SW Przebudzenie Marcin Shedao Shai Bąk


Marcin "Shedao Shai" Bąk

Przebudzenie

„Gdybym mógł zmienić coś w całym swoim życiu,

byłaby to tylko jedna rzecz: wyprawa na Korriban.”

Kurt Xavis, Piekielne Przymierze 2: Sen o wolności

Korriban

„Dominator”, krążownik klasy Carrack zdobyty przez Nową Republikę podczas wyzwalania Bakury, sunął w milczeniu przez czarną pustkę kosmosu. Jego dowódca, bothański generał Ba'tra, spoglądał przez jeden z iluminatorów mostka ogromnego okrętu na czerwoną tarczę świata, zwanego Korriban. Przyleciał w odpowiedzi Senatu na prośbę Mistrza Jedi Luke'a Skywalkera, którego to uczniowie znajdowali się na powierzchni. Studenci usiłowali przeszkodzić Ciemnym Jedi dowodzonym przez wytatuowaną kobietę, Tavion, we wskrzeszeniu dawno zmarłego Lorda Sith, Marki Ragnosa. Pomogła im w tym młoda Zabraczka, Jaden Korr. Tavion zginęła, tak jak większość jej popleczników, a Jedi odlecieli.

„Dominator” wysyłał właśnie na powierzchnię własne siły naziemne, mające zabezpieczyć teren i pojmać ewentualnych ocalałych wrogów. Przed Ba'trą stanął na baczność wysoki, ostrzyżony na krótko czarnowłosy mężczyzna o przystojnych rysach twarzy - dowódca desantu.

- Panie generale, ostatni, piąty lądownik jest gotowy do odlotu. Możemy ruszać w każdej chwili.

- Doskonale, pułkowniku Xavis. Proszę wydać rozkaz, i niech Moc będzie z wami.

Mężczyzna z powagą skinął głową.

- Dziękuję. Tam, na dole, jest jej aż za dużo. Za dużo Ciemnej Strony. Trzeba będzie im zaaplikować trochę Jasności.

Pułkownik Kurt Xavis był dowódcą oddziałów naziemnych „Dominatora” i jedynym członkiem załogi wrażliwym na Moc. Wstąpił do Armii Nowej Republiki prawie cztery lata temu, po udanej akcji infiltracyjnej na Asmeru, i od tego czasu jego życie uległo znacznym zmianom.

- Ile czasu do lądowania? - zwróciła się do niego siedząca na sąsiedniej ławce szczupła blondynka z włosami tylko troszeczkę dłuższymi niż jego, schowanymi pod regulaminową czapką.

- Jakieś półtorej godziny. - odparł Kurt. Nawet teraz, trzy lata po ślubie, nie mógł uwierzyć w swoje szczęście, jakim była zgoda Eelii w odpowiedzi na jego oświadczyny. Jego żona była siostrą bohatera Rebelii z Chandrili, dyrektora wywiadu Hirama Draysona. Obdarzona podobną przenikliwością umysłu, co brat, od najmłodszych lat była typowana do zostania politykiem bądź wywiadowcą. Zaszokowała wszystkich, oświadczając, że zamierza wstąpić do armii. Tam poznała Kurta, czego efektem jest dzisiaj trzyletni chłopczyk Dave i jego o rok młodsza siostrzyczka Alice.

Ponieważ dwie trzecie standardowego roku załoga „Dominatora” była w przestrzeni, dzieci mieszkały na pokładzie wraz z rodzicami, a podczas akcji bojowych ewakuowane były do opancerzonej świetlicy, gdzie tylko zniszczenie całego okrętu mogłoby zrobić im krzywdę. Kurtowi i Eelii niespecjalnie podobało się narażanie swoich pociech, ale dzięki temu dzieci mogły się wychowywać przy rodzicach.

- Kochanie - wyrwał Eelię z zamyślenia głos męża.

- Tak?

Kurt uśmiechnął się lekko.

- Uważaj na siebie.

- Jak zawsze, łowco, jak zawsze - odwzajemniła uśmiech. - Nie musisz się o mnie martwić...

-... ale i tak będę - przerwał jej Kurt. - Znasz mnie.

