Włodek T. - Zwoje z Qumran, Prywatne Transkrypcje sesjii Laury Knight 123


TOMASZ WŁODEK

Zwoje z Qumran

Odkrycie

W roku 1948 kilku beduińskich chłopców znalazło na pustyni judzkiej w miejscowości Qumran w pobliżu Morza Martwego grotę, a w niej gliniane dzbany zawierające rękopisy sprzed 2 tysięcy lat. W ten sposób rozpoczęło się jedno z największych odkryć w historii archeologii.

Historia Zwojów znad Morza Martwego, gdyż tak zaczęto nazywać owo znalezisko, stanowi prawdziwą żyłę złota, na której żerują rozmaici niezbyt odpowiedzialni za to, co piszą, dziennikarze oraz poszukiwacze sensacji, wierzący w spiskową teorię dziejów. Skutek jest taki, że dla kogoś, kto jest biblistą-laikiem, niezwykle trudne jest, w powodzi publikacji na ich temat, oddzielenie prawdy od zwyczajnych bzdur. Spróbujmy jednak ostrożnie wymienić najważniejsze fakty. Zaznaczę, że same tylko popularne opracowania na temat zwojów z Qumran wypełniłyby sporą bibliotekę.

Odnalezione przez Beduinów rękopisy zostały pocięte na kawałki, po czym wysłane na jerozolimskie bazary, prawdopodobnie w nadziei „opchnięcia” turystom. Traf chciał, że jeden z takich fragmentów wpadł w ręce handlarza staroci z Betlejem, który skontaktował się z profesorem E. L. Sukenikiem z Uniwersytetu Hebrajskiego, prosząc go o ocenienie, czy są to jakieś rzeczy wartościowe czy też falsyfikaty. Ten błyskawicznie zorientował się, że ma przed sobą coś niezwykłego i poprosił o dostarczenie mu większej ilości podobnych kawałków. Na kolejne spotkanie handlarz z Betlejem przyniósł trzy kompletne, nie rozwinięte jeszcze, zwoje ze skóry zapisane pismem starohebrajskim. Po krótkim targowaniu profesor kupił znalezisko, aby później, już na spokojnie, przyjrzeć mu się dokładniej. Gdy niezwykle ostrożnie rozłożył je w domu, okazało się, że pierwszy z nich zawierał tekst starotestamentowej księgi proroka Izajasza, drugi zaś komentarz do księgi proroka Habakuka. Trzeci okazał się najbardziej tajemniczy — stanowił bowiem nie znaną dotychczas nikomu Księgę Wojny — apokaliptyczny opis wojny zagadkowych Synów Światłości z Synami Ciemności. Księga ta mogłaby niemal stanowić regulamin walki jakiejś starożytnej armii, wzorowany zapewne na organizacji legionów rzymskich, precyzyjnie definiujący sposób ustawienia oddziałów, ich uzbrojenie, ba — nawet szczegóły uprzęży przy zbrojach oraz wiek wymagany od żołnierzy służących w poszczególnych oddziałach. Było to pierwsze tego typu dzieło literackie znane biblistom, na tyle różne od konwencjonalnych tekstów hebrajskich, że Profesor natychmiast doszedł do wniosku, że musiał on być dziełem jakiejś bliżej nie znanej historykom sekty, odłączonej od głównego nurtu religii żydowskiej.

Dokładniejsza lektura zwoju z komentarzem do księgi Habakuka potwierdziła tę hipotezę — został on z całą pewnością napisany przez członka owej sekty interpretującego starotestamentowe proroctwa z punktu widzenia jej członków. Z wyrywkowych informacji, jakie można było odnaleźć w tekście, jej założycielem był ktoś nazwany Mistrzem Sprawiedliwości, który, prześladowany przez tajemniczego Niegodziwego Kapłana, wraz ze swoimi uczniami udał się na pustynię, aby tam założyć wspólnotę żyjącą według własnych reguł, odrzucającą autorytet świątynnego establishmentu. Po dziś dzień historycy próbują ustalić, kim były te zagadkowe postacie. Na ogół uważa się, że Niegodziwy Kapłan to któryś z arcykapłanów Świątyni w czasach dynastii Hasmoneuszy, choć nie brak też innych teorii. Postać Mistrza Sprawiedliwości — założyciela sekty, pozostaje zagadką.

Dokument Damasceński

Przerwijmy w tym momencie wątek opowieści o odkryciu pierwszych Zwojów znad Morza Martwego i cofnijmy się w czasie o pięćdziesiąt lat, do roku 1897, kiedy to uczony z Oxfordu, Salomon Szechter, zaopatrzony w listy polecające od rabinów z Wielkiej Brytanii, stanął przed starszyzną żydowską w Egipcie, prosząc o pozwolenie na przebadanie genizy w tysiącletniej synagodze Ben Ezra w Kairze. Co to takiego geniza?

Zwyczaje religii żydowskiej nakazują oddawanie ogromnego szacunku księgom świętym — Biblii, tekstom liturgicznym i modlitewnikom. Gdy Zwój Tory zużyje się ze starości nie wolno go wyrzucać, lecz należy urządzić mu pogrzeb, niczym człowiekowi.

W niektórych synagogach postępowano jednak w ten sposób, że wyznaczano specjalne pomieszczenie — genize, w którym składano nie używane już fragmenty książek lub pism. Z biegiem stuleci zapełniało się ono ogromną ilością papierów, do których nikt nie zaglądał. Nietrudno domyśleć się, jakie można było wśród nich odnaleźć skarby!

Synagoga Ben Ezra istniała nieprzerwanie przez tysiąc lat. Jej geniza znajdowała się w pomieszczeniu bez okien, do którego wstęp prowadził po drabinie z galerii dla kobiet. Legenda mówiąca, że we wnętrzu znajduje się jadowity wąż broniący dostępu do złożonych w niej manuskryptów, sprawiła, że niewielu było ciekawskich, którzy zajrzeli do niej przed Szechterem.

Przy pomocy swoich talentów dyplomatycznych (oraz trochę bakszyszu, bez którego w Egipcie niewiele da się załatwić, ani w wieku XIX, ani dzisiaj) Szechter uzyskał zgodę na przeszukanie genizy. Rzeczywistość pokazała, że legenda o chroniącym ją wężu nie była daleka od rzeczywistości — jej wnętrze okazało się pełne robactwa i pająków, a także nagromadzonego przez stulecia kurzu, który sprawił, że uczony omal się w niej nie udusił.

Plon jego poszukiwań znajduje się obecnie w Oxfordzie. Pełne omówienie znalezionych przezeń dokumentów wykracza poza ramy niniejszej pracy, więc pozwolę je sobie pominąć. Jeden wszakże rękopis zasługuje na specjalną uwagę: tak zwany Dokument Damasceński.

Jest to historia opisująca dzieje jakiejś nieznanej historykom sekty żydowskiej, kierowanej przez jakiegoś — również nikomu nie znanego — Mistrza Sprawiedliwości. Dokument ten zawierał przepisy szczegółowo organizujące życie jej wyznawców, w pewnym momencie, nakazując im ucieczkę „na pustynię do Damaszku” 1, gdzie mieli zawrzeć „nowe przymierze”. Szechter uznał, że ma do czynienia z jakąś tajemniczą sektą, założoną przez ludzi uważających się za jedynych spadkobierców tradycji żydowskiej.

Według Dokumentu Damasceńskiego sekta ta miała powstać około roku 196 p.n.e. założona przez owego Mistrza Sprawiedliwości. Prześladowani przez kapłanów świątyni opuścili oni Judeę, udając się do „ziemi damasceńskiej”, gdzie zawarli to „nowe przymierze”. Mistrz Sprawiedliwości zmarł (lub został wzięty do nieba), lecz jego naśladowcy trwali w oczekiwaniu na jego powrót w czasach ostatecznych. W owych czasach na temat owej sekty nie było wiadomo nic pewnego, sam Szechter nie zaryzykował wysuwania jakiejkolwiek hipotezy.

Najczęściej dzisiaj sądzi się, że sekta ta powstała w czasach panowania dynastii Hasmoneuszy. W okresie tym hierarcha świątynna uległa kompletnej korupcji, urząd arcykapłana świątyni przypadał niejednokrotnie temu, „kto dał więcej”, zaś królestwem wstrząsały częste wojny domowe. W dodatku sami Hasmoneusze nie pochodzili z rodu Dawida, co w oczach wielu odbierało im prawo do tronu. W tych warunkach mogło dojść do tego, że grupa religijnych Żydów odmówiła legitymizacji tak władzy królewskiej, jak i hierarchii świątynnej. Ale wszystko to są domysły.

Po opublikowaniu Dokumentu Damasceńskiego Szechter stwierdził, że według wszelkiego prawdopodobieństwa sekta ta dysponowała również swoimi własnymi tekstami liturgicznymi oraz bardzo zwartą strukturą organizacyjną, oraz wyraził przekonanie, że być może przyszłe badania doprowadzą do zdobycia większej wiedzy na jej temat.

Czas pokazał, że nie mylił się. Po odkryciu Zwojów znad Morza Martwego okazało się, że zawierają one wzmianki o owym tajemniczym Mistrzu Sprawiedliwości wspomnianym w Dokumencie Damasceńskim, oraz że reguła zakonna, odnaleziona w Qumran, przypomina tę opisaną w tym dokumencie. A na koniec — w grotach Qumran odnaleziono nowe kopie Dokumentu Damasceńskiego. Wniosek był jednoznaczny: Qumran stanowiło siedzibę sekty, której istnienie po raz pierwszy stwierdził Szechter.

Można więc powiedzieć, że pierwszy fragment Zwojów znad Morza Martwego odnaleziony został w roku 1897 w starej synagodze w Kairze.

Odkrycie — ciąg dalszy

Powróćmy teraz do opowieści o historii odkrycia znalezisk z Qumran, którą przerwaliśmy wiosną roku 1948.

Natychmiast po nabyciu trzech pierwszych zwojów profesor Sukenik zaczął dowiadywać się o ich pochodzenie oraz wyraził chęć kupienia kolejnych, gdyby takie się pojawiły. Okazja powtórzyła się wkrótce — zaoferowano mu cztery następne. Niestety, tym razem cena, jaką handlarze żądali, była zbyt wysoka i Profesor nie był w stanie zdobyć jej na poczekaniu. Było to w okresie bardzo burzliwym — w Palestynie okres rządów brytyjskich powoli dobiegał końca. Daleko od Jerozolimy nowo powstała Organizacja Narodów Zjednoczonych próbowała bezskutecznie nakreślić plan mający kompromisowo podzielić kraj pomiędzy Żydów i Arabów, podczas gdy na miejscu obie strony szykowały się do wojny. W atmosferze rosnącego napięcia profesor Sukenik próbował zdobyć środki na kupno następnych zwojów, lecz niestety, w tych czasach ludzie bynajmniej nie archeologię mieli na głowie i nikt nie chciał wydawać dużej sumy gotówką na kupno jakichś starożytnych szpargałów.

