EDZ 011 (102) Przejście Północno Zachodnie

background image

Przejście Północno – Zachodnie


Andrzej Perepeczko (Gdynia 1965)

Rywal Kolumba

… Na koniec donieść chciałem Ich Królewskim Wysokościom o wiadomościach, jakie

doszły mych uszu z dworu królewskiego w Londynie. Otóż podobno znalazł się ktoś, kto jak Don

Cristobal Colon, Admirał Oceanu przed czterema laty Ich Królewskim Wysokościom, tak teraz

Królowi Henrykowi VII proponuje podjęcie przedsięwzięcia analogicznego do podróży do Indii.

Jak zdołałem się wywiedzieć, propozycje te miał podobno przedstawić Radzie Królewskiej rodak

Don Cristobal Colona.

Jeżeli znajdzie się w posiadaniu bliższych szczegółów o projektach angielskich podróży

w rejony należne dekretem papieskim Ich Królewskim Wysokościom wyślę wiadomość przez

umyślnego kuriera.


Poseł Hiszpanii przy dworze królewskim w Anglii przeczytał jeszcze raz
uważnie kolejny raport, ozdobił go zamaszystym podpisem, odbił swą pieczęć i
postawił datę: Dnia 14 lutego Roku Pańskiego 1496.
Istotnie, gdy do Anglii dotarły w roku 1493 wieści o niezwykłych odkryciach
Krzysztofa Kolumba, znanego w Hiszpanii pod nazwiskiem Colon, wśród żeglarzy i
kupców angielskich zawrzało!
W Bristolu właśnie, który był wówczas ruchliwym centrum handlowym i
głównym portem angielskim, już od kilkunastu lat ruszały raz po raz wyprawy na
zachód, aby odkryć nieznane ziemie po drugiej stronie oceanu. Kupcy angielscy

dwanaście

lat

przed

odkryciem

Kolumba

wyekwipowali na swój koszt dwa statki, które pod
dowództwem

Lloyda

ruszyły

w

kierunku

zachodnim, w celu odnalezienia legendarnej
wyspy Brasil znajdującej się, według tajemnie
przekazywanych wieści, na zachód od Irlandii.
Niestety wyprawa Lloyda napotkała na swej trasie
sztormy i zmuszona była po dziesięciu tygodniach
rejsu zawrócić do Bristolu. Tajemnicza wyspa nie
została odnaleziona.
Mimo

to

przedsiębiorczy

kupcy

bristolscy

nie

zrezygnowali

z

możliwości

rozszerzenia zasięgu swych interesów. Jeszcze
kilkakrotnie próbowali wysyłać na zachód
odkrywcze wyprawy żeglarskie, lecz żadna z nich
nie została uwieńczona powodzeniem.

Dopiero wyprawa Kolumba udowodniła, ze w zachodniej stronie istnieje
naprawdę jakaś ziemia, być może wymarzony, opływający we wszystkie bogactwa
kraj Cipangu, Władztwo Wielkiego Chana.
W cztery lata po nieudanej wyprawie Lloyda w 1484 roku przybył z Wenecji
do Anglii kupiec i zarazem żeglarz – Giovani Caboto. Człowieka tego od
najwcześniejszych lat cechowało zamiłowanie do podróży i niespokojny jakiś duch
gnał go po całej Europie. Urodzony w roku 1450 w Genui był prawie rówieśnikiem
Kolumba. W roku 1461 ojciec Cabota przeniósł się do Wenecji. Tam dorósł młody
Giovani i mając lat 26 otrzymał obywatelstwo tego miasta. Już wtedy był znanym w
Wenecji żeglarzem. Często na pokładach kupieckich statków przemierzał Morze
Śródziemne. W czasie jednej z tych podróży dotarł do Mekki. Tam zetknął się z
kupcami przybyłymi ze wschodu. Zawsze ciekawy wiadomości o świecie, wypytywał
kupców arabskich o kraj, skąd przywożone są korzenie i inne drogocenne towary.
Od nich dowiedział się, że karawany przywożą je ze wschodu, dokąd
docierają one z dalszych wschodnich ziem, gdzie z kolei dostarczane są
najprawdopodobniej z krajów, które leżą jeszcze dalej w kierunku wschodnim.
Żywy i odkrywczy umysł młodego żeglarza wyobraził sobie cały łańcuch
osad, miast i krajów leżących coraz dalej na wschód. Giovani rozumował: mieszkańcy
Wschodu mówią mieszkańcom Południa (to jest Półwyspu Arabskiego), że towary te
pochodzą od kupców mieszkających z dala od nich, które tamci nabyli od jeszcze
innych i tak dalej i dalej, a przyjąwszy, że Ziemia jest kulista, należy wyprowadzić
oczywisty wniosek, iż ci najdalej mieszkający muszą iść z towarami w stronę
zachodnią.
Myśl ta nie dawała mu spokoju. Tak dalece przejął się nią, że w roku 1484
przeniósł się wraz z żoną i trzema synami – Ludwikiem, Sebastianem i Sanszo do
Londynu, a następnie do Bristolu, aby być bliżej wymarzonej zachodniej drogi. Tam
bez przerwy myślał o realizacji wielkiej podróży na zachód w poszukiwaniu wyspy
Brazylii i kraju Wielkiego Chana.
Początkowo nie mógł swymi projektami zainteresować króla Henryka VII,
który zbytnio nie ufał planom układanym przez cudzoziemca. Nadszedł jednak rok
1493 i cała Europa dowiedziała się o niewiarygodnym wprost odkryciu Kolumba,
rodaka mister Johna Cabota, jak z angielska nazywano teraz Giovanniego Cabota.
Słynny „podział świata” między koronę hiszpańską i portugalską, jakiego
dokonała w roku 1493 bulla papieża Aleksandra VI Borgii, a następnie ugoda
hiszpańsko – portugalska w Tordesillas z dnia 7 czerwca 1494 roku, zaniepokoiły
króla Henryka VII. Ten gospodarny król zorientował się, że oto dwa kraje Półwyspu
Iberyjskiego zagarniają wciąż nowe ziemie, powiększając swe bogactwo i rosną w
potęgę. Jako jeden z pierwszych ludzi w Anglii, a na pewno jako pierwszy z jej
królów przewidział, że przyszłość jego narodu jest na morzu. W miarę możności
począł popierać żeglugę, kazał budować statki handlowe i wynajmował je kupcom na
dogodnych warunkach.

background image

Król przypomniał sobie także o planie Cabota. I zanim jeszcze nadeszło do
Londynu pełne oburzenia oświadczenie Izabelli i Ferdynanda hiszpańskich
protestujące przeciwko próbom wkraczania Anglików w rejony przyznane Ich
Królewskim Wysokościom przez układ w Tordesillas, król kazał wezwać do siebie
Johna Cabota.
5 marca 1496 roku Cabot stanął przed obliczem królewskim. Henryk VII
osobiście wręczył mu patent, który zezwalał:

– nam miłemu John Cabotowi, obywatelowi Wenecji, synom wymienionego:

Ludwikowi, Sebastianowi i Sanszo, pełną i nieograniczoną władzę, pozwolenie na

poszukiwanie, odkrycie i znalezienie jakichkolwiek wysp, krajów i prowincji lub regionów

należących do pogan i niewiernych, które do tego czasu nie były znane żadnemu z

chrześcijańskich narodów.

John Cabot słuchając sekretarza, który głośno odczytywał słowa
królewskiego patentu, czul rosnącą satysfakcję i nadzieję. Oto staje przed
pasjonującym go od tylu lat zadaniem.

* * *


Z okien gospody „Pod Lwem” widać było kołyszące się maszty statków
stojących w bristolskim porcie. Przy długim, dębowym stole kilku mężczyzn popijało
piwo.
– Mówicie tedy, kumie, że ten wenecki kupiec John Cabot szuka dobrego
sternika na wyprawę aż na Zachodni Ocean? – zapytał jeden z pijących ocierając z
piany rude jak płomień wąsy i brodę.
– A tak, kumie Mateuszu, słyszałem że zbiera załogę. I tak sobie
pomyślałem, że nadawalibyście się w sam raz dla niego.
– Warto to? Już mój ojciec próbował z Lloydem odkrywać jakieś wyspy na
Zachodnim Oceanie i tyle z tego wyszło, że chorował po powrocie przez całe
miesiące. Krwią pluł od czasu, kiedy go fala przygniotła do masztu i przez to już
nigdy na morze nie chcieli go zabrać. Zmarnował się i skończył. Ocean Zachodni nie
pozwala wydzierać sobie tajemnic!
– E, kumie, dalibyście spokój z takim bajaniem. Toć przecież Hiszpanie
pływają na druga stronę i nic im się nie staje.
– Hiszpanie pływają na południowych wodach. Ciepło tam i wiatry inne, nie
to co pod Islandią, gdzie mrozem zawiewa, mgłą oczy omiata, lodowymi górami
mami i na manowce spycha.
– Nie musi być tak źle, skoro powiadają, ze nasz Pan, sam król Henryk,
patent dał Cabotowi na drogę i prawo do odkrywania nowych ziem.
– To król dał własne przyzwolenie? No, jak tak – sprawa inna. Nasz król –
Pan przezorny i rozważny, nie pozwalałby na niepewne.

– Widzicie kumie Mateuszu. Toć jakby w sam raz dla was. Bo i statek też
pasuje. Nasi kupcy z rozkazania królewskiego szykują Cabotowi leżący przy starym
nadbrzeżu „Mathew”. Mocny to jeszcze i niestary statek. Z dobrego drzewa robiony.
Nieduży, ale szybki.
– Znam, znam. To „Mathew” idzie dla Cabota?
– A tak. A za pomyślną podróż król nie poskąpi grosza.
– I tam… Taki znowu hojny nasz Miłościwy Pan nie jest. Nie pomniście co
opowiadał stary William, który zaciągnął się na „Mary Fortune”? Królewski to statek
choć kupcom bristolskim wynajęty, a z pieniędzmi tam krucho.
– Bo „Mary Fortune” na starych szlakach chodzi, a „Mathew” idzie na nowe.
Naszemu Panu zależy, żeby utrzeć nosa Hiszpanom i Portugalczykom. Panoszą się na
całym świecie, ze dla nas Anglików już i miejsca brak.
– Przecież i Cabot nie Anglik. Ponoć w Geniu urodzony.
– Ale duchem Anglik. Dwanaście lat już minęło jak mieszka w naszym kraju.

We wtorek dnia 2 maja 1497 roku od przystani w bristolskim porcie odbił
niewielki statek „Mathew”. Na jego pokładzie wraz z załogą liczącą zaledwie 18 ludzi
ruszał John Cabot ku zachodowi. Wśród załogi był też Mateusz z gospody „Pod
Lwem”.
Pogoda była pomyślna i „Mathew” złapał wiatr w pełne żagle. John Cabot
wykreślił kurs wzdłuż południowych brzegów Irlandii – prosto na zachód. Wierzył, że
tam czekała na niego „Ziemia Nieodkryta” mająca przynieść mu sławę i bogactwo.
Ocean, chociaż niespokojny i burzliwy, okazał się łaskawy dla odważnego
żeglarza. Mijały dni i tygodnie. Dzielny, mały „Mathew” przebijał się bez przerwy w
kierunku zachodnim.
Nadszedł wreszcie 52 dzień podróży. W dniu 24 czerwca o godzinie 5 rano
John Cabot dojrzał w stronie zachodniej zarysy nieznanego lądu.
– Ziemia! Upragniona ziemia! – Cabot ukląkł na pokładzie i wzniósł ręce do
nieba w dziękczynnej modlitwie.
W południe statek zbliżył się do wybrzeża. Ponieważ nie znaleziono zatoki
dogodnej do lądowania, Cabot zdecydował, że nie będzie schodził na brzeg. Na
pokładzie swego statku rozwinął angielską chorągiew królewską i wobec całej załogi
uroczyście ogłosił objęcie nowoodkrytej ziemi w posiadanie króla Henryka VII,
nazywając ją „Terra Prima Vista”.

1

Przez kilka dni Cabot żeglował wzdłuż nieznanych brzegów, nanosił je na
mapę, chrzcił nazwami.
Północny cypel napotkanej wyspy oznaczył jako Przylądek Odkrycia
(obecnie Cape North), a wyspę leżącą nieopodal, nazwał Wyspą św. Jana (obecnie
Wyspa św. Pawła). Płynąc wytrwale w kierunku północnym naniósł na mapę

1

Terra Prima Vista (wł.) – Ziemia po raz pierwszy widziana. Obecnie - najprawdopodobniej wyspa

Breton.

background image

Przylądek Ray, Przylądek św. Jerzego i wreszcie grupę trzech wysp, które nazwał
Wyspami Trójcy (obecnie grupa wysp St. Pierre et Miguelon).
Czas było jednak wracać. Cabot wiedział, że rozpoczyna się okres
sztormowej pogody. Poza tym spieszno mu było donieść królowi o odkryciach. W
lipcowy poranek zostawił z lewej burty ostatni przylądek nowoodkrytych ziem. Teraz
już od Anglii dzielił go tylko bezmiar wód Oceanu. John Cabot naniósł na
sporządzoną przez siebie mapę ostatnią nazwę, nazwę nadziei na rychły powrót do
kraju – „Przylądek Angielski”.

2

Podróż powrotna, mimo niesprzyjającej pory, upłynęła dość szybko. Dnia 8
sierpnia „Mathew” witany entuzjastycznie, rzucił kotwicę w bristolskim porcie. John
Cabot udał się natychmiast do Londynu, na dwór królewski. Tam przedłożył
Henrykowi VII raport o odkryciu nowych wysp w odległości 700 leg (około 2 100 mil
morskich) na zachód od Irlandii.
W całym kraju przyjęto raport Cabota z radością. Oto Anglia nawiązała
wreszcie równorzędną walkę z Hiszpanią na drodze odkryć nowych ziem.
– Hiszpanie i Portugalczycy dobrzy na południu, ale Anglicy lepsi na
północnych wodach – mówiono – zapominając w zapale, że Cabot właściwie nie był
Anglikiem.
Były też i głosy zawistne. Kupiec wenecki przebywający wówczas w Anglii
pisał do kraju:

Cabot zasypywany jest honorami, nazywają go wielkim admirałem, stroi się w

jedwabie, a Anglicy latają za nim jak wariaci.


Inny kupiec włoski pisał z Londynu do swych wspólników w Mediolanie:

Anglicy z pewnością uważaliby za łgarza mister Johna, cudzoziemca i nędzarza, gdyby

jego marynarze, rdzenni Anglicy, przeważnie bristolczycy, nie potwierdzili wszystkich jego

zeznań.


Poseł hiszpański, który uprzednio donosił hiszpańskiej parze królewskiej o
zamiarach i planach Cabota, pisał do Madrytu, że oglądał mapę sporządzoną przez
Cabota.
Przy tej fali entuzjazmu, jakże skromnie wyglądała nagroda króla Henryka
VII dla Cabota, wynosząca zaledwie 10 funtów jednorazowo i roczną pensję w
wysokości 20 funtów.
Pierwsza wyprawa Johna Cabota na zachód podtrzymywała nadzieje na
odnalezienie drogi do „Królestwa Wielkiego Chana”. Król Henryk VII rozkazał
przygotować na następny rok nową wyprawę na zachód. Miała się ona początkowo
składać aż z 10 statków. Dowódcą został John Cabot.

