TOM 5 Midnight Sun Zmierzch oczami Edwarda

background image
background image

1. PIERWSZE SPOTKANIE

To była ta cześć dnia, którą najchętniej bym przespał.
Liceum.

Ale chyba lepszym określeniem tego miejsca byłby czyściec. Jeśli był
jakikolwiek sposób, bym odpokutował swoje grzechy, to co miało nadejść

było
pewną miarą pokuty. Ta nuda nie była czymś, do czego mógłbym

kiedykolwiek
przywyknąć. Każdy dzień stawał się bardziej niewyobrażalnie monotonny

niż
poprzedni.

Przypuszczałem, ze to była forma snu, jeśli sen można definiować jako
bezładny stan między okresami aktywności.

Szybko przeszedłem przez pomieszczenie do najbardziej oddalonego kąta
kafeterii, wyobrażając sobie wzory na ścianach których tak naprawdę tam

nie
było. Był to jedyny sposób, by zagłuszyć głosy, które gaworzyły niczym

szum
rzeki w mojej głowie.

Setki tych głosów ignorowałem ze znudzenia.
Kiedy jakaś myśl przychodziła do ludzkiego umysłu, mimowolnie ją

słyszałem. Dzisiaj wszystko kręciło się wokół błahego 'dramatu’ wszystkich
uczniów. To śmieszne. Wystarczyło tak niewiele by wszystkie myśli skupiły

się
wokół jednej osoby. Zwyczajnej dziewczyny, która była nową twarzą w tym

mieście. Ta ekscytacja, towarzysząca jej przybyciu była łatwa do
przewidzenia.

To tak, jakby podarować błyszczący przedmiot dziecku. Część uczniów płci
męskiej wyobrażało sobie, ze są zakochani w tej dziewczynie tylko dlatego,

że
była czymś nowym na co mogli popatrzeć. Tym usilniej starałem się

zagłuszyć
ich myśli.

Były tylko cztery głosy, które zagłuszałem raczej z grzeczności, niż odrazy;
mojej rodziny - moich dwóch braci i dwóch sióstr. Nie mogłem dopuścić, by

w
mojej obecności nie posiadali choć odrobiny prywatności. Dawałem im jej

tyle,
ile byłem w stanie. Starałem się nie słuchać jeśli to miałoby im pomóc.

background image

Robiłem wszystko co w mojej mocy, ale ciągle słyszałem…
Rosalie jak zwykle myślała o sobie. Lubiła przyglądać się odbiciom swojego

profilu w szklankach uczniów, oraz rozprawiać na temat swojej
doskonałości.

Rosalie była płytka jak sadzawka z kilkoma niespodziankami.
Emett wściekał się o mecz, który przegrał zeszłej nocy z Jasperem. Zbierał

całą
swoja energię na rewanż, który mieli rozegrać dziś po szkole. Nigdy nie

miałem
wyrzutów sumienia podsłuchując jego myśli, bo nie było rzeczy, której nie

powiedziałby głośno lub nie sprawił by stała się rzeczywistością. Jedynie
czułem

się winny czytając umysły innych, ponieważ wiedziałem, że są rzeczy, o
których

woleliby żebym nie wiedział. Jeśli umysł Rosalie był płytką sadzawką, to
ten,

Emetta można określić jako przejrzyste jezioro wolne od tajemnic.
A Jasper był… cierpiący. Stłumiłem westchnienie.

Edward – Alice wypowiedziała moje imię w swojej głowie, co zwróciło moją
uwagę. Było zupełnie tak samo, jakby wypowiedziała je na głos. Cieszyłem

się,
że moje imię już dawno wyszło z mody – to byłoby wkurzające, gdy

kiedykolwiek i ktokolwiek myślałby o jakimś Edwardzie moja głowa
odwracałaby się automatycznie.

W tej chwili moja głowa się nie odwróciła. Byliśmy już wprawieni w tego
typu poufnych rozmowach. To taki kamuflaż, by nikt nas nie przyłapał.

Cały
czas patrzyłem na brzeg naszego stolika.

Jak on się trzyma? spytała mnie.
Podniosłem jedynie kącik ust. Nic co mogłoby zaciekawić innych. To z

łatwością mogło być oznaką znudzenia.
Mentalny ton Alice zaalarmował mnie. Zobaczyłem w jej umyśle, że

obserwuje Jaspera w swojej wizji Czy istnieje jakieś niebezpieczeństwo?
Przeszukała najbliższą przyszłość ślizgając się przez wizje monotonii, do

źródła
mojego znudzenia.

Powoli odwróciłem głowę w lewo w stronę ściany, potem w prawo w stronę
stolików, przy których siedzieli uczniowie. Tylko Alice wiedziała czemu to

robię. Po prostu to było znakiem zaprzeczenia.

background image

Rozluźniła się. Daj mi znać, jak będzie z nim gorzej.
Poruszyłem tylko oczami w tą i z powrotem.

Dziękuję, że to robisz.
Byłem wdzięczny, że nie musiałem głośno udzielić jej odpowiedzi. Niby co

miałbym rzec? ‘Cała przyjemność po mojej stronie’? Było by to trudne. Nie
lubiłem słuchać zmagań Jaspera. Czy naprawdę było konieczne, by

sprawdzać go
w ten sposób? Czy nie było bezpieczniejszego sposobu, by uświadomić

sobie, że
on nigdy nie będzie na tyle silny by zagłuszyć swoje pragnienie? Nie

powinniśmy narażać go na takie pokusy jak stołówka pełna dzieciaków…
Czemu pozwalaliśmy balansować mu na granicy katastrofy?

Minęły dwa tygodnie od ostatniego polowania. To był trudny czas dla nas
wszystkich, ale potrafiliśmy sobie z tym radzić. Uczucie niewygody

pojawiało
się tylko wtedy, gdy jakiś człowiek przechodził zbyt blisko, a wiatr wiał w

złą
stronę. Jednak ludzie rzadko kiedy podchodzili zbyt blisko. Instynkt

podpowiadał im to, czego ich umysły mogłyby nigdy nie zrozumieć:
byliśmy

niebezpieczni.
A Jasper był obecnie bardzo niebezpieczny…

W tej chwili mała dziewczynka zatrzymała się przy sąsiednim stoliku i
przestała rozmawiać z przyjaciółką. Zarzuciła swoje piaskowe włosy

przebierając z nich palcami. Jej zapach tak silnie przez nas odczuwalny
poleciał

dokładnie w naszym kierunku. Przywyknąłem już do sposobu, w jaki
oddziałują na mnie takie zapachy. Poczułem suchość w gardle, puste

westchnienie w żołądku… Odruchowo moje mięśnie napięły się, a w ustach
poczułem nadmierny przypływ jadu.

To było całkiem normalne, dlatego łatwo to ignorowałem. Obecnie było po
prostu trudniej, ponieważ uczucia były silniejsze, podwojone, gdy

obserwowałem reakcję Jaspera… Podwójne pragnienie było dużo bardziej
uciążliwe.

Jasper odpłynął pogrążony w swoich fantazjach.. Wyobrażał sobie siebie
stojącego obok tej małej dziewczynki. Myślał o tym, że schyla się, tak jakby

chciał jej szepnąć do ucha, a zamiast tego pozwolił, by jego usta dotknęły jej
gardła. Rozkoszował się tym szalonym tętnem, które mógł czuć na swoich

wargach przez cienką warstwę skóry.

background image

Kopnąłem jego krzesło.
Przez jakąś minutę siłował się ze mną na spojrzenie, a potem spuścił wzrok.

Słyszałem wstyd i buntowniczą walkę w jego głowie.
- Przepraszam – mruknął Jasper.

Wzruszyłem ramionami.
- Nie zamierzałeś nic zrobić – Alice szepnęła do niego z przekonaniem. –

zobaczyłabym to.
Na mojej twarzy pojawił się specyficzny grymas. Wiedziałem, ze to, co

mówiła było kłamstwem. Musieliśmy trzymać się razem. Alice i ja. Nie było
łatwo słyszeć głosy w głowie, czy mieć wizje przyszłości. Wiedziałem, ze

nikt nie
powinien nam tego zazdrościć… Nie było czego… Dwa świry pomiędzy

tymi, co
już od dawna byli szaleńcami. Starannie chroniliśmy nasze sekrety.

- Będzie ci łatwiej, jeśli pomyślisz o nich jak o ludziach – zasugerowała
Alice.

Jej wysoki, melodyjny głos był zbyt szybki, by ludzkie ucho mogło go
zrozumieć. Jeśli ktoś byłby wystarczająco blisko, by go usłyszeć.

- Nazywa się Whitney. Ma malutką siostrę, którą uwielbia. Jej mama
zaprosiła

Esme na to przyjęcie w ogrodzie, pamiętasz?
- Wiem, kim ona jest – powiedział szorstko Jasper. Następnie wyjrzał przez

okno. Jego ton był znakiem, że ta rozmowa dobiegła końca.
Powinien dzisiaj zapolować. To było niedorzeczne, że ryzykował w ten

sposób, próbując sprawdzić swoją wytrzymałość i zbudować silną wolę.
Jasper

powinien zaakceptować swoje potrzeby i żyć z nimi, a nie przeciwko nim.
Jego

dawne nawyki powinny odejść na drugi plan. Teraz jego życie wygląda
inaczej.

On nie powinien katować się w ten sposób.
Alice w ciszy wstała i odeszła zabierając tacę z nietkniętym jedzeniem.

Zostawiła
go samego. Wiedziała, kiedy ma dość jej towarzystwa. Chociaż Rosalie i

Emett mieli bardziej zabiegający stosunek o swój związek to Alice i Jasper,
którzy znali każdy kaprys swojego partnera jak swój własny, zupełnie tak,

jakby
potrafili czytać swoje umysły…

Edward Cullen.

background image

Natychmiastowa reakcja. Odwróciłem się do źródła dźwięku. Po chwili
zrozumiałem, że to nie było wołanie, tylko czyjaś myśl.

Spojrzałem dyskretnie - blada cera, zaokrąglona twarz i czekoladowe oczy…
Słyszałem już jej myśli, ale osobiście nigdy się w nich nie pojawiłem.

Dzisiaj
wszystkie myśli były strasznie monotematyczne. Pewna dziewczyna

zawładnęła
umysłami wszystkich uczniów. Nowa uczennica Isabella Swan. Córka

miejscowego szeryfa przeprowadziła się do Forks z powodów rodzinnych.
Bella… Poprawiała każdego, kto zwrócił się do niej jej pełnym imieniem.

Spojrzałem w przestrzeń znudzony. Zajęło mi chwilę, by uświadomić sobie,
że to nie ona o mnie myślała.

Oczywiście już zabujała się w Cullenach. Usłyszałem.
Teraz rozpoznałem ten 'głos'. Jessica Stanley – już od dawna nie zanudzała

mnie swoim wewnętrznym gadaniem. Jaka to była ulga, kiedy dała sobie
wreszcie spokój z tym gorącym uczuciem, którym do mnie pałała. Te dni jej

ciągłego rozmarzenia były dla mnie prawie nie do zniesienia. Wtedy
miałem

ochotę powiedzieć jej, co właściwie może się stać, kiedy moje usta, a raczej
zęby

znajdą się zbyt blisko niej. To może uciszyłoby te wkurzające fantazje. Jej
myśli

czasami niemal mnie bawiły.
Trochę tłuszczu dobrze by jej zrobiło.
Rozmyślała Jessica. Ona nie jest nawet

ładna. Nie rozumiem czemu Eric i Mike tak do niej startują., 'Powiedziała' z
naciskiem na drugie imię. Jej nowym obiektem westchnień był Mike

Newton,
który zupełnie nie zwracał na nią uwagi. Najwyraźniej miał zupełnie inne

podejście do tej nowej dziewczyny. On był już kolejną osobą, która
zachowywała się całkowicie irracjonalnie. Daj dziecku cukierka, to się

będzie
cieszyło. Tylko ja wiedziałem, co tak naprawdę chodziło jej po głowie.

Pozornie
była bardzo ciepła dla tej nowo przybyłej. W tej chwili opowiadała historię

mojej rodziny. Nowa uczennica musiała o nas zapytać…
Dzisiaj każdy też się na mnie patrzy.
pomyślała Jessica z satysfakcją. Ale ze

mnie szczęściara. Bella ma aż dwie lekcje ze mną. Mogę się założyć, że Mike
zapyta mnie, kim ona jest…

background image

Próbowałem zagłuszyć tą bezmyślną paplaninę, zanim jej błahe i mało
ważne

sprawy doprowadzą mnie do obłędu.
- Jessica Stanley pierze wszystkie nasze brudy. Opowiada tej nowej Swan

historię klanu Cullenów – bąknąłem do Emetta w roztargnieniu.
Zachichotał na wdechu. Mam nadzieję, że robi to dobrze.
- pomyślał.

- Prawdę mówiąc, raczej bez wyobraźni. Tylko gołe wzmianki skandali.
Żadnej uncji dramaturgii. Jestem trochę rozczarowany….

A ta nowa? Czy tak samo jest rozczarowana tymi plotkami…?
Wsłuchałem się, by wyłapać reakcję tej nowej na historię Jess.

Co sobie myślała, kiedy patrzyła na tę dziwną, niezdrowo bladą rodzinę
generalnie stroniącą od ludzi?

Czułem się w pewnym stopniu odpowiedzialny, by znać jej reakcję.
Wiedziałem, że nie usłyszę ani jednego pochlebnego słowa na temat mojej

rodziny. To była taka forma ochrony. Jeśli ktoś stawał się nadmiernie
podejrzliwy, mogłem ostrzec wszystkich tak, żebyśmy w razie potrzeby

mogli
się łatwo wycofać. To miało miejsce naprawdę okazjonalnie - jakiś człowiek

z
naprawdę wybujałą wyobraźnią mógł dostrzec w nas bohaterów z książki

czy
filmu. Zwykle ich rozumowanie było błędne, ale lepiej było przenieść się w

nowe miejsce, niż niepotrzebnie ryzykować. Bardzo, bardzo rzadko ktoś
domyślał się prawdy. Nie dawaliśmy im szansy sprawdzenia swoich

przypuszczeń. Po prostu znikaliśmy, by stać się tylko przerażającym
wspomnieniem…

Nic nie słyszałem, mimo, że bzdurny monolog Jessici był tak wyraźny, a ona
siedziała tak blisko. Wszystko przeradzało się w szum. Tak, jakby nikt nie

siedział koło niej. Jakie to osobliwe… Czy ta dziewczyna ruszyła się? Nie
tylko

mnie się tak wydawało, bo Jessica cały czas do niej szczebiotała.
Podniosłem

głowę, by lepiej nasłuchiwać. Sprawdzając, co mój 'super słuch' może mi
powiedzieć. Nigdy wcześniej nie musiałem tak robić.

Mój wzrok znowu spoczął na tych samych brązowych oczach. Siedziała tam,
gdzie wcześniej i patrzyła na nas zupełnie naturalnie. Przypuszczałem, że

Jessica
cały czas opowiada jej lokalne plotki dotyczące Cullenów.

Też o nas myśli. To przecież naturalne.

background image

Ale nie słyszałem nawet szeptu.
W chwili gdy przyłapałem ją na na gapieniu się na obcego, spojrzała w dół,

a
jej policzki były zapraszająco rumiane. To dobrze, że Jasper cały czas patrzył

przez okno. Nie chciałem sobie wyobrażać, jak łatwo ten przypływ gorącej
krwi

mógł sprawić, że straci nad sobą kontrolę.
Emocje były tak wyraźne na jej twarzy, zupełnie jakby zostały

wypowiedziane
na głos lub wypisane na jej czole. Zaskoczenie – jakby była pochłonięta

doszukiwaniem się subtelnych różnic między nią a mną. Ciekawość, gdy
słuchała opowieści Jessici. A może to coś więcej…. Fascynacja? To nie był

pierwszy raz. Byliśmy dla nich tak piękni. Nasza zamierzona ofiara. I w
końcu

zażenowanie, gdy przyłapałem ją na gapieniu się na mnie.
Jak na razie najwyraźniej myśli… jej myśli, były tak wyraźne w jej

dziwacznych oczach – dziwacznych, ponieważ w ich głębi, w brązowych
tęczówkach, często można się dopatrzeć tylko ciemności. Nic nie słyszałem.

Tylko cisza dochodziła z miejsca, gdzie ona siedziała. Zupełnie nic.
Przez chwilę ogarnął mną niepokój.

Jeszcze nigdy nie doświadczyłem czegoś podobnego. Czy coś było ze mną
nie

tak? Czułem się jak zwykle. Zmartwiony, starałem się intensywniej
nasłuchiwać.

Wszystkie te głosy, które starałem się zagłuszać dosłownie krzyczały w
mojej

głowie.
.zastanawiam się jakiej muzyki ona lubi słuchać. Może powinienem jej

pożyczyć to nowe CD… zastanawiał się Mike Newton dwa stoliki dalej. –
jego

wzrok zawieszony był na Belli.
Spójrzcie jak się na nią gapi. Czy mu nie wystarczy, że polowa dziewczyn z

tej
szkoły czeka aż je…
zastanawiał się Eric Yorkie. Jego myśli też krążyły

wokół
dziewczyny.

ale ohyda. Jeszcze sobie pomyśli, ze jest gwiazdą czy kimś takim. Nawet
Edward Cullen się gapi…
Lauren Mallory była tak zazdrosna, że jej twarz

background image

powinna mieć odcień purpury. …A Jessica upatrzyła ją sobie na nową
najlepszą

przyjaciółkę. Tu chyba jakiś żart... Dokończyła swój jadowity wywód na
temat

dziewczyny.
Mogę się założyć, że ktoś ją o to spyta… Ale chciałabym z nią pomówić.

Pomyślę nad bardziej oryginalnym pytaniem… zastanawiała się Angela
Dowling.

może będzie chodziła ze mną na hiszpański… Miała nadzieję June
Richardson.

muszę popracować nad akcentem. Jutro jest test z angielskiego, Mam
nadzieję, że moja mama…
Angela Weber, spokojna dziewczyna, której myśli

były zwykle tego rodzaju, była jedyną osobą przy tym stoliku, która nie
miała

obsesji na punkcie Belli…
Mogłem słyszeć ich wszystkich. Każdą nawet najbardziej błahą myśl, a oni

zupełnie nie byli tego świadomi. Jednak nie byłem w stanie usłyszeć nic, co
pochodziło od tej nowej uczennicy. Nawet, gdy miałem z nią kontakt

wzrokowy.
Oczywiście słyszałem wszystko, co powiedziała, gdy rozmawiała z Jessicą.

Nie musiałem czytać w umysłach, by słyszeć jej wyraźny niski głos, nawet
na

drugim końcu sali.
- Ten z rudawymi włosami, to który? – usłyszałem jej pytanie. Spojrzała na

mnie
kątem oka, ale szybko odwróciła wzrok, gdy zdała sobie sprawę, że się

ciągle na
nią patrzę.

Jeśli miałem nadzieje, że ton głosu pomoże mi wyłapać jej myśli, szybko ją
straciłem. Okazało się, że nic to nie zmieniło. Byłem całkowicie

rozczarowany.
Zazwyczaj, gdy myśli pojawiały się w ludzkich umysłach, ja w tej samej

chwili
słyszałem ich wewnętrzne glosy. Ale tym razem ten nieśmiały głos był

zupełnie
nie podobny do żadnej z setki innych myśli, które huczały w tym

pomieszczeniu. Byłem tego pewien. Zupełnie coś nowego...
O, powodzenia idiotko!
Pomyślała Jessica, zanim odpowiedziała na pytanie

dziewczyny.

background image

- To Edward. Wiem, że wygląda zabójczo, ale nie zawracaj sobie nim głowy.
Nie chodzi na randki. Najwyraźniej żadna z miejscowych dziewczyn nie

jest dla
niego dostatecznie ładna. – wywęszyła.

Odwróciłem głowę, by ukryć uśmiech. Jessica i jej koledzy z klasy nie mieli
pojęcia, jakimi są szczęściarzami, że nie musieli się uciekać do osobistego

kontaktu z moja osobą.
Pod tym przelotnym rozbawieniem poczułem silny impuls, którego do

końca
nie rozumiałem. Musiałem coś zrobić z tymi złośliwymi myślami Jessici,

których
ta nowa dziewczyna nie była świadoma. Miałem wielką ochotę stanąć

między
nimi i osłonić Bellę Swan przed tymi mrocznymi myślami jej towarzyszki.

To
było naprawdę dziwne uczucie… Próbując wywnioskować co mną

kierowało,
spojrzałem na nią jeszcze raz.

Być może to był długo pogrzebany instynkt zapobiegliwości – siła dla
słabeuszy. Dziewczyna wyglądała na bardziej kruchą niż reszta jej nowych

znajomych. Jej skóra była tak przeźroczysta, że aż trudno było uwierzyć, iż
dawała jej ochronę przed światem zewnętrznym. Dosłownie widziałem

rytmiczny puls krwi przepływających przez żyły pod cienką błoną. Ale nie
powinienem się na tym koncentrować. Byłem dobry w tym życiu, które

wybrałem. Po prostu męczyło mnie pragnienie, zupełnie jak w przypadku
Jaspera, nie było możliwości by poddać się pokusie.

Pomiędzy jej brwiami pojawiła się prawie niewidoczna zmarszczka, kiedy
dziewczyna nieświadomie się skrzywiła.

To było niewiarygodnie frustrujące! Wyraźnie widziałem, ze rozmowa z
obcymi

i bycie w centrum uwagi jest ponad jej siły. Wyczułem jej nieśmiałość po
wątło

wyglądających ramionach, lekko zgarbionych, jakby w każdej chwili
spodziewała się odrzucenia. I teraz mogłem tylko przeczuwać… Mogłem

tylko
zobaczyć… Mogłem tylko sobie wyobrazić…Nie było nic prócz ciszy

dochodzącej od tej bardzo zwykłej ludzkiej dziewczyny. Dlaczego niczego
nie

słyszałem…?

background image

- Możemy? – spytała Rosalie rujnując moje skupienie.
Spojrzałem w bok z wyraźną ulgą. Nie chciałem dalej w to brnąć. Narastała

we mnie irytacja. Nie mogłem stać się nadmiernie zainteresowany jej
skrywanymi myślami. Właśnie dlatego, ze ich nie słyszałem. Bez żartów.

Gdybym tylko chciał, na pewno znalazł bym sposób by usłyszeć jej
wewnętrzny

głos. Tylko niby po co miałbym sobie zawracać nią głowę, skoro jej myśli
byłyby

takie same jak reszty śmiertelników…? Błahe i mało znaczące. Na pewno
nie

były warte mojego wysiłku.
- Więc czy ta nowa już się nas boi? – Zapytał Emett ciągle czekając aż

odpowiem mu na poprzednie pytanie.
Wzruszyłem ramionami. Nie wydawał się wystarczająco zainteresowany

tymi
informacjami.

Mnie też to nie powinno interesować.
Wstaliśmy od stolika i wyszliśmy ze stołówki.

Emett Rosalie i Jasper, którzy udawali starsze rodzeństwo rozeszli się po
swoich klasach. Ja udawałem, że jestem od nich młodszy. Poszedłem do

klasy, w
której za chwilę miała się odbyć lekcja biologii. Przygotowywałem się

psychicznie na niesamowitą nudę. Nauczycielem był pan Banner –
mężczyzna

posiadający jedynie przeciętny intelekt. Swoje lekcje opierał jedynie na
podręczniku. Nie mógł niczym zaskoczyć kogoś, kto posiadał drugi stopień

wykształcenia medycznego.
W klasie podszedłem do mojego krzesła i wyciągnąłem książki. Byłem

całkowicie pewny, że nie znajdę w nich niczego, o czym do tej pory bym nie
wiedział. Rozłożyłem się na ławce. Byłem jedynym uczniem, który miał ją

tylko
dla siebie. Ludzie nie byli wystarczająco inteligentni, by wiedzieć, że się

mnie
boją, ale ich instynkt podpowiadał im, by trzymali się ode mnie z daleka.

Pomieszczenie powoli zapełniało się ludźmi wracającymi z drugiego
śniadania. Oparłem się o krzesło i czekałem na upływ czasu. Ponownie

dałbym
wiele, by móc to przespać.

Ponieważ cały czas moje myśli krążyły wokół jednej osoby, gdy Angela

background image

Weber wprowadziła ją przez drzwi, jej imię przykuło moją uwagę.
Bella wydaje się być równie nieśmiała jak ja. Mogę się założyć, że to

naprawdę
dla niej trudny dzień... Gdybym mógł cokolwiek powiedzieć by ją trochę

pocieszyć
Prawdopodobnie zabrzmiało by to głupio… Tak!

Myślał Mike Newton śledząc jej nadejście. Cały czas nic nie słyszałem z
miejsca, w którym stała Bella. Ta pusta przestrzeń, w której powinny

pojawić się
jej myśli… Irytowała i załamywała mnie jednocześnie.

Podeszła trochę bliżej kierując się do biurka nauczyciela. Biedaczka…
Jedyne

wolne miejsce w tej klasie było obok mnie. Odruchowo posprzątałam jej
część

ławki, spychając moje książki na brzeg. Byłem prawie pewien, że poczuje
się

swobodnie. Czekał nas długi semestr – w tej klasie to na początek. Być może
gdy

usiądzie tak blisko, będę mógł poznać jej sekrety. Nigdy wcześniej nie
potrzebowałem tak małej odległości. Nie żeby było coś wartego

podsłuchiwania…
Bella zmieniła przepływ powietrza, które poleciało prosto na mnie.

Jej zapach uderzył mnie niczym rozpędzona piłka. Niewyobrażalnie dużo
przemocy narodziło się we mnie w tej jednej chwili.

Nigdy wcześniej nie byłem tak blisko człowieka, jak w tym momencie. Raz
byłem: nie został ani jeden strzępek ludzkości gdy dałem ponieść się

zapomnieniu.
Ja byłem drapieżnikiem, a ona moją ofiarą. Tylko taka prawda liczyła się na

całym świecie.
Nie było pomieszczenia pełnego świadków – wszyscy zniknęli w mojej

głowie. Tajemniczość jej myśli odeszła w niepamięć. Jej myśli nic nie
znaczyły…

Już nigdy więcej nie będą mi potrzebne.
Ja byłem wampirem, a ona posiadała najsłodszą krew, której nie mogłem

wywąchać przez osiemdziesiąt lat.
Nie miałem pojęcia, że może istnieć tak wspaniały zapach. Gdybym tylko

wiedział, szukałbym go od dawna. Przemierzył bym dla niej cały świat.
Mogłem

sobie wyobrazić jak będzie smakować…

background image

Pragnienie wybuchło w moim gardle niczym ogień. Wargi piekły mnie z
wysuszenia. Nawet świeży przypływ jadu nie rozwiał tego uczucia. Mój

żołądek
skręcał się z głodu. Było to echem mojego pragnienia. Moje mięśnie

przygotowywały się do ataku.
Nie minęła nawet sekunda. Ona cały czas zmierzała w moim kierunku.

Gdy jej stopy dotykały podłoża jej oczy sunęły po mnie. Każdy ich ruch był
bardzo subtelny i skrywany. Jej lustrujące spojrzenie spotkało się z moim.

Widziałem moje odbicie w jej oczach.
Przez kilka chwil chciałem uratować jej życie, ale ona mi tego nie ułatwiała.

Kiedy zobaczyła to wrażenie na mojej twarzy, krew dopłynęła do jej
policzków,

a one znowu stały się rumiane. Jej skóra przybrała najbardziej przepyszny
kolor

jaki w kiedykolwiek widziałem. Gęsta mgła zamroczyła mój mózg. Nie
mogłem

przez to racjonalnie myśleć. Moje myśli bezwładne. Traciłem nad nimi
kontrolę.

Teraz szła szybciej, jakby zrozumiała, że powinna uciekać. Jej pośpiech
uczynił ją niezdarną – potknęła się i żeby nie upaść musiała podeprzeć się o

ławkę dziewczyn, które siedziały przede mną. Podatna na zranienie i
słaba….

Dużo bardziej niż każdy zwyczajny człowiek.
Próbowałem się skupić na jej twarzy. W jej oczach zobaczyłem twarz, którą

rozpoznałem ze wstrętem. Twarz potwora we mnie – twarz, którą
ukrywałem

niezwykle zdyscyplinowany. Jak łatwo byłoby mi się teraz zdemaskować!
Zapach znowu zawirował wokół mnie. Moje myśli były tak bliskie do

urzeczywistnienia. Już niemal podnosiłem się z miejsca.
Nie

Moja ręka powędrowała pod ławkę i starałem się ją trzymać na krześle.
Drewno nie wykonało swojego zadania. Moja ręka przebiła podpórkę na

wylot.
Na krześle został odbity kształt mojej dłoni.

Zniszczyć dowód. To była najistotniejsza sprawa. Szybko sproszkowałem
brzeg krzesła nie zostało nic prócz wielkiej dziury. Pył rozdeptałem butami.

Zniszczyć dowód… Dodatkowa szkoda….
Wiedziałem, co za chwilę musi się stać. Dziewczyna podejdzie, usiądzie

obok

background image

mnie, a ja prawdopodobnie ją zabiję.
Niewinne osoby w tej klasie, osiemnastolatkowie, inne dzieci i jeden

mężczyzna mogli nie mieć szansy opuszczenia tego pomieszczenia. Po tym,
co

mieli niebawem zobaczyć.
Skupiłem się na tym co będę musiał zrobić. Nawet w moich najgorszych

koszmarach nigdy nie zabijałem niewinnych ludzi, tym bardziej
osiemnastolatków. A teraz planowałem uśmiercić dwadzieścioro z nich za

jednym razem.
Odbicie twarzy potwora kpiło ze mnie.

Nawet jeśli udało mi się poskromić pewną część potwora, to i tak reszta
wszystko dokładnie planowała.

Jeśli zabiłbym tą dziewczynę jako pierwszą miałbym jakieś piętnaście,
dwadzieścia sekund do reakcji reszty grupy. Może trochę więcej, jeśli nie

uświadomiliby sobie od razu co się dzieje. Nie miałaby czasu krzyczeć czy
poczuć bólu: nie zabiłbym jej okrutnie. Tylko tyle mogłem dać tej

nieznajomej z
niewyobrażalnie kuszącą krwią.

Ale potem musiałbym powstrzymać ich od ucieczki. Nie musiałbym
martwic

się o okna – były zbyt małe i zbyt wysoko osadzone by ktokolwiek z nich
mógł

przez nie uciec. Tylko drzwi wystarczyło by zablokować i byliby w pułapce.
Mogłoby być trudniej i dłużej gdybym próbował ściągnąć ich wszystkich

oszołomionych i miotających się w panice. Niemożliwe. Z pewnością
byłoby

dużo hałasu. Mnóstwo czasu na krzyki. Ktoś mógłby usłyszeć… I
musiałbym

zabić dużo więcej niewinnych w tą czarną godzinę.
Jej krew mogłaby wystygnąć, gdy zabijałbym innych.

Ten zapach mnie karał zamykając moje gardło, suche i zbolałe.
Więc potem świadkowie…

Ułożyłem wszystko w swojej głowie. Byłem w samym środku sali. Najpierw
zaatakowałbym prawą stronę. Mógłbym zasmakować czterech czy pięciu z

uczniów przez jakąś sekundę. Obmyślałem. Nie byłoby tak głośno. Prawa
strona

byłaby tą szczęśliwą stroną, ponieważ nie widzieliby jak się zbliżam.
Ruszając

background image

się dookoła do przodu i do tyłu. Lewa strona w najgorszym wypadku
powinna

zabrać mi jakieś pięć sekund by odebrać życie wszystkim śmiertelnikom
znajdującym się na tej sali…

Wystarczająco długo, by Bella Swan zrozumiała co ją czeka. Wystarczająco
długo, by zaczęła się bać. Zdziwiłbym się gdyby ten strach jej nie

sparaliżował i
zaczęłaby krzyczeć. Ale i tak jeden miękki krzyk nikogo by nie

zaniepokoił…
Wziąłem głęboki wdech… Ten zapach był ogniem płonącym w moich

suchych żyłach... wybuchającym w klatce piersiowej i trawiącym z
premedytacją

każdy mój organ... To było nie do zniesienia.
Odwróciła się. Przez kilka sekund nie siedziała już tak blisko mnie.

Potwór w mojej głowie uśmiechnął się z oczekiwaniem.
Ktoś zamknął z trzaskiem segregator po lewej stronie. Nie podniosłem

wzroku, by sprawdzić kto to. Jakaś fala zwyczajnego zapachu przeleciała
obok

mojej twarzy.
Przez krótką chwilę byłem w stanie trzeźwo myśleć. Przez tą sekundę

widziałem dwie twarze obok siebie w mojej głowie. Jedna była moja, a
raczej jej

wyobrażenie – czerwonooki potwór, który zabił w swoim życiu tyle ludzi,
że już

nawet przestał ich liczyć. Bezwzględne, planowane morderstwa.... Zabójca
zabójców. Bez wliczania potężnych drapieżników. Decydowałem kto

zasługuje
na śmierć, a kto jest wystarczająco dobry by żyć. To był taki mój

wewnętrzny
kompromis. Żywiłem się ludzką krwią, ale przynajmniej we właściwy

sposób.
Moje ofiary były okrutne, bezwzględne… Tylko odrobinę bardziej ludzkie

ode
mnie.

Tą drugą była twarz Carlisle’a.
Nie było żadnego podobieństwa miedzy nimi dwoma. Były jak bezchmurny

dzień i najczarniejsza noc. Carlisle nie był moim ojcem z biologicznego
punktu

widzenia. Nie mieliśmy żadnych wspólnych cech wyglądu zewnętrznego.

background image

Podobieństwo opierało się tylko na tym, kim naprawdę jesteśmy. Każdy
wampir

ma taki sam odcień skóry. Kolor oczu miał zupełnie inne znaczenie. To było
odbicie naszych potrzeb, nastroju i samopoczucia.

I również nie mieliśmy wspólnego pochodzenia. Zacząłem sobie wyobrażać,
że moja twarz stała się jego odbiciem, aż do zupełnego podobieństwa. Przez

te
siedemdziesiąt dziwnych lat, kiedy to podążałem za jego krokami, moje

cechy
się nie zmieniły, a nawet wydaje mi się, że zostały wyostrzone. Jednak po

tylu
latach wspólnego życia, przejąłem po nim pewne rzeczy bardzo dla niego

charakterystyczne. Ułożenie ust, cierpliwość i wytrwałość były już w
pewien

sposób we mnie zakodowane.
Wszystkie te niewielkie ulepszenia ginęły na twarzy potwora. Przez jedną

krótką chwilę mogłem zniszczyć wszystkie lata, które spędziłem z moim
stwórcą, moim nauczycielem moim ojcem…. Moje oczy mogłyby błyszczeć

czerwienią zupełnie jak u diabła. Całe to podobieństwo mogłem stracić już
na

zawsze.
W mojej głowie Carlisle nie patrzył na mnie wzrokiem pełnym oskarżenia.

Wiedziałem, że wybaczyłby mi ten straszliwy atak, który niedługo miałem
urzeczywistnić. Bo mnie kochał. Bo uważał mnie za lepszego, niż naprawdę

jestem. On ciągle by mnie kochał, nawet gdybym zrobił coś złego.
Bella Swan znowu usiadła na krześle tuż obok mnie. Jej ruchy były

skrępowane i odrętwiałe… Można było wyczuć w nich strach…? Poczułem
silny

aromat jej krwi.
Mogłem udowodnić mojemu ojcu, że źle mnie postrzegał. Konsekwencje

tego
działania raniły niemal tak samo jak palący ogień w moim gardle.

Odwróciłem się od niej ze wstrętem kuszony przez potwora, który marzył
by nią

zawładnąć…
Kim było to stworzenie? Czemu tutaj przyjechała? Dlaczego ja, dlaczego

teraz…? Dlaczego miałbym stracić wszystko tylko dlatego, że ona wybrała
to

małe miasteczko..?

background image

Dlaczego musiała tu przyjechać!
Nie chciałem być potworem! Nie chciałem mordować w tym pomieszczeniu

pełnym uroczych dzieci. Nie chciałem wszystkiego stracić… Nie po całym
życiu

poświęcenia i odmawiania sobie przyjemności…
Nie mogłem… Ona nie mogła sprawić, bym się nim stał.

Największym problemem był zapach. Niewyobrażalnie apetyczna woń jej
krwi.

Jeśli tylko była jakaś droga wyjścia z tej sytuacji… Jeśli tylko kolejny
powiew

świeżego powietrza mógłby oczyścić mój umysł.
Bella Swan odrzuciła swoje długie cienkie, mahoniowe włosy w moim

kierunku.
Czy ona zwariowała? Czy ona nie rozumiała że dopingowała potwora…

Kpiąc
z niego?

Nieprzyjemna bryza poleciała na mnie. Niebawem wszyscy mieli być
straceni.

Ten powiew powietrza już nie dolatywał do moich płuc.
To nie był pomocny wietrzyk, ale przecież nie musiałem oddychać.

Ulga była natychmiastowa, ale nie całkowita. Cały czas w mojej pamięci
miałem ten zapach i pewien smak pojawił się na moim języku.. wiedziałem,

ze
nie wytrzymam zbyt długo, ale może mógłbym powstrzymać się przez ta

krótką
godzinę… Tylko godzinę… wystarczająco dużo czasu, bym mógł uśmiercić

wszystkie moje ofiary… potencjalne ofiary, które tak naprawdę nie musiały
się

nimi stać. Jeśli tylko będę w stanie powstrzymać się przez najbliższą
godzinę.

Naprawdę dziwne uczucie, ten brak oddechu. Moje ciało nie potrzebowało
tlenu, ale to było wbrew mojemu instynktowi. Polegałem na węchu, nawet

gdy
byłem mocno zdenerwowany. Bardzo przydawał mi się na polowaniu, od

razu
mogłem zlokalizować niebezpieczeństwo. Rzadko kiedy spotykałem się z

czyś
równie niebezpiecznym jak ja, ale zapobiegliwość była u mnie tak silna jak

u

background image

normalnego człowieka.
Dziwne, ale wykonalne. Było mniej groźne niż wąchanie jej i pozwalanie

sobie marzyć patrząc przez jej cienką skórę o gorącym, wilgotnym pulsie.
Godzina… Tylko jedna godzina. Muszę przestać myśleć o zapachu i smaku.

Pewna cicha dziewczyna przesunęła jej włosy miedzy nas, bo przeszkadzały
jej

w przeglądaniu notatek. Nie widziałem już jej twarzy by spróbować
rozpoznać

uczucia w jej czystych, jasnych i głębokich oczach. Może ona poprosiła tą
dziewczynę żeby tak zrobiła..? By ukryć te oczy przede mną ? Ze strachu..?

Nieśmiałości…? Po to by ukryć przede mną jej sekrety ?
Moja dawna irytacja spowodowana tym, że nie słyszę jej myśli była niczym

w
porównaniu do tej potrzeby – i nienawiści – w tej chwili to mną opętało.

Nienawidziłem tej lekkomyślnej kobietki siedzącej koło mnie. Nie
nawiedziłem

jej z całą gorliwością. Lgnąłem do mojego dawnego nastawienia do miłości
do

mojej rodziny, do marzeń do bycia kimś lepszym niż tym czym się stałem.
Nienawiść do niej… Nienawiść do tego jak przy niej się czułem trochę

pomagała. Tak ta irytacja…Wcześniej była słaba, ale teraz się wzmocniła i
tez

przynosiła ulgę. Lgnąłem do uczucia jakie mogła by wzbudzić jej krew w
moich

ustach... Jej smak…
Nienawiść, irytacja i zniecierpliwienie. Czy ta godzina nigdy nie minie?!

Kiedy ta lekcja się skończy ona wyjdzie z sali. A co ja zrobię?
Mógłbym się tak przedstawić: Cześć, nazywam się Edward Cullen, czy

mógłbym cię odprowadzić pod następną klasę..?
Z grzeczności zgodziłaby się. Nawet jeśli teraz się mnie boi jak,

przypuszczam. Szła by koło mnie Łatwo byłoby zaprowadzić ją w złym
kierunku w stronę lasu lub na tyły parkingu. Mógłbym jej powiedzieć, że

zapomniałem książki z samochodu.
Czy ktoś by zauważyłby, że byłem ostatnią osobą, z którą by była? Jak

zwykle
padało. Dwie osoby ubrane w kurtki przeciwdeszczowe idące w złym

kierunku
nie powinny wzbudzić zainteresowania.

background image

Tym bardziej, że nie byłem jedynym uczniem świadomym jej obecności. –
ich

myśli to potwierdzały. Ona dla wszystkich była prawdziwą atrakcja…
Nawet dla

mnie. Mike Newton śledził każdy jej ruch, nie spuszczał z niej wzroku tym
bardziej, że dzieliła ze mną ławkę. Czuła się niezręcznie z pewnością jak

każdy
kto znalazłby się na jej miejscu…. Newton zauważyłby gdyby oddaliła się

ze
mną z klasy…

Skoro mogłem się powstrzymać przez godzinę to może druga też nie będzie
problemem?

Zignorowałem palący ból….
Wróciłaby do pustego domu. Jej ojciec pracuje całymi dniami. Znałem jego

dom tak jak wszystkie w tym niewielkim miasteczku. Jego dom znajdował
się na

przedmieściach… Nawet jeśli miała by czas by krzyknąć w co wątpię i tak
nikt

by jej nie usłyszał…
To był rozsądny sposób by wstrzymać atak. Wytrzymałem siedem dekad bez

ludzkiej krwi. Jeśli wstrzymam oddech mogę poczekać te dwie godziny i
jeśli

spotkam się z nią sam na sam nikt inny nie ucierpi.
I nie byłoby powodu by cię o to oskarżyć Potwór w mojej głowie przyznał

mi
rację.

To było zgubne myślenie. To, że oszczędzę dziewiętnaście osób, a zabiję
jedna niewinną dziewczynę, wcale nie uczyni mnie mniejszym potworem..

Przez to jej nienawidziłem, mimo że wiedziałam jakie to jest strasznie
krzywdzące. Tak naprawdę widziałem, ze nienawidziłem siebie nie jej. Ale

znienawidziłbym nas oboje o wiele bardziej gdy ona byłaby martwa…
Przez tą godzinę szukałem najlepszego sposobu by pozbawić jej życia.

Próbowałem sobie wyobrazić ostateczny atak. To było zbyt wiele jak dla
mnie.

Musiałem przegrać tą bitwę, miałem ochotę pozabijać wszystkich
znajdujących

się w zasięgu mojego wzroku. Nie było odwrotu przez ten czas wszystko
dokładnie obmyślałem.

background image

Raz, spojrzała na mnie spod kurtyny włosów. Poczułem wzrastającą we
mnie

nienawiść. Napotkałem na jej spojrzenie. Zobaczyłem własne odbicie w jej
przerażonych oczach. Gorąca krew rozszalała się w jej szyi zanim zdążyła

ukryć
się za włosami… Była prawie niespełniona… Jakby mnie wołała….

Ale zadzwonił dzwonek. Uratowana przez dzwonek… W czepku
urodzona…

Oboje byliśmy ocaleni. Ona uchroniona przed śmiercią, natomiast ja w
ostatniej

chwili uratowałem się przed byciem kreaturą jak z koszmaru – przerażającą
i

wstrętną.
Nie mogłem iść tak wolno jak powinienem… Jak wszedłem do tego

pomieszczenia. Przemknąłem przez salę. Jeśli ktoś na mnie patrzył mógł
zauważyć, że coś było nie tak ze sposobem, jakim się poruszałem. Jednak

nikt
nie zwracał na mnie uwagi. Wszystkie myśli

nadal krążyły wokół dziewczyny, która przez ostatnią godzinę była
narażona na

śmiertelne niebezpieczeństwo.
Schowałem się w moim samochodzie.

Nigdy nie lubiłem myśleć, że muszę się gdzieś ukryć. Jak tchórzliwie to
brzmiało. Jednak tym razem nie miałem wyjścia.

Nie miałem w sobie wystarczająco dużo samodyscypliny, by w tej chwili
krążyć wśród ludzi. Cały czas myślałem o zabiciu jednego śmiertelnika, ale

jednocześnie nie powinienem narażać też innych. Jaka to byłaby strata. Jeśli
zmieniłbym się w potwora równie dobrze mógłbym zapaść się pod ziemię.

Włączyłem płytę z muzyką która mnie uspokajała, ale tym razem niewiele
to

pomogło. Teraz najbardziej pomogło mi świeże wilgotne, chłodne
powietrze

wpadające przez moje okno. Cały czas czułem jej zapach, a wdychanie
świeżego

powietrza było oczyszczeniem mojego ciała z infekcji.
Znowu byłem świadomy. Mogłem rozsądnie myśleć. Mogłem znowu

walczyć…
Walczyć z tym, czym nie chciałem się stać.

Nie musiałem jechać do jej domu. Wcale nie musiałem jej zabijać. Miałem

background image

świadomość, że ta decyzja należy do mnie, miałem wybór. Zawsze jest jakiś
wybór.

W klasie nie rozumowałem w ten sposób. Jednak teraz byłem z dala od niej.
Być może, jeśli będę potrafił obchodzić się z nią bardzo, bardzo, bardzo

ostrożnie nie będzie takiej potrzeby by zaczynać wszystko od nowa w
zupełnie

innym miejscu. Lubiłem mój styl życia. Nie chciałem niczego zmieniać.
Dlaczego

miałbym pozwolić jakiejś pustej i mało znaczącej dziewczynie zrujnować
moje

życie…?!
Wcale nie musiałem rozczarować mojego ojca. Nie musiałem dawać mojej

matce powodów do nerwów, zmartwień i cierpienia. Tak, również
zraniłbym

moja adoptowaną matkę. A Esme była taka delikatna, uczuciowa i wrażliwa.
Dawanie takim ludziom jak ona powodów do zmartwień było po prostu

niewybaczalne.
Cóż za ironia. Chciałem chronić Bellę przez złośliwymi myślami Jessici.

Ona
nie miała tak ostrych zębów. Byłem ostatnią osobą, która powinna stanąć w

jej
obronie. Oby Isabella Swan nigdy nie potrzebowała ochrony przed czymś

takim
jak ja… a tym bardziej by nigdy nie potrzebowała ochrony przede mną.

Zastanawiałem się gdzie była Alice… Ciekawe czy widziała co zamierzałem
zrobić. Dlaczego nie przyszła mi pomóc – powstrzymać mnie, albo chociaż

pomóc mi pozbyć się dowodów. Czy była tak, zajęta obserwowaniem
poczynań

Jaspera, że moje plany po prostu jej umknęły? Czemu okazałem się
silniejszy

niż myślałem, ze jestem? Czy naprawdę nic nie zrobiłbym tej dziewczynie.?
Nie, wiedziałem, że to nieprawda. Alice musiała naprawdę koncentrować

się
na Jasperze.

Spojrzałem w kierunku, z którego miała nadejść. Znajdował się tam
niewielki

budynek, w którym odbywały się lekcje języka angielskiego. Nie zajęło mi
wiele

background image

czasu by zlokalizować jej wewnętrzny ‘głos’. Miałem racje. Jej każda myśl
była

poświęcona Jasperowi.
Chciałem ją zapytać o moje dzisiejsze posunięcia, ale byłem zadowolony, że

nie miała pojęcia, co było na rzeczy. Była zupełnie nieświadoma tej masakry
jakiej mogłem się dopuścić w ciągu ostatniej godziny.

Poczułem nowy wybuch w moim ciele – wybuch wstydu. Nie chciałem by
którekolwiek z nich wiedziało…

Gdybym tylko mógł unikać Bellę Swan, by nie stać się przyczyną jej
śmierci.

Wiedziałem, że mój wewnętrzny potwór skręca się z frustracji i tylko czeka
na

chwilę słabości, by móc obnażyć swoje zęby… Nikt nie musiał się o tym
dowiedzieć jeśli tylko będę trzymał się z dala od jej woni…

Nie było powodu żebym nie miał próbować. Podjąłem dobry wybór.
Próbowałem być tym, kim Carlisle myślał, że jestem…

Ostatnia godzina w szkole prawie dobiegła końca. Postanowiłem
spróbować

zmienić mój plan zajęć. To było lepsze niż siedzenie w samochodzie. Nie
daj

Bóg jeszcze bym się na nią natknął… Znowu poczułem wzrastającą
nienawiść do

tej dziewczyny. Nie nawiedziłem tego, że ona ma nade mną władzę. Tylko
ona

mogła sprawić, bym stał się czymś, czego się wypierałem…
Wszedłem błyskawicznie. Może trochę zbyt szybko, ale w okolicy nie było

żadnych świadków. Przeszedłem przez sekretariat. Nie było powodu by
Bella tez

tu się pojawiła. Ona unikała takich miejsc jak plagi szarańczy.
Biuro było puste z wyjątkiem sekretarki, jedynej osoby, którą chciałem

widzieć.
Nie zauważyła mojego bezszelestnego przybycia.

- Pani Cope…?
Kobieta z nienaturalnie czerwonymi włosami spojrzała w górę, mrugając

oczami.
Na jej twarzy malowało się zdziwienie. Nie ważne ile razy wcześniej nas

widziała.
- Oo... – westchnęła odrobinę zaskoczona. Poprawiła sobie koszulę. Głupia -

background image

pomyślała. On mógłby być twoim synem. Jest za młody byś myślała o nim w
ten

sposób.
- Witaj Edwardzie. W czym mogę pomóc? – jej rzęsy poruszyły się zalotnie

za
jej okularami.

Zakłopotanie. Jednak wiedziałem jak być czarującym, kiedy chciałem nim
być. To było łatwe od kiedy nauczyłem się skąd wziąć ten miękki ton głosu.

Stałem naprzeciwko napotykając jej spojrzenie. Gdybym stał bliżej jej
bezdennych małych brązowych oczu, mógłbym z nich utonąć. Jej myśli były

strasznie rozemocjonowane. To powinno być łatwe…
- Zastanawiałem się, czy pani mogłaby mi pomóc z moim planem zajęć… -

powiedziałem miękkim głosem zarezerwowanym dla nie przestraszonych
ludzi.

Jej serce bilo szybciej.
- Oczywiście Edwardzie. Jak mogę pomóc? - zbyt młody, zbyt młody…

powtarzała sobie w myślach.
Oczywiście to było złe rozumowanie, byłem starszy od jej dziadka, ale

nawiązując do mojego prawa jazdy – miała rację.
- Zastanawiałem się, czy mógłbym się przenieść z biologii do starszej klasy

o
profilu naukowym. Przypuśćmy na fizykę.

- Masz jakieś problemy z panem Bannerem, Edwardzie…?
- Nie, nie mam wcale, tylko problem w tym, że już przerobiłem cały ten

materiał.
- Pewnie wszyscy byliście w szkole na Alasce z bardzo wysokim poziomem.


jej cienkie usta pulsowały, gdy to mówiła. Oni wszyscy powinni być na

studiach… Słyszałam opowieści nauczycieli. Żadnego zawahania przy
odpowiedzi. Żadnej złej odpowiedzi na sprawdzianie – zupełnie jakby

znaleźli
sposób by ściągać na każdym przedmiocie. Pan Varner wolał zapierać się, że

ściągali niż przyznać, że uczniowie są mądrzejsi od niego… Mogę się założyć,
że

matka ich uczyła.
- Prawdę mówiąc, Edwardzie, fizyka jest w tej chwili bardzo oblegana. A

pan
Banner nie znosi mieć więcej niż dwadzieścia pięć uczniów na lekcji

- Ja nie byłbym problemem.

background image

Oczywiście, że nie. Nie doskonały Cullen.
- Rozumiem to, ale w klasie nie ma wystarczająco dużo miejsc.

- W takim razie, czy mógłbym porzucić ten przedmiot? Mógłbym
wykorzystać

ten czas przygotowując się na studia.
- Porzucić biologię?! – jej usta otworzyły się ze zdumienia. To szaleństwo.

Czy
tak trudno jest mu wysiedzieć na przedmiocie, który ma już opanowany?! On

chyba jednak ma jakiś problem z panem Bannerem Zastanawiam się, czy
powinnam porozmawiać o tym z Bobem.

- Nie masz pozaliczanych wszystkich semestrów, byś mógł rzucić przedmiot.
- Pozaliczam je w przyszłym roku.

- Może powinieneś porozmawiać o tym ze swoimi rodzicami?
Drzwi otworzyły się. Ktokolwiek się pojawił nie myślał o mnie, więc

zignorowałem jego przybycie koncentrując się na pani Cope. Podszedłem
trochę

bliżej i patrzyłem na nią przenikliwym wzrokiem. Działało to lepiej gdy
moje

oczy były złote. Czerń przerażała ludzi tak jak powinna.
- Proszę pani Cope - uczyniłem mój głos tak przekonującym i delikatnym

jak
to tylko było możliwe. – Czy nie ma jakiejś innej grupy do której mógłbym

dołączyć? Jestem pewien, że powinno się znaleźć jakieś wolne miejsce.
Podobno

w tej szkole jest aż sześć godzin biologii.
Uśmiechnąłem się do niej delikatnie nie z mocno, bo moje zęby mogłyby ją

przestraszyć. Dzięki temu nawet moja twarz stała się bardziej przyjazna.
Jej serce zabiło szybciej. Zbyt młody
, przypomniała sobie.

- Może mogłabym porozmawiać z Bobem tzn panem Bannerem… Zobaczę
to

da się zrobić
Jedna sekunda wszystko zmieniła. Przestrzeń w tym pokoju. Moje zadanie...

powód, dla którego tu przyszedłem do tej kobiety z nienaturalnie
czerwonymi

włosami…. Nawet maja intencja. Teraz wszystko się zmieniło.
Samatha Wells szybko otworzyła drzwi sekretariatu i wybiegła jak

oparzona
byle być jak najdalej od szkoły. Silny powiew wiatru zderzył się ze mną.

Teraz

background image

zrozumiałem czemu nie słyszałem myśli osoby, która weszła tu przed
chwilą.

Odwróciłem się chociaż tak naprawdę nie musiałem nawet sprawdzać.
Odwracałem się wolno walcząc ze swoim pragnieniem. Próbowałem

zachować
kontrole nad tą częścią siebie, która zbuntowała się przeciwko mnie…

Bella Swan stała oparta plecami o ścianę niedaleko drzwi, trzymając jakiś
kawałek papieru w dłoni. Jej oczy były większe niż zwykle, gdy pojawiała

się w
moich dzikich, nieludzkich fantazjach.

Zapach jej gorącej krwi wypełniał każdą cząstkę tego małego, ciepłego
pomieszczenia.

Moje gardło płonęło żywym ogniem.
Ponownie zobaczyłem odbicie potwora w jej oczach. Maskę zła.

Gdyby tylko dało się oczyścić jakoś to powietrze. Wiedziałem, że biurko nie
stanowi żadnej przeszkody do zabicia pani Cope. Dwa życia to o wiele

mniej niż
dwadzieścia…

Potwór czekał spragniony, złakniony krwi. Cierpliwie czekał na to co
miałem

za chwile uczynić.
Ale zawsze jest jakiś wybór – musi być jakiś wybór.

Robiłem wszystko żeby ten nieziemski zapach nie dolatywał do moich płuc.
Przed oczami znowu miałem twarz Carlisle’a. Odwróciłem się znowu w

stronę
pani Cope. I usłyszałem jej wyraźne zdziwienie spowodowane moim

nienaturalnym zachowaniem. Odskoczyła ode mnie jednak nie ubrała
swojego

przerażenia w słowa.
Użyłem całej mojej kontroli i samozaparcia. Mój głos uczyniłem jeszcze

bardziej miękkim i subtelnym. Miałem w płucach wystarczająco dużo
powietrza

by jeszcze raz się odezwać, odpowiednio dobierając słowa.
- Trudno Widzę, że rzeczywiście nic nie da się zrobić. Dziękuję za fatygę.

Wyskoczyłem z gabinetu starając się nie czuć tych ciepłych uderzeń krwi w
ciele dziewczyny.

Zatrzymałem się dopiero przy samochodzie. Znowu poruszałem się nie tak,
jak

powinienem.

background image

Większość uczniów pojechało do domu, więc nie było wielu świadków.
Tylko D.J. Garrett o mnie rozmyślał:

Skąd wracał Cullen? – wyglądało to tak, jakby zmaterializował się z
powietrza. Ta chora wyobraźnia. Moja mama zawsze mówiła….

Kiedy wskoczyłem do Volvo moje rodzeństwo już na mnie czekało.
Starałem

się kontrolować oddychanie. Jednak byłem pozbawiony czystego powietrza,
zupełnie jakbym był wypompowany.

- Edward…? – usłyszałem zaniepokojony głos Alice
Tylko oparłem głowę o jej ramie.

- Co ci się do cholery stało? – dopytywał się Emett, zapominając na chwile o
tym, że Jasper nie był w nastroju na rewanż.

Unikając odpowiedzi, odpaliłem silnik. Chciałem szybko odjechać, zanim
pojawi się tu Bella Swan byle tylko nie przyszło mi do głowy, by ją śledzić.

Zwodził mnie mój osobisty demon. Okrążyłem parking i docisnąłem gaz.
Na

ulicy miałem już na liczniku siedemdziesiąt km/h zanim wyjechałem za róg.
Nie musiałem patrzeć, by wiedzieć, że Emett Jasper i Rosalie gapią się na

Alice. Ona tylko wzruszyła ramionami. Przecież nie mogła mieć wizji
przeszłości…

Spojrzała na mnie uważnie. Oboje wiedzieliśmy, co widziała w swojej wizji
i

oboje byliśmy równie zaskoczeni.
- Wyjeżdżasz ? – wyszeptała.

Teraz wszyscy gapili się na mnie.
- Naprawdę ? – burknąłem przez zęby.

Miałem wrażenie, ze mój kolejny wybór skieruje moje życie w kierunku
ciemności.

- Oo.
Bella Swan nieżywa. Moje oczy niewiarygodnie błyszczące od porcji

świeżej
krwi. Śledziłem ją. Zaprzepaściłem wszystko, o co moja rodzina tak

wytrwale
walczyła – choć odrobinę normalności. Znowu będziemy musieli zaczynać

wszystko od nowa.
- Oo – powiedziała znowu. Obrazy stały się bardziej wyraziste. Pierwszy raz

widziałem Bellę w małej kuchni w domu szeryfa. Stała odwrócona do mnie
plecami. Zupełnie jak jej cień śledziłem każdy jej ruch, by w końcu móc się

na

background image

nią rzucić….
- Wystarczy! – wrzasnąłem nie będąc w stanie więcej sobie uzmysłowić.

- Przepraszam – szepnęła skruszona.
Potwor się ujawnił.

Alice miała kolejną wizję. Pusta droga nocą. Drzewa otulone śniegiem….
Samochód jadący dwieście kilometrów na godzinę.

- Będę tęsknić – powiedziała. Nieważne na ile pojedziesz…
Emett i Rosalie puścili mi nieodgadnione spojrzenie.

Jeszcze tylko jedna prosta dzieliła nas od domu.
- Zostaw nas tutaj – zarządziła Alice – Jednak powinieneś sam powiedzieć

Carslisle’owi.
Tak, tego mi jeszcze brakowało. Zatrzymałem samochód.

Emett Roslie i Jasper wysiedli w ciszy. Na pewno będą dopytywać się Alice,
czemu wyjechałem.

Alice dotknęła mojego ramienia.
- Dobrze robisz – szepnęła. Nie miała żadnej wizji tym razem. – Ona jest

jedyną rodziną Charliego, gdybyś ją zabił to tak jakbyś zabił i jego…
- Tak. – zgodziłem się tylko z ostatnią częścią jej wypowiedzi.

Dołączyła do reszty.
Zawróciłem na główną ulicę. Nie wiedząc dokąd zmierzam. Może chciałem

pożegnać się z ojcem, albo pokonać potwora, którym nie chciałem się stać.
Droga

znikała pod oponami mojego samochodu.

TRANS BY MADELINE DLA

http://www.twilightseries.fora.pl/

background image

2.OTWARTA KSIĘGA

Opierałem się plecami o miękką śnieżną skarpę, pozwalając by suchy puch
odtworzył kształt mojej sylwetki. Moja skóra pasowała temperaturą do

powietrza wokół mnie, a malutkie okruchy lodu odczuwałem niczym
aksamit

pod moją skórą.
Niebo nade mną było czyste, rozświetlone przez gwiazdy, miejscami

połyskując niebiesko, a gdzieniegdzie żółtawe. Gwiazdy tworzące
majestatyczne, wirujące kształty, na tle, czarnego wszechświata - obłędny

widok.
Doskonale piękny. Albo raczej powinien być doskonały. Byłby, gdybym był

w
stanie naprawdę go zobaczyć.

Wcale nie poczułem się lepiej. Minęło sześć dni, przez sześć dni
ukrywałem się tutaj w pustej, dzikiej Denali, a moja wolność wciąż nie

powracała, wolność, którą miałem zanim poznałem jej woń.
Kiedy patrzyłem się w obsypane klejnotami niebo, to było tak, jakby była

jakaś przeszkoda pomiędzy moim wzrokiem a tym pięknem. Tą przeszkodą
była twarz, przeciętna ludzka twarz, której najwidoczniej nie byłem w

stanie
wypędzić z moich myśli.

Usłyszałem zbliżające się myśli, zanim wyłapałem kroki, które im
akompaniowały. Odgłos ruchu był tylko słabym szeptem na śnieżnym

puchu.
Nie było dla mnie niespodzianką, że Tanya podążyła za mną tutaj.

Wiedziałem, że przez te kilka dni dużo rozmyślała o nadchodzącej
rozmowie,

odkładając ją do czasu aż będzie pewna tego, co ma mi do powiedzenia.
Namierzyła swój cel sześćdziesiąt jardów wcześniej, skacząc na koniuszki

czarnych skał i huśtając się tam na swych bosych stopach.
Skóra Tanyi była srebrna w świetle gwiazd, a jej długie, blond kręcone

włosy blado lśniły, prawie że różowe z truskawkowymi pasemkami. Jej

background image

bursztynowe oczy zamigotały jakby paląc się na śniegu, gdy spojrzała na
mnie, a

jej pełne usta powoli rozciągnęły się w uśmiechu
Przepiękna. Gdybym tylko był w stanie ją zobaczyć. Westchnąłem

Przykucnęła na końcu skały, jej palce u stóp dotykały kamieni. Jej ciało
nienaturalnie się naprężyło

Kula armatnia, pomyślała
Wystrzeliła w powietrze; jej postać pociemniała, wyglądała jak szybko

obracający się cień, kiedy z gracją zrobiła fikołka pomiędzy mną a
gwiazdami.

Zwinęła się w kulkę, taką samą jak kula śnieżna, którą we mnie rzuciła
Zamieć ta przeleciała nade mną. Gwiazdy poczerniały a ja byłem głęboko

zakopany pod puszystym lodem.
Ponownie westchnąłem, ale nie ruszyłem się, by wygrzebać się na

zewnątrz. Czerń pod śniegiem ani mnie nie raniła, ani nie zmieniła mojego
widoku. Wciąż widziałem tę samą twarz.

- Edward?
Tanya szybko wygrzebała mnie z pod śniegu. Strzepnęła puch z mojej

nieruchomej twarzy, nie bardzo patrząc mi w oczy
- Przepraszam. – wyszeptała – to był żart.

- Wiem. Całkiem zabawny.
Jej usta wykrzywiły w grymasie.

- Irina i Kate powiedziały mi, żebym zostawiła cię w spokoju. Myślą, że cię
drażnię.

- Nie – zapewniłem ją – Przeciwnie. To ja źle się zachowuję, wręcz
paskudnie. Przepraszam.

Wracasz do domu, prawda? pomyślała
- Jeszcze... niezupełnie... się zdecydowałem.

Ale nie zostaniesz tutaj. Jej myśli były teraz pełne tęsknoty i smutku.
- Nie. Raczej to mi nie... pomaga.

Wykrzywiła usta
- To moja wina, prawda?

- Oczywiście, że nie - Płynnie skłamałem.
- Nie bądź takim dżentelmenem

Uśmiechnąłem się.
Czujesz się przeze mnie zakłopotany,
oskarżyła się

- Nie.
Podniosła jedną brew, a jej wyraz twarzy stał się taki niedowierzający, że

musiałem się zaśmiać. Krótki śmiech zaraz po następnym westchnięciu.

background image

- Dobra - przyznałem – może trochę
Ona również westchnęła i oparła brodę na swych dłoniach. Jej myśli były

zasmucone.
- Jesteś tysiąc razy cudowniejsza niż gwiazdy, Tanya. Ale oczywiście jesteś

tego świadoma. Nie pozwól by moja uporczywość osłabiła twoją pewność
siebie.

- Zachichotałem, bo było to raczej mało prawdopodobne.
- Nie będę zaprzeczać – zamruczała, a jej dolna warga wygięła się w

pociągający sposób.
- Z pewnością nie - zgodziłem się, starając się przy tym zablokować jej

myśli w czasie gdy ona przebierała we wspomnieniach z jej tysięcy udanych
zalotów. Zazwyczaj Tanya wolała człowieczych mężczyzn – było ich więcej,

przeważnie ciepli i delikatni i zawsze chętni, na pewno.
- Sukub - Podroczyłem się z nią, mając nadzieję, że przerwie to migoczące

obrazy w jej głowie. Wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
- Oryginalny

W odróżnieniu od Carlisle'a, Tanya i jej siostry nieco później odnalazły
swoje

sumienie. Dopiero potem to zamiłowanie do ludzkich mężczyzn, sprawiło,
że

sprzeciwiły się mordowaniu. Teraz mężczyźni, których kochają... żyją
- Kiedy się tu pojawiłeś, – zaczęła powoli Tanya – myślałam, że...

Wiedziałem, że właśnie tak pomyśli. Powinienem przewidzieć, że właśnie
tak to odczuje. Ale nie byłem wtedy wstanie trzeźwo myśleć.

- Pomyślałaś, że zmieniłem zdanie.
- Tak- popatrzyła na mnie z pode łba.

- Czuję się okropnie, że niszczę twoją nadzieję, Tanya. Nie chcę cię zranić.
Nie pomyślałem. Po prostu odszedłem... w pośpiechu.

- Nie oczekuję, abyś miałbyś mi powiedzieć czemu...?
Usiadłem i objąłem rękoma nogi, skrzywiłem się – Nie chcę o tym

rozmawiać.
Tanya, Irina i Kate miały duże doświadczenie, w kwestii życia, do którego

musiały się tak bardzo zaangażować. Czasem w niektórych sprawach, były
lepsze nawet od Carlisle'a. Mimo ich nienormalnej bliskości z sąsiedztwem,

na
którą dopuściły się z tymi, którzy powinni być – raz tak było – ich ofiarami,

ani
razu nie popełniły błędu. Byłem zbyt zawstydzony aby wyznać moją

słabość

background image

przed Tanyą.
- Problemy z kobietami? - zgadywała, ignorując moją niechęć.

Zaśmiałem się ponuro

Nie w sposób jaki myślisz.

Siedziała cicho. Słuchałem jej myśli, kiedy to zgadywała o co mi chodziło,
interpretując każde moje słowo.

- Nie zgadniesz - powiedziałem jej.
- Może mała podpowiedź?

- Proszę, daj spokój Tanya.
Znów ucichła, wciąż spekulując. Zignorowałem ją, na próżno starając

upajać się pięknem gwiazd.
Poddała się po chwili ciszy, a jej myśli skierowały w inne rejony życia.

Gdzie masz zamiar się udać? Wrócić do Carlisle'a?
- Nie sądzę. - wyszeptałem

Gdzie mógłbym pojechać? Nie mogłem wymyślić żadnego miejsca na całej
Ziemi, które mogłoby mnie zainteresować. Nie było niczego co chciałbym

zobaczyć bądź zrobić. Bo nie ważne gdzie bym poszedł, uciekałbym tylko
od

problemu.
Czułem do siebie odrazę. Kiedy stałem się takim tchórzem?

Tanya zarzuciła swoje smukłe ręce na moją szyję. Zesztywniałem, ale nie
uchyliłem się od jej dotyku. Dla niej było to, nic więcej jak tylko

przyjacielski
odruch. Zazwyczaj.

Myślę, że wrócisz, - powiedziała, jej głos trącił dawno zagubionym
rosyjskim akcentem – Nie ważne co to jest... albo kto to jest... ciągle cię to

prześladuje. Zmierzysz się z tym. To w twoim stylu.
Jej myśli były stanowcze jak jej słowa. Próbowałem ogarnąć wizję samego

siebie, którą nosiła w swojej głowie. Ten, który ma stawić wszystkiemu
czoło,

ruszy na przód. Przyjemnie było ponownie pomyśleć o sobie w ten sposób.
Przed tą feralną godziną lekcji biologii, jeszcze zresztą nie tak dawno; nigdy

wcześniej nie wątpiłem w moją odwagę czy zdolności, by zmierzyć się z
problemami.

Pocałowałem ją w policzek, odsuwając się szybko, kiedy przechyliła się
bliżej ku mojej twarzy, a jej usta ułożyły się zapraszająco. Uśmiechnęła się

smutno z powodu mojego zachowania.
- Dziękuję ci Tanya. Chyba właśnie to potrzebowałem usłyszeć.

Jej myśli stały się podirytowane

background image

Nie ma za co. Tak myślę. Chciałabym, byś był bardziej rozsądny w stosunku
do niektórych spraw, Edwardzie.

- Przepraszam cię Tanya. Wiesz, że jesteś dla mnie za dobra. Po prostu...
nie znalazłem jeszcze tego czego szukam.

- Tak na wszelki wypadek, gdybyś odszedł za nim cię znowu zobaczę... do
widzenia Edwardzie.

- Do widzenia, Tanya - kiedy to powiedziałem, nareszcie mogłem sobie to
uświadomić.. Mogłem zobaczyć jak odchodzę. Byłem wystarczająco silny,

by
wrócić do miejsca, w którym chciałem być – Jeszcze raz, dziękuję.

Wstała i w jednym zwinnym ruchu uciekła, biegnąc przez śnieg tak
szybko, że jej stopy nie miały czasu, by mogły ugrzęznąć w śniegu, nie

zostawiała za sobą żadnych śladów. Nie odwróciła się. Moja odmowa
zraniła ją

bardziej, niż to sobie wyobrażała, wcześniej. Nie chciałaby mnie jeszcze raz
zobaczyć, zanim bym ostatecznie odszedł.

Moje usta wykrzywiły się w smutku. Nie chciałem skrzywdzić Tanyi,
aczkolwiek jej uczucia nie były głębokie, zaledwie czyste i wiem, że nie

mógłbym ich odwzajemnić. To wszystko sprawiało, że wciąż czułem się
kimś

mniej niż dżentelmenem.
Położyłem swój podbródek na kolana i znów zacząłem patrzeć w gwiazdy,

jednak wciąż byłem niespokojny. Wiedziałem, że Alice na pewno zobaczy
mnie

wracającego do domu i rozgłosi nowinę. Na pewno się ucieszą – szczególnie
Carlisle i Esme. Przypatrywałem się gwiazdom jeszcze przez jakiś moment,

próbując na nowo zobaczyć tę twarz. Pomiędzy mną a lśniącymi gwiazdami
na

niebie, para zdezorientowanych, brązowo-czekoladowych oczu zwróciła się
do

mnie, wydając się pytać, czy ta decyzja będzie miała dla niej jakieś
znaczenie.

Oczywiście, nie byłem pewien, czy to naprawdę była informacja, której jej
oczy

poszukiwały. Nawet w moich wyobrażeniach nie słyszałem, o czym myśli.
Oczy

Belli Swan wciąż były pytające, nie uniemożliwiały widoku na gwiazdy,
których

background image

nadal nie widziałem. Z ciężkim westchnieniem poddałem się i wstałem.
Jeśli

pobiegnę, będę przy samochodzie Carlisle’a za mniej niż godzinę…
Spiesząc się, by zobaczyć moja rodzinę – bardzo chcąc znów być

Edwardem, po którego myśli wszystko się układało – pędziłem przez
rozgwieżdżone, wiecznie pokryte śniegiem pola, nie zostawiając śladów

stop.
- Wszystko będzie dobrze - wydyszała Alice. Jej oczy nie były skupione, a

Jasper wsunął jej lekko pod ramię swą dłoń, prowadząc ją do zaniedbanej
stołówki, do której wszyscy weszliśmy małą grupką. Emmett i Rosalie szli

przodem, Emmett wyglądał absurdalnie, jak jakiś ochroniarz w środku
wrogiego

obszaru. Rose również wyglądała groźnie, chociaż bardziej w sposób
podirytowany niż opiekuńczy.

- Oczywiście – burknąłem. Ich zachowanie było niedorzeczne. Gdybym
nie był przekonany, że jestem w stanie znieść ich przez jakiś czas,

zostałbym
pewnie w domu.

Zaszła nagła zmiana w naszym normalnym, czasem nawet rozrywkowym
poranku – w nocy spadł śnieg, Emmett i Jasper nie byli wstanie wykorzystać

mnie do zbombardowania mokrymi śnieżkami; kiedy znudził ich mój brak
zainteresowania wszystkim, rzucili się na siebie nawzajem – moja

przesadna
czujność mogłaby być śmieszna, gdyby nie była tak irytująca.

- Jeszcze jej tu nie ma, ale kierunek, z którego przyjdzie… nie będzie z
wiatrem, jeśli usiądziemy na swoim zwykłym miejscu.

- Oczywiście, że usiądziemy jak zwykle na naszym miejscu. Przestań,
Alice. Grasz mi na nerwach. Wszystko będzie dobrze.

Mrugnęła przelotnie, kiedy Jasper odsunął dla niej krzesło, w końcu
skupiła swój wzrok na mojej twarzy.

- Hmmm - powiedziała, wyglądała na zaskoczoną – chyba masz rację.
- Oczywiście
, że mam – wymamrotałem.

Nienawidziłem być w centrum ich zainteresowania. Poczułem nagłe
współczucie dla Jaspera, wspominając wszystkie chwile, kiedy krążyliśmy

opiekuńczo nad nim. Zerknął na mnie i wyszczerzył zęby.
Wkurzające, nieprawdaż?

Wykrzywiłem się do niego w grymasie.
Czy to tylko ten tydzień był tak nieznośnie długi, że ponure pomieszczenia

wydawały się śmiertelnie mnie dołować?

background image

Jakbym zasypiał, jakby śpiączka unosiła się w powietrzu.
Dzisiaj moje nerwy były w strzępach – jak klawisze pianina czułe choćby

na najmniejszy nacisk. Moje zmysły były w pogotowiu. Badałem choćby
najmniejszy dźwięk, każde westchnięcie, każdy podmuch wiatru, który

dotykał
mej skóry, każdą myśl. Zwłaszcza myśli. Tylko jeden mój zmysł był

zablokowany. Zmysł węchu oczywiście. Nie oddychałem.
Spodziewałem się usłyszeć coś więcej o Cullenach w myślach, które

podsłuchiwałem. Cały dzień czekałem, szukałem jakiejkolwiek nowej
informacji, Bella Swan mogła się komuś zwierzyć, a ja mógłbym namierzyć

kierunek plotki. Ale niczego takiego nie było. Nikt nie zauważył pięciu
wampirów w stołówce, wciąż tych samych, jak przed pojawieniem się

nowej
dziewczyny. Kilkoro ludzi wciąż o niej myślało, te same myśli co z przed

tygodnia. Zamiast szukać tych nudziarstw, byłem teraz zafascynowany.
Nikomu nic o mnie nie powiedziała?

Na pewno musiała zauważyć moje czarne, mordercze spojrzenia.
Widziałem jej reakcję. Na pewno mocno ją wystraszyłem. Jestem

przekonany, że
musiała o tym komuś wspomnieć, albo nawet wyolbrzymić całą historię, by

była
ciekawsza. Rzucić kilka gróźb pod moim adresem.

A później, na pewno słyszała, jak szybko próbuję wydostać się z klasy, w
której mieliśmy wspólną lekcję biologii. Musiała się zastanawiać, czy to ona

jest
powodem mojego zachowania. Normalna dziewczyna pytałaby się wokoło,

porównując swoje przeżycia z pozostałymi, szukając wspólnego powodu,
aby

nie czuć się odosobniona. Ludzie byli nieustannie zdeterminowani, by czuć
się

normalnym, by dopasować się do otoczenia. By wmieszać się w tłum razem
z

innymi, jak niewyróżniające się stado owiec. Potrzeba ta była szczególnie
mocna

w czasie trwania tych niepewnych, młodocianych lat. Dziewczyna nie mogła
być

wyjątkiem.
Nikt nie zwracał na nas uwagi, siedzących tutaj przy normalnym stole.

Bella musiała być w takim razie niezwykle nieśmiała, jeśli nikomu się nie

background image

zwierzyła. Może rozmawiała ze swym ojcem, może ich łączyła mocniejsza
więź...

chociaż wydaje się to dziwne, w zestawieniu z faktem, że spędziła z nim tak
mało czasu przez całe swoje życie. Bliższe kontakty miała z matką. W takim

razie, muszę przemknąć przed komendantem Swan’em, by usłyszeć jego
myśli.

- Coś nowego? - zapytał Jasper
- Nie. Musiała... nikomu nic nie mówić.

Wszyscy razem podnieśli jedną brew ku górze, słysząc tę wiadomość
- Może nie jesteś aż taki straszny, jak myślisz – powiedział Emmett,

chichocząc - Założę się, że ja bym ją bardziej tym przestraszył.
Wywróciłem oczami.

- Ciekawe dlaczego...? - zastanawiał się nad moim odkryciem dotyczącym
niezwykłego milczenia dziewczyny.

- Nie mam pojęcia.
- Idzie - wymamrotała Alice. Poczułem jak moje ciało zesztywniało –

Spróbuj wyglądać jak człowiek.
- Jak człowiek, powiadasz? - powiedział Emmett.

Uniósł swoją prawą pięść, wykręcając swoje palce tak, by pokazać ukrytą
śnieżkę schowaną w jego dłoni. Oczywiście nie roztopiła się. Ścisnął ją w

bryłkowaty kloc. Oczy zwrócone miał w stronę Jaspera, ale widziałem
prawdziwy kierunek w jego myślach. Alice również. Kiedy nagle cisnął

kawałkiem lodu na nią, błyskawicznie odbiła ją dalej przypadkowym
trzepotem

palców. Lód przeleciał przez długość sali, zbyt szybko, by ludzkie oko
mogło go

dostrzec i roztrzaskał się na ceglanej ścianie. Cegła również się roztrzaskała.
Wszyscy w rogu sali zwrócili swoje głowy, by zobaczyć stos połamanego

lodu na podłodze, a później obrócili się, żeby znaleźć winowajcę. Nie
patrzyli

dalej niż kilka stołów stąd. Nikt nawet na nas nie spojrzał.
- Bardzo ludzkie, Emmett – powiedziała złośliwie Rosalie – Dlaczego nie

rzucisz jej na wprost ściany, podczas gdy na niej będziesz?
- Byłoby to bardziej efektowne, gdybyś ty to zrobiła, kotku.

Próbowałem się na nich skupić, starając się szeroko uśmiechać, jak
gdybym był częścią ich przekomarzania. Nie pozwoliłem sobie odwrócić się

do
tyłu, gdzie wiedziałem, że stała. Za to wszystkiemu się przysłuchiwałem.

Słyszałem niecierpliwość Jessiki w stosunku do nowej dziewczyny, która

background image

zdawała się być rozproszona, stojąc w bezruchu. Widziałem w myślach
Jessiki,

jak policzki Belli poróżowiały.
Zaciągnąłem kilka, płytkich wdechów, gotowy, by zrezygnować, gdybym

poczuł jej zapach unoszący się w powietrzu.
Mike Newton był z nimi dwiema. Słyszałem oba jego głosy, mentalny i

dosłowny, kiedy spytał Jessikę, co się stało dziewczynie Swan. Nie
spodobało mi

się, w jaki sposób myślał o niej, przeleciały mi obrazy jego fantazji, które
gnieździły się w jego głowie, podczas gdy obserwował ją w zadumie, jak

gdyby
zapomniała o tym, że był tuż obok.

- Nic, nic - usłyszałem Bellę i jej cichy, czysty głos. Brzmiał jak dźwięki
dzwonów pośród całej tej paplaniny w stołówce, ale wiedziałem, że to tylko

dlatego, iż bacznie się jej przysłuchiwałem.
- Wezmę tylko napój - powiedziała, przesuwając się z kolejką do przodu.

Nie mogłem się opanować i mrugnąłem kątem oka w jej kierunku. Nadal
gapiła się w podłogę, a krew powoli spełzała z jej policzków. Szybko

odwróciłem się do Emmetta, który zaśmiał się z powodu mojego uśmiechu
wykrzywionego bólem, malującego się na mojej twarzy.

Stary, źle wyglądasz.
Szybko zmieniłem wyraz twarzy by wyglądał normalnie i swobodnie.

Jessika głośno zastanawiała się nad brakiem apetytu dziewczyny
- Nie jesteś głodna?

- Zrobiło mi się tak jakoś niedobrze - jej głos był niższy, lecz wciąż czysty.
Dlaczego dręczyło mnie opiekuńcza troska, która nagle emanowała z myśli

Mike'a Newtona? Dlaczego miało to dla mnie znaczenie? To nie był mój
interes,

czy Mike Newton czuł bezinteresowną troskę o nią. Widocznie wszyscy tak
na

nią reagowali. A może ja też chciałem ją instynktownie chronić? Zanim
chciałem

ją zabić, to ...
Ale czy ona była
chora?

Trudno było ocenić – wyglądała na taką delikatną z jej przezroczystą
skórą. Wtedy zdałem sobie sprawę, że jednak też się o nią martwię, tak jak

ten
głupi chłopak, próbowałem zmusić się, by nie zamartwiać się o jej zdrowie.

Nie bardzo lubiłem nasłuchiwać jej słów, poprzez myśli Mike'a.

background image

Zamieniłem go na Jessikę, spoglądając na nich ostrożnie, jak wybierali
stolik, by

zasiąść. Na szczęście, usiedli przy starym stoliku Jessiki, z jej znajomymi.
Nie

wiało od tamtej strony, tak jak obiecała Alice.
Alice szturchnęła mnie. Zaraz się na ciebie spojrzy, zachowuj się jak

człowiek.
Zacisnąłem moje zęby w uśmiechu.

- Wyluzuj Edward. - powiedział Emmett – Naprawdę. Więc zabiłeś
człowieka. No po prostu koniec świata.

- Żebyś wiedział. - wymamrotałem.
Emmett zaśmiał się

- Musisz się nauczyć, by dać sobie z tym spokój. Jak ja. Wieczność to dość
dużo czasu na zamartwianie się.

Właśnie wtedy Alice niespodziewanie rzuciła garstką lodu, którą
ukrywała, w nic nie podejrzewającego Emmetta.

Zerknął, zaskoczony i uśmiechnął się w oczekiwaniu.
- Sama się o to prosiłaś. - powiedział, pochylił się nad stołem i potrząsnął

swoją głową pokrytą kawałkami lodu. Śnieg roztopił się w ciepłym
pomieszczeniu i poleciał w jej kierunku w postaci zawiesistego prysznica,

półpłynnego,
pół-zamrożonego.

- Ew! - jęknęła Rose, kiedy obie odskoczyły od niego.
Alice zaśmiała się, i wszyscy dołączyliśmy się do niej. Zobaczyłem w

głowie Alice, że dziewczyna spojrzy na ten perfekcyjny moment –
dziewczyna,

powinienem przestać o niej myśleć w ten sposób, jakby była jedyną
dziewczyna

na świecie – że Bella spojrzy na nas, kiedy będziemy się śmiać i bawić,
patrząc

na szczęśliwych i ludzkich, i nierealistycznie idealnych, jak z obrazów
Normana

Rockwella.
Alice wciąż się śmiała, trzymając swoją tacę w górze jako osłonę.

Dziewczyna – Bella wciąż musiała się na nas gapić.
... znowu gapi się na Cullenów,
czyjeś myśli przykuły moją uwagę.

Słysząc moje imię, automatycznie odwróciłem się do tyłu, zdając sobie
sprawę, że moje oczy znalazły miejsce, z którego dochodził znajomy głos –

głos,

background image

którego słuchałem dziś zbyt wiele razy. Ale moje oczy przesunęły się w
prawo

od Jessiki i skupiły się na badawczym spojrzeniu dziewczyny.
Szybko popatrzyła do dołu, chowając się za kurtyną gęstych włosów.

O czym myślała? Moja frustracja okazała się bardziej uciążliwa niż nudna,
wraz z przemijającym czasem. Próbowałem – niepewny tego, co

zamierzałem
zrobić, czego nigdy wcześniej nie próbowałem – wgłębiłem się w mój umysł

i
ciszę wokół niej. Mój ekstra słuch zawsze przychodził do mnie naturalnie,

bez
żadnego wysiłku. Ale teraz musiałem się skoncentrować, starając się przebić

przez osłonę wokół niej.
Nic prócz ciszy.

Co z nią? myśli Jessiki powielały echo mojej frustracji.
- Edward Cullen się na ciebie gapi.- wyszeptała do ucha Swan, chichocząc.

W jej tonie nie było cienia tej irytującej zazdrości. Jessika musiała mieć
wprawę

w symulowaniu przyjaźni.
Nasłuchiwałem, zaabsorbowany odpowiedzią dziewczyny.

- I nie jest wściekły? - wyszeptała.
Więc jednak zauważyła moją dziką reakcję w zeszłym tygodniu. No

oczywiście.
Pytanie zbiło ją z pantałyku. Widziałem swoją twarz w jej myślach, kiedy

sprawdzała mój wyraz twarzy, ale nie spojrzałem jej prosto w oczy. Wciąż
byłem

skoncentrowany na dziewczynie, próbując coś usłyszeć. Moje
zdeterminowanie

wcale mi nie pomagało.
- Skąd - odpowiedziała jej Jessika, choć wiedziałem, że marzyła o tym, by

odpowiedzieć „tak” - gotowała się w środku – ale nie dawała tego po sobie
poznać - A ma jakieś powody?

- Chyba za mną nie przepada - wyszeptała. Przytuliła swój policzek do
ramienia, jakby nagle się poczuła się zmęczona. Próbowałem to zrozumieć,

ale
mogłem tylko zgadywać. Może była
zmęczona.

- Cullenowie nikogo nie lubią – zapewniła ją Jessica – zresztą trudno, żeby
lubili, skoro na nikogo nie zwracają uwagi. - Nigdy nie zwracają
. Jej myśli

pełne

background image

były uskarżania się na ten fakt - On nadal się na ciebie gapi.
- A ty na niego. Przestań.- powiedziała niespokojnie, podnosząc głowę by

mieć pewność, że ją posłuchała.
Jessika zachichotała, ale spełniła jej prośbę.

Dziewczyna nie podniosła wzroku znad swojego stolika przez resztę
godziny. Pomyślałem – oczywiście nie byłem pewien – że zrobiła to celowo.

Jednak wyglądała jakby chciała na mnie spojrzeć. Jej ciało mogło przesunąć
się

nieco w moją stronę, jej broda mogła lekko przechylić się ku mnie, a potem
znów mogła odsunąć się, wziąć głęboki wdech i znów spojrzeć się na

swojego
rozmówcę.

Zignorowałem na jakiś czas myśli reszty ludzi wokół dziewczyny, jakby
na moment zniknęli. Mike Newton planował urządzić bitwę na śnieżki

zaraz po
szkole, nie zdając sobie sprawy, że śnieg dawno zamienił się w papkę.

Dźwięk
spadających, miękkich płatków śniegu, zamienił się przecież w głośny

dźwięk
spadającego deszczu. Czy naprawdę nie usłyszał tej różnicy? Wydawała się

dosyć głośna.
Kiedy czas lunchu dobiegł końca, zostałem na swoim miejscu. Ludzie

wychodzili na zewnątrz, a ja próbowałem rozróżnić jej kroki od innych, jak
gdyby miało w nich być coś ważnego, nadzwyczajnego. Co za głupota.

Moja rodzina również pozostała na swoich miejscach. Czekali, aż coś
zrobię.

Czy mogłem tak pójść do klasy, usiąść obok niej, gdzie mogłem dokładnie
czuć zapach jej krwi i czuć ciepło jej tętna unoszącego się w powietrzu na

mojej
skórze? Czy byłem wystarczająco silny? Czy to nie za dużo jak na dzisiaj?

- Myślę... że będzie w porządku. - powiedziała Alice, wahając się – Twój
umysł jest zdecydowany. Myślę, że dasz sobie radę przez tę godzinę.

