Społeczeństwo liberalne. Rozmowy w Castel Gandolfo. Znak, Kraków 1996.
RALF DAHRENDORF
UWAGI O STRUKTURZE PEWNEJ ARGUMENTACJI
I
Konfrontacyjne stany głębokiego zamrożenia stosunków z okresu zimnej wojny mamy już za sobą. Historia znów ruszyła z miejsca. Liberalnym działaniem i myśleniem zawładnęła obecnie kwestia: jak możemy zagwarantować jednocześnie konstytucję wolności i stanowiące o przynależności więzi społeczne?
Nie ulega wątpliwości: demokracja polityczna i gospodarka rynkowa to chłodne projekty. Są cywilizacyjnymi wynalazkami oświeconych umysłów i zbiorowości, ale nie wywołują bicia serca, wręcz nie powinny wywoływać. Stanowią mechanizmy rozwiązywania problemów, które stworzono po to, by umożliwiały - bez rozlewu krwi i niepotrzebnych cierpień - zmiany gustów, polityki, a nawet kadry przywódczej. Jako takie są wynalazkami wspaniałymi, nie bez racji wysoko cenionymi. Ale „domem" nie są; nie dają człowiekowi ani tożsamości, ani poczucia przynależności. W tym sensie pozostawiają go przed drzwiami, na zimnie, bez dachu nad głową. Demokracja i gospodarka rynkowa są ważne, ale nie wszechważne.
Dochodzi do tego wzgląd o jeszcze większej wadze. Wygląda na to, że nie da się utrzymać mechanizmów społeczeństwa otwartego, jeśli ludzie nie wiedzą, gdzie ich miejsce. Demokracja i anomia nie tworzą szczęśliwej pary. W końcu anomia niszczy wolność, choćby dlatego, że moralna próżnia, jaką wytwarza, przyciąga fałszywe bóstwa i złych proroków.
Jakby tego nie było dosyć, jest jeszcze „paradoks Bockenfórdego": demokracja i gospodarka rynkowa opierają się na przesłankach, których
10_________________________________________________________
przecież same nie są w stanie zagwarantować. Ani nie potrafią stworzyć koniecznych więzi społecznych, ani też nigdy nie leżało to w ich zamiarach.
Przykładów na to, jak poważna jest to problematyka, nie brakuje. Jeden z nich jest realny, a zarazem w pewnym sensie „gatunkowy"; Jean Baechler opisał go żywo i barwnie w swej świetnej analizie Mourir a Jonestown} „Pastor" Jones zabrał swoich wyznawców do Gujany, a kiedy rozniosły się wieści o jego okrutnym panowaniu, przekonał 914 członków sekty, by cierpliwie czekali w kolejce, aż zaaplikuje im śmiertelną truciznę, po czym sam się zastrzelił. Zagubieni ludzie rezygnują najpierw z wolności, a potem z życia; idą za swym fałszywym przywódcą w objęcia samobójczej śmierci, która przekracza wszelkie miary. „Należą" do niego w najgorszym sensie tego słowa. Sam Baechler nawiązuje do Hitlera i do zbiorowego samobójstwa Niemiec w 1945 roku; przypomina się też analiza Franza Neumanna (a w niektórych punktach również Hannah Arendt), dotycząca niemieckiego narodowego socjalizmu i jego korzeni tkwiących w anomii.
Aktualnych przykładów dostarczają przede wszystkim nacjonalistyczne i fundamentalistyczne próby szukania „domu". W imię „samostanowienia" (tzn. tożsamości narodowej) rezygnuje się z samostanowienia (tzn. wolności demokratycznej). Vaclav Havel mądrze komentował kwestię „bycia we własnym domu", ale jednak nie potrafił zapobiec rozpadowi Czechosłowacji i powstaniu Słowacji, w której wolność i państwo prawa są zagrożone. Gdy robi się gorąco, prawdopodobieństwo, że ludzie zawierzą obietnicy nawiązania więzi społecznych, jest co najmniej tak duże jak to, że zechcą polegać na rzeczywistości rynkowej.
