Jak ocalić rodzinę od zniszczenia
By David Wilkerson
June 30, 2003 “Bądźcie trzeźwi, czuwajcie! Przeciwnik wasz, diabeł, chodzi wokoło jak lew ryczący,
szukając kogo by pochłonąć” [I Piotra 5:8]. Biblia mówi wyraźnie, że w obecnych, ostatecznych
czasach, Kościół Jezusa Chrystusa doświadcza wielkiego gniewu diabła. On wie, że ma niewiele czasu
i dlatego za wszelką cenę chce pochłonąć jak najwięcej dzieci Bożych. “Biada ziemi i morzu, gdyż
zstąpił do was diabeł pałający wielkim gniewem, bo wie, iż czasu ma niewiele” [Obj. 12:12].
W którą stronę jest skierowany diabelski gniew? W stronę rodzin na całym świecie, zarówno
zbawionych jak i niezbawionych. Szatan krąży jak lew ryczący, napadając na domy, niszcząc
małżeństwa, oddzielając dzieci od rodziców i nastawiając najbliższych przeciwko sobie. Jego cel jest
oczywisty: doprowadzić do całkowitego rozpadu tak wielu domów, jak to będzie możliwe.
Jezus wspominał o tej działalności, opisując szatana jako “mordercę od samego początku” [Jan 8:44].
Rzeczywiście, już pierwsza rodzina na ziemi doświadczyła skutków diabelskiej działalności
skierowanej przeciwko rodzinie. Diabeł nawiedził Kaina i nakłonił go do zamordowania swego brata
Abla.
Ten, który był mordercą od samego początku, działa nadal. Na przestrzeni ostatnich kilku lat można
było to zaobserwować w wielu sytuacjach. Cztery lata temu sprowadził dwóch nastolatków do szkoły w
Colorado i zamordował ich rękami wiele osób. Kiedy ci dwaj chłopcy rozpętali w Columbine istne
piekło, świat doznał szoku. Zastrzelili znajomą dziewczynę w momencie, gdy modliła się na kolanach.
Któż oprócz szatana byłby w stanie skłonić ich do tego?
Myślę o tragicznym stanie, w jakim znajdują się zarówno rodziny zabójców jak i ofiar. Były tam
samobójstwa, załamania psychiczne, rozwody, kryzysy. Tamto wydarzenie wciąż jeży włos na głowie,
a rodzice i znajomi osób związanych z tą tragedią będą rozpaczać do końca życia.
Rok później Kathleen Hagen, naukowiec z Harvardu, odnosząca sukcesy w dziedzinie urologii, weszła
po cichu do sypialni swoich rodziców w Chatham w stanie New Jersey i udusiła ich oboje poduszką. Jej
ojciec miał 92 lata, a matka 86. Hagen zamieszkiwała w tym domu przez wiele dni po tym
wydarzeniu, nie zwracając uwagi na martwe ciała w sypialni. Podczas przesłuchania wyglądała na
zdezorientowaną, ale nie żałowała popełnionego czynu. Psychologowie nie potrafili wytłumaczyć,
dlaczego wykształcona kobieta zamordowała dwoje ludzi, a potem żyła tak, jakby wszystko było w
porządku.
Pomyślcie o zniszczeniach, które nie zostały wspomniane w tej koszmarnej historii kryminalnej. Ból
członków rodziny, złamane serca wnuków - cóż za straszna ruina. Któż oprócz szatana byłby w stanie
popchnąć poważaną kobietę do zamordowania własnych rodziców bez jakiejkolwiek widocznej
przyczyny?
Kilka lat temu New York Times opublikował niepokojący raport pod tytułem “Zniechęceni rodzice
poddają się”. Artykuł mówił o sfrustrowanych rodzicach przybywających licznie do budynku sądu na
Manhattanie, by poprosić o ustanowienie kuratorów dla swoich dzieci lub skierowanie ich do domów
poprawczych. Po prostu nie byli już w stanie utrzymać ich na wodzy. Pewien ojciec po śmierci żony
nie potrafił zapanować nad swoim nastoletnim synem. Inny załamał się, ponieważ jego nastoletnia
córka kompletnie wyrwała się spod jakiejkolwiek rodzicielskiej kontroli. Urzędnicy sądowi słysząc
prośby rodziców byli kompletnie zbici z tropu. Jeden z sędziów zadał pytanie matce, która
przyprowadziła swoją córkę: “Czy naprawdę już jej Pani nie chce? Czy nie pragnie Pani zabrać córki do
domu?”. Zmęczona kobieta przecząco pokiwała głową, co spowodowało wybuch spazmatycznego
płaczu nastoletniej dziewczynki.
