pl, nauka


Jądro ciemności - opracowanie

Imperializm
Utwór stanowi krytykę dążeń imperialnych, podboju i zniewalania ludności z krajów kolonialnych, w imię postępu i niesienia cywilizacji. Kolonizatorzy ukazani zostają jako ludzie myślący jedynie o własnych korzyściach. `Włożeni' w warunki pierwotne, zapominają o człowieczeństwie, o humanitarnym traktowaniu innych ludzi. Czując władzę nad ludnością kolonialną, w bezlitosny sposób eksploatują zarówno ich, jak i środowisko naturalne.
Biali ludzie okazują się bardziej nieludzcy, niż rdzenni mieszkańcy Afryki. Kierują się przekonaniem, że z dala od domu, z dala od cywilizacji są samowolni i bezkarni. W tym świecie wygrywa ten, kto jest silniejszy, bardziej wytrzymały.
Utwór można odczytać jako nie tylko jako krytykę okrutnych praktyk kolonizacyjnych, ale także jako atak na każdy system, który zniewala niewinnych ludzi.

Portret tyrana
Ucieleśnieniem całego cywilizacyjnego zła jest w opowiadaniu postać Kurtza. Ma on w utworze właściwości przywódcy, istoty o cechach nieomal boskich. Stanowi symboliczny portret tyrana.
Cały system Kurtza opiera się na pięknie sformułowanych hasłach, na fałszywych i kłamliwych ideach. Kwestia jego „wielkości” w dużej mierze sprowadza się do legendy, jaka krąży wokół jego osoby. Sam Marlow ulega głosom ludzi, którzy - co i raz w utworze -świadczą o jego wyjątkowości. Narrator przejmuje tym sposobem ich punkt widzenia. Kilka razy zaświadcza o tym, że Kurtz jest wyjątkowy. Słowa te stanowią obiegową opinią o kolonizatorze. Narrator wie, jak naprawdę wyglądała afrykańska działalność Kurtza. Jego postać stanowi symbol, a jego charakterystyka jest raczej uboga, gdyż składają się na nią ciągle powtarzające się opinie: jest wyjątkowy, niepospolity, wielki itp. Kurtz jest symbolicznym portretem dyktatora, który przypisuje sobie nadludzką władzę, nie kieruje się żadnymi zasadami moralnymi. Oszukuje siebie samego i innych, sloganami stara się usprawiedliwić swoje okrucieństwo. W raporcie, który przygotował dla Międzynarodowego Towarzystwa Dzikich Obyczajów, ujawnił swoje prawdziwe motywy działania: „Wytępić te wszystkie bestie!” Umierając, wymawia swoje ostatnie słowa: „Ohyda! Ohyda!” Można je interpretować jako podsumowanie jego działalności kolonizatorskiej; być może nieświadomy przebłysk szczerości wobec samego siebie i swojego życia.

Wielogłosowość
Dlatego możemy mówić o wielogłosowości (czyli wielości głosów) w tej powieści. Głosy różnych postaci przenikają się. Nigdy nie możemy być do końca pewni ich autentyczności. Cała postać Kurtza zbudowana jest na zasadzie głosów - tych wydanych o nim oraz tych, które płyną od niego samego.
Poznanie siebie oraz innych
Opowiadanie porusza kwestię tego, na ile możliwe jest poznanie drugiego człowieka. Ukazuje w jaki sposób budujemy naszą wiedzę o ludziach. Marlow, zafascynowany postacią Kurtza, próbuje ułożyć jego obraz w całość. Jednakże jak wynika z powieści, w życiu wiele spraw pozostaje do końca tajemnicą. Niekiedy trudno jest dotrzeć do prawdy:
Czasami im więcej wiemy, tym więcej ogarnia nas wątpliwości. W Jądrze ciemności tych tajemnych (wymykających się pełnej próbie opisów) elementów jest wiele: tajemniczy i nieodgadniony jest kontynent Afryki; niewiele wiemy o samym narratorze, tajemnicza jest wreszcie postać Kurtza. O Kurtzu wiemy tylko tyle, ile przekazał nam Marlow.
Podróż
Tematem powieści jest także podróż. Jest to podróż nie tylko polegająca na wędrówce, na zmianie miejsc:

„przenikaliśmy wciąż głębiej i głębiej w jądro ciemności”.

Podróż ta przypomina miejscami Piekło, część Boskiej komedii Dantego. Ciemność, ból i rozpacz, z jaką Marlow spotyka się podczas podróży, jest obrazem Inferno (wł. - piekło)
Jest to także podróż poznawcza. Weryfikuje ona poglądy bohatera o świecie, ludziach oraz nim samym. Jak powiedział Marlow, znaczenie jego podróży polegało na tym, że rzuciła ona

„(...) jak gdyby pewien rodzaj światła na to, co mnie otaczało, i na moje myśli”.

Podróż ta w pewnym stopniu rozjaśnia to, co w życiu tajemnicze. Jednakże tylko w części, gdyż dusza ludzka jest nieodgadniona i nie jesteśmy w stanie do końca poznać i zrozumieć siebie oraz innych.
Symboliczne znaczenie tytułu:
Tytuł Jądro ciemności oznacza środek czarnego kontynentu, a także duszę człowieka żyjącego we współczesnej cywilizacji. `Ciemność' oznacza moralne zło, jakiemu ulec można każdy człowiek. Dotyczy to zarówno Kurtza jak i Marlowa:

„Ten człowiek tkwił w nieprzeniknionej ciemności” (o Kurtzu)

`Ciemnymi', czyli za zacofanymi i dzikimi, nazywają kolonialiści rdzennych mieszkańców Afryki. Jądro' interpretować można jako sens, istotę, inaczej tajemnicę ludzkiego bytu.

Conrad w swojej powieści często posługuje się kontrastem. Zestawia ciemność z jasnością, kolor biały z czarnym, nędzę z elegancją, prawdę z fałszem, itp. W powieści zdecydowanie dominuje jednak ciemność:

„A i to miejsce było jednym z ciemnych zakątków ziemi”. (Marlow o Afryce)

„Byli to ludzie dość mężni, by stawić czoła ciemności”. (Marlow o kolonizatorach)

„Nie mogłem jej powiedzieć: było by się zrobiło za ciemno - beznadziejnie ciemno ...”

Narracja:
W opowiadaniu występuje dwóch narratorów. Pierwszy z nich rozpoczyna i kończy nowelę, prezentuje sytuację, w której opowiada drugi narrator - Marlow, równocześnie bohater utworu. Technika opowiadania Marlowa wyjaśniona zostaje w słowach:

„(...) według niego sens jakiegoś epizodu nie tkwił w środku jak pestka, lecz otaczał z zewnątrz opowieść, która tylko rzucała nań światło - jak blask oświetla opary - na wzór migotliwych aureoli widzianych czasem przy widmowym oświetleniu księżyca”.

Ten cytat wskazuje na symboliczny wymiar utworu.
Technika powieściowa, jaką zastosował Conrad w tym opowiadaniu, była nowatorska. Ukazywał bowiem bohaterów poprzez oparte na ograniczonym zasobie informacji relacje narratorów. Porządek opowieści jest niechronologiczny. Zastosowany został w niej zabieg polegający na opóźnionym przedstawieniu przyczyn wcześniej zaobserwowanych zjawisk.

