9411


OSHO

DOJRZAŁOŚĆ

Odpowiedzialność bycia sobą

„Ta mądra i błyskotliwa książka jest biblią dla pokolenia „baby boomers"! Zawiera cenne wskazówki na temat dojrzałości jako drogi ku mądrości, przedstawia sposoby pokonywania problemów, zamiast podejmowania prób ich rozwiązywania, oraz wyjawia sekret przekształcenia kryzysu wieku średniego w twórczą eksplozję"

Margot Anand,

autorka „The Art of Sexual Ecstasy" ("Sztuka seksualnej ekstazy") oraz „The Art of Everyday Ecstasy" ("Sztuka codziennej ekstazy").

OSHO

DOJRZAŁOŚĆ

Odpowiedzialność bycia sobą

Warszawa 2006

Przekład z jęz. angielskiego: Bogusława Jurkevich, Magdalena Stefańczuk

tytuł oryginału: Maturity. The Responsibilty of Being Oneself

Przekład: Bogusława Jurkevich, Mogdalena Stefańczuk

Redakcja: Anna Ratuś

Projekt graficzny okładki: Jacek Fajfer Projekt graficzny serii: Jacek Fajfer Skład i łamanie: Agata Leśniewska

Druk: Wydawnictwo Garmond, ul. Grzybowa 3, 05-092 Łomianki Wydanie I

Copyright © 2001 Osho International Foundation, Switzerland. www.osho.com

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo GARMOND, 2006

OSHO is a registered trademark of Osho International Founda­tion, used with permission.

Książka jest wyborem fragmentów wykładów Osho. Wszystkie je­go wykłady zostały opublikowane w formie książek oraz w formie kaset i płyt kompaktowych. Nagrania wykładów Osho oraz peł­ne archiwum transkrypcji wykładów są dostępne w Osho Library www.osho.com

Wydawca:

Wydawnictwo Garmond

ul. Grzybowa 3

05-092 Łomianki

tel.: (0-22) 7515942

fax: (0-22) 7515943

email: garmond@garmond.pl

www.garmond.pl

Wyłączny dystrybutor:

Jacek Santorski & Co.

Agencja Wydawnicza Sp. z o.o.

ul. Alzacka 15a

03-972 Warszawa

tel.: (0-22) 6162928, 6162936

email: handel@jsantorski.pl

www.jsantorski.pl


SPIS TREŚCI

PRZEDMOWA

Sztuka życia

1. DEFINICJE

Od ignorancji do niewinności

Dojrzałość a starość

Dojrzałość ducha

2. SIEDMIOLETNIE CYKLE ŻYCIA

3. DOJRZAŁY ZWIĄZEK

Zależność, niezależność, współzależność

Potrzebować i dawać, kochać i posiadać

Miłość a małżeństwo

Rodzic a dziecko

Miłość + świadomość = Istnienie

4. STOJĄC NA SKRZYŻOWANIU

Kiedy wieczność przenika do czasu

Prawa starzenia się

5. SYMPTOMY

Obcy w salonie

Menopauza - problem nie tylko „babski”

Sprośny starzec

Gorycz

6. PRZEMIANY

Od nie do tak

Integracja i wyśrodkowanie

Gdy narodziny i śmierć stają się jednym

Skończ tę grę

7. ŁAMIGŁÓWKI

Usprawiedliwione ludobójstwo

Zycie bez nastawienia

Od seksu do zmysłowości

8. NIEUSTANNA PODRÓŻ

O AUTORZE

OŚRODEK MEDYTACYJNY

PRZEDMOWA

Wsłuchaj się w swoją istotę. Daje ci ona nieustan­nie wskazówki; jej głos jest cichy i spokojny. Nie krzyczy ci w ucho, nie przekonuje, że to wszystko jest prawdą. I jeżeli będziesz wyciszony, wyczujesz co dla ciebie do­bre. Bądź tym, kim jesteś. Nie próbuj być kimś innym, a staniesz się dojrzały. Dojrzałość polega właśnie na ak­ceptacji faktu, że jesteś odpowiedzialny za bycie sobą, za wszelką cenę. Być sobą nawet za cenę ryzyka - oto sedno dojrzałości.


Sztuka życia

Człowiek rodzi się po to, żeby przeżyć życie i to od niego zależy czy go nie przegapi. Może oddychać, jeść, starzeć się i przybliżać do grobu - ale to nie będzie ży­cie, tylko powolna śmierć. Od kołyski do grobu... po­wolna śmierć trwająca siedemdziesiąt lat. A ponieważ miliony ludzi wokół ciebie umierają taką stopniową, powolną śmiercią, ty także zaczynasz ich naśladować. Dzieci uczą się wszystkiego od swoich bliskich, a prze­cież otaczają nas sami umarli.

Najpierw chcę wam wyjaśnić co, moim zdaniem, znaczy życie: nie starzenie się, ale dojrzewanie. To dwa całkowicie odmienne zjawiska.

Starzeniu się podlega każde zwierzę. Dojrzewanie jest przywilejem istot ludzkich. Korzystają z niego nieliczni.

Dojrzewanie oznacza wchodzenie coraz głębiej w podstawy życia, oznacza oddalanie się od śmierci, a nie zbliżanie się do niej. Im głębiej wchodzisz w życie, tym lepiej pojmujesz swoją nieśmiertelność. Oddalasz się od śmierci; w końcu nadchodzi chwila, w której wi­dzisz, że śmierć jest po prostu jak zmiana ubrania, albo zmiana domu, zmiana formy. Nic nie umiera, nic nie może umrzeć.

Śmierć to największa iluzja.

Aby zrozumieć na czym polega dojrzewanie popatrz na drzewo. Rosnąc w górę, jednocześnie zapuszcza korze­nie coraz głębiej. Zachowana jest równowaga - im wyżej drzewo rośnie, tym głębiej sięgają jego korzenie. Pięćdziesięciometrowe drzewo nie może mieć małych korzeni, nie mogłyby one przecież utrzymać tak wielkiego drzewa.

W życiu każdego człowieka dojrzewanie oznacza za­głębianie się w siebie - tam są korzenie.

Dla mnie najważniejsza w życiu jest medytacja. Wszystko inne jest na drugim miejscu. A najlepszy okres na medytację to dzieciństwo. Starzenie, to przybliżanie się do śmierci; coraz trudniej ci medytować.

Medytacja oznacza wniknięcie we własną nieśmier­telność, nieskończoność i boskość. Dziecku jest najła­twiej, bo jeszcze nie zo­stało obciążone przez wiedzę, przez religię, wy­kształcenie, przez wszyst­kie te śmieci; jest jeszcze niewinne.

Lecz, niestety, jego niewinność jest uważa­na za ignorancję. Igno­rancja i niewinność ma­ją pewne cechy wspólne, ale nie są tym samym. Obie oznaczają stan niewiedzy, ale jest między nimi ogromna różnica, której ludzkość nie zauważyła. Niewinność - charakteryzuje się brakiem wiedzy, ale też wcale jej nie pragnie. Jest całkowicie zadowolona, spełniona.

Małe dziecko nie ma ambicji, nie ma pragnień. Daje się porwać chwili: ptak na drucie potrafi całkowicie przyciągnąć jego uwagę; zachwyca je motyl i jego pięk­ne kolory; tęcza na niebie... i nie wyobraża sobie, że może być coś ważniejszego, bogatszego niż ta tęcza. I noc pełna gwiazd, gwiazd nad gwiazdami...

Niewinność jest bogata, pełna, prawdziwa.

Ignorancja jest biedna, jest żebrakiem - chce tego, chce tamtego, chce być wykształcona, chce być szano­wana, mieć bogactwo i władzę. Ignorancja idzie drogą pożądania. Niewinność to stan braku pożądania. Obie są stanem braku wiedzy, toteż mamy o nich błędne po­jęcie. Z góry zakładamy, że są tym samym.

Pierwszy krok w sztuce życia będzie polegał na zro­zumieniu różnicy pomiędzy ignorancją i niewinnością. Niewinność potrzebuje opieki, ochrony, bowiem dziec­ko przyniosło ze sobą na świat największy skarb; skarb, do którego mędrcy docierają po wielu latach trudnych poszukiwań. Odnalazłszy go mówią, że znów stali się dziećmi, że urodzili się ponownie. W Indiach prawdziwy Bramin, ten który posiadł wiedzę, nazywa siebie dwij, dwukrotnie urodzony. Dlaczego urodzony dwukrotnie? Co stało się z pierwszymi narodzinami? Skąd potrzeba drugich narodzin? I co dają takie powtórne narodziny?

Drugie narodziny dają to samo, co pierwsze, dają po­nownie to, co zniszczyło społeczeństwo, rodzice, ludzie z najbliższego otoczenia. Każde dziecko zostaje "wy­pchane" wiedzą. Jego prostota musi być jakoś usunięta, bo nie byłaby pomocna w tym, opartym na rywalizacji, świecie. Jego prostota spowodowałaby, że uznano by je za prostaka; jego niewinność byłaby wykorzystywana na każdym kroku. Obawiając się społeczeństwa, obawiając się świata, który sami stworzyliśmy, staramy się sprawić, żeby każde dziecko było sprytne, przebiegłe, wykształ­cone; żeby znalazło się w tej części społeczeństwa, która rządzi, a nie w tej wyzyskiwanej i bezsilnej.

A gdy dziecko już zacznie rozwijać się w złym kie­runku, później kontynuuje tę drogę, jego całe życie podąża w tę stronę.

Gdy zrozumiesz, że przegapiłeś życie, podstawową sprawą, o którą musisz zadbać jest przywrócenie swojej niewinności. Porzuć wiedzę, zapomnij o świętych pismach, religiach, teologiach i filozofiach. Narodź się znowu, stań się niewinnym; uda ci się. Wyrzuć z umy­słu wszystko to, czego nie poznałeś samodzielnie, co zapożyczyłeś, co należy do tradycji, co jest zwyczajem. To zostało ci wpojone przez innych: przez rodziców, nauczycieli, uniwersytety; po prostu pozbądź się tego. Jeszcze raz stań się pro­stym, jeszcze raz bądź dzieckiem. I ten cud może nastąpić dzięki medytacji.

Medytacja ma w so­bie coś z zabiegu chirurgicznego; odcina cię od wszystkiego co nie jest twoje i pozostawia tylko to, co jest twoją prawdziwą istotą. Spala wszystkie dodatki i wystawia cię samiutkiego, na­giego na słońce, na wiatr. Czujesz się jakbyś był pierw­szym człowiekiem, który pojawił się na ziemi, który nic nie wie, musi wszystko odkryć, być poszukiwaczem, udać się na pielgrzymkę.

Drugą zasadą jest wyruszenie na tę pielgrzymkę. Zycie musi być poszukiwaniem; nie pożądaniem lecz szukaniem; nie ambicją, aby stać się tym lub tamtym, prezydentem, premierem jakiegoś państwa, ale dowia­dywaniem się „kim jestem?"

To bardzo dziwne, że ludzie, którzy nie wiedząc kim są, starają się być „kimś". Nawet nie wiedzą kim są w tym momencie! Są nieświadomi swojej własnej istoty, ale ich celem jest stawanie się kimś.

Stawanie się jest chorobą duszy.

Bycie jest tobą.

Odnaleźć istotę samego siebie to znaczy rozpo­cząć życie. Każdy moment staje się nowym odkryciem, przynosi nową radość. Nowa tajemnica otwiera swo­je drzwi, zaczyna rozkwitać w tobie nowa miłość, poja­wia się współczucie, którego wcześniej nie odczuwałeś, nowa wrażliwość na piękno, na dobro. Stajesz się tak wrażliwy, że nawet najmniejsze źdźbło trawy nabiera dla ciebie znaczenia. Twoja wrażliwość uzmysławia ci, że to małe źdźbło trawy jest tak samo ważne jak największa gwiazda - bez niego egzystencja byłaby niekompletna. To małe źdźbło trawy jest wyjątkowe, niezastąpione, posiada swoją własną indywidualność.

Ta wrażliwość otwiera przed tobą nowe przyjaźnie -przyjaźnie z drzewami, ptakami, zwierzętami, oceana­mi, gwiazdami. Wraz z rozwojem miłości, wraz z rozwo­jem przyjaźni, życie staje się bogatsze.

Świętemu Franciszko­wi przydarzyła się pięk­na historia. Był już umie­rający. Przez całe życie podróżował na osiołku z jednego miejsca na drugie. Dzielił się swo­im doświadczeniem. To­też w chwili jego śmier­ci uczniowie zebrali się wokół niego by usłyszeć ostatnie słowa. Są one wszak najważniejsze ze wszystkich wypowiedzia­nych, zawierają bowiem całą mądrość życiową.

Ale w tym przypadku uczniowie nie chcieli wierzyć własnym uszom… Święty Franciszek nie zwrócił się do nich, ale do swojego osła. Powiedział: „Bracie, jestem ci niezmiernie zobowiązany. Nosiłeś mnie z jednej miejsco­wości do drugiej nigdy się nie żaląc, nie narzekając. Zanim opuszczę ten świat pragnę twojego przebaczenia; nie byłem ludzki dla ciebie". Takie były jego ostatnie słowa. Jakiej wyjątkowej wrażliwości trzeba żeby zwrócić się do osła: „Bracie ośle..." i prosić go o wybaczenie.

Im wrażliwszy się stajesz, tym bardziej poszerza się twoje życie. Nie jest już małym stawem, urasta do oce­anicznych rozmiarów. Nie ogranicza się do ciebie, two­jej żony, dzieci; nie jest ograniczone niczym ani nikim. Cała egzystencja staje się twoją rodziną. Dopóki tak się nie stanie, nie wiesz co to znaczy życie; człowiek nie jest przecież wyspą, wszyscy jesteśmy połączeni.

Stanowimy ogromny kontynent i jesteśmy połączeni na miliony sposobów.

A jeżeli nasze serca nie są pełne miłości do wszyst­kiego wokół, tak samo niepełne jest nasze życie.

Medytacja rozbudzi twoją wrażliwość, da ci wspaniałe uczucie bycia cząstką świata. To przecież nasz świat, nasze gwiazdy; nie jesteśmy tu obcy. Nieodłącznie przynależymy do całej egzystencji. Jesteśmy jej składnikiem, jej sercem.

Poza tym, medytacja przyniesie ci głęboką ciszę, bo cała niepotrzebna wiedza znika. Wraz z nią znikają tak­że myśli... nastaje wszechogarniająca cisza; a najbar­dziej zadziwi cię to, że cisza okaże się jedyną prawdziwą muzyką.

Muzyka jest próbą odzwierciedlenia tej ciszy. Proro­cy starożytnego Wschodu podkreślali to, że wszystkie sztuki piękne, muzyka, poezja, taniec, malarstwo, rzeźba rodzą się z medytacji. W pewien sposób one wszystkie podejmują wysiłek wprowadzenia tego, co nieznane w znany nam świat dla tych, którzy nie są gotowi podjąć pielgrzymki. Stanowią one prezent dla tych, którzy jeszcze nie wyruszyli. Być może piosenka, być może po­sąg, wyzwolą pragnienie udania się na poszuki­wanie źródła.

Gdy następnym razem wejdziesz do świątyni Bud­dy, po prostu siedź w ciszy, patrz na posąg. Jest on wykonany w taki sposób, ma takie proporcje, że patrząc na niego zapadniesz w milczenie. To posąg medytacyjny, nie ma zbyt wiele wspólnego z Gautamą Buddą.

To z tego powodu wszystkie posągi są do siebie po­dobne: Mahawiry, Buddy, Neminatha, Adinatha... dwudziestu czterech dżinijskich tirthankarów... znaj­dziesz w jednej świątyni dwadzieścia cztery identyczne posągi. W dzieciństwie zwykłem pytać swego ojca: „Czy możesz wytłumaczyć jak to możliwe znaleźć dwadzie­ścia cztery tak podobne do siebie osoby? Te same roz­miary, nosy, twarze, ciała..."

A on mi odpowiadał: „Nie wiem. Zawsze dziwiło mnie, że nie różnią się oni od siebie ani o włos. A to przecież niesłychane - na całym świecie nie ma nawet dwóch ta­kich samych osób, a co dopiero dwudziestu czterech."

Ale wraz z rozwojem mojej medytacji, sam dotarłem do odpowiedzi. Nikt mi nie wyjaśniał; sam odkryłem, że te posągi nie mają nic wspólnego z ludźmi. Nato­miast pokazują to, co wydarzyło się we wnętrzu tych dwudziestu czterech ludzi, a było to dokładnie to samo. Nie powinniśmy się martwić o to, co jest na zewnątrz, tylko zwrócić uwagę na to, co jest wewnątrz. To, co na zewnątrz jest nieważne. Ktoś jest młody, ktoś inny stary, jeden jest czarny, drugi biały, mężczyzna czy kobieta - to nie ma znaczenia. Ale ważne jest, że we wnętrzu znajduje się ocean ciszy. W tym oceanicznym stanie, ciało przyjmuje pewną specyficzną pozycję.

Jest ci ona znana, ale nie zwróciłeś na nią uwagi. Czy zauważyłeś ze kiedy jesteś zdenerwowany twoje ciało przyjmuje pewną pozycję? Dłonie same ci się zaciskają w pięści, nie możesz utrzymać ich otwartych. W złości nie możesz się uśmiechać, prawda? Pewnym emocjom towarzyszą odpowiednie pozycje ciała. Takie drobnost­ki, a są gdzieś w głębi ciebie zaprogramowane.

Toteż te posągi są wykonane w taki sposób, że jeśli po prostu siedzisz w ciszy i patrzysz, a potem zamykasz oczy, negatyw, odwrotne odbicie wizerunku tego posą­gu wnika w twoje ciało i zaczynasz odczuwać coś, cze­go nie czułeś nigdy wcześniej. Te posągi i świątynie nie są po to, by się modlić, lecz aby doświadczać. Są jak laboratoria naukowe, nie mają nic wspólnego z religią. Od stuleci stosowane są pewne sekretne metody naukowe, które pozwalają nowym pokoleniom doznawać doświadczeń przeszłych pokoleń. Nie poprzez księgi, nie za pomocą słów, ale dzięki czemuś, co wnika głę­biej - dzięki ciszy, medytacji, spokojowi.

W miarę jak narasta w tobie cisza, rośnie też twoja życzliwość, twoja miłość; życie staje się jak taniec, staje się radością, świętem.

Czy zastanowiło cię, dlaczego na całym świecie, w każdej kulturze, w każdym społeczeństwie jest tak niewiele dni w roku przeznaczonych na świętowanie? Te parę dni dostajesz w ramach rekompensaty, bowiem społeczeństwo odebrało ci większość radości, toteż je­śli nie da ci nic w zamian, możesz stać się groźny dla swojej kultury.

Każda kultura musi dać człowiekowi jakąś nagrodę, by nie czuł się pogrążony w nędzy i smutku. Ale te na­grody są czymś fałszywym.

Petardy i kolorowe światełka nie uczynią cię zado­wolonym. Są dla dzieci; dla ciebie to jedynie utrapienie.

A przecież w twym świe­cie wewnętrznym może być wiele światełek, śpiewu, radości.

Zawsze pamiętaj, że społeczeństwo rekom­pensuje cię wtedy, gdy wie, że w przypadku bra­ku nagrody za represje możesz przysporzyć wielu kłopotów. Zostaje stwo­rzony sposób, który pozwoli ci odreagować, ale to nie jest prawdziwe świętowanie; nie może być prawdziwe.

Prawdziwe świętowanie wypływa z twojego życia, jest w twoim życiu. Nie może być ustalone z góry w kalen­darzu, że w dniu 25. grudnia będziesz świętował. Prze­dziwne - cały rok jesteś smutny, a 25. grudnia nagle smutek się kończy i zaczynasz tańczyć? Albo smutek był fałszywy, albo święto jest sztuczne; oba naraz nie mo­gą być prawdziwe. A kiedy kończy się ten dzień, znów wpadasz w swój ciemny dół, każdy wraca do swojego nieszczęścia, każdy znów jest przygnębiony.

Życie powinno być ciągłym świętowaniem, całorocznym festiwalem świateł. Wtedy możesz dojrzewać, możesz rozkwitać.

Celebruj nawet małe rzeczy.

Na przykład w Japonii mają ceremonie picia herbaty. W każdym klasztorze zen, w domu każdego, kto może sobie na to pozwolić, jest mała świątynia, w której pije się herbatę. Herbata nie jest już zwykłą, pospolitą rzeczą; celebruje się ją. Świątynia jest zaaranżowana w szczególny sposób - w pięknym ogrodzie, z pięknym stawem; po stawie pływają łabędzie, wszędzie wokół kwiaty. Goście, kiedy przychodzą, zostawiają buty na zewnątrz; to przecież świątynia. A gdy przekroczysz próg świątyni, zachowujesz ciszę; masz zostawić my­śl i słowa na zewnątrz, wraz z butami. Siadasz w pozycji medytacyjnej, a gospodyni, kobieta przygotowująca dla ciebie herbatę, porusza się z takim wdziękiem, jakby tańczyła wokół herbaty, filiżanek i spodków podając ci wszystko jakbyś był jakimś Bogiem. Ma dla ciebie tyle respektu… kłania ci się, a ty przyjmujesz to wszystko z takim samym respektem.

Herbata jest przygotowywana w specjalnym samo­warze, który wydaje piękne dźwięki, jak muzyka. I to należy do pierwszej części rytuału - każdy słucha herbacianej muzyki. Wszyscy więc milczą, słuchają... na zewnątrz w ogrodzie świergocą ptaki, a samowar, herbata tworzy swoją własną pieśń. I taki spokój dokoła...

Kiedy herbata jest gotowa i nalana do każdej filiżan­ki, nie pijesz jej tak, jak zwykle robią to ludzie. Najpierw poczuj jej aromat. Pij małymi łyczkami, jakby była ona czymś zesłanym z nieba; nie spiesz się - nie ma po­trzeby. Ktoś może zacząć grać na flecie lub na sitarze.

Zwykła rzecz - po prostu herbata - a stała się przepięk­nym, religijnym świętem. Dzięki niemu każdy czuje się pokrzepiony, świeży, odmłodzony, pełen energii.

A w podobny sposób można celebrować wszystko - ubieranie się, jedzenie. Ludzie jakby przesypiają swo­je życie. Gdyby nie to, dostrzegaliby, że każda tkanina, każda część garderoby ma swoje piękno, każda jest inna w dotyku. Je­śli masz w sobie wrażli­wość, to ubrania nie są jedynie po to, by okryć twoje ciało, ale podkre­ślają twoją indywidual­ność, wyrażają twój gust, mówią o twojej kulturze, o twojej istocie. Wszyst­ko, co robisz powinno wyrażać ciebie, być przez ciebie naznaczone. I tak życie może zamienić się w nieustające świętowanie.

Nawet jeśli zachorujesz i leżysz w łóżku, uczynisz te chwile pełnymi piękna i radości, odprężenia i odpo­czynku, medytacji, słuchania muzyki lub poezji. Nie ma potrzeby aby być smutnym w chorobie. Możesz się cie­szyć, że wszyscy są w pracy, a ty leżysz sobie w łóżku jak król, odpoczywasz. Ktoś robi dla ciebie herbatkę, samo­war śpiewa, jeden z przyjaciół chciał przyjść, by zagrać dla ciebie na flecie...

Te rzeczy są ważniejsze niż jakiekolwiek lekarstwo. Kiedy jesteś chory, zadzwoń po lekarza. Jednak waż­niejsze jest to, byś zadzwonił po tych, którzy cię ko­chają. Nie ma leku lepszego niż miłość. Zadzwoń po tych, którzy, potrafią roztoczyć piękno, poezję, muzykę wokół ciebie, nic nie ma bowiem innej, tak wspaniale leczniczej mocy jak nastrój świętowania. Lekarstwo to najgorszy sposób na wyleczenie, ale skoro zatraciliśmy w sobie tak wiele, jesteśmy teraz uzależnieni od leków, marudni i smutni - zupełnie jakbyśmy przegapili jakąś szampańską okazję w miejscu pracy. W biurze czułeś się okropnie, a teraz masz wolny dzień i to marne sa­mopoczucie przenosisz do domu, jesteś do niego przywiązany, nie dajesz mu zniknąć.

Niech wszystko, co robisz będzie twórcze, wyciągaj co się da najlepszego nawet z najgorszych sytuacji; to wła­śnie nazywam sztuką życia. A jeśli człowiek przeżywa całe swoje życie, każdy jego moment czyni pięknym, pełnym miłości, radości, to oczywiście jego śmierć będzie wspa­niałym uwieńczeniem tych wszystkich przeżyć. Ostatnie muśnięcia.. jego śmierć nie będzie tak brzydka, jak ta która staje się udziałem większości ludzi, każdego dnia.

Jeśli śmierć jest brzydka, znaczy że zmarnowałeś swoje życie. Śmierć powinna być spokojną akceptacją, czułym przejściem w nieznane, pogodnym pożegnaniem ze starymi przyjaciółmi, ze starym światem. Nie powinno w niej być nic z tragedii.

Jeden z mistrzów zen, Lin Chi, umierał. Tysiące jego uczniów zebrały się by usłyszeć ostatnie przesłanie, ale Lin Chi po prostu leżał - radosny, uśmiechnięty - w całkowitym milczeniu. Wiedząc, że śmierć się zbliża, a Lin Chi nie mówi ani słowa, jeden z jego przyjaciół, także mistrz, upomniał go. Nie był uczniem Lin Chi, mógł więc to zrobić. Powiedział: „Lin Chi, czyżbyś zapomniał, że masz wypowiedzieć ostatnie słowa? Zawsze mówiłem, że masz kłopoty z pamięcią. Umierasz... zapomniałeś?"

Lin Chi powiedział: „Po prostu posłuchaj". A po da­chu biegały z wrzaskiem dwie wiewiórki. I dodał po chwili: „Jak pięknie" i umarł.

Kiedy powiedział: „Po prostu posłuchaj", przez chwilę zapanowała absolutna cisza. Wszyscy czekali, że powie coś wspaniałego, wyjątkowego... a tu - dwie wiewiórki - wrzeszczące, goniące się po dachu... A on uśmiechnął się i umarł. Ale przecież zostawił przesła­nie: Nie czyń rzeczy wielkimi ani małymi, błahymi ani ważnymi. Wszystko jest ważne. W pewnej chwili śmierć Lin Chi jest tak samo ważna jak dwie wiewiórki biegające po dachu; nie ma różnicy. Dla Istnienia obie chwile są tak samo ważne. To właśnie była filozofia Lin Chi, podsumowanie wszystkich nauk, których udzielał w życiu - nie ma nic, co byłoby wspaniałym samo w sobie, ani nic, co byłoby nieważne; wszystko zależy od tego, co z tym zrobisz.

Zacznij medytować a wszystkie te cechy rozwiną się w tobie: milczenie, prawdziwość, błogość, wrażliwość. A cokolwiek pojawi się w medytacji, spróbuj wprowa­dzić to w swoje życie. Dziel się tym, bo dzieląc się, jed­nocześnie pomnażasz. Kiedy osiągniesz punkt śmierci, będziesz wiedział, że śmierć nie istnieje. Możesz się po­żegnać, ale łzy i smutek są niepotrzebne; jeśli łzy, to łzy radości, nie smutku.

Musisz zacząć od stania się niewinnym.

Odrzuć więc te śmieci, które targasz ze sobą, każdy dźwiga ich tyle! Ktoś może dziwić się - po co? Inni ludzie wmówili ci, że to wspaniałe idee, zasady... Nie byłeś in­teligentny dla samego siebie. Stań się inteligentny.

Życie jest bardzo proste, jest radosnym tańcem. Cała ziemia może być przepełniona radością i tańcem. Są ludzie, którym bardzo zależy na tym, by nikt nie czerpał z życia radości, by nikt się nie śmiał, bo życie ich zdaniem jest grzechem, jest karą. Jak możesz cie­szyć się życiem, jeżeli ciągle ci wmawiają, że jest ono karą i cierpisz za złe uczynki, że jest więzieniem, do którego zostałeś wtrącony aby cierpieć?

Mówię wam, że życie nie jest karą. Jest nagro­dą i jest dane tylko tym, którzy na nie zasłużyli, którzy są go warci. Teraz jest czas na korzystanie z życia; grzeszysz, jeśli tego nie robisz. Jeśli nie czynisz go pięknym, pozostajesz w sprzeczności z Istnieniem. Nie zostawiaj życia takim, jakie je zastałeś, uczyń je choć trochę szczęśliw­szym, radośniejszym, dodaj mu aromatu.

DEFINICJE

Od ignorancji do niewinności

Dojrzałość jest niemalże tym samym, co niewinność. Jedyna różnica polega na tym, że dojrzałość jest niewinnością odzyskaną, niewinnością zdobytą ponownie. Każde dziecko rodzi się niewinne, ale społeczeństwo je deprawuje. Każde istniejące do tej pory społeczeństwo demoralizowało dzieci. Wszystkie kultury bazowały na wyzyskiwaniu niewinności dzieci, na zniewalaniu ich, na kształtowaniu ich według norm społecznych, dla własnych celów - politycznych, ideologicznych. Cały wysiłek polega na tym, by zwerbować dziecko do służby jakiemuś celowi. Kapła­ni i politycy potajemnie współpracują ze sobą w tym zakresie.

Z chwilą, gdy dziec­ko zaczyna stawać się częścią społeczeństwa, traci ono coś niezwykle wartościowego - kontakt z Bogiem. Coraz bardziej koncentruje się na głowie, zapominając o sercu; a serce jest mostem wiodącym do bytu. Bez serca nie dotrzesz do swego wnętrza; to niemożliwe. Z głowy żadna droga nie prowadzi bezpośrednio do bytu; trzeba przejść przez serce; a społeczeństwa niszczą serca. Są przeciwko mi­łości, przeciwko uczuciom; wyśmiewają uczucia jako coś sentymentalnego. Społeczeństwa zawsze przeklina­ły i przeklinają kochanków, z prostej przyczyny: miłość nie pochodzi z głowy; ona rodzi się w sercu. Człowiek zdolny do miłości wcześniej czy później dotrze do swego wnętrza, a kiedy tak się stanie, uwolni się on od wszyst­kich struktur, wszystkich wzorców. Taki człowiek jest wol­ny od wszelkich więzów. Jest czystą wolnością.

Każde dziecko rodzi się niewinne, ale społeczeństwo przekazuje mu wiedzę. Stąd biorą się szkoły, licea, uni­wersytety. Istnieją by cię zniszczyć, by cię skorumpować.

Dojrzałość oznacza odzyskanie utraconej niewinno­ści, odzyskanie swego raju, stanie się ponownie dziec­kiem. Oczywiście jest zasadnicza różnica: małe dziecko jest skazane na bycie zdeprawowanym; jednak kiedy odzyskasz swoją niewinność - stajesz się odporny na deprawację. Nikt nie może cię ponownie zepsuć. Sta­jesz się wystarczająco inteligentny i już wiesz, co uczy­niło ci społeczeństwo; jesteś czujny i świadomy - nie pozwolisz, by to się zdarzyło ponownie.

Dojrzałość to odrodzenie, urodziny duchowe. Ro­dzisz się nowy, znów jesteś dzieckiem. Patrzysz na Ist­nienie świeżym okiem. Do życia podchodzisz z sercem pełnym miłości. Przenikasz rdzeń swojej istoty zacho­wując ciszę i niewinność. Już nie jesteś głową. Nadal jej używasz, ale teraz ona ci służy. W pierwszej kolejności jesteś jednak sercem, a po jakimś czasie przechodzisz nawet ponad serce...

Dojrzałość polega na przejściu ponad swe myśli i odczucia, jest najwspanialszym kwiatem medytacji.

Jezus mówi: „Póki nie urodzicie się ponownie, nie wejdziecie do Królestwa Bożego". Ma rację - musisz się urodzić ponownie.

Jezus stał kiedyś na rynku i ktoś zapytał go: „Kto jest godny aby wejść do Królestwa Bożego?" Jezus rozejrzał się wokół. W pobliżu stał rabin, który słysząc to pytanie wysunął się do przodu, myśląc że będzie wybrany. Nie został wybrany. Był tam także najbardziej zasłu­żony człowiek w całym mieście, moralista, purytanin. Wystąpił do przo­du będąc przekonanym, że to jego Jezus wskaże. Nie wskazał. Popatrzył uważnie wokół i dostrzegł dziecko. Nie spodziewało się ono, że mogłoby być wskazane, więc nie ruszyło się ze swego miejsca. Po prostu przyglądało się całej scenie - Jezusowi, tłumowi, rozmowom. Jezus je przywołał, wziął je na ręce i uniósłszy nad tłumem powiedział: „Jedynie ci, którzy są jak to małe dziecko, godni są wejść do Królestwa Bożego".

Ale trzeba zwrócić uwagę, że powiedział: „... są jak to małe dziecko..." a nie: „ci, którzy są małymi dziećmi".

To ogromna różnica. Jezus nie powiedział, że jedynie małe dzieci są godne wejść do Królestwa Bożego, bo przecież każde dziecko będzie zdemoralizowane, każde musi się zagubić. Nawet Adam i Ewa są skazani na wygnanie z raju; muszą się zagubić. Tylko w ten sposób odnajdą prawdziwe dzieciństwo - wpierw je straciwszy. To bardzo dziwne, ale tak właśnie jest w życiu. Brzmi paradoksalnie, ale życie jest paradoksem. Aby pojąć prawdziwe piękno swego dzieciństwa, najpierw musisz je stracić; bez tego nigdy go nie docenisz.

Ryba nigdy nie zdoła pojąć czym jest ocean; aby mogła to zrozumieć, trzeba wyjąć ją z wody, rzucić m piasek w upalny dzień. Wtedy zatęskni za oceanem zrobi wszystko, co tylko w jej mocy aby do niego wrócić, wskoczy do oceanu. To ta sama ryba, ale właściwie już nie ta sama. To ten sam, ale już nie ten sam, ocean. Ryba dowiedziała się czegoś nowego. Teraz jest świa­doma, teraz już wie: „ To jest ocean i to moje życie. Bez tego nie istnieję; jestem tego cząstką".

Każde dziecko musi stracić swoją niewinność i odzy­skać ją. Strata jest jedynie połową tego procesu. Wie­lu straciło, lecz nieliczni umieli odzyskać. To naprawdę wielka szkoda. Wszyscy je tracą, ale jedynie co pewien czas, jakiś Budda, Zaratustra, Kriszna, Jezus odzyskują ją. Jezus jest nikim innym jak Adamem powracającym do domu. Magdalena jest Ewą, która wraca do domu. Wyskoczyli z wody, ujrzeli głupotę i nędzę. Pojęli, że życie poza oceanem nie ma w sobie nic z błogosławieństwa.

W chwili kiedy uświadomisz sobie, że bycie częścią jakiegokolwiek społeczeństwa, religii, kultury oznacza pozostawanie więźniem - zaczniesz zrzucać swoje wię­zy. Dojrzałość zacznie się do ciebie przybliżać, odzy­skasz swoją niewinność.

Dojrzałość a starość

Między dojrzałością a starością jest ogromna różni­ca, różnica wprost przepastna, a mimo to ludzie wciąż je ze sobą mylą. Myślą, że starzeć się oznacza stawać się dojrzałym. A przecież proces starzenia ma związek jedynie z ciałem. Każdy się starzeje, każdy będzie stary, co jednak nie ozna­cza, że stanie się dojrza­ły. Dojrzałość to rozwój twego wnętrza.

Starzenie nie jest czynnością, którą wy­konujesz; jest po prostu procesem fizjologicznym. Każdy noworodek z czasem staje się starcem. Dojrzewanie jest czymś, co sam wnosisz w swoje życie, jeśli jesteś świadomy. Kiedy człowiek starzeje się w pełni swojej świadomości, staje się on dojrzały. Starzenie się i świadomość, doświadczanie i świadomość - to właśnie prowadzi do dojrzałości.

Każdej rzeczy można doświadczać w dwojaki sposób. Możesz być jak zahipnotyzowany, nieświadomy, nie przykładać wagi do tego, co się dzieje; coś się zdarzyło przed twoimi oczami, ale ty byłeś nieobecny. Przeszedłeś obok, nie drgnęła w tobie ani jedna struna. Nie został w tobie ślad niczego się nie nauczyłeś. Być może stanie się to częścią twojej pamięci, w końcu byłeś przecież obecny, ale nigdy nie zamieni się w twoją mądrość. Nie rozwijasz się dzięki temu, po prostu jedynie starzejesz się.

Jeżeli temu samemu zdarzeniu będzie towarzyszyć twoja świadomość - przyczyni się ono do pogłębienia twojej dojrzałości.

Są dwa sposoby na życie. Jeden z nich to żyć w stanie głębokiego uśpienia; wtedy się starzejesz, każda chwila jest po prostu umieraniem. Całe życie składa się z długiego, powolnego umierania. Jeśli jednak twoim poczynaniom towarzyszy uważna świadomość, to cokolwiek robisz przydarza ci się naprawdę; jeśli czuwasz, obserwujesz, postrzegasz to doświadczenie z każdej perspektywy, próbujesz pojąć jego znaczenie, wnikną w jego głębię, cokolwiek ci się zdarza, próbujesz prze żyć to intensywnie i całkowicie - wtedy nie jest to zjawisko powierzchowne. Wraz z nim coś zmienia się w głębi ciebie. Stajesz się uważniejszy. Jeżeli to doświadczenie okaże się błędem, już nigdy więcej go nie popełnisz.

Człowiek dojrzały nigdy nie popełnia powtórnie tego samego błędu. Jeśli starzejesz się i nie dojrzewasz - po­pełniasz ciągle te same błędy. Żyjesz jak w zaklętym kole i nigdy się niczego nie nauczysz. Będziesz zły dzi­siaj, byłeś zły wczoraj i przedwczoraj, będziesz zły jutro i pojutrze. Ciągle od nowa złościsz się, po raz kolejny żałujesz tego, znów podejmujesz decyzję, że to się już nie powtórzy. Tylko, że taka decyzja niczego nie zmienia - zawsze gdy coś cię zezłości, wściekłość jest od ciebie silniejsza, dajesz się jej porwać; wciąż popełniasz ten sam błąd. Starzejesz się.

Jeśli przeżyłbyś doświadczenie złości całym sobą, nie zezłościłbyś się nigdy więcej. Jedno takie przeżycie wystarczyłoby do tego, żebyś pojął jak jest głupie, ab­surdalne, idiotyczne; wcale nie jest grzechem, jest po prostu zwyczajnie głupie. Ranisz siebie i innych bez po­wodu. Cała sprawa nie jest tego warta. I w taki sposób stajesz się dojrzalszy. Jutro sytuacja się powtórzy, ale twoja złość nie będzie jej towarzyszyć. Człowiek staje się dojrzalszy nie dlatego, że zdecydował już nigdy się nie zdenerwować. Taka decyzja jest już sama w sobie prze­jawem niedojrzałości. Człowiek dojrzały nie podejmuje decyzji w imię przyszłości. Żyjesz dzisiaj i to jak przeży­łeś dzisiejszy dzień zdecyduje o tym, jakie będzie twoje jutro; przyszłość wyniknie z teraźniejszości. Dojrzałość zadba sama o siebie.

Jeśli złość była bole­sna, trująca, czułeś się jak w piekle, jakie zna­czenie ma twoja decyzja, twoja przysięga przed oł­tarzem w kościele: „Już nigdy więcej się nie ze­złoszczę"? To dziecinada i na dodatek nie ma sensu. Jeśli dowiedziałeś się jak trująca jest złość - to koniec! Ta droga się zamyka, te drzwi przestają dla ciebie istnieć. Sytuacja powtórzy się jutro, ale nie dasz jej sobą zawładnąć. Czegoś się na­uczyłeś i ta wiedza będzie obecna. Możesz nawet zareagować na to śmiechem, może wydać ci się zabawnym to jak ludzie dają się ogłupić. Twoje rozumienie rzeczy rozwija się poprzez każde nowe doświadczenie.

Możesz żyć jakbyś był zahipnotyzowany - tak żyje dziewięćdziesiąt dziewięć procent ludzi - albo możesz uczynić swoje życie pełnym wrażeń, świadomym. Jeśli żyjesz świadomie - dojrzewasz; jeśli nieświadomie - po prostu tylko się starzejesz. A fakt, że się starzejesz, nie czyni cię mądrzejszym. Jeśli byłeś głupi za młodu, teraz kiedy się zestarzałeś, będziesz jedynie starym głupkiem. Starzejąc się nie stajesz się mądrzejszy. Może nawet stałeś się jeszcze głupszy niż w młodości, bo przejąłeś wiele czynności rutynowych, jesteś jak robot.

Życie można przeżyć na dwa sposoby. Jeśli żyjesz nieświadomie - któregoś dnia po prostu umierasz; jeśli żyjesz świadomie - osiągasz coraz wyższy poziom życia. Śmierć nadchodzi, ale nie przyjdzie ona do człowieka dojrzałego; jest ona udziałem tych, co z wiekiem jedy­nie się zestarzeli. Człowiek dojrzały nigdy nie umiera, bo nawet śmierć będzie dla niego po prostu kolejną lekcją. Nawet własna śmierć stanie się doświadczeniem, które należy przeżyć jak najintensywniej, na które trzeba się zgodzić, które można obserwować.

Człowiek dojrzały nie umiera nigdy. Śmierć rozbija się o skały dojrzałości, rozdziera się na strzępy, popełnia samobójstwo. Umiera śmierć, nie - człowiek dojrzały. Oto przesłanie wszystkich tych, którzy doznali oświecenia: jesteś nieśmiertelny. Oni to wiedzą, oni przeszli przez własną śmierć. Przyjrzeli się jej dokładnie i dostrzegli, że nawet jeśli cię otacza, to i tak zachowujesz odległość, pozostajesz z dala od niej. Śmierć przydarza się gdzieś obok, ale nigdy nie dotyczy ciebie.

Twoja istota jest nie­śmiertelna, twoja isto­ta jest pełna błogości, twoja istota ma w sobie boskość, ale nie możesz wszystkich tych odczuć zapakować do umysłu, do pamięci. Musisz je zdobyć w trakcie swo­jego życia. Wiąże się to z doświadczaniem cierpienia, z bólem. A chcąc unik­nąć bólu i cierpienia ludzie wolą żyć jak głupcy; to wła­śnie wyjaśnia dlaczego tak wielu z nich wybiera życie w stanie hipnozy; dlaczego mimo nawoływań Buddy i Chrystusa, że czas się obudzić, nikt nie słucha. Za­pewne istnieje jakieś głębokie przywiązanie do tego stanu hipnozy, zapewne to się jakoś opłaca. Na czym polega ta opłacalność?

Trzeba zrozumieć mechanizm jej działania, bo bez tego, będziecie mnie słuchać, ale nigdy nie staniecie się świadomi. Będziecie słuchać i wbijecie sobie do głów: „Tak, ten facet mówi, żebyśmy byli świadomi, bo to dobrze być świadomym, a ci co są świadomi stają się dojrzali..." Ale sami nie staniecie się dojrzalsi. Moje słowa pozostaną dla was jedynie informacją. Możecie ją nawet przekazać innym, ale w taki sposób nikt niko­mu nie pomoże.

Dlaczego? Czy kiedyś zadałeś to pytanie? Dlacze­go nie osiągasz dojrzałości? Jeśli prowadzi ona do wiecznego błogostanu, do osiągnięcia satchita-nanda, prawdy absolut­nej - to czemu nie stać się świadomym? Dla­czego upierasz się przy pozostawaniu w stanie uśpienia? Bo w pewnym sensie to ci się opłaca, a opłaca się dlatego, że stawanie się świadomym nie oszczędzi ci cierpienia. Stając się świadomym, uświadomisz sobie istnienie bólu, a ból bywa tak wielki, że wolisz wziąć tabletkę przeciwbólową i zasnąć.

