´

Mattie reszcie rodziny – wtra˛cił Jack, wykorzys-
tuja˛c okazje˛.

A jeszcze przed kilkoma minutami tak bardzo

bał sie˛ przedstawic´ Mattie najbliz˙szym!

– Słusznie. – Mattie kiwne˛ła głowa˛. – Z pew-

nos´cia˛ jeszcze dzis´ porozmawiamy – powiedziała
chłodno do Sharon.

– Bez wa˛tpienia – odparła lodowatym tonem

Sharon. Us´miechne˛ła sie˛ do Edwarda i wzie˛ła od
niego kieliszek szampana.

– O rety! – szepna˛ł Jack do Mattie, kiedy odeszli

pare˛ kroko´w. – Teraz rozumiesz, o co mi chodzi?

Mattie nie była pewna, o co naprawde˛ chodzi

Jackowi. Choc´ było oczywiste, z˙e Sharon ogromnie
sie˛ nim interesuje, a on stara sie˛ jej unikac´. Mattie

97

WEEKEND W PARYZ

˙

U

background image

była jednak ro´wniez˙ przekonana, z˙e mie˛dzy nimi
jest jeszcze cos´. Moz˙e tych dwoje ła˛czyła jakas´
wspo´lna przeszłos´c´?

W kaz˙dym razie poznanie Sharon było dla Mattie

tak przykre, z˙e zepsuło jej humor na cały wieczo´r.

Przedtem podejrzewała chwilami, z˙e moz˙e z˙ad-

na Sharon nie istnieje, z˙e Jack wymys´lił te˛ postac´
w ramach niecodziennej gry, jaka˛ prowadził z Mat-
tie. Gdyby tak było, zaproszenie Mattie do Paryz˙a
miałoby inny cel, niz˙ twierdził.

Jednak Sharon była kobieta˛ z krwi i kos´ci, i to

jaka˛ kobieta˛! Mattie poczuła sie˛ jak brzydkie ka-
cza˛tko pos´ro´d łabe˛dzi. Zwłaszcza obecnos´c´ Sharon
nie pozwalała Mattie spokojnie cieszyc´ sie˛ uroczy-
stym wieczorem.

– Nie wiem, o co ci naprawde˛ chodzi – powie-

działa do Jacka. – Czy moz˙e o to, z˙e Sharon jest
niezwykle pie˛kna?

– Co´z˙, jest pie˛kna... – przyznał nieche˛tnie.
Mattie zjez˙yła sie˛. Mo´głby chociaz˙ skłamac´,

spro´bowac´ jakos´ umniejszyc´ w słowach ols´niewa-
ja˛ca˛ urode˛ Sharon.

– I masz z tym kłopot? – spytała gniewnie.
Jack pokre˛cił głowa˛.
– To zbyt skomplikowane, z˙ebym wytłumaczył

ci w tej chwili.

– Moz˙esz wyjas´nic´ mi w prostych, kro´tkich

zdaniach – poradziła. – Bez wa˛tpienia je zrozu-
miem.

98

CAROLE MORTIMER

background image

Jack popatrzył na nia˛ z niepokojem.
– Mattie... – zacza˛ł.
– Nie teraz – ucie˛ła i zmusiła sie˛ do us´miechu,

poniewaz˙ stali naprzeciw sio´str Jacka oraz towa-
rzysza˛cych im me˛z˙czyzn. – Przedstaw mnie swoim
siostrom: Tinie, Sally, Cally i Sandy – powiedziała.

Jack spojrzał na nia˛zaskoczony. Jak przewidziała,

był oszołomiony tym, z˙e Mattie wie, kim sa˛kobiety
o wymienionych przez nia˛imionach. Nie rozbawiło
jej to jednak. Juz˙ nic jej w tej chwili nie bawiło.

– Nie sto´j tak – powiedziała. – Twoje siostry

i ich me˛z˙owie czekaja˛, az˙ podejdziemy i przywita-
my sie˛ z nimi.

Dobrze, z˙e Sharon sie˛ pojawiła, bo przypomnia-

ło to Mattie, po co Jack zabrał ja˛ ze soba˛ do Paryz˙a.
Inaczej mogłaby naiwnie podejrzewac´, z˙e to dlate-
go, z˙e mu sie˛ spodobała.

Jack wprawdzie był dla niej miły i naprawde˛

dbał o to, z˙eby sie˛ nie nudziła, ale nie wspominał
słowem o tym, by powaz˙nie sie˛ nia˛ zainteresował.

Jes´li jego dziwne spojrzenia odebrała jako zobo-

wia˛zuja˛ca˛ deklaracje˛, a co gorsza, zakochała sie˛
w Jacku, była to jej własna wina. I naiwnos´c´.

– Wiesz, z˙e to moje siostry... – szepna˛ł w kon´cu.

Widac´ było, z˙e jest zdezorientowany.

– Oczywis´cie.
– Ale ska˛d...? W jaki sposo´b sie˛ dowiedziałas´?
– Rozmawiałam rano z twoja˛mama˛. Czy cze˛sto

zdarza ci sie˛ tracic´ rezon w towarzystwie?

99

WEEKEND W PARYZ

˙

U

background image

– Słucham?
– Zaniemo´wiłes´. Stoisz jak słup soli – draz˙niła

sie˛ z nim Mattie.

– Od samego rana wiesz, z˙e cztery kobiety,

kto´rym... – zacza˛ł.

– Kto rano wstaje, nie bła˛dzi – przerwała mu

kolejny raz, celowo mieszaja˛c dwa przysłowia.

– Dziwne... – mrukna˛ł sam do siebie. – Roz-

mawiałem z mama˛ po południu i nie wspominała
mi o tej cze˛s´ci waszej rozmowy.

Widocznie kiedy Mattie zjechała do salonu pie˛k-

nos´ci, Jack poszedł porozmawiac´ z matka˛.

– Twoja mama nie wie, z˙e mys´lałam, z˙e Tina,

Sally, Cally i Sandy nie sa˛twoimi siostrami. – Mat-
tie us´miechne˛ła sie˛ szeroko.

– No tak... To dlatego byłas´ tak nieoczekiwanie

miła, kiedy wro´ciłem z lotniska. Bawisz sie˛ moim
kosztem.

– To ty rozpocza˛łes´ te˛ gre˛ – odparła. Nie chcia-

ła, z˙eby Jack domys´lił sie˛ jej uczuc´.

– Jeden do zera dla ciebie – skomentował. Us´-

miechna˛ł sie˛, obja˛ł Mattie i ruszył z nia˛ w strone˛
swoich sio´str.

Siostry Jacka przywitały sie˛ z nia˛ serdecznie.

Wszystkie wydawały sie˛ ogromnie sympatyczne.
Me˛z˙czyz´ni ro´wniez˙ byli przyjaz´nie nastawieni.

Mattie cieszyła sie˛, z˙e została tak ciepło przyje˛-

ta. Od razu poczuła sie˛ lepiej.

Co ciekawe, takz˙e i Thom, brat Sharon, odnio´sł

100

CAROLE MORTIMER

background image

sie˛ do Mattie bardzo z˙yczliwie. Robił wraz˙enie
czaruja˛cego człowieka. Widocznie nie był podob-
ny do siostry.

– Pasujecie do siebie – powiedział – ale czy

Mattie juz˙ wie, z˙e jestes´ pracoholikiem? – Draz˙nił
sie˛ w ten sposo´b z Jackiem.

– Moz˙e teraz, kiedy poznałem Mattie, nie be˛de˛

takim pracoholikiem jak dawniej – odparł Jack,
przytulaja˛c Mattie znacza˛co.

– A czy ona wie, z˙e kiepsko grasz w golfa? –

dorzucił ze złos´liwym us´miechem Ian, ma˛z˙ Cally.
Faktycznie był Szkotem.

– Wole˛ sporty uprawiane w zamknie˛tych po-

mieszczeniach – odpowiedział Jack.

– Hm, ale czy Mattie zdaje juz˙ sobie sprawe˛, z˙e

chrapiesz? – odezwał sie˛ z kolei Jim. – Auu!
– zawył, kiedy Tina mocno kopne˛ła go w kostke˛.

Mattie powstrzymała wybuch s´miechu. Jim i Ti-

na byli dos´c´ specyficzna˛ para˛.

– Ogromnie was przepraszam za to, w jaki

sposo´b wpadłam na was wczoraj w nocy, rujnuja˛c
wam wieczo´r – powiedziała Tina. – Nie wiem, co
sobie o mnie pomys´lałas´, Mattie. Byłam w tak
okropnym stanie! I przetrzymałam Jacka pare˛ go-
dzin w swoim pokoju, płacza˛c mu w re˛kaw...
– wyznała.

Nic dziwnego, z˙e kiedy wro´cił z lotniska, był

wyczerpany.

– Nie przejmuj sie˛ – pocieszyła ja˛ Mattie. – Po

101

WEEKEND W PARYZ

˙

U

background image

to ma sie˛ braci, z˙eby było komu zwierzyc´ sie˛
z kłopoto´w. Ciesze˛ sie˛, z˙e juz˙ sie˛ pogodzilis´cie.
Słyszałam, z˙e spodziewacie sie˛ dziecka. Gratuluje˛!
– Mattie us´miechne˛ła sie˛ do obojga małz˙onko´w.

– Dzie˛kuje˛ ci – odpowiedziała Tina. – Niestety,

mo´j ma˛z˙ zbyt cze˛sto najpierw cos´ mo´wi, a dopiero
potem mys´li – dodała, po czym przytuliła sie˛ do
Jima, us´miechaja˛c sie˛ do niego czule.

– A ja sa˛dziłem, z˙e po prostu jest dla ciebie

niedobry... – skomentował z˙artobliwie Jack.

– Przestan´cie, dobrze? – mrukna˛ł lekko zniecierp-

liwiony Jim.

– Dopiero zaczynamy – odpowiedział Jack,

mrugaja˛c do niego porozumiewawczo.

– Czas ruszyc´ na przyje˛cie – zarza˛dziła nagle

głos´no Betty. – Chodz´my, kochani!

Przez poprzednie kilka minut rozmawiała wraz

ze swoim me˛z˙em z rodzicami Thoma i Sharon.
Takz˙e i pan´stwo Keswickowie wydawali sie˛ bardzo
mili. Robili wraz˙enie zwykłych ludzi – oboje byli
niscy i mieli nadwage˛.

Mattie zastanawiała sie˛, jak to moz˙liwe, z˙eby

Sharon była ich dzieckiem. Odro´z˙niała sie˛ od re-
szty rodziny nie tylko uroda˛, ale i charakterem.

– O czym jeszcze rozmawiałys´cie z moja˛ ma-

ma˛? – spytał Mattie Jack, kiedy ruszyli razem
w strone˛ Wiez˙y Eiffla. – Wspomniała ci o moich
czterech siostrach, wymieniaja˛c ich imiona. Musia-
ła ro´wniez˙ powiedziec´ ci o cia˛z˙y Tiny...

102

CAROLE MORTIMER

background image

– Twoja mama jest bardzo otwartym człowie-

kiem – odparła wymijaja˛co Mattie.

– W przeciwien´stwie do mnie – przyznał z kwas´-

na˛ mina˛.

Bardzo niewiele o sobie mo´wił, choc´ nie był

milczkiem ani człowiekiem zamknie˛tym w sobie.
Mattie rozmawiało sie˛ z nim tak dobrze, z˙e musiała
uwaz˙ac´, z˙eby mimowolnie nie zdradzic´, z˙e sie˛
w nim zakochała.

– Miło znowu cie˛ widziec´, Jack! – Mattie usły-

szała donos´ny głos zbliz˙aja˛cej sie˛ Sharon. Sharon
ostentacyjnie uje˛ła Jacka za ramie˛. – Mam na-
dzieje˛, z˙e nam wybaczysz, Mandy – mrukne˛ła do
Mattie, us´miechaja˛c sie˛ nieszczerze. – Jestes´my
z Jackiem dobrymi znajomymi. Och, Jack – za-
trzepotała długimi rze˛sami – czy to nie najbardziej
romantyczne miejsce na s´wiecie?

Mattie milczała. Sharon ja˛zdenerwowała. W do-

datku Jack nie pro´bował jej znieche˛cic´ ani nakłonic´
do odejs´cia.

W restauracji na wiez˙y Sharon szybko usiadła

obok Jacka, a Mattie po drugiej stronie.

Była ws´ciekła, chociaz˙ niespecjalne zdziwiona

zachowaniem rywalki.

Gniewała sie˛ zaro´wno na Sharon, jak i na Jacka.
A takz˙e na siebie sama˛ za to, z˙e była taka

niema˛dra i dała sie˛ wpla˛tac´ w te˛ farse˛.

103

WEEKEND W PARYZ

˙

U

background image

ROZDZIAŁ DZIESIA˛TY

– Nie przejmuj sie˛ moja˛ siostra˛ – odezwał sie˛

w pewnej chwili Thom, kto´ry siedział z lewej
strony Mattie. – Nie ma sie˛ czym martwic´. Na-
prawde˛.