Artykuł pokazywał, że rozpad rodzin postępuje coraz szybciej. Sąd rodzinny miasta Nowy Jork jest
dosłownie zarzucony ilością pozwów i spraw. Wiele dzieci skierowanych do poprawczaków wkrótce
wchodzi na drogę przestępczą. Niektóre kończą na ulicy.
Szczególnie szokująca była inna historia opisana w jednej z gazet, dotycząca nowego rodzaju
narkomanów. Gazetowy tytuł wołał: “Dzieci zażywają w domu narkotyki razem z rodzicami”. Okazało
się, że 30 procent narkomanów zostało wprowadzonych w nałóg we własnych domach przez
rodziców. Jak coś takiego mogło się stać?
Ci rodzice sami zażywali narkotyki w wieku nastoletnim. Potem, gdy ich dzieci osiągnęły ten wiek,
pomyśleli tak: “Cóż, my w tym wieku eksperymentowaliśmy z narkotykami i jakoś nic nam się nie
stało. Lepiej, żeby nasze dzieci brały narkotyki w domu niż na ulicy. Poza tym, lepiej, żeby nauczyły
się tego od kogoś, kto ma doświadczenie”. I tak nauczyli własne dzieci palić skręty, wąchać kokainę i
używać strzykawek. Uważali, że w ten sposób będą mogli kontrolować swoje dzieci w tym zakresie.
Nadszedł jednak dzień zapłaty za te czyny. Dzieci uzależniły się, a ich życie wymknęło się spod
wszelkiej kontroli. Wiele z nich uciekło z domów i żyje teraz na ulicy. Są wściekłe na rodziców i
rozczarowane ich okropnymi “poradami”. Odrzucone przez społeczeństwo, nie widzą dla siebie
żadnej nadziei. Z kolei ich rodzice mają złamane serca, ogromne poczucie winy i wylewają łzy w
momencie, gdy jest już za późno. Powiedzcie mi, jak którykolwiek rodzic może podjąć tak głupie
decyzje? Oni sami rujnują własne rodziny. Kto, jeśli nie sam szatan, zaślepił im oczy?
Tragedie szerzące się dzisiaj w rodzinach są wprost niewiarygodne. Wymienione przeze mnie
przykłady dotyczą jedynie Ameryki. Tymczasem na całym świecie rozwścieczony diabeł dokonuje w
rodzinach totalnego spustoszenia i nie spocznie, dopóki nie pochłonie ostatniej rodziny, jaka stanęła
mu na drodze.
Dokonując niszczycielskiego dzieła, diabeł nie omija domów chrześcijańskich.Wiele wierzących rodzin
zostało dotkniętych chaosem, smutkiem i cierpieniem. Demoniczna dewastacja przybiera różne
formy: rozwody, bunt dzieci, wszelkiego rodzaju uzależnienia. Rezultat jest zawsze ten sam:
szczęśliwa niegdyś rodzina zostaje rozdarta i pochłonięta.
Byłem świadkiem takich sytuacji przez ponad czterdzieści lat, gdy alkoholicy i narkomani przychodzili
do naszych ośrodków po pomoc. Cieszyłem się bardzo, widząc jak ci zniszczeni ludzie są zbawiani i
uwalniani z nałogów. Jezus zmieniał ich w ponadnaturalny sposób, czyniąc z nich nowe stworzenie.
Najbardziej pewnym znakiem szczerego nawrócenia był moment, gdy młody mężczyzna lub kobieta
oglądali się wstecz i dostrzegali, jak wiele rzeczy diabeł im kiedyś odebrał. Płakali nad zdjęciami
bliskich, których stracili w wyniku nałogu. Jako ludzie uzależnieni nie dbali o takie straty, interesując
się wyłącznie zdobyciem kolejnej dawki narkotyku czy alkoholu. Teraz jednak gorzko płakali nad
utratą swoich rodziców, mężów, żon i dzieci. Pokazywali mi zdjęcia i mówili: “Pastorze Dawidzie, to
moja żona. Kochała mnie, i ja też ją kochałem. A to mój synek. Nie wiem, co się z nimi teraz dzieje.