Alice dobrze wiedziała jak szybko mój umysł może zmienić zdanie.
- Dlaczego się upierasz, Edwardzie? - spytał Jasper. Raczej nie wydawał się

zadowolony z siebie, bo to ja byłem teraz tym słabym, ale słyszałem, że
poczuł

się lepiej - Idź do domu. Wszystko na spokojnie.
- Czemu robicie z tego wielkie halo? - sprzeciwił się Emmett – Zabije ją,

czy też nie. Mógłby dać sobie z nią spokój.

background image

- Nie chcę się znowu przeprowadzać – zaczęła Rosalie – Nie chcę znowu
zaczynać wszystkiego od nowa. Już prawie kończymy liceum, Emmett.

Nareszcie.
Czułem się rozdarty. Chciałem tak bardzo, bardzo stawić czoło temu

wszystkiemu, zamiast znowu uciekać. Ale również nie chciałem się naciskać
za

mocno. W zeszłym tygodniu Jasper nie polował długo; czy właśnie to było
przyczyną błędu?

Nie chciałem by moja rodzina znów się przenosiła. Raczej nie byliby mi
wdzięczni za to.

Ale ja naprawdę chciałem pójść na tę lekcję biologii. I wtedy zdałem sobie
sprawę, że chcę ponownie zobaczyć jej twarz.

To właśnie to sprawiło, że zdecydowałem się pójść na lekcję. Moja
ciekawość. Byłem na siebie zły. Czy nie obiecywałem sobie, że nie pozwolę

by
cisza w umyśle dziewczyny przesadnie mnie zainteresowała? No i proszę

bardzo, byłem teraz zanadto nią zainteresowany.
Chciałem wiedzieć, o czym myślała. Jej umysł może był zamknięty, ale jej

oczy mówiły wszystko. Możliwe, że mógłbym odczytać coś z jej oczu.
- Nie, Rose. Ja naprawdę myślę, że wszystko będzie w porządku. -

powiedziała Alice – Raczej...nic się nie zmieni. Jestem tego pewna na
dziewięćdziesiąt trzy procent, na pewno nic mu się nie stanie, jak pójdzie

do
klasy - spojrzała na mnie dociekliwie, zastanawiając się, co się zmieniło w

moich
myślach, bo jej wizja stała się bardziej wyraźna.

Czy moja ciekawość będzie na tyle silna, by utrzymać Bellę Swan przy
życiu?

Emmett miał rację - czy nie mogłem sobie po prostu odpuścić? Zmierzę się
z czyhającą na mnie pokusą.

- Idę do klasy - powiedziałem, odsuwając się od stołu. Odwróciłem się i
odszedłem od nich, nie patrząc do tyłu. Mogłem usłyszeć, zamartwiającą się

Alice, dezaprobatę Jaspera, aprobatę Emmeta i irytację Rosalie ciągnącą się
za

mną.
Wziąłem ostatni wdech przed drzwiami klasy i zatrzymałem go w płucach

wchodząc do małego, ciepłego pomieszczenia. Nie spóźniłem się. Pan
Banner

zajęty był dzisiejszym zadaniem. Dziewczyna siedziała przy moim - przy

background image

naszym biurku, ze spuszczoną głową, bazgroląc coś po okładce zeszytu.
Spojrzałem na jej szkic. Zbliżyłem się do niej, zainteresowany tym tak

trywialnym wytworem jej wyobraźni, jednak rysunek nic nie przedstawiał.
Zwykłe bazgroły. Musiała nie skupiać się nad rysunkiem, a intensywnie o

czymś rozmyślać. Odsunąłem swoje krzesło, pozwalając, by wydało
dźwięki

ocierając się o linoleum, ludzie zawsze czuli się pewniej słysząc czyjeś
przybycie.

Wiedziałem, że mnie usłyszała, nie spojrzała w górę, ale jej ręka lekko
zjechała z toru malowanych przez nią kół.

Dlaczego nie spojrzała się w moją stronę? Być może była przestraszona.
Musiałem sprawić, aby tym razem odeszła w innym humorze. By myślała,

że
sama wymyśliła sobie moją wcześniejszą złość.

- Hej - powiedziałem cichym głosem, którego używałem zazwyczaj przy
ludziach, żeby czuli się bardziej komfortowo, uśmiechając się przy tym

formalnie, tak, by zasłonić moje zęby.
Podniosła głowę, jej duże, brązowe oczy zapłonęły – zdezorientowane –

pełne niemych pytań. Te same odczucia, które widziałem w mojej wizji
przez

ostatni tydzień.
Spoglądałem się w te osobliwe, głębokie brązowe oczy. Zauważyłem, że

nienawiść – nienawiść, z którą wyobrażałem sobie tę dziewczynę, która
zasługiwała na to by żyć - ulotniła się. Gdy nie oddychałem, nie czułem jej

woni, trudno mi było uwierzyć, że ktoś tak delikatny, mógł kiedykolwiek
doświadczyć czyjejś nienawiści.

Jej policzki zaczerwieniły się, nic nie odpowiedziała.
Wciąż przypatrywałem się jej oczom, zatopionych w otchłani pytań,

próbując ignorować jej narastający, apetyczny wygląd. Miałem
wystarczająco

dużo powietrza, by porozmawiać z nią przez dłuższy czas, nie oddychając.
- Nazywam się Edward Cullen. - powiedziałem, wiedząc doskonale, że na

pewno to wie. Ale to był najlepszy sposób na rozpoczęcie rozmowy. - Nie
miałem okazji przedstawić się w zeszłym tygodniu. Ty musisz być Bellą

Swan.
Wydawała się zdezorientowana – znowu pojawiła się ta zmarszczka

pomiędzy jej oczyma. Aby mogła mi odpowiedzieć musiała zastanowić się o
pół

sekundy dłużej, niż powinna.

background image

- Skąd wiesz jak mam na imię? - wymamrotała z trudem. Musiałem ją
naprawdę wystraszyć. Poczułem się okropnie, była przecież taka bezbronna.

Zaśmiałem się lekko – był to dźwięk, który wprawiał ludzi w błogostan.
Znów

starałem się ukryć moje zęby.
- Ach, sądzę, że wszyscy tu wiedzą jak masz na imię. - Na pewno zdawała

sobie z tego sprawę, że jest w centrum zainteresowania w tym nudnym
mieście. -

Całe miasteczko żyło twoim przyjazdem.
Skrzywiła się, jakby była to jakaś wyjątkowo niemiła informacja. Wydaje

mi się, że przez to, że była nie śmiała, bycie w centrum uwagi było dla niej
czymś nie przyjemnym. Zazwyczaj większość ludzi myślało odwrotnie.

- Nie o to mi chodziło - odpowiedziała – Skąd wiedziałeś, że powinieneś
powiedzieć „Bella”?

- Wolisz Isabellę? - zapytałem, zakłopotany, tym, że nie wiedziałem do
czego zmierza. Nie rozumiałem jej. Oczywiście, już wiele razy tego

pierwszego
dnia jasno dawała mi do zrozumienia swoje preferencje. Czy wszyscy

ludzie byli
tak niezrozumiali, gdy owijali w bawełnę rzeczy które mieli do

powiedzenia?
- Nie, Bellę. - powiedziała, obracając lekko głowę w jedną stronę. Jej wyraz

twarzy – jeśli dobrze odczytałem – wyrażał coś pomiędzy zawstydzeniem a
zakłopotaniem – Ale myślałam, że Charlie, to znaczy mój tata, nazywa mnie

za
moimi plecami Isabellą. Nikt inny w szkole nie użył tego zdrobnienia,

witając
się ze mną - zaczerwieniła się.

- Ach, tak – powiedziałem nieprzekonująco, i szybko odwróciłem głowę.
Właśnie zrozumiałem, o co chodziło w jej pytaniu: popełniłem błąd.

Gdybym
nie podsłuchiwał wszystkich dookoła tego pierwszego dnia, zwróciłbym się

do
niej pełnym imieniem, tak jak reszta. Dostrzegła tą różnicę.

Poczułem ukłucie niepokoju. Bardzo szybko zauważyła moją pomyłkę.
Całkiem przebiegła, jak na osobę, która powinna bać się mojej bliskości.

Ale miałem poważniejsze sprawy na głowie, niż zamartwianie się, jakich
nabrała podejrzeń w stosunku do mnie.

Nie miałem już powietrza w płucach. Jeśli będę musiał jeszcze raz do niej

background image

przemówić, musiałbym wpierw nabrać powietrza. Byłoby trudno unikać
rozmowy. Na nieszczęście dla niej, siedząc ze mną w ławce, stawała się moją

partnerką na lekcji, a akurat dzisiaj musieliśmy razem pracować. Wydawało
by

się to niegrzeczne – niezrozumiale nieuprzejmie – z mojej strony,
ignorowanie ją

w czasie dzisiejszych zajęć. Nabrałaby tylko podejrzeń, przeraziłaby.
Odsunąłem się najdalej, jak tylko mogłem bez przesuwania krzesła,

odwracając głowę w drugą stronę. Napiąłem się, wstrzymując mięśnie na
swoich

miejscach, i zaciągnąłem jeden wielki wdech, rozciągający się w moich
płucach.

Ahh!
Prawdziwie bolesne. Nawet nie czując jej zapachu, mogłem posmakować

ją na końcu mojego języka. Moje gardło znalazło się znów w płomieniach,
miałem nieprzepartą ochotę ugryźć ją tak samo, jak za pierwszym razem,

gdy w
zeszłym tygodniu poczułem jej woń..

Zacisnąłem zęby i starałem się uspokoić.
- Do dzieła, - zakomenderował pan Banner.

Zebrałem każdą część mojej samokontroli, jaką pozyskałem podczas
siedemdziesięciu latach ciężkiej pracy, by obrócić się do dziewczyny,

patrzącej
w blat stołu i uśmiechnąć się.

- Panie przodem, partnerko? - zaoferowałem.
Popatrzyła na mnie, a jej twarz pobladła, szeroko otworzyła oczy. Coś nie

tak ze mną? Przestraszyła się mnie? Nie odpowiedziała.
- Albo może ja zacznę, jeśli nie masz nic przeciwko – powiedziałem cicho.

- Już się biorę do roboty – powiedziała rumieniąc się.
Gapiłem się na sprzęt na stole, poobijany mikroskop, pudełko z

preparatami, zamiast obserwować krew krążącą pod jej przejrzystą skórą.
Wziąłem kolejny oddech przez zęby i skrzywiłem się kiedy jej smak

zmienił
moje gardło w płonącą pochodnię.

- To profaza – powiedziała po szybkim rozeznaniu. Zaczęła zdejmować
szkiełko mimo, że ledwie zerknęła przez okular.

- Pozwolisz, że zajrzę? – Instynktownie – bezmyślnie, jak bym należał do
jej rasy – by ją powstrzymać, położyłem swoją dłoń na jej. Przez sekundę,

ciepło

background image

jej ręki poparzyło mnie. Cieplejsze niż zwykłe 36,6 stopni – jakby poraziła
mnie

prądem. Uderzenie przeszło przez moją rękę i w górę przez ramię.
Odskoczyła i

cofnęła swoją słoń spod mojej.
- Przepraszam – wymamrotałem przez zaciśnięte zęby. Potrzebując miejsca

gdzie mógłbym spojrzeć, sięgnąłem po mikroskop i zerknąłem przez okular.
Miała rację.

- Profaza – zgodziłem się.
Byłem za bardzo zaniepokojony, by spojrzeć na nią. Oddychając najciszej,

jak tylko mogłem przez zaciśnięte zęby, starając się zignorować palące
pragnienie, skoncentrowałem się na prostej czynności, napisaniu słowa w

odpowiedniej rubryce arkusza, a później zmieniając szkiełko z próbką na
następne.

O czym myślała? Co poczuła gdy dotknąłem jej dłoni? Moja skóra musiała
być odpychająco lodowata. Nie wiedziałem, była taka cicha.

Spojrzałem na próbkę.
- Anafaza – mruknąłem pod nosem, wypełniając kolejną rubrykę.

- Pozwolisz? - zapytała.
Spojrzałem na nią, zaskoczony, widząc, że czekała, oczekując z jedną ręką

wyciągniętą do mikroskopu. Nie wyglądała na wystraszoną. Czy naprawdę
myślała, że mógłbym się pomylić?

Raczej nie, ale uśmiechnąłem się do niej, kiedy przysunąłem mikroskop w
jej stronę.

Spojrzała w okular z podnieceniem, które szybko zgasło. Kąciki jej ust
opadły na dół.

- Preparat numer trzy? - spytała, nie patrząc znad mikroskopu, tylko
wyciągając rękę. Podałem jej następny preparat do ręki, tym razem starając

się
nie dotknął jej skóry. Siedzenie przy niej to jak siedzenie przy gorącej

lampie.
Mogłem poczuć na sobie delikatnie jej ciepło.

Ledwo zerknęła na preparat.
- Interfaza – powiedziała nonszalancko – prawdopodobnie starając się zbyt

mocno, by tak to zabrzmiało – i odsunęła mikroskop w moją stronę.
Nie sięgnęła po arkusz by zapisać, tylko poczekała, aż ja to zrobię.

Sprawdziłem
– znowu miała rację.

I tak skończyliśmy, mówiąc tylko jedno słowo w tym czasie i nigdy nie

background image

patrząc sobie w oczy. Tylko my zrobiliśmy to zadanie do końca- podczas gdy
reszta klasy rozmyślała nad odpowiedziami. Mike Newton zdawał się być

zdekoncentrowany – starał się nas obserwować, mnie i Bellę.
Chciałbym by wrócił tam skąd przyszedł
, pomyślał Mike, musztrując mnie

wzrokiem. Hmm, interesujące. Nie zdawałem sobie sprawy, że chłopak
emanujący taką złością będzie podobny do mnie. Jak się zdawało, było to

nowe
wydarzenie równie, jak przyjazd dziewczyny. Jeszcze bardziej interesujące,

było
odkrycie – ku mojemu zaskoczeniu- że uczucie było odwzajemnione.

Jeszcze raz spojrzałem na dziewczynę, zdezorientowany zasięgiem zamętu
i wstrząsu jakie, wywołał jej zwykły, niegroźny przyjazd, na mym życiu.

To nie tak, że nie widziałem, o co chodzi Mike’owi. Właściwie była
ładna...w jakiś niezwykły sposób. Więcej niż piękna, jej twarz była

interesująca.
Nie tak symetryczna – jej wąski podbródek z szerokimi kośćmi

policzkowymi; ekstremalnie kolorowe – jak światło i ciemność jej cera i
włosy

kontrastowały ze sobą, a te jej oczy, pełne milczących sekretów.
Oczy, które niespodziewanie wpiły się w moje.

Ja również gapiłem się na nią, próbując odgadnąć chodź jeden z jej
sekretów.

- Nosisz szkła kontaktowe? - spytała bez zastanowienia.
Co za głupie pytanie.

- Nie - niemal się uśmiechnąłem, słysząc tę hipotezę.
- Ach – zmieszała się – Wydawało mi się, że miałeś jakieś takie inne oczy.

Znów poczułem chłód, i zdałem sobie sprawę, że nie tylko ja usiłowałem
myszkować, by poznać czyjś sekret.

Wzruszyłem ramionami i zwróciłem swoje oczy na nauczyciela.
Oczywiście moje oczy zmieniły się od czasu kiedy ostatni raz się w nie

patrzyła.
Musiałem się na dzisiaj przygotować. Spędziłem cały weekend polując by

zaspokoić moje pragnienie. Nasyciłem się krwią zwierząt, nie żeby zrobiło
to

jakąś różnicę w zapachu unoszącego się w powietrzu wokół niej. Kiedy
wcześniej się na nią patrzyłem moje oczy były czarne z pragnienia. Teraz, w

moim ciele płynęła krew, więc oczy stały się złociste. Lekko bursztynowe od
przesadnej próby ugaszenia pragnienia.

Następne potknięcie. Gdybym wiedział, co miała na myśli przez to

background image

pytanie, po prostu odpowiedziałbym jej „tak”.
Siedzę między ludźmi w tej szkole od dwóch lat, a ona jako pierwsza

zauważyła zmianę koloru moich oczu. Inni zachwyceni nadludzkim
pięknem

mojej rodziny, zawsze odwracali wzrok gdy spojrzeliśmy się w ich stronę.
Spłoszeni, zapominali szczegóły naszego spotkania, instynktownie

wypierając je
z pamięci. Ignorancja była rozkoszą dla ludzkiego umysłu.

Dlaczego akurat ona musiała widzieć więcej niż pozostali?
Pan Banner podszedł do naszego stołu. Wdzięczny, nabrałem powietrza,

które ze sobą przyniósł, tak by nie pomieszał się jeszcze z jej wonią.
- Nie pomyślałeś, Edwardzie, że byłoby grzecznie dać szansę Isabelli? -

spytał, patrząc na nasze odpowiedzi.
- Belli - Poprawiłem go odruchowo. - Sama zidentyfikowała trzy na pięć.

Myśli pana Banner'a były sceptyczne, kiedy zwrócił się do dziewczyny
- Przerabiałaś to już wcześniej?

Obserwowałem ją, zaabsorbowany, kiedy uśmiechnęła się nieśmiało.
- Nie z komórkami cebuli.

- Na blastuli siei? - zasugerował.
- Tak.

Zaskoczyła go tym. Dzisiejsze zajęcia zaczerpnął z poziomu dla bardziej
zaawansowanych. Pokiwał głową.

- W Phoenix chodziłaś na biologię dla zaawansowanych?
- Tak

Więc była w zaawansowanej grupie, inteligentna jak na człowieka. Nie
zaskoczyło mnie to.

- Cóż – powiedział Pan Banner, ściągając swe usta – W takim razie dobrze
się złożyło, że siedzicie razem. - odwrócił się i poszedł dalej mamrocząc. -

Przynajmniej reszta dzieciaków będzie mogła się od nich czegoś nauczyć.
Raczej

tego nie usłyszała. Znowu zaczęła gryzmolić po okładce zeszytu.
Popełniłem dwa błędy w nie całe pół godziny. Nędzne przedstawienie

samego siebie. W dodatku nie wiedziałem, co o mnie myślała – jak bardzo
się

mnie bała, jak bardzo mnie podejrzewała? - wiedziałem, że muszę się
bardziej

postarać, by zmieniła o mnie zdanie. Sprawić by jej wspomnienia z naszego
pierwszego spotkania wyparowały.

- Szkoda, że ze śniegu nic nie zostało, prawda? - powiedziałem,

background image

podsłuchując rozmowę paru uczniów. Nudny, standardowy temat do
rozmowy.

Pogoda – zawsze się sprawdza.
Popatrzyła na mnie z oczywistym powątpiewaniem – nienormalna reakcja

na moje jakże normalne słowa.
- Ja tam się cieszę – powiedziała, zaskakując mnie.

Starałem się skierować rozmowę na właściwą ścieżkę. Pochodziła z
bardziej słonecznego i cieplejszego miejsca – jej skóra zdawała się jakoś to

odzwierciedlać, mimo jej bladej karnacji – widać zimno sprawiało, że
musiała

czuć się nieswojo. Tak samo, jak mój zimny dotyk.
- Nie lubisz zimna – zgadłem.

- Ani wilgoci. - zgodziła się
- Musisz się tu męczyć. - Więc może nie powinnaś tu przyjeżdżać
. Chciałem

dodać. Może powinnaś wrócić tam skąd przybyłaś.
Nie byłem pewien, czy tego właśnie chciałem. Już zawsze pamiętałbym

zapach jej krwi – nie miałem pewności, czy nie pojechałbym ją śledzić. Poza
tym

gdyby wyjechała, do końca życia pamiętałaby moje dziwne zachowanie.
Nieprzerwaną, dokuczliwą układankę.

- Nawet nie wiesz, jak bardzo. - powiedziała niskim głosem, moja złość
ulotniła się na moment.

Jej odpowiedzi zawsze były takie zaskakujące. Sprawiały, że chciałem
zadać jej kolejne pytania.

- To dlaczego tu przyjechałaś? - upomniałem ją, zdając sobie szybko
sprawę z tego, że mój głos zabrzmiał zbyt oskarżycielsko, a nie swobodny

jak na
normalna rozmowę. Pytanie to zabrzmiało niegrzecznie.

- To trochę skomplikowane.
Zamknęła swoje wielkie oczy i pozostawiła je tak, a ja prawie, nie

wybuchłem z zaciekawienia, moja ciekawość płonęła jak pragnienie
ściskające

gardło. Właściwie, zorientowałem się, że szło mi znacznie lepiej z
oddychaniem,

agonia przeszła w zażyłość.
- Chyba się nie pogubię – naciskałem. Być może moja prosta grzeczność,

podtrzyma ją w odpowiadaniu na moje coraz to nowe pytania.
Spuściła swój wzrok na dłonie. Zrobiłem się niecierpliwy. Chciałem

background image

położyć moje dłonie na jej policzku i przechylić jej głowę w moja stronę,
bym

mógł spojrzeć w jej oczy. Ale byłoby to głupie – niebezpieczne – by jeszcze
raz

dotknąć jej skóry.
Nagle spojrzała na mnie. Poczułem ulgę, słodycz w nieszczęściu, mogąc

jeszcze raz dostrzec emocje w jej oczach. Mówiła w pośpiechu, przynaglając
słowa.

- Moja mama ponownie wyszła za mąż.
To było wystarczająco ludzkie, proste do zrozumienia. Przez jej czyste

oczy przeleciał smutek. Zmarszczyła brwi i znowu pojawiła się lekka
zmarszczka.

- To akurat nie jest zbyt skomplikowane – powiedziałem. W moim głosie
niespodziewanie słychać było przyjazny ton. Jej smutek wzbudził we mnie

dziwną bezradność, gdybym mógł znaleźć coś co sprawiłoby, by poczuła się
lepiej. Dziwny impuls – Kiedy dokładnie?

- We wrześniu – wydusiła ciężko, wzdychając. Wstrzymałem powietrze,
kiedy jej ciepły oddech musnął moją twarz.

- A ty nie przepadasz za ojczymem? - zasugerowałem, licząc na więcej
informacji.

- Nie, jest w porządku. - powiedziała, poprawiając moje przypuszczenia.
Kąciki jej pełnych ust uniosły się w delikatnym uśmiechu. - Może trochę za

młody, ale miły.
Nie pasowało to do reszty scenariusza, którego ułożyłem sobie w głowie.

- Dlaczego nadal z nimi nie mieszkasz? - spytałem, mój głos był
ciekawski. Zabrzmiało to jak bym był wścibski. Wprawdzie, taki właśnie

byłem.
- Phil, dużo podróżuje. Jest zawodowym baseballistą – jej uśmiech stał się

teraz bardziej widoczny, wybór jego kariery rozbawił ją.
Też się uśmiechnąłem, nie narzucając się zbytnio. Chciałem, by czuła się

swobodnie. Jej uśmiech sprawił, że również chciałem go odwzajemnić –
wtajemniczyć ją w mój sekret.

- Czy istnieje możliwość, że znam jego nazwisko? - przewertowałem
szybko listę profesjonalnych baseballistów, zastanawiając się, który z nich

był
tym Philem.

Raczej nie. Nie jest specjalnie jakiś dobry. - kolejny uśmiech - Nigdy nie
trafił do pierwszej ligi. Często się przeprowadza.

Lista w mojej głowie szybko runęła, a wtedy ułożyłem tabelę możliwości

background image

w mniej niż sekundę. W tym samym czasie, stworzyłem sobie nowy
scenariusz.

- I matka przysłała cię tutaj, żeby móc z nim jeździć? - powiedziałem.
Hipotezy wyciągały z niej jak widać więcej informacji niż zadawane

pytania.
Znów podziałało. Wysunęła brodę do przodu, a jej wyraz twarzy stał się

uparty.
- Nikt mnie nie przysłał- powiedziała, a jej głos stał się surowszy. Moja

hipoteza zasmuciła ją trochę, sam nie wiedząc jak. - Sama się przysłałam.
Nie mogłem zrozumieć znaczenia, bądź źródła jej rozgoryczenia. Byłem

całkowicie zagubiony.
Poddałem się. Nie rozumiałem jej. Nie zachowywała się jak inni ludzie.

Może cisza w jej umyśle, czy zapach nie były jej jedynymi niezwykłymi
rzeczami.

- Nie rozumiem – przyznałem z niechęcią.
Westchnęła i popatrzyła mi w oczy dłużej niż którykolwiek z ludzi był

wstanie wytrzymać.
- Z początku zostawała ze mną, ale tęskniła. - wyjaśniła powoli, a jej głos z

każdym słowem stawał się smutniejszy. - Było jej ciężko. Postanowiłam, że
będzie lepiej, jeśli nareszcie spędzę trochę czasu z Charliem.

Jej mała zmarszczka pomiędzy brwiami, pogłębiła się.
- Ale teraz to tobie jest ciężko – wymamrotałem. Najwyraźniej nie mogłem

przestać wypowiadać na głos moje hipotezy, mając nadzieję nauczyć się
czegoś

przez jej reakcje. Tym razem jednak, nie wydawało się to dalekie od celu.
- No to co? - spytała, jakby nie był to powód do zmartwień.

Wciąż wpatrywałem się w jej oczy, czując, że wreszcie naprawdę
dostrzegłem jej duszę. Dostrzegłem to w tych trzech słowach, gdy ukazała

mi
listę swoich priorytetów. W przeciwieństwie do większości ludzi, jej

potrzeby
były na końcu listy.

Była bezinteresowna.
Zauważyłem, że tajemnica jej postawy skryta w milczącym umyśle, nagle

zaczęła się wyłaniać.
- To chyba nie fair
– wzruszyłem ramionami, starając się wyglądać

zwyczajnie, starając zamaskować narastającą ciekawość.
Zaśmiała się gorzko.

- Nikt cię jeszcze nie uświadomił? Takie jest życie.

background image

Również chciałem zaśmiać się gorzko, słysząc jej słowa. Wiedziałem co
nieco o tym, że życie nie jest fair
. - Chyba coś obiło mi się o uszy.

Odwróciła się, znów czując się zmieszaną. Jej oczy powędrowały gdzieś,
lecz potem znów zwróciła je na mnie.

- Życie nie jest fair i tyle. - podsumowała.
Nie zamierzałem jeszcze kończyć tej rozmowy. Dręczyła mnie zmarszczka

pomiędzy jej brwiami, jaka pozostała po smutku. Chciałem wygładzić ją
moimi

palcami. Ale oczywiście nie mogłem jej dotknąć. Było to niebezpieczne z
różnych powodów.

- Robisz dobrą minę do złej gry. - powiedziałem powoli, zastanawiając się
nad następną hipotezą. - Ale założę się, że nie dajesz po sobie poznać, jak

bardzo
tak naprawdę cierpisz.

Wlepiła wzrok w tablicę, jej oczy zwęziły się, a usta wygięły w krzywym
grymasie. Nie spodobało jej się to, że dobrze zgadłem. Nie była przeciętnym

cierpiętnikiem – nie chciała afiszować się swoim bólem.
- Czy się mylę?

Wzdrygnęła się lekko, ale po za tym ignorując mnie.
Sprawiła, że się uśmiechnąłem

Nie sądzę.

- Co cię to w ogóle obchodzi? - warknęła, wciąż odwrócona.

- Dobre pytanie – odpowiedziałem bardziej sobie, niż jej.
Jej spostrzegawczość była lepsza od mojej, widziała prawdziwe sedno

sprawy, kiedy ja grzęzłem na skraju segregując na ślepo wskazówki.
Szczegóły

jej ludzkiego życia nie powinny mnie obchodzić. Nie powinienem dbać o to,
co

mnie myśli. Poza, ochroną mojej rodziny od wszelkich podejrzeń, ludzkie
myśli

nie były znaczące.
Nie byłem przyzwyczajony do zmniejszonej intuicji. Za bardzo zdawałem

się na mój nadzwyczajny słuch – jednak nie byłem tak spostrzegawczy jak
myślałem

Westchnęła i wlepiła wzrok w tablicę. Coś w jej frustracji zdawało się być
zabawne. Cała sytuacja, cała ta rozmowa zdawała się być dowcipna. Nikt nie

był
w większym niebezpieczeństwie przeze mnie, niż ta mała dziewczyna – w

każdym momencie mogłem rozproszyć się moim niedorzecznym

background image

zaabsorbowaniem w czasie rozmowy i wciągnąć powietrze, a wtedy
zaatakowałbym ją, zanim zdążyłbym się opanować – a ona była

podirytowana
tym, że nie mogłem odpowiedzieć na jej pytanie.

- Drażnię cię? - spytałem uśmiechając się, nad niedorzecznością tej sytuacji
Szybko zerknęła na mnie, jej oczy zdawały się w pułapce mojego

spojrzenia.
- Nie zupełnie. - powiedziała – Jestem raczej zła na siebie. Tak łatwo się

czerwienię. Mama zawsze powtarza, że moja twarz to otwarta księga.
Nachmurzyła się.

Patrzyłem się na nią w osłupieniu. Powodem dla, którego była smutna,
było bo myślała, że przejrzałem ją na wylot
. Jakież to dziwaczne. Nigdy nie

musiałem się tak wysilać by zrozumieć kogoś, przez całe moje życie – a
raczej

moją egzystencję, życie nie było chyba odpowiednim słowem w moim
przypadku. W końcu ja nie żyłem
.

- Wręcz przeciwnie – powiedziałem, dziwnie się czując,... przezornie, jakby
kryło się tu jakieś ukryte niebezpieczeństwo, w które właśnie miałem

wpaść.
Stojąc właśnie na krańcu. Moje przeczucie sprawiło, że byłem niespokojny.

-
Trudno mi cię przejrzeć.

- Pewnie zwykle nie masz z tym kłopotów – zasugerowała, nie zdając sobie
sprawy, że miała absolutną rację.

- Zazwyczaj nie – zgodziłem się.
Uśmiechnąłem się do niej, odsłaniając lekko rząd, śnieżnobiałych, ostrych

zębów. Głupie posunięcie, ale chciałem dać jej jakoś do zrozumienia, że
jestem

niebezpieczny. Jej ciało było teraz bliżej mnie, musiała nieświadomie
przysunąć

się w czasie naszej rozmowy. Widać wszystkie moje oznaki, które
odstraszały

resztę ludzi, jej widocznie nie odpychały. Dlaczego nie uciekała ode mnie z
przerażeniem? Musiała intuicyjnie, jak mi się zdawało, zauważyć moją

ciemną
stronę by zdać sobie sprawę z niebezpieczeństwa.

Nie wiedziałem czy moje ostrzeżenie odniosło zamierzony efekt. Pan
Banner poprosił klasę o uwagę, a wtedy odwróciła się ode mnie. Wydawało

się,

background image

że ulżyło jej tą przerwą, więc może jednak automatycznie zrozumiała.
Mam nadzieję.

Poczułem narastającą fascynację, nawet kiedy próbowałem ją wykorzenić.
Nie mogłem wymyślić, jakie miała zainteresowania. Albo raczej to ona
nie

dawała mi dojść do celu. Pragnąłem porozmawiać z nią jeszcze. Chciałem
wiedzieć więcej o jej matce, jej życiu przed przyjazdem tutaj, jej relacjach z

ojcem. Ale za każdym razem popełniałem błąd, narażałem ją na zbędne
niebezpieczeństwo.

Odruchowo, odrzuciła swój kosmyk włosów w momencie kiedy
pozwoliłem sobie na kolejny wdech. Szczególnie skoncentrowana fala jej

woni,
wdarła się w moje gardło.

Było jak za pierwszym razem – takie mocne uderzenie. Paląca suchość
odurzyła mnie. Musiałem jeszcze raz chwycić się blatu by usiedzieć na

miejscu.
Tym razem miałem nieco więcej samokontroli. Przynajmniej niczego nie

zniszczyłem. Potwór siedzący we mnie warknął, bo nie znajdował
przyjemności

w moim cierpieniu. Był zbyt mocno związany. Tymczasowo.
Przestałem oddychać i odsunąłem się od niej jak najdalej. Nie mogłem

sobie pozwolić na wyszukanie jej zainteresowań. Ponieważ im bardziej się
nią

interesowałem, tym większe było prawdopodobieństwo, że mógłbym ją
zabić.

Dzisiaj już dwa razy popełniłem błąd. Czy mogłem popełnić jeszcze trzeci,
który

nie byłby pomyłką? Kiedy zadzwonił dzwonek, wyleciałem z klasy niszcząc
w

tym momencie wszelkie zasady dobrego wychowania. Byłem w połowie
drogi

do katastrofy. Znowu z trudem złapałem czyste, wilgotne powietrze, jakby
był

jakimś leczniczym olejkiem. Pośpieszyłem się, by zwiększyć dystans
pomiędzy

mną a dziewczyną.
Emmett czekał już na mnie przed wspólną klasą hiszpańskiego. Przez

moment patrzył na mój dziki wyraz twarzy.
I jak poszło?,
zapytał ostrożnie.

- Nikt nie zginął – burknąłem.

background image

Zawsze to coś. Kiedy zobaczyłem Alice zdenerwowaną pod koniec lekcji,
pomyślałem, że...

Kiedy weszliśmy razem do klasy zobaczyłem jego wspomnienia sprzed
paru minut, przez otwarte drzwi klasy: wychodziła Alice z twarzą bez

wyrazu,
przez trawnik omijając budynek naukowy. Poczułem jego wielką chęć by

wstać i
udać się za nią, i jego decyzję, by jednak pozostać. Gdyby Alice

potrzebowała
jego pomocy, poprosiła by go...

Kiedy usiadłem na swoim miejscu, zamknąłem oczy w przerażeniu i
wstręcie.

- Nie zdawałem sobie sprawy, że byłem tak blisko. Nie wiedziałem, że
miałem zamiar... Nie wiedziałem, że jest aż tak źle. - wyszeptałem

- Nie było

pocieszył mnie – nikt przecież nie zginął.

- Racja – powiedziałem przez zęby – nie tym razem

Zobaczysz, będzie lepiej

odpowiedział – Nie byłbyś pierwszym, który

pochrzanił wszystko. Nikt by cię nie oceniał za srogo. Po prostu czasem ktoś

za
apetycznie pachnie. Jestem pod wrażeniem, że wytrzymałeś tak długo.

- Nie pomagasz mi.
Byłem oburzony jego akceptacją na mój pomysł z zabiciem dziewczyny,

jakby było to nieuniknione. Czy to była jej wina, że pachniała tak kusząco?
Ja wiem, kiedy to się dzieje we mnie

przypomniał mi, zabierając mnie

razem z nim w przeszłość, pół wieku temu, nad wiejską rzeczką, kobieta w
średnim wieku zdejmowała pranie z liny przywiązanej do stojących na

przeciw
siebie jabłonek. Zapach jabłek mocno unosił się w powietrzu, żniwa

dobiegły
końca, i odrzucone owoce rozsypane były na trawniku, bruzdy na ich skórce

tylko wzmacniały unoszący się zapach w gęstych chmurach. W tle unosił się
zapach skoszonej trawy, czysta harmonia. Szedł wzdłuż rzeczki, obojętny na

kobietą, na prośbę Rosalie. Niebo nad głową stało się fioletowe, a na zachód
pomarańczowe. Kontynuowałby swoją przechadzkę, a wtedy wieczór ten

nie
byłby wart zapamiętania, gdyby nie, raptowny wieczorny wiaterek, który

unosił
białe prześcieradło, jak jedwab ku górze, unosząc zapach kobiety wzdłuż

twarzy

background image

Emmetta.
-Oh - jęknąłem. Jak gdybym nie pamiętał wystarczająco dobrze zapachu

Belli.
Wiem. Nie wytrwałem nawet pół sekundy. Nie zdążyłem nic

przeciwdziałać.
Jego wspomnienie sprawiło, że poczułem się gorzej.

Wstałem i zacisnąłem zęby tak mocno, że mogłyby przeciąć stal.
- Esta bien, Edward? - zapytała Seniora Goff, zdziwiona moim nagłym

zachowaniem.
Zobaczyłem siebie w jej myślach, widząc, że kiepsko wyglądam.

- Me pardona. - wymamrotałem, kiedy rzuciłem się w kierunku drzwi.
- Emmett- por favor, puedas tu ayuda a tu hermano. - spytała, gestykulując

by pomógł mi, gdy wychodziłem z klasy
- Jasne - usłyszałem jak odpowiada. I zaraz znalazł się tuż przy mnie.

Poszedł ze mną za budynek, wtedy stanął przy mnie i położył rękę na
moim ramieniu.

Strzepnąłem ją z niepotrzebną siłą. Z taką siłą połamałbym kości w ręce
człowieka, kości ramienne również.

- Wybacz Edward.
- W porządku - Z trudem wciągnąłem powietrze, starając się oczyścić mój

umysł i płuca.
- Jest aż tak źle? - spytał Emmett starając się nie myśleć o zapachu z jego

wspomnienia i nie przejmować się nim.
- Znacznie gorzej Emmett, znacznie gorzej.

Przez chwilę stał cicho.
Może...

- Nie, nie będzie mi lepiej, jeśli dam sobie z tym spokój. Emmett, wracaj do
klasy. Chcę być sam.

Odwrócił się nic nie mówiąc czy myśląc, i szybko odszedł. Mógł
powiedzieć nauczycielce, że źle się poczułem, lub byłem zdenerwowany czy

też
chorym na umyśle wampirem. Czy jego wytłumaczenie w ogóle mnie

obchodziło? Może nie powinienem wracać. Może powinienem sobie pójść?
Poszedłem do samochodu, aby zaczekać, aż skończą się zajęcia. By się

schować. Znowu
Powinienem spędzać mój czas na podejmowaniu decyzji, albo starając się

uporządkować moje postanowienia, ale jak nałogowiec, podsłuchiwałem
cudze

paplaniny, które emanowały ze szkolnych budynków. Usłyszałem znajome

background image

głosy rodziny, ale nie chciałem teraz widzieć wizji Alice, czy słyszeć
narzekań

Rosalie. Z łatwością znalazłem Jessicę, ale dziewczyna nie była z nią, więc
kontynuowałem poszukiwania. Myśli Mike'a Newtona przykuły moją

uwagę,
była z nim w sali gimnastycznej. Był niezadowolony, bo rozmawiała ze mną

dzisiaj na lekcji biologii Odpowiadał na jej pytania, kiedy to załapałem
temat...

Właściwie, to nigdy nie widziałem go, aby z kimś rozmawiał. Może,
zainteresował się Bellą. Nie lubię sposobu, w jaki na nią patrzy. Ale nie

widać, by
była nim zainteresowana. Co ona powiedziała? „Nie mam pojęcia, co go

naszło w
zeszły poniedziałek.” Czy coś w tym stylu. Raczej nie zabrzmiało to, jakby ją

obchodził. To nie mogło być nic więcej, jak tylko zwykła rozmowa...
Mówił do siebie z pełnym pesymizmem, dodając sobie otuchy tym, że

Bella nie była zachwycona moją zmianą. Zdenerwowało mnie to trochę
bardziej

niż myślałem, więc przestałem go słuchać.
Włączyłem płytę z głośną muzyką i nastawiłem ją pogłaszając, do czasu,

kiedy nie słyszałem już żadnych głosów. Musiałem się mocno
skoncentrować na

muzyce, by nie zwracać uwagi na myśli Mike'a Newtona i szpiegowanie
niczego

nie podejrzewającej dziewczyny.
Oszukiwałem parę razy, w czasie gdy lekcje dobiegały końca. Ale nie by

szpiegować, tylko by przemówić sobie do rozsądku. Właśnie się
przygotowywałem. Chciałem się dowiedzieć, kiedy dokładnie wyjdzie z sali

gimnastycznej, i kiedy znajdzie się na parkingu. Nie chciałem by znowu
mnie

zaskoczyła.
Kiedy uczniowie zaczęli wychodzić z sali gimnastycznej, wyszedłem z

samochodu, nie wiedząc dlaczego. Padał lekki deszcz – zignorowałem go,
kiedy

zaczął padać na moje włosy. Czy chciałem by mnie tu zobaczyła? Czy
łudziłem

się właśnie, że podejdzie do mnie i porozmawia ze mną? Co ja wyrabiałem?
Nie ruszyłem się, starając się przekonać samego siebie, by wsiąść z

powrotem do samochodu, wiedząc, że moje zachowanie było karygodne.

background image

Trzymałem skrzyżowane ramiona przy klatce piersiowej, oddychając bardzo
płytko, kiedy obserwowałem ją jak szła, kąciki jej ust przechyliły się w dół.

Nie
patrzyła w moją stronę. Kilka razy spojrzała w górę na chmury, z grymasem

na
twarzy, jakby ją obrażały. Zasmuciłem się, kiedy weszła do samochodu,

zanim
musiałaby mnie minąć. Czy powinna się do mnie odezwać? Może to ja

powinienem ją zaczepić?
Weszła do swojej starej, czerwonej furgonetki, rdzewiejącego potwora,

starszego niż jej ojciec. Patrzyłem jak wyjeżdża – jej silnik zaryczał głośniej,
niż

jakikolwiek inny pojazd na parkingu - a później na jej dłonie włączające
ogrzewanie. Zimno było dla niej nie przyjemne - nie lubiła tego. Rozczesała

palcami swoje gęste włosy, strosząc je przy tym, jakby chciała je wysuszyć.
Zastanawiałem się, jak taka szoferka musi pachnieć, i jak szybko może

jeździć.
Rozejrzała się, by sprawdzić czy nic nie jedzie i wreszcie zerknęła w moim

kierunku. Popatrzyła się na mnie tylko przez parę sekund i jedyną rzecz
jaką

mogłem wyczytać z jej oczu było zaskoczenie zanim spojrzała w inną stronę
i

wrzuciła wsteczny. Furgonetka zapiszczała i zatrzymała się, tył jej
samochodu

ledwo ominął Erina Teague'a.
Spojrzała się w lusterko wsteczne, rozdziawiając swą buzię. Kiedy drugi

samochód zerwał się by zawrócić, dwa razy zerknęła do tyłu i dopiero
wtedy

wyjechała z parkingu, tak ostrożnie, że wyszczerzyłem zęby w uśmiechu.
Jakby

myślała, że siedząc w swojej niezgrabnej furgonetce stanowi zagrożenie dla
reszty świata. Myśl, że Bella Swan mogła stanowić wielkie

niebezpieczeństwo
dla ludzi, sprawiła, iż zaśmiałem się, kiedy mijała mnie ze wzrokiem

wbitym w
jezdnię.

TRANS BY SAVILLE DLA

http://TWILIGHTSERIES.FORA.PL/

Korekta: Arionka

background image

2.OTWARTA KSIĘGA

Opierałem się plecami o miękką śnieżną skarpę, pozwalając by suchy puch
odtworzył kształt mojej sylwetki. Moja skóra pasowała temperaturą do

powietrza wokół mnie, a malutkie okruchy lodu odczuwałem niczym
aksamit

pod moją skórą.
Niebo nade mną było czyste, rozświetlone przez gwiazdy, miejscami

połyskując niebiesko, a gdzieniegdzie żółtawe. Gwiazdy tworzące
majestatyczne, wirujące kształty, na tle, czarnego wszechświata - obłędny

widok.
Doskonale piękny. Albo raczej powinien być doskonały. Byłby, gdybym był

w
stanie naprawdę go zobaczyć.

Wcale nie poczułem się lepiej. Minęło sześć dni, przez sześć dni
ukrywałem się tutaj w pustej, dzikiej Denali, a moja wolność wciąż nie

background image

powracała, wolność, którą miałem zanim poznałem jej woń.
Kiedy patrzyłem się w obsypane klejnotami niebo, to było tak, jakby była

jakaś przeszkoda pomiędzy moim wzrokiem a tym pięknem. Tą przeszkodą
była twarz, przeciętna ludzka twarz, której najwidoczniej nie byłem w

stanie
wypędzić z moich myśli.

Usłyszałem zbliżające się myśli, zanim wyłapałem kroki, które im
akompaniowały. Odgłos ruchu był tylko słabym szeptem na śnieżnym

puchu.
Nie było dla mnie niespodzianką, że Tanya podążyła za mną tutaj.

Wiedziałem, że przez te kilka dni dużo rozmyślała o nadchodzącej
rozmowie,

odkładając ją do czasu aż będzie pewna tego, co ma mi do powiedzenia.
Namierzyła swój cel sześćdziesiąt jardów wcześniej, skacząc na koniuszki

czarnych skał i huśtając się tam na swych bosych stopach.
Skóra Tanyi była srebrna w świetle gwiazd, a jej długie, blond kręcone

włosy blado lśniły, prawie że różowe z truskawkowymi pasemkami. Jej
bursztynowe oczy zamigotały jakby paląc się na śniegu, gdy spojrzała na

mnie, a
jej pełne usta powoli rozciągnęły się w uśmiechu

Przepiękna. Gdybym tylko był w stanie ją zobaczyć. Westchnąłem
Przykucnęła na końcu skały, jej palce u stóp dotykały kamieni. Jej ciało

nienaturalnie się naprężyło
Kula armatnia
, pomyślała

Wystrzeliła w powietrze; jej postać pociemniała, wyglądała jak szybko
obracający się cień, kiedy z gracją zrobiła fikołka pomiędzy mną a

gwiazdami.
Zwinęła się w kulkę, taką samą jak kula śnieżna, którą we mnie rzuciła

Zamieć ta przeleciała nade mną. Gwiazdy poczerniały a ja byłem głęboko
zakopany pod puszystym lodem.

Ponownie westchnąłem, ale nie ruszyłem się, by wygrzebać się na
zewnątrz. Czerń pod śniegiem ani mnie nie raniła, ani nie zmieniła mojego

widoku. Wciąż widziałem tę samą twarz.
- Edward?

Tanya szybko wygrzebała mnie z pod śniegu. Strzepnęła puch z mojej
nieruchomej twarzy, nie bardzo patrząc mi w oczy

- Przepraszam. – wyszeptała – to był żart.
- Wiem. Całkiem zabawny.

Jej usta wykrzywiły w grymasie.

background image

- Irina i Kate powiedziały mi, żebym zostawiła cię w spokoju. Myślą, że cię
drażnię.

- Nie – zapewniłem ją – Przeciwnie. To ja źle się zachowuję, wręcz
paskudnie. Przepraszam.

Wracasz do domu, prawda? pomyślała
- Jeszcze... niezupełnie... się zdecydowałem.

Ale nie zostaniesz tutaj. Jej myśli były teraz pełne tęsknoty i smutku.
- Nie. Raczej to mi nie... pomaga.

Wykrzywiła usta
- To moja wina, prawda?

- Oczywiście, że nie - Płynnie skłamałem.
- Nie bądź takim dżentelmenem

Uśmiechnąłem się.
Czujesz się przeze mnie zakłopotany,
oskarżyła się

- Nie.
Podniosła jedną brew, a jej wyraz twarzy stał się taki niedowierzający, że

musiałem się zaśmiać. Krótki śmiech zaraz po następnym westchnięciu.
- Dobra - przyznałem – może trochę

Ona również westchnęła i oparła brodę na swych dłoniach. Jej myśli były
zasmucone.

- Jesteś tysiąc razy cudowniejsza niż gwiazdy, Tanya. Ale oczywiście jesteś
tego świadoma. Nie pozwól by moja uporczywość osłabiła twoją pewność

siebie.
- Zachichotałem, bo było to
raczej mało prawdopodobne.

- Nie będę zaprzeczać – zamruczała, a jej dolna warga wygięła się w
pociągający sposób.

- Z pewnością nie - zgodziłem się, starając się przy tym zablokować jej
myśli w czasie gdy ona przebierała we wspomnieniach z jej tysięcy udanych

zalotów. Zazwyczaj Tanya wolała człowieczych mężczyzn – było ich więcej,
przeważnie ciepli i delikatni i zawsze chętni, na pewno.

- Sukub - Podroczyłem się z nią, mając nadzieję, że przerwie to migoczące
obrazy w jej głowie. Wyszczerzyła zęby w uśmiechu.

- Oryginalny
W odróżnieniu od Carlisle'a, Tanya i jej siostry nieco później odnalazły

swoje
sumienie. Dopiero potem to zamiłowanie do ludzkich mężczyzn, sprawiło,

że
sprzeciwiły się mordowaniu. Teraz mężczyźni, których kochają... żyją

- Kiedy się tu pojawiłeś, – zaczęła powoli Tanya – myślałam, że...

background image

Wiedziałem, że właśnie tak pomyśli. Powinienem przewidzieć, że właśnie
tak to odczuje. Ale nie byłem wtedy wstanie trzeźwo myśleć.

- Pomyślałaś, że zmieniłem zdanie.
- Tak- popatrzyła na mnie z pode łba.

- Czuję się okropnie, że niszczę twoją nadzieję, Tanya. Nie chcę cię zranić.
Nie pomyślałem. Po prostu odszedłem... w pośpiechu.

- Nie oczekuję, abyś miałbyś mi powiedzieć czemu...?
Usiadłem i objąłem rękoma nogi, skrzywiłem się – Nie chcę o tym

rozmawiać.
Tanya, Irina i Kate miały duże doświadczenie, w kwestii życia, do którego

musiały się tak bardzo zaangażować. Czasem w niektórych sprawach, były
lepsze nawet od Carlisle'a. Mimo ich nienormalnej bliskości z sąsiedztwem,

na
którą dopuściły się z tymi, którzy powinni być – raz tak było – ich ofiarami,

ani
razu nie popełniły błędu. Byłem zbyt zawstydzony aby wyznać moją

słabość
przed Tanyą.

- Problemy z kobietami? - zgadywała, ignorując moją niechęć.
Zaśmiałem się ponuro

Nie w sposób jaki myślisz.

Siedziała cicho. Słuchałem jej myśli, kiedy to zgadywała o co mi chodziło,

interpretując każde moje słowo.
- Nie zgadniesz - powiedziałem jej.

- Może mała podpowiedź?
- Proszę, daj spokój Tanya.

Znów ucichła, wciąż spekulując. Zignorowałem ją, na próżno starając
upajać się pięknem gwiazd.

Poddała się po chwili ciszy, a jej myśli skierowały w inne rejony życia.
Gdzie masz zamiar się udać? Wrócić do Carlisle'a?

- Nie sądzę. - wyszeptałem
Gdzie mógłbym pojechać? Nie mogłem wymyślić żadnego miejsca na całej

Ziemi, które mogłoby mnie zainteresować. Nie było niczego co chciałbym
zobaczyć bądź zrobić. Bo nie ważne gdzie bym poszedł, uciekałbym tylko

od
problemu.

Czułem do siebie odrazę. Kiedy stałem się takim tchórzem?
Tanya zarzuciła swoje smukłe ręce na moją szyję. Zesztywniałem, ale nie

background image

uchyliłem się od jej dotyku. Dla niej było to, nic więcej jak tylko
przyjacielski

odruch. Zazwyczaj.
Myślę, że wrócisz,
- powiedziała, jej głos trącił dawno zagubionym

rosyjskim akcentem – Nie ważne co to jest... albo kto to jest... ciągle cię to
prześladuje. Zmierzysz się z tym. To w twoim stylu.

Jej myśli były stanowcze jak jej słowa. Próbowałem ogarnąć wizję samego
siebie, którą nosiła w swojej głowie. Ten, który ma stawić wszystkiemu

czoło,
ruszy na przód. Przyjemnie było ponownie pomyśleć o sobie w ten sposób.

Przed tą feralną godziną lekcji biologii, jeszcze zresztą nie tak dawno; nigdy
wcześniej nie wątpiłem w moją odwagę czy zdolności, by zmierzyć się z

problemami.
Pocałowałem ją w policzek, odsuwając się szybko, kiedy przechyliła się

bliżej ku mojej twarzy, a jej usta ułożyły się zapraszająco. Uśmiechnęła się
smutno z powodu mojego zachowania.

- Dziękuję ci Tanya. Chyba właśnie to potrzebowałem usłyszeć.
Jej myśli stały się podirytowane

Nie ma za co. Tak myślę. Chciałabym, byś był bardziej rozsądny w stosunku
do niektórych spraw, Edwardzie.

- Przepraszam cię Tanya. Wiesz, że jesteś dla mnie za dobra. Po prostu...
nie znalazłem jeszcze tego czego szukam.

- Tak na wszelki wypadek, gdybyś odszedł za nim cię znowu zobaczę... do
widzenia Edwardzie.

- Do widzenia, Tanya - kiedy to powiedziałem, nareszcie mogłem sobie to
uświadomić.. Mogłem zobaczyć jak odchodzę. Byłem wystarczająco silny,

by
wrócić do miejsca, w którym chciałem być – Jeszcze raz, dziękuję.

Wstała i w jednym zwinnym ruchu uciekła, biegnąc przez śnieg tak
szybko, że jej stopy nie miały czasu, by mogły ugrzęznąć w śniegu, nie

zostawiała za sobą żadnych śladów. Nie odwróciła się. Moja odmowa
zraniła ją

bardziej, niż to sobie wyobrażała, wcześniej. Nie chciałaby mnie jeszcze raz
zobaczyć, zanim bym ostatecznie odszedł.

Moje usta wykrzywiły się w smutku. Nie chciałem skrzywdzić Tanyi,
aczkolwiek jej uczucia nie były głębokie, zaledwie czyste i wiem, że nie

mógłbym ich odwzajemnić. To wszystko sprawiało, że wciąż czułem się
kimś

mniej niż dżentelmenem.

background image

Położyłem swój podbródek na kolana i znów zacząłem patrzeć w gwiazdy,
jednak wciąż byłem niespokojny. Wiedziałem, że Alice na pewno zobaczy

mnie
wracającego do domu i rozgłosi nowinę. Na pewno się ucieszą – szczególnie

Carlisle i Esme. Przypatrywałem się gwiazdom jeszcze przez jakiś moment,
próbując na nowo zobaczyć tę twarz. Pomiędzy mną a lśniącymi gwiazdami

na
niebie, para zdezorientowanych, brązowo-czekoladowych oczu zwróciła się

do
mnie, wydając się pytać, czy ta decyzja będzie miała dla niej
jakieś

znaczenie.
Oczywiście, nie byłem pewien, czy to naprawdę była informacja, której jej

oczy
poszukiwały. Nawet w moich wyobrażeniach nie słyszałem, o czym myśli.

Oczy
Belli Swan wciąż były pytające, nie uniemożliwiały widoku na gwiazdy,

których
nadal nie widziałem. Z ciężkim westchnieniem poddałem się i wstałem.

Jeśli
pobiegnę, będę przy samochodzie Carlisle’a za mniej niż godzinę…

Spiesząc się, by zobaczyć moja rodzinę – bardzo chcąc znów być
Edwardem, po którego myśli wszystko się układało – pędziłem przez

rozgwieżdżone, wiecznie pokryte śniegiem pola, nie zostawiając śladów
stop.

- Wszystko będzie dobrze - wydyszała Alice. Jej oczy nie były skupione, a
Jasper wsunął jej lekko pod ramię swą dłoń, prowadząc ją do zaniedbanej

stołówki, do której wszyscy weszliśmy małą grupką. Emmett i Rosalie szli
przodem, Emmett wyglądał absurdalnie, jak jakiś ochroniarz w środku

wrogiego
obszaru. Rose również wyglądała groźnie, chociaż bardziej w sposób

podirytowany niż opiekuńczy.
- Oczywiście – burknąłem. Ich zachowanie było niedorzeczne. Gdybym

nie był przekonany, że jestem w stanie znieść ich przez jakiś czas,
zostałbym

pewnie w domu.
Zaszła nagła zmiana w naszym normalnym, czasem nawet rozrywkowym

poranku – w nocy spadł śnieg, Emmett i Jasper nie byli wstanie wykorzystać
mnie do zbombardowania mokrymi śnieżkami; kiedy znudził ich mój brak

background image

zainteresowania wszystkim, rzucili się na siebie nawzajem – moja
przesadna

czujność mogłaby być śmieszna, gdyby nie była tak irytująca.
- Jeszcze jej tu nie ma, ale kierunek, z którego przyjdzie… nie będzie z

wiatrem, jeśli usiądziemy na swoim zwykłym miejscu.
- Oczywiście
, że usiądziemy jak zwykle na naszym miejscu. Przestań,

Alice. Grasz mi na nerwach. Wszystko będzie dobrze.
Mrugnęła przelotnie, kiedy Jasper odsunął dla niej krzesło, w końcu

skupiła swój wzrok na mojej twarzy.
- Hmmm - powiedziała, wyglądała na zaskoczoną – chyba masz rację.

- Oczywiście, że mam – wymamrotałem.
Nienawidziłem być w centrum ich zainteresowania. Poczułem nagłe

współczucie dla Jaspera, wspominając wszystkie chwile, kiedy krążyliśmy
opiekuńczo nad nim. Zerknął na mnie i wyszczerzył zęby.

Wkurzające, nieprawdaż?
Wykrzywiłem się do niego w grymasie.

Czy to tylko ten tydzień był tak nieznośnie długi, że ponure pomieszczenia
wydawały się śmiertelnie mnie dołować?

Jakbym zasypiał, jakby śpiączka unosiła się w powietrzu.
Dzisiaj moje nerwy były w strzępach – jak klawisze pianina czułe choćby

na najmniejszy nacisk. Moje zmysły były w pogotowiu. Badałem choćby
najmniejszy dźwięk, każde westchnięcie, każdy podmuch wiatru, który

dotykał
mej skóry, każdą myśl. Zwłaszcza myśli. Tylko jeden mój zmysł był

zablokowany. Zmysł węchu oczywiście. Nie oddychałem.
Spodziewałem się usłyszeć coś więcej o Cullenach w myślach, które

podsłuchiwałem. Cały dzień czekałem, szukałem jakiejkolwiek nowej
informacji, Bella Swan mogła się komuś zwierzyć, a ja mógłbym namierzyć

kierunek plotki. Ale niczego takiego nie było. Nikt nie zauważył pięciu
wampirów w stołówce, wciąż tych samych, jak przed pojawieniem się

nowej
dziewczyny. Kilkoro ludzi wciąż o niej myślało, te same myśli co z przed

tygodnia. Zamiast szukać tych nudziarstw, byłem teraz zafascynowany.
Nikomu nic o mnie nie powiedziała?

Na pewno musiała zauważyć moje czarne, mordercze spojrzenia.
Widziałem jej reakcję. Na pewno mocno ją wystraszyłem. Jestem

przekonany, że
musiała o tym komuś wspomnieć, albo nawet wyolbrzymić całą historię, by

była

background image

ciekawsza. Rzucić kilka gróźb pod moim adresem.
A później, na pewno słyszała, jak szybko próbuję wydostać się z klasy, w

której mieliśmy wspólną lekcję biologii. Musiała się zastanawiać, czy to ona
jest

powodem mojego zachowania. Normalna dziewczyna pytałaby się wokoło,
porównując swoje przeżycia z pozostałymi, szukając wspólnego powodu,

aby
nie czuć się odosobniona. Ludzie byli nieustannie zdeterminowani, by czuć

się
normalnym, by dopasować się do otoczenia. By wmieszać się w tłum razem

z
innymi, jak niewyróżniające się stado owiec. Potrzeba ta była szczególnie

mocna
w czasie trwania tych niepewnych, młodocianych lat. Dziewczyna nie mogła

być
wyjątkiem.

Nikt nie zwracał na nas uwagi, siedzących tutaj przy normalnym stole.
Bella musiała być w takim razie niezwykle nieśmiała, jeśli nikomu się nie

zwierzyła. Może rozmawiała ze swym ojcem, może ich łączyła mocniejsza
więź...

chociaż wydaje się to dziwne, w zestawieniu z faktem, że spędziła z nim tak
mało czasu przez całe swoje życie. Bliższe kontakty miała z matką. W takim

razie, muszę przemknąć przed komendantem Swan’em, by usłyszeć jego
myśli.

- Coś nowego? - zapytał Jasper
- Nie. Musiała... nikomu nic nie mówić.

Wszyscy razem podnieśli jedną brew ku górze, słysząc tę wiadomość
- Może nie jesteś aż taki straszny, jak myślisz – powiedział Emmett,

chichocząc - Założę się, że ja bym ją bardziej tym przestraszył.
Wywróciłem oczami.

- Ciekawe dlaczego...? - zastanawiał się nad moim odkryciem dotyczącym
niezwykłego milczenia dziewczyny.

- Nie mam pojęcia.
- Idzie - wymamrotała Alice. Poczułem jak moje ciało zesztywniało –

Spróbuj wyglądać jak człowiek.
- Jak człowiek, powiadasz? - powiedział Emmett.

Uniósł swoją prawą pięść, wykręcając swoje palce tak, by pokazać ukrytą
śnieżkę schowaną w jego dłoni. Oczywiście nie roztopiła się. Ścisnął ją w

bryłkowaty kloc. Oczy zwrócone miał w stronę Jaspera, ale widziałem

background image

prawdziwy kierunek w jego myślach. Alice również. Kiedy nagle cisnął
kawałkiem lodu na nią, błyskawicznie odbiła ją dalej przypadkowym

trzepotem
palców. Lód przeleciał przez długość sali, zbyt szybko, by ludzkie oko

mogło go
dostrzec i roztrzaskał się na ceglanej ścianie. Cegła również się roztrzaskała.

Wszyscy w rogu sali zwrócili swoje głowy, by zobaczyć stos połamanego
lodu na podłodze, a później obrócili się, żeby znaleźć winowajcę. Nie

patrzyli
dalej niż kilka stołów stąd. Nikt nawet na nas nie spojrzał.

- Bardzo ludzkie, Emmett – powiedziała złośliwie Rosalie – Dlaczego nie
rzucisz jej na wprost ściany, podczas gdy na niej będziesz?

- Byłoby to bardziej efektowne, gdybyś ty to zrobiła, kotku.
Próbowałem się na nich skupić, starając się szeroko uśmiechać, jak

gdybym był częścią ich przekomarzania. Nie pozwoliłem sobie odwrócić się
do

tyłu, gdzie wiedziałem, że stała. Za to wszystkiemu się przysłuchiwałem.
Słyszałem niecierpliwość Jessiki w stosunku do nowej dziewczyny, która

zdawała się być rozproszona, stojąc w bezruchu. Widziałem w myślach
Jessiki,

jak policzki Belli poróżowiały.
Zaciągnąłem kilka, płytkich wdechów, gotowy, by zrezygnować, gdybym

poczuł jej zapach unoszący się w powietrzu.
Mike Newton był z nimi dwiema. Słyszałem oba jego głosy, mentalny i

dosłowny, kiedy spytał Jessikę, co się stało dziewczynie Swan. Nie
spodobało mi

się, w jaki sposób myślał o niej, przeleciały mi obrazy jego fantazji, które
gnieździły się w jego głowie, podczas gdy obserwował ją w zadumie, jak

gdyby
zapomniała o tym, że był tuż obok.

- Nic, nic - usłyszałem Bellę i jej cichy, czysty głos. Brzmiał jak dźwięki
dzwonów pośród całej tej paplaniny w stołówce, ale wiedziałem, że to tylko

dlatego, iż bacznie się jej przysłuchiwałem.
- Wezmę tylko napój - powiedziała, przesuwając się z kolejką do przodu.

Nie mogłem się opanować i mrugnąłem kątem oka w jej kierunku. Nadal
gapiła się w podłogę, a krew powoli spełzała z jej policzków. Szybko

odwróciłem się do Emmetta, który zaśmiał się z powodu mojego uśmiechu
wykrzywionego bólem, malującego się na mojej twarzy.

Stary, źle wyglądasz.

background image

Szybko zmieniłem wyraz twarzy by wyglądał normalnie i swobodnie.
Jessika głośno zastanawiała się nad brakiem apetytu dziewczyny

- Nie jesteś głodna?
- Zrobiło mi się tak jakoś niedobrze - jej głos był niższy, lecz wciąż czysty.

Dlaczego dręczyło mnie opiekuńcza troska, która nagle emanowała z myśli
Mike'a Newtona? Dlaczego miało to dla mnie znaczenie? To nie był mój

interes,
czy Mike Newton czuł bezinteresowną troskę o nią. Widocznie wszyscy tak

na
nią reagowali. A może ja też chciałem ją instynktownie chronić? Zanim

chciałem
ją zabić, to ...

Ale czy ona była chora?
Trudno było ocenić – wyglądała na taką delikatną z jej przezroczystą

skórą. Wtedy zdałem sobie sprawę, że jednak też się o nią martwię, tak jak
ten

głupi chłopak, próbowałem zmusić się, by nie zamartwiać się o jej zdrowie.
Nie bardzo lubiłem nasłuchiwać jej słów, poprzez myśli Mike'a.

Zamieniłem go na Jessikę, spoglądając na nich ostrożnie, jak wybierali
stolik, by

zasiąść. Na szczęście, usiedli przy starym stoliku Jessiki, z jej znajomymi.
Nie

wiało od tamtej strony, tak jak obiecała Alice.
Alice szturchnęła mnie. Zaraz się na ciebie spojrzy, zachowuj się jak

człowiek.
Zacisnąłem moje zęby w uśmiechu.

- Wyluzuj Edward. - powiedział Emmett – Naprawdę. Więc zabiłeś
człowieka. No po prostu koniec świata.

- Żebyś wiedział. - wymamrotałem.
Emmett zaśmiał się

- Musisz się nauczyć, by dać sobie z tym spokój. Jak ja. Wieczność to dość
dużo czasu na zamartwianie się.

Właśnie wtedy Alice niespodziewanie rzuciła garstką lodu, którą
ukrywała, w nic nie podejrzewającego Emmetta.

Zerknął, zaskoczony i uśmiechnął się w oczekiwaniu.
- Sama się o to prosiłaś. - powiedział, pochylił się nad stołem i potrząsnął

swoją głową pokrytą kawałkami lodu. Śnieg roztopił się w ciepłym
pomieszczeniu i poleciał w jej kierunku w postaci zawiesistego prysznica,

półpłynnego,

background image

pół-zamrożonego.
- Ew! - jęknęła Rose, kiedy obie odskoczyły od niego.

Alice zaśmiała się, i wszyscy dołączyliśmy się do niej. Zobaczyłem w
głowie Alice, że dziewczyna spojrzy na ten perfekcyjny moment –

dziewczyna,
powinienem przestać o niej myśleć w ten sposób, jakby była jedyną

dziewczyna
na świecie – że Bella
spojrzy na nas, kiedy będziemy się śmiać i bawić,

patrząc
na szczęśliwych i ludzkich, i nierealistycznie idealnych, jak z obrazów

Normana
Rockwella.

Alice wciąż się śmiała, trzymając swoją tacę w górze jako osłonę.
Dziewczyna – Bella wciąż musiała się na nas gapić.

... znowu gapi się na Cullenów, czyjeś myśli przykuły moją uwagę.
Słysząc moje imię, automatycznie odwróciłem się do tyłu, zdając sobie

sprawę, że moje oczy znalazły miejsce, z którego dochodził znajomy głos –
głos,

którego słuchałem dziś zbyt wiele razy. Ale moje oczy przesunęły się w
prawo

od Jessiki i skupiły się na badawczym spojrzeniu dziewczyny.
Szybko popatrzyła do dołu, chowając się za kurtyną gęstych włosów.

O czym myślała? Moja frustracja okazała się bardziej uciążliwa niż nudna,
wraz z przemijającym czasem. Próbowałem – niepewny tego, co

zamierzałem
zrobić, czego nigdy wcześniej nie próbowałem – wgłębiłem się w mój umysł

i
ciszę wokół niej. Mój ekstra słuch zawsze przychodził do mnie naturalnie,

bez
żadnego wysiłku. Ale teraz musiałem się skoncentrować, starając się przebić

przez osłonę wokół niej.
Nic prócz ciszy.

Co z nią? myśli Jessiki powielały echo mojej frustracji.
- Edward Cullen się na ciebie gapi.- wyszeptała do ucha Swan, chichocząc.

W jej tonie nie było cienia tej irytującej zazdrości. Jessika musiała mieć
wprawę

w symulowaniu przyjaźni.
Nasłuchiwałem, zaabsorbowany odpowiedzią dziewczyny.

- I nie jest wściekły? - wyszeptała.

background image

Więc jednak zauważyła moją dziką reakcję w zeszłym tygodniu. No
oczywiście.

Pytanie zbiło ją z pantałyku. Widziałem swoją twarz w jej myślach, kiedy
sprawdzała mój wyraz twarzy, ale nie spojrzałem jej prosto w oczy. Wciąż

byłem
skoncentrowany na dziewczynie, próbując coś
usłyszeć. Moje

zdeterminowanie
wcale mi nie pomagało.

- Skąd - odpowiedziała jej Jessika, choć wiedziałem, że marzyła o tym, by
odpowiedzieć „tak” - gotowała się w środku – ale nie dawała tego po sobie

poznać - A ma jakieś powody?
- Chyba za mną nie przepada - wyszeptała. Przytuliła swój policzek do

ramienia, jakby nagle się poczuła się zmęczona. Próbowałem to zrozumieć,
ale

mogłem tylko zgadywać. Może była zmęczona.
- Cullenowie nikogo nie lubią – zapewniła ją Jessica – zresztą trudno, żeby

lubili, skoro na nikogo nie zwracają uwagi. - Nigdy nie zwracają. Jej myśli
pełne

były uskarżania się na ten fakt - On nadal się na ciebie gapi.
- A ty na niego. Przestań.- powiedziała niespokojnie, podnosząc głowę by

mieć pewność, że ją posłuchała.
Jessika zachichotała, ale spełniła jej prośbę.

Dziewczyna nie podniosła wzroku znad swojego stolika przez resztę
godziny. Pomyślałem – oczywiście nie byłem pewien – że zrobiła to celowo.

Jednak wyglądała jakby chciała na mnie spojrzeć. Jej ciało mogło przesunąć
się

nieco w moją stronę, jej broda mogła lekko przechylić się ku mnie, a potem
znów mogła odsunąć się, wziąć głęboki wdech i znów spojrzeć się na

swojego
rozmówcę.

Zignorowałem na jakiś czas myśli reszty ludzi wokół dziewczyny, jakby
na moment zniknęli. Mike Newton planował urządzić bitwę na śnieżki

zaraz po
szkole, nie zdając sobie sprawy, że śnieg dawno zamienił się w papkę.

Dźwięk
spadających, miękkich płatków śniegu, zamienił się przecież w głośny

dźwięk
spadającego deszczu. Czy naprawdę nie usłyszał tej różnicy? Wydawała się

dosyć głośna.

background image

Kiedy czas lunchu dobiegł końca, zostałem na swoim miejscu. Ludzie
wychodzili na zewnątrz, a ja próbowałem rozróżnić jej kroki od innych, jak

gdyby miało w nich być coś ważnego, nadzwyczajnego. Co za głupota.
Moja rodzina również pozostała na swoich miejscach. Czekali, aż coś

zrobię.
Czy mogłem tak pójść do klasy, usiąść obok niej, gdzie mogłem dokładnie

czuć zapach jej krwi i czuć ciepło jej tętna unoszącego się w powietrzu na
mojej

skórze? Czy byłem wystarczająco silny? Czy to nie za dużo jak na dzisiaj?
- Myślę...
że będzie w porządku. - powiedziała Alice, wahając się – Twój

umysł jest zdecydowany. Myślę, że dasz sobie radę przez tę godzinę.
Alice dobrze wiedziała jak szybko mój umysł może zmienić zdanie.

- Dlaczego się upierasz, Edwardzie? - spytał Jasper. Raczej nie wydawał się
zadowolony z siebie, bo to ja byłem teraz tym słabym, ale słyszałem, że

poczuł
się lepiej - Idź do domu. Wszystko na spokojnie.

- Czemu robicie z tego wielkie halo? - sprzeciwił się Emmett – Zabije ją,
czy też nie. Mógłby dać sobie z nią spokój.

- Nie chcę się znowu przeprowadzać – zaczęła Rosalie – Nie chcę znowu
zaczynać wszystkiego od nowa. Już prawie kończymy liceum, Emmett.

Nareszcie.
Czułem się rozdarty. Chciałem tak bardzo, bardzo stawić czoło temu

wszystkiemu, zamiast znowu uciekać. Ale również nie chciałem się naciskać
za

mocno. W zeszłym tygodniu Jasper nie polował długo; czy właśnie to było
przyczyną błędu?

Nie chciałem by moja rodzina znów się przenosiła. Raczej nie byliby mi
wdzięczni za to.

Ale ja naprawdę chciałem pójść na tę lekcję biologii. I wtedy zdałem sobie
sprawę, że chcę ponownie zobaczyć jej twarz.

To właśnie to sprawiło, że zdecydowałem się pójść na lekcję. Moja
ciekawość. Byłem na siebie zły. Czy nie obiecywałem sobie, że nie pozwolę

by
cisza w umyśle dziewczyny przesadnie mnie zainteresowała? No i proszę

bardzo, byłem teraz zanadto nią zainteresowany.
Chciałem wiedzieć, o czym myślała. Jej umysł może był zamknięty, ale jej

oczy mówiły wszystko. Możliwe, że mógłbym odczytać coś z jej oczu.
- Nie, Rose. Ja naprawdę myślę, że wszystko będzie w porządku. -

powiedziała Alice – Raczej...nic się nie zmieni. Jestem tego pewna na

background image

dziewięćdziesiąt trzy procent, na pewno nic mu się nie stanie, jak pójdzie
do

klasy - spojrzała na mnie dociekliwie, zastanawiając się, co się zmieniło w
moich

myślach, bo jej wizja stała się bardziej wyraźna.
Czy moja ciekawość będzie na tyle silna, by utrzymać Bellę Swan przy

życiu?
Emmett miał rację - czy nie mogłem sobie po prostu odpuścić? Zmierzę się

z czyhającą na mnie pokusą.
- Idę do klasy - powiedziałem, odsuwając się od stołu. Odwróciłem się i

odszedłem od nich, nie patrząc do tyłu. Mogłem usłyszeć, zamartwiającą się
Alice, dezaprobatę Jaspera, aprobatę Emmeta i irytację Rosalie ciągnącą się

za
mną.

Wziąłem ostatni wdech przed drzwiami klasy i zatrzymałem go w płucach
wchodząc do małego, ciepłego pomieszczenia. Nie spóźniłem się. Pan

Banner
zajęty był dzisiejszym zadaniem. Dziewczyna siedziała przy moim - przy

naszym biurku, ze spuszczoną głową, bazgroląc coś po okładce zeszytu.
Spojrzałem na jej szkic. Zbliżyłem się do niej, zainteresowany tym tak

trywialnym wytworem jej wyobraźni, jednak rysunek nic nie przedstawiał.
Zwykłe bazgroły. Musiała nie skupiać się nad rysunkiem, a intensywnie o

czymś rozmyślać. Odsunąłem swoje krzesło, pozwalając, by wydało
dźwięki

ocierając się o linoleum, ludzie zawsze czuli się pewniej słysząc czyjeś
przybycie.

Wiedziałem, że mnie usłyszała, nie spojrzała w górę, ale jej ręka lekko
zjechała z toru malowanych przez nią kół.

Dlaczego nie spojrzała się w moją stronę? Być może była przestraszona.
Musiałem sprawić, aby tym razem odeszła w innym humorze. By myślała,

że
sama wymyśliła sobie moją wcześniejszą złość.

- Hej - powiedziałem cichym głosem, którego używałem zazwyczaj przy
ludziach, żeby czuli się bardziej komfortowo, uśmiechając się przy tym

formalnie, tak, by zasłonić moje zęby.
Podniosła głowę, jej duże, brązowe oczy zapłonęły – zdezorientowane –

pełne niemych pytań. Te same odczucia, które widziałem w mojej wizji
przez

ostatni tydzień.

background image

Spoglądałem się w te osobliwe, głębokie brązowe oczy. Zauważyłem, że
nienawiść – nienawiść, z którą wyobrażałem sobie tę dziewczynę, która

zasługiwała na to by żyć - ulotniła się. Gdy nie oddychałem, nie czułem jej
woni, trudno mi było uwierzyć, że ktoś tak delikatny, mógł kiedykolwiek

doświadczyć czyjejś nienawiści.
Jej policzki zaczerwieniły się, nic nie odpowiedziała.

Wciąż przypatrywałem się jej oczom, zatopionych w otchłani pytań,
próbując ignorować jej narastający, apetyczny wygląd. Miałem

wystarczająco
dużo powietrza, by porozmawiać z nią przez dłuższy czas, nie oddychając.

- Nazywam się Edward Cullen. - powiedziałem, wiedząc doskonale, że na
pewno to wie. Ale to był najlepszy sposób na rozpoczęcie rozmowy. - Nie

miałem okazji przedstawić się w zeszłym tygodniu. Ty musisz być Bellą
Swan.

Wydawała się zdezorientowana – znowu pojawiła się ta zmarszczka
pomiędzy jej oczyma. Aby mogła mi odpowiedzieć musiała zastanowić się o

pół
sekundy dłużej, niż powinna.

- Skąd wiesz jak mam na imię? - wymamrotała z trudem. Musiałem ją
naprawdę wystraszyć. Poczułem się okropnie, była przecież taka bezbronna.

Zaśmiałem się lekko – był to dźwięk, który wprawiał ludzi w błogostan.
Znów

starałem się ukryć moje zęby.
- Ach, sądzę, że wszyscy tu wiedzą jak masz na imię. - Na pewno zdawała

sobie z tego sprawę, że jest w centrum zainteresowania w tym nudnym
mieście. -

Całe miasteczko żyło twoim przyjazdem.
Skrzywiła się, jakby była to jakaś wyjątkowo niemiła informacja. Wydaje

mi się, że przez to, że była nie śmiała, bycie w centrum uwagi było dla niej
czymś nie przyjemnym. Zazwyczaj większość ludzi myślało odwrotnie.

- Nie o to mi chodziło - odpowiedziała – Skąd wiedziałeś, że powinieneś
powiedzieć „Bella”?

- Wolisz Isabellę? - zapytałem, zakłopotany, tym, że nie wiedziałem do
czego zmierza. Nie rozumiałem jej. Oczywiście, już wiele razy tego

pierwszego
dnia jasno dawała mi do zrozumienia swoje preferencje. Czy wszyscy

ludzie byli
tak niezrozumiali, gdy owijali w bawełnę rzeczy które mieli do

powiedzenia?

background image

- Nie, Bellę. - powiedziała, obracając lekko głowę w jedną stronę. Jej wyraz
twarzy – jeśli dobrze odczytałem – wyrażał coś pomiędzy zawstydzeniem a

zakłopotaniem – Ale myślałam, że Charlie, to znaczy mój tata, nazywa mnie
za

moimi plecami Isabellą. Nikt inny w szkole nie użył tego zdrobnienia,
witając

się ze mną - zaczerwieniła się.
- Ach, tak – powiedziałem nieprzekonująco, i szybko odwróciłem głowę.

Właśnie zrozumiałem, o co chodziło w jej pytaniu: popełniłem błąd.
Gdybym

nie podsłuchiwał wszystkich dookoła tego pierwszego dnia, zwróciłbym się
do

niej pełnym imieniem, tak jak reszta. Dostrzegła tą różnicę.
Poczułem ukłucie niepokoju. Bardzo szybko zauważyła moją pomyłkę.

Całkiem przebiegła, jak na osobę, która powinna bać się mojej bliskości.
Ale miałem poważniejsze sprawy na głowie, niż zamartwianie się, jakich

nabrała podejrzeń w stosunku do mnie.
Nie miałem już powietrza w płucach. Jeśli będę musiał jeszcze raz do niej

przemówić, musiałbym wpierw nabrać powietrza. Byłoby trudno unikać
rozmowy. Na nieszczęście dla niej, siedząc ze mną w ławce, stawała się moją

partnerką na lekcji, a akurat dzisiaj musieliśmy razem pracować. Wydawało
by

się to niegrzeczne – niezrozumiale nieuprzejmie – z mojej strony,
ignorowanie ją

w czasie dzisiejszych zajęć. Nabrałaby tylko podejrzeń, przeraziłaby.
Odsunąłem się najdalej, jak tylko mogłem bez przesuwania krzesła,

odwracając głowę w drugą stronę. Napiąłem się, wstrzymując mięśnie na
swoich

miejscach, i zaciągnąłem jeden wielki wdech, rozciągający się w moich
płucach.

Ahh!
Prawdziwie bolesne. Nawet nie czując jej zapachu, mogłem posmakować

ją na końcu mojego języka. Moje gardło znalazło się znów w płomieniach,
miałem nieprzepartą ochotę ugryźć ją tak samo, jak za pierwszym razem,

gdy w
zeszłym tygodniu poczułem jej woń..

Zacisnąłem zęby i starałem się uspokoić.
- Do dzieła, - zakomenderował pan Banner.

Zebrałem każdą część mojej samokontroli, jaką pozyskałem podczas

background image

siedemdziesięciu latach ciężkiej pracy, by obrócić się do dziewczyny,
patrzącej

w blat stołu i uśmiechnąć się.
- Panie przodem, partnerko? - zaoferowałem.

Popatrzyła na mnie, a jej twarz pobladła, szeroko otworzyła oczy. Coś nie
tak ze mną? Przestraszyła się mnie? Nie odpowiedziała.

- Albo może ja zacznę, jeśli nie masz nic przeciwko – powiedziałem cicho.
- Już się biorę do roboty – powiedziała rumieniąc się.

Gapiłem się na sprzęt na stole, poobijany mikroskop, pudełko z
preparatami, zamiast obserwować krew krążącą pod jej przejrzystą skórą.

Wziąłem kolejny oddech przez zęby i skrzywiłem się kiedy jej smak
zmienił

moje gardło w płonącą pochodnię.
- To profaza – powiedziała po szybkim rozeznaniu. Zaczęła zdejmować

szkiełko mimo, że ledwie zerknęła przez okular.
- Pozwolisz, że zajrzę? – Instynktownie – bezmyślnie, jak bym należał do

jej rasy – by ją powstrzymać, położyłem swoją dłoń na jej. Przez sekundę,
ciepło

jej ręki poparzyło mnie. Cieplejsze niż zwykłe 36,6 stopni – jakby poraziła
mnie

prądem. Uderzenie przeszło przez moją rękę i w górę przez ramię.
Odskoczyła i

cofnęła swoją słoń spod mojej.
- Przepraszam – wymamrotałem przez zaciśnięte zęby. Potrzebując miejsca

gdzie mógłbym spojrzeć, sięgnąłem po mikroskop i zerknąłem przez okular.
Miała rację.

- Profaza – zgodziłem się.
Byłem za bardzo zaniepokojony, by spojrzeć na nią. Oddychając najciszej,

jak tylko mogłem przez zaciśnięte zęby, starając się zignorować palące
pragnienie, skoncentrowałem się na prostej czynności, napisaniu słowa w

odpowiedniej rubryce arkusza, a później zmieniając szkiełko z próbką na
następne.

O czym myślała? Co poczuła gdy dotknąłem jej dłoni? Moja skóra musiała
być odpychająco lodowata. Nie wiedziałem, była taka cicha.

Spojrzałem na próbkę.
- Anafaza – mruknąłem pod nosem, wypełniając kolejną rubrykę.

- Pozwolisz? - zapytała.
Spojrzałem na nią, zaskoczony, widząc, że czekała, oczekując z jedną ręką

wyciągniętą do mikroskopu. Nie wyglądała na wystraszoną. Czy naprawdę

background image

myślała, że mógłbym się pomylić?
Raczej nie, ale uśmiechnąłem się do niej, kiedy przysunąłem mikroskop w

jej stronę.
Spojrzała w okular z podnieceniem, które szybko zgasło. Kąciki jej ust

opadły na dół.
- Preparat numer trzy? - spytała, nie patrząc znad mikroskopu, tylko

wyciągając rękę. Podałem jej następny preparat do ręki, tym razem starając
się

nie dotknął jej skóry. Siedzenie przy niej to jak siedzenie przy gorącej
lampie.

Mogłem poczuć na sobie delikatnie jej ciepło.
Ledwo zerknęła na preparat.

- Interfaza – powiedziała nonszalancko – prawdopodobnie starając się zbyt
mocno, by tak to zabrzmiało – i odsunęła mikroskop w moją stronę.

Nie sięgnęła po arkusz by zapisać, tylko poczekała, aż ja to zrobię.
Sprawdziłem

– znowu miała rację.
I tak skończyliśmy, mówiąc tylko jedno słowo w tym czasie i nigdy nie

patrząc sobie w oczy. Tylko my zrobiliśmy to zadanie do końca- podczas gdy
reszta klasy rozmyślała nad odpowiedziami. Mike Newton zdawał się być

zdekoncentrowany – starał się nas obserwować, mnie i Bellę.
Chciałbym by wrócił tam skąd przyszedł
, pomyślał Mike, musztrując mnie

wzrokiem. Hmm, interesujące. Nie zdawałem sobie sprawy, że chłopak
emanujący taką złością będzie podobny do mnie. Jak się zdawało, było to

nowe
wydarzenie równie, jak przyjazd dziewczyny. Jeszcze bardziej interesujące,

było
odkrycie – ku mojemu zaskoczeniu- że uczucie było odwzajemnione.

Jeszcze raz spojrzałem na dziewczynę, zdezorientowany zasięgiem zamętu
i wstrząsu jakie, wywołał jej zwykły, niegroźny przyjazd, na mym życiu.

To nie tak, że nie widziałem, o co chodzi Mike’owi. Właściwie była
ładna...w jakiś niezwykły sposób. Więcej niż piękna, jej twarz była

interesująca.
Nie tak symetryczna – jej wąski podbródek z szerokimi kośćmi

policzkowymi; ekstremalnie kolorowe – jak światło i ciemność jej cera i
włosy

kontrastowały ze sobą, a te jej oczy, pełne milczących sekretów.
Oczy, które niespodziewanie wpiły się w moje.

Ja również gapiłem się na nią, próbując odgadnąć chodź jeden z jej

background image

sekretów.
- Nosisz szkła kontaktowe? - spytała bez zastanowienia.

Co za głupie pytanie.
- Nie - niemal się uśmiechnąłem, słysząc tę hipotezę.

- Ach – zmieszała się – Wydawało mi się, że miałeś jakieś takie inne oczy.
Znów poczułem chłód, i zdałem sobie sprawę, że nie tylko ja usiłowałem

myszkować, by poznać czyjś sekret.
Wzruszyłem ramionami i zwróciłem swoje oczy na nauczyciela.

Oczywiście moje oczy zmieniły się od czasu kiedy ostatni raz się w nie
patrzyła.

Musiałem się na dzisiaj przygotować. Spędziłem cały weekend polując by
zaspokoić moje pragnienie. Nasyciłem się krwią zwierząt, nie żeby zrobiło

to
jakąś różnicę w zapachu unoszącego się w powietrzu wokół niej. Kiedy

wcześniej się na nią patrzyłem moje oczy były czarne z pragnienia. Teraz, w
moim ciele płynęła krew, więc oczy stały się złociste. Lekko bursztynowe od

przesadnej próby ugaszenia pragnienia.
Następne potknięcie. Gdybym wiedział, co miała na myśli przez to

pytanie, po prostu odpowiedziałbym jej „tak”.
Siedzę między ludźmi w tej szkole od dwóch lat, a ona jako pierwsza

zauważyła zmianę koloru moich oczu. Inni zachwyceni nadludzkim
pięknem

mojej rodziny, zawsze odwracali wzrok gdy spojrzeliśmy się w ich stronę.
Spłoszeni, zapominali szczegóły naszego spotkania, instynktownie

wypierając je
z pamięci. Ignorancja była rozkoszą dla ludzkiego umysłu.

Dlaczego akurat ona musiała widzieć więcej niż pozostali?
Pan Banner podszedł do naszego stołu. Wdzięczny, nabrałem powietrza,

które ze sobą przyniósł, tak by nie pomieszał się jeszcze z jej wonią.
- Nie pomyślałeś, Edwardzie, że byłoby grzecznie dać szansę Isabelli? -

spytał, patrząc na nasze odpowiedzi.
- Belli - Poprawiłem go odruchowo. - Sama zidentyfikowała trzy na pięć.

Myśli pana Banner'a były sceptyczne, kiedy zwrócił się do dziewczyny
- Przerabiałaś to już wcześniej?

Obserwowałem ją, zaabsorbowany, kiedy uśmiechnęła się nieśmiało.
- Nie z komórkami cebuli.

- Na blastuli siei? - zasugerował.
- Tak.

Zaskoczyła go tym. Dzisiejsze zajęcia zaczerpnął z poziomu dla bardziej

background image

zaawansowanych. Pokiwał głową.
- W Phoenix chodziłaś na biologię dla zaawansowanych?