Wkrótce potem Palestyna pogrążyła się w chaosie wojny, zaś gdy opadł pył bitewny Jerozolima została przegrodzona drutami kolczastymi i polami minowymi na strefę żydowską i arabską. Dla Profesora oznaczało to zerwanie kontaktu z jego znajomymi handlarzami, a co za tym idzie, zaprzepaszczenie szansy na kupno tajemniczych tekstów.

Tymczasem cztery zwoje, których kupno oferowano Profesorowi, trafiły w ręce patriarchy prawosławnego Kościoła syryjskiego w Palestynie. Ten, aby zorientować się co do ich wartości, zasięgnął opinii amerykańskich biblistów, którzy ocenili ich wiek na prawie dwa tysiące lat, po czym doradzili przesłanie ich do Stanów Zjednoczonych, gdzie ich zdaniem łatwo można było znaleźć na nie kupca.

W ten sposób zwoje powędrowały za ocean, gdzie trzy z nich zostały przez naukowców rozwinięte, sfotografowane i opublikowane w formie mikrofilmów. Okazało się, że zawierały egzemplarz księgi Izajasza, księgę religijnych hymnów oraz regułę określającą życie i organizację jakiejś tajemniczej wspólnoty lub sekty. Zawartość czwartego zwoju pozostała zagadką. Po prostu, po opublikowaniu trzech pierwszych, ich rynkowa wartość gwałtownie spadła — ostatecznie światek biblistów do bogatych nie należy, zaś skoro tekst zwojów był już publicznie dostępny, mało który uniwersytet lub ośrodek naukowy byłby skłonny wydawać ogromne sumy na ich kupno. W efekcie patriarcha Kościoła syryjskiego zakazał otwierania ostatniego zwoju i odczytywania go, aby nie obniżyć jego wartości, po czym ogłosił, że wszystkie cztery będą sprzedane jednocześnie, jeżeli ktoś chce kupić zwój czwarty, nie odczytany, to zapłacić musi również za pierwsze trzy (jak widać patriarcha miał w żyłach bliskowschodnią smykałkę do handlu i targowania). Mimo to znalezienie kupca okazało się trudniejsze, aniżeli pierwotnie przypuszczano.

Traf chciał, że w tym mniej więcej okresie w Nowym Jorku przebywał, jako gość jednego z tamtejszych uniwersytetów, Yigael Yadin, izraelski archeolog, a zarazem syn profesora Sukenika, odkrywcy pierwszych trzech zwojów, wspomnianych uprzednio. Przypadkowo natrafił w jednej z gazet, w kolumnie z ogłoszeniami o kupnie i sprzedaży domów, nieruchomości i używanych samochodów, na notkę oferującą, ni mniej, ni więcej, cztery zwoje biblijne z początku naszej ery. Z pomocą pośredników skontaktował się z przedstawicielem patriarchatu Kościoła syryjskiego i wynegocjował warunki kupna. Żądaną sumę 250 tysięcy dolarów zgromadzono dzięki darowiźnie jednego z bogatych nowojorskich Żydów — i w ten sposób zwoje, których nie zdołał zdobyć profesor Sukenik, zostały nabyte dla państwa żydowskiego przez jego syna. Otrzymane za nie pieniądze Kościół syryjski przeznaczył na cele charytatywne.

Tak oto cztery starożytne zwoje trafiły do Jerozolimy, gdzie wraz z trzema nabytymi wcześniej przez profesora Sukenika zostały opublikowane, zaś ich oryginały umieszczono w specjalnie dla nich wybudowanym muzeum-skarbcu, znanym jako Przybytek Księgi. Ich komplet liczył teraz łącznie siedem sztuk — dwa egzemplarze Księgi Izajasza, komentarz do księgi Habakuka, a z ksiąg pozabiblijnych — księgę hymnów, Księgę Wojny oraz tekst przypominający regułę jakiejś wspólnoty klasztornej. Siódmy i ostatni zwój, poprzednio nie otwierany i nie odczytywany, okazał się zawierać apokryficzną wersję Księgi Rodzaju.

W Przybytku Księgi złożono także pewną ilość innych rękopisów znalezionych w rozmaitych miejscach na pustyni judzkiej przez izraelskich archeologów. Są wśród nich niewielkie fragmenty Starego Testamentu, listy pochodzące z czasów żydowskich powstań — a także rodzinne archiwum Babaty, żydowskiej kobiety, która żyła w oazie Ein-Gedi dwa tysiące lat temu, a o której wspominałem już kiedyś przy okazji opowieści o znaleziskach na pustyni judzkiej 2. Te dodatkowe pisma, choć nie stanowią części znalezisk z Qumran, są jednak często z nimi mylone. Na tym jednak odkrycia nie zakończyły się.

Na długo zanim wspomniane siedem zwojów spoczęło w podziemnych bunkrach w Jerozolimie, zanim jeszcze zdążyły ucichnąć strzały pierwszej wojny żydowsko-arabskiej, na pustynię judzką ruszyły ekspedycje naukowe pod kierownictwem Rolanda de Vaux z francuskiej Ecole Biblique. Dokładne poszukiwania pozwoliły na odnalezienie w okolicach Qumran jedenastu jaskiń skrywających resztki zwojów. Łącznie zgromadzono setki fragmentów zawierających części ksiąg Starego Testamentu, komentarze oraz rozmaite teksty pozabiblijne. W dodatku wiele z jaskiń zostało wcześniej spenetrowanych przez Beduinów, którzy wynieśli z nich część znalezisk. Aby nie dopuścić do rozproszenia kolekcji, kilka renomowanych ośrodków biblijnych oraz Watykan zgromadziły fundusze dla odkupienia od prywatnych właścicieli pozostających w ich rękach fragmentów, płacąc za nie zazwyczaj standardową cenę po kilka dolarów za każdy centymetr tekstu. Wszystkie te znaleziska zostały umieszczone w Muzeum Rockefellera we wschodnim (wówczas jordańskim) sektorze Jerozolimy.

Niestety, nie udało się odnaleźć więcej zwojów kompletnych — siedem znajdujących się obecnie w Przybytku Księgi są jedynymi odnalezionymi w stanie (prawie) nie naruszonym — jeżeli nie liczyć bardzo tajemniczych: Zwoju Miedzianego oraz Zwoju Świątynnego, o których będzie mowa dalej.

W tym miejscu można i należy zwrócić uwagę na fakt bardzo często mylnie przedstawiany w rozmaitych publikacjach na temat znalezisk z Qumran. Otóż istnieją dwa zestawy znalezisk. Pierwszy z nich, mniejszy, obejmuje kilka wspomnianych wcześniej zwojów. Wraz z pewną ilością mniejszych fragmentów, odnalezionych w różnych miejscach pustyni judzkiej, jest on przechowywany w Muzeum Księgi w zachodniej (żydowskiej) części Jerozolimy. Są to jedyne teksty z Qumran znalezione w stanie kompletnym — z tego też względu ich odczytanie nie było trudne. Zostały one w całości opublikowane wkrótce po ich umieszczeniu w Muzeum.

Zestaw drugi stanowi plon wypraw archeologicznych Rolanda de Vaux i przechowywany jest w Muzeum Rockefellera w Jerozolimie wschodniej (arabskiej). Zbiór ten jest dużo, dużo większy aniżeli zbiór z Muzeum Księgi, niestety jednak składa się on z mnóstwa niewielkich fragmentów, dość dokładnie wymieszanych nawzajem. W jego skład nie wchodzi ani jeden tekst zachowany w całości, dlatego prace nad ich opracowaniem i opublikowaniem okazały się morderczo trudne.

W czasach gdy Roland de Vaux prowadził ekspedycje archeologiczne, Qumran znajdowało się na terytorium Jordanii, toteż władze tego kraju powołały międzynarodową komisję biblistów, powierzając jej zadanie odczytania i opracowania fragmentów złożonych w Muzeum Rockefellera. W skład komisji nie wszedł — co z pozoru wydawać by się mogło dziwne — ani jeden uczony żydowski. Łatwo możemy sobie wyobrazić wściekłość naukowców izraelskich odsuniętych od pracy nad odkryciem!

Po latach niektórzy publicyści zaczęli widzieć w fakcie niedopuszczenia do prac uczonych żydowskich dowód na rzekomy spisek Watykanu, który w ten sposób chciał uniemożliwić ujawnienie jakichś strasznych tajemnic, mających jakoby być zapisanych w odnalezionych tekstach. W rzeczywistości przyczyny wykluczenia Żydów były najprawdopodobniej zupełnie prozaiczne — Jordania i Izrael znajdowały się wówczas w stanie wojny. Niektóre kraje arabskie osobom narodowości żydowskiej lub posiadającym w paszporcie pieczątkę izraelskiej kontroli granicznej nie wydają wiz wjazdowych po dziś dzień.

Niestety, prace komisji, zmierzające do publikacji tych tekstów, zaczęły się posuwać niezwykle wolno i w gruncie rzeczy nie zostały zakończone do dziś. To z kolei dało rozmaitym, niezbyt poważnym dziennikarzom wygodny temat do sensacyjnych artykułów, w których dowodzili oni jakoby Zwoje zawierały jakieś tajemnice podkopujące podstawy wiary chrześcijańskiej lub żydowskiej i z tego powodu ich publikacja była blokowana przez (w zależności od inwencji autora) Watykan, Mędrców Syjonu, masonów, cyklistów lub mafię sycylijską. Wersja, jakoby za opóźnienie prac odpowiadał Watykan, była jednak o tyle popularna, że łączyła się wygodnie ze wspomnianym wcześniej faktem niedopuszczenia do prac uczonych żydowskich.

Kwestię rzekomego spisku, mającego na celu utajnienie wyników prac, jeszcze poruszymy, a na razie powróćmy do archeologii.

Zwój Świątynny

Powiedziałem przed chwilą, że siedem zwojów złożonych w Przybytku Księgi były początkowo jedynymi odnalezionymi w stanie kompletnym.

Napisałem — początkowo — albowiem w nieco późniejszym okresie odnaleziono jeszcze dwa dodatkowe kompletne zwoje. Należy więc opowiedzieć o nich kilka słów.

Pierwszy z nich to Zwój Świątynny, nazwany tak, albowiem zawiera ogromną ilość wskazówek i nakazów dotyczących sposobu sprawowania kultu w świątyni jerozolimskiej. Na temat tego, w jaki sposób trafił on w ręce izraelskich archeologów, istnieje kilka, różniących się szczegółami, relacji. Przytoczę tu jedną z nich, opisaną przez jego odkrywcę — Yigaela Yadina.

W początku lat sześćdziesiątych, wspomniany już wcześniej arabski kupiec z Betlejem, stary znajomy profesora Sukenika, skontaktował się z jego synem — Yigaelem Yadinem — oferując mu sprzedaż — kolejnego, kompletnego zwoju. Profesor przystąpił więc do żmudnego negocjowania ceny. Ponieważ ów kupiec mieszkał w Betlejem, znajdującym się wówczas na terenie Jordanii, będącej z państwem Izrael w stanie wojny, więc rozmowy toczono za pośrednictwem pewnego amerykańskiego pastora, podróżującego pomiędzy USA, Izraelem i Betlejem. Nie trzeba tłumaczyć, że wszystko odbywało się w pełnej tajemnicy.