Popatrz, co straciłem...”
To było dla każdego z nich straszne przeżycie. W takich chwilach człowiek uświadamia sobie
niszczycielską siłę szatana, jaka dotknęła tamtych rodzin. I rzeczywiście, największą tragedią nie były
nigdy chore, zniszczone ciała uzależnionych, lecz świadomość tego, co stracili: współmałżonka,
dzieci, przyszłość. Jeszcze gorsze było to, co straciły ich dzieci: szansę dorastania w pobożnej
rodzinie, doznania miłości od Jezusa i troskliwych rodziców, ich opieki oraz uczenia się na ich
przykładzie jak żyć dla Pana.
Dzięki Bogu, wielu ludzi wyrwanych z nałogu doświadczyła odrodzenia swych rodzin. W innych
przypadkach założyli nowe rodziny, pobierając się ze współpracownikami w służbie. Nadal jednak
boleję wraz z nimi nad zniszczeniem, jakiego zaznali.
Pozwólcie, że wrócę do tytułu mojego przesłania: “Jak ocalić rodzinę od zniszczenia”. Oto, co Duch
Święty objawił mi w tej materii.
W każdym domu przeżywającym trudności ktoś musi mocno uchwycić się Jezusa. Czasem przychodzi
taki moment, gdy jakaś sytuacja życiowa zupełnie przerasta ludzkie możliwości. Nie pomaga żadna
ludzka rada, żaden lekarz, żadne lekarstwo. Nie ma wyjścia. Albo stanie się cud, albo nastąpi
katastrofa.
W takich momentach jedyną nadzieją jest uchwycenie się Jezusa. Któryś z członków rodziny musi
zwrócić się do Niego całym sercem i zacząć wzywać Jego imienia. Nie ważne, kto to jest - ojciec,
matka czy dziecko. Ta osoba musi wziąć odpowiedzialność za uchwycenie się Jezusa z całych sił i
postanowić w swoim sercu: “Nie spocznę, dopóki nie usłyszę Jego głosu i nie padną te słowa:
‘Wykonało się. Możesz już iść’”.
W Ewangelii Jana czytamy o takiej rodzinie, która właśnie przechodziła kryzys: “A był w Kafarnaum
pewien dworzanin, którego syn chorował” [Jan 4:46]. Była to rodzina szlachetnie urodzonych, nad
której domem zawisł duch śmierci. Poza rodzicami opiekującymi się umierającym synem było tam
prawdopodobnie wielu innych członków rodziny - wujków, ciotek, dziadków i pozostałych dzieci.
Czytamy, że całe domostwo uwierzyło, nawet słudzy. “I uwierzył [ojciec], i cały dom jego” [4:53].
Ktoś w tej nękanej nieszczęściem rodzinie wiedział, kim był Jezus, i słyszał o Jego mocy czynienia
cudów. W jakiś sposób dowiedział się, że właśnie przebywa On w Kanie, oddalonej o jakieś 40 km.
Ojciec umierającego dziecka był tak zdesperowany, że sam postanowił dostać się do Jezusa. Pismo
mówi: “Gdy ten usłyszał, że Jezus przyszedł z Judei do Galilei, udał się do niego” [4:47].
Od wielu lat przychodzą do mnie tuziny matek z naszego zboru, które rozpaczają nad swymi
rodzinami w stanie rozpadu. Bywało, że ojciec opuszczał rodzinę lub syn trafiał do więzienia, albo
córka uprawiała prostytucję, żeby zarobić na narkotyki. Niejednokrotnie to właśnie matka jest
ostatnią nadzieją rodziny na dotarcie do Jezusa. Dlatego też bierze ona na siebie odpowiedzialność za
wstawiennictwo i z całego serca postanawia modlić się dotąd, aż Pan przyniesie uwolnienie. Prosi
znajomych o wspólną modlitwę za jej rodzinę, mówiąc: “Znaleźliśmy się poza granicą nadziei. Teraz
liczę już tylko na cud”.
Dworzanina w 4 rozdziale Ewangelii Jana cechował właśnie taki rodzaj determinacji. Udało mu się
dotrzeć do Jezusa. Biblia mówi, że “prosił [Jezusa], aby wstąpił i uzdrowił jego syna, gdyż bliski był
śmierci” [4:47]. Cóż za wspaniały obraz wstawiennictwa. Ten człowiek odstawił na bok wszystko inne,
by szukać Pana i Jego słowa.