Ta życiowa senność chroni cię przed bólem w ży­ciu. Problem jednak w tym, że znieczulony na ból, je­steś także znieczulony na przyjemności. Wyobraź sobie, że są dwa krany: na jednym napisano BÓL, na dru­gim PRZYJEMNOŚĆ. Chciałbyś zakręcić kran z bólem, a odkręcić ten z przyjemnościami. Ale rzecz w tym, że zamykając jeden z nich, jednocześnie powodujesz zamknięcie drugiego, gdyż z tyłu zamknięcie drugiego, gdyż z tyłu za nimi, kran główny nosi nazwę ŚWIADOMOŚĆ. Toteż ból i przyjemność to dwie strony tego samego zjawiska - świadomości; albo istnieją obie, albo nie ma żadnej z nich.

Oto cała sprzeczność tkwiąca w umyśle: umysł chce wciąż więcej i więcej przyjemności - przyjemność jest możliwa jeśli jesteś świadomy. Następnie umysł chce jak najmniej bólu - ale brak bólu jest moż­liwy jedynie przy braku świadomości. Mamy dy­lemat. Nie chcesz bólu -natychmiast znikają tak­że twoje przyjemności, zanika poczucie szczę­ścia. Chcesz przyjem­ności - odkręcasz kurek, a przy okazji wypływa także ból. Będąc świadomym wiesz, że masz do czynienia z jednym i drugim. Życie to ból i przyjemność. Życie to szczęście i nieszczęście. Życie to dzień i noc, życie to także śmierć. Trzeba sobie to uświadomić.

Pamiętaj więc - jeśli boisz się bólu, pozostaniesz w stanie hipnozy; przybędzie ci lat, staniesz się stary i umrzesz. Przegapiłeś swoją szansę. Jeśli chcesz być świadomym - musisz uświadomić sobie istnienie bólu i przyjemności; te zjawiska są połączone ze sobą. Czło­wiek świadomy staje się bardzo szczęśliwy, ale także nie zamyka się przed głębokim bólem, którego ty nie umiałbyś znieść.

Pewnego razu zmarł Mistrz zen, a jego najlepszy uczeń (który był już także bardzo znany, nawet bardziej od swe­go Mistrza; w zasadzie to Mistrz zawdzięczał swoją sławę temu, że miał takiego ucznia) zaczął płakać. Siedział I na schodach świątyni, a łzy lały mu się z oczu strumieniami. Zebrały się tysiące ludzi; wszyscy byli zaskoczeni

- nigdy nie widzieli, żeby oświecony człowiek łkał i płakał rzewnymi łza­mi. Mówili: „Nie do wia­ry! Co się z tobą dzieje? Tak strasznie rozpaczasz, a sam przecież nas uczyłeś, że wewnętrzna jaźń nigdy nie umiera, że śmierć nie istnieje. Miliony razy powtarzałeś, że śmierci nie ma. I Czemu więc tak rozpaczasz? Twój Mistrz nadal jest żywy i w swej istocie".

Uczeń otworzył oczy i odrzekł: „Nie zawracajcie mi głowy. Będę płakał, będę rozpaczał. Nie płaczę z powo­du istoty mojego Mistrza. Żal mi jego pięknego ciała. Ono już nigdy nie powróci."

Ktoś usiłował mu przetłumaczyć, że zniszczy w ten sposób swoją sławę i dobre imię. Zebrało się przecież tylu ludzi; pomyślą, że nie jest oświeconym.

On jednak odpowiedział: „Niech myślą co chcą. Od dnia, w którym doznałem oświecenia, stałem się nie­skończenie szczęśliwy, ale także nieskończenie czuły na ból i cierpienie".

Wydaje się, że tak właśnie jest. Jeśli uderzysz Buddę, będzie on cierpiał bardziej niż ty, jeśli ktoś cię uderzy. Budda jest nieskończenie wrażliwy wrażliwością płat­ka lotosu. Twój kamień spowoduje głębokie cierpienie. Oczywiście będzie go świadomy, oczywiście będzie miał do niego dystans, będzie ponad to - obserwując co się dzieje nie stanie się tego uczestnikiem; będzie jak mgła, która otacza to wszystko, co się właśnie przydarza.

Nie możesz być wrażliwy na ból, śpisz tak głęboko... Poruszasz się jak pijak - nawet jeśli przewrócisz się na ulicy i uderzysz głową w rynnę, nic się nie stanie. Gdy­byś był świadomy tego, co się dzieje, czułbyś wielki ból.

Budda cierpi bezgranicznie i bezgranicznie się radu­je. Pamiętaj o tym, że ilekroć osiągasz najwyższy szczyt, jednocześnie powstaje najgłębsza dolina. Jeśli chcesz osiągnąć niebo, twoje korzenie będą tkwić w samym środku piekła. Ponieważ jednak obawiasz się bólu, nie rozwiniesz w sobie uważnej świadomości - i niczego się nie nauczysz.

To tak, jakbyś w obawie przed wrogami zaryglo­wał drzwi swojego domu. Teraz nie może cię odwiedzić przyjaciel, ktoś, kto cię kocha został na zewnątrz. Puka do drzwi, ale ty nie wiesz czy to przypadkiem nie wróg. Pozostajesz w zamknięciu. Tak was wszystkich postrze­gam: zamknięci, obawiający się wroga: przez co przy­jaciel nie może wejść. To jakbyście zamienili przyjaciela we wroga - ze strachu nie wpuszczacie nikogo.

Otwórzcie drzwi. Kiedy wpuścicie do domu świe­że powietrze, być może pojawi się też jakieś niebez­pieczeństwo. Gdy przyjdzie przyjaciel, zapewne także przyjdzie wróg, bo dzień i noc stanowią parę, tak sa­mo jak ból i przyjemność, jak życie i śmierć. Nie bój się bólu, bo będziesz żył w ciągłym znieczuleniu. Chirurg stosuje znieczulenie przed operacją, bo takiego bólu nie byłbyś w stanie wytrzymać. Twoja świadomość musi zostać przytłumiona, przysłonięta; wtedy będzie mógł ciąć twoje ciało, a ty nie poczujesz bólu.

Ze strachu przed bólem skazałeś się na życie z przy­tłumioną świadomością. Z powodu strachu jesteś nie­mal martwy. Musisz go odrzucić; zmierzyć się z bólem. Musisz przejść przez cierpienie; tylko wtedy zaistnieje szansa na to, że wpuścisz przyjaciela.

Kiedy poznasz oba stany, natychmiast stajesz się trzecim. Poznawszy ból i przyjemność, parzystość, dzień i noc - nagle stajesz się transcendentalny. Doj­rzałość to świadomość. Starzenie się to po prostu mar­nowanie siebie.

NAJWAŻNIEJSZE, CO NALEŻY ZAPAMIĘTAĆ to, że życie jest dialektyczne. Istnieje dzięki dwoistości, jest rytmem pomiędzy dwiema sprzecznościami. Nie mo­żesz być wiecznie szczęśliwy, bo szczęście straciłoby swoją wartość. Nie możesz żyć w wiecznej równowadze, bo stracisz poczucie tego czym jest równowaga. Zgo­da musi co jakiś czas za­mieniać się w niezgodę, szczęście w nieszczęście. W każdym szczęściu jest nieco bólu, a w każdym bólu jest nieco szczę­ścia. Dopóki nie pojmie­my dwoistości Istnienia, będziemy niepotrzebnie wciąż przygnębieni.

Zaakceptuj całość, wszystkie agonie i eksta­zy. Nie próbuj rzeczy niemożliwych - nie pragnij jedynie samego szczę­ścia, bez cierpienia. Eks­taza nie może istnieć w pojedynkę, potrzebuje kontra­stu. Cierpienie jest jak czarna tablica, dzięki czemu radość może stać się czysta i wyraźna, tak jak w ciem­ności nocy gwiazdy mogą nam się jawić tak jasnymi. Im noc ciemniejsza, tym jaśniej błyszczą gwiazdy. Nie znikają one za dnia; jedynie stają się niewidoczne. Nie możesz ich dostrzec, bo nie ma kontrastu.

Pomyśl czym byłoby życie bez śmierci; nieznośnym bólem, egzystencją nie do wytrzymania. Nie by­łoby możliwe życie bez umierania - śmierć na­daje życiu kształtu, do­starcza mu emocji. Po­nieważ życie mija, każdy moment staje się cenny. Gdybyśmy żyli wiecznie - kto dbałby o swoje ży­cie? Czekając zawsze na to, co przyniesie przy­szłość, kto żyłby dniem dzisiejszym? Ponieważ przy­szłość przyniesie ci śmierć, jesteś zmuszony żyć tu i te­raz. Musisz wnikać w chwilę obecną, dosięgać jej głębi, bo nie wiesz czy kolejna chwila nadejdzie, czy nie.

Dostrzegłszy ten rytm, można zgodzić się na obydwa stany. Kiedy pojawi się nieszczęście - przywitać je, kiedy pojawi się szczęście - także je przywitać, wiedząc że to partnerzy w grze. To właśnie należy zawsze pamiętać. Jeśli utkwi to na dobre w twojej pamięci, życie nabierze całkowicie innego smaku - to smak wolności, to smak nieprzylegania, to smak braku przywiązania. Cokolwiek się zdarzy, ty pozostajesz cichy i pogodzony.

Człowiek, który jest w stanie zachować spokój, ciszę i zgodę na ból, frustrację, przygnębienie, zmienia zna­czenie pojęcia „przygnębienie". Dla niego staje się ono skarbem; ból przydaje mu przenikliwości. Dla niego na­wet ciemność ma swe własne piękno, głębię, nieskoń­czoność. Dla niego śmierć nie jest końcem, ale począt­kiem czegoś nieznanego.

Dojrzałość ducha

Osoba dojrzała ma bardzo dziwne cechy. Właściwie należałoby zacząć od tego, że nie jest osobą. Nie jest dawnym sobą - jest obecną, ale nie jest osobą.

Ponadto, jest bardziej jak dziecko - prosta i niewin­na. Dlatego powiedziałem, że cechy osoby dojrzałej są bardzo dziwne; dojrzałość sprawia, że taki człowiek czuje się tak doświadczony jakby przeżył już wiele, wie­le lat. I może rzeczywiście być stary fizycznie, ale du­chowo jest niewinnym dzieckiem. Jego dojrzałość nie wynika jedynie ze zgromadzonego doświadczenia - nie byłby wtedy jak dziecko, nie byłby jedynie obecnością - stałby się osobą wszystkowiedzącą, ale nie dojrzałą.

Dojrzałość nie ma nic wspólnego z twoimi doświad­czeniami życiowymi. Jest ona związana z twoją podróżą do swego wnętrza, obcowaniem z tym, co znajduje się w środku.

Im głębiej wejdziesz w siebie, tym dojrzalszy się sta­jesz. Dotarłszy do samego środka swojej istoty człowiek staje się w pełni dojrzały. I to właśnie wtedy znika oso­ba a zostaje obecność. Znika jaźń, zostaje cisza. Wie­dza znika, zostaje tylko niewinność.

Dla mnie dojrzałość oznacza to samo co spełnienie: udało ci się osiągnąć pełnię swojego potencjału, stał się on rzeczywistością. Ziarenko przebyło długą drogę i zakwitło.

Dojrzałość ma swój aromat. Każdemu przydaje nie­samowitego piękna. Daje też inteligencję, najprzenikliwszą z możliwych. Czyni człowieka miłością. Kiedy coś robi - robi to z miłością, nic nie robiąc - pozostaje miłością; jego życie to miłość, jego śmierć to miłość. Jest kwiatem miłości.

Zachodnia definicja dojrzałości jest bardzo dzie­cinna. Zachód uważa, że będąc dojrzałym, nie jesteś już niewinny, że zgorzkniałeś z powodu życiowych do­świadczeń, dzięki czemu nie można cię już tak łatwo oszukać, nie można cię wykorzystać, bo masz w sobie coś twardego jak skała, ochronę, zabezpieczenie. Ta­ka definicja jest bardzo powierzchowna, uproszczo­na. Tak, znajdziesz na świecie ludzi dojrzałych w takim znaczeniu. Ale moje spojrzenie jest całkowicie odwrot­ne, diametralnie przeciwne definicji stosowanej na Za­chodzie. Dojrzałość nie czyni cię skałą; uczyni cię podatnym, miękkim, prostym...

Pamiętam taką opo­wieść... Złodziej wszedł do chaty mistyka. Było to nocą, księżyc jasno świecił, a on wszedł przez pomyłkę, bo przecież wiadomo, że w chacie mistyka nie ma co kraść. Złodziej rozglądał się i nie mógł się nadziwić, że było tam tak pusto. Na­gle ujrzał mężczyznę ze świecą w ręku, zbliżającego się ku niemu. Mężczyzna zapytał:

- Czego szukasz po ciemku? Dlaczego mnie nie zbudziłeś? Spałem tuż przy drzwiach wejściowych. Mo­gę pokazać ci cały dom. Mówił to z taką prostotą i niewinnością, jakby nie zdawał sobie sprawy z istnie­nia złodziei.

W obliczu takiej szczerości i otwartości złodziej od­powiedział:

- Bo zapewne nie wiesz, że jestem złodziejem.

- To nie ma znaczenia, każdy jest kimś. Rzecz w tym, że mieszkam w tej chacie od trzydziestu lat i niczego tu nie znalazłem. Może poszukajmy razem! Jeśli coś znaj­dziemy, zostaniemy wspólnikami. Ja nie mogłem nicze­go znaleźć, bo chata jest pusta.

Złodziej nieco się przestraszył słysząc takie dziwne słowa. Może ten mistyk jest wariatem... kto wie co to za człowiek? Był gotów uciekać, zwłaszcza że przed do­mem zostawił kilka rzeczy, które ukradł wcześniej w in­nych domach. Mistyk miał tylko jeden koc. Nic więcej. A noc była chłodna. Powiedział więc do złodzieja:

- Nie odchodź bez niczego, nie obrażaj mnie; nig­dy bym sobie nie wybaczył, że biedny człowiek przyszedł do mojego domu w środku nocy i musiał wyjść z pusty­mi rękami. Weź ten koc. Przyda ci się. Na zewnątrz jest zimno. Ja jestem w środku chaty, jest mi więc cieplej -i okrył złodzieja kocem.

Złodziej odchodził od zmysłów. Wykrzyknął:

- Co ty wyprawiasz? Jestem złodziejem!

- To nie jest ważne - odparł mistyk. - Na tym świecie każdy musi być kimś, musi coś robić. Możesz kraść, to nieważne - zawód to zawód. Tylko wykonuj go dobrze, a będziesz miał moje błogosławieństwo. Rób to perfek­cyjnie, nie daj się złapać, bo narobisz sobie kłopotów.

- Jesteś prawdziwym dziwakiem - powiedział zło­dziej. - Chodzisz goły, nic nie masz...

- Nie martw się o mnie, idę z tobą! W tej chacie trzymał mnie jedynie ten koc. Teraz kiedy go już nie mam, bo dałem go tobie, nic już tu nie ma. Idę z tobą, będziemy żyli razem. A ty masz zapewne wiele różnych rzeczy, będzie to więc dobra spółka. Dałem ci wszystko, co miałem. Wystarczy, że ty dasz mi choć trochę tego, co ty masz. Tak będzie sprawiedliwie.

Złodziej nie wierzył własnym uszom. Jedyne czego pragnął, to znaleźć się jak najdalej od tego miejsca, od tego człowieka. Powiedział:

- Nie mogę zabrać cię z sobą. Mam żonę i dzieci. I co moi sąsiedzi powiedzieliby, gdybym przyprowadził do domu gołego człowieka?

- To prawda, nie powinienem robić ci wstydu. Mo­żesz odejść, a ja zostanę tutaj.

Złodziej pospiesznie zbierał się do odejścia, gdy mi­styk krzyknął:

- Hej! Wracaj tu natychmiast!

Głos mistyka był mocny i ostry jak nóż. Złodziej mu­siał zawrócić.

- Naucz się choć odrobinę uprzejmości. Dałem ci koc, a ty mi nawet nie podziękowałeś. Zacznijmy od tego, że mi podziękujesz. To ci się przyda w przyszłości. A po drugie: wchodząc otworzyłeś drzwi, więc zamknij je za sobą kiedy wychodzisz! Nie zauważyłeś, że noc jest zimna? Nie pojmujesz, że dałem ci swój koc i je­stem całkiem nagi? Mogę ci wybaczyć bycie złodzie­jem, ale jeśli chodzi o uprzejme zachowanie się - je­stem bardzo wymagający. Nie mam zamiaru tolerować takiego zachowania. Podziękuj!

Złodziej musiał powiedzieć: „Dzięki, Panie", za­mknąć za sobą drzwi i dopiero wtedy mógł uciec. Nie mógł uwierzyć w całe to zdarzenie. Nie spał całą noc. Ciągle mu się przypominało... Nigdy wcześniej nie sły­szał tak potężnego głosu, tak zniewalającego głosu, a ten mistyk przecież niczego nie posiadał!

Następnego dnia udało mu się dowiedzieć, że ten człowiek był wielkim Mistrzem. No cóż, nieładnie postą­pił; to było naprawdę okropne aby iść do tak biednego człowieka. A na dodatek był on znanym Mistrzem. Zresz­tą, to że był wielkim Mistrzem wydało się złodziejowi cał­kowicie zrozumiałe; ten człowiek był wszak taki dziwny. W całym swoim życiu nie natknął się na nikogo równie dziwnego. Spotykał zarówno biedaków jak i bogaczy... ale na samo wspomnienie Mistrza dostawał dreszczy. Przypominał sobie, że gdy Mistrz kazał mu za­wrócić, nie mógł postąpić ani kroku w przód, nie był w stanie uciec. A prze­cież nie był niczym skrę­powany; mógłby zabrać otrzymany koc i uciec. A jednak nie mógł. Coś w głosie Mistrza zmusiło go do powrotu.

Minęło kilka miesięcy i złodziej został złapany. W sądzie zapytano go:

- Czy możesz wska­zać kogoś w tej okolicy, kto cię zna?

Odparł:

- Zna mnie jeden człowiek - i podał imię Mistrza. Sędzia powiedział:

-To wystarczy. Zawołajcie Mistrza. Jego zeznania są cenniejsze niż tysiąca innych ludzi razem wziętych. To, co powie, będzie wystarczające by wydać wyrok.

Zapytano więc Mistrza:

- Czy znasz tego człowieka? Ten odpowiedział:

- Czy go znam? Jesteśmy partnerami. To mój przyja­ciel. Pewnego razu odwiedził mnie nawet w nocy. Było tak zimno, że dałem mu swój koc. On go używa, mo­żesz się przekonać. Mój koc jest znany wszystkim w tych stronach; każdy wie, że jest mój.

Urzędnik zapytał:

- Jest więc twoim przyjacielem? Czy kradnie? Mistrz odparł:

Nigdy! On nie potrafiłby niczego ukraść. Jest dżen­telmenem. Kiedy dałem mu koc, powiedział: „Dziękuję ci Panie". A wychodząc z mojego domu, bardzo deli­katnie zamknął drzwi. Jest bardzo grzeczny.

Urzędnik powiedział:

- Na podstawie twoich słów unieważniam zeznania wszystkich świadków, którzy mówią, że jest on złodzie­jem. Jest wolny.

Mistrz wyszedł, a złodziej podążył za nim.

- Co robisz? Po co za mną idziesz? - zapytał mistyk.

- Teraz już nigdy cię nie opuszczę. Nazwałeś mnie przyjacielem, nazwałeś mnie swoim partnerem. Nikt nigdy nie okazał mi szacunku. Jesteś pierwszym czło­wiekiem, który nazwał mnie dżentelmenem Zamie­rzam siedzieć u twych stóp i uczyć się jak zostać takim jak ty. Skąd wziąć taką dojrzałość, taką moc, taką si­łę... taką umiejętność patrzenia na wszystko z zupełnie innego punktu widzenia? Mistyk odpowiedział:

- Czy wiesz jak okropnie czułem się tamtej nocy? Poszedłeś sobie, a było tak zimno, że bez koca nie mo­głem zasnąć. Siedziałem więc przy oknie patrząc na pełnię księżyca i napisałem poemat: „Gdybym był wy­starczająco bogaty, dałbym ten wspaniały księżyc temu biedakowi, który pod osłoną nocy usiłował coś znaleźć w chacie nędzarza. Dałbym mu księżyc, gdybym go miał, ale przecież sam jestem ubogi". Chodź ze mną; pokażę ci ten poemat. Płakałem tamtej nocy, że zło­dzieje powinni nauczyć się paru rzeczy. A już co naj­mniej powinni dać znać dwa, trzy dni wcześniej, że się pojawią u człowieka takiego jak ja, żebym mógł coś przygotować. Wtedy nie odchodziliby z pustymi rękami. I dobrze się stało, że przypomniałeś sobie mnie w są­dzie; ci ludzie są niebezpieczni, mogli cię źle potrakto­wać. Już tamtej nocy proponowałem ci, że pójdę z tobą i zostaniemy partnerami, ale odmówiłeś. Teraz chcesz iść ze mną! Nie ma sprawy, możesz iść; podzielę się z tobą wszystkim, co mam. Ale to nie jest materialne. To coś niewidzialnego.

- Wyczuwam, że jest to coś niewidzialnego - powie­dział złodziej - ale uratowałeś mi życie i teraz należy ono do ciebie. Uczyń z nim co tylko chcesz, bo ja je po pro­stu marnowałem. Kiedy cię widzę, kiedy patrzę w twoje oczy, jedna rzecz jest dla mnie oczywista - możesz mnie przemienić. Od tamtej nocy jestem zakochany.

Dojrzałość to zjawisko duchowe.

DOJRZAŁOŚĆ DUCHA TO SIĘGANIE KU SWEMU WEWNĘTRZNEMU NIEBU. Kiedy już go dosięgniesz, jesteś w domu; twoim poczynaniom, twemu zachowa­niu towarzyszy ogromna dojrzałość. Cokolwiek robisz ma w sobie wdzięk. Cokolwiek robisz staje się poezją. Żyjesz poezją, twoje kroki zamieniają się w taniec, two­ja cisza jest jak muzyka.

Dojrzałość rozumiem jako dotarcie do domu. Nie je­steś już dorastającym dzieckiem - dorosłeś. Sięgnąłeś wyżyn swoich możliwości. Po raz pierwszy-w jakiś dziw­ny sposób - nie ma cię, a jesteś. Nie ma cię pośród twych dawnych pomysłów, wyobrażeń, poprzednich sposobów pojmowania siebie; wszystko spłynęło do ścieków. Te­raz wzrasta w tobie coś nowego i dziewiczego, co prze­kształca całe twoje życie w radość. Świat smutku stał ci się obcy, już nie stwarzasz nieszczęścia dla siebie ani dla nikogo innego. Żyjesz korzystając z pełni wolności, bez przejmowania się tym, co inni na to powiedzą.

Ludzie, którzy zawsze się liczą z opiniami innych są niedojrzali. Są uzależnieni od tych opinii. Niczego nie robią autentycznie, uczciwie, nie mówią tego, co chcie­liby powiedzieć; mówią to, co inni chcą usłyszeć. Poli­tycy mówią to, co chcemy słyszeć; obiecują to, czego chcemy. Wiedzą, że te obietnice nie zostaną spełnione, bo nikt nie ma nawet zamiaru ich spełniać. Ale jeśli po­wiedzą dokładnie i uczciwie jaka jest sytuacja oraz, że to o co prosisz jest niewykonalne - zostaną odsunięci od władzy. Nie wybierzesz uczciwego polityka.

To bardzo dziwny świat. To jakby miejsce odosobnie­nia dla szaleńców. Jeżeli w tym domu wariatów staniesz się uważny i świadomy swego wewnętrznego ja, jesteś błogosławiony.

SIEDMIOLETNIE CYKLE ŻYCIA

Życie ma własny porządek i dobrze jest go zrozu­mieć. Fizjologowie twierdzą, że co siedem lat w ciele i umyśle następuje pewien kryzys i zachodzą zmiany. Co siedem lat wszystkie komórki ciała zmieniają się i ule­gają całkowitej odnowie. W rzeczywistości, jeżeli żyjesz siedemdziesiąt lat, taka jest przeciętna długość życia, twoje ciało umiera dziesięć razy. Co siedem lat wszystko się zmienia - tak jak pory roku. Po siedemdziesięciu la­tach krąg się zamyka. Linia rozpoczynająca się od uro­dzin dochodzi do śmierci, po siedemdziesięciu latach zatacza pełne koło. Ma ono dziesięć części.

Ludzkiego życia nie powinno się dzielić na dzieciń­stwo, młodość i starość. To nie jest naukowy podział, gdyż co siedem lat rozpoczyna się nowy okres, stawia­my nowy krok.

Przez pierwsze siedem lat dziecko jest skoncentro­wane na sobie, jakby było środkiem świata. Cała rodzi­na krąży wokół niego. Wszystkie jego potrzeby muszą być natychmiast spełniane, w przeciwnym przypadku wpada w furię, złości się i wścieka. Żyje jak król, praw­dziwy król, bowiem matka, ojciec, wszyscy są jego służ­bą, a cała rodzina istnieje tylko dla niego. I oczywiście wydaje mu się, że to dotyczy całego świata. Księżyc wschodzi dla niego, słońce wschodzi dla niego, pory roku zmieniają się dla niego. Przez siedem lat dziec­ko pozostaje absolutnym egoistą, skoncentrowanym na sobie. Jeżeli zapytasz psychologów, powiedzą, że dziec­ko przez pierwsze siedem lat jest w fazie masturbacyj­nej, zadowolone z samego siebie. Niczego ani nikogo nie potrzebuje. Czuje się kompletne.

Po siedmiu latach następuje przełom. Dziecko nie jest już dłużej egocentryczne, staje się ekscentryczne w dosłownym znaczeniu tego słowa. Ekscentryczny znaczy „wychodzący z siebie". Porusza się w kierunku innych. Inni stają się ważnym zjawiskiem - przyjacie­le, jego paczka... Teraz mniej interesuje się sobą, bar­dziej innymi, większym światem. Rozpoczyna przygodę, która pozwoli mu dowie­dzieć się kim są „inni". Zaczyna się ciekawość.

Kiedy skończy pierw­sze siedem lat, dziecko staje się wielkim wąt­piącym. Wszystko kwe­stionuje. Staje się wiel­kim sceptykiem, bo ma tak wiele wątpliwości. Zadaje miliony pytań. Zanudza rodziców na śmierć, staje się nie do wytrzymania. Interesuje się innymi i całym świa­tem wokół. Dlaczego drzewa są zielone? Dlaczego Bóg stworzył świat? Dlaczego tak jest? Staje się coraz bar­dziej filozoficzne - pytania, sceptycyzm, uparcie wcho­dzi we wszystkie szczegóły..

Zabija motyla, żeby zobaczyć co jest w środku, niszczy zabawkę, żeby dowiedzieć się jak działa, rzu­ca zegarem, żeby zajrzeć do środka i przekonać się co tam tyka i wybija godziny: co jest w środku? Zaczyna się interesować innymi przedstawicielami tej samej płci. Chłopca nie interesują dziewczynki. Jeże­li inni chłopcy interesują się dziewczynami, to uwa­ża, że są maminsynkami. Dziewczynki nie interesują się chłopcami. Jeżeli jakaś dziewczyna interesuje się chłopcami i bawi się z nimi, to uchodzi za chłopczy­cę, nienormalną, dziwaczną; coś zapewne jest z nią nie w porządku. Drugą fazę rozwoju psychologowie nazywają homoseksualną.

Po ukończeniu czternastu lat otwierają się trze­cie drzwi. Chłopak nie interesuje się już chłopcami, a dziewczyna dziewczynami. Są dla nich uprzejmi, ale nie interesują się nimi. Dlatego każda przyjaźń nawią­zana między siódmym, a czternastym rokiem życia jest najgłębsza; wtedy umysł jest homoseksualny i już nig­dy więcej w życiu nie przydarzy się tak trwały związek. Ta przyjaźń pozostanie na zawsze, jest bowiem opar­ta na bardzo głębokiej więzi. Możesz później przyjaźnić się z wieloma ludźmi, ale będzie to tylko znajomość, nie tak silny związek, jaki tworzy się między siódmym, a czternastym rokiem życia.

Po skończeniu czternastu lat, chłopiec nie interesuje się już chłopcami, jeżeli wszystko przebiega normalnie, jeżeli nie nastąpi jakiś zastój - zainteresuje się dziew­czynami. Teraz staje się heteroseksualny - nie tylko in­teresuje się innymi, ale teraz to naprawdę są inni - bo gdy chłopiec interesuje się kolegami, to wciąż są chłop­cy, tacy sami jak on, a nie zupełnie inni. Kiedy zaczyna interesować się dziewczynami, rzeczywiście interesuje się swoim przeciwieństwem, kimś zupełnie od niego in­nym. Kiedy dziewczyna zainteresuje się chłopcem, po­jawia się cały nowy świat.

Czternasty rok życia jest rokiem wielkiej rewolucji. Pojawia się gotowość seksualna, zaczyna się myśleć w kategoriach seksu, ma się seksualne sny i marze­nia. Chłopiec staje się wielkim Don Juanem, zaczyna zaloty. Rodzi się poezja, romans. Wcho­dzi w świat.

W wieku dwudziestu jeden lat - jeżeli wszyst­ko przebiega normalnie i społeczeństwo nie wy­musza czegoś, co nie jest naturalne - ambicje sta­ją się ważniejsze niż mi­łość. Chce rolls-royce'a, chce mieć wielki pałac. Chce sukcesów, chce być Rockefellerem, premierem. Ambicje stają się naj­ważniejsze. Rodzą się pragnienia dotyczące przyszłości, sukcesu, rywalizacji, sposobów walki; tylko to się liczy.

Następuje wejście nie tylko w świat natury, ale tak­że w świat ludzkości, na wielki rynek; wejście w świat szaleństwa. Rynek staje się najważniejszą rzeczą. Cała istota człowieka nastawia się na uczestnictwo w rynku, na pieniądze, władzę, prestiż.

Jeżeli wszystko przebiega prawidłowo - chociaż nig­dy tak nie jest, mam na myśli całkowicie naturalny, ni­czym niezakłócony proces - po dwudziestym ósmym roku życia człowiek już nie interesuje się przygodami. Od dwudziestego pierwszego do dwudziestego ósme­go roku, żyje przygodami, ale później zaczyna sobie uświadamiać, że nie wszystkie jego pragnienia mogą być spełnione. Dociera do niego to, że wiele jego pra­gnień nie da się zrealizować. Jeżeli ktoś pozostał głup­cem, będzie dalej uganiał się za nimi, ale ludzie inteli­gentni, po dwudziestym ósmym roku życia, przechodzą przez następne drzwi. Stają się bardziej zainteresowani bezpieczeństwem i kom­fortem, a mniej przygo­dami i ambicjami. Za­czynają się stabilizować. Dwudziesty ósmy rok ży­cia to koniec bycia hip­pisem.

W wieku dwudziestu ośmiu lat hippisi stają się spokojniejsi, rewolu­cjoniści nie są już rewo­lucjonistami, pragną się ustatkować, wieść kom­fortowe życie i posia­dać konto bankowe. Nie chcą już być Rockefelle­rami - to już przeszłość, nie ma takiej potrzeby. Chcą małego domku, urządzonego, przytulnego miejsca do życia, poczucia bezpieczeństwa - przynajmniej na tyle zawsze mogą sobie pozwolić; na malutkie konto w banku. W tymże wieku udają się wreszcie do najbliższej firmy ubezpie­czeniowej. Układają sobie życie. Włóczęga przestaje być włóczęgą. Kupuje dom, zamieszkuje w nim, cywi­lizuje się. Słowo cywilizacja pochodzi od civis - „obywatel". Toteż człowiek staje się częścią miasta, struktur społecznych. Nie jest już włóczęgą ani podróżnikiem. Nie wybiera się do Kathmandu ani na Goa. Nigdzie się nie wybiera - ma dość podróży, dość wiedzy, teraz chce się ustatkować i trochę odpocząć.

W trzydziestym piątym roku twoja energia życiowa osiąga punkt omega. Zatoczyłeś już ponad połowę krę­gu i energie zaczynają słabnąć. Teraz człowiek jest już nie tylko zainteresowany bezpieczeństwem i komfor­tem, ale staje się konserwatystą, ortodoksem. Nie tyl­ko przestaje się interesować rewolucją, ale wręcz staje się kontrrewolucjonistą. Występuje przeciwko wszelkim zmianom, jest konformistą. Jest przeciwny wszelkim re­wolucjom; chce utrzymać status quo, ponieważ zmiany mogłyby rozchwiać jego stabilizację. Potępia więc hip­pisów, sprzeciwia się buntowi, staje się częścią struktury społecznej.

I to naturalne - człowiek nie powinien być przez ca­łe życie hippisem. Jest to pewna faza; dobrze przez nią przejść, ale nie utknąć w niej. Bo to by oznaczało, że zablokowałeś się w pewnej fazie. Dobrze być homosek­sualistą pomiędzy siódmym, a czternastym rokiem ży­cia, ale jeżeli pozostaje się homoseksualistą przez całe życie, znaczy to, że się nie dorosło, że nie jest się dojrza­łym. Trzeba się kontaktować z kobietami, to część życia. Odmienna płeć powinna stać się ważna, bo tylko dzięki temu można poznać harmonię przeciwieństw, konflikt, nieszczęście, ekstazę - zarówno agonię jak i ekstazę. To rodzaj treningu, bardzo przydatnego treningu.

Po trzydziestym piątym roku życia trzeba stać się częścią otaczającego cię, przewidywalnego świata. Za­czynasz wierzyć w tradycję, w przeszłość, w Wedy, Koran, Biblię. Ostro sprzeciwiasz się zmianom, bo każda oznacza zakłócenie twojego życia; teraz masz wiele do stracenia. Nie popierasz rewolucji, jesteś zachowawczy. Popierasz prawo, sądy i rząd. Już nie jesteś anarchistą; jesteś za rządem, zasadami, przepisami, dyscypliną.

Po czterdziestym drugim roku życia, pojawiają się najróżniejsze choroby psychiczne i fizyczne; twoje ży­cie chyli się już ku upadkowi. Energia płynie w stronę śmierci. Na początku twoje energie wzrastały, stawałeś się coraz bardziej żywotny, energiczny, coraz silniejszy. Teraz dzieje się coś przeciwnego, z każdym dniem słab­niesz. Ale twoje nawyki nie ulegają zmianie. Do trzy­dziestego piątego roku życia objadałeś się. Jeżeli bę­dziesz kontynuował ten nawyk zaczniesz przybierać na wadze. Nie potrzeba ci już tyle jedzenia, ponieważ życie zmierza w kierunku śmierci. Jeżeli będziesz się objadał tak jak przedtem, rozwiną się różne dolegliwości: wyso­kie ciśnienie, ataki serca, bezsenność, wrzody żołądka - pojawiają się one około czterdziestego drugiego roku. Czterdziesty drugi rok jest jednym z najniebezpieczniej­szych momentów - włosy zaczynają wypadać, siwieją. Zycie zawraca w kierunku śmierci.

Około czterdzieste­go drugiego roku, po raz pierwszy w życiu, ważna staje się religia. Może już wcześniej nieco intereso­wałeś się religią, ale te­raz po raz pierwszy religia nabiera znaczenia, ponieważ jest ona głęboko związana ze śmiercią. Wraz z nad­chodzącą śmiercią pojawia się pierwsze pragnienie religii.

Carl Gustav Jung napisał, że w ciągu całego swojego życia zaobserwował, iż czterdziestoletni ludzie przycho­dzący do niego zawsze potrzebowali religii. Jeżeli popa­dli w szaleństwo, neurozę czy psychozę, jedyne co mogło im pomóc, to znalezienie oparcia w religii. Potrzebują re­ligii; staje się ona dla nich podstawową potrzebą. W spo­łeczeństwie świeckim, w którym nie uczy się religii, oso­by w wieku czterdziestu dwóch lat przeżywają najgłębszy kryzys. Społeczeństwo nie daje żadnej możliwo­ści, żadnej furtki, żadne­go wyboru.

Było ono dobre kiedy miałeś czternaście lat dostarczało ci ono wtedy wystarczająco dużo sek­su - całe społeczeństwo jest seksualne, seks wy­daje się być wyjątkowym towarem - takim, który skrywa się we wszystkim. Jeżeli chcesz sprzedać dziesięciotonową ciężarówkę, używasz nagiej kobiety. Tak samo z pa­stą do zębów. Ciężarówka czy pasta do zębów, to nie ma znaczenia - zawsze stoi za tym uśmiechnięta, naga kobieta. Tak naprawdę sprzedaje się kobietę. Nie cię­żarówkę, nie pastę do zębów, ale kobietę. A ponieważ pojawia się kobieta, jej uśmiech ma związek z pastą do zębów, musisz również kupić pastę. Seks sprzedawany jest na każdym kroku.

Społeczeństwo świeckie jest więc dobre jedynie dla młodych ludzi. Ale nie będą oni zawsze młodzi. W wie­ku czterdziestu dwóch lat zawisną w próżni. Teraz nie będą wiedzieć co mają robić. Staną się neurotyczni, gdyż nie wiedzą, nikt ich nie przygotował, nie nauczono ich jak mają stanąć twarzą w twarz ze śmiercią. Społe­czeństwo przygotowało ich do życia. Nikt nie uczył ich jak przygotować się do śmierci. Potrzebują tyle samo wiedzy na temat śmierci, ile mają na temat życia.

Gdyby to zależało ode mnie, podzieliłbym uni­wersytety na dwie części: jedną część dla młodych ludzi, a drugą dla starych. Młodzi ludzie przychodziliby, żeby uczyć się sztuki życia - seksu, ambicji, walki. Później, kiedy staliby się starsi, po czterdziestym drugim roku życia, wróciliby na uniwersytet, żeby uczyć się o śmierci, Bogu, medytacji. Obecnie stare uniwersytety nie mogą im w tym pomóc. Potrzebne są nowe szkolenia, nowe przedmioty, żeby móc zakotwiczyć się w nowej fazie życia, która jest ich udziałem.

Społeczeństwo trzyma ich w zawieszeniu. Z tego powodu na Zachodzie jest tak dużo chorób umysło­wych. Na Wschodzie jest ich o wiele mniej. Dlaczego? Ponieważ Wschód nadal naucza o religii. Te nauki nie zniknęły. Trącą fałszem, są nieautentyczne, ale jednak wciąż są, gdzieś w jakimś kącie. Nie na głównym pla­cu, nie w centrum życia, nieco na uboczu - ale jednak istnieje świątynia. Na peryferiach życia, ale wciąż jest. Trzeba tylko zrobić kilka kroków i już tam będziesz.

Na Zachodzie religia nie stanowi już części życia. Około czterdziestego drugiego roku życia każdy czło­wiek Zachodu ma problemy psychiczne. Pojawiają się tysiące odmian nerwic i wrzody żołądka. Wrzody to re­zultat ambicji. Człowiek ambitny jest skazany na wrzo­dy żołądka, ambicja gryzie, zjada go. Wrzód żołądka to nic innego jak zjadanie siebie. Jesteś tak spięty, że zaczynasz zjadać błonę śluzową własnego żołądka. Ty jesteś spięty, żołądek jest spięty; nigdy się nie rozluźnia. Zawsze kiedy umysł jest napięty, napięty jest również żołądek.

Wrzód jest wynikiem ambicji. Jeżeli go masz, ozna­cza to, że jesteś człowiekiem sukcesu. Jeżeli nie masz wrzodu jesteś biednym człowiekiem, twoje życie to klę­ska, jesteś nieudacznikiem. Jeśli masz pierwszy atak serca około czterdziestego drugiego roku, oznacza to, że odniosłeś wielki sukces. Jesteś zapewne co najmniej ministrem albo bogatym przemysłowcem, albo sław­nym aktorem; jak inaczej wytłumaczyłbyś ten atak? Atak serca zawiera się w definicji sukcesu.

Wszyscy ludzie odnoszący sukcesy mają ataki serca, muszą je mieć. Ich cały organizm jest obciążony tok­sycznymi pierwiastkami: ambicją, pożądaniem, przy­szłością, jutrem, którego przecież nigdy nie ma. Żyłeś marzeniami, ale teraz twój organizm już tego nie to­leruje. Ciągle tak bardzo martwisz się o przyszłość, że napięcie staje się twoim stylem życia, głęboko zakorze­nionym nawykiem.

W wieku czterdziestu dwóch lat następuje przełom. Człowiek zaczyna myśleć o religii, o tamtym świecie. Życie wydaje się takie męczące, pozostało tak mało czasu - jak dotrzeć do Boga, osiągnąć nirwanę, oświe­cenie? Stąd wzięła się teoria reinkarnacji: „Nie przej­muj się. Urodzisz się znowu, i znowu, i jeszcze raz; koło życia będzie się wciąż obracać. Nie bój się, jest dużo czasu, masz przed sobą całą wieczność - zdążysz."

Dlatego właśnie wszystkie trzy główne religie, które powstały w Indiach - dżinizm, buddyzm i hinduizm - nie zgadzają się ze sobą w niczym za wyjątkiem reinkarnacji. Tak rozbieżne teorie, nie zgadzające się nawet w podsta­wowej kwestii Boga, na­tury jaźni, zgadzają się jednak w kwestii reinkar­nacji. Wszystkie potrze­bują czasu, ponieważ że­by stać się Brahmanem, potrzeba dużo czasu. To takie ambitne wyzwanie, a zaczynasz się tym inte­resować dopiero w wieku czterdziestu dwóch lat. Pozostało tylko dwadzie­ścia osiem lat.

A jest to dopiero po­czątek zainteresowania. W rzeczywistości, w wie­ku czterdziestu dwóch lat znowu stajesz się dziec­kiem w świecie religii, a pozostało ci tylko dwadzieścia osiem lat. Mało czasu, nie wystarczy na dostąpienie ta­kich wyżyn jak stanie się Brahmanem, jak nazywają to Hindusi czy mokszą, jak nazywają to dżiniści; na osią­gnięcie absolutnego wyzwolenia ze wszystkich poprzed­nich karm. Ale masz za sobą tysiące, miliony żywotów, jakże więc sobie z tym poradzisz w ciągu dwudziestu ośmiu lat? Jak wymazać całą przeszłość? Taka ogromna przeszłość, zła i dobra karma... jak zamierzasz odkupić swoje grzechy w ciągu dwudziestu ośmiu lat? Wydaje się to niesprawiedliwe! Bóg żąda zbyt wiele, jest to niewy­konalne. Poczułbyś się sfrustrowany, gdyby dano ci tylko dwadzieścia osiem lat. A buddyści, którzy nie wierzą ani w Boga, ani w duszę - wierzą również w reinkarnację. Nirwana, ostateczna pustka, całkowita pustka... przez ty­le żywotów nazbierałeś tak wiele śmieci, jak teraz możesz się ich pozbyć w ciągu dwudziestu ośmiu lat? Jest ich zbyt dużo i wygląda to na zadanie niemożliwe do wykonania. Tak więc, wszystkie te trzy religie zgadzają się w jednej kwestii: potrzeba przyszłości, potrzeba więcej czasu.

Zawsze, gdy masz ambicję, potrzebujesz czasu. Ale dla mnie człowiek religijny, to taki, który nie potrzebuje czasu. Zostaje wyzwolony tutaj i teraz, osiąga poziom Brahmana tutaj i teraz, jest wyzwolony, oświecony, tutaj i teraz. Człowiek religijny w ogóle nie potrzebuje czasu, ponieważ religia istnieje poza czasem. Trwa teraz, za­wsze teraz i nigdy kiedy indziej. Tak jest od zawsze.