- Tak
Więc była w zaawansowanej grupie, inteligentna jak na człowieka. Nie

zaskoczyło mnie to.
- Cóż – powiedział Pan Banner, ściągając swe usta – W takim razie dobrze

się złożyło, że siedzicie razem. - odwrócił się i poszedł dalej mamrocząc. -
Przynajmniej reszta dzieciaków będzie mogła się od nich czegoś nauczyć.

Raczej
tego nie usłyszała. Znowu zaczęła gryzmolić po okładce zeszytu.

Popełniłem dwa błędy w nie całe pół godziny. Nędzne przedstawienie
samego siebie. W dodatku nie wiedziałem, co o mnie myślała – jak bardzo

się
mnie bała, jak bardzo mnie podejrzewała? - wiedziałem, że muszę się

bardziej
postarać, by zmieniła o mnie zdanie. Sprawić by jej wspomnienia z naszego

pierwszego spotkania wyparowały.
- Szkoda, że ze śniegu nic nie zostało, prawda? - powiedziałem,

podsłuchując rozmowę paru uczniów. Nudny, standardowy temat do
rozmowy.

Pogoda – zawsze się sprawdza.
Popatrzyła na mnie z oczywistym powątpiewaniem – nienormalna reakcja

na moje jakże normalne słowa.
- Ja tam się cieszę – powiedziała, zaskakując mnie.

Starałem się skierować rozmowę na właściwą ścieżkę. Pochodziła z
bardziej słonecznego i cieplejszego miejsca – jej skóra zdawała się jakoś to

odzwierciedlać, mimo jej bladej karnacji – widać zimno sprawiało, że
musiała

czuć się nieswojo. Tak samo, jak mój zimny dotyk.
- Nie lubisz zimna – zgadłem.

- Ani wilgoci. - zgodziła się
- Musisz się tu męczyć. - Więc może nie powinnaś tu przyjeżdżać
. Chciałem

dodać. Może powinnaś wrócić tam skąd przybyłaś.
Nie byłem pewien, czy tego właśnie chciałem. Już zawsze pamiętałbym

zapach jej krwi – nie miałem pewności, czy nie pojechałbym ją śledzić. Poza
tym

gdyby wyjechała, do końca życia pamiętałaby moje dziwne zachowanie.
Nieprzerwaną, dokuczliwą układankę.

- Nawet nie wiesz, jak bardzo. - powiedziała niskim głosem, moja złość

background image

ulotniła się na moment.
Jej odpowiedzi zawsze były takie zaskakujące. Sprawiały, że chciałem

zadać jej kolejne pytania.
- To dlaczego tu przyjechałaś? - upomniałem ją, zdając sobie szybko

sprawę z tego, że mój głos zabrzmiał zbyt oskarżycielsko, a nie swobodny
jak na

normalna rozmowę. Pytanie to zabrzmiało niegrzecznie.
- To trochę skomplikowane.

Zamknęła swoje wielkie oczy i pozostawiła je tak, a ja prawie, nie
wybuchłem z zaciekawienia, moja ciekawość płonęła jak pragnienie

ściskające
gardło. Właściwie, zorientowałem się, że szło mi znacznie lepiej z

oddychaniem,
agonia przeszła w zażyłość.

- Chyba się nie pogubię – naciskałem. Być może moja prosta grzeczność,
podtrzyma ją w odpowiadaniu na moje coraz to nowe pytania.

Spuściła swój wzrok na dłonie. Zrobiłem się niecierpliwy. Chciałem
położyć moje dłonie na jej policzku i przechylić jej głowę w moja stronę,

bym
mógł spojrzeć w jej oczy. Ale byłoby to głupie – niebezpieczne – by jeszcze

raz
dotknąć jej skóry.

Nagle spojrzała na mnie. Poczułem ulgę, słodycz w nieszczęściu, mogąc
jeszcze raz dostrzec emocje w jej oczach. Mówiła w pośpiechu, przynaglając

słowa.
- Moja mama ponownie wyszła za mąż.

To było wystarczająco ludzkie, proste do zrozumienia. Przez jej czyste
oczy przeleciał smutek. Zmarszczyła brwi i znowu pojawiła się lekka

zmarszczka.
- To akurat nie jest zbyt skomplikowane – powiedziałem. W moim głosie

niespodziewanie słychać było przyjazny ton. Jej smutek wzbudził we mnie
dziwną bezradność, gdybym mógł znaleźć coś co sprawiłoby, by poczuła się

lepiej. Dziwny impuls – Kiedy dokładnie?
- We wrześniu – wydusiła ciężko, wzdychając. Wstrzymałem powietrze,

kiedy jej ciepły oddech musnął moją twarz.
- A ty nie przepadasz za ojczymem? - zasugerowałem, licząc na więcej

informacji.
- Nie, jest w porządku. - powiedziała, poprawiając moje przypuszczenia.

Kąciki jej pełnych ust uniosły się w delikatnym uśmiechu. - Może trochę za

background image

młody, ale miły.
Nie pasowało to do reszty scenariusza, którego ułożyłem sobie w głowie.

- Dlaczego nadal z nimi nie mieszkasz? - spytałem, mój głos był
ciekawski. Zabrzmiało to jak bym był wścibski. Wprawdzie, taki właśnie

byłem.
- Phil, dużo podróżuje. Jest zawodowym baseballistą – jej uśmiech stał się

teraz bardziej widoczny, wybór jego kariery rozbawił ją.
Też się uśmiechnąłem, nie narzucając się zbytnio. Chciałem, by czuła się

swobodnie. Jej uśmiech sprawił, że również chciałem go odwzajemnić –
wtajemniczyć ją w mój sekret.

- Czy istnieje możliwość, że znam jego nazwisko? - przewertowałem
szybko listę profesjonalnych baseballistów, zastanawiając się, który z nich

był
tym Philem.

Raczej nie. Nie jest specjalnie jakiś dobry. - kolejny uśmiech - Nigdy nie
trafił do pierwszej ligi. Często się przeprowadza.

Lista w mojej głowie szybko runęła, a wtedy ułożyłem tabelę możliwości
w mniej niż sekundę. W tym samym czasie, stworzyłem sobie nowy

scenariusz.
- I matka przysłała cię tutaj, żeby móc z nim jeździć? - powiedziałem.

Hipotezy wyciągały z niej jak widać więcej informacji niż zadawane
pytania.

Znów podziałało. Wysunęła brodę do przodu, a jej wyraz twarzy stał się
uparty.

- Nikt mnie nie przysłał- powiedziała, a jej głos stał się surowszy. Moja
hipoteza zasmuciła ją trochę, sam nie wiedząc jak. - Sama się przysłałam.

Nie mogłem zrozumieć znaczenia, bądź źródła jej rozgoryczenia. Byłem
całkowicie zagubiony.

Poddałem się. Nie rozumiałem jej. Nie zachowywała się jak inni ludzie.
Może cisza w jej umyśle, czy zapach nie były jej jedynymi niezwykłymi

rzeczami.
- Nie rozumiem – przyznałem z niechęcią.

Westchnęła i popatrzyła mi w oczy dłużej niż którykolwiek z ludzi był
wstanie wytrzymać.

- Z początku zostawała ze mną, ale tęskniła. - wyjaśniła powoli, a jej głos z
każdym słowem stawał się smutniejszy. - Było jej ciężko. Postanowiłam, że

będzie lepiej, jeśli nareszcie spędzę trochę czasu z Charliem.
Jej mała zmarszczka pomiędzy brwiami, pogłębiła się.

- Ale teraz to tobie jest ciężko – wymamrotałem. Najwyraźniej nie mogłem

background image

przestać wypowiadać na głos moje hipotezy, mając nadzieję nauczyć się
czegoś

przez jej reakcje. Tym razem jednak, nie wydawało się to dalekie od celu.
- No to co? - spytała, jakby nie był to powód do zmartwień.

Wciąż wpatrywałem się w jej oczy, czując, że wreszcie naprawdę
dostrzegłem jej duszę. Dostrzegłem to w tych trzech słowach, gdy ukazała

mi
listę swoich priorytetów. W przeciwieństwie do większości ludzi, jej

potrzeby
były na końcu listy.

Była bezinteresowna.
Zauważyłem, że tajemnica jej postawy skryta w milczącym umyśle, nagle

zaczęła się wyłaniać.
- To chyba nie fair
– wzruszyłem ramionami, starając się wyglądać

zwyczajnie, starając zamaskować narastającą ciekawość.
Zaśmiała się gorzko.

- Nikt cię jeszcze nie uświadomił? Takie jest życie.
Również chciałem zaśmiać się gorzko, słysząc jej słowa. Wiedziałem co

nieco o tym, że życie nie jest fair. - Chyba coś obiło mi się o uszy.
Odwróciła się, znów czując się zmieszaną. Jej oczy powędrowały gdzieś,

lecz potem znów zwróciła je na mnie.
- Życie nie jest fair
i tyle. - podsumowała.

Nie zamierzałem jeszcze kończyć tej rozmowy. Dręczyła mnie zmarszczka
pomiędzy jej brwiami, jaka pozostała po smutku. Chciałem wygładzić ją

moimi
palcami. Ale oczywiście nie mogłem jej dotknąć. Było to niebezpieczne z

różnych powodów.
- Robisz dobrą minę do złej gry. - powiedziałem powoli, zastanawiając się

nad następną hipotezą. - Ale założę się, że nie dajesz po sobie poznać, jak
bardzo

tak naprawdę cierpisz.
Wlepiła wzrok w tablicę, jej oczy zwęziły się, a usta wygięły w krzywym

grymasie. Nie spodobało jej się to, że dobrze zgadłem. Nie była przeciętnym
cierpiętnikiem – nie chciała afiszować się swoim bólem.

- Czy się mylę?
Wzdrygnęła się lekko, ale po za tym ignorując mnie.

Sprawiła, że się uśmiechnąłem

Nie sądzę.

- Co cię to w ogóle obchodzi? - warknęła, wciąż odwrócona.

background image

- Dobre pytanie – odpowiedziałem bardziej sobie, niż jej.
Jej spostrzegawczość była lepsza od mojej, widziała prawdziwe sedno

sprawy, kiedy ja grzęzłem na skraju segregując na ślepo wskazówki.
Szczegóły

jej ludzkiego życia nie powinny mnie obchodzić. Nie powinienem dbać o to,
co

mnie myśli. Poza, ochroną mojej rodziny od wszelkich podejrzeń, ludzkie
myśli

nie były znaczące.
Nie byłem przyzwyczajony do zmniejszonej intuicji. Za bardzo zdawałem

się na mój nadzwyczajny słuch – jednak nie byłem tak spostrzegawczy jak
myślałem

Westchnęła i wlepiła wzrok w tablicę. Coś w jej frustracji zdawało się być
zabawne. Cała sytuacja, cała ta rozmowa zdawała się być dowcipna. Nikt nie

był
w większym niebezpieczeństwie przeze mnie, niż ta mała dziewczyna – w

każdym momencie mogłem rozproszyć się moim niedorzecznym
zaabsorbowaniem w czasie rozmowy i wciągnąć powietrze, a wtedy

zaatakowałbym ją, zanim zdążyłbym się opanować – a ona była
podirytowana

tym, że nie mogłem odpowiedzieć na jej pytanie.
- Drażnię cię? - spytałem uśmiechając się, nad niedorzecznością tej sytuacji

Szybko zerknęła na mnie, jej oczy zdawały się w pułapce mojego
spojrzenia.

- Nie zupełnie. - powiedziała – Jestem raczej zła na siebie. Tak łatwo się
czerwienię. Mama zawsze powtarza, że moja twarz to otwarta księga.

Nachmurzyła się.
Patrzyłem się na nią w osłupieniu. Powodem dla, którego była smutna,

było bo myślała, że przejrzałem ją na wylot. Jakież to dziwaczne. Nigdy nie
musiałem się tak wysilać by zrozumieć kogoś, przez całe moje życie – a

raczej
moją egzystencję, życie
nie było chyba odpowiednim słowem w moim

przypadku. W końcu ja nie żyłem.
- Wręcz przeciwnie – powiedziałem, dziwnie się czując,... przezornie, jakby

kryło się tu jakieś ukryte niebezpieczeństwo, w które właśnie miałem
wpaść.

Stojąc właśnie na krańcu. Moje przeczucie sprawiło, że byłem niespokojny.
-

Trudno mi cię przejrzeć.

background image

- Pewnie zwykle nie masz z tym kłopotów – zasugerowała, nie zdając sobie
sprawy, że miała absolutną rację.

- Zazwyczaj nie – zgodziłem się.
Uśmiechnąłem się do niej, odsłaniając lekko rząd, śnieżnobiałych, ostrych

zębów. Głupie posunięcie, ale chciałem dać jej jakoś do zrozumienia, że
jestem

niebezpieczny. Jej ciało było teraz bliżej mnie, musiała nieświadomie
przysunąć

się w czasie naszej rozmowy. Widać wszystkie moje oznaki, które
odstraszały

resztę ludzi, jej widocznie nie odpychały. Dlaczego nie uciekała ode mnie z
przerażeniem? Musiała intuicyjnie, jak mi się zdawało, zauważyć moją

ciemną
stronę by zdać sobie sprawę z niebezpieczeństwa.

Nie wiedziałem czy moje ostrzeżenie odniosło zamierzony efekt. Pan
Banner poprosił klasę o uwagę, a wtedy odwróciła się ode mnie. Wydawało

się,
że ulżyło jej tą przerwą, więc może jednak automatycznie zrozumiała.

Mam nadzieję.
Poczułem narastającą fascynację, nawet kiedy próbowałem ją wykorzenić.

Nie mogłem wymyślić, jakie miała zainteresowania. Albo raczej to ona nie
dawała mi dojść do celu. Pragnąłem porozmawiać z nią jeszcze. Chciałem

wiedzieć więcej o jej matce, jej życiu przed przyjazdem tutaj, jej relacjach z
ojcem. Ale za każdym razem popełniałem błąd, narażałem ją na zbędne

niebezpieczeństwo.
Odruchowo, odrzuciła swój kosmyk włosów w momencie kiedy

pozwoliłem sobie na kolejny wdech. Szczególnie skoncentrowana fala jej
woni,

wdarła się w moje gardło.
Było jak za pierwszym razem – takie mocne uderzenie. Paląca suchość

odurzyła mnie. Musiałem jeszcze raz chwycić się blatu by usiedzieć na
miejscu.

Tym razem miałem nieco więcej samokontroli. Przynajmniej niczego nie
zniszczyłem. Potwór siedzący we mnie warknął, bo nie znajdował

przyjemności
w moim cierpieniu. Był zbyt mocno związany. Tymczasowo.

Przestałem oddychać i odsunąłem się od niej jak najdalej. Nie mogłem
sobie pozwolić na wyszukanie jej zainteresowań. Ponieważ im bardziej się

nią

background image

interesowałem, tym większe było prawdopodobieństwo, że mógłbym ją
zabić.

Dzisiaj już dwa razy popełniłem błąd. Czy mogłem popełnić jeszcze trzeci,
który

nie byłby pomyłką? Kiedy zadzwonił dzwonek, wyleciałem z klasy niszcząc
w

tym momencie wszelkie zasady dobrego wychowania. Byłem w połowie
drogi

do katastrofy. Znowu z trudem złapałem czyste, wilgotne powietrze, jakby
był

jakimś leczniczym olejkiem. Pośpieszyłem się, by zwiększyć dystans
pomiędzy

mną a dziewczyną.
Emmett czekał już na mnie przed wspólną klasą hiszpańskiego. Przez

moment patrzył na mój dziki wyraz twarzy.
I jak poszło?,
zapytał ostrożnie.

- Nikt nie zginął – burknąłem.
Zawsze to coś. Kiedy zobaczyłem Alice zdenerwowaną pod koniec lekcji,

pomyślałem, że...
Kiedy weszliśmy razem do klasy zobaczyłem jego wspomnienia sprzed

paru minut, przez otwarte drzwi klasy: wychodziła Alice z twarzą bez
wyrazu,

przez trawnik omijając budynek naukowy. Poczułem jego wielką chęć by
wstać i

udać się za nią, i jego decyzję, by jednak pozostać. Gdyby Alice
potrzebowała

jego pomocy, poprosiła by go...
Kiedy usiadłem na swoim miejscu, zamknąłem oczy w przerażeniu i

wstręcie.
- Nie zdawałem sobie sprawy, że byłem tak blisko. Nie wiedziałem, że

miałem zamiar... Nie wiedziałem, że jest aż tak źle. - wyszeptałem
- Nie było

pocieszył mnie – nikt przecież nie zginął.

- Racja – powiedziałem przez zęby – nie tym razem
Zobaczysz, będzie lepiej

odpowiedział – Nie byłbyś pierwszym, który

pochrzanił wszystko. Nikt by cię nie oceniał za srogo. Po prostu czasem ktoś
za

apetycznie pachnie. Jestem pod wrażeniem, że wytrzymałeś tak długo.
- Nie pomagasz mi.

Byłem oburzony jego akceptacją na mój pomysł z zabiciem dziewczyny,

background image

jakby było to nieuniknione. Czy to była jej wina, że pachniała tak kusząco?
Ja wiem, kiedy to się dzieje we mnie

przypomniał mi, zabierając mnie

razem z nim w przeszłość, pół wieku temu, nad wiejską rzeczką, kobieta w
średnim wieku zdejmowała pranie z liny przywiązanej do stojących na

przeciw
siebie jabłonek. Zapach jabłek mocno unosił się w powietrzu, żniwa

dobiegły
końca, i odrzucone owoce rozsypane były na trawniku, bruzdy na ich skórce

tylko wzmacniały unoszący się zapach w gęstych chmurach. W tle unosił się
zapach skoszonej trawy, czysta harmonia. Szedł wzdłuż rzeczki, obojętny na

kobietą, na prośbę Rosalie. Niebo nad głową stało się fioletowe, a na zachód
pomarańczowe. Kontynuowałby swoją przechadzkę, a wtedy wieczór ten

nie
byłby wart zapamiętania, gdyby nie, raptowny wieczorny wiaterek, który

unosił
białe prześcieradło, jak jedwab ku górze, unosząc zapach kobiety wzdłuż

twarzy
Emmetta.

-Oh - jęknąłem. Jak gdybym nie pamiętał wystarczająco dobrze zapachu
Belli.

Wiem. Nie wytrwałem nawet pół sekundy. Nie zdążyłem nic
przeciwdziałać.

Jego wspomnienie sprawiło, że poczułem się gorzej.
Wstałem i zacisnąłem zęby tak mocno, że mogłyby przeciąć stal.

- Esta bien, Edward? - zapytała Seniora Goff, zdziwiona moim nagłym
zachowaniem.

Zobaczyłem siebie w jej myślach, widząc, że kiepsko wyglądam.
- Me pardona. - wymamrotałem, kiedy rzuciłem się w kierunku drzwi.

- Emmett- por favor, puedas tu ayuda a tu hermano. - spytała, gestykulując
by pomógł mi, gdy wychodziłem z klasy

- Jasne - usłyszałem jak odpowiada. I zaraz znalazł się tuż przy mnie.
Poszedł ze mną za budynek, wtedy stanął przy mnie i położył rękę na

moim ramieniu.
Strzepnąłem ją z niepotrzebną siłą. Z taką siłą połamałbym kości w ręce

człowieka, kości ramienne również.
- Wybacz Edward.

- W porządku - Z trudem wciągnąłem powietrze, starając się oczyścić mój
umysł i płuca.

- Jest aż tak źle? - spytał Emmett starając się nie myśleć o zapachu z jego

background image

wspomnienia i nie przejmować się nim.
- Znacznie gorzej Emmett, znacznie gorzej.

Przez chwilę stał cicho.
Może...

- Nie, nie będzie mi lepiej, jeśli dam sobie z tym spokój. Emmett, wracaj do
klasy. Chcę być sam.

Odwrócił się nic nie mówiąc czy myśląc, i szybko odszedł. Mógł
powiedzieć nauczycielce, że źle się poczułem, lub byłem zdenerwowany czy

też
chorym na umyśle wampirem. Czy jego wytłumaczenie w ogóle mnie

obchodziło? Może nie powinienem wracać. Może powinienem sobie pójść?
Poszedłem do samochodu, aby zaczekać, aż skończą się zajęcia. By się

schować. Znowu
Powinienem spędzać mój czas na podejmowaniu decyzji, albo starając się

uporządkować moje postanowienia, ale jak nałogowiec, podsłuchiwałem
cudze

paplaniny, które emanowały ze szkolnych budynków. Usłyszałem znajome
głosy rodziny, ale nie chciałem teraz widzieć wizji Alice, czy słyszeć

narzekań
Rosalie. Z łatwością znalazłem Jessicę, ale dziewczyna nie była z nią, więc

kontynuowałem poszukiwania. Myśli Mike'a Newtona przykuły moją
uwagę,

była z nim w sali gimnastycznej. Był niezadowolony, bo rozmawiała ze mną
dzisiaj na lekcji biologii Odpowiadał na jej pytania, kiedy to załapałem

temat...
Właściwie, to nigdy nie widziałem go, aby z kimś rozmawiał. Może,

zainteresował się Bellą. Nie lubię sposobu, w jaki na nią patrzy. Ale nie
widać, by

była nim zainteresowana. Co ona powiedziała? „Nie mam pojęcia, co go
naszło w

zeszły poniedziałek.” Czy coś w tym stylu. Raczej nie zabrzmiało to, jakby ją
obchodził. To nie mogło być nic więcej, jak tylko zwykła rozmowa...

Mówił do siebie z pełnym pesymizmem, dodając sobie otuchy tym, że
Bella nie była zachwycona moją zmianą. Zdenerwowało mnie to trochę

bardziej
niż myślałem, więc przestałem go słuchać.

Włączyłem płytę z głośną muzyką i nastawiłem ją pogłaszając, do czasu,
kiedy nie słyszałem już żadnych głosów. Musiałem się mocno

skoncentrować na

background image

muzyce, by nie zwracać uwagi na myśli Mike'a Newtona i szpiegowanie
niczego

nie podejrzewającej dziewczyny.
Oszukiwałem parę razy, w czasie gdy lekcje dobiegały końca. Ale nie by

szpiegować, tylko by przemówić sobie do rozsądku. Właśnie się
przygotowywałem. Chciałem się dowiedzieć, kiedy dokładnie wyjdzie z sali

gimnastycznej, i kiedy znajdzie się na parkingu. Nie chciałem by znowu
mnie

zaskoczyła.
Kiedy uczniowie zaczęli wychodzić z sali gimnastycznej, wyszedłem z

samochodu, nie wiedząc dlaczego. Padał lekki deszcz – zignorowałem go,
kiedy

zaczął padać na moje włosy. Czy chciałem by mnie tu zobaczyła? Czy
łudziłem

się właśnie, że podejdzie do mnie i porozmawia ze mną? Co ja wyrabiałem?
Nie ruszyłem się, starając się przekonać samego siebie, by wsiąść z

powrotem do samochodu, wiedząc, że moje zachowanie było karygodne.
Trzymałem skrzyżowane ramiona przy klatce piersiowej, oddychając bardzo

płytko, kiedy obserwowałem ją jak szła, kąciki jej ust przechyliły się w dół.
Nie

patrzyła w moją stronę. Kilka razy spojrzała w górę na chmury, z grymasem
na

twarzy, jakby ją obrażały. Zasmuciłem się, kiedy weszła do samochodu,
zanim

musiałaby mnie minąć. Czy powinna się do mnie odezwać? Może to ja
powinienem ją zaczepić?

Weszła do swojej starej, czerwonej furgonetki, rdzewiejącego potwora,
starszego niż jej ojciec. Patrzyłem jak wyjeżdża – jej silnik zaryczał głośniej,

niż
jakikolwiek inny pojazd na parkingu - a później na jej dłonie włączające

ogrzewanie. Zimno było dla niej nie przyjemne - nie lubiła tego. Rozczesała
palcami swoje gęste włosy, strosząc je przy tym, jakby chciała je wysuszyć.

Zastanawiałem się, jak taka szoferka musi pachnieć, i jak szybko może
jeździć.

Rozejrzała się, by sprawdzić czy nic nie jedzie i wreszcie zerknęła w moim
kierunku. Popatrzyła się na mnie tylko przez parę sekund i jedyną rzecz

jaką
mogłem wyczytać z jej oczu było zaskoczenie zanim spojrzała w inną stronę

i

background image

wrzuciła wsteczny. Furgonetka zapiszczała i zatrzymała się, tył jej
samochodu

ledwo ominął Erina Teague'a.
Spojrzała się w lusterko wsteczne, rozdziawiając swą buzię. Kiedy drugi

samochód zerwał się by zawrócić, dwa razy zerknęła do tyłu i dopiero
wtedy

wyjechała z parkingu, tak ostrożnie, że wyszczerzyłem zęby w uśmiechu.
Jakby

myślała, że siedząc w swojej niezgrabnej furgonetce stanowi zagrożenie dla
reszty świata. Myśl, że Bella Swan mogła stanowić wielkie

niebezpieczeństwo
dla ludzi, sprawiła, iż zaśmiałem się, kiedy mijała mnie ze wzrokiem

wbitym w
jezdnię.

TRANS BY SAVILLE DLA

http://TWILIGHTSERIES.FORA.PL/

Korekta: Arionka

background image

2.OTWARTA KSIĘGA

Opierałem się plecami o miękką śnieżną skarpę, pozwalając by suchy puch
odtworzył kształt mojej sylwetki. Moja skóra pasowała temperaturą do

powietrza wokół mnie, a malutkie okruchy lodu odczuwałem niczym
aksamit

pod moją skórą.
Niebo nade mną było czyste, rozświetlone przez gwiazdy, miejscami

połyskując niebiesko, a gdzieniegdzie żółtawe. Gwiazdy tworzące
majestatyczne, wirujące kształty, na tle, czarnego wszechświata - obłędny

widok.
Doskonale piękny. Albo raczej powinien być doskonały. Byłby, gdybym był

w
stanie naprawdę go zobaczyć.

Wcale nie poczułem się lepiej. Minęło sześć dni, przez sześć dni
ukrywałem się tutaj w pustej, dzikiej Denali, a moja wolność wciąż nie

powracała, wolność, którą miałem zanim poznałem jej woń.
Kiedy patrzyłem się w obsypane klejnotami niebo, to było tak, jakby była

jakaś przeszkoda pomiędzy moim wzrokiem a tym pięknem. Tą przeszkodą
była twarz, przeciętna ludzka twarz, której najwidoczniej nie byłem w

stanie
wypędzić z moich myśli.

Usłyszałem zbliżające się myśli, zanim wyłapałem kroki, które im
akompaniowały. Odgłos ruchu był tylko słabym szeptem na śnieżnym

puchu.
Nie było dla mnie niespodzianką, że Tanya podążyła za mną tutaj.

Wiedziałem, że przez te kilka dni dużo rozmyślała o nadchodzącej
rozmowie,

odkładając ją do czasu aż będzie pewna tego, co ma mi do powiedzenia.
Namierzyła swój cel sześćdziesiąt jardów wcześniej, skacząc na koniuszki

czarnych skał i huśtając się tam na swych bosych stopach.
Skóra Tanyi była srebrna w świetle gwiazd, a jej długie, blond kręcone

włosy blado lśniły, prawie że różowe z truskawkowymi pasemkami. Jej
bursztynowe oczy zamigotały jakby paląc się na śniegu, gdy spojrzała na

mnie, a
jej pełne usta powoli rozciągnęły się w uśmiechu

Przepiękna. Gdybym tylko był w stanie ją zobaczyć. Westchnąłem

background image

Przykucnęła na końcu skały, jej palce u stóp dotykały kamieni. Jej ciało
nienaturalnie się naprężyło

Kula armatnia, pomyślała
Wystrzeliła w powietrze; jej postać pociemniała, wyglądała jak szybko

obracający się cień, kiedy z gracją zrobiła fikołka pomiędzy mną a
gwiazdami.

Zwinęła się w kulkę, taką samą jak kula śnieżna, którą we mnie rzuciła
Zamieć ta przeleciała nade mną. Gwiazdy poczerniały a ja byłem głęboko

zakopany pod puszystym lodem.
Ponownie westchnąłem, ale nie ruszyłem się, by wygrzebać się na

zewnątrz. Czerń pod śniegiem ani mnie nie raniła, ani nie zmieniła mojego
widoku. Wciąż widziałem tę samą twarz.

- Edward?
Tanya szybko wygrzebała mnie z pod śniegu. Strzepnęła puch z mojej

nieruchomej twarzy, nie bardzo patrząc mi w oczy
- Przepraszam. – wyszeptała – to był żart.

- Wiem. Całkiem zabawny.
Jej usta wykrzywiły w grymasie.

- Irina i Kate powiedziały mi, żebym zostawiła cię w spokoju. Myślą, że cię
drażnię.

- Nie – zapewniłem ją – Przeciwnie. To ja źle się zachowuję, wręcz
paskudnie. Przepraszam.

Wracasz do domu, prawda? pomyślała
- Jeszcze... niezupełnie... się zdecydowałem.

Ale nie zostaniesz tutaj. Jej myśli były teraz pełne tęsknoty i smutku.
- Nie. Raczej to mi nie... pomaga.

Wykrzywiła usta
- To moja wina, prawda?

- Oczywiście, że nie - Płynnie skłamałem.
- Nie bądź takim dżentelmenem

Uśmiechnąłem się.
Czujesz się przeze mnie zakłopotany,
oskarżyła się

- Nie.
Podniosła jedną brew, a jej wyraz twarzy stał się taki niedowierzający, że

musiałem się zaśmiać. Krótki śmiech zaraz po następnym westchnięciu.
- Dobra - przyznałem – może trochę

Ona również westchnęła i oparła brodę na swych dłoniach. Jej myśli były
zasmucone.

- Jesteś tysiąc razy cudowniejsza niż gwiazdy, Tanya. Ale oczywiście jesteś

background image

tego świadoma. Nie pozwól by moja uporczywość osłabiła twoją pewność
siebie.

- Zachichotałem, bo było to raczej mało prawdopodobne.
- Nie będę zaprzeczać – zamruczała, a jej dolna warga wygięła się w

pociągający sposób.
- Z pewnością nie - zgodziłem się, starając się przy tym zablokować jej

myśli w czasie gdy ona przebierała we wspomnieniach z jej tysięcy udanych
zalotów. Zazwyczaj Tanya wolała człowieczych mężczyzn – było ich więcej,

przeważnie ciepli i delikatni i zawsze chętni, na pewno.
- Sukub - Podroczyłem się z nią, mając nadzieję, że przerwie to migoczące

obrazy w jej głowie. Wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
- Oryginalny

W odróżnieniu od Carlisle'a, Tanya i jej siostry nieco później odnalazły
swoje

sumienie. Dopiero potem to zamiłowanie do ludzkich mężczyzn, sprawiło,
że

sprzeciwiły się mordowaniu. Teraz mężczyźni, których kochają... żyją
- Kiedy się tu pojawiłeś, – zaczęła powoli Tanya – myślałam, że...

Wiedziałem, że właśnie tak pomyśli. Powinienem przewidzieć, że właśnie
tak to odczuje. Ale nie byłem wtedy wstanie trzeźwo myśleć.

- Pomyślałaś, że zmieniłem zdanie.
- Tak- popatrzyła na mnie z pode łba.

- Czuję się okropnie, że niszczę twoją nadzieję, Tanya. Nie chcę cię zranić.
Nie pomyślałem. Po prostu odszedłem... w pośpiechu.

- Nie oczekuję, abyś miałbyś mi powiedzieć czemu...?
Usiadłem i objąłem rękoma nogi, skrzywiłem się – Nie chcę o tym

rozmawiać.
Tanya, Irina i Kate miały duże doświadczenie, w kwestii życia, do którego

musiały się tak bardzo zaangażować. Czasem w niektórych sprawach, były
lepsze nawet od Carlisle'a. Mimo ich nienormalnej bliskości z sąsiedztwem,

na
którą dopuściły się z tymi, którzy powinni być – raz tak było – ich ofiarami,

ani
razu nie popełniły błędu. Byłem zbyt zawstydzony aby wyznać moją

słabość
przed Tanyą.

- Problemy z kobietami? - zgadywała, ignorując moją niechęć.
Zaśmiałem się ponuro

Nie w sposób jaki myślisz.

background image

Siedziała cicho. Słuchałem jej myśli, kiedy to zgadywała o co mi chodziło,
interpretując każde moje słowo.

- Nie zgadniesz - powiedziałem jej.
- Może mała podpowiedź?

- Proszę, daj spokój Tanya.
Znów ucichła, wciąż spekulując. Zignorowałem ją, na próżno starając

upajać się pięknem gwiazd.
Poddała się po chwili ciszy, a jej myśli skierowały w inne rejony życia.

Gdzie masz zamiar się udać? Wrócić do Carlisle'a?
- Nie sądzę. - wyszeptałem

Gdzie mógłbym pojechać? Nie mogłem wymyślić żadnego miejsca na całej
Ziemi, które mogłoby mnie zainteresować. Nie było niczego co chciałbym

zobaczyć bądź zrobić. Bo nie ważne gdzie bym poszedł, uciekałbym tylko
od

problemu.
Czułem do siebie odrazę. Kiedy stałem się takim tchórzem?

Tanya zarzuciła swoje smukłe ręce na moją szyję. Zesztywniałem, ale nie
uchyliłem się od jej dotyku. Dla niej było to, nic więcej jak tylko

przyjacielski
odruch. Zazwyczaj.

Myślę, że wrócisz, - powiedziała, jej głos trącił dawno zagubionym
rosyjskim akcentem – Nie ważne co to jest... albo kto to jest... ciągle cię to

prześladuje. Zmierzysz się z tym. To w twoim stylu.
Jej myśli były stanowcze jak jej słowa. Próbowałem ogarnąć wizję samego

siebie, którą nosiła w swojej głowie. Ten, który ma stawić wszystkiemu
czoło,

ruszy na przód. Przyjemnie było ponownie pomyśleć o sobie w ten sposób.
Przed tą feralną godziną lekcji biologii, jeszcze zresztą nie tak dawno; nigdy

wcześniej nie wątpiłem w moją odwagę czy zdolności, by zmierzyć się z
problemami.

Pocałowałem ją w policzek, odsuwając się szybko, kiedy przechyliła się
bliżej ku mojej twarzy, a jej usta ułożyły się zapraszająco. Uśmiechnęła się

smutno z powodu mojego zachowania.
- Dziękuję ci Tanya. Chyba właśnie to potrzebowałem usłyszeć.

Jej myśli stały się podirytowane
Nie ma za co. Tak myślę. Chciałabym, byś był bardziej rozsądny w stosunku

do niektórych spraw, Edwardzie.
- Przepraszam cię Tanya. Wiesz, że jesteś dla mnie za dobra. Po prostu...

nie znalazłem jeszcze tego czego szukam.

background image

- Tak na wszelki wypadek, gdybyś odszedł za nim cię znowu zobaczę... do
widzenia Edwardzie.

- Do widzenia, Tanya - kiedy to powiedziałem, nareszcie mogłem sobie to
uświadomić.. Mogłem zobaczyć jak odchodzę. Byłem wystarczająco silny,

by
wrócić do miejsca, w którym chciałem być – Jeszcze raz, dziękuję.

Wstała i w jednym zwinnym ruchu uciekła, biegnąc przez śnieg tak
szybko, że jej stopy nie miały czasu, by mogły ugrzęznąć w śniegu, nie

zostawiała za sobą żadnych śladów. Nie odwróciła się. Moja odmowa
zraniła ją

bardziej, niż to sobie wyobrażała, wcześniej. Nie chciałaby mnie jeszcze raz
zobaczyć, zanim bym ostatecznie odszedł.

Moje usta wykrzywiły się w smutku. Nie chciałem skrzywdzić Tanyi,
aczkolwiek jej uczucia nie były głębokie, zaledwie czyste i wiem, że nie

mógłbym ich odwzajemnić. To wszystko sprawiało, że wciąż czułem się
kimś

mniej niż dżentelmenem.
Położyłem swój podbródek na kolana i znów zacząłem patrzeć w gwiazdy,

jednak wciąż byłem niespokojny. Wiedziałem, że Alice na pewno zobaczy
mnie

wracającego do domu i rozgłosi nowinę. Na pewno się ucieszą – szczególnie
Carlisle i Esme. Przypatrywałem się gwiazdom jeszcze przez jakiś moment,

próbując na nowo zobaczyć tę twarz. Pomiędzy mną a lśniącymi gwiazdami
na

niebie, para zdezorientowanych, brązowo-czekoladowych oczu zwróciła się
do

mnie, wydając się pytać, czy ta decyzja będzie miała dla niej jakieś
znaczenie.

Oczywiście, nie byłem pewien, czy to naprawdę była informacja, której jej
oczy

poszukiwały. Nawet w moich wyobrażeniach nie słyszałem, o czym myśli.
Oczy

Belli Swan wciąż były pytające, nie uniemożliwiały widoku na gwiazdy,
których

nadal nie widziałem. Z ciężkim westchnieniem poddałem się i wstałem.
Jeśli

pobiegnę, będę przy samochodzie Carlisle’a za mniej niż godzinę…
Spiesząc się, by zobaczyć moja rodzinę – bardzo chcąc znów być

Edwardem, po którego myśli wszystko się układało – pędziłem przez

background image

rozgwieżdżone, wiecznie pokryte śniegiem pola, nie zostawiając śladów
stop.

- Wszystko będzie dobrze - wydyszała Alice. Jej oczy nie były skupione, a
Jasper wsunął jej lekko pod ramię swą dłoń, prowadząc ją do zaniedbanej

stołówki, do której wszyscy weszliśmy małą grupką. Emmett i Rosalie szli
przodem, Emmett wyglądał absurdalnie, jak jakiś ochroniarz w środku

wrogiego
obszaru. Rose również wyglądała groźnie, chociaż bardziej w sposób

podirytowany niż opiekuńczy.
- Oczywiście – burknąłem. Ich zachowanie było niedorzeczne. Gdybym

nie był przekonany, że jestem w stanie znieść ich przez jakiś czas,
zostałbym

pewnie w domu.
Zaszła nagła zmiana w naszym normalnym, czasem nawet rozrywkowym

poranku – w nocy spadł śnieg, Emmett i Jasper nie byli wstanie wykorzystać
mnie do zbombardowania mokrymi śnieżkami; kiedy znudził ich mój brak

zainteresowania wszystkim, rzucili się na siebie nawzajem – moja
przesadna

czujność mogłaby być śmieszna, gdyby nie była tak irytująca.
- Jeszcze jej tu nie ma, ale kierunek, z którego przyjdzie… nie będzie z

wiatrem, jeśli usiądziemy na swoim zwykłym miejscu.
- Oczywiście
, że usiądziemy jak zwykle na naszym miejscu. Przestań,

Alice. Grasz mi na nerwach. Wszystko będzie dobrze.
Mrugnęła przelotnie, kiedy Jasper odsunął dla niej krzesło, w końcu

skupiła swój wzrok na mojej twarzy.
- Hmmm - powiedziała, wyglądała na zaskoczoną – chyba masz rację.

- Oczywiście, że mam – wymamrotałem.
Nienawidziłem być w centrum ich zainteresowania. Poczułem nagłe

współczucie dla Jaspera, wspominając wszystkie chwile, kiedy krążyliśmy
opiekuńczo nad nim. Zerknął na mnie i wyszczerzył zęby.

Wkurzające, nieprawdaż?
Wykrzywiłem się do niego w grymasie.

Czy to tylko ten tydzień był tak nieznośnie długi, że ponure pomieszczenia
wydawały się śmiertelnie mnie dołować?

Jakbym zasypiał, jakby śpiączka unosiła się w powietrzu.
Dzisiaj moje nerwy były w strzępach – jak klawisze pianina czułe choćby

na najmniejszy nacisk. Moje zmysły były w pogotowiu. Badałem choćby
najmniejszy dźwięk, każde westchnięcie, każdy podmuch wiatru, który

dotykał

background image

mej skóry, każdą myśl. Zwłaszcza myśli. Tylko jeden mój zmysł był
zablokowany. Zmysł węchu oczywiście. Nie oddychałem.

Spodziewałem się usłyszeć coś więcej o Cullenach w myślach, które
podsłuchiwałem. Cały dzień czekałem, szukałem jakiejkolwiek nowej

informacji, Bella Swan mogła się komuś zwierzyć, a ja mógłbym namierzyć
kierunek plotki. Ale niczego takiego nie było. Nikt nie zauważył pięciu

wampirów w stołówce, wciąż tych samych, jak przed pojawieniem się
nowej

dziewczyny. Kilkoro ludzi wciąż o niej myślało, te same myśli co z przed
tygodnia. Zamiast szukać tych nudziarstw, byłem teraz zafascynowany.

Nikomu nic o mnie nie powiedziała?
Na pewno musiała zauważyć moje czarne, mordercze spojrzenia.

Widziałem jej reakcję. Na pewno mocno ją wystraszyłem. Jestem
przekonany, że

musiała o tym komuś wspomnieć, albo nawet wyolbrzymić całą historię, by
była

ciekawsza. Rzucić kilka gróźb pod moim adresem.
A później, na pewno słyszała, jak szybko próbuję wydostać się z klasy, w

której mieliśmy wspólną lekcję biologii. Musiała się zastanawiać, czy to ona
jest

powodem mojego zachowania. Normalna dziewczyna pytałaby się wokoło,
porównując swoje przeżycia z pozostałymi, szukając wspólnego powodu,

aby
nie czuć się odosobniona. Ludzie byli nieustannie zdeterminowani, by czuć

się
normalnym, by dopasować się do otoczenia. By wmieszać się w tłum razem

z
innymi, jak niewyróżniające się stado owiec. Potrzeba ta była szczególnie

mocna
w czasie trwania tych niepewnych, młodocianych lat. Dziewczyna nie mogła

być
wyjątkiem.

Nikt nie zwracał na nas uwagi, siedzących tutaj przy normalnym stole.
Bella musiała być w takim razie niezwykle nieśmiała, jeśli nikomu się nie

zwierzyła. Może rozmawiała ze swym ojcem, może ich łączyła mocniejsza
więź...

chociaż wydaje się to dziwne, w zestawieniu z faktem, że spędziła z nim tak
mało czasu przez całe swoje życie. Bliższe kontakty miała z matką. W takim

background image

razie, muszę przemknąć przed komendantem Swan’em, by usłyszeć jego
myśli.

- Coś nowego? - zapytał Jasper
- Nie. Musiała... nikomu nic nie mówić.

Wszyscy razem podnieśli jedną brew ku górze, słysząc tę wiadomość
- Może nie jesteś aż taki straszny, jak myślisz – powiedział Emmett,

chichocząc - Założę się, że ja bym ją bardziej tym przestraszył.
Wywróciłem oczami.

- Ciekawe dlaczego...? - zastanawiał się nad moim odkryciem dotyczącym
niezwykłego milczenia dziewczyny.

- Nie mam pojęcia.
- Idzie - wymamrotała Alice. Poczułem jak moje ciało zesztywniało –

Spróbuj wyglądać jak człowiek.
- Jak człowiek, powiadasz? - powiedział Emmett.

Uniósł swoją prawą pięść, wykręcając swoje palce tak, by pokazać ukrytą
śnieżkę schowaną w jego dłoni. Oczywiście nie roztopiła się. Ścisnął ją w

bryłkowaty kloc. Oczy zwrócone miał w stronę Jaspera, ale widziałem
prawdziwy kierunek w jego myślach. Alice również. Kiedy nagle cisnął

kawałkiem lodu na nią, błyskawicznie odbiła ją dalej przypadkowym
trzepotem

palców. Lód przeleciał przez długość sali, zbyt szybko, by ludzkie oko
mogło go

dostrzec i roztrzaskał się na ceglanej ścianie. Cegła również się roztrzaskała.
Wszyscy w rogu sali zwrócili swoje głowy, by zobaczyć stos połamanego

lodu na podłodze, a później obrócili się, żeby znaleźć winowajcę. Nie
patrzyli

dalej niż kilka stołów stąd. Nikt nawet na nas nie spojrzał.
- Bardzo ludzkie, Emmett – powiedziała złośliwie Rosalie – Dlaczego nie

rzucisz jej na wprost ściany, podczas gdy na niej będziesz?
- Byłoby to bardziej efektowne, gdybyś ty to zrobiła, kotku.

Próbowałem się na nich skupić, starając się szeroko uśmiechać, jak
gdybym był częścią ich przekomarzania. Nie pozwoliłem sobie odwrócić się

do
tyłu, gdzie wiedziałem, że stała. Za to wszystkiemu się przysłuchiwałem.

Słyszałem niecierpliwość Jessiki w stosunku do nowej dziewczyny, która
zdawała się być rozproszona, stojąc w bezruchu. Widziałem w myślach

Jessiki,
jak policzki Belli poróżowiały.

Zaciągnąłem kilka, płytkich wdechów, gotowy, by zrezygnować, gdybym

background image

poczuł jej zapach unoszący się w powietrzu.
Mike Newton był z nimi dwiema. Słyszałem oba jego głosy, mentalny i

dosłowny, kiedy spytał Jessikę, co się stało dziewczynie Swan. Nie
spodobało mi

się, w jaki sposób myślał o niej, przeleciały mi obrazy jego fantazji, które
gnieździły się w jego głowie, podczas gdy obserwował ją w zadumie, jak

gdyby
zapomniała o tym, że był tuż obok.

- Nic, nic - usłyszałem Bellę i jej cichy, czysty głos. Brzmiał jak dźwięki
dzwonów pośród całej tej paplaniny w stołówce, ale wiedziałem, że to tylko

dlatego, iż bacznie się jej przysłuchiwałem.
- Wezmę tylko napój - powiedziała, przesuwając się z kolejką do przodu.

Nie mogłem się opanować i mrugnąłem kątem oka w jej kierunku. Nadal
gapiła się w podłogę, a krew powoli spełzała z jej policzków. Szybko

odwróciłem się do Emmetta, który zaśmiał się z powodu mojego uśmiechu
wykrzywionego bólem, malującego się na mojej twarzy.

Stary, źle wyglądasz.
Szybko zmieniłem wyraz twarzy by wyglądał normalnie i swobodnie.

Jessika głośno zastanawiała się nad brakiem apetytu dziewczyny
- Nie jesteś głodna?

- Zrobiło mi się tak jakoś niedobrze - jej głos był niższy, lecz wciąż czysty.
Dlaczego dręczyło mnie opiekuńcza troska, która nagle emanowała z myśli

Mike'a Newtona? Dlaczego miało to dla mnie znaczenie? To nie był mój
interes,

czy Mike Newton czuł bezinteresowną troskę o nią. Widocznie wszyscy tak
na

nią reagowali. A może ja też chciałem ją instynktownie chronić? Zanim
chciałem

ją zabić, to ...
Ale czy ona była
chora?

Trudno było ocenić – wyglądała na taką delikatną z jej przezroczystą
skórą. Wtedy zdałem sobie sprawę, że jednak też się o nią martwię, tak jak

ten
głupi chłopak, próbowałem zmusić się, by nie zamartwiać się o jej zdrowie.

Nie bardzo lubiłem nasłuchiwać jej słów, poprzez myśli Mike'a.
Zamieniłem go na Jessikę, spoglądając na nich ostrożnie, jak wybierali

stolik, by
zasiąść. Na szczęście, usiedli przy starym stoliku Jessiki, z jej znajomymi.

Nie

background image

wiało od tamtej strony, tak jak obiecała Alice.
Alice szturchnęła mnie. Zaraz się na ciebie spojrzy, zachowuj się jak

człowiek.
Zacisnąłem moje zęby w uśmiechu.

- Wyluzuj Edward. - powiedział Emmett – Naprawdę. Więc zabiłeś
człowieka. No po prostu koniec świata.

- Żebyś wiedział. - wymamrotałem.
Emmett zaśmiał się

- Musisz się nauczyć, by dać sobie z tym spokój. Jak ja. Wieczność to dość
dużo czasu na zamartwianie się.

Właśnie wtedy Alice niespodziewanie rzuciła garstką lodu, którą
ukrywała, w nic nie podejrzewającego Emmetta.

Zerknął, zaskoczony i uśmiechnął się w oczekiwaniu.
- Sama się o to prosiłaś. - powiedział, pochylił się nad stołem i potrząsnął

swoją głową pokrytą kawałkami lodu. Śnieg roztopił się w ciepłym
pomieszczeniu i poleciał w jej kierunku w postaci zawiesistego prysznica,

półpłynnego,
pół-zamrożonego.

- Ew! - jęknęła Rose, kiedy obie odskoczyły od niego.
Alice zaśmiała się, i wszyscy dołączyliśmy się do niej. Zobaczyłem w

głowie Alice, że dziewczyna spojrzy na ten perfekcyjny moment –
dziewczyna,

powinienem przestać o niej myśleć w ten sposób, jakby była jedyną
dziewczyna

na świecie – że Bella spojrzy na nas, kiedy będziemy się śmiać i bawić,
patrząc

na szczęśliwych i ludzkich, i nierealistycznie idealnych, jak z obrazów
Normana

Rockwella.
Alice wciąż się śmiała, trzymając swoją tacę w górze jako osłonę.

Dziewczyna – Bella wciąż musiała się na nas gapić.
... znowu gapi się na Cullenów,
czyjeś myśli przykuły moją uwagę.

Słysząc moje imię, automatycznie odwróciłem się do tyłu, zdając sobie
sprawę, że moje oczy znalazły miejsce, z którego dochodził znajomy głos –

głos,
którego słuchałem dziś zbyt wiele razy. Ale moje oczy przesunęły się w

prawo
od Jessiki i skupiły się na badawczym spojrzeniu dziewczyny.

Szybko popatrzyła do dołu, chowając się za kurtyną gęstych włosów.

background image

O czym myślała? Moja frustracja okazała się bardziej uciążliwa niż nudna,
wraz z przemijającym czasem. Próbowałem – niepewny tego, co

zamierzałem
zrobić, czego nigdy wcześniej nie próbowałem – wgłębiłem się w mój umysł

i
ciszę wokół niej. Mój ekstra słuch zawsze przychodził do mnie naturalnie,

bez
żadnego wysiłku. Ale teraz musiałem się skoncentrować, starając się przebić

przez osłonę wokół niej.
Nic prócz ciszy.

Co z nią? myśli Jessiki powielały echo mojej frustracji.
- Edward Cullen się na ciebie gapi.- wyszeptała do ucha Swan, chichocząc.

W jej tonie nie było cienia tej irytującej zazdrości. Jessika musiała mieć
wprawę

w symulowaniu przyjaźni.
Nasłuchiwałem, zaabsorbowany odpowiedzią dziewczyny.

- I nie jest wściekły? - wyszeptała.
Więc jednak zauważyła moją dziką reakcję w zeszłym tygodniu. No

oczywiście.
Pytanie zbiło ją z pantałyku. Widziałem swoją twarz w jej myślach, kiedy

sprawdzała mój wyraz twarzy, ale nie spojrzałem jej prosto w oczy. Wciąż
byłem

skoncentrowany na dziewczynie, próbując coś usłyszeć. Moje
zdeterminowanie

wcale mi nie pomagało.
- Skąd - odpowiedziała jej Jessika, choć wiedziałem, że marzyła o tym, by

odpowiedzieć „tak” - gotowała się w środku – ale nie dawała tego po sobie
poznać - A ma jakieś powody?

- Chyba za mną nie przepada - wyszeptała. Przytuliła swój policzek do
ramienia, jakby nagle się poczuła się zmęczona. Próbowałem to zrozumieć,

ale
mogłem tylko zgadywać. Może była
zmęczona.

- Cullenowie nikogo nie lubią – zapewniła ją Jessica – zresztą trudno, żeby
lubili, skoro na nikogo nie zwracają uwagi. - Nigdy nie zwracają
. Jej myśli

pełne
były uskarżania się na ten fakt - On nadal się na ciebie gapi.

- A ty na niego. Przestań.- powiedziała niespokojnie, podnosząc głowę by
mieć pewność, że ją posłuchała.

Jessika zachichotała, ale spełniła jej prośbę.

background image

Dziewczyna nie podniosła wzroku znad swojego stolika przez resztę
godziny. Pomyślałem – oczywiście nie byłem pewien – że zrobiła to celowo.

Jednak wyglądała jakby chciała na mnie spojrzeć. Jej ciało mogło przesunąć
się

nieco w moją stronę, jej broda mogła lekko przechylić się ku mnie, a potem
znów mogła odsunąć się, wziąć głęboki wdech i znów spojrzeć się na

swojego
rozmówcę.

Zignorowałem na jakiś czas myśli reszty ludzi wokół dziewczyny, jakby
na moment zniknęli. Mike Newton planował urządzić bitwę na śnieżki

zaraz po
szkole, nie zdając sobie sprawy, że śnieg dawno zamienił się w papkę.

Dźwięk
spadających, miękkich płatków śniegu, zamienił się przecież w głośny

dźwięk
spadającego deszczu. Czy naprawdę nie usłyszał tej różnicy? Wydawała się

dosyć głośna.
Kiedy czas lunchu dobiegł końca, zostałem na swoim miejscu. Ludzie

wychodzili na zewnątrz, a ja próbowałem rozróżnić jej kroki od innych, jak
gdyby miało w nich być coś ważnego, nadzwyczajnego. Co za głupota.

Moja rodzina również pozostała na swoich miejscach. Czekali, aż coś
zrobię.

Czy mogłem tak pójść do klasy, usiąść obok niej, gdzie mogłem dokładnie
czuć zapach jej krwi i czuć ciepło jej tętna unoszącego się w powietrzu na

mojej
skórze? Czy byłem wystarczająco silny? Czy to nie za dużo jak na dzisiaj?

- Myślę... że będzie w porządku. - powiedziała Alice, wahając się – Twój
umysł jest zdecydowany. Myślę, że dasz sobie radę przez tę godzinę.

Alice dobrze wiedziała jak szybko mój umysł może zmienić zdanie.
- Dlaczego się upierasz, Edwardzie? - spytał Jasper. Raczej nie wydawał się

zadowolony z siebie, bo to ja byłem teraz tym słabym, ale słyszałem, że
poczuł

się lepiej - Idź do domu. Wszystko na spokojnie.
- Czemu robicie z tego wielkie halo? - sprzeciwił się Emmett – Zabije ją,

czy też nie. Mógłby dać sobie z nią spokój.
- Nie chcę się znowu przeprowadzać – zaczęła Rosalie – Nie chcę znowu

zaczynać wszystkiego od nowa. Już prawie kończymy liceum, Emmett.
Nareszcie
.

Czułem się rozdarty. Chciałem tak bardzo, bardzo stawić czoło temu

background image

wszystkiemu, zamiast znowu uciekać. Ale również nie chciałem się naciskać
za

mocno. W zeszłym tygodniu Jasper nie polował długo; czy właśnie to było
przyczyną błędu?

Nie chciałem by moja rodzina znów się przenosiła. Raczej nie byliby mi
wdzięczni za to.

Ale ja naprawdę chciałem pójść na tę lekcję biologii. I wtedy zdałem sobie
sprawę, że chcę ponownie zobaczyć jej twarz.

To właśnie to sprawiło, że zdecydowałem się pójść na lekcję. Moja
ciekawość. Byłem na siebie zły. Czy nie obiecywałem sobie, że nie pozwolę

by
cisza w umyśle dziewczyny przesadnie mnie zainteresowała? No i proszę

bardzo, byłem teraz zanadto nią zainteresowany.
Chciałem wiedzieć, o czym myślała. Jej umysł może był zamknięty, ale jej

oczy mówiły wszystko. Możliwe, że mógłbym odczytać coś z jej oczu.
- Nie, Rose. Ja naprawdę myślę, że wszystko będzie w porządku. -

powiedziała Alice – Raczej...nic się nie zmieni. Jestem tego pewna na
dziewięćdziesiąt trzy procent, na pewno nic mu się nie stanie, jak pójdzie

do
klasy - spojrzała na mnie dociekliwie, zastanawiając się, co się zmieniło w

moich
myślach, bo jej wizja stała się bardziej wyraźna.

Czy moja ciekawość będzie na tyle silna, by utrzymać Bellę Swan przy
życiu?

Emmett miał rację - czy nie mogłem sobie po prostu odpuścić? Zmierzę się
z czyhającą na mnie pokusą.

- Idę do klasy - powiedziałem, odsuwając się od stołu. Odwróciłem się i
odszedłem od nich, nie patrząc do tyłu. Mogłem usłyszeć, zamartwiającą się

Alice, dezaprobatę Jaspera, aprobatę Emmeta i irytację Rosalie ciągnącą się
za

mną.
Wziąłem ostatni wdech przed drzwiami klasy i zatrzymałem go w płucach

wchodząc do małego, ciepłego pomieszczenia. Nie spóźniłem się. Pan
Banner

zajęty był dzisiejszym zadaniem. Dziewczyna siedziała przy moim - przy
naszym
biurku, ze spuszczoną głową, bazgroląc coś po okładce zeszytu.

Spojrzałem na jej szkic. Zbliżyłem się do niej, zainteresowany tym tak
trywialnym wytworem jej wyobraźni, jednak rysunek nic nie przedstawiał.

Zwykłe bazgroły. Musiała nie skupiać się nad rysunkiem, a intensywnie o

background image

czymś rozmyślać. Odsunąłem swoje krzesło, pozwalając, by wydało
dźwięki

ocierając się o linoleum, ludzie zawsze czuli się pewniej słysząc czyjeś
przybycie.

Wiedziałem, że mnie usłyszała, nie spojrzała w górę, ale jej ręka lekko
zjechała z toru malowanych przez nią kół.

Dlaczego nie spojrzała się w moją stronę? Być może była przestraszona.
Musiałem sprawić, aby tym razem odeszła w innym humorze. By myślała,

że
sama wymyśliła sobie moją wcześniejszą złość.

- Hej - powiedziałem cichym głosem, którego używałem zazwyczaj przy
ludziach, żeby czuli się bardziej komfortowo, uśmiechając się przy tym

formalnie, tak, by zasłonić moje zęby.
Podniosła głowę, jej duże, brązowe oczy zapłonęły – zdezorientowane –

pełne niemych pytań. Te same odczucia, które widziałem w mojej wizji
przez

ostatni tydzień.
Spoglądałem się w te osobliwe, głębokie brązowe oczy. Zauważyłem, że

nienawiść – nienawiść, z którą wyobrażałem sobie tę dziewczynę, która
zasługiwała na to by żyć - ulotniła się. Gdy nie oddychałem, nie czułem jej

woni, trudno mi było uwierzyć, że ktoś tak delikatny, mógł kiedykolwiek
doświadczyć czyjejś nienawiści.

Jej policzki zaczerwieniły się, nic nie odpowiedziała.
Wciąż przypatrywałem się jej oczom, zatopionych w otchłani pytań,

próbując ignorować jej narastający, apetyczny wygląd. Miałem
wystarczająco

dużo powietrza, by porozmawiać z nią przez dłuższy czas, nie oddychając.
- Nazywam się Edward Cullen. - powiedziałem, wiedząc doskonale, że na

pewno to wie. Ale to był najlepszy sposób na rozpoczęcie rozmowy. - Nie
miałem okazji przedstawić się w zeszłym tygodniu. Ty musisz być Bellą

Swan.
Wydawała się zdezorientowana – znowu pojawiła się ta zmarszczka

pomiędzy jej oczyma. Aby mogła mi odpowiedzieć musiała zastanowić się o
pół

sekundy dłużej, niż powinna.
- Skąd wiesz jak mam na imię? - wymamrotała z trudem. Musiałem ją

naprawdę wystraszyć. Poczułem się okropnie, była przecież taka bezbronna.
Zaśmiałem się lekko – był to dźwięk, który wprawiał ludzi w błogostan.

Znów

background image

starałem się ukryć moje zęby.
- Ach, sądzę, że wszyscy tu wiedzą jak masz na imię. - Na pewno zdawała

sobie z tego sprawę, że jest w centrum zainteresowania w tym nudnym
mieście. -

Całe miasteczko żyło twoim przyjazdem.
Skrzywiła się, jakby była to jakaś wyjątkowo niemiła informacja. Wydaje

mi się, że przez to, że była nie śmiała, bycie w centrum uwagi było dla niej
czymś nie przyjemnym. Zazwyczaj większość ludzi myślało odwrotnie.

- Nie o to mi chodziło - odpowiedziała – Skąd wiedziałeś, że powinieneś
powiedzieć „Bella”?

- Wolisz Isabellę? - zapytałem, zakłopotany, tym, że nie wiedziałem do
czego zmierza. Nie rozumiałem jej. Oczywiście, już wiele razy tego

pierwszego
dnia jasno dawała mi do zrozumienia swoje preferencje. Czy wszyscy

ludzie byli
tak niezrozumiali, gdy owijali w bawełnę rzeczy które mieli do

powiedzenia?
- Nie, Bellę. - powiedziała, obracając lekko głowę w jedną stronę. Jej wyraz

twarzy – jeśli dobrze odczytałem – wyrażał coś pomiędzy zawstydzeniem a
zakłopotaniem – Ale myślałam, że Charlie, to znaczy mój tata, nazywa mnie

za
moimi plecami Isabellą. Nikt inny w szkole nie użył tego zdrobnienia,

witając
się ze mną - zaczerwieniła się.

- Ach, tak – powiedziałem nieprzekonująco, i szybko odwróciłem głowę.
Właśnie zrozumiałem, o co chodziło w jej pytaniu: popełniłem błąd.

Gdybym
nie podsłuchiwał wszystkich dookoła tego pierwszego dnia, zwróciłbym się

do
niej pełnym imieniem, tak jak reszta. Dostrzegła tą różnicę.

Poczułem ukłucie niepokoju. Bardzo szybko zauważyła moją pomyłkę.
Całkiem przebiegła, jak na osobę, która powinna bać się mojej bliskości.

Ale miałem poważniejsze sprawy na głowie, niż zamartwianie się, jakich
nabrała podejrzeń w stosunku do mnie.

Nie miałem już powietrza w płucach. Jeśli będę musiał jeszcze raz do niej
przemówić, musiałbym wpierw nabrać powietrza. Byłoby trudno unikać

rozmowy. Na nieszczęście dla niej, siedząc ze mną w ławce, stawała się moją
partnerką na lekcji, a akurat dzisiaj musieliśmy razem pracować. Wydawało

by

background image

się to niegrzeczne – niezrozumiale nieuprzejmie – z mojej strony,
ignorowanie ją

w czasie dzisiejszych zajęć. Nabrałaby tylko podejrzeń, przeraziłaby.
Odsunąłem się najdalej, jak tylko mogłem bez przesuwania krzesła,

odwracając głowę w drugą stronę. Napiąłem się, wstrzymując mięśnie na
swoich

miejscach, i zaciągnąłem jeden wielki wdech, rozciągający się w moich
płucach.

Ahh!
Prawdziwie bolesne. Nawet nie czując jej zapachu, mogłem posmakować

ją na końcu mojego języka. Moje gardło znalazło się znów w płomieniach,
miałem nieprzepartą ochotę ugryźć ją tak samo, jak za pierwszym razem,

gdy w
zeszłym tygodniu poczułem jej woń..

Zacisnąłem zęby i starałem się uspokoić.
- Do dzieła, - zakomenderował pan Banner.

Zebrałem każdą część mojej samokontroli, jaką pozyskałem podczas
siedemdziesięciu latach ciężkiej pracy, by obrócić się do dziewczyny,

patrzącej
w blat stołu i uśmiechnąć się.

- Panie przodem, partnerko? - zaoferowałem.
Popatrzyła na mnie, a jej twarz pobladła, szeroko otworzyła oczy. Coś nie

tak ze mną? Przestraszyła się mnie? Nie odpowiedziała.
- Albo może ja zacznę, jeśli nie masz nic przeciwko – powiedziałem cicho.

- Już się biorę do roboty – powiedziała rumieniąc się.
Gapiłem się na sprzęt na stole, poobijany mikroskop, pudełko z

preparatami, zamiast obserwować krew krążącą pod jej przejrzystą skórą.
Wziąłem kolejny oddech przez zęby i skrzywiłem się kiedy jej smak

zmienił
moje gardło w płonącą pochodnię.

- To profaza – powiedziała po szybkim rozeznaniu. Zaczęła zdejmować
szkiełko mimo, że ledwie zerknęła przez okular.

- Pozwolisz, że zajrzę? – Instynktownie – bezmyślnie, jak bym należał do
jej rasy – by ją powstrzymać, położyłem swoją dłoń na jej. Przez sekundę,

ciepło
jej ręki poparzyło mnie. Cieplejsze niż zwykłe 36,6 stopni – jakby poraziła

mnie
prądem. Uderzenie przeszło przez moją rękę i w górę przez ramię.

Odskoczyła i

background image

cofnęła swoją słoń spod mojej.
- Przepraszam – wymamrotałem przez zaciśnięte zęby. Potrzebując miejsca

gdzie mógłbym spojrzeć, sięgnąłem po mikroskop i zerknąłem przez okular.
Miała rację.

- Profaza – zgodziłem się.
Byłem za bardzo zaniepokojony, by spojrzeć na nią. Oddychając najciszej,

jak tylko mogłem przez zaciśnięte zęby, starając się zignorować palące
pragnienie, skoncentrowałem się na prostej czynności, napisaniu słowa w

odpowiedniej rubryce arkusza, a później zmieniając szkiełko z próbką na
następne.

O czym myślała? Co poczuła gdy dotknąłem jej dłoni? Moja skóra musiała
być odpychająco lodowata. Nie wiedziałem, była taka cicha.

Spojrzałem na próbkę.
- Anafaza – mruknąłem pod nosem, wypełniając kolejną rubrykę.

- Pozwolisz? - zapytała.
Spojrzałem na nią, zaskoczony, widząc, że czekała, oczekując z jedną ręką

wyciągniętą do mikroskopu. Nie wyglądała na wystraszoną. Czy naprawdę
myślała, że mógłbym się pomylić?

Raczej nie, ale uśmiechnąłem się do niej, kiedy przysunąłem mikroskop w
jej stronę.

Spojrzała w okular z podnieceniem, które szybko zgasło. Kąciki jej ust
opadły na dół.

- Preparat numer trzy? - spytała, nie patrząc znad mikroskopu, tylko
wyciągając rękę. Podałem jej następny preparat do ręki, tym razem starając

się
nie dotknął jej skóry. Siedzenie przy niej to jak siedzenie przy gorącej

lampie.
Mogłem poczuć na sobie delikatnie jej ciepło.

Ledwo zerknęła na preparat.
- Interfaza – powiedziała nonszalancko – prawdopodobnie starając się zbyt

mocno, by tak to zabrzmiało – i odsunęła mikroskop w moją stronę.
Nie sięgnęła po arkusz by zapisać, tylko poczekała, aż ja to zrobię.

Sprawdziłem
– znowu miała rację.

I tak skończyliśmy, mówiąc tylko jedno słowo w tym czasie i nigdy nie
patrząc sobie w oczy. Tylko my zrobiliśmy to zadanie do końca- podczas gdy

reszta klasy rozmyślała nad odpowiedziami. Mike Newton zdawał się być
zdekoncentrowany – starał się nas obserwować, mnie i Bellę.

Chciałbym by wrócił tam skąd przyszedł, pomyślał Mike, musztrując mnie

background image

wzrokiem. Hmm, interesujące. Nie zdawałem sobie sprawy, że chłopak
emanujący taką złością będzie podobny do mnie. Jak się zdawało, było to

nowe
wydarzenie równie, jak przyjazd dziewczyny. Jeszcze bardziej interesujące,

było
odkrycie – ku mojemu zaskoczeniu- że uczucie było odwzajemnione.

Jeszcze raz spojrzałem na dziewczynę, zdezorientowany zasięgiem zamętu
i wstrząsu jakie, wywołał jej zwykły, niegroźny przyjazd, na mym życiu.

To nie tak, że nie widziałem, o co chodzi Mike’owi. Właściwie była
ładna...w jakiś niezwykły sposób. Więcej niż piękna, jej twarz była

interesująca.
Nie tak symetryczna – jej wąski podbródek z szerokimi kośćmi

policzkowymi; ekstremalnie kolorowe – jak światło i ciemność jej cera i
włosy

kontrastowały ze sobą, a te jej oczy, pełne milczących sekretów.
Oczy, które niespodziewanie wpiły się w moje.

Ja również gapiłem się na nią, próbując odgadnąć chodź jeden z jej
sekretów.

- Nosisz szkła kontaktowe? - spytała bez zastanowienia.
Co za głupie pytanie.

- Nie - niemal się uśmiechnąłem, słysząc tę hipotezę.
- Ach – zmieszała się – Wydawało mi się, że miałeś jakieś takie inne oczy.

Znów poczułem chłód, i zdałem sobie sprawę, że nie tylko ja usiłowałem
myszkować, by poznać czyjś sekret.

Wzruszyłem ramionami i zwróciłem swoje oczy na nauczyciela.
Oczywiście moje oczy zmieniły się od czasu kiedy ostatni raz się w nie

patrzyła.
Musiałem się na dzisiaj przygotować. Spędziłem cały weekend polując by

zaspokoić moje pragnienie. Nasyciłem się krwią zwierząt, nie żeby zrobiło
to

jakąś różnicę w zapachu unoszącego się w powietrzu wokół niej. Kiedy
wcześniej się na nią patrzyłem moje oczy były czarne z pragnienia. Teraz, w

moim ciele płynęła krew, więc oczy stały się złociste. Lekko bursztynowe od
przesadnej próby ugaszenia pragnienia.

Następne potknięcie. Gdybym wiedział, co miała na myśli przez to
pytanie, po prostu odpowiedziałbym jej „tak”.

Siedzę między ludźmi w tej szkole od dwóch lat, a ona jako pierwsza
zauważyła zmianę koloru moich oczu. Inni zachwyceni nadludzkim

pięknem

background image

mojej rodziny, zawsze odwracali wzrok gdy spojrzeliśmy się w ich stronę.
Spłoszeni, zapominali szczegóły naszego spotkania, instynktownie

wypierając je
z pamięci. Ignorancja była rozkoszą dla ludzkiego umysłu.

Dlaczego akurat ona musiała widzieć więcej niż pozostali?
Pan Banner podszedł do naszego stołu. Wdzięczny, nabrałem powietrza,

które ze sobą przyniósł, tak by nie pomieszał się jeszcze z jej wonią.
- Nie pomyślałeś, Edwardzie, że byłoby grzecznie dać szansę Isabelli? -

spytał, patrząc na nasze odpowiedzi.
- Belli - Poprawiłem go odruchowo. - Sama zidentyfikowała trzy na pięć.

Myśli pana Banner'a były sceptyczne, kiedy zwrócił się do dziewczyny
- Przerabiałaś to już wcześniej?

Obserwowałem ją, zaabsorbowany, kiedy uśmiechnęła się nieśmiało.
- Nie z komórkami cebuli.

- Na blastuli siei? - zasugerował.
- Tak.

Zaskoczyła go tym. Dzisiejsze zajęcia zaczerpnął z poziomu dla bardziej
zaawansowanych. Pokiwał głową.

- W Phoenix chodziłaś na biologię dla zaawansowanych?
- Tak

Więc była w zaawansowanej grupie, inteligentna jak na człowieka. Nie
zaskoczyło mnie to.

- Cóż – powiedział Pan Banner, ściągając swe usta – W takim razie dobrze
się złożyło, że siedzicie razem. - odwrócił się i poszedł dalej mamrocząc. -

Przynajmniej reszta dzieciaków będzie mogła się od nich czegoś nauczyć.
Raczej

tego nie usłyszała. Znowu zaczęła gryzmolić po okładce zeszytu.
Popełniłem dwa błędy w nie całe pół godziny. Nędzne przedstawienie

samego siebie. W dodatku nie wiedziałem, co o mnie myślała – jak bardzo
się

mnie bała, jak bardzo mnie podejrzewała? - wiedziałem, że muszę się
bardziej

postarać, by zmieniła o mnie zdanie. Sprawić by jej wspomnienia z naszego
pierwszego spotkania wyparowały.

- Szkoda, że ze śniegu nic nie zostało, prawda? - powiedziałem,
podsłuchując rozmowę paru uczniów. Nudny, standardowy temat do

rozmowy.
Pogoda – zawsze się sprawdza.

Popatrzyła na mnie z oczywistym powątpiewaniem – nienormalna reakcja

background image

na moje jakże normalne słowa.
- Ja tam się cieszę – powiedziała, zaskakując mnie.

Starałem się skierować rozmowę na właściwą ścieżkę. Pochodziła z
bardziej słonecznego i cieplejszego miejsca – jej skóra zdawała się jakoś to

odzwierciedlać, mimo jej bladej karnacji – widać zimno sprawiało, że
musiała

czuć się nieswojo. Tak samo, jak mój zimny dotyk.
- Nie lubisz zimna – zgadłem.

- Ani wilgoci. - zgodziła się
- Musisz się tu męczyć. - Więc może nie powinnaś tu przyjeżdżać
. Chciałem

dodać. Może powinnaś wrócić tam skąd przybyłaś.
Nie byłem pewien, czy tego właśnie chciałem. Już zawsze pamiętałbym

zapach jej krwi – nie miałem pewności, czy nie pojechałbym ją śledzić. Poza
tym

gdyby wyjechała, do końca życia pamiętałaby moje dziwne zachowanie.
Nieprzerwaną, dokuczliwą układankę.

- Nawet nie wiesz, jak bardzo. - powiedziała niskim głosem, moja złość
ulotniła się na moment.

Jej odpowiedzi zawsze były takie zaskakujące. Sprawiały, że chciałem
zadać jej kolejne pytania.

- To dlaczego tu przyjechałaś? - upomniałem ją, zdając sobie szybko
sprawę z tego, że mój głos zabrzmiał zbyt oskarżycielsko, a nie swobodny

jak na
normalna rozmowę. Pytanie to zabrzmiało niegrzecznie.

- To trochę skomplikowane.
Zamknęła swoje wielkie oczy i pozostawiła je tak, a ja prawie, nie

wybuchłem z zaciekawienia, moja ciekawość płonęła jak pragnienie
ściskające

gardło. Właściwie, zorientowałem się, że szło mi znacznie lepiej z
oddychaniem,

agonia przeszła w zażyłość.
- Chyba się nie pogubię – naciskałem. Być może moja prosta grzeczność,

podtrzyma ją w odpowiadaniu na moje coraz to nowe pytania.
Spuściła swój wzrok na dłonie. Zrobiłem się niecierpliwy. Chciałem

położyć moje dłonie na jej policzku i przechylić jej głowę w moja stronę,
bym

mógł spojrzeć w jej oczy. Ale byłoby to głupie – niebezpieczne – by jeszcze
raz

dotknąć jej skóry.

background image

Nagle spojrzała na mnie. Poczułem ulgę, słodycz w nieszczęściu, mogąc
jeszcze raz dostrzec emocje w jej oczach. Mówiła w pośpiechu, przynaglając

słowa.
- Moja mama ponownie wyszła za mąż.

To było wystarczająco ludzkie, proste do zrozumienia. Przez jej czyste
oczy przeleciał smutek. Zmarszczyła brwi i znowu pojawiła się lekka

zmarszczka.
- To akurat nie jest zbyt skomplikowane – powiedziałem. W moim głosie

niespodziewanie słychać było przyjazny ton. Jej smutek wzbudził we mnie
dziwną bezradność, gdybym mógł znaleźć coś co sprawiłoby, by poczuła się

lepiej. Dziwny impuls – Kiedy dokładnie?
- We wrześniu – wydusiła ciężko, wzdychając. Wstrzymałem powietrze,

kiedy jej ciepły oddech musnął moją twarz.
- A ty nie przepadasz za ojczymem? - zasugerowałem, licząc na więcej

informacji.
- Nie, jest w porządku. - powiedziała, poprawiając moje przypuszczenia.

Kąciki jej pełnych ust uniosły się w delikatnym uśmiechu. - Może trochę za
młody, ale miły.

Nie pasowało to do reszty scenariusza, którego ułożyłem sobie w głowie.
- Dlaczego nadal z nimi nie mieszkasz? - spytałem, mój głos był

ciekawski. Zabrzmiało to jak bym był wścibski. Wprawdzie, taki właśnie
byłem.

- Phil, dużo podróżuje. Jest zawodowym baseballistą – jej uśmiech stał się
teraz bardziej widoczny, wybór jego kariery rozbawił ją.

Też się uśmiechnąłem, nie narzucając się zbytnio. Chciałem, by czuła się
swobodnie. Jej uśmiech sprawił, że również chciałem go odwzajemnić –

wtajemniczyć ją w mój sekret.
- Czy istnieje możliwość, że znam jego nazwisko? - przewertowałem

szybko listę profesjonalnych baseballistów, zastanawiając się, który z nich
był

tym Philem.
Raczej nie. Nie jest specjalnie jakiś dobry.
- kolejny uśmiech - Nigdy nie

trafił do pierwszej ligi. Często się przeprowadza.
Lista w mojej głowie szybko runęła, a wtedy ułożyłem tabelę możliwości

w mniej niż sekundę. W tym samym czasie, stworzyłem sobie nowy
scenariusz.

- I matka przysłała cię tutaj, żeby móc z nim jeździć? - powiedziałem.
Hipotezy wyciągały z niej jak widać więcej informacji niż zadawane

pytania.

background image

Znów podziałało. Wysunęła brodę do przodu, a jej wyraz twarzy stał się
uparty.

- Nikt mnie nie przysłał- powiedziała, a jej głos stał się surowszy. Moja
hipoteza zasmuciła ją trochę, sam nie wiedząc jak. - Sama się przysłałam.

Nie mogłem zrozumieć znaczenia, bądź źródła jej rozgoryczenia. Byłem
całkowicie zagubiony.

Poddałem się. Nie rozumiałem jej. Nie zachowywała się jak inni ludzie.
Może cisza w jej umyśle, czy zapach nie były jej jedynymi niezwykłymi

rzeczami.
- Nie rozumiem – przyznałem z niechęcią.

Westchnęła i popatrzyła mi w oczy dłużej niż którykolwiek z ludzi był
wstanie wytrzymać.

- Z początku zostawała ze mną, ale tęskniła. - wyjaśniła powoli, a jej głos z
każdym słowem stawał się smutniejszy. - Było jej ciężko. Postanowiłam, że

będzie lepiej, jeśli nareszcie spędzę trochę czasu z Charliem.
Jej mała zmarszczka pomiędzy brwiami, pogłębiła się.

- Ale teraz to tobie jest ciężko – wymamrotałem. Najwyraźniej nie mogłem
przestać wypowiadać na głos moje hipotezy, mając nadzieję nauczyć się

czegoś
przez jej reakcje. Tym razem jednak, nie wydawało się to dalekie od celu.

- No to co? - spytała, jakby nie był to powód do zmartwień.
Wciąż wpatrywałem się w jej oczy, czując, że wreszcie naprawdę

dostrzegłem jej duszę. Dostrzegłem to w tych trzech słowach, gdy ukazała
mi

listę swoich priorytetów. W przeciwieństwie do większości ludzi, jej
potrzeby

były na końcu listy.
Była bezinteresowna.

Zauważyłem, że tajemnica jej postawy skryta w milczącym umyśle, nagle
zaczęła się wyłaniać.

- To chyba nie fair – wzruszyłem ramionami, starając się wyglądać
zwyczajnie, starając zamaskować narastającą ciekawość.

Zaśmiała się gorzko.
- Nikt cię jeszcze nie uświadomił? Takie jest życie.

Również chciałem zaśmiać się gorzko, słysząc jej słowa. Wiedziałem co
nieco o tym, że życie nie jest fair
. - Chyba coś obiło mi się o uszy.

Odwróciła się, znów czując się zmieszaną. Jej oczy powędrowały gdzieś,
lecz potem znów zwróciła je na mnie.

- Życie nie jest fair i tyle. - podsumowała.

background image

Nie zamierzałem jeszcze kończyć tej rozmowy. Dręczyła mnie zmarszczka
pomiędzy jej brwiami, jaka pozostała po smutku. Chciałem wygładzić ją

moimi
palcami. Ale oczywiście nie mogłem jej dotknąć. Było to niebezpieczne z

różnych powodów.
- Robisz dobrą minę do złej gry. - powiedziałem powoli, zastanawiając się

nad następną hipotezą. - Ale założę się, że nie dajesz po sobie poznać, jak
bardzo

tak naprawdę cierpisz.
Wlepiła wzrok w tablicę, jej oczy zwęziły się, a usta wygięły w krzywym

grymasie. Nie spodobało jej się to, że dobrze zgadłem. Nie była przeciętnym
cierpiętnikiem – nie chciała afiszować się swoim bólem.

- Czy się mylę?
Wzdrygnęła się lekko, ale po za tym ignorując mnie.

Sprawiła, że się uśmiechnąłem

Nie sądzę.

- Co cię to w ogóle obchodzi? - warknęła, wciąż odwrócona.
- Dobre pytanie – odpowiedziałem bardziej sobie, niż jej.

Jej spostrzegawczość była lepsza od mojej, widziała prawdziwe sedno
sprawy, kiedy ja grzęzłem na skraju segregując na ślepo wskazówki.

Szczegóły
jej ludzkiego życia nie powinny
mnie obchodzić. Nie powinienem dbać o to,

co
mnie myśli. Poza, ochroną mojej rodziny od wszelkich podejrzeń, ludzkie

myśli
nie były znaczące.

Nie byłem przyzwyczajony do zmniejszonej intuicji. Za bardzo zdawałem
się na mój nadzwyczajny słuch – jednak nie byłem tak spostrzegawczy jak

myślałem
Westchnęła i wlepiła wzrok w tablicę. Coś w jej frustracji zdawało się być

zabawne. Cała sytuacja, cała ta rozmowa zdawała się być dowcipna. Nikt nie
był

w większym niebezpieczeństwie przeze mnie, niż ta mała dziewczyna – w
każdym momencie mogłem rozproszyć się moim niedorzecznym

zaabsorbowaniem w czasie rozmowy i wciągnąć powietrze, a wtedy
zaatakowałbym ją, zanim zdążyłbym się opanować – a ona była

podirytowana
tym, że nie mogłem odpowiedzieć na jej pytanie.

- Drażnię cię? - spytałem uśmiechając się, nad niedorzecznością tej sytuacji

background image

Szybko zerknęła na mnie, jej oczy zdawały się w pułapce mojego
spojrzenia.

- Nie zupełnie. - powiedziała – Jestem raczej zła na siebie. Tak łatwo się
czerwienię. Mama zawsze powtarza, że moja twarz to otwarta księga.

Nachmurzyła się.
Patrzyłem się na nią w osłupieniu. Powodem dla, którego była smutna,

było bo myślała, że przejrzałem ją na wylot. Jakież to dziwaczne. Nigdy nie
musiałem się tak wysilać by zrozumieć kogoś, przez całe moje życie – a

raczej
moją egzystencję, życie
nie było chyba odpowiednim słowem w moim

przypadku. W końcu ja nie żyłem.
- Wręcz przeciwnie – powiedziałem, dziwnie się czując,... przezornie, jakby

kryło się tu jakieś ukryte niebezpieczeństwo, w które właśnie miałem
wpaść.

Stojąc właśnie na krańcu. Moje przeczucie sprawiło, że byłem niespokojny.
-

Trudno mi cię przejrzeć.
- Pewnie zwykle nie masz z tym kłopotów – zasugerowała, nie zdając sobie

sprawy, że miała absolutną rację.
- Zazwyczaj nie – zgodziłem się.

Uśmiechnąłem się do niej, odsłaniając lekko rząd, śnieżnobiałych, ostrych
zębów. Głupie posunięcie, ale chciałem dać jej jakoś do zrozumienia, że

jestem
niebezpieczny. Jej ciało było teraz bliżej mnie, musiała nieświadomie

przysunąć
się w czasie naszej rozmowy. Widać wszystkie moje oznaki, które

odstraszały
resztę ludzi, jej widocznie nie odpychały. Dlaczego nie uciekała ode mnie z

przerażeniem? Musiała intuicyjnie, jak mi się zdawało, zauważyć moją
ciemną

stronę by zdać sobie sprawę z niebezpieczeństwa.
Nie wiedziałem czy moje ostrzeżenie odniosło zamierzony efekt. Pan

Banner poprosił klasę o uwagę, a wtedy odwróciła się ode mnie. Wydawało
się,

że ulżyło jej tą przerwą, więc może jednak automatycznie zrozumiała.
Mam nadzieję.

Poczułem narastającą fascynację, nawet kiedy próbowałem ją wykorzenić.
Nie mogłem wymyślić, jakie miała zainteresowania. Albo raczej to ona
nie

dawała mi dojść do celu. Pragnąłem porozmawiać z nią jeszcze. Chciałem

background image

wiedzieć więcej o jej matce, jej życiu przed przyjazdem tutaj, jej relacjach z
ojcem. Ale za każdym razem popełniałem błąd, narażałem ją na zbędne

niebezpieczeństwo.
Odruchowo, odrzuciła swój kosmyk włosów w momencie kiedy

pozwoliłem sobie na kolejny wdech. Szczególnie skoncentrowana fala jej
woni,

wdarła się w moje gardło.
Było jak za pierwszym razem – takie mocne uderzenie. Paląca suchość

odurzyła mnie. Musiałem jeszcze raz chwycić się blatu by usiedzieć na
miejscu.

Tym razem miałem nieco więcej samokontroli. Przynajmniej niczego nie
zniszczyłem. Potwór siedzący we mnie warknął, bo nie znajdował

przyjemności
w moim cierpieniu. Był zbyt mocno związany. Tymczasowo.

Przestałem oddychać i odsunąłem się od niej jak najdalej. Nie mogłem
sobie pozwolić na wyszukanie jej zainteresowań. Ponieważ im bardziej się

nią
interesowałem, tym większe było prawdopodobieństwo, że mógłbym ją

zabić.
Dzisiaj już dwa razy popełniłem błąd. Czy mogłem popełnić jeszcze trzeci,

który
nie byłby
pomyłką? Kiedy zadzwonił dzwonek, wyleciałem z klasy niszcząc

w
tym momencie wszelkie zasady dobrego wychowania. Byłem w połowie

drogi
do katastrofy. Znowu z trudem złapałem czyste, wilgotne powietrze, jakby

był
jakimś leczniczym olejkiem. Pośpieszyłem się, by zwiększyć dystans

pomiędzy
mną a dziewczyną.

Emmett czekał już na mnie przed wspólną klasą hiszpańskiego. Przez
moment patrzył na mój dziki wyraz twarzy.

I jak poszło?, zapytał ostrożnie.
- Nikt nie zginął – burknąłem.

Zawsze to coś. Kiedy zobaczyłem Alice zdenerwowaną pod koniec lekcji,
pomyślałem, że...

Kiedy weszliśmy razem do klasy zobaczyłem jego wspomnienia sprzed
paru minut, przez otwarte drzwi klasy: wychodziła Alice z twarzą bez

wyrazu,

background image

przez trawnik omijając budynek naukowy. Poczułem jego wielką chęć by
wstać i

udać się za nią, i jego decyzję, by jednak pozostać. Gdyby Alice
potrzebowała

jego pomocy, poprosiła by go...
Kiedy usiadłem na swoim miejscu, zamknąłem oczy w przerażeniu i

wstręcie.
- Nie zdawałem sobie sprawy, że byłem tak blisko. Nie wiedziałem, że

miałem zamiar... Nie wiedziałem, że jest aż tak źle. - wyszeptałem
- Nie było

pocieszył mnie – nikt przecież nie zginął.

- Racja – powiedziałem przez zęby – nie tym razem
Zobaczysz, będzie lepiej

odpowiedział – Nie byłbyś pierwszym, który

pochrzanił wszystko. Nikt by cię nie oceniał za srogo. Po prostu czasem ktoś
za

apetycznie pachnie. Jestem pod wrażeniem, że wytrzymałeś tak długo.
- Nie pomagasz mi.

Byłem oburzony jego akceptacją na mój pomysł z zabiciem dziewczyny,
jakby było to nieuniknione. Czy to była jej wina, że pachniała tak kusząco?

