5213


Bój się, księżycu

„Bój się, księżycu, bój
Bój się tej nocy tak samo, jak ja”



Gdyby dziś była pełnia, nie byłoby go tu, gdzie jest. I nie czułby tego, co czuje teraz. Biegłby z całych sił przez las, dalej i dalej… A kiedy już zatrzymałby się, schowałby się pod największy kamień, najbardziej rozłożyste drzewo i nie patrzył w niebo. NIE PATRZYŁBY. 
Ale to nie pełnia. Poprzednia była dwa tygodnie temu. Wtedy jeszcze… 

Deportowali się z ministerstwa na Grimmauld Place. Przez chwilę stali na chodniku. Remus z całej siły zaciskał zęby, nie zwracając uwagi na to, że Tonks wbija mu paznokcie w dłoń. Robiła, co mogła, żeby nie wpaść w histerię. Nie płakała, nie krzyczała, tylko cała się trzęsła. Bał się otworzyć usta. Po cichu weszli do domu, przeszli przez przedpokój. Skierował się w stronę kuchni, ale Tonks pociągnęła go za rękę i ruszyła schodami na górę. Nie sprzeciwiał się. Weszli do jej sypialni. 
Dziewczyna usiadła na łóżku i trzęsącymi palcami zdejmowała buty. Remus podszedł i przykucnął przed nią. Kiedy dłuższą chwilę nie patrzyła na niego, złapał ją za podbródek i uniósł jej głowę. Kiedy spojrzała mu w oczy, tamy puściły. Musiał przyklęknąć, bo przytuliła się do niego tak mocno, że prawie go przewróciła. Płakała tak, jak on nie mógł. Bał się, że nie przestanie. 
Kiedy wreszcie zamykał drzwi pokoju, Tonks spała. Postał chwilę na korytarzu, nasłuchując, a po paru minutach zszedł na dół. 
Po wejściu do kuchni kilkoma machnięciami różdżki zapalił lampy i rozpalił ogień w kominku. Potem poszedł do spiżarni i wyciągnął butelkę Ognistej. Zrobił trzy kroki w stronę stołu, zawrócił i wziął jeszcze jedną, zostawiając drzwi schowka otwarte, żeby później w razie czego można się było posłużyć zwykłym Accio. Postawił na stole butelki i szklankę. Usiadł. Wszystko robił w wielkim skupieniu, napięciu, jakby od tego, w którym miejscu postawi krzesło, zależało coś niezwykle ważnego. 

Pierwszy łyk. Ogień w gardle. 

Przypomniał sobie dzień, w którym Syriusz uciekł z domu. Zjawił się u Potterów zaraz po tym, jak dotarła do niego sowa z wiadomością i we trzech zamknęli się w pokoju Jamesa. Pierwszy raz widział przyjaciela w takim stanie. Był zawsze otwarty, szczery aż do bólu, wylewny w okazywaniu uczuć. Remus wiedział, że mimo tego, iż Łapa zachowuje się niepoważnie, zawsze i w każdej sprawie może zwrócić się do niego o pomoc i otrzyma ją - Syriusz nie raz mu to udowodnił. A patrząc na niego wtedy, siedzącego na łóżku, miał poczucie strasznej beznadziei. To nienawistne uczucie bezsilności, kiedy ktoś bliski cierpi, a ty możesz tylko patrzeć. Spojrzał na Jamesa, który, tak jak on, stał, opierając się o drzwi. Właściwie w tym samym momencie zrobili krok w stronę przyjaciela. 
- Nie. Podchodźcie - czarnowłosy chłopak zakrył twarz rękoma. 
Zatrzymali się. Jasne było, że Syriusz ze wszystkich sił starał się nie rozkleić, ale, do cholery, miał tylko szesnaście lat! Remus wolałby, żeby zachowywał się jak zwykle, gdy jest zdenerwowany. W takich chwilach rozsadzała go energia, z groźnym błyskiem w oku potrafił biegać po całym Hogwarcie i po błoniach, a gdy był w dormitorium rzucał, co mu weszło pod rękę. Tyle, że teraz nie był wściekły. Gdzieś pomiędzy Grimmauld Place a domem Potterów jego złość wyparowała. Pozostał tylko smutek. 
"Niech się odezwie. Może nawet krzyczeć, ale niech coś powie!" 
I powiedział. Ze spuszczoną głową, ze wzrokiem wbitym w granatowe wzory na dywanie, opowiedział im wszystko. Usiedli parę metrów od niego na podłodze i słuchali. Zwykle Syriusz niewiele mówił o rodzinie. Wiedzieli tylko, że jego rodzice są zwolennikami czystości krwi oraz czarnej magii i te same wartości próbują bezskutecznie wpajać synowi. Teraz opowiadał im wszystko. Słuchając o oschłości i lodowatej wyniosłości pani Black, Remus nie mógł powstrzymać się od porównań do swojej matki. Matki, która robiła wszystko, żeby jej syn nie czuł się wyobcowany i niechciany. To dzięki niej spełnił swoje marzenie o Hogwarcie. 
Współczuł Syriuszowi. Tak bardzo mu współczuł. A on mówił i mówił. Kiedy raz się zacznie, dalej jest już łatwiej. 

