35 - WELCOME TO THE GAS-WORKS
Był
piękny czerwcowy dzień. Na niebie nie było żadnej chmurki. Słońce
było wysoko na niebie, ale…
-
Dlaczego, do kurwy nędzy, na dworze jest sześć stopni! –
Tygrysek jak zwykle prowadził kulturalną rozmowę z klechami ze
stacji meteorologicznej. – A później się dziwicie, że bezdomni
zamarzają! – sam się zdziwił, że to powiedział. Strasznie się
wkurwił
Słuchawka
roztrzaskała się o pobliską ścianę pociągając za sobą resztę
aparatu. Tygrysek wrócił do reszty naszej brygady, która właśnie
powoli budziła się z wczorajszej libacji suto zakrapianej wszelkimi
alkoholowymi produktami Babyjagi ™. Były tam więc specjały typu
Heracles Classic Płońsk Aperitif, Kozackoje Igristoje, BYX, Napuj
Boguff i wiele, wiele innych. Ale było też jedno ale. Napoju
wprawdzie było dużo, ale w roztworze z rzygowinami na podłodze,
których nikt nie miał ochoty pić. Czyli w sumie klina nie było.
-
Zając! Spierdalaj po klina! – poprosił grzecznie Kłapouchy. –
Tylko szybko! Bo jak za pińć minut nie wrócisz to ci uszy w dupĘ
wsadzĘ! – zaakcentował znanym tylko sobie powodom osiołek.
-
Chyba cię jeszcze nie odćmiło po wczorajszym. Sam se spierdzielaj
po klina jak ci go trzeba! – odpowiedział równie grzecznie
Królik. – I nie nazywaj mnie zającem! Już ci tu któryś miesiąc
wbijam do łba ty niedorobiony mule!
Tego
Kłapuoszkowi było za wiele. Wyciągnął obrzyna i wycelował w
Króliczka. Ten wziął jakiegoś shoutguna i równie sprawnie
wycelował w Kłapouszka.
-
Enaf! – zatekścił z wieśniackim akcentem Kubuś, który jak
zwykle starał się tu grać rolę przywódcy. – Wy tu się
kłócicie, pojeby, a nam klina trzeba! Jest zimno, więc pójdziemy
wszyscy.
Reszta
brygady uznała, że to dobry pomysł i nałożyła na swoje pluszowe
karki różne szmaty, jakie znaleźli w mieszkaniu Obola. Przebiegli
tak szybko jak mogli do domku
Abrakadabrapokuskonstantynopolitańczykowianeczkitrzy. Chuj wyszedł
również grubo ubrana.
-
Yo Bajabagi! – Pro-siak już się plątał. – 3 sześciopaki
winobloszczywin.
-
Przykro mi przyjaciele, ale odłączyli mi gaz w gazowni i nie mogę
teraz nawarzyć żadnego wina.
-
Chuj! Nie chcemy cię dzisiaj spizgac. Wyskakuj z wina i będzie po
wszystkim. – rzucił Tygrysek.
-
Ale kiedy ja naprawdę nie mam! – przestraszył się
Chuj.
Kłapouchy
przymierzył się do strzału, ale został powstrzymany przez
Puchatka.
-
Czekaj. Ajw got ajne ajdija! – Kubuś wypolerował do końca
perełkę wieśniaczenia.
-
Mamy taką propozycję. My załatwimy gaz za darmochę, a ty nam wino
na tydzień.
Pasuje?
-
Może być. – Babajag był zadowolony z umowy.
-
To na dwa tygodnie. – próbował się targować Prosiaczek.
-
O nie! – zaprotestowała Babajaga stanowczo.
-
Dobra, stoi. – Kubuś ponownie objął rolę przywódcy. –
Idziemy, bo mnie kac męczy i chcę już małe conieco.
-
Macie na drogę. – w ręku Babajagi niewiadomo skąd pojawiło się
jakieś wino. – To Granat. Dobre wino.
