NIESŁUSZNE OSKARŻENIE
Dzień był pochmurny, jesienny, chłodny. Paulinka odrabiała lekcje, babcia w kuchni robiła przecier pomidorowy na zimę, rodzice nie wrócili jeszcze z pracy. Kubuś nudził się, czekając na siostrę, która obiecała mu coś przeczytać. Kiedy weszła wreszcie do kuchni, podskoczył do niej uradowany.
Poczekaj, braciszku, mam jeszcze prośbę do babci - powstrzymała go dziewczynka.
No, skończyłam z tymi pomidorami - uśmiechnęła się starsza pani. - Słucham, Paulinko.
Jutro na lekcji katechezy mamy mówić o różańcu. Renatka przygotuje taki referat historyczny, a nas pani katechetka prosiła, żebyśmy opowiedzieli o własnych przeżyciach związanych z modlitwą różańcową albo dowiedzieli się czegoś na ten temat od starszych. Może ty, babciu, znasz jakąś legendę albo prawdziwą historię związaną z różańcem?
Zaraz, niech pomyślę. Oczywiście, że znam. To się zdarzyło mojemu wujkowi.
Opowiadaj, babciu, opowiadaj - poprosił Kubuś. - To może być ciekawe, prawda, Paulinko?
Działo się to bardzo dawno, jakieś osiemdziesiąt lat temu. Wujek miał wtedy około 16 lat. Był najstarszy z sześciorga rodzeństwa, wychowywał się w niezamożnej rodzinie, w małym miasteczku. Czasy były ciężkie, o pracę trudno, w domu brakowało nieraz nawet na chleb. Wojtek - bo tak miał wujek na imię - pomagał rodzicom, jak tylko mógł. Chodził na zakupy, wyręczał mamę w wielu pracach domowych, czasem udawało mu się też zarobić parę groszy nosił podróżnym walizki na dworcu, rąbał drzewo sąsiadom, zamiatał podwórza.
***
Tego dnia jak zwykle wybrał się na plac targowy. Miał wyjątkowo mało pieniędzy, szukał więc straganu, gdzie warzywa i owoce są najtańsze. Wreszcie zdecydował się i przystanął. Pani przed nim właśnie płaciła, a kiedy odeszła Wojtek wybrał pęczek marchewki, kilka pietruszek i dużą główkę kapusty. Kupił jeszcze ziemniaki i trochę drobnych jabłek na kompot. Zapłacił, odliczając starannie drobniaki. Pamiętał, że musi jeszcze po drodze wstąpić do rzeźnika.
„Starczy tylko na kaszankę i kawałek pasztetówki" - pomyślał z westchnieniem i ruszył w drogę do domu.
Odszedł już spory kawałek, kiedy usłyszał za sobą jakiś gwar i krzyki, wśród których wybijał się wyraźnie rozgniewany głos kobiecy: - ,.Złodziej, trzymajcie złodzieja!" Zatrzymał się i odwrócił. Właśnie dopędził go mężczyzna w brązowej kurtce i chwyciwszy chłopca silnie za ramię, poprowadził z powrotem do straganu. Właścicielka zmierzyła go oburzonym spojrzeniem.
Oddaj pieniądze, złodziejaszku. Tu leżały, tu! - zastukała palcem w deskę.
Tylko ty kupowałeś po pani Waleni. Położyła tutaj, a ty zabrałeś. Oddawaj, pókim dobra. Wojtek wyjął z kieszeni kilka drobnych monet i trzymał je na otwartej dłoni.
Tyle mi zostało. Mam jeszcze iść do rzeźnika. Nie zabrałem pani żadnych pieniędzy. Wywrócił pustą kieszeń i rozłożył bezradnie ręce.
Było dużo więcej! - krzyknęła straganiarka. - Gdzie schowałeś resztę? Chodź tutaj, pokaż inne kieszenie. Sprawdzę.
Chłopiec podszedł blisko. W stłoczonej gromadce ludzi rozległy się szmery i szepty.
- Sam wyjmę wszystko - powiedział stanowczo. - Powtarzam, nie zabrałem stąd żadnych pieniędzy.
Był blady, głos mu drżał. Wyjął z kieszeni czarny notesik, kawałek ołówka, mały kłębek cienkiego sznurka i różaniec z bladoniebieskich kryształków.
Cóż to? Takiś pobożny. Czy też nosisz ten różaniec dla pozoru. Wojtek spojrzał właścicielce straganu prosto w oczy.
Dostałem go od babci na Pierwszą Komunię. Obiecałem jej, że nigdy się z nim nie rozstanę. Stale go noszę.
W gromadce rozległy się głośniejsze szepty. Straganiarka była zmieszana.
Dotąd u mnie nie kupowałeś. Nie znam cię. A pieniądze zniknęły. Więc pomyślałam...
Że to ja? Pomyliła się pani. Nigdy w życiu nie ukradłem ani grosza. Tak mnie rodzice wychowali. I babcia. Ona już nie żyje.
Wierzę ci. Przepraszam. Ty nie wziąłeś tych pieniędzy - powiedziała cicho właścicielka straganu.
Wojtek zabrał swoje rzeczy, odwrócił się i odszedł bez słowa. Gromadka gapiów rozstąpiła się, robiąc mu przejście.
***
Starsza pani przerwała opowiadanie. Kubuś poruszył się na krześle.
Babciu, mówisz tak pięknie, jakbyś czytała z książki - rzekł z podziwem.
Mam wspaniały temat na jutrzejszą katechezę - dodała Paulinka. - Babciu, dziękujemy ci bardzo.
Posłuchajcie jeszcze zakończenia. Otóż Wojtek był już dość daleko od straganu, kiedy zabiegł mu drogę pan w brązowej kurtce.
Pieniądze się znalazły! - powiedział zdyszany. - Leżały w innym miejscu, pod kalafiorem, który ktoś przełożył.
Dzięki Bogu! - odetchnął z ulgą chłopiec. - To sprawa babci, tak myślę.
- I to już jest naprawdę koniec opowiadania uśmiechnęła się starsza pani.
Zofia Śliwowa
Promyczek Dobra 10 (2003) s. 10-11