Kolejna szklanka. 

Jeszcze jeden jedyny raz Syriusz otworzył się tak, jak wtedy. O ironio, zdarzyło się to właśnie na Grimmauld Place. Minął prawie rok od ucieczki z Azkabanu, po okresie błąkania się po świecie jedyny żyjący Black ponownie wprowadził się do dawnego domu rodzinnego i zaprosił do siebie Remusa. 
Nie widzieli się od tamtego wieczoru we Wrzeszczącej Chacie. Wymieniali tylko listy, rzadko i niezbyt osobiste, w obawie przed zdemaskowaniem. 
Jak rozmawiać, naprawdę rozmawiać, z przyjacielem, którego dwanaście lat traktowało się jak największego zdrajcę? Jak przełamać mury, które narosły przez te wszystkie lata? Remus bał się. Kochał Syriusza jak dawniej, szalał ze szczęścia, że to nie on był winny, ale... No właśnie. Dwanaście lat wierzył w jego winę, przez dwanaście długich lat nie zrobił nic, nie sprawdził, nie zapytał. 
Świadomość, że przyjaciel wie i że z pewnością ma żal, sprawiła, iż Remus z ciężkim sercem teleportował się pod stary dom Blacków. Ale tak bardzo chciał odzyskać stracone lata, tamtą więź, która przecież zawsze była, mimo oskarżeń i prób zapomnienia! 
Zapukał i po chwili stał oko w oko z Syriuszem. Azkaban wciąż czaił się na jego twarzy, ale wyglądał o wiele lepiej niż rok temu. Był ubrany w czystą, czarną szatę, włosy miał lekko potargane, ale nie poplątane. Remus kilka sekund patrzył na niego, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. Jedyna rzecz, która przychodziła mu do głowy, nie nadawała się chyba na powitanie. A może...? 
Zanim jednak zdążył otworzyć usta, Syriusz zrobił krok do przodu, objął go i uściskał. 
- Lunatyk! 
- Witaj, Łapo! - Remus odwzajemnił uścisk i odetchnął z ulgą. Przez chwilę czuł się kilkanaście lat młodszy. Lunatyk i Łapa, za chwilę zjawią się Rogacz i Glizdogon... STOP! Nie tak. Jesteśmy tylko my dwaj, starsi o czternaście lat. 
Syriusz wypuścił go z objęć i gestem zaprosił do środka. Gdy weszli do kuchni, gospodarz odezwał się: 
- Jak na samotnego mężczyznę przystało, niespecjalnie mam cię czym poczęstować do jedzenia. Za to do picia owszem: Ognista, kremowe... 
- Poproszę herbaty - przerwał mu Remus, siadając na krześle. 
- Tak jest, panie prefekt - żartobliwie zakpił Syriusz. - Trzeźwość przede wszystkim. 

Remus opróżnił butelkę, nalewając sobie następnego drinka. Teraz STANOWCZO nie chciał być trzeźwy. 