W wieku czterdziestu dwóch lat, pojawia się mgli­sta, niejasna, niewyraźna potrzeba. Nawet nie uświa­damiasz sobie, że postępuje w tobie pewien proces - zaczynasz z coraz większym zainteresowaniem spo­glądać w kierunku świątyni. Czasami, przy okazji, za­glądasz do kościoła. Czasami, w wolnej chwili, zaczy­nasz patrzeć na Biblię, na której zawsze gromadził się kurz. Nie wiesz czemu cię interesuje; jesteś trochę jak małe dziecko, które ma niejasne jeszcze poczucie płci i zaczyna dotykać swój organ seksualny, nie wiedząc po co to robi. Niejasna potrzeba... Czasami ktoś siedzi sa­motnie w milczeniu i nagle bezwiednie spływa na niego spokój. Ktoś inny zaczyna powtarzać mantrę słyszaną w dzieciństwie od babci. Teraz, czując napięcie, także I zaczyna ją powtarzać. Zaczyna się rozglądanie, poszukiwanie guru, kogoś kto będzie przewodnikiem. Przyj­muje się inicjację, zaczyna się uczyć mantry, czasami się ją powtarza, później zapomina na kilka dni, potem i powtarza znowu... niejasne, poszukiwanie po omacku.

W czterdziestym dziewiątym roku życia już wiesz, czego szukasz; potrzeba było siedmiu lat, żeby się tego dowiedzieć. Teraz rodzi się determinacja. Teraz już I dłużej nie interesują cię inni, nie starasz się za wszelką I cenę utrzymywać dobrych kontaktów ze wszystkimi i, zawsze to powtarzam, bo ludziom trudno to pojąć, w wie­ku czterdziestu dziewięciu lat mężczyzna przestaje się interesować kobietami. Kobieta przestaje intere­sować się mężczyznami - menopauza, czterdzie­sty dziewiąty rok życia. Mężczyzna nie czuje, że posiada płeć. Wszystko wydaje się nieco dziecin­ne, trochę niedojrzałe.

Ale społeczeństwo ma swoje sposoby... Na Wschodzie potępiano seks i stłumiono go. Kie­dy chłopiec ma czterna­ście lat, tłumi się jego seks i uważa, że chłopiec wciąż jest dzieckiem, że nie myśli o dziewczynach. Może inni chłopcy - ci z sąsiedztwa - ale nigdy twój chłopiec, on jest niewinny jak dziecko, jak aniołek. Przecież wyglą­da tak niewinnie... ale to nieprawda - ma fantazje. Ja­kaś dziewczyna już przeniknęła do jego świadomości; to oczywiste, bo jest to naturalne. Jednak on jest zmu­szony to ukrywać. Zaczyna się masturbować i musi się z tym ukrywać. Ma mokre sny i musi to ukrywać.

Na Wschodzie czternastoletni chłopiec ma poczucie winy. Dzieje się z nim coś złego; uważa, że tylko z nim, ponieważ nie wie, że wszędzie, ze wszystkimi dzieje się to samo. Wiele się od niego oczekuje - że po­winien pozostać anioł­kiem, prawiczkiem, żeby nie marzył, ani nawet nie myślał o dziewczynach. Ale one już i tak go inte­resują, a społeczeństwo stara się go ograniczyć.

Na Zachodzie, ten ro­dzaj presji nie ma miej­sca, ale w zamian występują inne jej rodzaje - i to trzeba zrozumieć, mam bowiem odczucie, że społeczeństwo nie jest w stanie istnieć bez wywierania nacisku. Jeżeli prze­stanie wywierać na coś nacisk, natychmiast pojawia się inna presja. Na Zachodzie, człowiek w wieku czterdzie­stu dziewięciu lat jest zmuszany do uprawiania seksu. Wszyscy mówią: „No co ty? Mężczyzna może być spraw­ny seksualnie aż do dziewięćdziesiątki!" Tak mówią wiel­kie autorytety. A jeżeli nie wystarcza ci potencji, jeżeli nie jesteś zainteresowany seksem, zaczynasz czuć się winny. W wieku czterdziestu dziewięciu lat mężczyzna zaczyna czuć się winny, że nie kocha się tak często jak powinien.

Są tacy nauczyciele, którzy powtarzają: „To nonsens. Możesz się kochać, możesz to roić nawet do dziewięćdziesiątki. Rób to dalej.” I mówią, że jeżeli przestaniesz się kochać, stracisz potencję, a jeżeli nie przestaniesz, twoje organy będą dalej funkcjonować. Gdy przesta­niesz uprawiać seks, twoja energia życiowa opadnie i szybko umrzesz. Kiedy mąż przestaje, żona za nim go­ni: „Co ty wyprawiasz?" Kiedy żona nie ma już ochoty, mąż za nią goni: „To niezgodne z zaleceniami psycho­logów, może spowodować jakąś perwersję."

Na Wschodzie popełniliśmy jeden głupi błąd, zresz­tą Zachód w czasach starożytnych też się przed nim nie ustrzegł. Wbrew religii było przyznać, że czternastolatki osiągają pełnię sprawności seksualnej, że jest to zgod­ne z naturą. A dziecko nie może sobie z tym poradzić, nie panuje nad tym. Co może zrobić? Kto mu pomoże? Wszystkie nauki o konieczności pozostawania w celiba­cie w wieku czternastu lat są głupie, krępują człowie­ka. Ale dawne autoryte­ty, tradycje, guru, starzy psychologowie i religijni ludzie - wszyscy występo­wali przeciw seksualno­ści, wszyscy sprawujący władzę byli przeciwnika­mi seksu. Dziecko było poddawane presji, po­wstawało w nim poczu­cie winy. Nie zwracano uwagi na naturę.

Po przeciwnej stronie ma miejsce zjawisko od­wrotne: psychologowie zmuszają ludzi w wie­ku czterdziestu dziewię­ciu lat do kochania się, twierdząc, że w prze­ciwnym przypadku ży­cie traci sens. Właśnie kiedy masz czterdzieści dziewięć lat... W wieku czternastu lat seks po­jawia się w naturalny sposób, a w wieku czterdziestu dziewięciu, naturalnie zanika. Tak musi być, dzięki te­mu koło się zamyka.

Dlatego też w Indiach stworzyliśmy określenie vanprasth. Mężczyzna w wieku pięćdziesięciu lat powinien stać się vanprasth, zwrócić oczy w kierunku lasu, a ple­cami odwrócić się od rynku. Vanprasth to piękne sło­wo; oznacza kogoś, kto zaczyna spoglądać w kierunku Himalajów, w kierunku lasu. Odwraca się plecami do życia, ambicji i pożądania - koniec. Zaczyna się poru­szać w kierunku samotności, do wewnątrz siebie.

Wcześniej życie przynosiło ze sobą tak wiele, że trud­no byłoby podołać wszystkiemu w pojedynkę; wiele prze­różnych obowiązków, wychowywanie dzieci. Teraz dzieci dorosły, są już po ślubie - kiedy skończysz czterdzieści dziewięć lat, twoje dzieci zwykle wstępują w związek mał­żeński i stabilizują się. Nie są już hippisami, mają zapew­ne około dwudziestu ośmiu lat. One zakładają rodzinę, a ty możesz zrobić coś odwrotnego. Możesz teraz zająć się czymś więcej niż tylko sprawami domowymi, możesz stać się bezdomny. W wieku czterdziestu dziewięciu lat trzeba zacząć spoglądać w kierunki zwrócić się do swojego wnętrza, stać się introwertykiem, coraz głębiej wchodzić w medytację i modlitwę.

W wieku pięćdziesięciu sześciu lat znowu następuje zmiana, rewolucja. Teraz już nie wystarczy patrzeć w kie­runku Himalajów, trzeba naprawdę podróżować, trzeba wyjechać. Życie się kończy, śmierć podchodzi coraz bli­żej. W wieku czterdziestu dziewięciu lat człowiek prze­staje się interesować płcią przeciwną. W wieku pięćdzie­sięciu sześciu powinien przestać się interesować innymi, społeczeństwem, konwenansami, klubami. W wieku pięćdziesięciu sześciu lat powinien zre­zygnować ze wszystkich Klubów Rotariańskich, Klubów Lwów, bo to za­czyna wydawać się głu­pie, dziecinnie. Przejdź się do takich klubów - zobaczysz ubranych eleganc­ko ludzi, w krawatach - wyglądają dziecinnie. Co tam robią? „Lwy" - sama nazwa brzmi głupio. Dla małych dzieci - jest dobra, są dla nich kluby „Lwiątek", a dla kobiet - kluby „Lwic". Dla maluchów - to zupełnie w porządku, ale „Lwy" i „Lwice"...? Wskazuje to na miernotę umysłową.

W wieku pięćdziesięciu sześciu lat człowiek powi­nien być na tyle dojrzały, żeby wycofać się ze wszyst­kich zobowiązań towarzyskich. Skończone! Przeżył już wystarczająco dużo, nauczył się wystarczająco dużo, teraz dziękuje wszystkim i wychodzi. Pięćdziesiąty szó­sty rok życia to czas, żeby w naturalny sposób zostać sannjasinem. Powinno się przyjąć sannja, praktykować wyrzeczenie, tak samo naturalnie jak wchodzisz w ży­cie, powinieneś się go wyrzec. Życie powinno mieć wej­ście i wyjście, w przeciwnym przypadku zadusiłbyś się. Wchodzisz, ale nie chcesz wyjść i narzekasz, że się du­sisz. Istnieje takie wyjście i jest nim sannja - wychodzisz ze społeczeństwa. Po pięćdziesiątym szóstym roku życia inni ludzie już cię nie interesują.

Po sześćdziesiątym trzecim roku znów jesteś jak dziecko, zajmujesz się tylko sobą. Tym właśnie jest me­dytacja - o skierowanie się do wnętrza, jakby wszystko odpadło a istniejesz tylko ty. Znowu stajesz się dziec­kiem - oczywiście jesteś bardzo wzbogacony przez ży­cie, bardzo dojrzały, pełen zrozumienia, posiadasz wielką inteligencję. Teraz znowu stajesz się niewinny. Zaczynasz przesuwać się w kierunku swego wnętrza. Zostało ci już tylko siedem lat i musisz przygotować się do śmierci.

A na czym polega gotowość na śmierć? Uroczyste umieranie to twoja gotowość na śmierć. Być gotowym, to umierać szczęśliwie, radośnie, zgodnie ze swoją wolą i przyjmując śmierć z zadowoleniem. Bóg dał ci możliwość uczenia się, bycia i nauczyłeś się. Teraz czas na odpoczynek. Teraz powinieneś wrócić do boskiego domu. Bawiłeś tylko w gościnie. Podróżowałeś po obcym kraju. Żyłeś z obcymi ludźmi, kochałeś obcych ludzi i dużo się nauczyłeś. Teraz nadszedł czas - książę musi powrócić do swego królestwa.

Sześćdziesiąt trzy lata, to wiek, w którym człowiek zamyka się w sobie. Cała energia kieruje się do wnętrza. Stajesz się kręgiem energii, nigdzie się nie ruszasz. Nie czytasz, nie mówisz mówisz wiele. Stajesz się coraz bardziej wyciszony, coraz częściej pozostajesz sam ze sobą, całkowicie uniezależniasz się od wszystkiego, co jest wokół ciebie. Energia stopniowo opada.

W wieku siedemdziesięciu lat jesteś gotowy. I jeżeli żyłeś zgodnie z tym naturalnym cyklem, przed samą śmiercią, dziewięć miesięcy wcześniej, zaczynasz odczu­wać, że ona nadchodzi. Tak, jak dziecko musi przejść przez dziewięć miesięcy w łonie matki, ten sam cykl po­wtarza się, zamyka całkowicie i ostatecznie. Dziewięć miesięcy przed przyj­ściem śmierci stajesz się jej świadomy. Teraz zno­wu wchodzisz do łona. Nie jest już ono w twojej matce, ale w tobie.

Najbardziej wewnętrz­ną kaplicę w świątyni Hindusi nazywają garbha, łono. Kiedy idziesz do świątyni jej najgłębsza część nazywa się garbha. Jest tak nazwana symbo­licznie i ma to wiele sensu: jest to łono, do którego się wchodzi. W ostatniej fa­zie, w czasie tych dziewięciu miesięcy człowiek wchodzi w siebie, własne ciało staje się łonem. Przechodzi do najskrytszej kaplicy, w której zawsze palił się płomień, gdzie zawsze było jasno, do świątyni, gdzie zawsze za­mieszkiwał Bóg.

Jest to naturalny proces, któremu nie jest potrzebna żadna przyszłość. Powinieneś naturalnie przejść przez ten moment. Następny pojawi się sam z siebie. Tak sa­mo jak dziecko rośnie i staje się nastolatkiem - nie potrzeba niczego planować; to dzieje się naturalnie, samo z siebie. Tak jak rzeka płynie i wpada do oceanu - w ten sam sposób - płyniesz i dochodzisz do końca, do oce­anu. Ale trzeba być naturalnym, płynąć i pozostawać w chwili obecnej. Kiedy zaczynasz myśleć o przyszło­ści, o ambicjach i pra­gnieniach, przegapiasz ten moment. A jeżeli go przegapisz, to zawsze będziesz wykrzywiony, będzie czegoś ci brako­wać, powstanie luka.

Jeżeli dziecko nie miało swojego dzieciń­stwa, wtedy to nieprzeżyte dzieciństwo wkro­czy w jego młodość - no bo gdzie ma pójść? Mu­si zostać przeżyte. Kiedy dziecko w wieku czterech lat tańczy, skacze i biega, łapiąc motyle, jest to piękne. Ale młody dwudziestoletni człowiek biegający za moty­lami to wariat - trzeba go zawieźć do szpitala, to przy­padek choroby psychicznej. W wieku czterech lat nie było w tym nic złego, to całkiem naturalne, takie rzeczy trzeba wtedy robić. To była właściwa rzecz do robienia; jeżeli dziecko nie biegałoby za motylami, to lepiej je za­brać do psychologa, bo być może coś jest z nim nie tak. A kiedy ma dwadzieścia lat i biega za motylami, moż­na się spodziewać czegoś niedobrego: nie dorósł. Ciało dorosło, ale umysł jest opóźniony. Zapewne przebywa gdzieś w dzieciństwie - nie pozwolono mu go w pełni przeżyć. Jeżeli dziecko w pełni przeżyje swoje dzieciństwo, stanie się młodzieńcem: pięknym, świeżym, bez reminiscencji z przeszłości. Porzuci dzieciństwo, tak jak wąż porzuca starą skórę. Wyjdzie z tego odświeżony. Będzie miał inteligencję młodego człowieka i nie bę­dzie wyglądać na opóźnionego w rozwoju.

W pełni przeżywaj swoją młodość. Nie słuchaj sta­rożytnych autorytetów, usuń je ze swojej drogi. Nie słu­chaj ich; oni zniszczyli swoją młodość, stłumili ją. Wy­stępują przeciwko seksualności, a jeżeli społeczeństwo występuje przeciwko seksualności, to rozpanoszy się ona w twoim życiu, stanie się trucizną. Przeżyj seksual­ność! Ciesz się nią!

Pomiędzy czternastym, a dwudziestym pierwszym rokiem życia chłopiec dochodzi do szczytu swej seksualności. W zasadzie, w wieku około siedemnastu czy osiemnastu lat, osiąga szczyt swojej seksualności i już nigdy więcej nie będzie miał takiej potencji i jeżeli zaprzepaści ten czas, nigdy nie osiągnie tak pięk­nego orgazmu jaki mógłby mieć w wieku siedemnastu, osiemnastu lat.

Ciągle stykam się z tym problemem, że społeczeń­stwo zmusza do pozostawania w celibacie, przynajm­niej do dwudziestego pierwszego roku życia. Oznacza to, że największe możliwości doznania seksu, naucze­nia się go, zostają zaprzepaszczone. Kiedy masz dwa­dzieścia jeden, dwadzieścia dwa lata jesteś już nieco za stary na seks. Około siedemnastego roku znajdujesz się na samym szczycie, z taką potencją, taki mocny, że orgazm może dotrzeć do każdej komórki twojego ciała. Twoje całe ciało czułoby się jak w ekstatycznej kąpieli. I kiedy mówię, że seks może stać samadhi, nadświadomością, nie mam na myśli siedemdziesięciolatków, zapamiętaj to sobie! Mówię to do siedemnastolatków. Jedna z moich książek, „Od seksu do nadświadomo­ści" (Agencja Wyd. J. Santorski & Co, W-wa 2006 -przyp tłum.)... Otóż pewien stary człowiek przychodzi do mnie i mówi: „Przeczytaliśmy tę książkę, ale nic nam nie wyszło". A dlaczego miałoby wyjść? Przegapiłeś od­powiedni czas, który już nie wróci. Nie ponoszę za to żadnej odpowiedzialności. Możesz winić społeczeń­stwo, którego słuchasz.

Jeżeli w wieku pomiędzy czternastym a dwudzie­stym pierwszym rokiem pozwolono by dziecku na wol­ny seks, absolutnie wolny seks, w późniejszym życiu nig­dy nie miałoby z nim kłopotów. Stałoby się całkowicie wolne. Nie zaglądałoby do „Playboy'a" ani do „Playgirl". Nie chowało­by ohydnych, obscenicz­nych obrazków w szafce albo w Biblii. Mężczyzna nie starałby się za wszelką cenę obrażać kobiet, nie szczypałby kobiet w pośladki przy każdej nadarzającej się okazji. To wszystko jest ohyd­ne, po prostu ohydne, ale tolerujesz to i nie widzisz jakie to ma następstwa: z tego powodu ludzie są neurotyczni.

Nigdy nie przepuścisz okazji by otrzeć się o ciało ko­biety - co za paskudztwo! Ocierać się o kobietę? Coś w tobie pozostaje niespełnione. A kiedy stary człowiek patrzy oczyma pełnymi pożądania, to nie da się tego z niczym porównać. To największa ohyda na świecie: starzec patrzący z pożądaniem w oczach. Jego oczy powinny być teraz niewinne, powinien już z tym skończyć. To nie seks jest czymś paskudnym, pamiętaj - nie mówię, że seks jest paskudny. Seks jest piękny w swoim czasie, we właściwej fazie życia, ale jest czymś brzydkim w niewłaściwym czasie, w nieodpowiedniej fazie życia. Dla dziewięćdziesięcioletniego starca zainteresowanie seksem to choroba. Dlatego też ludzie mówią: „sprośny staruch". Bo to jest sprośne.

Młody człowiek jest piękny, seksowny. Ma w sobie wiele witalności, życia. Stary człowiek, jeśli wciąż interesuje się seksem, pokazuje zmarnowane życie; puste, niedojrzałe. Przegapił je, a teraz nie może już nic zrobić, ale wciąż rozmy­śla, wyobraża sobie, fan­tazjuje o seksie.

Pamiętaj, właściwe społeczeństwo dałoby człowiekowi w wieku od czternastu do dwudzie­stu jeden lat całkowitą wolność w sprawach seksu. Wtedy takie społeczeństwo byłoby automatycznie mniej seksualne, po przekrocze­niu pewnego wieku seks nie miałby już znaczenia. Nie tworzyłyby się sytuacje patologiczne. Przeżywano by seks, kiedy nadchodzi odpowiedni moment i zapomi­nano o nim, kiedy ten moment odchodzi. Ale tak może się zdarzyć tylko wtedy, kiedy to przeżyjesz. W przeciw­nym razie nie udaje się go ani zapomnieć ani wybaczyć sobie. Będziesz się go kurczowo trzymał i stanie się to wewnętrzną raną.

Nie słuchaj tego, co mówią autorytety ze Wschodu. Słuchaj natury - kiedy natura mówi, że jest czas na miłość- kochaj się. Kiedy mówi, że czas przestać - przestań Nie słuchaj także głupich psychoanalityków i psycholo­gów z Zachodu. Niezależnie od tego jakie skompliko­wane mają instrumenty - Masters i Johnson i inni - i jak wiele przetestowali i przebadali wagin, i tak nie znają życia.

Właściwie, to podej­rzewam, że ci wszyscy Mastersi, Johnsonowie , Kinseyowie i inni są pod­glądaczami. Oni sami są maniakami seksualnymi, bo kogo by interesowało obserwowanie za pomo­cą różnych przyrządów tysięcy wagin, obserwo­wanie co dzieje się we­wnątrz kiedy kobieta się kocha? Kogo to obcho­dzi? Co za nonsens! Ale kiedy wszystko jest poprzekręcane, takie rzeczy się zda­rzają. Masters i Johnson uważani są za ekspertów, naj­wyższe autorytety. Jeżeli masz jakiś problem z seksem, to udaj się do nich - najlepszych specjalistów. Podejrze­wam, że zmarnowali swoją młodość, nie przeżyli swojego seksualnego życia we właściwy sposób. Czegoś im kiedyś zabrakło i stosują sztuczki, aby to sobie kompensować.

Jeśli powołasz się na cele naukowe, wolno ci ro­bić dosłownie wszystko. Teraz zrobiono sztuczne, elek­tryczne penisy, które wibrują w prawdziwych pochwach i dzięki nim starają się odkryć co dzieje się w środku, czy orgazm jest łechtaczkowy czy po­chwowy, jakie wydzielają się hormony, a jakie nie, i jak długo kobieta mo­że się kochać. Mówią, że do samego końca - nawet na łożu śmierci.

Według nich po menopauzie, to znaczy po zakoń­czeniu czterdziestego dziewiątego roku życia, kobieta może się kochać jeszcze lepiej niż przedtem. Dlacze­go tak mówią? Uważają, że przed czterdziestym dzie­wiątym rokiem, kobieta zawsze boi się zajść w ciążę. Nawet pigułka nie daje stuprocentowej gwarancji; dla­tego kobieta się boi. Po czterdziestym dziewiątym ro­ku i przejściu menopauzy, kiedy ustaje miesiączka, jest zupełnie wolna od lęku. Jeżeli ich poglądy się rozpo­wszechnią, kobiety staną się wampirami. Stare kobiety będą polować na mężczyzn, bo już się nie będą bały i będą miały poparcie autorytetów naukowych. Mówią oni, że jest to najlepszy czas, żeby cieszyć się seksem - bez żadnej odpowiedzialności.

W przypadku mężczyzn ich opinie są podobne. Spo­tkali jakiś okaz mężczyzny, który w wieku sześćdziesię­ciu lat mógł się kochać pięć razy na dzień. Ten męż­czyzna to jakiś cudak. Coś jest nie w porządku z jego hormonami i jego ciałem. Sześćdziesiąt lat! Nie jest to naturalne, ponieważ tak jak ja to widzę, a mówię to w oparciu o swoje własne doświadczenia z wielu wcie­leń, które pamiętam, po skończeniu czterdziestego dziewiątego roku życia, mężczyzna żyjący w naturalny sposób przestaje się interesować kobietami. Przechodzi mu to. Było, minęło.

Wszystko co przyszło, musi odejść. Wszystko co się wzniosło, musi upaść. Każda fala, która powstaje musi się rozpłynąć, musi nadejść czas, kiedy zniknie. W wie­ku czternastu lat przychodzi, a w wieku około czterdzie­stu dziewięciu lat, odchodzi. Ale mężczyzna w wieku sześćdziesięciu lat, kochający się pięć razy na dzień? Coś tu nie jest w porządku. Jego ciało nie funkcjonu­je prawidłowo. Jest to drugi koniec impotencji, drugie ekstremum. Kiedy chłopiec mający czternaście lat nie odczuwa potrzeby seksu, albo młody człowiek w wieku osiemnastu lat nie ma pożądania, coś jest nie w po­rządku - jakoś trzeba to leczyć. Kiedy mężczyzna w wie­ku sześćdziesięciu lat chce kochać się pięć razy dzien­nie, to coś tu nie gra. Funkcjonowanie jego ciała jest nieprawidłowe, nienaturalne.

Jeżeli w pełni przeżywasz każdą chwilę, nie musisz się martwić o przyszłość. Swobodnie przeżyte dzieciń­stwo doprowadza cię do swobodnej, dojrzałej młodo­ści: falującej, witalnej, pełnej życia; dziki ocean energii. Właściwie przeżyta młodość doprowadzi cię do ustabi­lizowanego, spokojnego, cichego życia. Spokojne i ci­che życie doprowadza cię do religijnych zainteresowań: czym jest życie? Nie wystarczy po prostu żyć, trzeba po­znać tajemnicę. Spokojne i ciche życie doprowadza cię do chwil medytacji. Medytacja doprowadza cię do wy­rzucenia tego, co jest już niepotrzebne: złomu, śmieci. Całe życie wydaje się być śmietnikiem, jest tylko jedna zawsze cenna rzecz - to twoja świadomość.

Po siedemdziesiątce, gdy jesteś przygotowany na to, że umrzesz - jeżeli wszystko przeżyłeś właściwie, żyłeś każdą chwilą i nic nie odkładałeś na przyszłość, nigdy nie marzyłeś o przyszłości, bez względu na to jaka była dana chwila żyłeś nią w pełni - dziewięć miesięcy przed śmiercią staniesz się jej świadomy. Osiągnąłeś już taką świadomość, że dostrzeżesz kiedy nadejdzie śmierć.

Wielu świętych przepowiedziało swoją śmierć, ale nigdy nie spotkałem się z przypadkiem, żeby ktoś zro­bił to wcześniej niż dziewięć miesięcy przed śmiercią. Człowiek świadomy, niezaśmiecony przez przeszłość -ponieważ ktoś, kto nigdy nie myśli o przyszłości, nigdy nie pomyśli o przeszłości - umie poczuć zbliżającą się śmierć z wyprzedzeniem dziewięciomiesięcznym. Prze­szłość i przyszłość są razem, połączone ze sobą. Kiedy myślisz o przyszłości, robisz to na podstawie doświad­czeń z przeszłości. Kiedy myślisz o przeszłości, ma to ści­sły związek z robieniem planów na przyszłość. Występują one razem. Teraźniejszość nie łączy się z nimi; człowiek, który żyje w danej chwili, tu i teraz, nie jest zaśmiecony ani przez przeszłość, ani przez przyszłość; nie ma żad­nych obciążeń. Nie musi dźwigać żadnego brzemienia i porusza się jakby nic nie ważył. Grawitacja na niego nie działa. W rzeczywistości on nie chodzi lecz unosi się. Ma skrzydła. Zanim umrze, dokładnie dziewięć miesięcy wcześniej staje się świadomy, że nadchodzi śmierć.

Wtedy się cieszy, świętuje i mówi ludziom: „Mój sta­tek przybywa i już niedługo pozostanę na tym brzegu. Wkrótce udam się do swojego domu. To życie było piękne, było niezwykłym doświadczeniem. Kochałem, uczyłem się, dużo przeżyłem, jestem bogatszy. Przysze­dłem tutaj z niczym, a odchodzę z dużym doświadcze­niem, dojrzały." Jest wdzięczny za wszystko to, co się wydarzyło - zarówno dobre jak i złe, właściwe i niewła­ściwe, ponieważ uczył się od wszystkiego. Nie tylko do­brego, lecz także złego - uczył się od mędrców, których poznał, uczył się też od grzeszników. Wszyscy mu po­mogli. Pomogli mu ci, którzy go okradli, pomogli mu ci, którzy podali mu dłoń w potrzebie. Pomogli przyjaciele, pomogli wrogowie - wszyscy mu pomogli. Lato i zima, sytość i głód. Taki człowiek może być wdzięczny wszyst­kim i wszystkiemu.

Kiedy człowiek jest tak wdzięczny i jest gotowy na śmierć, świętując tę okazję, która została mu dana, wtedy śmierć staje się piękna. Wtedy śmierć nie jest wrogiem, jest największym przyjacielem, ponieważ sta­nowi crescendo życia. Jest najwyższym wierzchołkiem, na jaki może wspiąć się życie. Nie jest końcem życia, lecz jego kulminacją. Wygląda jak koniec, ponieważ nigdy nie poznałeś życia; dla człowieka, który poznał życie jest ona najwyższym crescendo, szczytem, najwyż­szym wierzchołkiem.

Śmierć jest kulminacją, spełnieniem. Zycie nie koń­czy się wraz z nią, życie dzięki niej zakwita - jest kwia­tem. Ale żeby poznać piękno śmierci, trzeba być na nią gotowym, trzeba nauczyć się tej sztuki.

DOJRZAŁY ZWIĄZEK

Zależność, niezależność, współzależność

Miłość może mieć trzy wymiary. Jednym z nich jest zależność; przydarza się ona większości ludzi. Mąż jest zależny od żony a żona zależna od męża; wykorzystują się nawzajem, starają się dominować, starają się posiąść drugą osobę, sprowadzić ją do roli towaru. Tak się dzie­je na świecie w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach przypadków. Właśnie dlatego miłość, która mogłaby otworzyć wrota niebios, otwiera jedynie bramy piekieł.

Druga możliwość to miłość między dwiema nieza­leżnymi osobami. To również czasem się zdarza. Ale niesie ze sobą cierpienie, ponieważ wytwarza nieustan­ny konflikt. Niemożliwe jest dopasowanie; obie osoby są tak niezależne, że żadna nie chce pójść na kompro­mis, dostosować się do partnera.

Poeci, artyści, myśliciele, naukowcy to osoby, któ­re w pewnym sensie żyją niezależnie, przynajmniej ich umysły są niezależne. Są to osoby, z którymi nie da się żyć; są na to zbyt ekscentryczni. Dają drugiej osobie wolność, ale przypomina ona raczej obojętność. Wy­gląda to tak, jakby im nie zależało, jakby nie miało to dla nich znaczenia. Zostawiają oni drugiej osobie prze­strzeń. Związek zdaje się być powierzchowny; boją się bardziej w niego zagłębić, ponieważ są bardziej przy­wiązani do swojej wolności niż do miłości i nie chcą iść na kompromis.

Trzecią możliwością jest współzależność. Przydarza się ona nie­zwykle rzadko, ale gdy się przydarzy, to jakby na ziemię spadł kawa­łek nieba. Dwie osoby, ani niezależne, ani za­leżne, będące dosko­nale zsynchronizowane, niemal oddychające dla siebie nawzajem, będą­ce niczym jedna dusza w dwóch ciałach - gdy coś takiego się przydarzy, oznacza to, że pojawiła się miłość. Tylko to nazy­waj miłością. Pozostałe dwa wymiary nie są miło­ścią, są jedynie układem - społecznym, psychologicznym, biologicznym lecz tylko układem. Współzależność jest czymś duchowym.

Potrzebować i dawać, kochać i posiadać

C. S. Lewis podzielił miłość na dwa typy: na „miłość-potrzebę" i „miłość-podarunek". Abraham Ma­słów również dokonał podziału. Pierwszą miłość nazy­wa „niedostatkiem miłości", drugą „byciem miłością". To doskonały podział i trzeba go zrozumieć.

Zarówno „miłość-potrzeba" jak i „niedostatek miło­ści" opierają się na drugiej osobie; są niedojrzałe. Tak właściwie nie są prawdziwą miłością - są potrzebą. Dru­ga osoba zostaje wykorzystana, używasz jej jako środ­ka. Wykorzystujesz, manipulujesz, dominujesz. Ogra­niczasz drugą osobę, niemal całkowicie ją niszczysz. Druga osoba robi dokładnie to samo. Stara się tobą manipulować, domino­wać, zawładnąć, wyko­rzystać. Wykorzystywa­nie drugiego człowieka to przejaw braku miłości. Wydaje się, że to miłość; jest to fałszywa moneta. Ale robi tak dziewięć­dziesiąt dziewięć procent ludzi, ponieważ pierwszą lekcję miłości otrzymu­jesz w dzieciństwie.

Gdy dziecko się rodzi, jest zależne od matki. Je­go miłość w stosunku do niej to „niedostatek miło­ści" - potrzebuje matki, bez niej nie jest w stanie przetrwać. Kocha ją, po­nieważ jest ona jego ży­ciem. Tak naprawdę nie jest to miłość - pokocha­łoby każdą kobietę, która chroniłaby je, pomagała przetrwać, która wypełniałaby jego potrzeby. Matka to pewien rodzaj jedzenia, którym dziecko się żywi. Od matki dostaje nie tylko mleko, ale również miłość - i ona także jest potrzebą. Mi­liony ludzi przez całe ży­cie pozostają dziecinni; nigdy nie dorastają. Sta­rzeją się w sensie fizycz­nym, ale w ich umysłach nie zachodzi proces doj­rzewania; ich psychika pozostaje młodzieżowa i niedojrzała. Nieustannie potrzebują miłości, pra­gną jej jak pożywienia.

Człowiek staje się doj­rzały gdy zaczyna ko­chać, a nie potrzebować. Miłość go przepełnia, za­czyna się nią dzielić; za­czyna dawać. Zaczyna się liczyć coś zupełnie innego. Na początku zależy mu na tym, aby dostawać jak najwięcej. Później zaczyna się zastanawiać jak dawać; jak dawać coraz więcej i robić to bezwarunkowo. To właśnie dorosłość, dojrzałość, któ­ra się w tobie rozwija. Osoba dojrzała daje. Tylko taka osoba może to robić, ponieważ tylko ona ma co dawać. Miłość nie jest wtedy od niczego zależna. Możesz kochać nie zważając na to czy druga osoba kocha czy nie. Wte­dy miłość nie jest związkiem lecz stanem.

Co się dzieje gdy głęboko w lesie rozkwita kwiat i nikt go nie podziwia, nikt nie czuje jego zapachu, nie ma nikogo kto przechodząc powiedziałby o nim, że jest piękny, nie ma nikogo kto rozkoszowałby się jego pięknem i radością, nie ma się z kim dzielić - co wte­dy dzieje się z kwiatem? Umiera? Cierpi? Wpada w pa­nikę? Popełnia samobójstwo? Kwitnie dalej, po prostu rozkwita dalej. Nie robi mu różnicy czy ktoś prze­chodzi czy nie; to nie ma znaczenia. Dzieli się swoim zapachem z wia­trem. Ofiarowuje swoją radość Bogu, Istnieniu. Gdy jestem sam kocham tak samo, jak wtedy gdy jestem z tobą. To nie ty wytwarzasz we mnie miłość. Gdyby tak było, to z chwi­lą gdy odchodziłbyś, moja miłość znikałaby. Nie wycią­gasz ze mnie miłości, to ja zsyłam ją na ciebie - oto „miłość-podarunek", oto „bycie miłością".

Nie do końca zgadzam się z C. S. Lewisem i Abra­hamem Masłowem. Pierwsze, co nazywają „miłością", wcale nią nie jest, jest potrzebą. Jak potrzeba może być miłością? Miłość jest luksusem. Jest obfitością. Ma w sobie tyle życia, że nie wiesz co z nią zrobić, więc za­czynasz się dzielić. W twoim sercu pojawia się tyle pio­senek, że musisz zacząć je śpiewać czy ktoś słucha czy nie. Jeśli nikt nie słucha to i tak musisz śpiewać, mu­sisz tańczyć. Druga osoba może to zobaczyć lub może to przegapić - ale wszystko płynie; wypływa z ciebie. Rzeki nie płyną dla ciebie; robią to niezależnie od te­go czy jesteś czy cię nie ma. Nie płyną żeby zaspokoić twoje pragnienie, nie płyną aby nawodnić twoje pola; po prostu płyną. A ty możesz zaspokoić pragnienie lub nie - to zależy od ciebie. Rzeka nie płynie dla ciebie, po prostu płynie. Co całkowity przypadek, że możesz brać z niej wodę do nawadniania pól, to przypadek, że mo­żesz wykorzystywać ją do swoich potrzeb.

Kiedy polegasz na drugiej osobie, zawsze pojawia się cierpienie. Gdy zaczynasz być od kogoś zależny, za­czynasz odczuwać cier­pienie, ponieważ zależ­ność jest niewolą. Wtedy „po cichu" zaczynasz się mścić, ponieważ ktoś zdobył nad tobą wła­dzę. Nikt tego nie lubi, nikt nie lubi być zależny, ponieważ zależność za­bija wolność. Miłość nie może w niej rozkwitać - miłość jest kwiatem wolności; potrzebuje przestrzeni, nieograni­czonej przestrzeni. Dru­ga osoba nie może jej naruszać. To wymaga ogromnej delikatności.

Gdy jesteś zależny, druga osoba zapewne cię zdominuje, a ty bę­dziesz starał się zdomi­nować ją. Taką wojnę toczą tak zwani kochankowie. Są swoimi najskrytszymi wrogami, nieustannie walczą. Mę­żowie i żony - co oni robią? Miłość jest bardzo rzadka; regułą jest walka, miłość to wyjątek. Na każdy możliwy sposób starają się oni dominować - nawet poprzez mi­łość. Jeśli mąż poprosi o coś żonę, ona odmawia, nie ma ochoty. Jest bardzo nie­zadowolona: daje ci coś, ale bardzo niechętnie, chce abyś chodził wokół niej merdając ogonem. To samo dotyczy mężów. Gdy żona czegoś potrze­buje i prosi o pomoc, on mówi, że jest zmęczo­ny. Miał za dużo pracy w biurze, jest przemęczo­ny i chciałby pójść spać.

Oto sposoby mani­pulowania, „głodzenia" drugiej osoby, sprawiają­ce, że człowiek staje się coraz bardziej spragniony i zależny. Oczywiście ko­biety są tu bardziej dyplo­matyczne niż mężczyźni, ponieważ oni już od daw­na mają władzę. Nie potrzebują delikatnych i przebiegłych sposobów. Zarabiają pieniądze - to ich siła. Mają większe mięśnie i są silniej­si. Przez wieki uwarunkowali kobiety tak, aby myślały, że są silniejsi niż one. Mężczyzna zawsze szukał kobiety we wszystkim od siebie gorszej. Mężczyzna nie chce mieć za żonę kobiety, która ma większą wiedzę niż on, ponieważ zagraża to jego władzy. Nie chce poślubić kobiety wyższej, ponieważ wygląda ona lepiej od niego. Nie chce za żonę intelektualistki, ponieważ kłóciłaby się z nim, a jej trafne argumenty mogłyby zniszczyć jego władzę. Męż­czyzna nie chce mieć sławnej kobiety, ponieważ wtedy zszedłby na drugi plan. Od wieków mężczyźni chcą mieć kobiety młodsze od siebie. Dlaczego żona nie może być od ciebie starsza? Ponieważ starsza kobieta ma więcej doświadczenia - a to niszczy władzę.

Mężczyźni zawsze szukali kobiet niższych niż oni -dlatego stały się one niższe. Chociaż nie ma ku temu żadnego powodu, są niższego wzrostu, bo mężczyźni wy­bierali zawsze tylko niższe kobiety. Stopniowo tak bardzo zakorzeniło się to w ich umysłach, że stały się mniejsze. Straciły również swoją inteligencję, ponieważ mądra ko­bieta nie była nikomu potrzebna; inteligentna kobieta była wybrykiem natury. Zdziwisz się, ale w tym stuleciu kobiety stają się coraz wyższe. Nawet ich kości zaczynają się powięk­szać, szkielet rozrasta się. Za pięćdziesiąt lat... za­pewne głównie w Amery­ce... Ich mózgi także się powiększają; zwiększa się objętość czaszki.

Idea wolności dla ko­biet zniszczyła w nich pewne głęboko zakorze­nione uwarunkowania. Mężczyzna miał władzę więc nie musiał być spe­cjalnie mądry ani nie po­trzebował niczego „owijać w bawełnę". Kobiety nie miały takich przywilejów. Gdy nie masz władzy musisz wyka­zać się większą dyplomacją - to substytut. Jedyną rze­czą, która dawała im poczucie władzy była świadomość bycia użyteczną, świadomość, że mężczyzna nieustannie ich potrzebuje. Nie jest to miłość, to handel i wieczne tar­gowanie się o cenę. Niekończąca się walka.

C. S. Lewis i Abraham Masłów dzielą miłość na dwa rodzaje. Ja nie dzielę jej w ten sposób. Moim zdaniem, pierwszy rodzaj miłości jest jedynie nazwą, fałszywą mo­netą; nie jest prawdziwy. Tylko drugi rodzaj jest miłością.

Miłość przydarza się tylko wtedy, gdy jesteś dojrzały. Stajesz się zdolny do miłości tylko wtedy, gdy się rozwi­jasz. Gdy wiesz, że miłość nie jest potrzebna, lecz że wy­nika z przepełnienia - to „bycie miłością" lub „miłość--podarunek" - wtedy zaczynasz dawać bezwarunkowo.

Pierwszy rodzaj tak zwanej miłości wywodzi się z głę­bokiej potrzeby bycia z kimś, podczas gdy drugi rodzaj, .miłość-podarunek" czy „bycie miłością", przepływa między dwiema dojrzałymi osobami, ponieważ jest jej za dużo. Człowiek jest nią przepełniony. Jest jej w tobie tyle, że zaczyna wydobywać się z ciebie, tak jak wtedy, gdy zapalasz lampę i promienie rozchodzą się w ciem­ności. Miłość to uboczny produkt tego, że jesteś. Gdy jesteś masz wokół siebie aurę miłości. Gdy cię nie ma, nie ma również aury. A gdy jej nie ma zaczynasz pro­sić o miłość drugą osobę. Pozwól, że powtórzę: gdy nie ma w tobie miłości, prosisz drugą osobę aby ci ją dała; jesteś żebrakiem. Druga osoba prosi ciebie, abyś ty dał jej miłość. Dwoje żebraków rozkłada przed sobą ręce w nadziei, że druga osoba ma to czego im potrzeba... Ostatecznie oboje czują się pokonani i oszukani.

Zapytaj jakiegokolwiek męża lub jakąkolwiek żonę, zapytaj każdego kochanka - wszyscy czują się oszuka­ni. Druga osoba miała to, czego szukałeś tylko w two­ich wyobrażeniach. Twoje oczekiwania były błędne, co druga osoba może na to poradzić? Twoje wyobra­żenie zostało zniszczone; twój partner ci nie odpo­wiada, to wszystko. I nie ma on obowiązku dosto­sowywać się do twoich oczekiwań.

Partner czuje się zdra­dzony, ponieważ miał nadzieję, że to z ciebie wypłynie miłość. Oboje łudziliście się, że miłość wypłynie z tej drugiej osoby, a oboje okazali­ście się puści - jak mi­łość mogłaby wam się przydarzyć? Co najwyżej możecie być nieszczęśli­wi; nieszczęśliwi razem. Wcześniej cierpieliście w pojedynkę, osobno; teraz możecie cierpieć razem. Ale pamiętaj, gdy dwie osoby cierpią wspólnie, nie jest to zwykłą sumą, wtedy cierpienie się mnoży.

Będąc sam, czułeś się sfrustrowany, teraz gdy je­steście razem, także czujecie się sfrustrowani. Jedyna dobra rzecz jaka z tego płynie to możliwość zrzucenia odpowiedzialności na partnera: to druga osoba spra­wia, że cierpisz; to świetny argument. Wreszcie możesz poczuć ulgę. „Ze mną jest wszystko w porządku, to wi­na drugiej osoby... Co mogę zrobić mając taką żonę - wredną i uciążliwą? Muszę być nieszczęśliwy. Co zro­bić mając takiego męża - brzydkiego, skąpego?" Teraz odpowiedzialność możesz zrzucić na partnera; wresz­cie znalazłeś kozła ofiarnego. Ale cierpienie pozostaje, i jest pomnożone.

Pojawia się paradoks: ci którzy się zakochują, wła­śnie dlatego się zakochują, że nie mają w sobie miło­ści. Ponieważ nie ma w nich miłości, nie mogą dawać. I jeszcze coś - niedojrzała osoba zawsze zakochuje się w drugiej niedojrzałej osobie, ponieważ tylko oni są w stanie zrozumieć swój język. Osoba dojrzała kocha osobę dojrzałą. Osoba niedojrzała kocha osobę nie­dojrzałą.