"Jądro ciemności” jako utwór egzystencjalny
Książka Josepha Conrada, pt.: „Jądro ciemności” porusza wiele problemów egzystencjalnych. Wiele zagadnień jest ponadczasowych i odnosi się także do dzisiejszych czasów. Jednym z nich jest szeroko pojęta cywilizacja. Jak należy w ogóle rozumieć słowo cywilizacja? Jest to stopień rozwoju osiągnięty przez społeczeństwo w danej epoce historycznej. Wydaje się nam, że cywilizacja może nieść tylko same korzyści, tym czasem tak nie jest. Może mieć ona także charakter destrukcyjny. A swoje tezy postaram się oprzeć właśnie na podstawie tej wspaniałej lektury.
Książka ta opowiada o człowieku, który odbywa swoją życiową wyprawę, podczas której odkrywa ciemną stronę swego charakteru, a także diametralnie zmienia swoja osobowość. Wyprawa ta, oprócz sensu dosłownego, miała być swoistym sprawdzianem swojej wytrzymałości i swych możliwości.

Podróż głównego bohatera może symbolizować wędrówkę przez życie, ale i przeciwności które napotykamy w nim. Każdy człowiek wyznacza sobie swoje życiowe cele, do których dąży, tak jak celem w książce miało być odszukanie Kurtza. Gdy człowiek sobie podwyższa poprzeczkę podczas „skoku” przez życie wtedy wie po co ma żyć i jeszcze bardziej cieszy się z osiągniętego celu.
Droga do osiągnięcia celu jest zawsze długa i kręta, ale gdy już uda nam się dotrzeć, możemy się czuć spełnieni. Przez całe życie uczymy się i dowiadujemy o sobie coraz więcej. Uczymy się na swoich błędach i próbujemy odkryć prawdę - kim jesteśmy i po co żyjemy ? „Jądro ciemności” drzemie w każdym z nas i czasem nie zdajemy sobie z tego sprawy. Tytułowe jądro ciemności jest wyznaczonym celem, kulminacją, końcem wszystkiego. Człowiek, gdy wkracza w dorosłe życie (w taką podróż) zaczyna się zamieniać i nie ma na to wpływu. Jest to proces automatyczny i nieunikniony. Nigdy nie będzie już takim samym człowiekiem, jest to wyprawa bez powrotu (pewnego rodzaju bilet w jedną stronę).
Musimy sobie uświadomić, że w każdym z nas ukryte jest zło. Trzeba odkryć w jakim stopniu i starać się je w miarę możliwości przezwyciężać. Autor cudownie uwidacznia tułaczkę człowieka przez życie.

Kolejnym problemem egzystencjalnym poruszanym przez Josepha Conrada jest misja cywilizacyjna. W XXI wieku staramy się ułatwiać sobie życie, przez co automatycznie cywilizujemy otaczający nas świat. Powstają wielkie aglomeracje, rozrasta się technologia wraz z postępem czasu. Bohater oprócz odnalezienia Kurtza miał także odbyć misję cywilizacyjną. Książka ukazuje negatywne cechy cywilizacyjne.
Cywilizacja porządkuje i ujarzmia świat, powoduje rozwój technologiczny, ale i może np. wydłużyć życie za pomocą działu usług jakim jest medyka. Lecz cywilizacja, co warto podkreślić, zatraca indywidualizm. Uniformizacja powoduje, że ludzie stają się szarzy i schematyczni. Brakuje wybitnych i wyróżniających się jednostek. Ludzie, wbrew swej woli, zaczynają brać udział w słynnym wyścigu szczurów o sławę i pieniądze.
Książka uwidacznia to co nieuniknione i podkreśla to czego możemy uniknąć. Jednym słowem warto przeczytać aby dowiedzieć się o swoich obliczach i o sensie istnienia.

Problematyka- ZDĄŻYĆ PRZED PANEM BOGIEM

Obraz życia w getcie
W książce Hanny Krall nie ma szczegółowych opisów życia mieszkańców getta. Z urwanych wypowiedzi Edelmana dowiadujemy się stosunkowo niewiele: prezesem gminy żydowskiej był Adam Czerniaków, funkcjonowała szkoła pielęgniarska prowadzona przez Lubę Blumową, szpital, działały zakłady (m. in. wspomniana fabryka szczotek), getto miało także własną policję.

Jak wyglądała codzienność za murem? Bieda, głód i tyfus bezlitośnie dziesiątkowały ludność za murami. Co rano zbierano z ulic mnóstwo trupów, a następnie grzebano ciała na cmentarzu znajdującym się po aryjskiej stronie. Jedyną szansą przetrwania była bliskość drugiego człowieka. Jak mówi Edelman -

„każdy musiał mieć kogoś, wokół kręciło się jego życie, dla kogo mógł działać. (…) Działanie było jedyną szansą przetrwania.”



Każdego dnia o 16 z Umschlagplatzu odchodził transport. 10 000 osób z marmoladą i bochenkami chleba w rękach wieziono do obozu zagłady w Treblince. Początkowo wierzono, że to naprawdę „akcja przesiedleńcza” i ludzie dobrowolnie wsiadali do wagonów. W ciągu sześciu tygodni zamordowano w ten sposób 400 000 Żydów. Po zakończeniu akcji pozostało ich w getcie zaledwie 60 000. Liczba ta stopniowo malała.

Najbardziej przejmujący jest jednak obraz choroby głodowej, jaki wyłania się z cytowanych fragmentów rozpraw naukowych i opisów badań prowadzonych na ludności getta. Szczegółowy opis degradacji organizmu i zmian w psychice zachodzących pod wpływem głodu podany jest bez emocji i dzięki temu jest o wiele bardziej wstrząsający.

Niejako przepadkiem dowiadujemy się też, że w getcie były prostytutki „i nawet jeden alfons”.

Pamięć i historia
Autorka przedstawia wydarzenia historyczne, ale prezentuje je przez pryzmat losów jednostki. Odchodzi także od porządku chronologicznego, bo jak sama zauważa „porządek historyczny okazuje się tylko porządkiem umierania”. W swoim reportażu pozwala na powracanie do wydarzeń i postaci, by uzupełnić opowieść o nowe szczegóły, ponadto zdaje sobie sprawę ze złożoności mechanizmu ludzkiej pamięci. Po latach wiele osób pamięta tamte zdarzenia zupełnie inaczej, bo pamiętają to, co tak naprawdę chcą pamiętać, a nie to, co się naprawdę wydarzyło. Jednak prawda obiektywna nie ma tutaj większego znaczenia, bo znaleźć ją można w opracowaniach historycznych. „Przecież nie piszemy historii, piszemy o pamiętaniu” - podsumowuje wątpliwości swego rozmówcy.

Życie i śmierć
Na kartach książki życie i śmierć splatają się ze sobą nieustannie. Jak mówi Edelman, w getcie „zawsze chodziło przecież o śmierć, nigdy o życie”. I wszyscy mieli świadomość tego, że jedyne, o czym sami mogą zadecydować, to wybór sposobu umierania. Jedni decydowali się umrzeć w walce, inni - jak Anielewicz - popełniali samobójstwo. Byli też tacy, którzy milcząc, stawali naprzeciw tego, co nieuchronne. To właśnie o nich żona jednego z amerykańskich profesorów, do którego udało się dotrzeć Hannie Krall powiedziała, że

„śmierć ludzi ginących w milczeniu jest niczym, bo nic nie pozostawia po sobie, a ci, co strzelają, pozostawiają legendę”.

