Macomber Debbie Jedna noc


Rozdział l

_ Zwalniam cię - oznajmił Clyde Tarkington.

Carrie Jamison podniosła wzrok na kierownika stacji radia KUTE i zamrugała w osłupieniu. Otworzyła usta, ale przez chwilę nie była w sta¬nie wykrztusić ani słowa.

- Nie rozumiem - powiedziała w końcu.

- Czego konkretnie? - Clyde przesunął grube cygaro z jednego kącika ust w drugi. - Zwalniam cię, wylewam, wyrzucam, już tu nie pracujesz. - Ale ... - potrzebowała trochę czasu, żeby pozbierać się po tym, co usłyszała. - Kto zajmie się programem porannym?

Clyde żuł koniuszek cygara.

- Jeszcze nie zdecydowałem.

Carrie zauważyła, że za bardzo się tym nie przejmował. Wbiła wzrok w porysowany blat biurka, nie chcąc wdawać się w dyskusję i wyliczać wszystkich swych dokonań i sukcesów.

- Mogę wiedzieć, dlaczego? - zapytała, chociaż właściwie znała odpowiedź. Kyle Harris. Prezenter wiadomości od początku był jej solą w oku. Kyle zresztą w pełni odwzajemniał to uczucie.

- Nie umiesz dogadać się z Kyle'em.

Jasne, starzy, dobrzy kumple pozbędą się jej, a nie tego faceta. A jednak nie umiała ukryć zaskoczenia; Clyde wydawał się sprawiedliwy. No cóż, teraz widziała wyraźnie, że mężczyźni trzymają ze sobą.

- Nadajemy na innej fali - powiedziała oględnie.

- Ostatnio było coraz gorzej - odparł Clyde, i Carrie musiała przy¬znać mu rację. Napięcie między nią a Kyle'em tak zagęściło atmosferę w ciągu kilku ostatnich tygodni, że powietrze można było niemal kroić nożem i podawać do kawy. Kiedy Carrie skłoniła Kyle'a do zgolenia brody, nastąpił moment krytyczny. Nigdy jej nie wybaczył podstępu, i prawdę mówiąc miał trochę racji. Carrie jednak nie przypuszczała, że z tak błahe¬go powodu może stracić pracę•

Clyde usiadł, krzyżując krótkie, grube nogi. Wydawało się, że czeka na jej reakcję. Carrie bardzo lubiła tego błękitnookiego, łysiejącego grubasa o tatusiowatym wyglądzie i podziwiała jego wyczucie radia. Był jej szefem, ale także przyjacielem, a przynajmniej tak jej się kiedyś wydawało.

_ Ile mam jeszcze czasu? - zapytała prawie niedosłyszalnie. - Dwa tygodnie?

_ To brzmi rozsądnie - stwierdził Clyde. Wyjął cygaro z ust i wpatrywał się w jego koniuszek. Carrie nigdy wcześniej nie widziała go z cyga¬rem. - Chyba że ... - przerwał i spojrzał jej znacząco w oczy.

_ Chyba że co? ~ zelektryzowana, przesunęła się na brzeg krzesła i pochyliła do przodu, w nadziei na ułaskawienie.

_ Nieważne - Clyde potrząsnął głową. - To by się i tak nie udało.

- Co?

_ Myślałem, że może bylibyście w stanie dojść do porozumienia. Ale cóż ~ westchnął trochę teatralnie - pracowaliście razem przez prawie rok i nie udało wam się dotrzeć. Nie sądzę, żeby teraz coś się miało zmienić.

_ Źle zaczęliśmy - powiedziała Carrie, przypominając sobie ich pierwsze spotkanie. Od razu wiedziała, że dojdzie do spięć. Jej poranny program pełen był dowcipów i żartów, dzwonków i gwizdów. On, dumny i sztywny jakby kij połknął, do wiadomości podchodził ze śmiertelną powagą• Carrie podejrzewała, że jej poczucie humoru nie będzie go bawić, i miała rację. Od pierwszej chwili wyczuwała ze strony Kyle'a lekką pogardę. Była przekonana, że się nie myli. On uważał, że jest sztuczna i głupawa, ona miała go za bufona. Fakt, że podzielał poglądy polityczne jej ojca, tylko pogarszał sprawę.

- Czy to wszystko z powodu jego brody?

Przez twarz Clyde' a przemknął cień uśmiechu, ale zniknął równie szybko, jak się pojawił.

_ Częściowo - powiedział bez najlżejszej nuty rozbawienia w głosie.

- To był tylko taki żart.

Miała ochotę porządnie sobą potrząsnąć za to wszystko, co kiedyś wygadywała. Nie chciała obrazić Kyle'a sugerując, że ma twarz stworzoną do radia; żartowała tylko. Cóż, powinna była wiedzieć wcześniej.

_ Notowania mojego programu poszły znacznie w górę w ciągu tamtego tygodnia - przypomniała Clyde' owi.

_ Spodziewasz się, że przyznam ci nagrodę?! - zirytowany podniósł trochę głos:

- Ale później nie zapuścił już brody ~ Carrie szukała jasnych stron incydentu. W rzeczywistośb gładko ogolona twarz Kyle'a wydała jej się zaskakująco atrakcyjna. Zobaczyła go nagle w zupełnie innym świetle. Miał kształtny, silnie zarysowany podbródek, nadający twarzy zdecydowany, trochę twardy wyraz, którego nie spodziewała się zobaczyć. Niechętnie przyznawała nawet sama przed sobą, jak ciekawa była człowieka ukrywającego się za maską, w której się jej przedstawił.

Clyde nie mógł zdecydować, czy chce siedzieć, czy stać. Podniósł się z krzesła, jakby mu się nagle zrobiło na nim niewygodnie, podszedł do okna wychodzącego na centrum Kansas i założył ręce do tyłu.

- Moje akcje spadają? - zapytała Carrie nerwowo. .

- Nie o to chodzi. Chciałbym, żebyś mnie dobrze zrozumiała. Zrobiłaś tu kawał dobrej roboty. Zwalniam cię tylko z powodu tego, co się dzieje między tobą a Kyle'em. Inni też nie są ślepi. Pracujemy tu wszyscy razem i powinniśmy być jedną wielką, szczęśliwą rodziną, a to jest niemożliwe, jeśli wy dwoje bez przerwy rzucacie się sobie do gardeł.

- To nie tylko moja wina - broniła się Carrie. Nie rozpoczęła przecież bezzasadnej jednoosobowej kampanii przeciw Kyle'owi Harrisowi. On także przyczynił się do rozpętania tej wojny, dorzucając od siebie całkiem spory ładunek insynuacji i obelg.

- Wplątaliście w to cały zespół. Na początku był to rodzaj gry, ale w końcu każdemu się oberwało w trakcie waszych potyczek. W tej chwili to już nie jest zabawne. To, co zaczęło się od dowcipu, teraz działa destrukcyjnie na całą stację.

Carrie nie wiedziała już, jak się bronić.

- Ale ...

- Nie mam wyboru - uciął Clyde. Podniósł stopę, jakby szukał dla niej pewniejszego oparcia. - Zrobiłem to, co trzeba. Zwolniłem was oboje. - Nas oboje?! - Carrie aż podskoczyła na krześle.

- Nie zrozum mnie źle - Clyde spojrzał na nią przeciągle. - Zrobiłem to bardzo niechętnie, ale nie można było zatrzymać jednego z was, a drugie zwolnić. Chyba że chciałbym tu mieć bunt.

Carrie rozumiała, że musiał podjąć trudną decyzję, tyle tylko, że nie była nią zachwycona.

- Ale byłbyś skłonny dać nam jeszcze jedną szansę? - zapytała, opa¬dając z powrotem na twarde oparcie krzesła. Prawdopodobnie łatwiej byłoby negocjować warunki pokoju na Bliskim Wschodzie, ale postanowiła zrobić wszystko, byle tylko zatrzymać swoje miejsce w rozgłośni. Ta praca była całym jej światem.

- Nie oczekuję, że rozkwitnie między wami serdeczna przyjaźń, ale dogadanie się nie powinno nastręczać większych trudności. Gdybyście się tak nie starali pielęgnować wzajemnej niechęci, odkrylibyście, że macie ze sobą sporo wspólnego.

- Wątpię•

Szczerze mówiąc, Carrie nie przychodziło do głowy nic, co do czego mogliby być zgodni. Miała jednak dwadzieścia siedem lat i niewielkie do¬świadczenie radiowe. Trudno byłoby jej znaleźć drugą, równie dobrą pracę w porannym programie, zwłaszcza w Kansas. No dobrze, byłoby to prawie niemożliwe.

- Mogę już iść? - zapytała słabo. Stała ze zwieszonymi ramionami, zgarbiona pod ciężarem kłopotów, które nagle na nią spadły. - Rozmawiałem już z Kyle' em - powiedział Clyde.

- I co on na to?

Clyde potarł dłonią kark.

- Zareagował podobnie jak ty. Jest bardzo zaskoczony.

- Rozumiem.

- Chciałby z tobą porozmawiać, zgadzasz się?

Już stojąc w drzwiach, spojrzała na niego spod oka.

- Chyba nie mam wyboru.

- Chyba nie - Clyde umieścił cygaro w kryształowej popielniczce. - Naprawdę, to wstyd - mruknął - że dwoje przyzwoitych, ciężko pracujących ludzi nie umie się ze sobą dogadać.

Carrie nie przeszła jeszcze nawet dziesięciu kroków długim, wąskim korytarzem wiodącym do jej maleńkiego biura, kiedy stanęła twarzą w twarz z Kyle'em Harrisem. Przez dłuższą chwilę żadne z nich się nie odezwało. Carrie chciała powiedzieć coś dowcipnego, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Była znana ze swoich szybkich ripost, a więc sytuacja musiała być naprawdę poważna.

I Podniosła wzrok na Kyle' a, wznoszącego się nad nią jak wieża, próbując spojrzeć na niego inaczej niż dotąd. Szerokie ramiona, wąskie biodra, płaski brzuch. Wiedziała, że to zasługa regularnych ćwiczeń. Często brał udział w biegach organizowanych na cele dobroczynne i czasem w nich zwyciężał.

Carrie nie znosiła wszelkich ćwiczeń fizycznych. Kiedy czasami na-' chodziła ją chęć przyłączenia się do grupy uprawiającej aerobik, ucinała sobie drzemkę, czekając aż jej przejdzie.

Ciemne oczy Kyle' a przyglądały się jej uważnie i otwarcie, jakby była jego odbiciem w lustrze. Carrie nie mogła powstrzymać się od zadania sobie pytania, jak on ją widzi. Była niewysoka, marne metr sześćdziesiąt dwa, i szczupła, co zawsze ją. dziwiło, bo apetyt miała potężny i często była głodna jak wilk. Długie, ciemne włosy upinała na czubku głowy, w nadziei, że doda jej to parę centymetrów. Niestety, chwiejna konstrukcja na jej głowie dość często przypominała uczesanie matki Burta Simpsona. Mało prawdopodobne, żeby ktoś zaproponował jej prezentowanie kostiumów kąpielowych dla "Sports IlIustrated", chociaż właściwie zdecydowanie najlepszą częścią jej ciała był biust. Nie żeby została szczególnie hojnie obdarowana przez naturę, biust był całkiem normalnych rozmiarów, tyle że cała reszta wydawała się miniaturowa.

- Clyde już z tobą rozmawiał? - odezwał się Kyle.

- Tak.

- Co robisz po południu? - zapytał.

- Na razie niczego nie planowałam. A ty?

- Mam trochę wolnego czasu.

Carrie miała już na końcu języka, że wkrótce oboje będą mieli wyłącznie wolny czas, jeśli nie uda im się przekonać Clyde' a, że potrafią się zmienić.

- Może pójdziemy na lunch?

- Dobry pomysł. - Czy będą w stanie zjeść razem posiłek bez nieprzerwanej wymiany złośliwości?

- Myślisz, że wytrzymamy ze sobą tyle czasu? - najwyraźniej Kyle miał podobne wątpliwości.

- Nie wiem - Carrie uśmiechnęła się słabo. - Ale mam zamiar sprawdzić, czy ty wytrzymasz.

Uzgodnili miejsce i godzinę, co zabrało kolejne pięć minut. Kyle zasugerował restaurację z lnianymi obrusami i kelnerami w sztywno wykrochmalonych uniformach. Carrie wolałaby swoją ulubioną, dobrze znaną knajpkę barbecue, ale postanowiła nie upierać się przy niej. Ktoś tak wybredny jak Kyle z pewnością nie bawiłby się dobrze z sosem barbecue za paznokciami.

Osiągnęli pożądany kompromis, decydując się na swojską restauracyjkę niedaleko radiostacji.

Carrie przyszła pierwsza, kwadrans przed umówioną godziną, i wy¬brała miejsce na usianym cętkami słońca patio, w cieniu parasola. Lekki wiatr wnosił trochę świeżości w letnie popołudnie. Carrie piła mrożoną herbatę i czekała. Kyle bez wątpienia pojawi się punktualnie o wyznaczonej godzinie.

Dzień był piękny, pełen słonecznego ciepła i blasku. Po ostrym błękicie nieba ciągnęły postrzępione, białe obłoki. Carrie przybyła do Kansas z Teksasu rok wcześniej, i od razu niezmiernie polubiła ten stan. Kansas, z feerią swych barw, był jak tęcza - jego zielone wzgórza porastały gęste lasy i miododajne łąki, poprzecinane siecią bystrych rzek i strumieni o kryształowej wodzie. Nie interesowało jej specjalnie wędkarstwo sportowe, ale wiedziała, że Kansas był pod tym względem jednym z przodujących stanów. Kyle natomiast wędkował, a w każdym razie Carrie podsłuchała kiedyś, jak przechwalał się wynikami swojej ostatniej wyprawy. Mogła się przesłyszeć, ale zdaje się że wspomniał coś o chacie nad jeziorem, gdzie uciekał na weekendy. Starała się wyprzeć tę informację z pamięci - nie pasowała do wizerunku Kyle' a, który stworzyła na własny użytek. Nie mogła go sobie wyobrazić odpoczywającego. Nie mogła go sobie wyobrazić bez kamizelki zapinanej na trzy guziki i jedwabnego krawata.

Rodzina Carrie nie była zachwycona jej pomysłem opuszczenia Teksasu, ale ona sama czuła, że im dalej będzie się trzymać od swego nieustępliwego ojca, tym lepiej. Nie miała wątpliwości, że rozczarowała Michaela Jamisona, który życzył sobie, aby jego córka studiowała raczej techniki kształcenia, a nie komunikacji. Nie spojrzeli sobie prosto w oczy, odkąd Carrie ukończyła trzynasty rok życia. Prawdę mówiąc, Kyle bardzo przypominał Carrie jej ojca. Michael Jamison był wzorowym obywatelem, fila¬rem społeczności i diakonem kościoła. Carrie uważała, że jest zadufany w sobie - nic dziwnego, skoro ma się taką pozycję•

Kyle przyszedł i usiadł po przeciwnej stronie stołu, wysuwając krzesło spod parasola. Spojrzał w słońce i zmrużył oczy.

- Nie sądzę, żeby udało mi się namówić cię na wejście do środka? ~ zapytał, osłaniając oczy dłonią.

- Nie masz okularów przeciwsłonecznych? - burknęła niecierpliwie w odpowiedzi.

- Jak widać, nie.

Ledwo usiadł, a już zdążyli zacząć swoje słowne utarczki. Nie wróżyło to nic dobrego. .

- Zamieńmy się miejscami - zaproponowała ugodowo.

- Nie trzeba - mruknął i spojrzał na nią zmrużonymi oczami, biorąc serwetkę ze stołu. - Zapomnij, że w ogóle coś powiedziałem.

Carrie wstała.

- Proszę, naprawdę chętnie zamienię się z tobą na miejsca.

Dość zgrabnie dokonali zamiany. Carne rozsiadła się wygodnie na nowym miejscu i uśmiechnęła do Kyle'a przez stolik. Odwzajemnił uśmiech. Cóż, trochę wysiłku i może im się uda.

- A więc - zaczął, wygładzając rozłożoną na kolanach serwetkę - nie było to znowu takie trudne, prawda?

- Ani trochę - przyznała, przeglądając menu. Co by tu wybrać? Miała ochotę na sałatkę Cobb, ale francuska kanapka także zasługiwała na uwagę• Kyle potrzebował dokładnie trzech sekund, aby zdecydować się na rostbef z musztardą i pomidorami. Kelnerka przyszła odebrać zamówienie, a Kyle poprosił o jeden rachunek.

- Ja stawiam.

W tej sytuacji Carrie już chciała zamówić homara, ale nie było go w menu.

- Carrie? - Kyle zawiesił wyczekująco głos, spoglądając na kelnerkę, która z bloczkiem i ołówkiem w ręku czekała na zamówienie.

- Poproszę sałatkę Cobb. - Nie podobał jej się sposób, w jaki ją ponaglił. W innych okolicznościach nie dałaby się zmusić do podjęcia żadnych pochopnych decyzji, ale tym razem, dla ich obopólnego dobra, puściła to mimo uszu.

- A więc - powiedziała, opierając się wygodnie - Clyde wylał nas oboje.

- Ale sądzę, że przyjmie nas z powrotem, jeśli 'puścimy stare urazy w niepamięć i zaczniemy od nowa.

- Też tak myślę - odparła Carrie optymistycznie. - To nie powinno być zbyt trudne, prawda? - Na pewno się dogadają, choćby tylko ze względu na utrzymanie pracy.

- Zgadza się. Zaczynamy od dzisiaj. Uśmiechnęli się oboje.

- Ogłośmy zawieszenie broni - zaproponował Kyle. Carrie kiwnęła głową. Jak dotąd nieźle im idzie.

- Może powinniśmy spróbować poznać się trochę lepiej. Nie wiem, co takiego zrobiłem zaraz na początku, że ...

- Nic nie zrobiłeś - przerwała mu Carrie i sięgnęła po swoją szklankę z mrożoną herbatą. - Tylko ... och, sama nie wiem. Przyszedłeś dumny, w tym swoim trzyczęściowym garniturze,jak jakaś wielka persona.

- Cóż, jestem profesjonalistą i tak. też postanowiłem się ubierać – warknął Kyle.

Zamilkli oboje, jakby jednocześnie zorientowali się, że wkroczyli na cienki lód. W końcu Carrie przerwała krępującą ciszę:

- Wydaje mi się, że w pierwszej chwili zrobiliśmy na sobie nawzajem nie najlepsze wrażenie, i tak już zostało.

Koniuszki uszu Kyle'a gwałtownie poczerwieniały. Carrie widywała to już wcześniej i wiedziała, że stara się on zapanować nad irytacją.

- To może teraz ty mi powiesz, co tak cię we mnie drażni? - zapytała, czując, że właśnie położyła głowę pod topór. Był to gest dobrej woli, który miał przekonać Kyle'a o jej szczerych chęciach dojścia z nim do porozumienia.

- Jesteś bardzo dobra w tym, co robisz - powiedział z wahaniem. ¬Masz refleks i ze wszystkiego umiesz zrobić interesujący temat. Cykl "Wiadomości Zbędne" jest naprawdę niezły.

- Dziękuję.

- Proszę bardzo - uśmiechnął się szeroko.

- Ty świetnie podajesz wiadomości - stwierdziła Carrie. - Nawet w takie dni, kiedy dzieją, się straszne rzeczy i nic na tym świecie nie idzie do¬brze, zostawiasz miejsce na nadzieję i optymizm.

-Dziękuję - wyglądał na zdziwionego tym, co właśnie usłyszał. - Zdaje się, że możemy się szanować jako zawodowcy.

- Tylko że ...

- Tak? - zachęcił ją.

- Może nie powinnam tego mówić, ale myślę, że byłoby lepiej., gdybyś umiał się trochę odprężyć.

- Odprężyć? - powtórzył takim tonem, jakby potrzebował słownika, żeby rozszyfrować znaczenie tego słowa.

- No, wiesz - mruknęła, żałując, że w ogóle podjęła ten temat - Wy¬luzuj trochę od czasu do czasu. Nie musisz ciągle być taki cholemie po¬ważny.

Tym razem nie tylko koniuszki uszu Kyle'a zmieniły kolor. Czerwień objęła całe małżowiny i ognistą falą spłynęła na szyję. Carrie zrozumiała, że właśnie popełniła wielki błąd.

- A może przyjrzysz się dokładniej sobie, zanim zaczniesz rzucać w innych kamieniami? - zaproponował.

- Nie powinnam była tego mówić - przyznała i nie mogąc opanować ciekawości, spytała:

- A co ze mną jest nie tak? Możesz się nie krępować.

- Więc nie będę - Kyle ożywił się wyraźnie. - Nie myślisz, zanim coś powiesz. Mówisz wszystko, co ci ślina na język przyniesie, bez chwili za¬stanowienia. A skoro już jesteśmy przy tym temacie ... - urwał gwałtownie. - No, dalej - Carrie uśmiechnęła się słodko.

To, co powiedział, było prawdą, ale wolałaby umrzeć, niż się do tego przyznać.

Kelnerka przyniosła zamówione potrawy i Carrie zaatakowała swoją sałatkę z taką siłą, jakby trzeba było ją najpierw zabić, a dopiero potem zjeść. Pod ciosem widelca czarna oliwka wyskoczyła z talerza i potoczyła się po stole .

.,.- Zostaw to - warknęła, choć pewnie Kyle nie dotknąłby niczego, co leżało na jej talerzu, bez dokładnej sterylizacji.

- Jesteś niedojrzała i uparta jak dziecko z przedszkola - ciągnął. - Brak: ci zdrowego rozsądku.

Wbił zęby w swoją kanapkę, jakby spodziewał się, że będzie twarda jak podeszwa. .

- A ty jesteś tak zachwycony samym sobą, że nie masz pojęcia, jaki arogancki i napuszony wydajesz się wszystkim dookoła. - Widelec, zanurzony w sałatce, zazgrzytał na dnie talerza.

- A ty nie wiesz, jak inni postrzegają ciebie - rzucił przez zęby.

- To się nigdy nie uda ~ Carrie odłożył~ widelec i sięgnęła po swój portfel. Wyjęła kilka banknotów, położyła je na stole i wstała.

Dziękuję, wolę sama za siebie zapłacić - powiedziała i nie oglądając się za siebie, odeszła.

Kyle potrzebował całych dziesięciu minut, by opanować wściekłość.

Sam dałby wiele, żeby wiedzieć, dlaczego ta Carrie Jamison tak go denerwuje. Obserwował ją czasami w towarzystwie innych ludzi i podobało mu się ich swobodne koleżeństwo, a nawet trochę im zazdrościł.

Wiedział, że to nie tylko jego garnitur tak ją do niego zniechęcił tego pierwszego dnia.•W tym, co powiedziała, było ziarnko prawdy. Maleńkie ziarenko. Wielkości ziarnka piasku. Ale to wszystko, co mówiła o jego nadęciu i arogancji, napełniało go goryczą. Wcale taki nie był.

Jeśli chodziło o niego, Kyle już jakiś czas temu zrozumiał, dlaczego Carrie wydaje mu się nie do .wytrzymania. Otóż przypominała mu jego własną kochaną mamuśkę. Lilian Harris psychicznie nigdy nie opuściła pięknych lat sześćdziesiątych. Przeczytał kiedyś gdzieś, że większość z tych, którzy wspominają lata sześćdziesiąte, naprawdę niewiele o nich wiedzą. Jego matka jednak była jednym z prawdziwych dzieci-kwiatów, protestujących przeciw wojnie w Wietnamie i śpiewających pieśni gospel o miłości i pokoju. Zarabiała na życie, sprzedając koraliki i stokrotki na chodnikach Haight-Ashbury, dopóki nie zaszła w ciążę.

Carrie wyznawała tę samą optymistyczną filozofię co jego matka, streszczającą się w słowach "grunt to się nie przejmować, wszystko będzie do¬brze". Kyle kochał' matkę, ale nie traktował jej jak rodzica. Właściwie uważał, że sam się wychowywał, choć pewnie Lilian byłaby bardzo zaskoczona, gdyby się o tym d0wiedziała. Nawet teraz, kiedy przekroczył już trzydziestkę, dzwoniła do niego co najmniej dwa razy w tygodniu, żeby przeczytać mu jego horoskop. Kyle słuchał uprzejmie, zaciskając przy tym zęby.

Lilian chciała dobrze, ale Kyle spędził większość swego dotychczasowego życia na ucieczce z jej objęć. Nie, bynajmniej nie był zachwycony faktem, że musi pracować z kimś tak podobnym do jego kochanej starej mamy.


Następne dni były jeszcze gorsze niż cały poprzedni rok, choć oboje bardzo się starali, żeby było inaczej. Mimo że Kyle nigdy nie zauważył, by Clyde obserwował jego i Carrie, wiedział, że szef stacji widzi wszystko. Clyde pozostawał ukryty w cieniu, przyglądając im się uważnie, trochę jak chłopczyk dźgający długim kijem martwą żabę.

Nie było więc żadnym zaskoczeniem, kiedy pod koniec drugiego tygodnia wezwał ich oboje do siebie do biura. Bóg jeden wiedział, jak bardzo Kyle życzył sobie, żeby im się udało; niestety, pierwszy wspólny lunch i kilka spotkań, które po nim nastąpiły, nie dawały wiele nadziei.

Kyle dostrzegł pełne wyrzutu, przerażone spojrzenie Carrie.'Postarał się, żeby jego własny wzrok wyrażał te same uczucia. Jego zdaniem byli parą przyzwoitych, Bogu ducha winnych ludzi, którzy niechcący budzili w sobie nawzajem najgorsze instynkty. Kyle nigdy wcześniej nie powie¬dział żadnej kobiecie tylu okropnych rzeczy i był przekonany, że dla Carrie był to również debiut. .

Clyde wskazał im dwa drewniane krzesła.

- Macie coś jeszcze do powiedzenia przed swoją ostatnią wypłatą? ¬zapytał, przyglądając się im tak uważnie, jakby wojowniczość charakteru mieli wypisaną na czołach.

- Oczywiście - skłamał Kyle. - Obojgu nam bardzo zależy na tej pracy.

- Mamy dla siepie nawzajem wiele szacunku - pospiesznie dodała

Carrie, uśmiechając się przy tym tak olśniewająco, że ktoś inny mógłby na moment oślepnąć ..

Clyde założył ręce do tyłu.

- Nie wydaje mi się.

Kyle już otwierał usta, by gorąco zaprotestować; zauważył, że Carrie zamierza zrobić to samo. Clyde powstrzymał ich jednak ruchem dłoni.

- Miałem nadzieję, że postaracie się trochę i zostaniecie przyjaciółmi.

- Ależ my już jesteśmy przyjaciółmi, prawda, Kyle? - szybko powiedziała Carrie. Promienny, fałszywy uśmiech wrócił na jej twarz, i jeśli był tak czytelny dla Kyle'a, to tym bardziej dla Clyde'a.

- Oczywiście - poparł ją Kyle, starając się, żeby zabrzmiało to przekonująco. - Rozumiemy się całkiem dobrze. Zjedliśmy razem lunch, ob¬gadaliśmy wszystko i podjęliśmy kilka ważnych decyzji.

Clyde zmarszczył brwi i zaczął przemierzać tam i z powrotem wąską przestrzeń między nimi a swoim biurkiem. Nie powiedział ani słowa i Ky¬le z każdą chwilą czuł się coraz bardziej nieswojo.

- Wiesz, że oboje mamy jechać w przyszłym tygodniu na zjazd radiowców do Dallas? - zwrócił się do Clyde'a.

- Tak. To dobry pomysł, żeby rozdać tam swoje CV.

- ,Jak już Kyle wspomniał, spotkaliśmy się na lunchu i mamy kilka pomysłów, jak poradzić sobie z tym, co nas różni - pospieszyła Carrie. - Cóż to za pomysły? - spytał Clyde z nutą ironii w głosie.

Kyle spojrzał na Carrie pytająco. Do diabła, nie chciał stracić tej posady. Dawała mu wszystko, czego potrzebował, aby w przyszłości rozpocząć planowaną pracę w telewizji na stanowisku kierownika wiadomości. Zaczynał od zera i od jakiegoś czasu mozolnie zbierał niezbędne doświadczenia. Zwolnienia z pracy nie było w jego planach.

- Postanowiliśmy razem pojechać na ten zjazd. Jednym samochodem ¬wypaliła Carrie.

Jednym samochodem? Skąd u licha przyszło jej to do głowy? Kyle sądził, że się przesłyszał. Czy rzeczywiście proponowała mu właśnie wspólną podróż do Dallas? Po tym koszmarnym lunchu? Wariatka. Albo zdesperowana. Najprawdopodobniej zdesperowana wariatka.

- Doprawdy? - Clyde spojrzał na nich przenikliwie.

- Cóż, to powinno przesądzić - w tę albo we wtę. - Carrie powoli zapalała się do projektu. - To Kyle wpadł na ten pomysł, aja się zgodziłam. Zrobimy wszystko co w naszej mocy, bylebyś tylko dał nam jeszcze jedną szansę. Jeżeli po zjeździe nadal będziesz chciał nas zwolnić, podporządkujemy się bez )iłowa. Teraz prosimy cię tylko o jedno - żebyś pozwolił nam spróbować ostatni raz.

Kyle zauważył, że jego koleżanka siedzi już na samej krawędzi krzesła. Jeszcze chwila, a Wylądowałaby na podłodze.

- Aż tyle dla was znaczy ta praca? - zapytał Clyde.

- Och, tak - gorąco przyświadczyła Carrie.

Kyle doszedł do wniosku, że mogłaby równie dobrze znaleźć pracę w teatrze. Z pewnością miała wyczucie dramatyzmu.

Clyde milczał przez chwilę, po czym uśmiechnął się szeroko. Kyle wiedział już, co go czeka. Setki kilometrów w małym, blaszanym pudełku, z kobietą, której szczerze nie znosił, na siedzeniu obok.

- Chcę, żebyście wzięli sobie parę wolnych dni przed zjazdem - za¬rządził Clyde. - I poznali się trochę lepiej. Dam wam płatny urlop.

- Naprawdę, zrobisz to dla nas? - zapytała Carrie cicho, rzucając jednocześnie Kyle'owi tryumfalny uśmiech.

Przyjemnie było patrzeć, jak promienieje szczęściem. Osobiście jednak Kyle uważał, że cały ten plan jest obłąkany.

Ciekawe, czy się dogadacie, czy znienawidzicie do reszty? - rzucił Clyde.

Kyle znał już odpowiedź na to pytanie. Nim zjazd się skończy, zagryzą się na śmierć.


Rozdział 2

Kyle zaznaczył trasę na mapie (cały czas droga I -35), rozłożył plan na siedzeniu obok i chwilę później zajeżdżał już pod dom Carrie.

Jego zdaniem mogliby przejechać całe te osiemset pięćdziesiąt kilo¬metrów w jeden dzień i jak najszybciej zakończyć tę farsę. Konferencja zaczynała się dopiero w piątek wieczorem, oficjalnym koktajlem, lecz Kyle miał nadzieję, że przybędą na miejsce już w środę wieczorem lub wczesnym rankiem w czwartek. Prawdopodobnie Carrie chętnie na to przystanie; na pewno będzie chciała odwiedzić siostrę, mieszkającą gdzieś pod Dallas. Im mniej czasu będą ze sobą spędzać, tym lepiej dla nich. Szczerze mówiąc wątpił, czy uda im się zachować zdrowie psychiczne w trakcie tej podróży.

Nie wiedział, co myśli o tym wszystkim Carrie, ale przyp4szczał, że ma podobne obawy. Liczył, że konferencja będzie dobrą okazją znalezienia nowej pracy. Nie miał złudzeń co do ich ewentualnego "dogadania się". Sprawa była przegrana od pierwszej chwili.

Zaparkował przed małym domkiem, który Carrie wynajmowała na przedmieściach Kansas City, i odetchnął z ulgą, widząc jej torbę przygotowaną już na werandzie. Przynajmniej była punktualna.

Ledwo zdążył wysiąść ze swojego czarnego bmw, kiedy frontowe drzwi otworzyły się i wyszła Carrie. Tym razem długie do połowy pleców włosy swobodnie opadały jej w lokach na ramiona. Kyle był zaskoczony: nie pamiętał, żeby kiedykolwiek widział ją bez charakterystycznie spiętrzonej piramidy na głowie. Bez niej była jeszcze mniejsza, niż mu się wydawało.

Szybko odwrócił wzrok. Nie chciał za bardzo się jej przyglądać. Miał już wyrobione zdanie na jej temat - była Amazonką, jeśli nie z postury, to z charakteru, i nie chciał widzieć w niej niczego poza źródłem wszystkich jego problemów. Przemyślał już całą tę sytuację i mimo najlepszych chęci czuł, że jego możliwości są ograniczone.

Bez słowa wyciągnął rękę po torbę, którą niechętnie puściła. Włożył ją do bagażnika i otworzył drzwi od strony pasażera. Carrie podziękowała mu uśmiechem, ale miał wrażenie, że wolałaby sama sobie radzić.

Więc tak to miało wyglądać. Świetnie. Po prostu świetnie. Kyle tego właśnie się spodziewał. Postanowiła, ż~ ta podróż, absolutnie beznadziejna, będzie rodzajem powolnej agonii. Kiedy wsiadł z drugiej strony, Car¬rie patrzyła już w mapę. Ujął w dłonie kierownicę i otworzył usta z zamia¬rem poinformowania swojej pasażerki o trasie i planowanych postojach.

- Zanim ruszymy - ode,zwała się Carrie, zanim zdążył cokolwiek po¬wiedzieć - powinniśmy omówić pewne kwestie. - Mówiła sztywno, nie patrząc na niego. - Nie ma powodu, żebyśmy się mieli nawzajem unieszczęśliwiać.

- A ja myślałem, że to nieuniknione.

Siedziała wyprostowana, jakby się wcześniej wykąpała w krochmalu. - Owszem, jeśli się o to postarasz.

- W porządku - powiedział niechętnie. - O co chodzi?

- Po pierwsze, w samochodzie często robi mi się niedobrze, jeśli nie zatrzymuję się regularnie. Poza tym lubię oglądać po drodze widoki, jeśli to możliwe.

Kyle zacisnął palce na kierownicy. To tyle, jeśli chodzi o zaliczenie tych ośmiuset pięćdziesięciu kilometrów w jeden dzień. Wyglądało na to, że Carrie będzie chciała się zatrzymywać przy każdej toalecie.

- Jazdą samochodem z moim ojcem była koszmarem - ciągnęła. - Zatrzymywał się tylko wtedy, kiedy było to już absolutnie konieczne. Zjeżdżaliśmy Wtedy na jakiś parking, a on siedział i wściekał się na wszystkich, którzy zdążyli go wyprzedzić.

Kyle rozpoznał w tym opisie wiele swoich własnych zachowań, ale starczyło mu rozsądku, by nie dzielić się z nią tą informacją. Kiedy siadał za kierownicą dobrego samochodu, budził się w nim duch rywalizacji. Lubił jazdę na długich dystansach i traktował to jak coś w rodzaju sprawdzianu. I bez Carrie wiedział, że to męska sprawa. Ta samochodowa obsesja stano¬wiła istotną część jego osobowości.

- Zatrzymamy się zawsze, kiedy będzie trzeba - powiedział, wciąż jednak zdecydowany sprowadzić postoje do niezbędnego minimum.

- Dziękuję bardzo - Carrie wydała przesadne westchnienie ulgi. Kyle skręcił w stronę wjazdu na autostradą, a Carrie ponownie zagłębiła się w atlasie.

- Cały czas chcesz jechać autostradą?

- Oczywiście. - W końcu nie wybierali się na wycieczkę krajoznawczą. Po co niby mieliby zjeżdżać z głównej drogi? Z pewnością nie było tam nic, co chciałby zwiedzać. Im szybciej dojadą do Dallas, tym lepiej. - To okropnie nudne - mruknęła Carrie głosem rozczarowanej pięciolatki.

Świetnie. A więc mają także zabawiać.

Nie ujechali dwudziestu kilometrów, kiedy zapytał, czy nie chciałaby się zatrzymać. Żartował, oczywiście, ale kiedy zapewniła go, że tak, bardzo chętnie, zacisnął zęby i skręcił w pierwszy zjazd z autostrady.

Od chwili, gdy Carrie wyskoczyła z pomysłem tej nieszczęsnej podróży, wiedział, że będzie to jedna wielka katastrofa.


Carrie bardzo się starała poprawić stosunki z Kyle'em, ale robił wszystko, żeby jej to uniemożliwić. Siedział obok ponury i milczący. Sam zaproponował postój, a teraz był wściekły, bo skorzystała z jego propozycji.

Carrie postanowiła, że podejmie jeszcze jedną, ostatnią próbę dogada¬nia się z nim, ale nie stawiała zbyt wiele na tę kartę. Jej współpracownik jasno dawał do zrozumienia, że nie wierzy w powodzenie tej podróży. Jeśli pierwsze kilkanaście kilometrów miało być wskazówką, to czekała ich sromotna klęska.

W Dallas Carrie miała się spotkać z Tomem Atkinsem, starym kumplem z college'u, z którym była na praktyce. Tom zadzwonił do niej po¬przedniego wieczora, pytając, czy Carrie wybiera się na zjazd, a Carrie, sama nie wiedząc kiedy, wylała przed nim swe żale. Tom zasugerował kil¬ka rozwiązań. Wszystkie opierały się na opuszczeniu przez nią dotychczasowej pracy. Trudno było przyznać się do porażki, ale nie mając wyboru, Carrie obiecała spotkać się z Tomem po przyjeździe do Dallas i rozejrzeć podczas zjazdu za czymś nowym. Zaplanowała już także spotkanie z siostrą.

Z żołądka Carrie wydobyło się przeciągłe burczenie, i Kyle rzucił jej wrogie spojrzenie. Faktycznie, zjadła dość skromne śniadanie, zakładając1 że Kyle od czasu do czasu również będzie musiał coś zjeść.

- Zdaje się, że jesteś głodna.

- Mogę jeszcze poczekać - odparła Carrie. Postanowiła znieść kilka bolesnych skurczów żołądka w imię utrzymania pokoju. Oczywiście wszystko miało swoje granice. Wkrótce Kyle sam dojdzie do wniosku, że lepiej ją karmić, zanim stanie się naprawdę wściekle głodna.

- O ile dobrze pamiętam, przy następnym zjeździe jest stacja benzynowa - rzucił jej kierowca. - Pewnie dostaniemy tam jakieś kanapki na wynos i zjemy je po drodze.

- Nie jadam w samochodzie - poinformowała go Carrie. Utrzymanie pokoju nie jest prostą sprawą. - Mam wrażenie, że jedziemy bez przerwy od wieków. Stańmy gdzieś.

- Staliśmy dopiero co!

- To było bardzo dawno temu!

- Dobrze - powiedział Kyle takim tonem, jakby to jedno słowo wiele go kosztowało.

- Posłuchaj, Kyle. Czeka nas wiele kłopotów, jeśli nie będziesz trzymał swoich męskich popędów na wodzy. Muszę skorzystać z toalety, a z pewnością oboje z przyjemnością rozprostujemy na chwilę nogi.

Już kiedy wsiadała do jego samochodu, był w nie najlepszym nastroju, a ona ani trochę mu go nie poprawiła.

- Dobrze, skoro to takie konieczne, to zatrzymamy się na chwilę. Pięt¬naście minut wystarczy?

- Pół godziny.

Pół godziny? - wykrzyknął Kyle z rozpaczą w głosie, jakby powrót na autostradę piętnaście minut później groził śmiercią lub kalectwem.

- Pół godziny - powtórzyła Carrie twardo.

- Dobrze już, dobrze.

Zjazd pojawił się po pięciu minutach i Kyle skręcił już bez słowa komentarza. Podjechał do dystrybutora i zaczął tankować, a Carrie poszła do sklepu. Okazało się, że mają tu kanapki w twardych plastykowych opakowaniach, pokrojone tak, żeby można było dojrzeć ich zawartość. Carrie otworzyła lodówkę i szybko zorientowała się, że wybór jest raczej skromny. Wybrała wołowinę dla Kyle'a i pierś z indyka dla siebie, po czym dorzuciła do tego dwie puszki wody mineralnej i dużą paczkę chipsów.

Zapłaciła i wychodziła właśnie ze sklepu, kiedy Kyle zakończył tankowanie i zaparkował samochód pod budynkiem stacji, w pobliżu toalet. Najwyraźniej postanowił, że właśnie tam zjedzą swój szybki posiłek, stojąc obok samochodu.

Carrie nie protestowała; była już trochę zmęczona siedzeniem. Oczywiście nie sądziła, że jej ugodowa postawa w czymkolwiek pomoże. Kyle był wyjątkowo uparty. Skończył pierwszy i zaczął niecierpliwie bębnić palcami po dachu samochodu, podczas gdy ona niespiesznie jadła swoją kanapkę, nie reagując na jego ponaglenia.

Zauważyła, że patrzy na autostradę, i omal nie wycelowała w niego oskarżycielskiego palca. Od początku miała rację - Kyle Harris jest dokładnie taki sam, jak jej ojciec.

- O co chodzi? - zapytał.

- Gapisz się na samochody - powiedziała, jakby to dowodziło absolutnie wszystkiego. - I już myślisz o wszystkich tych, które nas wyprzedziły.

Uczciwość nie pozwoliła mu zaprzeczyć. Zachęcona jego milczeniem, Carrie wyjęła mapę i rozłożyła ją na klapie bagażnika.

-Myślę, że mógłbyś rozważyć jazdę inną drogą - powiedziała, nie patrząc na niego i wstrzymała oddech.

- Chyba już to omówiliśmy. .

- Ale to nam zaoszczędzi około dwudziestu pięciu kilometrów. Popatrz - wskazała na dwupasmową drogę, chcąc przekonać go do swojego planu. Może rzeczywiście uwierzy, że przeoczył ten skrót. Gdyby jej się udało, wkrótce zjechaliby z autostrady, która śmiertelnie ją nudziła. Tamta droga na pewno była ciekawsza niż to szare pasmo, ciągnące się bez końca kilometr za kilometrem. Carrie przepadała za jazdą bocznymi drogami. Przynajmniej każda była inna i miała swój charakter.

Kyle uważnie studiował mapę. Podejrzewał, że coś pokręciła, ale miał wszystko przed nosem czarno na białym.

- Rzeczywiście moglibyśmy pojechać tą drogą - przyznał bez entuzjazmu, jakby właśnie zdobył się dla niej na nie lada poświęcenie i oczekiwał, że doceni to.

- Daj spokój, Kyle - uśmiechnęła się wspaniałomyślnie.- Wiem, że wolałbyś nigdy nie znaleźć się w tej sytuacji, to jasne. Za późno – jesteśmy tu razem, skazani na siebie, więc postarajmy się jakoś dogadać. Myślę, że może być całkiem fajnie.

- Ty też pewnie wolałabyś inaczej spędzić ten czas - mruknął Kyle z ledwie słyszalną nutą wdzięczności w głosie.

Carrie wstrzymała oddech i wyciągnęła do niego rękę.

- Zgoda?

W pierwszej chwili Kyle spojrzał na jej dłoń jak na elektrycznego węgorza, gotowego zaraz razić go prądem, w końcu jednak uścisnął ją, choć krótko i bez entuzjazmu. Carrie zresztą nie spodziewała się, że będzie inaczej. Wiedziała, że zaklinacz węży wzbudziłby w nim więcej zaufania.

- Zgoda - powiedział bez przekonania.

Carrie obdarzyła go promiennym uśmiechem, żeby pokazać, jak bardzo jest z niego dumna. Nie będzie tak źle. Te dni będą ich łabędzim śpiewem. Jeśli się postarają, na pewno im się uda. Ale trzymanie języka za zębami dłużej niż kilka dni byłoby ponad jej siły.

Pierwsza godzina po zjeździe z autostrady minęła spokojnie, chociaż Kyle trochę ją przestraszył, włączając urządzenie antyradarowe, które ni stąd, ni zowąd wydawało przenikliwe piski.

- Nie mam ochoty dać się złapać - wyjaśnił.

Carrie zaczęła go wypytywać o policyjne pułapki na drogach. Kiedy już udało jej się wciągnąć go w rozmowę, szło im całkiem nieźle. Nie było w tym zresztą nic dziwnego. Mężczyźni byli na ogół bardzo do siebie po¬dobni, jak już zdążyła się zorientować. Potrafili rozmawiać godzinami, pod warunkiem że tematem były ich samochody. Albo oni sami.

Samochód zdawał się płynąć wśród falujących łanów zboża, rozciągających się po obu stronach drogi aż po linię horyzontu, gdzie dotykały jasnego błękitu nieba. Widok wart był wysiłku, jaki włożyła w przekonanie Kyle'a do zmiany trasy.

- Jest naprawdę miło - powiedziała, zauważając jednocześnie, że jadą z prędkością znacznie przekraczającą dopuszczalną.

- Tak - odparł, rzucając jej prawie przyjacielski uśmiech. - A najważniejsze, że nie ma tu tylu miejsc, w których moźna by się zatrzymywać. Obawiam się, że jeśli będziesz potrzebować toalety, pozostanie ci wejść w zboże.

Carrie wyciągnęła przed siebie nogi i założyła ręce za głowę, rozkoszując się jazdą i faktem, że tak dobrze im idzie.

Jak się okazało, zbyt dobrze. A w każdym razie zbyt dobrze, żeby miało trwać dłużej.

Kiedy się tego najmniej spodziewała, samochód podskoczył gwałtownie. Gdyby nie pas, Carrie wylądowałaby na przedniej szybie. W tej samej chwili BMW zaczęło wydawać głośny denerwujący dźwięk.

- Co to było? - wykrzyknęła.

_ Uderzyłem w coś - wyjaśnił Kyle, zwalniając i zatrzymując się na poboczu.

Carrie wysiadła. Kyle również wyskoczył z samochodu i obszedł go ze

zmarszczonymi brwiami. Poklepał składany dach, jakby pocieszał chore dziecko.

_ Czy to twój tłumik? - Carrie wskazała na drogę. Tak naprawdę nie bardzo znała się na mechanice, ale ponieważ niedawno zmieniła samo¬chód, mniej więcej wiedziała, gdzie co jest.

Kyle odwrócił się i spojrzał w kierunku, który wskazywała.

- Razem z rurą wydechową. .

- Co się stało?

_ Na drodze coś leżało - odparł spokojnie. - I najwyraźniej wjechaliśmy na to.

"Coś" okazało się kamieniem wielkości melona - na tyle małego, żeby

zmieścić się pod samochodem, i na tyle dużego, żeby wyrządzić sporo szkód. Urwał tłumik i rurę wydechową, i musiał też zrobić dziurę w zbiorniku paliwa, bo benzyna wyciekała na drogę•

Sprawy przyjęły jak naj gorszy obrót. Było oczywiste, że ten mały wypadek nie zdarzyłby się na autostradzie.

_ Jesteś zły? - zapytała Carrie, odsuwając się trochę, na wypadek, gdy¬by zechciał wyładować frustrację na niej. Zaraz jednak przypomniała sobie, z kim ma do czynienia. Kyle Harris był zbyt dystyngowany, by dawać upust irytacji w sposób właściwy większości ludzi.

_ Czemu miałbym być zły? - spytał, umacniając Carrie w jej podejrzeniach.

- Tak mi przykro, Kyle.

- To nie, twoja wina - zapewnił ją gładko.

Położył urwane części samochodowe i kamień na poboczu, po czym stanął na środku drogi z, założonymi rękami, wpatrując się w dal. Carrie nie pamiętała, kiedy ostatnio mijali jakiś samochód czy gospodarstwo. Jak okiem sięgnąć, rozciągały się wokół łany żyta.

Słońce prażyło niemiłosiernie.

_ Nie wygląda to obiecująco - Kyle otarł pot z czoła.

_ Zaraz na pewno ktoś się pojawi - Carrie zmusiła się do optymizmu.

Rzuciła okiem na zegarek, modląc się, żeby stali przynajmniej na trasie szkolnych przejazdów. Wiele by dała za widok jaskrawożółtego autobusu, wyłaniającego się zza zakrętu.

_ Owszem, ktoś się pojawi - zgodził się Kyle. - Ale nie tak zaraz. Może w przyszłym tygodniu. Jeśli będziemy mieć szczęście.

Oparł się o samochód, a potem powolutku osunął na ziemię• Siedział tak, patrząc ponuro w przestrzeń i milcząc, jakby medytował. Prawdopodobnie żałował, że kiedykolwiek ją spotkał. Tak przynajmniej wydawało się Came.

Nie mogła nie podziwiać jego spokoju. Usiadła przy nim na trawie i objęła ramionami kolana, opierając na nich czoło ..

- Okropnie się czuję - wyznała, gotowa wziąć na siebie pełną odpowiedzialność za ten żałosny wypadek. Gdyby się tak nie upierała przy tym skrócie, nigdy by do tego nie doszło.

- To nie twoja wina - powtórzył Kyle.

- Ale to ja ....

- Powiedziałem, że to nie twoja wina!

- Nie musisz na mnie krzyczeć - odwarknęła z urazą.

I wtedy zorientowała się, co się stało. Kyle tracił cierpliwość. Pozbawiony nerwów Kyle Harris. Ten sam Kyle Harris, który prawie nigdy nie podnosił głosu. Carrie wpadła w euforię.

- No, dalej - zawołała podekscytowana, zrywając się na nogi. Zacisnęła dłoń w pięść i zamachnęła się na niewidzialnego przeciwnika. - Ulżyj sobie, Kyle. Masz święte prawo, żeby być wściekłym. No, wrzeszcz!

Odrzuciła głowę do tyłu i sama wrzasnęła donośnie, w nadziei, że pomoże mu to pozbyć się zahamowań.

Kyle patrzył na nią osłupiały, jakby postradała zmysły.

- Co ci jest? Za długo siedziałaś na słońcu?

- Nie - Carrie z powrotem przysiadła na poboczu. Kyle najwyraźniej nie miał zamiaru jej naśladować. - Przez chwilę wydawało mi się, że masz jakieś ludzkie cechy. Myliłam się.

- Sądzisz, że jestem nieludzki, bonie dostaję spazmów z wściekłości? Przywykłem uważać się za osobę dojrzałą.

- Więc nigdy się nie wściekasz?

- Oczywiście, że się wściekam.

- A jak to wyrażasz? Każdy jakoś to wyraża, w ten czy inny sposób. ¬Nie wyglądał na faceta, który kopie wtedy swojego psa. Był miły dla star¬szych pań i dobry dla dzieci, widziała to nieraz. W przeładowanym programie wystąpień publicznych był zawsze cudowny. Oczywiście nie dla niej.

- Idę pobiegać - powiedział spokojnie. - Wiem, że wolałabyś usłyszeć coś bardziej dramatycznego - na przykład, że idę do McDonald'sa albo na pocztę i wybijam tam wszystkich co do nogi z karabinu maszynowego. Ale ja wolę dawać upust emocjom w bardziej cywilizowany sposób.

A więc to było źródło wzajemnej niechęci, pomyślała Carrie. Prawdopo¬dobnie najdzikszym, najbardziej nieobliczalnym czynem, jaki kiedykolwiek popełnił Kyle, było zerwanie z poduszki metki z napisem ,,Nie usuwać". Szczerze wątpiła, czy jako dziecko robił to, co cała reszta - wagarował, jadł klej itd. Za to z pewnością był najlepszym członkiem grup dyskusyjnych, jakiego wydała jego szkoła.

- Jak sądzisz, kiedy ktoś się tu pojawi? - zapytała po kilku długich ,inutach. Cisza wydała jej się nieznośna.

- Wiem tyle co ty. - W jego głosie coś zgrzytnęło, co, zdaniem Carrie, oznaczało u niego ekstremum irytacji.

Po kolejnych pięciu minutach Kyle wstał, sięgnął w głąb samochodu i wyciągnął mapę. Rozłożył ją.

- Wydaje mi się, że jesteśmy tutaj - wskazał jakiś bliżej nieokreślony punkt na mapie. - A tu jest jakieś miasto - przesunął palec trzy centymetry wzdłuż drogi. - Mniej więcej piętnaście kilometrów.

- Co najmniej dwadzieścia.

- Dobrze, więc dwadzieścia - zgodził się z anielską cierpliwością. - Pobiegnę tam, a ty poczekasz tutaj.

- Ja tu nie zostanę. - To akurat trzeba było wyjaśnić jak najszybciej. Chyba nie znał jej tak dobrze, jak sądziła.

- Carrie, nie, mamy wyboru.

- Nie będę siedzieć tu w tym upale, podczas gdy ty zrobisz sobie miły spacerek do miasteczka.

Tak się złożyło, że tego popołudnia temperatura powietrza w słońcu osiągnęła około dwudziestu pięciu stopni, nie groziło jej więc żadne nagłe niebezpieczeństwo. Przynajmniej fizyczne. Nad psychicznym można by się zastanowić.

- Bez ciebie odbędę ten spacerek dwa razy szybciej - Kyle był nieprzejednany.

- Możliwe, ale ... nie wiem, czemu tak mi na tym zależy, ale nie chcę zostać tu, na tej pustej drodze, całkiem sama.

- To tylko godzina, najwyżej dwie.

Carrie była przekonana, że uważa ją za nieznośny kamień u nogi, i tym luzem trudno jej było się z nim nie zgodzić.

- Masz rację, jestem głupia. To jedyne logiczne rozwiązanie. Idź, a ja tu zaczekam - zadecydowała odważnie.

Kyle przez chwilę przyglądał jej się zdezorientowany, jakby nie był pewny, czy go słuch nie myli. Potem, najwyraźniej bojąc się, żeby nie zmieniła zdania, szybko otworzył swój neseser i wyjął z niego adidasy. Zmienił obuwie, po czym kilka razy okrążył truchtem samochód, żeby się rozgrzać. tak w każdym razie powiedział, kiedy Carrie zapytała go, co robi.

- Na pewno? - przyjrzał się jej uważnie.

- Oczywiście - Carrie uśmiechnęła się uspokajająco. Wolała już zostać tu sama, wydana na pastwę promieni słonecznych, niż przyznać, ja¬kim jest tchórzem. Mało prawdopodobne, że spotka się seryjnego zabójcę na odludnej wiejskiej drodze. Carrie wiedziała to z programu telewizyjne¬go "Niewyjaśnione tajemnice", który nałogowo oglądała. Był to jej ulubiony program kryminalny. Carrie widziała wszystkie odcinki i wierzyła, że pewnego dnia też uda jej się rozwiązać jakąś mroczną zagadkę•

Przebiegła parę metrów razem z Kyle'em, ale szybko się zmęczyła.

- Uważaj na siebie - pomachała mu. _

Kyle zawrócił i spojrzał na nią uważnie. Po chwili odwrócił się, przy¬spieszył i ruszył przed siebie. Patrząc, jak się oddala, Carrie pomyślała, że przypomina gazelę, tak płynne i pełne wdzięku były jego ruchy. W ciągu zaledwie kilku minut zniknął za zakrętem.

Carrie została tam, gdzie stała, z dłonią przyciśniętą do ust, jakby próbowała opanować jakieś nienazwane uczucie. Nie żeby specjalnie się o niego bała - wyjąwszy obawę, że jest niezdolny do wyrażania uczuć, rzecz jasna. Była pewna, że Kyle potrafi o siebie zadbać. Nie bała się też w zasadzie o siebie, tylko czuła się troszeczkę rozchwiana emocjonalnie.

A właściwie - bardzo rozchwiana. Nie pamiętała, kiedy ostatnio była tak bliska łez. Z jakiego powodu? Carrie nie miała pojęcia.

Wróciła do samochodu i usiadła w jego cieniu. Nie zdążyła jeszcze spojrzeć na zegarek, kiedy kątem oka dostrzegła jakiś ruch. Podniosła wzrok i zobaczyła wyłaniającego się zza zakrętu Kyle'a. Wracał.

Carrie poderwała się na równe nogi, oczekując wyjaśnień.

- Nie mogę - mruknął. Pochylił się i oparł dłonie na kolanach, ciężko dysząc.

- Nie dasz rady? Za daleko?

- Skąd - zaprzeczył urażony. - Nie mogę cię tu zostawić.

- Dlaczego? - Sądziła, że udało jej się go przekonać.

- Twoje oczy - mruknął takim tonem, jakby był zły sam na siebie.

Chociaż właściwie jeszcze bardziej był zły na nią, ale nigdy by się do tego nie przyznał.

To nie miało żadnego sensu.

- Patrzyłaś na mnie tymi swoimi brązowymi oczami, jak szczeniak spaniela. Wydało mi się, że zostawiam cię tu samą na pastwę losu. Razem w tym siedzimy. Jeśli jesteś w stanie pokonać te dwadzieścia kilometrów, to pójdziemy razem.

- Nie dam rady biegiem tak daleko. - Szczerze mówiąc, bez środków dopingujących nie dobiegłaby nawet do następnego zakrętu.

- Więc pójdziemy - zgodził się Kyle uprzejmie.

Ktoś inny na jego miejscu mógłby skorzystać z okazji i wygłosić kilka uwag na temat jej braku kondycji, ale nie on. Chyba jednak posiadał nieco więcej cech pozytywnych, niż mogło się wydawać na pierwszy rzut oka.

- Mogłabyś zmienić buty - zasugerował, patrząc na jej sandałki.

- Och. - O ile pamiętała, wszystkie inne pary, które ze sobą wzięła, miały wysokie obcasy.

Szybko przekopała torbę i już miała ją zamknąć, kiedy usłyszała od¬głos silnika, najwyraźniej bardzo starego i zdezelowanego. Chwilę później na drodze pojawiła się niebieska, zniszczona furgonetka.

- Kyle - wrzasnęła, na wypadek gdyby nie zauważył - ktoś jedzie! Farmer, w drelichowym kombinezonie i słomkowym kapeluszu, zjechał na pobocze.

- Jakieś kłopoty? - zapytał, wystawiwszy głowę przez okienko, po czym wyskoczył z kabiny. - Billy Bob - zdecydowanym ruchem wyciągnął dłoń do Kyle'a. Ten przedstawił siebie i Carrie i wyjaśnił pokrótce, co się stało. Carrie wtrąciła parę słów, biorąc na siebie winę za powstałą sytuację.

- Może mógłby nas pan podrzucić do miasta? - zapytał Kyle. - Oczy¬wiście Z, największą chęcią odwdzięczymy się palm za fatygę•

Farmer potarł palcami brodę, jakby ich położenie wymagało poważne¬go zastanowienia.

- Żadna fatyga i nie trza się odwdzięczać. Ludzie se tu chętnie nawzajem pomagają i są z tego dumne. - Otworzył przed Carrie przerdzewiałe drzwi furgonetki. - Wskakuj ta, aja wezmę wasz bagaż.

Szybko i zręcznie załadował ich torby na pakę. Carrie zauważyła w je¬go ruchach pośpiech, który dotąd uszedł jej uwagi. Billy Bob wskoczył do samochodu i zapuścił silnik.

- Wprost trudno mi wyrazić, jak się cieszymy, że akurat pan tędy przejeżdżał - szczebiotała Carrie, ściśnięta jak naleśnik między dwoma mężczyznami. Była tak uszczęśliwiona niespodziewanym ratunkiem, że ledwo mogła się powstrzymać od rzucenia się farmerowi na szyję i wyciśnięcia pocałunku na jego ogorzałym od słońca policzku.

Tylko że on nie był ani trochę ogorzały. Carrie doszła do wniosku, że ich zbawca musiał przejść jakąś długą chorobę, bo wyglądał, jakby od lat nie widział słońca. Był blady jak noworodek.

Kyle zaczął rozmowę o sporcie. Carrie była zadowolona, że znaleźli wspólny temat, ale nie uszło jej uwagi, że Billy Bob co chwilę spoglądał we wsteczne lusterko, zupełnie jakby czekał, że ktoś się za nimi pojawi.

Teraz, kiedy miała dość czasu, żeby mu się dokładnie przyjrzeć, zdała sobie sprawę, iż kiedyś już widziała tego człowieka.

- Mieszka pan tutaj? - zapytała, kiedy na chwilę zamilkli.

- No. Mamy z małżonką farmę po drugiej stronie Wheatland.

- Pewnie ma pan dzieci?

- Sie rozumie. Pięcioro - odparł z dumą.

Jego ręce! To właśnie to jej nie pasowało od samego początku. Były delikatne i gładkie, o czystych, równo przyciętych paznokciach.

Mężczyźni znów podjęli pogawędkę. Nie mieli najmniej szych problemów ze znajdowaniem coraz to nowych tematów do dyskusji.

Przez jedną straszną chwilę Carrie miała wrażenie, że zaraz zwymiotuje. W jej rozgorączkowanej głowie wszystko zaczynało się układać w logiczną całość.

To nie jest żaden farmer.

Jego bladość świadczyła, że ten człowiek nie spędził ani jednego dnia w swoim życiu na pracy pod gołym niebem.

Jeden kawałek układanki jak ulał pasował do drugiego. Carrie nie podobał się też fakt, że ich kierowca bezustannie zerkał we wsteczne lusterko. Teraz była już pewna, że gdzieś go wcześniej widziała. Jego profil wydawał się znajomy. Carrie była przekonana, że już widziała tę twarz i usilnie starała się sobie przypomnieć, gdzie.

I nagle błysk. Przypomniała sobie.

Widziała już tego człowieka. I to całkiem niedawno, jeśli jej pamięć nie zawodziła. Pokazywali go w "Niewyjaśnionych tajemnicach".


Rozdział 3

_ Kyle - głos Carrie przypominał bardziej skrzek ropuchy, niż jakikolwiek dźwięk wydawany przez ludzkie istoty.

Jej współpracownik spojrzał na nią roztargniony, a ponieważ nie była w stanie wydusić z siebie ani słowa więcej, powrócił do przerwanej rozmowy.

Carrie doszła do wniosku, że Billy Bob jest zbrodniarzem. Musi być, w przeciwnym wypadku nie pokazywaliby go w "Niewyjaśnionych tajemnicach". A Kyle nawet nie podejrzewa, na jakie niebezpieczeństwo są te¬raz narażeni.

Nie mając innego wyboru, Carrie wpakowała mu łokieć pod żebro.

Zupełnie straciła głos. Oddychała głęboko, próbując się,uspokoić i móc znowu mówić normalnie, choć właściwie nie miała pojęcia co powiedzieć. Oznajmienie, że widziała pana Boba w "Niewyjaśnionych tajemnicach", mogło równać się gwałtownej śmierci ich obojga. W końcu złapała Kyle'a za rękę i z całej siły uszczypnęła go w ramię.

- Jezu - wykrztusił, podskakując.

Niestety, Carrie nie była w stanie zwolnić uścisku zesztywniałych ze zdenerwowania palców.

- O co chodzi? - zapytał w końcu. Carrie, wpatrzona w niego, modli¬ła się, żeby odczytał nieme przesłanie w jej oczach. Jeśli ma trochę rozumu, domyśli się, że coś tu jest bardzo nie w porządku.

Pół minuty później stwierdziła, że Kyle niczego się nie domyśla. - Blada jesteś - powiedział. - Niedobrze ci?

Carrie zaczęła kiwać głową tak gwałtownie, jakby dostała ataku konwulsji. Na ramionach wystąpiła jej gęsia skórka, która jednak nie miała nic wspólnego z temperaturą powietrza w samochodzie.

- Chcesz coś powiedzieć? - zachęcił ją Kyle.

Carrie znowu dziko pokiwała głową.

- Coś nie tak?

Cóż za genialny człowiek. Carrie jeszcze raz kiwnęła głową, tym razem z taką siłą, że prawie uderzyła brodą o klatkę piersiową.

- No to mów - rzucił Kyle niecierpliwie.

- Właśnie - przyszedł mu w sukurs Bob. - Co jest?

- To nie jest żaden farmer - rzuciła w końcu bez tchu. - To zbiegły skazaniec.

- Och, daj spokój, Carrie - Kyle zaśmiał się, zakłopotany. - To śmieszne.

- To nie jest takie śmieszne - gwarowy akcent zniknął szybciej niż deser czekoladowy na przedszkolnym balu. - Jak się domyśliłaś? - wy¬szczerzył zęby w uśmiechu, jakby w uznaniu dla jej zdolności detektywi7 stycznych. - Cholera, myślałem, że dobrze odegrałem rolę farmera.

- To znaczy, że nie jest pan farmerem? - zapytał Kyle nieswoim głosem.

- Przykro mi, ale nie. Obiecuję, że to nie potrwa długo - trzymając jedną ręką kierownicę, Billy Bob sięgnął drugą do schowka i wyciągnął mały rewolwer. Zamachał nim w powietrzu, żeby mogli go dobrze zobaczyć, po czym wycelował lufę w ich kierunku.

Carrie, z trudem łapiąc oddech, automatycznie wyrzuciła obie ręce w górę.

- No, jak na to wpadłaś? - Billy Bob czekał na odpowiedź.

- Nie jesteś opalony i masz czyste paznokcie.

- Cholera, masz rację. - Spojrzał w lusterko i dorzucił: - Cholera do kwadratu. Zdaje się, że gliny depczą mi po piętach. Myślałem, że zostali bardziej w tyle.

Słysząc to, Carrie poweselała odrobinę, ale szybko uświadomiła sobie, że Billy Bob może ich wykorzystać jako zakładników.

