305 Neels Betty Moja kochana Mary Jane

background image

BETTY NEELS

Moja kochana

Mary Jane

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Dochodziła piąta i ciepły blask wrześniowego popołudnia po­

woli zaczynał gasnąć. Panie Potter, zajmujące stolik pod oknem
herbaciarni, z ociąganiem kończyły pić herbatę i zaczęły szyko­
wać się do wyjścia. Emily, starsza z sióstr, poprawiła kapelusz
i skinęła w stronę dziewczyny siedzącej za skromnym barem
w końcu salki.

- Mary Jane, można prosić rachunek?
Dziewczyna zbliżyła się do stolika. Starsze panie przyglądały

się jej z sympatią. Drobna, o długich jasnobrązowych, upiętych
na czubku głowy włosach, niczym nie wyróżniała się z tłumu.
Ale jedno spojrzenie jej fiołkowych, ocienionych gęstymi rzęsa­
mi oczu natychmiast zacierało to wrażenie.

- Mam nadzieję, że herbata smakowała - uśmiechnęła się

Mary Jane. - Niedługo zacznę wypiekać ciasteczka.

Obie panie przyjęły tę zapowiedź z zadowoleniem. Emily

otworzyła torebkę.

- Pora na nas - powiedziała, kładąc pieniądze na stoliku.

- Przecież zaraz zamykasz. Już i tak po czasie.

Mary Jane otworzyła im drzwi i patrzyła, jak przechodzą na

drugą stronę ulicy. Cofnęła się do środka.

Pozbierała naczynia i odniosła je do niewielkiej kuchni mie­

szczącej się na zapleczu. Kiedy wróciła, podeszła do drzwi, by
odwrócić szyld z napisem „Zamknięte", ale nie zdążyła przekrę­

cić klucza, bo w tym samym momencie ktoś pchnął je do środka.

background image

6

Postawny, wysoki mężczyzna zdecydowanym krokiem przestąpił
próg.

- O, świetnie, że jeszcze czynne! - ucieszył się. - Moja to­

warzyszka koniecznie chce się napić herbaty...

- Niestety, ale lokal już jest zamknięty - stanowczo przerwała

mu Mary Jane. - Właśnie zamykałam drzwi, kiedy pan je popchnął.
Stąd jest zaledwie parę kroków do miasteczka Stow-on-the-Wold...
mają tam kilka hoteli i bez trudu dostanie pan herbatę.

Mężczyzna zdawał się wcale jej nie słuchać. Zwracał się do

niej. jakby miał do czynienia z dzieckiem albo człowiekiem
słabo słyszącym.

- Moja znajoma nie zechce dłużej czekać. Chodzi nam tylko

o herbatę. To chyba nie jest aż tak wiele?

Zachowywał się jak ktoś, kto potrafi postawić na swoim, ale

Mary Jane wcale nie zamierzała mu się podporządkować. Po
pierwsze miała jeszcze sporo do zrobienia, a po drugie nie lubiła,
żeby ktoś jej coś narzucał.

- Przykro mi, ale...
Przerwało jej nagłe pojawienie się dziewczyny, która z impe­

tem weszła do środka. Właściwie nie była to dziewczyna, skon­
statowała Mary Jane, ale kobieta w pełni rozkwitu. Jedynie na­
dąsana mina i zmarszczone czoło nieco przyćmiewały jej ude­
rzającą urodę.

- Co z moją herbatą? - prychnęła. - O Boże, Thomas, prze­

cież proszę tylko o filiżankę herbaty. Czy to aż tak wiele? Ale
znalazłeś miejsce! - Z wdziękiem opadła na jedno z wyplatanych
krzesełek. - Przypuszczam, że nie możemy liczyć na nic innego
niż na tę herbatę z torebek, która nie nadaje się do picia, ale skoro
nie ma nic innego...

Mary Jane zmierzyła mężczyznę lodowatym spojrzeniem.

- Mam herbatę z torebek, która nadaje się do picia - powie­

działa. - Ale może pani życzy sobie Earl Grey lub Orange Pekoe?

background image

7

- Earl Grey - rzuciła kobieta. -I mam nadzieję, że nie bę­

dziemy musieli długo czekać.

- Tylko tyle, ile trzeba czekać na zagotowanie wody - z mor­

derczą słodyczą poinformowała ją Mary Jane.

Poszła do kuchni i po chwili z pełną tacą podeszła do stolika.

Mężczyzna poderwał się z miejsca i wziął od niej tacę. Ten gest

ją zaskoczył.

Poszła na zaplecze i zabrała się za sprzątanie. Musi jeszcze

upiec na jutro rożki, przygotować ciasto na bułeczki do hot
dogów, podosypywać cukru i uzupełnić miseczki z konfiturą.
Kończyła chować naczynia, kiedy do kuchni zajrzał mężczyzna,
mówiąc, że chce zapłacić.

Wypisała rachunek na barze i podała go bez słowa. Od stolika

dobiegło ją głośne pytanie:

- Przypuszczam, że tu pewnie nie ma toalety?
Mary Jane przerwała odliczać resztę.
- Nie. - Po chwili rozmyślnie dodała: - Publiczne toalety są

po drugiej stronie placu w kierunku na Moreton.

Mężczyzna zdusił śmiech.

- Dziękujemy za herbatę - powiedział z chłodną uprzejmo­

ścią. Wychodząc, przekręcił szyld na drzwiach.

Patrzyła za nimi, jak wsiadają do samochodu. Ciemnonie­

bieski rolls-royce. Całkiem niezły. Do najbliższego miasteczka
droga jest zupełnie pusta. Może zabraknie im benzyny? Chociaż
to mało prawdopodobne, ten mężczyzna raczej nie należy do
takich.

Zamknęła drzwi i sprawnie uprzątnęła niewielką salę, w któ­

rej mieściły się zaledwie cztery stoliki. W kuchni pozmywa­
ła ostatnie filiżanki, wstawiła do piecyka kolację i poszła na
górę.

Wąskie schody, ukryte za szafą na ubrania, prowadziły na

pięterko. Okno małej sypialni wychodziło na ogródek z tyłu

background image

8

domu. Mebli było niewiele, ale miękkie zasłony i narzuta na
łóżku wprowadzały ciepłą, przytulną atmosferę, podkreśloną
przez kwiaty stojące na staromodnej toaletce. Od frontu, nad
herbaciarnią, mieścił się przestronny salonik. Podobnie jak sy­
pialnia był skąpo umeblowany, za to nie brakowało w nim kwia­
tów. Mary Jane zapaliła gazowy kominek, włączyła stojącą przy
wygodnym fotelu lampę. Pokój wypełnił się ciepłym blaskiem.

Dziewczyna znów zeszła na dół, by wpuścić do domu kota.

Brimble lubiła chadzać swoimi drogami. Teraz, mrucząc i ocie­
rając się o nogi swojej pani, natarczywie domagała się kolacji.
Najedzona, poszła położyć się przed kominkiem.

Mary Jane nakryła kuchenny stół i sama zasiadła do kolacji.

Jednym uchem słuchała wieczornych wiadomości, planując

w myślach jutrzejszy dzień. W piątki jeździł autobus do Stow-
-on-the-Wold. Wracał kolo czwartej i mieszkający na peryferiach
pasażerowie zazwyczaj wpadali do niej na herbatę.

Posprzątała stół i zabrała się za pieczenie. Rożki cieszyły się

powodzeniem i były łatwe do przygotowania. Upiekła dwie bla­
chy, potem włożyła do piecyka bułeczki. Dopiero wtedy poszła
do baru przeliczyć dzisiejszy utarg. Herbaciarnia nie przynosiła
zbyt wiele - wprawdzie wystarczało na opłaty, ale. już o waka­
cjach czy nowych ciuchach mogła tylko pomarzyć. I to mimo
tego, że domek był jej własnością.

Dostała go dwa lata temu w spadku po wujku Matthew. Opie­

kował się nią i Felicity od śmierci rodziców, którzy zginęli w wy­
padku. Obie chodziły wtedy do szkoły. Felicity, starsza i obda­
rzona wyjątkową urodą, zaraz po skończeniu nauki wyjechała do
Londynu i została modelką. Mary Jane zajęła się prowadzeniem
domu, zwłaszcza że ciocia czuła się coraz gorzej. Po jej śmierci
przejęła na siebie wszystkie domowe obowiązki, starając się nie
myśleć o upływającym czasie. Miała dwadzieścia trzy lata, kiedy
zmarł wujek. Okazało się, że zapisał na nią ten domek i pięćset

background image

9

funtów. Wtedy czym prędzej wyprowadziła się z ich dużego
domu. 01iver, spadkobierca wujka, i jego żona, nie kryli antypa­
tii, jaką do niej czuli.

Część pieniędzy przeznaczyła na zakup używanych mebli

i otworzyła herbaciarnię. W miasteczku była osobą powszechnie
lubianą i już po kilku miesiącach zaczęła jakoś prosperować.
Felicity odwiedziła ją kilka razy, podśmiewając się z jej zarad­

ności, ale nigdy nie zaofiarowała pomocy.

- Ty już masz taki charakter - podsumowała siostrę. -

Zawsze pociągało cię życie domowe. Ja bym chyba umarła,
gdybym musiała tu mieszkać. W przyszłym tygodniu mam zdję­
cia na Karaibach. No powiedz, nie chciałabyś być na moim
miejscu?

- Wiesz, chyba jednak nie - odrzekła po zastanowieniu Mary

Jane. - Ale mam nadzieję, że dobrze się bawisz.

- Staram się i wiem, że jeśli wpadnie mi w oko jakiś przy­

stojny i bogaty facet, to natychmiast wyjdę za niego. - Pogłaska­
ła siostrę po plecach. - Ty zaś nie masz tu na zamążpójście
specjalnych szans.

Musiała przyznać jej rację. Niewielkie szanse miała na po­

znanie kogoś, kto by mieszkał w miasteczku i nie był żonaty albo
właśnie nie miał się żenić.

Przypomniała to sobie, wyjmując z pieca ostatnie bułeczki.

Na przykład... ten mężczyzna dziś po południu. Miał taki ele­
gancki wóz... nawet jeśli był tylko pożyczony. Przystojny i miły.
Szkoda, że nie zakochali się w sobie od pierwszego wejrzenia,
tak jak to się zdarza w romantycznych powieściach. Niestety, ani
on nie wykazał ochoty, by ją jeszcze kiedyś ujrzeć, ani ona go
nie zatrzymywała.

Dokończyła sprzątanie i postanowiła, że przed pójściem do

łóżka posiedzi sobie jeszcze z kotem przed kominkiem.

background image

.10

Dokładnie tydzień później odwiedziła ją Emily Potter. Przy­

szła o niezwykłej jak na nią porze, bo właśnie dochodziła jede­
nasta. Wydawała się bardzo czymś przejęta.

- Nie miałam już pomysłu, do kogo się zwrócić - zaczęła

bez tchu - i pomyślałam o tobie. Pani Stokes wyjechała, a pani
Kemble właśnie prowadzi poranne spotkanie dla dzieci i ich
mamuś. Taksówka powinna przyjechać lada moment i moja Ma­
bel okropnie się denerwuje.

- Ale dlaczego? - Mary Jane wolała od razu przejść do sedna

sprawy, zwłaszcza że starsza pani była tak poruszona.

- No przecież ma wyznaczoną konsultację u specjalisty,

wiesz, chodzi o jej biodro. Doktor Fellowes umówił ją na dzisiaj,
ale teraz Mabel nie chce iść. W dodatku ten lekarz bardzo rzadko
przyjeżdża do Cheltenham. Mabel jest wyznaczona na drugą, a ja
nie mogę z nią jechać, bo Didums jest w złej formie i nie chcę
go zostawić...

- Chodzi o to, żebym została z Didums? - domyśliła się Ma­

ry Jane i westchnęła w duchu. Didums był uparty i trudno było
go do czegoś przekonać. No i Brimble go nie znosiła.

- Nie, nie. Nasz Didums nie zechce u nikogo zostać, może

być tylko ze mną albo z moją siostrą. Nie pojechałabyś z Mabel?

- Pani Potter rozejrzała się po opustoszałej sali. - Nie masz teraz
gości, mogłabyś zamknąć na godzinkę czy dwie.

Ale w każdej chwili ktoś może nadejść, pomyślała Mary Jane,

jednak nie powiedziała tego. Szansa nie była duża, ale zawsze.

- O której byśmy wróciły? - zapytała ostrożnie.
- Jest wyznaczona na drugą. Myślę, że to nie powinno potrwać

długo. O czwartej powinnyście być z powrotem... - Z desperacją
ścisnęła ręce. - Moja droga, naprawdę już nie wiem, co robić...

Jazda do szpitala zajmie jakieś pół godziny, może dłużej. No

i chyba powinnyśmy być nieco przed czasem, zastanawiała się
Mary Jane.

background image

i i

- Mam nadzieję, że w szpitalu znajdzie się jakiś przytulny

barek, gdzie będzie można napić się kawy. Mabel z pewnością
przydałaby się taka chwila oddechu.

Mnie chyba też, przemknęło jej przez myśl. Zwłaszcza po

długiej jeździe w towarzystwie rozgorączkowanej starszej pani.

.- Przyjdę za jakieś pół godziny - powiedziała spokojnie.

- Mamy sporo czasu.

Pani Potter pożegnała ją ze łzami w oczach.
Mary Jane zamknęła herbaciarnię, przebrała się w spódniczkę

i kardigan, przegryzła rożkiem filiżankę kawy. Upewniwszy się,
że kotka śpi w nogach łóżka, ruszyła w stronę domostwa sióstr
Potter.

Ładnie utrzymany ogród otaczał rozległy, solidnie zbudowa­

ny dom, zbyt duży jak na potrzeby dwóch osób. Ale siostry Potter
mieszkały tu od zawsze i choć utrzymanie go nie było łatwe, nie
zamierzały się stąd ruszyć.

Drzwi otworzyły się na pierwszy dźwięk dzwonka. Mary Jane

została wprowadzona do salonu zastawionego meblami, które
były tu jeszcze przed przyjściem na świat obecnych właścicielek.
Mimo starań nie udało się jej wprowadzić pani Mabel w pogodny
nastrój; zdenerwowana czekającą ją wizytą sprawiała wrażenie
osoby, której dni są już policzone. Mary Jane odetchnęła z ulgą,
kiedy wreszcie nadjechała taksówka.

Na miejscu były pół godziny przed czasem, niestety, okaza­

ło się, że z powodu nieprzewidzianych opóźnień przyjdzie
im poczekać dłużej. Gdy wreszcie siostra wywołała nazwisko
pani Potter, dochodziła trzecia. Mary Jane z trudem doprowa­
dziła do gabinetu zdenerwowaną do granic możliwości starszą
panią.

Lekarz siedzący za biurkiem podniósł się na powitanie i uścis­

nął rękę pacjentki. Mary Jane od razu go poznała - to on tak
uparcie domagał się herbaty dla swojej znajomej.

background image

12

- Och, to pan! - powiedziała jak zwykle bez zastanowienia.

- Dzień dobry. Ale niespodzianka!

Poczuła na sobie chłodne spojrzenie niebieskich oczu.

Najwyraźniej wcale jej nie rozpoznał.

- Dzień dobry - odrzekł uprzejmie, a ona zarumieniła się.

Nie cierpiała tej swojej skłonności, ale nie miała na to wpływu.
Na szczęście pielęgniarka chyba niczego nie zauważyła.

- Może niech pani lepiej zostanie z panią Potter - zapro­

ponowała. - Chyba jest bardzo zdenerwowana.

Mary Jane usiadła w rogu gabinetu, by pani Potter mogła

ją widzieć. Lekarz z uwagą słuchał zwierzeń pacjentki, naj­

mniejszym gestem nie zdradzając zniecierpliwienia, nawet gdy
zaczęła żalić się. że z powodu złego samopoczucia nie udały się

jej konfitur)'. Okropny, zadufany w sobie facet, oceniła go Mary

Jane. Chociaż nie można odmówić mu pewnych walorów. Prze­
cież przez ten czas myślała o nim nie raz i nie dwa. Tacy postaw­
ni, przystojni mężczyźni, rozbijający się rollsami, nieczęsto zda­
rzają się w jej okolicy. Nie przypuszczała, że jeszcze kiedyś go
spotka. Przypomniała sobie towarzyszącą mu kobietę. Z tych
rozmyślań wyrwał ją głos siostry, prowadzącej panią Potter za
parawan, gdzie miała zostać zbadana.

Lekarz nie zwracał uwagi na Mary Jane. Zdawał się być

całkowicie pochłonięty pisaniem. Oderwał się dopiero wtedy,
gdy siostra oznajmiła, że pacjentka jest gotowa.

Zniknął za parawanem. Mary Jane miała już dość siedzenia.

Badanie potrwa przynajmniej dziesięć minut. Podeszła do biurka
i zerknęła na zapiski, próbując je odczytać. Na początku jej nie szło,
ale po chwili zaczęła wyłapywać sens. Były tam również jakieś
wykresy, chyba też coś po łacinie. Szkoda, że pisał tak niewyraźnie.

Jego uprzejme pytanie, czy jest zainteresowana ortopedią,

całkowicie ją zaskoczyło. Spłoszona odwróciła się gwałtownie,
niemal na niego wpadając.

background image

13

- Tak... to znaczy... - Czuła, że policzki jej płoną. - Pana

pisma zupełnie nie daje się odcyfrować - zakończyła.

- Tak? Ja potrafię je odczytać... a pani jest chyba za bardzo

ciekawa.

- To przywilej pacjenta. - Mary Jane nigdy nie brakowało

ciętych odpowiedzi.

Skwitował to niesympatycznym uśmieszkiem i usiadł za

biurkiem.

Mary Jane wróciła na swoje miejsce. Przyglądała mu się

badawczo. Sądząc na oko, miał jakieś trzydzieści pięć lat. Brą­
zowe włosy lekko siwiały na skroniach. Rysy twarzy świadczyły
o stanowczości. Chociaż mógł wyglądać całkiem miło, gdyby się
uśmiechał. Ubrany był z dyskretną elegancją, która musiała
nieźle kosztować. Ciekawe, jak on się nazywa, przemknęło jej
przez myśl. ale szybko ją od siebie odepchnęła. W końcu to nie
ma żadnego znaczenia.

W tej samej chwili pani Mabel wyszła zza parawanu. Włożyła

już kapelusz i rękawiczki. Lekarz poderwał się na jej widok. Ten

gest ujął Mary Jane, podobnie jak wyważony sposób, w jaki

poinformował pacjentkę o konieczności operacji.

- Czy pani jest krewną pani Potter? - zapytał uprzejmie,

odwracając się w stronę Mary Jane.

- Nie. Mieszkamy w tym samym miasteczku. Siostra pani

Potter nie mogła z nią przyjechać z powodu Didums... - Urwa­
ła, widząc pytającą minę lekarza. - To ich pies - wyjaśniła. -
Ostatnio nie jest w dobrej formie i weterynarz powiedział... -
umilkła. Przecież to go wcale nie obchodzi.

- Zechce pani poprosić panią Potter, by zadzwoniła do szpi­

tala. Zostanie poinformowana o kolejnych krokach, niezbęd­
nych, by przyjąć jej siostrę.

Podniósł się i pożegnał panią Potter, skinął uprzejmie w stro­

nę dziewczyny i siostra wyprowadziła je do poczekalni.

background image

14

- Jak on się nazywa? - zapytała ją Mary Jane.

Siostra przeniosła wzrok z trzymanej w ręku karty na Mary

Jane i zmierzyła dziewczynę chłodnym spojrzeniem.

- Jeśli pyta pani o nazwisko lekarza, który konsultował panią

Potter, to był to sir Thomas Latimer. Pani Potter może mówić
o wyjątkowym szczęściu, że zgodził się ją przyjąć. To znakomity
specjalista - dodała z naciskiem.

- Och, to świetnie - uśmiechnęła się do niej promiennie i po­

prowadziła panią Potter do czekającej na nie taksówki.

Mimo iż Mary Jane starała się sprowadzić rozmowę na tematy

obojętne, droga powrotna upłynęła na szczegółowym roztrząsa­
niu całej wizyty przez przejętą panią Mabel.

Minęło trochę czasu, nim udało się jej opuścić obie siostry

i dotrzeć do siebie. Brimble już na nią czekała, spragniona towa­
rzystwa i posiłku. Mary Jane nakarmiła kota, zaparzyła sobie
herbatę i zamknęła drzwi. Była już prawie piąta, więc nie spo­

dziewała się gości. Poszła na górę i usiadła przed kominkiem.
Kot od razu wskoczył jej na kolana. Przypomniała sobie sir
Latimera i zamyśliła się.

Minęło parę dni. Choć lato powoli się kończyło, dobra pogoda

nadal się utrzymywała i herbaciarnię odwiedzało sporo gości.
Zarobiła więcej, niż się spodziewała. Panie Potter nie pokazały
się jeszcze, ale nie było w tym nic dziwnego - zwykle wpadały
do niej w czwartki, kiedy odbierały emeryturę. Tym bardziej się
zdziwiła, kiedy pojawiły się u niej dwa dni wcześniej.

- Chcemy pokazać ci list - zaczęła pani Emily. - Przeczytaj

go, bo dotyczy też ciebie. A my przy okazji pozwolimy sobie na
filiżankę twojej pysznej kawy.

Mary Jane podała im kawę i zerknęła na podany jej list.

W zwięzłej formie informowano, że pani Mabel proszona jest
o przybycie za cztery dni do szpitala, gdzie zostanie przeprawa-

background image

13

dzona operacja, zalecona przez sir Thomasa Latimera. Przebiegła
wzrokiem ustęp na lemat rzeczy, jakie należy ze sobą zabrać.
Kolejny akapit dotyczył jej osoby: postulowano, by młoda dama,
która towarzyszyła poprzednio pacjentce, była z nią i tym razem,
bo jej obecność doda otuchy starszej pani.

- Zrobisz to dla nas? - z nadzieją zapytała pani Emily, kiedy

Mary Jane oddała jej list. - Dobrze się składa, że o tej porze roku
nie masz zbyt wielu klientów, więc godzinna przerwa nie zrobi
ci specjalnej różnicy.

Wolała nie prostować tej opinii. Utrzymująca się pogoda mog­

ła przecież sprowadzić wielu gości. A musi zarobić na zimowe
miesiące, kiedy ruch niemal zamiera. Chociaż z drugiej strony
lubiła siostry Potter.

- Termin wyznaczono na trzecią - zastanowiła się. - To zna­

czy, że trzeba wyjechać stąd gdzieś o drugiej, prawda? No tak,
oczywiście że pojadę z panią Mabel i dopilnuję, by wszystko
było jak należy.

Widać było, że obu paniom kamień spadł z serca. Mary Jane

ponownie napełniła ich filiżanki, nie dopisując należności za tę
dodatkową kawę do ich rachunku.

- Mam nadzieję - odezwała się pani Emily - że Didums

wydobrzeje i będę mogła go zostawić, by odwiedzić Mabel
w szpitalu. Nie wiemy, jak długo przyjdzie jej tam przebywać.

- Spróbuję się tego dowiedzieć - obiecała jej Mary Jane..

Musiała je zostawić, bo na progu pojawili się kolejni goście:

dwa starsze małżeństwa, które zamówiły pokaźną ilość rożków
i dzbanek kawy. Może to był znak, że dobrze zrobiła, godząc się
na odwiezienie do szpitala pani Potter?

Chyba rzeczywiście tak było, bo przez następne kilka dni

drzwi herbaciarni niemal się nie zamykały. Z tym większą nie­
chęcią zawiesiła tabliczkę z napisem .Zamknięte". Znów zapo­
wiadał się piękny dzień i mogło być mnóstwo gości.

background image

16

Pani Mabel z rezygnacją wsiadła do taksówki. Była tak przy­

gnębiona i przybita, że Mary Jane ścisnęło się serce na jej widok.
Przez całą drogę daremnie próbowała jakoś ją rozruszać.

Tym razem nie kazano im czekać. Podczas gdy przyjmowano

panią Mabel, Mary Jane uzyskała wszelkie informacje na temat
odwiedzin, telefonów i tutejszej kawiarenki. Na szpitalnym łóż­
ku pani Potter wyglądała blado, jednak uśmiechnęła się na widok
wchodzącej Mary Jane.

- Za chwilę ma tu przyjść siostra - poinformowała ją dziew­

czyna. - Może zabiorę teraz pani rzeczy i przywiozę je, kiedy
będzie pani wychodzić do domu? - zaproponowała. Przez mo­
ment nasłuchiwała, bo z koniarza dobiegł ją odgłos kroków.

- O, chyba idzie siostra.

Razem z siostrą pojawił się sir Thomas Latimer. Miał na sobie

długi biały fartuch, ręce trzymał w kieszeniach. Serdecznie przywi­
tał się z panią Potter, w stronę Mary Jane chłodno skinął głową.

Istotnie ma podejście do pacjentów, stwierdziła Mary Jane,

przyglądając się pani Potter, która pod wpływem jego słów uspo­
koiła się i nawet zaczęła się uśmiechać. Mary Jane chciała wy­

cofać się dyskretnie, by nie przeszkadzać w ewentualnym bada­
niu, ale doktor Thomas powstrzymał ją.

- Proszę zostać - powiedział, nie odwracając głowy.

Nie chciała z nim dyskutować i niepotrzebnie denerwo­

wać pani Mabel. Posłała mu złe spojrzenie, ale nie ruszyła się
z miejsca.

Miała za sobą ciężki dzień i zmęczenie zaczęło dawać o sobie

znać. Szkoda, że nie jestem taka jak ta siostra, pomyślała, prze-
stępując z nogi na nogę. Młoda, ładna i wykształcona. Od czasu
do czasu wymieniała z sir Thomasem fachowe uwagi, dla niej
zupełnie niezrozumiałe. Podniosła dłoń, by ukryć ziewnięcie
i wyjęła jedną stopę z buta.

Pani Potter była w coraz lepszym nastroju. Kiedy lekarz za-

background image

17

kończył badanie i przysiadł na krawędzi łóżka, uśmiechnęła się
do niego i mocno uścisnęła mu dłoń, wsłuchując się w jego
łagodny, przekonujący głos, dodający jej otuchy.

- Myślę, że chyba już możemy zwolnić panią...? - Zawiesił

głos i odwrócił się w stronę Mary Jane.

- Seymour - odrzekła i pośpiesznie zaczęła wsuwać nogę

w but.

Przeniósł spojrzenie z jej twarzy na nogi. Nawet nie mrugnął.
- Pojutrze będzie można odwiedzić panią Potter. Jej siostra

może dzwonić do niej o każdej porze. Operację przeprowadzę

jutro o ósmej rano. Zakończy się przed południem. Czy ma pani

telefon? - zapytał.

- Nie. Korzystamy z poczty, a pani Kemble z plebanii chęt­

nie przekaże wiadomość. W miasteczku wszyscy się znamy. Zre­
sztą już podałam w rejestracji numery, pod które można dzwonić.
Chociaż jutro i tak ktoś od nas zadzwoni do szpitala.

Lekarz skinął głową, uśmiechnął się miło do pani Potter i od­

szedł razem z siostrą. Młoda pielęgniarka, która pojawiła się po
ich odejściu, obiecała przynieść pacjentce herbatę. Mary Jane
ucałowała starszą panią.

- Niedługo się zobaczymy - obiecała.

Kiedy wreszcie dotarła do domu i zdała relację pani Emi-

ly, było za późno, by otwierać herbaciarnię. Zaparzyła sobie
herbatę, nakarmiła kota i zabrała się za szykowanie ciasta na
rożki. Jej myśli pobiegły ku dzisiejszemu spotkaniu z sir Tho­
masem.

Operacja zakończyła się sukcesem. Całe miasteczko p niczym

innym nie mówiło. Mieszkańcy spotykali się w herbaciarni i Ma­
ry Jane ledwie nadążała z podawaniem herbaty i kawy. Pani
Kemble, siostra pastora, zaproponowała wyjazd do szpitala, by
odwiedzić panią Mabel.

background image

18

- Mogę zabrać trzy osoby. Oczywiście pojedziesz ty, Emily,

pani Stokes, no i mój brat.

Pani Emily odstawiła filiżankę.
- Byłoby miło, gdyby Mary Jane mogła się z nami zabrać...
- Innym razem - władczym tonem przerwała jej pani Kem-

ble. - Zresztą kto zająłby się Didums? A Mary Jane da sobie
z nim radę.

Nazajutrz Mary Jane, trzymając pod pachą Didums., odpro­

wadziła wzrokiem samochód pani Kemble. Umieściła psa w sa­
lonie i zamknęła drzwi sypialni. Na szczęście kot spał na jej
łóżku i o niczym nie wiedział. Szkoda, że nie mogła pojechać,
aby zobaczyć panią Mabel. Może jeszcze zdarzy się okazja, że
ktoś będzie jechał i zechce ją podwieźć.

Nie musiała długo czekać. Pani Fellowes, która wpadła na

filiżankę herbaty, wybierała się w niedzielę do Cheltenham
i obiecała podwieźć ją do szpitala. Mary Jane musiałaby tylko
wrócić do domu autobusem.

Dziewczyna przystała z ochotą, choć oznaczało to długą podróż

i wymagało dotarcia na czas do dworca. Nie zastanawiając się zbyt
długo, wysłała do pani Mabel kartkę zapowiadającą jej wizytę.

Stan pani Potter poprawia się z dnia na dzień, poinformowała

ją pani Emily, kiedy przyszła odebrać psa. Jutro już powinna

wstać z łóżka.

- Taka jest ta nowa chirurgia - dodała, potrząsając głową.

- Pamiętam, że w czasach mojej młodości ludzie tygodniami nie
wstawali po operacji. A ten miły człowiek, który ją operował,
sir... coś tam, przyszedł, kiedy u niej byłam, i powiedział, że
operacja się udała i nasza droga Mabel będzie się teraz czuć
znacznie lepiej. Bardzo uprzejmy człowiek.

Mary Jane zamruczała coś pod nosem i podała jej filiżankę

herbaty.

background image

19

Przez resztę tygodnia była bardzo zajęta, więc bez poczucia

winy sięgnęła po odłożone pieniądze. Jeśli jakimś nieszczęśli­
wym trafem nie zdąży na autobus, będzie musiała wziąć taksów­

kę. To oznacza, że może zapomnieć o zimowych butach, ale
przecież lubi panią Mabel.

W niedzielę zazwyczaj otwierała lokal, ale teraz zamknęła

zaraz po lunchu i ruszyła w stronę domu doktora Fellowesa.

Pani Mabel była zachwycona jej przybyciem. Wydawało się,

że operacja przywróciła jej siły i dobry humor. Po kolei opowia­
dała Mary Jane wszystko, co ją tu spotkało. Przerwała opowieść,
bo w pobliżu powstało jakieś zamieszanie. To sir Thomas Lati-
mer zbliżał się w ich stronę. Już je mijał, ale nagle zatrzymał się.

Wiedział o zapowiedzianej wizycie Mary Jane: wpadła mu

w oko jej kartka do pani Mabel. Nie wiedząc dlaczego, postano­
wił przyjechać w niedzielę na oddział. Akurat dzień wcześniej

kogoś operował, więc nie było nic dziwnego w tym, że chciał
obejrzeć pacjenta.

- Dzień dobry - powitał obie panie z wystudiowaną obojęt­

nością.

- Och, czyż to nie wspaniałe? - Radosny głos pani Potter

zagłuszył uprzejme powitanie dziewczyny. - Mary Jane przyje­
chała mnie odwiedzić, a pani Fellowes podwiozła ją tutaj. Mar­
twię się jednak, jak uda się jej wrócić do domu, zwłaszcza że
dzisiaj jest niedziela, ale mówi, że da sobie radę. - Skinęła na
patrzącą w bok Mary Jane. - Właśnie zachwycałam się, jak do­
brze potraficie tu leczyć. Muszę polecić wasz szpital moim zna­

jomym.

Zupełnie jakby chodziło o hotel, pomyślała Mary Jane.
Sir Thomas pożegnał się uprzejmie, a Mary uznała, że jeszcze

chwilę powinna pozostać. W końcu zaczęła się zbierać do wy­

jścia, ale właśnie wtedy pani Mabel przypomniała sobie o róż­

nych sprawach, jakie chciała przekazać siostrze. Kiedy wreszcie

background image

20

wybiegła z sali, nie miała pewności, czy zdąży. Zatrzymała się
przy wyjściu, by zapytać portiera, skąd odchodzi autobus.

Potężny rolls-royce cicho zatrzymał się obok niej. Otworzyły

się drzwi.

- Proszę wsiadać - usłyszała głos sir Thomasa. - Będę prze­

jeżdżać przez pani miasteczko.

- Chcę złapać autobus.
- Za późno. W niedzielę odjeżdża pół godziny wcześniej,

wiem to od portiera, a on się nie myli. Proszę wsiadać, panno
Seymour - dodał miękko.

- Ale ja... - urwała. Pochwyciła jego spojrzenie. - No do­

brze. - Zabrzmiało to oschle. - Dziękuję - dodała.

Zapięła pas. Sir Thomas ruszył bez słowa. Właściwie przez

cała drogę się nie odzywał, jedynie raz wspomniał, że pani Potter
wkrótce wróci do domu. Nie przychodziło jej do głowy nic

sensownego, więc też milczała. Dopiero pod koniec tej milczącej

jazdy zapytała:

- Mieszka pan gdzieś w pobliżu?
- Nie, w Londynie. Chcę być blisko miejsca pracy.
- W takim razie dlaczego był pan w Cheltenham?
- Jeśli jest potrzeba, odwiedzam inne szpitale.
Nic na to nie odpowiedziała. Zapadał zmrok, kiedy zatrzymali

się pod herbaciarnią.

Wysiadł pierwszy i przytrzymał jej drzwiczki. Wziął od niej

staromodny klucz, otworzył drzwi i zapalił światło. Dopiero wte­
dy zrobił jej przejście.

- Jeszcze raz bardzo dziękuję - powiedziała Mary Jane i po­

chyliła się, by podnieść kota, który wyszedł jej na spotkanie.

Doktor Thomas oparł się o futrynę. Wcale nie zbierał się do

odjazdu.

- To pani kot?
- Tak, to Brimble. Dotrzymuje mi towarzystwa.

background image

21

- Mieszka pani sama?

- Tak. - Popatrzyła na niego. - Skoro jedzie pan do Londy­

nu, to powinien pan już ruszać.

Zaskoczyła go. Coś podobnego! Każe mu się wynosić. Do­

piero po chwili zdał sobie sprawę, że coś takiego zdarza mu się
po raz pierwszy. Kobiety zawsze raczej namawiały go, by został.
Ta dziewczyna go intrygowała. Przecież celowo przyjechał dziś
do szpitala, chciał ją znów zobaczyć, dowiedzieć się o niej cze­
goś więcej. Trudno powiedzieć, by to mu się udało.

Pożegnał się zdawkowo. Mało prawdopodobne, aby jeszcze

kiedyś ją spotkał. Lepiej od razu o niej zapomnieć. Ruszył drogą
na Londyn.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Kończył się wrzesień i razem z nim dobra pogoda. Coraz

rzadziej wpadali turyści, by rozgrzać się herbatą czy kawą. Nie­
liczni, goście składali się głównie z mieszkańców miasteczka;
dobrze, że dzięki nim herbaciarnia jeszcze jakoś funkcjonowała.
Pani Mabel czuła się coraz lepiej, za tydzień miała wrócić do
domu, a za sześć tygodni pojechać na kontrolę do sir Thomasa.
Mary Jane odwiedziła ją jeszcze raz w szpitalu.

- Ach, jaki to miły człowiek - zachwycała się pani Potter.

- To prawdziwy dżentelmen - westchnęła - jeśli wiesz, o czym
mówię.

Mary Jane nie była tego pewna, ale mruknęła potakująco.
Powrót pani Mabel stał się wydarzeniem w sennym zazwy­

czaj miasteczku. Przywieziono ją karetką i ostrożnie zaprowa­
dzono do domu. Zniknęły niemal wszystkie ciasteczka, jakie
Mary Jane przyniosła na powitanie, opróżniono dzbanki z her­
batą. Ledwie odjechała karetka, natychmiast pojawiła się pani
Kemble, pani Stokes, a po chwili dołączył do nich doktor Fello-
wes. Na szczęście taktownie zasugerował, że pani Potter potrzeb­
na jest teraz cisza i spokój. Jedynie Mary Jane została nieco
dłużej. Musiała do końca wysłuchać opowieści pani Mabel.

- I teraz mam codziennie chodzić na godzinny spacer - mó­

wiła podekscytowana. - I prowadzić spokojny tryb życia - za­
śmiała się, a siostra jej zawtórowała. - A to właśnie robimy, czyż
nie, Mary Jane? Ty przecież też cenisz sobie ten spokojny tryb
życia.

background image

23

Dziewczyna uśmiechnęła się. Przecież nie będzie im mówić,

że w głębi duszy marzą się jej piękne stroje, kolacje przy świe­
cach, wieczorne tańce dzień po dniu z kimś, kto będzie ją ubó­
stwiać. Nawet Felicity, podczas ich rzadkich spotkań, nigdy na­
wet przez myśl nie przeszło, że jej młodsza siostra może chcieć
czegoś więcej od życia.

Ranki stawały się coraz chłodniejsze, coraz szybciej zapadał

zmierzch. Miasteczko, po emocjach związanych z operacją pani
Potter, wróciło do wcześniejszego rytmu. Mary Jane wypiekała

coraz mniej ciasteczek, coraz rzadziej miała klientów. '

Właśnie zbierała się do zamknięcia herbaciarni, kiedy

otworzyły się drzwi. Z nadzieją podniosła wzrok znad wycie­
ranego stolika. Na progu stał jej kuzyn, spadkobierca wujka
Matthew.

- Dobry wieczór, 01iverze - powiedziała ostrożnie.
Znali się od dziecka i od zawsze czuli do siebie antypatię. Po

śmierci wujka nie mógł się doczekać, kiedy Mary Jane wyniesie
się z domu, zresztą ona też chciała to zrobić jak najszybciej. Żona
01ivera, pretensjonalna kobieta o chłodnym obejściu, też jej nie
znosiła.

- Interes idzie nie najlepiej, co? - zagadnął 01iver.
- Jak zwykle o tej porze roku. Ale... dziękuję, jakoś wiążę

koniec z końcem.

Zaskoczenie Mary Jane z powodu zainteresowania kuzyna jej

sprawami nie trwało długo.