Edelman ostro przeciwstawia się tym słowom, zwraca uwagę, że ci ludzie szli na śmierć spokojnie i godnie, a to jest jego zdaniem o wiele trudniejsze od strzelania.

W czasie wojny o ludzkim życiu lub śmierci często decydował przypadek, tak jak to miało miejsce dwukrotnie w życiu samego bohatera.

Wobec 400 000 zamordowanych życie pojedynczego człowieka zdaje się nie mieć wartości, ale dla niego jest bezcenne i warte każdego poświęcenia, jeśli istnieje choćby cień szansy na jego ocalenie. „Kiedy dobrze zna się śmierć, ma się większą odpowiedzialność za życie.”

Bóg
„Zdążyć przed Panem Bogiem” dotyka spraw ostatecznych, nie może więc nie odnieść się do kwestii Boga. Dla Edelmana-lekarza Najwyższy jest niemal równorzędnym partnerem w grze o życie ludzkie: „Pan Bóg już chce zgasić świeczkę, a ja muszę szybko osłonić płomień, wykorzystując Jego chwilową nieuwagę”. Co daje mu prawo stawiać siebie samego tak wysoko? Owe 400 000 ludzi, którzy przeszli obok niego na placu. To właśnie doświadczenia z tamtego czasu sprawiły, że stosunek Edelmana do Boga zabarwiony jest ironią i dużą dozą krytycyzmu. „On nie jest za bardzo sprawiedliwy”, „potrafi zadać najmniej spodziewany cios” - tak mówi o swoim „Przeciwniku”.

Zupełnie inną postawę wobec Boga przyjęła pani Bubnerowa, która przed operacją przekonywała Profesora, że jej zmarły mąż (za życia prawy i bardzo religijny człowiek) „już tam wszystko załatwi jak potrzeba”.

Z kolei ojciec Mietka Dąba w obliczu tragicznych wydarzeń, jakie stały się jego udziałem, nabrał przekonania, że Boga nie ma, a jeżeli nawet jest - „to po ICH stronie”.

CYTATY: „Myślę, że jeden spalony chłopak robi większe wrażenie niż czterysta tysięcy, a czterysta tysięcy większe niż sześć milionów.”

„Nie poświęca się życia dla symboli.”

„Chodziło tylko o wybór sposobu umierania.”

„Więc on się od razu nie nadawał do mówienia, bo nie umiał krzyczeć. Nie nadawał się też na bohatera, bo nie było w nim patosu. Cóż to za prawdziwy pech. Ten jedyny, który przeżył, nie nadawał się na bohatera. Zrozumiawszy to, taktownie zamilkł. Milczał dość długo, bo przez trzydzieści lat, a jak przemówił wreszcie, to zaraz stało się jasne, że byłoby lepiej dla wszystkich, gdyby nie przerywał milczenia.”

„Przecież nie piszemy historii. Piszemy o pamiętaniu.”

„(…) dokonanie wyboru między życiem a śmiercią jest ostatnią szansą zachowania godności.”

„Pan Bóg już chce zgasić świeczkę, a ja muszę szybko osłonić płomień, wykorzystując Jego chwilową nieuwagę. Niech się pali choć trochę dłużej, niż On by sobie życzył. (…) Oczywiście każde życie kończy się tym samym, ale chodzi o odroczenie wyroku, o osiem, dziesięć piętnaście lat. To wcale nie jest mało.”

Zdążyć przed Panem Bogiem - Bohaterowie getta i lat okupacji na podstawie utworu

Anielewicz - Jego matka była Żydówką i sprzedawała ryby na rynku. Kiedy jej zostawały, syn malował rybom skrzela na czerwono, żeby wyglądały na świeże. Nie spędził on jednak całej okupacji na Solcu. W 1942 przyjechał do Zagłębia do getta. Wcześniej nie widział ani walki, ani Umschlagplatzu. Wybrano go dowódcą ŻOB-u ze względu na to, że chciał, a nie z predyspozycji. Został dowódcą obrony centralnej części getta i miał pod sobą 80 osób. Miał nadzieję na posiłki aryjskie i kiedy zorientował się, że pomoc nie nadejdzie załamał się. Stracił rozum i ciągle powtarzał, że idą na śmierć. Wraz z dziewczyną, Mirą popełnił samobójstwo. Jest przedstawiony w niekorzystnym świetle i w żadnym wypadku nie nadawałby się na dowódcę walki.

Czerniaków - był prezesem gminy żydowskiej i odpowiadał za wewnętrzne funkcjonowanie getta. Bezpośrednio stykał się z Niemcami. Kiedy zażądali 10 tys. Żydów popełnił samobójstwo, bo nie mógł „syna swojego narodu wydawać na śmierć”. Edelman nie czyni z niego bohatera, potępia jego śmierć i twierdzi, że decyzja ta była tchórzostwem.

Jurek Willer - był przedstawicielem ŻOB-u po aryjskiej stronie, był łapownikiem, przenosił wiadomości, pisał wiersze. Na początku marca 1943 r. został aresztowany przez gestapo. Nie mógł nikogo wydać, pomimo, że był torturowany. Następnie przeniesiony do obozu pracy skąd został odbity przez kolegę i wywieziony na wieź. Kiedy się wyleczył, przedostał się znowu do getta (mimo, że przyjaciel nie chciał go puścić). W getcie zaproponował, aby cały oddział popełnił samobójstwo.

Klepfisz - przystąpił do ŻOB-u, jednak nie walczył długo. Zmarł w kwietniu 1943. Podczas wycofania oddziału zasłonił karabin maszynowy, aby oddział mógł przejść. Postawiono mu nagrobek. Odznaczony został po wojnie orderem Virtuti Militari. Uznany za bohatera (o czym wspomina Stroop w „Rozmowach z katem”).

Blumer - prowadziła szkołę dla pielęgniarek, gdzie panowała ostra dyscyplina. Kiedy dowiedziała się o wywożeniu do Treblinki, specjalnie z innymi pielęgniarkami kaleczyły chorych, łamały im nogi, aby mogli dłużej siedzieć w szpitalu. Musiała przydzielić personelowi numerki na życie. Dawała je tym uczennicom, które najlepiej odpowiadały na pytania o udzielaniu pierwszej pomocy. Po wojnie opiekowała się dziećmi żydowskimi.

Zdążyć przed Panem Bogiem - bohaterstwo bez bohaterów

„Czym jest ta książka - zastanawiał się jeszcze w lutym 1978 roku Zbigniew Baner w „Życiu Literackim”. - Reportażem, esejem, powieścią, konfesją? Niespójna, rwąca się, nękająca nawrotami, tym wydzieraniem słów, pauzami, przemilczeniami. Natrętna i wyrozumiała, balansująca na pograniczu banału i przeraźliwe precyzyjna, chłodna. W gruncie rzeczy jest to książka właśnie o niemożności nazywania, o lichocie słowa wietrzejącego od nadmiernego użycia”.

