księżyc w nowiu oczami edwarda rozdziały od I do IX


WSTĘP: MELANCHOLIA

Był środek nocy, a ja wciąż siedziałem wpatrzony w nią. Zapewne, gdybym był normalny, nie byłoby mnie tutaj. Nie przyglądałbym się miłości mego życia podczas gdy ona spała. Ja jednak nie byłem normalny- byłem potworem, który dopiero po blisko stuleciu swego życia poczuł, że znalazł sens swego istnienia. Tym sensem była piękna i delikatna ludzka dziewczyna, która w tej chwili rzucała się po łóżku. Zapewne miała w tej chwili koszmar. Ja jednak nie chciałem jej budzić zupełnie nie wiedziałem dlaczego. Bella nie wiedziała, że tę noc miałem zamiar spędzić u jej boku. Mieliśmy spotkać się dopiero rano przed szkołą, tuż po moim powrocie z polowania. Polowanie było koniecznością jeśli Bella miała być blisko mnie, a pragnąłem tego bardziej niż

czegokolwiek innego na świecie. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że nigdy nie powinniśmy być razem, jednak by poczuć ją chociaż przez chwilę w swych ramionach, byłem gotów na wieczne cierpienie. Bella przekręciła się na łóżku. Spojrzałem na nią. Dziś kończyła 18 lat. Zdawałem sobie oczywiście sprawę, jak ją to przytłaczało. Od kilku tygodni chodziła przybita. Uśmiechała się, odwzajemniała, a nawet częściej wymuszała pocałunki, jednak wszystkie gesty, każde słowo skłaniały się ku temu, że miała przestać być moją równolatką. Dla mnie tak właśnie

powinno być .Gdybym nie istniał, a istnieć nie powinienem, żyłaby teraz jak każda normalna dziewczyna. Miałaby normalnych znajomych, a nie przyjaciół w rodzinie wampirów. Powoli nadchodził ranek, a musiałem jeszcze wrócić do domu. Niechętnie wstałem z bujanego fotela w kącie pokoju, ucałowałem Bellę w czoło i wymknąłem się przez okno.

Biegłem tylko krótką chwilę do domu, a jednak poczułem się dziwnie wolny. Emmetta i Rosali nie było w domu. Carlisle i Esme, tak jak Alice i Jasper byli razem na górze, a ja nie chciałem im przeszkadzać. Usiadłem w salonie przy moim fortepianie i zacząłem grać. Jak zawsze mimo iż nie miałem przed sobą nut melodia, która wydobywała się spod moich palców była tą, którą napisałem z myślą o mojej jedynej miłości. Ta melodia powodowała, że czułem się szczęśliwy na jeden z najdoskonalszych sposobów.

"Byłeś u niej?"

Mimo iż było to pytanie Alice doskonale znała na nie odpowiedź.

- Tak.

"Cieszę się, że ją masz. W pełni zasługiwałeś na kogoś takiego jak ona, kogoś kto uczni cię szczęśliwym"

Nic nie odpowiedziałem. Po prostu grałem. Nie chciałem by cokolwiek zakłóciło ten idealny moment wyciszenia.

"Cóż, widzę Edwardzie, że nie masz najmniejszej ochoty rozmawiać ze mną w tej chwili."

Wiedziałem, że jest to tylko prowokacja. Ten narwany chochlik zawsze tak robił. I tylko ja, który dobrze znałem mechanizm działania jej sztuczek, mogłem się jej skutecznie oprzeć .

Wyjrzałem przez okno. Powoli zaczynało świtać. Za niecałą godzinę będę mógł zobaczyć Bellę.

Będę mógł poczuć jej zapach, poczuć jej miękkie usta na swoich. Ta myśl spowodowała, że melancholijny nastrój, który dziś był powodem mych długich i niepokojących rozważań prysł jak bańka mydlana. Pobiegłem po schodach do mojego pokoju. Pierwszym co wyczułem zaglądając do szafy były jeansy i t-shirt, które jak najszybciej na siebie założyłem. Przerzuciłem plecak przez ramię i zbiegłem na dół. Po domu kręcili się już pozostali. Carlisle, który szykował się do pracy, Esme, która układała kwiaty po pokoju, Alice, która czekała na mnie już przy wejściu do garażu.

Od kiedy w zeszłym roku Rose, Emmett i Jasper zakończyli po raz kolejny swoją edukację w liceum, poczułem że ludzie w szkole zrobili się bardziej rozluźnieni. Mieli w końcu trzech Cullenów z głowy. Niby teraz z Alice integrowaliśmy się z pozostałymi, ale robiliśmy to tylko dla Belli. Nie mogła stracić wspomnień znajomych z lat szkolnych, tylko z tego powodu, że jest z kimś takim jak ja. Jeśli miałbym być szczery, byłoby mi dużo łatwiej to wszystko znieść, gdyby w tym gronie zabrakło przebrzydłego Mike'a Newtona. Droga do szkoły minęła nam szybko. Alice o nic nie pytała, a ja nic nie opowiadałem. W tej chwili najważniejsze dla mnie było tylko wreszcie ją zobaczyć. Nieposłuszna myśl wyrwała się Alice.

- Będzie zła o ten prezent.

- Och Edwardzie nie przesadzaj. w sumie ten zakaz tyczył się bardziej ciebie.

Ale ja już jej nie słuchałem, ponieważ w tej chwili na parking szkolny wjechał sens mego istnienia.

Oparty o moje volvo czekałem by móc złożyć pocałunek na jej ustach. Gdyby nie to, że moje serce

przestało bić parę dekad wcześniej, jak nic jego bicie by przyspieszyło.

I.PRZYJĘCIE

Widziałem, że już mnie zauważyła, widziałem doskonale wyraz jej twarzy, kiedy uświadomiła sobie co w swoich rękach trzyma Alice.

"Żadnych prezentów, nie chcę żadnych prezentów"- doskonale wyuczona na pamięć formuła wybrzmiewała z jej ust jeśli tylko ktoś poruszył przy niej temat jej urodzin.

Ze złością trzasnęła drzwiami swojej wiekowej furgonetki i ruszyła w naszym kierunku. Nie mogłem pojąć, dlaczego nie pozwoliła mi jeszcze, bym kupił jej jakiś nowy, cichy i bezpieczny samochód.

Jej wymówka zawsze brzmiała tak samo "Już samo to że przy mnie jesteś jest dla mnie

największym prezentem jaki możesz mi podarować". Jakby było w tym chodź odrobinę prawdy.

- Wszystkiego najlepszego Bello!- krzyknęła Alice, kiedy podeszła do niej.

- Cii!- no tak, bo jeszcze ktoś by usłyszał.

Alice dalej kontynuowała swoje wywody, nie zważając na reakcje Belli.

- Otworzysz swój prezent teraz, czy później?

Dostrzegłem gniewne spojrzenie rzucone mi przez Bellę.

- Żadnych prezentów.

- Dobra, wrócimy do tego później. I co, podoba ci się ten album, który przysłała ci mama? A aparat fotograficzny od Charliego? Fajny, prawda?

W ogóle nie wydawała się zdziwiona wiedzą Alice. Bella znała tajemnice mojej rodziny i doskonale wiedziała co też potrafimy.

- Tak, świetny. Album też.

- Moim zdaniem to bardzo trafiony pomysł. W końcu tylko raz w życiu kończy się liceum. Warto wszystko starannie udokumentować.

- I kto to mówi? Przyznaj się, ile razy byłaś w czwartej klasie?

- Ja, to co innego.

Podeszły do mnie. Moja ręka machinalnie wyciągnęła się w kierunku jej dłoni byle tylko ja

dotknąć. Ścisnąłem delikatnie jej palce. Ten gest wystarczał za każde słowo, jakie mógłbym powiedzieć do niej w tej chwili. Czułem, jak serce Belli zaczyna łomotać. Uśmiechnąłem się do niej. Było to dla mnie takie niezwykłe, że kochałem ja, a ona w jakiś sposób odwzajemniała to uczucie.

- Jeśli dobrze zrozumiałem, mam ci nie składać życzeń, tak?- Spytałem mając nadzieję, że może jednak zmieniła zdanie. A ja jak nic popędziłbym natychmiast za najcudowniejszym prezentem dla niej. W takich chwilach żal spowodowany brakiem możliwości słyszenia jej myśli przybierał gwałtownie na sile.

- Zgadza się.

- Chciałem się tylko upewnić. Mogłaś w międzyczasie zmienić zdanie. Wiesz, większość ludzi lubi mieć urodziny i dostawać prezenty. Alice na te słowa parsknęła śmiechem.

- Spodoba ci się, sama zobaczysz. Wszyscy będą dla ciebie mili i będą ci ustępować. Co w tym takiego okropnego? - spytała retorycznie, ale i tak jej odpowiedziała.

- To, że się starzeję.

Przestałem się uśmiechać.

- Osiemnaście lat to jeszcze nie tak dużo - stwierdziła Alice. - Kobiety zwykle denerwują się urodzinami, dopiero, gdy skończą dwadzieścia dziewięć.

- Ale jestem już starsza od Edwarda - wymamrotała.

Westchnąłem tylko. Więc to był jedyny powód.

- Formalnie rzecz biorąc, tak - powiedziała Alice pogodnie - ale w praktyce to przecież tylko jeden mały roczek. Bella jednak nie wydawała się za bardzo przekonana argumentami wysuniętym przez Alice. Odkąd tylko byliśmy razem, nie było dnia, by nie poruszała tematu swojej ewentualnej przemiany. Nie mogłem uwierzyć, że chciała dołączyć do rodziny potępionych, że była w stanie poświęcić swoje życie dla wieczności spędzonej ze mną. Zapewne nie mógłbym spojrzeć w lustro wiedząc, że Bella stała się potworem przeze mnie.

- Podjadę po nią zaraz, jak wróci ze szkoły. - To wydało mi się najbardziej odpowiednie w tej chwili.

- Po szkole pracuję! - Bella jak nic zwietrzyła podstęp.

- Nie dziś - poinformowała ją Alice, zadowolona z własnej zapobiegliwości. - Rozmawiałam już na ten temat z panią Newton. Załatwi zastępstwo. Kazała złożyć ci w jej imieniu najserdeczniejsze życzenia urodzinowe.

- To nie wszystko. E... - Zabrakło jej już w tej chwili wymówek. - Nie obejrzałam jeszcze Romea i Julii na angielski.

Alice prychnęła.

- Znasz tę sztukę na pamięć!

- Widziałaś już film z DiCaprio - przypomniała Alice oskarżycielskim tonem.

- Pan Berty kazał nam obejrzeć tę wersję z lat sześćdziesiątych. Ponoć jest lepsza.

W takich momentach byłem wręcz zaniepokojony jej zachowaniem. Całkowicie człowiecze zachowania czy okazje nic dla niej nie znaczyły. Prowadziła taki niby wampirzy tryb życia wciąż pozostając człowiekiem.

- Możesz się stawiać, Bello, proszę bardzo, ale...

Znałem plan działania Alice doskonale. Miała na celu zmiękczyć serce Belli i działać bez

opamiętania tworząc dla Belli przyjęcie jej marzeń. Przynajmniej ona tak myślała.

- Uspokój się, Alice. Nie możemy zakazać Belli oglądania filmu. A już szczególnie w jej urodziny.-

Gdyby wzrok Alice mógłby mnie zabić, leżałbym już martwy.

- Właśnie.

- Przywiozę ją koło siódmej.- Alice rozchmurzyła się.

- W porządku. W takim razie, do zobaczenia wieczorem! Będzie fajnie, obiecuję! - W szerokim uśmiechu zaprezentowała idealny zgryz.

Mały i wnerwiający chochlik ucałował policzek Belli i tanecznym krokiem poszedł w stronę budynku w swojej głowie wymyślając już całą scenerie.

- Nie chcę żadnego... - kiedy zaczęła to mówić przycisnąłem swój palec do jej miękkich ust.

- Zostawmy tę dyskusję na później. Chodź już, bo się spóźnimy.

Delikatnie objąłem ją w pasie i ruszyliśmy ku głównemu wejściu do szkoły.

Stwierdziłem, że opiekowanie się Bellą to zajęcie wymagające mojej ciągłej obecności, stąd też pojawił się u mnie pomysł zmiany mojego planu lekcji. Wystarczało spojrzeć tylko w oczy pani Cope, by ta zrobiła co jej się powiedziało bez żadnych ale. Zbyt dokładnie chyba przysłuchiwałem się jej mało grzecznym myślom, gdyż zdecydowanie tego dnia słyszałem za wiele.

"Ta Swan to ma dopiero szczęście. Oh gdybym mogła być w jej wieku."

Uważałem za niestosowne takie zachowanie, ale jak to sobie zawsze usprawiedliwiałem ich przede mną "To tylko nieposłuszne myśli". Bella była najważniejsza i tylko ona się dla mnie liczyła. Z początku irytował mnie stosunek innych, to jak twierdzili

"Ona jest z nim tylko dla kasy",

"Co ona ma w sobie, czego ja nie mam?".

Z całą pewnością żadna inna dziewczyna nie byłaby w stenie zastąpić mi Belli. Dzisiejszego dnia była ona całkowicie poza światem żywych. I choć nie słyszałem jej myśli mogłem chyba całkiem trafnie określić gdzie się znajdywała. Udzielił mi się jej humor i powróciłem do rozmyślań z rana. Coraz częściej zastanawiałem się, czy aby na pewno związanie się z Bellą było nieuniknione. Oczywiście kochałem każde jej spojrzenie, gest, uśmiech na jej twarzy, to jak się czerwieniła, kiedy ktoś ją zawstydził, ale cały czas twierdziłem, że zasługuje na kogoś lepszego. I choć tak właśnie myślałem, to ostatnia rzeczą, jaką bym sobie życzył było to, żeby Bella chciała się związać z kimś takim jak Mike Newton. Dobrze, że przynajmniej nie patrzy już na nią w ten dziwnie zachłanny sposób. Zawsze wtedy miałem ochotę rozerwać go na strzępy, a powstrzymywałem się tylko dlatego, że Belli by się to nie spodobało. W sumie, gdyby ona tylko tego chciała, moglibyśmy żyć tak, jak to dla nas zaplanowano. Ja wiecznie młody przy starzejącej się Belli- nie sprawiałoby mi to problemu. Kochałbym ją do końca jej dni, a po śmierci Belli zadbałbym o to, by jak najszybciej do niej dołączyć. Nie poruszałem już z nią tematu urodzin.

Po tym jak zrobiła się spokojniejsza, mogłem stwierdzić, że było to słuszne posunięcie. Po tych kilku godzinach spędzonych na przedmiotach, które nie były w stanie już nauczyć mnie niczego nowego, ruszyliśmy w stronę stołówki. Przyłączyła się do nas Alice, która wciąż była zajęta planowaniem przyjęcia. Oboje zdecydowanie lepiej czuliśmy się siedząc przy stoliku z naszym rodzeństwem, jednak Jasper, Rose i Em skończyli szkołę (po raz czwarty zresztą), a my siadaliśmy ze znajomymi Belli. Nie chciałem jej ranić, mówiąc co tak naprawdę myślą o niej, nas jej

"przyjaciele", co nie oznaczało, że chciałem to tolerować. Siadaliśmy z brzegu. Wydawało im się, że to oni podjęli taka decyzje, ale prawda jest, że za nic nie usiadłbym gdzie indziej. Tego dnia również mogłem posłuchać dość niewybrednych myśli. Tu zawsze wydawało mi się dziwne podobieństwo myśli Jessiki i Lauren. Zdecydowanie dwulicowość miały w genach.

"Przyszła królewna z księciem".

"Ależ ona paskudna, w ogóle do niego nie pasuje".

Przy stoliku siedzieli również z nami Ben i Angela. Uśmiechałem się sam do siebie na wspomnienie mojej intrygi, która weszła w życie z pomocą Emmetta. Alice spojrzała się na mnie badawczym wzrokiem.

"Co ci tak wesoło?"

- Nic, nic...

Dzień minął szybko. Umówiłem się z Alice, że to ona wróci dziś moim samochodem, natomiast ja pojadę z Bellą. Zdecydowanie wyczuła ona podstęp już w drodze na parking. Błyskawicznie otworzyłem przed nią drzwiczki od strony pasażera. Mimo że padł deszcz, nie śpieszno było jej wejść do samochodu.

- Dziś moje urodziny. Chyba dasz mi prowadzić?

- Tak jak sobie tego życzyłaś, udaję, że nie masz dziś urodzin.

- Jeśli to nie moje urodziny, to nie muszę do was wpadać dziś wieczorem...- Czasami jej

zachowanie doprowadzało mnie do białej gorączki. Szczerze nie chciałem jej tego mówić, ale kierowca był z niej marny.

- No dobrze, już dobrze. - Zamknąłem drzwiczki od strony pasażera, i obszedłem furgonetki, by otworzyć te od strony kierowcy. - Wszystkiego najlepszego.- Nie mogłem się oprzeć by zrobić jej na złość.

- Cicho! - Zdecydowanie żałowała, że nie usiadła po stronie pasażera.

Jadąc tak tym jej ślimaczym tempem chciałem dać jej wskazówkę, czego może się spodziewać po

dzisiejszym przyjęciu. Bawiłem się sędziwym jak i słabo działającym radiem.

- Strasznie kiepsko odbiera.

Moja wypowiedź zdecydowanie się jej nie spodobała.

- Jak ci się nie podoba, to wracaj do swojego volvo. - Bella zaczęła się robić drażliwa. I bynajmniej nie chodziło tu o moja uwagę. Jej zdenerwowanie wydało mi się zabawne. Musiałem uważać, żeby nie parsknąć śmiechem. Droga minęła nam w milczeniu. Najwyraźniej złość na Alice jej nie przeszła. Nie ma co, miała humor na zabawę. Kiedy podjechała pod swój dom, delikatnie ująłem jej twarz w moje dłonie. Była bardziej krucha niż większość ludzi.

- Powinnaś być dziś w dobrym nastroju. To twój dzień.

- A co, jeśli nie chcę być w dobrym nastroju? - spytała. Jej serce znów zaczęło wykonywać dobrze

znane mi ewolucje. Gdyby mogła usłyszeć moje serce, wiedziałaby, że działa na mnie tak samo.

- Szkoda, że nie chcesz.

Delikatnie ją pocałowałem, jednak to przerodziło się w coś więcej.

Minęła chwila. Czułem, jak Bella obejmuje mnie za szyję, jak wpija się jeszcze mocniej w moje wargi. Wraz z większą namiętnością obudził się we mnie potwór, który dawał o sobie znać. Musiałem przestać, aby jej nie skrzywdzić. Pojawił się palący gardło ogień. Balansowaliśmy na granicy moich możliwości, a ona nic mi nie ułatwiała. Pachniała tak smakowicie. "Przestań!" krzyknąłem w myślach. Musiałem to przerwać. Delikatnie ja odsunąłem, zdejmując jej ręce z mojej szyi. Pewnych granic nie można przekraczać.

