Antykomunistyczne Podziemie Zbrojne po 1944 roku na ziemi lubawskiej CICHY


Stanisław Balla ps. "Sowa"

Wpisał: Bartosz Grabowski

15.03.2012.

Stanisław Balla ps. „Sowa”

W ubiegłorocznym, sierpniowym numerze „Debaty” ukazał sięartykuł autorstwa Grzegorza Podkomorzego pt. Na rodzinnej ziemi w walce z komunizmem, poświęcony działalności podziemia niepodległościowego po roku 1945 na terenie Nowego Miasta Lubawskiego i okolic. Przedstawiona w nim została działalność Ruchu Oporu AK na przykładzie relacji Andrzeja Różyckiego ps. „Zjawa”, jednego z dowódców plutonu w oddziale „Sokół Leśny”. W ramach uzupełnienia poruszonego tematu chciałbym przybliżyć czytelnikom biografię dowódcy oddziału - Stanisława Balli ps. „Sowa”.

Stanisław Balla urodził się 7 lutego 1906 r. w miejscowości Słup gmina Lidzbark (Welski) pow. Działdowo jako syn Bogumiła i Teofili z domu Bartkowskiej. Rodzice jego posiadali małe gospodarstwo rolne o pow. 3 h. Ojciec zajmował się ciesielstwem. W 1912 r. S. Balla zaczął uczęszczać do szkoły powszechnej w Słupie, gdzie w roku 1918 ukończył 6 jej oddziałów. Po ukończeniu szkoły, dwukrotnie ( w 1920 i 1938 r. ) wyjeżdżał m in. w celach zarobkowych do Berlina do ciotki Zofii Olejniczak. Między wyjazdami pomagał rodzicom w prowadzeniu gospodarstwa oraz ojcu w pracy ciesielskiej. Dorabiał sobie również jako pracownik sezonowy w większych majątkach między innymi u Jana Grajewskiego w Słupie i Szczepana Różyckiego we Wlewsku. W roku 1927 ożenił się z Genowefą z domu Zakrzewską i zamieszkał razem z nią u jej rodziców we Wlewsku.

W miesiącu październiku 1927 r. S. Balla został powołany do służby wojskowej, którą odbył jako kawalerzysta 18 Pułku Ułanów Pomorskich w Grudziądzu. Będąc w wojsku ukończył szkołę wywiadowczą ułanów otrzymując stopień starszego ułana. Wychodząc do rezerwy 25 października 1929 r. otrzymał stopień kaprala i powrócił do żony, która w między czasie w raz z rodziną przeniosła się do Lidzbarka.

Na tydzień przed niemiecką agresją na Polskę został zmobilizowany do drużyny saperów I Batalionu Obrony Narodowej z Działdowa, z

którym po wybuchu wojny poszedł na front. W dniu 21 września 1939 r. w Warszawie w trakcie obrony Pragi, S. Balla został ranny

w lewe ramię i lewe podudzie, w związku z czym został skierowany do szpitala, w którym przebywał do 12 października 1939 r. W tym

to dniu został zwolniony i powrócił do domu w Lidzbarku Welskim.

Z uwagi na poniesione rany początkowo leczył się w domu, a w późniejszym okresie pracował dorywczo przy zarzucaniu rowów

wojskowych i bunkrów.

We wrześniu 1940 r. miejscowy Arbeitsamt skierował go do pracy w firmie Beton und Monierbau Gesellschaft. W sierpniu 1941 r. zostaje

przeniesiony do firmy Wandel und Jur budującej linie kolejowe, mosty i drogi, w której dokonuje bliżej nie określonych aktów sabotażu.

W maju 1942 r. S. Balla ponownie zostaje przeniesiony, tym razem do Elbląga, gdzie pracował w fabryce Szichauj ako ślusarz przy

budowie parowozów. Tam też zostaje prześladowany przez Gestapo za wcześniej popełniony sabotaż.

20 października 1942 r. S. Balla postanowił zbiec i do lata 1943 r. ukrywał się w okolicy Działdowa, głównie w lesie słupskim, utrzymując się w tym

czasie z wyrobu koszy z korzeni świerkowych. Na przełomie kwietnia/maja 1943 r. chcąc ugasić pragnienie w leśniczówce Nowy Dwór obsługiwanej

przez leśniczego Waltera Klappera, przypadkowo natrafia na odprawę członków AK Obwodu Działdowo i Mława. Dowódca Obwodu Działdowo

kpt. Paweł Nowakowski ps. „Leśnik”, po uzyskaniu odpowiednich informacji od swoich podkomendnych na temat S. Balli, prawdopodobnie po

dwóch lub trzech miesiącach wprowadza go w szeregi AK pod ps. „Sowa”.

W grudniu 1943 r. S. Balla powrócił do domu w Lidzbarku. W mieszkaniu ukrywał się do maja 1944 r. korzystając w razie zagrożenia z urządzonej pod podłogą kryjówki. W tym czasie otrzymał informację, że Niemcy chcą go ująć, w związku z czym zmuszony był powrócić do lasu nowodworskiego.

W parę dni po opuszczeniu domu Niemcy aresztują jego żonę i syna Eugeniusza lat 17. Syn po siedmiu tygodniach zostaje zwolniony, natomiast żona Genowefa została skazana na trzy i pół roku więzienia.

W połowie października 1944 r. członkowie organizacji podległej „Leśnikowi” nawiązują kontakt z grupą dywersyjno-zwiadowczą krypt. „Pomorze” podlegającą II Frontowi Białoruskiemu, z którą współpracują do stycznia 1945 r. W tym też okresie „Sowa” wraz z innymi spalonymi członkami obwodu

ukrywał się w nowo wybudowanym bunkrze w lasach między Klonowema a Noskiem.

19 stycznia 1945 r. oddziały sowieckie po zdławieniu oporu nielicznych oddziałów hitlerowskich opanowały miasto Lidzbark, które uległo w 75%

zniszczeniu. S. Balla po powrocie do domu, w którym czekała na niego wcześniej zwolniona z więzienia żona, nie ujawnił się ze swojej działalności

w podziemiu, jak również nie zdał broni. Pod koniec miesiąca stycznia 1945 r. wstąpił w szeregi MO w Lidzbarku Welskim. Jak twierdził, w tym

czasie nie utrzymywał kontaktów z byłymi członkami AK. Jednak według charakterystyki batalionu, miał on łączność z Pawłem Nowakowskim,

który zlecił mu wyczekiwanie, obserwację ludzi i zachodzących wydarzeń oraz utrzymanie w konspiracji dotychczasowej działalności.

Według Andrzeja Różyckiego ps. „Zjawa” miejscową komendę MO utworzyła część akowców w celu zabezpieczenia miejscowej ludności. W połowie

maja 1945 r. „Sowa” zwolnił się z MO z powodu nie płacenia za wykonywaną pracę, i co się z tym wiąże, niemożliwością utrzymania rodziny

( Eugeniusz l. 18, Stefan l. 14, Maria l. 13 i Irena l. 4). W tym czasie aby zapewnić jej byt, nielegalnie polował w lesie oraz korzystał z pomocy

znajomych gospodarzy, od których w zamian za wykonywaną dorywczo pracę otrzymywał różne artykuły żywnościowe.

25 VIII 1945 r. w trakcie kłusowania, S. Balla został ujęty przez pracowników UB z Lidzbarka Welskiego i osadzony w więzieniu. W ty samym dniu aresztowano również jego syna Eugeniusza, który od czerwca 1945 r. pracował jako funkcjonariusz PUBP w Działdowie. Eugeniusz po złożeniu wyjaśnień

został w tym samym dniu zwolniony do domu. W trakcie przesłuchania funkcjonariusze UB oświadczyli „Sowie”, że jest członkiem AK i zgnije w

więzieniu. Mimo wszystko w tym samym dniu został zwolniony, czy to ze względu na syna, czy dlatego, że sam wcześniej był funkcjonariuszem MO.

Kazano mu jednak zameldować się na drugi dzień, czego nie uczynił. Od tego dnia zaczął się ukrywać, między innymi dlatego, że wiedział o

wcześniejszych zatrzymanych przez UB osobach, z których jedna została rozstrzelana, a druga powieszona.

Z uwagi na to, że S. Balla wciąż był nieuchwytny, UB w miesiącu październiku, bądź początkach listopada aresztowało jego syna Eugeniusza, którego

po dwóch miesiącach przesłuchań zwolniono. W międzyczasie niejaki Stanisław Wiśniewski ze Słupa zorganizował sześcioosobową bandę, która zabiła prawdopodobnie pięciu żołnierzy Armii Czerwonej i jednego cywila. Prócz tego S. Wiśniewski, podszywając się pod S. Balla, na zrabowane rzeczy dawał pokwitowania podpisane jego nazwiskiem. Na podstawie tego PUBP w Lidzbarku wszczęło za „Sową” energiczną akcję poszukiwawczą. On sam o tych

zdarzeniach dowiedział się w początkach stycznia 1946 r. W tym właśnie czasie zorganizował oddział zbrojny, jak sam twierdził ,bez porozumienia z

Pawłem Nowakowskim, który sam ukrywał się od 3 lipca 1945 r. kiedy to UB przeprowadziło w jego domu brutalną rewizję. Wiadomo, że proponował

on „Leśnikowi” objęcie dowództwa nad nowo powstałym oddziałem, lecz ten początkowo nie wyraził na to zgody.

Bardzo prawdopodobne, że początek powstania oddziału sięgał października 1945 r., wynika to między innymi z relacji A. Różyckiego ps. „Zjawa”

i Franciszka Wypycha ps. „Wilk”. Oddział początkowo tworzyli, byli członkowie AK, Stanisław Balla ps. „Sowa”, Andrzej Różycki ps. „Zjawa” i jego

brat Władysław ps. „Dzik”, Aleksander Powitalski ps. „Pierożek” oraz Franciszek Wypych ps. „Wilk” , który po ucieczce z więzienia, ukrywał się

przed PUBP w Lidzbarku Welskim i był ścigany m in. za nielegalne posiadanie broni.

Już w styczniu 1946 r. oddział przeprowadził pierwsze akcje, m in. likwidując funkcjonariuszy UB z Mławy- Stanisława Tuszyńskiego i Hieronima Chylińskiego i aprowizacyjną na majątek UB w Bałówkach. W marcu bądź kwietniu 1946 r. P. Nowakowski nawiązuje kontakt ze Stanisławem Wiśniewskim, w czasie okupacji żołnierzem AK Obwodu Mława, który będąc wyższym urzędnikiem kolejowym w Toruniu przyjechał jako emisariusz ROAK I Pomorskiej Brygady, konspiracyjnej organizacji założonej w 1945 r. w Toruniu, proponując mu wstąpienie w jej szeregi.

P. Nowakowski przystałna złożoną propozycję i w nowej konspiracji przybrał pseudonim„Kryjak”. Ponadto zgodził się zostać komendantem na terenie siedmiu powiatów: Działdowo, Lubawa, Brodnica, Mława, Przasnysz, Ciechanów i Sierpc i objąć dowództwo nad tzw. dzikimi oddziałami nienależącymi do żadnej organizacji. Przyszłemu batalionowi nadał kryptonim „Znicz”. Pierwszym zapewne oddziałem, który się podporządkował jego rozkazom, był właśnie oddział Stanisława Balli ps. „Sowa”.W początkach marca 1946 r., w Zieluniu dochodzi do reorganizacji oddziału, który przechodzi na strukturę wojskową i wchodzi w skład ROAK III Batalionu „Znicz”, jako kompania „Sowy”.

Z dostępnych źródełwiemy, że oddział nosił krypt. „Sokół Leśny” i dzielił się na dwa plutony, uderzeniowy Franciszka Wypycha ps.„Wilk” (15-25 osób) którego członkowie pochodzili z„Kongresówki” i obronny Andrzeja Różyckiego ps. „Zjawa” (15-25 osób), którego członkowie rekrutowali się głównie z Pomorza oraz pluton rezerwowy w sile ok. 70 osób. W oddziale dowodzonym przez „Sowę” dryl wojskowy były na porządku dziennym, nie tolerowano nadużywania alkoholu, czego dobitnym przykładem może być wykonanie wyroku na jednym z podkomendnych, który złamał ten zakaz.

Oddział operowałgłównie na terenie ówczesnych pow. Działdowo, Lubawa, Brodnica i częściowo Mława. W trakcie swojej działalności organizowane zbrojne akcje przez oddział „Sokół Leśny” na posterunki MO, placówki UB, instytucje państwowe i spółdzielnie miały przeważnie charakter aprowizacyjny w celu zdobycia broni, amunicji, artykułów żywnościowych i pieniędzy bez, których nie mógłby on funkcjonować. Natomiast większe akcje zaczepne podejmowane były głównie w okresie referendum na Grupy Ochronne w powiecie działdowskim, gdzie rozbrojono pięć takich grup liczących 48żołnierzy. Przygotowywano również zasadzki na poszczególnych funkcjonariuszy UB i partii, bądź na zorganizowane przez nich grupy pościgowe tak jak np. w dniu 21 III 1946 r. pod Nowym Miastem Lubawskim. Podejmowano także dwukrotnie śmiałe wypady na teren woj. olsztyńskiego rozbrajając posterunki MO m in. w Grunwaldzie, Dąbrównie i Pietrzwałdzie.

Pod koniec listopada 1946 r. S. Balla na odprawie u dowódcy batalionu „Kryjaka”został mianowany komendantem powiatowym ROAK w stopniu podporucznika na terenie pow. Działdowo i częściowo Mława. Niestety, już w grudniu 1946 r. w wyniku aresztowań P. Nowakowski utracił kontakt z dowództwem ROAK w Toruniu, w związku z czym zrzekł się dowództwa nad oddziałami w powiecie sierpeckim. Po ogłoszeniu amnestii 22 lutego 1947 r. wysłał do reszty podległych mu komendantów dokument, w którym informował ich o zrzeczeniu się dowództwa nad nimi. Jak wiadomo z dostępnych źródeł 10 III 1947 r. w PUBP Działdowo, ujawnił się „Sowa” wraz z trzema partyzantami- „Madejem”, „Przecinkiem” i „Zielonką”. Po skorzystaniu z amnestii S. Balla rozpoczął pracę w gospodarstwie Kurojady, następnie w tartaku w Lidzbarku Welskim i rzeźni miejskiej. Do chwili aresztowania był pod ciągłą obserwacją funkcjonariuszy UB, którzy dzięki swoim informatorom zebrali dowody świadczące,że prowadził on walkę w postaci szeptanej propagandy przeciwko demokratycznemu ustrojowi PRL i sojuszowi z ZSRR.

S. Balla aresztowano 18 X 1950 r. i w trakcie procesu w Działdowie w dniu 21 lutego 1951 skazano na mocy art. 87 K.K.W.P. na siedem lat więzienia, a na mocy art. 46§1 pkt. b i 48§1 K.K.W. P. na utratę praw publicznych i obywatelskich praw honorowych na okres trzech lat oraz przepadek całego mienia na rzecz Skarbu Państwa. Na mocy art. 11 Dekretu z dnia 13 VI 1946 r. na osiem lat więzienia i na mocy art. 49§2 tegożDekretu na utratę praw publicznych i obywatelskich na okres czterech lat.

Na zasadzie art. 32§2 i art. 33§1 i 3 K.K.W.P. sąd wymierzył S. Balli jako karę łączną dwanaście lat więzienia z utartą praw publicznych i obywatelskich praw honorowych na okres pięciu lat z przepadkiem całego mienia.

22 listopada 1952 r. została uchwalona ustawa o amnestii dla sprawców i uczestników przestępstw popełnionych przed dniem 20 listopada 1952 r. 10 IV 1953 r. WSR w Olsztynie na zasadzie tejże ustawy, a konkretnie art. 4 ust. 1 pkt. 2 lit. B i 16 ust. 1 postanowił złagodzić mu karę,o jedną trzecią do pięciu lat i czterech miesięcy więzienia.

Stanisław Balla zakończył odsiadkę w dniu 18 II 1956 r. Od tego momentu, aż do listopada 1974 r. był otoczony licznymi informatorami, obserwowany i rozpracowywany przez funkcjonariuszy bezpieczeństwa z Działdowa, Lidzbarka Welskiego, a po przeprowadzce, także z Poznania w ramach operacji kryptonim „Mechanik”. S. Balla zmarł w 1980 r. w wieku 74 lat. Pochowany jest w rodzinnym grobowcu na cmentarzu w Lidzbarku Welskim.

24 I 1995r. do Sądu Wojewódzkiego w Olsztynie wpłynął list Eryki Balla, córki Stanisława, w którym zwróciła się ona z prośbą o wydanie odpisu wyroku wydanego w 1951 r. przeciwko jej ojcu. Tak rozpocząłsię proces rehabilitacyjny, który zakończył się w dniu 4 I 2002 r. w Warszawie, gdzie sąd stwierdził nieważność wyroku byłego Wojskowego Sądu Rejonowego w Olsztynie.

Bartosz Grabowski

Na rodzinnej ziemi w walce z komunizmem

Wpisał: Tomek W

13.10.2011.

Grzegorz Podkomorzy, dziennikarz i wydawca Tygodnika Internetowego www.nowemiasto.com.pl

0x08 graphic
Andrzej Różycki ps. „Zjawa”, fotografia współczesna

20 maja br. w Gminnym Centrum Kultury w Mszanowie (powiat nowomiejski) odbyło się spotkanie z Andrzejem Różyckim ps. „Zjawa”, członkiem legendarnego w okolicach Nowego Miasta Lubawskiego, działającego po 1945 r., oddziału Ruchu Oporu Armii Krajowej (ROAK) dowodzonego przez Stanisława Ballę ps. „Sowa”, który siał postrach wśród miejscowych komunistów.

Ponad dwa lata temu, dzięki zaangażowaniu członków Towarzystwa Miłośników Ziemi Nowomiejskiej (TMZN) w auli Zespołu Szkół im. C. K. Norwida w Nowym Mieście eksponowano dla uczniów i mieszkańców Nowego Miasta Lubawskiego wystawę IPN pt. „Za Świętą Sprawę. Żołnierze Łupaszki”. Przypominana wtedy historia V Wileńskiej Brygady AK nie zawierała wątków dotyczących naszego terenu, ale była w swej wymowie charakterystyczna dla tamtego okresu i przybliżała warunki działania podobnych grup niepodległościowych w powiecie. Historię tych niewielkich oddziałów, dopiero co odkrywaną, próbują odtwarzać dziś nakładem sił społecznych członkowie sekcji historycznej TMZN. To zainteresowanie, głównie z inicjatywy Piotra Rydla, aktywnego członka Towarzystwa, byłego zwycięzcy olimpiady geograficznej w Polsce, a potem emigranta politycznego pomagającego zza granicy „Solidarności”, który powrócił do kraju dopiero po 1989 r., przejęła cała sekcja historyczna Towarzystwa, stało się ono wręcz pasją i sprawiło, że mogliśmy poznać ostatnich „żołnierzy wyklętych” z terenu powiatu nowomiejskiego, którzy zbrojnie przeciwstawili się organizowaniu struktur komunistycznego państwa na naszym terenie. Pan Piotr Rydel wraz z nauczycielką historii lidzbarskiego gimnazjum - panią Ewą Rzeszutko, z żelazną konsekwencją próbują poszerzyć i uzupełnić wiedzę o naszych lokalnych, zapomnianych patriotach. Bezcennym źródłem informacji są relacje od żyjących jeszcze byłych żołnierzy zbrojnego podziemia antykomunistycznego. Do nich zalicza się Andrzej Różycki ps. „Zjawa”, dowódca drugiego plutonu oddziału Ruchu Oporu AK dowodzonego przez Stanisława Ballę ps. „Sowa”.

