Hallaway Tate Kocham cię prawie aż po śmierć

background image

Tate Hallaway

background image

Rozdział 1

Wiecie co? Dzisiaj skończyłam szesnaście lat. Super, nie? Oczywiście, jeśli przez

słowo „super“ rozumiecie najgorszy dzień w życiu... A dopiero było południe.

Siedziałam w bufecie Liceum Stassena, gapiąc się na niespodziankę z tuńczykiem.

Pozwólcie, że coś wam powiem: to faktycznie była niespodzianka. Nie mogłam się nadziwić,

że spełnia normy sanitarne. Na litość boską, miała szary kolor. Jedzenie nie powinno być

szare.

Również urodziny dałoby się wytrzymać, gdybym mieszkała w jakimś bardziej

ekscytującym miejscu. Ale nie, kończyłam szesnaście lat w beznadziejnej dziurze: St. Paul w

Minnesocie.

Wepchnęłam kleistą papkę do pojemniczka. Przynajmniej ziemniaki wyglądały na

jadalne. W brzuchu mi burczało, więc włożyłam do ust widelec. I westchnęłam. Kanapka z

indykiem. Tego potrzebowałam. Albo kogoś, z kim mogłabym się pośmiać z całej tej głupiej

sytuacji.

Ale nie. Siedziałam sama.

A powinna być tu Bea. Kiedyś, jeszcze w gimnazjum, zawarłyśmy uroczyste

przymierze: w czasie lunchu zawsze siadamy razem, żeby żadna z nas nigdy nie wyglądała na

żałosną, samotną ofiarę losu.

Halo! Tak, to właśnie ja! Numer jeden wśród ofiar losu na życiowym zakręcie.

W dniu własnych urodzin, nic dodać, nic ująć.

Bea - dla swojej matki Beatrice Theodora Braithwaite - jest kimś w rodzaju mojej

najlepszej przyjaciółki. Jako jedyna w szkole nazywa się jeszcze bardziej tajemniczo niż ja.

Posłuchajcie tylko: Anastasija Ramses Parker. No właśnie. Sami widzicie, dlaczego większość

ludzi mówi do mnie Ana.

Tak czy inaczej, znamy się z Beą od drugiej klasy. To kawał historii. Trudno nie być

blisko z kimś, od kogo pożyczało się swój pierwszy tampon, z kim chichotało się na widok

pierwszego obiektu miłosnego zauroczenia i z kim wspólnie przetrwało się w gimnazjum

okropne zajęcia z wychowania seksualnego. Chociaż, szczerze mówiąc, nie zawsze ją lubię.

Bardzo się różnimy. Bea ma tendencje do odgrywania primadonny, a ja skłaniam się ku roli

background image

książkowego mola i nieśmiałej trusi. Jednak w jakimś sensie połączył nas los, bo w całej szkole

jesteśmy jedynymi Prawdziwymi Czarownicami.

To sekret, jednak magia rzeczywiście istnieje. Prawdziwe Czarownice potrafią

spowodować wiele rzeczy. Nie tylko tych przyjemnych, w stylu New Age, ale na przykład

zjawiska widoczne gołym okiem: burze, choroby, pomór bydła. Wiecie, wszystkie te sprawy,

za które dawniej byłyśmy palone na stosach. Właśnie dlatego nie opowiadamy o tym na prawo

i lewo.

W szkole i poza szkołą jest oczywiście pełno wiccan.

1

Być nastoletnią czarownicą to

najnowszy krzyk mody, jednak my z Beą naprawdę potrafimy czarować.

A w każdym razie Bea potrafi.

Ja też powinnam. Mam odpowiednie pochodzenie, ale - no cóż - coś źle poszło. Może

to samo coś, które sprawiło, że jedno moje oko jest lodowato błękitne, a drugie mahoniowo

brązowe.

O linoleum zaszurało krzesło. Podniosłam z nadzieją wzrok. Może królowa Bea

wreszcie raczyła się pojawić? W końcu lepiej późno niż wcale.

Ale to nie była Bea, tylko Matt Thompson, fantastyczny hokeista, oraz jego kumple,

Pierwszy i Drugi. Wszyscy trzej usiedli przy moim stoliku. Między nami mówiąc, sekretnie

podkochiwałam się w Thompsonie. To taki męski typ z kwadratową szczęką, rozumiecie?

Podobało mi się, w jaki sposób jego ultrakrótkie orzechowe włosy wiją się na koniuszkach. A

poza tym ten chłopak jak nikt inny potrafi wpasować się w T-shirt i dżinsy w sposób dość...

zauważalny.

Wielka szkoda, że jest takim wrzodem na tyłku.

- Czyżby to była Ana Parker, Dziewczyna-Czarownica? - W ustach Thompsona

zabrzmiało to niczym ksywka jakiejś superbohaterki. Jego kumple zarechotali.

- Czego chcesz, Thompson? Zgubiłeś drogę do jaskini? - odparowałam, co było

niezwykle zgrabną odpowiedzią, zważywszy na fakt, że żołądek podchodził mi do gardła.

Faceci tacy jak Matt Thompson potrafią wyczuć strach, więc swój lęk próbowałam ukryć pod

pozorami lekceważenia.

1

Wiccanie - neopoganie odwołujący się do czarów (przyp. tłum.)

background image

Pierwszy i Drugi popatrzyli po sobie, marszcząc z wysiłku idealnie neandertalskie

czoła, po czym wzruszyli ramionami, najwyraźniej nie łapiąc dowcipu. Natomiast Thompson

nie dał się speszyć.

- Ciekawe, jak to się dzieje, że znowu siedzisz sama? Nie mogłabyś wyczarować sobie

jakichś przyjaciół?

Och, trafiony, zatopiony, maestro błyskotliwej riposty. Jednak kumple Matta uznali ten

żarcik za niewypowiedzianie zabawny.

- Jasne. Ha, ha - odparłam. Moja maska twardzielki zaczynała trochę pękać. Takie

sceny nigdy nie wychodzą na korzyść niepopularnej nudziarze. Będę się teraz musiała

pilnować, żeby jakiś napój nie wylądował na mojej twarzy albo nie przydarzyło mi się coś

równie nieprzyjemnego. Wiedziałam, że poradziłabym sobie o wiele lepiej, gdyby była tu ze

mną Bea. Swoją drogą, dlaczego się mnie czepiali? Zwykle Thompson i jego banda zostawiali

nas w spokoju. Czyżby to był żałosny podryw na poziomie podstawówki?

- Uważaj, człowieku - powiedział Pierwszy. - Ona może rzucić na nas zły urok.

Bardzo bym chciała. Niestety, tym trzem nic z mojej strony nie groziło. W dziedzinie

magii byłam całkowitą porażką. Ale oni o tym nie wiedzieli. Nikt nie wiedział, nawet Bea. To

był wyłącznie mój sekret. O którym próbowałam zapomnieć. Bo jeśli nie jestem Prawdziwą

Czarownicą, to czym - zwykłą ofiarą losu?

Jak na ironię, zauważyłam, że mimo psioczenia i burczenia zrobili się nieco nerwowi.

No cóż, gdyby siedziała tu ze mną Bea, mogliby odkryć w swoich spodenkach gimnastycznych

kolonię pająków albo przestałyby działać szyfry ich szafek.

Serio.

Za mną przemawiało jedynie to, że zdecydowanie wyglądam na czarownicę. Długie,

paskudnie proste włosy tworzą mi niewielkie V pośrodku linii ziemistobladego czoła. Okej,

Bea twierdzi, że mam porcelanową cerę, ale ja zawsze czułam się widmowo biała i wyblakła...

oprócz oprawy oczu. Dzięki gęstym ciemnym rzęsom prawie nie muszę używać tuszu, a moje

tęczówki, każda z innej bajki, to najlepsza broń przeciwko takim osobnikom jak Thompson i

jego banda.

Obrzuciłam ich więc swoim opatentowanym „złym wzrokiem“. Doskonaliłam to

spojrzenie latami. Lodowato błękitne oko zezowało na Thompsona. Jednocześnie zaczęłam

background image

mruczeć pod nosem o czarach, marach, filarach i karach. I różne inne słowa do rymu, bo, sami

wiecie, ludzie oczekują, że zaklęcia będą się rymować.

Chłopaki wyraźnie się zaniepokoili, a Drugiemu nawet zaczęło podskakiwać jabłko

Adama. Zerkali po sobie nerwowo. Thompson próbował udawać, że nie robi to na nim

żadnego wrażenia, tylko już pora lecieć, bo nagle w drugim końcu sali zobaczył kogoś

znajomego.

- Hej, to Yvonne. Musimy pogadać o kapeli, która ma grać u niej na imprezie. -

Podniósł się, żeby uciec, ale na odchodnym jeszcze wykrzesał z siebie nieco złośliwości: -

Żałuj, że nigdy nie będziesz dość popularna, by ktoś cię zaprosił, świrusko.

- Uuu! - krzyknęłam.

Podskoczył i wydał z siebie dźwięk podejrzanie podobny do pisku. Pierwszy - a może

to był Drugi - zachichotał. Naprawdę.

Punkt dla świruski! Szkoda tylko, że wszyscy trzej raczej się mylili co do moich

możliwości.

Matt Thompson oddalił się nonszalanckim krokiem flirtować z Yvonne Jackson, którą

- jak powszechnie sądzono - zaprosi na jesienny bal organizowany jako pożegnanie

absolwentów wyjeżdżających do college'ów w innych miastach. No cóż, Yvonne przewodzi

naszemu zespołowi czirliderek. Ależ banał. Obserwowałam ich ukradkiem, a jednocześnie

próbowałam przełykać jadalne fragmenty niespodzianki. On pochylony mówił coś, opierając

się łokciami o stół w taki sposób, żeby uwypuklić mięśnie torsu. Ona chichotała. Było to

obrzydliwe, ale...

Proszę bardzo, oto właśnie skończyłam szesnaście lat. I co? Miałam mieć z tego

powodu jakąś imprezę? Muzykę, tańce, w ogóle cokolwiek fajnego? Dostać jakieś prezenty?

Nie. Dzisiejszego wieczoru mogłam spodziewać się tylko długiej, nudnej jazdy za miasto,

podczas której Bea i moja mama będą w kółko powtarzać, że wszystko musi się udać.

Chata za miastem jest naszym „sabatowiskiem“, miejscem, gdzie grupa Prawdziwych

Czarowników i Czarownic, pisanych wielką literą, uprawia w sekrecie magię. Właśnie tam

czekała mnie spektakularna kompromitacja na oczach wszystkich. Miałam zostać wezwana do

zaprezentowania najprostszych, podstawowych zaklęć. To jest część oficjalnej Inicjacji albo

ceremonii powitalnej w Gronie Wybrańców.

Tylko że akurat mnie żadne powitanie nie groziło.

background image

Wiedziałam, że kiedy zawalę rytuał, mama zacznie płakać. Zostanę wykluczona,

wywalona z kowenu, i resztę swoich dni w Liceum Stassena spędzę właśnie tak: siedząc sama

nad lunchem, podczas gdy wszyscy - wszyscy, nawet Bea - będą myśleli, że jestem jakąś

stukniętą dziwaczką.

Zapowiadało się naprawdę okropnie.

A jeszcze nawet nie przebrnęłam przez połowę dnia.

Uaaa.

background image

Rozdział 2

Dopadłam Beę tuż przed zajęciami teatralnymi na szóstej lekcji. Mimo że zazwyczaj

jestem bardzo nieśmiała, kocham teatr. Grałam w każdej sztuce, odkąd na początku szkoły

średniej udało mi się zostać szaloną siostrą w Wariatce z Chaillot. Oczywiście zwykle dostaję

podobne role: jedna z trzech Wiedźm w Makbecie, Zła Czarownica z Zachodu w

Czarnoksiężniku z Krainy Oz, Medea w Medei i tak dalej. Ale teatr jest jedynym miejscem, w

którym dziwaczny wygląd w istocie rzeczy stanowi mój atut.

- Gdzie byłaś w czasie lunchu? - zapytałam. Zatrzymałyśmy się przy szafce Bei, w

pobliżu drzwi sali pana Martineza. Moja przyjaciółka wrzuciła podręcznik do matmy na stos

rupieci zaśmiecających niewielką przestrzeń. Byłam ciekawa, czy go potem znajdzie bez

wzywania ekipy poszukiwawczej. - Musiałam siedzieć sama.

- Ojej, biedna dzidzia - zakpiła i protekcjonalnie poklepała mnie po policzku. -

Musiaała siedzieć całkiem samiuteńka.

Czy już wam wspominałam, że czasami zbytnio za Beą nie przepadam? Zignorowałam

to. Bo wiedziałam, że nie miała na myśli nic złego. Kiedy trzeba, zawsze okazuje mi siostrzaną

solidarność.

- No cóż, ominęło cię, jak popatrzyłam na Thompsona złym okiem.

- Słyszałam o tym, faktycznie. - Uśmiechnęła się i chwyciła mnie pod ramię, jakbym

miała eskortować Jej Wysokość na bal. Musiałyśmy wyglądać na dobraną parę. Bea była

wystrojona w czarny sweter, koszulę w czarno-różowe paski i stosowne legginsy.

Ufarbowane na czarno włosy związała w dziecinne kucyki tak, żeby móc się pochwalić

różowymi pasemkami.

Co do mnie, przyznaję, że jestem wierna palecie gotyckiego rocka. To oznacza czarny

z czarnym i z czarnym, chociaż dla uczczenia urodzin wzbogaciłam mój tradycyjny zestaw -

wąskie dżinsy, top, zapinana góra z długimi rękawami - o ciężki srebrny naszyjnik z egipskim

hieroglifem ankh i ulubione buty.

- A co słyszałaś? - zapytałam, zatrzymując się pod drzwiami klasy.

- Że rzuciłaś na niego zły urok. Koleś potknął się w pracowni chemicznej i zalał cały

stół jakimś odjazdowym kwasem. Musieli wyciągnąć kombinezony ochronne, żeby to

posprzątać. Chodź, dziewczyno.

background image

Skrzywiłam się, słysząc, jak przesadza. Chyba jednak nie wkładali tych

kombinezonów. Co więcej, dobrze wiedziałam, że nie rzuciłam na Thompsona uroku. Nie

wykrzesałam z siebie żadnej magii. Tego byłam pewna. Mogłam nie być w stanie samodzielnie

czarować, ale zawsze potrafiłam to ukryć, bo umiem wyczuć działające zaklęcie. Umiem

powiedzieć, kiedy energia osiąga maksimum i kiedy ktokolwiek w moim otoczeniu użył jej,

choćby minimalnie.

Z Thompsonem zrobiłam to samo, co robiłam przez całe życie, gdy przychodziło do

czarowania: udawałam.

Pozwoliłam, żeby moja ręka wysunęła się spod ramienia Bei, która tymczasem

szczerzyła się do mnie, jak jakiś zakichany kot z Cheshire.

- Byłam ciekawa, kiedy wreszcie przestaniesz zadzierać nosa i kogoś załatwisz -

oznajmiła, żartobliwie szturchając mnie w żebra. - Porada wiccańska jest dla wiccan, nie dla

Prawdziwych Czarownic.

To jej ulubiony tekst w sytuacjach takich jak ta. Bea naprawdę nie popiera reguły:

„jeśli nie krzywdzisz nikogo“ i tych wszystkich dobroczynnych kawałków Porady. Uważa, że

gadki w stylu „dla największego dobra wszystkich“ służą tym, którzy nie mają pojęcia o magii.

Kasować czarne charaktery, tak brzmi jej motto.

Jeśli chodzi o mnie, nie byłabym taka pewna. Chcę przez to powiedzieć, że karma ma

swoje sposoby, żeby capnąć za siedzenie, kiedy człowiek najmniej się tego spodziewa.

Na szczęście nie musiałam nic mówić, bo rozległ się dzwonek. Pospiesznie weszłyśmy

do sali.

Uczniowie na zmianę czytali kolejne wersy z Wieczoru Trzech Króli Szekspira. Pan

Martinez wtrącał się od czasu do czasu, żeby wytłumaczyć jakieś dawne słowo albo kiepski

(ale zazwyczaj sprośny) dowcip. Normalnie bardzo mnie te zajęcia interesują, dzisiaj jednak

błądziłam gdzieś myślami.

Opowiastka Bei o skutkach złego uroku, który rzuciłam na Thompsona, sprawiła, że w

głębi serca zakiełkowała mi głupia nadzieja.

A jeśli naprawdę?

A jeśli ukończona szesnastka jednym kliknięciem przełączyła we mnie to coś z „off“ na

„on“?

background image

Niekiedy przychodziło mi do głowy, czy aby nie opuściłam jakiejś ważnej lekcji, którą

wszyscy inni przerobili. Zupełnie jakbym potrzebowała tylko, żeby ktoś przekręcił we mnie

jakiś klucz i wtedy wszystko nabierze sensu.

A jeśli to się właśnie stało i nareszcie będę czarować?

Nie mogłam się już doczekać dzwonka, żeby pobiec do domu i wypróbować jedno czy

dwa zaklęcia. Co tu dużo mówić, odkąd po raz pierwszy dotarło do mnie, że w dziedzinie

magii jestem absolutnym zerem, panicznie bałam się całej tej historii z Inicjacją. Ale może...

może podczas wielkiego rytuału sprawy potoczą się nie tak okropnie, jak zawsze sądziłam.

- Ano Parker? Jesteś z nami?

Zamrugałam. Przed moją ławką stał pan Martinez i przyglądał mi się ze zmarszczonym

czołem. To bardzo szykowny facet. Zawsze wygląda niesamowicie w odprasowanej białej

koszuli, ciemnych spodniach i krawacie. Jednak kwaśna mina psuła cały efekt, słowo daję.

- Och - powiedziałam, widząc, że klasa wpatruje się we mnie. Najwyraźniej musiała

nadejść moja kolej na czytanie. Wlepiłam wzrok w Wieczór Trzech Króli, ale nie miałam

pojęcia, do którego miejsca doszliśmy.

- Och, kwestia? - Tak się zawsze mówi, kiedy podczas próby człowiek zapomni

tekstu. Tak jak się spodziewałam, kilku klasowych aktorów weteranów parsknęło śmiechem.

Jednak pan Martinez do nich nie należał. Prawdę mówiąc, patrzył na mnie, jakbym go głęboko

zraniła i zmarnowała szansę na list polecający do Juilliard.

2

Co nie znaczy, że naprawdę wiem,

co chcę robić ze swoim życiem i w ogóle.

- Ano, spodziewałem się po tobie czegoś więcej. Czy ktoś mógłby podpowiedzieć

naszej śniącej na jawie pannie Parker?

Wystrzelił w górę las rąk. Podlizywanie się zawsze było wypróbowaną drogą do

przesłuchań w sprawie ról. Pan Martinez poprosił Taylor. To moja najlepsza przyjaciółka

nieczarownica. Jest fanką teatru, kujonicą i totalną maniaczką komputerową. Krótko mówiąc,

kimś w moim stylu. A oprócz tego najzabawniej w świecie kocha się w panu Martinezie,

którego cała reszta klasy uważa za geja.

Teraz Taylor pracowała nad główną rolą w następnym przedstawieniu.

2

Juilliard School - znana wyższa uczelnia muzyczna i artystyczna w Nowym Jorku (przyp. tłum.)

background image

Tymczasem ja czułam się jak coraz większa idiotka. Przesuwałam wzrokiem po stronie

w poszukiwaniu właściwego wersu, a sekundy płynęły. Wreszcie znalazłam go i odczytałam,

cała czerwona na twarzy. Obiecałam sobie, że do końca zajęć będę już uważać.

Później spotkałyśmy się we trójkę, żeby obgadać wydarzenia dnia. Taylor nie może z

nami jadać, bo ma lunch na innej przerwie. Więc żeby nadrobić zaległości, już tradycyjnie

odprowadzamy się nawzajem do swoich szafek i w tym czasie przekazujemy sobie różne

nowiny, smaczne kąski i zwykłe plotki. Ponieważ szafka Bei jest najbliżej, tam się zawsze

umawiamy.

- Ana, dokąd uciekłaś myślami w czasie zajęć? Pan Martinez miał rację. Zwykle jesteś

wzorowa - rzuciła Taylor.

Taylor jest emigrantką z Somalii i nosi połyskliwe chusty przetykane złotymi nićmi.

Naprawdę nazywa się jakoś znacznie bardziej etnicznie, ale nalega, żeby mówiono do niej

Taylor. Chociaż włosy ma zawsze zakryte, nie lubi tych wszystkich długich powiewnych szat.

Tego dnia miała na sobie dżinsy, sweterek z dzianiny z długimi rękawami i kowbojskie buty.

Gdybyście jeszcze się nie połapali: Taylor to taka sama outsiderka jak my z Beą. Chociaż w

naszej szkole uczy się dużo Somalijek, jest dla nich o wiele za dziwaczna z tym swoim

zamiłowaniem do komiksów, gier wideo i manią komputerową.

- Nie wiem. - Wzruszyłam ramionami.

Bea chwilowo wstrzymała się od komentarza, bo głowę miała wetkniętą w głąb szafki,

gdzie buszowała, gromadząc rzeczy, które chciała zabrać do domu.

- Serio, wyglądałaś na kompletnie zagubioną. Nic ci nie jest? - zaniepokoiła się Taylor.

- Po prostu czeka mnie dziś ważny wieczór - odparłam. - Moje urodziny.

- Aha, będziesz miała imprezę? - W głosie Taylor słychać było napięcie, mówiące: „nie

zostałam zaproszona“.

- Imprezę? O nie, nic z tych rzeczy. Muszę przejść... - Hm, jak to ująć? Nie wolno nam

rozmawiać o sprawach kowenu, a nie chciałam kompletnie uchylić się od odpowiedzi. Bo

byłoby to daleko bardziej podejrzane. - Test?

- Nie brzmisz zbyt pewnie - zauważyła. Sprawiała wrażenie jeszcze bardziej urażonej,

jakby podejrzewała, że kłamię, by jej nie zapraszać.

background image

- Coś w rodzaju końcowego egzaminu - wtrąciła się Bea beztrosko. - Ana i ja i ja

mamy dzisiaj odbyć pewien rytuał. Taką uroczystą Inicjację. Ale to wszystko tajne łamane

przez poufne. Wielka magia.

Wytrzeszczyłam na nią oczy. Dobra, w porządku, rozumiem, że to jedyna metoda na

zachowanie sekretu. Powiedzieć prawdę, jak gdyby nigdy nic. Jednak Bea potraktowała

przepisy dość lekkomyślnie i na pełnym luzie.

- Och, jakaś sprawa religijna? - powiedziała Taylor, a w jej głosie zabrzmiała szczera

ulga. - Ale zorganizujesz szesnastkę w najbliższy weekend. Prawda, Ana?

- Dla kogo? Dla nas trzech? - zapytałam. To by dopiero była porażka.

Bea pokręciła głową, dając do zrozumienia, że ma przed sobą światowej klasy idiotkę.

- Jesteś żałosna, wiesz? W sobotę absolutnie musimy urządzić ci imprezę. Zaproś całą

szkołę.

- To by było epickie! - ucieszyła się Taylor. - Może da się ściągnąć jakąś tutejszą

topową kapelę. Słyszałam, że Yvonne kogoś zna. Wiesz, kogo byłoby fajnie zaprosić? Tych

od Nikolaia Kirova. Jak oni się nazywają?

- Ingress - odparła Bea bez wahania.

- Nikolaia z...? - Ugryzłam się w język, zanim wymówiłam „z kowenu“, ale niewiele

brakowało.

- Tego samego - przytaknęła Bea.

Ha! Nie miałam pojęcia, że on gra w zespole. W zeszłym roku skończył naszą szkołę,

ale znałam go głównie z sabatów. Prawdę mówiąc, dzisiejszej nocy też miał przechodzić

Inicjację.

- Niesamowity facet - stwierdziła Taylor rozmarzonym tonem.

- Tak - przyznała Bea. Ona się w nim kocha.

Nikolai jest całkiem niezły, jeśli komuś podobają się uwodzicielscy, egzotyczni starsi

chłopcy. No dobra, mnie się podobają. Jednak gdyby nawet jakimś cudem zainteresował się

mną, Bea byłaby wściekła.

- Jasne, super, ale to wszystko marzenia ściętej głowy. Impreza u mnie w domu?

Zapomnijcie. - Mama w życiu by się nie zgodziła. Nie wpuszcza osób, które nie znają sekretu

Prawdziwych Czarowników, co w praktyce oznacza: prawie nikogo, słowo daję. Przyjaciółki,

background image

które mnie odwiedzały, mogłam policzyć na palcach jednej ręki. Ręki? Wystarczył jeden palec:

Bea. - Domówka u nas? Nie ma mowy. Mama dostałaby ataku histerii.

- Nie - powiedziała Bea. - U nas. Zostaw to mnie. Wszystko zorganizuję.

Dlaczego nie czułam wdzięczności? Zamiast tego moją duszę ogarnął prawdziwy lęk.

Urodziny pod dowództwem Bei? Całkowicie zamienią się w jej imprezę, zupełnie inną niż

taka, na której moja cicha, spokojna osoba mogłaby się naprawdę dobrze bawić.

- Och, wiesz ... - zaczęłam, próbując przedstawić powód, dla którego powinna

powściągnąć swoją uprzejmość, ale właśnie w tym momencie kątem oka dostrzegłam, że

korytarzem nadciąga Thompson ze swoją bandą. Wyglądali, jakby byli wkurzeni i mieli do

wypełnienia jakieś bojowe zadanie. Może małe polowanko na czarownice? Szturchnęłam Beę

w plecy. - Musimy znikać.

Odwróciła się i popatrzyła w tym samym kierunku, co ja.

- A tak, rozumiem.

- Co rozumiesz? - Taylor sprawiała wrażenie zbitej z tropu, kiedy próbowała podążać

za naszymi spojrzeniami. Po chwili gwałtownie wciągnęła powietrze. - Thompson idzie tutaj?

Pogadać... z nami?

Pociągnęłam Beę za rękę, żeby się pospieszyła, ale było już za późno. Thompson i jego

kumple zatarasowali nam drogę. Wyglądali na dużych i groźnych. Wszyscy mieli na sobie

sportowe kurtki z literami, jakby należeli do jakiegoś zakręconego gangu. Ponure i zawzięte

miny sprawiły, że przełknęłam ślinę. Z trudem.

Czułam, jak tuż obok magia Bei pracuje na coraz wyższych obrotach. Próbowałam

pochwycić spojrzenie przyjaciółki, żeby ją przestrzec przed tym pomysłem, ale jej usta

zacisnęły się w wąską, zdecydowaną linię. Mocno chwyciła mnie za rękę i wyraźnie puściła

oko.

- Pif-paf, siostro - szepnęła.

background image

Rozdział 3

Słysząc ją, Thompson miał na tyle rozumu, żeby cofnąć się o krok. Ale po chwili

pokrył strach zwierzęcym warknięciem i mocno szturchnął mnie w ramię. Zabolało.

- Nigdy więcej ze mną nie zadzieraj, wiedźmo - rzucił, zaciskając dłonie w pięści.

Wstrzymałam oddech. Pomyślałam, że mnie uderzy.

Bea zmarszczyła nos podobnie jak w komedii Czarownica. Poczułam w powietrzu

silny przypływ energii, coś jakby elektryczność.

- Nie rób tego - poprosiłam, chociaż się bałam. Gdyby rzuciła na niego klątwę,

mogłoby się skończyć tylko większymi represjami. Nie bez powodu w naszej społeczności

istniały przepisy zakazujące takich rzeczy.

- Pif-paf - powiedziała Bea cicho i szturchnęła Thompsona w ramię tak jak on mnie,

tylko o wiele delikatniej.

- Niby co to miało być? - Gapił się na miejsce, gdzie go dotknęła, nie wiedząc, czego

się spodziewać.

- Chłopie - zagrzmiał Pierwszy, dziko zerkając to na Beę, to na mnie wytrzeszczonymi

oczami. - Jesteś totalnie przeklęty. Ja stąd spadam.

- Ja też - przyznał mu rację Drugi.

Po czym zgodnie z zapowiedzią zniknęli w zatłoczonym korytarzu. Puf! I już ich nie

było. Prawie jak czary.

Okej, w zasadzie dokładnie jak czary. Bea sprawiła, że Thompson momentalnie stracił

popularność. Działanie zaklęcia miało osłabnąć w ciągu kilku dni, więc mógł nigdy nie

zrozumieć, co się stało i dlaczego nikt nie odpowiada na jego telefony i esemesy ani nie

reaguje na odzywki i różne popisy.

A jednak zauważył nieobecność swoich skrzydłowych. Usiłował wyglądać na luzaka,

kiedy powiedział:

- Taa, poważnie, nie żartuję. Nie pogrywajcie więcej ze mną, świruski. -

Podejrzewałam, że znów poprze słowa agresją fizyczną - kuksańcem czy czymś podobnym -

ale zamiast tego przyjrzał się nam po kolei bardzo wymownie. - Żadna z was.

background image

Obserwowałyśmy go, kiedy się oddalał. Moje nerwy buzowały od niewykorzystanej

adrenaliny. Taylor zaklęła pod nosem - w każdym razie sądzę, że zaklęła, bo nie było to po

angielsku - po czym przyjrzała się uważnie naszym twarzom.

- O co właściwie chodzi?

- Thompson myśli, że podczas lunchu rzuciłam na niego zły urok - wyjaśniłam.

Oczywiście teraz Bea zrobiła to naprawdę. Ale przecież tego nie mogłam powiedzieć.

- Jasne, bardzo się przestraszyłam - ucięła Taylor i odeszła wściekła.

- Przepraszam! - krzyknęłam za nią, ale tylko machnęła ręką, jakby nigdy już nie

chciała się ze mną, ani z Beą kumplować. Nie mogę powiedzieć, żebym ją za to winiła.

Faktycznie, jesteśmy dziwne. I Thompson najwyraźniej był gotów rozgnieść nas na miazgę.

Nie miałam pojęcia, czy kiedykolwiek naprawdę zrobił coś takiego, jednak nigdy dotąd nie

bałam się tak bardzo, że ktoś mi wleje. Kolana dosłownie pode mną dygotały.

Bea tylko potrząsnęła kucykami. Chociaż po sposobie, w jaki zlizywała z warg czarną

szminkę, widać było, że też jest przygnębiona.

- Jeśli oni naprawdę ... - zaczęła, ale przerwała. Nie mogła zmusić się, żeby powiedzieć

to, o czym obie pomyślałyśmy. Jesteśmy przyzwyczajone do docinków i kpin, jednak tym

razem sprawa wyglądała inaczej. Czułam, jak energia Bei znowu wrze, gotowa do ciosu.

- Wyluzuj. Nie masz teraz odpowiedniego celu.

Bea wzięła głęboki oddech. Miałam wrażenie, że trzeszczy mi w uszach, kiedy

uwalniała swoją magię na podłogę.

- Zadzwonię później do Taylor - powiedziałam.

- To nie Taylor mnie niepokoi.

- Naprawdę uważasz, że ci trzej mogą nam coś zrobić?

- Ludzie nienawidzą czarownic. Boją się nas. Zawsze się bali. Dwa słowa, siostro:

Czasy Płomienia.

Zdziwiłam się, słysząc to określenie z jej ust, bo zostało totalnie zawłaszczone przez

wiccańskich kiepskich naśladowców. Ale należy przyznać, że o wiele silniej działa na

wyobraźnię niż „Inkwizycja“, której przez żarty Monty Pythona nikt już nie brał na serio.

Czasy Inkwizycji, Płomienia - nazywajcie je, jak wolicie - są tą istotną przyczyną, dla której

nie wolno nam robić tego, co Bea właśnie zrobiła. Żadnych magicznych napaści na zwykłych

background image

ludzi. Żadnych rozmów o tym, jak naprawdę działa magia. Utrzymanie tajemnicy to dewiza

Prawdziwych Czarowników.

A jednak Bea, próbując uniknąć „stosu“, właściwie ujawniła nasz sekret. Naprawdę

rzuciła zły urok na Thompsona. A teraz będziemy musiałyśmy stawić czoło konsekwencjom.

- Spóźnię się na autobus - mruknęłam.

Czy nie mówiłam wam, że jestem nieśmiała? Wiem, że powinnam skrzyczeć Beę za

obłudę, ale w efekcie nie miało żadnego znaczenia, która z nas użyła prawdziwej magii, a

która tylko udawała. Thompson uważał, że obie jesteśmy siebie warte. Złowieszcze istoty,

czarownice.

- Chodź. - Bea uśmiechnęła się niepewnie. - Podrzucę cię do domu. Poza tym w aucie

mam dla ciebie prezent.

Cały czas zerkałam przez ramię, na szczęście Thompsona i jego kumpli nigdzie nie

było widać. Dotarłyśmy na szkolny parking bez żadnych dalszych incydentów. Bea jeździ

długim jak autobus, zardzewiałym buickiem, który bucha cuchnącymi kłębami czarnego dymu,

kiedy się go odpala.

Niemniej jednak ma swój wóz.

Ja nie mam ani samochodu, ani prawa jazdy. W zeszłym roku dostałam tymczasowe,

dla uczących się, ale zwariowany rozkład zajęć mamy uniemożliwił mi zaliczenie

wystarczającej liczby godzin za kółkiem. Tymczasowe prawo jazdy straciło ważność. I na

tym, niestety, koniec. Swoją drogą, po co mi ono?

Cisnęłam plecak na tylne siedzenie i przypięłam się do przedniej kanapy po stronie

pasażera. Pas był wielki, beżowy, przy zapinaniu wydał staroświeckie szczęknięcie. Miałam

wrażenie, jakby mnie podwoziła własna babcia. Ta landara nawet pachniała niczym auto

starszej pani.

I jakimś cudem, niezależnie od stanu szafki i pokoju Bei, tutaj na podłodze nie było

nawet jednego śmiecia. Bea jest malutka, ma niewiele ponad metr pięćdziesiąt wzrostu, więc

kanapę wysunęła do przodu tak daleko, jak tylko się dało. Kolanami zawadzałam o tablicę

rozdzielczą.

- Twój prezent jest w schowku na rękawiczki - powiedziała, kiedy już wykonała

wszystkie czynności przygotowujące do jazdy: zapiąć pas, ustawić lusterko wsteczne,

sprawdzić pozostałe lusterka i tak dalej. Jak z podręcznika ostrożnego kierowcy.

background image

Niezgrabnie przesunęłam nogi, żeby otworzyć zasuwkę. Na stosie map leżało

niewielkie, starannie zapakowane pudełeczko. Papier był lśniący i szkarłatny. Bea przewiązała

go wstążką z materiału w delikatnym kolorze lawendy.

- Jakie piękne. - Westchnęłam z zachwytem.

Bea się roześmiała. Przekręciła kluczyk i silnik z rykiem ożył, wydmuchując wielki

kłąb czarnego smogu.

- To tylko pudełko, głuptasie.

Rozerwałam opakowanie. Pudełko informowało, że pochodzi z Bibelotu,

ekskluzywnego sklepu znanego z eleganckiej biżuterii.

- To naprawdę...?

- Otwórz!

Zrobiłam, jak kazała. Naszyjnik w środku był prześliczny. Wyjęłam go, żeby lepiej mu

się przyjrzeć. Wyglądał niemal jak chrześcijański różaniec, ale w miejscu, gdzie normalnie

byłby krzyżyk, miał przyczepiony wisiorek z boginią Nilu - zgrabną abstrakcyjną figurką

kobiety o szerokich biodrach, wydłużonej, smukłej, niemal wężowej głowie i uniesionych

ramionach, które tworzyły pętelkę. Zamiast różańcowych koralików były paciorki z masy

perłowej przeplatane czarnym onyksem, dokładnie dwadzieścia osiem: cykl księżyca.

Bea tego nie kupiła. Naszyjnik sprawiał wrażenie zbyt osobistego. Zresztą mogłam

wyczuć jej energię tańczącą w każdym paciorku, wzdłuż każdego drucika.

- Sama go zrobiłaś, prawda?

Mimo że wzrok miała skupiony na szukaniu drogi wyjazdu z zatłoczonego parkingu,

oczy zabłysły jej dumą.

- Podoba ci się?

- Chyba żartujesz? Jest niesamowity! - Uściskałabym ją, ale wiedziałam, jaka się robi

nerwowa, kiedy prowadzi.

- Zajęło mi to kilka miesięcy. Szlag mnie trafiał, kiedy uczyłam się skręcać srebrny

drucik.

Czasami, gdy trzymam jakieś rękodzieło, mam wrażenie, że wyczuwam ilość włożonej

w nie pracy albo frustrację związaną z oporem materiału czy też wątpliwości rzemieślnika co

do własnych umiejętności. Ale nie w tym przypadku. Naszyjnik Bei śpiewał mi o radości i

miłości. Pozwoliłam, by grało na nim światło, kiedy tak leżał w moich dłoniach.

background image

- Piękny. Nie mogę uwierzyć, że zrobiłaś go dla mnie.

- Najlepsze przyjaciółki? - zapytała Bea.

- Jasne - odparłam z uśmiechem. Nawet jeśli czasem jej nie lubię, w głębi serca

jesteśmy jak siostry. - Na zawsze.

Kiedy wreszcie wydostałyśmy się z parkingu, Bea pojechała Lexington Avenue. To

jedna z najruchliwszych arterii komunikacyjnych w St. Paul, ale jezdnia jest podzielona

wysepkami zieleni. Wrzesień dobiegał końca, więc trawa zaczęła brązowieć i usychać. Drzewa

nabrały już odrobinę jesiennych kolorów, choć rude i żółte plamy nie były jeszcze tak bardzo

widoczne wśród ciemnozielonych liści.

- Wygląda na to, że na sabatowisku będzie pięknie - zauważyła Bea.

Nasz kowen jest właścicielem posiadłości położonej około półtorej godziny drogi na

północ od miasta. Kilka pokoleń temu członkowie zgromadzenia zebrali pieniądze i kupili

pięćdziesiąt hektarów niezagospodarowanego terenu. Teraz dwanaście rodzin używa tego

miejsca jako „chaty na północy“. Mamy tam małe błotniste jezioro, w którym wszyscy

uczyliśmy się pływać, i las, gdzie można zbierać grzyby i jagody.

Odkąd pamiętam, spędzałam w chacie wakacje. To mój drugi dom. W uchu poczułam

nerwowe pulsowanie.

- Bea, jeśli nie zdam... - Nie potrafiłam dokończyć na głos. Kocham to miejsce.

Wygnanie złamałoby mi serce.

Nawet na mnie nie spojrzała.

- Jesteś straszną pesymistką, wiesz? Pamiętasz Thompsona? Zobaczysz, pokażesz im.

- Mam nadzieję, że się nie mylisz - powiedziałam. Żałowałam, że jej wiara nie może

bardziej podnieść mnie na duchu. Kiedy się poruszyłam, zawadziłam ręką o prezent. Magia

naszyjnika zelektryzowała mi opuszki palców. Czy rzeczy, które ja tworzę, też mają taką

moc?

Pokręciłam głową.

Akurat wtedy Bea zerknęła w moją stronę i błędnie to zinterpretowała.

- Oczywiście, że się nie mylę - stwierdziła, klepiąc mnie po kolanie.

Uznałam, że traktuje mnie trochę zbyt protekcjonalnie, więc odparłam:

- A twoja mama oblała.

background image

W tej samej chwili zdałam sobie sprawę, że popełniam błąd. Wargi mojej przyjaciółki

skrzywiły się w gniewnym grymasie, zanim zdołała opanować wyraz twarzy. Przekroczyłam

granicę. Szczerze mówiąc, nie byłam pewna, czy powinnam w ogóle o tym wiedzieć. Nigdy

nie rozmawiałyśmy o pozycji jej mamy w kowenie. Udawałyśmy, że znalazła się tam dzięki

małżeństwu, a ojciec Bei jest jedynym czarownikiem w ich rodzinie.

Przyjaciółka prychnęła.

- Mama to przypadek specjalny, Została przeklęta. Przynajmniej tak brzmi wersja

oficjalna. Ale nikt nigdy nie wyjaśnił przez kogo albo... w jakim celu.

Jasne było, że nie należy zadawać zbyt wielu pytań na ten temat. Jedyny raz, kiedy o to

zagadnęłam, usłyszałam mgliste wyjaśnienia o jakimś zewnętrznym wrogu, a zaraz potem, że

nie wolno nam o tym rozmawiać, by nie wywoływać wilka z lasu. Co zawsze wydawało mi się

sprytną wymówką.

Oczywiście, nigdy nie podzieliłam się tą opinią z Beą. Najlepsze przyjaciółki czy nie,

sekrety rodzinne są tematem tabu. Szanowałam to.

W końcu też miałam swój słaby punkt.

Mój rodowód był „naruszony“. Nawet przy tej klątwie, Bea miała przynajmniej dwoje

rodziców, którzy pochodzą z czarnoksięskich rodzin. Gdy przyszła na świat, jej imię zostało

wykaligrafowane ozdobnym pismem w wielkiej Księdze Cieni, w której umieszczane są

wszystkie imiona. Mogła popatrzyć na rozgałęzione drzewo i ujrzeć, jak jej krew łączy się i

przeplata aż do Pierwszej Czarownicy.

Moje imię jeszcze nie zostało zapisane.

Czekało na nie miejsce, ale nadal puste. Imię mojej matki również widniało tam

samotnie. Bez zaznaczonej linii męskiej.

Zupełnie jakbym nie miała ojca.

W ogóle.

Zawsze wydawało mi się to szczególnie dziwne, skoro zdarzali się inni zwykli ludzie,

którzy wżenili się w Rody. Bo sami pomyślcie, po prostu co jakiś czas konieczne jest

wychodzenie poza grupę, albo wszyscy bylibyśmy blisko spokrewnieni i jeszcze bardziej

dziwaczni niż jesteśmy. Jednakże oni zostali wpisani. Księga jest kompletna.

Czasami pojawia się w niej imię z dopiskiem „dziecko majowe“. To nasze określenie

przelotnej przygody. Musi mieć jakiś związek z dawnym obyczajem uprawiania seksu z kim

background image

popadnie podczas obchodów święta ognia Beltane pierwszego maja. Ale nawet te majowe

błogosławieństwa są skrzętnie odnotowywane. Wiem, bo zauważyłam. W spisie figurują

również ci, którzy zmarli przed ukończeniem szesnastego roku życia.

Tylko nie ja.

Moje puste miejsce czekało na wypełnienie.

Jednak wszyscy zakładali, że wreszcie tam trafię. Pokazując mi Księgę, członkowie

Starszyzny zawsze powtarzali: „Ana, tutaj znajdziesz się po Inicjacji“.

Żadnej presji, nic z tych rzeczy.

- Po powrocie do domu chcę jeszcze przećwiczyć zaklęcia - wyznałam Bei. -

Rozumiesz, żeby sprawdzić, czy z Thompsonem to był tylko fuks, czy rzeczywiście coś

wyszło z moich czarów.

- Świetny pomysł - odparła. - Strasznie się denerwujesz. Dobrze ci zrobi nabrać trochę

pewności siebie. Wiesz, nastawienie to w magii połowa sukcesu.

Kolejna z jej ulubionych mądrości. Tym razem tylko wywróciłam oczami. Bea zrobiła

minę, jakby chciała mnie za to zbesztać, ale właśnie podjechałyśmy pod mój dom.

Wyskoczyłam z auta Bei z szybkim „dziękuję“, bo na podjeździe stał zaparkowany

samochód mamy. Wygląda bardzo charakterystycznie: to jaskrawoniebieski mini cooper.

Dziwne, że mama tak wcześnie była w domu. Jest wykładowcą kontraktowym studiów

feministycznych. W tym semestrze miała więcej niż pełne obciążenie, uczyła w kilku różnych

college'ach, a także na uniwersytetach w St. Paul i Minneapolis. Prowadziła zajęcia niemal

codziennie, niektóre nawet wieczorami. A do tego: obowiązkowe dyżury, konspekty, stała

praca badawcza. Plus grupa studyjna na temat kobiecych tajemnic i dianicznego (czytaj:

feministycznego) odłamu wiccan. Nie widywałam jej zbyt często, zwłaszcza że był to początek

roku akademickiego.

Ostrożnie weszłam do domu. Nasz dom to dziwaczna stara budowla w stylu

wiktoriańskim, z naciskiem na dziwaczna - umalowana dama pilnie potrzebująca świeżej

warstwy makijażu. Otacza go weranda, która zapada się pod osłoną bluszczu i zapuszczonych

morw, a ogrodzenie z kutego żelaza sprawia, że wszystko wygląda groźnie i niezwykle.

Chociaż to głupie, nieraz przeżywałam chwile wahania, zanim przecięłam podwórko. Mama

stworzyła zabezpieczenia, które mają zatrzymywać obcych, tyle że zawsze testują swoją moc

background image

na mnie. Bywało, że sterczałam przed wejściem, jakbym miała wątpliwości, czy zostanę

wpuszczona do własnego domu.

Wzięłam głęboki oddech i otrząsnęłam się z tego uczucia.

W tym roku mój ogród okazał się wielkim sukcesem. Po raz pierwszy naprawdę

przejęłam wszystkie ogrodnicze obowiązki i byłam szalenie dumna z rezultatów. Jego

świetność już nieco przybladła, ale nadal kwitły bujne kępy jaskrawopurpurowej echinacei i

złocienia trój-barwnego: różowego, lawendowego i jasnoniebieskiego. W cieniu rosły moje

faworytki: niezapominajki, funkie i kokoryczki. Gdyby mama tak nie pilnowała, żeby nie

wpuszczać do domu nikogo spoza kowenu, mogłabym zgłosić się do corocznego pokazu

ogrodów Summit Avenue Tea and Garden Show.

Zawsze podnosi mnie na duchu, kiedy ludzie zatrzymują się, wtykają głowy nad

naszym płotem, pokazują coś sobie i komentują. Jeśli w ogóle mam jakieś magiczne zdolności,

to właśnie w związku z roślinami.

Z uśmiechem weszłam na schodki werandy. Już po dwóch stopniach poczułam zapach

pieczonego ciasta.

Och!

Wpadłam biegiem do domu.

- Hej, mamo, jestem!

- Cholera!

Powiesiłam plecak na wieszaku obok drzwi. Nadal rozlegały się jakieś trzaski i

łoskoty. Ściągnęłam buty i postawiłam je przy ławie wbudowanej pod oknem wykuszu. Z

kuchni dobiegało coraz więcej przekleństw.

Zastanawiałam się, czy powinnam tam wchodzić. To znaczy, czy lepiej posiedzieć w

korytarzu i udawać, że nie zauważyłam słodkiej niespodzianki, czy wkroczyć jak gdyby nigdy

nic i zażartować, że pewnie jak zwykle tort jest kupny?

Chciałabym być osobą, która potrafi ludzi rozśmieszać, rozładowywać krępującą

sytuację, ale nigdy nie wiem, co powiedzieć, ani nie mam w zapasie odpowiednich dowcipów.

Tak czy inaczej, kiedy rozważałam te dwie możliwości, mama wyszła z kuchni, po czym

zamknęła za sobą drzwi, czego prawie nigdy nie robi. Wygładziła letnią sukienkę na

ramiączkach i potrząsnęła długimi, kręconymi siwo-blond włosami.

- Wcześnie wróciłaś.

background image

- Bea mnie podwiozła - wyjaśniłam.

Mama poprawiła okulary, przyglądając mi się, jakbym była jedną z jej studentek, która

przyszła wyżebrać lepszą ocenę.

- Cóż - stwierdziła rzeczowo - nie jestem jeszcze na ciebie gotowa. Będziesz musiała

gdzieś się sobą zająć.

- Och! - wykrztusiłam. Moja mama zawsze taka była - lodowata pragmatyczka - ale i

tak za każdym razem mnie to dziwi. A swoją drogą, oczekiwała, że właściwie co zrobię?

Miałam iść do kawiarni? Albo na spacer? Zerknęłam na wypolerowaną drewnianą balustradę

schodów. - A mogę poczekać u siebie w pokoju?

Zastanawiała się przez chwilę.

- Tak. - Sztywno kiwnęła głową. - Tak będzie dobrze.

Na to wygnanie zabrałam swój plecak. Mój pokój jest jedną z trzech sypialni na

piętrze. Mama zajmuje największą, tuż u szczytu schodów. Moja jest kawałek dalej. Trzeciego

pokoju używamy wspólnie do naszych robótek ręcznych. Mama szyje. A ja... cóż, zajmuję się

mnóstwem różnych rzeczy. Trzymam tam materiały do robienia masek, farby olejne i

akwarelowe, szkice węglem i bazgrały kredkami, cały śmietnik związany z pistoletem na

gorący klej i pełno innych plastycznych szpargałów, które zgromadziłam przez lata.

Wszyscy sądzą, że skończę w MCAD, College'u Sztuk Pięknych i Wzornictwa w

Minneapolis. Prawdziwe Czarownice mają upodobanie do sztuki, a przynajmniej tak zawsze

twierdzą uczestnicy Wewnętrznego Kręgu. Połowa zarządów różnych instytucji artystycznych

jest obsadzona przez naszą Starszyznę. Co do mnie, nie byłabym wcale taka pewna. Pociąga

mnie teatr, ale powiem wam w sekrecie, tak samo biologia i... matma.

Nigdy nie przyznałabym się, że jestem pasjonatką nauk ścisłych i przyrodniczych.

Nawet pod groźbą kary śmierci.

To kolejna tajemnica, którą ukrywam. Cóż, mama mogła zauważyć, że dostaję dobre

stopnie z tych przedmiotów i bezsprzecznie jestem w klasie z rozszerzoną matematyką, ale...

lepiej rozumie te wszystkie rzeczy związane z teatrem. Bardziej jej pasują do ideału

Prawdziwej Czarownicy.

Rzuciłam plecak na łóżko. Mama zrobiła mi na nie kapę. Każdy kwadrat zawiera

wizerunek jakiejś starożytnej bogini. Są tam dziwne kobiety węże, kobiety ptaki i spłaszczone

background image

do dwóch wymiarów lwiogłowe opiekunki starożytnego Egiptu. Szczerze? Uważam to za

zbytnie ideologizowanie, ale materiał jest cudownie miękki i ciepły, więc ją zatrzymałam.

Pod mansardowym oknem ustawiłam biurko. Popołudniami mam wspaniałe światło do

odrabiania lekcji, chociaż czasem słoneczny blask jest do kitu ze względu na laptop. Razem z

mamą zmontowałyśmy z pustaków i desek prymitywne regały, które mieszczą się idealnie w

tej nieustawnej przestrzeni. Trzymam na nich wszystkie ulubione książki, mangi i powieści

graficzne.

Usiadłam przy biurku, rozmyślając, czy nie byłoby dobrze zabrać się do pracy

domowej, zanim odegram zdumienie, kiedy mama zaprezentuje mi tort niespodziankę. Na

ekraniku komórki błysnęła ikonka poczty. Odłączyłam ładowarkę i przeczytałam wiadomość:

„Odrób lekcje“. W ten sposób Bea przypominała mi, że mam przećwiczyć zaklęcia.

Zakończyła swoim zwykłym: „Pif-paf!"

Przez chwilę wierciłam się na obrotowym krześle, obgryzając paznokcie. Wreszcie

odpisałam: „A jeśli nie potrafię?"

To pytanie zżerało mnie od środka.

Przez chwilę wpatrywałam się w ekranik w oczekiwaniu na odpowiedź, jednak nic nie

przyszło. Albo Bea nie odebrała esemesa (mało prawdopodobne), albo nie wiedziała, co

napisać.

Dobra, lepiej mieć to z głowy. Jeszcze raz, z uczuciem!

Wstałam i odwróciłam się w stronę mniejszego regału. Na najwyższej półce mam

osobisty ołtarzyk. Jest bardzo skromny. Rzecz w tym, że nie potrafiłam zmusić się, by

zainwestować w kosztowny kandelabr albo aksamitny obrus, skoro czułam, że nikt nie słucha

moich rozpaczliwych modlitw.

Jednak nasza Starszyzna właśnie za to mnie chwaliła. Prostota jest bliższa sercu

bóstwa, twierdzili.

Bea strasznie mi tego zazdrościła. Robiła uwagi, że może lenistwo też jest bliskie sercu

bóstwa.

To niesprawiedliwe. W końcu bez względu na to, co mogłam sobie myśleć o braku

prawdziwej magii w moim życiu, włożyłam sporo wysiłku w upiększenie ołtarzyka. Z pleców

starej koszuli z purpurowego jedwabiu uszyłam obrus. Ozdobiłam go złotą farbą do

malowania na tkaninach. W jednej z książek mamy znalazłam rysunek celtyckiego węzła.

background image

Starannie wycięłam szablon i odmalowałam kontury wzoru. Obrus wygląda super, pomijając

postrzępione miejsca, gdzie nie najlepiej wyszło mi obrębianie.

Jedyne rzeczy, które trzymam na ołtarzyku, to trzy świece, kadzielnica i mały posążek

Bastet, egipskiej bogini kocicy, Bea kupiła mi go, kiedy zdechł nasz kot Pan Sapuś.

Wlepiłam wytężony wzrok w knoty świec - tak jak widziałam, że robi to mama - i

pstryknęłam palcami. W pokoju panował półmrok, świece nie zapłonęły.

Cóż, nadal nie potrafiłam wykonać tego triku. Prawdę mówiąc, krzesanie ognia to

zaawansowane zaklęcie. Nawet Bei nie zawsze się udaje.

Sięgnęłam na półkę, do skrytki za ubraniami, wyciągnęłam zapałki i zapaliłam świece

w tradycyjny sposób. Zapłonęły ciepłym blaskiem. Głęboko odetchnęłam i spróbowałam

odnaleźć swoją wewnętrzną ciszę. Musiałam się skoncentrować, powstrzymać od poruszania

palcami nóg i nerwowego przebierania palcami rąk. Tyle potrafiłam zrobić, chociaż wymagało

to prawdziwego wysiłku.

Wreszcie spłynął na mnie spokój, jak ciepłe okrycie. Ten moment zawsze budził we

mnie nadzieję. Poczułam się odprężona, ale czujna. W czakrach, ośrodkach energetycznych

mojego ciała, buzowała moc. Magia wydawała się już bliska. Mogłam ją w sobie wyczuć.

Powoli, jakbym nie chciała spłoszyć lękliwego zwierzęcia, uniosłam prawą rękę.

Wszystko, co miałam zrobić dzisiejszej nocy, to posłużyć się energią powietrza - jednym z

elementów formujących krąg. Musiałam jedynie wywołać choćby zefirek albo zmianę ciśnienia

atmosferycznego. Twarz napięła mi się z wysiłku, kiedy próbowałam przetworzyć mój tak

dobrze rokujący wewnętrzny spokój na jakiekolwiek oznaki wiatru.

- No, dalej - szeptałam.

Okno było otwarte. Kilka minut wcześniej lekki wietrzyk swawolnie poruszał

firankami. A teraz... teraz, kiedy potrzebowałam znaku - nic. Zwisały sztywne jak drut, nawet

nie drgnęły. Było to niemal śmieszne. Słowo daję, czegokolwiek chciałam, świat dawał mi coś

odwrotnego. Potrzebowałam odrobiny powietrza, a dostałam idealne nic.

Pełna nadziei, przeczekałam jeszcze kilka uderzeń serca. Wreszcie zrezygnowałam i

padłam na wznak na łóżko.

- Cholera - mruknęłam.

Dokładnie w tej sekundzie, kiedy dałam za wygraną, świece zamigotały i firanki

leciutko się wydęły.

background image

- Robisz sobie ze mnie żarty - powiedziałam wiatrowi, który musnął mi policzek

chłodnym, wilgotnym całusem.

Przetoczywszy się na brzuch, popatrzyłam w okno. Niebo widoczne przez

powykrzywiane konary potężnej starej sosny przygasło do barwy zakurzonej purpury.

Modrosójka sfrunęła na gałąź, wyskrzeczała pełną narzekań pieśń, po czym znowu odleciała.

Jakiś duży niewyraźny kształt przekradał się przez porośnięte zielenią ogrodzenie.

Chwileczkę, co to?

Przyjrzałam się uważniej. Nie było widać niczego oprócz cedrowych desek i obfitych,

rozłożystych liści chmielu, który wymknąwszy się spod kontroli, rozpościerał długie wijące się

pnącza wzdłuż całej ściany. Nie, to na pewno wyobraźnia płatała mi figle. Nikt nie mógł czaić

się obok naszego domu. Nie miałyśmy nic wartego kradzieży. A poza tym to przecież St.

Paul. St. Paul może oficjalnie uchodzić za duże miasto i stolicę stanu Minnesota, ale naprawdę

nie jest niczym więcej niż spokojną senną mieściną... zwłaszcza po zmroku.

A może to Matt Thompson zakradł się, żeby spaskudzić mi drzewa albo coś w tym

stylu?

- Hej! - wrzasnęłam przez okno. - Jeśli to ty, Thompson, to cię widzę!

Ale przecież on nie wiedział, gdzie mieszkam, prawda? Nie miałam czasu dłużej się

nad tym zastanawiać, bo mama zawołała wesoło z dołu:

- Obiad!

- Idę! - odkrzyknęłam. Wlokłam się po schodach krok za krokiem jak więzień

maszerujący na ostatni posiłek przed egzekucją. Moje długie, umalowane na czarno paznokcie

zostawiały ślad na wiśniowym drewnie balustrady.

Oczywiście, nasz dom został wybudowany dobrze ponad sto lat temu, więc zgodnie ze

swoim podeszłym wiekiem nieustannie skrzypi i stęka. Przemknąć się dyskretnie po

trzeszczącej podłodze jest prawie niemożliwością. Nie żebym tak robiła; w każdym razie

niezbyt często.

Po prostu to miłe, rozumiecie, od czasu do czasu móc się wyśliznąć tylnym wyjściem

tak, żeby nikt nie słyszał pisku zawiasów, trzaśnięcia drzwiami i w ogóle tego wszystkiego.

Na przykład teraz byłoby fantastycznie mieć białą, mięciutką niczym gąbka wykładzinę od

ściany do ściany, jak u Bei. I któreś z tych oszklonych drzwi otwierających się cicho na

sosnowy taras i dalej na zarośnięte tylne podwórko. I na wolność.

background image

- Pytałam, czy jesteś przejęta dzisiejszym sabatem? - powtórzyła mama, tym razem

głośniej. Stała oparta o poręcz schodów, z drewnianą łyżką w dłoni.

- Co? Przepraszam, byłam myślami daleko stąd - przyznałam się. Na przykład, w stanie

Iowa. Wszędzie, byle nie tutaj.

- Och, myślisz o wieczorze - powiedziała z uśmiechem. Oczy rozbłysły jej za szkłami

okularów. - Nie musisz się denerwować. Jestem pewna, że świetnie sobie poradzisz. Jak

wszystkie dziewczyny z rodu Parkerów. Masz to we krwi.

Ile razy musiałam tego wysłuchiwać? Przeznaczenie!

- Nie wywracaj oczami - skarciła mnie, ale nadal z uśmiechem, jakby chciała pokazać,

że trochę się przekomarza. - Chodź, obiad na stole. Zrobiłam twoje ulubione danie.