- Błagam, bądź grzeczną dziewczynką - zamruczałem jej nad uchem, po czym pocałowałem ją krótko w usta. Bella oddychała niczym po maratonie. Przyłożyła swoją dłoń do serca.

- Jak myślisz, przejdzie mi to kiedyś? Czy moje serce przyzwyczai się kiedyś do twojego dotyku?

- Mam nadzieję, że nie - byłem zadowolony, że właśnie tak na nią działam.

- Macho! Obejrzysz ze mną potyczki Montekich i Kapuletów?

- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem.

Rozłożyłem się w salonie, kiedy Bella włączała film. Osobiście nie przepadałem za tą sztuką, jednak bliskość Belli wszystko wynagradzała. Oparła się o mój tors. Dla innych z mojego gatunku mogłoby się wydawać, że mam normalna temperaturę ciała, jednak ona czuła chłód. Okryłem ją kocem, by nie zmarzła.

- Wiesz, nigdy nie przepadałem za Romeem.

- Co masz mu do zarzucenia? - spytała, niemile zaskoczona.

- Hm, przede wszystkim najpierw jest zakochany w tej całej Rozalinie - nie uważasz, że to nieco dyskredytuje stałość jego uczuć? A potem, kilka minut po ślubie z Julią, zabija jej kuzyna.

Przyznasz, że nie jest to zbyt rozsądne z jego strony. Popełnia błąd za błędem. W dużej mierze samjest sobie winny.- tak, skąd ja to znałem.

Słychać było tylko ciche westchnięcie.

- Nie musisz tu ze mną siedzieć.

- Posiedzę. I tak będę patrzył głównie na ciebie. - Była to najprawdziwsza prawda. Nigdy nie

miałem dość przyglądać się jej, czy też jej zachowaniu. - Będziesz płakać?

- Raczej tak. Jeśli pozwolisz mi się skupić.

- W takim razie nie będę ci przeszkadzał - Nie miałem jednak takiego zamiaru. Delikatnie

całowałem ją we włosy. Po jej ciele przechodziły miłe dreszcze ekscytacji.

Doskonale także znałem kwestie Romea, więc wkrótce zmieniłem taktykę i zacząłem szeptać jej do ucha jego kwestie. Patrzyłem na nią zafascynowany, kiedy popłakała się podczas sceny w której Julia budzi się i widzi martwego Romea.

- Muszę przyznać, że mu poniekąd zazdroszczę - powiedziałem, ocierając jej anielską twarz z łez.

- Śliczna ta Julia, prawda?

Zupełnie mnie nie zrozumiała.

- Nie zazdroszczę mu dziewczyny, tylko tego, z jaką łatwością Romeo mógł ze sobą skończyć. Wy, ludzie, to macie dobrze! Starczy dosypać sobie trochę ziółek do picia i...

- Co ty wygadujesz?

- Raz w życiu zastanawiałem się nad tym, jak się zabić, a z doświadczeń Carlisle'a wynika, że w naszym przypadku nie jest to takie proste. Chyba pamiętasz, jak ci opowiadałem o jego przeszłości? Sam nie wiem, ile razy próbował popełnić samobójstwo, po tym jak się zorientował... po tym jak się zorientował, czym się stał... - Zupełnie nie wiem co mnie napadło, żeby to powiedzieć. Chyba musiałem dać upust jakoś swoim emocjom. Widziałem jej poważną minę, musiałem jak najszybciej rozładować sytuację. - A jak sama dobrze wiesz, wciąż cieszy się świetnym zdrowiem.

Spojrzeliśmy sobie prosto w oczy.

- Nigdy mi nie mówiłeś, że zastanawiałeś się nad samobójstwem. Kiedy to było?

- Na wiosnę... kiedy o mały włos... - Zdałem sobie sprawę, że za każdym razem, kiedy Belli przy mnie nie ma od razu opracowuję plan awaryjny,w razie, gdyby jej zbrakło w moim życiu na zawsze.- Oczywiście koncentrowałem się na tym, żeby odnaleźć cię żywą, ale jakaś cześć mojej świadomości obmyślała też plan awaryjny. Jak już mówiłem, to dla mnie nie takie proste, jak dla człowieka. Bella całkowicie zamarła. Z wyrazu jej twarzy mogłem odczytać głównie jedno- niedowierzanie.

- Plan awaryjny? - powtórzyła.

- Wiedziałem, że nie mógłbym żyć bez ciebie, ale nie miałem pojęcia, jak się zabić - Emmett i Jasper na pewno odmówiliby, gdybym poprosił ich o pomoc. W końcu doszedłem do wniosku, że mógłbym pojechać do Włoch i sprowokować jakoś Volturi.

- Jakich znowu Volturi? - spytała.

- Volturi to przedstawiciele naszej rasy, bardzo stara i potężna rodzina. Są dla nas jakby

odpowiednikiem królewskiego rodu. Carlisle mieszkał z nimi jakiś czas we Włoszech, zanim przeniósł się do Ameryki. Pamiętasz? Wspominałem ci o nich.

- Jasne, że pamiętam.

- To ich właśnie nie należy prowokować. Chyba, że chce się umrzeć, rzecz jasna. To znaczy, jeśli nasz koniec można nazwać śmiercią.- cóż, ja podchodziłem do tego dość sceptycznie. Rozmawianie o śmierci nie było dla mnie niczym, co mogłoby jakoś mnie poruszyć. Przeżyłem już swoją śmierć jako człowiek. Wątpiłem, czy wampirza może być gorsza. Bella natychmiast chwyciła moją twarz w swoje dłonie i przysunęła się do niej.

- Zabraniam ci, zabraniam ci myśleć o takich rzeczach! Nigdy więcej nie bierz takiego wyjścia pod uwagę! Bez względu na to, co się ze mną stanie, nie wolno ci ze sobą skończyć!

- Obiecałem sobie, że już nigdy więcej nie narażę cię na niebezpieczeństwo, więc to czyste teoretyzowanie.

- Co ty pleciesz? Kiedy ty mnie niby narażałeś na niebezpieczeństwo? Ustaliliśmy chyba, że za każdym razem, gdy przytrafia mi się coś złego, wina leży po mojej stronie, prawda? Boże, jak możesz brać ją na siebie?

Jak bardzo chciałbym wierzyć w słowa, które powiedziała w tej chwili. Jednak moje sumienie dawało mi wyraźnie do zrozumienia, jak jest prawda. Nawet samo to, że siedziałem z nią w tej chwili w jej domu, sam, było wysoce nieodpowiednie. Powinienem odejść, ale nie mogę. Za bardzo ją kocham.

- A co ty byś zrobiła na moim miejscu? - zapytałem.

- Ja to nie ty.

A była różnica? Ja i ona byliśmy jednością.

- Co bym zrobiła, gdyby tobie się coś stało? Chciałbyś, żebym popełniła samobójstwo?

Grymas bólu wstąpił na moją twarz.

- Ha. Rozumiem, o co ci chodzi, przynajmniej do pewnego stopnia. Ale co ja bez ciebie pocznę?

- Żyj tak jak dawniej. Jakoś sobie radziłeś, zanim pojawiłam się w twoim życiu i postawiłam je na

głowie. Gdyby była tylko w stanie pojąć, że nic już nie będzie nigdy dla mnie takie samo jak wcześniej.

- Gdyby było to takie proste...

- To jest proste. Nie jestem nikim wyjątkowym.

Nie mogłem zrozumieć, dlaczego nie widziała, jak niesamowita jest. Była najbardziej wyjątkową istotą, jaką spotkałem przez całe moje życie.

- Czyste teoretyzowanie - przypomniałem.

W tej chwili dosłyszałem warkot silnika radiowozu. Wyprostowałem się zdejmując sobie Bellę z kolan.

- Charlie?

Uśmiechnąłem się do niej. Charlie już zaparkował. Chciał zrobić jej niespodziankę w dniu urodzin, żeby nie musiała gotować. W pracy miał ciężki dzień. Przyszło jakieś zgłoszenie o mordercy kierującym się na północ.

- Cześć, dzieciaki. Pomyślałem sobie, że będzie miło, jeśli odpoczniesz we własne urodziny od

gotowania i zmywania. Głodna? "Mogłem się domyślić, że będziemy mieli gościa."

- Jasne. Dzięki, tato.- Bella uśmiechnęła się do ojca.

Z początku Charlie nie rozumiał, dlaczego mimo tylu zachęt nigdy nie jadłem w ich towarzystwie. Wkrótce jednak przestał się pytać myśląc iż po prostu jem wcześniej w domu przed przyjściem do Belli. Niemałą ciekawostka był dla mnie fakt, że jego myśli było ciężej wyłapać niż pozostałych. Nie było to niemożliwe, jednak przypuszczałem, że nie słyszę wszystkiego.

- Czy ma pan coś przeciwko, żeby Bella przyszła dziś wieczorem do nas do domu? - spytałem

grzecznie, kiedy skończyli już posiłek.

Bella spojrzała znacząco na Charliego. Nie mogła być pewna jego reakcji.

- Nie, skąd. To się nawet dobrze składa, bo Seattle Mariners grają dzisiaj z Boston Red Sox, a i tak nie nadawałbym się na towarzysza solenizantki. - Sięgnął po aparat fotograficzny, który kupił jej na prośbę Renee i rzuci go w jej stronę. - Łap!

Cóż, nie wiedziałem, czym jest to spowodowane, że Charlie nie zauważył jeszcze niezdarności Belli. Chwyciłem aparat w ostatniej chwili.

- Niezły refleks - pochwalił mnie Charlie. - Jeśli Cullenowie szykują coś na twoją cześć, Bello, powinnaś zrobić trochę zdjęć dla mamy. Znasz ją. Teraz, skoro masz już czym, będziesz musiała szykować dla niej fotoreportaż z każdego swojego wyjścia.

- Dopilnuję, żeby obfotografowała dziś wieczorem wszystkie atrakcje - przyrzekłem, podając jej

aparat.

Natychmiast zrobiła mi zdjęcie.

- No to fajnie. Ach, przy okazji, pozdrówcie ode mnie Alice. Dawno już do nas nie zaglądała - dodał Charlie z wyrzutem.

- Trzy dni, tato - przypomniała mu.

Doskonale zdawałem sobie sprawę z uwielbienia, jakim Charlie darzył moją siostrę. W końcu wyręczała go w tych wszystkich dość niewygodnych dla niego sytuacjach tuż po wypadku w Phoenix. O ile Alice darzył wręcz czcią, o tyle doskonale wiedziałem kogo poniekąd wini za cały ten "wypadek".

- Pozdrowię ją, nie martw się.

- Bawcie się dobrze.

Charlie chciał się już nas pozbyć. Triumfalny uśmiech pojawił się na mojej twarzy. Natychmiast chwyciłem rękę Belli i wyprowadziłem ją z domu. Na dworze przy furgonetce znów otworzyłem przed nią drzwiczki od strony pasażera, ale tym razem nie zaprotestowała. Domyślałem się, że powodem tego była jej niemożność w znalezieniu drogi do mojego domu, nigdy nie mogła znaleźć zjazdu z drogi głównej. Wkrótce minęliśmy północną granicę miasteczka. Starałem się wycisnąć z tej furgonetki chociaż marne 80 kilometrów na liczniku, jednak bez efektu. "Ach to moje volvo."

- Na miłość boską, zwolnij.

- Gdybyś tylko się zgodziła, sprawiłbym ci śliczne sportowe audi. Cichutkie, o dużej mocy...- taki zresztą miałem z początku plan na prezent, ale po jej reakcji na słowo urodziny natychmiast z tego zrezygnowałem.

- Mojemu autu nic nie brakuje. A propos sprawiania mi drogich, bezsensownych prezentów, mam nadzieję, że nic mi nie kupiłeś na urodziny?

- Nie wydałem na ciebie ani centa.- była to w pewnym sensie prawda.

- Twoje szczęście.

- Wyświadczysz mi przysługę?

- Zależy, jaką - jak zwykle jakiś warunek. Mogłem się tego spodziewać.

- Bello, ostatnie przyjęcie urodzinowe wyprawialiśmy w 1935 roku, dla Emmetta. Okaż nam trochę serca i przestań się dąsać. Oni tam już nie mogą się doczekać.

Miałem nadzieję, że to przemówi jej do rozsądku.

- Niech ci będzie. Obiecuję, że będę grzeczna.

- Chyba powinienem cię o czymś uprzedzić...- wiedziałem, że ani Bella ani Rose nie cieszą się ze wspólnego spotkania.

- Tak?

- Mówiąc „oni”, mam na myśli wszystkich członków mojej rodziny.

- Wszystkich? Emmett i Rosalie przyjechali aż z Afryki?

- Emmettowi bardzo na tym zależało.

- A Rosalie?

- Wiem, ale o nic się nie martw. Dopilnujemy, żeby nie robiła scen.- już mi to zresztą obiecała.

Zaczęła się martwić. Wiedziałem, że właśnie w ten sposób zareaguje na wiadomość o przyjeździe

Rosalie. Zresztą wcale się nie dziwiłem, nie podobało mi się jak się do niej odnosiła. Wypadało

chyba zmienić tor rozmowy.

- Skoro nie pozwalasz mi kupić sobie audi, to może powiesz, co innego chciałabyś dostać na

urodziny?

- Wiesz, o czym marzę - wyszeptała.

Wiedziałem i nie chciałem nawet o tym myśleć. Zbyt wiele wspólnie spędzonego czasu straciliśmy na rozmowy na ten właśnie temat.

- Starczy już, Bello. Proszę.

- Jest jeszcze Alice. Kto wie, co dla mnie szykuje...

Zza moich zębów dobył się warkot. Doskonale wiedziałem, do czego zdolna jest Alice.

- To nie są twoje ostatnie urodziny. Koniec, kropka.

- To nie fair!

Pozostało mi tylko zacisnąć zęby.

To, co mogłem przyznać, to to , że Alice zrobiła kawał dobrej roboty. Ja mogłem się spodziewać jak to będzie wyglądać, ale Bella z całą pewnością nie.

Wydała z siebie cichy jęk.

- To przyjęcie na twoją cześć - przypomniałem jej - Doceń to i zachowuj się przyzwoicie.

- Wiem. - mruknęła ponuro.

Obszedłem auto, otworzyłem przed nią drzwiczki i podałem jej rękę.

- Mam pytanie.

Skrzywiłem się, ale pozwoliłem by mi je zadała.

- Jak wywołam ten film - powiedziałam, obracając w palcach aparat - to będziecie widoczni na

zdjęciach?

Zacząłem się śmiać. Byliśmy już chyba razem na tyle długo i wiedziała o mnie i o mojej rodzinie na tyle by wiedzieć, że nie musi wierzyć we wszystkie mity na temat mojego gatunku. Atak wesołości minął mi dopiero po wejściu do domu.

Wszyscy członkowie rodziny już na nas czekali i gdy tylko znaleźliśmy się w środku, powitali nas

gromkim: „Wszystkiego najlepszego, Bello!” Gdy to usłyszała zarumienia się i spuściła wzrok.

Salon był wręcz przesadnie udekorowany. Alice poustawiał gdzie się dało różowe świece i dalsze wazony z różami. Koło mojego fortepianu stał stół nakryty białym, udrapowanym obrusem, a na nim różowy tort, kolejny bukiet, szklane talerzyki i zapakowane w srebrny papier prezenty.

Wyczułem jej przerażenie. Przyciągnąłem ją do siebie i ucałowałem w czoło.

Najbliżej drzwi stali Carlisle i Esme. Moja przybrana matka uściskała ją i tak samo jak ja wcześniej pocałowała Bellę w czoło. Potem podszedł do niej Carlisle i położył jej dłonie na ramionach.

- Wybacz nam, Bello - szepnął jej do ucha. - Alice była głucha na wszelkie prośby.

Następnie podeszli do niej Emmett i Rosalie. Mój brat cieszył się na spotkanie z Bellą. Twierdził, że jej człowiecza niezdarność jest śmieszna no i jakby nie było dzięki niej coś się zawsze dzieje. Rose natomiast najchętniej po prostu wyrzuciłaby ją za drzwi. Z całą pewnością nie miała zamiaru uszanować mojego szczęścia.

- Nic się nie zmieniłaś - odezwał się Emmett, udając rozczarowanego. - Spodziewałem się wyłapać z miejsca jakieś różnice, a tę zaczerwienioną twarzyczkę przecież dobrze znam.

- Piękne dzięki - powiedziała, rumieniąc się jeszcze bardziej.

Emmett zaśmiał się.

- Muszę teraz wyjść na moment. - Mruknął porozumiewawczo do Alice. - Tylko powstrzymaj się

przed robieniem głupstw, kiedy mnie nie będzie!

- Postaram się.

Z tyłu przy schodach stali Jasper i Alice. Chochlik natychmiast do nas podbiegł, by pocałować Bellę w oba policzki i złożyć życzenia. Zauważyłem, że Bella rzuciła zaciekawione spojrzenie Jasperowi. Zapewne zastanawiała się, dlaczego jako jedyny do niej nie podszedł. Po prostu uważałem, że tak będzie rozsądniej.

- Czas otworzyć prezenty! - ogłosiła Alice. Wzięła Bellę pod rękę i podprowadziła do stołu.

- Mówiłam ci, Alice, że nie chcę żadnych...

- Ale cię nie posłuchałam - przerwała jej z filuternym uśmiechem. Zabrała aparat fotograficzny, a wręczyła duże, kwadratowe pudło. - Masz. Otwórz ten pierwszy.

Bella natychmiast wzięła się za rozpakowywanie prezentu. Z jej twarzy można było odczytać zaciekawienie, a później zdezorientowanie.

- Ehm... Dzięki.

Rosali nareszcie się uśmiechnęła. Jasper się zaśmiał.

- To radio samochodowe z wszystkimi bajerami - wyjaśnił. - Do twojej furgonetki. Emmett właśnie je instaluje, żebyś nie mogła go zwrócić.

Musiałem przyznać, że gdyby Emmet tego nie zrobił tej chwili prawdopodobnie to radio nie znalazłoby swego miejsca na desce rozdzielczej w furgonetce.

- Dziękuję, Jasper. Dziękuję, Rosali. Dzięki, Emmett! - zawołała.

Z zewnątrz, od strony podjazdu, dobiegł nas tubalny rechot chłopaka.

- A teraz mój i Edwarda. - Alice była taka podekscytowana, że piszczała jak mysz. Wzięła ze stołu małą, płaską paczuszkę, którą widziała już rano na szkolnym parkingu.

Bella nie była zachwycona, kiedy dowiedziała się, że również mam dla nie prezent.

- Obiecałeś!

Zanim odpowiedziałem, do salonu wrócił Emmett.

- Zdążyłem! - ucieszył się i stanął za Jasperem, który przysunął się niespodziewanie blisko, żeby mieć lepszy widok.

- Nie wydałem ani centa - zapewniłem ją.

Nieposłuszny kosmyk wypadł jej zza ucha. Schowałem go w to samo miejsce.

- Dobrze. Zobaczmy, co to - zwróciła się do Alice.

