Jak zgadzać się na własne życie


Jak zgadzać się na własne życie?

Lucyna Słup

Józef Augustyn SJ

SPIS TREŚCI

WSTĘP

Cz. I - PRZEJAWY NIEZGODY

CZY LUBISZ SAMEGO SIEBIE? ...... L. Słup - J. Augustyn SJ

SKĄD SIĘ TO BIERZE? ........... L. Słup

CZY MOŻNA ZGODZIĆ SIĘ NA ŻYCIE? L. Słup - J. Augustyn SJ

Cz. II - KU PEŁNEJ ZGODZIE NA ŻYCIE

PRZYJĘCIE MIŁOŚCI .............. L. Słup

DROGA .......................... L. Słup

"TRZECI POKÓJ" ................. L. Słup - J. Augustyn SJ

PRZYJĄĆ CAŁE ŻYCIE ............. L. Słup - J. Augustyn SJ

ZGODA NA CIERPIENIE............. L. Słup

SPOTYKAJĄC DRUGIEGO .............L. Słup

IĆŚ, CIĄGLE IĆŚ ................ L. Słup

OTWARCIE NA DUCHA ŚWIETEGO...... L. Słup

ZAMIAST ZAKOŃCZENIA............. J. Augustyn SJ

WSTĘP

Jak zgadzać się na własne życie?

Czy jest na to jakaś recepta? I czy na takie pytanie może

odpowiedzieć książka? Chyba nie. Nie można podać przepisu,

spreparować recepty, która pomogłaby nam zgodzić się na życie -

zwłaszcza jeśli to nasze życie jest trudne, pełne bólu i

cierpienia.

Odpowiedzi na pytanie o zgodę na swoje życie szuka się

zawsze w głębi własnego serca, stając przed sobą samym i przed

Bogiem ze swoimi wątpliwościami, nadziejami, obawami,

pragnieniami... W tych poszukiwaniach mogą być jednak pomocne

rozważania innych, tych, którzy szukali, znaleźli ...i szukają

nadal. A wyrazem takich poszukiwań jest właśnie ta książeczka.

Inspiracją dla napisania tej książeczki były z jednej strony

skupienia rekolekcyjne pod hasłem "Jak zgadzać się na swoje

życie?" prowadzone przez Ks. Józefa Augustyna, z drugiej zaś

wieloletnia współpraca środkowiska miesięcznika "List" oraz

Wydawnictwa "M" z Domem Rekolekcyjnym Księży Jezuitów w

Częstochowie.

Książka ta składa się z dwu części. Pierwsza ukazuje

przejawy niezgody na życie i źródła tej postawy. Chociaż książka

nie ma charakteru pozycji z dziedziny psychologii, to jednak w

omawianiu tego zagadnienia odwołanie do psychologii stało się

konieczne. Człowiek jest jednością psychofizyczną i trudno mówić

o jego egzystencjalnych poszukiwaniach bez pewnej podstawowej

znajomości procesów psycho

logicznych, które się w nim dokonują.

Druga część książki przedstawia proces zgody na życie, który w

najgłębszej swej istocie jest zawsze zgodą na przyjęcie Bożej

miłości. Ta zgoda nie przychodzi łatwo i nie dokonuje się

automatycznie, nie znaczy to jednak, że nie jest możliwa.

Integralną częścią prezentowanych w tej książeczce treści

są "Pytania do refleksji", wszystkie autorstwa Lucyny Słup. Ta

książeczka bowiem w swojej istocie nie jest książką do czytania

(na temat akceptacji życia ukazały się opracowania o wiele

wnikliwsze i celniejsze) ale do "przećwiczenia". Gorąco zachęcamy

do tego, aby odpowiedzieć sobie szczerze na zadane pytania. Nie

służą one sprawdzaniu kogokolwiek, mają tylko pobudzić czytelnika

do refleksji nad własną postawą.

Podobny charakter mają zawarte w drugiej części ,,Ćwiczenia

na czas modlitwy''. To także pytania. Jeszcze wyraźniej niż w

pierwszej części zachęcamy jednak do tego, by stawiać je sobie

w obecności Boga, by Jemu powierzać owoce własnych przemyśleń i

Jego prosić o radę. Jemu naprawdę na nas zależy!

Redakcja

Cz. I

PRZEJAWY NIEZGODY

Lucyna Słup

Józef Augustyn SJ

CZY LUBISZ SAMEGO SIEBIE?

,,Gdyby ludzie szczerze kochali siebie zamiast

nienawidzieć, gdyby nie gardzili swoją słabością,

a zechcieli pokochać ją w swoim wnętrzu,

mielibyśmy o połowę mniej pracy.''

Payne Whitneya

Początkiem zgody na swoje życie jest zgoda na siebie samego.

A zgoda na siebie płynie z poznania siebie i z uznania własnej,

niepowtarzalnej wartości, z prawdy o naszym życiu. Potrzeba

szacunku dla siebie i docenienia swojej własnej osoby jest

podstawową potrzebą człowieka. Jest ona tak podstawowa i

zasadnicza, iż jeśli ona zostanie zaspokojona, to reszta

(potrzeb) na pewno zharmonizuje się w ogólne poczucie szczęścia

(John Powell SJ).

Szczęśliwe życie człowieka, który uznaje swoją wartość nie

jest oczywiście równoznaczne z egoistyczną pogonią za własną

przyjemnością i dążeniem do sukcesu. I chociaż taki właśnie model

egzystencji pozbawionej troski i wysiłku przedstawia się często

jako prawdziwe szczęście, to jednak nie o takie rozumienie

szczęścia chodzi w poniższych rozważaniach. Życie szczęśliwe to

życie dla innych. Tylko... czy można oddać się Drugiemu, Bogu i

człowiekowi, "nie mając" swojego życia "we własnych rękach"? Czy

można kochać życie innych, jeżeli nie kocha się własnego?

Gdy ból zęba bardzo nam dokucza, tylko z wielką trudnością

możemy skupić się na czymś innym. Jeżeli ktoś w tym właśnie

momencie prosi nas o pomoc, najczęściej usprawiedliwiamy

grzecznie naszą odmowę, ponieważ zajmowanie się jego sprawami

jest wtedy dla nas ponad siły. Zupełnie tak samo dzieje się, gdy

ciągle "boli nas" nasze życie. Nasza niezgoda na siebie odziałuje

na innych, dotyka ich i mniej lub bardziej rani.

1. PRZEJAWY NIEZGODY

Ojciec John Powell SJ, amerykański psycholog, autor wielu

publikacji poświęconych samoakceptacji, w książce "Jak kochać i

być kochanym" przedstawia historię, jaka przydarzyła się dr

Williamowi Glasserowi - pracującemu w szpitalu psychiatrycznym.

W. Glasser leczył kiedyś pewnego człowieka, który od lat nie miał

praktycznie żadnego kontaktu z rzeczywistością. Żył w swoim

urojonym świecie. Któregoś dnia podczas porannego obchodu

człowiek ten podniósł głowę i najnormalniej w świecie oznajmił,

że zachorował na zapalenie płuc. Przeprowadzone badania

potwierdziły tę chorobę. W trakcie leczenia zniknęły u niego

wszelkie objawy obłędu. Po całkowitym wyleczeniu z zapalenia płuc

zaczęły stopniowo powracać objawy choroby psychicznej. W dniu,

w którym pacjent wyzdrowiał fizycznie z powrotem pogrążył się w

chorobę umysłową. Interpretując tę historię doktor Glasser

twierdzi, że obłęd stanowi pewnego rodzaju "wybór", że jest

"sposobem" uśmierzenia wewnętrznego bólu płynącego z poczucia

bezwartościowości własnej egzystencji.

Każdy człowiek pragnie potwierdzenia swojej własnej

wartości. Przekonanie o tym, że tej wartości nie posiada rodzi

w nim ogromny wewnętrzny ból, niechęć i nienawiść do siebie.

Chcąc się pozbyć bólu człowiek szuka różnego rodzaju sposobów

ucieczki od niego. Choroba psychiczna jest właśnie jednym z

takich sposobów. Pojawia się ona wtedy, gdy wszelkie poszukiwania

własnej wartości w świecie realnym zawodzą. Zrozpaczony człowiek

tworzy sobie wówczas nierealny świat własnego wnętrza i chroni

się w nim. Zachowuje się więc tak jak dziecko, które w chwilach

zawodu i rozczarowania ucieka w świat własnych marzeń.

Innym o wiele częściej stosowanym sposobem ucieczki od życia

jest - według doktora Glassera - choroba organiczna, w której ból

psychiczny odzwierciedla się w dolegliwościach fizycznych.

Nieakceptacja siebie i swojego życia przejawia się szczególnie

w chorobach wrzodowych, nadciśnieniu, zawałach serca. Wpływa

nawet na zachorowania się organizmu w chorobach wirusowych;

frustracja spowodowana niezadowoleniem z siebie sprawia, że

odporność organizmu słabnie. Pacjent doktora Glassera który

rozchorował się na zapalenie płuc, "przeszedł" z jednej formy

tłumienia bólu wewnętrznego w drugi. Gdy jego organizm uporał się

już ze stanem zapalnym, pacjent ten wrócił z powrotem do obłędu.

Innym powszechnie niemal stosowanym sposobem ucieczki od

cierpienia związanego z życiem jest nerwica. Victor E. Frankl

określa ją jako przejaw nieodpowiedzialności za życie. Człowiek

przyjmujący nerwicowe rozwiązanie próbuje nie tylko uciec od

odpowiedzialności, ale także przerzucić ciężar życia na innych.

Przejawem takiej postawy bywają wszelkiego typu zachowania

agresywne lub depresyjne połączone zwykle z "szukaniem" winnych

swojego własnego nieszczęścia.

Carl G. Jung w swojej książce "Wspomnienia, sny, myśli"

opowiada o pewnej arystokratce, która leczyła się u niego z

nerwicy natręctw. Kobieta ta miała zwyczaj bicia po twarzy swych

oficjalistów, włącznie z lekarzami. "Zjawiła się u mnie" -

wspomina Jung. "Zachęliśmy miłą konwersację. Dobrze się nam

rozmawiało. Wreszcie nadszedł moment, gdy musiałem jej powiedzieć

coś wielce niemiłego. Zerwała się wściekła grożąc, że mnie

uderzy. Ale ja też się poderwałem. ţDobrzeţ - powiedziałem. ţPani

jest damą, niech pani wali pierwsza. Potem moja kolejţ. Zaraz

opadła na krzesło i jakby okłapła. ţJeszcze nikt tak do mnie nie

mówiłţ - rzekła tonem skargi. Od tej chwili terapia zachęła

przynosić rezultaty."

Kiedy nie chcemy sobie uświadomić naszej ucieczki w nerwice,

kiedy nie chcemy leczyć się z niej i ponosić jej konsekwencji,

to wówczas stosujemy zwykle z jednej strony metodę "szukanie

winnych" naszego cierpienia, z drugiej zaś szukania "ofiar", na

które moglibyśmy zrzucić ciężar życia.

Wszyscy doświadczyliśmy totalitarnego systemu politycznego,

jakim był komunizm. Każdy system totalitarny jest chorym -

powiedzielibyśmy "nerwicowym" - rozwiązaniem polityczno-

społecznym. Obserwując uważnie to, co działo się na naszych

oczach przez dziesiątki lat w dziedzinie politycznej w wymiarze

"macro", stosunkowo łatwo moglibyśmy dostrzec to samo w wymiarze

osobowym, indywidualnym "micro". Jest to ten sam system

"nerwicy". W komunizmie cały potencjał polityczny, ekonomiczny,

kulturalny był nastawiony wyłącznie na obronę systemu oraz

sprawujących w nim władzę. W razie jakiegokolwiek "problemu" (w

każdej dziedzinie życia), zasadniczym rozwiązaniem było zawsze

znalezienie "winnych", osądzenie ich i ukaranie. Był to system

niereformowalny. Można go było jedynie odrzucić. Nie dało się go

naprawić. Podobnie jest z nerwicą w wymiarze osobistym. Ona jest

także nieroformowalna. Można ją tylko przekroczyć -

transcendować.

Bardzo wielu z nas zdarzają się "reakcje nerwicowe":

irytacja, wybuch złości, odruchy zemsty, obrażanie się, zamykanie

się w sobie. Nierzadko są to reakcje całkowicie nieproporcjonalne

do bodźców. W takich sytuacjach nasze niedojrzałe reagowanie

usprawiedliwiamy najczęściej szukaniem wyłącznie zewnętrznych

przyczyn: "On mnie zdenerwował, to jego wina, on zaczął

pierwszy". Drugi człowiek nie powoduje jednak mojego agresywnego

zachowania, ale wydobywa jedynie na światło dzienne "moją

samoobronną nerwicową strukturę". Zródłem każdej agresji wobec

innych jest agresja wobec siebie samego, podobnie jak miłość

siebie staje się źródłem miłości innych. Jeżeli niechęć czy wręcz

nienawiść do siebie nie jest skierowana na zewnątrz, wówczas

wyraźniej i szybciej obraca się przeciwko sobie samemu.

Przechodzi w stan depresji.

Depresja zastępuje cierpienie lub też jest jego "mniejszą"

formą. Ratuje ona człowieka od agonii z bólu, broni go przed

całkowitym rozsypaniem się. Jeżeli życie nadmiernie mi dokucza,

mogę się z niego czasowo "wyłączyć". Życie płynie wówczas obok

mnie, a ja jestem zwolniony z wpływania na jego bieg, z

podejmowania decyzji, z odpowiedzialności, z relacji z innymi.

Szczególnym symptomem depresji jest wyłączenie się z

jakiekokolwiek kontaktu z innymi, całkowita bierność z relacji,

traktowanie innych jak powietrza. Niekiedy okresy depresyjnego

otępienia i bierności mogą oczywiście przeplatać się z okresami

wzmożonej aktywności.

Nierzadko zarówno w stanach agresji jak i depresji pomagamy

sobie również różnymi środkami "odurzającymi", których zażywanie

stopniowo staje się nieraz nałogiem: zażywanie narkotyków,

nadużywanie alkoholu, środków audiowizualnych, nadużycia

sekusalne. Także "przejadanie się", "nałóg pracy" służą nieraz

do zabicia bólu egzystencjalnego. U podłoża wielu sukcesów

odnoszonych w pracy zawodowej tkwi nieraz wielkie niezadowolenie

z siebie, ze swojego życia.

2. SAMOBÓJSTWO

Do wszystkich tych sposobów ucieczki od życia można z

pewnością dodać jeszcze jeden będący ich swoistą kulminacją. Jest

nim samobójstwo. Kiedy człowiek nie ma już sił zgadzać się na

swoje życie podejmuje próby rozstania się z życiem. Samobójstwo

jest rozwiązaniem skrajnym, jest totalnym buntem przeciwko życiu,

w którym mówimy "NIE" nie tylko jednemu przejawowi życia, ale

samemu faktowi istnienia.

Samobójstwo wynika zawsze z jakiejś rozpaczy, która jest nie

tylko wielką chorobą "emocjonalną", ale przede wszystkim chorobą

duchową. Rozpacz jest próbą ucieczki od życia. Kiedy nie mamy już

sił udawać zgody na życia, wówczas wpadamy w rozpacz. Rozpacz i

samozniszczenie z niej wynikające jest zazwyczaj nie tyle

świadomym i bezpośrednim wyborem człowieka (choć w pewnych

wypadkach tego do końca nie można wykluczyć), ile raczej

kompulsywną ucieczką przed cierpieniem. W rozpacz jesteśmy zwykle

wpychani przez wydarzenia, konflikty wewnętrzne, nastroje

depresyjne, poczucie winy.

Rozpacz i samobójstwo nie jest rozwiązaniem stosowanym

często. Otwarty autodestrukcyjny bunt jest przeciwny ludzkiej

naturze. Pragnienie życia jest głęboko wpisane w naturę

człowieka. Samobójstwo jako forma rozwiązania problemu niezgody

na życie jest powszechnie potępiane. Nawet w obozach

koncentracyjnych, gdzie systematycznie mordowano ludzi,

społeczność obozowa przyjmowała samobójczą śmierć z dezaprobatą,

a kaci obozowi nierzadko wykorzystywali ją przeciwko więźniom,

np. dla upokorzenia więźniów tej samej narodowości.

W człowieku istnieje jakieś głębokie wewnętrzne przekonanie,

iż nic nie może usprawiedliwić samobójczej ucieczki od życia.

Życie jest darem. Otrzymaliśmy je w darze i sam Dawca może nam

je zabrać. Ale przecież w krytycznych momentach naszego życia

wielu z nas przychodzą myśli i odczucia, iż lepiej byłoby "w tej

chwili" nie istnieć, lepiej byłoby "zapaść się pod ziemię". Kiedy

dochodzimy do kresu wytrzymałości ludzkiej, do granic naszych

możliwości takie odczucia wydają się być naturalne, choć łatwo

mogą powodować w nas poczucie winy. Takich "myśli" nie trzeba się

jednak obawiać. W sytuacjach granicznych wyostrza się widzenie

człowieka. Kiedy dochodzimy do jednego brzegu rzeki, dostrzegamy

się "drugi brzeg". Osiągnięcie "drugiego brzegu" jest wpisane w

naszą ludzką naturę - w nasze ziemskie życie.

3. POZORNA ZGODA I PRZYSTOSOWANIE

Niezgoda na siebie a w konsekwencji i na własne życie może

także przybrać inną, bardziej zawoalowaną postać. Nie podejmujemy

wówczas prób samobójczych, nie upijamy się, nie zażywamy

narkotyków, nie lądujemy w szpitalu psychiatrycznym. Żyjemy

normalnie: prowadzimy dom, chodzimy do pracy, posiadamy

przyjaciół, rodzinę, ale mimo wszystko gdzieś w na dnie serca

nosimy w sobie głębokie niezadowolenie z życia. Niekiedy dopada

nas jakieś dziwne odczucie, iż to życie jest jakieś

"nieprawdziwe".

Zgadzamy się na siebie, lecz jest to zgoda pozorna. Nie

chcemy zgodzić się jednak na nasze życie do końca, ponieważ

przeczuwamy, iż to domagałoby się od nas uznanie naszych braków

i ograniczeń. A ponieważ nienawidzimy swoich słabości, nie

chcemy, aby one się ujawniły. Obawiamy się, iż odkrycie naszych

słabości i ograniczeń spowoduje odrzucenie nas przez innych.

Dlatego też, tracąc całe mnóstwo energii, próbujemy ukryć sami

przed sobą a także przez innymi bolesne przeczucie, iż tak

naprawdę nie zasługujemy na miłość. W tej bolesnej dla nas

sytuacji nie szukamy prawdy o nas samych, uzdrowienia

wewnętrznego, prawdy o otaczającej nas rzeczywistości, ale

usiłujemy przystosować się do naszego pojmowania rzeczywistości.

Precyzyjnie choć nieświadomie konstruujemy różnego rodzaju

"mechanizmy obronne" chroniące nasze nerwicowe, a więc sprzeczne

mniemania o sobie. Raz bowiem wydaje nam się, iż "wszystko się

nam należy", innym razem natomiast jesteśmy wewnętrznie

przekonania, iż "wszyscy mają prawo nas odrzucić i przekreślić".

Takich "przystosowawczych" opartych na nerwicowych

mechanizmach obronnych zachowań jest bardzo wiele. Przejawiają

się one z różną intensywnością: od form najbardziej skrajnych aż

do najbardziej łagodnych. Nie występują w stanie czystym, ale są

wymieszane. Zasadniczo można je podzielić na dwie grupy. Jedne

zmierzają do zaskarbienia sobie cudzej miłości i szacunku, drugie

do zminimalizowania bólu płynącego z przekonania o własnej

bezwartościowości. Przyjrzyjmy się niektórym z nich:

a. Bojaźliwość. Przejawia się ona w niechęci do podejmowania

jakiegokolwiek ryzyka, przedsięwzięć, planów. Przewidując w

każdej sytuacji zagrożenia i niepowodzenia życiowe, człowiek

bojaźliwy rezygnuje z góry z jakiejkolwiek próby znaczących

dokonań. Ponieważ obawia się, iż mógłby się pomylić, doznać

porażki, nie podejmuje decyzji, ale czeka. W takiej sytuacji

"samo życie" siłą upływającego czasu "podejmuje decyzje". A

ponieważ brak w nich osobowego zaangażowania i wolności

człowieka, są one zwykle fatalne dla jego życia.

b. Chełpliwość i przechwałki. Chełpliwość to schlebianie

samemu sobie po to, by zyskać na wartości we własnych i cudzych

oczach. Chełpliwy nieustannie "reklamuje" swoje, przez siebie

wykreowane, zalety, cnoty, osiągnięcia, aby być przez innych

zauważonym, docenionym, uznanym. Ale nawet najbardziej prymitywny

"chwalipięta" posiada pewną intuicję, stąd też stosunkowo łatwo

wyczuwa sztuczność w swoich postawach i zachowaniach.

c. Nieśmiałość. Człowiek nieśmiały żyje w ciągłym lęku przed

ludźmi. Z jednej strony nieustannie obawia się odepchnięcia ze

strony innych, z drugiej zaś swoim zachowaniem sam prowokuj to

odrzucenie. Jest przekonany, że inni akceptują go tylko pod

pewnymi warunkami, które zwykle sam na nich projektuje.

d. Gniew. Osoba dotknięta poczuciem niskiej wartości i

pogardy do siebie na początku nienawidzi tylko własnej

nieudolności. Z czasem zaczyna nienawidzieć całe swoje życie.