Pikantny zapach curry sprawił, że ślinka napłynęła mi do ust.

- Nawet dodałam jabłka na samym końcu. Dzięki temu będą kruche, tak jak lubisz.

Cóż, mama przynajmniej się starała. To było naprawdę słodkie. Wiedziona impulsem,

mocno ją uściskałam.

- Kocham cię - szepnęłam z uczuciem, chociaż naprawdę chciałam powiedzieć: „

Przepraszam za dzisiejszy wieczór“.

- Też cię kocham, koteczku - odparła, ale sprawiała wrażenie odrobinę zbitej z tropu

moim nagłym wybuchem. Mogłam tylko mieć nadzieję, że będzie czuła do mnie to samo po

katastrofie Inicjacji. - Dostanę całusa, jak ci powiem, że na deser upiekłam tort

czekoladowy? - Niespodzianka?!

- Tak. - Uśmiechnęła się znacząco. - Niespodzianka.

Przed obiadem mama przebrała się w koszulkę z napisem: „Czarownice robią to

obnażone“, co było najgłupszym dowcipem tylko dla wtajemniczonych, jaki w życiu słyszałam.

To jakby powiedzieć, że czarownice robią to nago, co słowo „obnażone“ właśnie oznacza. Ale

czy wszyscy inni nie robią tego nago? Nie powiem, żebym miała jakieś doświadczenia w tej

sprawie, ponieważ, no cóż... opinia dziwaczki, mola książkowego i czarownicy nie przysparza

dziewczynie nadmiernej popularności w szkole pełnej czirliderek.

Zajęłam swoje tradycyjne miejsce przy stole w jadalni. Zawsze czuję się trochę głupio,

siedząc w tym olbrzymim pokoju. Wzdłuż odległej ściany ciągnie się tu gigantyczny, lustrzany,

rzeźbiony kredens. Rzadko włączamy górne oświetlenie. Ogromny żyrandol z niesamowitą

ilością żarówek świetnie by się nadawał na te przyjęcia, które nigdy się u nas nie odbywają,

background image

jednak do kameralnego obiadu jest o wiele za jasny. Więc jadamy przy lampie stojącej, która

rzuca krąg światła na róg stołu.

Nałożyłam sobie wielką porcję ryżu i oblałam ją curry z kurczaka.

- Więc... no, co do dzisiejszego wieczoru - zaczęłam, ale zamilkłam niepewnie. Czy

byłam gotowa powiedzieć prawdę?

Zabrzęczał dzwonek u drzwi. Uratowana przez dzwonek? Popatrzyłam na mamę.

Miała zdezorientowaną minę.

- To chyba nie może być Bea - zgadywała, spoglądając na ścienny zegar. - Ona wie, o

której jedziemy. Ta jej matka ciągle panikuje. Pójdziesz powiedzieć, że właśnie jemy obiad?

- Jasne - odparłam, ciekawa, kto naprawdę przyszedł.

Kiedy byłam w połowie drogi, dzwonek znowu zabrzęczał. Taka natarczywość

zupełnie mi do Bei nie pasowała.

- Już idę! - krzyknęłam.

Gwałtownie otworzyłam drzwi, żeby nagadać przyjaciółce do słuchu. Jednak to nie

była ona. Na progu stał - albo, dokładniej mówiąc, kołysał się - mężczyzna, którego nigdy

przedtem nie widziałam. Miał bladą cerę i niesamowite oczy, które wędrowały po mojej

twarzy, jakby czegoś w niej szukając. Był przystojny na posępny, surowy sposób, ale sprawiał

wrażenie chorego. Jedną rękę przyciskał do boku, drugą trzymał się kurczowo framugi, aż

bielały mu kłykcie palców. Miałam wrażenie, że utrzymanie pionowej pozycji jest niemalże

ponad jego siły.

- Anastasija? - zapytał. W jego ustach moje pełne imię zabrzmiało płynnie i elegancko

niczym muzyka. Nie tak, jak kiedy inni próbowali je wymawiać.

- Owszem - odparłam. - Czy ja pana znam?

- Pozwolisz mi wejść? Nazywam się Alexander Ramses. Jak mniemam, jestem twoim

ojcem.

background image

Rozdział 4

Moim ojcem?!

Na drugie imię mam Ramses, ale...

Mrugając z niedowierzaniem, wlepiałam wzrok w chwiejącą się na naszym progu bladą

postać. Włosy nieznajomego były tak ciemne, jakby padał na nie najczarniejszy cień. Prawie,

pomyślałam, jak moje. Oczy, które wpatrywały się we mnie pytająco, miały ten sam lodowato

błękitny kolor, co moja lewa tęczówka.

A jednak...

To po prostu nie mógł być tata.

- Przepraszam, ale ja nie mam ojca - wyjaśniłam tonem, który nawet w moich uszach

zabrzmiał nieszczerą uprzejmością. Jakbym cierpliwie próbowała zniechęcić domokrążcę

namawiającego mnie do kupna encyklopedii.

- Nie wątpię, że wychowano cię w takim przeświadczeniu. - Usta wygiął mu uśmiech,

który jednak szybko zmienił się w grymas, gdy Ramses mocniej przycisnął dłoń do boku. Jego

głos stał się napięty, natarczywy. - Powiedz mi, że nie przeszłaś jeszcze Inicjacji. Powiedz, że

nie przybyłem za późno.

- Za późno na co?

Intensywnie niebieskie oczy ogarnęły mnie spojrzeniem.

- Nie masz pojęcia, prawda? Ona nic ci nie powiedziała. - Pokręcił głową, jakby sam

coś sobie perswadował. Po chwili rysy twarzy mu stwardniały. - Dobrze, teraz nie mamy

czasu. Będę musiał wytłumaczyć ci po drodze.

Złapał mnie, jakby miał zamiar wyciągnąć za drzwi. Szarpnęłam się do tyłu.

- Nigdzie z panem nie pójdę. Nawet nie wiem, kim pan jest. - Przez ramię zawołałam o

pomoc: - Mamo!

- Twoja matka? Amelia? O nie! - jęknął, ściskając mi rękę tak mocno, że aż cicho

krzyknęłam:

- Hej, niech mnie pan zostawi w spokoju! - Spojrzawszy w dół na dłoń wczepioną w

moje przedramię, zauważyłam ciemne plamy pomiędzy palcami. - O Boże, pan jest ranny?

Popatrzył na krwawy ślad, który zostawił na mojej skórze, i szybko cofnął rękę.

background image

- Tak - powiedział, znowu zerkając w mrok poza otwartymi drzwiami. - Nasi

wrogowie się gromadzą. Zostałaś odkryta. Nie możesz jechać na sabat. Powstrzymywałem ich

tak długo, jak tylko mogłem. Ale tracimy cenny czas. Musimy iść, księżniczko.

Księżniczko? Co to miało znaczyć? Jakaś nieporadna próba okazania czułości?

- Dokąd? Zresztą ja się nigdzie nie wybieram. Mam jutro szkołę.

Z jadalni dobiegło wołanie mamy:

- Kto to?! Kto przyszedł?! - Słyszałam, jak nadchodzi korytarzem.

Nieznajomy - Ramses? - na dźwięk jej głosu wyraźnie się cofnął, jednak nie ustępował.

- Ano, dzisiaj są twoje urodziny, prawda?

Bez słowa skinęłam głową, zastanawiając się, skąd ten facet o tym wie. Czyżby

naprawdę był moim ojcem?

- Szesnaste - ciągnął, a w jego głosie pojawiło się lekkie napięcie. - Musisz zapomnieć

o szkole, zapomnieć o tym życiu. Chodź ze mną.

Luke, jestem twoim ojcem.

Nie mogłam się powstrzymać od śmiechu, takie to wszystko było absurdalne.

- Nabiera mnie pan.

Głos mamy zabrzmiał teraz bliżej.

- Ana? Kto to?

Ignorując ją jeszcze przez chwilę, zdumiona gapiłam się na nieznajomego.

- Iść z panem? Człowieku, przecież my się w ogóle nie znamy - żachnęłam się.

- To wielka tragedia - przyznał. Przyłożył dłoń do serca i lekko skłonił głowę. - I wierz

mi, nie z mojego wyboru. Ale byłem z tobą od początku, moje dziecko. Jestem twoją

najbliższą rodziną.

Wreszcie nadeszła mama. Zobaczyła gościa i wrzasnęła:

- Precz stąd, demonie!

Ramses wyprostował się najlepiej jak mógł, zważywszy, że broczył krwią na

wykładzinę w holu, i powiedział:

- Amelio, odmawiasz naszej córce prawa pierworództwa. To pogwałcenie umowy.

Anastasija powinna znać prawdę.

background image

Tak, cała ta sprzeczka była mocno tajemnicza. Jakieś niewielkie wyjaśnienie wiele by

załatwiło. Już miałam to powiedzieć mamie, kiedy poczułam, że atmosfera się zmienia.

Działała magia.

- Proszę, zaczekaj! - zawołałam, lecz mama mi przerwała.

- Wschód, zachód, północ, południe, pajęczyna spęta go cudnie - zaintonowała.

Poczułam wir mocy. Pisma i listy złożone w stertę na stole we frontowym holu

załopotały niecierpliwie. Światło na werandzie wydobyło z mroku kłaki kurzu - pajęczynę? -

kręcące się w powietrzu.

No i dlaczego ja nie umiem takich rzeczy?

Ramses zrobił krok w stronę domu, ale podniósł ręce, jakby się poddawał. Jego oczy

nerwowo śledziły kłąb kłaków, kiedy zaczęła go otaczać wysnuwająca się z nich cienka biała

nić, coraz dłuższa za każdym okrążeniem.

- Chwileczkę, nie musisz tego robić - powiedział. - Pozwól mi tylko zabrać Anę.

- Zabrać ją? Nigdy! Nie masz prawa zgłaszać żadnych roszczeń, nie po tym czasie. -

Mama przerwała rzucanie zaklęcia i spiorunowała go wzrokiem. Sieć pajęczyny zadygotała,

jakby w każdej chwili mogła zostać porwana przez wiatr.

- Ależ mam, dobrze o tym wiesz. - Ton Ramsesa był mocny, wyraźny i nawet odrobinę

groźny. - Nadszedł już czas. Księżniczka musi powrócić do swego królestwa.

Czy naprawdę to powiedział? Facet musiał być wariatem. Poczułam się trochę

niewyraźnie. Jednak wyglądało na to, że mama traktuje sprawę serio. Uniosła ręce, dłońmi na

zewnątrz.

- Wschód, zachód, północ, południe, zwiąż mu kończyny, zaknebluj paskudnie.

Zaczekajcie, czyżby mama rzeczywiście wygłaszała rymowane zaklęcia? I one

działały? Zawsze myślałam, że to jeszcze jeden z tych środowiskowych żarcików czarownic,

żeby nabrać niewtajemniczonych. Może ja naprawdę rzuciłam na Thompsona zły urok tą

rymowanką o czarach-marach.

Nagły podmuch wiatru przemknął przez hol. Pocztę ze stołu wywiało na podwórko, a

moje włosy dziko załopotały. Pajęczna wirowała jak szalona, wypluwając nić, która otaczała

Ramsesa coraz szybciej i szybciej. Walczył z nią, ale zaciskała mu się na rękach i nogach. Im

bardziej się miotał, tym bardziej się zaplątywał. Jego oczy odszukały mnie. Błagalne spojrzenie

prosiło o ratunek. Tylko co ja mogłam zrobić? Wcale nie byłam pewna, czy chcę mu pomóc, a

background image

nawet gdybym chciała, nie potrafiłabym sobie poradzić z magią mamy. Bo nie miałam własnej.

Zresztą... to był tylko stuknięty nieznajomy... prawda?

Skupiając znowu uwagę na mamie, stwierdził:

- Amelio, tym postępkiem okazałaś lekceważenie dla obu naszych klanów. Jeśli będę

musiał, przyślę swoją armię.

Odwróciłam się w nadziei, że uzyskam jakąś wskazówkę, ale twarz mamy stała się tak

ponura, jak nigdy dotąd. To już nie były żarty. Zabrzęczały szyby w oknach i pęd powietrza

szarpnął mnie za włosy. Rozległ się ogłuszający ryk wichru i chociaż Ramses próbował

jeszcze coś powiedzieć, nie mogłam dosłyszeć ani słowa. Prawdę mówiąc, musiałam z całej

siły wczepić się we framugę drzwi, żeby mnie nie wywiało. Jakimś cudem Ramses utrzymał się

na nogach, stawiając czoło nawałnicy. Tyle że coraz bardziej przypominał owiniętą w jedwab

mumię.

Niespodziewanie mama zwróciła swój gniew przeciwko mnie. Najwyraźniej była

zdenerwowana, że jej magiczny podmuch nie okazał się skuteczniejszy.

- Zaprosiłaś go do środka?

Ja? Nie wydawało mi się, żebym to zrobiła, jednak nie mogłam sobie przypomnieć.

Tak czy owak, miałam zdecydowane wrażenie, że nie należało tego robić.

- Och, nie wiem. Ale przecież on nie jest wampirem czy kimś w tym rodzaju.

Skrzywiła się tylko, pozostawiając mnie zbitą z tropu. Jeszcze raz popatrzyłam na

nieznajomego o kruczoczarnych włosach i bladej twarzy, jak opierał się potężnej wichurze.

- Nie jest, prawda?

Mama albo nie słyszała, albo postanowiła nie odpowiadać.

Wampir?!

To jakaś bajka?

A jeśli nie, czy powinnam potraktować na serio wszystko, co powiedział? Czy

naprawdę jestem księżniczką wampirów?

- Nie mogę uwierzyć, że zaprosiłaś go do domu. Teraz będę musiała działać z większą

siłą! - krzyknęła mama.

Mogło być jeszcze gorzej? Nigdy nie widziałam zaklęcia o takiej mocy, i to użytego do

napadu na inną istotę ludzką.

background image

Która, w dodatku, mogła być moim zaginionym ojcem. Nie byłam pewna, jak się w

związku z tym czuję.

To znaczy, czy nie powinnam chociaż poznać faceta, zanim mu dołożymy?

Moc mamy wzbierała, wrząc jak lawa i kipiąc w powietrzu, które aż od niej

skwierczało.

- Nie, zaczekaj. - Mój protest zginął w hałasie wiru. Coś we mnie zadrżało. Poczułam,

że trzepocze i gaśnie jak płomień świecy migoczący na wietrze.

Mama potrząsnęła swoją burzą loków i znowu uniosła ręce, by kontynuować rzucanie

zaklęcia.

- Zamknij mu oczy, zdław oddech w piersi, spętaj go mocno sznurami śmierci.

I - bęc! - dokładnie tak, Ramses poleciał za próg, w wieczorny mrok. Mama, całkiem

dosłownie, sprowadziła faceta do parteru. Po prostu mnie zatkało. Nigdy jej przedtem nie

widziałam w roli czarownicy ninja.

Zawsze uważałam zaklęcia związane z przemocą za czarną magię, od której dobre

czarownice trzymają się z daleka.

Tymczasem Ramses leżał w alejce sąsiadów, bezwładnie, bez ruchu, całkowicie

omotany pajęczyną. Wyglądał jak gigantyczny bawełniany kokon. Czy nic mu się nie stało?

Pewnie nie powinno było mnie to obchodzić, ale...

Jakby kierowane własną wolą, moje stopy ruszyły na zewnątrz. Mama chwyciła mnie

za ramię i gwałtownie zatrzymała.

- Ale on jest ranny - zaprotestowałam, zerkając nerwowo na mumiowaty, niewyraźny

kształt. A jeśli to rzeczywiście mój tata? Usiłowałam wyrwać się z maminego uchwytu.

Niestety, zacisnął się jak imadło. - Twoje zaklęcie mogło go zabić!

- Mam nadzieję. - Ton mamy był lodowato zimny. Poprawiła okulary, jakby chciała

lepiej ocenić rezultat swoich rękoczynów.

- Co?! - Wyrwałam się z przytrzymującej mnie ręki. Mama nie mogła naprawdę tak

uważać! Chrzanić to, pomyślałam. Facet wcale nie wyglądał groźnie. W porządku, chciał mnie

ze sobą zabrać, ale czy naprawdę zasłużył, żeby zostać oblepionym od stóp do głów jak jeden

ze złoczyńców z filmu o przygodach Spidermana? Zamierzałam mu pomóc.

Mama wyminęła mnie i zatrzasnęła drzwi ze złowieszczym hukiem.

- Narobiłaś dosyć szkód, moja panno.

background image

- Ale ja go nie zaprosiłam do środka, przysięgam. - Teraz już nie miałam wątpliwości,

że to prawda.

- Musiałaś.

Zmarszczyłam czoło, bo wyglądała na całkiem pewną, że go wpuściłam, a ja byłam

coraz bardziej przekonana, że nie. Właściwie i tak nie miało to znaczenia. Ważne, czy nic mu

się nie stało.

Spróbowałam otworzyć drzwi, choć wiedziałam, że to beznadziejne. Już wcześniej

czułam, że mama użyła magii, by zablokować zamek.

- Dlaczego nie mogę mu pomóc?

- Bo to niebezpieczne - odparła wprost i stanowczo. Otworzyłam usta, żeby

zaprotestować, ale przerwała mi: - Jego ... naprawdę trudno skrzywdzić. Musisz mi w tej

sprawie zaufać.

Zaufać? Pani Nie Pisnę Ani Słowa? Och, tyle mogłam na ten temat powiedzieć, tylko

nie wiedziałam, od czego zacząć, a zważywszy na jej nastrój, obawiałam się nieco, że

mogłabym również skończyć w kokonie. Jednak, wbrew zdrowemu rozsądkowi, wszystko po

prostu ze mnie wykipiało.

- Co się tu dzieje? Ten facet powiedział, że jest moim ojcem i że niby jestem jakąś

księżniczką. Mówił serio?

- Nadal nie mogę uwierzyć, że wpuściłaś go za próg. Teraz musimy wzmocnić

zabezpieczenia - ciągnęła mama, kompletnie ignorując moje pytania. Przyłożyła dłonie do

drewna drzwi.

- Zabezpieczenia? Poważnie? - Czy rzeczywiście miała na myśli to, co zdawała się

sugerować? Zaproszenie naprawdę coś znaczyło?

- Zepsułaś je. Teraz pomóż mi naprawić. - Czekała niecierpliwie, aż do niej dołączę.

Zamknęła oczy, a ja próbowałam wywołać wewnętrzny spokój, jednak było to znacznie

trudniejsze niż zwykle, z tymi wszystkimi pytaniami przelatującymi mi przez głowę. Bo co, do

diabła? Jeśli Ramses nie był moim ojcem, dlaczego mi zwyczajnie tego nie powiedziała.

Prawdę mówiąc, sterczenie przy drzwiach i wzmacnianie zabezpieczeń, jakby stanowił jakieś

zagrożenie... cóż, to czyniło całą tę zwariowaną historię znacznie bardziej wiarygodną.

Ukradkiem zerknęłam na mamę. Oczy miała zamknięte, jak to bywało, kiedy

koncentrowała się na magii, ale zauważyłam też zmarszczki napięcia w kącikach jej ust.

background image

Czary przelewały się przez drzwi. Szybko otoczyły cały dom ochronną bańką. Z

zazdrością wyczuwałam ich konsystencję i siłę. Tym razem nie był to wiatr. Energia wydawała

się bardziej stała, niczym ziemia. Czułam zapach czegoś jak glina albo mech, czegoś

pradawnego i intensywnego. Mama szeptała po łacinie, w języku, który zachowuje tylko na

najpotężniejsze zaklęcia.

Wreszcie wyrwała się z transu i poprawiła na sobie koszulkę.

- Dobra robota! - Poklepała mnie po ramieniu, jakbym faktycznie pomogła. - Cóż,

chyba musimy skończyć obiad, zanim całkiem wystygnie.

Obiad? Kto mógłby teraz myśleć o jedzeniu? Popatrzyłam na nią jak na osobę

niespełna rozumu. A ona całkiem swobodnie, udając, że nic się nie wydarzyło, skierowała się

do kuchni.

Stałam w drzwiach, kompletnie ogłuszona. Dwie minuty później moje usta znowu

zaczęły działać.

- To rzeczywiście był tata? Naprawdę zapakowałaś go w pajęczynę i zostawiłaś na

chodniku jak odpady do utylizacji?

Brzęk naczyń. Wreszcie mama odparła:

- Nie chcę o tym rozmawiać.

Nic nowego pod słońcem.

Ostrożnie odsunęłam ciężką koronkową firankę, która zasłania okno przy drzwiach

wyjściowych. Chociaż nadal było ciemno, staroświecka latarnia oświetlała alejkę sąsiadów. Na

schludnie przystrzyżonym trawniku walały się białe strzępy. I ani śladu... Nie byłam pewna, jak

mam o nim mówić. Wyglądało na to, że jest kimś więcej niż nieznajomym, któremu zdarzyło

się pojawić akurat w dniu moich urodzin. Z drugiej strony, nie znałam człowieka

wystarczająco dobrze, żeby nazywać go tatą. Zdecydowałam się na Ramsesa. W końcu to

nasze wspólne miano.

Cisza. Widok strzępów bawełnianego puchu uspokoił moje nerwy. Może mimo

wszystko nic się nie stało? Jednak po chwili znowu się spięłam, bo przecież Ramses

wspominał, że napadli na niego jacyś ludzie? Czy mogli go dokądś porwać?

- Jak myślisz, kto ściga tatę? - Postanowiłam, że w rozmowach z mamą będę nazywać

Ramsesa ojcem. To ją na pewno zirytuje. - I o co mu chodziło, kiedy powiedział, że nie mogę

przystąpić do Inicjacji? Myślisz, że ktoś spróbuje dokonać sabotażu, czy coś w tym rodzaju?

background image

Przez dłuższą chwilę panowało milczenie. Już ośmieliłam się żywić nadzieję, że mama

naprawdę zastanawia się nad odpowiedzią, zamiast nad kolejnymi zmianami tematu. Ale

jedyne, co usłyszałam, to:

- Twoje curry stygnie.

- A twoje uniki się starzeją - odcięłam się, zbierając siły do walki.

W holu było ciemno, jaśniało tylko światło padające z kuchni. Najpierw pomyślałam,

że mama w ogóle nie usłyszała tego, co powiedziałam, ale potem dobiegł mnie cichy szloch.

To mama? Na ten dźwięk uczucie buntu momentalnie we mnie oklapło. Mama nigdy

nie płacze. Z pewnością był to jeden z siedmiu znaków apokalipsy. Rzuciłam się pędem do

kuchni.

Siedziała z łokciami ciężko opartymi o blat i twarzą ukrytą w dłoniach. Jej ramiona

drgały. Niepewnym, niezdarnym ruchem wyciągnęłam rękę i dotknęłam maminych pleców.

Chciałam powiedzieć coś, co powstrzyma ten żałosny płacz, ale do głowy przychodziły mi

jedynie pytania, które, czego byłam pewna, mogły ją tylko bardziej przygnębić.

Mama mocno pociągnęła nosem. Przesunęła do góry okulary i otarła twarz, usuwając

ślady łez.

- Co za okropny wieczór.

Źródłem zapachu, który bił z piecyka, mogła być tylko moja urodzinowa

niespodzianka. Podbiegłam, żeby go wyłączyć. Zaczął brzęczeć alarm przeciwpożarowy.

Włożyłam rękawice kuchenne i jednym szarpnięciem otworzyłam piekarnik.

- Och, nie - chlipnęła znowu mama, patrząc na poczerniały kopczyk, który wydobyłam

ze środka. - Twój tort.

background image

Rozdział 5

- Niespodzianka! - powiedziałam z bladym uśmiechem, kładąc spalone ciasto na

kuchence.

- Przepraszam. - Zaszlochała. - Za wszystko.

Zabrzmiało to piekielnie znacząco, więc czekałam na ciąg dalszy. Mama jednak nadal

siedziała osowiała na pobliskim stołku i milczała. Oparłam się o blat. W kuchni zrobiło się

gorąco i śmierdząco. Otarłam czoło pikowaną bawełnianą rękawicą.

- Możemy odpuścić sobie Inicjację - zaproponowałam. I tak zapowiadała się

kompletna klapa. - Znaczy, jeśli nie masz ochoty. Tata powiedział...

Gwałtownie otrząsnęła się, wyprostowała i popatrzyła na mnie srogo, jakby miała

ochotę zaprzeczyć, że ten mężczyzna pod drzwiami faktycznie był moim ojcem.

Wstrzymałam oddech. Może wreszcie czegoś się dowiem.

Jednak zamiast odpowiedzi gniewnie prychnęła:

- Nie bądź śmieszna. Teraz twoja Inicjacja jest ważniejsza niż kiedykolwiek. Powinnaś

coś zjeść. Nie możesz uprawiać magii z pustym żołądkiem.

- Posłuchaj, mamo. Ja w ogóle nie mogę uprawiać magii. - Nie czułam się już głodna,

ale wiedziałam, że lepiej się z mamą nie spierać, kiedy jest w takim nastroju. Wróciłam za nią

do jadalni i usiadłam. - Nie jestem pewna, czy jedzenie wiele tu zmieni.

- Nie pleć głupstw. Twoi nauczyciele twierdzą, że świetnie sobie poradzisz, jeśli się

przyłożysz.

- Bardzo się przykładam - odparłam. Chciałam rozmawiać o tym, co się właśnie

wydarzyło, a nie o Inicjacji. Zsunęłam krzepnący sos curry na brzeg talerza. - Naprawdę,

ciężko pracuję, mamo. Po prostu, jestem do...

- Nie używaj takiego języka. I przestań się zamartwiać. Masz teraz lekką tremę. To

całkiem naturalne - ucięła. Po czym, łagodniejąc, uśmiechnęła się. - Nigdy nie jest tak źle, jak

się człowiekowi wydaje. Pamiętam, kiedy po raz pierwszy musiałam publicznie użyć magii...

Bezczelnie się wyłączyłam. Mama czyniła wysiłki, żeby odbudować pomiędzy nami

mosty i tak dalej, ale słyszałam tę historię więcej razy, niż potrafiłabym zliczyć, i szczerze

mówiąc, nie wydawała mi się teraz szczególnie pomocna. Naprawdę chciałam rozmawiać o

background image

Ramsesie. Zerknęłam w okno z cichą nadzieją, że zobaczę go, jak skrada się koło domu.

Niestety, w szybie dojrzałam jedynie odbicie wnętrza pokoju i mojej smętnej miny.

Patrząc na siebie, pomyślałam, że może jednak istniało pewne podobieństwo w

naszych rysach. Poza tym mama łatwo się opala. A ja mam twarz tak samo widmowo bladą

jak... tata.

Kim on jest? I co chciał powiedzieć przez tę księżniczkę? Zabrzmiało to dość

romantycznie, niczym jakieś szczególne dziedzictwo. Czy może to była metafora? Przecież nie

mógł na serio sugerować, że jestem osobą królewskiej krwi, jak ci z zamkami i służbą,

prawda? I z armią? To wariat, a może... no, właśnie - kto?

Wampir.

Czy wampiry miewają dzieci? To w ogóle możliwe?

Rozpaczliwie chciałam zapytać o to mamę, jednak wiedziałam, że natrafię na kamienny

mur. Więc przez chwilę zadowoliłam się jedzeniem curry. Okazało się całkiem dobre. Jabłka

odrobinę rozmiękły i sos wystygł, ale przyprawy były pysznie słodko-ostre. Idealne! Po trzech

kęsach włączył się mój nos.

- Czy ty w ogóle mnie słuchasz? - zapytała mama, kiedy nie doceniłam kolejnego

dowcipu.

- Nie całkiem - przyznałam z lekkim uśmiechem, żeby złagodzić prawdę. - Myślałam o

tym facecie. Ramsesie? Moim tacie? Wiesz, o tym, któremu dałaś wycisk pod naszymi

drzwiami. Że nie powinnam była go wpuszczać do środka. Ale dlaczego?

- Kiedy go zaprosiłaś, wszystkie nasze zabezpieczenia zostały anulowane.

Dom rozpoznał w nim przyjaciela, a nie wroga.

To nie był prawdziwy powód. Czułam to. Zabezpieczenia należą do podrzędnej magii,

każdy o tym wie. „Ochronny tygiel“ nie na wiele się zda, jeśli ktoś naprawdę chce przekroczyć

próg. Zresztą nikt nie zakłada zbyt mocnych zabezpieczeń. Gdybyście tak zrobili, nie mógłby

was znaleźć listonosz, a przyjaciele przejeżdżaliby obok, bo dom praktycznie by zniknął albo

w najlepszym razie wyglądał na opuszczony. W żaden sposób moje małe zaproszonko nie

mogło tyle znaczyć, nawet gdybym faktycznie poprosiła Ramsesa, żeby wszedł do środka.

Zwłaszcza że zabezpieczenia są tak niekonsekwentne.

- To był mój ojciec?

background image

- Chyba powinnyśmy wstawić naczynia do zlewu i już się szykować. Bea będzie tu

lada chwila.

Wpatrzyłam się ostentacyjnie w uśmiechniętą twarz mamy i ciągnęłam:

- Jest inny, niż się spodziewałam. Nigdy o nim nie mówiłaś, więc wyobrażałam sobie,

że może umarł, wiesz, albo coś równie tragicznego.

- Jego śmierć nie byłaby szczególnie tragiczna - odparła, sięgając po mój talerz, żeby

położyć go na swoim. - A poza tym on jest martwy.

Co takiego? Czy miała na myśli...?

- Dla mnie - dodała szybko. - Dla świata. Nie powinno go tu być.

Wstrzymałam oddech. Po raz pierwszy usłyszałam potwierdzenie, że mój tata istnieje.

Ale co naprawdę oznaczały słowa mamy?

- Dla świata? Co przez to rozumiesz?

- Nie chcę o nim rozmawiać - powtórzyła, odwracając się do mnie plecami, by zanieść

naczynia do zlewu.

Dźwięk dzwonka sprawił, że obie aż podskoczyłyśmy. Zerwałam się na równe nogi.

- Może to znowu on?

- Ja sprawdzę - oznajmiła mama stanowczym tonem, ale i tak ruszyłam w ślad za nią.

Razem podeszłyśmy chyłkiem do frontowych drzwi. Mama przesunęła się

niepostrzeżenie w stronę okna i odchyliła firankę. Zerknęłam jej przez ramię. W świetle lampy

na werandzie stała Bea. Wpatrywała się w nasz dom ze zmarszczonym czołem. Nadal miała

włosy związane w kucyki, ale przebrała się w poważny strój czarownicy: golf, dżinsy i

skórzaną kurtkę.

- To tylko Bea - powiedziała mama i usłyszałam, jak oddycha z ulgą.

Kiedy drzwi zostały otwarte i uściski wymienione, moja przyjaciółka wskazała na sufit

i zapytała:

- Co to za historia z tymi ekstrazabezpieczeniami? Mama podwoziła mnie i o mało nie

minęła waszego domu. I jakiś pająk wyraźnie eksplodował wam na ganku.

- Przepraszam - odparła mama. - Ale miałyśmy niespodziewanego gościa.

- Mojego tatę - uzupełniłam.

- Poważnie?! - zapiszczała Bea, chwytając mnie za ręce. - I jaki on jest?

background image

- No... znacznie młodszy niż mogłabym się spodziewać. - Przeniosłam spojrzenie na

mamę, która spochmurniała tak bardzo, że zmarszczki pobruździły jej twarz.

Uśmiech Bei był szeroki i figlarny.

- Jest starszy, niż wygląda - rzuciła mama szorstko. Więcej potwierdzeń? Czułam, jak

blednę; to był naprawdę mój tata!

Mama zorientowała się, że popełniła błąd taktyczny, i zirytowanym gestem skinęła w

stronę schodów.

- Powinnaś iść się przebrać, Ano. Bo się spóźnimy.

Popędziłyśmy na górę, zanim zdołała zatrzymać Beę i przeszkodzić nam w

plotkowaniu. Kiedy już znalazłyśmy się w moim pokoju, szybko zatrzasnęłam drzwi.

Bea włączyła lampkę nocną, po czym dramatycznie padła na pikowaną kapę.

- A teraz wszystko mi opowiedz!

Otworzywszy szafę, zaczęłam przetrząsać jej zawartość. Wyciągnęłam sukienkę i

pokazałam Bei, która tylko pokręciła głową.

- Okej. - Wzruszyłam ramionami. - To było niesamowite. Wiesz, zawsze myślałam, że

on nie żyje. Nigdy się do nas nie odzywał. A teraz, w moje urodziny, tak po prostu się pojawił.

I... myślę, że jest ranny. Nie chciał, żebym jechała na Inicjację. Mama na niego nawrzeszczała i

zapakowała go w pajęczynę.

- Co? Poważnie?

- No. - Przerwałam i oparłam się o drzwi szafy. - Użyła zaklęcia, którego nigdy dotąd

nie słyszałam, i nagle Ramses - hm, to właśnie tata - został kompletnie zmumifikowany. Nie

miał szansy nawet pisnąć. To znaczy... w zasadzie zdołał powiedzieć różne głupstwa, ale to

wszystko nie miało sensu. Mówił dziwne rzeczy o wrogach, armiach i prawach krwi. Nie

wiem. Szczerze mówiąc, trudno to ogarnąć.

- Sądzisz, no wiesz, że był naćpany, czy coś w tym rodzaju?

Takie rozwiązanie nie przyszło mi na myśl. Jednak nie wyglądało zbyt

prawdopodobnie. Pokręciłam głową.

- Był ranny. Krwawił ze skaleczenia w boku. - Podniosłam rękę, żeby pokazać jej ślady

na przedramieniu. Bea wydała stłumiony okrzyk i poderwała się z łóżka, żeby dokładniej mnie

obejrzeć.

background image

- Musimy to natychmiast zmyć! - Do jej głosu zakradła się nuta grozy. Powlokła mnie

do łazienki.

Kiedy powtórnie namydlała i opłukiwała moją rękę, dotarło do mnie, że chyba

powinnam bardziej się przerazić. Obcy mężczyzna pobrudził mnie krwią. To nie było fajne.

Tyle że teraz zaprzątało mnie rozwikłanie tajemnicy, nie tak przyziemne sprawy jak

zabezpieczanie się przed chorobami zakaźnymi. Kręciło mi się w głowie. Nadal do końca nie

wiedziałam, kim jest ten facet. Moim tatą? Naprawdę? I mój ojciec jest wampirem? A może

wariatem? Albo i tym, i tym?

Bea spojrzała na mnie badawczo.

- Jakiego rodzaju osoba pojawia się w czyimś domu, krwawiąc?

Ktoś nienormalny. Sugestia w jej tonie była oczywista. Taak. Nie mogłam z tym nawet

dyskutować. Wampir czy nie wampir, facet był dziwny. Złapałam ręcznik i starannie się

wytarłam.

Przyjaciółka przyglądała mi się smutno, jakby ze współczuciem. Czy to dlatego, że jej

zdaniem mój tata to jakiś obłąkany bezdomny, czy... Nie, nigdy w życiu nie ukrywałaby przede

mną takiego sekretu. A może?

- Więc jak on wygląda?

Kiedy wracałyśmy z łazienki, zastanawiałam się, co odpowiedzieć. W pokoju najpierw

zajęłam się odwieszaniem sukienki na miejsce, a potem wyborem czarnej, jedwabnej bluzki.

Przyłożyłam ją do siebie i popatrzyłam w duże lustro na drzwiach szafy. Moje odbicie było

blade i chude, ale koszula układała się w taki sposób, że przynajmniej uwydatniała te nieliczne

wypukłości, które mam. Jednak wyglądało to trochę abnegacko. Więc wyciągnęłam jeszcze

błyszczący top z odkrytymi plecami.

- Jest blady. - Pod wpływem tego wspomnienia dotknęłam własnej twarzy. Pfuj,

moglibyście niemal dostrzec żyły na moich skroniach. Przyczesałam grzywkę, żeby je zakryć.

Wskazując na błękitną tęczówkę, dodałam: - Ma oczy takie jak ta.

- Jest wysoki? Przystojny?

W odpowiedzi zrobiłam minę z serii: „przyprawiasz-mnie-o-mdłości“.

- Nie zauważyłam takich rzeczy. Przecież to może być mój ojciec, chyba rozumiesz?

- Nie jesteś pewna, czy to twój tata?

Wzruszyłam ramionami.

background image

- Jestem całkiem pewna, ale widzisz, mama nie chce potwierdzić ani zaprzeczyć... To

co powinnam myśleć? - Rozebrałam się i wsunęłam w top. Kiedy włożyłam na wierzch

jedwabną koszulę, wyszedł zestaw wystarczająco elegancki na dzisiejszy rytuał, chociaż może

troszkę zbyt seksowny.

- Wyglądasz super - zachwyciła się szczerze Bea, która ma skłonność do zmysłowości,

a poza tym zawsze podziwia moją patykowatą sylwetkę. Tymczasem ja żałuję, że nie jestem

bardziej kształtna, jak ona.

Przyjaciółka wstała, zarzuciła mi ramiona na szyję i uśmiechnęła się do naszego

odbicia.

- Jak czarownica bez kapelusza.

- Jeśli mowa o idealnych akcesoriach, o mało nie zapomniałam tego. - Złapałam

zrobiony przez nią naszyjnik, który zwisał z lustra toaletki. Od dotyku paciorków poczułam na

skórze ciepłe mrowienie. Figurynka bogini zsunęła mi się w zagłębienie pomiędzy piersiami.

- Perfekcyjnie - uznała Bea.

Przez chwilę podziwiałyśmy się nawzajem, aż zepsułam nastrój pytaniem:

- Wiesz, że to będzie kompletna klapa, prawda?

- Wcale nie, mówię ci. Ciotka Diane miała sen. Dzisiejszy wieczór zapowiada się na

pamiętny. - Ciotka Bei, Diane, jest znaną w naszym kowenie jasnowidzką. Rzadko się

zdarzało, żeby jej sny się nie sprawdziły.

- To wcale nie znaczy, że wszystko pójdzie dobrze - zwróciłam uwagę Bei. - Wieczór

może być pamiętny jako najokropniejszy w dziejach.

- Wiesz, twoja mama chyba ma rację. Naprawdę potrzebny ci zastrzyk wiary w siebie.

Musisz pamiętać, Ano: jesteś jedną z nas. Z rodziny. Bogini nie opuszcza swoich.

A co z moją drugą połową - tą, która pochodzi od taty? Ale zmilczałam i tylko

pokiwałam głową.

- No tak, przypuszczam, że cud może się zdarzyć.

- Nareszcie mówisz do rzeczy - pochwaliła mnie.

Na szczęście Bea nieustannie trajkotała z tylnego siedzenia, bo inaczej jazda na sabat

byłaby co najmniej krępująca.

Mama przebrała się w śliczną długą suknię, której nigdy przedtem nie widziałam. Była

ze szmaragdowozielonego aksamitu. Miała długie, opadające rękawy i złoty haft jak jakaś

background image

średniowieczna szata. Spróbowałam pochwalić jej strój, ale najprostsze słowa od razu obróciła

w dyskusję na temat ubrania.

Narzekała, że na tak poważną okazję powinnam była wybrać coś stosowniejszego.

Myślałam, że właśnie to zrobiłam. Więc odburknęłam, że niby jakie to ma znaczenie, skoro

wszystko i tak diabli wezmą.

Nie wiadomo dlaczego, wzmianka o diabłach naprawdę ją wkurzyła. Od tej chwili już

się nie odzywała. Może Ramses to książę piekieł?

- A przy okazji, moja mama przesyła pozdrowienia - odezwała się z tylnego siedzenia

Bea.

Zważywszy na sytuację, trafiła jak kulą w płot albo raczej w samochód. Mama Bei nie

należy do Wewnętrznego Kręgu, bo oblała Inicjację. Dokładnie tak, jak mnie się to mogło

zdarzyć.

- Żałuję, że przepisy nie pozwoliły jej przyjść - powiedziałam serdecznie. Jak ona musi

się czuć? Wszyscy członkowie tej rodziny to w naszym kowenie wielkie fisze. Oprócz niej.

Nawet ojciec Bei miał być na sabacie jako członek Starszyzny i arcykapłan.

- Dzisiejsza noc jest tylko dla Prawdziwych Czarowników - oświadczyła mama.

Spojrzałam na nią ostro. Ten przytyk nie był konieczny. Ciekawe, czy będzie równie

nieuprzejma, kiedy jej rodzona córka zostanie relegowana na Peryferie?

- Mama przygotowała na naszą imprezę fantastyczne przysmaki - rzuciła Bea,

kompletnie ignorując zarówno okrucieństwo, jak i litość. - Tata zawiózł je, kiedy pojechał

organizować dzisiejszy wieczór.

- Och, uwielbiam smakołyki twojej mamy! - zakrzyknęłam zgodnie z prawdą,

szczęśliwa, że jest pretekst, by zmienić temat. Mama Bei może nie należeć do Wewnętrznego

Kręgu, ale w kuchni jest czarodziejką, bez dwóch zdań. - Co tym razem przygotowała?

- Pikantne paszteciki. Wystarczy dla wszystkich, łącznie z opcją wegetariańską,

wegańską i bezglutenową!

Obie się roześmiałyśmy. To był nasz prywatny dowcip. Wszelkie ograniczenia

żywnościowe zawsze wydawały nam się zabawne. Kiedyś Bea zażartowała, że czarownice

lubią zrobić coś dla każdego, nawet dla jedzących koszernie.

- Nie wiem, co was tak śmieszy. Twoja mama musiała bardzo się napracować -

odezwała się ponuro moja rodzicielka z fotela kierowcy.

background image

O kurczę, była naprawdę w złym humorze. Ile jeszcze czasu, zanim dojedziemy?

Sprawdziłam zegar na desce rozdzielczej: dobre dziesięć minut. Miasto zostało daleko za

nami. Samochód toczył się wśród pogrążonych w mroku pól, na których wysokie łodygi zbóż

sterczały sztywne i proste w idealnych rzędach. W górze rozciągało się ciemne niebo

mrugające bezlikiem gwiazd. Na jego wschodniej stronie wzeszedł okrągły księżyc w pełni.

- Wieczór już nie mógłby być bardziej idealny - zauważyłam. Wcześniej oziębiło się i

padało, lecz dzisiaj chmury się rozproszyły i było jakieś piętnaście stopni Celsjusza. Zabrałam

ze sobą pelerynę, żeby okryć ramiona, ale zastanawiałam się, czy w ogóle jej potrzebuję.

- Na Inicjację Martha zawsze organizuje odpowiednią pogodę - stwierdziła mama z

uśmiechem. Martha jest czarownicą od pogody. W Kręgu nazywają ją Babcią Burzą, bo

poszła fama, że kiedyś wyczarowała wielką nawałnicę po długiej suszy. - Ciekawa jestem, jaki

ty będziesz miała dar, Ano.

Wraz z przystąpieniem do Kręgu od nowicjuszy oczekuje się, że tej samej nocy

otrzymają jakieś magiczne powołanie, specjalną umiejętność, którą będą rozwijać, pracując w

kowenie. Bea miała nadzieję, że zostanie wróżbitką, ponieważ tak uwielbia wszystko, co

wiąże się z astrologią i kartami do tarota.

Szczerze? Zależało mi tylko na jednym. Żeby moje imię zostało zapisane w Księdze.

Wszyscy mówili, że Inicjacja w dniu urodzin powinna być pomyślna. A ja marzyłam jedynie,

żeby ją przetrwać bez zbyt wielkiego zakłopotania wszystkich zaangażowanych w nią osób.

- Tak, też jestem ciekawa - mruknęłam smętnie. - A ty dostałaś to, czego chciałaś?

Od razu wiedziałam, że znowu coś palnęłam. W świetle padającym z tablicy

rozdzielczej zobaczyłam, jak usta mamy zaciskają się w wąską kreskę.

- Nie - odparła zwięźle. - Nie całkiem.

Wymieniłyśmy się z Beą spojrzeniami. Co to mogło znaczyć? Bea już otworzyła usta,

jakby chciała zapytać, ale ostrzegawczo pokręciłam głową. Lepiej nie naciskać. Mama

ujawniała sekrety tylko przypadkiem.

Resztę drogi przejechałyśmy w milczeniu, każda zatopiona we własnych myślach.

Obserwowałam mijane pola, które gdy skręciłyśmy w lewo, szybko zamieniły się w leśny

gąszcz. Byłyśmy już prawie na miejscu! Cienie dębów i klonów zaciemniały szosę, więc mama

włączyła długie światła, czujna ze względu na króliki i sarny. Samochód zwolnił. Zaczęłyśmy

background image

wypatrywać zjazdu, który był łatwy do przegapienia z powodu drzew i zabezpieczeń.

Dostrzegłam go pierwsza.

- Tam! - zawołałam, wskazując, a mama płynnie wprowadziła wóz na gruntową drogę,

która była niewiele więcej niż koleinami odciśniętymi przez opony.

Uwielbiam sabatowisko. Większość terenu jest niezabudowana. Stoi tam tylko nieduży

dom w pobliżu mulistego jeziora. W dzieciństwie spędziłam wiele szczęśliwych letnich dni,

leniuchując z książką, włócząc się po okolicznym lesie i pływając w zabłoconej wodzie, czyli

robiąc mniej więcej to, co większość ludzi w swoich chatach na północ od miasta. Tyle że

nasza należy do około dwunastu rodzin i wszystkie korzystają z niej w celach rekreacyjnych, a

jeszcze częściej w magicznych.

Im dalej wjeżdżałyśmy, tym ciemniejszy wydawał się wieczór. Wzdłuż ścieżki tłoczyły

się wysokie drzewa. Od czasu do czasu gałąź jakiegoś rozrośniętego krzaka hałaśliwie

ocierała się o karoserię. Powietrze było ciężkie i pełne wyczekiwania, niczym przed ulewą.

Coś białego mignęło wśród pni, jakby w galopie. Pomyślałam, że to ogonek sarny,

więc ostrzegłam:

- Zwolnij. Tam jest jakiś jelonek, czy coś podobnego.

Mama oparła stopę o hamulec i wszystkie zaczęłyśmy wpatrywać się w las. Zderzenie

z jeleniem mogło uszkodzić chłodnicę albo jeszcze gorzej. Na dokładkę do potencjalnych

zniszczeń zabicie jelenia byłoby bardzo źle rokującym początkiem Inicjacji.

- Jesteś pewna? - zapytała mama po chwili nieznośnie powolnej jazdy. - Nic nie widzę.

Cokolwiek to było, dawno uciekło.

- Rzeczywiście. Musiał pobiec dalej - stwierdziłam. - Teraz nie ma po nim ani śladu.

Mama przyspieszyła do takiej prędkości, z jaką przedtem posuwała się wąskim

przejazdem. Rozpoznałam kępę brzóz przed nami. Zbliżałyśmy się do zakrętu, za którym

miało się ukazać sabatowisko.

Wtuliłam się w mroczne wnętrze wozu. To było to. Wielki wieczór. Obie z Beą

wyobrażałyśmy go sobie tyle razy. Na samą myśl serce zaczęło mi galopować. Tuż przed nami

las otworzył się na polanę zapchaną samochodami. Nasze auto zaturkotało po wyboistej

łączce, żeby znaleźć wolne miejsce. Przyglądając się mijanym pojazdom, zauważyłam znajome

tablice rejestracyjne i naklejki na zderzakach. Najwyraźniej prawie wszyscy już tu byli.

- Och, jestem taka przejęta - oznajmiła Bea, podskakując radośnie na tylnej kanapie.

background image

Nawet mama się uśmiechnęła.

- Wypadniecie świetnie, dziewczynki. Po prostu to wiem.

- Czy ciotka Diane mówiła pani o swoim śnie? - zapytała Bea. - Ten rok ma być

pamiętny.

Mama posłała mi dumne, niecierpliwe spojrzenie.

- Jestem pewna, że ma rację.

- Pamiętny niekoniecznie znaczy dobry - przypomniałam im nieśmiało, podczas gdy

mama parkowała na wolnym miejscu między wielkim pniem dębu a zakurzoną białą

furgonetką.

- Przestań być taką pesymistką - zganiła mnie Bea z szerokim uśmiechem. - Pójdzie

nam świetnie.

Nadal nie byłam przekonana, ale jej entuzjazm okazał się zaraźliwy. Mimo całego

niepokoju, poczułam, że też się uśmiecham. Kiedy wysiadłyśmy, Bea, chichocząc, złapała

mnie za rękę i pociągnęła w podskokach do tylnych drzwi chaty. Nie mogłam się nie

roześmiać.

Sabatowisko zostało zbudowane przez nasze zgromadzenie własnymi rękami gdzieś w

latach siedemdziesiątych. Wszystko było tu bardzo w stylu powrotu do natury, poczynając od

grubo ciosanego wyglądu, a kończąc na rozplanowaniu obszernych, wspólnych pomieszczeń.

Weszłyśmy do środka i zdjęłyśmy buty w sieni, która w rzeczywistości była

korytarzem z kilkoma ławkami i wbitymi w ścianę kołkami do wieszania płaszczy. Piętrzyło

się tam kilka tuzinów butów i kurtek, a z pokoju dziennego dobiegał szmer głosów i śmiech.

- Ciekawe, czy Nikolai już jest? - wyszeptała mi do ucha Bea, zwijając w palcach

kucyki.

Wywróciłam oczami. To bardzo fajny chłopak i w ogóle, ale nigdy nie mogłam do

końca zrozumieć, dlaczego Bei na jego widok miękną kolana. Może chodziło o zespół?

Zawsze miała słabość do rockmanów. Oczywiście, kimże jestem, żeby się z niej wyśmiewać?

Gdybym sądziła, że mam u niego szanse, też bym się przejmowała.

- Chyba jesteśmy trochę spóźnione, chociaż według czasu pogan jeszcze nie całkiem -

powiedziałam, ale Bea już pobiegła sprawdzić, co się dzieje.

Nie spieszyłam się, powoli rozsznurowywałam conversy. Mimo rosnącego zapału

pamiętałam ostrzegawcze słowa Ramsesa.

background image

Po chwili do sieni weszła mama, niosąc wyciągniętą z bagażnika torbę z zakupami.

- Och - mruknęła, widząc, że siedzę na ławce. - Myślałam, że do tego czasu będziesz

się już udzielać towarzysko. Nadal się denerwujesz, tak?

- Dlaczego nie chcesz porozmawiać ze mną o tacie? Naprawdę jest okropny? - Wbrew

woli głos mi się trząsł.

Mama postawiła torbę obok drzwi, po czym klapnęła obok mnie na ławkę. Położyła mi

rękę na ramieniu i ciężko westchnęła.

- Chyba jestem ci winna pewne wyjaśnienia. W końcu to tylko kwestia kilku godzin,

kiedy zostaniesz pełnoprawną członkinią kowenu i wszystkie nasze sekrety staną się również

twoimi.

Ledwie wierzyłam własnym uszom. Wstrzymałam oddech.

- Twój ojciec nie jest jednym z nas. Należy do przeciwnego obozu. Nasz związek -

jego i mój - cóż, miał być swego rodzaju zawieszeniem broni, ale od początku okazał się

pomyłką.

background image

Rozdział 6

Pomyłką? Czy miała na myśli mnie?

Mama zauważyła mój wyraz twarzy i pokręciła głową.

- To bardzo ważne, żebyś zanim powiem ci coś więcej, przeszła Inicjację. Widzisz,

twój ojciec tkwi w samym środku tego wszystkiego. Jestem na niego wściekła, że pojawił się

dzisiejszego wieczoru i namącił ci w głowie. Musisz skoncentrować się na Inicjacji. Postaraj

się teraz o nim nie myśleć, dobrze? Obiecuję, że niedługo wszystko nabierze sensu.

Wyjaśnienia były niezadowalające i mętne, jednak zgodnie przytaknęłam.

- Okej, ale obiecujesz, że mi powiesz?

- Jak czarownica czarownicy - odparła mama, podając mi rękę.

Zawahałam się, zanim ujęłam jej dłoń.

- A jeśli dzisiejszej nocy nie zostanę Prawdziwą Czarownicą?

- Kochanie, zostaniesz. Krew nie woda.

Była to już tego wieczoru druga wzmianka o krwi. Poczułam się, o ile to możliwe,

jeszcze mniej pewnie, kiedy wymieniłam z mamą uścisk dłoni potwierdzający jej uroczystą

przysięgę.

- Jak czarownica czarownicy - powtórzyłam. Mama przytuliła mnie na moment, a

potem łagodnie pchnęła w stronę pokoju dziennego.

- Słyszałam, że będzie Nikolai. - Uśmiechnęła się. - Myślę, że mu się podobasz.

- Mamo! - upomniałam ją, czując, jak się czerwienię z zakłopotania. Poza tym Bea

byłaby wściekła, gdyby uznała, że to prawda. Uciekając przed maminym chytrym,

porozumiewawczym uśmieszkiem, pospiesznie weszłam do zatłoczonej wspólnej izby.

Nigdy nie lubiłam takich dużych spotkań. Mimo że wszystkich tu znałam, nie bardzo

wiedziałam, co ze sobą zrobić. Bea umie włączyć się do rozmowy w taki sposób, że nie

wygląda to niegrzecznie ani niezręcznie. Ja nie. Więc stanęłam w pobliżu kominka i

przyglądałam się z odrobiną zazdrości, jak swobodnie sunie od grupy do grupy. Wreszcie

dostrzegła moje spojrzenie i pomachała do mnie.

Oczywiście zrobiła to, stojąc obok Nikolaia.

Rozpromienił się, kiedy zobaczył, że nadchodzę. Muszę przyznać, że ma olśniewający

uśmiech. A oprócz tego odziedziczone po rosyjskim ojcu i romskiej matce gęste ciemne loki i

background image

jakąś uwodzicielską siłę, która zarazem przeraża mnie i zachwyca. Tak samo jak reszta z nas

był ubrany w stylu młodego czarownika. W jego przypadku była to luźna chłopska koszula z

rękawami ściągniętymi w nadgarstkach i obcisłe skórzane spodnie. Hm, nieźle w tym

wyglądał. Motocyklowe buty stanowiły ładny, nowoczesny akcent, zwłaszcza dzięki

błyskotkom pobrzękującym przy obcasach jak ostrogi.

Spojrzenie mu w oczy sprawiało mi pewien problem, dopóki nie stanęłam obok Bei.

Moja przyjaciółka domyślnie poszerzyła krąg, żebym mogła się przyłączyć. Trzecią osobą w

ich grupce była Shannon, prawie piętnastolatka z lametą wijącą się w warkoczykach ciasno

posplatanych na całej głowie i brokatem na policzkach. Pod wieloma względami Shannon

stanowi moje całkowite przeciwieństwo: pulchna figura, śniada cera. Ale główna różnica

polega na tym, że to cudowne dziecko. Jest tak uzdolniona magicznie, że przystąpi do Inicjacji

niemal dwa lata przed zwyczajowym terminem.

- Widziałaś nowy tatuaż Nika? - Zachichotała podekscytowana. - Pokaż Anie! Totalny

odlot. Już nie mogę się doczekać, kiedy skończę osiemnaście lat i też będę mogła sobie taki

zrobić.

Nikolai podciągnął rękaw aż po biceps, żeby zaprezentować wstęgę posplatanych

niebieskich i zielonych smoków. Wytatuowana skóra wyglądała na chropowatą i

podpuchniętą. Na jednej z ciemniejszych linii zauważyłam mały strupek.

- Och - powiedziałam ze współczuciem. - Założę się, że to musiało boleć.

- Ha! Wisisz mi dwadzieścia dolców - zwrócił się do Bei.

- To szczegół techniczny - odparła z nadąsaną miną. - Nie zapytała, czy boli, ale jednak

o tym wspomniała.

- Okej, ale mówiłem ci, że nie wygłosi żadnych frazesów. - Nikolai spojrzał na mnie z

aprobatą, jakby oczekiwał, że zawsze będę spisywać się powyżej przeciętnej. Zażarcie

walczyłam, żeby się nie zaczerwienić, bo zwrócił na mnie uwagę. Znowu popatrzył na Beę i

dodał: - Powtarzam, wisisz mi dwie dychy.

- Świetnie, więc będziesz musiał któregoś popołudnia wpaść do mnie do domu i

odebrać dług - wymruczała. Mogła w bardziej oczywisty sposób flirtować? Próbowałam

uchwycić wzrok Shannon, żebyśmy pogadały o czymś innym, ale ona z absolutnym

uwielbieniem wpatrywała się w Nika.

- Mama nigdy by mi nie pozwoliła na tatuaż - oznajmiła. - Ty to masz szczęście.

background image

- Mój ojciec uważa, że tatuaże mają tylko członkowie gangów i więźniowie - odparł

Nikolai, wzruszając ramionami. - Ale mama jest pod tym względem spoko.

- Szkoda, że moja mama nie jest Cyganką. - Shannon westchnęła.

- Romką - poprawiliśmy ją wszyscy troje chórem i roześmialiśmy się, nawet Shannon,

mimo lekko zakłopotanej miny.

- Hej, Ano - zwrócił się do mnie Nikolai z nieśmiałym uśmiechem. - Wszystkiego

najlepszego z okazji urodzin. Mam dla ciebie prezent. Przypomnij mi potem, żebym ci go dał.

Mój rumieniec pociemniał.

- Och, dzięki.

- Właśnie, wszystkiego najlepszego - dodała szybko Shannon.

Podziękowałam obojgu, po czym zapadło niezręczne milczenie.

- No, to jesteśmy w komplecie - odezwała się w końcu Bea konspiracyjnym tonem. -

Cała Czwórka.

Kolejno popatrzyliśmy po sobie. W czasie ceremonii będziemy reprezentować cztery

strony świata, cztery żywioły i cztery wiatry. Ja miałam być wschodem, powietrzem i nowymi

początkami, Bea z jej zamiłowaniem do flirtu - ognistym południem, Nikolai zachodnią

tajemniczą głębią wód, a Shannon da nam oparcie w ziemi na północy.

- Dziewczyny, jesteście gotowe? - zapytał Nik. - Bo ja już nastawiłem się psychicznie.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, natomiast Bea i Shannon potakująco skinęły

głowami. Ponieważ to ja rozpoczynałam ceremonię jako wschód, szybko mogło być po

wszystkim. Strasznie żałowałam, że zepsuję pozostałym uroczysty wieczór, ale oni

przynajmniej mogli zaliczać ten sprawdzian w następnym roku. Szczególnie podle czułam się

ze względu na Nika. Jego Inicjacja już i tak była opóźniona z powodu specjalistycznego

szkolenia, które przechodził u swoich pobratymców.

- Ano? Co z tobą? - Łagodny głos Nikolaia wdarł się w moje splątane myśli.

Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo wtrąciła się Bea:

- Dzisiaj pojawił się jej tata.