Ja wiem, kiedy to się dzieje we mnie

przypomniał mi, zabierając mnie

razem z nim w przeszłość, pół wieku temu, nad wiejską rzeczką, kobieta w

średnim wieku zdejmowała pranie z liny przywiązanej do stojących na
przeciw

siebie jabłonek. Zapach jabłek mocno unosił się w powietrzu, żniwa
dobiegły

końca, i odrzucone owoce rozsypane były na trawniku, bruzdy na ich skórce
tylko wzmacniały unoszący się zapach w gęstych chmurach. W tle unosił się

zapach skoszonej trawy, czysta harmonia. Szedł wzdłuż rzeczki, obojętny na
kobietą, na prośbę Rosalie. Niebo nad głową stało się fioletowe, a na zachód

pomarańczowe. Kontynuowałby swoją przechadzkę, a wtedy wieczór ten
nie

byłby wart zapamiętania, gdyby nie, raptowny wieczorny wiaterek, który
unosił

białe prześcieradło, jak jedwab ku górze, unosząc zapach kobiety wzdłuż
twarzy

Emmetta.
-Oh - jęknąłem. Jak gdybym nie pamiętał wystarczająco dobrze zapachu

Belli.
Wiem. Nie wytrwałem nawet pół sekundy. Nie zdążyłem nic

przeciwdziałać.

background image

Jego wspomnienie sprawiło, że poczułem się gorzej.
Wstałem i zacisnąłem zęby tak mocno, że mogłyby przeciąć stal.

- Esta bien, Edward? - zapytała Seniora Goff, zdziwiona moim nagłym
zachowaniem.

Zobaczyłem siebie w jej myślach, widząc, że kiepsko wyglądam.
- Me pardona. - wymamrotałem, kiedy rzuciłem się w kierunku drzwi.

- Emmett- por favor, puedas tu ayuda a tu hermano. - spytała, gestykulując
by pomógł mi, gdy wychodziłem z klasy

- Jasne - usłyszałem jak odpowiada. I zaraz znalazł się tuż przy mnie.
Poszedł ze mną za budynek, wtedy stanął przy mnie i położył rękę na

moim ramieniu.
Strzepnąłem ją z niepotrzebną siłą. Z taką siłą połamałbym kości w ręce

człowieka, kości ramienne również.
- Wybacz Edward.

- W porządku - Z trudem wciągnąłem powietrze, starając się oczyścić mój
umysł i płuca.

- Jest aż tak źle? - spytał Emmett starając się nie myśleć o zapachu z jego
wspomnienia i nie przejmować się nim.

- Znacznie gorzej Emmett, znacznie gorzej.
Przez chwilę stał cicho.

Może...
- Nie, nie będzie mi lepiej, jeśli dam sobie z tym spokój. Emmett, wracaj do

klasy. Chcę być sam.
Odwrócił się nic nie mówiąc czy myśląc, i szybko odszedł. Mógł

powiedzieć nauczycielce, że źle się poczułem, lub byłem zdenerwowany czy
też

chorym na umyśle wampirem. Czy jego wytłumaczenie w ogóle mnie
obchodziło? Może nie powinienem wracać. Może powinienem sobie pójść?

Poszedłem do samochodu, aby zaczekać, aż skończą się zajęcia. By się
schować. Znowu

Powinienem spędzać mój czas na podejmowaniu decyzji, albo starając się
uporządkować moje postanowienia, ale jak nałogowiec, podsłuchiwałem

cudze
paplaniny, które emanowały ze szkolnych budynków. Usłyszałem znajome

głosy rodziny, ale nie chciałem teraz widzieć wizji Alice, czy słyszeć
narzekań

Rosalie. Z łatwością znalazłem Jessicę, ale dziewczyna nie była z nią, więc
kontynuowałem poszukiwania. Myśli Mike'a Newtona przykuły moją

uwagę,

background image

była z nim w sali gimnastycznej. Był niezadowolony, bo rozmawiała ze mną
dzisiaj na lekcji biologii Odpowiadał na jej pytania, kiedy to załapałem

temat...
Właściwie, to nigdy nie widziałem go, aby z kimś rozmawiał. Może,

zainteresował się Bellą. Nie lubię sposobu, w jaki na nią patrzy. Ale nie
widać, by

była nim zainteresowana. Co ona powiedziała? „Nie mam pojęcia, co go
naszło w

zeszły poniedziałek.” Czy coś w tym stylu. Raczej nie zabrzmiało to, jakby ją
obchodził. To nie mogło być nic więcej, jak tylko zwykła rozmowa...

Mówił do siebie z pełnym pesymizmem, dodając sobie otuchy tym, że
Bella nie była zachwycona moją zmianą. Zdenerwowało mnie to trochę

bardziej
niż myślałem, więc przestałem go słuchać.

Włączyłem płytę z głośną muzyką i nastawiłem ją pogłaszając, do czasu,
kiedy nie słyszałem już żadnych głosów. Musiałem się mocno

skoncentrować na
muzyce, by nie zwracać uwagi na myśli Mike'a Newtona i szpiegowanie

niczego
nie podejrzewającej dziewczyny.

Oszukiwałem parę razy, w czasie gdy lekcje dobiegały końca. Ale nie by
szpiegować, tylko by przemówić sobie do rozsądku. Właśnie się

przygotowywałem. Chciałem się dowiedzieć, kiedy dokładnie wyjdzie z sali
gimnastycznej, i kiedy znajdzie się na parkingu. Nie chciałem by znowu

mnie
zaskoczyła.

Kiedy uczniowie zaczęli wychodzić z sali gimnastycznej, wyszedłem z
samochodu, nie wiedząc dlaczego. Padał lekki deszcz – zignorowałem go,

kiedy
zaczął padać na moje włosy. Czy chciałem by mnie tu zobaczyła? Czy

łudziłem
się właśnie, że podejdzie do mnie i porozmawia ze mną? Co ja wyrabiałem?

Nie ruszyłem się, starając się przekonać samego siebie, by wsiąść z
powrotem do samochodu, wiedząc, że moje zachowanie było karygodne.

Trzymałem skrzyżowane ramiona przy klatce piersiowej, oddychając bardzo
płytko, kiedy obserwowałem ją jak szła, kąciki jej ust przechyliły się w dół.

Nie
patrzyła w moją stronę. Kilka razy spojrzała w górę na chmury, z grymasem

na

background image

twarzy, jakby ją obrażały. Zasmuciłem się, kiedy weszła do samochodu,
zanim

musiałaby mnie minąć. Czy powinna się do mnie odezwać? Może to ja
powinienem ją zaczepić?

Weszła do swojej starej, czerwonej furgonetki, rdzewiejącego potwora,
starszego niż jej ojciec. Patrzyłem jak wyjeżdża – jej silnik zaryczał głośniej,

niż
jakikolwiek inny pojazd na parkingu - a później na jej dłonie włączające

ogrzewanie. Zimno było dla niej nie przyjemne - nie lubiła tego. Rozczesała
palcami swoje gęste włosy, strosząc je przy tym, jakby chciała je wysuszyć.

Zastanawiałem się, jak taka szoferka musi pachnieć, i jak szybko może
jeździć.

Rozejrzała się, by sprawdzić czy nic nie jedzie i wreszcie zerknęła w moim
kierunku. Popatrzyła się na mnie tylko przez parę sekund i jedyną rzecz

jaką
mogłem wyczytać z jej oczu było zaskoczenie zanim spojrzała w inną stronę

i
wrzuciła wsteczny. Furgonetka zapiszczała i zatrzymała się, tył jej

samochodu
ledwo ominął Erina Teague'a.

Spojrzała się w lusterko wsteczne, rozdziawiając swą buzię. Kiedy drugi
samochód zerwał się by zawrócić, dwa razy zerknęła do tyłu i dopiero

wtedy
wyjechała z parkingu, tak ostrożnie, że wyszczerzyłem zęby w uśmiechu.

Jakby
myślała, że siedząc w swojej niezgrabnej furgonetce stanowi zagrożenie dla

reszty świata. Myśl, że Bella Swan mogła stanowić wielkie
niebezpieczeństwo

dla ludzi, sprawiła, iż zaśmiałem się, kiedy mijała mnie ze wzrokiem
wbitym w

jezdnię.
TRANS BY SAVILLE DLA

http://TWILIGHTSERIES.FORA.PL/

Korekta: Arionka

background image

5. ZAPROSZENIA

Szkoła średnia. Już nie czyściec, ale najgłębsze piekło. Męka i ogień… Tak,

doświadczałem obu.
Teraz wszystko robiłem prawidłowo. Pod każdym względem. Nikt nie

mógł się poskarżyć, że uchylam się od odpowiedzialności.
Aby zadowolić Esme i nas chronić, zostałem w Forks. Wróciłem do mojego

starego harmonogramu. Nie polowałem więcej niż reszta rodziny. Każdego
dnia

uczęszczałem do szkoły i zachowywałem się jak człowiek. Codziennie
przysłuchiwałem się uważnie cudzym myślom, by usłyszeć coś nowego o

Cullenach – ale nie było niczego nowego. Dziewczyna nie powiedziała o
swoich

podejrzeniach. Ciągle powtarzała tę samą historię – że stałem koło niej i
odepchnąłem ją w odpowiednim momencie – aż ciekawscy słuchacze

znudzili
się tym wydarzeniem i przestali wypytywać o szczegóły. Nie było

niebezpieczeństwa. Moje pochopne zachowanie nikogo nie zraniło.
Nikogo oprócz mnie.

Byłem zdeterminowany, aby zmienić przyszłość. Nienajłatwiejsze zadanie
dla jednej osoby, ale nie było innego wyboru, z którego konsekwencjami

background image

mógłbym się pogodzić.
Alice powiedziała, że nie będę dostatecznie silny, aby trzymać się z daleka

od dziewczyny. Musiałem jej udowodnić, że nie miała racji.
Myślałem, że pierwszy dzień będzie najtrudniejszy. Pod koniec byłem

tego pewnien. Jednak się myliłem.
Miałem wyrzuty sumienia, wiedząc, że muszę zranić dziewczynę.

Pocieszałem się myślą, że jej cierpienie, w porównaniu do mojego, będzie
niczym więcej niż ukłuciem szpilki – maleńkim bólem odrzucenia. Jako

człowiek Bella wiedziała, że jestem czymś innym, czymś niewłaściwym,
czymś

przerażającym. Prawdopodobnie będzie bardziej spokojna niż zraniona,
gdy

przestanę z nią rozmawiać i zacznę udawać, że nie istnieje.
- Cześć, Edward – przywitała mnie w pierwszy dzień po wypadku na

biologii. Jej głos był uprzejmy, przyjacielski, jakby obrócony o sto
osiemdziesiąt

stopni od czasu, gdy rozmawiałem z nią po raz ostatni.
Dlaczego? Co oznaczała ta zmiana? Zapomniała? Zdecydowała, że

wyobraziła sobie cały epizod? Czy było możliwe, że wybaczyła mi
niedotrzymanie obietnicy?

Pytania paliły jak pragnienie, które atakowało mnie za każdym razem, gdy
oddychałem.

Gdyby tak spojrzeć jej w oczy przez krótką chwilę, aby zobaczyć, czy
można wyczytać w nich odpowiedzi…

Nie. Nie mogłem sobie pozwolić nawet na to. Nie, jeżeli zamierzałem
zmienić przyszłość.

Przesunąłem podbródek o cal w jej kierunku, nie odrywając wzroku od
przedniej części sali. Kiwnąłem lekko głową, a potem obróciłem twarz

prosto
przed siebie.

Już więcej się do mnie nie odezwała.
Tego popołudnia, gdy tylko skończyły się lekcje i nie musiałem już dłużej

grać, pobiegłem do Seattle, podobnie jak poprzedniego dnia. Wydawało mi
się,

że lepiej znosiłem ból, lecąc nad ziemią, gdy wszystko wokół mnie było
zieloną

plamą.
Ten bieg stał się moim codziennym zwyczajem.

Czy ją kochałem? Raczej nie. Jeszcze nie. Jednak mignięcia obrazów

background image

przyszłości z wizji Alice przylgnęły do mnie i mogłem zobaczyć, jak łatwo
zakochać się w Belli. Byłoby to dokładnie jak upadanie – nie wymagałoby

żadnego wysiłku. Brak pozwolenia, by ją pokochać, stanowił
przeciwieństwo

spadania – wspinałem się po ścianie klifu, wolno brnąc w górę o kolejne
cale,

zupełnie wyczerpany, jakbym miał jedynie siłę śmiertelnika.
Minął już ponad miesiąc, a każdy dzień stawał się trudniejszy. Nie miało

to dla mnie żadnego znaczenia – czekałem, aby się to skończyło, by stało się
łatwiejsze. Ten trud musiała mieć na myśli Alice, gdy mówiła, że nie będę w

stanie trzymać się z daleka od dziewczyny. Zobaczyła rozmiar mojego bólu.
Ale

ja mogłem znieść cierpienie.
Nie zamierzałem zniszczyć przyszłości Belli. Jeżeli miałem ją kiedyś

pokochać, to czy unikanie jej nie było najlepszą rzeczą, którą mogłem
zrobić?

Ignorowanie Belli oznaczało ograniczenie, które jeszcze umiałem znieść.
Mogłem udawać, że jej nie zauważałem, że w żadnym stopniu mnie nie

interesowała. Nigdy na nią nie patrzyłem. Ale to był maksymalny zasięg
mojej

granicy, pozory, nie rzeczywistość.
Nadal zwracałem uwagę na każdy jej oddech, na każde wypowiedziane

przez nią słowo.
Podzieliłem moje męki na cztery kategorie.

Pierwsze dwie były podobne. Jej zapach i cisza. Albo raczej – aby wziąć
odpowiedzialność na siebie, czyli tam, gdzie faktycznie powinna leżeć –

moje
pragnienie i ciekawość.

Pragnienie było najbardziej podstawową torturą. Moim zwyczajem stało
się wstrzymywanie oddechu na biologii. Oczywiście, zawsze istniały pewne

wyjątki – gdy musiałem odpowiedzieć na pytanie – i wtedy robiłem wdech.
Za

każdym razem, kiedy czułem zapach powietrza wokół dziewczyny,
powtarzała

się sytuacja z pierwszego dnia – ogień, potrzeba i brutalna przemoc,
zdesperowana, by wydostać się na wolność. Trudno było wtedy zachować

rozsądek i pohamować samego siebie. I, tak samo jak pierwszego dnia,
potwór

we mnie ryczał głośno, tak blisko powierzchni...

background image

Ciekawość była najbardziej stałą męką. To pytanie nigdy mnie nie
opuszczało: O czym ona teraz myśli?
Kiedy słyszałem jej ciche

westchnienie.
Kiedy z roztargnieniem skręcała pukiel włosów wokół palca. Kiedy

wyrzucała
swoje książki na ławkę z większą siłą niż zazwyczaj. Kiedy biegła do klasy

spóźniona. Kiedy stukała niecierpliwie nogą o podłogę. Każdy ruch
uchwycony

przez mój peryferyjny wzrok był doprowadzającą do szaleństwa zagadką.
Kiedy

rozmawiała z innymi uczniami, analizowałem jej każde słowo i ton głosu.
Czy

wypowiadała swoje myśli, czy może rozważała, co powinna mówić? Często
wydawało mi się, że próbowała powiedzieć to, czego oczekiwali jej

rozmówcy;
przypomniałem sobie moją rodzinę i naszą codzienną iluzję życia - byliśmy

lepsi
w tym niż ona. Chyba że nie miałem racji, może wyobraziłem sobie te

rzeczy.
Dlaczego miałaby grać jakąś rolę? Była jedną z nich – ludzkim nastolatkiem.

Mike Newton stanowił najbardziej zaskakującą torturę. Kto by
kiedykolwiek przypuszczał, że tak pospolity, nudny śmiertelnik umiał

doprowadzić mnie do szału? Aby być sprawiedliwym, powinienem czuć
pewien

rodzaj wdzięczności dla irytującego chłopaka; bardziej niż inni skłaniał
dziewczynę do rozmowy. Dowiedziałem się o niej tak wielu rzeczy dzięki

tym
konwersacjom – wciąż uzupełniałem moją listę – ale, zupełnie pechowo,

asysta
Mike’a w tym projekcie bardzo mnie denerwowała. Nie chciałem, aby to on

odkrywał jej sekrety. Ja pragnąłem to zrobić.
Pewne pocieszenie stanowił fakt, że Mike nigdy nie zauważył jej małych

rewelacji, drobnych poślizgnięć. Nic o niej nie wiedział. Stworzył w swojej
głowie Bellę, która nie istniała – dziewczynę tak pospolitą jak on sam. Nie

dostrzegł jej bezinteresowności i odwagi, które odróżniały ją od innych
ludzi,

nie słyszał nieprawidłowej dojrzałości wypowiadanych przez nią myśli. Nie
miał pojęcia, że gdy wspominała o swojej matce, brzmiało to tak, jakby

rodzic

background image

mówił o dziecku, odwrotnie niż w rzeczywistości – z uwielbieniem,
nieznacznym rozbawieniem, pobłażliwie i bardzo opiekuńczo. Nie słyszał

cierpliwości w jej głosie, gdy udawała zainteresowanie jego chaotycznymi
historyjkami i nie dostrzegł uprzejmości ukrywającej się za tą cierpliwością.

Dzięki rozmowom z Mikiem dodałem najważniejszą cechę do mojej listy,
najbardziej odkrywczą, tak prostą jak rzadką. Bella była dobra
. Wszystkie

inne
rzeczy uzupełniały całość – życzliwość, skromność, bezinteresowność,

kochanie i
odwaga; dziewczyna była niezaprzeczalnie dobra.

Te obiecujące odkrycia nie ociepliły moich uczuć w stosunku do chłopaka.
Własnościowy sposób postrzegania Belli – jakby była nabytkiem, który

należy
mieć – prowokowały mnie prawie tak mocno jak jego prymitywne fantazje

o
niej. Z upływem czasu stawał się też coraz bardziej pewny siebie; wydawało

mu
się, że Bella lubi go bardziej niż tych, których postrzegał jako swoich rywali


Tylera Crowley’a, Erica Yorkie’a, a nawet, sporadycznie, mnie. Rutynowo,

zanim
zaczynały się zajęcia, siadał na brzegu naszej ławki, paplając do niej,

zachęcony
jej uśmiechami. Tylko grzecznymi uśmiechami, powtarzałem sobie.

Zirytowany
zachowaniem chłopaka, często próbowałem się zrelaksować, przywołując

wizję
samego siebie rzucającego nim przez pomieszczenie w daleką ścianę… To

prawdopodobnie nie zraniłoby go śmiertelnie…
Mike nieczęsto myślał o mnie jako rywalu. Po wypadku obawiał się, że

Bella i ja zbliżymy się do siebie dzięki wspólnemu doświadczeniiu, ale
najwyraźniej stało się odwrotnie. Wtedy martwił się, że wyróżniłem Bellę

spośród jej rówieśniczek, zainteresowałem się nią. Teraz całkowicie ją
ignorowałem, podobnie jak innych, więc Mike był zadowolony.

O czym teraz myślała? Czy podobało się jej się jego zainteresowanie?
I w końcu ostatnia z moich tortur, najbardziej bolesna: obojętność Belli. Ja

ją ignorowałem, a ona ignorowała mnie. Nigdy nie spróbowała znowu ze
mną

porozmawiać. Z tego, co wiedziałem, nigdy też o mnie nie myślała.

background image

To zapewne doprowadziłoby mnie do szaleństwa – albo nawet złamania
mojej determinacji, by zmienić przyszłość – gdyby nie fakt, że czasami Bella

przyglądała się mi tak jak wcześniej. Sam tego nie widziałem, od kiedy nie
mogłem sobie pozwolić na patrzenie na nią, ale Alice zawsze nas ostrzegała,

że
dziewczyna spojrzy się w naszym kierunku. Moja rodzina wciąż była

nieufna i
ostrożna, z niechęcią akceptowali problematyczną wiedzę Belii.

To, że przyglądała mi się z daleka przez dzielący nas dystans stołówki,
trochę łagodziło ból. Oczywiście mogła po prostu zastanawiać się, jakiego

typu
dziwakiem byłem.

- Bella zamierza patrzeć się na Edwarda za minutę. Wyglądajcie normalnie
– powiedziała Alice w pewien wtorek marca; skupiliśmy się na wierceniu i

przesunięciu ciężaru swoich ciał, jak to robią ludzie; bezruch był
znacznikiem

naszego rodzaju.
Zwracałem uwagę na to, jak często zerkała w moim kierunku; cieszyło

mnie, chociaż nie powinno, że częstotliwość nie zmniejszyła się z biegiem
czasu.

Nie wiedziałem, co to oznaczało, ale czułem się lepiej.
Alice westchnęła. Chciałabym…

- Trzymaj się od tego z daleka, Alice - powiedziałem na wydechu. – To się
nie zdarzy.

Nadąsała się. Pragnęła stworzyć jej przewidzianą przyjaźń z Bellą.
Dziwne, że tęskniła za dziewczyną, której nie znała.

Muszę przyznać, że jesteś silniejszy, niż sądziłam. Znowu zablokowałeś
przyszłość, pozbawiłeś jej sensu. Mam nadzieję, że jesteś z siebie

zadowolony.
- Dla mnie ma jest to bardzo sensowne..

Skrzywiła się delikatnie.
Próbowałem ją wyciszyć, zbyt zniecierpliwiony na konwersację. Nie

miałem dobrego humoru - byłem bardziej spięty, niż to okazywałem. Tylko
Jasper znał poziom mojego zdenerwowania; wykorzystując swoją unikalną

zdolność do wyczuwania i wpływania na nastroje innych, rozpoznał
emanujący

ze mnie stres. Nie rozumiał jednak przyczyn stojących za konkretnym
stanem

background image

ducha i – od kiedy stale miałem kiepski humor w tych dniach – zlekceważył
to.

Dzisiejszy dzień miał być trudny. Trudniejszy niż wczorajszy, zgodnie ze
schematem.

Mike Newton, wstrętny chłopak, z którym nie mogłem pozwolić sobie na
rywalizację, zamierzał zaprosić Bellę na randkę.

Termin tańców, na które dziewczyny wybierały partnerów, zbliżał się
nieubłaganie; Mike miał ogromną nadzieję, że Bella go zaprosi. To, że tego

nie
zrobiła, podkopało jego pewność siebie. Teraz znajdował się w

niewygodnej
sytuacji – cieszyłem się z jego dyskomfortu bardziej, niż powinienem –

ponieważ Jessica Stanley właśnie zaprosiła go na tę imprezę. Nie chciał
powiedzieć tak
, nadal mając nadzieję, że Bella go wybierze (i udowodni

jego
zwycięstwo nad rywalami), ale nie chciał też powiedzieć nie
i w ogóle nie

pójść
na bal. Jessica, zraniona przez wahanie chłopaka, prawidłowo odgadła

przyczynę
takiej odpowiedzi i sztyletowała myślami Bellę. Instynkt ponownie

podpowiadał mi, abym stanął pomiędzy wściekłymi rozważaniami Jessici a
Bellą. Teraz lepiej rozumiałem taki odruch, ale nie mogłem za nim podążyć i

cała
ta sytuacja stała się jeszcze bardziej irytująca.

Pomyśleć, do czego to doszło! Byłem całkowicie zaangażowany w
małostkowe szkolne dramaty, którymi wcześniej gardziłem.

Mike próbował ukoić swoje nerwy, gdy szedł z Bellą na biologię. Czekając
na ich przybycie, słuchałem toczącej się wewnątrz niego bitwy. Chłopak był

słaby. Celowo czekał na te tańce, obawiając się ujawnienia swoich uczuć,
zanim

ona pokazałaby, że też się nim interesuje. Nie chciał narazić się na
odrzucenie,

woląc, aby to Bella zrobiła ten pierwszy krok.
Tchórz.

Znów usiadł na naszym stole, nieskrępowany dzięki długiej historii
poufałości, a ja wyobraziłem sobie dźwięk, jaki wydałoby jego ciało

rzucone o
przeciwległą ścianę z wystarczającą siłą, aby połamać mu wszystkie kości.
-

- Widzisz - odwrócił się do dziewczyny, mając wzrok utkwiony w

background image

podłodze. –Jessica zaprosiła mnie na tę imprezę za dwa tygodnie.
- Świetnie. – Bella odpowiedziała natychmiast z wyraźnym entuzjazmem.

Trudno było powstrzymać uśmiech, kiedy jej ton wniknął do świadomości
Mike’a. Miał nadzieję na konsternację, smutek. – Na pewno będziecie się

dobrze
bawić.

Próbował znaleźć właściwą odpowiedź.
- Widzisz… - zawahał się i prawie stchórzył, ale w końcu zebrał się w

sobie. – Poprosiłem ją, o trochę czasu do namysłu.
- A to dlaczego? – dopytywała się. Jej głos był pełen dezaprobaty, ale

dosłyszałem też w nim bardzo słaby ślad ulgi.
Co to znaczyło? Niespodziewana, intensywna furia spowodowała, że moje

ręce zacisnęły się w pięści.
Mike nie dosłyszał ulgi. Krew napłynęła mu do twarzy – wydawało się to

zaproszeniem, które stanowiłoby ujście dla mojej nagłej wściekłości – i
opuścił

ponownie wzrok, gdy zaczął mówić.
- Myślałem, że może, no wiesz, może, może ty chciałaś...

Bella się zawahała.
W tym momencie jej niezdecydowania zobaczyłem przyszłość bardziej

przejrzyście, niż kiedykolwiek miała okazję widzieć ją Alice.
Możliwe, że na milczące pytanie Mike’a dziewczyna zamierzała

odpowiedzieć nie, ale wiedziałem, że pewnego dnia - całkiem niedługo –
powie

w końcu komuś tak. Była śliczna i intrygująca, chociaż ludzcy mężczyźni
nie

zdawali sobie z tego sprawy. Niezależnie od tego, czy wybierze chłopaka z
tego

nijakiego tłumu uczniów, czy też zaczeka na decyzję, aż uwolni się od Forks,
nadejdzie dzień, w którym powie tak
.

Ponownie zobaczyłem jej życie – studia, karierę… miłość, małżeństwo.
Zobaczyłem ją, trzymającą ramię swojego ojca, w zwiewnej bieli i z twarzą

zarumienioną ze szczęścia, kiedy kroczyła zgodnie z tempem marszu
Wagnera.

Ten ból był silniejszy niż wszystko, co do tej pory odczuwałem w całej
mojej egzystencji. Człowiek musiał być bliski śmierci, aby doznać tak

ogromnej
męki… Człowiek by tego nie przeżył.

Nie tylko ból, ale też wszechogarniająca wściekłość.

background image

Ta furia potrzebowała jakiegoś fizycznego ujścia. Chociaż ten mało
znaczący, niezasługujący na nią chłopak nie musi być tym, któremu Bella

powie
tak
, bardzo chciałem zmiażdżyć mu czaszkę w mojej ręce, aby był

ostrzeżeniem
dla jego następców.

Nie rozumiałem tych emocji – to była silna plątanina bólu, wściekłości,
żądzy i rozpaczy. Nigdy wcześniej się tak nie czułem, nie potrafiłem tego

nazwać.
- Mike, sądzę, że powinieneś pójść z Jessicą – powiedziała Bella

delikatnym głosem.
Nadzieje Mike’a zniknęły. Zapewne cieszyłbym się z tego w innych

okolicznościach, ale ciągle byłem zagubiony w szoku - wywołanym przez
niespodziewane cierpienie – i wyrzutach sumienia, bo wiedziałem, co

zrobiły ze
mną ból i wściekłość.

Alice miała rację. Nie byłem dostatecznie silny.
Właśnie teraz Alice oglądała wirującą i skręcającą się przyszłość, ponownie

zniekształconą. Czy to ją uszczęśliwi?
- Już z kimś idziesz? – zapytał Mike ponuro. Zerknął w moją stronę,

podejrzliwy pierwszy raz od kilku tygodni. Zorientowałem się, że
ujawniłem

swoje zainteresowanie – odchyliłem głowę w kierunku Belli.
Dzika zawiść w jego myślach – zawiść do tego, którego wolała,

kimkolwiek by nie był – znalazła nazwę dla moich niezidentyfikowanych
emocji.

Byłem zazdrosny.
- Nie – powiedziała dziewczyna, nieznacznie rozbawiona. – Nawet się tam

nie wybieram.
Mimo wyrzutów sumienia i złości poczułem ulgę. Nieoczekiwanie,

rozpatrywałem własnych rywali.
- Czemu nie? – zapytał Mike niemal niegrzecznie. Rozjuszyło mnie, że tak

się do niej zwrócił. Musiałem powstrzymać warknięcie.
- Jadę w ten dzień do Seattle – odparła.

Ciekawość nie była tak dokuczliwa jak wcześniej – teraz zamierzałem
znaleźć wyczerpujące odpowiedzi na wszystkie dręczące mnie pytania.

Bardzo
szybko poznam szczegóły tej nowej rewelacji.

Głos Mike’a stał się nieprzyjemnie natarczywy.

background image

- Nie możesz pojechać kiedy indziej?
- Niestety nie. – Bella była teraz szorstka. – Więc nie powinieneś trzymać

Jess dłużej w niepewności, to nie wypada
Jej troska o uczucia Jessici podsyciła płomienie mojej zazdrości. Ta

wycieczka do Seattle brzmiała jak wymówka, aby powiedzieć nie – czy
odmówiła tylko ze względu na lojalność do koleżanki? Z pewnością była

wystarczająco bezinteresowna, by to zrobić. Czy tak naprawdę chciała
powiedzieć tak
? A może oba przypuszczenia były błędne? Czy interesowała

się
kimś innym?

- No tak, masz rację – wymamrotał Mike, tak zniechęcony, że prawie było
mi go żal. Prawie.

Odwrócił wzrok od dziewczyny, uniemożliwiając mi przyglądanie się jej
przez jego myśli.

Nie zamierzałem tego tolerować.
Odwróciłem się - pierwszy raz od ponad miesiąca - by odczytać emocje

malujące się na jej twarzy. Pozwalając sobie w końcu na nią spojrzeć,
poczułem

przejmującą ulgę, podobną do porcji świeżego powierza wypełniającego
ludzkie

płuca po długim pobycie pod wodą.
Oczy dziewczyny były zamknięte, a ręce przyciśnięte do policzków. Jej

ramiona skurczyły się obronnie. Potrząsnęła nieznacznie głową, jakby
próbowała wyrzucić ze swojego umysłu niechciane myśli.

Frustrujące. Fascynujące.
Głos pana Bannera wyrwał ją z zamyślenia; jej oczy otworzyły się wolno.

Natychmiast na mnie spojrzała, prawdopodobnie czuwając na sobie mój
wzrok.

Patrzyła się w moje oczy ze znajomym, zdezorientowanym wyrazem twarzy,
który prześladował mnie przez bardzo długi czas.

Nie czułem wyrzutów sumienia, winy lub gniewu. Wiedziałem, że w
końcu się pojawią i to wkrótce, ale w tym konkretnym momencie

dryfowałem po
dziwnej, roztrzęsionej, wysokiej warstwie emocji; tak jakbym triumfował, a

nie
przegrywał.

Nie odwróciła wzroku, chociaż patrzyłem się na nią z niestosowną
intensywnością, na próżno próbując odczytać jej myśli przez płynne,

brązowe

background image

oczy. Były pełne pytań, nie odpowiedzi.
Mogłem dostrzec odbicie moich własnych oczu i zobaczyłem, że są czarne

z pragnienia. Minęły już niemal dwa tygodnie od ostatniego polowania. Ten
dzień nie był najbezpieczniejszy na łamanie postanowienia i silnej woli.

Wydawało się jednak, że nie przeraziła ją czerń moich tęczówek. Nadal nie
odwracała wzroku, a delikatny, niesamowicie zachęcający róż zaczął

kolorować
jej policzki.

O czym ona teraz myśli?
Prawie wypowiedziałem to zdanie na głos, ale w tym momencie pan

Banner zadał mi jakieś pytanie. Wyszukałem właściwą odpowiedź w jego
głowie, patrząc się przez chwilę w jego kierunku.

Wziąłem, szybki wdech.
- Cykl Krebsa.

Głód przypiekł mi gardło, mięśnie się napięły, a usta wypełnił jad;
zamknąłem oczy, próbując odrzucić od siebie pragnienie, burzące się

wewnątrz
mnie, zachęcające do wypicia jej krwi.

Potwór był silniejszy niż wcześniej. Czerpał radość z zaistniałej sytuacji.
Opowiedział się za dwoistą przyszłością, która dawała mu duże szanse – pół

na
pół – by dostał to, czego tak bardzo pragnął. Trzecia, chwiejna przyszłość,

którą
sam próbowałem stworzyć, wykorzystując siłę woli, rozpadła się –

zniszczona
przez zwykłą zazdrość. Potwór przybliżył się do osiągnięcia swojego celu.

Wyrzuty sumienia i wina paliły razem z pragnieniem i gdybym miał
możliwość wytwarzania łez, z pewnością wypełniałyby teraz moje oczy.

Co ja najlepszego zrobiłem?
Wiedząc, że bitwa była już przegrana, nie znajdowałem powodu, aby

odmawiać sobie tego, czego chciałem; ponownie odwróciłem się, żeby
popatrzeć

na dziewczynę.
Schowała się za swoimi włosami, ale mogłem zobaczyć przez przerwy

między grubymi lokami, że jej policzki miały teraz kolor głębokiego
szkarłatu.

Potworowi się to spodobało.
Nasze oczy nie spotkały się ponownie. Nerwowo zwijała pukle swoich

background image

ciemnych włosów miedzy palcami; jej delikatne palce, wątłe nadgarstki –
tak

słabowite, że prawdopodobnie sam mój oddech mógł je złamać.
Nie, nie, nie. Nie potrafiłem tego zrobić. Była zbyt krucha, zbyt dobra,

zbyt cenna, by zasłużyć na taki los. Nie mogłem pozwolić, aby moje życie
kolidowało z jej, aby ją zniszczyło.

Nie mogłem też trzymać się od niej z daleka. Alice miała rację.
Potwór wewnątrz mnie zasyczał z frustracją, kiedy wahałem się, odpierając

jego ataki pragnienia.
Moja krótka godzina z nią minęła zbyt szybko; walczyłem sam ze sobą, z

moim głodem. Rozbrzmiał dźwięk dzwonka i dziewczyna zaczęła zbierać
swoje

rzeczy. Nie spojrzała na mnie. Byłem rozczarowany, ale przecież nie mogłem
spodziewać się niczego innego. Od wypadku zachowywałem się okropnie,

niewybaczalnie.
- Bello? – powiedziałem, nie mogąc się powstrzymać. Moja siła woli była

już rozszarpana na drobne kawałeczki.
Zawahała się, zanim na mnie spojrzała. Gdy się obróciła, wyraz jej twarzy

był ostrożny, podejrzliwy.
Przypomniałem sobie, że miała pełne prawo mi nie ufać. Że powinna tak

się czuć względem mnie.
Czekała, abym kontynuował, ale ja tylko się na nią patrzyłem, czytając jej

twarz. Robiłem płytkie wdechy w regularnych odstępach, walcząc z
pragnieniem.

- Co? – powiedziała w końcu. – Nagle chce ci się ze mną gadać?
Dosłyszałem nutkę urazy w jej głosie, która, podobnie jak złość

dziewczyny, była ujmująca. Z trudem powstrzymałem uśmiech.
Nie wiedziałem, jak odpowiedzieć na to pytanie. Czy ponownie z nią

rozmawiałem w sposób, który miała na myśli?
Nie. Nie, jeżeli mógłbym temu zapobiec. Spróbuję temu zapobiec.

- Nie, nie za bardzo – odparłem.
Zamknęła oczy, co mnie zirytowało. Odcięła moją najlepszą drogę dostępu

do jej uczuć. Wzięła długi, głęboki oddech, nie podnosząc powiek. Jej
szczęka

była zaciśnięta.
Przemówiła, mając ciągle zamknięte oczy. Z pewnością nie był to typowy

dla ludzi sposób konwersacji. Dlaczego to zrobiła?
- No to, o co ci chodzi, Edward?

Dźwięk mojego imienia wydobywający się z jej ust wywołał dziwne

background image

sensacje w całym moim ciele. Gdyby serce mi nadal biło, z pewnością
zwiększyłoby tempo swoich ruchów.

Ale jak miałem odpowiedzieć?
Wyznam prawdę, zdecydowałem. Od teraz zamierzałem być z nią tak

szczery, jak tylko mogłem. Nie chciałem zasłużyć na brak jej zaufania,
nawet

jeżeli zdobycie tego ostatniego było niemożliwe.
- Wybacz mi – powiedziałem bardziej szczere, niż była w stanie sobie to

wyobrazić. Niestety, teraz mogłem jedynie banalnie przeprosić. – Wiem, że
moje

zachowanie jest karygodne. Ale, uwierz, to najlepsze rozwiązanie.
Korzystniej by dla niej było, gdybym podtrzymał swoje zachowanie,

kontynuował bycie nieuprzejmym i grubiańskim. Ale czy umiałem to
zrobić?

Jej oczy otworzyły się, ciągle nieufne.
- Nie rozumiem, o co ci chodzi.

Spróbowałem ją ostrzec, nie przekazując jednocześnie informacji, których
nie wolno mi było powiedzieć.

- Lepiej będzie, jeśli nie będziemy utrzymywać ze sobą bliższych
kontaktów. – Z pewnością mogła to wyczuć intuicyjnie. Była bardzo

inteligentną
dziewczyną. – Zaufaj mi.

Zmrużyła oczy, a ja przypomniałem sobie, że już kiedyś usłyszała ode
mnie te słowa – zaraz przed złamaniem obietnicy. Skrzywiłem się lekko,

kiedy
zacisnęła zęby – najwidoczniej też pamiętała.

- Szkoda tylko, że dopiero teraz na to wpadłeś – powiedziała gniewnie. –
Nie miałbyś przynajmniej czego żałować.

Patrzyłem się na nią w szoku. Co ona wiedziała o moich rozterkach?
- Żałować? Żałować czego? – zapytałem.

- Ze cię poniosło i wypchnąłeś mnie spod kół samochodu – warknęła.
Zamarłem, oszołomiony.

Jak ona mogła tak pomyśleć? Uratowanie jej życia było jedyną prawidłową
rzeczą, którą zrobiłem, od kiedy ją poznałem. Jedyną rzeczą, której się nie

wstydziłem. Jedyną i tylko jedyną rzeczą, która sprawiła, że uciszyłem się
chociaż w niewielkim stopniu ze swojego istnienia. Walczyłem, by utrzymać


przy życiu od momentu, kiedy pierwszy raz poczułem jej zapach. Jak ona

mogła

background image

tak o mnie myśleć? Jak śmiała poddawać w wątpliwość mój jedyny dobry
uczynek w tym całym bałaganie?

- Myślisz, że żałuję uratowania ci życia?
- Jestem o tym przekonana – zripostowała.

Rozwścieczyła mnie taka ocena moich intencji.
- Wydajesz osąd w sprawie, o której nie masz najmniejszego pojęcia.

Jak zawile i niezrozumiale pracował jej umysł! Musiała myśleć zupełnie
inaczej niż inni ludzie. To mogło tłumaczyć jej mentalną ciszę. Była

całkowicie
inna.

Odwróciła gwałtownie głowę, ponownie zgrzytając zębami. Jej policzki
były zarumienione, tym razem z gniewu. Ustawiła swoje książki w

niewielki
stosik, energicznie zgarnęła je z ławki i pomaszerowała w kierunku drzwi,

unikając mojego spojrzenia.
Mimo irytacji jej złość wydawała mi się całkiem zabawna.

Szła szybko, nie patrząc, dokąd zmierza; zaczepiła stopą o framugę drzwi.
Potknęła się, a jej rzeczy upadły na podłogę. Zamiast się po nie schylić, stała

sztywno wyprostowana; nawet nie spojrzała w dół, jakby sądziła, że książki
nie

są warte podnoszenia.
Starałem się nie zaśmiać.

Nie było nikogo, kto mógłby mnie zobaczyć; podfrunąłem do niej i
zebrałem książki, zanim zerknęła w stronę podłogi.

Nachyliła się lekko, zobaczyła mnie i zamarła. Podałem jej podręczniki,
upewniając się, że moja lodowata skóra nie dotknie ręki dziewczyny.

- Dziękuję – powiedziała zimnym, surowym głosem.
Jej ton spowodował nawrót mojej irytacji.

- Nie ma za co – odparłem chłodno.
Wyprostowała się i odeszła na kolejne zajęcia.

Śledziłem ją wzrokiem, aż jej rozwścieczona sylwetka zniknęła w
kolejnym budynku.

Hiszpański był rozmytym ciągiem nic nieznaczących obrazów. Pani Goff
nigdy nie zwracała uwagi na moje roztargnienie – wiedziała, że

przewyższam ją
znajomością języka, więc traktowała mnie bardzo liberalnie; nic nie

przeszkadzało mi w rozważeniu dzisiejszych zdarzeń .
Nie mogłem ignorować dziewczyny. To było oczywiste. Czy nie miałem

background image

innego wyboru oprócz tego, który ją zniszczy? To nie mogła być jedyna
dostępna

przyszłość. Musiała istnieć inna alternatywa, jakaś delikatna równowaga.
Starałem się wymyślić sposób…

Nie zwracałem dużej uwagi na Emmetta aż do ostatnich minut lekcji. Był
ciekawy – nie wyczuwał intuicyjnie odcieni naszych nastrojów, ale widział

oczywistą zmianę, jaka we mnie zaszła. Zastanawiał się, co spowodowało
znikniecie mojego nieznośnego, kiepskiego humoru. Spierał się ze sobą,

próbując zdefiniować zmianę i ostatecznie przyznał, że wyglądam na
pełnego

nadziei.
Pełny nadziei? Czy tak właśnie wyglądałem od zewnątrz?

Rozważałem ten pomysł, kiedy szedłem w kierunku mojego Volvo i
próbowałem odgadnąć, na co właściwie miałem nadzieję.

Ale nie mogłem się nad tym długo zastanawiać. Zawsze wrażliwy na myśli
o dziewczynie, usłyszałem imię Belli w głowach… moich rywali – to chyba

najtrafniejsze określenie tych dwóch nastoletnich chłopaków. Eric i Tyler,
którzy

usłyszeli – z dużą satysfakcją – o porażce Mike’a, przygotowywali się, aby
wykorzystać swoją szansę.

Eric był już na miejscu, opierając się o jej furgonetkę; tam nie mogła go
uniknać. Zajęcia Tylera przedłużyły się z powodu konieczności

dokończenia
pewnego zadania i chłopak bardzo się śpieszył, by ją złapać, zanim opuści

teren
szkoły.

Musiałem to zobaczyć.
- Poczekaj tutaj na innych, okej? – wymamrotałem do Emmetta.

Zmierzył mnie podejrzliwym wzrokiem, a potem wzruszył ramionami i
kiwnął głową.

Dzieciak zupełnie oszalał - pomyślał, rozbawiony moją dziwną prośbą.
Zobaczyłem Bellę wychodzącą z gimnastyki i zaczekałem, aż przejdzie,

kryjąc się w miejscu, w którym nie mogła mnie dostrzec. Kiedy zbliżała się
do

pułapki Erica, ruszyłem przed siebie, odpowiednio dobierając prędkość,
tak,

żeby minąć dziewczynę w odpowiednim momencie.
Patrzyłem, jak jej ciało zesztywniało, gdy uchwyciła wzrokiem czekającego

background image

na nią chłopaka. Zamarła na chwilę, a potem rozluźniła się i ponowiła
przerwany

marsz.
- Cześć, Eric – przywitała się przyjaznym głosem.

Nagle stałem się niespokojny. Co jeżeli ten patyczkowaty nastolatek z
niezdrową barwą skóry wydawał się jej w jakiś sposób atrakcyjny?

Eric połknął głośno ślinę, a jego jabłko Adama podskoczyło.
- Hej, Bella.

Wydawała się nieświadoma zdenerwowania chłopaka.
- Jak tam lekcje? – zapytała, otwierając swoją furgonetkę i nie patrząc na

jego przerażony wyraz twarzy.
- Zastanawiałem się, czy, no, czy nie poszłabyś ze mną na ten bal na

powitanie wiosny. – Głos mu się załamał.
- Myślałam, że to dziewczyny wybierają – powiedziała podenerwowana.

- No, właściwie to tak – zgodził się nieszczęśliwy.
Ten żałosny chłopak nie irytował mnie tak bardzo jak Mike Newton, ale

nie potrafiłem poczuć do niego sympatii, dopóki Bella nie odpowiedziała
mu

uprzejmie:
-- To bardzo miło z twojej strony, ale akurat w tę sobotę jadę do Seattle.

Już o tym słyszał, ale to nie zmniejszyło jego rozczarowania.
- Och – wymamrotał. – Może następnym razem.

- Tak, innym razem – zgodziła się. Przygryzła dolną wargę, jakby żałowała,
że daje mu złudne nadzieje. To mi się spodobało.

Podłamany Eric szybko od niej odszedł, nieświadomie oddalając się od
swojego samochodu, myśląc tylko o ucieczce.

W tym momencie ją minąłem i usłyszałem ciche westchnienie ulgi.
Zaśmiałem się.

Obróciła się szybko, ale swój wzrok utkwiłem w dalekim punkcie przede
mną, próbując ukryć wszelkie oznaki rozbawienia.

Tyler wychodził właśnie z budynku. Prawie biegł, śpiesząc się, by ją
złapać, zanim odjedzie. Był śmielszy i bardziej pewny siebie niż pozostała

dwójka. Czekał tak długi czas, by zbliżyć się do Belli, ponieważ
respektował

wcześniejsze roszczenia Mike’a.
Chciałem, aby Tyler zdążył z dwóch powodów. Jeżeli – tak jak zacząłem

podejrzewać – cała ta uwaga denerwowała Bellę, pragnąłem nacieszyć się jej
reakcją. Ale gdyby zaproszenie Tylera było tym, na które liczyła, też

chciałem o

background image

tym wiedzieć.
Postrzegałem Tylera Crowleya jako rywala, mając świadomość, że to

niewłaściwe. Wydawał się mi tendencyjnie średni i przeciętny, ale tak
naprawdę

nic nie wiedziałem o preferencjach Belli. Może lubiła zwyczajnych
chłopców…

Wzdrygnąłem się na tę myśl. Nigdy nie będę przeciętnym chłopakiem. Jak
głupie wydawało się teraz rywalizowanie o jej względy. Jak mogłaby

kiedykolwiek chcieć kogoś takiego jak ja - potwora?
Była zbyt dobra dla potwora.

Mogłem pozwolić jej uciec, ale moja niewybaczalna ciekawość
powstrzymała mnie przed zrobieniem tego, co słuszne. Znowu. Opuściłem

swoje
miejsce parkingowe i ustawiłem Volvo w wąskiej uliczce, blokując wyjazd.

Emmett i inni byli coraz bliżej; ten pierwszy opisał im moje dziwne
zachowanie, więc szli wolno, próbując odgadnąć moje zamiary.

Obserwowałem dziewczynę we wstecznym lusterku. Patrzyła się na tylnią
część Volvo, unikając mojego wzroku; jej wyraz twarzy sugerował, że

wolałaby
teraz prowadzić czołg, a nie zardzewiałą furgonetkę.

Tyler dopadł swojego samochodu i ustawił się za nią w szeregu, czując
wdzięczność za moje niewytłumaczalne zachowanie. Pomachał do niej,

próbując
zwrócić na siebie uwagę, ale ona tego nie zauważyła. Zwlekał przez chwilę,

a
potem opuścił swoje auto i podszedł do okna jej furgonetki od strony

pasażera.
Zapukał w szybę.

Podskoczyła, a następnie spojrzała na niego zdziwiona. Po sekundzie
ręcznie opuściła okno samochodu; wyglądało na to, że miała z tym duży

problem.
- Przepraszam, Tyler – przywitała się, wyraźnie zirytowana. – Cullen mnie

blokuje.
Moje nazwisko powiedziała z szorstkością w głosie – wciąż była na mnie

wściekła.
- Och, wiem – odparł, niezrażony jej kiepskim nastrojem. – Chciałem cię

tylko o coś zapytać przy okazji
Jego uśmiech był bardzo pewny siebie.

Ucieszyłem się, widząc, że zbladła, zrozumiawszy jego oczywiste zamiary.

background image

- Zaprosiłabyś mnie na ten bal wiosenny?– zapytał, przekonany o
pozytywnej odpowiedzi dziewczyny.

- Jadę na cały dzień do Seattle.– powiedziała; w jej głosie nadal brzmiała
irytacja.

- Tak, Mike mi o tym mówił.
- Wiec dlaczego…? – zaczęła.

Wzruszył ramionami.
- Miałem nadzieję, że po prostu chciałaś go spławić.

Jej oczy błysnęły i wyraźnie się ochłodziły.
- Przepraszam, Tyler – powiedziała tonem, który wcale nie wskazywał na

to, że było jej przykro. - Naprawdę będę poza miastem w tym dniu.
Zaakceptował to usprawiedliwienie; jego pewność siebie pozostała

nienaruszona.
- Nie ma sprawy. Ciągle mamy bal absolwentów.

Ruszył dumnie w kierunku swojego auta.
Postąpiłem słusznie, że na to zaczekałem.

Jej przerażony wyraz twarzy był bezcenny. Powiedział mi to, co tak
desperacko musiałem wiedzieć, chociaż te sprawy nie powinny mnie

obchodzić
– dziewczyna nic nie czuła do żadnego z tych ludzkich chłopców, którzy

chcieli,
by się nimi zainteresowała.

Ponadto jej wyraz twarzy był prawdopodobnie najzabawniejszą rzeczą,
jaką kiedykolwiek widziałem.

Wtedy podeszła moja rodzina, zdezorientowana faktem, że – dla odmiany
– nie rzucałem morderczych spojrzeń na wszystko wokoło, ale trząsłem się

ze
śmiechu.

Co jest takiego zabawnego?

chciał się dowiedzieć Emmett.

Pokręciłem tylko głową i zalała mnie kolejna fala śmiechu, gdy Bella

wściekle zwiększyła obroty swojego silnika. Znowu wyglądała tak, jakby
marzył

jej się czołg.
- Jedźmy – syknęła Rosalie niecierpliwie. – Przestań być idiotą. Jeżeli

potrafisz.
Nie zirytowały mnie jej słowa – byłem zbyt rozbawiony. Ale zrobiłem tak,

jak prosiła.
Nikt nic nie mówił w drodze do domu. Nie mogłem powstrzymać cichych

chichotów, przypominając sobie twarz Belli.

background image

Kiedy wjechaliśmy na drogę dojazdową – nie było tam żadnych świadków,
więc przyspieszyłem - Alice zrujnowała mój dobry humor.

- Czy teraz mogę porozmawiać z Bellą? – spytała nagle, nie zastanawiając
się wcześniej nad wypowiadanymi słowami, przez co nie zostałem

ostrzeżony.
- Nie – warknąłem.

- To niesprawiedliwe! Na co ja w ogóle czekam?
- Jeszcze nie podjąłem żadnej decyzji, Alice.

- Jak tam sobie chcesz, Edward.
W jej głowie dwie wizje przyszłości Belli były ponownie klarowne.

- Jaki jest zatem sens, by ją poznawać – wymamrotałem, nieoczekiwanie
przygnębiony – skoro i tak zamierzam ją zabić?

Alice zawahała się przez chwilę.
- Masz rację – przyznała.

Wziąłem ostatni zakręt, jadąc dziewięćdziesiąt mil na godzinę i
zatrzymałem się o cal od tylniej ściany garażu.

- Przyjemnego biegu – powiedziała Rosalie wyraźnie zadowolona, kiedy
wypadłem szybko z samochodu.

Ale dzisiaj nie biegałem. Poszedłem zapolować.
Inni planowali polować jutro, ale teraz nie mogłem pozwolić sobie na to,

by być spragnionym. Przekroczyłem konieczną granicę, pijąc więcej niż
potrzeba

i ponownie się przesycając – tym razem małą grupą łosi i jednym czarnym
niedźwiedziem, którego miałem szczęście spotkać mimo tak wczesnej pory

roku.
Dlaczego to nie mogło wystarczyć? Dlaczego jej zapach musiał być

silniejszy niż
wszystko inne?

Polowałem, aby przygotować się na jutro, ale - kiedy już zaspokoiłem
pragnienie, a słońce miało wzejść dopiero za kilkanaście godzin -

wiedziałem, że
kolejny dzień był zbyt daleki.

Ponownie wstrząsnęła mną obezwładniająca radość, kiedy zdałem sobie
sprawę, że zamierzam znaleźć dziewczynę.

Kłóciłem się sam ze sobą w drodze powrotnej do Forks, ale sprzeczkę
wygrała moja mniej szlachetna strona; kontynuowałem realizację tego

niewybaczalnego planu. Potwór był zniecierpliwiony, ale dobrze związany.
Wiedziałem, że utrzymam bezpieczny dystans między sobą a dziewczyną.

Chciałem tylko wiedzieć, gdzie była. Chciałem zobaczyć jej twarz.

background image

Było po północy; dom Belli otaczały ciemność i zupełna cisza. Furgonetka
dziewczyny stała przy krawężniku, zaś radiowóz jej ojca na podjeździe. W

sąsiedztwie nie było żadnych świadomych myśli. Przez chwilę
obserwowałem

dom z ciemności lasu, otaczającego posiadłość od wschodu. Frontowe drzwi
były

z pewnością zamknięte – niewielki problem, pominąwszy fakt, że nie
chciałem

zostawiać dowodu w postaci potrzaskanego drewna. Zdecydowałem, że
sprawdzę najpierw okno na piętrze. Niewielu ludzi zadałoby sobie trud, by

zainstalować tam zamek.
Przekroczyłem otwarte podwórko i wdrapałem się po ścianie domu w

ciągu pół sekundy. Dyndając w powietrzu, uczepiony jedną ręką okapu
powyżej

okna, spojrzałem przez szkło i przestałem oddychać.
To był ten pokój. Spała w małym łóżku, przykryta prześcieradłem

oplatającym jej nogi; obok, na podłodze, leżały rozrzucone ubrania.
Wierciła się

niespokojnie, gwałtownie kładąc rękę nad swoją głową. Nie spała mocno,
przynajmniej tej nocy. Czy intuicyjnie wyczuła niebezpieczeństwo?

Oglądając jej kolejny niespokojny ruch, pomyślałem, że zachowuję się
okropnie. Czy byłem lepszy od jakiegoś chorego podglądacza? Nie, z

pewnością
nie. Byłem o wiele, wiele gorszy.

Rozluźniłem opuszki palców, prawie opadając na ziemię. Ale najpierw
rzuciłem jedno długie spojrzenie na jej twarz. Nie wydawała się spokojna.

Pomiędzy brwiami dziewczyny dostrzegłem małą zmarszczkę, a kąciki ust
były

zwrócone do dołu. Jej wargi zadrżały, a potem się rozchyliły.
- Okej, mamo – wymamrotała.

Bella mówiła przez sen.
Nagły wybuch ciekawości zdominował wstręt do samego siebie. Pokusa

tych niechronionych, nieświadomie wypowiedzianych myśli była
niesamowicie

kusząca.
Popchnąłem okno; nie było zamknięte, chociaż stawiało niewielki opór z

powodu długiego niestosowania. Przesunąłem je wolno na bok, kuląc się za
każdym razem, gdy metalowa framuga cicho skrzypiała. Będę musiał

znaleźć

background image

trochę oliwy, zanim przyjdę tu następnym razem…
Następnym razem? Pokręciłem głową, ponownie obrzydzony.

Wszedłem cicho przez na wpół otwarte okno.
Jej pokój był mały – zagracony, ale nie brudny. Dostrzegłem książki

ułożone w wysokie stópki koło łóżka – odwrócone ode mnie grzbietami – i
płyty

CD, rozrzucone przy niedrogim odtwarzaczu; na wierzchu leżało puste
pudełko.

Stosy papierów otaczały komputer, wyglądający jak rekwizyt z muzeum,
które

zajmowało się kolekcjonowaniem przestarzałych technologii. Buty
kropkowały

drewnianą podłogę.
Bardzo chciałem przeczytać tytuły jej książek i płyt, ale obiecałem sobie, że

będę trzymać dystans. Usiadłem zatem na bujanym fotelu w dalekim kącie
pokoju.

Czy naprawdę kiedyś sądziłem, że wygląda przeciętnie? Pomyślałem o tym
w pierwszym dniu i moim obrzydzeniu do chłopaków, którzy natychmiast

się
nią zainteresowali. Ale kiedy teraz przypominałem sobie jej twarz w ich

umysłach, nie mogłem zrozumieć, dlaczego od razu nie zauważyłem, że była
piękna. Wydawało się to oczywistą rzeczą.

W tym momencie – z jej ciemnymi włosami zaplątanymi i rozrzuconymi
wokół jasnej twarzy, podniszczoną koszulką pełną dziur, znoszonymi

spodniami od dresu, rysami twarzy zrelaksowanymi w nieświadomości oraz
nieznacznie rozchylonymi ustami – zaparło mi dech w piersiach. A raczej

stałoby
się tak, pomyślałem gorzko, gdybym oddychał.

Nic nie mówiła; możliwe, że jej sen się skończył.
Przyglądałem się jej twarzy i próbowałem myśleć o sposobach, które

uczyniłyby przyszłość znośną.
Zranienie jej nie było znośne
. Czy to oznaczyło, że znowu musiałem

spróbować wyjechać?
Inni nie mogliby się teraz ze mną kłócić. Moja nieobecność nie zagrażała

nikomu. Nie byłoby żadnych podejrzeń ani faktów, które połączyłyby mój
wyjazd z wypadkiem.

Zawahałem się – ponownie, tak samo jak tego popołudnia - i nic nie
wydawało się możliwe.

Nie miałem nadziei na rywalizację z ludzkimi nastolatkami, niezależnie

background image

od tego, czy ci specyficzni chłopcy jej się podobali czy nie. Byłem
potworem. Jak

mogłaby zobaczyć we mnie coś innego? Gdyby znała o mnie prawdę,
przestraszyłoby to ją, odrzuciło. Jak ofiara w filmach grozy, uciekłaby,

wrzeszcząc z przerażenia.
Przypomniałem sobie jej pierwszy dzień na biologii… i wiedziałem, że ta

reakcja byłaby bardzo odpowiednia, zwarzywszy na sytuację.
Głupotą wydawało się przypuszczenie, że gdybym to ja zaprosił ją na te

śmieszne tańce, odwołałaby swoje pospiesznie zrobione plany i zgodziłaby
się

pójść ze mną.
Nie byłem tym, któremu miała powiedzieć tak
. Czekał na nią ktoś inny,

ludzki i ciepły. I nie mogłem nawet – pewnego dnia, kiedy padnie w końcu
słowo tak
– zapolować i zabić go, ponieważ ona zasługiwała na niego.

Zasługiwała na szczęście i miłość z tym, kogo wybierze.
Teraz musiałem postąpić właściwie – byłem jej to winien; nie mogłem

dłużej udawać, że tylko mnie groziłoby niebezpieczeństwo, jeżeli
pokochałbym

tę dziewczynę.
W gruncie rzeczy to nie miałoby znaczenia, gdybym wyjechał, bo Bella

nigdy nie spojrzy na mnie tak, jakbym tego pragnął. Nigdy nie spojrzy na
mnie

jak na kogoś wartego miłości.
Nigdy.

Czy martwe, zamrożone serce można złamać? Czułem, że moje się właśnie
rozpadało.

- Edward – powiedziała Bella.
Zamarłem, patrząc się na jej zamknięte oczy.

Czyżby się obudziła, przyłapała mnie tutaj? Wyglądało na to, że nadal
spała, ale jej głos był taki wyraźny, czysty…

Westchnęła cicho i znowu poruszyła się niespokojnie, obracając się na
drugą stronę – z pewnością spała, a także coś jej się śniło..

- Edward – wymamrotała miękko.
Śniła o mnie.

Czy martwe, zamrożone serce może znowu bić? Czułem, że moje zaraz
zacznie.

- Zostań – westchnęła. – Nie odchodź… Proszę, nie odchodź.
Śniła o mnie i to nie był koszmar. Chciała, abym z nią został, tam, w tym

śnie.

background image

Zmagałem się ze sobą, by znaleźć słowa, które mogłyby opisać uczucia,
które we mnie wezbrały. Nie istniały jednak dostatecznie silne określenia,

mogące udźwignąć wagę moich doznań. Przez długą chwile się w nich
zatopiłem.

A kiedy w końcu się wynurzyłem, byłem zupełnie innym mężczyzną.
Moje życie wypełniała niekończąca się, niezmienna ciemność. Świat

zawsze miał tak dla mnie wyglądać i nic nie mogłem z tym zrobić. Jak to
więc

możliwe, że teraz wzeszło słońce, w środku bezkresnej ciemności.
Kiedy stałem się wampirem, w palącym bólu transformacji

przehandlowałem moją duszę na nieśmiertelność; byłem zamarznięty. Moje
ciało zamieniło się w coś bardziej podobnego do skały niż do mięsa,

wytrzymałe
i wieczne. Moja jaźń również została zamrożona – osobowość, sympatie i

antypatie, nastroje oraz pragnienia; wszystko to pozostawało niezmienne.
Tak samo było z innymi. Wszyscy byliśmy zamarznięci. Żywe kamienie.

Każda zmiana stanowiła rzadką i trwałą rzecz. Widziałem, jak spotkało to
Carlisle, a dekadę później Rosalie. Miłość całkowicie ich przeobraziła, a

skutki
tej transformacji nigdy nie zniknęły. Minęło ponad osiemdziesiąt lat odkąd

Carlisle znalazł Esme, a pomimo to nadal patrzył na nią niedowierzającymi
oczami pierwszej miłości. I to już się nie zmieni.

Tak samo będzie ze mną. Nigdy nie przestanę kochać tej kruchej, ludzkiej
dziewczyny, aż do końca mojej nieograniczonej egzystencji.

Patrzyłem się na jej nieświadomą twarz, czując, jak ta miłość trwale
wypełnia każdą część mojego kamiennego ciała.

Teraz spała bardziej spokojnie, z lekkim uśmiechem na ustach.
Zawsze będę ją obserwować, rozpocząłem swoje rozważania.

Kochałem ją, więc musiałem spróbować ją opuścić. Teraz nie byłem na to
wystarczająco silny, ale mogłem nad tym popracować. Możliwe jednak, że

istniał
sposób, by inaczej oszukać przyszłość. Alice widziała tylko dwie opcje tej

ostatniej i teraz w pełni je zrozumiałem.
Moja miłość nie powstrzyma mnie przed zabiciem jej, jeżeli pozwolę sobie

na błędy.
W tej chwili nie czułem się potworem, nie mogłem go w sobie znaleźć.

Może moje uczucie uciszyło go na zawsze. Gdybym ją teraz zabił, byłby to
okropny wypadek, nie zamierzone działanie.

Muszę być niezwykle ostrożny. Nie mogę pozwolić sobie na to, by stracić

background image

czujność. Będę kontrolował każdy oddech, zawsze trzymał bezpieczny
dystans

między nami.
Nie popełnię błędów.

W końcu zrozumiałem tę drugą przyszłość. Byłem zdumiony ową wizją –
co właściwie mogło się stać, by w rezultacie Bella została więźniem tego

nieśmiertelnego pół-życia? Teraz – zdewastowany tęsknotą do dziewczyny –
mogłem zrozumieć, że pod wpływem niewybaczalnego egoizmu

poprosiłbym
mojego ojca o tę przysługę. Poprosiłbym go o odebranie jej życia i duszy,

abym
mógł zatrzymać ją przy sobie na wieczność.

Zasługiwała na coś więcej.
Ale zobaczyłem jeszcze jedną przyszłość, jeden cienki drut, po którym

może byłbym w stanie chodzić, gdybym potrafił zachować równowagę.
Czy mogłem to zrobić? Być z nią i pozostawić ją człowiekiem?

Umyślnie wziąłem głęboki oddech, a potem kolejny, pozwalając jej
zapachowi rozejść się we mnie – uczucie to przypominało porażenie

wyładowaniami elektrycznymi. Pokój był wypełniony wonią dziewczyny,
odkładającą się na każdej powierzchni. Moja głowa wydawała się bliska

eksplozji, ale walczyłem z nieznośnym wirowaniem. Musiałem się do tego
przyzwyczaić, jeżeli zamierzałem zbudować z nią jakikolwiek rodzaj

związku.
Wziąłem następny głęboki, parzący wdech.

Obserwowałem ją, gdy spała, oddychając i rozmyślając, aż w końcu
wzeszło słońce, ukryte za wschodnimi chmurami.

Wszedłem do domu zaraz po tym, jak inni pojechali do szkoły. Przebrałem
się szybko, unikając pytającego spojrzenia Esme. Zobaczyła gorączkowy

ogień
malujący się na mojej twarzy; jednocześnie poczuła niepokój oraz ulgę.

Moja
długa melancholia sprawiała jej ból i teraz cieszyła się, że ten stan miałem

już za
sobą.

Pobiegłem do szkoły, docierając tam kilka sekund po przyjeździe mojego
rodzeństwa. Nie odwrócili się, chociaż Alice z pewnością wiedziała, że

stałem
tutaj w gęstym lesie, który wyznaczał granicę chodnika. Poczekałem, aż nikt

nie

background image

mógł mnie dostrzec, a następnie wyszedłem swobodnie spośród drzew na
parking pełny zaparkowanych samochodów.

Usłyszałem furgonetkę Belli, huczącą zaraz za rogiem i zatrzymałem się za
Suburbanem, gdzie mogłem obserwować bez ryzyka, że ktoś mnie zobaczy.

Wjechała na parking. Marszcząc brwi, przez długi moment patrzyła się na
moje Volvo, zanim zaparkowała w jednym z najbardziej oddalonych od

niego
miejsc.

Dziwnie było sobie przypomnieć, że prawdopodobnie wciąż się na mnie
wściekała i miała ku temu dobry powód.

Zachciało mi się śmiać z własnej głupoty – albo dać sobie porządnego
kopniaka. Wszystkie moje rozważania i plany były całkowicie

bezużyteczne,
gdyby okazało się, że w ogóle jej nie obchodziłem, nieprawdaż? Jej sen

mógł
dotyczyć czegoś zupełnie przypadkowego. Byłem bardzo aroganckim

głupcem.
No cóż, byłoby dla niej znacznie lepiej, gdyby się o mnie nie troszczyła. To

nie powstrzymałoby mnie od prób nawiązania z nią kontaktu, ale
ostrzegłbym ją

uczciwie przed samym sobą. Byłem jej to winny.
Szedłem cicho przed siebie, zastanawiając się, jak najrozsądniej do niej

podejść.
Ułatwiła mi to. Kiedy wysiadała, kluczyki prześliznęły się przez jej palce i

wpadły do głębokiej kałuży. Schyliła się, ale ją wyprzedziłem, znajdując je,
zanim włożyła rękę do zimnej wody.

Oparłem się plecami o furgonetkę; rzuciła mi zdziwione spojrzenie, a
następnie się wyprostowała.

- Jak u licha to zrobiłeś? – niemal zażądała odpowiedzi.
Tak, nadal była wściekła.

Zaoferowałem jej kluczyki.
- Co takiego?

Wyciągnęła rękę i opuściłem zimny metal na jej dłoń. Wziąłem głęboki
oddech, czując, jak jej zapach szarpie mnie od środka.

- Zmaterializowałeś się, czy co? Przed sekundą cię tu jeszcze nie było.
- Bello, to doprawdy nie moja wina, że jesteś nadzwyczaj mało

spostrzegawcza - powiedziałem, próbując ukryć ironię. Czy ona
czegokolwiek

background image

nie widziała? Czy usłyszała, jak mój głos pieszczotliwie owinął się wokół
jej

imienia?
Przyglądała mi się, nie doceniając mojego humoru. Serce zaczęło jej

szybciej bić – z gniewu? Ze strachu? Po chwili opuściła wzrok.
- A może wyjaśniłbyś mi, po co wczoraj blokowałeś wyjazd z parkingu? –

spytała bez patrzenia mi w oczy. – Miałeś udawać, że nie istnieję, a nie
doprowadzać mnie do szału.

Wciąż rozgniewana. Wyglądało na to, że będę musiał się bardzo postarać,
aby to zmienić. Przypomniałem sobie moje postanowienie, aby być z nią

szczerym…
- Nie chodziło o ciebie, tylko o Tylera – I wtedy się zaśmiałem. . I

chłopczyna mądrze skorzystał z okazji.
Nie mogłem tego powstrzymać, myśląc o jej wczorajszym wyrazie twarzy.

- Ty… - wysapała, nie mówiąc nic więcej – wydawało się, że była zbyt
wściekła, by skończyć.

Oto i on – ten sam wyraz twarzy. Zdusiłem kolejną falę śmiechu. Była już
wystarczająco rozzłoszczona.

- I nie udaję, że nie istniejesz – dokończyłem. Należało podtrzymać
przypadkowy, nieco drażniący nastrój konwersacji. Nie zrozumiałaby,

gdybym
pokazał jej, co naprawdę czułem. Przestraszyłbym ją. Musiałem

kontrolować
swoje emocje, zachowywać się normalnie…

- A więc masz zamiar doprowadzać mnie do szału, tak? Aż w końcu szlag
mnie trafi? No cóż, jakoś trzeba się mnie pozbyć, skoro vanowi Tylera się

nie
udało

Szybki błysk wściekłości przepłynął przez moje ciało. Czy ona naprawdę
w to wierzyła?

Nie powinienem być tak urażony – nie wiedziała o transformacji, która
miała miejsce tej nocy. To jednak nie umniejszało mojego gniewu.

- Twoje przypuszczenia są absurdalne – powiedziałem zimno.
Zarumieniła się i odwróciła na pięcie. Zaczęła odchodzić.

Wyrzuty sumienia. Nie miałem prawa być wściekły.
- Zaczekaj – poprosiłem.

Nie zatrzymała się, więc podążyłem za nią.
- Przepraszam, zachowałem się niegrzeczne. Nie mówię, że miałaś rację. –

Absurdalne wydawało się podejrzenie, że mógłbym chcieć jej jakiejkolwiek

background image

szkody. – Niemniej, było to niegrzeczne.
- Dlaczego się ode mnie nie odczepisz?

Uwierz mi - chciałem powiedzieć. - Próbowałem.
Och, i tak przy okazji: jestem w tobie szaleńczo zakochany.

Zachowuj się normalnie.
- Chciałem cię o coś zapytać, ale nie dałaś mi dojść do głosu. – Przyszedł mi

do głowy pewien pomysł na dalszy przebieg tej rozmowy; zaśmiałem się.
- Masz rozdwojenie jaźni, czy co??

To musiało tak wyglądać. Mój nastrój był nieprzewidywalny, przepływało
przeze mnie tak wiele nowych emocji.

- Widzisz, znowu zaczynasz.– powiedziałem.
Westchnęła.

- Dobra. O co chciałeś zapytać?
- W następną sobotę jest ten bal wiosenny...- Patrzyłem, jak na jej twarzy

pojawia się najgłębszy szok i zdusiłem śmiech. – Wiesz, w dniu tańców
wiosennych…

Przystanęła gwałtownie, w końcu spoglądając mi w oczy.
- Myślisz, że jesteś dowcipny?

Tak.
- Pozwolisz, że skończę?

Czekała w ciszy, przygryzając lekko swoją miękką, dolną wargę.
Ten widok rozproszył moją uwagę na krótki moment. Dziwne, nieznane

reakcje kłębiły się głęboko w zapomnianej, ludzkiej części mojej psychiki.
Próbowałem je zignorować, aby móc grać swoją rolę.

- Słyszałem, że zamiast na bal wybierasz się tego dnia do Seattle. Może
miałabyś ochotę załapać się na darmowy transport?– zaproponowałem.

Uświadomiłem sobie, że pytając o jej plany, mogę jednocześnie stać się ich
częścią.

Patrzyła się na mnie bezmyślnie.
- Co?

- Chciałabyś się załapać na darmowy transport?
Sam na sam z nią w samochodzie – moje gardło zapłonęło na tę myśl.

Wziąłem głęboki oddech. Przyzwyczaj się do tego.
- A kto jedzie do Seattle? – zapytała, rozszerzając jeszcze bardziej swoje

zdezorientowane oczy.
- Ja, a któżby inny? – powiedziałem wolno.

- Skąd taki gest?
Czy to naprawdę było tak szokujące, że chciałem jej towarzystwa? Moje

background image

dawne zachowanie musiała zinterpretować w najgorszy z możliwych
sposobów.

- No cóż – powiedziałem tak swobodnie, jak było to tylko możliwe. – Już
od dłuższego czasu planowałem jechać do Seattle. Poza tym, szczerze

mówiąc,
nie wierzę, że twoja furgonetka dojedzie do celu. – Drażnienie jej wydawało

się
bezpieczniejsze niż pozwolenie sobie na bycie poważnym.

- Jestem wzruszona twoją troską, ale nie martw się, auto świetnie się
spisuje – powiedziała tym samym, zaskoczonym głosem. Znowu zaczęła iść.

Dotrzymywałem jej kroku.
W gruncie rzeczy nie powiedziała jeszcze nie
, więc nadal próbowałem

osiągnąć zamierzony cel.
Czy powie nie
? Jeżeli tak się stanie, to co wtedy zrobię?

- Ale czy twoja furgonetka dojedzie tam na jednym baku, prawda?
- Nie rozumiem, co cię to obchodzi – gderała.

To wciąż nie było nie. Jej serce znowu zaczęło bić szybciej, a oddech stał
się płytszy.

- Wszystkich powinno obchodzić marnowanie nieodnawialnych źródeł
energii.

- Szczerze, Edward, nie mogę za tobą nadążyć. Myślałam, że nie chcesz,
abyśmy zostali przyjaciółmi.

Przeszył mnie silny dreszcz, na dźwięk mojego imienia..
Jak zachowywać się normalnie i mówić prawdę jednocześnie? Cóż,

ważniejsza była uczciwość. Szczególnie na tym poziomie naszej znajomości.
- Powiedziałem, że byłoby lepiej, gdybyśmy się nie przyjaźnili, a nie, że

tego nie chcę.
- Och, dzięki, teraz już wszystko rozumiem – powiedziała sarkastycznie.

Przystanęła pod krawędzią dachu stołówki i ponownie spojrzała mi w
oczy. Tempo bicia jej serca było nierówne. Czy się bała?

Ostrożnie dobierałem słowa. Nie, nie mogłem jej zostawić, ale może okaże
się na tyle mądra, by sama odejść, zanim będzie za późno.

- Byłoby... roztropniej, gdybyśmy nie zostali przyjaciółmi – Patrząc się w
głębię

jej płynnych, czekoladowych oczu, zgubiłem swoje normalne zachowanie. –
- Ale

mam już dość zmuszania się do ignorowania ciebie, Bello.

Słowa te aż parzyły zawartą w nich żarliwością.

Jej oddychanie ustało na chwilę; zaniepokoiłem się. Jak bardzo ją

background image

wystraszyłem? Cóż, zaraz się dowiem.
- Pojedziesz ze mną do Seattle? – zapytałem się, chcąc wiedzieć, na czym

stałem.
Pokiwała głową z głośno dzwoniącym sercem.

Tak. Byłem tym, któremu powiedziała tak.
I wtedy wątpliwości uderzyły mnie z ogromną siłą. Jak wiele będzie ją

kosztował ten wyjazd?
- Co nie zmienia faktu, że naprawdę powinnaś się trzymać ode mnie z

daleka - ostrzegł. – ostrzegłem ją. Czy mnie usłyszała? Czy ucieknie
przyszłości,

na którą ją naraziłem? Czy mogłem zrobić cokolwiek, by ją przede mną
uchronić?

Zachowuj się normalnie

krzyczałem do siebie.

- Zobaczymy się w klasie.

Uciekając od niej, musiałem się specjalnie skoncentrować, by nie zacząć
biec.

