2996


- 1 - 

Na ulicy spotkałem dziewczynkę. Miała może siedem lat. Szła pod górkę. Na plecach dźwigała swojego młodszego braciszka. Zapytałem dokąd dźwigasz ten ciężar? - zatrzymała się, postawiła brata na chodniku i z dumą odpowiedziała: "proszę księdza, czy ksiądz nie widzi, to nie jest żaden ciężar, to jest mój brat". W domu Justyny wszyscy byli z niej bardzo zadowoleni. Rodzice za to, że będąc w szóstej klasie przynosiła same piątki. Dziadziuś i Babcia cieszyli się Justynką najbardziej. Zawsze po powrocie ze szkoły do domu opowiadała im, jak było na lekcjach, co nowego dowiedziała się na katechezie. W niedzielę po Mszy św. Jystyna rozweselała cały dom. Babcia nieraz myślała: jak byśmy bez niej żyli? Koleżanki i koledzy zawsze mogli liczyć na Justynę, że pomoże w lekcjach. Wszystkim służyła chętnie swoimi umiejętnościami. Tam, gdzie znalazła się Justyna było wesoło i dobrze.

Ks. Mroczkowski J., Służyć czy panować?, BK 4 /1984/, s. 203

- 2 -

Przed dwudziestu laty w Turynie umierał najmłodszy kapłan świata Najmłodszy wiekiem, bo miał zaledwie 19 lat, i najmłodszy kapłaństwem, bo jego życie kapłańskie trwało 24 dni. Młodego kleryka miejscowego seminarium zdecydowano się wyświęcić na kapłana za zezwoleniem Ojca św. Pawła VI, chociaż nieubłagany wyrok śmiertelnej choroby nowotworowej był oczywisty. Gorące pragnienie kapłaństwa było tak wielkie że papież pozwolił udzielić sakramentu kapłaństwa temu studentowi pierwszego roku seminarium.

Dlaczego papież to uczynił? Zapewne chciał, by ten kapłan - symbol przemówił do wszystkich wierzących i uzmysłowił im, jak wielkim skarbem dla Kościoła jest każdy ksiądz, chociażby jego kapłańskie życie trwało tylko 24 dni i chociażby w tym czasie odprawił tylko jedną Mszę świętą.

Ks. Płaza S., Pamiętacie przecież, naszą pracę i trud, BK 3-4 /1993/, s.155

- 3 -

Wczoraj byłem na jednym parafialnym cmentarzu. Widziałem wielu ludzi porządkujących groby swoich zmarłych. Przynieśli świerk, kwiaty, znicze. Niektórzy przyjechali z bardzo daleka, by te groby na uroczystość Wszystkich Świętych przygotować. Wśród porządkujących dostrzegłem też grupę chłopców, którzy wraz ze swoim księdzem krzątali się wokół dwóch grobów. Kiedy podszedłem bliżej zorientowałem się, że to są miejscowi ministranci, którzy przyszli tutaj, by zrobić porządek na grobie swoich zmarłych księży. Chłopcy mieli może lat dwanaście, piętnaście. A data śmierci wyryta na grobach zmarłych księży była bardzo odległa. Jeden z nich zmarł jeszcze przed wojną w 1938 roku, drugi w roku 1955. Zacząłem z nimi rozmowę. Co wiecie o tych księżach? Odpowiedź była prosta - pracowali w naszej parafii. Jeden z chłopców wiedział jeszcze, że ten ksiądz, który zmarł po wojnie, był więźniem obozu koncentracyjnego, a po wojnie odbudował zniszczony kościół. Ten który zamarł przed wojną, zbudował piękną dzwonnicę, która przetrwała czas wojny i do dzisiaj chłopcy z panem kościelnym idą dzwonić na różne uroczystości.