- Co? Niemożliwe! - wykrzyknęli ze zdumieniem Nikolai i Shannon, po czym zaczęli

bombardować mnie pytaniami: - Poważnie? Jak wygląda? Jest tutaj? Jest czarownikiem? Co

zrobiła twoja mama?

background image

Na szczęście, zanim zdołałam otworzyć usta, zadźwięczał dzwonek nawołujący

zebranych do porządku. Wszyscy uciszyli się i zwrócili twarze w stronę kapłanki, która stała

pośrodku izby. Tego wieczoru była to ciotka Bei, Diane. Miałam wrażenie, że patrzy właśnie

na mnie, kiedy powiedziała:

- Śniłam o dzisiejszej nocy. Będzie pomyślna dla tych młodych ludzi, więc nie

powinniśmy im kazać dłużej czekać. Zbierzemy się w zagajniku...

Dalszą część przemowy zajęły sprawy organizacyjne: gdzie kto ma stanąć, jakie rzeczy

muszą zostać wcześniej przeniesione i dokąd. Znałam to wszystko na pamięć. Przyłapałam się

na tym, że uważnie przyglądam się Diane. Ciotka Bei należy do kobiet, o których ludzie

mawiają: twarda chłopska rasa, a jej stalowosiwe włosy są zawsze krótko obcięte. Tym razem

była ubrana w prostą, czarną, zapinaną na guziki koszulę. Dopasowane dżinsy nie dodawały

specjalnie uroku jej bezpłciowej, krępej sylwetce. Wyglądałaby surowo i zdecydowanie

nieprzyjaźnie, gdyby nie to, że zawsze tryska dobrym humorem. Diane patrzy na otaczający

świat z takim optymizmem, że rzadko nie towarzyszą jej szeroki uśmiech albo wybuchy

gromkiego śmiechu. Gdyby ktoś pytał, jest również życzliwą i sprawiedliwą nauczycielką.

Ogromnie ją lubię, chociaż na początku przerażała mnie jej szorstka powierzchowność.

Ucieszyłam się, że to ona będzie celebrantką podczas zbliżającej się katastrofy. Jeśli

ktokolwiek mógł mnie uratować, to właśnie Diane.

Ciotka Bei machnięciem ręki odprawiła wszystkich do przydzielonych im zadań. Kiedy

hałaśliwie wyszli, w pokoju zostało tylko nas pięcioro. Podeszła do naszej grupki i każdego

obdarzyła łagodnym uśmiechem.

- W porządku - powiedziała. - Chcę, żebyście teraz spędzili chwilę, medytując, zanim

zajmiecie wasze miejsca w kręgu. Inicjacja jest czymś więcej niż sprawdzianem. Jest

egzaminem dojrzałości. Kiedy skończymy dzisiejszą ceremonię, będziecie przeistoczeni w

czarownice i czarowników naszego kowenu - w jego pełnoprawnych członków ze wszystkimi

dobrodziejstwami i obowiązkami, które ten stan za sobą pociąga. Chcę, żebyście podczas

medytacji zastanowili się, jaki wkład wniesiecie do naszego zgromadzenia. Gdy będziecie już

gotowi, wyjdźcie do nas z otwartymi i ochoczymi sercami.

- W doskonałej miłości, doskonałej ufności - zaintonowaliśmy całą czwórką z doniosłą

powagą.

Diane się roześmiała.

background image

- Nie zapomnijcie też, żeby się dobrze bawić.

- Dzięki, ciociu Diane. - Bea się uśmiechnęła.

- Tak, dziękujemy - przytaknęła nasza trójka, chociaż mój głos zabrzmiał ciszej i

bardziej nerwowo niż głosy pozostałych.

Zdaje się, że Diane wyczuła to wahanie. Popatrzyła mi w oczy, położyła rękę na

ramieniu i szybko, uspokajająco uścisnęła.

- Nic nigdy nie toczy się dokładnie tak, jak człowiek sobie zaplanuje. Podążaj za

swoim przeznaczeniem.

Lekko zakłopotana, zmarszczyłam czoło. Doprawdy była to dziwna uwaga jak na

przemowę, która miała podnosić na duchu.

- Och, dobrze.

Skinąwszy wszystkim głową, Diane z rozmachem rozsunęła szklane drzwi i

pozostawiła nas samym sobie.

- O co chodziło z tym przeznaczeniem? - chciała wiedzieć Bea. Zazdrość zakradła się

do jej głosu.

- Tss - upomniała ją Shannon, pochylając głowę. - Powinniśmy medytować.

- Na pewno miała na myśli nas wszystkich - stwierdził Nikolai. - Po prostu

przypadkiem spojrzała na Anę.

- Słuchajcie, przeszkadzacie mi się skoncentrować. - Shannon oddaliła się od nas i

stanęła po drugiej stronie kamiennego kominka.

- Przepraszam. Rety, komu by przyszło do głowy, że potrzebujesz absolutnej ciszy,

żeby się skupić? Myślałam, że jesteś kimś w rodzaju geniusza magii - odparła Bea, chociaż

wzrok wlepiała nadal we mnie.

Chciałam natychmiast wycofać się z tej rozmowy, więc oznajmiłam:

- Lepiej medytuje mi się pod gołym niebem. Idę na werandę.

Zanim ktokolwiek zdołał zaprotestować, wyszłam do sieni po buty. Nawet nie

zawracając sobie głowy ich wkładaniem, prześliznęłam się przez szklane drzwi i zamknęłam je

za sobą.

Kiedy znalazłam się na zewnątrz, wzięłam głęboki wdech, a potem powoli wypuściłam

powietrze. Blask elektrycznych lamp z wnętrza domu kładł się miękkim żółtym światłem na

background image

szerokich cedrowych deskach tarasu. Pod ścianą stało kilka ogrodowych krzeseł. Opadłam na

jedno z nich i włożyłam tenisówki.

Bea potrafi być zazdrosna o najgłupsze rzeczy. Prawdę mówiąc, z przyjemnością

zamieniłabym się miejscami i pozwoliła jej zostać tą, której tak zwane przeznaczenie wisi nad

głową. A swoją drogą, dlaczego Diane to powiedziała? Czyżby wyśniła coś konkretnego na

mój temat? I czy miało to jakiś związek z pojawieniem się Ramsesa?

Jakbym akurat tego wieczoru potrzebowała jeszcze więcej komplikacji.

Kiedy już zasznurowałam buty, wstałam i oparłam się o poręcz balustrady. Drewno

zaskrzypiało, płosząc jakiegoś królika z kryjówki w peoniach. Jaskrawa biel jego ogonka

szybko zniknęła w leśnej gęstwinie.

Czy to dobry znak?

Jeśli mam być szczera, niewiele wiem o zwierzęcych totemach. To nie moja

specjalność. Co innego Nikolai. Pomyślałam, żeby pójść go spytać, ale kiedy zajrzałam do

chaty, zobaczyłam, jak z pochylonymi głowami trzymają się z Beą za ręce. Najwyraźniej moja

przyjaciółka znalazła sposób, żeby medytować, flirtując!

Odwróciłam się i popatrzyłam w niebo. Księżyc wzeszedł już ponad linię drzew. Jego

chłodne, delikatne światło srebrzyło każdą krawędź. Magia wypełniała powietrze.

Wyczuwałam ją. Może wszyscy mieli rację? Może nie powinnam być taką katastrofistką? To,

że moje zdolności dotąd się nie uzewnętrzniały, jeszcze nie znaczy, że nie ujawnią się podczas

Inicjacji, prawda? W końcu ten zwierzaczek mógł być dobrą wróżbą. Czy króliki nie mają

czegoś wspólnego z płodnością? Może jakieś dzikie nasionko zakiełkuje we mnie właśnie

teraz, w tej chwili, i Inicjacja pójdzie mi doskonale?

Wszystko jest możliwe, prawda?

Przecież wierzę w magię.

Podniesiona w ten sposób na duchu zeskoczyłam z niskich schodków i skierowałam się

w stronę ścieżki, która prowadziła do kotlinki. Czułam się bardziej gotowa niż kiedykolwiek.

Wysoka trawa czepiała mi się do dżinsów. Kilka kroków od chaty las tonął w ciemnościach.

Trzepnęłam komara i potknęłam się o korzeń drzewa. Właśnie gdy pomyślałam, że powinnam

wrócić do chaty po latarkę i aerozol na insekty, zobaczyłam świeczkę w szklanej czarce. Jej

płomień unosił się nad ziemią jak kwiat, rzucając migoczące, delikatne światło. Dwa kroki

dalej odkryłam kolejny lampion.

background image

Był to piękny efekt. Uśmiechnęłam się, kiedy dotarłam do zakrętu ścieżki na

niewielkim wzniesieniu i ujrzałam szlak z migoczących światełek, który wiódł do naturalnej,

otoczonej zagajnikiem polany.

W tym kręgu drzew ułożony był drugi, wielki, z zapalonych świec. Dokoła stali

członkowie zgromadzenia: krąg w kręgu i w jeszcze jednym kręgu. Każdy, kto napotkał mój

wzrok, uśmiechał się ciepło i krzepiąco. Mama obrzuciła mnie dumnym spojrzeniem, po czym

skinęła głową. Osoba znajdująca się najbliżej przesunęła się, robiąc mi przejście.

Przeskoczyłam przez barierę płomyków i ruszyłam na przydzielone mi miejsce. Wszystkie

cztery strony świata wyznaczały większe, niezapalone świece. Znalazłam swoją na wschodzie i

trzęsącymi się rękami podniosłam małe pudełeczko zapałek. Stojąca pośrodku kręgu Diane

mrugnęła do mnie znacząco.

Żołądek skręcił mi się w supeł. Starałam się skupić na powolnych głębokich oddechach

i słowach, które powtarzałam sobie w głowie. Nie nauczyłam się na pamięć niczego

szczególnego - nie musiałam. Ale miałam coś w rodzaju formuły rozpoczynającej rytuał.

Obejmowała powitanie duchów powietrza i wyliczała kilka przymiotów, o jakie błagałam,

żeby podołać Inicjacji. Jednak przez długi czas nie mogłam zebrać myśli i kiedy pozostali

zeszli leśną ścieżką do kotlinki, czułam, że trzęsę się jeszcze bardziej niż przedtem.

Bea wyglądała na całkowicie opanowaną. Świadomość wlepionych w nią spojrzeń

wyraźnie sprawiała jej przyjemność. Nikolai zajął swoje miejsce z wyciszoną powagą, a

Shannon podrygiwała na palcach z ledwo hamowanym entuzjazmem. Trzepnęłam komara,

który przysiadł mi na rękawie koszuli i starałam się nie zwymiotować.

Diane odchrząknęła.

- Zebraliśmy się tutaj dzisiejszego wieczoru przy pełni księżyca, żeby być świadkami

doniosłej transformacji. - Jej głos brzmiał czysto, kiedy obracała się powoli, kierując swoje

słowa do każdej osoby w kręgu. - Dzisiaj nowicjusze zjednoczą się ze zgromadzeniem i staną

się Prawdziwymi Czarownicami i Czarownikami. Dzisiaj ci nowicjusze posiądą swoją moc.

Więc niech się stanie.

- Niech się stanie - odparło chórem całe zgromadzenie. Ojciec Bei pełniący funkcję

arcykapłana podniósł miotłę, która leżała obok niego na ziemi, i zaczął symbolicznie omiatać

skraj kręgu. Przesuwał się zgodnie z ruchem wskazówek zegara i powtarzał:

- Wypędzam z tego kręgu negatywną energię.

background image

Czasami, mijając kogoś, zatrzymywał się na dłuższą chwilę, żeby bez słów odegrać

wymiatanie. Tata Bei potrafi odczytywać aurę i wie, kiedy ktoś jest obciążony szczególnie

negatywnym ładunkiem. Na co dzień jest programistą komputerowym. Gdyby nie grube

okulary i bujna broda, w życiu byście nie powiedzieli. Zawsze jeździ do pracy rowerem i ma

atletyczną sylwetkę, którą tego wieczoru okrywały ciemna, ręcznie szyta tunika i dżinsy.

Kiedy tata Bei podszedł do miejsca, gdzie stałam na wschodzie, zaczął wściekle młócić

powietrze, jakby starał się odegnać jakieś szczególnie duże skupisko złej energii. Mocno

speszona, że pewnie toczy walkę z moim negatywnym nastawieniem, starałam się pomóc,

oczyszczając i koncentrując umysł. Zamknąwszy oczy, próbowałam osiągnąć wewnętrzny

spokój, aż wreszcie ojciec Bei ruszył dalej wokół kręgu. Zauważyłam, że zatrzymywał się i

pracował zażarcie przy każdej stronie świata, chociaż już nie z takim ożywieniem jak w moim

przypadku.

O wiele za szybko powrócił na swoje miejsce. Nadszedł czas, żeby zaczynać.

Dla odzyskania równowagi wzięłam głęboki oddech i przesunęłam wzrokiem po

uczestnikach sabatu i drzewach w tle. Wydało mi się, że wśród otaczających polanę dębów

coś drgnęło. Tak, zdecydowanie. Znowu to zobaczyłam, jakiś ruch, jakby ktoś stamtąd do

mnie machał, usiłując przyciągnąć moją uwagę. Lekko przymrużyłam powieki i wtedy byłam

już prawie pewna, że ktoś przycupnął w gąszczu gałęzi i obserwuje przebieg wydarzeń

przenikliwymi, nieziemskimi oczami. Prawdę mówiąc, wyglądało na to, że więcej

tajemniczych postaci czai się wokół kręgu. Miałam wrażenie, że słyszę, jak dyszą niczym wilki

czające się tuż obok owczarni.

Inni chyba też coś wyczuli. Nikolai nagle odwrócił głowę, żeby zerknąć przez ramię w

górę, na korony drzew. Komuś ze zgromadzonych wyrwał się zdławiony okrzyk. Diane

uniosła ręce, jakby chciała przypomnieć wszystkim, żeby skupili się na Inicjacji.

- Krąg jeszcze nie jest obsadzony - powiedziała z ponaglającą nutą w głosie. Dopóki

nie dobiegło końca formowanie kręgu, nie byliśmy zabezpieczeni przed zewnętrznym

magicznym atakiem. Pomyślałam, że Diane też musi wyczuwać czyjąś obecność. Rzuciwszy

mi spojrzenie, zakomenderowała: - Zaczynajmy.

Wyciągnęłam zapałkę z pudełka. Skrzesałam ogień. Płomyk migotał przez moment, po

czym zgasł. Spróbowałam z następną. Również po chwili zgasła.

Ponury chichot przetoczył się w koronach drzew.

background image

Cokolwiek tam było, szydziło ze mnie. Podjęłam kolejną próbę. Ogieniek zniknął za

jednym podmuchem. Ręce dygotały mi tak bardzo, że zapałki posypały się w niską, mokrą od

rosy trawę. Teraz już nigdy ceremonia się nie zacznie!

Zapewne powinnam była wypowiedzieć odpowiednie słowa i dać sobie spokój z tą

świecą, ale uklękłam i szukałam po omacku, aż znalazłam jedną zapałkę. Wszyscy wpatrywali

się we mnie, nawet ci, kimkolwiek byli, którzy czaili się poza granicą światła, wśród drzew.

- Witaj, wschodzie - wychrypiałam głosem łamiącym się z napięcia.

W tej samej chwili, jakby na mój rozkaz, wszystkie świece zgasły z sykiem. Krąg

pogrążył się w głębokim mroku.

background image

Rozdział 7

Nieoczekiwane ciemności przeszył mrożący krew w żyłach krzyk. Zadrżałam.

Spójność kowenu zaczynała pękać, w miarę jak kolejne osoby próbowały zrozumieć, co się

dzieje. Jednak nikt nie opuścił kręgu. Zamiast tego, jakby na jakiś bezgłośny znak, wszyscy

odwrócili się twarzami w stronę lasu i mocno spletli dłonie. Diane zaintonowała pieśń:

- Jesteśmy kręgiem, wewnątrz kręgu, który nie ma początku i nigdy się nie kończy.

Zgromadzeni podchwycili słowa. Śpiew rozbrzmiewał coraz głośniej, coraz bardziej

pewnie.

Coś w lesie zachichotało złośliwie.

Nie wiedziałam, co mam robić. Popatrzyłam na Diane, ale kapłanka była całkowicie

pochłonięta pilnowaniem, by wszyscy skupili się na odpieraniu zewnętrznego zagrożenia,

czymkolwiek ono było. Bea pochwyciła mój wzrok i trzymając fason, zachęcała mnie, żebym

jeszcze raz spróbowała wezwać swój żywioł.

Moje palce zaczęły nerwowo szukać zapałek.

- Odpuść sobie! - krzyknął Nikolai, żebym usłyszała go poprzez śpiew. - Niech księżyc

będzie naszym światłem. Po prostu wypowiedz te słowa. Przywołaj wiatr. Daj lekkiego

kopniaka magii.

Diane zachęcająco skinęła głową.

Wyprostowałam się i stanęłam zwrócona twarzą na wschód. Było prawie

niemożliwością, żebym znalazła swój ośrodek spokoju, kiedy widziałam pozostałych, a do

tego jakieś cienie przemykające przez las i kryjące się wśród gałęzi. Ich kształty wydawały się

ludzkie, ale nic poza tym. Wysocy, silni, warczeli i kłapali zębami jak zwierzęta. Kim byli?

Jakimś dziwnym gangiem? A może to wrogowie, o których mówiła mama, ci z przeciwnego

obozu, z którymi nasz kowen toczył wojnę?

- No już, śmiało - jęczała zdenerwowana Shannon. - Musimy mieć krąg.

Natychmiast. Pozwoliłam, żeby swojskie brzmienie monotonnej pieśni ukoiło mi nerwy.

- Witaj, wschodzie! - zawołałam na tyle donośnie, na ile pozwalał trzęsący się głos. -

Strażniku słowa, uczyń nasze myśli jawnymi!

background image

W tym momencie byłby mile widziany jakiś mały podmuch wiatru. Próbowałam

wywołać czarami choćby odrobinę energii, ale wbrew całej tej gadce o przeznaczeniu i mojej

żarliwej nadziei nie wydarzyło się absolutnie nic.

Jeśli nie liczyć czegoś w rodzaju odrażającego, radosnego pomruku.

Arcykapłan pokręcił głową. Widziałam, jak zerka przez ramię w moją stronę. Skinął na

mnie, żebym podeszła i zajęła jego miejsce w zewnętrznym kręgu. Pytająco spojrzałam na

Diane. Zacisnęła wargi i powiodła wzrokiem po ścianie lasu, skąd dobiegały jakieś rechoty i

parsknięcia.

- Zaatakują nas, jeśli nie sformujemy należytego kręgu. Przykro mi, dziecko.

Było to równoznaczne z oczekiwanym werdyktem: „oblałaś“.

- Nie! - krzyknęła mama. - Daj jej jeszcze jedną szansę.

- Mamo - powiedziałam, ruszając w stronę miejsca, które w zewnętrznym kręgu

zajmował ojciec Bei. - Wszystko w porządku.

- Nie. Nie! To się musi stać dzisiejszej nocy. Popatrz na nich, Diane! Przyszli po nią, a

ty wydajesz ją na ich pastwę.

Pieśń zaczęła słabnąć, jakby pozostali uczestnicy sabatu wytężali słuch, żeby śledzić

sprzeczkę.

Zatrzymałam się. Co mama miała na myśli? Kim albo czym były te istoty w lesie? I

dlaczego pojawiły się akurat dzisiaj? Naprawdę miało to coś wspólnego ze mną? Czy to mogli

być wrogowie, o których wspomniał tata? A może jego stronnicy?

- Nie ma czasu na dyskusję. Zaraz zaatakują! - krzyknął ojciec Bei. Wyłamał się z

kręgu i przebiegając obok, niemal wepchnął mnie na swoje miejsce. - Nie przerywajcie

połączenia - rozkazał. - Teraz ja przywołam wschód.

- Nie. Zaczekaj - wtrąciła się znowu mama. - Nie możesz jej tego zrobić! A co ze

świecami? Czy to nie był magiczny wiatr? Ona musi dostać drugą szansę!

- Nie mamy czasu. Poza tym to jego prawo. Jest arcykapłanem. Może tego żądać, a

tak się składa, że ja się z nim zgadzam - oznajmiła Diane.

- Nie. - Mama chciała kłócić się dalej, lecz ojciec Bei już zaczął. Poczułam, jak poryw

wiatru szarpie mi włosy, i usłyszałam szum liści. Szybko dołączyłam do zewnętrznego kręgu,

chwytając oczekujące dłonie.

Stworzenia, które czaiły się w lesie, ucichły na widok tej magii.

background image

Ale jedno wysunęło się naprzód, dokładnie naprzeciwko mnie.

W ciemnościach trudno było rozróżnić wszystkie szczegóły, lecz to coś - nie, ten ktoś,

bo zdecydowanie wyglądał na człowieka, był hm... całkiem nagi. W plamach księżycowego

blasku ukazała się wysoka, szczupła, muskularna postać o bladej, niemal świetlistej skórze.

Ciemne włosy otaczały zapadającą w pamięć przystojną twarz i żółte, kocie ślepia.

Patrząc prosto na mnie, nieznajomy przyłożył dłoń do serca i lekko się ukłonił.

- Księżniczko Anastasijo - powiedział. - O pani.

Jego oczy napotkały moje i przytrzymały w uwięzi spojrzenia. Były tak niesamowite,

że przyłapałam się na pragnieniu, by zatonąć w ich złocistej głębi. Ogarnął mnie spokój.

Miałam wrażenie, jakbym powróciła do domu. Kim była ta cudowna, urzekająca istota?

Dlaczego nie mogłam, szalona i swobodna, pobiec z nią do lasu - tam, gdzie należałam?

Właśnie w chwili, kiedy byłam już gotowa wyrwać się z kręgu i ująć jej dłoń, ojciec

Bei wypowiedział własne słowa mocy. Zgromadzeni powtórzyli: „Niech się stanie“. Podmuch

wichru odepchnął przystojnego młodzieńca, który uniósł ramię, żeby odparować cios, ale

zatoczył się do tyłu, w cień drzew i całkiem zniknął.

- Poczekaj! - zwołałam błagalnie.

Jednak kobieta, która trzymała mnie za rękę, ścisnęła ją mocno i pokręciła głową,

jakby chciała powiedzieć: „Nie, tak jest lepiej“.

Chociaż nie zauważyłam żadnego ruchu, czułam, że inni też się wycofywali. Ich

obecność nikła, w miarę jak narastała magia.

Teraz przemówiła Bea, zaklinając ogień. Ciepły impuls wypełnił krąg niczym nagle

buchający płomień. Pozostali uczestnicy sabatu również wyczuli odejście obcych, jedni po

drugich znowu odwracali się twarzami do wewnętrznego kręgu. Ja zrobiłam to ostatnia, bo

ciągle jeszcze miałam nadzieję ujrzeć choćby przez mgnienie oka tę uwodzicielską istotę,

która nazwała mnie swoją panią.

Woda Nikolaia wyglądała jak delikatna mgiełka, a kiedy Shannon utrwaliła krąg za

pomocą ziemi, w lesie nie było już śladu po niepokojących stworzeniach. W gruncie rzeczy

uczestnicy sabatu znaleźli się gdzie indziej, w jakimś miejscu pomiędzy światami realnym i

magicznym.

Oglądałam rytuał z pozycji outsiderki. Widziałam, jak Diane przyznaje dar

prorokowania swojej bratanicy, Bei. Nikolai miał zostać szamanem, a Shannon poetką.

background image

Zakręciła mi się łezka w oku, ale teraz już do nich nie należałam. Nigdy już nie miałam być

świadkiem rytuałów Wewnętrznego Kręgu.

Wszystko to wydawało mi się dziwnie oddalone, jakbym zażyła potężną dawkę leku na

przeziębienie, po której mój mózg stał się zamroczony i nieobecny. Przyglądałam się, gdy

dziękowano czterem żywiołom i uwalniano je, doprowadzając rytuał do końca. Kiedy krąg

rozstąpił się ze znajomymi słowami: „Krąg jest rozwiązany, lecz nierozerwany. Miłego

spotkania, miłego rozstania i znów miłego spotkania“, wyrwało mi się lekkie westchnienie

ulgi. Nie było aż tak strasznie, jak się spodziewałam. Dzięki dziwnym ludziom w lesie wszyscy

skupili się głównie na odpieraniu zagrożenia, a nie na mojej porażce.

Wszyscy oprócz mamy.

Ktoś ponownie zapalił świece. Uczestnicy sabatu tłoczyli się wokół Bei, Nikolaia i

Shannon, żeby pogratulować im pomyślnej Inicjacji. Nie ruszając się ze swojego miejsca na

skraju kręgu, wzięłam aerozol na komary, który Babcia Burza podała mi z serdecznym,

wyrozumiałym uśmiechem i delikatnym klepnięciem w ramię. Popsikawszy się sprayem,

przekazałam go następnej osobie, a w zamian znowu otrzymałam smutne, litościwe spojrzenie.

Tak naprawdę nie potrzebowałam współczucia. Potrzebowałam odpowiedzi.

Odwróciłam się i zapatrzyłam w las. Potężne, poskręcane dęby wznosiły się wysokie i

nieme. Kto tam był? Kim oni byli? Czy rzeczywiście jeden z nich do mnie przemówił? Nazwał

mnie „swoją panią“?

Ktoś łagodnie położył mi rękę na ramieniu. Spodziewałam się ujrzeć mamę, ale to był

ojciec Bei.

- Bardzo mi przykro - powiedział, popychając palcem okulary na nosie. - Nie chciałem

zachować się tak bezceremonialnie. Uważałem jednak, że mogą zaatakować. Wyglądali na

zdeterminowanych, nie sądzisz? Dużo bardziej niż przedtem. Musimy przykrócić im cugle. To

nasz obowiązek, wiesz.

- Kim oni są?

Tata Bei wyglądał na wstrząśniętego.

- No przecież... to ludzie twojego ojca... - Zamilkł i bacznie obserwował moją twarz w

blasku świec. - Mama nigdy ci nie mówiła?

background image

Ludzie ojca? Miał na myśli Ramsesa? Jestem jedną z tych istot z lasu, kimkolwiek one

były? Jak to możliwe? Czy one w ogóle są w pełni ludźmi?

Na widok wyrazu mojej twarzy tata Bei zbladł. Cofnął rękę i niezręcznie się odsunął.

- Och, nie powinienem był tego mówić. Nic o nich nie wiesz, prawda?

- Nie, mama nigdy nawet się nie zająknęła na ten temat - przyznałam. - Proszę, niech

mi pan o nich opowie. Kim są?

- Już i tak wyjawiłem za dużo. - Do tonu arcykapłana zakradła się gniewna nuta. -

Twoja matka zachowała się bardzo nieodpowiedzialnie. Powinnaś była wszystko wiedzieć

przed tym najważniejszym z wieczorów.

Trudno było się nie zgodzić. Jeśli już mowa o mamie, miałam zamiar różne rzeczy jej

uświadomić, kiedy usłyszałam przenikliwy głos wznoszący się ponad radosną paplaninę:

- Musisz się zgodzić. Żądam dla Any drugiej szansy. - Mama stała przed Diane z

czerwoną twarzą, pokrytą plamami z wściekłości. - Widziałaś ich - ciągnęła. Rozmowy

przycichły. Uwaga wszystkich skupiła się na obu kobietach. - Przyszli po nią. Zamierzasz

dopuścić, żeby wpadła w ich łapy? Nie pozwolę na to. To moja córka!

Mimo że stałam jak zahipnotyzowana tą wymianą zdań, poczułam pragnienie, by

zniknąć w mroku lasu tak, jak zrobili to inni - zwłaszcza kiedy oczy wszystkich uczestników

sabatu odwróciły się w moją stronę.

- Nie ma w niej ani krztyny naszej magii - zdumiewająco spokojnie odparła Diane. -

Nic więcej nie da się zrobić, Amelio. Kowen nadal będzie ją chronić, ale Ana nie może należeć

do Wewnętrznego Kręgu.

- Nie, nie. - Mama dalej upierała się przy swoim. - Widziałaś, że świece zgasły.

Zdecydowanie od wiatru.

Tyle że nie ja go wywołałam, odpowiedziałam jej w myśli.

- Dzisiejszej nocy popełniono jakiś błąd - kontynuowała. - Oni już czekali. To była

zasadzka. Może ich obecność wpłynęła na jej zdolności. Dobrze wiesz, że ona ma potencjał.

- Nie, nie mam. - Nagle stwierdziłam, że krzyczę, mimo ogromnego zakłopotania: -

Przestań już! Nie umiem tego robić! Nigdy nie umiałam! Mówiłam ci to setki razy, ale nie

chciałaś słuchać!

background image

Oczy mamy były nieprzytomne z gniewu, kiedy gwałtownie odwróciła się, żeby na

mnie popatrzeć. Panowała absolutna cisza. Wszyscy uczestnicy sabatu przysłuchiwali się

kłótni.

- Posłuchaj, młoda damo. To niesłychanie ważne. Musisz dokończyć. Inicjacja ma

zasadnicze znaczenie dla twojego ocalenia. Przecież nie chcesz zostać jedną z nich, prawda?

A swoją drogą, co w nich było aż tak złego?

- Nie wiem. Może chcę - odparłam impulsywnie. Przez zgromadzenie przetoczyła się

fala szoku.

- Ona nie wie, co mówi - oznajmiła mama, po czym zwróciła się do mnie tonem

drżącym z gniewu: - Nie masz pojęcia, co to oznacza.

- Dlatego że nigdy jej nie powiedziałaś. - Głos ojca Bei przedarł się do zebranych. -

Amelio, uczyniłaś swojej córce wielką krzywdę. Ona nawet nie wie, kim jest.

Sabat eksplodował wściekłymi „Co?“, „Jak to?“, „Niemożliwe!“

Mama wyglądała na bliską płaczu. Zrobiła kilka niepewnych kroków w moją stronę i

wyciągnęła ręce.

- Kochanie, nie mogłam. To... Nie będziesz taka jak oni. Po prostu musisz znaleźć w

sobie magię. Wiem, że ją masz.

Zaczęła szlochać, bo obie znałyśmy - nie, wszyscy znali - prawdę. Jeśli była we mnie

magia, to nie tego rodzaju.

- Powinnaś jej powiedzieć - nalegał ojciec Bei.

- Nie potrafię - szepnęła mama.

- Więc ja to zrobię - odparł i zanim mama zdołała zaprotestować, dokończył: -

Anastasijo Parker, jesteś dampirem. Półwampirem.

background image

Rozdział 8

Wampirem? Dobra, w zasadzie byłam na to niemal przygotowana po wszystkich

uwagach, jakie wcześniej mama rzuciła na temat Ramsesa, ale... półwampirem? Naprawdę?

To wampiry rzeczywiście istnieją?

Skoro ja jestem wampirem w połowie, nasuwało się pytanie, czy te istoty, które czaiły

się w lesie, to też wampiry? Cóż, jeśli tak się sprawa miała, bardzo różniły się od tego, co

znałam z filmów. I co? Zostałam księżniczką wampirów?

Czy to nie dziwne?

Najwidoczniej inni uczestnicy sabatu musieli pomyśleć to samo, bo wszyscy gapili się

na mnie z otwartymi ustami. Wszyscy oprócz mamy. Bo ona wybuchnęła płaczem i uciekła z

kręgu.

Super. Dzięki, mamo, za pomoc!

Ojciec Bei nie patrzył mi już w oczy. Prawdę mówiąc, kiedy przesuwałam wzrokiem

po znajomym tłumie, większość osób odwracała twarze albo przejawiała nagłe

zainteresowanie trawą, własnymi paznokciami lub czymkolwiek innym.

Błagalnie spojrzałam na Beę w nadziei, że moja najstarsza i najlepsza przyjaciółka

okaże mi wsparcie. Jednak Bea wpatrywała się we mnie z ledwie skrywaną grozą.

Tak, teraz było już tak koszmarnie, jak wyobrażałam sobie, że będzie podczas Inicjacji.

Nie tylko oblałam sprawdzian z magii, ale jeszcze najwyraźniej okazałam się jakimś strasznym

półpotworem. Fantastycznie.

Może mimo wszystko mama wybrała najlepszą strategię. Czas ratować się ucieczką.

Więc popędziłam do lasu. Biegłam co sił w nogach. Nie dbałam o to, dokąd mnie

poniosą, byle dalej. Kiedy przedarłam się przez zarośla, pozwoliłam sobie na płacz. Łzy

płynęły mi po policzkach, przesłaniając mgłą wzrok. Pewnie dlatego potknęłam się o

wystający korzeń i runęłam na twarz, prosto w kępę wysokich paproci, pióropuszników

strusich.

Postanowiłam nie wstawać.

Pomyślałam, że mogę tu leżeć już na zawsze. Przetoczywszy się na plecy, ciężko

dyszałam i szlochałam. Paprocie były miękkie i gładziutkie. Poza brzęczeniem komarów

background image

ciemny las tonął w ciszy. Wpatrując się w okrągły księżyc, próbowałam wszystko sobie

podsumować.

Biorąc pod uwagę, że te istoty - nadal trudno mi było myśleć o nich jako o wampirach

- czmychnęły, kiedy zgromadzenie zaczęło używać czarów, może to nic dziwnego, że jeśli

chodzi o magię, byłam do kitu. To ta krew, która, jak wszyscy twierdzili, miała się

uzewnętrznić.

Ramses powiedział, że mam inne przeznaczenie. Nawet ostrzegał, żebym tu dziś nie

przyjeżdżała. Czy został zaatakowany przez tę samą grupę? A swoją drogą, z czym wam się

kojarzy banda wampirów? Z morderczą gromadą, jak kruki? Zważywszy na ich kocie oczy,

pomyślałam, że stosowniejszym skojarzeniem jest stado lwów.

Ale Ramses nie miał takich oczu, prawda? I oczywiście pojawił się ubrany. Może

należy do innego plemienia czy klanu? Albo do innego lwiego stada?

Wszystko to było strasznie zagmatwane.

I nie miałam kogo zapytać. Kowen mnie opuścił. Mama uciekła. Najlepsza

przyjaciółka...

Okej, w jakimś stopniu byłam przygotowana na to, że kiedy obleję sprawdzian z magii,

uczestnicy sabatu zaczną świrować, a mama płakać. Rozważałam też, czy w pierwszej chwili

Bea nie poczuje się zakłopotana. Jednak sądziłam, że ze względu na swoją mamę i tak w

ogóle jako pierwsza okaże mi współczucie. A tymczasem unikała mojego wzroku. Nawet nie

popatrzyła w moją stronę.

Chociaż to i tak lepsze niż zdegustowane spojrzenia, którymi obrzucali mnie inni

uczestnicy sabatu. Przynajmniej nie gapiła się na mnie z pogardą.

Jęknęłam.

- A więc żyjesz, moja pani.

Usiadłam, zaskoczona. Rozejrzałam się gorączkowo za źródłem głosu i po chwili

znalazłam. Na wygiętym konarze samotnej rajskiej jabłoni siedział tajemniczy nieznajomy. Ten

sam, który przedtem do mnie przemówił. Wyglądał zdumiewająco naturalnie, jakby należał do

leśnej przyrody, jak wiewiórka. Nie, to nie tak. Nie było w nim nic słodkiego ani płochliwego.

Był dziki, owszem, ale raczej niczym lew górski, pełen wdzięku i na swój leniwy sposób

niebezpieczny.

Zeskoczył z gałęzi i ukucnąwszy, przyjrzał mi się bacznie, jak gdyby coś sprawdzał.

background image

- Opuściłaś krąg. Wyrzucili cię?

Nie wydawało mi się. Co prawda, oblałam sprawdzian, jednak, o ile wiedziałam, nie

zostałam wygnana ani nic w tym rodzaju. Nie, prawdę mówiąc, Diane napomknęła, że nadal

mają mnie chronić.

- Nie jestem pewna - odparłam uczciwie. - Ale w pewnym sensie tak. W najbliższej

przyszłości raczej nie znajdę się w Wewnętrznym Kręgu.

Roześmiał się z lekka.

- Ich strata.

Nie bardzo wiedziałam, jak zareagować. Próbował być sarkastyczny czy mi współczuł?

Mimo wszystko, jeśli mama miała rację, wampiry chciały, żeby mi się nie udało. Jednak on nie

wydawał się wcale taki zły. W gruncie rzeczy, pomijając nagość i dziwne, świecące oczy,

wyglądał naprawdę całkiem normalnie.

- Kim jesteś? - zagadnęłam. Miałam straszną ochotę dodać: „I gdzie masz ciuchy?“, ale

powstrzymałam się. Pytanie wydało mi się trochę niegrzeczne, chociaż w tej sytuacji naprawdę

trudno było skoncentrować się na rozmowie. Nocny mrok krył przed moimi oczami co

bardziej wyraziste kawałki, ale i tak nie opuszczała mnie świadomość, że siedzę w pobliżu

kompletnie nagiego mężczyzny.

Znowu lekko przyłożył dłoń do serca tym swoim dziwnie dwornym gestem.

- Elias Constantine, do usług.

- Naprawdę jesteś wampirem, Eliasie? - Podobało mi się, jak mój język smakuje jego

imię. Egzotyczne i obcobrzmiące, a jednocześnie staroświeckie, archaiczne, przywodzące na

myśl epokę rycerstwa. Właściwie trochę podobne do mojego.

Wzdrygnął się, jakbym go tym „wampirem“ uraziła.

- Tak bywam nazywany - odparł.

- Och. - Nie chciałam mu zrobić przykrości. - Dobrze, a jak byś sam siebie nazwał?

Uśmiechnął się leciutko.

- Elias, rycerz królestwa mroku. Ale to nie jest odpowiedź, której szukasz, wiem. -

Elias wyraźnie nadal rozważał moje pytanie. Jego kocie oczy odbijały księżycowy blask. -

Możesz mnie nazywać „Kresem ludzkości“ albo „Zgubą czarowników“. Jak wolisz, o pani.

Kres ludzkości? Kurczę, co tu jest grane? „Wampir“ zaczął mi się wydawać znacznie

przyjemniejszą opcją.

background image

- Miałam na myśli... - O co mi chodziło? O jego rasę? Gatunek? - Hm, kim jesteś?

Choć tak naprawdę chcę się dowiedzieć, kim ja jestem.

W świetle księżyca uśmiech Eliasa wyglądał na łagodny i pełen dziwnego zrozumienia.

- Jesteś córką swego ojca i bardzo, bardzo wyjątkową damą. Jesteś tą, którą

przysiągłem strzec. I będę, nawet kosztem własnego życia.

Pomysł, że ktoś ślubował poświęcić życie w mojej obronie, wydał mi się ogromnie

romantyczny, jakby wyjęty żywcem z jakiejś bajki. Kim naprawdę był ten chłopak?

Czy aby na pewno był rzeczywisty?

- A więc masz życie? Nie jesteś, nazwijmy to, nie-umarłym?

Roześmiał się.

- Nie. W każdym razie jeszcze nie.

Interesująca odpowiedź. Zdawała się sugerować, że w określonych warunkach mógłby

zostać nieumarłym. Jednak na razie dałam sobie z tym spokój.

- Pijesz krew? - zapytałam. Rozbawiony uśmiech natychmiast zniknął.

- Tak.

Nagle las wydał mi się bardzo zimny i ciemny. Elias pokręcił głową, jakby wyczuł

zmianę w moim nastawieniu.

- Łowy są wielką świętością, o pani. Ale nie ma się czego obawiać.

Nie byłam tego taka pewna. Podciągnęłam kolana pod brodę, odrobinę zwiększając

odległość między nami.

Popatrzył na mnie smutno, jednak nie zmienił dziwnie zrelaksowanej, a jednocześnie

jakby gotowej do skoku pozycji w przysiadzie.

- O pani, większość tego, co o nas słyszałaś, to kłamstwa.

W tym właśnie tkwił problem. Nie miałam o sprawie pojęcia. Dziś wieczorem po raz

pierwszy usłyszałam słowo „wampir“ w innym kontekście niż książki czy filmy, a co gorsza,

dowiedziałam się, że częściowo dotyczy ono mnie samej.

- Powiesz mi prawdę? - zapytałam. Kolejne wytworne skinienie głowy.

- Wszystko, czego tylko sobie życzysz, o pani.

Przez chwilę zastanawiałam się, co chciałabym wiedzieć najbardziej.

- Czy jestem... czy ty jesteś... człowiekiem?

background image

W ciemnościach wyraz jego twarzy był trudny do odczytania, zwłaszcza że rozpraszał

mnie widok krótkich włosów, tak czarnych, iż wydawały się niemal częścią nocy. Elias

przechylił głowę i rozważał moje pytanie. Kiedy odważyłam się spojrzeć na resztę jego ciała,

zadziwiła mnie gładkość mocnej, marmurowobiałej skóry.

- Czy jesteśmy ludźmi? - powtórzył. Kocie oczy usilnie próbowały pochwycić moje

spojrzenie. - Wydaje mi się, że strasznie ci zależy, by odpowiedź brzmiała: tak. Jestem ciekaw

dlaczego.

Otworzyłam usta, chociaż nie bardzo wiedziałam, jak zareagować. Jednak zanim

zdołałam się pozbierać, on już ciągnął dalej:

- Mówisz, że nadal należysz do zgromadzenia. To gdzie są twoi przyjaciele, którzy

przedtem byli tacy zdecydowani, żeby cię chronić? Niewiele im było potrzeba, żeby się od

ciebie odwrócić, prawda? - Zamilkł, nie spuszczając ze mnie wzroku. Cóż mogłam

powiedzieć? Miał rację. Pokiwał głową, jakby słyszał moje myśli albo może wyczytał

odpowiedź w moich oczach. - Uwierz mi, to pradawna, głęboko zakorzeniona natura twego

przybranego ludu, która przez wieki nie okazuje najmniejszych oznak poprawy.

Zmarszczyłam brwi, czując żądło jego uwag i nieco nimi urażona. W końcu jestem

przynajmniej w połowie człowiekiem, prawda?

- Obiecałeś rozmawiać ze mną uczciwie, ale dotąd nie odpowiedziałeś na moje pytanie.

Pochylił głowę, jakby przyznając mi rację, choć jego ton mówił zupełnie co innego.

- Nie odpowiedziałem. Ale też nie okłamałem cię, o pani.

- To szczegół techniczny - mruknęłam. Trudno było oprzeć się pokusie, by nie

szturchnąć go czubkiem buta, bo Elias miał w sobie jakąś otwartość na przekomarzanie się.

Musiałam sobie przypomnieć, że przecież wcale go nie znam i być może jest naprawdę

niebezpieczny.

W uśmiechu, który objął mu całą twarz, zamiast zagrożenia ze strony ostrych kłów,

wyczułam figlarny błysk.

- Trudny nałóg do pokonania, ta chętka, by wprowadzać w błąd. Spędziłem wieki,

wykonując precyzyjnie tylko to, co mi kazano, ani odrobiny więcej.

- I nadal tak robisz. - Roześmiałam się. Tym razem nie potrafiłam się powstrzymać i

dałam mu żartobliwego kuksańca. - Eliasie, odpowiedz mi wreszcie. Jesteś człowiekiem?

background image

Wyglądał na zszokowanego, kiedy tak bezceremonialnie wymówiłam jego imię.

Zupełnie jakbym zamiast delikatnego szturchnięcia wymierzyła mu policzek. Wyprostował się,

zmrużył oczy. Jego słowa, kiedy wreszcie padły, były bardzo starannie dobrane i zwięzłe. -

Nie, nie jestem człowiekiem. I nigdy nie byłem. W każdym razie nie w taki sposób, o jaki

chyba ci chodzi.

Nieczłowiek. Zadrżałam, głębiej zamykając się w sobie. Nieczłowiek.

- Teraz pozwól, że ja zadam ci pytanie, o pani. Lepiej jest służyć w niebie czy rządzić

w piekle?

Zmieszana, podniosłam oczy, żeby zapytać, co miał na myśli, kiedy nagle w oddali

rozległ się wrzask:

- Zostaw ją, demonie!

Znaleźli nas uczestnicy sabatu. Słyszałam tupot nóg przedzierających się przez zarośla.

Ludzie krzyczeli. Magia działała na coraz wyższych obrotach. Czułam ją, jak tworzącą się w

powietrzu elektryczność statyczną. Wstałam, żeby ich powstrzymać, powiedzieć, że wszystko

w porządku, że tylko z Eliasem rozmawialiśmy...

Ale on już zniknął.

background image

Rozdział 9

Jeśli to w ogóle możliwe, mama była jeszcze bardziej wściekła. Najwidoczniej jedna

rzecz to oblać sromotnie egzamin na czarownicę, a zupełnie inna pogadać sobie w lesie z

wampirem. Sam na sam.

- ...brak odpowiedzialności! Nie mogę uwierzyć, że rozmawiałaś z nim, skoro nie masz

pojęcia, kim oni są ani do czego są zdolni!

Wysłuchałam w milczeniu większości pretensji, tego jednak nie umiałam zignorować.

- Ach tak? A czyja to wina?

Zacisnęła usta jak zawsze, kiedy wpada w złość, i nie odezwała się już więcej ani

słowem.

Wróciłyśmy do chaty. Dania składkowej uczty były już wystawione na stoły, ale

prawie nikt nie jadł. Wielki wspólny pokój pachniał zapiekanką z pięciu gatunków fasoli i

pieczoną papryką.

Zbici w małe grupki, uczestnicy sabatu rozmawiali przyciszonymi głosami. Mama

zapędziła mnie w drugi koniec pokoju i sztorcowała ostrym szeptem. Od czasu do czasu

czyjeś spojrzenie zabłądziło w naszą stronę, ludzie próbowali dyskretnie podsłuchiwać.

Przeważnie milczałam. Nienawidzę być ośrodkiem zainteresowania, nawet jeśli to coś

fajnego, na przykład moje urodziny. Teraz wszyscy gapili się na mnie, jak na coś, co możecie

znaleźć przyklejone do podeszwy buta.

Zawaliłam sprawdzian. Niczego innego się nie spodziewałam. Ale jadąc tutaj, nie

znałam przyczyny. Uważałam się po prostu za wielką porażkę, jeśli chodzi o czary. Teraz już

wiedziałam, że to, jak magia na mnie zareagowała, mogło nie być wyłącznie moją winą.

Jestem półwampirem. Czy to nie ma żadnego wpływu? Czy mama nie powinna była mnie

ostrzec?

- Tłumaczyłam, że nie potrafię uprawiać czarów. Nigdy nie przyszło ci do głowy, że

może tak być, ponieważ jestem dam... coś tam, półwampirem?

- Dampirem - poprawiła cicho. Skubała wargi i wpatrywała się w podłogę, teraz

jednak spojrzała mi prosto w oczy. - Tak, przyszło mi to do głowy.

- Więc dlaczego nic mi nie mówiłaś? Przecież wiedziałaś, że obleję.

background image

- Nie, nie wiedziałam - upierała się, pociągając nosem. - Mogłaś zdać. Jesteś w

połowie człowiekiem, a krew Parkerów ma swoją moc.

- Niewystarczającą - odparłam. Łagodnie położyła mi rękę na ramieniu.

- Masz dar. Czuję go w tobie. Gdyby tylko dali ci drugą szansę, jestem pewna...

Otrząsnęłam się pod jej dotykiem. Ile jeszcze razy miałam to wyjaśniać? Jestem

beznadziejną ofermą.

- Wiem, że wyczuwasz magię - ciągnęła mama. - Nie jesteś dla mnie całkiem stracona.

Właśnie odchodziłam pod pozorem, że chcę się czymś poczęstować. Nie byłam

głodna, ale nie miałam ochoty dłużej rozmawiać. Słowa mamy mnie zatrzymały. To była

prawda. Wyczuwałam magię. Skąd mama wiedziała?

Kiedy odwróciłam się w jej stronę, pokiwała głową.

- A widzisz. Właśnie dlatego nigdy się nie poddałam. Wiem, że jesteś czarownicą, a nie

jedną z nich.

Z nich! Brr! W jej ustach brzmiało to tak, jakby ten miły, aczkolwiek nagi chłopak w

lesie był co najmniej potworem. Nie podobał mi się ten pełen grozy ton. Pokręciłam głową i

pokazałam mamie plecy. Wyślizgnąwszy się za drzwi, ruszyłam przez łąkę. Gdybym tylko

miała prawo jazdy! Mogłabym wskoczyć do wozu i pojechać do domu, po prostu stąd

zniknąć.

Jak tak dalej pójdzie, skończę trzydziestkę, zanim będę mogła prowadzić. Z trudem

wytrzymywałam obecność mamy w jednym pokoju. Jak w tych warunkach miałybyśmy

spędzić razem wystarczająco dużo czasu za kółkiem, żebym mogła zaliczyć jazdy na prawo

jazdy?

Cholera. Jakby nie było już wystarczająco dużo efektów ubocznych.

Przeszłam wśród morza zaparkowanych samochodów i ruszyłam drogą. Musiałam się

stąd wydostać, a nie zniosłabym powrotu z mamą. Postanowiłam dojść do głównej szosy i

zorientować się w środkach publicznego transportu. Była to jakaś obłędnie daleka obwodnica,

a wiedziałam, że większość autobusów zatrzymuje się tylko w pierwszej strefie podmiejskiej.

Jednak może udałoby się złapać okazję. Do licha, jako półwampirowi powinny mi wyrosnąć

nietoperze skrzydła, żebym doleciała do domu!

Niespodziewanie pojawił się u mego boku Nikolai i wyrwał mnie z zadumy.

- Hej.

background image

- Rany, przeraziłeś mnie na śmierć! - zawołałam, z trudem łapiąc oddech. - Skąd się tu

wziąłeś?

- Nie powinnaś być sama - skarcił mnie. - Nigdy nie wiadomo, co może wyskoczyć z

lasu.

- Och, masz na myśli siebie?

- Hm - mruknął, ale jego uśmiech był wystarczająco psotny, żeby mnie powstrzymać

od dalszych komentarzy. - Nie, miałem na myśli naszych gości.

- Wampiry.

Przyłożył palec do warg.

- Nie wymawiaj ich imienia, zwłaszcza tego. Mają niewiarygodny słuch.

Przerwałam mój uparty marsz w kierunku szosy.

- Zabrzmiało, jakbyś wiele o nich wiedział.

- Żartujesz? Mój lud to od wieków łowcy.

- Łowcy? Coś jak Buffy Postrach Wampirów? - Nikolai pokręcił głową.

- Nie możemy tutaj o tym rozmawiać. Przyszedłem upewnić się, czy wszystko jest w

porządku. Wracajmy do chaty.

Do tego wstydu? Mowy nie ma. Wiedziałam, że Nikolai ma samochód i prawo jazdy, a

wyglądało też, że ma dużo informacji o moim ludzie.

- Chwilowo nie mogę wytrzymać z mamą. Podrzucisz mnie do domu?

Uśmiechnął się, jakby przez cały czas chciał to zaproponować.

- Pewnie.

Zadzwoniłam ze swojej komórki i zostawiłam wiadomość na sekretarce naszego

domowego telefonu, żeby mama, kiedy już ochłonie i zainteresuje się, gdzie zniknęłam, nie

musiała się o mnie martwić. Chociaż teraz zapewne nie miało to już znaczenia, zakładając, że

uznała mnie za jedną z tamtych.

Nikolai torował nam drogę do rozpadającej się toyoty. Zgadywałam, że pod rdzą i

taśmą izolacyjną jest chyba zielona. Uruchomiony silnik zaczął wydawać złowieszcze dźwięki.

W radiu ryknęła jakaś heavymetalowa stacja, którą Nik szybko wyłączył. Zapinając pas,

poczułam się odrobinę speszona.

Faktycznie nigdy dotąd nie byłam z Nikolaiem sam na sam. Dopiero by mi Bea

zazdrościła! Ale ja się poważnie denerwowałam. Nie wiedziałam, jak się zachowywać ani o

background image

czym rozmawiać. Czy powinnam pochwalić go za kosmatą różową kostkę do gry w stylu

retro, dyndającą na lusterku wstecznym? Co się mówi chłopakowi, kiedy wsiada się po raz

pierwszy do jego auta? Najgorsze w tym wszystkim, że Bea z pewnością by wiedziała. Lecz to

nie ona miała jechać i nawet nie było całkiem jasne, czy nadal jesteśmy przyjaciółkami.

- Hej, mam dla ciebie prezent - oznajmił Nik, grzebiąc w rzeczach na tylnym siedzeniu,

podczas gdy silnik hałaśliwie pracował na jałowym biegu. Wnętrze auta pachniało paczulą i

starym jedzeniem z fast foodów. Podłoga z przodu wyglądała dość schludnie, ale tylne

siedzenie było zawalone podręcznikami, różnymi papierzyskami i pustymi puszkami po

gazowanych napojach. Skądś w tym chaosie Nikolai wydobył cienką, jaskrawo opakowaną

paczuszkę. Włączając górne światło, powiedział:

- Proszę!

Wzięłam śliczny, leciutki prezent z nieśmiałym uśmiechem.

- Nie musisz mi nic dawać. Naprawdę nie trzeba.

- Daj spokój, przecież to twoje urodziny. Oczywiście, że muszę.

Nik (albo ktoś inny) zapakował paczuszkę bardzo profesjonalnie. Papier zdobiły

kolorowe tańczące kotki z kreskówek. Wąskie wstążki, różowa i żółta, zostały związane w

eleganckie kokardy.

- Otwórz - nalegał.

Uważnie odszukałam taśmę i odkleiłam brzegi. Dramatycznie westchnął.

- Och, rozerwij, dobra?

Z uśmiechem pociągnęłam papier, aż podarł się na strzępy. Nie wiedząc, co z nim

zrobić, wręczyłam Nikolaiowi, a on cisnął go na tylne siedzenie.

Koniec końców, trzymałam w ręku płytę CD. Popatrzyłam na okładkę i ogarnęło mnie

przerażenie. Nie miałam pojęcia, co to za zespół. Poczułam się zażenowana, że nie mogę

okazać szczerego entuzjazmu. Im więcej sekund mijało, tym bardziej byłam świadoma swojej

gafy.

- Hm - wykrztusiłam wreszcie, usiłując dostrzec jego reakcję i jednocześnie uniknąć

spojrzenia mu w oczy. - Dzięki! Na pewno mi się spodoba. Ja po prostu... hm. Kto to jest?

Roześmiał się.

background image

- Wiesz, większość dziewczyn udawałaby do upadłego. Podoba mi się twoja

szczerość. Nie jesteś taka jak inne - powiedział trochę smutno i zastygł, pogrążony w myślach.

Po chwili pokręcił głową, jakby próbował się otrząsnąć. Stuknął palcem w pudełeczko.

- To mój zespół. Płyta nie jest w stu procentach profesjonalna, wynajęliśmy jednak

prawdziwe studio nagrań. Większość naszych kawałków sprzedajemy w sieci, ale nagrałem je

tu wszystkie i specjalnie dla ciebie zrobiłem spis i okładkę.

Szeroko otwarłam oczy z wrażenia.

- Niesamowite! - Przyjrzałam się uważniej płycie. Faktycznie, na okładce wśród

wystrojonych w skórę chłopaków stał Nik. Wyglądał naprawdę... seksownie. - To ty? O rany.

- Poczekaj, aż posłuchasz. A potem, jeśli ci się spodoba, może mogłabyś wrzucić

komentarz na naszą stronę internetową? Byłoby fantastycznie.

Zgodziłam się, chociaż nie miałam pojęcia, dlaczego komukolwiek miałoby zależeć na

mojej opinii. Może mogłabym stworzyć niszę w Internecie jako laska półwampir i być

naprawdę kimś dla tych z przeciwnego obozu albo dla zguby czarownic, czy jak tam oni sami

siebie nazywają.

- To naprawdę fajny prezent - powiedziałam, rozglądając się za miejscem, gdzie

mogłabym odłożyć kompakt. Nie miałam przy sobie torebki, a raczej nie dałby się wsunąć do

tylnej kieszeni dżinsów. Poza tym nie wydawało mi się, żeby siadanie na nim było dobrym

pomysłem. Zapewne zmieściłby się w kieszeni jednej z tych za dużych koszul, które zwykle

noszę, ale tym razem akurat miałam na sobie bardzo obcisły top i elegancką bluzkę. Zerkając

na swój dekolt, poczułam znowu parzące rumieńce. Zwłaszcza że gdy podniosłam oczy,

zauważyłam, że Nikolai też się weń wpatruje.

- Piękny naszyjnik - przemówił do mojego biustu. Zahaczył palcem sznur koralików i

wydobył z kryjówki między piersiami wisiorek z boginią.

Miałam wrażenie, jakby równocześnie wyciągał ze mnie ostatni oddech.

- Ma dużą moc - zauważył, pieszczotliwie bawiąc się jedną z perełek. Kiedy pochylił

się bliżej, żeby się jej przyjrzeć, jego długie włosy niemal musnęły mi skórę. Poczułam zapach

szamponu, wyraźny, korzenny. - Sama go zrobiłaś?

Kiedy podniósł wzrok, jego twarz znalazła się dokładnie naprzeciwko mojej.

Moglibyśmy się pocałować, ale byłam kompletnie skołowana.

- Och, nie - zdołałam wykrztusić. - To Bea.

background image

- Prawdziwa z niej artystka - stwierdził, pozwalając naszyjnikowi opaść. Nie odsunął

się od razu, a ja zauważyłam zarost na jego szczęce i tęczówki o płomiennej barwie płynnego

bursztynu.

Już podnosiłam rękę, żeby dotknąć jego twarzy, lecz zdołałam się pohamować.

- Twoje oczy... Nigdy nie widziałam takiego koloru.

Odwrócił wzrok, jakby się speszył.

- Dziedziczny w naszej rodzinie... z Algierii, zdaje się.

- Och, są piękne. - Piękne oczy? Można powiedzieć coś takiego chłopakowi? - To

znaczy ładne.

- Masz dość, że ludzie zwracają uwagę na twoje oczy? - zapytał. Przez chwilę jego

spojrzenie szukało mojego. Potem odwrócił się i mruknął coś, czego prawie nie dosłyszałam,

ale zabrzmiało jakby: „I gadają o twoim głupim przeznaczeniu?“

Dotknęłam jego ramienia, więc znowu na mnie popatrzył.

- Tak. Mama nie przestaje o tym mówić. - Pokiwał głową.

- Chłopcy z rodu Kirovów zawsze są łowcami.

- Dziewczęta z rodu Parkerów zawsze z sukcesem przechodzą Inicjację.

Uśmiechnęliśmy się do siebie i roześmialiśmy jakoś smutno, po czym Nikolai oznajmił:

- Chrzanić Inicjację. - Nie miałam nic do powiedzenia, ale na szczęście ciągnął dalej: -

W każdym razie mam nadzieję, że płyta ci się spodoba.

- Och, hm, tak. - Oblało mnie gorąco. Wydawało mi się, że stoimy na skraju czegoś

głębokiego i prawdziwego, a ja nie wiedziałam, jak zrobić następny krok. - Och -

spróbowałam jeszcze raz. - Nie mogę się już doczekać, kiedy ją przesłucham. Jesteś głównym

wokalistą? - Miałam wrażenie, że skinął potakująco, dalej jednak nerwowo paplałam: -

Niesamowite. Nie znam nikogo, kto by nagrał własny kompakt. Sam piszesz muzykę? To

dopiero coś. Ale, hm, chyba powinniśmy już jechać. Jutro mam szkołę. Totalnie zawaliłam test

z całek. Muszę się jeszcze pouczyć. Znaczy, nie to, żeby mi się naprawdę chciało, tylko,

wiesz...