- Chciałem cię o coś prosić - powiedział 01iver. - Margaret

musi pojechać do Londynu. Ma bóle krzyża i chce poradzić się
lekarza, a ja właśnie lecę w interesach do Stanów. Ktoś musi
z nią pojechać. - Unikał jej wzroku. - Pomyślałem sobie, że
może ty byś mogła? - Zaśmiał się. - Łączą nas przecież więzy
krwi...

- Jakoś nie zauważyłam tego - chłodno odrzekła Mary Jane.

background image

24

- Margaret ma swoją rodzinę, prawda? Z pewnością znajdzie się
ktoś, kto będzie mógł ją zawieźć.

- Już pytaliśmy - niedbale rzucił 01iver. - Ale sama wiesz

jak to jest: ludzie mają swoje sprawy, nie mogą marnować czasu.

- A ja mogę, tak? - spytała szorstko.
- Teraz i tak nie robisz tu kokosów. Zresztą to cię nie będzie

nic kosztować. Margaret musi zostać na dwa dni, no wiesz,
badania, testy. Tak ją boli kręgosłup, że sama nie może prowadzić
samochodu. Poza tym jest bardzo zdenerwowana. Naprawdę
cierpi - dodał, licząc na jej miękkie serce.

Wiedział, że w ten sposób ją złamie. Z niechęcią, jednak

w końcu się zgodziła. Będzie musiała na dwa dni zostawić kota
pod opieką sąsiadki i zamknąć herbaciarnię. Nie przynosiła teraz
dużych zysków, co sprytnie podkreślił 01iver, ale zawsze to były

jakieś pieniądze.

01iver, dopiąwszy swego, nie zamierzał tracić więcej czasu.

- W takim razie w następny wtorek - zapowiedział. - Przy­

jedziemy z Margaret i dalej ty z nią pojedziesz. Ja mam samolot

po południu.

Nie okazał ani krzty wdzięczności. Patrzyła, jak wsiada do

samochodu i, kiedy odjechał, wykrzywiła się za nim.

We wtorkowy poranek czekała na niego ubrana w stary twee-

dowy kostium. Nie przywitał się, skinął tylko głową.

- Margaret jest w samochodzie. Tylko prowadź ostrożnie.

Musisz gdzieś po drodze zatankować, nie wystarczy benzyny na
powrót.

Wytrzymała jego wzrok i uprzejmie zapytała:

- Margaret ma na to pieniądze? Bo ja nie.
- No wiesz, w końcu te parę litrów benzyny...
- Jeśli tak uważasz, to poszukaj kogoś innego. Możesz spró­

bować w warsztacie u Jima... on z pewnością znajdzie kogoś,

background image

25

kto zawiezie Margaret. Płaci się chyba od kilometra i dodatkowo
za benzynę.

01iver aż spąsowiał.
- Nikt by nie powiedział, że jesteśmy rodziną.
- Też tak myślę. Zresztą sama o tym zapominam. - Uśmie­

chnęła się. - Jeśli teraz pójdziesz, to powinieneś go złapać, war­
sztat już jest otwarty.

Posłał jej mordercze spojrzenie, ale to nie zrobiło na niej

żadnego wrażenia. Sięgnął po portfel.

- Przygotuj mi dokładne rozliczenie - zażądał gniewnie i po­

dał jej kilka banknotów. -I idź już. Margaret i tak jest wystar­
czająco zdenerwowana.

Margaret była wysoką i, jak o sobie mniemała, elegancką

szczupłą osobą. Miała regularne rysy, ale wiecznie skrzywiona
mina i zrzędliwy głos psuły wrażenie.

- Och, dlaczego tak długo? - jęknęła przejmująco. - Czy nie

widzisz, jak ja się czuję? I to czekanie...

Mary Jane wsiadła do środka.
- Dzień dobry, Margaret - przywitała się. Popatrzyła na nią.

- Zanim ruszymy, od razu oświadczam, że nie mam ze sobą
żadnych pieniędzy. Może 01iver już ci to mówił?

Margaret wydawała się nieco zaskoczona.
- Nie, skądże, wspomniał, że... No nic, mam tyle, że powin­

no wystarczyć dla nas obu. - Po chwili dodała kwaśno:- Trafiła
ci się niezła gratka... dwudniowy pobyt w mieście i wszystko
opłacone.

Mary Jane puściła to mimo uszu. 01iver nie pożegnał się

z żoną, machnął tylko ręką. Naburmuszona Margaret nie wda­
wała się w rozmowę, więc Mary Jane mogła spokojnie oddać się

rozmyślaniom. Przez chwilę bawiła się myślą, że przyśle 01ive-
rowi rachunek - dwa średnie utargi plus napiwki. Chybaby go
skręciło ze złości. Przyjemnie było sobie chociaż pofantazjować.

background image

26

- Za szybko jedziesz - upomniała ją Margaret.
01iver zamówił im cichy hotel w pobliżu Wigmore Street. Na

wyznaczoną wizytę dojdą na piechotę. 0 wszystkim pomyślał,
przemknęło jej przez myśl, kiedy rozpakowywała bagaż Marga­
ret. Jej pokój mieścił się piętro wyżej; okno wychodziło na ślepą
ścianę. Mary Jane rozpakowała rzeczy i razem zeszły na lunch.

Wiktoriańska jadalnia była słabo oświetlona, ale ładnie nakry­

ty stół. srebrne sztućce i duże kieliszki zapowiadały niezły posi­
łek. Mary Jane ucieszyła się: od śniadania minęło sporo czasu
i była już porządnie głodna. Niestety, czekało ją rozczarowanie.
Podano kawałek ryby na liściu sałaty, kotlet barani z niewielką
porcją jarzyn i jednym ziemniakiem, a na deser malutki herbat­
nik. Do jedzenia popijały wodę. Mary Jane ostentacyjnie zjadła
dwie bułki.

- Nie pojmuję, dlaczego 01iver umieścił nas właśnie tu -

Margaret sięgnęła po kotlet. - Kiedy przyjeżdżamy do Londynu,
do teatru czy po zakupy, zawsze zatrzymujemy się w najlepszych
hotelach. - Urwała, zastanawiając się nad czymś. - Ach, może
pomyślał, że skoro ty tu będziesz.... a ciebie przecież nie stać...

Mary Jane aż zawrzała z oburzenia.

- Świetnie to sobie obmyślił. Ale wcale nie musisz tu mie­

szkać. Możesz przenieść się do innego hotelu, a ja wrócę do

domu. Jutro przyjedzie po ciebie ktoś od Jima...

- No wiesz! Jak możesz! 01iver nigdy by ci tego nie darował.
- Nie wątpię. Ani tobie, że wydajesz jego pieniądze. Chociaż

nie jest jeszcze lak źle: w końcu już jutro będziesz z powrotem.

- 01iver wróci dopiero za tydzień. Może zostaniesz przez ten

czas ze mną? Ktoś będzie musiał się mną zająć. I to badanie tak
mnie przeraża. A w domu będę zdana tylko na siebie.

- Przecież masz gosposię, dwie pokojówki i jeszcze ogrod­

nika. - Mary Jane zerknęła na zegarek. - Skoro mamy tam iść
na piechotę, to zacznijmy się szykować.

background image

27

- Jestem chora na samą myśl o tym, co mnie czeka -jęknęła

Margaret, kiedy spotkały się na dole.

Ale jakoś starczyło ci sił na zrobienie makijażu, dobranie

kapelusza i użycie perfum, złośliwie pomyślała Mary Jane, ale
oczywiście nic nie powiedziała.

Zdenerwowana Margaret popędzała ją przez całą drogę. Było

wczesne popołudnie i spokojna Wigmore Street tonęła w słone-

cznym blasku. Zatrzymały się przed jednym z wysokich budyn­
ków z czerwonej cegły. Mary Jane zadzwoniła i po chwili zna­

lazły się w niewielkim holu.

- Pierwsze piętro - skierował je portier i zniknął w swoim

kantorku, dodając jeszcze, że mogą skorzystać z windy.

Po obu stronach długiego korytarza ciągnął się rząd drzwi.

Nic nie zakłócało panującej tu ciszy. Mary Jane nacisnęła wska­
zany jej przez Margaret dzwonek. W tej samej chwili olśniło ją.
Na niewielkiej tabliczce widniało nazwisko sir Thomasa Latime-
ra! Spostrzegła je już wcześniej, na dole, ale wówczas jeszcze
nie skojarzyła. Zelektryzowała ją myśl, że znów go zobaczy. Ale
to wcale nie dlatego, że on mi się podoba, przekonywała siebie
w duchu.

Drzwi otworzyły się i Margaret pierwsza wkroczyła do środ­

ka, oznajmiając swoje przybycie. Sposób, w jaki to zrobiła, chy­
ba nie wywarł najlepszego wrażenia na przyjmującej je pielęg­
niarce. Były nieco przed czasem. Pielęgniarka wskazała im miej­
sce, porozmawiała przez chwilę i odeszła do mieszczącej się
w rogu rejestracji.

- Nie spodziewałam się. że będę musiała czekać - skrzywiła

się Margaret. - Przyjechałam z daleka i mam bóle nie do wy­
trzymania.

- Doktor Latimer przyjmuje wielu pacjentów, pani Seymour

- uprzejmie stwierdziła pielęgniarka. -I niektórym musi poświę­
cić więcej czasu niż innym.

background image

28

Nie minęło pięć minut, jak drzwi się otworzyły i z gabinetu

wyszła starsza pani o kulach. Sir Thomas wyszedł wraz z nią,
uścisnął na pożegnanie jej dłoń i przekazał pacjentkę siostrze.
Trwało to ledwie chwilę, bo zaraz znów zniknął za drzwiami
gabinetu.

Z pewnością mnie nie spostrzegł, pomyślała Mary Jane.

Myliła się. Sir Thomas odłożył kartę na biurko, podszedł do

okna i zapatrzył się przed siebie. Odczuł przyjemność na widok
tej dziewczyny i było to dla niego zupełnym zaskoczeniem. Wró­
cił do biurka i przejrzał kartę kolejnej pacjentki. Ta Margaret
Seymour pewnie jest jej bratową - obie mieszkają w tej samej
miejscowości.

Poprosił przez interkom o wprowadzenie pani Seymour.

Choć omdlewającym głosem skarżyła się na dokuczające jej

bóle i różne inne dolegliwości, nie dopatrzył się u niej żadnej
choroby. Na wszelki wypadek skierował ją na rentgen, który
robiono tu na parterze. Gdy wróciła, bez mrugnięcia okiem słu­
chał, jak nadal przejmująco opowiada o objawach swojej wyima­
ginowanej choroby.

- Proszę przyjść jutro rano. Zdjęcia będą gotowe i mam na­

dzieję, że będę mógł rozwiać pani obawy. Na razie niczego nie
widzę, ale zobaczymy jutro. Powiedzmy o dziesiątej?

- To nie jest dobry lekarz - oznajmiła Margaret w drodze do

hotelu. - Muszę poszukać innego specjalisty...

- Może lepiej poczekaj do jutra. Zobaczymy, co wykaże

prześwietlenie - rzeczowo stwierdziła Mary Jane. - Odpocznij
sobie dzisiaj, połóż się wcześnie.

Do hotelu wróciły akurat na podwieczorek. Były mile zasko­

czone, ponieważ posiłek tym razem był nadspodziewanie obfity,
z czego Mary Jane nie omieszkała skorzystać. Margaret, choć
taka obolała, też nie żałowała sobie kanapek i ciasteczek, po

background image

29

czym poszła do swojego pokoju. Mary Jane mogła spokojnie
pomyśleć o dzisiejszym dniu. Nie łudziła się, że sir Thomas ją
poznał. Widział ją tylko przelotnie, a podczas odprowadzania
Margaret nawet nie popatrzył w jej stronę. Ale i tak milo było
zobaczyć go w czasie pracy. Sprawiał wrażenie spokojnego pro­

fesjonalisty, znającego swoją wartość. Był całkiem inny niż wte­

dy, kiedy wpadł do jej herbaciarni i natarczywie domagał się
herbaty dla znajomej. Westchnęła bez powodu, przełknęła ostatni
kęs i sięgnęła po ilustrowany magazyn. Dopiero tuż przed kola­
cją poszła po Margaret.

Rano, kiedy dotarły na miejsce, okazało się, że sir Thomas

jeszcze nie wrócił ze szpitala, gdzie od wczesnego rana operował.

By umilić oczekiwanie, zaproponowano im kawę.

- No. nie! - ze złością wymamrotała Margaret. - Jestem pry­

watną pacjentką i...

- Ta operacja to nagły wypadek - gładko przerwała jej pie­

lęgniarka i poszła po kawę.

Mary Jane puściła mimo uszu jęczenie Margaret. Nieważne,

czy go lubi czy nie. było jej jednak szkoda sir Thomasa. Zerwał
się skoro świt i zamiast teraz się przespać, będzie musiał użerać
się z Margaret. Może nie będzie bardzo zmęczony...

Kiedy pojawił się na progu, tryskał energią. Dopiero kiedy

przyjrzała mu się uważniej, dostrzegła zmęczenie w jego oczach.
Zauważył jej spojrzenie i obrócił się, by się z nią przywitać.
Zarumieniła się lekko, a on się uśmiechnął. Ten przyjazny
uśmiech zaskoczył ją.

- Jak pana pacjent? Operacja się udała? - Zarumieniła się

jeszcze mocniej. Może nie powinna zadawać takich pytań?

W końcu to nie powinno jej obchodzić.

- Tak, w zupełności się udała. Dzień dobrze mi się zaczął

- odrzekł spokojnie, a ona ucieszyła się, że nie wziął jej za złe
tej ciekawości.

background image

30

Pielęgniarka zabrała Margaret, a Mary Jane zajęła się lekturą

kolorowych magazynów. Z zadumą przyglądała się zdjęciom
pięknych dziewczyn - większość z nich wyglądała na uczennice,
a wszystkie były tak szczupłe, że z chęcią zafundowałaby im
porządny posiłek. Niektóre ciuchy były całkiem niezłe, ale nie
zaprzątała sobie nimi głowy, skoro i tak nie ma szans, by kiedy­
kolwiek mogła je sobie kupić.

To nie dla mnie, wmawiała sobie od lat. Była nieco za szczu­

pła, ale miała zgrabną figurę i ładne nogi. choć była tego zupełnie
nieświadoma.

Drzwi otworzyły się. Wystarczyło spojrzeć na Margaret, by

domyślić się, że jest wściekła. Sir Thomas, jak zawsze ujmująco
grzeczny, uścisnął jej dłoń i, nie patrząc na Mary Jane, cofnął się
do gabinetu.

Margaret, nie odpowiadając na grzeczne pożegnanie pielęg­

niarki, wybiegła na ulicę.

- Widzisz, mówiłam ci, że on jest do niczego! - Wybuchnęła.

- Ten idiota powiedział, że nic mi nie jest. - Zaśmiała się nie­

przyjemnie. - Wyobraź sobie, że zalecił mi gimnastykować się
i codziennie chodzić na godzinny spacer! Poza tym kazał mi
ścielić łóżka, pracować w ogrodzie, prowadzić aktywny tryb
życia. A ja od lat cierpię na bóle krzyża i nie jestem w stanie
robić niczego, co wymaga wysiłku. Gdybyś wiedziała, ile godzin
spędzam na szezlongu...

- I może dlatego boli cię krzyż - rzeczowo stwierdziła Mary

Jane.

- Nie opowiadaj bzdur. Zawieź mnie do domu, a ja jak tylko

zobaczę się z doktorem Fellowesem, to powiem mu, co myślę
o nim i tym jego świetnym specjaliście.

- Sir Thomas chyba zna się na tym, co robi - bez zastano­

wienia odrzekła Mary Jane. - Inaczej nie byłby konsultantem.

- A co ty możesz wiedzieć na ten temat? - warknęła Marga-

background image

31

ret. Właśnie doszły do hotelu. - Spakuj swoje rzeczy i każ pod­
stawić samochód. Zaraz wyjeżdżamy.

Był ładny październikowy dzień i podróż mogłaby upłynąć

całkiem przyjemnie, ale Margaret przez całą drogę nie przesta­
wała zrzędzić. Na szczęście Mary Jane nie musiała jej odpowia­
dać i mogła oddać się swoim myślom.

Margaret nie zaprosiła jej do środka, kiedy przyjechały na

miejsce. Zresztą Mary Jane wcale się tego nie spodziewała.
A przecież przez tyle lał to był jej dom.

- Zanim pójdziesz, wstaw samochód do garażu - przykazała

jej Margaret, nawet słowem nie okazując najmniejszej wdzięcz­

ności.

- Pozostawię to 01iverowi. A jeśli nie chcesz, żeby stał przed

domem, to możesz sama to zrobić, ja idę do siebie. I nie zapomnij
o godzinnym spacerze - dodała z satysfakcją, odchodząc.

- No wiesz! - oburzyła się Margaret. - Jak możesz mnie

zostawić w takim stanie?

- Przecież jesteś u siebie - zawołała przez ramię, nie zatrzy­

mując się. - A sir Thomas powiedział, że nic ci nie jest...

- Już nigdy się do ciebie nie odezwę.
- Tym lepiej.

Minęła bramę i ruszyła do domu. Było jeszcze wcześnie, mo­

głaby otworzyć herbaciarnię. Ale najpierw musi coś zjeść - śnia­
danie było wcześnie, a Margaret nie chciała się nigdzie zatrzy­
mać po drodze.

Brimble już na nią czekała. Dziewczyna pootwierała okna,

odwróciła tabliczkę na drzwiach i nastawiła wodę.

Kotka, wylizawszy do czysta swoją miseczkę, przez chwilę

towarzyszyła jej przy posiłku, ale wkrótce, najedzona i senna,
poszła na górę spać.

Dzień okazał się całkiem dobry: ku jej zaskoczeniu było sporo

klientów. Wieczorem, kiedy już zabrała się za pieczenie, nagle

background image

32

przypomniała sobie sir Thomasa... Nie bardzo rozumiała, dla­
czego znów o nim myśli.

Był już koniec października, kiedy w któreś chłodne popo­

łudnie znów go zobaczyła. Stała tyłem do wejścia, porządkując
coś na półce i nawet nie usłyszała zatrzymującego się samocho­

du. Ktoś wszedł do środka.

- Czy już za późno, żeby dostać herbatę? - usłyszała jego

głos i odwróciła się zaskoczona.

- Nie... tak. właśnie miałam zamykać.
- To dobrze. - Odwrócił tabliczkę. - W takim razie możemy

spokojnie porozmawiać.

- Porozmawiać? Ale o czym? Czy coś nie tak z panią Potter?

Mam nadzieję, że nie.

- Nie, wszystko jest jak należy.
- W takim razie chodzi o Margaret... o panią Seymour?
- Ach, ta pani kuzynka, która u mnie była? Według mnie nic

jej nie dolega. Chciałem porozmawiać o pani.

- O mnie? Dlaczego?
- Proszę nastawić wodę, zaraz wszystko wyjaśnię.
Usiadł przy jednym ze stolików i sięgnął po ciasteczko. Nie

wyglądał na kogoś, kto łatwo rezygnuje. Zostawiła więc porząd­
kowanie półki i poszła nastawić wodę.

Kiedy przyniosła zaparzoną herbatę, po ciasteczkach nie było

już ani śladu. Bez słowa postawiła przed nim drugi pełny talerzyk.

- Chciał mi pan coś powiedzieć - zaczęła.
Z filiżanką w dłoni odchylił się na krześle, które niebezpie­

cznie zatrzeszczało.

- Tak...
Nieoczekiwanie rozległo się stukanie do drzwi, po chwili ktoś

je ponowił. Sir Thomas podniósł się i otworzył je. Dziewczyna,

która stała na progu, uśmiechnęła się do niego promiennie.

background image

33

- Cześć, Mary Jane! Właśnie jadę do Cheltenham i wpadłam

cię zobaczyć. - Cmoknęła ją w policzek i zerknęła na sir Tho­
masa. - Ale może w czymś przeszkodziłam?

- Nie - trochę zbyt głośno zaprzeczyła Mary Jane. - To sir

Thomas Latimer, chirurg ortopeda. Margaret była u pana doktora
na konsultacji w związku z kręgosłupem... Sir Thomas ma też
pacjentkę w naszym miasteczku. - Popatrzyła na stojącego przy
drzwiach mężczyznę. - To moja siostra, Felicity.

Felicity jak zwykle wyglądała olśniewająco. Zawsze ubiera­

ła się zgodnie z najnowszą modą i wszystko świetnie na niej
leżało. Miała ufarbowane włosy, a staranny makijaż podkreślał
ciemne oczy i doskonały owal twarzy. Uśmiechnęła się do sir

Thomasa, który podszedł się przywitać. Przytrzymał jej rękę
nieco dłużej niż należało i powiedział coś, na co Felicity zaniosła

się śmiechem.

Oczywiście, zakochał się w niej od pierwszego spojrzenia, to

było jasne. Odkąd Felicity weszła do świata mody, stale uganiały
się za nią tłumy mężczyzn. Zresztą nic w tym dziwnego - jej
siostra jest piękną dziewczyną.

- Felicity jest znaną modelką - dodała.
- Nie wyobrażam sobie, że mogłoby być inaczej - z powagą

stwierdził sir Thomas. - Zatrzymuje się pani u Mary Jane?

- Och, nie, skądże! Jest tu tylko jedna sypialnia, a poza tym

nie znoszę pobudki skoro świt, kiedy Mary Jane zabiera się za
pieczenie. - Przeniosła wzrok na siostrę. - Wiążesz jakoś koniec
z końcem? To cieszę się. Nie, mam zamówiony hotel w Chelten­
ham, jutro ma się tam odbyć pokaz mody. - Uśmiechnęła się do
sir Thomasa. - Może miałby pan ochotę się wybrać? Mogliby­
śmy później pójść na kolację...?

- Byłoby mi bardzo miło, choć stroje specjalnie mnie nie

interesują. Ale kolacja w pani towarzystwie to zupełnie coś
innego.

background image

34

Ale głupi, skrzywiła się Mary Jane. Nieraz widziała Felicity

okręcającą sobie mężczyzn wokół palca i nigdy jej to nie poru­
szało, ale tym razem było inaczej. Sir Thomas był taki sam jak
pozostali mężczyźni, ale pewne przesłanki świadczyły, że jednak
nie do końca taki sam...

Felicity westchnęła z egzaltacją.
- No to jak będzie z tą kolacją? Nie znam tam nikogo.

- Jestem w drodze do Londynu. A stamtąd lecę na semina­

rium do Holandii.

- Zajęty z pana człowiek - zauważyła szorstko. - Czyżby

był pan renomowanym specjalistą zarabiającym miliony?

- Owszem, jestem dość zajęty. - Uśmiechnął się czarująco,

a Felicity zaczęła się żegnać z siostrą.

. - Może wpadnę w drodze powrotnej - rzuciła jeszcze.

Sir Thomas otworzył przed nią drzwi i odprowadził ją do

samochodu. Mary Jane usłyszała perlisty śmiech siostry. Zaczęła
zbierać naczynia. Przed nią jeszcze sporo roboty, a Brimble do­
magała się już kolacji.

- Nie skończyliśmy herbaty. - Sir Thomas popatrzy) na nią

pytająco.

Nawet nie licz. że zaparzę następny dzbanek, pomyślała Mary

Jane, ale powiedziała uprzejmie:

- Muszę zabrać się za pieczenie, a pan śpieszy się do Lon­

dynu...

Rozbawiła go, widziała to po jego oczach.

- W takim razie nie będę zabierać czasu. - Sięgnął po prze­

wieszony przez krzesło płaszcz. - Ma pani piękną siostrę.

- Nie jesteśmy do siebie podobne, prawda?
- Ani trochę. - To stwierdzenie bynajmniej nie poprawiło jej

nastroju. - No i nie udało się nam porozmawiać.

- Nie wydaje mi się, żeby chodziło o coś istotnego - odrzek­

ła cierpko. - Zresztą może mi pan to powiedzieć przy następnej

background image

35

okazji, choć mało prawdopodobne, byśmy się jeszcze kiedyś
spotkali.

Sir Thomas otworzył drzwi.
- Myli się pani w wielu sprawach, Mary Jane - powiedział

z powagą. - Dobranoc.

Zamknęła za nim i od razu poszła do kuchni. Nie chciała

patrzeć, jak odjeżdża.

Nie miała dziś serca do pieczenia, jednak ciasteczka pięknie

wyrosły, a wysprzątana kuchnia lśniła. Zrezygnowała z kolacji
i poszła na górę.

Felicity nie sprecyzowała, kiedy można się jej spodziewać,

ale właściwie nigdy tego nie robiła. Wpadała, kiedy jej było
wygodnie. Zawsze traktowała młodszą siostrę z pobłażliwą sym­
patią, ale w gruncie rzeczy nigdy się nią nie interesowała. Z góry
było wiadomo, że to Mary Jane powinna zająć się ciotką i wuj­
kiem. Po ich śmierci Felicity nie zaofiarowała się z żadną pomo­
cą, choć zarabiała ogromne pieniądze. Zresztą Mary Jane ani
przez moment się tego po niej nie spodziewała. Pogodziła się
z myślą, że z nich dwóch to starszej siostrze przypadło w udziale
wspaniałe życie, podróże po świecie, ciekawa praca. Cieszyła się
z jej osiągnięć, niczego jej nie zazdroszcząc. Zdrowy rozsądek
mówił, że z jej urodą i charakterem niczego by nie zwojowała.

Zresztą wcale tego nie pragnęła - wystarczała jej herbaciar­

nia, kot i znajomi z miasteczka. Chociaż przyjemnie byłoby mieć
nieco więcej pieniędzy.

Następnego dnia odwiedziły ją siostry Potter. Pani Mabel

poruszała się o kulach. Wydawała się zupełnie odmieniona. Oka­
zało się, że wczoraj była u sir Thomasa i wszystko jest jak
najlepiej. Teraz tylko co parę miesięcy obejrzy ją doktor Fel-
lowes.

- Sir Thomas wyjeżdża na jakąś konferencję czy coś takiego

- dodała. - A po powrocie podobno będzie przyjmował też

background image

36

w klinice w Oksfordzie. Jest bardzo poszukiwanym specjalistą
- podkreśliła z dumą.

Oczywiście całe miasteczko wiedziało o wizycie doktora

w herbaciarni, a jej wyjaśnienie, że po drodze do Londynu wpadł

na herbatę, przyjęto bez komentarzy. Z dużo większym zaintere­

sowaniem rozprawiano o pojawieniu się Felicity. Wprawdzie
mało kto kupował drogie magazyny poświęcone modzie, ale

przeglądano je w poczekalni u dentysty czy lekarza, więc sława
Felicity nie podlegała dyskusji.

Kilka dni później Felicity bez zapowiedzi wkroczyła do her­

baciarni, wywołując poruszenie wśród gości. Miała na sobie strój
z czerwonego zamszu, wysokie buty z czarnej skóry i imponu­

jącą ilość złotej biżuterii. Nikt w miasteczku nie miałby odwagi

pokazać się w czymś takim, nawet żona doktora czy Margaret.
Felicity, świadoma wrażenia, jakie jej przybycie wywarło na
zgromadzonych, powitała wszystkich promiennym uśmiechem.

- Cześć, Mary Jane! - uśmiechnęła się, zadowolona z siebie

i wrażenia, jakie zrobiła, - Poczęstujesz mnie herbatą? Właśnie
wracam do miasta - wyjaśniła siadając.

- Cześć, Felicity! - Mary Jane uwijała się wśród stolików.

- Oczywiście... a mogłabyś sama sobie wziąć? Akurat jestem

dość zajęta.

Goście powoli zaczęli wychodzić. Mary Jane pedantycznie

sprzątała zwolnione stoliki.

- Och, zostaw to na chwilę i usiądź! - skrzywiła się Felicity.

- Zdążysz posprzątać, jak pojadę.

Mary Jane nalała sobie filiżankę kawy, dolała siostrze herbaty

i usiadła obok niej.

- Jak się udał pokaz? - zapytała.
- Cudownie. W przyszłym tygodniu lecę na Bahamy, gdzie

mam sesję dla „Vogue" i „Elle". Zaraz potem mam pokaz w Pa­
ryżu. I takie to jest życie...

background image

37

- Masz już tego dość?
Felicity spojrzała na nią ze zdumieniem.
- Czy mam dość? Dziewczyno, czy ty masz pojęcie, jakie

pieniądze zarabiam?

- Hmm, nie... - odrzekła szczerze. - Ale pewnie niezłe.
- Zgadłaś. Lubię mieć pieniądze i lubię je wydawać. Za jakiś

rok czy dwa znajdę sobie bogatego męża i zmienię sposób życia.
Chyba że wcześniej ktoś wpadnie mi w oko. - Uśmiechnęła się.
- Ktoś taki jak ten facet, który był tu poprzednim razem. Ktoś
kto jeździ rollsem, nieźle sobie radzi" i jest w moim typie. Zacho­
dzę w głowę, jak udało ci się go poznać.

- Poznałam go w szpitalu, operował moją znajomą. Zatrzy­

mał się tu na herbatę w drodze do Londynu. Wiem o nim tylko
tyle, że jest chirurgiem ortopedą, specjalistą od kości...

- Coś takiego! - zmarszczyła się Felicity. - Ale chyba musi

mieć jeszcze jakieś dochody poza pracą lekarza? Jest żonaty? .

- Nie mam pojęcia, ale myślę, że to bardzo prawdopodobne.
- Mówisz, że mieszka w Londynie? Spróbuję go odnaleźć.

Jak on się nazywa?

Mary Jane dość niechętnie podała siostrze jego nazwisko.

Chociaż nie powinna się dziwić jej zainteresowaniu osobą do­
ktora: był bardzo przystojnym mężczyzną i mógł zapewnić Fe­
licity wszystko, czego pragnęła od życia.

- Wspominał, że wyjeżdża, chyba do Holandii - dodała.
- Tym lepiej, łatwiej go namierzę. A kiedy już się dowiem,

gdzie mieszka i gdzie pracuje, postaram się go spotkać... oczy­
wiście, przypadkiem.

No cóż, przemknęło jej przez myśl, przecież sir Thomas jest

dorosłym człowiekiem, więc chyba potrafi uważać na siebie.
W dodatku jest jeszcze ta kobieta, z którą tu kiedyś był...

Ale to zostawiła dla siebie.
Felicity zaczęła się śpieszyć.

background image

38

- Więc jakoś sobie radzisz, co? - zapytała od niechcenia.

- Zawsze cię pociągało takie spokojne życie, prawda?

Ciekawe, co by Felicity powiedziała, gdyby wyznała jej, że

bardzo chętnie nosiłaby modne stroje, chodziła na tańce i cieszy­
ła się towarzystwem młodych mężczyzn?

Mary Jane ostrożnie podniosła zastawioną tacę i tylko skinęła

głową. Wyglądało na to, że było jej pisane takie spokojne życie.
Co innego mogła więc powiedzieć w takiej sytuacji?

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Im bliżej listopada, tym bardziej chłodne i deszczowe stawały

się dni. Coraz rzadziej ktoś wpadał na kawę czy herbatę. Mary
Jane przestała wypiekać ciasteczka, wypucowała półki kredensu.
Czasami zdarzali się jeszcze klienci wracający do domu z zaku­
pów lub przejeżdżający przez miasteczko w drodze do Oksfordu
czy Cheltenham. Inne, bardziej dochodowe herbaciarnie o tej
porze roku już były zamknięte, a ich właściciele wypoczywali
na Barbados czy w Kalifornii, ale Mary Jane nie mogła o tym
nawet pomarzyć. Zresztą, skoro jej mieszkanie mieściło się nad
lokalem, szkoda było rezygnować nawet z tego niewielkiego
zarobku, jaki dawały chłodne miesiące.

Był deszczowy poniedziałkowy poranek, kiedy zadźwięczał

zwiastujący klienta dzwonek u drzwi. Spojrzała znad ekspresu.
Na progu stał 01iver.

Nie była zachwycona jego widokiem, jednak przywitała go

uprzejmie.

- Właśnie przyjechałem ze Stanów - przemówił napuszo­

nym tonem. - Słyszałem od Margaret, że bardzo źle się z nią
obeszłaś. Sądziłem, że zostaniesz z nią i otoczysz opieką.

- Ale przecież jej nic nie jest! Tak stwierdził lekarz. Kazał

jej więcej się gimnastykować i mniej wylegiwać.

- Nie podejrzewałem, że jesteś aż tak bez serca. - Oczy

błysnęły mu gniewnie. - Powinienem się zastanowić, nim znów
przyszło mi do głowy prosić cię o niewielką przysługę...

- Słuchaj, szkoda twojego czasu - przerwała mu i rzeczowo

background image

40

stwierdziła: - Naprawdę możesz sobie kogoś znaleźć, jeśli Mar­
garet rzeczywiście czuje się chora. Muszę zarabiać na życie,
wiesz o tym.

01iver unikał jej wzroku.
- Wracając do sprawy... Niedługo muszę znów wyjechać...
- W takim razie poszukaj kogoś innego do opieki nad Mar­

garet i nie trać czasu na mnie.

- Och, ty niewdzięcznico...
Podeszła do niego bardzo blisko i popatrzyła mu prosto

w oczy.

- Może mi powiesz, za co mam ci być wdzięczna?
01iver nie patrzył na nią.
- No wiesz... - zaczął. - Ostrzegam cię, Mary Jane, jeszcze

będziesz potrzebowała naszej łaski...

- 01iver, zejdź mi z oczu. bo jeszcze chwila i przyłożę ci

wałkiem po głowie!

- Nie bądź śmieszna - warknął, ale jednocześnie cofnął się

do wyjścia.

W tym właśnie momencie drzwi się otworzyły. Wysoka syl­

wetka sir Thomasa przesłoniła wejście. Krople deszczu ciemnia­
ły na jego eleganckim szarym garniturze. Nie odezwał się, tylko

pytająco uniósł brwi.

Mary Jane oblała się rumieńcem. Że też nie może się pozbyć

tej nieznośnej właściwości, zżymała się w duchu. Ucieszył ją

jego widok. Oliver zerknął na przybysza, ale zignorował go.

- Jeszcze nie powiedziałem ostatniego słowa, przekonasz

się! I pomyśleć, że jesteśmy rodziną! Margaret nie zrobiła ci nic
złego...

- Ach! - uprzejmie zainteresował się sir Thomas. - Zdaje

się, że pan jest mężem pani Margaret Seymour, czy tak?

- Tak, owszem - mruknął 0liver i chciał coś dodać, ale nie

zdążył.

background image

41

- Cieszę się, że mogę pana poznać - z obłudną słodyczą

oznajmił sir Thomas. - Jestem doktor Latimer i właśnie mam
okazję osobiście poinformować pana, że pańskiej małżonce nic
nie dolega. Potrzeba jej jedynie zmiany trybu życia... nieco
większej aktywności.

01iver przeniósł wzrok z niego na Mary Jane, zapatrzoną

właśnie w słoiki na półce.

- Wydaje mi się, że to nie jest odpowiedni moment... - zaczął.
- Panna Seymour towarzyszyła pańskiej żonie w czasie wi­

zyty w moim gabinecie, więc jest doskonale zorientowana i zna
moją opinię na temat jej zdrowia. Chciałem jedynie pana uspo­
koić. Oczywiście otrzyma pan dokładną diagnozę od waszego
lekarza.

Uchylił drzwi. Gnane wiatrem krople deszczu wpadły do

środka. 01iver, mamrocząc pod nosem, że jest okropnie zajęty,

jak niepyszny szybko ruszył do samochodu.

Sir Thomas strząsnął z rękawa resztki deszczu.

- Zmókł pan - zmartwiła się Mary Jane.
Popatrzył na nią.
- Przejeżdżałem tędy i postanowiłem wstąpić na kawę. Zo­

baczyłem, że rozmawia pani z jakimś mężczyzną i miałem wra­
żenie, że chce go pani uderzyć, więc na wszelki wypadek posta­
nowiłem się wtrącić.

- Zagroziłam mu wałkiem - z satysfakcją wyjaśniła Mary

Jane.

- Wspaniale. To bardzo użyteczna broń. Często się nim pani

posługuje? Oczywiście stosując go jako broń - uściślił.

- Ależ skąd! Oliver swoją bezczelnością po prostu mnie spro­

wokował... Napije się pan kawy?

- Szczerze mówiąc, liczyłem na to. A są ciasteczka?

Postawiła na stoliku talerz z rożkami, podała masło. Sir Tho­

mas nie dał się długo prosić.

background image

42

- Jest pan głodny? - domyśliła się Mary Jane.
- Okropnie. Mam za sobą noc w klinice w Oksfordzie...

Nalała kawę do filiżanek i usiadła na wprost niego.

- Ale to przecież nie ta droga.
- No tak. Pomyślałem, że dobrze mi zrobi wolny dzień.

Zaczynam przyjmować pacjentów dopiero o szóstej wieczorem.
Moglibyśmy się gdzieś razem wybrać. Może na lunch? Albo na
przejażdżkę po okolicy?

- Nie powinien się pan raczej położyć spać?
- Jeśli mógłbym dostać teraz zaraz jajko na miękko albo.

jeszcze lepiej, sadzone na bekonie, to zdrzemnę się tu przez parę

minut, a pani w tym czasie przygotuje się do wyjścia...

- Ale herbaciarnia...
- Tylko ten jeden raz. co? - Zrobił minę cierpiącego głód

i samotność, ale ją nie tak łatwo było nabrać.

- Jajka na bekonie? - powtórzyła szybko. Bała się, że jeśli

zacznie za bardzo się zastanawiać, zmieni zdanie. - Będę gotowa
za pół godziny.

- Świetnie. Pójdę do kuchni, popatrzę, jak się robi moje

śniadanie.

Usiadł przy kuchennym stole, a kot od razu rozparł się na jego

kolanach. Mary Jane sprawnie usmażyła bekon, pokroiła chleb,
zaparzyła kawę.

- Dwa jajka? - odwróciła się w jego stronę.
Wpatrywał się w nią w zamyśleniu. Ciekawe, co sobie my­

ślał?

- Tak, bardzo proszę dwa... A co się dzieje z pani śliczną

siostrą?

Zręcznie posadziła jajka na bekonie. To pytanie nie wie­

dzieć czemu sprawiło jej przykrość, ale nie dała tego po sobie
poznać.

- Ostatnio wybierała się na Barbados, ale już chyba wróciła.

background image

43

W przyszłym tygodniu ma pokaz w Paryżu, a w ogóle to miesz­
ka w Londynie. Dać panu jej adres?