Gdy już wydawało się, że żądaną przez handlarza cenę miliona dolarów zdołano zredukować do stu tysięcy, kupiec zerwał rozmowy i wycofał się z negocjacji, nie zwracając zresztą pobranych wcześniej zaliczek. Zarówno profesor Yadin, amerykański pośrednik oraz arabski handlarz rozstali się pełni wzajemnych pretensji.

Kilka lat później, w roku 1967, wybuchła wojna sześciodniowa. Specyfiką armii izraelskiej jest fakt, że opiera się ona niemal wyłącznie na żołnierzach rezerwy, powoływanych pod broń w razie zagrożenia. Stąd też można w Izraelu często spotkać najzupełniej niepozornie i powszednio wyglądających ludzi w cywilu, wykonujących zawody lekarzy, nauczycieli lub kierowców samochodów, którzy podczas wojny przeistaczają się w pilotów samolotów myśliwskich lub dowódców wyrzutni rakiet. Profesor Yadin był z zawodu archeologiem, jednak w wojsku pełnił wysokie funkcje w sztabie generalnym.

Gdy po wybuchu walk armia izraelska zdobyła Betlejem, profesor (właściwie to teraz generał) Yadin zebrał niewielki oddział żołnierzy i udał się do domu handlarza starociami. Tam — nie patyczkując się specjalnie — skonfiskował starożytny zwój i przekazał go do muzeum. Kupiec, dodajmy dla porządku, protestował i próbował później dochodzić swoich praw do znaleziska na drodze prawnej w sądach izraelskich. Odniósł zresztą połowiczny sukces. Izraelczycy musieli mu zapłacić ponad sto tysięcy dolarów odszkodowania, jednak samego zwoju nie oddali, powołując się — co ciekawe — na obowiązujący na Zachodnim Brzegu przepis prawa jordańskiego stwierdzający, że obiekty archeologiczne stanowią własność władz.

W ten sposób Zwój, później nazwany Zwojem Świątynnym, trafił do Izraela. Jest to największy z zachowanych tekstów, zaś na temat jego znaczenia i interpretacji trwają po dziś dzień zaciekłe spory.

Rzecz w tym, że nie bardzo wiadomo, jak należy go rozumieć oraz jakie miał on dla jego autorów znaczenie. Jego większą część zajmują teksty stanowiące parafrazę Księgi Rodzaju — tyle że napisane tak, jak gdyby opowiadał je sam Pan Bóg w pierwszej osobie (zamiast „Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię...” jest „Na początku stworzyłem...” itp.). Reszta to drobiazgowe przepisy regulujące kult w Świątyni.

Uważna lektura Starego Testamentu pozwala zauważyć występujące w nim wielokrotnie odesłania do innych, dzisiaj zaginionych, ksiąg, mających zawierać przekazy historyczne, lub regulujących i precyzujących przepisy prawne 3. W tradycji rabinicznej zachowały się przekazy mówiące o tym, że opis świątyni jerozolimskiej oraz reguły na temat tego, jak ma w niej być sprawowany kult, zostały spisane w jakiejś księdze, która jednak nie dotrwała do naszych czasów i nie weszła do kanonu ksiąg biblijnych.

Profesor Yadin nazwał znaleziony zwój Zwojem Świątynnym, w nawiązaniu do tej rabinicznej tradycji. Czy istotnie jest to ów zaginiony tekst, nie sposób odpowiedzieć, sam profesor Yadin w to nie wierzył, uważając raczej, że stanowi jakieś niezwykle ważne pismo sekty esseńczyków (a co to była za sekta — o tym za chwilę!), stawiane przez nich na równi z Biblią. Inni uczeni nie zgadzają się z tym, wskazując, że w całym zbiorze znalezisk nie odczytano jeszcze nigdzie innego zachowanego fragmentu Zwoju Świątynnego — rzecz trudna do wyobrażenia, gdyby istotnie była to księga tak dla nich ważna.

Pytanie, czym jest Zwój Świątynny i jakie miał on dla jego autorów — kimkolwiek by oni byli — znaczenie, pozostaje więc, jak na razie, bez odpowiedzi.

Zwój Miedziany

Na koniec należy wymienić ostatni ze zwojów odnalezionych w całości — czyli tak zwany Zwój Miedziany. Jego nazwa wzięła się stąd, że w odróżnieniu od wszystkich pozostałych nie został on spisany na skórze, lecz wytłoczono go na paśmie miedzianej blachy, prawdopodobnie po to, aby zabezpieczyć go przed zniszczeniem. W rzeczywistości jednak, gdy dokument ten odnaleziono, metal był tak doszczętnie skorodowany, że nie sposób było go rozwinąć, nie ryzykując, że się nie rozsypie w pył. W efekcie na jego odczytanie trzeba było czekać kilkadziesiąt lat, podczas których specjaliści od materiałoznawstwa obmyślali metody zabezpieczenia miedzianej folii przed połamaniem. Oto paradoks dwudziestego wieku — pod wieloma względami łatwiej było wysłać astronautów na Księżyc, aniżeli rozwinąć zwój sprzed dwóch milleniów!

Ostatecznie opracowanie metody jego rozwinięcia przypadło ekipie uczonych brytyjskich z Manchesteru.

Gdy dokument został odczytany, wprawił historyków w zakłopotanie — nie zawierał bowiem żadnych tekstów biblijnych ani liturgicznych — lecz, ni mniej, ni więcej, listę zawierającą instrukcje, jak odnaleźć złożone w rozmaitych kryjówkach skarby! Tak, tak — skarby. Lista podawała lokalizacje kryjówek oraz ich ilość złota, które zawierały.

Ponieważ nie znamy dokładnie jednostek wagi, jakimi posługiwano się w czasach biblijnych w Palestynie, trudno ocenić, ile złota złożono w owych kryjówkach; szacunki różnych historyków wahają się pomiędzy sześćdziesięcioma a stu sześćdziesięcioma tonami. Nawet jeżeli przyjąć dolną granicę, jest to bogactwo zbyt wielkie, aby mogło być ono własnością niewielkiej sekty żydowskiej. Pytanie więc brzmi: o jakich skarbach jest mowa w owym dokumencie?

Istnieją dwie hipotezy tłumaczące ich pochodzenie. Pierwsza mówi, że owych „skarbów” nie należy traktować dosłownie, ich lista stanowi przenośnię, która dla autorów Zwoju miała jakiś niezrozumiały dla nas, sens metafizyczny.

Hipoteza druga brzmi: Zwój Miedziany zawiera listę kryjówek, w których złożono skarby Świątyni Jerozolimskiej po wybuchu powstania przeciwko Rzymowi. Jest to hipoteza brzmiąca rozsądnie — faktycznie, kapłani mogli przewidzieć, że w razie upadku Jerozolimy skarbiec wpadnie w ręce Rzymian, stąd też zdecydowali się go ukryć zawczasu w rozrzuconych po Palestynie schowkach, których dokładna lokalizacja miała być znana tylko nielicznym wtajemniczonym i która została „na wszelki wypadek” spisana na metalowym zwoju. Po upadku Jerozolimy, Zwój ten został przez jakichś uchodźców zawleczony w okolice Qumran i tam złożony w bibliotece esseńczyków.

Możliwe, że hipotezę tę należałoby połączyć z powstaniem Bar-Kochby, ale ogólnie wydaje się ona dość prawdopodobna 4.

W dodatku teoria mówiąca, że skarby opisane w Zwoju Miedzianym stanowią skarbiec Świątyni Jerozolimskiej, może być poparta przez fakt, że jedna z wymienionych w nim kryjówek znajdowała się w domu Hakkosa. Wiadomo, że był on jednym z kapłanów świątyni i wywodził się z rodu wspomnianego jeszcze w czasach króla Salomona 5. Po powrocie z niewoli babilońskiej ród Hakkosa pełnił rolę skarbników Świątyni, jak to można wywnioskować z fragmentów Księgi Nehemiasza i Ezdrasza 6. W dodatku Stary Testament pozwala nam zlokalizować posiadłość rodzinną tego rodu jako leżącą w dolinie Jordanu w okolicach Jerycha 7, a więc w pobliżu Qumran.

Niestety, wskazówki zawarte w tekście Zwoju Miedzianego są zbyt ogólnikowe, aby można było w oparciu o nie odnaleźć owe bogactwa. Jak dotąd, nikomu nie udało się zidentyfikować opisywanych miejsc. Osoby zainteresowane poszukiwaniem skarbów mają więc ciągle jeszcze pole do popisu — wystarczy udać się do Muzeum Archeologicznego w Ammanie, stolicy Jordanii (tam przechowywany jest obecnie Zwój Miedziany), przeczytać go dokładnie i udać się na poszukiwanie. Skarby Świątyni Jerozolimskiej czekają ciągle jeszcze na swojego odkrywcę... 8

Klasztor

Ekspedycje kierowane przez Rolanda de Vaux odnalazły nad Morzem Martwym nie tylko fragmenty rękopisów, lecz również na pagórku Kchirbet Qumran ruiny budowli przypominającej klasztor oraz przylegające doń cmentarzysko. Szczegółowe badania pozwoliły ustalić, że w okresie od II wieku p.n.e. do mniej więcej drugiej połowy I wieku n.e. okolicę tę zamieszkiwała wspólnota, której organizacja i tryb życia do złudzenia przypominać by mogła chrześcijański klasztor.

Przypomniano sobie wówczas o wzmiankach poczynionych przez starożytnych historyków na temat sekty esseńczyków i zaczęto wysuwać hipotezy mówiące, iż zarówno zwoje znalezione w jaskiniach, jak i ruiny klasztoru w Qumran stanowią pozostałości siedziby tej właśnie sekty.