Serce Mattie zabiło mocniej. Us´miechne˛ła sie˛

sztucznie do Thoma.

Nie zwracała uwagi na widoczne z go´ry koloro-

we s´wiatła Paryz˙a. Ledwie skubne˛ła pierwsze da-
nie. Wszystko z powodu Sharon.

Jack pro´bował wła˛czyc´ Mattie do rozmowy, ale

Sharon cały czas wykazywała inicjatywe˛, skupia-
ja˛c na sobie uwage˛. W dodatku starała sie˛ jak
najcze˛s´ciej wypowiadac´ głos´no zdania zaczynaja˛-
ce sie˛ od: ,,A pamie˛tasz, Jack, jak razem...’’ Po
kaz˙dej takiej wypowiedzi Mattie miała ochote˛
krzyczec´.

Co włas´ciwie ła˛czyło Jacka i Sharon? – mys´lała

nerwowo.

Włas´ciwie nie trzeba było długo sie˛ nad tym

zastanawiac´. W takim razie Jack sprowadził Mattie
do Paryz˙a po to, aby...

– On nie zwraca na Sharon uwagi, naprawde˛

– szepna˛ł znowu Thom.

background image

Us´miech Mattie był tym razem kwas´ny. Jes´li

nawet obecnie Jackowi nie zalez˙ało na Sharon,
musiał zwro´cic´ na nia˛szczego´lna˛ uwage˛ juz˙ wczes´-
niej!

– Mo´wie˛ serio – zapewnił Thom, s´ciskaja˛c

przelotnie dłon´ Mattie, by dodac´ jej otuchy.

Nie odpowiadała, łamała kawałek bagietki. Po-

patrzyła na pokruszona˛ bułke˛ i otrzepała palce
z okrucho´w.

– W takim razie ciekawe, co robi Jack, kiedy

zwraca uwage˛ na kobiete˛! – mrukne˛ła do Thoma.

Jack był wcia˛z˙ zaje˛ty peroruja˛ca˛ Sharon.
– Przyjrzyj mu sie˛, jakim wzrokiem na ciebie

patrzy – poradził z us´miechem Thom. – Jeszcze
nigdy nie widziałem Jacka tak szcze˛s´liwego i oz˙y-
wionego jak wczes´niej w barze, kiedy rozmawialis´-
cie z nami wszystkimi.

– Naprawde˛? – Mattie była zdziwiona. – Mys´-

lałam, z˙e Jack zawsze jest oz˙ywiony i zadowolony
z siebie.

– No widzisz! – odparł Thom.
Mattie od pocza˛tku sa˛dziła, z˙e Jack to człowiek

pewny siebie, ciesza˛cy sie˛ z˙yciem.

Człowiek sukcesu we wszystkich dziedzinach.
I raczej sie˛ nie myliła, bo przeciez˙ nie zaprosił jej

do Paryz˙a ze wzgle˛du na nia˛ sama˛ i paryskie
atrakcje. Zabrał ja˛ po to, aby chroniła go przed
zalotami Sharon. Jez˙eli robi na Thomie wraz˙enie
szczego´lnie zadowolonego z mojego towarzystwa

105

WEEKEND W PARYZ

˙

U

background image

– mys´lała – dowodzi to jedynie, jak dobrym ak-
torem jest Jack.

Zreszta˛ i tak wie˛ksza˛ cze˛s´c´ wieczoru spe˛dzał na

rozmowie z Sharon. Mattie czuła, z˙e jej obecnos´c´
w restauracji jest zbe˛dna.

– Dzie˛kuje˛ ci za troske˛, Thom, ale nie musisz

tak sie˛ tym przejmowac´. – Us´miechne˛ła sie˛. – Nie
jestes´my z Jackiem para˛. – Nie byli nawet dobrymi
znajomymi. Mattie wa˛tpiła, z˙eby po powrocie do
Londynu miała kiedykolwiek okazje˛ zobaczyc´ Ja-
cka.

– Moz˙e w takim razie powinnis´cie nia˛ byc´ – od-

parł Thom, wzruszaja˛c ramionami.

Mattie popatrzyła na niego ze zdziwieniem.
– Lepiej, z˙ebys´cie nie popełnili podobnego błe˛-

du, jaki popełniłem z Sandy pie˛c´ lat temu – kon-
tynuował. – Spotykalis´my sie˛ od dłuz˙szego czasu
i wiedziałem, z˙e ja˛ kocham, z˙e jest ta˛ jedyna˛
kobieta˛, z kto´ra˛ chce˛ sie˛ oz˙enic´. Tylko z˙e jej tego
nie powiedziałem. Wyobraz´ sobie, z˙e tymczasem
pojawił sie˛ inny me˛z˙czyzna, kto´ry mnie w tym
wyprzedził. I pobrali sie˛! – Thom westchna˛ł. – A po
upływie czterech lat ona doszła do wniosku, z˙e
popełniła bła˛d i rozwiodła sie˛. Dopiero wo´wczas
mogłem powiedziec´ jej, co naprawde˛ do niej czu-
łem cały czas.

Z nami jest inaczej – pomys´lała Mattie. To

znaczy, jestem zakochana w Jacku, ale on we mnie
z pewnos´cia˛ nie. Gdybym wyznała mu miłos´c´, bez

106

CAROLE MORTIMER

background image

wa˛tpienia jasno dałby mi do zrozumienia, z˙e nie
chce ze mna˛ byc´.

– O czym tak powaz˙nie rozmawiacie? – za-

interesował sie˛ nagle Jack. Wydawał sie˛ rozzło-
szczony. Czym? Czy tym, z˙e Mattie rozmawiała
z Thomem?

– Opowiedziałem włas´nie Mattie – odezwał sie˛

szybko Thom – jak to przed pie˛cioma laty kon-
kurent sprza˛tna˛ł mi sprzed nosa Sandy, poniewaz˙
nie wpadłem na to, aby w pore˛ powiedziec´ jej, co
do niej czuje˛. – Popatrzył na Jacka wyzywaja˛co.

Mattie zaczerwieniła sie˛. Bez wa˛tpienia Jack

spyta, jakim sposobem w cia˛gu kilku minut roz-
mowy doszli do tak osobistych temato´w.

– Naprawde˛...? – spytał przecia˛gle Jack, s´wid-

ruja˛c Thoma wzrokiem.

– Tak – potwierdził Thom, wytrzymuja˛c jego

spojrzenie.

Tego tylko brakuje, z˙eby jeszcze ci dwaj sie˛

pokło´cili! – pomys´lała Mattie.

– To takie romantyczne, z˙e w kon´cu Sandy

wro´ciła do Thoma, prawda? – wtra˛ciła, nie czeka-
ja˛c na rozwo´j kło´tni.

– Kobiety lubia˛ romantyczne wydarzenia – do-

dał Thom. – Powinienes´ kiedys´ to sprawdzic´.

Jack spochmurniał.
– To nie takie proste, kiedy ma sie˛ taka˛ rodzine˛

– mrukna˛ł.

Ciekawe, o co mu chodzi? – zastanowiła sie˛

107

WEEKEND W PARYZ

˙

U

background image

Mattie. Tymczasem nieoczekiwanie przyła˛czyła
sie˛ do rozmowy Sandy.

– Po tym, jak pomyliłes´ dedykacje przy bukie-

tach z kwiatami dla nas – powiedziała – masz
szcze˛s´cie, z˙e z˙en´ska cze˛s´c´ twojej rodziny wcia˛z˙ ma
ochote˛ z toba˛ rozmawiac´, Jack. Dobrze, z˙e mamy
poczucie humoru. W istocie było to nawet s´miesz-
ne. Wiesz, Mattie, Jack posłał wszystkim siostrom
po bukiecie kwiato´w, ale omyłkowo pozamieniał
karteczki z imionami. Wyobraz˙asz sobie?

– Wyobraz˙asz sobie? – powto´rzył Jack, spog-

la˛daja˛c surowo na Mattie, kto´ra miała ochote˛ scho-
wac´ sie˛ pod sto´ł ze wstydu.

Thom z zaciekawieniem obserwował jej nie-

oczekiwana˛ reakcje˛.

– To chyba rzeczywis´cie musiało byc´ zabawne

– powiedziała w kon´cu.

– Zalez˙y, jak sie˛ na to spojrzy – skomentował

Jack.

– Mam nadzieje˛, z˙e nie pomylił imienia na

kwiatach dla ciebie, Mattie – odezwała sie˛ zno-
wu Sandy. – Co bys´ pomys´lała, gdybys´ dostała
kwiaty z dedykacja˛ dla Sandy, Sally, Cally albo
Tiny?

Mattie us´miechne˛ła sie˛ blado. Sandy nie wie-

działa, z˙e Mattie nie dostała od Jacka z˙adnych
kwiato´w, za to słyszała od niego zawoalowana˛
groz´be˛ szantaz˙u.

– Daj juz˙ biedakowi spoko´j – poradził jej Thom.

108

CAROLE MORTIMER

background image

– Porozmawiajmy lepiej o Mattie. Czym sie˛ włas´-
ciwie zajmujesz, Mattie? Jeszcze nam nie mo´wiłas´.

– Moz˙e Mattie nie zajmuje sie˛ niczym – wtra˛ci-

ła ze złos´cia˛ Sharon, uznaja˛c, z˙e juz˙ zbyt długo nie
uczestniczy w rozmowie. – W kon´cu Jack to bardzo
zamoz˙ny człowiek! Prawda, kochanie, z˙e jestes´
zamoz˙ny? – Popatrzyła zalotnie na Jacka.

– Wie˛kszos´c´ kobiet chce robic´ cos´ poz˙ytecz-

nego, Sharon! – odpowiedział Thom, rzucaja˛c sios-
trze karca˛ce spojrzenie.

– Nie chce mi sie˛ pracowac´ – odpowiedziała

szczerze.

– Widocznie nie nalez˙ysz do wie˛kszos´ci – zakon´-

czył Thom, po czym z powrotem spojrzał na Mattie.

Wiedziała, z˙e nie powinna wspominac´, z˙e pro-

wadzi kwiaciarnie˛. Siedza˛cy obok ludzie byli zbyt
inteligentni, z˙eby nie skojarzyc´ fakto´w.

– Realizuje˛ ro´z˙ne zlecenia – odpowiedziała wy-

mijaja˛co. – A w wolnym czasie pomagam mojej
mamie prowadzic´ hotel dla pso´w – dorzuciła szyb-
ko, zanim ktokolwiek spytał ja˛ o charakter realizo-
wanych przez nia˛ zlecen´.

– A włas´nie... jak sie˛ miewa Harry? – spytała

z troska˛ Sandy.

Widac´ było, z˙e lubi psa Jacka. Beauchampowie

byli naprawde˛ sympatyczna˛ rodzina˛.

– Spytaj Mattie. Harry zamieszkał na ten week-

end włas´nie w hotelu jej mamy – wyjas´nił z us´mie-
chem Jack.

109

WEEKEND W PARYZ

˙

U

background image

– Dobry pomysł – skomentowała Sandy. – Czy

spodobało mu sie˛ to miejsce? – spytała Mattie.
– Jack martwił sie˛, z˙e moz˙e wcale nie wyjedzie, bo
nie ma z kim zostawic´ Harry’ego.

– To ty rozmawiałes´ wczoraj z moja˛ mama˛,

Jack – przypomniała Mattie. Była niezadowolona,
z˙e nie zaproponował jej, aby zatelefonowali do jej
matki wspo´lnie.

– Harry ma dziewczyne˛ – poinformował Jack.

– Pie˛kna˛ suke˛ labradora, kto´ra wabi sie˛ Sophie.

– To wspaniale. Zdaje sie˛, z˙e dziewczyn woko´ł

nie brak... – zacza˛ł z przeka˛sem Thom, ale roz-
mowe˛ przerwało nadejs´cie kelnero´w roznosza˛cych
drugie dania.

Teraz przy stole rozlegały sie˛ tylko słowa za-

chwytu nad wygla˛dem, aromatem oraz wspaniałym
smakiem jedzenia.

Całe szcze˛s´cie, z˙e zapomnieli o rozmowie na

temat mojego zawodu – pomys´lała Mattie.

Thom był naprawde˛ bardzo miłym człowiekiem

i dbał, aby Mattie sie˛ nie nudziła, choc´ jego towa-
rzystwo było dla niej troche˛ niewygodne. Zaczynał
bowiem podejrzewac´, z˙e Mattie i Jack nie sa˛ ze
soba˛ w tak dobrych relacjach, jak wszyscy sa˛dza˛.
Z

˙

e mogło zajs´c´ mie˛dzy nimi cos´ przykrego, czego

nikt woko´ł nie podejrzewa.

