Nowy Atlantis Document

17. Estetycznoliteracka kategoria nieskończoności w poezji romantycznej a klasyczystyczna koncepcja mimiesis




Romantyczna koncepcja nieskończoności natury na przykładzie wybranych utworów

Mówiąc o nieskończoności w literaturze romantycznej mamy na myśli koncepcję nieskończoności otoczenia, czyli w utworach literackich – naturę.

Ważnym elementem romantycznej wizji świata była natura. Romantycy stworzyli nowy sposób myś­lenia o niej, nową jej koncepcję. Odrzucili oświeceniowe poglądy traktujące naturę, jako wyregulowany mechanizm. Rozumieli ją natomiast jako byt pierwotny, jako twór tajemniczy, uduchowiony, wiecznie żywy. Odkryli tzw. "duszę natury".

Szczególny stosunek do natury przeciwstawianej kulturze wynikał z filozoficznego pojmowania natury, z przeświadczenia o jedności świata duchowego i materialnego. Obcowanie z naturą wzbudzało u niektórych poetów uczucie niemal mistycznego zespolenia ze wszechbytem, sprzyjało panteistycznej ref­leksji, poczuciu nieskończoności. Pod wpływem folkloru przyroda pojawiała się także w ujęciach baś­nio­wo-fantastycznych. Stała się ulubionym przedmiotem poetyckiego opisu i podmiotem sztuki roman­ty­cznej. Stąd też wywodzi się owa, "romantyczna geografia", odkrywanie odrębności malowniczej kom­po­zycji regionalnego pejzażu i pomników przeszłości. Stosunek uczuciowy do rodzimej przyrody, za­chwyt nad ojczystym krajobrazem sprzyjały pogłębieniu patriotyzmu.


Podstawową właściwość natury romantycy widzieli w jej nieustannym odradzaniu się. To od­wiecz­ne prawo świadczyło o cudownym, duchowym charakterze natury, a równocześnie uzasadniało ro­man­tyczną wiarę w możliwości odradzania się jednostek i narodu.

W swoim rozumieniu natury romantycy wyszli poza dawne, geocentryczne teorie. Sformułowali po­jęcie nieskończoności kosmosu, stanowiącego jeden potężny, żywy organizm składający się z nie­zli­czo­nej ilości połączonych tajemniczymi związkami elementów. Cząstką kosmosu był także człowiek. W ten sposób rozwiązywali romantycy dostrzegalną sprzeczność między "naturą" a "historią" jako two­rem ludzkim. Historia okazywała się więc jeszcze jednym elementem kosmicznej całości. Taka kon­cep­cja natury likwidowała także podziały na naturę żywą i martwą. Człowiek traktowany przez romantyków ja­ko element natury, jej "kwiat" był równocześnie swoistym obrazem wszechświata - mikrokosmosem. Do­tarcie do własnego wnętrza, do głębi własnej duszy, było równoznaczne z dotarciem do istoty natury. I odwrotnie - znajomość natury, kontakt z nią prowadziły do rozpoznania własnego ja. Natura jako twór ży­wy i czujący nawiązuje zdaniem romantyków nieustannie kontakt z człowiekiem za pomocą two­rzo­nych przez siebie zjawisk - symboli. Zdolność do czytania natury posiadał lud i romantyczny poeta-filozof.


Wizja natury w "Cierpieniach młodego Wertera": Natura zmienia się w oczach Wertera razem z je­go uczuciami. Początkowo Werter jest zafascynowany przyrodą, myślał on, że zastąpi mu ona szczę­ście, którego nie może zaznać z ludźmi. Uważał, że natura jest niezmiernie bogata. Werter jest za­chwy­co­ny, zauroczony doskonałością przyrody, która obdarza człowieka swoim bogactwem. Dalsze ob­co­wa­nie z przyrodą przynosi rozczarowanie, natura jawi mu się jako odbicie własnego ja, pozbawiony duszy o­brazek, nazywa naturą "drętwym obrazkiem". Z oazy harmonii i piękności świat staje się "prze­żu­wa­ją­cym potworem", przeradza się w wizję katastrofy. Zmienia się człowiek z ludu - zaprzyjaźniony wieśniak wra­ca o żebraczym chlebie; parobek, którego miłość i wierność Werter tak cenił staje się zabójcą; po łą­kach błądzi obłąkany; z rzeki wyłowiona zostaje topielica. Kontakt z przyrodą pogrąża go w uczuciu bez­nadziejności, świat jawi mu się jako moloch, który się unicestwia. Piękne lasy i łąki, idealizowany wcze­śniej obraz natury zmienia się w zbiór ekspresyjnych cieni, bezlistnych drzew, które zostają ścięte. Koń­cowym efektem tej przemiany katastrofalna powódź zakańczająca transformację harmonijnej natury w obraz chaosu i zniszczenia.


W "Balladach i romansach" najpełniejszy kształt uzyskał wczesnoromantyczny krajobraz. Niknęła zasadnicza opozycja między człowiekiem, a naturą. W literaturze poprzedzającej romantyzm (a tak­że i po romantyzmie następującej) przyroda mogła być tłem ludzkich działań. Tymczasem w bal­la­dach Mickiewicza stawała się bohaterem, bo podobnie jak człowiek była syntezą ducha i materii. Po­ku­tu­jące ludzkie dusze umieszczone w kamieniach i drzewach otaczały rzeczywistość ludzi żyjących. Za­klę­te w zioła mieszkanki Świtezi, zamieniona w rybę dziewczyna i skamieniali państwo z pobliskiego dwo­ru ("Rybka"), przemieniony w drzewo strzelec ("Świtezianka"), czy Maryla strasząca nocą w różnych po­staciach ("To lubię") uchylali w balladach granicę między światem ludzi, a światem przyrody.


Przez naturę w balladach należy rozumieć z jednej strony zwyczajnie pojętą przyrodę, z drugiej isto­tę świata tj. prawa nim rządzące, losy ludzi itp.. Natura w znaczeniu przyrody odgrywa w balladach ogro­mną rolę. Tajemnicze jezioro, na dnie, którego znajdują się ruiny zatopionego miasta, groźne kwiaty ro­snące na brzegu jeziora, ich rola w karze udzielonej ruskim żołnierzom, nie mniej tajemnicza postać dzie­wczyny - Świtezianki, ponury las przez, który zbrodnicza Pani biegnie do Pustelnika, słysząc zło­wró­żbne krakanie wron i hukanie puchaczy, wszystko to na tle ciemnej, wietrznej nocy - oto ważniejsze mo­tywy przyrody, jak widzimy, groźnej, budzącej przestrach, zharmonizowanej z niesamowitymi wy­da­rze­niami, które składają się na treść ballad.

Świat w balladach jest tak samo groźny i budzący strach jak wymienione wyżej szczegóły przy­ro­dy. Jest to niepojęty dla zwykłego śmiertelnika układ sił rządzących życiem na ziemi i biegiem historii, a także losami każdej jednostki. Człowiek może tylko biernie poddawać się skutkom działania sił natury, nie mając żadnego wpływu na nie. Natura ta włada za pośrednictwem tajemniczych duchów, rusałek, re­pre­zentujących moce nieziemskie pustelników itp.. Duchy są złe, mściwe, niekiedy po prostu złośliwe.



Zdaje mi się, że widzę…/ gdzie?