Lecz Chrystus odpowiedział mu: “Jeśli nie ujrzycie znaków i cudów, nie uwierzycie” [4:48]. Co miał na
myśli? Chciał powiedzieć dworzaninowi, że jego najpilniejszą potrzebą nie było cudowne uzdrowienie,
lecz wiara. Pomyślcie: Chrystus mógł pójść do domu tej rodziny, włożyć ręce na umierającego syna i
uzdrowić go. Wtedy jednak cała ich znajomość Jezusa polegałaby tylko na tym, że On dokonuje
cudów.
Jednakże Jezus chciał dla dworzanina i jego rodziny czegoś więcej - chciał, żeby uwierzyli, iż jest On
Bogiem, który przyszedł w ciele. Dlatego powiedział do dworzanina mniej więcej tak: “Czy wierzysz w
to, że przyszedłeś ze swoją prośbą do samego Boga? Czy wierzysz, że jestem Chrystusem,
Zbawicielem świata?” Dworzanin odpowiedział: “Panie, wstąp, zanim umrze dziecię moje” [4:49].
Jezus z pewnością dostrzegł wiarę w tym człowieku. To tak, jakby powiedział: “On uwierzył, że Ja
jestem Bogiem, który przyszedł w ciele”, ponieważ w następnym wersecie czytamy: “Idź, syn twój
żyje” [4:50].
Smutne jest to, że wielu wierzących odchodzi zanim usłyszą jakiekolwiek słowo od Jezusa. Lecz ten
człowiek poszedł do domu pełen wiary. Na czym polega różnica? On otrzymał od Pana słowo. Szukał
Boga i czekał na Niego w wierze. I nie odszedł, dopóki nie otrzymał obietnicy pełnej życia. “I uwierzył
ten człowiek słowu, które mu rzekł Jezus, i odszedł” [4:50].
Możemy płakać nad całym światem, a równocześnie ignorować członków rodziny, umierających w
swoich grzechach.Oczekuje się że Kościół Jezusa Chrystusa będzie zajęty zdobywaniem dusz dla
Pana. Większość chrześcijan rzeczywiście wykazuje w tym wierność i gorliwość. Modlimy się o
zgubione narody, o przebudzenie w naszych miastach, o niewierzących sąsiadów. Dziękuję Bogu, że
Jego lud wykonuje tak istotne dzieło.
Pozwólcie jednak, że zapytam: kto wiernie się modli za swoich niezbawionych rodziców, rodzeństwo,
kuzynów, dziadków? Modlitwa o najbliższych powinna być najistotniejszym elementem w naszym
życiu. Przecież odpowiedzialność za wstawiennictwo spoczywa na tych, którzy są na tyle blisko Pana,
by prosić Go o te rzeczy. Jeśli wy tego nie zrobicie, to kto? Kto będzie żarliwie się modlił o zbawienie
waszych rodzin, jeśli nie wy sami?
Może mówicie sobie: “Świadczyłem swojej rodzinie przez wiele lat. Starałem się być dla nich dobrym
świadectwem. Wiedzą, w co wierzę. Muszę ich po prostu oddać Jezusowi”. To prawda, że powinniśmy
oddać naszych bliskich przekonującemu działaniu Ducha Świętego, lecz nie oznacza to, że mamy
przestać usilnie się za nich modlić. Porzucając wstawiennictwo, w istocie godzimy się z
beznadziejnością sytuacji.
Zaufanie Panu oznacza, że postępujemy zupełnie inaczej. Jeśli wierzymy Mu odnośnie ich zbawienia i
uwolnienia, będziemy wołać tak jak ów dworzanin: “Panie Jezus, proszę, przyjdź. Zrób coś, zanim moi
bliscy zostaną straceni na zawsze”. Jedynie nasza zdecydowana, żarliwa modlitwa może skutecznie
powstrzymać diabelskie ataki mające na celu zniszczenie naszej rodziny. Letnie modlitwy, w których
brak zaangażowania niczego nie zmienią i nie zburzą jego warowni. Musimy otrząsnąć się z własnych
problemów i zabrać poważnie do modlitwy, stając przed Jezusem dotąd, aż nam odpowie.