W kwietniu 1945 r. z inicjatywy dowódcy obwodu AK w Działdowie - Pawła Nowakowskiego ps. „Leśnik”, reaktywowano walczącą wcześniej z niemieckim okupantem akowską partyzantkę. Główną ideą tego przedsięwzięcia miała być ochrona miejscowej ludności przed porządkami wprowadzanymi przez władzę komunistyczną z obcego nadania, terrorem aparatu bezpieczeństwa, a także zwykłym bandytyzmem, którego w czasach powojennego zamętu nie brakowało. Po roku z niewielkiej grupy oddział Balli rozrósł się do liczącej ok. 50 żołnierzy kompanii. W jej skład wchodziły dwa plutony, pierwszy pod dowództwem Franciszka Wypycha ps. „Wilk”, zaś drugi pod dowództwem Andrzeja Różyckiego ps. „Zjawa”. Plutony te różniły się między sobą składem osobowym oraz uzbrojeniem. W skład wypadowego plutonu Wypycha wchodzili ludzie z tzw. Kongresówki, wyposażeni w zdobyczną broń sowiecką. W plutonie Różyckiego byli zaś mieszkańcy Ziemi Lubawskiej, uzbrojeni w niemieckie automaty oraz ciężkie karabiny maszynowe, które były przydatne w walkach obronnych.

II kompania Pomorskiej Brygady Ruchu Oporu AK „Znicz” działała na terenie dawnych powiatów działdowskiego, lubawskiego, częściowo brodnickiego, rypińskiego, mławskiego oraz ostródzkiego. Nie bez powodu na wstępie przypomniany został mjr Zygmunt Szendzielarz, gdyż kompania ROAK Stanisława Balli funkcjonowała w podobny sposób jak szwadrony słynnego „Łupaszki”. Cechowała ją żołnierska dyscyplina, sprawna organizacja i dowodzenie, rozbudowana logistyka, a nade wszystko zaufanie oraz oparcie w miejscowej ludności. Dzięki temu, wzorem działającego na Podhalu mjr „Ognia”, na terenie części Ziemi Michałowskiej i Ziemi Lubawskiej w pierwszych latach powojennych rozciągał się obszar wolny od konfidentów komunistycznych, agitatorów PPR oraz aktywniejszych działań znienawidzonego UB. Zbrojny oddział Stanisława Balli przeprowadził po 1945 r. kilkadziesiąt mniej lub bardziej spektakularnych akcji zbrojnych. Z tą konspiracyjną partyzantką liczyli się nawet Rosjanie. Zdarzały się przypadkowe potyczki, przy których ginęli ludzie po obu stronach. Z dowódcami czerwonoarmistów zawarto nawet porozumienie, że żołnierze nie będą sobie wchodzić w drogę i - jak żartował pan Andrzej Różycki - była to jedyna umowa polsko - sowiecka, w której Sowieci dotrzymali słowa. Nas, nowomieszczan, interesowała przede wszystkim historia starcia oddziału z siłami nowomiejskiej bezpieki. Poniżej przytoczony zostaje zapis relacji, jaką podczas spotkania 20 maja br. przytoczył zebranym główny jego bohater - sędziwy już Andrzej Różycki.

Akcja na Marianowie w relacji Różyckiego „Zjawy”

W marcu 1946 r. przyszła kolej na opanowanie gminy Mroczno. Gmina ta trochę się opierała, miała komórki PPR, zorganizowaną milicję, UB i dlatego zajęliśmy Mroczno, zabraliśmy lepszą broń i amunicję od milicji i przykazaliśmy im, że powinni wystąpić z partii, bo konfidenci będą likwidowani itd. To nie pomogło, bo nowomiejski Urząd Bezpieczeństwa podwoił siły w terenie Mroczna, ale i wsi Boleszyn i Sugajno. Mnie przyszło w oddziale zrobienie planu zasadzki. Postanowiliśmy rozbić nowomiejski UB, nie lubawski, bo nowomiejski nam najbardziej przeszkadzał, wtrącał się w sprawy terenu. 21 marca, to była jeszcze lekka zima, trochę śniegu, ale nie dużo, zrobiliśmy zasadzkę w ten sposób, że „Wilk” z połową swego plutonu zajął Mroczno. Złapał tam jednego prominentnego urzędnika UB od zwalczania konspiracyjnych jednostek. „Wilk” milicjantów pozamykał w piwnicy i zmusił tego ważnego ubeka do wezwania pomocy. Miał nakazane mówić, że jest otoczony przez bandę i nie ma już sił się bronić. Funkcjonariusz, który to odbierał poznał głos, wiedział kto mówi i nie podejrzewał zasadzki, więc zaczął organizować pomoc. Komuniści dysponowali siłami MO i UB, przyjechało ich razem z 37 ludzi wraz z dowódcami. Zapamiętałem dwa samochody. Wziąłem zatem cały swój pluton i pół plutonu kolegi, i zagrodziłem przy szosie odchodzącej na wieś Krzemieniewo znajdującą się tam krzyżówkę, dwoma karabinami maszynowymi Diegtariewa, które miałem od „Wilka”, z czoła i wzdłuż południowego stoku. A szosa szła w wąwozie, lewa strona była stroma do góry i na tej skarpie u góry umieściłem swoje cztery szybkostrzelne karabiny MG-42. Na umówioną godzinę, jak pomocy wzywało UB w Mroczno, tj. sterroryzowany ubol, szybko się zmobilizowało UB i przyjechało na teren tej krzyżówki na Marianowie.

Myśmy nie mieli wiele sprzętu żeby barykadę budować, tylko jeden drąg świerkowy leżący w rowie przynieśliśmy i na metr - osiemdziesiąt centymetrów zagrodziliśmy drogę. O siódmej z minutami światła się pokazały, bo to już noc ciemna była - marzec. Stach Balla powiedział, że on będzie obserwował jak my prowadzimy walkę i był poza krzyżówką krzemieniewską dobre dwieście - trzysta metrów z małym posterunkiem trzech partyzantów. Mieliśmy umówiony sygnał, że otwieramy ogień jak pokaże się czerwona rakieta, albo dwie. Jak niebieska, to ogień ma być przerwany. Jak te samochody z ubowcami się zbliżały, w reflektory złapały ten drąg świerkowy, to się przed nim zatrzymały. Na to jeden z tych dwóch erkaemistów od nas, już nie pamiętam który to był, krzyknął: - poddajcie się, jesteście otoczeni, nic wam się nie stanie, wrócicie zdrowo do domu, rzućcie broń i wychodźcie na szosę z podniesionymi rękami. Na to z blisko stojącego samochodu, z budy, spod plandeki odezwały się głosy i komenda: - ognia, strzelać! I rzeczywiście, dwie serie z karabinu maszynowego znad szoferki w naszym kierunku poleciały. W kierunku tych z przodu, co na krzyżówce byli, bo ja byłem z boku i widziałem całość krzyżówki i całą lewą stronę, aż pod szosę do wsi Kurzętnik. Po latach przeczytałem, że ubowcy pisali we wspomnieniach, że walka trwała długo, była ciężka, krwawa, że masę amunicji zużyli. Tak nie było, to zwyczajne kłamstwo, po prostu te dwa karabiny maszynowe z przodu oddały po całej serii, zmieniły talerze i ostrzał na tym się skończył. Dosłownie to może trwało trzy minuty, może dwie. Straszny gwałt na tej szosie był, krzyki, wołania o ratunek. Szybko to się uciszyło. Te nasze cztery duże karabiny maszynowe nie wzięły udziału w ogóle, nie strzelały, bo ja rakietą nie dałem sygnału. Wystrzeliłem dopiero na zbiórkę białą rakietę, ale to już było po wszystkim. Nasz dowódca, Stach Balla, doszedł do mnie i mówi: - weź chłopaków, idź po szosie. Ja wziąłem kilku tych z przodu z obsługą, ze sześciu i idziemy powoli do rozbitych tych samochodów z ubowcami, przychodzimy - jeden leży, drugi leży - martwych naliczyliśmy z pięciu. Za zdradę ojczyzny zapłacili. Ranni, szczególnie lekko ranni, to się pochowali w rowie, było ich razem z dziewięciu. Jednego, zupełnie zdrowego, od razu wysłałem biegiem do Nowego Miasta Lubawskiego, żeby ze szpitala karetki pogotowia prędko dostarczył. Wszystko odbywało się już bez strzału, jak przeczesywaliśmy brzegi rowów, to okazało się, że mamy jeszcze jedenastu do zabrania, którzy się poddali. Rzucili broń, rzucili magazynki. Myśmy pozbierali to wszystko. Ci wzięci do niewoli musieli wziąć zdobyczną broń, bo byli dobrze uzbrojeni, radziecką mieli, ale w dobrym stanie. Później narosło wobec tej walki i klęski ubowców sporo szumu, no bo jednak UB straciło jakby nie było sporo ludzi, to była dla nich duża klęska. Reszty nie mogli znaleźć, bo jeszcze po dwóch dniach szukania dopiero jednego znaleźli, tak się głęboko zaszył w jakiejś stodole. Ilu padło komunistów lub tych, którzy im zaufali, jest zagadką. W rejestrze, z datami śmierci i metrykami urodzeń, w wykazie poległych o utrwalenie Polski Ludowej, (piękne opracowanie takie jest, grubaśne) - wymienia się siedmiu. UB przyznało się do pięciu, potem czterech, później przyznało się do piątego, ale nie chciało wkuwać w kamień pamiątkowy tego piątego. Jakie były tego przyczyny, nie wiem, ale ja to słyszałem tylko w formie plotki, że ten piąty to rzeczywiście padł zabity, ale przy badaniu akt jego i rzeczy osobistych okazało się, że on był w czasie okupacji w AK i jego Urząd Bezpieczeństwa wolał skreślić z listy zabitych, bo ideologicznie nie pasował.

Myśmy się wycofali potem do wsi Boleszyn. Liczyliśmy się po tej akcji z możliwością wielkiej obławy przeciwko nam. Obława UB przyszła z Inowrocławia, z Torunia KBW, kupa samochodów, karabinów maszynowych, a myśmy siedzieli w leśniczówce i patrzyliśmy co się na szosie dzieje. Samochody dojeżdżały do granicy województwa między Boleszynem a wsią Słup, stawały, oglądały wszystko, zakręcały i wracały z powrotem. Później dopiero się dowiedziałem, że dowódcy takich ekspedycji karnych mieli zasięg tylko zgodny z województwem, więc się nie wychylali. Przekraczać granic nie wolno było ze względów na bezpieczeństwo. Wysypali się z takim sprytnym podejściem i myśmy przez to na przyszłość wiedzieli jak z nimi walczyć. Wiedzieliśmy, że trzeba walczyć z UB najlepiej przy granicy i uciec za granicę (województwa) wtedy sukces był pewny. Potyczka na Marianowie obyła się bez strat z naszej strony. Większe i bardziej ciężkie walki nasz oddział stoczył pod Zieluniem. Na legendę krążącą wśród mieszkańców naszego terenu złożył się jeszcze jeden dość istotny fakt, mianowicie władzy ludowej, jej aparatowi bezpieczeństwa, nie udało się naszego oddziału nigdy zlikwidować.

Konspiracyjni partyzanci, żołnierze Polski Niepodległej, złożyli broń korzystając z amnestii w 1947 r. Większość z nas uczyniła to w dalekim Działdowie, zaś Andrzej Różycki „Zjawa” i wielu innych aż we Wrocławiu. Oczywiście byłych żołnierzy AK dotknęły represje, wcielano ich do wojska, do karnych kompanii, kierowano do katorżniczej pracy w kopalniach węgla. To pierwsze szykany, albowiem później następowały inne, tak typowe dla członków walczącego z władzą ludową patriotycznego podziemia. Sam Różycki uniknął represji Szczęśliwie Andrzejowi Różyckiemu udało się uniknąć represji. Osiedlił się w województwie koszalińskim, daleko od domu, gdzie pracował jako leśnik aż do emerytury. Chociaż nigdy nie wyjechał z kraju, to dopiero po przeszło sześćdziesięciu latach po raz pierwszy powrócił na rodzinną Ziemię Lubawską. Niewykluczone jest, że fascynująca historia oddziału Stanisława Balli i jego chlubny szlak bojowy, doczeka się naukowego opracowania, bo jej historia ma pełne odzwierciedlenie w aktach IPN i innych dokumentach archiwalnych. Obiecała to uczynić obecna na spotkaniu z Andrzejem Różyckim dr Alicja Paczoska - Hauke, pracownik bydgoskiej Delegatury IPN. Być może, podobnie jak w przypadku żołnierzy „Łupaszki”, mieszkańcy powiatu nowomiejskiego doczekają się specjalnej wystawy i profesjonalnych, interesujących prelekcji na temat walk na terenie powiatu nowomiejskiego.

Przedruk artykułu z miesięcznika regionalnego DEBATA Numer 8 (47) 2011

Oddział S.Ballego w walce przeciw komunistycznemu zniewoleniu 1945-1947 cz.I

Wpisał: Tomek W

21.09.2010.

Ewa Rzeszutko

Ostatnie zbrojne powstanie

Wymarzyła się im wolna, samodzielna Polska. Jeśli nie cała, to chociaż ta północna, ten skrawek od Ostródy, po Nowe Miasto, Rypin i Mławę. Niech to będzie Partyzancki Kraj, gdzie nie rządzi PPR, ORMO, UB, gdzie Polacy wyzwoleni od znienawidzonego okupanta niemieckiego, nie będą klękać przed nowym - radzieckim. Przecież przysięga żołnierska, składana w obecności AK-owskich sztandarów, obowiązywała nadal.

Decyzja o ponownej organizacji partyzanckich oddziałów zapadła w kwietniu 1945. Dziś można powiedzieć , że zarówno sposób organizacji jak i jej efekty, świadczą o tym , wbrew obiegowym opiniom szermujących słowem „banda”, że było to regularne, poddane ostrej dyscyplinie, wojsko.

Na wezwanie kapitana Pawła Nowakowskiego p.s. „Leśnik”- dowódcy AK Obwodu Działdowskiego stawili się: Stanisław Balla p.s. „Sowa”, Franciszek Wypych p.s. „Wilk”, Mieczysław Karpiński p.s. „Kusociński”, Andrzej Różycki p.s. „Zjawa”.

Działania organizacyjne zostały przyspieszone po aresztowaniu „Sowy” i „Zjawy” przez funkcjonariuszy UB. Przed wywózką na „białe niedźwiedzie” uratowali ich AK owcy zakonspirowani w strukturach MO. Trzeba było wrócić do lasu i na nowo się organizować.

Powstała wówczas 2 kompania „Sowy”, która wchodziła w skład Pomorskiej Brygady ROAK (Ruch Obrony Armii Krajowej) dowodzonej przez Pawła Nowakowskiego.

Początkowo kompania dzieliła się na dwa plutony;

I pluton - dowodzony był przez „Wilka” Franciszka Wypycha i miał charakter uderzeniowy

II pluton - dowodzony przez „Zjawę” Andrzeja Różyckiego miał charakter obronny i był wyposażony w broń ciężką.

W późniejszym okresie powstał pluton III, który liczył 70 osób i był w odwodzie

W kwietniu 1946 roku dwa plutony razem liczyły 50 osób. Partyzanci mieli oparcie w tzw. „bazach”. Pluton I, miał oparcie w Czarnym Bryńsku u Państwa Domerackich zakonspirowany jako „Żłobek” i w miejscowości Bryńsk Ostrowy w gospodarstwie Cichockich „Przytułek”. Pluton II , dowodzony przez Andrzeja Różyckiego miał zorganizowane bazy w Lidzbarku na tzw. Pólku, w gospodarstwie Bronisława i Jana Komoszyńskich - kryptonim „Londyn”, W Nosku w gospodarstwie Bronisława, Marii i Ireny Kordalskich - „Wel” i w Słupie, w gospodarstwie braci Karpińskich - „U cygana”

. Trzeci pluton dysponował trzema bazami, kolejno; w Traczyskach u Jana i Andrzeja Stefańskich, „Ciotka”, w leśniczówce Straszewy , którą zamieszkiwał Ignacy Galiński z córką - „Piekiełko”. W gospodarstwie rolnym Chełsty żołnierzy Balli wspomagał gorzelany Kubacki i młynarz Szałkowski. Pieniądze kompanii przechowywane były w Bazie „Bank” w gospodarstwie Wiśniewskiego we wsi Kiełpiny, później u Golmanowskiego w Ostaszewie.

Bazy istniały też we wsiach Syberia, Wylazłowo, Straszewy, Gnojno, Niechłonin Punktem kontaktowym było też gospodarstwo szwagra Pawła Nowakowskiego w Przerotkach. Bezpiecznym miejscem dla partyzantów, tak w czasach okupacji niemieckiej jak i sowieckiej były okoliczne leśniczówki, na terenie których znajdowały się bunkry z zapasami broni i amunicji, Nowy Dwór - leśniczy Klaper, Klonowo - leśniczy Wiśniewski, Buczkowo - leśniczy Buczek. Współpracował z partyzantami sekretarz Nadleśnictwa Lidzbark Pan Koenig .

Opieką duchową objął partyzantów ksiądz z Kiełpin Alfons Groszkowski, a z pomocą medyczną spieszył na każde zawołanie doktor Zientara, wraz ze swoją żoną. Uzbrojenie odkopane z czasów II wojny światowej , sukcesywnie zdobywane w walkach z okupantem jak i pochodzące z rozbrajania posterunków MO i UB pozwalało na regularną walkę. Na to uzbrojenie składało się 5 ckm- ów, 13 rkm -ów, 50 pistoletów maszynowych, 100 karabinów i duża ilość granatów.

Tyle mówią dokumenty. Niczym meldunki wojskowe - suche, proste i bez emocji. Nas, obecnych, musi jednak zadziwiać, a nawet zdumiewać ogrom prac organizacyjnych, szkoleniowych, konspiracyjnych, doprowadzających do zaangażowania tak ogromnej rzeszy ludzi, wprzęgnięcia ich w działania, czy wyposażenie w wiedzę, za odkrycie której zapłacić można było i płaciło się często cenę najwyższą. Dotyczyło to nie tylko tych, którzy bezpośrednio brali udział w akcjach. Życiem swoim, swoich najbliższych, utratą majątku osobistego, więzieniem i torturami ryzykowali wszyscy, którzy zorganizowani w misternej i zakonspirowanej sieci, udzielali pomocy tym pierwszym. Rekrutowali się z najbardziej wówczas patriotycznego nurtu PSL związanego z Mikołajczykiem, wierzącego jeszcze, że można odwrócić totalitarne zagrożenie.

Wymarzyła im się inna, wolna Polska. Za te marzenia i ten najbardziej szlachetny, patriotyczny, jeszcze jeden zryw, na długie lata skazano ich na zapomnienie, a jeśli już wspominano , to w kategorii „bandyta”. Nigdy nie oddano im w sposób publiczny honorów, a miejsce na pomnikach zarezerwowane było dla innych.

Dziś, nie zaprzęgamy do ocen emocji , a śledzimy jedynie dokumenty, które potwierdzają, że było to regularne wojsko, wzorowane na naszej tradycji walk powstańczych, od Powstania Styczniowego począwszy . (c.d.n.)

Korzystając z:

  1. Ziemia Mławska 1945-1953, Walka o wolność i suwerenność: aut. R. Juszkiewicz

  2. Wywiad Andrzeja Różyckiego udzielony „Tygodnikowi Solidarność”

Ewa Rzeszutko

Oddział S.Ballego w walce przeciw komunistycznemu zniewoleniu 1945-1947 cz.II

Wpisał: Tomek W

21.09.2010.