Przed oczyma duszy mojej”

Ten cytat Adam Mickiewicz umieścił jako motto swej programowej ballady „Romantyczność”. Wybór motta nie jest przypadkowy, zawiera ono bowiem jedną z najistotniejszych cech romantyzmu- widzenie „oczyma duszy”- jeden z ważniejszych przejawów nieskończoności. Sfera duchowa, sfera uczuć, wyobraźni, wrażeń czyli po prostu sfera nieskończoności, jest niezwykle ważna dla romantyków, ważniejsza niż to, co jest skończone, co jest widziane za pomocą „szkiełka i oka”. Szczególnie wiele przykładów widzenia „oczyma duszy” spotykamy w utworach wczesnego romantyzmu. Romantycy mocno podkreślają zwłaszcza różnicę między jednostką wrażliwą, czułą, zdolną do takiego widzenia a ograniczonym odbiorem świata właściwym racjonalistom. Lud, żyjąc wśród własnych, fantastycznych prawideł i obrzędów, kierując się w życiu prostą „filozofią czucia”, prezentował swój odrębny stosunek do rzeczywistości. Szacunek i bojaźń prostych ludzi wobec nadprzyrodzonych mocy inspirowały i fascynowały Mickiewicza do tego stopnia, iż postanowił wykorzystać ludową mądrość w swoich balladach. To, co dla osób wykształconych było absurdem, przejawem naiwności i głupoty, dla ludzi prostych było naturalnym faktem. Takie zjawisko dostrzegamy w „Romantyczności”, gdzie Karusia, główna bohaterka tej ballady, widzi ducha swego ukochanego, jego obecność przeczuwają i wierzą w nią prości ludzie oraz wrażliwy poeta, natomiast tylko starzec racjonalista nie będzie „nic(…) widzieć dokoła”. Generacja „klasyków”, „oświeconych” nie potrafiła dostrzec prawdziwej istoty świata, „nie znała prawd żywych”, dlatego była bezradna wobec problemów mieszczących się poza granicami poznania rozumowego.

Taki sposób patrzenia na świat został również ukazany w IV cz. „Dziadów”. Tam Gustaw wykroczył poza ziemską sferę bytu, poza świat materialny, który był nudny, bo dostępny dla wszystkich. To świat duchowy stanowił prawdziwy teren życia dla jednostki wybitnej i wrażliwej. Próbując dotrzeć do sfery metafizycznej należało odrzucić rozumowe metody poznania i kierować się intuicją oraz uczuciem. Dlatego też artysta coraz częściej przestaje naśladować świat zewnętrzny, a wszystko po to, by dotrzeć do „ducha”, do nieskończoności. Tej metafizycznej tajemnicy dostąpić można było poprzez natężenie uczucia, szaleństwo i we śnie, gdzie człowiek doznaje tajemniczych wizji mających głębszy sens i znaczenie. Tak było w przypadku Gustawa, dla którego głównym drogowskazem w życiu była miłość, i który odkrywa przed swym dawnym mistrzem świat, który nie podlega rozumowi.Gustaw jest przeświadczony, że natura, która wydaje się być niezrozumiała, i świat to organizmy żywe, tak jak człowiek, posiadające duszę. W polemice z Księdzem Pustelnik odrzuca oświeceniową koncepcję rzeczywistości, która przedstawiała świat na podobieństwo zegara- martwego mechanizmu. Według Gustawa, racjonalistyczna postawa, reprezentowana przez Księdza, nie jest w stanie ogarnąć prawdziwej istoty bytu.Rozum nie daje wiedzy o przyczynach powstania świata, nie może więc poznać Boga. Rzeczywistość ujęta w oświeceniowe poglądy Księdza, była dla Pustelnika jedynie kościotrupem, a więc czymś, co zostało pozbawione możliwości odczuwania oraz duszy. Mędrzec nie jest w stanie zgłębić tajemnic natury, gdyż rozum czyni go ślepym na prawdziwą istotę rzeczy, którą można dostrzec tylko „oczyma duszy”

Romantyk czuje więź ze światem minionym, dostrzega jego duchową obecność

w teraźniejszości, a dzięki temu przeczuwa intuicyjnie przyszłość. Wędrowiec odgaduje ze śladów przeszłości losy ludzi, którzy żyli dawniej, potrafi wczuć się

w ich przeżycia, rozmawiać z nimi w wyobraźni. Pielgrzym widząc pozostałości dawnej muzułmańskiej kultury uświadamia sobie znikomość ludzkiej działalności, której efekty nie potrafią się oprzeć sile czasu, i potęgę natury, dla której jego wpływ nie stanowi zagrożenia, „nie może przecież nieskończony ogrom być zależny od skończonej drobiny”<4>, lecz to „nieskończoność wywrze dziielność swoją na nas”<5>. Natura okazuje swą moc i potęgę, degraduje historię i ludzkie dokonania, zostawiając ruiny. Wszechobecna i niezniszczalna trwa wiecznie, wobec jej ponadczasowej siły, człowiek i jego wysiłki uwidaczniają swą kruchość i nietrwałość.

Romantyk pragnął odnaleźć w samotności i ciszy ukojenie, chciał przekroczyć granicę materii, dojrzeć istotę świata, poznać tajemnicę natury. Romantyk widzi, słyszy i czuje, odbiera piękno otaczającej go przyrody niemal każdą komórką ciała. Podmiot liryczny podróżujący po Krymie uświadamia sobie również, że on też jest elementem wielkiej układanki, jaką jest nieskończoność, która będąc „całością istnień i rzeczywistości zamyka w sobie wszystkie istoty” Poeta romantyczny najwyższą mocą ducha potrafi wznieść się na takie wyżyny, że rozmawia z Bogiem Napięcie emocjonalne, siła wyobraźni, natchnienie to atrybuty poety romantycznego. Taki artysta dzięki temu, że jest przepełniony uczuciem nieskończoności, może tworzyć najprawdziwszą poezję- „poezję nieskończoności, która staje się główną ambicją romantyzmu”<7>, która wznieca w nas wrażenie tego, „co jest piękne i tego, co jest wyniosłe”<8>. Poezja taka to prawdziwe piękno, gdyż ukazując nam formy skończone, budzi w nas wrażenie nieskończoności. To nieśmiertelność takiej poezji gwarantuje artyście ciągłe trwanie w świadomości następnych pokoleń, zapewnia mu nieskończoność.

Kreowani przez romantycznych twórców bohaterowie to głównie ludzie, którzy kierowali się emocjami. To głęboko czujące i wrażliwe postacie. Romantycy, jak nigdy dotąd w takim stopniu, docenili życie wewnętrzne człowieka, jego duszę, uczucia. Nikt dotychczas nie umiał tak o nich mówić. Żywioł liryzmu przenikają wszystkie utwory romantyczne, nie tylko liryczne. Skala uczuć i ich głębia jest ogromna. Romantycy kontaktowali się ze światem i ludźmi poprzez uczucia. Indywidualista romantyczny nie był zamknięty w swoim wewnętrznym świecie, chciał go wyrazić, nazwać i w ten sposób nawiązać kontakt z innymi, dlatego mówił głośno i dużo o swoich uczuciach. Obce mu było późniejsze wyciszenie, zawstydzenie. Romantycy jeszcze nie zwątpili w możliwość porozumienia. Byli otwarci, starali się poznać świat. Dostrzegali też, że są uczucia, które ciężko nazwać, dlatego liczyli na domysł czytelnika. Nie wolno zapomnieć, że uczucia niewyrażalne w „poezji domyślać się dają uczucia nieskończoności w duszy poety i toż same uczucie jest wzniecane w czytelnika duszy”


Romantyzm, jako nurt ideowy i artystyczny, dominujący w literaturze, sztuce i filozofii europejskiej pierwszej połowy XIX wieku, nie zostawił żadnego spójnego programu estetycznego, żadnych zasad tworzenia. Paradoksalnie, to właśnie takie pojęcia jak „nieregularność” czy „swoboda twórcza” najtrafniej oddają postulaty sztuki romantycznej. Ówczesna wizja świata, jako dynamicznego, organicznego i nieskończonego uniwersum, wyklucza wszelkie sztuczne podziały. Liczy się nie wyznaczanie granic, a ich przekraczanie. Jak pisze M. Straszewska, „oryginalna osobowość twórcy sprzeciwiała się wszystkiemu, co ją krępowało i ograniczało […]; cechowało ją nieograniczone poczucie wolności, filozoficzna świadomość nieskończoności”.

W związku z powyższym, czuję się zobowiązany podkreślić, że wszelkie sądy kategoryczne o całości myśli romantycznej, jakie w mojej pracy są zawarte, nie roszczą sobie pretensji do całkowitej słuszności. Mają wyrażać jedynie pewne tendencje. Jeśli więc wypowiadam się o romantycznym paradygmacie, z zasady niejako niejednorodnym, to tylko po to, aby uzyskać przejrzystość wypowiedzi i wyeksponować tę część dorobku intelektualnego epoki, która przenika analizowany przeze mnie utwór.

