Etyka po Darwinie Drugie stulecie biologii January Weiner


Miesięcznik ZNAK, kwiecień 2001, nr 551, str. 37-51

ETYKA PO DARWINIE

January Weiner

Drugie stulecie biologii

Z początkiem XXI wieku nasza cywilizacja, na dobre czy złe, pogrąża się w epoce biologii. Twierdzenie to nie wymaga sążnistych uzasadnień. Codziennie prasa na pierwszych stronach przynosi wiadomości o nowych, niewiarygodnych odkryciach albo o nieznanych przedtem zagrożeniach: zdrowotnych, ekologicznych, społecznych czy wreszcie etycznych, zawsze jakoś powiązanych z postępami biologii. W doniesieniach prasowych częściej pobrzmiewa niepok6j spowodowany problemami, kt6re przynosi - lub tylko ujawnia - rozw6j biologii, niż nadzieja na ich rychle dzięki biologii - rozwiązanie, ale nie brak tez hurraoptymistycznych enuncjacji o rychłym pokonaniu wszystkich przypadłości ludzkiego żywota. Te nadzieje i obawy wiążą się przede wszystkim z badaniami biomedycznymi, neurobiologią, embriologią, genetyką, biologią molekularną, a zatem naukami eksperymentalnymi, operującymi na najniższym poziomie organizacji życia: struktury DNA, jądra komórkowego, komórki, tkanki lub narządu. Rzeczywiście, te właśnie nauki rozwijają się najszybciej, to one zasilane są najhojniejszymi subwencjami, to w tych dziedzinach pracuje najwięcej badaczy. Mimo to sądzę, że na zmiany cywilizacyjne, a zwłaszcza kulturowe XXI wieku większy wpływ wywrze dziedzina dysponująca nieporównanie uboższymi środkami, rzadko sięgająca po eksperyment, a jednak stanowiąca fundament wszystkich nauk o życiu: teoretyczna biologia ewolucyjna.

Biologia eksperymentalna przyniesie praktyczne zastosowania, które zapewne zmienią sposób naszego chorowania i umierania, smak naszego pożywienia, nieco wydłużą nasze życie, rozbudzą nadzieje na nieśmiertelność (niektórych), a przynajmniej zlikwidowanie wszelkiego cierpienia (powszechne), ale tych nadziei nie spełnią. Skutki cywilizacyjne będą tego samego rodzaju, co - zachowujżc wszelkie proporcje - dawniejsze wynalazki mydła, okularów, szczepionek, sztucznych zębów i sztucznych nawozów. Problemy etyczne, które się przy tym ujawniają, są wprawdzie dojmujące, ale nie nowe, bo dotyczą odwiecznego pytania o to, co jednemu człowiekowi wolno uczynić z życiem drugiego człowieka.

Znaczenie przełomowe ma nie to, jakie techniczne wynalazki przyniosą nauki biologiczne, lecz to, jak dzięki rozwojowi tych nauk zmieni się obraz świata, jaki wpływ wywrą na systemy wartości organizujących życie społeczeństw naszej cywilizacji, a zatem jakie będą ich konsekwencje etyczne. I tu mamy do czynienia z nie lada paradoksem: w tej sferze dzisiejsza rewolucja biologiczna dokonuje się nie za sprawą zręczności embriolog6w klonujących owce ani nie dzięki technologii umożliwiającej odczytywanie sekwencji DNA różnych organizmów, lecz dzięki dziełu Karola Darwina sprzed 140 z górą Jat. Dopiero teraz? Czy ogłoszenie w 1859

O powstawaniu gatunk6w nie było już wtedy rewolucyjne? Owszem, było to wydarzenie przełomowe w nauce, bo od tej pory biologię trzeba było uprawiać zupełnie inaczej niż przedtem; było też dla wielu ludzi bulwersujące. Ale minęło ponad 100 lat, zanim doszło do prawdziwej rewolucji darwinowskiej w sensie społecznym, to znaczy do zmiany sposobu myślenia, interpretowania świata, hierarchii motyw6w postępowania, także w życiu codziennym wielu ludzi, właśnie pod wpływem nowej, darwinowskiej biologii. Kultura dopiero od niedawna zaczęła przyswajać wnioski płynące z naukowych ustaleń ewolucjonizmu, dopiero teraz (i to powoli) zaczyna przyjmować te implikacje ze zrozumieniem istoty rzeczy, a nie - jak przedtem - ulegając jedynie emocjom.

Darwinizm: historia i mechanizm ewolucji

Teoria Darwina w oryginalnej wersji dotyczyła dwóch spraw: przebiegu ewolucji - rozumianej jako historia życia na Ziemi - oraz ewolucji jako procesu determinowanego przez określony mechanizm. Na długo przed Darwinem znano już fakty, dobitnie świadczące o tym, że organizmy żyjące na Ziemi ulegały zmianom, jedne znikały, inne się pojawiały; zebrano dane, dzięki którym można było uporządkować kolejność wydarzeń, a nawet ustalić niektóre daty (nie ma znaczenia, że mylono się co do wielu szczegółów). Dzieło Darwina było, między innymi, skrupulatnym zestawieniem tych obserwacji w jednolity obraz przemian życia w historii Ziemi, przekonującym zbiorem argumentów za tym, że ewolucja jest faktem.