Możesz zmieniać męża i żonę tysiące razy, ale za­wsze znajdziesz tylko ten sam typ ludzi i to samo nie­szczęście zacznie się powtarzać - przyjmie inne formy, i ale będzie takie samo. Możesz zmieniać żonę, ale ty pozostajesz niezmieniony - a kto wybiera ci żonę? Ty. Znów pokierujesz się swoją niedojrzałością. Wybierzesz ten sam typ kobiety.

Podstawowym problemem w miłości jest stanie się na początek dojrzałym. Wtedy znajdziesz dojrzałego partnera; wtedy ludzie niedojrzali nie będą cię w ogóle inte­resować. Tak to jest. Jeśli masz dwadzieścia pięć lat nie zakochujesz się w dwuletnim dziecku. Dokładnie w ten sam sposób, gdy jesteś psychicznie i duchowo dojrzały nie zakochujesz się w dziecku. Tak się nie dzieje. Nie może tak się stać, widzisz, że jest to bezsensowne.

Osoba dojrzała nie potrzebuje oparcia w miłości. Ona w miłości wzrasta. Tylko niedojrzali ludzie chcą się wesprzeć; potykają się więc muszą się czegoś uchwycić. W jakiś sposób, do tej pory, udawało im się stać. Teraz nie są w stanie ustać - spotykają kobietę lub mężczyznę i łapią z całej siły. Już myśleli, że będą musieli upaść i za­cząć się czołgać, bo brak im kręgosłupa, nie umie­ją stać o własnych siłach.

Dojrzała osoba jest na tyle niezależna, że może być sama. A kie­dy daje komuś swoją mi­łość, robi to bez ukrytych warunków - po prostu daje. Gdy osoba dojrza­ła daje miłość, odczuwa wdzięczność za to, że ją przyjmujesz, nie odwrot­nie. Nie oczekuje, że bę­dziesz jej wdzięczny - nie, wcale nie potrzebuje twojej wdzięczności. Dziękuje ci za przyjęcie jej miłości. A gdy dwie dojrzałe osoby łączy miłość, pojawia się jeden z największych paradoksów, pojawia się coś wspania­łego: są oni ze sobą, ale jednocześnie są całkowicie sami. Są ze sobą tak bardzo, że niemal stanowią jed­ność, ale ta jedność nie niszczy wcale ich indywidual­ności - a tak właściwie pogłębia ją, sprawia, że stają się jeszcze większymi indywidualnościami. Dwie zako­chane dojrzałe osoby pomagają sobie jeszcze bardziej się wyzwolić. Nie ma w tym polityki, nie ma dyplomacji, nikt nie usiłuje dominować.

Jak możesz starać się zdominować kogoś, kogo ko­chasz? Przemyśl to jeszcze raz - dominacja to rodzaj nienawiści, gniewu, wrogości. Jak możesz nawet my­śleć o zdominowaniu osoby, którą kochasz? Chciałbyś zobaczyć tę osobę wolną i niezależną; chciałbyś dać jej więcej indywidualności. Oto co nazywam największym paradoksem: tacy ludzie są ze sobą tak blisko, że niemal stanowią jedność, ale nadal pozostają jed­nostkami. Ich indywidu­alność nie zostaje naru­szona - lecz pogłębiona. Będąc wolni, wzbogaca­ją się nawzajem.

Ludzie niedojrzali za­kochując się niszczą wol­ność drugiej osoby, two­rzą niewolę i więzienie. Ludzie dojrzali pomaga­ją drugiej osobie stać się wolną; pomagają sobie nawzajem zniszczyć wszelkie przejawy niewoli. A gdy miłość przepełniona jest wol­nością, pojawia się piękno. Gdy przepełnia ją zależ­ność, pojawia się brzydota.

Pamiętaj, wolność jest wyższą wartością niż miłość. Dlatego w Indiach to, co ostateczne nazywamy moksha, wolność. Wolność to wyższa wartość niż miłość. Więc je­śli miłość niszczy wolność, to nie jest nic warta. Trzeba ją odrzucić, a wolność zachować - wolność to wyższa wartość. Bez niej nie możesz być nigdy szczęśliwy, to nie­możliwe. Wolność jest wrodzonym pragnieniem każdego mężczyzny i każdej ko­biety - całkowita, total­na wolność. Więc czło­wiek zaczyna nienawidzić wszystkiego co ją niszczy.

Czyż nie nienawidzisz mężczyzny, którego „ko­chasz"? Czy nie nienawi­dzisz kobiety, którą „ko­chasz"? Nienawidzisz! To zło konieczne, które mu­sisz tolerować. Ponieważ nie potrafisz być sam, musisz radzić sobie będąc z kimś; musisz dostoso­wać się do żądań drugiej osoby. Musisz ją tolero­wać, musisz ją znosić.

Prawdziwa miłość to „bycie miłością" lub „miłość-podarunek". „Bycie miło­ścią" oznacza pewien stan: gdy docierasz do domu i do­wiadujesz się kim jesteś, narasta w tobie miłość. Rozta­cza swój aromat, a ty możesz zacząć dawać go innym. Jak mógłbyś dawać coś, czego nie masz? Żeby coś da­wać, najpierw musisz to mieć.

Miłość i małżeństwo

Uważam, że małżeństwo powinno się zawierać po miesiącu miodowym, nigdy wcześniej. Powinno do nie­go dochodzić tylko wtedy, gdy wszystko podczas miodo­wego miesiąca dobrze się ułoży.

Miesiąc miodowy po zawarciu małżeństwa jest bar­dzo niebezpieczny. O ile wiem, dziewięćdziesiąt dziewięć procent małżeństw kończy się z chwilą zakończenia mie­siąca miodowego. Ale wtedy jesteś już usidlony i nie masz dokąd ucie­kać. Wtedy całe społe­czeństwo - prawo, sąd, wszyscy - są przeciwni te­mu byś opuścił żonę lub by ona opuściła ciebie. Wtedy wszyscy są przeciw tobie: religia, księża.

Społeczeństwo po­winno wprowadzać ogra­niczenia przed zawar­ciem małżeństwa, a nie wtedy, gdy ktoś chce się rozwieść. Społeczeń­stwo nie powinno zbyt łatwo pozwalać ludziom na ślub. Sąd powinien wprowadzić ogranicze­nia - żyj z kobietą co najmniej dwa lata, do­piero wtedy sąd pozwo­li ci na ślub. Dzieje się zupełnie inaczej. Gdy chcecie się pobrać nikt nie pyta czy jesteście na to gotowi lub czy jest to jedynie twój kaprys, bo podoba ci się nos tej kobiety. Cóż za głupota! Człowiek nie może ułożyć so­bie życia z pięknym nosem. Po kilku dniach zapomnisz o nosie - kto patrzy na nos własnej żony? Żona nigdy

nie jest piękna, mąż nigdy nie jest przystojny; kiedy do­brze się poznajecie, piękno znika.

Dwoje ludzi powinno mieszkać ze sobą tak długo, aż dobrze się poznają. Nawet jeśli chcą się pobrać wcze­śniej, powinno im się tego zabronić. Wtedy zniknęłyby rozwody. Rozwody istnieją, ponieważ małżeństwa za­wierane są z niewłaściwych powodów i pod presją cza­su. Istnieją, ponieważ ludzie biorą ślub będąc w roman­tycznym nastroju.

Romantyczny nastrój jest dobry kiedy jesteś poetą - a jak wiadomo poeci nie są dobrymi mężami ani do­brymi żonami. Niemal wszyscy to kawalerowie; zaba­wiają się, ale nigdy nie dają się usidlić, dlatego ich ro­manse pozostają zawsze takie żywe. Piszą oni poezję, piękną poezję... Człowiek nie powinien brać ślubu bę­dąc w romantycznym nastroju. Pozwól, aby opanował cię nastrój prozy. Ponieważ codzienne życie jest bardziej prozą niż poezją.

Człowiek musi odpowiednio dojrzeć. Dojrzałość oznacza, że przestajesz być romantycznym głupcem. Rozumiesz życie i odpowiedzialność jaką ono ze sobą niesie, rozumiesz problem bycia razem z drugą osobą. Akceptujesz trudności i decydujesz, że mimo wszystko chcesz żyć z drugą osobą. Nie łudzisz się, że będzie tylko jak w niebie, że wszystko będzie usłane różami. Człowiek nie oczekuje takich nonsensów; wie, że rze­czywistość jest ciężka i brutalna. Pojawiają się w niej i róże, ale jest ich niewiele; jest za to wiele kolców.

Gdy zdasz sobie sprawę z tych problemów i nadal uważasz, że warto zaryzykować i być z kimś zamiast być samemu, weź ślub. Wtedy małżeństwo nie zabije miło­ści, ponieważ będzie ona realistyczna. Małżeństwo mo­że zabić jedynie romantyczną miłość. A miłość roman­tyczna nazywana jest miłością szczeniacką. Człowiek nie powinien na niej polegać. Nie powinien traktować jej jako czegoś wartościowego. Może i jest ona jak lody - czasami możesz je zjeść, ale nie polegaj na niej. Życie musi być bardziej realistyczne, musi być prozą.

Małżeństwo samo w sobie nigdy niczego nie niszczy. Uwydatnia po prostu to, co było w tobie ukryte - wycią­ga to na powierzchnię. Jeśli ukrywasz w sobie miłość, małżeństwo ujawni ją. Jeśli miłość była udawana, była jedynie przynętą, wtedy prędzej czy później znik­nie. A wtedy pojawisz się prawdziwy, brzydki ty. Małżeństwo to okazja do tego, aby to co w tobie ukryte wyszło na jaw.

Miłość nie jest nisz­czona przez małżeń­stwo. Niszczą ją ludzie, którzy nie wiedzą jak kochać. Miłość zosta­je zniszczona, ponieważ tak naprawdę wcale jej nie ma; do tej pory żyłeś w marzeniach. Rzeczywistość niszczy sny. A tak naprawdę miłość jest wieczna; jest częścią wieczności. Jeśli rozwijasz się, jeśli poznajesz jej sztukę i akceptujesz realia życia z miłością, wtedy każ­dego dnia będzie ona rosnąć. Małżeństwo daje ogrom­ną szansę rozwijania w sobie miłości.

Miłości nic nie może zniszczyć. Jeśli jest, będzie rosnąć. Ale mam wrażenie, że w większości przypadków wcale jej nie ma. Źle zinterpretowałeś siebie, to było coś innego - może to był seks albo seksapil. A to zostanie zniszczone, ponieważ gdy kochasz się z kobietą, znika seksapil. Sek­sapil związany jest tylko z tym, co nieznane - gdy już po­czułeś smak ciała kobiety lub mężczyzny, seksapil znika. Jeśli twoja miłość nie miała w sobie nic wię­cej, musi zniknąć.

Więc nigdy nie myl miłości z czymś innym. Jeśli jest ona prawdzi­wa... Co mam na myśli mówiąc „prawdziwa mi­łość"? Mam na myśli to, że sama obecność dru­giej osoby nagle spra­wia, że jesteś szczęśliwy, bycie razem przynosi ekstazę, obecność drugiej osoby wypełnia coś leżącego głęboko w twoim sercu... coś za­czyna w tobie śpiewać, zaczynasz odczuwać harmonię. Obecność drugiej osoby pomaga wam być razem; sta­jecie się coraz większymi indywidualnościami, jesteście bardziej wyśrodkowani i zakorzenieni. To jest miłość.

Miłość nie jest pasją, nie jest emocją. Miłość to głę­bokie zrozumienie, że druga osoba sprawia, iż stajesz się kompletny. Ktoś sprawia, że stajesz się pełnym okrę­giem. Obecność drugiej osoby wzmacnia twoją obec­ność. Miłość daje wolność do bycia sobą; nie ma nic wspólnego z zachłannością.

Więc obserwuj - nigdy nie myl seksu z miłością. Bądź uważny i kiedy poczujesz, że wystarczy sama obecność, niczego więcej nie potrzebujesz, o nic nie prosisz, obecność wystarczy, druga osoba wystarczy aby cię uszczęśliwić... Wtedy coś zacznie w tobie kwitnąć, pojawi się tysiąc kwiatów lotosu, wtedy jesteś zakocha­ny. I przezwyciężysz wszystkie trudności jakie przygotuje dla was życie. Cierpienia, zmartwienia - poradzisz so­bie ze wszystkim, a twoja miłość będzie kwitnąć coraz bardziej, ponieważ wszystkie te sytuacje będą dla was wyzwaniem. Pokonując je, twoja miłość stanie się sil­niejsza.

Miłość jest wiecznością. Jeśli jest obecna, rośnie. Miłość zna początek, ale nie zna końca.

Rodzic i dziecko

Dziecko może zostać poczęte nie tylko podczas zwy­kłego seksualnego współżycia, ale również dzięki głę­bokiej medytacyjnej miłości. Oznacza ona stopienie się z istotą drugiej osoby, a nie tylko z jej ciałem. Oznacza odłożenie na bok twojego ego, poglądów religijnych, ideologii - i stanie się prostym i niewinnym. Jeśli dziec­ko poczęte zostanie przez takich rodziców, nie będzie w żaden sposób uwarunkowane.

Musisz zrozumieć kilka rzeczy - nie mogę dać ci na nie żadnych dowodów, tego nie da się udowodnić. Tyl­ko twoje doświadczenie może ci dostarczyć dowodów.

Na przykład, biologiczny organizm może wykroczyć poza siebie. Robi to w określonych momentach. Są to chwile uwielbiane przez ludzki umysł, ponieważ dzięki nim poznajesz swoją wolność, nieograniczonego siebie, całkowitą ciszę i spokój; poznajesz spokój bez nienawiści, która przecież zwykle jej towarzyszy. Taki moment nazywamy orgazmem. Biologia dostarcza ci orgazmów; to najcenniejszy prezent jaki ci daje. Możesz wykorzy­stać te chwile wolności, stapiania się, znikania, do me­dytacji. Nie ma lepszego punktu wyjścia dla medytacji niż orgazm. Dwaj kochankowie czują się jak jedna du­sza w dwóch ciałach... wszystko na chwilę za­trzymuje się, nawet czas. Nie ma myśli, umysł nie pracuje. Po prostu jesteś. To właśnie z tych niewiel­kich miejsc możesz wy­kroczyć poza biologię.

Jedyne co musisz wie­dzieć, to czym jest medy­tacja: jest nieobecnością czasu, nieobecnością ego, ciszą, błogością, wszechogarniającą ra­dością i ekstazą.

Zdarza się to dwoj­gu ludzi dzięki biologii. A kiedy przekonasz się, że to może się naprawdę przydarzyć, osiągniesz to także wtedy, gdy je­steś sam; musisz jedynie spełnić kilka warunków. Moim zdaniem człowiek po­znał medytację właśnie dzięki seksualnym orgazmom, ponieważ nie istnieje inny moment, który tak bardzo przybliżałby nas do medytacji.

Ale wszystkie religie potępiają seks. Popierają medy­tację, ale odrzucają jej początek, podstawowe doświad­czenie, które do niej prowadzi. Stworzyły w ten sposób ubogich ludzi - nie tylko ubogich materialnie, ale rów­nież duchowo. Nastawili twój umysł przeciwko seksowi tak bardzo, że co prawda pod wpływem biologicznej potrzeby uprawiasz go, ale przez nacisk z ich strony nie doświadczasz orgazmicznej wolności, nieskończoności która nagle otwiera się przed tobą, wieczności zawartej w jednej chwili, przepastnej głębi doświadczenia.

Ponieważ człowieka pozbawiono orgazmicznej bło­gości, jakże mógłby dowiedzieć się czym jest medyta­cja? Tego właśnie chcą wszystkie religie, abyś nie po­znał medytacji - mów o niej, czytaj, badaj ją, słuchaj wykładów na jej temat... Są to rzeczy, które wywołają w tobie jeszcze większą frustrację, ponieważ dzięki nim będziesz wiedział o medytacji wszystko, ale nie będziesz miał podstaw praktycznych, nawet odrobiny doświad­czenia, które pozwoliłoby ci zrozumieć, że skoro jest kropla, to gdzieś również istnieje ocean.

Kropla to namacalny dowód na istnienie oceanu. Biologia ma w sobie więcej współczucia niż kościoły, synagogi, świątynie, meczety. Chociaż jest ona ślepa, nie wykazuje aż takiej ślepoty jak Mojżesz, Kriszna, Je­zus, Mahomet. Biologia to twoja natura przepełniona współczuciem dla ciebie. Dała ci wszystko, abyś mógł wznieść się wyżej, abyś mógł osiągnąć to, co ponadnaturalne.

Całe życie walczyłem z idiotami. Nie potrafią oni od­powiedzieć na mój bardzo prosty argument: mówiąc o medytacji musicie przedstawić konkretny dowód, oparty na życiu konkretnego człowieka; inaczej ludzie nie zrozumieją a jedynie wysłuchają waszych słów. Mu-sicie dać im coś, co uzmysłowi im jakie mają możliwości - miłość bez poczucia winy, bez pośpiechu, bez przeko­nania, że robią coś złego. Dzięki temu zrobicie coś dobrego i słusznego dla całego świata.

To dziwne widzieć jak ludzie potrafią zabijać bez poczucia winy - nie jednostki, ale zabijać miliony - a nie potrafią, bez poczucia winy, spło­dzić dziecka. Wszystkie religie to plaga. Kochaj się tylko wtedy, gdy je­steś gotów wkroczyć w medytacyjną prze­strzeń. Kochając się stwórz atmosferę medy­tacji. Traktuj to miejsce jak święte. Tworzysz ży­cie... co może być bar­dziej święte? Rób to tak pięknie, tak estetycznie i z taką radością, z jaką tylko potrafisz. Nie mo­żesz się spieszyć. I jeśli dwoje kochanków spo­tka się w takiej atmosferze na zewnątrz i ciszą we­wnątrz, przyciągną oni najwspanialszą duszę dla swe­go dziecka.

Dajesz dziecku życie, którego wartość mierzy się prawdziwością miłości jaką odczuwasz. Jeśli rodzic jest zawiedziony, powinien to przemyśleć, bo otrzymał takie dziecko na jakie zasłużył. Rodzice nie stwarzają możliwo­ści wejścia do łona wyższej i bardziej rozwiniętej duszy; sperma i żeńskie jajeczka powodują, że jakaś dusza się pojawi. Stwarzają możliwość dla ciała, aby dusza mogła się w nim zakorzenić. Ale przyciągniesz tylko taką osobę na jaką pozwoli ci twoja aktywność seksualna.

Jeśli świat przepełniają głupcy i ludzie przeciętni, je­steś za to odpowiedzialny - rodzice są odpowiedzialni. Nigdy się nie zastanawiali; ich dzieci są, zupełnie przypadkowe. Nie ma większej zbrodni niż stworzyć życie przypadkowo.

Przygotuj się na to. Najbardziej podstawową rze­czą, którą trzeba zrozumieć jest orgazmiczny moment: braku myśli, braku czasu, braku umysłu; jedynie czy­sta świadomość. Tą czystą świadomością możesz przy­ciągnąć Gautamę Buddę. Biorąc pod uwagę sposób w jaki uprawiasz miłość, dziwne jest, że mimo wszystko, nie przyciągasz samych Adolfów Hitlerów, Mussolinich, Stalinów, Nadirszahów, Tamerlanów, Dżingis Chanów. Przyciągasz ludzi przeciętnych. Nie przyciągasz również ludzi poniżej pewnej granicy; oni przychodzą jako wynik brutalnego gwałtu. Dla tych najszlachetniejszych, miłość musi być medytacją.

Życie dziecka zaczyna się z chwilą, gdy dusza wejdzie do łona. Jeśli wkroczyła w przestrzeń medytacyjną możliwe jest, że będziesz miał dziecko, które nie podda I się naciskom. Dziecko urodzone z medytacji nie może zostać uwarunkowane; będzie się przeciw temu buntować. Tylko ludzi przeciętnych da się uwarunkować.

Para, która potrafi wejść w medytację podczas upra­wiania miłości, nie jest zwyczajną parą. Ci ludzie będą szanować dziecko. Dziecko jest gościem, który przycho­dzi od nieznanego, a ty musisz tego gościa szanować. Rodzice, którzy nie szanują swoich dzieci, zniszczą ich życie. Szacunek, miłość, wdzięczność za to, że „wybra­łeś nas jako swoich rodziców" odpłaci wam głębszym szacunkiem, większą wdzięcznością i większą miłością.

Kiedy kogoś kochasz nie starasz się wywierać na niego presji. Gdy kogoś kochasz dajesz mu wolność, dajesz mu ochronę. Kochając, nie chcesz aby druga osoba stała się kopią ciebie, chcesz aby była ona wy­jątkowa i niepowtarzalna. I aby to zrobić stworzysz mu odpowiednie warunki, postawisz go przed wyzwaniami, które wymuszą rozwój jego potencjału.

Nie obciążysz go wiedzą, ponieważ będziesz chciał aby sam poznał prawdę. Każda zapożyczona prawda jest kłamstwem. Dopóki sam jej nie przeżyjesz, nigdy nie stanie się twoją prawdą.

Pomożesz dziecku odkrywać coraz więcej rzeczy. Nie będziesz opowiadał mu kłamstw o tym, że istnieje Bóg - to kłamstwo, ponieważ nigdy go nie widziałeś. Rodzi­ce cię okłamali, a ty powtarzasz to swojemu dziecku. Twoi rodzice uwarunkowali cię i czym stało się twoje ży­cie? Cierpieniem od kołyski aż po sam grób. Czy chcesz aby życie twojego dziecka również było pełne cierpie­nia, lęku, rozpaczy?

W Biblii jest tylko jedno zdanie, któremu się nie sprze­ciwiam. Zdanie to brzmi następująco: .Bóg może wyba­czyć ci wszystko, z wyjątkiem rozpaczy". Ktokolwiek to napisał musiał posiadać ogromne zrozumienie. Bóg nie może wybaczyć tylko jednej rzeczy i jest nią rozpacz. Ale wszyscy żyją w rozpaczy - czy Bóg jest czy go nie ma, rozpacz jest prawdziwa. Jest samozniszczeniem. Jeśli ko­chasz swoje dziecko, pomożesz mu cieszyć się, śmiać, radować, tańczyć. Ale robisz coś zupełnie odwrotnego.

W młodym wieku, kiedy jeszcze mieszkałem w domu rodzinnym, gdy przychodził jakiś gość, rodzina zawsze mnie dokądś wysyłała. Gdy zaczynali mówić o tym, że trzeba mnie gdzieś wysłać - że na przykład muszę iść do lekarza, ponieważ od wielu dni jestem przeziębiony - odpowiadałem:

- Nie będę nic robił. Wiem, że jestem przeziębio­ny i znam lekarza; sam zadecyduję kiedy się do niego udać. Nie pójdę - przeziębienie czy rak, to nie robi dla mnie różnicy.

- Ale dlaczego? - pytali Odpowiadałem:

- Wiem, że spodziewacie się gościa i boicie się.

Oczywiście, że się bali, ponieważ zawsze wprawia­łem ich w zakłopotanie. Gość mógł być kimś ważnym, a ja mogłem zrobić coś, co zepsułoby ich znajomość.

Kiedyś, w trakcie jedzenia, nagle zacząłem się śmiać. Rodzina wiedziała, że za chwilę coś się wydarzy, ponieważ był u nas gość. Gość był zaskoczony. Spytał:

- Dlaczego się śmiejesz? Odpowiedziałem:

- Nie potrzeba powodu do śmiechu. Właściwie to ja powinienem spytać was: „Dlaczego siedzicie z takimi ponurymi minami?" Śmiech ma wielką wartość; ponure miny nie mają żadnej. A odkąd przyszedłeś cała moja rodzina stała się smutna i poważna. Nie rozumiem co z tobą jest nie tak. Czy wszędzie dokąd się udajesz wprowadzasz taką atmosferę?


Czasami nagle za­czynałem tańczyć. Roz­mowa między rodzicami i gościem natychmiast milkła, ponieważ tańczy­łem między nimi. Mówili:

- Możesz wyjść i się pobawić.

Odpowiadałem:

- Wiem gdzie dobrze się tańczy. Wy możecie wyjść i dokończyć na zewnątrz waszą głupią rozmowę - ona nic nie znaczy! Rozmowa o po­godzie i porach roku... wszyscy doskonale o tym wiemy, nawet ja. Jaki sens ma taka rozmowa?

W uprzejmej rozmo­wie ludzie nigdy nie dys­kutują o rzeczach kon­trowersyjnych, ponieważ mogłoby to doprowa­dzić do antagonizmów. Rozmawiają tylko o rzeczach oczywistych - o pogodzie... Nie ma w tym kontrower­sji. Jeśli jest zimno, jest zimno; jeśli jest gorąco, jest gorąco.

Tańczę w tym miejscu tylko po to, aby uświadomić wam, że tracicie czas. Lepiej przyłączcie się do mnie!

Nie uwarunkowane dziecko w wielu sytuacjach za­wstydza swoich rodziców. Ale jeśli je kochają będą gotowi zrobić wszystko. Nawet jeśli wiąże się to z zakłopota­niem, nie robi to nikomu krzywdy. Ich dziecko rozwinie I się w wyjątkową istotę. Pomogą mu pozostać wolnym, otwartym; otwartym na nieznaną przyszłość.

Pomogą mu stać się poszukiwaczem, a nie wierzącym. Nie zrobią z niego chrześcijanina, żyda, hinduisty czy muzułmani­na, ponieważ wszystkie te religie uczyniły bar­dzo dużo zła. Czas aby wszystkie religie zniknę­ły. Nie uwarunkowane dzieci mogą sprawić, że tak się stanie, ponie­waż jutro będą młodymi ludźmi, którzy nie będą ani chrześcijanami, ani hinduistami, ani muzuł­manami. Będą poszuki­waczami; poszukiwanie będzie ich religią. Oto moja definicja sannjasina: to ktoś, kogo religią jest poszukiwanie, za­głębianie się i wnikliwość. Wiara przerywa jakąkolwiek wnikliwość.

Dziel się z dzieckiem wszystkimi swoimi doświadcze­niami. Uświadom je, że zostało poczęte w pełnej miło­ści, orgazmicznej chwili, i że miłość jest wielkim darem egzystencji. Musisz sprawić aby miłość stała się cen­tralnym punktem twojego życia, ponieważ tylko dzięki niej jesteś w stanie wykroczyć poza ślepą naturę i wejść w świat nadnaturalny, w którym nie ma ślepoty, w któ­rym stajesz się wizjonerem.

Tak, stworzenie nieuwarunkowanego i wolnego dziecka jest możliwe, ale nie poprzez samą biologię. Staje się możliwe wtedy, gdy masz w sobie na tyle dużo odwagi, by ze swo­jej miłości uczynić świą­tynię, miejsce medytacji. W ten sposób przywo­łasz duszę posiadającą potencjał do stania się wyjątkową osobą. A wtedy da­waj jej wszelką możliwość bycia wolną, nawet jeśli jest to wbrew tobie. Wolność twojego dziecka ma większą wartość, ponieważ jest ono przyszłością ludzi.

Twoje dni przeminęły - jakie ma znaczenie czy przy­szłość rozwinie się wbrew tobie? Co dała ci przeszłość? Jesteś pusty, jesteś żebrakiem. Chcesz aby twoje dzieci również takie były? Oto co każdy rodzic stara się zrobić -stworzyć kopię, idealną kopię. Lecz pamiętaj, że egzysten­cja akceptuje tylko oryginał. Kopie nie są akceptowane.

Pozwól by dziecko miało swoją niepowtarzalną twarz.

Może to wywołać w tobie strach, może wywołać zmartwienie, ale to twój problem. W żaden sposób nie ograniczaj dziecka. A dziecko obdarowane wolnością -nawet wbrew rodzicom - będzie zawsze ich szanować, będzie na zawsze wdzięczne. Obecnie jest odwrotnie: każde dziecko przepełnione jest gniewem, wściekło­ścią, nienawiścią do rodziców, ponieważ to, co mu zro­bili jest nie do wybaczenia.

Więc dając wolność, pozwalając mu na bycie samym sobą, cokolwiek to oznacza, akceptując je w jego naturalnej istocie, dokąd­kolwiek ona prowadzi, tworzysz dziecko, które będzie cię kochać i sza­nować. Byłeś nie tylko zwykłym ojcem czy mat­ką; dałeś życie, wolność, wyjątkowość. Dziecko na zawsze zapisze to wspo­mnienie w swoim sercu, a jego wdzięczność skie­rowana ku tobie przeko­na je, że to co dla niego zrobiłeś musi przekazać przyszłym pokoleniom.

Jeśli każde pokole­nie kochałoby i szano­wało dzieci, dawało im wolność wzrastania, ca­ły nonsens konfliktu po­koleń przestałby istnieć. Jeśli szanujesz swoje dziecko, jeśli jesteś je­go przyjacielem, konflikt znika.

ZAWSZE DOBRZE JEST DOJŚĆ DO POROZUMIE­NIA ZE SWOIMI RODZICAMI. To jedna z podstawo­wych rzeczy. Gurdżijew zwykł mawiać „Jeśli nie jesteś w dobrych stosunkach ze swoimi rodzicami, zmarno­wałeś życie". Ponieważ jest to czymś niezwykle głębo­ko zakorzenionym... Jeśli pojawi się między wami złość, nic cię nie zadowoli. Zawsze i wszędzie będziesz od czuwać jakieś poczucie winy. Nigdy nie zapomnisz i nie przebaczysz. Z rodzicami łączy cię coś więcej niż zwią­zek społeczny. To z nich powstałeś - jesteś ich częścią, gałęzią odchodzącą od ich drzewa. Wciąż jesteś w nich zakorzeniony.

Gdy rodzice umierają, umiera w tobie coś bardzo głęboko zakorzenionego. Gdy umierają, po raz pierw­szy czujesz się naprawdę samotny i pozbawiony korzeni. Więc póki żyją zrób wszystko co możesz, aby połączyło was wzajemne zrozumienie. Wtedy wszystko się uspo­koi i rachunki zostaną wyrównane. Wtedy, gdy odejdą z tego świata - a kiedyś odejdą - nie będziesz czuł się winny, niczego nie będziesz żałował. Oni byli szczęśliwi z tobą; ty byłeś szczęśliwy z nimi.

Związek miłosny rozpoczyna się i kończy na rodzi­cach. Zatacza krąg. Jeśli koło w jakimś miejscu zostanie uszkodzone, zawsze już będziesz odczuwał zaniepokoje­nie. Człowiek jest bardzo szczęśliwy jeśli może porozu­mieć się z własnymi rodzicami. A jest to jedna z najtrud­niejszych rzeczy; przepaść jest ogromna. Rodzice nigdy nie traktują cię jak osoby dorosłej i nigdy nie komuni­kują się z tobą bezpośrednio. Rozkazują ci: „Zrób to" albo: „Nie rób tego". Nigdy nie biorą pod uwagę twojej wolności i twojego ducha, twojej istoty... nie szanują cię. Z góry zakładają, że będziesz ich słuchał.

Od samego początku dziecko jest podirytowane, po­nieważ za każdym razem gdy rodzice mówią mu: „Zrób to" czy: „Nie rób tamtego" ma ono wrażenie, że zosta­je mu odebrany kawałek wolności. Zastaje poddane re­presjom. Opiera się, czuje się urażone, a opór pozostaje w nim jak nie zagojona rana. Przepaść powiększa się coraz bardziej. Trzeba przerzucić nad nią most. Jeśli jesteś w stanie stworzyć most pomiędzy tobą i twoją matką, na­gle poczujesz, że ten most połączy cię z całym światem, staniesz się bardziej zakorzeniony w ziemi. Jeśli możesz połączyć się mostem ze swoim ojcem, twoim domem sta­nie się niebo. Rodzice to symbole ziemi i nieba. A dziecko jest jak drzewo, które potrzebuje i tego, i tego.

Miłość + Świadomość = Istnienie

Miłość jest niezbędna do rozwoju duchowego. Co więcej - funkcjonuje na zasadzie lustra. Bardzo trud­no jest poznać siebie jeśli nie ujrzysz się w oczach ko­goś, kto cię kocha. Aby zobaczyć odbicie swojej twarzy musisz popatrzeć w lustro, aby ujrzeć wizerunek swo­jej duchowości musisz spojrzeć w lustro miłości. Miłość jest duchowym lustrem. Pobudza cię, mobilizuje, czyni gotowym do podróży w głąb siebie, przypomina ci kim naprawdę jesteś.

W chwilach kiedy odczuwasz głębię miłości, masz także przebłyski swojej prawdziwości, które przycho­dzą do ciebie w formie lustrzanego odbicia. Miłość jest jak jezioro. Widzisz w niej przebłyski medytacji, tak jak w księżycową noc widzisz księżyc odbity w tafli spokoj­nego jeziora. Księżyc odbity w wodzie daje początek poszukiwaniom prawdziwego księżyca. Jeśli go nie uj­rzysz, być może nigdy nie wyruszysz na poszukiwanie. Będziesz przychodzić raz po raz nad to jezioro, myśląc, że właśnie w nim trzeba szukać prawdziwego księżyca; będziesz nurkować, przeszukiwać dno. W końcu, po wielu niepowodzeniach pojmiesz, że tam wcale nie ma prawdziwego księżyca.

Któregoś dnia zrozumiesz, że księżyc był jedynie od­biciem. To wspaniałe odkrycie. Od teraz zaczniesz pa­trzeć ku górze. Jeśli to zaledwie odbicie, to gdzie jest księżyc? Jeśli to odbicie, to znaczy, że trzeba patrzeć w stronę przeciwną. Odbicie księżyca jest na wodzie je­ziora, czyli księżyc będzie nad wodą. Spojrzysz w gó­rę... i podróż się zaczęła.

Miłość daje ci przebłyski medytacji, odbicie księży­ca w jeziorze; są to jednak tylko refleksy na wodzie, nie prawda. Dlatego miłość nie da ci pełni satysfakcji. Na­wet więcej - miłość przyniesie ci coraz więcej rozcza­rowań i niezadowolenia. Miłość pozwoli ci dostrzec jak wiele jest możliwe, ale nie wypełni tych możliwości. Nie da ci tego, czego się spodziewasz, a to cię zdenerwuje. I dzięki temu rozczarowaniu, tej złości będziesz w stanie zwrócić się do swojej własnej istoty. Jedynie kochanko­wie znają radość medytacji. Ci, którzy nigdy nie kochali i nie doznali frustracji z powodu miłości, ci którzy nie nurkowali w jeziorze miłości poszukując księżyca, nig­dy nie odnajdą prawdziwego księżyca na niebie. Nawet nie będą świadomi, że istnieje.

Człowiek, który kocha, wcześniej czy później, stanie się religijny. Jednak ten, kto nie kochał - na przykład polityk, który nie kochał nigdy drugiego człowieka a je­dynie władzę - nigdy nie stanie się religijny. Człowiek mający obsesję na punkcie pieniędzy, kochający jedy­nie pieniądze - także nie będzie w stanie nigdy stać się religijny. Byłoby to niezwykle trudne z wielu powodów. Pieniądze można posiadać; możesz mieć pieniądze na własność. Łatwo posiąść pieniądze, trudno jest posiąść ukochaną osobę; nawet może jest to całkiem niemoż­liwe. Będziesz usiłował posiąść, ale jakże miałoby ci się udać posiąść żywą osobę? Będzie się ona temu sprze­ciwiać, będzie walczyć aż do upadłego. Nikt nie chce stracić swojej wolności.

Miłość nie ma tak wielkiej wartości jak wolność. Mi­łość to coś cennego, ale nie tak cennego jak wolność. Toteż każdy chce być kochany, ale nie za cenę własnej wolności. Stąd na pewnym etapie pojawia się frustra­cja. Usiłujesz posiąść, a im bardziej się o to starasz, tym mniej możliwa staje się miłość, a twój partner zaczyna się odsuwać. Jeśli nie usiłujesz nikogo zawłaszczyć, jeśli oboje kochankowie dają sobie całkowitą wolność, wte­dy istnieje między nimi ogromna miłość.

Trzeba zacząć od tego, że próby zawłaszczenia i tak skazane są na porażkę. Z jej powodu będziesz odczuwał rozczarowanie. Po drugie, jeśli nauczyłeś się nie próbo­wać posiąść drugiego człowieka, jeśli wiesz już, że wol­ność ma o wiele wyższą wartość niż miłość, to wcześniej czy później dostrzeżesz, iż wolność przywróciła cię same­mu sobie, stała się twoją świadomością, medytacją.

Wolność jest po prostu innym aspektem medytacji. Możesz zacząć od wolności - a świadomość przyjdzie sama, lub od świadomości - wtedy staniesz się wol­ny. Obie są ze sobą połączone. Miłość jest pomiędzy nimi jak delikatne spoiwo. Stanowią one podstawowe doświadczenie, przez które trzeba przejść w drodze ku dojrzałości.

W cudownej książce Margery Williams: „The Velveteen Rabbit", znalazłem przepiękny opis stawania się prawdziwym dzięki miłości:

- Co znaczy być prawdziwym ? - zapytał Królik pew­nego dnia. - Czy to znaczy mieć ten brzęczyk w sobie i wystający kijek do trzymania?

- Prawdziwość nie ma związku z tym, jak jesteś zbu­dowany - odparł Skórzany Konik. - To jest raczej coś, co ci się przydarza. Kiedy dziecko bardzo cię kocha, nie tylko pobawi się z tobą i zostawia, ale naprawdę cię kocha przez długi, długi czas, wtedy stajesz się Prawdziwym.

- Czy to boli? - spytał Królik.

- Czasami, tak - odpowiedział Skórzany Konik, gdyż zawsze mówił prawdę. - Lecz kiedy staniesz się Praw­dziwy, nie obawiasz się tego bólu.

- Czy to się staje nagle, tak jakby ktoś cię zranił, czy też powolutku?

- To nie dzieje się nagle - powiedział Skórzany Ko­nik. - To staje się powoli. Dlatego bardzo rzadko zda­rza się tym, którzy łatwo się mogą potłuc, albo mają­cym ostre brzegi, albo takim, o których trzeba bardzo dbać. Zwykle, zanim staniesz się Prawdziwy, część two­jej sierści jest już wytarta od przytulania, może wypad­nie ci oko, albo nogi będą zwisać luźno; może będziesz wyglądać dość marnie. Ale te rzeczy nie mają znacze­nia, bo kiedy staniesz się Prawdziwy, nie będziesz nigdy brzydki; może wydasz się taki ludziom, którzy nic nie rozumieją... Kiedy staniesz się Prawdziwy, nie możesz stać się na powrót nieprawdziwy. Twoja Prawdziwość będzie w tobie na zawsze.

Miłość czyni cię prawdziwym. Bez niej jesteś jedynie fikcją, niematerialnym snem. Miłość przydaje ci treści, daje ci poczucie całości, czyni cię wyśrodkowanym. Jest ona jednak zaledwie połową podróży; drugą połowę sta­nowi medytacja i świadomość. Miłość przygotowuje cię do niej - jest początkiem, a świadomość jest końcem. Pomiędzy nimi dwiema zaczynasz odczuwać Boga; mię­dzy tymi dwoma brzegami płynie rzeka Istnienia.

Nie unikaj miłości. Przejdź przez nią pomimo bólu, którego ci dostarcza. Tak, naprawdę boli, ale kiedy ko­chasz, to nie ma tak wiel­kiego znaczenia. Te rany pomagają ci się wzmoc­nić. Czasem tak bardzo boli..., tak strasznie; ale ten ból jest potrzebny, żeby cię pobudzać, że­byś nie był ospały, żebyś podążał za wyzwaniem. Niebezpieczeństwa są po to, aby uczynić cię czujnym. Miłość przygotowuje grunt; w glebie miłości i tylko w niej, może wykiełkować ziarenko medytacji.

Wszyscy ci, którzy uciekają przed miłością, nigdy nie osiągną medytacji. Mogą siedzieć w jaskiniach w Hima­lajach przez wiele wcieleń, ale nie osiągną medytacji. To niemożliwe - nie zasłużyli na nią. Wpierw trzeba na nią zasłużyć żyjąc wśród ludzi, trzeba przygotować glebę.

Dlatego tak nalegam, by nie odrzucać świata. Bądź w nim, zmierz się z wyzwaniami, zaakceptuj niebezpie­czeństwa, które z sobą niesie, rany, ciosy. Przejdź przez to. Nie unikaj, nie szukaj skrótów, bo ich nie ma. To wal­ka, trud, droga pod górkę, ale tak wejdziesz na szczyt.

Radość, którą da ci ta droga jest nieporównywalna do tego, co możesz przeżyć jeśli polecisz na szczyt helikopterem. Co z tego, że stoisz na szczycie, jeśli jesteś niedojrzały? Nie będziesz umiał się tym cieszyć. Pomyśl tylko jaka to wielka różnica. Ze wszystkich sił próbujesz zdobyć Everest. To takie niebezpieczne, możesz zginąć, możesz nie dojść; ryzyko, wysiłek. Na każdym kroku czai się śmierć; jest tyle pułapek i duże prawdopodo­bieństwo, że raczej przegrasz niż, że zwyciężysz. Szansa jedna na sto, że ci się uda. Jednak im bliżej do szczytu, tym większa radość w tobie narasta. Twoja dusza uno­si się coraz wyżej. To nie przychodzi za darmo, musisz zapracować... A im więcej trudu cię to kosztowało, tym bardziej się radujesz. No, a teraz wyobraź sobie - mo­żesz się tam dostać helikopterem. Staniesz na szczycie i będziesz się czuł jak idiota. Pomyślisz: „Co ja tu robię?" Po pięciu minutach będziesz miał dosyć. Powiesz do sie­bie: „No, to zobaczyłem. Nic tu właściwie nie ma".

To podróż stwarza cel. Każdy krok podróży stwarza cel. Nie chodzi o to, by nagle znaleźć się u kresu dro­gi. Celem jest podróżowanie. Podróż nie jest czymś od­dzielnym od celu; to nie są dwie osobne części. Kres podróży i sposób podróżowania nie są od siebie oddzie­lone. Koniec podróży rzutuje na całą drogę; każdy spo­sób podróżowania wiedzie ku końcowi.

Nigdy więc nie przegap szansy na pełnię życia, na branie odpowiedzialności, na bycie zaangażowanym, na włączenie się w nurt. Nie bądź tchórzem. Stań z ży­ciem oko w oko, zmierz się z nim. Powoli, krok po kro­ku, coś w tobie zacznie się krystalizować.

Tak, trwa to długo. Chudy Koń ma rację: „Zresztą zwy­kle zanim staniesz się Prawdziwy, część twojej sierści jest już wytarta od przytulania, może wypadnie ci oko albo no­gi będą zwisać luźno; możesz wyglądać dość marnie. Ale te rzeczy nie mają znaczenia, bo kiedy staniesz się Prawdziwy, nie będziesz nigdy brzydki; może wydasz się taki ludziom, którzy nic nie rozumieją... Kiedy staniesz się Prawdziwy, nie możesz stać się znowu nieprawdziwy. Twoja Prawdziwość będzie w tobie na zawsze".

Ale na to trzeba zasłużyć. Pozwól, że powtórzę: w ży­ciu nie ma nic za darmo. A jeśli nawet coś dostaniesz za darmo, nie ma to żadnej wartości. Musisz zapłacić. A im wyższa cena, tym większa satysfakcja. Jeśli dla mi­łości zaryzykujesz całe swoje życie, to co zdobędziesz będzie wspaniałe. Miłość skieruje cię ku samemu so­bie, da ci widok na odbicie medytacji. Pierwsze prze­błyski medytacji znajdziesz właśnie w miłości. I wtedy pojawi się w tobie pragnienie, by dotrzeć do tych prze­błysków, i nie tylko przebłysków ale do tego stanu; bę­dziesz chciał w nim pozostać na zawsze. Miłość daje przedsmak medytacji.