Alice zamarła, miała wizję. Ale było już za późno, by cokolwiek zmienić, Bella otwierała swój prezent.

- Cholera - mruknęła.

Zacięła się papierem.

Na jej palcu pojawiły się krople krwi, a jej zapach doleciał do Jaspera. W tej

chwili nie było ważne, że polował dziś. Instynkt zabójcy był silniejszy, a ogień, który pojawił się w jego gardle był odczuwalny i przeze mnie.

- Nie! - ryknąłem, rzucając się do przodu. Popchnąłem ją z całą siłą na zastawiony stół.

W tym samym momencie zderzyłem się z Jasperem. Był w szale. Jego myśli były chaotyczne, w tej chwili jego jedynym zadaniem było wtopienie jego zębów w gardło Belli.

Zaczął kłapać zębami koło mojej twarzy. W tym momencie doskoczył do nas Emmett, który złapał go od tyłu w uścisk, ale on nie przestawał się szarpać.

A ona leżała koło fortepianu, z ręką we krwi.

I wtedy już wiedziałem, że przyjdzie podjąć mi ciężką decyzję.

II SZWY

Jasper wciąż kłapał swoimi zębami, a w jego oczach widać było tylko potwora drzemiącego w każdym z nas.

- Emmett, Rose, wyprowadźcie Jaspera na zewnątrz, proszę - rozkazał Carlisle tonem nie znoszącym sprzeciwu. Jego myśli były niespokojnie - obawiał się o swojego najmłodszego syna.

Emmett skinął głową. Już się nie uśmiechał.

- Idziemy, Jasper.

Jazz nadal się wyrywał, a w jego oczach nie było nic ludzkiego. Potwór ukryty w nim, tak jak w każdym z nas, aż krzyczał z chęci posmakowania krwi Belli. W swojej głowie układał scenariusz, jak wyślizgnąć się z uścisku brata i wbić swoje kły w gardło dziewczyny...

Mimowolnie warknąłem na niego i przykucnąłem gotów do skoku, jeśli tylko ten spróbuje wykonać swój morderczy plan. Zapach krwi palił moje nozdrza wielokrotnie bardziej, niż wszystkich tutaj zebranych. Wstrzymałem oddech, przez co mogłem, chociaż przez chwilę zacząć racjonalnie myśleć.

Jedyną osobą, która wydawała się być usatysfakcjonowana całym tym zajściem, była Rose, która nie mogła odżałować, że Jasperowi nie udało się zabić mojej ukochanej. Kiedy tylko usłyszałem jej myśli, wpadłem w taki gniew, że jedynym pragnieniem silniejszym od zabicia blondynki było posmakowanie krwi Belli. Rosalie podeszła do Jaspera i trzymając się w bezpiecznej odległości od jego zębów, pomogła Emmettowi wyprowadzić go siłą przez szklane drzwi, które zawczasu uchyliła Esme - nie chciała mieć żadnych blizn na swojej nieskalanej twarzy.

„Próżna do końca”

Esme walczyła ze sobą, jak tylko mogła, ale doskonale wiedziałem, że już długo nie wytrzyma.

- Tak mi przykro, Bello - zawołała zawstydzona i szybko wyszła za tamtymi. Czuła się nieswojo, ale wiedziała, że jest to dużo lepsze wyjście z niezręcznej sytuacji niż narażanie dziewczyny.

- Będziesz mi potrzebny, Edwardzie - powiedział cicho Carlisle, podchodząc do stołu.

Słyszałem jego słowa, ale musiałem się upewnić, że Jasper będzie w bezpiecznej odległości od domu, nie mogłem ryzykować. Kiedy już ich myśli stały się słabo słyszalne, rozluźniłem pozycję.

Bella wciąż siedziała na podłodze z ustami szeroko otwartymi, tkwiła w szoku. Carlisle przykląkł przy jej ręce.

- Proszę - Alice pojawiła się z ręcznikiem, ale mój ojciec pokręcił przecząco głową.

- W ranie jest za dużo szkła.

Sięgnął po obrus i oderwał od niego długi, cienki pas tkaniny, po czym zawiązał tę prowizoryczną opaskę uciskową nad łokciem Belli. Widziałem, jak moja ukochana słabnie, ale wynikiem tego za pewne był zapach krwi, którego nie znosiła.

- Bello - spytał Carlisle. - Czy odwieźć cię do szpitala, czy wolałabyś, żebym zajął się tobą na miejscu?

- Żadnego szpitala - wyszeptała.

Nawet w takich momentach myślała o swoim ojcu i matce - nie chciała ich martwić, ale co

byśmy zrobili, gdyby się okazało, że się przemieni, albo, co gorsza, umrze?

- Pójdę po twoją torbę - zaoferowała się Alice.

- Zanieśmy ją do kuchni - powiedział do mnie Carlisle, który wyrwał mnie z zamyślenia.

„To nie twoja wina Edwardzie”

Kiwnąłem tylko przecząco głową. Oczywiście, że była to moja wina. Odkąd dałem nam szansę na bycie razem, podpisałem wyrok śmierci na Bellę z nieokreślonym terminem.

Bez problemu ją uniosłem. To, że nie mogłem usłyszeć jej myśli w tym momencie było dla mnie jeszcze bardziej frustrujące niż zwykle.

- Poza tym nic ci nie jest? - Upewniłem się.

- Wszystko w porządku. - Głos jej drżał. Czyżby bała się mnie? Może wreszcie pojęła, kim

tak naprawdę jestem, że nasz związek nie ma przyszłości. Jak mogłem w ogóle tak myśleć? Przecież kochałem ją, jak nikogo innego na świece. Odkąd pierwszy raz ją ujrzałem, stała się na początku częścią, a teraz całym moim życiem.

W kuchni czekała już na nas Alice, która chyba, jako jedyny domownik była myśli, że wszystko skończy się dobrze. Nie okazywała tego, ale była w rozsypce. Tu siedziała jej upragniona siostra, a w lesie miłość jej życia przeżywała katusze. Pewnie gdyby nie wierzyła w Jaspera, już by jej tu nie było. Przyniosła nie tylko czarną torbę Carlisle'a, ale i lampę kreślarską z silną żarówką. Obie postawiła na stole, a lampę zdążyła podłączyć do kontaktu. Usadziłem Bellę na krześle, a Carlisle bezzwłocznie się do niej przysunął i zaczął opatrywać jej rękę.

Stanąłem tuż obok niej, by w razie potrzeby jakoś pomóc, ale jej krew wciąż płynęła z rany i wkrótce nie mogłem trzeźwo myśleć. Natychmiast zacisnąłem szczęki i wstrzymałem oddech. Ona była najważniejsza i nie liczyły się katusze, jakie przyszło mi teraz cierpieć. Dla niej byłem w stanie się powstrzymać, wiedziałem to.

- Idź już, nie męcz się - zachęcała.

- Poradzę sobie. - Z mojej strony było to nic innego jak okłamywanie samego siebie. Nie mogłem już wytrzymać. Potwór we mnie zacierał ręce z powodu długo wyczekiwanej uczty.

- Nikt ci nie każe odgrywać bohatera - powiedziała. - Carlisle opatrzy mnie i bez twojej pomocy. Idź, świeże powietrze dobrze ci zrobi.

Zaraz potem skrzywiła się, bo Carlisle czymś mnie boleśnie uszczypnął.

- Poradzę sobie - powtórzyłem.

- Musisz być takim masochistą? - Burknęła. Uśmiechnąłem się w myślach do siebie.

Wydawało mi się, że stanowiło to aluzję do naszego pierwszego spotkania na łące.

- Edwardzie, sądzę, że lepiej będzie, jeśli pójdziesz odnaleźć Jaspera, zanim oddali się za daleko. Na pewno jest załamany. Wątpię, żeby ktokolwiek oprócz ciebie mógł teraz przemówić mu do rozumu.- Carlisle najwyraźniej długo szukał wymówki, by przegonić mnie z domu.

„Nie mogę patrzeć, jak walczysz ze sobą synu”.

- Tak, tak - podchwyciła. - Idź poszukać Jaspera.

- Zróbże coś pożytecznego - dodała Alice.

Nie byłem zadowolony z tego, jak mnie wyganiają, ale podobnie jak Esme czułem, że jest to jedyne wyjście z sytuacji. Musiałem wyjść na dwór, odetchnąć świeżym powietrzem i co najważniejsze odnaleźć Jasper, który za pewne był wściekły na siebie.

Spojrzałem tylko ostatni raz na Bellę. Carlisle właśnie miał wyjmować pozostałości szkła z ręki. Zamknąłem za sobą drzwi i biegiem ruszyłem ku północnej ścianie lasu.

Za chwile usłyszałem myśli Alice, które mnie nawoływały. Zwolniłem nieco, by moja siostra mogła mnie doścignąć.

„Nie obwiniaj się, Edwardzie, nawet ja nie przewidziałam tego, co się stanie.”

- Alice, czy ty rozumiesz, że co dzień z mojego powodu Bella narażona jest na śmierć? Wiesz, ile dałbym za to, by móc być normalnym chłopakiem z Forks, który nie musiałby chronić swojej dziewczyny przed własnym bratem, bo ta zacięła się papierem? Dałbym za to chyba więcej niż Rose.

„Edward...”

- Daj spokój, Alice. Nie zrobię tego Belli. Nie zamienię jej w takiego samego potwora, jakim ja jestem.

„Ona nie postrzega ciebie, jako potwora”

- A powinna.

Kochałem Alice jak rodzoną siostrę. Była chyba najbliższym mi członkiem naszej rodziny potępionych, ale momentami denerwowała mnie bardziej, niż ktokolwiek inny. Zwłaszcza wtedy, gdy mimo wszystko miała rację.

Przyspieszyłem, nie chcąc dłużej być z nią sam na sam. Trop Jaspera był dość wyraźny, a wkrótce byłem wystarczająco blisko, by słyszeć jego myśli.

Były one mieszanką cierpienia, zła, pożądania, smutku i niepokoju. Nigdy dotychczas Jazz nie był taki chaotyczny. Nie mógł zapomnieć zapachu krwi Belli, pożądał jej, ale z drugiej strony nie chciał jej skrzywdzić, nie chciał tego zrobić, by nie być potworem, by nie zranić i nie stracić mnie.

- Jasper...

Wampir natychmiast spojrzał na mnie. W jego oczach malowało się szaleństwo i ból. Wiedziałem, jak bardzo musiał walczyć ze sobą, dla niego było to dużo trudniejsze niż dla nas. Dostrzegłem parę powalonych drzew, które musiał zniszczyć w przypływie gniewu.

- Edward, ja nie chciałem, tak mi przykro...

Ukrył twarz w dłoniach. Wszyscy milczeli. Rose stała wtulona w Emmetta a w jej głowie widniała tylko jedna myśl: „Musimy się jak najszybciej stąd wynieść.” Esme tak samo martwiła się o Jaspera, jak i o Bellę. Gdyby tylko mogła płakać, po jej policzkach spływałyby strumienie łez z bezsilności. Była też Alice, dla której najlepszym wyjściem z sytuacji była przemiana mojej ukochanej, o czym nawet nie chciałem myśleć. Wampirzyca bezszelestnie podeszła do Jaspera, który spojrzał jej głęboko w oczy.

- Nie chciałem jej skrzywdzić.

- Wiem o tym. - Gestem ręki go uciszyła. Rozumieli się bez słów mimo tego, że nie słyszeli wzajemnie swoich myśli. On mógł pogłaskać ją po twarzy, pocałować nie martwiąc się o to, że w przypływie emocji ją zabije.

Nawet, jeśli nie umiałbym czytać w myślach, nie mógłbym być na niego zły. Furia, która we mnie narosła, skierowana była tylko i wyłącznie na mnie. Od momentu, w którym zakochałem się w Belli, straciłem zdolność racjonalnego myślenia. Przysłoniła mi cały świat, bo teraz to ona nim była, ale gdzieś w pogoni za szczęściem, którego niedane było mi wcześniej zaznać, zagubiłem troskę o moją rodzinę. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że codziennie wodziłem Jaspera i pozostałych na pokuszenie. Wizyty mojej ukochanej w naszym domu ciężko odbijały się na jego samopoczuciu. Był wściekły na siebie i na mnie. Kochał mnie jak brata i chciał dzielić ze mną moje szczęście, ale w obawie, że zabije najważniejszą dla mnie osobę, odsunął się ode mnie. Patrzyłem nieobecnym wzrokiem przed siebie. Oczami wyobraźni widziałem Bellę z wizji Alice, najpierw tę martwą, a później wampirzą; o zimnej i jasnej niczym marmur cerze i szkarłatnoczerwonych oczach. Czy jej szczęście z powodu przemiany miało jakąkolwiek rację bytu? A może ogarnęłaby ją złość

przyćmiewająca największy gniew, który zapewne wycelowany byłby we mnie - a tego nie chciałem. Jasper siedział na trawie skulony, a Alice wciąż go pocieszała, kiedy jej wzrok zrobił się mętny od wizji przyszłości. Widziałem to w jej oczach. Bellę, zrozpaczoną Bellę. I kolejna wizja, w której ktoś ją pociesza jakiś chłopak, a ona uśmiecha się do niego, aż wreszcie mrok i nic nie było widać. Siostra spojrzała tylko na mnie, a ja na nią pytającym wzrokiem.

- Co to miało być?

- Nie wiem. Przyszło samo, niczego nie wyszukiwałam. - W umyśle wampirzycy pojawił się kolejny obraz, wyraźniejszy od pozostałych - Bella, która chodzi sama po lesie, zgubiła się.

- Kiedy to się stanie?

„ Już wkrótce.”

- Powie mi ktoś, co tu się dzieje? - rzucił Emmett, jak zwykle podenerwowany, kiedy nie wiedział, co się wokół niego dzieje.

„Musimy stąd wyjechać, natychmiast.” To Rosali zastanawiała się jak przekonać

pozostałych do swojego planu. W pierwszym odruchu na moje usta rzucało się nieme „Nie”, ale kiedy pomyślałem o tym, jak mogłoby wyglądać życie Belli, gdyby mnie w nim nie było, albo gdybym umarł, tak jak to powinno być, ona mogłaby być jak każdy inny człowiek, a moja rodzina byłaby już na zawsze bezpieczna.

- Masz rację. - Słowa te paliły mi gardło gorzej niż pragnienie. Nie chciałem tego mówić, ale była to prawda, z którą nie mogłem się nie zgodzić.

- Że co, Edwardzie?- Rosali widocznie była zaskoczona moimi słowami.

- Masz rację.- Powtórzyłem jeszcze raz. Czy mógłbym zostawić Bellę i skazać się na największe męki? Czy piekłem dla mnie miało być każde miejsce bez niej przy moim boku, bez jej zapachu, rumianych policzków, jej irracjonalnej miłości do mnie?

- Czy ktoś wreszcie powie mi, co się dzieje, bo chyba nie do końca rozumiem.

- Wyprowadzamy się z Forks.- Alice i ja powiedzieliśmy to razem, ale słowa wydawały się być cichym i ledwo dosłyszalnym szeptem.

Nowa wizja nawiedziła moją siostrę. Byłem sam i nikt nie wiedział gdzie, nawet ja nie rozpoznawałem tego miejsca. Zwinięty w kłębek siedziałem w jakimś kącie, chodź ciałem obecny, duchem będący zupełnie w innym miejscu. Było tam brudno, ciemno i obskurnie, ale nie zwracałem na to najmniejszej uwagi.

- Edward... - To Esme podeszła do mnie i przytuliła.

- Powinniśmy byli tak zrobić, zanim wszystko się zaczęło. - Zanim zacząłem żyć, oddychać i cieszyć się, że dane mi było zaznać smaku prawdziwego szczęścia i miłości, która w moim odczuciu miała być tą wieczną.

- Przecież żadne z nas nie chce stąd odjeżdżać, żadne z nas nie chce stracić Belli. - Moja matka starała się jakkolwiek wpłynąć na decyzję, którą nieświadomie już podjąłem. Moje oczy utkwione były w Rosalie. Na twarzach wszystkich wokół malowało się niedowierzanie i smutek. Jasper czuł się z tym szczególnie podle. Odczuwał to, co czuli inni i winił się za to, że chcę dla nich zrezygnować z własnego życia. Przez chwilę w jego głowie zaświtał pomysł opuszczenia rodziny, przy czym pojawiła się także obawa, czy Alice poszłaby z nim. Wiedziałem, że gdyby powiedziała tak, zrobiłby to bez wahania.

- Jasper, to by do niczego nie doprowadziło. - Wampir spojrzał na swoją żonę, po czym obrócił się do mnie.

- Nie musisz rezygnować, Edward, nie poddawaj się. - „Obaj wiemy, bez kogo tak naprawdę nie umiesz żyć.”- Ale to dodał już w swoich myślach.

- Wiem też, kto jest moją rodziną i wobec kogo mam pewne obowiązki. Bella ma prawo żyć normalnie bez tego, że ktoś ciągle naraża jej życie.

Jasper tylko westchnął.

„Więc o to chodzi.”

- Nie, nie o to. Prędzej czy później sam bym ją zabił. Wole żyć z przeświadczeniem, że jest tu w Forks, szczęśliwa z kimś, kto jej nie skrzywdzi, niż z piętnem mordercy ukochanej.

Jasper spojrzał po wszystkich wokół. Na twarzy Alice malowało się tylko niedowierzanie. Kochała Bellę jak siostrę i nie chciała jej tu zostawiać, Emmett całkowicie się wyłączył, nie wierząc w moje słowa w najmniejszym calu, dla Esme był to kolejny cios zadany tego dnia - strata kogoś bliskiego, członka rodziny była dla niej najgorszą rzeczą. Rosalie jako jedyna miała dziką satysfakcje z takiego obrotu sytuacji, ale na jej twarzy malowało się coś jeszcze - powątpiewanie w słuszność jej pragnienia. Zdałem sobie sprawę, że Bella wniosła do naszego domu dużo więcej, niż przypuszczałem. Przypomniało mi się niezadowolenie rodziny i strach, kiedy ta krucha, ludzka istota pojawiła się w naszym życiu, zupełnie nieświadomie mącąc nasz spokój. Teraz wydało mi się to śmieszne, bo stała się ona elementem, który, o ironio, zżył nas z sobą jeszcze bardziej. Alice zadrżała. Wizja Belli-wampirzycy zniknęła, za to coraz bardziej widoczna była, jak błąka się w ciemnościach po lesie. Wiedziałem, że jest to oznaka tego, że podjąłem już decyzje, od której nie zamierzałem odstąpić. Jasper wyczuł rozpacz Alice i moje zdeterminowanie. Zmaterializował się natychmiast przy mnie i chwycił za ramiona.

- Zabraniam ci, Edwardzie. Możesz skazywać siebie na męki, ale nie rób tego z całą naszą rodziną. Odejdę. Wrócę za parę lat, kiedy już będę bardziej wytrwały, ale nie pozwolę ci ich ranić- tu spojrzał na wszystkich obecnych.

