Ader Wieczna zima

Ader


Wieczna zima


Średniej wielkości transportowiec zbliżał się do planety Etwin, która od

początku swego istnienia na mapach była skuta lodem. Nie odkryto na niej

inteligentnych form życia, więc bez ceremoniałów wcielono cały układ do

Federacji a po odkryciu nielicznych złóż przeznaczono ją na planetę

górniczą.

-Chyba oszalałeś?- Odezwał się Rty, gdy po wyjściu z dolnego pokładu

spostrzegł planetę.- Chcesz tutaj przeczekać?

-Bez nerw, to najlepsze miejsce. Jest tylko kilka osad górniczych.

Wylądujemy w którejś i przeczekamy.- Powiedział ze spokojem w głosie Calmer.

-I myślisz, że tak bez niczego nasz ugoszczą?

-Sie nie martw, Bob, to naiwniacy. Całe życie kopią tunele i...

-Jasna cholera, Calmer.- Przerwała Sety.- Mówiłeś, że wyczyściłeś ślady.

-Jak wychodziłem, gościowi jeszcze parowała głowa.

-To wyjaśnij mi łaskawie skąd ten Skurczybyk się tu wziął i dlaczego żąda

naszego zatrzymania się, i zezwolenia na abordaż?

-Zaraz mu odpowiemy. Sety idź do wieżyczki. Rty i Loui zajmijcie się obsługą

bocznych działek. Reszta śledzić przyrządy.

Transportowiec zwolnił i czekał, aż Skurczybyk się zbliży, a gdy ten wykonał

to czego oczekiwali, otworzyli ogień. Statek patrolowy błyskawicznie

odstąpił

od niego, w kilka sekund ustawił się i wyszczelił kilka razy, nie użył

torped. Transportowiec stracił sterowność i kręcąc się wokół własnej osi

zmierzał w

kierunku planety. Arkoriański myśliwiec patrolowy podążył za swą ofiarą w

gęste warstwy atmosfery. Wkrótce jego przyrządy zlokalizowały wrak, okazało

się, że pozostała przy życiu tylko jedna osoba, której szanse przeżycia

następnej godziny były bliskie zeru. Pilot wyprowadził swój statek z

atmosfery i

powrócił do patrolowania strefy granicznej Federacji, tak jakby incydent w

ogóle nie miał miejsca.

Śnieg padał coraz obficiej, zmniejszając z minuty na minutę widoczność. Od

kilku godzin z kierunku wschodniego wiał silny wiatr tworząc wysokie zaspy

przez które przedzierała się niewyraźna postać.

-Baza! Baza! Tu Dwójka, jestem kilka minut od punku A. Sprawdzę odczyty i

jeszcze punkt D2.

-W porządku Dwójka. Tylko gdzieś nie wpadnij, bo do wiosny cię nie

znajdziemy.

-Bez odbioru.

W kilka minut dotarł do przyrządów, musiał zrzucić z nich sporą warstwę

świeżego śniegu. Wiatr stawał się coraz bardziej przenikliwy. Odczyty były w

normie. Nie pojawiły się nowe pęknięcia czy obsunięcia po ostatnich

drążeniach. Zapisał odczyt i ruszył w kierunku miejsca, w którym znajdował

się

kolejny skaner. Widoczność spadła do pół metra i musiał zwolnić. Do zachodu

pozostało niewiele ponad godzinę. Po dziesięciu minutach zaczął się

zastanawiać nad powrotem, gdy o mały włos nie wpadłby do krateru. Wiatr

przestał na chwilę wiać i zobaczył, już lekko przysypany śniegiem

transportowiec. Krater by oblodzony. Górnik ześliznął się na dno i podszedł

do statku, był zanurzony w śniegu na wysokość luku towarowego, który po

kilku próbach udało mu się otworzyć. Właz podniósł się z hałasem a z wnętrza

buchnęła para. Wszedł do wnętrza i zamknął za sobą luk. Przeszedł przez

pustą ładownię i zatrzymał się przed włazem do sterowni. Pociągnął niewielką

dźwignię w duł i wszedł do kabiny, zatrzymał się w kałuży krwi. Na podłodze

leżał jakiś człowiek z roztrzaskaną głową. Obrócił się i zobaczył na ścianie

punkt w który uderzył- dźwignia luku. Wszedł dalej i zobaczył jeszcze pięć

trupów. Ze sterowni było wyjście do górnej wieżyczki, z której kapała krew.

Wspiął się do niej po drabince, osoba w niej się znajdująca nadal żyła.

-Baza! Baza! Tu dwójka.

-Czego znowu. Nie mów, że nie możesz wyjść z jakiejś dziury.