Ks. Molenda B., Pamiętacie przecież, naszą pracę i trud, BK 3-4 /1993/, s.156

- 4 -

Dzieło Matki Teresy z Kalkuty w głównej mierze polega na zapewnieniu godnej śmierci ludziom umierającym na ulicy, pod dachem prowadzonych przez siostry przytułków. Śmierć decyduje o całej wieczności człowieka, stad powtarzane powiedzenie: "Jakie życie, taka śmierć. Jaka śmierć, taka wieczność". Potrzeba więc takiej mądrości życia, aby każde jego wydarzenie było przygotowaniem do śmierci. Tylko ci ludzie, którzy zrozumieli wagę ostatnich chwil swojego życia, zdolni są pomagać w godnym umieraniu swoim bliźnim.

20 lat temu ukazała się mała książeczka nawróconej Francuzki, Madeleine Delbról, zatytułowana: Zaufać Bogu. We wstępie można dowiedzieć się o życiu i niezwykłych losach autorki. "Żyła sześćdziesiąt lat. Umarła nagle na atak serca, do tego stopnia załatwiwszy wszystkie sprawy, że ze zdumieniem zwierzyła się poprzedniego dnia swoim najbliższym: «Nie mam nic do roboty» - co w jej po brzegi wypełnionym życiu rzeczywiście było zdumiewające". Należałoby tylko życzyć każdemu z nas wierzących takiego stanu ducha, aby po koniec każdego dnia, zwłaszcza jednak pod koniec życia, wypowiedzieć ze spokojem: Wykonało się, nie ma nic do roboty.

Ale życzenia często są dalekie od rzeczywistości i zwykle w godzinie odchodzenia jest bardzo wiele do zrobienia...

Ks. Stanisław Tulin Cor - "BŁOGOSŁAWIENI, KTÓRZY UMIERAJĄ W PANU" BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(137) 1996

- 5 -

Zdarza się, że chory skłonny jest zamykać się w sobie i odpychać człowieka, chociaż naprawdę pilnie go potrzebuje. Zwierzał się pewien kapłan: "Pewnego wieczoru zostałem wezwany w trybie pilnym do szpitala na oddział ciężko chorych. Przywieziono mężczyznę z tak ciężkimi oparzeniami, że nie było już dla niego ratunku. Można mu było dać tylko środki uśmierzające i położyć w jakimś spokojnym miejscu. Przypuszczalnie mógł jeszcze żyć około dwóch godzin. Wezwano mnie, ponieważ pacjent był ochrzczonym katolikiem. Podszedłem do niego i zaproponowałem mu spowiedź oraz namaszczenie chorych. Odrzucił jednak moją propozycję. Powtórzyłem ja po raz drugi, a potem trzeci. I znów nie zgodził się. Z bólem więc musiałem odejść".

Bywają zatem i takie smutne rozmowy z umierającymi...

Ks. Stanisław Tulin Cor - "BŁOGOSŁAWIENI, KTÓRZY UMIERAJĄ W PANU" BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(137) 1996

- 6 -

"Moje walizki są spakowane, jestem gotów do podróży" - powiedział papież Jan XXIII, kiedy był już pewien, że zbliża się koniec jego życia. Gdy jednak rozglądamy się i nasłuchujemy wokół, to nie wszędzie dostrzegamy taką postawę wobec śmierci. Przeciwnie, większość z nas tak bardzo lęka się śmierci, że zatraciła zdrowa obawę przed śmiercią i sama śmierć ignoruje.

Ks. Stanisław Tulin Cor - "BŁOGOSŁAWIENI, KTÓRZY UMIERAJĄ W PANU" BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(137) 1996

- 7 -

Zapoznam was z historia życia Stefana Penczka, który przeżył zaledwie 12 lat. Urodził się w rodzinie bardzo religijnej 27 lipca 1968 roku koło Wadowic. Rozwijał się bardzo dobrze, był zdrowy, energiczny, wesoły i nic nie zapowiadało jego późniejszej choroby. Był tak ruchliwy i wesoły, że to nawet niepokoiło jego matkę. Gdzie tylko się pojawiał, od razu było tam głośno i wesoło, aż czasem za wesoło. Czarował innych swoją osobowością i zachowaniem. Nie lubił przyjmować pochwał, które czasami sprawiały mu przykrość. Nie wywyższał się nad innych. Zawsze zjawiał się, jak mówią jego rówieśnicy, przy tym, którego spotkała jakaś przykrość. Chętnie pomagał innym w nauce. Był zdolny, a przy tym pilny i odpowiedzialny. Zawsze odważnie i stanowczo występował w obronie krzywdzonych i poniżanych wykazując niesłychana stanowczość i nieustępliwość. Do popełnionych przez siebie win szybko, szczerze i serdecznie się przyznawał prosząc o przebaczenie.