Gdy Chrystus przebywał na wybrzeżu niedaleko Tyru i Sydonu “niewiasta kananejska, wyszedłszy z
tamtych stron, wołała, mówiąc: Zmiłuj się nade mną, Panie, Synu Dawida! Córka moja jest okrutnie
dręczona przez demona” [Mat. 15:22]. Szatan wprowadził się do jej domu i opętał jej córkę. Słowo
przetłumaczone tutaj jako “okrutnie” wywodzi się od źródłosłowu oznaczającego zdeprawowana.
Krótko mówiąc, dziewczyna była niegodziwa, nikczemna, kierowana przez szatana.
Ta Kananejka nie była złą matką. Uwierzyła, mimo że była poganką. Jak widać, zwróciła się do Jezusa
tytułując Go “Panem, Synem Dawida”, czyli uznała Go za Zbawiciela, Mesjasza przychodzącego od
Boga. W tym miejscu rodzi się pytanie: w jaki sposób szatan uzyskuje dostęp do dzieci wierzących
rodziców? Jak to może być, że bierze w posiadanie dzieci wychowywane w pobożnym domu?
Być może jesteście wierzącymi rodzicami. Wychowaliście wasze dziecko w środowisku kościoła i
zrobiliście wszystko, by pokazać mu prawidłową drogę. Lecz teraz, po latach chodzenia na szkółkę
niedzielną i słuchania namaszczonych kazań, dziecko stało się obojętne i zimne wobec spraw Bożych.
Nie ma ochoty służyć Jezusowi, a wy zastanawiacie się: “Panie, jakże się to mogło stać?”.
W ciągu mojej służby widziałem wiele takich sytuacji w domach pastorów i innych usługujących. Całe
rzesze tych młodych ludzi przybywały do naszych ośrodków Teen Challenge po tym, jak popadły w
różne uzależnienia. Były wychowywane w pobożnych domach, lecz w pewnym momencie zeszły na
złą drogę, a ich życie zaczęło być kierowane siłami rodem z piekła. W ten sposób popadały w
narkomanię, alkoholizm, uzależniały się od pornografii, oddawały się prostytucji.
Czytając powyższe słowa, być może wzdychacie z ulgą, myśląc: “Chwała Bogu, że to nie dotknęło
mojego syna, mojej córki. Mam dobre dzieci. Włożyłem wiele wysiłku, by wychowywać je w bojaźni i
poznaniu Pana i teraz wybrały dobrą drogę. Może nie płoną gorliwością dla Jezusa, ale przynajmniej
nie zażywają narkotyków”.
Tacy rodzice rzeczywiście mają za co dziękować Bogu. Jednak nie zwracają uwagi na to, czy dziecko
staje się letnie w stosunku do Jezusa. A przecież zdaniem Jego samego letniość jest stanem równie
okropnym co bycie nękanym przez demona. Gdy ostrzegał: “wypluję cię z ust moich” [Obj. 3,16] nie
zwracał się do narkomanów. Mówił o letnich chrześcijanach należących do Jego kościoła [zob. Obj.
2-3]. Jezus wie, że stan letniości może doprowadzić każdego wierzącego do podatności na piekielne
pokusy.
Wasze dzieci mogą być grzeczne, uprzejme i dobrze się zachowywać. Mogą unikać złego
towarzystwa, szanować starszych i prowadzić się dobrze pod względem moralnym. Lecz jeśli nie
przylgną całym sercem do Jezusa, a zamiast tego pozwolą sobie na duchowe dryfowanie, znajdą się w
niebezpieczeństwie. Musicie zrozumieć, że każde dziecko wychowane w chrześcijańskim domu jest
priorytetowym celem ataków szatana. On poluje na rodziny najbardziej oddane Bogu. Letniość
waszych dzieci ułatwia mu robotę. Będzie się cieszył, że tak łatwo doprowadzić waszego syna czy
córkę do zniewolenia grzechem.
Nawet najbardziej oddani Panu chrześcijanie - włączając w to posługujących - mogą być zaślepieni na
pułapki, zastawione przez szatana na ich duchowo bierne dzieci. Przeciwnik stale próbuje zgasić
nawet najmniejszą iskierkę duchowego życia w młodych ludziach. Chrześcijańscy rodzice, ostrzegam
was: nie pozwólcie diabłu podejść do waszych dzieci. Codziennie padajcie na twarz przed Panem,
otaczając swoje dzieci modlitwą wstawienniczą. Bóg wyposażył was w moc do wyrwania ich ze stanu
duchowej letniości.