Oto więc pytanie: jakie więzi społeczne nie niszczą wolności politycznej i gospodarczej, lecz ją wspierają? Czy takie więzi można odnaleźć - lub wręcz stworzyć - w nowoczesnym świecie, a jeśli tak, to gdzie i w jaki sposób?
II
Być może, nie od rzeczy będzie najpierw rzucić okiem na doświadczenia wielkich i starych demokracji. W każdej z nich można znaleźć elementy spójności, które lokują się poza instytucjami społeczeństwa otwartego.
Jean Baechler, Mourir a Jonestown, w: „Europiiisches Archiv fiir Soziologie" 1979, XX/2.
____________________________________________12
- Stany Zjednoczone Ameryki. Już Tocqueville wskazuje na znaczenie, jakie ma dla demokracji w Ameryce osobliwa „religia cywilna". Nierozerwalny splot „amerykańskiego snu" obecnego w rytuałach większości Kościołów i symbolicznych działań religijnych w życiu politycznym; sztandar; częste inwokacje do Boga; cały syndrom „Boże, pobłogosław Amerykę". „Religia cywilna" przydaje religii osobliwie świeckiego charakteru, podczas gdy jednocześnie cnoty obywatelskie ulegają religijnemu spotęgowaniu. W ten sposób „Ameryka" staje się domem, w którym jednak demokracja i rynek mogą się rządzić własnymi prawami.
- Anglia (ale nie Zjednoczone Królestwo). Burkę mówił o „praumo-wie wiecznego (angielskiego) społeczeństwa". Chodziło mu o tradycję, której nie ma na przykład Francja, co - wedle jego opinii - było też przyczyną niepowodzenia rewolucji francuskiej. „Urodzić się Anglikiem - to nie przypadek", twierdził znany polityk angielski. To był ten wspólny dach; pod nim istniały też inne sufity, które dawały schronienie, ale jednocześnie powodowały rozbicie - jak choćby przynależność klasowa. Byłoby rzeczą ciekawą dokładniejsze zbadanie związku między demokracją angielską do mniej więcej 1950 roku (może nawet później) a trwaniem sztywnych, niemal kastowych struktur klasowych.
- Szwajcaria. Tu dom ojczysty w dosłownym sensie był rdzennym składnikiem demokracji; ludzie są przede wszystkim obywatelami kantonu i gminy, a Szwajcarami okazują się dopiero na podstawie przynależności do tych realnych jednostek. Miejski rynek jako scena demokracji bezpośredniej jest tego stosownym wyrazem, jakkolwiek ten rodzaj więzi pozostaje w odczuwalnej niekiedy sprzeczności z rozwojem skutecznych instytucji przedstawicielskich i demokratycznych, właściwych państwu jako całości.
Można podać jeszcze inne przykłady. Oto Szwecja dowodzi roli, jaką dla określonego rodzaju demokracji odgrywa społeczna homogeniczność. Temat prowokujący do krytycznego namysłu, niepokojący; cytowany powyżej polityk angielski twierdził także: „Jest w końcu jasne, że demokracja może funkcjonować tylko w krajach etnicznie homogenicznych". Czyż nie chciałoby się wierzyć, że jest dokładnie na odwrót?
Rzecz znamienna, że wszystkie więzi wymienione w powyższych przykładach stoją dziś pod znakiem zapytania. Niedawno Arthur Schle-singer opisał wnikliwie „rozczłonkowanie Ameryki" (The Disuniting of America). Można by też mówić o rozkładzie religii cywilnej. Angielski
n__________________________________________
(i brytyjski) rozwój sytuacji społecznej w ostatnich dziesięcioleciach zmierzał wyraźnie nie tylko do rozpadu klas, lecz także do odrzucenia tradycji. New Torysim i „społeczeństwo bezklasowe", w którym ton nadają - by wyrazić się w języku reklamy - „C2s"2 z nowego stanu średniego, to elementy tej sytuacji. W Szwajcarii problemem stała się słabość państwa centralnego. Szwajcarska dyskusja o Europie jest tak emocjonalna również dlatego, że jest ona zarazem dyskusją o utraconych więziach społecznych. Szwecja to bynajmniej nie jedyny kraj, który utracił homogeniczność sprzyjającą budowaniu więzi; dziś regułą jest heterogeniczność. Dlatego też nie ma już takich, których nie dotyczą problemy wolności i więzi społecznych. Problemy te nie ograniczają się do nowych demokracji; także w starych coraz bardziej się zaogniają.