Szybko wówczas staje się przygnębiony, smutny. Swój gniew,

zgorzknienie wyładowuje naprzeniennie: raz na sobie, innym razem

na bliźnich. Jednym z ważnych przejawów gniewu na siebie i innych

jest krytykanctwo. Krytykant przenosi zwykle swoje negatywne

odczucia na innych. Oskarżając czy wręcz oczerniając innych,

zawsze poniża najpierw samego siebie, choć nie zdaje sobie z tego

sprawy.

e. Maski. Noszenie masek, granie ról, przywdziewanie się w

"ważne funkcje" jest związane z odczuciem swojej niskiej wartości

i braku poczucia godności. Maski, funkcje, role pozwalają ukryć

nie tylko przed innymi, ale także przed sobą samym niską ocenę

czy wręcz pogardę do siebie samego. Grając "przedstawienie o

sobie" w razie potrzeby zawsze można zmienić rolę, maskę i

dostosować się do zmieniających się ciągle ludzkich oczekiwań

oraz własnych lęków.

f. Dewocja. Postawa to rodzi się najczęściej jako próba

wykorzystania praktyk religijnych dla lepszego własnego

samopoczucia emocjonalnego przez poprawienie swojego obrazu

siebie w swoich własnych i cudzych oczach. Osoba uprawiająca

dewocję nie wchodzi w rzeczywiste doświadczenie duchowe, ale

próbuje budować swoją "wielkość i świętość" poprzez zewnętrzne

tylko wykonywanie licznych praktyk. W dewocji życie codziennie,

w szczególności zaś relacje z bliźnimi, są w jawnej sprzeczności

z wykonywanymi praktykami. W dewocji nie ma rzeczywistego dążenia

do Boga i Jego chwały. Jest to bowiem próba manipulowania religią

dla swoich własnych ludzkich celów.

g. "Mieć bardziej niż być". Ta postawa płynie z przekonania,

że to, co posiadamy i to, co zrobimy, jest decydujące o naszej

wartości i godności. Kusi nas więc żądza wspaniałych czynów,

wielkiego bogactwa, które mają przyciągnąć ku nam podziw i miłość

innych. Wspaniałe osiągnięcia, wielkie pieniądze służą nam

najpierw dla obrony przed poczuciem własnej bezsilności,

bezradności czy też lekceważeniem innych.

h. Naśladownictwo. Człowiek, który nie zna siebie, nie ceni

swojej osoby, ma skłonność do całkowitego utożsamiania się z

kimś, kogo podziwia i adoruje. Jest to pewna forma "małpowania"

innych, która polega na odrzuceniu swojego życia, aby móc stać

się "jak drugi". Osoby takie często marzą, aby "być na miejscu"

osoby podziwianej. Zewnętrzne utożsamianie się z innym

człowiekiem, "materialne" naśladowania jego zachowań, gestów,

czynów jest zawsze szkodliwe niezależenie od tego czy dotyczy to

jakiegoś "świeckiego" gwiazdora, czy też "wybranego świętego",

zawsze bowiem łączy się z rezygnacją z odpowiedzialności za

własne życie i z bycia sobą.

i. Ślepe posłuszeństwo. Człowiek niepewny siebie, zagubiony

może szukać pewności i oparcia dla swego życia w drobiazgowym i

zewnętrznym przestrzeganiu zasad, praw, przepisów. Dostosowanie

się do litery będzie zasadniczą cechą jego postępowania. Ponieważ

jednak człowiek ślepo posłuszny nie posiada w sobie ducha

przepisów i zasad, wówczas "prawo" stanowi dla niego pewną

"protezę", która pozwala mu jakoś żyć. Wszelkie konflikty

międzyludzkie bywają wówczas rozwiązywane przy pomocy "prawa".

Materialna i zewnętrzna uległość prawu sprawia, iż staje się ono

także bronią przeciwko innym.

j. Perfekcjonizm. Życie perfekcjonisty jest nieustannym

egzaminem, jaki sam sobie robi. Jest też ciągłym szukaniem

uspokojenia chorego poczucia winy poprzez "doskonałe"

realizowanie stworzonych przez siebie i dla siebie ideałów.

Perfekcjonista wszystko robi z drobiazgową dokładnością, choć

często jego działanie nikomu i niczemu nie służy, ale nie jest

on w stanie przyznać się do tego. Swoją wartość uzależnia bowiem

od realizacji "własnych ideałów" i spełniania cudzych oczekiwań.

Jest to również forma nieustannego kupowania miłości do siebie

u siebie samego i u innych.

k. Ucieczka w samotność. Człowiek z wielkimi kompleksami

niższości i jednoczesnym lękiem przed ludźmi obawia się zwykle

spotkań z innymi, ponieważ one mogłyby zakwestionować

dotychczasowy jego sposób oceny i działania. Aby nie doznać bólu

odrzucenia "samotnik" zwykle sam ucieka od innych. Nie zawsze

musi to być samotność w dosłownym znaczeniu tego słowa. Czasami

"samotnicy" posiadają nawet wiele zewnętrznych kontaktów.

Wszystkie one są jednak zwykle nacechowane taką nieufnością i

zamknięciem, iż ludzie ci pomimo wielu spotkań z innymi pozostają

wewnętrznie głęboko osamotnieni.

l. Racjonalizacja. Człowiek, który nie akceptuje i nie kocha

siebie, boi się dostrzec prawdę o sobie i swoim życiu. Wszystkie

swoje negatywne odczucia, wyobrażenia, myśli, które w jakiś

sposób odsłaniają prawdę o nim samym, dławi lub "wyjaśnia

racjonalnie" - racjonalizuje. Najgorsze wady, słabości i błędy

potrafi "przemalować" na piękne cnoty i zwycięstwa. I tak

kompleksy niższości mogą być nazywane - pokorą, przepychanie się

łokciami - wolą walki, lękowe zachowania perfekcjonisty -

doskonałości i świętością itp. Dla człowieka posługującego się

racjonalizacją przyznanie się do błędu i pomyłki byłoby

równoznaczne z przekreśleniem siebie i utraty wartości we

własnych i w cudzych oczach.

Są to jedynie pewne przykłady postaw przystosowawczych i

obronnych. Moglibyśmy wymieniać jeszcze inne. Podane tutaj mają

jedynie służyć jako pewna pomoc, dzięki której łatwiej będzie nam

wykryć nasze osobiste mechanizmy obronne. Jeżeli szukać jakichś

wspólnych cech wszystkich przedstawionych powyżej sposobów

"ucieczki" i "przystosowania", to będą nimi: "odwrót od

rzeczywistości", lęk przed pełną odpowiedzialnością za życie,

koncentracja na sobie, interesowność, agresja lub też

przynajmniej obojętność na bliźnich. Wszystkie sposoby

przystosowania są zawsze "jakoś" nieprawdziwe, są pewną namiastką

życia, iluzją życiową. Iluzje, namiastki życia wcześniej czy

później zawsze obracają się przeciwko człowiekowi. I chociaż na

krótko uspokajają człowieka, to jednak w końcu rodzą cierpienie.

Jest to bowiem w sumie rozwiązania nerwicowe. I choć "jakoś"

pozwalają one żyć człowiekowi, to jednak są one zbyt kosztowne.

Niemal wszystkie siły tracimy wówczas na udawadnianie sobie i

innym, iż nasze życie ma wartość i sens.

Zgoda na życie wymaga wielkiej świadomości siebie, wymaga

uczciwości, wymaga prawdy, wymaga ofiary. Jak każde leczenie

choroby jest zwykle bolesne, tak samo leczenie z naszych buntów

wobec życia jest także procesem bolesnym, wymagającym wyrzeczeń.

Zgoda na życie domaga się najpierw wyrzeczenia się

oszukiwania siebie, domaga się zdemaskowania fałszu. Wyrażenie

zgody na własne życie domaga się prawdy o naszym życiu. Człowiek

winien dobrze wiedzieć, na co ma się zgodzić. Każdemu z nas grozi

nie tyle jakiś totalny autodestrukcyjny bunt wobec życia, ile

raczej życie w iluzji, bunt zamaskowany, bunt ukryty za pozorami

życia.

Pytania do refleksji

1. Czy kiedykolwiek nawiedzały Cię myśli samobójcze (,,lepiej

byłoby nie żyć'', ,,ja się na świat nie prosiłem'', ,,nienawidzę

życia'', ,,skończę ze sobą'')? Co było ich przyczyną?

2. Przypomnij sobie ( konkretnie, z uwzględnieniem miejsca i

czasu) najtrudniejsze momenty z historii Twojego życia. Jakie

uczucia Ci w nich towarzyszyły - lęk, smutek, depresja,

zniechęcenie? Spróbuj odczytać rodzaj niezgody, która kryła się

za tymi uczuciami. Na kogo, na co się nie zgadzałeś? Czy

przeczuwasz, że Twoją podstawową niezgodą jest niezgoda na Twoje

życie?

3. Przypomnij sobie jakąś szczególnie trudną sytuację z

ostatniego tygodnia. Jak ją przeżywałeś? Jakie uczucia

towarzyszyły Ci w tej sytuacji? Jak wpłynęły na Twoje zachowanie?

4. Zastanów się jaki jest Twój zwykły sposób reagowania w

kontaktach z innymi ludźmi? Jak zachowujesz się w momentach

zagrożenia?

5.Czy potrafiłbyś nazwać swoje mechanizmy obronne? Który z

przedstawionych powyżej sposobów zachowania, życia życiem

pozornym jest Ci najbliższy?

6. Czy spostrzegasz, że swoim zachowaniem chcesz ,,zasłużyć'' na

miłość innych? W

jaki sposób?

7. Czy przeczuwasz, że żyjesz ,,życiem pozornym''? Co to dla

Ciebie znaczy?

8. Jakie są powody Twojego buntu przeciw życiu?

Lucyna Słup

SKĄD SIĘ TO BIERZE?

"Wszystko ma swoją przyczynę" - brzmi konkluzja znanej

rysunkowej historyjki, w której szef krzyczy w pracy na męża, mąż

po powrocie do domu na żonę, żona na dziecko, a dziecko bije psa,

który z kolei "w odwecie" gryzie kota. Nasz brak miłości do

siebie posiada swoje określone źródło. Najogólniej mówiąc, jeśli

nie lubimy i nie szanujemy siebie, to dzieje się tak dlatego, że

nie byliśmy kochani i szanowani. Miłości do siebie można nauczyć

się tylko przyjmując miłość innych.

"All you need is love" - "Wszystkim czego potrzebujesz jest

miłość" - śpiewali kiedyś Beatlesi. I chociaż z pojęciem miłości

proponowanym przez ten zespół można dyskutować, nie zmienia to

jednak faktu, że słowa tej piosenki wyrażają najgłębszą i

najbardziej podstawową potrzebę ludzkiego serca: potrzebę

bezwarunkowej miłości. Wszystkim, czego potrzebujemy, jest

miłość.

Nadużywając alkoholu, zażywając narkotyki, uprawiając "zimny

seks", szukając sławy, pieniędzy, ludzkiego uznania - tak

naprawdę szukamy zawsze miłości. Nawet "pijak w rowie szuka

miłości" - powiedział kiedyś Clive S. Lewis. Miłość jest jedynym

celem, ku któremu człowiek zmierza. Jej wszystko poświęca. Bez

miłości wszystko w życiu ludzkim traci sens. Pięknie wyraża tę

prawdę hymn św. Pawła o miłości (1 Kor 13 nn).

Słowo "miłość" w językach nowożytnych jest pojęciem

wieloznacznym, nieprecyzyjnym. Wyraża się nim zarówno największe

doświadczenia duchowe mistyków jak również nadużycia seksualne.

Nam chodzi o "miłość-agape", miłość bezwarunkową, która przyjmuje

nas nie ze względu na to, co mamy lub co robimy, ale ze względu

na samo nasze istnienie. Chodzi nam o miłość, która akceptuje nas

wraz z naszymi brakami i słabościami. Kiedy jesteśmy kochani w

ten sposób, wówczas czujemy się szczęśliwi, bezpieczni i nie mamy

ochoty udawać kogoś, kim w istocie nie jesteśmy.

Miłość sprawia, iż nasze maski same spadają z naszych

twarzy. Nie musimy bowiem przed ludźmi zabezpieczać się, bronić,

udawać. Możemy pozwolić sobie na bycie sobą. Rezygnujemy z

ukrywania naszych wad, z zabiegania o ludzką sympatię, uznanie,

pochwały, ponieważ w miłości bezinteresownej wszystko posiadamy.

Czujemy się kochani niezależnie od tego jacy jesteśmy. Czując się

zaś kochani w ten sposób odkrywamy własną niepowtarzalną wartość.

To miłość daje nam także poczucie naszej godności.

Taka bezwarunkowa miłość wśród ludzi jest jednak bardziej

marzeniem niż rzeczywistością. Wszyscy nosiliśmy lub też nosimy

gdzieś głęboko ukryte w nas rozczarowanie do tej miłości, której

doświadczyliśmy. Mieliśmy lub mamy jeszcze uraz spowodowany

miłością ograniczoną i warunkową; nieraz bardzo ograniczoną i

bardzo uwarunkowaną. Miłość uwarunkowana jest zawsze

doświadczeniem bolesnym. Poczucie bycia przez innych odrzuconym

czy "źle kochanym" kładzie się nieraz cieniem na całe nasze

dorosłe życie. Rzutuje ona na późniejsze małżeństwo, przyjaźnie,

pracę, życie religijne. Próbując odkryć przyczyny niezgody na

siebie nie można lekceważyć atmosfery własnego domu rodzinnego,

naszych więzi z ojcem, z matką.

U początków życia, w niemowlęctwie całą wiedzę o sobie i

wartości swojego życia człowiek czerpie przede wszystkim od

rodziców, szczególnie zaś od swojej matki. Już w jej łonie

dziecko mocno reaguje na wszystkie jej przeżycia zarówno

pozytywne jak i negatywne. Już wtedy czuje się chciane, kochane,

przyjęte czy też przeciwnie: odrzucone, niechciane, niekochane.

John Powell pisze, iż niemowlę jeszcze nie wie kim ono jest.

Wkracza w świat niczym żywe pytanie poszukujące odpowiedzi: Kim

jestem? Co jestem wart? Na czym polega życie? Tę odpowiedź

przyjmuje od swoich rodziców, głównie od matki. Dobrze jest,

jeżeli odpowiedź ta jest pełna miłości: Jak dobrze, że jesteś z

nami! Kochamy cię! Taka odpowiedź - niekoniecznie wyrażona

werbalnie, bardziej za pomocą czułych gestów, pieszczot i

pocałunków - zasiewa w jego sercu przekonanie: Jestem kochany.

Jestem cenny, nipowtarzalny. Jestem godzien miłości.

Z czasem do informacji przekazywanych przez kontakt

niewerbalny dołączają się także słowa. A one mogą nieść wiarę w

wielką wartość małego człowieka albo uzależnienie tej wartości

od określonych, spełnianych przez niego warunków. W pierwszym

przypadku dziecko "dowiaduje się", iż jest kochane za to, kim

jest, w drugim "otrzymuje informacje", że na miłość rodziców musi

sobie zasłużyć: dobrym zachowaniem, sukcesami, wyglądem,

uległością, posłuszeństwem. "Dowiaduje się" więc, że jest

kochane, ponieważ jest grzeczne, ciche, posłuszne, itp. Na całe

jego nieszczęście, w miarę upływu czasu rodzice kodują w nim

coraz to nowe warunki rodzicielskiej miłości: "Jeżeli mi

pomożesz, jeżeli mnie nie urazisz, jeżeli będziesz się miał dobre

oceny w szkole, jeżeli nie będziesz przynosił mi wstydu" - to

"będziesz kochany". Jednak jednym z bardziej okrutnych warunków

rodzicielskiej miłości jest całkowieta rezygnacja dziecka w

jakiejkolwiek wolności i podporządkowanie się ich woli. Rodzice

na ogół nie zdają sobie sprawy z tego, że stawiając takie

wymagania i uzależniając od spełnienia tych wymagań przyjęcie lub

odrzucenie dziecka, w istocie odmawiają mu akceptacji.

Nierzadkim warunkiem miłości do dziecka jest zaspokajanie

nadmiernych potrzeb uczuciowych (nie zrealizowanych w związku

małżeńskim) jednego z rodziców (częściej matki). Dziecko jest

wówczas obdarzane nadmiarem czułości, prezentów, ale za cenę

całkowitego związanie emocjonalnego, czy wręcz uczuciowego

zniewolenia. Zachłanna matka bywa wówczas zazdrosna o relacje

emocjonalne z płcią przeciwną.

Oczywiście warunkowa miłość rodziców - jako przeciwieństwo

miłości bezwarunkowej, może wyrażać się w bardzo subtelny sposób.

Żądania pod adresem dziecka nie muszą być werbalnie formułowane,

ale wyrażać się w pewnych postawach i gestach. Dziecko zachowanie

rodziców odbiera jako karę lub nagrodę i np. może chcieć swoimi

sukcesami, których nikt od niego słowami nie wymaga, zasłużyć na

czułość, troskliwość, uwagę rodziców.

Dziecko które jest kochane miłością warunkową, ,,za coś'',

stopniowo nabiera przekonania, że jest niewiele warte. Ponieważ

rodzice nie dostrzegają w nim wartości i ono nie może jej

dostrzec. Zaczyna siebie nie lubić. Dochodzi do wniosku, że nie

może być przyjmowane dla wartości, którą jest samo w sobie ale

że jego wartość tkwi w istocie poza nim: w rzeczach, które

zdobywa , w wymaganiach, które spełnia. Utwierdza się w

przekonaniu, że można je kochać jedynie ,,za coś''- za

posłuszeństwo, sukcesy, w nauce, urodę, przynoszenie dumy

rodzicom itd. A ponieważ na tym, żeby być kochanym zależy mu

najbardziej - rozwija w sobie postawę ,,zasługiwania na miłość".

Ta właśnie postawa sprowokuje go w przyszłości do szukania za

wszelką cenę potwierdzenia swojej wartości a gdy to się nie

powiedzie i życie okaże się zbyt bolesne - do ucieczki od niego.

Ta prawidłowość z wielką siłą przejawiła się w życiu Marylin

Monroe, słynnej amerykańskiej gwiazdy filmowej. Sława, liczne

małżeństwa i niemniej liczni kochankowie nie zdołali zaspokoić

jej pragnienia akceptacji. Nie doświadczyła jej w domu rodzinnym,

którego nie miała - nie znała swojego ojca a matka większość

czasu spędzała w szpitalach psychiatrycznych. Marylin będąc

dzieckiem błąkała się więc po przytułkach i rodzinach

zastępczych. Nie doświadczywszy życia rodzinnego nie potrafiła

go zbudować. W jednym ze swych ostatnich filmów ,,Skłóceni z

życiem'' grała jakby samą siebie - nieszczęśliwą, nie pogodzoną

z życiem, uciekającą od niego...Nie trzeba było długo czekać aby

uciekła ostatecznie - w lipcu 1963 roku Monroe zażyła śmiertelną

dawkę środków usypiających. Kreowana jako ,,symbol seksu''

pozostała w pamięci wielu jako tragiczna ofiara show - bussinesu

a przede wszystkim wielkiego, niezaspokojonego pragnienia

miłości.

Historia Marylin - to historia odrzucenia, przekreślenia

siebie będącego odpowiedzią na odrzucenie.,,Byłam pomyłką. Moja

matka nigdy mnie nie chciała'' - wyznała aktorka w jednym z

wywiadów będąc u szczytu swej kariery. Jeżeli nieakceptacja

siebie jest problemem tylu ludzi wywodzących się z tzw.

,,porządnych rodzin'', to w znacznie większym stopniu dotyczy

dzieci wychowujących się w rodzinach rozbitych, dzieci

niechcianych, porzuconych, nadmiernie uzależnionych od rodziców,

bitych, przeklinanych, znieważonych, gwałconych. Przeciętna

,,warunkowa'' miłość rodzicielska podważa w dziecku poczucie jego

własnej wartości, ale miłość wypaczona czy jej zupełny brak

całkowicie rujnuje w dziecku poczucie własnej wartości.

Poniewieranym na różne sposoby dzieciom już jako ludziom dorosłym

wyjątkowo trudno jest zgodzić się na siebie i i na swoje życie.

Przeszkadza im w tym wielkie poczucie winy. Dziecko chce widzieć

w swoim ojcu czy matce kogoś idealnego. Tylko takiej osobie może

zaufać a zaufanie i poczucie bezpieczeństwa jest konieczne dla

jego rozwoju. Jeżeli spotyka się z ich strony ze złem, z krzywdą

- podświadomie dąży do usprawiedliwienia rodziców a obwinienia

siebie. Dzieje się tak nawet wtedy, gdy dorośnie. Chcąc zadowolić

ojca, czy matkę już jako człowiek dorosły posuwa się do czynów

absurdalnych.

Susan Forward, amerykańska psychoterapeutka, która zetknęła

się z wieloma przypadkami zachowań rodziców określanych przez nią

jako ,,toksyczne''opisuje przypadek czterdziestodwuletniego

oficera policji imieniem Jason, który w czasie wykonywania swej

pracy konsekwentnie stawiał się w sytuacjach zagrażających

życiu.(6). Chociaż jego czyny mogły wydawać się heroiczne ( np.

samotne usiłowanie rozbicia gangu) były w istocie lekkomyślne.

Policyjny psycholog doszedł do wniosku, że człowiek ten jest

potencjalnym samobójcą i nalegał na jego hospitalizację.