Gdy moje dzieci miały po kilkanaście lat, myślałem że mogę je wprowadzić do Królestwa Bożego
miłością. Mówiłem sobie: “Będę dostępny dla swoich dzieci. Będę dla nich kumplem. One po prostu
potrzebują komunikować mi o swoich potrzebach”.
Pewnego dnia mój najstarszy syn Gary przyszedł ze szkoły zapłakany, pobiegł do swego pokoju i
rzucił się na łóżko. Gdy zapytałem, co się stało, odparł: “Tato, nie wierzę już w Boga. To wszystko jest
tylko mitem”.
Wtedy wiedziałem, że nawet największa miłość na świecie nie odeprze tego diabelskiego ataku,
podobnie jak moja dostępność dla dziecka. Nie mogłem sobie również wmawiać: “To tylko chwilowy
stan. Gary po prostu z tego wyrośnie. To dobry chłopiec i wie, że go kocham”.
Nie. Musiałem się zmierzyć z rzeczywistym problemem: oto szatan próbował okraść mego syna z jego
szczerej, żarliwej wiary. Widziałem, jak Gary oddał swoje życie Jezusowi w wieku 5 lat i wiedziałem, że
jego wiara jest cenna. Teraz przeciwnik chciał mu to wszystko odebrać, próbując zasiać w młodym
sercu zwątpienie i niewiarę. Celował w samo sedno naszych rodzinnych relacji: w nasze zaufanie
Jezusowi.
Wiedziałem, że mam tylko jedno wyjście. Wszedłem do swojej komory modlitewnej, zamknąłem za
sobą drzwi, upadłem na twarz przed Panem i przystąpiłem do walki. Oświadczyłem: “Szatanie, nie
dostaniesz mojego syna”. Od tego dnia wołałem do Pana, wstawiając się za Garym: “Panie, zachowaj
mojego chłopca od mocy złego”.
Zmiana, jaka w końcu zaszła w Garym, nie była kwestią dnia, tygodnia czy nawet miesięcy. Długo się
jeszcze zmagał z dezorientacją. Przyszedł jednak moment, gdy jego ufność pokładana w Jezusie
została przywrócona. Jeśli czytacie moje przesłania już od pewnego czasu, to wiecie, że Gary służy
Panu na pełnym etacie odkąd skończył kilkanaście lat. Przez cały ten czas miłuje Jezusa i jest Mu
całkowicie oddany. Od ubiegłego roku mam przywilej zwiastowania razem z nim na zgromadzeniach
dla innych posługujących.
Każde z pozostałej trójki moich dzieci przechodziło własne próby wiary. Podobnie jak w przypadku
Garego, Pan wiernie przeprowadził przez nie Debbie, Bonnie i Grega. Tak jak ich brat, również i oni
miłują Jezusa i służą Mu w ramach różnych posług. Jednak moje wstawiennictwo za rodzinę nigdy się
nie skończyło. Teraz wraz z moją żoną Gwen dołączyliśmy do modlitw naszych dorosłych dzieci o
naszych dziesięcioro wnuków.
Wyglądało na to, że Jezus zignorował prośbę matki. Matka dręczonej dziewczynki nie ustawała w
szukaniu Jezusa. Wreszcie uczniowie zniecierpliwili się i powiedzieli swemu mistrzowi: “Odpraw ją,
pozbądź się jej. Ona nie przestanie zawracać nam głowy”. Zauważcie, jaka była postawa Jezusa: “On
zaś nie odpowiedział jej ani słowa” [Mat. 15:23]. Najwyraźniej Chrystus zignorował całą tę sytuację.
Dlaczego? Wiemy przecież, że nasz Pan nigdy nie był zamknięty na wołanie szczerych
poszukujących.
Jezus zdawał sobie sprawę, że ta historia będzie opowiadana przyszłym pokoleniom i chciał objawić
pewną prawdę każdemu, kto będzie ją czytał. Dlatego poddał próbie wytrwałość tej kobiety w wierze.
Wreszcie, widząc jej nieustępliwość, powiedział: “Jestem posłany tylko do owiec zaginionych z domu
Izraela” [15:24]. Chciał przez to powiedzieć: “Przybyłem dla zbawienia Żydów. Dlaczego miałbym
trwonić ich ewangelię głosząc ją poganom?”