Myślę, że warto w tym miejscu przypomnieć to, co wiadomo nam na ich temat. Aż do odkryć nad Morzem Martwym naszymi jedynymi źródłami informacji o nich byli Pliniusz Starszy oraz żydowscy historycy Filon z Aleksandrii i Józef Flawiusz. Ten ostatni w swoim monumentalnym dziele Starożytności żydowskie pisze:

W owym czasie istniały trzy sekty Żydów, różniące się opinią na temat wolności ludzkiego działania. Pierwsza z nich zwana sektą faryzeuszy, druga saduceuszy, trzecia zaś esseńczyków. Co się tyczy faryzeuszy — twierdzą oni, iż niektóre z ludzkich czynów, lecz nie wszystkie, są skutkiem przeznaczenia, inne zaś zależne od naszej własnej woli, toteż choć jesteśmy poddani losowi, częściowo też jesteśmy własnego losu panami. Jednak sekta esseńczyków uważa, że przeznaczenie wyłącznie rządzi losem człowieka i nic, co go spotyka, nie jest od niego zależne. Co się tyczy Saduceuszy, odrzucają oni los twierdząc, że nie istnieje nic takiego, oraz że jesteśmy odpowiedzialni za to, co nas spotyka, tak iż sami przynosimy sobie powodzenie, i sami też ponosimy karę za nasze błędy, jakich się dopuszczamy. 1

Nie trzeba być specjalnie biegłym w filozofii, aby zorientować się, iż takie przedstawienie różnic pomiędzy sektami żydowskimi było podyktowane faktem, iż Józef Flawiusz pisał swoją historię dla czytelnika wychowanego w kręgu kultury greckiej, dla którego subtelne rozważania nad rolą wolnej woli oraz determinizmem świata stanowiły coś zrozumiałego w przeciwieństwie do mętnych kwestii interpretacji prawa mojżeszowego. Najprawdopodobniej uznał on, że przedstawiając w ten sposób saduceuszy, faryzeuszy oraz esseńczyków sprawi, iż czytelnik dojdzie do wniosku, że stanowią oni li tylko lokalną odmianę szkół Demokryta, Platona czy Arystotelesa. Jest to oczywiście pogląd bardzo uproszczony, jednak owe nastawienie na czytelnika greckiego lub przynajmniej w greckiej kulturze obeznanego jest u Flawiusza dość ewidentne, ilekroć pisze on o esseńczykach:

Ich doktryna jest następująca: Ciała podlegają rozkładowi, zaś materia, z której są stworzone, nie jest wieczna, w przeciwieństwie do duszy, która jest nieśmiertelna i trwać będzie na zawsze. Stworzona zaś jest ona z najbardziej delikatnego powietrza, połączona zaś jest z ciałem niczym w więzieniu (...), lecz kiedy zostaje wyzwolona z więzów ciała, wznosi się do góry. I podobnie, jak też sądzą Grecy, że dobre dusze mają swoje miejsca zamieszkania za oceanem, w krajach, które nie są nawiedzane przez burze i deszcze czy śnieg, ani też dokuczliwe upały, lecz jest owiewane orzeźwiającym zachodnim wiatrem, który nieustannie wieje od oceanu; podczas gdy złe dusze zsyłane są do rozświetlanej błyskawicami pieczary, gdzie poddane są nigdy nie ustającym cierpieniom. 2

Brzmi to dość podobnie do nauk chrześcijańskich, nic więc dziwnego, że wielu badaczy zaczęło wysuwać hipotezy, że chrześcijaństwo założone zostało przez członków tej sekty. To zagadnienie omówimy osobno nieco później.

Dzięki Józefowi Flawiuszowi znamy też niektóre z ich zwyczajów:

Co się zaś tyczy ich wiary, to jest ona bardzo głęboka, gdyż przed wschodem Słońca nie mówią ani słowa o sprawach przyziemnych, lecz najpierw odmawiają specjalne modlitwy, które zostały im przekazane przez przodków, jak gdyby zanosili do niego prośby o wzejście. Po tym są rozsyłani przez swoich przełożonych do wykonywania prac, każdy takiej, do jakiej jest wyuczony, aż do godziny czwartej. Po tym czasie gromadzą się razem i, przebrawszy w białe stroje, poddają obmyciom w zimnej wodzie. Dokonawszy tych oczyszczeń, udają się do (...) pomieszczenia służącego za jadalnię, do którego nie dopuszczają nikogo obcego, gdzie wchodzą niczym do jakiejś świątyni i w porządku zasiadają, po czym piekarz składa bochenki chleba przed nimi, zaś kucharz wręcza każdemu po jednym kawałku potrawy. Nie wolno im jednak niczego jeść, dopóki kapłan nie wygłosi błogosławieństwa przed posiłkiem. Ten sam kapłan odmawia błogosławieństwo, gdy zakończą jeść. Na początku i na końcu posiłku wysławiają Boga jako tego, który zesłał pożywienie, które spożywają, po czym zdejmują białe szaty i udają się ponownie do swoich zajęć, z których wracają w czasie kolacji spożywanej w podobny sposób. Co więcej, są oni bardziej pedantyczni od innych Żydów, jeżeli chodzi o powstrzymywanie się od pracy w dniu siódmym, gdyż nie tylko przygotowują swoje jedzenie dzień wcześniej, nie mogą rozpalać ognia w tym dniu, ale również nie przestawią żadnego przedmiotu z jego miejsca, ani też go na nim nie położą. 3

Myślę, że zanim przystąpimy do rozważań na temat hipotetycznych związków pomiędzy esseńczykami a chrześcijaństwem, powinniśmy sobie uporządkować posiadaną wiedzę.

Po pierwsze — wiemy, że w starożytności istniała sekta esseńczyków, o której pewne fragmentaryczne informacje znajdujemy we wspomnianych już księgach Józefa Flawiusza. Po drugie — wiemy także, że nad Morzem Martwym, w miejscowości Kchirbet Qumran archeolodzy odnaleźli ruiny zespołu budynków przypominające klasztor. Ustalono, że muszą one pochodzić z początku naszej ery — gdyż na terenie ruin znaleziono monety, dzięki czemu można było dość precyzyjnie określić czas, w którym klasztor był zamieszkały. I na koniec — wiemy także, że w jaskiniach w pobliżu ruin odnaleziono ukryte zwoje z tekstami biblijnymi pochodzące z tych samych czasów.

Kim byli mieszkańcy Qumran?

Pytanie, jakie się narzuca, brzmi: czy te trzy fakty są powiązane? Innymi słowy — czy zwoje znalezione w jaskiniach zostały tam ukryte przez mieszkańców klasztoru Kchirbet Qumran oraz czy istnieją dowody, że mieszkańcy tego klasztoru to właśnie esseńczycy wspominani przez Flawiusza. Jak się okazuje, w tych kwestiach nie ma jednomyślności wśród badaczy.

Problem pierwszy — czy zwoje znalezione w jaskiniach były własnością mnichów z Qumran — kimkolwiek by oni nie byli, budzi na ogół mniej kontrowersji. Koronnym argumentem, przemawiającym za tym, że to właśnie mieszkańcy klasztoru byli ich autorami, jest fakt, że wśród zwojów znajduje się między innymi tekst klasztornej reguły regulujący życie wspólnoty mnichów. Jest tam mowa o rytualnych obmyciach w specjalnie do tego celu przeznaczonych łaźniach — dokładnie takich, jakie odkopano w Qumran. Hipoteza, że to właśnie reguła tego klasztoru została odnaleziona w jaskiniach, wydaje się więc całkiem prawdopodobna.

Drugi z argumentów ma charakter zdroworozsądkowy — jeżeli to nie mnisi z Qumran byli autorami zwojów, to kto? Jaskinie, w których zabezpieczone zostały rękopisy, są widoczne z terenu ruin klasztoru; przypuszczenie, że zostały ukryte przez jego mieszkańców, jest więc dość naturalne.

O ile jednak przypisanie autorstwa zwojów wspólnocie klasztornej z Qumran na ogół nie budzi wątpliwości uczonych, to jednak kwestia — czy jego mieszkańcy byli przedstawicielami sekty esseńczyków, wspominanej przez Józefa Flawiusza, budzi sporo kontrowersji. Wymieńmy tu kilka argumentów wysuwanych na poparcie tezy, iż esseńczycy oraz wspólnota z Qumran to dwie różne sekty.

Po pierwsze — na cmentarzysku w Qumran odnaleziono kilka szkieletów kobiet, mimo iż esseńczycy żyli w celibacie. To jednak, jak się wydaje, nie jest całkowicie przekonywający argument — sam Józef Flawiusz, opisując ich zwyczaje, stwierdził co prawda, że

(Esseńczycy) lekceważą instytucję małżeństwa i zamiast niej wybierają cudze dzieci, gdy są jeszcze zdatne do nauki i, uważając je za swoje własne, uczą je życia według swoich zwyczajów. (...) Nie negują co prawda całkowicie wartości małżeństwa i wynikającej z niego ciągłości ludzkości (...), uważają jednak, że żadna z kobiet nie dochowa wierności jednemu mężczyźnie.

W innym jednak miejscu dodał:

(...) jest też inny odłam esseńczyków, różniący się od pozostałych w jednej tylko kwestii, a mianowicie w poglądach na małżeństwo. Uważają oni, że nie żeniąc się, odrzucają najważniejszą część ludzkiego życia, jaką jest sukcesja, oraz że gdyby cała ludzkość miała to samo zdanie (w kwestii małżeństwa co reszta esseńczyków) rodzaj ludzki musiałby wymrzeć. Jednakże wypróbowują swoje przyszłe żony uprzednio przez trzy lata, czy mają okres często, aby upewnić się, że będą płodne, dopiero później żenią się z nimi. Jednak nie przebywają ze swoimi żonami, gdy te już urodzą dziecko, aby w ten sposób pokazać, że nie żenią się dla przyjemności, ale dla dobra przyszłych pokoleń. 4

Jak widać, obecność kobiecych szkieletów na cmentarzu w Qumran jest do pogodzenia z teorią przypisującą wybudowanie tamtejszego klasztoru esseńczykom. De Vaux, archeolog, który odnalazł omawiane ruiny, stwierdza w dodatku, iż wszystkie szkielety kobiet znajdowały się w pobocznych częściach cmentarza, dołączonych do niego w późniejszym okresie, co sugeruje, że nawet jeżeli były one członkami sekty, to musiały mieć w nim status niższy niż mężczyźni — dokładnie tak, jak można to wywnioskować z przytoczonego wyżej tekstu Flawiusza.

Trudniejszy do odparcia jest zarzut drugi. Oto bowiem, jak stwierdza Józef Flawiusz:

Nie należy do nich żadne specjalne miasto, lecz wielu z nich mieszka w każdym z miast. Gdy zaś ktoś z ich sekty przyjdzie z innego miejsca, co do nich należy, jest także do jego dyspozycji (...). Z tego też powodu nie biorą nic ze sobą, gdy podróżują w odległe strony, z wyjątkiem broni, z obawy przed złodziejami. 5

Skoro esseńczycy mieszkali w miastach wśród innych ludzi, toteż nie pasują oni do wspólnoty mnichów z Qumran, żyjącej we własnej samowystarczalnej osadzie i unikającej kontaktów z otoczeniem.

Na szczęście drugi z historyków, dzięki któremu zawdzięczamy informacje o esseńczykach, Pliniusz Starszy, w swojej Historii Naturalnej wspomniał o tym, że poniżej ich głównego centrum znajduje się oaza Ein-Gedi. Jest to dość nieprecyzyjne — Ein-Gedi leży ponad trzydzieści kilometrów od Qumran, jeżeli jednak przyjąć, że miał on na myśli poniżej — gdyby iść wzdłuż biegu Jordanu — czyli na Południe, to jego informacja może wskazywać na Qumran. W dodatku w okolicach Ein-Gedi nie odnaleziono niczego, co można by uznać za osadę esseńczyków. No i argument ostateczny — skala odległości w Palestynie jest inna niż gdzie indziej. W Palestynie 30 kilometrów to bardzo daleko, jednak z perspektywy człowieka piszącego w Rzymie to tyle, co nic. Podobnie jest i dzisiaj — w ustach kogoś mieszkającego w Ameryce stwierdzenie „w pobliżu Warszawy” może znaczyć zarówno „w Konstancinie”, jak i „w Białymstoku”. Stąd też stwierdzenie, że esseńczycy żyli w okolicy Ein-Gedi, wydaje się usprawiedliwione.