-
Mówisz, że dobre? – spytał Króliczek po czym spojrzał na
etykietę. – Wino musujące. Skład: wino musujące, utleniacz,
kwasowy barwnik zasadowy, E 126, E 143, E 356, E396 (…) E 53659,
siarka. Fucktycznie niezłe! – ocenił wreszcie Królik po 15
minutach czytania. Idziemy!
Tak
więc nasza brygada wybrała się do gazowni. Mimo, że nie widzieli,
gdzie to jest, to po 15 minutach trafili pod wyjebiecie wielki
szklany budynek. Na budynku widniało niebieskie logo G z jakimś
pedalskim płomyczkiem, a z boku wychodziły jakieś rury.
-
O kurwa! – mruknął pod nosem Prosiaczek. – To zrobiły
pedały!
-
Co? Czemu tak sądzisz? – wypytywał Tygrys.
-
Rura po angielsku to pipe. To się będzie roić od pip! – wyjaśnił
reszcie załogi Bekon. Na potwierdzenie tych słów z głównego
wejścia wyszedła krzyś – największa pipa w Stumilowym Lesie.
Pedaliki uniform był trochę zmoczony z tyłu. Każdy wiedział, co
to oznaczało.
-
O! Przyjaciele! – krzyś była wyraźnie ucieszona. –
Przyszliście zapłacić rachunek za gaz? A może zobaczyć się z
naszym panem prezesem? Proszę, proszę! – zapraszała ich do
środka krzyś. Jako że nasza dzielna brygada nie miała ochoty na
wyszukane zabawy, krzyś dostała od każdego z pięści i wpadła w
krzaki. W krzakach coś zaczęło się kotłować. Po chwili wypadli
z nich Łowcy Pip.
-
Dziękujemy za pomoc w ujęciu tej pipy! – powiedział Szósty z
nich.
-
Tak! – wtórował mu Trzeci. – Don Vasyl ™ zajmie się tą pipą
należycie.
-
Do zobaczenia! – pożegnał się Ósmy i obaj udali się w
nieznanym kierunku, ciągnąc za sobą pipę.
-
Oki hołota, wchodzimy. – rzekł Kłapouch. – Strategia taka jak
zwykle – zapieprzamy we wszystko co się rusza.
Nasza
brygada wparowała do budynku. Tuż za progiem zobaczyli
recepcjonistę, który wyglądał identycznie, jak…
-
Wy debile! – pan Sowa jak zwykle podkreślił swoją wyższość
intelektualną. – Czego tu szukacie? Nic uda wam się nic zrobić.
Chyba, że przyszliście zapłacić za gaz.
-
Siatapfakap! – Kubuś dał kolejny popis wieśniaczenia.- Gadaj
gdzie prezes!
-
Jak chcecie. Pierwsze drzwi na lewo.
-
Jak go powiadomisz, to już jesteś death! – tym razem nienaganną
angielszczyzną popisał się Królik.
-
Właśnie, że nie powiadomię. – rzekł Sowa.
-
Nasza ekipa poszła więc do wskazanych drzwi. Na drzwiach był
pedaliki napis: „Nie wchodzić bez zaproszenia, chyba że masz na
imię krzyś lub jesteś innym z moich chłopców na posyłki ;)”.
-
Nie mówiłem, że pipy jakich mało? – przekonywał Prosiak.
-
Dobra. Wchodzimy! – rzucił Kłapouchy. Każdy z naszych bohaterów
uzbroił się w co tylko miał i wszyscy weszli do środka. Zobaczyli
tylko jedną wielką lufę oraz około 16000 mniejszych. Po drugiej
stronie na wyświetlaczu wyświetlił się napis Bye-Bye. Drzwi się
zamknęły. Wszyscy skoczyli do Puchatka, który wyrwał ze ściany
grzejnik i osłonił się nim. Nagle zadzwięczał im w uszach jakiś
odgłos, po czym wszystko nagle się skończyło.
-
Ale mnie łeb zapieprza. – zaczął się budzić Tygrysek. -
Zamknijcie kurwa to okno bo piździ jak na pieprzonym biegunie!