Boże, ależ głupio się czułam. Jak idiotyczna musiała się wydawać moja gadanina.

Pewnie pomyślał, że jestem kompletną kretynką. Do kitu jako czarownica i tak samo do kitu

w rozmowach z chłopakami. Cóż za ukoronowanie całego koszmarnego dnia urodzin.

Załapawszy aluzję, Nikolai zgasił górne światło.

background image

- Dzisiejszy wieczór dał ci się we znaki, co? - zapytał, włączając reflektory i

poprawiając lusterka.

Roześmiałam się, czując ulgę z powodu ciemności i zmiany tematu. Moja dzisiejsza

wpadka nie należała do rzeczy, o których chciałam rozmawiać, ale przynajmniej znalazłam się

na pewniejszym gruncie. Wzruszeniem ramion zbyłam niepokój Nika.

- Nie przejmuj się. Byłam pewna, że to się tak skończy. - Kiedy zerknął na mnie z

zaciekawieniem, dodałam: - Poważnie. Nie umiem i nigdy nie umiałam uprawiać magii.

- Nie, chodziło mi raczej o wampiry. Nigdy dotąd nie widziałem ich aż tylu. I to tak

blisko.

- Aha.

Wyprowadził wóz na długą, wąską drogę.

Żeby uchylić okno, musiałam użyć korbki. Walcząc z topornym urządzeniem,

zastanawiałam się, co też łowcy wampirów pomyśleliby o odwożeniu mnie do domu. Mogłam

się założyć, że istnieją zasady dotyczące relacji: łowca-wampir.

Ale skoro jestem tylko połówką wampira, może się nie liczą? Nadal nie całkiem

mieściło mi się to w głowie. Tak naprawdę nawet nie wiedziałam, co znaczy być wampirem.

- Więc twoja rodzina poluje na wampiry? Jak to jest?

- Tutaj nieczęsto to robimy. Tata strasznie się tym pasjonował, kiedy mieszkał w Rosji.

Wschodnia Europa ma ich o wiele więcej. W Rumunii dosłownie się od nich roi.

- Naprawdę? Dlaczego nigdy nic nie słyszałam? Myślisz, że powiedzieliby o tym w

wiadomościach krajowych: plaga wampirów w Rumunii.

Jednak on tylko pokiwał głową, jakby rzecz była powszechnie znana.

- Naprawdę.

Słowa zawisły w powietrzu pomiędzy nami i teraz Nikolai zdawał się studiować moją

twarz. Nie miałam pojęcia, jakiej reakcji oczekiwał. Czy powinnam się wściec, że jego ojciec

prawdopodobnie zabił całą gromadę moich rumuńskich pobratymców? Nawet nie miałam

żadnego przyjaciela, który byłby wampirem. Dobra, okej, poznałam Eliasa i Ramsesa, ale

zamieniłam z nimi dosłownie kilka słów Popatrzyłam przez okno w noc. Czy Ramsesowi nic

się nie stało? A Elias, czy zdołał uciec przed uczestnikami sabatu?

Przy tej ostatniej myśli serce załomotało mi głucho. Co by mu zrobili, gdyby go

złapali?

background image

- Twój tata... zakładam, że teraz poluje dla kowenu - powiedziałam. Co mówił ojciec

Bei? Coś o tym, że wampiry to ich zakres obowiązków? Coraz więcej zagadek. Zaczynało mi

się wydawać, że każdy nowy skrawek informacji pociąga za sobą kolejny zestaw pytań.

- No, owszem. - Znowu ten ton pozbawiony emocji. A jednocześnie Nikolai przyglądał

mi się niemal równie uważnie, jak szosie przed nami. - Jestem jego uczniem. Moje cholerne

przeznaczenie.

Już po raz drugi to, co mówił, zabrzmiało tak, jakby rola łowcy niespecjalnie go

zachwycała. Czy powinnam o to zagadnąć? A jeśli tylko mnie testował? Próbował sprawdzić,

co ostatecznie wybiorę?

Problem polegał na tym, że naprawdę nie wiedziałam. Wampiry, które dotychczas

poznałam, sprawiały wrażenie, jakby kompletnie nie zasłużyły na gwałtowną reakcję, z jaką się

spotykały. Ramses nie zrobił nic, by sprowokować zaklęcie z diabelskim kokonem. Elias

wyglądał tak... nago, ale zupełnie niegroźnie, tymczasem wszyscy moi rzekomi przyjaciele,

gdy o nie szło, robili się superkrytyczni i okrutni.

Chciałam pomówić z Nikolaiem bez ogródek, zwłaszcza że wyraźnie to cenił, lecz tym

razem coś mnie przed taką szczerością ostrzegało. Zamiast tego zapytałam:

- Wampiry... nie są ludźmi. Trudno je zabić?

Bacznie obserwując ruch, skręcił na drogę okręgową.

- Cóż, one nienawidzą naszej magii. Nie mogą jej pokonać, chyba że zechcą przelać

krew. Własną. - Rzucił mi ukradkowe spojrzenie. Nie byłam pewna, co miało oznaczać. -

Przynajmniej tak twierdzi mój ojciec. To jest facet, którego naprawdę powinnaś pytać. I wierz

mi, uwielbia godzinami gadać o starych, dobrych czasach w Rosji i o Wielkim Powstaniu.

Domyśliłam się, że rozmawiamy o czymś, o czym nie mogłam przeczytać w

podręcznikach do historii.

- A co to takiego?

- Szczerze mówiąc, większość tych opowieści puszczałem mimo uszu - przyznał z

nieśmiałym uśmiechem. - W jakiś sposób wampiry załapały, że mają własny rodzaj magii,

magię krwi, która przeciwdziała naszej. Dawny król wampirów poświęcił się podczas łowów i

przełamał zaklęcie spętania, którego nasi przodkowie używali, żeby trzymać je na dystans.

- Och! - Byłam pewna, że należało się powstrzymać, lecz akurat pomyślałam, jaki

szlachetny był ten król wampirów.

background image

Jednak Nikolai chyba nie zwrócił na to uwagi.

- Zaklęcie spętania nadal działa na poszczególne jednostki. Więc podczas łowów

wykorzystujemy je, a potem zatapiamy magiczne sztylety w sercach wampirów.

Kiedy odgrywał zadawanie ciosu, lekko się wzdrygnęłam.

- Nie bój się - powiedział. - Możesz nie być Prawdziwą Czarownicą, ale dopóki

Starszyzna nie zadecyduje inaczej, wciąż należysz do kowenu. Nie polujemy na swoich,

cokolwiek by się działo.

Cóż za pocieszająca zasada. Nie muszę się obawiać, że zostanę zadźgana przez pana

Kirova podczas snu. Przynajmniej na razie, jak Nik jasno dał mi do zrozumienia. Ile nam

jeszcze zostało do miasta? Nagle poczułam się naprawdę bezbronna na otwartej przestrzeni

pól i prerii.

W każdym razie dopóki kątem oka nie dostrzegłam błysku bieli. Coś za nami pędziło.

Żaden jeleń nie mógłby biec tak szybko. Udawałam, że niczego nie widzę, i chociaż nie

miałam pewności, czy to wampir, ukradkiem się uśmiechnęłam. Elias obiecał, że będzie mnie

strzec. Może mówił poważnie.

Jednak nie chciałam, żeby Nikolai coś spostrzegł. Szybko odwróciłam jego uwagę.

- Jasne, że nic nie wiem o wampirach. Ale właściwie, o co tyle hałasu? Moja mama

romansowała z jednym z nich. Więc nie mogą być chyba tacy źli?

Nawet po ciemku widziałam jego uniesione brwi i tężejący wyraz twarzy. O ile byłam

w stanie stwierdzić, chodziło o sympatię, której nie należy okazywać. Głos Nika był zimny jak

lód.

- To krwiopijcy, Ano. Wrogowie, których przez całe życie uczyłem się zwalczać.

Ignorując groźbę w jego głosie, starałam się, żeby mój zabrzmiał lekko i pogodnie.

- Więc zabijają ludzi dla pożywienia? - zagadnęłam. Przynajmniej na to nie miał

gotowej odpowiedzi.

Zacięta maska trochę się rozkruszyła, kiedy szukał odpowiednich słów.

- No, niezupełnie. Jeśli ich zapytać, plotą o mistycznych łowach czy czymś takim. Ale

mój tata mówi, że są drapieżcami, którzy zabiją nawet swoich.

Byłam zadowolona, że Nikolai nie mógł dostrzec, jak blednę.

Jednak najwyraźniej znowu mi się przyglądał.

background image

- Nie mam pojęcia, jak mogliśmy do tego dopuścić. To znaczy, jeśli to prawda, co

mówią, że jesteś półwampirem.

Niezbyt podobało mi się spojrzenie, które mi rzucił, a poza tym nie wiedziałam, co

odpowiedzieć. Przecież nie miałam pojęcia, w jaki sposób mama i Ramses w ogóle się zeszli,

zwłaszcza biorąc pod uwagę jej dzisiejszą reakcję. Więc patrzyłam przez okno na pola

pszenicy i lucerny mijane z prędkością stu kilometrów na godzinę w nadziei, że znowu na

mgnienie oka ujrzę mojego obrońcę z innego świata.

Podskoczyłam, kiedy poczułam rękę na kolanie. Dłoń była ciepła, mocna. Jej dotyk

wydawał się delikatny, błagalny i pełen niepokoju. Ale Nikolai szybko ją cofnął. Tak szybko,

iż prawdę mówiąc, nie miałam szansy powiedzieć, że to mi się właściwie podoba. Po prostu

się zdziwiłam.

- Hej - odezwał się. - Przepraszam. Nie chciałem cię rozgniewać. Widzisz, trudno jest

sobie wyobrazić osobę, którą znasz, i wampira. To trochę tak, jakbyś usłyszała, że lew i

antylopa mają dziecko.

- Śliczna analogia. - Uśmiechnęłam się sarkastycznie. - Wcale nie jestem rozgniewana.

- Pewnie powinienem przestać gadać - przyznał nieśmiało i cicho się roześmiał. - Co

otworzę usta, to popełniam gafę.

Sprawiał wrażenie naprawdę zakłopotanego i doskonale potrafiłam go zrozumieć. Jak

sam powiedział, przez całe życie był ćwiczony do unicestwiania wampirów. Musiało być mu

trudno wyobrazić sobie niejako miłość zamiast wojny.

Oblałam się rumieńcem, kiedy ten obraz przemknął mi przez głowę. Speszona,

zerknęłam na Nikolaia spod rzęs. To, co przy nim czułam, było takie zagmatwane. Był

niesamowicie przystojny i wyraźnie mną zainteresowany, ale jednocześnie sprawiał, że się

denerwowałam.

- Nie przestawaj gadać - poprosiłam. - Dobrze jest zdobyć wreszcie trochę informacji.

Nawet jeśli niezbyt podoba mi się to, co słyszę.

- Przypuszczam, że dlatego mama nigdy ci o tym nie mówiła. Nie chciała ranić twoich

uczuć.

- Pewnie tak - mruknęłam, choć wcale nie byłam przekonana. Wyobrażałam sobie, że

po prostu się wstydziła. Albo na tyle znienawidziła Ramsesa, że nie mogła nawet o nim

background image

myśleć. Tak czy inaczej, naprawdę nie chciałam rozmawiać o mamie. Zamiast tego pamięć

podsunęła mi obraz Eliasa swobodnie poruszającego się wśród drzew.

- Czy wampiry łączą jakieś specjalne więzi z naturą albo coś w tym rodzaju? I

dlaczego pojawiły się bez ubrań? Zawsze myślałam, że noszą fraki i tego typu rzeczy.

Ten grad pytań wyraźnie Nika rozbawił.

- Po kolei - rzucił ze śmiechem. - Wampiry polują nago jak zwierzęta. To należy do ich

rytuału. Niektórzy twierdzą, że robią tak, bo mogą się zamieniać w wilki, ale ja tego nie

kupuję. To narusza prawo zachowania masy.

- Faktycznie - powiedziałam. - Poza tym to byłaby magia, a oni nie umieją uprawiać

magii.

- Przeważnie - zgodził się Nikolai. Zwolnił, żeby się zatrzymać przy jednym z tych

samotnych znaków stopu na prerii, gdzie widać puste pasy ruchu ciągnące się całymi

kilometrami w różnych kierunkach.

Przeważnie? Przez chwilę zastanawiałam się nad tym, po czym zauważyłam:

- Jest przecież magia łowi. I wygląda na to, że w lesie czują się bardzo swobodnie.

Muszą sobie dobrze radzić z magią przyrody.

Pomyślałam o własnym talencie ogrodniczym. Czyżbym miała go po ojcu?

- Naprawdę nie wiem. - Nikolai wzruszył ramionami. - Większość mojej wiedzy jest

teoretyczna, rozumiesz. Dziś wieczorem po raz pierwszy zobaczyłem je na żywo - więcej niż

jednego i z tak bliska.

Nik wrzucił bieg i nabraliśmy znowu prędkości. Pędziliśmy jak samochód wyścigowy.

Wkrótce dotarliśmy do autostrady stanowej i od razu zrobiło się wielkomiejsko. Nasz wóz

włączył się w strumień pojazdów. Ponad dachami i barierami dźwiękochłonnymi wyrastały

billboardy skąpane w ostrym elektrycznym świetle.

- Są trochę upiorni - przyznałam, wspominając, jak nas otoczyli i śmiali się niczym

stado wygłodniałych hien.

- Cały kowen wpadł w totalny popłoch. Myślałem, że już po nas.

- Aż tak nienawidzą czarowników? - Nikolai zerknął na mnie.

- Odrobinę - odparł, a w jego tonie dźwięczał sarkazm.

Cóż, jeśli reakcję mamy na widok Ramsesa można uznać za wskazówkę, uczucie było

wzajemne.

background image

Sprawa wyglądała na coś więcej niż długotrwała rodowa waśń jak u Montekich i Kapuletich w

Romeo i Julii. To tyle, jeśli chodzi o nadzieję, że moi rodzice byli pechowymi romantycznymi

kochankami.

- Bardzo nad czymś rozmyślasz - stwierdził Nik. - Zabawne. Wszystkim się wydaje, że

jesteś taka spokojna, ale ja wiem, że w twoim wnętrzu wiele się dzieje. Zawsze mi się to w

tobie podobało.

To komplement? Czy on właśnie powiedział, że jestem inteligentna? A inteligencja

może być seksowna? I jeszcze „zawsze“? Czy to znaczy, że zwrócił na mnie uwagę wcześniej

niż dzisiejszego wieczoru?

- Hm, może i tak.

- Nie, nie, to naprawdę dobra rzecz. Uwierz mi. - Jego spojrzenie błyskawicznie

krążyło pomiędzy mną i teraz już intensywnym ruchem na drodze. - Nie opowiadasz

wszystkiego, co ci przychodzi do głowy, jak niektóre dziewczyny. Nie tracisz czasu na

towarzyskie rozmówki o niczym. Kiedy w końcu decydujesz się odezwać, zwykle mówisz coś

oryginalnego i ciekawego.

Teraz uznał mnie za dziwną? I to mu się podoba?

- Jak z moim tatuażem. Wszyscy pytają: „Bolało?“ A co sobie myślą? Że poszedłem do

jakiegoś nieznanego nikomu bezbolesnego artysty? Jacy głupi są ludzie.

Przecież ja właśnie coś takiego powiedziałam.

- Ale to wygląda jak świeże skaleczenie, tylko dlatego pytają.

Pokręcił głową.

- Jesteś zbyt wyrozumiała. Oni nie mówią: „Pewnie cię jeszcze boli“, tak jak ty to

ujęłaś. Po prostu plotą, co im ślina na język przyniesie. Zero pomyślunku, że gdzie jest

przyczyna, tam musi być skutek.

Prawdę mówiąc, też się nad tym nie zastanawiałam, ale byłam zadowolona, że na razie

skończyliśmy z wampirami. Sylwetka centrum Minneapolis rosła przed nami na tle nieba,

nagromadzenie ciasno zgrupowanych drapaczy chmur i kilku mniejszych, pięknych kościołów.

Zwłaszcza bazylika zawsze robiła na mnie wrażenie swymi rzeźbionymi ścianami z białego

marmuru i miedzianą kopułą, pozieleniałą od utlenienia, a teraz, wieczorem iluminowaną

jasnymi światłami reflektorów.

background image

Kiedy powróciłam spojrzeniem do wnętrza samochodu, zauważyłam, że Nikolai się

uśmiecha.

- Wiesz, co jeszcze mi się w tobie podoba?

Obawiałam się spytać, bo jak dotąd wyglądało na to, że podoba mu się moja głupota, a

nie jedna z tych fajnych rzeczy, które miałam najwyżej punktowane na swojej liście.

- Nie boisz się ciszy. Tyle dziewczyn gada i gada, żeby zapełnić próżnię. Na przykład

twoja kumpelka, Beatrice. Czy ona kiedykolwiek milknie, żeby chwilę pomyśleć?

- To niesprawiedliwe - stanęłam w obronie mojej najlepszej przyjaciółki. - Bea jest po

prostu otwarta. Ma bardzo dobry kontakt z ludźmi i potrafi być zabawna. Wiesz, myślę, że się

jej podobasz.

Autostrada zatoczyła łuk i wkrótce bryły śródmiejskich wieżowców odbijały się we

wstecznym lusterku.

- Wiem. - Nikolai parsknął z niesmakiem. - To raczej rzuca się w oczy. Nie jest zbyt

subtelna, prawda?

Faktycznie, trzeba przyznać, to jedna z przywar Bei.

- No nie, niespecjalnie.

- Tak się zastanawiam - powiedział, rzucając mi kolejne ukradkowe spojrzenie - czy

nie dałabyś się kiedyś zaprosić na kawę albo coś w tym rodzaju?

O Boże, on chciał się ze mną umówić.

background image

Rozdział 10

Serce o mało nie wyskoczyło mi z piersi, kiedy ciągnął:

- Tak się składa, że kilkoro moich przyjaciół planuje wyskoczyć na kręgle. Chybaby ci

się to spodobało. Jest trochę dziwnie, ale można się naprawdę nieźle zabawić. Dostajesz te

durne buty, a całe wnętrze pachnie popcornem i smarem. W każdym razie bardzo chciałbym

cię tam zabrać. Jak myślisz, poszłabyś kiedyś ze mną?

Na kręgle z jego przyjaciółmi? Brzmiało super.

- Tak, poszłabym - odparłam.

- Świetnie. Więc mogę do ciebie zadzwonić?

- Jasne. Hm, gdzie masz telefon?

Wskazał uchwyt, w którym zamiast kubka tkwiła komórka. Otworzyłam ją i po kilku

sekundach połapałam się, jak dopisać swój numer do jego listy kontaktów. Prawdziwy postęp.

Nigdy dotąd nie dawałam swojego telefonu facetowi.

Och, co na to powie Bea? W zasadzie właśnie ukradłam jej chłopaka. Nawet jeśli on

najwyraźniej za takiego się nie uważał. Jakby nie miała dość powodów, żeby mnie

nienawidzić.

Przecięliśmy Missisipi, wstęgę ciemności w elektrycznej miejskiej poświacie. Wkrótce

potem auto skręciło w Dale i skierowało się w stronę mego domu. Dzięki supersilnemu

zaklęciu mamy przejechaliśmy obok. Dwukrotnie.

- Coś podobnego. - Nikolai ze zdziwieniem spoglądał na ciemną wiktoriańską

budowlę, podczas gdy ja wypinałam się z pasów. - Co jest grane z tymi waszymi

zabezpieczeniami?

- Tata. Pamiętasz? Mama dosłownie zbzikowała, kiedy się pojawił, i załatwiła,

żebyśmy zniknęły. Bea też ledwie nas znalazła, a przecież była u mnie milion razy.

- Aha - mruknął.

Zawahałam się z ręką na klamce. Pewnie należało po prostu wysiąść, ale on miał mój

numer i pomyślałam, że może spróbuje mnie pocałować. Czy powinnam na to pozwolić?

Przez kilka sekund patrzyłam na niego z nadzieją. Jednak kiedy lekko poruszył się na

fotelu, kompletnie spanikowałam. Z rozmachem otworzyłam drzwiczki i niemal wyskoczyłam

na chodnik.

background image

- Dzięki za podwiezienie. Świetnie się bawiłam.

- Ja też - odparł z łokciem opartym na kierownicy. Sięgnął po komórkę. - Zadzwonię

do ciebie w sprawie kręgli, dobrze?

- Tak - powiedziałam. - Naprawdę chciałabym się z wami wybrać.

Zdołałam wykrztusić „do widzenia“, nie robiąc z siebie jeszcze większej idiotki, a on,

jak przystało na dżentelmena, zaczekał, aż przekręcę klucz w zamku i wejdę do środka.

Super, pomyślałam, z przejęciem przyciskając do piersi klucze i płytę Nika. Wieczór

nie okazał się jednak totalną przegraną.

Zawsze czułam się dziwnie, wracając do pustego domu. Z natury mroczny i

przepastny, wydawał się taki nocą, kiedy dokoła nie było żywego ducha.

- Mamo?! - zawołałam, a potem, tak tylko dla pewności: - Tato?!

Żadne z nich nie odpowiedziało. Ponieważ na podjeździe nie widziałam auta mamy,

spodziewałam się, że w domu będzie panowała cisza, choć zawsze opłacało się mieć pewność.

Szybko zamknęłam za sobą drzwi, zrzuciłam buty pod ławkę w holu i popędziłam na górę, do

mojego bezpiecznego, wygodnego pokoju. Nie chciałam być na widoku, kiedy mama wróci.

Kto mógł wiedzieć, w jakim będzie humorze, a ja nie zniosłabym już więcej rozmów o

wampirach albo o Inicjacjach. Chciałam być po prostu zwyczajną szesnastolatką.

Właśnie dlatego zaczęłam ściągać z siebie rzeczy, które wybrałam na dzisiejszy

wieczór. Po chwili zdałam sobie sprawę, że nadal ściskam w garści kompakt, więc odłożyłam

go na biurko obok laptopa. Potem na stosik ciuchów piętrzący się w koszu na dnie szafy

rzuciłam top i dżinsy. Przez moment stałam w samej bieliźnie, rozmyślając, co włożyć - i co

Nikolai we mnie zobaczył. Figurę mam żałosną. Można policzyć żebra. I jak na mój gust, dużo

brakuje mi i w górnych, i w tylnych partiach. Jednak wyraźnie znalazł coś, żeby się pogapić.

Chyba mam dość zgrabne nogi, ale... No cóż, może niektórym facetom podobają się takie

chudziny? Poza tym wyglądam trochę niesamowicie z powodu bardzo bladej cery i

różnobarwnych oczu.

Jasne, skoro się okazuje, że jestem księżniczką wampirów. Rany.

Z westchnieniem włożyłam najwygodniejsze dżinsy i starą, spraną koszulkę z

Czarodziejką z Księżyca. Myśląc o Taylor, uśmiechnęłam się do rysunkowych postaci na

moim biuście. Przypomniało mi się, jak dawno temu miałyśmy prawdziwą obsesję na punkcie

background image

tej mangi. Pewnie powinnam spróbować wyciągnąć rękę na zgodę. Teraz potrzebowałam

wszystkich przyjaciół, których tylko mogłam zdobyć.

Jednym pstryknięciem otworzyłam komórkę i posłałam Taylor skrótową wiadomość,

głównie po to, żeby powiedzieć „cześć“. A w dwie sekundy później kolejną - „przepraszam“.

Czekając na odpowiedź, podeszłam do biurka i usiadłam przed laptopem. Włączyłam

lampkę i uważniej przyjrzałam się płycie od Nika. Było jasne, że nagrał ją specjalnie dla mnie.

Jeszcze jeden osobisty prezent. Czułam się naprawdę uhonorowana.

Znowu popatrzyłam na fotografię zespołu. Aż trudno było uwierzyć, że to Nikolai.

Taki dorosły i hm, cóż, bardzo seksowny. Zawsze wygląda atrakcyjnie, ale do zdjęcia na

okładkę najwyraźniej się wystroił i spoglądał w obiektyw w sposób wręcz uwodzicielski.

Moja komórka zapiszczała. To była Taylor. Widocznie spędzała czas, grając w coś u

jakiejś przyjaciółki. Normalka.

Co Taylor wiedziała o Nikolaiu? Słyszała o jego kapeli, ale co o nim samym? Skończył

szkołę w zeszłym roku, jednak wydawało mi się, że mogła znać jakieś osoby, z którymi się

trzymał. Czy jeden chłopak z jego zespołu nie chodzi przypadkiem na nasze zajęcia?

Wystukałam kilka szybkich pytań, po czym odłożyłam komórkę na biurko.

Delikatnie wyjęłam płytę z pudełka i wsunęłam do laptopa. Dosłownie po sekundzie

włączył się odtwarzacz i nagle pokój wypełnił łoskot gitary grającej speed metal.

Raczej nie w moim guście - zdecydowanie wolę bardziej funkową, eksperymentalną

muzykę Animal Collective - słuchałam jednak uważnie, zafascynowana, czekając na śpiew

Nikolaia.

O mały włos, a przegapiłabym sygnał komórki. Sprawdziłam. To była Taylor.

Oczywiście, że pamięta Nika i uważa, że prawdziwe z niego ciacho. Czy wiem, że ma zespół?

Musiałam się roześmiać. Czy nie mówiła mi tego dziś w szkole co najmniej sześć razy?

Powiadomiłam ją, że właśnie słucham jego CD.

Z komputerowych głośników zabrzmiał znajomy głos. O wiele silniejszy i głębszy niż

oczekiwałam. Nikolai był naprawdę dobry. Słuchałam zafascynowana.

Odpisała mi entuzjastycznym „Super“ i chciała wiedzieć, jakim cudem zdobyłam tak

szybko kopię. W przyszłym tygodniu u Nikolaia miała się odbyć nieoficjalna promocja, coś w

stylu imprezy domowej z koncertem, żeby rozreklamować ich album. Podobno już nie było

nawet co marzyć o biletach.

background image

Zanim odpowiedziałam, znowu wzięłam do ręki płytę. Nikolai to naprawdę zagadka.

Chociaż widywaliśmy się przy różnych kowenowych okazjach, nigdy nawet nie wspomniał o

zespole. Może nie chciał, by wyglądało, że się przechwala? Oczywiście Bea wiedziała. Kleiła

się do niego jak smoła, kiedy tylko się pojawiał. Widząc, jak zaczyna trzepotać rzęsami,

starałam się nie przeszkadzać w tych flirtach i znajdowałam sobie inne towarzystwo. Czułam

się trochę skrępowana jej zachowaniem, a poza tym nikt nie lubi być piątym kołem u wozu.

Wystukałam do Taylor proste pytanie: „Czy B. będzie zazdrosna?"

Nie minęła sekunda, a już przyszła odpowiedź: „Och, jak wszyscy diabli".

Z trzaskiem zamknęłam komórkę. Nie chciałam pakować się pomiędzy Beę a obiekt jej

marzeń, ale Nikolai naprawdę zaczynał mi się podobać... Nie moja wina, że chciał się ze mną

umówić, prawda?

Pozwoliłam głowie opaść na oparcie krzesła i sfrustrowana zamknęłam oczy.

Właśnie wtedy rozległo się stukanie w szybę.

W szybę?! Przecież mój pokój jest na pierwszym piętrze!

background image

Rozdział 11

Nerwowo zerknęłam w stronę okna. Było otwarte. Firanka przepuszczała chłodne

wieczorne powietrze, zmrużyłam oczy i mimo padającego z pokoju światła wpatrzyłam się w

ciemne drzewo. Wydawało mi się, że dostrzegam zwinną postać przykucniętą wśród gałęzi.

Wampir!

Ale który z nich? Elias? Tata?

- Anastasija?

To musiał być tata. Nikt poza nim nie nazywał mnie pełnym pierwszym imieniem ani

tak poetycznie go nie wymawiał. Wyłączyłam lampkę biurkową i odpychając się od podłogi

stopami w samych skarpetkach, przejechałam z krzesłem bliżej okna.

Przy zgaszonym świetle widziałam Ramsesa znacznie wyraźniej. Dzięki niech będą

bogini, był kompletnie ubrany - no, oprócz butów. Widocznie wampiry muszą chodzić na

bosaka, żeby móc się wspinać po drzewach.

Miał na sobie ciemne dżinsy i zwykłą ciemnoniebieską koszulę. O ile to możliwe,

wyglądał jeszcze bardziej absurdalnie, kiedy tak całkowicie ubrany siedział na drzewie jak

jakiś przerośnięty chłopczyk.

- Cześć, tato - powiedziałam, niezdarnie mu machając. - Przykro mi, że mama, no

wiesz, dała ci taki wycisk. Hm, dobrze się czujesz?

Poprzez hałaśliwą muzykę dosłyszałam sygnał komórki. Przyszła kolejna wiadomość.

Na razie ją zignorowałam. W końcu co miałam odpisać? „Sorry, odezwę się za chwilę, tata na

drzewie?“

Ramses niepewnie dotknął swojego boku, ale pokiwał głową.

- Na szczęście dla mnie kapitan gwardii nie wypełnił należycie rozkazu. Wygląda na to,

że od skutków własnej głupoty uratowała mnie niesubordynacja. - Wyraźnie uważał, że to

zabawne, więc też się uśmiechnęłam, jakbym w ogóle miała pojęcie, o czym mowa. - A co do

wycisku... - Zaśmiał się sam z siebie. - Powiedzmy, że naprawdę nienawidzę magii.

- Tak, tak, słyszałam.

Przypatrując się temu mężczyźnie częściowo ukrytemu wśród długich powykręcanych

konarów sosny, pomyślałam, że siedzenie jego dżinsów musi być już kompletnie usmolone.

Może dlatego wampiry wolą łazić po drzewach na golasa. Mniej prania.

background image

- Nie wydaje mi się, żebyśmy zostali sobie należycie przedstawieni - powiedział,

skłaniając głowę, jakby przepraszał za uchybienie w dworskiej etykiecie. - Jestem Alexander

Ramses, arcyksiążę królestwa mroku i protektoratu ziem Nowego Świata.

Odniosłam wrażenie, że czeka na odpowiedź, więc odparłam:

- Hm, Anastasija Ramses Parker, królowa szkolnych nieudaczników.

Mój kiepski żart wcale go nie rozbawił ani nawet nie wywołał cienia uśmiechu.

Poczucie humoru musiałam odziedziczyć po mamie. Okropna myśl.

- Przynajmniej dała ci moje nazwisko.

Rozważaliśmy to, siedząc w milczeniu. Po chwili Ramses ostrożnie zapytał:

- Jak się udała Inicjacja? - Parsknęłam śmiechem.

- Całkiem do kitu. Oblałam, a potem pojawili się twoi kumple i teraz już wszyscy

wiedzą, że jestem dam-czymś tam.

- Dampirem - podpowiedział uprzejmie. - To brzydkie określenie, jak mieszaniec. Nie

będziesz na nie narażona, kiedy zamieszkasz wśród swego ludu.

- Co? Na drzewach? Tato, ale ja muszę chodzić do szkoły. Nie mogę tak sobie uciec

dla jakiejś hecy. Poza tym Nikolai mówi, że wysysasz krew. A wszyscy uważają cię za symbol

zła.

Ramses spokojnie zniósł ten grad zniewag. Pokiwał głową, jakby przyjmował moje

słowa do wiadomości.

- A co ty myślisz?

Przygryzłam wargę. Oczywiście nie byłam pewna, lecz wydawało mi się cholernie

dziwne gawędzić z nieznanym dotychczas ojcem, który siedzi sobie niedbale na gałęzi, jakby

to był jakiś mebel.

- Myślę, że mama dostanie szału, jeśli wykryje, że przyszedłeś ze mną pogadać.

Jak na zawołanie moja komórka znowu zabrzęczała. Tym razem ktoś dzwonił.

Wyświetlił się numer mamy.

- O wilku mowa - mruknęłam, wstając, żeby zamknąć okno. - Muszę iść. Mam telefon.

Okno zatrzasnęło się, zanim Ramses skończył mówić coś, co zabrzmiało podejrzanie

jak „kocham cię“.

Dobra, spokojnie, z tym na pewno nie potrafiłam się teraz uporać. Kocha mnie?

Nieznajomy wampir? Nie. Może później, dziękuję. Odwróciłam się od dziwacznej postaci na

background image

drzewie i chwyciłam komórkę. Odebrałam przed ostatnim dzwonkiem. Oczywiście, musiałam

ściszyć odtwarzacz, żeby w ogóle cokolwiek słyszeć.

Ledwie zdążyłam powiedzieć „halo“, kiedy zaczął się krzyk.

- Przepraszam - powiedziałam, gdy tyrada dobiegła końca. - Myślałam, że sprawdzisz

najpierw telefon domowy. Zostawiłam wiadomość na sekretarce, że Nikolai mnie odwiezie.

- Więc jesteś w domu? Sama?

Pewnie, czyżby sądziła, że zaprosiłam Nikolaia? Co też jej przyszło do głowy? A może

podejrzewa, że tata ukrywa się w ogrodzie? Z westchnieniem zapaliłam światło.

- Sama - przyznałam. Oczywiście, nie wspomniałam słowem o siedzącym na gałęzi

Ramsesie, ale, rozumiecie, on przecież nie wszedł do domu.

- Dobrze, właśnie skręcam na Fairview. Będę za dziesięć minut - oświadczyła,

wyraźnie dając do zrozumienia, że czeka nas jeszcze dalsza rozmowa.

- Super - odparłam, starając się nie sprawiać wrażenia tak głęboko rozczarowanej, jak

byłam.

Kiedy powiedziałyśmy sobie do widzenia, sprawdziłam wiadomości przychodzące.

Taylor przysłała SMS albo raczej wielkie pytanie: „Ty i Nik...?????"

Pogłośniłam muzykę i zastanawiałam się, co odpowiedzieć. Ostatecznie to była tylko

zwykła przejażdżka i rozmowa. A jednak ofiarował mi swoją płytę, a ja dałam mu numer

mojej komórki. W dodatku obiecał, że zadzwoni. Tylko czy starsi chłopcy nie gadają tak

zawsze? Umówił się ze mną... ale na kręgle. Z przyjaciółmi. To nie to samo, co kolacja i kino

tylko we dwoje.

„Niezupełnie"

, odpisałam, po czym dodałam: „Zapytaj mnie w szkole".

Może do tego czasu już wszystko zrozumiem.

Tej nocy zdołałam uniknąć dalszej rozmowy z mamą, bo zgasiłam światło i udawałam,

że już śpię. W porządku, był to tani wybieg, ale po prostu miałam dość. Kiedy nie

odpowiedziałam na jej krzyki z dołu, mama wetknęła głowę do mojego pokoju. Przez

zamknięte powieki wyczuwałam, że nic nie mówiąc, długo stała w drzwiach. Wreszcie

wślizgnęła się do środka i delikatnie pocałowała mnie w czoło, tak jak to robiła, kiedy byłam

małą dziewczynką.

Jakimś cudem wkrótce potem zasnęłam. Naprawdę.

background image

Kiedy oprzytomniałam na sygnał budzika, miałam wrażenie, że przez całą noc śniły mi

się wampiry i osikowe kołki, i może nawet Buffy Postrach Wampirów, tylko że był to Nikolai

albo jego ojciec... albo prezydent?

Sny, kto je potrafi zrozumieć?

Nieprzytomnie wymacałam wyłącznik budzika. Pomalowałam głowę, próbując

odegnać poplątane resztki snu, i z mętnym wzrokiem wywlokłam się z łóżka. Spojrzawszy na

pomiętą koszulkę, zdałam sobie sprawę, że poprzedniego wieczoru zapomniałam przebrać się

w piżamę. Cóż, przynajmniej teraz zapowiadało się mniej ubierania.

Zgarnęłam do plecaka podręczniki i szkolne papiery, zastanawiając się, czego nie

przeczytałam na historię i czy zdążę nadrobić zaległości w czasie okienka.

A mimo to uśmiechałam się, bo wiecie co? Wszystko było takie cudownie normalne.

Wychodząc z pokoju, odpukałam w drewnianą framugę. Miałam nadzieję, że nic się nie

zmieni.

Mama siedziała w jadalni. Przeżuwała płatki śniadaniowe cheerios i robiła notatki w

gigantycznej książce, Kosmicznej matce czy jakiejś podobnej. Okulary miała zsunięte na

czubek głowy, gdzie niemal ginęły w gęstwinie loków. Pomyślałam o ucieczce, ale przeklęty

schodek zaskrzypiał i mama mnie dostrzegła.

- Hej - powiedziała tonem, który wyraźnie oznaczał: „chodź-siadaj-musimy-

porozmawiać".

Cholera.

- Cześć - odparłam, nadal zerkając na drzwi. Czy mogę udawać, że jestem już

spóźniona? Rzuciłam okiem na zegarek. Kurczę blade, do rozpoczęcia lekcji miałam jeszcze

kupę czasu. Więc poddałam się z westchnieniem. Porzuciwszy plecak obok butów, podeszłam

do stołu. W końcu co mi szkodziło od razu skoczyć na głęboką wodę. - Zwariowany ten

wczorajszy wieczór, prawda?

- Wszystko będzie dobrze.

Usiadłam na moim tradycyjnym miejscu, po skosie. Mama sięgnęła w moją stronę i

lekko uścisnęła mi rękę. Patrzyłam na jej dłoń. Jak na mamę, taki gest był wielką demonstracją

uczuć.

- Och, na pewno - przytaknęłam, opanowując chęć, żeby się odsunąć.

Puściła mnie pierwsza.

background image

- Rozmawiałam z Diane i pozostałymi. Zgodzili się, że nie możemy pozwolić, by nam

cię odebrano. Zamierzamy dokonać obrzędu ochrony. Pozostaniesz w kowenie jako

pełnoprawna Prawdziwa Czarownica.

- Ale ja nie potrafię uprawiać magii.

- To nieistotne - upierała się przy swoim mama. - Poza tym prawdopodobnie potrafisz.

- Zanim zdołałam zareagować, pędziła dalej: - Wytłumaczyłam im, że umiesz wyczuwać naszą

moc. To znak rasy, musieli przyznać. Stanowiłby zagrożenie w rękach władcy królestwa

mroku.

Królestwa mroku, którego jestem księżniczką, jak mogłam mniemać?

- Starszyzna upiera się czekać do następnej pełni. Uważam, że to kompletna głupota,

zważywszy na atak z ostatniej nocy, ale postanowiłam się nie upierać, biorąc pod uwagę

ustępstwa, które już udało mi się wywalczyć. - Głos miała pełen napięcia, twarz ściągniętą.

Pomyślałam, że w każdej chwili może wybuchnąć płaczem. Opuściła okulary na nos i

pokręciła głową, jakby w odpowiedzi na jakąś niesłychaną tezę. - Głupota. Jednak nie ma siły

na tych starych durniów, gdy już chcą koniecznie postawić na swoim.

Starzy durnie?! Nasza czcigodna Starszyzna? O mało się nie roześmiałam, słysząc te

złośliwości.

- I to tyle, jeśli chodzi o mój autorytet.

Te słowa też zabrzmiały dziwnie: ponieważ jesteśmy zgromadzeniem egalitarnym,

więc technicznie rzecz biorąc, mama nie może mieć większej władzy niż ktokolwiek inny.

- Cóż, po prostu do tego czasu trzeba cię chronić. - Popatrzyła na mnie, jakby nagle

sobie przypomniała, że tu jestem i słucham jej pomstowania. - Obawiam się, że nie mogę

pozwolić, żebyś po zmroku przebywała poza domem.

- Co? - Siła gniewnego zdumienia poderwała mnie na równe nogi. Nie teraz, nie, kiedy

czeka mnie randka z Nikolaiem. - Nie ma cholernej mowy!

Mama podniosła się zza stołu i znowu chciała chwycić mnie za rękę, ale się jej

wyrwałam.

- To jedyny sposób, kochanie. Przykro mi. Muszę zapewnić ci bezpieczeństwo.

Wściekła ruszyłam do drzwi. Niech tylko spróbuje mnie zatrzymać.

- Wiesz co? A może wcale nie zależy mi na bezpieczeństwie!

background image

Magiczna zapora zagrodziła mi wyjście. Kiedy dotknęłam klamki, poczułam

mrowienie, jakby szpileczki kłujące dłoń. Spojrzałam na mamę ze złością. Naprawdę

zamierzała mnie więzić?

- Co? Na szkołę też mam teraz szlaban?

- Myślałam o tym - powiedziała. - Ale nie ma potrzeby zabierać cię ze szkoły. Nie

zbliżą się do ciebie w świetle dziennym. Jedynie wieczór i noc stanowią problem. - Jej

łagodny, czuły wyraz twarzy doprowadzał mnie do furii. Jak śmiała patrzeć na mnie w taki

sposób, jednocześnie informując o areszcie domowym za coś, czemu w ogóle nie byłam

winna! - Skarbie, proszę - zaklinała. - To tylko na miesiąc.

Miesiąc! O Boże!

Ale nigdy się nie wydostanę, jeśli będę naciskać. Postanowiłam rozegrać tę sprawę na

zimno. Zamrugałam, jakbym otrząsała się z gniewu, po czym przybrałam moją mistrzowską

szkolno-teatralną uległą minkę.

- No, dobra. Skoro uważasz, że tak będzie najlepiej.

Ostatnie słowa mogły zepsuć cały efekt. Dosłyszałam w nich niezamierzoną nutę

sarkazmu. Spojrzałam mamie w oczy, jednak wydawało się, że ona to kupuje. Wraz z

westchnieniem ulgi opadł z jej ramion ciężar, a z drzwi magiczna zapora. Zamek szczęknął i

otworzył się, w ręce zniknęło uczucie kłucia.

- Dziękuję, Ano. Uwierz mi, tak będzie najlepiej. Odwołam dzisiejsze popołudniowe

zajęcia. Spędzimy wieczór razem w domu, dobrze?

Och, jasne, cudownie.

- Okej - odparłam, starając się wyglądać na szczerze wdzięczną.

Jednak najwyraźniej trochę mnie przejrzała.

- Wiem, że nie jest twoim marzeniem spędzać czas z mamusią, ale możemy się

postarać, żeby było fajnie, prawda? Mogłybyśmy wypożyczyć jeden z tych japońskich filmów

anime, które tak bardzo lubisz? - Z nadzieją wskazała na moją koszulkę.

- Pewnie - przytaknęłam. Musiałam użyć wszystkich umiejętności aktorskich, żeby się

nie porzygać.

Poklepała mnie po ramieniu. Poczułam, jak wzbiera w niej fala magii. Ciemna i ciężka

niczym nadchodząca burza miała w sobie smak metalu i szczęk łańcuchów. Ale kiedy już mnie

niemal zalewała, chwytając w pułapkę, nagle się cofnęła.

background image

- Do zobaczenia wieczorem?

Skinęłam głową, nie dowierzając własnemu głosowi. Czyżby mama zastanawiała się

nad zniewoleniem mnie? Naprawdę zamierzała nałożyć mi magiczne pęta i zmusić do

posłuszeństwa? Niebywałe. Po moim trupie wrócę wieczorem do domu! Jednak, biorąc plecak

i czekając, aż mama otworzy drzwi, nadal starałam się uśmiechać.

- Do zobaczenia - skłamałam.

background image

Rozdział 12

Ręka mi się trzęsła, kiedy płaciłam pięć dolarów za latte. Kasjerka obrzuciła mnie

ciekawskim spojrzeniem, lecz o nic nie zapytała. Przemknęłam do stolika i czekałam, aż

wywołają mnie po odbiór mojej kawy. Sprawdziłam portfel. Około dziesięciu dolarów i trochę

drobnych. Nie za wiele jak na ucieczkę, ale co miałam robić? Moje odczucia były

jednoznaczne. Mama szykowała się do użycia magii, żeby mnie kontrolować.

Co prawda nie użyła jej, jednak myślała o tym - nawet włączyła moc. To już było

niefajne. Porąbane.

A wszystko po co? Żeby strzec mnie przed straszliwymi wampirami, które, o ile mi

wiadomo, po prostu lubią sobie posiedzieć na drzewach i pogadać. W porządku, Elias

przyznał, że piją krew, jednak to tylko część rytualnych łowów, prawda? Nie robią nic złego.

Nie to co mama.

Cholera.

Przynajmniej miałam komórkę. Chociaż w szkole są zabronione, tego ranka z

przyzwyczajenia wepchnęłam ją do kieszeni. Przełożyłam telefon do plecaka, zastanawiając

się, czy na serio rozważam pozostanie tej nocy bez dachu nad głową.

Byłam tak zatopiona w myślach, że o mało nie przegapiłam swojej kawy. Chwyciłam

kubek i ruszyłam w stronę przystanku. Wsiadam do autobusu na Summit, jakieś trzy

przecznice od domu i pół od dogodnie usytuowanego baru kawowego. Ranek był szczególnie

chłodny, jakby postanowił w końcu dopasować się do jesieni. Z otworu w pokrywce kubka

unosiła się para. Żałowałam, że nie wzięłam kurtki, bo powietrze pachniało deszczem.

Pomachałam do ponurego skejta, który jeździł z tego samego przystanku co ja.

Zawsze nosił obcięte, wystrzępione spodnie i jedną nogę trzymał na pomalowanej sprejem

deskorolce. Włosy miał jak szczurze gniazdo, a w dodatku były przetłuszczone od brylantyny i

brudu, wiedziałam jednak, że mimo wystudiowanego wyglądu bandziora mieszka w wielkim

domu przy tej ulicy, a jego starzy są zapewne obrzydliwie bogaci. Wydawało mi się, że ma na

imię Ted i chyba już kończy Stassena, ale mieliśmy niepisaną umowę: żadnych rozmów poza

burknięciem „cześć“. Sącząc kawę, oparłam się siedzeniem o zimny betonowy murek i

próbowałam przeglądać książkę do historii. Jednak słowa odbijały mi się od mózgu.

Wreszcie odwróciłam się do Teda czy też Thada i zapytałam:

background image

- Słuchaj, gdybym nie mogła wrócić dzisiaj do domu, wiesz, gdzie się da

przenocować?

Popatrzył na mnie spode łba, dając do zrozumienia, żebym zostawiła go w spokoju.

- Więc to tylko na pokaz? Ten wygląd twardziela? - Dokuczyłam mu na tyle, że go

ruszyło.

- Jest takie miejsce w centrum. Dla bezdomnych. Zaraz, jak się nazywa? Katolicka

Organizacja Charytatywna?

Zmarszczyłam brwi. Przytułek? To wydawało mi się już ostatecznością. Poza tym, bez

urazy, ale jakoś trudno mi było oczekiwać, że akurat katolicy udzielą schronienia

półwampirowi w ucieczce przed czarownikami.

- Tak, dzięki. - W moim głosie brzmiało rozczarowanie.

Chłopak popatrzył na mnie, jakby się nad czymś zastanawiał. Potem powiedział:

- Znam takich jednych. Mieszkają na dziko w tym dużym dwupiętrowym domu, który

od zawsze jest na sprzedaż. Wiesz, na rogu Grotto?

Wiedziałam, oczywiście. Wielkie domiszcze w stylu federalnym, kolumny i ciężkie

granitowe cegły. Nie byłam pewna, czy nocleg tam jest o wiele bezpieczniejszy niż w

schronisku, ale przynajmniej poczułam, że mam jakiś wybór.

- Dziękuję - rzuciłam z wdzięcznością.

- Nie ma sprawy - odparł, wsuwając deskę pod pachę, bo właśnie, piszcząc hamulcami,

zatrzymał się przy nas autobus. - Jeśli tam pójdziesz, powiedz, że Nate cię przysłał.

- Nate. - A więc nie Ted. Pomyślałam, że na wszelki wypadek zapamiętam. - Dobra,

rozumiem.

Przed pierwszym dzwonkiem Taylor czekała koło mojej szafki. Jak na ironię ktoś

nabazgrał czarnym markerem na czerwonej powierzchni wielkimi drukowanymi literami:

Czarownica Kretynica.

- No popatrz - mruknęłam oschle - człekokształtne małpy umieją rymować.

Powinnyśmy to zgłosić do Scientific American albo do National Geographic, albo już sama

nie wiem dokąd.

Na mój marny dowcip Taylor solidarnie odpowiedziała uśmiechem. Dzisiaj jej hidżab

był jaskraworóżowy. Usta miała umalowane pod kolor błyszczącą szminką. I co dziwne,

wyglądało to fantastycznie w zestawieniu z jej orzechową skórą.

background image

- Z wrażenia przez tę historię z Nikolaiem zupełnie zapomniałam o Thompsonie.

Do diabła, ja zapomniałam o nich obu.

- Przyniosłaś płytę Nika? - zapytała tonem pełnym nadziei. - Chciałabym zobaczyć. Jest

super?

- Tak, świetna - odparłam, kiedy już wystukałam szyfr otwierający szafkę i zaczęłam

wybierać podręczniki. Matematyka, pierwsza lekcja. Co, u licha, zrobiłam, żeby zasłużyć na to

o dziewiątej rano? Matma, proszę bardzo, ale jako pierwsza?! Okropność.

- Przepraszam, miałam dziś obłędny ranek i zapomniałam ją zabrać - oznajmiłam

zmartwionej Taylor. Nie wzięłam setki rzeczy, których mogłam potrzebować: szczoteczki do

zębów, bielizny na zmianę. Naprawdę nie mogłam nie wrócić na noc do domu, prawda?

- Och. A powiedz, jak ci poszedł twój religijny egzamin?

- Oblałam. - Zamknąwszy szafkę, popatrzyłam ponuro na dzieło Thompsona. Powinno

raczej brzmieć: Wampirzyca kretynica, bo czarownicą już nie byłam. - Z kretesem.

- Ojej. - Wlepiła wzrok we własne palce, które nerwowo wykręcała. Po chwili jednak

się rozpromieniła. - Hej, ale przynajmniej masz chłopaka.

Czy aby na pewno?

- Jeszcze nie zadzwonił - przypomniałam. - I wcale nie wiem, czy zadzwoni.

Posłała mi figlarny, krzywy uśmieszek.

- Kiedy to zrobi - a zrobi - Bea padnie.

- Bo co? - Bea znienacka stanęła obok niej. Mnie nie poświęciła ani jednego

spojrzenia.

- Nikolai zaprosił Anę na randkę - wyrwała się podekscytowana Taylor.

Mogłabym ją kopnąć.

- Jeszcze nie. Niezupełnie - mruknęłam. Spodziewałam się, że teraz moja przyjaciółka

naskoczy na mnie z furią, lecz ona nadal mówiła wyłącznie do Taylor. Na mnie w ogóle nie

zwracała uwagi. Co to miało być? Unikanie?

- Nikolai Kirov? - zapytała, jakbyśmy znały Bóg wie ilu chłopaków o imieniu Nikolai. -

Z mojego kowenu?

Och, teraz to już był jej kowen?

Taylor wyglądała na zbitą z tropu. Zerknęła w moją stronę, szukając potwierdzenia,

ale byłam zbyt zajęta zmuszaniem Bei za pomocą złego oka, żeby mnie wreszcie zauważyła.

background image

- Hm, myślę, że tak - mruknęła Taylor. - Mówię o tym, który w zeszłym roku skończył

szkołę i gra w zespole metalowym. To ten chłopak. Taki przystojniak.

Zupełnie nieproszone, fizyczne doznanie palca muskającego mi skórę nad piersiami

powróciło z taką siłą, że aż zadrżałam. Po raz pierwszy w życiu gwałtownie zapragnęłam

znaleźć się natychmiast na lekcji matematyki.

- Dobra, pogadajcie sobie same, a ja muszę już lecieć. Za chwilę będzie dzwonek.

Wtedy Bea wreszcie na mnie popatrzyła. Odniosłam wrażenie, że zaraz coś powie.

Jednak wcale nie byłam pewna, czy chcę to usłyszeć. Więc zarzuciłam plecak na ramię i

zostawiłam je obok mojej zdewastowanej szafki, plotkujące o Niku albo o mnie, albo o nas

obojgu. Naprawdę nie mogłam się doczekać otępiającego doświadczenia, jakim jest lekcja

matematyki, bo nie miałam ochoty rozmyślać o tym wszystkim ani chwili dłużej.

Po matmie było wychowanie fizyczne, zajęcia, które miałam razem z Thompsonem.

Wspominałam już o złej karmie, związanej z moim planem lekcji?

W szatni przebrałam się w krótkie spodenki i koszulkę. Niestety, czysty kostium został

w domu, na koszu z praniem. Umykając w pośpiechu przed mamą, kompletnie o nim

zapomniałam. Miałam więc do dyspozycji jedynie śmierdzący zmiętoszony strój, który walał

się na dnie mojej szafki. Włożyłam go, krzywiąc się z obrzydzenia. Chociaż tyle dobrego, że

wszyscy wyglądali marnie. Maszerowaliśmy do sali gimnastycznej niczym zapuszkowani

kryminaliści prowadzeni na spacer po więziennym podwórku.

Zajęcia z wuefu prowadzi pan Johnson. Ma pewnie z tysiąc lat, nieustająco zły humor i

rzecz jasna, jest trenerem futbolu. Zawsze przed kolejnym cholerstwem, które dla nas

zaplanuje, urządza nam rozgrzewkę z bieganiem wokół sali i całą masą wrzasków w

koszarowym stylu na temat bab i maminsynków. Oczywiście Thompson nie tracił czasu.

Pojawił się tuż przy mnie i wbił mi łokieć w bok. Cudem nie potknęłam się i nie poleciałam na

twarz. Jak na niego, kiepściutko, więc skarciłam go złośliwie:

- To najlepsze, co potrafisz?

Ku mojemu zdumieniu kilka dziewczyn krzyknęło: „Hej!“, „Brutal!“ i „Widziałyśmy,

co zrobiłeś, świrze!“

Zupełnie zapomniałam o zaklęciu na utratę popularności. Thompson spojrzał w moją

stronę. W jego oczach płonęła czysta nienawiść. Przypuszczam, że też miał dzień do kitu.

Niestety, najwyraźniej planował odbić to sobie na mnie. Mój dzień zapowiadał się jeszcze

background image

gorzej. Traf chciał, że Thompson dostał kolejną możliwość wyładowania agresji: hokej

halowy. Właściwie nawet się ożywiłam, kiedy zobaczyłam, że pan Johnson wyciąga krążki i

kije. W te klocki nie jestem wcale taka zła.

Oczywiście najpierw musiałam przetrwać wybieranie zespołów, najgorszy koszmar

każdego niepopularnego dzieciaka. Jeden z kumpli Thompsona został kapitanem pierwszej

drużyny, a któraś z czirliderek przeciwnej. Przypuszczałam, że zostanę wybrana ostatnia, ale

w miarę wywoływania imion, zaczęło do mnie docierać, że będzie nas dwoje: ja i...

Thompson.

Po czym kumpel Thompsona wywołał właśnie mnie.

A niech to.

Thompson wyglądał, jakby miał zaraz eksplodować. Z zaciśniętymi pięściami

przemknął ukradkiem na stronę czirliderki.

Kompletnie nie zważając na to historyczne wydarzenie w szkole Stassena, pan Johnson

wrzasnął, żebyśmy zaczynali. Dostaliśmy kije, zajęliśmy pozycje i wkrótce krążek poszedł w

ruch. Mimo złego uroku Thompson został bramkarzem, całkiem niezła fucha moim zdaniem.

Na dźwięk gwizdka rozpoczęła się zajadła walka. Ponieważ mój wróg musiał tkwić w

pobliżu bramki, nawet dosyć się zaangażowałam. Dałam się wciągnąć w grę - bieganie,

łowienie krążka i posyłanie dalej po gładkiej, śliskiej podłodze.

Miałam niezły ubaw, kiedy kumpel Thompsona uderzył krążek, posyłając go wysoko

w powietrze. Jak przystało na prawdziwego sportsmena, Thompson rzucił się i obronił gola...

własną twarzą.

Płaski plastikowy krążek uderzył go mocno tuż nad czołem. Coś chrupnęło. Thompson

gwałtownie zaklął. Bryznęła krew.

Wszyscy zastygli w bezruchu i gapili się, jak krew obficie spływa mu po głowie. Nikt

nie wątpił, że rana jest powierzchowna, ale ludzie, co to była za fontanna. Stałam blisko, bo

myślałam, że pomogę skierować krążek do bramki. Nagle nos mi zadrgał. Pochwyciłam silną

woń miedzi i soli.

Pachniało...

Smakowicie?

background image

Rozdział 13

To, co następnie się wydarzyło, było jednym z najdziwniejszych momentów w moim

życiu. Nie umiem wam powiedzieć, jakim cudem nagle trzymałam w dłoniach twarz

Thompsona. Ani w jaki sposób moje wargi natrafiły na jego zakrwawiony policzek...

Jedyna rzecz, którą wyraźnie pamiętam, to gorąca skóra pod moim dotykiem i boski

smak krwi. Ta krew była tak znakomita, jak czekolada, kiedy próbowaliście ją po raz

pierwszy, a nawet lepsza, bo rozpalała wszystkie zmysły. Nozdrza wypełniał mi jej upojny

zapach. Dygotałam całym ciałem, rumieniąc się z podniecenia i pragnienia. Czas zwolnił bieg.

Mój wzrok stał się jakby ostrzejszy, bardziej skupiony. Poczułam się niewiarygodnie pełna

życia.

I naprawdę, naprawdę głodna.

Gdyby Thompson nie wyszarpnął się, totalnie przerażony, zlizałabym każdą kroplę z

jego twarzy, a potem siorbałabym z podłogi...

Moja ofiara gapiła się na mnie. Pan Johnson rozdziawił usta na kształt litery O. Nadal

rozkładałam ramiona, jakbym chciała wziąć Thompsona w objęcia. Ktoś wymamrotał, żeby

wezwać woźnego. Słowa przerwały osłupiałą ciszę, co sprawiło, że wszyscy znowu zaczęli

reagować. Rozległy się różne: „Ouu“, „Fuj“ i „Obrzydliwe!“, „Ona go całowała?“ i „

Popatrzcie tylko na tę krew“.

Ja patrzyłam. Poważnie rozważałam, czy by nie oblizać palców, które ubrudziłam,

tuląc jego twarz.

Toteż kiedy nagle zadźwięczał dzwonek, uciekłam.

Wpadłam do szatni, złapałam swoją torbę i ruszyłam do wyjścia. Nawet nie

zawracałam sobie głowy przebieraniem. Przemknęłam przez hol i znalazłam się za drzwiami,

zanim dyżurny zdążył ostrzegawczo krzyknąć.

Niebo zasnuwały ciężkie, ciemne chmury. Zaczęło mżyć. Nadal biegłam i dobrze mi to

robiło. Mam na myśli nie samą ucieczkę, ale sprawiającą frajdę aktywność fizyczną. Moje

stopy pędziły lekko po chropawym betonie chodnika. Zupełnie jakby tenisówki ledwie go

dotykały przed kolejnym skokiem pod niebiosa. Serce waliło z całych sił, jednak nie było to

uczucie nieprzyjemne. Raczej coś w rodzaju euforii. Mogłabym tak biec już zawsze.

background image

Nie wiem, jak daleko nogi by mnie zaniosły. Zwolniłam na widok sieciowego baru

kawowego. Jego znajome logo świeciło w gęstniejącej szarówce niczym latarnia morska.