2

Prawdopodobnie obecny Cape Race.

Dzielny żeglarz starannie przygotowywał się do nowej podróży. Wczesną
wiosną 1498 roku ruszył do Lizbony i Sewilli, aby spotkać się ze słynnymi
żeglarzami portugalskimi i zasięgnąć pewnych informacji na temat ich odkryć. W
Lizbonie podobno poznał żeglarza nazwiskiem Joao Fernandes zwanego Llavrador,
który – jak twierdził – odbył w roku 1492 podróż z Islandii na Grenlandię. Opowieści
Joao Fernandesa do tego stopnia zaciekawiły Cabota, że postanowił on tym razem
popłynąć do celu inną trasą.
Zamierzenia króla Henryka VII dotyczące wyposażenia wyprawy w 10
statków pozostały w sferze projektów. Ostatecznie w maju 1498 roku opuściła Bristol
wyprawa złożona z dwóch statków, tym razem jednak o wiele większych niż w
pierwszej podróży. Poza tym Cabotowi towarzyszyło kilka statków bristolskich
udających się na Islandię.
Szalejący za brzegami Irlandii sztorm rozproszył żaglowce, a jednego z nich
zmusił do powrotu, reszta jednak popłynęła dalej.
W początkach czerwca
Cabot osiągnął wschodni brzeg
Grenlandii

i

nazwał

go

Labradorem. Trudno dziś dociec
jak było naprawdę i w jaki
sposób nazwa ta przeszła z
Grenlandii na część terytorium
obecnej Kanady.
Napotkawszy surowy,
północny ląd, Cabot popłynął
początkowo na północ szukając
bezskutecznie Przejścia Północno – Zachodniego. Jednakże, gdy wyprawa osiągnęła
67°30’ szerokości północnej, załogi statków odmówiły posłuszeństwa i zmusiły
dowódcę wyprawy do zawrócenia na południe.
John Cabot opłynął więc przylądek Farewell i rozpoczął badanie wschodnich
brzegów Grenlandii. Posuwając się wciąż na północ przeszedł prawdopodobnie
Cieśninę Davisa i dotarł do 68° szerokości północnej. Następnie, będąc przekonany,
że są to już brzegi Azji, ruszył w dół w poszukiwaniu Cipangu. Aż do 38° szerokości
północnej szukał śladów kultury wschodniej, lądując raz po raz na stałym lądzie
amerykańskim od właściwego Labradoru, aż gdzieś do ujścia Delaware lub zatoki
Chesapeake i tym samym był pierwszym właściwym odkrywcą nowego kontynentu.
Kolumb dotarł bowiem do stałego lądu amerykańskiego dnia 5 sierpnia 1498 roku, a
wiec w kilka lub kilkanaście dni po Cabocie.
Widząc jednakże bezowocność swych poszukiwań, nie natrafiając na ślady
dalekowschodniej kultury, Cabot zawrócił do Anglii, gdzie wkrótce zmarł
wyczerpany trudami północnych podróży.

background image

Dzieło jego kontynuował średni syn – Sebastian Cabot. Około roku 1509
przedsięwziął on wyprawę śladami swego ojca. Istnieją pewne poszlaki, że Sebastian
dotarł aż do Zatoki Hudsona, jednakże śmierć króla Henryka VII przerwała dalsze
badania północno – zachodniego szlaku, a sam Sebastian – po kilkunastoletniej pracy
w służbie hiszpańskiej – wrócił do Anglii około roku 1548, gdzie panujący wówczas
król Edward VI mianował go naczelnym nadzorcą floty królewskiej i udzielił
pozwolenia na dalsze poszukiwanie północno – zachodniej drogi do Azji.
Wskutek niezbyt pewnych danych o odkryciach Cabota Portugalczycy
przypuszczali, że odkryte przez weneckiego żeglarza ziemie znajdują się w obszarze
przydzielonym bullą papieża Aleksandra – Portugalii. W tym celu król Manuel nadał
w dniu 12 maja 1500 roku żeglarzowi Gasparowi Corterealowi patent, w którym
zezwalał na dokonywanie poszukiwań i darowywał wszystkie wyspy i lądy, które on
odkryje.
W tym samym roku Gaspar Cortereal ruszył dwoma statkami w kierunku
północno – zachodnim. Prawdopodobnie dotarł w czasie tej podróży do Grenlandii i
labradoru, skąd przywiózł kilku niewolników i parę białych niedźwiedzi.
W roku 1501 ruszyła druga wyprawa – tym razem trzy statki – która dotarła
najprawdopodobniej do ziem odkrytych uprzednio przez Johna Cabota, czego
dowodem była wzmianka w raportach Cortereala o odnalezieniu u krajowców
wyrobów europejskich. Z podróży tej wrócił jedynie brat Gaspara – Miguel Cortereal
– sam bowiem Gaspar zaginął bez wieści wraz ze swym okrętem.
W maju 1502 roku Miguel na czele dwóch lub trzech statków wypłynął z
Lizbony na poszukiwanie brata, Było ono jednak bezowocne i tym razem pociągnęło
za sobą dalsze ofiary, bowiem okręt Miguela przepadł bez wieści wraz z całą załogą.
Na tym tragicznym epizodzie zakończyły się portugalskie usiłowania
odnalezienia Przejścia Północno – Zachodniego.

Teoria sir Humprey’a Gilberta


Kapitan Martin Frobisher, zatrudniony w żegludze dokoła Irlandii, słuchał z
rosnącym zaciekawieniem wywodów sir Humphrey’a Gilberta. Siedzieli obaj w
dużej, jasnej izbie. Dębowy stół zasłany był mapami, a sir Gilbert już od kilku godzin
wyłuszczał Frobisherowi swój punkt widzenia na temat ukształtowania ziemi w
północnych, podbiegunowych rejonach.
– Ameryka musi być wyspą – twierdził zdecydowanie sir Gilbert.
– Moim zdaniem – kontynuował – Ameryka na północnym zachodzie okaże
się stosowna dla naszego przedsięwzięcia. Potwierdzenie tego znalazłem, jak już
uprzednio podałem panu, kapitanie, nawet u starożytnych filozofów greckich. Zresztą
proszę spojrzeć na mapy takich geografów jak Gemma, Frisius, Münster, Apien czy
Ortelius. Wreszcie niedawno wpadła mi w ręce kopia pewnej mapy wydanej w

Krakowie w roku 1512, a więc jeszcze przed wyprawą Magellana. Mamy na niej
wyraźnie zaznaczoną północną drogę na Ocean, który teraz nazywamy Spokojnym.
– Ale czy przejście to prowadzi na pewno do Chin – wtrącił ostrożnie
Frobisher.
– O, to jest rzeczą oczywistą – zapalił się sir Gilbert. – Gdyby bowiem
istniało połączenie lądowe Azji z Ameryką, to na pewno ruchliwi Chińczycy albo
Tatarzy dotarliby tam przed nami.

– Poza tym – sir Gilbert podszedł do
mapy świata – portugalscy żeglarze stwierdzili
istnienie silnego prądu morskiego płynącego
wzdłuż Przylądka Dobrej Nadziei. Prąd ten płynie
do Cieśniny Magellana i nie mając tam
dostatecznego ujścia ze względu na jej wąskość,
skręca w kierunku północnym. Zresztą Contier w
latach 1534 – 1535 stwierdził jego istnienie w
okolicach Labradoru. A gdzie dalej płynie ten
silny prąd? – tu Gilbert zrobił efektowną pauzę. –
O, tędy – naszym przejściem, cieśninami północno
– zachodnimi na Ocean Spokojny i wzdłuż
brzegów Chin i Moluków. Dalej dociera do
Przylądka Dobrej Nadziei i tworzy zamknięty
obieg

3

.

Sir Humprey Gilbert już od kilku lat był
ogarnięty pasją poszukiwania nowej drogi
morskiej do Chin. Pilnie śledził zmagania żeglarzy
płynących na wschód, aby ponad Syberią dopłynąć

do Azji. Badał stare zapiski z podróży Cabotów, odnalazł w archiwach raporty z
nieudanych wypraw na północny zachód z roku 1527 i 1536, wreszcie natknął się na
zapomniany list Roberta Thorne’a do króla Henryka VIII napisany w roku 1527:

Poczuwam się do głębokiego obowiązku wyjaśnić Waszej Miłości sprawę, którą dotąd,

jak przypuszczam, ukrywano, że oto przy pomocy małej liczby statków można odkryć różne

lądy i państwa. Aby te miejsca odkryć, pozostała jedna droga, mianowicie na północy,

ponieważ z czterech stron świata, jak się wydaje, trzy zostały odkryte przez innych władców. A

więc pozostały nieodkryte części północne, o których mówiłem, a to, jak mi się wydaje, jest

jedyną okazją i powinnością Waszej Królewskiej Mości… Albowiem Wasze Królestwo leży

najbliżej tych obszarów i to w miejscu najdogodniejszym

4

.

3

Teoria H. Gilberta, mimo że w efekcie słuszna, gdyż istnieje połączenie wodne z Atlantyku z Pacyfikiem,

oparta była na błędnych przesłankach, fałszywie interpretujących trasy oceanicznych prądów morskich.

4

J. L. Baker: Odkrycia i wyprawy geograficzne, s. 124.

background image

Wywody Gilberta zachęciły Frobishera do podjęcia wyprawy. Przy pomocy
hrabiego Warwick oraz pod opieką królowej Elżbiety I wyposażono dwa niewielkie
statki: „Gabriel” i „Michael” oraz jedną pinasę. 7 czerwca 1576 roku wyprawa
Frobishera ruszyła w drogę. Odjazd był bardzo uroczysty. Sama protektorka, królowa
Elżbieta, żegnała odpływających marynarzy. Realizowała ona zresztą konsekwentnie
rozpoczętą przez Henryka VIII politykę rozwijania floty i zdobywania nowych
obszarów dla ekspansji polityczno – ekonomicznej.
Frobisher ruszył z ujścia Tamizy kursem na północny zachód. Przejście przez
Ocean zajęło mu przeszło dwa tygodnie. 11 lipca przed dziobem flagowego
„Gabriela” zalśniły pokryte wiecznym lodem skaliste brzegi grenlandzkiego
przylądka Farewell. Pierwszy etap podróży został zakończony.
Frobisher zmienił teraz kurs na bardziej zachodni. Następnego jednak dnia na
morze spadła gęsta mgła i statki poruszały się nieomal po omacku. Raz po raz z
mlecznych oparów wyraźnie wyłaniały się zarysy gór lodowych, od których wiało
przejmującym chłodem. Gdy po kilku dniach pełnych mgły powiał silniejszy wiatr,
okazało się, że w pobliżu znajduje się ląd. Pogoda zmieniła się w ciągu kilku godzin.
Miejsce mgły zajął silny sztormowy wiatr miotający statkami i pinasą. Wkrótce statki
straciły wzajemny kontakt, a gdy morze uspokoiło się trochę, Frobisher nadaremnie
krążył i szukał „Michaela” i pinasy. Ta ostatnia zatonęła w czasie sztormu, a
„Michael”, jak się później okazało, zdezerterował i powrócił do Bristolu, gdzie
rozprzestrzeniał wiadomości o zagładzie reszty wyprawy.
Tymczasem Martin Frobisher płynął uparcie w obranym uprzednio kierunku.
„Gabriel” również silnie ucierpiał w czasie sztormu, nie zdołało to jednak odwieść
kapitana od wyznaczonego celu. 20 lipca wylądowano na niewielkiej wysepce.
Frobisher zszedł wraz załogą na brzeg, uroczyście objął wyspę we władanie królowej
Anglii, a na jej cześć nazwał odkryty ląd „Ziemią Królowej Elżbiety”

5

.

Kilka dni spędził sterany podróżą „Gabriel” w spokojnej zatoce, lecząc rany
odniesione w czasie szalejącego sztormu.
W pierwszych dniach sierpnia ruszono dalej, wciąż kursem północno -
zachodnim. Przed dziobem „Gabriela” ukazywały się przestrzenie gdzieniegdzie
pokryte krą. Gdy po kilku dniach tej powolnej i spokojnej żeglugi, Frobisher dostrzegł
po obu burtach swego statku wysokie brzegi, był przekonany, że nareszcie osiągnął
wyznaczony cel. Na mapie, którą sporządzał, naniósł dumną dla odkrywcy nazwę:
„Cieśnina Frobishera”.
– Oto wreszcie osiągnąłem cel swej podróży. A więc Gilbert miał rację. Tu,
na szerokości 63°N znajduje się poszukiwana od prawie stu lat cieśnina prowadząca
do Azji – myślał z dumą i zadowoleniem, kierując swój statek na północny zachód.

5

Mała wysepka na północ od w. Resolution, prawdopodobnie obecna wyspa Edgell.

Wnioski z obserwacji zanotował Martin Frobisher w dzienniku okrętowym.
Był już teraz zupełnie pewny, że ziemia leżąca po prawej burcie, płynąc na zachód –
to Azja, ziemia zaś po lewej – to Ameryka.
Na sporządzonej przez niego mapie, wydanej w 1578 roku, widać wyraźnie,
że prosta cieśnina – Frobisher Strait – wiedzie prosto do lądu azjatyckiego, a ziemie
otaczające ją oznaczone są jako „Meta Incognita”.
18 sierpnia „Gabriel” dotarł do brzegu domniemanej cieśniny. Frobisher
postanowił tu wylądować i zbadać nowoodkryty ląd. Z kilkoma marynarzami zszedł
na brzeg. Po długiej podróży przyjemnie było mieć pod nogami twardą ziemię.
Nagle za załomem skalnym ukazała się drobna figurka. Frobisher i jego
towarzysze podnieśli broń.
– To ludzie – dowódca powstrzymał marynarzy od strzelania.
Obok nieznajomego pojawiło się więcej ludzi. Wszyscy ubrani byli w skóry
focze i uzbrojeni w oszczepy. Anglicy powoli zbliżali się do grupy tubylców, którzy
nieruchomo stali obserwując podejrzliwie nieznanych przybyszów. Z futrzanych czap
wyzierały płaskie, śniade oblicza o wyraźnie mongolskich rysach.
Frobisher wykonał powitalny gest dłonią i powiedział kilka słów, starając się
nadać im przyjacielskie brzmienie. W odpowiedzi jeden z tubylców wysunął się o
kilka kroków do przodu i wymówił parę gardłowych wyrazów. Potem odłożył
oszczep, wskazując gestem by Anglicy uczynili to samo ze swoją bronią.
Z toczonej na migi rozmowy wynikało, że w pobliżu znajduje się osiedle i że
napotkani tubylcy to myśliwi, którzy wyruszyli na łowy.
Frobisher zachęcony pierwszym powodzeniem udał się wraz z napotkanymi
myśliwymi do ich wioski. W osłoniętej od wiatru kotlinie stało kilkanaście namiotów
wykonanych ze skór foczych lub jelenich.
Na przyjęcie tak niezwykłych gości wyległa cała ludność wioski. Tubylcy
przyjęli żeglarzy niezwykle gościnnie. Częstowali ich surowym, parującym jeszcze
mięsem świeżo upolowanej foki i kubkiem ciepłej krwi. Marynarze jednak ze
wstrętem odwrócili się od tak mało apetycznego poczęstunku. O wiele lepiej poszło z
handlem wymiennym. Za mały nóż Frobisher otrzymał kilka pięknych skór polarnych
lisów, a marynarze drobne, metalowe przedmioty wymienili również na wartościowe
futra.
Następnego dnia na brzeg wyruszyło 5 marynarzy z „Gabriela”. Udać się oni
mieli do wioski eskimoskiej. Nie wrócili przed nocą. Zaniepokojony tym Frobisher
wysłał na ich poszukiwanie uzbrojony oddział. Kiedy oddział dotarł do miejsca, gdzie
wczoraj stały eskimoskie szałasy, zastał jedynie ogryzione przez psy kości i ślad
ognisk. Pięciu marynarzy zginęło bez śladu!
Zrażony takim niepowodzeniem Frobisher szykował się do powrotu. 26
sierpnia, gdy „Gabriel” gotów już był do podróży, w zatoczce ukazało się kilka
śmigłych, wąskich łodzi obciągniętych foczą skórą – kajaków – jak mówili tubylcy.