W czasie sesji psychoterapeutycznych okazało się, że matka

Jasona, osoba o bardzo gwałtownym usposobieniu w dzieciństwie

wielokrotnie powtarzała mu z nienawiścią : ,,ałuję, że się w

ogóle urodziłeś.Chciałabym abyś już nie żył, tak samo jak

chciałabym aby twój ojciec nie żył.'' Ojciec Jasona opuścił

rodzinę, czym jakby poparł tezę, że życie jego syna nie

przedstawia dla każdego z rodziców żadnej wartości. Będąc już

człowiekiem dorosłym i podejmując niebezpieczne akcje policyjne,

Jason podświadomie usiłował nadal być posłusznym synem. Chciał

w sposób zawoalowany popełnić samobójstwo aby tym samym spełnić

życzenie matki i sprawić jej przyjemność...

Chociaż miłość warunkowa przejawiała się w naszym życiu z

różną intensywnością, to jednak tak naprawdę doświadczył jej

każdy. Nasi rodzice nie mogli nam zapewnić pełnej, bezwarunkowej

miłości, chociaż być może bardzo się o to starali. aden człowiek

nie może kochać miłością pełną, bezwarunkową. Kochać taką

miłością mógłby tylko ktoś, kogo nigdy nie skrzywdzono a to

przecież jest niemożliwe.

Rodzice nawet najbardziej kochający swoje dziecko mogą tylko

bardziej lub mniej zbliżać się do ideału miłości bezwarunkowej.

Na pewno czymś, co sprzyja takiemu zbliżeniu jest ich harmonijna

małżeńska więź - nieporozumienia między rodzicami dziecko zawsze

odbiera jako brak miłości. Ta więź rodzi się oczywiście z

uporania się - przynajmniej w podstawowym stopniu - z własnymi

wewnętrznymi problemami. Trudno oczekiwać, żeby rodzic

wewnętrznie rozbity, nie akceptujący siebie, uciekający od życia

i starający się przypodobać innym mógł rozwinąć w swoim dziecku

poczucie własnej wartości i przekazać mu jasną i spójną wizję

rzeczywistości. W sposób naturalny, nawet się o to specjalnie nie

starając przekaże mu własne lęki, frustracje i uzależnienia.

Właśnie w skrzywdzeniu, w odrzuceniu tkwi źródło wielu naszych

słabości, także słabości moralnych. Zauważmy, że w dziedzinie

moralnej niezgoda na siebie wyraża się przede wszystkim w tzw.

,,chorym poczuciu winy''. Chore poczucie winy polega na tym, że

człowiek bierze na siebie całą odpowiedzialność za popełnione zło

podczas gdy jego odpowiedzialność jest tylko cząstkowa.

Krzywdzenie drugich jest wtórne, pierwsze jest zawsze bycie

krzywdzonym. Niezgoda na własną historię życia, w której było się

krzywdzonym zawsze owocuje niezgodą na własne słabości moralne.

Nie pogodzony ze swoją historią życia człowiek usiłuje zbawiać

siebie o własnych siłach ale te próby (przybierające np. kształt

mocnych postanowień ,,nigdy więcej'' rodzą coraz głębszą niezgodę

na siebie, coraz większą nieakceptację własnych słabości. I chcąc

pokonać te słabości, trzeba je po pierwsze dostrzec i nazwać a

po drugie, zaakceptować, uleczyć historię życia będącą źródłem

tych słabości.

Podsumowując: uznanie swojej wartości i zgoda na siebie

rodzi się w dzieciństwie. Ich źródłem jest miłość naszych

rodziców. Istotne są także późniejsze doświadczenia bycia

odtrąconym, niekochanym.

Większy lub mniejszy brak miłości, odrzucenie, którego

doświadczyliśmy w domu rodzinnym i nie tylko sprawia, że nie

umiemy kochać prawdziwie samych siebie i buntujemy się przeciw

swojemu życiu. On też rozwija w nas różne formy egoizmu będącego

wynaturzoną miłością własną. Jeżeli egoizm jest tak powszechnym

problemem, jeżeli wszyscy jesteśmy egoistami w mniejszym lub

większym stopniu to tylko dlatego, że wszyscy byliśmy kochani w

mniej lub bardziej niewłaściwy sposób. Nie doświadczywszy

prawdziwej miłości nie umiemy przekazać jej innym.

Pytania do refleksji

1.Jak wspominasz Twój rodzinny dom? (Odpowiadając na to pytanie

przypomnij sobie zachowanie Twojego ojca, Twojej matki, atmosferę

domu rodzinnego, relacje z rodzeństwem). Jakie uczucia budzą się

w Tobie pod wpływem tych wspomnień? Czy rozmawiałeś z kimś na

temat Twojego domu rodzinnego? Czy byłbyś w stanie porozmawiać

na ten temat z własnymi rodzicami?

2. W jaki sposób Twoja niezgoda na życie odbija się na Twoich

najbliższych - na żonie, mężu, dzieciach, teściowej, synowej,

przełożonym, podwładnym? Kiedy żądałeś rzeczy, których ten drugi

człowiek nie był Ci w stanie dać? Czy dostrzegasz fakt, że Twoja

niezgoda na życie promieniowała większą lub mniejszą nienawiścią,

kierowaną ku drugiemu człowiekowi? W jaki sposób?

3. Przypomnij sobie jakąś konkretną krzywdę, którą wyrządziłeś

drugiemu człowiekowi w ciągu ostatniego dnia, tygodnia, miesiąca,

roku...Jak sądzisz, jakie Twoje skrzywdzenia były jej przyczyną?

4. W jaki sposób Twoja nieakceptacja siebie przejawia się w

nieakceptacji drugich? Spróbuj dostrzec konkretne sytuacje.

Lucyna Słup - Józef Augustyn SJ

CZY MOŻNA ZGODZIĆ SIĘ NA ŻYCIE?

"Do kobiety która skarżyła się na swe

przeznaczenie Mistrz powiedział:

- Przecież ty sama wykuwasz swój los!

- Ale z pewnością nie ja jestem winna, że

urodziłam się kobietą, czyż nie tak?

- Narodzić się kobietą to nie przeznaczenie. To

los. Przeznaczenie polega na tym, w jaki sposób

przyjmiesz swą kobiecość i co z nią zrobisz."

(Anthony de Mello SJ).

1. Jesteśmy odpowiedzialni za swoje życie, za swoje

"przeznaczenie". Poznając jednak naszą ludzką słabość, głębię

naszych życiowych zranień (szczególnie zaś zranień w miłości)

oraz wynikające z nich zagubienie życiowe, wydaje się nam nieraz

mało prawdopodobne, abyśmy mogli sprostać temu życiowemu zadaniu.

Parafrazując słowa A. de Mello możemy powiedzieć: "To, iż nie

byłem kochany tak, jak tego potrzebowałem i pragnąłem, to nie

jest moje przeznaczenie. To mój los. A moje przeznaczenie polega

na tym, że przyjmę swoją przeszłość, aby na niej zbudować moją

przyszłości.

Nie jesteśmy odpowiedzialni za nasze zranienia w miłości z

najmłodszych lat oraz za jakiekolwiek skrzywdzenia, których

doznaliśmy od innych. Jesteśmy jednak odpowiedzialni za nasze

obecne dorosłe życie. I choć nasza przeszłość wywiera na nas

pewien wpływ, to jednak ona nas nie determinuje. Możemy nauczyć

się kochać siebie i kochać innych z naszą przeszłością. Możemy

w pełni pogodzić się ze swoim życiem. Możemy przeżyć je w sposób

twórczy.

Zranienia w miłości, szczególnie te wyniesione z wczesnego

okresu naszego życia, stają nam nieraz jako pewna przeszkoda na

drodze do pełnej akceptacji naszego życia, ale tylko w pierwszym

jej etapie. Przezwyciężone i uleczone zranienia stają się

miejscem wrażliwości wewnętrznej, twórczości, pełniejszego

zrozumienia innych.

Zranienie w ludzkiej miłości, to tylko jedno z wielu

możliwych zranień. Życie niesie z sobą także inne "skrzywdzenia,

zranienia, niesprawiedliwości, słabości i ludzkie ułomności.

Stają się one dla nas życiowym zadaniem wymagającym od nas trudu

i ofiary. Nie wykluczają one jednak bynajmiej piękna, szczęścia

ludzkiego życia. Można nawet powiedzieć, że dobro i piękno

ludzkiego życia przychodzi zawsze przez trud i cierpienie. Dobro

musi być zawsze w jakiś sposób okupione ofiarą.

Wyrazistym tego przykładem są postacie Joni Eareckson czy

Denise Legrix. Pierwsza, Szwedka, która w wieku kilkunastu lat

została sparaliżowana na skutek wypadku, po ciężkiej depresji

odzyskała radość życia: została cenioną malarką (nauczyła się

malować trzymająć pędzel w ustach), pokochała człowieka za

którego wyszła za mąż. Druga, Francuzka, urodziła się bez rąk i

nóg. Wygrała walkę z bezsensem swojego życia. Mimo swego kalectwa

zaangażowała się w obronę życia dzieci poczętych oraz w pomoc

dzieciom upośledzonym i ich rodzicom. W swojej książce "Tak

urodzona", która stała się bestsellerem, daje piękne świadectwo

zmagania się z własną ułomnością nie tylko fizyczną, ale także

z rodzącym się buntem przeciwko życiu.

2. Dlaczego trzeba nam dążyć do zgody na nasze życie?

Mówiąc prosto, ponieważ innego wyjścia nie mamy. Albo

zgodzimy się na życie i odkryjemy jego sens, smak i radość (także

pośród trudu życia), albo będziemy trwać w tępym buncie

przeklinacjąc nasze życie. Buntem tym będziemy krzywdzić nie

tylko siebie, ale także naszych najbliższych. Trzeciego wyjścia

nie ma.

Podstawowe oszustwo, jakiemu często podlegamy, to szukanie

jakiejś "trzeciego wyjścia, trzeciej drogi". Pan Jezus mówi

bardzo wyraźnie: "Wasza mowa niech będzie: tak - tak, nie - nie".

Nie mówi: raz - tak, raz - nie. Zgoda na życie domaga się "tak"

we wszystkich wymiarach. Jeżeli na pewną formę życia mówimy -

tak, a na inną - nie, to rodzi się niespójność, która jest

źródłem nerwicowego rozbijania się.

Mówiąc potocznie, zgoda na życie bardzo się "opłaca".

Dopiero bowiem pełna akceptacja życia odsłania nam, jak niezwykłe

istnieją w nas energie emocjonalne, intelektualne, duchowe,

dzięki którym możemy nasze życie uczynić twórczym i ciekawym.

Buntując się zaś przeciwko życiu tracimy wiele sił na budowanie

pozorów życia, na życiowe iluzje.

Dlaczego można zgodzić się na życie?

Ponieważ intuicyjnie czujemy, że jesteśmy do tego zdolni.

Owszem, bywają w naszym życiu chwile zwątpienia, rozpaczy,

zamknięcia w sobie, ale są to tylko "chwilowe zaćmienia słońca".

Pragnienie życia, pełnia życia jest głębokim pragnieniem każdego

z nas. Nosimy w nas nieświadome nieraz, ale głębokie przekonanie,

iż nasze życie - choć bywa trudne i bolesne - jest ono sensowne

i celowe. Właśnie z tego przekonania rodzi się świadomość, iż

możemy przyjąć nasze życie takim, jakim ono jest. Zagubienia,

zranienia życiowe i słabości nie mogą stać się powodem do

odrzucenia, ale winny być przyjęte jako miejsca naszej życiowej

odpowiedzialności.

Akceptacja siebie i swojego życia jest konieczna także ze

względu na naszych bliskich, przez których czujemy się kochani

i których chcemy kochać. Niezgoda na własne życie niezależnie od

tego, jaką formę przybiera, jest skierowana nie tylko przeciwko

własnemu życiu, ale także przeciwko życiu innym. Nikt z nas nie

jest samotną wyspą. Ludzkie życie moglibyśmy porównać do wspólnej

wspinaczki alpejskiej, w czasie której jesteśmy wszyscy powiązani

linami. Z niektórymi osobami bywamy powiązani grubymi linami, z

innymi zaś cienkimi sznurkami. Jeśli ktoś odrywa się od skały i

spada w przepaść rozpaczy, agresji, nałogów, samobójstwa, pociąga

tym samym za sobą innych.

W psychologii znane jest pojęcie choroby koalkoholizmu. W

rodzinie pije tylko jedna osoba, ale emocjonalne objawy "choroby

alkoholowej" posiadają w mniejszym czy większym stopniu wszyscy

inni członkowie rodziny. Mają oni te same kompleksy niższości,

poczucie winy, wstyd, nizgodę na siebie. Wszyscy oni oddychają

i zatruwają się chorą "atmosferą emocjonalną", którą alkoholik

wytwarza wokół siebie. Człowiek nie pogodzony z sobą i ze swoim

życiem zawsze będzie krzywdził innych.

=

3. Czego domaga się od nas zgoda na życie?

a) Po pierwsze szukania celu i sensu życia. Jest to

podstawowy warunek pełnej akceptacji życia. Nie można przecież

zgodzić się na życie "byle jakie", pozbawione sensu, celu.

Szukając zgody na życie zmuszenie jesteśmy pytać, na jakie życie

mam się zgodzić?

Zauważmy jednak, iż ostatecznym celem i sensem naszego życia

nie może stać się tylko rozwijanie jeden z licznych przejawów

ludzkiego życia: biologiczny, emocjonalny, intelektualny,

seksualny.

Najwyższym przejawem życia jest życie duchowe, które integruje

wszystkie formy ludzkiego życia. Rozbicie życiowe polega właśnie

na braku płaszczyzny scalającej te wszystkie przejawy życia. Nie

można częściowo zgadzać się na życie. Niezgoda na jedną z tych

płaszczyzn życia jest automatyczną niezgodą na wszystkie

pozostałe. Ta najgłębsza niezgoda przejawia się w bardziej

powierzchownej. Nie zaprzeczmy tutaj doniosłości poszczególnych

przejawów ludzkiego życia. Jest jednak rzeczą ważną, aby

dostrzec, że istota życia nie jest mieszanką poszczególnych

przejawów życia. Nie otrzyma się recepty na życie rozdzielając

nasze energię życiową dla poszczególnych płaszczyzn życia: np.

20% na sferę biologiczną, 30% - na sferę psychiczną, 30% - na

estetyczną, itd.

Aby zgodzić się na życie trzeba odkryć jego istotę, obecną

we wszystkich sferach: życie duchowe. Istota życia nie wchodzi

w konflikt z żadnym z przejawów życia, ale jednocześnie wszystkie

je przekracza i wszystkie je scala.

b) Zgoda na życie domaga się także nieraz niezwykłej

determinacji emocjonalnej i duchowej. Wyraża sie ono poprzez

odwagę, wytrwałość, wierność. Na swoje życie może zgodzić się

tylko człowiek, któremu na tym naprawdę zależy, człowiek, który

nie boi zerwać maski "życia pozornego". Ponieważ tej odwagi i

determinacji nam nieraz brak, stąd też winniśmy często prosić

Dawcę życia, abyśmy mogli jej doświadczyć i ją odczuć.

c) Zgoda na życie domaga się twórczej postawy wobec życia.

Chodzi zarówno o twórczość duchową, emcjonalną, intelektualną.

W prawdziwej zgodzie na życie nie ma rezygnacji, ucieczki,

wycofywania się z życia. Takie postawy są zawsze przejawem buntu

wobec życia. Życie każdego z nas posiada niepowtarzalny

charakter, stąd też nie może być ono jedynie powielaniem cudzych

wzorów. Chociaż w szukaniu zgody na życie możemy zachęciać się

do ofiarności i wysiłku poprzez "przyglądanie się" czy wręcz

kontemplowaniem życia świętych, to jednak, to jednak zgoda na

życie nie może być nigdy odtwarzaniem "cudzego" życia w moim

życiu, ale jest szukaniem sposobu realizacji MOJEGO życia.

Odpowiedzi na to pytanie nie możemy znaleźć poza sobą, na

zewnątrz naszego życia: w mądrych książkach, w poradach "wielkich

mistrzów". Aby ją odnaleźć, trzeba nawiązać dialog z własnym

życiem, z historią swego życia. Bóg działa bowiem w naszym sercu

w ciągu całej historii naszego życia.

d) Zgoda na życie domaga się transcendencji siebie,

przekraczania swoich ograniczeń. Można powiedzieć, że jest

związana z umieraniem. Umieranie zawsze jest trudne. Nie może nas

w jakiś sposób nie dotykać fakt przemijania naszego życie. O ile

doświadczanie dorastania, wchodzenie w życie jest radosne, o tyle

przemijanie życia, umieranie jest trudne i bolesne.

e) Zgoda na życie to także zgoda na śmierć. Choćby całe

życie było pasmem sukcesów i przyjemności to przecież przyjdzie

moment, kiedy wszystko trzeba będzie opuścić. Jeśli człowiek nie

wprowadził Boga w swoje życie, musi buntować się przeciwko

opuszczeniu tego, co uważał, za istotę, rdzeń życia. Zgodzić się

na życie można tylko wprowadzając w to życie Boga.

W pełnej zgodzie na życie nie ma zatrzymywania się na sobie.

Kiedy do końca zgadzamy się na swoje życie, zapominamy o nim i

to właśnie jest najwyższą formą naszej zgody na życie.

f) Zgoda na życie domaga się także obecności drugiego

człowieka. Zamknięcie w sobie, uciekanie od ludzi jest przejawem

ucieczki od życia. Bywają w życiu takie sytuacje które bardzo

trudno przyjąć bez obecności drugiego człowieka. Ale z drugiej

strony zgoda na życie domaga się także samotności przyjętej z

pełną wolnością, samotności, która nie jest ucieczką, ale

szukaniem warunków dla wewnętrznego milczenia i pogłębionej

refleksji nad sobą.

Oczywiście, że tak rozumiana zgoda na życie przekracza nasze

ludzkie tylko siły, stąd też wymaga ona pomocy Dawcy życia -

samego Boga. Zgoda na życie domaga się obecności Pana Boga.

g) Aby zgodzić się na życie nie wystarczy wykonać jakieś

ćwiczenia, treningi, nie wystarczy zrobić jakiś kurs, poddać się

psychoanalizie. Zgoda na życie jest to proces trwający przez całe

życie. Najwyższą formą tej zgody jest zgoda na własną śmierć,

kiedy zgadzamy się nie tylko na życie wegetatywne, które kończy

się w momencie śmierci, ale zgadzamy się na całe życie, również

na to, które przekracza progi śmierci. Jest to najwyższa forma

zgody na życie. Nie jest to ucieczka od istoty życia, ale

zmierzanie do jego centrum.

Jest to też zgoda na tajemnicę, gdyż jako chrześcijanie nie

tylko wierzymy w osobowego Boga, przyjmujemy także tajemnicę

wcielenia Boga - wierzymy w Jezusa Chrystusa. W przypadku

tajemnicy, łatwiej powiedzieć, czym ona nie jest, niż określić,

czym ona jest.

Pytania do refleksji:

1. Przypomnij sobie te wszystkie momenty, w których życie

wydawało Ci się piękne. Z czym się one wiązały?

2. Wypisz (spontanicznie i odruchowo) wszystko to, co jest dla

Ciebie ważne: osoby, sprawy, rzeczy a następnie ,,ponumeruj je

'' od najważniejszych aż do najmniej ważnych. Która z tych

wartości zajmuje w Twoim życiu pierwsze miejsce?

3. Co nadaje sens Twojemu życiu?

4. Przyjrzyj się swoim pragnieniom. Jakie one są, czego dotyczą?

Czego oczekujesz od życia? Na czym Ci naprawdę w życiu zależy?

Cz. II

KU PEŁNEJ ZGODZIE NA ŻYCIE

Lucyna Słup

PRZYJĘCIE MIŁOŚCI

,,Nasze życie bywa bogate lub ubogie

zależnie od tego, co w nie wkładamy,

a nie od tego, co zeń czerpiemy.''

Lucy Maud Montgomerry.

W książce "Toksyczni rodzice" Susan Forward opisuje

przypadek kobiety imieniem Patty, która jako mała dziewczynka

została zgwałcona przez swojego ojca. Po zakończeniu leczenia

Patty na kilka lat zerwała kontakt z ojcem. Po tym czasie

nieoczekiwanie napisała do niego list. Donosiła w nim o tym, jak

ułożyło się jej życie, że dzięki wysiłkom Susan stała się

normalną, zdrową psychicznie kobietą, szczęśliwą żoną i matką

trojga dzieci. "Dziękuję Ci za Twoją miłość. Zawdzięczam Ci moje

życie" - napisała Patty swojemu ojcu.

Niezgoda na siebie, a w konsekwencji na swoje życie jest

wynikiem tego, że nie doświadczyliśmy miłości, która

potwierdziłaby naszą wewnętrzną wartość. Jedynie bowiem

doświadczenie prawdziwej miłości może nas przekonać o wartości

życia, może nas obdarzyć siłą potrzebną do tego, aby przyjąć całe

nasze życie.

Proces przywracania nam naszej wewnętrznej wartości zakłada

więc niejako dwa etapy. Po pierwsze musimy znaleźć się ktoś, kto

pokocha nas mimo wszystkich naszych ograniczeń, słabości, zranień

i okaże nam "trochę" miłości, takiej, na jaką go stać. To

"trochę" często wystarcza, aby nas przekonać, iż żyć warto. To

"trochę" ludzkiej miłości naprowadza nas zawsze na nieskończoną

miłość Dawcy samego życia. Po drugie musimy to "trochę" miłości

przyjąć z zaufaniem, nie próbując jednak odpłacać się i

wywdzięczać. Przyjęcie swojego życia jest niemożliwe bez

doświadczenia miłości ze strony kogoś prawdziwie nas kochająceg.