Hanna Krall zadaje Markowi Edelmanowi pytania, które każdemu z nas cisną się na usta. Oczekuje patosu, opowieści, która wzmocniłaby u czytelnika poczucie bezpieczeństwa. A okazuje się, że Edelman „nie spełnia nadziei”. Mówi absolutnie nie to, czego się od niego oczekuje. Autorka wczuwa się w mentalność zwykłego człowieka, który ma pewne, stereotypowe oczekiwania względem głównej postaci i tak oto relacjonuje „zawód” nas wszystkich:

„...Okazało się, że on nie mówi tak, jak należy mówić. - A jak należy mówić? - zapytał. Należy mówić z nienawiścią patosem, krzycząc - nie ma innych sposobów wyrażenia tego wszystkiego niż krzyk. Więc on od razu nie nadawał się do mówienia, bo nie było w nim patosu. Cóż to za prawdziwy pech. Ten jedyny, który przeżył, nie nadaje się na bohatera!”.

W świadomości zbiorowej społeczeństwa funkcjonuje zwykle jakiś archetyp bohatera. Już kilkuletnie dziecko potrafi na swój sposób odpowiedzieć na pytanie, jak sobie wyobraża bohatera i to wyobrażenie jest powielane w wielu dziecięcych wypowiedziach.

Bohaterstwo uświadamia nam możliwość bycia kimś wielkim. Bohater to „ktoś”, kto zrobił „coś” dla nas lub w naszym imieniu. A tu, w książce „Zdążyć przed Panem Bogiem”, okazuje się, że ten bohater to zwyczajny człowiek, który niczego nie zrobił dla nas, tylko - za nas! No bo nikt inny nie potrafił tego zrobić. A właśnie on upomniał się o prawo umierania z karabinem w ręku, kiedy prawie pół miliona ludzi potulnie szło na rzeź.

Przypomnijmy sobie! W potocznej wyobraźni na pojęcie „bohater” składają się takie elementy, jak: mądrość, siła, waleczność, postawa, sprawiedliwość, wielkie sceny batalistyczne, w których dokonuje się niesamowitych czynów.

W książce Hanny Krall nie ma takich ludzi. Dowódca powstania to chłopak, który wcześniej malował rybom skrzela na czerwono, aby te ryby długo wyglądały jak świeże i aby jego matka mogła je z powodzeniem sprzedawać.

Czyny bohaterskie też mają tu względny wymiar. Akurat taki, na jaki pozwalają możliwości mieszkańców getta. Różne rzeczy się nie udają. Ot, chłopak niesie bombę, ta bomba powinna wyważyć mur, przez który dałoby się przedrzeć na zewnątrz, ale chłopak nie dochodzi do celu i pada po drodze. W powieściach rojących się od heroizmu i herosów taki moment, gdyby w ogóle miał miejsce, zostałby zaraz skompensowany jakimś nadzwyczajnym wyczynem.

W towarzystwie głównego bohatera też nie znajdują się postacie mityczne, ale - na przykład dwie prostytutki, które na czas powstania „zawiesiły działalność”.

Kiedy rozpoczynała się walka, a więc 19 kwietnia 1943 roku, powstańców było zaledwie 220. Ich oręż stanowiły tylko pistolety i niewielka ilość granatów. Decyzję podjęli zbyt późno. Przecież do obozu zagłady w Treblince hitlerowcy zdążyli już wywieźć 450 tysięcy ludzi. Pozostało jeszcze 60 tysięcy do zabicia, a pośród nich - 220 powstańców. Dlaczego tak niewielu zdecydowało się na walkę zbrojną? Dlaczego powstanie zorganizowano tak późno?

Marek Edelman wymijająco relacjonuje te sprawy. Wymiguje się oświadczeniem, że psychiczny stan mieszkańców getta był katastrofalny, że „chodziło już tylko o wybór sposobu umierania” i - że śmierć w komorze gazowej jest na pewno straszniejsza niż śmierć z bronią w ręku.

Prawie wszyscy Żydzi, uwięzieni w gettcie, poddali się apatycznie swojemu losowi. Byli oni tak wygłodniali, że - jak przykładowo wspomina Edelman - pewna matka zjadła kawałek ciała zmarłego dziecka. Byli zastraszeni, wycieńczeni, schorowani i... zdeterminowani postępowaniem oprawców. Wszystko to odarło ich z jakiejkolwiek nadziei, spowodowało zanik woli działania, zanik instynktu życia.

Wszystko to jest jasne, ale Edelman do końca nie tłumaczy, dlaczego ludzie tak długo czekali. Dlaczego nie uderzyli na Niemców wcześniej, kiedy jeszcze byli w stanie szmuglować broń z zewnątrz, kiedy mieli kontakty z Armią Krajową. Dopiero gdy okazało się - a kolejarze prowadzący pociągi na trasie do Treblinki uwiarygodnili to - że wszyscy zdążają na spotkanie ze śmiercią, ukształtowała się garstka zdesperowanej młodzieży pod wodzą Mordechaja Aniele wieża, która postanowiła nie dać się wyprowadzać na rzeź.

Tylko że wtedy byli już zupełnie bez szans. Oczywiście nie mieli wątpliwości, że idą na stracenie. Na stracenie, ale - z bronią w ręku!

Jest to więc książka o bohaterstwie, ale bez bohaterów, jakich by się chciało wyobrazić sobie.

Zdążyć przed Panem Bogiem - eksterminacja Żydów widziana oczami Marka Edelmana. Legenda a prawda historyczna na podstawie utworu 0x01 graphic

Marek Edelman jest jednym z nielicznych świadków czasów zagłady narody żydowskiego. W odróżnieniu od stereotypowych relacji, opisujących czasy II wojny światowej, jego opowieść jest rzeczowa, zwięzła, pozbawiona patosu i tendencji do mitologizowania rzeczywistości. Jego pamięć o powstaniu w getcie eliminuje legendy. Edelman nie nadaje wydarzeniom znaczeń metaforycznych. W maju, kiedy zgasła nadzieja powstańców na pomoc z zewnątrz - wspomina Edelman - Jurek Winkler, mając świadomość nieuchronności śmierci, zastrzelił siebie i swoją dziewczynę, dając tym samym hasło do masowego samobójstwa. Osiemdziesiąt osób ogarniętych paniką odebrało sobie życie. Edelman postrzega to zjawisko w kategoriach zbiorowej histerii, której skutki historia z czasem mitologizuje. „Tak właśnie powinno się stać” - powiedziano nam potem. „Zginął naród, zginęli jego żołnierze. Symboliczna śmierć” ironicznie zauważa Edelman i zaraz dodaje „nie poświęca się życia dla symboli”. Ostatni żyjący przywódca powstania, który z fotograficzną dokładnością pamięta tamte wydarzenia, buntuje się przeciwko próbom zamieniania historii w legendę. Zdaje sobie sprawę, że mit i symbol potrzebne są świadomości narodowej, ale jednocześnie fałszują prawdę. I dlatego staje po stronie faktów, często niewygodnych i wręcz odrażających czy banalnych. Opisując pomnik postawiony po II wojnie światowej powstańcom z getta warszawskiego, Edelman ironicznie obnaża fałszywą tendencję do poetyzacji i uwznioślania walczących: „Żaden z nich nigdy tak nie wyglądał, nie mieli karabinów, ładownic ani map, poza tym byli brudni, ale na pomniku jest tak, jak pewnie być powinno. Na pomniku jest jasno i pięknie.”