III
W jaki sposób nowoczesne społeczeństwo może budować więzi, które będą wystarczająco silne, by tworzyć „dom", a zarazem zachowają tyle cech prywatności, że nie staną na przeszkodzie funkcjonowaniu demokracji politycznej i gospodarki rynkowej? Jest to dziś szeroko dyskutowany temat, na który wypowiadali się zarówno refleksyjni politycy, jak i teoretycy polityczni. Trzy przykłady (wszystkie ze spektrum liberalnego) zawierają sugestie względem możliwych projektów.
Pierwszy z nich to Vaclav Havel. Ma dość śmiałości, by trwać przy własnych przekonaniach nawet wbrew wszelkim teoriom, a nawet doświadczeniom. Dlaczego intelektualista nie miałby odnosić sukcesów także w polityce? Dlaczego praktyczne rozstrzygnięcia nia miałyby stale podlegać kryteriom moralności? Czy niemożliwa jest nowa polityka o znaczniejszej jakości duchowej? Na tym tle należy rozpatrywać również medytacje Havla o „domu": „Mój »dom« to dom, w którym mieszkam, gmina czy miasto, gdzie się urodziłem lub gdzie przebywam, to moja rodzina, świat moich przyjaciół, społeczne i duchowe środowisko, w którym żyję, mój zawód, to, co uprawiam, czy też miejsce pracy. Mój »dom« to oczywiście także kraj, w którym żyję, język, którym mówię, duchowy klimat panujący w moim kraju i przywoływany w ję-
2 C2s - ludzie kategorii Cl, w nomenklaturze wojskowej: mato zdatni, ułomni. [Przyp. ttum.]
zyku, którego się w nim używa [...]. »Domem« jest więc dla mnie także moja czeskość, to znaczy moja przynależność narodowa, i nie ma powodu, żebym się do tej części mojego »domu« nie przyznawał; jest ona przecież dla mnie taką samą egzystencjalną oczywistością jak, powiedzmy, moja męskość. Wszelako »domem« jest dla mnie nie tylko moja czeskość, lecz także moja czechosłowackość, a więc moja przynależność państwowa. »Domem« jest dla mnie również Europa i moja europejskość, a także - wreszcie - ta oto planeta z jej teraźniejszą cywilizacją oraz, co zrozumiałe, cały ten świat".3
Silna, solidna, na piewszy rzut oka przekonująca pozycja, a jednak... co się dzieje z tą „czechosłowackością" - a tym samym z prawami obywatelskimi - zaledwie kilka miesięcy później? Czy liczne „domy" okazują się w końcu zbyt kruche, by wytworzyć więzi? Czy całe wyobrażenie „domu, który jest wszędzie", nie wydaje się nieco zbyt panteistyczne? Świat człowieka, który jest (by zacytować Maxa Webera) „niemuzykalny w sprawach religijnych", a który jednak wszędzie dopatruje się znaczenia? Marzenie Havla nie powstrzymało Słowaków, nie mówiąc już o Jugosławii.
Drugi przykład. Temat przynależności absorbował w ostatnim czasie przede wszystkim polityczną lewicę. Chodziło po części o nowe uzasadnienie państwa opieki socjalnej; po części o poszukiwanie nowego stanowiska wobec państwa i społeczeństwa w ogóle; w każdym razie, zasadniczym pojęciem stała się community (nowym ruchem - „komuni-tarianizm"). W niemczyźnie community sytuuje się gdzieś między „wspólnotą" a „gminą", przy czym żaden z tych odpowiedników nie utrafia w intencje oryginału; gwoli jasności warto zatem sięgnąć do tego pojęcia w angielskim brzmieniu. David Marquand wysuwa tezę, że „tym, co konieczne do ponownego zadzierzgnięcia strzępiących się więzi community, jest poczucie przynależności i zaangażowania". Marcjuand widzi je w postawie, którą nazywa „obywatelsko-republikańską" [civic republicanism]. Jest to wersja „pozytywnej" czy też „aktywnej wolności": „W końcu głównym przesłaniem obywatelskiego republikanizmu jest to, że własne ja tylko wtedy może w pełni rozwinąć swój potencjał i nauczyć się, jak ma wypełniać swoje zobowiązania wobec innych ja, gdy będzie działać w publicznej sferze wolnej zbiorowości; a zatem - że polityka jest zarówno działalnością cywilizowaną, jak i cywilizującą; że