Z pewnością niełatwo jest spotkać człowieka, który nas

pokocha. Człowiek może tylko zbliżać się do ideału miłości

bezwarunkowej. Nawet w związku najbardziej kochających się a nie

,,pielęgnujących'' swojej miłości ludzi, dochodzi z czasem do

głosu pustka, która może doprowadzić do jego ruiny.

Nosimy w sercu nienasycone pragnienie akceptacji i miłości.

Jest ono bardzo często nieuświadomione, przytłumione a więc

dające o sobie znać innymi pragnieniami. Instynktownie niejako

tęsknimy za jakimś niewyczerpanym źródłem miłości, z którego

moglibyśmy pić bez końca...Przeczuwamy, że źródłem takiej miłości

nie może być człowiek, że człowiek może być tylko rzeką, która

ów strumień miłości przenosi coraz dalej i dalej...W głębi serca

czujemy, że musi gdzieś istnieć Ktoś, kto przyjmie nas bez

zastrzeżeń i zaspokoi nasze ogromne pragnienie bycia kochanym.

I tak jest w istocie. Tym Kimś jest Bóg. Tylko On kocha nas

prawdziwie i do końca. On jest tym ródłem miłości za którym

tęsknimy.

Pismo Święte wiele razy przedstawia nam obraz Boga darzącego

człowieka najczulszą, najgłębszą miłością:

,, Pociągnąłem ich ludzkimi więzami'

a były to więzy miłości.

Byłem dla nich jak ten, co podnosi

do swego policzka niemowlę -

schyliłem się ku niemu i nakarmiłem go. "( Oz, 11,4)

Miłość Boga ,,zawiera''w sobie wszystkie rodzaje miłości

ziemskiej. Jest ojcowska i macierzyńska, oblubieńcza -

narzeczeńska i małżeńska, przyjacielska. Przekracza ona

równocześnie wszelkie ludzkie rozumienie miłości, jest większa

niż miłość jakiejkolwiek istoty na ziemi:

,,Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu,

ta, która kocha syna swego łona?

A nawet, gdyby ona zapomniała,

Ja nie zapomnę o tobie.''( Iz, 49, 16)

Jest to miłość ,,ogromna''( Iz, 54,7, Za, 1,14), ,,zazdrosna''(

Pnp, 8,6). Byliśmy obdarzeni nią na długo przed naszym urodzeniem

i będziemy nią kochani zawsze:

,,Ukochałem cię odwieczną miłością,

dlatego też zachowałem dla ciebie łaskawość''( Jr 31,3)

Ta miłość przyjmuje nas bez zastrzeżeń i nie stawia nam żadnych

warunków. Nasza niedoskonałość czy niegodność nie ma na nią

żadnego wpływu ponieważ jest ona bezinteresownym darem Boga. Nic

nie jest w stanie nią zachwiać:

,,Bo góry mogą ustąpić

i pagórki się zachwiać,

ale miłość moja nie odstąpi od ciebie.''(Iz, 54,10)

Taki - miłujący i czuły jest Bóg Starego Testamentu czyli

ksiąg, o których często mówi się, że przedstawiają Boga jako

Sprawiedliwego, Mocnego, Prawodawcę i Sędziego. I choć

niewątpliwie Bóg jest i mocny i sprawiedliwy to jednak jest

przede wszystkim Miłością i przede wszystkim swoją miłość ujawnia

w całych dziejach Narodu Wybranego opisanych w Starym

Testamencie.

Jeszcze pełniej obraz Boga, który kocha każdego objawia

Jezus: przez swoje nauczanie, przez uzdrowienia, przez

współczucie okazywane wszystkim bez wyjątku a głównie chorym,

cierpiącym, prostytutkom, celnikom i wszystkim żyjącym na

marginesie ówczesnej społeczności. Objawia ją przez całe swoje

życie a także przez swoją śmierć poniesioną dobrowolnie za

każdego z nas, przez swoje zmartwychwstanie, posłanie Ducha

Świętego i ustanowienie Kościoła.

O miłości Boga skierowanej do każdego z nas bardzo pięknie

mówią mistycy wszystkich czasów: ,,Złóż na Mnie swoją głowę i

odczuj jak Ja cię kocham. Ja jestem Twoim Niebieskim Ojcem i

błogosławię cię. Ja jestem Jahwe i nie pozwolę nikomu uczynić ci

krzywdy''(2).

Ponieważ tylko przez Boga jesteśmy kochani pełną i

bezwarunkową miłością dlatego tylko przez otwarcie się na Jego

miłość i przyjęcie jej możliwa jest nasza pełna zgoda na siebie

i na swoje życie. Nasze życiowe doświadczenie pokazuje nam

jednak, że uwierzyć w tę miłość, nie abstrakcyjnie lecz

konkretnie, zaufać jej i w oparciu o nią budować swoje życie jest

bardzo trudno.

Niejako z zasady nie ufamy nikomu - nie tylko Bogu, ludziom

też. Dlaczego? Bo nosimy w sercu doświadczenie miłości warunkowej

i trudno nam uwierzyć, że możemy być kochani ,,za darmo''.

Jesteśmy przekonani, że na miłość, sympatię, uznanie trzeba sobie

,,zasłużyć''. Zostaliśmy wielokrotnie zranieni w miłości i

podważone zostało nasze zaufanie do ludzi. Dochodzimy do wniosku,

że nie możemy być ,,łatwowierni'', ,,naiwni'', ,,głupi'', nie

chcemy już ,,dać się nabrać''. W nadmiarze koniecznej zresztą

ostrożności i rozsądku (bo nie o to chodzi by być naiwnym) ginie

gdzieś nasz prosty, dziecięcy stosunek do świata...

Z podobnym trudem jak zapewnienia o miłości ze strony

człowieka, przyjmujemy zapewnienia miłości ze strony Boga. Nie

wierzymy Mu i nie potrafimy zaufać temu, że On kocha osobiście

każdego z nas. Nawet jeżeli zgadzamy się z katechizmowym

twierdzeniem ,,Bóg jest miłością'' odnosimy tę miłość do ludzi

w ogóle, do ,,ludzkości'', do tych, którzy są wyjątkowo pobożni

itp. Nie wierzymy, że Jego miłość dotyczy nas, że On przejmuje

się naszym losem i to nie tylko (bardziej czy mniej mgliście

rozumianym) życiem wiecznym ale naszymi codziennymi sprawami.

Trudno nam sobie wyobrazić, że interesują Go nasze problemy w

małżeństwie, kłopoty w pracy, brak pieniędzy i mieszkania. Nie

wierzymy w to, że On pragnie naszego szczęścia.

Najpoważniejszą przeszkodą w naszym zaufaniu Bogu jest to,

że stworzyliśmy sobie taki Jego obraz, który niezmiernie daleko

odbiega od obrazu biblijnego. Bóg jest dla nas kimś obojętnym,

kogo w ogóle nie interesuje nasz los, Policjantem czyhającym na

nasze najdrobniejsze wykroczenia, surowym Sędzią z drobiazgową

dokładnością egzekwującym przestrzeganie prawa i karzącym

natychmiast za każde przewinienie, bezsilnym Starcem, który z

rozpaczą patrzy jak stworzony przez niego świat pogrąża się w

chaosie, czasem wręcz okrutnym, napawającym się naszym

cierpieniem i dyszącym zemstą Potworem. Nie zawsze uświadamiamy

sobie to, że postrzegamy Boga jako Policjanta i Sędziego ale

całym swoim, pełnym lęku lub lekceważenia Boga postępowaniem

dajemy wyraz takiemu głęboko w nas zakorzenionemu obrazowi Boga.

Trudno zaufać tak postrzeganemu Bogu i nie ma nic dziwnego w tym,

że Mu nie ufamy.

Przyczyną kreacji takiego właśnie fałszywego obrazu Boga

jest to, że przenosimy na Niego doświadczenia ludzkiej

ograniczonej miłości, którą byliśmy kochani, że czynimy Go

odpowiedzialnym za wszystkie nieszczęścia, urazy i skrzywdzenia,

których doznaliśmy do innych. W sposób szczególny przenosimy na

Niego wizerunek naszych rodziców. Jeżeli matka nie nawiązała z

nami uczuciowego kontaktu- Bóg będzie odległy i daleki, jeżeli

ojciec był porywczy i gwałtowny - łatwo uczynimy Boga okrutnym

Sędzią, jeżeli rodzice we wszystkim nam pobłażali, będziemy mieć

tendencję do manipulowania Nim. Biblijne słowo ,,Ojciec'', którym

określa się Boga bardzo często zderza się w naszym życiu z

doświadczeniem braku miłości ze strony naszego ziemskiego ojca.

Jak może z uczuciem i zaufaniem powiedzieć do Boga ,,Ojcze''

ktoś, kto miał ojca pijaka albo ktoś, kto był przez ojca

obrzucany obelgami?

Wyniesione z dzieciństwa doświadczenie miłości warunkowej

wpływa także na kolejną trudność w naszym zaufaniu Bogu i

przyjęciu Jego miłości - buduje w nas przekonanie, że na miłość

trzeba sobie ,,zasłużyć''. Ponieważ w mniejszym lub większym

stopniu byliśmy kochani ,,za coś'', nie potrafimy sobie

wyobrazić, że możemy być kochani ,,za darmo''. Jesteśmy

przekonani, że na miłość Boga (tak jak i na miłość ludzi) należy

,,zasłużyć'' - spełnianiem dobrych uczynków, przestrzeganiem

przykazań, pobożnym życiem, doskonałością itp. Tymczasem na

miłość się nie zasługuje, miłość jest darem. Jesteśmy kochani

niezależnie od naszej doskonałości. Przestrzeganie przykazań,

spełnianie uczynków i pobożne życie powinny być odpowiedzią na

miłość Boga a nie sposobem ,,zasługiwania''na nią.

Mówiąc inaczej podstawową przeszkodą w naszym zaufaniu Bogu

jest pycha, przekonanie o własnej samowystarczalności. Jest ona

owocem zranienia w miłości, odtrącenia przez tych od których tej

miłości oczekiwaliśmy. Stanowi odwrotność prostoty serca i

postawy dziecka, którą Jezus uczynił warunkiem wstępu do

Królestwa Niebieskiego.

Taką prostotą serca obdarzona była Teresa Martin - św.

Teresa od Dzieciątka Jezus. Swoją ,,małą drogą'' - drogą zaufania

miłości Boga otwarła przed wieloma ludźmi nowe horyzonty życia

duchowego: ,,Spodobało się Jezusowi wskazać mi jedyną drogę,

która wiedzie w sam Boski żar; tą drogą jest zaufanie małego

dziecka, które bez obawy zasypia w ramionach swego Ojca..."-

pisała pod koniec swego krótkiego życia

Św. Teresa tak bardzo doświadczyła, że jest kochana przez

Boga, że całe swoje życie uczyniła ofiarą Miłości.Czytających jej

biografię musi jednak uderzyć pewien fakt: św. Teresa wyrosła w

wyjątkowo kochającej się rodzinie. Na pewno pozytywne

doświadczenia dzieciństwa w dużej mierze pomogły jej odkryć

ojcowską miłość Boga i ukazać innym drogę Bożego dziecięctwa.

Zaufanie Bogu i przyjęcie Jego miłości sprawia, że nawiązujemy

z Nim osobową relację, że Go ,,spotykamy''. Jego działanie

sprawia, że dokonuje się nasze wewnętrzne uzdrowienie. Jego obraz

zostaje w nas ,,wyprostowany'', Bóg objawia się nam jako Bóg

miłości.

Prawdziwe życie duchowe i religijne - to osobowa relacja z

Bogiem, spotkanie i dialog z Nim, które rzeczywiście nas

przemieniają, oczyszczają, uzdrawiają Jego obraz . Nie ma ono nic

wspólnego z cierpiętniczym ,,oddaniem się'' Panu Bogu, w którym

nie ma miejsca na radość i prostotę natomiast wiele w nim lęku

przed Bożą karą. Otwarcie się na miłość nie jest także tylko

intelektualnym zrozumieniem faktu, że jestem kochany- miłość

przyjmuje się otwierając nie rozum lecz serce. Otwarcie się na

miłość Boga nie jest również czysto ludzkim ,,zabezpieczeniem

się" Panem Bogiem typu ,,Odmawiaj przez tyle i tyle dni takie a

takie modlitwy a otrzymasz to, co zechcesz." Taka postawa

zmierzająca do tego, aby zapewnić sobie bezpieczeństwo przede

wszystkim tu, na ziemi jest czysto ludzka i nie ma nic wspólnego

z rzeczywistą pobożnością, jest przejawem magicznego myślenia i

- często - manipulacją Panem Bogiem.

Przyjęcie miłości Boga, zaufanie Mu nie może być oczywiście

jednorazowym aktem ale postawą życiową. Musi być wciąż ponawiane.

Tej postawy nie możemy sobie ,,wypracować'' a raczej ją wyprosić.

Chcąc się z Nim spotkać trzeba Go o to prosić. Ta prośba musi być

jednak bardzo szczera, wyrażająca rzeczywiste pragnienie serca,

otwarcie mówiąca o trudnościach, które nie pozwalają zaufać.

Trwanie z taką prośbą przed Bogiem z pewnością przyniesie owoc.

Jezus powiedział ,,Proście a będzie wam dane'', a więc dotrzyma

swojego słowa. Na swoisty paradoks zakrawa fakt, że im boleśniej

byliśmy skrzywdzeni, tym większym darem ufności możemy być

obdarzeni, bo ,,tam, gdzie wzmógł się grzech, tam tym obficiej

rozlała się łaska.''

Bóg czeka na nas w każdym momencie naszego życia. On chce

nam pomóc, chce być blisko nas, chce nas obdarzyć Swoją miłością.

Aby przyjąć tę miłość trzeba jednak uznać własną

niewystarczalność i ograniczoność a później z głębi serca prosić

Jezusa aby wszedł w nasze życie.

,,Ty bowiem mówisz: ,,Jestem bogaty'' i ,,wzbogaciłem się '' i

,,niczego mi nie potrzeba'',

a nie wiesz, że to ty jesteś nieszczęsny i godzien litości,

i biedny i ślepy i nagi. (...)

Oto stoję u drzwi i kołaczę:

jeśli kto posłyszy mój głos i drzwi otworzy,

wejdę do niego i będę z nim wieczerzał,

a on ze mną.''( Ap. 3, 17 i 20)

Ćwiczenia na czas modlitwy

1. Jaki jest Twój stosunek do ludzi? Czy ufasz im, czy też

przeciwnie - łatwo ich podejrzewasz? Czy dostrzegasz podobieństwo

między swoim stosunkiem do ludzi a stosunkiem do Boga?

2. Jaki jest Twój obraz Boga? Czy wierzysz, że On kocha Cię bez

względu na to, co zrobisz, czy też przeciwnie - czujesz, że na

Jego miłość musisz zasłużyć swoimi ,,dobrymi uczynkami''? Jak

myślisz, jakie konkretne życiowe doświadczenia miały wpływ na

Twój obraz Boga?

3. Czy zaufanie Bogu przychodzi Ci z trudem? Dlaczego?

4. Czy kiedykolwiek doświadczałeś własnej niewystarczalności,

ograniczoności?. Jak się wtedy zachowywałeś? Czy przeczuwasz, że

Twoje poczucie bezradności może doprowadzić Cię do spotkania z

Bogiem?

5. Przeczytaj fragment Apokalipsy 3,20.

Czy czujesz, że wołanie Jezusa może być skierowane teraz, w tym

momencie do Ciebie? Czy chcesz na nie odpowiedzieć? Jeśli tak,

pomódl się spontanicznie własnymi słowami ,,zapraszając'' Jezusa

do swojego życia.

A może kiedyś modliłeś się już w ten sposób? Kiedy to było? Czy

chciałbyś modlić się w ten sposób jeszcze raz oddając Jezusowi

nowe obszary, nowe dziedziny swojego życia?

Lucyna Słup

DROGA

"Powierz Panu swoją drogę i zaufaj Mu: On sam

będzie działał" (Ps 37, 5).

Porównanie życia do drogi nieodparcie nasuwa się na myśl,

gdy chcemy określić istotę , ,,rdzeń życia" - życie jest drogą,

ruchem, procesem dokonującym się w czasie...Starzejemy się z

każdym dniem niezależnie od tego czy się nam to podoba czy nie.

Nie da się zatrzymać czasu, ,,unieruchomić życia''...I albo

wejdziemy w ten proces i podejmiemy z nim świadome

współdziałanie, albo życie nas minie niby pociąg mijający

samotnego podróżnego, który nie zdążył na czas dobiec do

stacji...

Ponieważ życie jest procesem także i zgoda na nie jest

procesem. Nie można zgodzić się na życie tylko raz, choć z

pewnością ta pierwotna decyzja ma znaczenie fundamentalne. Zgodę

na życie trzeba nieustannie podejmować, ponieważ wciąż stajemy

w nowych, nie przewidzianych sytuacjach, które domagają się

odpowiedzi. Początkiem akceptacji życia jest akceptacja siebie

dokonująca się w odpowiedzi na przyjęcie miłości Boga ( także tej

okazywanej nam przez ludzi), pełna zgoda na życie wyraża się w

poddaniu się Jego prowadzeniu, w ciągłym uzgadnianiu naszej woli

z Jego wolą.

Tak rozumiana akceptacja życia jest równoznaczna z głębokim

nawróceniem dokonującym się we wszystkich płaszczyznach życia.

Słowo ,, nawrócenie''bywa obciążone pewnym zabarwieniem

negatywnym, kojarzy się z ,,worem pokutnym'' i ,,włosienicą''

tymczasem jest ono przede wszystkim ciągłym zwracaniem się ku

Jezusowi podejmowanym w odpowiedzi na Jego miłość. Owocuje ono

postępującą harmonią wewnętrzną człowieka. Wkroczenie na tak

rozumianą drogę akceptacji życia sprawia, że stajemy się coraz

bardziej ,,zjednoczeni wewnętrznie'', coraz bardziej

zintegrowani. Przestają nami miotać uczucia gniewu, agresji,

przestają nami rządzić tłumione kompleksy. Pokój i harmonia

zaczynają się przejawiać w naszym działaniu. Już nie chwytamy się

na oślep ,,byle czego'', powoli uczymy się odróżniać rzeczy ważne

od mniej ważnych i wykonywać dokładnie to, co należy do nas - ani

więcej ani mniej.

Głęboka akceptacja życia wiąże się niewątpliwie z trudem,

ale jest to trud twórczy, trud budowania ,,wewnętrznego

człowieka'' uczącego się przyjmować miłość i żyjącego miłością.

Zrozumiałe, że taka zgoda na życie jest bardziej ideałem niż

stanem faktycznym ale... czy nie warto do niej dążyć? ,,Kto nie

dąży do rzeczy niemożliwych nigdy ich nie osiągnie'' - mówi znana

maksyma. Można dodać ,,...a na pewno nigdy się do nich nie

zbliży''.

Wspomnieliśmy już o tym, że zgoda na własne życie wymaga

pewnej określonej postawy, którą najtrafniej można chyba określić

słowami św Ignacego Loyoli: ,,chcę i pragnę". Swoje życie można

przyjąć tylko wtedy, jeśli się tego naprawdę chce, tzn. chce się

poznać prawdę o sobie, chce się wyzwolić z życiowych iluzji i

jest się gotowym na trud z którym się to wiąże. Jeśli w

przyjmowaniu życia nie ma pewnego rodzaju determinacji, nie

będziemy się cieszyć szczęściem w najgłębszym rozumieniu tego

słowa a najwyżej jego namiastką.

Zgoda na życie domaga się wiary rozumianej jako

,,zawierzenie Bogu'' i będącej nie jednorazowym aktem ale życiową

postawą. Ta wiara wyraża się w modlitwie, przede wszystkim w

modlitwie błagalnej: upartej nieraz i natrętnej jak prośba

natrętnego przyjaciela z Ewangelii ( por. Łk. 11, 5 - 8). Wiele

rzeczy nie może zaistnieć w naszym życiu tylko dlatego, że nie

mamy dość wiary, odwagi, wytrwałości i cierpliwości aby o nie

prosić. Św. Jan od Krzyża mówi, że od Boga otrzymamy tyle, ile

się od Niego spodziewamy. Jeśli niewiele się spodziewamy,

niewiele też otrzymamy.

Nie sposób powiedzieć o wszystkim, z czym wiąże się zgoda

na życie.Zresztą nie ma chyba człowieka, który mógłby podać jakąś

uniwersalną receptę- przecież życie przed każdym z nas stawia

inne zadania. Można jednak pokusić się o podkreślenie kilku

charakterystycznych momentów - o zaznaczenie kilku punktów na

szlaku wiodącym ku pełnej akceptacji życia.

Ćwiczenia na czas modlitwy

1. Bóg przywiązuje wielką wagę do naszych pragnień. Przeczytaj

fragmenty Pisma Świętego, które o tym mówią (np. Ps.10,17;

Iz.55,1; J 7,37; Ap. 22,17; Ap.21,6 ). Jakie są Twoje największe,

życiowe pragnienia? Wypisz je. Co chciałbyś o nich powiedzieć

Panu Bogu? O co Go prosić?

2. Przeczytaj fragmenty Ewangelii mówiące o modlitwie błagalnej

(np. Mt,7,7 - 11; Łk, 11,5 - 13; Mk,6,24 - 30; Mk,11,20 - 26).

Czy modliłeś się kiedyś o coś z wiarą? Jaka jest Twoja modlitwa

prośby? Czy spełnia warunki ukazane przez Jezusa ( wiara,

pojednanie z bliźnimi, wytrwałość, cierpliwość)? Co chciałbyś o

niej powiedzieć Panu Bogu?