background image

Frobisher nie był pewien czy zbliżający się na kajakach Eskimosi to
mieszkańcy wioski, w której zaginęli marynarze, niemniej postanowił zemścić się na
nich.
Chcąc uśpić czujność zbliżających się tubylców, rozkazał załodze opuścić
łódź na wodę zatoki i zaintrygować ich głosem małych dzwonków. Kiedy
zaciekawiony nieznanym dotychczas, a miło brzmiącym dźwiękiem, jeden z tubylców
podpłynął blisko do łodzi, ludzie Frobishera porwali go i wciągnęli do szalupy. Pod
osłoną dział łódź wycofała się pod burtę statku. Pojmanego Eskimosa wrzucono do
ładowni statku i marynarze podnieśli kotwicę. „Gabriel” ruszył w powrotną drogę do
kraju.
Podróż do Anglii trwała do 2 października. W dniu tym Frobisher dotarł do
Anglii. Witany był jak powracający z tamtego świata, ponieważ jak wiemy, załoga
„Michaela” rozpowszechniała wiadomość o jego śmierci.
Dowódca wyprawy udał się niezwłocznie do królowej Elżbiety. 9
października przedstawił jej raport o swych odkryciach oraz ofiarował ledwie
trzymającego się na nogach Eskimosa, którego dobiły trudy podróży. Eskimos zmarł
w kilka dni później. Oprócz wiadomości o nowych odkryciach, Frobisher przywiózł
też skóry ze zwierząt upolowanych na Ziemi Królowej Elżbiety oraz kilka próbek
ciemnych, prawie czarnych kamieni, podobnych do węgla, lecz o wiele od nich
cięższych. Po przełamaniu ten ciemny kamień połyskiwał złotymi okruchami.
Niezwykłe kamienie zainteresowały uczonych angielskich. Uczeni
przeprowadzili badania. Jakież było zdziwienie i radość odważnego żeglarza, gdy
oznajmiono mu, że „czarny kamień” zawiera pewien procent złota!
– Złoto! A więc oprócz odkrycia drogi do bogatej Azji – o czym Frobisher
był święcie przekonany – jeszcze i ta radość.
Wiadomość o sukcesie Frobishera obiegła szybko Anglię. Zainteresowanie
jego wyprawą nabrało teraz cech wybitnie komercjalnych. Natychmiast znalazło się
kilkunastu przedsiębiorców, którzy zaoferowali swoje uczestnictwo w kosztach do
ponownej podróży pod warunkiem, że głównym celem wyprawy będzie poszukiwanie
rudy zawierającej złoto. Już sam nikły ślad tego cennego kruszcu potrafił rozpalić
nadzieje na szybki i obfity zysk.
– Jeżeli na odkrytych przez Frobishera ziemiach znajdują się rudy ze śladami
złota, to przecież jest możliwe znalezienie na pobliskich lądach żyły czystego kruszcu
– kombinowali sobie kupcy londyńscy.
26 maja 1577 roku Frobisher ponownie opuścił Anglię. Na czele wyprawy
płynął tym razem statek królowej – „Aid”. Za nim podążały doświadczone już w
arktycznych rejsach – „Gabriel” i „Michael” oraz kilka towarowych pinas. Załogę
stanowiło – razem z górnikami i specjalistami od oznaczania złota – 120 ludzi.
4 lipca, po przeszło pięciu tygodniach burzliwej podróży, wyprawa minęła
przylądek Farewell.

Od brzegów Grenlandii statki popłynęły kursem na domniemaną „Cieśninę
Frobishera”. Po drodze jednak napotkano szereg silnych sztormów, które uszkodziły
poważnie „Michaela”. Wreszcie, gdy osiągnięto już „cieśninę” okazało się, że wejście
do niej jest niemożliwe z powodu pływającego gęsto lodu.
19 lipca wylądowano więc – tak jak poprzednio – na Ziemi Królowej
Elżbiety. Prawie wszyscy uczestnicy wyprawy rozpoczęli natychmiast gorączkowe
poszukiwania złotej rudy. Niestety, wyniki były znikome. Dopiero wyprawy na
okoliczne wyspy dały pewne wyniki. Ładownie „Aid”, „Gabriela” i „Michaela”
poczęły zapełniać się stertami ciemnego, ciężkiego kamienia. Frobisher jednak dążył
do zdobycia „cieśniny” i naglił do pośpiechu, obawiał się bowiem zaskoczenia przez
zimę. 23 lipca lody ustąpiły z wejścia do „cieśniny” i statki ruszyły dalej na północny
zachód. W kilka dni później pierwszy oficer z „Aid” – Jackman – dojrzał wygodną
zatokę, nazwana potem jego imieniem i statki wyprawy rzuciły tam kotwicę.
Znów rozpoczęto poszukiwania i w czasie jednej z wypraw trafiono na ślady
srebra. Jednakże warunki jego wydobywania okazały się bardzo trudne i nieopłacalne.
Frobisher, aby objąć poszukiwaniami jak największy obszar, postanowił rozdzielić
swe statki. Sam na pokładzie „Aid”, dowodzonym przez kapitana Edwarda Fentona,
popłynął w głąb „cieśniny” i po kilku dniach dotarł do niewielkiej wyspy, którą
nazwał imieniem „Hrabiego Warwick”.
Gdy rozproszone statki połączyły się ponownie, kapitan „Michaela”
zameldował Frobisherowi, że w pobliżu zatoki, którą nazwano zatoką York, natknął
się w wiosce tubylczej na Eskimosów noszących części odzienia należącego do
zaginionych w ubiegłym roku pięciu marynarzy.
Natychmiast we wskazanym kierunku ruszyła ekspedycja pacyfikacyjna. Nie
odnalazła ona jednak żadnych śladów zaginionych, a próby dowiedzenia się czegoś od
Eskimosów zakończyły się walką, w wyniku której prawie wszyscy tubylcy ponieśli
śmierć. W ręce Anglików wpadły jedynie dwie kobiety i dziecko. Jedną z nich wraz z
dzieckiem Frobisher postanowił zabrać do Anglii.
23 sierpnia podniesiono kotwicę i wyprawa udała się w drogę powrotną do
kraju, odkładając odkrycie całej „cieśniny” do następnego roku. Po miesiącu podróży
– 23 września – flagowy „Aid” dotarł do Milford Haven w Walii. W kilkanaście dni
później do portów w Bristolu i Yarmouth dobiły skołatane atlantyckimi sztormami
„Gabriel” i „Michael”. Druga wyprawa Frobishera była skończona.
Mimo stosunkowo niewielkich rezultatów drugiej wyprawy, poczęto od razu
po powrocie szykować się do trzeciej – tym razem naprawdę licznej – wyprawy
kolonizatorskiej. Uznano bowiem za stosowne założyć osiedle na ziemi oznaczonej
przez Frobishera jako „Meta Incognita”, aby strzec już odkrytych zasobów i
poszukiwać nowych, oraz aby prowadzić dalsze badania drogi do Chin. Angielska
kolonia w tym północnym kraju miała liczyć 100 ludzi: 40 marynarzy, 30 żołnierzy i
30 górników.

background image

31 maja 1578 roku 15 statków wyszło w morze z portu Harwich. Kurs wiódł
przez Kanał La Manche oraz wzdłuż brzegów Irlandii. Dnia 2 lipca Frobisher po raz
trzeci ujrzał strome brzegi Ziemi Królowej Elżbiety. I tym razem lód tarasował drogę
do „cieśniny”. Szalejący sztorm rozproszył statki flotylli, a statek „Dennis” wiozący
materiały do budowy domów przyszłego osiedla, zatonął u skalistych brzegów.
Nieszczęścia chodzą parami. Kolejny sztorm zmusił flotyllę Frobishera do
wyjścia w morze, a silny wiatr zepchnął ją daleko na południe. Gdy znów wróciła
pogoda, Frobisher ze zdziwieniem ujrzał przed dziobem swego statku otwierającą się
na zachód nową drogę. Tak był jednak przekonany o słuszności poprzedniego
odkrycia, że cieśninę, gdzie wpędził go sztorm, oznaczył na mapie jako „Błędną
Cieśninę”. Panowały tu bardzo silne prądy, płynące na wschód, co według Frobishera
obalało możliwość prowadzenia tej cieśniny do Azji. Należy przypuszczać, że w ten
sposób została przypadkowo odkryta Cieśnina Hudsona.
Mimo niezachęcających perspektyw Frobisher płynął „Błędną Cieśniną”
przez kilkaset mil i dopiero po kilku dniach wydał rozkaz zawrócenia. Na swej drodze
powrotnej flotylla napotkała znowu silne sztormy, mimo to jednak wszystkie statki
osiągnęły wejście do „cieśniny”, tym razem wolne od lodu.
Reszta krótkiego, północnego lata została poświęcona poszukiwaniom
złotonośnej rudy na Wyspie Hrabiego Warwick oraz na przyległych ziemiach.
Panująca wciąż nieprzychylna pogoda nie sprzyjała kontynuowaniu rejsu w głąb
przypuszczalnej „cieśniny”. Wreszcie nadszedł termin odjazdu i w początkach
października flotylla Frobishera wróciła z trzeciej wyprawy.
Uzupełnieniem doznanych w rejsie niepowodzeń był fakt, że przywieziona
ruda okazała się prawie bezwartościowym pirytem o znikomej zawartości złota, tak że
osiągnięte zyski nie pokryły nawet części włożonych kapitałów. Zniechęcony
Frobisher nigdy już nie wrócił na północno – zachodni szlak.

Trzy podróże Davisa

Mimo

że wyprawy Frobishera

skończyły się – praktycznie rzecz biorąc –
fiaskiem, bo ani nie została zbadana do końca
rzekoma „cieśnina”, ani nie znaleziono
upragnionego złota, ani wreszcie nie założono
na tych ziemiach kolonii, kupcy londyńscy
zdecydowali

się

sfinansować

kolejną

wyprawę w poszukiwaniu Przejścia Północno
– Zachodniego. Kupcom tym przewodniczył
William Sanderson i głównie jego staraniom
oraz opiece sir Francisa Walsinghama należy

zawdzięczać wyekwipowanie trzech statków, które oddano pod komendę Davisa.
Tym razem wyprawa miała jedynie odkrywczy charakter. Rozsądny sir
Francis Walsingham nie krępował Davisa żadnymi dodatkowymi zleceniami
uważając słusznie, że to poważnie ograniczy inwencje odkrywcy. 7 czerwca 1585
roku statki wypłynęły z Dartmouth. Davis pożeglował na północny zachód trasą, którą
przemierzał przed nim Frobisher i inni odkrywcy. 20 lipca ukazało się oczom żeglarzy
skaliste i górzyste wybrzeże. Wygląd jego był tak odstraszający, że Davis nazwał
napotkany ląd „Land of Desolation” (Ziemia Spustoszenia). Nazwa ta widnieje do
dziś na mapach Grenlandii.
Dalsza trasa pierwszej wyprawy Davisa wiodła wzdłuż południowego
wybrzeża Grenlandii. Po drodze marynarze gdzieniegdzie tylko natrafiali na skrawki
ziemi wolnej od lodu i pokrytej słabą, lecz soczystą w barwie zieloną roślinnością.
Na szerokości 64°15’N, Davis odkrył szeroką i wolną od lodów zatokę, którą
na cześć teoretyka Przejścia Północno – Zachodniego nazwał „Gilbert Sound”.
Po krótkim postoju w spokojnej zatoce, dwa statki Davisa wypłynęły znowu
na morze. Tym razem dowódca wyprawy postanowił oderwać się od brzegu i ruszył
prosto na północny zachód. Przed statkami otworzyła się szeroka i prawie wolna od
lodów przestrzeń wodna.
– Czyżbym już minął poszukiwaną cieśninę? – myślał Davis, notując w
dzienniku pokładowym przebytą drogę. – Jeżeli tak, to płyniemy już po wodach
Pacyfiku!
Siódmego dnia podróży napotkano jednak nieznany ląd. Nadzieje na
odnalezienie przejścia do Azji zmalały, za to na mapie dowódcy wyprawy pojawiła
się nowa nazwa – „Cieśnina Davisa”, określająca przestrzeń wodną między
Grenlandią a napotkaną ziemią. Odkryty ląd znajdował się na szerokości 66°40’N i
był w tym czasie prawie zupełnie wolny od lodu. Tak daleko na północ nie dotarł
jeszcze nikt przed Davisem. To jednak nie cieszyło dowódcy wyprawy. Oto jeszcze
jedna przeszkoda na drodze do Azji i to teraz, gdy przez kilka dni wydawało się, że
szczęście jest już tak blisko.
Nie zrażony niepowodzeniem Davis badał brzegi napotkanego lądu. Odkrył
zatokę Exeter, o której sądził, że jest poszukiwaną cieśniną, a następnie płynąc na
południe, odnalazł szerokie i wolne od lodów wejście do zatoki Cumberland. Davis
znów łudził się, że odnalazł właściwą cieśninę i rozkazał płynąć w głąb zatoki.
Odnalezione przejście wodne było wciąż szerokie i wolne od lodów.
Załoga wyprawy zaczęła jednak się burzyć. Istotnie, były poważne powody
do niepokoju. Zbliżała się jesień, a za nią arktyczna zima, gdy tymczasem zapasy
żywności kurczyły się niepokojąco.
Chcąc nie chcąc Davis – choć z ciężkim sercem – ustąpił wobec słusznych
zresztą obaw załogi i wydał rozkaz powrotu. 29 września oba statki dotarły do
Dartmouth.

background image

Po powrocie do Anglii Davis pisał do swego protektora sir Francisa
Walsinghama:

Przejście Północno – Zachodnie jest sprawą niewątpliwą i w stosownym czasie

całkowicie nadaje się do przepłynięcia, morze nadaje się do żeglugi, wolne jest od lodu, pogoda

znośna, a wody bardzo głębokie.