Zbliżali się do przedmieść Wheatland, wpatrzeni w błękitno-czerwone , światła wozu policyjnego błyskające w lusterku. Carrie odwróciła się, żeby zobaczyć, ile ich jeszcze dzieli od przedstawicieli prawa, ale trudno było to ocenić. Syreny wyły tak głośno, jakby policja była tuż za nimi, lecz światła migały daleko z tyłu. Carrie spróbowałaby jakoś zatrzymać Billy' ego Boba, gdyby nie była tak przerażona. Lufa rewolweru skierowana w ich stronę skłaniała jednak do posłuszeństwa.

Carrie przyglądała się okolicy. W oddali, po lewej stronie miasta wznosiła się potężna wieża ciśnień, a po prawej kilka silosów. Zbliżali się do nich w szybkim tempie.

Wtem furgonetka wydała przenikliwy pisk: Billy Bob niespodziewanie skręcił w stronę torów kolejowych. Carrie rzuciło na twarde ramię kie¬rowcy, zaś na nią wpadł całym ciężarem Kyle. Furgonetka podrygiwała, jadąc wzdłuż torów; Carrie czuła się jak ziarnko kukurydzy skaczące w gorącym oleju. Odchodziła już pomału od zmysłów, 'kiedy Billy Bob postanowił zatrzymać samochód.

- Wysiadać - rozkazał, hamując raptownie, a jego pasażerowie omal nie wpadli na przednią szybę. - No, już, już, już. Ruszać się! - rozwlekły farmerski akcent zastąpił teraz wojskowy ton, który siałby postrach w szeregach poborowych.

Carrie i Kyle szamotali się przez chwilę, aż w końcu Kyle wypadł na zewnątrz, a Carrie, gwałtownie wypchnięta, wyleciała tuż za nim. Gdyby jej nie złapał, prawdopodobnie uderzyłaby głową w beton.

Billy Bob nie tracił czasu na sprawdzanie, czy nic się im nie stało.

Z wciąż otwartymi drzwiami od strony pasażera, furgonetka ruszyła w kie¬runku ulicy na tyłach torów i po chwili skręciła w nią, dwoma kołami nie¬mal zawisając w powietrzu.

- On ma nasze bagaże - wykrzyknęła Carrie, rzucając się w pogoń za samochodem. Sama nie miała pojęcia, skąd wzięła siły, by zrobić coś tak głupiego. Nie sądziła, że może go złapać, i nie wiedziałaby co zrobić, gdy¬by przez przypadek się jej to udało.

- Daj spokój, Carrie - Kyle złapał ją wpół. - To nie ma znaczenia.

- On zabrał nasze ubrania.

- Ale zostawił nas przy życiu - Kyle ustawił wszystko we właściwej perspektywie.

Carrie zdała sobie nagle sprawę, że Kyle ciągle ją obejmuje. Był taki rosły i silny. Carrie także go objęła, a on ściskał ją mocno, jakby zawsze marzył tylko o tym, żeby trzymać ją w ramionach. Carrie wiedziała, że to niezupełnie prawda, ale nic jej to nie obchodziło. W tej chwili potrzebo¬wali siebie nawzajem. Dawne waśnie nic nie znaczyły. Uraza znikła, zmieciona przez przeznaczenie w osobie uciekającego przestępcy.

Kyle odsunął jej włosy ze skroni i spojrzał na nią uważnie, chcąc sprawdzić, czy nie jest ranna. Prawdopodobnie chciał się też upewnić, że obejmująca go czule kobieta to ta sama Carrie Jamison, która od miesięcy grała mu na nerwach. Żadne z nich się nie odezwało. Stali tak: w milczeniu, drżący - dwoje ludzi, którym udało się wyjść cało z opresji.

Sielanka nie trwała jednak długo. W ciągu minuty zostali otoczeni przez samochody policyjne. Policjanci z rozmachem otwierali drzwi, wyskakiwali i kucali za nimi, kierując lufy pistoletów w stronę Carrie i Kyle'a.

- Pojechał w tamtą stronę - krzyknęła Carrie, wskazując kierunek, w którym zniknęła furgonetka Billy'ego Boba. Nikogo jednak specjalnie to nie zainteresowało. W każdym razie nikt za nim nie ruszył, chociaż Car¬rie była pewna, że jeden czy dwa samochody ciągle go goniły.

- Nie Jesteśmy uzbrojeni - oznajmił Kyle autorytatywnie. .

Policja ciągle trzymała ich na muszce. Tylko zastępcy szeryfa wstali i polecili im oprzeć się o policyjny wóz, li także rozstawić nogi.

Nie jesteśmy przestępcami - rzuciła Carrie, starając się opanować wzburzenie. Traktowano ich, jakby zrobili coś złego.

- Są czyści - oznajmił pierwszy oficer.

- Dobra - zwolnił ich drugi.

- Kim jest ten człowiek, którego szukacie? - spytał Kyle, odwracając się do nich. Ale zanim zdążyli odpowiedzieć, z nieoznakowanego samo¬chodu wysiadło dwóch mężczyzn' w cywilnych ubraniach. Starszy z nich podszedł pierwszy i machnął im przed oczami odznaką.

- Sam Richards - przedstawił się. - A to jest agent Bates.

Jeden rzut oka wystarczył, by Carrie zauważyła, że jego odznaka identyfikacyjna była niepodobna do żadnej z tych, jakie dotąd widziała. Sam Richards był członkiem tajnych służb, chociaż wyglądał raczej jak sympa¬tyczny prezenter prognozy pogody jakiejś lokalnej telewizji, niż jak agent rządowy.

- Billy Bob musiał grozić prezydentowi - mruknęła rozczarowana.

Była pewna, że widziała go w telewizji, ale nie przypominała sobie ani jednej części "Niewyjaśnionych tajemnic", w której pokazywano by w związku z zabójstwem kogoś podobnego do niego.

Richards wymienił spojrzenia z innym policjantem. Jego jasnoniebieskie oczy patrzyły w sposób, który Carrie nazywała spojrzeniem rejestrującym. Jej siostra Cathie nazywała je spojrzeniem sypialnianym, ale Carrie była znacznie bardziej konserwatywna od młodszej panny Jamison.

- Chcielibyśmy z wami porozmawiać - oznajmił Richards.

- Oczywiście - zgodził się Kyle.

- A po co? - Carrie miała już dość tego wszystkiego. Uśmiech pana

Spojrzenie Rejestrujące nie wystarczał, aby zapomniała, w jaki sposób byli dotąd traktowani.

- Pojedziemy teraz do biura szeryfa - powiedział Richards. - Collins nie będzie miał hic przeciwko temu.

Agent wyraźnie postanowił zignorować słaby protest Carrie. Zauważyła też, że nie raczył odpowiedzieć na jej pytanie. Zanim zdołała ponownie otworzyć usta, została 'wepchnięta do samochodu, który powoli ruszył ulicami Wheatland.

Wyglądało na to, że miasto nie widziało podobnego poruszenia od ubiegłorocznej parady z okazji Dnia 4 Lipca. Zaintrygowani mieszkańcy przy¬stawali na chodnikach. Matki zakrywały twarze dzieciom, a męzczyzni patrzyli na nich podejrzliwie spod oka. Młodzież była odważniejsza: kil¬koro nastolatków, opartych o słupy ulicznych lamp, przyglądało się otwarcie, jak cztery samochody zajeżdżały na parking przed biurem szeryfa.

Sam Richards otworzył drzwi przed Carrie i wszedł za nią. Było to jak kadr z jednego ze starych show Andy' ego Griffitha. Z całą pewnością oglądała za dużo powtórek.

Areszt składał się z czterech sąsiadujących ze sobą cel. Po przeciwnej stronie stało wielkie biurko szeryfa. Wyglądało na to, że w interesie pano¬wał zastój - cele świeciły pustkami.

Przed biurkiem szeryfa Collinsa stała drewniana balustrada, sięgająca dorosłemu mężczyźnie mniej więcej do pasa. Poza tym w pomieszczeniu znajdował się jeszcze tylko stół i kilka krzeseł.

Po wejściu do biura cała trójka usiadła przy stole, a Carrie i Kyle zaczęli na przemian opowiadać, historię ich spotkania z Billym Bobem.

Szeryf Collins wrócił sam, wziął agenta tajnych służb na bok i zaczął coś do niego mówić tak cicho/jakby się bał, że Kyle i Carrie mogliby go podsłuchać. Z ich przyciszonej wymiany zdań Carrie domyśliła się, że Billy Bob kolejny raz wymknął się z rąk wymiaru sprawiedliwości.

- To przeze mnie zjechaliśmy z autostrady - wyjaśniła Carrie, kiedy wrócili do stołu. - Myślałam, że w ten sposób zaoszczędzimy sobie parę kilometrów i zobaczymy jakieś ładne widoki.

- Nie ma tu nic poza polami - wtrącił szeryf Collins, patrząc na nią z niedowierzaniem, jakby jej wyjaśnienie było mało prawdopodobne.

- Ale to ładne pola - Carrie wytrzymała jego spojrzenie. - A boczne drogi są znacznie ciekawsze niż autostrady.

- I na tej drodze wjechaliśmy na kamień - wtrącił Kyle. - Uderzył w podwozie i oderwał tłumik i rurę wydechową.

- Kyle chciał pobiec do miasta, ale w końcu zrezygnował.

- Dlaczego? - szeryf Collins patrzył na nich tak, jakby wolał najpierw

zamknąć ich w więzieniu, a dopiero potem zacząć zadawać pytania. - Nie pobiegłem, bo ...

- Pobiegłeś - sprostowała Carrie - a potem wróciłeś, pamiętasz?

Czuła, że lepiej od początku ściśle trzymać się prawdy. Brak dokładności może spowodować poważne kłopoty. Jessica Fletcher w serialu ,,Morderstwo na papierze" rozwiązywała całe zagadki na podstawie kilku na pozór nieistotnych szczegółów.

- Dlaczego pan wrócił? - Richards 'uśmiechnął się zachęcająco, jakby byli starymi znajomymi.

Carrie nie dała się na to nabrać, ale nie była pewna co do Kyle'a.

- Nie było go najwyżej dziesięć minut.

- Ale dlaczego wrócił? - W pokoju zaległa nagle grobowa cisza, jakby wszyscy oczekiwali jakiegoś przełomowego wyznania. Carrie ciągle zachodziła w głowę, o co takiego jest oskarżony Billy Bob.

- Carrie bała się zostać sama - wyjaśnił K yle. Carrie od dłuższej chwili nie spojrzała na niego ani razu i obawiała się, że nie jest zachwycony wywlekaniem przez nią wszystkich szczegółów tej historii.

- Zdecydował, że będzie lepiej, jeśli pójdziemy do miasta oboje - dodała. ¬Ale zanim zdążyliśmy wyruszyć, pojawił się Billy Bob i zgodził się nas podwieżć. - Naprawdę nazywa się Max Sanders.

- Max Sanders - powtórzyła Carrie powoli, jakby smakując dźwięk tego nazwiska. Nie brzmiało znajomo.

- Co on takiego zrobił? - zapytał Kyle.

- To nie jest w tej chwili najważniejsze.

- Jest, jeśli macie zamiar nas tu zatrzymać - odparł spokojnie Kyle, śmiało patrząc na agenta tajnych służb.

- Właśnie - Carrie natychmiast przyłączyła się do Kyle'a. - Jesteśmy niewinnymi obywatelami tego kraju. Znamy swoje prawa. Myślę, że po¬winniśmy skontaktować się z prawnikiem, jak sądzisz, Kyle?

- Widzę, że macie dużo doświadczenia, jeśli chodzi o prawo. - Ri¬chards odwrócił krzesło oparciem do przodu i usiadł na nim okrakiem.

- Owszem, trochę - .odparła Carrie buntowniczo, usiłując sobie jednocześnie przypomnieć ostatni odcinek "Prawników z Miasta Aniołów", jaki widziała. - Przeprowadziłam kiedyś wywiad z oficerem policji. Sprzedawał bilety na doroczny bal dobroczynny.

- Pracujemy dla radia KUTE w Kansas - wyjaśnił Kyle. - Proszę sprawdzić nasze dokumenty, a przekona się pan, że mówimy prawdę.

Za co Max Sanders jest poszukiwany? - Carrie nie dawała za wygraną, postanawiając zebrać tyle informacji, ile się da.

- Za fałszerstwa.

- Rozprowadza fałszywe pieniądze?

- Zgadza się. Sądzę, że możemy obejrzeć banknoty, które macie przy sobie?

- Oczywiście - Kyle sięgnął do tylnej kieszeni spodni i wyciągnął port¬fel. Otworzył go, wyjął kilka banknotów i wyciągnął je w stronę policjantów.

Naj wyraźniej nie były podrobione, bo po krótkich oględzinach wróciły do właściciela. Ponieważ Kyle tak chętnie pozwolił sprawdzić zawartość swojego portfela, Carrie nie miała wyboru i opróżniła swój.

- Ile wzięłaś ze sobą gotówki? - zainteresował się Kyle, kiedy podała policjantom cienki plik banknotów.

~ Wystarczająco - Carrie nie podobał się jego ton. - Ale w torbie mam czeki podróżne.

Kyle na moment przymknął powieki.

- Ja też:

A więc Max Sanders pozbawił ich nie tylko ubrań. Miał też ich pieniądze.

- Możemy już iść? - Carrie coraz bardziej miała dość tego całego prze¬słuchania. Zrobili, co mogli, żeby się na coś przydać, ale czuła się już bardzo zmęczona. Poza tym musieli zdecydować, co robić - teraz, gdy nie mieli samochodu, pieniędzy i ubrań.

- Na razie nie możemy was puścić"':' powiedział Richards z nutką usprawiedliwienia w głosie. - Dlaczego?

- Mamy jeszcze kilka pytań. Możecie bardzo nam pomóc.

Carrie wymieniła spojrzenia z Kyle'em, który wydawał się całkiem zadowolony. Wiedziała już jednak, że jego spokój może być tylko pozorny. W środku Kyle gotował się czasem z wściekłości, ale potrafił tego nie okazywać. Zwłaszcza teraz, kiedy demonstracja niezadowolenia mogłaby się bardzo źle skończyć.

- Mamy pewne wątpliwości co do waszej wersji wydarzeń - powie¬dział ostrożnie Richards.

- Wiedziałem, że kłamią, jak tylko ich zobaczyłem - wtrącił szeryf Collins, wyraźnie podekscytowany. Był to typ rozmiłowanego w prawie oficera, który potrzebował tylko szybkiego samochodu i dobrego rewolweru, żeby naprawić całe zło tego świata. Carrie była pewna, że podwładni nazywają go za plecami Smokey.

- Nie wierzycie nam? - Carrie zerwała się na równe nogi. Kyle mógł sobie prezentować zimną krew nawet do jutra, ale jeśli chodzi o nią, to właśnie przebrała się miara! Była półżywa - porwanie, pościg, rewolwer przy skroni, a teraz traktują ją, jakby popełniła jakieś przestępstwo. To zu¬pełnie Wystarczyło, żeby straciła cierpliwość.

- Nie możemy zrozumieć, jak człowiek uciekający przed policją mógł się zatrzymać, żeby pomóc zupełnie obcym ludziom ~ powiedział agent Bates. - Tym bardziej że wiedział, że pościg jest dziesięć minut za nim.

- Być może nie wiedział - poddał Kyle.

- Wiedział - "prezenter pogody" nie wydawał się już taki sympatyczny. - Trudno uwierzyć, że postanowił odegrać rolę dobrego Samarytanina. Nic nie mógł na tym wygrać, a wszystko stracić.

- Ma przy sobie fałszywe matryce? - zapytał Kyle z namysłem.

- Zgadza się ~ potwierdził Richards.

- Ma też nasz bagaż i nasze pieniądze - rzuciła Carrie cierpko. Nie miała pojęcia, co na siebie włoży, kiedy już będą w Dallas. Jeżeli w ogóle tam dotrą. Pierwszy dzień podróży nie dawał na to wiele nadziei.

- Co dokładnie wchodziło w skład bagażu?

- Moja wyjściowa sukienka - jęknęła Carrie. Nic nie zastąpi tej czerwonej, obszytej cekinami wieczorowej sukni. Znalazła ją na Wyprzedaży, tuż po Bożym Narodzeniu, i-natychmiast się w niej zakochała. Nie miała pojęcia, kiedy nadarzy się okazja do włożenia tak strojnej sukienki, ale nie mogła się oprzeć i kupiła ją, zresztą po bardzo okazyjnej cenie.

Suknia opinała jej biodra jak lśniąca rękawiczka. Głęboki dekolt podkreślał najlepszą część jej figury, a rozcięcia zalotnie ukazywały nogi do połowy uda. A co najważniejsze, Kyle odniósłby się z dezaprobatą do tak śmiałej sukni. Jej ojciec, w każdym razie, z pewnością nie byłby zachwycony, a Carrie nie wątpiła, że jej współpracownik ma podobny gust.

- Pytałem, co pan Harris miał w swojej walizce - wyjaśnił Sam Ri¬chards. - Jest znacznie bardziej prawdopodobne, że Sanders przebierze się w jego ubrania, a nie w pani. .

Carrie poczuła, że fala gorąca oblewa jej twarz.

- Oczywiście. Tylko że ... - urwała i uśmiechnęła się z wysiłkiem, jakby od początku tylko żartowała.

- Co o tym sądzisz? - Richards spojrzał na Collinsa. Szeryf wzruszył ramionami.

- On ma teraz ważniejsze rzeczy na głowie, niż zmiana ubrań. Sie¬dzieliśmy mu na ogonie i dobrze o tym wiedział. Co mogło skłonić człowieka w jego sytuacji do zatrzymania się z powodu dwojga nieznajomych?

Pytanie było skierowane do Kyle'a i Carrie.

Sądzi pan, że znam odpowiedź? - Kyle stracił w końcu cierpliwość. Carrie natychmiast poweselała i rzuciła mu pełen aprobaty uśmiech.

- Coś mi się zdaje, panowie, że_ brak wam jasności myślenia - powiedziała. - Odpowiedź jest prosta, jeśli się wszystko dokładnie rozważy. Być może rzeczywiście Max Sanders zdawał sobie sprawę, że depczecie mu po piętach, ale wiedział także, że szukacie jednego człowieka. Zatrzymał się więc i zaproponował, że podrzuci nas d9 miasta, w nadziei, że was zmyli. Prawdopodobnie nie zwrócilibyście uwagi na furgonetkę z trojgiem ludzi w środku. Poza tym może chciał wziąć nas jako zakładników. Kto wie?

W pokoju na moment zapanowała cisza. Przerwał ją Richards.

- To mało prawdopodobne.

Szeryf i jego dwaj zastępcy szeptali między sobą, rzucając na Kyle'a i Carrie nieufne spojrzenia.

Bates potarł dłonią kark.

- Sam nie wiem. W tym wszystkim kryje się coś więcej, niż wydaje się na pierwszy rzut oka.

- Faktycznie to prawda, że zepsuł im się samochód --: oznajmił szeryf.

Kołysał się w przód i w tył z dłońmi opartymi na biodrach, skrzypiąc podeszwami lśniących czarnych oficerek. - Na poboczu, dokładnie w miejscu, które wskazali, stoi bmw.

- To, że pod miastem zepsuł im się samochód, nie świadczy o tym, że są osobami, za które się podają -dorzucił,jakby sądził, że nie słyszą, o czym się mówi.

- Niech pan nie będzie śmieszny - wykrzyknęła Came. - Chyba nie sądzi pan poważnie, że jesteśmy przestępcami. To kompletny absurd.

- A teraz, jeśli panowie pozwolą - oznajmił K yle -już sobie pójdziemy. Carrie odsunęła się z krzesłem od stołu i wstała, gotowa do wyjścia.

Dzień, biorąc pod uwagę wszystko, co się stało, był pełen wrażeń.

- Byłoby dobrze, gdybyście zostali w mieście jeszcze kilka dni - po¬. wiedział szeryf, patrząc na nich twardo.

- Nic z tego - odparował Kyle. - Musimy trzymać się planu. Jak tylko naprawimy samochód, zabieramy się stąd.

- Właśnie - Carrie energicznie kiwnęła głową. - Zabieramy się.

- Myślę, że wyczerpująco odpowiedzieliśmy na wasze pytania - dodał K yle zimno. - Nie powiem, że była to przyjemność, panowie, ale z pewnością nowe doświadczenie. .

- Puszczacie ich? - szeryf Collins zaatakował agentów rządowych.

Najwyraźniej tylko czekał na jedno ich słowo, by wtrącić Carrie i Kyle'a do lochu, a klucz wrzucić do rzeki.

- Nie ma podstaw, żeby ich zatrzymać - mruknął Bates.

- Naprawdę bardzo chciałbym wiedzieć, co ten Sanders kombinuje. - Gdyby pan wiedział - Carrie uśmiechnęła się bezczelnie - miałby pan teraz jego w areszcie, zamiast dwojga niewinnych ludzi.

Kyle otworzył przed nią drzwi i wyszli na zalaną słońcem ulicę. Carrie zmrużyła oczy, przycisnęła dłonie do żołądka i wzięła głęboki oddech. Niestety, natychmiast sobie przypomniała, jak bardzo jest głodna.

- Nie wiem jak ty, ale ja umieram z głodu.

Kyle milczał przez chwilę.

- Jesteś głodna? - powtórzył, jakby nie był pewien, czy dobrze usłyszał.

- Tak właśnie reaguję na stres. - W tej chwili zjadłaby przysłowiowego konia z kopytami. Nie najadła się specjalnie. kanapką z chipsami, a było już późne popołudnie. .

- Teraz chcesz jeść?

Nie było to zresztą nic nowego. Kyle pracował z nią na tyle długo, żeby znać większość jej dziwactw.

- Dobrze - mruknął. - Idź coś zjeść. Zobaczymy się później.

- Co chcesz robić? - zapytała przyspieszając, by dotrzymać mu kroku.

- Muszę dostać się do samochodu.

Jakie to typowe dla mężczyzn, pomyślała Carrie, bardziej troszczyć się o swój cenny samochód niż o własny żołądek.

- Nie byłoby lepiej znaleźć kogoś, kto przyholuje go do miasta?

- Nie.

- Dlaczego? - Sądziła, że Kyle powinien raczej zainteresować się tym, ile czasu zajmie naprawa wozu, by mogli kontynuować swoją wesołą pod¬róż. Miała szczery zamiar zaraz po wyjeździe z Wheatland nalegać na powrót na autostradę. .

Kyle nie od razu odpowiedział na jej pytanie. Zamiast tego potarł twarz dłońmi. Wyglądał na zmęczonego i przybitego. Carrie rozumiała, dlaczego. Byli powodem zamieszania w mieście. Ludzie gapili się na nich i nie było na to rady. Wszystko co mogli zrobić, to jak najszybciej naprawić samochód i ruszyć w dalszą drogę. Spojrzenia kierowane w ich stronę wyraźnie dawały im do zrozumienia, że są tu z nimi same kłopoty.

- Muszę coś znaleźć, zanim wezwę pomoc drogową - powiedział Kyle cicho. Zachowywał się tak, jakby sądził, że ktoś może ich podsłuchać.

- Co znaleźć? - spytała Carrie rozgorączkowanym szeptem, poddając się nastrojowi. Na chwilę zapomniała o swym żałośnie burczącym żołądku. - Ten agent miał rację - ciągnął Kyle półgłosem. - Sanders musiał mieć jakiś powód, żeby się zatrzymać i wziąć nas, i chyba wiem, o co mu chodziło.

- O co? - Carrie przeszła już w lekki trucht, żeby nie zostawać w tyle za Kyle'em, który sadził wielkimi krokami w stronę przedmieścia. Musiała się jeszcze dowiedzieć, dlaczego miał zamiar dostać się do samochodu. - To nie ma znaczenia, Carrie. Idź coś zjeść, a ja dołączę do ciebie później.

- Wykluczone! Ja też w tym siedzę. Jeśli coś ci przyszło do głowy, musisz mi powiedzieć.

Kyle spojrzał na nią zniecierpliwiony i zacisnął usta. Carrie nie znosiła, kiedy jego wargi zwężały się nagle, a w oczach zaczynała błyskać po¬garda. Bóg jeden wie, że widywała to już dostatecznie często.

- Poza tym, czy nie powinieneś powiedzieć o tym policji?

- Nie miałem odwagi. Mógłbym wplątać w to nas oboje.

- Jak?....., Carrie odgarnęła włosy z twarzy i wstrzymała oddech. Kto by przypuszczał, że jeden niewinny zjazd z autostrady może doprowadzić do takiej sytuacji.

- Jeśli moja teoria jest słuszna, Sanders zostawił matryce w moim wozie.

Carrie stanęła jak wryta. Kyle przeszedł kilka dobrych kroków, zanim to zauważył.

- Co zrobił? - wykrzyknęła Carrie, próbując go dogonić.

- Nie przejmuj się aż tak, to tylko teoria. - Kyle zatrzymał się, odwrócił i z powagą spojrzał jej w oczy. - Chcę, żebyś tu została. Rób, na co tylko masz ochotę dla zabicia czasu, a ja wrócę tak szybko, jak się da.

Carrie potrząsnęła ,głową, ale zanim zdołała otworzyć usta i zaprotestować, Kyle chwycił ją za ramię, mocno ścisnął i wpatrując się w jej twarz powiedział z naciskiem:

- Nie może być inaczej.

- Ale jak masz zamiar dostać się z powrotem do samochodu?

- Autostopem, a jeśli nikt mnie nie weźmie, pobiegnę. To bliżej niż początkowo sądziliśmy. Tylko dziesięć czy dwanaście kilometrów.

Carrie już miała wyrazić swoje zdanie na ten temat, kiedy nagle zobaczyła czarne bmw, wjeżdżające na holu do miasta.

Chyba nie będziesz miał żadnych problemów ze sprawdzeniem, czy twoja teoria jest słuszna -- uśmiechnęła się, zadowolona z siebie. - Zwłaszcza że twój samochód już tu jest.

Kyle ogólnie był w nie najlepszym nastroju, a zatrzymanie przez tajne służby nie poprawiło mu samopoczucia. Wprawdzie od początku wiedział, że nie zanosi się na miłą przejażdżkę, ale spodziewał się, że jego największym problemem będzie Carrie, a nie agenci rządowi i szeryf z małego miasteczka, gorąco pragnący awansu. A już najmniej spodziewał się spotkania z uzbrojonym fałszerzem.

Pożegnał Carrie i ruszył do miasta, aby dowiedzieć się, ile dokładnie czasu zajmie naprawa tłumika, rury wydechowej i zbiornika. Swoją teorię dotyczącą matryc postanowił sprawdzić później, chociaż jeśli była ona słuszna, to nie bardzo wiedział, co dalej począć.

Nie ufał szeryfowi. Agenci opuścili miasto; widział jak wyjeżdżali.

Pewnie otrzymali jakieś uaktualnione informacje na temat tego Sandersa. Do tej chwili, jak podejrzewał" mieli dość czasu, żeby dokładnie sprawdzić wszelkie dane jego i Carrie i przekonać się, że są czyści. Nie był jednak przekonany, czy szeryf podziela ich opinię. Kyle chciał wynieść się z Wheatland, skoro tylko będzie to możliwe. Im szybciej ruszą w dalszą drogę, tym lepiej.

Rozejrzał się i szybko przebiegł przez ulicę. Był już na chodniku po dru¬giej stronie jezdni, kiedy spomiędzy dwóch samochodów wyszedł szeryf.

- Sie ma - powiedział, dotykając dwoma palcami ronda kapelusza, jak¬by był to punkt protokołu, którego w żadnym wypadku nie wolno pominąć.

- Witam - odparł ostrożnie Kyle.

-..:.- Właśnie przeszedł pan przez ulicę?

Kyle obejrzał się.

- Taak.

- Więc nie zauważył pan przejścia dla pieszych?

Kyle potrząsnął głową.

Nie mogę powiedzieć, że zauważyłem.

Szeryf podrapał się po głowie.

Przykro mi to panu robić. Wygląda mi pan na porządnego gościa. Czego chyba nie można powiedzieć o pańskiej przyjaciółce.

- Carrie?

Szeryf zatknął kciuki za. pas i odchylił się do tyłu przenosząc ciężar ciała-na obcasy lśniących czarnych oficerek.

To się czasem zdarza, jak się człowiek zadaje nie wiadomo z kim.

- Co się zdarza? - spytał Kyle.

- Cóż, obawiam się, że muszę pana zamknąć - szeryf ujął go pod ramię•

- Tak? A pod jakim zarzutem?

Szeryf uśmiechnął się dumnie, jakby osobiście schwytał go na gorą¬cym uczynku podkopywania się pod bank Wheatland.

Przekraczania ulicy w niewłaściwym miejscu.

Rozdział 4

Kyle przechadzał się właśnie po swojej celi, kiedy u szeryfa otworzyły się drzwi. Carrie. Jej zaczerwieniona twarz i błyszczące oczy wskazywały na stan najwyższego podniecenia.

Stanęła w rozkroku z dłońmi na biodrach i, patrząc na niego srogo, zapytała:

- Co znowu zrobiłeś?

Kyle mógłby przysiąc, że nie zna nikogo, kto byłby równie irytujący. Z jej słów i całej postawy wynikało, że był stałym bywalcem aresztów.

- Nic nie zrobiłem - warknął w odpowiedzi.

- Jasne, wsadzili cię do pudła bez żadnego powodu. Mówisz "idź coś zjedz", a ledwo się odwrócić, już robisz jakąś głupotę i pozwalasz się aresztować. Powiedz w końcu, pod jakim zarzutem clę tu trzymają, a ja zobaczę, co da się zrobić, żeby cię z tego wyciągnąć.

- Dobrze. Jeśli chcesz wiedzieć, zostałem aresztowany za przechodzenie przez jezdnię w niedozwolonym miejscu. - Kyle wiedział, że był to tylko pretekst, żeby zatrzymać go w mieście. Nie wiedział tylko, dlaczego szeryf Collins uważa to za konieczne.

- Przechodzenie w niedozwolonym miejscu? - powtórzyła Carrie z nie¬dowierzaniem. W pierwszej chwili była tak zaskoczona, że opuściła ramiona wzdłuż ciała i stała zupełnie nieruchomo. Wkrótce jednak doszła do siebie i parsknęła.

- Po tej stronie krat wydaje się to mniej zabawne - powiedział Kyle.

Carrie już trzęsła się ze śmiechu, próbując się opanować, zresztą bez większego powodzenia. Kyle nie podzielał jej wesołości.

- Kiedy już przestaniesz się śmiać, powiem ci, co zrobić, żeby mnie stąd wyciągnąć - rzekł oschle.

- Przepraszam - mruknęła Carrie i zatkała sobie usta ręką, ale w jej ciemnych oczach ciągle migotały iskierki rozbawienia. Niedbale rozsiadła się na krześle i założyła nogę na nogę:

- Naprawdę bardzo mi przykro, Kyle. Ale to wszystko jest takie komiczne, że już sama nie wiem czy się śmiać, czy płakać.

Przeprosiny także nie poprawiły mu nastroju. Nic nie mogło mu 'go poprawić, dopóki siedział w tej zapomnianej przez Boga i ludzi mieścinie.

- A więc - rozpoczęła Carrie - co mam robić?

- Dowiedz się, kiedy zostanie ustalona kaucja i rób wszystko, żeby ją wpłacić. Zadzwoń do Kansas w razie potrzeby, Clyde poda ci nazwisko dobrego prawnika, jeśli będzie to konieczne.

Nie był w stanie .ustać spokojnie ani minuty, ale drobienie po celi nie wpływało łagodząco na jego irytację, chodził więc teraz wielkimi krokami z jednego jej końca w drugi. Chciał jak najszybciej zorganizować wszystko, co było konieczne, by opuścić ten przybytek.

- Kto ustala kaucję? - zapytała Carrie.

- Skąd mam to, do diabła, wiedzieć? Pewnie jakiś wiejski sędzia.

- Dobra, zrobię co się da ~ Carrie ruszyła do drzwi.

Kiedy tylko wyszła, Kyle, ku swemu zdumieniu, zdał sobie sprawę, że ma ochotę zawołać ją z powrotem. Westchnął ciężko, cofnął się w głąb celi i przysiadł na brzegu leżącego na pryczy cienkiego materaca. Potarł dłońmi twarz i pogrążył się w rozmyślaniach.

Kilka spraw było niejasnych. Miał teraz czas, żeby przemyśleć spotka¬nie z Maxem Sandersem i doszedł do wniosku, że wiele związanych z nim pytań pozostaje bez odpowiedzi.

Sam Richards, agent tajnych służb, też nie wyglądał na głupiego. Na pewno znacznie wcześniej zaczął podejrzewać, że Sanders mógł podrzucić matryce do samochodu Kyle'a, niż jemu samemu przyszło to do głowy.

Gdy siedzieli w mieście zatrzymani przez policję, okolica została dokładnie przeczesana w poszukiwaniu jego bmw.

Carrie twierdziła, że widziała Sandersa w ,,Niewyjaśnionych tajemnicach",

ale nikt poza nią nic o tym nie wiedział. Jednak było w tym człowieku coś bardzo znajomego, a jednocześnie nieuchwytnego. Carrie pierwsza to zauważyła. Kyle także miał wrażenie, że już gdzieś go widział, ale nie miał pojęcia ani gdzie, ani kiedy. Nie miał jednak wątpliwości, że w końcu sobie przypomni.

A co najdziwniejsze, fałszerz w pewnym sensie wzbudził jego sympatię. To prawda, groził im rewolwerem, ale był to bluff i Kyle o tym wie¬dział. Kiedy tylko nadarzy się okazja, dokładnie go sprawdzi - K yle miał swoje źródła - ale na pierwszy rzut oka Sanders nie sprawiał wrażenia

brutala ani psychopaty.

Drzwi otworzyły się i do pokoju wkroczył szeryf Collins. Zatknął kciuki za pas i uśmiechnął się z zadowoleniem.

_ Nie chcemy tu żadnych kłopotów, synu. Musi pan zrozumieć, że wykonuję tylko swoją pracę•

Kyle nie zniżył się do odpowiedzi.

_ Ta pańska mała kobitka podnosi tu straszny rwetes - dorzucił szeryf. _ Zagroziła, że zgłosi tę sprawę do Prokuratora Generalnego Stanów Zjednczonych, jeśli sędzia Hawkins natychmiast nie ustali kaucji.

Kyle mógł więc docenić przynajmniej jedno - niepospolitą zdolność Carrie do wszczynania rwetesu. Ta kobieta naprawdę miała dar doprowadzania absolutnie wszystkich do szewskiej pasji. Trzeba przyznać, że nie brakowało jej ikry. Ta właśnie cecha, która w ciągu ostatnich miesięcy wielokrotnie wyprowadzała go z równowagi, teraz mogła okazać się bardzo przydatna. Kyle mógł, rzecz jasna, wyprowadzić szeryfa z błędu oświadczając, że Carrie nie jest ,jego kobitką". Doszedł jednak do wniosku, że lepiej będzie, jeśli przedstawiciel prawa podręczy się trochę, oczekując, co Carrie jeszcze wymyśli, by ratować swojego mężczyznę•

Drzwi biura ponownie otworzyły się szeroko i Carrie, ignorując zupełnie szeryfa, podbiegła zaaferowana do celi Kyle'a.

_ Ile pieniędzy masz przy sobie? - zapytała bez zbędnych wstępów. Kyle sięgnął do tylnej kieszeni spodni po portfel, który pozwolono mu zatrzymać. .

- Niecałe sto dolarów.

_ Cholera. Nie wystarczy.

- Na co?

_ Na twoją kaucję - Carrie wlepiła w niego oczy. - Sędzia Hawkins ustalił kaucję za ciebie na dwieście pięćdziesiąt dolarów, a my razem nie mamy nawet dwustu.

_ Proszę - Kyle wyciągnął z portfela kartę VISA. - Skorzystaj z tego.

- Naprawdę sądzisz, że przyszłabym do ciebie po gotówkę, gdyby akceptowali VISĘ? Miałam nadzieję, że wybiorę pieniądze z banku, ale już zamknięty•

Kyle spojrzał na zegarek i ze zdumieniem stwierdził, że jest już po czwartej. Kiedy podniósł wzrok, zobaczył, że Carrie rozsiadła się za stołem, przy którym byli wcześniej przesłuchiwani i w skupieniu przelicza ich wspólne zasoby pieniężne. Fakt; ze Sanders zbiegł zabierając ich czeki podróżne, bardzo komplikował sprawę.

- Dowiedziałaś się, jak przedstawia się sprawa mojego samochodu? Carrie kiwnęła głową, nie przerywając liczenia.

Nie jest tak źle. Mechanik powiedział, że bez problemu załata zbiornik i przyspawa tłumik i rurę wydechową, ale uważa, że po powrocie do Kansas twój serwis powinien jeszcze to sprawdzić. Aha, możesz zapłacić mu VISĄ.

- Świetnie. A co z kaucją?

- Na pewno nie masz więcej gotówki?

- Na pewno. - Wyraźnie podejrzewała, że chowa w bucie banknot studolarowy na czarną godzinę.

- Tak myślałam. - Z jej twarzy zniknął wyraz nadziei. Kyle zauważył, że cały czas kręci widniejącym na palcu prawej ręki pierścionkiem z opalem i miał ochotę powiedzieć jej, żeby w końcu przestała. Zastanawiał się, czemu nosi taki tradycyjny, staromodny pierścionek, skoro zazwyczaj ubiera się raczej jak Madonna.

- Musi być jakiś sposób, żeby zdobyć trochę gotówki - powiedział bardziej do siebie, niż do niej. Pogodził się już z myślą, że tę noc spędzi w swej zawszonej celi, ale ani chwili dłużej.

- Zdobędę pieniądze - stwierdziła Carrie i oczy rozbłysły jej pod wpływem jakiegoś nieodwołalnego postanowienia. Wiedział z własnego do¬świadczenia, jaka potrafi być uparta, kiedy wbije sobie coś do głowy.

- Jak?

- Bardzo prosto - uśmiechnęła się leniwie. - Sprzedam ... coś - oparła dłoń na biodrze i rzuciła mu przez ramię powłóczyste spojrzenie. - Na razie, wielkoludzie.

Kyle odniósł wrażenie, że jego serce zatrzymało się na chwilę.

- Carrie! ...:. ryknął, chwytając za pręty krat z taką siłą, że aż zbielały mu kostki. - Nie rób nic głupiego! Bo sama trafisz do więzienia.

Musiał jednak przyznać, że nie widział dotąd kobiety, która potrafiłaby poruszać biodrami tak jak Carrie, zmierzająca w tej chwili do drzwi. Ten prowokacyjny chód rzeczywiście przyciągnął jego uwagę.

- Carrie, zaczekaj. Najpierw musimy o tym porozmawiać. - Serce za¬biło mu mocniej, a jednocześnie odczuł irytację na myśl, że jej mała sztuczka zrobiła na nim takie wrażenie.

Carrie zatrzymała się, uśmiechnęła słodko i już spod drzwi przesłała mu zmysłowy pocałunek.

_ Nie martw się, kochanie. Zaraz wracam, z całą gotówką, jakiej potrzebujemy.

- Carrie, ani się waż!

Carrie spokojnie opuściła biuro, udając, że nie słyszy.

_ Carrie, stój, słyszysz?! Wracaj natychmiast! - rozwścieczony Kyle zatrząsł kratą, przy okazji uderzając głową w stalowy pręt i nabijając sobie potężnego guza. Tarł czoło ręką i ze złością kopnął w ścianę, omal nie łamiąc sobie trzech palców u stopy.

Zawyłby z bólu, gdyby szeryf Collins już i tak nie śmiał się w kułak.

_ No, no, ta pańska kobitka to naprawdę niezły numerek.

Kyle miał na końcu języka, że Carrie nie jest bynajmniej jego kobitką i że jedynym uczuciem, które ich łączy, jest głęboka niechęć, że nie są w stanie znieść się nawzajem i że w związku z tym postanowili poniechać wspólnej pracy. Nagle jednak zdał sobie sprawę, że nie może tego powiedzieć. Nie dlatego, broń Boże, że była to nieprawda. Wręcz przeciwnie, był to niezaprzeczalny, bezlitosny fakt. Ale tego popołudnia zostali sojusznikami. Teraz Carrie Jamison była jego jedynym łącznikiem ze światem zewnętrznym. Potrzebował jej. A odczucie, jakiego doznał, patrząc na jej kołyszące się biodra, świadczyło najwyraźniej o tym, że właśnie zaczął doświadczać całego wachlarza zupełnie nowych emocji z nią związanych.

Szeryf Collins, ciągle chichocząc, wyszedł z biura. Kyle domyślił się, że poszedł na własne oczy zobaczyć, jak Carrie wprowadza swoje słowa w czyn.


Carrie bawiła się jak król. Kyle rzeczywiście uwierzył, że ma zamiar sprzedać swe ciało, aby go oswobodzić. Zdaje się, że miał bardzo wygórowane mniemanie o jej wdziękach - i dość niskie o jej morale. Sama nie wiedziała, czy ma się w związku z tym cieszyć, czy wręcz przeciwnie.

Przechodząc przez ulicę, Carrie upewniła się, że jest na pasach. Ostatnią rzeczą, jakiej sobie życzyła, było wylądowanie w celi obok Kyle'a.

Ociągając się, weszła do lombardu, tuż przed jego zamknięciem. Nie¬chętnie rozstawała się z pierścionkiem od babci, nawet tylko na parę dni.

_ W czym mogę pomóc? - ekspedient oparł się o oszkloną ladę i patrzył na nią wyczekująco. Był mały i łysy, a jego paciorkowate oczka czuj¬nie śledziły każdy jej ruch. Wyraźnie spodziewał się, że może w każdej chwili wyciągnąć rewolwer z torebki i zażądać pieniędzy• Carrie doszła do wniosku, że nie może mieć o to do niego żalu, biorąc pod uwagę, w jakim charakterze przybyła do tego miasteczka.

Transakcja poszła jednak niespodziewanie gładko. W ciągu dziesięciu minut Carrie uzyskała od pana Dillona potrzebną gotówkę i zapewnienie, że nie sprzeda pierścionka, pod warunkiem że skontaktuje się z nim w ciągu tygodnia. Carrie przystała na to natychmiast. Pierścionek miał dla niej wielką wartość.

Mieli teraz pieniądze na kaucję, ale było jasne, że wyruszą dopiero następnego ranka. Carrie postanowiła więc poszukać hotelu na tę noc.


Kyle spacerował nerwowo po swojej maleńkiej celi, co pięć minut spoglądając na zegarek i zachodząc w głowę, na co też Carrie potrzebuje aż tyle czasu. Tymczasem w drzwiach biura stanęła młoda, najwyżej dwudziestoparoletnia blondynka w różowej sukience i białym kelnerskim fartuszku. Niosła dużą tacę przykrytą różową lnianą serwetką.

Uśmiechnęła się i zrobiła kilka kroków w jego kierunku.

- Przyniosłam panu obiad - powiedziała nieśmiało. - Filety z kurczaka. Do tego ziemniaki, kukurydza i domowe biszkopty. Mam nadzieję, że będzie panu smakować.

Po wszystkim, co mu się tego dnia przydarzyło, Kyle na samą myśl o jedzeniu poczuł mdłości.

- Nie, dziękuję.

Blondynka cofnęła się, jakby ją obraził.

- Przyniosłam też kawałek ciasta z jagodami. Ten przepis zdobył błękitną wstęgę w ubiegłorocznym Stanowym Konkursie Kulinarnym. To najlepsze ciasto jagodowe w okręgu.

- Nie chciałem pani urazić. Po prostu nie jestem głodny - mruknął Kyle.

- Ach, tak. No, to trudno - dziewczyna zarumieniła się uroczo. - Jestem Mary Lu.

Kyle wcisnął ręce do kieszeni.

- Miło mi - powiedział chłodno. Nie miał najmniejszej ochoty na po¬gawędkę, a Mary Lu nie zdradzała chęci odejścia. Stała po drugiej stronie krat i Kyle miał wrażenie, choć nie bardzo znał się na takich rzeczach, że robi do niego słodkie oczy.

Nie spotkała pani niewysokiej brunetki, krążącej po mieście? - Skoro Mary Lu już tu była, to przynajmniej mógł wyciągnąć z niej jakieś informacje.

- Pewnie pan pyta o swoją przyjaciółkę?

- Tak.

- Jest pan żonaty, czy coś w tym rodzaju?

Kyle żonaty nie był, ale nie miał pewności co do "czegoś w tym rodzaju". W tej chwili nie był z nikim związany, jeśli o to jej chodziło. Być może jednak w ten sposób próbowała się dowiedzieć, co łączy go z Carrie. W tym przypadku mógł z całą uczciwością stwierdzić, że nic.

- Nie jestem żonaty - mruknął w końcu.

Mary Lu położyła tacę na stole, usiadła na krześle i założyła nogę na

nogę w taki sposób, żeby Kyle mógł dobrze widzieć jej zgrabne uda.

- Co więc porabia Carrie? - zapytał wprost, zbyt przejęty, by móc to ukryć.

- Dokładnie nie wiem. Podobno była w lombardzie Dillona.

- W lombardzie? Po co u licha?! -jego wybuch speszył kelnerkę, więc szybko się opanował i zniżył głos. - Po prostu to trochę dziwne, bo, o ile wiem, nie miała przy sobie nic wartościowego, co mogłaby zastawić.

- Na pewno nic pan nie zje? - ponownie zapytała miękko Mary Lu.

Spojrzał na nią uważnie, pewny, że jeśli będzie patrzył dostatecznie długo, dolna warga zacznie jej drżeć.

- Nie, dziękuję.

- Mogę coś jeszcze dla pana zrobić?

- Nie, niczego mi nie brakuje.

- Myślałam, że może chciałby pan, żebym przyszła i dotrzymała panu towarzystwa - znowu się zarumieniła.

Gdyby Kyle nie siedział za kratkami, mógłby uznać ją za interesującą• Może nawet przystałby na jej propozycję. Chociaż ... chyba jednak nie.

- To ładnie z pani strony, ale nie, dziękuję. - Nie chciał być niegrzeczny, ale marzył tylko o tym, żeby wyjść z tej celi i jak najszybciej opuścić Wheatland.

W tym momencie do biura wpadła Carrie, niosąc białą papierową torbę. Zobaczyła Mary Lu i zawahała się. Kelnerka stała z twarzą przyciśniętą do krat, spoglądając na Kyle'a tęsknym wzrokiem.

Kyle był zupełnie niewinny, ale poczuł się w tej chwili tak, jak wtedy, gdy matka znalazła paczkę prezerwatyw w jego szufladzie na bieliznę. Miał wtedy trzynaście lat i Lilian, głęboko wierząca w wolną miłość, była wstrząśnięta. Nie miał serca powiedzieć jej, że tylko napełniał je wodą i rzucał w kolegów.

- Mam przyjść później? - zapytała Carrie oschle, zwalniając. Otworzyła oczy tak szeroko, że wydawały się zupełnie okrągłe. Wyraźnie chciała mu dać do zrozumienia, że jest pod wrażeniem - nawet w więzieniu udało mu się poderwać dziewczynę•

- Stój! Ani kroku dalej! - sapnął Kyle gniewnie. Nie był właściwie zły, ale chciał ukryć poczucie winy. - Mary Lu właśnie wychodziła. Prawda, MaryLu?

- Możesz do mnie zadzwonić, do kafejki Billy'ego Boba, więc jeśli ...

- Billy'ego Boba! - wykrzyknęli prawie jednocześnie.

Mary Lu aż podskoczyła.

- Powiedziałam coś nie tak?

Ależ nie, skąd - zapewnił ją uprzejmie Kyle. Dziewczyna była bliska zawału.

Carrie poczekała, aż zamkną się za nią drzwi i podeszła do stołu. Pod¬niosła różową serwetkę i zbadała zawartość stojących na tacy naczyń, przy¬niesionych przez spragnioną miłości kelnerkę.

- Czego się dowiedziałaś?

Kaucja zostanie przyjęta dopiero jutro o ósmej, więc musisz zostać tu na noc. - Położyła serwetkę na stole i spojrzała na niego. - Nie jesz tego?

- Naprawdę myślisz tylko o tym, co by tu włożyć do brzucha? - wycedził przez zęby. Został uwięziony, w perspektywie ma noc w areszcie, a jedyną rzeczą, która ją interesuje, jest obiad. W dodatku jego obiad.

Carrie puściła uwagę mimo uszu, zajęta pochłanianiem biszkoptów.

- Załatwiłam parę spraw, ale nic ci nie powiem, jak nie przestaniesz się mnie czepiać. To nie ja rażąco naruszyłam prawo.

- Ja tylko przechodziłem przez ulicę. - Stopniowo odzyskiwał pano¬wanie nad sobą• Chociaż po jej wykładzie na temat wyrażania uczuć mogłaby docenić fakt, że dał upust frustracji. Oto do czego doprowadza człowieka więzienie, pomyślał.

Carrie, która w międzyczasie rozsiadła się wygodnie za stołem, raczyła się już jego filetem z kurczaka. Wyglądała jak ktoś, kto nie jadł od tygodnia.

- Mówiłaś, że czegoś się dowiedziałaś.

A tak. Już prawie zapomniałam - rzuciła między kęsami. Wytarła kąciki ust serwetką i odłożyła widelec. - Samochód będzie gotowy zaraz z rana, ale będzie cię to trochę kosztować. Matt obciążył tym moją kartę.

- Matt?

- Matt to człowiek, który składa twój samochód do kupy. Przyjechał do Wheatland trzy lata temu i na początku było mu tu bardzo ciężko, ale teraz miejscowi już go zaakceptowali.

A więc była już po imieniu z mechanikiem. Szybko jej poszło, zauważył.

- Rozumiem, że zdobyłaś pieniądze na kaucję. - Chciał zmienić te¬mat. Gdyby nie znał się tak dobrze, mógłby pomyśleć, że jest zazdrosny o jakiegoś mechanika, którego nawet nie widział.

Carrie poklepała się po kieszeni na biodrze, którym wcześniej tak kusząco poruszała.

- Jasne, wszystko jest tutaj. Nie masz się czym martwić.

Na myśl o tym, że mogłaby zgubić te pieniądze albo dać się okraść, poczuł, że podnosi mu się poziom adrenaliny we krwi. Ale znał ją już zbyt dobrze, by zaproponować przechowanie tej gotówki w jakimś bezpiecznym miejscu. Sam pomysł by ją obraził, a teraz był zdany tylko na nią.

Wiele pytań cisnęło mu się na usta, ale bał się, że zadając je, mógłby ją do siebie zrazić. Wiedział, że coś zastawiła, ale nie miał pojęcia, co. Nagle zauważył, że na jej palcu nie ma już pierścionka z opalem.

- Zastawiłaś swój pierścionek - powiedział miękko, zdumiony, że rozstała się z czymś, co niewątpliwie było jej drogie.

- Nie miałam wyboru - przerwała jedzenie, żeby mu odpowiedzieć, po czym z apetytem wróciła do kurczaka. Kyle zastanawiał się, jak udaje się jej utrzymać tak szczupłą figurę. Znał kobiety, które ważyły pewnie dwa razy tyle co ona, jedząc dwa razy mniej.

- Pan Dillon, właściciel lombardu, przysiągł mi na prochy swojej matki, że go nie sprzeda. Wyjaśniłam mu okoliczności i ...

Powiedziałaś mu, że siedzę w więzieniu?! - Kyle poczuł się tym obrażony, sam nie wiedząc, czemu. Nie chciał, żeby Carrie musiała zastawiać swoje cenne rzeczy dla kogokolwiek, włączając w to jego samego.

- Och, nie. - Carrie szybko wyprowadziła go z błędu. - Opowiedziałam mu o babci, o pierścionku, który był w naszej rodzinie od wieków i o tym, że naj starsza córka dostaje go w dniu swoich dwudziestych pierwszych urodzin. - Rozumiem - mruknął Kyle. - Naprawdę mi przykro.

- Nie masz się czym przejmować - zamachała rękami i dodała, jakby nagle przypomniało jej się coś ważnego: - Zarezerwowałam sobie pokój w hotelu na tę noc. To właśnie zabrało mi tyle czasu, jeśli cię to interesuje. Zdaje się, że wszyscy w tym mieście mają nas za zatwardziałych kryminalistów.

- Nie wiedziałaś? Wszystkie pokoje nagle okazały się już zarezerwowane - podpowiedział. - Ale udało ci się coś znaleźć?

- W pewnym sensie - przerwała ze wzrokiem wbitym w przestrzeń. - Musisz zrozumieć, nie jest to miejsce, jakie wybrałabym w innych okolicznościach. Jest za miastem.

Gdyby mu teraz powiedziała, że jest to kurza ferma, Kyle przestałby odpowiadać za swoje czyny. Zawsze mu się wydawało, że jest człowiekiem spokojnym i odpowiedzialnym. Całymi latami ćwiczył panowanie nad emocjami. Wszystko to wzięło w łeb w ciągu jednego dnia.

W tej chwili czuł się jak odbezpieczony granat.

- Jak daleko za miastem? - zapytał z wymuszonym spokojem. Carrie zastanawiała się przez chwilę, trzymając widelec zawieszony na wysokości ust.

- Mniej więcej kilometr. Jest tam trochę dziwnie.

- Trochę dziwnie - powtórzył Kyle jak echo, nie wiedząc jak to rozumieć.

- Tak, w pierwszej chwili myślałam, że to jakiś nawiedzony dom. Ale właściciele są bardzo mili. Małżeństwo w średnim wieku. Wynajmują po¬koje od czasu, kiedy ich dzieci opuściły dom.

- Rozumiem. - Kyle trochę się uspokoił. Wątpił jednak, czy wyśpi się tej nocy. Było bardziej prawdopodobne, że nie zmruży oka, zastanawiając się, co wyrabia jego koleżanka.

- Przyniosłam ci coś do jedzenia - Carrie wstała i podała mu papierową torbę. - Nic nie wiedziałam o słodkiej Mary Lu. - Przycisnęła do piersi złożone dłonie, uniosła trochę ramiona i westchnęła teatralnie.

Kyle postanowił, że nie da się sprowokować.

- Nie jestem głodny.

- Zaufaj mi, wkrótce będziesz.

- Co to jest?

- Kanapka z wędliną, sałatka z pomidorów i dwa duże ciastka owsiane. Poprosiłam panią Johnson, żeby to dla ciebie przygotowała.

Kyle zajrzał do torby i wyciągnął kanapkę. Może jednak będzie w sta¬nie coś przełknąć.

- Gdzie szeryf Collins?

- Pewnie ogląda telewizję w domu - mruknął Kyle zdejmując celofan z kanapki. Dziwiło go trochę, że areszt może być prowadzony na takim luzie. Gdyby miał zamiar uciec, wystarczyłoby poprosić Carrie o poszuka¬nie w szufladach zapasowych kluczy.

- Pójdę już chyba.

Kyle wolałby, żeby została jeszcze trochę, ale nie wiedział, pod jakim pretekstem ją zatrzymać. Nigdy nie sądził, że będzie mu jej brakować. Zazwyczaj pięciominutowa dawka Carrie Jamison sprawiała, że miał jej dosyć na wiele tygodni. A teraz nagle gorączkowo zastanawia się, jak za¬trzymać ją jeszcze choć przez chwilę. Kyle chciał wierzyć, że to tylko dla¬tego, iż siedzi od wielu godzin w zamknięciu, ale zaczynał w to wątpić.

Była już przy drzwiach, kiedy ją zawołał.

- Carrie.

Odwróciła się szybko, tak jakby też nie chciała jeszcze iść.

- Tak?

- Dziękuję.

- Za co?

Kyle nie bardzo wiedział, od czego zacząć. Miał już u niej pokaźny dług wdzięczności.

- Za wszystko, ale głównie za to, że zastawiłaś swój pierścionek.

- Nie ma sprawy.

- Przykro mi, że do tego doszło. Oddam ci pieniądze, jak tylko odzyskam czeki podróżne.

Carrie spojrzała na niego i na jej twarz powoli wypłynął uśmiech, od którego całe pomieszczenie jakby pojaśniało.

- Mam u ciebie dobry obiad, człowieku. - Przesłała mu pocałunek i zniknęła za drzwiami zbyt szybko, by zobaczyć, jak Kyle chwycił go i za¬mknął w dłoni, zupełnie jakby chciał zatrzymać chwilę dłużej choć namiastkę jej obecności.

Wkrótce potem przyszedł zastępca szeryfa, prowadząc starszego mężczyznę, aresztowanego zapewne za picie alkoholu w miejscu publicznym. W każdym razie człowiek ten był pijany w sztok i upierał się, żeby zaśpiewać coś o Tomie Dooley'u.

Policjant umieścił go w celi obok. Pijaczyna pomachał do Kyle' a i zwalił się na pryczę•

- Siemasz.

_ Dobry wieczór - odpowiedział Kyle ostrożnie.

- Zalałem się•

- Widzę.

_ Siedź cicho, Carl. Idź spać - odezwał się zastępca.

_ Sam siedź cicho - ryknął Carl i zachwycony swoją odpowiedzią, wybuchnął pijackim śmiechem. Usiadł na pryczy.

_ Za co cię wsadzili? - zapytał i runął na pryczę z powrotem.

_ Za to, że nie przechodziłem po zebrze - przyznał się Kyle, zmieszany. Carl zerwał się na równe nogi, piszcząc przeraźliwie. Rzucił się na drzwi celi i chwycił za pręty•

_ Nie zostaję tu! W celi obok tego faceta! Co za areszt szeryf Collins tu prowadzi!

_ Zamknij się i idź spać - poradził mu policjant znudzonym głosem.

_ Nie jestem tu bezpieczny. Posadziliście mnie obok człowieka, który ... który chodził po zebrze!

_ Czy ty wiesz, co mówisz, Carl? - zastępca szeryfa miał niewyczerpane zasoby cierpliwości.

_ Myślisz, że jestem głupi, czy co? Jasne, że wiem. On deptał po tym ślicznym koniku w paski. Posadziliście mnie obok zabójcy. Zabójcy pasiastych stworzonek. Nie zamierzam tego znosić. - Zebrał wszystkie siły i za¬trząsł kratą. - Chcę stąd wyjść!

Kyle rzucił się na pryczę i podłożył ręce pod głowę•

_ To dokładnie tak, jak ja - mruknął pod nosem.


Rozdział 5

_ Proszę się z nami skontaktować, w przypadku, gdyby znowu się państwo natknęli na Maxa Sandersa - zwrócił się do nich Richards, podczas gdy szeryf Collins otwierał drzwi więzienia. Kyle z godnością wyszedł ze swojej celi.

Carrie osobiście nawet życzyła sobie spotkania z tym draniem Sander¬sem, choćby tylko po to, żeby mu powiedzieć, co o nim myśli. Przysporzył im mnóstwa kłopotów.

Kyle-przyjął wizytówkę od Richardsa i dłuższą chwilę wpatrywał się w widniejący na niej numer telefonu, jakby chciał się go nauczyć na pamięć. .

- Czy to już wszystko? - zapytał bardzo uprzejmie.

Carrie nie dała się nabrać na ten potulny ton. Kyle gotował się z wściekłości i osiągał właśnie szczyt możliwości w ukrywaniu tego. Ale był już na krawędzi. Carrie widywała go już w tym stanie i gdyby Richards wie¬dział to, co ona, uważałby na każde słowo.

Wczesnym rankiem Carrie odebrała samochód od mechanika. :pomyślała się, że Kyle na pewno będzie chciał jak najwcześniej ruszyć w dalszą drogę.

Kyle wsadził wizytówkę do portfela i zdecydowanym krokiem ruszył do drzwi. Nie obiecał nikomu, że się skontaktuje w takim czy innym przypadku, co Carrie natychmiast zauważyła. Nie raczył też na nią poczekać, była więc zmuszona posłusznie za nim podreptać. Podbiegła do drzwi, za¬trzymała się i odwróciła buntowniczo do szeryfa i agenta.

- Mam zamiar napisać do mojego kongresmena o tym, jak zostaliśmy tu potraktowani.

- Proszę bardzo - Richards nie przejął się ani trochę.

- I zrobię to - wycelowała w nich oskarżycielsko palec. - Zapamiętajcie sobie, nie rzucam słów na wiatr.

Kyle siedział już w samochodzie. Kiedy Carrie wślizgnęła się na siedzenie obok, zapuścił silnik.

- Wracamy na autostradę? - zapytała, zapinając pas. Była pewna, że Kyle przeklina dzień, w którym za jej namową zgodził się zjechać na boczną drogę.

- Nie - odparł krótko, nie mając zamiaru wyjaśnić jej, dlaczego. Tym jednym słowem dał jej wyraźnie do zrozumienia, że nie jest w nastroju do rozmowy.

A więc to tak. Świetnie. Carrie uznała, że Kyle postanowił ukarać ją milczeniem. Było jej to nawet na rękę. Miała za sobą ciężką noc w bawełnianej koszuli nocnej pani Johnson, która uparła się zrobić jej pranie, żeby Carrie mogła włożyć rano czyste rzeczy. Carrie postarałaby się o jakieś ubrania, gdyby nie była tak zajęta wyciąganiem Kyle'a z więzienia. Teraz będzie musiała z tym poczekać.

Przez pół godziny nie zamienili ani słowa, ale nie była to krępująca cisza. Carrie miała ochotę pogadać, ale było jasne, że Kyle nie chce.

W końcu jednak przemówił.

- Mimo wszystko nie powinniśmy się spóźnić. Zatrzymamy się na noc w Paryżu, a jutro rano będziemy już w Dallas.

- Świetnie - powiedziała ugodowo. Chciała się spotkać z Tomem dopiero na wieczornym koktajlu. Ależ będzie jej brakowało tej pięknej, czerwonej sukienki. Na szczęście starczy czasu, żeby najpierw odwiedzić siostrę. Cathie na pewno coś jej pożyczy.

- Świetnie -powtórzył Kyle.

Carrie zauważyła, że starał się odprężyć. Rozluźnił palce na kierownicy. Przedtem ściskał ją tak, jakby właśnie wychodził na prowadzenie w rajdzie Paryż - Dakar.

- Dobrze ci się spało? - zagaiła uprzejmie.

- Marnie. Nie za bardzo mam ochotę o tym rozmawiać.

- Nie ma sprawy.

- A ty? - zapytał.

Carrie już otwierała usta, żeby odpowiedzieć, kiedy rozległ się pisk antyradaru.

Kyle natychmiast zdjął nogę z gazu, ale było już za późno. We wstecznym lusterku błyskały czerwono-błękitne światła policyjnego wozu.

Kyle wymruczał coś niecenzuralnego, zjechał na pobocze i zatrzymał samochód.

- Ciekawe, jak się tym razem wywinę z aresztu.

Carrie ścisnęła go za ramię, chcąc dodać mu otuchy. Kyle był sztywny. jak trzydniowy trup.

Policjant wysiadł z samochodu i podszedł do bmw. Bez najmniej szych oznak zdenerwowania Kyle opuścił szybę w oknie.

- Dzień dobry, panie władzo - rzucił pogodnie, chociaż z przymusem.

- Dzień dobry. Poproszę pańskie prawo jazdy i dowód rejestracyjny. - . Policjant był energicznym formalistą•

- Jechałem za szybko? - zapytał Kyle. .

Carrie dobrze wiedziała, że o wiele za szybko.

Policjant przeglądał dokumenty i nie odpowiedział na pytanie.

- Widzę, że jesteście z Kansas.

- Zgadza się.

Carrie ponownie zdecydowała, że lepiej będzie nie zabierać głosu i zdać się na Kyle'a. Im mniej będzie otwierać usta, tym lepiej. Kyle, w każdym razie, był dokładnie tego zdania.

Od dawna są państwo małżeństwem?

Kyle i Carrie wymienili spojrzenia.

- Nie jesteśmy małżeństwem - powiedział Kyle do policjanta, który na plakietce miał napisane Adrew Lindsey.

- Nigdy państwo tego nie róbcie.

- Czego?

- Nie pobierajcie się.

- Proszę się nie martwić - powiedziała Carrie, nachylając się w stronę Kyle'a, żeby lepiej widzieć policjanta. - My się nawet nie lubimy. Tyle tylko, że pracujemy razem. Ale nie możemy się dogadać.

- Nie sądzę, żeby pan Lindsey był zainteresowany naszymi animozja¬mi - przerwał jej Kyle stanowczo.

- Tak, tak - policjant otworzył drzwiczki i rozsiadł się na tylnym siedzeniu. Zdjął czapkę i przetarł oczy. - Ze mną i Gayle też tak było na początku. Była sekretarką na komisariacie. Nie mogliśmy nawet patrzeć na siebie. A potem zdecydowaliśmy się pobrać.

- Pobrać! - zaśmiał się Kyle. - Może mi pan wierzyć, że wolałbym zjeść skunksa, niż ożenić się z tą kobietą.

Carrie spojrzała na niego ostro. Zaczynała już tracić cierpliwość. Nie musiał jej obrażać.

- A ja bym wolała położyć głowę na torach, niż spędzić resztę życia z tym człowiekiem - zrewanżowała się.

- Nie martw się, nie będziesz musiała.

- Masz rację, do diabła. Musiałabym zwariować, żeby wyjść za kogoś takiego!

- Najpierw ja musiałbym postradać zmysły, żeby żenić się z kimś takim jak ty! .

- Odeszła ode mnie - powiedział policjant. Jego ramiona obwisły.

Carrie domyśliła się, że nie słyszał ani słowa z ich wymiany zdań.

- Tak mi przykro - powiedziała współczująco, odwracając się do nie¬go. - Kiedy to się stało?

