- 1 -
Duże miasto wojewódzkie, pogrzeb 14 - letniej dziewczynki. Nieszczęście przyszło na lekcji gimnastyki. Tygodniowe cierpienie w szpitalu i odchodzenie w wieczność, ale jakie to było odchodzenie! "Mamo, przeczytaj mi z Ewangelii o tym... o tym..." Mama czytała i płakała. "Mamo, nie płacz, czytaj..." Cały szpital wiedział, że to nie zwykła śmierć, niezwykłe cierpienie.
Może dziś wiesz że, zawstydziłaś swoją postawą nawet kleryków, co o kilka sal od ciebie cierpieli? Wiesz, jak wzmogłaś ich wiarę swoim świadectwem?
Pogrzeb... Mnóstwo ludzi... cała szkoła. Ale dziwny, jakiś nie żałobny nastrój, i rodzice bladzi z bólu, ale nie płaczący. I nagle: Błękitne rozwińmy sztandary"... - głośna pieśń - śpiewana przez koleżanki. Jakież to było śpiewanie! W naszych kościołach mało ją znają. Na prośbę Małgosi koleżanki nauczyły się, by nad grobem zaśpiewać "ku pocieszeniu mamy" jak prosiła Małgosia... "Mama tak ją lubi"..
Nie wiem, czy akurat dzisiejszą Ewangelię czytała matka umierającej córce. Wiem, że myślałem o niej, gdyśmy wspólnie dzisiaj czytali. O, jakże człowiek dzięki łasce Bożej może przeżywać Ewangelię, przeżywać życie Jezusa, tajemnicę Jego zmartwychwstania i odejścia.
Ks. Kras J., Tajemnica odejścia, BK 3-4 /1990/, s.177
- 2 -
Dobrze pamiętam Beatę - miała 16 lat i była chora na białaczkę. Codziennie jako kapelan szpitala odwiedzałem, spowiadałem i udzielałem Komunię Św. chorym. Ona też przyjmowała Jezusa. Znałem jej chorobę i również to, że po ludzku nie było szansy. Lekarze rozkładali ręce. W ostatnie dni czerwca już nie mogła wstać. Wiedziałem, że muszę udzielić jej sakramentu chorych, bo zbliża się jej odejście. Był 1 lipca - w ten dzień podszedłem do niej. Przyjęła Komunię Św., ale widziałem, że jest źle. Miałem tego dnia wyjechać na urlop, jednak jeszcze przed wyjazdem chciałem do niej pójść. Nawet nie zdążyłem wyjść z domu, a tu telefon ze szpitala wzywający do chorego. Czułem, że to do niej. Rzeczywiście. Spotkałem przy jej łóżku zapłakanych rodziców. Ostatnimi siłami powiedziała, że mnie poznaje i wie, że jest u niej ksiądz. Udzieliłem jej namaszczenia a po 2 godzinach już nie żyła.
Pomyśl: wielu jest ludzi chorych, umierających i bardzo słabych, Staraj się za nich modlić. Przywołaj do nich kapłana, aby nikt nie umarł bez sakramentów.
