ŻYCIE PO RELIGII Fakty i Mity nr 10 / 2014
Agresja i bezsilność
Wydarzenia na Ukrainie z ostatnich miesięcy i tygodni mają pewien aspekt zwykle pomijany
przez media. Pokazują pasożytniczy charakter religii i jej bezsilność wobec rzeczywistych
problemów społecznych.
Każdy, kto oglądał relacje z Kijowa w ostatnich tygodniach, zauważył niesłychanie aktywną
obecność duchownych różnych wyznań, którzy krzątali się wśród protestujących
na Majdanie, prowadzili modły, śpiewy, żegnali ludzi obrazami itp. Żeby lepiej zrozumieć to,
co wówczas się działo, trzeba przypomnieć ukraińską specyfikę religijną, która jest dosyć
wyjątkowa w Europie.
Po upadku ZSRR cała Europa Wschodnia stała się polem ekspansji misyjnej niezliczonych
religii i Kościołów. Szczególnie żyzną glebą do takich działań okazała się Ukraina
ze względu zarówno na swoją historię, jak i trudności gospodarcze. Na całym terytorium tego
kraju obecne były Kościoły protestanckie - baptyści, adwentyści czy zielonoświątkowcy -
silne już w czasach Związku Radzieckiego. W zachodniej Ukrainie była nielegalna
do niedawna Cerkiew greckokatolicka mocno związana z silnym nacjonalizmem. W całym
kraju dawne wpływy chcieli też odzyskać prawosławni. Gdy tylko runęła żelazna kurtyna,
kto żyw rzucił się na Ukrainę, aby wykroić dla siebie coś z tego obiecującego „duchowego"
tortu. Było wówczas 50 mln dusz do wzięcia. I brano je hurtowo! Grekokatolicy
z prawosławnymi (powstały aż trzy takie Kościoły!) zaczęli sobie wyrywać wiernych
i budynki, dochodziło przy tym do bijatyk, okupacji i siłowych przejęć. A fundamentaliści
różnej maści wysłali na udręczonych biedą i zdezorientowanych ludzi tysiące misjonarzy.
Świetnie radzili sobie zwłaszcza charyzmatyczni hochsztaplerzy od robienia cudów.
Ukraina stała się ofiarą religijnej agresji, którą trudno porównać z czymkolwiek innym
od czasów hiszpańskiej konkwisty w Ameryce lub inwazji islamu na Bliski Wschód u jego
początków. Religijna histeria na Majdanie była tylko konsekwencją tego, co dzieje się w tym
kraju od ćwierćwiecza, a fakt, że funkcję prezydenta pełni tam obecnie kaznodzieja, jest
swoistym znakiem czasów.
Można sobie zadać pytanie o to, co właściwie pozytywnego wnieśli rzekomi misjonarze
Jezusa do tych ultrapolitycznych wydarzeń. Chyba nic. Przede wszystkim nie zapobiegli
rozlewowi krwi ani parciu na zdobycie władzy za wszelką cenę, także cenę złamania
porozumienia, które władza podpisała przecież z protestującymi. Religia nie wnosi tam
niczego pozytywnego, jedynie żeruje na histerycznych nastrojach i nakręca je.
Tragikomiczny wyraz bezsilności religii wobec prawdziwych ludzkich problemów
dał ostatnio katolicki tygodnik „Gość Niedzielny". Kilka dni przed rzezią na Majdanie
ukazał się tam tekst, a w nim takie zdanie: „Być może tylko dzięki wspólnym modlitwom
nie doszło jeszcze do eskalacji przemocy w Kijowie". Rzeczywiście, ekumeniczne modły
wykazały się tak specyficznie wielką mocą, że przemoc szeroko się rozlała, gdy numer
„GN" z modlącymi się opozycjonistami był jeszcze w kioskach! Oczywiście, zamiast uderzyć
się w piersi i przyznać, że modlitwa nie działa, uznano, że... i tak wszystko dobrze się
skończyło, bo były prezydent szybko uciekł z kraju. Zatem mogło być więcej zabitych
i w ogóle dużo gorzej. A więc nawet, gdy modlitwa nie działa, to i tak działa. To tak
jak z chorym, który umarł mimo licznych modlitw. Modlący się zawsze znajdą w takim
przypadku jakieś wytłumaczenie - a to, że Bóg wysłuchał i chory już się nie męczy, albo
że Pan Jezus potrzebował go bardzo w niebie.
Jednak takie odwracanie kota ogonem jest dowodem na to, że wierzący swojej religii
na ogół nie traktują przesadnie poważnie. Ot, to taki plaster na bóle tego świata.
Jak pomoże, to dobrze, a jak nie pomoże, to udajemy, że w ogóle go nie przylepialiśmy
albo że przylepialiśmy w innym celu.
MAREK KRAK