Zadudnił grzmot. Dałam nura w drzwi dokładnie w chwili, gdy lunęły pierwsze wielkie krople.

Krzepiący aromat palonych ziaren wciągnął mnie dalej do środka. Panowała tu

względna cisza, zważywszy, ile osób siedziało przy stolikach, popijając kawę, z oczami

wlepionymi w ekrany swoich laptopów. Dostęp do łączy był bezpłatnym bonusem przy

zamówieniu. Tak przynajmniej głosiła reklama. Podeszłam do kasy.

- Wymień nazwę swojej trucizny - powiedziała z uśmiechem kawiarka. Miała

asymetryczną fryzurę i kółko w nosie, jak u byka. Tatuaże wiły jej się wzdłuż obu rąk.

- Hm, latte?

Ciągle jeszcze czułam się tak nieswojo, że musiała udzielić mi korepetycji na temat

większych i mniejszych rozmiarów kubka. W końcu jednak zdołałam złożyć zamówienie.

Wręczywszy mi resztę, obrzuciła mnie bacznym spojrzeniem i bez dalszych komentarzy

poinformowała:

- Łazienka jest z tyłu, na lewo.

Kiedy zaczęła przygotowywać moją kawę, popędziłam do toalety przebrać się z

powalanego krwią kostiumu gimnastycznego. Łazienkowe lampy szumiały i migały przez

chwilę, zanim rozbłysły ostrym fluorescencyjnym światłem. Byłam już bez koszulki, gdy

złapałam swoje odbicie w lustrze. Po biegu miałam dziko rozczochrane włosy. Oczy lśniły mi

jak u zwierzęcia. W dziwnym świetle skóra robiła wrażenie zielonkawej, a krew na wargach -

czarnej.

Językiem odszukałam tę zabłąkaną resztkę i chciwie zaczęłam ją ssać. W tej sekundzie

tęczówki moich oczu rozbłysły niczym kocie ślepia.

Wyglądałam jak wampir - w spodenkach gimnastycznych.

Zabulgotał we mnie histeryczny śmiech. Chichotałam, aż zdałam sobie sprawę, na jaką

wariatkę wychodzę. Wierzchem dłoni starłam z ust resztki krwi.

- Kim jestem? - zapytałam dzikuskę w lustrze. Zmieszana, niemo pokręciła głową.

Stanęłam plecami do swojego odbicia i skończyłam się przebierać. Wepchnąwszy kostium do

plecaka, wyłączyłam światło i zamknęłam drzwi, nie oglądając się za siebie.

Kimkolwiek była dziewczyna z lustra, nie czułam się gotowa, by stawić jej czoło.

Jeszcze nie. Na dobrą sprawę nawet nie wiedziałam, co znaczy nią być. Mój plan był prosty.

background image

Zamierzałam usiąść, napić się kawy i spróbować poukładać sobie to wszystko w głowie. A

potem...

Okej, może to nie był najlepszy start, ponieważ nie miałam pojęcia, co dalej.

Powinnam wrócić do domu, ryzykując, że mama użyje magii, by mnie zatrzymać? Albo?

Zostać bezdomną?

Kawa była gotowa, więc wzięłam kubek i usiadłam tak, żeby móc obserwować ulewę.

Krople zamieniły się w ścianę deszczu i spływały po szybie zygzakami. Obserwowanie, jak

tworzą przypadkowe wzory, nie przynosiło odpowiedzi, ale przynajmniej mój oddech zwolnił i

się uspokoił.

Pociągnęłam łyk latte, oczekując tej słodkiej goryczy, którą dawno nauczyłam się

uwielbiać. Kawa smakowała jak woda. O mało jej nie wyplułam. Chociaż wyszorowałam ręce

niemal do kości, palce same uniosły mi się do warg. Nadal łaknęłam krwi.

Otworzyły się drzwi, do wnętrza napłynęła woń deszczu. Moje spojrzenie spoczęło na

nowo przybyłym i nie mogło się oderwać od jego płynnych, pełnych wdzięku ruchów. Mokre

dżinsy oblepiały długie, smukłe nogi. Dzięki pogodzie koszulka, którą miał na sobie, nie

pozostawiała zbyt wiele dla wyobraźni. I dobrze, bo nie sądzę, żebym umiała wymyślić coś aż

tak udanego. Kiedy przesunęłam wzrok wyżej, żeby sprawdzić, czy twarz pasuje do sylwetki,

ze zdumieniem stwierdziłam, że przybysz patrzy prosto na mnie.

- Elias? - powiedziałam, z trudem rozpoznając go w ubraniu. Ta myśl sprawiła, że się

zaczerwieniłam.

Uśmiechnął się olśniewająco i złożył ten swój dziwny dworny półukłon, przelotnie

przykładając dłoń do serca.

- Mogę się przyłączyć, Wasza Wysokość?

Skinęłam głową, ale kiedy usiadł naprzeciwko, przyjrzałam mu się podejrzliwie. W

końcu, jaki był stopień prawdopodobieństwa, że przechodził tędy całkiem przypadkiem?

Akurat tego dnia? Całe kilometry od miejsca, gdzie go ostatnio widziałam? Dwadzieścia minut

po tym, jak, hm... oblizywałam Thompsona?

W dodatku według kolorowego zegara na ścianie była dopiero jedenasta trzydzieści

sześć. Czy to znaczy, że wampiry funkcjonują za dnia? A może całkowite zachmurzenie

stanowi wystarczającą osłonę?

background image

Uznałam, że później spytam o tę sprawę z dziennym światłem. Najpierw to, co

najważniejsze.

- Śledzisz mnie?

Roześmiał się. Z bliska wyglądał jeszcze atrakcyjniej. Widocznie jego oczy nie zawsze

były kocimi szparkami, bo teraz źrenice miał okrągłe, a otaczające je tęczówki przejrzyste,

jasnozielone. Przesunął dłonią po krótkiej gęstej czuprynie, nadając jej potargany, seksowny

wygląd.

- Niezupełnie - odparł. Powalający uśmiech nie schodził mu z twarzy. - Obudziła mnie

krew.

Głowa pękała mi od tych wszystkich tajemnic. Powoli, z namysłem pociągnęłam łyk

latte, starając się powrócić do stabilnego punktu, w którym się przedtem znajdowałam.

Niesmaczna kawa niewiele tu pomogła.

- Chcesz powiedzieć, że wstałeś z trumny, kiedy ja... Kiedy wydarzyła się ta sprawa z

Thompsonem?

- Cóż, jeśli wytniesz ten kawałek o trumnie, to owszem, tak.

Błyskawica sprawiła, że lampy na suficie lekko zamigotały. Chwilę później od huku

pioruna brzęknęły szyby w oknach.

- Po raz pierwszy spróbowałaś krwi. Cały klan to wyczuł. Twój ojciec, książę Ramses,

jest bardzo zadowolony - ciągnął Elias. - Jego Wysokość ubolewa, że nie może osobiście

złożyć ci życzeń w związku z tą pomyślną chwilą. Dlatego przysłał mnie jako swego

emisariusza. Jest zbyt stary, rozumiesz. Słońce może dosięgnąć go nawet mimo deszczu.

Jednakże chciałby prosić, żebyś przybyła dziś wieczorem na uroczystą ceremonię.

- W zasadzie mam szlaban. Powinnam iść prosto do domu. - Nie wiem, dlaczego to

palnęłam, skoro wcale nie zamierzałam tam wracać. Jednak ta oficjalna przemowa trochę mnie

spłoszyła. Chociaż już wiedziałam, że wampiry istnieją, brzmiała kuriozalnie z ust normalnego,

przystojnego chłopaka, który siedział naprzeciwko mnie w Starbucksie.

Brwi Eliasa uniosły się w łuk mówiący: „Serio?“

- Szlaban? Bez obrazy, Wasza Wysokość, ale teraz już cię to nie dotyczy. Co więcej,

zaproszenie jest równoznaczne z królewskim wezwaniem. Naprawdę nie powinnaś go

lekceważyć. Poza tym sądzę, że to ma być twój debiut.

- Mój debiut?

background image

- Prezentacja przed klanem, jeśli wolisz. Przejęcie dziedzictwa. Na Wschodnim

Wybrzeżu nazywają to „ujawnieniem się“, tyle że skojarzenia z czasem nabierają nowych

znaczeń, prawda? - Posłał mi krzywy uśmieszek.

Ujawnić się jako wampir? To coś w rodzaju wyjścia z ukrycia, tylko dużo, dużo

dziwniejsze.

- Owszem, prawda. - Odpowiedziałam mu uśmiechem.

- Więc postanowione? Przyjdziesz?

Pokręciłam głową. Wszystko to wyglądało tak wytwornie.

- Nawet nie miałabym pojęcia, dokąd iść ani jak się zachować. Nic nie wiem o byciu

wampirem.

Oczy Eliasa zaświeciły intensywnie.

- Wiesz to, co najważniejsze. Znasz smak.

Smak... nie musiał wyjaśniać czego. W chwili, kiedy o tym wspomniał, uświadomiłam

sobie, że łaknę krwi jak narkotyku. Spomiędzy warg wymknęło mi się drżące westchnienie.

Na widok mojej reakcji z aprobatą pokiwał głową. Ujął mnie za rękę, a ja poczułam,

jak znowu oblewam się rumieńcem. Przesunął się i oparł łokcie na wypolerowanym

drewnianym stoliku. Jego ciało wydawało się fascynująco silne. Łatwo było uwierzyć, że jest

rycerzem. Wyglądał... niebezpiecznie. Bez trudu wyobraziłam sobie, jaki wycisk dałby

Thompsonowi. Albo Nikolaiowi.

- Co do dzisiejszego wieczoru... Wasza Wysokość, będę ci towarzyszył na każdym

kroku, o ile nie masz nic przeciwko temu. Mogę być twoim przewodnikiem, nauczyć cię

naszych obyczajów, jeśli tylko wyrazisz takie życzenie.

W oczach, które odszukały moje spojrzenie, płonął ogień. Wpatrywały się we mnie

niesamowicie badawczo, a jednak nie było to wcale nieprzyjemne. Na całej skórze czułam

gorąco i ciarki. Próbując zgrywać wyluzowaną, posłałam mu szeroki, przekorny uśmiech.

- Zapraszasz mnie na randkę?

Mina mu zrzedła. Spuścił wzrok, cofnął palce z mojej ręki.

- Nigdy bym się nie ośmielił.

Co za słodka reakcja! Zupełnie jak w XVII wieku.

- Nie, naprawdę byłoby miło. - Uśmiechnęłam się. Wyglądał, jakby ta odpowiedź

sprawiła mu ulgę.

background image

- Dobrze. Uroczystości zaczynają się o zachodzie słońca. Czy możemy ustalić, gdzie

się spotkamy?

Uniosłam dłonie.

- Chwileczkę, Romeo. Jeżeli zdecyduję się zadebiutować, możesz być moim

partnerem. Ale na razie jeszcze nie podjęłam decyzji. Chodzi o to, że to wszystko dzieje się

strasznie szybko, rozumiesz? Ciągle nie potrafię uwierzyć, że mogłam lizać twarz Thompsona.

Co ja sobie wtedy myślałam?

- W ogóle nie myślałaś. Krew ma nieodpartą siłę. Zwłaszcza krew wroga pokonanego

w walce.

Brzmiało to o wiele za dostojnie, jak na opis wypadku w sali gimnastycznej, więc

przypomniałam mu:

- To był hokej halowy.

- Ale Thompson był twoim przeciwnikiem?

Jeden z ekspresów do kawy zaczął wydawać syczące świsty tak głośne, że na chwilę

zagłuszyły rozmowę.

- W zasadzie tak. Graliśmy w przeciwnych drużynach, ale... to tylko lekcja wuefu. -

Elias popatrzył na mnie, jakby wyczuwał, że jest coś więcej na rzeczy, więc przyznałam: - No,

dobra. Thompson i ja mamy ze sobą na pieńku od czasu tej głupiej afery w bufecie, kiedy

rzuciłam na niego zły urok. Ale zaraz wrogowie? Nie wiem. Może. To brzmi jakoś bardzo

brutalnie.

- Cokolwiek się stało, spełnione zostały warunki rytualnych łowów. Nic oprócz

pierwszej krwi nie mogłoby nas obudzić.

Zupełnie nie wiedziałam, co mu odpowiedzieć, więc bawiłam się plastikową pokrywką

kubka.

- Pierwsza krew? To znaczy, że teraz jestem wampirem?

Przez chwilę wyglądał na nieco urażonego, jednak szybko się opanował.

- Zawsze byłaś tym, czym jesteś, o pani - oświadczył dwornie, po czym wstał. - Coś

sobie zamówię. Dla ciebie też?

Pokręciłam głową. Cóż, właśnie otrzymałam odpowiedź na pytanie, którego nie

zdążyłam jeszcze zadać: przynajmniej nie muszę rezygnować z mojej ulubionej kawy.

Widocznie wampiry pijają nie tylko krew. Chociaż w smaku nic jej nie dorówna.

background image

Kurczę, tylko posłuchajcie. Kombinowałam jak rasowy krwiopijca. Ciekawe, co by

teraz pomyślał Nikolai? Czy przez tę historię z pierwszą krwią przekroczyłam jakąś granicę?

Starszyzna ogłosi sezon polowania na mnie?

Gdyby tak się stało, pewnie mogłabym zapomnieć o randce na kręglach, prawda?

Z dymiącym kubkiem czegoś, co wyglądało na czystą czarną kawę, Elias znowu usiadł

naprzeciwko mnie. Z wyjątkiem bardzo jasnej cery niewiele w nim przypominało wampira.

Włosy nosił krótko przycięte, na bardzo teraźniejszą modę. Koszulę, którą miał na sobie,

można było dostać w jakimkolwiek domu towarowym. Pod szyją błyszczał modny złoty krzyż.

Krzyż?

Okej, nie wyglądał jak zwyczajny chrześcijański krzyżyk, taki, jakie nosiło wiele

dzieciaków w szkole. Miał kilka dodatkowych elementów. Pomyślałam, że może to grecki

albo prawosławny rosyjski krzyż, ale nie byłam pewna.

- Więc krzyż nie pali ci skóry?

- Nie tutaj - odparł swobodnie, jakby to wszystko wyjaśniało.

Kiedy przyglądałam się popijającemu kawę Eliasowi, najróżniejsze pytania kotłowały

mi się w głowie.

- Przedtem... wspomniałeś, że mój tata nie mógł przyjść osobiście ze względu na swój

wiek? Chcesz powiedzieć, że wampirom trudniej jest wychodzić za dnia, kiedy się zestarzeją?

- Światło zawsze było wrogiem królestwa mroku. Wrażliwość na nie rośnie w miarę

upływu czasu.

- Hm. No, to... ile masz lat?

- Więcej niż ty. Znacznie więcej.

Pewnie nie należało, ale musiałam się roześmiać.

- Cóż, nie wyglądasz.

Skinął głową, przyjmując komplement.

- Dziękuję.

- Mówisz, że jestem tym, kim zawsze byłam. Piekło i szatani, to znaczy kim?

Dziwnie diabelski uśmieszek wygiął mu wargi.

- Zabawne, że akurat wspomniałaś piekło.

background image

Rozdział 14

Coś w wyrazie jego oczu sprawiło, że po plecach przeszedł mi dreszcz. Spróbowałam

przełknąć ślinę, jednak gardło miałam całkiem suche, kiedy powtórzyłam:

- Piekło?

- Oczywiście to błędne wyobrażenie. Większość z nas jest o wiele starsza niż pojęcia

nieba i piekła. Chociaż prawie już zapomnieliśmy o miejscu, z którego musieliśmy odejść. Te

resztki wspomnień tak się poplątały z waszymi wyobrażeniami i skojarzeniami z Hadesem, że

teraz już nie sposób ich odróżnić.

Kiedy Elias mówił, starałam się pamiętać o oddychaniu. Jak mama nazwała mojego

ojca? Demon. Rozumiała to dosłownie? Czyżbym była pół... diablicą?

I co ja miałam z tym zrobić? Nawet nie wierzyłam w demony i piekło... No dobra, do

wczoraj nie wierzyłam również w wampiry.

Elias przez sekundę patrzył mi w oczy, po czym ciągnął dalej:

- Historia naszego wygnania jest mętna, ale najstarsi opowiadają, że Pierwsza

Czarownica przedarła się przez barierę pomiędzy światami. Żeby uprawiać prawdziwą magię,

czerpała moc z innych okolic, z naszego domu.

Nic nie rozumiałam. Musiałam mu przerwać.

- Chwileczkę, twierdzisz, że magia w rzeczywistości pochodzi od szatana?

- Nie, jak już mówiłem, to wszystko działo się na długo przed chrześcijaństwem. Przed

judaizmem. Przed powstaniem pisma. Jednak magia, którą uprawia twój lud, czerpie energię z

tego miejsca za zasłoną niepamięci, z mojej ojczyzny, twojego piekła.

- Nie mogę w to uwierzyć - oznajmiłam. - Zdajesz sobie sprawę, że to, co

powiedziałeś, jest koszmarem każdego wiccanina?

- Wiem. - Odwrócił głowę i patrzył, jak nawałnica strząsa liście z drzew. Mięśnie

szczęki pracowały mu wściekle, kiedy starał się znaleźć odpowiednie słowa. - Spróbuj wznieść

się ponad ludzką skłonność do odmalowywania wszystkiego prostymi, wyraźnymi

pociągnięciami pędzla, o pani. Twój ojciec przeszedł przez zasłonę na długo przedtem, zanim

Chrystus chodził po tej ziemi. Ludzie zawsze bali się tego, co po drugiej stronie. Kiedy

Pierwsza Czarownica uprowadziła z naszego kraju pierwszego księcia, nie istniało słowo,

które określałoby, kim jesteśmy. Teraz niemal każda kultura ma inne: dżin, diabeł, demon, oni,

background image

nephilim, grigori, puca, wyrm... Jakiekolwiek zło nękało rodzaj ludzki od chwili, kiedy została

otwarta puszka Pandory... jest przypisywane naszemu plemieniu.

- Zło? - szepnęłam, przypominając sobie błysk we własnych oczach, który widziałam w

łazience.

Elias pokręcił głową.

- Zło to wybór, nawet dla nas. W każdym razie dopóki nie jesteśmy zniewoleni

magią. - Zniewoleni? Nie nadążam. Pierwsza Czarownica ściągnęła wampiry... czy jak im tam,

z drugiej strony. W porządku, jasne. Nie rozumiem tylko po co?

- Potrzebowała niewolników.

Niewolników? Jego odpowiedź zabrzmiała tak rzeczowo, że równie dobrze mogłabym

się o tym uczyć w podstawówce, na lekcji o złotym trójkącie. Ale Elias sugerował, że moi

szacowni przodkowie z wielkiej Księgi Cieni trzymali wampiry demony w charakterze sług.

Z wielu względów poczułam się tą wiedzą zaskoczona. Zawsze trochę się

podśmiewałam z cytowanych w Malleus Maleficarum wyznań czarownic. Niezliczone ofiary

Inkwizycji opowiadały w czasie tortur o demonach niewolnikach i piekielnych sługach. Może

jednak te historyjki były prawdą?

A Nikolai coś wspominał o pradawnym zaklęciu używanym do łapania i zabijania

wampirów. Czyżby do tego właśnie nawiązywał?

Nie wiedziałam, jednak opowieść Eliasa przynajmniej wyjaśniała, dlaczego wampirom i

czarownicom razem nie po drodze.

- Ale już nie jesteście niewolnikami? Hm, czy jesteście?

- Od Czasów Płomienia nie można nas zmusić do wypełniania rozkazów. Wtedy, w

zamieszaniu wielkiej rzezi, został skradziony i ukryty - oby na zawsze - talizman, który

stworzyła Pierwsza Czarownica, żeby nas zniewolić. - Dodał coś w niezrozumiałym języku i

postukał kłykciami w stół, jakby wypełniał jakiś zabobonny rytuał.

Rozważałam to wszystko, zanim pociągnęłam kolejny łyk wstrętnej kawy. Elias

powiedział, że prawdziwa magia czerpie swoją esencję z królestwa mroku, miejsca, skąd

pochodzi jego lud.

- Skoro prawdziwa magia czerpie z czegoś z waszych ojczystych stron, czemu nie

możecie się nią posługiwać?

background image

- To nasza siła życiowa, coś w rodzaju krwi. Nie możemy używać do czarów naszej

esencji, tak jak wy nie możecie używać swojej.

Teraz naprawdę zakręciło mi się w głowie, bo coś sobie uświadomiłam.

- Czarownice żerują na waszej krwi, a wy pijecie naszą. Święta racja.

Roześmiał się.

- Święta? Raczej piekielna.

- Nie - powiedziałam. - Piekielna racja nie brzmi odpowiednio, uwierz mi.

Uśmiechnęliśmy się do siebie. Mogło między nami zajść coś ważnego, gdyby akurat

wtedy nie otworzyły się drzwi, wpuszczając do środka podmuch wilgotnego powietrza i

stadko chichoczących dziewczyn. Wydało mi się, że rozpoznaję jedną z nich. Ze Stassena.

Należała do - jak nazwałyśmy to z Beą - klanu trawki. Znacie ten typ? Wiecznie zrywa się z

lekcji i daje się przyłapywać, jak kopci na boisku. Nasze oczy się spotkały i oczywiście jedyne,

co mogłam zrobić, to posłać złe spojrzenie.

Odwróciłam się do Eliasa. Popijając kawę, obserwował moją reakcję na dziewczyny,

które hałaśliwie przepychały się do lady. Wyglądał na czujnego, jakby w każdej chwili gotów

był stanąć do walki w obronie mojego honoru.

- Wszystko w porządku, szlachetny panie. Możesz schować swój miecz do pochwy -

zażartowałam. - To tylko małolaty z naszej szkoły.

Przyjął moje słowa do wiadomości, prężąc się po wojskowemu, jakbym wydała mu

rozkaz.

- O co chodzi z tym dworskim zadęciem? Jak to możliwe, że mój tata to książę, skoro

byliście niewolnikami?

- Ach - mruknął. Zanim odpowiedział, dobrą chwilę zabrało mu studiowanie własnych

dłoni splecionych na kubku z kawą. - Jakie masz pojęcie o średniowiecznej chrześcijańskiej

demonologii?

- Zerowe?

- No, dobrze. Otóż opiera się ona w głównej mierze na tym, co pamiętamy z naszych

osad w królestwie mroku. Zawsze tego ściśle przestrzegaliśmy. To wszystko, co pozostało po

naszej kulturze.

Dziewczyny hałaśliwie podeszły do sąsiedniego stolika. Torby z książkami walnęły o

podłogę. Ich właścicielki na cały regulator obrzucały się żartobliwymi wyzwiskami.

background image

Przeszkadzało mi to w rozmowie. Jedna z nich - chyba o imieniu Violet albo Ruby -

zauważyła mnie.

- Co się gapisz, czarownico?

Wzruszyłam ramionami, po czym z miną winowajcy popatrzyłam w innym kierunku.

Jednak Elias wbijał w nią baczne spojrzenie, dopóki nie spuściła pełnych wrogości

oczu.

- Daj spokój - szepnęłam, ale było już za późno. Czułam, że mój gniew narasta, niemal

jak magia, kipi tuż pod powierzchnią, gotowy do wybuchu. Nie wiem, dlaczego tak się

wkurzyłam. Może szukałam pretekstu, żeby dać upust frustracji, która męczyła mnie przez te

wszystkie niespodzianki.

Dziewczyny szeptały o czymś zawzięcie między sobą, wskazując na mnie palcami. Co

pewien czas parskały śmiechem w sposób zdecydowanie bezczelny i obraźliwy. Wreszcie

któraś pisnęła:

- To ty całowałaś tego przystojniaka w czasie wuefu? Twierdzi, że zlizywałaś mu krew

z nosa. Jesteś jakąś fetyszystką, czy co?

Chciałam im poradzić, żeby się zamknęły i pilnowały swoich spraw, ale z gardła

wydobyło mi się tylko kocie fukanie. Poczułam, że z moimi ustami dzieje się coś dziwnego,

jakby zrobiły się zbyt małe.

Wielbicielki trawki wybałuszyły oczy. Ich twarze stanowiły studium szoku i grozy.

Potem, jakby ktoś włączył alarm przeciwpożarowy, rozpierzchły się w popłochu, ledwie łapiąc

po drodze swoje kubki z kawą.

Już miałam zapytać Eliasa, co się właściwie stało, kiedy zadrasnęłam się w język o

ostre czubki zębów.

Kły?

Skąd się wzięły?

background image

Rozdział 15

W mojej szczęce coś zatrzeszczało, poruszyło się. Równie niespodziewanie, jak

wyrosły, kły kurczyły się i znikały. Ostrożnie przesunęłam językiem po zębach. Nie natrafiłam

na nic ostrego. Miedziany smak własnej krwi wypełniał mi usta, jednak nie przypominał tych

uzależniających pyszności, które zaczęłam kojarzyć z krwawieniem.

Elias przyglądał mi się ciekawie.

- Widzę, że moja pani potrafi bronić się nad podziw skutecznie - podsumował, ale na

twarzy igrał mu uśmiech. - Jednak może na przyszłość warto najpierw wziąć pod uwagę

metody bardziej dyplomatyczne?

Byłam zbyt przygnębiona, żeby ta żartobliwa rada mogła mnie rozbawić. Przecież

przed chwilą fukałam na moje szkolne koleżanki jak dzika kocica. Czy to choć trochę

normalne?

Wstałam. Nogi się pode mną uginały.

- Hm, wiesz co? Idę do domu.

I nagle poczułam, że właśnie tego chcę. Bardzo. W tym obłędzie ucieczka pod kołdrę

była kuszącym rozwiązaniem.

Elias podniósł się w tej samej chwili co ja.

- Jak sobie życzysz. - Nieznacznie skinął głową. - Ale pozwól, że cię odprowadzę. -

Kiedy się zawahałam, dodał: - Mam samochód. To ci oszczędzi długiego spaceru w deszczu.

- Samochód? - Nie wiem dlaczego, jednak ogromnie mnie zdumiało, że młody

człowiek, którego widziałam skaczącego nago po drzewach, ma coś tak zwyczajnego jak

auto.

- Transport publiczny w tym mieście pozostawia wiele do życzenia.

Innymi słowy, jest do bani.

- Święta racja - przytaknęłam. - No dobra, czemu nie?

Jak przystało na prawdziwego dżentelmena, Elias zaoferował się podjechać pod same

drzwi baru, żeby zaoszczędzić mi biegania w deszczu. Stałam pod markizą i wytężałam

wzrok, wypatrując świateł jego auta. Jakaś kobieta z parasolem skierowała się w moją stronę.

Odsunęłam się z przejścia, mamrocząc: „przepraszam“.

Jednak zamiast sięgnąć do klamki, nieznajoma chwyciła mnie za nadgarstek.

background image

- Hej! - krzyknęłam.

W mglistym świetle ujrzałam świecące kocie oczy. Wampir! Błyskawiczny ruch ręki i

parasol się zwinął. Uniosła go, jakby chciała dźgnąć mnie jego ostrym szpikulcem.

Wrzasnęłam na widok spadającego ciosu i w ostatniej chwili niezdarnie się odchyliłam. Ostrze

prześliznęło się tuż obok mojej talii.

Instynktownie wysunęłam kły, ale niewiele mogły mi pomóc. Sprawiły tylko, że

miałam zbyt pełno w ustach. Więc z całej siły kopnęłam ją w kolano.

Ku swojemu wielkiemu zdziwieniu trafiłam. Kobieta zatoczyła się do tyłu.

Jednocześnie przy krawężniku zahamował samochód. Rzuciłam się w jego stronę.

Moje tenisówki plaskały o mokry chodnik. Biegłam, nie patrząc, czy napastniczka mnie goni.

Drzwi otworzyły się i wskoczyłam do środka. Elias wyrwał przed siebie, zanim zdążyłam

zapiąć pas. W bocznym lusterku zobaczyłam, jak uzbrojona w parasol kobieta podnosi się z

ziemi z przyprawiającym o gęsią skórkę namysłem. Mimo gwałtownie rosnącej pomiędzy nami

odległości miałam wrażenie, że patrzy mi prosto w oczy.

- Zaatakowała mnie! - powiedziałam, chociaż było to absolutnie oczywiste. - Kto to

taki?

- Ktoś z opozycji - odparł Elias. Jego wóz okazał się wręcz luksusowy. Miał różne

modne urządzenia i srebrzystą, pachnącą nowością tapicerkę. Oparłam się impulsowi, żeby

zsunąć nasiąknięte wodą tenisówki z samochodowego dywanika. - Zanosi się na wojnę

domową - ciągnął. - Niektórzy uchodźcy z królestwa mroku przedkładają proste życie

niewolników nad skomplikowaną wolność. Wolą służyć starym panom, nawet jeśli nikt ich do

tego nie zmusza.

Pogarda w jego głosie nie pozostawiała wątpliwości, po której stronie się opowiada.

- Jesteście wolni od wieków - zauważyłam. - Czy do tej pory wszyscy nie powinni się

już przystosować?

- Niewolnikami byliśmy przez tysiąclecia.

Jakaś orientalna muzyka płynęła cicho z odtwarzacza MP3 i jak dla mnie była jedynym

odpowiednim elementem tej sceny. Elias prowadził sprawnie i swobodnie, mimo że

kompletnie nie pasował do tej lśniącej technologii. Dużo lepiej wyglądałby, pomyślałam,

wśród gałęzi pradawnego dębu i, ehm, bez ubrania.

background image

- Dobrze się czujesz? - zapytał, kiedy już przejechaliśmy kilka przecznic.

Przestraszyłam się, że wyczuł, jak moje serce przyspieszyło na wspomnienie jego nagości, ale

po chwili dodał: - Chyba cię nie zraniła?

Nie sądziłam. Obejrzałam uważnie swoją koszulkę. Z boku było małe rozdarcie, to

wszystko.

- Ty i twój ojciec znajdujecie się w centrum tego konfliktu, rozumiesz - powiedział

Elias, rzucając mi szybkie spojrzenie, zanim znowu skupił uwagę na śliskiej od deszczu jezdni.

- Nie tak dawno temu książę Ramses przewodził koncesjonistom. Wynegocjował traktat

pokojowy między uchodźcami i ciemiężcami. - Zakaszlał i wyjaśnił: - Mam na myśli

czarowników.

- Więc zawarliście pokój?

- Nie. Traktat okazał się fikcją. Zostaliśmy zdradzeni. - Oczy zwęziły mu się ponuro,

wlepił wściekłe spojrzenie w asfalt. Otworzyłam usta, żeby zadać kolejne pytania, lecz właśnie

wtedy zatrzymaliśmy się przed domem.

Zamrugałam niedowierzająco. Elias bez kłopotu odnalazł moje miejsce zamieszkania.

Nawet Nikolai i ja minęliśmy je dwukrotnie.

- Ale zabezpieczenia...? - Natychmiast zrozumiał, w czym rzecz.

- Krew mego księcia plami wasz próg, o pani. Poza tym, ty jesteś z jego krwi.

Maskujące zaklęcie nie dorównuje tym znakom.

- Och. - To było wszystko, co mi przyszło do głowy. Trzymając rękę na klamce,

przeniosłam spojrzenie z domu na Eliasa. - Hm, wejdziesz? Chcę tylko zabrać kilka rzeczy.

Potem moglibyśmy wyskoczyć na lunch albo gdzie indziej.

- To wspaniałomyślne z twojej strony, nie mogę jednak liczyć na to, że deszcz będzie

padał w nieskończoność - odparł, zerkając na ciemną zasłonę chmur. - Wkrótce muszę wracać

pod ziemię.

- Poważnie?

- Całkiem.

W tej sytuacji nie nalegałam. Zostawiłam Eliasa czekającego w samochodzie. Ponoć

mama wyczułaby obecność intruza tego rodzaju. Cokolwiek to miało znaczyć, wystarczyła mi

informacja, że gdyby wszedł do domu, odezwałby się maminy zmysł podejrzliwości.

background image

A ja nie chciałam jej alarmować, zwłaszcza że poza wszystkim formalnie byłam teraz

na wagarach.

Wysypałam podręczniki na ławeczkę w okiennym wykuszu. Po incydencie z

oblizywaniem Thompsona nie zamierzałam dziś wracać do szkoły. Po prostu nie byłam w

stanie stawić temu wszystkiemu czoła. Z plecaka wypadł mój telefon komórkowy i

podskoczył na podłodze. Podniosłam go i włączyłam.

Na ekranie zatańczyła lista nieodebranych połączeń, nieodsłuchanych nagrań w poczcie

głosowej, nieprzeczytanych wiadomości. Były ich dziesiątki! Jednak kiedy przeglądałam

nagłówki, już wiedziałam, że większość może poczekać. Wszyscy chcieli poznać szczegóły na

temat lekcji wuefu. Jedyna Taylor pytała, jak się czuję. Od Bei nie było ani słowa, nawet

plotkarskich docinków.

Szybko odpowiedziałam Taylor uspokajającym „o tyle, o ile“ i obiecałam, że

zadzwonię po lekcjach, kiedy tylko będę miała okazję.

Nie mogłam sobie jednak darować sarkastycznego: „Miło, że się tak o mnie martwisz“

do Bei.

Wystukałam wiadomość, ale potem mój palec zawisł niezdecydowany nad przyciskiem

„wysłać“. Czy należało się przyznawać, jak mnie to boli? Najwyraźniej nie sprawiało jej

problemu udawanie, że w ogóle nie istnieję. Więc może ja też powinnam pokazać, że mi nie

zależy.

Nadal miałam na sobie urodzinowy naszyjnik. Jego koraliki wibrowały ciepłymi

uczuciami, które Bea włożyła w swoją pracę. Jeśli teraz chciała pokazać, że nasza przyjaźń już

się dla niej nie liczy, to proszę bardzo. Ale to było tylko tyle: poza.

Nacisnęłam „wysłać“.

I zdjęłam naszyjnik. Miałam ochotę cisnąć nim o podłogę, jakoś jednak nie potrafiłam,

więc wsunęłam go do zewnętrznej kieszeni plecaka.

Szybko popędziłam na górę, żeby zabrać trochę rzeczy. Zupełnie nie wiedziałam, w

czym powinna wystąpić podczas swojego debiutu księżniczka wampirów, więc oprócz kilku

podstawowych ciuchów w rodzaju bielizny i skarpetek wyciągnęłam moją najładniejszą

sukienkę na ramiączkach, pończochy i szpilki. Z łazienki zgarnęłam przybory toaletowe,

kosmetyki do makijażu, kilka ulubionych błyskotek i mamine perfumy o zapachu drzewa

background image

sandałowego. Zawahałam się, zanim wepchnęłam je do kosmetyczki, ale przecież to nie była

kradzież. Miałam wrócić... kiedyś.

Co jeszcze?

Pieniądze.

Wpadłam z powrotem do sypialni i zaczęłam gorączkowo przekopywać szufladę

komody w poszukiwaniu kolekcji talonów upominkowych. Wielu spośród moich dalszych

krewnych (zwłaszcza ci, którzy nie są czarownikami) nigdy nie wie, co mi podarować z okazji

urodzin albo świąt, więc uskładałam pokaźny stosik nieulegających przedawnieniu talonów do

różnych sklepów od Barnes & Noble po Home Depot.

Niestety, jedyna gotówka, jaką miałam, znajdowała się w skarbonce na drobne, którą

kiedyś wypatrzyłam w sklepie ze starociami. Chociaż do tej pory mogło się już uzbierać ze

dwadzieścia albo i trzydzieści dolców, skarbonka była o wiele za ciężka, żeby ją ze sobą

taszczyć.

Nie miałam pojęcia, co jeszcze może się przydać, więc tylko szepnęłam ciche,

serdeczne „do widzenia“ i zbiegłam po schodach z przepełnionym szkolnym plecakiem. Gdzieś

głęboko w kupie upchniętych byle jak rzeczy zadzwoniła moja komórka.

Ignorując ją na razie, przetrząsałam szafę w holu, dopóki nie znalazłam kurtki od

deszczu. Uniosłam koronkową firankę na wykuszowym oknie, żeby sprawdzić, czy Elias

jeszcze tam jest. Ponad krzakami i ogrodzeniem zobaczyłam srebrne krople deszczu, odbite w

przednich światłach. Wsunąwszy ramiona w rękawy kurtki, chwyciłam plecak. W komórce

włączyła się poczta głosowa. Pamiętałam jeszcze, żeby zamknąć drzwi na klucz i pobiegłam

do ciepłego wnętrza oczekującego mnie samochodu.

- Dokąd teraz, o pani

Moje serce nadal gubiło rytm, kiedy nazywał mnie swoją panią, chociaż brzmiało to

okropnie staroświecko. Patrzyłam, jak krople deszczu rozpryskują się na szybie. Czyżby

padały coraz wolniej? Wkrótce mogło wyjść słońce? Nie chciałam skrzywdzić Eliasa, więc

powiedziałam:

- Do świata podziemi?

background image

Rozdział 16

Kiedy Elias pokazał mi właz do kanału, ucieszyłam się, że nie włożyłam sukienki.

Zanim zaparkowaliśmy w sąsiedztwie parku Swede Hollow, deszcz znacznie osłabł.

Pokrywa chmur się rozpraszała. Ulewa przechodziła w mizerną mżawkę, która spływała za

kołnierz i przyklejała mi włosy do twarzy.

- Chyba sobie żartujesz?

Okoliczne domy mieszkalne wyglądały jak wymarłe; najwyraźniej większość ludzi w

tej dzielnicy pracowała od dziewiątej do piątej. Elias przykucnął na środku pustej ulicy i za

pomocą łomu, który wyciągnął z bagażnika, wziął się do podważania pokrywy włazu.

Oparłam się o drzwi samochodu, krzyżując ręce na piersiach. Przerażona, z niedowierzaniem

pokręciłam głową.

Okej, nie wiedziałam, czego oczekiwać, kiedy proponował, że zejdziemy do podziemi,

ale rozumiałam, że wampiry to istoty żyjące na łonie natury. Ostatnim miejscem, którego bym

się spodziewała, był kanał ściekowy.

- Chyba nie myślisz na serio, że tam zejdę.

Podważył pokrywę i odsunął na bok. Przez chwilę przyglądał mi się z wyrazem

zranionej dumy.

- Pod ziemią jest coś więcej niż szczurze tunele, o pani. Jeśli udasz się za mną, sama

zobaczysz.

Nawet z tej odległości czułam charakterystyczny zapach ścieków.

- Nie ma mowy.

Elias rzucił okiem na przejaśniające się niebo i zwinnie wsunął się do środka.

- Nadszedł dla mnie czas powrotu. Postąpisz, oczywiście, jak zechcesz, Wasza

Wysokość. Ale cokolwiek zadecydujesz, błagam, pospiesz się.

Czekał mnie długi, mokry spacer do domu. Poza tym naprawdę nie mogłam tam

wrócić... W każdym razie nie tego wieczoru. Nadal bałam się, że mama uziemi mnie za

pomocą magii, tak jak już raz zrobiła. Przerażało mnie to, zwłaszcza teraz, kiedy wiedziałam,

że czarownice potrafiły zniewolić wampiry. Skąd pewność, że mama mnie sobie nie

podporządkuje?

Zadrżałam na myśl o obrzydliwych, wilgotnych tunelach, ale powiedziałam:

background image

- Dobra, idę.

Skinąwszy mi głową, Elias zaczął schodzić pierwszy.

Zaraz poniżej niewielkiego wylotu kanału drabina ginęła w mroku. Było tam tak

ciemno, że nie mogłam dostrzec ani śladu mojego przewodnika. Uklękłam nad włazem i

zajrzałam do środka.

- Hej, halo?

Aż podskoczyłam, gdy twarz Eliasa niespodziewanie zmaterializowała się tuż przede

mną.

- Proszę, o pani. Pospieszmy się - rzucił, po czym znowu zniknął.

- Ale ja nic nie widzę.

Jego pozbawiony ciała głos odbił się echem w zatęchłym, wilgotnym powietrzu, które

wionęło na mnie z kanału.

- Poprowadzę cię. Szybciej. Nikt nie może zobaczyć, że tędy wchodzimy.

Czy powinnam zamknąć za nami, że tak powiem, drzwi? Popatrzyłam na ciężką

pokrywę. Próbowałam ją poruszyć, ale choć bardzo napinałam mięśnie, nawet nie drgnęła.

- Nie mogę dźwignąć pokrywy.

- Poślę Cerbera, żeby zatarł po nas ślady. - Cichy szczęk stąpnięć po metalowej

drabince oddalał się coraz bardziej w głąb.

Nie chciałam zostać zbyt daleko w tyle, więc musiałam wreszcie się odważyć.

Niepewnie postawiłam stopę na pierwszym szczeblu. Wydawał się o wiele za cienki i za śliski,

a otwór pode mną o wiele za głęboki i za ciemny. Wstrzymałam oddech i mocno się

uchwyciłam.

Schodząc, popatrzyłam w górę. Niebo było szarym krążkiem otoczonym czernią. Nogi

miałam jak z waty.

- To mi się nie podoba. - Mój głos zabrzmiał nawet jeszcze bardziej drżąco i słabo.

- Już niedaleko.

Mimo jego zapewnień nie tak łatwo było opuszczać stopy, jedną po drugiej,

przezwyciężając ten straszny moment nicości pomiędzy szczeblami - zwłaszcza teraz, kiedy

otaczał mnie kompletny mrok i niczego nie widziałam. Zupełnie jakbyście schodzili po

drabinie z zamkniętymi oczami. Tylko gorzej, bo cokolwiek robiłam, nadal nie miałam pojęcia,

dokąd idę.

background image

- Nie wiem, czy dam radę - sapnęłam. Kiedy spojrzałam w górę, szare niebo niknące w

wylocie włazu było nie większe niż pączek. Mój żołądek zacisnął się i zamienił w drżący supeł.

Kolana mi się zablokowały. Nie tylko nie mogłam dalej iść, ale musiałam walczyć z chęcią

panicznej ucieczki na górę.

Pode mną rozbłysło światło. Nagle zobaczyłam, że stoję na ostatnim szczeblu

umieszczonym nieco nad podłogą. Szybko zeskoczyłam, wdzięczna za solidny grunt pod

nogami. Tunel otwierał się na wielki korytarz z ciosanego piaskowca. Środkiem biegły rzędy

torów kolejowych.

Elias trzymał w ręku reflektorek. Przesunął dużym snopem światła po ścianie, którą

akurat pokonałam. Obok drabiny znajdowała się półka pełna latarek różnego rozmiaru i

kształtu. Gwałtownie wciągnęłam powietrze, kiedy moje spojrzenie padło na bladego

czarnookiego chłopaka. Siedział cichutko na sfatygowanym wiklinowym fotelu. Ciemne włosy

zwisały mu w mizernych kosmykach. Ciemne dziury oczu wpatrywały się we mnie bez

mrugnięcia.

- Wasza Wysokość, to jest Cerber. Strzeże wejścia - oznajmił Elias. Młodzieniec

podniósł się i ukłonił.

- Hm, cześć - powiedziałam.

Chłopak skinął uprzejmie, po czym wydobył ze stosu latarkę, a kiedy wzięłam ją, z

kolejnym kiwnięciem głowy zaczął wspinać się po drabinie.

- Nie zaszkodzi mu światło słoneczne?

- Cerber jest człowiekiem - odparł Elias krótko. Być może w ciemnościach dostrzegł

mój wstrząśnięty wyraz twarzy, bo dodał: - Ma tutaj dobrą opiekę. W każdym razie lepszą niż

tam, na górze. Od czasu do czasu przyjmujemy przybłędów - ludzi, którzy nie mają się gdzie

podziać - a oni w zamian za to pilnują nas, kiedy śpimy i jesteśmy bezbronni. - Snopem światła

powiódł wzdłuż torów. - A teraz pozwolisz za mną?

Cóż, skoro zaszłam już tak daleko, to czemu nie?

Włączyłam latarkę, którą dał mi dziwny chłopak, i ruszyłam za Eliasem. Wodziłam

światłem po całej komorze, zdumiona, jak wysoko znajduje się jej sklepienie. W regularnych

odstępach tunel wzmacniały potężne belki z ciemnego drewna.

Cieszyłam się, że mam na sobie kurtkę. Powietrze w podziemiach było chłodne i

wilgotne. Fetor, który kojarzył mi się z kanałami, tutaj już znacznie osłabł, chociaż na

background image

żółtobrązowym piaskowcu lśniła woda, sprawiając, że ściany wydawały się obsypane jakimś

delikatnym brokatem.

W milczeniu szliśmy w głąb korytarza. Coś w tej przestrzeni powodowało pełną

dostojeństwa ciszę. Nagle rozległo się skrobanie o kamień i odbiło echem w przepastnych

ciemnościach. Przesunęłam latarką dokoła, próbując dojrzeć, co to takiego. Tuż obok mojej

głowy śmignął nietoperz. Wrzasnęłam ze strachu i o mało nie potknęłam się na żwirowanej

powierzchni pomiędzy kolejowymi podkładami.

Elias roześmiał się serdecznie. Jego dłoń delikatnie podtrzymała mnie za łokieć.

- Od dawna za dnia dzielimy naszą przestrzeń życiową z nietoperzami - powiedział. -

Stąd te skojarzenia.

Uśmiechnęłam się, jakbym w pełni doceniała tę informację, ale jedyne, co zdołałam

pomyśleć to: „błeee“!

Nietoperze przemykały w snopach światła naszych latarek, a ja robiłam, co mogłam,

żeby zachować spokój. Gdzieś z przodu rozległ się cichy bulgoczący dźwięk.

Lekkim dotknięciem Elias skierował mnie do naturalnego otworu w ścianie. Zeszliśmy

z torów i zanurkowaliśmy w przejście. Wewnątrz moim oczom ukazał się dziwny widok. Po

piaszczystej ziemi płynął strumień, na brzegach kumkały żaby. Kiedy wędrowaliśmy jego

skrajem, z pluskiem wskakiwały do wody.

- Niesamowite - szepnęłam. Powietrze pachniało tu znacznie świeżej. Czuć było tylko

ślad stęchlizny.

Ta nowa jaskinia stanowiła kombinację ociosanego przez rzekę piaskowca i

industrialnego rumowiska. Sklepienie wyglądałoby naturalnie, gdyby nie pręty zbrojeń,

stalowe belki i kawałki potrzaskanego betonu tworzące niegdyś sztuczny strop. Co jakiś czas

ściany dudniły i drżały od hałasu przejeżdżających nad nami samochodów.

Elias wiódł nas dalej brzegiem podziemnej rzeki. Po raz kolejny zaskoczył mnie widok

straży. Z mroku wyłoniła się wartowniczka i zastąpiła nam drogę. Długie, wiszące w strąkach

włosy sprawiały wrażenie prawie białych, a wybałuszone oczy skojarzyły mi się z tymi ślepymi

rybami albinosami, które żyją w jaskiniach. Miała na sobie turystyczne szorty w kolorze khaki,

wojskowe buty i koszulkę bez rękawów pod wojskową kurtką z demobilu.

- Sir! - Zasalutowała elegancko, nieledwie trzaskając obcasami.

background image

- Spocznij - zakomenderował Elias, również salutując dziewczynie. - Przedstawiam Jej

Wysokość Anastasiję Ramses Parker. Prosimy o wstęp do miasta.

- Zgoda - odparła wartowniczka. - Witamy z powrotem, kapitanie.

Uśmiechnęła się, po czym uścisnęli sobie dłonie. Do mnie Elias powiedział:

- Obawiam się, że nie będzie za wiele do oglądania. Dwór śpi.

Korytarz stał się szerszy. Ze stropu zwisały stalaktyty, tworząc pełne wdzięku

ażurowe ornamenty. W różnych wnękach i zakamarkach spali ludzie.

Jeśli mam być szczera, nie wyglądali w pełni na istoty ludzkie. Było coś zwierzęcego w

sposobie, w jaki się do siebie tulili. Mężczyźni i kobiety leżeli częściowo jedni na drugich, w

większości całkiem nadzy. Ich blade ciała lśniły jak złoża alabastru.

- Dwór królestwa mroku na wygnaniu - oznajmił Elias oficjalnym tonem, wskazując w

stronę płaskiego wzniesienia, którego początkowo nie zauważyłam. Wodospad obłupał

wysoką skałę. Pośrodku, w zagłębieniu między dwiema skalnymi sterczynami, siedział jak na

tronie jakiś mężczyzna.

- Tata? - zapytałam, rozpoznając jego sylwetkę. Podeszłam o krok bliżej i zaświeciłam

mu latarką prosto w twarz. Zgadza się, to był Ramses. Miał na sobie przedziwne szaty, a do

tego spowijała go purpurowa opończa. Szeroko otwarte oczy wpatrywały się w przestrzeń.

Pomyślałam, że musiał mnie dostrzec, więc mu pomachałam. Elias pokręcił głową.

- Jego Wysokość jest niezdrów. Sen pomaga mu odzyskać siły.

- Och. - Mój głos zabrzmiał cieniutko. Poświeciłam latarką dokoła po rozrzuconych

bezładnie nagich ciałach. Wyglądało, jakby wszyscy zwalili się pokotem, niczym ofiary jakiejś

strasznej zarazy albo wybuchu jądrowego. - Nie zimno im?

- Nie. Jesteśmy odporni na wszelkie temperatury.

- Aha. - Wierciłam palcem stopy w miękkiej piaszczystej ziemi. - Więc tutaj

mieszkacie?

Rozejrzał się, jakby próbował zobaczyć jaskinię moimi oczami.

- Tak - odparł w końcu. - Wiem, że trudno to sobie wyobrazić, ale to miejsce ma w

sobie wiele piękna. Dziś wieczorem zobaczysz, jak przemienia się w pałac pełen blasku,

ożywiony śmiechem i radością.

W jednym z pewnością się nie mylił: nie umiałam sobie tego wyobrazić. Jego opis

brzmiał wspaniale, jednak to, co widziałam teraz, było dość niepokojące.

background image

- Mnie również morzy sen, o pani - oznajmił. - Wkrótce nie będę już mógł ci służyć.

- Chcesz się zdrzemnąć? Teraz? - Na myśl, że zostanę sama pośród tych wszystkich

leżących bez życia wampirów, ogarnęła mnie zgroza.

Wyglądał na urażonego.

- Muszę.

- Proszę, Eliasie, nie zasypiaj.

- Zrobię, co będę mógł - powiedział. Wziął mnie za rękę i zaprowadził do miejsca, w

pobliżu którego tu weszliśmy, po czym usiadł na ziemi, opierając się plecami o ścianę jaskini.

Po krótkiej chwili wahania zdjęłam plecak i położyłam na piaszczystym gruncie. Przycupnęłam

na nim w niewygodnej pozycji. Z miejsca, które wybrał Elias, nie było widać większości

trupiego dworu.

Mojemu towarzyszowi opadały powieki, choć walczył, żeby trzymać oczy otwarte.

Przytuliłam się do niego, wyczuwając ciepło jego ciała.

To właśnie było to życie, którym miałam się cieszyć jako wampir? Przesypianie całego

dnia? Nago? W jaskini?

- Lubisz być... tym, kim jesteś?

- Hm? - zapytał Elias sennie.

Uniosłam ręce, żeby wskazać grotę i jej bezwładnych mieszkańców.

- Lubisz swoje życie?

Ale Elias nie odpowiedział. Zapadł w głęboki sen.

Odczekałam jeszcze chwilę, nudząc się i marznąc w siedzenie. Idiotyczna sytuacja.

Ciekawe, która też mogła być godzina. W końcu znalazłam w plecaku komórkę i

sprawdziłam. Była prawie trzecia. Zbliżała się pora ostatniego dzwonka. Komórka nie miała

zasięgu. Nic dziwnego, zważywszy, jak głęboko znajdowaliśmy się pod ziemią. Tak czy

inaczej, przejrzałam pocztę. Większość SMS-ów była od kompletnie nieważnych osób.

Ale znalazłam wiadomość, której przedtem nie zauważyłam. Nikolai chciał się umówić

na ten wieczór. To się nazywa dylemat! Zostać tu z nieprzytomnymi wampirami i

zadebiutować na wygnańczym dworze czy iść na kręgle z przystojniakiem rockmanem,

którego rodzina poluje na ludzi takich jak ci tutaj?

Elias posapywał cicho przez sen. Z pachnących wilgocią ścian kapała woda.

Wysiadywanie tutaj było kompletnie bez sensu.

background image

Tylko czy uda mi się znaleźć drogę powrotną?

Z przedniej kieszeni plecaka wydobyłam coś do pisania. Jednak długopis zawisł mi nad

wyrwaną z notesu kartką. Jakiej treści wiadomość miałam zostawić? „Przepraszam. Muszę

iść, dostałam lepszą propozycję“ odpowiadało prawdzie, ale nie było zbyt uprzejme. „Martwe

nagusy to nie moja bajka. Idę na kręgle“ brzmiało jeszcze bardziej impertynencko. To znaczy,

faktycznie rezygnowałam z mojego ewentualnego debiutu na rzecz randki z Nikolaiem. Ale to

nie była wina Eliasa, że ta jaskiniowo-slipingowa część wampiryzmu wydała mi się mocno

niepokojąca.

W końcu postanowiłam nie podawać żadnego wyjaśnienia. Napisałam po prostu: „

Przepraszam“, a pod tym mój numer telefonu i imię. I dopisek: „Do zobaczenia wieczorem,

zgodnie z umową“.

Nie wiedziałam, czy Elias w ogóle ma komórkę, ale już mnie zaskoczył samochodem.

Odrobinę ścisnęło mi się serce, kiedy wtykałam kartkę między splecione na piersi palce. Ten

facet zasługiwał na więcej, tyle że nie potrafiłam w kilku słowach streścić swoich uczuć.

Wszystko wydarzyło się tak szybko. Jeszcze wczoraj uważałam Thompsona za wkurzająco

atrakcyjnego. A dzisiaj próbowałam go pożreć. I wyrosły mi kły. Wysiadywanie w jaskini pod

St. Paul wśród ludzi wyglądających jak trupy to nie to, czego teraz najbardziej

potrzebowałam.

Pewnie powinnam była wrócić do szkoły, kiedy Elias zapytał, dokąd chcę jechać.

Mogłam wykorzystać stałe numery ze swojego programu. Niestety, teraz było już na to za

późno.

Zanurkowałam w wąskie przejście, do groty straży. Wartowniczka najeżyła się, kiedy

weszłam.

- Kto idzie? - zapytała oficjalnym tonem.

- Anastasija Ramses Parker - odparłam, starając się, by zabrzmiało to władczo, po

czym dodałam: - Księżniczka wampirów.

Mierzyłyśmy się wzrokiem. Czekałam, aż zejdzie mi z drogi, żebym mogła ją wyminąć,

ale ani drgnęła. Miałam poprosić o pozwolenie na wyjście? Zastanawiałam się, czy ona też jest

człowiekiem, tak jak Cerber, i czy mogłabym ją odepchnąć, gdyby zaszła taka potrzeba.

- Ehm, muszę iść - powiedziałam. Zmarszczyła brwi. Najwyraźniej naruszyłam

regulamin, jednak kiwnęła głową i odsunęła się na bok.

background image

- Jak sobie życzysz, Wasza Wysokość.

Prześliznęłam się koło niej, skinąwszy na pożegnanie. Wartowniczka zajrzała do

przejścia, jakby kogoś jeszcze oczekiwała.

- Bez eskorty?

- Śpi - wyjaśniłam. I na widok sceptycznego wyrazu jej twarzy, dodałam: - Nic mi nie

będzie. Tak czy inaczej, wrócę.

Sprawiała wrażenie, jakby chciała zaprotestować. Po jej minie widziałam, że czuje się

rozdarta. Oczywiście musiała pilnować jaskini, a z drugiej strony nie miała ochoty puścić mnie

całkiem samej. Wreszcie wzruszyła ramionami.

- Szczęśliwej drogi, Wasza Wysokość.

- Hm, dziękuję - mruknęłam, usiłując odtworzyć w pamięci szlak, którym tu

przyszliśmy.

Na szczęście nasze stopy zostawiły ślady w nadrzecznym piasku. Skierowałam na nie

światło latarki. Znowu uderzyło mnie, jak naturalnie wygląda ten podziemny strumień. Jego

brzegi wiły się w lewo i w prawo, a ściany jaskini przypominały wznoszące się pionowo klify.

Miejscami skała tworzyła występ i musiałam czepiać się kamieni, żeby uniknąć wdepnięcia w

wodę.

Po jakimś czasie dotarłam do odgałęzienia. Przepełznąwszy przez dziurę, znalazłam się

z powrotem na torowisku. Miałam nadzieję, że dalej też pójdę naszym tropem, ale ku swojej

konsternacji, ujrzałam ślady stóp prowadzące w obu kierunkach. Nadeszliśmy z prawej czy z

lewej strony? Miałam całkiem dobry zmysł orientacji w terenie, jeśli mogłam kierować się

słońcem. W ciemnościach byłam kompletnie do niczego.

Nie pozostało mi nic innego, jak tylko zgadywać. Przynajmniej pamiętałam, że nie

szliśmy daleko. Gdybym w miarę szybko nie trafiła na odrażającego chłopaka z latarkami,

należałoby zawrócić i pójść w przeciwną stronę. Próbowałam nie myśleć o ludziach

zaginionych w jaskiniach Wabasha. Chyba co roku Pioneer Press donosił o jakichś idiotach,

którzy uprawiali speleologię miejską i już nigdy nie wrócili. Oczywiście teraz przychodziło mi

do głowy, czy aby nie natknęli się na leże wampirów i nie zostali załatwieni przez ich straż?

Bądź co bądź, niektórych ciał dotąd nie odnaleziono.

Kiedy snułam te rozważania, zaczęła zmieniać się barwa światła. Wydawało się

bardziej szare, przesiąknięte słońcem. Z drugiej strony, powietrze stawało się coraz cięższe od

background image

cuchnącego, kwaśnego smrodu jakby ludzkiej uryny. Świecąc latarką po ścianach, odkryłam

graffiti w stylu gangów. Na ziemi walały się butelki po piwie, pety, aluminiowe puszki i masa

różnych śmieci, bardziej obrzydliwych niż rozpoznawalnych. Zorientowałam się, że poszłam w

złym kierunku. Już miałam zawrócić, gdy usłyszałam głośny turkot i pisk silnika diesla. Po

chwili napłynęły inne odgłosy ruchu ulicznego wraz ze świeżym podmuchem pachnącego

miastem wiatru.

Musiałam zbliżać się do jakiegoś innego wyjścia. Postanowiłam nie rezygnować,

przynajmniej do najbliższego zakrętu. Jeśli zobaczę stamtąd drogę na zewnątrz, pójdę nią.