Wracając do meritum, romantyk dążył do złamania klasycystycznych konwencji: nie wahał się zestawiać ze sobą kategorii estetycznych, w obrębie jednego dzieła przeplatał różne gatunki literackie, często nawet łączył ich cechy charakterystyczne w nowy twór(np. powieść poetycka). Podstawą prób artystycznych był bunt, pragnienie nadania literaturze świeżości i entuzjastyczna, monumentalizowana młodość.

Na uformowanie i rozwój prądu romantycznego kluczowy wpływ miały przełomowe wydarzenia historyczne epoki. Przede wszystkim Rewolucja Francuska, w obliczu której światowy porządek – zarówno społeczny jak i myślowy – wydał się być wynikiem zmiennej kulturowej koniunktury. Odwracano się od racjonalizmu, a kierowano ku nieskrępowanej swobodzie ducha.

I tak właśnie, pewne „uczucie nieskończoności” stało się pierwszą zasadą i głównym źródłem wszelkiej sztuki.

Samo pojęcie „nieskończoności” było już znane poprzednim wiekom. Oto jego dzieje, ujęte w zwięzłą, encyklopedyczną formę:

Pierwszymi problemami, związanymi z pojęciem nieskończoności, które trapiły filozofów, były paradoksy Zenona. Paradoksy te sprowokowały Anaksagorasa do twierdzenia, że nie istnieje najmniejsza ilość czegokolwiek; atomiści greccy wyrażali natomiast pogląd przeciwny. Atomiści jednak nie wykazywali obaw przed wielkościami nieskończonymi, przyjmując nieskończony wszechświat z niepoliczalnymi światami. Arystoteles z kolei utrzymywał, że nie istnieje nic aktualnie nieskończonego: ani nieskończenie dużego, ani nieskończenie małego, ani nieskończenie licznego; wszystkie nieskończoności są po prostu „potencjalne”. Wielu filozofów wystrzegało się od tego czasu pojęcia nieskończoności. Najbardziej znana jest opinia Kanta, który sugerował, że jest ono poza zasięgiem rozumu i że prowadzi do antynomii niemożliwych do rozwiązania.

Kategoria nieskończoności odżyła w światopoglądzie romantycznym. Odrzucono dawne formuły, a religię, naturę i historię interpretowano na nowo: dzięki emocjonalnemu stosunkowi do natury, którą traktowano teraz jako źródło poetyckiego natchnienia, Bóg stawał się bliższy człowiekowi, kontakt z Nim przerodził się w mistyczne, czasem panteistyczne połączenie. Jak podaje „Słownik literatury polskiej XIX wieku”, „jednostka okazywała się istotą potężniejszą niż kiedykolwiek: jako najdoskonalsza część natury, poprzez nią jednocząca się z Bogiem, wiodąca ku Niemu całe istnienie.”

W myśl dziewiętnastowiecznego idealisty niemieckiego, W. Schellinga, który pisał, że „filozofia i sztuka spotykają się w najwyższym punkcie i stanowią dla siebie wzajemnie, właśnie dzięki temu wspólnemu znamieniu absolutności, wzór i odbicie” , romantyczna filozofia przenikała ówczesną twórczość artystyczną. Dlatego, zanim przejdę do analizy dzieła sztuki, zasadnym wydaje mi się ową oddziałującą nań filozofię przybliżyć.

Podobnie jak dla metafizyki niemieckiej z tego okresu przyjęła się nazwa idealizmu, tak dla polskiej mesjanizmu, co wskazywałoby na silne zaangażowanie jej przedstawicieli w filozofię dziejów. W istocie - ten, który stworzył najdonioślejszy chyba system historiozoficzny wszechczasów - Georg Wilhelm Friedrich Hegel, był jednym z głównych patronów (obok Kanta i Schellinga) romantycznej myśli polskiej.

Oto najbardziej znani czy zasłużeni jej przedstawiciele: Hoene-Wroński, skrajny racjonalista, choć myślący wyjątkowo abstrakcyjnie, całą wiedzę i poznanie wywodził z nieokreślonego ściśle absolutu; Gołuchowski główną rolę w procesach poznawczych przypisywał intuicji, metafizykę podporządkowując pragnieniu niezniszczalności duszy; Trentowski dążył do uniwersalności, chciał łączyć pojęciowe antynomie i dojść do wielkiej syntezy, która odrodzi społeczeństwo; Libelt poznanie wywodził z intuicji i wiary, które przyczynić się miały do udowodnienia istnienia Boga osobowego i nieśmiertelnej duszy; Kremer osnowę świata widział w teistycznym Bogu; Cieszkowski w czynnikach irracjonalnych upatrywał źródło wiedzy, koncentrując się na rzeczach boskich i objawieniu; Towiański pojmował świat jako zespół duchów nieśmiertelnych.

Jak widać, pojęcie nieskończoności, jako, po pierwsze – maksymalizm założeń systemowych, i po drugie – dominujący w postawach irracjonalizm, a więc zainteresowanie osobowym Bogiem i w ogóle wszelkich Duchem, stanowi trzon ontologii epoki.

Oprócz wymienionych powyżej filozofów zawodowych, w dziejach mesjanizmu ważną rolę odegrali poeci: Mickiewicz, Słowacki i Krasiński.

Z tej wielkiej trójki, dla rozwinięcia punktów proponowanej konstrukcji szkicu, wybrałem Słowackiego i jego „Kordiana”.

Kordian” bez wątpienia był i jest jednym z najpopularniejszych utworów Juliusza Słowackiego. Włączony został do kanonu lektur szkolnych. Świadczyć to może o pewnej reprezentatywności dramatu na tle pozostałych dzieł pisarza.

Wybór akurat tego tekstu, na materiał do realizacji tematu „Romantyczne figury nieskończoności”, implikuje konieczność sięgnięcia głębiej w strukturę wypowiedzi postaci tytułowej i odświeżenia modelu czynności podejmowanych przez analizującego je ucznia.

W porównaniu więc z dziełami z tzw. „okresu mistycznego” w twórczości J.Słowackiego, w których ogólnie pojęta „nieskończoność” jest niejako wpleciona w ideę przewodnią, „Kordian” wydał mi się największym wyzwaniem.

Moja praca, poza realizacją danego tematu, może być zatem również próbą ukazania uczniowskiego zrozumienia wielowymiarowości postaci głównego bohatera i, związanych z nią, złożonych aspektów interpretacyjnych.

W „Kordianie” dokonał Słowacki swoistego przekroju postaw Polaków po klęsce powstania listopadowego, w obliczu formowania się nowych grup buntowniczych (akt III). Utwór, w drodze analizy tendencji patriotycznych w społeczeństwie, ujawnia element obcy Mickiewiczowskiej formule „Polska Chrystusem narodów”. Element ów zasygnalizowany został już w „Przygotowaniu”:

Mefisto

Więc temu narodowi stwórzmy dygnitarzy,

Aby nimi zapychał każdą rządu dziurę.

Sfera piekielna wykorzystywana była przez poetów romantycznych, jak to bywało na przykład u Mickiewicza („Dziadów cz. III”), jako poetycki środek zobrazowania złych skłonności czy upadku bohatera. Słowacki wprowadza pewne novum, gdyż bierze ją za trzecią, obok niebiańskiej i ziemskiej, perspektywę nieskończoności, nadając jej tym samym pewną autonomię i zdolność do wpływania na bieg historii. „Któż jest w stanie wykluczyć, że ta siła, której narzędziem jest naród polski, to nie Bóg, a Szatan?” – pyta.

Rozwiązanie, nazwijmy je – pesymistyczne, szatańskie, wsparte być może filozoficznym kontekstem, w jakim obracała się epoka. W „Fauście” Goethego, który uważany jest za jednego z prekursorów romantyzmu, Mefistofeles wypowiada słowa:

Daj pokój rozmyślaniom! A nuż!