-Rozbił się tu jakiś transportowiec. Minimum to sześć ofiar śmiertelnych i

jedna ciężko ranna.

-Zrozumiałem. Już wysyłam oddział.- Górnik wyłączył komunikator i przykrył

leżącą obok fotela dla strzelca kobietę. Była nieprzytomna. W chwilę po

wyłączeniu komunikatorów do wieżyczki wtargnął dym. Górnik natychmiast

zrozumiał co się stało. Po zaryciu w śnieg generator silników grawitacyjnych

nie przestał działać, co doprowadziło do jego przegrzania. Z wielkim trudem

wyciągnął ranną z wieżyczki i szybko wyniósł ją na powierzchnię. Ze sterowni

zabrał miotacz bliskiego zasięgu i zrobił nim w ścianie lodu prowizoryczne

schody. Zdołał odnieść ranną na dwadzieścia metrów, drugie tyle przeleciał

niesiony siłą wybuchu. Śnieg nie był jeszcze uleżały i upadł dosyć miękko,

ta którą wyniósł leżała w pobliżu. Podszedł do niej. Zamieć się wzmagała,

ale już

po kilku minutach przybyła pomoc.

-A toś sobie zapolował.- Tenasder zmierzył wzrokiem osobnika, który się

odezwał.

-Żartowałem... Gdzie ten transportowiec? Odleciał?- Cichy śmiech przebiegł

przez grupę ratunkową. Górnik wskazał ręką miejsce, w którym znajduje się

statek i nie mówiąc nic więcej ruszył pieszo w kierunku bazy.

-Że też on nigdy nie zabłądzi... Przymocujcie ją dobrze i zjeżdżamy stąd.

-Może jednak podeślemy mu jednego.

-Jak chcesz go rozdrażnić, to mu jednego daj... Nie? To siadaj i dobrze się

trzymaj w swoim siodle, żeby cię ktoś z niego kiedyś nie strącił. Podczas

powrotu do bazy na swych dwunożnych wierzchowcach nie spotkali Tenasdera. W

bazie zjawił się dopiero po kilku godzinach z jakimś zwierzakiem na

ramieniu. Podszedł do barmana i rzucił mu swoją niegotową jutrzejszą kolację

na blat.

-Zaraz będzie gotowa.

-Zrób coś z tym.- Górnik rzucił mu w ręce miotacz. Barman wyglądał na

zdziwionego, nigdy nie widział u niego broni, ale zabrał ją.

-Zajmę się tym. Usiądź. Zaraz kogoś przyślę z posiłkiem.

Sety obudziła się mniej więcej w czasie w którym Tenasder kończył swój

posiłek. Pomieszczenie było małe, bez okien. Drzwi były opancerzone. Usiadła

na

łóżku i patrzyła w niebieską podłogę. Wszedł lekarz.

-Jak się pani czuje?

-Nieźle.

-Jakieś bule głowy, kończyn?

-Lekki bul głowy.

-Przejdźmy do konkretów. Skąd się pani tutaj wzięła i jak doszło do

katastrofy?

-Czy to jest jakieś więzienie?- Lekarz zrobił dziwną minę i uśmiechnął się.

Po czym odpowiedział krótko, że nie.-Lecieliśmy... do układu przygranicznego

Solin Dwa. Niedaleko granicy zaatakował nas Kreoński statek. W wyniku

poniesionych uszkodzeń zdecydowaliśmy się lądować tutaj. Nie udało się...

Czy

zawiadomiliście kogo trzeba?- Lekarz jedynie pokręcił nieznacznie głową.- A

skąd wzięłam się tutaj, gdzie ci z którymi leciałam?

-Znalazł cię górnik, Tenasder. Twierdzi, że gdy cię odciągał od statku, ten

eksplodował.- Sety opuściła głowę.

-Nie żyją?

-Tak... Zostaniesz tutaj przez jakiś czas. Łatwo znajdziesz nocleg, ale

prędzej idź coś zjeść... Możesz iść.

Szybko się zorientowała, że prawie cały kompleks znajdował się pod ziemią. W

bazie przeważali ludzie. Po chwili trafiła do baru, a jeszcze szybciej

przestała sama siedzieć przy stoliku.

-Jak się tutaj dostałaś? Nie widziałem cię tu nigdy a ostatnio nie wylądował

żaden statek.- Nie zdążyła odpowiedzieć, gdyż ktoś podszedł i uderzył w

głowę

jej rozmówcę.

-Ty idioto.- Odciągnął go od stolika.- Widzisz kto tam siedzi?... Wiesz z

kim ona przyszła?

-No jasne, z grupą ratunkową.