Okazało się, że za zakrętem szlak się rozgałęzia. Jeden tunel znikał z powrotem pod miastem;

drugi prowadził na światło dzienne. Jedyny problem? Wyjście blokowała żelazna krata.

Niezrażona, starannie zbadałam ogrodzenie. Ostatecznie graffiti i śmieci świadczyły o

tym, że ludzie jakoś się tędy przedostawali. Rzeczywiście, ktoś obluzował dolny narożnik.

Udało mi się odciągnąć zardzewiały fragment kratownicy. Nie zmieściłabym się z plecakiem,

ale dzięki kilku zręcznym manewrom byłam w stanie przeciągnąć go za sobą. Oczywiście,

skoro musiałam się przeczołgać, moje ubranie śmierdziało... czymś, o czym bardzo starałam

się nie myśleć. Obrzydlistwo!

Otrzepałam się najlepiej, jak potrafiłam, i ruszyłam na świeże powietrze, jeśli można

było nazwać je świeżym. Znajdowałam się gdzieś w pobliżu Lowertown, niedaleko stacji

przeładunkowej. Nadal mżyło. Niebo było przygnębiająco szare. Odgłosy ruchu ulicznego

dobiegały z wiaduktu Mound's View, gdzie wysoko w górze opony piszczały na mokrym

asfalcie. Linia kolejowa ciągnęła się wzdłuż brzegów doliny, znajdując schronienie między

urwiskami piaskowca. Na torach stały puste wagony. Ich ściany pokrywały prostackie

przejawy miejskiej sztuki. Po szynach skakały biegusy. Stadka gołębi podrywały się bezładnie

do lotu przy każdym hałasie. Z barek na Missisipi, którą widać było w prześwitach pomiędzy

wagonami, dobiegało buczenie syren.

Ruszyłam w kierunku rzeki. Wiedziałam, że Shepard Road albo jakaś inna ulica

wychodzi na tę dziwną ziemię niczyją pomiędzy centrum miasta a East Side. Kiedyś mama

przypadkiem przywiozła nas tutaj, gdy szukałyśmy dojazdu do Muzeum Nauki.

Zapowiadała się długa wędrówka. Chociaż znałam drogę, do śródmieścia było

potwornie daleko. Jednak przynajmniej mogłam złapać autobus. Odkąd zrezygnowałam z

background image

robienia prawa jazdy, pilnuję, żeby kupować bilet miesięczny. Idąc, otworzyłam komórkę.

Miałam zasięg. Nareszcie!

Pierwszą osobą, której odpowiedziałam, był Nikolai. Napisałam, że tak i poprosiłam o

szczegóły. Och, i czy zechciałby po mnie przyjechać w pewne miejsce, ale nie do domu?

Wyjaśniłam, że walczę z mamą.

Potem zapytałam Taylor, jak minęła reszta dnia w szkole. Czy nadal byłam totalnym

wyrzutkiem? I czy Taylor sądzi, że jeszcze będę mogła się tam pokazać?

Jeśli chodzi o resztę wścibskich, a niezbyt bliskich koleżanek, zastanawiałam się, jak

odkręcić incydent z Thompsonem. Może był jakiś sposób, żeby wyjaśnić, co się stało, bez

użycia słowa „wampir“ albo wymówki o tymczasowej niepoczytalności.

Może należało trwać przy wersji, że się w nim kocham? Czy w szkole uwierzą, że gdy

zobaczyłam, jak cierpi, nie udało mi się powstrzymać i zaczęłam go całować, a potem tak się

zawstydziłam, że uciekłam? Przebiegając przez jezdnię na stromy chodnik, pokiwałam głową

do własnych myśli. Mięśnie moich nóg napinały się na ostrej pochyłości, gdy wysyłałam do

wszystkich to samo kłamstwo.

Jasne, to było nieuczciwe, ale sami powiedzcie, przecież nikt nie uwierzyłby, gdybym

napisała prawdę: zlizywałam smakowitą krew Thompsona, bo ostatniego wieczoru odkryłam,

że jestem półwampirem, a w dodatku księżniczką! Łyknęlibyście taką gadkę?! W życiu.

Tak czy inaczej, byłam w stanie ścierpieć kpiny z głupiej kujonki, która ześwirowała na

punkcie jakiegoś skończonego frajera. Takie rzeczy w średniej szkole to normalka. Ale

wampiryzm? Wykluczone.

Zwłaszcza jeśli bycie wampirem oznacza drzemki po jaskiniach na golasa. Pomysł dość

odrażający i dziwaczny. Może jako półwampir mogłam zostać zwolniona z tego

speleologicznego nudyzmu? Zerknęłam na niebo. Popołudnie zawsze było moim punktem

niżu, mówiąc biorytmicznie, lecz przecież nie czułam potrzeby snu przez cały dzień.

Przynajmniej nigdy dotąd nie czułam.

Oczywiście przed dzisiejszym rankiem również nigdy nie rosły mi kły.

Wreszcie dotarłam na strome wzgórze i znalazłam się w śródmieściu St. Paul. Hotele i

biura sięgały ku niebu. Urzędnicy tłoczyli się przy tylnych drzwiach, korzystając z przerwy na

papierosa. Idąc w stronę głównego urzędu pocztowego, przeszłam pod kamiennym krytym

mostem. Nigdy nie wiedziałam, po co go zbudowano ani czy nadal był w użyciu. Wyglądał jak

background image

wczesna próba kładki dla pieszych, chociaż, jak mi się wydawało, pozostał z czasów, kiedy ta

część miasta była tętniącym życiem portem, więc może służył do przewozu ładunków i

towarów do pociągów albo na statki.

Deszcz zraszał mi twarz. Głębiej wtuliłam się w kurtkę. Sprawdziłam na komórce,

która godzina: akurat skończyły się lekcje. Byłam ciekawa, co robi Bea. Czy pan Martinez

zauważył moją nieobecność? I czy Bea z Taylor spotkają się koło szafki? O czym będą

rozmawiały? Dokładnie w tym momencie nadeszła wiadomość. Na dźwięk sygnału o mało nie

upuściłam telefonu. I jak tu nie mówić o niesamowitej synchronizacji. Przecież właśnie

myślałam o Bei. Oczywiście mogło tu zadziałać coś więcej niż zwykły zbieg okoliczności.

Mogła zadziałać magia. Bea była teraz stuprocentową Prawdziwą Czarownicą. Może wyczuła

moje myśli?

Wpatrywałam się w ekranik. Powinnam przeczytać? Czy nadal się na mnie wścieka?

Przynajmniej kompletnie mnie nie odtrąciła, a to już coś, prawda?

Zmieniły się światła, więc przebiegłam przez szeroką czteropasmową jezdnię. Nie

byłam pewna, czy akurat teraz mam dość siły, by sprostać dramatycznym gestom mojej

przyjaciółki. Wsunęłam telefon do kieszeni kurtki. Ciemne niebo odbijało się w szarych

budynkach. Próbując ogrzać dłonie, wcisnęłam je do kieszeni w ślad za telefonem.

Myślałam o Nikolaiu. Wiedziałam, że zaczął studiować na uniwersytecie, ale co?

Muzykę? Czy coś bardziej praktycznego? Nie mogłam sobie teraz przypomnieć, jednak obiło

mi się o uszy, że wynajmuje mieszkanie wspólnie z kilkoma innymi studentami. Czy odebrał

moją wiadomość? Naprawdę chciał się ze mną umówić na dzisiejszy wieczór?

Mama pewnie wróciła do domu na późny lunch, zanim pojechała na zajęcia do St.

Thomas. Czy zauważyła, że brakuje jakichś rzeczy? Czy szkoła zawiadomiła ją o wagarach?

Jakby w odpowiedzi na moje pytania, zadzwoniła komórka. To był Nik. Kolejne

magiczne przywołanie?

- Hej - powiedziałam, starając się sprawiać wrażenie wyluzowanej i nie tracić tchu.

- Cześć. - Jego głos brzmiał ciepło i znajomo. Stwierdziłam, że słysząc go, uśmiecham

się. - Odebrałem twoją wiadomość. Mogę podjechać po ciebie, gdzie zechcesz. O co chodzi z

twoją mamą?

Wielką zaletą Nikolaia było to, że nie musiałam przy nim kłamać na żaden temat.

background image

- Wścieka się przez tę sprawę z półwampiryzmem. Dziś rano czułam, że próbuje

magicznego przymusu, żeby zatrzymać mnie w domowym areszcie aż do następnej pełni.

Chce, żebym jeszcze raz przystąpiła do Inicjacji.

- Obłęd - przyznał. - Co zamierzasz zrobić?

- Nie wiem. Ale cieszę się, że ty zamierzasz coś robić dziś wieczorem. Hm, naprawdę

muszę z kimś pogadać.

- Gdzie jesteś? Chcesz teraz tutaj wpaść i posiedzieć u mnie?

Niemożliwe!

- Byłoby super.

Nikolai zahamował obok przystanku autobusowego. Zerknęłam zakłopotana na

pozostałych czekających i popędziłam do samochodu. Miał włączone ogrzewanie, żeby

usunąć parę wodną z przedniej szyby, co było bosko przyjemne w porównaniu z wilgotną

zimnicą na zewnątrz. Zapięłam pas i ruszyliśmy z terkoczącym rykiem.

- Dzięki, że po mnie przyjechałeś - powiedziałam, wciskając plecak między kolana.

Spojrzał na mnie surowo, jakby próbował przybrać pozę belfra albo rodzica, co

kompletnie nie pasowało do tych ciemnych rzęs i złocistych oczu.

- Mogę zapytać, dlaczego nie jesteś w szkole?

Miałam wyjaśnić łowcy wampirów historię z Thompsonem?

- Nie.

Zdziwiło go to. Jego żartobliwy uśmiech zniknął.

- Dobra, w porządku.

Teraz ja poczułam się podle. Obgryzając paznokieć, rzuciłam ostrożnie:

- To coś w związku z wampirami.

- I nie chcesz mi powiedzieć, bo jestem łowcą, tak?

Potakująco kiwnęłam głową.

Auto sunęło przez śródmieście, to zatrzymując się, to ruszając. Na ulicach nie panował

zbyt duży ruch, ale światła były źle zsynchronizowane. Ledwie startowaliśmy, a już

musieliśmy zwalniać przed następnym skrzyżowaniem. Nikolai nie odzywał się ani słowem. Po

przedniej szybie powoli szurały wycieraczki.

background image

- Od wczorajszej Inicjacji tata nalega, żebym zintensyfikował treningi - odezwał się

wreszcie. - Myślę, że zaskoczyła go liczba wampirów. Przeważnie zakładano, że nie ma ich

tak wielu w Nowym Świecie.

Nic nie odpowiedziałam, chociaż moje myśli powróciły do dziesiątek niesamowitych,

bezwładnych, białych ciał w podziemnej jaskini.

Nasze oczy spotkały się, ale Nikolai szybko odwrócił wzrok. Teraz wycieraczki

stukały w rytm uderzeń mojego serca.

- Pomysł, żeby zostać łowcą, pociągał mnie znacznie bardziej, kiedy nie zastanawiałem

się, że kiedyś będę musiał naprawdę zabić wampira.

Wypuściłam powietrze, które przez chwilę powstrzymywałam.

- To trudne - ciągnął Nik, jakby mówił tylko do siebie. - Nawet nie masz pojęcia, z

jaką dawką nienawiści dorastałem. Sam nie zdawałem sobie z tego sprawy. Niełatwo

otrząsnąć się z takiego fanatyzmu i wrogości. Ale za to, proszę.

Popatrzył na mnie i coś w jego spojrzeniu sprawiło, że serce zabiło mi mocniej.

- Kocham się w tobie od tak dawna - wyznał. - A kiedy wreszcie nabrałem śmiałości,

żeby ci o tym powiedzieć, okazało się, że jesteś dampirem. To mną dosyć wstrząsnęło,

rozumiesz? Musiałem sporo przemyśleć.

- Zamierzasz zrezygnować? - Roześmiał się gorzko.

- To nie takie proste. Obowiązki łowcy przechodzą z pokolenia na pokolenie. Jestem

jedynym dzieckiem moich rodziców. Nie mogę tak po prostu wszystkiego rzucić.

- A ja jestem księżniczką wampirów - odparłam. - Ale z nas szczęściarze.

Okazało się, że mieszkanie Nikolaia zajmuje najwyższe piętro kamienicy wznoszącej

się w cieniu Kapelusza Wiedźmy, miejskiej wieży ciśnień o kształcie średniowiecznej baszty ze

stożkowatym dachem. Ta zamożna, ekscentryczna okolica leży po złej - bo w Minneapolis -

stronie granicy dwóch miast. Nikolai przekręcał klucz w drzwiach, a ja podziwiałam dziki

ogród, zapewne dzieło tulejszego dozorcy.

Zaskoczyło mnie odkrycie, że jesteśmy sami. Kiedy pytająco uniosłam brwi, Nik

powiedział:

- Moi współlokatorzy mają zajęcia do późnego popołudnia.

background image

- Och - odparłam, zdziwiona, jak cienko brzmi mój glos. Zdarzało mi się przebywać

wyłącznie w towarzystwie chłopaków, ale nigdy z jednym i to o tyle starszym. Zastanawiałam

się, czego oczekuje. Czy zacznie się do mnie przystawiać? I czy ja chcę, żeby zaczął?

Drzwi stanęły otworem. Za nimi były drugie, wewnętrzne, a dalej pokryte wytartym

chodnikiem schody. Nikolai ruszył na górę. Schody kończyły się podestem, gdzie ktoś

powiesił plakat z naturalnej wielkości facetem z Herosów, tym, który grał także młodego

Spocka w filmie Star Trek.

- Lubię ten serial - rzuciłam, próbując nawiązać rozmowę.

- Hm? - Zerknął na plakat. - Ach, to Stevie. Ona jest naszą lokalną maniaczką.

Ona?

Przy drzwiach na samej górze Nik znowu użył klucza, po czym otworzył je przede

mną z rozmachem.

- Witamy u Nikolaia.

Byłam pod wrażeniem. Chyba oczekiwałam typowego kawalerskiego mieszkanka,

jednak Nik i jego współlokatorzy mieli lepszy gust... przynajmniej na pierwszy rzut oka.

Pokój, do którego weszliśmy, był wspólnym salonem o wielkich oknach. Przy innej pogodzie

tonąłby pewnie w słonecznym świetle. Kanapy narożne pasowały do foteli. Wszystkie meble

wyglądały na stosunkowo nowe i nieskazitelnie czyste. Szklany blat kawowego stolika zdobiła

kompozycja z suchych kwiatów, ale był zasypany też najnowszymi mangami i komiksami

Marvela.

Za sklepionym przejściem znajdował się pokój pierwotnie służący chyba jako jadalnia.

Jednak Nik i jego przyjaciele najwyraźniej przeznaczyli go na centrum rozrywki. Pod ścianami

tłoczyły się konsole do gier, telewizory, sprzęt stereo. Gdzie nie zajmowała miejsca

elektronika, stały półki na książki zapchane po brzegi tanimi wydaniami, komiksami i

powieściami graficznymi, płytami DVD i CD, a nawet czyjąś kolekcją winyli. Widać było też

dwie pary drzwi. Jedne wiodły do kuchni, gdzie piętrzyły się pudełka po pizzy i pojemniki po

jedzeniu na wynos, drugie do mrocznego korytarza, a dalej zapewne do pokoi sypialnych i

łazienki.

- No i jak ci się podoba?

- Nie mogę się doczekać, kiedy zamieszkam samodzielnie - odparłam. - Najchętniej w

miejscu takim jak to.

background image

- Pozwól, że pokażę ci resztę.

Trochę się denerwowałam, ale wziął mnie za rękę i uśmiechnął się z przejęciem.

Ciemny korytarz faktycznie prowadził do łazienki. Zajrzałam do środka i pomyślałam,

że mieszka tu pełno chłopaków. Nik niedbale skinął w kierunku pokoju Johna i Stevie, na

który tylko zerknęłam przez zasłonę z koralików, i wskazał mi kolejne schody.

- Mike i ja zajmujemy mansardę. Zaczekaj, aż ją zobaczysz. Niesamowita!

Schody na poddasze były wąskie i strome, na szczęście Nikolai zapalił wiszącą lampę.

W jej świetle ukazała się nad nami rozległa przestrzeń. Weszliśmy na górę. Gładkie,

wypucowane deski podłogi miały ciepły połysk. Sufit znajdował się na tyle wysoko, że

mogłam się wyprostować. Wypełniało go belkowanie spadzistego dachu, w który wbudowano

dwa świetliki. Były uchylone, więc do środka wlewało się świeże powietrze. Każdy z

chłopaków zaanektował jedno z mansardowych okien, wyznaczając granice swojego

terytorium za pomocą futonu i staroświeckich komód.

Wyglądało to fantastycznie.

I bardzo, bardzo intymnie.

Od razu mogłam powiedzieć, który kącik należy do Nika. O materac stała oparta

lśniąca czernią i chromem gitara elektryczna. Na podłodze leżał stos podręczników, a obok

różne papiery i laptop.

Nikolai rozsiadł się swobodnie na swojej kanapie i poklepał miejsce obok siebie. Już

miałam powiedzieć, że wolałabym wrócić do salonu, ale nie do końca była to prawda.

Nieśmiało przycupnęłam tam, gdzie mnie zapraszał. Nasze kolana się zetknęły.

Wyglądał super. Końcówki dość długich włosów zawijały mu się od wilgoci.

Koszulka, którą miał na sobie, niespecjalnie ukrywała szczupłe, wysportowane ciało. Sprawiał

wrażenie mocnego, smukłego i trochę niebezpiecznego - jak nóż.

Prawdę mówiąc, niejedno w Nikolaiu przywodziło mi na myśl broń. Było w nim coś,

jakieś napięcie, które wydawało się w każdej chwili grozić wybuchem. Przerażające i w jakiś

sposób podniecające.

Zdałam sobie sprawę, że nerwowo bawię się brzegiem rękawa, i pożałowałam, że nie

włożyłam czegoś odrobinę mniej obciachowego niż sprany stary T-shirt z Czarodziejką z

Księżyca i niemodną kurtkę od deszczu.

background image

- Wczoraj wieczorem przesłuchałam twoją płytę - rzuciłam. - Naprawdę dobrze

śpiewasz.

- Dzięki - odparł machinalnie. Najwyraźniej krążył myślami wokół czegoś innego, bo

oczy błądziły mu po całym pokoju i zatrzymywały się na różnych przedmiotach.

Poczułam, że rozpaczliwie chcę zyskać jego uwagę, jego aprobatę, więc zaczęłam

paplać:

- To nie ten rodzaj muzyki, którego zwykle słucham, ale myślę, że technicznie jest

bardzo dobra. Brzmicie jak doskonale zgrany zespół. Naprawdę pomyślałam, że...

Zanim zdążyłam zrobić z siebie jeszcze większą kretynkę, zamknął mi usta

pocałunkiem.

background image

Rozdział 17

Nawet ja wiedziałam, że kiedy całuje cię niesamowicie przystojny facet, nie czas na

przemyślenia. Jednak mój umysł, zamiast koncentrować się na miękkości jego warg, był

kompletnie rozkojarzony. Jak to się stało? Dzięki „och-jakże-seksownemu“ opisowi zalet jego

zespołu? Raczej nie. Tradycyjnie byłam obciachowa i drętwa. A może chciał to zrobić od

momentu, kiedy mnie tu zaprosił? To wydawało się dość prawdopodobne (w końcu jest

facetem), zwłaszcza biorąc pod uwagę, w jaki sposób wydostał mnie z przeciwdeszczowej

kurtki i jak jego ręce przesuwały się powoli po moich odkrytych przedramionach.

Rozum całkiem mnie opuścił. Koniec z myśleniem.

Instynkt wziął górę. Ciało reagowało po swojemu, bez mojego udziału. Oddech mi się

rwał. Mimo uporczywego wrażenia, że wszystko dzieje się zbyt szybko, drżałam pod ciepłym

dotykiem Nika. Jego dłonie zsunęły się z moich ramion. Miałam ochotę jęczeć i błagać, żeby

powróciły. Ale kiedy wśliznęły mi się pod koszulkę, mój umysł znowu się włączył. Z całą siłą.

Gwałtownie się odsunęłam.

- Hm - mruknęłam, niepewna, jak wytłumaczyć swoją reakcję, żeby kompletnie nie

zepsuć tej chwili.

Nikolai miał na tyle zdrowego rozsądku, by wyglądać na zmartwionego.

- Przepraszam - odezwał się. - Od tak dawna marzyłem o tym, żeby cię pocałować.

- Naprawdę? - Nie zamierzałam pytać na głos, ale jakoś mi się wypsnęło. Zawsze

sądziłam, że był o wiele bardziej zainteresowany Beą niż mną.

Roześmiał się cicho. Usiadł wygodnie, oparty barkami o ścianę, jakby chciał mi się

dokładnie przyjrzeć.

- Owszem, naprawdę. Mówiłem ci, że się zakochałem. Dlaczego tak cię to dziwi?

Potarłam gołe ręce. Pod nieobecność ciepła naszych ciał poczułam nagły chłód.

- Myślałam, że nie mam u ciebie szans. - Wzruszyłam ramionami. - Cokolwiek by

mówić, takie oczy jak moje z pewnością nie dodają mi urody.

Pokręcił głową i powiedział:

- Chyba żartujesz? Właśnie dzięki nim jesteś tak diabelnie atrakcyjna.

Atrakcyjna? Ja?

Ze sposobu, w jaki na mnie patrzył, wiedziałam, że mówi serio.

background image

Potem bardzo powoli i ostrożnie pochylił się, żeby mnie jeszcze raz pocałować.

Pozwoliłam mu na to.

Kiedy pełen nadziei zwlekał z odsunięciem się, rozchyliłam wargami jego usta. Trochę

bardziej nieśmiało pocałował mnie znowu. Tym razem to ja zainicjowałam badania i odkryłam,

że Nik smakuje pysznie. Może nie tak pysznie jak krew, jednak był ciepły i żywy.

Hm?

Zdumiewające, ale na tę myśl mocniej zabiło mi serce. Moje pocałunki stały się

bardziej desperackie. Jakbym chciała go pożreć.

Bolesne ukłucie i dziwne kliknięcie ostrzegły mnie, żebym się odsunęła. Zaczęły mi

rosnąć kły.

- Ups - jęknęłam. Przycisnęłam dłoń do warg, osłaniając przed Nikiem przeobrażone

usta. - Pora się opamiętać. Przepraszam - wymamrotałam.

Zerknął na mnie spod rzęs i błysnął uśmiechem, który mógł znaczyć tylko: chodź tutaj.

- Nie musisz przerywać.

Jasne, tylko że teraz chciałam go gryźć. Dosyć niezręczna sytuacja.

- Ale muszę... uh, muszę do łazienki. Zaraz wrócę. - To powiedziawszy, czmychnęłam

na schody i potykając się, zbiegłam na dół, zanim zdołał wykrztusić choć słowo protestu.

Wpadłam do łazienki i zamknęłam za sobą drzwi. Nie zawracając sobie głowy

światłem, nerwowo popatrzyłam w lustro. No oczywiście, były. Moje małe ludzkie kły

wydłużyły się i jakimś cudem zaostrzyły w mordercze szpice. Przynajmniej oczy nie

przypominały kocich ślepi.

Była to doprawdy kłopotliwa nowość. Nawet nie mogłam pocałować chłopaka, żeby

nie chcieć go ukąsić. Najdelikatniej mówiąc, moje życie miłosne zapowiadało się koszmarnie.

Opuściłam klapę od sedesu i przygnębiona usiadłam na niej z głową w dłoniach. Kiedy

przycisnęłam palcami policzki, cholerne kły skaleczyły mnie w język.

- Auć, do diabła!

Ktoś zastukał cicho w drzwi.

- Dobrze się czujesz?

- Nie, okropnie! Ugryzłam się w mój głupi język. - W porządku, mogłam to inaczej

sformułować, żeby miało więcej sensu, ale byłam zaskoczona nagłym pojawieniem się Nika i

niewiarygodnie sfrustrowana sytuacją. Czy ja się prosiłam, żeby zostać wampirem? Nie.

background image

Prawdę mówiąc, do wczoraj taka opcja w ogółe nie przyszłaby mi do głowy. Teraz wszystko

sprowadzało się do kłów, krwi i niesamowitych jaskiń. A ja chciałam tylko poobściskiwać się

trochę z fajnym, przystojnym chłopakiem.

- Mogę w czymś pomóc? - zapytał Nikolai po drugiej stronie drzwi. Super. Po prostu

super. Wytarłam łzy z kącików oczu. - Chodzi o to... Możesz mi śmiało powiedzieć, jeśli

uważasz, że kiepsko całuję czy coś w tym rodzaju.

Jednym szarpnięciem otworzyłam drzwi, o mało nie wyrywając ich z zawiasów.

- Wcale nie! Bardzo cię lubię! Ja... - Zacięłam się, bo Nik próbował podglądać przez

dziurkę od klucza, a teraz gwałtownie się wyprostował z miną winowajcy.

Spojrzał na mnie wielkimi oczami.

- Pokazały ci się, ehm, kły.

- Och. - Poderwałam dłoń do ust. - O cholera!

Zatrzasnęłam drzwi. Głośno. Niezdarnie. Moja pierwsza randka z Nikolaiem

bynajmniej nie przebiegała tak, jak marzyłam. Mogłam tylko płakać.

- Możemy po prostu iść na kręgle? Zdaje się, że chciałeś pograć! - krzyknęłam.

Za drzwiami panowała głucha cisza. Po chwili rozległ się stłumiony śmiech.

- Właściwie tak, świetny pomysł.

Kiedy tylko kły mi się schowały, ostrożnie wyśliznęłam się z łazienki. Tymczasem

Nikolai obdzwonił kilku znajomych. Spodziewałam się, że będzie równie zakłopotany, jak ja,

lecz najwyraźniej odzyskał już zdrowy rozsądek. W drzwiach podał mi kurtkę i cmoknął w

policzek.

- Zacznijmy od nowa, dobrze?

Pokiwałam głową, wdzięczna zarówno za propozycję, jak i za całusa. Opuściło mnie

napięcie, z którego nawet nie zdawałam sobie sprawy. Chyba po prostu bałam się, że Nik

wyrzeknie się tego romansu i skończymy na wymuszonej przyjaźni. Objęłam go.

- Dzięki. Za wyrozumiałość.

- Nie powiem, żebym nie czuł się trochę zdezorientowany. - Uśmiechnął się do mnie z

góry. Nasze twarze znalazły się wystarczająco blisko do następnego pocałunku. Wiedziałam,

że powinnam się odsunąć, jednak nie chciałam. - Jesteś bardzo zmienna, ale ja potrafię być

cierpliwy.

- A kły?

background image

Puściłam go, bo nie byłam pewna, czy odpowiedź spodoba mi się aż tak bardzo,

jednak chwycił mnie za ręce, zanim zdążyłam dać krok do tyłu.

- Są dziwne - przyznał. - Milutkie i bardzo, bardzo niegrzeczne.

To mnie speszyło.

- Niegrzeczne?

- Uczę się na pogromcę kłów - powiedział. - Wampiry powinny być zakazane.

- A co z półwampirami?

- Myślę, że zrobię wyjątek.

Jego oczy wpatrywały się we mnie intensywnie. Czułam narastający w nas żar.

Wspięłam się na palce i cmoknęłam Nika w nos.

- To dobrze. - Uśmiechnęłam się. - A teraz chodźmy na kręgle.

Okazało się, że kręgle to mój sport. Zanim znajomi Nikolaia do nas dołączyli,

zdążyłam już wygrać dwie z trzech kolejek.

Nie mogłam się doczekać, by stanąć do następnej walki, ale Nik błagał o litość.

- Przerwa na jedzenie - zaproponował. - Wrzućmy na ruszt jakąś pizzę.

Miejsce, do którego Nikolai mnie zabrał, to Bryant-Lake Bowl w Uptown

Minneapolis. Jego frontową część zajmuje elegancki bar-restauracja, a z tyłu mieści się sama

kręgielnia. Najwidoczniej gdzieś w pobliżu musi się też znajdować teatr, bo wszędzie na

ścianach widziałam afisze najnowszych przedstawień.

- Jestem Stevie - powiedziała wysoka dziewczyna z rudawoblond włosami, szerokim

piegowatym nosem i beztroskim uśmiechem. Szczerze mówiąc, nigdy bym jej nie wzięła za

kujona i maniaka komputerowego. Żadnych rogowych oprawek, ortodontycznych szyn czy

braków towarzyskich. Była ubrana w klasyczny mundurek studenta college'u - T-shirt, dżinsy i

tenisówki - ale odznaczała się spokojną pewnością siebie, co natychmiast pozwoliło mi się

wyluzować. - To mój chłopak, John. Mike utknął na Cywilizacji Zachodu.

- A my wszyscy to nie? - skomentował John, robiąc z siebie głupka, chociaż

najwyraźniej usiłował pozować na intelektualistę. Nosił okrągłe okulary jak Harry Potter i miał

szczupłą twarz z kilkudniowym zarostem.

Nikolai przedstawił mnie pełnym pierwszym imieniem, które wymówił ze

zdumiewającym wdziękiem, mimo specyficznego romskiego akcentu. Słysząc je z jego ust,

uśmiechnęłam się i dodałam:

background image

- Po prostu mówcie do mnie Ana. Tak będzie łatwiej.

- Nie, nie, Anastasija brzmi pięknie - upierał się John. - Tak królewsko.

- Bo myślisz o Romanowach - stwierdziła Stevie. - Może Anie nie odpowiadają te

skojarzenia. Chodzi mi o to, że marnie skończyli.

Podczas gdy ci dwoje spierali się o moje imię, Nikolai znalazł stolik wystarczająco

duży, żebyśmy mogli wygodnie się rozlokować. Jeszcze dobrze się nie rozsiedliśmy, a już

kelnerka przyniosła karty dań i szklanki z wodą. Pospieszyła do następnego stolika, zanim

zdążyłam jej podziękować.

- Jesteś Rosjanką, jak Nikolai? - zapytał John. Nie, pomyślałam, wampirzycą. Jednak

tylko pokręciłam głową i odparłam.

- Angielką, jak mi się wydaje.

- Aha, więc zajadli z nas wrogowie - rzucił z uśmiechem. - Moja rodzina pochodzi z

Irlandii.

- A ja jestem pół Francuzką, częściowo Finką i trochę Bułgarką - oznajmiła Stevie,

przewracając oczami i śmiejąc się serdecznie. - Załatwiliśmy już sprawę identyfikacji

etnicznej? Umieram z głodu!

- Bądź poważna - mruknął John. - Nie jesteś Bułgarką.

- I kto to mówi? - Stevie szturchnęła go w żebra.

- Oni tak zawsze? - zapytałam Nikolaia.

Pokiwał głową.

- Zazwyczaj, chyba że akurat się kochają. Wtedy kłócą się głośniej.

- Jaki uprzejmy - rzuciła Stevie, ale nadal się uśmiechała.

Cieszyłam się, że światło w restauracji jest takie przytłumione. Przynajmniej nie było

widać, jak się czerwienię.

Zadzwoniła moja komórka. Mama. Wszyscy patrzyli na mnie, więc wstałam i

przeprosiłam:

- Lepiej odbiorę.

Przykładając telefon do ucha, spodziewałam się najgorszego. Zamiast tego usłyszałam:

- Nic ci się nie stało?

Pytanie oszołomiło mnie, stąd moja reakcja.

background image

- To był dziwny dzień - przyznałam, zaskoczona, że chcę słyszeć uspokajający głos

mamy. W barze panował hałas. Miałam na nogach buty na poślizgowych podeszwach, więc

weszłam do kręgielni i przysiadłam na jednym z obrotowych plastikowych krzesełek obok

pustego toru. - W szkole oblizałam twarz chłopaka, którego naprawdę nawet nie lubię,

chociaż teraz wszyscy myślą, że się w nim kocham. Więc uciekłam. Potem pojawił się Elias i

skończyliśmy w podziemiu, a teraz jestem na kręglach.

Opuściłam kawałek o Nikolaiu i obściskiwaniu się, bo, no cóż, bałam się, że gdybym to

opowiedziała, mama mogłaby dostać zawału.

- Kiedy wrócisz do domu?

Tylko tyle? Żadnych krzyków?

- Co zrobiłaś z moją matką? - zapytałam obcą istotę w telefonie.

- Po prostu cieszę się, że nic ci się nie stało - odparła mama i zabrzmiało to szczerze.

Przycisnęłam telefon do ucha. - Na automatycznej sekretarce była nagrana wiadomość o

twoich wagarach. Zadzwoniłam do Heleny zapytać, czy Bea coś wie, a ona tylko mi

powiedziała, że doszło do jakiegoś wypadku na lekcji wuefu.

- Thompson dostał w twarz krążkiem od hokeja.

- Ale tobie nic nie jest?

- Nie, mamo, właściwie nie.

- Co się dzieje, kochanie?

Popatrzyłam w stronę stolika, przy którym siedzieli Nikolai i jego przyjaciele.

Zaśmiewali się z czegoś i Stevie znowu dźgnęła biednego Johna pod żebro. Nieszczęsny

chłopak musi być w tym miejscu stale posiniaczony.

- Jestem w mieście z Nikolaiem - oznajmiłam, zamiast odpowiedzieć na jej pytanie.

Miałam ochotę wyrzucić z siebie wszystko, z najdrobniejszymi szczegółami, ale mama jest

czarownicą. Nienawidzi wampirów. Nawet jeśli teraz zachowywała się pojednawczo, nie

mogła mi zagwarantować, że na pewno wszystko będzie dobrze. A właśnie to rozpaczliwie

chciałam od niej usłyszeć. - Zaprosił mnie na kręgle z kilkoma przyjaciółmi.

- Nikolai Kirov? Z naszego kowenu?

W jej tonie wyczuwałam uśmiech. Wiedziałam, że zaaprobuje Nika. Odkąd znalazłam

się w szkole średniej, chciała mnie spiknąć z którymś chłopakiem z rodu czarowników.

Przeważnie bardzo mnie to krępowało. Fajnie, że wreszcie mogłam mieć z tego jakiś pożytek.

background image

- Tak. Wczoraj wieczorem odwiózł mnie do domu i naprawdę się zaprzyjaźniliśmy.

- Uważaj na siebie. - Wywróciłam oczami, oczekując wykładu o „bezpiecznym seksie“.

Ale, ku mojemu zaskoczeniu, powiedziała: - Jego rodzina poluje na wampiry.

Przypadkiem zerknęłam na Nika i w tym samym momencie on spojrzał na mnie. Nasze

oczy się spotkały.

- Nic się nie martw - uspokoiłam ją. - Mówi, że zrobi wyjątek.

Przez chwilę po drugiej stronie panowała cisza.

- Powinnaś już wracać. Jutro szkoła.

Rzuciłam okiem na zegar ścienny; to nawet nie była jeszcze pora kolacji. Poza tym

nadal nie miałam pewności, czy chcę wracać do domu. W dodatku obiecałam Eliasowi, że

pojawię się na debiucie, więc powiedziałam tylko:

- Kocham cię. Muszę już lecieć. Pa!

Rozłączyłam się i wsunęłam komórkę do kieszeni, zanim mama zdążyła się pożegnać.

Nie chciałam walki, żeby wszystkiego nie popsuć. Moja twarz musiała coś zdradzać, kiedy

wróciłam do stolika, bo Nikolai zapytał:

- W porządku? - Wstał, przepuszczając mnie z powrotem na miejsce pod oknem.

- Tak. Mama tylko się zameldowała - wyjaśniłam.

- Zamówiliśmy przekąski. Chyba nie masz nic przeciwko? - powiedziała Stevie.

- Jadasz mięso? - dopytywał się John.

- Tak, jadam. - Wsunęłam się z powrotem na swoje krzesło. Każdy miał już przed sobą

coś do picia. O ile dobrze widziałam, wszyscy wzięli napoje gazowane. Wskazałam moją

szklankę i zerknęłam pytająco na Nika.

- Dla ciebie poprosiłem o colę. Zwykłą. Mam nadzieję, że to okej?

Uśmiechnęłam się. Ach, normalność. Wieczór z przyjaciółmi. Nikt nie wspomina

żadnych inicjacji ani wampirów. Właśnie tego było mi potrzeba. Zrelaksowana

przysłuchiwałam się rozmowie o profesorach i testach. Nikolai sięgnął i pod stolikiem ujął

mnie za rękę. Delikatnie uścisnęłam jego dłoń. Czułam się wspaniale.

I właśnie dlatego o mało nie wyskoczyłam z butów do kręgli, gdy zobaczyłam Eliasa.

Obserwował mnie z drugiego końca sali.

background image

Rozdział 18

Dobra, a więc nowa wątpliwość. Elias Constantine jest: a) rycerskim wampirem

obrońcą, czy też: b) odrażającym natrętem?

Odpowiedź, która jeszcze dziesięć minut temu niewątpliwie brzmiałaby „a“, teraz

wymagała zastanowienia. Może chodziło o to, jak w przyćmionym świetle nieruchome,

opanowane spojrzenie Eliasa przewiercało mnie na wylot, albo o to, że byłam tak intensywnie

świadoma dotyku dłoni Nika pod stołem.

Tak czy inaczej, z jakichś względów obecność Eliasa w półmroku baru sprawiła, że

nerwowo przełknęłam ślinę.

Byłam przekonana, że Stevie to zauważyła. Odwróciła się, chcąc sprawdzić, co

przykuło mój wzrok, i konspiracyjnie pochyliła się w moją stronę, podczas gdy chłopcy nadal

omawiali specyfikę poprawki z termodynamiki.

- Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha.

Nie, miałam ochotę powiedzieć, wampira. Jednak kiedy chciałam wskazać, gdzie

jeszcze sekundę temu siedział Elias, już go tam nie było.

- Dziwne. - Przesunęłam spojrzeniem po sali, próbując go zlokalizować, ale zniknął

bez śladu. - Widziałam go tu minutę temu.

- Kogo? - zapytał Nikolai.

- Właśnie tego usiłuję się dowiedzieć - mknęła Stevie.

- Jednego chłopaka, którego spotkałam wczoraj - odparłam z roztargnieniem.

Wyśliznął się do łazienki? Gdzie on się podział?

- Wczoraj? - zaniepokoił się Nikolai. - Chcesz powiedzieć wczoraj wieczorem?

- A co się stało wczoraj wieczorem? - spytała Stevie. Nawet John się zainteresował.

- Na zajęciach z cygańskiego tańca? Razem tam chodzicie?

Zajęcia z cygańskiego tańca? Więc powiedział przyjaciołom, że idzie na coś takiego,

kiedy wystroił się na Inicjację? Próbowałam pochwycić jego wzrok, żeby wyrazić milczące

ubolewanie, ale Nik wyciągał szyję i kręcił nią na wszystkie strony, czujnie lustrując

zatłoczony bar. Ciało miał spięte, jakby szykował się do skoku.

On wiedział.

Wyczuł wampira.

background image

- Wszystko w porządku - zapewniłam, chwytając Nika za rękę, z której wypuścił moją

dłoń, kiedy wspomniałam, że kogoś zauważyłam. - To przyjaciel.

Zmierzył mnie spojrzeniem pełnym furii.

- Być może twój, mój na pewno nie.

- Ale myślałam...

Wstał. Tego Nikolaia nie znałam.

Uspokajającym gestem wyciągnęłam rękę. W chwili kiedy go dotknęłam, poczułam

magię. Moc dosłownie wrzała w całym jego ciele. Brzęczała w napiętych nerwach, wyraźna i

ostra. Tam, gdzie dłonie zacisnęły się w pięści, wyczuwałam punkt centralny, niemal jak

czubek klingi. Gdybym zmrużyła oczy, mogłabym ujrzeć zarys migotliwego purpurowego

ostrza emanujący z jego kłykci, jakby między palcami trzymał nóż.

- Już sobie poszedł - powiedziałam, próbując ściągnąć Nikolaia na krzesło.

- No właśnie. Nie musisz dłużej odgrywać samca alfa - zażartowała Stevie.

Zdołałam się uśmiechnąć, by pokazać, że wszystko jest w porządku, lecz on nie tracił

czujności.

- Co tu się dzieje? - zapytał John. Niespodziewanie Nikolai rzucił się do wyjścia. Za

oknem dostrzegłam Eliasa stojącego po drugiej stronie ulicy w ciemnym przesmyku pomiędzy

budynkami.

- Zaczekaj! - krzyknęłam i pobiegłam za Nikiem, ślizgając się w butach do kręgli.

- To nie twoja bitwa - oznajmił, kiedy dopadłam go tuż za drzwiami. Wokół nas kłębili

się palacze. Ogniki papierosów rozbłyskiwały i tańczyły w wilgotnym mroku. - Wracaj do

środka. Tam jest bezpiecznie. To nie byle jaki wampir. Jest kapitanem ich armii, Gwardii

Pretoriańskiej.

- Elias?

Nagle uwaga Nikolaia z całą mocą skupiła się na mojej osobie. Odciągnął mnie spod

markizy i od drzwi. Bursztynowe oczy płonęły mu groźnie.

- Znasz jego imię? Pełne imię? Podaj mi je!

Nie ma mowy.

Chociaż nie udało mi się przejść Inicjacji, wiedziałam, że imiona mają swoją moc.

- Nie mogę - odparłam. - Przecież ci mówię, to mój przyjaciel.

background image

Twarz Nikolaia wykrzywił gniew. Oczy zwęziły się w szparki. Dłoń zacisnęła się

mocniej na moim ramieniu, bardziej boleśnie. Czułam, jak jego magia jeszcze się nasila.

Czyżby zamierzał użyć jej przeciwko mnie?

Nie miałam czasu, żeby się zastanowić, co powinnam zrobić, ponieważ w tej samej

chwili u mego boku pojawił się Elias. Z impetem wepchnął się między Nikolaia i mnie.

- Puść ją. - Jego głos zabrzmiał jak głęboki pomruk. Wciśnięta pomiędzy okno baru a

plecy Eliasa czułam się dość głupio i bezużytecznie. Palacze zainteresowali się rozróbą. Ktoś

zażądał informacji, co się dzieje.

- Hej! - wrzasnął inny. Nikolai, który wyraźnie był gotów przeszyć Eliasa ostrzem

magii, powoli opuścił rękę.

- Możesz się uważać za szczęściarza, frajerze - warknął. - Czy raczej powinienem

powiedzieć: Eliasie?

Na te słowa Elias zesztywniał, ale się nie wycofał.

- Mów, jak chcesz, Nikolaiu Kirovie. Nie jesteś jeszcze łowcą.

Wyjrzałam zza jego ramienia akurat w porę, żeby zobaczyć, jak Nikolai przysuwa się o

krok. Szturchnął przeciwnika w klatkę piersiową i nawet ja poczułam, jak ostre było to

magiczne dźgnięcie. Elias zatoczył się do tyłu, o mało nie rozgniatając mnie na szybie.

- Jedyne, czego mi brakuje, to dokonać pierwszego zabójstwa.

- Jeśli się ośmielisz, szczeniaku - stwierdził Elias, prostując się. - Ale ja też złożę ci

uroczystą obietnicę. Spróbuj tylko skrzywdzić moją panią, a będzie to twoja ostatnia godzina.

Zanim zdążyli przejść do kolejnej rundy różnych ochów i achów, drzwi otworzyły się

gwałtownie, wypuszczając na ciemną ulicę Johna i Stevie.

- Wszystko u was w porządku? Co tu się dzieje?

Poczułam na policzku ciepłe muśnięcie wiatru, jak niewinny pocałunek. Wiedziałam,

że Elias odszedł, zniknął w mroku nocy.

W pełnym napięcia milczeniu weszliśmy z powrotem do środka. Stevie domyśliła się,

że muszę spokojnie porozmawiać z Nikolaiem, więc powiedziała Johnowi, że potrzebuje jego

pomocy przy odbiorze przekąsek. Protestował przez chwilę, ględząc coś o obowiązkach

kelnerki, ale dostał kuksańca w żebra i wreszcie załapał. Oboje uprzejmie nas przeprosili i

zostaliśmy z Nikolaiem sami.

background image

Wiedziałam, że powinnam zrobić dobry użytek z tych kilku minut, które Stevie mi

podarowała, lecz po prostu siedziałam i wpatrywałam się w niego. Jeszcze dygotał z gniewu

na całym ciele. Nie mógł się zdobyć, żeby na mnie spojrzeć, a jedyne co ja potrafiłam, to gapić

się bez słowa. Wbrew temu, co mówił wcześniej, wyraźnie był gotów przeszyć Eliasa

magicznym ostrzem. Czułam się głęboko zawiedziona.

- Nic ci się nie stało? - zapytał wreszcie. - Kurczę, ale było gorąco.

Zdezorientowana, zmarszczyłam brwi. Czyżby myślał, że to ja znalazłam się w

niebezpieczeństwie?

- Elias chronił mnie przed tobą, Nik.

- Twój Elias to rzeźnik, Ano. Bezlitosny zabójca. Znam go tylko ze słyszenia, jednak

cieszy się jak najgorszą sławą.

- Myślałam, że zmieniłam twoją opinię o wampirach.

Nikolai składał rogi papierowej serwetki pod swoją pustą szklanką ze spotniałymi

smugami.

- Nie chcę cię ranić - powiedział do stołu. Potem jednak podniósł wzrok i popatrzył na

mnie. - Nie chciałbym cię nigdy zranić, ale zobowiązują mnie honor i więzy krwi.

- Już mi się niedobrze robi, wiecznie tylko ta krew - przerwałam mu. - Dlaczego?

Dlaczego musisz mieć ten głupi obowiązek wobec rodziny, w której przyszedłeś na świat?

Dlaczego nie możesz być po prostu sobą i iść za głosem własnego serca?

- Ano, a co mówi ci twoje serce? Jesteś wampirem czy czarownicą?

Na to nie miałam dobrej odpowiedzi. Poza tym Stevie i John wrócili do stolika, niosąc

talerz pełen nachosów z serem i różnych dodatków. Przy jedzeniu wszelka rozmowa zamarła.

Resztę posiłku spędziłam, zerkając ukradkiem w okno w nadziei, że zobaczę Eliasa.

Tymczasem Nikolai gładko łgał przyjaciołom na temat dzisiejszej afery, twierdząc, że dostał

napadu zazdrości o mojego dawnego chłopaka. Nie oponowałam. Prawdę mówiąc, w ogóle

niewiele mówiłam.

Nadal zastanawiałam się, co odpowiedzieć Nikowi. Wydawało się oczywiste, że już

dłużej nie mogę zwlekać. Kim jestem? Należę do ludu Eliasa czy Nikolaia?

Nie byłam całkiem przekonana, czy podoba mi się którakolwiek z tych możliwości.

I czy naprawdę muszę wybierać między Eliasem a Nikiem? Jeśli tak, na którego

powinnam się zdecydować?

background image

W przypadku Nikolaia trudno było zaprzeczyć, że coś między nami iskrzy. Lubiłam się

z nim całować - to bez wątpienia. Ale ta łowiecka część jego natury? Tu już nie byłam taka

pewna. Mówił o dokonaniu zabójstwa. Groził Eliasowi.

Z drugiej strony, ciągle wracała do mnie odpowiedź Eliasa. Czy brzmiała: „Nie, to ja

cię zabiję“? Nic z tych rzeczy. Elias postawił sprawę jasno. Nikolai będzie miał z nim do

czynienia, jeśli skrzywdzi mnie.

To kazało mi się głębiej zastanowić nad tym, co dotychczas mówiono mi o wampirach.

Nik tyle gadał, jakimi są potworami. Piją krew - Elias przyznał, że to prawda - ale...

bezwzględni zabójcy? Jakoś nie chciało mi się w to wierzyć. Próbowałam myśleć o tych

wszystkich zaginięciach, o których dowiadywałam się z prasy albo pocztą pantoflową w

szkole czy na sabatowisku. Próbowałam przypomnieć sobie ostatnią nierozwiązaną zagadkę

morderstwa. Szczerze mówiąc, nie było tego dużo. Gdyby wampiry systematycznie na nas

żerowały, wydaje się, że przynajmniej w kowenie byłaby o tym mowa.

Można przypuszczać, że wobec zagrożenia ze strony jakiejś lokalnej bandy ogłoszono

by dziesiątki przepisów bezpieczeństwa.

A przecież wampirów jest pełno.

W końcu widziałam ich kryjówkę.

Była tam spora gromada do wykarmienia. Jeśli faktycznie regularnie posilają się naszą

krwią, powinny już były dokonać niezłego uszczerbku w populacji St. Paul. Chyba że polują w

Minneapolis. Ale i tak, gdyby wszystkie te wampiry zabijały dla pożywienia, tutejsze okolice

słynęłyby jako światowa stolica mordów.

Elias mówił, że łowów nie ma co się obawiać. Nawet Nikolai przyznał, że wampiry

mają mnóstwo rytuałów związanych z piciem krwi.

Więc wcale nie muszą być masowymi mordercami. W żaden sposób nie wydaje się to

realne.

Z drugiej strony, Nik wyraźnie powiedział, że musi dokonać zabójstwa, zanim będzie

mógł zostać pełnoprawnym łowcą wampirów.

Popatrzyłam na niego. Żywo dyskutował ze Stevie na temat jakiegoś nieznanego mi

telewizyjnego programu science fiction. Trudno było sobie wyobrazić, że te ręce, które tak

delikatnie głaskały moją skórę, są zdolne do przemocy.

background image

A przecież groził, że zabije Eliasa. Co ja tu robiłam z tym chłopakiem? I co powinnam

była teraz zrobić? Chciałam się stąd wydostać, jednak nie wiedziałam dokąd pójść.

Przeprosiłam i odeszłam od stolika pod pretekstem, że muszę odwiedzić toaletę. W

pobliżu łazienki znalazłam spokojne miejsce z całkiem przyzwoitym zasięgiem dla komórki.

Sprawdziłam, czy się nie rozładowała. Mogłam zadzwonić do domu. Miałyśmy z mamą taką

umowę. Ufała mi i pozwalała wychodzić z przyjaciółmi, ale musiałam obiecać, że natychmiast

zatelefonuję, żeby po mnie przyjechała, jeśli z jakichkolwiek przyczyn poczuję się zagrożona.

Jednak gdybym teraz zadzwoniła, nigdy już nie mogłabym umówić się z Nikolaiem.

Zresztą może wyolbrzymiłam tę sprawę z zabijaniem, a wówczas na jaką bym wyszła idiotkę,

gdybym uciekła z pierwszej randki, wzywając mamę na pomoc? Jak bym to wytłumaczyła?

W dodatku, co z mamą? Czy nadal chciała użyć czarów, żeby trzymać mnie pod

kluczem? Byłam gotowa pozostać tej nocy bezdomna. Co tu jest deszczem, a co rynną?

Rozważyłam inne opcje. Istnieją miejskie autobusy. Tata Taylor jeździ taksówką. Bea

ma samochód.

Nie, ta ostatnia odpadała. Nie mogłam zadzwonić do Bei. Byłam dla niej persona non

grata, a do tego posłałam jej taki nadęty tekst. Nie sprawdziłam odpowiedzi, ale mogłam się

domyślić, co zawiera.

Pozostawali tata Taylor, miejski autobus i mama. Miałam już posłużyć się wyliczanką,

kiedy nagle stanął obok mnie Nikolai. Opierałam się o ścianę pomiędzy kręgielnią a drzwiami

do WC.

- Zajęte? - Wskazał podbródkiem łazienkę. Obrzuciłam go długim, poważnym

spojrzeniem.

- Nie. Myślałam o tym, jak mnie przestraszyłeś, i próbowałam zadecydować, czy

poprosić o podwiezienie kogoś innego.

Roześmiał się beztrosko.

- Uwielbiam tę szczerość.

- Naprawdę? Więc co powiesz na to? Zaczynam dochodzić do wniosku, że czarownicy

mogą być o niebo gorsi niż wampiry. Tyle się gada, jakie to one są złe. Ale jak dotąd, wcale

tego nie widzę. Prawdę mówiąc, to ty wyglądasz na agresywnego. Czy one cię atakują...?

Albo kogokolwiek z nas?

background image

W oczach Nikolaia mignęła złość. Czułam, jak jego moc na chwilę rozbłysła. Potem

głęboko odetchnął i świadomie odpuścił.

- Może ci się tak wydawać, ponieważ byłaś celowo trzymana w nieświadomości. I to

jest Ameryka. Nowy Świat ma mniej wampirów, co wynika także z historii. A krótka

odpowiedź? Tak. Tak, one nas atakują. Napadają całą sforą. A kiedy kogoś dorwą, nie jest

miło.

Zmarszczyłam czoło. Miałam już doświadczenie z kłami. Znałam to z autopsji. Nie

wątpiłam, że wampiry jako przeciwnicy mogą być naprawdę groźne. Ale nie byłam jeszcze

całkiem gotowa, by rozstać się z teorią, że może jednak w tej małej wojnie to my, magiczni,

jesteśmy agresorami.

- Więc zabijamy je w obronie własnej. - Nikolai potakująco skinął głową.

- To dlaczego w ogóle się nie słyszy o napadach wampirów?

- Dlatego. Dzięki czujności łowców od wieków nie było zorganizowanego ataku.

Od wieków? Czy to nie przypomina błędnego koła? Wampiry są straszne, bo nas

zabijają, więc my je zabijamy, żeby je powstrzymać przed zabijaniem nas.

Co ja o tym jednak naprawdę wiedziałam? Nik miał rację. Z rozmysłem trzymano mnie

z dala od tych spraw, podczas gdy jego rodzina tkwiła w nich po uszy.

- Okej - ustąpiłam spokojnie, chociaż nie byłam w pełni przekonana.

- Chcesz, żebym teraz odwiózł cię do domu?

Jego oczy szukały w moim wzroku jakiejś wskazówki. Wyraźnie miał nadzieję, że nie

zniechęciłam się do niego kompletnie.

Bo przecież nie, prawda?

- Możemy gdzieś pójść, tylko we dwoje, i porozmawiać? - zapytałam.

W ciepłym uśmiechu, jakim mnie obdarzył, pozostał już ledwie ślad czegoś dzikiego.

- Bardzo bym chciał.

Przebrawszy się we własne buty i pożegnawszy Stevie i Johna, ruszyliśmy z Nikolaiem

w głąb Uptown. Zaparkował w pobliżu Lake Calhoun. Chociaż powietrze nadal było trochę

wilgotne, znacznie się ociepliło. Miałam na sobie kurtkę od deszczu, więc chętnie zgodziłam

się na spacer po parku.

- A co z wampirami? Nie boisz się, że wyskoczą na nas, jeśli będziemy zbyt głośno o

nich rozmawiać? - zapytałam, kiedy schodziliśmy wąskimi schodkami na rozległy deptak.

background image

Słyszałam, jak fale uderzają cicho o brzeg, ale jezioro było niewiele więcej niż bezmiarem

ciemności. Elektryczne światła lśniły w oddali, po drugiej stronie.

- Obronię cię - powiedział.

Miła propozycja, choć przecież naprawdę nie spodziewałam się, żeby Elias mnie

zaatakował. Czego faktycznie sobie nie życzyłam, to kolejnej utarczki. Nie chciałam, żeby

któryś z nich ucierpiał. Ani w ogóle żaden wampir.

Moje oczy badały mrok. Wiedziałam, że Elias jest gdzieś w pobliżu. Miałam tylko

nadzieję, że zachowa na tyle rozsądku, by pozostać w ukryciu.

Księżyc wzeszedł nad bukami, okrągły i żółty. Brzeg pachniał leciutko zgniłą rybą, a

hałas miasta zdawał się cichnąć wśród wysokich cieni żaglówek przy nabrzeżu.

- Mieliśmy wariacki początek, co? - odezwał się cicho Nikolai.

Wziął mnie za rękę. Miał to być romantyczny gest, jak sobie wyobrażam, tyle tylko, że

Nik najwyraźniej zapomniał o resztce magicznego noża, którego o mało nie użył przeciwko

Eliasowi. Bolesna energia, jak uderzenie prądem, przeszyła mi ramię.

- Ooch! - zawołałam, machając gwałtownie ręką, żeby odegnać dotkliwe uczucie.

Popatrzył na swoją dłoń. Potem na mnie.

- Co się stało?

- Pewnie została energia z ostrza.

- Jeszcze? - Miałam wrażenie, że przygląda mi się bacznie, kiedy przystanęliśmy na

plaży. - Musisz być bardzo wrażliwa. Większość czarownic nawet tego nie widzi, a tym

bardziej nie czuje.

- Nie jestem większością czarownic, prawda? Z formalnego punktu widzenia w ogóle

nie jestem czarownicą.

W jezioro wchodził krótki pomost. Doszłam do samego końca i oparłam się o

barierkę. Woda była spokojna i ciemna. Muszki obijały się o latarnię nad moją głową.

Nikolai stanął obok mnie i ostrożnie położył mi drugą dłoń na ramieniu. Od jego ciała

biły ciepło i otucha. Przysunęłam się bliżej.

- Nie przyjmuję tego do wiadomości - oświadczył. - Też jesteś czarownicą.

Spojrzałam na niego z ukosa i się skrzywiłam.

- Byłeś tam. Widziałeś, jak oblałam. To była kompletna porażka.

- Nie przeszłaś Inicjacji. Wielka mi rzecz.

background image

Dla mnie wielka, ale nic nie powiedziałam.

- Na niejeden sposób można zostać czarownicą. Lud mojej matki nie potrzebuje żadnej

specjalnej inicjacji. Oni po prostu są czarownikami. Cenią magię samą w sobie, bo mają ją bez

uroczystych szat, słów i płomieni. Ich moc jest podobna do twojej. To czucie.

Myślałam o tym, kiedy mnie przytulił. Słuchaliśmy, jak woda pluszcze o nabrzeże.

Rodziny Nikolaia również nie było w wielkiej Księdze Cieni. Kowen przyjął go do swego

grona z powodu magii, która dawała się udowodnić. Pierwszy w rodzinie został Prawdziwym

Czarownikiem. Teraz jego imię miało być wpisane.

- To dlaczego chciałeś zostać Prawdziwym Czarownikiem, zamiast po prostu

praktykować romską magię, jak twoja matka? - zapytałam.

W ostrym świetle latarni twarz Nikolaia spochmurniała. Widziałam, jak tężeją mu

mięśnie szczęki, kiedy zastanawiał się nad odpowiedzią.

- Prawdziwy Czarownik jest lepszym łowcą. Magią można krępować wampiry.

Wszystko dla niego sprowadzało się do kwestii łowów. Próbowałam ukryć

zakłopotanie, obskubując paznokciami farbę z poręczy.

Nikolai ciągnął dalej:

- Kiedy się okazało, że mam magiczny potencjał, ojciec nalegał, żeby znaleźć mi

nauczyciela, kogoś, kto mnie poprowadzi. Matka, oczywiście, słyszała o Prawdziwych

Czarownikach. Jej romska krew pomogła otworzyć wszystkie drzwi.

- A co z twoim ojcem? Też jest czarownikiem? Myślałam, że tylko z pomocą magii

można łapać i zabijać wampiry?