Ks. Gościniak H., Tajemnica odejścia, BK S-4 /1990/, s.181
- 3 -
Zwierza się emerytowany nauczyciel: "W skwarne lipcowe popołudnie idę ulicą miasta. Mijam obcych ludzi, którzy mają własne kłopoty i radości. Jestem im obojętny. Ot, może któraś strojnisia zerknie z lewa na moją nienowoczesną postać i pomyśli: stary dziadyga. Wśród gwaru ulicy czuję się samotny, przez nikogo nie oczekiwany. I oto, gdy uginam się pod brzemieniem samotności, wzrok mój pada na otwarte drzwi kościoła. Jak to dobrze, że otwarte. Wchodzę i zanurzam się w chłód i mrok świątyni. Ciekawe - na ulicy szumiącej ludźmi czułem się samotny, nikomu nie potrzebny, niektórym zawadzający w kolejkach. Tutaj w ciszy kościoła odnalazłem Kogoś, kto na mnie czekał. Lecą chwile znaczone tykaniem zegara, a mnie tak dobrze, bo odnalazłam Przyjaciela. Powiedział mi, że jestem Mu potrzebny. Boże, ja potrzebny? A jednak potrzebny! Jak miło jest mieć tę świadomość, że jest się komuś potrzebnym. To jeden z powodów, że ludzie boją się emerytury i jubileuszów. Jak miło płyną chwile wśród starych murów świątyni. Czy ja się w tej chwili modlę? Nie wiem. Ja tylko klęczę i słucham. A jeśli to jest modlitwa, to naprawdę modlitwa bardzo przyjemna, prawie że rozrywka. Wychodzę po niej dziwnie pokrzepiony. Nie czuję już skwaru słonecznego, nie dokucza mi samotność. Idę z podniesionym czołem, z radością w oczach, z miłością do wszystkich ludzi, bo ja jestem im potrzebny".
Uczmy się i my takiej modlitwy, która byłaby otwarciem się przed Bogiem.
CHRYSTUS - NAUCZYCIELEM MODLITWY BK 87
- 4 -
Stara legenda opowiada, jak to pewnego razu król przyszedł do mądrego mnicha po radę. Monarcha z podziwem stał przed stertą ksiąg i foliałów napisanych przez uczonego męża. Ojcze - powiedział - zazdroszczę ci, że w tych dziełach potrafisz zawrzeć tyle mądrości. Mylisz się - odparł zakonnik i zaprowadził gościa do stajni, gdzie akurat brat stajenny przerwał pracę na krótką modlitwę. Wskazując na tego modlącego się brata uczony mnich powiedział: - Z tych złożonych do modlitwy rąk spływa ukryta siła w nasz świat: Ze złożonych rąk do modlitwy - podkreślił mnich - a nie z moich ksiąg.
KS. MARIAN BENDYK ŻYĆ EWANGELIĄ - A -
- 5 -
Czy nie czytujemy horoskopów umieszczanych w różnych czasopismach, wymyślonych przecież przez ludzi, którym w ten sposób pozwalamy sobą kierować? Słysząc co ma się z nami stać, podświadomie do tego dążymy i zaczynamy w to wierzyć. Na pewno nikt z nas nie przyznałby się do tego, że wierzy w zabobony, ale przecież na wszelki wypadek nie zawadzi przypiąć dziecku do wózka czerwoną kokardkę, żeby odpędzić zły urok, roślince doniczkowej, żeby dobrze rosła, pieskowi, by zdrowo się chował; a do tego łapanie się za guzik, gdy zobaczymy kominiarza, aby nas szczęście nie opuściło czy lęk przed stawianiem torebki na stole, rozsypaniem soli, stłuczeniem lustra. Czy od tego ma zależeć nasza przyszłość? A może od czarnego kota, roztopionego wosku czy znaku zodiaku? - Wszystkie formy wróżbiarstwa, praktyki magii, zabobonów czy czarów, przez które dąży się do pozyskania tajemnych sił, by posługując się nimi osiągnąć nadnaturalną władzę, należy zdecydowanie odrzucić.
Wiara każdego z nas jest ciągle poddawana próbie. Jest stałą pokusą wiary uwielbiać i ubóstwiać to, co Bogiem nie jest. A dzieje się tak, gdy zamiast Boga wielbimy stworzenie, obojętnie czym to stworzenie jest. Może są to pieniądze, przyjemność, seks, narkotyki, alkohol, władza, przodkowie, państwo, rasa a nawet złe duchy, czyli satanizm, ostatnimi laty coraz bardziej rozszerzający się, nawet w katolickiej Polsce.