- Jasne. Jak zawsze.

- Uroczy szczebiot - prychnął siedzący nieopodal nich jasnowłosy mężczyzna. Był to Karsk Jandi, syn byłego imperialnego moffa z Elshandruu Pica. Od dawna darzył niechęcią Kurta, ale odkąd ten stał się jego zwierzchnikiem, starał się tego nie okazywać.

- Poruczniku Jandi, po powrocie pełnisz służbę w kuchni poza kolejką. - oznajmił beznamiętnie Kurt. - Przez dwie wachty.

Jandi skrzywił się, jakby zamierzał rzucić jakąś kąśliwą uwagę, ale na szczęście w porę się opanował. Zadowolony Xavis odwrócił się, aby wznowić poprzednią rozmowę, ale nagle poczuł, jak jego myśli wbrew jego woli wędrują ku planecie. Zobaczył wielki pustynny kanion, poprzecinany licznymi kładkami prowadzącymi do jaskiń. Nad każdym z otworów wznosiły się olbrzymie pomniki, przedstawiające oblicza dawno zmarłych lordów Sith. Kurt miał wrażenie, że nieruchome oczy monumentów były skierowane właśnie na niego. Wiatr głucho dudnił, odbijając się ponurym echem z licznych wyżłobień.

- Kurt - usłyszał słabe zawodzenie kobiecego głosu... głosu, którego nigdy nie słyszał, ale który od razu wydał mu się znajomy. Na jednej z bardziej oddalonych kładek stała jego matka. Twarz miała rozoraną; straszliwa rana od miecza świetlnego biegła od lewej kości policzkowej, poprzez noc i prawe oko, ginąc w brązowych włosach. Kurt poczuł, że zbiera mu się na wymioty. Energicznie potrząsnął głową, pragnąc żeby widmo jego matki rozpłynęło się, ale to z uporem świdrowało go jedynym okiem; nie znikło nawet, gdy zamknął powieki.

Nagle jeden z pomników ożył, przybierając postać Wielkiego Inkwizytora Tremayne'a. Ciemny Jedi ruszył ku Dissie, ale Kurt błyskawicznie zagrodził mu drogę.

- Nie tym razem, staruchu - szepnął z ponurą determinacją. - Nie uda ci się.

Tremayne roześmiał się gardłowo, tnąc rubinowym ostrzem miecza w tułów Kurta. Klinga gładko przeszła przez jego ciało, nie czyniąc mu żadnej krzywdy, i ugodziło jego matkę dokładnie tak, jak biegła jej rana. Łowca z całego serca pragnął zasłabnąć, gdy czaszka Dissy z głuchym łupnięciem pękła, a mózg zagulgotał, ale mu się to nie udało - wciąż balansował na granicy świadomości.

Kurt z dzikim okrzykiem rzucił się na Tremayne'a, tnąc, kopiąc i wrzeszcząc, aż były Wielki Inkwizytor został zmuszony do cofnięcia się o kilka kroków i runął w otchłań.

- Kurt - dobiegł go zza pleców ten sam głos, co poprzednio. Chciał rzucić się w przepaść, przebić mieczem albo zablokować dopływ krwi do mózgu, byle tylko nie musieć spoglądać za siebie, ale nie mógł zrobić żadnej z tych rzeczy. Po prostu się odwrócił.

Jego matka, z ukośnie ściętą głową klęczała na podłodze, wbijając w niego oskarżycielskie spojrzenie. Według wszystkich znanych praw biologii i fizyki nie powinna już dawno żyć, ale ona znalazła w sobie tyle siły, by się odezwać.

- Strzeż się Ciemnej Strony, synku - powiedziała chrapliwym głosem. - Pamiętaj, że ona zawsze jest blisko. Jeśli dokonasz złego wyboru, upadniesz. I stracisz jeszcze więcej.

Kurt chciał odpowiedzieć, zapewnić ją, że o tym wie i żeby się nie przemęczała, że zaraz sprowadzi pomoc, ale zdał sobie sprawę z gorzkiej ironii swojego pomysłu. Gdy to sobie uświadomił, widmo zaczęło się rozmywać, a na jej miejsce pokazała się zatroskana twarz Eelii.