Jednak prawdziwym odkryciem, osobistą zasługą Darwina, było zaproponowanie hipotezy wyjaśniającej mechanizm ewolucji przez dobór naturalny. To wyjaśnienie - chociaż za czasów Darwina nie mogło być pełne - wystarczyło, aby historii ewolucji życia na Ziemi nadać nieodpartą logikę. Trzeba jednak pamiętać, że oba te aspekty: historia i mechanizm, są od siebie niezależne. Mechanizm doboru wyjaśnia wprawdzie przebieg ewolucji w kategoriach przyczynowych, ale nie stanowi teorii zdolnej do przewidywania konkretnych wydarzeń. Ta sarna zasada ewolucji drogą doboru naturalnego może wygenerować rozmaite historie ewolucyjne, nawet przy identycznych warunkach początkowych. Co więcej, ewolucja drogą doboru mogłaby zachodzić w rozmaitych układach (choćby w wirtualnej przestrzeni komputerów), wcale niepodobnych do życia na Ziemi.

W połowie XIX wieku sarno przedstawienie szerokim kręgom społeczeństwa nieodpartych dowodów, że ewolucja życia na Zierni jest faktem, i ukazanie mechanizmu tego procesu szokowało. Ale opinię publiczną zbulwersowało przede wszystkim to, że w sekwencji historycznych wydarzeń ewolucji umieszczono powstanie gatunku ludzkiego. Sarno podjęcie dyskusji o pochodzeniu człowieka („od małpy”?!) było takim skandalem, jak nieoczekiwane ujawnienie plebejskiego pochodzenia jakiegoś rzekomo arystokratycznego rodu. Ani entuzjaści, ani przeciwnicy teorii ewolucji nie dostrzegli wówczas innej, znacznie ważniejszej implikacji włączenia historii naszego gatunku do biologicznej ewolucji, tego mianowicie, że jest on również wynikiem działania doboru naturalnego. Rozprawiano wówczas dużo o „przeżywaniu najstosowniejszego”, ale nie przyjęto do wiadomości, że skoro wszystkie cechy organizmów kształtowane są przez dobór, to również wszystkie cechy wyróżniające nasz gatunek, także nasz umysł, musiały powstać w ten sam sposób. Zajęło z górą sto lat, zanim zrozumienie tego faktu dotarło do biologów, by po dalszych 20 latach przeniknąć do środków masowego przekazu i zacząć ekscytować wciąż nieprzygotowaną do tego opinię publiczną. Nauki humanistyczne okazały się nadzwyczaj odporne na wyciągnięcie konsekwencji nie tylko z odkryć Darwina sprzed 140 lat, ale nawet z obecnej, niebywale rozwiniętej, spójnej i mocno ugruntowanej teorii ewolucji.

O tym, że rewolucja darwinowska nie nastąpiła bezpośrednio po ogłoszeniu O powstawaniu gatunk6w... , najdobitniej świadczy fakt, że już po Darwinie powstawały wpływowe prądy umysłowe, całkowicie ignorujące to, co właśnie dla nich wynikało z darwinizmu. Przykładem najbardziej charakterystycznym jest freudowska psychoanaliza. Nawet medycyna, najbardziej biologiczna z nauk o człowieku, dopiero ostatnio zaczyna wykorzystywać dorobek ewolucjonizmu w interpretacji pojęć zdrowia i choroby. Ukute wkrótce po ogłoszeniu teorii ewolucji pojęcie „darwinizmu społecznego” było skutkiem nieporozumienia co do znaczenia ewolucyjnej koncepcji dostosowania (fitness) i służyło jedynie uzasadnianiu wcześniej powziętych przekonań za pomocą rozumowania przez analogię. Trudno się nawet dziwić, że teoria ewolucji nie odegrała wówczas istotnej roli społecznej, ponieważ w swojej oryginalnej wersji daleka była od doskonałości. Największą słabością oryginalnej koncepcji Darwina był brak modelu wyjaśniającego dziedziczenie cech.

Człowiek z właściwościami

Chociaż przełomowego odkrycia zasad dziedziczności dokonał rówieśnik Darwina - Grzegorz Mendel - w latach 60. XIX wieku, nowoczesna genetyka rozwinęła się dopiero w latach 30. następnego stulecia, natychmiast łącząc się z klasycznym darwinizmem w nowoczesną teorię ewolucji, podstawową teorię biologii, która od tamtej pory nie ulegała już zasadniczym zmianom. Wtedy też po raz pierwszy wyniki nauk biologicznych zaczęły wpływać na kulturę. Obok genetyki swoją rolę odegrały odkrycia neurologii i fizjologii, na przykład wykazanie wpływu hormonów na stan fizyczny i psychiczny ludzi. Rozgorzała trwająca do dziś dyskusja o granicach biologicznego zdeterminowania ludzkich zachowań, rozbudzone zostały metafizyczne lęki nowego rodzaju, inspirując zarówno myślicieli, jak artystów, a także - niestety - działaczy społecznych i polityków. Za ich pośrednictwem osiągnięcia biologii przyczyniły się do powstania realnych zagrożeń cywilizacyjnych: od eugeniki po ludobójstwo.