U większości z nas takie stwierdzenie spowodowałoby zniechęcenie. Lecz tamta kobieta nie
poddawała się. Stan jej córki był dla niej sprawą życia lub śmierci. Była zdeterminowana nie dać
Jezusowi wytchnienia, aż zaspokoi jej potrzebę.
Pytam was, jak często poddajecie się w modlitwie? Ile razy zmęczyliście się do tego stopnia, że
pomyśleliście: “Szukałem Pana. Modliłem się i prosiłem. Bez rezultatu”? Czy rzeczywiście była to dla
was sprawa życia lub śmierci? Czy rzeczywiście szukaliście Pana całym sercem, całą duszą, z całej
myśli i z całej siły, wiedząc, że nie ma żadnego innego źródła pomocy?
Rozważcie, jak odpowiedziała Jezusowi ta kobieta. Nie narzekała ani nie wskazała na Niego z
oskarżeniem, mówiąc: “Dlaczego mnie odrzucasz, Jezu?”. Nie. Pismo mówi, że zrobiła coś
przeciwnego: “Przyszła, złożyła mu pokłon i rzekła: Panie, pomóż mi!” [15:25].
To, co następuje potem, jest trudne do przyjęcia. Jezus po raz kolejny odprawił tę kobietę. Tylko tym
razem zrobił to w jeszcze surowszy sposób, mówiąc: “Niedobrze jest brać chleb dzieci i rzucać
szczeniętom” [15:26].
Musimy zrozumieć, że w tamtych czasach Żydzi uważali, iż w oczach Bożych poganie nie są lepsi od
psów. Oczywiście, Jezus nie akceptował takiej postawy - nie przypisałby przecież rasowej skazy
żadnemu dziecku, które zostało stworzone przez Boga Ojca. Wiedział jednak o tym, że Jego
rozmówczyni była świadoma stosunku Żydów do pogan. Jeszcze raz poddawał ją próbie.
Matka odpowiedziała Mu: “Tak, Panie, ale i szczenięta jedzą okruchy, które spadają ze stołu panów
ich” [15:27]. Cóż za niesamowita odpowiedź. Ta kobieta absolutnie nie dawała za wygraną w
błaganiach zanoszonych do Jezusa. I Pan ją za to pochwalił: “Niewiasto, wielka jest wiara twoja;
niechaj ci się stanie, jak chcesz. I uleczona została jej córka od tej godziny” [15:28].
Umiłowani, nie powinniśmy poprzestawać na okruchach. Pan obiecał okazywać nam łaskę i
miłosierdzie w trudnych sytuacjach. Dotyczy to każdego kryzysu, jaki może dotknąć nasze rodziny i
ich członków, zbawionych czy niezbawionych. Słowo Boże zachęca nas, byśmy z ufnością
przystępowali do tronu Chrystusowego, przedstawiając Mu wszystkie nasze potrzeby, dotyczące
niewierzących rodziców czy zbuntowanych dzieci. Nie zawsze zobaczymy jakieś wielkie zmiany w ich
życiu, lecz możemy wznieść wokół nich zapory i zatrzymać ich na drodze do piekła. Możemy modlić
się, aby Pan przekonał ich o grzechu, otoczył ich ochronnym murem i posłał do nich ludzi, którzy będą
im świadczyć o Jezusie.
Jedno jest pewne: jeśli zrezygnujemy z modlitwy o naszych bliskich i oddamy ich na pastwę losu,
żadna z tych rzeczy nigdy się nie wydarzy. Możemy sobie wmawiać: “No cóż, muszę w tej kwestii
całkowicie zdać się na wiarę”. Jednak taka postawa jest niczym innym, jak szukaniem alibi dla nas
samych. To zwolniłoby nas od wylewania duchowych potów w wytrwałym wstawiennictwie za ich
dusze.
Zachęcam was, niechaj następujące słowa staną się waszą modlitwą: “Panie, jeśli ktoś z moich
najbliższych pójdzie na zatracenie, nie stanie się tak dlatego, że się nie modliłem. Nie będzie tak
dlatego, że z góry zakładałem działanie Twego Ducha w każdym z nich. I nie dlatego, że nie płakałem
nad nimi. Cokolwiek to będzie oznaczać i kosztować, podejmę za nich walkę wstawienniczą aż do
momentu, gdy oni albo ja znajdziemy się u Ciebie.”