- Otworzył oczy! - odezwała się do kogoś poza polem widzenia Kurta.

Leżał na miękkiej koi. Ból pleców uświadomił mu, że musiał się w coś uderzyć.

- Kurt, słyszysz mnie? - zapytała delikatnie Eelia.

Chciał odpowiedzieć, ale z jego gardła wydarł się tylko urywany charkot, a z rozciętej wargi popłynęła strużka krwi, więc tylko kiwnął głową.

- Zacząłeś nagle coś wykrzykiwać, gdy rozmawialiśmy - poinformowała go. - Wyglądało to tak, jakby coś cię opętało. Potem zacząłeś się rzucać i bić wszystkich dookoła. Jandi nawet stracił ząb - dodała, a na jej ustach zatańczył lekki uśmiech. - W końcu zemdlałeś.

- Pić - szepnął Kurt, przełknąwszy ciężko ślinę, a gdy pokładowy medyk podsunął mu szklankę wody, wypił ją duszkiem.

- Ile czasu... mnie nie było? - zapytał cicho.

- Od dwóch godzin jesteśmy na powierzchni. Wszystkie oddziały poza naszym już wyruszyły.

- Powstrzymaj... ich! - wykrzyknął, ignorując ból.

Jego żona przecząco pokiwała głową.

- Nie mogę. Niektórzy przeczesują już grobowce, a tam nie sięgają fale komunikatorów. Nie możemy odwołać pozostałych; to by było równoznaczne z porzuceniem reszty na pastwę losu.

Z Kurta błyskawicznie uleciała energia, skumulowana nagłym wybuchem.

- Na Korribanie czai się zło. Niewyobrażalne zło. - szepnął po chwili. - Wywołaj „Dominatora”. Będziemy potrzebować wsparcia.

- Pułkowniku Xavis - powtórzył znudzonym tonem generał Ba'tra. - Nie mogę panu wysłać kolejnych trzech lądowników tylko na podstawie mglistego przeczucia, że coś jest nie tak.

- Z całym szacunkiem, panie generale, ale uważam, że nie docenia pan potęgi Mocy -odciął się Kurt, drapiąc nerwowo bandaż z płynem bacta na piersi.

- Ależ jak najbardziej ją doceniam - zaprzeczył Bothanin. - Doskonale wiem, że to Luke Skywalker i jego Moc zniszczyli pierwszą Gwiazdę Śmierci, Imperatora i Dartha Vadera, ale proszę pamiętać, że Korriban jest pełen jej Ciemnej Strony i nic w tym dziwnego, że tak na pana działa.

- I właśnie dlatego proszę o wsparcie! - wybuchnął Kurt. - Jak pan generał dobrze wie, mój zespół ma bardzo niski współczynnik śmiertelności i nie chciałbym, żeby to się teraz zmieniło. Korriban jest pełen duchów dawnych lordów Sith, a i niewykluczone, że na powierzchni są jeszcze ocalali Reborni...

- A czy dziesięć pełnych oddziałów nie będzie w stanie poradzić sobie z kilkoma sztucznymi pół-Jedi? - wpadł mu w słowo zniecierpliwiony Ba'tra. Czy ma pan tak niskie zdanie o umiejętnościach swoich ludzi?

Kurt ciężko westchnął.

- Jak już mówiłem, nie docenia pan potęgi...

- Przepraszam, pułkowniku, ale jestem obecnie dość zajęty i nie mam czasu na te długotrwałe, choć niewątpliwie pouczające dysputy. Pan również, o ile dobrze mi wiadomo, ma wyznaczone pewne zadanie. Jeszcze raz życzę powodzenia. Ba'tra przerywa połączenie.

Kurt siedział przez chwilę, patrząc się niewidzącym wzrokiem w skrzeczący polowy holoprojektor, po czym jednym ciosem strącił go z zaimprowizowanego ze skrzynki stojaka, dając w ten sposób upust swojej bezsilności.

- Co za głupia kupa pierza - syknęła Eelia, gdy Kurt zrelacjonował jej rozmowę z Ba'trą. - Już teraz nie mamy kontaktu z trzema czwartymi naszej kompanii, a wkrótce poza nasz zasięg wyjdzie reszta.