-
Co my wczoraj piliśmy? – kontrolnie zapytał Kubuś. I dlaczego
zamiast obrzyganego dywanu widzę czyste krzaczki?
Kłapouchy
powoli otworzył oczy i jego oczom ukazało się logo, który
zobaczył na własne oczy. Pedalskie G z pedalskim płomyczkiem w
pedalskiej ramce.
-
Panowie! Jesteśmy przed gazownią w krzakach! – uświadomił to
wszystkim osiołek.
-
Ale żeśmy dostali! – jęknął Prosiaczek.
-
Zemsta!!! – krwawy wzrok misia mówił sam za siebie. – Idziemy
do mnie.
-
Nie piliśmy od 24 godzin! Jestem krańcowo trzeźwy! – lamentował
Królik.
Nasza
brygada udała się do domku Puchatka. Usiedli na kanapie w pozycji
leżąco-olewającej i zaczęli obmyślać akcję
sabotażowo-dywersyjną z użyciem narzędzi krzywdząco-niszczących.
Królik skoczył do pana Sowy. Kulturalnie zapukał, ale chyba trochę
za mocno, bo drzwi się rozleciały w drzazgi. Poszperał w jego
laboratorium i wreszcie znalazł to czego szukał – wzbogacony uran
235! W zapiskach Sowy znalazł też przepis na taki sam DaBomb jak
przy wysadzaniu generatora deszczu. Sklecił więc szybko DaBomb II,
tylko że potroił ilość uranu. Prosiaczek załadował swoje wierne
Uzi i wziął do kieszeni 24 zapasowe magazynki. Tygrys wziął
strzelbę myśliwską i paralizator elektryczny, który miał na
pamiątkę po walce z dresami. Kłapouszek wziął jak zwykle swojego
obrzyna i całą masę amunicji. Królik po powrocie z DaBomb II
skoczył do siebie po parę granatów i ładunków C4. Ale Puchatek
przeszedł sam siebie. Nie wiadomo skąd skombinował Karabin M16 z
podłączonym granatnikiem, wyrzutnię rakiet oraz kilkadziesiąt
pojemniczków z gazem musztardowym. Nasza brygada ruszyła do gazowni
po odwet. Wszyscy łyknęli też z zapasowej butelki Granata, który
uchował się nie wiadomo jak w kieszeni Królika. Wszyscy zgodnie
stwierdzili, że pod żadnym względem nie ustępuje on Heraclesowi.
Ta kropla alkoholu wystarczyła, żeby podnieść ducha walki w
naszych bohaterach. Wkroczyli oni do gazowni.
-
Wy deb… - nie dokończył, gdyż trafiła go celna seria z Uzi
Prosiaczka.
-
Jak mu się poszczęści, to może przeżyje. – wycedził Bekon.
Idziemy do drzwi.
-
Otwieraj a ja wrzucę DaBomb II. – zaproponował Królik. Puchatek
wyjął mu z kieszeni 2 ładunki C4 i wrzucił je do pomieszczenia.
Zaraz za nimi poszybowała DaBomb II.
-
Uwaga! Mamy 15 sekund! – Krzyknął osioł, któremu udało się
podejrzeć czas na wyświetlaczu.
Wszyscy
wypieprzyli z gazowni. JEEEEEEBS!!! Siła wybuchu była potężna,
ale ani trochę nie naruszyła struktury budynku. Drzwi były
porządnie przestawione i lekko dziurawe.
-
O kurwa! Ale wytrzymałe pomieszczenie! – zacmokał Puchatek z
podziwem.
Cała
brygada weszła do pomieszczenia i zauważyła, że sala mocno
ucierpiała, ale nie było skutków promieniowania.
-
Może w takim małym pomieszczeniu promieniowanie wyniszczyło samo
siebie? – Królik próbował wyjaśnić zaistniałą sytuację.
Wszystkie działa i działka zostały rozwalone w drobny mak.
Gdzieniegdzie ze ścian wystawały jakieś osmolone kikuty. Naprzeciw
drzwi zobaczyli w ścianie jakiś mały prostokącik. Tygrysek
podskoczył do niego i wcisnął. W podłodze wysunęło się małe
przejście.