W świadomości narodowej pamięć o bohaterskich czynach podlega modyfikacji i kształtuje wizje na podobieństwo mitycznych, literackich obrazów. Strach, brud, nędza człowiecza, słabość nie przystają do zbiorowych wyobrażeń o bohaterach, dlatego w procesie mitologizacji te aspekty zostają wyeliminowane. Edelman nie chce, aby on sam i jego towarzysze walki zamienili się w spiżowe postaci, wspaniałe, piękne, ale nierzeczywiste, a przez to nieludzkie. Odarta z patosu relacja Edelmana wzbudziła niechęć i wywołała protesty wielu ludzi. Prawie wszystkich oburzyła wypowiedź doktora, doktora dotycząca głównego komendanta powstania, Mordechaja Anielewicza. Wspominając jego postać Edelman opisuje biedę, jaka panowała w rodzinnym domu Anielewicza. Jego matka, aby utrzymać rodzinę, sprzedawała ryby na placu, a Mordechaj malował ich skrzela na czerwono, by wyglądały jak świeże. Wybór Anielewicza na komendanta Edelman kwituje słowami: „Bardzo chciał nim być, więc go wybraliśmy”. W relacji doktora postać dowódcy ukazuje swoje ludzkie, śmieszne oblicze. Anielewicz, dziecinny, wiecznie głodny, malujący skrzela ryb, nie przystaje do wyobrażeń ludzi o heroicznym przywódcy powstania.

Edelman jest świadkiem bardzo niewygodnym ponieważ dokładnie pamięta fakty. Kiedy po wyjściu z getta Edelman, jako jeden z nielicznych ocalałych, stanął przed komisją partii politycznych, składając raport o powstaniu, zauważył, że w ciągu dwudziestu dni można było zabić więcej ludzi. Stwierdzenie to wywołało szok i oburzenie członków komisji. Rzeczowa relacja powstańca nie pasowała do stereotypowego wyobrażenia o tragedii. „Więc on się od razu nie nadawał do mówienia, bo nie umiał krzyczeć. Nie nadawał się też na bohatera, bo nie było w nim patosu. Co za prawdziwy pech. Ten jedyny, który przeżył, nie nadaje się na bohatera.”. Ta ironiczna refleksja doktora, którą Krall przytacza w mowie pozornie zależnej, wskazuje na tęsknotę tych, którzy przeżyli do legendy, fałszującej rzeczywistość i zamieniającej ją w piękny pomnik jednocześnie estetycznie i etycznie. Edelman ma tego świadomość, wie, że „historia powstaje po drugiej stronie murów. Tam gdzie pisze się raporty, wysyła w świat meldunki radiowe i żąda od świata pomocy”. W pamięci pokoleń zostają tylko zachowane przez narodową mitologię postaci, takie jak Korczak, o innych, którzy również poświęcali życie, nie pamięta nikt. „A Pola Lifszyc - która poszła ze swoją matką? Kto wie o Poli Lifszyc?” - zadaje dramatyczne pytanie Edelman.

Bohater książki Hanny Hanny Krall buntuje się przeciwko legendzie, która odpowiada ludzkim wyobrażeniom o rzeczywistości, ale jednocześnie rozumie tęsknotę człowieka do mitu. Zbyt dobrze jednak pamięta jak było naprawdę i dlatego nie potrafi ukryć swojej wiedzy. Opowiadając o prostytutkach mieszkających w getcie, na pytanie reporterki, czy wypada o tym pisać, odpowiada: „Nie wiem. Pewnie nie. W gettcie powinni być męczennicy i Joanny d'Arc, prawda?”. Można próbować fałszować rzeczywistość, tworzyć literackie wyobrażenia na jej temat, ale to nie zmienia prawdy i faktów, które miały miejsce.

Osamotniony ze swoją prawdą Edelman, atakowany przez innych, godzi się w końcu na istnienie legendy. Opisując pobyt Jurka Winklera na gestapo zaznacza, wbrew opinii innych, że powstaniec wytrzymał tydzień a nie miesiąc tortur. Wie, żę relacje innych są pragnieniem własnego życia i czynów, chęcią nadania rzeczywistości wymiaru heroicznego: „nam wszystkim bardzo zależy na tym, by Jurek Winkler jak najdłużej wytrzymał tortury na gestapo”. Edelman dochodzi do wniosku, że w zasadzie jest mu już wszystko jedno: „No dobrze - mówi - Antek chce, żeby nas pięciuset, literat S. chce, żeby ryby farbowała matka, wy chcecie, żeby siedział miesiąc. Więc niech będzie miesiąc, przecież to już nie ma żadnego znaczenia”. Doktor wie, że w taki sposób powstają legendy i nie ma praktycznie możliwości, aby z nimi walczyć, gdyż ludzie zawsze chętniej, mimo faktów, będą wierzyć w mit niż prawdę.

Prawda bywa bowiem zazwyczaj niewygodna, banalna i pospolita, legenda zaś odzwierciedla nasze wyobrażenia, marzenia i tęsknoty.

Edelman mówi o czasach zagłady bez zakłopotania, zna prawa, które wtedy panowały i prawdziwe motywy ludzkiego postępowania. Opisując niejednoznacznie moralny wypadek strzelania powstańców do niemieckich wysłanników, proponujących zawieszenie bron, doktor nie czuje wyrzutów sumienia, że naruszył wojenne zasady fair play. Hanna Krall relacjonuje: „Mówi, że nie odczuwał zakłopotania, ponieważ ci Niemcy nie byli dokładnie ci sami, co wywieźli już do Treblinki czterysta tysięcy ludzi, tyle tylko, że przyczepili sobie białe kokardy...”. Odzierając z mitów i legendy pamięć o walkach w getcie warszawskim, demitologizuje postaci swoich towarzyszy i bez skrępowania ukazując motywy działania i reguły panujące w tamtych czasach, bohater książki Hanny Krall tłumaczy wybuch powstania instynktem obrony i możliwością wyboru rodzaju śmierci: „Ważne było przecież, że się strzela...Ludzie zawsze uważali, że strzelanie jest największym bohaterstwem. No to żeśmy strzelali”. Powstanie miało być także formą moralnego sprzeciwu wobec hitlerowskiej próby wyniszczenia całego narodu, sygnałem dla świata, próbą nagłośnienia cierpień i śmierci tysiąca niewinnych ofiar: „My wiedzieliśmy, że trzeba umierać publicznie, na oczach całego świata”.

W relacji Edelmana rzeczywistość ukazuje swoje prawdziwe, często pozbawione patosu oblicze. Bohater Zdążyć przed Panem Bogiem jest świadkiem wiarygodnym, ale jednocześnie niewygodnym, gdyż jego pamięć o powstaniu nie przystaje do stereotypowych wyobrażeń o tragedii, bohaterstwie, walce o wolność. Krall pokazuje jak świadomość ludzka mitologizuje historię oraz swoich bohaterów i zdecydowanie odrzuca zbyt banalną czy mało heroiczną prawdę historyczną. Postawa Edelmana zostaje odebrana przez innych jako wyraz cynizmu i przejaw tendencji do degradowania świętości. A przecież Edelman nie jest cyniczny i pozbawiony uczuć. Jego jedyną „winą” jest to, że dokładnie pamięta przebieg wydarzeń. Szczerość Edelmana, będąca zagrożeniem dla procesu mitologizacji, stanowi dowód na to, że społeczna pamięć o historii zdeterminowana jest ludzką tęsknotą do tworzenia legend.

Zdążyć przed Panem Bogiem - interpretacja tytułu, o godnym umieraniu

Tematem reportażu-wywiadu Hanny Krall jest martyrologia Żydów w okresie II wojny światowej. Autorka książki przeprowadziła wywiad z zastępcą komendanta ŻOB-u (Żydowskiej Organizacji Bojowej) - Markiem Edelmanem - który po wojnie został cenionym lekarzem kardiologiem.