Ewa Rzeszutko

Ostatnie zbrojne powstanie (c.d.)

Wymarzyła się im wolna, samodzielna Polska, gdzie nie będzie rządził U.B., O.R.M.O, P.P.R. Polska, gdzie Polacy wyzwoleni od znienawidzonego okupanta niemieckiego, nie będą klękać przed nowym - sowieckim.

Początkowo oddział Balli „Sokoła Leśnego”, „Sowy” liczył zaledwie czterech żołnierzy, Mimo słabej siły, doszli oni do wniosku, że muszą zareagować na to co się wokół działo, a działo się szybko i niebezpiecznie.

Władzę w miastach i wsiach obejmowali przybysze z PUBP(Powiatowy Urząd Bezpieczeństwa Publicznego) zastraszając miejscową ludność, a do głosu zaczęli dochodzić ludzie, którzy delikatnie mówiąc, cieszyli się „złą sławą”. Na prośbę mieszkańców Kiełpin partyzanci przeprowadzili wśród ludności „lekcję poglądową”, która miała im uświadomić, że wstępowanie do PPR było zdradą Ojczyzny. Nasłany z zewnątrz wójt z córką otrzymał trzy dni czasu na opuszczenie Kiełpin, a sześciu członków PPR było zmuszonych zjeść swe legitymacje partyjne (na szczęście dla nich, miały miękkie okładki), popijając je wodą z solą.. Przebieg akcji był spektakularny, a jej opis powtarzany przez wielu, szybko i szeroko rozniósł się po okolicy, stając się przestrogą dla wielu, dla wielu nadzieją, że nie wszystko jeszcze stracone.

Do szczupłego, czteroosobowego oddziału zaczęli przybywać ludzie, którzy obawiali się aresztowania, lub wierzyli, że jest to jedyny sensowny sposób na przeczekanie i doczekanie alianckiej interwencji.

Liczba partyzanckiego wojska wzrastała. Trzeba było je umundurować, uzbroić, nakarmić, dać żołd. Pomagała w tym zaopatrzeniu, przede wszystkim wieś, w swej ogromnej większości należąca do PSL Mikołajczyka. Jednak i jej, obciążonej powojennymi kontyngentami, zubożałej podczas wojny, trudno było podołać tym obowiązkom. Trzeba był szukać nowych miejsc i sposobów zaopatrzenia. Bywały różne.

Drogą pokojową pozyskiwano pieniądze z okolicznych gorzelni, gdzie kierownicy na rzecz oddziału sprzedawali nielegalnie spirytus. Aby kryć zaufane osoby, w uzgodnieniu z nimi fingowano „napad”, w wyniku którego pozostawał w gorzelni dokument o rekwirowaniu odpowiedniej ilości spirytusu przez oddział partyzancki Drugim źródłem dochodu był zabór podatków zebranych z tych terenów i wiezionych do Warszawy. W ten sposób partyzanci starali się osłabić państwo, którego nie uznawali.

W listopadzie 1945 r. zorganizowano kilka pierwszych akcji w celu zdobycia żywności. Obiektem akcji był majątek leżący przy szosie Nowe Miasto - Jabłonowo zarządzany przez UB z Nowego Miasta, produkujący żywność do swoich stołówek, dalej - majątek w Boławkach zaopatrujący UB w Działdowie i kilka majątków w powiecie Susz i Ostróda, które zaopatrywały w żywność Armię Czerwoną. W akcjach tych partyzanci zdobyli wiele żywności , bez strat osobowych i w sprzęcie, gdyż pracownicy tych majątków - Polacy , chętnie z partyzantami współpracowali.

Najbardziej brawurową akcją, której celem było przejęcie oczekujących na transport do Warszawy pieniędzy, przeprowadził oddział „Zjawy”. Przy pomocy zabranego Rosjanom samochodu i w ich umundurowaniu członkowie oddziału dokonali napadu na lidzbarską garbarnię. Łupem padło dwa miliony sto tysięcy złotych. Akcja ta odbyła się w samo południe, bez jednego strzału, w obecności w Lidzbarku 20 ubowców, 20 milicjantów i 60 żołnierzy KBW. Pozyskane w ten sposób pieniądze przeznaczono na żołd, zakupy żywności i lekarstw, jak też na wspomaganie represjonowanych rodzin.

Metodą na zdobywanie broni i amunicji dla powiększającego się oddziału były napady na posterunki MO i tak: 30 stycznia 1946 r. rozbrojono milicjantów z Kiełpin, 26 lutego 19 46 r.- milicjantów w Dąbrównie, w maju 1946 „zwizytowano” posterunek w Zieluniu, 26 marca posterunek w Niechłoninie, we wrześniu 1946, posterunek Kuczborku, w październiku 1946 w Sadłowie, Żurominie i Zieluniu.

Skutkiem tych wizyt, zwykle był zabór broni i amunicji, czasami mundurów, które mogły się przydać w kolejnych akcjach.. Pozbawianie broni funkcjonariuszy MO powodowało eliminowanie ich przynajmniej na jakiś czas z akcji przeciwko partyzantom.(cdn)

Ewa Rzeszutko

(Tekst pochodzi ze strony: www.lidzbark.pl)

Oddział S.Ballego w walce przeciw komunistycznemu zniewoleniu 1945-1947 cz.III

Wpisał: Tomek W

21.09.2010.

Ewa Rzeszutko

Ostatnie zbrojne powstanie (c.d.)

Wymarzyła się im wolna, samodzielna Polska, gdzie nie będzie rządził U.B., O.R.M.O, P.P.R. Polska, gdzie Polacy wyzwoleni od znienawidzonego okupanta niemieckiego, nie będą klękać przed nowym - sowieckim.

Głównym wrogiem, z którym partyzanci walczyli bez pardonu, byli funkcjonariusze Państwowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego. Ten zbrodniczy organ, którego macki z rozkazu Berii i Stalina oplotły całą Polskę, miał jeden cel, wyeliminować i zniszczyć wszystkich przeciwników podporządkowania Rzeczpospolitej Polskiej - Moskwie. Każda morderstwo, każde tortury, byle były skuteczne, mogły liczyć na bezkarność, a nawet na finansowe gratyfikacje.

Do służby w UB przyjmowano na zasadzie; im głupszy tym lepszy, im bardziej zdemoralizowany tym skuteczniejszy. Często wykorzystywano Polaków, którzy służyli Niemcom, a z obawy przed zesłaniem do łagru, jeszcze wierniej i ochoczo służyli nowym panom. Zdarzały się przypadki zatrudniania obozowych kapo. Byli też tacy, którzy, w naiwności swej sądzili, że służą dobrej sprawie, wstępując do struktur UB, ale po zorientowaniu się w czym rzecz, nie mogąc pogodzić się ze zbrodniami popełnianymi niby w majestacie prawa - uciekali, co wcale nie było łatwe.

Stosowanie tortur wobec więźniów ( gdyby ściany działdowskiego UB mogły mówić..), prześladowanie rodzin, morderstwa bez powodu , okradanie z majątku osobistego, bezkarność, wszystkie te działania budziły sprzeciw ludności cywilnej, a żołnierzy partyzantów motywowało do zwalczania resortu UB wszelkimi metodami.

Najgłośniejszą akcją oddziału „Zjawy” i „Wilka”, liczących w sumie 28 żołnierzy, była zasadzka na funkcjonariuszy UB z Nowego Miasta. W zasadzkę wciągnęli ich wysłani na nowomiejski posterunek ludzie, którzy w sugestywny sposób oświadczyli, że napadła ich bada Balli. Gdy dwa samochody wypełnione funkcjonariuszami UB pojawiły się na drodze z N.Miasta do Mroczna, wyszedł do nich Balla z propozycją poddania się , chcąc oszczędzić kierowców, którzy mogli być wynajęci. Funkcjonariusze UB, pewni swej siły, zaczęli strzelać. W wyniku ostrej wymiany ognia zginęło 5 ciu UB-owców, 9 ciu zostało rannych, a 11 tu dostało się do niewoli. Partyzanci nie ponieśli strat.

Dowództwo UB z Nowego miasta postanowiło zdyskredytować partyzantkę Akowską i skierować przeciw nim nienawiść miejscowej ludności . W tym celu wysłano w teren 6, ciu funkcjonariuszy, wyposażając ich w legitymacje akowskie i dużą ilość pieniędzy. Otrzymali rozkaz rabowania, gwałcenia i sugerowania, że są „od Balli”. Wywiad partyzancki doniósł dowództwu o tej prowokacji. Doszło do potyczki. Trzech UBowców zginęło, trzech dostało się do niewoli. Po zrewidowaniu, znaleziono przy nich listę ośmiu konfidentów z takich wiosek jak Rynek, Grodziczno, Ostaszewo, Lorki, Mroczno. Partyzanci dotarli do każdego z nich i dali im ultimatum, że jeśli jakaś informacja, szkodząca partyzantom, dotrze od nich do UB, to właśnie oni zapłacą za to głową. Do końca działania oddziałów partyzanckich były to tereny dla nich najbardziej bezpieczne. W podobny sposób, grabiąc i gnębiąc ludność , działał trzyosobowy „zespół” z Dłutowa. Został przez Ballę zlikwidowany. Resort UB próbował rozpracować oddział od wewnątrz. Dwukrotnie umieszczano w nim konfidentów, jednak szybko ich identyfikowano. Jeden z nich został zastrzelony przed siedzibą UB w Nowym Mieście.

Do pomocy UB przysłano oddziały wojskowe. Zołnierzy uświadomiono, że walczyć będą z wrogami Polski Ukraińską Powstańczą Armią i Wherwolfem. To oszukaństwo miało wzmocnić ich wolę walki. Skutkowało to tragediami osobistymi jak w przypadku żołnierza KBW który zabiwszy partyzanckiego wartownika Kamińskiego , załamał się, przeszedł z uzbrojeniem do oddziału leśnego, by po tygodniu 30 czerwca 1946 roku zginąć w największej na naszym terenie bitwie pod Zieluniem.

W dniu tym przeciwko partyzantom dowodzonym przez „Sowę”, wysłano oddziały UB, MO i KBW z powiatów mławskiego i sierpeckiego. Funkcjonariusze UB z Lidzbarka nie dojechali, gdyż wiązał ich pozorowany atak oddziału „Zjawy”. Udało się Balli odeprzeć pierwszy atak, ale zmasowany ostrzał z trzech czołgów spowodował konieczność wycofania się oddziału w głąb lasu. Jeden z czołgów został trafiony pociskiem pancerfausta .

Oddział „Sokoła Leśnego”, „Sowy”, czyli Stanisława Balli nigdy nie został rozbity, członkowie jego skorzystali z amnestii. Walczyli o Wolną Polskę, bronili przed upadlaniem miejscową ludność. Z tych powodów byli traktowani jak obywatele najniższej kategorii. Nie mogli uczyć się i studiować, nie mogli dostać dobrej pracy, bo byli wrogami Ludowej. Pod byle pretekstem mogli być aresztowani na wiele lat. Na członkach oddziałów; Edwardzie Bartkowskim, Romanie Brzezińskim, Bronisławie Granicy, Teodorze Niedziałkowskim, Bolesławie Rucińskim, Mieczysławie Sarneckim, Aleksandrze Wiśniewskim, pośpiesznie w ponurej siedzibie UB w Działdowie, w roku 1946 wykonano wyroki śmierci. Prezydent Bierut nie skorzystał z prawa łaski.

Takich oddziałów jak oddział „Sokoła Lesnego” od Płońska, Pułtuska, Przasnysza, Sierpca po Działdowo działało ok. 30 tu .Wszyscy ich członkowie, ich rodziny, w sposób negatywny zostali „naznaczeni” przez historię. Po wielu pozostały tylko wspomnienia pielęgnowane przez najbliższych, bo do dziś nie wiadomo, gdzie są ich mogiły. Inni stracili zdrowie w UBowskich więzieniach, a ci którzy przeżyli, byli przez napastliwą propagandę, na resztę życia nazwani bandytami i „zaplutymi karłami reakcji”. Jacyż to byli ludzie ze spiżu, że się nie załamali i nie znienawidzili tej polskiej ziemi.

Do dnia dzisiejszego funkcjonują , jak pisze Pan Juszkiewicz, dwie legendy, „Legenda biała”, przedstawiająca partyzantów jako żołnierzy niezłomnych i ta druga- „legenda czarna”, szczególnie trwała w rodzinach, których członkowie byli karani w różnoraki sposób przez tych pierwszych za przynależność do PPR, ORMO, UB, MO i zbrojne działanie w ich strukturach.

Być może, byli krzywdzeni ludzie niewinni, ale tak bywa gdy trwa wojna domowa i trudniej niż kiedy indziej rozpoznać „kto wróg a kto przyjaciel”

Przez ostatnie 50 lat funkcjonowała oficjalnie „czarna legenda” i pora najwyższa by również w sposób oficjalny pokazać drugą stronę medalu, by młode pokolenie żyjące w wolnej Polsce potrafiło wyrobić sobie własną opinię, o trudnych powojennych latach w historii naszego kraju..

Wykorzystałam źródła:

  1. R. Juszkiewicz; Ziemia Mławska 1945 - 1953; Walka o wolność i suwerenność

  2. Wywiad Andrzeja Różyckiego udzielony „Tygodnikowi Solidarność”

Ewa Rzeszutko

(Tekst pochodzi ze strony: www.lidzbark.pl)

Z naszych tradycji niepodległościowych: oddział Stanisława Ballego ps. "SOWA"

Wpisał: Tomek W

21.09.2010.

Piotr Grążawski

Oddział Stanisława Ballego „SOWY”

0x01 graphic


Gdy skończyła się niemiecka okupacja Pomorza, a pod osłoną pepesz zwycięskiej Armii Czerwonej zaczęto instalować nową władzę, której już pierwsze posunięcia rozwiały nadzieję na samodzielność Polski, postanowili znów walczyć. Mieli zbyt rogate dusze aby po przegnaniu jednego okupanta kłaniać się drugiemu. Gdy nie dało się choćby pozornie legalnie zapewnić spokój swoim ziomkom, to otwarcie chwycili za broń. Wkrótce partyzanci Stanisława Balli „Sowy” przejęli niemal całkowitą kontrolę nad sporym obszarem, o kształcie wielokąta wyznaczonego przez miejscowości: Lubawa, Górzno, Radoszki, Głęboczek, Mroczno, Grodziczno, Koszelewy, Płośnica, Dłutowo.