1 Vaclav Havel, Sommermedilationen, Berlin 1992, s. 24.
H___________________________________________
w istocie jest najbardziej cywilizowaną i cywilizującą działalnością, w jakiej mogą uczestniczyć ludzie". Z pewnością nie możemy wrócić do utraconej przeszłości. „Możemy jednak stworzyć zdecentralizowane struktury - w miejscu pracy i w służbach publicznych, a także w formalnej sferze publicznej - w których będzie można nauczyć się obywatelsko--republikańskich cnót i praktykować je. W istocie, jeśli obywatelsko--republikańskie pojęcie człowieka jako istoty społecznej jest słuszne, nie tylko możemy, lecz musimy to uczynić. Wedle założeń obywatelskiego republikanizmu, alternatywą decentralizacji jest atomizacja, która w końcu prowadzi do swego rodzaju barbarzyństwa".4
Odrobina romantyzmu? Powrót do „sfery publicznej" (Óffentlich-keit), o której pisał w swej pracy doktorskiej Habermas, wykazując, że już od dawna jej nie ma? Rzuca się też w oczy pełen emfazy styl adwokata „pozytywnej wolności", nadzieja na „nowego człowieka". Myślenie nowej lewicy w znacznej części zmierza do przeobrażenia samej sfery politycznej w „dom". Odbywa się to albo w ten sposób, że niejako przypisuje się postawy i nastawienia do instytucji („patriotyzm konstytucyjny"), albo postuluje się zachowania (uczestnictwo, „cywilizowana i cywilizująca działalność"), które sprzyjają budowaniu więzi. Abstrahując od wszelkich wątpliwości praktycznych - widać, jak problematyka Dwóch koncepcji wolności Isaiaha Berlina podnosi tu swój ohydny łeb.
Trzeci przykład to kazanie Ernesta Gellnera (faktycznie było to niedzielne kazanie „przed Uniwersytetem Cambridge") o „unikalności prawdy". U Gellnera występują trzy dramatis personae. Po pierwsze: relatywista, który ze względu na swój „lekkomyślny ekumenizm" zostaje uznany za niezdolnego do „przekazania komukolwiek jakiegoś rzeczywiście moralnego przekonania". Po drugie: fundamentalista, którego „asymetryczne" roszczenia w imię „ekskluzywnego, zazdrosnego, jakoby monopolistycznego objawienia" zagrażają nie tylko tolerancji, lecz także wolności. Co zostaje? Oświeceniowy purytanin [Enlightenment Puritan, EP]. Ale Gellner zna problem, o którym mowa w tych uwagach: „Fundamentalista i oświeceniowy purytanin podzielają poczucie unikalności prawdy i szacunek dla niej; EP i relatywista podzielają skłonność do tolerancji; a relatywista i fundamentalista podzielają wizję dość
4 David Marquand, Civic Republicans and Liberał lndividualisls, „Europiiisches Archiv fur Soziologie", 1991, XXXII/2.
dobrze urządzonego świata, w którym dałoby się mieszkać - w przeciwieństwie do przykrej pustki wypełniającej świat EP".