-
O! Pipy zrobiły ślizgawkę! No, to kto pierwszy? – zapytał
Puchatek, który był jak zwykle przywódcą.
-
Nie ja. – wymamrotał ze strachem w oczach Kłapouch.
-
Ja też nieeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee…….!!! – krzyknął Królik i
w tym samym momencie został wepchnięty przez Tygryska i Prosiaczka
do rury. Jechał tak jechał i nabierał prędkości. W końcu
zobaczył koniec tunelu. A na końcu jakiś drąg położony
równolegle do kierunku jazdy długouchego.
-
Nie! – tylko tyle zdążył wyszeptać, gdyż wleciał na tą
pedalską pułapkę, która była ustawiona metr od końca tunelu.
Drąg długości ponad metra wrył się z impetem w odbyt Króliczka.
Po paru minutach nasz bohater wreszcie doszedł do siebie i zaczął
się wygrzebywać z kłopotliwej sytuacji. Zaczął się powoli
czołgać z górę czepiając się rękami śliskiej powierzchni
ślizgawki. Centymetr po centymetrze. Już miał wyjąć drąg z
dupska, gdy nagle.
-
Królik! Zjeżdżaj! – wykrzyknął Kłapouchy i z impetem wleciał
z Królika. Drąg wbił się w jego zad z podwójną mocą.
-
Aaaaaauuuuuu… - wyjęczał cicho Królik.
-
Kurwa! – zaklął Pro-siak i wpadł na dwójkę zaklinowanych w
tunelu.
-
Aa… - jęknął tym razem słabiej Królik.
-
Iiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiihaaaaaaaaaaaaaa!!! – Tygrysek
był w ekstazie, dopóki nie wpierdolił się w resztę
oczekujących.
-
Aaaaaaaaaaaaaajajaaaaaaaaaaj!!!!!! – zawył Królik, po czym nie
wytrzymał i zemdlał.
-
Łooo!!! – krzyknął ostrzegawczo Puchatek i, chcąc, nie chcąc,
wleciał w resztę towarzyszy.
Po
mniej więcej pół godzinie wszyscy wygrzebali się ze zjeżdżalni
i zajęli się Króliczkiem. Wyglądał on okropnie. Każdy z Was
wyglądałby tak samo, gdyby zjeżdżając przy prędkości 34 km/h
wbił Wam się w dupę metalowy drąg metrowej długości. Po pięciu
minutach doszedł on do siebie i wypił resztę Granata, którego
cała ekipa jednogłośnie zdecydowała się mu oddać.
-
Co jak co, ale o kumpla trza dbać. – wyeksplajnował
Prosiaczken.
Długouchy
mógł poruszać się o własnych siłach, aczkolwiek powoli i w
dużym rozkroku. Z reszta od tego momentu nasza brygada poruszała
się tylko powoli uważając na jakieś kolejne pułapki, które
zastawiły na nich pzg (pipy z gazowni). Prosiaczek miał pecha i
wdepnął nagle w wiązkę lasera. Momentalnie włączył się alarm
i ze wszystkich stron posypały się na naszych bohaterów pipy od
ochrony obiektów. Były to pipy, ale miały broń i było ich
zakurwiście dużo! Na pierwszy ogień poszły wszystkie pojemniki z
gazem musztardowym. Brygada ubrała maski gazowe i wszystkie pipy
padły jak muchy. Spokój jednak nie trwał długo. Zaraz zjawiły
się następne. Królik rzucał granaty gdzie tylko mógł. Kłapouch
repetował obrzyna tak często, że niemalże nie było przerwy
między strzałami. Tygrys rozrywał grupki pip seriami ze strzelby
myśliwskiej, a niedopałki traktował paralizatorem. Prosiaczek
walił ze swojego Uzi po kilkanaście nabojów na sekundę. Jednak
prawdziwą rozpierduchę robił nie kto inny jak sam Kubuś. W jednej
ręce trzymał M 16 i siekał po 700 pocisków na minutę. Na
ramieniu miał wyrzutnię rakiet, którą operował drugą łapką.