Czym prędzej w toń się życia zanurz!

Nadmiernie kto zachodzi w łeb,

Jest niby zwierzę, co przez step,

Pędzone mocą złą, się błąka,

Gdy w krąg soczysta kwitnie łąka.

Goethe więc powątpiewa w możliwość rozumowego rozróżnienia dobra i zła.

W Polsce popowstaniowej, w obliczu ogromu cierpień i tragedii, wytworzył się ogromny „popyt” na ideę, na próby uporządkowania i nadania sensu męczeńskiej roli zagubionego narodu. Zdając sobie z tego sprawę, Mickiewicz w „Dziadach cz.III” kreśli koncepcję mesjanistyczną.

Po zaakcentowaniu podatności człowieka na knowania szatańskie (Spadł z nieba deszcz szatanów, niech ziemię polewa; Jeśli jeszcze na ziemi są edeńskie drzewa, Niech rosną, to jesienią człowiek owoc zbierze… ) Słowacki zawiera w „Kordianie” zgoła przeciwną teorię: uwypukla rodzące się w społeczeństwie tendencje buntownicze, które wzywają do bezmyślnego mordu, i przedstawia wizję zbiorowej manipulacji.

Ingerencja boska w dzieje okupowanego narodu polskiego zostaje skontrastowana ze złośliwą ingerencją szatańską. Oto człowiek, a nawet cała zbiorowość, jawi się nam jako faustowskie „igraszki kaprysów powietrza”, jako pionki na metafizycznej szachownicy przemian uniwersum, przestawiane przez dwie walczące ze sobą, niezdefiniowane do końca, zasady – Dobro i Zło. Ich wzajemne relacje, ich starcia i przemiany, warunkują miejsce i rolę człowieka na Ziemi.

Słowacki przypomina, że, od grzechu pierwszych rodziców, jesteśmy nader podatni na grzech.

Co więcej , jako że w obliczu dewaluacji racjonalizmu, romantyzm każe zwrócić się ku irracjonalizmowi, a doznanie mistyczne to doznanie zróżnicowane i enigmatyczne, również ono nie daje stuprocentowej pewności – po głosie niepodobna stwierdzić, czy odezwał się w nas „anioł” czy „demon”.

Mimo iż właściwa problematyka utworu skupiona jest wokół społecznych realiów popowstańczej Polski, w dramacie odnaleźć można wszystkie trzy proponowane kręgi przedstawień nieskończoności: krąg obrazów i metafor, krąg przedstawień psychiki bohatera i doznań podmiotu mówiącego w tekście i krąg ściśle formalny, w którym dzieło literackie jest demonstracją nieskończonego procesu rozpoznania świata.

I tak, podczas prób skonstruowania psychologicznego portretu Kordiana, co krok natrafia się na szeroko rozumianą nieskończoność. Psychika bohatera i jego doznania, jako podmiotu mówiącego w tekście, są obszarem rozległym, niejednorodnym i niejednoznacznym, co stwarza szerokie pole do interpretacji wielu elementów jego wypowiedzi jako manifestacji uczucia nieskończoności.

Niezwykle istotnym jest również fakt, że wiele z jego wywodów przesyconych jest mnóstwem filozoficznych treści; czynnikiem wspólnym i kwestią zasadniczą jest, jak się okazało, pojęcie pewnej „nieskończoności”.

W związku z powyższym, znaczna część mojego szkicu to próba połączenia, w ramach jednolitej wypowiedzi, obu tych złożonych sfer – psychologizmu postaci z jej zapatrywaniami filozoficznymi.

Oto fragment wywodu rozpoczynającego akt pierwszy utworu:

Dziś gardzę głupią ostrożnością gminu,

Gardzę przestrogą, zapalam się, płonę,

Jak kwiat liściami w niebo otwartemi

Chwytam powietrze, pożeram wrażenia.

Myśl Boga z tworów wyczytuję ziemi

I głazy pytam o iskrę płomienia.

Ten staw odbite niebo w sobie czuje

I myśli nieba błękitem.

Pierwszy wers wyjaśnia istotę stosunku młodego bohatera do powszechnych wierzeń czy przekonań, które są według niego jedynie krępującym balastem. Wraz z kontestacją owej „ostrożności gminu”, a więc skrupulatnie rozgraniczonego, uproszczonego i ściśle zdefiniowanego obrazu świata, następuje entuzjastyczne otwarcie się na nieskończone perspektywy poznania tajemnic uniwersum bezpośrednio z wszechobecnej natury. Prezentowana tutaj, kordianowska wizja poznania określa je więc jako panteistyczne zbliżenie, przeżycie religijne poza ortodoksją, podparte irracjonalną pewnością o możliwości powodzenia, o możliwości „wspięcia się” po drabinie niezliczonych postaci bytu do tej Najwyższej.

Staw, który odbija na gładkiej tafli wody błękit nieba, jest jednocześnie metaforą uczestnictwa boskiego pierwiastka w rzeczach, obecności Boga w przyrodzie. Nawet głaz, a więc twór martwy, pospolity i bezbarwny, kryje w swoim wnętrzu „iskrę płomienia”. Jak iskra - sama w sobie raczej niegroźna, a więc często bagatelizowana - jest zapowiedzią czegoś większego, zarzewiem potężnego żywiołu, tak i nawet najdrobniejsze rzeczy, z pozoru nic nie znaczące, jako poznane składniki makrokosmosu, dają przeczucie całości uniwersum.

Jak się jednak okazuje, oczekiwania poznawcze bohatera mają charakter zbyt radykalny, zbyt trudno uchwytne jest ich spełnienie. Przyroda jest zbyt ruchliwa, zmienna, swoim ciągłym przeistaczaniem się uświadamia przemijalność i nieuchronną śmierć. Dlatego Kordian, ze statecznej wiary w dostępność intuicyjnych doznań, wpada w rozgoryczenie, graniczące niemal ze schizofrenicznym zaburzeniem podstaw osobowości:

Myśl śmierci z przyrodzenia w duszę się przelewa;

Posępny, tęskny, pobladły,

Patrzę na kwiatów skonanie

I zdaję mi się, że mię wiatr rozwiewa.

Wiatr, jako coś z zasady niewidzialnego i dynamicznego, może być obrazem wyjątkowo nieuchwytnego, oddalającego się celu procesów epistemologicznych, którym poddaje się Kordian. „Wiatr rozwiewa” – nieskończoność wymyka się ukierunkowanym zawsze na konkret zmysłom ludzkim.

Momentalnie pustka i tajemnicze wyciszenie staje się dominantą w opisie otoczenia:

Cicho, odludnie, zimno…Z wiejskiego kościoła

Dzwon wieczornych pacierzy dźwiękiem szklanym bije,

Ze skrzepłych traw modlitwy żadnej nie wywoła,

Ziemia się modlić będzie, gdy słońcem ożyje…

Jak widać, obrazowanie to jest zapoczątkowanym przez Szekspira, a często wykorzystywanym przez romantyków, „przeglądaniem się duszy” w przyrodzie. Zbliża się noc – kolejny symbol, oznaczający swoiste otępienie, uśpienie Ziemi, a odnosząc się do wnętrza bohatera, który z Ziemią jest pewną jednością – głęboki smutek czy zwątpienie. W kontekście relacji bohater – metafizyczna nieskończoność, „noc” jest tym etapem poznania, kiedy to odczucie infinityzmu jest niedostępne dla doznającego podmiotu, który nader skupia się na introspekcji; w wypowiedzi Kordiana dominuje wtedy ekspresja rezygnacji i, połączony z nią, zrezygnowany empiryzm.

Na koniec powyższego fragmentu przypada jednak akcent optymistyczny. Gdy „Ziemia słońcem ożyje”, gdy nadejdzie dzień, wszelkie stworzenie, w nieprzebranym bukiecie własnych barw i własnego piękna, będzie opiewać wielkość Stwórcy, a bohater przeżyje kolejne uniesienie, kontemplując nieskończoność.