Od stuleci przywykliśmy do naszej zoologicznej powłoki cielesnej i jej fizjologicznych funkcji, jednak buntujemy się przeciw rozszerzaniu biologicznego, genetycznego determinizmu na cechy naszego charakteru. Mimo to od dawna różnice pomiędzy ludźmi tłumaczono w sposób deterministyczny, co przejawiało się rozmaitymi typologiami ludzkich charakterów; najbardziej znana z nowoczesnych jest typologia Kretschmera, w swojej arbitralności nie odbiegająca od wzorc6w starożytnych. Chociaż spór o to, jaką część zmienności w cechach umysłu bezpośrednio determinują geny, a jaką środowisko (konkretnie: wychowanie), wciąż trwa, to jednak wygląda na to, że pogodziliśmy się z co najmniej znacznym udziałem cech wrodzonych (genetycznych) w kształtowaniu naszej osobowości. Przyzwyczailiśmy się do tego, że różnice między ludźmi w kolorze oczu, włosów, skóry, wysokości ciała to wynik dziedziczenia cech po rodzicach, i wierzymy genetykom, że wzorce dziedziczenia mogą być dość złożone i bynajmniej nie oczywiste. Skomplikowany, probabilistyczny sposób dziedziczenia cech, przy udziale wielu naraz genów, oraz bezspornie ustalony fakt ogromnej plastyczności naszego umysłu, niezwykle podatnego na wpływ środowiska (zwłaszcza we wczesnych etapach rozwoju) pozostawiają szeroki margines dla przypadku i wolnej woli, co uwalnia nas od przygnębiającego biologicznego fatalizmu. Co prawda, wyrażane są obawy, iż wraz z postępem genetyki ten margines swobody będzie się zwężał ale zaraz się pocieszamy, że odzyskamy wolność dzięki manipulacjom genetycznym. Sądzę jednak, że - jeżeli chodzi o cechy umysłu - obie te perspektywy są tak odlegle, że obecnie nie warto się nad nimi zastanawiać.

W latach 70. XX wieku przekonanie o dziedzicznym charakterze cech umysłowych, a więc o biologicznym zdeterminowaniu wzorc6w i motyw6w zachowań ludzkich, wzbogacone zostało o nowy wątek, ściśle, po darwinowsku ewolucyjny: jeżeli występują cechy dziedziczne odznaczające się zmiennością, to muszą podlegać doborowi. A więc wszystkie cechy naszego gatunku nie tylko mogą być dziedziczne, ale naturalna selekcja kształtowała je tak, by poprawiały szanse przeżycia i rozrodu nosicieli. Dotyczy to również wzorców zachowań, cech umysłu charakteryzujących nasz gatunek i odróżniajqcych go od wszystkich innych. Właściwości organizmu ukształtowane przez dobór, czyli adaptację, mają znaczenie funkcjonalne. Można je zatem wartościować. Pojęcia „wartość przystosowawcza”, „wartość selekcyjna”, „wartość reprodukcyjna” pochodzą ze słownika ekologii ewolucyjnej. W odniesieniu do dowolnych organizmów dotyczą one tylko tempa rozprzestrzeniania się genów, jest to więc wartościowanie czysto arytmetyczne. Cechy naszego gatunku, zwłaszcza cechy naszego umysłu, podlegają innemu wartościowaniu, w kategoriach dobra i zła. Ujawnienie, że cechy te kształtowały ślepe siły ewolucji, wartościując je po swojemu, niesie implikacje etyczne poważniejsze niż sarna świadomość dziedziczenia cech w ramach wewnątrzgatunkowej, ograniczonej i przypadkowej zmienności. Od dziesięcioleci bronimy się przed przyjęciem tego do wiadomości. Jednak postęp biologii ewolucyjnej, a także ewolucyjnej psychologii, zmusza nas do przyjęcia tego wyzwania. Na tym właśnie polega owa spóźniona rewolucja darwinowska przełomu XX i XXI wieku.

Z definicji doboru naturalnego wynika, ze rozprzestrzeniają się tylko te geny (tub zespoły genów), które ich nosicielom (osobnikom) pozwalają dłużej przeżyć i rozmnażać się szybciej niż inne geny. Sugestywna, choć nieco myląca metafora Richarda Dawkinsa przedstawia organizm jako wehikuł wykorzystywany przez konsorcjum samolubnych genów do przetwarzania zasobów środowiska na swoje kopie. Nie ma więc miejsca na bezinteresowne współdziałanie osobników, rozwój złożonych interakcji czy tworzenie społeczeństw, chyba że takie zachowania przyczyniałyby się do lepszego rozprzestrzenienia determinujących je genów. Jednak zastosowanie teorii doboru naturalnego do organizm6w społecznych (u których z reguły występuje podporządkowanie interesów osobników interesom grupy) przez długi czas stanowiło poważny problem. Nie udawały się próby zastosowania modeli tzw. doboru grupowego, które mogły pogodzić darwinizm z faktem istnienia społeczeństw zwierzęcych. Umacniało to również przekonanie, że zasady doboru naturalnego nie odnoszą się do społecznych cech naszego gatunku. Wreszcie w roku 1964 William Hamilton wykazał z matematyczną ścisłością, że najbardziej spektakularne przykłady podporządkowania interesu osobników interesowi grupy, jakimi są społeczeństwa owadów (pszczół, mrówek, termitów), można wyjaśnić spokrewnieniem osobników. To odkrycie otwarło drogę socjobiologii - kierunkowi badań zmierzającemu do wyjaśniania ewolucji cech społecznych organizmów, nie wyłączając społeczeństwa ludzkiego.

