stare dobre małżeństwo,wywiad

background image

Stare Dobre Małżeństwo

Poezja musi podnosić z kolan

Z Krzysztofem Myszkowskim, liderem zespołu Stare Dobre Małżeństwo, rozmawia Joanna Lichocka

Od ilu lat trwa fenomen Starego Dobrego Małżeństwa?

Od dwudziestu pięciu lat. Biorąc pod uwagę pasję śpiewania wierszy, niewiele się dla mnie przez ten czas zmieniło.

Wciąż funkcjonuje w Polsce pewien zaklęty krąg kulturowy gromadzący ludzi poszukujących ważnych i ważkich

słów. Byli oni zawsze, bez względu na ustrój i wszelkie inne uwarunkowania. To swoisty mikrokosmos zbudowany z

ludzkiej wrażliwości, wyobraźni i chęci zmierzenia się z pogłębioną refleksją w piosence. Cały czas istnieje głód treści

i wartości innych niż te, które słychać w radiu.

Pytam o ten fenomen, bo właściwie można by mieć wrażenie, że w zasadzie w 2008 roku nie powinno pana być

już dawno na scenie. Stare Dobre Małżeństwo nie jest promowane przez żaden wielki koncern medialny, nie ma

pana w mediach komercyjnych, nie można zobaczyć w telewizji. Tymczasem na wasze koncerty wciąż

przychodzą tłumy i śpiewają razem z panem piosenki, które znają na pamięć. Na czym to polega?

Myślę, że decydenci w rozgłośniach nie doceniają tej publiczności, lekceważąc jej potrzeby i możliwości. Skazywanie

polskiej poezji i piosenki na antenową banicję to jedno z najpoważniejszych zaniedbań mediów. Nie godzę się na taki

stan rzeczy, dając temu wyraz podczas koncertów w mniej lub bardziej zawoalowanej formie. Sądząc po reakcji

widowni, nie ja jeden mam o to żal. Trudno bowiem znieść wszechobecny zalew anglosaskiego popu. Jeśli mamy

rozmawiać o Polsce i Polakach używajmy rodzimego języka, który jest piękny jak żaden inny, a wypierać go zaczyna

bezkarnie angielski, francuski, czy nawet bardziej egzotyczne narzecza. Tymczasem słowo - polskie słowo - jest

podstawową wartością, dla której ludzie przychodzą na nasze koncerty.

Skąd właściwie wiedzą o pana koncertach?

Z plakatów, jeśli organizatorzy zdążą je rozwiesić. Często zdarza się tak, że bilety znikają z kas szybciej niż informacja

dociera na słupy. Poza tym bardzo skutecznie działa internet. Trudno mi mówić o tym, jak pani określa fenomenie,

mogę jedynie do znudzenia zapewniać o mojej adoracji słów w piosence. Słów, które niosą coś więcej niż - za

przeproszeniem - jakieś miłosne brednie, że ona odeszła, a on nie przyszedł. Większość piosenek popularnych, to

właśnie tego typu wyznania. Mnie interesują sprawy nieco inne. Wiek, w którym jestem też już obliguje do snucia

poważniejszej refleksji. Stawiania pytań o wiarę i zwątpienie, o alienację własną i tę dookoła, o sprawiedliwość,

wolność, śmierć. Dociekanie prawdy nierozdwajalnej. Priorytety, którymi niby każdy człowiek nasiąka od dziecka, a

potem gdzieś je gubi w pogoni za mamoną, za karierą, w uwikłaniach rodzinnych. Dlatego trzeba o nich mówić głośno

i wyraźnie. Na przykład słowami Jana Rybowicza, bo to jego wiersze właśnie szeroko otworzyły mi oczy. Najbardziej

na te zdrowe ziarna słów podatna jest młodzież. Są na takim etapie życia, że nie boją się bezkompromisowego

spojrzenia na siebie i otaczający świat. Niewiele mają też do stracenia. Nieco gorzej jest natomiast z moimi

rówieśnikami. Zarzucają mi często, że ta jankowa poezja mnie „zamracza”, a ich przygnębia i przygniata. Tłumaczę to

zjawisko niechęcią do wysiłku w odczytaniu treści i podskórną niezgodą na przewartościowanie ideałów młodości.

Rybowicz uświadamia nam niekiedy boleśnie, jak niewiele z nas zostało w nas, po latach.

Poezja nie dla zamożnych czterdziestoletnich?

Prawda jest jedna i myślę, że to ona jest przyczyną niechęci niektórych osób do zmagań z trudnymi pytaniami, które

stawia Rybowicz. Z drugiej zaś strony to skuteczny magnes dla innych, by jednak uczestniczyć w tym intelektualnym

seansie. Na koncerty przychodzą ci, którzy rzeczywiście chcą stawić czoła poważnemu wyzwaniu, a tak wyśmienita

strona 1 / 3

background image

Stare Dobre Małżeństwo

Poezja musi podnosić z kolan

frekwencja dowodzi potrzeby obecności niebanalnych treści w polskiej rozrywce.

Mawia pan, że Rybowicz przemienił pana życie i nadał sens temu, co pan robi, dlaczego?