Orgazmiczne doświadczenie miłości jest pierwszym doświadczeniem samadhi, ekstazy. Uczyni cię jeszcze bardziej spragnionym. Teraz wiesz, jak wiele jest moż­liwe i nie usatysfakcjonuje cię byle co. Przeniknęła do ciebie świętość i ogarnęła twoje serce. Bóg dotknął twe­go serca, czułeś ten dotyk. Teraz pragniesz zatrzymać tę chwilę na zawsze, chciałbyś aby takie stało się twoje życie. I stanie się, a dopóki się nie stanie, będziesz nie­zadowolony.

Z jednej strony - miłość da ci ogromną radość, ale z drugiej - pragnienie radości wiecznej.

STOJĄC NA SKRZYŻOWANIU

Kiedy wieczność przenika do czasu

Czas jest tym w czym żyjemy - biegnie poziomo. Od A do B do C do D; jest niczym linia. Wieczność jest pio­nowa. Nie idzie od A do B i od B do C. Biegnie od A, potem coraz bardziej do A i coraz bardziej. Porusza się ku górze. Bardzo rzadko wieczność przenika do czasu; może się to zdarzyć tylko wtedy, gdy medytacja osią­gnie odpowiedni poziom, stanie się dojrzała: gdy do­trzesz do swej istoty.

Wtedy, nagle, zdasz sobie sprawę z tego, że jesteś skrzyżowaniem. Jedna linia biegnie poziomo - innymi słowy jest nijaka, zwyczajna, pozbawiona znaczenia i ostatecznie prowadzi do śmierci. Pozioma linia nie­ustannie porusza się w kierunku cmentarza.

Opowiem wam historię. Z wielu powodów niezwykle ważną:

Wielki władca ujrzał we śnie cień; wystraszył się go, cho­ciaż był to jedynie sen. Zapytał cienia: „Czego chcesz?"

Ten odpowiedział „Nie przyszedłem o nic cię pro­sić. Przybyłem aby poinformować cię, że dziś wieczo­rem, w pewnym miejscu, gdy będzie zachodzić słońce, po raz ostatni zaczerpniesz powietrza. Zwykle nie infor­muję ludzi o takich rzeczach, ale ty jesteś wspaniałym władcą; jest to mój sposób na okazanie ci szacunku".

Cesarz tak się przeraził, że natychmiast obudził się zlany potem i nie był w stanie zadecydować co powinien teraz zrobić. Jedyne co przyszło mu do głowy to zwołać do siebie mędrców, astrologów, proroków, aby rozszyfro­wali znaczenie snu. Za ojca analizy snów zwykle przyj­mujemy Zygmunta Freuda; to nieprawda, jej powstanie ! wiąże się z tym cesarzem, który żył tysiąc lat temu!

W środku nocy wszyscy prorocy zamieszkujący jego kraj, mędrcy, wszyscy ci, którzy wiedzieli coś o przyszło­ści, o interpretacji snów, zgromadzili się aby usłyszeć ca­łą historię. Była ona bardzo prosta, ale ponieważ każdy przywiózł ze sobą swoje księgi - zaczęli się mię­dzy sobą kłócić: „To nie może być znaczenie tego snu" lub: „To musi być znaczenie tego snu".

Zmarnowali mnó­stwo czasu, zaczęło wschodzić słońce. Król miał starego sługę, któ­rego traktował jak ojca - jego prawdziwy ojciec umarł bardzo wcześnie. Ponieważ syn był zbyt młody, opiekę nad nim zlecił temu słudze i na­kazał mu: „Zadbaj o to, aby mój syn stał się mo­im następcą i aby nie stracił królestwa". Sługa wypełnił tę prośbę, był bardzo stary. Ale nie był traktowany jak służący, traktowano go niemal jak ojca króla. Zbliżył się do cesarza i rzekł: „Chcę a" powiedzieć dwie rzeczy. Zawsze mnie słuchałeś. Nie jestem ani prorokiem, ani astrologiem i nie wiem po co cały ten nonsens, po co sprawdzanie tych pism. Jedno jest pewne - że gdy słońce wzej­dzie, to do jego zacho­du jest już niewiele cza­su. Ci ludzie, ci tak zwani wszechwiedzący, przez całe wieki nie doszli nig­dy do żadnych konkluzji. A tym bardziej w jeden dzień... będą się kłócić, sprzeczać, wzajemnie obalać swoje argumenty ale nie łudź się, że dojdą do porozumienia, że wyciągną jakieś wnioski. „Pozwól im dyskutować. Ponieważ masz najwspanialszego ko­nia na świecie" - były to czasy koni - „radzę ci, abyś opuścił na nim ten pałac tak szybko jak to tylko moż­liwe. Pewne jest, że nie powinieneś tu być; powinieneś być daleko stąd".

Pomimo swojej prostoty była to rada logiczna i ra­cjonalna. Cesarz zostawił kłócących się intelektualistów i mędrców - nie zauważyli oni nawet jego zniknięcia. Cesarz z pewnością miał konia wartego całego kró­lestwa. Był z niego bardzo dumny, nie znano innego, równie silnego konia. Króla i konia łączyła ogromna miłość, głęboka bliskość, rodzaj symbiozy. Cesarz zwró­cił się do konia: „Wygląda no to, że zbliża się po mnie śmierć. Ten cień to nie było nic innego jak śmierć. Mu­sisz zabrać mnie tak daleko stąd, jak tylko dasz radę".

Koń skinął głową. Wypchał obietnicę. Po południu gdy zaczęło zachodzić słońce, znajdowali się dziesiątki mil z dala od królestwa. W przebraniu wkroczyli na ziemię innego królestwa. Cesarz był bardzo zadowolo­ny. Zsiadł z konia i próbował przywiązać go do drzewa - ponieważ ani on, ani koń od dawna niczego nie jedli. Cesarz powiedział: „Dziękuję przyjacielu. Teraz zatrosz­czę się o jedzenie dla ciebie i dla mnie. Jesteśmy dale­ko od domu, nie ma się czego bać. Dowiodłeś, że to co się o tobie mówi, to prawda. Poruszałeś się niezwykle szybko, niemal jak chmura".

Gdy cesarz przywiązywał konia do drzewa pojawił się czarny cień i powiedział: „Martwiłem się, że może ci się nie udać, ale twój koń jest wspaniały. Ja również jestem mu wdzięczny - oto właściwe miejsce i właściwa pora. I bałem się - byłeś tak daleko - jak mógłbym cię stamtąd sprowadzić? Koń wypełnił przeznaczenie".

Jest to dziwna opowieść ale zwraca uwagę na to, że jeśli poruszasz się po linii poziomej, niezależnie od prędkości, zawsze skończysz na jakimś cmentarzu. To dziwne, że z każdą chwilą nasze groby przybliżają się do nas coraz bardziej - nawet jeśli ty się nie poruszasz, grób zbliża się w twoim kierunku. Pozioma linia czasu, innymi słowy, jest ludzką śmiertelnością.

Ale jeśli potrafisz sięgnąć w głąb siebie, wejść w ci­szę swego wnętrza, dostrzeżesz dwie drogi: jedną po­ziomą, drugą pionową.

Może cię to zdziwi, ale chrześcijański krzyż nie jest wcale chrześcijański. To starożytny, Wschodni, aryjski symbol - swastyka. To dlatego Adolf Hitler, który uwa­żał, że płynęła w nim najczystsza aryjska krew, wybrał swastykę jako swój symbol. Swastyka to nic innego jak krzyżujące się dwie linie. W Indiach ludzie biznesu, nie wiedząc dlaczego, na początku każdego roku rozpo­czynają swoje księgi symbolem swastyki. Chrześcijań­ski krzyż jest po prostu fragmentem swastyki. Również oznacza to samo: pion i poziom. Ręce Chrystusa rozpo­starte są w poziomie; jego głowa i ciało wskazują inny kierunek.

Medytując zauważasz nagle, że masz możliwość po­ruszania się w dwóch kierunkach - w poziomie bądź w pionie. Pion zawiera w sobie ciszę, błogosławień­stwo, ekstazę; poziom to ręce, praca i świat.

Gdy człowiek odkryje, iż jest skrzyżowaniem, nie może nie zainteresować się kierunkiem pionowym. Zna to, co jest w poziomie, ale pionowe otwiera przed nim drzwi do wieczności, w której śmierć nie istnieje, gdzie człowiek coraz bardziej staje się częścią kosmicznej ca­łości - gdzie człowiek traci wszystkie ograniczenia, na­wet te związane z ciałem.

Gautama Budda zwykł mówić: „Narodziny to cier­pienie, życie to cierpienie, śmierć to cierpienie". Cho­dziło mu o to, że poruszanie się w poziomie wiąże się z nieustannym cierpieniem, bólem. Takie życie nie mo­że być pełne tańca, radości - jeśli tak ma ono wyglą­dać, to jedynym rozwiązaniem jest samobójstwo. To, że życie pozbawione jest sensu to współczesna konkluzja, do której doszli Zachodni filozofowie egzystencjalizmu - Jean Paul Sartre, Jaspers, Heidegger, Kierkegaard i inni. Na płaszczyźnie poziomej życie rzeczywiście takie jest, ponieważ jest agonią, bólem, schorzeniami, cho­robami, starością. Człowiek uwięziony jest w ciasnym ciele, podczas gdy jego świadomość to nieograniczony wszechświat.

Gdy pionowa płaszczyzna zostanie odkryta, człowiek zaczyna się po niej poruszać Nie znaczy to, że musisz wyrzec się świata, tylko że nie należysz już do niego: świat stał się efemeryczny, stracił znaczenie. Nie oznacza to, że musisz teraz wyrzec się świata i uciec do gór czy do klasztorów. Znaczy to tylko tyle, że niezależnie od tego gdzie się znajdujesz, zaczynasz prowadzić we­wnętrzne życie, które wcześniej nie było możliwe. Wcześniej byłeś ekstrawertykiem; teraz stałeś się in­trowertykiem. Jeśli chodzi o ciało, to o ile pamię­tasz o tym, iż nie jesteś ciałem, poradzisz sobie bez większego trudu. Ale ciało możesz wykorzystać na wiele sposobów, aby pomogło ci poruszać się po linii pionowej. Prze­niknięcie do płaszczyzny pionowej, promień światła wpadający w mrok twojego poziomego życia może być początkiem oświecenia.

Będziesz tak samo wyglądał, ale nie będziesz tą sa­mą osobą. Dla tych, którzy mają jasność widzenia rów­nież nie będziesz taki sam - a już na pewno w swo­ich oczach nigdy nie będziesz wyglądał tak jak kiedyś, i nigdy nie będziesz mógł stać się taki jaki byłeś. Bę­dziesz istniał na świecie, ale świata nie będzie w to­bie. Ambicje, żądze, zazdrości zaczną wyparowywać. Nie będziesz potrzebował wkładać wysiłku w to, aby je odrzucić, wystarczy że będziesz poruszał się w pionie - ponieważ w płaszczyźnie pionowej nie mogą one ist­nieć. Mogą istnieć tylko w mroku płaszczyzny poziomej, gdzie wszyscy ze sobą współzawodniczą, przepełnieni są żądzami, chęcią rządzenia, dominacji, pragną stać się kimś wyjątkowym.

W pionie wszystkie te bzdury po prostu znikają. Stajesz się lekki, nic nie ważysz, zupełnie jak kwiat lotosu, który znajduje się w wodzie lecz woda go nie dotyka. Pozosta­niesz na tym świecie, ale nie będzie on już miał na ciebie żadnego wpływu. Wręcz przeciwnie, to ty za­czniesz wpływać na świat

- nie świadomymi stara­niami lecz po prostu by­ciem, swoją obecnością, wdziękiem i pięknem. Gdy rozrosną się one w tobie, zaczną w końcu wydosta­wać się poza ciebie.

Poruszy to ludzi, któ­rzy mają otwarte serca, a przerazi tych, którzy ży­li z zamkniętymi sercami

- tych, którzy zamknęli wszystkie okna, wszystkie drzwi. Osoby te nie będą chciały stykać się z takim czło­wiekiem. Znajdą tysiące wymówek, tysiące kłamstw na to, dlaczego nie chcą mieć z taką osobą kontaktu. Ale wszystko bierze się stąd, że nie chcą się one odkryć.

Człowiek, który porusza się w pionie staje się niemal jak lustro. Jeśli zbliżysz się do niego zobaczysz swoją prawdziwą twarz - zobaczysz swoją brzydotę, dostrze­żesz ciągłą ambicję, zobaczysz swoją miskę żebraczą.

Być może kolejna opowieść pomoże wyjaśnić o co mi chodzi.

Wcześnie rano, mężczyzna, żebrak z żebraczą miską, wszedł na teren królewskich ogrodów. Król zwykł udawać się codziennie no poranny spacer; spotkanie go gdzie indziej byłoby niemożliwe - zwłaszcza dla że­braka, któremu kontakt z władcą uniemożliwiłaby służ­ba. Więc wybrał moment, w którym nie było dookoła służących, gdy król był sam, w ciszy z naturą, by spijać piękno życia, którym obdarzało go Istnienie.

Na widok żebraka król powiedział:

- To nie jest odpowiedni moment... nikogo teraz nie przyjmuję.

Biedak odpowiedział:

- Jestem żebrakiem. Twoja biurokracja jest zbyt skomplikowana i dla takiego żebraka jak ja spotkanie z tobą jest niemożliwe. Nalegam abyś udzielił mi au­diencji.

Król chciał się go jak najszybciej pozbyć. Zapytał:

- Czego chcesz? Powiedz a dostaniesz to. Nie prze­rywaj mojego porannego spokoju.

- Zanim coś mi obiecasz, dwukrotnie to przemyśl. Król odpowiedział:

- Wydajesz się być dziwnym człowiekiem. Wsze­dłeś do ogrodu bez pozwolenia, wymusiłeś audiencję u króla. A teraz mówię ci, abyś powiedział mi czego chcesz. Nie zakłócaj dłużej mojego spokoju i nie prze­rywaj ciszy.

Żebrak zaśmiał się. Powiedział:

- Spokój, który można zakłócić nie jest spokojem. A cisza, którą da się zmącić nie jest prawdziwa, jest tylko snem.

Król spojrzał na żebraka. Ten człowiek mówił coś niezwykle ważnego.

- On chyba nie jest zwyczajnym żebrakiem - pomyślał. Biedak znów się odezwał:

- Chcę, abyś jeszcze raz przemyślał swoją obietnicę; moja prośba jest taka: zapełnij moją misę. Wtedy odej­dę. Ale miska musi być pełna.

Król zaśmiał się.

- Jesteś szaleńcem - powiedział. - Czy wydaje ci się, że twojej żebraczej miski nie da się napełnić?

Wezwał swego skarbnika i rozkazał mu:

- Wypełnij miskę tego człowieka diamentami i dro­gocennymi kamieniami.

Skarbnik był zupełnie zdezorientowany. Nikt nie wy­pełnia miski żebraka diamentami. Żebrak przypomniał skarbnikowi:

- Pamiętaj, dopóki misa nie będzie pełna, nigdzie się stąd nie ruszę.

Był to pojedynek między żebrakiem i królem. Na­stępnie stało się coś bardzo dziwnego... diamenty, po włożeniu do misy, zaczynały znikać. Król był bardzo za­kłopotany. Lecz powiedział:

- Cokolwiek się stanie, nawet gdybym miał stracić cały skarbiec, nie mogę dać się pokonać żebrakowi. Podbiłem przecież ogromne imperia!

W końcu cały skarbiec zniknął! Wieść dotarła aż do stolicy i tysiące ludzi zebrały się, aby zobaczyć co się stało. Nigdy nie widzieli króla tak rozdygotanego i za­łamanego.

W końcu, gdy w skarbcu nic nie pozostało, a misa żebraka nadal była pusta tak jak na początku, król padł żebrakowi do stóp i powiedział:

- Wybacz mi, nie zrozumiałem. Nigdy nie myślałem o takich rzeczach. Zrobiłem co mogłem, ale teraz... Nie mam nic innego co mógłbym ci dać. Będę wiedział, że mi przebaczasz, gdy zdradzisz mi sekret swojej misy. Jest ona dziwna, bo wygląda jakby mogła pomieścić zaled­wie kilka diamentów; a zniknął w niej cały skarbiec!

Żebrak zaśmiał się i powiedział:

- Nie przejmuj się. To nie jest normalna żebracza mi­ska. Znalazłem ludzką czaszkę i z niej zrobiłem swoją mi­skę. Nie zapomniała ona swoich dawnych przyzwycza­jeń. Czy zaglądałeś do swojej własnej żebraczej misy, do swojej głowy? Cokolwiek jej dasz, zawsze będzie prosić o więcej, o więcej i więcej. Zna ona tylko jeden temat: „więcej". Zawsze jest pusta, zawsze jest żebrakiem.

Na linii poziomej istnieją sami żebracy. Nieustannie chcą więcej, a tego nie da się spełnić - nawet je­śli dostaniesz wymarzo­ną posadę, z chwilą gdy będziesz już ją miał, za­uważysz, że są inne, lep­sze. Przez moment mo­że poczujesz przebłysk zadowolenia, ale już po chwili wróci rozpacz i po­jawi się ten sam wyścig o więcej. Nie jesteś w stanie za­spokoić swojej żądzy posiadania więcej i więcej. Jest to absolutnie nie do spełnienia. A taka właśnie jest pozio­ma linia; jest linią więcej i więcej, i więcej.

Czym jest linia pionowa? Byciem mniej i mniej, i co­raz mniej, aż do punktu całkowitej pustki, do punktu bycia nikim. Jedynie podpisem - nawet nie na piasku lecz na wodzie; nawet go nie złożyłeś a on już zniknął. Człowiek linii pionowej jest autentycznym sannjasinem, który odczuwa ogromną radość z bycia nikim, jest za­dowolony ze swojej czystości i pustki, ponieważ jedynie pustka może być czysta, jest on całkowicie przepełnio­ny nagością, ponieważ tylko nicość może być zestrojo­na z wszechświatem.

Kiedy współgrasz z wszechświatem, przestajesz, w pewnym dawnym znaczeniu tego słowa, istnieć. Ale po raz pierwszy jesteś całym wszechświatem. Nawet naj­dalsze gwiazdy są w to­bie, twoja nicość może je w sobie pomieścić. Kwiaty i słońce, i księżyc... i cała muzyka egzystencji. Nie jesteś już ego, twoje „ja" znika. Ale nie oznacza to, że ty znikniesz. Wręcz przeciw­nie, dopiero gdy zniknęło twoje „ja" pojawiłeś się ty.

Bez odczuwania „ja", bez ego, bez ciągłego dopo­minania się o więcej, jesteś w stanie poczuć wspania­łą ekstazę. O co jeszcze miałbyś prosić? Masz nicość -w tej nicości, bez zdobywania niczego stałeś się całym wszechświatem. Ptaki śpiewają w tobie, nie gdzieś na zewnątrz. Znajdują się na zewnątrz dlatego, że twoje ciało tworzy barierę.

Na linii pionowej stajesz się coraz bardziej świado­mością, a coraz mniej ciałem. Nie identyfikujesz się już z nim. W nicości te ptaki będą w tobie; tak samo kwiaty, drzewa i piękny poranek. Zniknie nawet samo pojęcie „na zewnątrz". Masz wgląd we wszystko. Nie możesz mieć bogatszego życia niż wtedy, gdy wszystko przeni­ka do twojego wnętrza. Gdy słońce i księżyc, gwiazdy i cała nieskończoność czasu i przestrzeni znajduje się w tobie... czego więcej mógłbyś chcieć?

Kabir, wielki mistyk hinduski, choć był niewykształcony, zapisał wiele wspaniałych spostrzeżeń. Przed śmiercią zdecydował się poprawić jeden ze swoich utworów. " Gdy był młody napisał: „Kropla rosy, w porannym słoń­cu, spływa do oceanu po liściu lotosu, lśniąc jak per­ła..." i dalej: „To samo przydarzyło się mnie. Poszukiwa­łem, przyjacielu. Zamiast odnaleźć siebie, zagubiłem się w kosmosie. Kropla rosy rozpłynęła się w oceanie".

Przed śmiercią, gdy już niemal zamknął oczy na wie­ki, zwrócił się do swego syna, Kamala: „Proszę, zmień jeden z moich zapisów".

Kamal odpowiedział: „Zawsze podejrzewałem, że jest w nim coś nie tak". Pokazał ojcu już poprawione oświadczenie. Poprawka została już wprowadzona. Dla­tego Kabir nazwał syna Kamal - „Jesteś cudem". Ka­mal oznacza „cud". A jego syn naprawdę był cudem. Poprawił ten wers, o który chodziło Kabirowi w nastę­pujący sposób: „Przyjacielu, poszukiwałem siebie. Za­miast się odnaleźć, znalazłem cały świat, znalazłem wszechświat. To nie kropla rosy zniknęła w oceanie, lecz ocean zniknął w kropli rosy".

A gdy ocean ginie w kropli rosy, kropla traci swoje granice, nic więcej się nie dzieje.

Na pionowej linii jest cię coraz mniej i mniej, i mniej, i mniej. Aż któregoś dnia całkiem znikasz.

Mistrz zen, Rinzai, miał pewien piękny lecz absur­dalny nawyk. Każdego ranka, gdy się budził, jeszcze zanim otworzył oczy, pytał samego siebie:

- Rinzai, czy nadal tu jesteś? Jego uczniowie dziwili się.

- Cóż to za nonsens? - pytali go. Odpowiadał:

- Czekam na moment, gdy odpowiedź będzie brzmieć: „Nie. Jest tu egzystencja, ale nie ma Rinzaja". Jest to najwyższy szczyt na jaki może się wzbić ludz­ka świadomość. To największe błogosławieństwo. I jeśli człowiek nie dotrze na to wzgórze, będzie błąkał się po ciemnych ścieżkach, ślepy, cierpiący i nieszczęśliwy. Może on zgromadzić ogromną wiedzę, może stać się wspaniałym uczonym, ale to nie pomoże. Tylko jedna, bardzo prosta rzecz jest esencją wszelkich doznań reli­gijnych; jest nią medytacja.

Udajesz się do wewnątrz. Nie będzie łatwo wydostać się z natłoku myśli, ale ty sam nie jesteś myślą. Jesteś w stanie wydostać się z tłumu, potrafisz wytwo­rzyć dystans pomiędzy sobą i swoimi myślami. Gdy dystans będzie się powiększał, myśli zaczną spadać jak martwe liście - ponieważ odżywiały się tobą i twoją tożsamo­ścią. Gdy przestajesz je karmić, myśli nie mogą istnieć. Czy spotkałeś kie­dyś stojące gdzieś samo­dzielnie myśli?

Postaraj się być obo­jętny - słowem Gautamy Buddy, określającym ten stan, jest upeksha. Bądź obojętny wobec umysłu a powstanie dystans. Następ­nie dojdziesz do punktu, w którym pokarm dla myśli przestanie płynąć. Zaczną one znikać; będą jak bańki

mydlane. Gdy już znik­ną wszystkie myśli, sytu­acja się powtórzy i zapy­tasz: „Rinzai, czy nadal tu jesteś?" Będziesz oczekiwać na wspania­ły moment, cudowną, wyjątkową chwilę, gdy w odpowiedzi usłyszysz: „Nie. Kim jest Rinzai?"

Ta cisza to medytacja - nie jest ona talentem. Nie każdy może być Pi­cassem, Rabindranathem, Michałem Anio­łem - to są talenty. Ale każdy może dojść do oświecenia, ponieważ oświecenie nie jest ta­lentem; jest twoją natu­rą, której nie jesteś świa­domy. I pozostaniesz nieświadomy dopóki otaczać cię będą myśli. Świadomość twojej osta­tecznej rzeczywistości pojawia się tylko wtedy, gdy nic jej nie powstrzymuje, gdy otacza cię nicość.

Pionowa linia jest czymś wyjątkowym. Jest to praw­dopodobnie jedyna tak rzadko spotykana rzecz w całej egzystencji, ponieważ zabiera cię na wycieczkę w stro­nę wieczności i nieśmiertelności. Kwiaty, które kwitną na tych ścieżkach są niepojęte dla umysłu, a zachodzą­ce zdarzenia są niemożliwe do wyjaśnienia. Co najdziw­niejsze, łatwo rozpoznać człowieka, który tam dotarł. Jego oczy pokazują głębię jego serca, w jego gestach jest wiele gracji właściwej jedynie ruchom w płaszczyź­nie pionowej. Całe jego życie promieniuje blaskiem, pulsuje, wytwarza pole energii.

Ludzie z uprzedzeniami, ci, którzy są już zdetermi­nowani i zdefiniowani... Żal mi ich. Ale ci otwarci, bez uprzedzeń, którzy nie tkwią w sztywnych ramach - oni natychmiast zaczną odczuwać pulsację, promieniowa­nie. Może dojść do pewnej synchronizacji między ser­cem człowieka żyjącego w pionie i tego, który jeszcze tego nie osiągnął... Z chwilą gdy pojawi się synchroni­zacja, on także zacznie poruszać się w pionie.

Te słowa usiłują wyjaśnić coś, czego słowami nie da się wyjaśnić.

Prawa starzenia się

Wszyscy się starzeją. Starzejesz się od dnia swoich narodzin - z każdą chwilą, z każdym dniem. Dzieciń­stwo i młodość to ciągłe zmiany - starość nigdy się nie kończy, ponieważ jest ona krańcem! Na tym polega wy­jątkowość starego wieku, że przybliża cię w stronę osta­tecznego spoczynku. Ale jeśli potrzebne wam są prawa właściwe dla wieku średniego... O ile mi wiadomo nigdy nie byłem dzieckiem, nigdy nie byłem młody, nigdy się nie zestarzałem i nigdy nie umrę. Znam w sobie tylko jedną całkowicie niezmienną i wieczną rzecz. Ale specjalnie dla ciebie...

Istnieje wiele praw odnoszących się do wieku śred­niego, ponieważ ludzie na całym świecie starzeją się. Wielu myślicieli rozważało czym on tak naprawdę jest.

Pierwszym prawem jest „Zapomniane Prawo Pana Nigdy"; oczywiście dotyczy ono starości, może być za­równo pierwszym jak i ostatnim: „Nigdy nie spekuluj na temat tego, co jest pewne".

Doskonale wiesz, że się starzejesz, nie zastanawiaj się nad tym; to cię tylko unieszczęśliwi.

To prawo jest piękne: „Nigdy nie spekuluj na temat tego, co jest pewne". Tak naprawdę, poza śmiercią, w życiu nie ma niczego oczywistego; poza tematem śmierci, na każdy inny można spekulować. Starość to jedynie drzwi prowadzące ku śmierci.

„Wiek średni jest wtedy, gdy zamieniasz emocje na symptomy".

„Czujesz, że się starzejesz, gdy dziewczyna mówi ci 'nie', a ty odczuwasz z tego powodu ulgę".

„Starość jest wtedy, gdy gasisz światło z oszczędno­ści a nie ze względu na romantyzm".

"Starość to taki moment życia, gdy utrzymanie rów­nowagi wydaje się być niezwykłym osiągnięciem".

„Starość jest wtedy, gdy możesz robić to co dawniej, ale wolisz już tego nie robić".

Starość to tajemnicze doświadczenie, a wszystkie powyższe prawa stworzył Zachodni umysł. Nie udało mi się nigdy odnaleźć nikogo, w całym zbiorze litera­tury Wschodniej, kto mówiłby o starości w taki sposób. Wręcz przeciwnie, stary wiek jest tam niezwykle szano­wany. Jeśli twoje życie poruszało się tylko po linii pozio­mej, to po prostu się zestarzałeś, ale jeśli twoje życie, twoja świadomość poruszały się pionowo, w górę, wte­dy osiągnąłeś piękno i chwałę bycia starym. Na Wscho­dzie starość była zawsze synonimem mądrości.

Oto dwie ścieżki: jed­na pozioma, od dzie­ciństwa przez młodość i stary wiek do śmierci; druga pionowa, od dzie­ciństwa przez młodość i starość do nieśmier­telności. Różnica mię­dzy nimi jest ogromna, niemierzalna. Człowiek, który po prostu staje się młody, potem stary, a na końcu umiera, utożsa­mia się jedynie ze swoim ciałem. Nie dowiedział się niczego o sobie, po­nieważ byt nigdy się nie rodzi i nigdy nie umiera; za­wsze jest, zawsze był i zawsze będzie. Na tym polega pełnia wieczności.

Na linii pionowej dziecko staje się młodzieńcem lecz taki młodzieniec będzie inny od tego na linii poziomej. Dzieciństwo jest niewinne i właśnie ono jest początkiem tych dwóch wymiarów. Młodość na linii poziomej to nic innego jak zmysłowość, seksualność i setki innych głupot. Młodość na linii pionowej to poszukiwanie prawdy, poszu­kiwanie życia - to tęsknota za tym, aby poznać siebie.

Na linii poziomej starość to rozdygotanie, strach przed śmiercią; nie umie myśleć o niczym innym niż cmentarz i mrok, który staje się coraz ciemniejszy i ciem­niejszy. Nie wyobraża sobie siebie inaczej niż w postaci szkieletu. Na linii piono­wej starość to celebracja; jej piękno zależy od tego jak pięknym było całe ży­cie człowieka.

Młodość jest trochę lekkomyślna - musi ta­ka być bo jest niedo­świadczona. Ale starość przeszła przez wszystkie możliwe doświadczenia - dobre i złe, słuszne i niewłaściwe - i dotarła do stanu, w którym nic, co związane jest z cia­łem czy umysłem, nie ma na nią wpływu. Jest powitaniem! Starość na linii pionowej zostawia otwarte drzwi dla ostatecznego gościa. Nie jest ona końcem, jest początkiem prawdzi­wego życia, początkiem autentycznego istnienia.

Dlatego zawsze podkreślam różnicę między starze­niem się a dojrzewaniem. Bardzo niewielu ludzi mia­ło to szczęście, by dojrzeć. Pozostali jedynie się starzeli - oczywiście wszyscy oni zbliżają się w stronę śmierci. Śmierć nie istnieje tylko na linii pionowej; to ona jest drogą do nieśmiertelności, do boskości. Gdy ktoś zesta­rzeje się w tym właśnie wymiarze, ma w sobie wdzięk i piękno, współodczuwanie i miłość.

Wciąż się o tym pisze... W buddyjskich pismach wspo­mina się o tym, że Budda starzejąc się, stawał się coraz piękniejszy. To właśnie nazywam prawdziwym cudem -nie chodzenie po wodzie; każdy pijak może tego próbo­wać. Nie przemianę wody w wino, bo to łatwo w tajem­nicy zaaranżować. Oto prawdziwy cud: na starość Budda stał się piękniejszy niż wtedy, gdy był młody; stał się bar­dziej niewinny niż w dzieciństwie. To jest wzrastanie.

Jeśli nie poruszasz się po linii pionowej, tracisz wszystkie możliwości jakie daje życie. Gdy poruszasz się po linii pionowej, nie oddalasz się, lecz każdego dnia przybliżasz się do życia. Wtedy twoje narodziny nie są początkiem śmierci, narodziny stają się początkiem wiecznego życia. Są zaledwie dwie linie, a różnica mię­dzy nimi jest ogromna...

Zachód nigdy się nad tym nie zastanawiał; o pionowej linii nikt nigdy nie wspominał, ponieważ brak tam wycho­wania w duchowej atmosferze, wskazania, że prawdziwe bogactwa znajdują się w człowieku. Nawet gdy myślą o Bogu, widzą go poza sobą. Gautama Budda mógł za­przeczyć istnieniu Boga - ja również to robię - Boga nie ma z bardzo prostego powodu: chcemy abyś zwrócił się do wnętrza siebie. Jeśli Bóg, lub coś do niego podobne­go, istnieje, musisz tego szukać wewnątrz siebie. Musisz to znaleźć w swojej wieczności, w swojej ekstazie.

Wyobrażanie sobie siebie jako struktury ciało-umysł to najniebezpieczniejsze co przydarzyło się ludziom. Niszczy to ich wdzięk, całe ich piękno, sprawia, że nie­ustannie drżą i boją się śmierci, próbują odsunąć od siebie starość tak bardzo] jak to możliwe. Na Zachodzie, jeśli starej kobiecie powiesz: "Wyglą­dasz tak młodo" a ona wie, że wcale nie jest już młoda, to i tak stanie przed lustrem i godzina­mi będzie sprawdzać czy zostało w niej jeszcze co­kolwiek z młodości. Ale nie zaprzeczy, będzie niezwykle szczęśliwa. Na Wschodzie nikt nie mówi starej kobiecie: „Wyglądasz tak młodo". Wręcz przeciwnie, wiek jest tam tak bardzo szanowany, że po­wiedzenie komuś: „Nie wyglądasz na swoje lata" jest pewnego rodzaju obelgą.

Przypomniałem sobie pewne zdarzenie. Zatrzyma­łem się u rodziny, w której wszyscy interesowali się czy­taniem z dłoni. Bardzo mnie kochali, a ja starałem się przyjeżdżać do nich przynajmniej trzy razy w roku i spę­dzać u nich trzy, cztery dni. Któregoś razu, gdy do nich przyjechałem, nie informując mnie o tym wcześniej, umówili spotkanie z kimś, kto wróży z dłoni, aby obej­rzał moje ręce i powiedział coś o mnie. Gdy się o tym dowiedziałem wszystko już było ustalone; chiromanta siedział już w salonie. Więc powiedziałem: -W porządku, pobawmy się! Pokazałem mu dłoń; przyjrzał się jej i powiedział: - Musisz mieć co najmniej osiemdziesiąt lat.

Jedna z córek przestraszyła się:

- To głupie. Co to za czytanie z dłoni...?

Miałem wtedy nie więcej niż trzydzieści pięć lat - na­wet ślepiec mógł wyczuć różnicę między trzydziestopięcio- i osiemdziesięciolatkiem. Dziewczyna była wście­kła, powiedziała do mnie:

- Więcej go nie zaproszę. Co on może wiedzieć?

- Nie rozumiesz - odparłem. - Jesteś wyedukowana w Zachodnim stylu. Wyjechałaś na Zachód, aby zdo­być wykształcenie, toteż nie potrafisz zrozumieć co mó­wił ten człowiek.

- A cóż takiego mówił? - zapytała. - To tak oczywi­ste, że nie ma tu nic do rozumienia; pokazał po prostu swoją głupotę. Jesteś młodym, trzydziestopięcioletnim mężczyzną, a on mówi, że masz osiemdziesiąt lat?

Opowiedziałem jej historię o Ralphie Waldo Emersonie. Ktoś zapytał go:

- Ile masz lat? Emerson odpowiedział:

- Około trzystu sześćdziesięciu.

Ten człowiek nie mógł w to uwierzyć... a był przeko­nany, że Emerson zawsze mówi prawdę! Co się stało, przejęzyczył się? Zdziecinniał? Żartował?

Aby wszystko wyjaśnić powiedział:

- Nie usłyszałem co odpowiedziałeś. Powiedz mi ile masz lat...?

Emerson odpowiedział:

- Dobrze słyszałeś - trzysta sześćdziesiąt lat. Mężczyzna odpowiedział:

- Nie mogę w to uwierzyć. Nie wyglądasz na więcej niż sześćdziesiąt.

Emerson odpowiedział:

- W pewnym sensie masz rację: w płaszczyźnie pio­nowej mam trzysta sześćdziesiąt, w poziomej sześć­dziesiąt.

Prawdopodobnie był on pierwszym człowiekiem z Zachodu, który użył wyrażeń poziomy i pionowy wy­miar. Emerson był niezwykle zainteresowany Wscho­dem, miał kilka przebłysków, które zbliżyły go do proro­ków z upaniszad. Powiedział kiedyś: „Tak właściwie to żyję sześćdziesiąt lat. Ale przez te lata przeżyłem więcej niż ty przeżyjesz nawet w ciągu trzystu sześćdziesięciu lat. Przeżyłem sześć razy więcej".

Linia pionowa nie liczy lat, liczy doświadczenie. To na niej znajduje się całe bogactwo egzystencji - nie tyl­ko nieśmiertelność, nie tylko uczucie boskości, ale także pierwsze doświadczenie miłości wolnej od nienawiści, pierwsze doświadczenie współodczuwania, pierwsze odczuwanie medytacji - pierwsze niezwykłe doznanie oświecenia.

Nie jest to przypadek, że słowo oświecenie na Wscho­dzie i na Zachodzie ma inne znaczenie. Mówi się, że po wiekach ciemności i zacofania nadeszły wieki oświece­nia. Oświeconymi geniuszami nazywa się ludzi takich jak Bertrand Russell, Jean Paul Sartre, Karl Jaspers. Ludzie nie rozumieją, że używają tego słowa w złym znaczeniu, że mieszają je z błotem. Ani Bertrand Russell, ani Jean Paul Sartre, ani Karl Jaspers nie byli oświeceni.

Oświecenie nie dotyczy linii poziomej. Nawet na sta­rość Jean Paul Sartre uganiał się za młodymi dziewczy­nami. Bertrand Russell wielokrotnie zmieniał żony - żył bardzo długo na linii poziomej, niemal wiek. Ale nawet na starość jego zainteresowania były nadal tak głupie, jak zainteresowania młodych ludzi.

Na Wschodzie słowo oświecenie nie ma nic wspól­nego z geniuszem, nie ma nic wspólnego z intelektem, dotyczy natomiast odkrycia swojego prawdziwego, au­tentycznego ja. Dotyczy odkrycia w sobie Boga.

Więc nie przejmuj się prawami. Wszystkie one znaj­dują się na linii poziomej. Na linii pionowej nie ma praw, jest za to miłość. Narasta w człowieku uczucie stawania się coraz bardziej duchowym i coraz mniej cielesnym, coraz bardziej medytu­jącym i coraz mniej sku­pionym na umyśle, coraz bardziej boskim i coraz mniej związanym z nic nie znaczącym światem materialnym, który nas tak bardzo uzależnia.

Na linii pionowej czu­jesz jak powoli zanikają pragnienia, zanika sek­sualność, ambicje, żą­dza władzy... Zanikają źródła twojego zniewo­lenia - religijne, politycz­ne, narodowe. Stajesz się indywidualnością. Dzięki przejrzystej, pro­miennej indywidualności cała ludzkość staje się w twoich oczach jednością - nie jesteś już w stanie nikogo dyskryminować.

Na linii pionowej pojawiają się wspaniałe doświad­czenia; na poziomej jest tylko zamieranie. Na linii po­ziomej stary człowiek żyje przeszłością. Rozmyśla o tamtych wspaniałych dniach, o baśniach z tysiąca i jednej nocy, które zdarzały się gdy był młody. Myśli o pięknych dniach wolnych od odpowiedzialności, gdy był dzieckiem uganiającym się za motylami. W rzeczywistości przez ca­łe życie ugania się on za motylami - nawet na starość.

Oto co dzieje się na linii poziomej - gdy się starze­jesz stajesz się coraz bardziej zaślepiony przez pożąda­nie, ponieważ wiesz, że jedyne co cię czeka, to śmierć. Więc chcesz czerpać ile się tylko da, mimo iż staje się to bardzo trudne, ponieważ straciłeś już swoją fizyczną energię. Tak więc stary człowiek na linii poziomej sta­je się seksualny już w swoim mózgu; nieustannie myśli o seksie. Staruszkowi nie pozostaje nic innego jak roz­myślanie - a o czym innym mógłby myśleć? Wyobraża sobie piękne kobiety.

Stary człowiek nieustannie myśli o przeszłości - taka jest jego konstrukcja psychiczna. Dziecko myśli o przy­szłości, ponieważ nie ma jeszcze przeszłości; nie pojawia się w u niego problem przeszłości - ono nie ma wczoraj. Rozmyśla o kolejnym dniu, o całym długim życiu. Sie­demdziesiąt lat daje mu dużą przestrzeń... Chce szybko dorosnąć i móc robić to, co robią ludzie dorośli.

Stary człowiek nie ma przyszłości - u niego przy­szłość oznacza śmierć, nie chce o niej rozmawiać. Przy­szłość wywołuje w nim drżenie, przyszłość oznacza grób - rozmawia więc o przeszłości.

Ten sam mechanizm dotyczy państw. Na przykład kraj taki jak Indie, nigdy nie myśli o przyszłości. Ozna­cza to, że się zestarzał; jest to symptomatyczne. Indie zawsze myślą o przeszłości. Odgrywają dramaty z ży­cia Ramy i Sity, przez wieki mówią o tych samych histo­riach... każda wioska odgrywa ten dramat. Ważni dla nich są Budda, Mahawira, Adinatha, a także hymny Rigwedy i Upaniszady. To wszystko przeminęło. Teraz kraj czeka na śmierć; nie ma już przyszłości.

Zgodnie z pewną indyjską ideą - mówiącą o zesta­rzałej mentalności, o umyśle starego człowieka - naj­lepsze czasy były miliony lat temu; nazywały się satyuga, wiek prawdy. Później człowiek upadał już tylko coraz niżej. Możesz tu dojrzeć psychologiczną analogię; są cztery przedziały wiekowe: dzieciństwo, młodość, wiek średni, starość. W oparciu o te przedziały stwo­rzono cztery przedziały życia. Pierwszy to niewinność, jak dziecko, bardzo zbalansowany. Podaje się w przy­kładzie, że ma on cztery nogi, jak stół; jest doskonale zrównoważony. Dalej zaczyna się upadek...

W Indiach nigdy nie istniała teoria ewolucji, istnia­ło coś zupełnie przeciwnego. Tego słowa nie używa się na Zachodzie - być może nawet nigdy go nie słyszałeś

- ale w Indiach mówiono o de-ewolucji, nie o ewolucji: "Kurczymy się, upadamy". W kolejnym etapie upadku tracimy jedną nogę; stół zamienia się w trójnóg. Wciąż utrzymuje równowagę, ale już nie tak łatwo jak wtedy, gdy miał cztery nogi. Na etapie trzecim traci kolejną nogę; teraz stoi tylko na dwóch, jest chwiejny. A oto czwarty etap: nie ma dwóch nóg; stoisz tylko na jednej

- jak długo jesteś w stanie się utrzymać?

Pierwszy etap nazywa się satyuga, wiek prawdy. Dru­gi zawdzięcza nazwę ilości nóg: treta - co oznacza trzy; zostają wtedy tylko trzy nogi. Trzeci etap nazywa się dwapar. Dwa to słowo pochodzące z sanskrytu (w języ­ku polskim ma to samo brzmienie i znaczenie - przyp. tłum.) dwa. Stół ma już tylko dwie nogi. Czwarty etap nazywa się kaliyuga, wiek ciemności.

Żyjemy w wieku ciemności - taki jest umysł stare­go człowieka, nie ma w nim niczego poza ciemnością. Dziecko myśli o przyszłości, o złotej przyszłości; stary człowiek myśli o złotej przeszłości. Ale dzieje się tak je­dynie na linii poziomej. Na pionowej złota jest zarów­no przeszłość, przyszłość, jak i teraźniejszość; życie jest pełne radości.

Więc zamiast martwić się prawami starszego wieku pomyśl, po której linii porusza się twój pociąg. Wciąż masz czas aby się przesiąść; na przesiadkę zawsze jest czas, ponieważ na każdym etapie pojawia się rozwidle­nie. Możesz zmienić linię z poziomej na pionową; tylko to ma znaczenie.

SYMPTOMY

Obcy w salonie

Starsza kobieta mówi, że zauważyła w swoim zacho­waniu niepokojące zmiany. „Bez powodu, nagle, czuję jak wypełnia mnie ogromna złość. Bardzo szybko prze­chodzi, ale wcześniej jej nie zauważałam. Być może za­wsze we mnie była...?"

Nie, ale w pewnym wieku zmienia się układ biegu­nów. Jest to bardzo powolny proces.