- Tak, proszę. Chyba jestem jej winien kolację, pamięta pani?
- Uhm. - Napisała adres na odwrocie bloczka, wyrwała kar­

tkę. - Podałam też jej telefon.

Nie patrząc na niego, postawiła przed nim talerz i dzbanek

z kawą.

- Pójdę się teraz przebrać - powiedziała. - Aha... Brimble

bardzo lubi skórki z bekonu - zatroszczyła się o zwierzaka.

W sypialni krytycznym spojrzeniem obrzuciła swoją garderobę.

Może dżersejowa sukienka na specjalne okazje? Właśnie się taka
nadarza. I płaszcz przeciwdeszczowy. Gdzieś powinien też być nie­
przemakalny kapelusz. Szkoda tylko, że nie ma układających się
włosów, które na deszczu tak wdzięcznie się skręcają...

Gdy zeszła na dół, sir Thomas spał z głową opartą o ścianę.

Pusty talerz stał w zlewozmywaku, a Brimble, leżąc na jego
kolanach, oblizywała sobie wąsy.

Mary Jane zatrzymała się niezdecydowana. Nie miała serca

go budzić. Ale z drugiej strony chyba nie było mu wygodnie
w takiej pozycji.

- Pyszne śniadanie - odezwał się, nie otwierając oczu. -

Czuję się jak nowo narodzony.

Podniósł powieki. Nikt by się nie domyślił, że miał za sobą

nie przespaną noc.

- Naprawdę pracował pan całą noc? - Wzdrygnęła się pod

jego spojrzeniem.

- Mam wiele wad. ale nigdy nie kłamię.
Zmroził ją jego ton.
- Przepraszam, źle się wyraziłam - zaczęła niezręcznie. -

Chodziło mi o to, że wygląda pan tak... świeżo - dokończyła
zmieszana.

- Wziąłem prysznic, ogoliłem się i zmieniłem koszulę, to

background image

44

wszystko. - Delikatnie zdjął z kolan kota i podniósł się z krzesła.
Zlustrował ją uważnym spojrzeniem. - Doskonały strój na dzi­
siejszą pogodę - stwierdził.

Przyjęła to milczeniem, choć dobrze wiedziała, że kapelusz,

choć bardzo praktyczny, nie dodawał jej uroku.

Przekręciła wywieszkę w drzwiach, ułożyła Brimble w ko­

szyku i pozamykała okna. Deszcz łagodnie bębnił o szyby.

- Przemoknie pan - zaniepokoiła się. - Mam parasolkę...
Z uśmiechem wziął od niej klucze, zamknął herbaciarnię i po­

prowadził ją do samochodu. Zatrzasnął drzwiczki i, nim wsiadł
do środka, otrząsnął z siebie wodę.

- Oksford? - zapytał, a kiedy radośnie skinęła głową, znów

się uśmiechnął.

Niespodziewanie poczuła się zakłopotana, ale sir Thomas

do perfekcji opanował sztukę rozładowywania napięć. W koń­
cu jako lekarz miał ogromną praktykę. Aż do Oksfordu zabawiał

ją niezobowiązującą rozmową. Kiedy dojechali na miejsce,

deszcz nieco osłabł. Powoli przechadzali się po zabytkowych
uliczkach.

- Tutaj pan studiował? - zapytała Mary Jane. wskazując na

Tom Tower.

- Nie. w Trinity College. A po dyplomie specjalizowałem się

w chirurgii ortopedycznej.

Popatrzyła na niego uważnie.
- Musi pan być bardzo zdolny.

- Każdy jest zdolny w swojej dziedzinie - powiedział, ujmu­

jąc ją pod ramię i prowadząc w stronę Radcliffe Camera.

- Czy tu można wejść?
- Tak. To Bodleian Library. Czytelnia jest ogólnodostępna.
Zaprosił ją na kawę do pełnego studentów barku w Eastgate

Hotel, a potem przespacerowali się aż do rzeki i dopiero po
spacerze wrócili do samochodu.

background image

45

- Znam pewne przyjemne miejsce, gdzie moglibyśmy zjeść

lunch - powiedział od niechcenia. - To niedaleko stąd.

Oniemiała z wrażenia, kiedy zatrzymał się przed Le Manoir

aux Quat' Saisons w Great Milton. Od razu poprowadził ją do
środka, nie dając czasu na martwienie się niewłaściwym strojem.
Wskazał jej miejsce przy barze i zamówił sherry. Sam zaczął
studiować menu.

- Może krewetki Dublin Bay? - Spojrzał pytająco. -I kur­

czak po normandzku?

Zgodziła się bez wahania. Wprawdzie jeszcze nigdy nie jadła

lak przyrządzonych krewetek, ale głód dawał o sobie znać, więc
uznała, że chętnie zaryzykuje. Kurczak po normandzku też mógł
być niezły: niedawno czytała przepis. Już sam opis sprawiał, że

ciekła jej ślinka. Pamiętała, że były tam żółtka, śmietana, brandy,
masło i cebula.

Rzeczywiście się nie zawiodła, danie było przepyszne. Zachę­

cona przez sir Thomasa zamówiła jeszcze deser - suflet poma­
rańczowy. Podano go z bitą śmietaną i likierem.

- To rzeczywiście wspaniałe miejsce - stwierdziła rzeczowo,

popijając przyniesioną na koniec kawę. - I doskonałe jedzenie.
Już bardzo dawno nie jadłam czegoś równie pysznego. Bardzo
dziękuję.

Dostrzegła jego spojrzenie i zarumieniła się lekko.

- Och, nie chciałam, żeby to tak zabrzmiało... - stropiła się

jeszcze bardziej.

- Jakbym był wujkiem czy ojcem chrzestnym? - roześmiał

się, a ona odetchnęła z ulgą. - Dla mnie to też był bardzo przy­

jemny dzień. A pani towarzystwo działa wręcz odświeżająco: nie

pudruje pani nosa, nie poprawia włosów czy makijażu, a poza
tym mam wrażenie, że naprawdę podobał się pani spacer po
Oksfordzie.

- Tak, bardzo. Już lak dawno tam nie byłam.

background image

46

Umilkła zamyślona. Przed laty tata wielokrotnie zabierał ją

i siostrę do Oksfordu, pokazywał im zabytkowe budowle, opo­
wiadał ich historię.

Sir Thomas przyglądał się jej uważnie. Jest taka niezależna

i samodzielna, a jednocześnie zupełnie inna niż Felicity. Przy

okazji musi polecić znajomym jej herbaciarnię, przysporzyć jej
klientów. Dziewczynie przydadzą się dodatkowe pieniądze, kupi
sobie trochę rzeczy. Nowy kapelusz na przykład, bo ten jest
naprawdę fatalny.

Jej cichy głos wyrwał go z zamyślenia.
- Jeśli wieczorem ma pan być w Londynie, to chyba powin­

niśmy już wracać? Chociaż wcale nie chcę - dodała dziecinnie,
a jej fiołkowe oczy zajaśniały promiennie.

- Ja też nie, ale cóż robić - odrzekł i dopiero kiedy to wy­

powiedział, zdał sobie sprawę, że rzeczywiście tak było. Dobrze
się czuł z tą dziewczyną. Niczego od niego nie oczekiwała, ni­
czego nie żądała i wszystko ją cieszyło.

Wracali w przyjaznym milczeniu. Kiedy przybyli na miejsce,

podziękował jej za towarzystwo. Spieszył się, więc nie skorzystał
z zaproszenia na herbatę.

- Dziękuję za dzisiejszy dzień - uśmiechnęła się, podając mu

rękę. - To była bardzo miła niespodzianka. Mam nadzieję, że nie
będzie pan miał dziś dużo pracy i uda się panu odpocząć.

Powstrzymał się od uśmiechu. Miał mnóstwo umówionych

pacjentów, a w domu czekały go papiery do przejrzenia.

- Też mam taką nadzieję - powiedział z udaną beztroską

i wsiadł do samochodu.

Patrzyła za nim, aż zniknął w dali. Dopiero wtedy weszła do

środka, naszykowała jedzenie dla kota i nastawiła wodę na herbatę.

To był bardzo przyjemny dzień, zamyśliła się, popijając go­

rący napój. Miło, że ją zaprosił. Nie łudziła się, że pragnął jej
towarzystwa. Po prostu chciał być z kimś przez te kilka godzin,

background image

47

a ona była pod ręką. Przecież przyjechał tu tylko po to, by zdobyć
adres Felicity. Dostrzegła spojrzenie, jakim obrzucił jej kapelusz.
Wiedziała, że ona, Mary Jane', nawet się nie umywa do kobiet,
z jakimi spotyka się ktoś taki jak on.

Podniosła się i popatrzyła na swoje odbicie w kuchennym

lustrze. Od dłuższego przebywania na powietrzu miała zaróżo­
wioną buzię, jej skóra jaśniała zdrowym blaskiem, a oczy błysz­
czały, ale Mary Jane nie widziała tego wszystkiego, bo nie zda­
wała sobie sprawy ze swojej świeżej, dziewczęcej urody.

- Jesteś bardzo przeciętną dziewczyną - powiedziała na głos

do swego odbicia, a Brimble miauknęła potakująco.

Punktualnie o szóstej doktor Latimer zasiadł za biurkiem i za­

czął przyjmować pacjentów. Cierpliwie wysłuchiwał ich opowie­
ści, uprzejmie wypytywał o objawy, potem badał i wyczerpująco
wyjaśniał, co im dolega i jakie leczenie będzie najbardziej wska­
zane. Dochodziła dziewiąta, kiedy z gabinetu wyszedł ostatni
pacjent. Asystująca lekarzowi pielęgniarka stłumiła ziewnięcie.
Nie lubiła tych wieczornych przyjęć, ale od wielu lat pracowała
z doktorem Latimerem i była mu tak oddana, że z chęcią przy­
stałaby na pracę nawet o trzeciej rano. Sir Thomas utożsamiał
dla niej - zresztą podobnego zdania była reszta personelu - ideał
doskonałego mężczyzny. Zawsze był ujmująco grzeczny i wy­

jątkowo cierpliwy, i nigdy nie sprawiał wrażenia, że brakuje mu

dla kogoś czasu. W dodatku zdawał się zupełnie nie zauważać
uwielbienia, jakim go otaczano.

Rejestratorka i portier już byli gotowi do wyjścia. Sir Thomas

pożegnał się i pojechał do siebie. Powoli jechał wzdłuż ciągną-
cego się nad Grand Union Canal rzędu eleganckich domów.
Deszcz już nie padał, wokół było cicho. Zaparkował samochód
i otworzył drzwi wejściowe. Ledwie wszedł, w holu pojawił się
starszy, przysadzisty mężczyzna.

background image

48

- Dobry wieczór, Tremble - powitał go sir Thomas i zdją-

wszy płaszcz, przerzucił go przez poręcz fotela stojącego obok
mahoniowego stolika.

Tremble wziął płaszcz i starannie przewiesił go przez rękę.
- Dobry wieczór, sir. Pani Tremble już czeka z kolacją.
- Dziękuję. - Zaczął przeglądać pocztę. - Przyjdę za jakieś

dziesięć minut, dobrze?

Zabrał pocztę i poszedł do gabinetu. Uważnie przeczytał

listy, potem na chwilę wstąpił jeszcze, do swojego pokoju.
Wrócił od razu do salonu, gdzie już czekał na niego labrador
Watson.

Sir Thomas pieszczotliwie pogłaskał psa i z kieliszkiem whi­

sky usiadł przed kominkiem. Pies położył mu pysk na kolanach.

- Szkoda, że cię z nami nie było, stary. Coś mi mówi. że byś

ją polubił.

Podniósł się, bo Tremble przypomniał mu o kolacji, i ruszył

do jadalni. Pies podążył za nim. Mosiężne kinkiety napełniały
eleganckie, umeblowane cennymi mahoniowymi meblami wnę­
trze ciepłym światłem. Na ścianach wisiały portrety i martwe
natury z kwiatami.

Doktor z apetytem zjadł podane mu potrawy, wymieniając

uwagi z obsługującym go kamerdynerem. Ostatni kawałek sera

dał psu.

- Sir, Watson zjadł kolację zaledwie godzinę temu. - Tremble

przybrał surową minę.

- Ser podobno dobrze robi na trawienie. Myślę, że można to

odnieść również do psów.

- Trudno mi wypowiadać się na ten temat, proszę pana. Czy

kawę mam podać do salonu?

- Bardzo proszę. I proszę też powiedzieć pani Tremble, że

wszystko było bardzo dobre.

Watson poszedł za nim do salonu. Sir Thomas usiadł przy

background image

49

biurku i zagłębił się w pracy. Mary Jane zupełnie wyleciała mu
z głowy.

Miasteczko aż huczało od plotek. Wystarczyło, że ktoś zoba­

czył, jak wsiadała do roIls-royce'a, by niemal natychmiast wia­
domość o tym rozeszła się po ludziach. Kiedy po południu sir
Thomas odwiózł ją pod dom. kilka sąsiadek już wypatrywało jej
przyjazdu.

Nazajutrz od samego rana miała nadzwyczaj dużo klientów,

ale dopiero po jakimś czasie, kiedy już odpowiedziała na kilka
rzuconych niby przypadkiem pytań, zrozumiała przyczynę takie­
go najścia. Na wszelki wypadek, aby od razu uniknąć nieporo­
zumień, dokładnie i rzeczowo zdała relację z wczorajszego dnia,
by nikt nawet nie pomyślał, że mogło się za tym kryć coś więcej.

Wszyscy ją lubili, więc choć jej opowieść wyraźnie rozcza­

rowała kilka pań wietrzących romans, cieszono się, że przynaj­
mniej miło spędziła dzień. Miała tak mało okazji, by wyrwać się
z miasteczka, poznać kogoś w swoim wieku.

Kiedy po niedługim czasie przyszły panie Potter, rozmowa

zupełnie naturalnie przeszła na sir. Thomasa.

- To laki miły człowiek - oświadczyła pani Mabel. -I łagod­

ny jak baranek.

- Ale nawet baranek umie pokazać rogi... - mruknęła pod

nosem Mary Jane, podsuwając talerzyk herbatników, bo już daw­
no zabrakło rożków.

Kiedy następnego dnia sir Thomas przyszedł rano do gabinetu

na Wigmore Street, po przywitaniu z panną Pink, pełniącą fun­
kcję sekretarki i recepcjonistki, nie poszedł od razu do siebie, ale
zatrzymał się przy jej biurku.

- Co mam w kalendarzu na ten weekend? - zapytał.
- Ma pan wygłosić mowę na przyjęciu w sobotę wieczorem.

background image

50

Telefonowała pani Thorley, by dowiedzieć się, czy w niedzielę
zabierze ją pan na kolację. Proponowała najpierw jakiś wyjazd
za miasto na cały dzień - dodała sucho.

Na mgnienie stanęła mu przed oczami rozpromieniona twarz

Mary Jane, okolona tym nieszczęsnym kapeluszem.

- Mam zamiar wybrać się do matki - powiedział stanowczo.

- Mogłaby pani zadzwonić do pani Thorley i powiadomić ją. że

wyjeżdżam?

Panna Pink popatrzyła na niego wnikliwie.

- Nie mam czasu do niej zadzwonić, jestem zbyt zajęty - do­

dał pośpiesznie i szybko ruszył do gabinetu.

Panna Pink, osoba w trudnym do określenia wieku, patrzyła

za nim zza okularów, uśmiechając się nieznacznie. Rzadko miała
okazję widywać panią Thorley, ale nigdy nie wybaczyła jej tego
pogardliwego spojrzenia, jakim tamta ją obdarzyła.

Do przyjścia pacjenta zostało jeszcze nieco czasu, akurat tyle.

by zadzwonić do matki i zaanonsować przyjazd.

- Bardzo się cieszę, kochanie - usłyszał uradowany głos.

- Czy będzie z tobą ktoś jeszcze?

Zaprzeczył. Przez chwilę bawił się myślą, że chętnie poznałby

ją z Mary Jane i zobaczył, co by z tego wynikło, ale szybko

odrzucił taką możliwość jako zupełnie absurdalną.

Zainteresowanie osobą Mary Jane utrzymywało się w miaste­

czku jeszcze przez kilka dni, aż do dnia ślubu córki listonosza,
kiedy to wszyscy mieszkańcy jak jeden mąż stawili się w koście­
le, a po skończonej ceremonii obsypali młodą parę confetti. To
wydarzenie, wymagające omówień, komentarzy i spekulacji na
temat czekającej młodych przyszłości, przysporzyło herbaciarni
sporo mile widzianych klientów. Mary Jane ledwie nastarczała
z dzbankami kawy, rożkami i, dla spóźnionych, bułeczkami.

Tego wieczoru położyła się spać w przyjemnym przeświad-

background image

51

czeniu, że jeśli tak dalej pójdzie, to może uda się jej kupić
zimowy płaszcz.

Była prawie północ, gdy sir Thomas, ubrany we frak i biały

krawat, wrócił z przyjęcia. Przemówienie, o wygłoszenie które­
go go poproszono, wypadło świetnie i zostało bardzo dobrze
przyjęte. Teraz pozostało mu tylko przebrać się w coś wygodne­
go, zabrać rozespanego Watsona i pojechać do matki. Wpraw­
dzie było późno, ale miał klucze do domu. O tej porze ruch był
niewielki, więc za jakąś godzinę powinien być na miejscu.

Zwolnił, wjeżdżając do miejscowości, by nie budzić śpiących

mieszkańców. Powoli minął kościół, przejechał kilkaset metrów
i wjechał w otwartą bramę.

Noc. była chłodna, na niebie jaśniał księżyc. W niskim, roz­

łożystym domu nie paliło się żadne światło, tylko przez drzwi
przeświecała lekka poświata. Sir Thomas cicho wysiadł z auta,
otworzył drzwi psu i przez chwilę czekał, aż zwierzak wynurzy

się z zarośli obok domu. Obaj po cichutku weszli do domu.

Na niewielkim stoliku w holu, obok zapalonej lampki, ktoś

zostawił kartkę z informacją, że w kuchni czeka na niego kawa.
Uśmiechnął się do siebie i ruszył do kuchni mieszczącej się po
drugiej stronie schodów. Nalał sobie kawy, dał pić psu i poszedł
do swojego pokoju, gdzie natychmiast zasnął.

Cztery godziny później, ubrany i wypoczęty, popijał w kuch­

ni herbatę z panią Beaver, gospodynią matki.

- I co tam słychać w starym, okropnym Londynie? - dopy­

tywała się.

- Prawdę mówiąc, rzadko go oglądam. Prawie cały czas je­

stem.albo w szpitalu, albo przyjmuję w gabinecie. Czasami za­
stanawiam się, czy nie powinienem tego rzucić i przenieść się

tutaj. Miałbym przynajmniej ciszę i spokój.

- Niech pan tak nie mówi, sir Thomasie. Taki talent jak pan

background image

52

nie może się marnować. Woli pan spacery z psem i strzelanie do
gołębi? To nie dla pana. Skoro już o tym mowa, to powiem panu,

jakie jest moje zdanie. Powinien pan znaleźć sobie żonę i mieć

kilkoro dzieci... Wtedy przestanie się pan zastanawiać, co ze
sobą zrobić, bo trzeba będzie wykarmić ich wszystkich!

Sir Thomas odstawił kubek i uścisnął ją serdecznie.

- Och. ty swatko! - zaśmiał się i gwizdnął na Watsona. Była

w sam raz pora na poranny spacer.

Kiedy wrócił, matka już siedziała przy stole. Była to drobna,

szczupła kobieta o szpakowatych, upiętych w koczek włosach,
ubrana w świetnie skrojony kostium.

- Witaj. Thomasie! Jak miło znów cię zobaczyć! Może zo­

staniesz chociaż na parę dni?

Pochylił się, by ją ucałować.
- Niestety, mamo, to chyba niemożliwe. Przez cały tydzień

będę zajęty. Muszę wracać w poniedziałek skoro świt.

Nałożył sobie sporą porcję jajecznicy na bekonie, kilka ma­

rynowanych pieczarek i pomidorów. Usiadł na wprost matki.

- Ogród świetnie się prezentuje - zagadnął.
- Stary Dodds zna się na swojej robocie, chociaż jest nad­

miernie wyczulony, kiedy chcę ściąć trochę kwiatów do domu.
- Podała mu kawę. - A co lam u ciebie, mój drogi? Poza pracą,
oczywiście.

- Właściwie nic specjalnego. Wczoraj bankiet, na którym

musiałem być, jedno czy dwa przyjęcia...

- A co słychać u lej pięknej dziewczyny, której tak strasznie

zależało, żebyś ją odwiózł... To było chyba już jakieś kilka
tygodni temu?

Sir Thomas starannie nabrał na widelec kolejny kęs.

- Ingrid Bennett? Nie mam pojęcia. - Uśmiechnął się nie­

oczekiwanie, jakby coś sobie przypomniał. - Uparła się, żeby po
drodze zatrzymać się na herbatę. Znaleźliśmy niewielką herba-

background image

53

ciarnię niedaleko Stow-on-the-Wold. Prowadzi ją bystra dziew­
czyna o ostrym języczku.

- Ładna?
- Raczej nie... Ma mysie włosy, ale za to... fiołkowe oczy.

Matka posmarowała masłem grzankę.

- Mówisz: fiołkowe oczy? - Popatrzyła na niego. - Nie ma­

my pojęcia o ukrytych urokach małych miasteczek, póki z jakie­
goś powodu ich bliżej nie poznamy.

Przyglądał się jej z uśmiechem.

- Zainteresowała cię?
- Jako człowiek? Możliwe. Jest zupełnie inna niż kobiety,

które dotychczas poznawałem. Ale najbardziej mnie poruszyło,
że choć najwyraźniej z trudem wiąże koniec z końcem, jest cał­
kiem zadowolona z życia.

- Nie ma rodziny?
- Ma siostrę. Zresztą bardzo piękną... jest znaną modelką,

jeździ po świecie i zarabia krocie.

- W takim razie może wspomóc siostrę.

Sir Thomas sięgnął po marmoladę.

- Nie wydaje mi się, żeby o tym pomyślała. Wybieramy się

dziś do kościoła?

- Oczywiście. A potem czeka nas przyjemne popołudnie

z gazetami i herbatą przy kominku.

W poniedziałkowy poranek rozległ się dzwonek do drzwi.

Mary Jane zerknęła na zegarek. Wpół do dziewiątej. Trochę za
wcześnie na gości. Jeszcze nawet nie odwróciła wywieszki. Po­
śpiesznie wyjęła z pieca pierwszą blachę rożków. Może to listo­
nosz z paczką...

Przed drzwiami stał odwrócony tyłem sir Thomas. Trzy-

mał ręce w kieszeniach. Odwrócił się na dźwięk otwieranego
zamka.

background image

54

Chciała od razu przewiesić wywieszkę, ale powstrzymał jej

rękę.

- Dzień dobry, Mary Jane. Mogę dostać filiżankę kawy?

Wiem. że jeszcze jest bardzo wcześnie... - dodał niepewnie,
a ona od razu wyciągnęła z tego wnioski, jakich się z góry spo­
dziewał.

- Jedzie pan do Londynu? Ma pan za sobą noc w szpitalu?

- W jej oczach odmalowało się współczucie. Nie czekała na
odpowiedź. Wybawiło go to z kłopotu i nie musiał kłamać. -
Chodźmy do środka - zaproponowała. - Kawa będzie gotowa za
parę minut. Może zrobić panu kilka grzanek...

- Coś tu bardzo przyjemnie pachnie - powiedział, podążając

za nią do kuchni.

- To ciasteczka do herbaty. Właśnie się upiekły. - Spojrzała

na niego przez ramię. - Może ma pan ochotę?

- Bardzo chętnie spróbuję. - Cofnął się do wyjścia. - Zosta­

wiłem psa w samochodzie. Czy mógłbym go tu wpuścić? Co kot
na to?

- Psa? - zdumiała się. - Oczywiście niech go pan wprowa-

dzi. Brimble jeszcze śpi, ale na wszelki wypadek zamknę drzwi
na górę.

Watson. węsząc smakowite zapachy, zwiastujące coś do je­

dzenia, powitał ją ze spokojną godnością.

- Zawsze, kiedy tylko mogę, zabieram go ze sobą - wyjaśnił

sir Thomas.

Mary Jane podała psu miskę z wodą i herbatnika.

- Biedna psina, pewnie już chciałby być w domu. Pan chyba

też - dodała nieśmiało.

- Zdążę go odwieźć przed pracą.

Dziewczyna nalała kawę do filiżanek, postawiła talerz z cia­

steczkami.

- Ale powinien pan chociaż trochę odpocząć. Nie może pan

background image

55

iść do pracy po całej nocy w szpitalu. Może pan postawić błędną
diagnozę.

Z trudem się powstrzymał, by nie wybuchnąć śmiechem. Po­

winien mieć wyrzuty sumienia, że wprowadził ją w błąd, a on
po prostu świetnie się bawił.

- Jak idzie interes? - zapytał, wypijając drugą filiżankę ka­

wy. - Czy ten kuzyn już przestał panią nachodzić?

- Jakoś sobie radzę - odpowiedziała poważnie. - Oliver wię­

cej się nie pokazał. Zresztą wtedy widziałam go chyba drugi raz
od wielu lat. Nie przypuszczam, żeby prędko tu zawitał.'

- Nie ma pani więcej rodziny? - zapytał.
- Nie. Mam tylko Felicity. 01iver nawet ją lubi, bo jest sławna.
- A pani nie chciałaby być sławna?
- Ja? Z jakiego powodu mogłabym być sławna? Zresztą i tak

bym nie chciała, to mnie nie pociąga. Tutaj niczego mi nie
brakuje do szczęścia - dodała przekornie. - Mam Brimble
i znam tu prawie wszystkich.

- Nie chce pani wyjść za mąż?
Podniosła się, żeby dolać mu kawy.
- Nie mam okazji, by poznać kogoś odpowiedniego. To małe

miasteczko. Oczywiście, że chciałabym, ale musiałby to być
ktoś... kogo bym kochała. Może jeszcze ciasteczko?

- Chętnie bym zjadł, ale już muszę się zbierać.
Jak zwykle słała i patrzyła za odjeżdżającym samochodem.

Watson siedział obok swojego pana. Kiedy auto zniknęło, wró­
ciła do kuchni, by upiec kolejną porcję ciastek i nastawić kawę.
Wprawdzie nie spodziewała się dziś dużego ruchu, jak to w po­
niedziałek, ale wolała być gotowa.

Wbrew jej oczekiwaniom było sporo gości. Wyjątkowo przy­

szły też panie Potter, by podzielić się z nią wiadomością, o zapo­
wiedzianej wizycie młodego krewniaka z Kanady. Zaraz po nich
zjawiła się pani Fellowes i przy kawie zaproponowała jej popił-

background image

56

nowanie dzieci w sobotni wieczór, bo wybierała się z mężem do
teatru w Cheltenham. Mary Jane zgodziła się bez wahania: lubiła
te małe przylepki, zresztą szybko zasypiały i nie było z nimi
żadnych problemów. Po pani Fellowes dwoma samochodami
przybyła liczna rodzina - dzieci, rodzice i dziadkowie - która
doszczętnie spustoszyła całe jej zapasy. Po ich odjeździe za­
mknęła herbaciarnię, pośpiesznie zjadła kanapkę i znów zabrała
się za pieczenie.

Popołudnie było bardzo spokojne. Nawet się z tego ucieszyła,

bo mogła doprowadzić wszystko do porządku. Dochodziła
czwarta i zaczęła się zastanawiać, czy może już zamknąć, kiedy
przed domem zatrzymał się samochód i wysiadła z niego elegan­
cka starsza pani. Weszła do środka i poprosiła o herbatę.

- Może usiądzie pani przy oknie - zaproponowała jej Mary

Jane. - Jest takie przyjemne popołudnie, to bardzo miła pora,
prawda? Jaką podać herbatę: chińską czy indyjską? Ma pani
ochotę na rożki czy może ciasteczka?

- Poproszę chińską herbatę i rożki. To urocze miasteczko

- uśmiechnęła się dama, a Mary Jane odwzajemniła się jej tym
samym. Podobał się jej elegancki strój przybyłej i starannie upię­
te, przyprószone siwizną włosy. Miała ujmujący wyraz twarzy
i wydała się jej bardzo sympatyczna.

Mary Jane postawiła przed nią herbatę, rożki, masło i dżem

truskawkowy, a matka sir Thomasa - bo to ona była - wciągnęła

ją w swobodną rozmowę, podczas której uważnie się jej przy­
jrzała.

A więc to ta dziewczyna o fiołkowych oczach i ostrym języ­

czku. Ocena wypadła pomyślnie. Rzeczywiście miała niespoty­
kane oczy.

- Przypuszczam, że o tej porze roku nie ma wielu klientów?

- zapytała od niechcenia.

- Tak, chociaż dziś wyjątkowo był duży ruch...

background image

57

- Pewnie otwiera pani dopiero koło południa? - dociekała

pani Latimer.

- O dziewiątej. Ale dzisiaj musiałam otworzyć wcześniej, bo

miałam gościa, który przez całą noc był na nogach i musiał się

. napić czegoś ciepłego.

Zarumieniła się nieznacznie na wspomnienie sir Thomasa i.

by ukryć zmieszanie, dodała pośpiesznie:

- Miał ze sobą psa, który nazywa się Watson. Prawda, jakie

dziwne imię?

- Rzeczywiście dość dziwne... jak dla psa - powiedziała

pani Latimer, gratulując sobie w duchu matczynej przenikliwo­
ści. - Przepyszne są te rożki - uśmiechnęła się do Mary Jane.
- Bardzo się cieszę, że tu przyjechałam.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Wieczory stawały się coraz dłuższe, ranki były chłodne i rześ­

kie. Klienci zdarzali się rzadko. Mary Jane zamknęła drzwi her­
baciarni: pora nakarmić kota i zrobić sobie coś na kolację. Minął
kolejny dzień, dzień jak co dzień. Jej myśli poszybowały ku
Felicity - właśnie rano dostała od niej kartkę. Pokazy w Paryżu
okazały się ogromnym sukcesem. Po kilku dniach przerwy miały
się odbyć następne, tym razem na Seszelach. Ciekawe, dlaczego
wybierają tak odległe miejsca, by zrobić kilka zdjęć strojów, na
które może sobie pozwolić niewielki procent kobiet? Kto za to
wszystko płaci, zastanowiła się Mary Jane. Może to dlatego te
ciuchy mają takie astronomiczne ceny?

Po kolacji zabrała się za skracanie swojej dżersejowej sukien­

ki. Moda nakazywała nosić się krócej, a przecież miała niezłe
nogi. Wprawdzie nikt na to nie zwróci uwagi, ale co z tego?

Nazajutrz było kilku gości. Tuż przed zamknięciem przyszedł

na kawę starszy mężczyzna, który na pierwszy rzut oka wydał
się jej chory. Kaszlał, miał załzawione oczy i bladą cerę. Nie
wzięła od niego pieniędzy.

- Chyba jest pan bardzo przeziębiony - powiedziała z troską,

kiedy zaczął zbierać się do wyjścia. - Nie powinien się pan
położyć do łóżka?

- Mam robotę, panienko - odrzekł chrapliwie. - Muszę się

jakoś trzymać.

Zrobiło się jej go żal, ale wkrótce o nim zapomniała.

background image

59

Następnego dnia pogoda nic się nie zmieniła. Było zimno i aż

do wieczora mżył deszcz. Mary Jane współczuła państwu Fello-
wesom, którzy wybrali się na parę dni do Londynu. Nie udadzą
się im wakacje.

Obudziła się w środku nocy. Drapało ją w gardle, a kie­

dy wstała, poczuła, że boli ją głowa. Już w dzień czuła się dziw­
nie nieswojo i nawet wcześniej zamknęła lokal. Deszcz nie usta­
wał, smętnie zawodził wiatr. Klientów nie było ani na lekar­

stwo. Nie miała apetytu. Nakarmiła kota, sama wzięła gorącą

kąpiel i poszła do łóżka, ale nawet butelka z gorącą wodą
nie mogła jej rozgrzać. Ciągle miała dreszcze. Brimble, jak­
by dobrze to rozumiejąc, wskoczyła do łóżka i ułożyła się obok

niej.

Z ulgą powitała poranek. Miała nadzieję, że gorąca herbata

i panadol postawią ją na nogi. Zeszła na dół, przygotowała mi­
seczkę dla kota, wypiła herbatę i znów wróciła do łóżka. W taką
pogodę nikt nawet nie wyściubi nosa, więc nie musi się martwić,
że mogą zdarzyć się klienci. Usnęła, ale budziła się co kilka
godzin. Rozsadzało jej głowę, oddychanie też sprawiało jej ból.
Było już dobrze po południu, kiedy zmusiła się, by wstać i na­
karmić kota, obmyć twarz i włożyć świeżą koszulę. Pocieszała
się myślą, że jutro powinna poczuć się lepiej. Chciało się jej pić,
ale na samą myśl, że miałaby znów zejść na dół, robiło się jej
słabo. Musi się położyć...

Z nieprzytomnego snu parę razy wyrywała ją świadomość, że

musi się czegoś napić, że powinna zatroszczyć się o Brimble,

ubrać się i poprosić sąsiadkę, by sprowadziła lekarza, ale dziwnie

było jej wszystko jedno. Jak przez mgłę słyszała miauczenie kota
i nawet wydawało się jej, że jest na dole i szykuje mu miseczkę.
Po chwili znów zapadła w ciemność, gdzie nie docierał bębniący
o szybę deszcz i zawodzenie wiatru.

background image

60

Sir Thomas, wracając z konsultacji w Bristolu, skręcił na dro­

gę prowadzącą do Swindon. Uznał, że powinien zatrzymać się
gdzieś na lunch, więc nic się nie stanie, jeśli nieco zboczy i wpad­
nie do Mary Jane. Dobrze, że na resztę dnia nie miał żadnych
planów. Przy takiej pogodzie nawet jazda samochodem była
męcząca.

Było po pierwszej, kiedy zatrzymał się przed herbaciarnią. Na

ulicy nie było żywego ducha. Wcale się nie zdziwił, kiedy zoba­
czył szyld „Zamknięte". Mary Jane z pewnością ma teraz prze­
rwę na lunch. Wysiadł i zadzwonił do drzwi, ale nikt nie otwierał.

Zerknął przez szybę do środka. Brimble, wyraźnie czymś zanie­
pokojona, siedziała na kontuarze. Sir Thomas zastukał w okno,
a wtedy zwierzak zeskoczył na podłogę i, miaucząc rozpaczli­
wie, zaczął wspinać się przednimi łapkami na drzwi.

Zadzwonił raz jeszcze, ale znów odpowiedziała mu cisza.

Przez chwilę czekał, nie zważając na padający mu na głowę
deszcz. Cofnął się i popatrzył na dom. Ani śladu życia. Zdecy­
dowanym krokiem ruszył przed siebie i skręcił w alejkę prowa­
dzącą do ogrodów za domami. Otworzył furtkę i podszedł do
domku Mary Jane. Zajrzał przez okno do kuchni. Zdziwił go
panujący w środku bałagan: na kuchence stało mleko, wokół
leżały porozrzucane talerze i sztućce. Brimble wskoczyła na blat
przy zlewozmywaku i zaczęła drapać w szybę. Sąsiednie domki
też wydawały się wymarłe. Sir Thomas wyjął scyzoryk i ostroż­
nie podważył ramę.

Haczyk był obluzowany i okno dało się podnieść całkiem

łatwo. Uchylił je, by wypuścić kota, ale Brimble zeskoczy­
ła na dół i zniknęła w półotwartych drzwiach prowadzących na
górę.

Sir Thomas ściągnął płaszcz, wrzucił go przez okno do kuch­

ni, a sam z pewnym trudem przecisnął się do środka. Przez chwi­
lę stał nieruchomo, próbując złowić uchem jakiś dźwięk. Cicho

background image

61

zawołał Mary Jane, ale nikt nie odpowiedział. Zaczął więc wcho­
dzić na górę po wąskich schodach i był już na podeście, kiedy
z sypialni wynurzyła się dziewczyna. Stała w nocnej koszuli
i boso, a bezładnie rozsypane włosy podkreślały chorobliwą bla­
dość jej twarzy.

- Och, to pan - wyszeptała chrapliwie.

Mruknął coś pod nosem, podbiegł do niej, pochwycił ją na

ręce i szybko zaniósł z powrotem do łóżka. Pośpiesznie otulił ją
kołdrą i zbiegł na dół. Otworzył sobie drzwi wejściowe, popędził
do samochodu, skąd. wziął torbę i wracając, wbiegł do kuchni.
Poszukał w lodówce jedzenia dla kota, napełnił miseczkę i po­
biegł na górę.

Mary Jane nie poruszyła się, ale kiedy usiadł przy niej, otwo­

rzyła oczy. Była zbyt słaba, by mówić. Sir Thomas wsunął jej
w usta termometr i zaczął mierzyć puls. Dziewczyna uspokoiła
się, mocno ścisnęła jego dłoń i znów zamknęła oczy.

Miała wysoką gorączkę i przyśpieszony puls. Oddychała

z trudem.

- Niestety, wygląda mi to na grypę - oświadczył rzeczowo.

- Kto jest pani lekarzem?

Wolno uniosła powieki.
- Nie ma go teraz, wyjechał.
- Jest tu ktoś, kto mógłby się panią zająć?
Przez chwilę nie odpowiadała.

- Nie.

Naciągnął na nią kołdrę.

- Zaraz wracam - powiedział i zszedł na dół.
Zapukał do drzwi sąsiadów, ale nikt nie odpowiedział. Po­

szedł więc do samochodu i wyjął telefon. Uznał, że chyba musi
prosić o pomoc swoją matkę. Zadzwonił do niej i nie zawiódł
się - zgodziła się zaopiekować chorą samotną dziewczyną.

Wrócił do domku i błyskawicznie uporządkował kuchnię, po-

background image

62

zamykał drzwi i okna i wbiegł na górę. Mary Jane otworzyła
oczy i półprzytomna popatrzyła na niego.

- Dziękuję za wszystko, ale niech pan już idzie - szepnęła

błagalnie. - Strasznie boli mnie głowa...

- Zaraz poczuje się pani lepiej - zapewnił ją i zapytał: - Czy

ma pani jakieś pudełko czy koszyk dla kola?

- W szafie na górze. - Usiadła gwałtownie. - Ale dlaczego

pan pyta? Czy coś się stało Brimble? Chyba nie jest chora?