Figury nieskończoności dopatrzyć się można choćby w ambiwalentnej psychice Kordiana, która składa się z bezliku nieokreślonych, pierwotnych impulsów:

Sto we mnie żądz, sto uczuć, sto uwiędłych liści;

Ilekroć wiatr silniejszy wionie, zrywa tłumy.

Celem uczuć – zwiędnienie; głosem uczuć – szumy

Bez harmonii wyrazów. […]

Napór uczuć, ich walka i rozdzierająca sprzeczność, ich nadnaturalne, wyczerpujące natężenie, a także nieskończona różnorodność, prowadzi do „zwiędnienia”; z własnego, złożonego wnętrza, Kordian nie potrafi wyłonić swoistego paradygmatu - uczucia, które przerodzi się w ideę, podporę dla egzystencji i motyw czynu. Uświadamiając sobie ten stan i pragnąc zarazem go przezwyciężyć, woła:

[…]Niech grom we mnie wali!

Niech w tłumie myśli jaką myśl wielką zapali…

Boże! zdejm z mego serca jaskółczy niepokój,

Daj życiu duszę i cel duszy wyprorokuj…

Jedną myśl wielką roznieć, niechaj pali żarem,

A stanę się tej myśli narzędziem, zegarem,

Na twarzy ją pokażę, popchnę serca biciem,

Rozdzwonię wyrazami i dokończę życiem.

W typowo romantycznej, wzmożonej ekspresji, bohater wypowiada swoje przemożne pragnienie nadania formy nieuformowanemu, wychwycenia nieuchwytnego i ogarnięcia nieogarnionego. Czuje on, jak mówi, „jaskółczy niepokój”, czyli emocjonalne wyobcowanie i brak przynależności do „kręgu form” – pospolitych rzeczy, obyczajów, czy ludzkich, jasnych i zdeterminowanych, dążeń. Widzi siebie nie tylko jako jednostkę nie przystającą do społeczeństwa, ale i jako byt nie przystający do rzeczywistości. Ważny więc jest cel, któremu wykrystalizowana dusza podda się bez reszty; cel, który nada sens i włączy w porządek świata.

Oto słowa Kordiana, wypowiedziane w dalszej części aktu pierwszego:

Gdzie ludzie oddychają, ja oddech utracam.

Z wyniosłych myśli ludzkich niedowiarka okiem

Wsteczną drogą do źródła mętnego powracam.

W słowach tych dopatrzyć się można przejawów wpływu, jaki na całą epokę romantyzmu wywarł krytycym wielkiego myśliciela - Immanuela Kanta. Podobnie jak filozof z Królewca, Kordian przekonany jest o zupełnej dewaluacji dotychczasowego dorobku metafizycznych dociekań człowieka, ze szczególnym wskazaniem na racjonalistyczne oświecenie. Wszelkie rozstrzygnięcie, jakie przyniosły wieki w tej dziedzinie, jest dla niego „przesądem”. Kant jest tym, który swą filozofią dał podstawy takiemu ujęciu metafizyki jako nauki.

Dodatkowym elementem wspólnym w postawach intelektualnych obu myślicieli (gdyż Kordian, choć mniej samodzielnym, myślicielem niewątpliwie jest) jest skłonność do sięgania w pierwszym rzędzie ku kwestiom fundamentalnym, choć nadmienić należy, że w obliczu niemożności ich definitywnego określenia zachowują się zupełnie inaczej: Kordian podważa sens własnej egzystencji. Krytyczne usposobienie łączy się w nim z duszą, przeżywającego świat niemal schizofrenicznie, romantyka, jakim był choćby Werter czy Gustaw; poeta łączy się w nim z filozofem, czytelnik „książek zbójeckich” i niedoszły samobójca z błyskotliwym erudytą. Nie rozgranicza on między teorią i praktyką; ich aktualne wzajemne uwarunkowanie zawsze znajduje odbicie w stanie jego psychiki:

Teraz czas młodzieńca zapałem przemierzyć

I rozwiązać pytanie: żyć? alboli nie żyć?

Jam bezsilny! nie mogę, jak Edyp zabójca,

Rozwiązać wszystkich sfinksów zagadki na świecie;

[…]

Dominujące wśród filozofów przez wieki usposobienie racjonalistyczne, którego dziełem jest nauka empiryczna, mimo wielu trudności zawsze starało się dać jednoznaczne odpowiedzi na problematyczne zagadnienia wszechświata, duszy i Boga. Kant twierdził natomiast, iż metafizyka nie jest nauką – każdy z jej dowodów da się obalić.

Właśnie ten brak ostatecznej pewności w poruszaniu się w zagadnieniach podstawowych, Kordian odczuwa z szarpiącą jego jaźń rozpaczą. „Tam, gdzie niegdyś można było mówić z ufnością w siłę umysłu, dziś natrafia się na nieskończoną, niezbadaną przestrzeń, która przytłacza, gdyż nie daje żadnych punktów zaczepienia” – zdaje się myśleć, gdy mówi:


Rozmnożyły się sfinksy, dziś tajemnic trójca

Liczna jak ziarnka piasku, jak łąkowe kwiecie;

Wszędzie pełno tajemnic, świat się nie rozszerzył,

Ale zyskał na głębi…[…]

Owej „głębi” nadał światu Kant, gdy spalił wszystkie mosty, budowane wysiłkiem filozofów od starożytności. „Świat się nie rozszerzył”, gdyż zagadnienia są te same, „zyskał na głębi”, gdyż brak im dowodów. I jak przyznaje z rozgoryczeniem Kordian, dotychczasowe były nie dość, że fałszywe, to miały jeszcze wpływ destrukcyjny – zabijały wolną i nieuchwytną prawdę:

Chyba, że w owej drodze jak milowe słupy

Mija stare przesądy – zbladłe wieków trupy.

Nie, są to raczej krzyże przy ubitej drodze,

Prostak przy nich koniowi zatrzymuje wodze

I żegna się, i pokłon oddaje – gdy mija…

Potem mędrkowie prostsze wytkną ludziom szlaki,

Z wolna na drogę nową zjeżdżają prostaki;

[…]

Krzyż” jest obrazem uśmiercenia, zamknięcia w ciasnych, okrojonych na potrzeby niedoskonałego umysłu ramach, nieskończoności metafizycznych bytów. Kordian czuje, że aby do nich dotrzeć, musi wykrzesać z siebie siłę równą ich potędze, wydobyć z pokładów własnej jaźni to maksimum, której poznaje irracjonalnie i intuicyjnie.

Znów ujawnia się romantyczna krańcowość przeżyć – z poważnie rozważanych myśli samobójczych przechodzi do wzniosłego tonu odkrywcy nowych lądów:

Trzeba mi nowych skrzydeł, nowych dróg potrzeba.

Jak Kolumb na nieznane wypływam oceany

[…]

Obszar niepoznanego Kordian przyrównuje do przestrzeni powietrznej i oceanicznej, a więc ogromnych i niezmierzonych potęg, wielkich, monumentalnych wyzwań ludzkości, które wiecznie kuszą swoim pięknem i tajemniczością, a zarazem wiecznie wprawiają w melancholijną, często przeradzającą się w obsesję, chęć ich eksploracji.

Musiałem obalić wiedzę” – pisał Kant – „by zrobić miejsce dla wiary” . W zdaniu tym kryje się odpowiedź na pytanie, czym będą owe „nowe skrzydła” Kordiana – zwróci się on ku szeroko rozumianemu irracjonalizmowi. Właśnie w irracjonalizm i mistycyzm się ucieka, gdy stoi na szczycie Mont Blanc:

Tu szczyt…lękam się spojrzeć w przepaść świata ciemną.

Spojrzę…Ach! pod stopami niebo i nad głową

Niebo…Zamknięty jestem w kulę kryształową;

[…]

Stoi tam, na „najwyższej igle”, gdyż podczas swojej wizyty w Stolicy Apostolskiej, w bezpośrednim kontakcie z esencją i najwyższą instancją chrześcijańskiego dogmatyzmu, nie spotkał takiego Boga, jakiego szukał; zamiast nieskończonej potęgi, natrafił na papieża, który jawi się nam jako opływający w dostatki, kurczowo trzymający się własnych przywilejów, sprzedajny filister . Te przejaskrawione rysy sylwetki najwyższego dostojnika kościelnego mają uwypuklić niedostateczność zinstytucjonalizowanej ortodoksji dla celów i duszy Kordiana, która poszukuje nowych, niezbadanych wymiarów własnej egzystencji.