Zachorował w marcu 1978 r. nie mając jeszcze 10 lat. Lekarz przy badaniu chorego na odrę zauważył na podniebieniu małą brodawkę, która szybko zaczęła się rozrastać i okazała się złośliwym mięśniakiem. Tak rozpoczęła się prawdziwa odyseja cierpienia niespełna dziesięcioletniego chłopca, który swoje życie ofiarował podczas pielgrzymki na Jasną Górę Matce Bożej... Nikt nie słyszał od niego słów skargi czy buntu wobec swego losu, a był całkiem świadom swojej nieuleczalnej choroby, o której sam przeczytał w Encyklopedii Zdrowia. Wiedział, że dni jego życia są policzone. Ta świadomość musiała być bardzo bolesna, gdyż był chłopcem żywym, energicznym i pełnym zapału do życia.

Pewnego razu poprosił swoją matkę o zamknięcie okna, bo akurat przechodziła tamtędy gromada roześmianych dzieci. Na słowa mamy, że będzie ci za duszno i gorąco, odpowiedział: "Czy ty, mamuś, wiesz, co ja czuję, kiedy słyszę te zdrowe dzieci?" Choroba utrudniała mu mówienie, przełykanie, nawet oddychanie, a kiedy bóle stawały się coraz silniejsze, zwierzył się mamie: "Mamuś, ja chciałem cierpieć, powiedziałem Matce Bożej, że ja przyjmę te cierpienia, bo wiedziałem, że mogę tak uwielbić Boga, ale nie wiedziałem, że to takie wielkie". Napisał list do Ojca Św. Jana Pawła II, że modli się za Niego i swe cierpienie i upokorzenie ofiaruje w intencji Ojca Św. i za Kościół. Otrzymał odpowiedź od Papieża z podziękowaniem za list, i zapewnieniem o modlitwie z błogosławieństwem.

Lekarz powiedział: "To jest nie do pomyślenia, żeby ktoś mógł to tak przeżyć, gdyby nie miał tej siły Boskiej, bo to jest nie do przeżycia". A ojciec karmelita: "Trzy razy go spowiadałem, dwa razy udzielałem mu sakramentu chorych, jestem szczęśliwy, że mogłem z nim rozmawiać w ostatnich dniach życia." Odwiedził go również na kilka godzin przed śmiercią ks. kardynał Macharski, który powiedział: "Tu człowiek uzyskuje prawdziwą hierarchię wartości. Mam wrażenie, że widziałem świętego".

Ks. Henryk Krenczkowski - "BŁOGOSŁAWIENI, KTÓRZY UMIERAJĄ W PANU" BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(137) 1996

- 8 -

Śmierć jest bardzo dziwną "przeprowadzka" na drugi świat. Przeczytałem kiedyś w książce pt. Zeszyt w kratkę o rozmowie babci z Zosią. Babcia pokazywała Zosi stare fotografie. Wśród nich była też fotografia cioci Wandy. Zosia nie znała tej cioci i zapytała babcię, gdzie ta ciocia teraz jest? Posłuchajcie, co odpowiedziała jej babcia.

"Ciocia Wanda umarła, to znaczy przeprowadziła się do nieba. Kiedy ktoś przeprowadza się na inną ulicę, albo do innego miasta - tłumaczyła babcia - to zabiera wszystkie rzeczy ze sobą. Jeżeli jednak ktoś przeprowadza się do nieba, wszystko, co miał, zostawia w mieszkaniu: szafę, łóżko, radio, telewizor, stół, kredens, wszystkie szklanki, wszystkie filiżanki ze spodkami, telefon, widelce, łyżki, książki, lampy, kapelusze, rękawiczki, zegarek, który chodził na ręku, wszystkie ręczniki, nawet szczoteczkę do zębów, która się zawsze zabiera ze sobą przy przeprowadzce.