-Idiota. A kto ją znalazł? A gdzie statek którym przyleciała? A może sama

pilotowała transportowca, co?

-Skąd wiesz, że przyleciała transportowcem?

-Zamknij się. Mam swoje źródła, to był vr2300 a do niego potrzeba trzech

pilotów. Radzę ci odczep się od niej.

-I dlatego, że potrafiła sama pilotować vr mam ją zostawić?

-Głupek. Znaleziono ją z Tenem.- Rozmówca zmienił wyraz twarzy.- A z vr

została tylko kupa złomu.- Louis zbladł i podszedł do stolika Sety.

-Przepraszam, ale właśnie wezwano mnie do wykopu. Jakaś awaria.

Przepraszam.- Szybko się oddalił. Sety przez chwilę śledziła go wzrokiem.

Tego, który

go spłoszył już nie było. Nikt więcej nie próbował się przysiąść. Popatrzyła

w kierunku, który pokazywał młodzikowi przeganiacz. Przy centralnym stoliku

siedziała jedna osoba i kończyła posiłek. Sety wstała ze swego miejsca i

podeszła do siedzącego górnika, który ją uratował.

-Cześć. Jestem Sety. To ty mnie uratowałeś. Chciałam ci podziękować.-

Tenasder przestał jeść, okoliczne stoliki błyskawicznie opustoszały.

Zmierzył ją

wzrokiem. Wyprostował się i popatrzył na nią z góry. Podniósł raptownie

rękę. Odskoczyła. Kiwnął na barmana. Ten szybko podbiegł, zabrał talerz i

zapłatę za pierwsze danie. Po chwili wrócił z drugą porcją i zabrał ze sobą

Sety. Posadził ja przy barze. Tenasder ponownie zasiadł do posiłku.

-Na Boga, czy pani jest chora? Mógł panią zgnieść jak robaka.

-Uratował mi życie. Chciałam mu tylko podziękować. Czy on zawsze taki...?

-Małomówny? Tak. Radzę mu więcej nie przeszkadzać.

Goście z bezpiecznej odległości patrzyli na górnika. Wyglądał na dziwnie

zamyślonego. Nieoczekiwanie trzasnął pięścią w stolik i przełamał go na pół.

Wstał, rzucił na niego woreczek z zapłatą i śpiesznym krokiem opuścił bar.

Obsługa szybko wymieniła stolik a zapłata znalazła się w kasie.

-Widzisz co narobiłaś. Dobrze, że tylko stolik.

-Dlaczego go nie zamkną?

-Nie złamał prawa.

-Jednak chcę z nim porozmawiać. Gdzie teraz poszedł.

-Na powierzchnię.

-Pójdę za nim.

-Nie radzę. Jest tam teraz...- Barman spojrzał na wyświetlacz.- ...minus

siedemdziesiąt pięć stopni. Z pary można ulepić bałwana. Bez odpowiedniego

kostiumiku nie masz szans.

-Gdzie mogę taki dostać?

-Zapomnij o tym i o nim. Już mu podziękowałaś.

Po krótkiej kłótni z obsługą wyjścia Tenasder wyszedł na powierzchnię.

Temperatura sięgała osiemdziesięciu stopni poniżej zera. Jak zwykle wiatr z

kierunku wschodniego był silny, chociaż był jedynie małym ułamkiem tornada,

które od pokoleń okrążało planetę na wysokości równika, tam też nie

budowano baz. Kopalnie rozmieszczone były dopiero od czterdziestego

równoleżnika. Po chwili zniknął z ekranów wizyjnych. Burza się wzmagała. Był

sam.

W tym czasie Sety próbowała wyciągnąć jakieś informacje o górniku który ją

uratował. Rzecz jasna tą osobą u której szukała informacji był barman, ale

niczego oprócz jego imienia, a raczej przezwiska się nie dowiedziała. Wyszła

z baru i po kilkunastominutowej wycieczce po bazie zatrzymała się przy

jednym z terminali. Dostęp do danych osobowych mieszkańców był słabo

zabezpieczony i już po chwili dotarła do personaliów Tenasdera. Z

zaciętością jej

ręka przecięła hologram. Dane były skromne. Dowiedziała się jedynie, że

przybył tu w kilka miesięcy po wybudowaniu tej bazy, która była pierwszą

osadą

górniczą na tej planecie. Przybył ze zniszczonego niedawną wojną Dziesiątego

Księżyca Asdera. Więcej danych nie było w tym też jego prawdziwego

nazwiska i imienia. Próbowała coś jeszcze znaleźć, ale po półgodzinie

zrezygnowała. Przeglądając dokumenty dotyczące planety dowiedziała się, że

nie ma

ona łączności z innymi planetami czy statkami będącymi na orbicie.