- Jazz...- Alice spojrzała z tęsknotą na męża. - on już podjął decyzje. Widzę to bardzo wyraźnie.- Obróciła się w moją stronę- To nie musi się tak skończyć.

„Przecież nie chcesz tego, jeszcze bardziej niż my wszyscy.”

- Tak, to się powinno skończyć i uważam to za jedyne słuszne posunięcie. - W wampirzym tempie obróciłem się na pięcie i biegłem przed siebie. Słyszałem jak cały las cichnie - drapieżnik ruszył na polowanie - ale tym razem chciałem tylko poczuć się wolny, odpędzić od siebie wszystkie złe myśli. Nigdy dotychczas moje serce i rozum nie walczyły tak zaciekle między sobą. Kocham ją i wszystko to, co z nią związane. Kocham powietrze, którym oddycha, kocham, jak się uśmiecha, kiedy patrzy na mnie z ufnością świadoma tego, że w historii druga taka miłość się nie zdarzyła. Nie byliśmy Romeem i Julią, Panem Darcy i Elisabeth, czy Heatcliffem i Cathy, my byliśmy prawdziwi, a w swej prawdziwości połączyło nas uczucie tak niedorzeczne, że z czystym sumieniem i słusznie mogło być nazwane fantastycznym. Rozum za to krzyczał, że nigdy nie powinno było być „my” i „nas”- lew nie może zakochać się w jagnięciu, może tylko omotać biedne i niewinne stworzonko w jednym celu. Potwór we mnie pokiwał twierdząco z zadowoleniem. Ruszyłem w stronę domu. Przez okno widziałem Bellę i Carlisle'a. Biedna i nieświadoma nie rozumiała, że jest wśród potępieńców, żywych trupów łakomych na każdą krople jej krwi. Słyszałem, jak mój przyszywany ojciec opowiada jej moją historię. Powinna być mną przerażona, ale chłonęła każde słowo, pragnąc wiedzieć o mnie jak najwięcej. Była częścią mnie i miałem takie same pragnienia wobec niej. Jak na filmie widziałem wszystko, o czym mówił Carlisle. Ojciec, który już więcej nie powiedział nic do syna i matka, moja biologiczna matka, która kiedy patrzyła na mnie miała tylko na ustach: „Proszę, przeżyj, dla mnie”.

Pamiętałem, jak mówiła do Carlisle'a: „Niech go pan ocali”, „Musi go pan uratować”, jak zgasły jej oczy i zmarła. W tym momencie zostałem sam, by wkrótce posiąść nową rodzinę. Nie odczuwałem już smutku wspominając te wydarzenia. Religię za ludzkiego życia traktowałem bardzo poważnie tak jak i teraz i wiedziałem, że taka była kolej rzeczy - tak musiało być. Kiedy wchodziłem do domu kończył swoją historię. Miałem wrażenie, jakby nie mówił o mnie- o wymarzonym towarzyszu dla wiecznego życia.

- Odwiozę cię do domu.

- Ja ją odwiozę. - Wyszedłem niepewnym krokiem z cienia jadalni, wolniej, niż miałem to w zwyczaju. Wyraz mojej twarzy był całkowicie pozbawiony emocji. Nie mogłem się pogodzić z tym, co miałem zamiar zrobić. Widziałem zwątpienie na twarzy Belli, jakby coś przeczuwała.

- Ten jeden raz Carlisle może cię zastąpić - powiedziała.

- Nic mi nie jest. - Starał się nie dać po sobie poznać jak wiele wysiłku mnie to kosztuje. - Tylko przebierz się przed wyjściem. Alice coś ci pożyczy. Charlie dostałby zawału, gdyby zobaczył cię w tej bluzce.

Nie czekając na jej odpowiedź wybiegłem z domu w poszukiwaniu swojej siostry. Nie musiałem jej długo szukać- już nawiedziła ją odpowiednia wizja. Czekała na mnie stojąc pod drzewem nie daleko domu. Miała zatroskany wyraz twarzy- po raz pierwszy od wielu lat widziałem ją w takim stanie.

„Proszę cię Edwardzie, nie zabieraj mi jej i siebie.”

Spojrzałem na nią i uśmiechnąłem się blado.

- Przecież wiesz, że nigdzie się nie wybieram Alice.

Wtedy zobaczyłem to, co widziała ona- siebie samego siedzącego w jakiejś norze sam na sam z własną rozpaczą.

- Chcesz zabrać mi siostrę i samego siebie. Czy naprawdę nie widzisz, że nie będziesz w stanie bez niej istnieć.

Ton głosu mojej siostry był niemal błagalny. Ostatnimi siłami pragnęła wpłynąć jakoś na moją decyzje, ale szczęście Belli zawsze będzie dla mnie priorytetem, a życie z kimś takim jak ja nie można nazwać szczęśliwym.

- Zawsze będę ją kochać i nigdy nikt nie zajmie jej miejsca w moim sercu, ale nadszedł czas wyboru. Musisz zrozumieć, że nie każda bajka ma szczęśliwie zakończenie- moja i Belli z pewnością nie.

Opuściła swój wzrok na ziemię. Słyszałem w jej myślach jak ogarnia ją rozpacz, przeciwko której nie może nic zrobić.

- Alice- zwróciłem się do siostry- musisz mi coś obiecać.

Czarnowłosa spojrzała na mnie, a w oczach tliły się jej ostatnie iskierki nadziei.

- Zrobię wszystko.

- Nigdy więcej nie spojrzysz w przyszłość Belli.

Na jej twarzy malowało się niedowierzanie pomieszane ze smutkiem. Wiedziałem ile będzie ją to kosztować tak samo dobrze wiedziałem, że wysłucha mojej prośby.

- A teraz chodź Bella potrzebuje czegoś na przebranie.- Kiedy to powiedziałem biegiem ruszyłem w stronę naszego domu.

Weszliśmy tylnimi drzwiami. W pokoju zastaliśmy już czekających na nas Bellę, Esme i Carlisle'a. Mogłem usłyszeć jak Esme układa sobie to, co ma zamiar mi powiedzieć i jak Carlisle zastanawia się, o co chodzi w moim dziwnym zachowaniu, ale od strony Belli dochodziła do mnie tylko cisza, której teraz nie mogłem znieść jeszcze bardziej. Tak bardzo chciałem wiedzieć czy odnalazła już we mnie potwora, którym jestem i czy już zaczęła się mnie bać.

- Chodź - powiedziała Alice do Belli przerywając niezręczną ciszę. - Dam ci coś na zmianę. Tę bluzkę możesz, co najwyżej zachować na Halloween.

Ruszyły na górę powolnym, ludzkim tempem. Kiedy straciłem je z punktu widzenia spojrzałem na swoją matkę, której myśli krzyczały do mnie z bólu, jaki jej zadałem. Ona także widziała w tej kruchej, ludzkiej dziewczynie sens mojego istnienia, moją towarzyszkę

na wieczność oraz kolejne swoje dziecko. Carlisle w dalszym ciągu milczał wciąż mi się przypatrując. Miał nadzieję, że sam powiem mu, co się stało, że moje zachowanie uległo tak gwałtownej zmianie, ale stchórzyłem. Nie miałam odwagi powiedzieć swojemu ojcu, co zamierzam uczynić. Powoli sam zacząłem myśleć, że nie uda mi się jej tak po prostu zostawić. Była wszystkim tym, czego potrzebowałem do życia- była moim powietrzem i moim sercem, które po osiemdziesięciu latach na nowo obudziła. Stałem przy frontowych drzwiach czekając na nią. Kiedy ujrzałem ją na schodach, taką zmarnowaną i bezbronną poczułem się w obowiązku zapewnić jej nowe, lepsze życie beze mnie, mimo iż miałbym stracić swoje szczęście- nie mogłem już dłużej być egoistą.

- Zapomniałaś o prezentach! - Zawołała Alice. Wzięła ze stołu dwie paczuszki, w tym jedną w połowie odpakowaną, i podniosła aparat fotograficzny, który leżał pod fortepianem.

- Podziękujesz mi jutro, jak już zobaczysz, co to - powiedziała.

Esme i Carlisle życzyli Belli cicho dobrej nocy wciąż patrząc w moją stronę. Tak cicho, żeby Bella nie usłyszała szepnąłem tylko „Nie dziś” i wyszliśmy z domu na werandę oświetloną urodzinowymi lampionami, które Bella pośpiesznie ominęła. Wciąż milczałem, nawet wtedy, gdy otwierałem jej drzwi do furgonetki. Widziałem jak ukradkiem Bella zdziera z tablicy rozdzielczej czerwoną kokardę i wkopuje ją pod siedzenie mając nadzieję, że nic nie zauważyłem. Chciałem jak najszybciej zabrać ją stąd. Gaz miałem wciśnięty na maxa.

- No, powiedz coś - to było żądanie.

- A co mam niby powiedzieć? - spytałem, jakbym był nieobecny.

- Powiedz, że mi wybaczasz.

Poczułem jak coś we mnie pęka. Dzisiejszego wieczoru mało, co nie straciła przeze mnie życia i to mnie prosiła o wybaczenie.

- Że wybaczam? Co?

- Gdybym tylko było ostrożniejsza, bawilibyśmy się teraz świetnie na moim przyjęciu urodzinowym.

Ona myślała, że jest temu wszystkiemu winna, była winna temu, że byłem potworem- wątpię.

- Bello, zacięłaś się papierem! To nie to samo, co zabójstwo z premedytacją.

- Co nie zmienia faktu, że wina była po mojej stronie.

- Po twojej stronie? Gdybyś zacięła się w palec u Mike'a Newtona, przy Jessice, Angeli i innych swoich normalnych znajomych, to, co by się stało, jak myślisz? W najgorszym razie okazałoby się może, że nie mają w domu plastrów! A gdybyś potknęła się i sama wpadła na stos szklanych talerzy - podkreślam, sama, a nie popchnięta przez swojego chłopaka - co najwyżej poplamiłabyś siedzenia w aucie, gdy wieźliby cię, do szpitala! Mike Newton mógłby w dodatku trzymać cię za rękę, kiedy zakładaliby ci szwy, i nie musiałby przy tym

powstrzymywać się z całych sił, żeby cię nie zabić! Więc błagam, o nic się nie obwiniaj, Bello. Gdy to robisz, czuję do siebie tylko jeszcze większy wstręt.

Nie mogłem powstrzymać tej lawiny słów. Gdybym tylko mógł zrobiłbym wszystko, co w mojej mocy by być człowiekiem. Przez te wszystkie lata nie zrozumiałem jednego- jak wiele straciłem pozyskując w zamian siłę, szybkość, nieśmiertelność. Nie wierzyłem sam sobie, że się do tego przyznaję, ale chciałem być takim Mike'm Newtonem odkąd tylko drogi moja o Belli się przecięły.

- Dlaczego, u licha, akurat Mike Newton miałby trzymać mnie za rękę?! - Spytała rozdrażniona.

- Bo uważam, że dla swojego dobra to z nim powinnaś być, a nie ze mną!

Wcale tak nie myślałem. Naprawdę nie chciałem, żeby ten przebrzydły Newton był z nią, ale wiedziałem też, że był dla niej kimś bardziej odpowiednim niż stu letni wampir z poważnymi problemami natury czysto emocjonalnej, który tak naprawdę był tylko maszyną do zabijania.

- Wolałabym umrzeć, niż zostać dziewczyną Mike'a Newtona! - Wykrzyknęła. - Wolałabym umrzeć, niż zadawać się z kimkolwiek oprócz ciebie!

„Nie wie, co mówi. Nie dała swojemu życiu takiej szansy”

- No, już nie przesadzaj.

- A ty w takim razie nie wygaduj bzdur.

Już nic nie powiedziałem. Nie chciałem jej bardziej ranić. Dzisiejszego wieczora wycierpiała już wystarczająco dużo.

- Może zostaniesz jeszcze trochę? - Zasugerowała wyrywając mnie tym samym z przemyślenia.

- Powinienem wracać do domu.

- Dziś są moje urodziny - powiedziała błagalnie prawdopodobnie mając nadzieję, że to jakoś wpłynie na moją decyzje.

- O czym kazałaś nam zapomnieć - przypomniałem. - Zdecyduj się wreszcie. Albo świętujemy, albo udajemy, że to dzień, jak co dzień.

Chciałem, żeby mój głos zabrzmiał nieco bardziej rozluźnienie i chyba się udało. Bella delikatnie się uśmiechnęła.

- Postanowiłam, że jednak chcę obchodzić te urodziny. Do zobaczenia w moim pokoju! - Dodała na odchodne.

Wyszła z furgonetki zabierając ze sobą prezenty.

- Nie musisz ich przyjmować.

- Ale mogę - odparła przekornie. - Przecież Carlisle i Esme wydali pieniądze, żeby kupić swój.

Przycisnęła pakunki do piersi i nogą zatrzasnęła za sobą drzwiczki. W ułamku sekundy znalazłem się przy jej boku.

- Daj mi je, niech się na coś przydam. - Powiedziałem zabierając od niej pakunki - Będę czekał na górze.

Uśmiechnęła się.

- Dzięki.

- Wszystkiego najlepszego.

Nie mogłem się powstrzymać i pocałowałem ją przelotnie, na co ona od razu wspięła się na palcach by przedłużyć pieszczotę- od razu się od niej odsunąłem i zniknąłem w ciemnościach zostawiając ja na podjeździe,

W jej pokoju panowała ciemność, która absolutnie mi nie przeszkadzała. Usiadłem na środku jej łóżka wraz z prezentami. Wziąłem jeden do rąk i zacząłem nim obracać całkowicie wyłączając się na wszystko, co mnie otaczało pozostając sam na sam z własnymi myślami. Bo co się stanie, jeśli to, co zamierzam zrobić nie jest jedynym wyjściem z sytuacji. Wtedy przypomniałem sobie wizję Alice, w której Bella jest taka jak ja- marmurowy posąg, wieczny, zatrzymany w czasie i zrozumiałem, że nienawidziłbym się aż po krańce wieczności za to, że uczyniłem ją potworem, który nie godny jest prawdziwego życia.

- Cześć - powiedziałem smutno, kiedy weszła do pokoju.

Chwiejnym krokiem podeszła do łóżka i usadowiła się na moich kolanach. Nie protestowałem.

- Cześć. - Oparła się plecami o moją klatkę piersiową. - Mogę już otwierać?

Byłem, co najmniej zaskoczony.

- Co już otwierać?

- Prezenty

- Skąd ten nagły przypływ entuzjazmu? - Zdziwiłem się.

- Rozbudziłeś moją ciekawość.

Podniosła pierwszą paczuszkę. Widziałem jak bardzo ostrożna stara się być.

- Pozwól, że cię wyręczę. -Jednym ruchem zdarłem papier, po czym wręczyłem Belli pudełko z prezentem od Carlile'a i Esme.

- Jesteś pewien, że mogę sama unieść pokrywkę?

Tą uwagę puściłem mimo uszu.

- Możemy polecieć do Jacksonville?- powiedziała trzymając w swoich dłoniach bilety lotniczce.

- Takie było założenie.

Przypomniałem sobie wizję Alice, która mówiła jak świetnie będziemy się tam bawić, nawet mimo tego, że bez przerwy będę musiał unikać słońca.

- Ale fajnie! Renee padnie, jak jej o tym powiem! Tyle, że tam jest słonecznie. Nie masz nic przeciwko siedzeniu cały dzień w domu, prawda?

Ku mojemu ogromnemu zdziwieniu naprawdę wydała się podekscytowana faktem spotkania się ze swoją matką. Ku mojemu przerażeniu nadszedł ten moment- musiałem ją okłamać.

- Jakoś to wytrzymam. Hej, gdybym wiedział, że potrafisz tak przyzwoicie zareagować na prezent, zmusiłbym cię do otworzenia go w obecności Carlisle'a i Esme. Myślałem, że zaczniesz zrzędzić.

Starałem się nieco rozładować napięcie między nami. Zachować, chociaż pozory normalności nie raniąc jej bardziej niż będzie to konieczne.

- Nadal uważam, że przesadzili z hojnością, ale z drugiej strony masz pojechać ze mną! Super!

Parsknąłem wymuszonym śmiechem, chodź tak naprawdę, wewnątrz wyłem z rozpaczy.

- Żałuję, że nie kupiłem ci czegoś wystrzałowego. Nie zdawałem sobie sprawy, że czasami zachowujesz się rozsądnie.

„Ale nie martw się kochana dostaniesz od mnie najcenniejszy prezent, jaki mogę ci ofiarować- zwrócę ci wolność” pomyślałem kiedy odkładała voucher na bok i sięgała po kwadratową paczuszkę zawierająca prezent ode mnie i Alice.

- Co to? - Spytała zaskoczona.

Nic nie powiedziałem. Wziąłem od nie płytę i włożyłem do odtwarzacza, po czym nacisnąłem przycisk „play”. Po chwili z głośników dało się słyszeć pierwsze tony jej kołysanki. Poczułem się tak, jakby ktoś żywcem wydzierał mi serce z piersi. Spojrzałem na nią oczekując jakiegokolwiek komentarza, ale ona milczała. Mogłem tylko usłyszeć jak jej serce zaczyna szybciej bić. W jej oczach pojawiły się łzy, które prawie natychmiastowo wytarła wierzchem dłoni.

- Boli cię? - Zaniepokoiłem się.

- Nie, to nie szwy. To ta muzyka. Nawet nie marzyłam, że załatwisz dla mnie coś takiego. To najwspanialszy prezent, jaki mogłeś mi dać.

Mimo tego wszystkiego czułem się paskudnie. Miałem zamiar ja zostawić, co wydało mi się czymś zupełnie niedorzecznym. Zacząłem się wahać. Spojrzałem na nią wiedząc, że muszę usunąć się w cień, dać jej odetchnąć, ale nie mogłem.

- Przypuszczałem, że nie zgodzisz się, żebym kupił ci fortepian i grał do snu - powiedziałem po chwili

- I słusznie.

- Jak twoja ręka?

- W porządku.

Kłamała. Widziałem jak lekko przygryza wargi- zapewne z bólu.

- Przyniosę ci coś przeciwbólowego.

- Nie, nie trzeba - zaprotestowała, ale nawet nie zdążyła dokończyć, kiedy już stałem przy drzwiach jej pokoju.

- Charlie - syknęła ostrzegawczo.

- Będę cichutki jak myszka - przyrzekłem. W wampirzym tempie, nie robiąc najmniejszego hałasu zbiegłem do kuchni. Wyczułem gdzie znajdują się lekarstwa i bezzwłocznie wróciłem na górę.

Z głośników nadal płynęły łagodne tony kołysanki.

- Już późno - powiedziałem, po czym położyłem ją na łóżku delikatnie otulając kołdrą.

Rozluźniła się w moich objęciach.

- Jeszcze raz dziękuję - szepnęła.

- Cała przyjemność po mojej stronie.

Wciąż myślałem o niej. O jej włosach, oczach, uśmiechu. Czy będę w stanie żyć bez tego wszystkiego? Czy w ogóle bez niej będę miał dość sił by żyć.

- O czym myślisz? - Spytała cicho.