Kyle mruknął pod nosem coś, czego nie dosłyszała. Był wyraźnie nie¬zadowolony, że Carrie podtrzymuje tę rozmowę.

- W zeszłym tygodniu - odparł Lindsey. - Zupełnie niespodziewanie. Poszedłem do pracy jak zwykle. Wszystko było w porządku. Po powrocie znalazłem list. Mogła przynajmniej zabrać dzieci.

- Ma pan dzieci?

- Pięcioro.

- Pięcioro! - zawołali jednocześnie.

- Dwoje naj starszych chodzi już do szkoły. Dobrze, że matka Gayle mieszka z nami, bo nie wiem, jak bym sobie poradził z młodszą trójką.

Carrie i Kyle popatrzyli na siebie znacząco.

- Jej matka mieszka z panem?

- Tak. Gayle zostawiła mi dzieciaki, matkę i list, w którym napisała, że odchodzi, aby odnaleźć siebie. Do diabła, nie miała tak znów wiele do roboty, trochę prania i takie tam.

- Rany - mruknęła Carrie.

Nie dostałem od niej jeszcze żadnej wiadomości. Z tego co wiem, to medytuje z jakimś guru, co to nosi tylko przepaskę na biodrach i je sushi.

- Na pewno wróci. - Carrie zrobiła wszystko, żeby zabrzmiało to na¬prawdę optymistycznie.

- Na początku też tak myślałem - wymamrotał posępnie Lindsey. ¬Teraz nie jestem już taki pewien.

- Tęskni pan za nią? - Carrie czuła na sobie wzrok Kyle'a. Chciał, żeby jak najszybciej zakończyła tę rozmowę, zamiast zachęcać człowieka do opowiadania o swoich problemach.

Tak, pomyślała Carrie, to jedna z tych rzeczy, które ich różnią. K yle wszystko w sobie dusi, aż napięcie staje się nie do wytrzymania. Ona natomiast mówi to, co myśli. Carrie natychmiast uznała się za zdrowszą psychicznie.

- Problem polega na tym, że tylko w łóżku umieliśmy się dogadać ¬ciągnął policjant w zamyśleniu. - Kłóciliśmy się całymi dniami i kochaliśmy się przez całe noce. Nie mogliśmy znaleźć wspólnego języka.

- To rzeczywiście przykre - powiedział Kyle niecierpliwie.

Jego ton wyrwał Lindseya z kręgu bolesnych rozważań. Podniósł wzrok z miną człowieka, który nie wie, gdzie jest ani skąd się tu wziął. Wyjął bloczek i długopis i wysiadł z samochodu. Napisał coś i wyrwał kartkę z bloczku.

- Według odczytu z radaru - powiedział tonem oficera na służbie¬na odcinku, gdzie obowiązuje ograniczenie prędkości do dziewięćdziesięciu kilometrów na godzinę, jechał pan z prędkością stu piętnastu.

- Stu piętnastu? - Kyle znakomicie udał zdumienie.

- Udzieliłem panu pouczenia. Proszę podpisać -podał Kyle'owi bloczek. - Radzę patrzeć na licznik.

- I nie żenić się - dorzuciła Carrie. - Do tej rady na pewno się zastosujemy.

Lindsey pożegnał ich, uśmiechając się z zakłopotaniem. Wsiadł do samochodu i zapuścił silnik. Kyle i Carrie siedzieli bez ruchu, patrząc jak odjeżdża. Napięcie znikło bez śladu i Carrie wybuchnęła śmiechem. Kyle spojrzał na nią z dezaprobatą.

- Przepraszam - wykrztusiła, nie mogąc się powstrzymać. Otarła łzy z oczu. - Żona zostawiła go z piątką dzieciaków i swoją matką, a on dziwi się, że nie "odnalazła siebie" w pralni.

Kyle zachichotał.

- I odradza nam branie ślubu.

- Nam! - powtórzyła Carrie. Teraz śmiali się już oboje. Sama myśl o tym, że mogliby wymienić obrączki, była absurdalna. W końcu nawet się nie lubili. Umilkli na chwilę, spojrzeli na siebie i znowu, jak na komendę, wybuchnęli śmiechem.

Carrie nagle zdała sobie sprawę, że opiera się swobodnie o Kyle'a, który obejmuje ją ramieniem. Wyprostowała się szybko i spojrzała na zegarek.

- O rany! - wykrzyknęła, chcąc ukryć zmieszanie. - Jak ten czas szybko leci, kiedy jest fajnie.

- Fajnie - powtórzył Kyle i pośpiesznie cofnął ramię.

- No - rzuciła Carrie wesoło.

Kyle nagle zaczął się bardzo śpieszyć. Włączył silnik i wyjechał na drogę. Oboje milczeli. Carrie zaczęła nerwowo skubać swoją spódniczkę; przestała, kiedy zauważyła, że Kyle patrzy jej na ręce. Wyciągnęła mapę, żeby sprawdzić, gdzie są i ile jeszcze czasu będą musieli spędzić razem, zamknięci w samochodzie, który z każdą chwilą wydawał się mniejszy. Miała wrażenie, że wnętrze bmw kurczy się i zwęża, napierając na nią ze wszystkich stron.

Jednocześnie zdała sobie sprawę, że jej spojrzenie na Kyle'a bardzo się zmieniło. Teraz dopiero zauważyła, jakie ma szerokie ramiona, silne dłonie i gęste rzęsy o złotawych końcówkach.

Kyle przyłapał ją na tej obserwacji, więc, spłoszona, powróciła do skubania swej dżinsowej spódnicy.

- Chciałabyś się zatrzymać? - Zbliżali się właśnie do następnego niewielkiego miasteczka.

- Nie, dziękuję - powiedziała zmienionym głosem. Kyle spojrzał na nią.

- Wszystko w porządku?

- Tak. Tylko ... chyba jestem trochę zmęczona. To wszystko.

Zmęczona? Niechby tak, jak on, spędziła noc w towarzystwie rozśpiewanego pijaczka i policjanta, który wysłuchał w tym czasie wszystkich nocnych audycji radiowych.

Kyle zawsze miał pewne problemy z nazywaniem po imieniu tego, co czuje. Często zazdrościł kobietom tej niezwykłej zdolności przekładania uczuć na język słów. Teraz też zupełnie nie wiedział, co powiedzieć.

- Wiesz coś o tym miasteczku? - zapytał w końcu.

Cisza zaczynała go niepokoić. Jeśli Carrie milczy, to znaczy, że myśli, a myśląca kobieta może oznaczać tylko kłopoty.

- Tyle, co widać na mapie - odparła. - Dwadzieścia pięć tysięcy ludzi. Więc chyba znajdzie się tam ktoś, kto załatwi nam nowe czeki. Poza tym pewnie zrobimy jakieś zakupy.

Świetnie - Kyle marzył o przebraniu się w czyste rzeczy.

- Kiedy tam dojedziemy?

- Za godzinę czy dwie.

Niewiele się pomylił. Dojechali do miasteczka - o dumnej nazwie Pa¬ryż - o wpół do trzeciej. Przy wjeździe natknęli się na informację, że Paryż jest jedynym miastem w okręgu Lamar, które ma sygnalizację świetlną• Uśmiechnęli się oboje.

Podobnie jak w innych miasteczkach, przez które przejeżdżali, wzdłuż głównej ulicy ciągnął się parking. Kyle stanął naprzeciw banku. Szybko załatwili nowe czeki podróżne.

_ A teraz poszukajmy hotelu - zaproponował Kyle.

_ Już? - Carrie była zaskoczona.

_ Pewnie jesteś głodna?

_ Potwornie. O ile dobrze pamiętam, nic jeszcze dzisiaj nie jedliśmy.

Nie bez przyczyny. Nie mieli dotąd pieniędzy ani czeków podróżnych, a benzyny w baku tylko tyle, żeby dojechać do Paryża. Kyle zdał sobie sprawę, że sam umiera z głodu.

_ Dobrze - zgodził się. - Chodźmy najpierw coś zjeść.

Znaleźli małe bistro i weszli do środka, zwabieni rozkosznym zapa¬chem. Lokal zionął jednak pustką - co było o tyle dziwne, że wyglądał na knajpkę, gdzie zbierają się miejscowi, by poplotkować o sąsiadach.

_ Siadajcie, gdzie chcecie - powitała ich kelnerka.

_ Co tu tak pusto? - zapytała Carrie.

_ Nie jesteście stąd, co? - kelnerka podała im wodę i menu na laminowanym kartoniku. Na przypiętej do jej fartuszka plakietce widniało imię Trixie. Miała najwyżej trzydzieści lat i była, jak zauważył Kyle, całkiem niczego sobie.

_ Jesteśmy z Kansas - odparł.

_ Słyszeliście kiedyś o Bubbie Cornersie? _ Nie przypominam sobie.

_ No więc, jest teraz u nas w mieście i wszyscy poszli go posłuchać.

Pewnie jakiś pieśniarz country, pomyślał Kyle.

_ Sama bym poszła, ale nie udało mi się znaleźć nikogo na zastępstwo. _ Trixie wyciągnęła ołówek zza ucha. - Dzisiaj podajemy faszerowane zrazy wieprzowe i pieczeń ze schabu. Możecie dostać też naleśniki z szynką. To danie śniadaniowe, ale serwujemy je przez cały dzień.

_ Poproszę o sałatkę szefa. - Carrie oddała menu kelnerce.

- Dla mnie to samo.

Trixie poszła do kuchni, robiąc po drodze notatki w bloczku. Kyle odprowadził ją wzrokiem. Nie dlatego, że wydała mu się szczególnie pociągająca. Właściwie sam nie wiedział, dlaczego się na nią gapi. Chyba po to, żeby nie patrzeć na Carrie i nie widzieć, jak ładnie wygląda z tymi swoimi kręconymi włosami i pełnymi ustami. Nie bardzo zdawał sobie sprawę z te¬go, co robi, dopóki nie spojrzał ponownie na swoją koleżankę• Carrie również na niego patrzyła- z zimną pogardą.

_ O co chodzi? - spytał niewinnie.

- o nic - rzuciła w odpowiedzi, nie przerywając darcia papierowej serwetki na małe strzępki. Kyle był pewny, że przez krótką chwilę miała ochotę przejechać mu paznokciami po twarzy.

- Mam wrażenie, że coś cię niepokoi. - Zrobił wszystko, żeby brzmiało to spokojnie i rozsądnie, ale wiedział, że mu się nie udało. Dwa dni w jej towarzystwie obróciły wniwecz trzydzieści lat wytężonej pracy nad sobą. - Powiedziałam już, że wszystko w porządku - powiedziała sztywno.

- Świetnie - wstał ,i sięgnął po gazetę, którą ktoś pozostawił przy kasie. Usiadł i rozłożył ją, chowając się za nią jak za parawanem. W tej sa¬mej chwili Carrie chwyciła za jej górny brzeg i pociągnęła w dół. Ich oczy spotkały się nad gazetą.

- Zawsze patrzysz na kobiety w ten sposób?

- W jaki sposób?

- W taki, jakbyś je sobie wyobrażał bez ubrania.

- Nie bądź śmieszna. - Jeśli rzeczywiście wyobrażał sobie jakąś kobietę bez ubrania, to była nią Carrie, ze swoim krągłym, ponętnym biustem i biodrami, a nie żadna kelnerka.

Złożył gazetę i rzucił ją na stół.

- Jesteś zazdrosna?

Carrie przewróciła oczami.

- Nie. Tylko nie wiedziałam, jakim jesteś .... - nie mogła znaleźć odpowiedniego słowa. - Nie sądziłam, że jesteś mężczyzną tego typu.

~ Jakiego typu? - zapytał trochę głośniej, niż zamierzał.

Trixie, która stała za ladą tyłem do nich, odwróciła się i zaczęła im przyglądać. Carrie chwyciła za brzeg stołu, pochyliła się do przodu i za¬szeptała gorączkowo:

- Takiego, co to w myślach rozbiera każdą kobietę, którą spotka! Kyle sam nie wiedział, czy ta cała sytuacja bardziej go bawi, czy złości. Pochylił się w jej stronę i również zniżył głos.

- Wiesz, już myślałem, że nie jesteś taka zła i że dogadamy się w pracy, ale teraz widzę, jak bardzo się pomyliłem. Nic się nie zmieniło.

Carrie nie raczyła odpowiedzieć, ale, jak domyślał się Kyle, nie dlatego, że nie miała nic do powiedzenia. Ponownie rozłożył gazetę.

Trixie podała sałatki i Kyle zabrał się do jedzenia. Ponownie rozłożył gazetę, chociaż nie rozumiał ani słowa z tego, co czytał. Parę razy rzucił okiem na Carrie, która siedziała, opierając łokieć na stole, a głowę na dłoni, jakby była bliska zaśnięcia. Pewnie nie wypoczęła dobrze tej nocy i była tak samo wykończona, jak on. Wyglądała jak zabłąkane kocię i K yle nagle poczuł się winny. Walczył przez chwilę z tym uczuciem, po czym złożył gazetę.

- Nie powinienem był złościć się na ciebie - powiedział.

Carrie spojrzała na niego zdumiona, jakby sądziła, że się przesłyszała.

_ To ja nie powinnam była zaczynać tej głupiej rozmowy. To nie moja sprawa, jak patrzysz na tę kelnerkę•

_ Nie patrzyłem na nią w taki sposób, jak myślisz - Kyle postanowił być szczery. - Po prostu nie chciałem patrzeć na ciebie. .

- Dlaczego?

_ Bo ... - zorientował się, że zabrnął w ślepy zaułek. Było tylko jedno wyjście: powiedzieć prawdę. - Bo nie chciałem przyznać, jak bardzo mi się podobasz.

Carrie zamrugała, zupełnie zdezorientowana. Kyle postanowił uściślić swoją wypowiedź.

_ Wiesz, tak długo darliśmy ze sobą koty, że trudno mi na ciebie spojrzeć z innej perspektywy.

W ciągu prawie całego roku wspólnej pracy nie zauważył, jaką ładną i pociągającą jest kobietą.

_ Wiem co masz na myśli - powiedziała Carrie cicho. - Ty też wydawałeś mi się taki... jednowymiarowy.

- Zgoda? -zapytał.

- Zgoda - uśmiechnęła się Carrie.

Kyle nigdy nie widział kobiety, której oczy w ciągu sekundy nabierałyby takiego blasku. Skończyli każde swoją sałatkę i podzielili rachunek.

- Gotowa na poszukiwanie hotelu?

Carrie znowu potrząsnęła głową.

_ Nie, jestem taka zmęczona, że jeśli się teraz położę, to już dzisiaj nie wstanę. Wolę najpierw zrobić zakupy.

Mówiła całkiem do rzeczy, co trochę go zaskoczyło. Przyznał jej rację•

_ To dobry pomysł. Spotkajmy się tutaj za godzinę - zaproponował, patrząc na zegarek. Sam nie planował tak długich zakupów, ale zakładał, że Carrie będzie potrzebowała więcej czasu. - Pasuje?

- Jasne -zapewniła go.

_ Jak tylko skończę, poszukam hotelu i zarezerwuję dla nas pokoje.

- Doskonale.

Pożegnali się i ruszyli w przeciwnych kierunkach. Kyle w ciągu kwadransa kupił wszystko, co było mu potrzebne na weekend, i prosto ze sklepu z męską odzieżą udał się na poszukiwanie hotelu.

Spóźnił się na spotkanie z Carrie dziesięć minut, ale nie to było najgorsze.

- Zarezerwowałeś pokoje?

_ Wiem już, kim jest Bubba Corners - powiedział Kyle, jakby nie słyszał jej pytania.

- Słucham?

_ Pamiętasz, Trixie mówiła, że wszyscy poszli słuchać Bubby?

- No tak. - Carrie zaczynała się niecierpliwić.

- Bubba jest światowej sławy hodowcą i znawcą świń. A tu właśnie odbywają się Mistrzostwa Świata Hodowców Nierogacizny.

Carrie patrzyła na niego z twarzą zupełnie bez wyrazu.

- Chcesz mi coś powiedzieć?

- Owszem - mruknął. - Coś, co ci się nie spodoba.

K yle, proszę, nie zmrużyłam oka przez całą noc i jestem zbyt zmęczona, żeby bawić się w zagadki. Mów w końcu, o co chodzi. ..:.

- Wszystkie hotele są już zajęte.

- Wszystkie pokoje?

- Nie. Jest jeden wolny pokój. Jeśli chcemy zostać tu do jutra, musimy spędzić noc w jednym łóżku.


Rozdział 6

- Przysięgam, że jeśli piśniesz choć słowo na ten temat w pracy, postaram się uprzykrzyć ci życie - Carrie szarpnęła brzeg kołdry z taką siłą, że leżąca na niej poduszka poszybowała na środek pokoju.

- Jeszcze bardziej niż dotąd? - zapytał Kyle spokojnie.

Carrie wzięła się pod boki, uśmiechnęła złowieszczo i spojrzała na niego.

- Dużo bardziej.

Kyle podniósł poduszkę z podłogi i położył ją z powrotem na łóżku.

- Żeby nie było żadnych niejasności, mnie ta sytuacja nie podoba się nie mniej niż tobie.

Rzuciła mu gniewne spojrzenie.

- Może będziesz w stanie spać spokojnie, jeśli dam ci słowo dżentelmena, że nawet cię nie dotknę.

Carrie była pewna, że może mu zaufać, ale nie odezwała się ani słowem.

Kyle westchnął. .

- Jeżeli tak cię to niepokoi, to mogę spać na podłodze - powiedział cierpliwie, chociaż brak odpowiedzi z jej strony uraził go.

Z początku postanowił spać na dywanie, ale Carrie nie chciała się na to zgodzić i stwierdziła wspaniałomyślnie, że oboje są dorośli i nie muszą się uciekać do tak drastycznych środków.

- Więc chcesz czy nie chcesz, żebym spał na podłodze?

Carrie patrzyła na zniszczony beżowy dywan. Był szorstki i brudny.

Kyle, spędziwszy poprzednią noc na więziennej pryczy, musiał być co naj¬mniej tak wykończony jak ona.

- Nie - powiedziała w końcu, ziewając przeraźliwie. - Ale musisz trzy- mać się swojej strony łóżka.

- Nie masz się czego bać - mruknął. - Ale obiecaj mi jedno.

- Tak?

- Że mnie nawet nie dotkniesz - zachichotał, ale Carrie jego sarkazm wydał się mało zabawny.

Wyciągnęła z torby nową pidżamę i westchnęła ciężko na myśl o innych rzeczach, które kupiła. Zakupy nie należały do najbardziej udanych.

- Mogę iść pierwsza do łazienki?

- Proszę•

Po długiej, gorącej kąpieli Carrie poczuła się znacznie lepiej i zaczęła żałować, że tak narzekała na ten jeden pokój i jedno łóżko. Chciała nawet przeprosić Kyle'a za swoje zachowanie, ale kiedy wróciła do pokoju, za¬stała go pogrążonego w głębokim śnie. Leżał tak blisko krawędzi łóżka, że mógł w każdej chwili z niego spaść.

Carrie uśmiechnęła się do siebie, zgasiła nocną lampkę i uniosła kołdrę po swojej stronie łóżka. A właściwie łoża, bo ten potężny mebel po¬mieściłby pięcioosobową rodzinę. Naprawdę nie miała się czym niepokoić. Żałowała, że narobiła takiego krzyku.

Wśliznęła się między chłodne warstwy płótna, uderzyła parę razy w po¬duszkę, żeby nadać jej pożądany kształt, i w końcu, szczęśliwa, powoli zamknęła oczy.

Spała tak mocno, że plusk wody zbudził ją dopiero po dłuższej chwili.

Nagle zdała sobie sprawę, że stoi na piaszczystym brzegu jeziora i patrzy na rozedrganą powierzchnię wody, odbijającą światło księżyca. Po chwili zorientowała się, że w jeziorze ktoś pływa. Wytężyła wzrok i rozpoznała Kyle'a.

Odwrócił się nagle i zachęcająco pomachał do niej ręką. W pierwszej chwili chciała się odruchowo ukryć wśród nadbrzeżnych zarośli. Wtedy Kyle roześmiał się, a wody jeziora przyniosły dźwięk jego śmiechu do brze¬gu, jak mgliste zaproszenie.

Zawołał ją, a jej imię brzmiało w jego ustach dziwnie słodko. Miała coraz większą ochotę przyłączyć się do niego. Tors miał silny i twardy, lecz nie poznaczony węzłami mięśni, typowymi dla kulturystów. Klatkę piersiową pokrywały kręcone ciemne włosy, wąskim pasmem schodzące w dół płaskiego brzucha.

Carrie, słuchając jego kuszącego wołania, miękła jak wosk. W końcu, prawie nie zdając sobie sprawy z tego, co robi, wyszła zza krzaków i zanurzyła stopy w wodzie, która okazała się ciepła i kojąca. Śmiało zrobiła pierwszy krok w stronę Kyle'a, a wtedy on ruszył jej na spotkanie. Przez chwilę stali naprzeciw siebie. Woda sięgała im do piersi. Milczeli.

Podniosła wzrok i napotkała wymowne spojrzenie jego ciemnych oczu.

Uśmiechnęła się. Objął ją mocno w talii, jakby miał do tego wszelkie pra¬wo, a ona zarzuciła mu ramiona na szyję, przymknęła oczy i...

Carrie usiadła na łóżku, dysząc ciężko i przyciskając prześcieradło do piersi. Dopiero po chwili dotarło do niej, że był to tylko sen.

Kyle stał w drzwiach do łazienki z ręcznikiem owiniętym wokół bioder. Wyglądałby niezwykle seksownie, gdyby nie fakt, że prawie całą twarz miał pokrytą gęstym kremem do golenia. Jednak nawet wysmarowany białą pianą sprawił, że serce Carrie zabiło mocniej. Sama nie wiedziała, jak mogła wcześniej nie zauważyć', że taki z niego przystojniak.

- Przepraszam - mruknął. - Puszka wypadła mi z ręki. Nie chciałem cię obudzić.

- Nic nie szkodzi - zrozumiała, że szum wody dochodził z prysznica.

Rozczarowana, opadła z powrotem na poduszki.

Kilkanaście minut później Kyle zakończył to; co robił - cokolwiek to było - i zgasił światło w łazience. Najwyraźniej sądził, że Carrie zdążyła już znowu zasnąć, bo starał się poruszać bezszelestnie, co w zupełnej ciemności było jednak dość trudne. W końcu oczywiście wpadł na coś, boleśnie uderzając w to palcami stopy. Carrie usłyszała stłumione przekleństwo. Zapaliła lampkę nocną. Miękkie światło zalało pokój.

- Wszystko w porządku? - zapytała, podnosząc się na łokciu.

- Tak - mruknął Kyle skacząc w stronę łóżka. - Zresztą paznokcie u nóg nie są mi aż tak potrzebne.

- Włączenie światła, kiedy jest ciemno, nie jest oznaką słabości - po¬wiedziała, mając na myśli bardziej nieustanne męskie pragnienie, by od¬grywać macho, niż tę konkretną sytuację.

Nie chciałem cię obudzić - rzucił cierpko.- To nie ma nic wspólnego ze słabością czy siłą. Starałem się zachować kulturalnie.

- Obudziłeś mnie już wcześniej.

- Myślałem, że zaraz znowu zasnęłaś.

- Nie zasnęłam.

- Widzę. - Wszedł do łóżka i upewnił się, że nie może już leżeć dalej od niej. Chwilę później przewrócił się na bok. A potem znowu na wznak.

- Ułożyłeś się już? .

- Tak.

Carrie zgasiła światło i pokój zaległa nieprzenikniona ciemność. Przez grube zasłony nie przeświecało nawet światło księżyca.

- Kiedy się obudziłeś? - przerwała ciszę.

- Mniej więcej godzinę temu. Zmogło mnie, jak czekałem, aż się wykąpiesz, potem zbudziłem się i wiedziałem, że nie zasnę już, jeśli się nie umyję i nie ogolę.

_ Nie powinnam była tak długo siedzieć w wannie. - Carrie miała te¬raz wyrzuty sumienia. Zachowała się bezmyślnie i egoistycznie.

- To nie twoja wina. Zasnąłem, skoro tylko weszłaś do łazienki. Carrie p6czuła zapach jego wody po goleniu. Wciągnęła go głęboko w nozdrza - miły, gorzkawy, z nutą rumu i egzotycznych korzeni. Przywodził na myśl słoneczne Karaiby, turkusową wodę i złoty, rozgrzany piasek. Jak w jej niedawnym śnie. Czuła ciepło, jakim emanowało jego ciało.

_ Przez to całe zamieszanie z pokojem nie powiedziałam ci, co mi się przydarzyło na zakupach - powiedziała, żeby przestać o nim myśleć.

- Coś ci się przydarzyło?

_ W pewnym sensie. Biorąc pod uwagę, że po powrocie może się okazać, że jestem bezrobotna, postanowiłam nie szaleć za bardzo z kartą kredytową• - Doskonale cię rozumiem.

_ Sprzedawczyni była bardzo miła i pomocna. Mieli na składzie trochę rzeczy po bardzo obniżonych cenach. Jak się okazało, tu w okolicy był żeński klasztor, który w zeszłym roku został zamknięty. Ten sklep zaopatrywał zakonnice w buty i takie tam rzeczy. Znalazłam trochę ubrań vii mo¬im rozmiarze.

- Tak? A co właściwie kupiłaś?

_ Klasztorne buty i długą czarną spódnicę. Nikt się nie domyśli, że w talii powinna być przewiązana różańcem. Tak w każdym razie uważała ta ekspedientka.

- Buty klasztorne?

_ Takie ciężkie, czarne buciory, za jakimi szaleją teraz wszystkie nastolatki. Ale nie martw się, pod tą spódnicą nikt nie będzie w stanie ich dojrzeć. Właściwie nie potrzebowałam butów, ale były tak tanie, że nie mogłam się oprzeć.

Kyle przez chwilę walczył z wesołością, ale w końcu nie wytrzymał

i wybuchnął zduszonym chichotem.

_ Bluzka jest całkiem niezła, tyle tylko, że na całej długości ma guziki, aż pod brodę. - Carrie też zaczęła się śmiać.

Jej śmiech dźwięczał w ciemności jak świergot ptaków.

- Lepiej się nie śmiej - szepnął Kyle.

- Dlaczego?

- Bo nie wiem, czy potrafię się powstrzymać ...

Przewrócił się na brzuch i podniósł głowę. Przeciągle spojrzał jej w oczy.

_ Carrie? - powiedział niskim, trochę zachrypniętym ze wzruszenia głosem. '

Nie odezwała się. Kyle delikatnie ujął ją pod brodę i uniósł jej twarz na wysokość swojej. Potem bardzo powoli, jakby spodziewał się, że zaprotestuje, pochylił się nad nią. Ich usta zetknęły się nieśmiało, poznając się nawzajem. Jego były ciepłe i lekko wilgotne.

Pocałunek był tak delikatny i pełen słodyczy, że Carrie przeszył dziwny dreszcz. Nagle poczuła się strasznie zmieszana. To przecież niemożliwe. Nie między nimi. A jednak jej serce było innego zdania. Kiedy wysunęła się z objęć Kyle'a, natychmiast poczuła się okropnie samotna' i opuszczona w tym wielkim i zimnym łóżku. Szybko przysunęła się do niego ponownie i bez oporu poddała jego uściskowi.

Pocałował ją znowu, tym razem jednak był to zachłanny, gwałtowny pocałunek, nie mający nic wspólnego z subtelną nieśmiałością pierwszego. Zachowywał się tak, jakby umierał z głodu, a ona była suto zastawionym stołem. Carrie miała wrażenie, jakby robiła to już przedtem niezliczoną ilość razy, jakby od dawna byli kochankami i wiedzieli o sobie wszystko.

Ich języki spotkały się. Carrie, z początku nieufna, wkrótce odzyskała pewność siebie i dała się wciągnąć w ten zmysłowy pościg, w tę rozkoszną zabawę w uciekanie i szukanie, szukanie i łapanie. Namiętny pocałunek zdawał się nie mieć końca, dostarczając im coraz to nowych doznań.

Carrie wiedziała, że powinna to jak najszybciej przerwać. Jednak, mimo iż zdawała sobie sprawę, że później oboje będą zażenowani tym, co się stało, nie umiała się powstrzymać.

- Boże - wyszeptał Kyle i wziął jej twarz w dłonie. Carrie miliła jednak mgliste wrażenie, że nie jest to modlitwa.

Jego wargi ponownie odnalazły jej usta, ale ten pocałunek był delikat¬ny i pełen czułości. W końcu Carrie odsunęła się niechętnie. Była bez tchu, zmieszana i oszołomiona. Kyle nie był naturalnie pierwszym mężczyzną, z którym się całowała, ale nigdy przedtem nie czuła się tak, jak w tej chwili. Leżeli twarzą w twarz, prawie stykając się czołami. Carrie nie miała odwagi otworzyć oczu. K yle konwulsyjnie zacieśnił swój uścisk, jakby nie był w stanie wypuścić jej z objęć. Oddychał ciężko i chrapliwie. Najwyraźniej podzielał jej uczucia. Carrie także nie chciała go jeszcze puścić. Ukryła twarz na jego ramieniu.

- Ta pidżamka jest niezupełnie w zakonnym stylu - mruknął tytułem usprawiedliwienia.

- Niezupełnie.

- Chodźmy spać. Jutro mamy przed sobą długą drogę.

Kyle zazdrościł Carrie jej zdolności do natychmiastowego zapadania w sen. Sam miał z tym problemy, i to nie tylko dlatego, że był zmęczony. Leżała na boku, tyłem do niego, dotykając pupą jego biodra. Przez chwilę myślał, żeby się odsunąć, ale nie chciał stracić kontaktu z jej ciepłym ciałem. Przewrócił się na bok, przysunął jeszcze trochę i ułożył w tej samej pozycji, wsuwając nogi w zagłębienie jej kolan. Położył rękę na łagodnym wzniesieniu kobiecego biodra i stwierdził, że idealnie do siebie pasują pod względem fizycznym. Czuł się tak, jakby po długiej, męczącej podróży dotarł w końcu do domu. Zamknął oczy i uśmiechając się do siebie, zapadł

w odprężający, bezpieczny sen.

Budząc się następnego ranka, Kyle z ulgą stwierdził, że leży znowu po swojej stronie materaca.

Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, powinni bez problemu zdążyć do Dallas na wieczorny koktajl. Wprawdzie Carrie narzekała na swoją ubogą, zakonną garderobę, ale Kyle nie miał nic przeciw temu, żeby ubierała się jak zakonnica, a inni mężczyźni na zjeździe sądzili, że pracuje dla jakiejś religijnej rozgłośni. Wolał już, żeby na przyjęciu wystąpiła w habicie, niż paradowała w tej swojej kusej pidżamce po pokoju hotelowym. Jej nocny ubiór sprowadziłby z drogi cnoty nawet mnicha.

_ Dzień dobry - szepnęła Carrie.

_ Dzień dobry. Gotowa do drogi? - nic lepszego nie przyszło mu do głowy.

Carrie milczała przez chwilę.

_ Niezupełnie. Właśnie się obudziłam.

_ Ubiorę się i przyniosę kawę - zaproponował. - Masz ochotę?

- Tak, proszę•

Poczekał, aż odwróciła głowę, wyskoczył z łóżka i pospiesznie narzucił na siebie ubranie. Kiedy wrócił z kawą, Carrie była już ubrana i krząta¬ła się po pokoju. Zauważył, że stara się nie patrzeć mu w oczy. Podał jej filiżankę z kawą•

- Zaraz będę gotowa - powiedziała cicho.

- Nie śpiesz się•

Spojrzała na niego, niepewna, czy dobrze usłyszała. Jeszcze wczoraj liczyła się każda minuta. Spakowała się w niespełna kwadrans. Kyle oddał klucze recepcjonistce i bez dalszej zwłoki ruszyli w drogę•

Jeszcze zanim wyjechali z miasta, Kyle pomyślał o śniadaniu.

_ Jesteś głodna? - zapytał, mając cichą nadzieję, że nie.

- Nie, dziękuję.

_ Dobrze, zjemy coś w Dallas.

To naturalnie musiało wywołać żywszą reakcję z jej strony. I wywołało.

- Żartujesz, prawda?

Kyle spojrzał na nią i wyszczerzył zęby w uśmiechu.

_ Cel: Dallas. Dwa lub trzy postoje po drodze.

- Tak już lepiej - uśmiechnęła się Carrie.

Szkoda, że tego uśmiechu nie można zapakować i przechować na złe chwile, pomyślał Kyle. Zabawne, że nigdy przedtem nie zwrócił uwagi na ten piękny uśmiech. Inna rzecz, że dotąd raczej rzadko się do siebie uśmiechali.

Spojrzał na nią spod oka i zauważył, że nerwowo skubie palce. Wie¬dział już, że robi to tylko wtedy, kiedy jest czymś zakłopotana. Tym razem nie potrzebował szklanej kuli, żeby domyślić się, o co chodzi.

- Myślę, że powinniśmy porozmawiać o tym, co się zdarzyło w nocy - nie silił się na dyplomatyczne wybiegi. Chciał po prostu wiedzieć, co ona o tym myśli.

- W nocy?

- Chyba nie musimy robić wielkiej sprawy z jednego niewinnego pocałunku - stwierdził i znowu spojrzał na nią z ukosa. - Nie sądzisz?

- Naturalnie. Jak sam mówisz, to był tylko niewinny pocałunek.

- Właśnie. - To mu wystarczało, ale Carrie nie uważała tematu za wyczerpany.

- To zresztą zupełnie zrozumiałe, naprawdę.

- Tak? Dlaczego? - chciał wiedzieć Kyle.

- Musisz przyznać, że ostatnie czterdzieści osiem godzin dostarczyło nam wielu dramatycznych przeżyć.

- Zgadza się - Kyle kiwnął głową. Fantastycznie się rozumieją.

- Nie co dzień natykamy się na zbiegłych przestępców, nie co dzień zdarzają nam się porwania, przesłuchania ...

- Noc w więzieniu - dodał Kyle; kiwając głową.

- A więc nie powinniśmy przywiązywać wagi do czegoś tak banalnego jak pocałunek? - zabrzmiało to jak pytanie, bo Carrie sama nie wiedziała, co o tym myśleć. I to mimo wszystkich usprawiedliwień, które przedstawiła.

- Zdecydowanie nie Powinniśmy - odparł Kyle. - Zresztą nie sądzę, żeby coś takiego jeszcze kiedyś miało miejsce.

A więc miała rację• Kyle chciał o tym zapomnieć, udać, że to się nigdy nie zdarzyło, zbagatelizować znaczenie tej zmysłowej eksplozji, której razem doświadczyli. A skoro tak, to ona musi zrobić to samo. Była jednak rozczarowana.

- To się już nigdy nie powtórzy - zapewniła go.

- Oczywiście.

Kyle czuł się winny tego całego zamieszania. Powinien był przewidzieć, że spanie w jednym pokoju hotelowym do niczego dobrego nie do¬prowadzi. Zacisnął ręce na kierownicy i wstrzymał na chwilę oddech. Sam nie wiedział, co z tym wszystkim począć.

- Kyle.

- Tak? - odpowiedział niespokojnie.

- Wydaje mi się, że powinniśmy byli skręcić, tam wcześniej.

- Gdzie?

- Na tamtym rozjeździe. Według tej mapy mieliśmy tam skręcić w prawo.

Kyle westchnął ciężko.

- Nie przypominam sobie żadnego rozjazdu.

- Nie? - Carrie jeszcze raz uważnie spojrzała na mapę i potrząsnęła głową. - Jedziemy w złym kierunku. - W ciszy, która nagle zapadła w samochodzie, jej słowa zabrzmiały dziwnie złowieszczo.

- A ja uważam, że w dobrym.

- Popatrz na mapę, jeśli mi nie wierzysz - powiedziała spokojnie.

- Wiem, że jedziemy prawidłowo - upierał się Kyle. Był zły i brakowało mu jego zwykłej jasności uczuć. Chciał po prostu jechać przed siebie i nie zawracać sobie głowy żadnymi urojonymi rozjazdami.

- Czas pokaże - Carrie podniosła oczy do nieba gestem męczennika zaprawdę.

I pokazał. Godzinę później Kyle musiał przyznać, że się beznadziejnie zgubili w bezdrożach Teksasu.


Rozdział 7

_ Dlaczego nie zapytamy kogoś o drogę? - zaproponowała Carrie. .u - Nie ma potrzeby - odparł Kyle sucho. - Doskonale wiem, gdzie jesteśmy.

Carrie powstrzymała cisnący się na usta komentarz. Oto kolejny przy¬kład głupoty silnych, twardych macho - tak samo jak rozbijanie się po ciemku po pokoju, podczas gdy wystarczyło włączyć światło, żeby bezboleśnie trafić do łóżka.

- Chyba przejeżdżaliśmy już koło tej stodoły. - Miała nadzieję, że nie zabrzmiało to sarkastycznie. Nie obawiała się oczywiście, że Kyle mógłby stracić cierpliwość. Ten człowiek nigdy nie pozwalał sobie na luksus okazania złości - chyba że na nią.

- Nie - uciął krótko. - To inna stodoła.

- Ta sama - Carrie dałaby głowę, że w ciągu ostatniej godziny minęli

ją co najmniej pięć razy, Krążyli po okolicy od tak dawna, że już zaczynało jej się kręcić w głowie. 'Kyle ciągle jednak nie chciał przyznać się do błędu. Idiotyczna męska duma stanowiła najwyraźniej istotny składnik jego osobowości.

- Wiem, że wiele ryzykuję - Carrie uśmiechnęła się swoim naj słodszym uśmiechem - ale moim zdaniem jest bardzo prawdopodobne,' że dziś już widzieliśmy tę stodołę. Zwróć, proszę, uwagę na traktor, który przy niej stoi. Gdzieś w pobliżu jest z pewnością jakieś gospodarstwo, więc sądzę ....

- Doskonale wiem, gdzie jesteśmy! - przerwał jej K yle niecierpliwie.

- Ja również! Jesteśmy zabłąkani gdzieś wśród bezkresnych pól stanu Teksas, a nazwa miejsca, w którym się teraz znajdujemy, zostanie wyryta na naszych nagrobkach, kiedy już nas znajdą i pogrzebią.

- Odnoszę wrażenie, że przesadzasz.

- Nie, nie przesadzam. Choć ten jeden raz mnie posłuchaj. Proszę, Kyle, zatrzymajmy się i zapytajmy o drogę.

- Carrie - rzucił jej przeciągłe, pełne bólu spojrzenie - zwróć uwagę, że wokół nie ma żywej duszy. Kogo mamy zapytać?

- Po drodze minęliśmy z dziesięć farm.

- Wyjdę na idiotę - mruknął Kyle.

- Czy naprawdę twój wizerunek jako mężczyzny dozna aż takiego uszczerbku, jeśli poprosisz kogoś o pomoc?

Nie odpowiedział, ale Carrie odetchnęła z ulgą, kiedy skręcił w zapyloną wiejską drogę. Wkrótce ich oczom ukazał się świeżo pomalowany, lśniący w słońcu dwupiętrowy dom. Nareszcie cywilizacja - Carrie czuła się tak, jakby od czterdziestu lat wędrowała w głuchej dziczy.

Skoro tylko zatrzymali się przed domem, na ganek wyszła młoda kobieta, w dżinsach i lekkiej bawełnianej bluzce, w towarzystwie dwójki dzieci. Młodsze trzymała na biodrze, starsze, mniej więcej pięcioletnie, stanęło tuż za nią.

Kyle zgasił silnik i stanął w otwartych drzwiach samochodu. Carrie także wysiadła. Zaskoczył ją panujący na zewnątrz upał.

- Dzień, dobry - kobieta osłoniła oczy dłonią. - Co mogę dla państwa zrobić?

- Czy mogłaby nam pani powiedzieć, jak dojechać do Paryża? - zapytał Kyle w nadziei, że odnajdzie drogę, jeśli cofnie się po swoich śladach.

- Och, naturalnie! - kobieta postawiła malucha na ziemi. - Musicie dojechać do drogi i skręcić w lewo, a potem jechać ze trzy kilometry aż zobaczycie czerwoną skrzynkę na listy z nazwiskiem Wilson, napisanym dużymi białymi literami.

- Czerwona skrzynka - powtórzył Kyle.

- Tak. A tuż za skrzynką będzie droga w lewo.

- Na południe czy na północ? - zainteresował się.

- Nie wiem, prawdę mówiąc.

- Proszę mówić dalej - zniecierpliwiła się Carrie. - Znajdziemy tę drogę.

- Na pewno, jest dobrze oznaczona. Nie da się jej nie zauważyć.

- Zobaczymy - szepnął Kyle powątpiewająco.

- Jest zagrodzona, a na szlabanie wisi napis "Droga zamknięta do odwołania". Skręcicie w nią i...

Ale ta droga jest zamknięta.

Kobieta machnęła ręką•

- Jest zamknięta od wiosny. Zanim zabiorą się w końcu do naprawy, minie następne parę miesięcy, a chodzi tylko o jedną małą dziurę•

_ Dziurę? - zaniepokoił się Kyle. Carrie zauważyła, że czułym ge¬stem położył dłoń na swoim zmaltretowanym już trochę pojeździe.

- Kilka miesięcy temu ta droga została zalana, ale nie ma większych szkód. Jest całkowicie przejezdna. Jeden gorszy odcinek zaczyna się jakieś półtora kilometra za znakiem, a potem to już gładko dojedziecie do Paryża.

W tym momencie Carrie spostrzegła zbliżający się do gospodarskich zabudowań tuman kurzu.

_ O, jedzie Joe! - powiedziała kobieta. - To mój mąż. On pewnie lepiej wytłumaczy wam, jak jechać. To znaczy, jeśli możecie chwilę za¬czekać.

_ Zaczekamy, oczywiście - Kyle spojrzał znacząco na Carrie. - Kobiety nigdy nie potrafią dobrze wskazać drogi - mruknął pod nosem.

- Co masz na myśli? - Carrie była gotowa przystąpić do obrony swej płci. - Uważam, że kobieta tak samo dobrze pokaże drogę, jeśli ją zna, jak mężczyzna.

- Nie kłóćmy się, dobrze? - rzucił Kyle niecierpliwie. .

- Świetnie, nie będziemy się kłócić, tylko powiedz mi, co miałeś na myśli.

Proszę bardzo. Kobiety nie wiedzą, gdzie jest wschód, a gdzie zachód, i opisują wszystko według jakichś śmiesznych punktów odniesienia.

- Śmiesznych punktów odniesienia?

- Na przykład jakich?

_ Jeśli chcesz wiedzieć, kobieta każe ci skręcić w lewo przy drogerii na głównej ulicy. Mężczyzna powie ci, żebyś szła na wschód.

- To chyba na jedno wychodzi, jeśli kierunek się zgadza?

- Nie - odparł Kyle dumnie. - Mężczyźni nie zauważają drogerii ani czerwonych skrzynek na listy.

- Jasne, każdy facet to urodzony Meriwether Lewis. Jaka szkoda, że już po południu musimy być w Dallas i nie możemy czekać, aż poprowadzisz nas tam według gwiazd.

Kyle zacisnął zęby, aż zagrały mu mięśnie twarzy. Spojrzał na nią zwężonymi złością oczami.

- Jesteś niemożliwa

- Ja? - Carrie odsunęła się od samochodu i trzasnęła drzwiami. Kyle również zatrzasnął swoje. Przez chwilę mierzyli się nawzajem gniewnym spojrzeniem. Ten niemy pojedynek przerwało pojawienie się na podjeździe innego samochodu. Kyle oderwał wzrok od Carrie dopiero wtedy, kiedy podszedł do nich gospodarz farmy. Był to mężczyzna w średnim wieku. Miał na sobie dżinsy, kraciastą koszulę i kapelusz z szerokim rondem.

- Kyle Harris - Kyle wyciągnął do niego rękę - a to jest Carrie Jami¬son. Zatrzymaliśmy się, żeby zapytać o drogę.

- Joe Brighton - farmer zdjął rękawice robocze z rąk i wymienił z Kyle'em uścisk dłoni. Skłonił się w stronę Carrie, dotykając kapelusza.- Wejdźcie, proszę, do środka. Straszny dzisiaj upał.

Kyle zawahał się.

- Nie chcielibyśmy przeszkadzać.

- Żaden problem. - Joe po dwa schodki wskoczył na ganek. - To nasz Adam - sięgnął po młodszego syna. - A ta piękna kobieta to moja żona Kate - pocałował ją w policzek.

Starszy chłopiec zaprotestował głośno, wyciągając do niego ręce. Oj¬ciec złapał go wpół i posadził sobie na biodrze.

- A ten mały, co ciągle wierzga, to Seth. - Pchnął drzwi do dużej rodzinnej kuchni. .

- Miło mi cię poznać, Kate: - Carrie uśmiechnęła się, patrząc na figlującą rodzinkę. Złość nagle jej przeszła. Spojrzała na Kyle'a przepraszająco. On także zdawał się żałować ich niedawnej wymiany zdań.

- Musicie umierać z pragnienia. - Kate wyjęła z lodówki wysoki dzbanek z mrożoną herbatą.

Joe wskazał im miejsca przy stole i poszedł się umyć, zabierając ze sobą chłopców. Kate napełniła szklanki herbatą z lodem i postawiła je na stole.

- Nie chcielibyśmy sprawiać kłopotu - Carrie czuła, że powinna po¬wiedzieć coś w tym rodzaju.

- To naprawdę żaden kłopot. Nieczęsto mamy gości. Mam nadzieję, że zostaniecie na lunchu. Wystarczy dla wszystkich.

- Dziękujemy za zaproszenie, ale nie możemy go przyjąć. Musimy jechać, żeby zdążyć do Dallas przed wieczorem. '

Kate podniosła pokrywkę na wielkim garze gotującej się zupy. Rozkosz¬ny zapach rozszedł się po pomieszczeniu. Carrie aż uniosła się na krześle.

- Mamy mnóstwo jedzenia - nalegała Kate. - Zrobiłam pieczeń wołową z kaszą jęczmienną i upiekłam ulubioną szarlotkę Joego.

- Z drugiej strony - Carrie spojrzała błagalnie na Kyle'a - już jesteśmy trochę spóźnieni. Jeszcze parę chwil zwłoki nie zrobi większej różnicy, prawda? - zatrzepotała długimi rzęsami. Miała nadzieję, że Kyle przy¬pomni sobie, że jeszcze nic dzisiaj nie jedli. Sama umierała z głodu i wiedziała, że może minąć kilka godzin, zanim natkną się na jakiś bar.

- Bardzo prosimy - poparł żonę Joe, wchodząc do kuchni i obejmu¬jąc ją w pasie. Pieszczotliwie potarł nosem o jej kark. - Jak się dzisiaj czu¬jesz? - przyjrzał sięjej z bliska.

- Świetnie, Joe. Naprawdę, można by pomyśleć, że jestem jedyną kobietą na całym świecie, która zaszła w ciążę. Jak sięjuż pewnie domyślili¬ście, mamy jeszcze jedno w drodze. To dopiero trzeci miesiąc, a on już sję martwi.

Joe puścił ją na chwilę, wychylił całą szklankę mrożonej herbaty i nalał sobie następną.

- Nie wiem już, co robić z tą kobietą - wydaje na świat samych chłop¬ców. - Kate popatrzyła na męża pełnym miłości spojrzeniem kobiety szcz꬜liwej, a on ponownie czule ją objął. - Powiedziałem, że nie dam jej spo¬koju, dopóki nie dostanę obiecanej córki.

- Niczego nie obiecywałam, Josephie Brighton - zaśmiała się Kate.

- Mogę w czymś pomóc? - Carrie podała jej szklankę herbaty.

- Owszem, możemy razem zrobić kanapki.

- Panie zajmą się lunchem -Joe zwrócił się do Kyle'a - a ja narysuję wam mapę. W ten sposób najszybciej znajdziecie główną drogę.

- Świetnie. - Kyle wszedł za gospodar.lem do drugiego pokoju. Carrie natychmiast polubiła uroczą gospodynię. Po chwili śmiały się już i żartowały w najlepsze, przygotowując posiłek.

- Zdziwiłam się, że ty i Kyle nie jesteście małżeństwem - powiedzia¬ła Kate, krojąc pomidory na nieprawdopodobnie cienkie plasterki. - Pa¬trzycie na siebie tym szczególnym wzrokiem. Tak, jak Joe patrzy na mnie, kiedy chłopcy już śpią, a on ma ochotę usiąść na ganku i pogadać.

- My tylko razem pracujemy. - Carrie miała nadzieję, ze wystarczy to za całe wyjaśnienie.

Kate przerwała krojenie.

- Nic poza tym was nie łączy?

Carrie nie wiedziała, co powiedzieć. Skupiła się na smarowaniu majo¬nezem grubych pajd domowego chleba.

- Raczej ... nie.

- Rozumiem, nie ma o czym mówić. Nie chciałam się wtrącać ... Przepraszam.

- Nie ma za co.

Ale Kate uświadomiła jej to, czego Carrie najbardziej się obawiała.

Kyle coraz bardziej sięjej podobał. I to było widać.

Z drugiego pokoju dobiegały wybuchy histerycźnego śmiechu dwojga malców. Kate uśmiechnęła się porozumiewawczo do Carrie.

- Joe przepada za dzieciakami. Czasem wieczorem tak ich rozbawi, że nie chcą iść do łóżek.

Teraz w sąsiednim pokoju rżały dwa dzikie rumaki. Carrie nie mogła powstrzymać śmiechu. Podeszła cicho do drzwi ijej oczom ukazała się taka oto scenka: Kyle i Joe galopowali po pokoju na czworakach, ujeżdża¬ni przez piszczących z radości Setha i Adama. Panowie bawili się niemal równie dobrze, nacierając na siebie nawzajem.

Zafascynowana nie mogła oderwać oczu od Kyle'a. Wyglądał tak natu¬ralnie i swobodnie, bawiąc się z dziećmi na podłodze. Serce zaczęło jej moc¬niej bić i nagle poczuła, że napływająjej do oczu bez żadnego powodu pie¬kące łzy. Zamrugała, nie pozwalając im spłynąć i opanowała się z trudem.

Gdyby myślała o takich rzeczach wcześniej, na pewno doszłaby do wnio¬sku, że Kyle nie może mieć dobrego kontaktu z dziećmi; był zawsze tak strasznie poważny i sztywny. Nie mogłaby się bardziej pomylić. Obraz, jaki stworzyła na podstawie swoich uprzedzeń, rozpadał się na kawałki. Zza nie¬go wyłaniał się prawdziwy człowiek - atrakcyjny, pełen ciepła mężczyzna.

Kyle musiał poczuć na sobie jej wzrok, bo odwrócił się gwałtownie i spojrzał jej w oczy. Znieruchomiał na moment, przez co Seth omal nie wypadł ze swojego "siodła". Kyle złapał go i z ociąganiem wrócił do zaba¬wy, ale zanim usiedli wszyscy do lunchu, jeszcze dwa razy na nią spojrzał.

Carrie przebrnęła jakoś przez posiłek. Śmiała się, żartowała i robiła wszystko, żeby nie patrzeć na Kyle'a. Bała się, że zdradzi się przed nim ze swoimi uczuciami, co do których sama nie miała jeszcze pewności.

Potem cała rodzina Brightonów odprowadziła ich do samochodu. Kyle i Joe wymienili uścisk dłoni, Carrie i Kate uścisnęły się serdecznie. Kiedy odjeżdżali, obaj chłopcy uderzyli w płacz z żalu za gośćmi, ale chyba przede wszystkim dlatego, że byli już gotowi do popołudniowej drzemki.

Kiedy ruszyli w drogę, K yle podał Carrie narysowaną przez Joego mapę. - Wierz mi lub nie, ale ta zamknięta droga to rzeczywiście najlepszy sposób, żeby dojechać do szosy.

- Kate powiedziała dokładnie to samo, czyż nie?

- To prawda - przyznał Kyle.

- Niepokoi cię to podmycie?

- Będę uważał.

Carrie założyła ręce i westchnęła ciężko.

- Biorąc pod uwagę pecha, jaki prześladuje nas w tej podróży, nie umiem podzielać twojego optymizmu.

- Wszystko będzie dobrze. - Kyle sięgnął, po jej rękę i delikatnie ją pocałował. Carrie nagle zorientowała się, co właśnie zrobił, i gwałtownie wyrwała dłoń.

Żadne z nich się nie odzywało. Carrie wskazała czerwoną skrzynkę na listy, o której wspomniała Kate, i dziesięć sekund później minęli szlaban

i znak z napisem. .

Cisza stawała się krępująca. Kyle chrząknął•

_ Chciałbym wiedzieć, co takiego zaszło u Brightonów, że tak mi się przyglądałaś? .

Zakłopotana, Carrie w pomieszaniu spuściła głowę. Kiedy ją podniosła, zobaczyła z przerażeniem, że Kyle jedzie prosto na barierkę, zagradza¬jącą potężną wyrwę w nawierzchni.

Krzyknęła przeraźliwie i zasłoniła twarz rękami.

Kyle raptownie skręcił w prawo. Samochód zatańczył na drodze i za¬trzymał się gwałtownie, rzucając Carrie do przodu. Tylko pas uchronił ją przed rozbiciem głowy o przednią szybę•

- Carrie, na Boga!

Zanim zdołała zaczerpnąć powietrza, żeby coś powiedzieć, K yle chwycił ją w ramiona.

_ Nic ci nie jest? -obrzuciłjąniespokojnym, badawczym spojrzeniem.

- Nie. Nie. Wszystko w porządku.

Kyle przycisnął ją mocno do piersi i zadrżał. Dłuższą chwilę trzymał ją w tym niedźwiedzim uścisku. W końcu z westchnieniem ulgi wypuścił ją z objęć.

_ A tobie nic się nie stało? - Carrie była zaskoczona, słysząc swój głos: brzmiał tak słabo i obco.

_ Nie. Wszystko w porządku - pogładził ją po plecach. - Tak mi namieszałaś w głowie, że nie panuję już nawet nad samochodem.

_ A więc to wszystko moja wina? - Rzeczywiście potrafił odwrócić kota ogonem. Tym razem jednak Carrie była bardziej rozbawiona niż zła. Zresztą nie potrafiła się długo złościć, kiedy trzymał ją w ramionach.

_ Nie - wyszeptał w jej włosy. - Tylko i wyłącznie moja.

Odsunęli się od siebie niechętnie, jakby ten mały wypadek dostarczył im w końcu okazji do tego, na co czekali przez cały dzień - rzucenia się sobie w objęcia. Patrzenia w oczy. Poznania niezbadanych rejonów wzajemnej fascynacji.

Kyle wysiadł, żeby sprawdzić, w jakim stanie jest bmw. Carrie także wyszła z samochodu. Odetchnęła z ulgą, kiedy zobaczyła,jak niewiele bra¬kowało, żeby rozbili się na barierce. Skręcając, Kyle zdołał uniknąć kata¬strofy. Niestety, wjechał w trzęsawisko.

_ Damy radę wyciągnąć samoch6d na drogę? - spytała Carrie z powątpiewaniem. Jej buty już zdążyły nasiąknąć wodą i wydawały chlupo¬czące dźwięki przy każdym kroku. Wokół unosiła się niemiła woń wilgoci.

_ Nie dowiemy się, póki nie spróbujemy. - Usiadł za kierownicą• Carrie stanęła na poboczu, by obserwować jego działania. Wiedziała, że nie jest to odpowiedni moment, żeby udzielać zbawiennych rad, więc postanowiła na razie trzymać język za zębami. Zresztą w pierwszej chwili wyglądało na to, że Kyle nie będzie miał większych kłopotów z wyjecha¬niem na drogę. Bmw odpaliło natychmiast z rykiem silnika. Kyle wrzucił bieg i powoli, ostrożnie ruszył do przodu. Był zaledwie kilkanaście centy¬metrów od jezdni, kiedy koła zabuksowały w gliniastym podłożu. Kyle spróbował jeszcze raz, bez skutku. Wysiadł z samochodu.

- Musimy go wypchać - powiedział, sprawdzając opony - inaczej zakopiemy cały tył.

- Myślisz, że nam się uda? - Carrle wydało się to mało prawdopodobne.

- Cóż, nie mamy wyboru.

Byłoby lepiej, gdyby tego nie mówił. Joe twierdził, że bez problemu zdążą do Dallas na koktajl, ale Carrie dałaby pięć lat życia, żeby móc najpierw zrobić zakupy w sklepie z normalną damską odzieżą.

Kyle stanął w otwartych drzwiach samochodu i, jedną ręką operując kierownicą, z całej siły pchnął bmw do przodu.

- Pomogę ci! - wykrzyknęła Carrie.

Chwyciła za tylny błotnik i naparła na samochód. Dała z siebie wszyst¬ko, a w tej chwili było to całkiem sporo. Ruszyłaby z miejsca czołg, gdyby od tego zależało dotarcie do upragnionej cywilizacji.

Powoli, z wysiłkiem, bmw podjechało kawałeczek do przodu. Carrie wydała triumfalny okrzyk. Niestety, dobra passa nie trwała długo: samo¬chód stoczył się z powrotem w grzęzawisko.

- Jeszcze raz! -zachęcił ją Kyle.

Carrle stała już po kostki w błocie, ale nie zważając na to pchała i pchała, aż wystąpiły na nią siódme poty. Kyle wytężył wszystkie siły. Samochód znowu drgnąf, i znowu osunął się w dół. Kyle krzyknął jeszcze raz i bmw nagle skoczyło do przodu. Carrle, zupełnie się tego nie spodziewając, stra¬ciła równowagę i runęła twarzą w gęste błoto.

Przez chwilę leżała bez ruchu. - Carrle?

Niezdarnie podniosła się na czworaki. Kyle chwycił ją w pasie i wy¬ciągnął z grzęzawiska, a następnie, starając się trzymać ją z daleka od sie¬bie, wyniósł na drogę i postawił na twardym gruncie. Od stóp do głów była oblepiona mułem.

- Nie ruszaj się! - krzyknął Kyle i rzucił się do bagażnika. Wyciągnął koc i ostrożnie wytarłjej twarz.

Carrie otworzyła usta i zaczęła kaszleć i pluć. Powoli odzyskiwała pa¬nowanie nad sobą. Teraz Kyle zajął się jej rękami.

- Jeśli będziesz się śmiał, przysięgam, że nigdy ci nie wybaczę - po¬wiedziała ponuro.

- Nie mam najmniejszego zamiaru się śmiać - na potwierdzenie szcze¬rości tych słów pocałował ją w czoło.

- Ale masz ochotę. - Ciągle trzymała ręce sztywno rozstawione, mimo że były już prawie czyste.

- Nie, Carrie, nie mam wcale ochoty śmiać się z ciebie - powiedział Kyle poważnie i ryknął śmiechem.

- Przestań, dobrze ci radzę.

- Masz rację - wykrztusił K yle z trudem. - To poważna sprawa. - Odsunął się trochę i przyjrzał jej dokładnie. Pokręcił głową. - Będziesz mu¬siała się przebrać .

- W co, na litość boską? Kupiłam tylko jeden zestaw i trzymałam go na wieczorną imprezę. Nie rozmawiałam z Cathie od wyjazdu, więc nie wie, że będę potrzebowała ubrań. Zresztą przy moim pechu pewnie pracu¬je na dwie zmiany!

- Och, nie martw się na zapas - Kyle zmarszczył brwi w głębokim namyśle. - Do czasu, kiedy przyjedziemy do Dallas, błoto na pewno wyschnie i samo odpadnie.

Carrie po raz pierwszy spojrzała w dół i przekonała się, ze od ramion do stóp jest ciągle pokryta mułem.

- Wyglądam jak narzeczona Frankensteina - jęknęła ..

A więc pojawi się na oficjalnym przyjęciu, wśród wszystkićh tych waż¬nych ludzi w takim stanie, jakby zapomniała wziąć prysznic po kąpieli błotnej.

Kyle zorientował się, że miara jej goryczy właśnie się przebrała.

- Kochanie, tak mi przykro - powiedział skruszony i podszedł do niej. ¬To wszystko moja wina.

Nie zważając na swoje stosunkowo jeszcze czyste ubranie, objął ją i zaczął pocieszać.

Carrie skwapliwie przytuliła się do niego, wcierając błoto w jego czystą koszulę, i rozpaczliwie załkała.

- Kupię ci inne ubranie jeszcze przed Dallas - obiecał.

- Muszę się wykąpać.

- Znajdziemy coś.

- Gdzie?

- Nie wiem, ale zaufaj mi. Dobrze już?

Carrie kiwnęła głową. Od razu poczuła się lepiej.

- Powiedziałeś do mnie "kochanie".

- Naprawdę?

Kiwnęła głową.

- Tak właśnie chciałem powiedzieć. - Wyciągnąłjej długie źdźbło ba¬giennej trawy zza ucha. - Pewnie mi nie uwierzysz, ale jesźcze nigdy nie wyglądałaś tak pięknie, jak W tej chwili.

- Rzeczywiście, nie wierzę ci.

Kyle ujął ją pod brodę, uniósłjej twarz i pocałował w usta. Skrzywił się•

- Niestety, zalatujesz jaszczurką.

Oboje wybuchnęli śmiechem i długo nie mogli się uspokoić. Potem usiedli na drodze, aby zebrać siły przed dalszą podróżą. Dopiero po piętna¬stu minutach ruszyli w drogę.


Do Dallas dotarli pół godziny przed rozpoczęciem przyjęcia. Kyle do¬trzymał słowa. Zatrzymali sięna przedmieściu, gdzie Carrie kupiła meksy¬kańską suknię z obcisłym stanikiem i skórzane sandałki. Gorzej było z ką¬pielą, ale w końcu trafili na kemping, gdzie za niewielką opłatą Carrie mogła się odświeżyć. Na razie odpuściła sobie pranie, ale nie miała zamiaru poja¬wić się w eleganckim hotelu, wyglądając jak bezdomna.

Recepcjonista wręczył im klucze do pokoi, uśmiechając się gościnnym uśmiechem południowca.

- Zaraz zadzwonię na bagażowego.

- Nie ma potrzeby - Kyle zabrał oba klucze.

- Skradziono nam bagaż - wyjaśniła Carrie.

- Och, to przykre. Zawiadomili państwo policję?

- Policja już tam była. Widzi pan, zostaliśmy porwani przez takiego faceta, którego chyba widziałam wcześniej w ,,Niewyjaśnionych tajemni¬cach". A potem aresztowali Kyle'a za przechodzenie przez jezdnię w niedo¬zwolonym miejscu - co było oczywiście śmieszne, ale musieli sprawdzić, czy mówimy prawdę ...

- Byli państwo porwani? Aresztowani?

- Carrie - mruknął Kyle - tego pana naprawdę nie interesują nasze problemy.

- Chciałam tylko wyjaśnić, dlaczego nie mamy bagażu. - Carrie zro¬zumiała, że zrobiła z siebie idiotkę, ale była taka' szczęśliwa, że w końcu dotarli na miejsce. Czuła się tak, jakby zdała egzamin w szkole przetrwa¬nia i czekała, aż ktoś wręczy jej nagrodę.

Kyle utorował jej drogę przez zatłoczony hol i podał klucz do pokoju.

Carrie rozglądała się wokół, zachwycona swym cudownym ocaleniem i po¬wrotem do normalnego życia.

Sala bankietowa była po prawej stronie, w luksusowym, pełnym ziele¬ni atrium. Naprzeciwko, po lewej, znajdowała się restauracja. Carrie na-. tychmiast przypomniała sobie, że od dawna nie miała nic w ustach.

- Na którym piętrze masz pokój? - Kyle oglądał swój klucz.

- Na dziesiątym. A ty?

- Na piętnastym.

Weszli do windy i nacisnęli odpowiednie guziki. Wmda ruszyła i zatrzy¬mała się dopiero na dziesiątym piętrze. Drzwi rozsunęły się bezszelestnie.

_ To chyba tutaj - Carrie ponownie sprawdziła klucz. - To na razie - Kyle przytrzymał drzwi.

- Na razie - powtórzyła.

Nagle poczuła, że nie chce się z nim rozstawać, co było dość niemądre.

Ociągając się, wyszła z windy.

- Idziesz na przyjęcie?

- Tak, a ty?

- Ja też przyjdę - powiedziała szybko.

Jakkolwiek głupie by to było, oddałaby swoją miesięczną pensję, byle tylko usły~zeć w recepcji, że hotel jest pełny i został tylko jeden wolny pokój, z małżeńskim łóżkiem.

_ To do zobaczenia na przyjęciu - Kyle odsunął się od drzwi, które zaczęły się zamykać. Carrie pospiesznie znowu je zablokowała.

_ Łatwo będzie mnie zauważyć - powiedziała. - Będę ubrana jak siostra Maria z "Dźwięków muzyki".

Kyle zachichotał i Carrie puściła drzwi.

Odnalazła swój pokój i natychmiast wzięła długi, gorący prysznic, mimo że kąpała się najwyżej dwie godziny temu.

Odprężona, owinęła się w znaleziony w łazience wielki frotowy szlafrok. Z niewielkiej lodówki wmontowanej w nocną szafkę wyciągnęła ma¬lutką butelkę wina, za którą, pomyślała,. z pewnością zapłaci fortunę• Tycia puszeczka solonych orzeszków kosztowała prawie osiem dolarów. Nie spoj¬rzała na listę cen, bo gdyby je poznała, niczego nie byłaby w stanie ruszyć.

