To jest mój tatuś, tom 6


To jest mój tatuś!

Hania nie miała swojego prawdziwego taty. Nawet go nie pamiętała. Wprawdzie na jej stoliczku nocnym stała fotografia młodego, przystojnego mężczyzny oprawiona w piękną srebrną ramkę, odkąd jednak Hania sięga pamięcią, mieszkała zawsze z mamusią i Pawłem. Pamięta też dobrze ich ślub. Mama miała na sobie długą, białą suknię z trenem, który Hania niosła razem ze swoją kuzynką Irenką, gdy mama powoli zbliżała się do ołtarza. Paweł ubrany był w elegancki garnitur. Hania pamięta też, jak po wyjściu z kościoła wszyscy rzucali drobne pieniążki, ryż na szczęście i bardzo dużo kwiatów. Mama i Paweł wyglądali jak królewska para w tym deszczu białych płatków sypiących się dookoła. Hania nawet wtedy pomyślała sobie, że jej własny ślub też tak kiedyś będzie wyglądał.
Tak więc Paweł w jej życiu był prawie od zawsze. Miał niesamowite pomysły. Otwierał jej drzwi, gdy wracała ze szkoły, i chował się gdzieś w mieszkaniu. Ileż się Hania musiała czasami go naszukać! Innym razem wyskakiwał ukradkiem zza drzwi i krzyczał na całe gardło:
- Łaaaaaa! - a dziewczynka aż podskakiwała ze strachu. Zaraz potem śmiała się jednak radośnie.
Paweł był bardzo wesoły i lubił się wygłupiać. Gdy Hania ćwiczyła najnowszy taniec, który miała pokazać przed całą szkołą, Paweł stał za nią i także się wyginał: w przód, w tył, na boki. Trochę niezgrabnie mu to wychodziło, czym rozśmieszał dziewczynkę do łez. Czasem Hania odrabiała z Pawłem lekcje. Z czytaniem różnie bywało. Wystarczyło, że nie zauważyła jakiegoś ogonka albo zamiast „b" przeczytała „p" i wychodził zupełnie inny wyraz. Kiedyś zamiast: "Nie będę brała cudzych rzeczy", napisała w zeszycie: "Nie będę prała cudzych rzeczy". Wtedy Paweł łapał się za brzuch i udawał, że zanosi się od śmiechu. Początkowo złościło to Hanię, ale potem śmiali się już razem. Tak w tajemnicy mówiąc, Hania wolała odrabiać lekcje z Pawłem niż z mamą. Mama zaraz się denerwowała i podnosiła głos:
- Haniu, jak możesz takie głupstwa czytać! Przyłóż się bardziej do nauki.
Paweł zabierał Hanię na wycieczki, na basen, w każdą niedzielę do kościoła, a nawet chodził na wywiadówki, jeśli mamusia musiała zostać dłużej w pracy. O Hani zawsze mówił:
- To moja córeczka! Mój największy skarb świata! - i chwalił się nią przed swoimi znajomymi.
Czasami mama nawet zwracała mu uwagę:
- Nie chwal jej tak za wszystko, bo zupełnie się jej w głowie poprzewraca - ale widać było, że cieszy się, widząc jak bardzo Paweł Hanię kocha. Była jego oczkiem w głowie. Tak mówiła mamusia.
Tego dnia pojechali na wycieczkę za miasto. Było słonecznie i ciepło. Na gęstym dywanie utkanym z żółtych kaczeńców Hania bawiła się malutką pluszową małpką i różowym zajączkiem. Po pewnym czasie wstała i zaproponowała:
- Paweł, zagraj ze mną w bambinktona.
- Nie - odparł stanowczo Paweł i zabawnie zmarszczył nos.
- Dlaczego? - zapytała dziewczynka.
- Ponieważ zagram z tobą w badmintona - roześmiał się Paweł i wziął do ręki leżące obok kocyka rakietki. Jedną podał Hani.
Gdy skończyli grę, brodzili wśród bujnych traw, obserwując delikatnie kołyszące się na wietrze kwiaty. Paweł pokazywał Hani niektóre ptaki i szeptem, aby ich nie spłoszyć, opowiadał o nich. Czasem przykładał palec do ust i wsłuchiwał się w tworzoną przez nie muzykę. Potem wracali do mamy, która opalała się na skąpanej w słońcu polanie.