Każdy mężczyzna ma w swojej podświadomości ko­bietę, a każda kobieta ma w podświadomości mężczy­znę. Świadomie jesteś kobietą więc używasz swoich kobiecych zdol­ności - a im bardziej ich używasz, tym bardziej się one wyczerpują. A niewy­korzystywana podświa­domość pozostaje mło­da i świeża. Ponieważ kobieca część używana jest bardzo często, osła­bia się, aż w końcu poja­wia się moment, gdy jest ona tak słaba, że nieuży­wana, męska część staje się od niej silniejsza.

Na początku o wiele silniejsza była w tobie kobie­cość - dlatego byłaś kobietą. Przykładowo, byłaś kobie­tą w siedemdziesięciu procentach, a mężczyzną w trzy­dziestu - te trzydzieści procent było w tobie tłumione, spychane do podświadomości. Nieustanne używanie zdolności kobiecych osłabia je. Przychodzi moment, gdy spadają one poniżej trzydziestu procent - wtedy nagle koło się obraca i silniej­sza część przejmuje kon­trolę. Umacnia się, a ty jesteś zaskoczona, ponie­waż nie wiedziałaś o jej istnieniu. To samo dzieje się z mężczyzną - na sta­rość mężczyźni stają się bardziej kobiecy.

Gdzieś około czter­dziestego dziewiątego roku życia, w wieku gdy pojawia się menopauza, równowaga w kobiecie zaczyna się chwiać. Prę­dzej czy później człowiek odczuwa, że pojawia się w nim jakaś inna istota... jakby ktoś obcy. Stąd zakłopotanie, dezorientacja, nie wiadomo bowiem jak żyć z tą obcą istotą. Ten obcy za­wsze tu był - ale do tej pory ukrywał się w piwnicy. Nig­dy nie brał udziału w tym, co działo się w domu; nigdy nie wchodził na górę. Teraz, nagle wyłonił się z piwnicy - a co więcej rozsiadł się w salonie i próbuje wszystkim zawładnąć! A ma wiele siły!

Jedynym co można zrobić to zaakceptować go, ob­serwować. Nie walcz, nie próbuj go stłumić. W tej chwi­li nie jesteś w stanie go stłumić. Uświadom sobie jego istnienie, a ta świadomość zaowocuje zupełnie nową postawą. Zdasz sobie sprawę, że nie jesteś ani mężczy­zną, ani kobietą. To była tylko rola - teraz została ona wyparta przez inną rolę; odrzucana postawa wypłynęła na wierzch. Pokonana część ciebie teraz sama podbija. Ale ty nie jesteś ani mężczyzną, ani kobietą - dzięki te­mu możliwa jest ta gra.

Jeśli byłabyś całkowicie kobietą, męska część ener­gii nie byłaby w stanie przejąć nad tobą kontroli. Nie byłaś ani kobietą ani mężczyzną - po prostu kiedyś ko­bieca część była w tobie silniejsza; odgrywała swoją ważną rolę. Teraz druga część próbuje odegrać swoją. Wszystkie stare kobiety stają się bardziej męskie - wła­śnie dlatego teściowe są tak niebezpieczne! To zupełnie naturalne; nie da się z tym niczego zrobić. Musisz jedy­nie zdać sobie z tego sprawę. Musisz obserwować, stać na uboczu i przyglądać się tej grze. Wtedy zrozumiesz trzecią istotę, bez płci - będziesz doświadczać siebie, doświadczać swojej duszy.

Męskość i kobiecość znajdują się w ciele - umysł podąża za cieniami, odbiciami. Wewnątrz, w jądrze sie­bie nie jesteś żadną płcią - ani mężczyzną, ani kobie­tą. Musisz to zrozumieć - gdy ci się to uda będziesz się śmiał ze wszystkiego. Gdy to zrozumiesz zniknie w to­bie siła gniewu, brutalność. Nie staniesz się ponownie kobietą, ale nie będziesz też mężczyzną. Będziesz kimś zupełnie innym.

Taki właśnie jest człowiek. To właśnie religie nazywa­ją transcendencją, przekraczaniem - człowiek to jedyne zwierzę, które potrafi wykroczyć poza siebie. Na tym po­lega piękno, że potrafi on wykroczyć poza męskość, po za kobiecość, poza taką czy inną rolę, poza dobro, zło, moralność i niemoralność. Może wykroczyć poza wszyst­ko i dojść do momentu, gdy stanie się czystą świadomo­ścią, obserwatorem na wzgórzu. Więc nie przejmuj się - po prostu obserwuj. Po prostu bądź szczęśliwy!

Menopauza - problem nie tylko „babski"

Czterdziestoośmioletni mężczyzna mówi, że ma blo­kadę seksualną, która objawia się niechęcią do powie­dzenia czego chce, gdy znajduje się z kobietą. Zauwa­żył również, że jego seksualność zaczęła zanikać.

Nadszedł czas, mm? Około czterdziestego dziewią­tego roku życia mężczyźni również wchodzą w meno-pauzę, nie jest to jedynie sprawa kobiet. Menopauza mężczyzn nie daje wyraźnych objawów, ale występuje u każdego mężczyzny - teraz nawet nauka to potwier­dza. Tantra wiedziała o tym od wieków... ponieważ pro­cesy chemiczne u mężczyzn i u kobiet nie mogłyby się aż tak bardzo różnić. Są one różne, ale nie tak.

Kobieta i mężczyzna stają się dojrzali seksualnie w tym samym czasie, około dwunastego, trzynastego, czternastego roku życia. Byłoby to wielce niesprawiedli­we gdyby kobiety przechodziły menopauzę około czter­dziestego dziewiątego roku życia, a mężczyźni nie; to by wskazywało, że Bóg jest męskim szowinistą! To nie­sprawiedliwe i niemożliwe.

U mężczyzn wygląda to inaczej - właśnie dlatego nie wykryto u nich menopauzy wcześniej - ale badania z ostatnich lat wskazują na to, że menopauza występu­je również u nich. Mężczyźni, tak samo jak kobiety, raz w miesiącu przeżywają coś w stylu kobiecej miesiącz­ki. Przez trzy, cztery dni kobieta wpada w stan depresji, w negatywny nastrój -mężczyzna również. Ale u kobiet widać krwawie­nie, więc nie trzeba się długo zastanawiać, że coś się dzieje - kobieta wie, że nadszedł okres, że pojawiła się depresja, negatywny stan i staje się posępna i ponura.

U mężczyzn nie jest to aż tak widoczne, ale każdego miesiąca uwal­niają oni pewną energię - przez trzy, cztery dni mężczyzna również staje się ofiarą depresji i ne­gatywnego nastroju. Je­śli zaczniesz to zapisywać przez kilka miesięcy, zauwa­żysz, że po dwudziestu ośmiu dniach znów pojawiają się trzy, cztery dni negatywnego nastroju - zupełnie bez powodu, całkiem znienacka. Prowadź mały dziennik a stanie się to dla ciebie jasne. W wieku czterdziestu dziewięciu lat menopauza zaczyna się zbliżać - nie ma się czym martwić, to normalne. Energia seksualna za­czyna zanikać - ale wraz z jej zanikiem może zacząć się rozwijać energia duchowa. Jeśli człowiek pójdzie w dobrą stronę, zanikająca energia seksualna może prze­mienić się w rosnącą energię duchową - ponieważ jest to ta sama energia, która zaczyna poruszać się w inną I stronę, ku górze. Gdy zainteresowanie seksualne obniży się, istnieje większa szansa na podwyższenie pozio­mu twojej życiowej energii.

Więc nie traktuj tego jak wyroku - może się to oka­zać wielkim błogosławieństwem; po prostu zaakceptuj to. Nie ma potrzeby próbować czegoś zmieniać, zaak­ceptuj to. Pozwól, aby działo się po swojemu i nie nazy­waj tego „blokadą" - to złe. Jeśli młody chłopak w wie­ku dwudziestu, dwudziestu pięciu lat czuje zmniejszenie energii seksualnej, to jest to blokada; wtedy trzeba coś zrobić. Jeśli mężczy­zna powyżej czterdzie­stego dziewiątego roku życia nie czuje spadku energii seksualnej, wte­dy również dzieje się coś złego. Trzeba coś zro­bić - oznacza to, że nie przesuwa się on ku gó­rze, lecz stoi w miejscu.

Na Zachodzie stało się to problemem, po­nieważ życiu seksualne­mu przypisuje się priorytetową rolę. Ono ma zaświad­czać o tym, że życie jeszcze ma sens... Więc gdy energia seksualna zaczyna zanikać człowiek czuje się tak, jakby umierał. Na Wschodzie cieszymy się, gdy tak się dzieje, odczuwamy ogromne szczęście, ponieważ kończy się ten koszmar, znika ta przeszkoda.

Nie ma się czym martwić - nie ma w tobie blokady. W ciągu następnego roku wszystko się unormuje, a ty znajdziesz się na wyższym poziomie: będziesz mógł do­strzec życie w innym świetle i innych barwach. Mężczyź­ni nie będą już tacy jak mężczyźni, a kobiety nie będą takie jak kobiety. Na świecie będzie więcej ludzi, a nie mężczyzn czy kobiet... i będzie to zupełnie inny świat - świat ludzi. W rzeczywistości, patrzenie na kobietę jak na kobietę, a na mężczyznę jak na mężczyznę, nie jest słuszne - ale seks tworzy taki podział. Gdy przestaje on być taki ważny, zaczynasz dostrzegać istoty ludzkie.

Sprośny starzec

Lata represji w społeczeństwie przyczyniły się do po­wstania sprośnych staruszków. To, że istnieją jest winą twoich świętych, twoich księży, twoich purytan.

Jeśli ludziom pozwoli się cieszyć z ich seksualnego ży­cia, to gdy będą się zbliżać do czterdziestego drugiego roku życia - pamiętaj, że mówię do czterdziestego dru­giego, a nie osiemdziesiątego czwartego - seks zacznie tracić dla nich znaczenie. Gdy człowiek ma czternaście lat, seks pojawia się i staje się bardzo ważny. Podobnie, gdy człowiek ma czterdzieści dwa lata, zaczyna on zani­kać i staje się nieważny. To naturalne. Gdy seks znika, człowiek wypełniony jest zupełnie inną miłością i współ-odczuwaniem. W miłości nie ma pożądania, nie ma pra­gnień; człowiek niczego od niej nie chce. Jego miłość jest czysta, niewinna; jego miłość jest radością.

Seks dostarcza ci przyjemności. Dostarcza jej tylko wtedy, gdy się w nim zagłębisz; wtedy przyjemność jest jego ostatecznym rezultatem. Jeśli seks stał się obojętny - nie stłumiony lecz doświadczony przez ciebie tyle razy, że stracił swoją wartość - poznałeś go, a wiedza zawsze daje wolność. Ponieważ poznałeś go całkowicie, nie jest on już dla ciebie tajemnicą, nie masz już niczego nowego do odkrycia. Dzięki tej wiedzy cała energia seksualna zo­staje przemieniona w miłość i współodczuwanie. Z rado­ści pragniesz dzielić się z innymi. Taki staruszek jest naj­piękniejszym i najczystszym człowiekiem na świecie.

W żadnym języku nie ma wyrażenia „czy­sty staruszek". Nigdy czegoś takiego nie sły­szałem. Ale wyrażenie „sprośny staruch" obec­ne jest niemal we wszyst­kich językach. Powodem jest to, że ciało starzeje się, jest zmęczone, chce pozbyć się seksualności - ale umysł nadal się jej kurczowo trzyma, ponie­waż był poddawany re­presjom. Gdy ciało nie jest już w stanie czegoś robić, a umysł zmusza je by to robiło, stary człowiek zaczy­na żyć w prawdziwym chaosie. Jego oczy przepełnione są seksualnością, pożądaniem; jego ciało jest martwe i ociężałe. Umysł zaczyna go pobudzać. Człowiek ten zaczyna mieć nieprzyzwoite spojrzenie, nieprzyzwoitą twarz; zaczyna rozwijać się w nim coś brzydkiego.

Przypomina mi to historię pewnego mężczyzny, któ­ry podsłuchał rozmowę żony z jej siostrą na temat je­go częstych biznesowych wyjazdów. Siostra nalegała, aby żona zaczęła niepokoić się o swojego męża i jego samotne wyjazdy na kongresy do tych wszystkich eks­kluzywnych hoteli, w któ­rych przebywa także tak wiele niezamężnych ko­biet biznesu.

Żona jednak odpar­ła: „Mam się martwić? Po co? On nigdy mnie nie zdradza. Jest na to zbyt lojalny, zbyt przy­zwoity... i zbyt stary".

Ciało prędzej czy póź­niej zestarzeje się; musi się zestarzeć. Ale jeśli nie zaspokoiłeś swoich pragnień będą one upo­minać się o swoje i na pewno sprawią, że narośnie w tobie coś brzydkiego. Stary człowiek może stać się najpiękniejszym człowie­kiem na świecie, jeśli osiągnie niewinność dziecka lub nawet jeszcze większą niewinność... i wtedy staje się mędrcem. Ale jeśli nie wyzbył się żądz i kłębią się one w nim jak ukryte pod powierzchnią wody prądy, wtedy popada on w zamęt.

Bardzo stary człowiek został aresztowany w chwili, gdyż usiłował molestować seksualnie młodą kobietę. Widząc tego osiemdziesięcioczteroletniego starca sąd wycofał oskarżenie o gwałt i zamienił je na oskarżeńe o próbę napadu z niesprawną bronią.

Kiedy starzejesz się, pamiętaj o tym, że starość to kulminacyjny punkt życia. Pamiętaj, że może on być najpiękniejszym doświadczeniem - dziecko żyje przy­szłością, ponieważ ma związane z nią plany, pragnie coś zrobić. Każde dziec­ko myśli, że będzie kimś wyjątkowym - Aleksan­drem Wielkim, Józefem Stalinem, Mao Tse-tungiem - żyje pragnienia­mi i przyszłością. Mło­dy człowiek zawładnięty jest przez instynkty, eks­plodują w nim. W mło­dym człowieku jest seks - współczesne badania mówią, że mężczyzna myśli o seksie przecięt­nie raz na trzy minuty. Kobiety są trochę lepsze, myślą o seksie raz na sześć minut. To ogrom­na różnica, niemal po­dwójna - może to być przyczyną wielu nieporozumień między mężami i żonami!

Raz na trzy minuty w umyśle pojawia się myśl o sek­sie - młody mężczyzna zostaje tak bardzo opętany przez tę potężną naturalną siłę, że nie może być wolny. Jest pełen ambicji, czas szybko ucieka, a on stale ma coś do zrobienia. Wszystkie marzenia, pragnienia i fantazje z dzieciństwa muszą zostać spełnione; żyje w ciągłym pośpiechu, nieustannie gdzieś pędzi.

Stary człowiek wie, że te wszystkie pragnienia były naprawdę bardzo dziecinne. Wie, że dni młodości i za­mętu odeszły. W jego życiu zapanowała cisza, podobna do tej, która przychodzi zaraz po burzy. Ta cisza mo­że być niezwykle piękna, głęboka, bogata. Jeśli stary człowiek jest dojrzały, a zdarza się to niezwykle rzadko, wtedy będzie on piękny. Ale zwykle ludzie jedynie się starzeją, nie dorastają. Stąd problem.

Dorośnij, stań się dojrzały, bądź bardziej świadomy i uważny. Starość to two­ja ostatnia szansa: przy­gotuj się zanim nadejdzie śmierć. A w jaki sposób człowiek może przygoto­wać się na śmierć? Po­przez rozwinięcie w sobie medytacji.

Nie przejmuj się jeśli jakieś pożądania wciąż się w tobie ukrywają, mimo, że ciało się sta­rzeje i nie jest w sta­nie ich spełniać. Medy­tuj nad nimi, obserwuj, bądź czujny. Dzięki za­chowaniu uwagi, obser­wacji i czujności, żądze, i związana z nimi ener­gia, mogą zostać prze­mienione: następuje ich sublimacja. Ale zanim nadejdzie śmierć uwolnij się od wszystkich pragnień.

Gdy mówię abyś uwolnił się od pragnień, mam na myśli, abyś uwolnił się od przedmiotów pożądania. Wtedy pojawi się czysta tęsknota - ta tęsknota jest boska, ta tęsknota jest Bogiem. Wtedy pojawi się również czysta kreatywność, bez przedmiotów, nie skierowana w żadną konkretną stronę, do nikogo nie zaadresowana, bez celu - będzie ona czystą energią, oceanem donikąd nie zmie­rzającej energii. Na tym polega bycie jak Budda.

Gorycz

Jesteśmy zgorzkniali, ponieważ nie jesteśmy tym, kim powinniśmy być. Wszyscy są zgorzkniali, ponieważ czują, że życie powinno wyglądać zupełnie inaczej; jeśli to już wszystko, to nie było warto... Musi w tym tkwić coś więcej i dopóki tego nie odkryjesz, nie będziesz w stanie odrzucić zgorzknienia. To z niego rodzi się gniew, zazdrość, przemoc, nienawiść - wszystko co ne­gatywne. Człowiek nieustannie narzeka, ale prawdziwe źródło znajduje się gdzieś w nim. Uskarża się na egzy­stencję: „Co ja tu robię? Po co tu jestem? Nic się nie dzieje. Dlaczego zmuszany jestem aby żyć skoro nic się nie dzieje?" Czas mija a życie nie wypełnia się błogo­sławieństwem. Tak właśnie rodzi się gorycz.

To nie przypadek, że starzy ludzie stają się zgorzknia­li. Bardzo trudno jest z nimi żyć, nawet jeśli są to twoi rodzice. Jest to trudne, ponieważ ich życie przeminęło i z tego powodu odczuwają oni gorycz Zawsze znajdą wy­mówkę, która usprawiedliwi ich negatywne zachowanie; narzekają i wszystko ich przeraża. Nie potrafią zaakcep­tować tego, że dzieci są szczęśliwe, że tańczą, śpiewa­ją, krzyczą z radości - nie potrafią tego znieść. Sprawia im to przykrość, ponieważ sami już wiedzą, że zmarno­wali swoje życie. Tak naprawdę wołają: „Przestań spra­wiać mi kłopoty", mówią: „Jak śmiesz być szczęśliwy!" Są przeciwnikami młodych i cokolwiek młodzi zrobią, zawsze będzie to złe.

Są zgorzkniali z po­wodu całego swojego życia i wciąż szukają no­wych wymówek. Bardzo trudno jest znaleźć sta­rą osobę, która nie jest zgorzkniała - spotkanie kogoś takiego oznacza, że żył on w piękny spo­sób, że naprawdę doj­rzał. Od takiej osoby bije niezwykłe piękno, które­go nie zdobędzie żaden młody człowiek. Ci ludzie są niezwykle dojrzali, do­rośli. Tak wiele widzieli i tak wiele przeżyli, że są za to wdzięczni Bogu.

Ale bardzo trudno kogoś takiego znaleźć, oznaczałoby to, że ten człowiek to kolejny Bud­da lub Chrystus. Jedynie osoba przebudzona, na starość może nie być zgorzkniała. Zwykle jednak myśli się, że zbliża się śmierć, życie dobiega końca, z czego tu się cieszyć? Człowieka wypełnia złość.

Słyszałeś zapewne o gniewnych młodych ludziach, ale żaden z nich nie dorówna gniewem osobie starej. Nikt nie mówi o zagniewanych starych ludziach, jednaki z mojego doświadczenia wynika - obserwowałem zarówno młodych jak i starych ludzi - że nikt nie jest tak bardzo przepełniony gniewem jak stary człowiek.

Gorycz to stan ignorancji. Musisz się z niego wydo­stać, musisz nauczyć się świadomości, jest ona pomo­stem, dzięki któremu przejdziesz dalej. Będzie to rewo­lucja. Z chwilą, gdy wykroczysz poza wszelkie skargi, poza ciągłe „nie", pojawi się w tobie wspaniałe „tak" - tylko tak, tak, tak - ma ono cudowny zapach. Ta sa­ma energia, która była goryczą stanie się aromatem.

PRZEMIANY

Od nie do tak

Świadomość przynosi wolność. Wolność nie oznacza jedynie prawa do postępowania słusznie; jeśli takie by­łoby znaczenie tego sło­wa, to jakaż by to była wolność? Jeśli wolno ci postępować tylko słusz­nie, to nie jesteś wol­ny. Wolność pozostawia dwie możliwości: postę­pować dobrze lub postę­pować źle. Wolność daje prawo aby mówić „tak" lub aby mówić „nie".

Musisz zrozumieć coś subtelnego: mówie­nie „nie" wydaje się kryć w sobie większą wolność niż mówienie „tak". Nie filozofuję, sam możesz to bardzo łatwo zaob­serwować. Gdy mówisz „nie" czujesz się bardziej wolny. Gdy mówisz „tak" nie czujesz wolności, ponieważ „tak" oznacza, że się dostosowujesz, że się poddajesz - gdzie tu wolność? „Nie" oznacza, że jesteś uparty, pozostajesz na ubo­czu; „nie" oznacza że jesteś pewny siebie, że jesteś gotów walczyć. „Nie" określa cię dużo lepiej niż „tak".

„Tak" jest mgliste, jak chmura. „Nie" jest solidne i wyraziste jak skała.

Dlatego psycholodzy uważają, że między siódmym a czternastym rokiem życia dziecko uczy się coraz częściej używać słowa „nie". Mówiąc „nie" wydostaje się poza psychologiczne łono matki. Nawet jeśli nie musi i tak powie „nie". Nawet jeśli korzystniej dla niego będzie powiedzieć „tak", to i tak powie „nie". Wiąże się to z wieloma czynnikami; dziecko musi nauczyć się mówić „nie”. Gdy będzie miało czternaście lat i będzie dojrzałe seksualnie, ostatecznie sprzeciwi się matce - zakocha się. To jego ostateczny sprzeciw, odwrócenie się do matki pleca­mi. Mówi: „Skończyłem z tobą, wybrałem inną kobietę. Stałem się niezależną, samodzielną jednostką. Chcę żyć swoim życiem, chcę robić rzeczy po swojemu".

A jeśli rodzice będą nalegać „Noś krótkie włosy" to będzie on nosić długie. Jeśli rodzice będą nalegać „Noś długie włosy" to on będzie nosił krótkie. Obserwuj... gdy hippisi stają się rodzicami ich dzieci noszą krótkie włosy, ponieważ muszą się nauczyć mówić „nie".

Jeśli rodzice twierdzą: „Czystość jest boską cnotą", dzieci na każdy możliwy sposób będą się brudzić. Będą brudne, przestaną się kąpać; nie będą się myć, prze­staną używać mydła. Zaczną to tłumaczyć tym, że my­dło jest szkodliwe dla skóry, że jest nienaturalne, że zwierzęta go nie używają. Wymyślą tyle powodów, ile to tylko możliwe, choć tak naprawdę będzie to tylko przy­krywka. Tak naprawdę chodzi im jedynie o to, aby po­wiedzieć „nie". A oczywiście kiedy chcesz mówić „nie", musisz mieć jakiś powód.

Dlatego „nie" daje ci poczucie wolności; a co więcej daje również poczucie bycia inteligentnym. Powtarzanie „tak" nie wymaga inteligencji. Gdy mówisz „tak" nikt nie zadaje ci pytań. Gdy się na coś zgodziłeś, to po co przej­mować się dodatkowymi pytaniami? Nie potrzebujesz niczego uzasadniać, zgo­dziłeś się. Gdy mówisz „nie" na pewno padnie pytanie „dlaczego?" Wy­ostrza to twoją inteligen­cję, definiuje, wyrabia styl, daje wolność.

Zaobserwuj psycholo­gię „nie". Ludziom trud­no jest zachować równo­wagę w życiu. Dzieje się tak z powodu świado­mości. Świadomość daje wolność, wolność pozwa­la ci mówić „nie", a szan­sa, że powiesz „nie" jest większa niż szansa, że powiesz „tak".

Bez „tak" nie ma har­monii; „tak" jest harmo­nią. Potrzeba sporo cza­su aby dorosnąć, dojrzeć do takiego momentu gdy będziesz mógł mó­wić „tak" i pozostaniesz wolny, gdy będziesz mógł mówić „tak" i po­zostaniesz wyjątkowy, gdy będziesz mógł mówić „tak" i nie staniesz się niewolnikiem.

Wolność jaką daje ci „nie" jest bardzo dziecinna! Jest dobra dla siedmio-, czternastolatków. Jeśli człowiek wpadnie w jej pułapkę i całe życie będzie mówił „nie", to znaczy, że przestał się rozwijać.

Najwyższym poziomem dojrzałości jest mówienie „tak" z taką radością z jaką dziecko mówi „nie". Tak jak drugie dzieciństwo. A człowiek, który potrafi mówić „tak" z poczuciem wolności i radością, bez wahania, bez podtekstów, bezwarunkowo - z czystą i prostą radością, czyste i proste „tak" - taki człowiek stał się mędrcem. Ten człowiek ponownie żyje w harmonii; lecz w harmonii innej od harmonii drzew, zwierząt czy ptaków. One ży­ją w harmonii, ponieważ nie mogą mówić „nie", a mę­drzec żyje w harmonii właśnie dlatego, że nie mówi „nie". Ludzkość znajduje się pomiędzy ptakami i Buddą - jest niedojrzała, dziecinna, zatrzymała się na pew­nym etapie, wciąż stara się mówić „nie", stara się tym samym podkreślić swoją wolność.

Nie mówię, że masz oduczyć się odmawia­nia. Mówię, żebyś na­uczył się mówić „nie" wtedy, kiedy jest to wła­ściwe, ale byś nie przy­zwyczaił się do tego. Powoli dostrzeżesz, że istnieje wyższa wolność i wyższa harmonia, i obie związane są z „tak".

Integracja i wyśrodkowanie

Integracja znajduje się w najgłębszych zakamarkach twojego „ja". Twoje centrum jest zintegrowane, inaczej nie byłbyś w stanie istnieć. Jak można istnieć nie mając środka? Wózek porusza się, ponieważ koła opierają się na osiach, a te na nieruchomym środku - poruszają się dzięki oparciu w centrum. Jeśli wózek jedzie, to mu­si mieć osie i nieruchomą bazę. Możesz o tym wie­dzieć, ale nie musisz.

Żyjesz, oddychasz, je­steś świadomy; życie jest w ruchu więc musi istnieć podstawa, która to pod­trzymuje. Możesz nie zda­wać sobie z tego sprawy, ale ona tam jest. Bez niej nie mógłbyś istnieć.

Więc pierwsza, pod­stawowa rzecz: nie chodzi o stawanie się. Jesteś. Musisz tylko zajrzeć w głąb siebie i to dostrzec. To ma być odkrycie, a nie osiągnię­cie. Od zawsze to w sobie nosisz. Ale za bardzo przy­wiązałeś się do obrzeży i odwróciłeś się plecami do te­go co jest w środku. Zbyt dużo przebywasz na zewnątrz i nie potrafisz spojrzeć do środka.

Postaraj się o odrobinę przenikliwości. Słowo „prze­nikliwość" jest piękne; oznacza że przyglądasz się, wi­dzisz więcej. Oczy otwarte są na zewnątrz, ręce skierowane są na zewnątrz, nogi poruszają się z dala od ciebie. Usiądź w ciszy, zamknij oczy i po prostu wejdź do środka... bez wysiłku. Zrelaksuj się - poczuj się jaki osoba tonąca, która nie może nic zrobić. Ludzie zwykle starają się coś robić nawet wtedy gdy toną.

Jeśli potrafisz pozwolić, aby działo się to po swojemu, wkrótce wydostanie się to na powierzchnię. Z mgły wyłoni się twoje centrum.

Są dwa tryby życia. Jeden to tryb akcji - coś robisz. Drugi to tryb odbioru - po prostu przyjmujesz. Tryb działa­nia wychodzi na zewnątrz. Jeśli chcesz mieć więcej pienię­dzy nie możesz po prostu siedzieć. Nic ci się w ten sposób nie uda. Będziesz musiał się zmagać, rywa­lizować, będziesz musiał stosować różne środki -legalne, nielegalne, dobre i niedobre. Pieniądze nie zjawią się jeśli będziesz tylko siedział. Jeśli marzy ci się władza, jeśli chcesz zostać politykiem, będziesz musiał zrobić coś w tym kie­runku. Samo z siebie nic do ciebie nie przyjdzie.

Istnieje tryb działania; jest on skierowany na zewnątrz. Jest również tryb niedziałania: nic w nim nie robisz, je­dynie pozwalasz aby rzeczy działy się same. Zapomnieli­śmy o tym języku. Trzeba się go ponownie nauczyć.

Integracji nie trzeba hodować - ona już jest. Zapo­mnieliśmy jak się na nią patrzy, zapomnieliśmy jak się ją interpretuje. Przejdź z trybu aktywnego na tryb od­bierania, na tryb pasywny.

Nie mówię, żebyś porzucał świat działania - ponie­waż to również wywoła skrzywienie. W tej chwili też jesteś skrzywiony. Znasz tylko je­den tryb i jest nim akcja, działanie. Istnieją ludzie, którzy nie potrafią usie­dzieć w ciszy; to dla nich niemożliwe. Nie potrafią pozwolić sobie nawet na chwilę relaksu. Interesuje ich tylko działanie. Są za­interesowani tylko wtedy, gdy coś się dzieje. Jeśli to tylko zachód słońca, to po co na niego patrzeć?

Jesteś zainteresowa­ny jedynie wtedy gdy coś się dzieje, gdy jest jakaś akcja. Stało się to wielką obsesją. Trzeba to choć trochę rozluźnić: na kil­ka chwil, na kilka godzin, czasem na kilka dni mu­sisz zmienić tryb życia, musisz usiąść i pozwolić rzeczom dziać się po swojemu. Gdy patrzysz na zachód słońca nikt nie wymaga od ciebie abyś coś robił. Po pro­stu patrz. Gdy patrzysz na kwiat, co masz robić? Patrz.

Przecież w patrzeniu na kwiat nie ma wysiłku. Jest to całkowicie pozbawione wysiłku. Masz otwarte oczy, kwiat jest obecny... nadchodzi moment połączenia, gdy obserwowany i obserwator znikają. Wtedy pojawia się piękno i błogosławieństwo. Wtedy nagle przestajesz być obserwatorem a kwiat nie jest już dłużej obserwo­wany - ponieważ obserwacja to nadal działanie. Teraz jesteś tam ty i jest tam kwiat, i w jakiś sposób razem przekraczacie swoje granice. Kwiat wnika w ciebie, ty wnikasz w kwiat i pojawia się nagłe objawienie. Możesz je nazwać pięknem, prawdą lub Bogiem.

Musisz coraz częściej pozwalać na te momenty. Nie mogę powiedzieć, że masz o nie dbać, że musisz się do nich przygotowywać, że musisz cokolwiek robić. Byłoby to ponownie wykorzystanie trybu działania i zostałoby poddane bardzo niewłaściwej interpretacji. Nie, mogę jedynie powiedzieć: pozwól, aby takie stany się poja­wiały. Czasami po prostu nie rób nic. Relaksuj się na trawie i patrz w niebo. Czasami zamknij oczy i zagłęb się w swój wewnętrzny świat - w pływające, poruszające się myśli; narastające i odchodzące pragnienia. Spójrz na kolorowy świat fantazji jaki nosisz w sobie. Po prostu patrz. Nie mów: „Chcę zatrzymać myśli" - jest to znów przeniesienie się do trybu działania. Nie mów: „Medytu­ję! Wszystkie myśli natychmiast precz!" - ponieważ mó­wiąc to zaczniesz znowu coś robić.

W niektórych monastyrach w Tybecie wciąż stosuje się jedną z najbardziej starożytnych medytacji. Mówi ona o tym, że czasami można całkowicie zniknąć. Sie­dząc w ogrodzie czujesz, że zaczynasz znikać. Przyjrzyj się jak wygląda świat kiedy ciebie na nim nie ma, gdy stałeś się całkowicie przeźroczysty. Przez kilka sekund spróbuj by cię nie było.

We własnym domu, bądź tak, jakby cię nie było.

Tylko pomyśl - kiedyś cię nie będzie. Któregoś dnia odejdziesz, będziesz martwy; radio nadal będzie grać, żona nadal będzie przygotowywać śniadanie, dzieci bę­dą jak zwykle szykować się do szkoły. Pomyśl: znikasz dzisiaj, nie ma cię. Stań się duchem. Siedząc na swoim krześle po prostu zniknij. Pomyśl: „Rzeczy­wistość nie istnieje; nie ma mnie". I zobacz, że twój dom nadal będzie stał. Pojawi się ogromy spokój i cisza. Wszystko będzie się toczyć tak sa­mo jak do tej pory. Bez ciebie wszystko nadal będzie takie, jakie było. Nic nie zginie. Więc po co cały czas masz być czymś zajęty, po co masz ciągle coś robić, po co ci obsesja na punkcie działania? Po co to wszystko? Odejdziesz, a to czego dokonałeś zniknie - to tak jakbyś napisał swoje imię na piasku; nadchodzi wiatr i podpis znika... wszystko się kończy. Bądź, jakbyś nigdy nie istniał.

To naprawdę piękna medytacja. Możesz próbować jej wiele razy w ciągu doby. Pół sekundy wystarczy; na pół sekundy po prostu zaprzestań wszystkiego... nie ma cię... a świat nadal trwa. Gdy dobrze sobie uświa­domisz to, że bez ciebie świat funkcjonuje tak samo, wtedy będziesz w stanie poznać kolejną część siebie, część która przez wiele kolejnych wcieleń była tłumio­na - jest nią tryb odbioru. Pozwalaj rzeczom i spra­wom dziać się, bądź drzwiami. Niech świat się dzieje bez twojego udziału.

Oto co ma na myśli Budda mówiąc „Bądź dryfują­cą kłodą. Pływaj w strumieniu jak drewno i pozwól się nieść wodzie; nie wkładaj w to wysiłku". Podejście bud­dystów związane jest z trybem odbioru. Właśnie dlate­go Budda siedzi pod drzewem. Wszystkie wyobrażenia Buddy przedstawiają go siedzącego; siedzącego i nie robiącego nic. Po prostu siedzi i nic nie robi.

Jezusa widzisz już zupełnie inaczej. Żyje on w trybie działania. Oto gdzie chrześcijaństwo zaprzepaściło naj­większą szansę: stało się aktywne. Chrześcijańscy mi­sjonarze służą biednym, chodzą po szpitalach, robią to, robią tamto i wkładają dużo wysiłku, aby tylko czymś się zająć. Tak, bar­dzo dobrze - ale pozo­stają w trybie działania, a Boga można poznać je­dynie poprzez tryb odbio­ru. Więc chrześcijański misjonarz będzie dobrym człowiekiem, bardzo do­brym, ale nie będzie świętym we Wschodnim znaczeniu.

Teraz nawet na Wschodzie osoba, która ciągle coś robi, czczo­na jest jak Mahatma - ponieważ Wschód jest biedny i chory. Żyją tam tysiące trędowatych, ślepych, analfabetów; potrzebują oni edukacji, lekarstw, usług, potrzebują mnóstwa rze­czy. Nagle osoba aktywna stała się potrzebna - więc Gandhi jest niczym Mahatma. Matka Teresa z Kalkuty również stała się kimś ważnym. Nikt nie patrzy już na to czy żyją oni w trybie odbioru, czy nie.

Gdyby teraz pojawił się Budda nikt by go nie sza­nował, ponieważ nie prowadziłby on szkoły czy szpitala. Siedziałby znów pod drzewem bodhi; siedziałby w ciszy. Nie oznacza to, że niczego by nie robił - wytwarzał­by wokół wspaniałą aurę, lecz jest to przecież niedo­strzegalne gołym okiem. Siedząc pod swoim drzewem, przemienia cały świat, ale aby dostrzec jego wibracje musisz się do nich dostroić, musisz dorosnąć. Jeśli po­trafisz rozpoznać Buddę oznacza to, że znajdujesz się na odpowiedniej ścieżce. Rozpoznać Matkę Teresę jest bardzo łatwo, nie ma w tym nic trudnego. Każdy widzi, że robi ona coś dobrego.

Robić coś dobrego to jedno, być kimś dobrym to coś zupełnie innego. Nie mówię, że masz nie robić dobrych rzeczy. Mówię: pozwól im wypłynąć z twojego bycia dobrym.

Najpierw przejdź na pasywny, nieaktywny tryb. A gdy twoja istota zacznie rozkwitać i poczujesz w sobie inte­grację - ona zawsze tam jest, tak samo jak centrum -gdy zauważysz centrum, nagle zniknie dla ciebie śmierć. Nagle znikną wszystkie

zmartwienia, ponieważ nie będziesz już ani cia­łem, ani umysłem.

Wtedy pojawi się współodczuwanie, po­jawi się miłość, pojawi się modlitwa. Staniesz się dla świata jak deszcz, jak błogosławieństwo. Teraz nikt nie będzie w stanie przewidzieć, co ci się przydarza - czy będziesz rewolucjonistą jak Jezus i wyrzucisz fary­zeuszy ze świątyni, czy będziesz pomagał biednym, czy usiądziesz pod drzewem bodhi i podzielisz się ze świa­tem swoim aromatem, czy zostaniesz Meerą i będziesz tańczyć i śpiewać na chwałę Boga. Nikt tego nie wie, to jest nieodgadnione.

Staram się uświadomić ci, że niczego więcej nie po­trzebujesz. Wszystko, co potrzebne masz w sobie. Lecz musisz stworzyć drzwi, aby do tego wejść. Musisz ko­pać; skarb na pewno tam jest.

Chciałbym zapoznać cię z pewną techniką. Jest ona bardzo prosta choć na początku wydaje się być trudna. Jeśli jej spróbujesz, zobaczysz, że jest łatwa. Jeśli nie spróbujesz, a jedynie będziesz o niej myślał, wyda ci się skomplikowana. Technika polega na tym: rób tylko to, co sprawia ci przyjemność. Jeśli coś nie jest dla ciebie przyjemne, to nie rób tego. Spróbuj - ponieważ zado­wolenie wypływa z twojego centrum. Jeśli robisz coś, co cię cieszy, to ponownie nawiązujesz kontakt ze swoim centrum. Jeśli robisz coś, co nie sprawia ci przyjemno­ści - oddalasz się od środka. Radość wypływa ze środka i znikąd indziej. Więc pozwól, by była twoim jedynym kryterium.

Spacerujesz drogą; nagle zdajesz sobie sprawę, że chodzenie nie sprawia ci przyjemności. Zatrzymaj się. Koniec - nie rób tego dalej.

Robiłem tak na studiach i ludzie uważali, że jestem szalony. Nagle zatrzymywałem się i pozostawałem w tamtym miejscu przez pół godziny, godzinę, dopóki chodzenie znów nie zaczęło sprawiać mi przyjemno­ści. Moi profesorowie byli tym tak bardzo zaniepokoje­ni, że w dni egzaminów wsadzali mnie do samochodu i zawozili na uczelnię. Zostawiali mnie przed drzwiami i czekali tam na mnie zastanawiając się, czy dotarłem do swojej ławki czy nie? Kiedy kąpałem się i dochodzi­łem do wniosku, że nie sprawia mi to radości, przesta­wałem. Jaki sens miałaby dalsza kąpiel? Kiedy jadłem i przestawało mi to spra­wiać przyjemność, prze­stawałem.

W liceum chodziłem do klasy matematycznej. Pierwszego dnia, gdy wszedłem, nauczyciel przedstawiał nam temat. W środku lekcji wstałem i chciałem wyjść z sali. Zapytał: „Dokąd idziesz? Chcesz wyjść bez pyta­nia? Nie wpuszczę cię już z powrotem". Odpowie­działem: „Nie zamierzam tu wracać; niech pan się nie przejmuje. Właśnie dlatego nie pytam o po­zwolenie. Koniec - nie sprawia mi to przyjemności! Znajdę dla siebie jakiś inny przedmiot, który będzie mnie cieszył, ponieważ na ten nie będę już chodził. To jak tortury, to okrutne".

I stopniowo stało się to moim kluczem. Zdałem so­bie nagle sprawę, że gdy coś cię cieszy, znajdujesz swo­je centrum. Radość to dźwięk bycia w swoim centrum.

Gdy coś nie sprawia dl radości, jesteś pozbawiany środka. Nie siłuj się; nie ma potrzeby. Jeśli ludzie mają cię za szaleńca, pozwól im na to. W ciągu kilku dni, dzięki nowemu doświadczeniu poczujesz jak bardzo mijałeś się sam ze sobą. Robiłeś tysiące rzeczy, które nie dawały ci radości; mimo to nadal je robiłeś, bo tego cię nauczono. Wypełniałeś swoje obowiązki.

Ludzie zniszczyli nawet coś tak pięknego jak miłość. Przychodzisz do domu i całujesz żonę, ponieważ tak musi być, musisz to zrobić. Piękny pocałunek, podob­ny do kwiatu, został zniszczony. Będziesz całował swo­ją żonę nie czerpiąc z tego radości; zapomnisz jak przyjemnie jest ca­łować drugiego człowie­ka. Podajesz dłoń każdej osobie, którą spotykasz - zimny uścisk, bez zna­czenia, bez przesłania, bez ciepła. Dwie martwe dłonie stykają się ze so­bą w uścisku. Powoli za­czynasz uczyć się tego zimnego, martwego gestu. Za­marzasz, zamieniasz się w lód. A potem pytasz: „Jak odnaleźć swoje wnętrze?"

Centrum możesz odkryć, gdy jesteś ciepły, gdy pły­niesz, roztapiasz się w miłości, radujesz się, tańczysz, jesteś szczęśliwy. Wszystko zależy od ciebie. Rób tylko to, co naprawdę sprawia ci przyjemność i co kochasz robić. Jeśli nie odczuwasz radości, przestań. Znajdź so­bie coś innego, co będzie dla ciebie przyjemne. Mu­si być coś, co sprawia ci radość. Nigdy nie spo­tkałem osoby, która nie lubiłaby niczego. Są lu­dzie, którzy nie lubią pewnej rzeczy, potem kolejnej i kolejnej, ale życie daje wiele możli­wości. Nie angażuj się w jedną sprawę; pływaj. Powiększ strumień płynącej energii. Pozwól jej płynąć, pozwól jej spotykać się z in­nymi energiami dookoła ciebie. Wkrótce zauważysz, że problemem wcale nie było to, jak się zintegrować lecz to, że zapomniałeś jak się pływa. W strumieniu energii nagle stajesz się zintegrowany. Czasami zdarza się to przez przypadek, ale powód zawsze jest ten sam.

Bywa, że zakochujesz się i nagle czujesz się zintegro­wany, nagle odczuwasz, że po raz pierwszy jesteś jedno­ścią. Twoje oczy błyszczą, twoja twarz promieniuje, a in­telekt wyostrza się. Wewnątrz ciebie coś zaczyna płonąć jasnym światłem; pojawia się pieśń, twój krok zamienia się w taniec. Jesteś wtedy kimś zupełnie innym.

Ale takie chwile są bardzo rzadkie - ponieważ nie poznałeś sekretu. Sekretem jest to, że musi się poja­wić coś, co mogłoby sprawiać ci przyjemność. Oto cały sekret. Malarz malując może być głodny, ale nadal na jego twarzy widać zadowolenie. Poeta może być bied­ny, ale kiedy śpiewa swoje piosenki, jest najbogatszym człowiekiem na świecie. Nikt nie ma więcej niż on. Jaki jest jego sekret? Sekretem jest to, że cieszy go dana chwila. Gdy coś cię cieszy zestrajasz się ze sobą i z całym wszechświatem - ponieważ twój środek jest środkiem wszystkiego.