A czym da się wypełnić „przykra pustka"? Mowa Gellnera staje się tu całkowicie, wręcz przerażająco pragmatyczna: „Jeśli ta historia w ogóle ma jakiś klarowny morał, to taki, że przyszłość nie leży w świeckiej kontrrewolucji, lecz raczej w owej dwuznacznej, niestabilnej, niewygodnej relacji między wiarą, indyferencją i powagą; w relacji, którą starałem się opisać".5 Gellner dobrze zna sytuację wschodnioeuropejską; w pewnym sensie tylko o nią chodzi w jego kazaniu. Wie zatem także, iż pragmatyczna „więź" w praktyce EP pozostaje niepewna nawet tam, gdzie udało się ją rozwinąć, a ponadto - że niemal nie sposób przenieść jej na nowe demokracje. „Błogosławieni - kończy swoje kazanie - którzy mają tylko takie problemy jak my". Ale czy to rzeczywiście wystarczy?
IV
Problem wolności i więzi społecznych nie jest wydumany; powyższy wybór reakcji, jakie wywołuje, przedstawia tylko ich wyrywkowy obraz, nie zaś kompletny katalog. A wiele kwestii i tak pozostaje otwartych. Chcąc uczynić krok naprzód w poszukiwaniu odpowiedzi na nie, spróbujmy postawić pytanie wstępne: jakim kryteriom muszą odpowiadać więzi społeczne, aby nie tracąc efektywnego znaczenia, dawały się jednocześnie pogodzić z konstytucją wolności? A oto kilka takich kryteriów:
- Więzi muszą skutecznie „wiązać", nie wytwarzając zależności. Więzi - określam je też jako ligatury - muszą wykraczać poza związki bezpośrednie i efemeryczne; muszą sięgać do „kultury głębi". Jednocześnie muszą dawać jednostkom swobodę realizowania własnych interesów na rynku i w publicznej sferze polityki.
- By rzecz jeszcze bardziej skomplikować: więzi - ligatury - muszą wnikać do obszaru publicznego. Są czymś więcej niż prywatnymi przekonaniami wiary w świecie, w którym wszystko zachowuje jednakową ważność. (Relatywista nie zna żadnych więzi.) Chodzi mianowicie o więzi wspólne, społeczne.
- Więzi nie mogą być zależne od instytucji politycznych i ekonomicznych. „Paradoks Bockenfórdego" można też postawić na głowie:
5 Ernest Gellner, „The Uniqueness of Truth", King's College, Cambridge, 31 maja 1992.
krytyczne znaczenie ma fakt, że demokracja sama nie gwarantuje więzi społecznych, bez których przecież nie może istnieć. Z tego powodu „patriotyzm konstytucyjny" to prawdopodobnie za mało: Iigatury przekraczają nie tylko horyzont praw, lecz także konstytucji.
- Zarazem nie sposób myśleć o więziach jako o „pozytywnej wolności", która uzupełnia „negatywną wolność" instytucji. Każda definicja wolności, która opiera się na tym, co ludzie czynią - a nie wyłącznie na tym, co czynić mają prawo - jest ryzykowna; wiedzie na manowce i stanowi zachętę dla tyranów. Więzi nie są zatem wytworem „komunitarnych aktywistów" (czy choćby takich, którzy rozkoszują się nieustannym dyskursem, jakkolwiek byłby on wolny od znamion panowania); tworzą je pewni siebie ludzie, którzy nie kłopoczą się o swoje przynależności.
Kwadratura koła? Z abstrakcyjnego punktu widzenia może to tak wyglądać, toteż musimy wrócić do pragmatyzmu Gellnera. Dobrego przykładu dostarczają stosunki państwo-Kościół (Kościoły) w dojrzałych demokracjach. Stan tych stosunków jest zawsze niepewny. Kwestie sporne (aborcja, podatki kościelne) pozostają nie uregulowane. Ale niektóre społeczeństwa dopracowały się metod utrzymywania wynikających stąd konfliktów na znośnym poziomie. Ludzie nie muszą rezygnować ze swojej wiary, aby działać w instytucjach; nie muszą też przeobrażać instytucji, aby kształtować swoją wiarę. Gellner występuje wręcz na rzecz dwuznaczności społeczeństw, które nauczyły się okrywać takie kwestie sporne „zasłoną przyzwoitości", a także - dwuznaczności jednostek, które mogą sobie pozwolić na niewyjaśnianie własnej pozycji innym, a nawet samym sobie. „Wiemy [ma na myśli „nas" w Brytanii], że system polityczny tego rodzaju dobrze funkcjonuje, i możemy tylko żywić nadzieję, że mniej szczęśliwe kraje, które dopiero niedawno wyzwoliły się od świeckiego absolutyzmu, rozwiną własną wersję tego systemu".