I nie mylił sie˛.
Gdyby wiedział, jak niewiele ła˛czy mnie z Ja-

ckiem... – mys´lała ze smutkiem Mattie.

110

CAROLE MORTIMER

background image

– Smakuje ci? – spytał ja˛ Jack, gdy spro´bowała

wys´mienitego kurczaka.

– Bardzo – odpowiedziała.
Jack westchna˛ł ze smutkiem i szepna˛ł:
– Mattie, co ja moge˛ zrobic´? Musiałbym byc´

w stosunku do niej niegrzeczny...

Otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia.
– Czy ja cos´ mo´wie˛? – odpowiedziała pytaniem.
– Nie musisz... Widze˛, jaka jestes´ niezadowo-

lona.

Nie wiedziała, z˙e Jack martwi sie˛ jej stanem

psychicznym.

Us´miechne˛ła sie˛ wymuszonym us´miechem,

stwierdziwszy, z˙e Betty przygla˛da im sie˛ z na-
przeciwka okra˛głego stołu, z błoga˛ mina˛.

– Zastanawiałam sie˛, dlaczego włas´ciwie spro-

wadziłes´ mnie tutaj, skoro tak dobrze sie˛ bawisz
w towarzystwie Sharon – szepne˛ła.

– Dobrze sie˛ bawie˛?! – je˛kna˛ł Jack. – Che˛tnie

bym ja˛ udusił!

Mattie nie była w stanie powstrzymac´ wybuchu

s´miechu.

Jack wygla˛dał jak bezradny chłopiec.
– Dobrze, z˙e humor choc´ troche˛ ci sie˛ poprawił

– skomentował Jack, po czym nachylił sie˛ i delikat-
nie pocałował Mattie w usta. – Uwielbiam, kiedy
sie˛ s´miejesz – dodał. – To tak jakby nagle wyszło
słon´ce.

Mattie była zaskoczona i onies´mielona.

111

WEEKEND W PARYZ

˙

U

background image

Jednak zaraz potem zdała sobie sprawe˛, z˙e prze-

ciez˙ pocałunek Jacka był gestem aktorskim wobec
jego rodziny siedza˛cej woko´ł. No i wobec Sharon
Keswisk.

Sharon była bowiem wyraz´nie ws´ciekła. Rzuci-

ła Mattie nienawistne spojrzenie.

– Teraz chyba ci sie˛ udało – pochwaliła go Ma-

ttie. – Sharon nie spodobał sie˛ ten pocałunek.

– Mattie, nie dlatego... – zacza˛ł Jack, kre˛ca˛c

głowa˛.

– Us´miechaj sie˛ – przerwała mu. – Twoja mama

nas obserwuje.

– Niewaz˙ne, co pomys´li sobie moja mama

– mrukna˛ł.

– Dla mnie to waz˙ne – oznajmiła Mattie. – Bar-

dzo ja˛ polubiłam.

Jack popatrzył na Mattie z szacunkiem, a potem

us´miechna˛ł sie˛ i s´cisna˛ł jej dłon´.

– Ona takz˙e cie˛ polubiła – powiedział. – Roz-

mawialis´my chwile˛ przed przyje˛ciem i...

Mattie była ciekawa, co powiedziała mu o niej

jego matka. Nie zda˛z˙yła jednak o to zapytac´, ponie-
waz˙ Edward podnio´sł sie˛ włas´nie z miejsca
i wznio´sł toast za Sandy i Thoma. Kro´tka˛ przemo-
we˛ zakon´czył stwierdzeniem, z˙e ma nadzieje˛, z˙e za
trzy miesia˛ce wszyscy spotkaja˛ sie˛ w tym samym
gronie na weselu.

Za trzy miesia˛ce nie be˛de˛ znała Jacka ani nikogo

z was – pomys´lała ze smutkiem Mattie.

112

CAROLE MORTIMER

background image

– Dzisiejszy dzien´ był wyja˛tkowo nieudany

– odezwał sie˛ do niej ponownie Jack. – Moz˙e
jest cos´, na co miałabys´ szczego´lna˛ ochote˛ jutro?
– Czekaja˛c na odpowiedz´, zabrał sie˛ energicznie
do krojenia steku. Najwyraz´niej był w nie naj-
gorszym humorze.

– Podobno mamy wszyscy is´c´ na spacer do

Notre Dame – odpowiedziała za Mattie Sandy. – To
be˛dzie rodzinna wycieczka. Pamie˛tasz nasze ro-
dzinne pikniki?

– Pamie˛tam – odpowiedział. – Mro´wki w kana-

pkach i lody z muchami.

– Jestes´ niemoz˙liwy! – skomentowała ze s´mie-

chem Sandy.

Mattie z fascynacja˛ słuchała, jak Jack i Sandy

wspominaja˛ wesołe wakacje spe˛dzone z rodzicami
i siostrami.

Ona nie miała takich wspomnien´. Była jedynacz-

ka˛, a jej ojciec zmarł, kiedy miała trzy lata. Całe
dziecin´stwo spe˛dziła tylko z matka˛.

Dalsza cze˛s´c´ kolacji przebiegła na niezobowia˛-

zuja˛cych rozmowach w miłej atmosferze. Jackowi
udawało sie˛ juz˙ pos´wie˛cac´ Sharon znacznie mniej
czasu.

Po paru godzinach spe˛dzonych w towarzystwie

bliskich Jacka Mattie czuła sie˛ jak nowa członkini
wesołego klanu, od razu przez niego przyje˛ta i za-
akceptowana. Rodzina Beauchampo´w była napra-
wde˛ wyja˛tkowa.

113

WEEKEND W PARYZ

˙

U

background image

Mimo to Mattie raz po raz ogarniał smutek, kiedy

przypominało jej sie˛, z˙e w poniedziałek wro´ci do
Londynu i na tym zakon´czy sie˛ jej znajomos´c´ z ta˛
miła˛ rodzina˛. A w szczego´lnos´ci z Jackiem.

Przyje˛cie dobiegło kon´ca i wszyscy zjechali

winda˛ z wiez˙y.

– Ja i Mattie idziemy na spacer – oznajmił Jack.
– Ho-ho-ho, spacer! – skomentował Jim. Na-

prawde˛ nie był delikatnym człowiekiem.

Jack obejmował Mattie wpo´ł.
– Chyba przejde˛ sie˛ z wami – oznajmiła Sharon,

staja˛c z lewej strony Jacka. – S

´

wiez˙e powietrze

dobrze mi zrobi.

Powietrze w restauracji na wiez˙y było wystar-

czaja˛co s´wiez˙e.

Dla wszystkich było oczywiste, z˙e Sharon cho-

dzi o co innego.

Jack nie wydawał sie˛ zachwycony jej pomysłem.
– Moz˙e wszyscy sie˛ przespacerujemy? – za-

proponowała Cally.

Mattie była jej wdzie˛czna za te˛ propozycje˛.

Wolała chodzic´ noca˛ po Paryz˙u ze wszystkimi niz˙
tylko z nim i okropna˛ Sharon.

– To bardzo dobry pomysł! – skomentowała

Betty. – Od lat nie spacerowalis´my po Paryz˙u
w s´wietle ksie˛z˙yca, prawda, Edwardzie? – Popat-
rzyła z miłos´cia˛ na me˛z˙a. Od trzydziestu pie˛ciu lat
byli tak samo mocno w sobie zakochani jak wtedy,
kiedy sie˛ pobierali.

114

CAROLE MORTIMER

background image

– Zdaje sie˛, z˙e w wyniku naszego ostatniego

nocnego spaceru po Paryz˙u został pocze˛ty Jack
– przypomniał sobie Edward.

– Powto´rka juz˙ nam nie grozi – zapewniła

Betty.

Pozostali przysłuchiwali sie˛ tej rozmowie z roz-

bawieniem.

– W naszym przypadku nie, ale jes´li chodzi

o pozostałe pary, nigdy nic nie wiadomo – zauwa-
z˙ył przytomnie Edward. – No, z wyja˛tkiem Tiny
i Jima.

– My juz˙ mamy dwoje dzieci. To nam wystar-

czy – os´wiadczyła Cally czy tez˙ Sally; bliz´niaczki
były ogromnie podobne do siebie i jednakowo
ubrane.

– Nam wystarczy jedno dziecko – dodała druga.
– Nie patrzcie tak na nas – odezwał sie˛ po chwili

Jack, obejmuja˛c mocniej Mattie. – Kocham dzieci,
zwłaszcza wasze, ale na własne wole˛ jeszcze po-
czekac´. Na razie chce˛ miec´ Mattie tylko dla siebie.

– No to ruszajmy! – zarza˛dziła Betty, wcia˛z˙

czule ujmuja˛c Edwarda za łokiec´.

Mattie zaczerwieniła sie˛. Rodzina Jacka była

jednak czasem zbyt bezpos´rednia.

– Chciałbys´ miec´ ze mna˛dzieci? – spytała cicho

Jacka, kiedy szli na czele grupy.

– Musiałem im cos´ powiedziec´ – odpowiedział

wymijaja˛co.

– To był tylko z˙art...

115

WEEKEND W PARYZ

˙

U

background image

– Wiem. – Jack obejrzał sie˛ z niezadowoleniem.

Rodzina nie zamierzała go opuszczac´ pomimo po´z´-
nej pory. – Chyba sie˛ sprzysie˛gli.

– Słucham?
– Nie odste˛puja˛ nas na krok. Wczoraj w nocy

i dzis´ w cia˛gu dnia zajmowałem sie˛ kłopotami Tiny
i Jima. Nie mielis´my czasu dla siebie.

Wydawał sie˛ rozzłoszczony. Ka˛ciki ust Mattie

zadrz˙ały. Nie mogła powstrzymac´ sie˛ od s´miechu,
kiedy Jack sie˛ złos´cił. Tak zabawnie i niewinnie
wo´wczas wygla˛dał. W kon´cu rozes´miała sie˛.

– Co cie˛ tak s´mieszy? – spytał zdumiony.
– Ty! – odparła wesoło. – Nie martw sie˛, nikt

sie˛ przeciw tobie nie sprzysia˛gł. – Posmutniała
nagle. – Poza tym przeciez˙ tylko gramy przed
nimi, czyz˙ nie?

– Tylko gramy... – szepna˛ł niepewnie, jakby

sam do siebie.

– Sharon ani troche˛ sie˛ nie speszyła tym, z˙e

masz dziewczyne˛ – dodała Mattie.

– Czy to moja wina?
– Chyba nie moja.
Jack westchna˛ł.
– Rzeczywis´cie, z pewnos´cia˛ nie twoja – zgo-

dził sie˛. – Wiesz, przed kilkoma laty popełniłem
bła˛d: spotykałem sie˛ z Sharon przez pare˛ tygodni.

– Nie wspominałes´ mi o tym! – Mattie była

poruszona, choc´ po tym, co działo sie˛ w restauracji,
domys´lała sie˛, z˙e Jacka cos´ ła˛czyło z Sharon.

116

CAROLE MORTIMER

background image

– Nikt nie lubi opowiadac´ o swoich błe˛dach

– tłumaczył sie˛.

– Ja przyznałam sie˛ przed toba˛ do mojego – od-

parła Mattie.

I do czego to doprowadziło? Znalazła sie˛ z Ja-

ckiem w Paryz˙u.

I zakochała sie˛ w Jacku.
– Sharon wprawdzie fantastycznie wygla˛da...

– kontynuował.

– Widze˛, jak wygla˛da! – przerwała gniewnie

Mattie. Nie miała ochoty słuchac´ o zaletach urody
Sharon.

– Wygla˛d to nie wszystko – cia˛gna˛ł. – Okazało

sie˛, z˙e Sharon ma okropny charakter – dokon´czył.
– Jest po prostu straszna! Spotkalis´my sie˛ w sumie
moz˙e trzy czy cztery razy, przysie˛gam. Podczas
ostatniej, trzeciej czy czwartej randki, Sharon
uznała, z˙e juz˙ moz˙e mna˛ dyrygowac´, rza˛dzic´ moim
z˙yciem. Dla me˛z˙czyzny nie ma nic bardziej znie-
che˛caja˛cego niz˙ kobieta, kto´ra na pocza˛tku znajo-
mos´ci zachowuje sie˛, jakby juz˙ było postanowione,
z˙e zostanie twoja˛ z˙ona˛! Wie˛cej sie˛ z nia˛ nie spot-
kałem. Przypadkiem zobaczyłem ja˛ ponownie
przed kilkoma miesia˛cami, kiedy Sandy zwia˛zała
sie˛ z Thomem. Musze˛ powiedziec´, z˙e nie było to
miłe przez˙ycie.

Mattie rozumiała go. Nie dowierzała jednak, z˙e

nie kusi go wyja˛tkowa uroda Sharon.

Co za ro´z˙nica? – pomys´lała znowu. Dlaczego

117

WEEKEND W PARYZ

˙

U

background image

w ogo´le sie˛ nad tym zastanawiam? Przeciez˙ to nie
moja sprawa. Za dwa dni nie be˛de˛ nawet znajoma˛
Jacka. Wszystko jedno, co czuje˛.