TRANS BY SYNTIA DLA

http://www.twilightseries.fora.pl/

background image

6. GRUPA KRWI

Podążałem za nią przy pomocy cudzych spojrzeń, prawie nie znając
otoczenia.
Nie posługiwałem się oczami Mike’a Newtona, bo nie mogłem wytrzymać
już jego
nieprzyjemnych fantazji, ani Jessici Stanley, bo jej złość na Bellę
powodowała, że
byłem wściekły; w sposób jaki nie jest bezpieczny dla ładnej dziewczyny.
Angela
Weber, okazała się dobrym wyborem, gdyż jej spojrzenie było w moim
zasięgu;
niezwykle miła - łatwo było mi przebywać się w jej myślach. Czasami
posługiwałem
się też nauczycielami, zapewniali najlepszy widok.
Byłem zdziwiony gdy zobaczyłem, że cały dzień się potyka, o rysę w
chodniku,
zgubione książki i najczęściej o własne nogi – ludzie postrzegali ją jako
niezdarę.
Przemyślałem to. To prawda, miała często problemy z równowagę.
Pamiętałem
jak pierwszego dnia zahaczyła się o biurko, poślizgnęła się na lodzie
przed wypadkiem,
wczoraj uderzyła dolną wargą o framugę drzwi… Jakie to dziwne, mieli
rację. Ona
była niezdarą.

background image

Nie wiem dlaczego tak mnie to rozbawiło, ale śmiałem się na głos całą
drogę z Historii
Ameryki na Angielski i parę osób patrzyło na mnie nieufnie. Jak mogłem
tego
wcześniej nie zauważyć? Może dlatego, że gdy była nieruchoma było w
niej tyle gracji,
sposób w jaki trzymała głowę, wyprężała szyję…
Teraz nie było w niej gracji. Pan Varner patrzył jak potknęła się o dywan i
dosłownie spadła na krzesło.
Znowu się uśmiałem.
Czas mijał niesamowicie powolnie, gdy czekałem aż ujrzę ją na własne
oczy.
Nareszcie, dzwonek zadzwonił. Szybko wkroczyłem do stołówki by
zarezerwować moje
miejsce. Byłem jednym z pierwszych, którzy przybyli. Wybrałem stolik,
który zwykle
jest wolny i byłem pewny, że tak pozostanie, póki ja tam siedzę. Kiedy
weszła moja
rodzina i zobaczyli mnie siedzącego w nowym miejscu, nie byli zdziwieni.
Alice pewnie
ich wcześniej ostrzegła. Rosalie przeszła obok, nawet mnie nie
spoglądając.
Idiota
Mój związek z Rosalie, nigdy nie był prosty- obraziłem ją gdy pierwszy raz
mnie
usłyszała i od tego czasu mamy wzloty i upadki, choć wydaje się, że
ostatnie parę dni
jest bardziej rozgorączkowana niż zwykle. Westchnąłem. Rosalie
obchodziła tylko ona
sama.
Jasper uśmiechnął się ukradkiem i poszedł dalej.
Powodzenia
, pomyślał z powątpiewaniem.
Emmett uniósł oczy ku niebu i potrząsnął głową.
Postradał zmysły, biedny dzieciak.
Alice promieniała, jej zęby świeciły aż za bardzo.
Mogę już porozmawiać z Bellą?
- Trzymaj się od tego z daleka. Wyszeptałem.
Dobra. Bądź uparty. To tylko kwestia czasu.
Znów westchnąłem.
Nie zapominaj o dzisiejszych zajęciach z biologii.
Przypomniała mi.
Przytaknąłem. Nie, o tym nie zapomniałem.
Kiedy czekałem na przybycie Belli, podążałem za nią w oczach świeżarka,
który
szedł do stołówki za Jessicą. Jessica paplała o nadchodzącej potańcówce,
ale Bella jej
nic nie odpowiedziała. Nie, żeby Jessica dała jej dojść do głosu.

background image

Moment w którym Bella stanęła w drzwiach, jej oczy błyskawicznie
skierowały się
na stolik przy którym siedziało moje rodzeństwo. Gapiła się przez chwilę,
zmarszczyła
czoło i utkwiła wzrok w podłodze. Nie zauważyła mnie tam.
Wyglądała na taką…smutną. Poczułem silny impuls, by wstawić i podejść
do jej
miejsca zrobić coś , by w jakiś sposób poczuła się komfortowo, tylko nie
wiedziałem co
to dla niej znaczy. Nie miałem pojęcia, co spowodowało, że tak wygląda.
Jessica
trajkotała o potańcówce. Czy Bella była smutna, że jej na niej nie będzie?
To nie
wydawało się możliwe…
Ale to mogło jej przypomnieć, że chciała.
Wzięła na lunch tylko napój. Czy to było w porządku? Czyż nie
potrzebowała
więcej składników odżywczych? Nigdy wcześniej nie interesowałem się
ludzką dietą.
Ludzie byli tacy krusi! Było milion rzeczy, którymi można było się
martwić…
- Edward Cullen znowu się na ciebie gapi.-usłyszałem słowa Jessici.-
Ciekawe,
czemu usiadł dziś sam.
Teraz byłam wdzięczny Jessice - choć była teraz jeszcze bardziej
urażona- bo Bella
uniosła głowę i jej oczy szukały, aż odnajdą moje.
Teraz na jej twarzy nie było ani śladu smutku. Pozwoliłem sobie mieć
nadzieje, że
była smutna, bo myślała, że wyszedłem wcześniej ze szkoły i ta nadzieja,
przyniosła mi
uśmiech.
Kiwnąłem na nią palcem, by do mnie dołączyła. Była tym tak zaskoczona,
że
chciałem się z nią znowu podrażnić.
Więc mrugnąłem, a ona otworzyła buzie.
-Czy on ma c i e b i e
na myśli? – Jessica zapytała nieprzyjemnie.
- Może potrzebuje pomocy z zadaniem domowym z biologii –powiedziała
niskim,
niepewnym głosem.- Lepiej pójdę zobaczyć, o co mu chodzi.
To było kolejne tak.
Potknęła się dwa razy w drodze do mojego stolika, mimo, że nie było
żadnej
przeszkody na drodze, tylko gładkie linoleum. Serio, jak wcześniej
mogłem tego nie

background image

zauważyć? Przywiązywałem chyba większą uwagę, na jej ciche myśli… Co
jeszcze
mnie ominęło?
Bądź szczery, bądź pogodny –
Zachęcałem samego siebie.
Zatrzymała się za krzesłem, naprzeciwko mnie, wahała się. Westchnąłem
głęboko,
bardziej przez nos, niż przez usta.
Poczuj palenie
, pomyślałem sucho.
- Może usiadłabyś dzisiaj ze mną?- zapytałem ją.
Odsunęła krzesło i usiadła, gapiąc się na mnie cały czas. Wydawała się być
zdenerwowana, ale jej zachowanie fizyczne, to było kolejne tak.
Czekałem, aż coś powie.
Trwało to chwilę, ale, w końcu, powiedziała - Nie do tego mnie
przyzwyczaiłeś
- No cóż…zawahałem się. - doszedłem do wniosku, że skoro i tak skończę
w piekle,
to mogę po drodze zaszaleć.
Co spowodowało, że to powiedziałem? Powinienem być przynajmniej
szczery. I
może usłyszała niesubtelne ostrzeżenie w tych słowach. Może zda sobie
sprawę, że
powinna wstać i odejść tak szybko, jak jest to możliwe…
Nie wstała. Patrzyła na mnie, czekając, tak jakbym nie skończył
wcześniejszego
zdania.
- Słuchaj, nie mam zielonego pojęcia, o co ci chodzi– powiedziała, kiedy
nie
dokończyłem.
To była ulga. Uśmiechnąłem się.
- Wiem.
Ciężko było ignorować myśli, który krzyczały na mnie z tyłu głowy – i tak
chciałem
zmienić temat.
- Myślę, że twoi znajomi mają mi za złe, że Cię im podkradłem.
Nie wydawała się tym przejmować.
- Jakoś to przeżyją.
- Mogę cię już im nie oddać – nawet nie wiedziałem czy starałem się być
teraz
szczery czy znowu się z nią droczyłem. Będą z nią, ciężko mi było nadać
sens własnym
myślą.
Bella przełknęła głośno ślinę.
Zaśmiałem się z tej reakcji.
- Boisz się?
To nie powinno być zabawne… Ona powinna się bać.
-Nie – była złym kłamcą, jej złamany głos jej nie pomógł.

background image

- Jestem raczej zaskoczona. Skąd ta zmiana?
- Już Ci mówiłem– przypomniałem jej. -Mam już dość tego, że muszę cię
ignorować.
Więc daję sobie z tym spokój- z lekkim wysiłkiem uśmiechnąłem się z
powrotem. To
nie było proste- bycie szczerym i wyluzowanym w tym samym czasie.
-Spokój? – powtórzyła, zdezorientowana.
- Nie chcę dłużej być grzecznym chłopcem– i jak widać, daje sobie spokój
z byciem
wyluzowanym. - Od teraz będę robił to, na co mam ochotę, i niech się
dzieje, co chceto
przynajmniej było szczere. Niech zobaczy jaki jestem samolubny. Niech
to da jej
ostrzeżenie.
- Znów nic nie rozumiem.
Byłem wystarczająco samolubny by ucieszyć się, że to stanowiło problem.
- Przy tobie zawsze się niepotrzebnie rozgaduję. Mam z tym problem.
Jeden z wielu
zresztą-raczej nieistotny, w porównaniu z resztą.
-Nie martw się – uspokoiła mnie. - I tak nigdy nie wiem, o co ci chodzi.
Dobrze. Została.
- Na to też liczę.
- Czyli, w normalnym języku, zostajemy przyjaciółmi?
Zastanowiłem się nad tym, przez sekundę.
- Przyjaciółmi…-powtórzyłem. Nie podobało mi się jak to brzmiało, to nie
było
wystarczające, to za mało jak dla mnie.
- Albo i nie – wyszeptała, zawstydzona.
Czy myślała, że nie lubię jej w ten sposób?
Uśmiechnąłem się.
- Sądzę, że możemy spróbować. Ale uprzedzam cię, że przyjaźń ze mną
to nie
przelewki.
Czekałem na jej odpowiedz, rozdarty-miałem nadzieje, że w końcu
usłyszy i zrozumie,
myśląc, że mogę umrzeć jeśli tak będzie. Jakie to melodramatyczne.
Stawałem się taki
ludzki.
Jej serce zabiło szybciej. - W kółko to powtarzasz.
- Bo mnie nie słuchasz -powiedziałem, znów zbyt intensywnie.
- Nadal czekam, aż potraktujesz mnie poważnie. Jeśli jesteś bystra, sama
zaczniesz
mnie unikać.
Ach, ale czy pozwolę jej to zrobić, jeśli spróbuje?
Zwęziła wzrok.- No tak, teraz już wiemy dokładnie, jak oceniasz moje
zdolności

background image

intelektualne. Piękne dzięki.
Nie byłem do końca pewny, co ma na myśli, ale uśmiechnąłem się
przepraszająco,
zgadywałem, że przez przypadek ją uraziłem.
-Więc- zaczęła powoli. -Podsumowując, póki nie przejrzę na oczy,
możemy
próbować się zaprzyjaźnić, zgadza się?
- Tak to mniej więcej wygląda.
Zaczęła spoglądać na dół, patrząc intensywnie na butelkę z lemoniadą,
którą
miała w dłoniach.
Naszła mnie stara ciekawość.
- O czym myślisz? – zapytałem, to była ulga, pierwszy raz wypowiedzieć
to pytanie
na głos.
Spojrzała mi w oczy, jej oddech się przyśpieszył, gdy jej policzki oblał
różowy
rumieniec. Odetchnąłem, smakując to w powietrzu.
- Zastanawiam się, kim naprawdę jesteś.
Ciągle się uśmiechałem, nie zmieniałem wyrazu twarzy, podczas gdy
panika
zawładnęła moim ciałem.
Oczywiście, że to ją zastanawiało. Nie była głupia. Nie mogłem mieć
nadziei, że
rzeczy oczywiste, nie będą dla mnie oczywiste.
- I jak ci idzie? – zapytałem tak łagodnie, jak tylko potrafiłem.
-Kiepsko – przyznała.
Zachichotałem z ulgą. - Masz jakieś hipotezy?
Nie mogły być gorsze niż prawda, nie ważne co tam wymyśliła.
Jej policzki znów się zarumieniły, nic nie powiedziała. Mogłem czuć
ciepło jej
rumieńca w powietrzu.
Starałem się użyć przekonywującego tonu. To działało na innych ludzi.
- Powiesz mi? – uśmiechnąłem się zachęcająco.
Pokręciła głową - spaliłabym się ze wstydu.
Ugh. Nie wiedza, była najgorszą możliwą rzeczą. Jak jej hipotezy mogą ją
tak
krępować? Nie mogłem znieść tego, że nie znałem odpowiedzi.
- To takie frustrujące– moje zażalenie wywołało w niej jakąś iskrę. Jej
oczy się
rozbłysły, a słowa popłynęły szybciej niż zwykle.
- Nie rozumiem, co w tym takiego frustrującego - zaoponowałam z
zapałem.
- Tylko, dlatego, że ktoś nie chce ci się zwierzyć a jednocześnie co rusz
czyni jakieś

background image

enigmatyczne uwagi, nad których zrozumieniem człowiek biedzi się po
nocy, bo z
nerwów nie może zasnąć? Gdzie tu, u licha, powód do frustracji?
Zmarszczyłem brwi, zdałem sobie sprawę, że miała rację. Nie byłem w
stosunku
do niej fair. Mówiła dalej.
-Albo jeszcze lepiej .Taka osoba może nie tylko mówić, ale i robić różne
dziwne
rzeczy. Jednego dnia, dajmy na to, ratuje ci życie, przecząc prawom
fizyki, a nazajutrz
traktuje cię jak pariasa, bez jednego słowa wyjaśnienia, choć obiecała, że
wszystko
wytłumaczy. Przecież to błahostka, którą nie ma się, co przejmować.
To była najdłuższa przemowa jaką kiedykolwiek od usłyszałem z jej ust i
nadała
nowej jakości mojej liście Nie powiem, masz charakterek.
- Nie lubię hipokrytów i ludzi, którzy nie dotrzymują słowa.
Oczywiście jej irytacja była całkowicie usprawiedliwiona.
Patrzyłem na Bellę, zastanawiając się jak to możliwe, by zrobić coś co
ona uzna
za właściwe. Ale myśli Mike’a Newtona mnie rozproszyły.
Byłem tak zirytowany, że zacząłem chichotać. - Co jest? –domagała się
wyjaśnienia.
-Twój chłopak zdaje się sądzić, że jestem wobec ciebie chamski.
Zastanawia się,
czy tu nie podejść i nie wszcząć bójki – oj chciałbym zobaczyć . Znów się
zaśmiałem.
- Nie wiem, o kim mówisz. Powiedziała chłodno. - Ale tak czy siak na
pewno jesteś
w błędzie.
Bardzo podobał mi się sposób w jaki wyrzekła się jego posiadania,
używając
odrzucającego zdania.
- Nie mylę się. Mówiłem ci, większość ludzi łatwo rozszyfrować.
- Poza mną, rzecz jasna.
- Tak, z wyjątkiem Ciebie –czy od wszystkiego musi być wyjątek? Czy nie
byłoby
fair- rozważając wszystko to z czym muszę się zmagać -żebym mógł
chociaż usłyszeć
cokolwiek w jej głowie? Czy proszę o tak wiele?
- Ciekawe, dlaczego tak jest.
Spojrzałem w jej oczy, znów próbowałem…
Odwróciła wzrok. Odkręciła butelkę z lemoniadą, wzięła szybki chełst a
wzrok
przykuła do blatu stołu.
- Nie jesteś głodna? - zapytałem.

background image

-Nie –jej wzrok wciąż przykuwał do pustego blatu stołu. – A Ty?
- Nie, nie jestem głodny – powiedziałem. Na pewno nie w takim sensie.
Patrzyła się na stół a jej usta się zacisnęły. Czekałem.
- Zrobisz coś dla mnie? –spytała, nagle jej oczy znów napotkały moje.
Czego mogła
ode mnie chcieć? Czy zapyta mnie o prawdę- której nie mogłem jej
wyznać- prawdę,
którą nie chce by kiedykolwiek poznała?
- To zależy.
- Nic takiego –obiecała.
Czekałem, znów ciekaw.
- Czy nie mógłbyś...- zaczęła powoli, wpatrując się w butelkę, krążąc
małym palcem
po otworze szyjki.
- Uprzedź jakoś, kiedy następnym razem postanowisz mnie ignorować dla
mojego
własnego dobra? Chce być przygotowana.
Potrzebowała ostrzeżenia? Więc bycie ignorowaną przeze mnie było złe…
Uśmiechnąłem się.
- Rzeczywiście, tak będzie bardziej fair –
zgodziłem się.
- Dzięki –Powiedziała, patrząc na mnie. Wydawało się, że poczuła ulgę i
chciało mi
się śmiać z mojej własnej ulgi.
- Czy dostanę w zamian jedną szczerą odpowiedź? - zapytałem z
nadzieją.
- Strzelaj -przyzwoliła.
- Zdradź mi choć jedną ze swoich hipotez.
Zarumieniła się. - O nie.
- Poproszę o inny zestaw pytań.
- Obiecałaś, i nie określiłaś kategorii – wykłócałem się.
- Sam nie dotrzymujesz obietnic– odpyskowała.
Tu mnie miała.
- Jedna mała hipoteza. Nie będę się śmiał.
- Będziesz, będziesz –wydawała się być tego pewna, choć ja nie
widziałem w tym nic
śmiesznego.
Dałem perswazji drugą szansę. Spojrzałem jej głęboko w oczy- co było
łatwe bo ma
tak głębokie spojrzenie i wyszeptałem. -Proszę.
Zamrugała a jej twarzy zabrakło wyrazu.
Cóż, nie takiej reakcji się spodziewałem.
- Co? -zapytała. Wyglądała jakby kręciło jej się w głowie. Co było z nią nie
tak?
Ale jeszcze się nie poddałem.
- Proszę, zdradź mi jedną ze swoich hipotez– prosiłem ją moim miękkim,
łagodnym

background image

głosem, wciąż patrząc jej w oczy.
Ku mojemu zdumieniu i uciesze, w końcu podziałało.
- Czy ja wiem, ugryzł cię radioaktywny pająk?
Komiksy? Nic dziwnego, że myślała, że będę się śmiał.
- Niezbyt to oryginalny pomysł – oszukałem ją, starając się ukryć własną
ulgę.
- Sorry,
nic więcej nie przychodzi mi do głowy –powiedziała, poddają się.
Jeszcze większa ulga. Mogłem się znów z nią podroczyć.
- Nie zbliżyłaś się do rozwiązania zagadki nawet o milimetr.
- Żadnych pająków?
- Żadnych.
- Zero radioaktywności?
- Nic z tych rzeczy.
- Cholera – westchnęła ciężko.
- Kryptonit też mnie nie martwi –powiedziałem szybko, zanim zaczęłaby
pytać o
ugryzienia i wtedy musiałem zacząć się śmiać, bo myślała, że jestem
superbohaterem.
- Miałeś się nie śmiać, pamiętasz?
Złączyłem usta.
- Kiedyś zgadnę –obiecała.
A kiedy tak się stanie, powinna uciekać.
- Lepiej nie próbuj – powiedziałem, droczenie się skończyło.
- Bo co?
Byłem jej winny szczerość. Ciągle starałem się uśmiechać, by moje słowa
nie
brzmiały jak groźba.
- A jeśli nie jestem pozytywnym bohaterem komiksu, tylko jedną z tych
mrocznych
postaci, z którymi walczy?
Na chwilę wyostrzyła wzrok a jej wargi się rozwarły.
-Oh –powiedziała.
I po sekundzie dodała –Rozumiem.
Zdecydowanie mnie zrozumiała.
- Tak? - zapytałem, starając się ukryć agonię.
- Jesteś niebezpieczny? -zgadła. Jej oddech się przyśpieszył, serce
zaczęło mocniej
bić.
Nie mogłem jej odpowiedzieć. Czy to był mój ostatni moment z nią? Czy
teraz
ucieknie? Czy wolno mi powiedzieć jej, że ją kocham, zanim odejdzie?
Czy to przerazi
ją jeszcze bardziej?
- Ale nie jesteś zły - wyszeptała, potrząsając głową, żadnego strachu w jej
czystym
spojrzeniu. - Nie, w to nie uwierzę.

background image

-Mylisz się –wyszeptałem.
Oczywiście, że byłem zły. Nie byłem teraz uradowany, kiedy myślała o
mnie lepiej
niż na to zasługiwałem. Gdybym był dobry, trzymałbym się od niej z
daleka.
Spojrzałem na blat, sięgnąłem po nakrętkę od butelki i jako wymówkę,
zacząłem
kręcić nią jak bąkiem. Nie odsunęła ręki, gdy moja była blisko. Nie bała
się mnie.
Jeszcze nie.
Patrzyłem się na nakrętkę, zamiast na nią. Moje myśli pokazywały zęby.
Uciekaj Bello, uciekaj.
Ale nie umiałem powiedzieć tego na głos.
Wstała na równe nogi.
- Spóźnimy się na lekcję – powiedziała, gdy już zacząłem myśleć, że w
jakiś sposób
usłyszała moje ciche ostrzeżenie
- Ja nie idę
- Czemu?
Bo nie chcę Cię zabić.
-
Dobrze człowiekowi robi powagarować od czasu do czasu.
Żeby być precyzyjnym, dobrze dla ludzi gdy wampiry znikają, w dni gdy
rozlewana jest ludzka krew. Pan Banner sprawdzał dziś grupy krwi. Alice
już opuściła
swoje poranne zajęcia
- Ja tam nie wagaruję– powiedziała. Nie zdziwiło mnie to. Była
odpowiedzialnazawsze
robiła to, co należało zrobić.
Była moim przeciwieństwem.
- W takim razie do zobaczenia. –powiedziałem, starając się wyglądać na
wyluzowanego, znów patrzyłem na nakrętkę.
A tak przy okazji, ubóstwiam Cię…w przerażający i niebezpieczny
sposób.
Zawahała się i przez chwilę miałem nadzieję, że jednak ze mną zostanie.
Ale dzwonek zadzwonił i pognała do klasy.
Poczekałem aż wyszła i schowałem nakrętkę do kieszeni, pamiątkę
najważniejszej
rozmowy i wyszedłem na deszcz, do mojego samochodu.
Włączyłem moją ulubioną, uspokajającą płytę - tę samą jaką słuchałem
pierwszego
dnia- dawno nie słuchałem piosenek Debussy. Inne nuty chodziły mi po
głowie,
fragment melodii, która mnie zadowalała i intrygowała. Ściszyłem radio by
posłuchać muzyki w mojej głowie, grającą z fragmentem muzyki, dopóki
nie
powstanie pełniejsza harmonia.

background image

Instynktownie, moje palce poruszały się w powietrzu, wyobrażając sobie
klawisze
pianina.
Nowa kompozycja się klarowała, gdy nagle zawładnęła mną fala
psychicznego
cierpienia.
Szukałem nadchodzącego zmartwienia.
Czy ona zemdleję? Co zrobić?
Mike panikowałam.
Sto, jardów stąd, Mike Newton upuszczał wiotkie ciało Belli. Upadła,
nieodpowiedzialnie na mokry cement, miała zamknięte oczy a ciało
kredowo białe,
niczym zwłoki.
Prawie wyrwałem drzwi od samochodu.
- Bella? – wykrzyknąłem.
Na jej martwej twarzy, nie pojawiała się żadna zmiana po tym jak
wykrzyknąłem
jej imię.
Całe moje ciało stało się zimniejsze niż lód.
Byłem świadomy, że sprawiłem Mikowi przykrą niespodziankę, gdy w furii
przejrzałem jego myśli. Gdyby zrobił jej krzywdę, unicestwiłbym go.
- Co jej jest? Co się stało? –zażądałem odpowiedzi, ciągle skupiając się na
jego
myślach. Chodzenie w ludzkim tempie, było takie irytujące. Nie
powinienem skupiać
się na podchodzeniu bliżej.
Wtedy usłyszałem bicie jej serca, a nawet jej oddech. Spostrzegłem, że
zaciska
zamknięte powieki jeszcze mocniej. To trochę uspokoiło moją panikę.
Zobaczyłem przebłysk wspomnieć Mike’a, obrazy z Sali biologicznej.
Głowa Belli
na naszej ławce, jej jasna twarz zmieniająca odcień na zielony. Czerwone
krople na
białych kartkach.
Sprawdzanie grupy krwi.
Zatrzymałem się, wstrzymując oddech. Jej zapach to było jedno, jej
kwiecista krew
to było drugie. Razem to było trzecie.
- Chyba zemdlała– powiedział Mike zarówno zatroskany jak i urażony. -
Dziwne,
nawet nie zdążyła sobie nakłuć tego palca.
Naszła mnie ulga, znów odetchnąłem, smakując powietrza. Ach, czułem
jedynie
delikatny zapach małej rany Mike’a Newtona. Jedyne, co mogło mnie
przyciągnąć.
Przyklęknąłem obok niej a Mike krążył nade mną, wściekły z powodu
mojej

background image

interwencji.
-Bello, słyszysz mnie?
-Nie- wyjąkała– Daj mi spokój.
Ulga była tak rozkoszna, że zacząłem się śmiać. Wszystko było z nią w
porządku.
- Prowadziłem ją właśnie do pielęgniarki- powiedział Mike.- Ale nie
chciała iść
dalej.
- Zastąpię cię. Wracaj do klasy- powiedziałem z odrzuceniem.
Mike zazgrzytał zębami.- Ale to ja ją miałem zaprowadzić.
Nie miałem zamiaru dłużej kłócić się z tym nieudacznikiem.
Podekscytowany i przerażony, w połowie wdzięczny, w połowie
zasmucony
tarapatami, które spowodowały, że dotykanie jej było koniecznością.
Delikatnie
podniosłem Bellę z podłogi, trzymałem ją w ramionach, dotykając tylko
jej ubrań,
trzymając dystans między nami, jak tylko było to możliwe. Kroczyłem w
równym
tempie, śpieszyłem się by zapewnić jej bezpieczeństwo- innymi słowy by
była z dala
ode mnie.
Otworzyły oczy ze zdumieniem.
- Postaw mnie na ziemi!- zażądała ze słabym głosem-znów zawstydzona,
co można
było odczytać z wyrazu jej twarzy. Nie lubiła okazywać słabości.
Ledwie słyszałem głos protestującego Mike’a.
- Wyglądasz okropnie - powiedziałem jej wyszczerzając zęby w uśmiechu,
bo nic jej
nie było, poza słabą głową i żołądkiem.
- Puść mnie, do cholery!- powiedziała. Usta miała całe białe.
- A więc mdlejesz na widok krwi? – Czy może być jeszcze bardziej
ironicznie?
Zamknęła oczy i zacisnęła usta.
- I to nawet nie swojej własnej?- dodałem, jeszcze bardziej się
uśmiechając.
Byliśmy naprzeciwko gabinetu. Drzwi były uchylone i podtrzymywane
przez
podpórkę, więc wykopałem ją z drogi.
Pani Cope podskoczyła, przestraszona.
- Matko Boska! – nie mogła złapać tchu, gdy ujrzała kruchą dziewczynę w
moich
ramionach.
- Zasłabła na lekcji biologii – wyjaśniłem, zanim zaczęła wyobrażać sobie
za wiele.

background image

Pani Cope podbiegła by otworzyć drzwi do gabinetu pielęgniarki. Bella
znów
otworzyła oczy, obserwowała ją. Usłyszałem wewnętrzne zdziwienie
starszej
pielęgniarki, gdy delikatnie kładłem dziewczynę na zniszczonym łóżku.
Jak tylko
wypuściłem Bellę z mych ramion, zadbałem o jak największy dystans
między nami.
Moje ciało było zbyt podekscytowane, zbyt zachęcone, moje mięśnie były
napięte a
jad napływał. Była taka ciepła i pachnąca.
- To nic takiego - uspokoiłem Panią Hammond. - Zrobiło jej się tylko
niedobrze i
zakręciło w głowie. Ustalali dziś grupy krwi na biologii.
Przytaknęła, teraz wszystko było dla niej jasne. - Tak, tak, zawsze się
jedno takie
trafi.
I oczywiście musiała to być Bella. Podtrzymywałem śmiech.
-Poleż sobie chwilkę, słoneczko-powiedziała Pani Hammond. - Samo
minie.
- Wiem, wiem – westchnęła Bella.
- Często ci się to zdarza?- spytała pielęgniarka.
- Czasami - przyznała Bella.
Zakaszlałem, by ukryć śmiech. To przykuło uwagę pielęgniarki.
- Możesz już wrócić na lekcję - powiedziała.
Spojrzałem jej prosto w oczy i skłamałem bez zażenowania. - Mam z nią
zostać.
Hmm…zastanawiam się…no dobrze.
Pani Hammond przytaknęła.
Działo to na nią świetnie. Czemu Bella musi być taka trudna?
- Przyniosę ci trochę lodu na czoło, złotko-powiedziała pielęgniarka,
wyraźnie nie
czuła się dobrze, patrząc mi oczy-w ten sposób powinni zachowywać się
ludzie- i
wyszła z pokoju.
- Miałeś rację- wyjęczała Bella i znów zamknęła oczy.
Co miała na myśli? Myślałem o najgorszej konkluzji- w końcu zgodziła się
z moimi
ostrzeżeniami
- Zwykle mam- powiedziałem, starając się być ciągle rozbawiony, ale
zabrzmiało to
gorzko.
- A o co dokładniej chodzi?
- Te wagary to był jednak dobry pomysł- westchnęła.
Ach, znowu ulga.
Zamilkła. Tylko oddychała powoli. Usta jej się zaróżowiły. Usta wyszły z

background image

równowagi, dolna warga była zbyt pełna w porównaniu do górnej. Patrząc
na jej usta,
poczułem się dziwnie. Miałam ochotę podjeść do niej bliżej, co nie było
dobrym
pomysłem.
- Przestraszyłem się trochę - powiedziałem, by wznowić rozmowę, tak by
znów
usłyszeć jej głos- gdy zobaczyłem cię z Newtonem. Wyglądało to tak,
jakby ciągnął
twoje zwłoki do lasu, żeby je gdzieś zakopać.
-Ha... Ha... –powiedziała.
- Serio. Byłaś bardziej zielona na twarzy niż niejeden trup. Myślałem już,
że będę
musiał cię pomścić- a zrobiłbym to.
-Biedny Mike- wytchnęła.- Musi być wściekły.
Ogarnęła mnie furia, ale szybko ją powstrzymałem. Jej troska wynikała ze
współczucia. Była miła. To wszystko.
- Nie ma co, facet mnie nienawidzi- powiedziałem jej, rozbawiony.
- Skąd wiesz?
-Było to widać po jego minie.
To prawdopodobnie mogłaby być prawda, że odczyt wyrazu jego twarzy
dałby mi
wystarczająco dużo informacji by dojść do takiej dedukcji. Cała praktyka
z Bellą,
wyostrzała moją zdolność do odczytywania ludzkich reakcji.
- Jak nas zauważyłeś? Miałeś się urwać z lekcji.
Jej twarz wyglądała już lepiej, zielony odzień znikał z pół przezroczystej
twarzy.
- Siedziałem w aucie. Słuchałem muzyki.
Zmienił się wyraz jej twarzy, jakby moja zwyczajna odpowiedz zdziwiła
ją w jakiś
sposób.
Gdy Pani Hammond wróciła z zimnym okładem, znów otworzyła oczy.
- Proszę bardzo- powiedziała pielęgniarka, kładąc jej kompres na czole. -
Wyglądasz
dużo lepiej.
- Chyba już wszystko w porządku - oświadczyła Bella siadając i
odpychając od
siebie kompres. Nie lubiła, gdy ktoś się o nią troszczył.
Pomarszczone ręce pani Hammond zatrzepotały w kierunku Belli, by
położyć ją z
powrotem, ale pani Cope otworzyła drzwi i zajrzała do środka.
Z jej pojawieniem nadszedł zapach świeżej krwi, zwykły powiew.
Niewidoczny, w biurze za nią, Mike Newton wciąż był wściekły, chciał by
ciężki
chłopak, którego teraz przyniósł, był dziewczyną, która była tu ze mną.

background image

- Mamy następnego-powiedziała pani Cope.
Bella szybko zeskoczyła z kozetki, chętna by wyjść z centrum
zainteresowania.
- Proszę- powiedziała, oddając pani Hammond kompres. -Już go nie
potrzebuję.
Mike chrząchnął, gdy w połowie wepchnął Lee Stephena przez drzwi.
Krew ciągle spływała z dłoni Lee, odpadając wzdłuż jego talii.
-Cholera- to był mój sygnał do wyjścia i wydawało się, że również Belli- -
Bello,
wyjdź do sekretariatu, dobra?
Rzuciła mi zdziwione spojrzenie.
- Zaufaj mi. No, idź już.
Odwróciła się i wymknęła przez zamykające się za nowo przybyłymi
drzwi,
pośpiesznie udała się do biura. Szedłem kilka cali za nią. Jej włosy
musnęły moją
rękę…
Odwróciła się by spojrzeć mi w oczy, wciąż miała oczy szeroko otwarte.
- Kurczę, posłuchałaś mnie- to był pierwszy raz.
Zmarszczyła swój mały nosek.- Poczułam zapach krwi.
Patrzyłem na nią zdziwiony. - Ludzie nie potrafią wyczuć zapachu krwi.
- No cóż, ja potrafię. To od niego mnie mdli. Krew pachnie jak rdza... i
sól.
Zamarłem, ciągle się gapiłem.
Czy ona w ogóle była człowiekiem? Wyglądała jak człowiek. Była miękka
jak
człowiek. Pachniała jak człowiek, cóż nawet lepiej. Zachowywała się jak
człowiek…no
prawie.
Ale nie myślała jak człowiek i tak nie reagowała.
Ale czy miałem inne opcje?
-Co jest? – spytała.
- Nic, nic.
Przerwał nam Mike Newton, wszedł po pokoju ze swoimi agresywnymi i
pełnymi
żalu myślami.
- Wyglądasz dużo lepiej- powiedział do niej po niemiłym tonem.
Moje ręce zadrżały, miałam ochotę nauczyć go trochę manier. Musiałem
uważać na
siebie, bo skończyło by się tak, że zabiłbym tego nieprzyjemnego
chłopaka.
-Tylko nie wyciągaj ręki z kieszeni - powiedziała. Przez jedną, szaloną
sekundę
myślałem, że mówi do mnie.
- Już nie krwawi- burknął. -Wracasz na lekcję?
- Chyba żartujesz. Zaraz musiałabym tu wrócić.

background image

To było bardzo dobre. Myślałem, że stracę całą godzinę bycia z nią, a w
zamian
dostałem jeszcze czas ekstra. Poczułem się jak zachłanny skąpiec
walczący o każdą
minutę.
- No tak...wymruczał Mike. - To co, jedziesz nad to morze?
Ach, mieli plany. Z miejsca ogarnął mnie gniew. Ale to była wycieczka
grupowa.
Widziałem to w głowach innych uczniów. Nie chodziło tylko o ich dwoje.
Wciąż byłem
wściekły.
Oparłem się o kontuar, stałem bez ruchu, starając się odzyskać panowanie
nad
sobą.
- Jasne, przecież obiecałam- złożyła mu obietnicę.
Więc, jemu też powiedziała tak. Zazdrość piekła, bardziej niż pragnienie.
Nie, to
tylko wyjście grupowe, przekonywałem sam siebie. Po prostu spędza
dzień z
przyjaciółmi. Nic więcej.
- Zbiórka jest w sklepie ojca o dziesiątej. I Cullenowie nie są zaproszeni.
-
Będę na pewno - powiedziała.
- No to do zobaczenia na WF - ie.
- Na razie - odpowiedziała mu.
Przygarbiony wszedł do klasy, jego myśli były pełne gniewu.
Co ona widzi w tym dziwaku? Jasne jest bogaty, tak myślę. Dziewczyny
myślą, że jest
gorący, ale ja tego nie widziałam. Zbyt…zbyt idealny. Założę się, że
jego ojciec
eksperymentuje z chirurgię plastyczną na nich wszystkich. Wszyscy byli
tacy biali i piękni.
To nie jest naturalne. A on w pewnym sensie…wyglądał przerażająco.
Czasami, jak się na
mnie gapi, mógłbym przysiądź, że myśli o tym ,żeby mnie zabić…
Dziwak.
Mike nie był całkowicie nieprecyzyjny.
- WF- Bella jąknęła.
Spojrzałem na nią, znów było jej smutno z jakiegoś powodu. Nie byłem
pewien
dlaczego, ale wydawało się jasne, że nie chce iść na następne zajęcia z
Mikem, a ja
miałem plan.
Podszedłem do niej i pochyliłem nad niej twarzą, ciepło jej skóry
promieniowało do
moich ust. Nie śmiałem oddychać.
- Zajmę się tym - wyszeptałem. - Siadaj i postaraj się wyglądać blado.

background image

Zrobiła tak jej poradziłem, usiadłam na jednym z chybotliwych krzesełek
i oparła
głowę o ścianę kiedy, za mną pani Cope wróciła z zaplecza i wróciła do
swojego biurka.
Z zamkniętymi oczami Bella wyglądała, jakby znowu zemdlała. Nie
wróciły jej jeszcze
pełne kolory.
Odwróciłem się do sekretarki. Miałem nadzieje, że Bella zwróci na to
uwagę,
pomyślałem sardonicznie. Tak człowiek powinien
zareagować.
- Proszę pani?- spytałem, znów używając głosu pełnego perswazji.
Zatrzepotała rzęsami, a serce zaczęło bić jej mocniej. Zbyt młody,
opanuj się!
- Tak?
To było interesujące. Kiedy puls Shelley Cope się przyśpieszył, było to
dlatego, że jej
się fizycznie podobałem, nie dlatego, że się mnie bała. Przywykłem do
tego w
towarzystwie kobiet…ale do tej pory nie myślałem ,że to mogłoby być
wyjaśnieniem na
przyśpieszone bicie serca Belli.
Raczej mi się to podobało. Za bardzo. Uśmiechnąłem się, a oddech pani
Cope stał
się głośniejszy.
- Bella ma zaraz WF, a moim zdaniem nie jest jeszcze w formie. Czy nie
powinienem odwieźć jej do domu? Byłaby pani tak dobra i usprawiedliwiła

nieobecność? Patrzyłem w jej głębokie oczy, ciesząc się ze spustoszenia
jakie
zapanowało w jej myślach. Czy było możliwe, że Bella?
Pani Cope głośno przełknęła ślinę, zanim odpowiedziała.- Czy ciebie też
usprawiedliwić?
- Nie trzeba. Mam lekcję z panią Goff. Nie będzie robić problemów.
Teraz nie zwracałem na nią uwagi. Odkrywałem te nowe możliwości.
Hmm.
Chciałbym wierzyć, że wydawałem się dla Belli atrakcyjny, tak jak dla
innych ludzi,
ale jeśli chodziło o Bellę, czy kiedykolwiek zachowywała się jak inni
ludzie? Nie
mogłem robić sobie nadziei.
-Słyszałaś, Bello? Wszystko załatwione. Lepiej ci już?
Bella przytaknęła słabo - trochę przesadziła.
- Możesz iść czy znów wziąć cię na ręce? -zapytałem, rozbawiony jej
fatalnymi
zdolnościami aktorskimi. Wiedziałem, że będzie chciała iść- nie chciałaby
pokazać

background image

słabości.
- Poradzę sobie - powiedziała.
Znów miałem rację. Byłem w tym coraz lepszy. Wstała, wahając się przez
chwilę,
jakby chciała sprawić swoją równowagę. Przepuściłem ją drzwiach i
wyszedłem na
deszcz.
Patrzyłem jak uniosła głowę ku kroplą deszczu, oczy miała zamknięte a
na ustach
pojawił się lekki uśmiech. Co ona sobie myślała?
Było w tym zachowaniu
coś dziwnego
i szybko zorientowałem się, dlaczego taka postawa była dla mnie
nowością. Normalne,
ludzkie dziewczyny nie wystawiłby twarzy do mżawki, zwykłe
dziewczyny nosiły
makijaż, nawet w takim wilgotnym miejscu, jak tutaj.
Bella nigdy nie nosiła makijażu, nie żeby powinna. Przemysł kosmetyczny
zarabiał
miliardy dolarów rocznie na kobietach, która chciałby mieć taką cerę jak
ona.
- Dziękuję - powiedziała, uśmiechając się do mnie. - Niemal warto było
zasłabnąć,
żeby opuścić WF.
Rozglądałem się po campusie, zastanawiając się jak tu przedłużyć czas
spędzony z
nią.
- Do usług - powiedziałem.
- Pojechałbyś z nami nad to morze? Wiesz, w tę sobotę?- wydawało się,
jakby miała
nadzieje.
Jej nadzieja była jak balsam. Chciała być ze mną, nie z Mikem
Newtonem. I
chciałem powiedzieć tak. Ale trzeba było przemyśleć kilka spraw. Po
pierwsze, w
sobotę będzie świeciło słońce…
- Dokąd tak dokładnie jedziecie?- starałem się brzmieć nonszalancko,
jakby mnie
to nie interesowało. Jednak Mike powiedział plaża. Marne szanse by
uniknąć tam
światła słonecznego.
- Na plażę nr 1 w La Push.
Cholera. W takim razie to nie możliwe.
Poza tym, Emmett byłby poirytowany, gdybym zmienił nasze plany.
Spojrzałem na nią, wymuszając uśmiech. - Nie sądzę, żebym był
zaproszony.
Westchnęła, już zrezygnowana.- Przecież dopiero co cię zaprosiłam.

background image

- Dość już zaleźliśmy Mike'owi za skórę w tym tygodniu. - Nie chcemy
chyba, żeby
stracił cierpliwość, prawda? Pomyślałem, że chętnie trzepnąłbym
biednego Mike’a i
taka wizja w mojej głowie mnie cieszyła.
- A tam Mike - powiedziała, znów z odrzuceniem. Uśmiechałem się
szeroko.
I zaczęła odchodzić ode mnie. Nie myśląc co robię, dosiągłem ją i
złapałem ją za tył
kurtki.
-A dokąd to?- byłam prawie wściekły, że mnie opuszczała. Nie spędziłem z
nią
wystarczająco dużo czasu. Nie mogła odejść, nie teraz.
-No, jadę do siebie - powiedziała zmieszana, tak jakby to powinno mnie
zmartwić.
-Nie słyszałaś, jak obiecywałem, że odstawię cię do domu? Myślisz, że
pozwolę ci
kierować w takim stanie?- Wiedziałem, że to się jej nie spodoba, ta
wzmianka o jej
słabości. Ale i tak potrzebowałem trochę praktyki przed wyjazdem do
Seattle.
Musiałem sprawdzić czy zdołam przebywać blisko niej w zamkniętym
pomieszczeniu.
To była dużo krótsza podróż.
- W jakim znowu stanie?- zapytała. - I co będzie z furgonetką?
- Poproszę Alice, żeby ją odwiozła-pociągnąłem ją delikatnie do
samochodu,
zauważyłem, że chodzenie do przodu, sprawia jej wystarczająco dużo
kłopotu.
- Przestań!- zażądała, wykręcała się, prawie się potykając. Wyciągnąłem
jedną rękę
by ją złapać, ale sama doprowadziła się do porządku. Nie powinienem
szukać
wymówek, by móc ją dotknąć. Przypomniałem sobie jak pani Cope na
mnie reaguje,
ale szybko odetchnąłem od siebie te myśli. Wiele przemyśleń czekało na
mnie w tej
sprawie. Puściłem ją obok samochodu, ale uderzyła się o drzwi
samochodu.
Muszę być w stosunku do niej jeszcze bardziej ostrożny, bo do tego
wszystkiego
dochodzi jej marne poczucie równowagi…
- Boże, ale z ciebie tyran!
- Są otwarte.
Usiadłem na swoim miejscu i uruchomiłem samochód. Stała nieruchomo,
wciąż na

background image

zewnątrz, ale rozpadało się jeszcze mocniej, a wiedziałem, że nie lubi
ani zimna ani
wilgoci. Z włosów spływała jej strużka wody, deszcz przyciemnił jej
włosy.
- Nic mi nie jest! Sama się odwiozę!
Oczywiście, że była w stanie- ale ja nie byłem w stanie dać jej odejść.
Opuściłem szybę i pochyliłem się nad siedzeniem pasażera. - No już,
wsiadaj.
Zwęziła wzrok, domyśliłem się, że zastanawia się czy uciekać czy nie.
- Przywlokę cię z powrotem- ucieszyłem się, gdy zobaczyłem zmartwiony
wyraz
twarzy, gdy zdała sobie sprawę, że mówię poważnie. Uniosła podbródek
do góry i
wsiadła do samochodu. Woda skapywała z jej włosów na skórę a włosy
skrzypiały.
- Niepotrzebnie zawracasz sobie głowę - powiedziała chłodno. Pod urazą,
wyglądała
na zażenowaną.
Włączyłem ogrzewanie, by nie czuła się niekomfortowo i muzykę, jako
dobre tło.
Kierowałem się ku wyjściu, obserwując ją kątem oka. Uparcie, wypchnęła
dolną
wargę. Patrzyłem na nią, analizując co wtedy czuję…znów przypominając
sobie
reakcję sekretarki…
Nagle spojrzała na radio, uśmiechnęła się i wyostrzyła wzrok.
- Clair de Lune?- zapytała.
Fanka muzyki klasycznej?- Znasz Debussy?
- Nie za dobrze - przyznała. - Moja mama często słucha w domu muzyki
poważnej,
ale po tytułach znam tylko swoje ulubione kawałki.
- Ja też ten lubię. Patrzyłem na deszcz, myśląc o tym. Miałem coś
wspólnego z tą
dziewczyną. A zaczynałem myśleć, że jesteśmy przeciwieństwami na
wszystkich
frontach.
Wydawało się, że się trochę zrelaksowała, znów patrzyła na deszcz.
Wykorzystałem
jej chwilowe rozkojarzenie, by poeksperymentować z oddychaniem.
Inhalowałem
spokojnie przez nos.
Wystarczyło.
Przycisnąłem mocniej kierownice. Deszcz spowodował, że pachniała
jeszcze lepiej.
Nie myślałem, że jest to możliwe. Głupota, nagle wyobraziłem sobie jak
mogłaby

background image

smakować. Starałem się przełknąć ślinę, mimo piekącego gardła, starałem
się myśleć o
czymś innym.
- Jaka jest twoja matka?- zapytałem w roztargnieniu.
Bella się uśmiechnęła. - Hm. Fizycznie jesteśmy do siebie bardzo
podobne, z tym, że
ona jest ładniejsza.
Wątpiłem w to.
- Mam w sobie zbyt dużo z Charliego- kontynuowała.
- Mama jest też bardziej otwarta niż ja, śmielsza- w to też wątpiłem.-
Jest
nieodpowiedzialna i nieco ekscentryczna, a w kuchni robi dzikie
eksperymenty. No i
jest moją najlepszą przyjaciółką. Jej głos stał się melancholijny,
zmarszczyła czoło.
Znów, brzmiała bardziej jak rodzic, nie jak dziecko.
Zatrzymałem się przed jej domem, trochę za późno zorientowałem się
czy to nie
podejrzane, że wiedziałem gdzie mieszka. Nie, nie w takim małym
mieście, poza tym
jej ojciec był osobą publiczną…
- Ile masz lat, Bello? -Musiała być starsza od swoich rówieśników. Może
późno
poszła do szkoły, albo nie zdała…ale to by nie pasowało.
-Siedemnaście - odpowiedziała.
- Nie zachowujesz się jak siedemnastolatka.
Zaśmiała się.
- Co jest?
- Mama powtarza zawsze, że urodziłam się jako trzydziestopięciolatka i z
roku na
rok robię się coraz bardziej poważna. –Znów się zaśmiała a potem
westchnęła. - Cóż,
ktoś w domu musi być dorosły.
Rozjaśniła mi sytuację. Teraz to rozumiałem…nieodpowiedzialna matka,
wyjaśniała
dojrzałość Belli. Musiała szybko dorosnąć, by zostać opiekunką. Dlatego
nie lubiła gdy
ktoś opiekował się nią- uważała, że to jej zadanie.
- Ty też nie przypominasz przeciętnego licealisty- powiedziała,
wyciągając mnie z
zadumy.
Skrzywiłem się. Cokolwiek odkryłem u niej, w zamian ona odkrywała dwa
razy
więcej. Zmieniłem temat.
- Dlaczego twoja matka wyszła za Phila?

background image

Zawahała się, zanim udzieliła odpowiedzi. - Mama... ma duszę bardzo
młodej osoby.
A przy Philu czuje się chyba jeszcze młodziej. Jak by nie było, szaleje na
jego punkcie.
Wyrozumiale pokręciła głową.
- Nie masz nic przeciwko?- zastanowiłem się.
- Czy to ważne?- zapytała. - Chcę, żeby była szczęśliwa. A to właśnie jego
najwyraźniej potrzeba jej do szczęścia.
Brak egoizmu zszokowałby mnie, gdybym nie zdążył nauczyć się czegoś o
jej
charakterze.
- Bardzo ładnie z twojej strony. Ciekawe...
- Co?
- Czy zachowałaby się w podobny sposób, gdyby chodziło o ciebie? Jak
sądzisz?
Zaaprobowałaby twój wybór?
To było głupie pytanie, nie umiałem zadać go swobodnie. Jak głupie było
nawet
rozważanie, że ktoś zaakceptowałby mnie dla swojej córki. Jak głupie
było myślenie, że
Bella mogłaby wybrać mnie.
- Chyba tak- wyjąkała, szukając mojego spojrzenia. Strach…albo
przyciąganie?
-Ale jest w końcu matką. Z rodzicami to trochę inna sprawa-skończyła.
Zmusiłem się do uśmiechu.- No co, nie przeraziłby jej absztyfikant z
piekła rodem?
Uśmiechnęła się szeroko. - Z piekła rodem, czyli co? Taki gość z tatuażami
i masą
kolczyków w twarzy? Bardzo nonszalancja definicja, moim zdaniem. -
Definicje mogą
być rożne. - A jaka jest twoja?
Zawsze zadawała złe pytania. Albo właśnie dobre. Takie, na które nie
chciałem
udzielać odpowiedzi.
- Uważasz, że można by się mnie bać?- zapytałem, starając się delikatnie
uśmiechnąć.
Przemyślała to zanim odpowiedziała mi poważnym głosem-- Hm... Myślę,
że tak,
gdybyś się postarał.
Też byłem poważny. - A teraz się mnie boisz?
Odpowiedziała od razu, tej wypowiedzi nie przemyślała- Nie.
Uśmiechnąłem się z łatwością. Nie myślałem, że mówiła całkowitą
prawdę, ale z
drugiej strony też całkowicie nie kłamała. Bała się wystarczająco, by
przynajmniej

background image

chcieć odejść. Zastanawiałem się jakby się czuła, gdyby dowiedziała się,
że właśnie
rozmawia z wampirem. Wewnątrz przestraszyłem się, wyobrażając sobie
jej reakcję.
-To, co, może teraz ty opowiesz mi o swojej rodzinie? Z tego, co wiem,
twoja
historia bije moją na głowę.
Na pewno, bardziej przerażająca.
- Co chciałabyś wiedzieć?- zapytałem ostrożnie.
- Cullenowie cię adoptowali, tak?
- Tak.
Zawahała się, po czym spytała cicho - Co stało się z twoimi rodzicami?
To nie było takie trudno, nie musiałem nawet kłamać. - Zmarli wiele lat
temu.
-Przykro mi- wyszeptała, przejęta tym, że mogła mnie zranić
Martwiła się o mnie.
- Nie pamiętam ich za dobrze - zapewniłem ją. - Od lat za rodziców mam
Carlies'a
i Esme.
- I kochasz ich- wydedukowała.
Uśmiechnąłem się. - Tak. To para ludzi najlepszych pod słońcem.
- Masz szczęście.
- Wiem. Jeśli chodziło o rodziców, rzeczywiście miałem szczęście.
- A twoje rodzeństwo?
Jeśli zacznie wyciągać ode mnie więcej szczegółów, będę musiał kłamać.
Spojrzałem na zegarek, serce mi się rozdarło, że mój czas z nią dobiegł
końca.
- Moje rodzeństwo, a także Jasper i Rosalie, nie będą zachwyceni, jeśli
każę im
czekać w deszczu.
- Och, przepraszam. Już mnie nie ma.
Ale się nie ruszyła. Też nie chciała by nasz wspólny czas się skończył.
Bardzo, ale to
bardzo mi się to podobało.
- I pewnie chcesz, żeby twoja furgonetka wróciła przed komendantem
Swanem,
żebyś nie musiała opowiedzieć mu o tym incydencie na biologii?
Uśmiechnąłem się
szeroko na wspomnienie jej zawstydzenia gdy była w moich ramionach.
- Pewnie już wie. W Forks nie da się mieć tajemnic.- Wymówiła nazwę
miejscowości
z wyraźnym dystansem w głosie.
Zaśmiałem się słysząc te słowa. Rzeczywiście, żadnych sekretów.- Miłej
zabawy
nad morzem - spojrzałem na padający deszcz, wiedziałem, że nie będzie
trwało to już

background image

długo i bardzo mocno chciałem, by mogła nie być to prawda.- Oby pogoda
bardziej
sprzyjała opalaniu. -Cóż, będzie taka w sobotę. Będzie się jej podobało.
- Nie zobaczymy się jutro?
Zaniepokojenie w jej głosie, sprawiło mi przyjemność.
- Nie. Robimy sobie z Emmettem długi weekend.- Byłem zły na siebie, że
wcześniej
ułożyłem sobie plany. Mógłby je zmienić…ale w tych okolicznościach,
polowania nigdy
dość, poza tym moja rodzina wystarczająco martwiło moje zachowanie,
bez
okazywania w jaką obsesję popadam.
- Jakie macie plany?- nie wydawała się być zadowolona z mojej
odpowiedzi.
Dobrze.
- Jedziemy na Kozie Skały, to na południe od Rainier- Emmett miał chętkę
na sezon
polowania niedźwiedzie.
- No to bawcie się dobrze- powiedziała cichutko. Jej brak entuzjazmu
znów sprawił
mi przyjemność.
Patrzyłem na nią, czułem prawie agonię mówiąc jej nawet tymczasowe
dowidzenia .
Była taka delikatna i podatna na zranienia. Było mi bardzo ciężko spuścić
ją z zasięgu
wzroku, kiedy coś mogłoby się jej stać. Ale na razie, najgorsze co może
jej się
przydarzyć to bycie ze mną.
- Zrobisz coś dla mnie w ten weekend?- spytałem poważnie
Przytaknęła, zdezorientowana tonem mojego głosu.
Bądź pogodny.
- Nic obrażaj się, ale sprawiasz wrażenie osoby, która przyciąga wypadki
jak
magnes, więc postaraj się i nie wpadnij do oceanu albo pod samochód czy
coś tam,
dobra?- uśmiechnęłam się do niej ze skruchą, mają nadzieje, że nie
zauważy smutku
w moich oczach. Jak bardzo miałem nadzieje, że bycie z dala ode nie
byłoby dla niej
najlepsze, nie ważne co może jej się tam stać.
Uciekaj Bello, uciekaj. Kocham Cię zbyt mocno, dla Twojego lub mojego
dobra.
Była urażona moim droczeniem. Rzuciła mi wściekłe spojrzenie.
- Zobaczę, co da się zrobić- odburknęła, wyskakując z samochodu i
zatrzaskując
drzwi, tak mocno, jak tylko umiała.

background image

Jak wściekły kociak, który myśli, że jest tygrysem.
Okręciłem dłoń w koło kluczyka, który właśnie wyjąłem z kieszeni jej
kurtki,
uśmiechnąłem się i odjechałem
TRANS BY NATALIA DLA

http://www.twilightseries.fora.pl/

7. MELODIA

Musiałem czekać kiedy wróciłem do szkoły. Ostatnia godzina lekcji nie
skończyła się jeszcze. To się dobrze składało, bo miałem kilka rzeczy do

przemyślenia i potrzebowałem trochę samotności.
Jej zapach pozostał w samochodzie. Otworzyłem okna, pozwalając by mnie

zaatakował, próbując przyzwyczaić się do uczucia świadomego ognia w
moim

gardle.
Pociąg fizyczny.

To była kłopotliwa sprawa do rozmyślań. Tyle stron, tyle różnych znaczeń i
poziomów. Nie zupełnie to samo co miłość, ale związane ze sobą

nierozerwalnie.
Nie miałem pojęcia czy Bella była dla mnie atrakcyjna. Czy jej umysłowa

cisza
robiła się jakoś bardziej i bardziej frustrująca jak wpadałem w gniew? Lub

czy
był jakiś limit który w pewnym momencie bym osiągnął?

Starałem się porównać jej fizyczne reakcje z innymi, jak z sekretarką czy
Jessicą Stanley, ale było ono nie do rozstrzygnięcia. Te same znaki - zmienne

uderzenia serca i oddychania – mogły po prostu oznaczać strach, szok czy
niepokój tak samo jak zainteresowanie. Wydawało się nieprawdopodobne,

że

background image

Bella mogła się cieszyć myślami takimi jakie zwykle miała Jessica Stanley.
Mimo

wszystko, Bella świetnie wiedziała, że ze mną nie wszystko było w
porządku,

chociaż nie wiedziała dokładnie co. Dotknęła mojej lodowatej skóry i
odskoczyła z zimna.

A jednak… pamiętałem te fantazję, które mnie odrzucały, ale
rozpamiętywałem

je teraz z Bellą na miejscu Jessici…
Oddychałem teraz szybciej, ogień drapał mnie z góry na dół w gardle.

A co by było jeśli to Bella wyobrażała by sobie mnie obejmującego
ramionami

jej kruche ciało? Czuła mnie trzymającego ją blisko siebie, a potem
kładącego

moją rękę pod jej podbródkiem? Odgarniającego ciężką kurtynę jej
czarnych

włosów z jej rumieniącej się twarzy? Śledzącego linię jej pełnych warg
opuszkami palców? Przybliżającego moją twarz tak blisko jej, że mógłbym

poczuć jej ciepły oddech na ustach? Wciąż przybliżającego się…
Ale zaraz wyrwałem się z tych fantazji, wiedząc, tak jak wiedziałem kiedy

Jessica marzyła sobie o takich rzeczach, co by się stało jak bym się tak do
niej

zbliżył.
Atrakcyjność była niemożliwą rozterką, ponieważ ja już byłem atrakcyjny

dla
Belli w najgorszy z możliwych sposobów.

Czy chciałem żeby Bella była pociągająca dla mnie, jak kobieta dla
mężczyzny?

Nie, to było złe pytanie. Właściwe było czy powinienem chcieć by Bella była
dla mnie atrakcyjna w ten sposób i odpowiedzą było nie. Bo nie byłem

człowiekiem i to nie było w porządku w stosunku do niej.
Każdą cząstką mojego istnienia, pragnąłem być normalnym mężczyzną, tak

żebym mógł trzymać ja w moich ramionach bez ryzykowania jej życia.
Żebym

mógł snuć swoje własne fantazje, fantazje które nie skończyły by się
widokiem

jej krwi na moich rękach, jej krwią która była by widoczna w moich oczach.
Moja pogoń za nią była niewybaczalna. Jaki rodzaj związku mógłbym jej

oferować, kiedy nawet zwykły dotyk mógł się dla niej skończyć śmiercią?

background image

Objąłem głowę rękami.
To było nawet bardziej mylące, bo jeszcze nigdy nie czułem się tak ludzko

przez całe moje życie – nawet wtedy kiedy byłem człowiekiem, jak mogłem
sobie przypomnieć. Kiedy nim byłem, moje wszystkie myśli były zajęte

chwałą
żołnierską. Pierwsza Wojna Światowa szalała przez większą część mojego

okresu
dorastania i brakowało mi tylko 8 miesięcy do moich osiemnastych urodzin

kiedy hiszpańska grypa uderzyła… Miałem tylko niejasne wrażenia tych
ludzkich lat, ciemne wspomnienia które blakły z każdą mijającą dekadą.

Najjaśniej pamiętam moją matkę, i czułem wiekowy ból kiedy pomyślałem
o jej

twarzy. Przypominałem sobie blado jak bardzo nienawidziła przyszłości do
której ochoczo się wyrywałem, modląc się każdej nocy kiedy ona marzyła

żeby
ta „okropna wojna” się wreszcie skończyła… Nie miałem innych

wspomnień
innego rodzaju tęsknoty. Poza miłością mojej matki, nie było żadnej innej

która
mogła sprawić, że bym został…

To było dla mnie zupełnie nowe. Nie miałem żadnych podobieństw,
żadnych

porównań.
Miłość, którą czułem do Belli przyszła czysta, ale teraz wody były mętne.

Chciałem tak bardzo jej dotknąć. Czy ona czuła to samo?
To nie ma znaczenia, przekonywałem się nieustannie.

Spojrzałem na moje białe ręce, nienawidząc ich twardości, ich zimna, ich
nieludzkiej siły…

Podskoczyłem kiedy otworzyły się drzwi.
Ha. Złapałem Cię z zaskoczenia. Po raz pierwszy.

Pomyślał Emmett wślizgując się na siedzenie.
- Założę się, że Pani Goff myśli, że bierzesz narkotyki, byłeś tak

nieobliczalny
ostatnio. Co robiłeś?

- Robiłem… dobre uczynki.
Co?

- Opiekowałem się chorym, coś w tym rodzaju. – zachichotałem.
To go zmyliło jeszcze bardziej, ale wtedy zrobił wdech i poczuł zapach

rozchodzący się w samochodzie.

background image

- Och. Znów ta dziewczyna?
Skrzywiłem się.

To się robi coraz bardziej dziwne.
- I mnie to mówisz. – wymamrotałem.

Znów zaczerpnął powietrza.
- Hmm, ona ma jednak pewien smak, no nie?

Warknięcie wydobyło się z moich usta jeszcze zanim przeanalizowałem
jego

słowa, automatyczna reakcja.
- Spokojnie, dzieciaku. Tak tylko gadam.

Nadeszli inni. Rosalie wyczuła zapach i rzuciła mi wściekłe spojrzenie,
wciąż

nie mogąc dać sobie spokoju ze swoją irytacją. Zastanawiałem się jaki miała
teraz problem, ale wszystko co mogłem tylko usłyszeć to były tylko obelgi.

Nie podobała mi się także reakcja Jaspera. Tak jak Emmett, zauważył on
także

urok zapachu Belli. Nie żeby był on dla nich tak samo pociągający jak dla
mnie.

Zasmuciło mnie to, że dla nich też był taki słodki. Jasper nie miał tak silnej
woli…

Alice podskoczyła na moją stronę i wyciągnęła rękę w stronę kluczyków od
furgonetki Belli.

- Widziałam tylko, że byłam. – powiedziała, niejasno, jak to miała w
zwyczaju

– Będziesz musiał mi powiedzieć dlaczego.
- To nie oznacza, że…

- Wiem ,wiem. Poczekam. Nie potrwa to długo.
Westchnąłem i podałem jej kluczyki.

Podążyłem za nią do domu Belli. Deszcz uderzał jak milion małych
młoteczków, tak głośno, że może ludzki słuch Belli mógł nie usłyszeć

odgłosów
silnika furgonetki. Obserwowałem jej okno, ale nie wyjrzała przez nie.

Może jej
tam nie było.

Nie było żadnych myśli do usłyszenia.
Zrobiło mi się smutno, że nie mogłem ich usłyszeć chociaż na tyle, żeby się

upewnić czy była szczęśliwa lub chociaż bezpieczna.
Alice wdrapała się powrotem i popędziliśmy do domu. Drogi były puste,

więc

background image

zajęło nam to tylko parę minut. Weszliśmy razem do domu i rozeszliśmy się
do

naszych własnych rozrywek.
Emmett i Jasper byli w połowie swojej zawiłej rozgrywki szachowej, w

której
wykorzystywali osiem plansz – rozciągających się wzdłuż tylnej, szklanej

ściany
– i ich własne skomplikowane zasady. Nie pozwolili by mi grać; jedynie

wciąż
Alice chciała to robić.

Alice podeszła do swojego komputera, tuż w koncie przy nich i mogłem
usłyszeć jak jej monitory budzą się do życia. Pracowała nad projektem

garderoby
Rosalie, ale ta nie dołączyła do niej dzisiaj, żeby stać za nią i decydować o

cięciach i kolorach kiedy ręka Alice przesuwała się po wrażliwych
monitorach

(Carlisle i ja musieliśmy ulepszyć trochę system, tak żeby odpowiadała im
nasza

temperatura). Zamiast tego, dzisiaj Rosalie rozciągnęła się na sofie i zaczęła
przeskakiwać przez dwadzieścia kanałów na sekundę, nigdy się nie

zatrzymując.
Mogłem usłyszeć jej myśli w których debatowała czy nie pójść do garażu i

pokręcić jej BMW.
Esme była na górze, nuciła nad nowym zestawem niebieskich odbitek.

Po chwili Alice oparła głowę o ścianę i zaczęła bezgłośnie mówić o
następnych ruchach Emmetta – który siedział na podłodze tyłem do niej - do

Jaspera, który utrzymywał bardzo jednolity wyraz twarzy kiedy zbił
ulubionego

rycerza Emmetta.
A ja, po raz pierwszy od tak długiego czasu, że prawie się zawstydziłem,

usiadłem do wspaniałego fortepianu usytuowanego tuż przed wejściem.
Przebiegłem delikatnie ręką po klawiszach, sprawdzając tony. Wciąż był

perfekcyjnie nastrojony.
Na górze, Esme przerwała swoje zajęcia i przekrzywiła głowę.

Edward znów gra.
Pomyślała radośnie, szeroko się uśmiechając. Wstała od biurka i cicho

przemknęła się na szczyt schodów.
Dodałem harmonizującą się z resztą linię, pozwalając jej się przeplatać z

główną melodią.

background image

Esme westchnęła z radością, usiadła na górnym stopniu i oparła głowę o
balustradę.

Nowa piosenka. Już tak dawno . . . Co za cudowny ton.
Pozwoliłem by melodia podążyła w nowym kierunku, dodając linie

basowe.
Edward znów komponuje?

Pomyślała Rosalie, a jej zęby zacisnęły się w zaciętym oburzeniu.
W tej chwili się potknęła i mogłem usłyszeć jej ukrytą obrazę. Dlaczego

była
takim kiepskim nastroju w związku ze mną. Dlaczego zabicie Izabelli Swan

nie
ruszało wcale jej sumienia.

Z Rosalie, zawsze chodzi o próżność.
Muzyka gwałtownie się zatrzymała i zaśmiałem się zanim mogłem się

powstrzymać, ostre szczeknięcie uciechy, które szybko zanikło jak
przyłożyłem

rękę do ust.
Rosalie obróciła się żeby przeszyć mnie spojrzeniem, jej oczy błyszczały

furią.
Emmett i Jasper też obrócili się żeby popatrzeć, a ja usłyszałem zmieszanie

Esme. Była na dole w mgnieniu oka, obrzucając mnie i Rosalie
spojrzeniami.

- Nie przestawaj, Edward.- Zachęciła po napiętym momencie.
Zacząłem znów grać, odwracając się plecami do Rosalie, bardzo starając się

powstrzymać szeroki uśmiech pojawiający się na mojej twarzy. Zerwała się
szybko na nogi i wypadła z pokoju, bardziej zła niż zażenowana. Ale mimo

wszystko trochę jednak była.
Jeśli powiesz cokolwiek, zapoluję na Ciebie jak na psa.

Zdusiłem następny atak śmiechu.
- Co jest, Rose? – zawołał za nią Emmett. Rosalie się nie odwróciła. Szła

sztywno dalej, prosto do garażu, a potem wślizgnęła się pod samochód, tak
jak

by chciała się tam zakopać.
- O co poszło?

- Nie mam najbledszego pojęcia. – skłamałem gładko.
Emmett jęknął, sfrustrowany.

- Graj dalej. – ponagliła Esme. Moje ręce znów się zatrzymały.
Kiedy mnie o to prosiła, podeszła i położyła ręce na moich ramionach.

Utwór był zachwycający, jednak niekompletny. Zabawiałem się łącznikiem,

background image

ale nie brzmiało to jakoś właściwie.
- Jest urocze. Ma już jakiś tytuł?

- Jeszcze nie.
- Jest do tego jakaś historia? – zapytała z uśmiechem w głosie. Sprawiało jej

to
tak wielką przyjemność, że poczułem się winny z powodu zaniedbywania

muzyki. Było to samolubne.
- To jest… kołysanka, jak sądzę. – Znalazłem odpowiedni łącznik w tej

samej
chwili. Dopasował się łatwo do głównej części utworu, brzmiąc własnym

życiem.
- Kołysanka. – powiedziała sama do siebie.

Była historia do tej melodii i kiedy ją tylko ujrzałem, poszczególne kawałki
utworu dopasowały się do siebie bez wysiłku. Historia opowiadała o śpiącej

dziewczynie w małym łóżku, gęste czarne włosy, rozrzucone, poskręcane
jak

wodorosty na poduszce…
Alice pozostawiła Jaspera jego własnemu losowi i podeszła żeby usiąść

obok
mnie na stołku. Jej dźwięczny, jak dzwonki głos zarysował samą melodię,

dwie
oktawy wyżej, bez słów.

- Podoba mi się. – wymamrotałem – A jak z tym?
Dodałem jej linię do harmonii – moje ręce przebiegały teraz poprzez

klawisze,
starając się scalić wszystkie kawałki razem – modyfikując je trochę, kierując

w
inne strony…

Podłapała nastrój i zaśpiewała razem z nim.
- Tak. Idealnie.

Esme ścisnęła moje ramiona.
Ale już widziałem zakończenie, wraz z głosem Alice unoszącym się nad

melodią i obierającym inny kierunek. Mogłem zobaczyć jak utwór musi się
zakończyć, ponieważ śpiąca dziewczyna była idealna na swój sposób i

jakakolwiek zmiana była by zła, smutna. Melodia popłynęła w tą stronę jak
tylko to sobie uświadomiłem, coraz wolniej i wolniej. Głos Alice także

zwolnił,
stał się bardziej poważny, ton który rozbrzmiewał echem po łukach tlącej

się

background image

płomieniami świeczek katedry.
Zagrałem ostatnią nutę, pochylając się w stronę klawiszy.

Esme pogłaskała mnie po włosach.
Będzie dobrze, Edward. To pójdzie w jak najlepszym kierunku.
Zasługujesz

na
szczęście, synu. Przeznaczenie jest ci to winne
.

- Dzięki. – wyszeptałem, pragnąc w to uwierzyć.
Miłość nie zawsze przychodzi w niekłopotliwych paczkach.

Zaśmiałem się bez humoru.
Ty, ze wszystkich ludzi na całej tej planecie, jesteś prawdopodobnie najlepiej

przygotowany do radzenia sobie z tak trudnym problemem. Jesteś najlepszy z
nas

wszystkich.
Westchnąłem. Każda matka by tak powiedziała.

Esme była wciąż pełna radości, że moje serce zostało dotknięte po tak
długim

okresie czasu, nie zważając na potencjalna tragedię. Już myślała, że na
zawsze

będę sam…
Ona też Cię pokocha
, pomyślała nagle, zaskakując mnie kierunkiem jej

myśli.
Jeśli jest mądrą dziewczyną.
Uśmiechnęła się. Nie mogę sobie wyobrazić

nikogo
tak ułomnego, że nie mógłby zobaczyć jak ujmujący jesteś.

- Mamo, przestań, sprawiasz, że się rumienię. – zacząłem się droczyć. Jej
słowa,

chociaż nieprawdopodobne, rozchmurzyły mnie.
Alice zaśmiała się i wybrała z górnej półki „ Serce i duszę” Uśmiechnąłem

się
szeroko i dokończyłem z nią w prostej harmonii. Potem uradowałem ją

wykonaniem „Pałeczki”.
Zachichotała, a potem westchnęła.

- Tak bym chciała żebyś mi powiedział dlaczego tak śmiałeś się z Rose. –
powiedziała – Ale widzę, że nic z tego.

- Nie bardzo.
Trzepnęła mnie w ucho.

- Bądź miła, Alice. – skarciła ją Esme – Edward stara się być tylko
dżentelmenem.

- Ale ja chcę wiedzieć.

background image

Zaśmiałem z jej jęczącego tonu.
- Proszę, Esme.

I zacząłem grać jej ulubioną melodię, nienazwany hołd do miłości którą
oglądałem pomiędzy nią a Carlisle’em przez tyle lat.

- Dziękuję Ci, kochanie. – Znów uścisnęła moje ramiona.
Nie musiałem się koncentrować żeby zagrać znajomy kawałek. Zamiast tego

pomyślałem o Rosalie, wciąż symbolicznie wijącej się w garażu i
skrzywiłem się

sam do siebie.
Posiadając sam swoje odkrycie na temat zazdrości, czułem do niej odrobinę

litości. To było dosyć nikczemne uczucie. Oczywiście, jej zazdrość była
tysiąc

razy mniej ważna niż moja. Całkiem jak lis w korycie.
Zastanawiałem się jak życie i osobowość Rosalie były by inne gdyby

zawsze nie
była tą najpiękniejszą. Czy była by szczęśliwsza, gdy by jej uroda nie była

zawsze jej najlepszą stroną do zaprezentowania się? Mniej egocentryczna?
Bardziej pełna współczucia? Cóż, prawdopodobnie było to bez celowe,

ponieważ przeszłość już była, a ona zawsze była najpiękniejsza. Nawet
kiedy

była człowiekiem, żyła w blasku własnej urody. Nie żeby jej to
przeszkadzało.

Wręcz przeciwnie – kochała admirację innych prawie ponad wszystko. To
się nie

zmieniło wraz ze stratą jej śmiertelności.
Więc nie było to zaskakujące, że biorąc to za pewnik poczuła się urażona,

kiedy od samego początku, nie czciłem jej urody jej tak jak oczekiwała, że
każdy

mężczyzna będzie. Nie żeby chciała mnie w jakikolwiek sposób – w
żadnym

razie. Ale denerwowało ją, że jej nie chciałem, pomimo tego. Była
przyzwyczajona do bycia pożądaną.

To było coś innego niż z Jasperem i Carlisle’em – oni już byli zakochani. Ja
byłem kompletnie samotny, a mimo to uparcie nieporuszony.

Myślałem, że dawna uraza została pochowana. Że była z tym dawno
pogodzona.

I była… aż do dnia kiedy czyjaś uroda dotknęła mnie w sposób który jej
tego

nie zrobiła.

background image

Rosalie polegała na wierze, że jeśli nie uznałem jej urody wartej czci, to nie
istniała taka na świecie która mogła by mnie poruszyć. Była wściekła od

chwili
kiedy uratowałem życie Belli, zgadując z przenikliwą kobiecą intuicją,

zainteresowanie które nieświadomie okazywałem.
Rosalie była śmiertelnie obrażona, że uznałem nic nie znaczącego człowieka

bardziej atrakcyjnego od niej.
Powstrzymałem pragnienie ponownego wybuchnięcia śmiechem.

Przeszkadzał mi, jakoś, sposób w który postrzegała Bellę. Rosalie właściwie
myślała o niej, że jest zwyczajna
. Jak mogła w to wierzyć? Wydawało się to

dla
mnie niepojęte. Produkt zazdrości, bez wątpienia.

- Och! – powiedziała nagle Alice. – Jasper, zgadnij co?
Zobaczyłem to co ona właśnie widziała i moje ręce zamarły na klawiszach.

- Co Alice?
- Peter i Charlotte zamierzają nas odwiedzić w przyszłym tygodniu! Będą w

okolicy, nie jest to miłe?
- Co się stało Edward? – zapytała Esme, czując napięcie na moich ramionach.

- Peter i Charlotte przyjeżdżają do Forks? – wysyczałem do Alice
Przewróciła oczami.

- Uspokój się Edward. To nie ich pierwsza wizyta.
Zacisnąłem zęby. To była
ich pierwsza wizyta od przyjazdu Belli i jej słodka

krew nie oddziaływała tylko na mnie.
Alice zmarszczyła brwi widząc mój wyraz twarzy.

- Oni nigdy tutaj nie polują. Wiesz to.
Ale ten jak by brat Jaspera i ta mała wampirzyca którą kochał nie byli tacy

jak
my; polowali bardziej tradycyjnie.

- Kiedy? – zażądałem odpowiedzi.
Zacisnęła usta niezadowolona, ale powiedziała mi to co chciałem wiedzieć.

Poniedziałek rano. Nikt nie zamierza skrzywdzić Belli.
- Nie – zgodziłem się z nią i odwróciłem się do niej plecami – Gotowy

Emmett?
- Myślałem, że wyjeżdżamy rano?

- Wracamy w niedzielę przed północą. Sądzę, że to zależy od Ciebie kiedy
chcesz wyjechać.

- Dobra, w porządku. Pozwól mi się najpierw pożegnać z Rose.
- Jasne. – Rosalie była teraz w takim nastroju, że to pożegnanie będzie

bardzo

background image

krótkie.
Naprawdę to straciłeś, Edward
pomyślał kierując się w stronę drzwi.

- Tak przypuszczam.
- Zagraj dla mnie ten nowy utwór, chociaż raz. – poprosiła Esme.

- Skoro chcesz. – zgodziłem się, chociaż byłem trochę niepewny żeby
podążyć

do nieuniknionego końca – końca który sprawiał mi ból w nieznany sposób.
Pomyślałem przez chwilę, a potem wyciągnąłem z kieszeni kapsel od

butelki i
położyłem na pustej podstawce do nut. Pomogło trochę – małe

wspomnienie jej
zgody.

Pokiwałem do siebie i zacząłem grać.
Esme i Alice wymieniły spojrzenia, ale żadna z nich nie zapytała.

***
- Nikt Ci nie powiedział, żeby nie bawić się z jedzeniem? - zawołałem do

Emmetta.
- O, hej Edward! – odkrzyknął, uśmiechając się szeroko i mrugając.

Niedźwiedź wykorzystał przewagę w jego braku uwagi grabiąc jego klatę
swoją

ciężką łapą. Ostre szpony porwały na strzępy jego koszulę i zapiszczały
wzdłuż

skóry.
Niedźwiedź ryknął na ten przenikliwy dźwięk.

O do diabła, Rose dała mi tą koszulę!
Emmett odryknął na wściekłe zwierze.

Westchnąłem i usiadłem na dogodnym głazie. To może chwilę zająć.
Ale Emmett już prawie skończył. Pozwolił niedźwiedziowi spróbować

odrąbać swoją głowę wraz z kolejnych ruchem łapy, śmiejąc się kiedy cios
zachwiał niedźwiedziem. Ten ryknął, a Emmett odrykiwał mu poprzez

śmiech.
Potem cisnął się na zwierzaka, który stojąc na tylnych nogach był od niego o

głowę wyższy i pozwolił by ich połączone ciała upadły na ziemię, wraz z
pięknym drzewem. Niedźwiedź jęknął wraz z gulgotem.

Kilka minut później, Emmett podbiegł do miejsca gdzie na niego
czekałem. Jego koszula była zniszczona, rozdarta i pokrwawiona, lepka od

soku i
poryta futrem. Jego ciemne kręcone włosy nie były w lepszym stanie. Miał

szeroki uśmiech na twarzy.

background image

- Ten był silny. Mogłem prawie coś poczuć kiedy się na mnie zamachnął.
- Straszny z Ciebie dzieciak, Emmett.

Oglądnął moją gładką, czystą i zapiętą koszulę.
- Nie byłeś w stanie wytropić tej pumy?

- Pewnie, że byłem. Po prostu nie jem jak jakiś dzikus.
Emmett zaśmiał się swoim dudniącym śmiechem.

- Chciałbym żeby były silniejsze. Było by więcej zabawy.
- Nikt Ci nie kazał walczyć ze swoim posiłkiem.

- Taa, ale z kim innym miał bym walczyć? Ty i Alice oszukujecie, Rose
nigdy

nie chce zepsuć sobie fryzury, a Esme się wścieka, kiedy ja i Jasper
naprawdę
się

zaangażujemy.
- Życie jest ciężkie, nieprawdaż?

Emmett uśmiechnął się szeroko do mnie, przesuwając trochę swoją wagę,
tak,

że nagle był w równowadze żeby się odbić.
- Daj spokój Edward. Po prostu wyłącz to na chwilę i powalcz ze mną fair.

- Tego się nie da wyłączyć.
- Ciekawe co ta ludzka dziewczyna w sobie ma, że trzyma Cię z daleka? –

zadumał się – może mogła by mi dać jakieś wskazówki.
Mój dobry humor wyparował.

- Trzymaj się od niej z daleka. – wycedziłem.
- Drażliwy, drażliwy.

Westchnąłem. Emmett podszedł i usiadł obok mnie na skale.
- Przepraszam. Wiem, że przechodzisz przez groźne chwile. Naprawdę się

staram nie być niewrażliwym dupkiem, ale jako, że jest to tak jak by mój
naturalny stan…

Odczekał chwilę abym zaśmiał się z jego żartu, a potem zrobił minę.
Taki poważny przez cały czas. Co cię teraz dręczy?

- Myślę o niej. Cóż, tak naprawdę się martwię.
- A o co się martwić? Ty
jesteś tutaj. – zaśmiał się głośno.

Znów zignorowałem jego żart, ale odpowiedziałem na pytanie.
- Czy kiedykolwiek myślałeś o tym jak oni wszyscy są delikatni? Jak wiele

złych rzeczy może przydarzyć się śmiertelnikom?
- Nie bardzo. Chociaż myślę, że wiem o co Ci chodzi. Nie bardzo dawałem

sobie radę z niedźwiedziem za pierwszym razem kiedy go spotkałem, nie?
- Niedźwiedzie. – wymamrotałem, dodając nową katastrofę do kupki – To

background image

było by po prostu jej szczęście, nieprawdaż? Zabłąkany niedźwiedź w
mieście.

Oczywiście poszedł by prosto w kierunku Belli.
Emmett zachichotał.

- Zdajesz sobie sprawę, że brzmisz jak jakiś wariat?
- Po prostu wyobraź sobie przez minutę, że Rosalie jest człowiekiem. I może

wpaść na niedźwiedzia… lub być potrącona przez samochód… lub trafiona
błyskawicą
…lub może spaść ze schodów… lub zachorować - śmiertelnie! –

słowa wydobywały się ze mnie gwałtownie. To była taka ulga móc je
wypowiedzieć – wypalały mnie od środka przez cały weekend. – Pożary i

trzęsienia ziemi i tornada! Ugh! Kiedy ostatni raz oglądałeś wiadomości?
Czy chociaż widziałeś
jakie rzeczy im się przytrafiają? Włamania i

morderstwa…
- moje zęby się zacisnęły i nagle ogarnęła mnie furia na myśl, że inny

człowiek
mógłby ją skrzywdzić, że nie mogłem oddychać.

- Whoa, whoa! Wyluzuj, dzieciaku! Ona mieszka w Forks, pamiętasz?
Najwyżej ją zaleje. – wzruszył ramionami.

- Myślę, że ona ma jakiegoś strasznego pecha Emmett, naprawdę. Spójrz na
dowody. Ze wszystkich miejsc na świecie gdzie mogła trafić, pada na Forks,

gdzie wampiry stanowią znaczącą część populacji.
- Taa, ale my jesteśmy wegetarianami. Więc nie jest to szczęście, a nie pech?

- Z tym jak ona pachnie? Zdecydowanie pech. I w końcu, jeszcze bardziej
pechowo, z tym jak ona pachnie dla mnie
. – Spojrzałem znów na swoje ręce,

nienawidząc ich.
- Poza tym, że posiadasz więcej samokontroli poza Carlisle’em. Powodzenia.

- A van?
- To był tylko wypadek.

- Powinieneś to widzieć, Em, zbliżające się do niej znów i znów.
Przysięgam,

to było tak jak by miała jakąś przyciągająca siłę.
- Ale Ty tam byłeś. To było raczej szczęście.

- Tak? Nie jest to najgorszy rodzaj szczęścia jakie człowiek może mieć –
zakochanego
w nim wampira?

Emmett rozważał to przez chwilę. Wyobraził sobie dziewczynę i nie mógł
znaleźć w tym niczego interesującego.

Szczerze mówiąc, nie mogę znaleźć w niej nic atrakcyjnego.
- Cóż, ja nie mogę zobaczyć powabu Rosalie. – powiedziałem okrutnie –

background image

Szczerze mówiąc, ona wydaje się bardziej warta wysiłku niż jakakolwiek
ładna

buzia.
Emmett zachichotał.

- Nie chcesz mi chyba powiedzieć…
- Nie mam pojęcia jaki ona ma problem, Emmett. – skłamałem z nagłym,

szerokim uśmiechem.
Zobaczyłem jego intencję w samą porę żeby się zaprzeć. Spróbował mnie

zrzucić ze skały i rozszedł się głośny odgłos odłamywania, kiedy pojawiła
się

szczelina między nami.
- Oszust. – wymamrotał.

Oczekiwałem, że spróbuje jeszcze raz, ale jego myśli przybrały inny
kierunek. Wyobrażał sobie twarz Belli, tylko że bielszą, z szkarłatnymi

oczami…
- Nie. – powiedziałem zduszonym głosem.

- To rozwiązało by wszystkie Twoje problemy dotyczące moralności, nie? I
nie chciał byś jej także zabić. Nie jest to najlepsze wyjście?

- Dla mnie? Czy dla niej?
- Dla Ciebie. – odpowiedział lekko. Jego ton głosu wręcz dodawał

oczywiście.
Zaśmiałem się bez humoru.

- Zła odpowiedź.
- Mnie aż tak to nie przeszkadzało. – przypomniał mi.

- Rosalie tak.
Westchnął. Oboje wiedzieliśmy, że Rosalie oddała by wszystko tylko po to

żeby móc być znów człowiekiem. Nawet Emmetta.
- Taa, Rosalie tak. – zgodził się cicho.

- Nie mogę… Nie powinienem… Nie zamierzam zrujnować Belli życia. Nie
czuł byś tego samego, gdyby chodziło o Rosalie?

Emmett myślał o tym przez chwilę.
Ty naprawdę… ją kochasz?

- Nie potrafię tego nawet opisać, Emmett. Nagle, ta dziewczyna stała się dla
mnie całym światem. Nie widzę sensu
dalszego istnienia świata bez niej.

Ale jej nie przemienisz? Edward, ona nie będzie istniała wiecznie.
- Wiem. – jęknąłem.

I, jak to wykazałeś, jest ździebko łamliwa.
- Wierz mi, wiem to też.

background image

Emmett nie był za taktowna osobą i taka dyskusja nie była jego mocną
stroną.

Szarpał się, chcąc nie być zbyt niedelikatny.
Czy Ty jej możesz chociaż dotknąć? Mam na myśli, jeśli ją
kochasz… nie

chciał
byś jej, no cóż,
dotknąć…?

Emmett i Rosalie dzielili się intensywną miłością fizyczną. To było dla
niego

trudne, wyobrazić sobie jak ktoś mógł kochać bez tego aspektu.
Westchnąłem.

- Nie mogę pozwolić sobie nawet o tym myśleć, Emmett.
Wow. Więc jakie masz opcje?

- Nie wiem – wyszeptałem – Staram się wykombinować jakiś sposób żeby…

zostawić. Nie mogę pojąc jak to miał bym zrobić, trzymać się od niej z
daleka…

Z głębokim zadowoleniem uświadomiłem sobie, że było właściwe żebym
został – przynajmniej teraz, kiedy Peter i Charlotte byli w drodze. Była

bezpieczniejsza ze mną, tymczasowo, niżby była gdybym był daleko. Na
chwilę,

mógłbym być jej nieoczekiwanym obrońcą.
Ta myśl mnie zaniepokoiła; świerzbiło mnie żeby wrócić do domu, tak aby

spełniać swoją rolę tak długo jak się tylko da.
Emmett zauważył zmiany na mojej twarzy.

O czym teraz myślisz?
- W tej chwili – przyznałem się trochę zawstydzony – aż się palę, żeby

pociec z
powrotem do Forks żeby sprawdzić co u niej. Nie wiem czy wytrzymam aż

do
niedzielnej nocy.

- Uh-uh! Nie wracasz do domu wcześniej! Pozwól Rosalie trochę ochłonąć.
Proszę! Ze względu na mnie!

- Postaram się zostać. – powiedziałem powątpiewająco.
Emmett klepnął telefon znajdujący się w mojej kieszeni.

- Alice by zadzwoniła gdy by były jakiekolwiek podstawy dla Twojego
ataku

paniki. Ona jest zakręcona na punkcie tej dziewczyny tak samo jak Ty.
Skrzywiłem się na te słowa.

- Dobra. Ale nie zostanę do niedzieli.

background image

- Nie ma sensu żeby aż tak lecieć – i tak będzie słonecznie. Alice
powiedziała,

że jesteśmy wolni od szkoły aż do środy.
Pokręciłem twardo głową.

- Peter i Charlotte wiedzą jak się mają zachowywać.
- Nic mnie to nie obchodzi, Emmett. Ze pechem Belli, powędruje do lasu

dokładnie w złej chwili… -wzdrygnąłem się – Peter nie jest znany z
samokontroli. Wracam przed niedzielą.

Emmett westchnął.
Zupełnie jak jakiś psychol.

***
Bella spokojnie spała kiedy wspiąłem się do jej pokoju

wczesnym ,poniedziałkowym rankiem. Pamiętałem o oliwie tym razem i
okno

usunęło się cicho z mojej drogi.
Mogłem powiedzieć z samego ułożenia je włosów, że miała mniej spokojną

noc
tym razem. Jej dłonie były złożone pod policzkami, jak u małego dziecka, a

jej
usta były lekko otwarte. Mogłem usłyszeć oddech prześlizgujący się w tę i

powrotem przez jej usta.
Była to niesamowita ulga móc być tutaj, móc znów ją zobaczyć.

Uświadomiłem sobie, że nie byłem prawdziwie zadowolony w tym
przypadku.

Nic nie było w porządku, kiedy byłem z daleka od niej.
Nie żeby wszystko było w porządku kiedy byłem. Westchnąłem, pozwalając

pierwszemu płomykowi przebiec przez moje gardło. Byłem zbyt długo z
daleka

od niej. Czas spędzony bez napięcia i bólu sprawił, że odczuwałem
wszystko

silniej. Było już wystarczająco źle, że nie mogłem uklęknąć przy jej łóżku
żeby

zobaczyć okładki jej książek. Chciałem znać historie w jej głowie, ale bałem
się

bardziej o moje pragnienie, bałem się, że jeśli pozwolę sobie na zbliżenie
się do

niej, będę chciał być jeszcze bliżej…
Jej usta wyglądały na bardzo ciepłe i miękkie. Mogłem sobie wyobrazić

dotykanie ich opuszkiem palca. Tylko troszkę…

background image

To był dokładnie ten rodzaj błędów których musiałem unikać.
Moje oczy przebiegały po jej twarzy, szukając zmian. Śmiertelnicy

zmieniają
się cały czas – robiło mi się smutno na myśl, że mógłbym coś przegapić…

Pomyślałem, że wygląda… na zmęczoną. Jak by nie miała wystarczająco snu
przez weekend. Gdzieś wychodziła?

Zaśmiałem się cicho i kwaśno, na myśl o tym jak bardzo mnie to zasmuciło.
A

nawet jeśli gdzieś wyszła, to co? Nie miałem jej. Nie była moja.
Nie, nie była moja – i znów byłem smutny.

Jedna z jej dłoni drgnęła i zauważyłem, że znajdowały się tam
powierzchowne,

ledwo zagojone obtarcia. Zraniła się? Mimo, że była to zupełnie niepoważna
kontuzja, rozproszyła mnie. Rozważyłem umiejscowienie jej i

zdecydowałem, że
musiała się potknąć. Wydawało się to sensowne, biorąc wszystko pod

uwagę.
Było pocieszające, ze nie musiałem składać do kupy tych małych tajemnic

wiecznie. Byliśmy teraz przyjaciółmi – albo chociaż staraliśmy się być.
Mogłem

ją zapytać o to co porabiała w weekend – o plażę lub jakąkolwiek nocną
aktywność, która sprawiła, że wyglądała tak marnie. Mogłem zapytać co się

stało
jej dłoniom. I trochę się zaśmiać jeśli by potwierdziła moją teorię.

Uśmiechnąłem się delikatnie zastanawiając się czy wpadła do tego oceanu.
Zastanawiałem się czy miło spędziła czas na wycieczce. Zastanawiałem się

czy
pomyślała o mnie, chociaż trochę. Czy tęskniła za mną chociaż minimalną

ilością
tej tęsknoty którą ja czułem do niej.

Starałem się wyobrazić ją sobie w słońcu na plaży. Jednak obraz był
niekompletny, bo nigdy nie byłem na plaży w La Push. Wiedziałem jak

wyglądała tylko z obrazków…
Poczułem odrobinę niepokoju kiedy pomyślałem o przyczynie przez którą

nigdy nie byłem na tej ładnej plaży, usytuowanej tylko kilka minut od
mojego

domu. Bella spędziła ten dzień w La Push – miejscu gdzie moja obecność
była

zakazana przez pakt. Miejscu gdzie kilku starych mężczyzn wciąż pamiętało

background image

historie o Cullenach, pamiętało i wierzyło w nie. Miejscu gdzie nasz sekret
był

znany…
Potrząsnąłem głową. Nie miałem się czym martwić. Quileute’owie też byli

związani tym paktem. Nawet jeśli Bella by wpadła na któregoś z tych
wiekowych mędrców, nie mogli jej nic powiedzieć. I dlaczego ten temat

miałby
być w ogóle poruszony? Dlaczego Bella miała by dać ujście swojej

ciekawości
właśnie tam? Nie, Quileute’owie byli prawdopodobnie jedyną
rzeczą o

którą nie
musiałem się martwić.

Zacząłem się robić rozdraźniony, kiedy słońce wzeszło. Przypomniało mi to,
że nie mogłem zaspokoić swojej ciekawości w najbliższych dniach.

Dlaczego
musiało świecić właśnie teraz?

Z westchnieniem, wyskoczyłem z jej okna zanim zaczęło świecić na tyle by
ktoś mógł mnie zauważyć. Zamierzałem zostać w gęstym lesie rosnącym

dookoła
jej domu i zobaczyć jak wybiera się do szkoły, ale kiedy dotarłem do linii

drzew,
nagle zaskoczył mnie jej zapach unoszący się na szlaku.

Podążyłem nim szybko, zaciekawiony, robiąc się coraz bardziej i bardziej
zmartwiony im głębiej wchodziłem w ciemność. Co Bella robiła tutaj?

Ślad nagle się urwał, praktycznie w samym środku niczego. Zeszła tylko
trochę

z utartego szlaku, w paprocie, gdzie dotknęła pnia zwalonego drzewa.
Możliwe,

że tu usiadła…
Usiadłem, tam gdzie ona i rozejrzałem się dookoła. Wszystko co mogła by

zobaczyć to były tylko paprocie i las. Prawdopodobnie padało – jej zapach
zmył

się z powietrza i wsiąknął głębiej w drzewo.
Dlaczego Bella miała by tu przyjść samotnie – była sama, nie miałem

żadnych
wątpliwości – w samym środku mokrego, mrocznego lasu?

Nie miało to żadnego sensu, i w przeciwieństwie do innych spraw które
mnie

ciekawiły, nie mogłem tego ot tak przywołać w zwykłej rozmowie.

background image

Więc, Bella, podążałem za Twoim zapachem poprzez las, tuż po tym jak
opuściłem Twój pokój gdzie patrzałem jak śpisz…

O, tak to na pewno przełamało by wszystkie lody.
Nigdy nie będę wiedział co robiła tutaj i o czym myślała, a to sprawiło, że

zacisnąłem zęby w niemej frustracji. Gorzej, to brzmiało dokładnie tak jak
scenariusz który zaprezentowałem Emmettowi – Bella wędrująca samotnie

poprzez las, gdzie jej zapach mógł przywołać każdego, kto miał dostatecznie
wyostrzone zmysły….

Jęknąłem. Nie tylko, że miała gigantycznego pecha, ale jeszcze wręcz go
przyzywała.

Cóż, w tej chwili miała obrońcę. Będę się nią opiekował, chronił ją,
przynajmniej tak długo jak było to uzasadnione.

Nagle przyłapałem się na tym, że zacząłem marzyć, żeby Peter i Charlotte
przedłużyli swój pobyt.

TRANS BY TALIA DLA

http://www.twilightseries.fora.pl/

8. DUCH

Nie przebywałem zbyt wiele z gośćmi Jaspera przez te dwa słoneczne dni

w Forks. Do domu zaglądałem tylko dlatego, żeby Esme się nie martwiła.
Poza

tym moja egzystencja wyglądała raczej jak ducha niż wampira. Ukrywałem
się,

niewidzialny w cieniu, skąd mogłem śledzić obiekt mojej miłości i obsesji –
gdzie mogłem widzieć ją i słyszeć w myślach szczęśliwców, którzy mogli

spacerować w słońcu obok niej, czasami niechcący muskając jej dłoń swoją.
Nigdy nie reagowała na taki kontakt, ich dłonie były tak samo ciepłe, jak jej

własna.
Ta przymusowa nieobecność w szkole nigdy dotąd nie była takim

utrapieniem. Ale słońce zdawało się ją uszczęśliwiać, więc nie narzekałem
zbyt

mocno. Wszystko, co było jej miłe, cieszyło się także moimi łaskami.
Poniedziałek rano. Podsłuchałem rozmowę, która miała potencjał

zniszczenia mojej pewności siebie i uczynienia z czasu bycia z dala od niej
torturę. Chociaż kiedy się skończyła, raczej uczyniła mój dzień lepszym.

Poczułem lekki respekt w stosunku do Mike’a Newtona; nie poddał się tak

background image

po prostu i nie zniknął, by w spokoju lizać swoje rany. Miał więcej odwagi,
niż

sądziłem. Miał zamiar spróbować ponownie.
Bella przyszła do szkoły trochę wcześniej, wydawała szczerze cieszyć się

słońcem póki jeszcze trwało. Czekając na pierwszy dzwonek
rozpoczynający

lekcje, usiadła na jednej z rzadko używanych piknikowych ławek. Jej włosy
łapały słońce na wiele nieoczekiwanych sposobów, dając rudawy połysk,

którego się nie spodziewałem.
Mike znalazł ją tam, zaczął coś gryzmolić, podekscytowany swoim

szczęściem.
To było bolesne być zdolnym tylko do patrzenia, bezsilnym ukrytym

leśnym cieniu przed jasnymi promieniami słońca.
Pozdrowiła go z wystarczającym entuzjazmem, by uczynić go pełnym

zachwytu, a mnie wprost przeciwnie.
Kurczę, naprawdę mnie lubi. Nie uśmiechałaby się do mnie w taki sposób,

gdyby było inaczej. Założę się, że chciała iść ze mną na tańce. Zastanawiam
się, co

ma takiego ważnego do załatwienia w Seattle…
Spostrzegł zmianę w jej włosach.

Nie zauważyłem wcześniej, że twoje włosy mają rudawy odcień.

Kiedy schwycił w palce jeden z kosmyków jej włosów, niechcący

wyrwałem z ziemi młody świerk, na którym opierałem ręce.

Tylko w słońcu to widać.– powiedziała. Dla mojej głębokiej satysfakcji

odsunęła się delikatnie, gdy włożył jej kosmyk za ucho.
Zabrało mu minutę podbudowanie swojej odwagi, w tym czasie prowadził

błahą rozmowę.
Przypomniała mu o eseju, który wszyscy mieliśmy oddać na środę. Z

nieśmiałej smugi zakłopotania na jej twarzy wywnioskowałem, że swój już
napisała. On o nim zapomniał i to poważnie ograniczyło jego wolny czas.

Dang! Głupi esej!
Wreszcie dotarł do sedna – moje zęby się tak mocno zacisnęły, że mogłyby

zmielić granit w pył węglowy – i nawet wtedy nie potrafił odpowiednio
zadać

pytania.

Zamierzałem cię gdzieś zaprosić.

Och! – westchnęła.

Cisza.

Och? Co to ma znaczyć? Zamierza się zgodzić? Czekaj – to nie było

background image

właściwie pytanie.
Przełknął ciężko.

Wiesz, moglibyśmy zjeść razem kolację, czy coś… Wypracowanie zdążę

napisać później.

Głupi – to także nie było pytanie.
Udręka i gwałtowna wściekłość mojej zazdrości była w każdym calu tak

potężna, jak w zeszłym tygodniu. Złamałem następne drzewo, próbując
zatrzymać siebie tutaj, gdzie się ukryłem. Tak intensywnie chciałem

przebiec
przez campus, zbyt szybko dla ludzkich oczu, porwać ją – wykraść jak

najdalej
od tego chłopca, którego w tym momencie tak bardzo nienawidziłem, że

mógłbym go zabić i rozkoszować się każdą chwilą tego czynu.
Czy się zgodzi?

To chyba nienajlepszy pomysł.

Znów oddychałem. Moje zesztywniałe ciało się rozluźniło.

W końcu Seattle było tylko wymówką. Nie zaszkodziło zapytać. O czym ja
myślałem? Założę się, że to przez tego dziwaka, Cullena…

Czemu? – zapytał nagle.

Sądzę, że… - zawahała się – Tylko nikomu tego nie mów, bo zostanie z

ciebie krwawa miazga!
Zaśmiałem się cicho na dźwięk śmiertelnej groźby, jaka popłynęła z jej

ust. Sójka wrzasnęła, zaskoczona i wystrzeliła nagle, jak najdalej ode mnie.