- Jaka jest sytuacja? - zainteresował się były łowca.

Jego żona przez chwilę stukała palcami o klawiaturę komputerowego notatnika, nim odpowiedziała nieobecnym głosem:

- Oddział Drugi, pod dowództwem Gaila White'a penetruje grobowiec Mava Kiruuna, Oddział Trzeci Hugo Cuttera grobowiec Tulaka Horda, Czwórka tego tam, no...

- Rednecka - podsunął Kurt.

- Rednecka. Zabezpieczają lądowisko. Piątka zajęła się mauzoleum Ajunty Paala, a nam, zgodnie z twoim rozkazem, zostawiłam Markę Ragnosa. Jesteśmy gotowi.

Kurt potrząsnął głową, odpędzając od siebie widmo zmasakrowanej twarzy swojej matki.

- Wydaj rozkaz do wymarszu.

Odgłosy strzelaniny umilkły. Ocalałe z pogromu resztki Oddziału Drugiego stłoczyły się dookoła sarkofagu lorda Kiruuna, by móc strzec wzajemnie swoich pleców. Czterech zwiadowców wysłanych dwie minuty temu właśnie kończyło w mękach swoje życie sądząc po okrzykach i stęknięciach, jakie wydawali.

Porucznik Gail White westchnął ciężko. Oto właśnie stan liczebności jego zespołu zmniejszył się do liczby dwudziestu sześciu; oto właśnie kolejnych czterech ludzi zginęło z ręki czegoś, co nieubłaganie parło w ich stronę. Musiało na nich czekać zaczajone, bo zaatakowało w momencie ich największego rozproszenia. Zabiło już ponad połowę oddziału i wcale nie wydawało się być nasycone.

Cokolwiek to było, nie szkodziły mu strzały z karabinków laserowych - jak się przed chwilą okazało. Co więcej, było tak pewne siebie, że nawet nie usiłowało się skradać. Gdy odgłosy kroków w korytarzu nagle przycichły, Gail dał znak ręką jednemu z ocalałych komandosów, ukrytemu za wielkim zwałem skalnym nieopodal niszy, gdzie chował się sam White. Wziął do ręki mały granat plazmowy, odbezpieczył go i odliczył w myślach do czterech. Potem rzucił go w głąb korytarza jak umiał najdalej, i krzyknął:

- Otworzyć ogień!

Pięć opancerzonych transporterów bojowych sunęło w równym szyku przez smagane wiatrem równiny Korribanu. W każdym z nich siedziało sztywno dziesięciu żołnierzy republikańskich i pilot pojazdu. Kurt, Eelia i Jandi podróżowali w środkowym. Wszystko toczyło się sprawnie, dopóki pilot nie zwrócił uwagi na jeden niepokojący szczegół

- Panie pułkowniku - odezwał się nieswoim głosem.- Nie mogę wywołać nikogo z Oddziału Czwartego.

- Jak to: nie możesz? Ktoś nas zagłusza?

- Nie - poprawił młody oficer. - Jestem pewien, że odbierają moje transmisje. Tylko, że...

- Nikt nie odpowiada. - dokończył cicho Jandi. - Oni mieli zabezpieczyć lądowisko. Tam jest zasięg.

Eelia potwierdzająco kiwnęła głową.

- Nie ma co dramatyzować -stwierdziła.- Może Kurt mógłby coś... - urwała, gdy jej mąż zrobił kwaśną minę.

- Nie mógłbym ich wyczuć. Tutaj jest za dużo Mocy... za dużo zła. Zwykli ludzie są na tym tle praktycznie niewidoczni.

- Trójka powinna niedługo wyjść z grobowca Tulaka Horda. - wtrącił Jandi. - Może powinien pan wysłać ich, żeby sprawdzili, co się stało?

- Dobry pomysł - zaaprobował jego propozycję Kurt. Tylko, dlaczego wciąż miał złe przeczucia?