Po przejściu frontu przez ziemię lubawską i michałowską (pod koniec stycznia 1945 roku) absolutną władzę na tym terenie przejęły Komendantury Wojenne podległe NKWD i radziecki wywiad wojskowy SMIERSZ. Niemal natychmiast rozpoczęli aresztowania ludzi, rekwizycje majątku (np. w Brodnicy m.in. zdemontowano prawie całą elektryczną sieć napowietrzną, elektryczne silniki, niektóre pompy wodociągowe, maszyny warsztatowe itp.), a także zwykłe rabunki. Ponieważ dowódcy okolicznych oddziałów Armii Krajowej nie mieli jasnych instrukcji jak zachować się wobec wojsk radzieckich, natomiast rozkaz komendanta Okulickiego z 19 stycznia o samo rozwiązaniu jeszcze tu nie dotarł, postanowiono dać partyzantom wolną rękę. Tak też postąpił kapitan Paweł Nowakowski „Leśnik” dowódca obwodu AK w Działdowie, którego plutony nie raz zapędzały się aż pod Brodnicę. Sam pozostał w konspiracji, natomiast części podległych sobie ludzi zezwolił na wstąpienie do... miejscowych formacji Milicji Obywatelskiej. Ten nieco szokujący pomysł miał dość proste uzasadnienie; jeżeli my tego nie zrobimy, to przywiozą nam tu swoich ludzi z Polski. Potem miało się okazać jak zbawienne skutki miała ta decyzja dla skuteczności wywiadu podziemnego ruchu oporu. Tymczasem pracę w Milicji rozpoczęło m.in. dwóch dowódców plutonów „Leśnika”; Stanisław Balla „Sowa” i Andrzej Różycki „Zjawa”. Dzięki temu doskonale rozpoznali jej struktury, funkcjonariuszy, zdobyli też listy UBeckich konfidentów rozmieszczonych od Lubawy, po Brodnicę. Niestety, zdarzały się w tej „służbie” momenty ciężkie, gdy nie mogli ostrzec ludzi przed aresztowaniami. Najbardziej wstrząsającą akcję przeżyli w połowie lutego, gdy pod dowódczym nadzorem wojsk NKWD musieli wziąć udział w osłonie likwidacji bolszewickich obozów zbiorczych w Brodnicy, Jabłonowie i Lubawie. Z tych i innych miejsc, ciężarówkami, zarekwirowanymi furmankami, a także kolumnami pieszymi NKWDziści sprowadzili do obozu koncentracyjnego w Działdowie setki mieszkańców ziemi michałowskiej oraz lubawskiej (obóz urządzony w starych koszarach przez SS, po „wyzwoleniu” przejęli bolszewicy, ludzi tam więziono w potwornych warunkach). Niektórych od razu kierowano do Iławy, gdzie na szerokich torach (rosyjskich) oczekiwały bydlęce wagony (w tym Milicja już nie uczestniczyła), po czym wysłano w głąb ZSRR...
Pod koniec marca 1945 roku sytuacja się zaostrzyła. Do komend Milicji i UB w Brodnicy, Nowym Mieście Lubawskim, Lidzbarku, Lubawie przysłano uzupełnienia po lubelskiej szkole NKWD. Jak wspominał Andrzej Różycki „Zjawa” - byli to funkcjonariusze napakowani powierzchowną ideologią, pełni nienawiści do AK, a ponadto większość z nich potrafiła nieźle czytać, gdyż legitymowała się ukończeniem co najmniej trzech klas przedwojennej podstawówki gdzieś na kresach. Zaczęło dochodzić do scysji między „lokalnymi” milicjantami, a „lubelskimi spadochroniarzami”, gdyż ci ostatni koniecznie chcieli zaostrzenia represji politycznych, podczas gdy „miejscowym” zależało jedynie na neutralizowaniu zjawisk kryminalnych. Poza tym o żadnej ich lojalności wobec „starych” nie było mowy, co mogli w każdej chwili wykorzystać bolszewiccy zwierzchnicy.
W tej sytuacji inicjatywa b. dowódcy okręgu AK Pawła Nowakowskiego trafiła na podatny grunt. W kwietniu zwołał swoich byłych podkomendnych: Stanisława Ballę „Sowę”, Franciszka Wypycha „Wilka”, Andrzeja Różyckiego „Zjawę” i Mieczysława Karpińskiego „Kusocińskiego” by poinformować ich o formowaniu organizacji „Ruch Oporu Armii Krajowej”. Wszyscy bez zastrzeżeń podjęli decyzję o utworzeniu w ramach ROAK lokalnego oddziału, mającego operować na terenie ziemi lubawskiej i michałowskiej. Póki co, kapitan Nowakowski, który przybrał nowy pseudonim „Łysy”, wydał im polecenie trwania w strukturach MO, zbieranie broni, medykamentów, prowadzenie wielokierunkowego rozpoznania. Wtedy jeszcze nie wiedzieli, że NKWD i SMIERSZ (radziecki wywiad wojskowy) wpadł na ślad AKowskiej przeszłości milicjantów Balli i Rózyckiego.
Ludzie UB aresztowali ich na początku lipca. Mieli zostać wydani w łapy śledczych z NKWD z łatwym do przewidzenia finałem, lecz wtedy, przy pomocy milicjantów - dawnych AKowców zorganizowano brawurową, sensacyjną wręcz ucieczkę z więzienia bezpieki.
Ze względu na formę tego artykułu pominę teraz wiele kolejnych zdarzeń, dość, że w marcu 1946 roku w lasach ziemi lubawskiej i michałowskiej operował uzbrojony po zęby oddział oznaczony jako II kompania Pomorskiej Brygady Ruchu Oporu Armii Krajowej „Znicz”, dowodzona przez Stanisława Ballę „Sowę” (używającego też pseudonimu „Sokół Leśny”). Jego dwa plutony (50 partyzantów pod bronią, 70 w stałej rezerwie) były dość oryginalnie podzielone, a mianowicie pierwszym dowodził Franciszek Wypych „Wilk” i ten miał pod komendą niemal samych ludzi z „Kongresówki”, uzbrojonych w radziecką broń, natomiast drugim komenderował Andrzej Różycki „Zjawa”, mający pod sobą wyłącznie żołnierzy pochodzących z Pomorza, uzbrojonych w niemieckie automaty, ciężkie karabiny maszynowe, pazerfausty, moździerze.
Szybko opanowali rozległy teren powiatów działdowskiego, nowomiejskiego, zwłaszcza wschodnią część brodnickiego, północną rypińskiego i mławskiego, także zachodnią ostródzkiego. Ternowe placówki MO i UB regularnie „obierano” z broni automatycznej. Ulubieńcem oddziału był szef Lidzbarskiego komisariatu bezpieki Żyd Josek Schlenger. Tylko od stycznia do lipca 1946 oddziały Balli trzy razy zajęły mu komendę, po czym mimo jego lamentów, za każdym razem ogałacały ją z wszelkiej broni. Nikt przy tym nie zginął, zaś Josek nadal pełnił swoją funkcję, bo nie było chętnych do zastępstwa.
Po zajęciu urzędów, natychmiast niszczono dokumentację, zwłaszcza dotyczącą obowiązkowych dostaw rolnych. Niemal kompletnie zatrzymano denuncjację „wrogów ludu”, bo kolaborantów nowej władzy tak zastraszono, że sami pilnowali, aby zwolennikom „leśnych” nic się nie stało. Nieliczne komórki PPR rozwiązywano w ten sposób, że ich działacze na oczach całej rozbawionej zazwyczaj wsi musieli zjadać swoje legitymacje, popijając je osoloną wodą, a czasem... rozwodnioną gnojówką (Kiełpiny, Górzno, Mroczno). Jednak akcje oddziałów „Sowy” nie zawsze kończyły się takimi pozornymi facecjami. Gdy późną wiosną 1946 roku schwytano na drodze z Lidzbarka do Brodnicy dwóch UBowców, którzy w maju, w areszcie zamordowali dwóch młodych poruczników AK z oddziału „Łysego” - rozstrzelano ich na miejscu, podobnie jak porucznika Mioduskiego z PUBP w Działdowie (tego za morderstwo dwóch zdemobilizowanych żołnierzy Andersa). Innego UBeckiego zbrodniarza, niejakiego Piwkę wystawił partyzantom pod lufy sam komendant MO z Kiełpin.
Dzięki dobremu wywiadowi, o wielu planach bezpieki „Sowa” wiedział na tyle wcześnie, że mógł planować kontr posunięcia. Np. 20 marca dostał wiadomość, że bezpieka z Brodnicy, Nowego Miasta, Rypina, Lidzbarka i innych planuje wielką obławę na jego oddział. Postanowił wyprzedzić cios. Wysłał pierwszy pluton „Wilka”, aby podlegli mu „kongresiaki” zaatakowali posterunek w Mrocznie. Drugi pluton „Zjawy” zaczaił się na przedmieściach Nowego Miasta oraz przy drodze do Brodnicy. W zasadzkę wpadli najpierw milicjanci i ubecy z Nowego Miasta, potem plutony posiłkowe z Brodnicy. Ponieważ nie usłuchali wezwania do poddania się, sprowokowali bitwę, w której pomimo liczebnej przewagi ulegli, tracąc wielu zabitych i rannych, przy jednym lekko rannym żołnierzu „Zjawy”. Takiego szczęścia nie mieli partyzanci w dniu 2 sierpnia 1946 roku pod Górznem, gdzie żeby wyjść z okrążenia „pomorzaki” „Zjawy”, na rozkaz Balli użyli całej siły ognia, z panzerfaustami włącznie. Zrobili prawdziwą jatkę, lecz też stracili kilku ludzi.
Mimo przeprowadzenia ponad 50 akcji zbrojnych, mimo konieczności wymykania się licznym obławom bezpieki, bojców Armii Czerwonej, NKWD, nawet czołgów (pod Zieluniem), itp., oddział Stanisława Balli „Sowy” nigdy nie został rozbity. „Przeszli do cywila” z rozkazu dowódcy -kapitana Nowakowskiego „Łysego”. O ich wyczynach na ziemi michałowskiej i lubawskiej do dziś opowiada się wręcz legendy, tym bardziej, że cieszyli się wielką, autentyczną sympatią i zaufaniem miejscowych. Z nich na wiosnę 1946 r wydzielił się oddział Marcjana Sarnowskiego „Cichego” siejącego grozę wśród brodnickich i nowomiejskich UBeków. Czasem wyolbrzymia się ich czyny, czasem zbyt wygładza, dodaje zabawne szczegóły. Stanisław Balla by się za to nie pogniewał, bo był człowiekiem pogodnym, wszak wolna, demokratyczna Polska, która mu się śniła taka pogodna miała być.

Piotr Grążawski

Wywiad z Andrzejem Różyckim, dowódcą plutonu w oddziale S.Ballego

Wpisał: Tomek W

02.04.2010.

Walczyli o niepodległość ziemi lubawskiej

0x01 graphic

"... W kwietniu 1945 r. kapitan Paweł Nowakowski, ps. "Leśnik", za okupacji dowódca obwodu Armii Krajowej w Działdowie, zorganizował tajne spotkanie dawnych podkomendnych, m.in. Stanisława Balli, ps. "Sowa", Franciszka Wypycha, ps. "Wilk", Mieczysława Karpińskiego, ps. "Kusociński" i Andrzeja Różyckiego, ps. "Zjawa". Zapowiedział, że pod nowym pseudonimem "Łysy" tworzy podziemny Ruch Oporu Armii Krajowej (ROAK). Wszyscy przyjęli tę decyzję z ulgą i nadzieją: nie pozwolą gnębić Polaków NKWD, UB, MO i PPR. Opanują Pomorze, a przynajmniej ten skrawek ziemi, z którego pochodzą, obronią ludność przed terrorem "władzy ludowej" i stworzązalążek autentycznie polskiej władzy."

0x08 graphic
nr 47 (948) 24 listopada 2006

Partyzancki kraj

Krystian Brodacki

Drukujemy część drugą niezwykłej opowieści żołnierza polskiego podziemia, Andrzeja Różyckiego. W poprzednim nr "TS" opisywaliśmy jego perypetie okupacyjne, teraz okres partyzantki powojennej.

W kwietniu 1945 r. kapitan Paweł Nowakowski, ps. "Leśnik", za okupacji dowódca obwodu AK w Działdowie, zorganizował tajne spotkanie dawnych podkomendnych, m.in. Stanisława Balli, ps. "Sowa", Franciszka Wypycha, ps. "Wilk", Mieczysława Karpińskiego, ps. "Kusociński" i Andrzeja Różyckiego, ps. "Zjawa". Zapowiedział, że pod nowym pseudonimem "Łysy" tworzy podziemny Ruch Oporu Armii Krajowej (ROAK). Wszyscy przyjęli tę decyzję z ulgą i nadzieją: nie pozwolą gnębićPolaków NKWD, UB, MO i PPR. Opanują Pomorze, a przynajmniej ten skrawek ziemi, z którego pochodzą, obronią ludność przed terrorem "władzy ludowej" i stworzą zalążek autentycznie polskiej władzy.

Wtyki w MO
- Kiedy "Sowę" i mnie aresztowało UB, wiadomo było co się dalej stanie: przekażą nas enkawudzistom i pojedziemy "na białe niedźwiedzie" - mówi Andrzej Różycki. - Mieliśmy jednak wtedy swoich ludzi w milicji (sami zresztą też przez pewien czas służyliśmy dla niepoznaki w MO), którzy umożliwili nam ucieczkę. Wkrótce potem, w październiku 1945 r. powstał regularny oddział partyzancki pod dowództwem Stacha Balli, przed wojną kawalerzysty w Grudziądzu, podległy Pawłowi Nowakowskiemu. W kwietniu roku następnego liczył już 50 uzbrojonych ludzi, jako 2. kompania "Sowy", w składzie Pomorskiej Brygady ROAK Nowakowskiego.
Kompania dzieliła się na dwa plutony: uderzeniowy pod dowództwem "Wilka" i obronny (wyposażony w broń ciężką) pod dowództwem "Zjawy". Dowódcą całości był "Sowa".
Terenem ich działania były powiaty Działdowo i Nowe Miasto Lubawskie, wschodnia część powiatu brodnickiego, północna część powiatów rypińskiego i mławskiego, wreszcie zachodnia część powiatu Ostróda.

Oszczędzać krew, unikać walki
- Zaczęliśmy od stopniowego opanowywania okolic Lidzbarka. To by sięoczywiście nie udało, gdyby nie ogromne wsparcie, jakiego nam udzielała miejscowa ludność: poznała już dobrze na swej skórze, co oznaczają sowieckie porządki, a w nas widziała wybawicieli i prawdziwie legalną władzę. Kiedy w Kiełpinach doprowadziliśmy do przepędzenia nasłanego z zewnątrz wójta i zmusiliśmy pepeerowców do zjedzenia partyjnych legitymacji, wieść o tym rozeszła się szerokim echem, podobnie jak kolejne akcje: rozbrajanie posterunków MO, ekspropriacje, potyczki z wojskiem. Młodzież ciągnęła do nas jak pszczoły do ula. Na kwaterach ludzie odejmowali sobie od ust, byle nas jak najlepiej ugościć. Bywało tak, że nocą cała wieś samorzutnie organizowała warty, byleśmy wszyscy mogli spokojnie odpocząć. Takie wsie jak Trzcin, Lorki, Mroczno, Grodziczno, Straszewy, Przyrodk, Nick powinny jakoś zostaćuhonorowane za tę swoją wspaniałą postawę. Mieliśmy wszyscy poczucie wspólnoty i solidarności.
Ale nie tylko na tym polegała tajemnica sukcesu kompanii "Sowy". Można rzec, że Balla i jego zastępcy Wypych i Różycki byli nie tylko dobrymiżołnierzami, lecz także politykami: przyjęli zasadę oszczędzania krwi, unikania walki, jeżeli to nie jest absolutnie konieczne i dogadywania siętam, gdzie to możliwe. Najpierw zawarli "pakt o nieagresji" z miejscowym dowództwem wojsk sowieckich...
- Przez teren naszego działania przebiegał ze wschodu na zachód sowiecki kabel łączności Moskwa-Berlin, stale patrolowany przez rosyjskich żołnierzy. Zdarzyło się, że jechał od nas jeden chłopak, na rowerze, po cywilnemu, z dokumentami, i nadział się na taki patrol. Przestraszył się, myślał, że to zasadzka, zaczął uciekać... Oni pociągnęli serią po nim i zabili go. Innym razem mój brat z jeszcze jednym od nas szli na Klonowo przez las i wpakowali się na Ruskich. Ruscy chwycili za pepesze, nasi za broń też. Byli szybsi i obu Rosjan zastrzelili. Przypadkowo, niepotrzebnie...
Wiedzieliśmy że Ruscy pobierają mąkę dla swej jednostki z Traczysk. Zaczęliśmy się o nich tam rozpytywać, kto jaki jest, a wiadomo jak to z nimi: jeden może być sympatyczny, drugi miły, a trzeci psubrat! Uznaliśmy, że jest oficer, z którym warto by się spotkać, nie jako partyzanci, ale jako znajomi. Przynieśliśmy wódkę. Jak sobie podpił, no to my, czy by nie chciał zawarcia paktu o nieagresji. Bo oni bez sensu stracili dwóch ludzi, my jednego - po co nam to? My nie chcemy z nimi wojny, my chcemy doczekać do wyborów wolnych, do amnestii. Mamy swoje cele, a oni mają dopilnować, żeby ta bestia hitlerowska więcej nie wstała. Ten przyznał nam rację. Jak tak, to prosimy o przyjście komendanta, dajemy słowo honoru, że włos mu z głowy nie spadnie. My im zagwarantujemy, że kabel będzie bezpieczny. Byle do nas nie strzelali. I pakt został zawarty: oni dali spokój nam, my im.

Pakt
Pakt funkcjonował do momentu, gdy dowiedziało się o nim UB. Zdaniem Różyckiego, ubecy prowokacyjnie zabili we Wlewsku dwu sowieckichłącznościowców, byle rozbić ten osobliwy sojusz. Wzajemne stosunki z Rosjanami zaogniły się. Konflikt udało się zażegnać po napadzie kompanii "Sowy" na pociąg Warszawa-Gdynia, w którym akurat jechał sowiecki pułkownik - i partyzanci potraktowali go łagodnie, nawet broni mu nie zabrali, odjechał ze wszystkimi honorami - dowód, że pakt obowiązuje nadal. Ale UB wymyśliło inną prowokację: skierowało do lasu własny "oddziałpartyzancki"...
- Był złożony z sześciu ludzi, którzy na kwaterach podawali się za akowców. I nawet mieli dwie podrobione legitymacje akowskie. Oraz dużo pieniędzy, jakieś60 tys. złotych. A wtedy pensja miesięczna wynosiła półtora tysiąca... Myśmy nie wiedzieli, kto oni, aż Stach Balla dostał wiadomość z Nowego Miasta, z MO lub z UB (i tu, i tu mieliśmy wtyczki), że taka grupa została wysłana w teren. Zostali otoczeni przez naszych, trzech zginęło na miejscu, a trzej dostali się do niewoli. I okazało się, że oprócz pieniędzy mają listy ośmiu, może dziewięciu tajnych agentów z Rynku, Grodziczna, Ostaszewa, z Lorek, z tego pasa całego, aż po Mroczno... Złożyliśmy każdemu agentowi wizytę i zagroziliśmy: "Jesteś odpowiedzialny za «swój» teren. Jeżeli z twojego terenu wyjdzie jakikolwiek donos na nas, będziesz z miejsca zastrzelony... Od dziś w pełni ty odpowiadasz za bezpieczeństwo naszych oddziałów, jasne?". Podziałało!

Akowski trójkąt
Podobnych "lekcji wychowawczych" udzielano milicjantom na posterunkach: "Nie chcemy was zabijać, broni osobistej wam nie zabierzemy, ale warunek: macie się zajmować wyłącznie sprawami kryminalnymi. Wara od nas!". Partyzanci opanowywali urzędy gminne, likwidując spisy podatkowe i nakazy dostaw obowiązkowych - tej ówczesnej zmory rolników. Aresztowali sekretarzy PPR i zastraszali ich. W pewnym momencie kompania "Sowy" de facto przejęła kontrolę nad sporym obszarem: był to nieregularny wielokąt, którego wierzchołki wyznaczały miejscowości Lubowidz, Górzno, Radoszki, Kurzętnik. Mroczno, Grodziczno, Koszelewy, Płośnica, Dłutowo. Dodatkowym atutem partyzantów był fakt, że obszar ten zahaczał o trzy województwa: bydgoskie, olsztyńskie i mazowieckie. Osobliwa biurokracja władzy ludowej powodowała, że organizowana przez UB czy KBW z terenu Mazowsza ekspedycja karna zwykle zatrzymywała się na granicy województwa olsztyńskiego czy bydgoskiego i vice versa... Najwyraźniej jakieś lokalne ambicje utrudniały komunistom podjęcie skoordynowanych działań.
- Byliśmy tu panami! Czy w Rybnie, czy w Żabinach, w Mrocznie czy w Grodzicznie, każdy wójt musiał się do nas zwracać o akceptację. Bo jak nie, to fora ze dwora! Mieliśmy nasz wywiad w UB i w milicji: gdy czerwoni planowali jakąś akcję przeciw nam, my pierwsi wiedzieliśmy o tym. Ale UB teżpróbowało wprowadzić między nas swoich ludzi i udało im się to dwa razy. Rozpoznaliśmy, kto zacz. Jeden z nich został schwytany w biały dzień, na ulicy, 500 metrów przed Urzędem Bezpieczeństwa w Nowym Mieście Lubawskim. Został zlikwidowany, ten drugi też. To był nasz, partyzancki kraj!

Potyczki i bitwy
Z siłami bezpieki stoczyli trzy większe bitwy i mnóstwo potyczek. Oto jak Różycki opisuje taktykę stosowaną przez UB:
- UB miało filozofię walki obronnej. Raz jeden tylko w bitwie pod Górznem UB i milicja uderzyły na nas frontalnie, tyralierą. Komendant UB z Rypina zginąłwtedy, reszta poszła w rozsypkę, a potem jeszcze się postrzelali między sobą.Bywały starcia z wojskiem, ale krótkotrwałe. Szczególnie dużo starć było przed referendum, w czerwcu 1946 r., bo wtedy wprowadzili do każdej gminy, a nawet do każdej większej wioski po drużynie lub plutonie wojska, które nastawili tak, że tu jest Wehrwolf albo UPA, żeby było przekonane, że idzie walczyć ze śmiertelnymi wrogami Polski. Na przykład kiedyś od Radoszek ruszyłna nas pluton KBW. Nasz wartownik z plutonu "Wilka" Kamiński wyskoczył, gdy się zbliżali, i rozkazał im się zatrzymać. Na to jeden z tych KBW pociągnął serię spod pachy i wartownik na miejscu padł. Nasi ze wszystkich stron zaczęli strzelać. Ja swoim plutonem wyszedłem im na tyły. Widząc, że są otoczeni, poddali si
ę. Ten, co zastrzelił Kamińskiego, pochodził z Chełmży. Powiedział, że jeżeli go "Wilk" nie weźmie do oddziału, to sobie zaraz strzeli w głowę: "Skoro wy jesteście Polacy z AK, a nie UPA czy Wehrwolf, to ja go muszę zastąpić, ja mam ten obowiązek!". Tak się uparł. No i został, ze swoim karabinem maszynowym. Dosłownie w niecały tydzień później zginął pod Zieluniem.

Obława
21 marca 1946 r. z Nowego Miasta Lubawskiego wyruszyła obława: dwie ciężarówki pełne ubowców. Wpadły w zasadzkę zastawioną przez pluton "Zjawy". Wywiązała się bitwa: zginęło pięciu ubowców, a dziewięciu było ciężko rannych. Ale największa bitwa miała miejsce pod Zieluniem, 30 czerwca 1946 r.
- Zgodnie z naszym planem operacyjnym, moje dwie drużyny wraz z całą kompaniąposzły pod Zieluń, dokąd nadciągały UB, MO i KBW z powiatów mławskiego i sierpeckiego. Ja z trzecią drużyną upozorowałem atak na Lidzbark, tak aby siły UB z Lidzbarka nie poszły pod Zieluń. To się powiodło. Dzięki temu "Sowie" łatwiej było odeprzeć pierwszy atak ubowców. Po godzinie od Sierpca pojawiły się trzy czołgi. Jeden unieruchomili chłopcy Panzerfaustem, ale pozostałe dwa otworzyły silny ogień, więc musieli się wycofać w głąb lasu. Mieliśmy trzech poległych i trzech rannych, oni - kilkunastu zabitych i wielu rannych.
Ludzie "Sowy" byli tak pewni swej siły, że wypuszczali się na wyprawy poza swój "matecznik", w stronę Ostródy czy Nidzicy. Nigdy nie zostali rozbici. Przyszedł jednak moment dramatycznych decyzji.
- Liczyliśmy na to, że przeczekamy, aż Mikołajczyk doprowadzi do wolnych wyborów. Ale po referendum w czerwcu 1946 r. straciliśmy złudzenia; zostało sfałszowane! Sprawdziliśmy to sami w Dłutowie i Zieluniu: za pozostawieniem Senatu głosowało tam 80 procent ludności, a ogłoszono, że 20 procent... Stało się jasne, że nic się nie zmieni, a jeżeli - to na gorsze. Nie mieliśmy szans. Odbyła się narada dowódców partyzanckich z Polski północnej; podjęto decyzję o ujawnieniu się i złożeniu broni, co też zrobiliśmy w lutym 1947 r., w jednostce Wojska Polskiego w Działdowie.