Nic nie zapowiadało, że coś zmąci ten błogi nastrój. A jednak! Nieopodal, także na piknik, rozłożyła się inna rodzina, a wraz z nią dziewczynka. Była w Hani wieku. Początkowo zerkały w swoją stronę z zaciekawieniem, trochę nieśmiało. Wyglądało to tak, jakby każda z nich czekała, aż ta druga wykona jakiś ruch. W końcu dziewczynka z sąsiedniego kocyka wstała i powoli podeszła do Hani.
- Pobawimy się w coś razem? - zaproponowała. - Może zagramy w badmintona?
- W badmintona grałam już dzisiaj. Może w piłkę? - podsunęła myśl Hania.
- No dobrze - zgodziła się dziewczynka. - Możemy zagrać w piłkę, na przykład w kolory.
Hania wzięła swoją piłkę.
- Jak masz na imię? - zwróciła się do dziewczynki.
- Basia - odparła.
- Ja mam na imię Hania.
- A do której klasy chodzisz? - zapytała Basia.
- Do trzeciej. A ty?
- Ja też do trzeciej - odparła dziewczynka.
Zaczęły rzucać piłką. Początkowo nawet zgodnie się bawiły, ale po jakimś czasie Basi znudziła się ta gra i zaczęła wykopywać piłkę, jak najdalej się dało.
- Nie rób tego - powiedziała Hania. - To nadmuchiwana piłka. Nie można jej kopać, bo pęknie.
Basia nie bardzo jednak miała ochotę słuchać próśb koleżanki. W pewnym momencie piłka przeleciała przez gęste krzaki tworzące zwartą ścianę zieleni.
- Przecież mówiłam, abyś nie kopała piłki! - zawołała Hania. - Widzisz co narobiłaś?! Teraz idź po nią!
- To twoja piłka. Nigdzie nie pójdę - odparła Basia. - Sama sobie idź!
Tego było już za wiele. Hania zdenerwowała się okropnie.
- Głupia jesteś! - wrzasnęła. - Ty idiotko! Wynocha po piłkę!
Basia odwróciła się na pięcie i poszła do swoich rodziców. Hania była czerwona ze złości. W tym momencie poczuła szarpnięcie za ramię.
- Jak ty się zachowujesz!? - Paweł mówił podniesionym głosem. - Co ty wyprawiasz! Wstyd mi za ciebie!
- Nie musisz się za mnie wstydzić! - krzyknęła Hania. - Nie jesteś moim ojcem! - dodała - I nie masz prawa na mnie krzyczeć! - wyrwała się z uścisku i pobiegła w stronę zwartej ściany zieleni. W tym gąszczu znalazła otwór i przecisnęła się przez niego. Przeszła na drugą stronę. Tuż nad jej głową rozpościerała swoje liście duża gałąź. Na niej zawisła kolorowa piłka. Hania podniosła leżący na mchu długi patyk i poruszyła gałąź. Piłka spadła. Dziewczynka przykucnęła, przytuliła policzek do miękkiej z braku powietrza piłki i rozpłakała się szczerze. Po jakimś czasie usłyszała w krzakach szamotanie. To mama przedzierała się przez mur zieleni.
****
Od tamtej pory Paweł nie wygłupiał się z Hanią tak, jak dawniej.
- Paweł, zawieziesz mnie dziś do szkoły? - pytała czasem dziewczynka.
- Tak - odpowiadał, a gdy wysiadała z samochodu, życzył jej miłego dnia, ale oczy miał smutne, a na twarzy nie było śladu po tym zabawnym, żartobliwym uśmiechu, którym tak często ją kiedyś obdarzał. Brakowało tego dziewczynce. Udawała jednak, że wcale jej nie brakuje. W końcu nie miał prawa na nią krzyczeć! Nie był jej ojcem! Nic takiego nie zrobiła. Powiedziała mu tylko prawdę. Mama to co innego. Ona była jej mamą i mogła czasem nakrzyczeć na Hanię, choć dziewczynka wolałaby, żeby tego nie robiła.
- Zachowałaś się bardzo niegrzecznie! - powiedziała jej mama, gdy wróciły do domu po tym feralnym pikniku. - Jak mogłaś obcą dziewczynkę nawyzywać od głupich i idiotek? -wprost nie mogła w to uwierzyć.