Powodowane to było przez dziwne własności atmosfery Etwin. Jedynym sposobem

wymiany informacji były lądujące regularnie w bazie statki towarowe.

Tenasder wrócił dopiero po kilku godzinach, ale nie wyglądał na

zmarzniętego. Jak zwykle usiadł przy pustym stoliku w barze. Nikt nie

zwracał na niego

większej uwagi. Pół godziny przed jego powrotem w bazie wylądował statek

transportowy i właśnie teraz jeden z tych którzy nim przylecieli dosiadł się

do

Tenasdera, wywołało to ciche szepty na sali. Przybysz był równie wysoki i

silnie zbudowany jak ten do którego się dosiadł. Tak jak i on miał na sobie

czarne ubranie, lecz jego twarz była ściśle zakryta i dla oczu nie pozostało

wiele. Mimo obszerności sali byli dobrze słyszalni w jej najdalszych

zakątkach.

Rozmówcy nie przejmowali się słuchaczami, za to ci bardzo. Na sali

znajdowali się przedstawiciele wielu gatunków, ale nikt nie rozumiał języka

w jakim ci

dwaj się porozumiewali a tamci byli najwyraźniej tego zupełnie pewni.

-Dawno się nie widzieliśmy, Ten.

-Dawno. Zbyt dawno. Niewielu już nas pozostało.

-Nie powinieneś od nas uciekać.

-Mam swoje powody. Przyleciałeś sam?

-Nie. Oni są tylko obserwatorami. Tym zajmiemy się później, przyjacielu. Co

tutaj porabiasz?

-Jestem górnikiem.- Naprawdę głośny śmiech rozległ się na sali. Jakiś Druid

nie wytrzymał ich zachowania i podszedł do stolika.

-Czy moglibyście rozmawiać ciszej.- W odpowiedzi wstali jednocześnie ze

swych miejsc. Druid zrozumiał i szybko wrócił na swoje miejsce. "Bracia"

wyszli

z baru i udali się na powierzchnię. Tu mogli rozmawiać spokojnie. Nadchodził

świt.

-Wiele się zmieniło od twego wyjazdu.

-Nie dla mnie... Ja już nie wrócę, sam wiesz dlaczego.

-Wszyscy musieliśmy to robić. Takie były czasy.

-Tak, wiem... To nie oto chodzi... Zrobiłem coś co było wbrew zasadom które

wtedy wyznawałem. Tego nie można wybaczyć. Zasady te wyznaję zresztą do

dnia dzisiejszego... Dlaczego przysłali ciebie?

-Może dlatego, że jesteśmy przyjaciółmi.

-Kiedy się tu zjawią?

-Dali ci czas do namysłu. Zaraz tu będą.

Zjawili się kilka minut po wschodzie. Chwilę patrzyli na siebie nawzajem.

-Eratyghi.- Górnik przybliżył się do przybyłych.- Walcz i zabij go.-

Osobnik, który zawołał Tenasdera wskazał palcem przeciwnika. Eratyghi

popatrzył w

oczy temu który do niego przemawiał. Oddał mu znak posłuszeństwa i odwrócił

się do swego przeciwnika. Przyjaciele przez chwilę patrzyli sobie w oczy.

Zrzucili z siebie wierzchnie ubrania i buty. Stanęli na przeciw siebie.

Wyciągnęli ręce przed siebie a z rękawów wyskoczyły długie ostrza, z każdej

ręki jeden

a każdy o długości około jednego metra. Tenasder pierwszy zaatakował, ale

jego atak został odparty. Śnieg przestał padać i wiatr umilkł jakby

przyglądał

się walce. Iskry sypały się na wszystkie strony. Walka była wyrównana.

Fratyghi wyprowadził manewr Hgy, ale Eratyghi nie dał się zwieść i

zastosował

atak Dygh. Z ramienia przyjaciela trysnęła czerwona krew. To było jedynie

draśnięcie. Górnik zdziwiony udanym manewrem, nie zdołał się przygotować i z

jego czoła także popłynęła czerwona ciecz. Opanował się. W ciągu następnych

dziesięciu minut nie zdołali się dosięgnąć. W oczach zebranych widoczny był

podziw, ale nie zamieniali ze sobą spostrzeżeń. Podziwiali walkę. Walczący

ustawili się w odległości dwudziestu metrów od siebie i przez krótką chwilę

patrzyli sobie w oczy.