Jest jeszcze trzeci argument przytaczany przez krytyków za utożsamianiem wspólnoty z Qumran z esseńczykami. Jak bowiem stwierdza Józef Flawiusz:

Ci ludzie nienawidzą bogactwa (...). Nie ma wśród nich takiego, który posiadałby więcej niż inni, gdyż wyznają zasadę, że każdy, kto chce się do nich dołączyć, musi wszystko, co ma, oddać wspólnocie. (...) Nie kupują niczego od siebie nawzajem, lecz każdy daje innym to, co potrzebują, i sam otrzymuje od innych w zamian to, co jemu jest potrzebne. 6

To, że esseńczycy nie uznawali pieniądza potwierdzają też inni historycy — tymczasem w ruinach Qumran odnaleziono monety. Jak to wytłumaczyć?

Roland de Vaux wysunął hipotezę mówiącą, że co prawda esseńczycy praktykowali wspólnotę majątkową i nie używali pieniędzy, jednak jako sekta posiadali spore bogactwo, którego administrowaniem zajmowała się ich starszyzna. Inne możliwe wytłumaczenia obecności monet w Qumran wiążą się ze zburzeniem klasztoru przez Rzymian — być może po prostu zostały tam przyniesione przez legionistów.

Koniec końców, większość uczonych wydaje się przyjmować, choćby z braku lepszej alternatywy, że Qumran to siedziba esseńczyków, oraz że zwoje znalezione w tamtej okolicy zostały spisane przez członków tej właśnie sekty. Proponuję więc, abyśmy i my przyjęli tę hipotezę, i od tej pory będę używał terminów „esseńczycy”, „mieszkańcy Qumran” oraz „autorzy zwojów znad Morza Martwego” wymiennie.

Sekta esseńczyków a chrześcijaństwo

I tak oto docieramy do najciekawszej kwestii: czy esseńczycy byli prekursorami chrześcijaństwa, czy też stanowili tylko boczną, dzisiaj wymarłą, odrośl religii żydowskiej?

Jest to temat gorący, żeby nie powiedzieć wybuchowy. Aby odpowiedzieć na to pytanie w sposób rozstrzygający, należy przestudiować wszystkie znane nam fragmenty pism esseńczyków. Niestety, jak zaznaczyłem uprzednio — nadal, pomimo upływu blisko pięćdziesięciu lat od początku odkryć, znaczna część ogromnej kolekcji zgromadzonej w Muzeum Rockefellera w Jerozolimie nie została opublikowana.

Zanim zaczniemy porównywać doktrynę esseńczyków z naukami Jezusa z Nazaretu, przypomnijmy postać Jana Chrzciciela, proroka, który zapowiedział Jego przyjście. Pewne skąpe informacje na jego temat znajdujemy w Ewangeliach. Wiemy, że był krewnym Jezusa oraz Jego niemal rówieśnikiem.Wiemy też, że udał się na pustynię judzką i tam nauczał, zdobywając wielu uczniów, którzy później go opuścili, przyłączając się do Jezusa, którego on ochrzcił. Wiemy też, że w okresie późniejszym został ścięty z rozkazu Heroda.

Jan Chrzciciel jest z całą pewnością postacią historyczną — wspomina o nim Józef Flawiusz, który, opisując jedną z klęsk poniesionych przez Heroda w wojnie z Arabami, uczynił taką wzmiankę:

(...) wielu Żydów sądziło, że zniszczenie armii Heroda było dziełem Boga jako sprawiedliwa kara za to, co uczynił z Janem zwanym Chrzcicielem, którego Herod zamordował. Był on dobrym człowiekiem i nakazywał Żydom praktykować cnotę zarówno w prawości w stosunku do siebie nawzajem, jak i w oddaniu Bogu. 7

Informacje Józefa Flawiusza na temat okoliczności śmierci Jana Chrzciciela mniej więcej pokrywają się z tym, co możemy przeczytać w Ewangeliach. Co jeszcze mówią nam one na temat Jana Chrzciciela? Mateusz opowiada o nim, że: „...głosił na Pustyni Judzkiej te słowa: «Nawróćcie się, bo bliskie jest królestwo niebieskie». (...) Nosił odzienie z sierści wielbłądziej i pas skórzany około bioder, a jego pokarmem była szarańcza oraz miód leśny” (Mt 3,1-4).

Taki opis Jana — surowego ascety, żyjącego na pustyni — może sugerować, iż był on członkiem sekty esseńczyków. Czy jednak istnieją na to jakieś dowody?

Nowy Testament nie wspomina o esseńczykach ani razu, co oznacza, że zdani jesteśmy na domysły. Spróbujmy jednak podsumować to, co wiemy o Janie Chrzcicielu i porównać ze znanymi nam faktami na temat wspólnoty z Qumran.

Wiemy, że ochrzcił Jezusa w Jordanie na pustyni judzkiej. Rzut oka na mapę pozwala nam przekonać się, że musiało mieć to miejsce gdzieś w dolnym biegu rzeki, w pobliżu jej ujścia do Morza Martwego — tam zresztą chrześcijańska tradycja po dziś dzień umieszcza miejsce chrztu. Skoro tak, to oznacza, że Jan Chrzciciel mieszkał i nauczał w okolicy oddalonej od Qumran o zaledwie kilka kilometrów. Jest niemal oczywiste, że o sekcie esseńczyków musiał wiedzieć lub nawet zetknął się z nią osobiście, choć rzecz jasna nie stanowi to dowodu, że sam był jej członkiem ani też, że w jakimś stopniu znajdował się pod wpływem jej nauk.

Aby odpowiedzieć na pytanie czy Jan był esseńczykiem, musielibyśmy porównać treść jego nauczania z doktryną mnichów z Qumran. Nie jest to łatwe, zważywszy że Ewangelie przekazały nam tylko wyrywki z jego mów.

Pytały go tłumy: „Cóż mamy czynić?” On im odpowiadał: „Kto ma dwie suknie, niech (jedną) da temu, który nie ma; a kto ma żywność, niech tak samo czyni” (Łk 3,10-11).

Proszę przypomnieć sobie, że esseńczycy utrzymywali wspólnotę majątkową. Czyż powyższy fragment nie wskazuje, ze Jan znał, a przynajmniej akceptował tę część ich reguły?

Oczywiście — wezwanie do troski o biedniejszych od nas, tak bowiem można interpretować powyższy cytat, nie stanowi jeszcze wezwania do wprowadzenia wspólnoty dóbr, toteż traktowanie tego zdania jako dowodu na to, że Jan był esseńczykiem, jest chyba interpretacją idącą zbyt daleko. Ponadto następne zdania z Ewangelii Łukasza brzmią:

Przychodzili także celnicy, aby przyjąć chrzest i pytali go: „Nauczycielu, co mamy czynić?” On im odpowiadał: „Nie pobierajcie nic ponad to, co zostało wam wyznaczone”. Pytali go też i żołnierze: „A my, co mamy czynić?” On im odpowiadał: „Nad nikim się nie znęcajcie, ani nie uciskajcie, lecz poprzestawajcie na swoim żołdzie” (Łk 3,12-14).

Nie są to słowa kogoś, kto wzywa ludzi do porzucenia miast i udania się na pustynię. Proszę pamiętać, że esseńczycy nie uznawali pieniądza — tymczasem Jan nie potępia celników ani żołnierzy za sam fakt posługiwania się nim, lecz jedynie za nadużycia, jakich się dopuszczali.

Wiemy, że Jan Chrzciciel udzielał ludziom chrztu, wiemy też, że istotną część doktryny esseńczyków stanowiły przepisy dotyczące rytualnych oczyszczeń. Czy nie stanowi to wskazówki sugerującej, iż Jan był esseńczykiem? Odpowiedź brzmi: i tak, i nie. Rytualne obmycia przy różnych okazjach zostały nakazane Żydom przez Mojżesza i stanowiły wynalazki esseńczyków. Idea chrztu nie musi więc mieć wcale związku z esseńczykami.

Inny fragment wypowiedzi Jana Chrzciciela znajdujemy w Ewangelii Jana:

Gdy Żydzi wysłali z Jerozolimy kapłanów i lewitów z zapytaniem (...) „Kim jesteś, abyśmy mogli dać odpowiedź tym, którzy nas wysłali? Co mówisz sam o sobie?” Odpowiedział: „Jam głos wołającego na pustyni — Prostujcie drogę Pańską” (J 1,19-23).

Porównajmy ten fragment z tekstem reguły klasztornej z Qumran:

Gdy zaś utworzą wspólnotę w Izraelu opartą na tych regułach, winni zostać oddzieleni spośród ludzi zła i udać się na pustynię przygotować Jego drogi, tak jak zostało napisane: Na pustyni przygotujcie drogę Pańską, prostujcie na pustyni ścieżki dla naszego Boga.

Podobieństwo odpowiedzi Jana do reguły esseńczyków jest uderzające — jednak wbrew pozorom nadal nie stanowi ono przekonującego dowodu na to, że był on esseńczykiem — zarówno bowiem Jan, jak i reguła Qumran cytują fragment księgi proroka Izajasza — powszechnie znanej i czytanej przez Żydów w owych czasach.

A czy Jezus był (lub nie był) esseńczykiem? Temat ten stanowi dziś źródło licznych polemik. Z jednej bowiem strony trudno nie zauważyć daleko idącego podobieństwa zwyczajów esseńczyków i pierwszych gmin chrześcijańskich. Jedne i drugie uznawały wspólnotę majątkową. Wspólne posił-ki mnichów z Qumran nasuwają analogię ze wspólnymi ucztami chrześcijan upamiętniających nimi Ostatnią Wieczerzę. Dodajmy do tego inne podobieństwa między regułą esseńczyków a naukami Jezusa, na przykład zestawmy następujący przekaz Józefa Flawiusza: „Odmawiają oni składania przysiąg, uważając je za rzecz gorszą od krzywoprzysięstwa, gdyż ich zdaniem ludzie, którym nie można ufać bez przysięgi na Boga, są już teraz potępieni” 8 z wypowiedzią Jezusa:

Słyszeliście, że powiedziano przodkom „nie będziesz fałszywie przysięgał, lecz dotrzymasz przysięgi”. A ja wam powiadam: Wcale nie przysięgajcie — ani na ziemię, bo jest tronem Bożym, ani na Jerozolimę, bo jest miastem wielkiego króla. Ani na swoją głowę nie przysięgaj, bo nie możesz ani jednego włosa uczynić białym albo czarnym. Niech wasza mowa będzie: Tak, tak, nie, nie. A co nadto jest, od Złego pochodzi (Mt 5,33-37).