Od 30 lat socjobiologia rozwija się nieprzerwanie, gromadząc coraz więcej przekonujących argumentów, iż cechy behawioralne, również cechy prospołeczne, ewoluowały w drodze doboru. Co więcej, socjobiolodzy potrafią testować swoje hipotezy w eksperymentach lub odpowiednio ukierunkowanych obserwacjach i dotyczy to również cech gatunku Homo sapiens. Chociaż na marginesie socjobiologii grasują dyletanci, a dorobek tej dziedziny nigdy nie był wolny od błędów i mistyfikacji, to jednak jej rdzeń pozostaje na terenie ścisłych, hipotetyczno-dedukcyjnych nauk przyrodniczych, których konkluzje trudno obalić

Wiele ludzkich zachowań czy cech organizacji społeczeństw dokładnie pasuje do. darwinowskiego modelu ewolucji. Nie jest to wiedza przyjemna. Obnaża biologiczne determinacje wielu motywów naszych działań, które uważaliśmy za szlachetne i bezinteresowne. Nic dziwnego, że wielu ludzi wzdraga się przed zaakceptowaniem ustaleń socjobiologii, chociaż nie dysponuje teorią alternatywną. Protesty, z którymi socjobiologia z początku się spotykała, były częściowo uzasadniane - bynajmniej nie wszystkie społeczne zachowania ludzkie (a nawet nie wszystkie wzorce wewnątrzgatunkowych interakcji zwierzęcych) dawało się wyjaśnić w kategoriach doboru indywidualnego lub krewniaczego. Trudności te jednak w znacznej mierze pokonano, sięgając do teorii gier i bardziej skrupulatnie obserwując zachowania osobników. W szczególności udało się wykazać, że dobór naturalny może utrwalić wrodzona skłonność do pewnego typu zachowań altruistycznych, które przyczyniają się do scementowania grupy. Brytyjski biolog i popularyzator Matt Ridley (por. O pochodzeniu cnoty,. REBlS, Poznan 2000) przekonująco argumentuje, że „cnoty” jak nazywa cechy osobników dobre dla utrzymania więzi w grupie) to wynik ewolucji, i czerpie stąd swój optymizm co do przyszłości gatunku ludzkiego.

Cnota czy niecnota, etyka czy biologia?

Zasadą doboru naturalnego jest utrwalanie się tych właściwości organizmu, które zwiększają szansę jego przeżycia i rozrodu. Dotyczy to równiez takich właściwości, które objawiają się skłonnością do współdzialania z innymi osobnikami, pod warunkiem jednak, że są one nosicielami tych samych genów. Wówczas ten sam „gen kooperacji” rozprzestrzeni się poprzez potomstwo każdego z partnerów (piszę „gen kooperacji” w cudzysłowie, bo na pewno nie chodzi tu o jeden gen, lecz o zestaw wielu gen6w). Na tym polega działanie doboru krewniaczego, bo u bliskich krewnych z dużym prawdopodobieństwem występują takie same geny. Również współpraca osobnik6w o zupełnie odmiennych genotypach może doprowadzić do utrwalenia się ich „gen6w współpracy” (różnych u obu partnerów), osobno u potomstwa każdego z nich, o ile efekty tej współpracy są opłacalne dla obu stron. Taka obustronna korzyść może zachodzić w sytuacji, gdy partnerzy korzystają z rozmaitych zasob6w, wzajemnie ułatwiając sobie ich zdobycie, ale nie konkurują o te same dobra. Na tej zasadzie opiera się koewolucja różnych gatunków, prowadząca do częstej w przyrodzie symbiozy mutualistycznej, na przykład kwiatów z zapylającymi je owadami.