Sądzę, że to zraniłoby uczucia Jessiki.

Jessiki?

Co? Ale…Och! Jasne. Sądzę…Więc…

Jego myśli nie były już zrozumiałe.

Naprawdę, Mike, ślepy jesteś, czy co?

Usłyszałem echo jej uczuć. Nie powinna oczekiwać, że wszyscy będą tak
spostrzegawczy, jak ona, ale ten przypadek był akurat oczywisty. Z tą całą

masą
kłopotów, jakie Mike miał sam ze sobą, by zdobyć się na zaproszenie Belli,

czy
wyobrażał sobie, że nie będzie tak ciężko z Jessiką? Egoizm uczynił go

ślepym
na innych. A Bella była tak bezinteresowna, że dostrzegała wszystko.

Jessika! Huh… Wow! Huh…

Och! – zdołał wydukać.

Bella wykorzystała jego zmieszanie, by znaleźć wyjście.

background image

Zaraz się zacznie lekcja, nie chcę się znowu spóźnić.

Mike stał się od tej chwili niewiarygodnym obiektem obserwacji. Odkrył,

jak obracał ideę Jessiki w swojej głowie wciąż i wciąż od nowa, że podoba
mu

się myśl, że jest dla niej atrakcyjny. Była na drugim miejscu, nie tak dobra
jak

Bella.
Sądzę, że jest słodka. Przyzwoite ciało. Lepszy wróbel w garści…

Otworzył się na nowe fantazje, które były tak samo wulgarne, jak te
poprzednie o Belli, ale te raczej tylko mnie irytowały, a nie rozwścieczały.

Jak
niewiele on zasłużył na przychylność dziewcząt, były dla niego niemal

wymienne. Od tej chwili starałem się trzymać od jego głowy z daleka.
Kiedy zniknęła mi z widoku, zwinąłem się wokół chłodnego pnia

ogromnej jodły i przeskakiwałem z myśli do myśli różnych osób, by nie
stracić

Belli z oczu, ciesząc się zawsze, gdy tylko mogłem patrzeć poprzez myśli
Angeli

Weber. Chciałem, by był jakiś sposób, by podziękować tej dziewczynie, za
bycie

po prostu miłą osobą. Czułem się lepiej na myśl, że Bella ma choć jedną
przyjaciółkę wartą bycia jej przyjaciółką.

Obserwowałem twarz Belli z któregokolwiek kąta czy punktu widzenia,
którego tylko mogłem i widziałem, że znów jest smutna. Zaskoczyło mnie

to –
myślałem, że słońce będzie wystarczającym powodem, by była

uśmiechnięta.
Podczas lunchu widziałem, jak od czasu do czasu zerka w kierunku stolika

Cullenów i to mnie zachwycało. Dawało nadzieję. Być może ona także za
mną

tęskniła.
Umówiła się z innymi dziewczętami na wyjście – ja automatycznie także

zaplanowałem swoją obserwację – ale te plany zostały przełożone, gdy
Mike

zaprosił Jessikę na randkę, jaką zaplanował z myślą o Belli.
Więc i ja pospieszyłem prosto do jej domu, omiatając spojrzeniami trasę jej

podróży, by upewnić się, że nikt niebezpieczny nie kręci się w pobliżu.
Wiedziałem, że Jasper poprosił swojego niegdysiejszego brata, by omijał

miasto

background image

– cytując moje szaleństwo jako przestrogę i ostrzeżenie – ale nie
zamierzałem

ryzykować. Peter i Charlotte nie zamierzali wywoływać animozji w naszej
rodzinie, ale intencje bywają zmienne….

No dobrze. Przesadzałem. Wiedziałem o tym.
Jak gdyby wiedziała, że ją obserwuję, jak gdyby czuła w jakiejś części

moje cierpienie, gdy jej nie widziałem, Bella wyszła do ogródka z tyłu
domu po

jednej długiej godzinie wewnątrz. Miała książkę w ręku i koc pod ręką.
Cicho wspiąłem się na wyższe gałęzie najbliżej położonego drzewa przy

ogródku, który obserwowałem.
Rozłożyła koc na wilgotnej trawie, a potem położyła się na brzuchu i

zaczęła przeglądać książkę, jakby szukała miejsca, w którym skończyła
czytać.

Czytałem nad jej ramieniem.
Ach – klasyka. Była fanką Austen.

Czytała szybko, od czasu do czasu krzyżując i rozkrzyżowując kostki w
powietrzu. Patrzyłem, jak słońce i wiatr igrają z jej włosami, kiedy jej ciało

nagle
stężało, a ręka zamarła na stronie książki. Wszystko co widziałem, to jak

dotarła
do rozdziału trzeciego i chwyciła książkę, odkładając ją.

Rzuciłem spojrzenie na stronę tytułową, Mansfield Park. Zaczęła czytać
inną historię z książki, gdzie było kilka nowel. Zastanawiałem się, dlaczego

tak
gwałtownie zamieniła książki.

Kilka chwil później trzasnęła książką, wściele ją zamykając. Z grymasem
niezadowolenia odsunęła ją i przekręciła się na plecy. Wzięła głęboki

wdech, jak
gdyby chciała się uspokoić, podciągnęła rękawy i zamknęła oczy.

Pamiętałem tą
powieść, ale nie potrafiłem wymyślić nic takiego, co mogłoby ją w niej

zezłościć.
Kolejna zagadka. Westchnąłem.

Leżała bardzo spokojnie, tylko raz się poruszyła, by odgarnąć włosy z
twarzy. Ułożyły się wachlarzem dookoła głowy, jak kasztanowa rzeka. I

znów
była nieruchomo.

Jej oddech zwolnił. Po kilku długich minutach jej usta zaczęły drżeć.

background image

Mamrotała przez sen.
Nie mogłem się oprzeć pokusie. Wytężyłem słuch, jak najdalej mogłem,

łapiąc urywki myśli w domach najbliżej.
Dwie łyżki mąki… szklanka mleka…

No dalej! Traf do tego kosza! Dawaj!
Czerwona czy niebieska… może powinnam założyć coś bardziej

zwyczajnego..
Nikogo w pobliżu. Zeskoczyłem na ziemię, lądując cicho na palcach.

To było bardzo nieodpowiedzialne. Bardzo ryzykowne. Jak łaskawie
kiedyś wydawałem osąd, widząc bezmyślność Emmetta lub brak dyscypliny

Jaspera. Świadomie lekceważyłem wszystkie reguły z dziką rezygnacją,
która

czyniła ich chwile zapomnienia niczym, przy moim zachowaniu teraz. I to ja
byłem ten odpowiedzialny.

Westchnąłem, ale nie bacząc na nic, wyszedłem na słońce.
Unikałem patrzenia na swoją skórę błyszczącą na słońcu. Wystarczająco

złe było, że moja skóra w cieniu była kamienna i nieludzka; nie chciałem
patrzeć

na siebie stojącego obok Belli, kiedy byłem na słońcu. Różnice pomiędzy
nami

już i tak były nie do pokonania, wystarczająco bolesne bez wyobrażania
siebie

teraz w swojej głowie tuż obok niej.
Ale nie mogłem zignorować tęczowych błysków odbijających się na jej

skórze, gdy się zbliżyłem. Zamknąłem szczęki tłumiąc westchnienie. Czy
mogłem być czymś więcej niż wybrykiem natury? Wyobraziłem sobie jej

przerażenie, gdyby teraz otworzyła oczy.
Już zacząłem powrót, gdy zamamrotała znowu, zatrzymując mnie na

miejscu.

Mmm …mmm…

Nic zrozumiałego. Cóż, mogłem chwilkę poczekać.
Ostrożnie wykradłem jej książkę, wyciągając rękę daleko i wstrzymując

oddech na chwilę, gdy byłem blisko niej, tak na wszelki wypadek. Znów
zacząłem oddychać, kiedy byłem kilka metrów dalej, smakując sposób, w

jaki
słońce i otwarte powietrze wpłynęło na jej zapach. Ciepło wydawało się

czynić
ten zapach jeszcze słodszym. Moje gardło zapłonęło pożądaniem, świeży

ogień

background image

znów zagorzał, bo zbyt długo byłem z dala od niej.
Poświęciłem chwilę, by to kontrolować, a potem – zmusiłem się, aby

odetchnąć przez nos – i otworzyłem książkę. Zaczęła czytać pierwszą
powieść,

przekartkowałem strony książki do trzeciego rozdziału ‘Rozważnej i
Romantycznej’, szukając czegoś, co potencjalnie mogło ją zdenerwować w

grzecznej prozie Austen.
Kiedy moje oczy automatycznie zatrzymały się na moim imieniu – postać

Edwarda Ferrarsa była przedstawiana po raz pierwszy – Bella znów
przemówiła.

Mmm… Edward… – westchnęła

Tym razem nie obawiałem się, że się przebudziła, jej głos był niski, tęskne

westchnienie. Nie krzyk strachu, jaki wydałaby, jeśli by mnie teraz
zobaczyła.

Radość zawojowała odrazę do samego siebie. Ona przynajmniej wciąż o
mnie śniła.

Edmund… Ach… Zbyt blisko….

Edmund?

Ha! W ogóle o mnie nie śniła, zauważyłem złowrogo. Odraza do samego
siebie wróciła. Śniła o fikcyjnej postaci. To tyle, jeśli chodzi o moją

próżność.
Odłożyłem książkę i wróciłem do kryjówki w cieniu, gdzie przynależałem.

Popołudnie minęło i obserwowałem, czując bezsilność, jak słońce wolno
tonie na niebie, a cienie wydłużają się i skradają w jej stronę. Chciałem

odepchnąć je z powrotem, ale ciemność była nie do powstrzymania; cienie

pochłonęły. Kiedy światło zniknęło, jej skóra wyglądała zbyt blado – jak
ducha.

Jej włosy znów były ciemne, prawie czarne w porównaniu z twarzą.
Przerażającą rzeczą było patrzenie – jak świadectwo wizji Alice się spełnia.

Stałe, silne bicie serca Belli było jedynym zapewnieniem, dźwięk, dzięki
któremu ten moment nie był koszmarem.

Odczułem ulgę, gdy jej ojciec wrócił do domu.
Mogłem coś od niego usłyszeć, gdy tak jechał w dół ulicą w kierunku

domu. Jakaś niejasna irytacja… z przeszłości, może coś w ciągu jego dnia w
pracy. Oczekiwanie pomieszane z głodem – zgadłem, że pilno było mu do

obiadu. Ale jego myśli były tak ciche i opanowane, że nie miałem pewności,
czy

mam rację; miałem tylko istotę, samo sedno od niego.

background image

Zastanawiałem się, jak brzmiała jej matka – co dała genetyczna
kombinacja, że uczyniła ją tak wyjątkową.

Bella zaczynała się budzić, kiedy opony samochodu jej ojca uderzyły o
kostkę brukową podjazdu, nagłym szarpnięciem przeszła do siedzącej

pozycji.
Zaczęła się rozglądać dookoła, wyglądają na zakłopotaną przez

nieoczekiwaną
ciemność. Przez ułamek sekundy jej oczy dotykały miejsca w cieniu, gdzie

się
kryłem, ale szybko popłynęły dalej.

Charlie? – zapytała niskim głosem, wciąż przypatrując się drzewom

otaczającym niewielki ogródek.

Drzwi wozu lekko trzasnęły przy zamknięciu i to przyciągnęło jej wzrok.
Szybko zerwała się na nogi i zaczęła zbierać swoje rzeczy, rzucając jeszcze

jedno
spojrzenie do tyłu na drzewa.

Przeniosłem się na drzewo bliżej tylnego okna, w pobliżu ich małej kuchni
i słuchałem ich wieczoru. Interesujące było, jak brzmiały słowa Charliego w

zestawieniu z jego przytłumionymi myślami. Jego miłość i troska do
jedynej

córki były niemalże przytłaczające, przemożne, a jednak jego słowa były
zawsze

lapidarne i zdawkowe. Przez większość czasu siedzieli w towarzyskiej ciszy.
Słuchałem, jak omawiała swoje plany na następny wieczór w Port Angeles

i słuchając, dopracowywałem swoje plany. Jasper nie ostrzegł Petera i
Charlotte,

by trzymali się z dala od Port Angeles. Pomimo, iż wiedziałem, że pożywiali
się

ostatnio i nie mieli zamiaru polować nigdzie w pobliżu naszego domu, będę

obserwował, tak na wszelki wypadek. Poza tym zawsze gdzieś tam byli
jeszcze

inni mojego gatunku. No i te wszystkie inne ludzkie niebezpieczeństwa,
których

nigdy nie brałem pod uwagę, aż do teraz.
Słyszałem jej obawy przed zostawieniem go bez przygotowanego obiadu i

uśmiechnąłem się na ten dowód mojej teorii – tak, była typem opiekunki.
I odszedłem, wiedząc, że wrócę, kiedy zaśnie.

Nie naruszyłbym jej prywatności, jak jakiś przeciętny podglądacz. Byłem

background image

tu dla jej obrony, nie po to, by podglądać, patrząc pożądliwie, jak bez
wątpienia

robiłby to Mike Newton, gdyby był na tyle zwinny aby - jak ja - poruszać
się w

koronach drzew. Nie mógłbym traktować jej tak prymitywnie.
Mój dom był pusty, kiedy do niego wróciłem, co mnie ucieszyło. Nie

tęskniłem za zakłopotanymi lub ubliżającymi myślami, kwestionującymi
moją

poczytalność. Emmett zostawił notatkę unieruchomioną przez powieść.
Mecz footballu na naszej polanie – c’mon! Proszę?

Znalazłem długopis i nabazgrałem słowo: Sorry, pod tą prośbą. W razie
czego mogli skompletować drużyny bez mnie.

Pospieszyłem na najkrótsze z polowań, zadowalając się małym delikatnym
roślinożercą, który nie był tak dobry, jak mięsożerne drapieżniki, potem

przebrałem się w świeże ubranie i wróciłem do Forks.
Bella nie spała najlepiej. Poruszała się niespokojnie pod kocami, jej twarz

czasami była zmartwiona, a czasami wyrażała smutek. Zastanawiałem się,
jaki

koszmar ją męczy, ale po chwili zdałem sobie sprawę, że być może tak
naprawdę

wolałbym nie wiedzieć.
Kiedy mówiła, przeważnie mruczała ponurym głosem niepochlebne rzeczy

o Forks. Jeden raz, kiedy westchnęła „Wróć” jej dłoń szarpnęła się otwarta -
w

niemym błaganiu – mogłem mieć nadzieję, że mogła śnić o mnie.
Następny dzień w szkole, ostatni dzień słońca, które więziło mnie z dala

od niej, wydawał się być taki sam jak poprzedni. Bella wydawała się być
bardziej przygnębiona niż wczoraj i zastanawiałem się, czy nie zmieni

swoich
planów; wydawała się nie mieć nastroju na podróż w poszukiwaniu strojów

na
bal.

Ale jak zdążyłem się przekonać, Bella przedkładała dobry humor
przyjaciółek nad swój.

Dziś miała na sobie ciemno błękitną bluzę i jej kolor podkreślał
doskonałość jej skóry, czyniąc ją jak świeży, przepyszny krem.

Szkoła się skończyła i Jessika zgodziła się zawieźć je obie – Angela też
jechała, za co byłem wdzięczny.

Wróciłem do domu po samochód. Kiedy spostrzegłem, że Peter i Charlotte

background image

wciąż tam są, pozwoliłem sobie na podarowanie dziewczynom godziny,
zanim

pojadę za nimi. Nigdy nie sądziłem, że byłbym w stanie jechać za nimi
zgodnie z

obowiązującymi limitami prędkości – ohydny pomysł.
Przeszedłem przez kuchnię, niewyraźnie pozdrawiając skinięciem głowy

Emmetta i Esme, przeszedłem przed wszystkimi w salonie prosto do
pianina.

Ugh, wrócił

Rosalie oczywiście.

Ach, Edward. Nie mogę znieść, że tak cierpi

radość Esme na mój widok

popsuła się przez mój stan. Historia miłosna, którą dla mnie przewidziała,
zdążała z każdą chwilą coraz wyraźniej w kierunku tragedii.

Baw się dobrze dziś wieczór w Port Angeles, pomyślała czule Alice, daj mi
znać, kiedy będę mogła porozmawiać z Bellą.

Jesteś beznadziejny. Nie mogę uwierzyć, że przepuściłeś wczorajszy mecz
tylko po to, by patrzeć jak ktoś śpi
, narzekał Emmett

Jasper nie poświęcił mi żadnej myśli, nawet kiedy melodia, którą zacząłem
grać, zabrzmiała bardziej awanturniczo, niż zamierzałem. To była stara

pieśń z
bliskim mi tematem: niecierpliwość; Jasper żegnał się ze swoimi

przyjaciółmi,
którzy spoglądali na mnie ciekawie.

Co za dziwna istota, pomyślała rozmiarów Alice jasno - blond Charlotte, A
zachowywał się tak normalnie i miło, jak byliśmy tu ostatnim razem.

Jak zwykle myśli Petera były zsynchronizowane z jej myślami.
To pewnie przez zwierzęta. Brak ludzkiej krwi w końcu doprowadza ich do

szaleństwa, zakończył. Jego włosy były tak samo piękne, jak jej i prawie tak
samo długie. Byli do siebie bardzo podobni – z wyjątkiem wzrostu, Peter

był
prawie tak samo wysoki jak Jasper – z wyglądu i z charakteru. Doskonale

dobrana para, jak zawsze myślałem.
Wszyscy poza Esme po chwili przestali o mnie myśleć i zagrałem bardziej

łagodne tony, żeby z powrotem nie przyciągnąć ich myśli.
Nie poświęcałem im uwagi przez dłuższy czas, pozwalając, by muzyka

odwróciła moje myśli od niepokoju. Ciężko było nie mieć Belli w zasięgu
wzroku czy myśli. Wróciłem uwagą do rozmów rodziny, kiedy pożegnania

zbliżały się do finału.

Kiedy znów zobaczysz Marię – słowa Jaspera były trochę ostrożne –

przekaż jej, że życzę jej powodzenia.

background image

Maria była wampirzycą, która stworzyła ich obu, Jaspera i Petera – Jaspera
w połowie dziewiętnastego wieku, Petera w latach czterdziestych

dwudziestego
wieku. Maria widziała Jaspera, kiedy byliśmy w Calgary. To była bogata we

wrażenia wizyta – musieliśmy się natychmiast przeprowadzić. Jasper
poprosił ją

grzecznie, by na przyszłość trzymała się z daleka.

Nie mogę sobie wyobrazić, żeby to miało nastąpić wkrótce – zaśmiał się

Peter – Maria była niezaprzeczalnie niebezpieczna a pomiędzy nią i Peterem
nie

było zbyt wiele ciepłych uczuć. Peter był w końcu tylko pomocnikiem w
razie

dezercji Jaspera. Jasper zawsze był faworytem Marii; przemyśliwała tylko
pomniejsze sprawy, żeby planować zabicie go – Oczywiście, jeśli się to tylko

zdarzy, na pewno jej przekażę.
Potem potrząsali swymi dłońmi, przygotowując się do odejścia.

Pozwoliłem, by pieśń, którą grałem dobiegła do niezadowalającego końca i
pospiesznie zerwałem się na nogi.

Charlotte, Peter – powiedziałem, kiwając głową.

Miło cię było znowu widzieć - powiedziała powątpiewająco Charlotte,

Peter tylko skinął w odpowiedzi.
Szaleniec
, rzucił do mnie Emmett.

Idiota, pomyślała Rosalie w tej samej chwili.
Biedaczysko
. Esme.

A Alice karcąco, oni będą szli prosto na wschód, do Seattle. Bynajmniej nie
w pobliżu Port Angeles.
Na dowód pokazała mi swoją wizję.

Udałem, że tego nie usłyszałem. Moja wymówka była bardziej niż marna.
W samochodzie zdecydowanie się rozluźniłem; krzepki pomruk silnika,

który Rosalie nieco stuningowała – w zeszłym roku, kiedy była w lepszym
humorze – był kojący.

To była ulga być w ruchu, być bliżej Belli z każdym kilometrem
uciekającym pod oponami mojego samochodu.

TRANS BY ARIONKA DLA

http://twilightseries.fora.pl/

background image

9.PORT ANGELES

Na dworze było jeszcze zbyt jasno jak dla mnie, kiedy dotarłem do Port
Angeles; słońce znajdowało się cały czas wysoko na niebie. I mimo tego, że

szyby w moim samochodzie były przyciemniane, nie miałem powodu, aby
podjąć niepotrzebne ryzyko. Więcej
niepotrzebnego ryzyka, chyba

powinienem
powiedzieć.

Byłem pewien, że dam radę usłyszeć myśli Jessiki nawet z pewnej
odległości – były one głośniejsze niż Angeli, więc kiedy znajdę już te

pierwsze,
będę w stanie usłyszeć drugie. Wtedy, kiedy już się ściemni, będę mógł

podjechać bliżej. Ale jak na razie zjechałem z głównej drogi na jakąś
zarośniętą

tuż za miastem, która wydawała się rzadko używana.
Znałem główny kierunek, w którym powinienem szukać – tak naprawdę w

Port Angeles było tylko jedno miejsce, gdzie można kupić sukienki. No i
nie

trwało to długo, kiedy znalazłem Jessikę, okręcającą się akurat przed
lustrem.

Ujrzałem także Bellę w jej drugorzędnych myślach, oceniającą długą czarną
sukienkę, którą Jessica miała na sobie.

Bella cały czas wygląda nieswojo. Ha ha. Angela miała rację – Tyler nie
marnował ani chwili czasu. Chociaż nie mogę uwierzyć, że jest tym aż tak

zdenerwowana. A co jeśli Mike nie będzie się dobrze bawił i nie zaprosi mnie
nigdzie później? Co, jeśli zaprosi Bellę na bal absolwentów? A czy ona

zaprosiłaby Mike’a, gdy ja bym nic nie powiedziała? Czy on myśli, że ona
jest

ładniejsza ode mnie? Czy ona myśli, że jest ładniejsza ode mnie?
- Myślę, że ta turkusowa jest lepsza. Podkreśla kolor twoich oczu.

Jessica uśmiechnęła się fałszywie do Belli, obserwując ją podejrzliwie.
Czy ona na pewno tak myśli? A może po prostu chce, żebym wyglądała w

sobotę jak idiotka?
Zmęczyło mnie słuchanie myśli Jessiki. Poszukałem więc w pobliżu

Angeli – ach, ale Angela akurat zmieniała sukienkę, więc szybko uciekłem z
jej

głowy, aby zapewnić jej prywatność.
Cóż, w centrum handlowym nie było zbyt wiele możliwości dla Belli, aby

zrobiła sobie krzywdę. Pozwolę im dokończyć zakupy a potem niby

background image

przypadkiem wpadnę na nie. Już wkrótce miało zrobić się ciemno – z
zachodu

zaczęły napływać chmury. Uchwyciłem co prawda tylko ich zarysy
pomiędzy

wysokimi drzewami, ale byłem przekonany, że nieuchronnie przyspieszą
zapadnięcie zmroku. Dlatego też ucieszyłem się na ich widok, pragnąc ich

cienia
bardziej niż kiedykolwiek przedtem. Już jutro będę siedział obok Belli w

szkole,
skupiał całą jej uwagę podczas lunchu. Będę mógł zadać jej te wszystkie

pytania…
A więc była wściekła na zarozumialstwo Tylera. Widziałem to w jego

myślach – że mówił dosłownie o balu absolwentów, że stawiał jej żądania.
Przypomniałem sobie jej wyraz twarzy z tamtego popołudnia – odrazę,

niedowierzanie – i roześmiałem się. Byłem ciekaw, co mu na to odpowie.
Nie

chciałbym przegapić jej reakcji.
Czas mijał wyjątkowo wolno, kiedy czekałem na zapadnięcie zmroku.

Sporadycznie sprawdzałem myśli Jessiki; była najłatwiejsza do znalezienia,
ale

naprawdę nie lubiłem przebywać w jej myślach zbyt długo. Zobaczyłem
miejsce,

gdzie planują iść coś zjeść. Do czasu kolacji będzie wystarczająco ciemno…
może

mógłbym przypadkiem wybrać tą samą restaurację. Dotknąłem telefonu w
swojej kieszeni, rozważając zaproszenie Alice. Na pewno byłaby

zachwycona,
przecież też chciała porozmawiać z Bellą. Ale nie byłem pewien, czy byłem

już
gotowy wprowadzić bardziej Bellę w mój świat. Czy jeden wampir to

niewystarczający problem?
Rutynowo sprawdziłem Jessikę. Myślała o swojej biżuterii, pytając Angelę

o radę.
Może powinnam oddać ten naszyjnik z powrotem. Przecież mam w domu

inny, na pewno by pasował. No i wydałam trochę za dużo… Mama się
wścieknie.

Co ja sobie myślałam?
Nie chce mi się wracać z powrotem do sklepu. Jak myślisz, Bella będzie nas

szukać?

background image

Co się stało? Belli nie było z nimi? Popatrzyłem oczami Jessiki, potem
Angeli. Stały właśnie na chodniku, naprzeciw rzędu sklepów. Belli nie było

nigdzie w zasięgu wzroku.
Och, kogo obchodzi Bella? –
pomyślała niecierpliwie Jess, zanim

odpowiedziała na pytanie Angeli. – Nic jej nie będzie. Minie trochę czasu,
zanim

dojdziemy do restauracji. Poza tym, myślę, że chciała zostać sama. –
wyłapałem z

myśli Jessiki widok księgarni, do której miała pójść Bella.
Pospieszmy się więc. –
powiedziała Angela. Mam nadzieję, że Bella nie

będzie nam miała tego za złe. Była dla mnie taka uprzejma w samochodzie…
Naprawdę jest miłą osobą. Ale odniosłam wrażenie, że cały dzień była jakby

przygnębiona. Czy to przez Edwarda Cullena? Założę się, że to właśnie
dlatego

wypytywała o jego rodzinę…
Powinienem zwracać większa uwagę. Co jeszcze przegapiłem? Bella

chciała przejść się samotnie, a wcześniej pytała o mnie? Ale Angela skupiła
teraz

uwagę na Jessice – a ta paplała coś o tym idiocie, Mike’u – więc nie byłem w
stanie dowiedzieć się od niej niczego więcej.

Oceniłem ciemność. Słońce znajdzie się za chmurami już wkrótce. Jeśli
trzymałbym się zachodniej części ulicy, gdzie budynki dostatecznie

zasłaniały
światło…

Zaczynałem się niepokoić, kiedy jechałem już w kierunku centrum miasta.
To nie było coś, co rozważałem wcześniej – Bella chodząca samotnie – więc

nie
miałem pojęcia, jak ją znaleźć. A powinienem
to rozważyć.

Znałem Port Angeles wystarczająco dobrze; pojechałem prosto w stronę
księgarni, którą Jessica miała na myśli, mając cały czas nadzieję, że moje

poszukiwania nie będą trwały zbyt długo. Chociaż w głębi ducha i tak w to
wątpiłem. Kiedy Bella cokolwiek ułatwiała?

Malutki sklep był pusty, nie licząc hipisowsko ubranej kobiety za ladą. To
miejsce nie wyglądało na takie, którym Bella mogłaby być zainteresowana –

zbyt
new age jak dla nowoczesnej osoby. Byłem ciekaw, czy w ogóle miała

zamiar
tam wejść.

Znalazłem skrawek cienia, w którym mogłem zaparkować… Tworzył

background image

ciemną ścieżkę wprost pod daszek sklepu. Naprawdę nie powinienem.
Wychodzenie na zewnątrz w godzinach, kiedy słońce jeszcze nie zaszło, nie

było
bezpieczne. A co, jeśli przejeżdżający samochód rzuci snop światła wprost

na
mnie w cieniu?

Ale nie wiedziałem, w jaki inny sposób szukać Belli!
Zaparkowałem więc i wyszedłem, kierując się w najciemniejszy cień.

Udałem się szybko w stronę sklepu, wyłapując słaby zapach Belli w
powietrzu.

A więc była tu, na chodniku, ale wewnątrz sklepu nie było już po niej
śladu.

- Witam! W czym mogę pomóc? – kobieta zza lady ledwie zdążyła to
powiedzieć, a ja byłem już na zewnątrz.

Podążałem za zapachem Belli tak daleko, jak pozwalał mi na to cień,
zatrzymując się tuż na skraju światła słonecznego.

Bardzo mnie to zirytowało, czułem się jak pozbawiony mocy! Ograniczony
liniami cienia i światła na chodniku.

Mogłem tylko zgadywać, że przeszła przez ulicę, kierując się na południe.
Tak naprawdę w tamtym kierunku nie było już nic ciekawego. Może się

zgubiła? Cóż, ta możliwość nie brzmiała nieprawdopodobnie, biorąc pod
uwagę

jej charakter.
Wróciłem więc do samochodu i jeździłem po ulicach, rozglądając się

wszędzie. Zatrzymałem się jedynie jeszcze w kilku plamach cienia, ale
trafiłem

na jej zapach tylko raz, a ten kierunek zaniepokoił mnie. Gdzie ona
próbowała

dojść?
Jeździłem jeszcze w tę i z powrotem, pomiędzy księgarnią i restauracją,

mając nadzieję zobaczyć ją właśnie tu. Jessica i Angela już były w środku,
zastanawiając się, czy złożyć zamówienie, czy poczekać na Bellę. Jessica

nalegała
na zamówienie.

Zacząłem więc zerkać w myśli przechodniów, patrząc ich oczami. Z
pewnością ktoś musiał ją gdzieś widzieć.

Niepokoiłem się coraz bardziej. Nie zdawałem sobie wcześniej sprawy, jak
trudno może mi być ją znaleźć, kiedy – tak, jak teraz – będzie z dala od

mojego

background image

zasięgu wzroku i z dala od swoich zwyczajowych miejsc, gdzie przebywała.
Nie

podobało mi się to.
Na horyzoncie kłębiło się mnóstwo chmur, więc za chwilę będę mógł

szukać jej nawet na piechotę. Wtedy nie powinno to już trwać długo. W tej
chwili tylko słońce mnie ograniczało. Jeszcze kilka minut i wtedy ja

zdobędę
przewagę ponownie i to świat ludzi będzie ograniczony.

Inne myśli, i kolejne. Tak wiele trywialnych problemów.

myślę, że znów złapał infekcję ucha…

Czy to było sześć-cztery-zero czy sześć-zero-cztery…?
Znów się spóźnia. Powinnam mu powiedzieć…

Tu jest! Aha!
Nareszcie, pojawiła się jej twarz. Ktoś ją zauważył!

Ale moja ulga trwała ułamek sekundy, a wtedy dostrzegłem resztę myśli
mężczyzny, który przyglądał się jej twarzy w cieniu.

Jego umysł był dla mnie obcy, ale nie całkowicie nieznajomy. Przecież
swego czasu polowałem na dokładnie takie osoby…

- NIE! – ryknąłem, a z mojego gardła wydobyło się warczenie. Stopa
przycisnęła pedał gazu, ale tak właściwie dokąd miałem jechać?

Znałem ogólnie lokację jego myśli, ale ta wiedza nie była wystarczająca.
Coś, cokolwiek musi tam być – znak drogowy, witryna sklepu, cokolwiek w

jego
myślach, co da mi jakąś wskazówkę. Ale Bella była głęboko w cieniu a jego

oczy
były skupione na jej przerażonym wyrazie twarzy – cieszył się na ten

widok.
Jej twarz była niewyraźna w jego myślach, rozmyta przez zbyt wiele

innych twarzy. Bella nie była jego pierwszą ofiarą.
Odgłos mojego warczenia odbił się od karoserii samochodu, ale nic nie

było w stanie mnie rozproszyć.
Na ścianie za nią nie było żadnych okien. Jakaś strefa przemysłowa, z dala

od ulic uczęszczanych przez ludzi. Mój samochód zapiszczał na zakręcie,
ledwie

wymijając inne auto. Miałem nadzieję, że jadę w dobrym kierunku, a kiedy
tamten kierowca zatrąbił klaksonem, byłem już daleko.

Spójrzcie, jak się trzęsie! – mężczyzna zachichotał w oczekiwaniu. Strach
był dla niego dodatkową atrakcją, bardzo to lubił.

- Trzymaj się ode mnie z daleka – jej głoś był cichy i groźny, ale nie

background image

krzyczała.
- Nie bądź taka ostra, maleńka.

Obserwował, jak się wzdrygnęła, kiedy usłyszała chuligański śmiech,
dochodzący z innego kierunku. Zirytował się tym hałasem – Zamknij się,

Jeff! –
pomyślał, ale ucieszył się na jej widok, kiedy mimowolnie się skuliła.

Podniecało go to. Już wyobrażał sobie jej usilne prośby, sposób, w jaki
będzie go

błagać…
Nie zdawałem sobie sprawy, że byli z nim jeszcze inni, zanim nie

usłyszałem głośnego śmiechu. Skupiłem się na tym, starając się zauważyć
coś, co

mogłoby mi pomóc. Ale on już robił pierwszy krok w jej kierunku,
zacierając

ręce.
Myśli jego towarzyszy nie były aż tak obrzydliwe, co najwyżej lekko

odurzone. Żaden z nich nie zdawał sobie sprawy, jak daleko mężczyzna
nazywany przez nich Lonnie ma zamiar się z tym posunąć. Po prostu

podążali za
nim ślepo. Obiecał im wszakże trochę zabawy…

Jeden z nich rzucił okiem wzdłuż ulicy, nerwowo – nie chciał być złapany
na gorącym uczynku – i dał mi to, co potrzebowałem. Rozpoznałem

skrzyżowanie, w kierunku którego patrzył.
Ruszyłem, nie zwracając uwagi na czerwone światło, wślizgując się w

przestrzeń pomiędzy dwoma samochodami, poruszającymi się w korku.
Rozbrzmiały za mną dźwięki klaksonów.

Na dodatek w kieszeni zawibrował mój telefon. Zignorowałem go.
Lonnie szedł wolno w stronę dziewczyny, podtrzymując cały czas nutkę

niepewności, ten moment zawsze go pobudzał. Czekał na jej krzyk,
przygotowując się do delektowania nim.

Ale Bella zacisnęła szczękę i objęła się ramionami. Zdziwiło go to –
oczekiwał, że będzie próbowała uciekać. Stał więc zaskoczony i jakby lekko

rozczarowany. Uwielbiał pogoń za swoimi ofiarami, czuć tą adrenalinę jak
podczas polowania.

Odważna, ta jedna. Może to lepiej, tak myślę… więcej walki.
Byłem już nieopodal. Potwór mógłby usłyszeć ryk mojego silnika, ale nie

zwracał na nic uwagi, był zbyt skupiony na swojej ofierze.
Niemal mogłem zobaczyć, jak czułby się, gdyby to on był łupem. Co

myślałby o moim stylu polowania.

background image

W innej części mojego umysłu przeszukiwałem ranking wszelkich tortur,
jakie kiedykolwiek widziałem, decydując się, która z nich będzie

najbardziej
bolesna. Musi ponieść konsekwencje swojego zachowania. Powinien wić

się w
agonii. Inni mogliby umrzeć tak po prostu, ale potwór o imieniu Lonnie

powinien błagać o śmierć na długo przedtem, zanim dostanie ode mnie ten
dar.

Był na ulicy, zbliżał się do niej.
Wyjechałem ostro zza rogu, reflektory mojego samochodu oświetlały całą

scenę, mrożąc wszystkich w miejscu. Mógłbym pobiec wprost do ich
przywódcy,

który odskoczył na chodnik, ale to byłaby dla niego zbyt łagodna śmierć.
Pozwoliłem samochodowi podjechać bokiem w poślizgu, ustawiając się

tak, aby drzwi pasażera znalazły się jak najbliżej Belli. Otworzyłem je, a
ona

momentalnie ruszyła z moim kierunku.
- Wsiadaj! – warknąłem.

Co jest do diabła?
Wiedziałem, że to był zły pomysł! Ona nie jest sama.

Powinienem uciekać?
Chyba zaraz się zrzygam…

Bella wskoczyła do samochodu bez wahania, zatrzaskując za sobą drzwi.
A wtedy spojrzała na mnie z najbardziej ufnym wyrazem twarzy, jaki

kiedykolwiek widziałem u człowieka i wszelkie moje gwałtowne plany
rozpadły się.

Zajęło mi to o wiele, wiele mniej niż sekundę aby uświadomić sobie, że
nie mógłbym zostawić jej samej w samochodzie, w razie gdybym miał się

zająć
czterema mężczyznami. Co powinienem jej powiedzieć, żeby nie patrzyła?

Ha! A
czy kiedyś w ogóle zrobiła to, o co prosiłem? Czy kiedykolwiek robiła coś,

co
bezpośrednio jej nie zagrażało?

A może miałbym zabrać ich daleko stąd, a ją zostawić tu samą? Ale istniało
prawdopodobieństwo, że inny niebezpieczny człowiek będzie się kręcił po

ulicach Port Angeles dziś wieczorem. A Bella niczym magnes przyciągała do
siebie wszystkie niebezpieczeństwa. Nie, nie mogę jej spuścić z oka.

Właśnie to uczucie, nawet wzmocnione, sprawiło, że chciałem natychmiast

background image

zabrać ją z dala od tych mężczyzn, tak szybko, że tylko patrzyliby za moim
samochodem z zaszokowanym wyrazem twarzy. Ona nawet nie

rozpoznałaby, że
miałem chwilę zawahania. Pomyślałaby, że od samego początku

planowałem po
prostu uciec.

Ale nawet nie mógłbym potrącić ich samochodem. To by ją przeraziło.
Pragnąłem ich śmierci tak potwornie, że ta potrzeba niemal dzwoniła mi w

uszach, zaciemniała umysł, przynosiła smak na język. Moje mięśnie były
napięte

z ochoty, usilnego pożądania, potrzeby. Musiałem ich zabić. Mógłbym
obierać go

po kolei, kawałek po kawałku, obedrzeć skórę z mięśni, oderwać mięśnie od
kości…

Oprócz tego, że ta dziewczyna – ta jedyna dziewczyna na świecie –
przylgnęła do swojego siedzenia, wczepiła się w nie obiema rękami i cały

czas
patrzyła na mnie, jej oczy były cały czas szeroko otwarte i pełne ufności.

Zemsta
może poczekać.

- Zapnij pasy. – zarządziłem. Mój głos był szorstki, przepełniony
nienawiścią do tych mężczyzn i pragnieniem krwi. Ale nie takim zwykłym

pragnieniem. Nie mógłbym aż tak pohańbić się i mieć choćby najmniejszą
część

tamtego mężczyzny wewnątrz siebie.
Bella zapięła pas, wzdrygając się lekko na głośne kliknięcie. I chociaż

podskoczyła na taki dźwięk, zdawała się nie zwracać uwagi na szaleńczą
jazdę

po mieście. Mijałem wszystkie znaki stopu. Czułem także jej wzrok na
sobie.

Wydawała się dziwnie zrelaksowana. To nie miało według mnie sensu – nie
po

tym, co przed chwilą przeżyła.
- Wszystko w porządku? – zapytała chrapliwym głosem ze stresu i strachu.

Ona chciała wiedzieć, czy ze mną wszystko w porządku?
Pomyślałem nad jej pytaniem przez ułamek sekundy. Za krótki dla niej,

aby zauważyła moje zawahanie. Czy było ze mną wszystko w porządku?
- Nie. – odparłem, a mój głos nadal brzmiał wściekle.

Zabrałem ją na tą samą nieużywaną drogę za miastem, gdzie spędziłem

background image

popołudnie, pochłonięty w najgorszym możliwym nadzorowaniu, jakie
kiedykolwiek ktoś sprawował. Teraz droga była ciemna, ocieniona

drzewami.
Byłem cały czas tak rozwścieczony, że moje ciało niemal znieruchomiało.

Moje lodowate dłonie cały czas pragnęły zmiażdżyć jej napastnika,
rozetrzeć go

na miazgę, tak, aby jego ciało nigdy nie mogło zostać zidentyfikowane.
Ale to wymagałoby pozostawienia jej tutaj samej, bez ochrony w ciemną

noc.
- Bella? – zapytałem przez zęby.

- Tak? – odpowiedziała wciąż zachrypniętym głosem. Spróbowała
odchrząknąć.

- Nic ci nie jest? – to była teraz najważniejsza rzecz, główny priorytet.
Zemsta stała na drugim miejscu. Wiedziałem o tym dobrze, ale moje ciało

było
jeszcze tak przepełnione gniewem, że ciężko mi było myśleć.

- Nie. – jej głos cały czas był niewyraźny. Bez wątpienia ze strachu.
Tym bardziej nie mogłem jej opuścić.

I nawet jeśli nie podejmowałaby stałego ryzyka dla jakiegoś głupiego
powodu – to był jakiś okrutny żart ze strony czegoś wyższego nad nami –

nawet,
jeśli byłbym pewien
, że jest idealnie bezpieczna w mojej obecności, nie

zostawiłbym jej samej w ciemności.
Musi być tak przerażona.

W dodatku jeszcze nie byłem w stanie, aby ją uspokoić – nawet jakbym
wiedział, jak to zrobić. Nie wiedziałem. Z pewnością może czuć jakieś

złowrogie
emocje ode mnie, to oczywiste. Przerażam ją jeszcze mocniej, tym bardziej,

że
nie mogę uspokoić pragnienia mordu, palącego mnie od wewnątrz żywym

ogniem.
Musiałbym spróbować myśleć o czymś innym.

- Bądź tak dobra i opowiedz mi coś. – poprosiłem.
- Opowiedz?

Ledwie zdobyłem się na odrobinę samokontroli, aby spróbować jej
wyjaśnić to, czego potrzebowałem.

- Ach, pleć po prostu o jakichś błahostkach, dopóki się nie uspokoję. –
wyjaśniłem. Tylko i wyłącznie świadomość, że ona mnie potrzebuje,

trzymała

background image

mnie wewnątrz samochodu. Cały czas słyszałem myśli tych mężczyzn, ich
rozczarowanie i wściekłość… Wiedziałem dobrze, gdzie ich znaleźć…

Zamknąłem oczy, mając płonną nadzieję, że w ten sposób uwolnię się od
tego

obrazu.
- Ehm… - zawahała się, próbując zrozumieć moją prośbę. – Na przykład…

jutro po szkole zamierzam przejechać Tylera Crowleya furgonetką? –
powiedziała to, jakby to było pytanie.

Tak, to było to, czego potrzebowałem. Ale oczywiście Bella może za chwilę
wyskoczyć z czymś niespodziewanym. Tak jak wcześniej, taka pogróżka

wydobywająca się z jej ust brzmiała po prostu komicznie. Jeśli nie paliłbym
się

do morderstwa, roześmiałbym się.
- Dlaczego? – wydusiłem z siebie, aby zachęcić ją do mówienia.

- Rozpowiada na prawo i lewo, że idziemy razem na bal absolwentów. –
powiedziała tonem rozwścieczonego kociaka. - Albo zwariował, albo chce

mi
jakoś wynagrodzić to, co się stało… No, sam wiesz, kiedy. – wtrąciła sucho. -

Uważa widocznie, że ten bal to idealna okazja. Wydedukowałam, że jeśli
narażę

jego życie na niebezpieczeństwo, to sobie odpuści, bo wyrównamy
rachunki.

Może, gdy zobaczy to Lauren, też mi przy okazji odpuści – naprawdę, nie
potrzebuję wrogów. Ha, będę musiała się przyłożyć. Jeśli jego nissan Sentra

trafi
na złomowisko, Tyler na pewno nikogo nie zaprosi na bal, bo jak to tak, bez

samochodu…
To napawało odrobiną optymizmu, że czasem Bella odbiera pewne rzeczy

niewłaściwie. Nachalność Tylera nie miała żadnego związku z
wcześniejszym

wypadkiem. Odniosłem wrażenie, że Bella nie zauważa, jak działa na
chłopaków w szkole. I czyżby nie zauważała, jak działa na mnie?

Ach, podziałało. Podczas gdy mówiła, starałem się jej słuchać i uspokoić.
Już niemal odzyskałem pełnię kontroli nad sobą, aby zauważać inne rzeczy,

niż
myśleć tylko o zemście i torturach…

- Słyszałem, jak się chwalił. – powiedziałem. Przestała mówić a chciałem,
żeby kontynuowała.

- Naprawdę? – zapytała z niedowierzaniem. W jej głosie słychać było nagle

background image

przypływ irytacji. – Jeśli będzie sparaliżowany od szyi w dół, to też z balu
absolwentów nici.

Bardzo chciałem, aby był sposób, w jaki mógłbym ją zachęcić do dalszego
monologu właśnie w takim stylu – zawierającego pogróżki śmierci i

uszkodzeń
ciała, mimo że brzmiało to nieprawdopodobnie. Nie mogła wybrać lepszego

sposobu na uspokojenie mnie. A jej słowa – co prawda przesycone
sarkazmem i

przenośniami – były odzwierciedleniem tego, czego tak bardzo pragnąłem
w tej

chwili.
Westchnąłem i otworzyłem oczy.

- I co, lepiej ci? – zapytała nieśmiało.
- Nie za bardzo.

Nie, byłem spokojniejszy, ale nie czułem się lepiej. Ponieważ dopiero co
uświadomiłem sobie, że nie mogłem zabić potwora o imieniu Lonnie, a

pragnąłem tego prawie bardziej niż czegokolwiek innego na świecie.
Prawie.

Jedyną rzeczą, której pragnąłem bardziej niż popełnienia w pełni
uzasadnionego przestępstwa, była ta dziewczyna. I, chociaż nie mogłem jej

mieć,
samo marzenie o tym sprawiało, że nie byłem w stanie jej opuścić, aby udać

się
morderczą hulankę – nieważne, że ten powód był teoretycznie mało

przekonujący.
Bella zasługiwała na kogoś lepszego do mordercy.

Spędziłem siedemdziesiąt lat, próbując być czymś innym niż tym –
czymkolwiek, ale nie mordercą. Ale nawet te lata wysiłku nie czyniły mnie

kimś
godnym dziewczyny siedzącej obok mnie. I w dodatku czułem, że gdybym

powrócił do tego życia – życia zabójcy – chociaż na jedną noc, to z
pewnością

uczyniłoby ją z dala od mojego zasięgu na zawsze. Nawet jeśli nie
posmakowałbym ich krwi – jeśli nie miałbym tego jaskrawoczerwonego

poblasku w moich oczach – czy to miałoby dla niej jakieś znaczenie?
Starałem się być wystarczająco dobry dla niej. Nie było to przecież

nieosiągalne. Mogłem próbować.
- Co ci jest? – szepnęła.

Jej oddech dotarł do moich nozdrzy i od razu przypomniałem sobie,

background image

dlaczego na nią nie zasługuję. Po tym wszystkim, co się dziś wydarzyło, z
całą

miłością, jaką do niej czułem… sprawiła, że usta wypełniły mi się jadem.
Muszę być z nią szczery. Jestem jej to winien.

- Widzisz, Bello, czasami mam problem z porywczością. – wyjrzałem przez
okno w ciemną noc, mając nadzieję, że usłyszy w moim głosie horror,

jednocześnie tego nie chcąc. Z przewagą tego drugiego. Uciekaj, Bella,
uciekaj.

Zostań, Bella, zostań. – Tylko napytałbym sobie biedy, gdybym dopadł
tych…-

na samą tą myśl miałem ochotę wyjść z samochodu. Wziąłem jednak
głęboki

oddech, pozwalając jej zapachowi przeniknąć w dół mojego gardła. – A
przynajmniej to próbuję sobie wmówić.

- Och.
Nie powiedziała nic więcej. Ile tak naprawdę zrozumiała i wyciągnęła z

moich słów? Spojrzałem na nią wyczekująco, ale z jej twarzy nie dało się nic
wyczytać. Pusta, zaszokowana prawdopodobnie. Cóż, przynajmniej nie

krzyczała. Jeszcze.
Na moment zapadła cisza. Walczyłem ze sobą, próbujący być takim, jaki

powinienem. I jaki nie mogłem być.
- Jessica i Angela będą się o mnie martwić. – powiedziała cicho. Jej głos był

bardzo spokojny i nie byłem pewny, dlaczego. Była w szoku? Może
wydarzenia

dzisiejszego wieczoru jeszcze do niej nie dotarły? – Jesteśmy umówione.
Chciała znaleźć się jak najdalej ode mnie? Czy tylko martwiła się o swoje

koleżanki?
Nie odpowiedziałem jej, jedynie odpaliłem samochód i zawróciłem. Z

każdym niemal calem bliżej miasta trudniej mi było utrzymać kontrolę.
Byłem

już tak blisko niego…
Jeśli to byłoby niemożliwe – jeśli nigdy nie mógłbym mieć bądź zasłużyć

na tą dziewczynę – wtedy jaki był sens pozwolić temu mężczyźnie odejść
bez

wymierzenia kary? Z pewnością dałbym radę na tyle się powstrzymać…
Nie. Jeszcze nie. Zbyt mocno jej pragnąłem.

Akurat dojechaliśmy pod restaurację, gdzie zamierzała spotkać się z
koleżankami, a ja jeszcze nie doszedłem do ładu ze swoimi myślami. Jessica

i

background image

Angela kończyły właśnie jedzenie i obie naprawdę martwiły się o Bellę.
Zamierzały nawet zacząć jej szukać, chodząc wzdłuż głównej ulicy.

To nie była dla nich zbyt dobra noc na wędrowanie…
- Skąd wiedziałeś, gdzie…? – przerwane pytanie Belli rozkojarzyło mnie i

zdałem sobie sprawę, że popełniłem kolejny błąd. Byłem po prostu zbyt
skupiony na czymś innym, aby zapytać ją, gdzie ma się spotkać z

dziewczynami.
Ale zamiast dokończyć pytanie, Bella tylko potrząsnęła głową i lekko się

uśmiechnęła.
Co to miało znaczyć?

Cóż, nie miałem czasu głębiej się nad tym zastanowić i zrozumieć jej
akceptacji mojej dziwnej wiedzy. Otworzyłem drzwi.

- Co robisz? – zapytała zdziwiona.
Nie pozwalam ci odejść poza mój zasięg wzroku. Nie pozwalam sobie być

samemu dziś wieczorem. Tak, w tej kolejności. – Zabieram cię na kolację.
Hmm, to może być nawet interesujące. Wyglądało to tak jak wtedy, kiedy

rozważałem zaproszenie Alice i przypadkowe wybranie tej samej
restauracji. A

teraz tu byłem naprawdę, prawie na randce z tą dziewczyną. Ale to się nie
liczyło, bo nawet nie dałem jej szansy na powiedzenie ‘nie’.

Miała już częściowo uchylone drzwi po swojej stronie, zanim obszedłem
samochód – zazwyczaj to nie było tak denerwujące, nie móc poruszać się

błyskawicznie – więc nie mogłem otworzyć ich dla niej pierwszy. Czy to
znaczyło, że nie była przyzwyczajona do traktowania siebie jak damy, czy

może
nie myślała o mnie jako o dżentelmenie?

Poczekałem na nią, aby do mnie dołączyła, z każdą chwilą coraz bardziej
się niepokojąc, widząc jej koleżanki zmierzające w stronę cienia.

- Biegnij złapać dziewczyny, zanim ich też będę musiał szukać. –
zarządziłem szybko. – Jeśli znów wpadnę na tych typków, nie będę umiał

się
pohamować. – nie, nie byłbym już wystarczająco silny.

Zadrżała lekko, ale szybko oprzytomniała. Zrobiła w ich kierunku mały
krok, krzycząc – Jess! Angela! – odwróciły się, a Bella pomachała do nich.

Bella! Och, nic jej nie jest! – pomyślała Angela z ulgą.
Tak późno?
– Jessica mruczała do siebie, ale w głębi także się uspokoiła,

widząc, że Bella się znalazła. To sprawiło, że moje uczucia względem niej
lekko

się ociepliły.

background image

Szybko podbiegły, ale stanęły jak wryte, widząc mnie u jej boku.
Uch-uch!
– pomyślała Jess. To niemożliwe!

Edward Cullen? Czy właśnie po to oddaliła się od nas, aby się z nim
spotkać? Ale dlaczego wypytywała, czy będą w mieście, skoro wiedziała, że

on tu
będzie? –
wyłapałem przerażoną twarz Belli w myślach Angeli, kiedy

wypytywała ją, dlaczego moja rodzina jest tak często nieobecna w szkole.
Nie,

nie mogła wiedzieć. – zdecydowała ostatecznie Angela.
Myśli Jessiki były wyjątkowo nieuporządkowane. Bella nie powiedziała

mi całej prawdy.
- Gdzie się podziewałaś? – zapytała podejrzliwie, patrząc niby na Bellę, ale

nie spuszczając mnie ukradkiem z oka.
- Zgubiłam się. A potem wpadłam na Edwarda. – powiedziała Bella,

wskazując ręką w moją stronę. Jej głos był całkiem normalny. Jakby to była
cała

prawda, jakby tylko to się wydarzyło.
Musi być w szoku. To naprawdę było jedynym wytłumaczeniem dla jej

opanowania.
- Czy mogę do was dołączyć? – zapytałem, aby być uprzejmym.

Wiedziałem, że przecież już jadły.
Jasna
cholera, jaki on jest przystojny! - pomyślała Jessica, a jej myśli stały

się jeszcze bardziej nieskładne.
Angela wcale nie była w lepszym stanie. – Szkoda, że już zjadłyśmy. Wow.

Po prostu. Wow.
A czemu nie działałem tak na Bellę?

- Ehm… jasne. – wydukała Jessica.
Angela zadrżała. – Tak właściwie to już jesteśmy po, Bello. Przepraszam,

tak długo na ciebie czekałyśmy.
Że co? Zamknij się!
– poskarżyła się Jess.

Bella wzruszyła ramionami. Ot, tak. Zdecydowanie jest w szoku. – Nie ma
sprawy. Nie jestem głodna.

- Uważam, że powinnaś coś zjeść. – powiedziałem cichym, ale stanowczym
tonem. Potrzebowała cukru we krwi – chociaż i bez tego pachniała

niesamowicie
słodko, pomyślałem. Niedługo powinno do niej dotrzeć to, co się stało, a

pusty
żołądek w niczym nie pomoże. Była przecież wyjątkowo skłonna do

omdleń, co

background image

wiedziałem z doświadczenia.
Te dziewczyny nie powinny znaleźć się w żadnym niebezpieczeństwie,

jeśli pojadą prosto do domu. Ich nie prześladował na każdym kroku pech.
I raczej wolałbym być z Bellą sam na sam – tak długo, dopóki i ona

wyrażała taką chęć.
- Czy zgodzisz się, żebym odwiózł Bellę? – zapytałem Jessiki, zanim Bella

zdążyła się sprzeciwić. – Nie będziecie musiały czekać, aż skończy.
- Czy ja wiem, chyba to dobry pomysł… - Jessica spojrzała na Bellę, chcąc

się upewnić, czy ta nie ma nic przeciwko.
Chciałabym zostać… ale ona prawdopodobnie wolałaby być z nim sama.

Zresztą, kto by nie chciał? – pomyślała Jessica. W tym samym czasie
zauważyła

mrugnięcie Belli.
Bella puściła do niej oko
?

- No to załatwione. – stwierdziła szybko Angela, domyślając się, o co
chodzi. I wydawało mi się, że ona tego chciała. – Do jutra, Bella… Edward. –

walczyła ze sobą, aby wypowiedzieć moje imię w miarę normalnym tonem.
Wtedy chwyciła Jessikę za rękę i pociągnęła za sobą.

Muszę znaleźć jakiś sposób, aby podziękować za to Angeli.
Samochód Jessiki stał nieopodal w jasnym kręgu światła, padającego z

latarni. Bella obserwowała je ostrożnie z lekką zmarszczką pomiędzy
brwiami,

aż znalazły się w samochodzie. Widocznie była świadoma
niebezpieczeństwa, w

jakim niedawno się znalazła. Jessica pomachała jej na pożegnanie. Dopiero
kiedy samochód zniknął, wzięła głęboki oddech i odwróciła się w moją

stronę.
- Naprawdę nie jestem głodna. – powiedziała.

Dlaczego czekała do chwili, aż odjadą, żeby zacząć rozmowę? Naprawdę
chciała być ze mną sama – nawet teraz, po ujrzeniu mojego nieludzkiego

gniewu?
I czy była taka potrzeba czy nie, musiała coś zjeść.

- Zrób to dla mnie. – poprosiłem.
Otworzyłem przed nią drzwi restauracji.

Westchnęła, ale weszła do środka.
Szedłem tuż za nią aż do miejsca, w którym czekała właścicielka. Bella cały

czas wydawała się być nieswoja. Tak bardzo chciałem dotknąć jej dłoni,
czoła,

sprawdzić, czy ma temperaturę. Ale moja lodowata dłoń przeraziłaby ją.

background image

O mój… mentalny głos kobiety brutalnie przerwał moje rozmyślania.
Och…

Tego wieczora chyba naprawdę zawracałem wszystkim w głowach. A
może tylko zwracałem na to taką uwagę, bo marzyłem, żeby Bella także

postrzegała mnie w ten sposób? Zawsze byliśmy bardzo atrakcyjni fizycznie
dla

naszych ofiar. Tak naprawdę nigdy nie myślałem o tym tak na poważnie.
Zazwyczaj – no, chyba że w przypadku Shelley Cope albo Jessiki Stanley,

które
nie okazywały przerażenia – strach uderzał ofiary wkrótce po pierwszym

oczarowaniu.
- Prosimy o stolik dla dwojga. – odezwałem się, kiedy kobieta cały czas

stała bez słowa.
- Och, tak. Witam w La Bella Italia. – Mmm, co za głos! –
Proszę za mną. –

jej myśli znów były zajęte, jakby coś kalkulowała.
Może to tylko jego kuzynka. Nie może być jego siostrą, w ogóle nie są

podobni. Ale jakaś rodzina… On nie może być z nią.
Ludzkie oczy były tak słabe, zamglone; nie widziały dobrze. Jak ta mało

inteligentna kobieta może uważać moją fizyczność za tak atrakcyjną i
jednocześnie nie dostrzegać perfekcji dziewczyny tuż obok mnie?

Cóż, nawet jej nie trzyma za rękę… - myślała kobieta, prowadząc nas do
niemal rodzinnego stołu w centrum najbardziej zatłoczonej części

restauracji.
Mogę mu dać swój numer, podczas gdy ona tu jest? –
przemknęło jej przez

myśl.
Wyciągnąłem banknot w tylnej kieszeni. Ludzie stawali się bardziej

skłonni do współpracy, gdy na scenę wkraczały pieniądze.
Bella właśnie zamierzała zająć wskazane miejsce, ale potrząsnąłem głową.

Zawahała się wtedy i przekrzywiła z zaciekawieniem głowę. Tak, dziś
wieczór

będzie bardzo ciekawa. A wszelki tłum będzie tylko utrudnieniem dla
naszej

konwersacji.
- Zależałoby nam na większej prywatności. – powiedziałem, wręczając

kobiecie pieniądze. Jej oczy rozszerzyły się w zdumieniu.
- Oczywiście.

Rzuciła okiem na napiwek, prowadząc nas za przepierzenie.
Pięćdziesiąt dolarów za lepszy stolik? Więc jest też bogaty. To ma sens –

background image

założę się, że jego kurtka kosztowała więcej niż wynosiła moja ostatnia
wypłata.

Cholera. Dlaczego zależy mu na prywatności z nią?
Zaoferowała nam stolik w małej wnęce, tak aby nikt inny w restauracji nie

był w stanie nas dostrzec – i zauważyć reakcji Belli na cokolwiek, co
miałbym jej

powiedzieć. Nie miałem także pojęcia, czego ona może ode mnie chcieć.
Albo co

mógłbym jej zaoferować.
Ile już zdołała zgadnąć? Jakie ma wyjaśnienie dzisiejszych wydarzeń?

- Czy to państwu odpowiada? – zapytała właścicielka.
- Idealnie. – odparłem, czując już lekkie zdenerwowanie przez jej

nieprzyjemny stosunek wobec Belli. Posłałem jej szeroki uśmiech, celowo
obnażając zęby. Niech ujrzy mnie w innym świetle.

Och… - Kelnerka zaraz przyjdzie. – On nie może być prawdziwy. Ja chyba
śnię. Może on po prostu zniknie, a może zapiszę mu swój numer na talerzu za

pomocą ketchupu? – nareszcie odeszła.
Dziwne. Cały czas się nie bała. Nagle przypomniałem sobie Emmetta, jak

droczył się ze mną w stołówce kilka tygodni temu. Założę się, że
potrafiłbym ją

nastraszyć lepiej.
Czy coś mi umknęło?

- Nie powinieneś wykręcać ludziom takich numerów. – Bella przerwała
moje rozmyślania karcącym tonem. – To nie fair.

Popatrzyłem na nią. Co miała w ogóle na myśli? Przecież wcale nie
przestraszyłem tej kobiety, mimo że chciałem. – Jakich numerów?

- Twoje zachowanie mąci ludziom w głowie. Biedaczka ma pewnie teraz
palpitacje.

Hmm. Bella niemal miała rację. Tamta kobieta była w tej chwili na pół
przytomna, opisując zajście swojej przyjaciółce.

- Nie powiesz mi chyba, że nie zdajesz sobie z tego sprawy? – Bella
ponagliła mnie, kiedy na chwilę zamilkłem.

- Mącę w głowach? – to był nawet ciekawy opis tego zjawiska. W sam raz
na dzisiejszy wieczór. Ciekawiło mnie, jaka różnica…

- Nie zauważyłeś? – zapytała krytycznym tonem. – A dlaczego niby
wszyscy tańczą, jak im zagrasz?

- Tobie też mącę? – spytałem natychmiast, nie mogąc już dłużej
powstrzymać ciekawości; ale już się stało, już to wypowiedziałem.

Ale zanim miałem czas, aby głębiej zacząć tego żałować, odpowiedziała –

background image

Bardzo często. – Jej policzki gwałtownie poróżowiały.
A więc na nią to też działało.

Moje ciche serce prawie drgnęło z intensywną nadzieją, mocniej, niż
kiedykolwiek mogłem to poczuć.

- Witam. – powiedział ktoś, chyba kelnerka, przedstawiając się. Jej myśli
były głośne, nachalne, jeszcze gorsze niż właścicielki, ale zagłuszyłem je.

Patrzyłem nieustannie na twarz Belli zamiast słuchać, obserwując, jak krew
porusza się tuż pod jej cienką skórą; zauważając nawet nie, że pali to moje

gardło, ale w jaki sposób rozświetla jej twarz, dodaje życia jej kremowej
twarzy…

Kelnerka najwyraźniej czekała na coś. Ach, zapytała, co zamówimy do
picia. Nie przerywałem jednak spoglądania na Bellę i kelnerka chcąc nie

chcąc
także odwróciła się w jej kierunku.

- Dla mnie colę. – powiedziała Bella, jakby czekała na moje zdanie.
- Dwie cole. – uściśliłem. Pragnienie – normalne, ludzkie pragnienie – było

oznaką szoku. Musiałem koniecznie zadbać, aby w jej krwi znalazło się
dostatecznie dużo cukru.

Chociaż tak naprawdę wyglądała całkiem zdrowo. Nawet bardziej niż
zdrowo. Po prostu promiennie.

- Co jest? – zapytała z ciekawością, zapewne dlaczego tak na nią patrzę.
Praktycznie nie zauważyłem, że kelnerka już odeszła.

- Jak się czujesz? – zapytałem.
Zamrugała, jakby speszona. – Dobrze.

- Nie jest ci niedobrze, nie kręci ci się w głowie…?
Była jeszcze bardziej zdezorientowana. – A powinno?

- Cóż, czekam na jakieś objawy szoku. – uśmiechnąłem się delikatnie,
oczekując na jej reakcję. Widocznie nie chciała, aby się o nią troszczyć.

Zajęło jej to dobrą minutę, aby wreszcie mi odpowiedzieć. Jej wzrok był
lekko rozkojarzony. Wyglądała właśnie tak zazwyczaj wtedy, kiedy się do

niej
uśmiechałem. Czy to właśnie przez to taka była? Zamąciłem jej w głowie,

jak
zwykła to nazwać?

Bardzo pragnąłem, aby właśnie tak było.
- Chyba się nie doczekasz. Mam talent do tłumienia w sobie takich rzeczy.

– odpowiedziała wreszcie, ciężko oddychając.
Więc miała już jakieś doświadczenie z nieprzyjemnymi zdarzeniami? Jej

życie było ciągle tak ryzykowne?

background image

- Tak czy siak, wolałbym, żebyś coś zjadła. Przyda ci się trochę cukru we
krwi.

Wróciła kelnerka z dwiema colami i koszyczkiem pieczywa. Położyła je
tuż przede mną i zapytała o zamówienie, próbując uchwycić wzrokiem moje

spojrzenie. A powinna przecież najpierw zapytać Bellę o życzenia, potem
wrócić

do mnie. Miała prymitywny umysł.
- Hmm… - Bella rzuciła okiem w menu. – Poproszę ravioli z grzybami.

Kelnerka błyskawicznie odwróciła się do mnie. – A dla pana?
- Dziękuję, nie będę jadł.

Cień przemknął przez twarz Belli. Hmm. Musiała już zauważyć, że nigdy
nic nie jem. Zauważała wszystko. Zawsze zapomniałem być ostrożny, kiedy

była
niedaleko.

Poczekałem, aż znów będziemy sami.
- Duszkiem. – rozkazałem.

Zaskoczyło mnie, że posłuchała od razu. Piła tak długo, aż szklanka była
zupełnie pusta, więc podsunąłem jej drugą. Pragnienie czy szok?

Wypiła jeszcze odrobinę i lekko się wzdrygnęła.
- Zimno ci?

- To od lodu w coli. – powiedziała, ale zadrżała ponownie i zazgrzytała
zębami.

Piękna bluzka, którą miała na sobie, wyglądała na zbyt cienką, aby
ogrzewać ją dostatecznie; przylegała do niej jak druga skóra, niemal tak

delikatna jak ta pierwsza. Była tak krucha, śmiertelna. – Nie masz kurtki?
- Mam, mam. – zerknęła obok siebie, nieco zmieszana. – Och, została w

aucie Jessiki.
Zdjąłem więc swoją kurtkę, mając nadzieję, że nie zwróci uwagi na jej

temperaturę. Miło by było, gdybym mógł jej zaoferować ciepłe okrycie.
Spojrzała na mnie, a jej policzki znów rozgorzały. O czym teraz myśli?

Podałem jej kurtkę ponad stołem, natychmiast ją włożyła i zadrżała jeszcze
raz.

Tak, to byłoby bardzo miłe być ciepłym.
- Dzięki. – powiedziała. Wzięła głęboki oddech i podwinęła zbyt długie

rękawy. Znów odetchnęła głęboko.
Czy wszystko nareszcie do niej docierało? Kolor jej twarzy był co prawda

nienajgorszy; skóra była kremowa i lekko różowe policzki wyróżniały się w
porównaniu do błękitu jej bluzki.

- Ślicznie ci w niebieskim. – powiedziałem. Bo prostu byłem szczery.

background image

Spłonęła nowym rumieńcem, potęgując efekt.
Wyglądała dobrze, ale nigdy nic nie wiadomo. Popchnąłem koszyczek

chleba w jej kierunku.
- Uwierz mi. – zaprotestowała, dobrze odczytując moje intencje. – Nie mam

zamiaru mdleć z głodu i nadmiaru wrażeń.
- Normalna osoba byłaby teraz w głębokim szoku, a ty nie wydajesz się

być nawet poruszona. – patrzyłem na nią w niedowierzaniu, myśląc,
dlaczego nie

mogła po prostu reagować normalnie, a potem zastanawiając się, czy
rzeczywiście wolałem jej obecne zachowanie.

- Przy tobie czuję się bardzo bezpieczna – powiedziała, znów ze wzrokiem
przepełnionym ufnością. Ufnością, na którą nie zasługiwałem w

najmniejszym
stopniu.

Wszystkie jej instynkty były złe – odwrotne. To musiał być ten problem.
Nie rozpoznawała po prostu niebezpieczeństwa jak każdy inny człowiek.

Wręcz
przeciwnie. Zamiast uciekać, podchodziła bliżej, zachwycona tym, co

powinno ją
przerażać…

Jak więc w takim razie mogłem ją chronić, skoro żadne z nas tego nie
chciało?

- To się robi bardziej skomplikowane, niż myślałem – powiedziałem cicho.
Prawie widziałem, jak przetwarza te słowa w swojej głowie. Wzięła

podłużną bułkę z koszyka i zaczęła ją jeść, jakby nieświadoma tego, co robi.
Przeżuwała ją przez moment, a potem przechyliła głowę.

- Zazwyczaj, kiedy masz złociste oczy, jesteś w lepszym humorze. –
powiedziała zwyczajnym, lekkim tonem.

Jej obserwacja, zgodna z faktami, całkowicie mnie zaskoczyła. – Co
takiego?

- To z czarnymi robisz się bardziej drażliwy, wtedy mam się na baczności.
Próbowałam to sobie jakoś wytłumaczyć… - dodała.

A więc miała własne wytłumaczenie. Oczywiście. Poczułem głęboko
dziwne uczucie, zastanawiając się, jak blisko prawdy była.

- Nowa teoria?
- Aha. – odgryzła kolejny kęs z gracją. Jakby nie dyskutowała o aspektach

bycia potworem z takim właśnie potworem osobiście.
- Mam nadzieję, że tym razem bardziej się postarałaś… - podpuściłem ją,

background image

kiedy się nie odzywała. Naprawdę miałem jeszcze nadzieję, że się myli – że
jest

mile od znalezienia rozwiązania. – A może nadal podkradasz pomysły z
komiksów?

- Nie, już nie. – odpowiedziała zmieszana. – Choć muszę przyznać, że nie
wpadłam na to sama.

- No i? – zachęciłem ją.
Z pewnością nie mówiłaby tak cicho, jeśli miałaby zamiar za chwilę

krzyczeć.
Kiedy zawahała się i przegryzła dolną wargę, wróciła kelnerka z jej

jedzeniem. Nie zwróciłem na nią najmniejszej uwagi, kiedy stawiała talerz
przed

Bellą, zapytała jednak, czy sobie czegoś nie życzę.
Zaprzeczyłem, ale poprosiłem o więcej coli. Kelnerka w ogóle nie

zauważyła pustych szklanek. Zabrała je i zniknęła.
- Wróćmy do twoich teorii. – przypomniałem niecierpliwie, kiedy znów

zostaliśmy sami.
- Opowiem ci w samochodzie. – powiedziała cicho. Ach, więc jest źle.

Nadal nie miała zamiaru powiedzieć o swoich przypuszczeniach w
otoczeniu

ludzi. – Jeśli… - zawahała się nagle.
- Będą po temu odpowiednie warunki? – byłem tak wzburzony, że prawie

wywarczałem te słowa.
- Nie ukrywam, że mam kilka pytań.

- Nie dziwię ci się. – zgodziłem się hardym głosem.
Jej pytania z pewnością będą dla mnie wystarczające, aby dowiedzieć się,

w jakim kierunku zmierza. Ale jak miałbym na nie odpowiedzieć? Kłamać?
Czy

powiedzieć całą prawdę? A może w ogóle się nie odzywać?
Siedzieliśmy w ciszy, aż kelnerka nie wróciła z colą.

- Proszę, strzelaj. – powiedziałem przez zaciśnięte zęby, kiedy odeszła.
- Dlaczego przyjechałeś do Port Angeles?

To pytanie było za łatwe – dla niej. Nie wnosiło nic ciekawego, podczas
gdy moja odpowiedź, nawet w pełni prawdziwa, dałaby jej dużo za dużo.

Pozwólmy jej kontynuować.
- Następne proszę.

- Ależ to jest najłatwiejsze!
- Następne proszę – powtórzyłem.

Moja odmowna odpowiedź sfrustrowała ją. Spuściła ze mnie wzrok na

background image

dół, na jedzenie. Powoli, ciężko myśląc, wzięła kęs i przeżuwała go w
zastanowieniu. Popiła go colą i w końcu znów na mnie spojrzała. Jej oczy

były
przymrużone.

- Dobra – zaczęła. Załóżmy zatem, że… ktoś… potrafi czytać ludziom w
myślach, z kilkoma wyjątkami.

Mogło być gorzej.
To wyjaśniało ten jej uśmieszek w samochodzie. Podczas gdy to było

oczywiste dla niej, że coś jest ze mną nie tak, nie było to aż tak poważne.
Czytanie w myślach w końcu nie jest domeną wampirów. Dlatego więc

podążyłem za jej tokiem myślenia.
- Z jednym wyjątkiem – uściśliłem. – Załóżmy, że z jednym.

Walczyła z uśmiechem – mój przypływ szczerości ucieszył ją. – Może być z
jednym. Jaki jest tego mechanizm? Jakie ograniczenia? Jak… ten ktoś…

mógłby
zlokalizować kogoś innego? Skąd wiedziałby, że ta osoba jest w opałach?

- Hipotetycznie, rzecz jasna?
- Tylko hipotetycznie. – wygięła usta, a jej brązowe oczy zalśniły.

- Cóż – zawahałem się. – Jeśli ten… ktoś…
- Nazwijmy go Joe. – zasugerowała.

Musiałem uśmiechnąć się na jej entuzjazm. Czy naprawdę myślała, że
poznanie prawdy będzie dla niej odpowiednie? Jeśli moje sekrety były

całkiem
przyjemne, dlaczego miałbym je ukrywać?

- Niech będzie Joe. – zgodziłem się. – Cóż, jeśli chodzi o zadziałanie w
odpowiedniej chwili, Joe musiałby tylko mieć się na baczności, nic więcej. –

potrząsnąłem głową i wzdrygnąłem się na samą myśl co by się stało,
gdybym się

dziś spóźnił. – Tylko tobie mogło się przydarzyć coś podobnego w tak
spokojnym miasteczku. Popsułabyś im statystyki kryminalne na najbliższe

dziesięć lat.
Wydęła usta. – Nie omawialiśmy żadnego konkretnego przypadku.

Roześmiałem się na jej poirytowanie.
Jej usta, jej skóra… Wyglądały na takie miękkie. Pragnąłem ich dotknąć.

Chciałem położyć swój palec na jej zmarszczone brwi i wygładzić je. Nie, to
niemożliwe. Moja skóra byłaby dla niej odrażająca.

- Wiem, wiem – powiedziałem, wracając do rozmowy. – Jeśli chcesz,
możemy mówić na ciebie Jane.

Pochyliła się nad stołem w moją stronę, cała złość już zniknęła z jej oczu.

background image

- Skąd wiedziałeś? – zapytała cichym, przesyconym emocjami głosem.
Powinienem powiedzieć jej prawdę? I, jeśli tak, do którego momentu?

Chciałem jej powiedzieć. Chciałem zasługiwać na całe to zaufanie, które
wyczytałem z jej twarzy.

- Możesz mi zaufać. – wyszeptała i wyciągnęła jedną rękę do przodu, aby
dotknąć moich dłoni, które spoczywały na pustym stole przede mną.

Cofnąłem je jednak – nienawidziłem samej myśli o tym, jak
zareagowałaby na moją lodowatą skórę.

Wiedziałem, że nikomu nie zdradzi moich sekretów, była całkowicie
godna zaufania, po prostu dobra. Ale mimo to nie byłem pewien, czy moje

zwierzenia nie przerażą jej. W każdym razie ona powinna być przerażona.
Prawda była potworna.

- Chyba nie mam innego wyboru. – wyszeptałem. Pamiętałem, że już
kiedyś się z nią droczyłem, nazywając ją mało spostrzegawczą w pewnych

sytuacjach. – Popełniłem błąd. Nie spodziewałem się, że jesteś aż tak
spostrzegawcza. – I, choć ona może nie zdała sobie z tego sprawy, dałem jej

wiele do zrozumienia. Niczego nigdy nie przegapiła.
- Sądziłam, że nigdy się nie mylisz. – powiedziała z uśmiechem.

- Tak było kiedyś. – Kiedyś dobrze wiedziałem, co robić. Zawsze byłem
pewny siebie. A teraz wszystko było chaotyczne.

Ale nie walczyłem z tym. Nie chciałem życia, które miałoby sens. Nie, jeśli
chaos oznaczał bycie z Bellą.

- Pomyliłem się także co do innej rzeczy. – kontynuowałem, prowadząc
rozmowę na inny tor. – Nie przyciągasz wyłącznie wypadków – to nie dość

szeroka definicja. Ty, Bello, przyciągasz wszelakie kłopoty. Jeśli ktoś lub coś
w

promieniu dziesięciu mil stanowi zagrożenie, z pewnością stanie na twojej
drodze. – Dlaczego właśnie ona? Co takiego zrobiła, że zasłużyła na

cokolwiek z
tego?

Wyraz twarzy Belli znów był poważny. – A ty zaliczasz się do tej kategorii?
Szczerość w przypadku odpowiedzi tego pytania była niezbędna. – Bez

wątpienia.
Zmrużyła delikatnie oczy – nie podejrzliwie, ale jakby była dziwnie

skupiona. Ponownie wyciągnęła dłoń nad stołem, powoli. Odsunąłem
swoje ręce

zaledwie cal od niej, ale zignorowała to, była zdeterminowana, aby mnie
dotknąć. Wstrzymałem oddech – nie z powodu jej zapachu, ale obcego,

background image

wszechogarniającego odczucia. Strachu. Moja skóra obrzydzi ją. Powinna
już

dawno uciec.
Przesunęła opuszkami palców po wierzchu mojej dłoni. Ciepło od niej

bijące było niesamowite, jeszcze nigdy nie czułem czegoś takiego. To była
niemal czysta przyjemność. A w każdym razie byłaby, gdybym nie czuł tego

strachu. Obserwowałem jej twarz, kiedy dotykała mojej zimnej, twardej
skóry,

cały czas nie będąc w stanie oddychać.
Lekki uśmiech rozjaśnił jej twarz.

- Dziękuję. – szepnęła, spoglądając na mnie intensywnie. – To już drugi
raz.

Jej miękkie palce nie opuszczały mojej dłoni, jakby to było dla niej
przyjemne uczucie.

Odpowiedziałem jej tak zwyczajnym tonem, na jaki mogłem się zdobyć. –
Ale na tym kończymy, zgoda?

Skrzywiła się, ale przytaknęła.
Odsunąłem więc ręce. I choć jej dotyk był tak cudowny, nie chciałem

czekać, aż wreszcie zrozumie swoje zachowanie. Schowałem dłonie pod
stołem.

Starałem się wyczytać coś z jej oczu; chociaż jej umysł był cichy, znalazłem
w nich zarówno ufność, jak i zaciekawienie. W tej chwili zdałem sobie

sprawę,
że tak naprawdę bardzo chciałem odpowiedzieć na jej wszystkie pytania.

Nie
dlatego, że byłem jej to winien. Nie dlatego, że chciałem, aby mi ufała.

Pragnąłem, aby mnie poznała.
- Śledziłem cię do Port Angeles. – powiedziałem, słowa wymknęły mi się

chyba zbyt szybko. Znałem niebezpieczeństwo, jakie niosła ze sobą prawda,
ryzyko, jakie podejmowałem. W każdym momencie jej nienaturalny spokój

mógł obrócić się w histerię. I właśnie to sprawiło, że zacząłem mówić
jeszcze

szybciej. – Nigdy przedtem nie próbowałem roztaczać pieczy nad jakąś
konkretną osobą i nie przypuszczałem, że jest to takie trudne. Ale to już

zapewne twoja zasługa, zwykłym ludziom nie przytrafia się tyle katastrof.
Obserwowałem ją, czekając.

Uśmiechnęła się. Kąciki jej ust uniosły się w górę, a czekoladowe oczy
zabłysły.

Właśnie wspomniałem, że ją śledzę, o ona się śmieje.

background image

- Czy nie przyszło ci nigdy do głowy, że może śmierć była mi pisana, i
ratując mnie po raz pierwszy, pod szkołą, wystąpiłeś przeciwko

przeznaczeniu?
– zapytała.

- Śmierć była ci już pisana wcześniej. – powiedziałem, spuszczając wzrok.
Przełamałem bariery, prawda wypływała ze mnie niczym potok. – Gdy

spotkaliśmy się po raz pierwszy.
To była prawda i bardzo mnie to złościło. Zagrażałem jej życiu jak ostrze

gilotyny. Jakby była w dziwny sposób naznaczona przez okrutne
przeznaczenie,

ślepy los. Czułem się jak narzędzie w jego rękach, dążące nieustannie do
wykonania egzekucji. Nawet wyobrażałem sobie uosobienie tego

przeznaczenia
– przerażającą, zazdrosną wiedźmę, pałającą żądzą zemsty harpię.

Chciałem czegoś, kogoś wprost odpowiedzialnego za to – żebym mógł z
tym walczyć. Coś, cokolwiek, czego można się pozbyć, zniszczyć to, żeby

Bella
wreszcie była bezpieczna.

Siedziała w ciszy; jej oddech stał się głośniejszy.
Spojrzałem na nią, wiedząc, że wreszcie ujrzę ten strach, na który

czekałem. Czy właśnie nie wspomniałem, jak blisko było, abym ją wtedy
zabił?

Bliżej nawet niż van, który pędził, aby ją zmiażdżyć. Ale jej twarz cały czas
była

spokojna, a oczy skupione.
- Pamiętasz? – musiała to pamiętać.

- Tak. – odparła spokojnym, jakby grobowym głosem.
Wiedziała. Wiedziała, że chciałem ją zamordować.

A gdzie krzyki?
- I mimo to nadal tu siedzisz? – dodałem z niedowierzaniem w głosie.

- Tak, ale… tylko dzięki tobie. – jej wyraz twarzy stężał, był pełen
ciekawości i zmieniła temat. – Ponieważ jakimś cudem wiedziałeś, gdzie

mnie
dzisiaj znaleźć.

Bez większej nadziei kolejny raz spróbowałem przebić się przez barierę,
która chroniła jej myśli, byłem zdesperowany, aby ją usłyszeć! To nie miało

dla
mnie żadnego sensu. Jak ona mogła w ogóle być zainteresowana resztą,

kiedy

background image

przyznałem się już do najgorszych rzeczy?
Czekała, zaciekawiona. Jej skóra była bardzo jasna, i choć to było u niej

naturalne, nieco mnie to rozpraszało. Jej ledwie napoczęta kolacja stała tuż
przed

nią. Jeśli będę jej dalej odpowiadał, będzie potrzebowała jakiegoś
załagodzenia

doznanego szoku.
Nazwałem więc swoje warunki. – Opowiem ci więcej, jeśli będziesz jadła.

Myślała nad tym przez pół sekundy, a potem błyskawicznie zaczęła jeść.
Widocznie była bardziej ciekawa mojej odpowiedzi, niż zdradzały to jej

oczy.
- Trudno się ciebie tropi. – powiedziałem. – Zazwyczaj nie mam z tym

żadnego problemu; wystarczy, że już kiedyś słyszałem czyjeś myśli.
Spojrzałem na nią ostrożnie, wypowiedziawszy te słowa. Domyślać się

czegoś to jedno, a uzyskać potwierdzenie drugie.
Nie ruszyła się, oczy miała szeroko otwarte. Poczułem, że mimowolnie

zaciskam zęby, czekając na atak paniki.
Ale ona tylko mrugnęła jeden raz, przełknęła kęs jedzenia i wzięła do ust

kolejny. A więc chciała, żebym kontynuował.
- Uczepiłem się Jessiki. – mówiłem, starannie dobierając słowa. – Choć

niezbyt uważnie – jak już wspominałem, tylko tobie mogło się coś tu
przytrafić.

– nie wytrzymałem, dodając to. Czy zdawała sobie sprawę, że życie innych
ludzi

nie jest na każdym kroku prześladowane przez śmierć jak jej? Uważała
swoje

życie za normalne? Była tak daleko od normalności, jak tylko mogłem to
sobie

wyobrazić. – I przegapiłem moment, w którym się odłączyłaś. Kiedy zdałem
sobie z tego sprawę, poszedłem cię najpierw szukać w znanej Jessice

księgarni.
Byłem w stanie ustalić, że nie weszłaś do środka i udałaś się na południe,

wiedziałem więc, że prędzej czy później zawrócisz. Czekając na ciebie,
sprawdzałem wyrywkowo myśli przechodniów, licząc na to, że w ich

wspomnieniach zobaczę, gdzie się znajdujesz. Z pozoru nie miałem
powodów

do niepokoju, ale dręczyło mnie dziwne przeczucie… - mój oddech
przyspieszył,

background image

kiedy przypomniałem sobie tamto uczucie paniki. Jej zapach wypełniał
moje

gardło i to mnie cieszyło. Ten ból znaczył dla mnie, że żyła. Tak długo, jak
mnie

to pali, ona jest bezpieczna.
- Zacząłem robić autem rundki po okolicy, nadal… nasłuchiwałem. –

miałem nadzieję, że rozumie, co mam na myśli. To musi być ogłupiające. –
Zapadał już zmrok. Miałem właśnie zacząć szukać cię na piechotę, gdy

wtem…
Wspomnienia powróciły, tak wyraźne, jakby to działo się znowu –

poczułem morderczą furię przepływającą przez moje ciało, zmieniającą je w
bryłę lodu.

Pragnąłem jego śmierci. Potrzebowałem jego śmierci. Moja szczęka
zacisnęła się bezwiednie, kiedy całą siłą woli starałem się pozostać przy

stoliku.
Przecież Bella mnie tu potrzebowała. Tylko to się liczyło.

- Co się stało? – wyszeptała z szeroko otwartymi oczyma.
- Usłyszałem ich myśli. – powiedziałem przez zęby. – Zobaczyłem w jego

myślach twoją twarz.
Ledwo udało mi się opanować pragnienie mordu. Wiedziałem dobrze,

gdzie ich znaleźć. Ich brudne myśli przesycały nocne powietrze, popychały
mnie

w ich kierunku.
Zakryłem twarz, wiedząc, że wyglądam teraz jak potwór, łowca, morderca.

Przywołałem jej obraz pod swoje zamknięte powieki, aby się uspokoić,
skupiając się tylko i wyłącznie na jej twarzy. Delikatny zarys jej kości, jej

cienka, jasna skóra – jak jedwab okalający szkło, niemożliwie miękki i
łatwy do

rozerwania. Była zbyt krucha dla tego świata. Potrzebowała ochrony. I,
poprzez

lekką dezorganizację jej przeznaczenia, to ja miałem odegrać tą rolę.
Spróbowałem wyjaśnić jej jakoś swoją reakcję, aby mogła zrozumieć.

- Było mi… bardzo… ciężko… - nawet nie wiesz jak. – tak po prostu
odjechać i… darować im życie. – wyszeptałem. – Mogłem ci pozwolić

odjechać z
koleżankami, ale bałem się, że zacznę ich szukać, gdy tylko zostanę sam.

Po raz drugi tego wieczoru wyznałem, że jestem mordercą. A przynajmniej
ten jeden raz było to pewne.

Była cicho, kiedy walczyłem ze sobą. Słuchałem jej bicia serca. Rytm był

background image

nieregularny, ale z czasem zwolnił. Jej oddech także był wolny i opanowany.
Zaszedłem zbyt daleko. Ona musiała znaleźć się w domu, zanim…

I co, zabiłbym ich wtedy? Stałbym się mordercą właśnie teraz, kiedy mi
zaufała? Czy istniał jakikolwiek inny sposób, abym się powstrzymał?

Obiecała mi opowiedzieć o swojej najnowszej teorii, kiedy znajdziemy się
sami. Czy na pewno chciałem ją usłyszeć? Co prawda byłem bardzo

ciekawy, ale
czy cena mojej ciekawości nie będzie zbyt wysoka?

W każdym razie, dowiedziała się o tak za dużo prawdy jak na jedną noc.
Spojrzałem na nią ponownie, jej twarz była bledsza niż wcześniej, ale

zupełnie spokojna.
- Chcesz już wracać do domu? – zapytałem.

- Mogę jechać choćby zaraz. – odpowiedziała, wybierając tak słowa, jak
gdyby zwyczajne ‘tak’ nie wyrażało w pełni tego, co chciała mi powiedzieć.

Irytujące.
Wróciła kelnerka. Z pewnością słyszała ostatnią odpowiedź Belli,

zastanawiając się, co ona mogłaby mi zaoferować ze swojej strony. Prawie
wywróciłem oczami na niektóre jej oferty, które już sobie wyobrażała.

- I jak tam? – zapytała mnie.
- Poprosimy o rachunek. – powiedziałem, nie spuszczając oczu z Belli.