Co chwila wylatywał z niej jeden pocisk. Po czym Kubuś szybko
ładował następny nie przestając miotać kule swoim M 16. Mimo
takiego uzbrojenia szala zwycięstwa zaczęła się powoli przechylać
na stronę pip z ochrony obiektów. Nasi bohaterowie byli już bardzo
zmęczeni i pipy powoli zyskiwały nad nimi przewagę, gdy nagle do
akcji wkroczyli Łowcy Pip! Pierwszy, Drugi, Trzeci, Czwarty, Piąty,
Szósty, Siódmy, Ósmy, Dziewiąty, Dziesiąty, Giermek i Don Vasyl
™ jednocześnie otworzyli ogień. Widać że mieli doświadczenie,
gdyż jeśli pipa chciała uskoczyć w bok to obojętnie co zrobiła
– pocisk trafiał ją w sam środek czoła. Łowcy wyczuwali, gdzie
pipa chce zrobić unik i w tamto miejsce posyłali kulkę. Po
kilkunastu minutach wszystkie pipy z ochrony obiektów leżały
martwe.
-
Dzięki za pomoc. – wysapał zmęczony Kubuś. Wiedział, że bez
pomocy Łowców Pip byliby już martwi.
-
Nie ma za co. – odkrzyknęli chórem Łowcy. – Rozpierdolić masę
pip to dla nas przyjemność! – dodał Don Vasyl ™. – Do
zobaczenia! – po czym obydwaj skierowali się w sobie tylko znanym
kierunku.
-
No proszę! Nareszcie z nich jakiś pożytek! – ucieszył się
Prosiak. – Patrzcie! Zostawili nam nawet butelkę Heraclesa!
-
Dawaj! – wykrzyknął Kubuś, który znów odkrył w sobie
zdolności przywódcze.
Sprawiedliwie
(czyli pierwszy – Kubuś wypił najwięcej, najwięcej ostatni –
Królik – najmniej) rozdzielili całą butelkę. To im przywróciło
sprawność fizyczno-duchową. Już nie byli tak do końca trzeźwi.
Mieli w sobie te 0,5‰ alkoholu. Mało, bo mało, ale dla wytrawnych
smakoszy to już coś. Weszli w korytarz prowadzący do biura
prezesa. W końcu wdarli się do małego pokoiku. Za biurkiem
siedział pewien bardzo głupio wyglądający osobnik.
Żychski-Maserok – tak głosiła metalowa wizytówka stojąca przy
jego biurku.
-
Co to za nazwisko?! – wyjebał Kłapouch.
-
Bułgarsko-Murzyńskie? – zaryzykował Prosiaczek.
-
A może Cygańsko-Eskimoskie? – tym razem spróbował sił
Królik.
-
Witajcie! – powiedział wreszcie pedalski dyrektorek. Obrócił się
na chwile plecami do naszych bohaterów i cała ekipa zauważyła
czerwone pasy biegnące w poprzek jego pleców.
-
Od czego to kurwa jest?! – znów spytał osiołek
-
Pewnie kablem od wiadra go bili. – próbował wyjaśnić Tygrys.
-
Zwariowałeś! Wiadra są teraz bezprzewodowe. Technika zadziwia! To
na pewno było zrobione anteną od parapetu. – Królik dał popis
niezwykłej inteligencji.
-
Enaf! – Kubuś zakończył spór. – Wy się tu, kurwa, kłócicie
a my mamy dżob do zrobienia!
-
Kurwa Misiek! – nagle Żychski-Maserok zaczął coś mamrotać. –
To jest kabel od żelazka a nie żadne inne gówno.
-
Nie nazywaj mnie Miśkiem pipo! – but Kubusia wylądował na
szczęce prezeska czyniąc ją nieco przekrzywioną.