– Z pewnos´cia˛ sie˛ mie˛dzy wami ułoz˙y – powie-

działa.

– Przepraszam, z˙e zanudzam cie˛ moimi kłopo-

tami – odezwał sie˛ znowu Jack.

– Nie zanudzasz! – Jak mogłaby nudzic´ sie˛

w jego towarzystwie?! – Przykro mi tylko, z˙e na
wiele ci sie˛ nie przydałam. Chociaz˙ po tym, jak
mnie pocałowałes´, Sharon jest na ciebie ws´ciekła.
Nie wiem, czy cie˛ to cieszy.

– Cieszy mnie, z˙e cie˛ pocałowałem – odpowie-

dział. – Moz˙e pocałujemy sie˛ znowu?

Przystane˛li na mos´cie, z kto´rego widac´ było

w całej okazałos´ci wspaniała˛, rozs´wietlona˛tysia˛ca-
mi złocistych s´wiatełek Wiez˙e˛ Eiffla.

Członkowie rodziny Jacka zacze˛li ich mijac´,

ale oni nie zwracali na nich uwagi. Popatrzyli
sobie w oczy. Jack obja˛ł Mattie, a ona wstrzyma-
ła oddech. Przytulili sie˛ delikatnie, a potem Jack
powoli opus´cił głowe˛, dotkna˛ł wargami ust Mat-
tie, zacza˛ł ja˛ całowac´ coraz s´mielej. Obje˛ła go
mocno. W tej chwili istniał dla niej tylko Jack,
nikt wie˛cej.

W kon´cu przerwał długi pocałunek i oparł czoło

o czoło Mattie. Patrzył rozognionym spojrzeniem
na jej zaro´z˙owiona˛ z emocji twarz, w jej roziskrzo-
ne oczy.

118

CAROLE MORTIMER

background image

Zadrz˙ała. Tak bardzo pragne˛ła byc´ z Jackiem!

Nalez˙ec´ do niego! Na zawsze.

– Zimno ci? – spytał, błe˛dnie interpretuja˛c jej

drz˙enie. S

´

cia˛gna˛ł smoking i narzucił go na ramiona

Mattie. – Wracajmy do hotelu – zaproponował.
– Co ty na to?

– Dobry pomysł – odpowiedziała bez wahania.
Trzymaja˛c sie˛ za re˛ce, ruszyli do hotelu. Zapom-

nieli o pozostałych uczestnikach spaceru, nie zwra-
cali uwagi na mijane obiekty. Mys´leli tylko o sobie
nawzajem.

– Pani Crawford, prawda? – odezwała sie˛ do

Mattie recepcjonistka, kiedy Mattie i Jack dotarli
do hotelu. – Był telefon do pani. Pozostawiono
wiadomos´c´.

Mattie musiała sie˛ skupic´, z˙eby znaczenie sło´w

sympatycznej recepcjonistki dotarło do jej s´wiado-
mos´ci.

– Wiadomos´c´? – powto´rzyła ze zdziwieniem.

– Dla mnie? Przeciez˙ nikt nie wie... ach, racja,
moja mama. – Przeraziła sie˛. Czyz˙by stało sie˛
cos´ złego?!

– Nie martw sie˛, Mattie, to na pewno zwykłe

pozdrowienia – pro´bował ja˛ uspokoic´ Jack.

Odebrała od recepcjonistki biała˛ koperte˛, otwo-

rzyła ja˛ i, przeczytawszy wiadomos´c´, pobladła.

– Co sie˛ stało? – spytał Jack.
– Two´j Harry jest chory... – szepne˛ła. – Mama

119

WEEKEND W PARYZ

˙

U

background image

wezwała dzisiaj rano weterynarza. Tak mi przy-
kro...

Jack wyraz´nie bardzo sie˛ przeja˛ł.
Szybko ruszyli do swoich pokojo´w.
Musieli sie˛ spakowac´ i jak najpre˛dzej wracac´ do

Londynu.

120

CAROLE MORTIMER

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY

– Harry na pewno wyzdrowieje – zapewniała

Mattie raz po raz.

Jechali z Jackiem z londyn´skiego lotniska Heath-

row w strone˛ domu, przy kto´rym Diana Crawford
prowadziła hotel dla pso´w. – Dzisiaj rano mama
mo´wiła mi, z˙e Harry czuje sie˛ troche˛ lepiej.

Jack wcia˛z˙ był ponury. Nie mo´gł przestac´ mys´-

lec´ o ukochanym psie.

Poprzedniego wieczora mimo po´z´nej pory na-

tychmiast po powrocie do hotelowego apartamentu
zatelefonowali do matki Mattie.

Diana spodziewała sie˛ ich telefonu. Wyjas´niła

spokojnym tonem, z˙e Harry ma powaz˙na˛ infekcje˛
układu oddechowego, z˙e badał go weterynarz, za-
aplikował mu antybiotyk, i z˙e Harry obecnie s´pi
w swoim koszu w jej kuchni.

Jacka niespecjalnie to uspokoiło. Nie był w sta-

nie spac´, cała˛ noc chodził po salonie. Mattie nie
kładła sie˛, z˙eby mu towarzyszyc´. Zamawiała ko-
lejne kawy.

Nie mogli sie˛ doczekac´ poranka, kiedy moz˙na

było zarezerwowac´ telefonicznie bilety na najbliz˙-
szy lot do Londynu.

background image

Przed opuszczeniem hotelu Jack i Mattie ponow-

nie zatelefonowali do Diany. Powiedziała, z˙e stan
Harry’ego sie˛ nie pogarsza, a nawet byc´ moz˙e juz˙
sie˛ poprawia.

Jack i tak sie˛ niepokoił, w samolocie milczał

niemal przez cały czas.

Mattie pocieszała go, jak mogła.
Miała nadzieje˛, z˙e nie be˛dzie winił jej matki za

chorobe˛ swojego ulubien´ca. To byłoby okropne.

Mys´lała takz˙e, z˙e jakos´ nie moga˛ z Jackiem

spe˛dzic´ w spokoju choc´by godziny tylko we dwoje.

Za kaz˙dym razem, kiedy mieli na to nadzieje˛,

wydarzało sie˛ cos´ niespodziewanego.

Nie byli w stanie sie˛ do siebie zbliz˙yc´. Tym

razem Jack nie rozmawiał z nikim, tylko zamkna˛ł
sie˛ w sobie. Nic, co mo´wiła czy robiła Mattie, nie
mogło wyprowadzic´ go z odre˛twienia.

Był to dla niej kolejny dowo´d tego, z˙e Jack jest

wprawdzie czaruja˛co towarzyski, jednak nieche˛t-
nie dzieli sie˛ z innymi wewne˛trznymi przez˙yciami.

Mam nadzieje˛, z˙e Harry’emu nic sie˛ nie stanie!

– mys´lała Mattie. Była przekonana, z˙e inaczej Jack
z˙ywiłby juz˙ na zawsze uraze˛ do jej matki i do niej
samej.

Dotarli do hoteliku Woofdorf.
– Włas´nie bada Harry’ego weterynarz – poin-

formowała ich Diana zaraz w drzwiach.

– Porozmawiam z nim – odpowiedział Jack

i ruszył do kuchni.

122

CAROLE MORTIMER

background image

Ogromnie martwił sie˛ o Harry’ego.
Kiedy znikł z oczu Mattie, kolejny raz pomys´lała

ze smutkiem o tym, jak trudno jej be˛dzie przyzwy-
czaic´ sie˛ do braku Jacka, kiedy sie˛ wkro´tce rozstana˛.

– Martwie˛ sie˛, z˙e tak sie˛ stało, i ogromnie cie˛

przepraszam, Mattie! – odezwała sie˛ Diana, obe-
jmuja˛c ja˛. – Ale chyba rozumiesz, z˙e zawiadomie-
nie Jacka było moim obowia˛zkiem.

– Oczywis´cie – zapewniła Mattie. – Jack nigdy

by nam nie wybaczył, gdyby... Jak naprawde˛ czuje
sie˛ Harry? – spytała z niepokojem.

– Dzisiaj troche˛ lepiej – odpowiedziała Diana.

– Na pewno pomoz˙e mu obecnos´c´ Jacka.

Niewa˛tpliwie miała racje˛. Mattie wyobraziła so-

bie, jak ona by sie˛ ucieszyła, gdyby Jack odwiedził
ja˛ podczas choroby.

– Jak mina˛ł wam weekend? – spytała z cieka-

wos´cia˛ Diana. – Dobrze sie˛ bawiłas´?

– Tak – odparła smutnym tonem Mattie. – Ro-

dzina Jacka to wyja˛tkowo mili ludzie.

– Nic dziwnego – odpowiedziała z us´miechem

Diana. – Jack tez˙ jest bardzo miłym człowiekiem.

To prawda. Jest bardzo miły – pomys´lała Mattie.

A takz˙e nadzwyczaj przystojny i czaruja˛cy. I ko-
cham go! Mimo to wie˛cej go nie zobacze˛, kiedy
odjedzie.

– Gdzie sa˛ pozostałe psy? – spytała.
– Zamkne˛łam wszystkie cztery w najwie˛kszym

boksie. Obawiałam sie˛, z˙e choroba Harry’ego jest

123

WEEKEND W PARYZ

˙

U

background image

zakaz´na. Jednak Michael – miała na mys´li wetery-
narza – mo´wi, z˙e nie. Mimo to nie wypuszczam ich,
z˙eby nie przeszkadzały Harry’emu odpoczywac´.

– Potem po´jde˛ sie˛ z nimi przywitac´ – zdecydo-

wała Mattie. – Chodz´my lepiej do domu, z˙eby
usłyszec´, co mo´wi weterynarz. Jack chyba be˛dzie
chciał zabrac´ Harry’ego do siebie.

Nie myliła sie˛. Kiedy weszły z Diana˛ do kuchni,

Jack dyskutował włas´nie z weterynarzem o moz˙-
liwos´ci przewiezienia Harry’ego do domu.

Mattie pochyliła sie˛ nad koszem, w kto´rym lez˙ał

Harry. Collie wygla˛dał z˙ałos´nie. Podnio´sł ku Mat-
tie smutne oczy. Czyz˙by miał do niej pretensje za
to, z˙e jego pan znikna˛ł nagle na pare˛ dni?

Mattie zawstydziła sie˛, z˙e pozostawili z Jackiem

Harry’ego w obcym dla niego miejscu, u obcej
osoby. Gdyby nie wyjechali do Paryz˙a, byc´ moz˙e
Harry by nie zachorował.

– Bez wa˛tpienia choroba Harry’ego rozwijała

sie˛ juz˙ od kilku dni, kiedy przywio´zł go pan tutaj
– oznajmił Jackowi weterynarz. – Pani Diana za-
wiadomiła mnie natychmiast, kiedy sie˛ zoriento-
wała, z˙e pan´skiemu psu cos´ dolega.

Przynajmniej Jack nie be˛dzie winił mamy za

chorobe˛ Harry’ego – pomys´lała z ulga˛ Mattie.
Ogromnie sie˛ martwiła o chorego psa, jak ro´wniez˙
o zatroskanego Jacka.

– Przewiezienie Harry’ego w tej chwili napraw-

de˛ mogłoby mu zaszkodzic´ – mo´wił weterynarz.

124

CAROLE MORTIMER

background image

– Radze˛ zaczekac´ z tym przynajmniej do jutra. Jes´li
nie ma pan nic przeciwko temu, chciałbym wpas´c´
tu ponownie jutro z samego rana, aby sie˛ upewnic´,
czy Harry zdrowieje. Jes´li tak, nie be˛dzie prze-
szko´d, aby zabrał go pan do domu.

– Moz˙e zostaniesz u nas na noc, Jack? – za-

proponowała Diana.

Mattie popatrzyła na nia˛ ze zdziwieniem.
– Nie chciałbym sprawiac´ jeszcze wie˛kszego

kłopotu – odpowiedział, kre˛ca˛c głowa˛.

– To nie be˛dzie z˙aden kłopot – zapewniła Dia-

na. – Moz˙esz spac´ w pokoju Mattie. Mam dwuoso-
bowe ło´z˙ko; Mattie moz˙e spac´ ze mna˛. To szerokie
ło´z˙ko, na pewno be˛dzie nam wygodnie. – Popat-
rzyła znacza˛co na Mattie. Nie wiedziała, co zaszło
w Paryz˙u.

Mattie zacze˛ła przemawiac´ czule do Harry’ego,

aby unikna˛c´ pełnego ciekawos´ci wzroku Diany.

Cieszyła sie˛, z˙e włosy zasłoniły jej policzki,

dzie˛ki czemu nie było widac´, jak sie˛ czerwieni.

Miała nadzieje˛, z˙e dwaj me˛z˙czyz´ni nie zwro´cili

uwagi na spojrzenie jej matki.