Utwór ma dwie rzeczywistości: przeszłość, naznaczoną piętnem śmierci, a nawet samobójstwa, gdy jest ono obroną przed wrogiem, i teraˇniejszość: ratowanie ludzkiego życia. Obie rzeczywistości są "wyścigiem z Panem Bogiem", oznaczonym jednym celem: zdążyć!. Zdążyć połknąć cyjanek - zanim hitlerowcy znajdą cię, by zabijać i torturować. W czasie likwidacji szpitala pielęgniarki podawały ludziom truciznę, wielu ludzi popełniło samobójstwo, strzelano nawet do siebie, tylko po to, by nie oddać się w ręce Niemców.
W teraˇniejszości zdążyć oznacza zoperować, zanim choroba zabierze pacjenta. Zdążyć przed Panem Bogiem, bo Bóg zsyła chorobę, bo Boga
w okrzyku "Gott mit uns" wpisali sobie Niemcy na sztandary, Bóg zdecyduje o życiu lub śmierci.

Hanna Krall prezentuje walkę i bohaterstwo Żydów. Zorganizowano powstanie bez szans, w którego powodzenie nikt nie wierzył. Chodziło o coś innego, o samostanowienie o sobie, o zachowanie ludzkiej godności, o godną śmierć, jaką daje walka.

Hanna Krall ukazuje także wstrząsające obrazy życia w getcie. Oto dobrodziejstwem jest odstąpienie cyjanku, istnieje walka o tzw. numerki życia, które okazały się farsą, dawały złudzenie na szansę przeżycia - było to cyniczne, ale zapobiegało szerzeniu się paniki. Obserwujemy samobójstwa, brak żywności i suchą grozę liczb - "1:400.000" - czyli tutaj z 400 tysięcy ocalał jeden (Czym wobec tej liczby ocalonych w getcie jest jeden ocalony w szpitalu?). I tak straszliwa i beznamiętna, na wzór naukowych opisów, analiza głodu i procesu śmierci głodowej człowieka - równie przerażająca jak numerki życia. Dywan był wart więcej niż ludzkie życie - oto suma dokonań hitleryzmu.

Zdążyć przed Panem Bogiem - humor i autoironia

Po wydrukowaniu książki w roku 1977 pojawiały się tu i ówdzie opinie, że przeprowadzona paralelność opisywanych zdarzeń -warszawskie getto - rok 1943 i Łódź - rok 1977 - nieco zaciemnia obraz. I że jest to „jeszcze jeden reporterski chwyt zastosowany wobec tematu, który żadnych chwytów nie wymaga, przy którym może nawet owe chwyty rażą” („Nowe Książki”, 31.03.1978).

Rzecz w tym, że tutaj mamy bohatera niezwykłego, a także jego niezwykły sposób przekazywania świadectwa dziejowego. Ten bohater, bohater w sensie dosłownym - militarnym, a także literackim, nie miał wcale ochoty do mówienia. Zanim zrelacjonował to, co przeżył, minęło lat trzydzieści z okładem. Opowiada on w sposób niesłychanie interesujący, bo oszczędny, powściągliwy i tak skromny, że przykuwa uwagę ciągłym umniejszaniem siebie. Chyba to właśnie jest największym walorem książki. Mamy do czynienia z bohaterem, który jakby wyśmiewał własne bohaterstwo, przez co jego wyznania nie mają stać się dla niego pomnikiem, on cały czas nie tylko nie przymierza się do spiżowych póz i gestów, ale wręcz szydzi z nich:

„Ludzie zawsze mówili, że strzelanie jest największym bohaterstwem. No to żeśmy strzelali.”

„Idziemy na śmierć! - wołał. - Nie ma odwrotu, zginiemy dla honoru, dla historii!”

I zaraz komentarz: „ Takie tam różne rzeczy się w takich wypadkach przecież mówi”.

I jeszcze sprawa sztandarów, które wisiały nad gettem od początku powstania. Edelman nie jest przejęty ani nawet zainteresowany sztandarami. „Mówi, że jeżeli były sztandary, to nie kto inny, tylko jego ludzie musieliby je tam powiesić, a oni nie wieszali sztandarów. Chętnie by je powiesili, gdyby mieli trochę czerwonej i białej tkaniny, ale jej nie mieli.

- Więc pewnie kto inny powiesił, wszystko jedno kto.

- Tak? - mówi. - Bardzo możliwe. - Tylko on w ogóle nie widział żadnych sztandarów. Dopiero po wojnie dowiedział się, że były”.

Wręcz komizm wyczuwa się w takim oto dla odmiany ujęciu sytuacji przez Edelmana:

„Była szalenie ważna narada, zebraliśmy się, ale narady nie było, bo nie było o czym mówić.”

I jeszcze podobne podejście do zagadnienia:

„Większość była za powstaniem. Przecież ludzkość umówiła się, że umieranie z bronią w ręku jest piękniejsze niż bez broni. Więc podporządkowaliśmy się tej umowie.”

Elementy autoironii byłyby w opowieści głównego bohatera raczej niemożliwe, gdyby snuł on swoje wspomnienia zaraz po wojnie. W trzydzieści lat później jednak mógł sobie na ten „komfort” pozwolić.

A tak oto skwitowała postawę Edelmana „Literatura” (Kallimach, 13.04.1978): „Programowa a bezwzględna rzeczowość Edelmana wydawać się może w pierwszym odruchu niepotrzebna czy niezrozumiała. Bo właściwie w imię czego? Po chwili zastanowienia można w niej dostrzec coś więcej niż tylko zgodność z abstrakcyjnymi zasadami. I uzasadnić głębiej, niż na przykład powiedzeniem zawsze do przywołania, że kiedy raz zaczniemy upiększać rzeczywistość, to trudno się już zatrzymać, bo wyższe racje zawsze się znajdą. I nigdy już nie będziemy wiedzieli, gdzie akurat postawić tę granicę.
Otóż programowa deheroizacja martyrologii i walki getta, którą z uporem podejmuje Edelman, ma sens głębszy. Ma ona przywracać tę sprawę naszemu doświadczeniu i rozumieniu, ma znosić dystans między tamtą przeszłością a dniem dzisiejszym i przyszłością. Heroizacja i mitologizacja przeszłości, nawet wtedy, gdy wynosi ją na piedestał - pozbawia ją żywej więzi z aktualnym doświadczeniem i jego rozwojem. Jeżeli przeszłość była sprawą bohaterów, to możemy i powinniśmy ją podziwiać tak jak ich właśnie, ale ten podziw zostawia nas na zewnątrz ich sprawy i ją na zewnątrz naszych spraw, skoro to nie my jesteśmy bohaterami.
Istnieje bowiem pewien poziom wzniosłości, który unicestwia sens przesłania i moc przekładu, czyniąc nas zamkniętymi, „odpornymi” na obraz doświadczeń, przed którymi skądinąd chylimy głowę.”