- Proszę bardzo, oto twoja herbata. Pozwolisz, że ja jednak napiję się kremowego. - Black usiadł na krześle naprzeciwko przyjaciela. 
- Jasne, nie krępuj się. - "Teraz. Powiem to teraz." Remus podjął decyzję, zacisnął pięści pod stołem i spojrzał na mężczyznę przed sobą. 
- Przepraszam. Syriuszu, przepraszam! Wybacz, że uwierzyłem. 
Adresat tych słów nie miał zamiaru udawać, że nie wie, o co chodzi. Przestał się uśmiechać, zesztywniał. 
- Na to wskazywały dowody. - Lupin wcale nie poczuł się lepiej. 
- Ale nie powinienem był tego tak zostawić! Mogłem się upewnić, sprawdzić, zażądać dokładnego śledztwa, zapytać, jak było naprawdę!! Cokolwiek! - Remus zaciskał pięści aż do bólu. Z różdżki z jego kieszeni wyskoczyło kilka iskier. 
- Lunatyk, w ciągu jednej nocy straciłeś wszystkich najbliższych przyjaciół! Wierz mi, wiem, co musiałeś czuć. 
- To nie usprawiedliwia... 
- Dla mnie tak. Myślałem o tym, wiele razy. W porządku, nie zaprzeczam - na początku miałem żal. Do wszystkich - do ciebie i Dumbledore'a, za to, że uwierzyliście, do siebie, że byłem taki głupi i chciałem pomóc niewłaściwej osobie, skazując przez to na śmierć najbliższych przyjaciół, do aurorów i Ministerstwa, bo oskarżyli, skazali i zamknęli mnie bez procesu. Mimo że dowody wyglądały jednoznacznie, byłem przekonany, że dadzą mi szansę się bronić. Zastanawiałem się, czy nikt, tam, na zewnątrz, nie stara się, by przeprowadzono śledztwo. 
- Śledztwo było, ale bardzo krótkie. Wersja mugoli była zgodna, Peter został uznany za zmarłego, a Dumbledore zeznał, że Ty byłeś Strażnikiem Tajemnicy Jamesa i Lily. Poza tym to była przecież także noc klęski Voldemorta, więc... 
- Jasne. Aurorzy i ministerstwo nie narzekali na brak roboty. Szybko wypełnili cele Azkabanu Śmierciożercami. Miałem nawet okazję widzieć, a potem słyszeć, kuzynkę Bellę. - Teraz Syriusz zacisnął pięść. Zalała go fala wspomnień. Po chwili otrząsnął się i wstał. - Ty porzucasz herbatkę, ja kremowe, tu jest potrzebna Ognista. 
Remus patrzył, jak przyjaciel idzie do spiżarni i po chwili wraca z dwiema butelkami. Przywołał zaklęciem szklanki i napełnił je. Wypili. Lupin skrzywił się i wyznał: 
- Wyrzucam sobie, że nie poszedłem porozmawiać z tobą. 
- Merlinie! Mówisz, jakbyś nie wiedział, czym jest Azkaban! 
„A wiem? Dla mnie to tylko słowo, symbol przerażającego miejsca, do którego nigdy nie chciałbym trafić. To ty…” Remus potrząsnął głową, by odrzucić myśl. Nie czas i nie miejsce na to. 
Syriusz opacznie zrozumiał gest przyjaciela. 
- Nie zaprzeczaj, Luni. Jak ty to sobie wyobrażasz? Umiera troje z twoich najlepszych przyjaciół, mały Harry zostaje sierotą, a ktoś, komu ufałeś, zdradził wszystko, co wydawało się, że o nim wiesz. A ty co? A ty idziesz w najkoszmarniejsze miejsce, jakie kiedykolwiek zostało stworzone przez czarodzieja, po to, żeby zapytać, czy naprawdę byłem takim śmieciem i sprzedałem ludzi bliższych niż własna rodzina? - Syriusz zorientował się, że podniósł głos. Przez chwilę panowała cisza. - Nie, Remus. Przerabiałem ten scenariusz tysiące, setki tysięcy razy. 
- Ja także - cicho odpowiedział Lupin. - Na początku wymyślałem mnóstwo powodów, dla których musiałeś to zrobić. Przyszło mi do głowy nawet kilka zupełnie absurdalnych teorii, według których tego nie zrobiłeś. Pomysł, że porwały cię tajne służby mugolskie i nafaszerowały jakimiś swoimi lekami, wcale nie był najbardziej nieprawdopodobny. 
Uśmiechnęli się do siebie. Wypili kolejkę Ognistej w zgodnym, niekłopotliwym milczeniu. 
- Skoro wyjaśniliśmy już sobie, mam nadzieję, sprawę twoich niepotrzebnych wyrzutów sumienia, opowiedz mi, co robiłeś przez te lata. Między wymyślaniem kolejnych spiskowych teorii, oczywiście. 
Rozmawiali i pili do świtu. Obaj tego potrzebowali. Musieli zburzyć dzielący ich mur i zacząć od nowa. Gdy nad ranem rozstawali się pod drzwiami pokoju gościnnego, obaj mieli wrażenie, że udało im się przewalić najcięższe cegły. 

Remus duszkiem wypił kolejną porcję Ognistej i z rozmachem rzucił pustą szklanką w ścianę. Dźwięk rozbijającego się szkła zlał się z hukiem za oknem. Niebo rozcięła błyskawica. Lunął deszcz. 

Tonks obudziła się nagle, gdy w środku nocy rozpętała się burza. Jeszcze lekko zaspana wyciągnęła rękę na drugą stronę łóżka. Pusto. Rozbudziła się zupełnie i wspomnienia dzisiejszego dnia uderzyły ją z całym impetem niczym najstraszniejszy nocny koszmar. Wtuliła się w poduszkę. 
Po jakimś czasie wstała, włożyła kanarkowożółty szlafrok, chwyciła różdżkę i oświetlając sobie drogę, ruszyła cicho w stronę kuchni, gdzie spodziewała się zastać Remusa. Przyłożyła ucho do drzwi. Nie słyszała jednak żadnych dźwięków, domyśliła się więc, że użył zaklęcia wyciszającego. Stała chwilę niezdecydowana, po czym rzuciła czar przezroczystości. Widok ścisnął jej serce. 
Patrzyła na przepełnionego bólem ukochanego mężczyznę. Na jego szczupłe dłonie zakrywające twarz, na trzęsące się ramiona. Remus płakał. Po policzkach Tonks popłynęły łzy. Wyciągnęła rękę i położyła dłoń na drzwiach. Poczuła pod palcami chropowatą strukturę drewna, na wpół świadomie pogłaskała ją, wciąż nie odrywając wzroku od mężczyzny. 
Po kilku minutach odwróciła się i po cichu weszła po schodach. 



Wyszukiwarka