Ta wiara Davisa w szanse na odnalezienie północnej drogi do Azji była
widocznie tak wielka, że zdołała przekonać przezornych kupców angielskich i w
następnym roku, w dniu 7 maja z portu w Dartmouth wyruszyły na daleką północ
cztery statki. Zapasy żywności miały starczyć na sześć miesięcy, a instrukcja jakiej
udzielił Davisowi możny protektor i kupcy londyńscy przewidywała:

…poszukiwanie cieśniny aż do stwierdzenia, że dochodzi ona do innego morza,

znajdującego się po zachodniej stronie kontynentu amerykańskiego

6

.


Tym razem do Grenlandii Davis dotarł stosunkowo wcześnie, bo już w
połowie czerwca. Chciał on w ten sposób zapewnić sobie dużo czasu na pobyt w
arktycznych rejonach Ameryki. Tu nastąpił podział flotylli. Dwa statki zostały
odkomenderowane w celu poszukiwania przejścia wolnego od lodów po wschodniej
stronie Grenlandii. Jak z tego wynika, Davis nie był tak bardzo pewny położenia
Przejścia Północno – Zachodniego, jak to wykazał w swych listach do Walsinghama.
Odkomenderowane statki odpłynęły na północ, jednakże już po kilku dniach
żeglugi napotkały na swej drodze silne lody i zmuszone były szukać schronienia w
Irlandii, gdzie dotarły 12 czerwca. Po kilkunastu dniach pobytu ruszyły znowu na
północ, tym razem śladem Davisa, jednak nie dogoniły już swojego komendanta i
powróciły do Anglii w początkach października.
Tymczasem Davis pierwsze dni pobytu na północy poświęcił badaniom
brzegów Grenlandii, które jednak były tak zablokowane lodem, że nie było żadnej
możliwości lądowania. Davis stracił przeszło trzy tygodnie u niegościnnych wybrzeży
badając je i nanosząc na mapę.
11 lipca ruszono dalej ku północy z eskimoskim myśliwym, jako
przewodnikiem, na pokładzie. W drodze wyprawa musiała pokonywać liczne
przeszkody w postaci gór lodowych i kry pokrywającej gęsto wody Cieśniny Davisa.
W pierwszej połowie sierpnia temperatura znacznie podniosła się. Na
wybrzeżach Grenlandii żeglarze natrafili na dokuczliwą plagę małych, nękających
komarów.
Po ponownym napotkaniu lodów dwa statki Davisa zawróciły na południe,
odnalazły wejście do rzekomej cieśniny Cumberland, a następnie płynąc dalej na
południe, weszły najprawdopodobniej w ujście Cieśniny Hudsona oraz w jeszcze

6

E. Wood: Famous voyages of the Great Discoverers.

kilka głębokich zatok. Prawie za każdym razem Davis miał nadzieję, że jest to już
wymarzona cieśnina na Pacyfik. Przeciwne wiatry nie pozwoliły mu jednak
kontynuować kursu zachodniego. Wracał do Anglii.
Nie zrażony ponownym brakiem pozytywnych rezultatów – w poszukiwaniu
Przejścia Północno – Zachodniego – Davis wróciwszy pisał do kupca Sandersona:

Zdobyłem dużo doświadczenia w znacznej części północno – zachodnich stron świata i

doprowadziłem do tego, że przejście tamtędy stało się tak wielce prawdopodobne, iż jestem

przekonany, że musi ono znajdować się w jednym z czterech miejsc, a nie gdzie indziej. Mogę

nadto gwarantować własnym życiem, że podróż można odbyć bez dalszych obciążeń

materialnych, przeciwnie, na pewno przyniesie ona korzyści tym, którzy ją przedsięwezmą,

jeżeli tylko zyskam sobie Pana łaskę w mojej akcji

7

.


Argumenty te, a może bardziej ładunek drogich skór foczych, przemówiły
raz jeszcze do kiesy londyńskiego kupiectwa.
O północy z 19 na 20 maja 1587 roku trzy statki ruszyły z Portsmouth. Po
przybyciu do brzegów północno – amerykańskich, dwa większe zajęły się połowem
ryb, a Davis na pokładzie najmniejszego statku ruszył na podbój Arktyki.
Tym razem dotarł on do 73° szerokości północnej, gdzie, jak donosił po
powrocie, odnalazł całkowicie wolne od lodów morze i cieśninę szeroką na 50 leg
(około 150 mil morskich).
Trzecia wyprawa, podobnie jak i dwie poprzednie, nie doprowadziła do
odkrycia poszukiwanego już od prawie 100 lat przejścia, lecz przyniosła duże
korzyści wynikające z dokładniejszego zbadania północnokanadyjskiego archipelagu
oraz warunków żeglugowych w tym rejonie.
Po śmierci sir Francisa Walsinghama zabrakło na kilkanaście lat protektora
poszukiwań Przejścia Północno – Zachodniego i Davis nigdy już nie powrócił na
wody opływające Grenlandię.

Tragedia wielkiego odkrywcy

Dnia 3 sierpnia roku Pańskiego 1610 przeszliśmy przez wąskie przejście po dokonaniu

obserwacji przez naszych ludzi, którzy zeszli na ląd, że przypływ postępuje od północy

zatapiając wybrzeże na wysokości 5 sążni. Przylądek zamykający cieśninę od strony

południowej nazwałem Przylądkiem Wolstenholme’a.


Gęsie pióro skrzypiało prowadzone zniekształconą od reumatyzmu ręką
starego człowieka o długiej, niegdyś zapewne czarnej, brodzie. Niewielki statek
kołysał się na krótkiej, gniewnej, usianej krą fali.

7

J. L. Baker: Odkrycia i wyprawy geograficzne, s. 140.

background image

Podróż trwała już przeszło 10 tygodni. Przecież to już 17 kwietnia wyruszył
55 – tonowy statek „Discovery” pod dowództwem prawie sześćdziesięcioletniego,
niezmordowanego kapitana, żeglarza i odkrywcy – Henryka Hudsona.
On to w roku 1607, na zlecenie założonej przez angielskich kupców
Kompanii Moskiewskiej, mającej na celu handel z Rosją poprzez Morze Północne,
wyruszył na małym statku o optymistycznej nazwie „Hopewell” z zaledwie 10 ludźmi
załogi i ze swym nieletnim synem. W czasie tej podróży Hudson dotarł do
Szpicbergenu, a następnie korzystając z wyjątkowo ciepłego lata dotarł na swym
małym statku aż do 80°23’ szerokości północnej. Usiłował dostać się do Azji przez
biegun północny. Wierzył, że nie ma tam lądu, że morze wolne jest od lodów.
Jednakże wbrew przewidywaniom, lody nie pozwoliły mu na kontynuowanie tej
śmiałej podróży. W jesieni powrócił do Anglii. Bakcyl dalekiej północy zaraził już
teraz Hudsona na dobre. W następnym roku wyruszył w wielką podróż w
poszukiwaniu drogi przez północny wschód do wschodnich Indii.
Anglicy nie mieli na razie zamiaru inwestować pieniędzy w jego podróże,
toteż Henryk Hudson zaciągnął się na służbę holenderską. W dniu 26 kwietnia 1609
roku ruszył on z Tessel na pokładzie statku „Half Moon”.
Początkowo miał zamiar badać obszary północno – wschodnie, jednak
przeciwne wiatry i złe warunki atmosferyczne spowodowały, że Hudson nagle
zawrócił i skierował swój statek ku Ameryce Północnej.
U jej wybrzeży odkrył wielką rzekę, nazwaną obecnie jego imieniem oraz
zbadał brzegi mało znanego kontynentu. W nadziei znalezienia przejścia wodnego na
zachód, penetrował on zatokę Chesapeake, a nawet wpłynął kilkadziesiąt mil w górę
rzeki Hudson.
Gdy 7 listopada zawinął do Dartmouth władze angielskie zabroniły
Hudsonowi, jako poddanemu korony brytyjskiej, prowadzenia poszukiwań i odkryć
pod inną banderą, niż brytyjska.
Teraz znaleźli się możni protektorzy dla nowej wyprawy: sir Thomas Smith,
sir Dudley Digges i John Wolstenholme.
Hudsonowi obojętne było, kto pokrywa wydatki i pod czyją banderą płynie
na fascynującą go daleką północ. Z niezwykłą energią jak na niemłodego już i
steranego podróżami człowieka, zaczął szykować się do kolejnej wyprawy. Trudno
jednak mu było dobrać załogę. W marynarskich kołach londyńskich krążyła zła sława
o bezwzględnym kapitanie, uparcie dążącym do raz wytkniętego celu, nie
oszczędzającym ani siebie, ani załogi.
Zaledwie trzech ludzi: Robert Juett, Michael Pierce i Arnold Ludlow,
biorących udział w poprzedniej wyprawie, zgodziło się zaciągnąć na „Discovery”.
Juetta, doświadczonego żeglarza polarnych mórz, Hudson wyznaczył na pierwszego
oficera i swego zastępcę.
Resztę załogi trzeba było szukać po szynkach i zakazanych spelunkach
londyńskiego portu. Tam zwerbowali barczystego marynarza o mocno niepewnej

przeszłości. W podobny sposób trafił Henry Green, młody człowiek, któremu niegdyś
Hudson uratował życie, a który teraz wałęsał się bez pracy.
Właściciele statku, kupcy londyńscy oraz protektorzy wyprawy również
dostarczyli Hudsonowi kilku ludzi do załogi. W ten sposób dostał się na pokład
młody, lecz już dobry żeglarz, Robert Bylot, dobroduszny olbrzym cieśla King i
księgowy jednego z kupców, żądny wrażeń Abacuk Prickett.
Wreszcie została zebrana cała załoga. Hudson zabrał w rejs swego syna
Jacka. Ruszył w kolejną podróż.
Po ominięciu przylądka Wolstenholme, Hudson dojrzał szeroką, wolna w
znacznej swej części od lodu przestrzeń wodną. Mijały dni. Wokoło widać było tylko
wodę i Hudson coraz bardziej upewniał się, że oto wreszcie znalazł się na północnych
wodach Oceanu Spokojnego. Tak duża zatoka nie była dotychczas znana żadnemu z
żeglarzy i nic dziwnego, że w dzienniku okrętowym Hudsona znalazły się
entuzjastyczne słowa o odnalezieniu Przejścia Północno – Zachodniego. Trzeba
zresztą przyznać, że w tej części świata przyroda wypłatała potężnego figla
odkrywcom. Olbrzymia Zatoka Hudsona śmiało mogła być wzięta za otwarte morze,
szczególnie że wiadomości uzyskiwane od Indian na wschodnim wybrzeżu Ameryki
mówiły o jakiejś Wielkiej Wodzie rozciągającej się na zachód. Indianie zapewne
mówili o Wielkich Jeziorach. Jednakże w umysłach odkrywców te mgliste wieści
rysowały wizję upragnionego Oceanu Spokojnego.
Hudson przekonany o odkryciu poszukiwanego tak długo przejścia, zmienił
kurs na południowy chcąc jak najszybciej przedostać się w kierunku cieplejszych
mórz, szczególnie że nadszedł już wrzesień i wyprawie zaczęły dokuczać mroźne,
północne sztormy.
Lecz co to? Pomiary położeń wskazywały, że „Discovery” minął już
szerokość odpowiadającą południowemu cyplowi Grenlandii, że znajduje się już
poniżej 55° szerokości północnej, czyli gdzieś na wysokości Liverpoolu, a tu
tymczasem lody, zamiast ustępować wraz z posuwaniem się statku na południe, coraz
silniej naciskają na burty drewnianego statku i częściej zagradzają drogę.
– Zawracajmy do Anglii – zażądał zastępca Hudsona Robert Juett – bo
zginiemy w tych lodach bez ratunku!
W żądaniach popierał go Wilson, mianowany na początku podróży

bosmanem. Do tych dwóch dołączyła się
spora grupa załogi. Hudson jednakże nie
ustępował. Zresztą nie miał już możliwości
wyboru, bo w końcu września lody naparły
tak silnie ze wszystkich stron, że dalsze
posuwanie się statku zostało całkowicie
uniemożliwione.
„Discovery” znalazł się w lodowej
pułapce. Szybkimi krokami zbliżała się
mroźna zima, niezwykła – zdaniem Hudsona –

background image

na zima, niezwykła – zdaniem Hudsona – jak na taką szerokość geograficzną.
Na uwięzionym w lody statku zaczęły się kłótnie i doszły do głosu ludzkie
złe namiętności. Nie było w zasadzie nic do roboty poza przygotowaniem
skromniejącego z dnia na dzień posiłku, a bezczynność marynarzy na pewno była
jedną z przyczyn niezadowolenia i swarów.
– Zapędził nas kapitan w taki diabelski kąt, że żywcem nie wyleziemy. O,
znowu mniejsza porcja na obiad – wykrzykiwał Henryk Green.
– Co racja to racja – przytaknął z kąta Wilson. – Pływałem już na niejednym
statku i z różnymi kapitanami, ale żaden z nich nie skąpił tak jedzenia jak ten.
– A może on daje nam tak mało, bo chowa już na drugi rok, na dalszą podróż
– dorzucił Ludlow. – Trzeba by to sprawdzić.
– Właśnie – podchwycił Green – dlaczego Hudson sam tylko wydaje
prowiant, a klucze od magazynu ma zawsze przy sobie. Niechby nam pokazał, ile
jeszcze żywności jest na statku.
– Przecież kapitan je tyle samo co i my – próbował bronić Hudsona cieśla
King.
– Milcz! Pewnoś taki sam jak i ten stary brodaty diabeł – zasyczał złośliwie
Green. – A może on zagląda do magazynu w nocy, kiedy my śpimy i karmi siebie i
tego szczeniaka, Jacka?
Rósł ferment buntu. Wreszcie któregoś dnia Juett, Wilson, Pierce i Green
zaczepili Hudsona.
– Kapitanie – zaczął najodważniejszy Juett.
– Czego chcecie? – burknął Hudson.
– My tu od załogi. Chcieliśmy…
– Chcieliście? – zdziwił się Hudson. – Na tym statku tylko ja jeden mogę coś
chcieć. Wy macie tylko słuchać i wykonywać moje rozkazy.
– Kiedy tu chodzi o nas wszystkich – Wilson wysunął się naprzód.
– Co to? Bunt? – Hudson spojrzał groźnie spod krzaczastych, siwych brwi. –
I to ty, Juett, mój pierwszy oficer i wy Wilson, który bosman ujecie tej hołocie?
– Wynosić mi się stąd! – podniósł nagle głos do mocnego i jeszcze groźnego
krzyku. – A za usiłowanie buntu zdejmuję Juetta i Wilsona ze stanowisk. Miejsce
Wilsona od dziś zajmie King, a o następcy Juetta pomyślę – dodał.
Naparł na niezadowolonych całym ciałem. Ustąpili przed nim, spuścili oczy i
wymknęli się przeżuwając gorycz porażki. Dopiero poza zasięgiem wzroku i słuchu
kapitana rozwiązały im się języki.
– Tak jak mówiłem – przekonywał Green. – Nasz stary zwariował i wygubi
nas! Trzeba go unieszkodliwić i samym wracać do kraju.
– Przecież Hudson uratował ci życie – wtrącił się King.
– Uratował? Uratował – i co z tego. Po co? Żeby teraz mi je zabrać?
Zima nie ustępowała. Minął listopad i grudzień. Nadszedł rok 1611, a
„Discovery” trwał w dalszym ciągu w lodowych kleszczach. Zaczynało brakować