Czyż nie może być to wskazówka, iż Jezus był esseńczykiem? Wydaje się jednak, iż jest to hipoteza nie do obronienia, jeżeli przypomnimy sobie, że Józef Flawiusz pisze, iż esseńczycy byli jeszcze bardziej rygorystyczni w przestrzeganiu szabatu niż pozostali Żydzi, zaś jak wiemy, kwestia przestrzegania sobotniego odpoczynku była jedną z głównych kwestii spornych pomiędzy Jezusem a faryzeuszami. Drobna z pozoru sprawa łuskania kłosów w szabat przez uczniów stała się przyczyną ataków przeciwko niemu — i co istotne — Jezus bronił zachowania swoich uczniów. Raz zdarzyło mu się nawet wypowiedzieć zdanie: „To szabat został ustanowiony dla człowieka, a nie człowiek dla szabatu” (Mk 2,26), które według prawdopodobieństwa dyskwalifikowałoby go jako esseńczyka. Tak więc na pytanie Czy Jezus był esseńczykiem? odpowiedzieć musimy jednoznacznie — nie.

Yigael Yadin, wspomniany już wcześniej archeolog izraelski, poszedł nawet nieco dalej. Zwrócił on bowiem uwagę na dość dziwny fakt: esseńczycy nie są nigdzie wspomniani w Nowym Testamencie. Co więcej — i to już jest znacznie bardziej podejrzane: nic na ich temat nie wspominają pisma rabiniczne z owych czasów. Zupełnie jak gdyby owa sekta w ogóle nie istniała.

Dodajmy też, że nazwa esseńczycy jest pochodzenia greckiego i występuje w relacjach Józefa Flawiusza — natomiast nigdzie nie pojawia się w pismach samych esseńczyków! Nie wiemy, jakim mianem nazywano ich w języku hebrajskim, ani jak oni sami się określali.

Czy może więc być tak, że esseńczycy są wspominani w Nowym Testamencie implicite, bez nazywania ich po imieniu?

Yigael Yadin przypomniał, że według przekazu Flawiusza esseńczycy cieszyli się przychylnością Heroda 9. Stąd prosta droga do przypuszczenia, że część polemik pomiędzy Jezusem a zwolennikami Heroda, wspomnianych w Ewangeliach, to w istocie rzeczy polemiki Jezusa z esseńczykami. Mało tego, Yigael Yadin doszukał się w zagadkowym zdaniu Jezusa Uważajcie, strzeżcie się kwasu faryzeuszów i kwasu Heroda (Mk 8,15) zawoalowanego ataku przeciwko członkom owej sekty. Rzecz w tym, że częścią rytuału Świątyni (tzn. faryzeuszów) było składanie na ołtarzu dwunastu chlebów pokładnych później spożywanych przez kapłanów. Podobny zwyczaj esseńczyków opisany jest w Zwoju Świątynnym, gdzie stanowi ważną część obchodów uroczystości upamiętniających wyświęcenie kapłanów (było ono obchodzone przez esseńczyków, nie uznawane przez pozostałych Żydów). Być może więc, mówiąc o „kwasie Heroda”, Jezus dokonywał jakiejś nie zrozumiałej dla nas aluzji do ich zwyczajów.

Specjaliści nie są przekonani co do słuszności hipotezy Yadina, zresztą istotnie spoczywa ona na zbyt wielu przypuszczeniach. Nieco bardziej prawdopodobnie wygląda inny (hipotetyczny) atak Jezusa przeciwko esseńczykom. Oto w Kazaniu na Górze stwierdza on: „Słyszeliście, że powiedziano «Będziesz miłował swego bliźniego, a nieprzyjaciela swego będziesz nienawidził. A ja wam powiadam: miłujcie nieprzyjaciół waszych»” (Mt 5,43-44).

Nakaz miłości bliźniego pochodzi ze Starego Testamentu, natomiast nigdzie nie występuje w nim owa druga część zdania nieprzyjaciela swego będziesz nienawidził. Na ogół sądzi się, że Jezus krytykuje tu potoczną nadinterpretację Prawa, która dopisała ów nakaz.

Można jednak spojrzeć na sprawę inaczej. W regułach sekty Qumrańskiej znaleziono tekst przysięgi, jaką składać musiał przyjmowany do niej nowicjusz. Musiał w niej zobowiązać się do miłowania „Synów Światłości” i nie-nawidzenia „Synów Ciemności”. Czy może to oznaczać, że ten fragment Kazania na Górze jest w istocie polemiką Jezusa z esseńczykami?

Być może, choć oczywiście pewności co do tego najprawdopodobniej nie będziemy mieli nigdy. W każdym razie Yigael Yadin był przekonany: Jezus esseńczykiem nie był, był — antyesseńczykiem.

Czy w takim razie pierwsze gminy chrześcijańskie mogły powstawać pod wpływem wspólnot z Qumran i na nich w jakimś stopniu się wzorować? Ostatecznie trudno nie zauważyć pewnych podobieństw organizacyjnych pomiędzy życiem esseńczyków a pierwotnym Kościołem jerozolimskim — wspólnota dóbr, uroczyste, zbiorowe posiłki poprzedzane błogosławieństwem, starszyzna przewodząca życiem gminy... Może więc było tak, że choć sam Jezus do sekty esseńczyków nie należał, to jednak pierwsi chrześcijanie rekrutowali się spośród jej członków?

Cóż, udowodnić, że nigdy żaden esseńczyk nie przyjął chrztu nie sposób. Wiemy, dzięki odkryciu fragmentów pism qumrańskich w ruinach fortecy Massada, że po zburzeniu klasztoru w Qumran część jego ocalałych mieszkańców przystąpiła do żydowskiej partii zelotów. Hipoteza, że być może jakaś inna grupa niedobitków uciekła przed Rzymianami i dołączyła do powstających na świecie gmin chrześcijańskich może brzmieć przekonywająco. Pamiętać jednak należy, że esseńczycy nigdy nie byli sektą liczną — Józef Flawiusz oceniał ich całkowitą liczbę na około cztery tysiące, toteż nawet jeżeli jacyś ocaleli z wojny przeciwko Rzymowi uciekinierzy z Qumran zostali chrześcijanami, to musiała ich być naprawdę garstka. Raczej trudno sobie wyobrazić, aby zdołali oni zdominować gminy chrześcijańskie do tego stopnia, by można było uznać je za naturalną kontynuację sekty z Qumran; zachodzą potężne różnice, które w dużej mierze równoważyć mogą wspomniane wcześniej podobieństwa. Spróbujmy je wymienić.

Pierwszą i podstawową stanowiła kwestia interpretacji Prawa mojżeszowego. Dzieje Apostolskie oraz duża część listów Pawłowych mają służyć wykazaniu czytelnikom, iż prawo to nie obowiązuje chrześcijan. Wiemy, iż nie było to wcale w pierwszym okresie istnienia chrześcijaństwa takie oczywiste — sam święty Piotr uważał, że chrześcijanie powinni przestrzegać żydowskich przepisów pokarmowych i dopiero po objawieniu, jakie otrzymał w Jaffie (Dz 10,9-16), zmienił zdanie.

Dla esseńczyków, którzy jak już wiemy, byli znacznie bardziej rygorystyczni w przestrzeganiu Prawa niż pozostali Żydzi, sama dyskusja nad jego zniesieniem była nie do pomyślenia.

Kolejna istotna różnica między chrześcijanami a esseńczykami to fakt, iż ci ostatni od samego początku przyjmowali do swojego grona kobiety — czytamy w Dziejach Apostolskich: „Coraz bardziej też rosła liczba mężczyzn i kobiet przyjmujących wiarę w Pana” (5,14) — podczas gdy esseńczycy byli, poza wyjątkami wspomnianymi wcześniej, ugrupowaniem czysto męskim. Trzeci istotny powód dający podstawy sądzić, iż chrześcijanie i es-seńczycy to dwie zupełnie inne gałęzie odrastające od pnia religii żydowskiej, to ich odmienny stosunek do spraw tego świata. Jedni i drudzy uważali świat za nieodwracalnie skażony grzechem, o ile jednak cytowana uprzednio reguła z Qumran nakazywała emigrację na pustynię w celu stworzenia tam idealnej społeczności oczekującej na Czasy Ostateczne, to gminy chrześcijańskie miały oczekiwać ery mesjańskiej, żyjąc wśród ludzi. Paweł wyraźnie pouczał Koryntian: „Napisałem Wam w liście, żebyście nie obcowali z rozpustnikami. Nie chodzi mi o rozpustników tego świata w ogóle, ani o chciwców i zdzierców lub bałwochwalców, musielibyście bowiem całkowicie opuścić ten świat” (1 Kor 5,9-10).

Chrześcijanie mieli, przyjmując do wiadomości istnienie zła tego świata, żyć na nim i starać się go zmienić. Esseńczycy woleli ten świat opuścić, udając się w okolice odludne i nie utrzymywać kontaktów z tymi, których uważali za grzeszników. Jest to, jak się wydaje, dość istotna różnica, na tyle głęboka, że pozwala poddać w wątpliwość teorie o esseńskim rodowodzie chrześcijaństwa.

Oczywiście, ktoś mógłby podnieść zarzut mówiąc, że przecież chrześcijanie również zaczęli zakładać na pustyniach klasztory, w których izolowali się od świata — czyż nie podważa to przytoczonej powyżej argumentacji? Otóż nie, gdyż jak wiadomo chrześcijański ruch monastyczny powstał dopiero około trzeciego wieku naszej ery, a więc w czasach, gdy sekta esseńczyków nie istniała od kilku pokoleń. Co więcej — pierwsze klasztory chrześcijańskie powstały nie w Palestynie, lecz w Egipcie i na półwyspie Synaj. Nie mamy więc podstaw, aby sądzić, że pierwsi eremici, którzy ruszyli z miast na pustynie, byli w jakimkolwiek stopniu inspirowani, od dawna już wówczas zaginionymi, regułami qumrańskimi.

Podsumowując to, co wiemy o związkach esseńczyków z chrześcijaństwem, możemy stwierdzić, że istnieją poszlaki wskazujące na to, że Jan Chrzciciel mógł być członkiem tej sekty, aczkolwiek nie mamy na to żadnych przekonujących dowodów. Jezus esseńczykiem nie był, i co więcej, wygląda na to, że bardzo się od nich różnił. Pierwsze gminy chrześcijańskie, jakkolwiek z pozoru mogące przypominać organizacyjnie wspólnoty esseńskie, były jednak najprawdopodobniej gminami najzupełniej różnymi, powstającymi w sposób niezależny.

Zwoje z Qumran a Nowy Testament

Dla ścisłości należy wyjaśnić jeszcze jedną kwestię: czy wśród zwojów z Qumran znajdują się fragmenty Nowego Testamentu?

Odpowiedź nie jest jednoznaczna. W roku 1972 hiszpański jezuita José O'Callaghan ogłosił, że zdołał odczytać wśród niektórych fragmentów zdania pochodzące z Ewangelii. W rzeczywistości jednak owe kawałki zwojów są do tego stopnia nieczytelne, że zaledwie kilkanaście z zapisanych liter może być uznane za na tyle wyraźne, że ich identyfikacja może być jednoznaczna. W efekcie trudno mówić o „odczytaniu” owych tekstów, raczej należałoby powiedzieć o „zgadywaniu”. Pomimo upływu kilkudziesięciu lat od czasu, kiedy O'Callaghan opublikował swoje obserwacje, bibliści pozostają co do niego raczej sceptyczni.