- O tym, co jest dobre, a co złe. - Na ile to możliwe nie chciałem jej okłamywać.

- Pamiętasz, postanowiłam, że jednak nie udajemy, że nie mam dziś urodzin?

Zmiana tematu całkowicie zbiła mnie z pantałyku.

- Pamiętam - potwierdziłem podejrzliwie.

- Tak sobie myślałam, że może z tej okazji pozwolisz mi się jeszcze raz pocałować...

- Masz dzisiaj dużo zachcianek.

Ale doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że to nie tylko jej pragnienia.

- Owszem - przyznała. - Ale, proszę, nie rób nic wbrew sobie - dodała z lekka urażona.

Zaśmiałem się, a potem westchnąłem.

- Tak... Módlmy się, żebym nigdy nie zrobił czegoś wbrew sobie... - W moim głosie dało się wyczuć nutę rozpaczy.

Z początku był to bardzo subtelny pocałunek, ale kiedy poczułem jej wargi na moich i zrozumiałem, ze być może to ostatni raz przyciągnąłem ją mocniej do siebie rozkoszując się jej zapachem i delikatnością jej ust na moich. Delikatnie wplotłem swoją dłoń w jej włosy, co wręcz uwielbiałem. Bez wahania odpowiedziała na moje pieszczoty mierzwiąc mi włosy i mocniej wtulając się w mój tors. Bestia we mnie powoli budziła się wyrywając z kajdan, jakie jej założyłem.

Przerwałem pocałunek i na tyle delikatnie by nie urazić, Belli odsunąłem ja od siebie.

Opadła na poduszkę. Miała przyspieszony oddech i nieco nieobecny wzrok

- Przepraszam, przeholowałem.- Mi także brakowało tchu.

- Nie mam nic przeciwko.

Rzuciłem jej karcące spojrzenie.

- Spróbuj już zasnąć.

- Nie, chcę jeszcze.

- Przeceniasz moją samokontrolę.

- Co jest dla ciebie bardziej kuszące moja krew czy moje ciało?

Było to dla mnie kolejne zaskakujące pytanie, jakie zadała mi dzisiejszego wieczora.

- Pół na pół. - Uśmiechnąłem się wbrew sobie, ale zaraz na powrót spoważniałem. - Spij, już śpij. Dosyć miałaś igrania z ogniem jak na jeden dzień.

- Niech ci będzie.

Powoli zasypiała. W oczekiwaniach na jej wstąpienie w objęcia Morfeusza myślałem nad tym, co mam powiedzieć swojej rodzinie. Jak uargumentować podjętą przez mnie decyzje i jak zostawić Bellę tak by jak najmniej cierpiała, bym w końcu przestał być jej kajdanami.

III. WYJAZD

W domu rodzina czekała na moje wyjaśnienia. Byłem pewien że Alice już wszystko im wyjaśniła przy najmniej cześć z tego czego chcieli usłyszeć ode mnie. Carlisle,Esme,Emmet,Jasper i Rosali czekali aż coś powiem, co takiego postanowiłem, jedynie Alice wiedziała już o mojej decyzji i widziałem jak bardzo cierpi z tego powodu.

- Edwardzie... zaczął Carlisle- możesz nam wyjaśnić co takiego Alice zobaczyła w swojej wizji bo jak twierdzi wolałbyś sam nam to powiedzieć.

Z jednej strony byłem wdzięczny swojej siostrze że nic nie powiedziała, bo sam chciałem to zrobić. Lecz gdy zobaczyłem Esme martwiącą się, od razu odechciało mi się wyjaśnień, lecz wiedziałem, że nie mogę zostawić swojej rodziny bez słowa pożegnania.

- Carlisle podjąłem decyzje, że opuszczam Forks i już nigdy tu nie wrócę. Nie zamierzam was do niczego zmuszać. Najlepiej będzie jak ja wyjadę sam, lecz za was nie podejmuje żadnej decyzji.

Nastała cisza. Słyszałem tylko ich myśli, głośne błagające mnie abym został. Ja jednak starałem się o nich nie myśleć, gdyż ból jaki im zadawałem był równie bolesny dla mnie.

Carlisle postanowił ,że to on przerwie te ciszę i zaczął swój monolog.

- Sądzę Edwardzie, że to nie rozsądne co robisz, lecz nie będę podważać twoich postanowień to jest wyłącznie tylko twój wybór i postaramy się to uszanować. Jednakże skoro ty wyjeżdżasz to i my nie mamy wyboru jak także zostawić to miasteczko.

W głowie Rose słyszałem tylko przekleństwa jakich nie chciała wypowiedzieć na głos. Wiedziałem że nie chce opuszczać Forks za bardzo spodobało jej się to chodzenie za dnia, a nie przebywanie na powietrzu tylko nocą.

- Carlisle nie zamierzam was do niczego zmuszać to jest mój wybór nie chce abyście i wy stąd wyjeżdżali.

,,Czy nie uważasz synu jak wielką jej przykrość zrobimy, gdy ty wyjedziesz a my zostaniemy. Będziemy musieli patrzeć jak cierpi z powodu twojego wyjazdu, a to tak samo będzie nas boleć jak to, że stracimy ciebie. Za bardzo ją kochamy ,aby patrzeć na jej cierpienie''.

Wiedziałem że ma całkowitą racje, lecz ze względu na nie które osoby w pomieszczeniu nie chciał wypowiadać tych słów. na głos. Wiedziałem jakie Bella będzie przeżywać katusze, tylko dlatego że mnie nie będzie, lecz moja rodzina zostanie.

- A więc Edwardzie postanowione pojedziemy razem z tobą. Wiesz mi nie chce stracić syna jak i nikogo z tu obecnych.

- Carlisle widzisz... nie wiedziałem jak dobrać słowa aby nie cierpieli- chciałbym pobyć przez jakiś czas sam, pomyśleć w spokoju nie słuchając myśli dookoła przebywających ludzi jak i wampirów. Samotność pomorze mi się pozbierać i obiecuje dzwonić tak często jak to tylko będzie możliwe.

W głowie słyszałem błagania mojej rodziny :

,,Edwardzie błagam zostań'' powtarzała Esme.

,,Bracie nie musisz nas zostawiać '' mówił Emmet.

,,Przepraszam że musisz podejmować taką decyzje przez mój wyskok na przyjęciu'' przepraszał Jasper.

,, Wiedziałam że tak będzie mówiłam ci że moje wizje dość często się sprawdzają, proszę Edwardzie zostań z nami'' prosiła Alice.

Jedynie Carlisle powiedział że jeżeli taki jest mój wybór to dadzą mi spokój, lecz mam do nich dzwonić tak często jak to tylko możliwe.

Nie mogłem dużej patrzeć na ich przygnębienie, za bardzo odczuwałem ból taki sam jak oni. Nie mogłem pojąć jak Jasper sobie z tym radzi, tyle emocji na raz, musi być przygnębiony. Postanowiłem pójść do swojego pokoju. Starałem się nie zwracać uwagi na wszystkie myśli przewijające się przez mój umysł. Wszyscy z wyjątkiem mnie zaczęli się pakować aby już za parę godzin opuścić to miasteczko. Nie wiedziałem że aż taki ból przeżyją, iż muszą opuścić ten dom i Belle. Tak bardzo ją pokochali jak i ja. Miłość mojego życia, moja ukochana Bella ,już nigdy nie miałem jej zobaczyć. Tak ciężko mi jest z tym ze będę musiał się z nią rozstać. Jakaś część mnie pragnie nigdy jej nie opuszczać, to ta cześć bardziej samolubna, która pragnie jej towarzystwa ponad wszystko inne. Lecz ta część bardziej rozsądna wie, że to najlepsze wyjście . Ona jest człowiekiem, ja jestem wampirem. Ta miłość nie mogła przetrwać . Ta znajomość mogła przypłacić się jej śmiercią. Nie ważne jak bardzo będę cierpiał teraz to ona jest najważniejsza. To o jej szczęście trzeba walczyć bez względu na konsekwencje mojego wyboru. Już niebawem poczuje równie mocno miłość do innej osoby co do mnie. Już nigdy nie będę ingerować w jej życie. Ona jest miłością mojego życia i to właśnie dlatego postanawiam ją zostawić, aby mogła żyć własnym życiem bez udziału mnie.

,,Edwardzie...'' usłyszałem swoje imię w czyjejś głowie po chwili wiedziałem w czyjej. To Alice przyszła ze mną porozmawiać.

- Alice czy masz tak bardzo ważną sprawę że mi przeszkadzasz.

Nie chciałem aby zabrzmiało to tak oschle, lecz ona wiedziała jak się czuje i zignorowała to.

- Edwardzie chciałam z tobą porozmawiać.

- A o czym? Nie musiałem pytać widziałem to w jej myślach.

- Chyba sam już wiesz o czym. Ona jest miłością twojego życia ,dlaczego chcesz ją tak zostawić. Ty ją kochasz tak samo jak my, wiesz o tym dobrze. Proszę cię nie wyjeżdżajmy . To okropne co my jej robimy. Ona jest moją najlepszą przyjaciółką, wiesz o tym. Ja ją kocham równie mocno co ty . Nie możemy jej tak zostawić bez wyjaśnień, dlaczego tak postępujemy.

- Alice przecież ja jej wszystko wyjaśnię myślisz że mógłbym tak ją zostawić przecież ja też ją kocham.

Nie umiałem wymówić jej imienia na głos za bardzo mnie to bolało.

- To co w takim razie jej powiesz, bo chyba nie to że wyjeżdżamy dla jej bezpieczeństwa?.

- Tak Alice to właśnie chce jej powiedzieć w końcu to jest prawda.

- Ale przecież Bella jest zbyt uparta, aby się poddać. Wolałaby umrzeć niż nas zostawić wiesz to doskonale.

W głowie Alice znów zobaczyłem tą wizje. Bella blada , zimna, z oczami szkarłatnymi.

- Dość tego Alice przestań!! warknąłem.

- Wiesz dobrze że ona właśnie tego pragnie. Chce być z tobą do końca, na całą wieczność i nie ma dla niej najmniejszego znaczenia w jaki sposób to uczyni, czy będzie musiała zostać nieśmiertelną czy coś zupełnie innego.

-Alice ja ją zbyt kocham aby móc odebrać jej życie. Ona nie zna konsekwencji swojego wyboru i wiesz dokładnie o czym mowie. Będzie patrzeć jak jej najbliżsi odchodzą a ona będzie nie zmieniającym się głazem bez życia bez duszy.

- Ale jest wytrwała na tyle aby z miłości do ciebie to wszystko przetrwać.

-Dość tego proszę zostaw mnie samego.

- Dobrze ale wiedz że popełniasz ogromny błąd zbyt ją kochasz, a ona zbyt mocno kocha ciebie.

- Koniec Alice idź sobie!

- Dobra już idę.

Nareszcie sam. Wiedziałem że po części Alice ma racje, ale i tak nie mógłbym jej tego zrobić. Moja kochana Bella bez życia. NIEEE... !! to się tak nie skończy dość musze zostawić ją w spokoju musi żyć własnym życiem beze mnie.

IV.KONIEC

Czekałem na Belle przed szkołą. Postanowiłem ,że nie będę zabierał nie potrzebnie głosu. Nie wiedziałem tylko jak moja ukochana na to zareaguje i na wieści o tym że Alice nie ma w szkole. Jest ona dość spostrzegawcza wiec na pewno zacznie wypytywać , a ja nie zamierzam jej okłamywać. Alice jak i cała moja rodzina wyjechali już z Forks, jednakże teraz nie mam zamiaru tego mówić Belli. Co do Alice , a wiem że na pewno spyta dlaczego nie ma jej dzisiaj w szkole, nie zamierzam kłamać powiem Belli całą prawdę.

Usłyszałem jak furgonetka mojej ukochanej podjeżdża pod szkołę pomogłem jej wysiąść .

- Jak samopoczucie? spytałem jak najbardziej naturalnym tonem.

-Świetnie - odpowiedziała szybko, wiedziałem że nie mówi mi prawdy.

Szliśmy do klasy w idealnej ciszy. Nie miałem zamiaru się na razie odzywać. Wiedziałem że miliony pytań ciśnie jej się na usta, lecz nie zadała mi żadnego z nich. Pewnie dlatego że miała nadzieje, iż Alice wszystko jej wyjaśni skąd to moje przybicie.

Lekcje ciągnęły się niesamowicie długo. Dla Belli dlatego pewnie że nie mogła doczekać się spotkania z Alice , bo koniecznie chciała się wszystkiego dowiedzieć i usłyszeć odpowiedzi na swoje pytania.

Idąc do stołówki Bella była zniecierpliwiona. Jednak wchodząc do niej była nie mile rozczarowana. Miała mi pewne za złe że nie powiedziałem jej o nie obecności siostry.

- Gdzie jest Alice? spytała zdenerwowana.

- Z Jasperem- odpowiedziałem nie zwracając wzroku na nią.

- Co z nim?

- Wyjechał na jakiś czas - odpowiedziałem.

- Co takiego? Dokąd?

Wzruszyłem tylko ramionami. Miałem zamiar powiedzieć że już nie wrócą ale się powstrzymałem.

- A Alice z nim? - spytała retorycznie.

- Chciała mieć na niego oko. Będzie go próbować nakłonić do zatrzymania się w Denali.

Wiedziałem że się zamartwia. Zapewne uważała że to właśnie z jej powodu wyjechali. Postanowiłem podtrzymać rozmowę ,aby tak nie myślała .

- Ręka ci dokucza? spytałem.

- Kogo obchodzi moja głupia ręka! fuknęła.

Nie odpowiedziałem jej na to pytanie. Schowa twarz w dłoniach. Nie zadałem już jej żadnego pytania.

- Wpadniesz do mnie później? spytała.

- Później? byłem lekko zaskoczony że powiedziała później wiedziałem że marzy abym od razu do niej poszedł.

- Dziś pracuję. Zamieniłam się dyżurami żeby móc świętować swoje urodziny.

- Ach tak.

- To co wpadniesz kiedy wrócę, prawda?

Widziałem że zwątpiła czy mam ochotę. Jak w ogóle mogła tak myśleć, nie było dnia abym nie chciał. Ale teraz nie mogłem tego chcieć gdyż wiem jaką przykrość jej za parę godzin sprawię.

- Jeśli chcesz?

- Zawsze tego chcę- zapewniła mnie.

- No to wpadnę.

Czekała na jakąś reakcje z mojej strony, lecz ja tylko pocałowałem ją w czoło i poszedłem do swojego samochodu.

Postanowiłem że pobędę trochę sam do naszego spotkania. Wróciłem do pustego domu cała moja rodzina już wyjechała. Zostałem tylko ja aby pożegnać się z Bellą. Nikt z moich bliskich tego nie uczynił gdyż za bardzo ja kochali aby się żegnać i to już na zawsze. W głowie układałem plan tak mam to przeprowadzić aby jak najmniej ją zranić. Postanowiłem że nie obejdzie się bez zranienia powiem to co nigdy nie przyszłoby mi na myśl. Rozmyślając tak upłynęło już sporo czasu wiec tak jak obiecałem pojechałem do mojej ukochanej.

- Witaj Charlie- powiedziałem jak najbardziej miłym tonem a tak na prawdę już niedługo miałem zranić jego jedyną córkę.

- Cześć Edward proszę wejdź do środka.

- Dziękuję . Przyszedłem do Belli ale jej jeszcze nie ma czy mogę na nią zaczekać? spytałem miałem nadzieje że odpowie ,,NIEE i już więc się tu nie pokazuj odczep się od mojej córki'' tak przynajmniej było by mi łatwiej pogodzić się z odejściem.

- Oczywiście, Bella powinna zaraz być w domu.

Usiadłem w fotelu. W telewizji leciały rozgrywki. Charlie usiadł na kanapie i razem czekaliśmy na jego córkę a moja wielką miłość.

Minęło trochę czasu usłyszałem furgonetkę już na zakręcie. Po chwili Bella była już koło domu.

- Hej to ja! Tato ?Edward?- krzyknęła od progu.

- Tu jesteśmy!- odkrzyknął Charlie.

- Cześć - bąknęła, najwyraźniej była zdezorientowana moją obecnością.

- Cześć Bell- odpowiedział Charlie - Zjedliśmy pizzę na zimno. Jak chcesz, to chyba jeszcze leży na stole.

- Aha - najwyraźniej była zbita z tropu.

- Zaraz przyjdę - odpowiedziałem z uśmiechem.

Widziałem jak się zadręcza , nie chciałem patrzeć na jej smutne oczy. Domyślała się że jest coś nie tak. Moje zachowanie nie było normalne. Przerażało ją to że nie mówiłem jej nic. Słyszałem jak wchodzi po schodach do swojego pokoju. Tak bardzo chciałem ją pocieszyć . Tak bardzo sprawiało mi to ból że przeze mnie cierpi , lecz nie mogłem pozwolić sobie na chwile słabości wtedy było ją to bardziej bolało.

Schodziła na dół. Wychyliła się zza framugi i zrobiła zdjęcie Charliemu.

- Co ty najlepszego wyprawiasz Bello? jęknął Charlie.

- Nie strój fochów. - uśmiechając się usiadła u stóp ojca.

- Wiesz że mama lada dzień zadzwoni i spyta czy mądrze korzystam z prezentów.- powiedziała to tak czule że nie można było się nie wzruszyć.

- Ale czemu akurat mnie wybrałaś na swoją ofiarę?

- Bo jesteś strasznie przystojnym facetem- zaczęła dowcipkować- a poza tym to ty mi kupiłeś ten aparat.

- Edward - usłyszałem od mojej ukochanej tak czule powiedziała moje imię.- Bądź tak mi miły i zrób mi zdjęcie z tatą.

Nie patrząc mi w oczy rzuciła aparat w moją stronę.

- Musisz się uśmiechnąć do zdjęcia - powiedziałem do niej.

Posłuchała i zrobiłem zdjęcie.

- Teraz ja wam zrobię- zaoferował się Charlie.

Bella objęła mnie w pasie ,a ja objąłem ją ramieniem . Ta chwila mogła by trwać dla mnie wiecznie. Nie chciałem już nigdy jej wypuszczać.

- Uśmiechnij się Bello - nakazał Charlie.

Moja ukochana posłuchała , błysnął flesz.

- Starczy na jeden wieczór- oświadczył ojciec dziewczyny.

Wyślizgnąłem się z jej objęć i usiadłem z powrotem w fotelu. Bella usiadła na podłodze .Ręce jej się trzęsły zapewne ze strachu .Nie wiedziała co się ze mną dzieje i się jej nie dziwie że tak reagowała .Koniec meczu. Wstałem i zbierałem się do wyjścia.

- Będę się już zbierał- powiedziałem .

- Na razie - rzucił Charlie do mnie.

Bella podniosła się i zaczęła podążać za mną. Nie pożegnałem się z nią. Było mi tak przykro . Nie chciałem jej krzywdzić. Odprowadziła mnie pod sam samochód.

- Zajrzysz później? spytała.

W jej oczach widziałem łzy.