-Ghty evtaskeb!- Krzyknęli jednocześnie i manewrując ostrzami ruszyli

biegiem na siebie. Jedynym śladem ich minięcia się były iskry. Obrócili się

do siebie

twarzami. Fratyghi opadł na kolana. Z jego klatki piersiowej na wysokości

serca wydobywała się krew. Tenasder podszedł do Fratyghi.

-Przyjaciele na wieki!- Krzyknęli jeszcze raz obaj i ranny wojownik padł

martwy. Tenasder schował swe ostrza i oddał cześć przyjacielowi. Śnieg i

wiatr

powróciły do swych odłożonych na chwilę zajęć. Osobnik ubrany na biało

podszedł do zwycięscy.

-Zostałeś wyzwolony. Możesz odejść.

-Dlaczego on?

-Nie myśl o nim. Pamiętaj, że był wspaniałym wojownikiem. Od tej pory możesz

wziąć ucznia. Nie pamiętaj, że on jest martwy, to tylko ciało. Zajmiemy się

nim. Idź, a gdy będziesz gotów- wrócisz.

W pobliżu wylądował transportowiec i zabrano do niego ciało. Obserwatorzy

także zniknęli w jego wnętrzu. Tenasder ubrał się i padł na kolana. Zanurzył

się we wspomnieniach. Ocknął się około południa. Wokół niego utworzyła się

spora zaspa. Otrzepał śnieg i poszedł w kierunku bazy. Strażnicy przy

wejściu

dziwnie na niego patrzyli.

-Nic dziś nie złapałeś?- Jak zwykle nic nie odpowiedział, tylko inaczej jak

to miał w zwyczaju na nich spojrzał i poszedł do swojego mieszkania.-

Widziałeś

jego czoło?

-Tak... Sprawdziłem coś. Ten z którym wyszedł nie powrócił.

-Nie ma dowodów. Jeśli nawet to zrobił, to gdzie znajdziesz ciało?

-Jest zbyt czysty, jedyne co na niego mamy to bójki w barze i kilka

zniszczonych stolików. On mnie wkurza. Kiedyś popełni błąd. Jego akta też są

czyste,

tak jakby się urodził a później przyleciał tutaj.

-Grzebałeś w danych?

-Jakich danych? Na jego temat nic niema.

Tenasder zmył z czoła krew i poszedł do baru. Sety też tam była i przysiadła

się do niego. Popatrzył na nią jedynie i kiwną żeby przyniesiono mu posiłek.

Jadł powoli i co chwilę na nią zerkał. Gdy skończył skierował wzrok w nicość

i tak siedział milcząc, tak jakby Sety nie istniała.

-Dlaczego wszyscy się ciebie boją?- Przerwała.

-...Unjkdesi.- Sety nie zrozumiała i chciała powtórzyć pytanie.- Niewiedza.-

Powiedział i dalej patrzył w nicość. Sety zadała mu jeszcze kilka pytań, ale

nie

odpowiedział. Po szóstym wstał i poszedł do swego małego mieszkania.

Nie włączył oświetlenia i szybko położył się na łóżku, patrzył w ciemność.

Wkrótce zamknął oczy a tępo jego oddechu powoli opadało. W pokoju panowała

jasność gdy się obudził. Wstał z łóżka z zamkniętymi oczyma i podszedł do

stolika na którym stał pojemnik z wodą. Wypił jego zawartość.

-Witaj Fratyghi.- Zwrócił się do stojącej przy drzwiach jaśniejącej postaci.

Oczy nadal miał zamknięte.- Co cię sprowadza?

-Twoje emocje.

-Zaczynasz mówić jak Oni.

-Taka jest kolej rzeczy. Nie przypadkowo zostałem wybrany, też miałem swoje

długi, ale jeśli okazałoby się, że nie walczę całym sercem, moja czy twoja

śmierć - sam wiesz.

-Dlaczego mi to mówisz?

-Emocje, Eratyghi, twoje emocje. Teraz już wiesz, że musiałeś zabić moje

ciało. To była świetna walka. Nie zapomniałeś nauk. Umiesz patrzyć w nocy i

nie

patrzyć na to co zakazane oczom.

-To co widzi moja dusza mi wystarcza.

-Wiem, wiem. Nie zdziw się, jeśli któregoś dnia cię odwiedzę w cielesnej

postaci. Pamiętasz. Jeszcze nie nastąpił czas. Możliwe, że zechcą mnie

wcielić

ponownie w ciało.

-Potrzeba teraz nauczycieli. W obecnej postaci nie mógłbyś zbyt wiele

nauczyć.

-Nie opuszczaj swego ciała za wcześnie.- Tenasder uśmiechnął się a Fratyghi

zniknął. W pokoju ponownie zapanowała ciemność.