Osobną kwestię stanowi fragment w katalogu znalezisk występujący pod symbolem 4Q246 1. Jest to krótki, liczący zaledwie kilka linijek tekst, mówiący, że ktoś (z tekstu nie wynika kto) będzie nazwany Synem Bożym oraz Synem Najwyższego. Jest w nim jeszcze kilka innych niejasnych sformułowań.

Nie wiadomo, kto wypowiada te słowa, ani do kogo, jednak budzą one odległe skojarzenia z Ewangelią Łukasza: Oto poczniesz i porodzisz Syna, któremu nadasz imię Jezus. Będzie on wielki i będzie nazwany Synem Najwyższego, a Pan Bóg da mu tron Jego praojca Dawida. Będzie panował nad domem Jakuba na wieki, a panowaniu Jego nie będzie końca 2.

Czy fragment 4Q246 zawiera cytat z Ewangelii? Nie — gdyż Ewangelia Łukasza została zapisana w języku greckim, podczas gdy ów tekst używa języka aramejskiego. Czy może więc być tak, że 4Q246 zawiera jakiś starszy przekaz, na podstawie którego Łukasz opracował później swoją relację? Może — ale nie musi. Jak już powiedziałem — nie wiadomo, ani kto w tym tekście mówi, ani do kogo, ani o czym. Fragment 4Q246 stanowi tylko jeden z tysięcy odnalezionych w Qumran i trudno jest na jego podstawie wysuwać jakiekolwiek hipotezy.

Co się stało z sektą esseńczyków?

To jest akurat jedyna z niewielu rzeczy dotyczących tej sekty, co do której badacze wydają się nie mieć wątpliwości: klasztor w Qumran został zburzony przez Rzymian, zaś jego mieszkańcy pozabijani. Jak już wspomniałem, pewne fragmenty pism qumrańskich odnaleziono w ruinach fortecy Massada — ostatniej z fortec zdobytych przez Rzymian podczas powstania żydowskiego. Oznacza to, że nieliczni ocaleni esseńczycy przyłączyli się do partii zelotów i ponieśli śmierć po upadku Massady. Jeżeli w Palestynie przetrwali jacyś członkowie ich sekty, to z biegiem lat stopniowo wymarli.

Myślę jednak, że Czytelnik przyzwyczaił się już do tego, że historia esseńczyków obfituje w mnóstwo rozmaitych, często sprzecznych ze sobą, a czasami zupełnie fantastycznie brzmiących hipotez. Pozwolę więc sobie przytoczyć jedną — odmiennie widzącą dalsze ich losy, z całym jednak naciskiem zaznaczając, że jest to tylko hipoteza, w dodatku niezbyt poparta dowodami.

Wspomniałem już, że pierwszy dokument sekty z Qumran odnaleziono w synagodze w Kairze — i że miał on nie więcej niż tysiąc lat. Naturalne pytanie brzmi więc: skąd się on tam wziął — prawie millenium po rozproszeniu esseńczyków?

Najprostsze wyjaśnienie brzmi: po prostu przez stulecia żydowscy uczeni przepisywali dla przyszłych pokoleń święte księgi. I choć często sami nie rozumieli znaczenia kopiowanych tekstów, jednak uważając swoją pracę za służbę Bogu, przykładali się do niej z ogromną sumiennością. W podobny sposób chrześcijańscy mnisi zachowali dla nas wiele z oryginalnych dzieł autorów antycznych. Odpowiedź na pytanie: dlaczego „Dokument Damasceński” znalazł się w Kairze tysiąc lat po zniszczeniu sekty esseńczyków, brzmi więc: jest to zasługą kopistów, którzy mozolnie przepisywali kolejne wersje Biblii, a „przy okazji” zachowali również ów Dokument. Gdy po stuleciach rabini zorientowali się, że mają w ręce jakiś tekst, którego znaczenia nie rozumieją, ale który musi być zapewne bardzo stary — złożyli go z szacunkiem w genizie.

Ale może warto zaryzykować inną hipotezę? Czy może sekta zdołała przetrwać w absolutnej konspiracji jeszcze kilkanaście stuleci?

Wiadomo, że w VIII wieku n.e. wśród Żydów doszło do poważnego rozłamu. Grupa kierowana przez niejakiego Anana ben-Davida odrzuciła autorytet Talmudu twierdząc, że zniekształca on pierwotne prawo Mojżesza. Jego następcy dali początek sekcie karaimów, która przez długi czas żyła na Bliskim Wschodzie, nad Morzem Śródziemnym, w Babilonii, a także w Polsce i na Litwie (nieliczne grupki ich wyznawców żyją tam zresztą po dziś dzień).

Niektórzy uczeni próbują się doszukiwać związku pomiędzy esseńczykami a karaimami, twierdząc, że po zburzeniu Qumran sekta esseńczyków przetrwała kilkaset lat w kompletnej konspiracji po to, aby ponownie się ujawnić w postaci ruchu karaimów. Na poparcie takiej — dość trzeba przyznać ryzykownej — hipotezy przytacza się zazwyczaj podobieństwa w interpretacji pewnych subtelności prawa mojżeszowego, jakie występują pomiędzy tymi sektami. Ponieważ jednak brak na ten temat jakichkolwiek naprawdę przekonujących dowodów, więc pozwolę sobie tych kwestii nie omawiać.

Intrygi i skandale wokół zwojów

Jak już wspominałem wielokrotnie, pomimo upływu prawie półwiecza od odkrycia zwojów dotąd jeszcze ich teksty nie zostały opublikowane w całości. Jakiekolwiek by były przyczyny wolnego tempa prac naukowców opracowujących znaleziska, stało się ono źródłem najbardziej nawet fantastycznych teorii, twierdzących na przykład, że odczytane fragmenty negują historyczność wydarzeń opisanych w Nowym Testamencie, co sprawia, że Watykan za wszelką cenę nie chce dopuścić do ich ujawnienia.

Ogólna mądrość życiowa mówi, że nie należy się doszukiwać spisku tam, gdzie możliwe jest wyjaśnienie naturalne. Przyczyną kilkudziesięcioletniego opóźnienia prac była najprawdopodobniej żmudność całego przedsięwzięcia. Ostatecznie nawet ułożenie zwykłego dziecięcego puzzla potrafi zająć nieraz kilka tygodni. Ułożenie dziesiątków tysięcy pasków ze skóry w jedną całość i odczytanie zapisanego na nich tekstu jest po prostu zadaniem wymagającym nieprawdopodobnej cierpliwości oraz mnóstwa czasu — a co najważniejsze — jest zadaniem morderczo nudnym. Teksty nie zostały opublikowane, gdyż po prostu naukowcy zostali przytłoczeni ogromem pracy.

Nic więc dziwnego, że prace zaczęły się posuwać w ślimaczym tempie. Być może rzeczą rozsądną byłoby dokooptowanie do zespołu większej liczby badaczy — ale przypomnieć należy przysłowie o psie ogrodnika, co sam nie zje, a i innym nie da. Najprawdopodobniej naukowcy, którzy stanęli przed okazją, jaka zdarza się raz na dwa tysiąclecia, po prostu nie chcieli dzielić się sławą ewentualnego odkrycia z kimkolwiek. Ostatecznie uczeni też są ludźmi, więc można to zrozumieć.

Sprawa trafiła na nagłówki gazet na początku lat dziewięćdziesiątych, gdy grupa biblistów nie dopuszczonych do prac nad tekstami postanowiła je opublikować samodzielnie, wykorzystując rewolucję, jaka w ostatnich latach miała miejsce w technice obliczeniowej.

Jednym z dokumentów, jakie zostały na temat znalezisk z Qumran opublikowane, była konkordancja — czyli spis występujących w nich słów hebrajskich. Każdy wyraz znajdujący się w tym spisie wymieniony jest wraz z adnotacją i numerem fragmentu, na jakim się znajduje, oraz słowem bezpośrednio go poprzedzającym i następującym po nim. Oznacza to, że słownik ów zawiera wystarczająco informacji, aby z jego pomocą można było z dość dużą dokładnością odtworzyć tekst nie opublikowanych fragmentów. Rzecz oczywiście wymagać musiała mnóstwa pracy, ale ostatecznie żyjemy w epoce, której symbolem stanie się w przyszłości komputer — wystarczyło spis słów przenieść do bazy danych, aby następnie bez specjalnych trudności móc, poczynając od dowolnie wybranego wyrazu, znaleźć następujący po nim, następnie kolejny i tak dalej. W efekcie okazało się rzeczą możliwą opublikowanie hebrajskiego tekstu znalezisk pomimo braku zgody badaczy zajmujących się ich odczytywaniem. Zadania tego podjął się profesor Ben Zion Wacholder z Hebrew Union College w USA. Wraz z grupą doktorantów oraz informatyków zdołał, na podstawie konkordancji, odtworzyć pierwszy fragment nie opublikowanej części zwojów, ogłosić go drukiem oraz zapowiedział publikację następnych.

W środowisku biblistów wybuchł mały skandal — uczeni, którzy spędzili lata odczytując i porządkując mozolnie fragmenty, uważali, zresztą nie bez racji, że ukradziono im owoc ich pracy. Uczeni, którzy do fragmentów dostępu nie mieli, uważali, że skoro ci, którzy znaleziska opracowują, nie potrafią się z tym zadaniem uporać w rozsądnym czasie, to powinni do prac dopuścić też innych. Słowem, przez krótki czas, było na temat zwojów w prasie dość głośno.

Na tym awantura nie zakończyła się. Jeszcze w latach pięćdziesiątych, na samym początku prac zmierzających do odczytania zwojów, postanowiono — na wszelki wypadek — wszystkie odnalezione fragmenty sfotografować, zaś negatywy filmów złożono w bibliotekach kilku renomowanych ośrodków naukowych. Przez następne dziesięciolecia nikt nie miał do owych „kopii bezpieczeństwa” dostępu. Po prostu sądzono, że badaczom pracującym nad odczytaniem tekstów przysługują pewne — nazwijmy je tak — „prawa autorskie”, zgodnie z którymi, przed oficjalnym opublikowaniem i opracowaniem danego fragmentu, osoby postronne nie powinny mieć do niego wglądu.

Na początku lat dziewięćdziesiątych biblioteka Huntington z Kalifornii ujawniła, że jest w posiadaniu kompletu negatywów zdjęć fragmentów z Qumran. Kolekcja ta stanowiła dar Elisabeth Hay Bethel — bogatej amerykańskiej damy-filantropki, która zdołała przekonać naukowców zajmujących się odczytywaniem zwojów, co do konieczności ich skopiowania. W wyniku zawartego gentelemen's agreement dama uzyskała zgodę na sfotografowanie kolekcji, zobowiązując się w zamian do jej niepublikowania. Po jej śmierci zbiór trafił do wspomnianej biblioteki, której dyrekcja początkowo czuła się związana udzieloną przez panią Bethel obietnicą i nie ujawniała faktu posiadania kopii zwojów. Gdy jednak Wacholder i jego ekipa wydrukowali „pirackie” wydanie nie opublikowanych fragmentów znalezisk, nowy dyrektor biblioteki, William A. Moffet uznał, że dalsze utrzymywanie tajemnicy nie ma sensu i ogłosił, że cała kolekcja zostanie udostępniona badaczom. Wkrótce w jego ślady poszła inna biblioteka dysponująca mikrofilmami zwojów — Biblical Archeology Society — publikując komplet fotografii.