Lucyna Słup - Józef Augustyn SJ

"TRZECI POKÓJ"

,,Jesteśmy jak beczki bez dna tak długo, póki nie

zrozumiemy, że mamy dno"- pisała Simone Weil (3).

Niełatwo zrozumieć, że mamy dno. Jeszcze trudniej przyznać się

do tego. Tymczasem - jeżeli zdecydujemy się na poważne

potraktowanie swojego życia i podjęcie go w postawie zaufania

Bogu, nasze ,,dno'' ujawnia się o wiele szybciej niż gdybyśmy

tego nie zrobili. Zaczynamy dostrzegać prawdę o sobie. Wychodzą

na jaw nasze grzechy, słabości, ograniczenia i lęki. Prędzej czy

później okazuje się też, że istnieją w nas takie rzeczy, których

wcale nie chcemy dotykać. Odkrywamy w sobie wiele zranień

będących przyczyną naszych lęków i słabości. Do tych słabości nie

chcemy się przyznawać nie tylko przed drugimi a przede wszystkim

przed sobą samym. Dopiero próba otwarcia (chociażby przed drugim

człowiekiem w rozmowie) pokazuje jak bardzo jesteśmy zamknięci,

ile w nas wewnętrznych oporów i barier.

,,Zawartość'' naszego wnętrza jest więc bolesna. Buntujemy

się przeciwko niej. Zgoda na życie domaga się więc dostrzeżenia

tego, przeciwko czemu się buntujemy, domaga się odpowiedzi na

pytanie:

- przeciwko czemu naprawdę się buntuję?

- co mnie boli?

- gdzie jestem zraniony?

- jak głęboko jestem zraniony?

Aby móc dotrzeć do tego, co mnie najbardziej boli, gdzie

jestem najgłębiej zraniony trzeba odkryć to, co umownie możemy

nazwać ,,trzecim pomieszczeniem'', ,,trzecim pokojem''.

Z pewnym uproszczeniem można powiedzieć, że nasze wnętrze

składa się jakby z trzech pomieszczeń. Pierwsze pomieszczenie-

to cała nasza sfera fizyczna, której doświadczamy dzięki zmysłom.

Drugie - to świadomość, nie tylko rozum ale i cała sfera doznań

uczuciowych. Trzecie pomieszczenie, trzeci pokój jest tym,co w

nas nieświadome. Tam właśnie dokonuje się wiele procesów, do

których nie mamy bezpośredniego dostępu przy pomocy naszej

świadomości i woli. Jest to więc nasza podświadomość rozumiana

w sensie bardzo szerokim, gdzie kształtują się i skąd wypływają

nasze największe duchowe pragnienia a równocześnie największe

duchowe zagrożenia. Jest to miejsce kształtowania się naszych

wewnętrznych postaw wywierających ogromny wpływ na nasze

zachowania.

W ciągu życia "trzeci pokój" staje się śmietnikiem, do

którego ,,wrzucamy'' to wszystko, co przeżywamy jako przykre,

wstydliwe, złe, brzydkie, wszystko to, co nas demaskuje, co

przynosi nam rozczarowanie. Jeżeli skrzywdziliśmy kogoś, jeżeli

odtrącił nas ktoś, na którego miłości nam zależało, jeżeli

zostaliśmy ośmieszeni i upokorzeni - to podświadomie nie chcemy

o tym pamiętać. Pragniemy to ,,wymazać'' z pamięci przyjmując

często postawę ,,to w ogóle nie miało miejsca''.

Głęboko zakorzeniony nawyk tłumienia tego, co dla nas bolesne,

nawyk wrzucania do "trzeciego pokoju" tego, co nas boli, co złe

i wstydliwe wiąże się z wpojonym nam w dzieciństwie mechanizmem

represji (tłumienia).

Wielu rodziców i wychowawców pojmuje wychowanie dzieci

przede wszystkim jako wpajanie represji uczuciowej. Głównym

narzędziem takiego wychowania jest system nakazów i zakazów.

Dziecko wychowywane w systemie nakazów i zakazów nie odkrywa

sensu własnych postaw - odkrywa jedynie karę i nagrodę, a

najlepszymi metodami wychowawczymi stają się "kij i marchweki".

Mechanizm ten przypomina po części tresurę psa (czasami zresztą

nie po części ale całkowicie) - ,,postąpisz źle - jesteś bity

kijem, zrobisz coś dobrego - dostajesz marchwekę''.

Metoda "kija i marchewki" odwołuje się do tego, co w

człowieku pierwotne - a więc do lęku przed brakiem miłości, przed

odrzuceniem. Dziecko wychowywane tą metodą od najwcześniejszych

lat słyszy zakazy "Tego ci nie wolno" poparte groźbami "Jeżeli

to zrobisz, zostaniesz odrzucone". Oczywiście groźba nie jest

formułowana w ten sposób, czasem przybiera kształt

"nieszkodliwych" stwierdzeń "Przyjdzie smok, (Baba Jaga) i cię

zje!". Dla matki i ojca takie słowa są śmieszne, ale nikt nie

wie, co przeżywa słabe i bezbronne niemowlę, w którym bardzo

łatwo wzbudzić lęk przed odrzuceniem.

Kara jest w wychowaniu dziecka rzeczą ważną, ale tylko

wtedy, gdy ukazuje pewne negatywne skutki zachowań dziecka a nie

wyraża emocjonalnego przyjęcia go lub odrzucenia przez rodziców

( wychowawców). Stawianie granic, nakazy, zakazy - to wszystko

jest konieczne, nie wolno jednak dopuścić, by główną motywacją

zachowania dziecka stało się jego przyjęcie lub odrzucenie."Jeśli

zrobisz to - zostaniesz przyjęty", "Jeśli nie zrobisz -

zostaniesz odrzucony".

Człowiek, którego nauczono w dzieciństwie tłumienia uczuć,

całymi latami, ba! dziesiątkami lat, wrzuca do "trzeciego pokoju"

wiele bolesnych i wstydliwych doświadczeń. Głównym uczuciem,

które najczęściej dławimy jest ból odrzucenia - rozczarowanie

brakiem miłości a pierwszym owocem takiej represji emocjonalnej

jest nieuświadamiana postawa wrogości i nienawiści najpierw wobec

siebie samego.

Tłumimy pewne uczucia, ponieważ one ukazują nam, że nie

zasługujemy na miłość. Chyba najbardziej boimy się prawdy o

naszej słabości. Gdzieś w środku żywimy przekonanie, że jeżeli

drugi człowiek pozna mnie takim, jakim jestem naprawdę - odrzuci

mnie. Tłumimy więc wszystko to, co rani, co sprawia ból, żeby

drugim (a przede wszystkim samemu sobie) wydać się lepszym,

piękniejszym. Zatrzaskujemy drzwi do "trzeciego pokoju". W razie

wizyty przyjmujemy gości w dwóch pierwszych - posprzątanych,

pięknie przybranych. Drzwi do trzeciego pokoju zamykamy na klucz,

a na drzwiach wieszamy piękny plakat z napisem "Miłość",

"Oddanie", "Wierność obowiązkom", czasem wręcz z wizerunkiem Pana

Jezusa - i z hasłem "Po co grzebać w przeszłości - zaufałem

przecież Panu Bogu". Drugiemu człowiekowi (i sobie) pokazujemy

wciąż te piękniejsze, jaśniejsze strony naszego wnętrza. Podobnie

zachowujemy się także w stosunku do Boga, choć być może na

modlitwie czujemy, że On bardzo pragnąłby wejść do tego

"trzeciego pokoju"...

Z uporem maniaka bronimy tam wstępu. Istnienie "trzeciego

pokoju" - a mówiąc dokładnie nasz opór przed otwarciem drzwi i

przyznaniem się do tego życiowego śmietnika - ujawnia się jednak

na zewnątrz w różnych formach nienawiści do siebie, do drugiego

człowieka, do Boga. Smutek, agresja, depresja, nerwice,

rozpacz... to bardzo częste przejawy stłumionych "pogrzebanych

żywcem", negatywnych emocji. Niemal wszystkimi krokami człowieka

zdławionego emocjonalnie kieruje poczucie niższości, poczucie

winy, lęku, ciągłe zagrożenie będące w istocie obawą, że kolejny

raz zostanę odrzucony, nie przyjęty.

Aby naprawdę zgodzić się na życie musimy uznać, że ten

"trzeci pokój istnieje", pokonać opór i otworzyć do niego drzwi.

Inaczej mówiąc: musimy odrzucić złudzenia dotyczące siebie -

swojej wyjątkowości, nadzwyczajności, posłannictwa itd.

Aby się zgodzić na swoje życie trzeba sobie w pewnej chwili

powiedzieć: ,,Skończ z udawaniem. Nie jesteś wyjątkowy i

oryginalny. Jesteś chory, poraniony, zależny, ubogi, jesteś

wariatem''. "Ty bowiem mówisz: ,,Jestem bogaty'' i ,,wzbogaciłem

się''i ,,niczego mi nie potrzeba'', a nie wiesz, że to ty jesteś

nieszczęsny i godzien litości i biedny, i ślepy, i nagi." (Ap

3,17). Zgoda na swoje życie rozpoczyna się wtedy, gdy mówimy:

"Jestem ubogi, poraniony, jestem wariatem. To jest prawda o mnie

i tej prawdzie nie mogę zaprzeczyć."

Gdy zaczynamy dostrzegać swój wewnętrzny śmietnik,

najczęściej chcemy zanegować jego istnienie lub usunąć go "Jak

się tego pozbyć, co zrobić, żeby tego nie było." Tymczasem...w

psychice niczego nie da się zniszczyć, wszystko można natomiast

uzdrawiać i porządkować. Dlatego zgoda na życie wymaga rezygnacji

z kreowania rzeczywistości emocjonalnej człowieka, ze stwarzania

własnej psychiki.

Na pewno myli się każdy, kto chce być ,,nowym człowiekiem''

nie licząc się z własną historią życia i głębią własnych zranień.

Prawdziwa zgoda na życie domaga się przyjęcia głębi własnych

zranień i zgody na własne zranienia. Jeżeli się na nie nie

zgodzimy i nie przyjmiemy ich, nigdy nie zostaniemy uzdrowieni.

Pokonanie oporu, otwarcie drzwi do "trzeciego pokoju"

zobaczenie tego, co w nas naprawdę tkwi - to wszystko jest bardzo

bolesne. I bywa, że jeśli się na to zdecydujemy, naszym pierwszym

odruchem jest przerażenie a nawet wstręt. Nagromadzone latami

śmieci strasznie cuchną... Bolą nas wspomnienia, skrzywdzenia,

rany, które zadaliśmy innym, boli nas rzeczywistość własnej

nędzy. Jednak otwarcie "trzeciego pokoju", czyli mówiąc inaczej

"dostrzeżenie prawdy o sobie" jest konieczne, bo właśnie ta

prawda stanowi fundament naszej zgody na życie.

Sami nie jesteśmy zdolni przyjąć prawdy o sobie. W podróży

do naszego wnętrza musi nam ktoś towarzyszyć - ktoś, kto

delikatnie podprowadza pod nasze zamknięcia, pomaga nam otworzyć

drzwi do "trzeciego pokoju", a wtedy, gdy jesteśmy przerażeni

widokiem własnego wnętrza - mówi: słowem, a przede wszystkim

swoją obecnością, że jesteśmy kochani i przyjmowani, że -

paradoksalnie - jesteśmy kochani i przyjmowani właśnie dlatego,

że jesteśmy tak bardzo poranieni. Ten ktoś dodaje nam odwagi,

otuchy, wiary w to, że uzdrowienie naszych uczuć jest możliwe.

Tym kimś jest sam Jezus prawdziwie i "do końca" nas kochający

(który bardzo często towarzyszy nam poprzez przyjaciela,

współmałżonka, spowiednika, kierownika duchowego). To światło

Jego miłości prowadzi nas do odkrycia "trzeciego pokoju" -

wszystkich złych, bolesnych, wstydliwych spraw, które

zepchnęliśmy w podświadomość. To dzięki Jego mocy możemy tam

wejść. To On - gdy odkrywamy nasze największe słabości zapewnia

nas, że właśnie z powodu tych słabości jesteśmy szczególnie

kochani. Nasz "trzeci pokój" przyciąga Go w sposób paradoksalny

- "im kto jest słabszy i nędzniejszy, tym lepiej poddaje się

działaniu tej Miłości wyniszczającej i przeobrażającej" - pisze

św. Teresa od Dzieciątka Jezus w jednym z listów do swej siostry

Marii (4).

Dopiero wtedy, gdy odsłaniamy się do końca i dotykamy

naszych najbardziej bolących miejsc, możliwe jest uzdrowienie.

Rzecz ma się podobnie jak na przykład z poważnym złamaniem nogi.

Jeśli noga ma się zrosnąć prawidłowo konieczna jest bolesna

operacja, nie wystarczy przyklejenie plasterka na ranę.

Odsłonięcie i uzdrowienie najbardziej bolących obszarów naszego

,,ja'' jest możliwe tylko wtedy, gdy przyjmiemy prawdę o miłości

Jezusa, która w sposób szczególny skierowana jest ku wszystkim

,,źle się mającym''. Jezus nie przyszedł w pierwszym rzędzie do

zdrowych i silnych a już na pewno nie do tych, którzy wystarczają

sami sobie, ale do tych, którzy są "spragnieni i utrudzeni". On

przyszedł szukać i zbawiać to, co zginęło. Jego misją było "

wziąć na siebie nasze słabości i nosić nasze choroby.'' (por. Iz.

53,4).

Ćwiczenia na czas modlitwy

1. Zastanów się, czy rzeczywiście chcesz poznać siebie, to co w

Tobie chore, nie uzdrowione. Jeśli tak, wyraź Bogu szczerze swoje

pragnienie. Jeśli nie jesteś jeszcze do tego gotowy, też Mu o tym

powiedz. Jak sądzisz, co przeszkadza Ci w poznaniu prawdy o samym

sobie?

2. Przypomnij sobie konkretną sytuację, w której Twoje słabości

wyszły na jaw wobec innych ludzi. Jak się wtedy zachowywałeś? Czy

możesz dostrzec tę zajadłą walkę, żeby wypaść lepiej niż

wypadłeś, żeby udowodnić innym: ,,Ja taki nie jestem. Mylicie

się. ''?

3. Jedyna droga do akceptacji siebie wiedzie przez uznanie i

akceptację swoich słabości. Jaka jest twoja postawa względem

twoich własnych słabości? Której z nich nie akceptujesz?

Przeczytaj fragment z Ewangelii (Mt, 9,12 - 13). Jezus objawia

się tu jako Ten, który kocha słabość i bezbronność człowieka. Czy

przeczuwasz, że nieakceptacja Twoich słabości jest przejawem

pychy?

3. Wyobraź sobie, że rozmawiasz z kimś drugim i dzielisz się z

nim swoim doświadczeniem. Ten człowiek mówi Ci o sobie wszystko.

Co najtrudniej byłoby Ci mu o sobie powiedzieć? Czego byś się

najbardziej obawiał?

Oczywiście desperackie otwieranie się przed drugim nie jest

rzeczą dobrą. Jeśli ktoś powiedział coś o sobie drugiej osobie

a później tego żałuje ( ,,jak ja mu teraz w oczy spojrzę'' ) z

pewnością jest to wyraźny znak, że nie powienien mówić. Takie

pełne determinacji otwieranie się przed drugim jest także pewną

formą niezgody na swoje zamknięcie.

4. Znajdź kilka osób, które Cię drażnią. Zastanów się czy

przyczyną Twojego stosunku do nich nie jest fakt, że przenosisz

na nie swoje cechy charakteru, postawy, zranienia. Jakie?

Lucyna Słup - Józef Augustyn SJ

PRZYJĄĆ CAŁE ŻYCIE

W jednym z dramatów Mrożka występuje dwóch uczonych zoologów

- żyrafologów. Jeden jest specjalistą od uszu żyrafy, drugi od

jej kopytek. Każdy z nich zna najdrobniejsze szczegóły swojego

przedmiotu badań, potrafi określić wygląd, skład chemiczny,

funkcje życiowe...Niestety, tylko uszu i kopytek. Gdzieś w tym

wszystkim ginie cała żyrafa...

Zgadzając się na życie nie można zgodzić się tylko na część

życia, na ,,uszy i kopytka''. Trzeba przyjąć je całe - w jego

złożoności i bogactwie. A ono składa się z wielu ,,poziomów"-

życie biologiczne, uczuciowe,intelektualne, duchowe...życie

małżeńskie, rodzinne, zawodowe itd, itd...Te wszystkie ,,poziomy"

życia są ze sobą w sposób organiczny powiązane. Niezgoda w jednym

wymiarze życia przejawia się w innym. Niezgoda (lub częściowa

zgoda) na swój wygląd szybko ujawni się w sferze psychiki,

niezgoda na własny poziom intelektualny będzie rzutować na życie

zawodowe itd, itd. Nieakceptacja jakiegokolwiek wymiaru życia

narusza zawsze naszą wewnętrzną równowagę. Jeżeli zasklepimy się

w jednym z ,,poziomów " życia, nie pogodzeni ,,zafiksujemy się

" na którymś z nich (ciele, psychice, intelekcie, seksie)

koncentrujemy wtedy w tym punkcie całą naszą energię. Mówiąc

językiem Mrożka widzimy tylko ,,uszy i kopytka " na dodatek

często sądząc, że to ,,cała żyrafa''.

Niezgoda na jeden przejaw życia staje się automatyczną

niezgodą na całe życie. Aby zgodzić się na życie, trzeba więc

zgodzić się na siebie: na swoje ciało, na swoje uczucia, na swój

poziom umysłowy , na swoją ,,historię życia"...Trzeba również

zgodzić się na swoje wielorakie ograniczenia: fizyczne(choroby

, śmierć), intelektualne, emocjonalne,także na swoje granice

moralne. Na te ograniczenia najtrudniej się nam zgodzić,

tymczasem zgoda na swoje życie - to przede wszystkim zgoda na

własne słabości.

Zgodzić się na życie, to zgodzić się z ograniczeniami.

Ograniczenia fizyczne są wpisane w nasze życie. To, czy się z

nimi zgadzamy odsłania się dopiero wtedy, gdy odkryjemy jakieś

trwałe dolegliwości, kiedy dotyka nas choroba. Jesteśmy także

ograniczeni, jeśli chodzi o nasze emocje. Nie potrafimy sami z

siebie dawać drugiemu ciepła, miłości. ądamy od drugich

nieograniczonej, Boskiej miłości, podczas gdy ten drugi może nas

kochać tylko miłością ograniczoną, taką na jaką go stać.

Trzeba zgodzić się również na swoje granice duchowe,które

wyrażają się chociażby w tym, że Bóg nie objawia się nam na

rozkaz, tak jak byśmy chcieli, że On nie jest Bogiem naszych

wyobrażeń. ,,Gdzieś był, gdy zakładałem ziemię? Powiedz jeżeli

znasz mądrość.'' - odpowiada Bóg Hiobowi, który usiłuje

przeniknąć zagadkę swojego cierpienia i tajemniczych Bożych

planów (Hiob 38,4).

Poznanie i uznanie naszych wielorakich ograniczeń jest

bardzo ważne, gdyż w przeciwnym razie wciąż będziemy usiłowali

je przekroczyć. Uczeń,którego stać tylko na trójki będzie uważał,

że nauczyciele traktują go niesprawiedliwie, rodzice, którzy nie

zaakceptowali swoich ograniczeń intelektualnych i społecznych

będą żądali od dziecka,żeby było wyjątkowe, matka, której nie

powiodła się kariera artystyczna będzie na siłę robiła artystkę

ze swojej córki itp.

Jeżeli nie przyjmiemy naszych granic emocjonalnych, będziemy

żądali od innych akceptacji takiej, której nigdy nie będą nam w

stanie dać. Jeśli nie zgodzimy się na swoje granice duchowe,

,,przykleimy się" do swojego doświadczenia Boga i nie będziemy

zdolni rozstać się z nim. Postępimy dokładnie odwrotnie niż mówił

wielki mistyk, św. Jan od Krzyża: ,,do Boga trzeba starać się iść

przez to czego się nie zna''(5).Staniemy w miejscu i zatrzymamy

proces dojrzewania relacji z Bogiem.

Zgodzić się na całe życie - to także uznać jego dramatyzm,

rozdarcie człowieka między dobrem a złem, uznać w opozycji do

lansowanych obecnie sposobów zafałszowania tego rozdarcia.

Pierwszym z nich jest nurt ,,totalnego pesymizmu"odsłaniający

wizję całkowitej zagłady, wielkiego zagrożenia człowieka,

poniekąd uzasadniona, bo dysponujemy dziś możliwością zupełnego

zniszczenia życia na ziemi o czym świadczy chociażby Oświęcim,

Hiroszima, Czarnobyl. Drugim - cały nurt ,,humanizmu", który

próbuje przekonać człowieka,że życie już jest piękne a człowiek

bardzo, bardzo dobry i nie trzeba się wiele wysilać, by na ziemi

być szczęśliwym. Wystarczy tylko chcieć. Najbardziej jaskrawym

przejawem tego nurtu jest obecnie New Age.