Najtrudniej jednak wyobrazić sobie genetyczne utrwalenie się takich właściwości, które umożliwiają trwałą współpracę niespokrewnionych osobnik6ów tego samego gatunku, a więc takich cech, od których zależy tworzenie się społeczeństw. Osobniki tego samego gatunku mają bardzo podobne genotypy, w prawie identyczny sposób zaspokajają swoje potrzeby, toteż konkurują o te same zasoby. Każda mutacja genu, zwiększająca wydajność zdobywania zasobów, która pojawi się u jakiegoś osobnika, rozprzestrzeni się tylko poprzez jego potomstwo. Jeżeli cechą tą miałaby być skłonność do współpracy, to szansa jej utrwalenia zależy od bilansu zysków i strat kooperujących partner6w. Wsp61praca zawsze wiąże się z jakimiś kosztami czy samoograniczeniami. Przy lojalnej współpracy obopólne korzyści przewyższają straty, ale największy zysk indywidualny może osiągnąć oszust: taki, który wykorzysta współpracę dla zdobycia korzyści, ale uchyli się od ponoszenia kosztów. Jeżeli w populacji „egoistów” nie wykazujących żadnych skłonności do kooperacji, pojawiliby się mutanci z genem lojalnej współpracy („altruisci”), mogliby szybko zacząć dominować dzięki większej wydajności. Sielanka trwałaby jednak tylko dopóty, dopóki nie pojawiłby się gen-oszust, który w populacji lojalnych kooperant6w błyskawicznie się ich kosztem rozprzestrzeni. Kiedy jednak liczebność osobników nielojalnych się zwiększy, przy każdej próbie kooperacji oszust trafi na oszusta; żaden z nich wprawdzie nie poniesie kosztów, ale i zysku nie będzie. Wkrótce skłonność do współpracy w tej populacji zostanie wyeliminowana. Sytuacja taka zwana jest w teorii gier „dylematem więźnia”: hipotetyczny więzień rozważa, czy lojalnie powstrzymać się od zeznań przeciwko wspó1nikowi czy tez zwalić na niego całą winę; wzajemna lojalność pozwoli obu uniknąć wysokiej kary, ale ten który pogrąży partnera, zyska wolność. Brak zaufania nieuchronnie prowadzi do katastrofy („jak ja go nie zdradzę, to on mnie” - i obaj się wzajemnie denuncjują). Ta metafora dobrze obrazuje trudność wyewoluowania cech spajających społeczności osobników niespokrewnionych. Kryminalny sztafaż pomoże nam także zrozumieć, w jaki sposób dochodzi jednak czasem do utrwalenia takich właściwości. Znamy przecież literackie przykłady związk6w przestępczych, rozmaitych gang6w i mafii, w których pielęgnowane są obyczaje i rytuały, mające na celu wymuszenie lojalności czlonk6w grupy. Adept6w poddaje się pr6bom, wszyscy członkowie gangu się znają i bacznie obserwują; bezwzględna zasada wet za wet powoduje, iż zdrada wiąże się z ogromnym ryzykiem: nielojalność się nie opłaca. Dokładnie tak samo ma się rzecz w świecie przyrody (Ojciec chrzestny to w gruncie rzeczy jeszcze jeden przyrodniczy film popularnonaukowy). Jeżeli populacja jest niezbyt liczna, osobniki rozpoznają się osobiście i mogą wzajemnie obserwować swoje zachowania, to zmniejsza się ryzyko niedotrzymywania warunków wsp6lpracy i dlatego strategia współpracy może się utrwalić.

Widać jednak, że ewolucyjne utrwalenie cech społecznych możliwe jest w dość specyficznych warunkach. Warunki te mogły być spełnione w populacjach przedludzkich, gdzie w małych grupach mogły wyewoluować cechy behawioralne utrwalające więzi społeczne. Chodzi tu o wrodzone (instynktowne) wzorce zachowań, których nie zakłóca (ani nie wspiera) rozumowa kalkulacja. Mimika i mowa ciała sygnalizujące przyjazne zamiary, gesty i rytuały Jak choćby słynne wzajemne iskanie), powodujące, iż bliski kontakt z innymi osobnikami jest przyjemny (innymi słowy: osobniki „lubią się”, czują do siebie sympatię) - wszystko to mogą być zachowania instynktowne, zawiadywane przez „geny kooperacji” i wywołujące pozytywne emocje, do których odczuwania niepotrzebna jest rozwinięta kora mózgowa.

Ale mechanizm, który dobrze działa w stadzie małp, w plemieniu ludożerców, a nawet w wielkomiejskim gangu, przestaje funkcjonować w większej społeczności anonimowych osobników, przelotnie się ze sobą kontaktujących i - co gorsza - zdolnych do świadomej refleksji. Zasadnicza różnica pomiędzy tymi sytuacjami polega na tym, że dobór naturalny działa pośród genów, regulując ich strumień przepływający poprzez pokolenia organizmów-nosicieli. Interes osobnika-nosiciela genów nie jest brany pod uwagę. Tymczasem u gatunku homo sapiens to nie geny kalkulują, tylko ich nosiciele. W ciele człowieka, jak u każdego innego organizmu rozmnażającego się drogą płciową, istnieje podział na potencjalnie nieśmiertelne komórki linii rozrodczej, które w ścisłym znaczeniu Dawkinowskim są wehikułem samolubnych genów, i komórki śmiertelnej somy (reszty ciała), pełniącej rolę pomocniczą. Psychika ludzka ulokowana jest nie gdzie indziej, jak w somatycznej korze mózgowej, toteż z tą właśnie somą i jej ograniczonym czasem życia, a nie wiecznym strumieniem genów, utożsamiamy swoją osobowość. Dlatego właśnie ludzkie indywiduum gotowe jest pogrzebać szanse przyszłego przetrwania swoich genów, o ile zdoła stłumić w sobie wrodzone (zawiadywane przez te geny), podświadome skłonności.