opału, a zdobycie jego z lądu było niemożliwe, bowiem wiatry odpędziły wmarznięty
statek w kierunku zachodnim.
Marynarze zaczęli chorować na szkorbut. Słabli coraz bardziej i spędzali całe
dnie w pełnym rezygnacji otępieniu owijając się wszystkimi zapasami ciepłej odzieży.
W środku zimy zmarł jeden z członków załogi. Przy jeszcze prawie ciepłych
zwłokach wybuchła zajadła kłótnia o pozostałą po zmarłym wełnianą opończę.
Wiecznie marznący Green, który – trzeba przyznać – nie miał dużo ciepłego
przyodziewku, chciał siłą zagarnąć dla siebie spuściznę po zmarłym towarzyszu.
Kapitan jednak uważał inaczej i kazał dać opończę jednemu z chorych na
szkorbut marynarzy. Decyzja ta oburzyła Greena.
– Na co takiemu zdechlakowi opończa. Przecież i tak wyciągnie kopyta, nim
słońce roztopi te diabelskie lody. Szkoda dla niego jedzenia i tego ciepła, co mu da
opończa.
Wreszcie wokół statku dały się zauważyć pierwsze oznaki nadchodzącej
wiosny. Lód pękał z hukiem w czasie kwietniowych i majowych sztormów. Bryły
lodu napierały na statek i spychały go na północ.
W czerwcu „Discovery” był wolny od lodów. Hudson kazał podnieść żagle i
statek ruszył… na północny zachód.
Tego już było za wiele dla wynędzniałej załogi.
– Do domu! Do Anglii! – rozległy się krzyki niezadowolonych, którym w
dalszym ciągu przewodniczył Green. Potrafił on przeciągnąć na swoją stronę
większość zdrowych i jeszcze jako tako silnych ludzi, a także Juetta, Wilsona,
Ludlowa i Pierce.
Postanowili oni siłą przejąć władzę na statku. Na razie jednak wstrzymywała
ich od tego obawa, że nie zdołają wyprowadzić statku z lodów na otwarte wody.
Wreszcie rankiem 22 czerwca, gdy statek minął już 55° szerokości
północnej, na wychodzącego z kabiny Hudsona napadło trzech najsilniejszych z
załogi – Wilson, Ludlow i Pierce.
Stary kapitan bronił się rozpaczliwie i szamotał z napastnikami, jednak
przewaga była znaczna i po chwili Hudson leżał już związany na podłodze.
Na odgłosy walki nadbiegli z pokładu trzej marynarze z Kingiem na czele.
Chcieli oni bronić kapitana, lecz buntowników było jednak więcej, toteż po chwili
leżeli związani obok Hudsona.
– Co z nimi zrobimy? – zreflektował się Juett.
– Jak to co? Za burtę! – piał z wściekłością Green.
– Za burtę? Tak zaraz? Nie można – uspokajał Wilson.
– Co innego odebrać władzę, a co innego zabić.
– To co? Będziemy żywić tego starego diabła, kiedy dla nas samych ledwo
starczy żywności – wściekał się dalej Green.
Rzeczywiście. W magazynie było mało zapasów.

background image

Schorowany Abacuk Prickett, który pod groźbą przystąpił do buntowników,
spisywał skrupulatnie smętne resztki.
– Jak kapitan tak chciał płynąć na północ – to niech płynie – wtrącił Ludlow.
Spojrzeli na niego. Nie rozumieli w pierwszej chwili.
– Spuścimy łódź i niech jedzie na niej do diabła. Razem z synem i tymi tu –
wskazał na związanych stronników Hudsona.
– Dobra myśl – podchwycił Green.
Spuszczono łódź na wodę. Wsiadł do niej Hudson i jego syn oraz King i
jeszcze siedmiu ciężko chorych ludzi. Green chciał puścić ich bez żywności, inni
jednak sprzeciwili się temu jawnemu morderstwu i Hudson otrzymał jeden dzbanek
mąki, beczułkę słodkiej wody i parę płatów peklowanego mięsa. Dostał też worek
prochu i trochę naboi.
Buntownicy szybko podnieśli żagle i odpłynęli w kierunku przylądka
Wolstenholme.
Hudson został sam, wśród obcych, pustych wód potężnej zatoki, o której
sądził, że jest oceanem, zatoki nazwanej potem jego imieniem. Odtąd zaginął wszelki
ślad po wielkim żeglarzu i odkrywcy.
Buntownicy tymczasem obwołali kapitanem młodego Roberta Bylota,
któremu nie starczyło odwagi, aby stanąć po stronie Hudsona.
„Discovery” dotarł do przylądka Wolstenholme w Polowie lipca. Tam część
załogi liczącej już tylko 11 osób wysiadła na brzeg, aby uzupełnić szczupłe zapasy
żywności. Przy brzegu napotkano Eskimosów, z którymi energiczny Green rozpoczął
handel wymienny.

Osłabiony przebytą chorobą
Prickett sam został w łodzi, a
pozostali: Juett, Wilson, Green,
Ludlow, Pierce i Smith wysiedli na
ląd. Targi trwały już dość długo i
Prickett niecierpliwił się. Nagle
ujrzał jak między marynarzami a
Eskimosami wywiązała się bójka.
Błysnęły noże. W kierunku łodzi
biegło dwóch tubylców. Jeden z nich
padł

trafiony

celnym

strzałem

Pricketta, drugi jednak wskoczył do
łodzi i zadał Anglikowi ciężką ranę
nożem.
Na szczęście nadbiegli do
brzegu walczący z Eskimosami
marynarze. Ostatkiem sił, brocząc
krwią, zdołali wskoczyć do łodzi i

odbili w kierunku „Discovery”, na którym podnoszono już żagle. Z brzegu
poszybowały eskimoskie strzały.
– Dostałem – krzyknął nagle Green. Przewrócił się na dno łodzi i po chwili z
ust jego popłynęła krwawa piana.
– Ten już nigdy nie zobaczy Londynu – mruknął Juett.
Statek odbił od nieprzyjaznego brzegu. Rany otrzymane w bitwie z
Eskimosami okazały się jednak bardzo ciężkie i wkrótce zmarło czterech dalszych
buntowników: Wilson, Ludlow, Pierce i Smith.
Na „Discovery” zostało już tylko sześciu ludzi, w tym dwóch rannych:
Prickett i Juett.
– Chyba to przekleństwo Hudsona tak nas ściga – powiedział Juett wierzący
w fatum prześladujące buntowników. – Teraz moja kolej. Wy może wyżyjecie, bo nie
braliście bezpośredniego udziału w buncie – dodał zwracając się do Pricketta i Bylota.
– Ale wszystkiemu winien Green. To przez niego. Przez niego i Wilsona –
usprawiedliwiał się.
Bylot dobił raz jeszcze do brzegu, gdzie udało mu się wreszcie zdobyć
większy zapas ptaków. Widmo głodowej śmierci zostało oddalone na jakiś czas.
Ciągle sztormując „Discovery” przeszedł przez Cieśninę Hudsona w
kierunku wschodnim.
Na środku Atlantyku zmarł Juett. Tak jak przewidywał, tak jak
przepowiedział. Ciało jego spoczęło na zawsze w chłodnych wodach.
Jedzenia brakowało coraz bardziej. Dzień w dzień tylko zupa z cuchnącego
tranem ptasiego mięsa, a maki i tłuszczu już dawno zabrakło. Do jadłospisu pięciu
niedobitków weszły łojowe świece. Każdemu po jednej na tydzień.
Wreszcie na horyzoncie ukazała się ziemia. Robert Bylot z rozrzewnieniem
patrzył na znajome brzegi.
– Oto nareszcie w kraju – myślał. – Nareszcie w domu.
Teraz jednak trzeba było zdać sprawę ze swego stanowiska, ze swego
postępowania wobec Hudsona. Czy żyje jeszcze?
Nie pomogły tłumaczenia Bylota i Pricketta, nie pomogło zwalanie całej
winy na nieżyjących uczestników buntu, nie pomogły zeznania pozostałych przy
życiu członków załogi. Sąd okazał się surowy. Wszyscy znaleźli się w więzieniu.
Nie wszyscy jednak długo tam przebywali. Bylot, chcąc zmazać choć w
części winę, zgłosił się jako ochotnik w ratowniczej wyprawie, którą już w następnym
roku zorganizowali kupcy londyńscy.
Przyjęto Roberta Bylota, ponieważ był jedynym z pozostałych przy życiu
żeglarzy, który mógł poprowadzić statek drogą hudsonowskich odkryć. Poza tym
kupcy w Londynie wierzyli, że Hudsonowi mimo wszystko udało się odkryć
prawdziwe Przejście Północno – Zachodnie.
I to chyba było prawdziwą przyczyną wysłania następnej wyprawy, w której
wziął udział w charakterze pilota Robert Bylot.

background image

W kwietniu 1612 roku wypłynęły kolejne wyprawy w kierunku północnych
brzegów Ameryki. Jedna pod dowództwem kapitana Tomasza Buttona, druga pod
kapitanem Jamesem Hallem. W pierwszej z nich płynął jako pilot wspomniany już
Robert Bylot, w drugiej te same funkcje spełniał William Baffin.
Wysokim Protektorem był tym razem sam następca tronu, syn Jakuba I,
książę Henryk. Kapitana Halla wysłał on do zachodnich brzegów Grenlandii,
Buttonowi z kolei polecił wejść na wody obecnej Cieśniny Hudsona. Do polecenia
dodana była szczegółowa instrukcja:

Pragniemy, abyście zeszli na ląd po drugiej stronie (ewentualnej zatoki – przyp. autora)

na szerokości geograficznej około 58°, gdzie wyszedłszy na jakiś przylądek dobrze obserwowali

przypływy. Jeżeli one przyjdą z południowego zachodu, wtedy możecie być pewni, że przejście

znajduje się w tamtej stronie, jeśli zaś z północy, lub północnego zachodu, powinniście wziąć

kurs w tamtą stronę aby dotrzeć do przejścia

8

.


Tomasz Button wypełnił polecenie książęce. Przemierzył całą Zatokę
Hudsona aż do jej zachodniego brzegu, odkrywając po drodze wyspę Coats.
Napotkanemu na zachodnim wybrzeżu przylądkowi Button nadał wymowną nazwę:
„Przylądek Zawiedzionych Nadziei”. Następnie wyprawa skręciła na południe i
dotarła do ujścia rzeki. Miejsce to Button nazwał „Port Nelson”. Tam wyprawa
spędziła zimę. Nieprzystosowane do zimowania statki źle chroniły przed mrozem, a
mało urozmaicone zapasy żywności spowodowały gwałtowny wzrost zachorowań na
szkorbut. Wielu członków wyprawy Buttona zmarło w czasie tej zimy, a jeden ze
statków został zgnieciony przez lody. Latem 1613 roku Button próbował szczęścia
dalej. Tym razem popłynął na północ, osiągając 65°N. Odkrył Przylądek Roe’s
Welcome i wyspę Southampton. Lody nie pozwoliły na dalsze kontynuowanie rejsu,
W końcu 1613 roku Button powrócił do Anglii zawiedziony w swoich
nadziejach na odnalezienie przejścia na zachód od Zatoki Hudsona, Na podstawie
obserwacji pływów doszedł jednak do słusznego wniosku, że jeżeli przejście istnieje,
to znajduje się ono na północ od wyspy Southampton.
W tym czasie druga wyprawa angielska też zakończyła się fiaskiem, a
kapitan Hall został zabity przez Eskimosów na zachodnim wybrzeżu Grenlandii.
Anglicy byli jednak uparci i rok 1614 zastaje w morzu kapitana Gibbonsa.
Znowu cel wyprawy stanowi Przejście Północno – Zachodnie i znowu pilotem
wyprawy jest Robert Bylot, ułaskawiony już teraz ze wszystkich zarzutów dzięki
dzielnej postawie w wyprawie Buttona. Tym razem Bylot nie popisał się. Z powodu
pomyłki w pomiarach wyprawa nie trafiła do Cieśniny Hudsona, lecz zapędziła się w
głąb wąskiej zatoki na Labradorze, nazwanej przez marynarzy „Dziurą Gibbonsa”
(najprawdopodobniej Saglek Bay).

8

J. L. Baker: Odkrycia i wyprawy geograficzne, s 144.

W rok później na wody północne podąża stary,
wysłużony „Discovery”. Dowódcą wyprawy jest stary
bywalec arktycznych wód – Robert Bylot, a pilotem
sumienny badacz – William Baffin.
16 kwietnia 1615 roku Bylot opuszcza Anglię,
a już 27 maja dociera do wyspy Resolution. 30 maja
wchodzi do Cieśniny Hudsona. Walczy przez prawie
cały miesiąc z przeciwnymi wiatrami. Dopiero pod
koniec czerwca odkrywa wyspę Salisbury.
Zgodnie z obserwacjami poczynionymi w
czasie podróży z Buttonem, Robert Bylot kieruje swój
statek na północ od wyspy Southampton. Wzdłuż jej
wybrzeża dociera aż do ujścia cieśniny Frosen i nadaje
przylądkowi odkrytemu na północnym wybrzeżu wyspy
Southampton optymistyczną nazwą „Comfort”. Obrana
trasa stawała się jednak coraz trudniejsza dla żeglugi. Lód tarasował przejście, a sonda
wskazywała coraz mniejsze głębokości. Na dodatek znikły całkowicie ślady
przypływów morskich, toteż Bylot z Baffinem zdecydowali zawrócić.
Zdając

relację

z

wyników

wyprawy,

Baffin

donosił

Johnowi

Wolstenholme’owi, że wątpi, aby przejście znajdowało się wśród tych cieśnin, do
których droga wiedzie przez Cieśninę Hudsona. Jedyna nadzieja – zdaniem Baffina –
pozostaje w poszukiwaniu drogi w rejonie Cieśniny Davisa.
26 maja 1616 roku „Discovery” rusza na wody oblewające Grenlandię.
Kapitanem ponownie jest Robert Bylot, a pilotem William Baffin. Ta dobrana para
opłynęła w czasie tej podróży całą olbrzymią przestrzeń wodną za Cieśniną Davisa,
zwaną obecnie Morzem Baffina. W lipcu odkryto wejście do cieśnin: Smitha, Jonesa i
Lancaster, jednakże szanse na znalezienie dogodnego przejścia wodnego stawały się
coraz mniejsze. Dotarli przecież grubo poza 76° szerokości północnej, a przejścia
wciąż nie było.
Po powrocie do Dover Baffin orzekł, że:

… nie ma przejścia, ani nawet nadziei jego znalezienia w północnej części Cieśniny

Davisa.