Sety po kilku godzinnej wycieczce po bazie trafiła do miejsca, którego nie

spodziewała się znaleźć - hangar. Był potężny, była w nim ponad setka

rożnego

typu statków transportowych. Do niektórych właśnie ładowano dzisiejszy

urobek. Włazy do transportowców nie były zabezpieczone. Wprost czekały aby

do

nich wejść i odlecieć nimi. Nikt nie zwracał na nią uwagi, nawet gdy

przechodziła obok vr do którego ładowano przetopione już złoto. Ładownia

była nim

wyładowana.

-To już ostatni zasrany dzień na tej planecie. Jutro spadam stąd i będę żył

jak król.- Chwalił się jakiś górnik przed kolegami, którzy pomagali mu

ładować

towar. Przy jednej ze ścian hangaru stał ogromny statek, widniały na nim

ślady wielu walk. To był jedyny statek z zamkniętym lukiem. Czyjaś ręka

oparła

się na ramieniu Sety, ale szybko została zabrana.

-Sety jak sądzę? Nie zaprzeczaj.- Ciągnęła nieznajoma kobieta rasy

ludzkiej.- Nie martw się, jako jego niewolnica możesz wynieść z tego statku

tyle ile

sama ważysz.

-Nie jestem niczyją niewolnicą. Z kimś mnie pomyliłaś.

-Należysz do Tena. Wszyscy o tym wiedzą tylko nie ty. Masz prawo do

jednorazowego wynagrodzenia. Skorzystaj z niego.

-Nie jestem niczyją własnością. Odczep się ode mnie, bo pożałujesz.-

Nieznajoma szybkim krokiem oddaliła się. Jedno było faktem- żaden mężczyzna

od

kiedy młodzik poszedł do swego wykopu na nią nie spojrzał. Sety podeszła do

górnika kończącego załadunek złota, nikogo z nim nie było.

-Szukam przewozu.

-Odejdź, to mój ostatni dzień. Nie chcę zginąć przez ciebie. Nikt o zdrowych

zmysłach cię tu nie zabierze na swój statek. Wylot otworzą tylko na kilka

minut i ja mam zamiar wtedy się stąd wynieść. Odejdź.

-Kiedy ponownie otworzą?

-Nikt tego nie wie. Możesz iść do transportu towarowo-osobowego, ale nie

radzę. Odejdź.

Jakiś cień przemknął w pobliżu i mimo dalszych pytań ze strony Sety, żadna

odpowiedź nie padła. Górnik zajął się swoją pracą. W końcu nie wytrzymał i

jeszcze raz wykrzyczał swoje "odejdź" i Sety opuściła hangar.

Gdy wróciła po kilku godzinach w hangarze nie było nikogo. Po chwili była we

wnętrzu statku Tenasdera, który jako jedyny posiadał uzbrojenie zdolne

przebić się przez osłonę hangaru a będący kierowany przez dobrego pilota

mógł odeprzeć każdy atak. Ładownia była wyładowana jakimiś kontenerami i

sztabkami złota prawie do pełna. Światło w ładowni było bardzo słabe, jakiś

cień przemknął po ścianie. Ze stosu wzięła kilka sztabek złota i skierowała

się

ku wyjściu. Po przejściu kilku kroków poczuła na karku charakterystyczny

kształt lufy RL45, która to broń służyła do przecinania delikwenta, dobrze

nadawała się do odcinania głów- wystarczył jeden celny strzał. Z tej

odległości nie było mowy o pudle. Jednocześnie na szyi poczuła zimne ostrze.

Oblał ją

zimny pot.

-Na co czekasz? Przecież wiem, że już stąd nie wyjdę o własnych siłach.-

Obróciła lekko głowę i dostrzegła, że ostrze wyrasta z rękawa właściciela

statku.-

O cholera! Jesteś Yghi. Teraz na pewno już stąd nie wyjdę. Wy nie znacie

litości. Zabijacie dla samego zabijania, dla sportu.- Luk statku zamknął się

z

hałasem, natężenie światła zwiększyło się i dorównało do tego jakie panuje

na Dziesiątym Księżycu Asdera w samo południe. Eratyghi schował broń i

oddalił miecz od szyi Sety.- Co jest?- Ten podał jej kopię swojego miecza,

przystosowanego jednak do ludzkiej dłoni.- Nie zabijacie bezbronnych.

Honorowo. Pieprze cię! Nie będę przyczyną twojej rozrywki.- Odrzuciła miecz,

który jednak podniósł się z podłogi i zatrzymał się na wysokości jej ręki.-

Nie będę walczyć.- Tenasder schował swoje ostrze i stanął naprzeciw

wiszącego miecza. Patrzył jej w oczy. Sety szybkim ruchem pchnęła miecz,

lecz ten

został odbity w pustkę.