Dalsze losy
Różne były ich późniejsze losy. Andrzej Różycki "Zjawa" (dziśjeden z ostatnich żyjących żołnierzy "Sowy"), znalazł pracę w leśnictwie, a przed represjami chroniło go zaświadczenie od sowieckiego majora Gory, że uratował życie jego rannym żołnierzom (o czym była mowa w poprzednim odcinku - TS nr 46). Zostały mu wspomnienia i tajemnice, których przez kilkadziesiąt lat nie wolno było ujawnić: jak ta, że zdali tylko połowęposiadanej broni, a reszta została zakonserwowana i zakopana... Albo ta, że w ujęciu ubeckiego zbrodniarza Piwki pomógł im... komendant MO w Kiełpinach Ryszard Celmer. Piwko, szef UB w Działdowie, znęcał się nad więźniami i osobiście w okrutny sposób zamordował partyzanta Ignacego Kalisza, ps. "Wrona". Został zlikwidowany w okolicach Kiełpin.
Stanisław Balla ps. "Sowa",
d-ca kompanii, zmarł 16.10.1980 r. w Lidzbarku. Natomiast w czasach partyzanckich zginął jego syn Eugeniusz Balla, ps. "Wyrwisz": poległ koło leśniczówki Zielonka w potyczce 5.11.1946 r.
Ale są też tajemnice kompanii nieujawnione do dziś...

(Za pomoc dziękuję uczestnikom rozmowy z Andrzejem Różyckim, panom Wojciechowi Kwiatkowskiemu i Marcinowi Kostrzyńskiemu)

Zmieniony ( 22.09.2010. )

Antykomunistyczne Podziemie Zbrojne po 1944 roku na ziemi lubawskiej: M.Sarnowski ps. "Cichy" cz.I

0x01 graphic

0x01 graphic

0x01 graphic

Wpisał: Tomek W

02.04.2010.

Jan Jeda

Życie i śmierć „Cichego" cz. I

0x08 graphic
Oddział ROAK nie miał na celu wygranie wojny z „władzą ludową”, lecz przetrwanie do obiecanych wolnych wyborów i powstania legalnego rządu polskiego...

...z inicjatywy warszawskiego kierownictwa WiN nastąpiło spotkanie dowódców oddziałów partyzanckich pionu AK w gospodarstwie położonym między Grodzicznem i Tyliczkami. W spotkaniu wzięli udział: St. Balla ps. „Sowa”, mjr P. Nowakowski ps. „Łysy”, A. Różycki ps. „Zjawa”, Fr. Wypych ps. „Wilk”, mjr Z. Szendzielarz ps. „Łupaszko”. Gościem spotkania był gen. Brygady Mikołaj Waraksiewicz z Tyliczek.

Podziemny oddział o rodowodzie Armii Krajowej -Wolność i Niepodległość działał w latach 1946-1947 w powiatach działdowskim, nowomiejskim, brodnickim.

Powiatowy Urząd Bezpieczeństwa Publicznego w Działdowie, sporządzając akta oskarżenia przeciwko grupie osób aresztowanych i następnie sądzonych w 1946r. przez Rejonowy Sąd Wojskowy w Warszawie, nazywał ten oddział ROAK /Ruch Oporu AK/. Społeczeństwo nazywało tych żołnierzy AK-owcami. Taka była tradycja. Był to szyld polityczny, odczytywany pozytywnie przez większość Polaków.

Propaganda komunistyczna, jako wytwór totalitaryzmu, stworzyła pojęciowe potworki: reakcyjna banda, zdrajcy z WiN, faszyści z NSZ. Oddział Armii Krajowej /Ruch Oporu/ pod dowództwem Ballego ps. „Sowa” składał się z kilku pododdziałów: Andrzeja Różyckiego ps. „Jawa”, Franciszka Wypycha ps. „Wilk”, Marcjana Sarnowskiego ps. „Cichy”.

Pragnę przybliżyć nowomiejskiemu społeczeństwu młodego człowieka ukrywającego się pod ps. „Cichy”.

W książkach: „Nowe Miasto” i „Szkice brodnickie” podaje się tylko pseudonim „Cichy” lub Cichy. Podejrzewam, że Ludwik Ochocki znał prawdziwe nazwisko „Cichego”, lecz ze względów moralnych wolał zamilknąć. Rodzice i rodzeństwo „Cichego” byli wystarczająco zastraszeni przez szykany UB i MO. Podanie prawdziwego nazwiska w publikacjach, jeszcze bardziej umożliwiłoby propagandzie komunistycznej „dobicie” pozostałych przy życiu. Nawet siostra Marcjana mieszkająca w Olsztynie nie przyznała się, że jej panieńskie nazwisko to Sarnowska.

„Cichy”, to Marcjan Sarnowski, ur. 23 sierpnia 1926r. w Sugajnie powiat Brodnica. Był synem Teofila i Marty z d. Mowińskiej. Mieszkał w Marzęcicach i w Gdyni. Sarnowscy mieli dwie córki i trzech synów. Żyje matka, syn i dwie zamężne córki. Rodzice „Cichego” przybyli do Marzęcic w 1938r. Kupili 7 ha ziemi od właścicieli spalonej cegielni. Grunty te położone są między Marzęcicami i Kurzętnikiem. Była to ziemia piaszczysta i wyjałowiona przez dzierżawców. Zabudowania mieszkalno-gospodarcze były skromne a wręcz nędzne.

W 1939r. wybuchła II wojna światowa. Niemcy zajęli nasz kraj. Była to już jesień 1940r., kiedy Sarnowskim zabrano ziemię i inwentarz. Niemcy przekazali grunty orne Pokojskiemu w tymczasowe użytkowanie. Nastąpił trudny okres dla całej rodziny. Marcjan miał 14 lat. Hitlerowcy skierowali go do Franciszka Jastrzębskiego, aby pracował w gospodarstwie rolnym. Stała praca u polskiego rolnika nie była taka straszna. Nie trwało to jednak długo. Już w 1941r. hitlerowcy wyrzucili F. Jastrzębskiego i jego rodziców z gospodarstwa. Franciszek zdążył uciec gdy przyszli esesmani. Marcjan jako służący został na miejscu. Wozem chłopskim pojechał do Nowego Miasta po nowego pana - Niemca. Richter miał córkę i syna. Syn był poza domem, należał do zgrupowania HJ lub SS. „Cichy” wykonywał wszelkie prace w gospodarstwie. Spał w pomieszczeniu gospodarczym z krowami i końmi. W 1943r. Niemcy zorganizowali zbiórkę złomu stalowego, szmat i starych butów na cele zbrojeniowe Rzeszy. Na gromadzie zużyte obuwie leżało jeszcze w 1945r. Zebrane surowce zwożono wozami i składowano w budynku gospodarczym /nieczynnej masarni/ Anastazego Kozłowskiego. Wozami jeździli Julian Luliński i Bronisław Globuszewski, jako Polacy byli zatrudnieni u Niemca Pipusa. W zbiórce surowców wtórnych również brał udział Marcjan Sarnowski. Pipus należał do NSDAP oraz był członkiem pomocniczej cywilnej policji. Miał syna w wojsku. Bisarab-Niemiec otrzymał gospodarstwo po wysiedlonych Polakach, Nehringach, których wywieziono na zamek w Jabłonowie. Był to obóz przejściowy założony 5 listopada 1941r. Biorący udział w zbiórce surowców wybrali sobie lepsze buty i rzucili na dach budynku gospodarczego. Podobnie do nich zrobił Marcjan. Pod koniec 1943r. Pipus przyszedł po M. Sarnowskiego i udał się z nim do Nowego Miasta na policję. Sąd niemiecki skazał Marcjana na jeden rok więzienia. Globuszewski również nie podobał się Pipusowi. W 1944r. hitlerowiec poprowadził go w nieznanym kierunku i ślad po nim zaginął.

M. Sarnowski na początku 1944r. znalazł się w Karnym Zakładzie dla młodocianych w Lubawie /nazwa wg J. Betlejewskiej/. Przyjmuję stwierdzenie T. Stępowskiego, że Karny Zakład w Lubawie został zorganizowany przez hitlerowców już jesienią 1939r. w celach specjalnych: dla więzienia i mordowania nieletnich synów z rodzin działaczy polskich z Gdańska. Ponadto w Karnym Zakładzie przebywała młodzież za odmowę wpisu na niemiecką listę narodowościową. Większa cześć młodzieży odbywała kary pozbawienia wolności, orzeczone wyrokami sądów za dokonanie wykroczeń, takich jak np. posiadanie przy sobie w czasie rewizji kawałka masła, słoniny, odłożenie na boku zużytych butów w czasie zbiórki surowców wtórnych. Okupant zaliczał dzieci i młodzież przebywającą w Karnym Zakładzie w Lubawie do kategorii dzieci „rasowo niewartościowych”. Nie korzystały one z żadnej ochrony prawnej czy też socjalnej jak zresztą wszyscy Polacy. Lubawskie dzieci nie miały szans życia. „W zasadzie, pomimo odbycia kary, skazanych nie zwalniano, lecz przenoszono do obozów koncentracyjnych /J. Betlejewska/.

Policjant przyprowadził M. Sarnowskiego do obozu karnego w Lubawie, ponieważ ten nie stawił się w wyznaczonym dniu. Jest pewne, że został potraktowany w sposób specjalny przez komendanta. „Na początek liturgia obozowa przewidywała porcje razów za pomocą gumowej pałki (...) Potem każdy musiał rozebrać się do naga. W zamian za swoje ubranie otrzymywał tylko koszulę i wędrował na cały tydzień do specjalnej celi dla nowicjuszy /C. Czubak/”. M. Sarnowski miał długie włosy, więc wachman wyciął mu krzyż. Ten rodzaj fryzury obowiązywał nowego więźnia przez trzy miesiące. Każdy z więźniów obowiązany był nosić na szyi tzw. markę rozpoznawczą, na której znajdował się kolejny numer. Otto Kluge, komendant obozu, na apelach pytał młodych więźniów wyuczonych zasad:

- Wer seid Ihr? /Kto jesteście?!/ - pytał pan, a kolumny odpowiadały:

- Schmutzige Pollacken! /brudni Polacy!/

- Habt Ihr Ungeziefer?! /Macie insekty?!/

- JawohI, Herr Lagerkommendant! Wir haban Iäuse! /Tak jest, panie lagerkommendancie! - mamy wszy!/

- Seid Ihr Menschen?! /Jesteście ludźmi?!/

- Nein! Wir sind Mistvieh! /Nie! Jesteśmy gównianym bydłem!/

Niektórzy z nas nie rozumieli tych słów” /C. Czubak/.

M. Sarnowski pracował w fabryce galanterii skórzanej w Lubawie. Następnie przydzielono go do grupy pracującej w majątku w Mortęgach. Początkowo codziennie wracali do obozu. Później cała grupa chłopców pod nadzorem wachmanów nocowała na miejscu w majątku. Przydzielono im pomieszczenie na piętrze w budynku gorzelni. Brat Marcajana - Bronisław, 14-letni chłopiec, przychodził z chlebem z Rakowic do Mortęg. Jeśli nadzorował wachman narodowości polskiej, to była możliwość podania żywności. Wtedy Bronisław zbliżył się do budynku, a Marcjan z okienka na piętrze opuścił sznurek. Następnie wciągnął paczkę. W ten sposób odbywało się przekazywanie żywności dla wygłodzonych chłopców. M. Sarnowski został zwolniony z Zakładu Karnego w Lubawie 9 stycznia 1945r.

W czasie okupacji dowództwo AK podokręgu „Pomorze” ukrywało się w bunkrach leśnych w Nadleśnictwach Lidzbark, Ruda i Kostkowo oraz w okalających te lasy wioskach. Komendantem podokręgu „Pomorze” w 1944r. był kapitan /później major/ Paweł Nowakowski ps. „Leśnik”, „Łysy”. Paweł Nowakowski był z wykształcenia inżynierem leśnikiem, przedwojennym działaczem ludowym i spółdzielczym. Podlegała mu siatka organizacyjna konspiracji w trójkącie Działdowo -Toruń -Grudziądz i jeden oddział partyzancki pod Lidzbarkiem. Po wkroczeniu Armii Czerwonej w styczniu 1945r. siatka AK została zlikwidowana przez NKWD, a wśród nielicznych ocalał komendant „Leśnik” ukrywający się w Zieluniu i partyzant Stanisław Balla ps. „Sowa” ukrywający się w Lidzbarku /A. Różycki/.

W lutym lub marcu 1945r. Rosjanie zmusili M. Sarnowskiego do wykonywania prac w młynie wodnym w Bielicach. Niewolnicza praca trwała około dwóch tygodni. Marcjan uciekł z Bielic i wrócił do Rakowic do wuja Mówińskiego. Później otrzymał pracę w zakładzie budowlanym w Nowym Mieście Lub. Jego majstrem był Leonard Majewski.

W mieście stacjonowały oddziały Armii Radzieckiej i NKWD. Powiatowy Urząd Bezpieczeństwa Publicznego działał w budynku, w którym obecnie mieści się Powszechny Zakład Ubezpieczeń. Już w maju 1945r. Rosjanie /cywile i wojskowi/ gnali stada bydła w kierunku Mroczna i Tylic. W Otrembie obywatele radzieccy 26 maja zamordowali Henryka Graduszewskiego /21 l/ i zabrali kilka krów. Alfons Jankowski /29 l/, kolega Marcjana Sarnowskiego i Alfonsa Orzepowskiego, wstąpił w związek małżeński 14 czerwca i jadąc do żony z Marzęcic do Mroczenka dn. 16 czerwca został śmiertelnie raniony przez milicjanta lub żołnierza radzieckiego w Nowym Mieście. Żołnierze radzieccy byli poza prawem.

M. Sarnowski i A. Orzepowski jesienią 1945r. pojechali do Gdyni i wstąpili do podoficerskiej szkoły milicji. Do domu przyjechali na kilka dni przed świętami Bożego Narodzenia. Wpływ na nich miała Maria Orzepowska. Opowiadała im o istnieniu oddziału partyzanckiego AK. Już wtedy zostawili ciepłą bieliznę w domu. Przechodzili wewnętrzny kryzys. W końcu lutego lub w marcu 1946r. Marcjan Sarnowski i Alfons Orzepowski ponownie przyjechali na urlop. W czasie urlopu zadecydowali, że nie wrócą do szkoły milicyjnej. Sarnowski i Orzepowski zamiast do Gdyni udali się do Trzcina- do ojca Alfonsa. Byli u Franciszka Orzepowskiego zaledwie dwa, a może trzy dni. Nocą wrócili do domu Sarnowskich. W dzień ukrywali się w ziemiance, wykonanej około 100 metrów od domu. Była ona zbudowana między pagórkami w zagłębieniu terenu. Spali w domu na poddaszu. Ukrywanie to trwało około dwóch tygodni. M. Sarnowski i A. Orzepowski dłużej nie mogli przebywać w domu ani w ziemiance. Do podjęcia decyzji o opuszczeniu rodzinnej miejscowości doprowadził przypadek. Zbiegowie zostali zauważeni przez dwóch przechodzących drogą chłopców. Ci, znając Marcjana, chcieli z nim porozmawiać. Zeszli z drogi tracąc na chwilę z oczu dwóch siedzących mężczyzn. Sarnowski wolał unikać przypadkowych spotkań i wykorzystał ten moment na ucieczkę. Przypadkowi przechodnie zamiast na znajomych natknęli się na opuszczoną ziemiankę. Pomieszczenie to miało około 0,70 metra wysokości. Wobec dekonspiracji Sarnowski i Orzepowski musieli odejść na stałe do innej miejscowości. Powstała konieczność szybkiego nawiązania kontaktu z podziemną organizacją.

W styczniu i lutym 1945r. NKWD likwiduje siatkę organizacyjną AK podokręgu „Pomorze”. Prawie w tym samym czasie Stanisław Balla, Franciszek Wypych, Mieczysław Kapiński i Andrzej Różycki tworzą grupę zbrojną dla zapewnienia bezpieczeństwa miejscowej ludności, przeciwko gwałtom, rabunkom i morderstwom czerwonoarmistów. Równocześnie zakładają siatkę konspiracyjną o zasięgu: Polskie Brzozie, Mroczno, Mroczenko, Grodziczno, Zwiniarz. Na skutek wzrastającego terroru ze strony władców z PPR i aparatu bezpieczeństwa publicznego (PUBP), powstaje w grudniu 1945r. umundurowany oddział partyzancki organizacji Ruch Oporu Armii Krajowej. Dowódcą oddziału ROAK zostaje Stanisław Balla ps. „Sowa”. Balla był przedwojennym robotnikiem. Pracował w tartaku w Klonowie. Oddział bardzo szybko wzrastał w siłę bojową, pomimo przyjmowania tylko ludzi zagrożonych aresztowaniem.

Oddział ROAK miał na celu nie wygranie wojny z „władzą ludową”, lecz przetrwanie do obiecanych wolnych wyborów i powstania legalnego rządu polskiego. Sarnowski i Orzepowski ostatecznie udali się do Mroczenka lub do Trzcina. W tym czasie oddział ROAK kwaterował we Wlewsku. A. Różycki ps. „Zjawa”, „Jawa” dowódca 2 plutonu i oficer d/s wywiadu i planowania operacji oddziału tak pisze o „Cichym”:

„O ile pamiętam, w pierwszej połowie marca 1946r. nasz łącznik /mogła to być dziewczyna/ z Trzcina lub Mroczenka, przyprowadził do naszego oddziału kwaterującego na terenie Wlewska dwóch młodych ludzi, szukających od paru dni naszego oddziału i chcących koniecznie dostać się do partyzantki. Mieli ze sobą niesprawną „pięść” przeciwpancerną, dobry karabin i w worku dwie bluzy mundurowe. Byłem przy ich przesłuchaniu, podczas którego robili wszystko, by zostać w oddziale. Gdy „Sowa” powiedział im, że mają wracać do domu o ile nie są ścigani przez „Resort”, przysięgali na wszystkie świętości, że grozi im aresztowanie. Po późniejszym sprawdzeniu okazało się, że nie było z nimi tak źle. „Sowa”, choć niechętnie, przy poparciu „Wilka” i mnie, przydzielił ich do mojego 2 plutonu na okres próbny. Po 2-3 dniach obserwacji, na wieczornym apelu pododdziału „Zjawy”, zostały im nadane pseudonimy, taki był zwyczaj. Jeden otrzymał ps. „Cichy”, gdyż przez pierwsze dni prawie się nie odzywał, a drugi otrzymał ps. „Czerwonka”, ponieważ chyba od przeziębienia miał bardzo czerwoną twarz”.