– Nie be˛dzie ci to przeszkadzało, Mattie? – spy-

tał ponuro Jack.

– Oczywis´cie, z˙e nie – odpowiedziała, podno-

sza˛c wzrok.

– W takim razie zostane˛, dzie˛kuje˛, Diano.
– Odprowadze˛ cie˛ do samochodu – powiedziała

Diana do weterynarza.

125

WEEKEND W PARYZ

˙

U

background image

Mattie i Jack zostali sami w kuchni.
Sami z Harrym. Jack przykle˛kna˛ł przy swoim

ulubien´cu, wycia˛gna˛ł re˛ke˛ i pogłaskał go ostroz˙nie.

– Mam nadzieje˛, z˙e naprawde˛ nie sprawi ci to

kłopotu... – powiedział do Mattie. – Byc´ moz˙e
zgodziłas´ sie˛ tylko przez grzecznos´c´. – Nie odrywał
spojrzenia od psa.

– Be˛dzie nam z mama˛ całkiem wygodnie – za-

pewniła. – Powinienes´ byc´ w pobliz˙u Harry’ego.
– A takz˙e przy mnie – dodała w mys´lach.

Jack skina˛ł głowa˛ i wyprostował sie˛.
– Po´jde˛ do samochodu po rzeczy – powiedział.

– Dzie˛kuje˛ ci za zrozumienie i pomoc, za wszystko.
Zrobiłas´ dla mnie naprawde˛ wiele, Mattie. – Do-
tkna˛ł jej ramienia w ges´cie podzie˛kowania i wy-
szedł z kuchni.

Mattie ucieszyła sie˛ z chwili samotnos´ci, gdyz˙

mogła nareszcie zebrac´ mys´li. Nie znała uczuc´
Jacka, ale wiedziała, z˙e cokolwiek czuł do niej
w Paryz˙u, dobiegło kon´ca.

Powro´cili do rzeczywistos´ci. Kaz˙dy do własnej

– ich s´wiaty nie zaze˛biały sie˛.

Im szybciej to zaakceptuje˛, tym lepiej dla mnie

– mys´lała.

Choc´ na razie nie be˛dzie jej łatwo zapomniec´

o Jacku.

Miał przeciez˙ spe˛dzic´ noc w jej domu.
Diana, Mattie i Jack usiedli przy stole, aby zjes´c´

wspo´lnie kolacje˛. Po´z´niej Diana zaproponowała

126

CAROLE MORTIMER

background image

gre˛ w karty. Starała sie˛ w ten sposo´b zaja˛c´ Jacka.
Było to ma˛dre posunie˛cie, chociaz˙ przez to Mattie
cały czas przebywała w towarzystwie Jacka. A nie
było jej łatwo siedziec´ obok niego z oboje˛tna˛ mina˛.

– W mojej rodzinie cze˛sto ze soba˛ rywalizuje-

my – odezwał sie˛ Jack, wygrawszy druga˛ z kolei
partie˛ wista.

Mattie przypomniała sobie wszystkich miłych lu-

dzi stanowia˛cych najbliz˙sza˛ rodzine˛ Jacka. Ogrom-
nie ich polubiła. Posmutniała, mys´la˛c, z˙e ich takz˙e
wie˛cej nie zobaczy.

– Zawsze chciałam miec´ liczna˛ rodzine˛ – wy-

znała Diana. – Niestety, to marzenie mi sie˛ nie
spełniło.

– Moz˙e moz˙na je jeszcze zrealizowac´? – od-

powiedział z szelmowskim us´miechem, tasuja˛c
karty.

– Mam czterdzies´ci trzy lata. To za duz˙o, z˙ebym

jeszcze mys´lała o dzieciach – odparła Diana, ru-
mienia˛c sie˛ odrobine˛.

– Alez˙ ska˛d – zaprzeczył. – A ty jak mys´lisz,

Mattie?

Mattie zamrugała, zdaja˛c sobie sprawe˛, z˙e po-

winna inteligentnie odpowiedziec´. Nie była w na-
stroju na przysłuchiwanie sie˛, jak Jack kokietuje jej
matke˛. Ani na kokietowanie Jacka. Zastanowiła sie˛
chwile˛ nad jego słowami.

Nigdy nie rozwaz˙ała tego, czy jej matka moz˙e

albo powinna miec´ jeszcze dzieci. Ani razu bowiem

127

WEEKEND W PARYZ

˙

U

background image

od

s´mierci

ukochanego

me˛z˙a

nie

umo´wiła

sie˛ z z˙adnym me˛z˙czyzna˛. Od dwudziestu lat.

– Mattie az˙ zaniemo´wiła – skomentowała z roz-

bawieniem Diana. – Nie dziwie˛ sie˛. – Wcia˛z˙ sie˛
rumieniła.

– Wcale nie zaniemo´wiłam – zaprzeczyła Mat-

tie. Jej matka była wcia˛z˙ młoda˛, pie˛kna˛ kobieta˛.
W obecnych czasach wiele kobiet w jej wieku
rodziło jeszcze dzieci. – To mogłoby byc´ cudowne
– powiedziała szczerze.

– No widzisz, Diano? Mattie by sie˛ ucieszyła.
Mattie zmarszczyła brwi. Jej matka wygla˛dała

na nieco onies´mielona˛.

– Za stara jestem, z˙eby mys´lec´ o pieluchach

– burkne˛ła.

Rozmowa przybrała dziwny obro´t.
– Czy nad bliskimi tez˙ sie˛ tak zne˛casz? – spytała

Diana Jacka, wstaja˛c.

– Jeszcze bardziej – odparł, pokazuja˛c pie˛kne

ze˛by w kolejnym us´miechu.

– Musiałes´ byc´ bardzo nieznos´nym nastolat-

kiem. – Diana pokre˛ciła głowa˛. – Czas na mnie.
Starsze kobiety musza˛ duz˙o spac´, z˙eby lepiej wy-
gla˛dac´. Dobranoc. Mattie, pokaz˙esz Jackowi, gdzie
be˛dzie spał, prawda? – Us´miechne˛ła sie˛ i wyszła
z pokoju.

Mattie podniosła sie˛ z miejsca.
– Mam nadzieje˛, z˙e nie be˛dzie ci zbyt ciasno

w moim akwarium – powiedziała, nieco zmieszana.

128

CAROLE MORTIMER

background image

Sa˛dza˛c po wspaniałym apartamencie paryskiego

hotelu, Jack był przyzwyczajony do luksuso´w.

Sypialnia wcia˛z˙ była urza˛dzona tak samo jak

w czasach, kiedy Mattie była nastolatka˛. W pokoju
dominowały kolory biały i ro´z˙owy. Na po´łkach do
tej pory stały młodziez˙owe ksia˛z˙ki. Mniej wie˛cej
przed dwoma laty Mattie zdje˛ła ze s´cian zdobia˛ce
je wczes´niej plakaty ze zdje˛ciami ulubionych ze-
społo´w muzyki pop.

– Z pewnos´cia˛sobie poradze˛ – powiedział Jack.

– Chociaz˙ wczes´niej wyobraz˙ałem sobie, z˙e spe˛-
dzimy dzisiejszy wieczo´r w innych okolicznos´-
ciach...

– Niewaz˙ne – zakon´czyła temat Mattie, wzru-

szaja˛c ramionami. – Napijesz sie˛ czegos´ przed
snem? Moz˙e zrobic´ ci herbaty? – Zmarszczyła
brwi. – Wydaje mi sie˛, z˙e mamy gdzies´ napocze˛ta˛
butelke˛ whisky, kto´ra˛ otworzyłys´my w s´wie˛ta Bo-
z˙ego Narodzenia. Przynies´c´?

– Nie, dzie˛kuje˛ – odparł, wstaja˛c. – Zdaje sie˛,

z˙e Harry wygla˛da lepiej niz˙ w chwili naszego
przyjazdu.

Harry przelez˙ał wie˛ksza˛ cze˛s´c´ wieczora u sto´p

pana. Teraz podnio´sł sie˛ na dz´wie˛k własnego imie-
nia, zamerdał nawet ogonem.

– Rzeczywis´cie. – Mattie delikatnie podrapała

psa za uchem. – Ciesze˛ sie˛.

Jack popatrzył na swojego ulubien´ca.
– Czy mys´lisz, z˙e on takz˙e sprzysia˛gł sie˛ z moja˛

129

WEEKEND W PARYZ

˙

U

background image

rodzina˛, z˙eby nie pozwolic´ nam na spokojny wie-
czo´r tylko we dwoje? – zaz˙artował.

– Wygla˛da na inteligentnego psa, ale nie na

złos´liwego – odpowiedziała, podnosza˛c wzrok.

– Nie, nie jest ani troche˛ złos´liwy – zapewnił

Jack. Wycia˛gna˛ł re˛ce i przytulił Mattie. – Mys´le˛, z˙e
jestem ci winien romantyczny weekend w Paryz˙u
– oznajmił. – Ty dotrzymałas´ warunko´w naszej
umowy.

Dotrzymałam? – zamys´liła sie˛. W kaz˙dym razie

nie za bardzo udało mi sie˛ powstrzymac´ Sharon
przed narzucaniem sie˛ Jackowi.

Poczuła sie˛ niezre˛cznie, stoja˛c tak przytulona do

niego.

– Twoi bliscy byli bardzo rozczarowani tym, z˙e

musisz wyjechac´ wczes´niej – odezwała sie˛, aby
przerwac´ dwuznaczne milczenie.

– Z

˙

e musimy wyjechac´ wczes´niej – poprawił ja˛.

– Ty i ja. Moja mama bardzo cie˛ lubi.

– Jest wyja˛tkowo miła˛ osoba˛ – odpowiedziała

Mattie oboje˛tnym tonem. Mimo to zarumieniła sie˛.

– Mattie? – odezwał sie˛ znowu.
Podniosła wzrok. Nie wiadomo dlaczego jej

oczy zamgliły sie˛ nagle łzami.

Zobaczyła, z˙e Jack powoli opuszcza głowe˛

i zbliz˙a usta do jej warg.

Pocałował ja˛.
Z pocza˛tku delikatnie, potem pocałunek stał sie˛

bardziej namie˛tny. Mattie takz˙e całowała go s´mie-

130

CAROLE MORTIMER

background image

lej. Przeciez˙ tak ogromnie pragne˛ła z nim byc´! Jak
najbliz˙ej, zawsze, całe z˙ycie!

– Nie! – wykrzykne˛ła nagle, cofaja˛c sie˛. Po-

prawiła ubranie. – Ten weekend sie˛ skon´czył, Jack
– powiedziała. – To, co teraz robisz, wykracza poza
zobowia˛zania wynikaja˛ce z naszej umowy.

– Owszem – zgodził sie˛ Jack – ale...
– To był me˛cza˛cy weekend – przerwała mu –

zaro´wno pod wzgle˛dem fizycznym, jak i psychicz-
nym. Jestem zme˛czona! – Nie była w stanie patrzec´
Jackowi w oczy.

– Ja tez˙ jestem zme˛czony – odparł. – Jednak...
– To sie˛ doskonale składa. – Jak zwykle nie dała

Jackowi dojs´c´ do słowa. – Pokaz˙e˛ ci poko´j, w kto´-
rym be˛dziesz spał.

Ruszyła przodem; Jack szedł za nia˛, cia˛gna˛c

korytarzem swoja˛ walizke˛.

– Przepraszam za wystro´j – odezwała sie˛, kiedy

weszli do jej sypialni.

– W porza˛dku – odparł cicho. Był zamys´lony.
Mattie wstydziła sie˛ przed nim swojego pokoju,

wszystkich ro´z˙owych przedmioto´w, szeregu lalek
z czaso´w dziecin´stwa, spoczywaja˛cych na kanapie.

– Łazienka jest na prawo, pierwsze drzwi – po-

wiedziała.

Jack podnio´sł wzrok i us´miechna˛ł sie˛.
– Dzie˛kuje˛.
– To do zobaczenia rano.
– Mattie?

131

WEEKEND W PARYZ

˙

U

background image

Zadrz˙ała.
– Słucham?
Jack pochylił głowe˛ i z wyrazem zakłopotania na

twarzy powiedział:

– Juz˙ drugi raz zacza˛łem cie˛ całowac´...
– Zauwaz˙yłam – odparła z lekkim zniecierp-

liwieniem. Podczas ostatniego pocałunku omal nie
straciła panowania nad soba˛, poddaja˛c sie˛ na chwi-
le˛ urokowi Jacka.

– Na razie nie chce˛, z˙ebys´my namie˛tnie sie˛

całowali – oznajmił. – To nie ten etap znajomos´ci.
Ale tak bardzo... To znaczy... Zachowujesz sie˛
inaczej niz˙ wtedy, kiedy wyjez˙dz˙alis´my i... – Nie
był w stanie dokon´czyc´.