Ewolucyjny wynalazek mowy stworzył cały repertuar nowych środków komunikacji i perswazji, ułatwiających nawiązywanie współpracy, ale równocześnie pojawiły się nowe możliwości oszukiwania. Po swoich milczących przodkach człowiek odziedziczył „geny kooperacji”, cały bagaż wrodzonych cech popierających nepotyzm (dbanie o interesy krewnych - nosicieli tych samych genów) oraz cech popierających więzi społeczne osobnik6w niespokrewnionych. Przetrwanie tych genów (a zatem: przetrwanie społeczeństw), mimo rozwoju wyższych czynności psychicznych wraz z mową, możliwe było dzięki „genom lojalności”. Psycholodzy ewolucyjni znają już cały repertuar takich wrodzonych zachowań, jak choćby mimowolne sygnalizowanie, że się właśnie mówi nieprawdę i równie bezwiedne odbieranie tych i innych sygnałów mowy ciała i mimiki. Takie fizjologiczne mechanizmy kompensowały aspołeczne skutki świadomości i komunikacji werbalnej u naszych przodków i do tej pory nie przestały działać. Skoro można było skonstruować skuteczny wykrywacz kłamstwa, znaczy to - ni mniej, ni więcej - że nieczyste sumienie jest nie tylko stanem duszy, ale również funkcją fizjologiczną; polega zapewne na wydzielaniu jakichś neurotransmiterów w mózgu, wtedy kiedy postępuje się nielojalnie wobec innych. Każdy zna fizjologiczne sensacje związane z nieczystym sumieniem (naturalnie, tylko z literatury pięknej!). Można zaryzykować tezę, że te reakcje fizjologiczne są pierwotne, a nie wtórne w stosunku do świadomego poczucia winy. Jeżeli tak jest, to zaciera się nieco ostra do tej pory granica między „zwierzęciem etycznym” homo sapiens a innymi ssakami. Można sobie wyobrazić emocjonalny dyskomfort, spowodowany przez fizjologiczne reakcje, odczuwany przez zwierzę jakiegoś społecznego gatunku, kiedy robi coś wbrew regułom obowiązującym w stadzie (właściciele psów nie muszą sobie tego wyobrażać bo wiedzą jak to wygląda).

Tabula obscure annotata

Na prymitywne rudymenty wyewoluowanych „cnót” dalszy rozwój cywilizacji narzucił inne mechanizmy kształtowania postaw społecznych: dziedziczenie kulturowe, wykorzystujące plastyczność rozwojową (wpojenie, czyli imprinting wzorców behawioralnych we wczesnych fazach rozwoju osobnika) i intelekt (tradycje obyczaju, religii, prawa). Intelekt jednak nie działa w próżni, lecz w kontekście wrodzonych skłonności. W pierwotnych grupach, kiedy dobór jeszcze działał, a świadomej kalkulacji w ogóle nie było, wrodzone mechanizmy spajania społeczności sprawdzały się doskonale. Być może to ich wydajność przyczyniła się do szybkiej ewolucji społecznej naszego gatunku. Skutkiem rozwoju mózgu był nowy rodzaj komunikacji i nowy typ więzi, nałożony na ten pierwotny - ale go nie zastępujący. Wraz z rozwojem cywilizacji malało jednak znaczenie działania doboru naturalnego. Obecnie w praktyce dobór nie działa. Nasze odziedziczone wyposażenie genetyczne już się nie zmienia. Z ewolucyjnego punktu widzenia umysł ludzki to ani tabula rasa, ani - tabula annotata; jeżeli już - to zapisana niewyraźnie. Wrodzone wzorce behawioralne, na przykład popisy, grożenie, zaloty, sygnalizowanie rozmaitych stan6w lub zamiar6w, w konkretnych sytuacjach rozmaicie się manifestują. Weźmy skłonność samca do imponowania w celu osiągnięcia pozycji w hierarchii stada i powiększenia swojego sukcesu rozrodczego. Ptak altannik w tym celu popisuje się budową „altan” udekorowanych kolorowymi muszelkami, paw rozpościera sw6j tren, mandryl nadyma podbiegnięte na niebiesko policzki i demonstruje czerwone pośladki, Papuas zakłada na penisa imponujący falokarp, a wsp6tczesny mężczyzna kręci nonszalancko na palcu kluczyki od swojego czerwonego bmw. Chodzi o to sarno, być może u podstaw tych zachowań są te same geny, te same sekwencje zasad purynowych w cząsteczkach DNA. Póki na Nowej Gwinei żyjq altanniki, te z nich, kt6re budują lepsze altanki, będą pozostawiały przeciętnie więcej potomstwa i cecha imponowania poprzez budowanie altanki będzie nadal ewoluowała. W populacji ludzkiej dobór już nie działa, i zależność pomiędzy posiadaniem bmw lub roweru a liczbą potomstwa może być nieistotna statystycznie. Z drugiej strony plastyczność zachowań ludzkich jest znacznie większa niż u altannik6w, więc imponowanie może równie dobrze polegać na piciu w6dki na wyścigi, a nawet na popisach samochodowych i pijackich równocześnie (chociaż to wpływa negatywnie na spodziewaną długość życia). Ale posiadanie samochodu albo pijaństwo nie są cechami podległymi doborowi naturalnemu. Dobór utrwalił tylko skłonność do imponowania tym, co akurat w danej populacji (przypadkiem) imponuje, jako część strategii zdobywania dominacji, bo ta zapewniała (w stadzie malpolud6w) sukces rozrodczy.