Zdążyć przed Panem Bogiem - ocalały cudem goniec

W ociekającym makabrą czasie Marek Edelman miał 22 lata i był najstarszym członkiem pięcioosobowej komendy Żydowskiej Organizacji Bojowej. Wszyscy razem - jak mówi - „w pięciu mieli sto dziesięć lat”.
Kiedy Niemcy, jeszcze w dniu 22 lipca 1942 roku, a więc dziewięć miesięcy przed powstaniem, rozpoczęli akcję totalnej zagłady narodu żydowskiego, Edelman pełnił funkcję szpitalnego gońca. Miał specyficzny dyżur na tzw. Umschlagplatzu, gdzie każdego dnia wywożono ludzi do komór gazowych. Do jego obowiązków należało wyprowadzenie z tłumu ludzi chorych, czyli takich, którzy nie nadawali się do transportu. Ratował zatem jednostki, akceptując niejako zbiorową śmierć wszystkich pozostałych. Ludzie zgłaszali się na plac tłumnie, czekali na swoją kolej, ustawiali się czwórkami. W żaden sposób nie chcieli wierzyć, że zaraz pojadą transportem śmierci. Przecież Niemcy głosili, że kto zgłosi się „na roboty”, otrzyma 3 kg chleba i marmoladę.

„- Oszaleliście - mówili. - Posłano by nas na śmierć z chlebem? Tyle chleba zmarnowaliby”.

Ocalały cudem goniec Edelman wybrał po wojnie zawód polegający na ratowaniu ludzkiego życia. Przedtem nie miał wyboru między śmiercią a życiem, walczył więc o śmierć godną. Teraz, już jako lekarz, przed każdą operacją serca, każdego pacjenta, rozmyśla o szansach przechytrzenia Pana Boga. Kto będzie pierwszy? Chirurg czy śmierć?
Niestety, nawet udana operacja nie daje jeszcze gwarancji zwycięstwa, bo przecież dopiero czas pokaże, czy operowane serce dostosuje się do nowych warunków, czyli - do żył zamienionych na tętnice, do lekarstw, do stresów.
Czas mija, serce pracuje, napięcie słabnie i wtedy przychodzi refleksja: ile to jedno uratowane życie znaczy w porównaniu z tamtymi tysiącami, którzy pojechali po śmierć?
I zaraz optymistyczna konkluzja: „Ale każde życie stanowi dla każdego cale sto procent, więc może ma to jakiś sens?”.

Tango - streszczenie

Tango przestrzega zasady trzech jedności:

Centralnym tematem Tanga jest konflikt pokoleń występujący w rodzinie Stomila i Eleonory. Rodzina jest tu jednak równocześnie miniaturą społeczeństwa. Dzięki ujęciu tej opowieści w ramy dramatu rodzinnego, a także zepchnięciu warstwy zdarzeń społeczno-politycznych na dalekie tło, diagnoza Mrożka nabiera uniwersalnego charakteru. Zawsze można bowiem dostrzec jakiegoś Artura, który wie „lepiej”, jak powinien być urządzony świat i jakiegoś Edka, który tylko czeka na swoją okazję.

Tango a Wesele

Akcja Tanga rozwija się tak, by grając dosłownym i przenośnym znaczeniem sytuacji i dialogów, budować z poszczególnych sensów metaforycznych paraboliczną strukturę tekstu. Zaprowadzenie porządku w „rozległej” rodzinie przez nasycenie jej formą, jaką są uroczystość zaręczyn i ślub, przybiera charakter zamachu stanu i kontrrewolucji. Gra w karty, której namiętnie oddają się bohaterowie i do której de facto ogranicza się życie rodzinne, przedstawia relacje międzyludzkie jako nieustanne udawanie.
Układ postaci jest tak skomponowany, że symbolizuje związki społeczno-klasowe. Podkreśla to postać Edka, który jako jedyny - obcy, bo spoza rodziny, ale jednocześnie „swój” przez fakt bycia kochankiem Eleonory - wywodzi się z innej klasy społecznej. Dzięki temu powstaje znana z Wesela opozycja inteligencja - lud, ale znamiennie przetworzona na miarę rewolucyjnych zmian. Inteligencja nie jest w Tangu prawicowa i konserwatywna, lecz lewicowa i postępowa, a Edek nie jest chłopem czy przedstawicielem proletariatu, ale jakimś bliżej nieokreślonym tworem socjologicznym, człowiekiem „z awansu”, ćwierćinteligentnym przedstawicielem naturalnej siły. Zabiegi rodziny wokół niego są parodią chłopomanii przedstawianej przez Wyspiańskiego.
Innym elementem łączącym te dwa utwory jest sam motyw ślubu. W obydwu ma on pełnić pewnego rodzaju moment graniczny, od którego rozpocznie się proces zmian i odnowy. Niestety podejmowana próba kończy się fiaskiem. W Weselu na przeszkodzie staje bierność i niezrozumienie doniosłości wydarzenia przez uczestników, a w Tangu bohaterowie upodabniają się do swych literackich poprzedników w momencie śmierci Artura.
Finał sztuki także nawiązuje do Wesela. Zwycięski Edek, ubrany w marynarkę Artura, tańczy z Eugeniuszem tango nad trupem. Jednak ten znak zaczerpnięty z tradycji literackiej - symbol chocholego tańca, uległ sparodiowaniu i degradacji. Edek nie jest bowiem człowiekiem z ludu, a ubranie Artura nie czyni z niego inteligenta. Podobnie tango - nie jest ono tańcem poważnym, godnym, ale symbolem kultury popularnej. Kryzys wartości nie został przezwyciężony, ale jeszcze dodatkowo się pogłębił: zwycięska okazała się bezmyślna, nieludzka siła, której przedstawicielem jest właśnie Edek. Reprezentuje on naturę rozumianą jako antykultura. Jest zabawny, ale jednocześnie groźny. Taki właśnie śmieszno-straszny jest świat w ujęciu groteski. Bawią nas tu sprawy, które poza utworem traktujemy poważnie i wzniośle.

Mit wolności

„Czy wiesz, ile trzeba było odwagi, żeby zatańczyć tango?”

- pyta Stomil Artura. Już sam tytuł przywołujący ów ognisty argentyński taniec odwołuje się do wolności (rozumianej w sensie przekroczenia barier moralnych). Ten taniec argentyńskich biedaków wywodzi się z drugiej połowy XIX wieku i czerpie z hiszpańskiej habanery oraz flamenco. Początkowo uznawany za wysoce nieprzyzwoity i uwłaczający kobiecej czci, w latach 20. XX wieku zdobył on wielką popularność w Europie. Tańczenie tanga było nie tylko wyzwaniem rzucanym pruderyjnej mieszczańskiej moralności, ale także - z uwagi na jego pochodzenie - całej kulturze europejskiej, obnażało bowiem prawdziwą, sensualną naturę człowieka i dawało możliwość wyrażania potrzeb i popędów organizmu.

Kiedy jednak w finałowej scenie Edek „porywa” Eugeniusza do la cumparsity, z tanga wyparowuje cały sensualizm uzasadnionej biologicznie podległości. Pozostaje jedynie dyktat czystej siły fizycznej. Tym samym tango staje się figurą uwięzienia. Uwolniona niegdyś z konwenansów natura kończy swoje bytowanie w anarchii, poddając się nowej hierarchii, jaką tworzy wola silniejszego, czyli Edka. Jak mówi Stomil:

„Zdawało mi się, że to międzyludzkie rządzi nami i za to ludzkie mści się, zabijając nas. Ale widzę, że to tylko Edek.”