Izraelskie Biuro ds. Starożytności oraz Muzeum Rockefellera i pracujący w nim uczeni odpowiedzieli groźbami procesów sądowych. Nie jestem w stanie zrelacjonować szczegółowo dalszego toku sprawy. Dość powiedzieć, że środowisko biblistów pogrążyło się w inwektywach, choć jedynym korzystnym aspektem całej historii stał się fakt, że cały komplet tekstów stał się obecnie — czy to w formie „pirackich wydań”, czy też mikrofilmów — dostępny dla zainteresowanych. Pozostaje tylko opublikowane teksty opracować i przetłumaczyć, co jest pracą żmudną, która na pewno potrwa jeszcze szereg lat.

Według wszelkiego prawdopodobieństwa nie będziemy świadkami żadnej wielkiej sensacji ani żadnego odkrycia, które zrewolucjonizowałoby nasze poglądy na początki chrześcijaństwa. Jak się wydaje, zwoje nie zawierają nie tylko żadnych wzmianek na temat Jezusa lub innych postaci znanych nam z Nowego Testamentu, ani też żadnych fragmentów Ewangelii, ani w ogóle niczego specjalnie ciekawego — w każdym razie ciekawego z punktu widzenia kogoś, kto nie zajmuje się biblistyką zawodowo.

Po skandalach związanych z publikacją „pirackich” wydań tekstów znalezisk na scenę wkroczyły władze państwa Izrael, do tej pory dyskretnie trzymające się na uboczu całej afery, i zmusiły ekipę z muzeum Rockefellera do dokooptowania kilku uczonych izraelskich, wyznaczając jednocześnie nieprzekraczalny termin, do którego opracowywanie znalezisk ma zostać zakończone, grożąc, że w razie jego niedotrzymania, naukowcy opóźniający prace zostaną usunięci z zespołu i zastąpieni innymi.

Wygląda więc na to, że w niezbyt odległej przyszłości historia zwojów powinna zostać zakończona.

A może jednak teorie spiskowe są troszeczkę prawdziwe?

Na zakończenie pozwolę sobie wysunąć pewną hipotezę związaną z intrygami wokół znalezisk. Jak pisałem, istnieją dwa komplety zwojów — mniejszy, zawierający kilka kompletnych ksiąg, przechowywanych w zachodniej Jerozolimie, dawno już ogłoszonych drukiem, i większy — przechowywany w Muzeum Rockefellera, złożony z mnóstwa fragmentów, a w dodatku ciągle jeszcze nie opracowany i nie opublikowany do końca.

Ten pierwszy jest raczej bezdyskusyjnie własnością Państwa Izrael — został on ostatecznie zakupiony przez profesora Sukenika i Y. Yadina.

Postawmy jednak pytanie formalnoprawne: czyją własnością jest zbiór drugi — ten z Muzeum Rockefellera?

Zwoje odnaleziono w Qumran w czasach, gdy miejscowość ta znajdowała się w Jordanii. Część została odnaleziona przez archeologów, ale niektóre odkupiono od Beduinów za pieniądze dostarczone przez kilka dużych ośrodków naukowych, a także Watykan. Opracowanie znaleziska oraz piecza nad nim została powierzona przez rząd Jordanii międzynarodowej komisji archeologów. Po wojnie sześciodniowej Wschodnia Jerozolima — a wraz z nią zwoje „jordańskie” — znalazła się w Izraelu. Jak już mówiłem, ze względów politycznych wśród naukowców wyznaczonych do pracy nad zwojami nie było ani jednego Żyda. Gdy Izraelczycy zajęli Wschodnią Jerozolimę w roku 1967 oczekiwano więc, że zwoje po prostu skonfiskują, a do opracowania ich wyznaczą swoich uczonych. Ku powszechnemu zaskoczeniu nie uczynili tego, być może z obawy przed protestami międzynarodowymi. Komisja wyznaczona przez władze Jordanii mogła spokojnie pracować dalej. Taki stan rzeczy panował do końca lat 80., kiedy to — po wspomnianym wcześniej, „pirackim” opublikowaniu fragmentów tekstów Izraelczycy — zmusili ją do dokooptowania kilku uczonych izraelskich. Pozostaje otwarte pytanie: do kogo należą teksty z Muzeum Rockefellera?

Do Jordanii — gdyż to na jej terenie znajdowało się Qumran, gdy dokonano odkrycia? Można tak sądzić, ale z punktu widzenia prawa międzynarodowego, nie jest to jednak zbyt jasne, gdyż aneksja Zachodniego Brzegu przez Jordanię w latach 1948-1967 nie została uznana przez większość krajów świata.

Do powstającego obecnie państwa palestyńskiego — na którego terenie wkrótce znajdzie się Qumran — i na którego terenie Qumran miało się znaleźć w myśl rezolucji ONZ z roku 1948 stanowiącej o podziale Palestyny na część żydowską i arabską? Formalnie może jest to prawda, lecz przecież zwoje stanowią raczej bezdyskusyjnie dziedzictwo narodu żydowskiego, a nie arabskiego i nawet najbardziej zaciekli wrogowie państwa Izrael tego nie wydają się kwestionować.

A może do państwa Izrael, uważającego się za spadkobiercę państw żydowskich istniejących w Ziemi Świętej przed tysiącleciami? Ostatecznie esseńczycy byli sektą żydowską. A może zwoje są własnością ludzkości? A jeżeli tak — to kto ma się nimi opiekować? ONZ?

Nie muszę Czytelnikowi tłumaczyć, że z izraelskiego punktu widzenia zwoje są własnością narodu żydowskiego — i nikogo innego, stąd pieczę nad nimi sprawować powinno państwo Izrael, co zresztą wydaje się rozwiązaniem dość logicznym i historycznie uzasadnionym.

Jak na razie Muzeum Rockefellera znajduje się de facto w Izraelu 3, zaś Palestyńczycy (jeszcze) nie wysunęli żądań objęcia kontroli nad nim. Myślę jednak, że nie należy mieć specjalnych złudzeń — kwestia własności zwojów stanie się w (być może niedalekiej) przyszłości tematem niezwykle wybuchowym.

Przeglądając rozmaite przewodniki turystyczne oraz popularne opracowania na temat zwojów, wydane w Izraelu, odniosłem wrażenie, że unikają one rozróżniania kolekcji z Muzeum Księgi i Muzeum Rockefellera, zupełnie jak gdyby chodziło im o wywołanie wrażenia, że obie od zawsze były i są zarządzane przez władze izraelskie. Nie jestem w stanie powiedzieć, czy jest to tylko moje złudzenie, przypadek czy też polityka celowa. Całkiem możliwe, że naciski władz izraelskich, zmierzające do włączenia do komisji uczonych żydowskich, stanowią w istocie element długofalowej polityki mającej na celu przejęcie kontroli nad zwojami.

Gdy w niedługiej już przyszłości wybuchnie poważny kryzys dyplomatyczny wokół kwestii praw własności do zwojów, proszę wspomnieć, że ja go przewidziałem!

Przybytek Księgi

Jak już napisałem, „izraelska” część kolekcji zwojów złożona została, po jej odczytaniu i opublikowaniu w Przybytku Księgi — specjalnie w tym celu wybudowanym muzeum w Jerozolimie. Jego centralny budynek, architektonicznie przypominający gliniany garnek, w jakim esseńczycy przechowywali swoje pisma, mieści stałą ekspozycję składającą się z wybranych fragmentów znalezionych pism. Według większości przewodników turystycznych pośrodku sali znajduje się gablota, w której wystawione jest na widok publiczny najcenniejsze znalezisko — księga proroka Izajasza, jedyna z Ksiąg Starego Testamentu odnaleziona w Qumran w całości. W rzeczywistości w gablocie można ujrzeć jedynie jej kserokopię — oryginał znajduje się ukryty w bunkrze mogącym, jeżeli wierzyć jego konstruktorom, przetrwać nawet wybuch atomowy. W czasach zagrożenia schron ten staje się miejscem przechowywania również i pozostałych znalezisk — po raz ostatni zostały one złożone w nim w roku 1991, gdy podczas wojny w Kuwejcie Irak rozpoczął ostrzał rakietowy Izraela.

Słyszałem od ludzi, dla których język hebrajski jest językiem ojczystym, że są oni w stanie czytać eksponowane w gablotach teksty zupełnie jak gdyby były to współczesne gazety. Muszę przyznać, że jakoś nie zrobiło to na mnie wrażenia, dopóki nie odwiedziłem Przybytku Księgi osobiście i nie spróbowałem samodzielnie odcyfrowywać pokazanych tam znalezisk. Niestety, choć w owym czasie uczyłem się już języka hebrajskiego i nawet potrafiłem się nim w miarę swobodnie posługiwać w sytuacjach dnia codziennego, to jednak moja jego znajomość pozostawiała wiele do życzenia. W dodatku okazało się, iż większość tekstów napisana jest niezrozumiałym dla mnie pismem starohebrajskim, toteż moje próby odczytania ich spełzły na niczym. Nieoczekiwanie jednak w jednej z gablot odkryłem tekst, który — czy to napisany był łatwiejszym językiem, czy to znanym mi pismem „kwadratowym” — dość, że ku własnemu zdumieniu nagle zorientowałem się, iż jestem w stanie przeliterować poszczególne wyrazy, a potem łączyć je w zdania psalmu, które mogłem rozumieć.

Dreszcz emocji, który poczułem, musiał być podobny do tego, jaki przeżyli archeolodzy, którzy jako pierwsi od tysięcy lat odczytywali zapisane kiedyś zdania. Wtedy też zrozumiałem, jak trudnym do wyobrażenia sobie cudem jest fakt, iż język hebrajski został przywrócony do codziennego użytku po dwudziestu paru stuleciach przerwy...



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
MChmielinski wykład z doktryn (5), Prywatne Transkrypcje sesjii Laury Knight 123
Czy istnieją podziemne światy, Prywatne Transkrypcje sesjii Laury Knight 123
TOMASZ WŁODEK zwoje z Qumran 2
TOMASZ WŁODEK zwoje z Qumran 3
TOMASZ WŁODEK zwoje z Qumran 1
2011-Transkrypty Sesji Channelingowych Laury Knight, Transkrypty sesji channelingowych
Transkrypty Sesji Channelingowych Laury Knight-Jadczyk, Free
Muchowski Biblijne zwoje z Qumran – aktualny stan wiedzy
zwoje Qumran, Religioznawstwo, Judaizm
Zwoje pism znad Morza Martwego Tomasz Włodek
BM6 Transkrypcja
PRAWO DO PRYWATNOŚCI
Prawo prywatne cywilne 5 prawo rodzinne MALZENSTWO
a1 transkrypcja wl
Prywatne znaczy gorsze referat a krol 0

więcej podobnych podstron