Seb Redneck doskonale wiedział, kim byli napastnicy; ich wizerunki były dokładnie opracowane na odprawie. Wiedział również, że przy obecnym stanie liczebnościowym jego jednostki - dziesięciu ludzi - nie mają żadnych szans. Zaskoczyli ich doszczętnie, rozbijając jego oddział na kilkuosobowe grupki, które następnie z przerażającą precyzją eliminowali. Było ich czterech, ale ludziom Rednecka udało się z wielkim trudem uśmiercić jednego, bombardując go granatami plazmowymi i zastawiając sprytną pułapkę. Teraz jednak wszyscy czuli, że to koniec.

- Za Nową Republikę, chłopcy!

Grobowiec Marki Ragnosa był jednym z najokazalszych monumentów w dolinie. Ogromne popiersie Mrocznego Lorda wnosiło się majestatycznie nad wąskimi schodkami, prowadzącymi do środka.

Trzynastu żołnierzy - w tym Kurt - weszło do grobowca, natomiast reszta pod dowództwem Eelii zajęła się terenami przyległymi. Kurt nakazał pośpiech, gdyż zamierzał jak najszybciej sprawdzić powody braku kontaktu z Oddziałem Trzecim i Czwartym.

- Powinni już skończyć - mruknął niecierpliwie.

- Nie martw się, kochanie - objęła go od tyłu Eelia. Kurt poczuł jej krótkie włosy, kłujące go w szyję. - Pewnie to atmosfera Korriban zakłóca fale radiowe.

- Może... - zgodził się w zadumie, ale zaraz na jego usta wypłynął szelmowski uśmiech. -Wiesz co, księżniczko? Myślę, że powinnaś trochę zapuścić włosy. Z tyłu wyglądasz prawie jak mężczyzna.

- No wiesz! - posłała mu tylko trochę urażone spojrzenie.- Wiedziałeś, jaką mnie bierzesz. Teraz się wycofujesz?

- Nie, skądże - uśmiech nie znikał z jego twarzy. - Wcale nie żałuję. A zresztą...

-... tylko byś spróbował! - dokończyła za niego Eelia. - Chodźmy już.

- Jasne, kochanie. Spotkamy się za pół godziny, przy lądownikach.

- Tak jest, panie pułkowniku! - zasalutowała, ale poważna mina nie całkiem jej wyszła. Objęła Kurta w pasie i przycisnęła mocno swoje wargi do jego ust, wyciskając na nich namiętny pocałunek. Całowała go, dopóki nie zabrakło im tchu. Potem uwolniła się z jego uścisku, wykonała regulaminowy zwrot, i odeszła. Kurt jeszcze chwilę spoglądał w ślad za nią, po czym sam poszedł szukać swojej grupy.

- Pani porucznik, jestem nad jakimś ogromnym wąwozem. Urwisko zaczyna się jakieś dziesięć metrów ode mnie, i ciągnie się kilkadziesiąt metrów w dół, podobnie wzdłuż. Teren jest grząski i obsuwisty; zalecam sprowadzenie specjalistycznego sprzętu. Po prawej, za rzędem kolumn i gruzowisk, widzę dwa opuszczone wahadłowce Lambda, z czego jeden poważnie uszkodzony... hej, co to? Stać! Nie ruszać się, mówię!

Rozległa się krótka kanonada, a potem cisza. Tylko komunikator trzeszczał złowrogo. Zaniepokojona Eelia zerknęła na bladego jak ściana Jandiego.

- Idziemy tam - szepnęła. Jandi z powagą skinął głową.

Kurt rozszerzył pasmo postrzegania, obejmując nim całe cylindryczne pomieszczenie.

- Tam - szepnął do siebie, wskazując mały zawijas na jednej z bocznych ścian. Podszedł do niego i nacisnął ręką. Nic się nie stało. Reszta żołnierzy zaczęła spoglądać po sobie z powątpiewaniem, jako że malowidło było niewidzialne w normalnym paśmie widzialnym. Kurt jeszcze raz naparł na nie, tym razem całym ciałem. Coś chrupnęło, i w ścianie ukazała się wnęka, która potem się pogłębiła, ujawniając następny korytarz.