Ten, który się przeprowadza do nieba, wszystko zostawia na ziemi i na nowe miejsce zabiera tylko swoja duszę. Jaka ta dusza ważna! Nie można się z nią rozstać" (J. Twardowski, Zeszyt w kratkę, Poznań 1986, s. 171 ).

Ks. Bogdan Molenda - "BŁOGOSŁAWIENI, KTÓRZY UMIERAJĄ W PANU" BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(137) 1996

- 9 -

Modlił się kiedyś Antoni Słonimski:

Zmiłuj się Panie, nad nami,

Nie karz surowo.

Uskrzydlij nas, podnieś słowami,

Przywróć nam słowo. (...)

Przywróć nam słowo natchnione.

Ks. Zbigniew Adamek - "... JAKO SŁOWO BOGA" Współczesna Ambona - Kielce 1990 Rok XVIII Nr 4

- 10 -

Adam Mickiewicz w "Zdaniach i uwagach" przypominał:

"Prawd w piśmie bożym, równie jako gwiazd w błękicie, Im lepsze macie oczy, tym więcej ujrzycie."

Do przyjęcia tego wyjątkowego słowa trzeba się przygotować. Trzeba otworzyć uszy i serce.

Przed reformą liturgiczną w wielu kościołach, (w niektórych do dzisiaj), zanim rozpoczęła się liturgia słowa czy kazanie śpiewano modlitwę: Duchu Święty, przyjdź prosimy!

Twojej łaski nam trzeba. Niech w nauce postąpimy Objawionej nam z nieba. Niech ją przyjmiem z łatwością, Utrzymamy z stałością,

A jej światłem oświeceni

W dobrym będziem utwierdzeni.

Rozumiano bowiem, że słuchanie tego słowa, które rozbrzmiewa od ołtarza, z ambony, ma charakter aktu religijnego. Warto by i dzisiaj modlić się o umiejętność słuchania, o dar otwartego serca na przyjęcie zbawczego orędzia. O siłę woli do wytrwania w realizacji zadań, jakie Bóg przed nami stawia.

Ks. Zbigniew Adamek - "... JAKO SŁOWO BOGA" Współczesna Ambona - Kielce 1990 Rok XVIII Nr 4

- 11 -

Ponieważ poniżył się dla nas aż do śmierci i dał się za nas przybić do krzyża stał się BOHATEREM, który uratował cały świat od grzechu i śmierci.

... I to się nazywa być kimś Najważniejszym, Największym. Nie przez słowa i królewskie stroje, lecz przez służbę - czyny. Dziwne to, ale prawdziwe..., ale też niemodne - dopowie Iwona, która zawsze wysoko podnosi głowę i kokardę przypina na jej czubku, aby być najwyższą i na wszystkich patrzeć z góry. Czy ma rację? Nie. Przypomnijcie sobie choćby Kopciuszka czy Brzydkie Kaczątko. Tam pokora, skromność, dobroć, usłużność zostały nagrodzone.

Dobrze zapamiętajmy dzisiejsze słowa i naśladujmy Pana Jezusa "najpiękniejszego wśród synów ludzkich". JAK ON, SLUGA, KTÓRY BYŁ KRÓLEM,

służmy sobie wzajemnie, abyśmy kiedyś mogli usłyszeć od Boga pochwałę:

Barbaro, Marto, Tomaszu, Wojciechu, SŁUDZY DOBRZY I WIERNI, WEZMIJCIE KRÓLESTWO, KTÓRE WAM OBIECAŁEM. DLA TAKIEJ NAGRODY WARTO SIĘ TRUDZIĆ!