Zgodzić się na całe życie to także zgodzić się na swoją

śmierć. Nie tylko wtedy, gdy ma się 70 lat, także wtedy,gdy ma

się lat ,,naście''. Jeśli ktoś nie umie myśleć o śmierci, nie

umie też myśleć o życiu. Matka, która boi się śmierci nie wychowa

dziecka do życia, ponieważ fakt śmierci jest elementem ludzkiego

życia. Współczesne społeczeństwa konsumpcyjne dążą do wymazania

faktu śmierci z codzienności, tymczasem akceptacja faktu śmierci

stanowi podstawę społecznego ładu: ,,Szansa na utrzymanie

trwałego pokoju kryje się w tym,w jaki sposób podchodzą do

śmierci przywódcy różnych narodów, ludzie podejmujący ostateczne

decyzje dotyczące wojny i pokoju między narodami.Gdybyśmy wszyscy

uczynili zdecydowany wysiłek, żeby przemyśleć własną śmierć,

rozpraszając w ten sposób nasze obawy związane z pojęciem śmierci

i pomagając innym, by oswoili się z tymi myślami, może byłoby

wokół nas mniej zniszczenia''- pisze Elisabeth Kubler- Ross

lekarka amerykańska, która na podstawie rozmów z ludźmi

nieuleczalnie chorymi przedstawiła pięć etapów przez jakie musi

przejść człowiek dowiadujący się,że wkrótce umrze (6).

Zgodzić się na całe życie to także zgodzić się na Boga,

który daje nam takie kruche, ograniczone, pełne konfliktów

istnienie. Jedynie zgoda na Niego, więcej- na Jego pierwszeństwo

w naszym życiu sprawi, że to życie ma szansę stać się (a raczej

wciąż stawać się) harmonijną całością. ,,Gdy Bóg jest na

pierwszym miejscu, wszystko inne jest na swoim miejscu '' - mówi

św. Augustyn. Jeżeli przyznamy Bogu pierwsze miejsce w naszym

życiu i pozwolimy Mu na to, aby nas oczyszczał, nasze życie

będzie się stawać coraz bardziej uporządkowane. Jeżeli na Jego

miejscu postawimy kogokolwiek lub cokolwiek innego, jeżeli

będziemy starać się budować życie wokół innej niż Bóg nadrzędnej

wartości - poniesiemy klęskę. Własnym wysiłkiem nie zdołamy

zintegrować wszystkich ,,poziomów życia ". i zawsze będziemy

skazani na to,że - jeszcze raz przywołując Mrożka - ,,uszy i

kopytka" nieodwołalnie przesłonią nam ,,całą żyrafę".

Zgoda na życie przejawia się w postawie wdzięczności, o

której Maria Braun- Gałkowska pisze, że w przeciwieństwie do

rewanżu ,,niczego nie zamyka ale otwiera i wzbogaca"(7) -

wdzięcznością ludziom i wdzięcznością Bogu. Codzienna, konkretna

modlitwa dziękczynna stanowi najkrótszą i najprostszą drogę do

zgody na swoje życie.

Ćwiczenia na czas modlitwy:

1. Co jest Ci najtrudniej w sobie zaakceptować ( weź pod uwagę

wygląd zewnętrzny, cechy charakteru, zdolności, pochodzenie itp)?

Na jakie przejawy Twojego życia jest Ci się najtrudniej zgodzić?

2. Spróbuj wyobrazić sobie moment własnej śmierci. Jakie uczucia

budzą się w Tobie w związku z tym obrazem? Czy boisz się czegoś?

Czego? Co chciałbyś o swoim stosunku do śmierci powiedzieć

Jezusowi?

3. Przypomnij sobie jakąś trudną sytuacje ze swojego życia.

Zechciej dostrzec, że powodem Twoich trudności było to, że w taki

czy inny sposób ,,zafiksowałeś'' się na swoim zdaniu, poglądzie

na sprawę, osobę itp. Proś Boga o łaskę elastyczności i otwarcia.

4. Kto lub co zajmuje pierwsze miejsce w twoim życiu?

5. Jakie miejsce w Twojej modlitwie zajmuje modlitwa

dziękczynienia? Czy dostrzegasz związek między swoją postawą

nieakceptacji życia a brakiem takiej modlitwy?

5. Za co w dzisiejszym dniu chciałbyś podziękować Panu Bogu

(uwaga: nie za co ,,powinieneś'' ale za co chciałbyś podziękować

- to wielka różnica). Które z wydarzeń dzisiejszego dnia

wzbudziło w Twoim sercu odczucie wdzięczności? Czy potrafisz już

dziękować za rzeczy trudne?

Lucyna Słup

ZGODA NA CIERPIENIE

,, Wiara chrześcijańska uczy,że jeżeli w pewnej mierze

podzielamy pokorę i cierpienie Chrystusa, będziemy mieli udział

w Jego zwycięstwie nad śmiercią, a po śmierci posiądziemy nowe

życie, w którym będziemy doskonałymi i najzupełniej szczęśliwymi

istotami."- pisał wielki apologeta chrześcijaństwa angielski

pisarz i filozof Clive Staples Lewis (8).

Te teoretyczne rozważania Lewisa zilustrowało

nieoczekiwanie samo życie. W wieku sześćdziesięciu lat ożenił się

kobietą, którą bardzo kochał. Wkrótce po ślubie jego ukochana

żona zmarła na raka. Przed śmiercią bardzo wiele cierpiała. W

momencie jej śmierci wiara Lewisa rozpadła się jak domek z kart.

Przedtem nie wątpił w miłość Boga, w oczyszczającą wartość

cierpienia, w życie wieczne. W chwili, gdy cierpienie dotknęło

jego samego, stracił tę pewność. ,,Czy Bóg jest miłującym ojcem

dokonującym wiwisekcji?"- zapisał w swoim dzienniku.

Nawet jeśli teoretycznie jesteśmy przekonani o wartości

cierpienia, w praktyce najczęściej od niego uciekamy. I to

niezależnie od tego czy jest ono przez nas zawinione czy też nie.

Z pewnym uproszczeniem można powiedzieć, że w życiu istnieją dwa

rodzaje cierpienia. Pierwszy rodzaj - to cierpienie, które w taki

czy inny sposób stanowi konsekwencję naszego postępowania. Choć

w tym wypadku związek między naszymi decyzjami a późniejszymi

bolesnymi skutkami wydaje się jasny, to jednak niełatwo nam

przyznać się do błędu. Ktoś, kto cierpi w nieszczęśliwym

małżeństwie na ogół zapomina, że wyboru współmałżonka dokonał

sam. Palacz zapadający na raka płuc także często nie chce uznać

związku między swym nałogiem a chorobą. Jesteśmy odpowiedzialni

za swoje postępowanie i nikt ani nic z nas tej odpowiedzialności

nie zdejmie. Przyznanie się do błędu i przyjęcie cierpienia,

będącego konsekwencją swych czynów może stanowić rodzaj pokuty

(we właściwym sensie tego słowa) tzn. stać się podstawą przemiany

własnej postawy a w konsekwencji często także przemiany bolesnych

sytuacji.

Bywa jednak w życiu takie cierpienie, którego sensu zupełnie

nie rozumiemy. Co można powiedzieć komuś, kto na skutek czyjejś

nieuwagi lub bezmyślności ulega ciężkiemu wypadkowi? Jak mówić

o zgodzie na życie dzieciom osieroconym przez rodziców?

Człowiekowi, którego bezpodstawnie usunięto z pracy odbierając

tym samym jedyne źródło utrzymania nie tylko jemu ale i jego

rodzinie?

Aby zgodzić się na życie trzeba przyjąć także i takie

pozornie bezsensowne cierpienie. Nie da się jednak tego uczynić

bez Chrystusa. Gdy zawodzi racjonalne rozumowanie jedyną rzeczą

do której można się odwołać, jest przykład Jego życia.

Stary Testament wychowuje człowieka przede wszystkim do

zrozumienia ogromnej siły Boga Jahwe panującego nad światem:

,,Pan króluje oblókł się w majestat,

Pan przywdział potęgę i nią się przepasał:

tak utwierdził świat, że się nie zachwieje''.( Ps. 93)

Moc Boga Starego Testamentu skierowana jest przeciwko złu. Bóg

- źródło wszelkiego dobra nie toleruje zła, nienawidzi go z całej

swojej mocy. W obliczu zła moc Boża staje się gniewem Bożym i nie

ma pokoju między Bogiem a złem. Zło musi zostać zniszczone przez

Boga:

,, Pan po Twojej prawicy

Zetrze królów w dniu swego gniewu.

Będzie sądził narody,

wzniesie stosy trupów,

zetrze głowy

jak ziemia szeroka.'' ( Ps. 110)

Jezus Chrystus także objawia moc Boga. Jego Słowo niesie z

sobą ogromną potęgę: zawiesza prawa natury, wiąże złe duchy,

skłania ludzi do pozostawienia wszystkiego i pójścia za Nim. Moc

Boża objawia się w cudach czynionych przez Jezusa, który ucisza

burzę na morzu, chodzi po falach jeziora, rozmnaża chleb,

uzdrawia chorych i wskrzesza umarłych. Obserwujący Go zaskoczeni

ludzie pytają: ,, Skąd On ma tę moc? Czyż nie jest to cieśla z

Nazaretu - syn Maryi i Józefa?''(por. Mk. 6,1).

Potęga działania Chrystusa sprawia, że tłumy nie dają Mu

chwili wytchnienia: ,,Znowu zaczął nauczać nad jeziorem i bardzo

wielki tłum ludzi zebrał się przy Nim. Dlatego wszedł do łodzi

i usiadł w niej (pozostając) na jeziorze, a cały lud stał na

brzegu jeziora.''(Mk, 4,1)

Moc Jezusa podobnie jak moc Boża w Starym Testamencie jest

również skierowana przeciwko złu: Jezus wyrzuca złe duchy, leczy

z chorób, które są same z siebie złe ( w Nowym Testamencie

podobnie jak i w Starym choroba jest ściśle związana ze skutkami

grzechu i działaniem szatana). Jezus nie chce jednak aby Jego

czyny były rozgłaszane: ukrywa się, ucieka, objawia się jako

łagodny , cichy , nie narzucający się, który ,,trzciny nadłamanej

nie złamie i nie zgasi knota o nikłym płomyku.'' Jeszcze bardziej

dziwne jest to, że posługując się tak wielką mocą , nie chce użyć

jej we własnej obronie. Walczy ze złem, które uderza w innych ale

nie broni się przed tym złem, które uderza w Niego samego.

Pozwala się pojmać i zabrania uczniom występować czynnie w swojej

obronie. Pozwala się lżyć, biczować i ukrzyżować: Pozbawia się

Bożej mocy do tego stopnia, że w chwili śmierci rezygnuje z tego

jedynego pocieszenia, którym mogłoby być doświadczenie obecności

Ojca: ,,Boże mój, Boże mój czemuś Mnie opuścił!''(Mk. 15,34).

W Jezusie Chrystusie odkrywamy tę cechę Boga o której Stary

Testament nie mówił wyraźnie - Jego słabość. Słabość wynikającą

z miłości do człowieka, z poszanowania ludzkiej wolności. W

przeciwieństwie do Boga Starego Testamentu, który zawsze niszczy

zło, Jezus zgadza się na to, aby zło w niego uderzyło, pozostaje

wobec niego słaby i bezbronny. ,,Innych wybawiał a sam siebie

wybawić nie może"- drwią z Niego przechodzący obok krzyża

(por.Mk 15,30- 31)

Zgoda na własne życie jest zgodą na cierpienie, na to, że

zło może uderzyć w nas, że inni mogą nas zniszczyć. Nie można

zabezpieczyć się przed tym, że nie zostanę skrzywdzony, że zło

mnie nie dotknie. Jeżeli potrafimy obronić się przed nim w jednej

sytuacji,w następnej już nie potrafimy. Jeżeli zaś zdołamy bronić

się przed złem przez całe życie - na pewno nie obronimy się przed

tym ostatecznym atakiem zła, którym jest śmierć. Śmierć jest

jakby symbolem tego zła, które uderza w nas przez całe życie.

Taka zgoda jest niemożliwa bez zjednoczenia z Chrystusem

cierpiącym, dlatego najwyższą szkołę zgadzania się na własne

życie stanowi kontemplacja męki i śmierci Jezusa. W swej istocie

zgoda na życie - w rozumieniu chrześcijańskim - jest zgodą na to,

aby się dać ukrzyżować. Bunt przeciwko życiu jest w najgłębszym

sensie niezgodą na krzyż.

Jezus dał się ukrzyżować, bo nie chciał przekazać dalej zła,

którego doświadczył, pozwolił mu zatrzymać się na sobie.

Cierpienie, które dotyka nas w życiu jest często skutkiem grzechu

innych ale w naszych skrzywdzeniach zawarte jest równocześnie

nasze powołanie do ich przyjęcia i podjęcia. Jesteśmy wezwani do

tego, aby nie przekazywać dalej krzywd, których doświadczyliśmy,

aby zatrzymać na sobie łańcuch zła. Zawsze będzie się to wiązało

z bólem a często z taką bezsilnością, że pozostaje tylko w

milczeniu adorować krzyż.

Cierpienie przeżyte z Jezusem zawsze jest

życiodajne:,,Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie

obumrze, zostanie tylko samo,ale jeżeli obumrze przynosi plon

obfity"(J,12 - 24). Przekonał się o tym Clive Stapples Lewis.

Doświadczenie śmierci ukochanej żony ukazało mu fakt, że tak

naprawdę o Bogu, o Jego drogach, którymi nas prowadzi nie można

nic powiedzieć. W ten właśnie sposób doszedł do prawdziwej wiary.

Ćwiczenia na czas modlitwy

1. Jaki jest Twój obraz mocy Boga? Czy nie oczekujesz, że w

sytuacji konfliktowej Bóg stanie po Twojej stronie przeciwko

drugiemu człowiekowi? Czy nie oczekujesz, że On pozwoli Ci

zwyciężyć tych, którzy Cię niszczą?

2.Czy nie poddajesz się zwątpieniu, kiedy Bóg pozornie przegrywa

na Twoich oczach, kiedy dostrzegasz triumf zła, które urąga Bogu?

Czy nie gorszysz się, kiedy dostrzegasz słabość ludzi Kościoła?

3. Przypomnij sobie jakąś sytuację, w której potraktowano Cię

niesprawiedliwie. Jaka była wówczas Twoja reakcja? Zauważ Twoje

podnoszenie głosu, spieranie się, żeby obronić rzeczy nieraz

wątpliwej wartości. To bronienie się bardzo zaciekłe, agresywne

jest niezgodą na to, że zło może Cię dotknąć.

4. Przeanalizuj swoją postawę wobec słabych. Ponieważ nie

przyjmujemy zła, które nas dotyka przekazujemy go innym,

odpłacamy złem za zło. Próba dominowania nad innymi i pokazywanie

im swojej wyższości jest to odreagowanie zła, którego nie

przyjęliśmy, na które tak naprawdę nie zgodziliśmy się.

Lucyna Słup

SPOTYKAJĄC DRUGIEGO

,,Nie jest dobrze, aby człowiek był sam - powiedział w raju

Bóg - uczynię mu zatem odpowiednią dla niego pomoc.''(por. Rdz.

2, 18). Zostaliśmy stworzeni do życia w relacji z drugimi, we

wspólnocie. Nic więc dziwnego, że także i w naszej zgodzie na

życie przejawia się ów relacyjny ,,wspólnotowy'' wymiar.

To w oczach drugiego, kochającego nas człowieka odczytujemy

potwierdzenie własnej wartości. Dzięki drugiemu także możemy

odkryć prawdę o nas samych. Nieraz bywa to oczywiście bardzo

bolesne - nie tylko ze względu na samą prawdę, także ze względu

na sposób w jaki ktoś mi tę prawdę ukazuje.

Moja zgoda na życie, która dokonuje się w dużej mierze

dzięki drugiemu człowiekowi, na niego też wywiera wpływ. Gdy nie

ma miłości do swojego życia , wówczas wszystko, co najświętsze

można wykorzystać przeciwko drugiemu człowiekowi. Można cytować

Pismo Święte, reguły zakonne, żeby upokorzyć drugiego. Na tym

właśnie polega moralizowanie - na mówieniu prawdy bez miłości.

Zgoda na swoje życie jest ,,warunkiem wstępnym'' kochania

drugich. Rację miał Jezus, gdy miarą miłości bliźniego uczynił

miłość siebie. ,,Miłuj bliźniego swego jak siebie samego...'' -

nie więcej, nie mniej ale tak jak siebie. Jeżeli będziemy chcieć

kochać z pominięciem tej zasady, ten drugi stanie się pewnego

rodzaju ,,podpórką" - kimś, kogo obciążamy naszymi niezdrowymi

pragnieniami uznania, akceptacji, podziwu lub ,,śmietnikiem'',

do którego wrzucamy nasze żale, agresje i frustracje.

Czymś, co odgrywa ogromną rolę w naszych relacjach z drugimi

są uczucia- zarówno pozytywne jak i negatywne. Zwróćmy uwagę jak

często mówimy o kimś ,,On jest sympatyczny" albo: ,,On jest

denerwujący". W rzeczywistości ten ktoś nie jest ani sympatyczny

ani denerwujący, tylko my odbieramy jego osobę pozytywnie lub

negatywnie. To w nas istnieją emocje, które spotkanie z drugim

tylko wyzwoliło. To, że ich sobie nie uświadamialiśmy o niczym

nie świadczy. Naszymi emocjami rządzi ,,zasada góry lodowej".

Jeżeli góra lodowa płynie po oceanie, widać tylko jej

wierzchołek. Reszta jest ukryta pod wodą. Podobnie jest z

ludzkimi uczuciami. Jesteśmy świadomi tylko ich niewielkiej

części - reszta jest głęboko ukryta w ,,trzecim pokoju", w

podświadomości.

Sytuacje, w których dochodzi do wyzwolenia uczuć

negatywnych, stanowią naszą wielką szansę. Dzięki nim nie tylko

zdajemy sobie sprawę z istnienia tych uczuć ale możemy uczyć się

panować nad nimi - nie tłumić lecz kontrolować je. Aby tak się

stało trzeba nam najpierw zaakceptować swoje negatywne emocje,

przyznać się do tego, że one istnieją i przyjąć je bez poczucia

winy, ponieważ uczucia same w sobie nie są ani dobre ani złe. W

konkretnej sytuacji trzeba więc uświadomić sobie ,,Jestem

rozżalony ", ,,Jestem zdenerwowany" - i, co bardzo ważne, ,,Te

uczucia ,,rodzą się'' ze mnie a nie z kogoś drugiego''. Jeżeli

ten drugi ,,działa mi na nerwy'' to znaczy, że we mnie jest coś,

co wywołuje taką reakcję. Trzeba więc spróbowac nabrać dystansu

do tego, co przeżywam (uczucia nie są mną! ), a równocześnie

pytać, co jest prawdziwym źródłem tego, że jestem rozżalony,

zdenerwowany, rozczarowany... Próba sięgnięcia do źródeł z całą

pewnością odkryje zranienia powstałe na skutek braku miłości.

Jeśli więc chcemy ,,wychować'' nasze uczucia nie wystarczy tylko

(choć to bardzo ważne) ,,nawiązać z nimi kontakt" - trzeba rany,

z których te uczucia wypływają poddać pod uzdrowienie Jezusowi.

Przecież jeśli chorujemy na zapalenie płuc, nie możemy poprzestać

na zbijaniu gorączki, musimy leczyć chore płuca!

Agresja, frustracje, żale najczęściej dochodzą do głosu w

sytuacjach konfliktowych. W potocznym rozumieniu takie sytuacje

są rzeczą złą. ,,I żeby nigdy nie było między wami konfliktów"-

życzymy czasem młodym parom. Takie życzenia są nierealne -

konflikty należą do rzeczywistości, są nieuniknione. Mogą

doprowadzić do zniszczenia relacji albo do jej pogłębienia. Same

w sobie nie są ani dobre ani złe. Zła może być kłótnia, która im

towarzyszy (czyli niekontrolowany wybuch uczuć negatywnych),

będąca najczęstszym sposobem ,,rozwiązywania" konfliktów.

Pierwszym krokiem prowadzącym do rzeczywistego rozwiązania

konfliktu jest dostrzeżenie go, nazwanie i przyjęcie - przez obie

zaangażowane w konflikt strony. Drugim - uświadomienie sobie

własnego stanu uczuciowego bez obciążania zań winą kogokolwiek

(a więc to nie twoja wina, że ja jestem zdenerwowany, rozżalony

itd) Trzecim - nazwanie dążeń jednej i drugiej strony przy

założeniu, że zarówno ja jak i ty mam swoje racje ( inaczej

mówiąc do rozmowy przystępuję z nastawieniem ,,Z pewnością nie

całkiem się mylę ale na pewno nie mam całkowitej racji").

Nazwanie dążeń powinno być w miarę precyzyjne, bez ,,owijania w

bawełnę" - a więc ,,O co ci naprawdę chodzi, kiedy się na mnie

złościsz, unikasz mnie, czepiasz się rzeczy drugorzędnych?''.

Dopiero po przejściu tych wstępnych etapów można wspólnie szukać

rozwiązania (a raczej wielu możliwych rozwiązań), wybrać z nich

jedno i wcielić je w życie na próbę. Jeśli się nie sprawdziło,

warto wrócić do punktu, w którym szuka się nowego rozwiązania i

znowu przyjąć je na próbę (9).

W rozwiązywaniu konfliktów wielką rolę odgrywa modlitwa.

Jest ona szczególnie ważna w przygotowaniu gruntu pod rozwiązanie

konfliktu tzn. w uświadomieniu go sobie, a także w rozeznaniu

tego, co przeżywamy, a przede wszystkim w pracy nad przemianą

siebie. Niestety, gdy znajdziemy się w trudnej sytuacji

najczęściej myślimy o tym, że to nie my, ale inni powinni się

zmienić:

,,Sufi Bayazid opowiada o sobie samym:

Za młodu byłem rewolucjonistą i moja modlitwa

wyglądała tak: ,,Panie, daj mi siły,

żeby zmienić świat".