Socjobiologia przedustanowiona

Pojawianie się w języku biolog6w takich termin6w jak „cnota”, „altruizm”, „cechy prospołeczne” itd. ujawnia, iż niepostrzeżenie znaleźli się oni na obcym terenie. Są to wyrażenia wartościujące, a więc należące do dziedziny etyki. Biolodzy bronią się, że to nieporozumienie: po prostu inaczej rozumieją te słowa i, rzekomo, tkwią mocno na twardym gruncie biologii. Jednak w rzeczywistości biologia ewolucyjna, odniesiona do gatunku ludzkiego, wykracza poza swoją domenę. Jej echa przenikają do publicznej świadomości, budząc rozmaite reakcje. Dla jednych socjobiologiczne konstatacje o głębokich motywach ludzkich działań to alibi dla swawoli („zachowuję się naturalnie, takim mnie dobór naturalny stworzył i takiego mnie macie”), a przynajmniej dla całkiem poważnie traktowanych uzasadnień niektórych radykalnych postulat6w społecznych. Dla innych to właśnie powód do odrzucenia ze wzgardą całej socjobiologii jako dziedziny etycznie irrelewantnej (nawet jeżeli miałaby być na swój sposób prawdziwa).

Tymczasem historia filozofii, a zwłaszcza etyki, pełna jest prób zdefiniowania „natury ludzkiej”, cokolwiek to pojęcie miałoby znaczyć. Od stuleci poszukuje się obiektywnych fundament6w indywidualnego poczucia moralnego i społecznej etyki normatywnej. Szczeg6lne zainteresowanie systematycznymi poszukiwaniami źróde! moralności datuje się od siedemnastego i osiemnastego wieku, kiedy filozofowie z zapałem zajęli się spekulacjami na temat prawdziwej natury ludzkiej (zob. F. Copleston, Historia filozoJii, t. IV i V, PAX, Warszawa 1995, 1997).

Współcześni ewolucjoniści chętnie nawiązują do dzieł tych filozofów, którzy z zapałem pisywali dysertacje o naturze cnoty. Thomas Hobbes szukał źródeł organizacji społeczeństwa właśnie w samolubnej naturze ludzkiej. „Walka wszystkich ze wszystkimi” - to nie cytat z Darwina, lecz o dwieście lat wcześniejszego filozofa. Właśnie Hobbes najdobitniej wskazywał na związek między pochodzeniem moralności a wrodzonymi cechami ludzkiej natury. Socjobiologiczną intuicję (i socjobiologiczne uproszczenie) zademonstrował także Bernard de Mandeville, kontynuator Hobbesa i prekursor Adama Smitha. Jego Bajka o pszczolach, czyli występki jednostek dobrodziejstwem ogółu argumentuje, że społeczenństwo funkcjonuje dzięki działaniu jednostek samolubnych. Inny wielki etyk XVII-wieczny, Baruch Spinoza, który postulował, by ludzkie czyny i motywy badać jak przyrodę, w swojej naturalistycznej, ściśle deterministycznej koncepcji emocji i popęd6w uważany jest za prekursora freudyzmu, ale równie dobrze można by go uznać za prekursora psychologii ewolucyjnej.

Późniejsi krytycy, Shaftesbury, Hutcheson i Butler, przeciwstawiali się pesymizmowi Hobbesa i Mandeville'a, dowodząc, że motywy życzliwości i altruizmu są równie naturalne, jak egoistyczne. John Locke i Jan Jakub Rousseau również nie zgadzali się z Hobbesem co do tego, jakie są charakterystyczne cechy natury ludzkiej, ani co do tego, w jakim stopniu podatne są one na wpływy środowiska. Ale wszyscy wymienieni autorzy dostrzegali istnienie niezależnych od woli, wrodzonych skłonności umysłu, z tym że jedni dopatrywali się raczej instynktów egoistycznych, inni prospołecznych. Z punktu widzenia dzisiejszej wiedzy o wpływie doboru naturalnego na ukształtowanie wrodzonych motywów postępowania rację mieli jedni i drudzy.