Ks. Henryk Krenczkowski - ABY ZNALI CIEBIE, JEDYNEGO PRAWDZIWEGO BOGA BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(136) 1996
- 6 -
To głównie wraz z muzyką heavy metal i jej odmianami black metal, speed black czy trash metal dotarła do nas ideologia satanizmu.
Przed kilkunastu laty do Jarocina zjechała się sekta satanistów ubrana w charakterystyczne czarne bluzki, kurtki i spodnie mając na plecach wymalowane wizerunki diabłów a na piersiach odwrócone krzyże. To oni postanowili uczcić szatana "czarną mszą" żywcem krojąc psa umieszczonego na tzw. "ołtarzu", który stanowiła trumna wyciągniętą z grobowca. W Stanach Zjednoczonych dochodzi aż do tego, że szatanowi składa się w ofierze żywych, zdrowych, młodych ludzi a także nowo narodzonych. Często te morderstwa odbywają się na oczach bliskich, a nawet przy współudziale rodziców i nieletnich dzieci.
Człowiek świadomie wybierając zło, przewrotna ideologię satanizmu, druzgocze swoje człowieczeństwo, rezygnuje z siebie oddając się na pastwę absurdu i destrukcji.
Ks. Henryk Krenczkowski - ABY ZNALI CIEBIE, JEDYNEGO PRAWDZIWEGO BOGA BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(136) 1996
- 7 -
Tomek chodził do pierwszej klasy szkoły podstawowej. Jego najlepszym kolega był Wojtek. Razem siedzieli w ławce, a że mieszkali niedaleko siebie - drogę do szkoły i ze szkoły przemierzali razem. Po szkole chętnie grali w piłkę lub też siadali przy komputerze Tomka. Tylko w niedzielę nie widywali się. Tomek nie chodził do kościoła, za to często wyjeżdżał poza miasto.
Kiedyś Wojtek zapytał Tomka: Czy ty nie wierzysz w Boga? On mu odpowiedział: Ja nawet nie wiem, kto to jest. - To dlaczego nie chodzisz do kościoła, by Go poznać? Nie ma ciebie także na lekcji religii - ciągnął dalej Wojtek. - Ja bym chciał tak jak ty, ale tata mówi, że nie warto poświęcać czasu dla Boga, lepiej gdzieś wyjechać lub obejrzeć film. - Ale za rok idziemy do Pierwszej Komunii świętej i ciebie zabraknie? - A co mam zrobić? - pytał Tomek. - W takim razie ja tobie opowiem, co wiem o Bogu.
I Wojtek zaczął opowiadać o Jezusie... Kiedy już obaj dorosną i Tomek pozna Jezusa i Jego naukę, może przyjdzie taki czas, że przyjmie Komunię świętą i będzie czytał Pismo święte, i stanie się człowiekiem wiary...
Tomek mimo, że w domu miał wszystko, czego zapragnął, nie posiadał jednak tego daru, wielkiego skarbu, który w swoim sercu nosił Wojtek. W naszych sercach też odnajdujemy owe wielkie bogactwo - jest nim wiara w Pana Boga i życie według zasad, które nam przekazał.
Ks. Ryszard Pazrat - ABY ZNALI CIEBIE, JEDYNEGO PRAWDZIWEGO BOGA BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(136) 1996
- 8 -
Każdy z nas pewnie zna takie osoby wśród znajomych czy kolegów, do których zwracamy się umownym imieniem. Na przykład ja znam kolegę, który ma na imię Wiktor, ale wszyscy znają go pod imieniem Tadeusz. Jeszcze częściej zdarza się w szkole wśród młodzieży, albo w pracy wśród dorosłych, że posługujemy się "przezwiskami" w tym dobrym tego słowa znaczeniu. Są to jakby pseudonimy, tak często przecież używane najpierw w czasie II wojny światowej, a później w czasie okupacji.