- Jak już powiedziałem, są różne rodzaje magii i czarowników. Łowcy wampirów

posługują się bardzo specyficznymi zaklęciami, ale uchodzi za wielki atut, jeśli również ma się

magię Prawdziwego Czarownika.

- Teraz już jesteś jednym z nich - stwierdziłam.

- Tak - odparł, zapatrzony w jezioro. - Wiem, że to pewnie zabrzmi jak wykręt, jednak

przez całe życie byłem trenowany do zabijania wampirów. Kiedy jakiegoś widzę, instynkt

bierze górę. Nie ma już miejsca na myślenie, jest tylko działanie.

- Więc gdybyś zobaczył moje kły, po prostu zacząłbyś działać?

Nie odpowiedział od razu, ale dopiero po chwili, po cichu:

- Do diabła, mam nadzieję, że nie.

background image

- Ja też - mruknęłam.

Odsunęłam się odrobinę, jednak Nik tak łatwo nie rezygnował. Uścisnął mnie i dopiero

wtedy puścił moje ramiona.

- Nie chcę cię okłamywać - zaczął. - Zdaję sobie sprawę z tego, że nie będzie to łatwe

dla nas, dla mnie. Wiem, że chciałabyś, bym po prostu odrzucił wszystko, czym jestem. Ale

nawet gdybym to potrafił, wcale nie mam pewności, czybym tego chciał. Nadal wierzę w

swoją misję. Wampiry są o wiele gorsze, niż - jak mi się wydaje - sądzisz. Nie mogę tak po

prostu zaniechać obowiązku, który mam wobec mojej rodziny, mojego kowenu i - bądźmy

szczerzy - wobec ludzkości.

Kres ludzkości, tak właśnie Elias nazwał swój lud. Przecież mówił też częściowo o

mnie.

- A jeśli stanę się jedną z nich? Będziesz się czuł w obowiązku powstrzymać mnie?

Nie odwrócił spojrzenia od moich oczu.

- Może.

Cóż, przynajmniej był uczciwy.

- Tak mocno wierzysz, że wampiry są złe?

- Tak - odparł, chociaż to przeświadczenie wyraźnie zdawało mu się ciążyć. Jakby

dźwigał jakieś brzemię. Widziałam w tym szlachetność, podobnie jak w rycerskich

powinnościach Eliasa. Na swój sposób byli w tej pradawnej wojnie żołnierzami z przeciwnych

obozów.

Pocałowałam go. Nieśmiało. Mimo wszystko nadal nie mogłam się połapać, co do

niego czuję. Przerażał mnie. Ekscytował. Jego gwałtowność mi przeszkadzała, ale

wyrozumiałość wzruszała. Współczułam mu presji ze strony rodziny i ciężaru obowiązku.

Nie stanowił łatwego wyboru, to na pewno. Całowaliśmy się przez chwilę; takie

ostrożne badanie. Było miło, dopóki nie wykryły nas komary i nie zaczęły kąsać. Ze

śmiechem, spleceni ramionami, pobiegliśmy do samochodu.

Nie chciałam wracać do domu, ale wyglądało na to, że trzeba. Nikolai wyczuł moje

ociąganie, więc jeszcze przez jakiś czas krążyliśmy po bocznych ulicach. Prostą drogą

dotarlibyśmy na miejsce w kilka minut.

background image

- Możemy to czasem powtarzać? - zaproponował, kiedy wreszcie zaparkowaliśmy pod

moim domem. Z powodu zabezpieczeń, minęliśmy go trzykrotnie. - Wiesz, moja kapela będzie

miała taką promocyjną domówkę. Mógłbym cię zaprosić, gdybyś chciała przyjść.

Według Taylor ta promocja to największy hit w mieście. Kusiło mnie, żeby zachować

się nonszalancko, jednak to nie w moim stylu.

- Żartujesz? Byłoby fantastycznie! - Pierwsza w moim życiu domowa impreza z

muzyką na żywo! - Kiedy to będzie? - zapytałam, starając się nie podskakiwać jak

podekscytowana mała dziewczynka.

- Jutro wieczorem.

- Wlicz mnie!

- Fajnie. Nareszcie mogę powiedzieć chłopakom, że zaprosiłem swoją dziewczynę. A

już ze mnie robili geja. Mówiłem im, że po prostu ta właściwa jeszcze się nie pojawiła. Aż do

teraz.

Próbował zmiękczyć moje serce? Tym razem jego pocałunek był słodki i powolny.

Ciężko było się pożegnać.

Spodziewałam się, że mama będzie na mnie czekać, ale tata?

- Gdzie byłaś? - Jego głos zagrzmiał z gąszczu morw w pobliżu werandy.

Zupełnie się czegoś takiego nie spodziewałam, więc z zakłopotaniem wyjąkałam:

- Eee, w mieście?

- Wiesz, która jest godzina?

Chwileczkę, pomyślałam. Wolne żarty. Ten facet mógł sobie być moim biologicznym

ojcem, ale to nie znaczy, że rodzicem. Co więcej, czaił się na bosaka pod oknem, między

drzewkami morwy i jałowcem jak jakiś zwariowany podglądacz.

- A co ci do tego?

Wyłonił się z krzaków. Zapewne miało to wyglądać dramatycznie i dostojnie, tyle że

jałowiec wrósł się w gęste zarośla i Ramses musiał się przez nie przedzierać, co dało efekt

dość komiczny. Igły obsypywały mu stopy.

- Anastasijo, liczyliśmy na twój debiut.

Och, prawda. Kompletnie zapomniałam.

- Elias miał mnie zaprowadzić. - Ojciec z aprobatą skinął głową.

- Doskonale. Spotkamy się z nim przy bramie.

background image

Oczywiście tata znał fajniejszą drogę do podziemnego świata. Książę wampirów nie

schodzi kanałami ściekowymi. Zrobiło mi się jednak trochę nieswojo, kiedy odkryłam, jak

niedaleko od mojego domu znajduje się to wejście.

Przeszliśmy kilka przecznic do miejsca, gdzie zaczyna opadać zbocze Crocus Hill.

Wietrzyk porwał kilka rdzawych dębowych liści, które dryfowały w stronę ziemi. W chłodnym

powietrzu świerszcze cykały wolniej i brzmiało to jakoś rozpaczliwie.

- Jesteśmy - oświadczył tata, kiedy znaleźliśmy się w pobliżu parku, całkiem

opustoszałego w wieczornym półmroku. Na tle rozgwieżdżonego nieba rysowała się surowa

sylwetka ceglanego budynku centrum rekreacji. Chodnik biegł równolegle z wąskim pasem

porośniętym trawą. Dalej był rząd drzew i dziki gąszcz chwastów. I, jak wiedziałam z

własnego doświadczenia, strome urwisko.

Ramses, kierował się prosto na jego krawędź.

- Cieszę się, że jesteś rozsądną dziewczyną - powiedział, wyciągając rękę, żeby mnie

podtrzymać, kiedy pokonywaliśmy niski pomarańczowy płotek ustawiony właśnie po to, żeby

uchronić takich jak my przed wypadkiem. - Dżinsy i tenisówki to odpowiedni strój na tego

rodzaju wyprawę. Nie jakieś eleganckie fatałaszki. Chociaż w taką chłodną noc powinnaś mieć

cieplejszą kurtkę.

Parsknęłam i z trudem stłumiłam jęk: „Taaato“. Ostrożnie przedzieraliśmy się przez

chaszcze łopianu. Rzepy czepiały mi się do nogawek. Zapytałam:

- Dobrze widzisz? Chodzi mi o to, czy lepiej niż ja? Co, nawiasem mówiąc, w moim

przypadku oznacza: prawie nic.

I tak właśnie było. Kiedy tylko oddaliliśmy się od łagodnego blasku latarń ulicznych,

wyrosła przede mną ciemność, gęsta niczym wysokie trawy. Komary brzęczały mi koło uszu,

każdy krok płoszył gromady koników polnych. Czułam się coraz bardziej nieswojo.

- Patrz pod nogi - ostrzegł tata. Zaczęliśmy schodzić. Właśnie w tym momencie

pośliznęłam się na skawalonym, mocno ubitym błocie i wylądowałam na siedzeniu.

- Jakim cudem cokolwiek widzisz?

- Odpręż się. Oddychaj - rzucił tonem trenera jogi. - Też możesz widzieć, jeśli sobie na

to pozwolisz.

Ciągle jeszcze siedząc, podniosłam oczy i popatrzyłam na niego. Westchnęłam. W

końcu co mi szkodziło spróbować, chociaż jak dla mnie brzmiało to bardzo w stylu mądrości

background image

Jedi. Zamknęłam oczy, głęboko wciągnęłam powietrze i zastosowałam techniki relaksacyjne,

których nauczyłam się od naszej Starszyzny. Rozluźniłam ramiona, po czym skupiłam się

wyłącznie na wdechach i wydechach. Po chwili otworzyłam oczy.

Nadal było ciemno, ale wszystko miało srebrzysty połysk. Wyraźnie widziałam kontury

zbocza, drzew i nawet boisko do piłki nożnej w dole. Gwałtownie, niedowierzająco

zamrugałam.

- Jak to możliwe?

Tata, który wyglądał całkiem fajnie otoczony srebrną obwódką, uśmiechnął się.

- Jesteś moją córką. Mrok nie może być twoim wrogiem. - Potem wskazał na kępę

klonów pod nami. - Do jaskini już niedaleko. Chodźmy.

Strome zbocze utrudniało wstawanie, ale w końcu zdołałam podnieść się z ziemi i nie

zjechać dużo niżej. Chwytając się kęp trawy, wdrapałam się tam, gdzie łaskawie na mnie

czekał.

- A kiedy zacznę zdradzać pozostałe talenty leśnego elfa?

- Kiedy tylko sobie na to pozwolisz - odparł, jakby to wszystko tłumaczyło. Z

łatwością torował nam drogę wśród klonów. Po chwili wskazał zagłębienie w stoku.

Przypominało bardziej jamę jakiegoś zwierzęcia niż wylot jaskini. Tata zatrzymał się, żebym

mogła go dogonić.

Żyzna woń wilgotnej ziemi stała się mocniejsza, kiedy dotarliśmy do wejścia. Z

roztargnieniem wytarłam dłonie o dżinsy. Nie miałam ochoty na kolejną wędrówkę po omacku

przez brudny tunel, szczególnie po dzisiejszym deszczu. Będzie tam pełno błota. I robaków. O

nie. Właśnie kiedy obmyślałam dobrą wymówkę, żeby wymigać się od debiutu, u wylotu

jaskini - niczym sułtan wynurzający się z jedwabnego namiotu - pojawił się Elias.

- Mój książę. - Składając głęboki ukłon, wyglądał na trochę zdziwionego, że nas tu

widzi. - Księżniczko.

Tata zachichotał.

- Drogi kapitanie, słyszę, że dzisiejszego wieczoru masz towarzyszyć mojej córce.

Elias spuścił wzrok i z lekka pochylił głowę.

- Tylko jeśli się zgodzisz, Wasza Wysokość.

Z jakiegoś powodu rozbawiło to tatę jeszcze bardziej.

- Podejrzewam, że jeśli czegoś jej zabronię, moja córka tylko mocniej tego zapragnie.

background image

Poczułam się nieco urażona, zwłaszcza że tata ledwie mnie znał, ale ponieważ w

zasadzie miał rację, jedyne, co w tej sytuacji potrafiłam powiedzieć, to: „Taato!’

Elias po prostu stał, też nie wiedząc, jak się zachować. Dziwnie było widzieć go takim

skonsternowanym i onieśmielonym. Dotychczas sprawiał wrażenie faceta, który zawsze wie,

co robić. Obserwując go teraz, jak nieznacznie kołysze się ze stóp na palce, mogłam

stwierdzić, że mniej jest w nim dworaka niż człowieka czynu, żołnierza. Z każdą chwilą tata

uśmiechał się coraz szerzej.

- Dobrze, już dobrze - powiedział wreszcie. - Podaj jej ramię.

Ku mojemu zdumieniu i wielkiej uldze nie weszliśmy do jaskini. Zamiast tego Ramses

poprowadził nas dalej pomiędzy drzewa. Potykając się wśród chwastów albo na nierównym

gruncie, grożącym, że znowu się wywrócę, niejeden raz czułam wdzięczność, że moja ręka

spoczywa w zgięciu ramienia Eliasa. Musieliśmy tworzyć bardzo dziwny orszak, krocząc

przez zarośla niczym lordowie i damy na przechadzce.

- Jak się teraz miewasz? - zapytał uprzejmie Elias. - Widzę, że gdzieś zapodziałaś -

ehm, porzuciłaś? - swoją poprzednią asystę.

Żachnęłam się.

- Masz na myśli Nikolaia? Wcale go nie porzuciłam. Mam zamiar jutro się z nim

spotkać.

- O, naprawdę? - Dzięki dziwnemu srebrzystemu widzeniu, mogłam zauważyć, jak

Elias marszczy czoło. - Ciekawe, co on teraz będzie o tobie sądził.

Zatrzymałam się, żeby spojrzeć mu w oczy.

- Co to znaczy?

- Jeśli wszystko dobrze pójdzie, dzisiejszy wieczór powinien być całkiem

transformatywny - odparł zagadkowo i wymienił zaniepokojone spojrzenie z tatą.

Musiałam dokładnie przeanalizować słowa Eliasa. Transformatywny? Miałam się w

jakiś sposób zmienić? Teraz z kolei ja popatrzyłam na tatę.

- To prawda? Właściwie jakiego rodzaju jest ta ceremonia?

Skinął przytakująco.

- Myślałem, że wiesz. Myślałem, że może Elias już ci wyjaśnił. - Idący u mego boku

Elias opuścił głowę, jak gdyby przyznawał się do zaniedbania. Tata westchnął lekko, po czym

mówił dalej: - Ta ceremonia równa się z wiccańską. Prawdę mówiąc, dlatego nie chciałem,

background image

żebyś przechodziła Inicjację. Możesz być albo czarownicą, albo demonem. Dzisiejszej nocy

zostaniesz jedną z nas.

- Och.

Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, Elias położył ciepłą dłoń na mojej ręce, w

miejscu, gdzie kuliła się bez czucia w zagłębieniu jego przedramienia.

- Czy nie tego byś chciała, Wasza Wysokość? - Tata pokręcił głową.

- Już zakosztowała pierwszej krwi. Nie ma znaczenia, czego chce.

Na pobliskiej ulicy zawył silnik motocykla. Wśród tych drzew wydawał się nierealny i

daleki. Elias odsunął się, sztywny i zakłopotany.

- Z całym szacunkiem, Wasza Wysokość, ale się nie zgadzam. Kandydat musi być

dobrowolnym uczestnikiem.

- Nie możemy sobie pozwolić na czekanie - uciął tata tonem nieznoszącym sprzeciwu.

- Bez wątpienia niedługo czarownicy zrobią następny ruch, żeby bardziej ją ze sobą związać.

Nadal jest pod ich opieką.

- A syn ich łowcy zaleca się do niej - wymamrotał Elias. Miałam ochotę kopnąć go w

piszczel, ale zamiast tego gwałtownie wyrwałam rękę spod jego ramienia.

- Nic podobnego - oznajmiłam, widząc gniewny błysk w oczach taty. - Nik kocha się

we mnie już od pewnego czasu, od jakichś dwóch lat. Powiedział, że nie używa mnie do

politycznych przepychanek. I ja mu wierzę.

- Naiwna dziewczyno - warknął Ramses. W księżycowej poświacie zajaśniały jego kły.

Elias uniósł ręce pokojowym gestem.

- W tej chwili to nie jest ważne. O intencjach tego chłopaka można podyskutować

innym razem, mój książę. Musimy spieszyć na debiut. Dwór czeka.

Te słowa wyraźnie tatę uspokoiły. Wzruszeniem ramion uwolnił się od resztek

napięcia.

- Jak zwykle mówisz z sensem, Constantine.

Elias przyłożył dłoń do serca i skłonił głowę, dziękując za uznanie. A mnie ponownie

podał ramię. Zawahałam się. Czy naprawdę chciałam być stuprocentowym wampirem?

Wyprzeć się swojego magicznego dziedzictwa... swojego człowieczeństwa?

- Może zdołam uśmierzyć niektóre z lęków mojej pani, jeśli podczas przechadzki

dokładniej opowiem o debiucie?

background image

Okej, na to mogłam się zgodzić. Niepewnie wsunęłam mu z powrotem rękę pod ramię.

- W porządku.

- Najpierw twój ojciec zajmie honorowe miejsce. Potem ja ogłoszę dworowi twoje

imię i tytuł. Wtedy dygniesz przed ojcem na znak szacunku.

Kiwnęłam głową. Jak dotąd, wszystko brzmiało całkiem normalnie. Wędrowaliśmy już

tak długo, że zaczęłam się zastanawiać, gdzie jesteśmy. Nadal słyszałam odgłosy miasta -

sporadyczny pisk opon przejeżdżającego samochodu lub warkot samolotu w górze - ale

kompletnie straciłam poczucie kierunku. Zeszliśmy już prawie ze wzgórza. Wydawało mi się,

że czuję zapach rzeki. Byłam pewna, że do tej pory powinniśmy byli natrafić na ciąg

zabudowań albo nawet dotrzeć do centrum.

Zamiast tego znaleźliśmy się na jakiejś polanie, a właściwie otwartym parkingu. Niżej,

na boisku koszykarskim, zgromadził się tłum ludzi. W rękach trzymali zapalone świece i

wyraźnie byli wystrojeni jak na bal albo koktajl. Cekiny mieniły się w blasku płomyków.

Mężczyźni mieli na sobie najdziwniejsze stroje: od fraków po kilty i szaty przywodzące na

myśl Bliski Wschód.

Szlag by to trafił, powinnam była włożyć sukienkę na ramiączkach!

Ktoś miał ze sobą skrzypce i grał jakąś lekką melodię. Już miałam się zachwycić, jak

pięknie to wszystko wygląda, kiedy Elias powiedział:

- A potem zaczną się święte łowy.

- Zaczekaj - wpadłam mu w słowo. Te łowy niezbyt mi się spodobały. Mogły być

bardzo, ehm, krwawe. - Co takiego?

- Świetnie sobie poradzisz - oznajmił tata, poklepując mnie po plecach, jakbyśmy

rozmawiali o semestralnych egzaminach albo o innych nieszkodliwych sprawach. Po czym

energicznie się oddalił, żeby dołączyć do zgromadzenia.

- Łowy? - Stanęłam z rękami na biodrach i popatrzyłam na Eliasa. - Nie zejdę tam,

dopóki nie wyjaśnisz mi dokładnie, o co chodzi.

- Nie ma się czym przejmować - stwierdził, ale zauważyłam, że unika mojego wzroku.

Zamiast tego patrzył ponuro w dół, gdzie mój ojciec krążył między zebranymi, ściskając

wszystkim dłonie niczym polityk.

- Myślałam, że już spełniłam wymagania przy tej historii z Thompsonem.

Elias rzucił mi ukradkowe spojrzenie. Usta zacisnęły mu się w surową linię.

background image

- Pierwsza krew to formalnie początek łowów. Uznaj to za chrzest. A teraz będzie

konfirmacja.

- Chrzest? Konfirmacja? Czy ty sobie żartujesz? - Pokręciłam głową. - I wy się

dziwicie, że ludzie uważają was za demony?

Pociągnął nosem, jakby dając do zrozumienia, że nie chce o tym rozmawiać. Nadal

całą uwagę poświęcał kręcącemu się wśród tłumu Ramsesowi.

Usiadłam na trawie i zaczęłam obskubywać doły nogawek z rzepów, które przywarły

tam wielkimi brązowymi kępami.

Elias posłał mi zirytowane spojrzenie.

- Musimy iść. Ceremonia wkrótce się zacznie.

- Przecież ci mówiłam. Nie ruszę się stąd, dopóki mi wszystkiego nie wyjaśnisz. - I

popatrzywszy mu w oczy, dodałam z naciskiem: - Dokładnie.

Jego postawa - skrzyżowanie ramion i marszczenie czoła - jasno wskazywała, że

bardzo nie chce mi czegoś powiedzieć.

- To się nazywa - westchnął - zabójcze łowy.

- Co?! - Poderwałam się z ziemi. Rzepy nadał czepiały mi się do opuszków palców. -

Nazywa się jak?!

- Uspokój się - poprosił, bo już zaczęłam się cofać, gotowa do ucieczki. Potarł dłońmi

twarz, jakby przewidywał, że zareaguję w ten sposób, ale i tak przyprawiało go to o ból

głowy. - To magia symboliczna. W dużej mierze.

- W dużej mierze nie bardzo mnie przekonuje. - Już prawie krzyczałam.

Podniósł ręce do góry.

- Okej, okej. Wiem, że potrafisz to zrozumieć; uczyłaś się magii. Przejdziemy -

wszyscy - w inny stan świadomości.

Chyba szukał odpowiedniego słowa, więc mu podsunęłam:

- Coś jak trans?

- Tak - przyznał, wyraźnie zadowolony, że nadążam i jeszcze nie uciekłam.

Nie oznaczało to bynajmniej, że podobało mi się to, co sugerował. Jednak zachęcająco

skinęłam głową.

- No, dobra, więc wszyscy mają wpaść w swego rodzaju trans? Jak?

background image

- Poncz jest zaprawiony krwią - odparł, mrużąc oczy, jakby się spodziewał, że ta

informacja jeszcze bardziej mnie wkurzy. Skoro nie zareagowałam niczym gwałtowniejszym

niż uniesienie brwi, ciągnął dalej: - Będziesz zachęcana, żeby pić coraz więcej i więcej.

Muzyka będzie coraz szybsza i szybsza; rytm bębnów przyspieszy.

Mogłam to sobie świetnie wyobrazić. Podczas sabatów nigdy nie robiliśmy czegoś

podobnego, ale była to znana metoda uzyskiwania pewnych doznań religijnych.

- Kiedy wszystko osiągnie apogeum, zaczniemy biec. - Jego spojrzenie znowu unikało

moich oczu. Cicho dodał: - Dopóki nie zdobędziemy ofiary. A potem będziemy ucztować.

- „Ofiara“ brzmi dość złowieszczo. Czego mi nie mówisz?

Uśmiechnął się nieznacznie, jakby doceniał, że go o to pytam.

- Mam niczego przed tobą nie ukrywać, tak?

- Tak, przestań robić uniki.

- Ofiarą jest dokładnie to, co myślisz - powiedział.

- Istota ludzka. - Wstrząsnął mną dreszcz.

- W większości przypadków ofiary przetrzymują tę próbę, nic im się nie dzieje. Jednak

istnieje pewne ryzyko, które ochotnik w pełni rozumie, kiedy on czy ona godzi się na

uczestnictwo. - Zabrzmiało to tak, jakby starał się przekonać samego siebie. Zauważyłam, że

znowu niespokojnie spogląda na swoich. - Koniec końców tylko od ciebie będzie zależało, jak

daleko się posuniesz. Dzisiejszej nocy dwór pójdzie za twoim przykładem.

- Ale ja będę totalnie naćpana krwią - wytknęłam mu. Dobrze pamiętałam, jak odurzyła

mnie odrobina krwi Thompsona. - A jeżeli niechcący posunę się za daleko?

- Na pewno nie - zaoponował. - Z mego doświadczenia wynika, o pani, że łowy

ukazują prawdziwą naturę każdego demona.

- Więc co z twoimi łowami? Zabiłeś?

Zanim odpowiedział, wpatrywał się w moje oczy odrobinę zbyt długo i odrobinę zbyt

intensywnie.

- Nie jestem tobą, księżniczko.

To, co sugerujesz, nie dodaje mi otuchy, pomyślałam, jednak nie miałam odwagi

powiedzieć tego na głos. Zdobyłam się jedynie na „Ach... ha“.

Udało mi się nie wzdrygnąć, kiedy podszedł i delikatnie położył mi dłoń na ramieniu.

background image

- Jestem już spóźniony - powiedział, wskazując towarzystwo na dole. - Za kilka minut

cię zaanonsuję, jak tylko skończą się przygotowania. Zobaczysz, nic złego się nie wydarzy.

Znam cię. Jesteś dobra. Zaufaj sobie i swoim instynktom, na pewno się uda.

- Okej - zgodziłam się nieszczerze.

Ku mojemu zdziwieniu Elias schylił się i delikatnie pocałował mnie w usta. Było w tym

pocałunku niewątpliwe uczucie. W odpowiedzi aż zaparło mi dech. Podniosłam na niego oczy,

mrugając ze zdumienia, a on delikatnie odgarnął mi włosy z czoła.

- Nie mogę się już doczekać, kiedy mnie zaczarujesz - oświadczył. - Myślę, że twoje

łowy będą jak żadne inne.

- Bez nacisków - zażartowałam słabym głosem. Nie przestawał głaskać moich włosów.

- Dwór potrzebuje twego wpływu, księżniczko. Zatraciliśmy... człowieczeństwo.

Kiedy już w pełni będziesz wampirem, odmienisz nas, staniesz się naszym sumieniem. Jesteś

właśnie tą, na którą czekamy.

Znowu mnie pocałował i znów dość niewinnie, ale z takim uczuciem, że rumieniec

oblał mi policzki.

- Och, dzięki - wymamrotałam.

Zabrał rękę z moich włosów i się cofnął. Odczułam jego nieobecność wręcz fizycznie,

jakby zimny powiew wdarł się w miejsce ciepła. Elias pomachał mi, po czym pospieszył do

księcia i jego ludu.

Niemrawo uniosłam dłoń w geście pożegnania. Odwrócił się, żeby posłać mi krzepiący

uśmiech, lecz niewiele to pomogło. Noc wydawała się przytłaczająco ciemna. Przywarłam do

mizernego pnia karłowatego drzewka. Za plątaniną gałęzi iskrzył się i migotał bal wampirów.

Kiedy dotarło do mnie, że jego uczestnicy są w dosłownym tych słów znaczeniu zabójczo

wystrojeni, z gardła omal nie wydarł mi się gulgot histerycznego śmiechu.

W tej samej chwili zrozumiałam, że nie mogę tego zrobić. Nie byłam nawet w

przybliżeniu tak wyjątkowa, jak zdawał się sądzić Elias. Nie mogłam ryzykować. A gdybym

nie potrafiła się zatrzymać? Gdyby żądza krwi okazała się nie do opanowania? Nie mogłam

odpowiadać za czyjąś śmierć, dobrowolną czy nie. Jeśliby do tego doszło, naprawdę nie

byłabym już człowiekiem. Bo jak mogłabym być? Jak mogłabym znieść samą siebie? Na dole

wyraźnie coś się działo. Towarzystwo ucichło i zdawało się na coś oczekiwać. Serce dudniło

mi w piersi. Musiałam stąd uciekać. I to szybko.

background image

Więc zanim Elias zdołał po mnie przyjść, odwróciłam się i ruszyłam do domu.

Czyżby po naszej przedziwnej rozmowie mamie zebrało się aż tyle pytań, że zasnęła na

kanapie, otulona zielonym puchatym kocem, z książką na kolanach i okularami odsuniętymi w

loki?

Niepewnie zerknęłam w jej stronę. Czy to możliwe? Chrapanie potwierdziło, że

owszem! Nareszcie los się do mnie uśmiechnął.

Tak cicho, jak tylko potrafiłam, zamknęłam drzwi, odłożyłam plecak i zsunęłam z nóg

buty. W samych skarpetkach przemknęłam na schody.

Jak zwykle zdradziły mnie sędziwe deski. Już pierwszy stopień stęknął i zaskrzypiał.

- Ano?

- Cześć, mamo. Myślałam, że śpisz. - Popatrzyła na zegarek.

- Jest po północy.

- I właśnie wracam z balu! - spróbowałam żartu o Kopciuszku, ale mama pozostała

niewzruszona.

Spochmurniała jeszcze bardziej. Opuściła okulary na nos, wstała i zaczęła metodycznie

składać koc. Nawiasem mówiąc, to nigdy nie był dobry znak.

- Musimy w końcu porozmawiać - oświadczyła. - O twoim ojcu i o wampirach.

Potem przygotowała czekoladę na gorąco i zajęłyśmy swoje tradycyjne miejsca przy

stole w jadalni. Miałam ochotę napomknąć, że przypomina mi się scena kompletnego fiaska

naszej dyskusji o „ptaszkach i pszczółkach“, ale trzymałam buzię na kłódkę. Naprawdę

chciałam usłyszeć, co moja matka ma do powiedzenia na temat wampirów. Siedziała, splatając

i rozplatając ręce. Wyglądało, jakby wypróbowywała w myślach różne teksty na początek.

Wreszcie powiedziała:

- Poślubiłam twego ojca, żeby zakończyć wojnę.

Gorąca czekolada, którą akurat miałam w ustach, o mało nie skończyła na mojej

koszulce.

- Byliście małżeństwem?

- Formalnie nadal jesteśmy. Musiałaś być, ehm, prawowita pod każdym względem.

Zostaliśmy zaręczeni i pobraliśmy się w... obrządku ludu twojego ojca.

- Jak to wyglądało? - Jakoś nie potrafiłam sobie tego wyobrazić. Czyżby mama

naprawdę zeszła do podziemnej jaskini? Albo może ceremonia odbyła się w parku, a panna

background image

młoda i pan młody pojawili się na niej nago? Nigdy nie nosiła obrączki. Czym wampiry się

wymieniają, kiedy sobie ślubują?

Wspomnienia sprawiły, że leciutko się uśmiechnęła.

- Było to... coś jedynego w swoim rodzaju.

- Są zdjęcia?

- Nie, dzięki bogini, nie. - Pociągnęła łyk czekolady ze swojego kubka z nadrukiem

Uniwersytet Minnesoty. - Byłam młoda i wtedy sądziłam, że ten traktat rzeczywiście się

sprawdzi. Szczerze wierzyłam, że nasze rasy więcej łączy, niż dzieli. A twój ojciec... wydawał

mi się taki przystojny, taki szlachetny.

Skinęłam potakująco. Szlachetny to dobre słowo na określenie wampirów, z którymi

dotychczas się zetknęłam. Oczywiście, jeśli pominąć zabójstwo jako element ich rytualnych

łowów. Na samą myśl żołądek podszedł mi do gardła.

Mama spojrzała na mnie uważnie. Pokręciła głową.

- Nie są tacy, Ano. To demony z piekła rodem.

- Myślałam, że są starsi niż to wszystko. - Uniosła brwi.

- Widzę, że z nimi rozmawiałaś. - Nie zareagowałam na to oskarżenie w żaden sposób.

W końcu znowu się odezwała: - To prawda, ale zastanów się nad pewnym ważnym faktem.

Wszystkie opowieści o diabłach i demonach bazują na historii tychże naszych przyjaciół.

Przepełnia ich ciemność i zło. Zdeprawują cię.

Okej, tym razem moją matkę podmieniono na jakąś stukniętą fundamentalistkę.

- Zdeprawują mnie? Mówisz serio?

- Tak - odparła. Jej dłonie błądziły po kubku, jakby szukały w nim odpowiedzi.

Gwałtownie podniosła na mnie oczy. - Ale nic ci nie grozi, jeśli nigdy nie skosztujesz krwi.

Trzymaj się z daleka od ich krwawych rytuałów, a wszystko będzie dobrze.

O kurczę.

To już poważniejsza sprawa niż rozmowy o „ptaszkach i pszczółkach“. Przynajmniej

wtedy mogłam uczciwie powiedzieć: jeszcze w to nie weszłam. Ale spróbowałam krwi.

Nie tylko spróbowałam. Łaknęłam jej. Samo wspomnienie sprawiło, że kolana się pode

mną uginały, a serce waliło jak młotem. Nawet jeśli flaki przewracały mi się na myśl o łowach,

których właśnie uniknęłam, nadal miałam chętkę na krew.

Mama chyba nie zauważyła mojej reakcji.

background image

- Dlatego Inicjacja jest taka istotna, rozumiesz. Pokusa, żeby napić się krwi znacznie

osłabnie, kiedy w pełni dołączysz do kowenu. - Teraz jej ręce macały powietrze, kreśląc jakieś

gorączkowe obrazy. - Widzisz, istnieje możliwość, że Inicjacja zniszczy tę żądzę całkowicie.

Wiąże się to z tym, że ciężar brzemienia dźwiga wspólnie cała grupa. I właśnie dlatego nie

chcę, żebyś się stykała z wampirami, dopóki nie dostaniesz kolejnej szansy. Wierzę, że teraz

się uda. Przecież kiedy wzywałaś wschód, był ten podmuch wiatru, który zgasił wszystkie

świece. Jesteś pewna, że to nie twoja robota, kochanie?

Z roztargnieniem pokręciłam głową.

Powinnam powiedzieć jej o sprawie z Thompsonem, prawda? W zasadzie

napomknęłam o tym przez telefon, kiedy byłam w kręgielni, ale pewnie nie zrozumiała,

pomyślała, że się wygłupiam, albo nie dosłyszała.

- Więc to zdumiewający zbieg okoliczności. Jesteś pewna? Może nie potrafisz wyczuć

działania swojej magii.

- Co by było, gdybym spróbowała krwi?

- Lepiej nie pytaj. Poza tym przecież nie zamierzasz tego zrobić, prawda?

- Hm. Może jednak powinnaś mi powiedzieć, co by było, gdybym to zrobiła.

- Dlaczego?

- Pamiętasz dzisiejszy wypadek w czasie wuefu? Tam była krew.

- Mówiłaś, że nic ci się nie stało. - Mama wyglądała na zbitą z tropu, jednak rysy się jej

ściągnęły, kiedy dotarła do niej prawda. - Ty... co dokładnie się wydarzyło?

- Tego naprawdę nie wiem, ale nagle okazało się, że dotykam wargami do nosa

Thompsona i jakbym go... Nie, ja go naprawdę oblizałam.

Przez moment gapiła się na mnie z otwartymi ustami. Potem zaczęła rzęzić jak silnik,

który nie może zapalić. Wreszcie przestała i głęboko odetchnęła, żeby zacząć od nowa.

Czułam, jak się uspokaja, magicznymi korzeniami czerpiąc z ziemi nieugiętą moc. Na koniec

oznajmiła:

- Mimo to może wszystko będzie dobrze. Co do pierwszej krwi istnieją określone

zasady. Musi być przelana w zwycięskiej bitwie albo pochodzić od zagorzałego wroga

- Trafiony, zatopiony - powiedziałam. - Poza tym Elias mówił, że go to obudziło.

Wszystkich obudziło. Ramses właśnie planuje mój debiut.

background image

Mama eksplodowała gniewem. Była w nim domieszka magii. Poczułam, że jakaś siła

pchnęła moje krzesło do tyłu.

- Nigdy na to nie pozwolę!

Może to tylko gra wyobraźni, lecz przysięgłabym, że wśród loków mamy trzaskały

maleńkie błyskawice. Jednak trudno było nie zauważyć mocy, która w niej wzbierała. Cały

dom się trząsł.

Wstałam i podniosłam ręce do góry, jakbym się poddawała.

- Hej, wszystko będzie dobrze. Naprawdę. - Powtarzałam w kółko, że wszystko

będzie dobrze, bo to podobno działa na ludzi uspokajająco.

Krańce maminych ubrań zaczęły trzepotać. Nie wiadomo skąd pojawił się potężny

wicher. Czułam, że szarpie i rozwiewa mi włosy. Zrobiło się gorąco, jakby ktoś podkręcił

ogrzewanie.

Przyłapałam się na tym, że badawczo spoglądam na drzwi.

- Moja córka nie będzie krwiopijcą! - krzyknęła mama.

Chyba już ze mną nie rozmawiała, ale i tak odpowiedziałam:

- Naprawdę przykro mi z powodu Thompsona. Słowo daję. To był wypadek.

Podłoga przesunęła się pod moimi stopami. Upadłam na ścianę. Z półek posypały się

książki. Mama miała jakiś magiczny atak szału, totalnie skoncentrowany na mnie.

Musiałam się stąd zabierać.

- Hej! - Wskazałam gęstwinę morw za oknem. - To nie tata?

Jej głowa obróciła się jak w scenie z Egzorcysty albo jak gigantyczne płonące oko w

Mordorze. Na krótką chwilę cała jej uwaga - i cała moc - skierowały się w tamtą stronę.

Rzuciłam się pędem do drzwi.

Ale do nich nie dotarłam. Magia uderzyła mnie mocno w plecy i poleciałam. W dół, w

dół, w dół, w narastającą ciemność i zapomnienie.

background image

Rozdział 19

Budzik zadzwonił o siódmej. Mrugając, spędziłam sen z powiek i powoli usiadłam.

Mama upchnęła obok mojej poduszki pluszowego misia. Popatrzyłam w jego złociste szklane

oczy i spochmurniałam.

Dwadzieścia minut zajęło mi podjęcie decyzji, w co się ubrać. Za każdym razem, kiedy

już coś wybrałam, jakaś część umysłu odrzucała to jako zbyt ordynarne. Od kiedy wszystkie

moje ciuchy zaczęły wyglądać tak skąpo? W końcu włożyłam prosty, czarny golf i dżinsy z

błyszczącą pajęczyną.

Kiedy zeszłam na dół, mama smażyła naleśniki i śpiewała pieśń kręgu. Mój ponury

grymas jeszcze się pogłębił. Przez myśl przemknęła mi wizja jak ze snu: ciemne leśne

stworzenia i kły.

- Ładnie wyglądasz - powiedziała, zwalając stos naleśników na talerz ustawiony na

stole w jadalni przy moim miejscu.

Paliła mnie zgaga. Z jakiegoś powodu nie potrafiłam się zmusić, żeby usiąść. Chciałam

sobie po prostu stąd pójść. Byle szybciej i byle dalej.

- Och, złapię coś po drodze w barze kawowym - rzuciłam. - Nie chcę się spóźnić.

Mama przygryzła wargę. Jej niespokojne oczy odprowadziły mnie aż do wyjścia.

- Dobrze - zgodziła się w końcu. - Miłego dnia.

Przyjemnie było zarzucić plecak na ramię i usłyszeć za sobą trzaśniecie drzwi. Chłód w

powietrzu zapowiadał jesień. Moje uśpione zmysły obudził zapach opadłych liści. Coś było nie

tak.

Pokręciłam głową i wyszłam przed dom. Jałowce wyglądały na obszarpane. Stosy

brązowawych igieł leżały na trawie. Powinnam je zgrabić, pomyślałam.

Teraz szybko za bramę i dalej przed siebie. Dzielnica przeżywała zwykłe poranne

godziny. Szkolne autobusy turkotały i zgrzytały po ulicznym bruku. Ludzie z kubkami kawy

na wynos niepewnym krokiem spieszyli do swoich samochodów, ostrzegając mnie krótkim: „

uwaga“ albo lekkim machnięciem dłoni. Przez całą drogę do baru uśmiechałam się i nuciłam

pod nosem.

Wnętrze kafejki było wilgotne i ciepłe. Lampy świeciły mdłym blaskiem. Kiedy

zamknęły się za mną drzwi, przypomniało mi się zejście do mokrawej podziemnej jaskini.

background image

Nagle zatrzymałam się, jakby mnie ktoś uderzył. Uświadomiłam sobie, że magia mamy spadła

na mnie niczym warstwy pajęczyny.

Nie miałam własnej mocy, żeby przeciwstawić się tej matni, więc mogłam jedynie

zwrócić uwagę, jak znakomicie mnie więzi. Kolejka w stronę kasy przesuwała się wyjątkowo

niemrawo, więc skorzystałam ze sposobności, żeby przeanalizować zaklęcie. Było dobrze

wykonane i mocne, jakbym została spowita w srebrzystą sieć. Rzecz tego rodzaju wymagała

czasu i wprawy. Mama musiała ją spleść tuż po tym, jak mnie znokautowała.

Wskutek maminych czarów czułam się ociężała i wyciszona. Przynajmniej zakładałam,

że to efekt zaklęcia, a nie braku porannej dawki kofeiny. Wydawało mi się, że wszelki opór

jest daremny. Zupełnie jakbym miała atak depresji, chciałam tylko leżeć, a świat niech mnie

zostawi w spokoju. Oprócz tego robiłam wszystko mechanicznie jak robot. Było to chyba

najgorsze, najbardziej upiorne i zdradzieckie zaklęcie, jakiego kiedykolwiek doświadczyłam.

Czułam oburzenie i zgrozę, że mama go użyła, by całkiem pozbawić mnie energii. Musiałam

coś zrobić!

Ziewając, przesunęłam się o krok czy dwa. Jak przez mgłę zamówiłam kawę.

Zapłaciłam. Zostawiłam napiwek. Powoli sączyłam moją mokkę, wlokąc się na przystanek

szkolnego autobusu. Obszarpany skejt kiwnął mi głową na przywitanie. Też kiwnęłam.

Koszmar. Czułam się jak więzień własnego życia. Hej, chciałam krzyknąć do skejta,

spójrz na mnie! Jestem uwięziona! Wyciągnij mnie!

Ale sterczeliśmy tam, nie zamieniając ze sobą ani słowa, aż przyjechał autobus i zabrał

nas do szkoły.

Woźny zmył z szafki graffiti. Chociaż tyle dobrego. Kiedy porządkowałam książki na

cały dzień, dopadła mnie Taylor. Porządkowałam? Ha, ha! Dajcie spokój!

Przez chwilę z uniesionymi brwiami przyglądała się moim wysiłkom.

- Ktoś tutaj potrzebuje więcej kawy - zakpiła. Dzisiaj miała na sobie kanarkowy hidżab

i dopasowane kolorem conversy. Biały golf z długimi rękawami był wetknięty w zgrabne

dżinsy. Na wierzch włożyła T-shirt z żółtym ptaszkiem Tweety Bird.

- Ładne - powiedziałam, zdobywając się na uśmiech. Przechyliła głowę na bok.

- Brzmisz, jakbyś telefonowała z zagranicy. Dwie sekundy opóźnienia.

- I komu to mówisz - mruknęłam, tuląc w objęciach podręcznik i zeszyt do matmy.

background image

- Nie odpowiedziałaś na moje SMS-y. - Taylor się nadąsała. - Swoją drogą, co to za

historia z Thompsonem? Plotkom nie ma końca. Całowałaś go. Lizałaś mu twarz. Niechcący

trzasnęłaś go krążkiem. On cię nienawidzi. Ty go kochasz. Co się naprawdę stało?

Zdołałam się roześmiać.

- To skomplikowane.

Kiwnęła głową, jakby mi wierzyła. Szłyśmy zatłoczonym korytarzem w stronę mojej

klasy

- Opuściłaś zajęcia teatralne. Zwiałaś? Źle się czułaś?

- Było mi tak głupio przez to, co się stało na wuefie, że uciekłam.

Popatrzyła na mnie z błyskiem w oku, po czym zaklaskała, podekscytowana.

- Pocałowałaś go!

Właśnie tak odpowiedziałam niezbyt bliskim koleżankom, ale czułam się głupio, że

mam skłamać Taylor.

- Nie. Nie zrozumiałabyś tego. Jestem rozciągnięta pomiędzy dwoma różnymi

światami.

Uniosła brwi.

- Chyba sobie żartujesz? Ja jestem dwa w jednym.

Z zakłopotaniem zmarszczyłam czoło. Taylor wskazała swój hidżab, a potem na

ptaszka z filmów rysunkowych.

- Innym językiem mówię tutaj, a innym w domu. W więcej niż w jednym tego słowa

znaczeniu, rozumiesz?

Zaczynałam. Mózg miałam zesztywniały, mowę spowolnioną i ogłupiałą, ale zdołałam

powiedzieć:

- W jaki sposób wybierasz? - Uśmiechnęła się.

- A kto twierdzi, że muszę?

Hm.

W drugim końcu korytarza dostrzegłam Beę. Zanim zdołałam się powstrzymać,

odruchowo do niej pomachałam. Odpowiedziała tym samym, jednak nie ruszyła się, żeby do

nas podejść. Potem wykonała klasyczny powtórny rzut okiem. Najpewniej wyczuła ciążące

nade mną zaklęcie. Z zadowoleniem zauważyłam, że przez chwilę przygryzała dolną wargę,

zanim znowu uznała, że trzyma się ode mnie z daleka.

background image

- Chciałabym, żebyście się pogodziły - powiedziała Taylor. - Dlaczego nie

odpowiedziałaś na SMS Bei? Wiem, że było jej przykro.

Przykro? Myślałam, że mi nawrzucała! Mój mózg skakałby z radości, gdyby tylko

mógł.

- Chciała w ten weekend urządzić ci spóźnioną imprezę urodzinową. Tata już mi

pozwolił iść. Teraz to pewnie nieaktualne.

Nie wiedziałam, co powiedzieć.

- Bea nadal chce się przyjaźnić?

- No pewnie! Nie mówiłam tego przed chwilą? Obudź się! Wszyscy próbowali się z

tobą skontaktować. Wczoraj wieczorem wysłałam ci siedem milionów wiadomości. Gdzieś ty

się podziewała?

- Spotkałam się z Nikiem - wyjaśniłam. Dotarłyśmy do mojej klasy. Taylor miała

kreatywne pisanie dwie sale dalej, więc jeszcze marudziłyśmy przed drzwiami. - Byliśmy na

kręglach.

- Rany, ale cool!

Uśmiechnęłam się, bo wyobraziłam sobie, jak by to było, gdybyśmy kiedyś zabrali

Taylor do Bryant-Lake Bowl. W butach do kręgli i swoim hidżabie wyglądałaby fantastycznie.

- Zaprosił mnie na domówkę dziś wieczorem.

- Na tę, na którą wszyscy się wybierają?

- Tak mi się zdaje - powiedziałam niepewnie. Zastanawiałam się, czy zaklęcie pozwoli

mi pójść, czy raczej powlokę się do domu i zasnę mocno jak Śpiąca Królewna.

- Thompson też ma tam być. Podobno zabiera Yvonne.

Przewróciłam oczami. Oczywiście. Świetnie.

- Głupia sytuacja.

- Tak myślisz? - Taylor się uśmiechnęła. Zaraz miał być dzwonek, więc już się

spieszyła. - Nie mogę uwierzyć, że pocałowałaś Thompsona. Nik jest o tyle fajniejszy.

No, raczej. Żałowałam, że nie jestem z nim, zamiast o dziewiątej rano czekać na

matmę.

Jedyny dobry efekt uboczny ogłupiającego zaklęcia polegał na tym, że nic mnie nie

ruszało. Powinnam być absolutnie spanikowana na myśl o wuefie na następnej lekcji,

tymczasem wszystko wydawało mi się nijakie.

background image

W szatni dziewczyny chichotały na mój widok. Jednak nawet się nie zaczerwieniłam.

Zupełnie jakby mama opancerzyła mnie przeciwko plotkom. Faktycznie, dzięki temu to

przeżycie było nieco okropne.

Nie kontynuowaliśmy, to jasne, gry w hokeja. Kiedy staliśmy, czekając na instrukcje,

Thompson z opatrunkiem na czole i podbitym okiem łypał na mnie gniewnie. Powinnam trząść

się pod jego spojrzeniem, ale przez zaklęcie kompletnie mi odbiło, więc uniosłam palce i

pomachałam mu dyskretnie. Sądziłam, że to moje małe powitanie go rozwścieczy, a

tymczasem tylko poczerwieniał i odwrócił wzrok.

Jego reakcja kazała mi się zastanowić, jakim kpinom musiał stawić czoło, kiedy

uciekłam. Czyżby on też myślał, że go całowałam?

No cóż, zamiast skręcać się z zażenowania, stałam tam jak idealnie spokojny manekin.

Dziwne.

Pan Johnson zarządził gimnastykę - pajacyki i tym podobne. Udało mu się wypełnić

nam tę godzinę potem i znojem. Ach, wychowanie fizyczne.

Potem, szczęśliwie, był już koniec lekcji. Jakoś zdołałam nie czuć zakłopotania, nie

lizać Thompsona ani nie popaść w całkowite odrętwienie. Właśnie zaczynałam doceniać

subtelniejszą stronę zaklęcia mamy, kiedy na korytarzu zderzył się ze mną Thompson.

Powinnam była przygotować się na konfrontację, tyle że brakowało mi energii. Więc gdy

zawisł nade mną, tylko pozwoliłam ścianie, by mnie podparła.

Rany, był wkurzony na maksa. Stłumiłam kolejne ziewnięcie.

- Co się z tobą dzieje, czarownico?

- Mama rzuciła na mnie zaklęcie - wymamrotałam. Na moje słowa gniewnie się

skrzywił, ale uznał, że lepiej nie podejmować tematu.

- Masz dziwny sposób informowania ludzi, że ich lubisz. Co to jest, przedszkole?

Następnym razem rzucisz we mnie kamieniem?

On naprawdę myślał, że go pocałowałam!

- Możesz sobie pomarzyć - mruknęłam. Roześmiał się.

- Przecież to ty śliniłaś mnie przy całej klasie. Żałosne!

Rzuciwszy na pożegnanie tę celną uwagę, oddalił się sztywnym krokiem. Przez chwilę

patrzyłam za nim. Potem wzruszyłam ramionami, odepchnęłam się od ściany i znowu

wprawiłam się w ruch, jeśli to można nazwać ruchem. Cóż, mogło być gorzej. Więc on

background image

pomyślał, że na niego lecę. Naprawdę wydawało mi się, że jest fajny; wtedy kiedy nie

zachowuje się jak ostatni idiota. A więc - niech pomyślę - nigdy. Ale przynajmniej wyglądało

na to, że nikt nie zapamiętał prawdy: że lizałam jego policzek jak lody w rożku.

Niespiesznie powędrowałam do szafki, żeby wziąć książki na historię Stanów

Zjednoczonych. Oda do radości.

Trwałam w tym na swój sposób przyjemnym stanie otumanienia aż do lunchu, kiedy to

zorientowałam się, że wlepiam wzrok w coś, co przypomina hamburgera z kurczaka.

Wykonywałam po kolei rutynowe czynności: brałam go do ręki, gryzłam, odkładałam na tacę,

przeżuwałam i od nowa, kiedy ktoś koło mnie usiadł.

Westchnęłam, spodziewając się Thompsona i jego tradycyjnego: „Co tak siedzisz

sama?“, jednak ze zdumieniem stwierdziłam, że to Bea. Nie patrzyła na mnie, tylko zaczęła

rozpakowywać lunch, który przyniosła z domu

Wyciągnęła pokrojone marchewki, kanapkę z salami i majonezem i miseczkę

jabłkowego musu.

- Ktoś rzucił na ciebie paskudny urok - oznajmiła, przemawiając do swojej kanapki. -

Pachnie robotą twojej mamy.

- No - odparłam z ustami pełnymi kawałków kurczaka.

- Nie rozmawiałyśmy od Inicjacji - zauważyła.

- Nie - przyznałam, o wiele, wiele spokojniej, niż się czułam. Co ona sobie o mnie

myślała? Nadal uważała mnie za przyjaciółkę? W środku aż mną telepało z nerwów, lecz

mogłam tylko gapić się na nią, mrugając powoli niczym pogrążona w półśnie.

Bea smutno pokręciła głową i westchnęła.

- Właściwie doznałam szoku, rozumiesz, chociaż to nie było tak całkiem

niespodziewane. Tylko że... - Umilkła i ponuro zmarszczyła brwi. Wyraźnie coś rozważała,

zanim odezwała się znowu: - Słuchaj, nie wiem, co o tobie sądzić w tej nowej sytuacji, ale

jesteśmy przyjaciółkami. Zawsze byłyśmy.

Mogłabym ją ucałować, ale zdołałam wykrzesać z siebie tylko tyle energii, żeby

opuścić rękę na jej ramię i mechanicznie ją poklepać. Bea też mnie poklepała.

- Taka jestem szczęśliwa - powiedziałam, po czym powróciłam do hamburgera:

ugryźć, przeżuć i powtórka.

background image

- A ja nie... To znaczy, tak naprawdę nie mogę tego ogarnąć, rozumiesz? Jeszcze nie

jestem gotowa wrócić do dawnego trybu, nie zamierzam jednak dłużej tolerować tego

zaklęcia. To nie w porządku - fuknęła, z ponurą miną obgryzając kawałki marchewki. -

Możesz sobie być półdemonem, ale nie wolno im cię tak traktować.

- Jak? - Rzuciła mi ukradkowe spojrzenie.

- Jak jednego ze swoich niewolników.

Gdybym była w stanie dać temu wyraz, wyglądałabym na wstrząśniętą. Jeśli Bea

wiedziała, musiała od kogoś usłyszeć całą historię wampirów i czarownic. Ale na pewno

zobowiązano ją do zachowania tego w tajemnicy. Tymczasem rozmawiała o tym ze mną. Co

jest grane? Znowu się odezwała:

- Gdzie mój naszyjnik? - Wskazałam plecak. - Powinnaś go nosić. Pomógłby cię

chronić. Więzi przyjaźni potrafią okazać się silniejsze niż więzi... Och! Myślę, że wiem, co

możemy zrobić!

Położyła mi rękę na ramieniu, jakby mnie pocieszała, ale czułam, że jej magia bada

zaklęcie.

- Nie będzie łatwo - zastrzegła się i podejrzewałam, że rozumiała to na więcej

sposobów niż ten oczywisty. - Spotkajmy się przed zajęciami teatralnymi. Znajdę wyjście.

- Naprawdę? - Chciałam, żeby w moim tonie zabrzmiała najgłębsza wdzięczność, a

wyszło lekkie znudzenie.

Jednak Bea nie wyglądała na obrażoną. Pokiwała głową i zamyślona dalej przeżuwała

marchewkę.

- Mogłabyś użyć swojej magii - stwierdziła. Nasze oczy się spotkały. - Tak - ciągnęła. -

Właśnie to powiedziałam. Swojej magii. Zobaczymy przed ostatnią lekcją, czy zdołasz coś z

siebie wykrzesać. Och, i przynieś naszyjnik.

Na tym zakończyła temat, a ja byłam zbyt oszołomiona, żeby sformułować

jakąkolwiek sensowną odpowiedź lub pytanie. Resztę lunchu zjadłyśmy w milczeniu, ale kiedy

już miałyśmy odnieść nasze tace, poklepała mnie po plecach.

- Wszystko będzie dobrze - zapewniła.

Jak zombi, niemrawo pokiwałam głową i powlokłam się do klasy. Mój mózg, chociaż

taki ociężały, ożywił się jednak trochę na myśl, że znowu możemy się z Beą przyjaźnić. Na

twarz wypłynął mi powolny, senny uśmiech.

background image

Wędrując z zajęć na zajęcia, starałam się pojąć, co Bea rozumiała przez moją magię.

Jakoś wydawało mi się, że musi chodzić o coś więcej niż zdolność wyczuwania, kiedy inni

używają czarów. Ale co jeszcze potrafiłam? Czy dokonałam czegoś magicznego od czasu

Inicjacji? Dobra, zaczęły mi rosnąć kły i apetyt na krew. Aha, opanowałam techniki zen i

sztukę widzenia w ciemnościach. Czy Bea chce, żebym zrobiła coś związanego z

wampiryzmem?

Nadal rozważałam tę ewentualność, kiedy nadeszła pora spotkania obok jej szafki. W

pierwszym momencie pomyślałam, że moja przyjaciółka zmieniła zdanie, bo nigdzie w pobliżu

nie było jej widać. Czyżby umówiła się ze mną dla okrutnego żartu?

Jednak po chwili ujrzałam, jak biegnie.

- Przepraszam - wysapała - ale musiałam wytłumaczyć Taylor, dlaczego możemy

spóźnić się kilka minut na zajęcia teatralne. - Złapała mnie za rękę i powlokła do damskiej

toalety.

Jak zwykle, dziewczyny całym stadem tłoczyły się przy lustrach, upiększając się przed

kolejną lekcją. Bea wciągnęła mnie do pustej kabiny. Zamknęła drzwi na zasuwkę i szepnęła:

- Ugryź mnie.

Podciągnąwszy rękaw koszuli, podsunęła mi swój nadgarstek.

Wybałuszyłam na nią oczy.

- Mam cię ugryźć?

- Ćśśś - syknęła ostrzegawczo. - Tak. Porządnie dziabnij. - Pomachała mi ręką przed

nosem. - Myślę, że to powinno pomóc. Rozumiesz, więź krwi. Twoja magia bierze się z krwi,

pamiętasz? Aha, i załóż naszyjnik. Zaufaj mi.

Wydobyłam jej prezent z plecaka i wsunęłam na szyję, po czym pokazałam Bei zęby.

- Nie mam kłów.

- Cholera. Do dzwonka zostało niewiele czasu. Mówiłam ci, żebyś się zmobilizowała.

Co na nie działa, żeby się pokazały?

- Wściekłość - odparłam. - Jak u Hulka z Incredible Hulk.

- Jesteś brzydka. I masz obciachowe ciuchy. Kto cię dzisiaj ubierał? Mama?

- Co?

- Chcę, żebyś się wkurzyła, rozumiesz?

Pokręciłam głową. Nic z tego. Wymownie wskazałam na czoło.

background image

- Za silne zaklęcie. - Popatrzyła na mnie.

- Tak, to beznadziejne - przyznała, po czym rzuciła mi pełne skruchy spojrzenie. - Nie

obraź się, ale improwizuję. Dobra, teraz załatwię drugą część, a po lekcji spróbujemy z tym

gryzieniem. - Na chwilę przymknęła oczy i nawet przez gęste opary zaklęcia mogłam poczuć,

jak rośnie w siłę. Jej magia zawsze była gorąca i szybka niczym lawa albo iskra. Kiedy już

swoim żarem przeniknęła całe jej ciało, Bea uniosła palec.

- Pif-paf - powiedziała, dotykając opuszkiem naszyjnika.

Miałam wrażenie, że płomienie ogarnęły mi szyję. Piekący ból przecinał nici

magicznego kokonu. Krzyknęłam. Gorąco było dotkliwe. Czułam się, jakbym płonęła.

Rozpaczliwie usiłowałam pozbyć się tego doznania.

Bea cofnęła się, przerażona.

- Nic ci nie jest? Kurczę, wiedziałam, że najpierw potrzebujesz krwi.

Nie mogłam wydusić słowa. Ból był zbyt silny. Rozległ się dzwonek.

- Okej, okej, nie panikuj. - Zaczęła grzebać w torebce. Usiłowałam powiedzieć, że nie

myślę, by aspiryna coś tu pomogła, ale zamiast tabletki wyciągnęła pilniczek do paznokci i

wbiła ostrym końcem w dłoń. Obsunął się po skórze. Ze zduszonym przekleństwem

spróbowała znowu.

- Pora na twoją magię, dziewczyno - oznajmiła. Obejmowałam się kurczowo, niemal

zgięta wpół z bólu, kiedy poczułam krew. Nie było tego dużo. Bea zdołała ledwie się

zadrasnąć, lecz przycisnęła rankę do moich ust, a ja chłeptałam rozpaczliwie.

Powracały mi siły. Podczas gdy jej moc była jasna i ognista, moja narastała wolniej,

chłodniej.

Ale zaczynała się budować. Coś poruszyło się głęboko we mnie. Żołądek podnosił się i

opadał w rytm rosnącej energii. Mój świat znowu się kręcił. Coraz szybciej i szybciej, w miarę

jak zimno zastępowała skwiercząca iskra. Mocno schwyciłam rękę Bei, kula ziemska krążyła.