Wszelako może być i tak, że im się to nie uda. Potrzeba nieco więcej jasności, nieco więcej wsparcia dobrą radą. To nas przywodzi do modnego pojęcia, które stało się być może zbyt modne: chodzi o społeczeństwo obywatelskie. Skoro pojęcie to okazało się swoistym
_____________________________________________________ 17
deus ex machina dyskursu społecznego i politycznego, zaczęło niemal budzić niechęć do używania go. Toteż trzeba koniecznie podkreślić, czym społeczeństwo obywatelskie nie jest - czym nie wolno mu być, jeśli ma wytwarzać więzi społeczne, które pozwalają kwitnąć konstytucji wolności.
Społeczeństwo obywatelskie nie jest społeczną podwaliną państwa czy nawet samej konstytucji wolności w wąskim sensie. Nie wspiera instytucji politycznych ani nie jest do nich przeciwstawne. (Przynajmniej w warunkach wolności; tam gdzie panują stosunki nieliberalne, społeczeństwo obywatelskie staje się głównym ośrodkiem opozycji przeciwko państwu.) Dlatego społeczeństwo obywatelskie nie jest też instrumentem mobilizacji. Nie jest światem Marquandowskich obywateli uczestniczących, dla których polityka stanowi „najbardziej cywilizowaną i cywilizującą działalność". Musimy być w stanie myśleć o społeczeństwie obywatelskim - i urzeczywistniać je - ani jednej marnotrawnej myśli nie poświęcając państwu.
Czym tedy jest społeczeństwo obywatelskie? Havel ujmował to w końcu właściwie na swojej liście (przynajmniej w jej fragmencie), opisującej „świat naturalny" (Havel cytuje chętniej Patoćkę niż Haber-masa; nie mówi zatem o „świecie życia"). Z pewnością są to struktury publiczne. Stwarzają szansę działania w kontekście, który ma znaczenie. Jako takie mogą być różnego rodzaju; mogą to być gminy i przedsiębiorstwa, szkoły i stowarzyszenia, nawet partie polityczne, z pewnością Kościoły. Niektóre z asocjacji (pojęcie kluczowe!) społeczeństwa obywatelskiego są bardziej płynne i mniej długowieczne niż inne; niektóre bardziej niż inne nadają się do budowania przynależności; wszystkie jednak tworzą szansę zadzierzgnięcia więzi.
Liczba pojedyncza „społeczeństwo obywatelskie" wywołuje mylne wrażenie jedności. Społeczeństwo obywatelskie to twórczy chaos, różnorodność zachodzących na siebie asocjacji, z których każda ma własną podstawę egzystencji, często też własną historię i własne specyficzne formy członkostwa.
Puenta polega na fakcie, że społeczeństwo obywatelskie stwarza więzi przynależności, nie wkraczając tym samym na „teren" instytucji politycznych. Wzajemna relacja między nimi a społeczeństwem obywatelskim siłą rzeczy pozostaje trudna i pełna Gellnerowskich dwuznaczności. Ponadto jest jasne, że taki projekt wolności funkcjonuje tylko tam, gdzie państwo jest szczupłe i ogranicza się do funkcji zasadniczych
(które da się wymienić) oraz gdzie społeczeństwo obywatelskie samo trzyma w szachu asocjacje o pretensjach do totalności. Gdzieś między „muzułmańskim parlamentem" a „Frakcją Czerwonej Armii" trzeba wytyczyć granicę. Szczupłe państwo, sprzymierzone z bogatym społeczeństwem obywatelskim, bardzo się zbliża do definicji publicznego oblicza wolności.
Pozostaje pytanie - przede wszystkim gdy ma się na uwadze nowe demokracje - jak wytworzyć taki stan rzeczy. Pytanie, które musi pozostać otwarte.
Przełożył Andrzej Kopacki