Takie stwierdzenie z ust autorytetu w sprawach związanych z
poszukiwaniem Przejścia Północno – Zachodniego, osłabiło zapał żeglarzy oraz
protektorów i w praktyce przez długie lata notujemy jedynie nieliczne próby podróży
odkrywczych na północne wody kanadyjskie.
Ostatnim zrywem Anglików w kierunku znalezienia Przejścia Północno –
Zachodniego w pierwszej połowie XVII wieku były dwie wyprawy, które
poprowadzili na wody Zatoki Hudsona dwaj kapitanowie: Luke Fox i Thomas James.

background image

Fox zbadał starannie całe zachodnie wybrzeże Zatoki Hudsona i w swym
dzienniku pod datą 2 września 1631 roku zapisał:

… a teraz dalsze poszukiwanie przejścia było beznadziejne i nie trzeba było już szukać drogi po

całej tej stronie zatoki od 64°30’ wokół do 55°10’. Pamiętając, że nie mogliśmy próbować

płynąć na północny zachód od wyspy Nottingham, jak to miałem nakazane, z powodu dużych

ilości lodu, który blokował wszystkie trzy cieśniny, w czasie kiedyśmy wpłynęli tam w połowie

lipca, teraz miałem nadzieję, ze są one wolne od lodu, albo nigdy nie są wolne i uznałem za

najlepsze próbować tam przejścia dopokąd wiał ten pomyślny wiatr

9

.


W następnych dniach Foxowi udało się wpłynąć na wody zatoki, zwanej dziś
Basenem Foxa, gdzie osiągnął znaczną wysokość geograficzną. W dniu 31
października wrócił do portu Downs.
Thomas James również krążył po wodach Zatoki Hudsona, gdzie
przezimował, a następnie tak samo jak Fox wpłynął na wody Basenu Foxa, badając
zachodnie wybrzeże. Pod koniec sierpnia lody zmusiły go do odwrotu i dnia 22
października 1632 roku zawinął do Bristolu.
Obaj kapitanowie, będąc pod wrażeniem opinii Baffina i własnych
niepowodzeń mieli podobne zdanie na temat Przejścia Północno – Zachodniego. Fox
twierdził, że jeżeli przejście w ogóle istnieje, to musi wieść przez Roe’s Welcome.
James był bardziej ostrożny w swych sądach, toteż w jego raporcie znajdujemy
zdania, wyrażające pogląd, iż:

… domniemane przejście sprowadzono do tego, że może ono znajdować się tylko na

północ od 66° szerokości północnej.


Dalej posuwa się jeszcze bardziej w swych przypuszczeniach stwierdzając,
że najprawdopodobniej nie ma go tu wcale.
Po nieudanych próbach Foxa i Jamesa na wodach, rozciągających się na
północ od Cieśniny Hudsona zapanowała przeszło stuletnia cisza.

Kompania Zatoki Hudsona


Mijały lata. Człowiek raz jeszcze ugiął się przed mocą groźnej przyrody i
skapitulował.
Mimo, że brak było śmiałków do ponownych wypraw odkrywczych, idea
znalezienia najkrótszej drogi na daleki wschód pokutowała w umysłach praktycznych
Anglików, walczących coraz zajadlej o wyrobienie sobie odpowiedniej pozycji na
świecie w szeregu morskich i kupieckich potęg.

9

Wg Miller Christy: „The voyages of Captain Luke Fox of Hull and Captain Thomas James of Bristol”.

Hakluyt Society. Seria pierwsza. Tom 38 I 89. Tłumaczenie Jan Flis.

W roku 1668 na wodach Zatoki Hudsona znów pojawiły się żagle. Tym
razem nie byli to odkrywcy, lecz statek „Nonsuch” wyposażony przez księcia
Ruperta, a kapitan miał polecenie zbadania ewentualnych możliwości handlu skórami
z mieszkańcami okolicy Zatoki Hudsona. Założono pierwszą w tych okolicach
faktorię. Książę Rupert, wykorzystując swe koneksje na dworze królewskim, zdołał
uzyskać w dwa lata później od króla Karola II akt nadania, tworzący podwaliny
wielkiej kompanii handlowej „Hudson Bay Company”, a jednocześnie zobowiązujący
do prowadzenia odkryć geograficznych.
Wielka kompania handlowa powstała, lecz kupcy angielscy przez długie lata
nie kwapili się do spełnienia drugiej części swego zadania, a więc do dokonywania
odkryć, a w szczególności do poszukiwania przejścia na Morze Południowe, co
niewątpliwie było poważnym argumentem w czasie starań o akt nadania.
Dopiero w roku 1742, na skutek głosów angielskiej opinii publicznej
oburzonej faktem, że kompania ciągnie tylko zyski, a nie wypełnia nałożonych na nią
zadań, kapitan Middleton szukał Przejścia Północno – Zachodniego na zachód od
wyspy Southampton. W czasie tej podróży zostały odkryte zatoki – Wager i Repulse.
W roku 1745, w czasie wojny angielsko – francuskiej o panowanie w
Kanadzie i Indiach, rząd brytyjski króla Jerzego II, mając na uwadze znaczenie
strategicznego przejścia, wyznaczył znaczną nagrodę, wynoszącą aż 20 000 funtów
szterlingów dla tego statku angielskiego, który dokona odkrycia drogi wodnej z
Zatoki Hudsona na Pacyfik. Tak wysoka nagroda poczęła kusić.
W Zatoce Hudsona, mimo rozwijającej się wciąż działalności „Hudson Bay
Company”, prawie nieznane pozostały północno – zachodnie wybrzeża. A może
właśnie tam znajdowało się przejście – warte teraz 20 000 funtów?
Znowu popłynęły statki żądnych odkryć żeglarzy. W roku 1746 jedna z
wypraw zbadała wejście do zatoki Chesterfield, a w roku 1761 inna wyprawa usilnie
starała się przejść tą drogą do Chin.
Wciąż jednak na drodze statków stawały bariery lodowe, które nieraz nie
pozwalały dokładnie stwierdzić, czy pod ich pokrywą kryje się woda czy ląd.
W roku 1771 Samuel Hearne postanowił rozstrzygnąć dręczącą już tyle lat
zagadkę i ruszył drogą lądową na badanie północno – zachodnich rejonów. Udało mu
się osiągnąć ujście do morza rzeki Coppermine. Był on jednym z pierwszych, którzy
dotarli do północnych wybrzeży amerykańskiego lądu. Zdaniem Hearne’a, odkrycia
dokonane przez niego położyły ostatecznie kres wszelkim dyskusjom na temat
Przejścia Północno – Zachodniego przez Zatokę Hudsona.
Mimo to, w kilkanaście lat później, w roku 1790 jeszcze jedna wyprawa
morska starała się przedrzeć przez lody zatoki Chesterfield. Statki tej wyprawy
przepłynęły całą zatokę, a następnie rzeką dotarły do jeziora Baker. Jednak w tym
miejscu skończyły się nadzieje żeglarzy na dalszą drogę wodną na zachód.
W tym czasie rząd brytyjski, widząc bezowocność wszelkich prób
odnalezienia przejścia w rejonie Zatoki Hudsona, zmienił warunki uzyskania

background image

obiecanych 20 000 funtów. O nagrodę tę mogły się obecnie ubiegać również okręty
wojenne Jego Królewskiej Mości oraz rozszerzono zakres poszukiwań poza Zatokę
Hudsona.
W związku z ekspansją Europejczyków na północno – wschodni Pacyfik,
żeglarze i geografowie doszli do prostego zresztą wniosku, że Jeżeli Przejście
Północno – Zachodnie jest tak trudne do znalezienia od strony wschodnich wybrzeży
Ameryki, to można spróbować poszukiwania od przeciwnego brzegu kontynentu. W
historii poszukiwań przejścia otwierał się nowy rozdział. Do ataku szykował się
wielki odkrywca, doskonały żeglarz i wyśmienity kartograf – kapitan James Cook.

Szturm od zachodu


Rozmowa szła dość kulawo. Kapitan James Cook, jak i towarzyszący mu
oficerowie King i Gore, nie znali ani jednego słowa rosyjskiego, gospodarz zaś,
kupiec z Pietropawłowska na Kamczatce – Erasim Gregoriewicz Ismaiłow – umiał
zaledwie kilka słów angielskich.
Mimo to kapitan Cook wydawał się być zadowolony ze spotkania. Kupiec
zresztą przyjął ich bardzo gościnnie.
Erasim Gregoriewicz, jak wynikało z prowadzonej na migi oraz przy pomocy
rysunków i liczb rozmowy, długo już przebywał na wyspach ciągnących się długim
łańcuchem na południe od zachodnich krańców amerykańskiego kontynentu.
Kapitan James Cook przystąpił do omawiania najbardziej interesującego go
zagadnienia, a mianowicie drogi wodnej z Pacyfiku na Atlantyk. Porucznik King
wyciągnął z torby mapę Stählina, w którą Admiralicja wyposażyła Cooka przed jego
trzecią, wielką podróżą. Rozwinął ją i położył przed rosyjskim kupcem.
Erasim Gregoriewicz Ismaiłow patrzył uważnie na mapę leżącą u jego
skrzyżowanych nóg. Przedstawiała ona północno – zachodnie wybrzeże
amerykańskiego kontynentu. Większość jednak zatok, cieśnin i wysp musiała być
bardziej wytworem fantazji autora niż zbiorem konkretnych wiadomości.
Erasim Gregoriewicz potrząsnął głową w przeczącym geście. Wskazał
palcem biegnącą błędnie linię brzegu.
– Nie charaszo, nie charaszo – zamruczał. Zwrócił się do jednego ze swych
towarzyszy z rozkazem.
Po chwili obok mapy Stählina leżała odręcznie rysowana mapa, którą
posługiwał się Erasim Gregoriewicz. Kapitan Cook pochylił się nad nią z
nieukrywaną ciekawością. Jednym rzutem fachowego oka ocenił tę stosunkowo
prymitywną mapą jako nadzwyczaj dokładną. Poza tym stwierdził, że poprawki
dotyczące brzegów, które on sam naniósł na mapę Stählina, na mapie rosyjskiej były
prawie identyczne.
Kapitan James Cook nie przypadkowo znalazł się na północnych wodach
Pacyfiku. Gdy w dniu 11 lipca 1776 roku dwa okręty Jego Królewskiej Mości

„Resolution” i „Discovery” wypłynęły z portu Plymouth w daleki, zapowiadający się
na parę lat rejs, dowódca wyprawy, znany podróżnik, kapitan Królewskiej Marynarki
– James Cook, wiózł w dokumentach okrętowych rozkaz Admiralicji, który mu
nakazywał:

Po waszym przybyciu na wybrzeże Nowego Albionu, macie udać się do najbliższej,

stosownej przystani, aby odnowić zapas drzewa i wody, dać odpoczynek załodze, następnie

macie zdążać na północ wzdłuż brzegu aż do szerokości 65°N lub dalej, jeżeli nie znajdziecie

przeszkód w postaci lądu lub lodu, zważając na to, aby nie tracić czasu na badanie ujść

rzecznych lub małych zatok ani z innego jakiegoś powodu, dokąd nie osiągniecie rzeczonej

szerokości geograficznej 65°N. Skoro dojdziecie na tę szerokość, macie bardzo starannie szukać

takich rzek lub zatok, które wydadzą się, że maja duże rozmiary i ciągną się ku Zatoce Hudsona

lub Baffina i macie ją badać. A jeśliby na podstawie waszych obserwacji lub jakiejś informacji,

którą otrzymacie od tubylców, okazało się, że istnienie drogi wodnej do rzeczonych zatok lub

jednej z nich jest pewne lub przynajmniej prawdopodobne, w takim wypadku macie poczynić

jak najsilniejsze starania, aby przebyć ją

10

.


Już prawie dwa lata trwała podróż, a jeszcze Cook nie spełnił jednego z
najważniejszych

zadań,

jakiego

oczekiwała

Admiralicja

brytyjska,

która

zadecydowała o poszukiwaniu od strony zachodu upragnionego przez tyle już lat
Przejścia Północno – Zachodniego. Nabierało ono teraz, ze względu na trwające walki
o kolonie amerykańskie, również i znaczenia strategicznego. Z chwilą jego
odnalezienia można by objąć olbrzymi buntujący się kontynent amerykański w silne

kleszcze eskadr wojennych zarówno od wschodu i
północy, jak i od zachodu.
W dniu 6 marca 1778 roku okręty Cooka
przecięły Pacyfik i dotarły do miejsca, które jak
sądził dowódca wyprawy, odkrył ongiś sir Francis
Drake. W rzeczywistości Cook znalazł się nieco
dalej na północ, mniej więcej na wysokości
obecnego stanu Oregon.
Pogoda nie sprzyjała żeglarzom, o czym
najlepiej

świadczyć

może

nazwa

dana

nowoodkrytemu

przylądkowi

„Cape

Foulweather” (Przylądek Podłej Pogody).
Po kilkunastu dniach „Resolution” I
„Discovery” dotarły do punktu, gdzie miała
rzekomo znajdować się cieśnina, odkryta podobno

przed stu laty i unasieniona na mapę Stählina jako „Cieśnina Juan de la Fuca”.

10

J. L. Baker: Odkrycia i wyprawy geograficzne, s. 173

background image

Jak zawsze dokładny Cook polecił zbadać i tę odnogę morską. Czekało go
jednak jeszcze jedno rozczarowanie. Nic też dziwnego, że przylądek leżący u wejścia
do budzącej złudne nadzieje cieśniny, naniesiono na mapę jako „Cape Flattery”
(Przylądek Zwodniczy).
Badając zachodni brzeg kontynentu okręty Cooka płynęły coraz dalej na
północ, a później zmuszone były skręcić w kierunku zachodnim. Odległość od Zatoki
Hudsona zaczęła się coraz bardziej zwiększać. Cook zdał sobie sprawę, że Przejście
Północno – Zachodnie – o ile w ogóle istnieje – jest bardzo długie.
Mijały dni. Sytuacja pogarszała się coraz bardziej, ląd bowiem skręcił na
południowy zachód. Ostatecznie jednak Cook przedostał się cieśninami w archipelagu
aleuckim na północ i popłynął już teraz prosto w kierunku Cieśniny Beringa, którą
osiągnął w dniu 9 sierpnia 1778 roku. W tym dniu Anglicy po raz pierwszy zobaczyli
równocześnie wybrzeża dwóch potężnych kontynentów – Azji i Ameryki.
Nazwawszy najdalej na północny zachód wysunięty cypel amerykańskiego
kontynentu, jako „Przylądek Księcia Walii”, a przeciwległy brzeg Azji jako
„Przylądek Wschodni”, Cook popłynął dalej na północ. W kilka dni później, dnia 18
sierpnia, okręty angielskie dotarły do szerokości 70°64’N, gdzie natknęły się na
zwarte pola lodowe, zupełnie zagradzające drogę.
Przez kilkanaście dni Cook uparcie szukał przejścia wśród tej przeszkody.
Musiał jednak kapitulować, a pod datą 16 września zanotował w swoim dzienniku:

Ponieważ miałem już całkowitą pewność, że mapa pana von Stählina jest błędna i

ponieważ musiałem Alaskę (którą pan Stählin uważał za wyspę) uznać za część lądu

amerykańskiego, nie miałem innej rady, jak opuścić te północne regiony i na zimę udać się do

takiego miejsca, w którym załoga mogłaby wrócić do sił i zaopatrzyć się w żywność

11

.