Zgłębiając własne „ja”, wznosi się on ponad pospolity, ograniczony empiryzm, dla którego świat, wobec mnóstwa tajemnic i niewytłumaczonych naukowo zjawisk, prezentuje się jako niezgłębiona „przepaść ciemna”.

Przepaść” jest następnym z obrazów użytych przez poetę w celu oddania pewnych właściwości ogólnie pojętego bytu, znamiennych dla ontologicznego pojęcia nieskończoności; w tym przypadku jest to głębia i zagadkowość, a także wiążące się z nią niejasne poczucie lęku i zagubienia.

Dzięki intuicji intelektualnej, która jest bezpośrednim oglądaniem „rzeczy samych w sobie”, bohater zbliża się do pełnego zrozumienia uniwersum. Widzi świat z góry i okazuje się on być w istocie…niebem, a więc nieskończonością. Nad sobą ma również niebo – nieskończoność bożą. I sam, połączywszy w sobie obie te sfery, zatraca się w nieskończoności:

Gdyby ta igła lodu popłynęła ze mną

Wyżej – aż w niebo…nie czułbym, że płynę.

Stąd czarne skrzydła myśli nad światem rozwinę.

Ciszej! słuchajmy…o te lody się ociera

Modlitwa ludzka, po tych lodach droga

Myślom płynącym do Boga.

Tu dźwięk nieczysty głosu ludzi obumiera,

A dźwięk myśli płynie dalej.

Przebywanie na szczycie najwyższej góry Europy, ponad światem, jest w istocie kontemplacją własnej jaźni – transcendencja łączy się z immanencją.

Myśli, czyli próby nadania jednoznacznej formy wrażeniom, Kordian nazywa „czarnymi skrzydłami”, a więc określa je pejoratywnie, jako dążenia negatywne, które ograniczają nieskończoną i wieloznaczną przestrzeń doznania. Postanawia zatem milczeć i po prostu poddać się natchnieniu.

Bohater ma świadomość, że przebywa w miejscu, skąd wypływają modlitwy; dotarł do tych pokładów swojego jestestwa, gdzie mieści się najczystszy pierwiastek boskiego podobieństwa. Wie również, jak ulotny jest ten stan:

Tu pierwszy zginę, jeśli niebo się zawali,

A ten kryształ powietrza, by tchnieniem rozbity,

Kręgami się rozpłynie na nieba błękity

I gwiazdy w nieznajomą uciekną krainę,

I znikną, jakby ich nigdy nie było…

Spróbuję – westchnę i zginę…

Ryzykuje on utratę niezakłóconej czystości mistycznego uniesienia i patrzy w dół, na świat, od którego jest teraz daleko; patrzy na biologicznie i mechanistycznie uwarunkowany byt. Dotarcie z powrotem do tej zdefiniowanej, powierzchownej postaci świata kosztuje go trochę wysiłku i obaw, lecz kończy się powodzeniem. Serce Kordiana przepełnia duma tego, któremu dane było skończoność obserwować z perspektywy nieskończoności:

Ha! przypominasz mi się, narodów mogiło!

Oto się przedarły chmury,

Igły lodu wytrysły z chmur kłębów;

Tam las ogromny sosen i dębów

Jak garść mchu w szczelinie góry,

A ta plamka biała – blada –

To morze.

Silniej wzrok napnę – oczy rozedrę, otworzę,

Chciałbym stąd widzieć człowieka.

Tam koło jednej igły krążą orłów stada,

Jak pierścionki żałobne na perłowych lodach;

A ode mnie błękitna płynie szczelin rzeka,

Każda w jedną otchłań zlata

I nikną w morza wodach…

Silniej wzrok napnę – oczy rozedrę, otworzę, Chciałbym stąd widzieć człowieka. – w tych dwóch wersach ujawnia się sedno kordianowskiej antropologii, w której istota ludzka, mimo całego swego piękna, wolności i potencjału, jest zaledwie cząstką wszechświata. Podobnie o człowieku wyrażał się Kant: „ Dwie rzeczy napełniają moje serce wciąż nowym i wciąż rosnącym podziwem i szacunkiem, im częściej i trwalej zastanawiam się nad nimi: niebo gwiaździste nade mną i prawo moralne we mnie.”

Jak widać, jest to antropologia skądinąd zbliżona do średniowiecznej, gdzie skalana cielesną powłoką dusza w życiu doczesnym szukała jedynie okazji do podniesienia się z grzechu i zasłużenia na przebywanie w Królestwie Niebieskim; w epoce romantyzmu również kładzie się nacisk na przytłaczającą potęgę boskiego wszechświata i wizję człowieka będącego jednym z elementów całości istnień, choć, dzięki „energii” romantyków, ich poetyckiemu geniuszowi i wybujałemu indywidualizmowi, w epoce tej zanika ascetyczna pokora dla zamkniętego w transcendencji Boga, a jednostka ludzka traktowana jest nawet jako równorzędny względem Niego element uniwersum.

Życie na ziemi, w porównaniu z tym, jakiego doświadcza Kordian, jak mówi w powyższym fragmencie wypowiedzi, jest jak „pierścień żałobny” w porównaniu z „rzeką”, jak rezygnacja w porównaniu z romantyczną frenezją. Bohater przyznaje, że zatraca się w nieskończonej dynamice własnej egzystencji, która wnika w otaczającą go, organiczną naturę (A ode mnie błękitna płynie szczelin rzeka, Każda w jedną otchłań zlata I nikną w morza wodach… ).

Owa dynamika sprawia, że pragnie on w jakiś sposób stan swego ducha utrwalić, zawrzeć własne „ja” w odpowiednią, monumentalną formę:

Jam posąg człowieka na posągu świata.

Na chęci zdefiniowania jestestwa się nie kończy – będąc ucieleśnieniem nieskończoności, chciałby móc wpływać na ludzkość, nieść dla niej światło prawdy:

O, gdyby się tak wedrzeć na umysłów górę,

Gdyby stanąć na ludzkich myśli piramidzie

I przebić czołem przesądów chmurę,

I być najwyższą myślą wcieloną…

Pomyśleć tak – i nie chcieć? o hańbo! o wstydzie!

Pomyśleć tak – i nie móc? w szmaty podrę łono!

Nie móc? to piekło!

Kordiana ogarnia krańcowa rozpacz, gdy choć cień zwątpienia pada na przeświadczenie o realizacji jego dalekosiężnych planów. Zwątpienie owo bierze się z uprzytomnienia sobie nieprzystawalności bezkresnego wymiaru własnej egzystencji do, trzymającej się kurczowo przeróżnych poglądów i definicji, populacji ludzkiej.

Trudność kryje się także w ukształtowaniu samego siebie w „posąg człowieka” – jest to niemożliwe, ponieważ brak Kordianowi „dłuta”, odpowiednich środków, form. Zastanawia się przeto, czy siłą samego uczucia, jak Bóg, mógłby wpływać na świat, czy mógłby obejść się bez formy:

Mogę siłą uczucia serce moje nalać,

Aby się tłumem na tłumy rozciekło

I przepełniło serca nad brzegi,

I popłynęło rzeką pod trony – obalać?

Mogęż zruszyć lawiny? potem lawin śniegi,

Zawieszone nad siołem,

Zatrzymać ręką lub czołem?

Mogęż, jak Bóg w dzień stworzenia,

Ogromnej siły zamachem

Rzucać gwiazdy nad światem zbudowanym gmachem,

Tak by w drodze przeznaczenia

Nie napotkały nigdy kruchej świata gliny

I nie strzaskały się w żegludze?

Mogę - więc pójdę! ludy zawołam! obudzę!