Oddech kelnerki momentalnie przyspieszył, i jakbym miał użyć słów Belli
– zamąciłem jej w głowie.

W tym dziwnym momencie, gdy usłyszałem swój głos w jej głowie,
zdałem sobie sprawę, dlaczego dziś wieczór wydawałem się być tak

atrakcyjny –
przez niepowołany strach.

A to wszystko przez Bellę. Starając się tak bardzo być wobec niej
opanowanym, mniej przerażającym, ludzkim,
nie panowałem do końca

świadomie nad sobą. Inni ludzie widzieli tylko zewnętrzne piękno, nie
dostrzegali najmniejszych oznak grozy.

Spojrzałem wreszcie w górę na kelnerkę, czekając, aż dojdzie do siebie. To
było nawet zabawne, kiedy znałem przyczyny.

- Ja… jasne. – zająknęła się. – Proszę bardzo.
Wręczyła mi okładkę z rachunkiem, myśląc o karteczce, którą tam wsunęła.

Karteczce ze swoim imieniem i numerem telefonu.
Tak, to zdecydowanie było zabawne.

Miałem już przygotowane pieniądze. Oddałem jej okładkę, nawet do niej
nie zaglądając, dając jej do zrozumienia, aby nie musiała marnować czasu,

czekając tęsknie na mój telefon.

background image

- Reszty nie trzeba. – powiedziałem do niej, mając nadzieję, że wysokość
napiwku wynagrodzi jej rozczarowanie.

Wstałem i Bella podążyła moim śladem. Chciałem podać jej rękę, ale
pomyślałem, że lepiej nie przeginać dzisiejszej nocy. Podziękowałem

kelnerce,
nie spuszczając oczu z Belli.

Wyszliśmy; szedłem tak blisko za nią, na ile się odważyłem. Tak blisko, że
ciepło jej ciała działało na mnie prawie jak fizyczny dotyk. Przytrzymałem

jej
drzwi, westchnęła cicho i zaciekawiłem się, co też sprawiło, że posmutniała.

Popatrzyłem w jej oczy, prawie o to spytałem, ale nagle spuściła wzrok na
chodnik, zażenowana. To jeszcze bardziej podsyciło moją ciekawość,

chociaż
zapytanie się byłoby niegrzeczne. Cisza między nami trwała cały czas,

otworzyłem dla niej drzwi samochodu.
Wewnątrz podkręciłem ogrzewanie – ciepłe powietrze na pewno się

przyda; zimny samochód z pewnością jest dla niej nieprzyjemny. Wtuliła się
w

moją kurtkę z małym uśmiechem na ustach.
Czekałem, nie wznawiając rozmowy aż do chwili, kiedy wyjechaliśmy

poza zasięg świateł. To czyniło nas bardziej na osobności.
Czy to było właściwe? Byłem teraz skupiony tylko na niej, samochód

wydawał się taki mały. Jej zapach krążył wraz z powietrzem, wzmagał się.
Wzrastał na swój własny sposób, jak inny rodzaj powietrza. Wymagał

zauważenia swojej obecności.
I zrobił swoje, znów czułem palenie w gardle. Chociaż było całkiem

znośne. Tego wieczora otrzymałem zdecydowanie za dużo – więcej, niż
oczekiwałem. I ona tu była, u mojego boku. Byłem jej winien coś za to.

Jeśli tylko mógłbym tak po prostu trwać, palić się, i nic więcej. Ale jad
znów wypełnił moje usta, mięśnie stężały, jak na polowaniu.

Musiałem pozbyć się tych myśli ze swojej głowy. I dobrze wiedziałem, co
mnie rozkojarzy.

- Teraz twoja kolej. – powiedziałem do niej.
TRANS BY CONSTANCE DLA

http://twilightseries.fora.pl/

background image

10.TEORIA

- Czy mogę ci zadać jeszcze tylko jedno pytanie? – poprosiła, zamiast

spełnić moje żądanie.

background image

Znajdowałem się na skraju wytrzymałości, czekając z niepokojem na
najgorsze. A mimo to jakże kuszące wydawało się przedłużanie tej chwili –

by
mieć Bellę przy sobie jeszcze przez kilka sekund, póki wciąż chciała

przebywać
w moim towarzystwie. Westchnąłem, rozważając ten dylemat.

- Tylko jedno – powiedziałem.
- Hm... – zawahała się przez moment, jakby zastanawiała się nad tym,

które pytanie zadać. - Mówiłeś, że wiedziałeś, że nie weszłam do księgarni,
a

potem poszłam na południe. Jak to odgadłeś?
Zapatrzyłem się przed siebie. Następne pytanie, które nie ujawniało nic z

jej strony, za to zbyt wiele z mojej.
- Myślałam, że już nic przed sobą nie ukrywamy – wytknęła zawiedziona.

Cóż za ironia. To ona ciągle wykręcała się od odpowiedzi i nawet nie
musiała się specjalnie wysilać.

Cóż, chciała, bym był bezpośredni. A ta rozmowa i tak nie prowadziła do
niczego dobrego.

- Dobrze, już dobrze. Zwęszyłem twój trop.
Chciałem jej patrzeć prosto w oczy, ale obawiałem się tego, co mogłem

zobaczyć. Dlatego przysłuchiwałam się, jak jej oddech przyspiesza, a zaraz
potem wyrównuje się. Po chwili znów się odezwała, a jej głos zabrzmiał o

wiele
pewniej, niż się spodziewałem.

- Nie odpowiedziałeś na jedno z moich pierwszych pytań.
Spojrzałem na nią z grymasem. Ona też grała na zwłokę.

- Na które?
- Jak to działa? Jaki jest mechanizm tego czytania w myślach? – spytała,

powtarzając pytanie, które zadała w restauracji. - Potrafisz prześwietlić
każdego,

niezależnie od tego, gdzie jest? Jak to robisz? Czy reszta twojej rodziny...? –
urwała, znów się rumieniąc.

- To więcej niż jedno – wytknąłem jej.
Przyglądała mi się jedynie, czekając na odpowiedź.

Czemu miałbym jej nie odpowiedzieć? Już się większości domyśliła, a to
na pewno był łatwiejszy temat od tego, który się zbliżał.

- Prócz mnie nikt z rodziny tego nie potrafi. Nie usłyszę też każdego
niezależnie od jego oddalenia. Muszę znajdować się dość blisko. Im lepiej

dany

background image

„głos” znam, tym mi łatwiej. Mimo to maksymalna odległość to zaledwie
parę

mil. – Spróbowałem wymyślić jakiś sposób, by opisać to tak, by zrozumiała.
Szukałem jakiejś analogii, która by jej w tym pomogła. - Można by to

przyrównać do przebywania w wielkiej, wypełnionej ludźmi sali. Słyszy się
szmer setek rozmów, lecz każdej z nich z osobna się nie śledzi. Dopiero gdy

się
skupić na jednej, jej sens staje się jasny. Najczęściej po prostu się wyłączam,

za
dużo bodźców. Łatwiej też wtedy udawać „normalnego”. – Skrzywiłem się. -

Inaczej nawiązywałbym do myśli rozmówcy zamiast do jego wypowiedzi.
- Jak sądzisz, dlaczego mnie nie słyszysz?

Ponownie odpowiedziałem zgodnie z prawdą, uciekając się do kolejnej
analogii.

- Nie wiem – przyznałem. - Jedynym wytłumaczeniem, na które wpadłem,
jest to, że twój umysł funkcjonuje inaczej niż umysły innych ludzi. Można

by
rzec, że nadajesz na falach krótkich, a ja odbieram tylko UKF.

Zdałem sobie sprawę, że nie spodoba jej się ta analogia. Oczekując na jej
reakcję, nie mogłem powstrzymać uśmiechu. Nie zawiodła mnie.

- Mój mózg nie pracuje normalnie? – zapytała z niepokojem podniesionym
głosem. - Jestem walnięta?

Ach, znów ta ironia.
- Ja tu słyszę w głowie głosy, a ty się przejmujesz, że jesteś wariatką –

zaśmiałem się.
Doskonale rozumiała wszystkie te drobne, nieistotne rzeczy, a te naprawdę

ważne zupełnie przekręcała. Zawsze kierowały nią niewłaściwe instynkty...
Przygryzła wargę, a zmarszczka między jej brwiami się pogłębiła.

- Nie martw się – pocieszyłem ją. - To tylko teoria. - A do omówienia
pozostała dużo ważniejsza teoria. Nie mogłem się doczekać, by mieć to już z

głowy. Każda mijająca sekunda coraz bardziej wydawała mi się
pożyczonym

czasem. - Właśnie, a co z twoją teorią? – spytałem, rozdarty wewnętrznie,
ociągając się i jednocześnie niecierpliwiąc.

Westchnęła, wciąż przygryzając wargę. Bałem się, że sama może sobie
zrobić krzywdę. Popatrzyła mi w oczy zakłopotana.

- Myślałem, że już nic przed sobą nie ukrywamy – powiedziałem cicho.
Odwróciła wzrok, tocząc jakąś wewnętrzną walkę. Nagle zamarła, a jej

oczy rozszerzyły się. Po raz pierwszy przez jej twarz przemknął strach.

background image

- Matko Boska! – zawołała.
Wpadłem w panikę. Co takiego zobaczyła? Czym ją tak przeraziłem?

- Natychmiast zwolnij! – krzyknęła.
- Coś nie tak? – Nie rozumiałem, skąd się brał jej strach.

- Jedziesz sto sześćdziesiąt na godzinę! – wrzasnęła.
Zerknęła w bok, ale szybko odwróciła wzrok od śmigających za oknem

drzew.
Nadmierna prędkość – taka drobnostka sprawiała, że wrzeszczała ze

strachu?
Wywróciłem oczami.

- Spokojnie.
- Chcesz nas zabić? – spytała spiętym, podniesionym głosem.

- Wierz mi, nic nam nie grozi – obiecałem.
Odetchnęła i odezwała się bardziej opanowanym głosem.

- Dokąd ci się tak spieszy?
- Zawsze tak jeżdżę.

Napotkałem jej spojrzenie. Rozbawił mnie jej przerażony wyraz twarzy.
- Patrz na jezdnię!

- Nigdy nie spowodowałem wypadku, Bello. Ba, nawet nie dostałem
mandatu. – Uśmiechnąłem się, pukając się w czoło. Cała sytuacja stała się

jeszcze
bardziej komiczna – absurdalne wydawało się to, że byłem w stanie

żartować z
nią z czegoś tak poufnego i niezwykłego. - Mam tu wbudowany wykrywacz

radarów.
- Ha, ha, ha – zaśmiała się sarkastycznie, bardziej wystraszona niż

wściekła. - Pamiętaj, że Charlie jest gliniarzem. Zostałam wychowana w
poszanowaniu dla prawa. Poza tym, jeśli zmienisz ten wóz w owinięty

wokół
drzewa precel, pewnie po prostu otrzepiesz się i pójdziesz do domu.

- Pewnie tak – przyznałem, prychając. Tak, gdyby zdarzył się wypadek,
nasze szanse byłyby zgoła inne. Miała prawo się bać, nawet mimo moich

umiejętności prowadzenia samochodu. - Ale ty nie.
Z westchnieniem zwolniłem.

- Zadowolona?
Zerknęła na szybkościomierz.

- Prawie.
Dla niej to wciąż było za szybko?

- Nie cierpię się tak wlec – wymamrotałem, pozwalając, by wskazówka

background image

szybkościomierza przesunęła się jeszcze niżej.
- To jest dla ciebie wleczenie?

- Skończmy już temat mojego stylu jazdy – powiedziałem
zniecierpliwiony. Ile już razy unikała mojego pytania? Trzy? Cztery? Czy jej

spekulacje były naprawdę takie straszne? Musiałem się tego natychmiast
dowiedzieć. - Nadał czekam, aż zdradzisz mi swoją najnowszą teorię.

Znów przygryzła wargę zmartwiona, niemalże zbolała.
Zapanowałem nad swoim zniecierpliwieniem i złagodziłem ton. Nie

chciałem, by się martwiła.
- Nie będę się śmiać – obiecałem, gorąco pragnąc, by się okazało, że to

przez zażenowanie nie chciała mówić.
- Boję się raczej, że się rozgniewasz – wyszeptała.

Postarałem się, by mój głos zabrzmiał naturalnie.
- Aż tak źle?

- Obawiam się, że tak.
Wbiła wzrok w dłonie, nie patrząc mi w oczy. Mijały kolejne sekundy.

- Do dzieła – zachęciłem ją.
- Nie wiem, od czego zacząć – stwierdziła cicho.

- Może od samego początku? – Przypomniałem sobie jej słowa sprzed
kolacji. - Wspominałaś, że nie wpadłaś na to sama.

- Zgadza się – potwierdziła i znów zamilkła.
Zastanowiłem się nad tym, co mogło jej pomóc wpaść na jakiś pomysł.

- Co ci pomogło? Film? Książka?
Powinienem przejrzeć jej kolekcje, kiedy nie było jej w domu. Nie miałem

pojęcia, czy wśród stosu jej starych książek nie było przypadkiem Brama
Stokera

lub Anne Rice...
- Pojechałam w sobotę nad morze.

Tego się nie spodziewałem. Plotki, które krążyły o nas w okolicy, nigdy
nie zbliżyły się do prawdy – nie były ani wystarczająco precyzyjne, ani

wystarczająco dziwaczne. Pojawiła się jakaś nowa plotka, którą
przeoczyłem?

Bella zerknęła na mnie i dostrzegła malujące się na mojej twarzy
zaskoczenie.

- Spotkałam przypadkiem kolegę z dzieciństwa, Jacoba Blacka - ciągnęła. -
Nasi ojcowie przyjaźnią się od lat.

Jacob Black – nie kojarzyłem tego nazwiska, ale przypominało mi ono o
czymś... o czymś, co zdarzyło się dawno temu... Zapatrzyłem się przed

siebie,

background image

poszukując w myślach wspomnienia, które naprowadziłoby mnie na jakieś
powiązanie.

- Ojciec Jacoba jest członkiem starszyzny Quileutów.
Jacob Black. Ephraim Black
. Niewątpliwie jego potomek.

Już gorzej być nie mogło.
Znała prawdę.

Mój umysł zaczął gubić się w domysłach, podczas gdy samochód mijał
kolejne ciemne zakręty na drodze. Moje ciało zamarło udręczone –

automatycznie wykonywało jedynie te ruchy, których wymagało
prowadzenie

pojazdu.
Znała prawdę.

Ale.. skoro odkryła prawdę w sobotę... w takim razie wiedziała o tym przez
cały wieczór... a mimo to...

- Poszliśmy na spacer... - kontynuowała. - Opowiadał mi różne miejscowe
legendy - chyba chciał mnie nastraszyć. Jedna z nich była o...

Zawahała się, ale nie było już miejsca na jej skrupuły. Wiedziałem, co
zamierzała powiedzieć. Jedyną niewiadomą pozostało to, dlaczego wciąż

siedziała tu razem ze mną.
- Mów dalej.

- O wampirach – szepnęła.
Kiedy wypowiedziała te słowa na głos, poczułem się jeszcze gorzej niż

wtedy, gdy miałem świadomość, iż zna prawdę. Wzdrygnąłem się na sam
ich

dźwięk, jednak szybko się opanowałem.
- I od razu pomyślałaś o mnie?

- Nie. To Jacob zdradził mi tajemnicę twojej rodziny.
Cóż za ironia. Kto by przypuszczał, że to potomek Ephraima złamie pakt,

który on sam zawarł. Wnuk bądź prawnuk. Ile to lat już minęło?
Siedemdziesiąt?

Powinienem sobie zdawać sprawę, iż to nie starcy, którzy wierzyli w dawne
legendy, będą stanowić zagrożenie. Oczywiście, to młode pokolenie mogło

nas
zdemaskować – ci, którzy zostali ostrzeżeni, ale wyśmiewali się ze starych

podań.
Przypuszczałem, iż to oznaczało, że mogłem teraz wymordować całe to

niewielkie, bezbronne plemię żyjące na wybrzeżu. Byłem skłonny to zrobić.
Ephraim i jego paczka obrońców już od dawna nie żyją...

- Miał to wszystko za głupie przesądy – powiedziała nagle Bella z

background image

niepokojem. - Nie spodziewał się, że mu uwierzę.
Kątem oka dostrzegłem, że wykręca sobie dłonie.

- To moja wina – dodała po chwili. Zawstydzona zwiesiła głowę. - To ja to
od niego wyciągnęłam.

- Dlaczego?
Już nie tak trudno było zachować normalny ton głosu. Najgorsze już się

stało. Dopóki rozmawialiśmy o szczegółach tej rewelacji, nie musieliśmy
przechodzić do konsekwencji, jakie ona za sobą pociągała.

- Lauren dokuczała mi, że nie przyjechałeś z nami, chciała mnie
sprowokować. – Skrzywiła się na to wspomnienie. To na moment

rozproszyło
moją uwagę. Zastanawiałem się, jak ktoś mógł sprowokować Bellę,

wspominając
o mnie... - Wtedy jeden z Indian powiedział, że twoja rodzina nie zapuszcza

się
na teren rezerwatu, ale wyczułam, że za tym stwierdzeniem kryje się coś

więcej.
Postarałam się więc, żebyśmy zostali z Jacobem sam na sam i pociągnęłam

go za
język.

Spuściła głowę jeszcze niżej. Na jej twarzy malowało się... poczucie winy.
Odwróciłem wzrok i wybuchnąłem śmiechem. Ona
czuła się winna? Cóż

takiego mogła zrobić, by zasłużyć na naganę?
- Ciekawe, jakich sztuczek użyłaś.

- Próbowałam z nim flirtować. Poszło zaskakująco łatwo – wyjaśniła, w jej
głosie pobrzmiewało niedowierzanie.

Biorąc pod uwagę pociąg, jaki odczuwali do niej wszyscy chłopcy, podczas
gdy ona była tego zupełnie nieświadoma, mogłem sobie jedynie wyobrażać,

jak
powalająca musiała się wydawać, gdy świadomie
próbowała zrobić na kimś

wrażenie. Nagle zrobiło mi się żal tego nic nie podejrzewającego chłopca.
- Szkoda, że tego nie widziałem – stwierdziłem, śmiejąc się złowrogo.

Żałowałem, że nie miałem okazji usłyszeć, jak chłopak na to zareagował.
Żałowałem, że nie mogłem być świadkiem, jakie spustoszenia wywołało to

w
jego głowie. - Biedny Black. A ty twierdzisz, że to ja mącę ludziom w

głowach.
Nie byłem tak wściekły na tego, kto mnie zdemaskował, jak sądziłem, że

background image

będę. To nie jego wina. Jak mogłem oczekiwać od kogokolwiek, żeby
odmówił

czegoś tej dziewczynie? Nie, współczułem mu jedynie z powodu zamętu,
jaki

Bella musiała wywołać w jego głowie.
Poczułem, jak jej rumieniec ogrzewa powietrze pomiędzy nami.

Spojrzałem na nią, ale wyglądała przez okno. Nie odezwała się.
- Co zrobiłaś potem? – zachęciłem ją.

Czas wrócić do historii mrożącej krew w żyłach.
- Szukałam informacji w Internecie.

Jak zawsze praktyczna.
- I twoje podejrzenia się potwierdziły?

- Nie. Nic nie układało się w logiczną całość. Roiło się tam od różnych
głupot. Aż w końcu... - urwała. Usłyszałem, jak zaciska zęby.

- Co w końcu?
Cóż takiego znalazła? Co wydawało się jej takie koszmarne?

Po chwili milczenia wyszeptała:
- Doszłam do wniosku, że to i tak nie ma znaczenia.

Szok zmroził mnie na ułamek sekundy, a potem wszystko ułożyło się w
logiczną całość. To, dlaczego odesłała swoje koleżanki, zamiast odjechać z

nimi.
To, dlaczego wsiadła ze mną do auta, zamiast zacząć uciekać, wzywając

policję...
Jej reakcje były zawsze niewłaściwe – zawsze bardzo niewłaściwe. Sama

przyciągała do siebie niebezpieczeństwo. Wręcz je zapraszała.
- Nie ma znaczenia
? – spytałem przez zaciśnięte zęby. Poczułem

wzbierający we mnie gniew. Jak miałem chronić kogoś tak... tak... tak...
wzbraniającego się przed tym?

- Nie – odparła nadzwyczaj czułym tonem. - Nie obchodzi mnie to, kim
jesteś.

Była niemożliwa.
- Nawet jeśli nie jestem człowiekiem? Jeśli jestem potworem?

- To naprawdę nie ma znaczenia.
Zacząłem się zastanawiać, czy ona jest całkiem zdrowa na umyśle.

Mógłbym zapewnić jej najlepszą dostępną opiekę...Carlisle mógłby
wykorzystać swoje kontakty, by sprowadzić dla niej najlepszych lekarzy i

terapeutów. Być może istniała jeszcze nadzieja, że uda się naprawić to, co
było z

background image

nią nie tak. To, co sprawiało, że zadowolona siedziała obok wampira, a jej
serce

biło równym rytmem. Oczywiście czuwałbym nad tą placówką i
odwiedzałbym

ją tak często, jak by mi pozwolono.
- Zdenerwowałeś się - westchnęła. - Nie powinnam była mówić.

Tak jakby ukrywanie tych niepokojących skłonności mogło pomóc
któremukolwiek z nas.

- Nie. To dobrze, że wiem, co o mnie myślisz. Chociaż to szaleństwo.
- Ta hipoteza to bzdura? – spytała odrobinę zadziornie.

- Nie o to mi chodzi. – Znowu zacisnąłem zęby. - „To nie ma znaczenia”! -
zacytowałem wzburzony.

- A więc mam rację? – wyszeptała.
- Czy to ważne? – odparowałem.

Wzięła głęboki wdech. Czekałem ze złością na jej odpowiedź.
- Nie – powiedziała spokojnie. - Ale jestem ciekawa.

Nie”. To nie miało znaczenia. Nie obchodziło ją to. Wiedziała, że nie

jestem człowiekiem, że jestem potworem, i nie miało to dla niej znaczenia.

Odkładając na bok obawy co do jej zdrowia psychicznego, poczułem
przypływ nadziei. Spróbowałem go zdławić.

- Co chciałabyś wiedzieć?
Nie mieliśmy już przed sobą sekretów. Pozostały jeszcze tylko mniej

istotne szczegóły.
- Ile masz lat?

Odpowiedziałem bez namysłu, odruchowo.
- Siedemnaście.

- I od jak dawna masz te siedemnaście lat?
Spróbowałem powstrzymać uśmiech w odpowiedzi na jej protekcjonalny

ton.
- Jakiś czas – przyznałem.

- Okej – powiedziała, nagle pełna entuzjazmu.
Uśmiechnęła się do mnie. Kiedy przyjrzałem się jej uważniej, ponownie

zaniepokojony jej zdrowiem psychicznym, uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
Skrzywiłem się.

- Tylko się nie śmiej... – ostrzegła. - Dlaczego możesz pokazywać się w
dzień?

Roześmiałem się pomimo jej ostrzeżenia. A więc jej poszukiwania nie
przyniosły żadnych wymiernych rezultatów.

- To mit.

background image

- Słońce was nie spala?
- Też mit.

- A co ze spaniem w trumnach?
- Mit.

Sen od bardzo dawna nie był już częścią mojej egzystencji. Dopiero
ostatnie kilka nocy, gdy przyglądałem się śpiącej Belli, na nowo

wprowadziło go
do mojego życia.

- Ja nie śpię – wymamrotałem, odpowiadając obszerniej na jej pytanie.
- Wcale?

- Nigdy – wyszeptałem.
Spojrzałem jej głęboko w oczy, w te jej wielkie oczy otoczone wachlarzem

rzęs, i zatęskniłem za snem. Nie dlatego, żeby móc na moment zapomnieć o
wszystkim lub uciec nudzie, tak jak tego pragnąłem wcześniej. Nie. Tym

razem
chciałem śnić
. Być może gdybym mógł śnić, mógłbym przez kilka godzin

żyć w
świecie, w którym ona i ja bylibyśmy razem. Ona śniła o mnie. A ja

chciałem
śnić o niej.

Spojrzała na mnie ze zdumieniem. Musiałem odwrócić wzrok.
Nie mogłem o niej śnić. Ona nie powinna śnić o mnie.

- Nie zadałaś mi najważniejszego pytania – stwierdziłem.
Moją pierś wypełnił nagle chłód, a ucisk na klatkę piersiową się wzmógł.

Musiałem przemówić jej do rozsądku. Powinna zdawać sobie sprawę z tego,
co

właśnie robi. Trzeba było ją przekonać, że to wszystko miało ogromne
znaczenie,

większe niż wszystkie inne względy. Jak choćby fakt, że ją kochałem.
- To znaczy? – spytała zaskoczona i zupełnie nieświadoma tego

wszystkiego, przez co mój głos nabrał hardości.
- Nie interesuje cię moja dieta?

- Ach, to – mruknęła tonem, którego nie potrafiłem zinterpretować.
- Tak, to. Nie chcesz wiedzieć, czy piję krew?

Wzdrygnęła się. Wreszcie. Zaczynała rozumieć.
- Jacob coś wspominał...

- Co powiedział?
- Że... że nie polujecie na ludzi. Stwierdził, że ponoć nie jesteście

niebezpieczni, ponieważ ograniczacie się do zwierząt.

background image

- Powiedział, że nie jesteśmy niebezpieczni? - powtórzyłem z cynizmem.
- Niezupełnie. Że ponoć nie jesteście niebezpieczni. Ale plemię Quileute

na wszelki wypadek nie wpuszcza was na swój teren.
Spojrzałem na drogę. Moja głowa była kłębowiskiem myśli. Poczułem

znajome palące pragnienie.
- To prawda? – spytała spokojnie, jakby pytała o potwierdzenie prognozy

pogody. - Nie polujecie na ludzi?
- Quileuci mają dobrą pamięć.

Pokiwała głową zamyślona.
- Tylko się z tego powodu nie rozluźniaj – ostrzegłem. - Dobrze robią,

trzymając się od nas z daleka. Jesteśmy nadal niebezpieczni.
- Nie rozumiem.

Najwyraźniej nie. Co zrobić, by przejrzała na oczy?
- Staramy się, jak możemy - wyjaśniłem - i zazwyczaj nam wychodzi.

Czasami jednak popełniamy błędy. Tak jak na przykład ja, pozwalając ci
być ze

mną sam na sam.
Jej zapach wciąż stanowił pokusę. Zaczynałem się do niego przyzwyczajać,

byłem w stanie go nawet ignorować, ale nie mogłem zaprzeczyć temu, iż
moje

ciało wciąż pożądało jej bliskości z zupełnie niewłaściwych powodów. Moje
usta wypełnione były jadem.

- To błąd?
Wyczułem rozpacz w jej głosie. Rozbroiła mnie tym. Pragnęła być ze mną –

pomimo wszystkich przeciwności pragnęła być ze mną. Ponownie wezbrała
we

mnie nadzieja, ale odparłem ją.
- Błąd, który może nas drogo kosztować – stwierdziłem zgodnie z prawdą,

marząc o tym, by prawda mogła w jakiś sposób przestać się liczyć.
Nie odzywała się przez chwilę. Usłyszałem zmianę w rytmie jej oddechu,

choć nie wynikała ona ze strachu.
- Opowiedz coś więcej – rzuciła nagle udręczonym tonem.

Przyjrzałem się jej uważnie.
Cierpiała. Jak mogłem do tego
dopuścić?

- Co jeszcze chciałabyś wiedzieć? – spytałem, starając się znaleźć jakiś
sposób, by już dłużej nie cierpiała. Nie powinna cierpieć. Nie mogłem

pozwolić,
by cierpiała.

- Może powiedz, dlaczego polujecie na zwierzęta zamiast na ludzi –

background image

powiedziała jękliwie.
Czy to nie było oczywiste? A może to też nie miało dla niej znaczenia.

- Nie chcę być potworem - wyszeptałem.
- Ale same zwierzęta nie wystarczają?

Zastanowiłem się nad kolejnym porównaniem, które mogłoby pomóc jej
to zrozumieć.

- Oczywiście nie mogę mieć pewności, ale można by to chyba przyrównać
do żywienia się serkiem tofu i mlekiem sojowym - w żartach nazywamy

siebie
wegetarianami. Taka dieta głodu, czy też raczej pragnienia, do końca nic

zaspokaja, ale mamy dość sił, by nie ulegać pokusom. Zazwyczaj. –
Zniżyłem

głos. Było mi wstyd, że narażałem ją na takie niebezpieczeństwo. - Czasem
jest

naprawdę ciężko.
- Czy teraz musisz walczyć ze sobą?

Westchnąłem. Oczywiście musiała zadać pytanie, na które nie chciałem
odpowiadać.

- Muszę.
Tym razem jej fizyczne reakcje nie zaskoczyły mnie. Oczekiwałem tego:

oddychała równomiernie, a jej serce biło normalnie. Spodziewałem się tego,
choć

nie potrafiłem tego pojąć. Dlaczego się nie bała?
- Ale teraz nie jesteś głodny - oświadczyła z przekonaniem.

- Dlaczego tak uważasz?
- Zgaduję po oczach – oświadczyła bezceremonialnie. - Mówiłam ci już,

mam pewną teorię. Zauważyłam, że ludzie, a zwłaszcza mężczyźni, robią się
drażliwi, kiedy doskwiera im głód.

Parsknąłem śmiechem: drażliwi. Cóż za niedopowiedzenie! Ale jak zwykle
miała całkowitą rację.

- Jesteś spostrzegawcza, nie ma co!
Znów się zaśmiałem. Uśmiechnęła się delikatnie, a pomiędzy jej brwiami

ponownie pojawiła się głęboka zmarszczka, jakby bardzo się nad czymś
koncentrowała.

- Czy w weekend polowałeś z Emmettem? – spytała, gdy przestałem się
śmiać.

Jej niedbały ton był równie fascynujący co frustrujący. Naprawdę mogła
tyle zaakceptować za jednym razem? Najwyraźniej to ja byłem w większym

szoku niż ona.

background image

- Tak – potwierdziłem i miałem już na tym poprzestać, ale nagle poczułem
ten sam impuls co w restauracji: pragnąłem, żeby mnie poznała. - Nie

miałem
ochoty wyjeżdżać – ciągnąłem powoli - ale to było konieczne. Łatwiej mi z

tobą
przebywać, gdy nie odczuwam pragnienia.

- Czemu nie chciałeś wyjechać?
Wziąłem głęboki wdech i spojrzałem jej w oczy. W tym przypadku

szczerość sprawiała mi kłopoty z całkiem innych powodów niż poprzednio.
- Jestem... jestem nieswój... – Przypuszczałem, że to słowo wystarczy, choć

nie miało tak silnego zabarwienia, jak powinno. - Kiedy... nie ma cię w
pobliżu.

Nie kpiłem, prosząc w czwartek, żebyś nie wpadła do oceanu lub pod
samochód.

Cały weekend martwiłem się o ciebie. A po tym, co cię dzisiaj spotkało,
dziwię

się, że zdołałaś przetrwać kilka dni bez żadnych obrażeń. – Wówczas
przypomniałem sobie o otarciach na jej dłoniach. - No, niezupełnie.

- O co ci chodzi?
- O twoje dłonie.

Westchnęła, krzywiąc się.
- Przewróciłam się.

A więc zgadłem.
- Tak też myślałem – odparłem, niezdolny powstrzymać uśmiech. - Ale,

jako że ty to ty, mogło ci się przytrafić coś znacznie gorszego. Przez cały
wyjazd

nie dawało mi to spokoju. To były okropne trzy dni. Biedny Emmett miał ze
mną

piekło.
Prawdę mówiąc, nie powinienem używać czasu przeszłego.

Prawdopodobnie wciąż irytowałem Emmetta i resztę mojej rodziny. Oprócz
Alice...

- Trzy?– spytała ostrzejszym tonem. - Nie wróciliście dzisiaj?
Nie rozumiałem, czemu ją to tak dotknęło.

- Nie, w niedzielę.
- To czemu nie pojawiliście się w szkole?

Jej irytacja zdziwiła mnie. Nie zdawała sobie sprawy, że to pytanie było
jednym z tych, które wiązały się z naszą mitologią.

- No cóż, pytałaś, czy słońce nam szkodzi. Nie szkodzi, ale nie możemy

background image

wychodzić na dwór w wyjątkowo słoneczne dni - a przynajmniej nie przy
świadkach.

Już nie była tak dziwnie rozdrażniona.
- Dlaczego? – spytała, przekrzywiając w bok głowę.

Wątpiłem, bym mógł wymyślić odpowiednią analogię, aby jej to wyjaśnić.
- Kiedyś ci pokażę.

Wówczas zacząłem się zastanawiać, czy to była obietnica, którą miałem
ostatecznie złamać. Zobaczę ją jeszcze? Kochałem ją wystarczająco mocno,

by
znieść rozstanie z nią?

- Mogłeś do mnie zadzwonić.
Cóż za dziwna konkluzja.

- Przecież wiedziałem, że nic ci nie grozi.
- Ale ja nie wiedziałam, co się z tobą dzieje. Widzisz... – urwała, wbijając

wzrok w swoje dłonie.
- Co takiego?

- Było mi źle – stwierdziła nieśmiało, a na jej twarzy wykwitł rumieniec. -
Że cię nie widuję. Też czułam się nieswojo.

Jesteś teraz zadowolony?, zapytałem sam siebie. Oto moje nadzieje ziściły
się.

Byłem oszołomiony, szczęśliwy i przerażony – przede wszystkim
przerażony – gdy uświadomiłem sobie, iż moje najdziksze marzenia nie

odbiegały wcale tak daleko od rzeczywistości. To dlatego fakt, iż jestem
potworem nie miał dla niej żadnego znaczenia. Dokładnie z tego samego

powodu wszelkie zasady przestały się liczyć także dla mnie. To, co było
dobre, a

co złe, nie miało już znaczenia. Lista moich priorytetów została ponownie
uporządkowana tak, by zrobić miejsce na samym szczycie dla tej

dziewczyny.
Ja również nie byłem obojętny Belli.

Wiedziałem, iż to może być nic w porównaniu do mojej miłości. Ale
wystarczyło, by ryzykowała własnym życiem, siedząc tu ze mną. I robiła to z

taką
ochotą.

Wystarczyło, by zadać jej ból, gdybym zrobił to, co powinienem, i ją
opuścił.

Czy istniało teraz coś, co mógłbym zrobić i jej nie zranić? Cokolwiek?
Powinienem był trzymać się od niej z daleka. Nie powinienem był w ogóle

wracać do Forks. Teraz przysporzę jej tylko cierpienia.

background image

Czy to mogło powstrzymać mnie przed pozostaniem w Forks? Przed
pogorszeniem sytuacji?

To, co czułem w tej chwili, jej ciepło...
Nie. Nic nie mogło mnie powstrzymać.

- A więc tak to wygląda - jęknąłem. - To bardzo niedobrze.
- Co ja takiego powiedziałam? – spytała, gotowa, by wziąć winę na siebie.

- Nie pojmujesz, Bello? To, że ja się zadręczam, to jeszcze nic takiego, ale
jeśli i ty jesteś tak zaangażowana uczuciowo... Nawet nie chcę o tym słyszeć.

- To
była prawda. To było kłamstwo. Najbardziej egoistyczna część mnie

radowała
się z faktu, że Bella pragnęła mnie tak, jak ja pragnąłem jej. - Tak nie może

być.
To niebezpieczne. Ja jestem niebezpieczny. Wbij to sobie wreszcie do głowy,

dziewczyno.
- Przestań. – Wydęła wargi rozdrażniona.

- Nie żartuję.
Toczyłem ze sobą beznadziejną walkę – z jednej strony chciałem, by

przyjęła to do wiadomości, a z drugiej nie chciałem jej już ostrzegać – przez
co

moje słowa brzmiały, jakbym cedził je przez zaciśnięte zęby.
- Ja też nie – podkreśliła. - I powtarzam - to, kim jesteś, nie ma dla mnie

znaczenia. Już za późno, by coś zmienić.
Za późno? Przez jedną nie kończącą się sekundę świat stał się nagle

ponury i czarno-biały, gdy we wspomnieniach obserwowałem cienie
skradające

się po skąpanej w promieniach słońca łące w stronę śpiącej Belli.
Nieuniknione i

niemożliwe do zatrzymania. Pozbawiły jej skórę koloru, a ją samą
pogrążyły w

ciemności.
Za późno? Wizja Alice zawirowała mi przed oczami – teraz spoglądałem na

Bellę wpatrującą się we mnie obojętnie czerwonymi oczyma. Oczyma bez
wyrazu – ale to niemożliwe, by mnie nie
znienawidziła za taką przyszłość.

Za
okradzenie jej ze wszystkiego, co posiadała. Za odebranie jej życia i duszy.

Nie mogło być jeszcze za późno.
- Nigdy tak nie mów - syknąłem.

Wyjrzała przez okno, znowu przygryzając wargę. Dłonie zaciśnięte w

background image

pięści trzymała na kolanach. Jej oddech przyspieszył, stał się przerywany.
- O czym myślisz? – Musiałem to wiedzieć.

Pokręciła głową, nawet na mnie nie patrząc. Zauważyłem coś błyszczącego
na jej policzku.

Przyglądanie się temu było dla mnie udręką.
- Płaczesz?

Doprowadziłem ją do płaczu. Aż tak ją zraniłem.
Wytarła łzy wierzchem dłoni.

- Nie – skłamała łamiącym się głosem.
Jakiś głęboko ukryty instynkt kazał mi wyciągnąć rękę w jej kierunku – w

tej chwili poczułem się bardziej człowiekiem niż kiedykolwiek wcześniej.
Ale

wówczas uświadomiłem sobie, że nim nie jestem. Opuściłem rękę.
- Wybacz – odparłem przez zaciśnięte zęby.

Jak mógłbym jej kiedykolwiek wytłumaczyć, jak bardzo było mi przykro?
Za te wszystkie głupie pomyłki, których się dopuściłem. Za mój bezkresny

egoizm. Za to, iż miała pecha, by stać się obiektem mojej pierwszej,
nieszczęśliwej miłości. Oraz za rzeczy, nad którymi nie panowałem – za to,

że
byłem potworem, któremu los przeznaczył zakończyć jej życie.

Odetchnąłem głęboko, ignorując swoje odruchy w odpowiedzi na zapach,
jaki wypełniał wnętrze samochodu. Spróbowałem wziąć się w garść.

Chciałem zmienić temat, pomyśleć o czymś innym. Na szczęście moja
ciekawość w stosunku do tej dziewczyny była nienasycona. Zawsze miałem

w
zanadrzu jakieś pytanie.

- Wyjaśnij mi coś.
- Tak? – spytała ochrypłym tonem.

- Powiedz mi, o czym myślałaś tam, na ulicy, tuż przed tym, jak
wyjechałem zza rogu? Twoja mina mnie zaskoczyła. Nie wyglądałaś na

wystraszoną, tylko jakbyś próbowała się na czymś intensywnie
skoncentrować.

Przypomniałem sobie jej twarz, malującą się na niej determinację –
zmuszając się, by zapomnieć, kogo oczyma ją obserwowałem.

- Usiłowałam przypomnieć sobie, jak unieszkodliwić napastnika – odparła
bardziej opanowana. - No wiesz, podstawy samoobrony. Zamierzałam

wgnieść
temu gościowi nos w mózg.

Ostatnie słowa wypowiedziała głosem kipiącym nienawiścią. To nie była

background image

hiperbola, a jej kocia furia przestała być zabawna. Widziałem jej kruchą
postać –

jak szkło pokryte jedwabiem - i górujące nad nią sylwetki muskularnych
potworów, którzy ją prześladowali, chcąc ją skrzywdzić. Gniew znów we

mnie
zawrzał.

- Chciałaś się z nimi bić? – Zdusiłem w sobie warknięcie. Jej instynkt
samozachowawczy był śmiertelną pułapką... dla niej samej. - Mogłaś po

prostu
rzucić się do ucieczki.

- Często się potykam i przewracam - wyznała.
- A co z krzyczeniem „ratunku”?

- Właśnie się do tego zabierałam.
Pokręciłem głową z niedowierzaniem. Jak ona zdołała utrzymać się przy

życiu, zanim zjawiła się w Forks?
- Miałaś rację – oznajmiłem kwaśno. - Sprzeciwiam się przeznaczeniu,

próbując utrzymać cię przy życiu.
Westchnęła, wyglądając przez okno. A potem obróciła się z powrotem w

moją stronę.
- Jutro będziesz już w szkole? – spytała nagle.

Skoro byłem w drodze do piekła, mogłem równie dobrze rozkoszować się
tą podróżą.

- Będę, będę. Też mam wypracowanie do oddania. - Uśmiechnąłem się do
niej i poczułem się lepiej. - Zajmę dla ciebie miejsce w stołówce.

Jej serce zabiło mocniej, a moje martwe serce nagle wypełniło ciepło.
Zatrzymałem wóz przed domem jej ojca. Nie ruszyła się, by wysiąść.

- Słowo honoru, że będziesz jutro w szkole?
- Słowo.

Dlaczego postępowanie niewłaściwie napełniało mnie takim szczęściem?
Z pewnością coś tu było na opak.

Pokiwała głową usatysfakcjonowana i zaczęła ściągać moją kurtkę.
- Zatrzymaj ją – zapewniłem ją pospiesznie. Wolałem, by miała przy sobie

coś należącego do mnie. Jakiś symbol – jak kapsel od butelki, który
trzymałem w

kieszeni... - Nie będziesz miała, w co się rano ubrać.
Wręczyła mi z powrotem kurtkę, uśmiechając się smutno.

- Nie chcę się tłumaczyć przed Charliem.
Potrafiłem sobie to wyobrazić. Odpowiedziałem uśmiechem.

- Jasne.

background image

Położyła dłoń na klamce, ale jej nie nacisnęła. Nie miała ochoty wysiadać.
Podobnie jak ja nie miałem ochoty pozwolić jej odejść.

I zostawić ją bez opieki, choćby na parę minut...
Peter i Charlotte byli już w drodze, bez wątpienia minęli Seattle dawno

temu. Ale inne wampiry zawsze stanowiły zagrożenie. Ten świat nie był
bezpiecznym miejscem dla ludzi, a w szczególności dla niej.

- Bello? – Zaskoczyło mnie, że samo wypowiadanie jej imienia sprawiało
mi taką przyjemność.

-Tak?
- Obiecasz mi coś?

- Oczywiście – zgodziła się z miejsca. Jednak po chwili jej oczy zwęziły się,
jakby przyszedł jej na myśl jakiś powód, by zaoponować.

- Nie chodź sama po lesie – ostrzegłem ją, zachodząc w głowę, czy ta
prośba wywoła jej sprzeciw.

Zamrugała zdziwiona.
- Ale dlaczego?

Zapatrzyłem się w ciemność, której nie mogłem ufać. Brak światła nie
stanowił problemu dla moich oczu, ale dla innego łowcy to również nie

byłby
kłopot. Jedynie ludziom utrudniało to widzenie.

- Nie jestem jedyną niebezpieczną istotą w okolicy. Nic więcej nie musisz
wiedzieć.

Wzdrygnęła się, ale szybko się opanowała. Gdy mi odpowiadała, nawet się
uśmiechała.

- Nie ma sprawy.
Owionął mnie jej oddech – słodki i aromatyczny.

Mógłbym tu tak siedzieć choćby całą noc, ale ona musiała się wyspać. Dwa
pragnienia toczyły we mnie walkę: pragnąłem jej i pragnąłem jej

bezpieczeństwa.
Westchnąłem – tych dwóch rzeczy nie dało się pogodzić.

- Do jutra – powiedziałem, wiedząc, że zobaczą ją dużo wcześniej. Jednak
ona nie zobaczy mnie
aż do jutra.

- Cześć – pożegnała się, otwierając drzwi.
Przyglądanie się, jak odchodzi, było dla mnie udręką.

Pochyliłem się w jej stronę, pragnąc ją tu zatrzymać.
- Bello?

Odwróciła się i zamarła, zaskoczona bliskością naszych twarzy. Ta
bliskość mnie również przytłoczyła. Gorąco rozchodziło się od niej

stopniowo,

background image

falami, pieszcząc moją twarz. Mogłem niemalże poczuć jedwab jej skóry...
Jej serce załomotało, a wargi rozchyliły się.

- Miłych snów – wyszeptałem. Odchyliłem się, zanim gwałtowne potrzeby
mojego ciała– czy to znajome pragnienie, czy też całkiem nowy, osobliwy

głód,
jaki nagle poczułem – kazałyby mi zrobić coś, co mogło ją skrzywdzić.

Przez chwilę siedziała nieruchomo z szeroko otwartymi oczami.
Oszołomiona zapewne.

Tak jak ja.
Szybko jednak odzyskała panowanie nad sobą, choć wciąż była odrobinę

zdezorientowana. Niemalże wypadła z samochodu, potykając się o własną
nogę.

Musiała się chwycić drzwi, żeby odzyskać równowagę.
Zaśmiałem się cicho, mając nadzieję, że nie zdołała tego usłyszeć.

Obserwowałem, jak chwiejnym krokiem dociera do smugi światła, która
padała na frontowe drzwi. Na jakiś czas była bezpieczna. A ja wrócę

wkrótce, by
się upewnić.

Czułem na sobie jej wzrok, gdy odjeżdżałem ciemną ulicą. Uczucie to
zupełnie różniło się od tego, do którego byłem przyzwyczajony. Zazwyczaj

mogłem przyglądać się sobie poprzez oczy ludzi spoglądających za mną.
Jakże

dziwnie ekscytujące wydawało się to trudne do określenia uczucie, gdy ktoś
śledził cię wzrokiem. Wiedziałem, iż działo się tak dlatego, że to ona
mnie

obserwowała.
Miliony myśli przemykały mi przez głowę, gdy jechałem przed siebie pod

osłoną nocy.
Przez długi czas krążyłem bez celu ulicami. Myślałem o Belli i o

niesamowitej uldze, jaką odczułem, gdy prawda wyszła na jaw. Nie
musiałem

się już dłużej lękać, że Bella odkryje, kim jestem. Wiedziała. I nie
obchodziło ją

to. Mimo że oczywiście dla niej nie była to dobra rzecz, ja poczułem się
wyzwolony.

Oprócz tego myślałem o Belli i odwzajemnionej miłości. Nie mogła mnie
kochać tak, jak ja kochałem ją. Taka przytłaczająca, pochłaniająca wszystko

na
swojej drodze miłość prawdopodobnie zmiażdżyłaby jej wątłe ciało. Ale

Bella

background image

była wystarczająco silna. Wystarczająco silna, by pokonać instynktowny lęk.
Wystarczająco silna, by pragnąć być ze mną. A bycie z nią było największym

szczęściem, jakie mogłem sobie wyobrazić.
Przez chwilę, skoro byłem całkiem sam i dla odmiany nie raniłem nikogo,

pozwoliłem sobie radować się tym szczęściem, nie zastanawiając się nad
ponurymi aspektami tej sprawy. Zwyczajnie cieszyłem się z tego, że nie

byłem
Belli obojętny. Rozkoszowałem się swoim triumfem – zdobyciem jej

względów.
Wyobrażałem sobie, jak dzień w dzień siadam przy niej, przysłuchuję się jej

głosowi i zasługuję sobie na jej uśmiechy.
Odtwarzałem w myślach ten uśmiech. Obserwowałem, jak kąciki jej

pełnych ust unoszą się, jak niewyraźny dołeczek pojawia się w jej
podbródku,

jak jej oczy rozjaśniają się... Jej palce wydawały się niezmiernie ciepłe i
delikatne dziś wieczorem. Wyobrażałem sobie, jakie byłoby to uczucie

dotknąć
tę delikatną skórę na jej policzkach – jedwabistą, ciepłą... niewiarygodnie

kruchą. Jak szkło okryte jedwabiem... przerażająco kruche.
Nie zdawałem sobie sprawy z tego, dokąd prowadziły moje myśli, aż było

już za późno. Gdy tak myślałem o jej bezbronności i podatności na
zagrożenia,

nowe obrazy zakłóciły moje marzenia.
Jej twarz ukryta w cieniu, pobladła ze strachu. Mimo to szczękę miała

zaciśniętą, a spojrzenie zacięte i skoncentrowane. Jej szczupłe ciało
przygotowane było na oparcie ataku otaczających ją napastników jak z

najgorszych koszmarów...
- Ach – jęknąłem, gdy ponownie zawrzał we mnie niepohamowany gniew,

o którym zapomniałem, myśląc o niej.
Byłem sam. Ufałem, iż Bella była przez jakiś czas bezpieczna w swoim

domu. Zacząłem cieszyć się z tego, że Charlie Swan – komendant policji,
wyszkolony i uzbrojony – był jej ojcem. Ten fakt mimo wszystko coś

znaczył i
powinien zapewnić jej niezbędną ochronę.

Była bezpieczna. Zemsta nie zabierze mi dużo czasu...
Nie. Zasługiwała na coś lepszego. Nie mogłem pozwolić, by darzyła

uczuciem mordercę.
Ale... Co z innymi?

Bella była bezpieczna. Tak. Angela i Jessica również na pewno już spały w

background image

swoich łóżkach.
Jednak potwór wciąż chodził sobie po ulicach Port Angeles. Potwór był

człowiekiem, ale czy to czyniło z niego wyłącznie problem ludzi?
Morderstwo,

które chciałem popełnić, było złe. Wiedziałem o tym. Ale pozostawienie go
na

wolności, by mógł zaatakować kolejne ofiary, również nie wchodziło w grę.
Blondynka z restauracji. Kelnerka, na którą nawet nie spojrzałem. Obie

trochę mnie irytowały, ale to nie znaczyło, że zasługiwały na to, by narażać
je na

niebezpieczeństwo.
Któraś z nich mogła być czyjąś Bellą.

Ten fakt przesądził sprawę.
Skręciłem na północ, przyspieszając teraz, kiedy miałem przed sobą cel.

Zawsze gdy miałem jakiś konkretny problem, który był ponad moje siły,
wiedziałem, gdzie się zwrócić o pomoc.

Alice siedziała na werandzie, oczekując mnie. Zatrzymałem się przed
domem, zamiast wjechać do garażu.

- Carlisle jest w swoim gabinecie – powiedziała, zanim zdążyłem zapytać.
- Dziękuję – odparłem, mierzwiąc jej włosy, gdy przechodziłem.

Dzięki, że odebrałeś, jak dzwoniłam, pomyślała z przekąsem.
- Och.

Zatrzymałem się przed drzwiami, wyciągnąłem telefon i go otworzyłem.
- Przepraszam. Nawet nie sprawdzałem, kto dzwonił. Byłem... zajęty.

- Jasne, wiem. Ja też cię przepraszam. Zanim zobaczyłam, co ma się stać,
byłeś już w drodze.

- Było blisko – wymamrotałem.
Przepraszam
, powtórzyła zawstydzona.

Teraz gdy wiedziałem, że Bella jest bezpieczna, łatwo było udawać
wspaniałomyślnego.

- Nie przepraszaj. Wiem, że nie możesz wyłapywać wszystkiego. Nikt nie
oczekuje, że będziesz wszechwiedząca, Alice.

- Dzięki.
- Omal nie zaprosiłem cię dziś na kolację – zobaczyłaś to, zanim zmieniłem

zdanie?
Wyszczerzyła zęby w uśmiechu.

- Nie, to też przeoczyłam. Szkoda, że nie wiedziałam. Przyjechałabym.
- Nad czym się tak koncentrowałaś, że przegapiłaś tyle rzeczy?

Jasper myśli o naszej rocznicy. Zaśmiała się. Próbuje nie podejmować

background image

żadnej decyzji co do mojego prezentu, ale sądzę, że mam całkiem niezłe
pojęcie, co

planuje...
- Jesteś bezwstydna.

- Wiem.
Zacisnęła usta, spoglądając na mnie intensywnie z cieniem oskarżenia w

oczach.
Natomiast później lepiej uważałam. Masz zamiar powiedzieć im, że ona

wie?
Westchnąłem.

- Tak. Później.
Ja nic nie powiem. Ale wyświadcz mi przysługę i powiedz Rose, gdy nie

będzie mnie w pobliżu, dobra?
Wzdrygnąłem się.

- Jasne.
Bella przyjęła to całkiem dobrze.

- Zbyt dobrze.
Alice uśmiechnęła się szeroko.

Nie doceniasz Belli.
Próbowałem zablokować obraz, którego nie chciałem oglądać – Bella i

Alice jako najlepsze przyjaciółki.
Westchnąłem ciężko, zniecierpliwiony. Pragnąłem, by ta część nocy już się

skończyła. Chciałem mieć to w końcu za sobą. Jednak martwiłem się, że
muszę

na trochę opuścić Forks...
- Alice...

Zobaczyła, o co planowałem ją poprosić.
Dziś w nocy nic jej nie grozi. Teraz mam już na nią oko. Ona chyba

potrzebuje dwudziestoczterogodzinnego nadzoru, co nie?
- Co najmniej.

- W każdym razie niedługo ją zobaczysz.
Wziąłem głęboki wdech. Te słowa były muzyką dla moich uszu.

- No dalej, zrób to, co konieczne, żebyś mógł być tam, gdzie pragniesz być.
Kiwnąłem głową i pobiegłem do gabinetu Carlisle’a.

Czekał na mnie ze wzrokiem utkwionym bardziej w drzwiach niż w
grubej książce leżącej na biurku.

- Słyszałem, jak Alice mówi ci, gdzie mnie znajdziesz – stwierdził z
uśmiechem.

Poczułem ulgę, widząc przebłysk empatii i inteligencji w jego oczach.

background image

Carlisle będzie wiedział, co robić.
- Potrzebuję twojej pomocy.

- Proś, o co chcesz, Edwardzie.
- Czy Alice powiedziała ci, co przytrafiło się dzisiaj Belli?

Prawie przytrafiło, poprawił mnie.
- Tak, prawie. Mam dylemat, Carlisle. Widzisz, mam... wielką ochotę... by

go zabić. - Zacząłem wyrzucać z siebie słowa. - Wielką... Ale wiem, że to
byłoby

złe, ponieważ chcę się zemścić, a nie wymierzyć sprawiedliwość. Kieruje
mną

gniew, nie jestem bezstronny. Mimo to nie mogę pozwolić, by seryjny
gwałciciel

i morderca błąkał się po ulicach Port Angeles! Nie znam tamtejszych ludzi,
ale

nie mogę dopuścić do tego, by ktoś inny stał się jego ofiarą w miejsce Belli.
Tamte kobiety – ktoś może do nich czuć to, co ja czuję do Belli. Cierpiałby

tak
samo, jak ja bym cierpiał, gdyby wyrządzono jej krzywdę. Nie mogę tego

tak
zostawić...

Nagle szeroki uśmiech, jaki zagościł na jego twarz, sprawił, że urwałem w
pół słowa.

Ona ma na ciebie bardzo dobry wpływ, prawda? Tyle współczucia, tyle
samokontroli. Jestem pod wrażeniem.

- Nie szukam komplementów, Carlisle.
- Oczywiście, że nie. Ale nic nie mogę poradzić na moje myśli. – Ponownie

się uśmiechnął. – Zajmę się tym. Możesz odetchnąć. Nikomu nie stanie się
już

krzywda.
W jego myślach ujrzałem gotowy plan działania. Nie do końca spełniał

moje oczekiwania. Nie mógł mnie zadowolić plan bez odrobiny brutalności,
ale

wiedziałem, że tak należy postąpić.
- Pokażę ci, gdzie go znaleźć.

- Chodźmy.
Złapał po drodze swoją czarną torbę. Wolałbym bardziej bezwzględną

formę pozbawiania kogoś przytomności – jak na przykład pękniętą czaszkę
– ale

pozwolę Carlisle’owi zrobić to po swojemu.

background image

Wzięliśmy mój samochód. Alice wciąż siedziała na schodach. Uśmiechnęła
się szeroko i pomachała nam, gdy odjeżdżaliśmy. Zobaczyłem w jej

myślach, że
już sprawdziła naszą przyszłość – nie będziemy mieli żadnych trudności.

Podróż nie trwała długo. Jechaliśmy ciemną, pustą drogą. Wyłączyłem
światła, żeby nie zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi. Uśmiechnąłem się

na
myśl o tym, jak Bella zareagowałaby na taką
prędkość. Wtedy i tak jechałem

już
wolniej, by móc dłużej rozkoszować się jej obecnością, gdy zaprotestowała.

Carlisle również myślał o Belli.
Nie przewidziałem, że będzie miała na niego taki dobry wpływ. Nie

spodziewałem się tego. Może to przeznaczenie. Może posłuży to jakiemuś
wyższemu celowi. Tylko że...

Wyobraził sobie Bellę ze śnieżnobiałą, zimną cerą i czerwonymi oczami.
Wzdrygnął się.

Tak, dokładnie. Tylko że... W rzeczy samej. Jak mogło być coś dobrego w
zniszczeniu czegoś tak czystego i pięknego?

Spoglądałem gniewnie przed siebie – całą radość wieczoru zniweczyły
jego myśli.

Edward zasługuje na szczęście. Należy mu się to. Intensywność jego myśli
zaskoczyła mnie. Musi być z tego jakieś wyjście.

Chciałbym w to wierzyć. Ale nie istniał żaden wyższy cel. Tylko złośliwa
harpia – okropny los, który nie baczył na to, czy Bella zasługuje na życie.

Nie zostałem długo w Port Angeles. Zawiozłem Carlisle’a do speluny, w
której potwór o imieniu Lonnie topił swoje rozczarowanie w alkoholu

razem z
przyjaciółmi – dwóch z nich już odpłynęło. Carlisle widział, jak trudno mi

przebywać tak blisko niego – słyszeć jego myśli i oglądać jego
wspomnienia.

Wspomnienia o Belli wymieszane ze wspomnieniami o innych
dziewczynach,

które nie miały tyle szczęścia i których nikt już nie mógł uratować.
Mój oddech przyspieszył. Zacisnąłem ręce na kierownicy.

Wracaj, Edward, pomyślał czule. On już nikogo nie skrzywdzi. Wracaj do
Belli.

Właśnie tego potrzebowałem. Tylko jej imię mogło w tym momencie
wyrwać mnie z transu.

Zostawiłem go w samochodzie i pobiegłem z powrotem do Forks po

background image

prostej linii poprzez uśpiony las. Zajęło mi to mniej czasu niż poprzednia
podróż pędzącym samochodem. Kilka minut później już wspinałem się do

jej
okna. Otworzyłem je.

Westchnąłem cicho z ulgą. Wszystko było w należytym porządku. Bella
leżała bezpiecznie w swoim łóżku. Jej mokre włosy splątane jak wodorosty

spoczywały na poduszce.
Ale w przeciwieństwie do innych nocy spała zwinięta w kulkę pod kołdrą.

Z pewnością było jej zimno, domyśliłem się. Zanim zdążyłem usiąść na
swoim

zwykłym miejscu, zadygotała, a jej usta zadrżały.
Po chwili namysłu postanowiłem zwiedzić kolejną część jej domu.

Wymknąłem się na korytarz. Charlie głośno chrapał. Mogłem niemal
wyłapać

treść jego snu. Coś związanego z wodą i cierpliwym oczekiwaniem... być
może

wędkowanie?
Na szczycie schodów dostrzegłem obiecująco wyglądającą szafkę. Pełen

nadziei otworzyłem ją i znalazłem to, czego szukałem. Wybrałem
najgrubszy koc

i zaniosłem go do jej pokoju. Odłożę go na miejsce, zanim się obudzi. Nikt
się o

tym nie dowie.
Wstrzymując oddech, ostrożnie otuliłem ją kocem. Nie zareagowała na

dodatkowy ciężar. Usiadłem w bujanym fotelu.
Czekając aż zrobi się jej cieplej, rozmyślałem o Carlisle’u, zastanawiając

się, gdzie teraz był. Wiedziałem, że jego plan przebiegnie bez zarzutu –
Alice to

przewidziała.
Na myśl o swoim ojcu westchnąłem. Carlisle darzył mnie zbyt wielkim

zaufaniem. Chciałbym być tą osobą, za którą mnie uważał. Osobą, która
zasługiwała na szczęście, która mogła mieć nadzieję, że jest warta tej śpiącej

dziewczyny. Jakże inaczej by się miały sprawy, gdybym był tym Edwardem.
Gdy tak rozmyślałem, dziwna, bezimienna wizja wypełniła moje myśli.

Na chwilę okrutny los o twarzy harpii z moich wyobrażeń, który chciał
zniszczyć Bellę, został zastąpiony przez najbardziej bezmyślnego i

nierozważnego z aniołów. Anioła stróża – możliwe, że Carlisle wyobrażał
sobie

background image

mnie jako kogoś takiego. Z kpiącym uśmieszkiem i psotą czającą się w
oczach

koloru nieba anioł stworzył Bellę w taki sposób, że nie było możliwości,
bym

mógł jej nie zauważyć. Jej niesamowicie silny zapach zabiegał o moją
uwagę,

niemożliwy do odczytania umysł rozbudzał moją ciekawość, delikatne
piękno

zatrzymywało na dłużej moje spojrzenie, a bezinteresowna dusza
wprawiała w

podziw. Anioł pozbawił ją instynktu samozachowawczego, by Bella była w
stanie znieść moją obecność, i na koniec dodał niekończącego się,

wyjątkowego
pecha.

Nieodpowiedzialny anioł z beztroskim uśmiechem popchnął tę kruchą
istotę prosto w moje ramiona, ufając lekkomyślnie, iż moja moralność nie

pozbawiona skazy wystarczy, by utrzymać ją przy życiu.
W tej wizji nie byłem dla Belli karą. To ona była moją nagrodą.

Potrząsnąłem głową na myśl o tym bezmyślnym aniele. Nie był dużo
lepszy od harpii. Nie mogłem mieć dobrego mniemania o sile wyższej, która

postępuje w tak niebezpieczny i głupi sposób. Przeciwko okrutnemu
przeznaczeniu mogłem przynajmniej stanąć do walki.

A poza tym nie miałem anioła stróża. One były zarezerwowane dla
dobrych ludzi - takich jak Bella. W takim razie gdzie się przez cały ten czas

podziewał jej anioł? Kto czuwał nad nią?
Roześmiałem się cicho zdziwiony, gdy uświadomiłem sobie, że w tym

momencie ja pełniłem tę rolę.
Wampir aniołem – to już było przegięcie.

Po pół godzinie Bella wyprostowała się, nie leżała już zwinięta w kulkę.
Jej oddech pogłębił się. Zaczęła mamrotać przez sen. Uśmiechnąłem się z

satysfakcją. To była drobnostka, ale tej nocy Belli będzie się spało bardziej
komfortowo dzięki mnie.

- Edward – westchnęła, uśmiechając się.
Na moment odsunąłem od siebie przykre myśli i pozwoliłem sobie na

chwilę szczęścia.
TRANS BY LUTHIEN dla

http://twilightseries.fora.pl/

background image

11.PRZESŁUCHANIA

CNN przełamało tą historię jako pierwsze.
Cieszyłem się, że wspomnieli o tym w informacjach, zanim wyszedłem do

szkoły, niepokojąc się, jak ludzie podadzą tą wiadomość i jaką to wywoła
reakcję wśród innych. Na szczęście, tego dnia mówili też o innych,

poważnych
wydarzeniach. W Ameryce Południowej było trzęsienie ziemi, a na

Środkowym
Wschodzie doszło do porwania z pobudek politycznych. Tak więc w końcu

zabrało to tylko kilka sekund, kilka zdań, pokazano jedno małe zdjęcie.
- "Alonzo Calderas Wallace, podejrzewany od dawna seryjny gwałciciel i

morderca, poszukiwany w stanach Teksas i Oklahoma, został zatrzymany
ostatniej nocy w Portland, w Oregonie, dzięki anonimowemu

informatorowi.
Wallace został znaleziony nieprzytomny wcześnie rano, niedaleko od

posterunku policji. Śledczy jeszcze nie są w stanie powiedzieć, że zostanie
on

ekstradowany do Houston czy Oklahoma City, aby stanąć przed sądem."
Zdjęcie było niewyraźne, przedstawiało tylko tę odrażającą twarz, miał

także lekki zarost. Nawet jeśli Bella to widziała, prawdopodobnie nie
rozpoznałaby go. Miałem nadzieję, że nie, tylko niepotrzebnie by się

zmartwiła.
- Zainteresowanie tą sprawą tu, w miasteczku, nie będzie duże. To zbyt

daleko, aby ktoś się tym bardziej zainteresował. - powiedziała mi Alice. -
Bardzo

dobrze, że Carlisle wziął go poza stan.
Przytaknąłem. Bella nie oglądała dużo telewizji, a tym bardziej nigdy nie

widziałem jej ojca oglądającego cokolwiek innego poza kanałami
sportowymi.

Zrobiłem, co mogłem. Ten potwór już nie będzie dłużej łowił, a ja nie
jestem mordercą. W każdym razie, nie ostatnio. Dobrze zrobiłem, ufając

Carlisle'owi, tak samo pragnąc, że potwór nie wyjdzie na wolność zbyt
szybko.

Złapałem się nawet na myślach, mając nadzieję, że mógłby zostać
przewieziony

do Teksasu, gdzie kara śmierci nadal jest tak popularna...

background image

Nie. To już nieważne. Powinienem o tym zapomnieć i skupić się na
najważniejszych rzeczach.

Opuściłem pokój Belli dopiero mniej niż godzinę temu. A w tym
momencie nie pragnąłem o niczym innym, jak tylko móc ujrzeć ją

ponownie.
- Alice, masz coś przeciwko-

Przerwała mi. - Rosalie pojedzie. Będzie robiła wrażenie wściekłej, ale tak
naprawdę nie przepuści okazji, aby pokazać publicznie swój samochód. -

Alice
trzęsła się ze śmiechu.

Uśmiechnąłem się do niej. - Do zobaczenia w szkole.
Alice westchnęła, a moja twarz wykrzywiła się w grymasie.

Wiem, wiem - pomyślała. - Jeszcze nie. Poczekam, aż będziesz gotów, aby
przedstawić mnie Belli. Chociaż powinieneś wiedzieć, że to nie chodzi o to,

że
jestem zazdrosna. Bella także mnie polubi.

Nie odpowiedziałem jej, zamiast tego wyszedłem szybko na dwór. To był
inny punkt widzenia tej całej sytuacji. Czy Bella chce poznać Alice? Mieć

wampirzycę za przyjaciółkę?
Znając Bellę... ten pomysł wcale by jej nie przeszkadzał.

Skrzywiłem się. Co Bella chciała i co było dla niej najlepsze, to całkowicie
dwie różne rzeczy.

Zacząłem czuć się niepewnie, kiedy zaparkowałem na podjeździe domu
Belli. Ludzkie powiedzenie mówi, że pewne rzeczy wyglądają inaczej

rankiem -
że zmieniają się, kiedy się z nimi prześpi.

Czy będę wyglądał dla Belli inaczej w słabym świetle mglistego dnia?
Bardziej czy mniej groźnie niż w ciemności nocy? Czy dotarła do niej

wreszcie
prawda? Czy w końcu będzie się mnie bała?

Chociaż, ostatniej nocy spała bardzo spokojnie. Kiedy wypowiedziała
moje imię, raz, potem kolejny, uśmiechała się. Więcej niż raz mruczała,

abym
został. Czy to nie będzie dziś nic znaczyło?

Czekałem więc nerwowo, słuchając jej odgłosów z wnętrza domu -
szybkich kroków na schodach, ostrego rozdzierania jakiejś folii, zawartości

lodówki obijającej się o siebie, kiedy zatrzasnęła drzwi. To wszystko
brzmiało

tak, jakby bardzo się spieszyła. Niespokojna o drogę do szkoły. Na tę myśl

background image

uśmiechnąłem się, nabierając znów nadziei.
Spojrzałem na zegar. Moje domysły były słuszne - biorąc pod uwagę, że

prędkość jej samochodu znacznie ją ogranicza - była już lekko spóźniona.
Bella wyszła z domu, z torbą z książkami na ramieniu. Jej włosy były w

lekkim nieładzie. Cienki, zielony sweter, który założyła, nie chronił jej
dostatecznie przed chłodną mgłą, toteż szła zgarbiona.

Sweter był długi, za duży na nią, niepasujący. Maskował skutecznie jej
smukłą figurę, przemieniając jej delikatne kształty i miękkie linie w

bezkształtną mieszaninę. Paradoksalnie, doceniłem to tak samo mocno, jak
pragnąłem, aby miała na sobie coś podobnego do miękkiej, niebieskiej

bluzki,
którą założyła wczoraj wieczorem... Materiał przylegał ściśle do jej skóry,

idealnie wycięty, aby odsłonić hipnotyzujące kształty jej obojczyków,
skupiające

się we wgłębieniu poniżej jej szyi. Niebieski opływał jej ciało jak woda,
podkreślając subtelną formę jej ciała...

Tak było dla mnie lepiej - niemal niezbędnie - trzymać myśli daleko,
daleko od tych kształtów, więc byłem wdzięczny nietwarzowemu swetrowi.

Nie
mogłem dopuścić się żadnego błędu, a to byłby olbrzymi błąd, zastanawiać

się
nad dziwnym głodem, jaki myśli o jej ustach... skórze... ciele... wywoływały

u
mnie, krążąc sobie luźno. Głód, który omijałem przez sto lat. Ale za to

mogłem
nie pozwolić sobie myśleć o dotknięciu jej, ponieważ to było niemożliwe.

Mógłbym ją skrzywdzić.
Bella odwróciła się od drzwi i ruszyła przed siebie w takim pośpiechu, że o

mało co nie wpadła na mój samochód, wcale go nie zauważając.
Wtedy stanęła jak wryta. Torba zsunęła się z jej ramienia a oczy

rozszerzyły się, gdy wzrok spoczął na samochodzie.
Wysiadłem, nie dbając w ogóle o poruszanie się ludzkim tempem i

otworzyłem dla niej drzwi pasażera. Nie mogłem próbować oszukiwać jej
nigdy

więcej - kiedy byliśmy sami, w końcu mogłem być sobą.
Spojrzała na mnie, zaskoczona ponownie, kiedy zmaterializowałem się w

gęstej mgle. A wtedy zaskoczenie, niespodzianka w jej oczach zmieniła się
w coś

background image

jeszcze, i nie musiałem się już dłużej martwić, czy jej uczucia względem
mnie

jakkolwiek zmieniły się od zeszłej nocy. Ciepło, podziw, fascynacja,
wszystko to

kłębiło się w czekoladowym brązie jej oczu.
- Chciałabyś może pojechać dziś ze mną? - spytałem. Nie chciałem, aby

było tak jak zeszłej nocy. Pozwoliłem jej wybrać. Od teraz to musi być
zawsze jej

wybór.
- Chętnie. - wymamrotała i wdrapała się do auta bez zastanowienia.

Czy fakt, że mnie zawsze odpowiadała 'tak' przestanie mnie kiedyś
zadziwiać? Wątpiłem w to.

Okrążyłem szybko samochód, aby do niej dołączyć. Nie wyglądała na
zbytnio zaszokowaną moim nagłym pojawieniem się.

Szczęście, jakie poczułem, kiedy usiadła obok mnie było nie do opisania.
Mimo że lubiłem towarzystwo mojej rodziny i cieszyłem się z rozrywek,

jakie
oferował ten świat, nigdy nie czułem się aż tak dobrze. Nawet świadomość,

że to
było złe i coś może pójść nie tak, nie zmazała z mojej twarzy uśmiechu.

Moja kurtka wisiała na oparciu fotela. Zauważyłem, że zerka na nią.
- Przywiozłem ci kurtkę. - wyjaśniłem. To była moja wymówka, dlaczego

przyjechałem dziś rano. Było chłodno. Ona nie miała kurtki. To była z
pewnością dopuszczalna forma rycerstwa. - Nie chciałem, żebyś się

przeziębiła.
- Nie jestem znowu taka delikatna. - odparła, wpatrując się raczej w moją

pierś, jakby wahała się spojrzeć mi w twarz. Ale założyła na siebie kurtkę,
zanim

miałbym jej to nakazać.
- Doprawdy? - mruknąłem cicho do siebie.

Patrzyła na drogę, kiedy skierowałem się w stronę szkoły. Byłem w stanie
znieść ciszę tylko przez kilka sekund. Musiałem wiedzieć, o czym myślała

dziś
rano. W końcu między nami wiele się zmieniło od czasu, kiedy słońce

ostatnio
wzeszło.

- Co, koniec przesłuchania? - spytałem, zachowując lekki ton.
Wydawała się zadowolona, że podjąłem temat. - Denerwują cię te

wszystkie pytania?

background image

- Nie tak bardzo, jak twoje odpowiedzi. - powiedziałem szczerze.
Zmieniła wyraz twarzy.

- Irytują cię moje reakcje?
- W tym cały problem. Przyjmujesz każdą rewelację ze stoickim spokojem,

to nienaturalne. - jeszcze nie krzyczała. Jak to możliwe? - Nie wiem, co
naprawdę

myślisz. - Wszystko co robiła, bądź nie robiła, skłaniało mnie do rozmyślań.
- Zawsze ci mówię, co o czym sądzę.

- Ale jesteś przy tym bardzo wybiórcza.
Zagryzła wargi. Chyba nie zdawała sobie z tego sprawy, ale w ten sposób

ujawniało się u niej napięcie.
- Nie za bardzo.

Te słowa sprawiły, że mało co nie oszalałem z ciekawości. Co takiego tak
silnie przede mną ukrywała?

- Dość, żeby doprowadzać mnie do szału. - powiedziałem.
Zawahała się, a potem szepnęła - O pewnych rzeczach nie chcesz słyszeć.

Zastanowiłem się przez chwilę, analizując całą naszą wczorajszą rozmowę.
Prawdopodobnie wymagało to tyle wysiłku, bo nie wiedziałem, czego

takiego
ona nie chciała, abym usłyszał. I wtedy - ponieważ jej głos był taki sam jak

dziś,
przepełniony bólem - zrozumiałem. Kiedyś poprosiłem ją, aby nie mówiła

mi o
swoich myślach. - Nigdy tego nie mów. Doprowadziłem ją do płaczu...

Czy właśnie to przede mną ukrywała? Głębię swoich uczuć do mnie? To,
że nie przeszkadzało jej moje bycie potworem i że za późno już na jakieś

zmiany?
Zaniemówiłem. Ból i radość były zbyt silne, a konflikt między nimi za

duży, aby wysłowić się w miarę spójnie. Zapanowała cisza, poza jej biciem
serca

i pracą płuc.
- A gdzie twoje rodzeństwo? - spytała nagle.

Wziąłem głęboki oddech i poczułem z bólem jej zapach, ale stwierdziłem
też, że powoli się do niego przyzwyczajam. Starałem się zachować

zwyczajny
ton.

- Przyjechali wozem Rosalie. - zaparkowałem w wolnym miejscu obok
wspomnianego właśnie samochodu. Ukryłem uśmiech na widok jej

szerokich ze

background image

zdumienia oczu. - Robi wrażenie, prawda?
Rosalie ucieszyłaby reakcja Belli. Jeśli oczywiście mogłaby spojrzeć na nią

przychylnie, co raczej nigdy nie nastąpi.
- Zwraca uwagę. Staramy się nie rzucać w oczy.

- Nie za bardzo wam to wychodzi. - odpowiedziała i uśmiechnęła się.
Czysty, miły odgłos jej śmiechu ocieplił moje martwe wnętrze, nawet jeśli

umysł był pełen wątpliwości.
- Więc czemu Rosalie wzięła dziś swój wóz, skoro jest taki szpanerski? -

zastanawiała się.
- Nie zauważyłaś? Łamię teraz wszystkie zasady. - Moja odpowiedź

powinna ją przestraszyć, ale Bella oczywiście tylko się uśmiechnęła.
Nie poczekała, aż podejdę i otworzę jej drzwi. W szkole musiałem

zachowywać pozory, więc nie mogłem poruszać się zbyt szybko. Dlatego nie
mogłem temu zapobiec. W niedalekiej przyszłości powinna chyba

przyzwyczaić
się do traktowania z szacunkiem.

Podszedłem tak blisko, na ile śmiałem to zrobić, wypatrując, czy moja
bliskość jej nie przeszkadza. Dwa razy jej ręka powędrowała w moją stronę,

ale
szybko ją cofnęła. Wyglądało na to, że chciała mnie dotknąć... Mój oddech

przyspieszył.
- Czemu w ogóle macie takie auta, skoro zależy wam na unikaniu

rozgłosu? - zapytała.
- To taka słabostka. - przyznałem. - Wszyscy uwielbiamy szybką jazdę.

- Jasne - wymamrotała pod nosem.
Nie spojrzała w górę, aby ujrzeć ewentualnie mój szeroki uśmiech.

Och... Nie wierzę! Jak Bella do tego doprowadziła? Nie rozumiem...
Dlaczego?

Moje myśli zakłóciły mentalne wykrzyknienia Jessiki. Czekała już na
Bellę schowana przed deszczem pod dachem stołówki, z kurtką Belli

przewieszoną przez ramię. Jej oczy rozszerzyły się w niedowierzaniu.
Chwilę później Bella także ją zauważyła. Dostrzegłszy wyraz jej twarzy,

zarumieniła się. Twarz Jessiki wyrażała bowiem wszystko, o czym myślała.
- Cześć, Jess. Dzięki, że pamiętałaś. - przywitała się Bella.

Sięgnęła po kurtkę, a Jessica podała ją jej bez słowa.
Powinienem być miły dla znajomych Belli, bez względu na to, czy są jej

dobrymi przyjaciółmi czy nie.
- Dzień dobry, Jessico.

Wooow...

background image

Jej oczy rozszerzyły się jeszcze bardziej. Było to nawet trochę dziwne,
zabawne... i szczerze mówiąc, nieco żenujące, jak bardzo zmieniła mnie

obecność
Belli. Wyglądało na to, że teraz nikt się mnie nie bał. Gdyby Emmett się o

tym
dowiedział, śmiałby się ze mnie przez następne 100 lat.

- Ehm... Hej - wydusiła Jessika, zerkając porozumiewawczo na Bellę. - Do
zobaczenia na trygonometrii.

Wszystko dokładnie mi opowiesz. Nie pozwolę ci się wykręcić. Muszę znać
wszystkie szczegóły! Cholera, Edward Cullen! Życie jest niesprawiedliwe.

Bella wykrzywiła twarz.
- Na razie.

W głowie Jessiki panował zamęt, kiedy wreszcie poszła na pierwszą lekcję,
zerkając na nas co chwila.

Muszę znać całą historię! Czy wczorajszego wieczoru planowali spotkanie?
A więc czy się spotykają? Jak długo? Jak mogła trzymać to w sekrecie? I

dlaczego?
To musi być coś poważnego - naprawdę jej na nim zależy. Czy mogłoby być

inaczej? Wszystkiego się dowiem. Nie wytrzymam tej niepewności! Ciekawe,
jak

sobie radzi w jego towarzystwie... och, ja bym chyba zemdlała...
Myśli Jessiki przestały być spójne, a umysł wypełnił się najróżniejszymi

fantazjami. Skrzywiłem się to w duchu, i to nawet nie tylko dlatego, że w
tych

wizjach zastąpiła Bellę swoją osobą. Do tego nigdy nie mogłoby dojść. A
jednak... pragnąłem... nie mogłem się do tego przyznać nawet przed sobą.

Jak
wiele chciałem jej pokazać? Która z tych sytuacji skończyłaby się jej

śmiercią?
Potrząsnąłem głową i spróbowałem się rozchmurzyć.

- Co zamierzasz jej powiedzieć?
- Hej - wyszeptała groźnie. - Myślałam, że nie potrafisz czytać w moich

myślach.
- Nie potrafię - spojrzałem na nią, starając się doszukać sensu w jej

słowach. Ach tak, chyba pomyśleliśmy o tym samym. Hmm, spodobało mi
się to.

- Umiem jednak czytać w jej. Chce wycisnąć z ciebie wszystko.
Bella jęknęła i zsunęła z ramion kurtkę. Nie zrozumiałem na początku, że

background image

chce mi ją oddać; nie prosiłem o jej zwrot, bo wolałbym, żeby ją zatrzymała
-

więc spóźniłem się z zareagowaniem. Podała mi moją kurtkę i nie
spoglądając na

mnie, włożyła swoją. Nie zauważyła nawet, że wyciągnąłem ręce, aby jej
pomóc.

Zmarszczyłem brwi, ale zaraz musiałem się opanować, żeby niczego nie
zauważyła.

- No to co zamierzasz jej powiedzieć?
- Może jakaś podpowiedź? Co ją najbardziej interesuje?

Uśmiechnąłem się i pokręciłem głową. Sam byłem ciekaw jej odpowiedzi.
- To nie fair.

- Nie, nie. Nie fair jest to, że mi odmawiasz - zwęziła oczy.
Dotarliśmy do drzwi klasy, pod którymi musiałem ją zostawić.

Zastanawiałem się, czy pani Cope poszłaby mi na rękę w sprawie zmiany
godziny lekcji angielskiego w moim planie... Skupiłem się. Mogłem być

jednak
fair.

- Jess zachodzi w głowę, czy jesteśmy parą. - powiedziałem powoli. - Jest
też ciekawa, co do mnie czujesz.

Tym razem w jej szeroko otwartych oczach pojawiły się wesołe błyski. Ich
wyraz dało się łatwo odczytać. Tylko udawała...

- Kurczę. I co mam jej powiedzieć.
- Hmm... - zawsze chciała wyciągnąć ode mnie więcej, niż powinna.

Zastanowiłem się nad odpowiedzią.
Niesforny kosmyk włosów, wilgotny od porannej mgły, łagodnie opadał

falą po jej ramieniu, gdzie reszta szyi ginęła pod okropnym swetrem.
Przyciągał

moje oczy... i kierował je w inne, zakryte rejony.
Sięgnąłem po niego delikatnie, starając się nie dotknąć jej skóry - ranek

był wystarczająco chłodny - i wsunąłem go z powrotem, aby mnie nie
rozpraszał.

Przypomniałem sobie, jak Mike Newton dotykał jej włosów i zacisnąłem
szczęki. Wtedy odsunęła się od niego. Teraz z kolei jej reakcja była

całkowicie
inna: oczy lekko się rozwarły, krew przyspieszyła bieg, a serce straciło

równy
rytm.

Odpowiadając jej, starałem się ukryć uśmiech.

background image

- Sądzę, że na pierwsze pytanie odpowiedź może brzmieć 'tak', rzecz jasna,
jeśli nie masz nic przeciwko. - Wybór jak zawsze należał do niej. - To

najprostsze
wytłumaczenie z możliwych.

- Nie ma sprawy - wyszeptała. Rytm jej serca jeszcze nie wrócił do normy.
- A co do drugiego pytania... - uśmiechnąłem się - z chęcią posłucham

waszej rozmowy w myślach i zobaczę, jak sobie poradzisz.
Niech Bella dobrze to rozważy.

Odwróciłem się szybko, zanim poprosiła o dalsze odpowiedzi. Ciężko mi
było czegokolwiek jej odmawiać. Jednak naprawdę chciałem usłyszeć jej

myśli,
nie swoje.

- Zobaczymy się w stołówce. - krzyknąłem przez ramię. W ten sposób
miałem wymówkę, aby sprawdzić, czy nadal na mnie patrzy. Znowu się

odwróciłem i uśmiechnąłem szeroko.
Kiedy tak szedłem korytarzem, nie byłem zbytnio świadomy mnóstwa

myśli ludzi mnie otaczających. Nie przywiązywałem do nich wagi. Nie
mogłem

się skoncentrować. Miałem nawet trudności z utrzymaniem normalnego
tempa,

gdy przemierzałem trawnik. Chciałem pobiec, naprawdę pobiec tak szybko,

nie zniknę, aż będę czuł, że lecę. Już teraz niemal unosiłem się w powietrzu.
Wszedłem do klasy i włożyłem kurtkę. Natychmiast poczułem jej zapach.

Chciałem, aby otoczył mnie już teraz, żebym się na niego niejako uodpornił
-

dzięki temu łatwiej mi będzie ignorować go później, na lunchu...
Cieszyłem się, że nauczyciele już nie zwracali na mnie uwagi i nie

wyrywali do odpowiedzi. Dziś po raz pierwszy mogliby mnie przyłapać
nieprzygotowanego. Tylko moje ciało zostało w sali. Myśli wędrowały...

Oczywiście obserwowałem Bellę. Stało się na to na tyle normalne i
automatyczne co oddychanie. Słyszałem jej rozmowę z Mike'm Newtonem.

Bardzo szybko poruszyła temat Jessiki, a ja uśmiechnąłem się tak szeroko i
gwałtownie, że Rob Sawyer, który siedział obok mnie, wzdrygnął się

nieświadomie i odsunął ode mnie.
Uch... Wariat.

Cóż, może jednak nie straciłem całkiem swoich umiejętności.
Obserwowałem, jak Jessika formułuje swoje przyszłe pytania do Belli.

background image

Naprawdę nie mogłem się doczekać, wielokrotnie bardziej
zniecierpliwiony, niż

ta ciekawska dziewczyna, pragnąca nowych plotek.
Przysłuchiwałem się też Angeli Weber.

Nie zapomniałem o wdzięczności, jaką do niej czułem - przede wszystkim
za to, że myślała dobrze o Belli, ale też za pomoc, jakiej mi udzieliła.

Rozmyślałem więc, szukając czegoś, czego mogłaby chcieć. Sądziłem, że to
będzie łatwe. Na pewno istniała jakaś rzecz, zabawka, której pragnęła w

szczególności. A może kilka. Mógłbym podarować jej to anonimowo.
Ale myśli Angeli były podobne do Belli. Jak na nastolatkę była wyjątkowo

spokojna. Szczęśliwa. Może właśnie to było powodem jej uprzejmości -
należała

do tej wyjątkowej grupki osób, które miały wszystko to, czego pragnęły i
pragnęli tego, co mieli. Kiedy nie była zajęta słuchaniem nauczyciela czy

robieniem notatek, myślała o swoich braciach-bliźniakach, z którymi
planowała

wybrać się na plażę w weekend. Musiała zajmować się nimi dość często, ale
nie

przeszkadzało jej to zupełnie - jej myśli były miłe.
Ale niezbyt przydatne.

Musiało istnieć coś, czego chciała. Trzeba było szukać dalej. Ale tym zajmę
się później. Za chwilę zaczynała się trygonometria, na której Bella siedziała

z
Jessiką

Idąc na angielski, nie zwracałem zbytnio uwagi, dokąd idę.
Jessica była już w klasie. Czekała na Bellę z prawdziwą niecierpliwością.

Ja zachowywałem się z kolei odwrotnie - kiedy usiadłem na swoim
miejscu, znieruchomiałem. Musiałem ciągle zachowywać pozory, zmuszając

się
do nieznacznych ruchów. Moje myśli były jednak tak skupione na Jessice,

że
przychodziło mi to z niemałym trudem. Miałem nadzieję, że będzie dość

uważna
i dobrze przywoła twarz Belli.

Rytm, jaki wystukiwała nogą stał się szybszy, kiedy Bella weszła do klasy.
Wygląda... ponuro. Dlaczego? Może między nią i Edwardem Cullenem

niczego nie ma. Rozczarowanie... no ale wtedy byłby nadal wolny... Jeśli
nagle

zaczął interesować się randkami, chętnie bym mu pomogła...

background image

Twarz Belli wcale nie wyglądała ponuro. Po prostu nie wyrażała emocji.
Martwiła się, bo wiedziała, że podsłuchuję. Uśmiechnąłem się do siebie.

- Opowiedz mi o wszystkim! - zażądała Jessica, choć Bella nie zdążyła
nawet zdjąć kurtki. Była powolna.

Och, niech się pospieszy! Nie mogę się już doczekać wszystkich soczystych
kawałków!

- O czym dokładnie? - po zajęciu miejsca Bella celowo wszystko opóźniała.
- Co się działo po naszym odjeździe?

- Postawił mi kolację i odwiózł do domu.
A potem? Przecież musi być coś więcej! Jestem przekonana, że kłamie. Ale i

tak wszystko z niej wyciągnę.
- I już przed ósmą byłaś w domu?

Bella przewróciła oczami.
- Jeździ jak wariat. Umierałam ze strachu.

Uśmiechnęła się lekko, a ja wybuchnąłem śmiechem, przerywając wykład
pana Masona. Starałem się przekształcić go w kaszel, ale nikt się chyba nie

nabrał. Pan Mason spojrzał na mnie zirytowanym wzrokiem, ale nawet nie
starałem się wychwycić, co sobie pomyślał.