-Nie jestem idiotą, wiedziałem, że spróbujesz... Wszyscy kupili twój cienki

tekst... Kreoński statek w tych stronach? Opowiem ci co się stało...

Lecieliście

tutaj aby tu przeczekać, ale pojawił się arkoriański myśliwiec, oczywiście

wy nie chcieliście z nim porozmawiać i zdenerwowaliście go. Wystrzelił kilka

razy

a ty przeżyłaś szok gdy zobaczyłaś co się stało. W sterowni pojawiły się

jakieś świecące kule. Jeden z twoich kumpli próbował uciec do ładowni a one

eksplodowały i już było po sprawie. Na pewno szuka cię kilka osób...-

Uśmiech przebiegł po jego twarzy.- Chyba cię już nie znajdą... Powiedz tylko

jedno,

czy gdyby dane było ci stąd wyjść, czy zmieniłabyś swój styl życia?

-... Nie, na pewno nie i odszukałabym cię gdzieś i zdezaktywowała.

-Ciężko będzie ci mnie zdezaktywować, gdyż nie jestem maszyną. Bież miecz.-

Sety odwróciła się i wolnym krokiem poszła po miecz, który leżał przy

włazie.

Chwyciła go i chciała biegiem ruszyć na Tena, ale jego już tam nie było a

właz do ładowni zaczął się powoli otwierać, rzuciła miecz i wyszła. Nadal

miała

w kurtce jedną sztabkę, reszta zniknęła.

-Ten, Ten, Ten, czyżbyś stał się sentymentalny?

-Miło znów cię "widzieć", Fratyghi.

-Puściłeś ją wolno, chyba nie chcesz jej uczyć. Jest w niej zbyt wiele

złości i gniewu.

-Gniew i złość są ulotne, nawet zło. Jedynie miłość jest wieczna... Ona ma

jeszcze czas...

-Wiedziałem, że mi nie odpowiesz. Do następnego spotkania, przyjacielu.- Ten

ubrał się odpowiednio i wyszedł na powierzchnię. Była już noc i jak zwykle

po kilku minutach zniknął z ekranów ochrony. Minęły trzy dni od kiedy

wyszedł i Sety nie udało się znaleźć transportu. Mimo jej usilnych starań

nie

otrzymała żadnej posady. Przedstawiciel zarządu twierdził, że dopiero za

kilka miesięcy będzie wolne miejsce przy wydobyciu i jeśli chce to zapisze

ją w

kolejce, będzie ósma. Szukała doraźnego zajęcia i nie zgodziła się. W piątym

dniu odwołano wszystkie przyloty i odloty statków wszelkiego typu. Warunki

na powierzchni były coraz gorsze, wśród górników zaczęły krążyć pogłoski o

śmierci Tenasdera. W dwudziestym dniu ogłoszono, że statki mogą startować i

lądować w bazie wydobywczej Beta, oddalonej o dwieście pięćdziesiąt

kilometrów na północ- była to ostatnia taka baza w promieniu tysiąca

kilometrów.

Ci, którzy mieli pełne ładownie sprzedawali swoje statki wraz z ładunkami

dla zarządu i wyruszali pieszo lub na thanach do bazy Beta, aby zdążyć przed

jej

zamknięciem. Ceny wszelkich minerałów spadły o trzydzieści procent. Świeży

górnicy jednak pracowali dalej. Przecież taka burza nie może trwać wiecznie

a kontrakty mieli podpisane na dwa lata, więc zostawali. Po następnych dwóch

dniach śmierć Tena uznano za pewnik i chciano dobrać się do jego

ładunku, ale zarząd z dziwnych powodów położył na niego swoją rękę i

zabronił podziału. Nie wyjaśniono przyczyn. Wojsko pilnowało wejścia do

hangaru.

Sety wstąpiła do ochrony bazy, dane personalne, które podała wprowadzono do

akt i wydano mundur. Po trzydziestu dniach od wyjścia Tenasdera z bazy

ogłoszono, że tajfun zmienił swój kierunek i podąża w ich kierunku. Cel

osiągnie za dwa miesiące. Przedstawiciel twierdził, że mogą tutaj żyć

praktycznie

przez kilka pokoleń, gdyż baza posiada własne źródła energii i pożywienia.

Górnicy żądali otwarcia hangaru, bez rezultatów. Zarząd wzmocnił jego

blokadę. Wpuszczano pojedynczo i z eskortą. Bunt wisiał na włosku, mimo że

górnicy mieli słabe uzbrojenie. Ochrona bazy otrzymała rozkaz strzelania do

każdego kto wtargnie do hangaru i spróbuje dostać się do jakiegoś statku.