- Kopnęła mi piłkę w krzaki i nie chciała po nią iść - usprawiedliwiała się Hania. - Już wcześniej jej mówiłam, żeby piłki nie kopała.
- Trzeba było zabrać piłkę i powiedzieć dziewczynce, że nie masz ochoty bawić się w taki sposób. Można to było zrobić grzecznie - mama załamywała ręce na samo wspomnienie. -Uciekłaś na dodatek w krzaki i Paweł poszedł przeprosić za ciebie rodziców Basi i samą Basię.
Hania wzruszyła ramionami.
- Basia prosiła, aby również cię przeprosić w jej imieniu, ale ja uważam, że powinnyście zrobić to osobiście i wyjaśnić całą sytuację - ciągnęła mama. - A jeśli chodzi o Pawła... - mama głęboko westchnęła - to bardzo go zraniłaś.
- Nie miał prawa na mnie krzyczeć! - powtórzyła Hania.
- Zareagował impulsywnie, bardzo szybko, nie myślał o tym, co mówi i w jaki sposób wypowiada słowa - tłumaczyła go mama. - Wszystko się działo błyskawicznie. Zrobiło mu się wstyd za twoje zachowanie i powiedział to głośno. Co w tym złego? - zapytała, przyglądając się córce uważnie.
- Nie jest moim ojcem - po raz kolejny powiedziała dziewczynka.
- To znaczy, że nie może ci zwrócić uwagi? - zdziwiła się mama. - Pani w szkole też nie jest twoim tatą, a zwraca ci uwagę, gdy się źle zachowujesz. Nasza sąsiadka z czwartego piętra też ci zwróciła uwagę, że trzaskasz drzwiami z całej siły, tak że aż meble skaczą u niej w pokoju. Uważasz, że nie miała prawa? A pan woźny? - mama przypomniała sobie historię z drugiej klasy. - Wpadł w furię, bo przewieszałaś dzieciom dla żartów worki z butami, a on musiał ich szukać. Pamiętasz? Był taki wściekły, że krzyczał na całą szkołę.
- To co innego - powiedziała poważnie Hania.
- Ja nie widzę różnicy, chyba taką, że Paweł cię kocha, a pan woźny najwyżej lubi. Choć biorąc pod uwagę twoje figle, mogę mieć wątpliwości - odparła mama.
- Lubi mnie - burknęła Hania. - Nawet mi o tym powiedział - dodała. - Kiedyś stałam w szatni, a on podszedł do mnie i powiedział: "Lubię cię, ty moja mała figlarko".
Mamusia jednak nie bardzo była zadowolona z wyjaśnień Hani. Tego dnia miała zresztą wyjątkowo zły humor i wszyscy już do samego wieczora schodzili jej z drogi.
****
Nadszedł dzień występu Hani. Miała pokazać przed całą szkołą taniec, którego uczyła się w domu, do bardzo pięknej muzyki. Inne dzieci miały recytować wiersze, a klasa III a przygotowała na ten dzień przedstawienie teatralne. Cała sala gimnastyczna już od kilku dni zamieniła się w galerię prac plastycznych. Obok rysunków malowanych farbami i kredkami wisiały prace wyklejane papierem kolorowym, materiałami, a nawet zasuszonymi roślinami. Na specjalnych stoliczkach ustawione zostały rzeźby z masy solnej, z gliny i ceramiczne dzbanki. Kilka dziewczynek z klasy piątej przygotowało pokaz pantomimy. Hania widziała to na próbie i bardzo jej się podobało. Dziewczyny ćwiczyły w czarnych i białych obcisłych strojach i za pomocą samych ruchów ciała, gestów i min przedstawiały historię o kotach. Gdy jedna z nich, Justyna, udawała kota, który siedzi zamknięty w szklanej klatce i próbuje się z niej wydostać, miało się wrażenie, jakby jej ręce rzeczywiście ślizgały się po szybie, a przecież żadnej szyby nie było.
Hania była bardzo przejęta całym czekającym ją dniem. Nie spała pół nocy, rozmyślając. Jej myśli krążyły zarówno wokół tańca, jak i wokół Pawła.