W miarę jak stawałem się dorosły i uświadomiłem

sobie, że minęło mi pół życia, a nie zdołałem

zmienić ani jednego człowieka, zmieniłem moją

modlitwę i zacząłem mówić:

,,Panie, udziel mi łaski,

by przemienić tych,

którzy się ze mną kontaktują.

Choćby tylko moją rodzinę

i moich przyjaciół.

Tym się zadowolę".

Teraz, kiedy jestem stary i moje dni są policzone,

zacząłem rozumieć, jaki byłem głupi.

I moja jedyna modlitwa jest taka:

,,Panie, udziel mi łaski,

bym sam się zmienił".

Gdybym tak się modlił od początku,

nie zmarnowałbym życia. (10)

Rozwiązanie konfliktu rodzi się zawsze w dialogu, ,,pośrodku

drogi" między jedną a drugą racją. Dialog zawsze przemienia tych,

którzy w nim uczestniczą ale nie zawsze w jednakowym stopniu.

Mówiąc inaczej: zawsze można się ,,dogadać" ale nie zawsze jest

to prawdziwe, głębokie porozumienie. Ono jest możliwe tylko

wówczas, gdy każda ze stron na tyle na ile ją stać, otworzy się

na Boga. Im mniej w nas wewnętrznych bloków i barier, tym łatwiej

możemy ,,wykorzystać" łaskę, którą On daje. Nieprzypadkowo Jezus

dając ,,nowe przykazanie" na pierwszym miejscu, przed miłością

siebie i bliźniego, postawił miłość Boga. Prawdziwie spotkać

można się tylko w Nim. Miłości koniecznej do dialogu nie da się

,,wykrzesać" z siebie na siłę. Można ją tylko otrzymać w darze.

Ćwiczenia na czas modlitwy:

1. Jak zachowujesz się w momentach, gdy drugi człowiek mówi ci

o tobie coś mało przyjemnego? Przyjrzyj się swoim mechanizmom

obronnym, które ujawniają się w takich sytuacjach. Czy zdarza ci

się zastanowić ,,A może on miał choć odrobinę racji?''

2. Przypomnij sobie Twój ostatni konflikt z kimś. Jak go

rozwiązałeś? Czego przez ten konflikt nauczyłeś się o sobie? Co

chciałbyś o swoim podejściu do konfliktów powiedzieć Panu Bogu?

Lucyna Słup

IĆŚ, CIĄGLE IĆŚ

"Iść, ciągle iś w stronę słońca, aż po horyzontu kres...''

- śpiewał kiedyś zespół ,,2+1''. Droga ku akceptacji własnego

życia jest niewątpliwie drogą długą i prowadzącą ku wolności

wewnętrznej - ,,w stronę słońca...'' Myliłby się jednak ktoś, kto

sądzi,że ma ona kształt linii prostej - wystarczy na nią wejść,

a dalej wszystko toczy się samo.Droga prowadząca do zgody na

własne życie rozwija się ruchem spiralnym. Idąc nią napotykamy

na ,,słoneczne polany" ale także i na ,,ciemne lasy ", które

wydają się nie mieć końca, na sytuacje pozornie bez wyjścia.

Mimo, że najchętniej byśmy je ominęli, to właśnie dzięki tym

trudnym, kryzysowym sytuacjom dokonuje się w naszym życiu

najwięcej.

Kryzysy spotykające nas w życiu są rzeczą normalną i pełna

zgoda na życie jest niemożliwa bez akceptacji tego faktu. Mimo

potocznego, negatywnego zabarwienia słowa ,,kryzys", są one

doświadczeniami pozytywnymi prowadzącymi do otwarcia nowych,

życiowych horyzontów. Inaczej mówiąc kryzysy mogą stać się naszą

wielką szansą na bardziej pogłębioną i pełniejszą zgodę na życie

- pod warunkiem, że zostaną przyjęte i właściwie podjęte.

Każdy kryzys- niezależnie od tego, jakich wartości, czy jakiej

dziedziny życia dotyczy - charakteryzuje się pewną dynamiką (11).

Rozpoczyna się w momencie gdy z ,,jasnej polany" - wkraczamy w

,,ciemny las'', gdy ,,wali się nam świat'', gdy to, co dotychczas

znane staje się obce. Jesteśmy zaskoczeni, często przerażeni nową

sytuacją, nie umiemy się w niej odnaleźć. Zawodzą nasze

sprawdzone metody, sposoby reagowania - czujemy się jak w

pułapce.

Już w tym momencie stajemy przed wyborem. Możemy - odwołując

się do utrwalonych sposobów reagowania próbować cofnąć się do

sytuacji sprzed kryzysu albo zaakceptować fakt zupełnych

ciemności i starać się wytrwać. Tylko drugi sposób zachowania się

gwarantuje nam przejście przez tę fazę kryzysu, tzw. fazę

zagubienia.

Jeżeli go wybierzemy, wkrótce okaże się, że ciemność staje

się jeszcze większa.W tej następnej fazie kryzysu - fazie

dezorientacji negujemy dotychczasowe wartości i sposoby

postępowania,gdyż boleśnie doświadczamy, że one się nie

sprawdziły. Często kwestionujemy wszystko, czym żyliśmy do tej

pory. Tu także możemy się cofnąć lub... przeczekać akceptując

dezorientację w czujny, ,,nasłuchujący''sposób i starać się

odnaleźć drogę, która z ciemności wyprowadzi nas ku światłu.W ten

sposób wchodzimy w fazę trzecią,gdzie najważniejsze staje się

odczytanie, rozeznanie tego,co mamy czynić.

Rozeznanie i wybór odpowiedniego sposobu zachowania się w

sytuacji kryzysowej wiąże się zawsze z walką wewnętrzną, z

trudem, z cierpieniem. Poznawanie prawdy o sobie, zrywanie z

dotychczasowym sposobem myślenia i reagowania, szukanie nowej

drogi - to wszystko nas bardzo boli. Na każdym etapie kryzysu

mamy ochotę się wycofać, ale tylko przejście przez wszystkie jego

fazy pozwoli nam w procesie akceptacji życia posunąć się o krok

dalej.

Jaden kryzys nie jest przegrany, jeżeli podejmujemy go z

Chrystusem, który nas umacnia i pomaga wybrać właściwą drogę.

Zaufanie Jego prowadzeniu na każdym etapie kryzysu, odczytywanie

tego, czego On od nas oczekuje sprawia, że nasze życie staje się

coraz bardziej zgodne z Jego wolą. Na podstawie przyjmowania

sytuacji kryzysowych widać wyraźnie, że zgoda na własne życie nie

ma nic wspólnego z biernością i cierpiętnictwem ale jest twórczym

szukaniem Prawdy.

Odnalezienie właściwej drogi i wejście na nią sprawi, że

ciemność zacznie się przerzedzać. Wyjdziemy znowu na ,,słoneczną

polanę''. Otworzą się przed nami nowe perspektywy, nowe

możliwości działania. Podejmiemy życie na nowo w nowej sytuacji.

Będziemy czuć się dobrze, swojsko, bezpiecznie- aż do następnego

kryzysu...

Droga akceptacji życia nigdy się nie kończy i prawdziwym

nieszczęściem byłoby stwierdzenie, że już doszliśmy do celu.

Wprawdzie z biegiem lat ,,słoneczne polany" kuszą nas coraz

bardziej ale tym mocniejsze powinno być nasze wewnętrzne

pragnienie, aby iść dalej, aby nie ustawać w dążeniu, w wysiłku,

w trudzie... W trudzie poznawania siebie,przemiany swoich postaw

i w trudzie ufania na nowo w każdej sytuacji, w trudzie

poddawania się Bożemu prowadzeniu. I właściwie nie jest ważne,

czy coś osiągnęliśmy. ,,Naszym powołaniem jest nie tyle

doskonałość, co rozwój'' - pisze John Powell (12).

Faust, bohater słynnego poematu Goethego na pewno nie był

człowiekiem pobożnym w potocznym rozumieniu tego słowa. Nie

prowadził cnotliwego życia - uwiódł i porzucił zakochaną w nim

Małgorzatę. Nie mówiąc o tym,że zawarł pakt z piekłem chcąc

przeżyć życie jeszcze raz.

Tym,co go ożywiało było dążenie do prawdy. Ono skłoniło go

do tego, by oddać swą duszę za eliksir młodości...Ono wreszcie

pozwoliło mu odnaleźć sens życia w czynieniu dobra. Dlatego w

chwili śmierci Faust zostaje uratowany. egnając się z życiem

słyszy słowa aniołów:

,,Kto wiecznie dążąc trudzi się,

tego wybawić możem"(13)

Ćwiczenia na czas modlitwy:

1. Jak zachowujesz się w sytuacjach kryzysowych? Czy czujesz w

sobie powiew nadziei czy ogarnia Cię beznadziejność? Jakie Twoje

reakcje o tym świadczą?

2. Przypomnij sobie jakąś sytuację kryzysową ze swojego życia.

Jak się w niej zachowywałeś? Przypomnij sobie swoje sposoby

reagowania w poszczególnych ,,fazach kryzysu''. Które z nich Cię

wewnętrznie zamykały, które prowadziły ku większej wolności? Co

chciałbyś o przeżytym kryzysie powiedzieć Panu Bogu?

3. Czy sytuacja kryzysowa była przedmiotem Twojej modlitwy,

Twojej walki wewnętrznej? Czy podjąłeś ją w rozmowie ze

spowiednikiem, na rekolekcjach?

4.Opis ,,pełnej zbroi Bożej'' ( por. Ef. 6,10 - 19) ukazuje

niezbędne ,,wyposażenie'' chrześcijanina na czas kryzysu. Jak w

Twoim życiu wygląda to wyposażenie? Czego Ci brak? Co chciałbyś

o swojej ,,zbroi'' powiedzieć Panu Bogu.

Lucyna Słup

OTWARCIE NA DUCHA ŚWIETEGO

W cytowanej kilkakrotnie książce ,,Jak kochać i być

kochanym", John Powell pisze: ,,Niemal wszystkie podziały i

ludziom przypinane etykietki nie mają sensu. Przypuszczam, iż

tylko jeden podział jest zasadny: na ludzi ,,rozwijających się

" i ,,trwających w zastoju".Jest to więc podział na ,,otwartych''

i zamkniętych". Pierwsi korzystają z pedagogiki bólu i wykazują

chęć wewnętrznych zmian...Ci drudzy...po prostu nie przyjmują

tych lekcji bólu. Szukają spokojnej, narkotycznej egzystencji i

bezużytecznego spokoju...Umrą nie przeżywszy życia

naprawdę.''(14).

Jeżeli szukać jakiegoś wyrażenia pozwalającego w najbardziej

skondensowanej formie zamknąć wszystkie warunki konieczne do

tego, aby wciąż na nowo podejmować proces zgody na siebie i swoje

życie, to wyrażeniem tym byłaby proponowana przez Powella

,,otwartość".Własne życie przyjmie naprawdę człowiek otwarty

albo,inaczej mówiąc, twórczy.

Twórczość człowieka wyraża się w różnych dziedzinach życia:

w literaturze, sztuce, muzyce, polityce, gospodarce...Jednak

wielka twórczość zewnętrzna ma tak naprawdę sens o tyle, o ile

wyraża twórczość wewnętrzną- w przeciwnym wypadku staje się

pustym aktywizmem, ucieczką od własnych problemów. Najważniejszym

polem twórczości człowieka jest zawsze jego własne życie. To w

twórczej postawie wobec życia zamyka się to, co na wstępie

określiliśmy jako warunki jego pełnej akceptacji: wielkie

pragnienie, odwaga w przełamywaniu schematów, energia,

wytrwałość, roztropność...

Świadome podjęcie życia domaga się od nas postawy twórczej

realizowanej przede wszystkim w dziedzinie duchowej. Prawdą jest,

że ludzie są bardziej i mniej twórczy z natury ale droga twórczej

akceptacji swojego życia stoi otworem przed każdym. Trafnie

ilustruje to biblijna przypowieść o talentach ( Mt, 25, 14 - 30).

Wybierający się w drogę pan zwołuje swoje sługi i przekazuje im

swój majątek. Każdego ze sług obdarza według swego upodobania -

jednemu daje pięć talentów, drugiemu dwa, trzeciemu jeden. Po

powrocie rozlicza się z nimi. I okazuje się, że jego uznanie

zyskuje zarówno ten sługa, który otrzymał pięć talentów jak i

ten, który otrzymał dwa talenty gdyż obaj ,,puścili je w obieg''

i podwoili otrzymaną sumę. Obaj zostają jednakowo wynagrodzeni.

Kara spotyka trzeciego sługę, który ,,poszedł i rozkopawszy

ziemię ukrył pieniądze swego pana''( charakterystyczne, że

uczynił to ze strachu przed nim!). ,,Każdemu bowiem, kto ma,

będzie dodane, tak że nadmiar mieć będzie. Temu zaś, kto nie ma

zabiorą nawet to, co ma.'' - kończy przypowieść Ewangelista

ilustrując tym samym zasadę współpracy z Bogiem do której

jesteśmy wzywani wszyscy, niezależnie od liczby i rodzaju

talentów, które otrzymaliśmy.

Tymi, którzy najbardziej twórczo podjęli swoje życie byli

święci.Potrafili ,,wykorzystać "wszystkie swoje ,,talenty"-

zdolności lub ich brak, wysokie i niskie urodzenie, majątek i

biedę, zdrowie i chorobę.

Francuska mistyczka i stygmatyczka Marta Robin, której

proces beatyfikacyjny został niedawno rozpoczęty, od młodości

była całkowicie sparaliżowana, później także niewidoma. Przez

wiele lat nie jadła i nie piła żyjąc tylko Eucharystią. Nigdy nie

opuszczała swojego pokoju a stała się założycielką licznych

wspólnot (,,ognisk miłości"). Była prostą, niewykształconą

kobietą a cała Francja udawała się do niej po kierownictwo

duchowe.

Siłą Marty była twórcza akceptacja cierpienia przeżywanego

w wielkim zjednoczeniu z Jezusem. W każdym tygodniu uczestniczyła

w sposób mistyczny w Męce Pańskiej: ,,Cała moja istota przyjmuje

cierpienie - wyznawała Marta - z jeszcze większym poświęceniem,

z coraz to większą miłością, z o wiele większym zaufaniem,

większą Bożą obojętnością, większym wyrzeczeniem w stosunku do

wszystkiego...Być chorym oznacza być skazanym na upokorzenia, na

umartwienia, na niedolę; jednakże te upokorzenia, umartwienia i

niedole zamienione są w płonące lampy dla duszy, która chce

kochać Boga...''(15) Twórcza postawa wobec swojego życia jest

darem Bożym. Płynie ze zjednoczenia z Chrystusem, jest owocem

działania Ducha Świętego w sercach ludzkich. Nieprzypadkowo

,,twórczość'' została w naszych rozważaniach skojarzona z postawą

,,otwartości''. Im bardziej otwieramy się na Ducha Świętego, tym

jesteśmy bardziej twórczy. To Duch Święty daje nam siłę do

ciągłego szukania woli Boga, wlewa w nasze serca zapał i siłę,

wyzwala nas z naszych ograniczeń. Poddając się Jemu uzyskujemy

coraz większą prostotę serca.

Szczególnym źródłem twórczej mocy jest Eucharystia, w której

jednoczymy się z całą Trójcą Świętą. Jednak owoc Eucharystii -

przemiana naszego życia w kierunku stawania się ,,Eucharystią''

czyli ofiarą dla innych - niemożliwy jest bez naszego

wewnętrznego zaangażowania zmierzającego do życia Eucharystią na

co dzień.

Ćwiczenia na czas modlitwy:

1. Przywołując na myśl jakąś konkretną sytuację z życia

rodzinnego lub z pracy spróbuj dostrzec schematyzm w Twoim

sposobie myślenia o sytuacjach, o innych ludziach. Czy

dostrzegasz, że wpływa on na Twój sposób reagowania, na Twoje

sądy o innych ludziach i kontakty z nimi? Skonfrontuj swoją

postawę ze słowami św. Pawła ,,Odnawiajcie się Duchem w waszym

myśleniu...''(Ef 4,23).

2. Jakie miejsce w Twojej pobożności zajmuje Duch Święty?

3. Przeczytaj fragment Biblii ,,życie według Ducha''(Rz, 8,1).

Czy chciałbyś być prowadzonym przez Ducha Świętego w swoim życiu?

Jeśli tak, proś Go o to teraz. Ponawiaj swoją prośbę każdego

dnia.

4. Jakie miejsce w Twoim życiu zajmuje Eucharystia? Czy

traktujesz ją tylko jako obrzęd czy jako źródło siły w

podejmowaniu Twoich życiowych zadań?

Józef Augustyn SJ

ZAMIAST ZAKOŃCZENIA

Zamiast podsumowania proponujemy modlitewne rozważenie

sceny Zwiastowania. Nie została ona wybrana przypadkowo. W

postawie Maryi jak w soczewce skupiają się wszystkie elementy

twórczej zgody na życie: przyjęcie miłości Boga i zaufanie Mu,

poddanie się Duchowi Świętemu, zgoda na cierpienie oraz twórcze

szukanie odpowiedzi na pytania, które życie z sobą niesie.

W szóstym miesiącu posłał Bóg anioła Gabriela do miasta w

Galilei, zwanego Nazaret, do Dziewicy poślubionej mężowi,

imieniem Józef, z rodu Dawida; a Dziewicy było na imię Maryja.

Anioł wszedł do Niej i rzekł: "Bądź pozdrowiona, pełna łaski, Pan

z Tobą, błogosławiona jesteś między niewiastami."Ona zmieszała

się na te słowa i rozważała, co miałoby znaczyć to pozrowienie

lecz anioł rzekł do Niej: " Nie bój się Maryjo, znalazłaś bowiem

łaskę u Boga. Oto poczniesz i porodzisz Syna, któremu nadasz imię

Jezus. Będzie On wielki i będzie nazwany Synem Najwyższego, a Pan

Bóg da Mu tron Jego ojca Dawida. Będzie panował nad domem Jakuba

na wieki, a Jego panowaniu nie będzie końca". Na to Maryja rzekła

do anioła: "Jakże się to stanie skoro nie znam pożycia z mężem?"

Anioł Jej odpowiedział: "Duch Święty zstąpi na Ciebie i moc

Najwyższego osłoni Cię. Dlatego też Święte, które się narodzi,

będzie nazwane Synem Bożym. A oto również krewna Twoja, Elżbieta,

poczęła w swej starości syna i jest już w szóstym miesiącu ta,

która uchodzi za niepłodną. Dla Boga bowiem nie ma nic

niemożliwego." Na to rzekła Maryja: "Oto Ja służebnica Pańska,

niech mi się stanie według twego słowa". Wtedy odszedł od Niej

anioł (Łk 1, 26-38).

1. Bądź pozdrowiona łaski pełna, Pan z Tobą. Błogosławiona

jesteś między niewiastami. Pozdrowienie przekazane Maryi przez

Anioła wskazuje na wyraźną i jednocześnie bardzo mocną podstawę

zgody na nasze życie: Bóg jest życzliwy człowiekowi; Bóg darzy

człowieka swoim pokojem, Bóg darzy go swoim dobrem. Każde

działanie Boga w życiu człowieka jest dzieleniem się Stwórcy

swoim własnym szczęściem ze swoim stworzeniem. Nasza wiara w

życzliwość Boga jest fundamentem zgody na nasze życie. Bóg jest

mi przychylny, Bóg jest po mojej stronie i właśnie dlatego mogę

przyjąć moje życie.

Jeżeli buntujemy się przeciwko życiu, to właśnie dlatego,

iż nasz obraz Boga jest zafałszowany. W buncie przeciwko własnemu

życiu jest zawsze ukryta wielka podejrzliwość wobec Boga.

Buntując się posądzamy Boga, iż jest przeciwko nam. Bardzo często

wolę Pana Boga odbieramy jako nieuchornne fatum, jako tragiczny

los, którego celem jest utrudnić, czy wręcz zniszczyć ludzkie

szczęście na ziemi. Pojęcie woli Bożej kojarzy się nam

najczęściej wyłącznie ze zgodą na kataklizmy, cierpienia, ból,

śmierć. Pozdrowienie Maryji przekonuje nas, iż wolą Boga dla nas

jest Jego łaskawość, życzliwość, Jego miłość.

Bądź pozdrowiona pełna łaski, Pan z Tobą - taką Dobrą Nowiną

Pan Bóg obdarza nie tylko Maryję, ale każdego człowieka, który

pojawia się na ziemi, niezależnie od jego osobistego

doświadczenia miłości ludzkiej. Zranienie w ludzkiej miłości,

choć może być doświadczane boleśnie i może (szczególnie na

początku doświadczenia duchowego) utrudniać pełne otwarcie się

na miłość Boga, to jednak nie przekreśla przyjęcia tej miłości,

a tym samym pełnej zgody na własne życie.

Znamienne jest, iż Maryja słysząc pozdrowienie anioła

zmieszała się na te słowa. Dla Maryi Dobra Nowina o nieskończonej

życzliwości Boga człowiekowi była doświadczeniem zaskakującym,

budzącym zdziwienie i zmieszanie. Jeżeli człowiek przestaje się

dziwić miłości Boga, Jego nieskończonej życzliwości, znaczy to,

iż jej jeszcze w pełni nie rozumie. Zdziwienie, zaskoczenie, a

nawet "zaszokowanie" miłością Boga należy do istoty naszej wiary.