„Międzyludzkie” symbolizuje tutaj konwenanse będące wynikiem umowy społecznej, a „ludzkie” - bunt Artura, jego upomnienie się o prawa należne człowiekowi, czy też szerzej - owym mszczącym się ludzkim jest dzika natura, która za nic ma wszelkie konwencje.
Także relacjami rodzinnymi w Tangu rządzi idea pełnej, posuniętej aż do granic, czy też raczej p o z a jakiekolwiek granice wolności. Urasta ona do roli absolutu, któremu z przekonania (Stomil, Eleonora) lub z przymusu (Eugeniusz), ulegają bohaterowie dramatu.
Stomil jako artysta-eksperymentator postuluje pełną wolność sztuki, Eleonora - kobieta wyzwolona, żyje w pełni swobody obyczajowej; także ich dom poprzez panujący w nim chaos i nagromadzenie dziwacznych sprzętów podporządkowany jest zasadzie totalnej wolności.
Równie „awangardowe” jest zachowanie postaci oraz ich stroje: babcia w dżokejce i trampkach, Eugeniusz w szortach noszonych do staromodnego żakietu itp. Relacje między nimi zupełnie nie pokrywają się z tymi, jakie odnajdujemy w świecie rzeczywistym: Eugenia zachowuje się raczej jak młoda dziewczyna niż babcia, Eleonora w niczym nie przypomina statecznej matki i żony, jaką powinna być choćby z racji wieku, podobnie Eugeniusz, który bardziej podobny jest w sposobie zachowania do chłopca niż do szacownego wujaszka. Wszyscy oni są zdecydowanie mniej dojrzali i odpowiedzialni od najmłodszego członka rodziny, jakim jest Artur. To on, choć ma zaledwie 25 lat, napomina i próbuje zmusić starszych, by zachowywali się stosownie do wieku i roli społecznej, tak jak robią to rodzice wobec niesfornego dziecka.

Mit nieograniczonej swobody, któremu ulegają bohaterowie, staje się przyczyną buntu, agresji, a ostatecznie także tragedii - śmierci Artura. Klęska ideałów, o które usiłował walczyć, brak alternatywy i podstępny cios Edka niosą w sobie jednocześnie pewien pierwiastek oceny głównego bohatera. Na tle postaci ukazanych w Tangu (większość ustanawiająca pewną „normę”) postawa Artura, podejmowana przez niego próba przywrócenia ładu moralnego i odnowienia tradycji wydaje się być niezwykła i oryginalna. Jego śmierć jest ostrzeżeniem przed destrukcyjnym pojmowaniem wolności takiej, jak rozumieją ją starsi. Wolność będąca odrzuceniem praw moralnych i prawa naturalnego, prowadzi do katastrofy. Niesie ze sobą tylko chaos i anarchię, więc jako taka nie może być podwaliną jakiegokolwiek stabilnego systemu, jest groźna i niebezpieczna.

Mrożek wobec Witkacego i Gombrowicza

W Tangu odnaleźć można nie tylko nawiązania do dramatu młodopolskiego, ale też do twórczości Gombrowicza i Witkacego.
„Z Witkacego jest w Tangu salon, rewolwer, drań w salonie i trupy w salonie. Z Gombrowicza jest język i podstawowe opozycje filozoficzne i psychologiczne. Ala ma w sobie coś z Młodziakówny, Stomil jest po gombrowiczowsku nie zapięty. Z Witkacego wywodzi się przeświadczenie, że artysta jest papierkiem lakmusowym swojego czasu. (…) Z Gombrowicza jest walka formy z nijakością, konwencji z rozmemłaniem. Gombrowiczowska jest absolutna niemożność, w którą zapada Artur, po gombrowiczowsku jest upupiony wujcio Eugeniusz, niemal z powrotem zapędzony do szkoły w swoich krótkich spodenkach.”
Najbardziej wyrazistym odwołaniem do twórczości obu przywołanych pisarzy jest poszukiwanie formy, która byłaby w stanie scalić i „zbawić” rozpadający się świat.

Mrożek wobec teatru absurdu

TEATR ABSURDU - inaczej antyteatr lub nowy teatr. Awangardowy kierunek dramatu zapoczątkowany we Francji w latach (1950-60) i stąd oddziałujący na inne kraje; nazwa nawiązuje do egzystencjalistycznego poczucia absurdalności świata. Skierowany był przeciw tradycyjnym formom teatralnym, wywodził się z dramaturgii A. Jarry'ego (Ubu król) i surrealizmu, ulegał także wpływowi prozy Kafki. Posługując się w swych utworach groteską, parodią, fantastyką, absurdem słownym i sytuacyjnym, ukazywali pesymistyczną wizję losu ludzkiego i współczesnej cywilizacji.
Punktem wyjścia utworów jest zazwyczaj niemal realistycznie zarysowana sytuacja, potworniejąca w toku akcji i będąca pretekstem do rozwoju niezwykłych wydarzeń, nie ma tu jednak nic z tradycyjnie pojmowanej fantastyki. Działania bohaterów zostały pozbawione motywacji psychologicznej, ważna jest tu także polemika ze stereotypami zachowania i wypowiedzi. Utwory tego nurtu pisane są z reguły językiem potocznym, ale tak, by obnażyć jego banalność i ograniczenia, jakie ze sobą niesie. Główni przedstawiciele nurtu to: S. Beckett (Czekając na Godota), A. Adamov, E. Ionesco (Krzesła), J. Genet, F. Arrabal, H. Pinter, E. Albee, A. Kopit. W literaturze polskiej z teatrem absurdu związani są m.in. S. Mrożek i T. Różewicz.
Najbardziej wyraziste w twórczości Sławomira Mrożka są chyba nawiązania do utworów Becketta. Niektórzy badacze dostrzegają też pewne związki ideowe i formalne z dziełami Ionesco. Obaj chętnie poruszaja zagadnienia dotyczące miejsca jednostki w społeczeństwie, analizują los człowieka, komentują śmierć.
W ujęciu teatru absurdu człowiek i świat podlegają bezwzględnym i bezsensownym prawom natury. Śmierć ma charakter biologiczny, jest kresem istnienia ludzkiego, które w takiej interpretacji staje się przypadkowe, pozbawione sensu, wręcz zbędne. W dramatach Mrożka ma ona znaczenie społeczne - wynika z ingerencji człowieka w życie innej osoby, jest formą stosunków międzyludzkich. Takie właśnie ujęcie życia i śmierci sprowadza panujące relacje społeczne do absurdu.
Mrożek podkreśla społeczne uwarunkowania losu jednostki, bezwzględnie określane przez panujący w danym momencie układ sił. Widać to doskonale na przykładzie śmierci Artura, która jest konsekwencją zmiany relacji zachodzących wśród bohaterów dramatu.

CYTATY

„Jest tylko jedna zasada: nie krępować się i robić to, na co ma się ochotę. Każdy ma prawo do własnego szczęścia.” (Stomil)
„Bunt to opoka, na której postęp buduje kościół swój. Im większy obszar buntu, tym rozleglejsza jest ta budowla.” (Stomil)
„Historia świata jest historią brutalnego ucisku kobiet, dzieci i artystów przez mężczyzn.” (Artur)
„Rzeczywistość przeżre każdą formę (…).” (Stomil)
„(…) Forma nie zbawi świata.” (Artur)
„Zdawało mi się, że to międzyludzkie rządzi nami i za to ludzkie mści się, zabijając nas. Ale widzę, że to tylko Edek.” (Stomil)



Wyszukiwarka