Oczywis´cie, z˙e zachowuje˛ sie˛ inaczej, poniewaz˙

w cia˛gu minionego weekendu zda˛z˙yłam sie˛ w tobie
zakochac´ – pomys´lała.

– Nie wiem, o co ci chodzi – skłamała.
– A jednak odnosisz sie˛ do mnie jakby... chłod-

niej. Kiedy cie˛ poznałem, wydałas´ mi sie˛ energicz-
na˛dziewczyna˛, a teraz widze˛ w tobie jaka˛s´ niejasna˛
dla mnie nostalgie˛.

– Mo´wiłam ci, z˙e jestem zme˛czona – odparła

kro´tko.

– Tylko tyle? – upewnił sie˛.
– Wystarczy – zakon´czyła, patrza˛c na ro´z˙owa˛

tapete˛ obok jego głowy. – Jutro, kiedy sie˛ porza˛d-
nie wys´pimy, na pewno oboje be˛dziemy w lep-
szych humorach.

132

CAROLE MORTIMER

background image

Jack pokiwał głowa˛. Ta odpowiedz´ na pewno go

nie zadowoliła.

– W takim razie dobranoc – powiedział.
– Dobranoc. – Mattie wyszła i zamkne˛ła za soba˛

drzwi.

Musze˛ sie˛ chwile˛ uspokoic´, zanim po´jde˛ do

mamy – pomys´lała. Nie chciała, z˙eby matka do-
strzegła jej wzburzenie.

Kiedy Mattie mijała kuchnie˛, Harry zerkna˛ł

z kosza, a potem odwro´cił łeb, zawiedziony, z˙e to
nie Jack.

Czuje˛ sie˛ podobnie jak ty – pomys´lała Mattie,

spogla˛daja˛c na cierpia˛cego psa.

– Smutno ci, malutki? – spytała łagodnie. – Obo-

je kochamy Jacka, prawda?

Przeciez˙ miłos´c´ powinna byc´ radosna – mys´lała.
Owszem, przebywanie z Jackiem było dla niej

wielka˛ rados´cia˛, a przytulanie sie˛ do niego – cudow-
nym, trudnym do opisania stanem.

Jednak jednoczes´nie trawił ja˛bo´l z powodu tego,

z˙e jej uczucie nie jest i nie be˛dzie odwzajemnione.

Rozpłakała sie˛.

133

WEEKEND W PARYZ

˙

U

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY

– Dzien´ dobry! – odezwała sie˛ wesoło Mattie,

kiedy Jack wszedł do kuchni o o´smej rano na-
ste˛pnego dnia. – Zjesz jajka na bekonie czy tylko
owsianke˛? – spytała, nalewaja˛c mu kubek mocnej
kawy.

Mattie obudziła sie˛ o pia˛tej rano i nie była

w stanie juz˙ zasna˛c´. Rozmys´lała, lez˙a˛c obok matki.

Postanowiła zachowywac´ sie˛ przy Jacku tak, jak

gdyby nic sie˛ nie stało. Powinna byc´ wesoła.

Jack chciał ja˛ taka˛ widziec´. Jeszcze zda˛z˙e˛ sie˛

napłakac´ – mys´lała ze smutkiem.

Sam Jack nie wydawał sie˛ wesoły. Miał pod-

kra˛z˙one oczy, był nieogolony, wydawał sie˛ za-
spany. Chyba dopiero przed chwila˛ wstał.

– Dzie˛kuje˛, napije˛ sie˛ tylko kawy – mrukna˛ł.

– Dzie˛ki. – Wypił duz˙y łyk. – Gdzie jest Harry?
– spytał, patrza˛c na pusty kosz.

– Mama poszła z nim na spacer – wyjas´niła

energicznym głosem Mattie. – Harry czuje sie˛
nieporo´wnanie lepiej niz˙ wczoraj wieczorem.

– Ty takz˙e – zauwaz˙ył Jack.
– Mo´wiłam ci, z˙e kiedy sie˛ wys´pimy, be˛dziemy

w lepszych humorach.

background image

– Zawsze masz taki s´wietny humor, kiedy sie˛

obudzisz? – zapytał.

– Zazwyczaj – potwierdziła.
Włoz˙yła dwie kromki chleba do opiekacza.
Wiedziała, z˙e Jack i tak zje, kiedy ona postawi

przed nim jedzenie. Musiał byc´ głodny, bo po-
przedniego dnia jadł bardzo mało.

– A czy ty zawsze jestes´ rano taki mało pogod-

ny? – spytała.

– Zazwyczaj – powto´rzył jej odpowiedz´ Jack.
Mattie pokre˛ciła głowa˛.
– W takim razie chyba dobrze, z˙e nie miesz-

kamy razem, prawda? – odparła wyzywaja˛co.

Wyje˛ła chleb z tostera i połoz˙yła go na stole,

gdzie stała juz˙ maselniczka i słoiki z konfiturami.

– Mattie... – zacza˛ł, ale przestraszyła sie˛ jego

odpowiedzi i jak zwykle mu przerwała.

– Dolac´ ci kawy? – spytała. – A moz˙e sam sobie

dolejesz. Po´jde˛ na dwo´r, zobacze˛, czy mama nie
potrzebuje pomocy przy psach. – Wypadła z ku-
chni, zanim Jack zda˛z˙ył cokolwiek powiedziec´.

Miała nadzieje˛ unikna˛c´ trudnej rozmowy.
A za godzine˛ juz˙ go nie be˛dzie i wo´wczas

przyjdzie czas, by mogła martwic´ sie˛ w spokoju
całkiem sama. Zanim Jack wyjedzie, be˛dzie od-
grywała przed nim wesoła˛ i pełna˛ energii.

Diana znała Mattie znacznie lepiej niz˙ Jack i nie

pozwoliła sie˛ łatwo oszukac´.

– Po´z´no wczoraj przyszłas´ do pokoju – odezwała

135

WEEKEND W PARYZ

˙

U

background image

sie˛. – Słyszałam, z˙e Jack poszedł spac´ pare˛ godzin
przed toba˛.

– Nie chciało mi sie˛ spac´ – odpowiedziała.

– Byłam podekscytowana wydarzeniami minione-
go weekendu.

– Michael juz˙ był u Harry’ego – oznajmiła

Diana. – Mo´wi, z˙e skoro Harry czuje sie˛ lepiej niz˙
wczoraj, Jack moz˙e zabrac´ go do domu... Czy Jack
juz˙ wstał? – spytała.

– Tak, włas´nie podałam mu s´niadanie – od-

powiedziała moz˙liwie oboje˛tnym tonem Mattie.

Obawiała sie˛, czy matka nie odczytuje z jej za-

chowania tego, jakie sa˛ jej uczucia do Jacka. Czy
sam Jack sie˛ tego nie domys´la?

Gdyby tak było, Mattie czułaby sie˛ upokorzona.
Zacze˛ła wyjmowac´ z bokso´w miski, aby napeł-

nic´ je psim jedzeniem.

Jeszcze tylko godzina – mys´lała. Potem wie˛cej

go nie zobacze˛.

Karmiła psy. W pewnej chwili omal nie upus´ciła

miski z jedzeniem na dz´wie˛k znajomego głosu.

– Mattie! – zawołał Jack.
Jeszcze nie odjechał!
Odwro´ciła głowe˛.
– Harry jest na wybiegu za domem. Weterynarz

powiedział, z˙e moz˙esz juz˙ zabrac´ swojego ulubien´-
ca. – Z powrotem zaje˛ła sie˛ miska˛ z jedzeniem dla
jednego z pso´w.

– Mattie! – zawołał znowu.

136

CAROLE MORTIMER

background image

– Niedługo skon´cze˛ – powiedziała, odwracaja˛c

sie˛ na chwile˛ jeszcze raz.

Jack przyjrzał jej sie˛ uwaz˙nie.
– Chciałbym przed odjazdem napic´ sie˛ z toba˛

kawy – oznajmił.

I o czym be˛dziemy rozmawiac´? – pomys´lała

Mattie. O minionym weekendzie? I po co?

Bała sie˛ poz˙egnania z Jackiem.
– Kiedy skon´cze˛, be˛de˛ musiała jak najszybciej

pojechac´ do kwiaciarni – odpowiedziała, kre˛ca˛c
głowa˛.

– Z pewnos´cia˛ moz˙esz mi pos´wie˛cic´ dziesie˛c´

minut – ucia˛ł Jack, po czym ruszył za dom.

Mattie popatrzyła za nim gniewnie.
Dlaczego włas´ciwie miałaby spełnic´ jego pros´-

be˛?

– Jack juz˙ odjez˙dz˙a? – spytała Diana, wycho-

dza˛c z boksu, kto´ry czys´ciła.

– Tak, za pare˛ minut – potwierdziła Mattie.
Matka popatrzyła na nia˛ smutno.
– Nie martw sie˛ – powiedziała – na pewno

wkro´tce znowu go zobaczysz. – S

´

cisne˛ła dłon´ co´rki

dla dodania jej otuchy.

Mattie pokre˛ciła głowa˛.
– Niestety, mamo, nie spodziewasz sie˛ tego,

ale... spe˛dzony z nim weekend był tak okropny, z˙e
nie mam ochoty wie˛cej ogla˛dac´ tego człowieka.

Po co´z˙ miałaby zadawac´ sobie dodatkowy bo´l?
– Szkoda, Mattie – odezwał sie˛ głucho zza jej

137

WEEKEND W PARYZ

˙

U

background image

pleco´w głos Jacka. – Moja mama zamierza zaprosic´
cie˛ na s´lub Sandy i Thoma.

Mattie zamkne˛ła oczy i znieruchomiała. Dla-

czego usłyszał akurat to, a nie inne zdanie? Do
diabła!

Odwro´ciła sie˛ powoli. Jack wygla˛dał oczywis´cie

na rozczarowanego.

Czyz˙by oczekiwał, z˙e Mattie be˛dzie mu sie˛ na-

rzucac´ tak jak Sharon?

Nigdy w z˙yciu nie zachowywałaby sie˛ podobnie

do Sharon Keswick!

– Wymys´le˛ jaka˛s´ wymo´wke˛ – odpowiedziała

Jackowi. – W kon´cu twoja mama chce mnie za-
prosic´ tylko dlatego, z˙e mys´li, z˙e jestes´my razem.

– I bardzo sie˛ myli! – skomentował Jack, sfrust-

rowany.

Popatrzył na Mattie, potem na Diane˛.
– Chyba juz˙ czas na mnie – powiedział. – Dzie˛-

kuje˛ za gos´cine˛.

– Nie ma za co – odparła Diana, rzucaja˛c Mattie

karca˛ce spojrzenie. Ruszyła w strone˛ domu. – Na-
pijmy sie˛ razem kawy, zanim odjedziesz, Jack.

– Dzie˛kuje˛ za propozycje˛, jednak naprawde˛ be˛-

dzie chyba lepiej, jes´li odjade˛ natychmiast. Czes´c´,
Mattie.

– Czes´c´. Uwaz˙aj na siebie! – Mattie pomys´lała,

z˙e chyba nie jest osoba˛ konsekwentna˛.

Teraz wcale nie chciała, z˙eby Jack odjechał.
Miała ochote˛ zatrzymac´ go choc´by na chwile˛.

138

CAROLE MORTIMER

background image

– Ty tez˙ na siebie uwaz˙aj – powiedział nie-

spodziewanie.

– Dobrze – obiecała, po czym odwro´ciła wzrok,

boja˛c sie˛, z˙e oczy zdradza˛ jej uczucia.

– Mattie, nie odprowadzisz Jacka do samocho-

du? – spytała z oburzeniem Diana.

Mattie zdawała sobie sprawe˛, z˙e zachowuje sie˛

niegrzecznie, ale wiedziała, z˙e gdyby wyszła z mat-
ka˛ odprowadzic´ Jacka, z pewnos´cia˛ by sie˛ roz-
płakała.

Nie chciała, z˙eby dowiedział sie˛ o tym, jak wiele

dla niej znaczy. Be˛dzie jeszcze miała czas płakac´
po jego odjez´dzie.

– Po co Jackowi komitet poz˙egnalny? – od-

powiedziała.

Diana była zaskoczona zachowaniem Mattie.
– Prosze˛ sie˛ nie przejmowac´, Diano – odezwał

sie˛ Jack zrezygnowanym tonem. – Mattie powie-
działa, z˙e jest zaje˛ta – dodał ironicznie.

– Jutro wieczorem przyjde˛ jak zwykle do twoje-

go biura, z˙eby podlac´ ros´liny – odezwała sie˛ Mattie.
Milczenie okazało sie˛ dla niej zbyt niewygodne.

– Ros´liny z pewnos´cia˛ be˛da˛ bardzo zadowolone

– mrukna˛ł, wołaja˛c Harry’ego.

– Co sie˛ z toba˛ dzieje?! – szepne˛ła ze złos´cia˛

Diana do Mattie.