Wychowana w bogobojnej, praktykującej rodzinie, Carrie prawie nie brała do ust alkoholu. Tego wieczora jednak postanowiła zrobić wyjątek.

Wino było zaskakująco dobre i okazało się dokładnie tym, czego po¬trzebowała. Sprawdziła, która godzina i poszła do łazienki. Ubrała się i uma¬lowała. Skończywszy, przyjrzała się swemu odbiciu w lustrze. Jak też wi¬dziją teraz Kyle? Czy ciągle uważają za kulę u nogi, czy zobaczył w niej piękno i powab? Carrie zamknęła oczy, gorąco modląc się o to drugie.


Kiedy Carrie pojawiła się na dole, przyjęcie było już w toku. Zgłosiła swoją obecność na konferencji i przypięła do piersi plakietkę, a następnie stanęła w przejściu, szukając w tłumie twarzy Kyle'a. Nigdzie jednak nie było go widać. Carrie westchnęła i weszła na salę•

Nie spotkała nikogo znajomego, więc kupiła jeszcze jeden kieliszek białego wina. Chciała jak najszybciej znaleźć K yle' a. Spędzili razem ostatnie trzy dni, próbując znaleźć wspólny język, i w tym czasie Carrie tak zdążyła się przyzwyczaić do jego obecności, że bez niego czegoś jej brakowało. Miała wrażenie, że kiedy nie ma go obok, ginie jakaś cząstka jej samej.

Z kieliszkiem wina w ręce przeszła się po sali, obserwując zgromadzo¬nych ludzi. Rozpoznała kilka widniejących na plakietkach nazwisk, należą¬cych do legend branży, których od lat podziwiała, słuchała i naśladowała.

- Carrie!

Odwróciła się i zobaczyła Toma Atkinsa. Podszedł do niej z uśmiechem na twarzy.

- Tom! - ucieszyła się. - Tak się cieszę, że cię widzę!

Zaśmiał się i uściskał ją serdecznie.

- Do licha, a ja jeszcze bardziej! Powiedz mi teraz wszystko o tym człowieku, który tak zatruwa ci życie w pracy.

- Och, Kyle nie jest taki zły ... - Carrie próbowała sobie przypomnieć, co właściwie naopowiadała Tomowi.

- A mówiłaś, że jest okropny, że nie da się z nim pracować. Twierdzi¬łaś, że niewiele brakuje, żebyś przez niego straciła pracę. Wygląda na to, że to wyjątkowy drań.

Właśnie wtedy Carrie zauważyła Kyłe'a. Tak się ucieszyła, że ledwo mogła się powstrzymać, żeby nie rzucić mu się w ramiona.

- Kyle - zawołała i podniosła rękę, by zwrócić jego uwagę.

Kyle dostrzegł ją, a zaraz potem Toma. Przez chwilę jego wzrok wędrował od jednego do drugiego. Podszedł do nich.

- Tom Atkins. A to jest Kyle Harris - powiedziała Carrie, wsuwając rękę pod ramię K yle' a.

Teraz Tom wyglądał na zdezorientowanego.

- To jest ten drań, o którym mi opowiadałaś?


Rozdział 8

Kyle był wściekły. Wyszedł na kompletnego dupka przed Carrie. Tak mu odbiło na jej punkde, że prawie zjechał z drogi. A ona, skoro, tylko przyjechali do Dallas, zaczęła robić słodkie oczy do innego faceta.

Skorzystał z pierwszej okazji, żeby się pożegnać, i zostawił Carrie pod opieką jej kowboja. Od tej chwili wieczór zaczął zamieniać się w piekło. Wszystko byłoby dobrze, gdyby tylko mógł przestać o niej myśleć. Ale nie mógł. Trzy dni z Carrie i nie mógł już myśleć o niczym innym. Całkiem odebrało mu rozum.

Powinien starać się nawiązać tu jak najwięcej kontaktów, mieć oczy i uszy szeroko otwarte i szukać nowej pracy. Nie wiadomo przecież, czy po powrocie do Kansas jego stanowisko będzie na pewno na niego czekało.

Zapomniał, jak zmienne potrafią być kobiety. Zszedł do baru i zamó¬wił podwójną szkocką. Krążył po sali, czekając, aż roztopi się lód, po czym zrobił pierwszy łyk. Whisky na moment objęła płomieniem gardło i prze¬łyk. Kyle skrzywił się - sam nie wiedział, czemu zamówił szkocką, której nie cierpiał.

A odpowiedź była prosta: Carrie.

Zobaczył ją, pochyloną nad stolikiem, twarzą w twarz z Tomem Atkin¬sem. Nie wyglądała jak żadna z zakonnic; które dotąd widział. Owszem, spódnicę miała długą i czarną, ale tak obcisłą, że opinała wszystkie kobiece krągłości, jakby Carrie została w nią zapakowana metodą próżniową.

Było źle, i czuł, że będzie jeszcze gorzej, jeśli nie weźmie się w garść i nie przestanie wpatrywać w nią z daleka, jak zakochany szczeniak.

Samotny saksofon nawoływał w oddali. Długie, głębokie dźwięki zwia¬stowały bluesa. Odpowiednia muzyka dla kogoś, kto właśnie dostał cegłą w głowę.

Dopił whisky i odniósł szklankę do baru. Barman chciał mu nalać następną, ale Kyle był na tyle przytomny, żeby go powstrzymać.

- Nie napije się pan jeszcze jednego?

- Nie. Proszę całą tę butelkę, czy co tam w niej zostało.

- Butelkę? -. powtórzył barman, ze zrozumieniem unosząc brwi. - A więc chyba kryje się za tym kobieta.

- Jak zawsze - Kyle zaśmiał się ponuro. Podpisał się i opuścił przyję¬cie, zabierając butelkę do' pokoju.

Kyle nigdy nie pił dużo, ale zdarzały się dni, kiedy pocieszenie mógł• znaleźć tylko na dnie butelki. Rano drogo płaoił za chwile słabości, jednak wieczorem ani trochę o to nie dbał. Zresztą rzadko się zdarzało, żeby Kyle Harris, uosobienie rozsądku i odpowiedzialności, musiał przyznać, że za¬chował sięjak głupiec.

Stojąca przy windzie para spojrzała na niego zdumiona, ale Kyle nie zwrócił na nich najmniejszej uwagi. Niech sobie myślą, co tylko chcą. Pod¬niósł butelkę do ust i pociągnął spory łyk szkockiej. Wyszczerzył zęby i po¬trząsnął głową. Jeśli ma zamiar wypić więcej, lepiej żeby polubił ten trunek.

Pokój był ciemny i pusty. Kyle zapalHjedną, słabą lampę. Cienie poru¬szyły się i znieruchomiały,. kiedy usiadł pod przeciwległą ścianą i postawił butelkę na stole.

Rozluźnił krawat i rozpiął górny guzik swej dobrze wykrochmalonej ko~zuli. Nadszedł czas, żeby się porządnie upić.

Szukał właśnie szklanki, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Kyle nie życzył sobie towarzystwa i nie ruszył się z miejsca. Nie miał ochoty z nikim rozmawiać. Pukanie rozległo się znowu, głośniej i bardziej stanowczo.

- Daj spokój, Kyle, wiem, że tam jesteś.

Carrie.

Kyle drgnął. Wstał i otworzył drzwi. Przez chwilę w milczeniu patrzyli sobie w oczy.

- Czego chcesz? - zapytał uprzejmie.

- Porozmawiać.

- Innym razem - burknął i zaczął zamykać drzwi.

Carrie jednak zdążyła wstawić w nie stopę. Do diabła z tymi jej ocza¬mi, pomyślał. Wielkie, ciemne, błyszczące patrzyły prosto w jego twarz. Poczuł się tak, jakby maltretował sarenkę Bambi z kreskówek Disneya.

- Proszę - powiedziała miękko.

Kyle wzruszył ramionami i odsunął się od drzwi. Carrie niepewnie weszła do pokoju, usiadła na krześle i oparła nogi o łóżko, eksponując wiel¬kie, czarne buciska. Zauważyła, że Kyle przygląda im się z odrazą.

- Masz coś przeciw temu, żebym je zdjęła? Nóg nie czuję.

- Nie krępuj się.

Carrie zrzuciła buty i poruszyła obciągniętymi nylonem palcami stóp. Kyle poszedł do łazienki i po chwili wrócił ze szklanką.

- Przynieś drugą - zażądała.

- Pijesz mocne alkohole? - zdumiał się.

- Na ogół nie, ale tu nic innego nie ma.

Kyle niechętnie spełnił jej polecenie. Postawił obie szklanki na stole, a Carrie sięgnęła po butelkę i nalała do nich spore porcje whisky. Pierwsza sięgnęła po swoją porcję. Kyle obserwował ją spod oka, ciekaw, jak zar:e¬aguje na alkohol. Musiał,jednak przyznać, że była niezła. Oczy zaszły jej lekko łzami i to wszystko. Zamrugała, wstrzymała na moment oddech i po¬woli wypuściła powietrze.

Kyle usiadł obok niej.

- Chciałaś porozmawiać?

- Tak - głos Carrie zdawał się dochodzić z dna studni. Pociągnęła jeszcze jeden łyk ze swojej szklanki, zakrztusiła się i dostała ataku kaszlu. Kyle klepnął ją parę razy po plecach.

- Wszystko w porządku.

Kiwnęła głową.

- Chyba tak. Co to jest? Ścieki z zakładów chemicznych?

- Szkocka whisky.

- Och. - Zaczęła się przyglądać zawartości szklanki, jakby chciała z niej odczytać przyszłość. Kyle domyślił się, że próbuje zebrać się na odwagę•

- Chciałam tylko wyjaśnić ... Dziś wieczorem. Widzisz, znam Toma jeszcze z college'u i przed zjazdem poprosiłam go .

- Nie interesują mnie twoje szkolne miłości. - Kyle nie miał ochoty słuchać żadnych zwierzeń.

- Kyle - wyrzekła miękko. Jej oczy zdawały się świecić własnym świa¬tłem. - Jesteś zazdrosny.

W pierwszej chwili Kyle miał zamiar gorąco zaprzeczyć, ale czuł że to niewiele da.

- Myśl sobie co chcesz. - Sięgnął po szklankę i pociągnął z niej haust whisky.

- Jesteśmy starymi przyjaciółmi z college'u - zaakcentowała słowo "przyjaciółmi".

- Świetnie - spojrzał na zegarek, chcąc sprawić wrażenie, że śpieszy się na spotkanie, ma dużo do roboty, a przez nią może nie zdążyć.

W pokoju zrobiło się cicho. Kyle zastanawiał się, jak długo Carrie ma zamiar ciągnąć te swoje gierki.

- Ja pewnie też byłabym zazdrosna - powiedziała bardzo cicho - gdy¬bym przyszła na przyjęcie i zobaczyła cię z inną kobietą.

Kyle słuchał uważnie, usiłując pojąć właściwe znaczenie tych słów.

Carrle zaczęła wachlować twarz dłonią.

- Rzeczywiście jest tu tak gorąco, czy to tylko mnie się tak wydaje?

- Jest gorąco. - K yle wstał, żeby sprawdzić, czy działa klimatyzacja. Kiedy wrócił, zobaczył, że Carrie stoi i rozpina swoją białą bawełnianą bluzkę. - Co ty wyprawiasz? - zawołał przerażony.

Spojrzała na niego i zamrugała niewinnie oczami.

- Próbuję się ochłodzić. Nie patrz tak na mnie, widziałeś mnie już bardziej rozebraną.

Kyle otworzył usta, by dać wyraz oburzeniu, kiedy zdał sobie sprawę, że ona ma rację. Pidżamka, w której niedawno spała, została chyba zapro¬jektowana na potrzeby "Playboya".

- Ile już dzisiaj wypiłaś? - zapytał. To mogło wiele wyjaśnić. Carrie zastanowiła się. Widocznie było nad czym.

- Parę kieliszków wina - może trzy - i teraz ta szkocka. Nie tak wiele. Nie jestem pijana, jeśli o to ci chodzi. W każdym razie nie czuję się pija¬na - zawahała się i przetarła ręką twarz. - Z drugiej strony mogę być odro¬binę wstawiona; inaczej nie miałabym odwagi do ciebie przyjść. - Wycią¬gnęła bluzkę ze spódnicy i znowu spojrzała na Kyle'a.

- Masz coś przeciw temu, żebym zdjęła rajstopy? Już zapomniałam, jak źle się w nich zawsze czuję. Zazwyczaj noszę pończochy, ale nie mieli ~ch w tym sklepie w Paryżu. - Nie czekając na odpowiedź, podciągnęła wysoko spódnicę i zebrała ją w talii, pokazując uda i długie, zgrabne łydki. Carrie byhi nieduża i Kyle nigdy nie zwracał szczególnej uwagi na jej nogi, ale w tej chwili wydawało mu się, że sięgająjej aż po szyję. Nie mógł oderwać od nich oczu. Nerwowo przełknął ślinę. Carrie zatknęła kciuki za gumkę rajstop i już miała się z nich wyślizgnąć, kiedy nagle straciła rów¬nowagę• Kyle błyskawicznie wkroczył do akcji. Z rajstopami zsuniętymi do połowy ud, Carrie uderzyłaby głową w podłogę, gdyby nie zdążył jej złapać. Przy tym jednak sam zachwiał się niebezpiecznie. Zdążył się jesz¬cze przekręcić tak, aby zamortyzować jej upadek i chwilę później wylądo¬wali oboje na łóżku.

Leżeli tak kilka sekund, oddychając głęboko i patrząc na siebie w mil¬czeniu. Carrie, z jednym policzkiem przyciśniętym do materaca, wygląda¬ła na przybitą i nieszczęśliwą.

- Ale namieszałam - szepnęła.

- Nie, to nie twoja wina - zaprzeczył. Sam ledwo słyszał własny głos. Carrie przymknęła oczy. Słowa najwyraźniej nie były w stanie jej prze¬konać, więc Kyle zrobił to, na co miał ochotę od chwili kiedy weszła do pokoju. Pocałował ją.

Był to wielki błąd.

Kiedy dotknął wargami jej ust zrozumiał, że nic ich nie powstrzyma.

Jęknął i chwycił ją w ramiona. Poddała się temu skwapliwie, radośnie. Objęła go za szyję i z westchnieniem oddała mu pocałunek.

Było jej tak dobrze w jego ramionach. Kyle nie mógł przestać.

- Kyle? - odezwała się międ2y pocałunkami.

- Hmmm? - koniuszkiem języka obrysował kształt jej ust i znowu ją pocałował.

- Nic - westchnęła - nieważne.

Kyle uśmiechnął się do niej i pocałował jąjeszcze raz. Pachniała szkoc¬ką whisky i kobietą. Oba te zapachy wydały mu się obezwładniające i jed¬nocześnie pobudzające. Miał zamiar upić się tego wieczora szkocką, ale terazjuż wiedział, że woli upajać się Carrie.

Nie przestając się całować, zaczęli ściągać z siebie nawzajem ubranie.

Kyle pozbył się już koszuli, ale nie umiał zdjąć krawata, który nie chciał mu przejść przez ucho. Carrie próbowała mu pomóc, ale bez powodzenia. Musiał oderwać się od niej na chwilę - co było straszne _ i zrobić to same¬mu. Oddychał z trudem. Przy okazji zgasił światło. Noc otuliła ich ciepłą, intymną ciemnością. Była to ostatnia chwila, by odzyskać rozsądek.

- Chcę się z tobą kochać - szepnął, kładąc się obok niej. Rozpaczli¬wie pragnął jej dotknąć, ale nie chciał w żaden sposób wpływać na jej decyzję. Jeśli teraz postanowi odejść, nawet nie spróbuje jej zatrzymać, choćby nie wiem ile go to kosztowało. Nigdy przedtem nie pragnął tak żadnej kobiety. Miał wrażenie, że boli go całe ciało.

- Wiem - szepnęła Carrie w odpowiedzi. - Ja też tego chcę. Usłyszał pożądanie w jej głosie i zrozumiał, że dlatego właśnie przy¬szła do jego pokoju, choć pewnie nigdy by się do tego nie przyznała.

- Kto by uwierzył... - mruknęła.

- Uwierzył? - pocałował ją, zastanawiając się jak długo jeszcze wytrzyma.

- Ty i ja? To najbardziej zwariowana, i naj cudowniej sza chwila w moim życiu!

- Carrie?

- Hmmm?

- Cicho bądź.

Jęknęła, zanim jeszcze jego wargi zamknęły się wokół jej sutka. Kyle, zachwycony jej smakiem, zapachem, dotykiem, musnął językiem twardniejący koniuszek. Zaczął go delikatnie ssać i doświadczył uczucia dzikiej radości, kiedy poczuł, że jej kręgosłup wygina się w łuk, a biodra unoszą w górę. .

- Kyle ... proszę ...

Sama nie wiedziała, o co go prosi, ale Kyle wiedział. Wsunął się mię¬dzy jej nogi, czując, że nie wytrzyma już ani chwili dłużej. Rozpaczliwie chciał znaleźć się w środku. Jeszcze sekunda, a oszalałby z pragnienia. Uniósłjąlekko i wszedł w nią powoli, przeciągając ten rozkoszny moment tak długo, aż przeraził się, że wszystko się skończy, zanim się na dobre zacznie. Carrie drżała i oddychała pod nim ciężko, starając się dostroić do niego swe ciało. Wchodził w nią coraz głębiej, aż dotarł do końca. Zatrzy¬mał się na chwilę, znowu przestraszony, że zaraz będzie po wszystkim. Cofnął się i wszedł w nią ponownie, delikatnie badając ciepłe, wilgotne wnętrze, które zdawało się obejmować go ciasno ze wszystkich stron. Za¬drżał, a Carrie oplotła go w pasie nogami. Uniosła przy tym biodra, co doprowadziło go prawie do szaleństwa.

- Nie ruszaj się - poprosił, nieruchomiejąc i starając się odzyskać pa¬nowanie nad swoim ciałem.

- Ruszaj? - szepnęła, unosząc się ponownie i lekko niespiesznie krę¬cąc przy tym biodrami.

Kyle jęknął, zacisnął zęby i odrzucił głowę do tyłu. To było silniejsze od niego. Prawie nieświadomie wszedł w rytm gwałtownych, silnych pchnięć. Carrie wsparła stopy o materac unosząc się i wzdychając przy każdym jego ruchu.

Kyle nigdy przedtem nie doświadczył takiej przyjemności. Nawet kie¬dy już osiągnął jej najwyższy poziom, ciągle nie mógł się zatrzymać, roz¬kosz zdawała się trwać i trwać, bez końca. Kiedy wreszcie pokonało go zmęczenie, padł na Carrie, z trudem chwytając oddech.

Kiedy odzyskał siły, przewrócił się na bok, pociągając ją za sobą. Po¬całowali się. Delikatnie wsunął język w jej usta. Przedtem zbyt gwałtow¬nie jej pożądał i nie był w stanie przeciągnąć gry wstępnej.

Spodziewał się, że będzie fajnie, ale rzeczywistość przeszła jego naj¬śmielsze oczekiwania. Teraz, kiedy leżeli zmęczeni miłością, wspominał doskonałą harmonię ich ciał. Pod względem fizycznym pasowali do siebie idealnie. Carrie była tak gorąca i namiętna, że Kyle był bliski eksplozji już w chwili, gdy rozchyliła przed nim kolana.

Na samą myśl o tym poczuł świeży przypływ energii. Nie do wiary¬zazwyczaj zabierało mu to około godziny. A tym razem ledwo skończył, już pragnął jej od nowa.

Poprzednio usta się Carrie nie zamykały, teraz milczała jak zaklęta.

- Carrie? Coś się stało?

- Nie. Wszystko super - szepnęła. - Ty jesteś super.

Uśmiechnął się do siebie, zadowolony, że nie przeżywał niczego sa¬motnie.

- To ty jesteś super - ujął jej piersi w dłonie i delikatnie potarł oba sutki. Natychmiast zrobiły się twarde jak kamyczki.

- Pozwól mi -'poprosił, pochylając się nad nią - skosztować, jak sma¬kujesz. Przedtem nie było czasu, żeby to zrobić jak należy.

- Ale ...

K yle objął wargami jeden sutek, a potem drugi, delektując się tym przez kilkanaście minut. Carrie już nie protestowała. Oddychając ciężko, Wyszep¬tała jego imię. Uśmiechnął się: prosiła o to, co właśnie zamierzał jej dać. Za pierwszy razem kochali się dziko, gwałtownie, spalając się prawie w tej mi¬łości. K yle miał nadzieję, że teraz będzie czuły i niespieszny, pełen słodyczy. Niestety - nie udało się. Napięcie było zbyt duże i rozładowanie znowu na¬stąpiło znacznie szybciej, niż się spodziewał, szybciej niż tego chciał.

Potem zasnęli. Kyle obudził się w środku nocy i spojrzał na stojący obok łóżka zegarek. Było parę minut po drugiej. Carrie odrzuciła przeście¬radło i leżała na wznak z rękami nad głową i jedną nogą zgiętą w kolanie. Kyle patrzył na nią przez dłuższą chwilę. Jej piersi unosiły się i opadały, poruszane głębokim, miarowym oddechem. Przypomniał sobie, że zaprzą¬tały jego myśli od wielu dni. I że pieścił je i całował zaledwie kilka goa.zin temu. Pomyślał z zadowoleniem, że szybko nauczyłby się sypiać z taką kobietą w jednym łóżku. Szybko nauczyłby się taką kobietę kochać.

Pokusa dotknięcia jej była nie do odparcia. Wyciągnął rękę i przecią¬gnął palcem wzdłuż gładkiego brzucha aż do miejsca, gdzie gniazdko ciem¬nych, kręconych włosów strzegło wejścia do jej kobiecego wnętrza.

Carrie otworzyła sennie oczy, ziewnęła i uśmiechnęła się do niego.

- To już rano?

- Niezupełnie.

Przymknęła powieki. Długie rzęsy na moment spoczęły na lekko wystających kościach policzkowych.

_ Muszę wr6cić do swojego pokoju.

_ Nie! _ zaprotestował gorąco i szybko zniżył głos. - Zostań, proszę•

Uśmiechnęła się szerzej.

- Żeby spać?

- Nie.

Zaśmiała się cicho. Kyle nigdy nie słyszał tak melodyjnego śmiechu. Carrie zarzuciła mu ręce na szyję i, ciągle rozbawiona, pocałowała go w usta.

- Co cię tak śmieszy?

- Ty .

Uniosła się i pchnęła go lekko w pierś. Teraz Kyle leżał na wznak, a Carrie opierała mu dłonie na ramionach.

_ Kto by pomyślał, że coś takiego zdarzy się właśnie nam? Ja na pewno nie!

Kyle roześmiał się także, patrząc na nią z zachwytem. Spoważniał, kiedy

drobne, rozgrzane ciało Carrie opadło na jego rozbudzoną męskość.

_ Carrle _ szepnął ostrzegawczo przez zęby, gdy uniosła się trochę, a potem powoli, centymetr za centymetrem, wchłonęła go w siebie aż do końca.

Kyle wstrzymał oddech. Ogarnęło go uczucie gorąca i szczęśliwości, jakiej dotąd nawet sobie nie wyobrażał. Chwycił Carrie w talii i zaraz wszedł w rytmjej ruchów. Unosił się gorączkowo~ wychodząc jej ciału na spotka¬nie. Rozkosz była prawie nie do zniesienia. Ilekroć Carrle całym ciężarem opadała na niego, przebiegał go dreszcz. Oddychał płytko i nierówno, za¬ciskając zęby i starając się przeciągnąć tę chwilę jak najdłużej.

Carrie była kochanką zmysłową i namiętną. Przymknęła oczy i zagry¬zła usta, a potem uśmiechnęła się swoim kobiecym, zagadkowym uśmie¬chem. Ten uśmiech pokonał go w ciągu sekundy. Kyle zapomniał o samo¬kontroli i o wszystkim, co nie było rozkoszą kochania Carrie.

Później, wyczerpani, oboje zapadli w głęboki sen.


Carrie obudziła się zadowolona jak kotka grzejąca się w słońcu. Kyle spał jeszcze, leżąc na boku. Przez chwilę Carrie przyglądała sięjego szero¬kiej męskiej piersi, poruszanej głębokim, spokojnym oddechem.

Wkrótce jednak zaczęła ją boleć głowa. Zdecydowanie za dużo wczo¬raj wypiła. Chociaż z drugiej strony, wypiła dokładnie tyle, ile trzeba. Wmo pozwoliło jej zebrać się na odwagę i zapukać do• drzwi Kyle'a, a parę łyków szkockiej pomogło pozbyć się zahamowań.

Ta podróż już odniosła pewien skutek. Carrie zrewidowała swoje zda¬nie na temat Kyle'a Harrisa. Był z niego niezły ogier, choć na pierwszy rzut oka sprawiał zupełnie inne wrażenie. Carrie nie miała pojęcia, co Kyle jada na śniadanie, ale wiedziała już, że drzemie w nim bestia.

Nie mogła sobie przypomnieć, ile razy się właściwie kochali. Zdawało jej się, że całą noc z krótkimi przerwami, po których budzili się i znowu wyciągali do siebie ręce. Tamy uprzedzeń, wzniesione między nimi, runęły i oboje z pełnym zaangażowaniem nadrabiali stracony czas.

Carrie przewróciła się na wznak i sy~ęła z bólu. Nic dziwnego. Na¬chyliła się nad Kyle'em i szepnęła mu do ucha:

- Idę wziąć kąpiel.

- Teraz? - chwycił ją w pasie od tyłu i przytulił do siebie. - Która godzina?

- Ósma. - Pierwsze zajęcia zaczynały się o dziewiątej. Jeśli chcieli zdążyć na poranne warsztaty musieli się pospieszyć.

- Zamówić śniadanie?

- Tak, proszę. - Pocałowała go w czubek nosa i wyskoczyła z łóżka.

Nucąc, odkręciła kurki i zatkała odpływ. Zanurzyła się w pienistej, ciepłej kąpieli, oparła głowę o porcelanową półeczkę nad wanną i zamknęła oczy. Parę minut później dało się słyszeć pukanie i do łazienki, boso, wszedł Kyle.

- Przyszedłem zobaczyć, czy czegoś nie potrzebujesz.

- Nie, dziękuję - uśmiechnęła się do niego.

Miał na sobie bokserki i rozpiętą, wyłożoną na wierzch koszulę. Nie spieszył się do wyjścia. Przysiadł na brzegu. wanny i wzi.ął do ręki myjkę.

- Pomóc ci?

Carrie spojrzała na niego przenikliwie.

- Nie, dziękuję. Poradzę sobie.

Ramiona mu obwisły.

- Na pewno?

- Kyle, warsztaty zaczynają się za niecałą godzinę.

- Chcesz iść? - był naprawdę zdumiony.

- Zapłaciliśmy za nie, prawda?

- Tak, ale .. - wstał i wsadzając ręce do kieszeni spodenek, uśmiechnął się przebiegle. - Wiem z własnego doświadczenia, że poranne warsz¬taty rzadko bywają interesujące.

- Pewnie mało kto na nie przychodzi? - podsunęła Carrie.

- Poza tym, o ile wiem, temat jest nudny jak flaki z olejem.

- Nudny? - powtórzyła Carrie.

Westchnęła i zanurzyła się głębiej w pachnącej białej pianie.

- Na pewno nie chcesz, żebym ci umył plecy ... albo coś innego?

- Jesteś niepoprawny - zamknęła oczy i podała mu myjkę.

Kyle namydlił ją porządnie i delikatnie przeciągnął nią po ramionach Carrie. Wkrótce myjka gdzieś się zapodziała, a jego ręce ześlizgnęły się na

lśniącą od mydła skórę•

W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Kyle przymknął powieki i jęknął.

_ Kto to może być? - szepnęła Carrie.

_ Obsługa _ mruknął i wyszedł z łazienki, zamykając za sobą drzwi.

Gdy odbierał śniadanie, carrie wyszła z wanny, wytarła się i otuliła w gruby hotelowy szlafrok.

Kiedy wkroczyła do pokoju, Kyle nalewał właśnie kawę do filiżanek.

_ Umieram z głodu _ oznajmiła i podniosła srebrną pokrywę. Z lubo¬ścią wciągnęła w nozdrza zapach jedzenia. Zamówił posiłek o niskiej za¬wartości cholesterolu, ale nawet to jej dzisiaj nie przeszkadzało.

_ Ja też jestem głodny.

Carrie zachichotała w odpowiedzi.

- Nic dziwnego.

Sięgnęła po grzankę i wbiła w nią zęby. Kyle rozkładał talerzyki i sztućce na małym stoliku przy oknie. Carrie usiadła przy nim i wzięła drugi kawałek chleba.

_ Nakarm mnie, Seymour, a potem możesz mnie kochać.

Kyle uśmiechnął się szeroko.

_ Takie mam właśnie plany. - Odkręcił wieczko miniaturowego słoiczka ketchupu. - Możemy tylko dziękować Bogu za pigułkę.

Carrie zesztywniała.

_ Dlaczego sądzisz, że biorę tabletki antykoncepcyjne? I dlaczego uważasz, że antykoncepcja to tylko sprawa kobiety? Myślę, że kobieta i m꿬czyzna powinni wspólnie odpowiadać za to, co razem robią•

Kyle spojrzał na nią zakłopotany.

_ przyszłaś do mnie, pamiętasz? Skoro chciałaś się kochać, to chyba zabezpieczyłaś się przeciw ciąży. To przecież logiczne.

_ przyszłam do ciebie?

_ No tak. Chciałaś pójść ze mną do łóżka, prawda?

W pierwszej chwili Carrie odczuła dziką chęć, żeby uderzyć go w twarz.

_ Nie, nie chciałam pójść z tobą do łóżka, chciałam cię przeprosić za Toma i wyjaśnić, że to tylko przyjaciel.

Kyle odłożył grzankę, którą trzymał w ręce i wziął głęboki oddech.

_ Widzę, że ta rozmowa cię denerwuje. Przepraszam, Carrie. Masz rację• Rzeczywiście powinniśmy byli porozmawiać o antykoncepcji, zanim ... zanim cokolwiek zaszło. Ale nie zrobiliśmy tego i musimy się z tym faktem pogodzić.

Carrie wstała powoli i zaczęła krążyć po pokoju, zbierając swoje ubra¬nia. Najbardziej wzburzyło ją nie to, co otwarcie powiedział, ale to, co sugerował. Najwyraźniej uważał ją za osobę prowadzącą niezwykle ak¬tywne życie seksualne - a przynajmniej na tyle aktywne, żeby musiała brać tabletki antykoncepcyjne. Zraniło ją to do żywego. Kilka nieprzemyśla¬nych słów zmieniło wyjątkową, piękną noc w coś taniego i brudnego.

- Carrie - wziął ją za ramiona - co ty wyprawiasz?

- Wracam do swojego pokoju - obronnym ruchem przycisnęła do piersi kłąb swoich rzeczy.

- Ale dlaczego?

- Przyjechaliśmy tu na zjazd, pamiętasz? I jak już mówiłam, sporo zapłaciliśmy za warsztaty. Myślę, że powinniśmy wziąć w nich udział, a ty?

- Nie - odparł stanowczo. - Najpierw porozmawiajmy.

Carrie spojrzała na niego i przygryzła dolną wargę.

- Nie teraz. Muszę pomyśleć.


Na schodach było zupełnie pusto. Całe szczęście, bo nie chciała, żeby ktoś zobaczył ją wędrującą po hotelowych korytarzach w szlafroku, z ubra¬niem zwiniętym pod pachą.

W pokoju Carrie usiadła na brzegu łóżka, próbując zebrać myśli. Kyle miał rację. To, że do niego poszła, było błędem. Nie miała Wprawdzie za¬miaru iść z nim do łóżka, ale też nie wykluczała takiej możliwości. Wszystko zaczęło się już w Paryżu, gdzie zostali zmuszeni do spędzenia nocy pod jedną kołdrą, a może nawet jeszcze wcześriiej - Came niczego nie była już pewna.

Wzięła słuchawkę telefonu i wykręciła numer siostry. Jeśli będzie mia¬ła szczęście, może jeszcze zastanie ją w domu. Cathie odebrała dopiero po czwartym sygnale, zadyszana i zniecierpliwiona.

- To ja, Carrie - powiedziała i natychmiast wybuchnęła płaczem. _ Narobiłam strasznych głupstw i nie wiem, co mam teraz robić.


Kyle cały ranek wypatrywał Carrie na różnych warsztatach. Miał na¬dzieję, że pojawi się przynajmniej na jednym, ąle nigdzie jej nie było. Nie sądził, żeby to, co powiedział, było aż tak okropne. Może istotnie lepiej było nie wspominać o tabletkach, ale przecież prędzej czy później musieli¬by omówić te kwestie. Wiedział jednak, że Carrie miała całkowitą rację, kiedy wspomniała o wspólnej odpowiedzialności. Kiedy się zorientował, na co się zanosi, powinien był odbyć krótką wycieczkę na dół.

No dobrze, popełnił błąd, ale to nie koniec świata. Szkoda tylko, że najbardziej niewiarygodna i szalona noc jego życia zakończyła się takągłu¬pią sprzeczką.

Znając Carrie, potrzebowała pewnie trochę czasu, żeby wszystko prze¬myśleć. Kyle postanowił uzbroić się w cierpliwość i zaczekać, aż sama zechce się z nim skontaktować, choćby było to nie wiem jak trudne. Chciał jak najszybciej wszystko wyjaśnić.

Jeżeli uda im się przezwyciężyć ten kryzys, będzie to znaczyło, że stało się między nimi coś prawdziwego i wartościowego.

Trochę się tym martwił. No dobrze, bardzo się tym martwił. Zrobiłby wszystko, żeby naprawić to, co się między nimi popsuło.

Carrie nie dała znaku życia przez cały ranek. Wczesnym popołudniem Kyle stwierdził, że nie wytrzyma już ani chwili dłużej i podniósł słuchaw¬kę telefonu.

- Poproszę z pokojem Carrie Jamison.

- Chwileczkę - odpowiedział cieriki głosik panieriki z recepcji. - Przykro mi, ale pani Jamison wyprowadziła się z hotelu dziś rano.


Rozdział9

- Co to znaczy zniknęła? - ryknął Clyde Tarkington.

- Wyprowadziła się z hotelu. Pomyślałem, że może wiesz, gdzie się podziała. - Kyle czuł się okropnie bezradny, tak bezradny, że zadzwonił do radia. Miał nadzieję, że Clyde coś wie. Ta kobieta na pewno go wykończy.

- Ciągle skaczecie sobie do oczu? - zainteresował się szef.

- Nie - odparł Kyle niecierpliwie i przeczesał włosy palcami. - Zaszło tu małe nieporozumienie.

- Małe? Nie wygląda mi na to. - Clyde chyba dobrze się bawił.

- Ona ma siostrę gdzieś koło Dallas - ciągnął Kyle. - Wiesz coś na ten temat? .

- Poczekaj chwilę, coś może być w aktach.

Kyle nigdy nie był tak niecierpliwy, jak w tej chwili. Zdał sobie spra¬wę, że zaciska i rozprostowuje palce, próbując rozładować napięcie.

- Brak informacji o jej siostrze - odezwał się Clyde po dłuższej chwili.

- Wspominała o niej czasami, ale nie mogę sobie przypomnieć, jak się nazywa.

- Mnie też o niej mówiła. Wydaje mi się, że ma na imię Cathie - po¬wiedział Clyde z namysłem.

- To powinno wystarczyć - mruknął Kyle. - Spróbuję ją odnaleźć. Ale posłuchaj, Clyde jeśli dowiesz się czegoś o Carrie, daj mi znać.

- Nie ma sprawy.

- Będziemy w kontakcie.

- Do zobaczenia w poniedziałek.

Kyle uspokoił się trochę. A więc nie wszystko stracone. Przynajmniej ciągle ma pracę.


Następną godzinę spędził na kartkowaniu książki telefonicznej. W koń¬cu odnalazł Cathie Jamison, zamieszkałą w Eule'ss, stan Teksas. Nie wy_ kręcił jednak jej numeru - wolał, żeby Carrie nie została uprzedzona o je¬go wizycie. Wsiadł do samochodu i ruszył do Euless. Trafił do mieszkania Cathie bez większych problemów. Jeżeli szczęście dopisze mu takjak do¬tąd, zastanie Carrie u siostry i wyjaśnią sobie wszystko.

l Młoda kobieta, która otworzyła drzwi, wyglądała jak bliźniaczka Car¬rie. Te same głębokie, brązowe oczy, zadarty nosek, ciemne włosy _ tyle że przystrzyżone w krótką, twarzową fryzurkę.

- W czym mogę panu pomóc?

- Nazywam się Kyle Harris - powiedział szybko. - Szukam Carrie.

- Kyle Harris? - Cathie zmierzyła go gniewnym wzrokiem. _ Raczej skonam, niż udzielę ci jakiejkolwiek informacji o mojej siostrze _ rzuciła i zatrzasnęła mu drzwi przed nosem.

A więc nie kończyło się na zewnętrznym podobieństwie. .

Kyle ponownie zadzwonił do drzwi. Cflthie chyba się tego spodziewa¬ła, bo otworzyła je, kiedy jeszcze przyciskał dzwonek.

- Jeśli chcesz wiedzieć, to naprawdę mi zależy na twojej siostrze- oznajmił, zanim zdążyła otworzyć usta. .

Cathie głęboko odetchnęła.

- W takim razie wejdź.

K yle wszedł za nią do środka i rozejrzał się po niewielkim mieszkaniu.

Jeśli Carrie tu jest, to pewnie ukrywa się w sypialni, pomyślał ..

- Domyślam się, że rozmawiałaś ze swoją siostrą.

- Tak, dziś rano. - Cathie wskazała mu miejsce na kanapie. _ Napijesz się czegoś?

- Nie, dziękuję. Była zdenerwowana?

- Ja myślę! Opowiadała niestworzone historie. Moim zdaniem to wszystko za bardzo nie trzymało się kupy.

K yle przesunął się na brzeg kanapy.

- Co mówiła?

- Coś o ubraniach dla zakonnic. A potem, że zastawiła pierścionek po babci, bo ciebie zamknęli w więzieniu. Żałowała, że cię stamtąd wypuści¬li, ale chyba nie mówiła tego poważnie.

Nie byłbym taki pewny, pomyślał Kyle .

- Naj dziwniej sza była ta historia o jakimś zbiegłym bandycie, które¬go ponoć widziała przedtem w "Niewyjaśnionych tajemnicach". Mówiła, że skradł wasze czeki podróżne. To wszystko prawda?

- Każde słowo - przyznał posępnie Kyle.

- A w międzyczasie poczuliście do siebie miętę?

- Właśnie - spojrzał jej prosto w oczy. - Czy Carrie opowiedziała ci o ostatniej nocy?

Cathie kiwnęła głową.

- Carrie lubi sprawiać wrażenie wyzwolonej, ale za tą fasadą kryje się osoba o żelaznych zasadach. Pozuje na niezależną i obojętną, ale jest cał¬kiem inna. Zrozumiałbyś szybko, o co mi chodzi, gdybyś znał naszego ojca. - A co on ma z tym wspólnego?

Cathie usiadła na podłodze i skrzyżowała nogi po indiańsku.

- Nie zrozum mnie źle, to \yspaniały człowiek, ale ma dość staroświec¬kie poglądy na miejsce i rolę kobiet w społeczeństwie. Chciał, żeby Carrie została pielęgniarką.

- Carrie? Pielęgniarką? - nie mógł jej sobie wyobrazić w białym far¬tuchu. W swojej pracy była świetna - bystra, dowcipna i zabawna, praw¬dziwa osobowość radiowa.

- Wiem, wiem. Zresztą Carrie mdleje na sam widok krwi, ale tata uważał, że z czasem pokona tę słabość. Był szczerze zdumiony, kiedy się okazało, żejego córki mają własne plany na przyszłość.

- No właśnie, a ty?

Cathie zachichotała.

- Zgodnie z wolą ojca miałam zostać nauczycielką. Nie jestem tak twarda jak Carrie i nie buntowałam się tak otwarcie jak ona. Carrie prze¬tarła dla mnie ścieżki i od początku było mi łatwiej. Zresrnł, Carrie może kłócić się z ojcem, ale tak naprawdę jest mu bardzo bliska. Już dawno jej wybaczył, że poszła własną drogą.

- Więc jesteś nauczycielką?

- Niezupełnie - Cathie potrząsnęła głową. - Jestem pielęgniarką.

Kyle nie mógł powstrzymać uśmiechu. Co za ironia.

- Carrie mówiła, że przypominam jej ojca.

- Opowiadała mi trochę o tobie i sądzę, że coś w tym jest. Może nawet bardziej jesteś do niego podobny, niż jej się wydaje. Ale przyszedłeś do mnie szukać Carrie.

- Tak. Wiesz, gdzie ona jest? Cathie spojrzała na zegarek.

- Jeśli samolot wylądował punktualnie, to jest już z powrotem w Kan¬sas. Odwiozłam ją na lotnisko.

Kyle zerwał się na równe nogi.

- Poleciała do domu?

- Tak. Nie wiem co jej powiedziałeś, ale nigdy przedtem nie widziałam jej tak roztrzęsionej.


Carrie weszła do domu, podniosła z podłogi listy i w drodze do kuchni zaczęła je przeglądać. Automatyczna sekretarka przy telefonie mrugała czer¬wonym światełkiem. Carrie z roztargnieniem nacisnęła guzik. Wiadomości nagrane w ciągu ostatnich czterech dni przeplatały się z dźwiękami odkłada¬nej słuchawki. Nagle rozległ się głos Kyle'a. Listy wyślizgnęły się Carrie z rąk.

- Carrie, mówi K yle. Posłuchaj, cokolwiek powiedziałem, nie miałem zamiaru cię urazić. Wiem, że automatyczna sekretarka to nie jest najlepszy środek komunikacji, ale muszę ci to powiedzieć. Bógjeden wie, że powinie¬ne~ był zrobić to wcześniej - przerwał i Carrie była pewna, że w tej chwili ześz;tywniał. - Myślę, że cię kocham, Carrie. Nie mam pojęcia, kiedy to się stałb, chyba wtedy, kiedy zastawiłaś dla mnie swój piecicionek. Mogęjesz¬cze tylko dodać, że dziś jest najkoszmarniejszy dzień mojego życia.

Widziałem się z twoją siostrą. Zabrało mi to trochę czasu, ale w końcu ją przekonałem, że nie jestem potworem i pogadaliśmy trochę. Twój liścik dostałem dopiero po powrocie z Euless. I dobrze, bo w przeciwnym wy_ padku nie poznałbym Cathie.

Na wypadek, gdybyś chciała się ze mną skontaktować, a mam nadzie¬ję, że zechcesz, to nie będzie mnie w hotelu. Wracam do Kansas, jak tylko załatwię tu wszystkie swoje sprawy. Może do tego czasu przemyślisz wszyst¬ko i porozmawiamy, jak już będę na miejscu.

Carrie opadła ciężko na najbliższe krzesło i zasłoniła twarz rękami.

Zawsze była impulsywna, ale popełniła duży błąd porzucając Kyle'a w ta¬ki sposób. List, który mu zostawiła, był krótki i oschły. Napisała, że wraca do Kansas i że życzy mu dobrej zabawy na 7jeździe.

Zadzwonił telefon. To mógł być Kyle. Carrie jednym susem znalazła się przy aparacie.

- Halo?

W odpowiedzi usłyszała szczęk odkładanej słuchawki. Spojrzała zdu¬miona na swoją i powoli ją odłożyła. Miała zastrzeżony numer i rzadko zdarzały jej się głuche telefony. A przecież tym razem na sekretarce było ich kilka. Dziwne.

Zmęczona i wyczerpana psychicznie, Carrie wzięła długą, gorącą kąpiel i poszła do łóżka przekonana, że mogłaby spać cały tydzień bez przerwy.

Spędziwszy noc za kierownicą, Kyle dotarł do Kansas w niedzie~ę wczesnym rankiem. Już od granicy stanu ćwiczył, co powie Carrie, kiedy się z nią spotka. Nie chciał się z nią kłócić, zwłaszcza że, jak już wiedział, potrafili przyjemniej spędzać razem czas.

Nie zatrzymując się u siebie, pojechał prosto do Carrle. Nie było to może najmądrzejsze, ale nie wytrzymałby ani chwili dłużej.

Zadzwonił do frontowych drzwi. Cisza. Poszedł więc na tył domu i zna¬lazł ją na patio, gdzie właśnie przesadzała geranium. Miała na sobie krótkie dżinsowe spodenki, zawiązaną nad pępkiem bawełnianą koszulę i czerwoną bandankę na głowie. Kyle był pewny, że nigdy nie widział tak pięknej kobiety.

- Cześć, Carrie.

Obejrzała się przez ramię i znieruchomiała.

- Kyle. - Otarła pot z czoła. - Widzę, że szczęśliwie wróciłeś. Kiwnął głową. Niestety, dokładnie przygotowana mowa uleciała mu z pamięci.

- Właśnie przyjechałem.

Carrie pokiwała głową i wstała. Nie spodziewała się go.

- Napijesz się mrożonej Herbaty?

- Tak, proszę. - Wszedł za nią do środka, zdjął okulary przeciwsłoneczne i wsunął do kieszonki na piersi. Po dziesięciu godzinach za kierow¬nicą miał dość siedzeni~, stał więc, podczas gdy Carrie wyjmowała dzban z lodówki.

- Wiem, że czasami bywam strasznie tępy - zaczął, dziękując uśmie¬chem, kiedy podała mu szklankę. Upił duży łyk i ciągnął: - To, co powie¬działem na temat tabletek antykoncepcyjnych było głupie. Masz rację. Obydwoje ponosimy odpowiedzialność.

- Nie to najbardziej mnie zdenerwowało - Carrle odetchnęła głębo¬ko, podniosła głowę i spojrzała mu w oczy. - Tylko sugestia, że ciągle cho¬dzę z kimś do łóżka. Powinieneś. wiedzieć, że to nieprawda.

- Carrie, nie gniewaj się, mnie naprawdę nie interesowało twoje życie towarzyskie. Z tego co wiem, to umawiałaś się z paroma facetami.

- I oczywiście także z nimi sypiałam - mruknęła pod nosem.

- Tego nie wiem. No i bardzo dobrze. A co ty wiesz o kobietach w moim życiu? Nic, prawda? Nie mówię tego, żeby ci dokuczyć - zrobił krok w jej stronę .. - Mogłaś mieć nawet dziesięciu kochanków, nic mnie to nie obchodzi ...

- Nic cię to nie obchodzi? - Carrle spojrzała na niego tak, jakby go widziała po raz pierwszy w życiu.

- Teraz mnie to obchodzi, Carrle - odparł szybko. - Chciałbym, że¬byś miała tylko jednego kochanka. I żebym to był ja ..

- Za kogo ty mnie właściwie uważasz? - zapytała Carrie łagodnie.

Już wcześniej zwiódł go ten spokój i opanowanie. Nie wróżył nic dobrego. Gorączkowo zastanawiał się, jak uśmierzyć jej gniew.

- Uważam, że jesteś wspaniała. Ciepła, kochająca ...

- Niemoralna, pozbawiona zasad i puszczalska - dokończyła.

- Nic takiego nie powiedziałem - bronił się Kyle. Ktoś musiał tu zostać przy zdrowych zmysłach. - Wkładasz mi w usta swoje słowa.

- Więc poszłam z tobą do łóżka, mimo że jestem związana z kimś in¬nym, tak sądzisz? - mówiła. powoli i wyraźnie, jakby chcąc uniknąć ja¬kichkolwiek nieporozUmień. - Gorzej. Wiesz, jaka jestem zapracowana, ile godzin codziennie spędzam w rozgłośni, wywiady, spotkania i tak da¬lej, ajednak sądzisz, że po pracy zaspokajam zachcianki miłej gromadki kocpanków.

- Próbuję ci tylko powiedzieć, że nie interesuje mnie, ilu kochanków miałaś kiedyś, w przeszłości.

Carrle zazgrzytała zębami.

- Jak to miło z twojej strony. Mnie twoje stare kochanki także nic nie obchodzą• .

- Wszystko przekręcasz. Nie przyjechałem tu, żeby się z tobą kłócić.

- Ja też nie chcę się kłócić. Ale wszystko, co mówisz, tylko pogarsza sytuację.

Kyle, sfrustrowany i zrezygnowany, podniósł ręce do góry.

- Więc powiedz mi, czego chcesz.

- Myślę, że najlepiej będzie, jeśli sobie teraz pójdziesz. Oboje musimy to wszystko przemyśleć.

- Dobrze - powiedział urażony. Ma swoją dumę, i jeśli go tu nie chcą, nie będzie się narzucał. Tyle tylko, że gnał jak wariat, żeby ją znowu zoba¬czyć. - Powiedz mi tylko jedno.

- Dobrze.

- Czy to możliwe, że zaszłaś w ciążę?

Carrle zamrugała zdumiona. Nie brała właściwie dotąd pod uwagę potencjalnych konsekwencji ich szalonej nocy.

- Boże, nie wiem. - Policzyła dni i zatrzymała się na nocy, którą spędziła z Kyle'em.

- Tak? - ponaglił ją, zaniepokojony.

- W skali od jeden do dziesięć?

- Jak chcesz.

- Gdzie jeden oznacza brak jakiejkolwiek możliwości zajścia w ciążę, a dziesięć najbardziej płodny dzień cyklu.

- No dobrze, w skali od jeden do dziesięć. Odpowiedź z trudem przeszła jej przez gardło.

- Dziesięć.

Kyle usiadł na krześle.

- Co nie oznacza, że rzeczywiście jestem w ciąży - szybko dodała, ale Kyle zauważył, że sama również natychmiast poszukała sobie miejsca do siedzenia. Oparła łokcie na stole i ukryła twarz w dłoniach. - Żałuję, że o to zapytałeś. Teraz będzie mnie to dręczyć.

Kyle też był wystraszony.

- Kiedy można to będzie stwierdzić?

- Skąd mam wiedzieć? Pewnie za parę tygodni. Nigdy dotąd nie byłam w ciąży. I pewnie bardzo cię to zdziwi, ale nigdy wcześniej nie musia¬łam się bać, że jestem. - Odwróciła się i spojrzała na niego wielkimi, peł¬nymi niepokoju oczami. - A jeśli zaszłam w ciążę? Co wtedy zrobię?

- Ty? Razem w tym siedzimy. O ile sobie przypominam, ja też tam byłem.

- To prawda, ale jak mi to zgrabnie przedstawiłeś, to ja przyszłam do twojego pokoju, a ty odniosłeś wrażenie, że z pewnością odpowiedzialnie zabezpieczyłam się przed niepożądaną ciążą.

- Lepiej zaczekajmy, aż będzie wiadomo, na czym stoimy, a potem będziemy się kłócić o to, kto jest odpowiedzialny za poczęcie. - Kyle wstał i potarł dłonią twarz. - Do zobaczenia w poniedziałek.

- Na razie - mruknęła Carrle,odprowadzając go do drzwi.

K yle położył już rękę na klamce, ale nagle zawahał się i odwrócił. Oboje czuli się zbyt skrępowani, by wyrazić, co czują w związku z tym wszyst¬kim. Możliwość, że Carrie jest w ciąży była zbyt nowa, zbyt szokująca. Kyle również nigdy dotąd nie znalazł się w takiej sytuacji. Nie bardzo umiał rozeznać się teraz w swoich uczuciach, poza tym, że miał ochotę dać sobie porządnego kopa za własną głupotę.

- Mogę cię pocałować? - nie miał pojęcia, dlaczego zadał to pytanie, ale zadał je i nie było już odwrotu. Nie zapomniał jeszcze przecież smaku jej ust, przeciwnie, czuł go cały czas, przemierzając te kilkaset kilometrów z Dallas do Kansas. Chyba chciał sprawdzić, czy to, co im się przytrafiło, nie jest tylko złośliwym figlem losu, bez żadnego znaczenia. Czy rzeczywiście stało się coś pięknego i prawdziwego.

- Pocałować?

- Tylko raz - nalegał.

- Ale ja pracowałam w ogródku, jestem cała spocona, brudna i w ogóle ...

- Całowałem cię już, kiedy ociekałaś błotem - przypomniał.

Carrie uśmiechnęła się leciutko.

- No dobrze, ale tylko raz.

- Oczywiście - zapewnił, biorąc ją w ramiona. Carrie wspięła się na palce i wyciągnęła ręce. Poczuł jej ciepły, wilgotny oddech na swojej szyi. Z chwilą, gdy jej dotknął, zalała go fala wspomnień. Pocałunek miał być tylko czymś w rodzaju eksperymentu, ale uczucie zwyciężyło ciekawość. Carrie rozchyliła usta, a on po prostu nie był w stanie się od niej oderwać. Była dla niego tym, czym dla więźnia jest wolność, koc dla bezdomnego zimą.

Niechętnie wypuścił ją z objęć. Odsunął się i odetchnął głęboko. - Więc znam już odpowiedź - mruknął.

- Chciałeś mnie o coś zapytać?

- Tak, ale już nie muszę - krokiem lunatyka ruszył do drzwi, otworzył je i wyszedł.

- No to do poniedziałku! - zawołała Carrie.

Kyle wsiadł do samochodu, pomachał do niej i kiwnął głową. Do po¬niedziałku. A więc ma przed sobą jeden cały długi dzień bez Carrie. Nie miał pojęcia, jak go przeżyje.


Rozdział 10

Carrie próbowała trochę się zdrzemnąć, ale okazało się to niemożliwe. Było bardzo prawdopodobne, że zaszła.w ciążę. W ciągu kilku ostat¬nich dni próbowała przekonać samą siebie, że jest inaczej, ale w końcu musiała spojrzeć prawdzie w oczy.

Pierwszą osobą, która przyszła Carrie na myśl, była siostra. Tak, Ca¬thie mogła pomóc. Pracowała w szpitalu na zmiany, więc Carrie nie miała pojęcia, jak wygląda jej rozkład dnia. Postanowiła jednak spróbować. Jeśli będzie miała szczęście, zastanie siostrę w domu.

Usiadła na kanapie, podwinąwszy nogi, i wykręciła numer Cathie. Po czwartym sygnale odezwała się automatyczna sekretarka. Carrie wysłu¬chała zwięzłej informacji nagranej na taśmie, wzięła głęboki oddech i sta¬rając się nadać głosowi pogodny ton, zaczęła:

- Cathie, to ja. Pomyślałam, że dam ci znać, bo szczęśliwie dotarłam już do domu. Mam do ciebie takie małe medyczne pytanko. Nic ważnego, po prostu moja ... moja przyjaciółka potrzebuje pewnej informacji. Chodzi o to, ile czasu musi upłynąć od zapłodnienia, zanim można stwierdzić, że kobieta jest w ciąży? Jeszcze zadzwonię, pa.

Ostatnie słowa wypowiedziała z taką prędkością, że zaczęła się zasta¬nawiać, czy Cathie je zrozumie. I czy w ogóle cokolwiek zrozumie z tego telefonu.

Carrie odłożyła słuchawkę, wróciła do sypialni i położyła się na łóżku.

Obudziła się po południu i natychmiast pomyślała o jedzeniu, co mile ją zaskoczyło. Ostatnio nie miała apetytu, ale w tej chwili mogłaby pożreć nawet kota sąsiadów na surowo.

Telefon zadzwonił w chwili, kiedy układała na grzance grube plastry żółtego sera.

- Słucham? - bąknęła ostrożnie do słuchawki. To mógł być Kyle, a wła¬śnie postanowiła go unikać. Nie bardzo wiedziała, jak go teraz traktować. Wkrótce będzie musiała podjąć jakąś decyzję, ale na razie miała inne spra¬wy na głowie.

Osoba, która zadzwoniła - ktokolwiek to był - odłożyła słuchawkę.

Carrie rzuciła swoją i wzruszywszy ramionami, wróciła do swojej kanap¬ki. Nie minę,ła jednak nawet minuta, kiedy telefon znowu zadzwonił. Car¬rie westchnęła i postanowiła, że tym razem nie da się nabrać. Nie miała ochoty na głupie zabawy z jakimś świrem. Automatyczna sekretarka włą¬czyła się i Carrie usłyszała niespokojny głos siostry.

- Carrie, właśnie wróciłam i odebrałam twoją wiadomość. To ty jesteś w ciąży, prawda? Chyba nie sądziłaś, że uwierzę w tę historyjkę o przyjaciółce, ten numer ma brodę po pas.

- Cathie - Carrle złapała słuchawkę - zaczekaj chwilę. - Wyłączyła sekretarkę. - No,już jestem z powrotem - powiedziała naj spokojniej jak umiała.

Teraz Cathie umilkła.

- Halo - zawołała Carrie, sądząc, że rozmowa została przerwana.

- Tak, jestem - głos Cathie zdawał się należeć do kogoś innego. - Jesteś w ciąży?

Ukrywanie czegokolwiek nie miało sensu. - Nie wiem, ale to możliwe.

- Możliwe! - Cathie była przerażona.

- Jeszcze trochę za wcześnie, żeby to stwierdzić. Dlatego właśnie do ciebie dzwoniłam.

Cathie znowu milczała dłuższą chwilę, co było do niej niepodobne.

- Dobrze się czujesz? - Carrie była już trochę zaniepokojona.

- Oczywiście - rzuciła Cathie histerycznie. - Ale to nie ja jestem w ciąży. Ty miałaś już trochę czasu, żeby przyzwyczaić się do tej myśli, ja nie. Kiedy to się mogło stać? - ostatnie pytanie zadała tak cichym, zduszonym głosem, jakby brakowało jej tlenu.

- W przyszły piątek miną dwa tygodnie. Nie sądzisz chyba, że tamtej nocy grałam z Kyle'em w warcaby.

- Nie, ale miałam nadzieję, że skoro postanowiliście spędzić razem noc, to przynajmniej jedno z was było na tyle rozsądne, żeby się jakoś zabezpieczyć.

- Niestety, nie.

- Jasne. Muszę się zastanowić.

- Powinnam ci powiedzieć, co się ze mną dzieje od czasu, kiedy wróciłam z Dallas - stwierdziła Carrie i krótko opisała objawy. .

- Co na to wszystko Kyle?

- Na razie nic nie powiedział.

- Ale widziałaś się z nim? - Cathie wiedziała, że razem pracują.

- Oczywiście.

- Czy on wie?

- Myślę, że coś padejrzewa.

- Co macie zamiar zrobić, jeśli się okaże, że rzeczywiście jesteś w ciąży? - w głosie Cathie pobrzmiewała znowu nuta histerii.

- Nie wiem. - Carrie na razie wolała nie zastanawiać się nad tym, co ją łączy z Kyle'em i czy ma to przyszłość. Nie miała wątpliwości, jak Kyle zareaguje na wiadomość, że ona istotnie jest z nim w ciąży. Zaciśnie zęby i zaproponuje jej małżeństwo. Carrie jednak doszła do wniosku, że wola¬łaby sama wychowywać dziecko, niż mieć męża-męczennika.

- Może niepotrzebnie się zamartwiamy - Cathie zdobyła się na opty¬mizm.

- Może - podchwyciła Carrie i w tej samej chwili poczuła, że nosi w sobie dziecko Kyle'a. Nie miała co do tego żadnej wątpliwości.

- Możesz pójść do swojego lekarza i zrobić próbę krwi - powiedziała

Cathie. - Albo kupić w aptece test ciążowy. - Dobra - zgodziła się Carrie posępnie.

- A co powiesz mamie i tacie?

Tak, ta był jeszcze jeden aspekt tej sprawy i Carrie na razie nie była przygotowana, żeby się nim zająć.

- W końcu trzeba będzie ich powiadomić, ale dopiero wtedy, kiedy będę miała absolutną pewność.

- Nie mów tylko tacie, kto ...

Carrie dobrze wiedziała, co siostra chciała pawiedzieć. Jedno było pew¬ne - Michael Jamison nigdy nie może się dowiedzieć, że to Kyle jest oj¬cem dziecka. Gdyby to odkrył, mamy byłby los i?h wszystkich.


Kyle rzadko tak się spieszył do wyjścia z pracy. Miał już dosyć czeka¬nia na jakiś sygnał od Carrie. Najwyższy czas, żeby spojrzeli sobie w oczy i ustalili pewne sprawy.

Po drodze wstąpił do sldepu spożywczego po parę rzeczy, których pew¬nie potrzebowała, a nie miała czasu kupić. Tak, najpierw przygotuje dla niej porządny obiad, a potem usiądą i porozmawiają. Poważnie porozmawiają. Przede wszystkim postanowił wyjaśnić, że ani przez chwilę nie miał zamiaru jej obrazić. Próbował już jej wytłumaczyć, że nie miał nic złego na myśli, ale tylko pogorszył sprawę. Tym razem jednak będzie inaczej. Obiecał sobie, że uważniej wysłucha tego, co Carrie będzie miała mu do powiedzenia. Postara się lepiej ją zrozumieć. A kiedy będą to już mieli za sobą, zmierzą się z dru¬gim poważnym kryzysem w ich związku - potencjalną ciążą Carrie.

Carrie otworzyła drzwi i wybałuszyła oczy najego widok. Była dziw': nie niepewna.

- Wiem, mówiłaś, że potrzebujesz czasu, ale ja nie mogę już dłużej czekać.

Wydawało mu się, że niechętnie wpuszcza go do domu.

- Przyniosłem dla nas obiad. - Wszedł do kuchni i umieścił dwie pa¬pierowe torby z zakupami na stole.

- Niedawno jadłam - bąknęła Carrie.

- To dobrze, ja też jeszcze nie jestem głodny. - Wyciągnął z toreb mleko i kilka innych produktów, które powinny znaleźć się w lodówce, a resztę zostawił na kuchennym blacie.

Kiedy się odwrócił, zobaczył, że Carrie odsunęła się tymczasem w naj¬dalszy kąt pomieszczenia. Kciuki zatknęła za pasek krótkich dżinsowych spodenek. Włosy zebrane wysoko w koński ogon, bose stopy. Patrzyła na niego znużona.

- Po pierwsze - zaczął Kyle - musimy porozmawiać.

- O czym?

- O nas. - Kyle wysunął spod stołu dębowe krzesło, ale nie usiadł.

Carrie także wyraźnie wolała stać. Chwycił obiema rękami za oparcie.

- Jeśli chciałbyś omówić kwestie związane z naszą dalszą współpracą w radiu KUTE, to powinieneś wiedzieć, że ...

- Nie - uciął krótko. Wyczuł, że Carrie chce uniknąć rozmowy na klu¬czowy temat i postanowił, że jej na to nie pozwoli. - Porozmawiamy, jak naprawić to, co się między nami popsuło.

Carrie załażyła ręce na piersi.

- To trochę autakratyczne z twojej strony, ustalić samemu temat roz¬mowy, zamiast najpierw ... Kyle, czy ty mnie w ogóle słuchasz?

Kyle nie był w stanie odpowiedzieć. Nie żeby nie wiedział, co chce powiedzieć; po prostu nagle zobaczył przed sobą kobietę. Słowa uwięzły mu w gardle. Założane ręce uniosły jej piersi lekko w górę i Kyle uświa¬domił sobie niespodziewanie, że pod bawełnianym podkaszulkiem Carrie nie ma stanika.

- Kyle!

- Przepraszam.

Zauważył, że sutki jej stwardniały, wyraźnie odznaczając się pod koszulką, jakby zapraszały go do siebie. Kyle natychmiast przypomniał sobie z bolesną dokładnością, jakie są w dotyku.

- o co chodzi?

Kyle ścisnął oparcie stojącego przed nim krzesła z taką siłą, że aż poczuł ból w rękach.

- Nie masz stanika - rzucił niecierpliwie.

- A co to, na Boga, ma do rzeczy?

- Nie mogę skupić się na poważnej rozmowie, kiedy jesteś tak ubrana. - Zrobił zamaszysty ruch ręką. - Idź i włóż coś na siebie.

- Ani mi się śni. Może nie zauważyłeś, ale jest potwornie gorąco. Nie mam zamiaru się tu ugotować tylko dlatego, że według ciebie kobiety po¬winny chodzić w biustonoszach.

Carrie nie rozumiała, że nie chodziło mu o kobiety w ogóle, tylko o jed¬ną, szczególnie pociągającą. O nią właśnie. W każdym innym przypadku byłby tego samego zdania, co ona.

- Dobrze - powiedział powoli i głęboko odetchnął. - Nie zwracajmy na to uwagi.

- A więc? - spojrzała na niego zniecierpliwiona. - Słucham.

K yle popatrzył w jej stronę, ale nie miał odwagi podnieść wzroku wyżej niż do talii. To wszystko było do niego niepodobne. Zawsze doskonale pano¬wał nad swoim ciałem, nad emocjami. W jego życiu były inne kobiety, ale żadna z nich nie miała na niego tak przemożnego wpływu jak Carrie.

Nagle stwierdził, że musi usiąść, w przeciwnym wypadku Carrie mo¬głaby się zorientować, jaką ma nad nim władzę. Nie miał zamiaru pokazy¬wać jej swojej słabości.

- Usiądź - zaproponował - i porozmawiajmy rozsądnie.

- W porządku. - Zabrzmiało to tak, jakby robiła niezwykłe ustępstwo. - Domyślam się, że chcesz rozmawiać o tym, co zaszło w Dallas, ponieważ przerażają cię potencjalne skutki naszych poczynań.