Ks. Robert Dynerowicz - PIĘKNO SŁUŻBY Współczesna Ambona - Kielce 1990 Rok XVIII Nr 4

- 12 - 

Wybitny pisarz Graham Greene ogłosił w swoim czasie niezwykle poczytną powieść pt. "Moc i chwała". Akcja powieści rozgrywa się w Meksyku, gdzie przeszło pół wieku temu wywiązało się krwawe prześladowanie religii. Bohaterem tej powieści jest ksiądz, powiedzmy szczerze: marny ksiądz. Nękany strachem, ścigany, tropiony, załamuje się moralnie, rozpija się, staje się też ojcem dziecka, któremu i tak nie zapewni żadnej przyszłości. Ale nadchodzi dla niego moment decydującego egzaminu i świadectwa: przychodzi do spowiedzi Człowiek. Ksiądz wie, że nie wolno spowiadać, ani Mszy św. odprawiać, ani w ogóle wyznawać chrześcijaństwa. Ale też wie, że jest już bodaj jedynym człowiekiem w całym kraju; który zdolny jest -  udzielić rozgrzeszenia i przemienić chleb i wino w Ciało Chrystusa. Wie jeszcze więcej, a przynajmniej podejrzewa, że ten, który prosi o spowiedź, jest nasłanym prowokatorem, gotowym wydać go na śmierć.  Lecz okazuje się, że w tym "marnym" księdzu przebywa jednak moc, chwała Boża; on wierzy w swoją kapłańską godność i w swoje kapłańskie uprawnienia; wie, że to nie jest sprawa między nim a drugim człowiekiem..- ale między Bogiem a duszą odkupioną; wie, że chociaż jest "niedobrym" kapłanem - ma jednak prawo i ma obowiązek wystąpić w imieniu Boga. Czyni to: rozgrzesza tego przewrotnego penitenta - i ginie jako bohater.

Gdy czytaliśmy dzisiejszą Ewangelię, z całą pewnością przychodziło - nam na myśl, że tym razem dostało się od Pana Jezusa osobom - duchownym. I tak - i nie. Te ostre wymówki odnoszą się nie tylko do kapłanów.

Ks. Tadeusz Olszański - JEDEN JEST NAUCZYCIEL I  OJCIEC Współczesna Ambona - Kielce 1984 Rok XII Nr 5

- 13 -

Jest wielu ludzi, myślących i sądzących powierzchownie, widząc słabości moralne duchowieństwa - odchodzi od Kościoła, od praktyk religijnych, nawet od zasad wiary. Zdarza się, że ktoś długie lata nie uczęszcza na nabożeństwa i nie uczestniczy w sakramentach, ponieważ pewien ksiądz niestosownie wyraził się na ambonie niewłaściwie zachował się w konfesjonale czy w kancelarii parafialnej, czy też zachwiał się w swojej postawie moralnej. A więc dzieje się tak, jak mówi o tym (w dzisiejszym pierwszym czytaniu) Bóg do kapłanów: "... zboczyliście z drogi, wielu doprowadziliście do sprzeniewierzenia się Prawu:.. A przeto jesteście lekceważeni..." Czy jednak to nawet zasłużone lekceważenie osoby kapłana słusznie przenosi się na prawdy, które on głosi? Na samą religię? Na osobę samego Boga? Czy musi na tym tracić życie religijne wyznawców?

Otóż trzeba zrozumieć, że K o ś c i ó ł  m a  p o d w ó j n e  o b l i c z e : b o s k i e  i  l u d z k i e; pochodzi od Boga, ale posługuje się ludźmi; prezentuje doskonałości Boskie, ale zawiera w sobie także wszelkie niedoskonałości natury ludzkiej. Powiedzmy to w sposób bardziej obrazowy: Kościół - podobnie jak człowiek - składa się z duszy i z ciała" (T. Toth). Duszą Kościoła jest nauka Chrystusa i Jego sakramenty; to jest dusza, dzięki której Kościół żyje i wypełnia swoje powołanie. Ciało zaś Kościoła - to ludzie, ludzie ułomni i grzeszni, choćby to nawet byli ci ludzie, którzy tę naukę Chrystusa głoszą i Jego sakramenty administrują. Ułomności i grzechy tych ludzi - nie tylko duchownych ale i świeckich - to jakby zmarszczki na twarzy Kościoła i - powiedzmy szczerze - bez tych zmarszczek Kościół św. byłby instytucją nieprzystępną, wręcz nieludzką. Rzecz w tym, aby umieć rozróżniać: patrzeć przede wszystkim nie na niedołężne "ciało" Kościoła, na ułomnych ludzi, którzy Kościołowi wstyd przynoszą, ale widzieć przede wszystkim "duszę" Kościoła: uwzględniać nade wszystko prawdę Bożą i sakramenty Chrystusowe, które mają nas uszlachetnić i zbawić. Dzięki tej prawdzie i tym sakramentom "Kościół jest zawsze czysty, choć jego członkowie popełniają błędy.