W pewnym sensie owe umowne imiona, pseudonimy czy nawet przezwiska są bliższe naszej osobowości niż właściwe imię i nazwisko. Dlaczego? Dlatego, że określenie oddaje głębszą rzeczywistość naszej osobowości. Ma ścisły związek z naszą naturą. Wnika w naszą istotę. Przykładem może być... „profesor Parasol".
Na początku rzecz miała się następująco. W pewnym ogólniaku jednego z profesorów nazywano "Parasol", Określenie to tak przystawało do tej osoby, że uczniowie - szczególnie ci z l klasy - na początku byli przekonani, że jest to jego prawdziwe nazwisko. Skąd wziął się ów pseudonim, łatwo by zgadnąć, bo pan Kowalski każdego dnia przychodził do szkoły zawsze z nieodzownym parasolem. Kiedy pytano go w przypływie dobrego humoru, dlaczego dziś przyszedł z parasolem, przecież niebo jest bez jednej chmurki odpowiadał, że skoro tak istotnie jest, to właśnie dlatego, iż ten parasol odstrasza wszystkie deszczowe chmury.
Po wielu latach pracy pedagogicznej i wychowawczej przyszedł nieubłagany czas, kiedy p. profesor Kowalski wybierał się na zasłużoną emeryturę. Na pożegnanie była akademia, były kwiaty, a wśród licznych prezentów znalazł się nowy piękny parasol. Wreszcie na samym końcu zabrał głos sam profesor "Parasol". Rozpoczął drżącym głosem. Wiadomo, chwila była szczególna, a i wspominać było co. Serdecznie podziękował za tyle dobrych słów, za otrzymane kwiaty, a gdy przeszedł do prezentów, powiedział tak: Bardzo dziękuję również za prezenty. Szczególnie za te, które przygotowała mi młodzież, ale - wybaczcie, parasol nie będzie mi już potrzeby. Nie będzie mi potrzebny, bo już nie będę chodził do szkoły. Na początku mojej pracy nauczycielskiej powiedziałem sobie tak: wiem, że uczniowie każdego belfra obdarzają przezwiskiem. Nie wiem, jakie może mi się przytrafić, skoro mogłoby być brzydkie, niech mnie nazywają Parasolem.
Ks. Zygfryd Leżański - DZIEDZICTWO DZIECI BOŻYCH BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(142)1999
- 9 -
Przeczytałem kiedyś piękną historię o przyjaźni.
Zdarzenie miało miejsce w czasie wojny. Do oficera melduje się szeregowy z prośbą, aby mógł odszukać i sprowadzić zaginionego przyjaciela. Oficer odmawia, bo nie chce ryzykować życia za człowieka, który prawdopodobnie już nie żyje. Żołnierz mimo to udaje się na poszukiwanie i za godzinę wraca śmiertelnie zraniony, z martwym przyjacielem na rękach. Oficer wychodzi z siebie: Mówiłem ci, że on już nie żyje! Teraz straciłem was obu - po co to wszystko? Umierający żołnierz odpowiedział cicho: Panie oficerze, to się opłaciło. Gdy go odnalazłem, jeszcze żył i powiedział mi: Wiedziałem, że przyjdziesz. (K. Wójtowicz, Alikwoty, Wrocław 1993, s.124).
Na przyjaciela zawsze można liczyć, nawet w najtrudniejszych chwilach życia. Na siebie zawsze mogli liczyć ci dwaj przyjaciele żołnierze z opowiadania. Nie wiemy, jak zawiązała się ich przyjaźń. Z pewnością jednak gdzieś się poznali, a potem często się ze sobą spotykali, rozmawiali ze sobą, odwiedzali się, pomagali sobie - i tak stali się przyjaciółmi.
Ks. Paweł Wygralak - BYĆ Z PANEM BOGIEM - ZAWSZE! BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(142)1999
- 10 -
"O konający na krzyżu, o Chryste!