Więc niech ta wskazówka poprawi ci nastrój: rób tylko to, co sprawia ci przyjemność. Czytasz gazetę i w połowie lektury zdajesz sobie sprawę, że przestała cię ona cieszyć. Po co miałbyś czytać? Natychmiast przerwij. Jeśli z kimś rozmawiasz i w połowie dyskusji stwier­dzasz, że nie chcesz już dalej rozmawiać, to nawet jeśli jesteś w połowie zdania, przestań mówić. Nie cieszy cię coś, nie musisz tego robić. Na początku będzie to wy­glądać dziwnie. Ale nie sądzę, aby był to problem. Mo­żesz poćwiczyć.

Po kilku dniach wiele razy uda ci się nawiązać kontakt ze swoim centrum i wtedy zrozumiesz, co miałem na my­śli mówiąc, że wszystko czego potrzebujesz jest już w to­bie. Nie szukaj tego w przyszłości. To nie ma nic wspólne­go z przyszłością. Jest tu i teraz, właśnie się przydarza.

Gdy narodziny i śmierć stają się jednym

Stare drzewo rosnące koło mojego domu tańczyło w deszczu, gubiąc z niezwykłym wdziękiem pożółkłe liście. Nie tylko drzewo tańczy w deszczu i na wietrze, tańczą również spadające liście; zjawisko to pełne jest celebracji.

Człowiek jest jedyną istotą spośród całej egzysten­cji, która cierpi z powodu starego wieku; tak naprawdę egzystencja nic nie wie o starości. Wie o dojrzewaniu, o dorastaniu. Wie, że jest czas na taniec i intensywne życie oraz, że przychodzi czas na odpoczynek.

Stare liście migdałowego drzewa, rosnącego obok mojego domu, nie umierają; udają się na odpoczynek, topnieją, stapiają się z ziemią, z której wyrosły. W tym udawaniu się na spoczy­nek w wieczności nie ma smutku, żalu; jest ogrom­ny spokój. Być może jutro, być może kiedy indziej, powrócą one w innej for­mie, w postaci innego drzewa. Ponownie bę­dą tańczyć; znowu będą śpiewać; będą cieszyć się chwilą.

Egzystencja zna jedy­nie kolistą przemianę od urodzin do śmierci, od śmierci do urodzin, i jest ona wiecznym procesem. Każde narodziny wiążą się ze śmiercią, a każda śmierć wiąże się z na­rodzinami. Każde na­rodziny poprzedzone są śmiercią, i każda śmierć następuje po narodzi­nach. Dlatego egzystencja nie odczuwa lęku. Strach nie istnieje nigdzie indziej tylko w umyśle człowieka.

Człowiek wydaje się być jedynym chorym gatunkiem w całym kosmosie. Gdzie tkwi choroba? Powinno być zu­pełnie inaczej... człowie powinien bardziej się cieszyć, bardziej kochać, żyć każdą chwilą. Nieważne czy to moment z dzieciństwa, z młodości czy starości, czy to narodziny czy śmierć, bo to nie ma zna­czenia. Jesteś czymś wię­cej niż te krótkie epizody.

Zetknąłeś się z tysią­cami narodzin i tysiąca­mi śmierci. Ci, którzy widzą wyraźnie mogą głębiej to zrozumieć, tak jakby działo się to w danej chwili. W każ­dym momencie coś w tobie umiera i coś rodzi się na no­wo. Życie i śmierć nie występują osobno, nie rozdziela ich siedemdziesiąt lat. Życie i śmierć są jak dwa skrzy­dła ptaka, istnieją równocześnie. Ani życie nie może ist­nieć bez śmierci, ani śmierć nie istnieje bez życia. Oczy­wiście nie są one przeciwieństwami; uzupełniają się. Potrzebują się nawzajem żeby istnieć, są niezależne. Są składnikami kosmicznej całości.

Ale ponieważ ludzie są nieuważni i zaspani, nie po­trafią dostrzec prostych i oczywistych faktów. Wystarczy odrobina świadomości, niedużo, i zauważysz, że w każ­dej chwili przechodzisz przemiany. Oznaczają one, że coś umiera - coś się odradza. Wtedy narodziny i śmierć stają się jednym; wtedy niewinność dzieciństwa staje się jednym z niewinnością wieku starego.

Istnieje między nimi pewna różnica, lecz nie są one przeciwieństwami. Niewinność dziecka jest bar­dzo uboga, jest niemal synonimem ignorancji. Stary człowiek, dojrzały wiekiem, który doświadczył zarówno ciemności jak i światła, doświadczył miłości i nienawi­ści, radości i smutku, który dojrzał dzięki sytuacjom ze swojego życia, dotarł do miejsca, w którym nie uczest­niczy już w niczym. Pojawia się cierpienie... on obser­wuje. Pojawia się radość, on również obserwuje. Stał się obserwatorem na wzgórzu. Rzeczy dzie­ją się w ciemnych alej­kach, ale on pozostaje na skąpanym w słońcu szczycie góry i obserwu­je w całkowitej ciszy.

Niewinność staro­ści jest bogata. Bogata dzięki doświadczeniu; bogata dzięki porażkom, dzięki sukcesom; bogata dzięki słusznym i błęd­nym decyzjom; jest bo­gata dzięki wszystkim porażkom i wszystkim sukcesom; jest bogata w wielu wymiarach. Niewinność ta nie mo­że być synonimem ignorancji. Może jedynie być synoni­mem mądrości.

Oboje są niewinni, zarówno dziecko jak i starzec. Ale ich niewinność jest inna. Dziecko jest niewinne, po­nieważ nie zagłębiło się jeszcze w mroki duszy; stary człowiek jest niewinny - ponieważ wydostał się z tune­lu. Jedna osoba wkracza do tunelu, druga z niego wy­chodzi. Jedna będzie bardzo cierpieć, druga już swoje wycierpiała. Jedna nie uniknie piekła; druga zostawiła już piekło za sobą.


Świadomie lub nieświadomie w sercu każdej ludz­kiej istoty tkwi strach: starzejesz się, a potem przycho­dzi zagłada - po starości przychodzi śmierć. Przez lata zmuszano cię, abyś bał się śmierci: tak bardzo, że po­dejście to zdążyło zakorzenić się głęboko w twojej pod­świadomości, wniknęło w twoją krew, w kości i szpik. Samo słowo cię przeraża - nie dlatego, że wiesz czym jest śmierć, lecz dlatego, że przez lata utrwalono w to­bie jej wizerunek jako końca życia.

Chcę, abyś zdawał sobie sprawę z tego, że śmierć nie jest końcem. W egzystencji nic się nie zaczyna i nic się nie kończy. Rozejrzyj się... wieczór nie jest końcem, a ranek nie jest początkiem. Poranek zmierza w kierun­ku wieczora, a wieczór w kierunku poranka. Wszystko po prostu zmienia formę.

Nie ma początku i nie ma końca.

Dlaczego z człowiekiem miałoby być inaczej? Czło­wiek nie jest wyjątkiem. Traktowanie siebie jako kogoś wyjątkowego, lepszego niż zwierzęta, drzewa czy pta­ki wytworzyło w człowieku piekło i paranoję. Myśl, że jesteśmy wyjątkowi wytworzyła przepaść między czło­wiekiem i egzystencją. Ta przepaść wywołuje w tobie strach i cierpienie, niepokój i gniew. A wszyscy twoi tak zwani przywódcy, czy to religijni, polityczni czy społecz­ni, kładą na nią nacisk; poszerzają ją. Nikt nie wkłada wysiłku, żeby zbudować nad nią most, żeby sprowadzić człowieka z powrotem na ziemię: znów postawić go na równi ze zwierzętami, z ptakami i drzewami, i ogłosić jego jedność z egzystencją.

Oto prawda naszego istnienia - gdy ją zrozumiesz, nie będziesz martwił się starością, śmiercią, ponieważ rozglądając się dookoła widzisz, że nic nie ma począt­ku, od zawsze tu było; nic się też nie kończy i na za­wsze tu pozostanie.

Ale myśl o tym, że będziesz stary przepełnia cię nie­pokojem. Oznacza, że nadszedł koniec życia, miłości, radości, że będziesz funkcjonował jedynie jako imię. Nie będzie to radość lecz wleczenie się w stronę grobu. Oczywiście idea stania w kolejce do grobu nie jest przy­jemna. Jedną z największych klęsk wszystkich kultur i cywilizacji świata jest to, że nie potrafią one zapewnić starym ludziom życia wypełnionego znaczeniem, kre­atywnego; że nie potrafią dostrzec piękna i gracji ani w starych ludziach, ani w zjawisku śmierci.

A problem ten jesz­cze się komplikuje, po­nieważ im bardziej boisz się śmierci, tym bardziej będziesz bał się życia. Z każdym przeżytym momentem jesteś bliżej śmierci... Człowiek, któ­ry się jej boi nie może kochać życia, ponieważ prowadzi ono w kierun­ku śmierci. Jak w takiej sytuacji można kochać życie? Właśnie dlatego religie zaczęły odrzucać życie: odrzucenie życia daje odrzucenie śmier­ci. Jeśli nie żyjesz, jeśli już przestałeś żyć, ko­chać, tańczyć, śpiewać, to wtedy nie musisz bać się śmierci; już umarłeś.

Takich martwych ludzi nazywamy świętymi; od­dajemy im cześć. Czcimy ich, ponieważ chcieliśmy być jak oni, lecz zabra­kło nam do tego odwa­gi. Możemy więc czcić i pokazywać w ten spo­sób swoje intencje: „Gdy­byśmy mieli odwagę lub któregoś dnia udałoby nam się na nią zdobyć, również chcielibyśmy żyć tak jak wy: całkowicie martwi". Święty nie mo­że umrzeć bo już umarł. Odrzucił wszystkie przy­jemności i radości; od­trącił wszystko, co oferuje nam życie. Oddał egzystencji swój bilet ze słowami „Już dłużej nie jestem częścią tego przedstawienia". Zamknął oczy.

Kiedyś zdarzyło mi się, że odwiedził mnie pewien „święty". Zaprowadziłem go do ogrodu - rosło w nim mnóstwo dalii, więc pokazałem mu je skąpane w po­rannym słońcu. Dziwnie na mnie popatrzył, był trochę zdenerwowany, poirytowany i nie mógł się powstrzy­mać przed słowami krytyki: „Wydawało mi się, że jesteś religijną osobą... a tobie wciąż sprawia przyjemność podziwianie kwiatów?" W pewnym sensie miał rację, bo jeśli podziwiasz piękno kwiatów, nie ustrzeżesz się od podziwiania piękna ludzi. Nie unikniesz podziwiania pięknej kobiety; nie unikniesz zachwytu nad piękną mu­zyką czy tańcem. Jeśli interesujesz się urodą kwiatów, udowodniłeś, że nadal interesujesz się życiem, że nie jesteś w stanie odrzucić miłości. Jeśli masz świadomość piękna, jak mógłbyś nie kochać?

Piękno prowokuje miłość; miłość obdarza pięknem.

Odpowiedziałem mu: „Częściowo masz rację - do­ceniam piękno kwiatów. Ale kto powiedział ci, że je­stem religijny? Jeszcze nie umarłem! Aby być religijnym trzeba być martwym. Dopóki żyjesz możesz jedynie być hipokrytą, nie możesz być naprawdę religijny".

Gdy widzisz lecącego ptaka, niemożliwe jest nie cieszyć się jego wolnością. Gdy widzisz zachód słońca z całą gamą kolorów rozsianych na horyzoncie, to na­wet jeśli zamkniesz oczy, dowiedziesz jedynie jak cię ten widok poruszył. Jego piękno cię przerosło.

Życie to inne imię miłości, a miłość to nic innego jak wrażliwość na piękno.

Powiedziałem temu „świętemu": „Mogę zrezygno­wać z religii, ale nie z życia, ponieważ dostałem je od samego Istnienia. A religię stworzyli ludzie, wyproduko­wali ją księża i politycy - stworzyli ją aby pozbawić czło­wieka radości, aby pozbawić go jego godności, aby po­zbawić go człowieczeństwa".

Nie jestem religijny w takim znaczeniu. Moja defi­nicja religijności jest zupełnie odmienna. Osoba reli­gijna to dla mnie ten, kto żyje pełnią, żyje całkowicie, płonie miłością, świadomy jest otaczającego go piękna i ma w sobie odwagę, aby cieszyć się każdą chwilą ży­cia i śmierci. Tylko człowiek, który potrafi cieszyć się ży­ciem i śmiercią, tylko jego pieśń może trwać. Nieważne czy jest to życie czy śmierć, jego pieśni nic nie zmieni; jego taniec pozostanie niezakłócony.

Jedynie taka śmiała dusza, taki pielgrzym po eg­zystencji jest religijny. Ale w imię religii ludziom dano tanie substytuty, fałszywe, sztuczne, pozbawione zna­czenia zabawki, którymi można się tylko bawić. Czcze­nie posągów, śpiewanie stworzonych przez człowieka mantr, składanie hołdu tchórzom i eskapistom, którzy nie potrafili żyć pełnią życia, ponieważ tak bardzo bali się śmierci, nazywanie ich świętymi... religia odciągnę­ła ludzi od prawdziwej i autentycznej religijności.

Nie musisz przejmować się podeszłym wiekiem. I jest to nawet piękne, gdy ludzie zaczynają traktować cię jak człowieka starego. Oznacza to, że doszedłeś do prawdziwej transcendencji, przeżyłeś wszystko i dzięki temu jesteś teraz dojrzały. Niczego nie odrzuciłeś lecz przebrnąłeś przez każde możliwe doświadczenie. Jesteś teraz tak doświadczony, że nie musisz niczego przeży­wać po raz kolejny. Oto transcendencja.

Powinieneś się radować i chciałbym aby cały świat zrozumiał, że radość jest naszym prawem, nadanym przy narodzinach, także po to abyśmy akceptowa­li z wdzięcznością podeszły wiek i jego przemianę w śmierć. Jeśli nie jesteś wdzięczny także i za to, jeśli nie potrafisz się z tego śmiać, jeśli nie potrafisz znik­nąć w wieczności pozostawiając za sobą śmiech, to nie żyłeś właściwie. Zdominowali cię i kierowali tobą niewłaściwi ludzie. Mogłeś nazywać ich swymi pro­rokami, mesjaszami, zbawcami; mogli być wcielenia­mi bogów, ale naprawdę wszyscy oni byli przestęp­cami, bo pozbawili cię życia i napełnili twoje serce strachem.

Staram się wypełnić twoje serce śmiechem. Każda najmniejsza cząsteczka ciebie powinna kochać taniec, w każdej sytuacji, nieważne czy jest dzień czy noc, czy jest ci smutno czy nie. Niezależnie od sytuacji zawsze powinien w tobie płynąć niewidoczny strumyczek rado­ści. Tym właśnie jest dla mnie prawdziwa religijność.

Kilka sutr dla ciebie:

„Staruszek, to taki mężczyzna, który na noc zakłada okulary aby le­piej widzieć dziewczyny, które mu się przyśnią".

„Staruszek, to taki mężczyzna, który flirtuje z młodymi dziewczynami tylko na przyjęciach, by mieć pewność, że żona odwiezie go do domu".

„Piękno bycia sta­rym polega na tym, że będąc za starym na da­wanie złego przykładu, możesz zacząć udzielać dobrych rad".

„Kobiety lubią w życiu proste rzeczy - na przy­kład starych mężczyzn".

„Gdy kobieta zacznie cię lubić to przepadłeś!

Zupełnie się ciebie nie boi i gotowa na wszystko się zgodzić".


„Wewnątrz każdego staruszka siedzi młody człowiek, który zastanawia się co się stało".

Skończ tę grę

Możesz dojrzeć tylko wtedy, gdy rozpoczniesz me­dytację; inaczej pozostajesz dziecinny. Mogą ci się zmieniać zabawki - małe dzieci bawią się małymi za­bawkami, duże, stare, dorosłe dzieci bawią się dużymi zabawkami - ale to jest bez różnicy.

Zobacz... twoje dziecko też czasem będzie tak ro­bić. Stanie na stole gdy ty będziesz siedział na krześle obok i zawoła: „Spójrz tato, jestem większy niż ty". Stoi na stole i woła: „Patrz, jestem wyższy" a ty się śmie­jesz. Czy nie robisz tak samo? Zauważ w jaki sposób chodzisz gdy masz więcej pieniędzy. Pokazujesz wszyst­kim sąsiadom: „Spójrzcie! Jestem od was większy". Al­bo gdy zostajesz prezydentem państwa, premierem, za­uważ w jaki sposób chodzisz, z jaką zarozumiałością, z jakim nadętym ego. Mówisz wszystkim: "Pokonałem was. Teraz to ja siedzę na najwyższym krześle". To ta­kie same gierki! Od dzieciństwa do starości grasz w te same gry. Możesz grać w Monopol lub wyjść i grać w prawdziwy monopol na giełdzie - ale nie robi to róż­nicy. To ta sama gra, tyle że na większą skalę.

Gdy zrozumiesz, że korzenie twojej dziecinności tkwią w umyśle skierowanym na zewnątrz... Małe dzie­ci próbują dosięgnąć Księżyca, więksi od nich naukow­cy też to robią - i nawet im się to udało. Różnica mię­dzy nimi jest niewielka.

Wyciągając dłonie na zewnątrz możesz dosięgnąć gwiazd, ale pozostaniesz dziecinny. Nawet jeśli dosięgniesz Księżyca, to co będziesz tam robić? Będziesz tą samą osobą! Z tymi samymi śmieciami w głowie, z tym samym łajnem od świętej krowy w sercu, będziesz stał sobie na Księżycu. Żadnej różnicy! Możesz być biedny, możesz być bogaty; możesz być nieznany lub sławny na całym świecie - to nie robi różnicy. Dopóki umysł nie wykona ruchu i nie skieruje się do wewnątrz, dopóki umysł nie zmieni wymiaru i nie zacznie medytować...

Medytacja to zwrócenie umysłu do jego źródła.

Medytacja sprawia, że dojrzewasz; medytacja robi z ciebie osobę dorosłą. Starzenie się nie jest tak na­prawdę dorastaniem, ponieważ widzę osiemdziesięcio­letnich ludzi wciąż grających w gry, paskudne politycz­ne gry o władzę - nawet gdy mają osiemdziesiąt dwa, osiemdziesiąt trzy, osiemdziesiąt cztery lata! Sen wyda­je się być bardzo głęboki. Kiedy wreszcie się obudzą? Kiedy zaczną myśleć o świecie wewnętrznym?

Śmierć zabierze wszystko, co nagromadziłeś - wła­dzę, pieniądze, prestiż. Nie zostanie po tym nawet najmniejszy ślad. Twoje życie zostanie unieważnione. Przyjdzie śmierć i zniszczy wszystko co udało ci się zro­bić; przyjdzie śmierć i udowodni ci, że wszystkie twoje pałace były zbudowane z kart.

Dojrzałość to poznanie w sobie czegoś, co nie mo­że umrzeć, czegoś, co przekroczy śmierć - medyta­cji. Umysł zna świat; medytacja zna Boga. Umysł to sposób na poznanie przedmiotu; medytacja to spo­sób na zrozumienie podmiotu. Umysł zajmuje się za­wartością, a medytacja zbiornikiem, świadomością. Umysł ma obsesję na punkcie chmur, a medytacja szuka nieba. Chmury przypływają i odpływają; niebo pozostaje, trwa.

Poszukaj wewnętrznego nieba. I jeśli je znajdziesz nigdy nie umrzesz. Umrze ciało, umrze umysł, ale ty nie umrzesz nigdy. Poznanie tego, to poznanie życia. To co nazywasz życiem nie jest prawdziwe, ponieważ umrze. Tylko osoba medytująca wie czym ono jest, ponieważ dotarła ona do źródła wieczności.


ŁAMIGŁÓWKI

Usprawiedliwione ludobójstwo

Mam pięćdziesiąt lat ale nie czuję się dojrzały i w pełni dorosły. Co jest ze mną nie tak?

Być może jeszcze nikogo nie zabiłeś. Jeśli chcesz doj­rzeć, musisz koniecznie wyeliminować parę osób. Dopóki tego nie zrobisz, nie do­rośniesz. Musisz uciszyć swoich rodziców, nauczy­cieli, przywódców. Wszy­scy oni wrzeszczą w tobie i nie pozwalają ci stać się dorosłą osobą - utrzymu­ją cię na poziomie dziec­ka. Sprawiają, że jesteś zależny, nie pozwalają abyś się uniezależnił.

Przydarzyła się kie­dyś taka historia: pewien mnich opuszczał Buddę - miał się udać daleko i głosić jego nauki. Gdy przyszedł dotknąć jego stóp, Budda pobłogosławił go i powiedział do innych uczniów:

- Czy widzicie tego błogosławionego mnicha? Zabił swoją matkę, zabił swojego ojca, zabił krewnych, zabił swojego króla.

Ludzie byli bardzo zdziwieni, nie mogli uwierzyć swo­im uszom. Zastanawiali się: „Co też mówił Budda?"

Jeden z uczniów zebrał się na odwagę i zapytał

- Panie, co masz na myśli? Czy mówisz, że morder­ca jest cnotliwy? Nazywasz go błogosławionym?

Budda roześmiał się i powiedział:

- A co więcej, ten człowiek zabił również siebie, po­pełnił samobójstwo.

Następnie Budda zaśpiewał pieśń, gatha, która wy­jaśniła co miał na myśli.

Każdy jako dziecko jest wychowywany. To twój pierwszy kontakt ze światem; przez lata szkolono cię, abyś pozostał dzieckiem. Nakładano na ciebie nakazy i wymagano, abyś ich przestrzegał. Stałeś się bardzo zależny - wszędzie szukasz postaci ojca, zawsze szu­kasz autorytetów, które powiedzą ci co powinieneś ro­bić, a czego ci nie wolno.

Dojrzałość to zrozumienie, które pozwala ci decy­dować za siebie, zrozumienie, które pozwala dokony­wać własnych wyborów. Stanięcie na własnych nogach - to właśnie jest dojrzałość. Ale zdarza się to rzadko, ponieważ rodzice, w mniejszym lub większym stopniu, rozpieszczają prawie każde dziecko. Potem jest szkoła, college, uniwersytet - które są gotowe aby cię zepsuć. Bardzo rzadko zdarza się, że ktoś staje się dojrzały.

Społeczeństwo nie lubi dojrzałych ludzi. Są oni nie­bezpieczni, ponieważ żyją w zgodzie ze sobą. Robią wszystko po swojemu - nie przejmują się tym, co mówią inni, nie przykładają wagi do ich opinii. Nie zależy im na szacunku, na prestiżu; nie przejmują się honorem. Żyją swoim własnym życiem - gotowi są zapłacić za to każ­dą cenę. Gotowi są poświęcić wszystko, poza wolnością. Społeczeństwo boi się takich ludzi; społeczeństwo chce, aby wszyscy pozostali dziecinni. Wszyscy powinni zatrzy­mywać się pomiędzy siódmym a czternastym rokiem ży­cia - i tam właśnie znajduje się większość ludzi.

Po raz pierwszy uświadomiono sobie to zjawisko podczas Pierwszej Wojny Światowej. Po raz pierwszy na dużą skalę zbadano mentalny wiek żołnierzy. Odkry­to coś dziwnego: ludzie w wojsku byli mentalnie śred­nio na poziomie dwuna­stu lat. Twoje ciało może mieć pięćdziesiąt lat, ale umysł ma nadal poniżej czternastu lat.

Jesteś poddawany re­presjom do czternastego roku życia. Później staje się to bardzo trudne. Jeśli nie poddano dziecka re­presjom do czternastego roku życia, to później już nic nie można zrobić, bo gdy stanie się ono istotą seksualną - nabierze si­ły. Wcześniej było słabe, delikatne, dziewczęce. Wcześniej mogłeś wkła­dać mu do głowy wszyst­ko; łatwo mu było coś zasugerować, można je było bez problemu zahipnotyzować. Mogłeś powiedzieć mu co tylko chcesz, a ono słuchało i wierzyło.

Po czternastym roku życia pojawia się logika i wątpli­wości. Pojawia się seksualność; dzięki niej dziecko staje się niezależne. Teraz chłopak sam może zostać ojcem, teraz dziewczyna sama może zostać matką. Natura, biologia, uniezależnia czło­wieka od rodziców, gdy skończy on czternaście lat. Wiedziano o tym na długo przed pojawieniem się psychologów. Księża odkryli to dużo wcześniej - obserwowali to przez tysiące lat i doszli do pewnych wniosków: Jeśli chcesz poddać dziecko represjom, jeśli chcesz, aby było ono zależne, zrób to najwcześniej jak tylko możesz - im wcze­śniej, tym lepiej. Jeśli uda ci się to zanim skończy ono siedem lat, to masz dużą szansę na sukces. Jeśli nie uda ci się to przed czterna­stym rokiem życia, to nie uda się już wcale.

Właśnie dlatego ludzi tak bardzo interesują dzieci i ich edukacja. Religie również są tym zainteresowane i uważają, że dzieci powinny otrzymywać wykształcenie religijne. Dlaczego? Aby ukształtować ich umysły, za­nim staną się one niezależne.

Człowiek, który chce stać się wolny, który naprawdę pragnie być świadomy, który chce się odhipnotyzować, który nie chce być niczym ograniczony i pragnie płynąć z pełnią Istnienia - musi włożyć ogromny wysiłek w wyrzu­cenie z siebie wielu rzeczy. I kiedy mówię to ja, lub kiedy mówi to Budda, że musisz zabić swoją matkę i ojca, nie oznacza to, że naprawdę musisz ich zamordować. Musisz jedynie przestać nosić ich w sobie, zniszczyć pewną ideę.

Patrz, obserwuj a zauważysz to. Zrobisz coś i nagle usłyszysz głos swojej matki: „Nie rób tego!" Możesz sie­bie obserwować; usłyszysz ten głos, dokładnie ten głos. Masz w sobie nagraną kasetę. Gdy zjesz za dużo lodów - obserwuj. Nagle usłyszysz jak z wnętrza ciebie, twoja matka mówi: „Nie jedz tyle lodów - już wystarczy. Prze­stań!" Odezwie się w tobie poczucie winy..

Gdy zamierzasz kochać się z kobietą lub mężczy­zną, nagle wszyscy twoi nauczyciele staną ci nad głową i powiedzą: „Zamierzasz popełnić zbrodnię, za chwilę dopuścisz się grzechu. Strzeż się! To pułapka. Uciekaj, zanim nie jest za póź­no." Nawet gdy kochasz się z żoną, twoja matka i ojciec, twoi nauczycie­le są tam między wami i wszystko niszczą.

Bardzo trudno jest znaleźć mężczyznę czy kobietę, którzy całkowi­cie zatapiają się w mi­łości - nie możesz tego zrobić, ponieważ przez wiele lat uczono cię, że miłość to coś złego. Jak mógłbyś nagle zacząć uważać inaczej? Chyba, że je­steś w stanie zabić te wszystkie głosy... potrzeba do tego ogromnej odwagi. Musisz być gotowy na odrzu­cenie głosów rodziców, na odrzucenie wszystkich tak zwanych autorytetów, na wyruszenie w nieznane bez żadnej mapy, całkowicie samemu. Musisz być gotów by zaryzykować.

Przydarzyło się to pewnemu człowiekowi. Aleksan­der Eliot był uczniem mistrza zen. Miesiącami medyto­wał, stosował zazen i wchodził w coraz głębsze warstwy swojego istnienia. Pewnej nocy miał sen, bardzo dziwny sen. Ludzie zen dobrze go znają - ale dla Eliota był on dziwny; był on człowiekiem Zachodu więc był zszoko­wany. Opowiedział swój sen:

- Ostatnio miałem sen, w którym pojawił się Bodhidharma. Wyglądał jak karykatura człowieka - okrągły, upiorny, z wyłupiastymi oczami i nastroszonymi brwiami.

Tak samo jak ja, Bodhidharma to niebezpieczny czło­wiek. A ludzie zen, choć z wielkim uczuciem, to namalo­wali jego twarz w bardzo groźny sposób. Nie był on taki - nie w rzeczywistości. Fizycznie był jednym z najpięk­niejszych ludzi na świecie - ale jeśli natkniesz się gdzieś na jego obraz, to przerazisz się! Spoglądając w jego oczy zaczniesz myśleć, że wygląda jak morderca, który za­raz cię zabije. Ale tacy są wszyscy mistrzowie. Nawet we śnie, Aleksander Eliot wystraszył się i zaczął drżeć.

- Jego nastroszone wąsy uniemożliwiły rozpoznanie czy uśmiechał się on szeroko, czy też jego twarz wykrzy­wiał grymas.

- Wydaje się, że jesteś dorosłym mężczyzną - wy­szeptał Bodhidharma spod brody - ale wciąż nikogo nie zabiłeś. Dlaczego?

Eliot był tak zszokowany, że się obudził i zauważył, że poci się i drży.

- Co miał na myśli ten dziwny człowiek pytając dla­czego jeszcze nikogo nie zabiłem?

To właśnie mam na myśli; jeśli czujesz, że nie jesteś dorosłym mężczyzną, oznacza to, że jeszcze nikogo nie zabiłeś. Wiek pięćdziesięciu lat to zdecydowanie za późno - nie trać więcej czasu. Natychmiast zabij wszystkie ślady znajdujące się w tobie. Zmyj ze swojego wnętrza wszystkie stare taśmy, uwolnij swój umysł.

Zacznij żyć swoim życiem od tego momentu, tak jakbyś niczego nie wiedział, jakby nikt cię nigdy nicze­go nie nauczył - bądź świeży, czysty, zacznij od A B C -a wkrótce zobaczysz, jak wyrośnie w tobie dojrzałość. Bez niej życie nie jest nic warte, ponieważ wszystko co piękne i wspaniałe przydarza się tylko dojrzałemu umy­słowi. Bycie dorosłym to błogosławieństwo. Ale ludzie jedynie się starzeją, nigdy nie dorastają. Przybywa lat, ale świadomość coraz bardziej się kurczy. Ich świado­mość pozostaje w fazie embrionalnej; nigdy nie wydo­staje się z łona, nie rodzi się. Rodzi się tylko twoje ciało - ty nadal się nie narodziłeś.

Weź życie w swoje ręce - w końcu jest ono twoje. Nie jesteś tu, aby spełniać oczekiwania innych. Nie żyj życiem swojej matki, nie żyj życiem swojego ojca, żyj po swojemu.

Życie bez nastawienia

Raz kładziesz nacisk na bycie dojrzałym, za chwilę mówisz: „Bądź jak dziecko". Jeśli stosuję dojrzałe po­dejście do życia, to czuję, że moje dziecko jest stłumio­ne i nie potrafi się wyrazić. Jeśli pozwalam mu tańczyć i śpiewać, zachowuję się dziecinnie. Co robić?

Bycie dojrzałym nie oznacza zastosowania dojrzałe­go podejścia. W rzeczywistości, stosowanie go będzie jedną z największych przeszkód w staniu się dojrzałym.

Przyjmowanie oznacza coś narzuconego, wyhodowanego, praktyko­wanego. Nie wypływa z ciebie. Jest maską, na­malowaną twarzą; nie jest tobą. To właśnie robią ludzie. Właśnie dlate­go jedynie wydają się oni być dojrzałymi; ale nie są - są całkowicie nie­dojrzali - mają dojrzałe nastawienie, a nadal po­zostali dziecinni. Ich do­rosłość jest bardzo po­wierzchowna. Zrób człowiekowi niewielkie zadrapanie, a zoba­czysz jak wypływa z niego dziecinność. I nie dotyczy to jedynie zwykłych ludzi - zrób zadrapanie swoim świętym i również zobaczysz jak wypływa z nich dziecinność, zadrapnij polityków i przywódców. Poobserwuj jakikolwiek parlament na świecie. Nigdzie indziej nie zobaczysz zgromadzenia tylu niedojrzałych ludzi.

Człowiek oszukuje siebie i innych. Jeśli adoptujesz ja­kieś postawy, będziesz fałszywy, pseudo. Nigdy nie mówi­łem, że masz cokolwiek przyjmować. Bądź! Stosowanie się do zasad jest barierą. Jedynym sposobem na to aby być, jest zacząć od początku. Ponieważ twoi rodzice ci na to nie pozwalali gdy byłeś mały, teraz utknąłeś w jakimś punkcie. Mentalny wiek „normalnych" ludzi waha się w przedziale między dziesięć a trzynaście lat, nie docho­dzi nawet do czternastu! I możesz mieć siedemdziesiąt czy osiemdziesiąt lat, ale twój mentalny wiek zatrzymał się na etapie sprzed osiągnięcia dojrzałości seksualnej. Z chwi­lą gdy człowiek staje się seksualnie dojrzały, w wieku trzy­nastu, czternastu lat, zostaje na zawsze zapieczętowany. Zaczyna być coraz bardziej fałszywy. Jeden fałsz musi być osłaniany przez inny, jedno kłamstwo musi być bronione przez kolejne; to nie ma końca. Stajesz się wypełniony śmieciami - oto czym jest osobowość. Osobowość trzeba odrzucić, tylko wtedy powstanie indywidualność. Osobo­wość i indywidualność nie oznaczają tego samego. Oso­bowość jest na pokaz; jest niczym wystawa.

Indywidualność jest prawdziwa, nie ma nic wspól­nego z przedstawieniem. Możesz kopać tak głęboko jak tylko chcesz i wszędzie będziesz odczuwać ten sam smak. Mówi się, że Budda powiedział: „Możecie pró­bować mnie z każdej strony i wszędzie znajdziecie ten sam smak, zupełnie tak jakbyście próbowali oceanu, który w każdym miejscu jest słony". Indywidualność jest całością, jest organiczna. Osobowość jest schizo­freniczna: centrum to jedno, a obwód to coś zupełnie innego: i nigdy się one nie spotykają. Nie tylko się nie spotykają, nie tylko różnią się od siebie, ale są całkowi­tymi przeciwieństwami i nieustannie ze sobą walczą.

Więc pierwszą rzeczą, którą trzeba zrozumieć jest to, żeby nigdy nie przyjmować dojrzałego podejścia. Bądź albo dojrzały albo niedojrzały. Jeśli jesteś niedoj­rzały, bądź taki - dzięki temu dopuścisz możliwość roz­woju. Pozwól sobie na niedojrzałość; nie bądź fałszywy, nie bądź nieszczery. Jeśli jesteś dziecinny, to taki jesteś - i co z tego? Bądź taki. Zaakceptuj to, podążaj za tym. Nie wytwarzaj w sobie podziału; inaczej zbudujesz so­bie podstawę do szaleństwa. Po prostu bądź sobą.

W byciu dziecinnym nie ma nic złego. Ponieważ nauczono cię, że jest to złe, zacząłeś adoptować inne nastawienia. Od dzieciństwa starałeś się być dorosły; a w jaki sposób dziecko może być dojrzałe? Dziecko to dziecko; musi być dziecinne.

Ale nie dopuszcza się tego, więc małe dzieci zosta­ją dyplomatami - zaczynają udawać, fałszywie się za­chowywać, kłamią od początku i te kłamstwa rozwi­jają się coraz bardziej. A potem, któregoś dnia zaczynasz nagle szukać prawdy; musisz odnieś: się do świętych pism, a one wcale nie zawie­rają prawdy. Prawda jest w tobie, ty jesteś praw­dziwym pismem świę­tym. Wedy, Koran, Biblia - to wszystko znajduje się w twojej świadomo­ści! Wszystko co jest ci potrzebne nosisz w so­bie; taki dostałeś prezent od Boga. Każdy rodzi się z zawartą w sobie praw­dą - życie jest prawdą. Ale ty zaczynasz uczyć się kłamstw.

Odrzuć je. Bądź od­ważny - oczywiście bę­dziesz czuł jak narasta w tobie ogromny strach, ponieważ zawsze, gdy odrzucasz osobowość, na zewnątrz wypływa tłumiona do tej pory dziecinność. Będziesz czuł się zaniepokojony: „Co? Znów będę dziecinny? Przecież wszyscy wiedzą, że jestem wspaniałym profesorem -doktorem czy inżynierem - mam doktorat i znów będę dziecinny?" Nara­sta strach - strach przed opinią publiczną, strach przed tym, co pomyślą ludzie.

Ten sam strach nisz­czył cię od samego po­czątku. Ten sam strach cię zatruwał: „Co o mnie pomyśli moja matka? Co pomyśli mój ojciec? Co pomyślą ludzie, nauczy­ciele i społeczeństwo?" Małe dziecko uczy się przebiegłości - nie bę­dzie pokazywało swo­jego serca. Wie, że nie byłoby to zaakceptowa­ne przez innych, więc tworzy maskę, kamuflaż. Pokaże to, co inni chcą zobaczyć. Tym właśnie jest dy­plomacja, polityczna gra - jest to trucizna!

Każdy jest politykiem. Uśmiechasz się, ponieważ się to opłaca; płaczesz, ponieważ tego się od ciebie ocze­kuje. Mówisz coś, ponieważ to ci wszystko ułatwi. Mó­wisz żonie: „Kocham cię", ponieważ to zamyka jej usta.

Mówisz mężowi: „Bez ciebie umrę, jesteś dla mnie je­dyną osobą na świecie, jesteś moim życiem", ponie­waż on tego oczekuje, a nie dlatego, że naprawdę to czujesz. Jeśli czujesz to naprawdę, wtedy jest to prze­pełnione pięknem, wtedy jest to prawdziwa róża. Jeśli udajesz, łechczesz w ten sposób jego męskie ego, po­nieważ masz jakieś związane z nim plany; wtedy jest to sztuczny kwiat, plastikowy.

Nadmiar plastiku więzi cię - na tym polega problem. Świat nie jest problemem. „Religijni" ludzie wciąż po­wtarzają: „zrzeknij się świata". Ja mówię ci, że świat nie jest problemem. Odrzucanie jest fałszem - oto prawdzi­wy problem. Odrzucanie jest sztuczne - oto problem. Nie ma potrzeby wyrzekać się rodziny, ale trzeba odrzu­cić pseudo rodzinę, którą wytworzyłeś. Bądź prawdziwy i autentyczny. Czasem będzie to bardzo bolesne, ponie­waż bycie prawdziwym i autentycznym dużo kosztuje. Bycie nieprawdziwym, nieautentycznym jest tanie, wy­godne i komfortowe. Jest sztuczką, strategią, która ma cię chronić; jest jak zbroja. Ale wtedy tracisz prawdę, którą nosisz w swojej duszy. Wtedy nigdy nie dowiesz się kim jest Bóg, ponieważ da się go poznać jedynie zagłębiając się w siebie. Najpierw to, co wewnątrz, po­tem to co na zewnątrz; najpierw to, co w, potem to co poza - ponieważ ty jesteś dla siebie najbliższy. Jeśli nie masz Boga w sobie, jak możesz go odnaleźć w Krisznie, Chrystusie czy Buddzie? To nonsens. Nie zobaczysz Bo­ga w Chrystusie jeśli nie dostrzegasz go w sobie. A jak możesz zobaczyć go w sobie jeśli nieustannie tworzysz na swój temat kłamstwa? Stanowią one tak dużą część ciebie, że już niemal zapomniałeś drogi do swojego wnętrza. Zagubiłeś się w dżungli kłamstw.

Fryderyk Nietzsche mówił, że człowiek nie potra­fi żyć bez kłamstw; i jest to prawda w przypadku dzie­więćdziesięciu dziewięciu procent ludzi. Dlaczego czło­wiek nie umie żyć bez kłamstw? Ponieważ działają one jak bufory, amortyzują wstrząsy. Działają jak smar; a ty nie chcesz wchodzić w kolizję z innymi ludźmi. Uśmie­chasz się i inni też to robią - wazelina. W środku mo­żesz być zły, może przepełniać cię wściekłość, ale do żony powiesz: „Kocham cię". Wyrażenie złości wpako­wałoby cię w kłopoty.

Pamiętaj, że dopóki nie nauczysz się wyrażać gnie­wu, nie będziesz wiedział jak wyraża się miłość. Czło­wiek, który nie umie być zły, nie potrafi również kochać, ponieważ tak bardzo tłumi złość, że stał się niezdolny do wyrażania czegokolwiek innego. Wszystko jest ze so­bą powiązane, nic w tobie nie działa oddzielnie. Złości i miłości nie oddziela nieprzepuszczalna bariera; istnie­ją one razem, wymieszane ze sobą. Są tą samą ener­gią. Jeśli tłumisz gniew, będziesz musiał tłumić także miłość. Jeśli zaczniesz wyrażać miłość, zdziwisz się - za­cznie narastać w tobie także złość. Albo powstrzymuj wszystko, albo wszystko wyrażaj. Musisz zrozumieć tę arytmetykę twojej wewnętrznej, organicznej jedności. Albo wyrażasz, albo tłumisz. Nie możesz tłumić gniewu a wyrażać miłości; wtedy byłaby ona sztuczna, nie by­łaby gorąca, nie miałaby w sobie nic miękkiego. Będzie sentymentalna i letnia, a ty zawsze będziesz się bał bar­dziej w nią zagłębić.

Ludzie jedynie udają, że kochają, ponieważ tego się od nich oczekuje. Kochają swoje dzieci, kochają żonę i męża, partnerów i przyjaciół, ponieważ oczekuje się od nich, że będą to robić. Traktują to jak swoje obowiązki. Nie ma w nich celebracji. Przychodzisz do domu i głasz­czesz dzieci po głowach, ponieważ takie są wymagania, tak należy robić, ale nie cieszy cię to - jest to zimny i mar­twy gest. Dziecko nigdy ci tego nie wybaczy, ponieważ zimne pogłaskanie po głowie to coś naprawdę brzydkie­go. Zarówno dziecko jak i ty czujecie się zakłopotani.

Kochasz się ze swoją kobietą, ale nigdy nie zagłę­biasz się w miłość. A może ona zabrać cię naprawdę daleko, do ostatecznego błogosławieństwa, możesz się w niej rozpłynąć. Ale jeśli nigdy nie pozwoliłeś sobie na złość, i nigdy się w niej nie zatraciłeś, jak mógłbyś zatracić się w miłości? Zdarzało się - będziesz zaskoczony - że kocha­nek zabił kobietę, ponie­waż pozwolił sobie na miłość, a zaraz po niej przyszedł gniew. To ogól­nie znany fakt, że wielu kochanków zabijało ko­biety, dusiło je - i nie by­li oni mordercami; winę za to ponosi społeczeń­stwo. On po prostu, na­gle, na zbyt wiele sobie pozwolił, i zbyt mocno zagłębił się w miłość. Gdy zagłębisz się zbyt mocno stajesz się dziki, ponieważ twoje ucywilizowanie zostaje na powierzchni. Wtedy narasta gniew, wypływa wszystko co było w to­bie ukryte i prowadzi niemal do furii.

Aby uniknąć tego szaleństwa, kochasz się w bardzo powierzchowny sposób. Nigdy nie staje się to czymś pięknym. Tak, ludzie mają rację mówiąc, że jest to bar­dziej jak kichnięcie: uwalnia napięcie, pozbawia cię energii, która się w tobie nagromadziła. Ale nie jest to prawdziwy obraz miłości. Miłość musi być ekstazą - nie jak kichnięcie, nie pozbycie się czegoś, lecz jak spełnienie, wyzwole­nie. Jeśli nie znasz mi­łości będącej wyzwole­niem, ekstazą, samadhi, to nie znasz jej w ogóle. Ale poznanie jej możli­we jest tylko wtedy, gdy nie jesteś sztuczny, jeśli we wszystkim, co robisz jesteś autentyczny - po­zwalasz sobie na gniew, pozwalasz na śmiech i na łzy, pozwalasz sobie na wszystko. Wtedy, gdy nie stosujesz siły zapo­biegającej, gdy niczego nie powstrzymujesz, niczego nie kontrolujesz - jeśli wiedziesz życie pozbawione kontroli. Pamiętaj jednak, że mówiąc o braku kontroli nie mam na myśli folgowania sobie. Życie pozbawione kontroli może być wspaniałą dyscypliną i nie jest ona narzuco­na z zewnątrz. Nie jest zaadoptowana. Wypływa z two­jego wewnętrznego doświadczenia. Z poznania wszyst­kich twoich możliwości. Pojawia się, gdy wszystkiego doświadczasz, gdy odkrywasz wszystkie wymiary. Wy­pływa ze zrozumienia. Zdenerwowałeś się i dzięki temu zrozumiałeś coś - to zrozumienie rodzi dyscyplinę. Nie jest ona kontrolą. Kontrola to coś paskudnego, dyscy­plina jest piękna.