- Wcale nie o to chodzi! - Gwałtowność, z jaką wypowiedział te sło¬wa, jego samego zaskoczyła. W obecności innych ludzi świetnie potrafił ukryć irytację, ale nie przy Carrie. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdż¬ki, zamieniała go w ciągu kilku sekund w bełkoczącego ze złości idiotę. ¬Chciałbym się tylko dowiedzieć, czym cię tak obraziłem.

Twarz Carrie pociemniała.

- Sądzę, że już to przerabialiśmy. Wierz mi, powtórka z twoich prze¬myśleń na temat mojej moralności niczego nie rozwiąże.

Kyle przymknął powieki. Zalała go fala znajomego wzburzenia i rezy¬gnacji.

- Dajmy sobie z tym spokój.

- Też tak uważam - rzuciła Carrie gniewnie. - Zwłaszcza że mamy ważniejsze sprawy do omówienia.

- Na przykład jakie?

Carrie spojrzała na niego podejrzliwie, zastanawiając się, czy nie było¬by dobrze poznać jego wyniki w testach na inteligencję.

- Może już zapomniałeś, ale prawdopodobnie jestem w ciąży•

- Jeszcze nie wiadomo. - Zaprzątało to jego myśli, odkąd wrócił z Dallas, ale nie chciał się z tym zdradzić przed Carrie.

- To prawda, nie zrobiłam jeszcze testu, ale ...

- Zajmiemy się tą sprawą, kiedy będziemy już wiedzieć na pewno.

- Nie - Carrie była blada jak ściana. - Nie chcesz o tym rozmawiać, bo boisz się, że to prawda.

- Nie ma sensu rozmawiać o czymś, czego nie jesteśmy pewni. Po co się niepotrzebnie denerwować? .

- Denerwować? A kto powiedział, że ja się denerwuj ę? - wykrzyknęła Carrie.

- W każdym razie ja się nie denerwuję! - wrzasną,ł Kyle w odpowiedzi. Carrie zerknęła na niego kilka razy, jakby była czymś zdziwiona i na jej ustach pojawił się cień uśmiechu.

- Co cię tak śmieszy? - zapytał zgnębiony, już żałując, że dał się ponieść. Carrie na pewno zamartwia się tym wszystkim, a on potrafi się tylko wściekać i krzyczeć na nią, zamiast postarać sięją uspokoić.

Carrie wstała, ciągle rozbawiona.

- Nic. Tylko że ... och to urocze z twojej strony, że przyniosłeś obiad, ale ja naprawdę jeszcze długo nie będę głodna.

Była to forma pożegnania, ale Kyle nie miał zamiaru wyjść. Wstał, podszedł do niej i wziął ją w ramiona. Nie opierała się, tak jakby czekała na to, jednocześnie bojąc się i pragnąc, by ją objął. Kyle pocałował ją deli¬katnie, starając się włożyć w to jak najwięcej ciepła. Nie rozchyliła ust, zresztą Kyle tego nie oczekiwał. W każdym razie nie od razu. Pocałowałją jeszcze raz, i jeszcze, w skroń i w policzek, lekko i czule. Przejechał języ¬kiem pod jej podbródkiem. Jedwabista gładkość skóry, świeży kobiecy zapach ... Między pocałunkami szeptał jej do ucha, że jest piękna i wyjąt¬kowa. Z pewnym trudem udało mu się rozpuścić jej włosy i ciężka, ciemna kaskada spłynęła mu na ręce. Poczuł, że w końcu opuszcza ją napięcie. Wziął ją za rękę i zaprowadził do pokoju. Usiadł na kanapie, pociągając ją za sobą.

Sam za dobrze nie wiedział, do czego zmierza. W jednej chwili skaczą sobie do oczu, a w następnej Carrie jest już w jego ramionach. Które zresztą zdawały się być najodpowiedniejszym dla niej miejscem. Na pewno nie mieli żadnych problemów z porozumiewaniem się na płaszczyźnie fizycz¬nej, wszystko inne za to było jedną wielką katastrofą• Kyle zdecydował, że trudną sztukę komunikacji werbalnej opanują później, teraz były inne, nie cierpiące zwłoki sprawy.

Zbliżał się właśnie do granicy wytrzymałości. Ani chwili dłużej. Wstrzymał oddech, wsunął dłoń pod jej bluzkę i powolnymi ruchami zaczął pie¬ścić uktytą tam krągłość piersi, aż sutki stwardniały i stanęły sztorcem. Wygięta na oparciu sofY Carrie westchnęła i podała mu usta. Kyle delikatnie wsunął w nie język. Przesunął kciukiem po nabrzmiałym sutku i został nagrodzony jeszcze jednym westchnieniem.

- To nie fair - powiedziała Carrie z wysiłkiem, ale wyprostowała się, jednym ruchem zdjęła koszulkę i usiadła na nim okrakiem.

Kyle zamrugał, zaskoczony. Nie wiedział czego się spodziewać, ale wiedział czego chce. Pragnął, żeby znalazła się pod nim ciepła i drżąca, i to jak najszybciej, zanim popadnie w obłęd. Fala gorąca zdawała się obej¬mować ciało, poczuł na sobie ciężar twardych, drobnych pośladków i jego męskość stanęła na baczność w pełnej gotowości do działania.

Carrie objęła go i zaczęła okrywać całąjego twarz pocałunkami. Piesz¬cząc i drażniąc językiem jego skórę zeszła niżej, aż do niewielkiego zagłę¬bienia u nasady szyi.

Kyle jęknął w bezsilnym pragnieniu. Doprowadzała go do szaleństwa.

Niecierpliwie sięgnął do zapięcia jej dżinsów, ale drżące ręce nie były w sta¬nie sobie z nim poradzić. Westchnął z wdzięcznością, kiedy odepchnęła lekko jego dłoń i sama rozpięła spodnie. Kiedy uniosła się, żeby to zrobić, Kyle był gotowy. Wsunął dłonie w jej spodenki i poczuł gładkie ciepło skóry po wewnętrznej stronie ud. .

- To chyba nie jest dobry pomysł - powiedziała, wolno opadając na mego.

Z trudem powstrzymał się od przewrócenia jej na plecy i gorączkowego wejścia w jej ciało. Carrle jednak nie była jeszcze gotowa, zdawało mu się, że znacznie ją wyprzedza. Był tylko jeden sposób, aby temu zaradzić, choć w tej chwili była to tortura. Wsunął rękę za gumkę koronkowych majteczek i chwy¬cił w usta sterczący na wysokości jego oczu sutek. Carrle krzyknęła cicho ze zdumienia i zanurzyła palce w jego włosach. Wkrótce zaczęła poruszać się nad nim miarowo i K yle poczuł, że długo wyczekiwana chwila nadeszła.

- Zaraz, kochanie, zaraz - szepnął ledwo dosłyszalnie, próbując wyswobodzić ją z dżinsów.

~ Kyle ... och, Kyle ...

- Tak, skarbie, jeszcze tylko chwilka.

- Kyle ... masz przy sobie jakieś ... zabezpieczenie?

Zanim znaczenie tych słów przedarło się przez czerwoną mgłę pożąda¬nia spowijającąjego umysł, minęło kilka długich sekund. Otworzył oczy i zamrugał, jakby zbudzony z długiego snu.

- Nie - odparł. - A ty?

Za odpowiedź wystarczyło zrezygnowane westchnienie.

- Chcesz mi powiedzieć, że my dwoje nie jesteśmy w stanie dobrać sobie jakiejś prostej metody zapobiegania ciąży?

_. Naturalnej? - szepnęła Carrie.

Kyle miał już na końcu języka, że jest gotów zaryzykować, ale chwilę później rozjaśniło mu się w głowie. Tak, tego tylko brakowało, żeby przy jego pechu Carrie zaszła w ciążę teraz, jeśli nie stało się to przy okazji ich poprzedniego nocnego spotkania.

Carrie powoli podniosła się na kolana i zapięła spodnie. Zanim zdążył zaprotestować, wciągnęła też koszulkę. Kyle zdołał tylko zatrzymać ją na kolanach, nie mogąc się wyrzec przynajmniej tej drobnej przyjemności. - Proszę, zostań tu ze mną przez chwilę - poprosił szeptem.

Carrle także nie miała zamiaru wyrywać się-z jego objęć, co wlało w niego trochę otuchy.

Przez chwilę żadne z nich się nie odezwało.

- Wiesz, co sobie myślę? - szepnęła Carrie.

- Nie.

- Pamiętasz tego policjanta, który zatrzymał nas pod Paryżem?

- Tego, którego zostawiła żona?

- Tak. Pamiętasz, co mówił o swoim małżeństwie?

- Nie bardzo. - W tej chwili w ogóle trudno było mu myśleć i dziwił się, że dla Carrie nie stanowi to żadnego problemu.

- Mówił, że nie umieli się dogadać nigdzie poza łóżkiem. Z nami jest tak samo. Nie możemy zamienić dwóch zdań, żeby zaraz nie było awantu¬ry, ale wystarczy, że mnie pocałujesz, a już mięknę jak wosk.

Było na odwrót. To ona miała nad nim władzę. Kiedy ją całował i dotykał, czuł, że Carrie całkowicie nad nim panuje. Jako człowiek dumny z siebie i swojej siły wolał jednak nie przyznawać się do tego. Zwłaszcza przed nią•

- A więc łatwo sobie ze wszystkim poradzimy - zażartował. - Będę cię trzymał w łóżku i sprawa załatwiona. Oboje będziemy szczęśliwi.

- Aja będę goła, bosa i na okrągło z brzuchem. To by ci odpowiadało, prawda?

Kyle usłyszał w jej głosie złość.

- Tylko żartowałem -powiedział szorstko, zaskoczony, że sama tego nie zauważyła. - Wiele par najlepiej komunikuje się w łóżku. Co w tym złego?

- Nic - przyznała niechętnie. - Znakomicie się rozumiemy, dopóki się do siebie nie odzywamy.

- Co cię tak uraziło? - Kyle naprawdę chciał wiedzieć. - Zrobiłbym wszystko, żeby lepiej się między nami układało.

- Po co? Żebyś mógł znowu pójść ze mną do łóżka?

Kyle potrzebował chwili namysłu, by odpowiedzieć na to pytanie. Chciał być absolutnie uczciwy wobec niej. Carrie jednak uznała brak odpowiedzi za obraźliwy i wstała z jego kolan tak gwałtownie, że omal nie upadła na dywan. Kyle nie mógł powstrzymać się od śmiechu i całkowicie się po¬grzebał.

- Przestań się śmiać - rzuciła ostro. - A w ogóle najlepiej będzie, jak już soPie pójdziesz.

- Nie mówisz poważnie. - Kyle nie mógł się nadziwić, jak po raz ko¬lejny jego najlepsze chęci obróciły się przeciw niemu.

Carrie najwyraźniej mówiła poważnie: na potwierdzenie swych słów podeszła do drzwi i otworzyła je szeroko. Kyle wstał i gapił się na nią bez¬radnie. Nie powinien był odwoływać się do jej rozsądku. Ta kobieta kiero¬wała się wyłącznie emocjami. Więcej nie popełni tego błędu. Carrie zbyt często wystawiała jego dumę na ciężkie próby. Koniec z błąkaniem się wokół jej domu z podkulonym ogonem. Koniec z błaganiem o przebacze¬nie wyimaginowanych uchybień, których się wobec niej dopuścił.

Teraz należało tylko powiadomić o tym Carrie. Z ręką na klamce Kyle odwrócił się do niej.

- Nie wrócę tu już, chyba że mnie zaprosisz. Carrle zaśmiała się zimno.

- To najlepsza wiadomość, jaką dzisiaj usłyszałam.

Kyle spojrzał na nią z uczuciem kompletnego zagubienia. Nie miał pojęcia, co takiego straszneg9 zrobił. I wyglądało na to, że ona także nie bardzo wie. Te ustawiczne awantury były dla niej chyba sposobem na ukrycie niekontrolowanego pociągu seksualnego, który wobec siebie odczuwali. Jeśli o to jej chodzi, to proszę bardzo. Nie będzie nalegał, woli zachować swoją nadwątloną godność osobistą.


Carrie udało sięjakoś przeżyć kilka następnych dni bez kolejnej kon¬frontacji z Kyle'em. W pracy był wobec niej sztywny i ugrzeczniony. Ro¬bił co mógł, żeby zachowywać się obojętnie i w miarę możliwości ignoro¬wać jej obecność.

W każdym razie Kyle życzył sobie, żeby tak to wyglądało. Carrle jed¬nak nie dała się nabrać. Kilkakrotnie czuła na sobie jego spojrzenie, ale kiedy na niego spoglądała, natychmiast odwracał wzrok.

Nie rzucał słów na wiatr, mówiąc, że następny ruch należy do niej. Ani razu nie odezwał się do niej bez wyraźnego powodu, nie dzwonił, nie szu¬kał jej bliskości. Krótko mówiąc, zachowywał się dokładnie tak, jak przed ich podróżą do Dallas. Wtedy Carrie niczego nie brakowało do szczęścia, ale teraz czuła się mamie. Duma może bardzo ,utrudniać życie.

Piątek od samego rana nie zapowiadał się dobrze. Czek, który Carrie wysłała do lombardu, wrócił z krótkim listem, w którym pan Dillon zawia¬damiał ją z przykrością, że jego ekspedient sprzedał przez pomyłkęjej pierścionek z opalem, Niestety, nabywca pozostał nieznany.

Carrie była załamana. Pierścionek był w jej rodzinie od trzech pokoleń. Na domiar złego po południu czekało ją publiczne wystąpienie w to¬warzystwie Kyle'a. "Pan Czyścioch" otwierał właśnie dziesiątą pralnię w mieście i zaprosił pracowników radia KUTE na wielkie otwarcie.

Jak zwykle będą darmowe hot-dogi, prażona kukurydza, baloniki i oczy¬wiście uroczysta ceremonia przecięcia wstęgi. W innych okolicznościach Carrie cieszyłaby się na to wyjście. Ale ńie tego popołudnia.

Ponieważ oboje mieli zamiar wrócić po imprezie do radia, Kyle zaproponował wspólnąjazdęjego wynajętym samochodem.

_ Twój ciągle jeszcze jest w warsztacie? - zapytała Carrie, kiedy już wychodzili. .

_ Tak. Powiedzieli, że prawdopodobnie skończą go dziś wieczorem.

_ Mam nadzieję, że wszystko się uda - mruknęła Carrie. Nagle zrobi¬ło jej się strasznie smutno. Wyjrzała przez okno, czekając, aż ruszą• Kyle jednak dłuższą chwilę nie zapuszczał silnika. Odwróciła się i zobaczyła, że przygląda jej się zatroskanym wzrokiem.

_ Coś nie tak? - zapytała tonem zaczepno-obronnym. - Mam szminkę na zębach?

_ Nie - odparł i szybko przekręcił kluczyk w stacyjce. - Tylko myślałem ...

_ Co myślałeś? - przycisnęła go, kiedy urwał.

_ Nic - odpowiedział po chwili.

Coś w jego głosie zastanowiło ją. Brzmiał tak posępnie ... Czyżby Kyle był równie przygnębiony jak ona? Zaczęła podejrzewać, że i jemu ciąży duma. _ Przepraszam - mruknęła, kiedy już wyjechali na drogę•

- Za co?

Carrie wzięła głęboki oddech.

_ Za tamten wieczór. Byłeś taki... sama nie wiem jaki, ale ja trochę przesadziłam. Muszę ... musimy zostawić to już za sobą.

_ Jestem dokładnie tego samego zdania - Kyle uśmiechnął się szero¬ko i Carrie przez chwilę miała wrażenie, że nagle wszystko dokoła poja¬śniało, jakby słońce wyszło zza cłlmur. Wziął ją za rękę i mocno uścisnął. - To nie ma sensu - stwierdziła Carrie.

- Co nie ma sensu?

Potrząsnęła głową.

- Zachowujemy sięjak dzicy, kiedy jesteśmy razem, a jednak bez ciebie strasznie mi czegoś brakuje.

- Ja też czuję się podle bez ciebie.

Kiedy przybyli na miejsce, zastali tam już spory tłumek. Carrie przeprowadziła wywiad z Dawidem Bondem, właścicielem "Pana Czyściocha" i jednym z najpoważniejszych reklamodawców radia KUTE. Potem rozdawała baloniki i rozmawiała z kilkoma osobami przybyłymi na wielkie otwarcie. Kyle także był bardzo zajęty.

Kiedy nadeszła chwila przecięcia wstęgi, stanęli na podwyższeniu.

Właściciel pralni powiedział kilka słów, a Carrie dostała wielkie nożyce. Uśmiechnęła się i powiodła wzrokiem po zgromadzonym tłumie. Bezwiednie zatrzymała spojrzenie na mężczyźnie, który bacznie się jej przyglądał, i omal nie przewróciła się z wrażenia. Platforma podwyższenia zakołysała jej się pod stopami.

- Kyle ... Kyle - wyciągnęła do niego rękę.

Był na szczęście tuż obok. Chwycił ją wpół i zaniepokojony zajrzał jej w twarz.

- Co się stało? - zapytał z nieznaną jej dotąd nutą paniki w głosie. Carrie podniosła na niego niewidzący z przerażenia wzrok.

- Billy Bob ... jest tutaj. Widziałam go w tłumie.

- Billy Bob?

Ten, który nas porwał.


Rozdział 11

- Gdzie? ~ Kyle wpatrywał się w tłum, ale nie widział nikogo, kto choćby w niewielkim stopniu przypominałby Maxa Sandersa. Oczy wszystkich spoczywały na nich, więc dał Carrie znak, żeby szybko zrobiła użytek ze swoich potężnych nożyc.

Tłum wzniósł radosny okrzyk. Dawid Bond podszedł do mikrofonu i obiecał bezpłatny płyn do płukania dla pierwszych pięciuset klientów. Ludzie rzucili się na drzwi pralni, jakby bezpłatny płyn do płukania miał uchronić ich przed finansową ruiną.

- Widzisz go? - Carrie przylgnęła do Kyle'a.

Kyle natychmiast poczuł się lepiej, jak zawsze kiedy się do niego przytulała. Było bez znaczenia, że to, co mówiła, nie miało żadnego sensu. Człowiek pokroju Maxa Sandersa z pewnością nie był zainteresowany płynem do płukania tkanin.

- Kogo mam widzieć? Chyba nie Maxa Sandersa?

- A kogo innego? - wykrzyknęła zrozpaczona Carrie.

- Nie widzę go.

Był tu - Carrie obiema rękami chwyciła Kyle'a za klapy marynarki. - Przysięgam, że go widziałam.

- Carrie - Kyle postanowił, że tym razem nie da się wyprowadzić z równowagi - na pewno ci się wydawało, że go widziałaś.

- Wiedziałam, że nie będziesz słuchał, co mówię - Carrie odepchnęła go, jakby brakowało jej powietrza. - Był tu, przysięgam. Człowiek, który nas porwał, był tu jeszcze minutę temu.

- A może to był tylko ktoś bardzo do niego podobny? Co niby miałby tu robić? Człowiek, który zbiegł z więzienia, na otwarciu lokalnej pralni?

Carrie rzuciła mu spojrzenie pełne bólu i gniewu. Kyle był pewny, że jej wielkie, ciemne oczy przywiodą go kiedyś do zguby. W tej chwili od¬dałby wszystko, byle tylko zobaczyć Maxa Sandersa w pralni.

- Masz rację, oczywiście - powiedziała Carrie sucho. - Musiałam się pomylić.

- Był w ubraniu farmera? - dopytywał się Kyle.

- Nie, miał na sobie garnitur.

- Garnitur?

- Garnitur, koszulę i krawat - uzupełniła. - Wyglądał zupełnie zwyczajnie, jak biznesmen.

- Jesteś pewna, że nie był to ktoś bardzo do niego podobny? Carrie zastanowiła się.

- Nie, to niemożliwe. Podobieństwo byłoby zbyt uderzające.

- Rozumiem - powiedział Kyle, chociaż nie rozumiał.

Cały problem z Carrie według niego polegał na tym, że oglądała za dużo telewizji. Uzależniła się od tych programów kryminalnych.

- Chyba dobrze nam poszło - przerwał ciszę. Miał niejasne wraże¬nie, że znowu zrobił coś bardzo złego i uraził ją, choć nie miał takiego zamiaru.

- Tak. - Mówiła tak cicho, że nie tyle ją usłyszał, co odczytał to słowo z ruchu jej warg.

Kiedy zajechali na parking przed radiostacją, otworzyła drzwi, wyskoczyła z samochodu i nie czekając na niego, ruszyła do wejścia.

- Gdzie idziesz? - zapytał zdumiony tym pośpiechem.

- Muszę zaraz porozmawiać z agentem Secret Service.

Kyle bezwiednie zacisnął palce na kluczykach.

- Nie musisz mi wierzyć - ciągnęła Carrie zdecydowanym tonem. ¬Ale ja dobrze wiem, co widziałam i nie przekonałeś mnie, że było inaczej. Jeśli Sanders tu jest, to znaczy, że ma jakiś powód, a ja osobiście nie życzę sobie znowu spotkać tego drania.

- Carrie, bądź rozsądna. Wiesz przynajmniej, gdzie jest najbliższe biuro Secret Service? Mało prawdopodobne, żeby jakieś było w Kansas. Jeśli mamy zamiar ich poinformować, powinniśmy skontaktować się z tym agentem z Wheatland.

Carrie zawahała się. Chyba wolałaby, żeby nie mówił tak do rzeczy, mogłaby wtedy natychmiast mu się sprzeciwić.

- No dobrze - zgodziła się w końcu.

- Nie mamy się czego bać - oznajmił Kyle, ale tak naprawdę to nie miał już co do tego pewności. Do tej pory w ogóle nie brał pod uwagę, że może im grozić realne niebezpieczeństwo. No, ale to przecież nie ma sen¬su. Gdyby spotkali swojego porywacza po raz drugi, byłby to zaiste nie¬zwykły zbieg okoliczności. Chyba że Sanders przybył tu celowo.

- Porozmawiamy z agentem Richardsem i pojedziemy - powiedział, grzebiąc w portfelu w poszukiwaniu wizytówki agenta. Przeczytał numer i przypomniał sobie, jak go otrzymał przy wyjściu z więzienia. Na samą myśl o tym ogarnął go gniew, ale miał też wrażenie, że od tamtego czasu minęły całe wieki.

- Uważam, że naprawdę powinniśmy to zrobić - Carrie kiwnęła głową. Weszli do budynku radiostacji, a potem do jej małego biura, zamyka¬jąc za sobą drzwi. Kyle zauważył, że Carrie jest bardzo blada i że drżą jej ręce. Dotarło do niego, że jest przerażona.

Być może powinien bardziej się tym wszystkim przejąć, ale tak na¬prawdę Sanders nie wzbudzał w nim strachu. O jakiekolwiek przestępstwo byłby oskarżony, pozostawało faktem, że im nie wyrządził żadnej krzywdy. Ryzykował, że zostanie złapany, a mimo to zatrzymał się, by ich wypuścić.

- Kochanie, nie martw się, wszystko będzie dobrze. Carrie przymknęła oczy.

- Nie nazywaj mnie tak - szepnęła.

- Dlaczego?

- Źle się z tym czuję.

Kyle wzruszył ramionami, jakby niewiele go to obeszło, ale prawda była inna. Jej słowa bolały. Kiedy, u licha, stała się taka przewrażliwiona? Nic już z tego nie rozumiał.

Nagle zapragnął chociaż jej dotknąć. Wziął ją za ramiona.

- Zadzwonię•

- Nie - sprzeciwiła się gwałtownie. - To nie ty go widziałeś, tylko ja. Nie jestem nawet pewna, czy mi wierzysz.

Najwyraźniej to jego brak wiary tak ją dotknął. Ale Kyle nie chciał, żeby wyszli na durniów, a Carrie miała zwyczaj przesadzać. Chciał ją tylko chronić, ale nie wiedział, jak sprawić, żeby to zrozumiała.

_ Wierzę, że widziałaś kogoś, kogo wzięłaś za Sandersa - powiedział z namysłem. - Kogoś bardzo do niego podobnego.

_ Widziałam Sandersa - rzuciła Carrie z wściekłością•

_ Więc to właśnie oznajmię Richardsowi. - Kyle sięgnął po słuchawkę, Wystukał numer i chwilę czekał na połączenie. Carrie nerwowo wykręcała palce.

_ Nie waż się tego bagatelizować - ostrzegła go.

- Nie będę, obiecuję - zapewnił.

Minęła cała długa minuta, zanim po drugiej stronie odezwał się znajomy głos.

- Richards, słucham.

_ Mówi Kyle Harris - powiedział rzeczowo, już żałując, że nie pozwolił mówić Carrie.

_ Sanders skontaktował się z wami? - przerwał mu agent z nadzieją w głosie.

_ Niezupełnie. Wzięliśmy udział w akcji promocyjnej i Carrie jest przekonana, że widziała Sandersa w tłumie. - Starał się mówić obojętnie, nie chcąc, by Richards usłyszał sceptycyzm w jego głosie. Po prostu opisał to, co widziała Carrie. Czy też to, co jej się wydaje, że widziała. Niestety, mogą to być dwie zupełnie różne rzeczy.

Entuzjastyczna reakcja agenta trochę go zaskoczyła. Richards chciał z nimi jak najszybciej omówić tę sprawę, jeszcze tego wieczoru. Ustalili godzinę spotkania i Kyle podał mu adres, po czym odłożył słuchawkę•

_ Co powiedział? - niecierpliwiła się Carrie.

_ Chce z nami porozmawiać. Mamy się z nim spotkać u mnie o siódmej wieczorem.

Carrie pokiwała głową, nagle jakby trochę niepewna.

_ Niewiele jest do powiedzenia.

Kyle uważał, że w ogóle nic nie ma do powiedzenia. Carrie sądzi, że widziała Sandersa, ale Richards nie wie, że nie ma dnia, w którym by nie spotkała przynajmniej jednego z dziesięciu najbardziej poszukiwanych przez FBI ludzi.

_ Richards mi wierzy? - zapytała.

_ Oczywiście - odparł Kyle nonszalancko. - Czemuż by nie?

_ Cóż, ty mi nie wierzysz. A poza tym zagroziłam Richardsowi, że napiszę o nim do mojego kongresmena. Zdenerwował mnie ... zdenerwował mnie sposób, w jaki cię tam traktowali.

- Groziłaś mu? Kiedy?

Carrie rozglądała się dokoła, jakby zakłopotana.

_ Tamtego ranka, kiedy wypuścili cię z więzienia. Byłam wściekła, bo kazali ci spać za kratkami. Chciałam, żeby wiedział, że nie ujdzie im to na sucho.

Kyle, nie bez trudu, zdołał ukryć uśmiech. Wściekła Canie rzeczywiście mogła być niebezpieczna - któż wiedział to lepiej od niego. Fakt, że nadarła trochę piór z jego powodu, sprawił mu wielką przyjemność.

Taka lojalność powinna zostać nagrodzona. Niewiele myśląc, Kyle wziął ją w ramiona i pocałował. Serdeczny pocałunek wdzięczności szybko prze¬szedł w coś zupełnie innego.

Carrie westchnęła i rozchyliła wargi, ale kiedy Kyle spróbował z tego skorzystać, zesztywniała, oparła mu dłonie na•piersi i odsunęła twarz. Od¬dychała jednak równie ciężko jak on. Przynajmniej dobrze wiedzieć, że wszystkie uczucia są im wspólne, nie tylko te negatywne.

- Uważam, że jesteś cudowna - wyszeptał z ustami wtulonymi w jej włosy. Ciągle luźno ją obejmował, nie chcąc przerywać przynajmniej tego słabego kontaktu z jej ciałem. - Nie co dzień ktoś naraża się dla mnie agentom tajnych służb.

- Mogę sobie być cudowna - powiedziała, ciągle trochę zdyszana _ ale uważasz, że powinnam sobie sprawić okulary.

Canie - westchnął, nie wiedząc co powiedzieć. Zupełnie nie rozumiał, dlaczego to takie ważne, żeby jej uwierzył. Prawdę mówiąc, czuł się znacznie lepiej wierząc, że nie widziała Sandersa.


Carrie po raz pierwszy była u Kyle'a w domu. Wnętrze było sterylne, nawet kolorowe magazyny zostały porządnie ułożone na dolnej półce mahoniowego stolika do kawy. Miał subskrypcję na cztery dzienniki, w tym "The Wall Street Journal", co zauważyła, przeglądając gazety równiutko poukładane przy kominku.

- Rozgość się -powiedział Kyle w drodze do sypialni. Zatrzymał się w korytarzu i spojrzał na nią, próbując rozluźnić krawat. - Zaraz będę z powrotem. - Kiedy przyjdzie Richards?

Kyle popatrzył na zegarek.

- Za jakieś dwadzieścia minut.

Carrie kiwnęła głową. Założyła ręce do tyłu i rozpoczęła spacer po . pokoju. Panował tu wzorowy porządek. Zdumiewało ją, że mężczyzna może być tak schludny. Całe jego życie było takie czyste i uładzone.

Zadzwonił telefon. Kyle nie odebrał i Carrie pomyślała, że zrobi to automatyczna sekretarka. Kiedy jednak rozległ się czwarty dzwonek, pod¬niosła słuchawkę.

Po drugiej stronie zapanowała chwilowa cisza.

Czy jest Kyle? - zapytał w końcu damski głos, niski i ciepły.

Carrie zobaczyła oczami wyobraźni jego właścicielkę. Na pewno ma piękne, bujne ciało i od dawna pozostaje z Kyle'em w zażyłych stosunkach.

Zesztywniała. Kyle nigdy nie wspominał o innej kobiecie. Na myśl, że mógłby być związany z kimś innym, Carrie poczuła dziwny ból w okolicy serca. Powoli usiadła na obitym skórą fotelu.

- W tej chwili nie może podejść do telefonu - powiedziała głosem, którego zwykle używała w pracy. - Czy mam coś przekazać?

Kobieta milczała przez kilka sekund i w końcu rzekła z wahaniem.

- Pani głos wydaje mi się znajomy ...

Czasami jej się to zdarzało, ale ludzie rzadko pamiętali, że słyszeli go w radiu.

- Z kim mam przyjemność?

_ Carrie Jamison - przedstawiła się niechętnie. - Pracuję z Kyle'em.

_ Carrie! - zawołał kobiecy głos entuzjastycznie. - Kyle wiele razy o tobie wspominał.

Jasne. Carrie domyślała się nawet,- co mówił.

Do pokoju wszedł Kyle. Carrie zakryła dłonią słuchawkę i spojrzała na niego.

- Do ciebie - powiedziała lodowato.

- Kto?

- Nie wiem ... kobieta. - Szybko wcisnęła mu słuchawkę do ręki, jakby trzymając ją jeszcze przez minutę, mogła się zarazić jakąś nieuleczalną chorobą•

Kyle zmarszczył brwi i wziął słuchawkę, nie spuszczając z Carrie oka, jakby kontakt wzrokowy miał upewnić ją, że jest jedyną kobietą w jego życiu. Jego twarz pociemniała.

- Tak, mamo - powiedział.

Mamo? Carrie nie byłaby w stanie w to uwierzyć, nawet gdyby od tego zależało jej życie. Jeśli Kyle sądzi, że jest na tyle głupia, by wierzyć, że po drugiej stronie drutu jest jego matka, to jeszcze jej nie zna.

- Tak, mamo - powtórzył Kyle, wyraźnie zniecierpliwiony. - Masz rację, miałem zadzwonić wcześniej. Na zjeździe było fantastycznie - spojrzał na Carrie. - Zwłaszcza pierwszej nocy.

Carrie założyła ręce i podeszła do okna.

- Tak, spotykamy się - ciągnął. - Tak, to coś poważnego: Nie, nie sądzę ... To moja sprawa.

Jeśli. chciał coś jeszcze powiedzieć, nie zrobił tego. Carrie sama nie wiedziała, czy jej ulżyło, czy nie.

- Naprawdę wydaje mi się, że to nie twoja sprawa - powtórzył. Nastą¬piła seria kolejnych ,,nie". W końcu westchnął ciężko,i wyciągnął słuchawkę w stronę Carrie. - Moja matka chciałaby z tobą porozmawiać.

Carrie z wahaniem ujęła słuchawkę•

- Halo?

- Moje drogie dziecko, nie masz pojęcia, jak się cieszę, że spotykasz się z Kyle'em.

- Dziękuję - Carrie nie bardzo wiedziała co powiedzieć. Głos w słuchawce cały czas brzmiał tak samo zmysłowo, ale teraz istotnie zdawał się należeć do osoby w dojrzałym wieku. To naprawdę była jego matka.

- Jeśli ktokolwiek może uleczyć mojego syna z jego sztywnych republikańskich naleciałości, to tylko ty. Uwielbiam twoją poranną audycję i co¬dziennie jej słucham.

Carrie doszła do wniosku, że byłoby niegrzecznie stwierdzić, że i tak by jej pewnie słuchała ze względu na Kyle'a.

- Jestem Lilian Harris, matka Kyle'a.

- Bardzo mi miło, pani Harris.

- Mów mi Lilian, proszę! Czuję się tak, jakbym cię znała od dawna - mówiła głośno i radośnie. - Kyle potrzebuje kogoś takiego jak ty, moja droga. Bóg jeden wie, dlaczego stał się taki, no wiesz. Zupełnie nie jest do mnie podobny.

- Ani do mnie - dodała Carrie uczciwie.

- Wiem. Już się zastanawiałam, czy nie spisać tego mojego syna na straty. Ale to, że zaczął spotykać się z tobą, dało mi prawdziwą nadzieję. Ucałuj Ringo ode mnie, dobrze?

- Ringo? - powtórzyła Carrie. Kyle jęknął i padł na fotel.

- Takie właśnie nadałam mu imię, ale zmienił je sobie, kiedy skończył osiemnaście lat. Obawiam się, że nigdy nie doceniał Beatlesów. Niestety, jest wiele cennych rzeczy, których mój syn nie rozumie lub nie docenia. - Miło mi było panią poznać, pani Harris.

- Lilian. A poza tym nie pani, tylko panna. Nigdy nie wyszłam za mąż.

Carrie spojrzała na Kyle'a, który od dłuższej chwili uważnie się jej przyglądał. Głowa ją rozbolała od nadmiaru sensacyjnych informacji. Więc matka nazwała Kyle'a Ringo? Jej Kyle'a?

- No dobrze - wstał z fotela. - Co ci jeszcze powiedziała?

- To naprawdę była twoja matka?

- Oczywiście. A może przedstawiła się jako Letnia Miłość? - wsadził ręce głęboko do kieszeni. - Przedstawia się tak czasami, żeby zrobić wrażenie na moich znajomych.

- Twoja matka ma na imię Letnia Miłość?

- Oczywiście, że nie. Przyszła na świat jako Lilian Harris, ale pewnego lata została dzieckiem-kwiatem w Kalifornii. Tam właśnie poznała mojego ojca, który porzucił ją z chwilą, gdy się dowiedział, że jestem w drodze. Nawet mnie nigdy nie widział. Zresztą nie sądzę, żeby to coś zmieniło. Niestety, były to najszczęśliwsze dni w życiu mojej matki. Mentalnie nigdy nie opuściła swojej komuny. I nigdy nie zapomniała jedynego człowieka, jakiego kiedykolwiek kochała. Do diabła, nawet nie wiedziała, jak się nazywa. Księżycowy Goniec - zaśmiał się gorzko - tyle tylko była w stanie mi powiedzieć o moim ojcu. Jej cudowny Księżycowy Goniec. Sama się zachowuje, jakby spadła z księżyca. Cały czas siedzi jedną nogą w latach sześćdziesiątych. Jeśli ktoś zasługuje na współczucie, to właśnie moja matka.

Carrie bardziej wyczuła, niż usłyszała ból w jego głosie.

_ No, dalej, śmiej się - powiedział Kyle z goryczą• - Ringo to świetne imię dla dziecka.

- Wcale się nie śmieję•

_ Ale masz ochotę. Widzę przecież, że jesteś rozbawiona. No, dalej. Nie mam do ciebie żalu, wiem, że to komiczne.

Kiedyś Carrie oddałaby jedno oko, żeby mieć na niego takiego haka.

Jego chłód i opanowanie cały czas prowokowały ją do zrobienia czegoś, co by nim wstrząsnęło. Chociaż raz. Nie miała zamiaru permanentnie się nad nim znęcać. Jeden raz zupełnie by jej wystarczył.

Ale teraz, kiedy nadeszła ta chwila, nie była w stanie wydusić ani sło¬wa. Zamiast tego przepełniło ją gorące współczucie dla małego chłopca, wyśmiewanego z powodu niezwykłe go imienia.

Nagle zapragnęła go dotknąć. Nie była w stanie się powstrzymać. Nie zastanawiając się dłużej, weszła na fotel. Ich oczy w końcu spotkały się na tym samym poziomie.

_ Chodź tutaj - pokiwała na niego palcem.

Kiedy podszedł, zarzuciła mu ręce na szyję i delikatnie pocałowała w usta. Zdziwił ją jednak pewien opór, jaki wyczuła przy tym z jego strony. Chwycił Carrie w pasie, jakby chciał ją od siebie odepchnąć, albo podnieść do góry.

Przejechała czubkiem języka po zarysie jego ust. Rozluźnił się trochę i Carrie po raz pierwszy poczuła, że ma nad nim pewną władzę• Ale gdy on ją pocałował, nagle stała się słaba i bezbronna. To także było czymś nowym i w pewnym sensie zachwycającym. Objęła go mocniej i przytuliła się do jego szerokiej piersi. Poczuła, jak cudownie twardnieją jej sutki. Natychmiast przypomniała sobie wszystkie te wspaniałe rzeczy, których ją nauczył, i nieznane dotąd obszary rozkoszy, do których ją zaprowadził.

Opór Kyle'a zniknął bez śladu. Jęknął cicho, przygarnął ją do siebie i namiętnie oddał jej pocałunek. Sytuacja zaczęła wymykać im się spod kontroli.

_ No, to dopięłaś swego - wyszeptał jej do ucha.

- Czego dopięłam?

_ Daj spokój, nie całuje się mężczyzny w taki sposób, żeby na tym poprzestać.

- Nie? - dopiero po dłuższej chwili zrozumiała, co powiedział, ale nawet wtedy nie bardzo pojmowała znaczenie słów.

- Bez obaw, tym razem jestem przygotowany.

- Przygotowany? - Carrie niejasno zdała sobie sprawę, że zachowuje się jak papuga.,

- Apteka - mruknął czule pocierając nosem o jej policzek. - Kupiłem wszystko w aptece.

- W aptece? - nie mogła się powstrzymać. Kyle zanurzył ręce w jej włosach.

- Czy ktoś ci już powiedział, że za dużo mówisz?

- Nie - zachichotała.

Nie bez wysiłku podniósł ją z fotela i zaczął całować, jakby to był je¬dyny dowód na to, jak bardzo potrzebuje jej w swoim łóżku. Stopy Carrie dyndały pół metra nad podłogą.

Oczywiście właśnie wtedy rozległ się dzwonek do drzwi. Zdawał się brzęczeć gdzieś bardzo daleko i dopiero po dłuższej chwili przedarł się przez czerwona mgłę, spowijającą świadomość Carrie. Na szczęście Kyle szybciej nad sobą zapanował.

- To na pewno Richards - mruknął, ciężko wzdychając. Powoli opuścił ją na podłogę. Wsparł się czołem o jej czoło, ale kiedy dzwonek za¬brzmiał ponownie, gwałtownie się od niej odsunął. Carrie wyciągnęła rękę i zatrzymała go.

Kupiłeś ... Byłeś w aptece?

Kiwnął głową.

- Już nie musimy się denerwować, mam zapas na jakieś dziesięć lat. Chociaż czuję, że już dzisiaj moglibyśmy go w całości wyczerpać.

Carrie uśmiechnęła się z wysiłkiem, a kiedy Kyle wrócił do pokoju w towarzystwie dwóch agentów tajnych służb, była już zupełnie spokojna. - Witam - powiedziała swobodnie, wymieniając z nowo przybyłymi uścisk dłoni. Sam Richards przyjechał wraz z agentem Batesem, który,jak się okazało, miał na imię Charles.

-' Siadajcie, panowie - Kyle podszedł do kanapy.

Kiedy już wszyscy znaleźli sobie miejsca, Richards wyciągnął notatnik i ołówek i spojrzał na Carrie. Nie lubiła tego człowieka, ale ufała mu. Nie miała zresztą wyboru.

- Dziś po południu widziałam Maxa Sandersa - oznajmiła. Agenci wymienili spojrzenia, ale nie wyglądali na zaskoczonych.

- Czy macie zamiar mnie wyśmiać i stwierdzić, że z pewnością coś mi się przywidziało? - Powiedziała to z powodu Kyle'a, pewna, że trzej panowie nie będą ukrywać wesołości na wiadomość o obecności Sandersa w pralni.

_ W żadnym wypadku - odparł Richards. - Oczekiwaliśmy, że Sanders znowu się pojawi. Dziwne jest tylko to, że tak długo zwlekał.

Carrie rzuciła Kyle'owi tryumfalne spojrzenie. Miała na końcu języka "a nie mówiłam", ale się powstrzymała.

_ Co to znaczy "oczekiwaliśmy"? - zapytał Kyle gniewnie i wstał. Nie był w stanie słuchać tego na siedząco, ale stojąc wyglądał trochę niepewnie. _ Następnym razem powiecie nam, że jesteśmy obserwowani.

Richards i Bates spuścili oczy.

_ Obserwowaliście nas?! - wykrzyknęła Carrie, zrywając się na równe nogi.

_ Oczywiście podsłuchiwaliście także nasze rozmowy telefoniczne, czyż nie? _ Kyle powiedział to w formie pytania, ale było to twierdzenie i agenci nie zareagowali na nie w żaden sposób.

Bates w milczeniu przeglądał swój notes.

_ Spodziewaliśmy się, że coś nastąpi po tych wszystkich głuchych telefonach - powiedział w końcu.

_ To był Sanders? - Carrie kurczowo chwyciła Kyle'a za rękę• - Kilka razy ktoś bez słowa odłożył słuchawkę• Ty też miałeś takie telefony?

Kyle pokiwał głową. Carrie zauważyła, że zesztywniał i zbladł pod warstwą opalenizny. Opiekuńczym gestem objął ją ramieniem, jakby w ten sposób mógł ją lepiej chronić.

_ Czego on chce? - zapytał spokojnie.

_ Przypuszczamy, że zostawił coś u was.

_ Co? - zainteresowała się Carrie.

_ Wiemy tyle, co wy. Bardzo dokładnie przeszukaliśmy wasz samochód, ale niczego nie znaleźliśmy. Ale nie tylko my go szukamy. Sanders wykołował niebezpiecznych ludzi. Wiemy, że musiał się pozbyć tego, co miał przy sobie, i to jak najszybciej. I znalazł jakiś sposób, żeby zostawić to wam.

_ Sądzi pan, że podrzucił nam matryce? - spytała Carrie. - Gdyby tak było, na pewno byśmy je znaleźli.

_ Byliście jego ostatnią szansą•

Kyle spojrzał na agenta z niedowierzaniem.

_ A czy nie przyszło wam do głowy, że Sanders chciał nas wykorzystać jako przynętę?

Agenci znowu wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Wyglądało to tak, jakby musieli najpierw uzgodnić wszystko bez słów, zanim jeden z nich mógł otworzyć usta. .

_ Owszem, myśleliśmy o tym - odparł Richards. - Ale w takim wypadku nie zajmowałby się wami tak intensywnie. Jedno jest pewne. Macie coś, czego on chce.

- Skąd ta pewność? - zapytała Carrie powątpiewająco.

- W przeciwnym razie nie ryzykowałby, włócząc się po Kansas. Wierzcie mi, ludzie, którzy na niego polują, nie mają zamiaru dać mu klapsa i o wszystkim wspaniałomyślnie zapomnieć. Szczerze mówiąc, myślałem, że Sanders będzie miał więcej rozumu i nie wystawi' do wiatru swoich kumpli. Ale się myliłem. .

- I sądzi pan, że mam coś, czego on chce? - zapytał Kyle.

- Pan albo panna Jamison.

Ja? - Carrie odwróciła się do Kyle'a. - Myślę, że nadszedł już czas na urlop, a ty? Tak czy owak chcę, żebyś poznał moich rodziców, więc ...

- Przykro mi, ale nie możemy wam teraz pozwolić opuścić miasta _ przerwałj ej Bates.

- Nie możemy wyjechać? Mamy tu czekać na Sandersa jak owce na oprawcę? - Carrie podniosła głos o dwa tony.

- Wyjazd w niczym tu nie pomoże - powiedział Richards łagodnie. _ Sanders pojedzie za wami, a za nim podąży Nelson.

- Nelson?

- Philip T. Nelson - wyjaśnił Bates, jakby wszyscy musieli znać to nazwisko. - Fałszerz, prawdziwy zawodowiec. Działa od co najmniej pięt¬nastu lat. Ma już bardzo wiele na sumieniu, w tym także morderstwo.

- Morderstwo? - Carrie z trudem przełknęła ślinę.

- Nie mówimy o tym po to, żeby panią przestraszyć. Ale lepiej, żeby dowiedziała się pani prawdy od nas, zamiast niespodziewanie natknąć się na chłopców Nelsona.

- Sanders czuje, że grunt pali mu się pod nogami, skoro ryzykuje, że zostanie rozpoznany. - Richards spojrzał poważnie na Kyle'a. - Musicie na siebie uważać.

Kyle kiwnął głową.

- Uważać na siebie -powtórzyła Carrie. - Ale co to właściwie znaczy?

- Po prostu bądźcie ostrożni - odparł Bates. - Mamy was na oku dwadzieścia cztery godziny na dobę, więc nie ma się czego bać. Róbcie to, co zawsze, a resztę zostawcie już nam.

- Udawajcie, że nic się nie zmieniło - dodał Richards.

- Oczywiście, nic prostszego - rzuciła Carrie sarkastycznie.

Pół godziny później agenci wyszli, nie udzieliwszy bynajmniej wyczerpujących odpowiedzi na wszystkie pytania, jakie przyszły Carrie do głowy. Kyle zamknął za nimi drzwi, wrócił do pokoju i objął Carrie ramie¬mem.

- Nie spuszczę cię z oka. Od tej chwili wszędzie będziemy chodzić razem.

- Zwariowałeś?

_ Tak - przyznał. - Możesz się tu wprowadzić ... u mnie jest więcej miejsca.

- Kyle, to nie ma sensu.

Odsunął się od niej, ale trzymał jej ramię w miażdżącym uścisku.

_ Nie rozumiesz? To wszystko zmienia - powiedział z naciskiem. ¬Tam gdzieś na zewnątrz są ludzie, którzy sądzą, że mamy coś, czego nie mamy. Wolę nie myśleć, co mogłoby się stać, gdyby cię dostali.

- I dlatego chcesz, żebym się do ciebie wprowadziła?

_ Tak - powiedział z naciskiem. - Muszę cię mieć na oku.

_ Richards i Bates twierdzili, że cały czas nas pilnują. Nie mamy się czego bać.

_ Owszem, mamy - postanowił nie pozwolić jej zbagatelizować tej sytuacji.

- Ale dlaczego to ja mam się tu wprowadzić? Równie dobrze ty mógłbyś zamieszkać ze mną.

Kyle zmrużył oczy.

- Bo u mnie są dwie sypialnie.

Carrie parsknęła niepohamowanym śmiechem.

Naprawdę sądzisz, że będą nam potrzebne dwie sypialnie?

Rozdział 12


Naprzeciw domu Kyle'a, po drugiej stronie ulicy, Sanders czekał skryty w krzakach na zapadnięcie ciemności. Kiedy zobaczył Richardsa i Batesa, zrozumiał, że wszystko idzie zgodnie z jego planem. Ta kobieta widziała go w pralni, tak jak tego chciał. O to mu właśnie chodziło.

Ktoś musiał przecież ostrzec tych dwoje niewinnych ludzi, że grozi im poważne niebezpieczeństwo. Policjant siedzący w zaparkowanym przed domem samochodzie stanowił bardzo marną ochronę. Teraz przynajmniej wiedzą, czego się spodziewać. Na samą myśl o tym, że któreś z nich mogłoby wpaść w ręce Nelsona, cierpła na nim skóra.

Sanders zaoszczędziłby sobie mnóstwo kłopotów, gdyby udało mu się dostać do samochodu Kyle'a. Do diabła, tym razem miał okropnego pe¬cha. Włamał się do garażu tego młodego człowieka i istotnie znalazł tam samochód, tyle tylko, że nie było to bmw. Dużo by dał, żeby się dowiedzieć, co ten dzieciak zrobił ze swoim samochodem. Domyślał się, że pew¬nie oddał go do naprawy, ale nie do dealera bmw w Kansas. Sprawdził to.

Ten żółtodziób nie miał pojęcia, w jakim jest niebezpieczeństwie. Jego koleżanka zresztą też. Teraz Sanders mógł tylko czekać. Kiedy bmw wróci do właściciela, zabierze co trzeba i w drogę.

Zaczynał też dochodzić do wniosku, że się starzeje i traci wyczucie.

Niedobrze. Szkoda byłoby tak głupio wpaść właśnie na tym etapie kariery. Myśl o emeryturze na jakiejś malowniczej tropikalnej wysepce stawała się coraz bardziej atrakcyjna.

Jeśli dożyje.

Kiedy Nelson depcze komuś po piętach, przyszłość może być bardzo nie¬pewna. Sanders nie miał zamiaru wplątywać tych dzieciaków w swoje sprawy, ale nie miał wyboru. Ktoś musiał wystawić go do wiatru. Kiedy zobaczył samochód policyjny, specjalnie się nie przejął. Miał dobre przebranie, a furgonetka była zupełnie czysta. Ale potem zauważył, że wzbudził zainteresowanie. Policjant sięgnął po radiotelefon, a Sanders zorientował się, że jego rysopis został rozesłany do wszystkich posterunków. Zaskoczyło go, że policja natychmiast nie wszczęła pościgu. Wkrótce jednak spostrzegł, że jadą za nim. Skręcił w boczną drogę i spróbował zgubić ogon, ale nie miał szczęścia. Kiedy myślał, że już go mają, natknął się na tych dwoje smarkaczy.

Narażanie innych, zwłaszcza takich miłych, młodych ludzi jak Kyle Harris i Came Jamison, nie było w jego stylu. Ochranianie ich, z drugiej strony, nie należało do jego obowiązków, ale tym razem po prostu musiał się tym zająć. Czuł się za nich odpowiedzialny.

Odpowiedzialność, na tym właśnie polegał jego problem. Nie bardzo nadawał się do tej roboty, ale nigdy nie udało mu się przekonać o tym McKinziego. W końcu przestał próbować.

Teraz, zanim zajmie się własnymi sprawami, musi pokazać tym ludziom, w jakim się znaleźli niebezpieczeństwie. Wyszedł z krzaków i prze¬biegł przez ulicę, ostrożnie zmierzając w kierunku domu. Rozpłynął się w mroku, zanim ktokolwiek zdążył go zauważyć.

Potem usiadł i uśmiechnął się do siebie.


Carrie zajrzała do brązowej papierowej torby.

- Kupiłeś to wszystko w aptece? - zapytała, wyciągając z niej kilka fascynujących rzeczy.

Kyle wyrwał jej torbę i zaczął z powrotem upychać do niej rozmaite środki antykoncepcyjne.

- Nieważne.

- Co jest w tym pudełku?

- W którym?

- W tym wielkim.

Zakłopotany, Kyle wyciągnął z pudełka domowy test ciążowy i poło¬żył go na stole.

_ Potrzebujemy czegoś takiego, prawda? - spytał, uważnie jej się przyglądając.

Carrie miała niejasne wrażenie, że Kyle czeka, aż powie uspokajająco:

"Już nie, to był fałszywy alarm".

_ Owszem, być może - powiedziała zamiast tego.

Była zła, że głos jej trochę drżał. Ostatnio ze wszystkich sił starała się nie myśleć o tym, że to, co miało nadejść, jeszcze się nie pojawiło.

_ Czy masz ... jakieś opóźnienie?

_ Och, niewielkie - rzuciła lekko.

_ To znaczy jakie? - był wyraźnie zaniepokojony.

_ Naprawdę niewielkie - powiedziała pogodnie. - Tylko parę dni.

- To znaczy ile?

_ Trzy, cztery - ale zazwyczaj mi się to nie zdarza.

_ Dlaczego wcześniej mi o tym nie powiedziałaś?

- Nie wiem. .

Kyle otworzył pudełko zawierające test ciążowy, jakby w środku znajdowały się gotowe rozwiązania wszystkich życiowych problemów. Wyciągnął pojemniczek wraz z instrukcjami i położył wszystko na stole.

Carrie zdecydowanym gestem założyła ręce.

_ Nie robię żadnego testu - powiedziała poważnie. Kyle rozłożył broszurę informacyjną na blacie stołu.

- Dlaczego nie?

_ Wolę pójść do mojego ginekologa.

Kyle myślał przez chwilę.

_ Kiedy będziesz mogła umówić się na wizytę?

_ Wkrótce. Za tydzień, czy coś koło tego.

Spojrzała na niego i natychmiast zorientowała się, że ten numer nie przejdzie.

_ Tu jest napisane, że ten test daje wyraźną odpowiedź na nasze pytanie w ciągu piętnastu minut. Proponuję, żeby go zrobić, i to zaraz.

Carrie zagryzła drżące wargi.

- Zaraz?

_ Masz coś lepszego do roboty?

Właśnie w tym momencie Carrie przypomniała sobie, że musi w końcu rozmrozić lodówkę•

_ Właściwie nie. - Usiadła na krześle, czując się tak, jakby czekała na egzekucję.

Kyle głośno odczytał instrukcję. Rzecz była rzeczywiście bardzo prosta. Bezbolesna - przynajmniej fizycznie. Psychicznie ... cóż, to już inna sprawa. Osobiście Carrie wolałaby nie wiedzieć, nie tak szybko. Jeśli była w ciąży - Boże, dopomóż - to nie chciała stawać z tym oko w oko już w tej chwili. Nie była na to przygotowana, podobnie jak na reakcję Kyle'a.

- Gotowa na pierwszy krok? - Kyle skończył czytać.

- Wierz mi, pierwszy krok mamy już za sobą.

Uśmiechnął się pokrzepiająco i wziął ją za rękę. Carrie konwulsyjnie ścisnęła jego palce.

- Co zrobimy, jeśli jestem w ciąży? - zapytała i potrząsnęła głową, nie czekając na odpowiedź. Już ją znała.

- Będziesz nalegał, żebyśmy się pobrali, prawda?

- Oczywiście - odparł bez namysłu.

Carrie przymknęła oczy.

- Tego się właśnie obawiałam.

- Nie chcesz za mnie wyjść?

Uraza w jego głosie kazała jej uważać na każde słowo.

- Nie chodzi o to, czego chcę czy nie chcę - powiedziała ostrożnie, starając się nie zranić jego dumy.

- Chyba musimy wyjaśnić sobie pewne rzeczy - rzucił tonem nie znoszącym sprzeciwu. - Jeśli jesteś w ciąży, to nie ma o czym 'mówić. W poniedziałek, zaraz z rana, załatwię formalności.

- O ile pamiętam, twoim zdaniem to dziecko może nie być twoje _ przypomniała mu Carrie.

Jeśli będzie miała choć cień podejrzenia, że mógłby w to uwierzyć, uderzy go w twarz, postanowiła.

Kyle zamknął oczy i położył ręce płasko na stole, jakby miał zamiar zza niego wstać. Ale nie wstał. Widocznie był to tylko jego sposób opanowywania emocji.

- Wyciągamy daleko idące wnioski, a nie wiemy nawet, na czym stoimy - powiedział. - Zrób ten test, a potem możemy się kłócić, ile wlezie.

Carrie wiedziała, że dalsze dyskusje nic nie dadzą. Wzięła test, poszła do łazienki i zrobiła wszystko, co zalecała instrukcja. Kiedy skończyła, nastawiła czasomierz na piętnaście minut i wróciła do Kyle'a, który chodził tam i z powrotem po kuchni.

- Nie uwierzyłeś mi - mruknęła.

Nie umiała zapomnieć, jak ją to zabolało.

- O czym ty mówisz?

- O Sandersie.

- Oglądasz za dużo programów kryminalnych.

Carrie poczuła się tak, jakby dostała obuchem w głowę.

- To chyba najbardziej obraźliwa rzecz, jaką kiedykolwiek od ciebie usłyszałam. - Oddychała głęboko, próbując się uspokoić. - Jestem normalnym człowiekiem, w pełni władz umysłowych, a ty chcesz ze mnie zrobić paranoiczkę.

- Nie to miałem na myśli! - wykrzyknął Kyle, i Carrie wiedziała, że mówi prawdę. Niestety było już za późno. Tym razem był naprawdę wściekły.

- Ciągle się nawzajem obrażamy - powiedziała bez złości. - Nic dziw¬nego, że nie możemy się dogadać. - Odsunęła włosy z twarzy i zebrała je z tyłu głowy. - I ty chcesz, żebyśmy się pobrali? Nie rozumiem, po co.

- Jest jeden mały powód - dziecko, a w każdym razie prawdopodobieństwo, że będziemy je mieli.

- To prawda - powiedziała miękko - ale odpowiedz mi na jedno pyta¬nie. Jeśli okaże się, że nie jestem w ciąży, czy nadal będziesz chciał wszystko załatwiać w poniedziałek rano i niezwłocznie się ze mną ożenić?

- Oczywiście, że nie - odparł. I natychmiast zrozumiał, co powie¬dział. - To znaczy, będę chciał się z tobą ożenić, tylko nie w przyszłym tygodniu.

Carrie usiadła, żeby przetrawić jego odpowiedź. No cóż, jeśli miała jakieś złudzenia, to już się ich pozbyła. Najwyraźniej doszukiwanie się w ich stosunkach czegoś więcej, niż tylko pociągu seksualnego, było błędem. Wypowiedź Kyle'a była jednoznaczna.

- Wszystko jasne - szepnęła przez ściśnięte gardło. W ustach miała . dziwnie sucho. - Nie ma znaczenia, jaki będzie wynik testu.

- Oczywiście, że ma.

- Nie, nie ma, przynajmniej jeśli chodzi o mnie. W żadnym wypadku nie mam zamiaru wyjść za ciebie.•

Kyle spojrzał na nią bezradnie. W łazience zadzwonił czasomierz. Carrie przymknęła oczy. Miała wrażenie, że powietrze w jej płucach zamieniło się w lód. Nie była w stanie się ruszyć.

- Gotowa? - zapytał Kyle.

Wątpiła w tej chwili, czy kiedykolwiek będzie gotowa.

- Chyba tak.

Razem weszli do łazienki. .

- Niebieski oznacza wynik pozytywny - przypomniał Kyle. Wspólnie pochylili się nad testem.

- Nie jest zbyt niebieski, prawda? - zapytała Carrie głosem słabym i drżącym.

- Obawiam się, że jest.

- Jest tylko lekko niebieskawy, nie wydaje ci się?

- Kochanie, nawet niebo w Kalifornii rzadko osiąga taki błękit. Jeśli kolor może być jakąś wskazówką, to prawdopodobnie będziesz miała trojaczki.

Carrie przykryła ręką usta. Sama nie wiedziała dlaczego. Może chciała powstrzymać się przed powiedzeniem czegoś niewłaściwego, a może po¬stawić tamę morzu łez? W każdym razie na pewno nie spodziewała się ataku śmiechu. A to właśnie nastąpiło.

- Osobiście uważam, że to dość poważna sprawa - powiedział Kyle surowo.

- Ja też - wykrztusiła z trudem Carrie. - Ale to takie chąrakterystyczne dla mnie. Musisz przyznać, że nie jestem typem kobiety, która planowa¬łaby ciążę z dużym wyprzedzeniem.

- To prawda - zgodził się Kyle, po czym dodał z westchnieniem męczennika: - W poniedziałek rano załatwię zezwolenie na ślub.

- Z kim masz zamiar się żenić? - zapytała Carrie takim samym to¬nem. - Jeśli masz zamiar złożyć z siebie ofiarę na ołtarzu obowiązku, to musisz się szybko postarać, żeby jakaś inna kobieta zaszła w ciążę. Bo ja nie planuję żadnego ślubu w poniedziałek. W każdym razie nie ze mną w roli głównej.

- Dobrze, dobrze. Schrzaniłem to - przyznał Kyle. - Jak zresztą prawie wszystko, co ma jakiś związek z tobą. Ale naprawdę chcę się z tobą ożenić. To dla mnie bardzo ważne, żeby nasze dziecko nosiło moje nazwisko.

Był to pewien postęp w stosunku do tego, co powiedział przedtem, zauważyła Carrie.

- Potrzebuję czasu do namysłu - powiedziała. - Idę do domu.

- Nie możesz - odparł Kyle odruchowo.

- Naprawdę, nic mi nie będzie. - Wiedziała, że musi znaleźć się w otoczeniu znajomych sprzętów i swoich własnych rzeczy. Kyle z pewnością chciał dobrze, ale po prostu nie rozumiał pewnych spraw .

- Idę z tobą.

Carrie nie miała sił, by się sprzeczać.

- Skoro się upierasz - powiedziała apatycznie. Nagle poczuła się słaba i bezwolna, jak szmaciana lalka.

Wzięła swoją torebkę i podeszła do drzwi. Otworzyła je i stanęła jak wryta.

- Kyle ... Kyle! - odwróciła się i wpadła na niego, zwabionego jej histerycznym krzykiem. Chwyciła go obiema rękami za koszulę na piersiach. ¬On tu był! On tu był!

- O kim ty do licha mówisz?

- O Sandersie! - po jej niedawnej apatii nie zostało ani śladu.

- Skąd wiesz?

Zobacz! - wykrzyknęła, odwracając się i wskazując na werandę. - Oddał nasze bagaże!

Rozdział 13

- C arrie, to ty?

_ Cśśś, cicho _ szepnęła Carrie w słuchawkę telefonu. - Nie chcę zbudzić Kyle'a.

Nie mogła zasnąć i w końcu postanowiła zadzwonić do siostry. Dopiero kiedy już wykręciła numer, dotarło do niej, że jest trzecia nad ranem i Cathie najprawdopodobniej smacznie śpi.

_ Gdzie jesteś? - zapytała Cathie, ziewając.

_ U siebie. Muszę z tobą porozmawiać.

_ Kyle jest u ciebie?

_ To nie tak jak myślisz. Śpi na kanapie.

_ pokłóciliście się•

_ Niezupełnie. Słuchaj, nie dzwonię, żeby dyskutować o Kyle'u, w każdym razie nie tylko o nim. Muszę z kimś porozmawiać, i wychodzi na to, że jesteś jedyną osobą, której mogę zaufać.

- Jesteś w ciąży• .

_ Skąd wiesz? _ W rzeczywistości Carrle zdążyła przygotować siostrę na tę wiadomość.

Teraz, kiedy jej podejrzenia przerodziły się w pewność, odczuła potrzebę zwierzenia się komuś. Doszła też do wniosku, że na Kyle'a nie ma co liczyć. Pod pewnymi względami ten człowiek był tak ograniczony! Po¬trafił myśleć tylko o poświęceniu się dla swego cennego•honoru, nie zastanawiając się nad tym, jak ona będzie się z tym czuła.

_ Skąd wiem? _ zaśmiała się Cathie. - Cóż, powiedzmy, że nasza ostatnia rozmowa była obiecująca. Więc kupiłaś test ciążowy, jak ci powiedziałam, i otrzymałaś wynik pozytywny, tak?

_ Zgadza się. _ Dziecko nie jest końcem świata, ale przyzwyczajenie się do tej myśli wymaga czasu. Lepiej było, dopóki nie miała pewności.

_ Co na to wszystko Kyle?

Dlatego właśnie Carrie obudziła siostrę w środku nocy.

_ Uważa, że powinniśmy się pobrać.

Cathie milczała przez chwilę•

_ Mówisz to tak, jakby cię tym obraził - powiedziała w końcu.

_ Bo tak się czuję _ rzuciła Carrie trochę za głośno. przez chwilę miała wrażenie, że dźwięk tych słów wstrząsnął ścianami jej maleńkiej sypialni. _ Nie powiedział, że mnie kocha, ani że cieszy się, że będziemy mieli dziecko, ani nic, co by mnie przekonało, że rzeczywiście chce się ze mną

ożenić. .

- Daj mu trochę czasu - powiedziała Cathie. - Był to szok dla was obojga, i on też musi się z nim uporać. Potrzebuje paru dni, żeby wszystko sobie poukładać. Zamiast narzekać, powinnaś być wdzięczna.

- Wiem, ale jakoś nie umiem sobie wyobrazić Kyle'a jako mojego męża. Jest cudowny, czy też raczej potrafi być cudowny, ale ciągle mi się wydaje, że nie jesteśmy dla siebie odpowiedni.

- Myślę, że czujesz się po prostu trochę zdezorientowana. Pierwszy raz naprawdę się zakochałaś i nie wiesz, co z tym zrobić. Więc próbujesz jakoś się z tego wykręcić.

Carrie myślała chwilę.

- Od kiedy jesteś taka mądra - zaśmiała się.

~ Nie wiem. No, a poza tym, nigdy nie byłam zakochana.

- To skąd wiesz, że ja go kocham? - Carrie sama gubiła się w labiryncie uczuć i wątpliwości, a jej siostra mówiła z takim przekonaniem. Praw¬da była taka, że jeśli nawet tak dobrze układa im się w łóżku, życie toczy się także poza nim.