- Kot nie, ale pani owszem. Przez dzień czy dwa powinna

być pani pod stałą opieką. Zabieram panią do kogoś, kto się panią
zajmie. Zaraz wszystko będzie gotowe.

Brimble nie była zachwycona zamknięciem jej w koszyku,

ale mleczny pudding nastroił ją pojednawczo. Sir Thomas naj­
pierw zniósł na dół kota i swoją torbę, potem owiniętą, w kołdrę
dziewczynę. Zabrał resztę rzeczy i zamknął drzwi. Nim wsiadł
do auta, popatrzył na ulicę. Zupełnie pusto. Pewnie wszyscy
siedzą w domach i grzeją się przy kominkach, a telewizor za­
głuszają jakiekolwiek dźwięki z zewnątrz. Spojrzał na bladą
twarz Mary Jane i szybko ruszył.

Z trudem otworzyła oczy. Czuła się fatalnie, ale musiała się

czegoś dowiedzieć.

- Nie chcę do szpitala - wymamrotała. - Brimble...
- Proszę się nie obawiać. Zabieram panią w miejsce, gdzie

spokojnie będzie sobie pani leżeć i wracać do zdrowia, a Brimble
nie będzie pani odstępować.

- Och, to dobrze - odetchnęła z ulgą. - Ale tak mi przykro,

że sprawiam kłopot.

Uciszył jej obawy i znów zamknęła oczy. Przebudziła się

dopiero, gdy zatrzymali się przed domem pani Latimer. Sir Tho­
mas wziął ją na ręce i zaniósł do środka.

- O Boże - jęknęła pani Latimer, kiedy zobaczyła poblad­

łą twarz dziewczyny. - Biedne dziecko. Idź na górę, Thomas,

background image

63

i połóż ją w pokoju z balkonem. Ten balkon przyda się dla jej
kota.

Sir Thomas zatrzymał się na moment.

- Dziękuję, mamo, że o wszystkim pomyślałaś.

Koszyk z Brimble wzięła pani Beaver i ruszyli na górę.
Ostrożnie ułożył dziewczynę na łóżku, a pani Beaver posta­

wiła koszyk z kotem obok łóżka i natychmiast troskliwie okryła
chorą kołdrą.

- Biedaczka - użaliła się. - Niech pan teraz wyjdzie, sir Tho­

masie, a my szybko ją odświeżymy i przebierzemy. Potem dam

jej lemoniady mojej roboty. Szybko wróci do siebie.

- Może wezwać doktora Finneya? - zapytała pani Latimer

i lekko dotknęła ramienia syna.

- Zaraz sam się jej przyjrzę. Powinna jak najszybciej wziąć

antybiotyk. Ale chyba jutro powinien do niej zajrzeć.

- Oczywiście. Kochanie, to teraz zostaw nas tutaj. Zawołamy

cię, jak będzie gotowa.

Nie spała, kiedy wrócił na górę. Była ubrana we flanelową

koszulkę gospodyni i miała tuż nad uszami związane włosy
w dwa kucyki, które prostymi kosmykami spadały jej na ramię,
a piękne fiołkowe oczy gorączkowo błyszczały w kredowobiałej
twarzy.

- No, już jest dużo lepiej. - Usiadł na łóżku i zaczął mierzyć

jej puls. Zasępił się. - Zamierzam dać pani antybiotyk - powie­

dział rzeczowo, jak lekarz do pacjenta. - To będzie zastrzyk. Pani
Beaver pomoże się pani przekręcić.

Nie miała siły odpowiadać. Teraz, w ciepłym łóżku, umyta

i przebrana, marzyła tylko o tym, żeby spać.

- A gdzie jest Brimble? - przypomniała sobie nagle, podda­

jąc się łagodnej dłoni pani Beaver.

- Zajada coś dobrego na balkonie - powiedział sir Thomas,

wbijając igłę. Nie przejął się płaczliwą skargą dziewczyny.

background image

64

- No już, kochanie, już po wszystkim - pocieszyła ją pani

Beaver. - Teraz już można się odwrócić i zasnąć.

- Ale okropnie piecze. - Z trudem hamowała łzy.
- Proszę, jest Brimble - usłyszała spokojny głos sir Thomasa

i zaraz potem poczuła ciepłe futerko kota. Zamknęła pełne łez
oczy i usnęła.

Doktor przyglądał się jej przez chwilę. Wyglądała najwyżej

na piętnaście lat...

- Wiesz, mamo, może jednak zadzwonię do doktora Finneya

- zastanowił się, kiedy zszedł do salonu. - Chyba powinien jak
najszybciej ją zbadać.

- Jak uważasz, kochany. Możesz na mnie liczyć, dobrze się

nią zajmę. Czy to grypa?

- Tak, ale możliwe, że doplątało się też lekkie zapalenie płuc.

Nie mam pojęcia, od kiedy jest chora.

- A można by przypuszczać, że sąsiedzi zauważą, że coś jest

nie tak.

- Myślę, że normalnie tak by było. ale przy tej pogodzie

mogli sądzić, że nie otwiera, bo nie ma klientów.

Po opóźnionym lunchu przeszli na kawę do salonu.

- A jej rodzina? - zainteresowała się pani Latimer. - Mówi­

łeś coś o jej siostrze. Chyba powinniśmy ją zawiadomić.

- Tak, oczywiście, jeśli jest w Londynie. Wydaje mi się, że

rzadko tam bywa, ale mam jej adres i telefon. - Spostrzegł za­
skoczoną minę matki. - Spróbuję ją znaleźć. Jestem dziś wolny.

- Jeśli będzie się niepokoić o siostrę, to przekaż jej. że będzie

mile widzianym gościem.

- Dziękuję. - Siedzieli jeszcze jakiś czas. w milczeniu pijąc

kawę, aż wreszcie sir Thomas zaczął zbierać się do wyjazdu.
- Pójdę jeszcze spojrzeć na Mary Jane - powiedział do matki

i poszedł na górę. .

Dziewczyna spała, jedną ręką przytulając do siebie kota.

background image

65

Twarz się jej lekko zaróżowiła, oddech się wyrównał. Ujął jej
rękę, by zbadać puls, dotknął czoła i zszedł do pani Beaver.

- Niech ją pani obudzi, umyje i da coś do picia. Jak zechce,

to niech coś zje: jogurt czy coś takiego. Rano przyjedzie doktor
Finney i powie, co dalej. Dziękuję za pomoc, pani Beaver. To
nie powinno potrwać dłużej niż kilka dni: myślę, że najgorsze

już za nią.

Pożegnał się z matką, obiecał zadzwonić wieczorem i odje­

chał, pozostawiając panią Latimer w rozterce.

Kiedy Mary Jane przebudziła się, nadal czuła się słabo, ale

głowa bolała jakby mniej i nie było jej już tak zimno. Nie do
końca wiedziała, co zdarzyło się naprawdę, a co było tylko jej
imaginacją. Pani Latimer siedziała obok niej. Nie pozwoliła jej
wstać.

- Nie ruszaj się, kochanie. Zaraz umyjemy ci buzię i ręce,

a potem dostaniesz coś co zjedzenia. Thomas tak przykazał i nie­
długo zadzwoni, żeby sprawdzić, czy jego polecenia zostały
wykonane.

Uśmiechnęła się lak ciepło, że Mary Jane nie zdołała po­

wstrzymać łez. Pani Latimer bez słowa otarła jej mokre policzki.
Nadeszła pani Beaver i obie panie sprawnie doprowadziły ją do
porządku. W tym czasie Brimble zajadała na balkonie kolację.
Mary Jane z trudem tłumiła płacz: przez tyle lat była zdana tylko
na siebie, że już zapomniała, jakie to cudowne uczucie, gdy ktoś
się nami przejmuje i otacza opieką.

- Popłacz sobie, dziecino - uśmiechnęła się pani Latimer.

- Wiem. że na co dzień tego nie robisz, ale teraz jesteś chora,
więc ci wolno. Zobaczysz, że rano będziesz się czuła dużo lepiej.

Nie myliła się. Nazajutrz Mary Jane obudziła się wprawdzie

osłabiona, ale ból głowy minął bez śladu. Chciała nawet wstać,
ale pani Beaver nie pozwoliła. Nie odeszła od niej, nim nie
wypiła herbaty i nie zjadła jajecznicy.

background image

66

- Wszystko w swoim czasie, panienko. Teraz należy trochę

poleżeć i nabrać sił. Dzień czy dwa w łóżku bardzo dobrze zrobi.
Trzeba też trochę przytyć, bo została sama skóra i kości.

Sir Thomas zadzwonił wieczorem - skontaktował się z Feli­

city i umówił się z nią na kolację. Zatelefonował też nazajutrz
z samego rana, by dowiedzieć się o stan zdrowia Mary Jane.

- Sądzę, że czuje się dużo lepiej - ostrożnie powiedziała pani

Latimer. - Nadal jest słaba i chyba ma gorączkę, ale wypiła
herbatę i zjadła trochę jajecznicy. Dałam jej leki, które zostawi­
łeś. A co powiedziała jej siostra?

Nie odpowiedział od razu. Felicity była zachwycona jego

telefonem. Nie uległ jej namowom i nie dał się do niej zaprosić.
Wolał zobaczyć się z nią na neutralnym gruncie. Jednym uchem
wysłuchała jego relacji na temat siostry, ale zaraz uśmiechnęła
się uwodzicielsko.

- Nic jej nie będzie. - Pochyliła się ku niemu przez stół.

- Ona jest bardzo odporna. Ale miło, że tak się pan nią zajął.
- Dotknęła jego ręki. - Może wybierzemy się gdzieś na tańce?

Odmówił bardzo grzecznie, wymawiając się czekającymi na

niego pacjentami i odwiózł ją do domu. Zręcznie wywinął się od
odpowiedzi, kiedy zagadnęła go, gdzie mieszka.

Nie chciał jednak tego wszystkiego opowiadać matce, więc

rzekł tylko:

- Felicity oświadczyła, że Mary Jane jest bardzo silna i nic

jej nie będzie. Po czym dodała, że to miło z. naszej strony, że tak

się o nią troszczymy.

- Rozumiem - odrzekła pani Latimer, choć wcale nie rozu­

miała, jak można być tak obojętną wobec własnej siostry. - Zaraz
powinien się zjawić doktor Finney. Jesteś w gabinecie? Może

•chcesz, żeby do ciebie zadzwonił?

- Dobry pomysł, poproś go o to, dobrze? Zadzwonię wieczo­

rem, wcześniej chyba nie dam rady.

background image

67

Pani Latimer skończyła śniadanie i poszła na górę.

- Zaraz przyjedzie mój lekarz. Może przygotujemy cię trochę

do jego wizyty?

- Mogę już wstać - szepnęła Mary Jane. - Naprawdę już

czuję się lepiej. Sprawiłam państwu tyle kłopotu...

- Przyjemnie mieć w domu kogoś, o kogo można się trosz­

czyć - uśmiechnęła się pani Latimer. - A Thomas już dawno
dorósł. Co byś powiedziała na gorącą kąpiel?

Wykąpana i przebrana w świeżą koszulę czekała na przybycie

lekarza. Była jeszcze słaba, ale starała się robić dobrą minę.

Doktor Finney, starszy i dość powolny, osłuchał ją dokładnie,

obejrzał gardło.

- No, młoda damo - stwierdził poważnie. - Jeszcze jeden

dzień i trafiłaby pani do szpitala z zapaleniem płuc. Całe szczę­
ście, że sir Thomas tak szybko zadziałał. Myślę, że za dzień czy
dwa może pani wracać do siebie. Czy pani pracuje?

- Prowadzę herbaciarnię.
- Naprawdę? Interesujące. Ale proszę pamiętać, że po powro­

cie do domu jeszcze przez parę dni musi się pani oszczędzać.

Proszę brać leki zaordynowane przez sir Thomasa. Może pani
powoli zacząć wstawać, pospacerować sobie po domu. - Oczy
mu rozbłysły, bo Brimble wskoczyła na łóżko. - Kot? - zdumiał
się. - Coś takiego!

- To mój kot. Sir Thomas zabrał go razem ze mną.
- To bardzo dobrze. Wpadnę za jakieś dwa dni. Mam nadzie­

ję, że do tej pory poczuje się pani lepiej.

Po wyjściu lekarza przyszła do niej pani Latimer.

- Nie mogę pojąć, dlaczego sir Thomas mnie tu przywiózł

- cicho odezwała się Mary Jane. - Proszę mnie źle nie zrozu­
mieć, bo może zabrzmiało to jak niewdzięczność z mojej strony,
ale z pewnością pani wie, co mam na myśli. Przecież mogłam
zostać u... - Zawahała się, bo właściwie nie było to takie oczy-

background image

68

wiste. O chorowaniu pod opieką Margaret mogła od razu zapo­
mnieć. Może pani Kemble by się nią zajęła z poczucia obowiąz­
ku, ale nie było to leż takie pewne. Większość znajomych z mia­
steczka mieszkała z dziećmi i starszymi rodzicami i nie miała
miejsca na dodatkową osobę.

- Wydaje mi się - ostrożnie zaczęła pani Latimer - że Tho­

mas nie chciał ryzykować. Znalezienie kogoś w miasteczku mo­
głoby potrwać, a ty nadawałabyś się już tylko do szpitala. To
chyba byłby większy stres, prawda?

- Gdybym miała ubranie, mogłabym wrócić do siebie, jak

tylko doktor Finney mi pozwoli. Nie chciałabym nadużywać pani
uprzejmości. I tak nie wiem, jak pani dziękować.

- Zostawmy to teraz. Zdrzemnij się trochę, a potem pani

Beaver przyniesie ci coś do jedzenia. I nie zapominaj, że obie
bardzo się cieszymy z twojej obecności. Nareszcie dwie starsze
panie mają kogo rozpieszczać.

Pani Latimer uśmiechnęła się do niej serdecznie i po cichutku

wyszła. Mary Jane zamknęła oczy i zapadła w sen, tuląc do
siebie Brimble.

Dwa dni wypoczynku i właściwego odżywiania zrobiły swo­

je. Mary Jane była zupełnie odmieniona. Umyte włosy lśniły

zdrowym blaskiem, twarz zaróżowiła się lekko, oczy jaśniały.
Może nie jest pięknością, ale przyjemnie na nią popatrzeć,
stwierdziła w duchu pani Latimer.

Doktor Finney też był zadowolony. Po jego odejściu Mary

Jane chciała jak najszybciej wracać do siebie.

- Już i tak nadużyłam waszej grzeczności - usprawiedliwiała

się. - Gdybym tylko miała klucze, to pani Adams mogłaby
przywieźć mi rzeczy...

- Przypuszczam, że klucze są u Thomasa - zastanowiła się

pani Latimer. - On jutro przyjeżdża i wtedy zdecyduje, co będzie
dla ciebie najlepsze.

background image

69

Mary Jane, otulona w ciepły szlafrok gospodyni, spędziła

dzień na oglądaniu domu i potem, przy herbacie w saloniku, na
wysłuchiwaniu opowieści o synu pani Latimer. Korciło ją, by
zapytać, dlaczego nie jest żonaty, skoro ma już trzydzieści cztery
lata. ale ugryzła się w język. Może się rozwiódł albo kocha
kobietę, która jest z kimś związana. A może stracił żonę...
Wyobraźnia podpowiadała jej różne możliwości.

Doktor przyjechał następnego dnia zaraz po lunchu. Nie był

sam. Razem z nim przybyła Felicity. Okazało się, że właśnie
miała kilka wolnych dni i pod wpływem impulsu zadzwoniła do
sir Thomasa z pytaniem, czy nie mogłaby wybrać się z nim do
siostry.

- Martwiłam się o Mary Jane - dodała z czarującym uśmie­

chem i choć pani Latimer nie do końca w to uwierzyła, powitała

serdecznie gościa i od razu poprowadziła ją na górę.

- Ale nie zarazi mnie? - zaniepokoiła się Felicity. - Mam już

plany na następny tydzień i muszę bardzo uważać...

Sir Thomas został z Watsonem na dole. Pani Latimer wkrótce

do niego zeszła'.

- Piękna dziewczyna - powiedziała, siadając przy kominku.
Spojrzał na matkę i uśmiechnął się lekko.

- Owszem. Przepraszam, że cię nie uprzedziłem, ale nie mia­

łem jak. Właśnie wychodziłem, kiedy zadzwoniła. Nie miałem
innego wyjścia, niż ją zaprosić.

- Ależ, kochanie, nie ma sprawy. Przypuszczam, że zamierza

zostać u nas na noc?

- Zabrała ze sobą torbę, ale powiedziała, że weźmie pokój

w hotelu...

- To wykluczone, zostanie u nas. Mary Jane z pewnością

ucieszy się... - Nie patrzyła na syna. - To biedne dziecko wy­
rywa się już do domu, ale nie ma ubrania. Co zamierzasz w tej
sprawie?

background image

70

- Wezmę panią Beaver i przywieziemy jej potrzebne rzeczy.

Chyba trzeba będzie tam trochę posprzątać.

- Myślisz, że jej siostra pojedzie, żeby się nią zająć?
- Wątpię... - Urwał, bo w tej samej chwili Felicity weszła

do salonu.

- Można? Mary Jane jest zmęczona, więc nie chciałam dłużej

u niej siedzieć. Ma pani piękny dom, pani Latimer. Uwielbiam
stare domy, chętnie bym go obejrzała. - Usiadła obok sir Tho­
masa i uśmiechnęła się do niego promiennie.

To zdumiewające, jak bardzo obie siostry mogą być do siebie

niepodobne, przemknęło mu przez myśl.

- Pójdę rzucić na nią okiem. - Podniósł się z miejsca. - Zo­

baczę, czy można już puścić ją do domu.

- Pójdę z panem - zaproponowała Felicity, wstając z fotela.
- Nie, proszę zostać. Jeśli jest zmęczona, to im mniej osób

do niej zagląda, tym lepiej. - Udał. że nie spostrzegł lekkiego
grymasu niezadowolenia na pięknej twarzy Felicity i szybko
wyszedł z salonu.

Zajrzał do pani Beaver, potem wszedł na górę. Mary Jane nie

spała. Z kotem na kolanach siedziała w fotelu i wyglądała przez
okno.

- Nie śpi pani? - Przysunął sobie krzesło obok niej. - Feli­

city powiedziała, że się pani położyła. Jak zdrowie?

- Dziękuję, już dobrze. Miło, że zaprosił pan Felicity.

Pozostawił to bez komentarza.

- Słyszałem, że ciągnie panią do domu. Proszę zrobić listę

potrzebnych rzeczy, pojadę po nie z panią Beaver. Jutro z samego
rana zawiozę panią do domu.

- Mogę pojechać już dziś...
- Pojedziemy jutro. Jedna noc niczego nie zmieni, a poza

tym moja mama nie chce pani puścić. - Podał jej notes i ołówek.
- Proszę. Pani Beaver już czeka.

background image

71

Dostosowała się do jego rzeczowego tonu. Starannie wypisa­

ła, gdzie co znaleźć. Podała mu kartkę.

- Ale naprawdę mogłabym pojechać już dzisiaj... - spróbo­

wała jeszcze raz.

- Proszę się nie upierać - powiedział stanowczym tonem

i poszedł po panią Beaver. Wrócił razem z nią, by upewnić się,

czy o niczym nie zapomniała. - Może zejdzie pani na herbatę do

salonu i posiedzi trochę z moją mamą i Felicity - zachęcił ją.

- Niech pani weźmie ze sobą kota... Chyba pora już, by poznali

się z Watsonem.

Z Brimble w ramionach zeszła na dół. Watson czekał przy

schodach, badawczo wciągając nosem powietrze. Brimble nie
odrywała od niego oczu. Zamruczała cicho.

- Przyprowadziłem wam Mary Jane - powiedział sir Tho­

mas. - Wrócimy z panią Beaver na kolację.

- Nie zabiera pan Mary Jane do domu? - zdumiała się Feli­

city. - Nie ma ze sobą ubrania?

- Właśnie po to jedziemy.
- Och, w takim razie pojadę... - poderwała się.
- Nie trzeba. Pani Beaver wie, co mamy zabrać, ale dziękuję.
Gwizdnął na psa i zniknął. Przy herbacie Felicity zarzuciła je

ploteczkami i opowieściami z wielkiego świata. Nie kryła zado­
wolenia ze swojego barwnego życia.

- Oczywiście - dodała w pewnym momencie - kiedy wyjdę

za mąż, będę musiała się z tym wszystkim pożegnać, ale zdobyte
doświadczenie zawsze mi się przyda... Myślę o orientacji w mo­
dzie, o wiedzy na temat makijażu, o umiejętności prowadzenia
życia towarzyskiego.

- Jest pani zaręczona? - zainteresowała się pani Latimer.
- Nie, jeszcze nie. Wprawdzie już nieraz miałam taką możli­

wość, ale to nie był ten... Zbyt dobrze wiem, kogo powinnam
szukać, abym mogła się pomylić. Potrzebuję kogoś z pieniędzmi,

background image

72

bo jestem do nich przyzwyczajona, kogoś z dobrą pozycją
i wspaniałymi perspektywami na przyszłość, no i koniecznie
musi być przystojny. - Roześmiała się. - Dla kogoś takiego na
pewno będę dobrą żoną.

Mary Jane przysłuchiwała się jej w milczeniu. Sir Thomas

doskonale spełniał wymagania Felicity, a w jej pięknej siostrze
łatwo było się zakochać. Zresztą, czy nie zaprosił jej tutaj?
Wprawdzie lego nie potwierdził, ale też nie zaprzeczył.

Pani Latimer skierowała rozmowę na inny temat, po czym

zaproponowała Felicity, że pokaże jej pokój, by mogła przygo­
tować się do kolacji.

- Do stołu siadamy o ósmej. Mam nadzieję, że będzie tu pani

wygodnie. Gdyby czegoś brakowało, proszę powiedzieć.

Mary Jane została sama z Brimble. Jej myśli poszybo­

wały w stronę domu. Jak wróci, musi zabrać się za sprząta­
nie, bo na pewno zostawiła okropny bałagan. Sprawiła im wszy­
stkim tyle kłopotu. Miała nadzieję, że pani Beaver bez proble­
mu znajdzie potrzebne rzeczy i sir Thomas nie będzie mu­
siał długo czekać. Na pewno jest tam okropnie zimno - powinna
była powiedzieć mu, by włączył sobie kominek i posiedział
w saloniku.

Sir Thomas nawet tam nie zajrzał. Od razu skierował panią

Beaver na górę, a sam zawinął rękawy i zajął się kuchnią. Zago­
tował parę czajników wody i wszystko dokładnie umył, powy-
cierał i poustawiał na miejsce. Potem zamiótł podłogę, przejrzał
zapasy w kredensie i lodówce. Nie było tego wiele. Podszedł do
schodów i zawołał krzątającą się na górze gosposię. Uprzedziła
go, mówiąc:

- No wie pan! To dziecko prawie nic nie ma! - zawołała

z oburzeniem. - Ale to, co ma... wszystko ma pięknie pocero­
wane, wyprasowane i ułożone. Chyba już dawno nie kupiła sobie

background image

73

niczego nowego. A ta jej siostrzyczka wystrojona w atłasy i je­
dwabie! - Aż zabrakło jej tchu. - Krew się we mnie gotuje!

- Może coś na to poradzimy. Wychodzę teraz do sklepu,

kupię trochę jedzenia. Chyba powinien być otwarty. Ciekawe,
czy mleczarz...

- Niech pan zobaczy za drzwiami od kuchni.
Rzeczywiście stało tam kilka pełnych butelek mleka. Sir Tho­

mas schował je do lodówki, włożył płaszcz i poszedł do sklepu.
Kiedy wrócił i rozłożył zakupy, pani Beaver była już gotowa.
W drodze powrotnej jednym uchem słuchał jej gorzkich uwag
na temat dziewcząt pozostawionych samym sobie.

- Przepraszam, że tak się zdenerwowałam - opamiętała się

dopiero po dłuższym czasie - ale pan chyba też ją polubił. Trzeba
przyznać, że ta dziewczyna coś w sobie ma.

Sir Thomas chętnie się z nią zgodził.

Kiedy wszedł do salonu, Mary Jane razem z panią Latimer

oglądała wymyślną tkaninę. Podniosła się na jego widok.

- Pójdę się ubrać. I bardzo panu dziękuję, sir Thomasie.
Popatrzył na nią z uśmiechem.
- I tak wygląda pani bardzo ładnie, ale pewnie będzie się pani

lepiej czuła w sukience. - Przytrzymał jej drzwi. - Pani Beaver
zaniosła rzeczy na górę. Może zostawi pani tu kota? Watson nie
zrobi mu krzywdy.

Wziął od niej zwierzaka i patrzył, jak wchodzi po schodach.

Wrócił do salonu.

- A gdzie jest nasz drugi gość? - zapytał.
- U siebie w pokoju. Szykuje się do kolacji. Jak było?
- Trochę posprzątaliśmy. Poszedłem też do sklepu zrobić

zakupy. Właścicielka powiedziała, że już zaczęli się zastanawiać,
co się dzieje z Mary Jane. Przypuszczali, że zamknęła herbaciar­
nię, bo przez tę pogodę wszyscy siedzą w domu. Jej sąsiedzi

background image

74

właśnie wyjechali, a panie Potter, które często się z nią widują,
są przeziębione. Akurat taki zbieg okoliczności. - Usiadł na
wprost matki. - Mam wrażenie, że kiedy wróci do domu, zbieg­
nie się do jej herbaciarni całe miasteczko. Jest bardzo lubianą

osobą.

- Wcale się nie dziwię... - Urwała, bo do salonu weszła

Felicity.

Miała na sobie elegancki strój z zielonego jedwabiu, przez

który prześwitywały jej kształtne nogi. Dekolt, według pani La-
timer. był zbyt śmiały. Zbliżyła się do nich wolnym krokiem, by
sir Thomas mógł ocenić jej olśniewający, choć niezbyt odpo­
wiedni do okoliczności wygląd. On jednak wstał, nawet nie
zaszczycając jej spojrzeniem, by podać jej coś do picia.

Wkrótce dołączyła do nich Mary Jane. Sir Thomas przychyl­

nie popatrzył na jej prostą sukienkę, ale z jego twarzy trudno
było coś wyczytać.

- Witamy, Mary Jane - powiedział tylko. - Proszę usiąść

i wypić z nami odrobinę sherry.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

- Usiądź obok mnie. - Pani Latimer zrobiła zapraszający

gest. - Przyjemnie widzieć, że jesteś już w dobrej formie. Bardzo
szybko wróciłaś do zdrowia. Cieszę się z tego, ale szkoda mi, że

już nas opuszczasz. Któregoś dnia przyjadę do ciebie na herbatę.

Głos Felicity zagłuszył cichą odpowiedź Mary Jane.

- Och, jak ja bym chciała mieszkać z dala od Londynu!

- zawołała z emfazą. - Uwielbiam ciche i spokojne życie. Cza­

sami najchętniej przeniosłabym się na wieś i nigdzie nie podró­
żowała. Jak ja ci tego zazdroszczę, Mary Jane!

Mary Jane rzadko dawała się ponieść nerwom, ale tym razem

to już było za wiele.

- Wiesz, to chyba nie jest taki problem - zaczęła słodko.

- Jeśli zrezygnujesz z bycia modelką, to chyba nic takiego się
nie stanie. Z pewnością jest mnóstwo innych dziewczyn na twoje
miejsce... A mnie bardzo się przyda ktoś do pomocy, zwłaszcza

w lecie.

Mówiła to spokojnie i rzeczowo, uśmiechając się lekko. Po

wyrazie jej twarzy nikt by się nie domyślił burzy uczuć, jakie
przeżywała. Nie dość, że w porównaniu z Felicity była tak okro­
pnie ubrana, to jeszcze musiała słuchać, jak siostra opowiada te
swoje bzdury o tęsknocie za spokojnym życiem. A przecież ona,

gdyby tylko mogła, natychmiast uciekłaby ze swojej herbaciarni
na koniec świata...

Sir Thomas przyglądał się jej badawczo, jakby zgadując jej

myśli. Kontrast między dwiema siostrami był aż nadto uderza-

background image

76

jący, przede wszystkim ich stroje tak bardzo się różniły. Chociaż

z drugiej strony oczy Felicity nie miały tego pięknego fiołkowe­
go odcienia, którym zachwycały oczy Mary Jane.

- Przypuszczam, że prędko by panią znudziło takie spokojne

życie - powiedział suchym, rzeczowym tonem. - Jakie ma pani
najbliższe plany?

- W przyszłym tygodniu jestem w Londynie... Może się

spotkamy? Potem lecę do Nowego Jorku. Ostatnim razem wspa­
niale się tam bawiłam. Nie mają państwo pojęcia, jakie oni
wydają przyjęcia...

Rozpoczęła barwną opowieść, której pani Latimer słuchała

z grzecznym zainteresowaniem, a Mary Jane z cichym żalem
w sercu, że sama nie miała szans, by tego zakosztować. Co sądził
o tym doktor, trudno było zgadnąć.

Podczas kolacji rozmową kierował sir Thomas, który po ka­

wie wymówił się pilnymi telefonami i. nie zauważając rozczaro­
wanej miny Felicity, zniknął w bibliotece.

Wrócił do salonu, kiedy Felicity właśnie wybierała się do

siebie.

- Czy ósma rano to nie będzie za wcześnie? - Sir Tho­

mas zwrócił się do Mary Jane. - Przed lunchem muszę być
w mieście.

- Ależ skąd - odrzekła. - Ale może pojadę autobusem czy...

- Zrobiła zmartwioną minę. - Już i tak tyle było przeze mnie
kłopotu...

- Pojadę z wami - wtrąciła przysłuchująca się rozmowie Fe­

licity.

- To oznacza pobudkę o wpół do siódmej - zaznaczył sir

Thomas.

Zawahała się.
- To może jednak nie. W końcu teraz Mary Jane już nikt nie

jest potrzebny. Poczekam, aż pan wróci.

background image

77

Jej wypracowany uśmiech trafił w próżnię, bo sir Thomas

odwrócił się i zaczął rozmawiać z matką.

Był to jeden z tych ponurych jesiennych poranków, kiedy noc

nie chce ustąpić miejsca budzącemu się dniu. Mżył deszcz. Pani

Latimer zeszła na dół, żeby pożegnać się z Mary Jane. Była
dokładnie ósma, kiedy ruszyli w drogę. Jechali w milczeniu,
nawet Brimble siedziała cichutko w swoim koszyku. Mary Jane
nie miała ochoty na rozmowę, sir Thomas też był pochłonięty
swoimi myślami. Mimo to nie czuła się nieswojo. Już planowała
dzisiejszy dzień i niezbędne prace.

Nie zważał na jej protesty, kiedy upierała się, by zostawił ją

przed domem. Wziął od niej klucze, otworzył drzwi i dopiero
wtedy przepuścił ją do środka. Sam wniósł koszyk z Brimble.

Powitała ich pustka i chłód. Sir Thomas poszedł na górę i włą­

czył kominek, zapalił światło w kuchni i zaniósł jej torbę do
sypialni.

- Jak tu wszystko lśni! - zdumiała się dziewczyna, kiedy

weszła do kuchni. - Pamiętam, że zostawiłam okropny bałagan.
Może napije się pan kawy?

- Niestety, muszę już jechać. - Ujął jej rękę i uśmiechnął się

miło. - Proszę na siebie uważać, Mary Jane.

- Dziękuję za wszystko, sir Thomasie. I pan, i pani Latimer

byliście dla mnie tacy dobrzy, że nie wiem, jak dziękować.

Podała mu dłoń, a on pochylił się i pocałował ją w policzek.

Patrzyła za nim, jak odjeżdża, zastanawiając się, czy jeszcze
kiedyś go zobaczy. Pewnie nie. Chyba że zakochał się w Felicity,
wtedy raczej tak.

Wróciła do kuchni, wypuściła kota z koszyka i zaparzyła so­

bie herbatę. Mało prawdopodobne, by dziś zjawili się klienci, ale
na wszelki wypadek powinna się przygotować. Poszła do drzwi,
by odwrócić wywieszkę i dopiero wtedy dostrzegła pozostawio-

background image

78

ne na jednym ze stolików pudełko. Na wierzchu leżał bukiet
drobnych chryzantem, tych, które trzymają się tygodniami. Aku­
rat takich potrzeba, by nieco ożywić herbaciarnię...

Zdjęła wieczko z pudełka. W środku, w oddzielnych poje-

mniczkach, był kurczak, sałatka ziemniaczana, pasta jajeczna
i kawałek sera. Nie zabrakło nawet małej butelki wina.

Ta niespodzianka poprawiła jej nastrój. Poustawiała wazoniki

z kwiatami na stolikach, włączyła ekspres i wyciągnęła stolnicę.
Jak tylko upiecze ciasteczka, usiądzie i napisze parę słów do pani
Latimer i pani Beaver, by im podziękować za okazane serce.

Kiedy sir Thomas wrócił do domu, Felicity jeszcze nie było

na dole. Poprosił panią Beaver, by posłała do niej którąś że
swoich pomocnic. Mógł czekać tylko pięć minut. Jeśli nie zdąży,
zamówi dla niej taksówkę.

Felicity zbiegła w ostatniej chwili.
- Nawet nie zdążyłam się umalować - pożaliła się zalotnie.

- Ledwie powrzucałam rzeczy do torby. - Sir Thomas zdawał

się być zupełnie nieczuły na jej minki. - Może zatrzymamy się
gdzieś po drodze...

- Przykro mi - odrzekł uprzejmie - ale nie będzie czasu.

Spieszę się do szpitala. Możemy już jechać?

Felicity pożegnała się z panią Latimer, wyrażając nadzieję, że

jeszcze kiedyś się spotkają.

- I nawet nie zdążyłam obejrzeć domu, nie było kiedy - do­

dała wychodząc. Panią Beaver zignorowała.

- Nikt by nie uwierzył, że to siostry - cierpko podsumowała

pani Beaver, kiedy zamknęły się za nimi drzwi.

Podobne stwierdzenie przemknęło przez głowę doktorowi.
Felicity daremnie usiłowała zwrócić na siebie jego uwagę.

Przyzwyczajona do hołdów, nie mogła znieść jego obojętności.
Niestety, żadna z jej sztuczek nie robiła na nim najmniejszego

background image

79

wrażenia. Zupełnie nie interesowały go opowieści ze świata mo­

dy, nie imponowały mu jej sukcesy. Powinna chyba zmienić
taktykę. Pożegnała się z nim poważnie, dodając dla efektu, że
ma nadzieję, iż siostra wkrótce zupełnie wydobrzeje.

- Przy pierwszej nadarzającej się okazji pojadę ją odwiedzić

- zapewniła go.

Nie był o tym przekonany, ale kto wie, może źle ją oceniał?

Może kryje się w niej złote serce? Nie bardzo w to wierzył, ale
starał, się widzieć w ludziach dobre strony. Odsunął od siebie te
myśli i. ruszył w stronę szpitala.

Mary Jane wyjmowała właśnie pierwszą blachę z pieca, kiedy

pojawili się klienci: para zagniewanych na siebie młodych ludzi.
Dziewczyna źle odczytała trasę z mapy i pomylili drogę. Mary
Jane podała im kawę. Mężczyzna próbował ustalić, gdzie się
teraz znajdują.

- Dzięki mojemu pilotowi jesteśmy w zupełnie innym miej­

scu, niż planowaliśmy - zamruczał, patrząc na dziewczynę.'

- Nie jest tak źle - pocieszyła ich Mary Jane. - Wystarczy

pojechać prosto, potem skręcić na pierwszym skrzyżowaniu i do
nadłożenia zostanie tylko parę kilometrów.

Zostawiła ich przy kawie i otworzyła drzwi wchodzącym pa­

niom Potter.

- To nie jest nasza pora, ale byłyśmy, na zakupach i zobaczy­

łyśmy, że już jesteś. Jak ci minęły te dni?

Mary Jane przygotowała im kawę. Przybyła pani Kemble.

- Zobaczyłam, że otwarte - przywitała ją. - Jak udał się wy­

poczynek?

Nie miała ochoty wdawać się w szczegóły.

Młoda para, już w znacznie lepszym nastroju, zaczęła zbierać

się do wyjścia. Przyszedł jeszcze jeden gość. Miał ochotę na
lunch, ale mogła zaproponować mu jedynie zupę i kanapki. Do-

background image

80

piero kiedy poszła do kuchni i otworzyła lodówkę, zorientowała
się, że ktoś zrobił zakupy. Musi zapytać o to panią Latimer...

O pierwszej herbaciarnia opustoszała. Mary Jane zrobiła sobie

kawę, zjadła parę herbatników i kawałek sera. Przygotowała mi­
seczkę dla kota i poszła na górę.

Zdumiała się, bo łóżko było starannie posiane, a kiedy roze­

jrzała się wokół, dostrzegła uprane i uprasowane koszule. Wy­

sprzątana łazienka lśniła. Zupełnie jakby była tu dobra wróżka.

Włożyła płaszcz i wyszła do sklepu, by stamtąd zadzwonić.

Pani Latimer bardzo się ucieszyła. Mary Jane podziękowała jej
serdecznie.

- Ktoś wysprzątał cały dom, zrobił zakupy, pranie i prasowa­

nie. - Nie mogła się powstrzymać. - Czyżby to sir Thomas...
Nie, przepraszam, przecież to nonsens, on z pewnością w życiu
nie miał w ręku żelazka ani nie robił zakupów.

- Pani Latimer roześmiała się.

- Owszem, to on poszedł do sklepu i, gdyby była taka po­

trzeba, świetnie poradziłby sobie z prasowaniem. Ale to pani
Beaver zajęła się wszystkim. Thomas wziął na siebie zmywanie.
Jest w tym bardzo dobry.

- Naprawdę? - Nie posiadała się ze zdumienia. - Czy gdy­

bym do niego napisała, prześle mu pani kartkę? I proszę podzię­
kować ode mnie pani Beaver. Napiszę do pani i do niej. jak tylko
będę mieć chwilę czasu.

- Będzie nam bardzo miło, kochanie. Otworzyłaś już herba­

ciarnię?

- Tak. 1 nawet było parę osób. Zaraz znów otwieram, chociaż

nie spodziewam się więcej klientów.