Nie zdążył zrobić więcej niż pięciu kroków, gdy poraził go dojmujący ból w klatce piersiowej. W pierwszym momencie pomyślał, że wpadł w jakąś bardzo sprytnie założoną zasadzkę, której nie wyczuł. Jednak, kiedy spojrzał w dół, nie zauważył żadnych strumieni krwi, cieknących po kombinezonie.

Wtedy zrozumiał straszliwą prawdę.

- Eelia! - zawył. Niczym torpeda wypadł z grobowca, roztrącając osłupiałych podwładnych. Kierując się widmem agonii żony, dotarł nad piaskowe urwisko. Z prawej, w oddali, zauważył szczątki małego okrętu, który niegdyś mógł być wahadłowcem klasy Lambda bądź Sentinel.

Piasek zaścielony był trupami, ciężko rannymi, konającymi i jęczącymi komandosami. Posługując się Mocą, Kurt starał się zlokalizować swoją żonę, co nie było łatwe ze względu na wszechobecną złą aurę. Wyminął bez słowa leżącego na ziemi Karska Jandiego, ściskającego nadpalony kikut prawej ręki. W końcu dostrzegł i ją.

Siedziała oparta o ścianę, a ze straszliwej rany w piersi wyciekały w rytm unoszącej się i opadającej płytko klatki piersiowej bąbelki krwi. Nad nią stał z opuszczonym ukośnie mieczem świetlnym Reborn, uśmiechając się do Kurta szyderczo spod czerwonego kaptura. Za nim majaczyły sylwetki następnych dwóch Ciemnych Jedi.

- Eelia! - krzyknął jeszcze raz, podbiegając do konającej ukochanej.

- Jeśli nie masz tu zbiornika bacta, to już jest trupem - rzucił z satysfakcją Reborn.

Kurt starał się nie spoglądać na ranę Eelii, gdyż w głębi serca wiedział, iż Ciemny Jedi ma rację.

- Kochanie - jęknął, klękając przy niej. - Kochanie, trzymaj się. Zaraz sprowadzę pomoc i... - urwał, bo przyłożyła palec do drgających ust, dając mu do zrozumienia, aby umilkł.

- Cicho, Kurt - wyszeptała powoli, z widocznym trudem. - Dobrze wiesz, że już nic nie da się zrobić. - umilkła, by zaczerpnąć oddechu. - Zajmij się Dave'em i Alice. Przepraszam... że cię tak... zostawiam.

- Nie, Eelia, nie... - Kurt potrząsnął głową, żeby strącić łzy, napływające mu do oczu. -Eelia, proszę cię, nie umieraj!

- Nie martw się... o mnie - szepnęła tak cicho, że ledwo ją usłyszał. - Zatroszcz się... o siebie... Kurt. Kocham... cię.

Jej oddech robił się coraz płytszy, aż w końcu ustał zupełnie. Kurt po raz ostatni z szacunkiem ucałował jej rękę i ułożył na podłodze. Otarł rękawem łzy, rzucając ostatnie spojrzenie na nieruchomą, jakby pogrążoną we śnie, twarz swojej żony.

Uniósł głowę, a Reborn chyba wyczytał z jego oczu, jak poważny błąd popełnił.

Narodził się nowy Kurt Xavis.

I nic już nie miało być takie, jak przedtem.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
SW The Memory Remains Marcin Shedao Shai Bąk
SW Zemsta Sitha Shedao Shai
SW Początek końca Shedao Shai
SW Matras Marcin Lab04
Teoria sportu, Marcin Bąk
Pieśń do św Marcina
biomechanika - wykłady, biomechanika - wykłady, Marcin Bąk
Pedagogika, Pedagogika, Pływanie Materiały na egzamin-Marcin Bąk
LITANIA DO ŚW. MARCINA, Różne pliki
11 listopada św. Marcina, Ścienne gazetki szkolne
Dzien sw Marcina biskupa
Pieśń do św Marcina
Gęś na św Marcina
Przebudzenie Barbara Marciniak
Św Marcin z Tours
Św Marcin z Tours
Dzien sw Marcina biskupa
Święto Św Marcina w Polsce i Niemczech
ŚW MARCIN(1)

więcej podobnych podstron