. - Wiem, co czułaś do Kyle'a na początku - powiedziała Cathie spokojnie. - Pojawiłaś się u mnie w zakonnej spódnicy i jak tylko na ciebie spojrzałam, wiedziałam, że coś się zmieniło. A potem zdałam sobie sprawę, co. Zakochałaś się. Kyle wyglądał tak samo, kiedy przyjechał cię szukać. A teraz już musisz się zdecydować - wychodzisz za niego czy nie?

Carrle wahała się.

- Nie jestem pewna.

Nie pozwól, żeby ktoś wywierał na ciebie jakiś nacisk: To musi być twoja własna decyzja.

- Tak, wiem.

- Ja już nie mogę się doczekać, kiedy zostanę ciocią. Mama dostanie szału, jak się dowie.

- Mama - powtórzyła Carrie tęsknie. .

Prawdę mówiąc wolałaby ukryć tę wiadomość przed rodzicami, a zwłaszcza przed ojcem, ale wiedziała, że to niemożliwe. Dowiedzą się , prędzej czy później. Jeśli o nią chodzi, to wolałaby później. Znacznie później. Za jakieś cztery czy pięć lat. .

- Ciągle kłócisz się z Kyle 'em? - zapytała Cathie ostrożnie, jakby się bała, że to pytanie mogłoby być poczytane za wścibstwo.

Carrie nie była pewna, co odpowiedzieć. Nikt nie irytował jej tak, jak Kyle Harris, ale kiedy go nie było, czuła się pusta i samotna.

Nikt nie powiedział jej nigdy tylu okropnych rzeczy co Kyle, a jednak kiedy brał ją w ramiona, wydawało jej się, że nigdzie nie będzie jej tak dobrze.

Czasami była prawie pewna, że już nigdy więcej nie chce go widzieć, ale z chwilą gdy odchodził, zaczynała liczyć minuty dzielące ją od następnego spotkania.

To wszystko było bez sensu. Nic nie miało sensu od czasu, gdy wyruszyli na zjazd do Dallas. Zjazd z kolei łączył się z jeszcze innym powodem do zmartwienia - Maxem Sandersem, agentami tajnych służb i facetem o nazwisku Nelson, o którym nigdy wcześniej nie słyszała. Ale tymi kłopotami Carrle nie miała zamiaru obarczać siostry. Przynajmniej nie teraz.

I tak już nazawracała jej głowę•

_ Zadzwonisz, jeśli będziesz czegoś potrzebować? - upewniała się Cathie.

_ Pewnie tak. - Dotąd to Carrie odgrywała rolę starszej i mądrzejszej, dając siostrze zbawienne rady, wysłuchując jej kłopotów i od czasu do czasu dzieląc się z nią swoją życiową mądrością, jakby była Dalaj Lamą. Teraz role się odwróciły. Carrie odkryła, jak dobrze jest mieć siostrę, kogoś, komu można zaufać, na czyim ramieniu można się oprzeć w potrzebie.

_ Dziękuję, Cathie - powiedziała głosem pełnym wdzięczności. .

_ Nie ma sprawy. Od tego jestem, siostro, żeby pokierować twoim życiem uczuciowym i doradzić, kiedy trzeba. A teraz idź się trochę prze¬spać, na pewno ci się to przyda.

Carrie ziewnęła na samą myśl o spaniu. Ostatnio praktycznie nic innego nie robiła. Po dziewiątej wieczorem w zasadzie nie była w stanie normalnie funkcjonować.

_ Zadzwonię na początku przyszłego tygodnia - obiecała Cathie.

- Jeszcze raz wielkie dzięki – wymamrotała Carrie.

Rozłączyła się, odłożyła przenośny telefon na bazę i wślizgnęła się pod kołdrę. Zamknęła oczy i już po chwili spała.


Kyle obudził się, skoro tylko pierwsze promienie słońca wdarły się do salonu, gdzie spędził noc. Poruszył ramionami i skrzywił się• Bolała go szyja. Spróbował się wyprostować, ale była to pozycja, o której jego ciało zdążyło już zapomnieć.

Kiedy Carrie odmówiła pozostania u niego na noc, postanowił grać dżentelmena i zgodził się na kanapę, ale, na Boga, nie brał tego poważnie! Nigdy w życiu nie był tak zdumiony jak w chwili, kiedy Carrie wręczyła mu poduszkę i cienki kocyk. Miał ochotę zauważyć, że nie ma sensu zamykać stajni, jeśli koń już uciekł, ale ugryzł się w język. Teraz żałował, że nie postarał się jednak spać razem z nią.

Cała ta sprawa z ciążą wytrąciła go z równowagi. Ją także. Był pewien, że będzie mu wdzięczna za propozycję małżeństwa. Nic z tego. Nie Carrie.

Może chciała mieć pewność, że mu na niej zależy. Cóż więc mogło bardziej ją o tym przekonać niż fakt, że chce ją poślubić?

Poszedł do kuchni, gdzie przekopał się przez dziesięć puszek zawierających rozmaite rodzaje ziołowych herbat, aż w końcu znalazł pojemnik z kawą• Zaproponował jej przejście na herbatę ziołową, ponieważ nie zawiera kofeiny, i z przyjemnością zauważył, że posłuchała jego rady. Tyle że jak zwykle przesadziła.

Zaparzył sobie filiżankę kawy bezkofeinowej i wszedł do sypialni.

Carrie leżała na wznak z rękami nad głową. Z rozsypaną na poduszce masą ciemnych, wijących się włosów wyglądała jak anioł.

Musiała wyczuć jego obecność w pokoju, bo otworzyła oczy. Widząc go, zamrugała. .

- Dzień dobry - powiedział. Opierał się o framugę drzwi, trzymając oburącz kubek z kawą. - Dobrze spałaś?

Carrie przetarła oczy ręką i podniosła się na łokciu.

- Która godzina?

- Wcześnie. - Kyle nie spojrzał dotąd na zegarek. - Chyba koło ósmej.

Carrie naciągnęła prześcieradło po szyję. Jeśli chodzi o Kyle'a, był to duży błąd, ponieważ przyciągnęła jego uwagę do tej właśnie części ciała, którą starała się ukryć.

- Dobrze spałeś?

- Nie - Kyle nie miał zamiaru kłamać. - Znacznie lepiej spało mi się z tobą. .

Rozumiem. - Kyle' a zdumiewał fakt, że Carrie tak łatwo się rumieni. Nigdy by jej o to nie podejrzewał.

- Chcesz kawy?

- Tak, proszę.

Ruszył z powrotem do kuchni i nalał jej filiżankę. Kiedy wrócił, Car¬rie siedziała w łóżku. Uśmiechnęła się z wdzięcznością, kiedy podał jej kawę. Pozwolił jej się napić, po czym wziął filiżankę z jej rąk i usiadł na brzegu łóżka. Spojrzeli sobie w oczy.

- Ślicznie wyglądasz z rana.

Carrie otworzyła usta, ale Kyle położył na nich palce. Nie chciał, żeby mu zaprzeczyła. To prawda, miała włosy w nieładzie i była bez makijażu, ale też w ogóle malowała się oszczędnie. Była piękna, bo taką ją widział. A teraz, kiedy nosiła jego dziecko, wydawała mu się piękniejsza niż kiedykolwiek. Nagle zrobiło mu się zimno ze strachu, że ją straci, że będzie musiał bez niej iść przez życie. Nie zniósłby tego, nie teraz.

Delikatnie odgarnął jej włosy ze skroni, pochylił się i pocałował ją nie¬śmiało. Czule, bez pośpiechu, bez pożądania. Tylko po to, żeby wiedziała, jak bardzo mu zależy. . .

Kiedy się wyprostował, zobaczył z przerażeniem, że jej oczy są pełne łez. Chlipnęła i wytarła nos wierzchem dłoni.

- Ty płaczesz?

Carrie przytaknęła i machnęła ręką.

- Na ogół rzadko płaczę. Ale teraz zdaje mi się, że wszystkie uczucia są bliżej ... bliżej powierzchni.

Kyle ujął jej dłonie w swoje i pocałował drobne, drżące paluszki.

- Musimy porozmawiać. O naszej przyszłości - powiedział.

- Musimy?

- Tak. Chcę, żebyś za mnie wyszła, Carrie, i żebyśmy stworzyli rodzinę, na jaką zasługuje nasze dziecko. - Nie chciał wywierać na nią presji, ale z drugiej strony czuł, że muszą przedsięwziąć jakieś kroki. Dla spokoju jego umysłu im prędzej, tym lepiej.

- Pozwól mi to przemyśleć, dobrze? Potrzebuję czasu.

Kyle omal nie zazgrzytał zębami. Carrie często sprawiała, że czuł się słaby i bezsilny. To właśnie najbardziej go niepokoiło w ich stosunkach. Zawsze udawało jej się być górą. Tyle razy już zmusiła go do połknięcia gorzkiej pigułki, że prawie polubił ten smak.

- Daj mi parę tygodni, żebym mogła wszystko sobie poukładać - po¬wtórzyła. - To wszystko jest ciągle takie nowe. Sama nie wiem, co byłoby teraz najlepsze, co powinniśmy zrobić.

Kyle westchnął.

- Czy wzięłabyś to za próbę manipulacji, gdybym ci powiedział, że chcę cię jeszcze raz pocałować?

Długie rzęsy Carrie dotknęły jej kości policzkowych. Pokręciła głową. Kyle pochylił się i złożył na jej ustach długi, głęboki pocałunek. Wkrótce w całym ciele poczuł znajome podniecenie. Opanował się, ale z trudem. Odsunął się niechętnie i zauważył, że jej włosy wyglądają jak jedwabiste pióra jakiegoś pięknego ptaka. Bardziej niż czegokolwiek na świecie pragnął wziąć ją w ramiona i kochać się z nią do utraty sił.

Popatrzyli na siebie i Kyle odniósł wrażenie, że Carrie pragnie tego samego, co on. Podniósł dłonie i delikatnie ujął w nie jej piersi.

- Chyba są pełniejsze - powiedział.

- Mnie też się tak wydaje. I są wrażliwsze.

- Zbyt wrażliwe, żeby je dotykać? - Kyle przesunął kciukiem po sutku i przez bawełnę piżamy poczuł, że staje się twardy jak kamyczek.

Carrie odetchnęła głęboko i zadrżała.

- Nie. Można dotykać.

Kyle był już w pełni gotowy, a przecież zaledwie ją pocałował. Prze¬sunął rękę w dół i dotknął jej gładkiego brzucha. Znowu przywarł ustami do jej warg wsuwając dłoń jeszcze niżej, pod kołdrę. Delikatnie pogłaskał to miejsce. Carrie zadrżała i przywarła do niego całym ciałem, wbijając palce w jego ramiona.

- Czy masz coś przeciwko temu, żebym dotykał cię w ten sposób? _ szepnął i pocałował ją w ucho. Drgnęła, kiedy wilgotny koniuszek języka przesunął się wokół małżowiny.

Carrie powiedziała coś niezrozumiale, kiedy jego palce dotknęły naj¬wrażliwszego punktu jej ciała. Poruszyła się.

- Ja ... lepiej przestań - poprosiła.

Kyle zacisnął zęby. Chyba jej nie zrozumiał. To niemożliwe, żeby te¬raz kazała mu przestać.

- K yle ... och, proszę.

- Mam zamiar zadbać o nas oboje - zapewnił ją. - Chcę się z tobą kochać. Przecież wiesz, że doprowadzasz mnie do szaleństwa. Od wielu tygodni. Potrzebuję cię, Carrie. Zobacz, jak bardzo - ujął jej dłoń i położył sobie na spodenkach.

Carrie na moment wstrzymała oddech. Kyle jęknął pod dotykiem jej palców. Siła tego intymnego gestu wstrząsnęła nim. Jej władza nad nim była niemal absolutna. Zdał sobie sprawę, że nie ma takiej rzeczy, której by dla niej nie zrobił.

- Chcę się z tobą kochać - szepnął. -Marzyłem o tym od tamtej nocy w Dallas.

- Och, proszę Kyle, nie mów do mnie w ten sposób -jej głos drżał od emocji. Zabrzmiało to tak, jakby sądziła, że on się z niej nabija.

- W jaki sposób?

- Jakbym była piękna i godna pożądania i doprowadzała cię do spazmów namiętności.

- No cóż, dowód na to, że tak jest, trzymasz właśnie w ręce.

Carrie delikatnie uniosła dłoń, wyraźnie musiała przywołać całą swoją siłę, żeby się na to zdobyć. Odsunęła się trochę i poprawiła włosy drżącymi rękami.

- Przy tobie nie potrafię jasno myśleć.

- Więc nie myśl, czuj - zachęcił ją. - Poczuj, jak bardzo cię potrzebuję.

- To tak, jakbyś mnie posiadał na własność - wyszeptała. Ze sobą musiała walczyć tak samo jak z nim. - Mówię sobie, że nie pozwolę, aby sprawy zaszły między nami za daleko, a zaraz potem lądujemy razem w łóż¬ku. I tak mam już kompletny mętlik w głowie. Nie chcę dodatkowo komplikować wszystkiego sypianiem z tobą.

Kyle był zupełnie zbity z pantałyku.

- Więc mówisz poważnie? Naprawdę nie chcesz, żebym cię dotykał?

- Tylko przez jakiś czas, aż wszystko przemyślę i trochę rozjaśni mi się w głowie.

W tej chwili Kyle miał wrażenie, że w jego własnej głowie zebrała się gęsta mgła. Nie mógł w to uwierzyć. Aby zadośćuczynić jej prośbie, mu¬siałby natychmiast wstać z łóżka.

- Na czym w takim razie stanęło?

- Nie jestem pewna, czy rozumiem pytanie.

- Muszę wiedzieć, czego właściwie oczekujesz od naszego ... związku - powiedział Kyle zimno.' - Nie możemy żyć jak brat z siostrą, a zdaje się, że o to ci chodzi.

- Chodzi o to - Carrie wzięła kubek z kawa w obie dłonie - że sama nie wiem, czego chcę.

- Więc mam się kręcić w pobliżu z wywieszonym językiem, podczas gdy ty będziesz sobie powolutku dojrzewać do jakiejś decyzji.

To wszystko stawało się nie do zniesienia. Kto by przypuszczał, że tak trudno będzie mu nakłonić Carrie, żeby za niego wyszła? Zwłaszcza teraz. - Potraktowałaś moją propozycję jak obrazę. Zraniłaś moją miłość własną - powiedział. - Chyba naprawdę byłabyś zadowolona, gdybym od¬wrócił się do ciebie plecami i odszedł.

- Nie chcę ci niczego utrudniać.

- Doprawdy? Więc musisz się bardziej postarać.

- Popatrz na to z mojego punktu widzenia - przekonywała Carrie. Uklękła na łóżku. - Przez prawie całe moje życie pozwalałam innym decydować o sobie. Mój ojciec stawał na głowie, żeby zrobić ze mnie pielęgniarkę, bo uważał, że właśnie do tego się nadaję. To on wybierał szkoły, do których chodziłam, chłopców, z którymi się umawiałam i ubrania, które nosiłam. Moim rodzicom zawsze się wydawało, że najlepiej wiedzą, co jest dla mnie dobre. Ale teraz chcę sama podjąć decyzję.

- Nie jestem twoim ojcem.

- Ale najwyraźniej wiesz lepiej ode mnie, co powinnam zrobić.

- Będziesz miała dziecko. Ze mną. Powinniśmy się pobrać.

- Proszę bardzo - Carrie oskarżycielsko wycelowała w niego palec. - Potwierdzasz to, co powiedziałam, nie muszę się już wysilać. Dlaczego, do diabła, to takie ważne, żebyśmy się pobrali właśnie teraz?

Kyle spojrzał na nią spode łba. Sam nie bardzo wiedział, czemu to dla niego takie ważne.

- Bo tak.

- Jestem pod każdym względem zdolna do wychowywania dziecka bez niczyjej pomocy.

- Och, znakomicie - rzucił sarkastycznie, unosząc w górę ramiona. ¬Takie już mam szczęście. Zakochałem się po uszy w drugiej Murphy Brown. Dziecko potrzebuje ojca tak samo jak matki. Chcę być przy moim dziecku, chcę dać mu to, czego mój ojciec nigdy mi nie dał.

- Możesz być przy naszym dziecku - upierała się Carrie. _ Możesz grać główną rolę w jego życiu.

- Jasne. Co masz zamiar mi zaproponować? Prawo do odwiedzin co drugi weekend?

- Oczywiście, że nie. Moglibyśmy spróbować pomieszkać razem przez jakiś czas... •

Kyle zesztywniał.

- Nie, Carrie, nie mam ochoty z tobą mieszkać. Moim zdaniem oboje byśmy na tym stracili. Jeśli nie ufasz mi na tyle, żeby za mnie wyjść, to nie ma sensu, żebyśmy się bawili w męża i żonę.

- Postaraj się zrozumieć, kim jestem i skąd pochodzę - przekonywała •Carrie.

- A ty postaraj się zrozumieć, kim ja jestem i jakie było moje życie _ powiedział Kyle twardo, podniesionym głosem. - Nigdy nie poznałem własnego ojca. Zostawił moją matkę, jeszcze kiedy była w ciąży. Ty czułaś się może zdominowana i stłamszona, ale ja powitałbym ojca z otwartymi ra¬mionami. Chcę, żeby nasze dziecko nosiło moje nazwisko, nie twoje. Chcę dać naszemu synowi czy córce rodzinę, jakiej sam nigdy nie miałem, pełną miłości i bezpieczeństwa. A ty myślisz tylko o sobie, o tym, do czego masz prawo. A moje prawa? A prawa naszego dziecka?

Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu. Oboje musieli przemyśleć słowa, które między nimi padły.

- Nie mówię, że za ciebie nie wyjdę - mruknęła Carrie. _ Po prostu potrzebuję trochę czasu.

- Nie ma sprawy - zgodził się Kyle. - Masz tydzień.

Po czym wyszedł z pokoju, wzuł buty i zatrzasnął za sobą drzwi wejściowe. Szedł szybko, jakby uciekał, zły, rozczarowany i rozgoryczony. Kiedy otwierał już swój wypożyczony samochód, drzwi domu otworzyły się na oścież i stanęła w nich Carrie.

- Nie zgadzam się na żadne ograniczenia czasowe! - krzyknęła. Kyle nie zaszczycił jej odpowiedzią.


Był to niewątpliwie najgorszy tydzień w życiu Carrie. Kyle był ,bardziej uprzejmy niż serdeczny. Zachowywał się grzecznie i taktownie, ale dziwnie chłodno. Nie naciskał już na małżeństwo, ani na nic innego. Wyglądało to tak, jakby poza pracą nic ich nie łączyło. W zasadzie nic się nie zmieniło, ale Carrie miała wrażenie, że rozdziela ich drut kolczasty. Pew¬nego ranka dostała w pracy napadu mdłości; ledwo zdążyła dobiec do toalety. Kyle czekał na nią pod drzwiami, ale kiedy wyszła i ocenił, że już nic jej nie będzie, bez słowa wrócił do pracy.

Wieczorami, mimo protestów Carrie, odprowadzał ją do domu i sprawdzał wszystkie pomieszczenia, zanim wyszedł. Spotykali się dopiero następnego dnia rano, ale Carrie była przekonana, że w ciągu nocy także nad nią czuwa. Wiedział, kiedy wyszła na spacer, o której wróciła i poszła spać.

Jej zdaniem ta cała sprawa z Sandersem została niepotrzebnie rozdmucha¬na. Nie widziała go od tamtego dnia, i była pewna, że Kyle także się nigdzie na niego nie natknął. Ale nie powiedziała mu, żeby jej •nie odprowadzał.


Kiedy Carrie pojawiła się w piątek rano w pracy, Kyle już tam był.

Podniósł wzrok i spojrzał na nią wyczekująco. Nagle zdała sobie sprawę, że minął tydzień.

- Mój czas się skończył? - zapytała obojętnie.

Usiadła na biurku i zaczęła machać w powietrzu nogami.

- Wiesz już, czego-chcesz? - spytał Kyle spokojnie.

Przybrał tę swoją pozę wyższości i samozadowolenia, która działała na nią jak czerwona płachta na byka. Jeżeli sądzi, że ona wyjdzie za człowieka, który ma zamiar narzucać jej swoją wolę, to czeka go gorzkie rozczarowanie.

- Dużo myślałam - mruknęła. Nie była to odpowiednia chwila na unoszenie się ambicją. - Wzięłam pod uwagę to, co mi powiedziałeś o swojej rodzinie i mam nadzieję, że ty słuchałeś tego, co mówiłam o swojej.

- Słuchałem uważnie. - Siedział sztywno wyprostowany, patrząc na nią nieustępliwie, chłodno, jakby przygotowany na złe wieści.

- Chcesz dać naszemu dziecku nazwisko. A gdybym ci powiedziała, że można to załatwić bez zawierania związku małżeńskiego?

- Uznałbym, że podjęłaś już decyzję. - Wstał, wyciągnął kartkę z ma¬szyny do pisania i położył ją obok.

Może tylko jej się wydawało, ale Kyle złagodniał nagle, i kiedy na nią spojrzał, jego oczy nie miały już tego bezlitosnego, twardego wyrazu.

Zeskoczyła z biurka.

- Tęskniłam za tobą.

Popatrzyli sobie w oczy i coś jakby cień uśmiechu pojawiło się na jego ustach.

- Ja też za tobą tęskniłem. Stałaś się bardzo ważną częścią mojego życia. .

- Twój samochód wrócił z warsztatu. - Idąc do pracy zauważyła stojące na parkingu bmw.

- Tak, nareszcie.

- Coś nie tak? - Od chwili, gdy zobaczyła Sandersa; nie mogła uwolnić się od myśli, że czeka on na bmw. .

- Skąd. - Kyle zaczął sprawdzać wyniki ostatnich meczy na Wimbledonie.

- Przeszukałeś samochód, prawda? - Sama by tak zrobiła. Znieruchomiał na sekundę i to starczyło jej za odpowiedź. - Znalazłeś coś.

- Tak. - Powiedział to bardzo cicho, jakby się bał, że ktoś mógłby ich podsłuchać.

- Co? - Carrie usiadła na krześle naprzeciw niego i pochyliła się do przodu. .

- To - wyjął z kieszeni klucz i wyciągnął ku niej na rozpostartej dłoni. - Sanders nie ukrył w moim samochodzie matryc, tylko klucz.

- Do czego?

- Nie mam pojęcia. Pewnie do jakiejś s~ki, ale Bóg jeden wie, gdzie ona jest.

- Powiedziałeś Richardsowi?

- Jeszcze nie.

Serce Carrie biło jak oszalałe ze strachu i podniecenia. Kyle trzymał właśnie w ręce zapaloną laskę dynamitu.

- Dlaczego?! - krzyknęła, zrywając się na równe nogi. Wolała nie myśleć, co się stanie, jeśli Sanders czy ten Nelson Jakiśtam złapią Kyle'a z tym kluczem.

- Na początku nie zwróciłem na to większej uwagi. Sam mam taki kluczyk. Dopiero dziś' rano, kiedy przyjechałem do pracy, zdałem sobie sprawę, że nie było go tam, gdzie go położyłem. Sprawdziłem i oczywiście, były dwa.

- Nie wiedziałeś, że były tam dwa klucze, aż do dzisiaj?

- Zaraz skontaktuję się z Richardsem. Wierz mi, nie mam zamiaru skończyć na dnie Missisipi w betonowych butach.

- Schowajmy go w jakimś bezpiecznym miejscu - zaproponowała Carrie. - W biurze Clyde' a. :Nigdy się nie dowie, więc nic mu się nie stanie. - Nie możemy mu tego zrobić.

- Oczywiście, że możemy.

- Zamknę go w swoim biurku, jeśli cię to uspokoi.

- Po prostu pozbądź się go jakoś, proszę.

- Dobrze już, dobrze. Nie ma czym się tak denerwować.

- Nie ma czym? Możesz zostać zabity!

W trakcie całej swojej audycji Carrie myślała tylko o kluczu. Było tak, jakby 'w pokoju obok cicho tykała bomba zegarowa. Jak na złość, dzień obfitował w interesujące wydarzenia i Kyle nie miał ani chwili dla siebie.

Poranny program dobiegł końca. Carrie była pewna, że Kyle nie rozmawiał jeszcze z Richardsem. Już miała sama to zrobić, kiedy usłyszała dochodzącą z holu wrzawę. .

- Co tam się dzieje? - Kyle wystawił głowę zza swoich drzwi.

- Nie wiem - Carrie także stanęła w drzwiach swojego biura.

I nagle zdrętwiała z przerażenia. Rozpoznała jeden z głosów, zbyt do¬brze znany, by mogła go pomylić z jakimkolwiek innym. Należał do jej ojca, który właśnie minął recepcjonistkę i wielkimi krokami zbliżał się korytarzem do Carrie.

- Carrie, dziecino - zagrzmiał tubalnie, uważnie się jej przyglądając. - Czy to prawda?

- Co ... co mianowicie?

- Czy jesteś w ciąży?

- Och ...

- Odpowiedz.

- Tak - szepnęła.

Jej ojciec odwrócił się i powiódł wzrokiem po tłumie zwabionych hałasem pracowników radiostacji.

A teraz chciałbym się dowiedzieć, który z obecnych tu młodzieńców jest ojcem dziecka mojej małej córeczki.

Rozdzial14

- To ja - powiedział Kyle i bez namysłu zrobił krok naprzód.

- J Michael Jamison dokonał niemal cudu, by spojrzeć na niego z góry.

- Czy planuje pan potraktować moją dziewczynkę jak uczciwą, godną szacunku kobietę?

- Tato! - wykrzyknęła Carrie, niemal chora z zażenowania. Czuła, że się czerwieni i nie jest w stanie nikomu spojrzeć w oczy.

- Co się tutaj dzieje? - Przez tłum przepychał się Clyde. Zobaczywszy Michaela Jamisona wpatrującego się w Kyle'a,jakby miał zamiar ro¬zerwać go na strzępy, stanął jak wryty.

- Albo ten młody człowiek ożeni się z moją córką, albo, do pioruna, poniesie konsekwencje swoich czynów - mruknął ojciec Carrie.

- Tato, musisz opuścić teren stacji, natychmiast - zażądała Carrie, wysuwając się przed Kyle'a.

Była zawstydzona i wściekła, gotowa walczyć do upadłego, jeśli będzie trzeba.

- Czy masz zamiar chować się za kobietą, synu?

- W żadnym wypadku - Kyle zdołał odepchnąć Carrie do tyłu.

- Zdaje się, że my dwaj musimy odbyć małą rozmowę.

-W każdej chwili,- odparł.Kyle odważnie. /

- Panie Jamison ... - zaczął Clyde, ale nie było mu dane dokończyć.

- Najlepiej będzie, jeśli stąd wyjdziemy - zaproponował Kyle rzeczowo.

- Kyle! - Carrie zagrodziła mu drogę. - Mój ojciec waży o dwadzieścia pięć kilo więcej!


- Przyznaję, że jestem ojcem twojego dziecka - powiedział Kyle bez wahania. - A ponieważ dziś rano nie weźmiemy ślubu, najlepiej od razu wyjaśnić sytuację, jeśli twój ojciec sobie tego życzy.

- To najgłupsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiłeś! - wykrzyknęła Carrie zrozpaczona.

- Ja? - zapytał spokojnie Kyle.

- Nie! Mówię do ojca!

- Zostaniesz matką, mając na palcu obrączkę. Porozmawiamy o tym tu i teraz, takjakja sobie tego życzę, nie inaczej. Ten młody człowiek ija możemy wymienić argumenty za moją furgonetką, jeden na jednego. ,

- Mój drogi, robisz z siebie idiotę - do rozmowy włączył się nowy głos.

Carrie odwróciła się.

- Mama! -tNigdyjeszcze nie czuła filI. widok matki takiej ulgi..

Uścisnęły się krótko.

- A my dwaj mamy coś niecoś do omówienia:

- Więc zróbcie to, na Boga! - zawołała Patsy Jamison. - Przysięgam, Michael, ty świętego wyprowadziłbyś z równowagi.

Ojciec Carrie, zmieszany, podrapał się po głowie.


- Po prostu nie mogę znieść myśli, że nasza mała dziewczynka będzie samotną matką.


- Może byłoby lepiej, gdybyście państwo omówili te· kwestie na osob­ności - zasugerował Clyde, wycierając czoło chustką do nosa. - Nie ma sensu tak się emocjonować. A my tu chyba pracujemy - zmarszczył brwi i tłumek ciekawskich zaczął się pospiesznie rozchodzić.


- Mamo, tato - Carrie otworzyła przed rodzicami drzwi do swojego biura. Kyle wszedł za nimi, wlokąc za sobą dodatkowe krzesło.

Na szczęście następne wiadomości zaczynają się dopiero za dwadzieśCia minut, pomyślała Carrie. To powinno wystarczyć, żeby wszystko omówić. ' Nie wiedziała jednak od czego zacząć. Na usta cisnęło jej się pytanie, skąd rodzice dowiedzieli się o ciąży. Trudno było jej uwierzyć, że siostra nie potrafiła dochować tajemnicy.


- Proszę państwa - Kyle przejął kontrolę nad sytuacją. Posadził Car­rie na krześle i stanął za nią, kładąc dłonie na jej ramionach. - Przede wszyst­kim chciałbym powiedzieć, że bardzo mi zależy na waszej córce.

- Nazywasz się jakoś, synu? - Kyle Harris.


~ K yle Harris - ojciec Carrie powtórzył to kilkakrotnie, jakby brzmie­nie nazwiska świadczyło o, charakterze człowieka. W końcu, zadowolony, spojrzał na Carrie.

- No to kiedy ślub? .


Carrie wyprostowała się i już otwierała usta, by dać odpór ojcu, który najwyraźniej postanowił ją dziś upokorzyć jak nigdy dotąd, kiedy Kyle zacisnął palce na jej ramionach.

- Sądzę, że to sprawa między mną a Carrie - powiedział, zanim zdołała się odezwać.

Ojciec zmarszczył brwi.

_ Rozumiem pańskie uczucia - dodał Kyle łagodnie - ale oboje skończyliśmy dwadzieścia jeden lat i jesteśmy zdolni do podejmowania własnych decyzji.

- On ma rację, kochany - pokiwała głową Patsy Jamison.

_ Czy to Cathie wam powiedziała? - Carrie nie mogła już dłużej wytrzymać.

_ Niezupełnie. Zadzwoniłam do niej parę dni temu i wydała mi się taka czymś uradowana. Kiedy ją przycisnęłam,' powiedziała, że, jej bliska przyjaciółka będzie miała dziecko.

- I to wystarczyło? Od razu pomyślałaś, że to ja?


_ Och, nie - wyjaśniła pospiesznie matka. - Wtedy powiedziałam jej, że mam nowy wzór na kocyk dla dziecka i że kupię włóczkę i zrobię go dla jej przyjaciółki. A ona wtedy szybko zmieniła temat. Wydało mi się to tro­chę dziwne, ale zaczęłyśmy rozmawiać o czymś innym. A potem zapyta- ' łam, jak udała się twoja wizyta w Dallas i Cathie powiedziała mi, że nagle postanowiłaś wrócić do Kansas z powodu problemów z prezenterem wia­domości.

- Czy to o ciebie chodzi, młody człowieku?

- Tak, proszę pana.

_ Dopiero kiedy dowiedziałam się od twojej siostry, że coś m,iędzy wami zaszło, zaraz zapytałam, czy może myśliCie o małżeństwie. Powie­działam, że jeśli to coś poważnego, to trzeba wszystko zaplanować. Bo klub Country jest zarezerwowany aż do kwietnia i jeśli będzie ślub, to chcia­łabym, żeby tam odbyło się przyjęcie. Ale oczywiście nie mam zamiaru na was naciskać. Tylko muszę wiedzieć, czy traktujecie to poważnie. - Prze­rwała i wzięła głęboki oddech. - A wówczas Cathie wyznała, że bardzo poważnie. I dodała, że nie powinnam być zaskoczona, jeśli zdecydujecie się pobrać naprawdę szybko.

Biedna Cathie dała się złapać we własne sidła.

- Coś w jej głosie powiedziało mi, że to ty właśnie jesteś jej spodziewającą się dziecka przyjaciółką - zakończyła Patsy.

Jej mąż przetarł dłonią zmęczoną twarz.

- Twoja matka bardzo się tym przejęła, więc doszedłem do wniosku, że najlepiej będzie pojechać do ciebie i po prostu zapytać, czy jesteś w ciąży.

. - Nie miałam pojęcia, że twój ojciec wpadnie tu jak bomba i zrobi awanturę, jak tylko pójdę na pięć minut do toalety. Nie można go ani na chwilę spuścić z oka - spojrzała karcąco na męża Patsy.

- Znam swoją córkę - stwierdził. - Jest uparta jak osioł. Szarpałem się z nią prawie o wszystko, sam już nie wiem przez ile lat.

- Och, przestań, Michael. Wkrótce zostanę babcią! Możesz to sobie wyobrazić? - Patsy przyłożyła chusteczkę do oczu. - Będziemy dziadka¬mi. Już nie mogę się doczekać.

- No dobra, to żenisz się z moją córką czy nie? - zaatakował dziadek ojca.

- To zależy tylko od niej.

- W takim razie wyjdzie za ciebie - powiedział Michael bez cienia wątpliwości. - Ja tego dopilnuję.

- Posłuchaj, tato, sama mam zamiar o sobie decydować.

- Już zdecydowałaś, idąc do łóżka z tym oto człowiekiem.

- Panie Jamison'- rzekł Kyle twardo - oboje szanujemy pańskie zdanie, ale to, czy się pobierzemy, czy nie, zależy od wielu czynników, z których żaden nie ma nic wspólnego z panem.

Carrie, która przez kilkanaście lat samotnie stawiała czoło ojcu, odczuła ulgę. Dobrze było mieć kogoś po swojej stronie. Była mile zaskoczona. Sądziła, że Kyle wykorzysta okazję, by zmusić ją do małżeństwa, a nie zrobił tego. W tej chwili tak go kochała, że miała ochotę rzucić mu się na szyję•

- Mamo, tato - powiedziała zamiast tego - doceniam waszą troskę i obiecuję, że powiadomimy was o naszej decyzji, jak tylko ją podejmiemy.

- Coś mi się zdaje, że to ty stwarzasz najwięcej problemów - mruknął ojciec. - Kyle wygląda na porządnego człowieka. Jeśli masz zamiar z nim sypiać, to powinnaś także chcieć go poślubić.

- To są nasze sprawy, tato.

- Najlepiej będzie zostawić ich teraz samych - stwierdziła Patsy. Stosowała tę politykę wobec męża już od dwudziestu dziewięciu lat.

- W dzisiejszych czasach młodzi ludzie nie szanują starszych tak jak kiedyś- zrzędził Michael. - Gdzie popełniliśmy błąd? Carrie zawsze była takim słodkim dzieciaczkiem. Nie sprawiała żadnych kłopotów, przynajmniej do czternastego roku życia.

- Tak, kochanie.

~ Mam tylko nadzieję, że to będzie dziewczynka. Wtedy może sama zobaczy pewnego dnia, jak to jest, kiedy twoja ukochana córka oznajmia ci, że postanowiła wychowywać nieślubne dziecko. Wierzcie tui, dzieci kocha 'się tak bardzo, że Wyprulibyście sobie flaki, gdyby miało je to uszczęśliwić.

- Ale ja jestem szczęśliwa, tato - stwierdziła Carrie. - Naprawdę szcz꬜liwa.

- Więc uważasz, że nieślubne dziecko to powód do zadowolenia?

- Cieszę się tym dzieckiem - wyznała szczerze. Pomyślała jednak, że nie jest to dobry moment, by dzielić się rodzicami wątpliwościami, jakie miała na początku. Ani opowiadać o tym, jak trudno jej było pogodzić się z tą sytuacją.

- Myślę, że powinniśmy wracać do domu - powiedziała Patsy. - Do¬syć tu narozrabialiśmy.

- Nigdzie się nie wybieram, dopóki Carrie nie podejmie decyzji co do swojej przyszłości.

- Zgodnie z twoimi oczekiwaniami - dodała Carrie.

Znowu ta stara śpiewka. Zmieniają się zwrotki, a refren wciąż ten sam.

Ojciec naturalnie wie najlepiej, co jest dla niej dobre, i zrobi wszystko, żeby zrealizowała scenariusz, który dla niej napisał. Walczyła z jego despotyzmem, odkąd była nastolatką. Kiedy dorosła, zdawało jej się, że wy¬rwała się spod jego kurateli na dobre, ale najwyraźniej była w błędzie.

- Będziesz miała dziecko! - zagrzmiał Michael. Miał widocznie nadzieję, że jeśli powie to dostatecznie głośno, Carrie dozna oświecenia i na¬reszcie pojmie prawdziwy sens tych słów. - Dziecko potrzebuje ojca!

Carrie sądziła, że tym razem Kyle stanie po stronie jej ojca. Używał przedtem tych samych argumentów.

- Carrie wie, co robi - powiedział zamiast tego.

- Jak długo znasz moją córkę?

Wystarczająco długo - stwierdził Kyle spokojnie. Popatrzył na zegarek i otworzył drzwi. - Jedno z nas wkrótce się z państwem skontaktuje.

- Chyba mógłbym polubić tego młodego człowieka - powiedział Michael do żony, ale Carrie odniosła wrażenie, że te słowa były skierowane do niej.

Który zresztą ojciec nie polubiłby Kyle'a? Znakomicie nadawał się na męża. I na zięcia. Inteligentny, oddany, szczodry. Musiałaby przyznać, że jest idealnym materiałem na męża, nawet gdyby przypadkiem nie zaszła z nim w ciążę.

- Mam nadzieję, że jeśli przeprosimy waszego szefa, zgodzi się zapomnieć o tym incydencie - powiedziała Patsy, wychodząc z biura Carrie. - Naprawdę musimy porozmawiać o tym, jak się czasami zachowujesz, ko¬chanie. Wpaść tu jak bomba i wszcząć publiczną awanturę! Dobrze, że nikt nie zadzwonił po policję.

Nie bądź śmieszna. Jestem zupełnie nieszkodliwy.

- Michael, doprawdy!

Kyle życzył im dobrej drogi i poszedł odczytać kolejny serwis informacyjny. Carrie podziwiała jego opanowanie. Odprowadziła rodziców do wyjścia. Postanowiła pójść za jego przykładem i nie naskakiwać na ojca, chociaż język ją świerzbił.

- Chciałbym z tobą porozmawiać, jak już skończysz. - Clyde wystawił głowę przez drzwi swojego biura.

Ojciec Carrie podszedł do niego.

- Moja żona twierdzi, że zrobiłem z siebie idiotę i jestem winien panu przeprosiny.

- Tam, gdzie w grę wchodzi dobro naszej córki, mojego męża często ponoszą emocje - Patsy uśmiechnęła się uroczo.

Clyde uścisnął im dłonie i powiedział coś, czego Carrie nie dosłyszała.

Zaniepokoiło ją jednak wezwanie na rozmowę. Szef na pewno był zdenerwowany całym tym zajściem. Pocieszał ją tylko fakt, że przecież nie miała żadnego wpływu na zachowanie ojca.

Pożegnała się z rodzicami i wróciła do Clyde'a. Zapukała do drzwi.

Im szybciej przez to przejdzie, tym lepiej.

- Chciałeś się ze mną zobaczyć - powiedziała, wchodząc. .

- Owszem - Clyde sięgnął po cygaro.

A więc będzie to jedna z tych rozmów. Carrie widywała go z cygarem tylko wtedy, kiedy czekało go jakieś nieprzyjemne zadanie. Na przykład zwolnienie kogoś z pracy.

Wskazał jej wysokie krzesło po drugiej stronie biurka, którego drewniane, proste oparcie natychmiast przywiodło jej na myśl krzesło elektryczne. Widziała kiedyś takie na zdjęciu w gazecie. Usiadła na samej krawędzi, gotowa poderwać się do wyjścia, kiedy tylko dowie się.. że już tu nie pracuje.

- Już raz cię w tym roku zwolniłem - zaczął Clyde poważnie.

- Masz zamiar zrobić to ponownie? - Carrie wzięła byka za rogi.

Nie była pewna, co w takiej sytuacji zrobi, szczególnie teraz. Oczywście, jeśli do tego dojdzie, postara się o inną pracę, w innej radiostacji; znajdzie inne środki utrzymania siebie i dziecka. Utrata porannej audycji w KUTE to jeszcze nie koniec świata, nawet jeśli vii pierwszej chwili tak to wygląda.

- Nie, możesz być spokojna o swoją pracę - Clyde zupełnie ją zaskoczył.

Carrie odczuła taką ulgę, że bezwiednie wyciągnęła do niego ręce.

_ Tak mi przykro z powodu moich rodziców - powiedziała impulsywnie. Chciała oczyścić atmosferę za wszelką cenę. Zazwyczaj jej ojciec nie zachowywał się w taki sposób przy ludziach.

_ Mnie nie jest ani trochę przykro, przeciwnie, cieszę się, że mogłem ich poznać - stwierdził Clyde spokojnie, przygryzając cygaro. - Ich wizyta wiele wyjaśniła. Zwłaszcza twój ... stan.

_ Naprawdę? - nie przypuszczała, że po licznych atakach porannych mdłości i przyspieszonych wizytach w toalecie pozostała w radiu choć jedna osoba, która nie wiedziałaby ojej ciąży. A jeśli tak, to wolałaby, żeby oj¬ciec nie ogłaszał tego w taki sposób. Nic nie mogła jednak na to poradzić.

_ Myślałem, że między tobą a Kyle'em wszystko układa się dobrze.

Nie aż tak dobrze, to prawda, ale zauważyłem znaczną poprawę• - Kocham go - szepnęła Carrie.

Zabawne, bez problemu otworzyła serce przed swoim szefem, ale rodzicom nie była w stanie powiedzieć, 00 naprawdę czuje. Zdawała sobie sprawę.. dlaczego. Gdyby wiedzieli, wykorzystaliby to przeciw niej. Clyde tego nie zrobi.

_ Sądzę, że Kyle odwzajemnia twoje uczucia - rzekł Clyde. - Dlatego właśnie nie mogę zrozumieć tego - wręczył jej kartkę papieru. .

Carrie przeczytała to, co było na niej napisane, nie wierząc własnym oczom.

_ To dwutygodniowe wypowiedzenie, podpisane przez Kyle'a - powiedziała przez ściśnięte gardło. Czuła się tak, jakby ktoś dał jej pięścią między oczy.

- Więc dla ciebie to także jest zaskoczeniem?

_ Tak. Nie miałam pojęcia - wyjąkała. - Powiedział ci, dokąd się wybiera?

_ Nie. Mam wrażenie, że sam jeszcze nie wie. Ale chyba gdzieś daleko.

- Rozumiem.

~ Więc nie wiesz, o co w tym wszystkim chodzi?

Carrie potrząsnęła głową.

- Nie mam pojęcia - powtórzyła bezradnie.

Kyle odwrócił się do niej plecami, Kyle wyrzekł się jej i postanowił odejść. Po tym, jak prosił, żeby za niego wyszła i powtarzał, że mu na niej zależy. Jak nalegał, żeby dziecko nosiło jego nazwisko.

A teraz prawda wyszła na jaw.

To były tylko słowa. Kyle potępiał swojego ojca, ale miał zamiar zrobić dokładnie to samo, co on zrobił jego matce: zostawić ją samą•

Ale z drugiej strony może za szybko wyciąga wnioski. Już wcześniej jej się to zdarzało.

- Porozmawiam z nim - oznajmiła.

Wiedziała, że Clyde liczył na to, chociaż nie próbował jej do tego nakłonić.

- KUTE nie chce go stracić.

- Jeszcze niedawno chciałeś pozbyć się nas obojga - przypomniała mu Carrie.

- Nie - Clyde uśmiechnął się szeroko. - To był tylko taki fortel, który miał wam pomóc się dogadać - i zadziałał, ,aż za dobrze zresztą. Wy, młodzi, często nie zdajecie sobie sprawy, że miłość i nienawiść czasem trudno od siebie odróżnić.

- Innymi słowy, wyswatałeś nas.

- Coś w tym rodzaju. Wiedziałem, że albo zakochacie się w sobie na zabój, albo zagryziecie na śmierć. Stawiałem jednak na to' pierwsze i nie pomyliłem się.

Więc wysłał ich razem do Dallas, a potem odsunął się na bezpieczną odległość i czekał, co z tego wyniknie. No i doczekał się niezłego przedstawienia.

- Porozmawiaj z nim, Carrie. Jeśli ktoś może go przekonać, żeby został, to tylko ty.

Carrie nie była tego taka pewna. Miała powody przypuszczać, że złożył wymówienie, aby się od niej uwolnić. Najbardziej zabolał ją fakt, że zrobił to za jej plecami i pozwolił, żeby dowiedziała się o jego decyzji od Clyde'a.

Pożegnała się i poszła do małego pomieszczenia, w którym czytano serwisy informacyjne. Kyle przeglądał właśnie wiadomości z Associated Press. Redagował je od nowa, biorąc pod uwagę zainteresowanie, jakim poszczególne informacje mogły cieszyć się w ich regionie.

- Jesteś zajęty?

- Nieszczególnie - odpowiedział z roztargnieniem.

Carrie weszła do środka, zamykając za sobą drzwi. Kiedy się zatrzasnęły, Kyle spojrzał na nią zaskoczony. Uśmiechnęła się do niego niepewnie. Usiłowała zachować spokój, co wiele ją kosztowało po tym, czego dowiedziała się od Clyde'a.

- Przykro mi z powodu tej awantury z moimi rodzicami.

- Nie przejmuj się. - Kyle wrócił do wiadomości. - Rozumiem już, co miałaś na myśli, kiedy mówiłaś o ojcu.

- Na pewno nie chciał tak się zachować. Martwi się o mnie, to wszystko.

- To właśnie mi powiedział.

- Ty zrobiłeś wszystko, co trzeba. Ojciec jest przekonany, że jesteś najlepszą rzeczą, jaka mi się w życiu przytrafiła. Wspaniały młody człowiek, właśnie za kogoś takiego od dawna chciał mnie wydać. Sądzi, że potrzebuję mężczyzny, który by mnie krótko trzymał. - Zrobiła groźną minę. - Do licha, już się sprawdziłeś, mój ojciec raz na ciebie spojrzał i od razu wiedział, że przy tobie wyląduję w domu z gromadą dzieci.

Kyle spojrzał na nią, jakby sam nie wiedział, czy jest bardziej zły, czy rozbawiony.

- Wątpię.

- Ależ już zacząłeś - powiedziała ironicznie i zaraz tego pożałowała. - Rozmawiałam z Clyde'em.

Kyle popatrzył na nią uważnie. Teraz przeoczyłby nawet informację o rozpoczęciu trzeciej wojny światowej. Wpatrywał się w Carrie nieruchomym, przejmującym spojrzeniem.

- Pokazał mi twoje wymówienie.

Kyle spuścił wzrok na trzymane w ręku wiadomości.

- Więc już wiesz?

- Tak, wiem. Kiedy chciałeś mi powiedzieć? A może w ogóle nie miałeś zamiaru mnie o tym poinformować?

- Nie sądzę, żebym potrafił to ukryć.

- Też tak myślę - zgodziła się Carrie. Zabrzmiało to trochę arogancko. - Kiedy postanowiłeś odejść z radia? - Mimo oświadczyn podejrzewała, że po prostu przemyślał wszystko i wystraszył się konsekwencji ich wspólnej szalonej nocy.

Nie musiał przecież poczuwać się do odpowiedzialności. Sama zresztą go z niej zwolniła. A on uważał, że to ona przyszła do jego pokoju, i to w określonym celu.

Carrie czuła, że Kyle próbuje sprawdzić, czy mówiła to wszystko po¬ważnie. Wtedy rzeczywiście powiedziała to, co myślała, ale teraz nie była pewna, czy nie popełniła błędu. Powstrzymała jednak cisnące się jej na usta słowa, które zmusiłyby go do przyjęcia odpowiedzialności za nią i dziecko.

- Zdecydowałem się dziś rano.

- Po spotkaniu z moim ojcem czy przed? - zapytała, śmiejąc się nerwowo.

Kyle uśmiechnął się lekko.

- Przed.

- Masz ... masz już nową pracę?

- Jeszcze nie.

Słyszałam, że radio KAKY potrzebuje kogoś do wiadomości.- Nic takiego nie słyszała, ale była ciekawa, jak na to zareaguje.

- Tak? Dzięki.

- Masz zamiar zwrócić się do nich? - nalegała Carrie.

- Raczej nie.

- Dlaczego nie? Przyjęliby cię z pocałowaniem ręki, zwłaszcza że Clyde z pewnością napisze ci świetny list polecający.

Kyle wyminął ją i podszedł do biurka.

- Mam zamiar poszukać pracy gdzieś poza tym stanem. Jeśli cię to interesuje, to zastanawiam się nad wyjazdem na południowy Pacyfik. Za¬wsze chciałem zwiedzić Australię i Nową Zelandię•

- Och. - Carrie zrobiło się ciemno przed oczami.

Zdaje się, że postanowił uciec od niej tak daleko, jak to możliwe.

- Innymi słowy, opuszczasz mnie - powiedziała, starając się, żeby nie zabrzmiało łojak oskarżenie.

- Niezupełnie.

- Niezupełnie? -powtórzyła. - Wyglądana to, że niedaleko pada jabłko od jabłoni. Twój tatuś, o ile pamiętam, także zostawił twoją matkę. A teraz ty robisz mi dokładnie to samo.

- Nie, Carrie, to nieprawda. - Mówił spokojnie, ale Carrie czuła, że jest zły. - Ja tylko daję ci to, o co prosiłaś. Czas i przestrzeń.

- Piętnaście tysięcy mil to trochę więcej przestrzeni~ niż potrzebuję.

- Planowałem, że cię odwiedzę, kiedy dziecko już się urodzi. - Zanotował coś na marginesie jednej z kartek.

- Czy nie jest to jednak zbyt pochopna decyzja? - Carrie przypomniała sobie ich poranną rozmowę. Już wtedy wydawał się dziwnie spokojny, odprężony. Teraz rozumiała, dlaczego. Postanowił' ją opuścić, zrobić to, w co Carrie ani przez moment nie wierzyła. Zauważyła, że nie wspomniał o swoich planach jej ojcu. Nic dziwnego zresztą.

- Cóż, muszę przyznać, że znakomicie poradziłeś sobie z moimi rodzicami. Chyba powinnam ci podziękować.

Rzucił jej gniewne spojrzenie.

- Nie zapytasz, dlaczego nagle postanowiłem przewrócić całe moje życie do góry nogami i wynieść się jak najdalej od ciebie i naszego dziecka?

- Dlaczego? - zapytała przez ściśnięte gardło.

- Bo niczego nie jestem już pewny.

Był to dotkliwy cios.

- Nie chcę, żebyś wyjeżdżał z Kansas. Potrzebuję cię ... teraz bardziej niż kiedykolwiek. - Odrzuciła dumę i ambicję. Głos jej drżał, ale zrobiła wszystko, żeby się opanować.

- Chcesz ze mnie zrobić pokojowego pieska.

- To nieprawda.

- Nie mam zamiaru uganiać się za tobą, czekając, aż raczysz podjąć jakąś decyzję. Jestem mężczyzną, Carrie, i chociaż tam, gdzie chodzi o ciebie i nasze dziecko, mięknę jak wosk, mam ciągle dość siły, żeby ratować te resztki godności, jakie mi jeszcze zostały.

- Ale ...

-Przedstawiłaś mi długą listę powodów, dla których nie chcesz za mnie wyjść - uciął. - Szanuję twoją wolność wyboru. Wszystko pięknie i ładnie, ale ja też mam swoje potrzeby. A poza tym...

- Co poza tym? - zapytała Carrie słabo.

_ Nie mógłbym patrzeć dzień po dniu, jak moje dziecko rośnie w twoim ciele i być kimś obcym. Wystarczy, że w taki sposób usunęłaś mnie ze swojego życia.

_ Nie usunęłam cię ze swojego życia - upierała się Carrie, gotowa uczepić się każdego słowa, a~e Kyle widocznie nie miał ochoty na dyskusje.

_ Szanuję twoją decyzję. I proszę cię tylko o to, żebyś uszanowała moją• - Ale ... - ugryzła się w język.

_ Staram się zrobić to, co będzie najlepsze dla ciebie, dla mnie i dla naszego dziecka. Jeśli zmienisz zdanie co do naszego małżeństwa, daj mi znać.

_ A więc o to chodzi -powiedziała z niedowierzaniem. Wszystko zaczynało się układać w jedną całość. Chcąc zmusić ją do uległości, Kyle posunął się do szantażu. Nie udało mu się przekonać jej, żeby za niego wyszła, więc przeszedł do planu B.

Miała wrażenie, że od początku coś podejrzewała. Kyle był dokładnie, taki sam, jak jej. ojciec, tyle że nosił białe rękawiczki.

_ Cóż, będzie mi cię brakowało .:- powiedziała zdawkowo, jakby jego wyjazd w żaden ,sposób jej nie dotyczył. - Mam nadzieję, że będziemy w kontakcie.

- Oczywiście.

~ Miło będzie od czasu do czasu dostać pocztówkę z pięknej Australii.

Kyle podszedł do pulpitu, a Carrie szybko wyszła na korytarz. Była roztrzęsiona. Wróciła do swojego biura, usiadła na krześle i oparła głowę na dłoniach.

- Jak ci poszło? - Clyde wetknął głowę w drzwi.

_ Źle - nie podniosła wzroku. - Kyle myśli o wyjeździe do Australii.

- To dość radykalne rozwiązanie.

Carrie uśmiechnęła się smutno.

Też tak uważam.

- Powiedział ci, dlaczego? .

_ Tak - wyszeptała i spojrzała na Clyde'a. - Powiedział, że niczego nie jest już pewny.


Rozdział 15

Telefon zadzwonił, gdy tylko Kyle wszedł do domu tego wieczoru. Przez chwilę patrzył na niego. Odebrał dopiero po czwartym sygnale.

- Słucham.

- Kyle, coś jest nie tak. Moje kryształy przez cały dzień były gorące. Powiedz, co się dzieje, może będę mogła ci pomóc.

Powinien był się domyślić, że to jego matka. Zawsze wiedziała, kiedy miał gorszy dzień i atakowała go z całą siłą swego matczynego uczucia. Kyle uważał, że to on wychował Lilian, a nie odwrotnie, i drażniło go, kiedy próbowała wchodzić w rolę rodzica.

- No, mów - nalegała.

- Czy nigdy nie przyszło ci do głowy, że twoje kryształy mogą się mylić? - Kyle postanowił nie dać się wciągnąć w dyskusję. Nie dziś. Miał ważniejsze sprawy na głowie.

- Zawsze wiem, kiedy dzieje się coś złego. Moje kryształy nigdy mnie jeszcze nie zawiodły.

- Dobrze, jeśli chcesz wiedzieć, to rzuciłem dzisiaj pracę. - Lepiej mieć to już z głowy.

- Rzuciłeś pracę? Ale dlaczego? Już zacząłeś wyrabiać sobie nazwisko w tym radiu. Ty i Carrie cieszycie się największą popularnością w Kan¬sas, jeśli chodzi o audycje poranne.

- Mamo, wybacz, ale muszę kończyć.

- Zadzwonisz do mnie? - powiedziała głosem, który miał mu zakomunikować, że zranił jej uczucia.

- Oczywiście, wkrótce zadzwonię - obiecał. Spojrzał na zegarek, żeby sprawdzić, ile czasu zostało mu do spotkania z Richardsem. - Nie martw się, wszystko będzie dobrze.

- Nie zapomnij zadzwonić.

- Nie zapomnę. - W tej chwili obiecałby absolutnie wszystko - Ale teraz naprawdę muszę już kończyć.

- Dobrze, dobrze - zgodziła się niechętnie Lilian. - Chciałam ci tylko powiedzieć, że zawsze możesz na mnie liczyć. Wiesz o tym, prawda?

- Oczywiście. - Z westchnieniem ulgi odłożył słuchawkę.

Ponownie spojrzał na zegarek. Był umówiony z Richardsem w kinie.

To agent wybrał miejsce spotkania, a Kyle zgodził się, choć nie bardzo rozumiał, dlaczego nie mogą po prostu porozmawiać u niego w domu, jak ostatnio.

Im prędzej pozbędzie się tego klucza, tym lepiej. W ogóle nie przepadał za zabawą w policjantów i złodziei, a teraz, kiedy jego życie osobiste tak się skomplikowało, miał zamiar jak najszybciej z tym skończyć ..

Mimo że zostali ostrzeżeni, Kyle nie miał wrażenia, że jemu i Carrie grozi jakieś bezpośrednie niebezpieczeństwo. Może przejąłby się bardziej, ale nic nie wskazywało na to, że istotnie ktoś na nich nastaje. Przeciwnie, życie toczyło się jak dotąd. Tak czy inaczej, już wkrótce oboje będą to mieli za sobą.

Sięgnął po telefon i wystukał numer Carrie. Po trzecim sygnale pod¬niosła słuchawkę.

_ Halo. - Jej głos brzmiał tak, jakby przechodziła właśnie ciężkie przeziębienie.

_ Mówi Kyle - powiedział trochę oficjalnie. - Dzwonię, żeby zapytać, czy nie, poszłabyś ze mną do kina.

Po drugiej stronie zapanowała długa cisza.

_ Zapraszasz mnie do kina? - zapytała w końcu Carrie,jakby nie była• pewna, czy dobrze usłyszała.

_ Tak. - Początkowo miał zamiar powiedzieć jej, co będą tam robić, i przypomnieć, że ona także powinna wziąć w tym udział. Ale tak naprawdę to po prostu chciał ją zobaczyć. Za dwa tygodnie będzie to już niemożliwe. .

_ Dziś rano złożyłeś wypowiedzenie - Carrie mówiła głosem zawodowego spikera radiowego - i bez ogródek powiedziałeś mi, że zostawiasz mnie i dziecko, żeby zwiedzić Australię,.a teraz dzwonisz, żeby zaprosić mnie do kina? - ostatnie słowa zabrzmiały już trochę histerycznie.

_ No dobrze. Spotykam się w kinie z Richardsem, żeby dać mu ten klucz. Chcesz pójść czy nie? - zwrócił uwagę na sposób, w jaki mówiła o jego odejściu, ale nic nie powiedział.

- Chcę•

_ Świetnie. Przyjadę po ciebie za piętnaście minut.

Kiedy przyjechał, była już gotowa. W bladobłękitnej bawełnianej sukience, z włosami opadającymi luźno na ramiona, wydała mu się uderzają¬co piękna. Na szyi miała zawiązany jedwabny szalik, a przez ramię przewieszoną wielką torbę. Odwrócił wzrok. Nie potrafił patrzeć na nią obojętnie. Przepadł z kretesem już w chwili, kiedy test ciążowy dał wynik pozytywny. A nawet wcześniej. Nie był w stanie patrzeć na nią, wiedząc,' że nie może wziąć jej w ramiona, kochać się z nią•

W milczeniu podjechali pod kino, będące częścią wielkiego centrum

handlowo-rozrywkowego.

_ To pomysł Richardsa, żeby spotkać się z nim w kinie? - spytała Carrie, kiedy ustawili się w kolejce po bilety.

_ Tak, też byłem zaskoczony. Ale on pewnie wie, co robi. - Kyle miał wrażenie, że ten głupi klucz wypali mu zaraz dziurę w spodniach.

_ Będę naprawdę szczęśliwa, kiedy to wszystko wreszcie się skończy. Kyle w pełni podzielał jej uczucia. Film okazał się jednym z tych głupich thrillerów, na które w innej sytuacji nigdy by nie poszedł. Richards wykazał się dość specyficznym poczuciem humoru.

_ Masz ochotę na prażoną kukurydzę? - spytał Kyle, kiedy przechodzili koło baru.

- Przyniosłam swoją - szepnęła Carrie konspiracyjnie, rozglądając się ukradkiem dookoła. - Mam też coś do picia.

Kyle nie wierzył własnym uszom.

- Tak nie można - chwycił ją za łokieć i pociągnął w róg holu, gdzie mogli rozmawiać swobodniej. - Nie widziałaś napisu na drzwiach? Nikomu nie wolno wnosić do kina jedzenia.

- Jasne, chcą, żebyś wydał tu trzy dolary na wodę mineralną i dwa' razy tyle na paczkę popcornu. To szczyt zdzierstwa. Nie mam ochoty tak głupio przepłacać.

- Więc nie jedz -: Kyle tracił już cierpliwość.

- Kiedy lubię. W kinie zawsze mam ochotę na popcorn.

- Carrie, mogą cię nawet wyrzucić z kina. .

- Niech spróbują - uniosła buntowniczo podbródek.- A ty nie masz się czym martwić, obiecuję nie wciągać cię w to w żadnym wypadku. ¬Wolałaby stanąć naprzeciw plutonu egzekucyjnego, niż rzucić na niego cień podejrzenia, że brał udział w tej ohydnej •zbrodni. Tak to w każdym razie zabrzmiało.

- Doskonale - odparł Kyle, chociaż nic w tej chwili nie wydało mu się doskonałe. .

Być może powinien dwa razy dziennie dziękować Bogu za to, że Car¬rie nie zgodziła się za niego wyjść. Ta dziewczyna znała niezliczoną ilość sposobów wyprowadzania go z równowagi.

Opalona na ciemny brąz nastolatka wskazała im drogę do kina. I<yle podejrzewał, że tak równa opalenizna musi pochodzić z solarium.

- Oczywiście należysz do tych, którzy siadają tak daleko od ekranu, jak to możliwe - powiedziała Carrie, kiedy weszli do szybko zapełniającej się sali.

- Rzeczywiście, zazwyczaj siadam z tyłu. - Nie wątpił, że Carrie naj¬chętniej siedziałaby w pierwszym rzędzie. - Ale tym razem i tak nie mamy wyboru. Richards dokładnie określił, gdzie się z nami spotka. . .

- A jeśli te miejsca są już zajęte?

- Nie są• Naprawdę nie mamy się czym martwić. Usiądę z brzegu.- Kyle zatrzymał się przy trzecim rzędzie i puścił Carrie przodem.

Przynajmniej fotele w kilku pierwszych rzędach są szersze i wygodniejsze, zauważył z ulgą.

- Kiepy przyjdzie Richards? - zapytała, jakby czytała w jego myślach.

- Nie wiem.

- Tak sobie właśnie myślę ... - zaczęła Carrie swobodnym, roztargnionym tonem, którego używała zawsze wtedy, kiedy miała zamiar powiedzieć coś ważnego. Kyle znał ją już na tyle długo, żeby nie dać się nabrać.

- O czym? - zapytał z zainteresowaniem.

Prze,d nimi usiadła para nastolatków, o ufarbowanych na czarno włosach, strzyżonych prawdopodobnie sekatorem, a następnie artystycznie na¬stroszonych przez jakiegoś szalonego fryzjera. Z uszu dziewczyny zwisały ogromne koliste kolczyki, tak wielkie, że mogłyby przez nie skakać delfiny.

_ Pomyślałam, że sama chętnie wybrałabym się w, podróż - podjęła Carrie. - Zawsze interesował mnie rejon południowego Pacyfiku. Mogła¬bym przyjechać do ciebie z dzieckiem, a ty pokazałbyś nam wszystko.

- Jeśli chcesz - odparł wymijająco.

_ Chciałbyś, żebym przyjechała? -zapytała, ciągle ~ tą samą nonszalancją.

- Bardzo bym chciał.

Wydawała się uspokojona,'Kyle natomiast nie poczuł się ani trochę lepiej. Naprawdę przydałoby porządnie nią potrząsnąć. Uwaga, że najlepiej by było, gdyby najpierw Za niego wyszła, uwięzła mu w gardle. Przysiągł sobie, że Już jej o to nie poprosi. Jeśli mają się pobrać, inicjatywa

musi wyjść od niej.

_ Możesz zakaszleć? - zapytała Carrie szeptem.

- Słucham?

_ Możesz zakaszleć? - powtórzyła, wyciągając ze swojej wielkiej torby puszkę wody.

Kyle odkaszlnął dystyngowanie, czując się przy tym idiotycznie, a Carrie wykorzystała to, by, otworzyć puszkę. Niestety, nie udało mu się zagłuszyć dobywającego się z niej syku. Rozejrzał się nerwowo dokoła, żeby sprawdzić, czy ktoś. nie zwrócił na nich uwagi. Z ulgą stwierdził, że nikt się nie zainteresował.

Carrie pociągnęła łyk ze swojej puszki i odwróciła się do niego.

_ Zjesz trochę kukurydzy? - otworzyła torbę, jak się okazało, wypchaną po brzegi torebkami popcornu.

_Nie, dziękuję. - Obawiał się, że przez nią wyrzucą ich z kina. Mógł ją przynajmniej poprosić, żeby zaczekała z tym, aż przyjdzie Richards.

- Jak chcesz.

Skoro tylko pogasły światła, Carrie zaczęła z apetytem podjadać kukurydzę. Kyle spojrzał na nią zazdrośnie. Nie jadł obiaduj teraz burczało mu w brzuchu., Musiał przyznać, że kukurydza wspaniale pachnie i wygląda. Złamał się jeszcze przy zwiastunach.

_Mogę się jednak poczęstować? -: sięgnął ręką do torby.