Mattie pokre˛ciła tylko głowa˛, patrza˛c na Jacka.

Nic, co by powiedziała albo zrobiła, nie mogło
powstrzymac´ jego zniknie˛cia z jej z˙ycia.

139

WEEKEND W PARYZ

˙

U

background image

– Porozmawiamy, kiedy odjedzie – oznajmiła

Diana i poszła w strone˛ domu.

Mattie ruszyła za nia˛. Mys´lała o tym, z˙e kocha,

ale nie jest kochana.

Z

˙

e zakochała sie˛ w me˛z˙czyz´nie, kto´ry nie od-

wzajemnia jej uczucia, kto´ry nie pokocha jej ni-
gdy...

I nagle, kiedy usłyszała trzask zamykanych

drzwi samochodu i odgłos uruchamianego silnika,
wybiegła zza domu. Jack juz˙ odjez˙dz˙ał. Mattie
uniosła re˛ke˛ i zamachała, choc´ wa˛tpiła, aby zoba-
czył ja˛ w lusterku. Do jej oczu napłyne˛ły łzy.

– Ciesze˛ sie˛, z˙e chociaz˙ przybiegłas´ mu poma-

chac´ – odezwała sie˛ Diana, ujmuja˛c co´rke˛ pod re˛ke˛
i s´ciskaja˛c lekko jej dłon´.

Mattie zbierało sie˛ na płacz.
Wtem zobaczyła w tylnym oknie samochodu

Jacka dwa otwarte psie pyski.

– Mamo, Jack zabrał dwa psy! – zawołała ze

zdumieniem.

– Owszem – potwierdziła z us´miechem Diana.

– Wzia˛ł ro´wniez˙ Sophie.

– Jak to?
– Tego ranka, kiedy przyjechał do mnie z kwia-

tami, spytał, czy zgodziłabym sie˛ oddac´ mu Sophie.
Ogromnie ja˛ polubił.

– Naprawde˛? – Mattie zamrugała z niedowie-

rzaniemi. To o Sophie Jack dyskutował z mama˛
tamtego ranka?

140

CAROLE MORTIMER

background image

– Tak – Diana potwierdziła swoje słowa. – Mo´-

wił, z˙e opowiedziałas´ mu historie˛ Sophie, z˙e to
wspaniałe zwierze˛, z˙e mys´lał o niej kilka dni, mar-
twia˛c sie˛ jej losem. Harry i Sophie spe˛dziły
miniony weekend razem. Postanowilis´my z Ja-
ckiem sprawdzic´, czy be˛da˛ sie˛ dobrze rozumiały.
Pro´ba wypadła pomys´lnie i oto Sophie znalazła
nowy dom!

Mattie popatrzyła za oddalaja˛cym sie˛ czerwo-

nym samochodem.

Cos´ takiego! – mys´lała. Jak to sie˛ stało, z˙e Jack

zabrał Sophie, a mnie pozostawił?

141

WEEKEND W PARYZ

˙

U

background image

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

– Chodz´, kochanie – odezwała sie˛ Diana chwi-

le˛ po tym, jak sportowy samocho´d Jacka znikna˛ł jej
z oczu. – Napijemy sie˛ kawy i porozmawiamy,
dobrze?

– Chcesz rozmawiac´ o Jacku, prawda? – spytała

nieche˛tnie Mattie.

– Owszem.
– Czy mogłybys´my odłoz˙yc´ te˛ rozmowe˛ na

po´z´niej? – poprosiła Mattie. Czuła, z˙e musi pobyc´
jakis´ czas sama, aby sie˛ uspokoic´ i zebrac´ mys´li.
– Porozmawiajmy po południu – zgadzasz sie˛?
Obie mamy sporo pracy, ty tutaj, a ja w kwiaciarni
– dodała.

Diana popatrzyła na co´rke˛.
– Skoro nalegasz... – zgodziła sie˛ bez przeko-

nania, zobaczywszy mine˛ Mattie. – Ale koniecznie
musimy porozmawiac´ dzisiaj. Gdy tylko wro´cisz
z kwiaciarni. Wczoraj, kiedy przyjechalis´cie z Ja-
ckiem, wydawało mi sie˛, z˙e... – Pokre˛ciła głowa˛,
zamiast dokon´czyc´. – Niepotrzebnie sie˛ martwisz,
Mattie. To w niczym ci nie pomoz˙e.

– Przejdzie mi – mrukne˛ła z westchnieniem

Mattie. Moz˙e i niepotrzebnie sie˛ martwiła, jednak

background image

trudno jej było natychmiast pogodzic´ sie˛ z tym, z˙e
nigdy wie˛cej nie zobaczy Jacka.

– Nie jestem pewna, czy tak łatwo ci przejdzie

– odpowiedziała z powa˛tpiewaniem Diana.

Mattie sama nie dowierzała słowom, kto´re przed

chwila˛ wypowiedziała.

– Wro´ce˛ na lunch – zapewniła.
– Koniecznie przyjedz´. Wieczorem... – Diana

zrobiła pauze˛, nieoczekiwanie wygla˛dała na za-
wstydzona˛ – ...umo´wiłam sie˛. Nie be˛de˛ jadła z toba˛
kolacji.

Mama sie˛ z kims´ umo´wiła? – zdumiała sie˛

Mattie.

Tak! Jej matka zarumieniła sie˛ ze wstydu.
– Czyz˙bys´ umo´wiła sie˛ z Michaelem Vaugha-

nem? – spytała Mattie, wymieniaja˛c nazwisko
sympatycznego weterynarza, kto´ry od pewnego
czasu stale wspo´łpracował z Diana˛. – Bardzo miły
i przystojny me˛z˙czyzna.

– Tak... – odpowiedziała cicho, kiwaja˛c głowa˛

na potwierdzenie sło´w co´rki. – Jest wdowcem.
I uwielbia zwierze˛ta. Juz˙ kilkakrotnie proponował
mi randke˛, a ja za kaz˙dym razem odmawiałam.

– To s´wietnie, z˙e sie˛ nareszcie zgodziłas´, ma-

mo! – zapewniła Mattie. – Moz˙e to me˛z˙czyzna
dla ciebie.

– Co ty mo´wisz? – obruszyła sie˛ Diana. Mimo

to w jej oczach widac´ było zadowolenie. – Bałam
sie˛ powiedziec´ ci o tym spotkaniu.

143

WEEKEND W PARYZ

˙

U

background image

– Dlaczego? – Mattie nachyliła sie˛ i pocałowała

matke˛ w policzek. – Juz˙ czas, z˙ebys´ sobie kogos´
znalazła. Tyle lat z˙yjemy tylko we dwie.

– Tak uwaz˙asz? – upewniła sie˛ Diana.
– Tak.
Diana us´miechne˛ła sie˛, zawstydzona.

Mattie pojechała do kwiaciarni. Wprawdzie był

dzien´ wolny od pracy, jednak postanowiła po-
sprza˛tac´ i przygotowac´ zamo´wienia na naste˛pny
dzien´.

Pracuja˛c, mys´lała o Jacku.
Te˛skniła za nim.
Gdyby nie była zaje˛ta, prawdopodobnie płakała-

by cały dzien´.

W pewnej chwili zadzwonił telefon. Zdziwiła

sie˛. Przeciez˙ klienci wiedzieli, z˙e kwiaciarnia jest
nieczynna. Mimo to ktos´ pro´bował sie˛ dodzwonic´,
aby złoz˙yc´ pilne zamo´wienie.

– Słucham, kwiaciarnia – powiedziała Mattie,

podnio´słszy słuchawke˛. – Czym moge˛ słuz˙yc´?

– Witam, pie˛kna kwiaciarko – odezwał sie˛ głos

Jacka.

Mattie znieruchomiała.
– Jestes´ tam? – upewnił sie˛.
Nie wiedziała, co odpowiedziec´. Zaniemo´wiła.
– Mattie? Słyszysz mnie?
– Słysze˛, słysze˛ – odpowiedziała w kon´cu. – Po

prostu... nie spodziewałam sie˛, z˙e zatelefonujesz.

144

CAROLE MORTIMER

background image

– Rozumiem.

Dzwonie˛

w

pilnej

sprawie

– oznajmił.

– Czyz˙by Sophie uciekła? – spytała Mattie.
– Nie. Sophie czuje sie˛ s´wietnie, podobnie jak

Harry. Naprawde˛ przypadli sobie do gustu. Te-
lefonuje˛, poniewaz˙ moja mama – wro´cili z tata˛
z Paryz˙a po´ł godziny temu – zadzwoniła do mnie
włas´nie i zaprosiła nas na dzis´ wieczo´r na kolacje˛,
razem.

– I dlatego do mnie dzwonisz? – Mattie była

zdziwiona.

– Tak.
– Dzie˛kuje˛, ale nie przyjme˛ zaproszenia twojej

mamy – odpowiedziała.

– Dlaczego?
– Włas´nie wro´cilis´my ze spe˛dzonego wspo´lnie

weekendu – przypomniała.

– I co chcesz przez to powiedziec´? – Jack

nie uste˛pował.

– Jestem zaskoczona tym, z˙e chcesz, abym spe˛-

dziła kolejny wieczo´r z toba˛ i twoimi rodzicami.

Propozycja Jacka i jego matki byłaby dla Mattie

ogromnie ne˛ca˛ca – gdyby nie to, z˙e nie chciała
udawac´ przed rodzicami Jacka jego dziewczyny.

Naprawde˛ polubiła rodzine˛ Jacka i uwaz˙ała jego

poste˛powanie za nieuczciwe.

Jak mo´gł oszukiwac´ rodzico´w, kto´rzy byli dla

niego tacy dobrzy?

– Rzeczywis´cie, dzis´ rano wyraz´nie okazałas´ mi

145

WEEKEND W PARYZ

˙

U

background image

chło´d – powiedział. – Mys´łałem jednak, z˙e na tyle
polubiłas´ moich rodzico´w, z˙e moz˙e zechcesz spot-
kac´ sie˛ z nami wszystkimi...

– Ogromnie lubie˛ twoich rodzico´w – zapewniła.

– I włas´nie dlatego nie chce˛ sie˛ z wami spotkac´.
– Westchne˛ła. – Na miniony weekend zawarlis´my
umowe˛. Ale weekend sie˛ skon´czył i mys´le˛, z˙e twoi
rodzice zasługuja˛ na to, z˙ebys´ powiedział im praw-
de˛. Nie mam ochoty dłuz˙ej oszukiwac´ tak wspania-
łych ludzi.

W słuchawce zapadło milczenie. Przedłuz˙ało

sie˛.

– Jack? – odezwała sie˛ wreszcie Mattie.
– Oszukiwac´... – Jack powto´rzył kluczowe sło-

wo, jakiego uz˙yła. – Powiedz, co o mnie mys´lisz?

Uwaz˙am, z˙e jestes´ dobrym, kochaja˛cym rodzi-

ne˛, miłym, uczciwym człowiekiem – pomys´lała
natychmiast. Do tego niesłychanie przystojnym,
atrakcyjnym fizycznie i czaruja˛cym. Me˛z˙czyzna˛
moich marzen´, człowiekiem, w kto´rym sie˛ zako-
chałam!

Nie mogła jednak tego powiedziec´.
– Mys´le˛ – odparła – z˙e jestes´ na tyle przy-

zwoitym człowiekiem, z˙e powinienes´ zrozumiec´,
z˙e dalsze udawanie przed twoimi rodzicami, z˙e
jestes´my para˛, nie jest dobre ani uczciwe.

– Mattie, ja niczego przed nimi nie udaje˛

– oznajmił. – Rozumiem, z˙e ty...

– Nie z˙artuj! – przerwała mu. – Za bardzo lubie˛

146

CAROLE MORTIMER

background image

i szanuje˛ twoich rodzico´w, z˙eby... Zaraz... Co włas´-
ciwie masz na mys´li, mo´wia˛c, z˙e niczego nie
udajesz?

– Niczego nie udaje˛ – powto´rzył. – Przed rodzi-

cami, przed toba˛, przed nikim.

– Jak to? – Mattie była zupełnie zaskoczona.
– Przez cały czas niczego nie udawałem – po-

twierdził swoje słowa Jack.

Mattie przełkne˛ła s´line˛. Zrobiło jej sie˛ gora˛co.

Jej serce przyspieszyło.

Co to znaczy? Jez˙eli Jack niczego nie udaje,

czyz˙by...

Czy to moz˙liwe, z˙eby...? Bała sie˛ dokon´czyc´

mys´li.

– Nie przejmuj sie˛ – odezwał sie˛ znowu. – Nie

wymagam od ciebie, z˙ebys´ mi powiedziała, z˙e tez˙
mnie kochasz. Zdaje˛ sobie sprawe˛, z˙e tak nie jest,
dałas´ mi to do zrozumienia dzis´ rano. Mimo to...

– Jack! Chciałabym z toba˛ porozmawiac´ osobi-

s´cie, nie przez telefon.