Biegiem ruszyła do domu, ale rzeczywiście nikt więcej się nie

pojawił. Kiedy zamknęła, zabrała otrzymane frykasy na górę i usiad­
ła przed kominkiem. Brimble nie odstępowała jej ani na krok,
wpatrzona w kawałki kurczaka. Siedziała najbliżej jak mogła.

background image

81

Po kolacji zabrała się za pisanie. Kartki do pani Latimer i pani

Beaver poszły jej jak z płatka, ale liścik do sir Thomasa okazał
się trudnym zadaniem. W stosunku do niej zawsze był uprzejmy
i miły, ale nic poza tym. Zużyła kilka arkuszy, nim wreszcie
wymyśliła coś sensownego.

Przez kolejne dni był bardzo mały ruch. Zarobionych pieniędzy

ledwie starczało na pokrycie skromnych rachunków. Zima zawsze

jest mama, byle jakoś przetrzymać do wiosny. Ale to jeszcze tyle

czasu. Dobrze, że przynajmniej będą święta. Wprawdzie klientów
przez to nie przybywało, ale świąteczny nastrój skłaniał ludzi do
większych wydatków. Miała zręczne ręce i nie załamywała się łatwo
- w skrzyni z ubraniami po mamie było sporo rzeczy, które można
wykorzystać: apaszki, wstążki, koronki, kłębki wełny.

W pierwszej wolnej chwili uważnie przejrzała swoje zasoby.

Puszysta wełna w pastelowych kolorach świetnie nadawała się
na ubranka dla lalek, a nawet na ciuszki dla niemowląt. Z koro­
nek i wstążeczek można wyczarować różne drobiazgi, jakie lu­

dzie chętnie kupują z okazji świąt: poduszeczki do szpilek, wo­
reczki z lawendą, ozdobne saszetki na nocną bieliznę. Miała
mnóstwo pomysłów.

Rano nadeszła kartka od siostry. Pisała w niej, że za dwa dni

leci do Nowego Jorku i że była w restauracji z Thomasem. Po
powrocie znów ma się z nim zobaczyć. Nie zapytała o zdrowie
Mary Jane, ale wcale jej tym nie zaskoczyła. Jeszcze raz prze­
czytała kartkę. Nie zdziwiło jej, że sir Thomas spotyka się z Fe­
licity, ale zrobiło się jej dziwnie przykro.

- Zupełnie bez sensu - powiedziała do kola, który właśnie

zanurzył wąsy w swojej miseczce. - Felicity jest bardzo ładna,
ma modne ubrania. Może odwiedzi nas jeszcze przed świętami

- zastanowiła się. - Ciekawe, gdzie poszli i co sobie zamówili?
- dodała, bo właściwie to ją najbardziej interesowało.

background image

82

Sir Thomas chętnie zdałby jej dokładną relację, gdyby miał

okazję. W istocie było jednak zupełnie inaczej, niż wyobrażała
sobie Mary Jane. Felicity zadała sobie dużo trudu, żeby go wy­
ciągnąć. Swoimi sposobami najpierw zdobyła jego adres, a po­
tem przez trzy wieczory przechadzała się obok jego domu, aż
wreszcie udało się jej „niespodziewanie" na niego wpaść. Na

jego widok okazała szczere zdumienie.

- Może wybierzemy się gdzieś na kolację? - zaproponowała.

- Po ciężkim dniu należy się panu trochę oddechu.

Był zmęczony i marzył tylko o tym, by spokojnie zjeść,

a potem razem z psem zaszyć się w gabinecie i poczytać pis­
ma medyczne, ale był zbyt dobrze wychowany, by zbyć
dziewczynę. Zaprosił ją na drinka do pobliskiego baru, wy­
mawiając się. że zaraz musi wracać do szpitala i ma jeszcze
sporo pracy.

Felicity wdzięcznie wskoczyła do samochodu. Była świado­

ma swojej urody i święcie wierzyła, że uda się jej namówić go
na kolację. Szpital i pacjenci mogą poczekać - w końcu sir Tho­
mas nie jest młodym lekarzem gotowym na każde skinienie, ale
poważnym autorytetem.

Niestety, czekało ją rozczarowanie. Nie minęło pół godziny,

a sir Thomas żegnał się z nią przy taksówce. Uścisnął jej rękę,
żałując, że ich miłe spotkanie tak szybko się kończy.

- Miałam nadzieję, że mnie pan odwiezie - z wdziękiem

zmarszczyła nosek. - Nie cierpię wracać sama.

Sir Thomas dał kierowcy pieniądze.

- Felicity, z pewnością ma pani mnóstwo znajomych. Nie

dadzą pani długo siedzieć w samotności. - Podniósł rękę na po­
żegnanie i samochód ruszył.

Pan Tremble i Watson już na niego czekali.
- Jest pan dzisiaj później niż zwykle -zauważył kamerdyner.

- Pewnie ma pan za sobą ciężki dzień.

background image

83

— Nie, Tremble, jedynie ostatnią godzinę. Będę gotowy za

dziesięć minut, dobrze? Przejrzę tylko pocztę.

Pies podążył za nim do gabinetu. Sir Thomas pobieżnie prze­

jrzał listy. Niepotrzebnie stracił tyle czasu przez Felicity. Jej

szczebiotanie właściwie go nudziło.

- Chociaż trzeba przyznać, że to piękna dziewczyna - mruk­

nął do Watsona. -I umie być czarująca. Może po prostu zaczy­
nam się starzeć...

Był już późny wieczór, kiedy, czekając na buszującego po

ogrodzie Watsona. postanowił wybrać się w odwiedziny do Mary
Jane. Rozbawiła go otrzymana od niej kartka: widać było, że
napisanie jej zabrało dziewczynie sporo czasu, ale ani słowem
nie wspomniała, jak się czuje. Grzeczność nakazuje, by spraw­
dzić, czy rzeczywiście ma się dobrze, przekonywał sam siebie.
W niedzielę jest wolny...

Przez cały tydzień niemal nikt się nie pokazał. Były wprawdzie

obie siostry Potter i jeszcze dwie inne panie, ale to wszystko. Mary
Jane jednak nie upadała na duchu. W końcu kiedyś musi się to
zmienić. Wzięła się za szycie. Nie brakowało jej talentu i wyobraźni,
więc wkrótce kontuar ozdobiła cała gromada jedwabnych myszek
w koronkowych kapturkach i spódniczkach. Bezużyteczne, ale bar­

dzo słodkie. Miała nadzieję, że znajdą się na nie chętni. Nie miała
pojęcia, ile za nie brać, zwłaszcza że pani Potter, która kupiła dwie,

uznała, że pół funta to za mało. Pani Kemble również przyszła po
myszkę na urodzinowy prezent dla siostrzenicy. Zdziwiła tym Mary

Jane, według której był to chyba zbyt skromny prezent, ale może
dziewczynka czymś się jej naraziła? Te pierwsze szybkie transakcje
dodały jej wiary we własne siły. Stojące na kontuarze myszki coraz
częściej wpadały w oko klientom. Jeden z nich kupił od razu aż trzy.
Zabrała się więc za produkcję zabawnych poduszeczek do igieł
w kształcie serduszka.

background image

84

Kiedy sir Thomas wszedł do herbaciarni, Mary Jane stała

na ladzie i zdejmowała wiszącą nad nią paproć, by zrobić wię­
cej miejsca dla myszek. Odwróciła się, słysząc brzęknięcie
dzwonka.

Sir Thomas w eleganckim kaszmirowym ubraniu zasłonił

wejście.

- Dzień dobry, Mary Jane - przywitał ją.
Szybko zrobiła uprzejmie zaskoczoną minę, ale jego uwagi

nie umknęła radość, jaka błysnęła w jej oczach.

- Pomyślałem sobie, że może zjedlibyśmy razem lunch - od

razu przeszedł do rzeczy. - Mogę wpuścić tu Watsona?

- Oczywiście, bardzo proszę. Brimble jest w kuchni, tam jest

cieplej.

Sir Thomas wprowadził psa. zamknął drzwi i zdjął płaszcz.

- Gdzie ma pani ochotę pojechać?
- Och, dziękuję za zaproszenie, ale właśnie piekę kurczaka,

którego dostałam od pani Fellowes. Zaraz będzie gotowy i szko­
da mi go zmarnować. Zrobiłam go według francuskiego przepi­
su: z pietruszką, tymiankiem, listkiem laurowym i cebulką. Po­
winnam jeszcze dodać brandy, ale nie miałam, więc użyłam
wina, które pozostało z poprzednich świąt.

Sir Thomas, któremu jeszcze nigdy się nie zdarzyło, by ktoś

odrzucił jego zaproszenie, patrzył na nią zafascynowany. Po­
ciągnął nosem i od razu poczuł smakowity zapach dochodzący
z kuchni.

- To chyba coś pysznego - stwierdził z uderzającą szczero­

ścią. - Mógłbym skosztować?

Mary Jane popatrzyła na niego niepewnie. Nadal stała na

ladzie.

- Jeśli ma pan ochotę...
- Ogromną - zapewnił ją. Podszedł do niej i zdjął ją z lady,

ostrożnie stawiając na podłodze. Prawie nic nie ważyła. Dopiero

background image

85

teraz zobaczył myszki. Wziął jedną do ręki. - A co to za zaba-
weczki?

- No cóż, o tej porze roku jest mały ruch, więc pomyślałam,

żeby zrobić coś, co ludzie kupią na prezent z okazji świąt.

Przyjrzał się maskotce.

- Mojej mamie na pewno się spodoba. I pani Beaver też.

Mogę wziąć dwie? Po ile one są?

Mary Jane oblała się rumieńcem.
- Jeśli nie ma pan nic przeciwko temu, to wolałabym dać je

w prezencie. Proszę sobie wybrać, a zaraz je zapakuję.

Muszę być bardziej ostrożny, upomniał się w duchu, patrząc,

jak dziewczyna zręcznie zawija myszki w ozdobną bibułkę. Ma­

ry Jane miała przecież swoją dumę. By zmienić temat, zagadnął
o panie Potter, wypytał, czy nie nachodzi jej 01iver. Rozbawił ją
opowieściami o Watsonie.

- Zostanie pan tu chwilę? - Poprowadziła go do kuchni,

gdzie oba zwierzaki siedziały obok siebie wpatrzone w piekar­
nik. - Tylko nastawię w ekspresie kawę i podpalę ogień na ko­
minku...

- Nie, nie! - zaprotestował. - Ja to zrobię. - Od razu ruszył

na górę. - Co jeszcze mógłbym zrobić? - zapytał, schodząc na
dół po kilku minutach.

- To może niech pan sięgnie po talerze z górnej półki. Rzad­

ko ich używam, to talerze po mamie.

- Coalport? To japoński wzór, osiemnasty, nie... raczej po­

czątek dziewiętnastego wieku - powiedział, oglądając je uważ­
nie. - Piękne i bardzo cenne, nawet jeśli są tylko dwa.

- Gdy byłam mała, zawsze ich używaliśmy. Nie wiem, co się

z nimi później stało. Kiedy się wyprowadzałam, 01iver pozwolił mi
wziąć trochę naczyń, więc zabrałam te. Były na dnie serwantki.

- Ta potrawa będzie na nich podwójnie smakować. Może

obiorę ziemniaki albo oczyszczę jarzyny?

background image

86

Popatrzyła na niego ze zdumieniem.

- Przecież pan nie może tego robić. To znaczy, nie powinien.

Gdyby skaleczył pan sobie rękę, nie mógłby pan operować.

- W takim razie zajmę się kawą.
W obecności sir Thomasa niewielka kuchnia wydawała się

jeszcze mniejsza, tym bardziej że oba zwierzaki ciągle plątały

się pod nogami. Kiedy kawa była gotowa, cała czwórka ostrożnie
weszła na górę. W blasku stojącej lampy salonik był bardzo
przytulny. Sir Thomas usiadł wygodnie, wyciągnął nogi i powoli
pił kawę. Czuł się tu doskonale: Mary Jane z niczym się nie-
narzucała, naprawdę wypoczywał w jej towarzystwie, nawet nie
musiał silić się na rozmowę tylko po to, żeby coś mówić. W do­
datku była taka naturalna.

- Może po południu wybierzemy się na przejażdżkę? - za­

proponował. - Okolice Cotswolds nawet zimą są piękne.

- Z przyjemnością, ale może ma pan w planie coś innego?
Zmusił się, by zachować poważną minę.
- Nie, Mary Jane, nie ma nic takiego.
- W takim razie bardzo się cieszę. - Odstawiła kubek. - Ktoś

dzwoni.

Trzy starsze panie przyszły rozgrzać się kawą, ale gdy po­

czuły zapach dochodzący z kuchni, natychmiast poprosiły
o lunch. Sir Thomas słyszał, jak Mary Jane zaczęła się tłuma­
czyć i dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że gdyby nie on, z pew­
nością obdzieliłaby kurczakiem klientki i od razu trochę zarobiła.
Zamiast tego uprzejmie poleciła im konkurencyjny lokal w mia­
steczku.

Po ich wyjściu sir Thomas zszedł na dół i przekręcił wywie­

szkę w drzwiach.

- Nie chcę, żeby ktoś przeszkodził nam w rozkoszowaniu się

tą pyszną potrawą.

Rzeczywiście kurczak był wyśmienity. Mary Jane doprawiła

background image

87

ziemniaki śmietanką, do jarzynek dodała szczyptę gałki i odro­
binę masła. Smakowało wspaniale.

Stół był starannie nakryty i, choć do posiłku pili tylko wodę,

sir Thomas zapewnił ją, że jest równie wytwornie jak w restau­
racjach na West Endzie. Nie uwierzyła mu, ale to stwierdzenie
sprawiło jej przyjemność.

Posprzątali wspólnie. Brimble i Watson szybko uwinęli się

z jedzeniem i sir Thomas zabrał psa na krótki spacer. Przez ten
czas Mary Jane wyciągnęła zimowy płaszcz, ułożyła Brimble
w koszyczku, pozamykała okna i tylne drzwi.

- Chciałaby pani pojechać w jakieś konkretne miejsce? - za­

pytał, kiedy już siedzieli w samochodzie.

Nie miała żadnych szczególnych preferencji. Wystarczała jej

świadomość, że przez najbliższą godzinę będą razem.

Sir Thomas wybierał boczne drogi, na których niemal nie

było ruchu. Szeroki samochód ledwie mieścił się na wąskiej
szosie. Silnik szumiał cicho, z obu stron rozciągały się piękne
widoki.

- Zna pani te strony?
- Nie, właściwie nie. Nigdy nie jechałam tą drogą. Tu jest

naprawdę ślicznie.

- Dojedziemy tędy do Broadway. Stamtąd jest boczna droga

do Pershore...

Z Pershore pojechali na południe do Tewkesbury, gdzie za­

trzymali się na herbatę. Watson przycupnął pod stołem, czekając
na kawałki ciasta.

- Nie ma porównania do pani rożków - z przekonaniem

zapewnił ją sir Thomas.

Podziękowała mu nieśmiało.
Zaczynało się zmierzchać, kiedy skręcili w stronę domu. Nim

dojechali na miejsce, było już całkiem ciemno.

Podziękowała mu i chciała wysiąść, ale nie pozwolił jej.

background image

88

Otworzył drzwi, zapalił światło i włączył kominek. Dopiero wte­
dy wrócił po nią do auta.

- Może ma pan ochotę na kawę? - zaproponowała, kiedy

weszli do środka. Potrząsnął głową. - No tak, na pewno ma pan

już jakieś plany na wieczór - domyśliła się. No cóż, jakaś piękna,

wesoła dziewczyna już na niego czeka. Przy niej wcale się nie
śmiał, najwyżej lekko uśmiechał...

Przyglądał się jej uważnie. Miała zaróżowioną buzię, błysz­

czące oczy. Podała mu rękę.

- To był bardzo miły dzień, bardzo dziękuję. Proszę pozdrowić

mamę i panią Beaver, kiedy je pan zobaczy. - Uśmiechnęła się.
- Czy udał się wieczór z Felicity? Pisała do mnie i wspomniała, że
byliście w restauracji. Prawda, że niezła z niej dziewczyna?

Sir Thomas doskonale potrafił ukrywać swoje myśli. Uprzej­

mie potwierdził, jednocześnie zdumiewając się w duchu, jak róż­
ne są obie siostry. Jaki cel miała Felicity, pisząc siostrze o tym
wieczorze? Przede wszystkim to spora przesada, że spędzili ra­
zem wieczór. O co jej chodziło? Czyżby chciała obudzić w Mary
Jane zazdrość? Mało prawdopodobne - przecież traktował ją

jedynie jak znajomą.

Wrócił do Londynu i zamknął się w gabinecie. Musiał przy­

gotować się do wykładu, jaki miał wygłosić w przyszłym tygo­
dniu. Ale jakoś mu nie szło. Wreszcie odłożył długopis i wypro­
stował się w fotelu.

- Podobał ci się dzisiejszy dzień? - zwrócił się do drzemią­

cego przed kominkiem Watsona. - Bardzo przyjemny, prawda?
Chyba musimy to jeszcze kiedyś powtórzyć. - Otworzył kalen­
darz. - Zobaczmy, kiedy znów muszę pojechać do Cheltenham?

Watson otworzył jedno oko i zamachał ogonem.
- Zgadzasz się? To dobrze. A jak myślisz, kto mieszka nie­

daleko stamtąd?

background image

89

Mary Jane patrzyła za odjeżdżającym samochodem i dopiero

kiedy zniknęły światła, weszła do domu. Właściwie wcale nie
była głodna. Nakarmiła więc Brimble, a sobie ugotowała tylko

jajko. Zaparzyła herbatę, zrobiła grzankę i zabrała wszystko na

górę. Usiadła przed kominkiem. To był bardzo udany dzień, ale
nie powinna za dużo myśleć o sir Thomasie. Może odwiedził ją
tylko dlatego, że Felicity wyjechała? Skoro się w niej zakochał,
to z pewnością zależało mu na dobrych stosunkach z jej siostrą.
Szkoda, że tak mało mówiła na jej temat. Dałaby mu sposobność
pomówić o niej. Zrobiło się jej smutno, chociaż nie miała powo­
du. Felicity i sir Thomas będą stanowić piękną parę. Może nieco
się pośpieszyła, sądząc, że już się w niej zakochał, ale jeśli tylko
będzie się z nią nadal spotykał, z pewnością to nastąpi. W końcu
każdy wcześniej czy później się w niej zakochiwał. Wierzyła
w to. a zresztą Felicity sama jej kiedyś o tym powiedziała.

Niezauważalnie jesień zmieniła się w zimę i święta były już

całkiem blisko. Sklepy sprzedawały dekoracje choinkowe i świą­
teczne słodycze. Mary Jane też udekorowała okno herbaciarni

i uszyła czerwone abażury na lampki. W łagodnym ciepłym
świetle salka wydawała się jeszcze bardziej przytulna. Niespo­
dziewanie miała całkiem duży ruch. Sprzedała też wszystkie
myszki, więc co wieczór szyła następne.

Znów dostała kartkę od siostry. Felicity miała w Londynie

zdjęcia do eleganckiego magazynu, a święta zamierzała spędzić
u siebie. Od razu zastrzegła, że nie zaprasza jej do siebie, bo
dobrze wie, jak bardzo nie lubi zostawiać domu.

I tak bym do niej nie pojechała, nie znam jej znajomych ani

nie mam odpowiedniego stroju, pomyślała Mary Jane, ale mimo
wszystko było jej przykro.

Nazajutrz odwiedziła ją pani Latimer. Towarzyszyła jej nie­

wysoka, tęgawa pani. Oprócz pań Potter nikogo więcej nie było.

background image

90

- Jak miło znów cię zobaczyć! - Pani Latimer podeszła

do kontuaru. - O wyglądasz już dużo lepiej. Dostaniemy herba­
tę i rożki? Chciałam cię z kimś poznać... Pani Bennett, oto
Mary Jane Seymour, Mary Jane, to pani Bennett, znała twoją
mamę.

- Była pani wtedy małą dziewczynką - uśmiechnęła się pani

Bennett. - Z pewnością nie może mnie pani pamiętać, później
straciłyśmy kontakt. Słyszałam, że zajął się wami wujek i wiem,
że Felicity zrobiła karierę. Ale nic więcej o was nie wiedziałam.
Pisałam kilka razy do waszego wujka, lecz nigdy mi nie odpisał.

Jakże miło znów panią zobaczyć. I cieszę się. że tak dobrze sobie
pani radzi!

- To tylko mała herbaciarnia. - Mary Jane serdecznie uśmie­

chnęła się do pani Bennett, która od pierwszego spojrzenia bu­
dziła w niej sympatię. - Proszę usiąść, zaraz podam herbatę.

Panie Potter nadstawiły uszu. ale były zbyt dobrze wychowa­

ne, by przeciągać swoją obecność, zwłaszcza że dawno wypiły
herbatę. Zapłaciły więc rachunek i wyszły.

Było już późno, kiedy wreszcie zamknęła drzwi za gośćmi.

Zachęcona przez panią Bennett przyjęła jej zaproszenie na kola­
cję za dziesięć dni. Wprawdzie oznaczało to zakup nowej sukien­
ki, ale postanowiła się tym teraz nie przejmować.

Jeszcze tego samego dnia wieczorem pani Latimer zadzwo­

niła do syna.

- Byłyśmy u Mary Jane i wyobraź sobie, że dała się namówić

na kolację u pani Bennett. Jak się dowiedziałeś, że ona znała
rodziców Mary Jane? - Przez chwilę jakby się nad czymś zasta­
nawiała. - Przy okazji powiedz mi jeszcze, jak poznałeś panią
Bennett? Jest nadzwyczajna. I wcale nie wyglądała na zaskoczo­
ną odwiedzinami znajomej znajomej...

- To bardzo proste. Felicity wspomniała mi o niej, a ja zapa-

background image

91

miętałem nazwisko. Zadzwoniłem do kolegi, który mieszka w jej
stronach. Resztę znasz. Dzięki za pomoc.

Pani Latimer miała zamyśloną minę, kiedy odkładała słucha­

wkę. Thomas włożył sporo wysiłku, by nieco ubarwić smutne
życie Mary Jane. Miała tylko nadzieję, że to nie dlatego, że
zakochał się w Felicity. Zakochany mężczyzna był zdolny wiele
zrobić, by przypodobać się dziewczynie, ale to chyba nie było
to. A może było mu żal Mary Jane? Pani Latimer uśmiechnęła
się do siebie. Jeśli jej przypuszczenia są prawdziwe, to nie po­
winien liczyć na wdzięczność dziewczyny.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Przez kilka nocy zadręczała się myślą o stroju na kolację

u pani Bennett. Nie miała nic. co by się nadawało. Nie mogła też
pozwolić sobie teraz na nową suknię - jedynym rozwiązaniem
było kupienie materiału i zdanie się na własne umiejętności.
Czasu było niewiele, tym bardziej że nie miała maszyny, ale
liczyła, że pożyczy ją od sąsiadki.

Pani Fellowes natychmiast przystała na jej prośbę, w dodatku

zaofiarowała się, że nazajutrz, podwiezie Mary Jane do Chelten-
ham na zakupy.

Bez problemu znalazła to, co chciała: miękki jedwab w od­

cieniu gołębiej szarości, doskonale nadający się na wymyśloną
przez nią prostą sukienkę o kloszowym dole, skromnym dekolcie
i rękawach do łokcia. Dobrała odpowiednie rajstopy i w przy­
pływie szalonej rozrzutności dokupiła jeszcze szare skórzane
pantofelki. Przekonywała się w duchu, że to żadna ekstrawagan­
cja, bo przecież zawsze można je będzie przemalować na czarno.

Klienci zaglądali teraz bardzo rzadko, ale było jej to na rękę. bo

przynajmniej mogła w spokoju zająć się szyciem. Poszło jej świet­
nie; miała dryg do szycia i jedynie ktoś doskonale zorientowany
mógłby stwierdzić, że sukienka wyszła spod ręki amatorki. Mary
Jane powiesiła gotową suknię w sypialni. Wieczór zszedł jej na
myciu włosów i robieniu manikiuru. Cieszyła się czekającym ją
wyjściem, ale też trochę się bała i niemal żałowała pochopnej de­

cyzji. Pani Bennett od pierwszej chwili wywarła na niej dobre
wrażenie i zdobyła jej sympatię, ale właściwie wcale się nie znały.

background image

93

Powiedziała, że będzie sporo osób; ciekawe, czy będą tańce?
Uwielbiała tańczyć, ale co będzie, jeśli nikt jej nie poprosi?

Pani Bennett zawiadomiła ją listem, że przyjadą po nią zna­

jomi z Shipton-under-Wychwood i zabiorą ją na miejsce.

Była gotowa dużo przed czasem. Otuliła się w stary zimowy

płaszcz. Na samą myśl, że wkrótce stanie twarzą w twarz z masą
nowych ludzi, czuła ciarki na plecach.

Okazało się, że niepotrzebnie się bała. Rodzina, która po nią

przyjechała, natychmiast zaraziła ją szampańskim humorem
i nikt nie zwrócił uwagi na jej podniszczony płaszcz. Nim doje­
chali na, miejsce, wcześniejsze obawy zupełnie wywietrzały jej
z głowy. W dodatku matka i obie córki nie szczędziły zachwy­
tów dla jej sukni. To dodało jej otuchy, zwłaszcza że w porów­
naniu z innymi, mocno wydekoltowanymi, jej sukienka wyda­
wała się bardzo skromna. Nowo przybyłe weszły do salonu, gdzie

już czekała na nich gospodyni.

Sir Thomas, rozmawiający z panią Bennett, uważnie przyjrzał

się wchodzącej Mary Jane. Na tle innych była jak szara ćma
w roju barwnych motyli. Chociaż w tej sukience było jej bardzo
do twarzy. Ciekawe, jak by wyglądała w różu i w stroju... mniej
oficjalnym, przebiegło mu przez myśl. Sam się zdziwił, że przy­

chodzą mu do głowy takie pomysły. Zauważył także, że Mary
Jane nie nosi biżuterii i stwierdził w duchu, że chyba perły by­

łyby dla niej najbardziej odpowiednie.

Dokończył rozpoczętą rozmowę z panią Bennett, skłonił się

jej i ruszył w stronę Mary Jane, stojącej w grupie kilku kobiet.

Spostrzegła go i natychmiast rozjaśniła się w uśmiechu. Zu­

pełnie zapomniała, by zachować chłodną obojętność. Nawet za­
różowiła się nieco.

Sir Thomas ujął jej dłoń.

- Witam. Nie wiedziałem, że zna pani Bennettów.
Nie cofnęła ręki.

background image

94

- Ja też nie wiedziałam. Któregoś dnia pana mama przyje­

chała do mnie razem z panią Bennett. To znajoma znajomej
i okazało się, że pamięta mnie, jak byłam dzieckiem, znała wtedy
moją mamę.

- To musiała być przyjemna niespodzianka. - Nie wydawał

się zaskoczony. - Z kim pani przyjechała?

- Państwo Elliottowie zabrali mnie po drodze. Nadzwyczaj

mili ludzie...

- A, tak, już ich poznałem. Moja mama też jest tutaj... wi­

działa ją pani?

- Nie. - Na chwilę zamilkła. - Nikogo tu nie znam - dodała

z lekkim zmieszaniem.-

- To da się łatwo naprawić. - Wziął ją za ramię i zaczął po

kolei przedstawiać osobom, które znał.

- Ach, tu jesteście! - powitała ich pani Latimer, kiedy wre­

szcie do niej dotarli. - Wspaniale wyglądasz, kochanie - uśmie­

chnęła się do dziewczyny. -I jaką masz śliczną sukienkę. Prawdę
mówiąc, chyba nigdy w życiu nie widziałam aż tyle śmiałych
dekoltów co tutaj, a niektóre z nich należałoby raczej osłonić.
- Popatrzyła na Mary Jane i dodała: - Ale ciebie to nie dotyczy.
Masz piękną, młodą szyję i w ogóle doskonałą figurę.

Mary Jane poczuła, że policzki jej płoną. Podziękowała nie­

swoim głosem, a stojący obok niej sir Thomas zdusił śmiech.
Matka, choć łagodna z natury, czasem potrafiła zaskoczyć.

- Zgadzasz się ze mną, Thomasie? - Uśmiechnęła się figlar­

nie.- Przypuszczam, że w sprawie tych dekoltów... chyba jed­
nak nie. Idź i porozmawiaj sobie z kimś, chciałabym troszkę
pogadać z Mary Jane.

Sir Thomas zrobił, jak prosiła.

- Kochanie, chciałam się dowiedzieć, jak zamierzasz spędzić

święta? Mam nadzieję, że nie sama?

- Nie, Felicity jest w Londynie i wybieram się do niej. Już

background image

95

się nie mogę doczekać - dodała pośpiesznie, ciesząc się w duchu,
że sir Thomas tego nie słyszy. Zwykle mówiła prawdę, ale tym
razem musiała uciec się do kłamstwa. Zresztą zostało jeszcze
trochę czasu, może Felicity ją zaprosi...

- To bardzo się cieszę. A co będzie z kotem?
Na szczęście nie musiała odpowiadać, bo właśnie zaczęli grać

i jakiś młody, przystojny człowiek w kolorowej kamizelce pod­
szedł do nich i poprosił ją do tańca.

- Sir Thomas nas przedstawił - uśmiechnął się mile. - Nick

Soames. Zatańczy pani?

- Idź, kochanie, zatańcz - zachęciła ją pani Latimer. - Tylko

nie wychodź bez pożegnania, dobrze?

Nick okazał się świetnym tancerzem. Potem tańczyła z Bil­

lem, który tańczył gorzej, za to był bardzo zabawny. W tłumie
tańczących od czasu do czasu migała jej postać sir Thomasa.
Miała przeczucie, że wcale nie podzielał zdania matki na temat
zbyt eksponowanych dekoltów. Jednak stanowczo są za śmiałe,
stwierdziła w duchu, porwana do tańca przez Matta, miłośnika
koni, dla którego nie istniały inne tematy poza końmi.

Na życzenie pani Bennett orkiestra zmieniła repertuar i nagle

popłynęły dźwięki dawnego walca. Sir Thomas grzecznie, ale
zdecydowanie zabrał Mary Jane sprzed nosa starszemu dżentel­
menowi, który właśnie zamierzał poprosić ją do tańca.

- Miałam zatańczyć z tamtym panem - ofuknęła go.
- Wiem, ale on okropnie tańczy, depcze po palcach. - Od­

płynęli na bok. - Jak się pani bawi?

- Dziękuję, świetnie. Wprawdzie na początku trochę się bałam,

bo nikogo tu nie znam, ale pani Bennett jest taka serdeczna. Ma
wpaść do mnie po świętach, opowiedzieć mi o rodzicach. Wujek
Matthew mało z nami rozmawiał na ten temat... myślę, że chyba
nie przepadał za dziećmi, ale był bardzo dobrym człowiekiem.

Walc się skończył, ale sir Thomas nie puścił Mary Jane,

background image

96

a kiedy znów rozległa się muzyka, pociągnął ją do tańca. Dziew­
czyna miała zaróżowioną buzię, ale starannie upięte włosy trzy­
mały się bez zarzutu. Zdawała mu się bardzo lekka.

Nie przestając tańczyć, poprowadził ją do połączonego z sa­

lonem pokoju. Przed płonącym w kominku ogniem ustawiono
fotele, a na niskim stoliczku piętrzyły się patery z drobnymi
przekąskami. Chłodziło się białe wino.

- Odpocznijmy, dobrze? Niech mi pani poświęci chwilę cza­

su - poprosił sir Thomas. - Co dobrego słychać?

- Wszystko dobrze, dziękuję - odrzekła, zagryzając oliwką.

Zjadła bardzo skromny lunch i była już porządnie głodna, a do
kolacji zostało jeszcze sporo czasu.

- Duży ruch? - Nalał wino do kieliszków. - Pewnie jedzie

pani na święta do Felicity? - zapytał od niechcenia, ale spod
opuszczonych powiek patrzył na nią uważnie.

- Na święta? - Gorączkowo szukała wykrętu. - Och, tak,

oczywiście, jak co roku. Z góry się cieszę.

Nie uwierzył jej, ale niczym się nie zdradził.
- Jak pani dojedzie? - zapytał tym samym tonem.
- Och, Felicity po mnie wpadnie. - Nie patrząc na niego,

sięgnęła po chipsy. - Pan pewnie będzie u matki?

- Albo ona przyjedzie do mnie razem ż resztą rodziny.
Podsunął jej talerz z herbatnikami.
- Cieszę się, że jest pani w dobrej formie. - Podał jej kieli­

szek. - Wypijmy za pani zdrowie.

Wino smakowało wyśmienicie. Było dobrze schłodzone.
- I za pana zdrowie też - powiedziała. - Życzę udanych i po­

godnych świąt. Mam nadzieję, że nie będzie pan musiał pracować.

- Niestety, ludzie codziennie łamią ręce i nogi, rozbijają so­

bie głowy.

- Ale przecież nie może pan... - Urwała, widząc jego uśmiech.
- Wręcz przeciwnie... zawsze mogę. Jeśli tylko jest potrzeba

background image

97

operacji czy nagłej konsultacji, zawsze jestem do dyspozycji.
Zdarza się nawet, że wzywają mnie za granicę.

Skończyła chipsy, opróżniła miseczkę z oliwkami.
- Mogę zamówić sobie ostatni taniec przed kolacją? - zapy­

tał sir Thomas.

- Ile to jeszcze czasu? Jestem strasznie głodna...
- Jakieś pół godziny - odrzekł wesoło, zerknąwszy na zega­

rek. - Chodźmy potańczyć, to szybciej zleci.

Wrócili do salonu. Matt od razu poprosił ją do tańca; odetchnęła

z ulgą, kiedy wreszcie utwór się skończył, bo miała już dosyć jego
opowieści o koniach. Zastąpił go młody, wysoki człowiek o melan­
cholijnym spojrzeniu. Nie miał pojęcia o tańczeniu, za to za wszelką

cenę starał się wywrzeć na niej wrażenie opisem ćwiczeń z anatomii.

Okazało się, że był na trzecim roku medycyny.

- Tańczyła pani z sir Thomasem. Zna go pani?
- Trochę.
- Jest wspaniały! Gdyby go pani widziała w trakcie skom­

plikowanych operacji...

- Tak, słyszałam, że jest znany - przerwała mu pośpiesznie,

by uniknąć wysłuchiwania szczegółowej relacji.

- Znany? - wykrzyknął z oburzeniem. - Jest słynny! - Przy­

deptał jej nogę. Miała nadzieję, że nie zniszczył jej pantofla.
- Nikt się z nim nie równa! W zeszłym tygodniu przyglądałem
się robionej przez niego operacji kręgosłupa... - Wdał się w do­
kładne objaśnianie kolejnych czynności.

Sir Thomas, tańczący w pobliżu, uśmiechnął się w duchu na

widok grymasu na twarzy Mary Jane.

Zapowiedziano ostatni taniec. Doktor podszedł do dziewczy­

ny i przerywając wykład na temat instrumentów używanych do
operacji, położył rękę na jej ramieniu.

- Zatańczysz, Mary Jane? - uśmiechnął się i poprowadził ją

na parkiet.

background image

98

- Okazuje się, że jest pan sławnym chirurgiem - powiedziała

po przetańczeniu kilku taktów. - Nigdy pan nie mówił o swojej
pracy.

- Wydaje mi się, że do tej pory nie spotkałem nikogo, kogo

by to tak naprawdę zainteresowało - odrzekł poważnie.

- To przykre, jeśli nie można podzielić się z kimś swoimi

problemami zawodowymi i wszystko dusi się w sobie.

- Czasami tak, ale większość osób nie chce słyszeć o spra­

wach związanych ze szpitalem i chorymi.

- Naprawdę? Mnie to by wcale nie przeszkadzało. Chyba że

byłoby to tak okropne jak operacja kolana, którą mi właśnie
opisywał ten student.

- Nieco przesadził - uśmiechnął się sir Thomas. - Nastę­

pnym razem, kiedy będę potrzebował się wywnętrzyć, przyjadę

do pani.

Nie wzięła tego na serio, ale uśmiechnęła się.
- Bardzo proszę. Jestem odporna.
Zajęli miejsca przy stole zastawionym przekąskami: małymi

paróweczkami, kawałkami homara, kanapeczkami z pasztetem,
serami i różnymi smakołykami. Trudno było nasycić tym głód.
Mary Jane wypiła dwa kieliszki wina i kolor jej fiołkowych oczu
zdawał się jeszcze bardziej intensywny.

- No, dość już tego siedzenia i objadania się, trzeba się trochę

poruszać - żartobliwie powiedział sir Thomas i pociągnął ją do
tańca.

Kiedy muzyka ucichła, poprowadził ją w stronę matki, zato­

pionej w rozmowie z panią Bennett.

- Ach, jesteście! - ucieszyła się pani Latimer. - Thomas, idź

i zatańcz z jakąś ładną dziewczyną, a ja porozmawiam sobie z Mary
Jane. - Zreflektowała się, że popełniła nietakt i szybko dodała: - Źle
się wyraziłam, przepraszam. Mary Jane też jest bardzo ładna.

Mary Jane uśmiechnęła się i usiadła obok niej, a Thomas

background image

99

posłusznie się oddalił. Szkoda, że to był tylko komplement, ale
i tak było jej przyjemnie. Gdyby jeszcze doktor to powiedział!
Niestety, nigdy się tego nie doczeka, nie ma złudzeń co do swojej
osoby.

Znów poproszono ją do tańca. Mężczyźni szybko dostrzegli,

że jest świetną tancerką i nie dawali jej posiedzieć ani przez

chwilę. Nawet się nie spostrzegła, kiedy zapowiedziano ostatni
walc. Nie wiadomo skąd pojawił się przy niej sir Thomas.

- Odwiozę panią do domu - zaproponował. - Powiadomi

pani o tym Elliottów? Mam nadzieję, że nie będą urażeni.

Tańczył z nią, zachowując właściwą odległość, nie jak wię­

kszość par - przytulona w czułym uścisku. Sprawiał wrażenie
osoby znakomicie spełniającej obowiązek towarzyski. No cóż,
przecież świetnie zdawała sobie sprawę, że nie ma w niej nic, co
mogłoby wzbudzić gorące uczucia. Może żałuje, że zamiast niej,
nie trzyma w ramionach Felicity? Jej siostrę na pewno by obe­

jmował z większym żarem...

Podziękowała za taniec i poszła po płaszcz. Wyróżniał się nie­

przyjemnie na tle eleganckich okryć reszty gości. Może będzie się
mnie wstydzić, przemknęło jej przez myśl, ale szybko odrzuciła to
podejrzenie. Sir Thomas nie musiał zwracać uwagi na takie rzeczy.
Człowiek z jego pozycją nie przejmował się głupstwami.