_ Oczywiście - Carrie podniosła do ust kolejną garść popcornu. Kyle również zaczął chrupać, dziwiąc się, jak łatwo przyszło mu złamać swoje zasady. Wystarczyło, że poczuł się trochę głodny.

- Chcesz coś do picia? - spytała Carrie.

_ Jasne. - Czy to ważne, za co wyrzucą go z kina?

Carrie pogrzebała w torbie i wydobyła z niej piwo imbirowe. Jego ulubione.

- Dzięki - powiedział i zakaszlał jak suchotnik. Niestety, jego puszka narobiła jeszcze więcej hałasu. Kiedy j ą w końcu otworzył, miał wrażenie, że strzelił z armaty. Spojrzał na Carrie. Uśmiechnęła się do niego. Nie miał pojęcia, dlaczego jej uśmiech tak na niego działa. Za każdym razem wydawało mu się, że przebiega go prąd elektryczny. Spróbował sobie wyobrazić swoje życie bez niej. Opowieść o wieloletniej fascynacji rejonem południowego Pacyfiku została mu podyktowana przez dumę, ale miała nie¬wiele wspólnego z prawdą. W rzeczywistości natychmiast porzuciłby myśl o podróży do Australii, gdyby Carrie zgodziła się za niego wyjść. Bez cie¬nia żalu.

Z drugiej jednak strony, gdyby nie ciąża Carrie, Kyle nie byłby pewny, czy istotnie chce stałego związku. Łączyłoby się z tym zbyt wiele bólu, zwłaszcza gdyby druga strona nie odwzajemniała jego uczuć. Pozostało mu więc tylko usunąć się jak najszybciej, by oszczędzić sobie dalszych cierpień.

- Przepraszam państwa - snop światła z ręcznej latarki padł na torbę Carrie. Olej na przemyconej kukurydzy zalśnił diamentowo. - Czy mogła¬bym poprosić państwa do holu?

Była to ta sama opalona nastolatka, która wcześniej sprawdzała ich bilety. ,

- O co chodzi? - zapytała Carrie głośnym szeptem.

Cśśś .... - dziewczyna z kołami hula-hop w uszach odwróciła się i spojrzała na nich karcąco, kładąc palec na ustach.

- Proszę, takie sprawy załatwiamy w holu.

- Wyrzucają nas z kina. Wiedziałem, że tak będzie - mruknął Kyle.

To wszystko oczywiście wina Carrie. Wszyscy dokoła, łącznie z chłopakiem o upiornej fryzurze, gapili się na niego. Odpowiedział im dumnym, zimnym spojrzeniem, chociaż czuł się jak konkursowy idiota.

- Chyba nie mają zamiaru naprawdę nas wyrzucić, jak myślisz? - szepnęła Carrie, drepcząc obok niego za dziewczyną z obsługi.

- Muszą państwo porozmawiać z kierownikiem - wyjaśniła nastolatka; Kyle wziął Carrie za rękę. Wiedział, że może to mieć coś wspólnego z Richardsem. Postanowił, że powie mu, co o tym myśli. Mógł znaleźć inny sposób przejęcia tego klucza, zamiast narażać ich na publiczne upokorzenie.

W biurze kierownika dziewczyna poleciła im usiąść i zaczekać.

- Widziałem, że będą z tego same kłopoty - powiedział Kyle, prze¬chadzając się nerwowo po niewielkim pomieszczeniu.

Po chwili nadszedł kierownik, otyły mężczyzna w średnim wieku. Kiedy ich zobaczył, zawahał się.

- Zwykle robią to dzieci - powiedział i zmarszczył brwi. - Pierwszy raz zdarza mi się prosić o opuszczenie kina osoby dorosłe.

- Co właściwie takiego strasznego zrobiliśmy? -- zapytała Carrie to¬nem urażonej niewinności.

- Wnieśli państwo na teren kina napoje i kukurydzę - odparł kierownik z namaszczeniem. - Nasza firma nie zezwala na to. Informacje na ten temat wiszą na wszystkich drzwiach, więc nie mogli ich państwo nie zauważyć.

- Ale ... - Carrie na pewno chciała powiedzieć coś bardzo interesują¬cego, zrezygnowała jednak, kiedy kierownik wyjął z jej torby puszkę i torebkę z popcornem.

- Z przyjemnością powitamy was w naszym kinie ponownie, pod wa¬runkiem że przyniesiecie ze sobą pisemne pozwolenie od rodziców, w którym ...

- Słucham? Pozwolenie rodziców? - zdumiał się Kyle.

- Przepraszam - uśmiechnął się kierownik. - Jak już mówiłem, zazwyczaj zdarza się to dzieciom. Z przyjemnością powitamy państwa w naszym kinie ponownie, pod warunkiem że uszanujecie nasze zasady. Na terenie kina dozwolone jest spożywanie wyłącznie produktów zakupionych w naszych barach i stoiskach ze słodyczami.

- No dobrze, a teraz, skoro pozbawił nas pan kontrabandy, chcielibyśmy obejrzeć film do końca - powiedział Kyle oschle. Jest dorosły i nie życzy sobie, żeby ten gruby kierownik traktował go jak smarkacza!

- Nie trzeba było wnosić nielegalnego jedzenia - oznajmił kierownik uroczyście, głosem człowieka, który nigdy nie zbacza z drogi cnoty. - Jeśli chcą państwo zobaczyć film, trzeba kupić nowe bilety.

- Omówię to z moim prawnikiem. - Kyle był wściekły.

- Zrobi pan, co uzna za stosowne - kierownik ani trochę się nie przejął.

Podszedł do drzwi i otworzył je przed nimi. Kiedy wyszli, otrzepał dłonie, jakby był zadowolony, że się w końcu wynieśli.

Kyle nie posiadał się z oburzenia. Potraktowano ich jak kryminalistów.

W dodatku zostali wyrzuceni z kina i żeby wró9ić, musieli kupić nowe bilety.

-Chodź - powiedział i ruszył w stronę kas.

- Tak mi przykro, Kyle.

Nie przejmuj się. - Prędzej "Hustler" zostanie patronem medialnym Zlotu Dziewic Amerykańskich, niż Kyle Harris przekroczy próg tego kina.

- Wszystko, czego się dotknę, obraca się przeciwko mnie - mruknęła, nie patrząc na niego.

- Daj spokój.

- Nie chodzi tylko o kukurydzę - Carrie była bliska łez. - Tylko w ogóle o wszystko. Zobacz, co się dzieje z nami.

Nie był to właściwy moment na takie rozmowy. Musieli jak najszybciej dostać się do kina, gdzie Richards pewnie już na nich czekał.

- Nic takiego się nie dzieje - Kyle spojrzał na zegarek. Zaczynał już wątpić, czy spotkają agenta.

- No więc właśnie - ciągnęła Carrie. - Tak wszystko między nami pogmatwałam, że pewnie już nigdy cię nie zobaczę. Nie wiem, jak to wy¬trzymam.

- Może porozmawiamy o tym kiedy indziej? - zapytał Kyle niecierpliwie. Zmierzył wzrokiem kolejkę. Niedobrze, zanim dostaną się do środka, minie co najmniej pięć minut.

- Dotarło do mnie, jak bardzo będzie mi ciebie brakować, jak bardzo cię potrzebuję i nagle wszystko inne przestało się liczyć - mówiła Carrie, nie zniechęcona jego brakiem entuzjazmu. - Rozmawiałam z Cathie po powrocie do domu i dzięki niej zrozumiałam, że walczę z tym, czego najbardziej• pragnę. Po raz pierwszy w życiu jest to także coś, czego chciałby dla mnie mój ojciec. Dlatego trudno mi było w to uwierzyć. Wiesz, ja nigdy nie zgadzam się z oj¬cem. My też się ze sobą nie zgadzamy, ale możemy nad tym popracować.

Kyle zdębiał, nie wierząc własnym uszom.-Chwycił Carrie za ramiona

i spojrzał jej w twarz.

Chcesz powiedzieć że zgadzasz się za mnie wyjść?

Oczy Carrie błyszczały od łez. Kiwnęła głową.

- Nie tylko ze względu na dziecko. Ja cię kocham, Kyle. Naprawdę kocham, chociaż nie wiem jak to się stało, ani kiedy. Ta podróż do Dallas była naj lepszą rzeczą, jaka mi się w życiu przytrafiła. To dziecko jest moim szczęśliwym losem na loterii.

Kyle nie był w stanie wymówić ani słowa.

- Jeśli ciągle chcesz jechać do Australii, to pojadę z tobą. Tylko chciałabym, żeby dziecko urodziło się w Stanach. Inaczej w przyszłości nie będzie mogło zostać prezydentem.

- Prezydentem Stanów Zjednoczonych?

~ Tak - Carrie z zapałem kiwnęła głową. - Może o tym nie wiedziałeś. Prawo ziemi. Twoja inteligencja i mój nos do ludzi połączą się w naszym dziecku, więc możemy spodziewać się po nim wielkich rzeczy.

Kyle objął ją i mocno przytulił. Wolałby ją pocałować, obawiał się jednak, że obsługa znowu mogłaby ich wyprosić, tym razem za obrazę moralności.

- Kupujecie bilety czy nie? - zapytał stojący za nimi człowiek.

- Tak, przepraszam - Kyle sięgnął po portfel. Wyciągnął z niego banknot dwudziestodolarowy i już miał zapłacić, kiedy drzwi kina otworzyły się na oścież i stanęła w nich młoda dziewczyna o dziwacznej fryzurze, ta sama, która przedtem siedziała przed nimi. Wyglądała na przerażoną. Za¬mknęła oczy i wzięła głęboki oddech.

_ Tam w kinie ... ktoś ... ktoś został zamordowany! - krzyknęła i zgięła się wpół, jakby w paroksyzmie bólu. Jej chłopak wyszedł za nią i objął ją ramieniem, ale sam nie wyglądał dużo lepiej. Oboje byli bardzo bladzi i drżeli na całym ciele.

Kierownik wystawił głowę przez drzwi i poprosił ich z powrotem do środka.

_ Nikt nie może opuścić kina, dopóki ci młodzi ludzie nie zostaną przesłuchani. To rozkaz policji - wyjaśnił.

Kyle i Carrie wymienili znaczące spojrzenia.

- Co się stało? - spytała Carrie roztrzęsioną parę nastolatków.

_ Jacyś dwaj faceci cały czas szeptali za nami, a potem jeden jakby wkurzył się na drugiego i strzelił, ale jakoś tak cicho.

_ Chyba z tłumikiem - pierwszy raz odezwał się chłopak. - Ale i tak było słychać.

_ Nagle ten, który siedział z brzegu, zaraz za nami, spadł z fotela-

dziewczyna ukryła twarz w dłoniach - Krew ... wszędzie było pełno krwi. _ Siedział zaraz za wami? - powtórzyła Carrie i chwyciła Kyle'a za rękę. Wyglądała tak, jakby miała za chwilę zemdleć.

_ Lepiej wracajmy - chłopak ujął dziewczynę za rękę•

W oddali rozległ się dźwięk policyjnej syreny. Kyle odsunął się od kasy, a przez głowę przeleciało mu tysiąc myśli na raz. Ta kula mogła być przeznaczona dla niego. Gdyby nie Carrie i jej prażona kukurydza, to on leżałby teraz martwy w kinie. Albo Carrie.

Objął ją ramieniem i wyprowadził z tłumu.

_ Słyszałeś, co ta dziewczyna powiedziała? - spytała roztrzęsionym głosem.

Nietrudno mu było dostrzec jej panikę, bo czuł się podobnie.

_ Słyszałem - wyciągnął portfel i przeliczył gotówkę. Niecałe pięćdziesiąt dolarów.

- Ile masz przy sobie pieniędzy? - zapytał.

_ Przy sobie? - Carrie sięgnęła do torby, w której została już tylko portmonetka. - Trzydzieści dolarów.

- Ile możesz wyciągnąć?

- Nie wiem. Dlaczego pytasz?

- Wyjeżdżamy z miasta.

- Wyjeżdżamy? Nie możemy ...

Kyle wiedział, że zaraz usłyszy niekończącą się listę argumentów.

_ Tu jest bankomat - powiedział z naciskiem, bardzo cicho. - Wyjmij tyle, ile się da. Ja zrobię to samo.

_ Mam teraz niewiele na koncie - powiedziała Carrie.

- To znaczy ile?

- Jakieś trzy dolary - westchnęła ciężko. - W tym miesiącu było mnóstwo wydatków.

Kyle szybko policzył, ile ma na swoim. Na szczęście miał też dostęp do konta z oszczędnościami, wiedział jednak, że zgromadzone tam zasoby nie wystarczą na długo, szczególnie jeśli będą musieli uciekać.

- Mam kartę kredytową - powiedziała Carrie, wyciągając ją z port¬monetki.

- Nie, przez kartę będą mogli nas namierzyć.

- Nie przez tę kartę. Należy do mojego ojca. Uparł się, żebym miała ją na wszelki wypadek. Nigdy jej nie używałam. Dla zasady.

Nadszedł właśnie odpowiedni moment, żeby ją złamać. Kyle wziął Car¬rie za rękę• Była lodowata i lekko wilgotna. Przede wszystkim musi chronić Carrie, musi jak najszybciej znaleźć dla niej jakieś bezpieczne miejsce.

Pod kino podjechała karetka, wóz straży pożarnej i sześć samochodów policyjnych.

Kyle i Carrie weszli na teren centrum handlowego jednym z bocznych wejść i znaleźli bankomat. Potem, bezpiecznie ukryci w anonimowym tłumie, czekali na dalszy rozwój wypadków. .

Kyle rozglądał się wokół, szukając jakiejś znajomej twarzy. W końcu przed kinem zatrzymał się nieoznakowany samochód. Drzwi od strony pasażera otworzyły się, pospiesznie wyskoczył Charles Bates i wbiegł do środka.

- To Bates! - Carrie, podekscytowana, ścisnęła Kyle'a za ramię.

- Wiem.

- Nie chcesz z nim porozmawiać?

- Nie - powiedział Kyle stanowczo. Wszystko to wyglądało bardzo podejrzanie. Od początku wydało mu się dziwne, że Richards umówił się z nim w kinie, choć nie dopytywał, dlaczego.

Zabrał ze sobą Carrie, bo sądził, że z nim będzie bezpieczniejsza, niż pozostawiona sama sobie. Jakże niewiele wiedział.

Jedno było pewne. W Kansas nie byli już bezpieczni. Podszedł do automatu telefonicznego.

Do kogo dzwonisz? - Carrie przylgnęła do jego-ramienia. Była przerażona. Prawdę mówiąc, Kyle sam miał porządnego stracha.

- Muszę ustalić pewne rzeczy - wyjaśnił.

- Z kim?

- Z moją matką - odparł, zasłaniając ręką ustnik słuchawki. - Ktoś musi wiedzieć, gdzie się ukrywamy. Nie ma nikogo innego, komu mógł¬bym zaufać.

- Ale ...

- Nie martw się. Wiem, co robię. Musimy wyjechać z miasta.

- Dokąd?

- Moi dziadkowie mają domek nad jeziorem, w lesie. To tylko zwykła wiejska chałupa, ale możemy się tam ukrywać, póki nie zdecydujemy, co dalej. - Przypuszczał, że mają jakiś tydzień, najwyżej dwa, zanim ich znajdą. Potrzebował czasu, żeby przemyśleć wszystko, co się zdarzyło.

Poszli na parking. Kyle zauważył, że Carrie ciągle jest upiornie blada.

Sam był w niewiele lepszym stanie. Wolałby spakować walizkę, ale wiedział już, że czasem lepiej podróżować bez zbędnego bagażu. Nauczył się tego od Sandersa. Musi im wystarczyć to, co mają. Kiedy skończą się im pieniądze, wykorzystają kartę kredytową ojca Carrie.


Max Sanders przeciskał się przez tłum, w nadziei, że znajdzie lepsze miejsce do obserwacji tego, co się działo. Był w kinie, kiedy padł strzał. W pierwszej chwili przeraził się, że tych dwoje dzieciaków pożegnało się z życiem. Czuł bezsilny gniew, przepychając się gorączkowo przez tylne rzędy.

Ale ten, kto zginął, ktokolwiek to był, nie był żadnym z "dzieciaków".

Całe szczęście. Ta para coraz bardziej mu się podobała. Nie chciał, żeby spotkało ich coś złego.

Problem polegał na tym, że żadne z nich nie zdawało sobie sprawy, z kim mają do czynienia. Ludzie, którzy deptali im po piętach, byli zdecydowanymi na wszystko zawodowcami.

Kyle Harris znalazł klucz. Max zauważył, że nie było go w podwoziu i zrozumiał, że to Kyle go stamtąd zabrał. Musiał trochę zboczyć z trasy, żeby zwieść Nelsona i wzbudzić zainteresowanie tajnych służb. Chciał tylko, żeby obywatele tego pięknego kraju wiedzieli, na co idą ich podatki.

Pojechał za Kyle'em z radia do domu. Miał zamiar zabrać klucz, ale zanim zdążył podejść do samochodu, Kyle wyszedł, gwiżdżąc jakąś smutną melodię. Sanders zaczął się zastanawiać, co tak męczy tego chłopca. Miał nadzieję, że nie ten klucz, ale chyba właśnie oto chodziło.

Kyle pojechał po dziewczynę i razem udali się do kina. Im częściej widywał ich razem, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że ci młodzi ludzie są w sobie zakochani.

Max Sanders prawie już zapomniał, jak to jest być częścią normalnego świata, gdzie ludzie poznają się, zakochują w sobie, a potem pobierają. Sam nigdy nie był żonaty.

Wiele razy za to był zakochany. Zazwyczaj kończyło się to kolejnym rozczarowaniem. Była tylko jedna kobieta, której nie mógł zapomnieć. Było to wiele lat temu, kiedy był młody i głupi. Z nią byłby się ożenił, gdyby to było możliwe. Czasami, kiedy widział młodą, zakochaną parę, taką jak Kyle i Carrie, zaczynał się zastanawiać, jak wyglądałoby jego życie, gdyby sprawy przyjęły wtedy inny obrót. .

Sanders wiedział, że Kyle ma klucz. Niestety, młody człowiek nie rozumiał, że oddanie go Richardsowi lub Batesowi niewiele pomoże. Żaden z nich nie domyślał się nawet, co ten kluczyk otwiera. Tylko on znał to miejsce.

Zabójstwo w kinie przeraziło go. Z ulgą stwierdził, że żadnemu z dwojga młodych ludzi nic się nie stało. Kręcił się tam dość długo i w końcu odkrył, że zastrzelono,Richardsa. Nie zdziwiło go to ani trochę. Częścią jego zadania było odkrycie, kto jest wtyczką w tajnych służbach. Po pew¬nym czasie zawęził krąg podejrzanych do trzech agentów, z Richardsem na czele. Odgadnięcie, kto zabił, także nie wymagało geniuszu. Wiedział, że Nelson jest w mieście, co znaczyło, że Sanders powinien zrobić sobie małe wakacje i wyjechać z niego jak najszybciej. Miał tylko nadzieję, że Kyle będzie miał wystarczająco dużo oleju w głowie, aby zrobić to samo. Teraz w żaden sposób nie mógł im już pomóc.


Kyle tankował, a Carrie nabyła w sklepiku na stacji mapę i parę innych drobiazgów. Kyle zapłacił i ruszyli w drogę ..

- Jak daleko jest do twojej chatki?

- Dojedziemy za parę godzin.

- Rozmawiałeś z Clyde'em? Co mu powiedziałeś? - zapytała Carrie.

Kyle dzwonił ze stacji do szefa.

- Że się pobieramy - odparł Kyle z roztargnieniem.

- O co chodzi? - Carrie zauważyła, że myślał o czymś innym.

- Ten człowiek, który został zabity w kinie, to Richards.

Carrie przełknęła ślinę. - Skąd wiesz?

- Clyde mi powiedział. Niewiele brakowało, żeby to było któreś z nas.

Widzisz więc, że nie jest to najlepszy moment na omawianie ślubu.

Carrie parsknęła śmiechem, Nie mogła się powstrzymać,

Chcesz powiedzieć, że w związku z tym zmieniłeś zdanie?


Rozdział 16

_ Ale tu jest napisane, że udzielają pozwoleń na połowy i polowania ¬ zaprotestowała Carrie, kiedy Kyle zatrzymał się przy wiejskim sklepie.

Wczoraj dotarli na miejsce i od razu poszli spać. Rano udali się na zakupy.

_ W takich miejscach sprzedaje się najróżniejsze rzeczy - odparł . - Sądzę, że urzędujący tu człowiek jest sędzią pokoju, naczelnikiem poczty, koronerem i Bóg wie czym jeszcze.

Miał rację. Dostali pozwolenie na ślub i postanowili wrócić za parę dni, aby zawrzeć związek małżeński.

Kupili gazety i jedzenie. Carrie nabyła także dwie pary dżinsów i kil¬ka bawełnianych podkoszulek bez rękawów. Kyle również uzupełnił garderobę•

_ Nie wiem, czy to właściwa osoba do omawiania naszego ślubu- powiedziała Carrie, patrząc na mężczyznę, który, obsłużywszy ich, ponownie usiadł na ganku i wrócił do strugania z drewna figury psa.

_ Chcesz, żebyśmy się pobrali, czy nie? - Kyle nie był tego ranka w naj¬lepszym nastroju. Milczał i wydawał się dziwnie nieobecny. Wyglądało na to, że jeśli któreś z nich zaczyna mieć wątpliwości co do ślubu, to raczej on.

_ Tak, chcę - powiedziała Carrie z prostotą. Miała tylko wrażenie, że to trochę niepoważne - załatwiać pozwolenie na zawarcie związku małżeńskiego razem z licencją na połów ryb. No, ale jak tłumaczyła sobie nie¬zliczoną ilość razy, okoliczności były dość niezwykłe.

Ruszyli z powrotem wąską, zakurzoną dróżką wiodącą do chaty. Car¬rie po raz pierwszy zobaczyła ją w dziennym świetle. Stała na tle żywej zieleni drzew pięknie kontrastującej z przejrzystym błękitem jeziora. Ro¬snące przy brzegu wierzby płaczące odbijały się w krystalicznie czystej wodzie, a ich wiotkie gałązki delikatnie muskały jej lśniącą powierzchnię. Otoczenie tchnęło niezmąconym spokojem.

Chata odcinała się od krajobrazu ciemnym brązem ścian. Carrie podejrzewała, że od lat nikt jej nie odnawiał. Była mocno zaniedbana, co w pewnym sensie stanowiło o jej uroku i budziło wspomnienia dawno minionych lat. Na obszerny ganek wiódł jeden schodek. Brakowało tylko wygodnego fotela na biegunach, by uzupełnić ten sielski obrazek.

Wnętrze było jednak zaskakująco czyste i schludne. Kyle musiał odwiedzać to miejsce dość często, ostatnio zapewne całkiem niedawno. Drewniana podłoga była zamieciona i umyta, a wszystkie przedmioty porządnie poukładane na swoich miejscach.

Znaleźli nawet trochę rzeczy do jedzenia, ale, jak powiedział Kyle, większość z nich została przywieziona przez jego matkę z jej sklepu ze zdrową żywnością. Nie było wśród nich w każdym razie niczego, na co Carrie miałaby ochotę• Kyle także zrezygnował, widząc pokrywającą wszystkie produkty warstwę kurzu. .

Poza strychem w chacie była jedna sypialnia z wielkim mosiężnym łożem, zarzuconym wielobarwnymi patchworkami.

Kiedy wypakowywali zakupy z toreb, Kyle spojrzał na Carrie spod oka.

- Przemyślałem pewne kwestie - powiedział.

Carrie natychmiast zorientowała się, że nie spodoba jej się to, co za chwilę usłyszy.

- Tak?

- Muszę pozbyć się tego cholernego klucza. Dopóki tego nie zrobię, nie będziemy bezpieczni.

Carrie już o tym myślała.

- Komu masz zamiar go oddać? Kyle przeczesał włosy palcami.

- Niech mnie diabli, jeśli wiem komu.

- Możemy zaufać Batesowi?

- Wątpię.

- Myślisz, że Richards cię wystawił? - na samą myśl, że to Kyle mógł zginąć w kinie, uginały się pod nią nogi.

Kyle zacisnął usta.

- O to właśnie chodzi. Nie wiem już, komu ufać, a komu nie. Powinienem był się domyślić, że coś jest nie tak, kiedy Richards umówił się ze mną w kinie. Gdybym wtedy nie miał innych spraw na głowie, zapytałbym go, dlaczego akurat tam mamy się spotkać. Ale w tym dniu poznałem też twoich rodziców i ... wiesz, jak to było.

Rzeczywiście, Carrie doskonale pamiętała scenę ze swoim ojcem w roli głównej.

- Nie sądzę, żebyś istotnie mógł zmienić bieg wypadków – pocieszyła go.

Richards był profesjonalistą. Gdyby to z nią umówił się w kinie, też by się zgodziła bez zastrzeżeń.

- Kto zabił Richardsa? - zastanowiła się głośno.

- Nie mam pojęcia.

- Nelson? - przypomniała sobie nazwisko człowieka, którego mieli się ponoć szczególnie wystrzegać. Pozytywni bohaterowie i czarne charaktery - wszyscy zaczynali mieszać się ze sobą i nie bardzo już było wiadomo, kto jest kto.

- Wiem tyle, co ty - Kyle wzruszył ramionami.

- Może powinniśmy skontaktować się z FBI - zaproponowała Carrie.

Wydawało jej się, że może to być dobre rozwiązanie. Skoro nie mogą ufać jednej agencji państwowej, należy zwrócić się do innej.

- FBI nie ma pojęcia o tej sprawie. Mogę dać im klucz, ale nie będą wiedzieli, co z nim zrobić. Poza tym ludzie, którym na nim zależy, nie dowiedzą się, że ja już go nie mam.

- Ci, którzy nam zagrażają, będą myśleli, że ciągle go mamy?

_ Właśnie tak. Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, żeby zabierać cię ze sobą do tego kina, gdybym miał choć cień podejrzenia, że może tam dojść do takich rzeczy.

- Wiem o tym.

- Tu jesteś bezpieczna, przynajmniej na razie.

Chata nie była wprawdzie apartamentem w hotelu HiIton, ale dało się w niej mieszkać. Zresztą Carrie chętnie zamieszkałaby nawet w igloo, pod warunkiem że razem z Kyle'em.

- Zastanawiałem się, co robić i przemyślałem różne rozwiązania - prze¬rwał,jakby bał się jej reakcji na to, co powie. - Zdaje się, że będzie najlepiej, jeśli cię tu zostawię, a sam skontaktuję się z Batesem i...

Carrie wystarczyło to, co już usłyszała.

- Mowy ,nie ma - powiedziała stanowczo. - Siedzimy w tym razem, pamiętasz? Razem od samego początku - i do samego końca.

_ Carrie, nie - głos Kyle'a brzmiał równie stanowczo, choć on sam usłyszał w nim także błagalną nutę. - Jesteś w ciąży. Nie mogę cię więcej narażać.

- Ale ...

Kyle ukląkł przed nią, ujmując jej dłonie w swoje.

- Posłuchaj, to jedyny sposób. Wierz mi, bardzo nie chcę zostawiać cię tu samej, ale wrócę za dzień lub dwa i wtedy się pobierzemy.

_ Kyle, proszę, nie zostawiaj mnie. Dokąd pójdziesz? Z kim chcesz rozmawiać? - pytała rozpaczliwie Carrie. Kyle zamknął oczy i ucałował jej dłonie.

- Nie znam innego sposobu zakończenia tego szaleństwa. Jedno jest pewne, nie narażę więcej na niebezpieczeństwo twojego życia ani zdrowia. Nigdy.

- Ale ...

_ Gdyby było inne wyjście z tej sytuacji, na pewno bym z niego skorzystał, ale nie ma. Teraz słuchaj uważnie - jego ciemne oczy wpatrywały się w nią z powagą. - Umiesz strzelać?

Carrie poczuła dziwną suchość w ustach. Przełykanie nagle zaczęło sprawiać jej trudność. Potrząsnęła głową. Broń palna od dzieciństwa napa¬wała ją lękiem. Nigdy nie trzymała w ręce nawet damskiego rewolweru, i nie miała na to specjalnej ochoty.

- Nauczę cię. .

Sama potrafię się obronić - upierała się Carrie. - Naprawdę nie musisz się o mnie martwić. Znam trochę karate.

- Co?

To co słyszałeś. Pamiętasz ten wywiad, który przeprowadziłam parę miesięcy temu z tym facetem ubranym jak Wojowniczy Żółw Ninja? Wiesz, tym co uczył w różnych szkołach?

- Tak, no i co?

- Spotkaliśmy się parę razy i Ronny - on nazywa się Ronny - dał mi trzy lekcje.

Kyle zacisnął usta i spojrzał na nią z dezaprobatą.

- Jesteś zazdrosny? Nie ma o co - uśmiechnęła się do niego niewinnie. - Ty prawie mnie nie dostrzegałeś w tym czasie, a poza tym on nic dla mnie nie znaczył, no, i do niczego między nami, nie doszło. Całowaliśmy się kilka razy, o ile pamiętam, to wszystko. Nie potrafiłam poważnie traktować dorosłego mężczyzny przebranego za żółwia. Chociaż był bardzo miły.

- Nie jestem zazdrosny - zaprzeczył Kyle, ale Carrie wiedziała swoje.

Mile ją to połechtało.

- Daj spokój, oczywiście że możesz być zazdrosny - powiedziała wspaniałomyślnie. - Ja też wolałabym nic nie wiedzieć o innych kobietach w two¬im życiu.

- Nie jestem zazdrosny - powtórzył Kyle cierpliwie. - Ale martwię się o ciebie. Chyba nie uważasz naprawdę, że możesz obronić się przed kimkolwiek tylko dlatego, że Żółw Ninja udzielił ci trzech lekcji karate?

- N o to spróbuj - Carrie zerwała się na równe nogi. Przyjęła postawę, której nauczył jej Ronny i uniosła ręce w taki sposób, jakby miała zamiar posiekać go na równe kawałki brzegiem dłoni. - Nie pójdzie ci ze mną tak łatwo - zaczęła krążyć wokół Kyle'a w podskokach.

Próbował złapać ją za ręce, ale bez skutku. W końcu dał spokój. - Carrie, porozmawiajmy poważnie, dobrze?

- Zapewniam cię, że jestem bardzo poważna - wykonała wokół niego krótki taniec zakończony wyrzutem nogi w górę, który widziała kiedyś na filmie z Chuckiem Norrisem. Już wtedy wydawało się to dość proste, ale teraz Carrie zdumiała się, widząc, jak głowa Kyle'a gwałtownie odskakuje w tył. Upadł na wznak.

- Nic ci nie jest? - pochyliła się nad nim, mocno zaniepokojona. Zaczęła się obawiać, że wyrządziła mu poważną krzywdę. Przypomniała sobie,jak Ronny mówił, że najsilniejszy mięsień ludzkiego ciała znajduje się w udzie.

Kyle natychmiast skorzystał z okazji. Zerwał się z podłogi i chwycił Carrie w Italii, mocnym uściskiem dłoni krępując jej ręce. Carrie protesto¬wała głośno, ale on nie zwracał na to uwagi.

- Co uczynisz teraz, o przesławna wojowniczko Ninja?

- Kyle, postaw mnie na ziemi! - Carrie wierzgała trochę, ale tak naprawdę wcale tego nie chciała. Zbyt dobrze czuła się w jego ramionach.

Kyle zataszczył ją do sypialni i razem z nią padł na łóżko. Na szczęście było bardzo miękkie. Rozbawiony, przytrzymał jej ręce nad głową.

- No i co teraz?

Carrie zastanawiała się, po co tak zawzięcie z nim walczyła, skoro cały czas marzyła tylko o tym, żeby ją objął i przytulił. Zaśmiała się cicho, usiłując złapać oddech. Kyle znajdował się teraz zbyt blisko, aby mogła logicznie myśleć.

_ Co teraz? - powtórzyła. - Nie wiem, zastanowię się. A ty mógłbyś mnie w tym czasie pocałować.

Spoważniała i zajrzała mu głęboko w oczy. Kyle puścił jej ręce i zaczął się podnosić. Obawiając się, że ma zamiar odejść, Carrie zarzuciła mu ręce na szyję i pierwsza go pocałowała.

I nic.

Rozczarowana otworzyła oczy.

_ Nie mam odwagi cię pocałować - szepnął chrapliwie.

Carrie przełknęła rozczarowanie.

- Dlaczego?

_ Bo nie umiałbym na tym poprzestać. Walczę ze sobą za każdym razem, kiedy cię dotykam, a nie mogę się z tobą kochać.

_ To już miało miejsce - przypomniała mu z uśmiechem. Miała na¬dzieję, że wypadł kusząco. Kyle najwyraźniej miał jakieś skrupuły, ale Carrie nie zawracała sobie głowy takimi rzeczami. Uniosła głowę i dotknęła jego ust wilgotnymi wargami. Nawet nie mrugnął, ale Carrie znała go dość do- , brze, by wiedzieć, że jej działania odniosły pożądany skutek.

Zachęcona, pocałowała go ponownie, tym razem śmielej.

Kyle zacisnął powieki, jakby walczył z ogarniającymi go emocjami. _ Kiedy następnym razem będziemy się kochać, będziemy mężem i żoną•

_ Och, Kyle - szepnęła Carrie. Uczucie do niego zdawało się szczelnie wypełniać jej ciało od stóp do głów. - Tak cię kocham.

_ Jeśli to prawda, to przestań mnie torturować.

_ Nie pocałuję cię więcej, jeśli tego chcesz - zapewniła go, choć była zaskoczona jego postawą•

_ Nie chodzi tylko o pocałunek, tylko o to, jak na mnie działasz.

_ A działam? - eksperymentując, poruszyła biodrami i rzeczywiście poczuła, że ma władzę nad jego ciałem. Kyle zacisnął zęby.

_ Carrie - objął ją jedną ręką i unieruchomił.

Carrie miała wrażenie, że jej ciało jest puste i tylko on może je wypełnić, tylko on może ugasić ten ogień, który w niej zapalił.

_ Lepiej żebym nie musiała czekać na ciebie przy ołtarzu - mruknꬳa, próbując opanować strach, który znowu zaczynał ją ogarniać. U ścisnęła go mocno, nic już nie mówiąc. Wiedziała, że nic go nie powstrzyma od wyjazdu. Mogła tylko siedzieć tu i czekać - i powoli wariować ze zmartwienia.

Nie bój się, wrócę - obiecał i pocałował ją w czubek nosa. - Nawet końmi nie odciągną mnie od ciebie.

- Ale chłopcy z rewolwerami mogą spróbować.

- Nie będą mieli okazji.

Nie oszukał jej jednak. Za wszelką cenę chciał wlać w nią trochę otuchy, ale to, co mówił, nie przyniosło jej ulgi. Wyjeżdżał i narażał się na . wielkie niebezpieczeństwo.

- Trzymaj się i uważaj na siebie - powiedziała tylko, a potem spojrzała mu w oczy. - Pocałuj mnie teraz.

Kyle pocałował ją delikatnie, a Carrie rozchyliła usta. Poczuła się dziw¬nie spokojna. Pocałunek przeciągał się, a jej z każdą chwilą przybywało odwagi i siły. Kyle bez słowa przekonał ją, że należy do niej bez reszty. Nie musiał przysięgać, zapewniać, obiecywać. Już oddał swoje życie w jej ręce. W tej chwili Carrie nie wątpiła, że nie ma rzeczy, jakiej nie zrobiłby w obro¬nie przyszłej żony i ich nienarodzonego jeszcze dziecka.

Wyjechał za niespełna godzinę.

Carrie do zmierzchu spacerowała nad jeziorem i po otaczającym chatę lesie. Piękno krajobrazu i bliskość wody uspokajały ją, a teraz najbardziej potrzebowała właśnie spokoju. Kyle przed odjazdem uparł się, żeby jej pokazać, gdzie jego matka trzyma rewolwer. Carrie nie miała najmniejsze¬go zamiaru go używać, ale Kyle wydawał się spokojniejszy, wiedząc, że w razie potrzeby będzie miała do niego dostęp.

Tej nocy nie spała dobrze. Przewracała się z boku na bok, budziły ją koszmary, w których widziała Kyle'a atakowanego przez jakieś potwory. Wstała jeszcze przed świtem, zaparzyła dzbanek herbaty i usiadła na we¬randzie w oczekiwaniu na wschód słońca.


Przez cały dzień wynajdywała sobie różne zajęcia, ale miała wrażenie, że nie wytrzyma kolejnej samotnej nocy i dnia. Nie wiedziała, co pocznie, jeśli Kyle nie wróci. Do miasteczka było dobre dziesięć mil, ale gdyby nawet tam dotarła, nie miałaby pojęcia, do kogo się zwrócić ani jak dojechać do Kansas.

Marzyła, żeby porozmawiać z siostrą. Tęskniła za Cathje i rodzicami, a nawet za Clyde'em, niech Bóg ma drania w opiece.

Wszystko wydawało jej się dziwne i obce. Tęskniła za domem i wszystkimi zdobyczami cywilizacji, które tak fantastycznie ułatwiają ludziom życie. Oddałaby swoją tygodniową pensję, żeby móc w jakikolwiek sposób rozproszyć ciemności tej nocy.

Bez radia i telewizora była zupełnie odcięta od świata. Jeszcze przed zmrokiem poszła do łóżka, ale leżała bezsennie, czujna i spięta.

Nagle usłyszała jakiś dźwięk dobiegający z oddali. Usiadła i wytężyła słuch.

Dźwięk powtórzył się, dziwny, niepodobny do zwykłych odgłosów nocy.

Przypominał trochę pomruk samochodowego silnika. Carrie odrzuciła kołdrę i omal nie wypadła z łóżka w gorączkowym dążeniu, by jak najszybciej ustalić źródło dźwięku•

Modląc się, żeby to był Kyle, rzuciła się do wyjścia. Ale jeśli to był ktoś inny? N a samą myśl oblał ją zimny pot. To może być ktoś inny, zabójca Richardsa, który dowiedział się o ich kryjówce i przyjechał odebrać klucz.

Carrie rozejrzała się wokół, gorączkowo szukając jakiegoś miejsca, w którym mogłaby się schować. Niestety, na myśl przyszedł jej tylko strych, a tam na pewno zaraz by ją odkryto.

. Kyle miał rację. Kiedy jej życie znalazło się w niebezpieczeństwie, nie myślała serio o wykorzystaniu wiedzy nabytej podczas trzech lekcji kara¬te. Ale nie miała też zamiaru użyć broni palnej. Może to głupie, ale nawet myśl o tym była dla niej nie do przyjęcia.

Dźwięk, początkowo słaby i daleki, przybierał na sile. Carrie, przyklejona plecami do ściany, przysunęła się do okna. Stała tam chwilę, sztywna z przerażenia, aż w końcu zebrała się na odwagę i wyjrzała.

Rzeczywiście był to samochód, ale nie Kyle'a.

Serce Carrie biło głośno jak afrykański tam-tam. Miała wrażenie, że za chwilę z hukiem eksploduje jej w piersi. Ale kiedy samochód zatrzymał się w końcu przed chatą, Carrie z niewypowiedzianą ulgą zobaczyła na bocznych drzwiach napis "Harris - Zdrowa Żywność" i zorientowała się, że nieoczekiwanym gościem jest matka Kyle'a.

Podeszła do drzwi, otworzyła je drżącymi jeszcze rękami i stanęła boso na ganku.

_ Dobry wieczór - zawołała Lilian Harris; wysiadając ze starego forda.

_ Dobry wieczór. Jestem Carrie Jamison.

Carrie inaczej wyobrażała sobie matkę Kyle' a. Stała przed nią wysoka, postawna kobieta o krótko, niemal po chłopięcemu obciętych włosach koloru srebra. Gdyby nie te włosy, Carrie nie dałaby jej nawet czterdziestu lat - a wiedziała przecież, że ma pięćdziesiąt z okładem.

- Zastałam Kyle'a?

_ Nie ma go w tej chwili - Carrie przytrzymała drzwi. - Proszę do środka.

Piętnaście minut później, popijając ziołową herbatę, Carrie kończyła

opowiadanie mrożącej krew w żyłach historii o porwaniu, Billym Bobie alias Maxie Sandersie, kluczu, agencie Richardsie i jego nagłej śmierci, czyli o tym wszystkim, co sprawiło, że siedziała w odciętej od świata leśnej chacie, zamartwiając się o Kyle'a.

- Według tego, co mówią moje runy, Kyle'owi nie grozi żadne po¬ważne niebezpieczeństwo - powiedziała Lilian uspokajająco.

Carrie nie była pewna, czy powinno ją to istotnie pocieszyć. Osobiście wolałaby coś nowocześniejszego, na przykład telefon od Kyle'a albo żeby on sam przyjechał tu samochodem.

- Cieszę się, że mogłam cię w końcu poznać - powiedziała Lilian. _ Szkoda tylko, że w takich okolicznościach.

- Ja też się cieszę, że panią poznałam. Kyle często o pani wspomina. Lilian parsknęła śmiechem, kołysząc się na drewnianym krześle stojącym koło kominka.

- Ja myślę. Muszę powiedzieć, że inaczej sobie ciebie wyobrażałam.

- Mnie? - Carrie położyła dłoń na piersi.

- Nie chciałabym, żeby zabrzmiało to niepochlebnie, ale nie sądziłam, że jesteś taka drobniutka.

Carrie wiedziała, o co chodzi. Ona także inaczej wyobrażała sobie matkę swojego ukochanego. Spodziewała się kogoś w sandałach, o długich splątanych włosach i obwieszonego kolorowymi koralikami. A tymczasem zobaczyła szykowną, krótko ostrzyżoną czuprynę i delikatny naszyjnik z trze¬ma kryształkami. Ubrana była w rzeczy, które Carrie sama chętnie by założyła - pomijając kryształki. Lilian wyglądała dokładnie na to, czym była - zwolenniczkę zdrowego żywienia poważnie traktującą swój interes.

- To pewne przeżycie dowiedzieć się, że jedyny syn zakochał się po raz pierwszy w życiu - powiedziała w zadumie Lilian. - Wiedziałam, że to kiedyś nastąpi, tyle że trochę później niż zazwyczaj. Ale czego można się spodziewać po człowieku, który głosował na Busha?

Carrie roześmiała się.

- Być może teraz Kyle zrozumie uczucie, które łączyło mnie z jego oj¬cem.

Carrie nie wiedziała, czy powinna coś powiedzieć, a jeśli tak, to co.

Kyle nie myślał zbyt ciepło o swoim nieznanym ojcu. Kiedy wspominał o Księżycowym Gońcu, dość ostro dawał wyraz dezaprobacie wobec nie¬go i jego stylu życia.

Lilian wpatrywała się w swój kubek. Przyćmiony blask lampy naftowej oświetlał tylko fragment pokoju w pobliżu kamiennego kominka. Car¬rie siedziała przed nim na plecionym dywaniku, popijając swoją herbatę. - Czy Kyle ciągle chce rzucić pracę? - zapytała Lilian.

- Nie sądzę.

- To dobrze. Jesteście świetnie dobraną parą, na antenie i poza. Nie chciałabym, żeby zakończył swoją karierę w KUTE na tym etapie.

Teraz Carrie wbiła wzrok w kubek z herbatą.

- Powiedział pani, że jestem w ciąży?

- Nie, coś podobnego! - rozpromieniła się Lilian. - To cudownie!

- Postanowiliśmy się pobrać. Przyjechaliśmy tu wieczorem, a następnego dnia rano wybraliśmy się do Jansenville po zezwolenie na ślub. Widzieliśmy się z panem Henleyem, który jest sędzią pokoju. - Nie wymieniła innych jego tytułów.

- Jest także wyświęconym duchownym.

- Naprawdę? - Carrie szczerze się ucieszyła.

Domyślam się, że Kyle opowiedział ci o mnie i swoim ojcu - powiedziała Lilian tak cicho, że Carrie ledwo ją usłyszała.

- Tylko trochę.

- Tego lata, kiedy się poznaliśmy, miałam dziewiętnaście lat. Mieszkałam wtedy w Haight-Ashbury i byłam przekonana, że wszystko, czego potrzęba temu światu, to miłość. Oczywiście występowałam przeciw woj¬nie w Wietnamie. Poznałam Księżycowego Gońca na spotkaniu protestacyjnym, gdzie on i jego koledzy palili swoje powołania do wojska.

Zobaczyłam go, i od chwili gdy spotkały się nasze oczy, wiedziałam, że już nigdy nie będę tą samą osobą. I miałam rację. Tej pierwszej nocy siedzieliśmy i rozmawiali aż do świtu. Szkoda, że nie potrafię przekazać ci siły uczucia, które owładnęło nami od pierwszej chwili. Wydawało mi się, że przez całe życie czekałam na tego jednego człowieka. On czuł to samo.

- Ale odszedł. - Carrie natychmiast pożałowała tych słów. . - Kyle ci to powiedział, prawda?

- Owszem - przyznała Carrie niechętnie. - Przepraszam, nie powinnam była tego powtarzać.

- Księżycowy Goniec nie odszedł ode mnie. Nawet teraz, po tych wszystkich latach, nie mogę w to uwierzyć. Nie wiedział, że ma nam się urodzić Ringo - to znaczy Kyle. Gdyby wiedział, poruszyłby niebo i ziemię, żeby nas znaleźć .. - Lilian wygładziła niedostrzegalną fałdkę na spódnicy. - Być może to tylko pobożne życzenie starej kobiety, która nie jest w stanie zapomnieć jedynej prawdziwej miłości swojego życia. Byli później inni mężczyźni, ale tylko raz rzeczywiście myślałam o zamążpójściu, wiele lat temu.

- Sprzeciwiała się pani przemocy? '

- O tak, i nadal jestem gotowa z nią walczyć.

- Ale ma pani rewolwer. Kyle mi go dał. Uparł się, że to dla mojego bezpieczeństwa, kiedy jego nie będzie. - Spojrzała w stronę kuchennego kredensu, gdzie na razie spokojnie spoczywała broń.

- Należał do jego ojca. Mam nadzieję, że nie próbowałaś z,niego strzelać.

- Oczywiście, że nie.

~ Bogu dzięki. Nikt go nie używał od ponad trzydziestu lat. Księżycowy Goniec dał mi go z tego samego powodu. Sądził, że może mi się przydać do obrony.

- Przed kim? - Carrie chciała dowiedzieć się jak najwięcej o rodzicach Kyle'a.

- Przed policją. Księżycowy Goniec był zamieszany w jakąś sprawę, o której nigdy nie mówił. Mnie też nie mógł powiedzieć, dla mojego własnego bezpieczeństwa, ale sądzę, że wiem, o co chodziło .. Pamiętaj, że to były niespokojne czasy. Nasi chłopcy ginęli na obcej ziemi, a wraz z nimi umierała przyszłość naszego kraju. Ludzie teraz już tego nie rozumieją. Jestem dumna, że udało mi się wziąć udział w marszach protestacyjnych. Wierzę, że przyspieszyły koniec wojny i uratowały wielu Amerykanów.

- Ale mówiła pani o ojcu Kyle'a. - Carrie skierowała rozmowę na temat, który najbardziej ją interesował.

- Tak, o Księżycowym Gońcu. Podejrzewam, że był związany z grupą bojówkarzy, którzy chcieli wysadzić budynek ROTC w jakimś kampusie.

- I wysadzili?

- Nie jestem pewna. Wiele organizacji wysadzało wtedy różne budynki. Był między innymi jeden należący do ROTC, ale nie ten, który Księżycowy Goniec, moim zdaniem, planował wysadzić. Oczywiście zabawy z materiałami wybuchowymi są zawsze bardzo niebezpieczne.

- Naturalnie - Carrie wzdrygnęła się na myśl o ludziach, z narażeniem życia protestujących przeciw wojnie. Historia opowiedziana przez Lilian była doskonałą ilustracją tezy, że przemoc rodzi przemoc.

- Wielu z nas utraciło przyjaciół. Jeden wybuch ...

- Tak? - zachęciła ją Carrie ostrożnie.

- To był wypadek - powiedziała Lilian. Głos jej drżał na wspomnienie tamtych bolesnych dni. - Zginęli trzej studenci. Próbowałam dowiedzieć się czegoś o Księżycowym Gońcu, ale mi się nie udało. Widzisz, nie wiedziałam, jak się naprawdę nazywa. Nie powiedział mi swojego nazwiska dla mojego własnego dobra. Do dziś go nie znam.

- A czy on wiedział, jak pani się nazywa?

- Nie - Lilian uśmiechnęła się smutno. - Wyrzekłam się rodziców i nazwiska.

- Rozumiem.

- Nie sądzę, żebyś to rzeczywiście rozumiała, ale pamiętaj, że byłam wtedy bardzo młoda i głupia. Kiedy odkryłam, że jestem w ciąży, szybko przypomniałam sobie, jak się nazywam, i wróciłam do domu, do Kansas. Dzięki Bogu miałam wspaniałych rodziców.

- Pomogli pani stanąć na własnych nogach?

- O tak, ale to trochę trwało. Źle znosiłam ciążę i strasznie upadłam na duchu. Bardzo się starałam, ale nie mogłam zapomnieć o Księżycowym Gońcu, chociaż przypuszczałam, że zginął.

Carrie przymknęła oczy, modląc się, żeby Kyle bezpiecznie do niej wrócił.

- Lubię sobie myśleć, że ojciec Kyle'a zdziwiłby się, gdyby go teraz poznał. Kto by pomyślał, że dwoje hipisów spłodzi takiego konserwatywnego republikanina?

- Niech mu pani da troszeczkę czasu - Carrie filuternie zmrużyła oko.

- Do trzydziestki żyłam trochę jak we śnie, a kiedy się w końcu obudziłam, było już za późno. Osobowość Kyle'ajuż się ukształtowała. Prawdę mówiąc, bardziej przypomina mojego ojca niż mnie czy Księżycowego Gońca.

Carrie położyła rękę na brzuchu, zastanawiając się, jakie będzie to dziecko, które tam rośnie, i jakie też czeka je życie.

- Kiedy Kyle miał dziesięć lat, prawie wyszłam za mąż. Za sprzedawcę naturalnego jogurtu z Missouri. Rozumieliśmy się i myślę, że dobrze by nam się razem żyło. Ale jak przyszło co do czego, pojęłam, że wychodzę za niego nie z tych powodów, co trzeba. Bardzo go lubiłam, był dobrym człowiekiem i byłby też dobrym ojczymem, ale wiesz, brakowało między nami tej iskierki. Nie było tak, jak z Księżycowym Gońcem.

Czasem zastanawiam się,jaki wpływ miałoby na Kyle'a moje małżeństwo z Haroidem. Wtedy Kyle uważał, że to znakomity pomysł. Był wściekły, kiedy mu powiedziałam, że odwołałam ślub - zaśmiała się. - Uciekł, i to dalej, niż ktokolwiek mógł podejrzewać. Gdybyśmy go nie znaleźli, zanim dotarł do Missisipi, pewnie już bym go nie zobaczyła - znowu za¬chichotała, jakby wspomnienia ją rozbawiły. - Pewnie się zdziwisz, jeśli ci powiem, że Kyle jest pod wieloma względami podobny do mnie. Jest typem człowieka, który kocha tylko jeden raz. Kiedy taki mężczyzna wiąże się z kobietą, to na całe życie.

Słowa Lilian dodały Carrie sił.

- Zrobię wszystko, żeby być dla niego dobrą żoną.

- Dać ci radę? - spytała Lillan, powoli pochylając się i obejmując rękami kolana.

- Oczywiście.

- To pewnie pierwszy i ostatni raz, kiedy udzielam ci jakiejkolwiek rady. Nie bardzo się do tego nadaję. Ale mojego syna znam na wskroś i mogę ci powiedzieć, co zrobić, żeby był zadowolony.

- Tak?

- Kochaj go z całego serca.

- Kocham go - powiedziała Carrie z mocą.

- I zawsze trzymaj pod ręką mnóstwo przepisów na kurczaka. Uwielbia drób.

Rozdział17

Kyle musiał przemyśleć wiele spraw, ale nie bardzo mu się ta udawało. Próbował skupić się na biegu zdarzeń, które przywiodły go da punktu, w jakim się obecnie znajdował, ale za każdym razem przed jego. oczami paja¬wiała się twarz Carrie, uniemożliwiając mu magiczne rozumowanie.

Teraz chciał już mieć całe ta szaleństwa za sobą, wrócić da Carrie i jak najszybciej się z nią ożenić. Chyba mało komu aż tak się spieszyła do miodowego miesiąca.

Nie był pewny, czy może zaufać Batesawi, ale nie miał wyboru. Zaraz po powrocie do Kansas skontaktował się z nim i umówił na spotkanie.

Czekał na agenta w pobliżu meksykańskiej restauracji, w której mieli się spotkać, dla zabicia czasu przymierzając zimowe płaszcze w sklepie naprzeciwka. Przymierzył ponad dziesięć i już musiał zacząć się opędzać ad sprzedawcy, kiedy zauważył Batesa. Towarzyszył mu agent, którego. Kyle nie znał. Najwyraźniej postanowili zjeść obiad al fresco, ba usiedli przy jednym ze stolików na patia, w cieniu kolorowych parasoli, reklamujących różne rodzaje piwa. Nawet gdyby Kyle nie wiedział, że są ta agenci rządowi, domyśliłby się tego natychmiast. Zdradzało ich wszystko: nienaganny krój garniturów, postawa, fakt, że siedzieli obok siebie, obaj plecami da ściany.

Rozbawiany, Kyle spojrzał na jedynego. paza nimi klienta restauracji siedzącego. na zewnątrz. Była to starsza kobieta, sącząca mocno osoloną margaritę• Kyle skrzywił się. Kobieta była brzydka, upiornie brzydka. Okrucieństwo nie leżało w jego naturze, ale nie wyobrażał sobie jedzenia obiadu naprzeciw kogoś, kto wyglądał, jakby cały dzień ssał cytryny. Kobieta miała na sobie duży kapelusz i rękawiczki, które byłyby bardziej na miejscu na eleganckim garden party, niż w meksykańskiej knajpie.

Kyle oderwał się w końcu od płaszczy i już ruszał w kierunku restauracji, kiedy coś kazała mu się zatrzymać. Ponownie spojrzał na kobietę, tym razem uważniej. Wydała mu się dziwnie znajoma. I nagle zorientował się, skąd zna tę twarz. Miał wrażenie, że się dusi, zabrakło mu powietrza. Pani Margarita nie była żadną panią. Ta był Max Sanders przebrany za kobietę.

Kyle musiał przyznać, że znajomy kryminalista jest mistrzem przebrania. Na pierwszy, a nawet na drugi rzut aka Kyle nie byłby w stanie go rozpoznać. Bates i jego nowy partner niczego. nie podejrzewali, a byli to w końcu profesjonaliści. . .

Jedna była pewne - Kyle nie mógł teraz tak po prostu przejść przez ulicę i wręczyć agentom kluczyka, którego miał już naprawdę dosyć. Zaczynał wątpić, czy kiedykolwiek uda mu się pozbyć tego. kłopotliwego kawałka metalu.

Pojawienie się Sandersa stanowiło poważny problem. Kyle zastana¬wiał się, skąd zbieg dowiedział się o spotkaniu. Czy ta Bates mu powiedział? Wątpliwe, w takim wypadku nie musiałby się przecież przebierać.

Przyszło mu do głowy, że Sanders mógł założyć podsłuch na jego telefonie. Aż jęknął nad własną głupotą. Chciał sprawić na Batesie wrażenie, że cały czas siedział w domu, więc na wypadek, gdyby agentowi przyszło na myśl go namierzyć, zadzwonił da niego od siebie. Był przy tym bardzo. dumny ze swojego sprytu.

Teraz siedział bezpiecznie ukryty za wieszakiem na płaszcze, zastanawiając się, co robić. Wiedział, że Bates bardzo chciał się z nim spotkać, przede wszystkim aby zdobyć dodatkowe informacje na temat śmierci Richardsa.

Sanders też pewnie chętnie by się z nim zobaczył, ale Kyle wiedział, że nie po to, żeby uciąć sobie miłą pogawędkę. Chciał dostać ten cholerny klucz.

Kyle miał też inny problem. Carrie pewnie odchodzi już tam od zmysłów. Pomimo że obiecała siedzieć w chacie i nigdzie się nie ruszać, za bardzo jej nie ufał. Było by to dokładnie w jej stylu, wyruszyć za nim i wpakować się w jakieś kłopoty..

Nie miał wyboru. Musiał do niej wrócić, zanim coś głupiego. przyjdzie jej do głowy.


Carrie tymczasem siedziała koło domku z paczką chusteczek higienicznych na kolanach, wpatrując się w ścieżkę, która wiodła od drogi. Siedziała tak od wczesnego ranka. Wyczekując. Nasłuchując. I zamartwiając się, oczywiście. Matka Kyle'a twierdziła, że nie grozi mu żadne niebezpieczeństwo, ale Carrie nie miała aż takiego zaufania do jakichś run.

Lilian wyjechała rano, obiecując wrócić za dzień lub dwa. Bez niej dom wydawał się cichy i pusty. Carrie sama była zaskoczona faktem, że tak polubiła tę kobietę. A teraz siedziała z paczką chusteczek pod ręką, na wypadek, gdyby miała zacząć użalać się nad sobą.

Nagle,u szczytu drogi pojawiła się chmurka kurzu. Carrie wstała powoli. Serce podeszło jej do gardła, kiedy tak stała nieruchomo, czekając, aż na ,drodze pojawi się samochód. W tej chwili nie zastanawiała się, czy będzie to przyjaciel, czy wróg. Wszystko było lepsze od tego okropnego czekania. Kiedy zobaczyła w końcu znajome bmw, łzy napłynęły jej do oczu. Kyle zatrzymał się przed domem, a Carrie, szlochając histerycznie, podbiegła do niego. i rzuciła mu się na szyję. Kyle podniósł ją i mocno przycisnął do siebie, jedną ręką trzymając ją w talii, drugą zanurzając w jej włosach. Jego usta odnalazły jej wargi i na przemian śmiejąc się i płacząc, zaczęli się całować, wypowiadając jakieś niezrozumiałe słowa.

- Spóźniłeś się - powiedziała Carrie między pocałunkami.

Jej ciało zareagowało natychmiast na jego dotyk. Opuścił ją lęk i na¬pięcie, rozluźniła się i uspokoiła. Znaleźć się znowu w jego ramionach było niewyobrażalną ulgą. Nagle, ku własnemu zaskoczeniu, zapragnęła go gorąco. Zdziwiła się, że może myśleć o takich rzeczach w chwili, kiedy liczy się tylko fakt, że Kyle wrócił do niej cały i zdrowy.

- Wiem, przepraszam.

- Co się stało? - zapytała, okrywając całą jego twarz pocałunkami.

Nie mogła się nim nacieszyć.

- Zaraz. Ja też muszę cię pocałować.

Co też zrobił, i to nie raz. Powoli postawił ją na ziemi, oddychając ciężko, podobnie jak ona.

- Co się stało? - powtórzyła Carrie, teraz już trochę niespokojna.

- Nic poważnego, nie denerwuj się.

- Powiedz mi - wzięła go za rękę i pociągnęła do środka, gdzie było chłodniej. .

Kyle usiadł w fotelu na biegunach, który jeszcze całkiem niedawno zajmowała jego matka, i posadził sobie Carrie na kolanach. Pocałował ją w skroń. Carrie ujęła jego dłoń i ucałowała ją czule.

- Kiedy jechałem do Kansas, przyszło mi do głowy, że mam wprawdzie klucz, ale nie wiem, do czego.

- Na pewno do skrytki z fałszywymi matrycami, Richards nam to po¬wiedział, pamiętasz?

- Tak, ale czy możemy wierzyć w to, co on mówił? - O tym Carrie. nie pomyślała, wierzyła w słowa agenta jak w Ewangelię.

- Nie wiem. Ale wszystko, co mamy, mieliśmy - poprawiła się - to ten klucz. .

- Mamy -powiedział Kyle ponuro. - Ciągle go mam. Na moje rendez -vous z Batesem przybył też Sanders. Ten klucz niedługo wrośnie mi w kieszeń. W żaden sposób nie mogę się go pozbyć.

- Och, Kyle. - Ich życie nie wróci do normy, dopóki mają ten głupi klucz.

- Tylko że on nie jest do skrytki z matrycami.

Carrie poczuła, że kręci jej się w 'głowie. W pierwszej chwili pomyślała, że Kyle odnalazł rulony złotych monet, worki diamentów - a może bezcenny komputerowy mikroprocesor.

- Przede wszystkim dokładnie sobie obejrzałem ten klucz - Kyle odpowiedział na pytanie, które dopiero miała mu zadać - i doszedłem do wniosku, że jest to kluczyk do skrzynki depozytowej. Nie mam takiej skrzynki, nigdy nie miałem. Nic innego nie przychodziło mi do głowy. Ale potem zauważyłem, że. coś jest na nim napisane. Wyglądało na numer, tylko farba już dawno zeszła.

_ Klucz do schowka bagażowego - rzuciła bez tchu Carrie.

- W rzeczy samej.

_ Znalazłeś schowek? Jak? To przecież szukanie igły w stogu siana.

_ Całkiem po prostu. Próbowałem sobie wyobrazić, co ja bym zrobił, gdyby policja deptała mi po piętach, a ja musiałbym coś ukryć. Zacząłem szukać schowków między Wheatland i Kansas.

_ Nic dziwnego, że zabrało ci to tyle czasu. - Carrie spojrzała na nie¬go z mieszaniną podziwu dla jego cierpliwości i złości, że kazał jej tak długo czekać.

_ Masz rację, to było szukanie igły w stogu siana - ciągnął Kyle. - Ale w końcu znalazłem ten schowek. W zapyziałym miasteczku, gdzie dworzec autobusowy jest największym budynkiem w całym okręgu.

- Co było w środku?

_ Papiery, notatki, wydruki komputerowe. Usiadłem i przeczytałem, ile dałem radę, ale nie bardzo wiem, o co w tym wszystkim chodzi. Prawdę mówiąc wyglądało to jak dowody.

- Dowody?

- Sądzę, że Sanders szantażuje Nelsona.

_ Na pewno. - Wydawało się to logiczne. - Dziwne, że agenci na to nie wpadli.

_ Założyli, że to kluczyk do skrytki depozytowej.

- To co robimy?

_ Nie wiem już, komu wierzyć. Nie wiem, co teraz robić.

_ Za to ja wiem. - Carrie uśmiechnęła się radośnie. - Pobierzmy się• ¬Spojrzała na zegarek. - Godzina ci wystarczy?

Kyle popatrzył na nią, jakby mu właśnie zaproponowała pływanie nago w przerębli.

- Chcesz ślubu? Teraz?

_ Masz zamiar mi powiedzieć, że zmieniłeś zdanie?

_ Nie, tylko myślałem ... Może byłoby lepiej, gdybyśmy poczekali, aż to wszystko się skończy?

_ Nie sądzę. Nie dam ci się wykiwać, mój drogi. Obiecałeś mi małżeństwo. Poza tym twoja matka powiedziała mi...

_ Moja matka? Lilian Harris udzieliła ci porady małżeńskiej?

_ Tak. Powiedziała, że mam cię kochać i jeśli jeszcze tego nie zauważyłeś, do tej rady chętnie się zastosuję. To raczej ten drób budzi moje wątpliwości. Nie przyznałam się jej, że marna ze mnie kucharka.

- Drób?

Carrie zachichotała, ucałowała go i zeskoczyła mu z kolan.

No, jeśli uciekniesz mi sprzed ołtarza, to usłyszysz o moim tacie.

Kyle parsknął śmiechem ,i poszedł do sypialni zmienić ubranie.


Ceremonia zaślubin była równie piękna, co krótka. Trwała niecałe pięć minut, w czasie których przysięgli sobie nawzajem miłość, wierność i uczciwość małżeńską. Kyle czuł, że istotnie wypełnia go miłość, jakiej nie przewidział w swych naj dzikszych snach.

Carrie promieniała. Miała na sobie prostą letnią sukienkę, twarz nie¬tkniętą makijażem i polne kwiaty we włosach. Jej oczy lśniły miłością i szczęściem. Kyle nie wiedział, czy sprawił to ten szczególny dzień, czy też może zawsze była tak piękna, a on po prostu był ślepy przez cały ten czas, zanim pojechali razem do Teksasu.

Żałował, że nie może dać jej ślubu, na jaki zasługuje, z muzyką organów, mnóstwem kwiatów i wielkim przyjęciem dla wszystkich, którzy chcieliby dzielić z nimi ich szczęście.

Tymczasem stali, trzymając się za ręce, twarzami zwróceni do siebie, sami w pustym kościele, powtarzając za pastorem Henleyem słowa przysięgi. Później dwaj przyjaciele pastora, występujący w roli świadków, zło¬żyli swoje podpisy, a on wręczył młodej parze świadectwo zawarcia związku małżeńskiego.

- Bądźcie razem szczęśliwi i żyjcie w pokoju. To rozkaz. - Poprawił swój aparat słuchowy. - Do licha, zawsze się psuje, kiedy mam coś ważne¬go do powiedzenia.

- Dziękujemy. - Carrie serdecznie ucałowała go w oba policzki, które natychmiast przybrały barwę dojrzałych pomidorów.

- Nie udzielam obecnie zbyt wielu ślubów, ale zawsze bardzo mi zależy, żeby ci, którym go udzieliłem, dochowali przyrzeczeń.

- Dochowamy. Dziękujemy za wszystko - powiedział Kyle.