Pewnego dnia stojąc na kotwicy okręty angielskie napotkały rosyjskich
kupców, od dłuższego już czasu eksploatujących wybrzeża Alaski.
Spotkanie z Rosjanami utwierdziło kapitana Cooka w przekonaniu, że nie
istnieje dostępne dla statków Przejście Północno – Zachodnie, bo gdyby istniało –
myślał Cook – to na pewno zostałoby odkryte przez energicznych żeglarzy – kupców
w rodzaju Erasima Gregoriewicza. Mimo to Cook – posłuszny rozkazom Admiralicji
– postanowił wrócić na wody opływające Alaskę w następnym roku.
Niestety, śmierć przerwała życie słynnego podróżnika. Jego zamierzenia
kontynuował w następnym roku kapitan Charles Clerke. Podobnie jak Cook zapuścił
się on na wody Cieśniny Beringa, jednakże lody i nagła śmierć Clerke’a nie pozwoliły
na dokładniejsze zbadanie tych rejonów.
W kilka lat później Hiszpanie, posiadający swe kolonie na zachodnim
wybrzeżu Ameryki Północnej, poczuli się zagrożeni w swych interesach w tej części
świata. W związku z tym żeglarz hiszpański Malaspina został wysłany w podróż,

11

E. Gołębiowski: Kapitan Cook, s. 159.

mającą na celu znalezienie Przejścia Północno – Zachodniego w okolicach
południowo – zachodniego wybrzeża Alaski. Rzecz jasna, że i ta wyprawa nie
przyniosła żadnych efektów.
Rywalizacja angielsko – hiszpańska, a w szczególności zatarg o osiedle nad
Zatoką Nootka na wyspie Vancouver, doprowadziły w roku 1791 do wysłania na te
wody dwóch statków pod wodzą kapitana Vancouvera, uczestnika ostatniej wyprawy
Cooka. W instrukcjach przekazanych kapitanowi przez Admiralicję znowu spotykamy
się z poleceniem zdobycia wiadomości o drogach wodnych:

… któryby mogły w znacznym stopniu ułatwić komunikację w celach handlowych

między wybrzeżem północno – zachodnim a wybrzeżem po przeciwnej stronie kontynentu

12

.


Zadanie powierzone kapitanowi przez Admiralicję zostało wykonane.
Vancouver zdobył dokładny obraz badanych obszarów i stwierdził w swej książce:

Ufam, że dokładność z jaką dokonano zdjęcia północno – zachodnich wybrzeży Ameryki

usuwa wszelką wątpliwość i odrzuca wszelkie twierdzenia o istnieniu Przejścia Północno -

Zachodniego

13

.

Sir John Franklin


Znów minęło kilkadziesiąt lat. Nad Europą przetoczyły się gwałtowne wojny.
Wojska napoleońskie podbijały prawie cały stary kontynent i nawet zaczęły zagrażać
leżącej na wyspie Anglii. Flota angielska przez cały ten okres zajęta była
zwalczaniem okrętów francuskich.
Wśród okrętów biorących udział w słynnej bitwie pod Kopenhagą znajdował
się też okręt Jego Królewskiej Mości „Polyphemus”, a na jego pokładzie pełnił służbę
15 letni midshipman John Franklin.
Życie tego człowieka miało się odtąd układać w jedno pasmo podróży i
przygód. W kilka miesięcy po kopenhaskiej bitwie ruszył on na pokładzie okrętu
„Investigator”, który miał zbadać wybrzeża Australii. Z długiej podróży, w czasie
której przeżył rozbicie okrętu na rafach koralowych, zdążył wrócić do kraju akurat
przed wyprawą floty angielskiej, zakończonej bitwą pod Trafalgarem. W bitwie tej
John Franklin brał udział jako młody oficer na okręcie „Bellerophon”.
W Anglii, po zakończeniu wojen napoleońskich, zostało zwolnionych od
obowiązku bronienia ojczyzny wielu doskonałych i doświadczonych żeglarzy, toteż
Rząd Jego Królewskiej Mości postanowił wykorzystać posiadany kapitał fachowców
w celu przeprowadzenia szeregu podróży badawczych.

12

G. Vancouver: A voyage of Discovery. T. I, s. 18. Tłum. Jan Flis.

13

G. Vancouver: A voyage of Discovery. T. III, s. 294. Tłum. Jan Flis.

background image

W roku 1817 doświadczony angielski wielorybnik, William Scoresby zwrócił
uwagę Admiralicji, że wskutek niezwykle upalnego lata na wodach dalekiej północy
panują wyjątkowo sprzyjające warunki.
– Należy się liczyć – rozumował Scoresby – że w roku następnym zapora
lodowa cofnie się daleko na północ, otwierając drogę w kierunku nie zdobytego dotąd
Przejścia Północno – Zachodniego.
Skorzystano z tej teorii i w roku 1818 zorganizowano dwie wyprawy. Jedna z
nich, złożona ze statków: „Izabella” pod dowództwem kapitana Johna Rossa i
„Alexander” pod komendą porucznika Parry’ego, miała zbadać możliwość przejścia
na Pacyfik przez Morze Baffina i cieśninę Lancaster. Druga wyprawa, składająca się
ze statków „Dorothea” i „Trent”, popłynąć miała na północ od wyspy Szpicbergen i
dotrzeć do bieguna. Dowódcą wyprawy i jednocześnie „Dorothei” został kapitan
Buchan, zaś „Trentem” dowodził porucznik John Franklin.
Dla zachęty Admiralicja ogłasza dwie poważne nagrody. Pierwsza – 5 000
funtów za osiągnięcie morzem 110° długości zachodniej ponad brzegami Ameryki i
druga – 20 000 funtów za dotarcie do bieguna północnego.
Obie wyprawy zawiodły pokładane nadzieje. John Ross z niewiadomych
przyczyn cofnął się z wolnej od lodu cieśniny Lancaster i wbrew opinii swych
oficerów, a szczególnie pełnego zapału Parry’ego, oba statki zawróciły do Anglii.
Tam Parry złożył oficjalną skargę na swego dowódcę, oskarżając go o niewykonanie
poleceń Admiralicji. Druga wyprawa, Buchana i Franklina, dotarła tylko do 80°N i w
szalejących sztormach musiała wrócić do kraju.
W roku 1819 dwa statki: „Hecla” i „Griper”, wyruszyły pod wodzą Perry’ego
do szturmu na cieśninę Lancaster. W wyprawie tej brał też udział młody bratanek
Johna Rossa – James Clarke Ross.
4 sierpnia wyprawa wpłynęła do cieśniny. Przeszła ją bez specjalnych
trudności, ponieważ morze było prawie wolne od lodu. W czasie tej podróży zostały
zbadane brzegi wyspy Devon, odkryta cieśnina, którą nazwano „Barrow” na cześć
słynnego geografa Johna Barrow, a następnie wyspy Bathurst i Cornwallis.

Osiągnięto już 100° długości zachodniej. Całą
załogę

zaczął

ogarniać

duch

sportowego

współzawodnictwa. Parry triumfował. Tak daleko na
zachód nie udało się jeszcze nikomu dotrzeć.
Oba statki, ale już przedzierając się przez lody,
parły dalej na zachód. Na północnym brzegu cieśniny
odkryto nową, nieznaną dotychczas wyspę, której
wschodnia krawędź znajdowała się za 105° długości
zachodniej.
Droga stawała się coraz trudniejsza. Od
zachodu i północy spływały wciąż nowe masy lodu.
„Hecla” i „Griper” lawirowały bezustannie szukając

wolnego przejścia.
Parry i jego oficer nawigacyjny Crozier raz po raz czynili obserwacje i
pomiary. Już 108°30’W! Jeszcze tylko 1°30’ do miejsca wyznaczonego przez
Admiralicję!
Następnego dnia lody zatrzymały statki. Czyżby przyszło stanąć tuż przed
metą? Parry gorączkowo szukał przejścia. Wreszcie sprzyjający wiatr odpędził lód na
południe. „Hecla” i „Griper” ruszyły znów na zachód i w końcu Parry mógł
zanotować w dzienniku:

Przekroczono 110° długości zachodniej!

Nie chciał jednak poprzestać na tym. Miał teraz prawie pewność, że Przejście
Północno – Zachodnie naprawdę istnieje i że w najbliższych tygodniach zdoła dojść
do Cieśniny Beringa. Jednak Północ postanowiła obronić się przed odważnym
najeźdźcą. Wyprawa zmuszona została do zimowania na południowo – zachodnim
cyplu Wyspy Melville’a. Niespożyty Parry, w czerwcu następnego roku, wyruszył
pieszo na zbadanie wyspy. Dotarł do jej północnych krańców. Wrócił w sierpniu.
Statki jednak już nie mogły ruszyć dalej na zachód i wobec zbliżającej się jesieni
„Hecla” i „Griper” musiały zawrócić do Anglii.
W tym samym czasie gdy Parry’emu zdawało się, że już zdobywa Przejście
Północno – Zachodnie, John Franklin ruszył drogą lądową z Fort Providence nad
Wielkim Jeziorem Niewolniczym do ujścia rzeki Coppermine, a następnie na zachód,
wzdłuż północnych brzegów Ameryki. Wyprawa 30 osobowej grupy trwała dwa lata i
miała tragiczny przebieg, gdyż trudy podróży zabiły 23 ludzi.
W roku 1821, gdy jeszcze Franklin nie powrócił ze swej wyprawy, Parry
ruszył w drugą podróż. Tym razem usiłował on znaleźć przejście na mniejszych
szerokościach geograficznych. Dwa jego statki „Fury” i „Hecla” zbadały północno –
zachodni brzeg Zatoki Hudsona, przeszły przez cały Basen Foxa i odkryły cieśninę
między Ziemią Baffina i Półwyspem Melville, którą nazwano „Cieśniną Fury i
Hecla”.
W trzy lata potem, w roku 1824 Parry
popłynął w swoją trzecią podróż. Tym razem
droga wiodła poprzez cieśninę Lancaster, a
następnie Cieśniną Księcia Regenta. W czasie
tej podróży Parry zmuszony był porzucić swój
statek „Fury”.
Równocześnie drugi entuzjasta dalekiej
północy – John Franklin – nie zrażony trudami
poprzedniej podróży, spłynął rzeką Mackenzie
aż do jej ujścia, następnie rozdzielił swoją
wyprawę na dwie grupy. Sam dążył wzdłuż
północnych brzegów Alaski aż do 148°15’

background image

długości zachodniej, a Richardson i Kendall zbadali wschodnie wybrzeże aż do ujścia
rzeki Coppermine. Dalsze białe plamy znikły z map północnych regionów Ameryki.
Sukcesy, jakie odnosili młodzi zapaleńcy Parry i Franklin, nie dawały
spokoju przeszło pięćdziesięcioletniemu Johnowi Rossowi. Zdołał on namówić
amerykańskiego fabrykanta Feliksa Bootha do finansowania wyprawy na północ. Za
kwotę 17 tysięcy funtów wyposażono statek „Victory”. Był to pierwszy parowy statek
wpływający na wody arktyczne.
W roku 1829 Ross i jego bratanek James Clarke Ross ruszyli na „Victory” w
kierunku cieśniny Lancaster, tej samej, z której Ross 11 lat temu tak pochopnie się
wycofał. Tym razem „Victory” przeszła przez cieśninę, a następnie skręciła na
południe śladem swego byłego podwładnego, a następnie przeciwnika – Edwarda
Parry’ego. Dużą satysfakcją było dla Rossa odnalezienie w dniu 13 sierpnia 1829
roku statku „Fury” pozostawionego przez Parry’ego w roku 1825.
– Parry nie dał rady dalej płynąć – chełpił się Ross przed swym bratankiem –
a my popłyniemy.
Jednakże wkrótce nadeszła jesień, a z nią mrozy i lody, które zakleszczyły
„Victory” u brzegów nieznanego lądu, nazwanego przez Rossa „Feliks Booth Land”.
W ciągu tej zimy James Clarke
Ross ruszył na poszukiwanie bieguna
magnetycznego ziemi i odkrył go w
pozycji 70°5’17’’N i 96°46’45’’W.
Pierwszy z biegunów świata został
zdobyty!
„Victory” jednakże tkwiła nadal w
lodach. Niesprzyjająca pogoda zmusiła
wyprawę do drugiego zimowania. Lato nie
było lepsze. „Victory” trwała nieruchomo
wśród

lodów.

Wreszcie,

w

czasie

następnego

lata

dwudziestu

jeden

członków załogi rusza w powrotną drogę
na łodziach, zostawiając statek w lodowej
pułapce. Po drodze zastaje ich już czwarta
zima. Wynędzniali, wygłodzeni i chorzy
ruszają kolejnego lata w dalszą drogę.
Dopiero na Morzu Baffina trafiają na statek
wielorybniczy „Isabella”, który zabiera ich
do kraju. Dziwnym trafem była to ta sama „Isabella”, na której Ross przed laty cofnął
się z cieśniny Lancaster.
Zbliżał się końcowy etap wypraw w celu odnalezienia Przejścia Północno –
Zachodniego. W roku 1845 sir John Franklin, który zdołał już odbyć szereg podróży
morskich i od roku 1836 do 1843 był gubernatorem Tasmanii, znowu rusza na północ.

Jest to już prawie sześćdziesięcioletni kontradmirał. Przyjaciele, a wśród nich znany
geograf John Barrow, odradzali Franklinowi podejmowanie tej męczącej i
niebezpiecznej wyprawy. Franklin pomimo wszystko decyduje się.
W dniu 19 maja 1845 roku wypłynęły z Anglii dwa starannie przygotowane
statki – „Terror” i „Erebus”. Dowódcą „Terrora” był kapitan F. Crozier, były
towarzysz wyprawy Rossa i Parry’ego. „Erebusem” kierował kapitan James
Fitzjames. Załoga liczyła 129 oficerów i marynarzy. Rozkazy, jakie otrzymał Franklin
z Admiralicji omawiały dość szczegółowo plan podróży. „Terror” i „Erebus” miały
spróbować przejścia przez cieśninę Wellingtona albo cieśninę Peel, między wyspą
Somerset a Wyspą Księcia Walii.
Minął rok 1845 i następny. Od wyprawy Johna Franklina brak było
jakichkolwiek wiadomości. Gdzie są? Czy jeszcze żyją?
Pierwszy publicznie zabrał głos na ten temat sędziwy już kapitan John Ross,
domagając się wysłania ekspedycji ratowniczej. Zapomniał on już dawno o swoich
urazach do „młodych” żeglarzy, a natomiast znał i pamiętał wszelkie
niebezpieczeństwa czyhające na podróżników zagubionych na dalekiej północy. Głos
jego nie znajdował początkowo należytego oddźwięku wśród wyższych urzędników
Admiralicji, jak również wśród samych marynarzy.
– Jeżeli Franklin nie dał rady, to jak mają sobie poradzić mniej od niego
doświadczeni? – odpowiadano na apele Rossa.
W końcu zabrał głos John Barrow. Udało mu się przekonać Admiralicję, że
wszelkie wyprawy ratownicze mogą jednocześnie przynieść korzyść w formie
dokładnego zbadania północnych wód, a może nawet znalezienia przejścia z
Atlantyku do Cieśniny Beringa.
W efekcie tych starań w roku 1847 ruszyły trzy ekspedycje. Jedna lądowa –
pod wodzą doktora Richardsona, dwie następne – drogą morską. Jedną z morskich
prowadził od Morza Baffina doświadczony polarnik James Ross, drugą Kellet od
strony Cieśniny Beringa. Wszystko na próżno! Daleka północ strzeże swych tajemnic.
Tymczasem w kraju rośnie niepokój o stukilkudziesięcioosobową załogę
„Terrora” i „Erebusa”. Pod naciskiem opinii publicznej Admiralicja Brytyjska
wyznacza olbrzymią – jak na owe czasy – nagrodę w wysokości 20 000 funtów za
odnalezienie członków wyprawy. Zrozpaczona żona Franklina dodaje od siebie 3 000!
Rok 1850 jest rokiem wypraw ratowniczych. Wysoka nagroda kusi i
powoduje, że aż szesnaście statków rusza na poszukiwanie choćby śladów wyprawy.