- Nie dziś.- nie pytała dlaczego.

Odjechałem nie patrząc na nią. Czułem się tak podle, nie wiedziałem dlaczego tak postąpiłem. Chciałem zawrócić ,objąć ją, powiedzieć jak bardzo ją kocham i nie zważając na nic całować do utraty tchu.

Tej nocy poszedłem do niej. Spała nie spokojnie. Najwyraźniej to moje zachowanie było powodem jej koszmarów. Nie chciałem o tym myśleć wyszedłem w połowie nocy.

Nagle zadzwonił mój telefon. Wiedziałem kto dzwoni.

- Tak Alice? spytałem cicho.

- Edwardzie co ty najlepszego wyprawiasz, przecież ty ją ranisz, ona cię kocha jak nikogo na tym świecie. Ty także ją kochasz przestań igrać z jej uczuciami .Dość się przez ciebie na cierpi . Przestań z tym zwlekać , bo to się może dla niej zle skończyć.

- Alice wiem to , tak ciężko mi ją ignorować ,masz całkowitą racje trzeba z tym jak najprędzej skończyć. Przedłużanie tego nie ma sensu.

- Ty kretynie po co w ogóle ją zostawiasz . Widziałam jak ona będzie cierpieć .Nigdy nie przestanie cię kochać. W jej sercu zawsze będziesz tylko ty . Nie mam zamiaru ci wyrzucać twoich błędów .Ale wiem że bardzo cierpisz dlatego skończ to póki masz jeszcze dość siły aby od niej odejść.

- Dobrze Alice zrobię to .Wiem jak bardzo ci na niej zależy , ale nie przeglądaj już jej przyszłości .Ona ma żyć bez naszej ingerencji , dlatego obiecają że nie będziesz się wtrącać.

- Dobrze postaram się ale nic nie obiecuje.

Zakończyła swoją rozmowę. Wiedziałem że ma racje . Przedłużanie tego nie ma sensu.

Nazajutrz znów unikałem wzroku mojej ukochanej. Wiedziałem jaki ból jej sprawiam , ale nie miałem wyboru.

- Hej Jess! przywitała się moja ukochana.

- Co jest?

- Wyświadczysz mi przysługę ? Mama prosiła mnie o zrobienie foto reportażu ze szkoły do albumu który mi dała. Zrobiłabyś wszystkim po zdjęciu?

- Jasne - uśmiechnęła się zawadiacko i zrobiła zdjęcie Nowtonowi.

Pojawienie się aparatu wywołało spore zamieszanie i nie tylko ja tak twierdziłem po minie Belli widać było że także tak twierdzi. Po chwili aparat zamilkł.

- Oj, film się skończył- zawołała Jessica.- Przepraszam, trochę się zagalopowaliśmy-powiedziała oddając Belli aparat.

- Nic nie szkodzi... - powiedziała Bella miło-Zrobiłam parę zdjęć wcześniej. Chyba, tak czy owak ,mam już wszystko, co chciałam.

Po szkole odprowadziłem Belle na parking. Jednakże ani słowa z nią nie zamieniając.

Tak bardzo chciałem przeprosić ją za moje zachowanie. Widziałem smutek malujący się na jej słodkiej buzi. Była bardzo przygnębiona moim zachowaniem.

Tej nocy chciałem ją odwiedzić ponieważ następny dzień to miały być katusze i to nie tylko dla niej lecz także dla mnie. Postanowiłem udać się na moją łąkę a też także i jej. W końcu to tam tak na prawdę się jej ujawniłem jakim jestem potworem i to wtedy wyznała mi swoje uczucia do mnie. Strasznie boli to co robię ale nie mam wyjścia muszę zmienić przyszła ona musi żyć z kimś podobnym do siebie a ja nie mogę w tym życiu być razem z nią.

Ledwo zauważyłem mijające lekcje .Ani razu nie zamieniłem z nią słowa. Zbierałem się w sobie aby jak najlepiej przemówić jej do rozsądku. Postanowiłem zastosować najbrutalniejszą rzecz jaką mogłem .Skłamię. Lecz czy ona mi uwierzy wie co do niej czuję nie wiem tylko ile będę musiał wmawiać jej że to wszystko skończone.

- Masz coś przeciwko, żebym cię dziś odwiedził? -mogłem przewidzieć jej reakcje od razu się zgodzi.

-Nie skąd.

-Mogę teraz?

Otworzyłem przed nią drzwi. Nie mogłem znieść myśli że za moment ją skrzywdzę.

- Jasne. - Muszę tylko po drodze wrzucić do skrzynki list do Renee. Zobaczymy się pod moim domem dobra?

Zwróciłem uwagę na grubą kopertę co takiego mogła kryć.

- Pozwól ,że ja to załatwię-powiedziałem cicho- I tak będę na miejscu przed tobą - Uśmiechnąłem się choć Bella zorientowała się że jest to udawany uśmiech.

- Skoro tak mówisz...-Nie uśmiechnęła się.

Pojechałem prosto wysłać list. Chciałem zajrzeć co jest w środku lecz to było by naruszenie prywatności .I co mnie w ogóle to obchodziło to już nie moja sprawa.

Stałem przed domem Belli jej jeszcze nie było. Gdy mnie zobaczyło nie zdziwiło ją to że już jestem i czekam na nią.

-Chodźmy się przejść- zaproponowałem bez entuzjazmu w głosie.

Wziąłem ją za rękę i poprowadziłem w stronę lasu. Widziałem że się denerwuje ale nie dlatego że się mnie boi tylko dlatego że nie wie o co chodzi z tym moim dziwnym zachowaniem. Nie zaszliśmy daleko .Za drzew nadal prześwitywał jasny dom mojej miłości. Ileż tam wspomnień się kryje. Oparłem się o drzewo lecz nie zadałem żadnego pytania.

-Okej, porozmawiajmy-powiedziała z udawanym luzem.

Wziąłem głęboki wdech i zacząłem.

-Wynosimy się z Forks, Bello.

Jej serce zaczęło przyspieszać tak łatwo było to wyczuć i tym trudniej jest mi ja okłamywać.

- Dlaczego tak nagle? Kiedy rok szkolny...

- Bello juz najwyższy czas. Carlisle wygląda na góra trzydzieści lat, a twierdzi że ma trzydzieści trzy. Jak długo jeszcze kłamstwa uchodziłyby nam tu na sucho? Itak musielibyśmy niedługo zacząć gdzieś wszystko od nowa.

Widziałem jak nad czymś się intensywnie zastanawia .Sądząc po jej minie chyba mnie zle zrozumiała.

- Mówiąc ''wynosimy się'' - Wyszeptała- masz na myśli...

-Siebie i swoją rodzinę-powiedziałem , lecz tak trudno te słowa było mi wypowiedzieć.

- Nie ma sprawy- oświadczyła - Pojadę z wami.

- Nie możesz Bello . Tam, dokąd się wybieramy... To nie odpowiednie miejsce dla ciebie.

To było kłamstwo .

- Każde miejsce, w którym przebywasz, jest dla mnie odpowiednie.

Wiedziałem że do oczu napływają jej łzy.

- Ja sam nie jestem kimś odpowiednim dla ciebie.

- Nie bądź śmieszny - w jej głosie było słychać błaganie.

-Jesteś najwspanialszą rzeczą jaka mi się przydarzyła w życiu.

Tak bardzo chciałem powiedzieć, ze ona jest miłością mojego życia lecz nie mogłem, musiałem zostawić ja w spokoju .

musiałem skłamać lecz czy ona mi uwierzy?

- Nie powinnaś mieć wstępu do mojego świata - stwierdziłem ponuro.

- Słuchaj , po co tak się przejmować ta historią z Jasperem? To był wypadek. Nic takiego.

- Masz rację - przyznałem. - Nic, czego nie należało się spodziewać.

- Obiecałeś! W Phoenix przyrzekłeś mi, że zostaniesz ze mną na zawsze.

- Nie na zawsze, tylko tak długo, jak długo swoją obecnością nie będę narażał ciebie na niebezpieczeństwo - poprawiłem ją.

- Jakie niebezpieczeństwo? - wybuchła. - Wiem, tu chodzi o moją duszę, prawda? Carlisle o wszystkim mi opowiedział, ale dla mnie nie ma to znaczenia. - Krzykiem żebrałam o litość. - To nie ma dla mnie znaczenia, Edwardzie! Możesz sobie wziąć moją duszę! Na co mi dusza po twoim odejściu? I tak już należy do ciebie.

Stałem ze wzrokiem wbitym w ziemię. Teraz co powiem będzie najgorszą rzeczą jaką zrobiłem od stu lat ale tak musi być i tak musi się stać nie mogę już z nią być to jest zbyt ryzykowne . Za bardzo ja kocham aby muc pozwolić na skrzywdzenie jej.

- Bello - odezwałem się, cyzelując każde słowo z precyzją robota - nie chcę cię brać ze sobą.

- Nie... chcesz... mnie? - widziałem na jej twarzy niedowierzanie i panikę ale nie przestawałem kłamać.

- Nie - potwierdziłem bezlitośnie.

Chciała doszukać się w mich oczach kłamstwa wiedziałem, że teraz nie będzie tak łatwo ja przekonać.

- Hm. To zmienia postać rzeczy.

Jej ton głosu mnie zaskoczył ale nie dałem tego po sobie poznać.

- Oczywiście zawsze będę cię kochał... w pewien sposób. Ale tamtego feralnego wieczoru uzmysłowiłem sobie, że czas na zmianę dekoracji. Widzisz, zmęczyło mnie już udawanie kogoś, kim nie jestem. Bo ja nie jestem przedstawicielem twojej rasy.

-Przepraszam za to, że nie wpadłem na to prędzej.

- Przestań - wykrztusiła.-nie chciała tego tak samo jak ja zależało jej na mnie i to tym bardziej sprawiało ból że musze tak bezlitośnie kłamać.- Nie rób tego. Może być tak, jak dawniej.

- Nie jesteś kimś dla mnie odpowiednim, Bello.

- Skoro tak uważasz - skapitulowałem.

'' Bello przepraszam że cię tak okłamuje wybacz mi wiesz że cię kocham , nigdy nie przestanę '' echo w mojej głowie mi dokuczało. ''Nie miałem wyboru tak jest dobrze tak powinno być''. powtarzałem aby nie stchórzyć i zostać tu przy niej na zawsze .Musiałem odejść tak właśnie powinno być. Ona jest człowiekiem a ja wampirem .To zbyt niebezpieczny związek.

- Tak właśnie uważam.

- Chciałbym cię prosić o wyświadczenie mi przysługi, jeśli to nie za wiele.

Wiedziałem ze proszę o zbyt wiele ale tego musiałem być pewien.

- Zgodzę się na wszystko - zadeklarowała nieco głośniejszym szeptem.

- Pod żadnym pozorem nie postępuj pochopnie - rozkazałem jej z uczuciem. - Żadnych głupich wyskoków! Wiesz, co mam na myśli?

Kiwnęła głową.

- Proszę cię o to przez wzgląd na Charliego. Bardzo cię potrzebuje. Uważaj na siebie choćby tylko dla niego.

- Obiecuję.

- Przyrzeknę ci coś w zamian - oświadczyłem. - Przyrzekam, Bello, że dziś widzisz mnie po raz ostatni. Nie wrócę już do Forks.

Nie będę więcej cię na nic narażał. Możesz żyć dalej, nie obawiając się, że niespodziewanie się pojawię. Będzie tak, jakbyśmy nigdy się nie poznali.

Uśmiechnąłem się delikatnie i dodałem.

- Nie martw się. Jesteś człowiekiem. Wasza pamięć jest jak sita. Czas leczy wszelkie wasze rany.

- A co z twoimi wspomnieniami? - spytała. Zabrzmiało to tak, jakby miała coś w gardle, jakby się dławiła.

- Cóż... - zawahałem się na moment. - Niczego nie zapomnę. Ale nam... nam łatwo skupić uwagę na czymś zupełnie innym.

Znów się uśmiechnąłem .Wiedziałem że nigdy jej nie zapomnę zawsze będzie w moim sercu nikt tego nie zmieni.

- To już chyba wszystko. Nie będziemy cię więcej niepokoić.

Widziałem że skojarzyła fakty i wie ze cala moja rodzina juz wyjechała. Pokiwałem tylko głową.

- Tak. Wszyscy już wyjechali. Tylko ja zostałem się pożegnać.

- Alice wyjechała na dobre... - powtórzyła tępo.

- Chciała się z tobą spotkać, ale przekonałem ją, że będzie dla ciebie lepiej, jeśli odetniemy się od ciebie za jednym zamachem.

Widziałem szok malujący się na jej twarzy lecz nie mogłem się teraz podać teraz kiedy tak daleko zaszedłem.

- Żegnaj, Bello - powiedziałem łagodnie.

- Zaczekaj! - wykrztusiła, wyciągając ku mnie ręce.

Podszedłem bliżej, ale tylko po to, żeby chwycić ją za nadgarstki i przycisnąć jej dłonie do tułowia. Nachyliwszy się nad nią, musnąłem wargami jej czoło. Odruchowo przymknęła powieki. Ileż ten pocałunek przysporzył mi bólu a co dopiero mojej ukochanej ale teraz juz za późno na wycofanie się ze wszystkich kłamstw.

- Uważaj na siebie - szepnąłem. Od mojej skóry bił chłód.

To powiedziawszy puściłem się pędem przed siebie. Tak trudno było mi spojrzeć za siebie. Wiedziałem że jeżeli to zrobię zdecyduje się wrócić .Nagle usłyszałem swoje imię .To byla ona już nawet nie mogłem wymówić jej imienia .To ona mnie wołała .Tak biegnąc krzyki powoli znikały lecz w głowie nadal je słyszałem .Jak ja w ogóle mogłem ją tak zostawić, zostawić miłość mojego życia. Starałem się wypełnić umysł jakimiś błahostkami aby nie zmienić zdania .Ten błąd mógłby kosztować mnie bardzo dużo. Ale tak powinno być. Ona powinna żyć z ludźmi a ja z wampirami .Wiedziałem tylko jedno że już nigdy jej nie spotkam pocieszającą myślą było to że ona będzie szczęśliwa nie ze mną lecz z kimś z jej gatunku. Myślałem o niej bez ustanku tak biegnąc nagle poczułem wibracje w kieszeni. Nie wiedziałem czy mam odebrać to na pewno Alice już zobaczyła co zrobiłem dlatego też nie odebrałem. Po chwili wysłała mi wiadomość:

-ONA NIGDY CI TEGO NIE WYBACZY !!!- jeżeli nie chcesz ze mną rozmawiać to trudno ale mam nadzieje ze zaszczycisz nas obecnością jesteśmy w Denali...WSZYSCY... i czekamy na ciebie.

Wiedziałem co muszę zrobić musiałem ich wszystkich przeprosić .Dlatego ruszałem przed siebie z nadludzką prędkością.

V.SAMOTNY WYJAZD

Biegnąc czułem się niewiarygodnie wolny . Najgorszy był fakt że ona mi uwierzyła w każde wypowiadane z moich ust słowo. Tak pragnąłem do niej wrócić .Paść na kolana i błagać ją o wybaczenia .To co zrobiłem powinno zasługiwać na karę śmiertelną jeżeli w moim przypadku można mówić o jakiejś kolwiek śmierci. Zbliżałem się juz do domu naszych znajomych z Denali. Także usłyszałem myśli swojej rodziny. Chociaż myśli to raczej za mało powiedziane .Oni aż wrzeszczeli w mojej głowie ale nie przyjaźnie lecz z wrogością. Nawet Rosali była wściekła lecz jej złość raczej nie składała się na rozstanie z... Bellą ,lecz dlatego że opuściła swój ukochany dom w Forks gdzie ja zostawiłem swoją miłość.

-Edwardzie jak ty w ogóle mogłeś jej to zrobić.- wtrąciła się Alice.

-Alice nie bądź na nie go zła przecież wiesz jak Edward cierpi tak samo jak Bella.- uspokajała ją Esme.

- Ale Esme ty nawet nie wiesz jakie on bzdury jej na wygadywał to nawet nie była prawda co jej mówił.

Wszyscy raptownie zamarli.

-Czy to prawda?- spytała Esme wraz z Carlislem.

-Wiem to był karygodne z mojej strony ale nie mogłem nic innego zrobić ,a ona i tak mi uwierzyła wiec nie ma powodu do kłótni.

Powiedziałem to głosem rodem z horroru i nikogo to nie zdziwiło.

- Jak w ogóle mogłeś tak jej nagadać .Ona wie dokładnie że to są same kłamstwa. My także ją kochamy i wiesz to dobrze .Powinniśmy tam wrócić i przeprosić Belle za nasze odejście a zwłaszcza ty za te wszystkie kłamstwa które jej powiedziałeś.

- Alice...- zacząłem powoli- nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy jak mi jest ciężko tak po prostu od niej odejść .A tak przy okazji ona i tak mi uwierzyła wiec nie będzie za dużo cierpieć -tak jak ja , dodałem w myślach- Nie mamy prawa aby wtrącać się w jej życie i dlatego pozwolimy jej żyć własnym życiem wśród ludzi a nie wśród wampirów. To jest jedyne rozsądne wyjście .

- Edward wiesz jakie ty bzdury wygadujesz chyba nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy . Do jasnej cholery ONA CIĘ KOCHA!!!! Nie zrezygnuje z ciebie tak po prostu .Wiesz dokładnie na jakie niebezpieczeństwo na nią ściągasz zwłaszcza z jej pechem.?

- Alice ja tez ja kocham jak nikogo innego i to właśnie wiara w tę miłość pozwoliła mi odejść bo wiem ze Bella ułoży sobie życie bez nas .I dała mi słowo, że nie będzie robić nic ryzykownego.

- I ty oczywiście jej uwierzyłeś.

Wiedziałem że ma całkowitą racje nie powinienem tak po prostu odejść musiałem jeszcze załatwić jedną sprawę. Ma być jak bym nigdy nie istniał musze zabrać wszystkie rzeczy które będą jej przypominać mnie.

- Muszę tam wrócić- wymamrotałem pospiesznie.

Wszyscy zamarli na moment.

„ A jednak wrócisz będziemy mogli wszyscy wrócić” - usłyszałem mentalny głos Alice.

- To nie tak… wrócę ale po to aby zabrać wszystkie swoje rzeczy.

Nie czekając na następne wyrzuty puściłem się prosto do biegu.