Ks. Tadeusz Olszański - JEDEN JEST NAUCZYCIEL I  OJCIEC Współczesna Ambona - Kielce 1984 Rok XII Nr 5

- 14 -

Pod adresem kapłana wierni wypowiadają szereg życzeń. Chcą, aby był otwarty na ich problemy, rozumiał ich położenie i umiał współczuć, był oparciem w przeciwnościach, krzewił nadzieję w trudnym położeniu, zawsze świecił dobrym przykładem, był delikatnym i wrażliwym człowiekiem, dobrym kaznodzieją, troskliwym duszpasterzem, sługą dla wszystkich, pochylającym się nad biednymi człowiekiem Bożym, szafarzem Jego tajemnic, świadkiem Ewangelii...

Tych życzeń jest tak wiele że aż mogą przerażać. Czasem przerastają możliwości kapłańskiego intelektu i serca. Wydaje się, że ksiądz-poeta Andrzej Madej OMI, dobrze oddaje stan ducha kapłańskiego:

"myślisz że ja mam dojścia w niebie

że Bóg wcześniej wysłucha mojej modlitwy niż twoich łez

myślisz że u mnie w pokoju aniołki tylko łatają

że ja wiem wszystko że ja zawsze w białym a ja jestem powszedni czarny razowy ksiądz".

Ktoś powiedziała kiedyś, że "nie wolno szukać w księdzu nadczłowieka". A Ojciec św. Jan Paweł II, mówił do polskich kapłanów w czasie święceń: "Musicie od tej pory myśleć i mówić o sobie tak jak Apostoł »Niech świat tak na nas patrzy, jak na sługi Chrystusa«" (por. 1 Kor 4,1). Wołał: "Kapłaństwo jest wymagające!"

Ks. Andrzej Skiba - "NIECH BĘDZIE WASZYM SŁUGĄ" (Mt 23,11) Współczesna Ambona 1993

- 15 -

Przykładem szlachetnej służby w dzisiejszych czasach może być osoba doktor Aleksandry Gabrysiak, która wraz ze swoją 19-letnią adoptowaną córką została w lutym tego roku bestialsko zamordowana. Była to niezwykła lekarka, choć poruszająca się o kulach. Była lubiana, nazywana "naszą Panią Doktor". Na jej pogrzebie byli dostojnicy Kościoła, władze miasta i kilkutysięczny tłum jej pacjentów z Elbląga. Jej wielkość to ujmująca dobroć serca, która nie pozwalała jej przejść obojętnie obok człowieka w potrzebie czy człowieka skrzywdzonego. Była gotowa podać każdemu swoją dłoń, nawet najbardziej zdeprawowanemu człowiekowi. Służyła jako fachowiec, ale służyła głównie dobrocią, cierpliwością, łagodnością i sercem. Czy na to potrzeba odpowiednich środków? Jeden ze znajomych pani doktor określił ją tak: „była słaba fizycznie ale mocna duchem!" Katarzyna Woynarowska (Niedziela, 1993): "W innych widziała »braci naszego Boga«". Biednych, emerytów, rencistów, leczyła za darmo lub pobierała tylko symboliczną opłatę.

Arcybiskup T. Gocłowski w dniu pogrzebu mówił: "Śp. Doktor Ola była człowiekiem żywej, bezkompromisowej wiary. To nie było chrześcijaństwo świąteczne, niedzielne, chrześcijaństwo jednej spowiedzi w ciągu roku, by być w zgodzie z tradycją, ale było to chrześcijaństwo pełne, wielkie i heroiczne. Z wiary wynikało jej życie. Życie trudne wobec innych, bo tam, gdzie widziała prawdę, potrafiła walczyć o prawa drugiego człowieka. Chrystus przy końcu świata przyjdzie »odpytać« nas z miłości. Do tych z prawej strony, wśród których stać będzie Doktor Ola i Marysia, powie: Byłem głodny, a daliście Mi Jeść. Byłem w więzieniu, a przyszliście do Mnie. Byłem alkoholikiem, a nie czuliście do mnie wstrętu. Byłem matką samotnie oczekującą dziecka a wykazaliście zrozumienie i serce. Byłem bezdomny, a podaliście Mi braterską i siostrzaną dłoń" (tamże).