Kiedy wracali już do domu, czuł, że jest tak wiele rzeczy, które chciał¬by powiedzieć Carrie.

- Jaka szkoda, że nie mogłaś mieć pięknego tradycyjnego ślubu, z przy¬jęciem weselnym, z twoimi rodzicami...

- Było cudownie - szepnęła tylko w odpowiedzi.

Kyle stanął w cieniu dębu rosnącego koło domu. Zachodzące słońce odbijało się w spokojnych wodach jeziora.

- Zjemy obiad?

- Później - odparła Carrie ku jego zaskoczeniu.

- Masz inne plany?

_ O tak - powiedziała z uwodzicielskim uśmiechem, pod wpływem którego zmiękły mu kolana. Carrie złapała go za krawat i pociągnęła za sobą do sypialni. Kyle zresztą nie potrzebował dodatkowych zachęt - w tej chwili pragnął tylko jednego: swojej żony.

_ Może nie zauważyłeś ... - Carrie rozwiązała mu krawat, zsunęła z szyi i powiesiła na mosiężnej ramie łóżka. .

_ Czego? - Kyle odpiął górny guziczek jej sukienki, przesuwając dłonią po twardych, jędrnych piersiach. Rozpiął w końcu cały przód sukienki i zsunął jej z ramion satynowy staniczek.

Milczeli oboje, nie śmiąc nawet głośniej odetchnąć.

Kyle powoli powiódł palcem wokół różowych brodawek. Patrzył, zachwycony idealną krągłością jej piersi.

Teraz musiał ją pocałować. Ujął jej twarz w swoje dłonie i powoli zbliżył usta do jej ust. Carrie rozchyliła wargi. Ich języki spotkały się• Westchnęła. Kyle zaniósł ją na łóżko i zrzucił to, czego nie zdążyła z niego zdjąć Car¬rie. Potem pomógł jej oswobodzić się z ubrania, przeklinając wszystkie te warstwy, które kobiety zawsze mają na sobie.

Oboje byli teraz niecierpliwi, drżący. Wydawało się, że od ich jedynej nocy w Dallas minęły wieki, ale Kyle nie zapomniał ani jednej chwili. Chciał Carrie znowu. Bardziej niż czegokolwiek innego na świecie.

- Pospiesz się - szepnęła gorączkowo.

Kyle nie dał się dwa razy prosić. Osunął się na nią• Carrie rozchyliła kolana. Z zamkniętymi oczami, z jękiem rozkoszy, wszedł w nią jednym szybkim ruchem. Jej ciało było jak miękka, ciepła rękawiczka, w którą wsuwał swoje. Carrie obejmowała go, dotykała, głaskała, obiecując jesz¬cze większą przyjemność, niż ta, której doznawał.

Niemal w tym samym czasie oboje sięgnęli szczytu, wydając krótki zduszony krzyk. Leżeli jeszcze przez chwilę, dysząc ciężko w spazmatycznym uścisku.

Potem przytulili się do siebie, szepcząc, śmiejąc się i całując od czasu do czasu. Kyle był wyczerpany, nieprzytomnie szczęśliwy i bardzo śpiący.

Musieli zasnąć oboje, bo następną rzeczą, jaką Kyle zobaczył, była Carrie sennie zabawiająca się włosami na jego piersi.

_ To wstyd - mruknęła, pieszczotliwie trącając go nosem - że marnujemy naszą noc poślubną na spanie, zamiast ćwiczyć ... inne rzeczy.

_ Masz coś konkretnego na myśli? - uniósł brwi.

_ Oczywiście. - W jej ciemnych oczach zalśniły iskierki.

Delikatnie przewróciła go na wznak, a następnie położyła się na nim. Kyle nie potrzebował dalszej gry wstępnej. Był już bardziej niż gotowy.

Ujął w dłonie talię Carrie, próbując posadzić ją na sobie.

- Zaraz - obiecała, odsuwając jego ręce. Uniosła się, pochyliła i chwyciła za wezgłowie łóżka, kołysząc piersiami w pobliżu jego ust. Kyle nie wiedział, czy o to jej chodziło, ale skorzystał z nadarzającej się rozkosznej sposobności. Podniósł głowę, złapał wargami jeden z sutków i zaczął ssać. Carrie wydała okrzyk zdumienia, ale chwilę później westchnęła i znieruchomiała. Kyle podniósł się jeszcze trochę, a ona pochyliła się głębiej. Pieścił jedną pierś, potem drugą ... Nachyliła ku niemu twarz, a kaskada jej włosów opadła wokół niego jak gęsta zasłona. Wzdychając, zaczęła poruszać się na nim,jak jeździec na koniu pełnej krwi. Była to naj słodsza tortura,jaką mógł sobie wyobrazić.

- Carrie, kochanie, proszę- jęknął, chwytając ją w pasie i wyginając ciało w łuk. Carrie usiadła, odgarnęła włosy z twarzy, próbując złapać od¬dech. Położyła dłonie na jego szerokiej piersi i przejechała paznokciami po ciepłej, lekko wilgotnej skórze.

Kyle nie wiedział, co to za gra, ale czuł, że albo Carrie skończy to, co zaczęła, i to szybko, albo zaraz będzie za późno. Zbliżał się do granicy wytrzymałości. Carrie uniosła biodra i powoli, jakby miała mnóstwo czasu, opuściła ciało na niego. Było to niezwykłe doznanie. Kyle zacisnął zęby, nie chcąc stracić panowania nad sobą. Kiedy już opadła na niego, znowu chwyciła się wezgłowia. Zaczęła się rytmicznie poruszać. Kyle jęknął. Carrie także. Zamknął oczy z ulgą, czując, że doświadczana przez niego ekstaza jest także jej udziałem. To musi być niebo, stwierdził. Kilka sekund później wiedział, że dłużej nie wytrzyma, i miał rację. Ta rozkosz z pewnością nie była z tego świata.


Kiedy następnego ranka Carrie wstała, czuła się kochana, zaspokojona i wypoczęta. Ziewając, przewróciła się na wznak i przeciągnęła się powoli. Otworzyła oczy i zobaczyła, że Kyle siedzi i przygląda się jej z czułością.

- Dzień dobry, mężu - powiedziała, wzdychając. To niemożliwe, żeby byli małżeństwem, a jednak to prawda.

- Dzień dobry, żono - odparł Kyle, pochylając się nad nią i całując w usta. - Dobrze spałaś?

Kiwnęła głową.

- A ty?

- Jak kamień. - Odsuwając pasmo włosów z jej twarzy, pozostawił przez chwilę dłoń na rozgrzanym policzku. Patrzył na nią z troską. Carrie zastanawiała się, dlaczego.

- Musimy podjąć kilka ważnych decyzji. Na przykład kiedy wracać do Kansas.

- Nie dzisiaj, proszę. - Carrie nie chciała myśleć o Sandersie, kluczu i tajnych służbach. Może było to dziecinne z jej strony, ale od miesiąca oboje żyli w ogromnym napięciu. Uważała, że przyda im się trochę czasu tylko po to, aby mogli nacieszyć się sobą.

- Ależ, Carrie ...

Carrie usiadła i położyła mu dłoń na ustach.

- Chciałabym, żebyś nauczył mnie wędkować.

- Wędkować? -powtórzył z niedowierzaniem.

- No - przytuliła się do Kyle'a, a on położył rękę na jej brzuchu,jakby witając się z ich nienarodzonym jeszcze dzieckiem. - Twoja matka po¬wiedziała mi, że swego czasu byłeś świetnym wędkarzem.

- Przesadza, jak zwykle.

- Tu są wędki, sprawdziłam. I myślę, że zasłużyliśmy sobie na luksus choć jednego miodowego dnia.

- I nocy, mam nadzieję? - zapytał i Carrie czuła, że da się namówić.

- Oczywiście. Musimy się trochę wzmocnić, zanim znowu staniemy oko w oko z twardą rzeczywistością. Tylko jeden jedyny dzień - kusiła, patrząc na niego prosząco. - Obiecuję, że nie będziesz żałować.

Kyle zaśmiał się i powiedział, że zdążyła już spełnić jego naj dziksze fantazje. Carrie poczuła, że kocha go jeszcze bardziej, jeśli to w ogóle było możliwe.

Po śniadaniu włożyła szorty i sięgnęła po bluzkę bez rękawów z rzędem guziczków na przedzie. Byli tu całkiem sami, postanowiła więc nie wkładać stanika. Zapinała właśnie bluzkę, kiedy poczuła ręce Kyle'a wślizgujące się pod materiał. Objął ją i pogładził gładkie, twarde piersi.

- Kocham cię - szepnął jej do ucha. Odwrócił ją do siebie i pocałował.

- Wiem - odpowiedziała Carrie po prostu, zastanawiając się, dlaczego odkrycie tego oczywistego faktu zabrało mu tak dużo czasu. - Ja też cię kocham.

- Wiesz, że narażamy życie dla kilku ryb?

- Nie sądzę - odparła Carrie. - Twoja matka twierdziła, że nie grozi ci żadne niebezpieczeństwo.

- Ciekawe, skąd przyszło jej to do głowy? - Kyle zmarszczył brwi i potrząsnął głową. - Nie musisz mi odpowiadać. Zapewne kryształy do¬starczyły jej tej informacji.

- Kyle, może to głupie, ale nic mnie to nie obchodzi. Mam już dość życia w strachu, ucieczek i ukrywania się. Chcę tylko, żebyśmy spędzili trochę czasu razem, sami. Jutro zastanowimy się, co zrobić z tym głupim kluczem. Szczerze mówiąc, gdyby to ode mnie zależało, wrzuciłabym go do jeziora.

Kyle uśmiechnął się i Carrie wiedziała już, że wygrała. Będą mieli ten czas - ten jeden dzień i noc - zanim znowu zmierzą się z życiem.

Chwilę później Kyle, obładowany sprzętem do wędkowania, wkroczył na krótki chybotliwy pomost. Dłuższą chwilę wybierał haczyk i przynętę, jakby podejmował decyzję niezwykłej wagi.

- Najpierw dla ciebie - wyjaśnił.

Carrie usiadła na pomoście przechylona do tyłu i zaczęła leniwie machać nogami w wodzie.

- Płoszysz ryby -:- ostrzegł ją. - Jeśli masz ochotę na pstrąga, lepiej nie pokazuj mu, że tu jesteś. Ryby są znacznie inteligentniejsze, niż ci się wy¬daje.

Carrie westchnęła i wyjęła nogi z wody. Podciągnęła kolana pod brodę , i objęła je ramionami.

- Na początku nie zauważyłam, że tu jest tak pięknie. I tak spokojnie.

Nie mogę uwierzyć, że grozi nam jakieś niebezpieczeństwo. - Od miesięcy tu nie byłem.

- Twoja matka mówiła, że uwielbiasz to miejsce i rozumiem już, dla-

czego. Strasznie mi się tu podoba. O, nareszcie coś, co do czego jesteśmy zgodni!

- A co do mojej matki - Kyle odłożył wędkę i usiadł obok - możesz mi powiedzieć, o co chodzi z tym drobiem?

Carrie zaśmiała się i przycisnęła czoło do kolan.

- To proste. Jako znawca tematu udzieliła mi pewnej porady. Wiem teraz, jak z tobą postępować, i możesz być pewny, że będę korzystać z jej rad, i to często.

- To znaczy, że masz mnie kochać, mam nadzieję.

- Kocham cię - powiedziała Carrie z mocą - całym sercem.

Kyle pochylił się i pocałował ją w ucho.

- Kochałaś się kiedyś na takim pomoście? - szepnął.

Carrie była szczerze zdumiona. Przysięgłaby, że Kyle Harris nigdy nie kochał się poza łóżkiem. Ten człowiek miał w zanadrzu mnóstwo niespodzianek.

- Kyle?

- Hmm?

- Nie boisz się, że wpadniemy do wody?

- Ani trochę.

- A jeśli spłoszymy ryby?

Kyle milczał chwilę, jakby musiał się nad tym zastanowić.

- Cóż, moim zdaniem pstrągi są mocno przereklamowane.

Kyle nigdy dotąd nie czuł się tak szczęśliwy. I nigdy dotąd tak nie ko¬chał. Kiedy zgodził się opóźnić powrót do Kansas, nie był pewien, czy to dobry pomysł. Ale Carrie miała rację, czas spędzony tu razem był im bardzo potrzebny. Ten dzień był nagrodą za wszystkie trudy.

I nie chodziło wcale o miłość fizyczną, choć Bóg jeden wiedział, że ten aspekt ich uczucia od początku był niezwykły: wspólnie przeżywana bliskość, wspólny śmiech, wspólna gra. Rozmawiali o przyszłości, jakby nic nie mogło nigdy zakłócić ich szczęścia. Rozmawiali o dziecku.

_ Czy myślałeś kiedyś o naszym dziecku jako o osobie? - spytała Carrie.

Kyle leżał na łące, opierając głowę na kolanach Carrie, obracającej w ustach łodygę mlecza.

_ Chyba nie. Ale dużo myślałem o tym, co twój ojciec powiedział o miłości do dziecka. Że dalibyśmy sobie wypruć flaki, byle tylko było szczęśliwe.

_ Tak, mój ojciec ma taki delikatny sposób wyrażania myśli.

_ Ja już kocham to dziecko - stwierdził Kyle. Na samą myśl o nim miękło mu serce.

- Ja też.

Kyle wspominał własne dzieciństwo i po raz pierwszy przyszło mu do głowy, że nie doceniał matki.

W otaczającą ich ciszę wdarł się odgłos samochodowego silnika. Kyle znieruchomiał na chwilę, nasłuchując, po czym wstał.

_ Zostań tutaj - polecił Carrie, która naturalnie ani myślała go posłuchać.

Na szczęście z miejsca, gdzie leżeli, droga była dobrze widoczna. Z ulgą rozpoznał, samochód matki. Był to jeden z niewielu momentów w życiu, kiedy autentycznie ucieszył się na jej widok. Oczywiście, odeśle Carrie do Kansas z matką, a sam zajmie się sprawą klucza.

Lilian wysiadła z samochodu, osłaniając oczy przed słońcem. Kiedy zobaczyła ich, schodzących ze wzgórza, pomachała do nich dłonią.

Carrie wyprzedziła Kyle'a i pierwsza uścisnęła jego matkę•

_ Pobraliśmy się! - wykrzyknęła radośnie, a echo zabrzmiało wokół jak dzwony weselne.

Kyle objął żonę ramieniem.

_ Widzę, że wróciłeś cały i zdrowy - stwierdziła Lilian i cmoknęła go w policzek. - Rozumiem, że przyszła pora na gratulacje.

_ Zostaniesz babcią - oznajmił Kyle.

Lilian rozpromieniła się w uśmiechu.

_ Słyszałam. Myślę, że będę lepszą babcią, ni~ byłam matką• Widocznie Pan Bóg postanowił dać mi jeszcze jedną szansę•

- Chodźmy do środka, tak tu gorąco - zaproponowała Carrie. Trajkoczą jak dwie sroki, pomyślał Kyle rozbawiony, kiedy wchodzili do domu. Ale ich głosy nagle zamarły.

W fotelu na biegunach, jakby niecierpliwie oczekując ich powrotu, siedział Max Sanders.


Rozdział 18

Kyle natychmiast stanął między nim a dwiema kobietami. Ale zanim zdążył się odezwać, Lilian odsunęła go i postąpiła krok do przodu.

- Księżycowy Goniec? - wyszeptała z niedowierzaniem przez ściśnięte gardło. .

- Letnia Miłość?

Kyle i Carrie otworzyli usta ze zdumienia. Matka Kyle'a i Max Sanders, wołając coś niezrozumiale jedno przez drugie, rzucili się ku sobie i padli w ramiona.

Kyle poczuł nagle, że musi usiąść. Odnalazł ojca. Człowieka, którym od lat pogardzał.

Ale wiedzieć, że ojciec odszedł, zostawiając matkę spodziewającą się dziecka to jedno, a zdać sobie sprawę, że jest on przy okazji przestępcą ściganym przez prawo, to zupełnie inna sprawa.

- Kyle - Lilian drżącą ręką otarła spływającą jej po policzku łzę - to jest twój ojciec.

- Domyśliłem się - odparł jej syn bez śladu entuzjazmu.

Max spojrzał na niego, jakby widział go po raz pierwszy w życiu.

- Mam syna?

Lilian kiwnęła głową.

- Próbowałam cię odszukać - wyjaśniła łamiącym się ze wzruszenia głosem. - Zrobiłam wszystko co w mojej mocy, ale kiedy po trzech,miesiącach nadal nie dostałam od ciebie znaku życia, musiałam wracać do domu. Nie miałam wyboru.

- Siedziałem w więzieniu.

- W więzieniu? Ale ...

- Mamo - Kyle łagodnie, acz stanowczo położył dłoń na ramieniu Lilian - powinnaś wiedzieć, że ten człowiek jest poszukiwany przez policję i tajne służby. - Doprawdy, nie miał zamiaru przerywać idyllicznej sceny spotkania po latach, ale ten typ może być uzbrojony i niebezpieczny.

- Księżycowy Goniec?

- Nazywa się Max. Max Sanders.

- Max ~ powtórzyła. - A ja mam na imię Lilian.

_ Lilian - :wyszeptał Max, przenosząc wzrok z twarzy Kyle'a na jego matkę i z powrotem, nie mogąc wydobyć z siebie ani słowa więcej. Kyle postanowił skorzystać z okazji.

_ Najlepiej będzie, jeśli siądziemy sobie tu razem i porozmawiamy o tym wszystkim -zaproponował. Bez względu na to, co mówiła jego matka, nie ufał temu człowiekowi.

Usiedli przy kwadratowym drewnianym stole. Max i Lilian natychmiast wyciągnęli do siebie ramiona nad blatem stołu i chwycili się za ręce, jakby postanowili już nigdy nie rozstawać się ani na chwilę•

_ Może zechce pan wyjaśnić, dlaczego opuścił pan moją matkę - powiedział Kyle oschle. .

_ Nie wiedziałem, jak się nazywa. Znałem ją tylko jaką Letnią Miłość. - Max nie patrzył na Kyle'a. - A kiedy już mogłem do niej wrócić, nie udało mi się jej znaleźć.

_ Trudno mi wyrazić radość, z jaką się dowiaduję, że mój ojciec jest kryminalistą - dodał Kyle sarkastycznie.

- Kyle - Carrie popatrzyła na niego błagalnie.

Niewiele było rzeczy, których umiałby jej odmówić, ale nie miał zamiaru udawać, że cieszy się ze spotkania ze swym domniemanym tatusiem ..

_ Czyście obie powariowały? - postanowił, że nie da się zwieść romantycznym mrzonkom Cat;rie. - To jest groźny typ, przestępca. Chyba nie zdajecie sobie sprawy, że jesteśmy, być może, w wielkim niebezpieczeństwie. Lepiej nie spieszcie się tak z przyjmowaniem go do rodziny.

Max uśmiechnął się szeroko.

_ Mój syn, moja krew. Do diabła, gada jak ja trzydzieści lat temu.

_ Opowiedz mi wszystko - poprosiła Lilian, nie zwracając najmniejszej uwagi na wybuch Kyle'a. - Aresztowali cię za zamachy bombowe, prawda? Ale dlaczego nic nie było w mediach? Całymi tygodniami przeglądałam gazety i szukałam jakiej ś wzmianki na twój temat. Wyglądało na to, że zniknąłeś z powierzchni ziemi.

_ Przede wszystkim - powiedział Max, patrząc na Kyle'a - z mojej strony nie grozi wam żadne niebezpieczeństwo. Pracuję dla tajnych służb. - Chyba: nie sądzi pan, że panu uwierzymy.

_ Ale sam mówiłeś, że w schowku było pełno dokumentów i innych materiałów dowodowych - przypomniała mu Carrie.

_ Znalazłeś schowek? - ojcowskie uczucia Maxa natychmiast ustąpiły miejsca podejrzliwości. - Mam nadzieję, że niczego stamtąd nie zabrałeś.

Spokojnie, zostawiłem wszystko tak, jak zastałem. Może mam ojca półgłówka, ale sam półgłówkiem nie jestem.

- Kyle - syknęła Carrie.

Max zignorował obraźliwą uwagę syna.

- Ciekaw jestem, jak znalazłeś schowek. Stąd do Kansas jest ich chyba tysiąc.

- Niecały tysiąc. - Kyle wiedział, że zabrzmiało to zarozumiale, ale nie dbał o to. Jego matka i żona może dały się nabrać na gładką gadkę tego faceta, ale on nie jest tak łatwowierny. Max Sanders będzie musiał udowodnić, że jest tym, za kogo się podaje.

- Kyle powiedział, że wpadł na to, kiedy próbował sobie wyobrazić, co by zrobił, gdyby był na pana miejscu - wyrwała się Carrie.

Kyle zgromił ją spojrzeniem, żałując że w ogóle coś jej mówił.

- Nawet myślicie obaj w podobny sposób - powiedziała Lilian tonem, jakiego zawsze używała, kiedy Kyle był mały i powiedział coś mądrego.

- Domyśliłem się, że chciał pan, aby ten, kto znajdzie klucz, sądził, że otwiera on jeden z niezliczonych schowków rozrzuconych po całym wielkim mieście. Wydało mi się logiczne, że wybrał pan miejsce bardziej na uboczu, ale takie, do którego można się szybko dostać.

Max był wyraźnie pod wrażeniem tego rozumowania.

- Dokładnie o to mi chodziło.

- Jaki ojciec, taki syn - Powtórzyła zachwycona Lilian.

Max błysnął ku niej uśmiechem, po czym znowu spojrzał na Kyle'a.

- Więc wiesz, co jest w schowku? .

- Wiem.

Max nie spuszczał z niego wzroku.

- Pracowałem nad tą sprawą od osiemnastu miesięcy. Miałem już prawie wszystko czego potrzebowałem, kiedy ktoś mnie wydał. Ledwo uszedłem z życiem. Właściwie to, że jeszcze żyję, zakrawa na cud.

Ucieka pan przed Nelsonem - powiedziała Carrie ze zrozumieniem, jakby wszystko już pojęła. Niestety, Kyle nadal błądził w ciemności.

- Co wiecie o Nelsonie? - spytał Max niespokojnie.

- Wystarczająco dużo - odparł Kyle.

- To naprawdę niebezpieczny typ - dodała Carrie. - To on skradł panu te fałszywe matryce.

- Skradł matryce? - Sanders pokręcił głową. - Nie wiem, kto wam to powiedział, ale mnie nie interesowały matryce. To agencja ma powiązać je z Nelsonem, nie ja. Te matryce stanowią istotną część sprawy. Jeśli zaginęły, to zapewniam was że nie mnie je skradziono.

- Ale kto cię wydał? - zapytała Lilian.

Kyle wzruszył ramionami. Drażniło go, że obie kobiety tak łatwo dały się wciągnąć w tę historię.

- Nie mam pewności - powiedział Sanders. - Mam tylko pewne podejrzenia.

- Wie pan, że Richards został zabity? - Carrie powiedziała to takim tonem, jakby śmierć agenta była częścią serialu, który właśnie śledzi w telewizji. - Myślę, że Nelson maczał w tym palce.

Sanders uśmiechnął się od ucha do ucha. Kyle miał wrażenie, że rzadko mu się to zdarza.

- Nie wątpię.

- Ale dlaczego miałby go zabić?

Sanders zawahał się, jakby nie wiedział, czy odpowiedzieć na to pytanie.

- No, proszę powiedzieć - nalegała Carrie. - Nam może pan zaufać. Jesteśmy rodziną, a poza tym Kyle i ja już i tak w tym siedzimy. Mieliśmy przyjść do kina, ale ...

- Chwileczkę - przerwał jej Kyle. Był równie ciekaw jak Carrie, ale nie chciał usłyszeć nic, co mogłoby ich narazić na jeszcze większe niebezpieczeństwo. - Lepiej, żebyśmy nie wiedzieli wszystkiego.

- Kyle ma rację - powiedział Sanders. - Lepiej na tym poprzestańmy. Carrie w zamyśleniu potarła brodę palcem.

- Ja i Kyle uważamy, że Richards chciał nas wystawić. Oczywiście nie mamy pewności. Wiemy tylko, że umówił się z Kyle'em w kinie, a wkrótce potem trafił do kostnicy.

- To on powiedział nam, że jest pan fałszerzem, ale w schowku nie było matryc - dodał Kyle,.idąc tym samym tokiem rozumowania .

- Właśnie. Ktoś pana wydał. - Carrie oparła łokcie na stole i pochyliła się do przodu. - To proste. Richards był wtyką.

- A Bates? - Kyle nie wiedział, czy może ufać partnerowi Richardsa.

- Nie jestem pewny - przyznał Sanders niechętnie.

Ja też nie - powiedział Kyle w zamyśleniu. - Kim był ten człowiek, który przyszedł z nim do tej meksykańskiej restauracji?

- Więc byłeś tam?

- Tak, dla zabicia czasu mierzyłem płaszcze w sklepie naprzeciwko. Kiedy pana zobaczyłem, zupełnie zgłupiałem, więc się nie pokazałem. Kto to był?

- Bowie. On jest czysty. A w każdym razie byłbym bardzo zdziwiony, gdyby się okazało, że nie jest.

- Jeśli wszyscy się znacie i pracujecie dla tej samej agencji, to dlaczego uciekał pan przed tajnymi służbami? - Kyle musiał w końcu zadać to pytanie.

- Oni nie znają mnie osobiście - wyjaśnił Sanders. _ Tylko wiedzą o mnie. Od trzydziestu lat pracuję prawie wyłącznie tajnie. Federalni dobili ze mną targu, kiedy zostałem aresztowany za te zamachy bombowe _ mówiąc to, patrzył na Lilian. - Zwolnili mnie z odsiadki, pod warunkiem że pomogę zidentyfikować paru innych bojówkarzy. Nie chciałem zostać zdrajcą, ale kiedy głębiej wniknąłem w podziemne struktury, odkryłem, że kilka z tych grup załatwiało własne interesy, które nie miały nic wspólnego z protestami przeciw wojnie w Wietnamie.

- Jesteś ... jesteś żonaty? - zapytała Lilian cicho i niepewnie,jakby bała się tego, co może Usłyszeć w odpowiedzi.

- Nie - odparł Sanders, ściskając jej ręce. - Moja rodzina, gdybym ją miał, byłaby z mojego powodu w ciągłym niebezpieczeństwie. _ Zawahał się, po czym zapytał cicho: - A ty?

- Nie ... Nigdy nie wyszłam za mąż.

Kyle pierwszy raz w życiu widział, jak jego matka się rumieni.

- Nie potrafiłam o tobie zapomnieć. Właściwie zawsze wierzyłam, że się jeszcze odnajdziemy.

- Był ten sprzedawca jogurtu - wtrąciła Carrie - ale nic z tego nie wyszło.

Kyle wybałuszył oczy ze zdumienia.

- Wiesz o Haroldzie?

Carrie uśmiechnęła się wyrozumiale.

- Mówiłam ci, że poznałyśmy się już dość dobrze.

Kyle podrapał się po głowie. Nigdy nie zrozumie kobiet. Ciekawe, zastanawiał się, o czym jeszcze matka powiedziała Carrie. Na pewno o jego ucieczce z domu. Niewątpliwie wyciągnęła wszystkie żenujące historie jego dzieciństwa, tylko dlatego, że uważała je za urocze.

- Wracajmy do tematu - rzucił niecierpliwie. Było mu przykro, że znowu zakłóca scenę szczęśliwego połączenia zakochanych, ale pewne szczegóły ciągle wymagały wyjaśnienia. - Przede wszystkim, dlaczego Richards i Bates ścigali pana, skoro jesteście po tej samej stronie?

- To długa historia.

- Mam mnóstwo czasu.

- Nie masz. Im prędzej cała wasza trójka stąd wyjedzie, tym lepiej.

Nelson prawdopodobnie mnie śledzi.

- Jeśli sądzisz, że po tych wszystkich latach zostawię cię samego, to mnie jeszcze nie znasz, Miles - powiedziała Lilian stanowczo.

- Max - poprawił ją Kyle. - Mój ojciec nazywa się Max.

W tej samej chwili dotarło do niego, że właśnie uznał Sandersa za swojego ojca. Miał ochotę szybko jakoś to sprostować, ale nie mógł, zwłaszcza że bez¬pośrednio zainteresowany siedział naprzeciwko, bacznie mu się przyglądając.

Carrie także zdała sobie sprawę ze znaczenia jego słów.

- Pamiętasz, jak ci mówiłam, że Sanders wygląda dziwnie znajomo?¬szepnęła.

- Pamiętam tylko, jak twierdziłaś, że widziałaś go w "Niewyjaśnionych tajemnicach" - mruknął Kyle.

- No dobrze, może rzeczywiście nie było go w tym 'programie, ale naprawdę wydał mi się znajomy. To dlatego, że jesteście do siebie bardzo podobni.

- Wiesz co - powiedziała Lilian z błyszczącymi zachwytem oczami ¬masz rację. Nos i usta. Dopiero teraz, kiedy siedzicie obok siebie, widzę, jak bardzo jesteście podobni.

Szczerze mówiąc, Kyle był zdania, że jest znacznie przystojniejszy od Sandersa i nie był zachwycony faktem, że jego matka uważa go za uderzająco podobnego do tego człowieka.

- Mówię poważnie, sądzę, że jestem śledzony - ponownie włączył się do konwersacji Max.

Kyle odczuł coś na kształt wdzięczności. Obie kobiety przyglądały im się, wymieniając znaczące spojrzenia, i Kyle'a coraz bardziej to krępowało. - Zacierałem za sobą ślady najlepiej jak umiałem, ale nie mogę za-gwarantować, że Nelson i jego ludzie zaraz się tu nie zjawią. - Zaryzykuję - upierała się Lilian.

Sanders nie zareagował na jej słowa.

- Oddaj mi klucz - zwrócił się do Kyle'a.

Kyle czekał na tę chwilę. Wszystko do tego właśnie zmierzało. Sanders przyjechał tu tylko po to, żeby odebrać klucz. Lilian i Carrie patrzyły na niego, zastanawiając się, co zrobi. Kyle sam nie bardzo wiedział.

- Nie jestem pewien, czy mogę ci go dać - powiedział, patrząc Sandersowi prosto w oczy.

Mimo początkowej nieufności, zaczynał wierzyć w wyjaśnienia tego człowieka: Sanders powiedział niewiele, ale wszystkie informacje, jakich im udzielił, zgadzały się tym, co Kyle już wiedział.

- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie - dodał, grając na zwłokę.

- Nie mogę na nie odpowiedzieć, dopóki to wszystko się nie skończy. - Sanders wyciągnął dłoń. - Wiem, że to trudne. Nie masz najmniejszego powodu, żeby mi wierzyć, ale mimo to postaraj się mi zaufać.

Nie wykorzystał faktu, że jest jego ojcem, aby go przekonać, i to zrobiło na Kyle'u wrażenie.

- Moglibyśmy pójść na kompromis - zaproponował po chwili wahania.

- Kompromis? - było oczywiste, że Sanders nie przepada za kompromisami.

- Tak - Kyle nie spuszczał z niego wzroku. - Pójdę z tobą. Razem doprowadzimy tę sprawę do końca.

- Nie - Carrie zareagowała natychmiast. - Kyle, czy odebrało ci ro¬zum? Nic nie wiesz o takiej pracy. Jeszcze zrobisz coś głupiego i oboje przypłacicie to życiem.

- Zaryzykuję - odparł Kyle. - Jeśli on się zgodzi - dodał patrząc na Sandersa.

- Chcesz załatwić to w ten sposób?

- Tak - odparł Kyle spokojnie.

- Wiesz, że Nelson depcze mi po piętach - powiedział surowo Sanders. - A ten człowiek idzie na całość.

- Wiem. - Kyle sam się zastanawiał, dlaczego było to dla niego takie ważne. Być może było w nim więcej z ojca, niż chciał przyznać. Nagle zapo¬wiedź przygód i niebezpieczeństw wydała mu się dziwnie pociągająca.

A poza tym, ta wspólna wyprawa mogła zadzierzgnąć więzi jakiegoś uczucia między ojcem i synem.


- Wiesz, co oni mają zamiar zrobić? - Carrie patrzyła na tuman kurzu znikający za zakrętem. - Zamierzają zostawić za sobą tyle śladów, że dziecko z przedszkola bez problemu ich znajdzie.

Sanders przyznał, że Nelson mógł przybyć za nim w te okolice. Dlatego należało upewnić się, że nie trafi do ich domku. W tym celu mężczyźni postanowili poprowadzić go innym śladem. Lilian dotknęła kryształów w naszyjniku.

- Chyba nie mamy się czym martwić - powiedziała, ale bez przekonania.

- Jeden dzień po ślubie, a mój mąż już zgłasza się na ochotnika do zadań specjalnych - stwierdziła Carrie smętnie. Kyle zawsze potrafił po¬zbawić ją pewności siebie.

- Nie bierz tego do siebie - mruknęła Lilian, ale Carrie zauważyła, że matka Kyle'a również nie ma zamiaru zejść z ganku. Im dłużej tam obie stały, tym bardziej zdawały się przekonane, że siła ich uczuć zapewni mężczyznom bezpieczny powrót do domu.

- Pójdę upiec chleb - oznajmiła nagle Lilian.

Upiec chleb! Było strasznie gorąco i Carrie nie miała najmniejszej ochoty siedzieć przy piecu.

- Pozbieram wędki - powiedziała szybko.

- Więc Kyle zabrał cię na ryby?

- A jakże. - Carrie nie miała serca powiedzieć teściowej, że nie zamoczyli nawet żyłki. Byli pełni dobrych chęci, ale szybko znaleźli ciekawszy sposób na spędzenie poranka.

Weszła na pomost i spojrzała na swoje odbicie w wodzie:. cichej i spokojnej. Ciepły wietrzyk szeleścił liśćmi. Kątem oka dostrzegła jakiś ruch za plecami. Odwróciła się gwałtownie - nic, tylko wiązy i skłębiona zieleń nadbrzeżnych zarośli. Wyobraźnia mnie ponosi, pomyślała, i szybko po¬zbierała sprzęt. Rozglądając się wokół uważnie, ruszyła do domu. Szła pogwizdując wesoło, ale nie mogła otrząsnąć się z wrażenia, że ktoś ją obserwuje. Oczywiście mogła to sobie tylko wymyślić, jednak nieprzyjemne uczucie nie chciało jej opuścić.

Lilian krzątała się po kuchni. Na stole, obok wielkiej fajansowej misy, stała mąka, tłuszcz i cukier. _ Jadłaś kiedy chleb owsiany z melasą? - zapytała z roztargnieniem, poprawiając okulary, które zjechały jej na czubek nosa.

_ Chyba nie. - Carrie postawiła wędki w kącie.

_ Pewnie myślisz, że twojej starej teściowej całkiem odbiło, żeby ro¬bić chleb w taki upał. Ale zawsze piekę coś, kiedy chcę się uspokoić. Swe¬go czasu poważnie się zastanawiałam nad otwarciem własnej piekarni, ale doszłam do wniosku, że za bardzo to lubię•

_ Jeśli tak to lubisz, czemu nie chciałaś robić tego dla pieniędzy?

Lilian podniosła torbę z mąką.

_ Bałam się, że wtedy znienawidzę tę robotę• - Postawiła torbę na stole i zapatrzyła się w dal. Spotkanie z Sandersem musiało nią wstrząsnąć.

_ Usiądźmy i napijmy się herbaty - zaproponowała Carrie.

_ Dobry pomysł - Lilian podeszła do fotela na biegunach. - To, że po tych wszystkich latach znowu zobaczyłam Księ••• Maxa, poruszyło mnie bardziej, niż sądziłam. - Usiadła w fotelu. - Dobrze go zrozumiałam, prawda? Nigdy się nie ożenił.

_ Tak powiedział - potwierdziła Carrie, podając jej filiżankę herbaty.

_ Wyobrażasz sobie? Odnaleźliśmy się po ponad trzydziestu latach! To musi być cud.

- To jest cud - zgodziła się Carrie, siadając naprzeciwko.

_ Chyba nie zdawałam sobie sprawy, jak go kocham - ciągnęła Lilian szeptem. - Tak krótko się znaliśmy.

_ Ale miałaś jego syna - powiedziała Carrie. - Wychowując go, nie mogłaś zapomnieć o jego ojcu i swojej miłości do niego. _ Nie mogę uwierzyć, że znowu mnie opuścił.

_ Wróci - obiecała Carrie.

_ Pewnie myślisz, że jestem bardzo głupia.

_ Skąd _ zapewniła ją Carrie. ~Jak mogłabym uważać, że jesteś głupia, bo go kochasz, skoro ja sama tak kocham Kyle'a. Nie wiem, czy ci mówiłam, ale szaleję za nim.

Lilian uśmiechnęła się słabo.

- Wiem. On czuje do ciebie to samo. Odkąd jest z tobą, bardzo się zmienił. Stał się bardziej tolerancyjny, nie osądza już innych tak surowo. A już zaczynałam się o niego martwić.

Uczucie, że ktoś ją obserwuje, wróciło. Carrie zerwała się na równe nogi.

- O co chodzi?

Carrie nie wiedziała, co powiedzieć, żeby niepotrzebnie nie denerwować Lilian, ale poczucie zagrożenia rosło z każdą chwilą. Zaczynała się bać.

- Myślę, że ktoś jest tam, na zewnątrz - powiedziała nieswoim, piskliwym głosem.

Lilian odstawiła filiżankę z herbatą.

- Kiedy poszłam pozbierać wędki, wydawało mi się, że kogoś widziałam koło pomostu.

- Widziałaś czy wyczułaś? - zapytała Lilian szeptem.

Carrie zamknęła oczy, usiłując przypomnieć sobie tamtą chwilę.

- Jedno i drugie.

- Więc ktoś tam jest. Ja też to czuję.

- Naprawdę?

- Nie ma się czym przejmować. - Lilian sięgnęła po drewnianą chochlę. - Znakomicie możemy się same obronić.

- Tak sądzisz? - Carrie ciągle mówiła nienaturalnie wysokim głosem.

- Oczywiście. Musimy go tylko przechytrzyć.

Carrie natychmiast ulżyło.

- Więc masz jakiś plan?

- Och, nie, miałam zamiar improwizować, chyba że masz lepszy pomysł na wyciągnięcie go z kryjówki.

- Raczej nie.

- Więc poczekajmy.

Carrie nie była zachwycona. Miała za sobą dwa koszmarne dni; kiedy czekała na Kyle'a, a teraz znowu nie wiadomo, co się z nim dzieje. Kobieca intuicja podpowiadała jej, że w pobliżu chaty ktoś się czai. Było bardzo prawdopodobne, że to raczej wróg, a nie przyjaciel.

Lilian krążyła po domku jak ktoś, kto zna wszystkie kąty. Przyniosła sznur, prawdopodobnie od bielizny, i wysunęła na środek jedno z kuchennych krzeseł. Rozejrzała się wokół.

- Po co to? - spytała Carrie.

- Najpierw go zwiążemy, a potem przesłuchamy ..

- Ale ... jeśli tam naprawdę ktoś jest... to może być niebezpieczny.

- A my nie? - lilian wytarła patelnię i pomachała nią groźnie.

- Znam trochę karate - powiedziała Carrie niepewnie.

_ No widzisz! - Lilian potraktowała te informacje poważniej niż jej syn. _ A więc postanowione. Teraz trzeba go tylko zwabić do domu.

- Jak chcesz to zrobić?

Lilian potarła brodę gestem, który Carrie tak często widywała u jej syna.

- Jest tylko jeden sposób.

_ To znaczy? _ Carrie miała dziwne wrażenie, że ten sposób jej się nie spodoba .

_ Powiesz mu, że wiesz, że tu jest i zaprosisz go na rozmowę• To na pewno jest mężczyzna, zniecierpliwiony, znudzony i zmęczony upałem. Moim zdaniem ma już dość krycia się w krzakach.

- A jeśli jest ich więcej?

_ Widziałaś jednego czy dwóch?

_ Jednego, tak mi się przynajmniej wydaje. Lilian, nie wiem czy powinnyśmy tak ryzykować.

_ Sądzę, że tam jest tylko jeden człowiek, i jeśli nawet wie, że ja tu jestem z tobą, na pewno uważa nas za dwie bezbronne kobiety.

Carrie podzielała jego zdanie.

_ Naprawdę myślisz, że to się może udać?

_ Lepiej chyba spróbować, niż siedzieć i czekać nie wiadomo na co?

Carrie nie była pewna.

_ A teraz wyjdź na ganek i przemów do maleństwa najlepiej jak umiesz. Masz go tylko przyprowadzić do mamusi. - Carrie nie bardzo wiedziała, o co może chodzić Lilian, domyślała się tylko, że ma to jakiś związek z patelnią•

Trzęsła się ze zdenerwowania tak, że musiała się zatrzymać i wziąć w garść, zanim wyszła przed dom.

_ Hej, ty tam - zawołała, zdumiona pewnym, silnym brzmieniem swojego głosu. _ Widziałam cię już, nad jeziorem. Wiem, że tam jesteś.

Cisza. Nawet wiatr ustał. .

_ Byłoby znacznie lepiej, gdybyśmy zakończyli tę zabawę i porozmawiali poważnie, nie sądzisz? Oczywiście możesz smażyć się w słońcu jak długo chcesz, ale to chyba nie ma sensu.

Powiedziawszy to, odwróciła się na pięcie i weszła z powrotem do domu. Nalała sobie szklankę wody i stanęła oparta o framugę drzwi, rozglądając się po okolicy,

Ku jej zdumieniu, zza wielkiego dębu rosnącego jakieś dziesięć metrów dalej wyszedł chudy, wysoki mężczyzna. Carrie dostrzegła zatknięty za pasek rewolwer. Uśmiech zamarł jej na ustach.

_ Cieszę się, że możemy rozsądnie pogadać - zawołała. - Tak jest znacznie lepiej.

Zebrała się na odwagę i spojrzała mu w twarz. Serce na moment przestało jej bić. Ten człowiek miał tak zimne, okrutne oczy, jakich nigdy jeszcze u nikogo nie widziała. Ich spojrzenie zdawało się przewiercać ją na wskroś.

- Może wody? - zapytała gdy zbliżył się do domu.

- Tak, poproszę.

Poproszę• Maniery, ten morderca o zimnych oczach miał naprawdę dobre maniery! Carrie odsunęła się od drzwi i ruszyła w stronę małej ręcznej pompy. Zrobiło jej się dziwnie słabo, kiedy mężczyzna przekraczał próg.

Lilian odsunęła się od ściany i gdy ich gość już znalazł się po drugiej stronie drzwi, z całej siły grzmotnęła go patelnią w głowę. Zatoczył się wywracając oczy, tak że Carrie zobaczyła ich przekrwione białka. Nie¬wiele myśląc, chwyciła krzesło i szybko postawiła je za nim w chwili, kiedy ugięły się pod nim kolana. Całym ciężarem ciała opadł na twarde drewniane siedzenie. Lilian złapała sznur i błyskawicznie okręciła go wokół niego tyle razy, że Carrie obawiała się, czy ich ofiara będzie w sta¬nie oddychać.

- Wiesz kto to jest, prawda? - zapytała podekscytowana. Głos drżał jej tak samo jak ręce. - To na pewno Nelson, ma takie okrutne oczy.

- Mylisz się, kochanie - odezwał się głos za ich plecami.

Lilian i Carrie odwróciły się gwałtownie. W drzwiach stał drugi mężczyzna z rewolwerem wycelowanym w ich stronę. Miał niebieskie oczy i przyglądał się im z rozbawieniem. To w kącikach jego ust czaiło się okrucieństwo, stwierdziła Carrie. Uśmiechał się drwiąco.

Carrie powoli podniosła ręce do góry. Lilian poszła w jej ślady.

Chyba powinienem się przedstawić - powiedział mężczyzna. - To ja jestem Nelson.


Rozdział 19

- Zechcą panie usiąść - z tymi uprzejmymi słowy Nelson wskazał lufą rewolweru kuchenny stół.

Krzesło, raptownie odsunięte przez Carrie, zgrzytnęło po podłodze. .

Opadła na nie z rozmachem. Lilian zachowała się spokojniej, godnie krocząc w stronę kuchni.

Carrie uwierzyła jej, że są takie sprytne. A przecież powinna była wiedzieć swoje. Nie były-agentkami rządowymi wyszkolonymi w technikach terrorystycznych. Właścicielka sklepiku ze zdrową żywnością i dziennikarka radio¬wa - nie miały najmniejszych szans w walce z zawodowymi przestępcami.

- Widzę, że przeszkodziliśmy w przygotowaniach do obiadu. Jestem niepocieszony - powiedział Nelson kpiąco.

- Miałam się właśnie zabrać do pieczenia chleba - odparła Lilian to¬nem konwersacyjnym, jakby bez przerwy miała do czynienia z uzbrojony.¬mi gangsterami.

- W tym upale? - Nelson otarł pot z czoła.

Podszedł do swego półprzytomnego towarzysza, poklepał go po twarzy.

- W porządku?

Mężczyzna kilka razy potrząsnął głową, próbując odzyskać jasność myślenia.

- Lawton?

- Już dobrze. Rozwiąż mnie.

- Zaraz - odparł Nelson niecierpliwie. - Twierdziłeś, o ile dobrze pamiętam, że z tymi kobietami nie będzie żadnych problemów.

Lawton spojrzał na nie z szyderczym uśmiechem.

- Też się nie spodziewałem, że oberwę tu po łbie.

- Jestem głodny - Nelson wszedł do kuchni.

Carrie popatrzyła na Lilian.

- On chyba chce, żebyśmy zrobiły mu obiad.

- Właśnie o to mi chodzi. Zabierajcie się do roboty. Cały dzień nic w ustach nie miałem.

Carrie nie zastanawiała się nigdy, co robią gangsterzy ze schwytanymi przez siebie niewinnymi obywatelami. Ale gdyby nawet często nad tym rozmyślała, nigdy nie przyszłoby jej do głowy, że chcą, aby dla nich gotować. Obie już teraz znajdowały się w niebezpieczeństwie, ale kiedy te bandziory skosztują jej kuchni, może być znacznie gorzej.

- No, dalej - ponaglił je Nelson. - Umieram z głodu.

- Na pewno niewolicie pojechać do restauracji?

- Ale nam się dowcipna laleczka trafiła, szefie - Lawton macał się po potylicy. - Do licha, krwawię. - Spojrzał na Lilian i rzucił w jej stronę wiązankę przekleństw, z których wiele Carrie słyszała po raz pierwszy w życiu. Wątpiła jednak, czy znajdzie je w słowniku.

Krzątając się wraz z Lilian po kuchni, Carrie próbowała udawać, że wie, co robi. Za ich plecami mężczyźni o coś się sprzeczali. Gdyby tylko zdołała wydobyć rewolwer z szuflady, mogłaby rozprawić się z tą dwójką. Lilian chyba czytała w jej myślach, bo spojrzała jej w oczy i bez słowa krótko potrząsnęła głową.

- Co chcesz zrobić? - zapytała Carrie szeptem, mimo że mężczyźni z pewnością nie mogliby niczego usłyszeć, zajęci coraz głośniejszą dyskusją.

- Myślę, że omlety - powiedziała Lilian z namysłem, jakby nie miały innych zmartwień poza wyborem potrawy. Sięgnęła po miskę i jajka.

- Nie mówiłam o obiedzie - syknęła Carrie przez zaciśnięte zęby. _ Mówiłam o Lawtonie i Nelsonie.

- Ach, o nich. Cóż, nie mamy wielkiego wyboru. Musimy poczekać, aż ktoś Wybawi nas z tej sytuacji. .

- Nie sądzisz, że powinnyśmy przynajmniej spróbować uciec? _ wyszeptała Carrie. - Mamy ... wiesz co.

- Nawet o tym nie myślcie - rzucił Nelson nieoczekiwanie. _ Nie chciałbym zastrzelić kobiety - podniósł rewolwer. - Już to jednak kiedyś zrobiłem i znowu zrobię, jeśli zajdzie potrzeba - dodał takim tonem, że Carrie z miejsca oblała się zimnym potem.

Nie ma sprawy - powiedziała, podnosząc ręce w geście uległości. Naturalnie, przy jej pechu musiała trafić na kryminalistę z doskonałym słuchem.

- Dobra. Tak trzymać.

Nelson nie mógł usiedzieć na miejscu. Cały czas nerwowo przechadzał się po pokoju. Lilian napaliła tymczasem w piecu i ubiła jajka na omlety, a Carrie posprzątała ze stołu, starając się wyglądać na bardzo zajętą.

- Co macie zamiar z nami zrobić? - zapytała.

Lilian mogła sobie spokojnie czekać na dalszy rozwój wypadków, ale Carrie miała z tym poważny problem. .

Jeszcze nie zdecydowałem. - Nelson wygrzebał z szuflady wykałaczkę i zaczął sobie dłubać w zębach. Lawton siedział na krześle z niewyraźną miną. Carrie domyśliła się, że pewnie cierpi na potężny ból głowy.

- Mam już parę pomysłów, szefie.

Nelson zarechotał drwiąco.

- Nie wątpię.

- Tę chudą powiesiłbym na suchej gałęzi.

Przez sekundę Carrie sądziła, że mówią o niej. Potem dotarło do niej, że nie.

A tę młodszą damy Fisherowi. Wygląda na gorącą sztukę, a jemu podobają się takie niegrzeczne dziewczynki. Lubi uczyć je dobrych manier.

- Ja na pewno mu się nie spodobam - powiedziała Carrie z przekona¬mem.

- Jeśli Fisher jej nie zechce, ja się nią zajmę - zaofiarował się Law¬ton. - Jest mi coś winna.

- Do diabła - Nelson wzruszył ramionami. - Obaj możecie ją sobie wziąć, a jak skończycie, dam ci tę starszą. Mężczyzna może się wiele na¬uczyć od dojrzałej kobiety.

Niewzruszona toczącą się obok rozmową, Lilian nałożyła na talerze po dużym omlecie i postawiła je na stole wraz z sałatką z pomidorów.

- Lepiej jedzcie póki gorące.

Carrie zrobiło się niedobrze. Nie miała wątpliwości, co zrobią Fisher z Lawtonem, kiedy dostaną ją w swoje ręce.

Mężczyźni pałaszowali omlety, jakby się założyli, który pierwszy skończy. Lawton przerwał na moment.

- Słyszysz, szefie?

Carrie nadstawiła uszu, ale niczego nie usłyszała. Przez chwilę miała nadzieję, że ktoś istotnie się pojawi i wybawi je z opresji. Było to jednak mało prawdopodobne. Będą musiały same się o siebie zatroszczyć.

- To tylko wiatr.

- Masz rację - przyznał Lawton, ale nadal był niespokojny.

- Ja mam zawsze rację - powiedział Nelson. - Dlatego jestem szefem.

- Jasne, szefie.

Wrócili do jedzenia. Carrie kończyła już zmywać garnki. Lilian w milczeniu podała jej plasterek pomidora, ale Carrie odmówiła, słabo potrząsając głową. Nie wiedziała, jak jej teściowa może w takiej chwili myśleć o jedzeniu. Lilian zachowywała się tak, jakby nie zdawała sobie sprawy, że cały czas są na muszce rewolweru. Zupełnie jakby brała udział w jakiejś grze. Niestety, ci ludzie byli prawdziwymi, zdolnymi do wszystkiego przestępcami.

Właśnie zmietli z talerzy ostatnie kawałki omletów i rozejrzeli się wo¬kół w poszukiwaniu czegoś jeszcze do jedzenia.

- Macie chleb i masło? - spytał Lawton.

Carrie położyła jedno i drugie na stole, starając się trzymać jak najdalej od obu opryszków. Od samego ich widoku dostawała gęsiej skórki.

- A może kawy? - zapytała Lilian, jakby podejmowała miłych sercu gości.

- Świetnie - rzucił Nelson niemal z uznaniem. Carrie podała im kubki z parującą kawą.

- Ale mnie boli głowa - narzekał Lawton, patrząc na Carrie. Przerażona, przysunęła się natychmiast bliżej do Lilian.

- Aspirynę? - zaproponowała Lilian. Otworzyła torebkę i wyciągnęła malutki pojemniczek. Wysypała z niego dwie tabletki i podała je Lawtonowi.

Carrie zaczynała już myśleć, że Lilian postanowiła z całych sił wspomagać wroga. Dopiero kiedy teściowa, odwracając się od stołu, spojrzała na nią znacząco, w serce Carrie wstąpiła nadzieja. Lilian coś knuła.

Dwadzieścia minut później Nelson zaczął walczyć z sennością. Oczy same mu się zamykały, głowa co chwilę opadała na piersi. Wstał z trudem, podszedł do zlewu, nabrał wody w dłoń i chlusnął sobie w twarz.

- Wszystko w porządku, szefie?

- Jestem trochę zmęczony, nic więcej.

- To się zdrzemnij, a ja będę je miał na oku. Zresztą Fisher będzie tu naj wcześniej za godzinę.

Nelson spojrzał na zegarek.

- Dobra. - Poszedł do sypialni, nakazawszy przedtem Lawtonowi dobrze pilnować obu kobiet.

- Bez obaw, szefie, nie ufam kobietom.

- Tak trzymaj, a daleko zajdziesz.

Nie minęły dwie minuty, a z sypialni dobiegło ich donośne chrapanie Nelsona. A po kolejnych dziesięciu Lawton zamrugał, przymknął powieki i położył głowę na stole. Zasnął jak kamień.

Lilian ostrożnie wysunęła mu rewolwer z ręki i na palcach ruszyła do drzwi, pociągając za sobą Carrie, której nie trzeba było zresztą do tego zachęcać. Nigdy dotąd tak jej się nie spieszyło. Skoro tylko stanęła na żwirowej ścieżce, rzuciła się do panicznej ucieczki w stronę głównej drogi. Ledwie jednak przebiegła kilka metrów, przyszło jej do głowy, że powinna zaczekać na Lilian. Odwróciła się, żeby sprawdzić, czy teściowa za nią nadąża, ale nic nie zdołała zobaczyć. Ktoś złapał ją mocno wpół, zakrywając usta dłonią, zanim zdążyła krzyknąć. Wydając nieartykułowane, zduszone dźwięki i wierzgając na wszystkie strony, walczyła przeciw niewidzialnemu napastnikowi.

- Carrie, przestań, to ja!

Kyle. To był Kyle! Odwróciła się ze szlochem i ukryła twarz na jego piersi, obejmując go z taką siłą, jakby był kołem ratunkowym rzuconym w morską kipiel.

- Nie ma się już czego bać - powiedział. - Dom jest otoczony. Sanders i inni mieli właśnie po was wejść, kiedy zobaczyli, że obie wybiegacie.

- Ma tu jeszcze przyjechać jakiś Fisher - rzuciła Carrie bez tchu.

- Już go mamy.

- Skąd wiedziałeś, że jest tu Nelson?

- Sanders miał rację. Nelson go śledził, ale tajne służby śledziły Nelsona. Jak tylko dostaliśmy się do telefonu, Sanders zadzwonił do swojego partnera i dowiedział się, że Nelson jest u nas w domku. Żaden z nas na¬wet nie pomyślał o kluczu. Ważne było tylko to, żeby jak najszybciej się do was dostać.

Carrie przytuliła się do męża. Spojrzał na jej zwróconą ku niemu twarz.

- Wszystko w porządku?

- Teraz już tak.

Wszystko będzie w jak najlepszym porządku, jeśli Kyle z nią zostanie. Uścisnęła go mocno.

- Muszę ci się przyznać, że miałem strasznego pietra - szepnął, pocie¬rając brodą o czubek jej głowy. - Będę naprawdę szczęśliwy, kiedy zostawię zabawę w policjantów i złodziei tym, którzy się na tym znają.

Carrie parsknęła śmiechem.

- A co wyście tu nawyrabiały? - zapytał Sanders. Obejmował Lilian tak samo jak Kyle Carrie.

Dałam im moje tabletki nasenne. Obaj padli jak muchy. Nelson zjadł swoje w omlecie, a Lawton dostał je zamiast aspiryny.

- Nosisz w torebce tabletki nasenne?

- Od lat - odparła Lilian. - Wszyscy przecież noszą, no nie?

- E, chyba nie wszyscy.

- W domku też mam ich trochę. Nie znoszę bezsenności. Czasami biorę jedną, kiedy nie mogę zasnąć. Rzadko mi się to zdarza, ale na wszelki wypadek wolę je mieć pod ręką.

Nelson i Lawton, skuci kajdankami, właśnie przechodzili obok. Spojrzeli na kobiety ze zdumieniem, jakby sądzili, że to wszystko jest tylko zwariowanym snem.

- Z tego co wiem na temat Nelsona, nie przypuszczam, żeby zobaczył świat boży wcześniej niż za jakieś trzydzieści lat - powiedział Sanders.

- Możemy już iść do domu? - spytała Carrie. - Mam ochotę wziąć kąpiel i umyć głowę.

- Ja też mam ochotę na parę rzeczy - szepnął Kyle kusząco. - To ciągle nasz miesiąc miodowy, pamiętasz? Trzeba dotrzymać kilku obietnic.

Spojrzeli sobie w oczy i uśmiechnęli się prawie nieśmiało.

Obietnice. Carrie miała wrażenie, że całe jej życie jest teraz jedną wielką obietnicą. A gwarancją ich spełnienia było poczęte w miłości dziecko, pierw¬sza, ale zapewne nie ostatnia niespodzianka w ich wspólnym życiu. Ich małżeństwo będzie burzliwe, ale przetrwa, bo nauczą się szanować swoją inność. Oczywiście będą się kłócić o każdy najmniejszy drobiazg. Miłość i ślub nie zmienią ich osobowości. Ale potem będą się kochać do utraty sił. W każdym razie ani przez chwilę nie będą się nudzić, Carrie była tego pewna.

I miała rację.

Epilog

_ Przyszedł list od twoich rodziców - powiedziała Carrie.

Kyle wyszedł z sypialni, niosąc "na rękach ich sześciomiesięczną córkę. Carolyn Marie ziewnęła sennie. Matka wzięła ją w ramiona i usadowiła się w fotelu na biegunach. Kiedy rozpięła bluzkę, Carolyn kręciła się już niespokojnie, gotowa do swego lunchu. Chwyciła sutek i zaczęła łapczywie ssać.

Carrie aż bolało serce z miłości do tego dziecka. Odsunęła kosmyk jasnych włosów z pyzatej buzi i zakołysała się delikatnie. Z zaskoczeniem zauważyła, że Kyle na nią patrzy.

- Pamiętam tę noc, kiedy przyszła na świat - powiedział.

- Wierz mi, ja również - uśmiechnęła się Carrie.

- Pielęgniarka położyła ją na wadze, a ona złapała mnie za palec i na zawsze skradła mi serce. Już go nigdy nie odzyskam.

- Teraz dopiero doceniam miłość moich rodziców.

- Chcę być jej rycerzem w lśniącej zbroi, jej bohaterem.

- O nie, jesteś już moim.

Ich oczy spotkały się i Carrie poczuła całą siłę i głębię miłości, jaką ją obdarzał.

- Carolyn to anioł, którego dostaliśmy na kredyt.

- Coś mi się zdaje, że zmienimy zdanie, kiedy zostanie zbuntowaną nastolatką.

Kyle zaśmiał się, ale po chwili znowu spoważniał.

- Dużo myślałem. - Usiadł w swoim skórzanym fotelu. Teraz, kiedy" został kierownikiem działu wiadomości stacji telewizyjnej ABC w Kansas, ciążyła na nim wielka odpowiedzialność. Uwielbiał swoją pracę, ale pochłaniała go ona niemal bez reszty.

- Martwisz się o stację?

- Nie, ze stacją wszystko w porządku.

- Więc o co chodzi?

- Myślałem właśnie o mamie i Maxie i o tym niezwykłym zbiegu okoliczności, który wprawił to wszystko w ruch. Tylko dlatego, że jazda do Dallas autostradą wydawała ci się nudna.

- Cóż, to tylko znaczy, że zawsze powinieneś mnie słuchać - stwierdziła Carrie. Oczywiście tak naprawdę nie chciała, żeby coś takiego się . powtórzyło, przynajmniej w najbliższej przyszłości.

- Ciągle myślę czasami o Richardsie - mruknął Kyle.

- Ciekawe, co sprawiło, że taki człowiek dał się sprowadzić na manowce. - Carrie kołysała się w fotelu, karmiąc córkę.

- Ludzie z tajnych służb zadają sobie to samo pytanie.

- No i dlaczego Nelson go zabił?

- Myślę, że nigdy się tego nie dowiemy. Richards pewnie powiedział mu, że ma klucz, a kiedy się okazało, że go nie ma, Nelson się zdenerwował. - Ależ on zastrzelił go w kinie! To dość drastyczne, nie sądzisz?

- Może cały czas miał zamiar się go pozbyć. Max ma pewną teorię na ten temat. Uważa, że Richards dał Nelsonowi fałszywy klucz, żeby mieć go na jaki$ czas z głowy. Nie przypuszczał, że Nelson będzie chciał go zabić. Grał na zwłokę i to właśnie przypieczętowało jego los.

- To smutne.

- Ludzie, którzy nie znają umiaru, często tak kończą.

- Ty powinieneś wiedzieć coś niecoś o braku umiaru. - Carrie spojrzała na męża.

- Chcesz powiedzieć, że mnie go brakuje?

- W pewnym sensie. Jesteś nienasycony, a dziecko tak mnie absorbuje ... Zresztą, równie dobrze mogę ci powiedzieć. Chyba znowu jestem w ciąży.

- Co? - Kyle poderwał się z fotela jak porażony prądem. - Ale ... mó¬wiłaś, że skoro karmisz ...

- Najwyraźniej się myliłam. - Carrie spuściła oczy. Sama na razie nie wiedziała, co czuje w związku z kolejnym dzieckiem, w dodatku tak zaraz po pierwszym. Obawiała się, że się rozpłacze, jeśli Kyle będzie niezadowolony. Była bardzo rozchwiana emocjonalnie.

- Carrie, naj droższa. - Kyle podszedł, pochylił się nad nią i zaczął ją całować. Carrie omal nie zapomniała, że trzyma w ramionach dziecko. - Jesteś niezadowolona? - zapytał.

Carrie potrząsnęła głową.

- Nie, jeśli ty nie jesteś.

- Ja? Nie mógłbym się bardziej cieszyć! - powiedział z radosną czułością w oczach. - Jestem tylko trochę zaskoczony, to wszystko.

- Mój ojciec jeszcze bardziej się w tobie zakocha - mruknęła Carrie.

Jej rodzice i tak uważali Kyle'a za świętego. Drugi wnuk, zaledwie piętnaście miesięcy po pierwszym, tylko umocni ich zachwyt nad zięciem.

Muszę podzielić się nowiną z mamą i Maxem - powiedział K yle. - A tak przy okazji, co piszą?

- Że są szczęśliwi.

- Kto by nie był, mieszkając na Karaibach?

- Twoja matka myśli o otwarciu jakiegoś interesu.

- Wiesz, cały czas się zastanawiam, czy ich małżeństwo przetrwa. ¬Kyle usiadł na sofie, tuż przy Carrie.

- Dlaczego nie? Kochali się przez tyle lat.

- To fakt, ale czasami prawdziwe życie wygląda zupełnie inaczej niż marzenia. Cieszę się, że są ze sobą. Trochę się bałem, że Max będzie się nudził, ale on ma sto pomysłów na minutę.

Carrie wiedziała, że Kyle nie lubi, kiedy ktoś porównuje go do ojca, ale z każdym dniem wydawał się coraz bardziej do niego podobny. .

- Dobrze się prezentował na rozprawie, prawda?

-Świetnie - przyznała Carrie. - Muszę przyznać, że lepiej sypiam, odkąd wiem, że Nelson i jego kompani siedzą za kratkami.

- Tak, Carrie, to już koniec. Nie mamy się czego bać.

-Chyba że znowu wybierzemy się w podróż i zepsuje się nam samochód. Na pewno będziemy mogli wówczas liczyć na to, że spotkamy bandę opryszków, że trafimy do pudła i że będziemy się kłócić jak pies z kotem.

- Po co ruszać w podróż, skoro wszystko to mam w czterech ścianach własnego domu?

- Kyle!

Kyle zaśmiał się, pochylił i jeszcze raz pocałował żonę.

-Odkąd ,cię poznałem, nie zaznałem chwili spokoju. Ale wiesz co? Nie chciałbym, żeby było inaczej.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Macomber Debbie Jedna noc
Macomber Debbie Jedna noc 2
Macomber Debbie Jedna noc(1)
Macomber Debbie Jedna noc
Macomber Debbie Jedna noc
Macomber Debbie Najemnicy Noc i dzień
Debbie Macomber Jedna noc
Macomber Jedna noc
Macomber Debbie Noc i dzień
Macomber Debbie Najemnicy 02 Noc i dzien
Noc i dzień Macomber Debbie
Macomber Debbie Deliverance Company 02 Noc i dzień (1996) Shaun&Letty
Macomber Debbie Najpierw ślub
Akcent - Jedna noc, Teksty z akordami
I Jedna Noc, Slayers fanfiction, Oneshot
Jedna noc to zamało
Macomber Debbie Srebrzyste dzwonki
1316 jeszcze jedna noc united QVCAV6MWJTZSDOSEYH6ZQSDKOGUB4X2CBGNNSGA
JEDNA NOC. Akcent, Teksty 285 piosenek

więcej podobnych podstron