Z samego rana, pijąc ciepłe kakao, zapytała:
- Paweł, przyjdziesz na mój występ?
Bała się bardzo odpowiedzi. Wiedziała, że na występ zaproszeni są rodzice, a przecież ona sama nie tak dawno odmówiła Pawłowi prawa bycia rodzicem, prawa bycia jej tatą.
- Chcesz, abym przyszedł? - zapytał cichutko.
- Tak - odparła, przełykając ślinę.
- To w takim razie będę - powiedział i wyszedł z kuchni. Po chwili jednak wrócił i puścił do Hani oko, a potem dodał wesoło:
- Tylko sobie nóg nie połam przy tych twoich wygibasach, bo na rękach cię do szkoły nosić nie będę! Zobacz, jakie ze mnie chuchro! Nie dam rady - dodał i zrobił jedną ze swoich śmiesznych min.
Nie miał pojęcia - nie mógł przecież wiedzieć - jakie to było dla Hani ważne. Zresztą może jednak wiedział... Poczuła, jakby odzyskała Pawła takiego, jakim był wcześniej, wesołego, życzliwego i kochającego, choć nie miała ani cienia wątpliwości, że przez ten czas, gdy nie było między nimi najlepiej, on ani przez chwilę nie przestał jej kochać.
****
Sala była już zapełniona. Hania rozejrzała się uważnie. Nie widziała w tym tłumie ani mamy, ani Pawła.
- Może coś ważnego ich zatrzymało - uspokajała pani, widząc zmartwioną twarz Hani.
Dziewczynka czuła, jak łomocze jej serce. Czekała na swoją kolej. Gdy klasa III a kończyła swoje przedstawienie, Hania dostrzegła między rzędami ławek niebieską bluzkę mamy. Tak, to była ona, przeciskała się w poszukiwaniu miejsca, a drogę torował jej Paweł.
- Teraz ty, Haniu - dobiegł do niej głos nauczycielki. Spojrzała jeszcze raz na publiczność. Mama siedziała już na brzegu ławki, a Paweł kucał obok niej.
Wyszła na środek sceny i ukłoniła się wszystkim. Potem przy delikatnym akompaniamencie zaczęła się poruszać w rytm muzyki. Tańczyła płynnie, czasem miało się wrażenie, że unosi się nad powierzchnią podłogi, jakby frunęła. Delikatne dźwięki zmieniły się w ostre i głośne, ale równie rytmiczne. I z tym Hania poradziła sobie bez trudu. W końcu przygotowała się solidnie. Dynamiczne fragmenty utworu przykuwały uwagę publiczności, ożywiały całość, by po chwili znów przeistoczyć się w delikatną i lekką jakby trzepocące skrzydła motyli melodię i tym samym zakończyć występ, pozostawiając w sercach rodziców i dzieci powiew spokoju i wyciszenia. Hania skłoniła się raz jeszcze. Rozległy się brawa niczym burza znienacka pojawiająca się na zalanej słońcem łące. Dziewczynka podeszła do mikrofonu. Na sali zapanowała cisza.
- Chciałam wszystkim podziękować, a taniec, który wykonałam, dedykuję mojemu tatusiowi... - wzięła głęboki oddech - mojemu tatusiowi Pawłowi, który jest najlepszym tatą na świecie! - ukłoniła się raz jeszcze i ustąpiła miejsca dziewczynkom z piątej klasy. Odszukała wzrokiem Pawła. Choć był wmieszany w tłum rodziców i próbował ukryć wzrok, widziała w jego oczach migoczące łzy, które próbował powstrzymać. Wiedziała jednak, że tym razem go nie zraniła, że to nie łzy smutku. Powiedziała to, co czuła zawsze, ale niedawno dopiero zrozumiała: Paweł opiekował się nią jak ojciec, był z nią zawsze w chwilach dobrych i złych, kochał ją jak ojciec. Był nim, po prostu nim był!
- To jest mój tatuś - powiedziała Hania z dumą, przedstawiając go pani nauczycielce i zupełnie zapominając, że Paweł chodził przecież na wiele wywiadówek. Mamusia też się tak ciepło do Hani uśmiechała. A on przytulał ją mocno do siebie i nic nie mówił. Czasami słowa są niepotrzebne.
Koniec



Wyszukiwarka