Pani Latimer uścisnęła ją serdecznie.
- Koniecznie musimy się niedługo spotkać - powiedziała na

pożegnanie, a pani Bennett natychmiast podchwyciła tę myśl:

- W święta nie będzie czasu, ale w Nowy Rok na pewno.

Mary Jane podziękowała im i ruszyła do samochodu. Nie

odezwała się ani słowem do sir Thomasa. On również milczał.
Przejechali miasteczko i dopiero wtedy przerwał ciszę:

- Bardzo miły wieczór - zagadnął. - Czy o tej porze roku

często bywa pani na przyjęciach?

Już nawet nie pamiętała, kiedy ostatnio gdzieś wychodziła.

background image

100

No, chyba że na wieczorek parafialny czy do pań Potter, ale
trudno uznać to za przyjęcia.

- Nie. - Chciała dodać jakiś lekki komentarz do tego, ale nic

nie przychodziło jej do głowy.

Nie dociekał więcej i wrócił do komentowania dzisiejszego

wieczoru. Właściwie nie musiała się silić na odpowiedzi, wystar­
czały zdawkowe potwierdzenia.

Było ciemno, kiedy zatrzymali się przed jej domem.

- Proszę dać mi klucz i zaczekać - powiedział i poszedł

otworzyć drzwi. - Hmm, przydałaby się teraz gorąca grzanka
i trochę herbaty... - zamruczał, wchodząc z nią do środka.

Odwróciła się do niego ze zdumieniem.
- Przecież jest prawie wpół do trzeciej. - Naraz uśmiechnęła

się. - Proszę wejść, nastawię wodę, a pan może zrobić grzanki.

Usiedli w kuchni. Brimble. wyrwana ze snu, zajęła miejsce

pomiędzy nimi.

- Chyba nie wraca pan teraz do Londynu?
- Nie, pojadę do mamy. W mieście muszę być w poniedzia­

łek rano. A pani jakie ma plany?

- Ja? W zasadzie nic specjalnego. Oczywiście otworzę jutro

herbaciarnię, ale nie spodziewam się dużego ruchu.

- Będzie mieć pani czas, żeby przygotować się na wyjazd do

Londynu - zauważył.

Natychmiast to potwierdziła, może nawet zbyt gorliwie.
Na pożegnanie życzył jej dobrej nocy. Pochylił się i po przy­

jacielsku cmoknął ją w policzek.

- No, to niedługo się zobaczymy - powiedział, a widząc jej

zaskoczoną minę, dodał: - U Felicity.

Poniewczasie pożałowała, że nie powiedziała mu prawdy.

Najchętniej od razu by sprostowała, ale jakoś nie mogła znaleźć
właściwych słów. Ani żadnego wykrętu.

background image

101

Ostatnie tygodnie były znacznie lepsze, niż się spodziewała:

miała sporo klientów, poszły też wszystkie wyprodukowane
przez nią myszki. Perspektywa kupienia sobie nowego płaszcza
na styczniowej wyprzedaży stawała się coraz bardziej realna.

Jak bywało od lat, również i tym razem panie Potter zaprosiły

ją na świąteczny obiad, a pani Kemble zamówiła u niej ciasta na

świąteczny kiermasz.

W Wigilię nadeszła przesyłka od Felicity. W sporym pudle

od Harrodsa był kawior, różne pasztety, puszka szynki, porcja
świątecznego puddingu, pudełko krakersów, czekoladki i nie­
wielka butelka czerwonego wina. Do tego było dołączone kilka
słów od siostry - życzyła jej wesołych świąt i zawiadamiała, że
mą mnóstwo zaproszeń na przyjęcia, a w Nowy Rok rozpoczyna
wspaniałą sesję zdjęciową w Szwajcarii. W postscriptum dodała:
„Wczoraj spotkałam się z Thomasem".

Co można było przewidzieć, pomyślała Mary Jane i nieocze­

kiwanie przepełnił ją smutek.

Po pasterce, kiedy już wszyscy złożyli sobie życzenia, wró­

ciła do siebie i z kubkiem gorącego kakao poszła do łóżka.
Brimble od razu ułożyła się w nogach. Wcale nie jest mi przy­
kro, powtarzała sobie w duchu. Od paru osób dostała przecież
drobne upominki, a jutro idzie do pań Potter. Ciekawe, co pora­
bia teraz sir Thomas, pewnie jest z Felicity... Wreszcie zmorzył

ją sen.

Z pewnością byłoby jej lżej na sercu, gdyby wiedziała, że

w tym samym czasie sir Thomas operował młodego człowieka,
który, będąc w świątecznym nastroju, niefrasobliwie wyskoczył
z okna parterowego mieszkania, uszkadzając sobie nogę.

Mary Jane zabrała do pań Potter wino, krakersy i czekoladki.

Nim wyszła, ułożyła kota w koszyku i napełniła mu miseczkę

jego ulubionym jedzeniem. Panie Potter z pewnością nie puszczą
jej szybko; nie obejdzie się bez popołudniowej herbatki, podanej

background image

102

w używanej tylko na specjalne okazje delikatnej porcelanie. Ce­
lebrowana uroczystość przeciągnie się do wieczora. Zapaliła
światełka na ustawionej w oknie choince - będzie przyjemnie,
kiedy dotrze do domu.

Pani Emily upiekła sporego kurczaka, a pani Mabel uroczy­

ście nakryła stół. Na koronkowym obrusie lśniły rodzinne srebra
i porcelana, tańczące płomienie świec odbijały się w przejrzys­
tych kieliszkach. Po złożeniu życzeń obu paniom Mary Jane
wyjęła przyniesione smakołyki.

- Krakersy! - ucieszyła się pani Emily. - I czekoladki od

Bendicka, najlepsze, jakie mogą być! Wspaniale. To może wy­
pijmy sobie teraz odrobinę sherry?

To był naprawdę udany dzień, pomyślała Mary Jane, wracając

wieczorem do siebie. Jutro z samego rana wybierze się na długi
spacer, a polem usiądzie sobie przy kominku i będzie czytać
przez całe popołudnie.

Poranek powitał ją deszczem. Na ulicy nie było żywej duszy,

ale mimo to postanowiła wyjść. Włożyła kalosze, stary płaszcz
przeciwdeszczowy, na głowie zawiązała chustkę. Zabrała jeszcze
wełniane rękawiczki i wyruszyła przed siebie wiejską drogą do
Icomb. Minęła stary fort, potem skręciła w stronę Wiek Rissing-
ton. Dopiero wtedy zawróciła do domu. Była przemoczona do
suchej nitki i, choć szła szybko, zupełnie przemarzła.

Z uczuciem ulgi skręciła na dróżkę obok kościoła, będącą

skrótem do głównej ulicy. Powinna wyjść prosto na herbaciarnię.
Dochodziła już na miejsce, gdy naraz stanęła jak wryta. Tuż pod

jej drzwiami parkował potężny rolls-royce, a sir Thomas, jakby

nie zauważając wiatru i deszczu, opierał się o maskę auta. Obok
kręcił się Watson.

- Dzień dobry - powitał ją.
Miała dziwne przeczucie, że jego spokój jest tylko pozorny.

background image

103

Że też musiał akurat tędy przejeżdżać! Przecież powinna być
teraz w Londynie.

Podeszła do niego zmieszana. W dodatku była zupełnie prze­

moczona, a chustka na głowie na pewno nie dodawała jej uroku.

- Dzień dobry, co za niespodziewane...

Wziął od niej klucz, otworzył drzwi i poczekał, aż wejdzie.

Watson wślizgnął się tuż za nią i od razu wskoczył do kuchni.
Sir Thomas bez pytania zdjął płaszcz.

- Na pewno napije się pan herbaty. - Mary Jane wyżęła

chustkę nad zlewozmywakiem i ściągnęła kalosze.

- Chętnie.

Pomógł jej zdjąć płaszcz, a ona nastawiła wodę. Czuła się bardzo

nieswojo. Musi jak najszybciej wymyślić jakieś wytłumaczenie.

Nie dal jej na to czasu.

- Czekam, aż mi pani wyjaśni.
- Co mam wyjaśnić? - Pośpiesznie zajęła się wyjmowaniem

filiżanek, zastanawiając się gorączkowo, czy jakieś małe kłam­
stewko uratuje sytuację. Chyba jednak nie.

- Dlaczego jest pani sama w domu, skoro miała pani jechać

do Felicity.

- No więc... - zaczęła, jednocześnie wsypując herbatę do

dzbanka, ale nic sensownego nie przychodziło jej do głowy.

- Powiedziała mi pani, że jedzie do siostry.
- No więc... - zaczęła, ale przerwał jej zniecierpliwiony.
- Na litość boską! Niech pani przestanie powtarzać „no

więc" tylko od razu powie mi prawdę!

Postawiła dzbanek na stole.

- Zawsze mówię panu prawdę... - Stropiła się, bo pochwy­

ciła jego karcące spojrzenie. - No, prawie zawsze...

Usiadła na wprost niego, nalała herbatę do filiżanek i podsu­

nęła mu talerzyk z ciasteczkami. Dała Watsonowi herbatnika,
a Brimble wykorzystała okazję i wskoczyła jej na kolana.

background image

104

Mary Jane uznała, że atak będzie najlepszą obroną.

- A pan? Dlaczego pan nie jest w Londynie?
Zacisnął usta.
- Wczoraj prawie cały dzień byłem u matki, a teraz wracam

do siebie.

- Przecież to nie ta droga.
- Proszę sobie darować. Dobrze wiem, którędy powinienem

jechać. A teraz, Mary Jane, skoro nie może pani sklecić rozsądnie

dwóch zdań. może odpowie mi pani na moje pytania.

- Nie widzę powodu, by...
Zignorował jej obiekcje.
- Czy Felicity zaprosiła panią na święta?
- To nie pana sprawa - odrzekła zuchwale, ale kiedy spo­

jrzała na jego minę, natychmiast spuściła z tonu. - No więc nie

- wyznała cicho. - Myślę, że po prostu zapomniała. Sam pan
wie... ona ma mnóstwo znajomych i jest bardzo zajęta - dodała

usprawiedliwiająco.

- Czy w ogóle odezwała się do pani?
- Ależ oczywiście. Przysłała kosz delikatesowy od Harrodsa.

Zresztą pewnie i tak bym się nie wybrała do Londynu. Po pier­
wsze nie mam odpowiednich strojów, a poza tym nie pasuję do

jej znajomych.

- Więc dlaczego mnie pani okłamała?
- No więc...
- Jeżeli jeszcze raz usłyszę „no więc", to nie ręczę za siebie

- powiedział ze słodyczą w głosie. - Chciałbym dowiedzieć się

jeszcze jednego: czy kiedykolwiek Felicity panią gościła?

- No... Właściwie nie.
- Więc dlaczego mnie pani okłamywała?
- To były tylko takie małe niewinne kłamstewka - broniła

się - takie, które nikomu nie czynią krzywdy. Za to są pomocne,

jeśli nie chcemy nikogo angażować w swoje sprawy czy stawiać

background image

105

w sytuacji, by poczuł się do czegoś zobowiązany... - urwała.

- Czy ujęłam to jasno? - dodała z niepokojem.

- Tak, chociaż zbytnio owijając w bawełnę. Proszę mi po­

wiedzieć, Mary Jane, dlaczego pani nie chciała, żebym wiedział,
że spędza pani święta samotnie?

- Przecież przed chwilą to wyjaśniłam.
- Sądzi pani, że jestem zakochany w Felicity?
Popatrzyła na niego uważnie.
- Każdy mężczyzna prędzej czy później się w niej zakochuje.

Jest piękna, wesoła, stale odnosi sukcesy. W każdej kartce wspo­
mina o panu, więc z pewnością jesteście już dobrymi znajomy­
mi. Dlatego myślę, że... już się pan w niej zakochał.

Uśmiechnął się tak jakoś dziwnie i zapytał:

- A gdybym został pani szwagrem? Chciałaby pani tego?

Cieszyłoby to panią?

Intrygował ją ten jego uśmieszek. Szwagier? I jeszcze miałaby

się z tego cieszyć? Chciałaby mieć go za męża! - uświadomiła to
sobie naraz z przeraźliwą jasnością. Dlaczego dopiero teraz?

Patrzył na nią przenikliwie, a ona czuła się jak świadek odpo­

wiadający przed sądem. W dodatku obudziło się w niej dzikie
pragnienie, by poderwać się z miejsca, rzucić mu się na szyję
i wyznać, że bardzo go kocha. Nie spuszczał z niej oczu, więc
musiała jak najszybciej coś wymyślić.

- Och, tak, oczywiście - powiedziała szybko, pochylając się

i poklepując Watsona. Nie chciała, by widział wyraz jej twarzy,
a szczególnie oczu.

Odetchnęła z ulgą. bo podniósł się z miejsca.
- No cóż, czas na mnie - oświadczył. - Pozdrowić od pani

Felicity? - zapytał jakby nigdy nic.

- Tak, oczywiście. - Podeszła za nim do drzwi i wyciągnęła

do niego rękę. - Proszę jechać ostrożnie. Dobranoc, doktorze.

Zatrzymał się z ręką na klamce.

background image

106

- Jest coś, o czym powinna pani wiedzieć. Zakochanie się

w kimś, a kochanie kogoś, to dwie różne rzeczy. Dobranoc.

Samochód ruszył, a ona wróciła do kuchni i przygnębiona usiad­

ła za stołem. Naprawdę nie ma żadnego powodu do płaczu, prze­
konywała samą siebie w duchu, ale nic to nie dało. Łzy popłynęły
po policzkach i futerko Brimble, która wskoczyła jej na kolana,
bardzo szybko stało się prawie całkiem mokre.

Wreszcie Mary Jane otarła oczy i wzdychając, powiedziała

do kota:

- No więc... Nie, miałam przecież tak nie mówić. W każdym

razie jedno jest pewne: muszę zapomnieć i postarać się nie wi­
dywać sir Thomasa, chyba że nie będzie innego wyjścia.

Brimble milczeniem zaaprobowała jej decyzję.

Przez kolejne dni ruch w herbaciarni był prawie żaden; zda­

rzały się długie godziny, w czasie których nie pojawił się ani

jeden klient. Mary Jane z zapamiętaniem zabrała się za prace

domowe. Jednocześnie zastanawiała się nad planami na przy­
szłość: może powinna rozszerzyć ofertę, na przykład serwować
ciepłe posiłki w czasie lunchu? Ale jeśli nie będzie na nie chęt­
nych? Nie stać jej na wyrzucanie jedzenia, a zamrażarka jest za
mało pojemna, by trzymać w niej coś więcej niż najniezbędniej-
sze produkty. Podczas jednej ze swoich przelotnych wizyt Feli­
city trochę żartobliwie poradziła jej, żeby sprzedała domek
i przekwalifikowała się na pielęgniarkę dla dzieci, dietetyczkę
czy pracownika socjalnego, co byłoby lepiej płatne. Dodatko­
wym plusem byłaby możliwość poznania nowych ludzi, bo we­
dług Felicity to miasteczko było martwe.

Teraz przypomniała sobie tamtą rozmowę, ale zastanowiwszy

się dłużej, stwierdziła, że wcale nie pociągają jej zawody pole­
cane przez siostrę. Poza tym chce tutaj mieszkać, może jest zbyt
spokojnie, ale z drugiej strony wszyscy się tu znają...

background image

107

Był ostatni dzień roku, kiedy odwiedziła ją pani Bennett. Już

od progu rozjaśniła się w uśmiechu.

- Tak się cieszę, że cię zastałam! Mam nadzieję, kochanie,

że nie masz jakichś szczególnych planów na dzisiejszy wieczór
sylwestrowy? Zamierzam bowiem zabrać cię do siebie. Razem
powitamy Nowy Rok!

Usiadła przy stoliku, Mary Jane przy niej.

- To bardzo miło z pani strony, ale chyba to niemożliwe

- zaczęła dziewczyna. - Mam Brimble, więc muszę wrócić...

Pani Bennett bynajmniej się tym nie zraziła.

- Moja kochana, najpierw nastaw kawę i zaraz się zastano­

wimy, co się da zrobić. - Rozpięła płaszcz i rozsiadła się wygod­
niej. - Wpół do ósmej ktoś wpadnie po ciebie. Kolacja będzie
wpół do dziewiątej. Obiecuję, że zaraz po północy ktoś odwiezie
cię do domu. Tym razem nie będzie dużo ludzi, tylko bliscy
znajomi i rodzina. Przecież nie możesz zostać tu sama - dodała
stanowczo. Rozejrzała się wokół. - Twojej siostry nie ma?

Mary Jane przyniosła kawę, podała cukier i mleko.

- Nie i nawet nie wiem, czy jest w Anglii. Ona ciągle jest

w rozjazdach.

- No, to ustalone - uznała pani Bennett. - Włóż tę śliczną

suknię, którą miałaś ostatnio. Mam nadzieję, że wszystkim do­
piszą humory i będziemy w szampańskim nastroju. Tylko nie
zrób mi zawodu, kochanie.

- Z przyjemnością przyjadę, tylko martwię się, czy nie

sprawiam za dużego kłopotu z tym podwożeniem mnie... My­
śli pani, że ta moja szara sukienka będzie odpowiednia na taką
okazję?

- Jak najbardziej. Jest śliczna. No, na mnie już pora. Zostało

mi jeszcze trochę przygotowań do dzisiejszego wieczoru.

Po jej wyjściu Mary Jane zdecydowanym ruchem wrzuciła

do szuflady rajstopy i skarpetki, które zamierzała uporządkować .

background image

108

i zajęła się sobą: umyła włosy, zrobiła manikiur. Dobrze, że miała
świetną cerę i wystarczał delikatny makijaż...

Była gotowa dużo przed czasem. Umyte włosy lśniły w świe­

tle ognia, kiedy siedząc przed kominkiem, czekała na samochód,
który miał ją zabrać. Brimble ostrożnie usadowiła się na jej
kolanach. Ktoś wesoło zastukał do drzwi - okazało się, że i tym
razem przyjechali po nią państwo Elliottowie. Powitali ją radoś­
nie, pomachali Brimble i odjechali. Mary Jane, siedząc między
ich córkami, szybko dała się wciągnąć w beztroski nastrój.
Z uśmiechem słuchała ich zapewnień, o czekającej wszystkich
dobrej zabawie i wspaniałym jedzeniu.

Do kolacji zasiadło szesnaście osób. Mary Jane przypadło

miejsce pomiędzy Mattem, bratankiem pani Bennett, i studentem
medycyny, którego też już znała. Obaj młodzieńcy byli w dosko­
nałym humorze i prześcigali się w zabawianiu dziewczyny. Ko­
lacja trwała w nieskończoność, a radosny gwar ani na chwilę nie
ustawał. Dochodziła jedenasta, kiedy wreszcie podano kawę.
Przybyli kolejni goście. Mary Jane cierpliwie wysłuchiwała wy­
wodów jakiegoś starszego pana na temat dobrodziejstw wynika­

jących z zastosowania właściwego nawozu w uprawie róż, jed­

nocześnie niepostrzeżenie rozglądając się po przybyłych. Wie­
działa, że to bez sensu, ale ciągle tliła się w niej cicha nadzieja,
że może wśród nowych gości zobaczy sir Thomasa... Niestety,
nie było go i zapewne przed dwunastą już nie przyjdzie.

A jednak się myliła. Jak zwykle opanowany, ubrany w wie­

czorowy strój, pojawił się we właściwym momencie, by zdążyć
wziąć z podsuniętej mu tacy kieliszek z szampanem i torując
sobie drogę wśród zgromadzonych, spokojnie podejść i stanąć
obok niej. Była za pięć dwunasta...

background image

Zobaczyła go idącego w jej stronę i niespodziewana radość,

jaka ją przepełniła, w jednej chwili zagłuszyła wszystkie inne

uczucia. Czuła, że krew odpłynęła jej z twarzy, a serce zabiło jak
szalone. Trzymany w dłoni kieliszek zachwiał się niebezpiecz­
nie. Sir Thomas stanął obok niej, stuknął swoim kieliszkiem o jej

kieliszek i powiedział z uśmiechem:

- Wszystkiego najlepszego. Mary Jane. Pewnie sądziła pani,

że mnie tu nie będzie?

Niewiele brakowało, by natychmiast wyznała, jak strasznie

ucieszył ją jego widok. Opamiętała się.

- Z Londynu to kawałek drogi, a pan pewnie miał sporo

pacjentów... i zaproszeń na dzisiejszy wieczór.

- Tak, to prawda, ale chciałem być w ten wieczór z moją

matką. Przyjechała tu ze mną.

- Felicity nie ma w Londynie? - zadała pytanie, które ją

nurtowało.

Nie przestawał się uśmiechać, ale zmroził ją chłód w jego

oczach.

- Owszem, jest. Przesyła pozdrowienia. - Właściwie powi­

nien dodać, że ledwie się wykręcił z przyjęcia, na które go ciąg­
nęła.

- Ale z ciebie nudziarz - skrzywiła się Felicity, słysząc, że

zamierza pojechać do matki. - Nie przypuszczam, żebyś widział
się z Mary Jane, ale pozdrów ją ode mnie, gdybyś przypadkiem
widział ją czy kogoś, kto ma z nią kontakt.

background image

110

- Szkoda, że nie ma jej tutaj... - bezbarwnym głosem

zaczęła Mary Jane, ale nie było dane jej skończyć, bo w tym
samym momencie rozległy się uderzenia londyńskiego
Big Bena. Ostatnie uderzenie powitał wybuch radości, a strze­
lającym korkom od szampana zawtórowały okrzyki „Szczę­
śliwego Nowego Roku!". Wszyscy zaczęli składać sobie ży­
czenia.

- Szczęśliwego Nowego Roku, sir Thomasie - z przejęciem

powiedziała Mary Jane.

Uśmiechnął się niespodziewanie.
- Mam nadzieję, że dla nas obojga będzie szczęśliwy, Mary

Jane - odrzekł i pochylił się ku niej.

Ten pośpieszny pocałunek był czymś więcej niż wyrazem

sympatii. Zamarła z wrażenia, ale w tej samej chwili Matt złapał

ją za rękę i pociągnął dalej. W radosnym zamęcie trwało składa­

nie życzeń, roześmiani panowie korzystali z okazji, by dostać
całusa. Brakowało jej tchu, kiedy wreszcie dali jej spokój. Do­
strzegła panią Latimer.

- Moja droga, życzę ci szczęśliwego Nowego Roku - uśmie­

chnęła się starsza pani. - Cieszę się, że tak dobrze się bawisz.
Powinnaś więcej korzystać z życia.

Mary Jane pośpieszyła z życzeniami.

- Przed chwilą rozmawiałam z sir Thomasem - dodała

na koniec i zarumieniła się na wspomnienie tamtego poca­
łunku.

Pani Latimer powstrzymała uśmiech.

- Przyjechał dopiero wieczorem, a skoro świt musi wracać.

Ale chciał tu być.

- Nie powinien aż tak dużo pracować - powiedziała Mary

Jane i oblała się rumieńcem. - Chodziło mi o to, że za bardzo
się męczy. - Opamiętała się. - Och, proszę mi wybaczyć, to
przecież nie moja sprawa.

background image

111

- Ale masz rację - poparła ją pani Latimer. - Praca jest dla

niego całym życiem. Chociaż wydaje mi się, że kiedy już się
ożeni, to żona i dzieci będą dla niego najważniejsze.

Nie było przyjemnie to słyszeć, więc Mary Jane wymówiła

się, że musi poszukać gospodyni, która miała zorganizować jej
powrót do domu, i pożegnała się z panią Latimer. Dostrzegła
panią Bennett w drugim końcu salonu zatopioną w rozmowie

z sir Thomasem.

- Och, jesteś kochanie! - ucieszyła się na jej widok. - Jaka

szkoda, że nie możesz dłużej zostać. Ale oczywiście rozumiem.
Dobrze się bawiłaś?

- Wspaniale! I bardzo pani dziękuję. Pójdę teraz po płaszcz

i może poczekam w holu? Gdyby zechciała pani pożegnać
w moim imieniu...

- Ależ naturalnie, dziecino. Sir Thomas cię odwiezie.

- A pani Latimer? Będzie pan musiał jeszcze raz po nią

przyjechać... - zaczęła i popatrzyła na niego. Uśmiechał się.

- Zabierze się z Elliottami. - Powiedział to bardzo uprzej­

mie, ale jednocześnie tak stanowczo, że odeszła jej ochota do

jakiejkolwiek dyskusji.

Bez słowa poszła po płaszcz i wsiadła do samochodu. Ode­

zwała się dopiero po kilku minutach.

- Przykro mi, że przeze mnie musiał pan wyjść.
- Wcale nie zamierzałem zostać dłużej, Mary Jane - oświad­

czył chłodno. -A podwiezienie pani nie jest żadnym problemem,
to prawie po drodze.

Nie bardzo wiedziała, co na to mogłaby odpowiedzieć, ale

kiedy cisza zaczęła się przeciągać, zaryzykowała:

- Zabrał pan ze sobą Watsona?
- Nie. Wyjechałem z domu wieczorem, a wcześnie rano będę

z powrotem. Zdążę wziąć go na spacer przed pracą. Tremble się
nim zaopiekował.

background image

112

- Nie będzie pan zmęczony? - Zreflektowała się. - Przepra­

szam, nie powinnam się wtrącać.

- Doceniam pani troskę, ale jutro nie operuję, mam tylko

kilku prywatnych pacjentów.

Znów zaległa cisza. Z każdą chwilą ta atmosfera coraz bar­

dziej jej ciążyła.

- To było bardzo udane przyjęcie, prawda? - powiedziała,

żeby coś powiedzieć.

- Może darujemy sobie takie rozmówki? - zapytał uprze­

jmie.

- Proszę bardzo! - wybuchła. - Nie ma nic gorszego, niż silić

się na grzeczność w stosunku do kogoś, kto nie ma pojęcia o obo­
wiązujących konwenansach! - Zabrakło jej tchu.

Dobrze, że mu to wygarnęłam, pomyślała z satysfakcją. Cho­

ciaż może przeciągnęłam strunę? - zaniepokoiła się.

Sir Thomas zaśmiał się cicho. Odwróciła głowę i zapatrzyła

się w ciemność. Co się z nią dzieje, gdzie się podział jej zdrowy
rozsądek? Jak mogła zakochać się w tym milczku, którego
w ogóle nie obchodziła? Powinna wybić go sobie z głowy i za­
pomnieć o nim natychmiast, jak tylko dobrnie do domu.

Już byli na miejscu: Sir Thomas jak zwykle wziął klucze

i poszedł otworzyć drzwi. Nim weszli do środka, zapalił światło.

- Filiżanka herbaty dobrze by nam teraz zrobiła - zagadnął.
- Nic z tego - zaskoczyła go. - Dziękuję za odwiezienie,

chociaż wolałabym, żeby do tego nie doszło. - Położyła rękę na
klamce, niedwuznacznie dając mu do zrozumienia, że powinien
wyjść, ale on ani drgnął.

Niespodziewanie wybuchnął śmiechem.

- Dlaczego się pan śmieje? - zapytała ostro.
- Gdybym powiedział, na pewno by pani nie uwierzyła. Pro­

szę mi tylko wyjaśnić, dlaczego by pani wolała, żebym pani nie
odwoził?

background image

113

- Nie mogę tego powiedzieć - stwierdziła z przekonaniem.

Wyciągnęła do niego rękę. - Przepraszam, jeśli zachowałam się
niewłaściwie.

Przytrzymał jej dłoń.

- Dobranoc, Mary Jane. - Uśmiechnął się tak ujmująco, że

z trudem powstrzymała łkanie.

Wrócił do samochodu i po chwili auto zniknęło w oddali.

Mary Jane zamknęła drzwi, dała kotu świąteczną kolację i poszła
do łóżka. Zaczął się nowy rok, pomyślała, próbując rozgrzać się
butelką z gorącą wodą i przytulając się do ciepłego futerka
Brimble. Ciekawe, co też ten rok mi przyniesie? Czy czekają
mnie jakieś niespodzianki?

Rzeczywiście zaczął się od niespodzianki, bo ni stąd, ni zo­

wąd odwiedziła ją siostra. Nie była sama - towarzyszył jej dość
zaokrąglony młody człowiek z workami pod oczami. Przyjechali
mercedesem. Felicity promieniała. Już od progu zawołała radoś­
nie:

- Przyjechałam złożyć ci noworoczne życzenia! - Po czym

rozejrzała się wokół zdziwiona, że w niewielkiej salce nie było
nikogo poza siostrą przybijającą oderwane linoleum.

Mary Jane podniosła się z kolan i popatrzyła na przybyłych.

- Na Boga! - zdumiał się mężczyzna. - Kochanie, czy to

twoja siostra?

Mary Jane zmierzyła go spod oka, ale stłumiła złość. Przywi­

tała go uprzejmie i ucałowała siostrę.

- Właśnie robię wiosenne porządki - pośpieszyła z wyjaśnie­

niem.

Felicity ściągnęła kaszmirowe okrycie. Miła na sobie elegan­

cki kostiumik.

- Kochanie, ależ to okropne! - wykrzyknęła z niesmakiem.

- Dlaczego nie weźmiesz kogoś, żeby to zrobił za ciebie?

background image

114

I co miała jej na to powiedzieć?
- Może filiżankę kawy? - Wskazała na stolik z krzesłami

leżącymi na jego blacie do góry nogami. - Usiądźcie sobie, a ja
tymczasem nastawię ekspres. To nie potrwa długo.

- To jest Monty - powiedziała od niechcenia Felicity, pod­

chodząc do stolika. - Kochanie, zdejmij mi krzesełko, przysiądę
na chwilę.

Prawdopodobnie z trudem przychodzi mu uniesienie filiżanki,

a cóż dopiero krzesła, złośliwie pomyślała Mary Jane i chyba się
nie myliła, bo mężczyzna wykonał prośbę z wyraźną niechęcią.

- Jedziecie w konkretne miejsce, czy tylko wybraliście się na

przejażdżkę? - zainteresowała się. ,

- Chcieliśmy się trochę przejechać. W Londynie jest teraz

wyjątkowo spokojnie, a ja mam wolne aż do przyszłego tygo­
dnia. Potem, na szczęście, lecę do Hiszpanii. Strasznie już tęsknię
za słońcem i ciepłem.

Mary Jane pozostawiła to bez komentarza. Przyniosła naszy-

kowaną tacę i nalała kawę do filiżanek. Nie miała pojęcia, co
sprowadzało siostrę, ale jej ciekawość szybko została zaspoko­

jona.

- Widziałaś ostatnio Thomasa? - zapytała Felicity. - Pewnie

nie, ale może miałaś o nim jakieś wieści? W końcu jego matka
mieszka w pobliżu, a tak się wtedy tobą przejęła, kiedy byłaś
chora... - Wcale nie czekała na odpowiedź. - Często się z nim
spotykam w Londynie. Muszę przyznać, że to wspaniały facet...

- Słuchaj, może już dasz sobie z tym spokój? - przerwał jej

Monty. - Nie zapominaj, że ja tu jestem.

Felicity zaniosła się perlistym śmiechem.

- Ależ pamiętam, kochanie. - Pochyliła się i poklepała go po

ramieniu. - Ale muszę myśleć o mojej przyszłości. Potrzeba mi
dobrego męża, który nie tylko będzie mnie uwielbiać, ale zaspo­
koi moje zachcianki i zapewni odpowiedni poziom życia...

background image

115

- Mówiłaś, że mnie kochasz - zachmurzył się Monty, a Mary

Jane poczuła się nieswojo. Miała wrażenie, że zupełnie zapo­
mnieli o jej obecności.

- Oczywiście, że cię kocham, Monty, a wyjście za mąż za

zamożnego chirurga w niczym tego nie zmieni.

Mary Jane wycofała się do kuchni. Felicity musiała mieć na

myśli sir Thomasa. Chętnie by z nią porozmawiała, by dowie­
dzieć się, czy mówiła to serio, czy też jest zakochana w sir
Thomasie, ale nie chciała poruszać tego tematu w obecności
Monty 'ego.

- Musimy się zbierać, kochanie - stwierdziła Felicity, kiedy

Mary Jane wróciła z kuchni. - Jedziemy na lunch do tej przyje­
mnej restauracyjki w Oksfordzie, a potem wracamy do naszego
wielkiego miasta. - Cmoknęła ją w policzek. - Napiszę do ciebie

ze słonecznej Hiszpanii. Przed wyjazdem chciałabym jeszcze
zobaczyć się z Thomasem. Spróbuję go wyrwać na parę dni na
słońce...

Monty uścisnął jej rękę. Miał dziwnie omdlałą dłoń.
- Nigdy bym nie uwierzył, że jesteście siostrami. - Potrząs­

nął głową. - Chciałem powiedzieć...

Zamknęła za nimi drzwi i przekręciła wywieszkę. W głowie

się jej kotłowało. Przekonywała się w duchu, że sir Thomas nie

jest taki głupi, żeby zakochać się w Felicity, ale może to już się

stało? Co miała znaczyć ta jego uwaga, że zakochanie się i ko­

chanie kogoś to dwie różne rzeczy? Zmusiła się, by przestać
o tym myśleć.

W ciągu kolejnych dni zjawiło się trochę gości. Życie wracało

do codzienności. Mary Jane starała się nie myśleć o sir Thomasie,
chociaż nie do końca jej się to udawało. Któregoś dnia nadeszła
kartka od Felicity: „Pogoda cudowna, zostaję jeszcze tydzień. Szko­
da, że w sobotę on musi wracać. Trzymaj się, Felicity".

Mary Jane przebiegła kartkę wzrokiem i zachmurzyła się.

background image

116

A więc jednak udało się Felicity namówić sir Thomasa na wspól­
ny wyjazd.

- Chyba jest tak, że im kto mądrzejszy, tym głupszy - po­

wiedziała ponuro do kota, który, słysząc jej ton, położył uszy po
sobie.

W sobotni poranek ustawiała właśnie filiżanki na półkach,

kiedy przed herbaciarnią zatrzymał się motocyklista. Za chwilę
podjechało jeszcze dwóch. Wszyscy byli ubrani w czarne skóry,
rozmawiali hałaśliwie. Weszli do środka, rzucili hełmy na stolik
i usiedli. Nie widziała ich nigdy wcześniej. Wpatrywali się w nią
natarczywie, aż poczuła się nieswojo.

- Kawa? - zapytała. - Czy coś jeszcze?
- Wystarczy kawa, złotko, i ewentualnie coś do przegryzie­

nia - zaśmiał się jeden z nich. - Chociaż po lej dziurze trudno
się czegoś spodziewać - dodał i zarechotał, a reszta mu zawtó­
rowała.

Mary Jane poszła do kuchni, a po drodze, jakby tknięta prze­

czuciem, zamknęła Brimble na górze. Sama nic wiedziała, co ją
do tego skłoniło: nie było łatwo ją przestraszyć. Zaraz wypiją
kawę i pójdą sobie. Podała kawę i talerz z rożkami, a sama wró­
ciła do kuchni dokończyć ciasto. Przez otwarte drzwi widziała

siedzących. Rozmawiali cicho, pochyleni nad stołem. Kiedy po­
prosili, podała im kolejną kawę. Ledwie skończyli, podnieśli się
i sięgnęli po hełmy. Mary Jane z uczuciem ulgi podała jednemu
z nich rachunek, ale ten, zamiast go wziąć, chwycił jej rękę
i mocno ścisnął w nadgarstku.

- Mamy za to świństwo zapłacić? - zapytał.
- Tak - odrzekła spokojnie. - I proszę mnie puścić.
- A co wasza wysokość zrobi, jeśli nie zapłacimy?
- Zapłacicie. Podałam, co było zamówione, więc teraz proszę

za to zapłacić.

background image

117

- Niezłe ma wymagania, co? - Ścisnął ją jeszcze mocniej.

- Chyba trzeba dać jej nauczkę, co, chłopaki?

I zaczęło się...
Najpierw zrzucili na podłogę filiżanki i dzbanek, a jeden

z nich zaczął po nich skakać, rozbijając je w drobny mak. Potem
krzesła zaczęły fruwać po całej salce, a wazoniki z suchymi bu­
kietami wylądowały na ścianie.

Demolowali wszystko z zimną premedytacją i w absolutnym

milczeniu.

Była przerażona, ale jednocześnie wrzała w niej wściekłość.

Nie zastanawiając się nad konsekwencjami, z całej siły kopnęła
w kolano trzymającego ją mężczyznę. Jego grube skórzane spod­
nie złagodziły uderzenie, ale niespodziewany atak zupełnie go
zaskoczył. Popchnął ją ze złością i wulgarnie zaklął.

- Och. ty...

Sir Thomas właśnie jechał na weekend do matki i zamierzał

po drodze wpaść do Mary Jane. Zwolnił przed herbaciarnią.
Popatrzył na niedbale porzucone przed wejściem motory. Jego
uwagi nie uszły zaniepokojone twarze sąsiadów wyglądających
z okien. Zahamował i szybko wysiadł z auta. Zdecydowanym
krokiem ruszył do herbaciarni, pchnął drzwi i wpadł do środka.

Zawsze spokojny, tym razem natychmiast stracił panowanie nad
sobą. gdy ujrzał pobladłą twarz Mary Jane i łobuza, który właśnie
zamierzał ją uderzyć...

Doktor skoczył błyskawicznie od progu i w powietrzu aż

zafurczało. Ten. który chciał ją uderzyć, dwukrotnie trzepnięty
z całej siły, wylądował na stosie połamanych krzeseł. Pozostali
dwaj, przerażeni druzgoczącymi ciosami obcego napastnika,
skupili się w kącie wokół leżącego kolegi.

- Niech no tylko któryś się ruszy, a pogruchoczę mu kości

- uprzejmie ostrzegł sir Thomas i podszedł do dziewczyny.

background image

118

Otoczył ją ramieniem. Od razu poczuła się lepiej.
- Tylko proszę nie zemdleć - powiedział łagodnie - nawet nie

miałbym pani gdzie położyć. - Jego głos ani przez mgnienie nie
zdradził przemożnego pragnienia, by zabrać ją stąd i już nigdy nie
pozwolić jej odejść. - Zaraz tu będzie policja, z pewnością ktoś już

ją wezwał. - Popatrzył na nią. - Przyniosę krzesło z kuchni...

Jak przez mgłę docierało do niej, że ktoś otworzył drzwi i do

środka wpadł stary Rob, zapowiadając, że zaraz przybiegną jego
synowie, a policja jest już w drodze. Złym okiem zmierzył sku­
lonych w rogu napastników.