Można chyba zaryzykować twierdzenie, że natężenie irracjonalnych ruchów we wnętrzu Kordiana, podczas monologu na szczycie Mont Blanc, najwyższą wartość przybiera w powyższym fragmencie. Patrzy on tu bowiem na siebie w perspektywie przestrzeni zarezerwowanych dotąd dla Jedynego Boga: doprowadza rozważania swoich możliwości do niepojmowalnej kwestii stwarzania z niczego; roztacza wokół siebie niezmierzony horyzont wszechmocy, dla której granicą może być tylko wola.

Rozważanie zamienia się w konstatację i entuzjastyczną demonstrację wielkości i żądzy czynu. A jednak, gdy wydaje się, że Kordian rozstrzygnął kwestię własnego powołania, ogarnia go wrażenie beznadziei i zwątpienia:


[po chwili – z wyrazem zniechęcenia]

Może lepiej się rzucić w lodowe szczeliny?...

Można odnieść wrażenie, że bohater jest, jak pisał Krasiński, „igrzyskiem demonów” – jakieś nieokreślone potęgi jego uczuć targają nim i na przemian dochodzą do głosu; znajduje się w krańcowej afektacji, ulega jej bez opamiętania.

Po chwili podniosły ton wypowiedzi opada. Kordian uspokaja się i z chłodnym umysłem analizuje własne położenie:

Posągu piękność mam – lecz lampy brak.

Mówi o tym, że nie widzi dla siebie godnej idei, której żarliwym apologetą mógłby się stać. Póki co, nie wie też, w jaki sposób mógłby ją głosić. Znów dręczą go więc problemy dotyczące ułomności tworzywa, którym człowiek dysponuje, by w pełni oddać treść zamierzonego przesłania.

W końcu Kordian decyduje się zaufać silę uczucia:

Więc z ognia wszystkich gwiazd uwiję na czoło koronę,

W błękicie nieba sfer – ciało roztopię tak,

Że jak marmur, jak lód słonecznym się ogniem rozjaśni…

Potem piękny jak duch baśni,

Pójdę na zimny świat i mogę przysiąc,

Że te na czole tysiąc i w oczach tysiąc,

Że posągowy wdzięk – narodów uczucia rozszerzy

I natchnie lud;

I w serca jak myśl uderzy,

Jak Boga cud…

Niesiony natchnieniem, które utożsamić można z irracjonalnym porywem duszy, zdolnym wprowadzić w kosmiczną nieskończoność, Kordian mówi, iż będzie nosił „z ognia wszystkich gwiazd koronę”, że jego duch stanie się uniwersalny jak „duch baśni”, a zdolność do czynu nieograniczona „jak Boga cud”.

Podsumowując rozważania na temat monologu Kordiana na szczycie Mont Blanc, stwierdzić można, że, kontemplując własnego ducha, wgłębiając się we własną egzystencję, doszedł on do przekonania o drzemiących w nim demiurgicznych możliwościach, a konkretniej: drzemiących w sile jego uczucia. Samopoznanie stało się wszechpoznaniem; przez eksplorację własnego wnętrza dotarł do nieskończonych metafizycznych treści.

Motyw nieskończoności odnaleźć można również we fragmencie dialogu Laury i Kordiana (akt I, scena II), w którym bohater jawi się nam jako nieprzeciętny myśliciel, doskonale zaznajomiony ze współczesną mu myślą filozoficzną erudyta. Wykłada swojej towarzyszce pogląd na istotę i przeznaczenie duszy. Mimo iż jest on z gruntu przeciwny wszelakim postaciom definitywnym, potrafi wiedzę ująć w tezy i przedstawić w toku dyskursywnym, choć jego język jest dosyć mocno zmetaforyzowany:

Bóg promień duszy wcielił w nieskończone twory,

Dusza się roztrysnęła na uczuć kolory,

Z których pięć wzięło zmysły cielesne za sługi,

Inne zagasły w nicość…ale jest świat drugi!

Powyższy fragment wyraża pogląd, nieobcy zresztą i poprzednim pokoleniom myślicieli, a zwłaszcza starożytnym, że dusza nie jest li tylko właściwością czy też składnikiem istoty ludzkiej, ale każdego z elementów uniwersum, każdego z „nieskończonych tworów”. Teoria ta podkreśla zatem nieskończoność wszelkiego ducha.

Kordian zdaje się sugerować, że poznaniem nazwać należy zbliżenie duszy ludzkiej do duszy doznawanego przedmiotu.

Jednakże romantyczna filozofia zaciera granicę między poznającym a poznawanym, istnienie przedmiotu warunkując istnieniem podmiotu. Dlatego właśnie, wywód Kordiana nie będzie określał jednoznacznie czy traktować ma o duszy ludzkiej, czy jakiejś „pozaludzkiej”; należy raczej wziąć teorię Kordiana za, zbliżoną do fichteańskiej, koncepcję jaźni człowieczej, która zespala w przedmioty wyobrażenia o potocznie rozumianym otoczeniu.

Pięć kolorów wzięło zmysły cielesne za sługi”, czyli pięć właściwości bytu rejestrowanych jest przez człowieka zmysłami (wygląd, zdolność do wydawania dźwięku, zapach, materialność i smak – „zjawiska”). Pozostałe właściwości, właściwości kantowskich „rzeczy samych w sobie”, „zagasły w nicość”, gdyż pozostają w epistemologicznej transcendencji; możemy jedynie mówić o nich w perspektywie niezdefiniowanej ściśle nieskończoności.

Oto co na ten temat miał do powiedzenia nieznany autor pochodzącego z epoki romantyzmu tekstu „O idei i uczuciu nieskończoności”:

(..)Gdy świat ten niewidzialny, albo raczej ten świat rzeczywisty nie podpada pod zmysły nasze pojmujące same tylko zjawiska, nie możemy mieć wyobrażeń jasnych, tym mniej jeszcze wyobrażeń dokładnych. (…) Mamy wyobrażenia jasne przedmiotów, które postrzegać można bądź zmysłem wewnętrznym, bądź zewnętrznymi zmysłami: mamy wyobrażenia dokładne przedmiotów, których pojmujemy przymioty i którym naznaczać możemy własności; świat zaś niewidzialny i nieskończony nie dotyka zmysłów naszych i sądzić o nim tylko przecznie możemy: wiemy dobrze czym nie jest, czym jest nie wiemy.[…]

Kordian również mówi o tym „niewidzialnym świecie” (Inne zagasły w nicość…ale jest świat drugi! ), który pozostaje poza zasięgiem poznania. Stara się on prawdę o jego istnieniu przekazać Laurze, chce otworzyć jej umysł na nieskończoność.

Wszelako rozważania gnozeologiczno - metafizyczne są przygotowaniem do wysublimowanych, doprowadzonych do krańców abstrakcji, spekulacji spirytualistycznych, które potem kierują się ku eschatologii:

Tam z uczuć razem zlanych wstanie anioł biały,

Mniejszy może niż człowiek, atom, środek koła

Rozpryśnionych promieni; ale jasny cały

I plam ludzkich nie będzie na sercu anioła.

Nieskończoności zmysłem dusza się pomnoży,

Bóg aniołowi oczy na przeszłość otworzy,

Aż przestanie zaglądać w ciemną wspomnień trumnę.

Bóg mu pod nogi światła wywróci kolumnę,

Po niej gwiazd mirijady zapali i słońca:

Anioł je przejrzy wzrokiem nadziei do końca

I do gwiazdy podobny będzie w przyszłość płynął…

Anioł biały” to metafora duszy ludzkiej (jaźni), składającej się tzw. „uczuć wyższych”: niepojętych, alogicznych impulsów, które nie rodzą się przez doznania sensualne, a tkwią wewnątrz i są istotą człowieczeństwa – to właśnie one decydują o tym, że człowiek jest „stworzony na obraz i podobieństwo Boga”.