Ech... może jednak mówi prawdę. Dlaczego ciągle muszę ciągnąć ją za
język? Na jej miejscu chwaliłabym się wszystkim dookoła.

- Umówiliście się jakoś wcześniej?
Jessica dostrzegła zaskoczenie na twarzy Belli i zawiodła się, że nie było

ono udawane.
- Skądże znowu. Zdziwiłam się bardzo, gdy na niego wpadłam - odparła

Bella.
Co się tutaj dzieje?

- Ale za to dziś podwiózł cię do szkoły?
Ona musi mi powiedzieć coś więcej!

- Też mnie nieźle zaskoczył. Zauważył wczoraj, że nie miałam kurtki, to
dlatego.

Niezbyt ciekawe - pomyślała zawiedziona Jessica.
Denerwowało mnie to, w jaki sposób rozmawiała z Bellą. Chciałem

usłyszeć coś, o czym jeszcze nie wiedziałem. Miałem nadzieję, że nie była
rozczarowana do tego stopnia, aby pominąć pytania na których najbardziej

mi
zależało.

- To co, wybieracie się gdzieś jeszcze razem? - spytała w końcu.
- Zaoferował się, że podrzuci mnie w sobotę do Seattle, bo nie wierzy, że

moja furgonetka to przeżyje. Czy to się liczy jako randka?

background image

Hmm, na pewno nadrabia dla niej drogi, bo chyba mu na niej zależy. Musi
coś do niej czuć, nawet jeśli ona nie czuje tego samego. Czy to w ogóle

możliwe?
Bella jest nienormalna.

- Tak. - odpowiedziała więc Jessica.
- No to wybieramy się gdzieś razem - podsumowała Bella.

- Kurczę, dziewczyno... Edward Cullen.
Ale głównym problemem jest to, czy ona go lubi.

- Wiem. - westchnęła Bella.
Ten ton zachęcił Jessikę do dalszych pytań.

Nareszcie! Chyba załapała. Musi rozumieć...
- Czekaj! - zawołała nagle Jessika, przypominając sobie o najważniejszym

pytaniu. - Pocałował cię?
Proszę, powiedz że tak. A potem opisz mi to!

- Nie. - wymruczała Bella, spuszczając wzrok w dół. - To nie tak...
Cholera. A już miałam nadzieję. Ha, ona chyba też...

Skrzywiłem się. Bella co prawda wyglądała na zasmuconą, ale nie z tego
powodu. Ona nie mogła tego chcieć. Nie z wiedzą, którą posiada. Nie mogła

pragnąć tak bliskiego kontaktu z moimi zębami. Była przekonana
prawdopodobnie, że mam kły. Wzdrygnąłem się.

- Myślisz, że może w sobotę...? - nacisnęła Jessica.
- Raczej wątpię. - Bella zdawała się być sfrustrowana.

Taak, marzy o tym.
Czy wydawało mi się, że Jessica ma rację tylko dlatego, że obserwowałem

to właśnie jej oczami?
Ta absolutnie niemożliwa do zrealizowania wizja wytrąciła mnie nieco z

równowagi. Jakby to było - spróbować ją pocałować. Moje usta i jej usta,
kamienny chłód przy miękkim cieple...

A chwilę potem umiera.
Pozbyłem się tej wizji i skupiłem na powrót na rozmowie.

- A o czym rozmawialiście?
Czy z nim rozmawiałaś normalnie, czy też był zmuszony wyciągać od ciebie

każdą informację tak jak ja dzisiaj?
Uśmiechnąłem się smutno. Jessika wcale nie była tak daleka od prawdy.

- Czy ja wiem, dużo tego było. O, na przykład pogadaliśmy krótko o
wypracowaniu z angielskiego.

Bardzo krótko. Uśmiechnąłem się szerzej.
Litości, Bella.

- Błagam, zdradź mi trochę więcej szczegółów.

background image

Bella na chwilę zamilkła.
- Eee... Dobra, mam. Żałuj, że nie widziałaś, jak podrywała go ta kelnerka.

Naprawdę, kobieta przechodziła samą siebie. Ale on zupełnie ją ignorował.
Ten szczegół wydał mi się dziwny. Byłem zaskoczony, że w ogóle to

zauważyła. Przecież to nie było nic ważnego i istotnego.
Ciekawe...

- Dobry znak. Ładna chociaż była?
Hmm, Jessika myślała o tym więcej niż ja. Widocznie to jedna z typowo

kobiecych cech.
- Bardzo ładna. I miała góra dwadzieścia lat.

Jessica rozkojarzyła się na chwilę, bo przypomniała sobie zachowanie
Mike'a podczas poniedziałkowej randki. Okazywał trochę za duże

zainteresowanie wobec kelnerki, której Jessica nie uznałaby za ładną.
Zdusiła w

sobie irytację i wróciła do wypytywania Belli.
- Jeszcze lepiej. Facet musi coś do ciebie czuć.

- Też tak myślę - odpowiedziała powoli, a ja zesztywniałem. - Trudno
powiedzieć. Jest taki skryty.

Najwidoczniej moje zachowanie nie była tak do końca opanowane, jak
sądziłem. Ale mimo jej spostrzegawczości, jak mogła jeszcze nie zauważać,

że się
w niej zakochałem? Odtworzyłem sobie naszą rozmowę i niemal się

zdziwiłem,
że nie powiedziałem tego głośno. Ta wiadomość stanowiła podtekst

praktycznie
każdej mojej wypowiedzi.

Wow... siedzisz koło faceta, który wygląda ja model i jesteś w stanie
zwyczajnie z nim rozmawiać.

- Nie wiem, skąd w tobie tyle odwagi, żeby być z nim sam na sam. -
powiedziała głośno.

Bella zdziwiła się.
- A co?

Bardzo dziwna reakcja. A niby co innego mogę mieć na myśli?
- On jest taki... jakby to określić - onieśmielający. Zapominam języka w

gębie.
Nie potrafiłam się do niego wcale odezwać, a powiedział tylko 'dzień

dobry'. Chyba uważa mnie za idiotkę.
Bella uśmiechnęła się.

- Nie powiem, też mi się wszystko plącze.

background image

Pewnie chciała ją po prostu pocieszyć. W moim towarzystwie byłą przecież
zawsze opanowana.

- Zresztą, mniejsza o to - westchnęła Jessica. - Jest nieziemsko przystojny.
Twarz Belli zasępiła się. Wyglądała na oburzoną, ale Jessica tego nie

zauważyła.
- To jeszcze nie wszystko. - rzuciła.

No, nareszcie postęp.
- Naprawdę?

Bella zagryzała usta.
- Trudno mi to dokładnie wyjaśnić, ale... jego wnętrze jest jeszcze bardziej

niesamowite niż twarz. - powiedziała w końcu.
Spojrzała jakby ponad Jessikę, lekko rozkojarzona.

To, co teraz czułem, było dość podobne do uczucia, gdy Carlisle i Esme
chwalili mnie bardziej, niż na to zasługiwałem. Podobne, ale zdecydowanie

silniejsze, intensywniejsze.
Przekonaj kogo innego - nic nie może być lepsze od jego twarzy. No, chyba

że jego ciało... ach, chyba zemdleję...
- Czy to możliwe? - zachichotała.

Bella nie spojrzała na nią. Nadal była zamyślona.
Może lepiej będzie zadawać proste pytania. Ha ha. Jak rozmowa z

przedszkolakiem.
- Zależy ci na nim, prawda?

Zamarłem.
Bella nie patrzyła na nią.

- Tak.
- To znaczy, tak zupełnie na poważnie ci zależy?

- Tak.
Ten rumieniec!

- Jak bardzo ci na nim zależy?
Teraz klasa mogłaby stanąć w płomieniach, a ja bym nawet nie zauważył.

Twarz Belli była ewidentnie czerwona - niemal czułem uderzające od niej
gorąco.

- Za bardzo - szepnęła. - Bardziej niż jemu. Ale nic na to nie mogę
poradzić.

O co pyta pan Varner?
- Jaki numer, panie profesorze?

Cieszyłem się, że Angela nie mogła kontynuować rozmowy.
Potrzebowałem chwili wytchnienia.

Co ona sobie myślała? Bardziej niż jemu? Jak mogła coś takiego pomyśleć?

background image

Ale nic na to nie mogę poradzić? Co to niby miało znaczyć? Nie byłem w
stanie

znaleźć logicznego wyjaśnienia jej słów. To było bez sensu.
Wygląda na to, że już niczego nie mogę brać na serio. Normalne rzeczy,

oczywiste, w jej umyśle ulegały odwróceniu. Zależy mi bardziej niż jemu?
Może

nie powinienem od razu wykluczać myśli o psychiatryku.
Ze zdenerwowaniem zerknąłem na zegarek. Dlaczego nawet dla

nieśmiertelnego ten czas tak wolno płynie?
Z lekcji trygonometrii pana Vernera wyniosłem więcej, niż z własnej. Bella

i Jessika już nie rozmawiały, ale Jessika często zerkała na Bellę. W którymś
momencie znów bez powodu oblała się rumieńcem. Czas do lunchu jeszcze

nigdy mi się tak nie dłużył.
Nie byłem przekonany, że po lekcji Jessika wyciągnie od Belli resztę

informacji i odpowiedzi, na których mi zależało. Ale okazało się, że Bella
była od

niej szybsza.
Wraz z dźwiękiem dzwonka odwróciła się do Jessiki.

- Mike spytał mnie na angielskim, jak ci się podobało w poniedziałek -
powiedziała z lekkim uśmiechem. Natychmiast pojąłem - najlepsza obrona

to
atak.

Mike o mnie pytał? Radość jakby złagodziła myśli Jess, jej umysł
zdecydowanie wyzbył się fałszu.

- Żartujesz! I co mu powiedziałaś?
- Że się świetnie bawiłaś. Wyglądał na zadowolonego.

- Powtórz dokładnie, o co się spytał, i dokładnie, co mu odpowiedziałaś.
A więc już nic więcej od niej nie wyciągnę. Bella miała na ustach uśmiech,

jakby myślała to samo. Wygrała rundę. Ale na lunchu role się odwrócą. Coś
mi

podpowiadało, że ja nie będę miał tyle problemów z uzyskaniem
odpowiedzi.

Ledwie wytrzymywałem krótkotrwałe wizyty w głowie Jessiki przez
następne godziny. Ciągle myślała obsesyjnie o Mike'u. A ja miałem go już

dość.
Chłopak ma szczęście, że jeszcze żyje.

Poszedłem niechętnie na w-f z Alice. Byliśmy partnerami na tej lekcji,
gdyż jako jedyni odpowiadaliśmy sobie pod względem siły i szybkości.

Dziś po

background image

raz pierwszy ćwiczyliśmy grę w badmintona. Westchnąłem znudzony,
odbijając

lotkę na drugą stronę. Lauren Mallory była w przeciwnej drużynie,
oczywiście

nie trafiła. Alice kręciła swoją rakietą ze znudzeniem.
Nienawidziliśmy w-fu, zwłaszcza Emmett. Tego rodzaju gry nie zgadzały

się całkowicie z naszymi charakterami. A dziś zajęcia wydawały się jeszcze
gorsze niż zwykle. Czułem się niemal tak poirytowany jak Emmett na

każdym
w-fie.

Ale zanim zdążyłem wybuchnąć z niecierpliwości, trener Clap wypuścił
nas wcześniej. To było zabawne - opuścił dziś śniadanie, miał to być jakby

wstęp
do diety - i wynikający z tego głód zmusił go do wcześniejszego

zakończenia
lekcji. Obiecał sobie w duchu, że zacznie jednak od jutra...

Miałem wystarczająco dużo czasu, aby pójść do budynku, gdzie
znajdowała się klasa Belli.

Miłej zabawy - pomyślała Alice, oddalając się, aby poszukać Jaspera.
Jeszcze tylko parę dni cierpliwości. Coś mi się wydaje, że nie pozdrowisz jej

ode
mnie?

Rozdrażniony pokręciłem głową. Czy ona musi być taka przemądrzała?
W ten weekend będzie bardzo słonecznie, Chyba będziesz musiał zmienić

swoje plany.
Westchnąłem, kierując się w przeciwną stronę. Przemądrzała, ale na

pewno bardzo użyteczna.
Oparłem się o ścianę tuż przy drzwiach i czekałem. Stałem na tyle blisko,

że słyszałem zarówno myśli Jessiki, jak i jej głos.
- Jesz lunch z Edwardem, a nie z nami, prawda?

Wydaje się taka... radosna. Założę się, że nie powiedziała mi o masie
rzeczy.

- Nie sądzę - odparła Bella, dziwnie niepewna.
Ale czy nie obiecałem jej, że zjemy lunch razem? Co ona sobie myśli?

Wyszły razem z klasy. Dwie pary oczu rozszerzyły się na mój widok, ale
usłyszałem tylko jedne myśli.

No proszę. Wow. Dzieje się tu wyraźnie więcej, niż mi powiedziała. Może
dzwonił do niej wieczorem. A może nie powinnam się wtrącać. Ech. Mam

nadzieję,

background image

że po prostu minie ją w pośpiechu. Mike jest słodki, ale... wow.
- Do zobaczenia.

Bella podeszła do mnie, zatrzymując się przed oddaniem ostatniego kroku.
Niepewność. Jej policzki były zaróżowione.

Znałem ją już na tyle, aby wiedzieć, że pod tym wahaniem nie krył się
strach. Widocznie zachowywała się tak przez wymyśloną przepaść między

moimi uczuciami a mną. Bardziej niż jemu. Absurd.
- Cześć. - powiedziałem.

Jej twarz pojaśniała.
- Hej.

Nie wydawała się skora, aby powiedzieć coś więcej, więc skierowałem się
w stronę stołówki. Kurtka zadziałała - jej zapach nie uderzył mnie tak

gwałtownie jak zazwyczaj. Po prostu ból, który czułem, nasilił się.
Zignorowałem go z większą łatwością, niż kiedyś.

Kiedy staliśmy w kolejce, Bella była niespokojna. Bawiła się zamkiem od
kurtki i przestępowała nerwowo z nogi na nogę. Często na mnie zerkała, ale

gdy
tylko nasze spojrzenia się spotkał, spuszczała wzrok. Czy to dlatego, że

znajdowaliśmy się na widoku tylu ludzi? Może doszły do niej te głośne
szepty -

dziś plotki nie tylko krążyły w umysłach ludzi, ale i były wypowiadane na
głos.

A może spojrzawszy na moją twarz, nareszcie do niej dotarło, że jest w
tarapatach.

Nie odezwała się aż do chwili, gdy zacząłem wybierać lunch. Nie
wiedziałem, co lubi, więc wziąłem wszystkiego po trochu.

- Co ty wyprawiasz? - syknęła. - Ja tyle nie zjem.
Potrząsnąłem głową i podszedłem do kasy.

- Połowa jest dla mnie.
Uniosła jedną brew, ale nie skomentowała tego. Zapłaciłem i poszliśmy do

tego samego stolika, przy którym siedzieliśmy już wcześniej, przed
zdarzeniem z

oznaczaniem grup krwi. Przez ostatnie dni wiele się wydarzyło. Teraz było
inaczej.

Usiadła naprzeciwko mnie. Popchnąłem tackę w jej stronę.
- Bierz, co chcesz. - zachęciłem ją.

Wzięła tylko jabłko i obracała je w dłoniach, ze skupionym wyrazem
twarzy.

- Zastanawiałam się...

background image

Żadna niespodzianka.
- Jestem ciekawa, co byś zrobił, gdyby ktoś rzucił ci wyzwanie i kazał coś

zjeść. - mówiła cicho, tak aby nikt tego nie usłyszał. Z kolei moje uszy to co
innego, tym bardziej, że jej słuchałem.

- Zawsze jesteś taka ciekawska - zwróciłem jej uwagę. Co tam. Przecież to i
tak nie byłby pierwszy raz, kiedy coś zjadłem. To w końcu też było częścią

tego
przedstawienia. Niemiła część.

Patrząc jej w oczy, chwyciłem za coś, co leżało najbliżej i ugryzłem
kawałek, czymkolwiek to było. Nie mogłem tego jednak stwierdzić bez

patrzenia. W każdym razie było gumowate, mięsiste i ohydne, jak każde
inne

ludzkie jedzenie. Przeżułem to szybko i połknąłem, starając się
powstrzymać

grymas twarzy. Kęs przesuwał się nieprzyjemnie w dół mojego przełyku.
Wzdrygnąłem się na samą myśl, jak później będę musiał się tego pozbyć...

Bella była zaszokowana. I pod wrażeniem. Chciałem wywrócić oczami, w
końcu te sztuczki mieliśmy wyćwiczone do perfekcji.

- Gdyby ktoś założył się z tobą, że nie odważysz się zjeść trochę ziemi,
zjadłabyś, prawda?

Skrzywiła się i uśmiechnęła.
- Po prawdzie zjadłam kiedyś trochę ziemi... dla zakładu. Nie była taka zła.

Zaśmiałem się.
- Chyba nie powinienem być zaskoczony.

Wyglądają na zaprzyjaźnionych. Poprawna mowa ciała. Później przekażę
to Belli. Pochyla się w jej stronę. Wygląda na zainteresowanego. Wygląda...

perfekcyjnie. Jessica westchnęła. Ach...
Spotkałem jej oczy, i wtedy odwróciła sie szybko. Hmm, chyba lepiej

trzymać się Mike'a. Rzeczywistość, nie fantazja.
- Jessika poddaje analizie każdy mój gest. - poinformowałem Bellę. -

Zamierza podzielić się z tobą później swoimi spostrzeżeniami. - Pchnąłem
do

niej z powrotem talerz z jedzeniem, zauważając, że była to pizza.
Zastanowiłem

się, jakby tu najlepiej zacząć.
Ugryzła ten sam kawałek pizzy, co ja. Niesamowite, jak bardzo była ufna.

Oczywiście, nie miała pojęcia o jadzie - nie mogłem zatruć nim jedzenia.
Ale

mimo to spodziewałem się, że będzie traktować mnie inaczej. Jak kogoś, kto

background image

różni się od reszty. Ale nigdy tego nie robiła, nie w negatywnym sensie.
Postanowiłem zacząć delikatnie.

- Zatem kelnerka była ładna, tak?
Znów uniosła brew.

- Naprawdę nie zauważyłeś?
Przecież żadna kobieta nie mogła odwrócić mojej uwagi od Belli. Nonsens.

- Miałem wtedy głowę zajętą czyś innym. - między innymi tym, w jaki
sposób jej bluzka przylegała do ciała...

Co za szczęście, że dzisiaj miała na sobie ten okropny sweter.
- Biedaczka. - uśmiechnęła się.

Najwyraźniej spodobało się jej to, że kelnerka zupełnie mnie nie
zainteresowała. Zrozumiałem to. W końcu ile razy sam wyobrażałem sobie,

że
robię porządek z Mikiem Newtonem? Z pewnością nie mogła szczerze

wierzyć w
to, że jej małe uczucia, owoc krótkich siedemnastu lat, były rzekomo

silniejsze
niż moje, nieśmiertelne, narastające we mnie od ponad wieku.

- Powiedziałaś coś takiego Jessice - mimo, że próbowałem, nie udało mi się
utrzymać zwyczajnego tonu głosu - co mi się nie spodobało.

Natychmiast poprawiła się na krześle, przybierając pozycję obronną.
- Nic dziwnego. Wiesz, co się mówi o ludziach, którzy podsłuchują.

A mówiło się, że podsłuchując, nigdy nie usłyszysz o sobie czegoś
dobrego.

- Ostrzegałem cię, że będę się przysłuchiwał. - przypomniałem.
- A ja ostrzegałam cię, że wolałbyś nie mieć wglądu we wszystkie moje

myśli.
Ach, miała na myśli chwilę, gdy doprowadziłem ją do płaczu.

Miałem wyrzuty sumienia.
- Ostrzegałaś. Tyle, że nie miałaś do końca racji. Chciałbym wiedzieć, o

czym myślisz, bez wyjątku. Wolałbym tylko... żebyś w ogóle nie myślała o
pewnych rzeczach.

Więcej częściowych prawd. Wiedziałem, że nie powinienem chcieć, aby jej
na mnie zależało. Ale mimo to pragnąłem tego. Oczywiście, że tak.

- To duża różnica. - mruknęła, zerkając na mnie groźnie.
- Mniejsza z tym, nie o to mi teraz chodzi.

- A o co?
Kiedy się pochyliła, dotknęła dłonią swojego gardła. Przyciągnęła mój

wzrok. Znów mnie rozproszyła. Jej skóra musi być taka miękka...

background image

Skup się, rozkazałem sobie.
- Czy naprawdę uważasz, że zależy ci na mnie bardziej niż mnie na tobie? -

zapytałem. Pytanie to zabrzmiało jak dla mnie śmiesznie.
Jej oczy były szeroko otwarte, a oddech zamarł. Potem zerknęła w inną

stronę i zaczęła szybko oddychać.
- Znowu to robisz. - mruknęła.

- Co takiego?
- Mącisz mi w głowie. - przyznała, spoglądając mi w oczy.

- Ach, tak. - nie byłem do końca pewien, co miałbym z tym zrobić. Tak
samo jak nie wiedziałem, czy właściwie chcę przestać mieszać jej w głowie.

Sam
fakt, że jednak byłem w stanie to robić wobec niej, cały czas mnie

ekscytował. A
to nie wpływało pozytywnie na naszą rozmowę.

- To nie twoja wina. - westchnęła. - Nic na to nie poradzisz.
- Czy odpowiesz na moje pytanie?

Wbiła wzrok w blat. - Tak.
To wszystko, co powiedziała.

- Tak, odpowiesz, czy tak, tak właśnie myślisz? - zapytałem
zniecierpliwiony.

- Tak, tak właśnie myślę - odparła, nie patrząc na mnie. Jej głos wydał mi
się smutny. Zarumieniła się.

Uświadomiłem sobie wtedy, że było jej to tak trudno wyznać, dlatego że
naprawdę w to wierzyła. A ja nie byłem w ogóle lepszy od Mike'a, żądając

od
niej potwierdzenia uczuć, zanim ujawnię swoje. Ale to nie miało znaczenia,

że z
mojej strony i tak wszystko było jasne. Do niej to nie docierało, więc nie

miałem
usprawiedliwienia

- Mylisz się. - zapewniłem. Musiała usłyszeć czułość w moim głosie.
Spojrzała na mnie z niedowierzaniem.

- Tego nie możesz być pewien. - szepnęła.
Więc myślała, że nie cenię jej uczuć, bo nie mogę usłyszeć jej myśli. Ale

głównie problem leżał w tym, że to ona sama nie doceniała moich.
- Masz jakieś dowody?

Popatrzyła na mnie ze zmarszczonymi brwiami, zagryzając usta. A ja znów
desperacko pragnąłem usłyszeć jej myśli, mając dość zmagania się i

błagania,

background image

aby sama mi je wyjawiła. Uniosła jednak palec, aby powstrzymać mnie,
zanim

się odezwałem.
- Daj mi pomyśleć. - poprosiła.

Tak długo, jak porządkowała myśli, mogłem poczekać.
- Cóż, pomijając pewne oczywistości, czasami... - wymamrotała - nie mam

pewności, w odróżnieniu od ciebie nie umiem czytać w myślach, ale
czasami

odnoszę wrażenie, że mówisz o czyś innym, a tak naprawdę próbujesz mnie
odepchnąć.

Nie spojrzała na mnie.
A więc o to zauważyła. Czy zdawała sobie sprawę, że trzyma mnie przy

niej tylko moja słabość i egoizm? Czy przez to myślała o mnie gorzej?
- Wnikliwe - odparłem i zauważyłem, że jej twarz wykrzywia ból. - Ale tu

się właśnie mylisz - zacząłem, ale przerwałem, przypominając sobie jej
pierwsze

słowa. Dręczyło mnie to, bo nie miałem pewności, czy dobrze je odebrałem.
- Co

to za oczywistości?
- Spójrz tylko na mnie. - powiedziała.

I patrzyłem. Nigdy nie mogłem oderwać od niej wzroku. Co miała na
myśli?

- Jestem zupełnie przeciętna, nijaka. - wyjaśniła. - No, chyba żeby wziąć
pod uwagę to, że w kółko pakuję się w kłopoty i okropna ze mnie niezdara.

A ty?
Gdzie mi tam do ciebie? - wskazała ręką w moją stronę, tak jakby było to

coś tak
jasnego, że nie warto o tym wspominać.

Uważała, że jest przeciętna? Myślała, że jestem w jakiś sposób od niej
lepszy? W czyjej opinii? Głupich, ograniczonych ludzi jak Jessika czy pani

Cope? Jak mogła nie zauważać, że jest najpiękniejszą... najdelikatniejszą...
Nie, i

te słowa były niewystarczające. A ona nie miała o tym pojęcia.
- Przyznam, że z wadami trafiłaś w samo sedno. - zaśmiałem się bez

humoru. Osobiście nie uważałem jej niemożliwego pecha za śmieszny. Jej
niezdarność była jednak trochę zabawna. Ale czy uwierzyłaby mi, gdybym

powiedział, że jest cudowna zarówno na zewnątrz, jak i w środku? Być
może

background image

potrzebowała jakiegoś potwierdzenia. - Nie wiesz, co każdy chłopak z tej
szkoły

myślał sobie, kiedy pojawiłaś się tu pierwszego dnia.
Ach, nadzieja, ekscytacja, gorliwość tych myśli...

Szybkość, z jaką zmieniały się niemożliwe do zrealizowania fantazje.
Niemożliwe, bo żadnej z nich nie chciałaby spełnić.

A to ja byłem tym, któremu powiedziała 'tak'.
Mój uśmiech musiał być bardzo przemądrzały.

Bella wyglądała na niesamowicie zaskoczoną. - No co ty... - wymruczała.
- Choć raz mi zaufaj. Jesteś absolutnym przeciwieństwem przeciętnej

dziewczyny.
Sama jej egzystencja musiała wystarczyć, aby istnienie całej reszty świata

było niezbędne.
Widziałem wyraźnie, że nie była przyzwyczajona do komplementów. Cóż,

musi przywyknąć. Zamiast tego zarumieniła się znów i podjęła inny temat.
- To co z tym odpychaniem?

- Nie rozumiesz? To dlatego wiem, że to ja mam rację. Mnie zależy na tobie
bardziej, bo jestem w stanie się poświęcić.

Czy kiedykolwiek stanę się mniej samolubny, żeby nareszcie zachować się
właściwie? Potrząsnąłem głową. Będę musiał znaleźć w sobie tą siłę. I to nie

w
ten sposób, jaki przewidziała dla niej Alice. - Odepchnąć cię, choć i mnie

sprawia to ból, bo tylko w ten sposób mogę zapewnić ci bezpieczeństwo.
Kiedy wypowiedziałem te słowa, pragnąłem, aby były prawdą. Spojrzała

na mnie. Rozzłościła się.
- I uważasz, że ja nie byłabym zdolna do takiego poświęcenia? - spytała

wściekła.
Taka zdenerwowana, taka miękka i krucha. Jak mogłaby kogoś zranić?

- Nigdy nie będziesz stała przed podobnym wyborem - odparłem, a różnica
między nami znów mnie przygnębiła.

Rzuciła mi spojrzenie, w jej oczach nie było już złości. Zauważyłem
zmartwienie.

Coś naprawdę złego stało się ze wszechświatem, jeśli ktoś tak dobry i
kruchy jak Bella nie zasłużył na anioła stróża, którym zabrałby od niej

wszelkie
kłopoty.

Cóż, pomyślałem z czarnym humorem, miała przynajmniej stróża
wampira.

Uśmiechnąłem się. Bardzo się cieszyłem, że mam wymówkę, aby z nią

background image

zostać.
- Oczywiście, utrzymywanie cię przy życiu to bardziej zajęcie na pełen etat,

wymagające mojej stałej obecności.
W odpowiedzi uśmiechnęła się.

- Dziś jakoś nikt nie próbował mnie zabić. - zauważyła.
- Jeszcze nie.

- Jeszcze nie. - ku mojemu zdziwieniu zgodziła się.
W końcu spodziewałem się oświadczenia, że nie potrzebuje ochrony.

Jak on mógł! Samolub! No jak on mógł nam to zrobić? - usłyszałem
wściekły wrzask w myślach Rosalie.

- Spokojnie, Rose. - z przeciwległego końca stołówki doszedł mnie szept
Emmetta. Otoczył ją ramionami i trzymał przy sobie.

Przepraszam, Edward, pomyślała Alice. Zorientowała się, że Bella wie za
dużo, słuchając waszej rozmowy. A gdybym nie powiedziała jej już całej

prawdy, mogłoby być jeszcze gorzej. Uwierz mi.
Wychwyciłem od niej obraz informujący, co by się stało, gdyby Rosalie

dowiedziała się wszystkiego w domu, gdzie nie musiała zachowywać
pozorów.

Jeśli nie uspokoi się do końca zajęć, będę musiała schować gdzieś Astona
Martina w innym stanie. Wizja mojego ulubionego samochodu w

płomieniach,
zniszczonego, nie była zbytnio miła. Ale wiedziałem, że zasłużyłem na karę.

Jasper też nie była zadowolony.
Później się tym zajmę. Czas, jaki mogłem spędzać z Bellą był zbyt

ograniczony, aby go marnować. A słuchanie myśli Alice przypomniało mi,
że

miałem jeszcze coś do załatwienia.
- Mam kolejne pytanie. - powiedziałem do Belli, nie słuchając

rozwścieczonej Rosalie.
- Strzelaj. - uśmiechnęła się.

- Naprawdę musisz jechać w sobotę do Seattle, czy to też wymówka, żeby
przegonić adoratorów?

Skrzywiła się.
- Wiesz... jeszcze ci nie wybaczyłam tej blokady parkingu. To przez ciebie

Tyler łudzi się, że pójdziemy razem na bal absolwentów.
- Och, chłopina poradziłby sobie beze mnie. Chciałem tylko zobaczyć, jaką

zrobisz minę.
Roześmiałem się, przypominając sobie tą sytuację i jej wyraz twarzy. Jak

background image

na razie jeszcze nic, co wyjawiłem, nie sprawiło, że wyglądała na tak
przerażoną.

Prawda wcale jej nie przerastała. Chciała być ze mną.
- A gdybym to ja cię zaprosił, zgodziłabyś się?

- Pewnie tak - odparła - a parę dni później wykręciła się chorobą albo
kontuzją nogi.

Jakie to dziwne.
- Dlaczego?

Potrząsnęła głową zdziwiona, że nie zrozumiałem.
- Wpadnij kiedyś na salę, jak będę miała w-f, to zrozumiesz.

Ach tak.
- Czyżbyś piła do tego, że nie potrafisz pokonać bez potknięcia odcinka o

gładkiej, stabilnej nawierzchni?
- Oczywiście.

- Żaden kłopot. W tańcu wszystko zależy od tego, jak prowadzi partner.
Dosłownie przez ułamek sekundy poczułem się zbyt przytłoczony wizją

trzymania jej w ramionach w tańcu - na pewno miałaby na sobie coś
delikatnego

i zwiewnego, a nie ten okropny sweter.
Cały czas doskonale pamiętałem uczucie jej ciała pod moim w momencie,

kiedy ratowałem ją przed pędzącym vanem. Zapamiętałem to nawet lepiej
niż

emocje tamtej chwili. Była taka miękka i ciepła, idealnie pasowała do
mojego

kamiennego ciała...
Zmusiłem się, aby przerwać to wspomnienie.

- To w końcu jak? - spytałem szybko. - Jedziemy do Seattle czy robimy coś
innego?

Znów dawałem jej wybór, ale jednocześnie nie dając żadnej opcji
spędzenia soboty beze mnie. To było całkowicie nie fair. Ale przecież

złożyłem
jej obietnicę i myśl o jej spełnieniu podobała mi się tak bardzo, jak mnie

przerażała.
W sobotę miało świecić słońce. Mógłbym pokazać jej prawdziwego mnie,

jeśli tylko zdobyłbym się na odwagę. Znałem idealne miejsce, gdzie
mogłem

podjąć takie ryzyko.
- Jestem otwarta na propozycje. - powiedziała. - Pod jednym warunkiem.

Czego mogła ode mnie chcieć?

background image

- Jakim?
- Możemy pojechać moim wozem?

Czy to jakiś żart?
- Dlaczego twoim?

- Głównie przez wzgląd na Charliego? Spytał, czy jadę do Seattle sama i
potwierdziłam, bo tak to wtedy wyglądało. Jeśli spyta jeszcze raz, raczej nie

skłamię, tyle, że jest mało prawdopodobne, że jeszcze raz spyta, a gdybym
zostawiła furgonetkę, musiałabym się ze wszystkiego niepotrzebnie

tłumaczyć.
A poza tym panicznie boję się twojego stylu jazdy.

Wywróciłem oczami.
- Tyle rzeczy grozi ci z mojej strony, a ty boisz się akurat mojego stylu

jazdy.
Jej umysł naprawdę był inny.

Edward, pomyślała nagląco Alice.
Nagle zobaczyłem jasny krąg światła, który pojawił się w jej wizji.

Było to znane mi miejsce, właśnie tam planowałem zabrać Bellę.
Niewielka łąka, na którą nie chodził nikt oprócz mnie. Ciche, spokojne

miejsce
daleko od szlaków i osad ludzkich. Mogłem tam pobyć sam ze sobą i

wyciszyć
się.

Alice też je rozpoznała, bo nie tak dawno temu widziała je w swojej
niewyraźnej wizji, pokazała mi ją tego dnia, gdy uratowałem Bellę spod

samochodu.
W tej wizji nie byłem sam, ale teraz wszystko stało się jasne. Byłem tam z

Bellą. A więc jednak zdobędę się na odwagę. Wpatrywała się we mnie, a od
jej

twarzy odbijały się wielokolorowe refleksy.
To samo miejsce, pomyślała Alice opanowana, ale lekko podenerwowana.

Dlaczego? Co miała na myśli mówiąc - to samo miejsce?
A potem to zobaczyłem.

Edward! - Alice pisnęła. Edward, ja ją kocham!
Nie zwracałem na nią uwagi. Nie kochała Belli tak mocno, jak ja. Jej wizja

była nie do spełnienia. Błąd. Musiało być z nią coś nie w porządku, skoro
widziała takie rzeczy.

Nie minęła właściwie nawet sekunda. Bella oczekiwała mojej odpowiedzi.
Czy zauważyła w moich oczach ten błysk przerażenia, czy może to trwało

dla

background image

niej zbyt krótko?
Skupiłem się na powrót na naszej rozmowie, starając się wymazać wizje

Alice. Nie, nie zasługiwały nawet na moją uwagę.
Nie mogłem jednak utrzymać naszej konwersacji w lekkim tonie.

- Nie powiesz ojcu, że jedziesz ze mną? - spytałem ponuro.
- Taki już jest, że lepiej nie mówić mu wszystkiego. - stwierdziła z

przekonaniem. - A tak w ogóle, to dokąd się wybieramy?
Alice była w błędzie. Myliła się. To nie mogło się wydarzyć. Poza tym to

była stara wizja. Teraz wszystko się zmieniło.
- Zapowiada się ładny dzień - powiedziałem powoli, walcząc z

niezdecydowaniem. Alice była w błędzie... Będę zachowywał się tak,
jakbym nic

nie zobaczył. - Więc będę się trzymał z dala od ludzi. Możesz potrzymać się
z

dala od niech ze mną... jeśli chcesz.
Bella od razu zrozumiała znaczenie tych słów. Jej oczy pojaśniały.

- Pokażesz mi, co się dzieje z wami w słońcu?
Być może, tak jak wielokrotnie przedtem, jej reakcja okaże się odwrotna

niż ta, której się spodziewałem. Ta możliwość przywołała na moją twarz
uśmiech.

- Jasne. Ale... - nie powiedziała przecież 'tak' - jeśli ci to nie odpowiada,
wolałbym mimo wszystko, żebyś nie jechała sama do Seattle. Ciarki mnie

przechodzą na myśl, co mogłoby ci się przytrafić w tak dużym mieście.
Zacisnęła obrażona usta.

- Phoenix ma trzy razy więcej mieszkańców. A jeśli chodzi o
powierzchnię..

- Tyle że w Phoenix śmierć nie była ci jeszcze najwyraźniej pisana -
przerwałem jej. - Wolałbym więc, żebyś była blisko.

Mogłaby zostać blisko na zawsze, a i to byłoby dla mnie za mało. Nie
powinienem myśleć w ten sposób. My nie mieliśmy wieczności. Każda

mijająca
sekunda miała ogromne znaczenie; Bella z każdą sekundą się zmieniała,

podczas
gdy ja pozostawałem taki sam.

- Nie martw się, sobota sam na sam z tobą najzupełniej mi odpowiada. -
powiedziała.

Owszem, ale chyba tylko dlatego, że jej instynkt samozachowawczy nie
działał prawidłowo.

- Wiem. - westchnąłem. - Ale lepiej powiedz o tym Charliemu.

background image

- Po co?
Zerknąłem na nią, ale tamta wizja ciągle błąkała się po obrzeżach mojej

świadomości.
- Dzięki temu będę miał trochę większą motywację, żeby pozwolić ci

wrócić do domu - syknąłem. Powinna dać mi chociaż tyle, chociaż jednego
świadka, dzięki któremu zmuszę się do zachowania ostrożności.

Dlaczego Alice właśnie teraz pokazała mi to, co wie?
Bella przełknęła głośno i spojrzała na mnie. Co takiego zobaczyła?

- Sądzę, że podejmę to ryzyko. - oświadczyła spokojnie.
Uch! Czy takie ryzykowanie życia ekscytowało ją? Powodowało przypływ

adrenaliny? Spojrzałem na Alice, odpowiedziała mi upominającym
spojrzeniem.

Oczy Rosalie wciąż były pełne furii, ale zupełnie mnie to nie obchodziło. A
niech sobie niszczy mój samochód. To tylko zabawka.

- Może porozmawiamy o czymś innym? - powiedziała nagle Bella.
Zerknąłem na nią, zastanawiając się, dlaczego jest tak obojętna wobec

spraw, które są tak ważne. Dlaczego nie widziała jeszcze we mnie potwora?
- O czym byś chciała porozmawiać?

Spojrzała w lewo, potem w prawo, upewniając się, że nikt nie podsłuchuje.
Pewnie chciała zapytać o coś w związku z mitami o naszej rasie.

Znieruchomiała
i spytała poważnym tonem.

- Po co pojechaliście w Kozie Skały w zeszły weekend? Polować? Charlie
mówił, że to nie najlepsze miejsce na biwak, bo roi się tam od niedźwiedzi.

Przecież to oczywiste. Podniosłem brew.
- Niedźwiedzie? - wykrztusiła.

Uśmiechnąłem się kwaśno widząc, że może wreszcie coś do niej dociera.
Czy teraz potraktuje mnie poważniej? Czy cokolwiek jest w stanie to

sprawić?
Zebrała się w sobie.

- To nie sezon polowań. - zauważyła.
- Przeczytaj i przekonaj się sama. Przepisy zakazują polowań z

zastosowaniem broni.
Chyba nie kontrolowała swoich min. Otworzyła szeroko usta?

- Niedźwiedzie? - walczyła o oddech.
- To Emmett gustuje w grizzly.

Popatrzyłem w jej oczy i obserwowałem, jak przyjmuje tą wiadomość.
- No, no - wymruczała. Spuściła wzrok i odgryzła kęs pizzy. Przeżuła go

powoli i popiła.

background image

- A ty w czym gustujesz? - zapytała, podnosząc wreszcie wzrok.
Mogłem się spodziewać czegoś w tym stylu - ale i tak się nie

spodziewałem. Reakcje Belli zawsze były... interesujące.
- W pumach. - odparłem.

- Ach tak. - zareagowała bez emocji. Jej serce biło równo i mocno, tak,
jakbyśmy rozmawiali tylko o ulubionej restauracji. W porządku. Jeśli

chciała się
zachowywać, jak gdyby nic się nie stało...

- Rzecz jasna - poinformowałem ją spokojnie - to, że nie przestrzegamy
prawa łowieckiego, nie zwalnia nas od troski o środowisko naturalne.

Staramy
się koncentrować na obszarach z nadwyżką drapieżników. Zawsze też łatwo

o
sarnę lub łosia. Nadają sił, ale to żadna zabawa.

Słuchała z zainteresowaniem, jakbym był nauczycielem prowadzącym
wykład.

- W istocie, żadna - mruknęła, odgryzając kawałek pizzy.
Najlepsza pora na niedźwiedzie to według Emmetta właśnie wczesna

wiosna - kontynuowałem. - Dopiero co przebudziły się ze snu zimowego,
więc są

bardziej drażliwe.
Minęło już siedemdziesiąt lat, a on jeszcze nie otrząsnął się z porażki na

pierwszym polowaniu.
- Ach, nie ma to jak rozdrażniony grizzly. Ubaw po pachy - powiedziała

ironicznie Bella.
Nie mogłem opanować śmiechu i potrząsnąłem głową na jej nielogiczną

reakcję, absurdalny spokój. Na pewno udawała.
- Proszę, powiedz, co naprawdę o tym wszystkim myślisz.

- Usiłuję to sobie wyobrazić, ale nie potrafię - wyznała, marszcząc cię. - Jak
można polować na niedźwiedzia bez broni?

- Och, mamy broń. - uśmiechnąłem się szeroko, obnażając zęby. Już
myślałem, że odskoczy, ale ani drgnęła. - Tyle, że prawo łowieckie nie bierze

jej
pod uwagę. A jeśli masz kłopoty z wyobrażeniem sobie Emmetta w akcji,

przypomnij sobie, jak wygląda atak niedźwiedzia, jeśli widziałaś takowy w
telewizji.

Skierowała wzrok na stolik, gdzie siedziała reszta mojej rodziny i drgnęła.
Nareszcie. Zaśmiałem się do siebie, bo wiedziałem, że jakaś cząstka mnie

pragnie, aby pozostała nieuświadomiona.

background image

Kiedy na mnie spojrzała, jej oczy były rozszerzone.
- Czy też atakujesz jak niedźwiedź? - spytała cicho.

- Ponoć bardziej przypominam pumę - starałem się mówić ze spokojem. -
Być może ma to coś wspólnego z preferencjami smakowymi.

Lekko wygięła kąciki ust ku górze.
- Być może. - powtórzyła po mnie. A potem pochyliła się do mnie i spytała

- Mogę kiedyś zobaczyć takie polowanie?
Nie potrzebowałem nawet wizji Alice, aby ujrzeć taką scenę, sama moja

wyobraźnia wystarczyła.
- W żadnym wypadku! - warknąłem.

Odchyliła się gwałtownie do tyłu, wystraszona. Ja też się odchyliłem,
zwiększając dystans między nami. Tego nie może nigdy zobaczyć. Nawet do

tej
pory nie zrobiła nic, co pomogłoby mi utrzymać ją przy życiu.

- Za duży szok jak dla mnie? - zapytała opanowana. Ale i tak jej serce biło
dwa razy szybciej niż powinno.

- Gdyby chodziło tylko o szok, wziąłbym cię do lasu choćby dzisiaj. -
odpowiedziałem przez zęby. - Powinnaś się wreszcie porządnie

przestraszyć.
Wyszłoby ci to na zdrowie.

- Więc czemu? - nie ustępowała.
Spojrzałem na nią ponuro, czekając na objaw strachu. Ja się bałem. Z

łatwością wyobraziłem sobie, co mogłoby się stać, gdyby Bella przebywała
niedaleko podczas polowania...

Ale jej oczy cały czas były zaciekawione. Nie miała zamiaru się poddać.
Oczekiwała odpowiedzi. Ale przerwa na lunch już się skończyła.

- Później ci wyjaśnię. - rzuciłem tylko. - Spóźnimy się.
Rozejrzała się po stołówce zdezorientowana, jakby zapomniała, gdzie

jesteśmy. Jakby nie zdawała sobie sprawy, że byliśmy w szkole, tylko gdzieś
daleko, sami. I tu ją zupełnie rozumiałem. Kiedy byłem z nią, reszta świata

nie
była ważna.

Wstała pospiesznie i zarzuciła torbę na ramię.
- Niech będzie później. - powiedziała przez zaciśnięte wargi,

zdeterminowana. Wiedziałem, że będzie mnie trzymać za słowo.
TRANS BY CONSTANCE dla

http://www.twilightseries.fora.pl/

background image

12. KOMPLIKACJE

W ciszy szedłem z Bellą na lekcję biologii. Próbowałam skupić się na tej
chwili, na dziewczynie obok mnie, na tym, co było prawdziwe i solidne, na

czymkolwiek, co utrzymywałoby Alice w błędzie, jednocześnie odpędzając
wizje bez znaczenia z dala od mojej głowy.

Minęliśmy stojącą na chodniku Angelę Weber, omawiającą z chłopakiem, z
którym chodziła na trygonometrię, zadany projekt. Pobieżnie przeczesałem

jej
myśli, spodziewając się kolejnego zawodu, a odczytując w zamian ich pełen

tęsknoty bieg.
Ach, więc jednak było
coś, czego Angela pragnęła. Niestety, nie dałoby się

tego
bez trudu zapakować w kolorowy papier.

Przez moment poczułem się dziwnie pocieszony, słysząc jej tęsknotę, dla
której nie było nadziei. Przeszła mi przez myśl więź, którą byłem przez

chwilę
związany z tą miłą dziewczyną, z człowiekiem, a o której Angela nigdy się

nie
dowie. To, że nie ja jeden przeżywałem tragiczną historię miłosną, było

zadziwiająco podnoszące na duchu. Złamane serca były wszędzie.
Jednak w następnej chwili poczułem gwałtowne zirytowanie. Bo historia

Angeli nie musiała być tragiczna. Ona była człowiekiem i on też był
człowiekiem, a różnica, która w jej głowie wydawała się być nie do

pokonania,
była niedorzeczna, naprawdę niedorzeczna w porównaniu z moją własną

sytuacją. Jej złamane serce nie miało prawa bytu. Co za marnotrawny
smutek,

skoro nie było żadnego powodu, dla którego nie mogłaby być z tym, z
którym

chciała. Dlaczego nie powinna mieć tego, czego pragnęła? Dlaczego
przynajmniej ta historia nie mogłaby mieć szczęśliwego zakończenia.

Chciałem jej coś podarować… Cóż, dam jej to, czego pragnie. Z moją
znajomością ludzkiej natury nie będzie to zbyt trudne. Przeczesałem

świadomość chłopca obok niej, obiektu jej uczuć i nie wydawał się być
niechętny, przeszkadzało mu tylko to samo, co i jej. Był pozbawiony nadziei

i
zrezygnowany, tak jak i ona.

Wystarczyłoby tylko, żebym zasiał ziarno sugestii…
Plan uformował się z łatwością, scenariusz napisał się sam, bez wysiłku z

background image

mojej strony. Będę potrzebował pomocy Emmetta – wkręcenie go do tego
było

jedyną poważną trudnością. Ludzką naturą można manipulować o wiele
łatwiej

niż naturą wampirów.
Byłem zadowolony z mojego rozwiązania, z mojego prezentu dla Angeli.

Była to
miła odskocznia od własnych problemów. Gdyby tylko moje dało się tak

łatwo
rozwiązać…

Mój nastrój był już nieznacznie zmieniony, gdy wraz z Bellą zajęliśmy
nasze

miejsca. Może i dla nas było gdzieś rozwiązanie, które ciągle mi umykało?
Tak

jak oczywiste wyjście z sytuacji Angeli było dla niej samej niewidzialne.
Niemożliwe… Ale po co marnować czas pogrążając się w beznadziei? Nie

mogłem sobie na to pozwolić w przypadku Belli. Liczyła się każda sekunda.
Wszedł pan Banner, wciągając za sobą przestarzały telewizor i odtwarzacz

wideo. Chciał przerobić dział, którym nie był szczególnie zainteresowany –
zaburzenia genetyczne – oglądając film przez trzy kolejne dni. „Olej

Lorenza”
może nie był zbyt pogodny, ale i tak nie powstrzymało to wybuchu

podekscytowania w całej sali. Żadnych notatek, żadnego materiału, z
którego

można zrobić sprawdzian. Trzy dni wolnego. Ludzie nie posiadali się z
radości.

Dla mnie nie miało to i tak żadnego znaczenia. Nie zamierzałem zwracać
uwagi na nic prócz Belli.

Nie odsunąłem się dziś od jej krzesła po to, żeby mieć przestrzeń do
oddychania. Zamiast tego, siedziałem blisko, jak zrobiłby to każdy

normalny
człowiek. Bliżej, niż gdy siedzieliśmy w samochodzie, wystarczająco blisko,

by
cała lewa część mojego ciała zanurzała się w cieple jej skóry.

To było dziwne doświadczenie, zarówno przyjemne, jak i szarpiące moje
nerwy, ale i tak wolałem to od siedzenia na drugim końcu stołu, z dala od

niej.
Było to też więcej, niż to do czego zdążyłem się przyzwyczaić, ale szybko

zdałem

background image

sobie sprawę, że i tak mi to nie wystarcza. Nie byłem usatysfakcjonowany.
Bycie

tak blisko niej sprawiało tylko, że wciąż chciałem być jeszcze bliżej… Im
byłem

bliżej, tym większy był pociąg.
Zarzuciłem jej to, że jest magnesem na niebezpieczeństwa. W tej chwili

czułem, że była to dosłowna prawda. Ja byłem niebezpieczeństwem, a z
każdym

centymetrem malejącej odległości między nami, jej przyciąganie rosło w
siłę.

A potem pan Banner wyłączył światła.
Dziwne, jak dużą różnicę to robiło, biorąc pod uwagę, że brak światła

ograniczał oczy. Ja mogłem widzieć równie doskonale, co wcześniej. Każdy
szczegół sali był wyraźny.

Skąd więc ten nagły przeskok elektryczności w powietrzu, w ciemności,
która

dla mnie wcale nie była ciemna? Czy było tak dlatego, że byłem jedyną
osobą,

która mogła widzieć wyraźnie? Czy dlatego, że razem z Bellą byliśmy teraz
oboje

niewidzialni? Jakbyśmy byli sami, tylko my dwoje, ukryci w ciemnym
pokoju;

siedzący tak blisko siebie…
Moja ręka powędrowała w jej kierunku bez pozwolenia. Tylko dotknąć jej

dłoni, trzymać ją w ciemnościach. Czy to byłby taki straszny błąd? Gdyby
moja

skóra jej przeszkadzała, musiałaby się jedynie odsunąć…
Cofnąłem moją rękę z powrotem, ciasno skrzyżowałam ręce na klatce

piersiowej i zacisnąłem dłonie. Żadnych błędów. Obiecałem sobie, że nie
będę

popełniał żadnych błędów, bez względu na to, jak drobne by się wydawały.
Gdybym potrzymał jej rękę, chciałbym tylko więcej – kolejnego nic

nieznaczącego dotyku, kolejnego zbliżenia. Czułem to. Rosło we mnie nowe
pragnienie, pracujące nad tym, by odsunąć na dalszy plan moją

samokontrolę.
Żadnych błędów.

Bella pewnie skrzyżowała swoje ręce na piersi, a jej dłonie zacisnęły się w
pięści, tak jak i u mnie.

O czym teraz myślisz?

umierałem, nie mogąc wyszeptać do niej tych słów,

background image

ale sala była zbyt cicha nawet na szeptaną rozmowę.
Zaczął się film, który tylko odrobinę rozświetlił ciemności. Bella zerknęła

na
mnie. Dostrzegła, jak sztywno trzymałem moje ciało – tak jak ona swoje – i

uśmiechnęła się. Jej usta lekko się rozchyliły, a oczy pełne były ciepłych
zaproszeń.

Albo być może widziałem to, co chciałem widzieć.
Odwzajemniłem uśmiech; jej oddech przerwało niskie sapnięcie i szybko

odwróciła wzrok.
To tylko pogorszyło sprawę. Nie znałem jej myśli, ale nagle zyskałem

pewność, że wcześniej chciała mnie dotknąć. Tak jak ja czuła to
niebezpieczne

pragnienie.
Elektryczność szumiała między naszymi ciałami.

Nie ruszyła się przez całą godzinę, utrzymując swoją sztywną,
skontrolowaną

pozycję, tak jak ja moją. Od czasu do czasu zerkała na mnie, a wtedy szum
elektryczności szarpał mną w nagłym szoku.

Godzina minęła – zbyt powoli i jednocześnie zbyt szybko. Było to tak nowe,
że mógłbym siedzieć dniami, tylko po to, by całkowicie doświadczyć tego

uczucia.
Znalazłem mnóstwo argumentów, kiedy minuty mijały, rozsądek walczył z

pożądaniem, a ja chciałem jakoś usprawiedliwić dotknięcie jej.
W końcu, pan Banner ponownie włączył lampy.

W jaskrawym, fluorescencyjnym świetle atmosfera w klasie wróciła do
normalnego stanu. Bella westchnęła i przeciągnęła się, rozprostowując

przed
sobą palce. Utrzymanie takiej pozycji przez tyle czasu musiało być dla niej

niewygodne. Mnie było łatwiej – nieruchomość leżała w mojej naturze.
Cicho zaśmiałem się z ulgi malującej się na jej twarzy. – Cóż, to było

interesujące.
- Umm… - wymamrotała, wyraźnie rozumiejąc, do czego się odnosiłem, ale

w
żaden sposób tego nie komentując. Czego bym nie dał, żeby móc tylko

usłyszeć,
co myślała w tej chwili.

Westchnąłem. Mogłem życzyć sobie tego do woli, ale i tak nic by mi to nie
dało.

- Idziemy? – zapytałem, gdy już się podniosłem.

background image

Zrobiła minę i niestabilnie stanęła na nogach, z wyciągniętymi rękami,
jakby

była się, że zaraz się przewróci.
Mogłem podać jej rękę. Albo umieścić ją pod jej łokciem – delikatnie – i

podtrzymać ją. To z pewnością nie byłoby zbyt duże wykroczenie…
Żadnych błędów.

Była bardzo cicho, gdy szliśmy na salę gimnastyczną. Głęboko pogrążyła się
w myślach – dowodem była zmarszczka między jej brwiami. Ja również

intensywnie rozmyślałem.
Jedno dotknięcie jej skóry nie skrzywdziłoby jej, upierała się egoistyczna

część mnie.
Z łatwością mogłem kontrolować nacisk mojej dłoni. Nie było to trudne,

dopóki
całkowicie miałem się na baczności. Mój zmysł dotyku był rozwinięty lepiej

niż
u ludzi – mógłbym żonglować tuzinem kryształowych pucharów i nie rozbić

żadnego z nich; mógłbym dotknąć banki mydlanej tak, by nie prysła. Pod
warunkiem, że mocno się kontrolowałem…

Bella była jak bańka mydlana – delikatna i ulotna. Tymczasowa.
Jak długo będę w stanie usprawiedliwiać moją obecność w jej życiu? Ile

czasu
mi pozostało? Czy będę miał jeszcze kiedyś taką okazję, jak dziś, jak w tym

momencie, w tej sekundzie? Nie zawsze będzie znajdowała się na
wyciągnięcie

ręki…
Bella odwróciła się twarzą do mnie przed drzwiami prowadzącymi do sali

gimnastycznej. Jej oczy rozszerzyły się na widok wyrazu mojej twarzy. Nie
odezwała się. Przejrzałem się w jej oczach i zobaczyłem konflikt szalejący w

moich własnych. Widziałem, jak to się zmienia, gdy walkę przegrało to
lepsze ja.

Moja ręka uniosła się nieświadomie. Tak delikatnie, jakby cała była z
najcieńszego szkła, jakby była delikatna niczym bańka, pogładziłem

palcami
ciepłą skórę na jej kości policzkowej. Była gorąca pod moim dotykiem,

czułem
puls krwi pędzącej pod jej przezroczystą skórą.

Wystarczy!

rozkazałem sobie, chociaż moja ręka wyrywała się boleśnie, by

położyć się na jej policzku. Wystarczy.

Ciężko było mi cofnąć ją z powrotem, powstrzymać się przed przysunięciem

background image

się jeszcze bliżej, niż byłem. Przez głowę przeleciały mi tysiące możliwości

tysiące sposobów, na jakie mogłem ją dotykać. Koniuszek palca
obrysowujący

kształt jej ust. Moja dłoń układająca się pod jej podbródkiem. To, jak
wyciągam

spinkę z jej włosów i pozwalam im się rozsypać na mojej ręce. Moje
ramiona

oplatające jej talię, przyciskające ją do mnie na całej długości ciała…
Wystarczy.

Zmusiłem się do odwrócenia, do odejścia od niej. Moje ciało poruszało się
sztywno, niechętnie.

Pozwoliłem mojemu umysłowi zostać w tyle, żeby widzieć ją, gdy ja szybko
oddalałem się, prawie uciekając przed pokusą. Złapałem myśli Mike’a

Newtona
– były najgłośniejsze – kiedy obserwował Bellę mijającą go jak w transie, z

nieprzytomnym spojrzeniem i czerwonymi policzkami. Groźnie rozejrzał
się i

nagle w jego głowie moje imię zmieszało się z obelgami. Nie mogłem
powstrzymać szerokiego uśmiechu.

Ręka mrowiła. Rozprostowałem ją, a potem zacisnąłem w pięść, ale wciąż
bezboleśnie szczypała.

Nie, nie skrzywdziłem jej – ale ten dotyk i tak był błędem.
Był jak ogień – jak gdyby płomień pragnienia rozprzestrzenił się na całe

moje ciało.
Następnym razem, gdy znajdę się w jej pobliżu, czy dam radę powstrzymać

się
przed ponownym jej dotknięciem? A skoro już jej dotknąłem, czy będę w

stanie
na tym poprzestać?

Nigdy więcej żadnych błędów. Tyle wystarczy. Zachowaj wspomnienie,
Edwardzie –
powiedziałem ponuro. – I trzymaj ręce przy sobie. To albo będę

musiał zmusić się do wyjazdu… jakimś cudem. Bo nie mogłem pozwolić
sobie

być blisko niej, jeśli wciąż robiłem na kolejne błędy.
Wziąłem głęboki oddech i spróbowałem uspokoić swoje myśli.

Emmett złapał mnie przed budynkiem do angielskiego.
- Hej, Edward. Wygląda lepiej. Dziwnie, ale lepiej. Szczęśliwie.

- Hej, Em – Czy wyglądałem szczęśliwie? Przypuszczam, że tak, bo pomimo

background image

chaosu w mojej głowie, tak się czułem.
Trzeba było trzymać gębę na kłódkę. Teraz Rosalie chce ci wyrwać język.

Westchnąłem. – Przepraszam, że musieliście sobie sami z tym radzić. Jesteś
na

mnie zły?
- Nie. Rose też przejdzie. Zresztą to i tak musiało się wydarzyć – Z Alice

widzącą przyszłość…
Wizje Alice nie były tym, o czym akurat chciałem myśleć. Patrzyłem przed

siebie z zaciśniętymi zębami.
Gdy szukałem czegoś, co mogłoby mnie rozproszyć, dostrzegłem Bena

Cheneya wchodzącego do klasy od hiszpańskiego. Ach – właśnie miałem
szansę

na wręczenie Angeli Weber jej prezentu.
Zatrzymałem się i złapałem Emmetta za ramię. – Poczekaj sekundę.

Co jest?
- Wiem, że na to nie zasłużyłem, ale czy wyświadczysz mi przysługę?

- A o co chodzi? – zapytał zaciekawiony.
Bardzo cicho i tak szybko, że słowa pozostałyby niezrozumiałe dla ludzi,

bez względu na to, jak głośno zostałyby wypowiedziane, wyjaśniłem mu,
czego

chciałem.
Patrzył na mnie pusto, kiedy już skończyłem, a jego myśli były równie

puste, co i twarz.
- Więc? – zasugerowałem. – Pomożesz mi z tym?

Minęła minuta, zanim się odezwał. – Ale czemu?
- Daj spokój, Emmett. Czemu nie?

Kim ty do diabła jesteś i co zrobiłeś z moim bratem?
- Czy to nie ty skarżysz się, że szkoła zawsze jest taka sama? To w końcu coś

trochę innego, prawda? Traktuj to jak eksperyment – eksperyment na
ludzkiej

naturze.
Patrzył na mnie przez jeszcze chwilę, zanim się poddał.

Cóż, to coś innego. To ci przyznam… OK., w porządku… - Emmett

prychnął i wzruszył ramionami. – Pomogę ci.

Uśmiechnąłem się do niego, jeszcze bardziej entuzjastycznie nastawiony do
mojego planu mając Emmetta w załodze; nikt nie miał lepszego brata ode

mnie.
Emmett nie musiał ćwiczyć. Raz wyszeptałem mu jego rolę do ucha, kiedy

wchodziliśmy do klasy.

background image

Ben już siedział na swoim miejscu za mną. Składał do kupy pracę domową,
żeby móc ją oddać. Emmett i ja usiedliśmy i zrobiliśmy to samo. W klasie

nie
było jeszcze cicho, szum przyciszonych rozmów będzie niósł się, dopóki

pani
Goff nie poprosi o uwagę. Nie spieszyła się, zajęta ocenianiem

sprawdzianów
poprzedniej klasy.

- Więc – powiedział Emmett głośniej, niż byłoby to potrzebne, gdyby mówił
tylko do mnie. – Czy już zaprosiłeś Angelę Weber?

Szmer przewracanych za mną kartek nagle ustał. Ben zamarł, a jego uwaga
skupiła się na naszej rozmowie.

Angela? Mówią o Angeli?
Dobrze. Miałem jego ciekawość.

- Nie – powiedziałem, powoli potrząsając głową, udając żal.
- Czemu nie? – Emmett improwizował. – Stchórzyłeś?

Skrzywiłem się w jego kierunku. – Nie. Słyszałem, że jest zainteresowana
kimś innym.

Edward Cullen chciał się umówić z Angelą? Ale… Nie… Nie podoba mi się
to.

Nie chcę, żeby się przy niej kręcił. On… nie jest dla niej odpowiedni. Nie…
bezpieczny.

Nie spodziewałem się takiej rycerskości, opiekuńczego instynktu.
Pracowałem nad jego zazdrością. Ale ważne, że cokolwiek zadziałało.

- I pozwolisz, żeby to cię zatrzymało? – pogardliwie spytał Emmett, znów
improwizując. – Boisz się konkurencji?

Spojrzałem na niego, ale zrobiłem użytek z tego, co powiedział. – Wiesz,
wydaje mi się, że ona naprawdę lubi tego całego Bena. Zresztą i tak nie będę

próbował jej przekonać. Są inne dziewczyny.
Reakcja na krześle za mną była elektryczna.

- Kogo? – zapytał Emmett, z powrotem stosując scenariusz.
- Moja partnerka z laboratorium powiedziała, że to jakiś dzieciak o

nazwisku
Cheney. Nie wiem, kto to taki.

Powstrzymałem uśmiech. Tylko wyniośli Cullenowie mogli udawać, że nie
znają każdego ucznia w tej maleńkiej szkole.

W głowie Bena kręciło się od szoku, jakiego doznał. Ja? Zamiast Edwarda
Cullena? Ale czemu miałaby mnie lubić?

- Edward – wymamrotał Emmett niższym tonem, przewracając oczami w

background image

stronę chłopaka. – Siedzi tuż za tobą – powiedział bezgłośnie, lecz tak
wyraźnie,

że nawet człowiek mógł odczytać te słowa.
- Och – wymamrotałem w odpowiedzi.

Obróciłem się na krześle i rzuciłem chłopakowi pojedyncze spojrzenie.
Przez chwilę, czarne oczy za jego okularami były przerażone, ale potem

zmężniał
i naprężył swoje wąskie ramiona, urażony moją wyraźnie pogardliwą oceną.

Wysunął podbródek do przodu, a rumieniec złości przyciemnił jego
złotobrązową skórę.

- Ha – powiedziałem arogancko, gdy odwróciłem się do Emmetta.
Myśli, że jest lepszy ode mnie. Ale nie Angela. Pokażę mu.

Doskonale.
- A czy przypadkiem nie mówiłeś, że ona zabiera Yorkie’go na bal? – zapytał

Emmett, prychając przy wymawianiu imienia chłopaka, którym wielu
pogardzało ze względu na jego dziwaczność.

- Najwyraźniej to była decyzja podjęta w grupie – chciałem, by Ben upewnił
się co do tego. – Angela jest nieśmiała. Jeśli B… cóż, jeśli facet nie może

zebrać
się na to, by ją zaprosić, ona nigdy tego nie zrobi.

- Lubisz nieśmiałe dziewczyny – powiedział Emmett, znowu improwizując.
Ciche dziewczyny. Dziewczyny jak… hmm… sam nie wiem. Może Bella

Swan?
Uśmiechnąłem się do niego.

Zgadza się.

Potem powróciłem do przedstawienia.

Może Angela zmęczy się czekaniem? Może zaproszę ją na bal

absolwentów.

Nie, nie zaprosisz. – pomyślał Ben, prostując się na swoim krześle. – Co z
tego, że jest o wiele wyższa ode mnie? Jeśli jej to nie przeszkadza, to mnie też

nie.
Jest najmilszą, najmądrzejszą i najładniejszą dziewczyną w tej szkole… i

chce być
ze mną.

Lubiłem tego Bena. Wydawał się być błyskotliwy i miał dobre intencje.
Może

nawet był wart takiej dziewczyny jak Angela.
Pod stołem pokazałem Emmettowi uniesiony kciuk, a pani Goff powitała

klasę.

background image

Okej, przyznam, to było nawet zabawne – pomyślał Emmett.
Uśmiechnąłem się do siebie, zadowolony, że sam ułożyłem szczęśliwe

zakończenie do jednej historii miłosnej. Byłem pewien, że Ben pójdzie dalej
i

Angela otrzyma mój anonimowy podarunek. Mój dług został spłacony.
Jakże głupi byli ludzie, skoro piętnaście centymetrów różnicy wzrostu

potrafiło zaważyć na ich szczęściu.
Mój sukces wprawił mnie w dobry nastrój. Znów się uśmiechnąłem i

wygodnie usiadłem na krześle, przygotowując się na rozrywkę. W końcu,
Bella

powiedziała na lunchu, że nigdy nie widziałem jej w akcji na sali
gimnastycznej.

Myśli Mike’a były najłatwiejsze do wyłapania wśród głosów, które się tam
roiły. Jego mózg stał się więcej niż znajomy przez ostatnie kilka tygodni. Z

westchnieniem, zrezygnowany postanowiłem słuchać właśnie jego.
Przynajmniej miałem pewność, że jego uwaga będzie skupiona wokół Belli.

Właśnie trafiłem na chwilę, w której proponował jej bycie partnerem od
badmintona. Mój uśmiech znikł, zęby mocno się zacisnęły i musiałem sobie

przypomnieć, że zamordowanie Mike’a Newtona było niedopuszczalną
opcją.

- Dzięki, Mike – ale wiesz, nie musisz tego robić.
- Nie przejmuj się, nie będę się wcinał.

Szeroko uśmiechnęli się do siebie, a przebłyski niezliczonych wypadków –
zawsze w jakiś sposób związanych z Bellą – przemknęły przez umysł

Mike’a.
Na początku Mike grał sam, podczas gdy Bella wahała się z tyłu boiska,

ostrożnie trzymając rakietę, jakby to był rodzaj broni. Trener Clapp
przeszedł

obok i kazał Mike’owi zagrać razem z nią.
- Ups –
pomyślał Mike, gdy Bella podeszła do przodu z westchnieniem,

trzymając rakietę pod dziwnym kątem.
Jennifer Ford zaserwowała lotkę dokładnie w kierunku Belli, w myślach

nakręcona pewnością siebie. Mike widział, jak Bella rzuca się w jej
kierunku,

biorąc zamach oddalony o wiele centymetrów od celu, i szybko pobiegł,
próbując uratować punkt.

Zaalarmowany obserwowałem lot rakiety Belli. Jak można się było
spodziewać,

uderzyła w siatkę i odbiła się z powrotem w jej stronę, uderzając ją w czoło,

background image

zanim podkręcona poleciała w stronę ramienia Mike’a z długo
rozbrzmiewającym brzdękiem.

Au. Au. Uch. Będę miał siniaka.
Bella pocierała swoje czoło. Trudno było mi pozostać na swoim miejscu ze

świadomością, że się zraniła. Ale co mógłbym zrobić, gdybym tam był? I nie
wyglądało to na coś poważnego… Zawahałem się, ciągle obserwując. Jeśli

będzie
nalegała na to, żeby dalej próbować grać, będę musiał znaleźć wymówkę,

żeby
wyciągnąć ją z zajęć.

Trener zaśmiał się. – Przepraszam, Newton.
Ta dziewczyna ma na sobie najgorszą klątwę, jaką kiedykolwiek widziałem.

Nie powinienem pozwolić jej rozprzestrzenić się na innych…
Specjalnie odwrócił się plecami i poszedł oglądać inny mecz, wszystko po

to,
żeby Bella mogła powrócić do swojej poprzedniej roli widza.

Aua… - znów pomyślał Mike, rozmasowując swoje ramię. Zwrócił się do
Belli. –

Nic ci nie jest?
- Nie, a tobie?

zapytała zażenowana, rumieniąc się.

- Jakoś przeżyję.
Nie chcę wydać się jej płaczliwym bachorem. Ale, człowieku, jak to boli!

zrobił
ręką kółko w powietrzu i skrzywił się z bólu.

- Zostanę sobie tu z tyłu

powiedziała Bella, zawstydzona, a zamiast bólu

miała

na twarzy wypisane rozgoryczenie. Może Mike’owi dostało się najwięcej.
Zdecydowanie miałem taką nadzieję
. A ona przynajmniej już nie grała. Tak

ostrożnie trzymała rakietę za plecami, jej oczy były szerokie od wyrzutów
sumienia… Musiałem zamaskować mój śmiech, udając kaszel.

Co śmiesznego? – chciał wiedzieć Emmett.
- Powiem ci później – wyszeptałem.

Bella nie ryzykowała ponownego wejścia do gry. Trener ignorował ją i
pozwalał Mike’owi grać samemu.

Pod koniec lekcji z łatwością rozwiązałem sprawdzian i pani Goff
pozwoliła

mi wyjść wcześniej. Uważnie słuchałem myśli Mike’a, gdy szedłem przez
teren

szkoły. Zdecydował się wprost zapytać Bellę o mnie.

background image

Jessica przysięga, że ze sobą chodzą. Dlaczego? Czemu musiał wybrać
właśnie

ją?
Nie zdawał sobie sprawy z prawdziwej sensacji – z tego, że ona wybrała

mnie.
- Więc?

- Więc co? – zdziwiła się.
- Ty i Cullen, hę?

Ty i ten dziwak. Zresztą, skoro bogaty facet jest dla ciebie taki ważny…
Zacisnąłem zęby, słysząc jego obraźliwe przypuszczenia.

- To nie twoja sprawa, Mike.
Broni się. Więc to prawda. Kurde. – Nie podoba mi się to.

- Nie musi ci się podobać – przerwała mu.
Czemu nie widzi, jakie z niego dziwaczne cyrkowe widowisko? Jak oni

wszyscy. Sposób, w jaki się na nią gapi. Dostaję dreszczy od samego
patrzenia.

Patrzy na ciebie… jakbyś była czymś do jedzenia.

Skurczyłem się, czekając na jej odpowiedź.

Jej twarz stała się jaskrawoczerwona, a usta zacisnęły się, jakby
wstrzymywała

oddech. A potem, nagle, wydał się z nich chichot.
Teraz się ze mnie śmieje. Wspaniale.

Mike odwrócił się, pełen mrocznych myśli i poszedł się przebrać.
Oparłem się o ścianę sali gimnastycznej i spróbowałem zebrać się w sobie.

Jak mogła wyśmiać zarzut Mike’a – tak całkowicie trafiony, że zacząłem się
martwić, czy Forks nie nabrało zbyt wielu podejrzeń…
Czemu miałaby

wyśmiać
sugestię tego, że mógłbym ją zabić, skoro wiedziała, że to prawda? Gdzie w

tym
był humor?

Co z nią było nie tak?
Czy miała czarne poczucie humoru? Nie pasowało to do mojego

wyobrażenia
jej charakteru, ale skąd mogłem mieć pewność? A może mój sen na jawie o

kapryśnym aniele był słuszny w jednym aspekcie – w tym, że w ogóle nie
znała

uczucia strachu. Odważna – tylko takie słowo do tego pasowało. Inni mogą
mówić, że głupia, ale ja wiedziałem, jak mądra była naprawdę. Bez względu

background image

jednak na przyczynę, ten brak strachu, czy też zakręcone poczucie humoru,
nie

były dla niej dobre. Czy to nieustannie pchało ją ku niebezpieczeństwom?
Może

zawsze będzie mnie potrzebowała…
Nagle, poczułem jak wystrzeliwuję w górę.

Gdybym tylko potrafił nad sobą panować, odpowiednio się zabezpieczyć,
być może właściwą rzeczą do zrobienia byłoby pozostanie z nią.

Kiedy wyszła przez drzwi sali gimnastycznej, jej ramiona były sztywne, a
dolna warga między zębami – oznaka zdenerwowania. Lecz gdy tylko jej

oczy
napotkały moje, ściągnięte ramiona rozluźniły się, a na twarzy zajaśniał

szeroki
uśmiech. Miała dziwnie spokojny wyraz twarzy. Podeszła prosto do mnie

bez
śladu wahania, zatrzymała się dopiero, gdy była tak blisko, że ciepło jej

ciała
obiło się o mnie jak fala morskiego przypływu.

- Cześć – wyszeptała.
Szczęście, jakie poczułem w tej chwili, było znów bezprecedensowe.

- Witaj – powiedziałem, a potem – ponieważ mój nastrój był tak lekki i nie
mogłem powstrzymać się przed droczeniem się z nią – dodałem: – Jak było

na
sali?

Uśmiechnęła się niepewnie. – W porządku.
Nie umiała kłamać.

- Naprawdę? – zapytałem, chcąc ją trochę przycisnąć – wciąż martwiłem się
o

jej głowę, czy ją bolała? Ale potem przerwały mi bardzo głośne myśli
Mike’a

Newtona.
Nienawidzę go. Chciałbym, żeby umarł. Mam nadzieję, że zjedzie swoim

błyszczącym wozem z klifu. Czemu nie zostawi jej w spokoju? Nie trzyma się
ze

swoim własnym gatunkiem – dziwadłami!!!
- Co? – zniecierpliwiła się Bella.

Moje oczy znów skupiły się na jej twarzy. Obejrzała się na odchodzącego
Mike’a, a potem ponownie na mnie.

- Newton działa mi na nerwy – przyznałem się.

background image

Jej buzia otworzyła się, a uśmiech zniknął. Musiała zapomnieć, że mogłem
obserwować ja przez całą nieszczęsną minioną godzinę albo miała nadzieję,

że
tego nie zrobię. – Nie podsłuchiwałeś znowu, prawda?

- Jak tam twoja głowa?
- Jesteś niemożliwy! – wysyczała przez zęby, a potem odwróciła się i

wściekle
ruszyła w stronę parkingu. Jej skóra mocno się zaczerwieniła – była

zawstydzona.
Dotrzymywałem jej kroku, mając nadzieję, że gniew wkrótce jej przejdzie.

Zwykle szybko mi wybaczała.
- Sama powiedziałaś, że jeszcze nigdy nie widziałem cię na sali

gimnastycznej
– wyjaśniłem. – To mnie zaciekawiło.

Nic nie odpowiedziała. Miała ściągnięte brwi.
Dotarła do nagłego ścisku na parkingu i zdała sobie sprawę, że mój

samochód
był blokowany przez tłum uczniów, wszystkich płci męskiej.

Zastanawiam się, jak szybko tym jeżdżą…
Spójrzcie na tę automatyczną skrzynię biegów. Nigdy takiej nie wiedziałem,

no
chyba, że w gazecie…

Ładniutkie osłony boczne…
Pewnie, że chciałbym mieć sześćdziesiąt tysięcy dolarów walających się po

pokoju…
Właśnie dlatego było lepiej, gdy Rosalie używała swojego samochodu poza

naszym miastem.
Przecisnąłem się do mojego samochodu przez tłum pełnych pożądania

chłopców. Po sekundzie wahania Bella ruszyła za mną.
- Widowisko – wymamrotałem, gdy wdrapała się do środka.

- Jaki to samochód? – zapytała.
- M3.

Zmarszczyła brwi. – Nie prenumeruję „Auta i kierowcy”
- To BMW – przewróciłem oczami, a potem skupiłem się, żeby wycofać bez

rozjechania nikogo. Musiałem spojrzeć w oczy kilku chłopcom, którzy
najwyraźniej nie mieli ochoty na zejście mi z drogi. Mój półsekundowy

kontakt
wzrokowy z nimi wystarczył, by ich przekonać.

- Ciągle się gniewasz? – zapytałem. Rozluźniła się.

background image

- Zdecydowanie tak – odparła szorstko.
Westchnąłem. Może nie powinienem był tego wywlekać. No cóż. Mogłem

spróbować jakoś się poprawić. - Wybaczysz mi, jeśli cię przeproszę?
Myślała nad tym przez chwilę. – Może… Jeśli będą to szczere przeprosiny –

zdecydowała. – I jeśli obiecasz, że to się już nigdy nie powtórzy.
Nie chciałem jej okłamywać, ale na to
nie mogłem się zgodzić w żaden

sposób. Może gdybym zaproponował inny warunek…
- Co, jeśli ja przeproszę szczerze oraz
pozwolę ci prowadzić w sobotę? –

skręciło mnie w środku na samą myśl o tym.
Na jej czole pojawiła się bruzda, gdy tak rozważała nową możliwość. -

Zgoda
– powiedziała po krótkim namyśle.

Teraz moje przeprosiny… Nigdy wcześniej nie próbowałem olśnić Belli
celowo, ale teraz nadeszła chyba na to dobra chwila. Wyjeżdżając z terenu

szkoły, zajrzałem jej głęboko w oczy, zastanawiając się, czy robię to dobrze.
Użyłem przy tym mojego najbardziej przekonującego tonu.

- Przykro mi zatem, że cię zasmuciłem.
Jej serce łomotało jeszcze szybciej niż wcześniej, nagle w rytmie staccato. Jej

oczy były szerokie, wyglądały na odrobinę oszołomione.
Pozwoliłem sobie na mały uśmiech. Chyba mi się udało. Oczywiście ja też

miałem trudności z oderwaniem wzroku od jej oczu. Olśnieni sobą
nawzajem.

Całe szczęście, że znałem drogę powrotną na pamięć.
- Zjawię się u ciebie w sobotę z samego rana – dodałem, przypieczętowując

naszą umowę.
Mrugnęła szybko, potrząsając głową, jakby próbowała się otrzeźwić. – Um –

powiedziała. – Ale jeśli chodzi o Charliego, to nie pomoże mi z nim jakieś
obce

volvo stojące na naszym podjeździe.
Ach, jak mało mnie znała. – Nie miałem zamiaru przyjeżdżać moim

samochodem.
- Jak więc…? – zamierzała zapytać.

Przerwałem jej. Trudno byłoby jej wytłumaczyć bez małego pokazu, a teraz
nie było na to czasu. – Nie przejmuj się tym. Będę ja, bez samochodu.

Przechyliła głowę na bok. Przez moment wyglądała, jakby chciała
wyciągnąć

ze mnie więcej, ale najwyraźniej zmieniła zdanie.
- Czy już jest później? – spytała, przypominając mi o naszej niedokończonej

rozmowie ze stołówki; dała sobie spokój z jednym trudnym pytaniem, po to

background image

tylko, bo zadać jeszcze gorsze.
- Sądzę, że tak – zgodziłem się niechętnie.

Zaparkowałem pod jej domem, spięty, ponieważ rozmyślałem, jak
wyjaśnić…

bez zbędnego ujawniania mojej potwornej natury, bez ponownego jej
przestraszenia.

Czekała, z nałożoną na twarz tą samą maską życzliwego zainteresowania,
którą miała na lunchu. Gdybym był mniej zdenerwowany, jej absurdalny

spokój
rozśmieszyłby mnie.

- I ciągle chcesz wiedzieć, dlaczego nie możesz zobaczyć, jak poluję? –
zapytałem.

- Cóż, głównie to zastanawiałam się nad twoją reakcją – odpowiedziała.
- Przeraziłem cię? – spytałem, pewien, że zaprzeczy.

- Nie.
Próbowałem się nie uśmiechać, ale nie udało się. – Przepraszam za to, że cię

przestraszyłem – a potem mój uśmiech znikł wraz z chwilowym
przebłyskiem

humoru. – Na samą myśl o tobie będącej w pobliżu… podczas naszego
polowania.

- Byłoby tak źle?
Obraz w mojej głowie – to było za dużo. Bella, taka krucha, w pustych

ciemnościach; ja, poza jakąkolwiek kontrolą… Spróbowałem to wyrzucić z
myśli. – Bardzo.

- Bo…?
Wziąłem głęboki oddech, koncentrując się na moment na palącym

pragnieniu. Czując je, opanowując je, udowadniając swoją przewagę nad
nim…

Już nigdy więcej nie będzie mnie kontrolować – chciałbym, żeby to była
prawda.

Będę dla niej bezpieczny. Spoglądałem w moje nabożne życzenia, nie
widząc ich

tak naprawdę, mając nadzieję, że kiedyś uwierzę, że moja determinacja
pomogłaby, gdybym polując przypadkiem natrafił na jej zapach…

- Kiedy polujemy… pozwalamy naszym zmysłom przejąć nad nami
kontrolę

– powiedziałem jej, starannie dobierając każde słowo. – Nie rządzą nami
nasze

background image

umysły. Za to zmysł powonienia… Gdybyś znalazła się gdzieś w pobliżu,
gdy ja

akurat nie panowałbym nad sobą…
Śmiertelnie przerażony pokręciłem głową na myśl o tym, co by się

wydarzyło – nie mogłoby się wydarzyć, leczy wydarzyłoby się - na pewno…
Usłyszałem ukłucie w jej sercu, a potem ponownie, niespokojnie,

spróbowałem wyczytać coś z jej oczu.
Twarz Belli była spokojna, jej oczy poważne. Usta miała delikatnie

zaciśnięte, jak zgadywałem, przez troskę. Ale troskę o co? O własne
bezpieczeństwo? O mnie, cierpiącego? Dalej się w nią wpatrywałem,

próbując
przetłumaczyć jej wieloznaczny wyraz twarzy na jakiś konkretny fakt.

Odwzajemniła spojrzenie. Po jakimś czasie jej oczy się rozszerzyły, tak
samo

jak i jej źrenice, chociaż światło wcale się nie zmieniło.
Mój oddech przyspieszył i nagle cisza, panująca wewnątrz samochodu,

zdawała się zamienić w cichy szum, tak jak dzisiaj w klasie od biologii.
Pulsujące natężenie szalało między nami, a chęć, żeby móc jej dotknąć, była

w tej
chwili, krótko mówiąc, silniejsza niż moje pragnienie.

Tętniąca elektryczność sprawiła, że poczułem się, jakbym znów miał puls.
Moje ciało śpiewało z radości na to uczucie. Czułem się prawie jak…

człowiek.
Bardziej niż czegokolwiek na świecie, pragnąłem poczuć ciepło jej ust na

moich
własnych. Przez jedną krótką sekundę, desperacko walczyłem, by znaleźć

siłę,
samokontrolę, aby móc zbliżyć moje usta tak blisko jej skóry…

Odetchnęła nierówno, a wtedy zdałam sobie sprawę, że kiedy ja zacząłem
oddychać szybciej, ona przestała oddychać wcale.

Zamknąłem oczy, próbując zerwać to połączenie między nami.
Żadnych błędów.

Istnienie Belli było związane z wieloma zrównoważonymi procesami
chemicznymi, a wszystkie mogły być zaburzone tak łatwo. Rytmiczne

skurcze jej
płuc, przepływ tlenu, stanowiły o jej życiu bądź śmierci. Trzepoczący takt

jej
delikatnego serca mógł ustać przez wiele głupich wypadków, chorób… lub

przeze mnie.

background image

Nikt z członków mojej rodziny nie zawahałby się, gdyby zaoferowano im
zamianę – nieśmiertelność za powrót do śmiertelnego życia. Każdy z nas

skoczyłby za taką możliwością w ogień. Pozwoliłby się spalać przez tyle
dni,

wieków, ile byłoby potrzebne.
Większość z naszego gatunku ceniła sobie nieśmiertelność ponad wszystko.

Istnieli nawet ludzie, którzy również tego pragnęli, którzy szukali w
ciemnych

zakamarkach kogoś, kto podarowałby im najmroczniejszy z prezentów…
Ale nie my. Nie nasza rodzina. Oddalibyśmy wszystko, żeby móc ponownie

być ludźmi.
Lecz nikt z nas nigdy nie pragnął tego tak gorąco jak ja w tej chwili.

Patrzyłem w mikroskopijne wgłębienia i rowki w przedniej szybie, jakby w
szkle było ukryte rozwiązanie moich problemów. Elektryczność między

nami
nie znikła, a ja musiałem skupiać się na tym, by mocno zaciskać ręce na

kierownicy.
Moja prawa ręka znów zaczęła bezboleśnie szczypieć, ślad po moim

wcześniejszym dotyku.
- Bello, myślę, że powinnaś już iść.

Od razu mnie posłuchała, bez żadnego komentarza wysiadła z samochodu i
zatrzasnęła za sobą drzwi. Czy równie wyraźnie jak ja czuła zbliżającą się

porażkę?
Czy odejście bolało ją równie mocno, co mnie pozwolenie na jej odejście?

Jedynym pocieszeniem było to, że wkrótce ją zobaczę. Szybciej niż ona
zobaczy

mnie. Uśmiechnąłem się na tę myśl, a potem opuściłem szybę i
wychyliłem przez okno, żeby jeszcze raz się do niej odezwać – było teraz

bezpieczniej, gdy ciepło jej ciała emanowało już na zewnątrz auta.
Zaciekawiona odwróciła się, by zobaczyć, czego chciałem.

Wciąż zaciekawiona, chociaż zadała mi dziś już tyle pytań. Moja własna
ciekawość była nadal niezaspokojona; odpowiadanie na jej dzisiejsze

pytania
tylko odkrywało coraz to więcej moich sekretów – nie dostałem od niej nic,

miałem jedynie własne przypuszczenia. Nie było to w porządku.
- Och, Bello?

- Tak?
- Jutro moja kolej.

Zmarszczyła czoło. – Twoja kolej na co?

background image

- Na zadawanie pytań.
Jutro, gdy będziemy w bezpieczniejszym miejscu, pełnym świadków,

otrzymam upragnione odpowiedzi. Szeroko się uśmiechnąłem na myśl o
tym,

a potem odwróciłem się, bo nie zrobiła ani jednego ruchu zapowiadającego
jej

odejście. Nawet, gdy znajdowała się na zewnątrz samochodu, echo
elektryczności bzyczało w powietrzu. Także chciałem wysiąść, odprowadzić


pod drzwi i mieć wymówkę, by ciągle pozostać obok niej…

Nigdy więcej żadnych błędów. Wcisnąłem pedał gazu i westchnąłem, gdy
zniknęła w dali za mną.

Czułem się, jakbym zawsze uciekał w kierunku Belli albo przed nią, nigdy
jednak nie pozostając w jednym miejscu. Będę musiał znaleźć jakiś sposób,

żeby
utrzymać się twardo na ziemi, jeśli kiedykolwiek będziemy chcieli osiągnąć

pełen spokój.
TRANS BY NOOREY DLA

http://twilightseries.fora.pl/

Poskładał Taz9 dla sciagawkaa.yoyo.pl


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Stephanie Meyer MIDNIGHT SUN Zmierzch oczami Edwarda [rozdz 1 23] 2
Midnight Sun (Zmierzch oczami Edwarda)
Midnight Sun (Zmierzch by Edward, rozdziały 1 15)
Midnight Sun 23 cz. 1 (Zmierzch oczami Edwarda), Zmierzch oczami Edwarda
Midnight Sun 21 (Zmierzch oczami Edwarda), Zmierzch oczami Edwarda
Midnight Sun 23 cz. 1 (Zmierzch oczami Edwarda), Zmierzch oczami Edwarda
Midnight Sun 13 19 (Zmierzch oczami Edwarda) 2
Midnight Sun 19 20 (Zmierzch oczami Edwarda)(1)
Midnight Sun 22 (Zmierzch oczami Edwarda) 2
Midnight Sun 23 cz 1 (Zmierzch oczami Edwarda)

więcej podobnych podstron