Oddział Ballego miał stale pod bronią od 30 do 40 żołnierzy-partyzantów. W razie konieczności oddział mógł osiągnąć w krótkim czasie liczbę 120 bardzo dobrze uzbrojonych żołnierzy. Oddział „Sowy” składał się z dwóch plutonów. Obydwa plutony chodziły na ogół osobno, lecz bardzo często się spotykały i wszystkie akcje podejmowały wspólnie. Pierwszy pluton był wyposażony w broń radziecką: pepesze i 2-3 rkmy /Diegtiarowa/. Składał się z żołnierzy z powiatów Mława-Sierpc, czyli z tzw. Kongresówki. Drugi pluton miał broń niemiecką automatyczną i maszynową oraz p. pancerną o dużej sile ognia. Wszyscy żołnierze pochodzili z Pomorza.

„Oddział miał całkowitą swobodę operacyjną i jedynie był zobowiązany co 15 dni składać meldunki z całokształtu działalności „Leśnikowi” oraz u niego uzyskiwać zatwierdzenie wyroków śmierci. Wyroki śmierci mogły zapaść tylko na tych funkcjonariuszy UB lub PPR, którzy mieli na sumieniu udowodnione morderstwa z pominięciem procedury karno-sądowej /A. Różycki/”.

Były oficer wywiadu i planowania operacyjnego oddziału Ballego tak opisuje działalność partyzancką:

„Oddział „Sowy”, pomimo przeprowadzenia prawie 50-ciu akcji i stoczenia 3 większych bitew, nie został ani razu rozbity, a jego straty w ludziach przy tak szerokich działaniach były naprawdę minimalne. Te małe straty zawdzięczaliśmy głównie wywiadowi, gdyż mieliśmy swojego informatora w PUBP i Komitecie PPR w Działdowie. Miałem też pełną listę konfidentów UB na ten powiat, jak również wspólnie współpracowało z nami kilka posterunków wiejskich MO”.

„Cichy” po kilku dniach pobytu w oddziale złożył przysięgę przed komendantem podokręgu AK „Pomorze”, majorem Pawłem Nowakowskim. Następnie otrzymał przydział do patrolu, którym dowodził A. Różycki. Patrol zwiadowczy miał za zadanie dokonać rozpoznania terenu i wielkości sił bezpieczeństwa publicznego w Nowym Mieście Lub. oraz zlikwidować placówkę UB przy szosie Nowe Miasto - Łąkorz. „Cichy” i „Czerwonka” zostali przydzieleni do patrolu dlatego, że znali teren i ludzi. Czteroosobowy patrol kwaterował w Kurzętniku. „Cichy” brał udział w całym szlaku bojowym oddziału do połowy lipca 1946r., nie korzystając ani razu z urlopu, był stale pod bronią. Jako żołnierz był bardzo odważny /czasami za odważny/ i organicznie nie znosił komuny /A. Różycki/.

Od strony szosy Marzęcice - Wawrowice, polem należącym do Gutowskich, zbliżały się dwie osoby, kierując się w stronę Marzęcic. Byli to: komendant powiatowy MO ppor. St. Wyczółkowski i funkcjonariusz mundurowy MO. Obserwowali bacznie mężczyznę jadącego rowerem polną drogą od strony Tereszewa do wsi. Mężczyzna ten miał na głowie andersowski, czarny beret. W pewnej chwili komendant skierował pepeszę w stronę jadącego i krzyknął - „stój”! Młody człowiek posłusznie wykonał polecenie. Podwładny komendanta przejął zatrzymanego i kazał mu iść w kierunku szosy. Uszli zaledwie kilkanaście kroków, gdy do komendanta przybiegła kobieta. Była to matka zatrzymanego mężczyzny. Zapewniała, że jej syn nie należy do nielegalnej organizacji. Poinformowała, że Sarnowski i Orzepowski ukrywają się w górach pod Kurzętnikiem.

Ta informacja zadowoliła oficera MO. Kazał zwolnić aresztanta, człowieka w andersowskim berecie. Żołnierze kompanii operacyjnej wkrótce po uzyskaniu informacji, przyjechali do Sarnowskich ciężarówką. Kilku funkcjonariuszy zeskoczyło z samochodu i tyralierą okrążyło budynki. W tym czasie samochód wolno jechał w kierunku zabudowań. Na kabinie miał rozstawiony karabin maszynowy. W mieszkaniu przesłuchano siostrę i rodziców Marcjana. Brata Bronisława aresztowano i zawieziono do UB w Nowym Mieście Lub. Następnie osadzono go w śledczym więzieniu położonym w pobliżu Sądu Grodzkiego. Trzymano go tam około 7 dni. W czasie przesłuchań bito. Funkcjonariusze dokonujący rewizji w mieszkaniu państwa Sarnowskich, przywłaszczyli sobie skóry szewskie i harmonię.

Tymczasem „Cichy” w drugim plutonie oddziału Ballego od maja 1946r. był celowniczym szybkostrzelnego karabinu maszynowego typu MG-42. Pluton miał na stanie sześć karabinów maszynowych MG-42, w tym dwa w zapasie. „Cichy” brał udział w różnych akcjach bojowych. Dzielnie walczył w największej bitwie oddziału na polach pod Zieluniem, w której brali udział funkcjonariusze UB z Mławy i Sierpca, MO i kompania wojska /KBW/ z trzema czołgami. Bitwa ta miała miejsce w dn. 30 czerwca l946r.

„W połowie lipca „Cichy” został przeniesiony do rezerwy. Otrzymał fałszywy dowód osobisty, pieniądze, rewolwer, granaty i przydział na kwaterę we Wrocławiu. Rozstanie to było konieczne, ale równocześnie tragiczne, gdyż nie można było tworzyć wielkiej jednostki a ludzie rwali się do walki. „Cichy” nie wykonał polecenia. Udał się z „Czerwonką” na zachodni brzeg Drwęcy i zorganizował własny oddział” /A. Różycki/. Po śmierci „Cichego” na łamach jednej z gazet w Bydgoskiem napisano, że jego oddział należał do NSZ. Zapewne na tej podstawie jest wzmianka w Księdze Pamiątkowej ZBOWiD w Nowym Mieście, że grupa „Cichego” była znaku NSZ. Ludwik Ochocki zaliczył „Cichego” do partyzantów „Łupaszki”. Obecnie jest trudno jednoznacznie rozstrzygnąć tę sprawę.

A. Różycki jeden z byłych dowódców ROAK stwierdza, że spotkał się z M. Sarnowskim i jego oddziałem 4 sierpnia 1946r. w Kowalikach. Było to spotkanie przyjacielskie. W czasie rozmowy ustalono, że granicą terenów działania dwóch oddziałów partyzanckich będzie szosa prowadząca od Tamy Brodzkiej do Nowego Miasta Lub. i dalej tor PKP Nowe Miasto-Lubawa. Ponadto „Cichy” otrzymał pismo na odbiór amunicji z magazynu ROAK w Kostkowie. Otrzymał również zgodę na kontakt z komendantem podokręgu AK „Pomorze” mjr Pawłem Nowakowskim ps. „Leśnik”, „Łysy”. W niedługim czasie A. Różycki uzyskał wiadomość, że „Cichy” pobrał amunicję. „Ale czy skontaktował się z „Łysym” nie wiem, gdyż „Łysy” był tajemniczy i nigdy nie opowiadał o kontaktach z innymi grupami /A. Różycki/”.

W okresie do 15 lipca 1946r. z inicjatywy warszawskiego kierownictwa WiN nastąpiło spotkanie dowódców oddziałów partyzanckich pionu AK w gospodarstwie położonym między Grodzicznem i Tyliczkami. W spotkaniu wzięli udział St. Balla ps. „Sowa”, mjr P. Nowakowski ps. „Łysy”, A. Różycki ps. „Zjawa”, Fr. Wypych ps. „Wilk”, mjr Z. Szendzielarz ps. „Łupaszko”. Gościem spotkania był gen. Brygady Mikołaj Waraksiewicz z Tyliczek.

0x01 graphic

1. Artykuł pt. Życie i śmierć „Cichego” autorstwa Jana Jedy był drukowany w odcinakach w gazecie „Drwęca” wydawanej w Nowym Mieście Lubawskim w latach 1990-1991.

2. Straceni w polskich więzieniach 1944-1956, Wyd. Retro, Lublin 1994, s. 9.

3. Teczka specjalna J.W. Stalina (Raporty NKWD z Polski 1944-1946), Warszawa 1998 s. 511.

4. Książka: Nowe Miasto Lubawskie - Gorzki smak wolności, Wspomnienia więzienne. Autorzy: Andrzej Korecki, Jan Jeda. Nowe Miasto Lubawskie 1996.

Antykomunistyczne Podziemie Zbrojne po 1944 roku na ziemi lubawskiej: M.Sarnowski ps. "Cichy" cz.II

Wpisał: Tomek W

01.04.2010.

Jan Jeda

Życie i śmierć „Cichego" cz. II

0x08 graphic
Siostra Fr. Wojtasia:

" ...Był to pamiętny dzień, ponieważ w tym dniu na wozie chłopskim leżały zwłoki Jadanowskiego. Franciszek Jadanowski leżał na słomie bez munduru i boso. Miał tylko kalesony i koszulę. Zapytano mnie, czy ja znam tego bandziora. Odpowiedziałem, że znam. Następnie udaliśmy się do budynku UB. Prowadzili mnie po schodach na jakieś piętro i otworzyli drzwi pokoju. Do pokoju siłą wepchnięto mnie. W pokoju tym było dużo UB-wców. Funkcjonariusze siedzieli przy stole i stali wokoło mojego brata. Był to straszny widok. Franciszek stał przy żelaznym piecu. Rura piecowa łącząca piec z kominem była rozgrzana do czerwoności. Brat miał podniesione ręce i dłonie zbliżał do rury piecowej. UB-wcy kazali bratu rękoma objąć czerwoną rurę. Krzyczeli i bili Franciszka. Brat dotykał rękoma czerwoną rurę piecową pod wpływem uderzeń. Widziałam, że miał popalone dłonie. UB-wcy bili go tak, że miał rozbitą głowę. Z głowy krew tak ciekła, że nie widziałam dobrze twarzy. Na to wszystko musiałam patrzeć. Patrząc na torturowanie i słysząc jęki brata, zemdlałam. Po odzyskaniu przytomności zorientowałam się, że leżałam na korytarzu. Do mnie zwracano się - „bandziorko”. Po tym wszystkim zwolniono mnie do domu. Poszłam po moje dziecko mające około 5 lat ..."

Oddział „Cichego” ostrzelał posterunek MO w Wawrowicach i ranił w rękę komendanta Jankowskiego.

Oddział „Cichego” w sile 7 ludzi w dniu 28.10.1946r. przyszedł na kwaterę do mieszkania Jana Dembka w Mikołajkach. Przebywał od godziny 5.00 do 19.00. Zofia i Justyna Dembkówny wyszyły dla żołnierzy AK znaczki płócienne biało-czerwone z napisem "AK". Wojskowy Sąd Rejonowy w Bydgoszczy skazał obie siostry Dembkówny na 6 miesięcy więzienia za to, że nie poinformowały organów władzy o pobycie i o treści rozmów członków nielegalnej organizacji. Będąc w PUBP w Nowym Mieście Lub. codziennie słyszały krzyki i jęki dochodzące prawdopodobnie z piwnicy.

Pani Zdzisława Tomaszewska kiedyś mieszkała w Buczku koło Szwarcenowa. Tak pisze na temat dramatu młodych ludzi ukrywających się latem w lasach a zimą wśród mieszkańców, którzy służyli pomocą i wzajemnym zaufaniem.

„Początkiem listopada 1946r. oddział „Cichego” przybył do nas. Był to ciemny, chłodny listopadowy wieczór. Zmęczeni, głodni, wystraszeni wiedzieli, że są ścigani przez UB i miejscową milicję w Krotoszynach. Jedno jest pewne, że była to walka o przetrwanie, walka z ustrojem komunistycznym. Może oczekiwali pomocy, która miała nadejść?”.

Z. Tomaszewska na temat ówczesnej sytuacji społeczno-politycznej pisze:

„Drugi raz przybyli do nas za miesiąc, gdzieś na początku grudnia z zamiarem przenocowania, może nawet dłuższego odpoczynku. Oddział liczył 7-8 osób. Ale niestety, po upływie 3-4 godzin zostali okrążeni przez milicję i UB razem z moją rodziną w domu mieszkalnym. Nie wiadomo, czy była to zasadzka? Czy ktoś z sąsiadów powiadomił? Jak sięgnąć pamięcią, to po zachowaniu się milicji, którzy skrycie przemykali pod oknami można sądzić, iż wiedzieli, że AK-owcy są w środku. Dom mieszkalny został okrążony dokładnie. Kiedy wołanie i krzyki nie odnosiły skutku, zaczęli wybijać szyby i wchodzić. Co działo się w środku to trudno opisać. Przerażeni, że śmierć blisko, że już nie ma z mieszkania wyjścia, że niemożliwe jest stawianie oporu tak dużej grupie agresorów /UB, MO - przyp. J. J./ jeden z partyzantów, pseudonim „Mały” zostawił buty pod piecem, ponieważ nie zdążył założyć. Później któryś z milicjantów wziął te buty. Słyszałam ciche szepty, modlitwy, wypowiedzi - to już koniec z nami. Wszystko to pozostało w pamięci na zawsze. AK-owcy zaczęli uciekać przez okna. Strzelanina trwała nadal. Krzyki i wyzwiska słychać było dość długo. Jeden z napastników rzucił granat do środka, do pokoju stołowego. Szczęście, że już w pokoju nikogo nie było, ponieważ matka, brat 10-letni, siostra 6-letnia i ja byliśmy w kuchni. UB-wcy szturmowali do drzwi wejściowych. Pamiętam jak mama biegała i szukała lampy naftowej, której zresztą nie znalazła. Pobiegła więc do swego ojca, a mego dziadka, który miał wydzielony mały pokoik wraz ze swą córką, a mamy siostrą. Przyniosła jakieś światło, jak pamiętam była to lampa karbidowa, która oświetlała mieszkanie w czasie wojny i po wojnie. W tym czasie drzwi wejściowe zostały wyważone i do środka wtargnęła zgraja wściekłych żołdaków. Zaczęli bić mnie, mamę i brata. Ale zapomnieli, że w małym pokoiku znajduje się 75. letni dziadek wraz ze swą córką. Chwała Ci Panie, że w pokoju przetrwali tę straszną noc. Katowano nas, a bili kolbami pistoletów i karabinów. Z opowiadań matki wynika, że grupa oprawców pozostała przez całą noc. Zostałam aresztowana i przewieziona tej nocy wraz z bratem 10-letnim do UB w Nowym Mieście Lubawskim”.

Po obu stronach bratobójczej wojny ginęli Polacy. Po jednej stronie wystąpili w bratobójczej walce Polacy - sprzymierzeńcy Moskwy i NKWD-owcy, po drugiej zaś antykomunistyczne podziemie walczące o suwerenność Polski. Jest to jedna z największych tragedii Polaków XX wieku.

W nieznanej miejscowości powiatu nowomiejskiego w pierwszej dekadzie grudnia 1946r. w zasadzce zginęli partyzanci Ballego: „Wróbel” lat ok. 20 i Ruciński ps. „Sroczka” lat ok. 20. W tym samym czasie zginął członek innego oddziału podziemia o ps. „Sowa” lat ok. 25. Wszyscy pochowani zostali na cmentarzu w Nowym Mieście Lub.

9 grudnia 1946r. w Osowcu /koło Rakowic/ zostali aresztowani: Józef Gryckiewicz ps. „Brzoza”, Henryk Kołodziejczyk ps. „Wiewiórka” i Alojzy Godziński ps. „Cygan”. Z Osowca 9.12.1946r. M. Sarnowski, A. Orzepowski, J. Rydel, Fr. Jadanowski, Fr. Wojtaś uciekli w kierunku Szwarcenowa. Niektórzy z nich będą przebywać w Buczku i Małych Bałówkach. Franciszek Wojtaś również będzie gościć w Zajączkowie, zaś Franciszek Jadanowski w Tylicach.

Funkcjonariusze UB w Nowym Mieście przygotowali materiały śledcze tak, by rozprawa sądowa dotychczas schwytanych członków organizacji „Cichego” i Ballego odbyła się na szerokim forum publiczności w sali kina w Nowym Mieście Lub. /obecnie sala gimnastyczna Szkoły Gimnazjum/. UB-wcy traktowali aresztantów gorzej niż konwojenci pilnujący bydło rzeźne. Opiszę później pewien fragment śledztwa, który rzuci światło na metody stosowane przez przedstawicieli „władzy ludu”.

Rozprawa sądowa prowadzona przez Wojskowy Sąd Rejonowy w BYDGOSZCZY odbyła się 17 stycznia l947r. w trybie doraźnym i pokazowym. Dwóch aresztantów /członków oddziału „Cichego”/ zostało oskarżonych i obarczonych odpowiedzialnością zbiorową za śmierć funkcjonariuszy UB, MO i SOK. Członek oddziału BALLEGO został oskarżony o bezpośrednie zastrzelenie żołnierza. Dwóch pozostałych odpowiadało za nielegalne posiadanie broni i za czyny o mniejszym znaczeniu. Proces sądowy miał ukazać ludzi podziemia w jak najgorszym świetle. Propaganda komunistyczna miała dokonać spustoszenia w umysłach nowomiejskiego społeczeństwa. Taktyka stalinowskiego urabiania opinii publicznej wykorzystująca najbardziej perfidne slogany marksistowsko - leninowskiej propagandy i starannie dobrane sformułowania prawne, przyniosła oczekiwane rezultaty. Ci co często w budynku PUBP śpiewali na zebraniach partyjnych „Bój to będzie ostatni” potrafili przedstawić ludzi z drugiej strony bariery w tak pogardliwy sposób, że sami stawali się na tle swych ofiar wzorem postępowania humanitarnego. UB-wcom z pod znaku PPR pomagali wytrwali prawnicy w mundurach wojskowych. Tego nie wolno zapomnieć. Wyrok jest tak spreparowany, że brak dowodów materialnych procesu w sprawie osób poległych po stronie szeregów UB, MO i SOK w starciach zbrojnych.

Funkcjonariusze, którzy oddali życie dla „władzy ludowej”, w dokumencie procesowym występują anonimowo. Nie podaje się danych personalnych poległych funkcjonariuszy. Prokuratorzy i sędziowie w mundurach LWP sądząc partyzantów z różnych oddziałów mogli powoływać się na śmierć jednej i tej samej osoby, ponieważ śmierć człowieka była anonimowa. W akcie oskarżenia, a następnie w wyroku stalinowscy prawnicy mogli „rozmnażać” poległych funkcjonariuszy „władzy ludowej” w zależności od potrzeb, w zależności od wielkości zaplanowanej „komedii” procesowej. Powiada się, przecież są jeszcze oskarżeni, którzy zeznają! Stalinowcy byli poza prawem i mogli stosować takie metody, że ofiary przyznawały się do wszystkiego. Podejrzani „przyznając się” do popełnienia czynów im wmówionych, zgadzali się na procesowe ich unicestwienie.