Nie zajął mi dużo czasu powrót. Gorsza była myśl że jeżeli ja tam zastanę nie opanuję się i nie dam rady znów od niej uciec. Całe szczęście nikogo nie było w domu, słyszałem tylko myśli domowników innego domu obok. Było to dość zaskakujące że nikogo nie ma a zwłaszcza jej ale pewnie nie wróciła jeszcze z lasu gdzie tam ją zostawiłem. Nagle poczułem że musze sprawdzić co się z nią stało ale nie mogłem. Gdybym ją ujrzał nie mógłbym tak po prostu drugi raz odejść. Ona musi żyć własnym życiem bez mojej, i mojej rodziny ingerencji. Wszedłem przez okno w jej pokoju. Na biurku koło starego komputera leżały prezenty które dostała od mojej rodziny oraz od swojej matki i ojca. Pośpiesznie wziąłem bilety oraz wszystkie zdjęcia na których gościłem. „ Będzie tak jak byśmy się nigdy nie poznali” powtarzałem w swym umyśle te słowa. Działały na mnie jak sztylety wbijane prosto w serce ale tak powinno być dwa różne gatunki nie mogą żyć razem. Ona jest człowiekiem ja wampirem. Ona ofiarą ja drapieżnikiem lew nie może zakochać się w jagnięciu. Prawa natury miłość zawsze jest bolesna. Bella w końcu zapomni i pokocha kogoś godnego swojego serca lecz ja zawsze będę kochał wiecznie.

Wziąwszy wszystkie rzeczy zacząłem się nad czymś zastanawiać czy właśnie tak powinienem postąpić ? Nie… musi mieć cos co będzie jej o mnie przypominać. Schowałem zdjęcia i bilety w dolnej części szafy pod podłogę. Chce aby miała choć część mnie przy sobie. Choć nie wielka rzecz która będzie mówić o moim istnieniu w tym miasteczku.

To już koniec pięknej miłości Romeo nie wróci Julia będzie żyć nadal sama lecz będzie wkrótce szczęśliwa…

***

Rio de Janeiro było dziś jak zwykle słoneczne. Minęły już dwa miesiąc od mojego wyjazdu z Forks. Moja rodzina bardzo się o mnie martwi oczywiście dzwonie przynajmniej dwa razy w miesiącu. Od rozstania z Bella nie było dnia- baaa… nie było godziny abym o niej nie myślał. Carlisle wraz z Esme bardzo się o mnie martwią. Sądzą że to rozstanie zle na mnie wpłynie i w końcu się załamię. Oczywiście nie wiedzą ze to już się stało ale nie mogę się do tego przed nimi przyznać. Było by to dla nich zbyt bolesne a ja chce cierpieć w samotności i nie potrzebuje nikogo współczucia. Także moje rodzeństwo bardzo to przezywa, oczywiście z jednym wyjątkiem… Rosali. Alice nadal nie może pogodzić się z tym ze straciła swoja najlepsza przyjaciółkę a miłość swojego życia. To rozstanie było nie tylko dla mnie bolesne ale również dla mojej rodziny.

Już minęło trochę czasu od mojej ostatniej rozmowy z nimi może powinienem zadzwonić? Dać jakieś oznaki życia? Nie mogę trzymać ich w niepewności.

Wyciągnąłem telefon z kieszeni i wbiłem juz dobrze znany mi numer. Alice odebrała po pierwszym sygnale.

-Tak Edwardzie … jej głos był cichy i smutny, nadal cierpieli że nie ma mnie przy nich.

-Witaj Alice, dzwonie żeby upewnić się że wszystko u was w porządku.

-Wszystko dobrze jesteśmy nadal pełni nadziei ze jednak wrócisz do nas wiesz ze za tobą tęsknimy a Esme to już najbardziej cierpi że cię nie ma przy sobie.

Jej słowa sprawiały mi niewyobrażalny ból. Cierpiałem tak samo jak oni a nawet jeszcze bardziej bo nie tylko ich nie widzę ale także straciłem miłość mojego życia.

-Alice wiesz dokładnie że na razie nie jestem w stanie a tak po za tym chce trochę odpocząć od tego całego współczucia względem mnie ja go nie potrzebuje chce żyć na razi w samotności nie długo może się zobaczymy ale niczego nie obiecuje postaram się i pozdrów wszystkich oraz powiedz że tęsknie tak samo jak oni wiec niech się o mnie nie martwią będę dzwonić częściej.

-Dobrze przekaże a Edwardzie mogłabym cię o coś spytać?

Zastanawiałem się co takiego chciała wiedzieć ale wszystko o co Alice się mnie pytała nie miało sensu przecież ona raczej nie potrzebowała nikogo z zewnątrz wiedzy przecież widziała przyszłość.

-Tak Alice co chciałabyś wiedzieć?

-Czy jest jakaś w ogóle szansa na powrót? Spytała nieśmiało.

-Sadze ze nie potrzebujesz mnie aby odpowiedzieć sobie na to pytanie, doskonale wiesz ze ja tam nie wrócę. „Będzie tak jak byśmy się nigdy nie poznali” powtarzałem w myślach choć prędzej czy później stracę pewność w te słowa i w końcu do niej wrócę.

-Właśnie dla tego się pytam czy ty masz zamiar wrócić ponieważ moje wizje odnośnie tego staja się coraz wyraźniejsze czy chcesz wrócić? Nagle jej glos stal się żywszy jakby czkała na twierdząca odpowiedz.

-Ty mi powiedz ja decyzji nie podjąłem… „jeszcze” dodałem w myślach.

-Mam nadzieje ze ta wizja okaże się trafna ale, nie zmuszam cię do niczego to twój wybór.

Kochałem Alice jak rodzoną siostrę była często wkurzająca, ale była tez kochana. Wiedziałem ze kochała Belle tak samo jak ja i dlatego ona także cierpi z powodu naszego wyjazdu.

-Dziękuję Alice zawsze umiałaś poprawić mi humor. Do zobaczenia postaram się z wami spotkać.

Nie czekając na odpowiedz rozłączyłem się. Wiedziałem ze teraz bada przyszłość i widzi jak ta wizja odnośnie mojego przyjazdu jest niepewna, ale może jeszcze to przemyślę. Spotkanie z rodzina pomogłoby mi w cierpieniu. Ale jeszcze decyzji nie podjąłem.

***

Kolejny dzień słoneczny… dlaczego musiałem wybrać akurat ta część kontynentu? Tu zawsze jest słonecznie a ja spędziłem w tym mieszkaniu już chyba z trzy tygodnie choć tego nie mogę być pewien bo już od dawna nie liczę dni wciąż myślę tylko o niej. Zatęskniłem już za deszczem tak bardzo chciałbym wyjść lecz nocą nie mam za wielkiej ochoty. Co mi po nocy skoro spędziłem żyjąc w niej już ponad sto lat dlatego mam dość ciągłego ukrywania się.

W tym o to momencie przywołałem najpiękniejsze z moich wspomnień. To właśnie w tak słoneczny dzień byłem z nią na mojej magicznej polanie. To właśnie tam po raz pierwszy w pełni się ujawniłem pokazując jaki jestem na prawdę. A ona mimo tego ze przełamałem wielki konar na pół rzuciłem go prosto przed siebie z nie wyobrażalna szybkością i siła oraz w mgnieniu oka zjawiłem się przy niej ona nadal siedziała przy mnie, bała się, ale bardziej pragnęła mojej obecności, niżeli miałaby bać się śmierci.

To wspomnienie wywołało u mnie nie wyobrażalny ból. Poczułem sztylety wbijane prosto w moje ciało. Teraz właśnie to zrozumiałem zostawiłem nie tylko swoje rzeczy u niej, zostawiłem jej także swoje serce, lecz czy ona nadal czuje je przy sobie.

Chwila zwątpienia zakiełkowała w mym sercu. Już od dawna nie przywoływałem tylu wspomnień. Nadal ja kochałem wiedziałem to nawet wtedy gdy ja zostawiałem, nawet wtedy gdy mówiłem na glos te wszystkie kłamstwa i nawet teraz wiem ze nada ja kocham. Zrozumiałem to. Moja rasa zawsze kocha wiecznie. Musimy zawsze kochać wiecznie jeżeli już kogoś tak silnym uczuciem obdarzymy, ponieważ już na zawsze będziemy żyć wiecznie ze swymi połówkami. Lecz mi to dane nie jest. Pokochałem osobę całkiem różną ode mnie, a dlaczego? Bo wierzyłem ze ten związek ma jakąś przyszłość. Ale co ona by miała za przyszłość z kimś takim jak ja? Nie mógłbym jej dać niczego. Wiem ze postąpiłem słusznie odchodząc , ale czy dam rade długo tak wytrzymać? Wiara w ten postępek nie będzie trwać wiecznie? Moja rasa jest zbyt samolubna aby zrezygnować z czegoś co daje im szczęście mimo tego że ich postępowanie może nieść za sobą poważne konsekwencje. Sadze, że to chwila zwątpienia z mojej strony. Prędzej, czy później i tak nie będę w stanie od niej uciec i wrócę do Forks z zamiarem przeproszenia jej. Kocham ją niewyobrażalnie mocno aby dalej ją unikać. Uważam, że to kwestia kilku tygodni a i tak do niej wrócę.

Postanowiłem znaleźć sobie jakieś zajęcie, aby nie myśleć o niej przez dłuższy czas. Pamiętałem rozmowę z Carlislem. Powiedział że przypuszcza iż miedzy Jamsem a Viktorią kryło się uczucie silniejsze niż byśmy to przypuszczali. Lecz w ten nieszczęsny wieczór gdy wampir poczuł zapach miłości mojego życia nie wyczułem żadnego związku miedzy nimi. Nie pokazywali po sobie co tak na prawdę do siebie czuja. Lecz nie chce ryzykować. Moja rasa wywodzi się z tego iż mszczą się za śmierć swych ukochanych. Dlatego też czy Viktoria nie zapragnie mojej śmierci? Albo co gorsze nie będzie chciała zabić Belli? Nie mogłem do tego dopuścić. Jedyne co mi pozostało to bronić mojej ukochanej, nawet jeśli ona nie czuje do mnie tego samego po tym wszystkim co jej zrobiłem. Nie mogłem jej tak zostawić. Chce, aby była bezpieczna. Dlatego tez zacznę tropić Viktorie. Nie jestem w tym za dobry wiec nauka odciągnie mnie trochę od wszystkich wspomnień zagłuszających moje myśli. To będzie w jakiś sposób odpokutowanie za wszystko co sprawiło jej ból. Kocham ja zbyt mocno aby zostawić ja na pastwę losu. Polowanie będzie sposobem na zajęcia w wolnym czasie. Będę polował nie tylko dlatego aby o niej zapomnieć. Chce także aby ta ruda wampirzyca ,mnie nie dopadła. Nauka będzie odciągać mnie od rzeczywistości. Od jutra zaczyna się moje tropienie.

VI.TROPIENIE VIKTORII

Na samym początku nie wiedziałem za bardzo jak do tego całego tropienia się zabrać. Nigdy nie byłem w tym za dobry. Widziałem jak wampiry posiadające te umiejętności stosują znana sobie teorie w praktyce. Nie sądziłem ze będzie mi tak trudno zacząć. Cięgle nie mogłem się dostatecznie skupić. Tak jak przypuszczałem w moim umyśle nadal była tylko Bella. Nawet moja rodzina nie zajmowała pierwszego miejsca w mojej głowie. Wampiry zawsze miały zdolność do koncentrowania się na rożnych rzeczach jednocześnie. To była jedna z ich nietypowych cech. Ludzie przeważnie skupiali się tylko na jednym obiekcie przy czym wampiry mogły rozmyślać o czym chciały jednocześnie. Lecz mnie to już nie dotyczyło. Teraz bardziej przypominałem człowieka niż kiedy kolwiek indziej. Nie sądziłem ze kiedyś będzie mi dane zaznać tylu cudownych chwil i ze kogoś pokocham równie mocno jak ktoś mnie. To uczucie nigdy mnie nie opuści.

„Dość tego” warknąłem w swych myślach.

Wiedziałem ze musze skupić się na Viktorii i nic nie może mnie teraz rozproszyć. Teraz powinienem mieć głownie na myśli schwytanie jej i nic nie może mi przeszkodzić.

Zastanawiałem się czy Alice widziała już co zamierzałem robić w tym dość licznie wolnym czasie. Moja rodzina raczej nie miała mieć mi za złe znalezienie sobie sposobu jak uniknąć załamania nerwowego. Zresztą i tak wiedza ze nie powstrzymali by mnie odwieść od jakiego kolwiek pomysłu zwłaszcza teraz.

Przez głowę przeszła mi pewna myśl co ona teraz robi. Tylko dlaczego ja o niej teraz myślę. Przecież dlatego wyjechałem wszyscy wyjechaliśmy, aby żyła własnym życiem. Co mnie teraz mogło to interesować. To już nie jest moja sprawa. Na pewno Bella już kogoś ma. Kogoś kto zasługuje na jej miłość. Kogoś kto będzie mógł być z nią bez narażania jej na jakie kolwiek niebezpieczeństw. Ona musi być szczęśliwa beze mnie. Ja nie mogłem być z nią ponieważ odebrałbym jej radość z życia nie miała by ze mną żadnej przyszłości. A patrzenie jak cos jej odbieram było by dla mnie okropne.

„Koniec dość nie myśl o niej teraz!!!”

Starałem się odgonić te wszystkie myśli które utrudniały mi zadanie które miałem do wykonani. Teraz tylko liczy się polowanie.

***

Znalezienie jej nie było zbyt pracochłonne. Ustaliłem ze Victoria znajduje się w Ameryce ponocnej niedaleko Seatle. Dokładnie pięćdziesiąt kilometrów od miasta. Dość mnie to zdziwiło dlaczego wybrała akurat to miasto? Może dlatego ze było liczne zaopatrzone w ludzi którymi mogła się żywić? Nie miało to dla mnie najmniejszego znaczenia. Gorsza było to ze, kilkadziesiąt kilometrów na zachód mieściło się miasteczko Forks to właśnie tam była moja ukochana.

Jakaś część mnie na pewno ta mniej rozsądna chciała jak najprędzej pobiec do Belli. Na pewno teraz słodko spała w swym łóżku. Śniła o czymś niezwykłym. Za pewne także mówiła przez sen. Tak bardzo się za nią stęskniłem. Chciałem ujrzeć jej słodką twarzyczkę. Poczuć jej zapach. Móc objąć ja w ramionach i mocno przytulić do swego kamiennego i zimnego ciała. Jednak czy ona także tego chciała? Co jeśli nie? Co w tedy bym zrobił? Zresztą to mnie już nie może obchodzić, nic co wspólnego z Bellą. Nie mogę o niej wspominać, o niej marzyc.

„Victoria”- wymówiłem to imię w swych myślach z obrzydzeniem. Teraz to ona była moim celem. Biegnąc jak zawsze czułem się wolny, jednak moje wyczulone zmysły , takie jak węch czy słuch działały na pełnych obrotach. Mijając kolejne konary drzew cos poczułem. Lecz wiedziałem ze nie jest to zwierze, a także nie człowiek. Była to ona. Potężny ryk wydobył się z mojego gardła. Usłyszałem jak ktoś szyderczo się zaśmiał.

„I tak nie uda ci się mnie zabić.” Pomyślała z wyraźna wiarygodnością tych słow. Musiałem udowodnić jej, jak i tez sobie ze się myliła.

-Nie bądź taka pewna - warknąłem.

-Ależ będę pewna, przecież mam racje, nie jesteś dobry w tropieniu.

Ta aluzja sprawiła ze niemiłosiernie się wściekłem. Wiedziałem ze w pewnym sensie miała racje. Nie byłem zbyt dobrym tropicielem.

-A więc gdzie podziałeś swoja Bellę?

Poczułem ukłucie w sercu gdy wymówiła jej imię.

-Lepiej się do niej nie zbliżaj- warknąłem ze wściekłością.

Chciałem usłyszeć jej myśli. Tylko cos było nie tak . Viktoria jakimś cudem wyrzucała ze swojego umysłu myśli. Wiedziałem ze cos ukrywa przede mną.

-Co chcesz takiego ukryć?- spytałem.

Lekko zwolniła, a ja dalej biegłem przed siebie, aż w końcu ją zobaczyłem. Stała oparta o konar drzewa. Widziałem jej wielkie szkarłatne, czerwone tęczówki. To właśnie one przypominały mi, dlaczego zostawiłem miłość mojego życia. Skazywałem Bellę na nieszczęście będąc obok.

-A wiec odpowiesz na moje pytanie?- zacząłem przerwany monolog.

-Niczego nie ukrywam Edwardzie.

Wiedziałem ze kłamie i jeszcze ten kpiarski uśmieszek. Chciałem ja dopaść. Wgryźć się w jej gardło i zabić tu na miejscu.

-I tak wiem ze nie mówisz prawdy Victorio. Masz cos do ukrycia, ale nie mam zamiaru cię wypytywać.

Jedyne czego chce to jak na razie … - nie dokończyłem. Widziałem tylko jak rzuca się pędem do biegu. Ja także zaczem przemierzać przez gęstwinę lasu. Nadal ja słyszałem.

„I tak mnie nie zabijesz”- pomyślała

Czy miała racje? Czy nie jestem wstanie jej zabić? A przy najmniej nie teraz? No cóż może i tak . Zwolniłem i usłyszałem tylko cichy śmiech idący od dalej położonego lasu.

VII.MIŁOŚĆ

Od tamtego polowania minęły jakieś dwa tygodnie. Po nie udanym tropieniu całkiem się załamałem. Czy nie mogłem znaleźć sobie jakiegoś zajęcia? Przez te cztery miesiące które minęły od naszego wyjazdu z Forks, nie było dnia, abym o niej nie myślał. Chciałem wiedzieć co u niej. Co teraz robi. Mogłem zadzwonić do Alice aby się tego dowiedziała, ale wiedziałem ze nie mogę ingerować w sprawy Belli. Jej imię szumiało w mojej głowie. Z marzeń o mej miłości wyrwał mnie dźwięk własnego telefonu. Numer rozpoznałem od razu.

-Co tam Alice?- w taki sposób się z nią przywitałem.

-Edwardzie…- cos było nie tak jej głos był … Przerażony? Smutny? Nie mogłem tego określić.

-Czy coś się stało Alice? Spytałem pospiesznie.

-Nie nic się nie stało po prostu martwię się o Carlisla i Esme są ostatnio bardzo smutni. Przeżywają twoje odejście.

-Ach. Alice żebyś tylko wiedziała co ja przezywam.

-Och wiem, a przynajmniej widzę- jej głos stał się gniewny.

-Widziałaś ?- spytałem nie mówiąc nic więcej.

-To ze tropiłeś Victorie?- spytała znów gniewnie.

-Przepraszam Alice, czy oni wiedza… - nie dokończyłem.

-Tak- odpowiedziała prędko. Zastanawiamy się co tez skłoniło cię do takiego posunięcia.

-Widzisz…- zacząłem powoli- jest mi bardzo ciężko siedzieć tu sam na sam, gdy przez głowę przewijają się tylko myśli dotyczące jej osoby. Widzę wszystko wyraźnie co tym bardziej sprawia mi ból. I to ogromny ból.

-To nie lepiej byłoby abyśmy wrócili?- spytała nieśmiało.

-Nie- odpowiedziałem oschle.

-Ale dlaczego nie?- jej glos stal się teraz piskliwy.

-Posłuchaj mnie…- zacząłem- czy gdyby Jasper był człowiekiem, a ty wampirem pozwoliłabyś mu zrezygnować ze wspaniałego ludzkiego życia tylko dlatego ze go kochasz?- spytałem.