Ks. Andrzej Skiba - "NIECH BĘDZIE WASZYM SŁUGĄ" (Mt 23,11) Współczesna Ambona 1993

- 16 -

"Bardzo dawno temu żył sobie człowiek tak bogobojny, że aniołowie cieszyli się na jego widok. On sam wcale nie wiedział, że jest święty. Po prostu wykonywał sumiennie wszystkie swoje codzienne obowiązki, a dobroć promieniująca z niego była czymś tak naturalnym, jak zapach kwiatów, lub światło latami ulicznej w nocy. Pan Bóg posłał pewnego dnia do niego anioła:

- Bóg posyła mnie do ciebie! Powiedz tylko jakieś życzenie, a ono od razu zostanie spełnione. Czy chciałbyś mieć dar uzdrawiania ludzi? - pytał anioł.

- Nie! Jest o wiele lepiej, kiedy sam Bóg uzdrawia ludzi odpowiedział święty.

- Chciałbyś mieć może dar nawracania grzeszników?

- Nie jestem godzien tak świętych spraw. Lepiej będzie, kiedy tym zajmą się aniołowie.

- A może chciałbyś być dla wszystkich przykładem do naśladowania?

Tego też nie pragnę, gdyż zwracałbym na siebie uwagę.

- Co chciałbyś posiadać? - pytał już anioł.

- Bożą łaskę! Bo kiedy ją posiadam, to mam wszystko, czego tylko mogę sobie życzyć.

- Musisz życzyć sobie coś szczególnego! Nadzwyczajnego! Jak sam nie wymyślisz, to ja się już o coś postaram dla ciebie.

- Dobrze! Proszę o to, aby za moją przyczyną działo się dobro, o którym ja nie będę wiedział.

W niebie postanowiono, że cień świętego człowieka będzie posiadał szczególną moc: kiedy będzie padał na chorych, ci będą odzyskiwali zdrowie; kiedy będzie padał na wyschnięte źródła - wytryśnie z nich świeża woda; kiedy będzie padał na smutnych, ci zaczną się uśmiechać. Święty człowiek nie wiedział o tym, uwaga wszystkich koncentrowała się na jego cieniu.

(Ks. J. Machnacz, Spróbuj to opowiedzieć, s.126)

Być dobrym, ale bez rozgłosu. Nie szukać własnej chwały, ale chwały Bożej. Przez swoje szlachetne czyny ukazywać dobroć Boga, a nie zasłaniać Go sobą. Takie postępowanie będzie postępowaniem ewangelicznym: Niech nie wie lewa twoja ręka, co czyni prawa.

Ks. J. Wielgus Mój faryzeizm  s. 59-60, Materiały Homiletyczne Listopad/Grudzień  Nr 160

- 17 -  

Pewien świątobliwy mąż na stare lata czynił zwykle następujące wyznanie: w młodości, kiedy rozpierała mnie miłość Boża, sądziłem, że nawrócę cały świat. Ale wkrótce zrozumiałem, iż wystarczy, jeżeli uda mi się nawrócić ludzi w moim mieście. Długo się nad tym trudziłem, ale bez skutku. Pojąłem wówczas, że podjąłem się rzeczy zbyt wielkich. Zwróciłem się przeto tylko ku moim najbliższym, ale ich także nie udało mi się nawrócić. Wreszcie doszedłem do wniosku, że powinienem starać się jedynie o to, abym ja sam służył Bogu rzetelnie i prawdziwie. Ale i tego nawrócenia nie zdołałem dokonać.

KS. MARIAN BENDYK ŻYĆ EWANGELIĄ - A -



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
2996
2996
2996
2996
2996
01 wstepid 2996 ppt

więcej podobnych podstron