Nie jest moim celem, bo też zupełnie nie leży w moich kompetencjach, dokonywanie systematycznego i krytycznego przeglądu opisowych teorii etyki z punktu widzenia ich zgodności lub niezgodności z postulatami dzisiejszej biologii i psychologii ewolucyjnej. Pragnę jednak podkreślić, jak ogromny był wpływ tych i innych, czysto spekulacyjnych poglądów, popartych jedynie anegdotami (prawda, że nie byle jakimi, bo chodzi tu przecież o kanoniczne wątki literackie, od Gilgamesza po Godota), na kulturę, we wszystkich jej przejawach, od obyczajów filistrów po sztukę wysoką, oraz na nauki humanistyczne: historię, socjologię i psychologię, nie mówiąc już o filozofii. Dla współczesnego biologa ewolucyjnego część tych spekulacji wydaje się trafnymi intuicjami ustaleń, których niedawno dokonały nauki przyrodnicze, inne zaś to czyste fantazje, pozbawiona znaczenia gra słów lub zgoła mistyfikacja. Roztropnie powstrzymam się od wymienienia wielkich myślicieli, których dorobek sam zaliczam do trzech ostatnich kategorii. Sięgając do współczesnych opracowań przeglądowych z zakresu etyki opisowej, łatwo jednak zauważyć zupełny brak lub szczątkowe tylko zainteresowanie filozofów ofertą biologii i psychologii ewolucyjnej (zob. np. Alasdair MacIntyre, Krótka historia etyki, PWN, Warszawa 2000; Peter Singer red., Przewodnik po etyce, Książka i Wiedza, Warszawa 2000).

Rozumienie biologicznych podstaw motywacji to nie tylko akademicka etyka opisowa, ale racjonalne, a nie tylko spekulacyjne, podstawy budowania etyki normatywnej. To zajęcie dla filozofów. Ale nawet anegdotyczna wiedza o etycznych implikacjach ewolucjonizmu to skuteczny sposób wprowadzenia w życie dezyderatu Spinozy, aby postęp moralny realizować poprzez postęp intelektualny. Wróćmy do przykładu z imponującym samcem. To, że jakiś osobnik popisuje się brawurową jazdą po pijanemu, jest dla socjobiologa dość dobrze zrozumiałe (potrzeba dominacji samca wspinającego się w hierarchii stada lub właśnie zagrożonego w dominacji, skłonność do imponowania tym, co akurat może imponować osobnikom jemu podobnym - wszystko odziedziczone po małpich przodkach), nie jest wszakże usprawiedliwione w ramach obowiązującego w naszym społeczeństwie systemu wartości. Ale przeniknięcie tej wiedzy do społeczeństwa może spowodować refleksję i zmianę zachowania u owego osobnika, a także refleksję u innych, którzy bardziej krytycznie przyjrzą się źródłom własnej fascynacji takimi popisami. Zwłaszcza to drugie jest pożyteczne, bo przecież profesjonaliści (sztaby wyborcze polityków i inni specjaliści od reklamy), zamiast się obrażać na biologię, bardzo szybko przyswoili nową wiedzęi skutecznie zastosowali jako instrument do manipulowania społeczeństwem. 1m bardziej zwykli ludzie skłonni są odrzucać wiedzę o podskórnych, biologicznych motywach wzorców własnych zachowań, tym podatniejsi są na taką manipulację.

Nie uwolnimy się nigdy od genetycznej wrażliwości na imponowanie i hierarchie społeczne zawsze będą budowane przy znacznym udziale tego podświadomego mechanizmu, ale kontekst kulturowy zadecyduje o tym, czy bardziej zaimponuje nam popis alkoholowy, samochodowy, retoryczny, sportowy czy jeszcze jakiś inny (np. sprawność intelektualna lub artystyczna). Tej wrodzonej wrażliwości na pewne sygnały nie należy mylić z racjonalnymi motywami zachowań ani tych ostatnich nie należy lekceważyć. Tym bardziej nie należy sądzić, że wiedza biologiczna wystarczy do uzasadniania norm etycznych i deontologicznych. Ale nieroztropne byłoby uparte ignorowanie tego, co już wiemy o motywach psychologiczno-ewolucyjnych ludzkich postępków.

0x08 graphic
0x01 graphic

JANUARY WEINER, ur. 1947, prof. dr hab., członek-korespondent PAU i PAN, profesor w Instytucie Biologii Środowiskowej UJ; publikuje w międzynarodowych specjalistycznych czasopismach naukowych, jest także autorem podręczników, prac popularnych, recenzji, esej6w z zakresu ekologii i biologii ewolucyjnej.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Tarciem nazywamy zjawisko powstawania oporu przy przesuwaniu się jednego ciała po powierzchni drugie
Czy należy się urlop wypoczynkowy po urodzeniu drugiego dziecka w czasie urlopu wychowawczego
OCENA ROCZNA PO KLASIE DRUGIEJ, Do szkoły, klasa 2
09 Pearcey, Ewolucjonizm po Darwinie
100 lat po darwinie prezentacja
POCZĄTKI ŻYCIA January Weiner
09 Pearcey, Ewolucjonizm po Darwinie
Rozeznawanie duchów cz 2, Po drugiej stronie-zycie po smierci
Evanovich Janet 2 Po Drugie Dla Forsy
01 Film angielski po drugiej wojnie światowej
Mowa Tuska po wejściu do drugiej tury wyborów prezydenckich w 05 r
Wulf Dorn Po drugiej stronie jaźni
Rozeznawanie duchów cz 1, Po drugiej stronie-zycie po smierci

więcej podobnych podstron