Wedle wyroku jeden milicjant poległ 24.10.1946r. w MARWAŁDZIE. Z „Księgi pamięci poległych funkcjonariuszy SB, MO, ORMO”/ Warszawa 1971/ wynika, że Krzysztof Kwiatkowski /KPMO/ poległ 25.10.1946r. we wsi Marwałd. Dwóch podsądnych oskarżono i na nich wydano wyrok za to, że jeden z nich 9.11.1946r. strzelał do milicjantów koło Omula. Za samo strzelanie WSR skazywał podsądnych na karę śmierci. Drugi z oskarżonych 29.11.1946r. brał udział w walce również koło Omula. Według wyroku zginęło wtedy 2 funkcjonariuszy MO. Na podstawie księgi pamięci można ustalić, że w wyżej podanych dniach opisane zdarzenia nie miały miejsca. Prawda wygląda inaczej. W księdze podaje się, że Jan Laskowski (KPMO) poległ 7.11.1946r. w Omulu. Inny funkcjonariusz Kazimierz Maciejewski (KPMO) poległ 8.11.1946r. w Lubawie. Mogło być tak, że K. Maciejewski w dniu 7.11.1946r. został ranny koło Omula i zmarł następnego dnia w Lubawie. W wyroku z dnia 17 stycznia 1947 roku sąd orzekł, że w nocy z pierwszego na drugiego listopada 1946 roku na dworcu kolejowym w Iławie „dwóch funkcjonariuszy kolei zostało zabitych oraz kilku żołnierzy i oficerów Wojska Polskiego rozbrojonych i pobitych”. Sąd orzekł również, że jeden dzień wcześniej, bo 31 października 1946 roku członkowie grupy „Cichego” także na dworcu PKP w Iławie „wykonali akcję rozbrajając znajdujących się na dworcu żołnierzy i oficerów Wojska Polskiego, w wyniku czego zostało zabitych dwóch funkcjonariuszy kolei państwowych". Z dokumentu sądowego wynika, że w dniach 31 października do 2 listopada 1946 roku zginęło czterech funkcjonariuszy SOK na terenie dworca PKP w Iławie. Zdaniem jednego z członków grupy „Cichego” w czasie akcji na posterunek SOK w Iławie nikt z funkcjonariuszy nie poległ w czasie pełnienia służby. Z akt sprawdzonych w USC w Iławie wynika, że w październiku i listopadzie 1946 roku nastąpił tylko jeden zgon obywatela mundurowego. Był to Kazimierz Rydzyński, zamieszkały w Olsztynie, zatrudniony jako starszy adiunkt kolejowy. Zmarł on 1.11.1946r. w Iławie /Nr aktu 49/1946/.

Sąd wojskowy w stosunku do członka grupy Ballego orzekł, że „dopadł żołnierza Wojska Polskiego znajdującego się na dworcu kolejowym w Lidzbarku /Welskim- przyp. J. J./ i wystrzałem z pistoletu w czoło z odległości pół metra zabił żołnierza na miejscu". Wydarzenie to miało mieć miejsce 29 listopada 1946 roku. Po przeanalizowaniu księgi pamięci poległych pracowników SB, MO i ORMO należy wykluczyć przypuszczenie, że procesowy żołnierz należał do UB lub MO. Należało jeszcze zbadać w USC w Lidzbarku Welskim czy istnieje dowód materialny na okoliczność śmierci nieznanego żołnierza. Okazało się, że nie ma aktu zgonu dotyczącego śmierci obywatela mundurowego w listopadzie 1946 roku. Owszem, są dokumenty na temat śmierci funkcjonariuszy UB i MO poległych w sierpniu i październiku 1946 roku.

Wojskowy Sąd Rejonowy w Bydgoszczy na sesji wyjazdowej w Nowym Mieście Lubawskim w trybie doraźnym skazał na karę śmierci: Józefa Gryckiewicza, Henryka Kołodziejskiego, Alojzego Godzińskiego. Wyroki zostały wykonane we więzieniu w Grudziądzu. Ponadto sąd skazał na karę śmierci Jana Godzińskiego za to, że posiadał broń palną i udzielał „pomocy przez kilkakrotne przeprowadzanie wywiadu dla bandy”. Wyrok śmierci nie został wykonany. Oskarżycielem był podprokurator W.S.R. kpt. Zdzisław Ziemkowski. Sędziami byli: Sędzia W.S.R. por. Alfons Banaszak, asesor W.S.R, por. Stanisław Krawczyk i ławnik sierżant Marian Gremplewski.

Przed zapoznaniem czytelnika z relacją Z. Tomaszewskiej o jej pobycie w Urzędzie Bezpieczeństwa w Nowym Miejcie Lubawskim, opiszę metodę szczególnego dręczenia przesłuchiwanych zastosowaną w stosunku do wszystkich aresztowanych członków grupy „Cichego”. Aresztowanemu wiązano ręce, następnie zakładano je na kolana przy zgiętych nogach. Pomiędzy ręce i dół kolan wkładano kij. Uzyskany w ten sposób ludzki kłębek dwóch UB-owców chwytało za wystające końce trzonka i zawieszało pomiędzy dwoma taboretami. Spętanego człowieka można było dowolnie obracać. Przed torturowaniem nakładano opaskę na usta. Ofiara oddychała tylko nosem. Następnie kierowano strumień wody na nos. Skrępowany człowiek „pił wodę” nosem, woda gromadziła się w płucach. Gdy przesłuchiwany tracił przytomność, zdejmowano opaskę z ust. Stosowano ten bandycki proceder do chwili wymuszenia na aresztowanym przyznania się do winy.

Polska Partia Robotnicza jako partia marksistowsko-leninowska (bolszewicka) przystąpiła do budowania nowego ustroju za pomocą siły. Miała do swojej dyspozycji aparat przemocy: Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego, Ministerstwo Obrony Narodowej i wojsko Związku Radzieckiego. W okresie walki wewnętrznej każda informacja o przeciwniku politycznym jest wyjątkowo ważna. Dlatego zdobywano informacje od osób podejrzanych, również za pomocą siły. PPR-wcy w mundurach UB przed społeczeństwem udawali aniołów pokoju i dobrotliwych rewolucjonistów postępu. W dzień z gmachu Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Nowym Mieście Lubawskim promieniowała ludowa sympatia, uczciwość dyktatury proletariatu. W nocy w tym samym budynku szalała nienawiść.

Oto co pisze Zdzisława Tomaszewska:

„W celi gdzieś w piwnicy nie byłam sama, przebywało tam już 6-8 kobiet w różnym wieku. Jako młoda, mająca 20 lat dziewczyna chętnie słuchałam rad i pouczeń starszych. Jedna z pań, nazwiska nie były wymienione, opowiadała, że wszystkie siedzą z powodu ojca lub brata. Ja również musiałam opowiedzieć, dlaczego tu się znalazłam. Jedna z kobiet ostrzegała, żeby dużo nie mówić, bo jesteśmy podsłuchiwani. Według znanej metody hitlerowsko - stalinowskiej przesłuchania trwały nocą. Pytania zadawano ciągle na jeden i ten sam temat, jakie pseudonimy, o czym rozmawiali itd. Bito czymś twardym w pozycji leżącej na podłodze. Kilka razy zemdlałam, ażeby wrócić do przytomności, bito po twarzy. Stosowano też torturę - wlewanie wody do nosa. W czasie takiego zabiegu prawdopodobnie nastąpiło zachłyśnięcie się, gdyż nieprzytomną zaciągnęli mnie do celi. Tam współlokatorki zaczęły mnie ratować. Opowiedziały, że zachłyśnięcie było poważne. Jak zbudziłam się, przez następne kilka godzin czułam bóle głowy i cała byłam wychłodzona, a przykryć się nie było czym”.

Pani Z. Tomaszewska powiedziała, że UB-cy „bili mnie chyba drutem”. Faktem jest, że w tym czasie bito aresztantów /szczególnie po piętach/ wyciorem - prętem do czyszczenia luf broni palnej. „Strasznie bolały mnie palce”. "UB-cy deptali butami po palcach”. „Z aresztu zostałam zwolniona gdzieś przed Bożym Narodzeniem 1946 roku. Natomiast brat został zwolniony po 3-5 dniach, również był przesłuchiwany - bity, może nie w tak brutalny sposób jak ja”.

Szefem PUBP w Nowym Mieście Lubawskim był Jezierski, zaś starszym oficerem śledczym był Kozak /nazwiska oprawców ustalono na podstawie aktu osk. Nr 787/46 z dnia 25.11.1946r./. Kozak prawdopodobnie żyje i jest sparaliżowany.

Rodzina Sarnowskich utrzymywała kontakty z Marcjanem. Były one utrudnione. Obowiązywały zasady konspiracji. Pierwszą osobą, która zaprowadziła ojca i siostrę na spotkanie z Marcjanem, był Franciszek Jadanowski. Będzie to wierny druh „Cichego”. Później spoczną na krótko we wspólnym grobie.

Fr. Jadanowski zaprowadził Teofila i Bolesławę Sarnowskich do gospodarstwa położonego we wsi Krzemieniewo. Tu nastąpiło rodzinne spotkanie. Bolesława Sarnowska /później Stelmaszczyk/ - siostra „Cichego” będzie jeszcze widziała brata w Lipowcu i w Małych Bałówkach. Były to trzy poza domem spotkania, niestety ostatnie. Bolesława pisała listy do brata i wysyłała je na wskazany adres. Matka „Cichego” - Marta Sarnowska za pośrednictwem Bolesławy przekazała Marcjanowi różaniec. Taki był sens jednego ze spotkań Bolesławy z Marcjanem. Są ludzie, którzy przed śmiercią wykazują niepokój. Do takich należał Marcjan Sarnowski ps. „Cichy”.

Oddział „Cichego” ponosił porażki. Już 6.11.1946r. bezpieka aresztowała Jana Rudzińskiego ps. „Szczygieł”. Wojskowy Sąd Rejonowy w Bydgoszczy w dniu 28.12.1946r. na sesji wyjazdowej w Grudziądzu w trybie doraźnym skazał Jana Rudzińskiego na karę śmierci. Wyrok uprawomocnił się 8.01.1947r. Na akcie wyroku figuruje zapis „Prezydent K.R.N. nie skorzystał z prawa łaski. Wyrok podlega wykonaniu”.

Ludwik Ochocki w 1965 roku w książce „Nowe Miasto” pisał:

„Na zabawie w Zajączkowie tenże posterunek /MO w Grodzicznie- przyp. J. J./ aresztował członka bandy Ballego ukrywającego się pod pseudonimem „Tyczka”. Jest to tylko cząstka prawdy. Zabawa noworoczna w Zajączkowie była nie tylko początkiem nowego roku 1947, lecz również początkiem ziemskiego piekła dla Franciszka Wójtasia ps. „Tyczka”. UB-wcy wprowadzili „Tyczkę” na korytarz aresztu śledczego znajdującego się w piwnicy PUBP, następnie zdarli z niego płaszcz i przewrócili go na posadzkę. Leżącego oprawcy skopali i zdeptali.

Siostra Fr. Wojtasia - Jadwiga Szlegel oświadcza, co następuje:

„Franciszek Wojtaś urodził się w październiku 1919 roku w Gwiździnach. W czasie wojny był poza domem na robotach w Niemczech. Wstąpił do Oddziału „Cichego” w 1946r. Przedtem był w oddziale Ruchu Oporu Armii Krajowej pod dowództwem St. Ballego. Aresztowanie Franciszka Wojtasia na zabawie w Zajączkowie nastąpiło po wystrzeleniu przez niego wszystkiej amunicji z dwóch pistoletów. UB w Nowym Mieście Lub. dowiedziało się o tym, że Franciszek jest na zabawie od N. - obywatela zamieszkałego w Nowym Mieście Lubawskim.

O tym fakcie opowiadał mój brat po wyjściu z więzienia. Obywatelowi N. będącemu na zabawie brat zafundował kieliszek wódki. Obywatel N. później wyszedł z pomieszczenia i powiadomił UB w Nowym Mieście Lub. Za jakiś czas do Zajączkowa przyjechała bezpieka. Nastąpiła strzelanina. Po wystrzeleniu amunicji Franciszek Wojtaś zmuszony został do poddania się. Zawieziono go do gmachu PUBP w Nowym Mieście Lubawskim. O aresztowaniu brata dowiedziałam się od pani Karczewskiej - mieszkanki Nowego Miasta. Wiadomość tę pani Karczewska uzyskała od zięcia, który był milicjantem. Miał za żonę jej córkę o imieniu Mania. Ten milicjant widział sposób przeprowadzania śledztwa. To on opowiadał mi o torturach brata. Mówił, że UB-wcy w czasie przesłuchania Franciszka zanurzali jego głowę w wiadrze z wodą. Woda na włosach marzła. Był bity w wyjątkowy sposób. Pielęgniarka Agnieszka Lewandowska opowiadała mi, że była razem z lekarzem w gmachu UB, aby dokonać opatrunku ciężko pobitego brata. Mówiła, że mój brat miał rozbitą głowę. Uważała ona, że Franciszek nie przeżyje na skutek obrażeń głowy i ogólnego pobicia. UB-wcy po mnie przyszli wieczorem 7 stycznia 1947r. Był to pamiętny dzień, ponieważ w tym dniu na wozie chłopskim leżały zwłoki Jadanowskiego. Franciszek Jadanowski leżał na słomie bez munduru i boso. Miał tylko kalesony i koszulę. Zapytano mnie, czy ja znam tego bandziora. Odpowiedziałem, że znam. Następnie udaliśmy się do budynku UB. Prowadzili mnie po schodach na jakieś piętro i otworzyli drzwi pokoju. Do pokoju siłą wepchnięto mnie. W pokoju tym było dużo UB-wców. Funkcjonariusze siedzieli przy stole i stali wokoło mojego brata. Był to straszny widok. Franciszek stał przy żelaznym piecu. Rura piecowa łącząca piec z kominem była rozgrzana do czerwoności. Brat miał podniesione ręce i dłonie zbliżał do rury piecowej. UB-wcy kazali bratu rękoma objąć czerwoną rurę. Krzyczeli i bili Franciszka. Brat dotykał rękoma czerwoną rurę piecową pod wpływem uderzeń. Widziałam, że miał popalone dłonie. UB-wcy bili go tak, że miał rozbitą głowę. Z głowy krew tak ciekła, że nie widziałam dobrze twarzy. Na to wszystko musiałam patrzeć. Patrząc na torturowanie i słysząc jęki brata, zemdlałam. Po odzyskaniu przytomności zorientowałam się, że leżałam na korytarzu. Do mnie zwracano się - „bandziorko”. Po tym wszystkim zwolniono mnie do domu. Poszłam po moje dziecko mające około 5 lat. Gdy UB-wcy zabierali mnie do brata, to dziecko przekazali sąsiadom. Zabrałam dziecko i uciekłam, by ukryć się u obcych ludzi o nazwisku Stein. Z bratem widziałam się dopiero na rozprawie sądowej w Nowym Mieście. Rozprawa toczyła się w sali kina / sali gimnastycznej szkoły nr l/ w 1947r. Rozprawa była procesem pokazowym. Na rozprawie, która jak sobie przypominam, trwała dwa dni był sądzony tylko mój brat. Otrzymał trzykrotnie karę śmierci i łączny wyrok karę śmierci. Na pytanie sądu, co sobie życzy odpowiedział, że „to na co mnie osądzicie”.

Codziennie wczesnym rankiem rolnicy z Małych Bałówek jechali z mlekiem do zlewni. Kilkaset metrów dalej była poczta. 17 lutego 1947 roku pewien chłop w średnim wieku przejechał ten dodatkowy dystans i dzwonił do Nowego Miasta. Zgłosiła się centrala telefoniczna UB. Mężczyzna przyciszonym głosem mówił, że kilku ludzi z oddziału „Cichego” znajduje się w znanym mu miejscu.... Nie trzeba było długo czekać. W kierunku Tereszewa wyjechał ciężarowy samochód z funkcjonariuszami MO i UB. W odległości około 200 metrów jechał samochód z dowództwem bezpieki. Przed Tereszewem w miejscu gdzie stoi figura, samochody skręciły w lewo i jechały polną drogą do wskazanego rolnika. Samochód ciężarowy zbliżył się do zabudowań Bronisława Zielińskiego. Funkcjonariusze zeskoczyli z samochodu i z trzech stron okrążyli gospodarstwo. Nagle dwóch partyzantów wyskoczyło przez okno. Pobiegli po dobrze widocznym polu. Huknęły wystrzały, seria kul z pistoletu maszynowego trafiła jednego uciekającego w głowę. Był to Alfons Orzepowski ur. 10.10.1926 roku w Marzęcicach i zamieszkały w Gdyni. Kilka metrów dalej upadł Józef Rydel ur. 13.12.1927 roku w Otrembie i zamieszkały również w Otrembie. Ich zwłoki pochowano 24 lutego 1947 roku na cmentarzu w Nowym Mieście Lubawskim. Groby kilka lat temu zostały zlikwidowane.

19 stycznia 1947 roku odbyły się wybory do Sejmu, zaś 22 lutego wydano ustawę o amnestii obiecującą „puszczenie w niepamięć i przebaczenie udziału w przestępczym związku”. Kilka tygodni wcześniej, bo 5 stycznia 1947 roku patrol milicyjno - ubowski wyszedł z posterunku MO w Krotoszynach i podążał do Buczka. W skład patrolu weszli milicjanci: Józef Kulka, Władysław Gogacz i Alfons Kupniewski oraz Szepczyński /zięć Kasprowicza/ funkcjonariusza PUBP. Józef Kulka pochodził z Bydgoszczy i był dobrym strzelcem. Alfons Kupniewski miał brata w UB i pochodził z Mikołajek, później zamieszkał w Nowym Mieście Lubawskim. Alfons Kupniewski również pełnił służbę na posterunku MO w Prątnicy. Miał pozytywny stosunek do oddziału Ballego, a szczególnie do dowódcy 2 plutonu Andrzeja Różyckiego. UB otrzymało doniesienie, że jeden z mieszkańców Buczka może mieć karabin maszynowy. Po przeprowadzeniu rewizji UB-wiec udał się do majątku w Buczku. Milicjanci wracając z akcji pragnęli upolować jakąś zwierzynę leśną. Jest to wersja zdarzeń opowiedziana przez Alfonsa Kupniewskiego.

W okolicy pani Anny Tomaszewskiej były bagienka, do których przychodziły sarny. Obok gospodarstwa Anny Tomaszewskiej biegła droga, którą szli amatorzy dziczyzny. Zbliżając się do gospodarstwa zauważyli za stodołą idącego mężczyznę. Prowadził damski rower. Zbliżała się pora obiadowa /11.00 - 12.00/. Ktoś rozpoznał w idącym „Cichego”. Mężczyzna ubrany był w zimową kurtkę i czapkę. Miał oficerskie buty. Być może, że ktoś z milicjantów krzyknął „stój”. Padł strzał. „Cichy” położył rower na ziemię i szedł dalej. Wyciągnął pistolet, lecz nie oddał ani jednego strzału. Znowu padł strzał ”Cichy” upadł. Kula ugodziła go w szyję i przeszyła ciało na wylot. Milicjanci podeszli do leżącego i konającego człowieka. Mieli nadzieję, że znajdą w kieszeniach milion złotych. Miliona nie było. Zwycięzcy podzielili się skromnym łupem. Józef Kulka wziął pas oficerski i długie buty, Władysław Gogacz otrzymał damski rower. Alfons Kupniewski dostał pistolet. Nie wiadomo, kto wziął kurtkę i zegarek. „Cichy” był wyposażony w pistolet i granat. Pistolet kupił od UB-wca w Zajączkowie. Ponadto miał przy sobie rodzinne zdjęcia i instrukcję dotyczącą wyborów do Sejmu.