-Tylko ze ty i Bella to zupełnie co innego. Ona także cię kocha i zrobiła by wszystko, aby dzielić z tobą przyszłość.

-Tu nie ma wyjątków.- stwierdziłem.

Alice nie odzywała się przez dłuższą chwile.

-Czy coś nie tak?- spytałem.

-To Bella- powiedziała.

Nagle ból w sercu znów dal o sobie znać.

-Cos jej się stało?- spytałem pospiesznie.

-Nie nic- odpowiedziała po chwili Alice.

-Przecież mówiłem ze masz nie sprawdzać przyszłości Belli.

-To ze nie chce nie znaczy ze nie widzę. Nasza więź jest nadal silna. I tego już nie zmienisz.

-Dobrze. Przepraszam Alice.

-Nic nie szkodzi to ja przepraszam, a tak przy okazji to Carlisle chce z tobą rozmawiać.

-To daj mi go do telefonu- powiedziałem cicho.

-Edward… - moje imię wypowiedziane z jego ust zabrzmiało tak… ponuro.

-Tak Carlisle?- spytałem ojca głosem bez żadnych emocji.

-Synu chciałbym abyś do nas wrócił. Nie zamierzamy ci niczego wypominać. Nie będziemy nawet z tobą rozmawiać jeżeli tak tylko zechcesz. Tylko chcemy mieć ciebie przy sobie. Pomyśl o Esme jak ona przeżywa całą tą sytuacje.

Słyszałem jak jego głos przepełnia ból. Zaczął mówić coraz ciszej, aż w końcu zamilkł i czekał na moja odpowiedz.

-Carlisle, ale ja jeszcze nie mogę. Pragnę bardzo do was wrócić, lecz jeszcze nie teraz. Nie jestem jeszcze wstanie. Przepraszam że do was nie dzwonie tak jak obiecałem, lecz próbuje znaleźć sobie jakieś zajęcie, aby nie myśleć ciągle o niej. Gdym wrócił i został z wami słyszałbym każdą wasza myśl, a jestem przekonany, że każdy z was myślałby tylko o jednym.

Nastała cisza. Wiedziałem że teraz analizuje każde wypowiedziane przeze mnie słowo.

-Rozumiem cię- przyznał - a przynajmniej próbuje. Postaram się jakoś uspokoić twoją matkę, ale wiedz że i tak będzie smutna nie mając cię przy swoim boku tak samo jak ja.

-Dziękuję ci. Wiedz ze te słowa dużo dla mnie znaczą. I pozdrów wszystkich. Powiedz ze bardzo za nimi tęsknie.- to powiedziawszy rozłączyłem się.

Teraz pozostałem z własnymi myślami już nic nie mogło odciągnąć mnie od miłości. Miłości do dziewczyny. Delikatnej i kruchej dziewczyny którą kochałem ponad wszystko. Tylko ona się na tym świeci liczyła. W końcu wampiry kochają wiecznie. Tak bardzo chciałbym zatracić się w krainie snów, aby zapomnieć o wszystkich trapiących mnie problemach. Byłbym tylko ja i moje sny. Nic nie mogłoby mi przeszkadzać. Chcąc, nie chcąc nadal nie mogłem o niej zapomnieć. W głowie widziałem jej cudowna twarz, jej usta na swych ustach. Te wspomnienia raniły mnie. Uświadomiłem sobie ze już nigdy jej nie zobaczę. Co mi pozostało? C mogłem teraz zrobić? Chciałbym umrzeć z tej nieszczęśliwej miłości. Jaki sens miało moje życie. Moje dalsze życie bez niej przy moim boku?

Chciałbym móc śnic. Zatrąciłbym się w świecie bez zmartwień.

Znów w głowie miałem tylko jej twarz. Chciałbym wrócić do Forks. Zobaczyć ją znów, zobaczyć jak śpi w swoim pokoju, jak mówi przez sen. Ja jak zawsze byłbym wpatrzony w miłość mojego życia i nie odstępowałbym jej na krok.

Musze teraz cos wymyślić. Nie mogłem tak w nieskończoność siedzieć i się zamartwiać. Musze o niej zapobiec. Co mogę zrobić? Może zacznę znów polować? Ale na co? Z tropieniem nie szło mi za dobrze. Może po prostu będę zaspokajał swój głód? Tak to będzie najprostsze rozwiązanie. Wiec nie myśląc o niczym, pobiegłem w stronę ciemnego lasu.

VIII.CIEMNE ULICE

A jednak jak zawsze mój węch mnie nie zawiódł. Wyczułem ze nie daleko jest nie liczne stado jeleniowatych.

„To żadne wyzwanie”- pomyślałem.

Tez mi cos, poradziłem sobie z nimi w dziesięć sekund. Tak chciałbym zatracić się w tym na dłużej, aby umysł był zajęty tylko polowaniem.

Od wyjazdu minęło już prawie piec miesięcy. W tym czasie głownie Bella gościła w mojej głowie. Nawet moja rodzina coraz rzadziej pojawiała się w moim umyśle.

Następnego dnia także polowałem, może nie dla zaspokojenia głodu, bo czułem ze jestem już za nadto opity krwią. Po prostu czułem taką potrzebę. Chciałem odciągnąć myśli od spraw raniących moje serce. Cała wieczność przede mną, ale ja musiałem mieć w umyśle tylko te dziewczynę. Dziewczynę, która zawróciła mi w głowie. Co tu dużo kryć wywróciła moje życie do góry nogami. Już nic nie jest takie same odkąd zagościła w moim nienaturalnym i strasznym życiu. Ja ją kochałem i ona również mnie kochała. To nas nie różniło. Oboje byliśmy w tej miłości zatraceni. Lecz inna rzecz bardzo nas wyróżniała. A byłem potworem ona człowiekiem. Ta różnica miedzy nami była znacząca.

Gdy kolejnego dnia chciałem zapolować na tutejsze zwierzęta, biegnąc usłyszałem czyjeś myśli. Był to mężczyzna w niedaleko położonym ciemnym zaułku. Była z nim także kobieta.

W tej o to chwili zrozumiałem wszystko. Taka sama sytuacja przytrafiła się rok temu mej ukochanej. To było jak fatamorgana. Wszystko było identyczne.

Ciemna ulica, przestraszona kobieta i mężczyzna rządny jej krwi.

„I co teraz masz zrobić” -spytałem siebie w myślach.

„Ach uwielbiam ten strach w ich oczach”- pomyślał mężczyzna.

Wszystko się we mnie gotowało, aby uratować ta niewinna dziewczynę. W końcu ją także mógł ktoś kochać tak jak ja kocham Bellę. Moją kochaną Bellę.

W tym samym momencie mężczyzna uderzył dziewczynę w twarz. A ona osunęła się na zimna posadzkę. Nikt nie mógł jej pomoc. Tylko ja widziałem cały przebieg tej sytuacji.

Nagle mężczyzna zaczął zniżać się do nieprzytomnej dziewczyny.

„To moja ostatnia szansa”- pomyślałem. Jeżeli teraz nie zareaguje, ona nie będzie miała juz szans.

W nienaturalnym tempie doskoczyłem do mężczyzny. Jak na moje oko miał jakieś dwadzieścia siedem lat. Ubrany był w podarte dżinsy i koszule na długi rękaw. Złapałem go za oba nadgarstki i odciągnąłem od nieprzytomnej kobiety.

„Co jest grane kim ty jesteś”- usłyszałem nieme pytanie.

-Nie chcesz wiedzieć kim jestem.- odpowiedziałem mu.

W tym samym momencie przez głowę przeszła mi pewna myśl. Co w tej chwili mam z nim zrobić? Przeciecz go nie zabije? Nie mogłem. Co Bella by pomyślała gdyby dowiedziała się ze jestem mordercą. Baaa… przecież ona już wiedziała ze jestem potworem. Ale to dla niej nie chce już więcej zabijać ludzi. Nawet tak okrutnych jak on.

A co jeśli ta dziewczyna zaraz się ocknie i zobaczy mnie, gdym na przykład zdecydował się na pozbawienie go życia?

Ona nie może mnie tu zobaczyć. Nie zastanawiając się dłużej, pędem pobiegłem w stronę ciemnego lasu, ciągnąc za sobą moja niedoszłą ofiarę.

-Kim ty do diabla jesteś?- teraz zadał to pytanie na głos.

-Twoim najgorszym koszmarem- odpowiedziałem.

Usłyszałem jak przyspiesza mu bicie serca, jak coraz głośniej oddycha. Próbował wyrwać się z mojego żelaznego uścisku, lecz ja jeszcze mocniej stawiałem mu opór.

I co teraz gdzie mam niby go zostawić, tak aby zapłacił za swoje postępowanie?

A może nie jest zbyt dobrze rozeznany w chodzeniu po tym lesie? Może gdybym go tu zostawił jakiś niewiedz, bądź inny groźny zwierz skusiłby się na tego potwora?

Tak tez zrobię. Nie posunę się do zabicia go, lecz mogę mieć tylko nadzieje ze jakieś zwierze go uśmierci.

-Co chcesz ze mną zrobić?- spytał przeraźliwym głosem.

-Nic szczególnego, po prostu cię gdzieś tu zostawię.

-A jeśli znam dość dobrze ten las i dam rade się stad wydostać?- spytał.

-Nie sadze nawet nie wiesz ile tu zwierząt groźnych. Może nie tak groźnych jak ja ale na tyle aby cię zabić.

Serce nadal mu łomotało jak dzwon a oddech nadal nie zwalniał. Przemierzyłem ponad dziesięć kilometrów i to tu właśnie postanowiłem go zostawić.

- I co już chcesz się mnie pozbyć?. Nie wolałbyś od razu mnie zabić?

-Wiesz mi nie chcesz śmierci z moich rak, za bardzo byś cierpiał. Masz szczęście ze jestem dla ciebie taki łaskawy.

-To skoro i tak mam zginąć, może powiesz z kim mam do czynienia?- spytał jak najbardziej poważnie.

-Nie chcesz tego wiedzieć. Wiesz mi ta wiedza i tak nic ci nie da. Ale mam dla ciebie ostrzeżenie. Uważaj bo możesz spotkać tu ludzi dość bardzo podobnych do mnie.

Nie zaprzeczam bardzo bym chciał, aby któryś z moich pobratymców zajął się tym potworem. Ale ja nie miałem zamiaru brudzić sobie nim rak.

Zostawiłem go na środku lasu. Wróciłem do motelu w którym mieszkałem od tych pięciu miesięcy. Mieszkanie to było za dużo powiedziane. Nikt o zdrowych zmysłach nie chciałby tu mieszkać. Choć mi to już nie przeszkadzało. Wybrałem to miejsce bez żadnego powodu. Szukałem tylko miejsca, gdzie mógłbym się schować w szczególnie słoneczne dni.

Siedząc w ciemnym i brudnym mieszkaniu przez głowę przeszła mi pewna myśl. Czy nie powinienem wrócić? Belle pech nie opuszczał. A jak cos jej się stało? Musiałem się tego dowiedzieć. Alice- ona na pewno byłaby szczęśliwa muc dowiedzieć się czegoś o Belli. Ale miało być tak jakbyśmy się nigdy nie poznali. Jak na razie musze zdobyć się na dość odwagi, aby stanąć przed nią. Już wkrótce na pewno wrócę tylko po to, aby dowiedzieć się, czy wszystko jest w porządku.

IX.ZŁA WIADOMOŚĆ

Od mojego wyjazdu z Forks minęło już siedem miesięcy. Nie jestem do końca pewny ile bo jak już mówiłem nie liczę dni, żyje z godziny na godzinę. Postanowiłem ze musze sprawdzić czy wszystko jest w porządku. Czy jest w pełni szczęśliwa. Byłem pewien ze Alice na pewno przewidziała co zamierzam i przekazała całej rodzinie ta wiadomość. Nie wytrzymam już dłużej żyć w niepewności. Musze urzec ja na prawdę. Nie tylko w swych wspomnieniach które pozostały mi po tych wspólnych miesiącach w których byliśmy razem. To co nas łączyło było nierozerwalna więzią. Czułem ze nie zasłużyłem na nią, ponieważ byłem potworem. Lecz ona postrzegała mnie nie jako wampira, w ogóle nie patrzyła na mnie jak na mordercę tylko jaka na zwykłego człowieka, którego kochała.

Usłyszałem swój telefon, numer poznałem od razu. Była to Rosalie.

-Tak Rosalie co chcesz?- spytałem dość gniewnie.

Pomyślałem, czyżby chciała odwieść mnie od pomysłu, który chciałem wcielić w życie? Ona jedyna nie darzyła Belli sympatią. A co jeśli chce mnie przekonać do tego, abym jednak zrezygnował z odwiedzin? Tego nie mogę teraz usłyszeć. Nie mogę mieć chwili zwątpienia. Nie uda mi się drugi raz podjąć tej decyzji.

Dość długo nie odpowiadała.

-Edward musze ci cos powiedzieć. Alice miała wizje.

-Doprawdy, ale co dokładnie zobaczyła?

Jej głos mnie zaskoczył, ponieważ bała się tylko czego?

-Bella…-zaczęła ale nie dokończyła.

-Co się stało?- mój glos stał się zaniepokojony. Widziałem ze cos jest nie tak. W końcu Rose nigdy nie wypowiedziała imienia mojej ukochanej. Chyba ze cos się stało co musiała mi przekazać.

-Tak jak już mówiłam Alice miała wizje. Widziała jak Bella umiera. Pojechała niedawno do jej domu, aby upewnić się czy to rzeczywiście prawda. Ale ona widziała martwe ciało Belli wiec raczej nie ma innej możliwości.

Nawet się nie pożegnałem. Nie to nie może być prawda. Tylko nie Bella. „Nie!!!!”- wykrzykiwałem w myślach. Ona nie mogła umrzeć. To musi być pomyłka. Wizje Alice nie zawsze są prawdą.

Nie myśląc o niczym zadzwoniłem do jej domu.

--Hallo- usłyszałem młody glos mężczyzny.

-Tu Allen, czy mogę prosić Charliego do telefonu?- spytałem pospiesznie.

-Nie ma go tu- odpowiedział chłopak a po chwili dodał- Jest na pogrzebie.

A wiec jednak. Wizja Alice, Charlie na pogrzebie. Wszystko się zgadza.

„Nie!!!”- znów zaczem wykrzykiwać w myślach.

Ona nie mogła zginąć. Ja ją kocham. Dlaczego Bella. Przeczesz nie zasłużyła sobie na śmierć. Jest dobra zawsze była dobra nawet dla potwora takiego jak ja. Kto mógłby chcieć jej śmierci. I co teraz mam zrobić? Jaki sens ma dalsze życie bez niej? Mnie już nie ma. Ona nie żyje ja także nie.

Teraz w mojej głowie rodził się nowy plan. Jak dojść do śmierci? Emmet i Jasper nie pomogliby mi tak samo jak reszta mojej rodziny. Innych po za nimi nie miałem, aby prosić o taką przysługę.

W tym o to momencie znalazłem wyjście z sytuacji. Obraz Carlisla który namalował podczas swojej obecności we Włoszech. Troje mecenasów sztuki. Volturi, tak to jest wyjście. Oni na pewno mi nie odmówią. Czyli podroż do Włoch to jedyne wyjście.

***

Lot samolotem dłużył się w nieskończoność. Ale i tak to szybszy sposób niż bieg. Czekała mnie jeszcze przesiadka.

Tylko jedno pytanie? Co mam im powiedzieć, aby zechcieli mi pomoc w rozwiązaniu mojego problemu? Czy tak bez wyjaśnień zechcą mnie zabić?.

Pamiętałem co Carlisle kiedyś mi powiedział. Podobno wielu z nich posiada zdolność, które mogą doprowadzić nawet do potwornych katuszy.

Wiedziałem, że Aro ma dar w pewnym sensie podobny do mojego, lecz on aby usłyszeć czyjeś myśli musi wpierw kogoś dotknąć, ale ma wgląd do każdej myśli w całym życiu. Natomiast ja słyszę myśli przepływające w danym momencie przez umysł. Kajusz wyczuwa związki miedzy ludzkie oraz wampirze. Najgorsze ze straży Volturi to bliźnięta Jane i Alec. Ona potrafi zadawać ból na odległość. Aro traktuje ją w sposób wyjątkowy. Można powiedzieć ze jest ona jego ulubienica. Tak jak oni tak reszta straży ma wyjątkowe zdolności.

Podroż była długa i męcząca, zwłaszcza ze w głowie nadal miałem Belle, jej cudowną twarz, słodki zapach, piękne i miękkie usta. Widziałem wszystko bardzo wyraźnie. Coś wgłębi mnie nadal wierzyło, ze to straszna pomyłka, lecz wszystko się zgadzało. Dzwoniłem do jej domu, mówiono mi ze jej ojciec jest na pogrzebie, wiec tylko jedno jest wyjaśnienie.

Dotarłem do celu Volterra to dość stare miasto. Widoki są tu piękne. Można zatopić się w zieleni. Dla turystów to na pewno magiczne miejsce. Budynki są tu wysokie tak ze słońce w południe musi przedzierać się, aby oświetlić najmroczniejsze zakamarki.

Postanowiłem ze po prostu będę biegł do Volturi. Nie ukradłem żadnego samochodu, a mam pewność ze ludzki wzrok nie jest wstanie mnie dostrzec przy takiej prędkości.

Mijalem kolejne budynki. Az w końcu dotarłem do celu. Zwolniłem, aby wmieszać się w otaczających mnie przechodniów.

Znalazłem się na wielkim placu. Miałem szczęście ze słonce dawno zaszło za wznoszące się gmachy budynków, a i ludzi na placu nie było wiele. Naprzeciw mnie stała wieża zegarowa, a tuz obok niej ciemna uliczka, za pewne to ona prowadziła do Volturi.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
3 rozdziały Księżyca w Nowiu oczami Edwarda
Księżyc w Nowiu oczami Edwarda
Księżyc w nowiu oczami Jacoba- rozdział 6, dodane, ff, KSIĘŻYC W NOWIE OCZAMI JACOBA
Księżyc w nowiu oczami Jacoba rozdział 5, dodane, ff, KSIĘŻYC W NOWIE OCZAMI JACOBA
Księżyc w nowiu oczami Jacoba- rozdział 3, dodane, ff, KSIĘŻYC W NOWIE OCZAMI JACOBA
Księżyc w nowiu oczami Jacoba rozdział 6
Księżyc w nowiu oczami Jacoba rozdział 4, dodane, ff, KSIĘŻYC W NOWIE OCZAMI JACOBA
Księżyc w nowiu oczami Jacoba rozdział 7
Zachód słońca (Księżyc w nowiu oczami Edwarda)
Księżyc w nowiu oczami Edwarda 1 4
Księżyc w Nowiu oczami Edwarda
Księżyc w nowiu oczami Edwarda 1 4
Księżyc w Nowiu Oczami Edwarda (Przyjaciel cz II)

więcej podobnych podstron