Dlatego, że mam teraz odwagę mówić nie, kiedy myślę nie i tak, kiedy myślę tak. Wcześniej, rzecz jasna, też się

starałem, by tak było, ale nie miałem aż tak wyraźnego imperatywu. Całe życie, tworząc piosenki szukałem słów, które

by mnie uwiodły bez reszty. Których mógłbym używać, jak swoich. Identyfikując się z nimi w pełni. I te słowa w

końcu mnie odnalazły. Po latach, gdyż z Rybowiczem próbowałem zmierzyć siły już jako nastolatek, wyczuwając

pokrewieństwo wrażliwości. Za mało jednak znałem życie i samego siebie, by podołać wyzwaniu.

Stachura był łatwiejszy?

Był bardziej plastyczny, obrazowy. Wiersze Stachury, które śpiewałem sprawiały, że przed oczami stawały mi łagodne

pejzaże i krajobrazy. Śpiewanie zaś Rybowicza powoduje rozedrganie całego systemu nerwowego. To bardzo ważne,

bo dzięki temu żyję na scenie, a nie wegetuję. Piosenki Stachury wykonuję już ćwierć wieku i gdyby nie oczekiwania

publiczności oraz jej wsparcie, pewnie bym dał sobie spokój.

Publiczność piosenki Stachury śpiewa z panem chórem.

Oni śpiewając odświeżają i ożywiają na nowo te utwory, które mają dla mnie głównie wartość sentymentalną. Jestem

bowiem na nowym etapie życia. Inaczej opisuję i komentuję swoją rzeczywistość. Jednak prawdą jest, że publiczność

śpiewając współtworzy te dzisiejsze koncerty, mimo że pierwotnie nie było tego w planie. Jest to oczywiście urocze i

przyjemne, chociaż zawsze pragnąłem, by nasz występ był okazją do słuchania słów. Przede wszystkim.

Gdy rozmawiałam z Piotrem Warszawskim, aktorem, którego zaprosił pan do udziału w koncertach, mówił

oczarowany, że ci co przychodzą to jakby zupełnie inny, drugi naród, jakiś kilkusettysięczny krąg

wtajemniczenia rozsypany po całym kraju.

Nie wiem jak liczny jest ten krąg. Wiem natomiast, że to pasjonaci, którzy szukają i znajdują. Trzeba o tym mówić

pełnym głosem. Proszę sobie wyobrazić, że organizowałem festiwal Bieszczadzkie Anioły, przez osiem kolejnych lat.

Zajmowałem się doborem artystów. W koncertach uczestniczył wielotysięczny tłum oklaskujący wykonawców,

których nie ma w żadnym oficjalnym obiegu. Ludzie trwali godzinami w deszczu i spiekocie, podczas nawałnic i

arktycznych nocy słuchając mądrych pieśni. „Anioły” to festiwal sztuk różnych, więc mieniący się wielością

artystycznych propozycji. Od poezji i piosenki autorskiej poprzez teatr, folklor i klasykę, aż po bluesa i jazz. Czyli

wszystko to, co się nie mieści w głowach ważniaków kreujących gusta szerokiej publiczności w tym kraju. Dlatego

święcie wierzę, że mimo dyktatury wspomnianych kreatorów piękna wetkniętego na siłę między bloki reklamowe,

takie zespoły jak nasz będą istnieć nadal.

Dlaczego ci, co kreują gust publiczności masowej nie widzą was? Może jesteście jednak zbyt elitarni?

Specjalnie do tego, by nas zauważyli nie tęsknię. A elitarność? Proszę przyjrzeć się tej publiczności. To już jest

wielopokoleniowa społeczność. Jesteśmy my, są dzieciaczki, są też starsi. Świadkowie wrażliwości i wytrwałości w

docieraniu do sedna. Uciekinierzy od komercyjnej melasy. Całe szczęście, że ziemia nosi jeszcze ludzi, którzy chodzą

do teatru, kupują tomiki wierszy, sami coś tworzą. Często spotykam młodych zdolnych, którzy piszą, komponują,

malują. Proszę mi wierzyć, że tacy osobnicy wciąż jeszcze się rodzą. I chcą być, ale nie za wszelką cenę.

Myślał pan dwadzieścia lat temu jak upadał komunizm, że tak właśnie będzie wyglądać Polska w 2008 roku?

Oczywiście, że nie. Nigdy zresztą nie wybiegam aż tak daleko w przyszłość. Zawsze natomiast pamiętam o swoich

korzeniach. O tym, że wyszedłem z klubów studenckich i akademickich przeglądów piosenki, z których wyłuskał mnie

Wojtek Belon - niegdysiejszy lider Wolnej Grupy Bukowina - stając się przy okazji moim mentorem na początku

strona 2 / 3

background image

Stare Dobre Małżeństwo

Poezja musi podnosić z kolan

artystycznej przygody. Zabierając mnie na Famę do występów z zawodowcami w pewnym sensie uwierzył w moje

możliwości i pasję. Przekazał mi wtedy kilka życiowych mądrości w krótkich męskich rozmowach, które w sobie

pielęgnuję i przekazuję dalej młodym. Dlatego tak bardzo szanuję słowa i publiczność, do której się za ich pomocą

zwracam. Dzięki temu w każdy koncert wkładam tyle samo energii, nie zważając czy jest to Warszawa, Nowy Jork czy

Błaszki. Póki co - odpukać - wszędzie czekają wierni słuchacze. Ale mam w sobie dużo pokory, proszę mi wierzyć.