Migotały światła.

Ślizg i kliknięcie w szczęce. To wysunęły się kły. W chwili kiedy się pojawiły,

poczułam, że po skórze przebiega mi elektryczny impuls. Rozsadził kosmatą pajęczynę

maminego zaklęcia, jakby była niczym.

background image

Uszy odetkały mi się i nagle zaczęłam normalnie się poruszać. Byłam wolna. Teraz

mogłam ugryźć Beę. Mogłam użyć moich ostrych zębów, szarpać jej skórę, aż krew spłynie

jak wino. Z gardła wyrwało mi się warknięcie.

Bea wyczuła we mnie zmianę i próbowała wyrwać mi swoją rękę, którą ciągnęłam do

ust. Wzmocniłam uścisk i rzuciłam jej zaborcze spojrzenie.

- Zaczęła się lekcja - przypomniała mi. Pod jej skórą zawrzała obronna magia,

zatruwająca słodki smak krwi.

Co ja najlepszego robiłam?

Z poczuciem winy puściłam Beę i wyprostowałam się. Byłam sobą przerażona. Nie

potrafiłam powstrzymać żądzy krwi, nawet kiedy chodziło o moją niegdyś Najlepszą

Przyjaciółkę. Łowy skończyłyby się totalną klęską. Na samą myśl o tym zrobiło mi się

niedobrze.

- Och! Strasznie cię przepraszam! - Sądząc z drżenia mojego głosu, jej magia działała.

Już nie byłam otumaniona zaklęciem mamy. Zaczęłam tańczyć ze szczęścia. - Udało się! -

Uściskałam ją mocno. - Och, dziękuję! Udało się!

- Pakujemy się w duże kłopoty - wymamrotała. - A swoją drogą twoja natura wampira

jest z gatunku silnych.

Roześmiałam się. Ucałowałabym ją, jednak pomyślałam, że usmaruję jej policzek

krwią.

- Chodź. Jesteśmy do tyłu tylko o kilka minut. - Pociągnęłam ją do drzwi, ale mnie

powstrzymała.

- Potrzebujesz serwetki. - Zrobiła wymowny gest przy wargach.

W lustrze mogłam zobaczyć, co miała na myśli. Wyglądałam, jakby przydarzył mi się

jakiś paskudny wypadek ze szminką. Bea pogrzebała w torebce, podała mi chusteczkę, a dla

siebie wyjęła plaster z opatrunkiem.

- Okej - powiedziała, zatrzaskując torebkę. - Teraz możemy iść.

Pan Martinez nie był zbyt zadowolony z naszego opóźnionego wtargnięcia.

Wskazałam na dłoń Bei i skłamałam, że musiałyśmy wstąpić do pielęgniarki. Miał sceptyczną

minę. Zasugerował, by następnym razem poprosić pielęgniarkę o usprawiedliwienie. Ze

skruchą skinęłyśmy głowami i wsunęłyśmy się na swoje miejsca.

background image

Podczas czytania tekstu zauważyłam, że Bea ukradkiem mnie obserwuje. Czyżby kły

były nadal widoczne? Nie czułam, żeby wsuwały się z powrotem, lecz nikt nie wytykał mnie

palcami ani się nie gapił.

Żałowałam, że nie mogę z nią pogadać. Postąpiła tak odważnie. Mogłam sobie

wyobrazić, jak trudno jej było zdecydować się, by mi pomóc, zwłaszcza w taki sposób.

Zastanawiałam się, co skłoniło ją do zmiany zdania. Naprawdę musiało ją ruszyć, kiedy

zobaczyła mnie spętaną zaklęciem mamy.

A jeśli już o tym mowa, miałam wrażenie, jakbym właśnie się obudziła. Wszystko

wydawało się jaśniejsze, bardziej rześkie. Mogłabym zaśpiewać albo zatańczyć gigę, ale wtedy

z pewnością zostałabym za karę po lekcjach. Tak czy inaczej, byłam po prostu wdzięczna, że

potrafiłam uważać, kiedy nadeszła moja kolej czytania.

W poniedziałek miał być test. Wszyscy jęknęli, gdy pan Martinez przypomniał, żeby

powtórzyć sztukę i notatki. Mogliśmy się spodziewać otwartych pytań.

A jednak z mojej twarzy nie schodził radosny uśmiech. Już wybiegałam na korytarz,

kiedy pan Martinez mnie zawołał. Bea rzuciła mi spojrzenie, które, miałam nadzieję,

oznaczało, że zaczeka. Kiwnęłam jej głową.

- Martwię się o ciebie - powiedział. - Twoje zachowanie jest bardzo niestabilne.

Bierzesz?

Biorę? Zajęło mi dobrych kilka sekund, zanim załapałam, o co chodzi.

- Narkotyki? Nie. Skąd! - Patrzył na mnie, wyraźnie oczekując wyjaśnień. - Mam

pewne... kłopoty w domu.

Było to daleko idące niedomówienie, lecz chyba go zadowoliło.

- Wiesz, że zawsze możesz ze mną porozmawiać. Poza tym szkoła ma psychologów.

Jakbym mogła zwierzyć się im z mojej nowej pasji do ssania ludzkiej krwi!

- Tak, dziękuję - odparłam, pragnąc już iść.

- Już idź - rzucił z uśmiechem. - Ale uważaj na siebie. Nie chcę stracić dobrej aktorki.

Jest ich tak niewiele.

Komplement z ust Herr Dyrektora? Cudom i dziwom nie będzie końca?

Dziewczyny czekały na mnie przy szafce Bei. Taylor z ciekawością spoglądała to na

mnie, to na nią.

- Więc znowu wszystkie jesteśmy przyjaciółkami?

background image

Zaczęłam entuzjastycznie kiwać głową, jednak Bea odparła:

- Mamy tymczasowe zawieszenie broni.

Tymczasowe?

- Znaczy, impreza jest aktualna? - zapytała Taylor.

- Impreza? - zdziwiła się Bea. Taylor zrzedła mina.

- Urodzinowa. Dla Any?

- Och - powiedziała Bea, patrząc na mnie. - Dziś wieczorem jest impreza u Nika. Nie

lepiej mieć dwa w jednym?

- Nie dostanę się. - Taylor posmutniała. - Nie ma już wejściówek.

- Ano, możesz nas wprowadzić, prawda? - rzuciła Bea. W jej głosie brzmiała jakaś

lodowata ostrość, kiedy dodała: - W końcu Nik to twój chłopak. Co ty na to?

Odniosłam wrażenie, że jeśli chcę mieć jakąkolwiek nadzieję na stałe zawieszenie

broni, nie ma innego wyjścia, tylko uśmiechnąć się i powiedzieć: „Pewnie!“

Przy Taylor trajkoczącej z podnieceniem o udziale w wydarzeniu sezonu nie miałam

szansy zapytać Bei, czym się kierowała, pomagając mi. Zwłaszcza gdy stało się jasne, że jest

zazdrosna o mnie i Nikolaia.

Miałam jeszcze inny poważny problem. Mama była w stanie stwierdzić, że

przełamałyśmy jej zaklęcie. Nie mogłam pojawić się w domu, jak gdyby nigdy nic.

Ryzykowałabym, że znowu wpadnę w sidła.

Dokąd iść? Pomyślałam, by zadzwonić do Nika, ale wiedziałam, że jest zajęty

przygotowaniami do wieczornego występu. Nie chciałam mu przeszkadzać, zwłaszcza że i tak

musiałam go poprosić o dużą grzeczność.

Zastanawiając się, co robić, wysłałam SMS z pytaniem, czy nic się nie stanie, jeśli

przyprowadzę dwie przyjaciółki. Trochę mu podkadziłam, dodając, że to ponoć najlepsza

impreza w mieście. Liczyłam, że pochlebstwo zadziała. Nie miałam pojęcia, jak Bea

zareagowałaby, gdybym nie załatwiła wstępu.

Wsiadłam do szkolnego autobusu i znalazłam wolne miejsce. Uznałam, że skoro nie

wiem, gdzie się przechować, równie dobrze mogę pojechać w swoje okolice. Słońce nagrzało

winylowe siedzenia. Mrużąc oczy od jego blasku, cieszyłam się wrześniowym wietrzykiem,

który wpadał przez uchylone okna.

background image

Może powinnam spróbować odnaleźć Eliasa? Miałam poczucie, że jestem mu winna

wyjaśnienia w kwestii Nika i mojej wczorajszej nagłej ucieczki. Jednak wizja przekradania się

podziemiami St. Paul jakoś do mnie nie przemówiła.

Autobus, podskakując, toczył się przez miasto. Obserwowałam mijające nas

samochody. Wkrótce wjechaliśmy w spokojniejsze ulice. Zaczęłam się zbierać, bo w oddali

zobaczyłam swój przystanek.

I stojącą na rogu mamę.

Co ona tu robiła?

background image

Rozdział 20

Kurczę blade! Czekała na mnie.

Osunęłam się na siedzeniu, żeby nie mogła mnie zauważyć. Widocznie wyczuła

moment, kiedy zniszczyłyśmy z Beą jej zaklęcie. Autobus zbliżał się do przystanku. Zawsze

wysiadałam na następnym, ale teraz szybko złapałam swoje rzeczy i z grupą jakichś dziewczyn

przepchnęłam się do wyjścia. Kierowca obrzucił mnie dziwnym spojrzeniem, jednak nic nie

powiedział.

Starałam się wmieszać w tłum. Szczęśliwie był to dość ruchliwy przystanek. Na

kilkoro dzieciaków czekali rodzice. Podążyłam za którymś maluchem, udając, że jesteśmy

jedną dużą szczęśliwą rodziną. Kiedy tylko skręciliśmy za róg, zaczęłam biec.

Euforia wywołana krwią Bei już się skończyła. Pokonałam niecałą przecznicę, a byłam

mokra od potu. Upalne słońce sprawiało, że nogi mi ciążyły, mimo to nie przystawałam.

Pobiegłam na wzgórze, w stronę University Club, potem na dół, stromym zboczem w stronę

szpitala dziecięcego i obrzeży śródmieścia.

Musiałam zwolnić albo zaryzykować wywrotkę na ścieżce o ostrych zakrętach. Byłam

pewna, że mama nie widziała, jak wcześniej wysiadłam, a mimo to regularnie oglądałam się za

siebie. Rozległ się sygnał mojej komórki, aż się przestraszyłam. Wyciągnęłam ją. Oczywiście,

mama. Nie było mowy, żebym odebrała. Pozwoliłam jej dzwonić, dopóki nie włączyła się

poczta głosowa.

Ale dało mi to do myślenia. Zatelefonować do Bei? Może mogłabym poczekać u niej

w domu. Nie, nasze mamy są w zbyt bliskich stosunkach. A poza tym miałyśmy tymczasowe

zawieszenie broni. Nie chciałam, żeby Bea znowu musiała wybierać pomiędzy czarownicami a

wampirami, zwłaszcza że widziała mnie, kiedy ujawniłam żądzę krwi i swoją wampirzą naturę.

Taylor? Nigdy do niej nie chodziłam. Oczywiście, ona do mnie też. Mama nie

pozwalała mi przyprowadzać do domu nikogo, kto nie był wprowadzony w temat

Prawdziwych Czarownic.

Zdarzały się chwile, takie jak ta, kiedy żałowałam, że nie mam więcej przyjaciół.

Tymczasem znalazłam się u stóp wzgórza. Teraz dokąd? Pomyślałam, że mogę po

prostu poszukać jakiejś kafejki i tam posiedzieć. Zaczynały się najgorsze godziny szczytu.

Wąskie ulice śródmieścia były pełne pojazdów wszelkiego kształtu i rozmiaru. W St. Paul nie

background image

ma przepychających się tłumów, ale grupy pracowników szpitala, w strojach ze Snoopym,

czekały na autobus albo energicznym krokiem podążały w stronę parkingu. Szyby okien

odbijały różowawy słoneczny blask. Skądś niedaleko dobiegała woń kawy zmieszana z

zapachem zmęczenia i ulicy.

Zwolniłam kroku. Miasto wokół mnie było w ruchu, słońce chyliło się ku zachodowi.

Wysoka na półtora metra podobizna Woodstocka

3

pomalowana na granatowo, żeby

przypominać kosmos, i ozdobiona gromadą białych gwiazd, uśmiechnęła się do mnie, kiedy ją

mijałam. Kawałek dalej dostrzegłam bar kawowy.

Nabity był ludźmi, którzy po pracy załatwiali tu jakieś swoje sprawy, ale znalazłam

wolne miejsce. Sprawdziłam, która godzina. Impreza u Nika nie zacznie się wcześniej niż o

ósmej. Więc kupiłam sok pomarańczowy, wyciągnęłam pracę domową i próbowałam

skoncentrować się na Szekspirze, Wielkim Kryzysie i matmie.

Byłam całkowicie pogrążona we wzorach, kiedy zamigotał ekranik mojej komórki.

Sprawdziłam. Wiadomość od Nikolaia! Moje przyjaciółki, oczywiście, będą mile widziane,

lecz, niestety, nie mógł po mnie przyjechać. Czy sama jakoś dotrę?

Byłam pewna, że tak. Jeśli nie inaczej, to zawsze pozostawał autobus. Napisałam to

Nikowi. I pamiętałam, żeby dodać: „Połamania nóg!“

Dwie sekundy później dostałam w odpowiedzi uśmiechniętą buźkę.

Kiedy słońce zaszło, kafejka się wyludniła. Rzut oka na ulicę uświadomił mi, że z

chodnikami było podobnie. Musiałam się roześmiać. St. Paul cieszy się opinią miasta, które po

piątej kompletnie pustoszeje. Najwyraźniej to prawda.

Widać było, że szybko zbliża się jesień. Z każdym dniem słońce zachodziło coraz

wcześniej. Wkrótce wiele osób zacznie wychodzić do pracy jeszcze po ciemku i wracać do

domu o zmroku. Ominie ich nawet ta odrobina światła, którą ma do zaoferowania zima w

Minnesocie.

Pochyliłam głowę nad książkami i wróciłam do nauki. Jak tak dalej pójdzie, skończę ze

średnią A. Ale co innego miałam do roboty? Nadal pozostawał kawał czasu do zabicia, zanim

w ogóle będzie warto się zastanawiać nad wyruszeniem do Nikolaia.

3

W St. Paul urodził się i wychował Charles Schulz, twórca Snoopy'ego i pozostałych Fistaszków. Miasto uczciło go, ustawiając

w różnych miejscach rzeźby przedstawiające te słynne rysunkowe postacie (przyp. tłum)

background image

Upiłam łyk soku i westchnęłam. Co powinnam zrobić? Przynajmniej Bea znowu się ze

mną przyjaźniła. Mniej więcej. Tak czy inaczej, byłam jej bardzo wdzięczna, że pomogła mi

otrząsnąć się ze stanu zombi. Skąd pochodzi moja moc? Wampiry nie powinny władać żadną

magią, poza swoimi wyjątkowymi zdolnościami wynikającymi z ich natury.

A jednak, kiedy się skoncentrowałam, nadal jeszcze czułam elektryzujący dreszcz,

który przebiegał mi tuż pod skórą, tam i z powrotem. Palce z roztargnieniem kartkowały

podręcznik, jakby szukały w nim odpowiedzi. W pewnej chwili mój wzrok padł na rysunek z

magnesem. Był to swego rodzaju diagram, dotyczący wytwarzania prądu elektrycznego przy

użyciu koła i magnesu w urządzeniu zwanym dynamem, czy jakoś tak - nie miałam pewności -

jednak obrazek mnie zainteresował.

Hm, energia jest wytwarzana na skutek przyciągania i odpychania się dwóch

przeciwnych sił. Magnes ma dwa bieguny, północny i południowy, plusowy i minusowy...

Trochę tak jak ja. Zaraz, zaraz, to interesująca teoria.

Może Taylor ma rację? Może niedokonywanie wyboru pozwala korzystać z obu

dziedzictw? Może pomiędzy tymi dwoma przeciwnymi biegunami krzesze się iskra energii -

magia?

Był w tym sens. Uśmiechnęłam się do tej myśli. Fajnie. Nareszcie odkryłam własną

magię.

Ale dlaczego początkowo wydawała mi się zimna jak lód?

Obserwowałam przez okno autobus, który niezdarnie skręcał za róg. Był to jeden z

tych przegubowców, z harmonijką łączącą dwie połowy.

Potem powróciłam spojrzeniem do podręcznika i z namysłem podrapałam się po

głowie. Może moja magia potrzebowała połączenia dwóch kabelków, żeby odpalić, tak jak

dynamo musi mieć coś, co uruchamia koło? Może wydawała się zimna, bo żeby ją ożywić,

najpierw musiałam uzyskać skądś energię? Gdybym bezwiednie ciągnęła własną wewnętrzną

energię, mogłabym doznać faktycznego spadku temperatury ciała lub czegoś podobnego.

I właśnie dlatego musiałam skosztować krwi Bei! To ona wprawiła moją magię w

ruch.

Okej, to ciekawa hipoteza. Gdyby tylko udało mi się przetestować ją w realu!

background image

Z uśmiechem zamknęłam książkę. Wkuwanie nauk ścisłych mimo wszystko się

opłaciło. Teraz ruszałam na podbój dziejów Ameryki - może kryją się w nich jakieś

wskazówki co do dawno zapomnianej kultury wampirów. Ha!

Okazało się, że w amerykańskiej historii nie ma zbyt wielu odpowiedzi. Kiedy znowu

podniosłam oczy, poczułam, że ktoś mnie obserwuje. Uważnie rozejrzałam się po kafejce.

Była praktycznie pusta. Barista krzątał się za kontuarem, a jedyna klientka oprócz mnie

siedziała zapatrzona w ekran laptopa. Poza tym miałam cały lokal dla siebie.

Na zewnątrz panowały kompletne ciemności. Niewiele mogłam dostrzec, oprócz

własnego widmowego odbicia, a jednak nadal miałam wrażenie, że czuję na plecach czyjś

wzrok.

Uznawszy, że to gra wyobraźni albo może mój stały obserwator, Elias, podniosłam się

i rozprostowałam nogi, które zaczynały mi już cierpnąć. W tym momencie otworzyły się drzwi

i weszło dwóch mężczyzn. Ubrani w białe koszule, czarne krawaty, wyjściowe spodnie i

trencze wyglądali jak mormońscy misjonarze. Jedyne, czego im brakowało, to rowerowych

kasków wetkniętych pod pachę. Znowu zajęłam się książkami, ale nieznajomi wyraźnie

zmierzali w moją stronę. Było w nich coś, co kazało mi jeszcze raz im się przyjrzeć.

Blask elektrycznych świateł odbijał się w ich oczach. Kocich ślepiach. Wampiry?

Jeśli tak, to akurat ci dwaj nie wyglądali przyjaźnie. Zgarnęłam swoje rzeczy

najszybciej jak potrafiłam i rozejrzałam się, próbując zlokalizować wyjście, które pozwoli mi

wydostać się z kafejki, żebym nie musiała przechodzić obok nich. Zanim jednak zdążyłam

zapiąć plecak i zarzucić go na ramię, byli już przy moim stoliku. Jeden z nich ujął mnie za

łokieć i przytrzymał jak w imadle.

- Pora iść - oznajmił. Po czym wydął wargi i dodał: - Księżniczko.

Usiłowałam wyrwać się z uścisku.

- Puść mnie.

Syknął, ukazując kły. Jego towarzysz pokręcił głową.

- Szybko - powiedział, zerkając za siebie, jakby coś sprawdzał. - Strażnik może się

pojawić w każdej chwili.

Miał na myśli Eliasa?

Pierwszy facet szarpnął mnie w stronę drzwi. Kopnęłam go w goleń, lecz bez

rezultatu.

background image

- Pomocy! - Ale barista i kobieta z laptopem nie okazali cienia zainteresowania.

Znowu krzyknęłam, tym razem głośniej.

- Nic z tego - poinformował mnie ten drugi. - Nocą to my tutaj władamy.

Mimo strachu o mało się nie roześmiałam. Nic dziwnego, że St. Paul cieszyło się

legendarną reputacją miasta o ulicach wyludnionych po zmroku! Ludzie zawsze wymyślali

jakieś wymówki, że jesteśmy bardzo norwescy albo bardzo zaściankowi, dopiero teraz

wszystko nabierało sensu. Mieszkańcy chowają się przed wampirami. Marzyłam, by ktoś

zauważył, że potrzebuję pomocy. Ale oczywiście nic z tego. Może wampiry użyły jakiegoś

osłonowego zaklęcia, które sprawiło, że nie sposób nas było zobaczyć?

Nie wiedziałam, co robić, więc stawiłam bierny opór, zmuszając ich, żeby ciągnęli

mnie do wyjścia. Warczeli i fukali, jednak ich siła była zdumiewająca. Zdołali wywlec mnie na

ulicę. Chociaż nie było nikogo w zasięgu wzroku, znowu zaczęłam wzywać pomocy. Może

gdyby Elias znalazł się w pobliżu, mógłby mnie usłyszeć?

Kiedy panika rozlała mi się po żyłach, poczułam, że z mojego słonecznego splotu

zaczyna wydobywać się na zewnątrz chłód. Serce spowolniło swój rytm. Powoli się

uspokajałam. Ostry ból w dziąsłach zasygnalizował wysuwanie się kłów. Moje członki stały się

jeszcze cięższe.

Poczułam, że porywacze bardziej się wysilają, żeby mnie dalej przepychać. Ciemności

trochę się przejaśniły, więc byłam w stanie celniej i mocniej kopać ich po kostkach.

Najwyraźniej moja wampiryczna moc zaczynała włączać się do gry.

Faceci wymienili zaniepokojone spojrzenia, po czym wzmocnili uścisk.

Na odległej ulicy zaturkotała furgonetka, ale poza tym panowała cisza wystarczająca,

żebym usłyszała kliknięcie świateł, kiedy zmieniały się na zielone. Na krawężnikach tłoczyły

się zaparkowane samochody, maska obok bagażnika, jednak ich właścicieli nigdzie nie było

widać.

- Dokąd mnie prowadzicie? - zażądałam odpowiedzi, starając się, żeby mój ton brzmiał

władczo.

- Do twojej matki. Królowej.

background image

Rozdział 21

Mojej matki? Kogo?

Nie mogli przecież mieć na myśli mojej matki?

- Jesteście wampirami, prawda? - spytałam, nadal próbując opóźniać naszą wędrówkę

w dół ulicy. Naburmuszyli się, więc poprawiłam: - To znaczy rycerzami królestwa mroku.

Jeden z nich gniewnie fuknął. Drugi powiedział:

- Jesteśmy rycerzami w służbie królowej.

Ach tak, musieli należeć do tych, którzy woleli być niewolnikami... o mój Boże,

niewolnikami czarowników!

A moja mama jest ich królową?!

W kółko opowiadała o prawowitości i traktatach... Wy nie zawieracie z nikim

traktatów, prawda?

- Moja matka jest królową czarowników?

Popatrzyli na mnie, jakbym właśnie zapytała, czy noc jest czarna. W ich oczach

mogłam wyczytać osłupienie.

- Oczywiście.

- Ale... ale - zająknęłam się - przecież nie ma żadnej hierarchii... To jest... to jest... -

Zmyłka dla niewtajemniczonych, uświadomiłam sobie. Z tego, jak mama na nich psioczyła,

widać było, że Starsi mają nad nią pewną władzę, jednak ona też była w kowenie potęgą. To

dlatego nalegała, żebym koniecznie najpierw przeszła Inicjację, a dopiero potem miała mi

wyjaśnić sprawę z Ramsesem. Dlatego była tak głęboko przeświadczona, że zdam i dlatego

tak się upierała, żeby dano mi kolejną szansę.

- Jasna cholera - wymamrotałam.

Porywacze ciągnęli mnie przez mały park wielkości kwartału ulic. Sztuczna rzeczka

bulgotała, spływając kaskadą po mosiężnych stopniach. Pożółkłe listki w kształcie serduszek

opadały z brzóz na chodnik i pomiędzy kępy ozdobnej trawy. Przeszliśmy pod miniaturową

kopułą muszli koncertowej, od której moje okrzyki protestu odbiły się tak głośnym echem, że

przerażona wiewiórka uciekła na drzewo, a stado gołębi poderwało się do lotu.

background image

Wreszcie dotarliśmy pod wejście jakiegoś budynku administracyjnego. Był stary: miał

kamienną fasadę z ozdobnymi ościeżami okien i płaskorzeźbionym pasem u samej góry.

Niewielka ilość światła przedostawała się przez małe szybki.

Żeby zaciągnąć mnie do środka, musieli otworzyć drzwi. Jeden z wampirów rozluźnił

uścisk, co dało mi szansę wywinąć im się z rąk. Zaklinowałam się tenisówkami w narożnikach

progu i rozłożywszy ramiona, mocno uchwyciłam framugę. Teraz, kiedy już wiedziałam, że

zabierają mnie do mamy, walczyłam nawet jeszcze zajadlej. Za skarby świata nie zamierzałam

tam wejść. Mama w najlepszym razie rzuci na mnie kolejny urok zombi.

I właśnie w tym momencie przybyła odsiecz, chociaż z boku wszystko to mogło

wyglądać raczej jak porachunki mafii.

Gdzieś za mną rozległ się pisk hamulców. Drzwi samochodu otworzyły się i

zatrzasnęły. Nagle nacisk z tyłu ustąpił. Facet szarpiący mnie za ręce podniósł ze zgrozą

wzrok i rzucił się do ucieczki. Sapiąc z wysiłku po tak długim oporze, odwróciłam się na

pięcie, gotowa stawić czoło nowemu zagrożeniu, jakiekolwiek by ono było.

Elias kierował wielką srebrzystą spluwę w pierś mojego porywacza, a dwóch innych

mężczyzn, których nie rozpoznawałam, mocno go przytrzymywało. Już miałam zapytać, co tu

się dzieje, kiedy wykonał znak krzyża nad głową wyglądającego jak mormon przeciwnika i

pociągnął za spust.

Skuliłam się, oczekując donośnej eksplozji. Ale pistolet musiał mieć tłumik, bo rozległ

się jedynie cichy szczęk. Ciało porywacza szarpnęło się, przeszyte kulą, która trafiła prosto w

pierś.

Wydałam zduszony okrzyk. Spodziewałam się, że facet rozsypie się w proch albo

zniknie niczym Obi-Wan Kenobi, pozostawiwszy po sobie tylko ubranie. Lecz zamiast tego,

osunął się bezwładnie. Jego oczy, rozszerzone zgrozą i szokiem, patrzyły nieruchomo.

Nie żył.

Czyżbym się co do niego myliła? Mimo wszystko był istotą ludzką? Żołądek skręcał mi

się w konwulsjach. Dziwne tylko, że nigdzie nie było widać krwi. Wydawałoby się, że przy

ranie od postrzału z tak bliskiej odległości powinna być rozbryzgana wszędzie dokoła. Czy

wampiry nie krwawią? Więc może jednak był wampirem?

Wiedziałam tylko, że jest mi niedobrze. Im dłużej wpatrywałam się w zmarłego, tym

okropniej kotłowało mi się w brzuchu.

background image

Elias wsunął broń do kabury pod płaszczem i skinął ręką tym dwóm przytrzymującym

ciało. Powlekli je do samochodu i bez większych ceregieli upchnęli w bagażniku.

Zbyt wstrząśnięta, by zdobyć się na jakąkolwiek reakcję, pozwoliłam, żeby Elias

łagodnie poprowadził mnie w stronę auta.

- Musimy jechać, o pani.

- Ten człowiek nie żyje - wykrztusiłam. Nie mogłam oderwać wzroku od bagażnika,

podczas gdy mój opiekun otwierał przede mną drzwi. - Zabiłeś go. Zastrzeliłeś.

Elias cierpliwie pokiwał głową i pomógł mi zająć miejsce po stronie pasażera.

- To godne pożałowania - przyznał. - Bynajmniej nie cieszy mnie eliminowanie

naszych, ale ten akurat sam wybrał swój los.

- Więc był wampirem... albo demonem - powiedziałam, czując dziwną ulgę. - Można

tak po prostu zastrzelić demona?

- Jeśli się ma specjalny pistolet - odparł.

- I srebrne kule?

- Magiczne. - Zatrzasnął moje drzwi. Obserwowałam w lusterku wstecznym, jak dwa

pozostałe wampiry wślizgują się na tylne siedzenie. Po raz pierwszy mogłam im się dobrze

przyjrzeć. Jeden z nich okazał się Azjatą z długimi włosami ściągniętymi do tyłu w koński

ogon. Samą górę czoła, skąd mogłaby wyrastać grzywka, miał wygoloną. Drugi był

czarnoskóry, z krótko ostrzyżonymi włosami. Mrugnął do mnie i uśmiechnął się, kiedy

zauważył, że się im przyglądam. Odpowiedziałam mu uśmiechem, chociaż mój umysł nie mógł

się pozbyć obrazu trupa w bagażniku. Zadrżałam na myśl, że siedzę tak blisko prawdziwych

zwłok.

Drzwi po stronie kierowcy się otworzyły. Elias opadł niedbale na swój fotel. Odwrócił

się i zagadał do tych dwóch z tyłu po grecku. Okej, to mógł być japoński albo niemiecki, na

pewno jednak nie angielski, więc nie miałam pojęcia, o co chodziło. Oni najwyraźniej mieli, bo

pokiwali głowami, jakby ze zrozumieniem.

- A gdzie się podział jeszcze jeden? - zapytałam. Wydawało mi się, że przedtem

widziałam ich trzech.

- Jedna - poprawił beztrosko Elias, odpalając silnik. - Porucznik ruszyła w pościg za

drugim napastnikiem. Przy odrobinie szczęścia zatrzyma go, zanim on zdąży zaalarmować

królową.

background image

- Która jest moją mamą... wiedziałeś o tym?

Elias ze zdumienia otworzył usta, ale po chwili jego uwagę odwrócił zgiełk

dobiegający z wnętrza budynku. Też podążyłam spojrzeniem w tamtą stronę. W drzwiach,

gdzie tak mocno się zapierałam, żeby nie przekroczyć ich progu, ukazała się grupa ludzi. Elias

wcisnął gaz do dechy. Odjechaliśmy, zanim oni zdążyli dopaść chodnika.

- Wygląda na to, że porucznik nie dała rady - zauważył sucho.

Światła uliczne w śródmieściu zostały zsynchronizowane w taki sposób, że Elias zdołał

przejechać zaledwie przecznicę i już musiał zatrzymać się na czerwonym. Wahał się tylko

sekundę, po czym wystartował przez skrzyżowanie. Chociaż o tej porze nie było już właściwie

ruchu, zaciskałam powieki, dopóki nie przedostaliśmy się na drugą stronę. Potem powtórnie

sprawdziłam, czy mam zapięty pas.

Z tyłu usłyszałam dwa kliknięcia.

Kiedy zerknęłam w lusterko, Azjata wzruszył ramionami, dając do zrozumienia, że

lepiej się zabezpieczyć, niż potem żałować.

- Co się przed chwilą stało?

- Przejechałem na czerwonym.

- Nie, mam na myśli to, co wydarzyło się wcześniej.

- O mało nie zostałaś uprowadzona, moja pani -odparł.

- Tyle sama wiem. Ale dlaczego?

- Nie mam pojęcia.

Nagle przed nami, na środku ulicy pojawiła się jakaś postać. Elias instynktownie

nacisnął hamulec. Powinnam była się domyślić, że to pułapka. Nikt nie chodzi ulicami St. Paul

po zmroku. Zbyt późno odkryliśmy zasadzkę. Gdy tylko samochód się zatrzymał, zostaliśmy

otoczeni przez wampiry.

- Pora się poddać, kapitanie. - To był głos mamy.

background image

Rozdział 22

Elias niebezpiecznie zwiększył obroty silnika. Położyłam dłoń na kierownicy.

- To moja mama! Nawet o tym nie myśl.

- A gdybym tak wrzucił wsteczny bieg i przejechał po tych za nami?

- Albo po tych na chodniku? - zaproponował jeden z naszych współpasażerów.

- Bądźcie poważni - poprosiłam, chociaż przyszło mi do głowy, że może właśnie są.

Odpięłam pas. - Wysiadam.

Elias błagalnie dotknął mojego kolana.

- To błąd - powiedział. - Ale skoro chcesz stawić im czoło, staniemy przy tobie.

Faceci na tylnym siedzeniu pokiwali głowami. Nie wiadomo skąd, Azjata wydobył

elegancką katanę, a ten drugi zakrzywiony bułat.

Co to miało być? Gra wideo? A poza tym, kto zabiera miecz na strzelaninę?

Jednak zagrożenie było widoczne gołym okiem.

- Nie chcę walki. Nie dojdzie do przemocy - oznajmiłam. - Może uda mi się

porozmawiać z mamą, przekonać ją.

- Że powinniśmy być wolni? - Elias uniósł brwi. - Jeśli tak, okażesz się lepszą

negocjatorką niż wszyscy dotychczasowi emisariusze królestwa mroku.

- Jest moją mamą - przypomniałam mu, sięgając do klamki. - Myślę, że nie najgorzej

się dogadujemy.

Miałam nadzieję, że tak właśnie jest, bo ich był tam tłum, a nas tylko czworo.

Przełknęłam ślinę i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Dźwięk odbił się głucho pomiędzy wysokimi

budynkami.

Mama wystąpiła naprzód. Wyglądałoby to znacznie bardziej malowniczo, gdyby

przebrała się w coś powłóczystego i królewskiego, ale nadal miała na sobie swój uczelniany

strój: spódnicę do kolan, buty na płaskich obcasach, bluzkę i bezkształtny żakiet. Okulary

błyszczały jej w świetle latarń, przesłaniając widok oczu.

Okrążyłam samochód, żeby wyjść jej na spotkanie. Elias natychmiast pojawił się u

mego boku. Dwaj pozostali dosłownie obstawiali mnie z tyłu.

Na twarzy mamy pojawił się ponury uśmiech.

- Widzę, że przyprowadziłaś mi Gwardię Pretoriańską. Nie lada wyczyn.

background image

- To nie kapitulacja - oznajmił Elias. - Chcemy pertraktować.

Fala chichotów przetoczyła się przez gromadę wampirów, ale mama podniosła rękę,

żeby ich uciszyć.

- Zgoda na pertraktacje - powiedziała.

- Co to są pertraktacje? - szepnęłam do Eliasa.

- Powiedzmy, że negocjacje na polu bitwy - odparł. Zauważyłam, jak w pewnym

momencie wyciągnął pistolet z kabury. Trzymał go niedbale opuszczony. Była to jakaś broń

samopowtarzalna. Nie miałam pojęcia, ile to oznaczało pocisków, ale nawet gdyby Elias

okazał się strzelcem wyborowym, wątpiłam, żeby zdołał załatwić wszystkich wampirycznych

lojalistów, zanim nas dorwą.

A poza tym zauważyłam w tłumie kilka znajomych twarzy. Rozpaczliwie próbowałam

wypatrzyć Nikolaia albo jego ojca - o ile w ogóle bym go rozpoznała?

Miałam szukać faceta w cygańskich ciuchach i z nożem psychicznym

4

?

A może obaj kryli się gdzieś w ciemnościach?

Mama przyprowadziła kilku członków kowenu, w tym tatę Bei. Mogło być naprawdę

kiepsko. Elias i jego ekipa byli bez szans pod każdym względem.

Zostaliśmy totalnie wkręceni.

Rozejrzałam się dokoła i zauważyłam, że zatrzymaliśmy się w pobliżu krytego

parkingu, który służył również jako targowisko. Na słupach latarń jarzyły się pseudo-

staroświeckie kule. Pracowite pająki rozciągały swoje sieci pomiędzy wszelkimi dostępnymi

powierzchniami. Powietrze ochłodziło się i pachniało rzeką. Obciągnęłam na sobie kurtkę.

- Tylko jedno pytanie - rzuciłam, starając się skutecznie zapanować nad głosem, żeby

nie dygotał. - Czego ode mnie chcesz, mamo?

Mama poruszyła się i wyłoniła z cienia, jak gdyby trochę mięknąc.

- To nie tak. Niczego od ciebie nie chcę, kochanie. Po prostu muszę cię ochronić

przed tymi... - dosłyszałam w jej tonie pogardę - buntownikami, dopóki nie będziesz miała

możliwości znowu podejść do egzaminu Inicjacji.

Pewnie powinnam poczuć się urażona. Szydziła z moich przyjaciół i najwyraźniej

rozkazała tamtym dwóm, żeby mnie porwali. Ale właściwie rozumiałam jej stanowisko.

4

Broń komiksowej bohaterki Psylocke (przyp. tłum).

background image

Mówiła jak każda mama. Nie chciała, żeby ktoś mnie skrzywdził ani żebym zadawała się z

niewłaściwym towarzystwem, że tak powiem.

Gdyby chodziło tylko o to, byłoby już po sprawie. Przeprosiłybyśmy się, uściskały i

wróciły do domu na pyszny kubek gorącej czekolady.

Jednak pozostawał prawdziwy problem.

- A co z pierwszą krwią? Jestem teraz wampirem, mamo. Już za późno, żeby mnie

chronić.

- Nie, posłuchaj, znalazłam rozwiązanie. Możemy cię skrępować.

Elias zesztywniał. Obydwa wampiry za moimi plecami drgnęły zaniepokojone i z lekka

uniosły swoje miecze.

- Skrępować? - szepnęłam do Eliasa.

- Zniewolić - odszepnął.

- Nie słuchaj rad tego osobnika - zdenerwowała się mama. - To nie będzie wcale tak

wyglądało, obiecuję.

Jakoś dziwnie wątpiłam. Nawet bez wyjaśnień Eliasa krępowanie nie brzmiało

zachęcająco. Widząc, że się waham, mama dodała:

- Skonsultowałam się ze Starszyzną. To ma szanse powodzenia. Przywiążemy

wampiryczną stronę twojej natury do magicznej. Zachowasz wolną wolę. Będziesz panią

samej siebie.

Brzmiało zgrabnie, chociaż nieco mgliście, jeśli chodzi o szczegóły.

Nagle z dachu dobiegł okrzyk:

- Bardzo to chwalebne, Amelio, ale zlekceważyłaś coś niezmiernie istotnego. - To był

Ramses. Wyciągnęliśmy szyje i zaczęliśmy się rozglądać. Wreszcie wypatrzyłam go za mamą.

Siedział w kucki na gzymsie otaczającym płaski dach parkingu i obserwował nas z góry, spoza

napisu „wjazd“. Łokciami opierał się niedbale o literę Z. - Talizman więzów dawno zaginął.

Nie możesz już go używać przeciwko nam - oznajmił. - Żeby zrobić tak, jak proponujesz,

musiałabyś zniszczyć w naszej córce wampira. Jak masz zamiar to załatwić?

Mama najwyraźniej nie wiedziała, co odpowiedzieć, bo wrzasnęła:

- Pojmać ich!

Potem rozpętało się piekło.

background image

Ramses nie pojawił się sam. W tym samym momencie, kiedy otaczająca nas gromada

rzuciła się naprzód, wampiry zaczęły spadać jak z nieba, z każdego dachu.

Elias nie wahał się ani sekundy. Uniósł broń gotową do strzału i delikatnie wepchnął

mnie za swoje plecy. Jednocześnie jego ludzie z wojskową precyzją sformowali szyk.

Obie armie dorównywały sobie liczebnością, niemal co do osoby. Zauważyłam, że

grupa wampirów chroniła mamę w taki sam sposób, w jaki ludzie Eliasa strzegli mnie. Mama

krzyknęła do kogoś, żeby „osłaniać czarowników“. W tej samej chwili Ramses wydał swoim

komendę, żeby „brać czarowników“.

Usiłowałam wypatrzyć ojca Bei. Rozpaczliwie próbowałam dostrzec w tłumie innych

przyjaciół z kowenu. O ile mogłam się zorientować spoza barów moich obrońców, panował

straszny chaos. Żałowałam, że żadna ze stron nie nosi mundurów. Wtedy mogłabym się

połapać, którzy to ludzie mamy, a którzy podlegają tacie. Większość walczących była

nieuzbrojona. W ruch poszły pięści, pazury i zęby. Niektórzy, jak mi się zdaje, przynieśli kije

bejsbolowe i łańcuchy.

Nikt, oprócz Eliasa i jego dwóch pretorianów, nie miał przy sobie prawdziwej broni.

Elias mógł użyć pistoletu w obronie własnej i wystrzelać ludzi mamy jak kaczki, a jednak tego

nie zrobił. Wręcz przeciwnie, nie wykonywał żadnych agresywnych posunięć.

Kompletny obłęd. W samym centrum śródmieścia wampiry tłukły się na całego. Gdzie

są gliniarze!?

Przesunęłam do przodu plecak i zaczęłam w nim grzebać. Chciałam dostać się do

telefonu. Elias chyba wyczuł mój ruch, chociaż nie odrywał oczu od toczącej się wokół walki.

- Co robisz, o pani?

- Dzwonię pod 112 - odparłam. Skinął głową, jakby z aprobatą.

- Na swój sposób sprytna strategia. Ciekawe, czy się powiedzie.

Nie miałam czasu spytać go, co przez to rozumie. Znalazłam komórkę. Szybko

wystukałam numer, chociaż palce trzęsły mi się tak bardzo, że cudem się nie pomyliłam. Kiedy

wreszcie udało mi połączyć, prawie nie słyszałam operatorki. Chyba mówiła coś o moim

stanie.

- W śródmieściu St. Paul, w pobliżu targowiska, jest okropna bijatyka. - Po czym,

sądząc, że to policję bardziej zmobilizuje, dodałam; - Tabun ludzi. Chyba jakieś porachunki

gangów. Mają broń! I narkotyki! Muszę uciekać!

background image

Operatorka zaczęła wypytywać o jakieś detale, nazwisko, adres, ale się rozłączyłam.

Miałam tylko nadzieję, że gliny nie będą zwlekać. Chociaż wyglądało na to, że obie armie

znalazły się w sytuacji patowej.

I właśnie wtedy wyczułam pod stopami głuchy, wibrujący pomruk.

- Och, nie. Zamierzają użyć magii!

Elias zesztywniał i skierował na kogoś broń. Wyjrzałam mu spod uniesionej ręki.

Najwyraźniej mierzył do mamy.

- Nie! - krzyknęłam, chwytając go za ramię i próbując ściągnąć pistolet w dół.

- Ale jeśli oni skoordynują magię, to już po nas.

- Nie możesz jej zabić! - Musiałam coś zrobić. Gdybym potrafiła jakoś wykorzystać

swoją moc. Potrzebowałam tylko zapłonu.

- Ona nie zawaha się zrobić tego ze mną - mruknął. Puściłam tę uwagę mimo uszu.

- Pozwól, żebym cię ugryzła - zaproponowałam nagle, wprawiając w zdumienie nie

tylko jego, ale i samą siebie.

Po raz pierwszy od rozpoczęcia bitwy w pełni zwrócił na mnie uwagę.

- Co?

- Bea nauczyła mnie tego triku. Wydaje mi się, że potrafię przeciwdziałać ich magii. A

przynajmniej uruchomić własną. Pospiesz się - powiedziałam, czując, że zbliża się przypływ

zimna. - Daj mi rękę!

Czarnoskóry facet z bułatem szarpnął głową do tyłu i runął niemal u stóp Eliasa. Ktoś

musiał trafić go kamieniem. Trzymając się za czoło, próbował powoli dźwignąć się z ziemi.

Elias zaklął w tym języku, którego nie rozumiałam.

Wetknął pistolet do kabury, po czym podciągnął rękawy marynarki i koszuli. Uniósł mi

kciukiem podbródek i przez chwilę wpatrywał się w moje oczy. Potem bardzo poważnie

powiedział:

- Z własnej, nieprzymuszonej woli.

Azjata zauważył, co robimy i gwałtownie wciągnął oddech.

- Kapitanie?

- Słyszałeś moje słowa, poruczniku - rzucił ostro. Po czym zwrócił się do mnie: - Służę

ci, o pani.

background image

- Okej - mruknęłam, bo miałam wrażenie, że oczekuje ode mnie jakiejś odpowiedzi.

Kły jeszcze mi się nie pokazały, więc chwyciłam Eliasa za nadgarstek i mocno ugryzłam. Jego

krew eksplodowała mi w ustach.

background image

Rozdział 23

To doznanie owładnęło mną. Sądziłam, że wiem, czego się spodziewać, jednak krew

Eliasa była, jeśli to możliwe, jeszcze mocniejsza, bardziej intensywna. Rozchodziła się we

mnie błyskawicznie niczym przepływ prądu. Każde zakończenie nerwowe tańczyło, jakby kula

ziemska znowu zaczęła się obracać. Pijąc, musiałam przytrzymywać mu nadgarstek, bo

dygotałam całym ciałem i wstrząsały mną drgawki.

Odpuściłabym już, ale to działało!

Krew Eliasa miała o wiele większą moc niż krew Bei. Czułam, jak moja energia skacze

pomiędzy siłą wampira i magią czarownicy. Wcielałam swoją teorię w życie! Zdumiewające,

jak to doznanie przypominało wirowanie dynama. Iskra energii migała jak światło stroboskopu

wzdłuż moich zakończeń nerwowych. Tym razem nie chodziło o przepalenie sieci zaklęcia,

więc rosła dalej. Musiałam ją ukierunkować.

Skoncentrowałam całą wolę, używając umiejętności, które tak rozpaczliwie

próbowałam udoskonalać jako czarownica. Pragnęłam, żeby lód spłynął na ziemię.

Wyobrażałam sobie, jak rozpościera się wokoło niczym lodowisko.

Magia pod moimi stopami przestała wibrować, wygasła... zamarzła.

Prawdę mówiąc, była już najwyższa pora, żeby ją powstrzymać.

Przez chwilę znajdowałam się jakby na zewnątrz. Oglądałam całe to wydarzenie z

pozycji obserwatora. Na twarz otoczonej stronnikami mamy powoli wypływał wyraz

zrozumienia, że wspólna siła piątki Prawdziwych Czarowników została właśnie zdławiona.

Ramses, tocząc zażarty bój wręcz, od razu wyczuł zmianę sytuacji. Arcykapłana i pozostałych

czarowników wybuch mojej magii całkiem powalił. I zmroził w środku jesieni. Cool.

Zrobiłam to.

Miałam wielką ochotę pstryknąć komórką zdjęcie i rozesłać po znajomych.

Kiedy puściłam nadgarstek Eliasa, świat znowu ożył. Tak jakby. Wszyscy powoli

opuszczali pięści i broń. Ich uwaga kierowała się ku środkowi kręgu, gdzie stałam z

pokrwawionymi wargami.

Nikt się nie ruszył z miejsca. Na ulicy panowała cisza. Gdzieś daleko rozległo się

wycie syren. Ramses z namysłem zrobił krok w moją stronę. Potem głęboko się skłonił i

background image

przyklęknął na jedno kolano. Natychmiast wszyscy poddani królestwa mroku poszli w jego

ślady. To samo uczynił, nieodstępujący mnie, Elias. Mamie dosłownie opadła szczęka.

- To byłaś ty - szepnęła. - Twoja magia.

Tylko skinęłam głową, nie dowierzając wystarczająco własnemu głosowi. Teraz

policyjne syreny wyły już niedaleko.

- Ujrzyjcie swą prawą dziedziczkę! - zawołał ojciec Bei. - Tę, która kroczy pomiędzy

światami! - Najwyraźniej miało to jakiś głęboki sens, bo przez szeregi stojących przebiegły

stłumione okrzyki i szepty.

I po chwili wszyscy już byli na kolanach.

Oprócz mamy.

I mnie.

Stałyśmy naprzeciwko siebie. Jej twarz drgała, jakby mama nie wiedziała, co

powiedzieć albo zrobić.

Więc podbiegłam do niej i z całych sił się przytuliłam. Przez moment stała sztywno, nie

odwzajemniając uścisku. Potem usłyszałam, jak pociąga nosem, i poczułam, że mocno oplata

mnie ramionami. Rozległy się wiwaty i radosne okrzyki. Kiedy wydobyłam się z jej objęć,

mama miała łzy w oczach. Na widok mojej twarzy się skrzywiła. Kciukiem otarła mi usta.

- Zawsze nieporządnie jadłaś.

Czerwone i białe światła odbijały się w szybach okolicznych budynków. Policja była

już prawie na miejscu.

- Rozejść się! - usłyszałam komendę mamy. Po chwili Ramses wydał podobny rozkaz

swoim ludziom, ale sam został i podszedł do nas.

- Myliłem się - powiedział cicho. - Nasza córka jest silniejsza, kiedy stoi pomiędzy

dwoma światami. Próba uczynienia z niej wyłącznie wampira była błędem.

Spojrzałam na mamę. Widziałam, jak rysy jej tężeją. Nie chciała przyznać się do

porażki.

- Trudno zaprzeczyć temu, co się wydarzyło - przytaknęła wreszcie.

Przez dłuższą chwilę patrzyli na siebie. Ramses odezwał się pierwszy:

- Zawieszenie broni?

- Tak - odparła szorstko, nadal obejmując mnie ramieniem. - Na to się zgodzę. A teraz

odejdź i nie zbliżaj się więcej do mojej córki.

background image

Zaczęłam coś mówić, lecz wówczas Elias stanął u boku swego księcia.

- To niemożliwe. Połączyliśmy się z Aną więzami krwi. Jest moją oblubienicą.

- Znaczy, mamy się pobrać? - wybełkotałam, wyrywając się z maminego uścisku, żeby

popatrzyć na Eliasa. Prezentował się wspaniale. Fajnie, że byłam jego wybranką i w ogóle, ale

nie czułam się jeszcze gotowa, żeby zostać czyjąś żoną czy nawet narzeczoną.

W naszą stronę pędził na pełnym gazie wóz policyjny. Odskoczyliśmy na chodnik. Nie

zatrzymał się, chyba ścigał kogoś innego.

- Czy było to z własnej, nieprzymuszonej woli? - zapytał Ramses.

Przypomniało mi się, że tak właśnie brzmiały słowa Eliasa.

- Ale - zaprotestowałam - ale ja nie wiedziałam!

- Odtrącasz kapitana gwardii? - Mój ojciec wyglądał na wstrząśniętego.

- Możesz być pewny, że tak - oznajmiła mama. Wyraźnie miała ochotę skakać

wszystkim do oczu.

- Ależ nie. Zgadzam się! - zawołałam szybko, bo nie życzyłam sobie, żeby wtrącała się

w moje sprawy. Poza tym sądziłam, że w razie czego znajdzie się jakieś wyjście.

Twarz mamy wykrzywił gniew.

Ramses pokiwał głową. Spoglądając to na mnie, to na Eliasa, uśmiechnął się

nieznacznie.

- Może - powiedział - pewnego dnia pomiędzy naszymi ludami zapanuje prawdziwy

pokój.

Mama mruknęła coś, co zabrzmiało jak „po moim trupie“, zagłuszyła to jednak

chrząknięciem.

- Na razie usatysfakcjonuje nas zawieszenie broni. Ta krea... Kapitan może odwiedzać

Anę, tylko respektując ścisłe zasady konkurów. Wszyscy zgadzamy się co do tego? -

Spiorunowała Eliasa gniewnym spojrzeniem, prowokując go do awantury.

Nie miałam pojęcia, co to są zasady konkurów, ale cieszyłam się, że będę mogła

widywać Eliasa.

- I co ty na to? - spytałam go zachęcająco. Ciągle jeszcze czułam na języku smak jego

słodkiej krwi.

Elias popatrzył na mnie z uśmiechem. Jak zawsze dwornie skłonił głowę i przyłożył

dłoń do serca.

background image

- Będzie, jak sobie życzysz.

Coś mi zahuczało w kieszeni. Zapomniałam, że po telefonie na policję wepchnęłam

tam komórkę. Rzuciłam okiem na ekranik. Wiadomość od Bei: „Gdzie jesteś? Już się zaczęło.“

- Och - westchnęłam. - Muszę lecieć.

background image

Rozdział 24

Wymagało trochę polotu, żeby wszystko mamie wyjaśnić. Kiedy jednak usłyszała, że

impreza jest u Nikolaia, zaproponowała, że sama mnie tam odwiezie. Z poczuciem winy

pożegnałam Eliasa szybkim cmoknięciem w policzek. Obiecałam mu, że niedługo się

spotkamy. Miał rozczarowaną minę, ale tradycyjnie zachowywał się, jak na prawdziwego

dżentelmena przystało.

Byłyśmy już w połowie drogi, kiedy mama zdecydowała się na rozmowę.

- Wiesz, jest sposób na zerwanie zaręczyn - powiedziała. - To nic trudnego, tylko

formalność.

- Teraz nie jestem tym zainteresowana - odparłam. Rzecz w tym, iż wiedziałam, że

jeśli zerwę z Eliasem, mama znajdzie sposób, żeby w ogóle mnie powstrzymać od widywania

wampirów. Nie byłam na to gotowa. Miałam jeszcze sporo do nauczenia się o byciu

półwampirem. A oprócz tego naprawdę polubiłam Eliasa. Jest w nim coś, dzięki tej kociej

gracji i wszystkich jego dworskich fanaberii. Nie zamierzałam łamać mu serca. Jeszcze nie.

- Spotykasz się z Nikolaiem?

- Formalnie nie - stwierdziłam. I to była kolejna kwestia. Mimo sympatii do Nika nie

byłam jeszcze gotowa zostać jego dziewczyną. W każdym razie dopóki nie zrozumiem, jaki

jest naprawdę jego stosunek do wampirów. Nikolai potrafił zachowywać się przerażająco. Ale

z drugiej strony, potrafił też być fantastyczny.

Zastanawiałam się, czy będzie rozczarowany, że przegapił wielką bijatykę. A może

jego tata był tam przez cały czas... Nie miałam pojęcia. Uznałam, że pomyślę o tym później.

Mama pociągnęła nosem.

- Sądzę, że może go dość zmartwić wiadomość o twoich zaręczynach z kapitanem

Gwardii Pretoriańskiej, nie uważasz?

- Nie musi o tym wiedzieć, prawda, mamo?

- Zamierzasz chodzić na randki z obydwoma?

Czy miałam taki zamiar?

- Jakoś to załatwię - uspokoiłam ją. - Po swojemu.

Milczała przez dłuższy czas. Wreszcie powiedziała:

- W porządku.

background image

Coś podobnego? Zaufanie? Ze strony mamy? Chyba wyczuła moje zdumienie, bo

dodała:

- Dziś wieczorem udowodniłaś, że całkiem nieźle potrafisz sobie radzić, kochanie. Po

prostu zamierzam ufać, że dobrze cię wychowałam i że podejmiesz mądre decyzje.

- Naprawdę? - Mama westchnęła.

- Tylko... - Skręciła w ulicę, przy której mieszkał Nikolai. Samochody parkowały

szeregiem od przecznicy do przecznicy. Pokazałam, gdzie jest jego kamienica. Zatrzymała się.

- Tylko bądź w domu przed północą, Kopciuszku.

Uściskałam ją i ucałowałam.

- Dzięki, mamo!

John siedział na stołku przy drzwiach na dole i sprawdzał wejściówki. Akurat kłócił się

z jakąś parą, w której rozpoznałam Thompsona i Yvonne.

- Przykro mi - mówił właśnie, kiedy się zbliżałam. - Nie mogę was wpuścić. Żadne z

was nie ma biletu.

Na mój widok wychylił się zza nich i pomachał.

- Hej, Ano! Najwyższy czas, dziewczyno! Nik już się zastanawia, gdzie się podziałaś.

Spojrzenie, które posłał mi Thompson, było czystą zawiścią.

- Znasz tę kapelę?! - mruknął, kiedy radośnie go wymijałam. Musiałam hamować się z

całych sił, żeby nie pokazać mu języka albo nie zagrać na nosie.

- Przepraszam - powiedziałam, potrącając go lekko. Okej, musiałam trochę

pozadzierać nosa!

Thompson pociągnął Yvonne w dół po schodkach, mamrocząc coś o imprezie dla

stukniętych dziwadeł. Przez chwilę obserwowaliśmy z Johnem jego odwrót. Nie potrafiłam

całkiem powstrzymać uśmiechu.

Bo czy to nie była wielka frajda?

- Twoje przyjaciółki już są - oznajmił John. - Myślałem, że całkiem zrezygnowałaś.

- Miałam pewną rodzinną sprawę do załatwienia.

Pokiwał głową, jakby to wszystko wyjaśniało.

- Rodzina - mruknął. - Nie da się z nimi żyć i nie da się żyć bez nich.

- Można tak powiedzieć - przyznałam mu rację z uśmiechem.

- Powinnaś zejść na dół. Wiem, że Nik się ucieszy, gdy cię zobaczy.

background image

- Na dół?

Wskazał mi drzwi obok wejścia, których poprzednio nie zauważyłam.

- Sala rekreacyjna w piwnicy. Głównie dlatego wynajęliśmy to miejsce.

Podziękowałam mu i szybko zbiegłam po schodach. Drzwi do sali były otwarte.

Mogłam zobaczyć, że jest wypełniona po brzegi. Ściany pokrywała brzydka boazeria z lat

siedemdziesiątych. Podłoga była wyłożona różnokolorowym linoleum. Przez uchylone

okienka pod sufitem do dusznego wnętrza wpadało trochę powietrza. Piwniczne

pomieszczenie zaskakiwało wysokością. Na samym środku ktoś powiesił dyskotekową kulę.

Punkciki światła kołowały powoli wokół wirujących ciał.

Stałam w drzwiach, próbując wykombinować, jak się wepchnąć do środka. W tłumie

dostrzegłam Beę i Taylor. Tańczyły w pobliżu prowizorycznej sceny, w drugim końcu sali.

Wyglądały jak w transie. Bo dlaczego nie? Ledwie stanęłam w drzwiach, a już czułam, że

mięśnie ramion rozluźniają mi się po raz pierwszy od kilku dni, a na twarzy pojawia się

uśmiech. Wbrew temu, co twierdził Thompson, nie byłam żadnym dziwadłem. Wiedziałam,

kim jestem. Dampirem, księżniczką wampirów i czarowników. I dziewczyną, która ma zamiar

wspaniale się bawić...

Tylko na mnie popatrzcie.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Kocham cię prawie aż po śmierć
Wywiad z autorką Kocham Cię aż do śmierci
I nie opuszczę cię aż do śmierci
Co cię czeka po śmierci
I nie opuszczę Cię aż do śmierci Ks Jan Śledzianowski ebook
Rozeznawanie duchów cz 2, Po drugiej stronie-zycie po smierci
Głosy po śmierci Papieża, # Autobiografie,biografie,wspomnienia i pamiętniki
Kocham Cie
Dowody na istnienie Boga i życia po śmierci compressed
Po śmierci pojawia się tunel
Tajemnice zycia po smierci, ŻYCIE PO ŻYCIU
Żałoba po śmierci samobójczej
SZUKAM CIĘ KOCHAM CIĘ
Żydzi oczekują nadejścia Antychrysta Rabin Kaduri Moshiach objawi się Izraelowi po śmierci Sharon

więcej podobnych podstron