-
A mi jest tej pipy żal. – wzruszył się Kłapouszek – Mama go
biła w dzieciństwie kablem od żelazka
-
Co…?! – zaczął Tygrys, ale Prosiaczek przerwał mu szybko.
-
W takim razie… - kontynuował osiołek. - … zakończmy jego marny
żywot.
-
Nie! – wrzasnął Żychski-Maserok po czym dał nura pod biurko.
-
Wyłaź! – Królik przypomniał sobie o metrowym drągu w swoim
tyłku i sypnął granatem w biurko. Biurko się rozleciało. Nie
było śladu po prezesie.
-
Właz! – ryknął Kubuś. Przyjaciele szybko otworzyli właz i
zobaczyli znikającego za zakrętem ślizgawki dyrektorka.
-
Oooo nie! – zaparł się Tygrysek, który dobrze pamiętał wygląd
Królika. – Ja pierwszy nie jadę.
Długouchy
nie wiadomo skąd wytrzasnął linę. Zawiązał wokół siebie jakiś
węzeł i dał jeden koniec do trzymania naszym przyjaciołom.
-
Czekajcie na znak. – wysapał, po czym rozpędził się i wparował
w rurę. Reszta ekipy zobaczyła tylko jak znika za zakrętem. Po
mniej więcej 40 sekundach usłyszeli donośny krzyk z rury,
zwielokrotniony przez echo.
-
W góręęęęęęęęęęęęęęęęęęęęęę!!! - darł się
Królik. – Tylko Szybkooooooooooooo!!!
Brygada
w mig podciągnęła qmpla do góry. – Właz! Szybko, dawajcie
właz! – Królik był mocno wystraszony.
-
A gdzie masz to wiadro granatów, które wziąłeś do tunelu? –
zapytał niepewnie Kubuś.
Coś
w dole huknęło, po czym zaczęło się przemieszczać do góry.
-
W nogi! – wrzasnął Kłapouch, blokując właz.
-
Przyjaciele wyskoczyli za drzwi. W tym momencie rozsadziło właz i
morze ognia wlało się do pomieszczenia. Ale że drzwi były
pancerne, toteż naszym przyjaciołom się nic nie stało. Szybko
przeszli do wielkiej sali, w której mieściły się tysiące
zaworów. Ale na szczęście pipy miały poukładane wszystko
alfabetycznie i nasza ekipa szybko znalazła pokaźny rurociąg z
napisem Babajaga ™. Szybko znaleźli jakąś pipę.
-
Pisz mi na tej kartce słowa „Dożywotnia dostawa gazu”. Tylko,
kurwa, szybko! – Kłapouszek grzecznie wymusił napisanie paru
słówek. Tą kartkę przyczepili obok rurociągu i szybko odkręcili
gaz.
-
No, chłopaki, wracamy do domu! – Tygrys był zadowolony. –
Wracamy po Heraclesa i po Granaty! Po drodze wstąpili do Kalafiora
kupić coś na ząb. Marzena im postawiła oczywiście! Każdy dostał
po butelce wina marki Wino – Rocznik Bieżący. Że już te
Francuzki nie mają co robić, tylko takie łajno sprzedają.
-
Przecież to ma mniej niż 20% alkoholu! To nie wino! – lamentował
Prosiaczek.
Nagle
w całym lesie zrobiło się o 20 stopni cieplej.
-
O! – ucieszył się Tygrysek. – Pewnie Babajaga zaczęła znów
majstrować z gazem i dlatego się ociepliło!
Wszyscy
uradowani, że jest cieplej i że jest co pić rozeszli się na
chwilę do domków i przebrali się w świeże futerka, bo tamte były
całe zakrwawione. Zaraz też pobiegli do Babyjagi po swoją darmową
dostawę wina, po czym poszli do domku Puchatka odnieść pierwszą
partię win. Później poszli jeszcze po drugą i trzecią. W końcu
Babajaga oświadczyła, że starczy im to na 4 dni. I miała rację!
Libacja byłą wyjebiecie wielka i trwała 4 dni.
KONIEC CZĘŚCI TRZYDZIESTEJ PIĄTEJ