Kordian, będąc niejako przykładem na trafność spostrzeżeń autora tekstu „O idei…”, opisuje owego „anioła” negatywnie, „przecznie” - nie wie sam do końca, czym on jest (Mniejszy może niż człowiek, atom, środek kołaRozpryśnionych promieni;[…] ). Pewny jest jedynie co do tego, że zostanie on uwolniony od balastu ludzkich ograniczeń i niedoskonałości, „wpłynie” w nieskończoność i będzie miał wgląd w bezkresne perspektywy czasowe i ontologiczne. Będzie funkcjonował w niezmierzonym, pozaczasowym wymiarze (Aż przestanie zaglądać w ciemną wspomnień trumnę. ). „Wzrokiem nadziei”, który można interpretować jako władzę bezpośredniego, intuicyjnego poznania, znamienną dla acielesnych bytów, „przejrzy do końca gwiazd mirijady i słońca”, i wraz z nimi wirować będzie w odwiecznej harmonii boskiego kosmosu.

Piękno tej wizji ponosi Kordiana:

O! duch mój chce się wyrwać! już pióra rozwinął.

Dusza z ust zapalonych leci w błękit nieba…


[Opuszcza ręce i z rozpaczą.]

Na jednego anioła dwóch dusz ziemskich potrzeba!

Niemożność natychmiastowego urzeczywistnienia myślowej fantazji sprawia, że wpada on w rozpacz. Oto ta cecha bohatera romantycznego, która oddala go od jego intelektualnych patronów – dogłębne przeżywanie konfrontacji abstrakcji z realiami, co, w przypadku kordianowskiej tyrady, znacznie potęguje wrażenie nieskończoności poruszanych zagadnień.

Zmierzając już powoli ku zakończeniu szkicu, chciałbym rozpatrzyć kwestię stricte formalną - kompozycję „Kordiana” na tle ujętej w pisma teoretycznoliterackie poetyki romantycznej.

Słownik literatury polskiej XIX wieku” podaje, że „refleksja estetyczna dotycząca literatury precyzowała się w XIX w. zarówno w wywodach myślicieli uprawiających estetykę profesjonalnie, jak i w wypowiedziach artystów, w owym okresie bowiem uprawiali estetykę i filozofowie (np. Libelt), i literaci, którzy często wypowiadali się ubocznie w kwestiach teoretycznych, formułując programy twórczości lub uprawiając krytykę literacką”.

Na polskich estetyków ogromny wpływ miała filozofia sztuki Hegla, który podporządkowywał twórczość „prawom ducha” (absolutu) .

Jak widać kategoria nieskończoności okazuje się być kluczową przy próbach określania tendencji literackich epoki.

Przełomowe znaczenie dla polskiej myśli estetycznej miały pisma M. Mochackiego. Postulował on nieograniczone kompetencje artysty, podkreślał rolę natchnienia, nadając poecie wymiar demiurga. Oto jego definicja poezji: „prawdziwa poezja, to jest taka, która wypływając z uczuć nieskończoności nadaje zmysłową, dotykalną barwę wewnętrznym spirytualnym zjawiskom – idealny porządek przeistacza na materialny i tłumacząc bliższe powinowactwo umysłu z przyrodzeniem, jeżeli nie rozwiązuje, to przynajmniej czyni mniej zawiłą i wątpliwą najwyższą bytu zagadkę” . Podobnie wyrażał się w tej kwestii Libelt – fantazję romantyczną wywodził wprost z idei. Wskazywał więc na utwór literacki jako na swoisty ekwiwalent trudnych do uchwycenia treści filozoficznych.

Zagadnienia nieskończoności bezpośrednio porusza cytowany przeze mnie tekst nieznanego autora (podpisał się „Kł…”), zatytułowany „O idei i uczuciu nieskończoności”.

Na uwagę zasługuje również Kremer i jego dzieło „Listy z Krakowa”. Myśliciel przedstawił w nim proces twórczy jako mistyczne uniesienie, jego podłoże upatrując w tęsknocie do Boga. Podkreślał rolę artysty jako natchnionego geniusza. Zdaniem Kremera, wszelka sztuka to powiązanie elementów skończoności i nieskończoności; sądził, iż zadaniem aktu twórczego jest ukazanie prawd wiecznych w postaci zmysłowo dostępnej.

Zdefiniował „ideał artystyczny” jako twór, którego wszystkie elementy potęgują zawarte w nim treści duchowe.

Właśnie takim „ideałem artystycznym” ma być w założeniu „Kordian”. Słowacki wyeliminował wszelkie ograniczające jego poetycką swobodę, a nieistotne dla wymowy ogólnej cechy dramatu, jak choćby klasycystyczny imperatyw jedności czasu, miejsca i akcji. W „Kordianie” akcja raz dzieje się w chatce czarnoksiężnika Twardowskiego w Karpatach, innym razem po prostu gdzieś na wsi, potem przenosi się do Anglii, potem do Włoch, Francji i znów do Polski.

Natomiast romantyczny postulat nawrotu sztuki do introspekcji, do wnętrza podmiotu, został w pełni zrealizowany w konstrukcji wywodów bohatera. Postulat ów implikuje swobodny, demiurgiczny stosunek do dzieła, jako środka rewelacji istoty człowieczeństwa, która dla romantyka jest bezkształtną mieszaniną emocji, często sprzecznych.

Swoboda artysty w „Kordianie” przejawia się przede wszystkim w doborze scen utworu – są związane ze sobą tylko osobą postaci tytułowej, dzięki czemu jej sylwetka zarysowana jest niezwykle szczegółowo, a co za tym idzie – jest autentyczna psychologicznie.

Niech zakończeniem, a zarazem swoistym podsumowaniem moich rozważań, będą słowa Wilhelma Schellinga, który w jednym zdaniu zawarł być może meritum poruszanego na przestrzeni niniejszego szkicu problemu: „(…) to, co nieskończone, jest bezwarunkową zasadą sztuki. Jak dla filozofii absolut jest prawzorem prawdy, tak dla sztuki jest prawzorem piękna”.


Wg literatury romantycznej to co jest nieskończone, jest związane z naturą, bo tylko ona pozornie ginie i odradza się, tak naprawdę pozostając wszechobecną.


KLASYCYZM - nurt związany ze sztuką. Charakteryzował się realizacją prawdy i piękna. Łacińskie słowo mimesis. Mimesis oznacza wierność, naśladowanie i rzeczywistość. Podstawowym punktem ideologii klasycyzmu był w myśl racjonalizmu rozum. Twórcy klasycyzmu nawiązywali w swoich pracach do antyku i starożytnych ideałów. Sięgają oni do norm i wzorców wyznaczonych przez Arystotelesa i Bolieau.

Cechami charakterystycznymi są ład, harmonia, spokój. Przeważają w nim tradycyjne normy literackie.


mimesis [gr.], kategoria estetyczna rozwinięta przez Arystotelesa, oznaczająca naśladowanie natury (rzeczywistości, życia, ludzkich czynności) w dziele sztuki, nierównoznaczne z jej wiernym kopiowaniem (dopuszcza stosowanie idealizacji lub satyrycznej i groteskowej deformacji).


Podstawowa różnica przedstawiania nieskończoności w koncepcji romantycznej i klasycystycznej.

Naśladownictwo natury, jakim jest mimesis ma na celu przedstawienie piękna natury i zaznaczenie jej doskonalości. Nutura jest tylko tłem do wszelkich zmagań człowieka, jej wpływ nie jest duży. Podstawowym celem jest oddanie jej nieskończoności, a nie oddziaływania na człowieka.

W literaturze romantycznej rola natury wzrasta, staje się ona często głównym bohaterem dzieła. Jej wpływ na jednostkę zdaje się mieć kluczowe znaczenie. To ona wyznacza zakres działań człowieka, ona go rozpoczyna (świt) i ona go kończy (zmierzch). Natura w dzień jest przyjazna dla człowieka, nie ingeruje w jego dzialania, poddaje się jego czynom. Estetyka wizji natury nocą jest natomiast groźna, tajemnicza, zawiera mnóstwo zagadek, jest nieprzyjazna dla człowieka. Jendak niezależnie od pory dnia czy pory roku natura urasta do ogramnych rozmiarów i nie pozwala zapomnieć człowiekowi o swojej wielkości i przewadze nad nim.






Wyszukiwarka