Jedna statki ruszają od strony
Morza Baffina, inne szturmują daleką
północ od zachodu. Kapitan John Penny
ląduje latem 1850 roku na wysepce
Beechey,

leżącej

u

południowych

brzegów wyspy Devon. Tu znajduje
pierwsze ślady zaginionej wyprawy.

background image

Resztki obozowiska i trzy groby z nazwiskami zaginionych.
Niestety brak jest jakichkolwiek bliższych informacji, brak notatek, które
wyjaśniłyby losy wyprawy.
Niezależnie od wyprawy Penny’ego, od zachodniej części kontynentu
przedziera się kapitan Mac Clure na „Investigatorze”. Wyruszył on z Cieśniny
Beringa w lecie 1850 roku. „Investigator” płynie wzdłuż północnych wybrzeży
Alaski, a następnie skręca na północ od Ziemi Banksa. Statek wpływa w Cieśninę
Księcia Walii, oddzielającą Ziemię Banksa od Ziemi Victorii. Mac Clure cieszy się z
sukcesu, bo już tylko niecałe 200 mil dzieli go od miejsca, gdzie przed laty dotarł
Parry. Niestety, dalsza droga zamknięta była przez zwały lodów. Czyżby tu kończyła
się droga na wschód?
Trzeba zimować. Mac Clure jednak nie może usiedzieć spokojnie w miejscu.
Gdy tylko mija noc polarna rusza na zwiadowcze wyprawy. Bada Ziemię Banksa,
poszukuje śladów wyprawy Franklina, zostawia drogowskazy dla ewentualnych
rozbitków, chowa w oznakowanych miejscach wiadomości o swej wyprawie.
Dopiero późnym latem 1851 roku „Investigator” wydostaje się z lodowej

pułapki. Mac Clure widząc, że dalsza droga
na północ jest niemożliwa do przebycia,
zawraca na południe. Opływa Ziemię Banksa
od południa, a następnie od strony
zachodniej. „Investigator” zmienia wreszcie
kurs na wschodni. Przed dziobem w
odległości zaledwie niecałych dwustu mil
znowu Cieśnina Melville’a a za nią znane
już wielu żeglarzom Cieśnina Barrow i
Lancaster.
I znów lody zatrzaskują statek w
pułapce. U wybrzeży Zatoki Mercy spędza
Mac Clure drugą zimę. Tymczasem poczyna
brakować żywności i opału, ludzie chorują,
załamują się psychicznie. Lato roku 1852 nie
przynosi oswobodzenia, „Investigator” w

dalszym ciągu tkwi nieruchomo. Jeszcze jedną zimę trzeba spędzić u brzegów zatoki.
Wreszcie 6 kwietnia 1853 roku wyprawę odnajduje porucznik Pim ze statku
„Resolute”, który wraz z „Interpidem” ruszyły na poszukiwanie Franklina i Mac
Clure’a. „Resolute” stoi o przeszło sto mil na wschód, u brzegów Wyspy Melville’a.
Karawana schorowanych i osłabionych niedobitków rusza w podróż zostawiając z
żalem wrak „Investigatora”.
Oba statki z uratowanymi towarzyszami płyną na wschód. Lecz znowu przed
dziobami zapora lodowa. Czyżby jeszcze jedna zima w lodach?

Za namową Mac Clure’a załogi trzech statków ruszają ku oddalonej o
przeszło 150 mil wyspie Beechey, gdzie spodziewają się spotkać jakiś statek
wielorybniczy. Tym razem szczęście sprzyja Anglikom. Jeden ze statków
wielorybniczych zabiera ich w daleką drogę do ojczyzny. W lodach zostają trzy statki:
„Investigator”, „Resolute” i „Interpid”.
Kapitan Mac Clure przebył w ten sposób jako pierwszy podróżnik Przejście
Północno – Zachodnie. Podróż trwała przeszło trzy lata, zmieniono trzy statki i część
drogi liczącą około trzystu mil trzeba było saniami. Wyprawa Mac Clure’a i
ekspedycje poszukiwawcze wysłane na ratunek Johna Franklina dowiodły, że
Przejście Północno – Zachodnie istnieje, lecz nie stwarza ono praktycznie żadnych
możliwości eksploatacyjnych.
Admiralicja

Brytyjska

po

smutnych

doświadczeniach

ekspedycji

ratunkowych zrezygnowała z dalszych poszukiwań. Niezmordowana pozostała
jedynie lady Franklin. Wyposażyła ona na swój koszt statek „Fox”, na którym w roku
1857 wyrusza Francis Leopold Mc Clintock, uczestnik wielu ekspedycji ratunkowych.
„Fox” popłynął na północ, jednakże już pierwszą zimę spędził wśród lodów
Morza Baffina. W roku 1858 „Fox”
przepłynął przez cieśniny: Lancaster,
Księcia Regenta i Ballota. W pobliżu
ostatniej

spędził

drugą

zimę.

W

następnym roku w czasie jednego z
patroli porucznik W. R. Hobson
odnalazł na Ziemi Króla Williama
szczątki obozowiska, a także metalową
puszkę z kartką papieru.
Nareszcie pierwszy namacalny
dowód losów wyprawy, odnaleziony po
14 latach od ostatniej wiadomości. Z lakonicznego raportu dopiero teraz można było
odtworzyć tragiczne dzieje załóg „Terrora” i „Erebusa”:

28 maja 1847

Okręty JKM „Erebus” i „Terror” zimowały w lodach pod 70°5’ szerokości północnej i

99°23’ długości zachodniej. Zimę 1846 – 1847 spędziły na wyspie Beechey pod 74°43’28’’

szerokości północnej i 91°39’15’’ długości zachodniej. Dopłynąwszy później Kanałem

Wellingtona do 77° szerokości północnej zawróciły wzdłuż zachodnich wybrzeży wyspy

Cornwallis.

Sir John Franklin dowódca wyprawy

Wszystko dobrze


Poniżej dopisano:

Grupa składająca się z 2 oficerów i 6 marynarzy opuściła okręt w poniedziałek 24 maja

1847 roku.

background image


Była to zapewne grupa wysłana pod dowództwem porucznika Gore’a dla
zbadania Ziemi Króla Williama.
W tej samej puszce znaleziono jeszcze drugą notatkę pisaną w rok później:

25 kwietnia 1848 roku

Okręty JKM „Terror” i „Erebus” opuszczono 22 kwietnia w odległości 5 leg na NNW od

tego miejsca, ponieważ od 12 września 1846 roku były uwięzione w lodzie. Oficerowie i załoga

składająca się z 105 ludzi pod dowództwem kapitana F. R. M. Croziera lądowała tu na

szerokości graficznej 69°37’42’’N, długości 98°41’W. To pismo znalazł porucznik Irving pod

kopcem, który zbudował przypuszczalnie sir James Ross w roku 1831. Miało ono być tam

złożone przez ś. p. Komendanta Gore’a w czerwcu 1847 roku. Ponieważ jednak nie odnaleziono

słupa sir Jamesa Rossa, pismo przeniesiono na to miejsce, to jest tam, gdzie stał słup sir Jamesa

Rossa. Sir John Franklin zmarł 11 czerwca 1847 roku. A ogólne straty wyprawy do tej daty

wynoszą 9 oficerów i 15 ludzi załogi.


Pismo zaopatrzone było podpisem:

James Fitzjames, kapitan HMS „Erebus” i F. R. M. Crozier, kapitan I starszy oficer. Jutro

dnia 26 wyruszamy w kierunku rzeki Great Fish odkrytej przez Backa.


Mroźna północ pochłonęła 129 ofiar.

Zdobywca


16 czerwca 1903 roku z Trondheim wymyka się w morze maleńki 47 –
tonowy stateczek „Gjöa”. Jego właścicielem i jednocześnie dowódcą jest młodym
niespełna trzydziestoletni Roald Amundsen, doświadczony już żeglarz polarny,
uczestnik wyprawy statku „Belgica” na Antarktydę.
Wymyka się i to
dosłownie,

ponieważ

nad

małym stateczkiem wisi groźba
aresztu

za

niezwrócenie

pożyczki zaciągniętej w celu
nabycia ekwipunku do mającej
trwać

kilka

lat

wyprawy.

Amundsen

wraz

z

siedmioosobową załogą ma
zamiar przedrzeć się przez
Przejście

Północno

Zachodnie i dotrzeć z Oceanu
Atlantyckiego

na

Ocean

Spokojny. To, co nie udało się wielu wyprawom doskonale wyekwipowanym o
dużych, silnych statkach i licznych załogach, stawia sobie za cel młody żeglarz, znany
zaledwie niewielkiemu kręgowi polarników.
Towarzyszą mu równie młodzi jak on zapaleńcy: Gottfried Hansen, Antoni
Lung, Helmar Hansen, Peter Ristwedt, Gustaw Wik i Adolf Lindstroem. Amundsen
jest przekonany, że właśnie największymi atutami śmiałej wyprawy są małe rozmiary
stateczku i niewielka liczba dobrze dobranej załogi. „Gjöa” może się prześlizgnąć
tam, gdzie większe statki utkną na skałach.
Co najbardziej jednak podtrzymywało Amundsena na duchu, to fakt, że sam
sławny Fridtjöf Nansen ocenił przychylnie zamiary Amundsena. Mając poparcie tak
znanego podróżnika, bohatera dryfu „Frama” w lodach północy, Roald Amundsen
ufnie patrzył w najbliższą przyszłość.
Dosłownie wyrwawszy się z rąk wierzycieli, Amundsen popłynął do zatoki
Godhawn na Grenlandii, gdzie uzupełnił paliwo, załadował na pokład dwadzieścia
psów i dodatkowe zapasy żywności.
Drugim celem wyprawy – obok zdobycia Przejścia Północno – Zachodniego
– były badania magnetyzmu ziemskiego. Amundsen przeszedł w tej dziedzinie
półroczną praktykę w hamburskim obserwatorium i zabrał ze sobą specjalistę
magnetologa.
„Gjöa” dzielnie przedzierała się przez lody zatoki Melville’a i cieśninę
Lancaster. Po ośmiu tygodniach podróży wyprawa dotarła do wyspy Beechey. Stąd

droga wiodła przez cieśninę
Barrow na południe wzdłuż
zachodnich

brzegów

wyspy

Somerset.
W pierwszych dniach
września po wielu trudach (utrata
części

żywności,

pożar

w

maszynowni) Amundsen dotarł
do

brzegów

Wyspy

Króla

Williama.

Dalej

przepłynął

wschodnią

Cieśninę

Rossa,

oddzielającą od wschodu wyspę
od stałego lądu, na którym
przeszło 70 lat temu James Ross

zlokalizował biegun magnetyczny.
Choć wolna od lodów Cieśnina Simpsona zachęcała do dalszej podróży na
zachód, Amundsen zdecydował się na zimowanie.
Przez długie miesiące prowadzono skrupulatne badania, nanoszono na mapy
nieznane kształty wybrzeży, ustalono dokładnie nowe położenie bieguna
magnetycznego.

background image

Lato 1904 roku było chłodne i lody nie puściły „Gjöa” ze swych okowów.
Trzeba było czekać jeszcze jeden rok. Drugie zimowanie przeszło również pomyślnie.
Nikt z siedmioosobowej załogi nie zachorował, prace naukowe prowadzono w
dalszym ciągu. Nadszedł wreszcie rok 1905. Tym razem przyroda okazała się
łaskawsza dla podróżników. 13 sierpnia „Gjöa” ruszył na zachód przez Cieśninę
Simpsona i dalej przesmykami między Ziemią Wiktorii i stałym lądem kanadyjskim.
Przejścia te okazały się bardzo płytkie i tylko małym wymiarom stateczku
zawdzięczać można szczęśliwe przebycie wszystkich płycizn i podwodnych
przeszkód.
Wreszcie 26 sierpnia porucznik Hanson dostrzegł na otwartym morzu żagiel
wielorybniczego statku. Był to „Charles Hanson” z San Francisco.
A więc nareszcie ziściło się marzenie Amundsena, został osiągnięty cel, ku
któremu dążyli od przeszło czterystu lat żeglarze tylu pokoleń! Przejście Północno –
Zachodnie zostało pokonane.
Jednakże Amundsenowi nie było dane dotrzeć tak szybko do okolic
zamieszkałych, nie mógł podzielić się swymi osiągnięciami z bliskimi, nie mógł
przekazać wiadomości o swym sukcesie Nansenowi.
W początku września „Gjöa” dotarł do kilku amerykańskich statków
wielorybniczych, które zmuszone były zimować w pobliżu Wyspy Herschla.
Amundsena i jego towarzyszy czekała trzecia zima w Arktyce.
Niespokojny i zawsze żądny czynu Amundsen rusza saniami w towarzystwie
jednego z kapitanów napotkanych statków i dwóch Eskimosów do Fortu Yukon, skąd
chce wysłać depesze do kraju. Droga przebiegała kilkaset kilometrów przez puste
arktyczne obszary. Nie odstraszało to jednak zdobywcy Przejścia Północno -
Zachodniego. Gdy dowiaduje się, że w Forcie Yukon nie ma telegrafu, rusza kilkaset
kilometrów dalej do Eagle City. Wczesna wiosną wraca na statek z zapasem listów i
wiadomości. 1 sierpnia 1905 roku lody puszczają unieruchomione statki i „Gjöa”
płynie dalej na zachód. 30 sierpnia rano mały stateczek mija Przylądek Księcia Walii i
wieczorem tego dnia wchodzi entuzjastycznie witany do alaskańskiego miasteczka
Nome. Wielka podróż pierwszego zdobywcy Przejścia Północno – Zachodniego
została zakończona!


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
afryka północno zachodnia
Metoda kąta północno zachodniego, Logistyka, Prace
Ruth Benedict Północno zachodnie wybrzeże Ameryki
Północno zachodnie wybrzeże Ameryki, Ruth Benedict
Kształtowanie się zachodniej i północnej granicy II Rzeczpos 2
Nowe dialekty mieszane to termin stosowany na określenie odmian języka polskiego używanej na ziemiac
Andre Vltchek Dlaczego Zachód nienawidzi Korei Północnej KRLD (2016)
bradsot polnocny owiec
Rawenna miasto i gmina w północnych Włoszech
011 problemy w praktyceid 3165 ppt
Sztuka romańska w Europie Zachodniej (X XIII w 2
Istota i modele opieki pielęgniarskiej w krajach Europy Zachodniej
bądźże pozdrowiona, (Finale 2006c [B 271d 237 277e pozdrowiona 011 R 363g F 4 MUS])
14 przejscia fazoweid 15265 Nieznany (2)

więcej podobnych podstron