Słowo dyscyplina oznacza zdolność do uczenia się, stąd słowo disciple (po polsku - uczeń - przyp. tłum). Nie oznacza ono kontroli, oznacza możliwość uczenia się. Zdyscyplinowany człowiek to taki, który uczy się do­świadczając, który zagłębia się we wszystko, który się nie boi - taki, który ryzykuje, szuka przygód, który za­wsze jest gotów udać się w ciemność nieznanego, który nie trzyma się kurczowo tego co znane, i gotów jest po­pełniać błędy, który zawsze gotów jest wpaść do rowu i nie przejmuje się tym, że inni będą się z niego śmia­li. Jedynie ludzie na tyle odważni, aby dać się nazwać głupcami, są w stanie żyć, kochać, poznawać i być.

Dojrzałość przychodzi dzięki coraz większemu i głęb­szemu doświadczaniu życia, a nie dzięki unikaniu go. Unikając życia pozostajesz dziecinny.

Jeszcze jedna rzecz: Gdy mówię abyś był jak dziec­ko nie mam na myśli, że masz być dziecinny. Dziecko musi być dziecinne; inaczej ominie je to wspaniałe do­świadczenie jakim jest dzieciństwo. Ale jeśli ty, będąc młodym czy starym, jesteś dziecinny, oznacza to, że nie rozwijałeś się. Bycie jak dziecko to coś zupełnie in­nego. Co oznacza? Po pierwsze, dziecko zawsze żyje pełnią - cokolwiek robi, całkowicie się w to angażuje, nigdy nie robi czegoś częściowo. Jeśli zbiera muszelki na plaży, to wszystko inne znika z jego świadomości; wtedy zajmują go jedynie muszelki na plaży. Jest ni­mi zaabsorbowany, całkowicie w nich zatracony. Bycie totalnym to jedna z podstawowych rzeczy jeśli chodzi o zachowywanie się jak dziecko. Jest ono koncentra­cją, intensywnością, pełnią.

Po drugie: dziecko jest niewinne. Zaczyna z punk­tu całkowitej niewiedzy. Nigdy nie działa opierając się o wiedzę, ponieważ jej nie posiada. Natomiast ty zawsze opierasz się na wiedzy. Wiedza oznacza prze­szłość, oznacza to, co stare i już wypowiedzia­ne, oznacza to, co udało ci się zebrać. A przecież każda nowa sytuacja jest czymś nowym, nie da się do niej odnieść wiedzy. Nie mówię o in­żynierii czy technologii - tam wiedza doskonale się sprawdza, ponieważ maszyna jest maszyną. Ale jeśli jesteś człowie­kiem, jeśli komunikujesz się z żywymi istotami, to żadna sytuacja w życiu się nie powtarza. Każda jest wyjątkowa. Chcąc w niej prawidłowo funkcjonować musisz wejść w stan ignorancji, jak dziecko. Nie wciskaj w to swojej wiedzy, zapomnij o niej. Odpowiadaj nowemu tak, jak czemuś co jest nowe, nie odpowiadaj mu starym. Jeśli tak zro­bisz popełnisz błąd: między tobą a tym, co się dzieje wokół nie będzie połączenia. Zawsze będziesz spóźnio­ny, nigdy nie zdążysz na pociąg.

Ludzie nieustannie śnią o pociągu, a nigdy na nie­go nie zdążają. We śnie człowiek spieszy się, biegnie, a gdy dociera na stację pociągu już nie ma. Ten sen śni się milionom ludzi, to jeden z najczęstszych snów. Dlaczego powraca on do milionów ludzi na całym świe­cie? Ponieważ mijają się oni z życiem. Zawsze są nie na czas. Zawsze pozostaje między nimi przepaść. Starają się, ale nie umieją zbudować mostu. Nie mogą z nikim porozmawiać od serca, nie mogą się w nic zagłębić, coś im wiecznie przeszkadza. Co? Wiedza.

Uczę cię ignorancji. A gdy mówię abyś żył jak dziec­ko, mam na myśli to, że cały czas masz się uczyć i nigdy nie dojść do stanu wiedzy. Wiedza jest martwa, nauka to żywy proces. Uczeń musi to zapamiętać - nie możesz funkcjonować w oparciu o wiedzę.

Zapewne to dostrzegłeś - małe dzieci bardzo szyb­ko się uczą. Jeśli żyją w wielojęzycznym środowisku, nauczą się wszystkich dostępnych języków. Nauczą się języka jakim mówi matka, nauczą się języka jakim mó­wi ojciec, jakim mówią sąsiedzi - bardzo łatwo, bez większych problemów dziecko nauczy się trzech, czte­rech, pięciu języków. Gdy ty nauczysz się jakiegoś ję­zyka, trudno jest ci nauczyć się kolejnego, ponieważ zaczynasz funkcjonować w oparciu o zdobytą właśnie wiedzę. Mówi się, że starego psa nie nauczysz nowych sztuczek. To prawda. Ale co sprawia, że pies robi się stary? Na pewno nie wiek, ponieważ Sokrates uczył się aż do końca, do chwili śmierci. Budda również uczył się do końca. Co sprawia, że pies jest stary? Wiedza.

Budda i Kriszna pozostali młodzi. Nie ma ani jed­nego posągu, który ukazuje ich jako ludzi starych. Nie dlatego, że nigdy się nie zestarzeli! Kriszna dożył osiemdziesięciu lat, stał się bardzo stary, ale jakaś część w nim na zawsze pozostała młoda, podobna do dziec­ka. Funkcjonował on w stanie niewiedzy.

Więc po pierwsze, gdy mówię, żebyś był jak dziecko mam na myśli, abyś żył całkowicie. Po drugie, pozo­stań na zawsze uczniem, funkcjonuj w stanie niewiedzy. Właśnie tym jest niewinność: funkcjonowaniem w sta­nie niewiedzy.

Po trzecie i ostatnie: dziecko ma w sobie naturalną skłonność do ufania; inaczej nie mogłoby przetrwać. Gdy się rodzi, ufa matce, ufa mleku, ufa, że będzie ono dla niego pożywne, że wszystko będzie dobrze. Je­go zaufanie jest całkowite, dziecko nie ma wątpliwości. Niczego się nie boi. Obdarza wszystko tak ogromnym zaufaniem, że w matce wywołuje to strach - ponieważ może ono nawet zacząć bawić się z wężem. Ufa tak bardzo, że może włożyć rękę w ogień. Bardzo mocno ufa - nie zna strachu, nie zna wątpli­wości. Jest to trzeci wa­runek.

Jeśli potrafisz powró­cić do ufności, jeśli po­znasz drogi, które do niej prowadzą, dowiesz się, czym jest boskość, uświadomisz sobie, czym jest prawda. Trze­ba to zrozumieć.

Nauka bazuje na wątpliwości - właśnie dlatego edukacja stała się edukacją wątpliwości. Na­uka bazuje na wątpieniu, bez niego nie może się rozwi­jać. Religijność opiera się na zaufaniu, nie rozwija się bez niego. To dwa całkiem przeciwstawne kierunki.

Zapamiętaj, że jeśli do pracy naukowej wprowadzisz zaufanie, miniesz się z jej celem. Niczego nie osiągniesz, niczego nie odkryjesz. Metodologią w nauce jest wątpie­nie. Musisz wątpić, wątpić i jeszcze raz wątpić; musisz wątpić tak długo, aż natrafisz na coś w co nie będziesz mógł wątpić, na coś niewątpliwego. Tylko wtedy, będąc bezsilnym, będziesz musiał to zaakceptować - lecz nadal pozostanie ziarno wątpliwości, że jutro pojawią się nowe fakty i będziesz musiał wszystko odrzucić. Więc będzie to trwało tylko przez pewien czas... Nauka nigdy nie do­chodzi do ostatecznej prawdy lecz do prawdy chwilowej, przybliżonej. Akceptuje się ją tylko przez pewien czas, no bo któż może wiedzieć na pewno? - jutro badacze odkryją nowe fakty, usłyszymy nowe informacje. Więc nauka dochodzi jedynie do hipotez, przypuszczeń, a nie arbitralnych stwierdzeń. To, co odkrył Newton zostało odrzucone przez Alberta Einsteina, a to, co odkrył Ein­stein zostanie odrzucone przez kogoś innego. W nauce, wątpienie jest metodologią. Zaufanie nie jest do niczego potrzebne. Musisz ufać tylko wtedy gdy nie ma żadnej możliwości aby wątpić - a i tak jest to tymczasowe, krót­kotrwałe, i wypływa z chwilowej bezsilności. Co innego możesz zrobić? Dalsze wątpienie nie jest możliwe. Zoba­czyłeś już problem ze wszystkich stron, rozwiałeś wątpli­wości i pojawił się pewien rodzaj pewności.

Religia jest całkowicie przeciwnym wymiarem. Tak jak w nauce metodą jest wątpienie, tak w religii jest nią za­ufanie. Co ono oznacza? Oznacza, że nie jesteśmy oddzieleni od egzystencji, że jesteśmy jej częścią, że jest ona na­szym domem. Oznacza także, że należymy do niej a ona należy do nas, że nie jesteśmy bezdomni, że wszechświat jest naszą matką. Możemy być dziećmi wszechświata, które ufają w to, że gdy pojawi się jakaś potrzeba, matka przyjdzie i ją spełni. Gdy dziecko jest głodne, matka je nakarmi, gdy jest mu zimno przyjdzie, przytuli i ogrzeje, obdarzy miłością i opieką. Dziecko ufa. Wszystko co mu­si zrobić, gdy czegoś potrzebuje, to zacząć krzyczeć, aby zwrócić na siebie uwagę matki. Religia mówi, że wszech­świat jest naszą matką lub ojcem, stąd te wyrażenia. Je­zus nazywał Boga „abba", co jest dużo lepszym określe­niem niż „ojciec". „Ojciec" to formalne słowo, „abba" jest nieformalne. Jeśli koniecznie chcesz to tłumaczyć, to „abba" oznacza bardziej tatusia niż ojca. Ale nazywanie Boga tatusiem brzmi absurdalnie; kościół na to nie po­zwoli. Kościół powie, że to niestosowne. Ale Jezus nazy­wał go abba, a to oznacza „tatuś".

Modlitwa powinna być przecież nieformalna. „Oj­ciec" oznacza kogoś oficjalnego. Nic dziwnego, że mó­wiąc na Boga: Ojciec, odsunęliśmy go gdzieś daleko, gdzieś do nieba. Tatuś wydaje się bliższy - możesz go dotknąć, jest prawie namacalny, możesz z nim rozma­wiać. Do Boga Ojca siedzącego gdzieś wysoko w niebie możesz krzyczeć, i mimo wszystko nadal nie mieć pew­ności czy uda ci się go dosięgnąć.

Religia to dziecięce podejście do egzystencji: świat staje się rodzicem. Nie występujesz przeciw naturze, nie walczysz z nią. Nie ma walki, jest wspaniała współpra­ca. Walka zdaje się być głupia i absurdalna.

Wątpienie nie sprawdza się w religii, tak jak za­ufanie nie sprawdza się w nauce. Nauka to eksploracja tego, co zewnętrzne, a religia to eksploracja wewnętrznego. Nauka to religia przedmiotów, religia to nauka istot. Nie możesz zobaczyć kwiatu uchem -nie ważne jak wrażliwe masz ucho, jak bardzo muzy­kalne, nie zobaczysz przez nie kwiatu. Ucho wyłapuje jedynie dźwięki, ma swoje granice. Jeśli chcesz zo­baczyć kolor, światło, kształt, musisz patrzeć oczami. Oczy są piękne, ale mają swoje ograniczenia - nie możesz słuchać nimi muzyki. Nawet najwspanialsza muzyka nie trafi do oczu. Oczy są głuche, musisz słu­chać uszami.

Wątpienie to drzwi do rzeczy i spraw. Zaufanie to drzwi do Istnienia. Jedynie dzięki niemu możesz po­znać boskość.

I pamiętaj, że błąd możesz popełnić na dwa sposo­by. Tak zwani religijni ludzie walczyli z nauką, walczył z nią kościół. Była to głupia walka, ponieważ kościół chciał, aby nauka opierała się na zaufaniu. Teraz na­uka mści się-teraz to ona chce, aby religia opierała się na wątpliwości, sceptycyzmie, logice. Człowiek jest tak głupi, że w kółko powtarza te same błędy. W średnio­wieczu kościół był głupi; teraz ci, którzy uważają się za naukowców popełniają tę samą głupotę.

Człowiek, który rozumie, powie że wątpienie żyje w swoim własnym świecie. Możesz używać go jako me­tody, ale ta metoda ma swoje ograniczenia. Tak samo zaufanie ma swój świat, ale również ma ograniczenia. Nie ma potrzeby ufać, aby poznać rzeczy, ani wątpić w to, co wewnętrzne; stworzyłbyś bałagan. Gdyby za­ufania używano do odkryć naukowych, nauka w ogóle by się nie narodziła. Właśnie dlatego na Wschodzie po­została ona bardzo prymitywna.

Spotkałem hinduskich naukowców - w Indiach na­wet ktoś, kto zdobył najlepsze Zachodnie wykształcenie, kto zdobył wiele nagród, być może był nawet laureatem nagrody Nobla, gdzieś głęboko pozostaje niewykształ­cony i przesądny. Próbuje różnymi sposobami - zna­nymi i nieznanymi, świadomymi i nieuświadomionymi

- do zewnętrznego świata wprowadzić zaufanie. A bar­dzo religijna osoba z Zachodu gdzieś głęboko pozosta­je pełna wątpliwości. Zachód zgłębił możliwości wąt­pienia, Wschód możliwości zaufania.

Musisz korzystać z obu. Ten, kto to potrafi, jest według mnie człowiekiem o głębokim zrozumieniu. Gdy pracuje on w naukowym laboratorium posługuje się wątpieniem, sceptycyzmem, logiką; gdy modli się w świątyni, medytuje używa zaufania. I jest on wolny -nie ogranicza go ani zaufanie, ani zwątpienie.

Nie daj się ograniczyć uszom ani oczom, inaczej pozostaniesz ubogi. Masz i jedno, i drugie! Więc gdy chcesz widzieć, używaj oczu, gdy chcesz słuchać, zamy­kaj oczy. To nie przypadek, że ludzie słuchając muzyki zamykają oczy. Jeśli wiesz jak się jej słucha, to sam też będziesz je zamykał, ponieważ nie są one potrzebne.

Tak właśnie jest z wątpieniem i zaufaniem. Zaufa­nie jest cechą dziecka. Te trzy cechy: życie pełnią, igno­rancja mimo posiadanej wiedzy i umiejętność ufania

- składają się na znaczenie.

Dziecinność to rodzaj sentymentalnego stanu emo­cjonalnego. Nie jest ci on potrzebny. Każdemu dziecku trzeba pozwolić na to, aby było dziecinne, tak jak każde­mu dorosłemu na to, aby był on dorosły. Ale dorosły rów­nież może wykazywać cechy dziecka. Dziecinność nie jest ci potrzebna, tak samo jak napady złości czy sentymentalizm - lecz dojrzałość doskonale współgra z byciem jak dziecko. Nie ma w nich przeciwieństwa. Możesz stać się dojrzałym tylko wtedy, gdy jesteś podobny do dziecka.

Ale jeśli twoje dzieciństwo pozostało niespełnione, musisz je uwolnić. Pozwól mu wypłynąć, pozwól mu się spełnić; im szybciej tym lepiej, inaczej będzie ono rzu­tować na ciebie aż do śmierci. Pozwól mu się wyrazić -a zniknie. Gdy sobie na nie pozwolisz, wykorzysta swój czas i odejdzie, a ty poczujesz ogromne spełnienie. Le­piej pozwolić mu się spełnić teraz niż odkładać to na później - ponieważ im bardziej to odkładasz, tym trud­niejszym się staje. Kiedy to zrobisz, poczujesz, że stałeś się jak dziecko. Dziecinność zniknie. Pojawi się na krót­ką chwilę, ale potem odejdzie, a dziecko w tobie stanie się świeże i młode. Gdy to osiągniesz zaczniesz dora­stać. Wtedy dojrzejesz. Nie dojrzejesz nosząc w sobie kłamstwa o samym sobie. Możesz dojrzeć tylko wtedy, gdy staniesz się prawdziwy.

Od seksu do zmysłowości.

Czy to naprawdę możliwe aby porzucić seks zagłę­biając się w niego? Mam wrażenie, że mój umysł i moje ciało nigdy nie przestaną się go domagać.

Dlaczego tak ci się śpieszy aby go porzucić? Jeśli tak ci się śpieszy, to nigdy ci się to nie uda. Pośpiech, pra­gnienie pozbycia się go, uniemożliwi ci całkowite po­znanie. Jak możesz zrozumieć coś, co z góry uznałeś za złe i chcesz się tego pozbyć? Osądziłeś, to znaczy, że nie słuchałeś! Daj swojej seksualności szansę.

Słyszałem, że Mułła Nasreddin został wybrany sędzią pokoju. Podczas pierwszej sprawy sądowej wysłuchał jednej ze stron. Powiedział: „Zaczekajcie, posłuchajcie mojego wyroku". Sędzia był zaskoczony, ponieważ Muł­ła nie wysłuchał nawet argumentów drugiej strony.

Nachylił się w stronę Nasreddina i powiedział: „Co pan robi? Wyrok? Nie wysłuchał pan jeszcze drugiej strony!"

Nasreddin odpowiedział: „Jak to drugiej strony? Chce pan mi zamotać w głowie? Teraz wszyst­ko jasne! Jeśli wysłu­cham drugiej strony będę miał kłopot z pod­jęciem decyzji; wszystko się skomplikuje".

Ale czy to będzie wy­rok? Nie wysłuchałeś drugiej strony. Przez wieki słyszałeś swoich tak zwa­nych świętych - są oni bardzo wymowni. Całą swoją energię seksual­ną wykorzystują do wal­ki z seksem - słyszałeś ich. Nigdy nie pozwoliłeś swojej seksualności mó­wić za siebie. Sądzisz, że to nie byłoby właściwe, jesteś uprzedzony. Dlaczego? Kto wie? Może wcale nie trzeba tego odrzucać. A wtedy...? Kto wie? Może to dobrze, że nosisz to w sobie. Pozostań otwarty. Nie mówię nic inne­go poza tym, abyś pozostał otwarty. Głęboko medytuj. Gdy się kochasz, pozwól medytacji wypełnić ten akt. Obserwuj! Zapomną o wszystkich uprzedzeniach, w których cię wychowano -wszystkie ograniczenia związane z sek­sem sprawiają, że stajesz się bardziej seksualny i wydaje ci się, że seksualność stanowi dla ciebie problem. To nie energia seksualna jest problemem. Perwersje wywołuje umysł nastawiony wrogo do seksu.

Wszystkie religie to źródła perwersji. Gdy mówię o re­ligiach, nie mam na myśli Buddy, Mahawiry, Kriszny, Chrystusa czy Mahometa; mam na myśli ich wyznaw­ców. To oni są źródłem. A co tak naprawdę się stało? Obserwowali Buddę i zauważyli, że zniknął w nim seks więc doszli do wniosku, że seks musi zniknąć. Zrobili z tego regułę: możesz stać się jak Budda tylko wtedy, gdy seks zniknie. Ale to przecież postawienie spraw na głowie. Seks zniknął, ponieważ Budda dotarł do swoje­go wewnętrznego źródła, a nie na odwrót. Nie stał się Buddą dlatego, że odrzucił seks - stał się Buddą i dla­tego seks zniknął. Ale ludzie z zewnątrz obserwowali go i zobaczyli, że seks zniknął - więc pomyśleli: „Odrzuć seks jeśli chcesz stać się Buddą". Buddy nie interesu­ją pieniądze, więc pomyśleli: „Przestań interesować się pieniędzmi, jeśli chcesz stać się Buddą".

Ale jest to złe podejście! Nie jest to szukanie przy­czyny lecz pomylenie rezultatu z przyczyną. Przyczyna leży w byciu Buddą. Obudził on swoją wewnętrzną isto­tę. Gdy człowiek przebudzi w sobie swoje wewnętrzne „ja", czuje się tak błogo, że nie ma po co przejmować się seksem. Kto w takiej sytuacji będzie błagał o chwilę przyjemności od drugiej osoby? Kto będzie żebrał? Gdy jesteś cesarzem i posiadasz skarb, wewnętrzny nieskoń­czony skarb, nie pójdziesz do kobiety czy mężczyzny prosić ich o krótki moment przyjemności. Wiesz, że za­równo ty jak i ona żebrzecie - jesteście żebrakami stojącymi naprzeciwko siebie z miskami w dłoniach prosząc: „Daj mi kilka chwil przyjemności, to ja dam kilka chwil tobie". Oboje jesteście żebrakami! Jak żebracy mogą dawać?

Ale nie mówię, że jest w tym coś złego. Nie stałeś się jeszcze buddą więc wszystkie rze­czy będą w tobie trwać - nie ma w tym nic złe­go. Staraj się, choćby przez chwilę, nie osą­dzać. Osądzanie jest złe. Zacznij więcej ob­serwować, akceptować, zrelaksuj swoje ener­gie. Inaczej popadniesz w kłopoty z jakimi przez wieki borykali się chrze­ścijańscy święci.

Słyszałem o Jere­miaszu, bardzo znanym chrześcijańskim świętym. Był on takim przeciwnikiem ciała, że każdego dnia biczował się. Krew płynęła z jego ciała, a tysiące lu­dzi przychodziły, aby zobaczyć jego niezwykłą ascezę. Obie strony są chore: Jeremiasz to masochista, a lu­dzie przychodzący go oglądać to sadyści. Chcą torturo­wać innych, mają ogromną potrzebę aby to robić ale przecież im nie wolno. Robi to za nich ten mężczyzna, z własnej woli; są więc bardzo szczęśliwi, że mogą to oglądać. Obie postawy są patologiczne.

Jeremiasz potępiał ciało jako „wstrętne", mówił o nim „worek ekskrementów". W jego jaskini nacho­dziły go wizje pięknych dziewczyn. Pozwalał na małżeń­stwa, choć niechętnie - ponieważ był to jedyny sposób na rodzenie nowych dziewic. Zależało mu na stwarza­niu dziewic, najdoskonalszych istot na ziemi. Seks to zło konieczne, ale potrzebne, dlatego dopuszczał małżeń­stwa; seks pozamałżeński uważał za grzech.

Inny mężczyzna, Klemens z Aleksandrii, pisał: „Każ­da kobieta powinna wstydzić się tego, że jest kobietą - ponieważ kobieta to brama do piekła".

Tacy ludzie zawsze mnie zaskakiwali. Jeśli kobieta to brama do piekła, to żadna z nich do piekła nigdy się nie dostanie - drzwi nie mogą przejść same przez sie­bie. Mężczyzna może poprzez kobietę wejść do piekła, w porządku - ale co z kobietami? Oczywiście wszystkie kobiety muszą być w niebie! A co z mężczyznami? Jeśli kobiety to drzwi do piekła, to kim są mężczyźni? Wszyst­kie święte pisma pisane były przez mężczyzn, prawie wszystkimi świętymi również byli mężczyźni.

Tak naprawdę to kobiety nigdy nie stały się aż tak neurotyczne; dlatego nie było zbyt wiele kobiet, które zostałyby świętymi. Są bardziej normalne, bardziej przy­ziemne. Nie są tak głupie jak mężczyźni. Mają więcej wdzięku, więcej ogłady, są lepiej zakorzenione w ziemi, bardziej wycentrowane. Dlatego nie słyszysz o kobie­tach pokroju Klemensa z Aleksandrii - nie znajdziesz podobnej do niego kobiety. Żadna kobieta nie powie­działa nigdy, że mężczyzna jest bramą do piekła.

Nie jest to tak, że kobiety nie były nigdy mistyczkami. Nie, była Meera, była Rabia i Lalla z Kaszmiru - ale one nigdy nie opowiadały takich rzeczy. Wręcz przeciw­nie, Meera uważała, że drzwiami do Boga jest miłość.

Inny święty, Orygenes, wykastrował się! Mordercy, lu­dzie ze skłonnościami samobójczymi! Wszystkie represje wytworzyły w świecie chrześcijańskim ogromne patolo­gie. Pewna zakonnica, Matylda z Magdeburga, czuła jak ręka Boga pieści jej łono. Po co Bóg miałby to ro­bić? Ale jeśli unikasz mężczyzn, zaczynasz fantazjować. Wkładasz w swoje fantazje zbyt wiele energii. Christine Ebner, kolejna zakonnica, wierzyła, że jest w ciąży z Je­zusem. Byli mnisi, którzy marzyli o tym, aby współżyć z Dziewicą Maryją. Z powodu represji, zakony i klasztory stały się ulubionymi miejscami dla tak zwanych złych du­chów. Demony te przyjmowały formę succubi, pięknych kobiet, które wchodziły do łóżek przyszłym mnichom lub incubi, przystojnych młodych mężczyzn, którzy zakłócali sen i medytację zakonnicom. W chrześcijaństwie naro­sły takie patologie, że ludzi zaczęli marzyć o przeróżnych rzeczach. Wiele zakonnic zeznawało w sądzie, że w nocy przyszedł do nich diabeł i kochał się z nimi. Opi­sywały nawet jego fizjo­logię, to jaki miał seksu­alny organ - rozwidlony, żeby mógł penetrować na raz dwa otwory.

Patologia, chorzy neurotyczni ludzie! Za­konnice wyznawały też, że po tym jak kocha­ły się z diabłem, żaden mężczyzna nie będzie ich już w stanie zadowolić on jest najlepszym kochankiem, doprowadza do niesamowitych orgazmów. Taki non­sens dzieje się nie tylko w chrześcijaństwie, dzieje się na całym świecie. Ale chrześcijaństwo osiągnęło w tym najwyższy szczyt.

Proszę, żebyś nie był przeciwnikiem seksu; inaczej wpadniesz jeszcze głębiej w jego pułapkę. Jeśli chcesz go porzucić, nigdy ci się to nie uda. Owszem, poja­wiają się momenty transcendencji, gdy seks znika, ale wróci. Zniknie dopiero wtedy, gdy odnajdziesz większe błogosławieństwo narastające w tobie, nie wcześniej. Najpierw musisz odnaleźć to, co znajduje się wyżej, do­piero potem to, co niższe zniknie.

Niech to będzie podstawowe prawo w twoim życiu: nigdy nie przeciwstawiaj się temu, co niższe - poszu­kuj tego, co wyższe. Nigdy nie sprzeciwiaj się niższemu, szukaj wyższego, a gdy to odnajdziesz, zauważysz na­gle, że twoje zainteresowanie niższym znika.

Pytasz: „Czy to naprawdę możliwe aby porzucić seks zagłębiając się w niego?"

Nie mówię, że tak jest. Mówię, że jeśli się w niego zagłębisz, będziesz w stanie go zrozumieć. Zrozumie­nie to wolność, zrozumienie wyzwala.

Nie jestem przeciwnikiem seksu więc nie śpiesz się aż tak, aby go porzucić. Jeśli chcesz go odrzucić, to jak mogłoby ci się udać go zrozumieć? A jeśli go nie rozumiesz, nigdy nie zniknie! A kiedy znika, nie jest to tak, że nagle zostaje on od ciebie odcięty, że przestajesz być seksualny. Gdy seks znika stajesz się, tak naprawdę, bardziej zmysłowy niż przedtem, ponieważ cała energia zostaje przez ciebie wchłonięta.

Budda jest bardziej zmysłowy niż ty. Gdy coś wącha, czuje zapach bardziej intensywnie niż ty. Gdy dotyka, dotyka całym sobą. Gdy patrzy na kwiat, widzi go pięk­niejszym niż ty - ponieważ cała jego seksualna energia rozdzielona została między zmysły. Nie jest już skupio­na w genitaliach, rozeszła się na całe ciało. Dlatego Budda jest taki piękny. Gracja - nieziemska gracja -skąd ona płynie? Z seksu - przemienionego, przeobra­żonego. Z sublimacji. To samo błoto, które potępiałeś, zamieniło się w kwiat lotosu.

Więc nigdy nie bądź przeciwnikiem seksu; zamieni się on w kwiat lotosu. A gdy się przemieni zrozumiesz jakim był cudownym darem od Boga. Jest całym twoim życiem, całą twoją energią. Na niższych i na wyższych poziomach - jest jedyną energią jaką masz. Więc niech nie pojawia się w tobie antagonizm, inaczej będziesz ją tłumić. Człowiek, który się powstrzymuje nie jest w sta­nie tego zrozumieć. A człowiek który nie rozumie, nigdy nie ulega przemianie, transformacji.

NIEUSTANNA PODRÓŻ

Twoja świadomość jest dużo większa niż cały wszech­świat. Jest nieskończenie nieskończona. Nie dojdziesz nigdy do punktu, w którym będziesz mógł powiedzieć: „Dosyć". Zawsze jest coś więcej. Zawsze masz możli­wość rozwoju. A rozwój, dojrzewanie to tak przepiękne doświadczenia, kto chciałby je przerywać?

Powstrzymuje się nas na każdym kroku. Nawet tak wielcy naukowcy jak Albert Einstein używali jedynie pięt­nastu procent swojej inteligencji. A co dopiero zwykli ludzie? Oni nigdy nie używają więcej niż pięć procent.

Tylko pomyśl, gdyby Einstein był w stanie wykorzy­stywać sto procent swojej inteligencji, dałby światu nie­wyobrażalne bogactwo.

I jeśli każdy wykorzystywałby sto procent swojej świa­domości, to kto chciałby iść do nieba i żyć tam z mar­twymi świętymi, staruchami, masochistami, chorymi psychicznie, bo przecież ich jedyną umiejętnością było torturowanie siebie.

Gdyby wszyscy używali stu procent inteligencji, mo­glibyśmy raj stworzyć tutaj. Nie ma potrzeby nigdzie iść. Możemy dać człowiekowi życie tak długie, jak tyl­ko chce, w pełnym zdrowiu. Możemy stworzyć tyle bo­gactw, że staną się one niczym powietrze - nikt nie mu­siałby ich gromadzić.

Używanie w pełni swojej inteligencji jest początkiem dojrzałości.

Świadomość jest jedynie metodą. Po pierwsze uświa­dom sobie z jakiego procenta inteligencji korzystasz i czy w ogóle z niej korzystasz? Przekonania i wiara nie są inteligencją. Działają na nie­korzyść inteligencji. Świa­domość to sposób na to, aby zobaczyć ile inteligen­cji wykorzystujesz. Dzięki tej obserwacji dowiesz się, że wcale nie używasz du­żo. Świadomość na wiele sposobów sprawi, że sta­niesz się czujny. Możesz ją wykorzystać.

Świadomość otworzy przed tobą sto procent inteligencji, sprawi że będziesz niemal boski. Świadomość na tym się nie kończy. Pozwala ci ona w pełni korzystać ze swojej inteligencji.

Inteligencja jest two­ją drogą prowadzącą na zewnątrz, łączącą cię ze światem, z przedmiota­mi. Da ci ona więcej na­uki i więcej technologii. Człowiek nie musiałby już więcej pracować gdyby potrafił z niej skorzystać. Maszyny po­trafią zrobić niemal wszystko. Nie musisz niepotrzebnie dźwigać na ramionach krzyża, jak robił Jezus. Maszyny mogą zrobić wszystko i po raz pierwszy zostajesz uwol­niony od niewolnictwa; w innym wypadku twoja wolność jest jedynie pozorna. Musisz zarobić na chleb, zdobyć pieniądze na schronienie, na dom, leki i na inne rzeczy.

Wydaje się, że jesteś niezależny, ale to nieprawda. Nie ma już dawnego niewolnictwa; nie jesteś uwiązany łań­cuchami, ale istnieją niewidzialne kajdany-twoje dzieci, starzy rodzice, chora żona, twoja praca.

Człowiek jeszcze nie jest wolny. Nadal pracu­je ponad osiem godzin i przynosi jeszcze pracę do domu. Pracuje w do­mu do późna, pracuje w niedziele. Nadal na je­go biurku rośnie sterta pa­pierów i wydaje się, że nie mają one końca. Wejdź do jakiegokolwiek biura i zobacz tych ludzi, zo­bacz ich biurka. Czy mo­żesz nazwać ich wolnymi? Pomyśl o sobie: Czy na­prawdę jesteś wolny?

Jest tylko jeden spo­sób, super technologia, która będzie wykonywać za człowieka całą pracę i pozwoli mu na nieogra­niczoną niczym kreatywność. Możesz grać na gitarze i śpiewać piosenki. Możesz malować, możesz rzeźbić. Możesz robić tysiące rzeczy aby upiększyć świat. Możesz tworzyć wspaniałe ogrody i stawy.

Jest tak wiele do zrobienia, aby ziemia stała się piękna. Jeśli istnieje Bóg, nawet on może zacząć być zazdrosny, może zacząć myśleć, że wypędzenie Adama i Ewy z raju było błędem; ludzie świetnie sobie ra­dzą. Nie będzie to dziw­ne, o ile Bóg istnieje, że któregoś dnia zapuka do twoich drzwi i spyta „Czy mogę wejść?" Świadomość uwolni twoją inteligencję, spra­wi że dojrzejesz. A wtedy dojrzałość sama zacznie się rozrastać.

Zazwyczaj jedynie się starzejesz, nie dojrzewasz. Dojrzewanie oznacza zdanie sobie sprawy z tego, że nie ma śmierci, zdanie sobie sprawy z istnienia wieczności, która nie ma początku ani końca. Znika cały strach. Znika paranoja. Przestajesz być śmiertelny.

Starzejąc się jesteś śmiertelny. Dojrzewając jesteś nieśmiertelny. Wiesz, że wiele razy zmienisz dom. Wie­le razy zmienisz formę, ale każda kolejna będzie lep­sza od poprzedniej, ponieważ dorastasz, dojrzewasz. Zasługujesz na coraz lepsze formy, na lepsze ciało. A potem nagle przychodzi moment, w którym ciało przestaje ci być potrzebne. Możesz pozostać czystą świadomością rozlaną po całej egzystencji. Nie jest to strata, to zysk.

Kropla rosy spływa z kwiatu lotosu do oceanu... Mo­że ci się wydawać, że ta biedna kropla zaginęła, straci­ła swoją tożsamość. Ale spójrz na to z innego wymiaru: kropla stała się oceanem. Niczego nie straciła, stalag ogromna. Zamieniła się w ocean.

Świadomość to metoda, która najpierw budzi twoją inteligencję, następnie budzi twoją istotę, potem poma­ga ci w dojrzewaniu, staniu się nieśmiertelnym i zjed­noczeniu z całością.

DOJRZEWANIE TO PROCES CIĄGŁY. Nie ma w nim kropki ani nawet średnika... dzieje się ono bez przerwy. Wszechświat jest nieskończony. Tak samo - możliwość rozwoju.

Możesz stać się tak ogromny... Twoja świadomość nie jest ograniczona przez ciało. Może rozprzestrzeniać się po całej egzystencji a wszystkie gwiazdy mogą zna­leźć się w tobie. Nie istnieje miejsce, w którym znaj­dziesz tabliczkę z napisem: „To tu kończy się wszech­świat". To niemożliwe. On nigdzie się nie zaczyna; nigdzie się nie kończy.

A ty jesteś jego częścią. Zawsze tu byłeś i zawsze bę­dziesz. Zmienia się tylko forma a ona nie ma znaczenia. To, co się liczy to zawartość. Zapamiętaj to, zwłaszcza jeśli jesteś z Ameryki, gdzie opakowanie znaczy więcej niż zawartość. Kto przejmuje się tym, co jest w środku? Opakowanie musi być ładniejsze.

Pytasz: „Jaki jest związek między świado­mością a dojrzałością?"

Świadomość jest me­todą, dojrzewanie to re­zultat. Stań się świadomy a będziesz dojrzalszy; dlatego uczę cię świadomości i nie mówię o dojrzałości. Sama się pojawi jeśli będziesz świadomy.

Oto trzy stopnie świadomości.

Pierwszy: bądź świadomy swojego ciała - gdy cho­dzisz, rąbiesz drewno lub nosisz wodę ze studni. Obser­wuj, bądź czujny, świadomy. Nie zachowuj się jak zombi, jak somnambulik, jak lunatyk.

Gdy zdasz sobie sprawę z ciała i jego aktywności, zrób drugi krok - przejdź do umysłu i jego czynności, do myśli, wyobraźni, projekcji. Gdy staniesz się świado­my swojego umysłu, zdziwisz się.

Gdy uświadomisz sobie procesy ciała, również bę­dziesz zaskoczony. Mogę mechanicznie ruszać ręką, ru­szać nią bez pełnej świadomości. Ale gdy robię to świa­domie pojawia się gracja i piękno.

Mogę mówić nieświadomie. Jest wielu oratorów, mówców... Nigdy nie nauczyłem się sztuki przemawia­nia, ponieważ dla mnie głupio to wygląda. Wystarczy mi jeśli mam coś do powiedzenia. Ale mówię do ciebie z pełną świadomością każdego słowa, każdej pauzy... nie jestem oratorem, nie jestem mówcą.

Ale jeśli mówisz świadomie, staje się to sztuką. Na­biera cech poezji i muzyki. Tak się musi stać, jeśli mó­wisz świadomie. Wtedy każdy gest, każde słowo staje się piękne samo w sobie. Pojawia się gracja.

Kiedy zaczniesz być świadomy umysłu doświad­czysz jeszcze większej niespodzianki. Im większa bę­dzie twoja świadomość, tym mniejszy strumień myśli. Jeśli wypełnia cię sto procent myśli, nie ma w tobie świadomości. Jeśli masz jeden procent świadomości, to twoje myśli stanowią dziewięćdziesiąt dziewięć pro­cent, dokładnie tyle. Gdy masz dziewięćdziesiąt dziewięć procent świadomości, masz jeden procent myśli, ponieważ to ta sama energia.

Gdy stajesz się bardziej świadomy zaczyna brako­wać energii dla myśli; umierają one. Gdy jesteś świa­domy w stu procentach umysł całkowicie się wy­cisza. To dobra chwila, aby pójść krok dalej.

Trzeci krok: uświa­domić sobie uczucia, nastroje, emocje. Inny­mi słowy, najpierw ciało - i jego aktywność; po drugie, umysł - i jego aktywność; po trzecie, serce - i jego funkcje.

Gdy dojdziesz do ser­ca i skierujesz na nie swoją świadomość, spo­tka cię kolejna niespodzianka. Wszystko co dobre, za­cznie rosnąć, a to co złe, będzie zanikać. Miłość bę­dzie rosnąć, nienawiść zanikać. Wzrośnie współczucie, gniew zniknie. Wzrośnie chęć dzielenia się z innymi, a chciwość zaniknie.

Gdy świadomość w sercu będzie całkowita, poja­wi się ostatnia, największa niespodzianka: nie musisz już robić żadnych dalszych kroków. Ten ostatni wydarzy się sam. Z serca znajdziesz się nagle w swojej istocie, w swoim wnętrzu.

Tam świadomy jesteś już tylko świadomości. Nie ma już niczego innego czego mógłbyś być świadomy. I jest to ostateczna czystość. Oto co nazywam oświeceniem.

I jest ona twoim wrodzonym prawem! Jeśli z niego nie skorzystasz, tylko ty będziesz za to odpowiedzialny. Nie możesz zrzucić odpowiedzialności na nikogo innego.

Jest to tak proste i naturalne, że musisz to rozpocząć.

Jedynie pierwszy krok jest trudny. Cała reszta podró­ży jest łatwa. Jest takie powiedzenie: Pierwszy krok to prawie cała podróż.

OŚRODEK MEDYTACJI OSHO

Ośrodek Medytacji OSHO (OSHO® Meditation Resort), po­łożony około 150 kilometrów na południowy wschód od Bom­baju - w Punie, jest miejscem, w którym można nauczyć się jak uczynić swoje życie świadomym, poczuć się rozluźnionym i prze­pełnionym radością. Ośrodek organizuje wiele rodzajów terapii medytacyjnych dla tysięcy ludzi z ponad 100 różnych krajów, przyjeżdżających tam co roku. Puna, będąca początkowo let­nim kurortem dla maharadżów i bogatych brytyjskich kolonialistów, teraz jest tętniącym życiem nowoczesnym miastem z wielo­ma uniwersytetami i nowoczesnymi zakładami przemysłowymi. Ośrodek zajmuje 32 akry porośniętego drzewami przedmie­ścia, zwanego Koregaon Park. Wygodne noclegi można znaleźć w wielu pobliskich hotelach.

Program medytacji oparty jest na wizji Osho - całkowicie nowego rodzaju człowieka, który potrafi zarówno uczestniczyć w radościach codziennego dnia jak i pozostawać w ciszy i me­dytacji. Większość programów odbywa się w nowoczesnych, kli­matyzowanych pomieszczeniach i obejmuje krótkie jak i dłuższe kursy medytacyjne, twórczość artystyczną, holistyczne uzdrawia­nie, rozwój indywidualny oraz sport i rekreację zgodnie z filozofią zen. Programy te, połączone z całodniowym zestawem aktyw­nych medytacji Osho, trwają przez cały rok.

Kawiarnie i restauracje znajdujące się na terenie ośrodka ofe­rują zarówno tradycyjne dania hinduskie jak i kuchnię między­narodową. Posiłki przygotowane są z organicznie uprawianych warzyw na własnej farmie wspólnoty. Centrum posiada własne źródło bezpiecznej, filtrowanej wody.

Więcej informacji zawiera obszerna strona: www.osho.com opracowana w kilku językach. Można za jej pośrednictwem od­być wirtualną podróż po centrum medytacyjnym, dowiedzieć się o książkach i kasetach Osho, a także o adresach ośrodków Osho na całym świecie.

NOTA O AUTORZE

Nauki Osho nie poddają się jakiejkolwiek kategoryzacji. Do­tyczą wszystkich aspektów życia począwszy od indywidualnych poszukiwań sensu ludzkiej egzystencji aż po najważniejsze wy­darzenia społeczne i polityczne. Osho przez ponad 35 lat roz­mawiał z ludźmi, udzielał wykładów na wielu międzynarodowych spotkaniach. Nie pisał książek. Zostawił jednak po sobie tysiące godzin nagrań na kasetach audio i video.

Osho został określony przez londyński Sunday Times jako jedna z 1000 osób, które wywarły największy wpływ na dwudzie­sty wiek. Amerykański pisarz Tom Robbins uznał go za „najbar­dziej niebezpiecznego człowieka od czasów Jezusa Chrystusa".

Za swój cel Osho uznał stworzenie warunków dla naro­dzin nowego rodzaju człowieka, który łączyłby w sobie milczą­cą duchowość Buddy z umiejętnością korzystania ze wszelkich uciech życia Greka Zorby. Wątek połączenia odwiecznej mądrości Wschodu z najwyższym potencjałem nauki i technologii stworzo­nym przez Zachód przewija się przez jego wszystkie prace.

Osho ma także ogromne zasługi w zakresie nauk dotyczą­cych wewnętrznej przemiany. Jego „Medytacje Aktywne" pozwa­lają pozbyć się nagromadzonego w ciele i umyśle stresu dzięki czemu łatwiej doświadczać stanu rozluźnienia i niemyślenia.

w USA, pokolenie urodzone w czas/e wyżu demograficariego fcrt / 945 - 64



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
9411
9411
9411
9411
9411
9411
9411
9411

więcej podobnych podstron