– Nie mam ochoty znowu stawac´ dzisiaj z toba˛

twarza˛ w twarz – odpowiedział. – Dos´c´ sie˛ juz˙
nacierpiałem rano. Wiesz, az˙ do tej pory nie wie-
działem, jakie to okropne przez˙ycie zostac´ odrzu-
conym przez kogos´, kogo sie˛ pokochało. Mam juz˙
prawie trzydzies´ci trzy lata i do czasu, kiedy cie˛
poznałem, nie spotkałem kobiety, z kto´ra˛ chciał-
bym spe˛dzic´ reszte˛ z˙ycia. Nigdy mnie to nie mart-
wiło. Moi rodzice pokochali sie˛ od pierwszego

147

WEEKEND W PARYZ

˙

U

background image

wejrzenia i zawsze uwaz˙ałem, z˙e ja tez˙ kiedys´
poznam kobiete˛ mojego z˙ycia. Czekałem cierp-
liwie. I rzeczywis´cie zakochałem sie˛ od pierwszego
wejrzenia. Nie przyszło mi jednak do głowy, z˙e ty
mnie nie pokochasz.

Przeciez˙ to nieprawda! – pomys´lała Mattie.
Słowa Jacka tak ja˛ oszołomiły, z˙e nie była w sta-

nie mo´wic´.

Jack mnie kocha?! – mys´lała zaskoczona.
Pokochał mnie od pierwszego wejrzenia?!
Tak samo jak ja – jego!
– Rozumiem, z˙e nie chcesz odgrywac´ przed

moimi rodzicami zakochanej we mnie dziewczyny
– odezwał sie˛ znowu. Westchna˛ł. – Chyba rzeczy-
wis´cie be˛dzie lepiej, jes´li nie przyjdziesz na te˛
kolacje˛. Zdaje sie˛, z˙e tak bardzo chciałem znowu
cie˛ zobaczyc´, spe˛dzic´ z toba˛ miło czas... Nie zda-
wałem sobie sprawy, z˙e to niemoz˙liwe... Wytłuma-
cze˛ moim rodzicom, co sie˛ stało w cia˛gu minionego
weekendu – kontynuował. – Mojej mamie be˛dzie
smutno, z˙e wie˛cej cie˛ nie zobaczy. Mnie tym
bardziej... Ale trudno... To mo´j kłopot. Poradze˛
sobie z nim.

– Nie! – zawołała Mattie, zdaja˛c sobie sprawe˛,

z˙e nie zabrzmiało to ma˛drze. Była tak oszołomiona.

– Jak to: nie?
– Mys´le˛, z˙e to wspaniały pomysł, z˙ebys´my zje-

dli dzisiaj kolacje˛ razem: ty, ja i twoi rodzice –
wyjas´niła. – Musze˛ ci powiedziec´ cos´ waz˙nego: ja

148

CAROLE MORTIMER

background image

takz˙e nie udawałam. – Zawstydziła sie˛ swojej po-
myłki, swojego braku odwagi, przesadnej dbałos´ci
o własna˛ dume˛.

Błe˛dnie oceniła intencje Jacka, obawiała sie˛

odrzucenia. Nie chciała wyznac´ mu nieodwzajem-
nionej – jej zdaniem – miłos´ci i przez to wszystko
omal nie popełniła najwie˛kszego błe˛du w swoim
z˙yciu!

Przypomniała jej sie˛ opowies´c´ Thoma – przed

pie˛cioma laty nie wyznał ukochanej kobiecie miło-
s´ci i w wyniku tego stracił Sandy.

Wprawdzie po kilku latach odnalez´li sie˛ na

nowo, ale Mattie mogła stracic´ Jacka na dobre.

– Mattie... – odezwał sie˛ znowu. – Co chcesz

przez to powiedziec´?

Mo´wił bardzo niepewnym tonem. On, najbar-

dziej pewny siebie człowiek, jakiego w z˙yciu spot-
kała!

– Prosze˛ cie˛, czy moglibys´my jednak poroz-

mawiac´ twarza˛ w twarz? – odpowiedziała Mattie.
– Mam ci do powiedzenia cos´, czego nie chciała-
bym mo´wic´ przez telefon.

– Rozumiem – odparł, nagle podekscytowany.

– Za dziesie˛c´ minut be˛de˛ w twojej kwiaciarni!
– Chyba domys´lał sie˛, co moz˙e chciec´ mu powie-
dziec´ Mattie.

– Spotkajmy sie˛ w parku po drugiej stronie

ulicy – zaproponowała. – Tam jest tak romantycz-
nie... S

´

wieci słon´ce, s´piewaja˛ ptaki...

149

WEEKEND W PARYZ

˙

U

background image

– Be˛de˛ tam za dziesie˛c´ minut! – zapewnił. –

W parku koło twojej kwiaciarni!

Mattie powoli odłoz˙yła słuchawke˛.
Czy to sie˛ dzieje naprawde˛? – mys´lała.
Czy Jack mnie rzeczywis´cie kocha?
Pokochał mnie od pierwszego wejrzenia?!

150

CAROLE MORTIMER

background image

ROZDZIAŁ CZTERNASTY

Mattie stała pos´rodku parku, podziwiaja˛c pie˛kny

ogro´d ro´z˙any. Nagle spostrzegła Jacka. Zbliz˙ał sie˛
spre˛z˙ystym krokiem od strony południowej bramy.

Spus´ciła wzrok, onies´mielona. Za chwile˛ be˛dzie

musiała wyznac´ Jackowi miłos´c´. Jak zdobyc´ sie˛ na
taka˛ odwage˛?

Wprawdzie słyszała juz˙ jego wyznanie miłos´ci,

jednak złoz˙enie podobnej deklaracji prosto w oczy
jest silnym przez˙yciem.

Jack najwyraz´niej niczego juz˙ sie˛ nie obawiał.

Wycia˛gna˛ł re˛ce, przytulił Mattie i oznajmił z uczu-
ciem:

– Kocham cie˛, Mattie! – Naste˛pnie, nie czeka-

ja˛c na odpowiedz´, nachylił sie˛ i pocałował Mattie
w usta.

Jack naprawde˛ ja˛ kochał!
Oparła dłonie na jego ramionach, a potem obje˛ła

go za szyje˛, wspie˛ła sie˛ na palce i ro´wniez˙ po-
całowała go w usta, angaz˙uja˛c w ten pocałunek
całe uczucie.

Spojrzeli sobie w oczy. Jej policzki płone˛ły.
– Cos´ podobnego! – skomentował Jack. – To

chyba starczy za wyznanie. Czy moz˙emy natych-

background image

miast sie˛ zare˛czyc´? Chciałbym sie˛ z toba˛ oz˙enic´,
Mattie! – wyznał. – Jak najszybciej. Uwaz˙am, z˙e
nie mam na co czekac´.

Oz˙enic´! Jak najszybciej! – powtarzała w mys´li

Mattie.

Cudownie, ale... Od razu wyjs´c´ za Jacka? W jej

głowie kłe˛biły sie˛ coraz to nowe mys´li, targały nia˛
emocje.

Usiłowała oswoic´ sie˛ z tym, z˙e Jack ja˛ kocha,

a on nagle wyznał jej, z˙e chce sie˛ z nia˛ jak najszyb-
ciej oz˙enic´! To za wiele jak na po´ł godziny!

Mattie pokre˛ciła głowa˛, oszołomiona.
– Prawie sie˛ nie znamy... – odpowiedziała.

– Poznalis´my sie˛... – obliczyła szybko – przed
dziewie˛cioma dniami.

Jack wzruszył ramionami.
– To prawda, ale ja juz˙ wiem, z˙e cie˛ kocham.

Zakochałem sie˛ w tobie od pierwszego wejrzenia,
kiedy pierwszy raz przyjechałem do Woofdorf.
Jeszcze nigdy nie czułem czegos´ takiego... jak
w twojej obecnos´ci! Od pocza˛tku wiedziałem, z˙e
jestes´my dla siebie stworzeni. Jestes´ wspaniała,
po prostu cudowna! Jestes´ moim marzeniem – mo´-
wił. – Chciałbym ci powiedziec´, z˙e... dzis´ rano
wyja˛tkowo zachowywałem sie˛ tak dziwnie, bo...
spodziewałem sie˛, z˙e wkro´tce poz˙egnamy sie˛ na
dobre.

Mattie doskonale rozumiała, jak musiał sie˛

czuc´.

152

CAROLE MORTIMER

background image

Popatrzył na nia˛ z miłos´cia˛.
– Usia˛dz´my na ławce – zaproponował.
Usiedli, Jack obja˛ł Mattie i przytulił.
– Powiedz mi cos´ o sobie – poprosił. – I przede

wszystkim odpowiedz: chcesz za mnie wyjs´c´?
– Us´miechna˛ł sie˛ szeroko.

Bardzo chciała wyjs´c´ za niego, marzyła o tym.
Była przekonana, z˙e zna juz˙ Jacka na tyle, z˙e nic,

co mo´głby o sobie powiedziec´, nie zmieniłoby jej
decyzji.

Kochała go. Kochała i pragne˛ła byc´ z nim za-

wsze!

Zacze˛li rozmawiac´. O sobie nawzajem, o swoich

marzeniach, dos´wiadczeniach, błe˛dach.

O trwaja˛cym od pocza˛tku ich znajomos´ci nie-

porozumieniu, kto´re wyjas´nili przed zaledwie go-
dzina˛.

O wszystkich waz˙nych sprawach.
Wreszcie Jack powto´rzył najwaz˙niejsze pytanie:
– Czy chciałabys´ za mnie wyjs´c´, Mattie?
Mattie postanowiła, z˙e to włas´nie ta chwila.
– Kocham cie˛, Jack! – wyznała. – Kocham cie˛

i marze˛ o tym, z˙eby za ciebie wyjs´c´. Tylko czy ty po
jakims´ czasie nie zmienisz zdania? Czy małz˙en´-
stwo ze mna˛ cie˛ nie znudzi?

– Kochanie! – odparł ze wzruszeniem. – Jestes´

najcudowniejsza˛ kobieta˛, jaka˛ mo´głbym sobie wy-
obrazic´, kobieta˛ moich marzen´. Na pewno nigdy
mnie nie znudzisz. Wiesz, z˙e małz˙en´stwo jest

153

WEEKEND W PARYZ

˙

U

background image

czyms´, co traktuje˛ bardzo powaz˙nie. Marze˛ o tym,
z˙eby codziennie kłas´c´ sie˛ z toba˛ do ło´z˙ka, a potem
wstawac´ z toba˛, jes´c´ razem s´niadanie, spotykac´ sie˛
po powrocie z pracy, opowiadac´ sobie to, co sie˛
wydarzyło w cia˛gu dnia, jes´c´ z toba˛ kolacje i spe˛-
dzac´ wspo´lnie wieczory... Dzien´ po dniu, do kon´ca
z˙ycia... Codziennie całowac´ cie˛, przytulac´ i ko-
chac´...

Do oczu Mattie napłyne˛ły łzy szcze˛s´cia.
– Ja marze˛ o tym samym... – szepne˛ła. – I jestem

tak samo pewna swojego uczucia do ciebie. W ta-
kim razie... wypada zawiadomic´ o tym twoja˛ rodzi-
ne˛ i moja˛ mame˛. Nie ma na co czekac´.

Pobrali sie˛, a niecały rok po´z´niej Mattie urodziła

bliz´nie˛ta. Dwo´ch chłopco´w. Otrzymali imiona: Ja-
mes – po ojcu Mattie – i Edward – po ojcu Jacka.

Wkro´tce ro´wniez˙ Diana zdecydowała sie˛ po-

s´lubic´ Michaela Vaughana i zacza˛c´ nowe z˙ycie.
Teraz wszyscy tworzyli jedna˛, bardzo liczna˛,
szcze˛s´liwa˛ rodzine˛.

154

CAROLE MORTIMER


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Mortimer?role Weekend w Paryżu
Mortimer Carole Weekend w Paryżu
Mortimer Carole Weekend w Paryżu
0003 Mortimer Carole Weekend w Paryżu
Mortimer Carole Weekend w Paryzu
Mortimer Carole Weekend w Paryżu
003 Mortimer Carole Weekend w Paryżu
Mortimer Carole Weekend w Paryżu 2
Mortimer Carole Harlequin Światowe Życie 03 Weekend w Paryżu
weekend w paryżu opis
Carole Mortimer Wywiad z aktorem
Carole Mortimer Taggart's Woman [Harlequen Presents50] (rtf)
Carole Mortimer The Jilted Bridegroom
Carole Mortimer The?iled Marriage [HP 675, MB 2170] (rtf)
Carole Mortimer Pagan Enchantment [HP 659, MB 2125] (docx)
weekend w paryżu
Carole Mortimer Undying Love [HP 645, MB 2121] (doc)
Weekend w Paryzu rozdzial 01

więcej podobnych podstron