- To łobuzy! - skomentował z odrazą i z uznaniem popatrzył

na sir Thomasa. - Nieźle im pan przyłożył! Dobra robota!

Po chwili zjawiła się policja, dwaj synowie Roba i pastor.

Mary Jane widziała ich przybycie, ale teraz było jej już wszystko

jedno. Marzyła tylko o tym, by napić się herbaty i położyć do

łóżka. Pastor jakby wyczuł jej życzenie, bo nie czekając na jej
prośbę, przyrządził napój i podał jej filiżankę. Zęby jej szczękały,
kiedy piła. Na szczęście sir Thomas zajął się policjantami, więc
zadali jej tylko kilka pytań i zostawili w spokoju. Motocyklistów
odprowadzono do radiowozu.

- Będziemy musieli poprosić panią na posterunek w celu

podpisania protokołu - uprzedził ją policjant. - Odpowiada pani
wtorek o dziewiątej rano? Ma pani jak dojechać?

- Przywiozę pannę Seymour - zaofiarował się sir Thomas,

a kiedy policjant wyszedł, zwrócił się do Roba: - Mógłby pan
chwilę tu na mnie zaczekać? Zaprowadzę tylko Mary Jane na
górę, żeby się położyła.

- Wcale nie chcę... - dziecinnie zaprotestowała dziewczyna.

Na dobrą sprawę sama nie wiedziała, czego właściwie chce.

- Wiem, że nie - odparł łagodnie. - Ale za jakieś pół godziny

szok minie i wróci pani do siebie. Poza tym chciałbym obejrzeć
ten nadgarstek.

background image

119

Nie oponowała dłużej. Sir Thomas delikatnie popychał ją do

przodu, kiedy szła po schodach. Dopiero na widok mordki czeka­

jącego na podeście kota Mary Jane straciła kontrolę nad sobą i Wy­

buchnęła płaczem. Wtuliła spłakaną twarz w ramię doktora. Pocze­
kał, aż łkanie nieco ucichnie i podał jej chusteczkę, zapewniając, że
zaraz poczuje się lepiej. Ściągnął narzutę z łóżka.

- Za pół godziny będę z powrotem - powiedział, otulając ją

kołdrą i kładąc obok niej Brimble.

Na dole czekał na niego Rob z synami. Po kilku minutach

rozmowy mężczyźni podali sobie dłonie. Sir Thomas wręczył im
pieniądze i patrzył, jak znikają za rogiem. Otworzył samochód,
wypuścił Watsona i wyjął swoją torbę. Wrócił do domku
i wszedł na górę, a Watson tuż za nim.

Mary Jane spała. Splątane włosy rozsypały się na poduszce,

usta rozchyliły się nieco. Miała zaróżowioną buzię. Sir Thomas
przez chwilę wpatrywał się w nią z czułością, ujął jej rękę. Nad­
garstek nieco spuchł i miał lekko sinawy kolor. Stłumił wście­
kłość, jaka go przepełniła.

Minęło trochę czasu, nim Mary Jane otworzyła oczy. Przez

mgnienie przyglądał się im z zachwytem.

- No jak, lepiej? - zapytał. - Chciałbym obejrzeć ten nad­

garstek. Boli?

- Tak. - Usiadła na łóżku i odrzuciła kołdrę. - Ale już czuję

się dobrze. Bardzo dziękuję za pomoc. Nie chciałabym pana
zatrzymywać...

Uważnie oglądał jej rękę.

- Nie wygląda najlepiej. Na razie zabandażujemy i zobaczy­

my, co będzie dalej. Da pani radę zapakować trochę rzeczy?
Zabieram panią na parę dni do mojej matki.

Wyprostowała się.

- Nie mogę jechać, będę mieć teraz mnóstwo pracy. Muszę

znaleźć kogoś, kto pomoże mi doprowadzić lokal do porządku,

background image

120

naprawić krzesła i stoły... - Urwała tknięta myślą, że przecież
nie ma na to pieniędzy. A jednak musi jakoś to zrobić, inaczej
z czego będzie żyć? Musi od kogoś pożyczyć. 01iver? Nie, on
odpada. Może od Felicity?

Sir Thomas przyglądał się jej, jakby odgadując dręczące ją

myśli.

- Na razie i tak niczego nie można tu ruszyć - powiedział.

- Ze względu na policję - wyjaśnił. - Lepiej w spokoju zastano­

wić się, co powinno zostać zrobione i w jakiej kolejności.

- Ale pana mama...
- Będzie zachwycona, że znów panią gości. - Podniósł się

i zdjął z szafy walizkę.

- Czy koszyk Brimble jest na dole? Pójdę po niego, a pani

niech się spakuje. Trochę rzeczy, powiedzmy na jakiś tydzień.
Może chce pani kogoś zawiadomić? Żeby nie przynosili mleka
czy coś takiego?

- Pani Adams z sąsiedztwa uprzedzi mleczarza. Tylko że

w lodówce jest jedzenie...

- Zaraz się tym zajmę.
Mary Jane przebrała się w kostium, zapakowała dżersejową

sukienkę, podomkę i kosmetyki. Upięła włosy, wzięła chustkę,
rękawiczki i wysłużone, ale porządnie wypastowane czarne buty.
Z dna szuflady wyciągnęła parę funtów odłożonych na czarną
godzinę. Sir Thomas zniósł na dół walizkę, a Mary Jane włożyła
Brimble do koszyka. Pociągnięta przez doktora minęła rumowi­
sko zniszczonych mebli. Nie dał jej czasu na obejrzenie znisz­
czeń, tylko szybko umieścił ją w samochodzie, a sam wrócił
zamknąć drzwi.

-

Może na wszelki wypadek zostawię klucze pani Adams?

- zapytał, a ona, zaprzątnięta swoimi myślami, zgodziła się bez
wahania.

Odwróciła się, bo ktoś zastukał w szybę. Tuż obok stał pastor

background image

L

z siostrą i pani Stokes, a od strony sklepu śpiesznie podążała

jego właścicielka. Mary Jane otworzyła okno.

- Gdybyśmy tylko wiedzieli - z przejęciem oświadczyła pani

Kemble - od razu byśmy ci pośpieszyli z pomocą.

- Pomogliście mi przecież, w każdym razie pastor. Ta herba­

ta bardzo dobrze mi zrobiła. To, co się stało, było dla mnie
prawdziwym szokiem.

- Bo to, co się ostatnio dzieje, woła o pomstę do nieba!

- poświadczyła właścicielka sklepu. - Już nikt nie czuje się bez­
pieczny, wszyscy jesteśmy zagrożeni. Całe szczęście, że doktor
zabierze cię do swojej mamy. Odpoczniesz sobie troszeczkę, to
ci dobrze zrobi. I nie martw się o herbaciarnię, wszystko da się
naprawić.

Zamienili jeszcze kilka słów z sir Thomasem. Wreszcie sa­

mochód ruszył.

- Lubię waszego pastora - stwierdził sir Thomas - ale ta jego

siostra mnie przeraża.

To oświadczenie tak ją rozbawiło, że Wybuchnęła śmiechem,

nie wiedząc, że o to właśnie mu chodziło.

Przez całą drogę zagadywał ją, by nie wracała myślą do tego,

co się wydarzyło. Również jego matka całkowitym milczeniem
pominęła poranne wydarzenia. Powitała ją serdecznie.

- Umieścimy cię w tamtym pokoju co poprzednio. Mam na­

dzieję, że zabrałaś ze sobą kota?

Nadstawiła do pocałowania policzek synowi i pogłaskała ła­

szącego się Watsona.

- Czy chcesz iść teraz do siebie? Lunch będzie za jakieś

dziesięć minut. Przedtem zapraszam na drinka.

Pani Beaver, która właśnie się pojawiła, uścisnęła ją gorąco.

Zupełnie, jakbym wracała do domu, wzruszyła się Mary Jane,
wchodząc za nią na górę. Oczywiście wiedziała, że to nieprawda,
ale jak miło było sobie tak pomyśleć...

background image

122

Podczas lunchu nikt ani słowem nie wspomniał o tym, co ją

spotkało. Rozmawiano o wydarzeniach w miasteczku, o zbliża­

jącym się wyjeździe sir Thomasa na Bliski Wschód, o planowa­

nych zakupach pani Latimer. Mary Jane rozluźniła się, ośmieliła
się nawet zapytać, na jak długo doktor wyjeżdża.

- Jeśli wszystko dobrze pójdzie, to na jakiś tydzień, może

trochę krócej. Mam parę powodów, by jak najszybciej być z po­
wrotem.

Ciekawe, czy również ze względu na Felicity? - przebiegło

jej przez myśl, ale w tej samej chwili pani Latimer zapytała:

- Widziałaś się ostatnio ze swoją piękną siostrą?
- Nie. Właściwie to nawet nie wiem, gdzie ona się teraz

podziewa. Była w Hiszpanii, ale nie wiem, jak długo zamierzała
tam zostać.

Sir Thomas odchylił się na krześle, popatrzył na nią uważnie.

- Felicity jest w Londynie - oznajmił beznamiętnie.

Ludzie mają rację, mówiąc, że można cierpieć z miłości, uświa­

domiła sobie Mary Jane. Czuła wręcz fizyczny ból, jakby ktoś ranił

ją sztyletem w serce. I jak ma z tym żyć? A przecież musi.

- Chciałaby pani ją zobaczyć? - zagadnął sir Thomas.
Odpowiedziała nieco za szybko.
- Nie, nie, nie ma takiej potrzeby. To znaczy chciałam po­

wiedzieć, że ona jest bardzo zajętą osobą i nie chcę zabierać jej
czasu. - Poczuła, że robi się czerwona.

- Prawdę mówiąc wątpię, by mogła wiele pomóc - zauważył

sir Thomas, a Mary Jane odetchnęła z ulgą, gdy pani Latimer
zaproponowała przejście na kawę do salonu.

Kończyli kawę, wygodnie siedząc przed kominkiem, kiedy

sir Thomas niespodziewanie zapytał:

- Mary Jane, czy ma pani jakieś pieniądze?
Zaskoczył ją. Nie było czasu, by coś wymyślić. Zresztą, czy

to by coś zmieniło?

background image

123

- Hmm, nie, to znaczy mam parę funtów ze sobą, miałam

schowane w domu. Na koncie mam jeszcze jakieś czterdzieści.

- Uśmiechnęła się z przymusem. - Będę musiała pożyczyć na

wyremontowanie herbaciarni. Nie wiem jeszcze skąd, ale mam
w miasteczku przyjaciół - dodała pośpiesznie.

- No dobize. Jak mówiłem, przez najbliższe parę dni i tak

niczego nie można ruszać. Poza tym wydaje mi się, że należałoby
zrobić prześwietlenie ręki. Zabiorę panią do miasta w poniedzia­
łek rano. Wprawdzie przez cały dzień będę operował, ale ktoś się
panią zajmie, a potem odwiezie do mnie, gdzie już pani Tremble
zatroszczy się o wszystko. Wieczorem wrócimy tutaj.

Uśmiechnął się do niej.

- Proszę nie protestować, to się na nic nie zda.
- Ale już mnie prawie nie boli.
- Kość może być pęknięta. - Popatrzył na zabandażowany

nadgarstek. - Co pani zrobiła, że ten facet tak się zdenerwował?

- Kopnęłam go.
- I bardzo dobrze zrobiłaś - pochwaliła ją zadowolona pani

Latimer. - Mądra z ciebie dziewczyna. Ja bym postąpiła tak
samo. Myślisz, że poczuł?

Sir Thomas wymówił się pilnymi telefonami i zostawił je

same, a pani Latimer ostrożnie wyciągnęła z dziewczyny do­
kładny opis porannego zajścia. Wyrzucenie tego z siebie okazało
się nadspodziewanie proste i przyniosło jej ulgę. Poczuła się
znacznie lepiej. Wprawdzie problem zdobycia pieniędzy nadal
istniał, ale pełne optymizmu stwierdzenie pani Latimer, że prze­
cież wszystko jeszcze może się zmienić na lepsze, przemówiło

jej do przekonania. W dużo lepszym nastroju poszła z nią do

oranżerii podziwiać kwitnące kamelie.

Spotkali się przy kominku na herbacie, potem Mary Jane,

zgodnie z sugestią pani Latimer, poszła się rozpakować i upew­
nić, czy Brimble dostała odpowiednią kolację. Zostało jeszcze

background image

124

sporo czasu do wieczornego posiłku. Może matka i syn chcieliby
zostać trochę sam na sam? W każdym razie nie chciała im prze­
szkadzać. Zaczęła przeglądać się w lustrze, upinać włosy na róż­
ne sposoby, ale ciągle była niezadowolona ze swojego wyglądu.
Umalowała się lekko. Gdy rozległ się gong wzywający na kola­

cję, zostawiła śpiącego na łóżku kota i zeszła na dół.

Gospodarze byli w salonie. Sir Thomas poderwał się na jej

widok, poprosił, by usiadła, i podał jej drinka.

- Ale już był gong...
- To nic - uśmiechnął się. - Parę minut opóźnienia na pewno

w niczym nie zaszkodzi potrawom. Zasnęła pani?

- Musisz się dziś wcześniej położyć, kochanie - dodała pani

Latimer. - Miałaś przecież tyle wrażeń. - Oboje starali się ją
rozluźnić.

Dopiero przy stole zdała sobie sprawę, jak bardzo jest głodna.

Pieczarki w sosie czosnkowym i wołowina Wellington były do­
skonałe. W rozmowie nie powracano do przykrych wydarzeń
dzisiejszego ranka.

- Może wybierzemy się jutro na spacer? - zaproponował jej

sir Thomas, kiedy wstali od stołu. - Lubię zimowe spacery, ale
może pani nie ma ochoty?

- Ależ mam. - Zarumieniła się lekko na myśl, że będzie

z nim jutro sam na sam. - Bardzo chętnie.

- Świetnie, w takim razie jutro po lunchu. Rano wybieramy

się do kościoła, oczywiście może nam pani towarzyszyć.

- Z przyjemnością.
- Doskonale. Umówiłem panią w szpitalu na poniedziałek

o wpół do dziesiątej; będziemy musieli wyjechać koło siódmej.
O dziesiątej zaczynam operację.

- Wcześnie wstaję. Tylko czy ktoś nakarmi kota? Na balko­

nie będzie mu całkiem dobrze.

- Nie martw się o Brimble, kochanie - uspokoiła ją pani

background image

125

Latimer. -I ja, i pani Beaver zatroszczymy się o niego. Thomas,
czy masz coś jeszcze do zrobienia?

- Niestety tak. Muszę przeczytać coś na seminarium.
- W takim razie idź i zajmij się swoimi sprawami, a my tu

sobie troszeczkę poplotkujemy. Opowiem ci coś o córce pani
Bennett... Właśnie się zaręczyła...

Reszta wieczoru upłynęła bardzo miło. Po jakimś czasie wró­

cił sir Thomas i uprzejmie nakłonił Mary Jane, by poszła się
położyć.

- Wieczór był, niestety, nie za bardzo ciekawy - powiedział

przepraszająco.

- Nieciekawy? Był cudowny! - oburzyła się Mary Jane.
Czy on miał pojęcie, jak wyglądały samotne wieczory spę­

dzane na pieczeniu ciasteczek i pucowaniu stolików? No cóż,
z pewnością nie. Przywykł do wyjść w gronie znajomych, do
teatru czy restauracji, spotkań z Felicity. Posmutniała na tę myśl.

Popatrzył na nią badawczo, zdziwiony tym nagłym smutkiem.

Najchętniej zapytałby wprost, ale obawiał się, że zbędzie go byle

jakim wytłumaczeniem. Nadal nie wiedział, czy ta dziewczyna

lubi go choć trochę. Bariera, jaką wzniosła między nimi, zdawała
się być nie do przebycia. Musi się zdobyć na cierpliwość.

Zasnęła nadspodziewanie szybko. Rano obudziła ją pani Bea-

ver, przynosząc tacę z herbatą.

- Śniadanie będzie za pół godziny. Jest chłodno, więc proszę

się ciepło ubrać, w kościele jest okropnie zimno.

Zdecydowała się na dżersejową sukienkę, na którą mogła

włożyć płaszcz. Ubrała się pod bacznym okiem Brimble i zeszła
na dół.

Nocą, skulona pod kołdrą, przebiegła myślą dzisiejszy dzień.

Było lepiej, niż się spodziewała. Na mszę poszli we trójkę i, choć
w kościele było przeraźliwie zimno, cieszyła się każdą chwilą,

background image

126

stojąc między sir Thomasem i jego matką. Po lunchu ubrała się

ciepło i poszła na umówiony spacer. Szkoda, zreflektowała się
dopiero teraz, że rozmawiali tylko na obojętne tematy. Nie śmiała
zapytać o Felicity, a skoro on ani słowem nie wspomniał o her­
baciarni, ona też milczała. 1 tak zrobił dla niej bardzo wiele. Jest
dorosła i musi sama dbać o własne sprawy. W końcu jest rów­
nouprawnienie. Musi się więc starać, choć wcale nie czuje się
równa sir Thomasowi. Jest dla niej miły i traktuje ją po przyja­
cielsku, ale nie ma co się łudzić: z pewnością takie jak ona
zupełnie go nie interesują. Jutro, skoro nalega, pojedzie z nim na
prześwietlenie, a potem wróci do siebie i więcej go nie zobaczy.
Zmęczona tymi myślami usnęła. Obudziła się w środku nocy
zdjęta lękiem o przyszłość. Nie będzie łatwo zaczynać wszystko
od nowa. w dodatku ze świadomością, że już więcej nie ujrzy sir
Thomasa. Choć będzie jeszcze trudniej, jeśli on ożeni się z Fe­
licity. Wtedy od czasu do czasu będzie go spotykać. Nie wie­
działa, jak temu podoła, choć oczywiście będzie musiała. Sen nie
przychodził. Aż do rana leżała wpatrzona w sufit, planując ko­
lejne posunięcia, by możliwie najmniejszym kosztem i jak naj­
szybciej uruchomić herbaciarnię. Chyba może liczyć tylko na
cud.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Było jeszcze ciemno, kiedy nazajutrz opuszczali gościnny

dom pani Latimer. Śniadanie zjedli w pośpiechu i, żegnani jedy­
nie przez panią Beaver, razem z Watsonem wsiedli do samocho­
du. O tej wczesnej porze ruch był jeszcze niewielki i do Londynu
dojechali w miarę szybko. Niemal przez całą drogę milczeli,
tylko od czasu do czasu zamieniali ze sobą parę słów. Mary Jane
z rezerwą obserwowała coraz bardziej zatłoczone ulice. Jakie to
szczęście, że nie musi tu mieszkać! Jak Felicity wytrzymuje ten
cały harmider i zgiełk?

- Lubi pan mieszkać w mieście? - zapytała bez zastano­

wienia.

- Tutaj mam pracę, która pochłania mi większość czasu. Ale

kiedy tylko mogę, staram się stąd uciekać.

W oddali zamajaczył gmach szpitala. Wkrótce byli na miej­

scu. Sir Thomas poprowadził ją długim, wyłożonym kafelkami
korytarzem na radiologię i przekazał pielęgniarce.

- Zobaczymy się później u mnie w domu - powiedział jesz­

cze, zbierając się do odejścia.

- Och, to pana nie będzie? - stropiła się.
- Jadę teraz do domu, ale zaraz wracam. Jest pani w dobrych

rękach, proszę się nie obawiać. Potem ktoś się o panią zatroszczy,
a pani Tremble wie o pani przyjeździe.

Chciała zadać mu jeszcze parę pytań, ale powstrzymała się.

Pielęgniarka i tak przyglądała się im z nie skrywaną ciekawo-

background image

128

ścią, a sir Thomas wyraźnie się niecierpliwił, choć starał się tego
po sobie nie pokazać. Pożegnała się i podążyła za pielęgniarką.

Technik okazał się przyjemnym, młodym człowiekiem. Był

uprzedzony o jej przyjściu, w dodatku, co ją zdumiało, wiedział
o jej przygodzie.

- Sir Thomas dzwonił do mnie, stąd wiem - wyjaśnił. - Mu­

szę wiedzieć, jak doszło do urazu. Powiedział, że jest pani bardzo
dzielną osóbką. Czy ręka bardzo boli?

- Troszeczkę, ale wydaje mi się, że kość nie jest pęknięta.
- Trzeba to jednak sprawdzić. Zrobimy zdjęcie, a radiolog je

oceni.

Parę minut później było po wszystkim. Pielęgniarka znów

założyła jej bandaż i poprowadziła do głównego holu.

Zatrzymała się niepewnie, nie bardzo wiedząc, co dalej ze

sobą robić, ale w tej samej chwili podszedł do niej niewysoki,

krępy mężczyzna, który rozmawiał z portierem.

- Pani Seymour, sir Thomas prosił, by odwieźć panią do jego

domu. Nazywam się Tremble, pracuję u niego.

Mary Jane podała mu rękę.

- Bardzo dziękuję i przepraszam, że sprawiam kłopot...
- Ależ skądże, panienko. Proszę ze mną. Moja żona już czeka

na panią z kawą. Sir Thomas prosił przekazać, że może się trochę
spóźnić, ale ma nadzieję, że zje z nim pani kolację przed powro­
tem do pani Latimer.

Poprowadził ją do stojącego przed wejściem jaguara.

- Dokąd jedziemy? - zapytała, kiedy ruszyli.
- Do domu sir Thomasa, panienko. - Miał prawdziwie ojco­

wski sposób bycia. - Ja i moja żona prowadzimy ten dom, można

powiedzieć, że mamy go pod opieką. To niedaleko stąd, cicha
dzielnica w pobliżu szpitala.

Znaleźli się w spokojnej okolicy zabudowanej porządnie

utrzymanymi domami, których okna wychodziły na kanał. Na-

background image

129

wet w ten zimowy dzień było tu przyjemnie. Pan Tremble wpro­
wadził ją do mieszkania i pomógł zdjąć płaszcz. Watson powitał

ją radośnie.

Dom pani Latimer zrobił na niej wrażenie, ale siedziba sir

Thomasa chyba jeszcze bardziej przypadła jej do gustu. Wygod­
ne, pokryte ciemnoczerwonym aksamitem fotele i kanapa, stoją­
ce przed kominkiem, na którym płonął ogień, zachęcały do wy­
poczynku. W mahoniowej serwantce lśniła porcelana i srebro,
przy oknie stał zabytkowy biblioteczny stół i dwa krzesełka, na

podręcznych stolikach jaśniały niskie lampy.

- Proszę spocząć - zachęcił ją pan Tremble. - Zaraz podam

kawę.

Kiedy zniknął, uważnie obejrzała salon. Watson nie odstępo­

wał jej ani na krok.

- Sir Thomas prosił, żeby się pani rozgościła - powiedział

pan Tremble, który właśnie nadszedł. - Po drugiej stronie holu

jest biblioteka, jeśli ma pani ochotę poczytać... Zaraz przyjdzie

tu moja żona w sprawie lunchu.

- Och, proszę jej powiedzieć, że niepotrzebnie się kłopocze.

Z pewnością wszystko, co zrobi, będzie doskonałe. Przysparzam
państwu tyle kłopotów.

- Ależ skądże. Bardzo nam przyjemnie panią gościć. Jeśli

Watson zacznie panią męczyć, proszę wypuścić go na taras,
stamtąd ma blisko do ogrodu.

Kiedy odszedł, Mary Jane wypiła kawę, podzieliła się z Wat-

sonem herbatnikami i podeszła do drzwi wychodzących na
ogród. Był całkiem spory, otoczony ceglanym murem i nawet
w ten zimowy dzień był przyjemną oazą w centrum miasta. Wró­
ciła na kanapę akurat w chwili, gdy weszła pani Tremble.

Wysoka i bardzo szczupła, o gładko upiętych włosach, miała

ujmujący uśmiech i przyjazne spojrzenie.

- Zaraz pokażę pani, gdzie jest toaleta, panienko. Założę się,

background image

130

że ten mój mąż zupełnie o tym nie pomyślał. Któregoś dnia
zapomni własną głowę! A teraz wracając do lunchu: czy odpo­
wiada pani sola i pudding mojej roboty? Tremble przyniesie pani
sherry i zaproponuje wino.

Nieco później, kiedy już skończyła jedzenie, poszła do biblioteki.

Półki uginały się od książek. Były to przede wszystkim prace zwią­
zane z medycyną, ale znalazła książkę opisującą dzieje tej części
Londynu i usiadła z nią przed kominkiem, zadowolona, że dowie
się czegoś więcej o dzielnicy, w której mieszka sir Thomas.

Zaczęło się zmierzchać. Pan Tremble przyniósł jej herbatę

i zaciągnął aksamitne zasłony.

- Nakarmię teraz Watsona, panienko, i zabiorę go na spacer.

Wychodzę z nim. kiedy sir Thomas wraca później.

Wypiła herbatę. Lampa lśniła łagodnym blaskiem, przyjemne

ciepło rozchodziło się od migoczącego w kominku ognia. Poczu­
ła się senna. Zamknęła oczy i nie wiadomo kiedy usnęła. Obu­
dziły ją czyjeś głosy i warknięcie Watsona. Usiadła. Otworzyły
się drzwi i na progu stanął sir Thomas.

Właściwie przez cały dzień podświadomie myślała o nim,

choć te rozmyślania zagłuszał niepokój o jej perspektywy i przy­
szłe losy herbaciarni. Teraz, kiedy pojawił się przed nią, jak
zwykle spokojny i promieniujący pewnością siebie, aż do głębi
całej swojej istoty poczuła się cudownie szczęśliwa.

Dobrze, że w porę się opamiętała i przypomniała sobie Feli­

city. Przywitała go powściągliwie, tylko błyszczące oczy zdra­
dzały, co się dzieje w jej sercu.

Sir Thomas przywitał się z nią uprzejmie, wypytał o dzisiej­

szy dzień i wyraził nadzieję, że nie ma mu za złe, że powrót do
pani Latimer nieco się opóźnił.

- Ależ skądże! To był dla mnie wspaniały dzień. Nie ma pan

pojęcia, jak smakuje posiłek, którego nie trzeba sobie własnorę­
cznie przyrządzać. I w dodatku takie pyszne jedzenie! Jak pan

background image

131

ma dobrze z panią Tremble! Ja przez cały dzień nic nie robiłam,
obijałam się tylko z Watsonem. - Popatrzyła na niego uważnie.
- A pan pewnie ciężko pracował?

Potwierdził krótko, nie wdając się w szczegóły. Rzeczywiście

miał za sobą bardzo pracowity dzień.

Podał jej drinka i usiadł na wprost niej. Swój kieliszek posta­

wił na niskim stoliku. W swoim skromnym stroju Mary Jane
wydawała się tu całkiem na miejscu, przebiegło mu przez myśl.
Przyjemnie byłoby wracać do domu ze świadomością, że ona na
niego czeka. Odepchnął od siebie te marzenia; chciałby mieć ją
za żonę, ale tylko pod warunkiem, że go kocha, a przecież nawet
nie wiedział, czy w ogóle go lubi! Była mu wdzięczna za pomoc,
ale wdzięczność nie miała tu nic do rzeczy.

Szkoda, że nie mogła przeniknąć jego myśli. Zabawiała go

niezobowiązującą rozmową aż do chwili, kiedy pan Tremble
przyszedł oznajmić, że kolacja podana.

Z przyjemnością zajadała się musem z łososia, wołowiną na

grzance i przepysznym puddingiem. Wino podane do potraw
rozwiązało jej język. Pod koniec posiłku ciekawość wzięła górę
nad onieśmieleniem.

- Spotyka się pan z Felicity? Mam nadzieję, że...
- Nie wiem, czego się pani spodziewa, Mary Jane, ale proszę

pozbyć się złudzeń, że interesuje mnie pani siostra - odpowie­
dział spokojnie. - Widziałem się z nią kilka razy, ale nigdy nie
było to z mojej inicjatywy.

- Och... A ja myślałam... To znaczy Felicity mówiła mi,

że... że wszystko jest na dobrej drodze i...

- Czyli, krótko mówiąc, że się w niej zakochałem, tak? Czy

o to chodzi? -" Niespodziewanie spochmurniał. - Powinna mi
pani uwierzyć, kiedy mówię, że nie mam najmniejszej ochoty
uganiać się za Felicity. Nie jestem już młodzieniaszkiem, który
traci głowę na widok ładnej buzi.

background image

132

Poczuła, że policzki jej płoną.
- Przepraszam, jeśli pana uraziłam. Nie powinnam pytać,

to przecież nie moja sprawa... -I szybko dodała, bo sir Tho­
mas pytająco uniósł brwi: - To pana prywatne życie, cóż mi
do tego.

Zastanawiał się przez chwilę, czy może powiedzieć jej, jak

bardzo się myli, ale wolał nie ryzykować. Na chwilę zaległa
cisza, przerwana dopiero pojawieniem się pana Tremble z kawą.
Kiedy odszedł, Mar)' Jane, rozluźniona wypitym winem, znów
się zapomniała.

- Był pan kiedyś zakochany? - zapytała bez zastanowienia.
- Wiele razy. odkąd skończyłem jakieś szesnaście lat. To

całkiem normalne.

- Uhm. wiem. Kiedy chodziłam do szkoły, kochałam się

w nauczycielu wychowania fizycznego, a potem w stroicielu
pianina, który przychodził do nas do domu. Ale czy zdarzyło się,
że chciał się pan żenić?

- Owszem - powiedział spokojnie. - A pani?
- Uhm, tak.
- Ten stroiciel pianina, co? - zaśmiał się.

- Nie - powiedziała szybko i uśmiechnęła się z przymusem.

Niewątpliwie uznał ją za osobę głupią i źle wychowaną. - Wy­
daje mi się. że panu całkowicie wystarcza praca. - Starała się.
by zabrzmiało to lekko.

- To prawda, że praca zabiera mi mnóstwo czasu. - Spojrzał

na zegarek. - Może zaczniemy się zbierać...

Poderwała się z miejsca.
- Oczywiście, przepraszam, że tak się rozgadałam. I tak miał

pan męczący dzień.

Uprzejmie pożegnała państwa Tremble, dziękując im za oka­

zaną życzliwość i opiekę. Uśmiechnęła się tylko, kiedy pan
Tremble wyraził nadzieję, że może wkrótce znów się zobaczą.

background image

133

- To mało prawdopodobne - skwitowała.
Watson, ociężały po kolacji i spacerze, wgramolił się na tylne

siedzenie. Ruszyli.

Mary Jane wciąż była w gadatliwym nastroju.

- Lubi pań prowadzić? - zapytała.
- Owszem. Mogę wtedy w spokoju rozmyślać, zwłaszcza

kiedy jadę wieczorem i drogi są puste.

Umilkła. Skoro chciał sobie myśleć, to nie będzie mu w tym

przeszkadzać. Sama ma sporo spraw do przemyślenia. Odwróciła
oczy od jego dłoni na kierownicy i zapatrzyła się przed siebie.
Musi skoncentrować się na własnych problemach, zapomnieć
o jego obecności.

Po jakimś czasie sir Thomas przerwał przedłużającą się ciszę,

przypominając jej o jutrzejszej rozmowie na policji. Zupełnie
wypadło jej to z głowy.

- Umówiłem się z policjantem, że do nas przyjedzie.
- Bardzo dziękuję, zupełnie zapomniałam. Może od ra­

zu wrócę z nim do domu. Im prędzej doprowadzę wszystko
do porządku, tym szybciej otworzę lokal - powiedziała z prze­
konaniem, choć, między Bogiem a prawdą, nie miała zielone­
go pojęcia, skąd zdobędzie pieniądze. Ale nie musi mu tego
mówić.

Sir Thomas, który doskonale zdawał sobie sprawę z dręczą-'

cych ją rozterek, mruknął potakująco i dodał:

- Moja mama będzie bardzo rozczarowana, jeśli nie zostanie

pani jeszcze parę dni. Poza tym, chociaż kość jest cała, nie
powinna pani nadwerężać ręki, należałoby wstrzymać się z pra­

cą. Proszę posłuchać mojej rady i zostać. Oczywiście, jeśli nie

boi się pani nudy. Odwiózłbym panią w sobotę rano.

- Nudy?! - wykrzyknęła. - Jak mogłabym się nudzić? Dom

jest przepiękny, a pani Latimer jest dla mnie taka miła... już

prawie zapomniałam, jak to jest, kiedy się ma mamę - westchnę-

background image

134

ła z żalem, a sir Thomas z trudem zdusił pragnienie, by zatrzy­
mać auto i przytulić ją, żeby czułością wynagrodzić jej brak
rodziców.

- W takim razie postanowione - podsumował.

Było po dziesiątej, kiedy zajechali przed dom. pani Latimer.

Czekano na ich przybycie. Pani Beaver miała już naszykowaną
tacę z kawą i kanapkami.

- Mary Jane, pokój jest gotowy. Radzę od razu się położyć,

bo policjant będzie punktualnie o dziewiątej.

Mary Jane wypiła kawę, zjadła kanapkę i, choć najchętniej

zostałaby jeszcze z sir Thomasem, posłusznie życzyła im dobrej
nocy.

- Pewnie wyjeżdża pan z samego rana? - zapytała przed

udaniem się do swojego pokoju.

- Nie, jadę zaraz, za jakieś pięć, najwyżej dziesięć minut

- sprostował.

Zamurowało ją.
- Jak to? Tak zaraz? Przecież nie może pan... po całym dniu

w szpitalu i jeździe tutaj chce pan znowu jechać?

- Lubię prowadzić w nocy i obiecuję, że jak tylko dojadę do

domu, od razu się położę.

Dotknęła jego ramienia.

- Uważaj na siebie, Thomas. Bądź ostrożny.
Oczy mu błysnęły.
- Będę bardzo ostrożny. Mary Jane - powiedział i pochylił

się, by ją pocałować.

Nie miała doświadczenia w całowaniu, ale to nie był zwy­

czajny przyjacielski pocałunek. Popatrzyła na niego rozpro­
mieniona.

- Och, Thomas - wymamrotała tylko i uradowana pobiegła

po schodach. Dopiero w nocy, kiedy się przebudziła, uświadomi­
ła sobie, że dwukrotnie zwróciła się do niego po imieniu.

background image

135

- Wiesz, ale jestem głupia - wyznała Brimble, która skulona

leżała u jej stóp. - Całe szczęście, że go tutaj nie ma. Muszę tylko
coś wymyślić, żeby zniknąć przed jego przyjazdem.

Pani Latimer nawet nie chciała o tym słyszeć, w dodatku pani

Beaver uparła się, że musi ją troszeczkę utuczyć. Policjant też je

poparł.

- Minie jeszcze parę dni, nim wszystko się wyjaśni. I na razie

niczego nie można ruszać.

Wobec tego została. Czas upływał jej bardzo przyjemnie. Pani

Beaver kusiła ją pożywnymi daniami, a pani Latimer coraz czę­
ściej opowiadała o sir Thomasie. Pokazała jej album jego zdjęć:

Thomas w dzieciństwie, jako chłopiec, Thomas podczas nada­

wania szlachectwa...

- Zrobił bardzo wiele dobrego - wyjaśniła pani Latimer, wi­

dząc jej pytającą minę. - I to nie tylko dla Anglii. Jeździł po
całym świecie, organizował kliniki, szkolił lekarzy, operował.
Jego ojciec również był chirurgiem.

W czasie tych pani dni dowiedziała się sporo nowych rzeczy

na temat sir Thomasa. Będzie miała o czym myśleć, kiedy już
wróci do siebie...

W sobotę obudziło ją znajome poszczekiwanie Watsona, a za-

raz potem do pokoju weszła pani Beaver z poranną herbatą.

- W nocy przyjechał sir Thomas - poinformowała ją, rozsu­

wając zasłony. Za oknem jaśniało szare zimowe niebo. - Położył
się późno i, zamiast trochę wypocząć, wstał skoro świt. Nawet
nie zdążyłam nastawić wody na herbatę. - Potrząsnęła głową.

- Nikt go nie upilnuje.

Kiedy wyszła, Mary Jane wstała i wyjrzała przez okno. Sir

Thomas rzucał piłkę psu. Wbrew temu, co mówiła pani Beaver,
wcale nie wyglądał na zmęczonego.

Kiedy zeszła na dół, przywitał ją przyjaźnie i nakładając sobie

na talerz jajka na bekonie, zapytał, czy po śniadaniu będzie

background image

136

gotowa do wyjazdu. Kończyli grzanki z dżemem, kiedy rzucił
od niechcenia:

- Ma pani już jakieś konkretne plany, Mary Jane?
- Najpierw posprzątam, co się da, a potem pojadę do Chel-

tenham pożyczyć pieniądze - odrzekła z udaną swobodą, nie
wdając się w szczegóły.

Dobrze, że nie dociekał dalej, bo nie wiedziałaby, co mu

więcej powiedzieć. Po kilku bezsennych nocach doszła do tego,
że jedynym rozwiązaniem będzie zwrócenie się do adwokata,
który prowadził sprawy wujka. W ostateczności poprosi o poży­
czkę Felicity.

Wstawali od stołu, kiedy przyszła pani Latimer.
- Będzie mi ciebie brakowało, kochanie - uśmiechnęła się

do dziewczyny. - Koniecznie musisz niedługo znów do nas przy­

jechać, oczywiście z Brimble. Uważaj na siebie. Któregoś dnia

wpadnę cię odwiedzić, może z panią Bennett.

Wyjechali niedługo potem. Oba zwierzaki zgodnie zajęły

miejsca z tylu. Przez dłuższy czas jechali w milczeniu. Dzień
dopiero wstawał. Byli już prawie na miejscu, kiedy sir Thomas
przerwał ciszę.

- W przyszłym tygodniu wyjeżdżam do Austrii. Jak wrócę,

zobaczymy się - dodał z dziwnym uśmiechem.

Szybko odwróciła wzrok.

- Był pan już kiedyś w Austrii? - zapytała, żeby coś powie­

dzieć.

- Tak. kilka razy. Teraz ma się tam odbyć seminarium.
Zatrzymał samochód przed jej domem, otworzył drzwi, żeby

wypuścić psa, a sam sięgnął po koszyk z kotem.

Mary Jane jak urzeczona wpatrywała się w domek.