Robię wszystko, aby ci ludzie zechcieli ponownie się spotkać wracając i znów wysłuchać, co mam im do powiedzenia.

Jeździ pan dużo po Polsce, co po zjechaniu kraju wzdłuż i wszerz widać?

Mogę powiedzieć, czego z perspektywy estrady nie widać. Otóż, brakuje mi teraz owych studenckich klubów, które

wspominam jako swój matecznik. Tych niewielkich dusznych pomieszczeń z estradką prawie w każdym akademiku,

gdzie grało się muzykę na żywo kilka razy w tygodniu. Muzykę przeróżną. Teraz w tych miejscach jest dyskoteka albo

knajpa. Zostały tylko mury, a w nich chaos. Dlatego coraz trudniej o następców, bo ci, co chcą coś zrobić trafiają w

sidła telewizyjnych „Szans”, „Idoli” i „Fabryk Gwiazd”. Sztaby fachowców produkują młodych artystów metodą

przemysłową. Do klubów studenckich przychodziła natomiast młodzież w sztruksach i flaneli z gitarami pod pachą, by

pośpiewać o tym, co jej w duszy grało. Bez konieczności bezpardonowej walki pod presją wyniku i oglądalności.

Powielając cynicznie anglosaskie wzorce damy się w końcu wynarodowić. Czasem myślę, że to co widzę i słyszę

wkoło jest gorsze niż wszystkie zabory razem wzięte.

Przesada.

Przesada? A ile polskich piosenek słyszy pani w radiu? Niewiele. A tych po polsku? Prawie wcale. Zewsząd zalewa

nas angloamerykański chłam i grafomania urągające mojemu poczuciu piękna.

Jeśli nawet tak jest, to z czego wynika to zjawisko?

Obawiam się, że to wynik ignorancji osób odpowiedzialnych za kulturę i media. Bo jest naprawdę wielu fantastycznych

rodzimych artystów, którym nie daje się szansy, albo się o nich zapomina. Jakoś nikomu nie przychodzi do głowy, aby

w końcu zadbać o swoich.

Jakie są ważne słowa na dziś?

Jak zawsze: wiara, zwątpienie, miłość, wolność, sprawiedliwość, lojalność, tolerancja, strach i śmierć. A nade wszystko

prawda nierozdwajalna! Swoisty dekalog ważnych słów, o których często zapominamy, albo niedostatecznie się nad

nimi pochylamy. Poza miłosnymi nie słyszę w eterze zbyt wielu piosenek mobilizujących do myślenia poprzez

drążenie wspomnianych tematów. To, co śpiewam - za Rybowiczem - jest poezją wertykalną, czyli prostującą.

Podnoszącą z kolan. Stawiającą do pionu. Dodającą otuchy. Wierzę w to święcie i traktuję śmiertelnie poważnie.

Czy to są w ogóle czasy na poezję? Gdzie istotna ma być ciepła woda w kranie?

Co to za pytanie? Tak jakby spytać, czy to są czasy na coś pięknego i wartościowego? Z uprawianiem poezji jest jak z

kibicowaniem narodowej reprezentacji. Bez względu na to jak gra drużyna, trwają przy niej prawdziwi kibice. Są

ludzie, którzy naprawdę kochają poezję. Czytają ją, albo sami tworzą. Żyją nią, bo to ułatwia im - a nawet umożliwia -

egzystencję. I to jest na szczęście pewna stała wartość, gdyż inaczej żylibyśmy w jakimś nędznym kołchozie

wyjałowionym z wszystkiego i pozbawionym wszystkiego. Nie tylko ciepłej wody.

strona 3 / 3


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Stare Dobre Małżeństwo, Śpiewniki religijne i nie tylko
Opadły mgły, wstaje nowy dzień Stare Dobre Małżeństwo doc
Stare Dobre Małżeństwo
Stare Dobre Małżeństwo Wędrówką życie jest człowieka
Stare dobre malzenstwo
śpiewnik Stare Dobre Małżeństwo(1)
Stare dobre malzenstwo e 03i4
STARE DOBRE MAŁŻEŃSTWO Czarny blues o czwartej nad ranem
Stare Dobre Małżeństwo
Stare Dobre Małżeństwo
Sekret na dobre małżenstwo.x-1, MAŁŻEŃSTWO
DOBRE MAŁŻEŃSTWO NIE ZDARZA SIĘ TAK SOBIE, damsko męskie
Antologia SF Stare dobre czasy
07A Stare, dobre cnoty  01 2013
Sekret na dobre małżenstwo(1)
Stare dobre cnoty i obyczaje styczeń 2013
DOBRE STARE DNI

więcej podobnych podstron