Jeżeli uważamy, że miłość Boga jest "rzeczywistością oczywistą",

która nam się należy, znaczy to, iż jeszcze jej w pełni nie

doświadczyliśmy i tak naprawdę jeszcze nie wiemy, co to znaczy

kochać Boga i co oznacza być przez Niego kochanym.

2. Ewangelista Łukasz wspomina, iż Maryja rozważała, co

miałoby znaczyć to pozdrowienie. Innym razem stwierdzi, iż nosiła

w sercu słowa Jezusa, także wówczas (a może szczególnie wówczas),

kiedy ich nie rozumiała. Doświadczenie miłości Boga, Jego

życzliwości domaga się od człowieka rozważania, "noszenia jej w

sercu". Przeczucie głębi, niezwykłości Dobrej Nowiny wymaga od

nas wielkiego modlitewnego zaangażowania.

Zgoda na własne życie domaga się przedłużonej, wytrwałej

modlitwy, domaga się medytacji. Jeżeli buntujemy się przeciwko

życiu, to także dlatego, że nie wsłuchujemy się w działanie Boga

w historii naszego życia, w Jego "błogosławieństwa", ale jedynie

w nasze życiowe "przekleństwa".

Każdy z nas staje się tym, co kontempluje.

Jeżeli rozważamy, "kontemplujemy" wyłącznie życiowe

niepowodzenia, klęski, upadki, skrzywdzenia, to nasze życie staje

się gorzkie, czarne i smutne. Nie chce nam się żyć. Zachowujemy

w sercu nasze przekleństwa, jako największe życiowe "skarby".

Ewangelia zawsze przekracza człowieka i jego możliwości

rozumienia. Jeżeli dla Maryji z jej czystym i niepokalanym sercem

nie było od razu jasne i oczywiste pozdrowienie anielskie, to

o ileż trudnej nam jest odkryć jego sens z całym naszym

uwikłaniem w namiętności zaciemniające nam widzenie. Ale w naszej

niemożności pojmowania Tajemnicy Boga zostajemy uspokojeni.

Słyszymy bowiem: Nie bój się Maryjo, znalazłaś bowiem łaskę u

Boga.

3. Pozdrowienie anielskie, życzliwość Boga budzi nie tylko

zachwyt i fascynację, ale także przestrach i lęk. Swoim

wezwaniem: Nie bój się Maryjo, znalazłaś bowiem łaskę u Boga,

Maryja zostaje najpierw wezwana, aby dostrzegła swój niepokój

oraz pokusę pójścia za nim. Człowiek może przezwyciężyć lęk tylko

wówczas, kiedy go najpierw zauważy i zaakceptuje. Nieraz całe

życie jesteśmy pogrążeni w lęku tylko dlatego, iż nie chcemy się

do niego przyznać. Trzeba nieraz odwagi, aby dostrzec swoje

zalęknienie, odkryć jego wielkość i uznać swoją bezradność wobec

niego. Kiedy trwamy w parliżującym nas lęku, spokojny "trzeźwy"

dialog z Bogiem, przyjęcie "Zwiastowania" jest nie możliwe.

Zauważmy, iż Świat współczesny żyje w ciągłym zagrożeniu i

lęku. Jakie wielkie poruszenie zrobiły słowa Jezusa przypomniane

przez Jana Pawła II w dniu inauguracji jego pontyfikatu: Nie

lękajcie się. Potrzebujemy takich słów, które mogłyby wlać

nadzieję i odwagę w nasze struchlałe umysły i serca. Jest w nas

wiele lęku.

Unikamy odważnego spojrzenia na nasze życie, ponieważ

obawiamy się, iż ocena naszego życia może wypaść blado i marnie.

Spokojne dostrzeżenie naszych lęków jest jednak możliwe,

ponieważ znaleźliśmy łaskę u Boga. Łaską Boga daje nam niezwykłą

odwagę i światło dla rozeznania w prawdzie naszej lękowej

sytuacji.

Zgoda na własne życie wymaga bowiem zgody na własny lęk. Im

jaśniej i odważniej widzimy nasze zastraszenie, tym mniej jest

ono groźne. Niebezpiecznym jest zawsze lęk ukryty, zamaskowany,

najczęściej pod pozorem "odważnej agresji". Działanie w lęku,

którego nie jest się świadomym, jest zwykle pełne okrucieństwa,

zarówno wobec siebie samego, jak również wobec innych. Lęk bowiem

zawsze wiąże się z nienawiścią siebie samego i innych. Wszelkie

zło pochodzi ze strachu i każdy gwał z niego się bierze. Osoba

pozbawiona agresji jest osobą, która nie ma w sobie strachu. Gdy

obawiasz się czegoś, stajesz się zły (Anthony de Mello SJ).

Właśnie dlatego słyszymy wezwanie: nie bój się, znalezłaś(eś)

łaskę u Boga.

Boimy się nie tylko jednak siebie samych, ale boimy się

także Boga. Zabrzmi to może nieprawdopodobnie, ale najbardziej

boimy się bezinteresownej miłości Boga. Jesteśmy nieraz tak

głęboko poranieni, skrzywdzeni, iż samo słuchanie o miłości

(jakiejkolwiek miłości) może nam sprawiać ból. Czujemy się

znacznie "lepiej", kiedy doświadczamy odruchów ludzkich niechęci

czy wręcz nienawiść. To już dobrze znamy i z tym czujemy się

"bezpieczenie". Jeżeli przyjmemy słowa skierowane do Maryji i do

każdego z nas: Nie bój się, znlazłaś(eś) łaskę u Boga, mogą one

dokonać w nas cudu: możemy otworzyć się na Jego miłość wbrew

najgorszym naszym zaranieniom i doświadczeniom życiowym.

Mówimy niekiedy: miłość jest możliwa. To stwierdzenie jest

zbyt lękliwe, małoduszne. Trzeba raczej powiedzeć: Miłość jest

faktem. Trzeba ją jedynie przyjąć i "już od zaraz", od "teraz"

będzie ona naszym udziałem.

4. Z miłością wiąże się zaufanie i pełne oddanie siebie. Im

większa miłość, tym większe zaufanie i oddanie. Miłość Boga do

Maryji jest nieskończona, stąd też jego zaufanie i oddanie jest

również bezgraniczne: Oto poczniesz i porodzisz Syna, któremu

nadasz imię Jezus. Będzie On wielki i będzie nazwany Synem

Najwyższego, a Pan Bóg da Mu tron Jego praojca Dawida.

Niezwykłość zaufanie Jahwe Maryji, prostej kobiecie z Nazaretu,

wyraża się w tym, iż powierza jej swojego Syna.

Maryja nie zawiodła zaufania Boga. Ale nie jest typowa

sytuacja dla każego człowieka. Niezwykłość miłości Boga wyraża

się jednak w tym, że On dalej ufa człowiekowi wbrew jego zdradom

i niewiernościom, wbrew temu, iż nie przyjmuje on Jego miłości

w tak prosty i pokorny sposób jak Maryja. Bóg jakby "wbrew sobie"

ufa człowiekowi, iż przyjmie on w końcu Jego Syna.

O bezgranicznym zaufania Boga człowiekowi wbrew jego

niewierności bardzo pięknie opowiada nam przypowieść o

przewrotnych rolnikach. Pewien człowiek założył winnicę, oddał

ją w dzierżawę rolnikom i wyjechał na dłuższy czas. W

odpowiedniej porze wysłał sługę do rolników, aby mu oddali jego

część plonu. Lecz rolnicy obili go i odesłali z niczym. Ponownie

posłał drugiego sługę. Lecz i tego obili, znieważyli i odesłali

z niczym Posłał jeszcze trzeciego: tego również pobili do krwi

i wyrzucili. Wówczas rzekł pan winnicy: co mam poczęć,. Poślę

mojego syna ukochanego, chyba go uszanują. Lecz rolicy (...)

wyrzuciwszy go z winnicy zabili" (Łk 20,9-15).

Bóg ufa człowiekowi "wbrew wszelkiej ludzkiej logice". Na

coraz większą zuchwałość rolników (pierwszego sługę tylko obili,

drugiego obili i znieważyli, trzeciego pobili już do krwi)

właściciel winnicy odpowiada coraz większym zaufaniem. W końcu

posyła swego ukochanego syna.

Bóg w swej nieskończonej miłości nie może zrezygnować z

zaufania człowiekowi. Raczej pozwoli się zabić, ale swego

zaufania nie odwoła. Jest to "logika nieskończonej miłości".

Bóg widzi dalej i głębiej od człowieka. Ludzkie nadużycia

zaufania Bożego stają się często przełomem w relacji człowieka

z Bogiem. Dopiero bowiem wówczas, kiedy człowiek zrobi "coś

potwornego", kiedy zejdzie na samo dno, kiedy głęboko pokrzywdzi

siebie i innych, słowem - kiedy ukrzyżuje Syna Bożego, dopiero

wówczas zaczyna rozumieć, iż bunt jest bezsensowny i że jest

piekłem dla niego samego i dla jego najbliższych. Jak na krzyżu

Jezusa "klęska Boga" stała się największym zwycięstwem, tak

również i "nasze klęski" związane z nadużywaniem zaufania Bożego

i z nadużywaniem naszej wolności bywają nierzadko początkiem

naszego zmartwychwstania.

Dotychczasowy bunt, szemranie przeciwko Bogu może nas

nauczyć, iż piekło nie jest dziełem Boga, ale jest naszym własnym

tworem. Człowiek sam sobie stwarza piekło swoim buntem.

Bezgraniczne zaufanie Boga, które jest sednem Ewangelii,

jest naszą wielką pociechą i nadzieją w naszym zbuntowaniu wobec

życia. Jeżeli bowiem buntowaliśmy się przeciw własnemu życiu,

jeżeli ulegliśmy depresji, agresji, jeżeli dotykaliśmy dna

rozpaczy, to również to bolesne doświadczenie może być dla nas

momentem przełomowym. Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego.

Podobnie jak do zbuntowanych rolników, Bóg wbrew wszystkiemu

pośle Swojego Syna, powierzy Go nam podobnie jak powierzył

Maryji.

Słowa Zwiastowania: Oto poczniesz i porodzisz Syna, któremu

nadasz imię Jezus. Będzie On wielki ukazują nie tylko cel życia

Maryji, ale także każdego z nas. Również naszym celem i sensem

naszego życia jest zrodzenie Jezusa i uczynienie go Wielkim.

5. "Mój Chrystus", którego ofiaruje mi Ojciec, ma we mnie

rosnąć. Maryja, jako Matka Jezusa, najlepiej rozumie to nasze

życiowe zadanie. Trzeba nam więc z odwagą rozmawiać z Nią, pytać

jej: Jakże się to stanie (...), jak to jest możliwe. Ona nauczy

nas szukać odpowiedzi u Jej Syna. Każdy z nas w naszych

wielorakich życiowych powołaniach ma prawo pytać, szukać, domagać

się światła, zrozumienia.

Pod wpływem lęku i niezrozumienia wkładamy bowiem nieraz na

siebie, a nierzadko także i na innych ciężary nie do uniesienia.

"Szlachetność" wielu naszych deklaracji i zapewnień zrodzonych

w naszym zalęknieniu zostaje jednak szybko zdemaskowana przez

owoce naszego codziennego życia. Oddanie, miłość, służba nie mogą

być trwałe, jeżeli są budowane na lęku. W miłości nie ma lęku,

lecz doskonała miłość usuwa lęk, ponieważ lęk kojarzy się z karą

(1 J 4, 18). Nie możemy być wierni Bogu, ludziom i sobie

opierając się na chorym poczuciu winy, lęku przed odrzuceniem,

lęku przed karą itp.

Wyjaśnianie wątpliwości, zadawanie pytań, obiektywizowanie

naszych zmiennych uczuć i reakcji służy oczyszczeniu naszej

motywacji z lęku.

Bóg wyjaśniając Maryji jej trudność, w jaki sposób może Ona

urodzić urodzi Syna bez pomocy mężczyzny, nie odwołuje się do

refleksji intelektualnej nad prawami natury czy też do analizy

emocjonalnej, ale wyłącznie do Swojej Boskiej mocy. Wyjaśnienie,

które Jej daje zaprzecza wszelkim naturalnym prawom i ludzkiej

logice: Duch Święty zstąpi na Ciebie i moc Najwyższego osłoni

Cię.

Próba wyjaśnienia wątpliwości duchowych: sensu życia,

śmierci, sensu wiary - wyłącznie przez odwołanie się do studium

intelektualnego lub analizy emocjonalnej jest wchodzeniem w ślepy

zaułek. Życia i śmierci ludzkiej nie da się wyjaśnić i zrozumieć

przez odwołanie się do rozumu i uczuć. Ostatecznym lekarstwem na

wszelkie ludzkie wątpliwości, obawy, lęki, bunty jest odwołanie

się do mocy Boga i wiara w nią. W mocy Bożej znajdują swoje

wyjaśnienie i uspokojenie zarówno ludzkie serce jak i ludzki

umysł. Wszelkie tłumaczenia, wyjaśnienia, jakie Bóg daje

człowiekowi, nie są więc uśmierzaniem najpierw niepokojów

emocjonalnych i intelektualnych, ale są przede wszystkim

pełniejszym wezwaniem do powierzenia się mocy Bożej.

6. Maryja pyta, szuka, ale się nie buntuje. Z całym

zaufaniem mówi do anioła: Oto ja Służebnica Pańska, niech mi się

stanie według Twego słowa. Zgoda na własne życie jest w swej

istocie zgodą na wolę Pana Boga, jest zgodą na bycie prowadzonym

przez Niego.

Zgoda na wolę Boga wprowadza jednak w nasze życie stan

oczekiwania, pewnego "duchowego napięcia". Pan Bóg wzywając

Maryję, aby stała się Matkę Syna Bożego, nie odsłonił jej bowiem

od razu całej jej historii życia. Zapewnił ją jednak, iż będzie

jej wiernie towarzyszył. Odtąd, za przyzwoleniem Maryji, Bóg

wkracza w jej życie i często wzywa ją do zadań, których ona

najczęściej nie będzie rozumiała do końca (por. Łk 2, 50). Brak

zrozumienia nie jest jednak przyszkodą do zaufania. Wręcz

przeciwnie, jest wezwaniem do niego.

Zgodzić się na własne życie to nie znaczy zrozumieć je, czy

też chcieć przewidzieć dokładnie wszystko, co w naszym życiu nas

czeka. Zgoda na własne życie domaga się otwarcia się na wielkie

"niespodzianki Pana Boga". W nich bowiem jest zawsze ukryta Jego

życzliwość, miłość. Najtrudniejsze niespodzianki kryją Jego

nieskończoną Miłość. Maryja nosi w sercu tę pewność życzliwości

Boga i dlatego mówi z odwagą: Oto ja Służebnica Pańska, niech mi

się stanie według twego słowa. Tę pewność nieskończonej

życzliwości Boga Maryja miała nie tylko w chwili Zwiastowania,

ale także wówczas, gdy szukała przez trzy dni swojego

dwunastoletniego Syna lub też gdy towarzyszyła mu w Jego męce i

śmierci.

Aby zgodzić się na własne życie nie trzeba chcieć

wszystkiego zrozumieć. W pewnym sensie trzeba nawet zrezygnować

ze rozumienia. Zgoda na własne życie zaczyna się wtedy, gdy rodzi

się w nas zaufanie do życia jako takiego, zaufanie budowane na

wielkim zaufaniu do Boga, Dawcy życia. Życie ma sens dlatego, iż

otrzymaliśmy je od Boga. Odkrycie Boga - Dawcy życia jest

jednoczesnym odkryciem sensu i celu naszego życia.

Zgoda na wolę Boga w naszym życiu, to nie tylko zgoda na

cierpienie, o czym mówiliśmy w naszych rozważaniach. Zgoda na

życie to także zgoda na piękno i radość życia. Maryja nie tylko

cierpiała w swoim życiu. Doświadczyła także wielu pięknych i

wszruszających chwil: urodzenie Syna, macierzyństwo, życie

rodzinne w Nazaret, wychowywanie Jezusa, towarzyszenie Synowi w

Jego życiu publiczny, radość ze zmartwychwstania. W życiu Maryi

emocjonalne doświadczenie radość nie było jednak celem samym w

sobie, ale darem Jej życia powierzonego Bogu. Maryja nie szuka

radości dla niej samej, ale przyjmuje ją jako dar.

Część I

(1). John Powell SJ, Jak kochać i być kochanym. Przeł. Tomasz

Smiatacz.

WydawnictwoDiecezjalne. Pelplin 1990. s.17.

(2). tamże, s.48.

(3). zob. tamże. s 28 - 34.

(4). (cyt za : ) J. Powell, Jak kochać...s.52.

(5). John Powell, dz. cyt.,s. 25.

(6). Susan Forward, Toksyczni rodzice,

(7). Anthony de Mello, Minuta mądrości,

Część II

(1). Susan Forward, Toksyczni...

(2).

(3). Simone Weil, Myśli,

(4). Św. Teresa od Dzieciątka Jezus, Dzieła, t.I., s. 701, (cyt.

za:)

(5). Św. Jan Krzyża, Droga na Górę Karmel, s. 283

(6). Eliza Kubler - Ross, Rozmowy o śmierci i umieraniu. Przeł.

Irena Doleżal - Nowicka. IW PAX 1979, s. 21.

(7). Maria Braun - Gałkowska, Psychologia domowa, s. 206.

(8). Clive Stapples Lewis, O wierze i moralności, s. 82.

(9). Schemat rozwiązania konflitu podaje Elżbieta Sujak, Pośrodku

drogi, LIST, 1/93.

(10). Anthony de Mello, Śpiew ptaka. Przeł. Henryk Pietras SJ.

(11). Fazy kryzysu przedstawiono na podstawie konferencji O.

Adama Schulza SJ.

( 12). J.W. Goethe, Faust,

( 13). John Powell, Jak kochać i być kochym, s.

( 14). Jean Guitton, Marta Robin, Mistyczka, wizjonerka,

stygmatyczka. Przeł. Częstochowa 1990, s. 86, 87.,

Lucyna Słup

CWICZENIE KOŃCOWE

Na zakończenie naszych rozważań proponuję refleksję-zabawę.

Spróbuj szczerze, przypominając sobie konkretne sytuacje

odpowiedzieć na poniższe pytania:

1. Czy łatwo ulegasz zniechęceniu, przygnębieniu, depresji?

2. Czy inni często Cię denerwują?

3. Czy uważasz, że należy żyć w zgodzie ze wszystkimi niezależnie

od tego ile by Cię to kosztowało? Czy chcesz być miły dla

wszystkich?

4. Czy marzysz o osiągnięciu czegoś wielkiego, wspaniałego?

5. Czy w ogóle często marzysz?

6. Czy masz jakieś nałogi, z którymi bezskutecznie walczysz ( nie

tylko alkohol czy papierosy ale także jedzenie, oglądanie TV

itp.)

7. Czy jesteś nieśmiały? Łatwowierny, naiwny?

8. Czy uważasz, że inni Cię prześladują, że się na Ciebie

,,uwzięli''?

9. Czy masz tzw. ,,swoje zdanie''? Czy dużo Cię kosztuje, żeby

z niego zrezygnować?

10. Czy często uważasz za swoje to, co inni uważają?

11. Czy lubisz rządzić? Czy cieszysz się, gdy inni spełniają

Twoje polecenia?

Czy masz tendencje do narzucania innym swojej woli?

12. Czy krytykujesz innych? Czy czujesz, że zrobiłbyś o wiele

lepiej to, co oni robią?

13. Czy często czujesz się niedoceniony? Czy chciałbyś aby inni

bardziej dostrzegali Twoje

osiągnięcia?

14. Czy lubisz mówić o sobie - nie tylko o swoich sukcesach ale

także np. o swoich

chorobach, cierpieniach itp.

15. Czy boisz się nowych sytuacji, zadań? Czy boisz się ludzi?

16. Czy jesteś podejrzliwy?

17. Czy trudno znosisz samotność? Czy musisz mieć zawsze

towarzystwo?

18. Czy wszystko co robisz, lubisz robić doskonale?

19. Czy lubisz pokpiwać z innych?

20. Czy samotność wydaje Ci się najpewniejszym schronieniem przed

brutalnym światem?

21. Czy zabiegasz o sukcesy w pracy zawodowej?

22. Czy nie przywiązujesz nadmiernej wagi do pieniędzy i tzw.

,,standartu życiowego''?

Jeśli na większość tych pytań z całym przekonaniem

odpowiedziałeś "tak" znaczy to, że nie lubisz siebie albo lubisz

w niewystarczającym stopniu, ale zawsze masz przed sobą szanę na

lepsze życie.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Jak zgadzać się na własne życie
Augustyn Józef Jak zgadzać się na własne życie
Slup Lucyna Jak zgadzac sie na wlasne zycie
jak dostac sie na inny dysk w sieci
Jak przygotowac sie na koniec w Nieznany
Jak przygotować się na nadchodzące zmiany, Nauka, Ezoteryka świadome sny OOBE
Jak przygotować się na wypadek nagłego zdarzenia
Oferta publiczna. Jak zapisać się na akcje, akcjonariat obywatelski
Jak zemścić się na byłej!
jak dostac sie na inny dysk w sieci
Jak ukryć się na Facebooku
Jak przygotować się na upał
095 Eliza nie zgadza się na rozwód
Zygmunt Zeydler Zborowski Eliza nie zgadza się na rozwód
Modelowanie przeznaczenia Praktyczne metody wywierania wplywu na wlasne zycie nasieb
2012 03 26 Polska zgadza sie na prawa osób niepełnosprawnych Ale z wyjątkami
Hejtoholik czyli jak zaszczepic sie na hejt nie wpasc w pulapke obgadywania oraz nauczyc zarabiac na

więcej podobnych podstron