- Ktoś pomalował ściany... - wymamrotała.
- Więc jednak zdążyli i to zrobić - mruknął sir Thomas,

wyjmując z kieszeni klucze i otwierając zamek.

background image

137

Mary Jane szybko weszła do środka i zatrzymała się jak wryta.
- W środku też - rozejrzała się oszołomiona. - I jest nowa

lada, krzesełka, stoliki... - Odwróciła się i popatrzyła na niego.
- Pan wiedział? Ale jak to możliwe? Przecież nie było na to
pieniędzy. - Wpatrywała się w niego z napięciem. - To pana
inicjatywa, prawda? Pan to tak urządził...

- Stary Rob i jego synowie zajęli się remontem, a stoły

i krzesła to zasługa pani sąsiadów. Każdy przyniósł z domu, co
mógł, łącznie z naczyniami stołowymi.

- Ale to pan wszystko zorganizował, i pan za wszystko za­

płacił, prawda? - Uśmiechnęła się promiennie. - Och, sir Tho­
masie, jak ja się zdołam panu odwdzięczyć? 1 wszystkim innym,
oczywiście. Ale jak tylko zacznę pracować, zwrócę panu wszy­
stko, co do grosza.

- Ostatnio mówiła mi pani po imieniu - szepnął i stanął bar­

dzo blisko Mar)' Jane.

- Zapomniałam się - powiedziała poważnie. - Mam nadzie­

ję, że nie wziął mi pan tego za złe.

- Wręcz przeciwnie. Uznałem to za znak, że jesteśmy przy­

jaciółmi.

- A czy mogłoby być inaczej po tym, co pan dla mnie zrobił?

- powiedziała, kładąc mu rękę na ramieniu. Wspięła się na pal­
cach i pocałowała go w policzek. - Nigdy o panu nie zapomnę.

- Mam nadzieję!
Patrzył na nią z takim napięciem, że nie mogła tego dłużej

wytrzymać.

- Może filiżankę kawy? - zapytała pośpiesznie. - To nie po­

trwa długo.

Wrócił do samochodu po jej rzeczy, a ona wypuściła z koszy­

ka niecierpliwiącego się już kota i poszła nastawić wodę. Ze
zdziwieniem stwierdziła, że na kuchennym blacie stały naszyko-
wane filiżanki, zapieczętowane pudełko herbatników i cukierni-

background image

138

czka. W lodówce było mleko. Wszystko się wyjaśniło, kiedy
w chwilę później sir Thomas otworzył drzwi. Razem z nim przy­
szedł pastor, pani Kemble, stary Rob z synami, właścicielka skle­
pu i panie Potter.

Przybyli powitali ją radosnym chórem, niewielka sala wypeł­

niła się śmiechem i gwarem. Nikt się nie śpieszył; goście roz­
siedli się wygodnie, podziwiając dokonane zmiany i popijając
kawę, zachwycali się Mary Jane, która wreszcie nabrała trochę
ciała.

- Ale nic by się nie udało, gdyby nie sir Thomas - w pewnym

momencie donośnie oznajmiła Emily Potter. - To on nas dosko­
nale zorganizował, w dodatku w tak krótkim czasie.

Niestety, sir Thomas nie mógł zostać dłużej. Serdecznie żeg­

nany, ruszył do samochodu. Mary Jane odprowadziła go. Nie
czuła przenikliwego zimna. Stała na chodniku, a on trzymał jej
dłonie. W pewnym momencie pochylił się i delikatnie pocałował

ją w policzek.

- Nie mieliśmy czasu porozmawiać i, kto wie, może to nawet

lepiej, ale niedługo przyjadę. Czy masz ochotę mnie jeszcze
zobaczyć?

- Och tak, oczywiście, Thomasie!

Stała nieruchomo, wpatrzona w odjeżdżający samochód, roz­

koszując się tym ostatnim pocałunkiem. Pewnie by zamarzła,
gdyby nie pani Kemble, która swoim nie znoszącym sprzeciwu
głosem kazała jej wejść do środka.

Nie umiała wykręcić się od lunchu, na który zaproszono ją na

plebanię. Pani Kemble przez cały czas udzielała jej rozlicznych
rad. Mary Jane, zaprzątnięta swoimi myślami, słuchała piąte
przez dziesiąte, potakując tylko od czasu do czasu. Przypominała
sobie każdą chwilę spędzoną z sir Thomasem, każde jego słowo,
każde spojrzenie.

Tak samo było po powrocie do domu, choć wcześniej posta-

background image

139

nowiła sobie, że musi ochłonąć i przestać się łudzić. Ale przecież
powiedział, że chce ją zobaczyć i...

W niedzielny poranek od razu zabrała się za sprzątanie

i upiekła ciasteczka. W niedzielę zazwyczaj był niewielki ruch,
ale chciała jak najszybciej wrócić do dawnego rytmu. Została za
to wynagrodzona, bo przez cały dzień drzwi się nie zamykały.
To dobrze wróży na przyszłość, cieszyła się w duchu, podliczając
wieczorem utarg.

Kolejne dni również były pomyślne. Jeśli nadal tak będzie,

może niedługo zacznie spłacać dług sir Thomasowi. Nie wiedzia­
ła, jaka to była suma: prawdopodobnie zajmie jej to kilka lat.

We wtorek niespodziewanie odwiedził ją OIiver. Wszedł do

środka i uważnym spojrzeniem obrzucił wszystko wokół.

- Kto za to zapłacił? - zapytał prosto z mostu.

Mary Jane popatrzyła na niego znad stolnicy.

- Słyszałeś o tym... zajściu?Pastormówił,żecięzawiadomii...
01iver wydął policzki,
- Oczywiście, to był jego obowiązek.
Mary Jane stanęła w przejściu i oparła głowę o framugę.
- I co w związku z tym zrobiłeś?
- A czy w ogóle musiałem coś robić? Wszystko jest wyre­

montowane. - Jeszcze raz popatrzył badawczo. - Musiało cię to
nieźle kosztować. Pożyczyłaś, co?

- Nie twój interes. Przyszedłeś sprawdzić, czy jeszcze tu

jestem, czy też może czegoś chcesz?

- Po tym, jak podle potraktowałaś Margaret, dwa razy bym

się zastanowił, zanim p cokolwiek bym cię poprosił.

- I bardzo dobrze. Czyli sprowadza cię tu tylko ciekawość?
- Czułem się w obowiązku sprawdzić, jak wyglądają twoje

sprawy - oznajmił pompatycznie.

- Też coś - mruknęła dziewczyna. - Idź już sobie stąd, Oli-

verze, nie mam czasu.

background image

140

- Już zmarnowałaś go aż za dużo na tego chirurga - prychnął.

- Całe miasteczko trzęsie się od plotek. Myślisz, że uda ci się
go złapać, co? Ale powiem ci coś. Nawet gdybyś była piękna

i potrafiła właściwie się ubrać, to i tak nie masz szans. Ta two­

ja siostrzyczka już go zbajerowała. Spotkałem ją w Londynie,

właśnie wróciła z Wiednia. Ma zamiar wyjść za niego, a trzeba
przyznać, że ona zawsze umie postawić na swoim.

Pobladła, ręce jej drżały; schowała je za siebie.
- Felicity jest piękna i sławna. - Starała się panować nad

głosem. -I ciężko pracuje. Należy się jej to, czego chce.

- Hmm, z tego. co o nim wiadomo, to świetna partia: jest

bogaty, znany i przystojny. Czego chcieć więcej? - Zaśmiał się
nieprzyjemnie. - Więc najwyższy czas, żebyś się wreszcie obu­
dziła i rozejrzała za kimś, kto nie szuka narzeczonej o wielkiej
urodzie...

- Słuchaj, idź już. - Zacisnęła zęby. - Zaczynasz tyć, 01ive-

rze - dodała. - Powinieneś przejść na dietę.

Jeśli on natychmiast stąd nie wyjdzie, nie ręczy za siebie. Za

dobrze go znała, by mieć wątpliwości, po co tu przyszedł. Do­
skonale wiedział, że to sir Thomasowi zawdzięcza wyremon­
towanie herbaciarni, więc chciał zatruć jej życie, opowiadając
o Felicity. Na szczęście zaczął się zbierać do wyjścia. Stojąc już
w drzwiach, odwrócił się jeszcze i powiedział:

- Nie przypuszczam, żeby Felicity poprosiła cię na druhnę,

ale to chyba nawet nie byłoby ci w smak? Patrzeć, jak twój
wyśniony, wymarzony kawaler żeni się z twoją siostrą...

Tego już było za wiele. Nie zastanawiając się nad tym, co

robi, złapała ze stolnicy garść tłustego, pokruszonego ciasta
i rzuciła w 01ivera. Parę grudek wylądowało mu na twarzy i na

kołnierzu koszuli.

Chyba aż zaniemówił z wściekłości, bo wybiegł bez słowa.'
- Żegnaj, 01iverze! - zawołała za nim radośnie i zatrzasnęła

background image

141

drzwi, przekręciła klucz w zamku i wywiesiła tabliczkę z napi­
sem „Zamknięte". Potem poszła na górę, usiadła i rozpłakała się.

Była taka głupia, jak mogła choć przez chwilę myśleć, że sir

. Thomas żywi względem niej jakieś uczucia... - żaliła się Brimb-

le. Ale powiedział, że przyjedzie, że chce z nią porozmawiać. No
tak, chciał jej powiedzieć o Felicity. Tylko dlaczego nie zrobił
tego wcześniej, dlaczego ją całował? Nie miałaby wtedy takich
głupich marzeń. Otarła twarz i poszła dokończyć zagniatać cia­
sto. A może 01iver kłamał? Był do tego zdolny. Ta myśl popra-
wiła jej nastrój. Powoli doszła do siebie.

Ruch był jak zwykle. Tuż przed zamknięciem zadzwonił te­

lefon, który sir Thomas zainstalował, nie pytając jej o zdanie.
Nie spodziewała się, by ktoś z sąsiadów chciał dzwonić i wyda­
wać pieniądze, skoro wszędzie było parę kroków. A więc była to
pani Latimer albo sir Thomas.

- To na pewno Thomas - radośnie powiedziała do wyrwanej

ze snu Brimble i pobiegła podnieść słuchawkę.

Dzwoniła Felicity.

- Skąd wiesz, że mam telefon? I skąd, znasz numer? - zdzi­

wiła się Mary Jane.

- Od Thomasa. 1 co, pewnie znów ślęczysz nad stolnicą?

Że też ci się to nie znudzi! A ja właśnie wróciłam z Wiednia

i jestem nieprzytomna ze szczęścia. Mówiłam ci, że wyjdę za
mąż, jeśli znajdę odpowiedniego mężczyznę... no wiesz, żeby
był przystojny, z kupą pieniędzy i oczywiście, żeby szalał na
moim punkcie.

Mary Jane z trudem wydobyła z siebie głos.

- To wspaniale, cieszę się. Kiedy ślub?

- Mam jeszcze kilka zobowiązań, z których nie mogę się

wycofać, ale niedługo, za jakieś parę tygodni. Chciałam się do

niego przeprowadzić, ale nawet nie chce o tym słyszeć. - Zachi­
chotała. - Jest okropnie staroświecki.

background image

142

Nie wiedziała, czy to określenie pasowało do sir Thomasa,

ale była pewna, że nigdy by nie przyjął podobnej propozycji.

- Planujesz huczne wesele?
- Uhm. W pobliżu mojego domu jest piękny kościółek. Chcę

zaprosić mnóstwo gości, a sama wystąpię w białej sukni. Druhny
też będą ubrane na biało... Szkoda, że jesteś tak daleko.

To chyba znaczy, że Felicity w delikatny sposób chciała jej

dać do zrozumienia, że nie dostąpi zaszczytu i nie będzie zapro­
szona, nawet jako gość.

- Co chcesz na prezent ślubny?
- Och, daj spokój, kochanie - roześmiała się Felicity. - Złożę

lisię prezentów u Harrodsa... ale przecież ty i tak jesteś bez forsy.

- Ale tak czy inaczej daj mi znać o terminie - poprosiła Mary

Jane. Była dumna z siebie, że udało się jej zachować radosny
ton. - Tak się cieszę, że jesteś szczęśliwa. - Z trudem powstrzy­
mywała łzy. - Muszę już kończyć rozmowę... mam ciastka
w piecyku.

- Och. ty i te twoje ciastka! - zaśmiała się Felicity i rozłą­

czyła się.

Mary Jane zamknęła drzwi, zgasiła światło i wystawiła butel­

ki na mleko. Łzy powoli płynęły jej po policzkach. Już 01iver
wyprowadził ją z równowagi, ale jakoś wmówiła sobie, że tylko
chciał jej dokuczyć. Teraz to samo usłyszała od siostry.

Płacz nic tu nie pomoże, powiedziała sobie i wzięła się za

czyszczenie kuchenki, pracę, której najbardziej nie lubiła. Kola­
cji niemal nie tknęła, nie miała ochoty na jedzenie. Poszła do
łóżka. Może jutro jaśniej spojrzy na życie.

Ranek nie przyniósł nic nowego. Wiedziała tylko jedno: nie

chce więcej widzieć sir Thomasa. Zabawiał się tylko, udając
samarytanina, kiedy Felicity była daleko. Zacisnęła zęby. Choć­
by miało to trwać do końca życia, spłaci mu wszystko co do
grosza. Jak śmiał ją całować, skoro jednocześnie zamierzał...?

background image

143

Powiedział, że wyjeżdża na tydzień, a jest dopiero pią­

tek, więc zdąży przemyśleć parę spraw. Zresztą może na począt­
ku tygodnia będzie zajęty w szpitalu. A może wcale nie przy­

jedzie?

- I tak by było najlepiej - z przekonaniem powiedziała do

Brimble.

Przyjechał nazajutrz. Właśnie podawała gościom rachunek,

kiedy stanął w drzwiach. Patrzyła na niego jak urzeczona, z bi­

jącym sercem. Jak zawsze był spokojny, uśmiechał się lekko. No

tak, ma powody, przemknęło jej przez myśl, kiedy żegnała wy­
chodzących gości. Sir Thomas zamknął za nimi drzwi i przekrę­
cił tabliczkę na drzwiach.

- Jeszcze nie ma piątej - zaprotestowała, z trudem hamując

złość.

- Przyjechałem dzień wcześniej. - Nie ruszał się od drzwi.

- Ten tydzień ciągnął mi się w nieskończoność, nie mogłem się
doczekać, kiedy poważnie z tobą porozmawiam.

- Niepotrzebnie się śpieszyłeś. Felicity zadzwoniła do mnie.

Jest bardzo szczęśliwa. Mam nadzieję, że ty też. - Mimo wysił­
ków glos zaczął jej się łamać. - Mogłeś mi powiedzieć... Byłeś
dla mnie bardzo miły, nawet więcej niż miły... ale teraz rozu­
miem, że robiłeś to dla niej.

- O czym ty mówisz? - zapytał bardzo spokojnie.
- Przestań udawać, że nie wiesz - parsknęła. - Wiedzia­

łam, że jesteś w niej zakochany, choć nie chciałeś mi tego po­
wiedzieć, wolałeś, żebym myślała... Miło wam minął czas
w Wiedniu?

Nadal był spokojny, ale głos mu się zmienił.
- Uważasz, że prosto od ciebie pobiegłem do Felicity? Że

mam zamiar się z nią ożenić? Że widywałem się z tobą, bo
chciałem uprzyjemnić sobie czas?

background image

144

- Oczywiście. 01iver powiedział mi to wcześniej, ale nie

uwierzyłam mu. Dopiero kiedy Felicity zadzwoniła...

- A więc tak mnie oceniasz? - zapytał, a kiedy skinęła gło­

wą, zmroził ją takim spojrzeniem, że aż się cofnęła.

Och, niechby tylko już sobie stąd poszedł, pomyślała bezrad­

nie. Chyba odgadł jej życzenie, bo odwrócił się i wyszedł bez
słowa.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Stała na środku sali. wsłuchując się w niknący dźwięk odjeż­

dżającego samochodu. Teraz żałowała wypowiedzianych słów.
Na dobrą sprawę wcale nie dopuściła go do głosu, nie dała mu
nic powiedzieć na swoją obronę. W dodatku jej zachowanie mu­
siało być dla niego szokiem. Zamiast ucieszyć się i złożyć mu
gratulacje, urządziła scenę. Był dla niej po prostu miły, nic wię­
cej, to tylko ona wyobrażała sobie nie wiadomo co. I już było za
późno, spaliła za sobą mosty, sama nawarzyła sobie piwa. Prze­
mawiała tak do siebie i czuła się coraz gorzej.

Była w takiej rozpaczy, że nawet nie mogła płakać. Na samą

myśl, że do końca życia będzie parzyć herbatę i wypiekać cia­
stka, dławiło ją w gardle. Oczywiście mogłaby sprzedać domek
i wyjechać, ale to będzie ucieczka. Zresztą jest mu winna tyle
pieniędzy...

Nazajutrz po wyjściu z kościoła pani Kemble, nie zważając

na jej protesty, zabrała ją na plebanię na lunch.

-

Ciągle jesteś okropnie blada - utyskiwała nad nią. - Może

za mało śpisz? A może denerwujesz się, będąc sama?

Pośpiesznie zapewniła ją, że wcale tak nie jest, a w dodatku

ma teraz telefon.

Z trudem przełknęła podane jej potrawy i wymówiła się za­

planowanym spacerem. Na szczęście pani Kemble nie mogła jej
towarzyszyć, bo na plebanii lada moment spodziewano się pa­
stora, którego zatrzymały w kościele jakieś obowiązki. Kiedy

background image

146

tylko nadszedł, Mary Jane podziękowała obojgu i wróciła do
siebie.

Niedziele były dla niej najgorsze. Zwykle chodziła na długie

spacery, żeby zabić ciągnący się w nieskończoność czas. Miała
nadzieję, że wkrótce zapomni sir Thomasa i będzie jej lżej na
duszy. Felicity nie znosiła prowincji, więc raczej nie będą się
widywać. Wieczorem niemal nie tknęła kolacji.

Poniedziałek minął jej na pracy, a we wtorek niespodziewanie

pojawiła się pani Latimer i pani Bennett.

- Wybrałyśmy się na przejażdżkę, a teraz chętnie napijemy

się kawy.

Na ich prośbę przysiadła się do stolika, zwłaszcza że nie było

nikogo poza nimi.

- Prawdę mówiąc, czuję się zawiedziona - oznajmiła pani

Latimer. - Nie wyglądasz najlepiej, kochanie. Znowu schudłaś.
Może za dużo pracujesz? Chyba przydałby ci się jakiś odpoczy­
nek. Thomas wrócił z... już nie pamiętam, dokąd ostatnio jeździł.

- Do Wiednia.
- A. no właśnie. Odwiedził cię potem? - zapylała niewinnie.
- Tak. - Nic więcej nie przychodziło jej do głowy.
Pani Latimer pozostawiła to bez komentarza, ale zaczęła uża­

lać się na tryb życia syna.

- Już najwyższy czas, żeby się ustatkował - zakończyła,

a pani Bennett natychmiast zaczęła opowiadać o zaręczynach
córki.

Mary Jane niczego więcej już się nie dowiedziała.
- Koniecznie musisz nas odwiedzić - uśmiechnęła się do

dziewczyny i zaczęła zachwycać się odnowioną herbaciarnią.

- Sir Thomas bardzo mi pomógł - beznamiętnym głosem

powiedziała Mary Jane. - Również mieszkańcy miasteczka. Je­
stem im bardzo wdzięczna. Sama nie dałabym rady.

- Kochanie, niewiele jest dziewcząt, które by sobie dały radę

background image

147

na twoim miejscu - pocieszyła ją pani Latimer. - I jeszcze ten
twój kuzyn...

- Nie widuję go często - odrzekła. Tylko wtedy, gdy czegoś

ode mnie chce albo może mi jakoś dokuczyć, pomyślała w du­
chu.

Po jakimś czasie obie panie pożegnały się. Znów została

sama.

Sir Thomas zdawał się być całkowicie pochłonięty pracą. Jak

zawsze był uprzejmy i powściągliwy, ale pan Tremble znał go
nie od dziś.

- Coś jest nie tak - podzielił się swoim niepokojem z żoną.

- Nie wiem. o co może chodzić, ale czuję, że coś nie gra.

- Może to z powodu tej miłej młodej osóbki... - zaczęła pani

Tremble.

- Daj spokój, to odpada.
- Zapamiętaj moje słowa - poważnie powtórzyła pani

Tremble.

Tego samego wieczoru do sir Thomasa przyszła z wizytą

Felicity. Tremble, który jej otworzył, z trudem ukrył swoją nie­
chęć na jej widok. Nie przepadał za tego typu kobietami - wyzy­
wającymi pięknościami o nazbyt swobodnym sposobie ubierania
się - ale grzecznie zaprosił ją do środka, a sam poszedł zaanon­
sować jej przybycie.

Sir Thomas siedział w salonie przy biurku i coś pisał. Watson

leżał obok nóg pana.

- Czy coś ważnego, Tremble? - Podniósł wzrok na wchodzą­

cego.

- Pewna młoda kobieta chce się z panem zobaczyć... panna

Seymour.

Na widok nagle rozjaśnionych radością oczu sir Thomasa, pan

Tremble przypomniał sobie niedawne słowa żony. Byłby rozcza-

background image

148

rowany, gdyby to rzeczywiście chodziło o tę kobietę. Wprawdzie
gusty bywają różne i nie należy o nich dyskutować, ale ta pięk­
ność zupełnie nie pasowała do sir Thomasa.

Tremble odetchnął z ulgą, kiedy kobieta weszła do salonu i na

jej widok sir Thomas wcale nawet nie próbował ukryć swojego

rozczarowania.

- Felicity! A ja myślałem, że to Mary Jane.
- Mary Jane? A co ona mogłaby robić w Londynie? No

wiesz, Thomas, mógłbyś przynajmniej ucieszyć się na mój wi­
dok. Chciałam cię osobiście powiadomić o... Wprawdzie jutro
będzie o tym w gazetach, ale chciałam to zrobić sama ze względu
na to, co nas łączyło... Otóż... zaręczyłam się! Cudowny czło­
wiek, ni mniej, ni więcej, tylko reżyser filmowy! Już od paru
tygodni kręcił się koło mnie. Wiesz, dziewczyna musi myśleć
o swojej przyszłości. Pojechaliśmy razem do Wiednia i tam pod­

jęliśmy decyzję. Teraz on jest w Stanach, ale jutro wraca. Oczy­

wiście jesteś zaproszony na wesele. Dzwoniłam do Mary Jane,

ale ona niestety nie przyjedzie, nie czułaby się dobrze w towa­
rzystwie i nie ma w co się ubrać.

Sir Thomas stał, nie ruszając się z miejsca i uważnie przyglą­

dał się szczebiocącej dziewczynie.

- Wątpię, czy będę wolny, by przyjść na twój ślub - powie­

dział spokojnie. - Mam nadzieję, że oboje będziecie szczęśliwi.
Przypuszczam, że Mary Jane była zaskoczona, kiedy powiedzia­
łaś jej za kogo wychodzisz.

Felicity wzruszyła ramionami.
- Chyba tak. Nie pamiętam. Ty też byłeś w tym czasie

w Wiedniu, prawda? Mogliśmy się spotkać, ale pewnie byłeś
zajęty wykładami czy czymś innym równie nudnym.

- Owszem. Napijesz się czegoś?
- Nie, dzięki. Właśnie wybieram się na kolację ze znajomy­

mi. - Uśmiechnęła się czarująco. - A wiesz co, Thomas? Przez

background image

149

chwilę brałam cię pod uwagę jako kandydata na męża, ale z tego
nic by nie wyszło. Myślisz tylko o pracy.

Uśmiechnął się. Nie miał zamiaru wyprowadzać jej z błędu.

W czwartkowe popołudnie panie Potter jak zwykle przyszły

na herbatę. Wcześniej było sporo gości, ale teraz poza nimi
nikogo nie było.

- Bardzo dobrze sie składa, że jesteśmy same - tajemniczo

zaczęła pani Emily. - Mam coś dla ciebie do przeczytania, coś
bardzo interesującego. W „Telegraph" była oczywiście tylko nie-
wielka wzmianka, ale pożyczyłam od pani Stokes „Daily Mir-
ror". Oni wszystko opisują bardzo dokładnie.

Obie panie usadowiły się przy swoim ulubionym stoliku i za­

brały się za nalewanie sobie herbaty do filiżanek. Mary Jane
cierpliwie czekała. Wreszcie pani Emily sięgnęła do koszyka
i podała jej gazetę. Najpierw "Telegraph" z zaznaczonym frag­
mentem zapowiedzi ślubnych.

Mary Jane nie wierzyła własnym oczom.
„Pan Theobald Coryman z Nowego Jorku i panna Felicity

Seymour z Londynu".

Przeczytała to powtórnie, żeby się jeszcze raz upewnić.
- Nic nie rozumiem... czy to jakaś pomyłka? - zapytała.

- W „Telegraph"? - oburzyła się pani Emily. - Przecież to

najbardziej szacowna gazeta. - Ale podała jej „Daily Mirror".
. „Słynna modelka wychodzi za reżysera filmowego" - głosił

ogromny tytuł na pierwszej stronie, a pod nim zamieszczono
zdjęcie Felicity z mężczyzną w rogowych okularach i kapeluszu
z szerokim rondem. Obejmował ją czule, a Felicity demonstro­
wała pierścionek na palcu.

- To musi być pomyłka - upierała się Mary Jane. - Przecież

Felicity powiedziała...

Dokładnie, słowo po słowie, przypomniała sobie wszystko,

background image

150

co mówiła siostra. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że ani razu
nie padło nazwisko sir Thomasa. To ona sama skonstruowała
w wyobraźni te ich zaręczyny i oskarżyła sir Thomasa o nieucz­
ciwość wobec niej. Rzeczywiście nawarzyła sobie piwa. W do­
datku potraktowała go w taki sposób, że nigdy jej tego nie za­
pomni i nie wybaczy. I nawet nie dała mu dojść do słowa.

Panie Potter przyglądały się jej uważnie. Jej zachowanie wy­

dawało się im co najmniej dziwne.

- Nie cieszysz się? Wygląda na to, że Felicity się poszczę­

ściło.

- Och, tak, cieszę się - pośpiesznie zapewniła Mary Jane.

- To wspaniała wiadomość. Jestem pewna, że będzie... że oboje
będą bardzo szczęśliwi. On jest... - Urwała, szukając słów, by
opisać przyszłego męża siostry, ale właściwie na zdjęciu niewiele
było widać poza okularami i kapeluszem. - On jest całkiem...
całkiem miły - szepnęła zmieszana.

- To będzie dobrana para - sucho zauważyła pani Emily.

- Napisali, że ten mężczyzna jest bardzo bogaty.

- No tak, Felicity lubi piękne rzeczy.
- Wszyscy lubimy, kochanie. - Mabel Potter popatrzyła na

nią spod oka. - Wyglądasz trochę mizernie. Usiądź i napij się
z nami herbaty.

Rzeczywiście, filiżanka herbaty to złoty środek na wszystkie

nieszczęścia. Przynajmniej nieco ochłonie.

Po wyjściu pań Potter nie mogła znaleźć sobie miejsca. Mio-

tały nią sprzeczne uczucia. Zastanawiała się, czy powinna napi­
sać do sir Thomasa i przeprosić go za swoje zachowanie, czy też
może lepiej machnąć ręką i zostawić sprawy ich własnemu bie­
gowi. Czy zbierze się na odwagę, wyzna mu swoje uczucie
i poprosi o przebaczenie? Poszła na górę i usiadła nad kartką
papieru, ale po godzinie się poddała. Nie potrafiła znaleźć wła­
ściwych słów.

background image

151

- Zresztą - powiedziała do Brimble - wątpię, żeby w ogóle

chciał jeszcze o mnie pamiętać...

I tu się bardzo myliła, bo było całkiem inaczej. Wprawdzie

starał się nie przywoływać w myślach jej obrazu, ale przez cały

czas, gdy na przykład po obchodzie jednym uchem słuchał zwy­
kłych utyskiwań siostry przełożonej na szpitalną pralnię czy nie­
dobór personelu, targało nim dziwne pragnienie, by udusić Mary
Jane i, zupełnie nielogicznie, porwać ją do samochodu, wywieźć
w jakieś spokojne miejsce i wziąć z nią ślub. Jak mogła choć
przez chwilę posądzać go, że zabawia się jej kosztem? Tym
bardziej że tak szaleńczo ją kochał. Nie zdawał sobie tylko
sprawy z jednego - że nigdy, ani razu, nie zdradził się przed nią

ze swoim uczuciem.

Nie mógł się skupić na pracy. Inni też to zauważyli, na szczę­

ście jego rozkojarzenie przypisywali przemęczeniu.

Wreszcie się zdecydował. Musi się z nią zobaczyć. Panna

Pink zobowiązała się przełożyć konsultacje zaplanowane na po­
niedziałek - w ten sposób mógł sobie zrobić wolny dzień.

Mary Jane nadal próbowała ułożyć list, ale mimo wysiłków

nie była zadowolona z rezultatów. W dodatku w niedzielę od­
wiedził ją 01iver, co dodatkowo popsuło jej humor.

- Słyszałaś o Felicity, prawda? - zagadnął ją już od progu.

- No i co ty na to?

- Bardzo się cieszę. Ale ty chyba pomyliłeś jej narzeczo­

nych, co?

- No tak, ale... - skrzywił się. - Ale zgodzisz się, że umiała

się dobrze ustawić.

- Po co tu przyszedłeś? - spytała nieuprzejmym tonem, po­

nieważ wolałaby wcale go już nie widywać.

- Mamy z Margaret pewien pomysł. Chcemy odkupić od

ciebie herbaciarnię. Jest teraz po remoncie, a to duży plus. Mo-

background image

152

głabyś przecież nadal tu mieszkać. Dom jest twój,.. niestety. Jeśli
chcesz, to możesz nadal prowadzić lokal, a my byśmy płacili ci
pensję. Trzeba by tylko pomyśleć o jakiejś reklamie. Na przykład
wykorzystać do tego Felicity - dodał bez mrugnięcia okiem.

- To by przysporzyło popularności.

- Po moim trupie - uniosła się Mary Jane. - Ciekawe, co

jeszcze wymyślisz? Jeśli skończyłeś, to nie będę cię zatrzymy­

wać. - Otworzyła drzwi i nie bacząc na jego protesty, uprzejmie,
ale stanowczo wyprowadziła go na dwór.

Chociaż... kto wie, zastanowiła się po jego wyjściu, może to

byłoby jakieś rozwiązanie? Nie zostałaby tutaj, zresztą 01iver
znalazłby sobie kogoś do pracy. Mając pieniądze, mogłaby za­
mieszkać gdzie indziej. Ale na razie nie miała do tego głowy:
ciągle, bez ustanku, dręczyły ją rozmyślania o sir Thomasie.

Słońce już wstało, kiedy w poniedziałek zeszła na dół otwo­

rzyć herbaciarnię. Błękitne niebo z lekkimi chmurkami nio­
sło zapowiedź zbliżającej się wiosny. Nakryła stoliki i przygoto­
wała porcję rożków. Taka piękna pogoda zachęca do wycieczek
po okolicy, więc może będą dziś klienci. Jej przewidywania
szybko się potwierdziły - nie minęło wiele czasu, a wszystkie
miejsca były zajęte. W czasie przerwy warto będzie upiec więcej
ciasteczek.

Nalewała akurat kolejne zamówione kawy, kiedy wszedł no­

wy gość. Na jego widok zadrżała jej ręka, w której trzymała
dzbanek i rozlała trochę kawy na spodek.

Sir Thomas! Tuż za nim wkroczył Watson.
Opanowała się, postawiła dzbanek i wbiła wzrok w przyby­

łego. A on usiadł przy pustym stoliku i patrząc gdzieś w sufit,
swobodnie głośno powiedział:

- Poproszę jedną kawę.
Wyglądał na zupełnie rozluźnionego. Watson już ruszał, by

background image

153

ją powitać, ale jego pan jednym słowem przywołał go do porząd­

ku i pies schował się pod stół.

Gwałtowna radość, jaka ją przepełniła na jego widok, ustąpiła

miejsca niespodziewanej złości. Jak mógł wejść tu tak po prostu,

jak ktoś zupełnie obcy? Jak mógł tak zwracać się do niej? Naj­

chętniej rzuciłaby mu w twarz tę zamówioną kawę.

Drżącą ręką napełniła filiżankę. Nie patrzyła na niego, sta­

wiając filiżankę na stoliku, tylko psa pogładziła po wysunię­
tym spod stołu łbie i szybko wypisała rachunek. Skoro chce być
tu jedynie klientem, to bardzo proszę! Wyciągnęła rękę po pie­
niądze.

Delikatnie ujął jej dłoń. Była zaczerwieniona od domowych

prac, ale mała i kształtna. Pocałował ją, zagiął jej palce i dopiero
wtedy puścił. I zrobił to na oczach wszystkich gości!

Nie wiadomo, co by się dalej stało, ale akurat w tym momen­

cie dwie panie, siedzące przy stoliku obok, poprosiły o rachunek.
Po ich wyjściu Mary Jane stanęła za kontuarem, starannie uni­
kając patrzenia w stronę sir Thomasa. Dwoje młodych turystów
kilka razy obrzuciło ją zaciekawionym spojrzeniem, popatrzyli
na sir Thomasa i też wyszli. Pozostała w lokalu jedynie cztero­
osobowa rodzina z sąsiedztwa. Z wyraźnym zainteresowaniem
czekali na dalszy rozwój wydarzeń, ale ponieważ nic więcej się
nie działo, w końcu zabrali się i oni. Wyszli, na odchodne życząc
Mary Jane szczęścia.

Sir Thomas podszedł do drzwi, odwrócił tabliczkę na stronę

z napisem „Zamknięte" i przekręcił klucz w zamku. Oparł się
o futrynę.

Mary Jane stała na środku sali, czekając, co on teraz powie.

Panująca cisza stawała się coraz trudniejsza do wytrzymania.

- Nie powinien pan być teraz w szpitalu? - Nic lepszego nie

przyszło jej do głowy.

- Udało mi się przełożyć zajęcia i zrobić sobie wolny

background image

154

dzień... - od jego niespodziewanego uśmiechu stopniało w niej
serce - ...żeby cię zobaczyć, moją kochaną Mary Jane.

- Mnie? .
- Sądziłaś, że pojechałem do Wiednia z powodu Felicity?

- zapytał poważniejąc.

- Najpierw 01iver tak mi powiedział, a potem Felicity dzwo­

niła do mnie... Nie powiedziała, z kim była, ale ja pomyślałam,
że mówiła o tobie. Znany, bogaty, przystojny... pasowało do
ciebie jak ulał.

- A co było potem? - dociekał.
- Pani Emily pokazała mi gazety. Dopiero wtedy zobaczyłam

zdjęcie Felicity z... zapomniałam, jak on się nazywa. Chciałam
napisać do ciebie, żeby się wytłumaczyć, ale nie umiałam...

- Przypuszczałaś, że pomogłem wyremontować herbaciar­

nię, bo jesteś siostrą Felicity?

Skinęła głową.

- To było najbardziej przykre. Byłam wściekła.
- A dlaczego teraz jesteś zła?
Z ociąganiem popatrzyła mu w oczy.
- Wolałabym nie mówić, jeśli nie masz nic przeciwko temu.
- Mam. I to bardzo. Obchodzi mnie wszystko, co mówisz,

co robisz, co myślisz. Kocham cię, dziewczyno, kocham cię
całym sercem. Stałaś się częścią, nie, jesteś całym moim życiem.
Chcę cię mieć przy sobie, móc z tobą rozmawiać, móc cię kochać.

A więc to prawda, że marzenia czasami się spełniają? - ra­

dośnie przemknęło jej przez myśl.

- Jesteś pewien, Thomasie? - wyszeptała. - Ja tak bardzo cię

kocham, ale 01iver powiedział...

" Sir Thomas przygarnął ją ku sobie.

- Zapomnij o 01iverze. Kochanie, powiedz mi to jeszcze raz.
- Czy jesteś pewien...? - popatrzyła na niego i powtórzyła

posłusznie: - Bardzo cię kocham.

background image

155

. - Wydawało mi się, że to powiedziałaś, ale musiałem się

upewnić.

- Ale...
- Już nic więcej nie mów - przerwał jej i pochylił się, by ją

pocałować.

- Och, to było wspaniałe. - Z trudem łapała oddech, kiedy

wreszcie ją puścił.

- W takim razie...
- Thomas, mam ciasteczka w piecu - powstrzymała go na­

gle. - Tylko nie pomyśl sobie, że nie chcę, żebyś mnie całował,
bardzo chcę, ale zaraz się spalą - dodała usprawiedliwiająco.

- Kochanie, zapakuj parę rzeczy i włóż Brimble do koszyka.

Masz na to dziesięć minut. Ja zajmę się kuchnią. Nie, nic nie
mów, nie pora na to... Po ślubie będziesz mieć mnóstwo czasu
na kłótnie.

Pocałowała go w policzek.

- Zapamiętam to sobie! - zawołała, wbiegając na schody.
Patrzył za nią, póki nie zniknęła. Poszedł do kuchni ratować

ciasteczka, a Watson tuż za nim. Brimble z zainteresowaniem
spoglądała na psa z wysokości kuchennego stołu.

- Thomas, co mam ze sobą zabrać? - zawołała Mary Jane,

stając na schodach. - Nie powiedziałeś, dokąd jedziemy.

Popatrzył na jej zaaferowaną buzię.
- Jedziemy do naszego domu, do Londynu, kochanie.
Uśmiechnął się i w tym samym momencie twarz Mary Jane

rozjaśnił piękny uśmiech. Takiego uśmiechu nigdy jeszcze u niej
nie widział.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
MOJA KOCHANA MAMUSIA, MÓJ KOCHANY TATUŚ 4l
Neels Betty Zakochany Profesor
WOLNOŚĆ MOJA KOCHANA
Neels Betty To się zdarza tylko raz
Neels Betty Poszukujące serca 01 Propozycja
Neels Betty Staromodna dziewczyna
Clark Mary Jane Zabawa w chowanego
Clark Mary Jane Zatancz ze mna
0129 Neels Betty Staromodna dziewczyna
Neels Betty Gwiazdka miłosci 1999 Gwiazdkowe oświadczyny
Clark Mary Jane Zabawa w chowanego
275 Harlequin Romance Neels Betty Szczescie bywa tak blisko
Clark Mary Jane Zabawa w chowanego
Neels Betty Ślub Matyldy
Neels Betty To się zdarza tylko raz
Neels Betty Pocalunek pod jemiola
SKANER WOLNOŚĆ MOJA KOCHANA

więcej podobnych podstron