Władysław Gogacz udał się na posterunek MO w Krotoszynach z wiadomością, że Marcjan Sarnowski został zastrzelony. Komendantem był Józef Lewsza w stopniu sierżanta. Do pracy w milicji przyszedł z Ludowego Wojska Polskiego.

Zdzisława Tomaszewska pisze:

„Najbardziej bolesny i zarazem szokujący był dzień śmierci niewinnej, niepotrzebnej, bo czy musiał zginąć? Dnia 5-go, 6-go, 7-go stycznia 1947 roku przez długie lata pozostały dla mnie jako rocznica. Nie tak dawno dowiedziałam się, że ten krytyczny dzień dla „Cichego” był dokładnie 5-go stycznia 1947 roku. Dzień ten nie wyróżniał się niczym szczególnym od pozostałych dni starego roku 1946, a nowego już 1947 roku. To samo przenikliwe zimno panujące w całym mieszkaniu z braku szyb w oknach. Najbardziej brakowało żywności. A jednak coś smutnego wisiało w powietrzu, pogoda wspaniała, słoneczna, niebo czyste, ziemia przyprószona czystym śniegiem, lekki przymrozek. Około godz. 12. w południe wyszłam po opał. Drewniak zbudowany był z desek, kiedy schyliłam się, zobaczyłam pomiędzy deskami po drugiej stronie koło roweru „Cichego”. Jak długo stał i obserwował podwórze, nie wiadomo. Gdy mnie zobaczył, padło pytanie, czy jest ktoś u nas? Następnie przeprowadził rower przez podwórze i razem weszliśmy do kuchni. Był głodny, o czym i na jaki temat rozmawialiśmy na osobności w pokoju, bowiem w kuchni była mama i rodzeństwo, dziś trudno odpowiedzieć. Jedno jest pewne, że interesowały go wydarzenia tego grudniowego dnia, jak też aresztowanie mnie.

Może chciał pozostać dłużej i przenocować? Szukał swoich? Był piętnaście do trzydziestu minut, może dłużej. Nim usiadł na krzesło, nagle zaszczekał pies, doszłam do okna i zobaczyłam milicjanta idącego drogą do bramy. Drugi milicjant szedł po prawej stronie ogrodu. Pobiegłam razem z nim do wyjścia, chwycił mnie za rękę. Z ust „Cichego” usłyszałam - to już koniec. Chwycił rower i zaczął uciekać przez podwórze za stodołę. Stałam przez chwilę w drzwiach i nagle usłyszałam wołanie: stać! Widziałam, że ucieka. Milicjant, który dochodził do bramy, biegł w kierunku szopy. Stanął w szczycie szopy i zaczął strzelać. Drugi milicjant stał obok domu. Po chwili dwaj milicjanci weszli do mieszkania z wiadomością, że „Cichy” został zastrzelony. Byłam przerażona i zszokowana, co teraz dalej nastąpi - zaraz mnie zabiorą, zbiją a może jeszcze coś więcej. Jeden milicjant pozostał z nami i nie pozwalał wychodzić na zewnątrz ani do pozostałych pomieszczeń domu. Trzymał nas w kuchni z karabinem gotowym do strzału. Nie pytał o szczegóły, ale wiadomo było, iż wiedział, że „Cichy” był w domu, gdyż wskazywały wyraźne ślady kół roweru i stóp na świeżym śniegu. Dlaczego o tym nie powiadomił UB, pozostaje bez odpowiedzi? Na pytanie czy był u nas nieżyjący już „Cichy”, odpowiedziałam - nie.

Po upływie 2-5 godzin, gdy zapadał zmierzch przyjechała grupa UB w liczbie 10 osób. Wezwano mnie bym rozpoznała nieżyjącego człowieka. Wypowiedzieli słowa zaprawione ironią i dowcipem - podaj mu kubek wody! Wyszłam i zobaczyłam grupę osób obok samochodu oraz leżące na ziemi zakrwawione ciało „Cichego”, był bez butów. Nie potrafię odpowiedzieć na pytanie, co się stało z ciałem. Przesłuchiwana nie byłam. Około 10. osób pozostało na noc w mieszkaniu. Funkcjonariusze zapewne urządzili zasadzkę również w stodole”.

Ciało Marcjana Sarnowskiego położono w ciężarowym samochodzie i zawieziono do kostnicy szpitalnej w Nowym Mieście Lubawskim. Na naramienniku miał jedną gwiazdkę. Nie było w zwyczaju, aby władza ludowa zawiadamiała rodziny o śmierci ludzi stojących po przeciwnej stronie barykady. Sarnowscy dowiedzieli się o śmierci syna od kolegów z podziemia (Ruchu Oporu Armii Krajowej). O śmierci syna Marcjana powiadomił rodziców Franciszek Jadanowski. W nocy siostra Bolesława i brat Bronisław odprowadzili Franciszka Jadanowskiego do Kurzętnika.

W dniu 7 stycznia 1947 roku o godzinie 10.00 Franciszek Jadanowski został zastrzelony w Tylicach. Zwłoki Marcjana Sarnowskiego i Franciszka Jadanowskiego pochowano 8 stycznia 1947 roku w jednym dole mogilnym - bez trumien , na cmentarzu w Nowym Mieście Lub. Ciała ekshumowano 30 kwietnia 1947 roku i włożono w trumny. Grób Marcjana Sarnowskiego ps. „Cichy” istnieje do dziś w tym samym miejscu. Trumnę ze zwłokami Franciszka Jadanowskiego pochowano na cmentarzu w Radomnie. Rodzina Sarnowskich postawiła metalowy krzyż przy mogile „Cichego” w dniu 4 maja 1990 roku.

Na tablicach obeliska kamiennego w Toruniu wypisano słowa, które dotyczą nie tylko mieszkańców ziemi toruńskiej, lecz również mieszkańców ziemi nowomiejskiej, dla upamiętnienia ich męczeństwa i śmierci w imię działań niepodległościowych.

„Odebrano Wam życie, by nie ożyła myśl niepodległa. Kneblowano nam usta, byśmy nie dali świadectwa. Cieniom Waszym meldujemy - nie zginęła”.

POSTSCRIPTUM

W byłym powiecie lubawskim po II wojnie światowej działały trzy oddziały partyzanckie skierowane przeciwko rodzącemu się państwu komunistycznemu. Był to ruch niepodległościowy. Najkrócej istniał oddział Wacława Borożyńskiego. Powstał w listopadzie 1945r. i rozbity został w marcu 1946 roku. Nieco dłużej istniał oddział Marcjana Sarnowskiego ps. „Cichy”. Utworzony został w sierpniu 1946 roku i całkowicie został zniszczony w lutym 1947 roku.

Najsilniejszym oddziałem partyzanckim działającym na terenie kilku powiatów był oddział Stanisława Ballego ps. „Sowa”. Oddział powstał w marcu 1945 roku i działał do 22 lutego 1947 roku - do czasu ogłoszenia przez Sejm ustawy o amnestii. Powiatowy Urząd Bezpieczeństwa Publicznego w Nowym Mieście Lubawskim nazywał te oddziały partyzanckie Narodowymi Siłami Zbrojnymi. Tylko PUBP w Działdowie żołnierzy oddziału Ballego nazywał członkami Ruchu Oporu Armii Krajowej.

Idąc ulicą Grunwaldzką w Nowym Mieście Lub. widzimy duży budynek nieistniejącego dziś przedszkola. Po drugiej wojnie światowej w gmachu tym mieścił się Powiatowy Urząd Bezpieczeństwa Publicznego. Na podwórku są budynki gospodarcze. Jeden z nich był garażem samochodowym. Za murowanym płotem UB-cy mieli ogródek. Patrząc na ten budynek o pięknej architekturze rodzi się pytanie, czy wiemy wszystko o tym, co w nim się dzieło. UB-cy przesłuchiwali, bili, torturowali obywateli o innych przekonaniach politycznych i ludzi należących do ruchu niepodległościowego. Państwo komunistyczne miało piękne prawo na pokaz, podobnie do elewacji budynku, a od wewnątrz było prawem ohydnym.

Ludzie mówili różnie na temat działalności Urzędu Bezpieczeństwa. Kilkadziesiąt lat temu Alfons K. (były milicjant) w tajemnicy przekazał mi informację o takiej treści: gdyby przekopano ogródek UB-wski, być może znalezionoby ludzkie kości. Jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że Alfons K. miał brata w UB, to informacja ta może być bliska prawdy.

W „Drwęcy” nr 5/90 pisałem: „U Pipusa pracowało dwóch młodych Polaków - Globuszewski i Luliński. Otrzymałem list od Pana Juliana Lulińskiego obecnie mieszkającego w Nowym Sączu, który tak pisze: „W dniu 5-go marca 1945 roku zostałem powołany do wojska do Torunia, a następnie po przeszkoleniu wysłany na front przeciw niemieckiemu najeźdźcy. Następnie przeszedłem szkołę podoficerską i oficerską. Wysłano mnie na akcję przeciw bandom UPA w Bieszczady. Tam poznałem dziewczynę, ożeniłem się i do chwili obecnej zamieszkuję w Nowym Sączu. Jestem już na emeryturze, mając 67 lat”. Julian Luliński przechodząc na emeryturę miał stopień porucznika WP.

Pan Rudnicki z Radomna w swoim liście pisze: „Opisujecie aresztowanie Franciszka Wojtasia. Opisujecie oświadczenie siostry, Jadwigi Szlegel. Mianowicie wg jej zeznania wynika, że musiała ona przyglądać się katordze brata wykonywanej przez wielu oprawców z UB. Dlaczego Wy, jako redaktorzy, nie dochodzicie tego, kim byli ci oprawcy, a w szczególności nie podajecie ich nazwisk. Przecież musiała ona kogoś zapamiętać, kogoś znać z nazwiska. Przecież opisane przez Was tortury kwalifikują się i zaliczają do zbrodni przeciw ludzkości i nie mogą być ani zapomniane ani przedawnione”.

Przede wszystkim Pan Rudnicki powinien był wysłać swój list do prokuratora. W liście są zdania, które obrażają autora. Pragnę wyjaśnić, że Ci co piszą dla „Drwęcy”, czynią to z dobrej woli i za darmo. Chcę podkreślić, że ludzie, którzy przeszli tortury w UB lub w Informacji niechętnie chcą mówić.

Niechętnie chcą ujawniać nazwiska, jeśli jakieś znają! Ten co ujawnia pewne fakty i ten co je opisuje, naraża się na ryzyko utraty zdrowia, mienia lub nawet życia. Opisywana akcja dzieje się blisko pół wieku temu. W pamięci zacierają się twarze, jeszcze szybciej nazwiska. Osobiście również chciałbym poznać przynajmniej dwa nazwiska moich oprawców. Niestety UB-wcy nie przedstawiali się aresztowanym, podejrzanym i przesłuchiwanym. Dużo funkcjonariuszy UB już nie żyje. Ci co mają większe zbrodnie na sumieniu, odjechali „w Polskę” i w nowej miejscowości udają aniołów, a obecnie demokratów.

Nieprawdą jest, że w ogóle nie można dojść do ustalenia niektórych faktów, które miały miejsce w Urzędach Bezpieczeństwa. W 1945r. Edmund Dąbrowski zamiast do wojska zgłosił się do UB w Nowym Mieście Lubawskim. Ożenił się z funkcjonariuszką UB. Ona już nie żyje, lecz Edmund Dąbrowski mieszka we Włocławku. Szybko awansował na chorążego. Czy ten człowiek zna nazwiska aparatu UB? Na pewno tak. Chociaż pewności nie ma. Pamięć nie zawsze każdemu dopisuje! Pisałem o pani Stein. Obecnie mieszka w Izraelu i mogę podać, że ma na imię Stefania. Pani Stefania Stein, mimo tak wielkiej odległości czytała gazetę „Drwęca”.

Serdecznie pragnę podziękować panu Andrzejowi Różyckiemu za pomoc informacyjną. Pan mgr inż. Andrzej Różycki jako były dowódca II plutonu w oddziale St. Ballego napisał dla mnie dwa artykuły: Udział „Cichego” w oddziale R.O.A.K. „Sowy” i „Struktura organizacyjna”.

Dziękuję bardzo pani Zdzisławie Tomaszewskiej za artykuł pt. „Dlaczego musieli zginąć”. Dziękuję paniom Teresie Turowskiej i Teresie Cieszyńskiej pracownikom Urzędu Stanu Cywilnego w Nowym Mieście Lub. za poszukiwanie danych do mojego artykułu w USC w Kurzętniku, Biskupcu, Iławie, Lubawie Brzoziu, Grodzicznie i Lidzbarku Welskim.

Dziękuję panu dr Andrzejowi Koreckiemu za kserokopie wyroków sądowych. Dziękuję Proboszczom Parafii w Nowym Mieście Lubawskim i w Radomnie za udostępnienie ksiąg zmarłych.

Na zakończenie wyjątkowo serdecznie dziękuję pani Jadwidze Szlegel za cenne wypowiedzi na temat swojego brata.

Niestety, Franciszek Wojtaś ps. „Tyczka” nie żyje, nie doczekał się niepodległej Polski. Budynek po byłym UB istnieje, w piwnicy w niektórych oknach zachowały się kraty. Istnieją jeszcze drzwi celi z zasuwą stalową. Wierzę w to, że kiedyś odsłonięta będzie tablica pamiątkowa w miejscu, z którego wydobywały się jęki ludzkie.1

Lista ofiar organizacji podziemnej Ruch Oporu AK działającej na terenie byłego powiatu lubawskiego:

1. N. Ruciński, ps. „Sroczka”, ok. lat 20, w 1946r. postrzał, pochowany 13.12.1946r.

2. N.N. ps. „Wróbel”, ok. lat 20, w 1946r. postrzał, pochowany 13.12.1946r.

3. N.N. ps. „Sowa”, ok. lat 25, w 1946r. postrzał, pochowany 13.12.1946r.

4. Marcjan Sarnowski s. Teofila, ps. „Cichy”, lat 21, 3.01.1947r. postrzał. Decyzja o pochówku z dnia 7.01.1947r.

5. Franciszek Jadanowski s. Józefa, lat 28, 7.01.1947r. postrzał. Decyzja o pochówku z dnia 8.01.1947r.

6. Alfons Orzepowski s. Franciszka, ps. „Czerwonka”, lat 21, 17.02.1947r. postrzał. Pochowany na cmentarzu 24.02.1947r.

7. Józef Rydel s. Józefa, lat 20, 17.02.1947r. postrzał, pochowany na cmentarzu 24.02.1947r.

8. Jan Rudziński s. Ignacego, lat 19, stracony 17.01.1947r. w Grudziądzu II

9. Józef Goryckiewicz s. Teodora, lat 20, stracony 6.02.1947r. w Grudziądzu II

10. Alojzy Godziński s. Józefa, lat 23, stracony 6.02.1947r. w Grudziądzu II

11. Henryk Kołodziejski s. Jana, lat 19, stracony 6.02.1947r. w Grudziądzu II

12. Roman Brzeziński s. Ryszarda, lat 22, stracony 21.11.1946r. w Działdowie

13. Bronisław Fanslau s. Adam, lat 24, stracony 21.11.1946r. w Działdowie

14. Bolesław Ruciński s. Jakuba, lat 24, stracony 15.11.1946r. w Działdowie

15. Aleksander Wiśniewski s. Wincentego, lat 22, stracony 21.11.1946r. w Działdowie

16. Alojzy Liszewski s. Józefa, lat 22, stracony 11.12.1946r. w Grudziądzu II

Sądzeni członkowie podziemia i wykonane wyroki4.

Znamienne jest to, że do organizacji wojskowo-niepodległościowych należeli ludzie młodzi, a nawet młodzież. Ludzie ci ginęli od kul NKWD, UB, KBW, MO i ORMO. Jedni ginęli na polu walki, zaś inni od stosowanych tortur w Urzędach Bezpieczeństwa i Informacji Wojskowej, a jeszcze inni ginęli od kul w tył głowy za murami lub w celach piwnicznych więzień.

Szczególnie haniebną zbrodnią było wykonywanie wyroków śmierci na kobietach. Na liście znajduje się tylko kilka straconych kobiet. To także daleko odbiega od prawdy. Nie przeszkadzała panom życia i śmierci niepełnoletność skazanych, wynosząca w świetle ówczesnego prawa 21 lat. Stracono bowiem 32 nieletnich, czyli osób, które nie ukończyły 21 lat.2 W raporcie sporządzonym przez pułkownika Dawydowa - doradcę MSW ZSRS przy MBP Polski, o działalności polskiej reakcji wśród młodzieży z dnia 28 maja 1946 roku przesłanym do towarzyszy Stalina J.W., Mołotowa W.M., Berii Ł.P. i Żdanowa A.A. czytamy:

„Na poważne zainteresowanie zasługują dane o udziale młodzieży w bandach zbrojnych (czytaj w organizacjach niepodległościowych - przyp. J.J.). Według stanu na dzień 1 maja br., organy bezpieczeństwa zarejestrowały na podstawie materiałów agenturalnych i śledczych 100 band, liczących ponad 37 tysięcy osób. Według tych danych 60-70% członków zarejestrowanych band stanowi młodzież w wieku 25 lat. Przebywająca w atmosferze reakcyjnej, profaszystowskiej propagandy młodzież nie tylko wstępuje do istniejących formacji AK-WiN, NSZ, lecz samodzielnie, z własnej inicjatywy tworzy różnego rodzaju organizacje”.3

Opór organizacji wojskowo-niepodległościowych w 1946 roku napotkał miażdżącą przewagę wroga. Przełomem w likwidowaniu masowego podziemnego powstania narodowego przeciwko nowej okupacji, przeciwko dyktaturze proletariatu pod sztandarem moskiewskim był okres amnestii z 22 lutego 1947 roku.

0x01 graphic

1. Artykuł pt. Życie i śmierć „Cichego” autorstwa Jana Jedy był drukowany w odcinakach w gazecie „Drwęca” wydawanej w Nowym Mieście Lubawskim w latach 1990-1991.

2. Straceni w polskich więzieniach 1944-1956, Wyd. Retro, Lublin 1994, s. 9.

3. Teczka specjalna J.W. Stalina (Raporty NKWD z Polski 1944-1946), Warszawa 1998 s. 511.

4. Książka: Nowe Miasto Lubawskie - Gorzki smak wolności, Wspomnienia więzienne. Autorzy: Andrzej Korecki, Jan Jeda. Nowe Miasto Lubawskie 1996.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
wpływ zmian ustrojowych po89 roku na aspiracje młodzieży F2PHDLCWDFPGZEKYNM3G5YYESDD5HALY55DBQAY
Konflikty zbrojne po 1945 roku, Problemy współczesnego świata
Etos podziemia niepodległościowego po 1944 r
Wymiar sprawiedliwości antykomunistycznego podziemia zbrojnego w Inspektoracie AK WIN Lublin 1945
Okręgi AK Wileński i Nowogródzki po 1944 roku Zarys problemu
SPRAWDZ CZY ZYD ZAPUKA DO TWOICH DRZWI PO SWOJE, Fakty na czasie 2011 roku
Sprawozdanie po drugim roku realizacji planu rozwoju zawodowego, PRZEDSZKOLE, awans zawodowy na stop
papirusowe podziękowanie-pionowe 4, Pożegnanie przedszkola, Materiały na zakończenie roku szkolnego
Powstanie Warszawskie 1944 r, W 1944 roku Armia Czerwona, w pościgu za Niemcami, wkroczyła na teryto
sól ziemi wittlin, Lit. pol. po 1918 roku
Na Ukrainie odkryto pozostałości po piramidzie, W ஜ DZIEJE ZIEMI I ŚWIATA, ●txt RZECZY DZIWNE

więcej podobnych podstron