Bądź pozdrowiony przez męczeństwo duchów, Co idą smutne, milczące i czyste
Wśród walki życia wybuchów... I podniesione są w ciche błękity. Jak białe hostie ludzkości. Albo jak kielichy krwawe Okupu naszej przyszłości...
I przed rozbłyskiem nowej gasną zorzy, Jak Ty, do krzyża przybity Baranku Boży... Ave!"
(M. Konopnicka)
Ks. Jan Kaczmarek - UDRĘKA I CHWAŁA Współczesna Ambona - Kielce 1990 Rok XVIII Nr 2
- 11 -
Pewien pisarz francuski robił codziennie przechadzki po Lasku Bulońskim w Paryżu. Pewnego dnia usiadł na ławce, za którą wznosił się mur. Ze zdziwieniem spostrzegł, że wielu przechodzących zdejmuje przy nim czapkę. Odpowiadał grzecznie na te pozdrowienia, myśląc przy tym, że nawet nie przypuszczał, że tyle ludzi go zna i ceni. Gdyby to mogli widzieć moi przyjaciele - myślał sobie. Po pewnym czasie zauważył wśród licznych przechodniów zbliżającą się staruszkę. Gdy była już przy nim upadła na kolana i szeptała coś po cichu, patrząc w górę ponad niego. Pisarz instynktownie podniósł głowę i ujrzał na murze obraz z krzyżem. To właśnie obraz pozdrawiali przechodnie, a on myślał, że kłaniają się jemu. Wstał i odszedł bardzo zawstydzony. Śmieszy nas ta scena z pisarzem. Dziś nie brak wydarzeń podobnych do tego z Paryża. Także dziś spotyka się ludzi, którzy pragną, aby ich wielbiono, oklaskiwano, odznaczano medalami, pisano o nich w książkach i gazetach. Dziś wielu ludzi szuka poklasku i chwały. Tacy ludzie zapominają, że jeśli nawet zrobią coś dobrego, to tylko dlatego, że dzięki rodzicom i nauczycielom mogli zdobyć odpowiednie wykształcenie, a przede wszystkim, że Pan Bóg obdarzył ich różnymi uzdolnieniami.
Ks. H. KIEMONA Wielbimy Boga modlitwą i pracą s. 70-71 Materiały Homiletyczne Maj/Czerwiec nr 157.
- 12 -
Św. Jan Gwalbert, żyjący pod koniec X wieku został rycerzem. Brata jego zamordowano. Miał on więc obowiązek, według ówczesnych pojęć, wywrzeć krwawą zemstę na zabójcy jedynego brata.
Sposobność zdarza się, bo spotyka bezbronnego mordercę we wąziutkim przesmyku górskim. Zbrodniarz widząc, że został poznany i że nie ma wyjścia, pada na kolana, błagając o przebaczenie w imię Chrystusa.
Jan Gwalbert przebacza i zabójcę jak brata przyjmuje.
Były więzień Oświęcimia i Dachau, ks abp A. Kozłowiecki wspomina na łamach swej książki, jak pewnego dnia wymierzono mu w Oświęcimiu 19 potężnych policzków.
- Czułem się skrzywdzony, kiedy zdyszany Niemiec skończył zabawę, nie za to bicie, ale za te 9 policzków za dużo. Przecież ja w zakonie służę Bogu dopiero 10 lat. Nie zasłużyłem na taką nagrodę, jakbym służył 19 lat. Chwyciłem znowu łopatę, ale czułem się jak pijany. Głowa mi się chwiała i bałem się, że gęba spuchnie mi nierówno, bo z jednej strony dostałem 10, z drugiej 9 uderzeń. Ale na szczęście spuchło równo. Pomodliłem się za Augusta i za to, żem był godzien coś cierpieć za tę lichą służbę Bogu w zakonie.
Ks. Poloch L., Przebaczenie warunkiem pojednania, BK 3-4(94) /1975/, s. 165