Baza została odcięta, wyjście na powierzchnię byłoby samobójstwem. Tego

samego dnia w szpitali znalazło się kilku desperatów w stanie ciężkim a

późnym wieczorem radary przez krótki czas "widziały" jakiś statek, jednak

nie

zdążono go zidentyfikować, znikł i nie pojawił się więcej. Rankiem

trzydziestego pierwszego dnia w bazie zjawił się Tenasder. Wyglądał gorzej

niż źle, nie

zgodził się jednak na pójście do szpitala. Na twarzy miał ślady potężnych

pazurów, nie poruszał lewą ręką i kulał na prawą nogę. Wydarzenie to szybko

obiegło bazę i Sety ponownie nie miała z kim rozmawiać. Tych których zdążyła

poznać albo wyruszyli na północ albo leżeli w szpitalu. W bazie nie

pozostało wiele kobiet, a tych, które zostały nikt nie próbował zaczepiać,

gdyż jeśli nie same to ten z którym były związane uczuciem rozwaliłby gościa

na

miejscu. Monogamia wielu doprowadzała do wściekłości, ale nikt oprócz

jednego nie próbował tego faktu zmienić. Jeden osobnik rozmazany po ścianach

był dobrym przykładem. Wieczorem Ten poszedł do jednego z lekarzy. O Yghi

słyszał jedynie opowieści, o ich okrucieństwie w czasie wojny a gdy Tenasder

zdjął koszulę oprócz wielkiej świeżej blizny na klatce piersiowej dostrzegł

jego implanty na rękach i zobaczył prawdziwego przed sobą.

-...Muszę... zatrzymać zakażenie... Podanie środka znieczulającego jest

konieczne...

-Czy to spowoduje utratę świadomości na czas zabiegu?

-...Tak.

-Nie zgadzam się na tego typu znieczulenie. Proszę rozpocząć zabieg i nie

radzę niczego robić poza nim.- Doktor zobaczył jak jego przycięta

nieznacznie

grzywka opada powoli na podłogę i jak ostrze miecza chowa się.- I proszę

nikomu o tym nie wspominać.

Odkażanie trwało około godziny.

-Dziękuję, doktorze. Jest pan fachowcem.- Położył sztabkę złota na blacie i

zabrał się ku wyjściu.

-... Czy mogę zadać ci jedno pytanie?- Tenasder obrócił się i wyraził

zgodę.- Czy jesteś mordercą, skąd u was tyle okrucieństwa?- Eratyghi

uśmiechnął się

nieznacznie i chwilę milczał.

-Nikt z Yghi nie jest, nie był i nie będzie mordercą. Żyjemy według własnych

zasad, we własnym świecie. To wojna jest okrutna. Często wykonywaliśmy

wyroki na zdrajcach, choć tego, że byli zdrajcami nie podawało się do

wiadomości. Czy jesteśmy okrutni dlatego, że zabijaliśmy mieczem a nie za

pomocą

jakiegoś miotacza? Chodzi wam o krew, tylko o krew, nie lubicie jej widoku.

Przy strzale z miotacza nie ma krwi tylko wypalone ciało w miejscu trafienia

i dlatego ich używacie. Nie ma przelewu krwi a skoro my ją przelewaliśmy,

choć rezultat naszych i waszych działań był ten sam to nas oskarżono o

okrucieństwo. Śmierć zadawana przez nas była szybka i prawie bez bolesna.

Widziałem co robią zwykli żołnierze ze swymi ofiarami. Najpierw strzelali w

nogi, później w ręce i w brzuch a gdy zemdlała w głowę lub w serce.

-Dziękuję i proszę zabrać te złoto, nie jest mi potrzebne.

-Jest pan fachowcem w swej dziedzinie a w czasie wojny takich jak pan

brakowało i dlatego teraz... jestem sam. Niech pan zatrzyma tę sztabkę i

leczy,

leczy jak najlepiej.- Tenasder obrócił się i wyszedł. Doktor podszedł do

swego biurka i z jednej z szuflad wyciągnął bardzo starą książkę o zżółkłych

stronicach...

Nikt już nie próbował wychodzić na powierzchnię, nikt nie chciał się

narażać. Tępo wydobycia w kilka dni powróciło do normy, jedynie Tenasder nie

pracował. Krążyła plotka, że zerwał kontrakt i dlatego odebrano mu statek,

nikt się teraz do niego nie zbliżał i nikt nie myślał już o zerwaniu swego

kontraktu.

Tuż po zachodzie słońca "wylądował" jakiś statek, ale nikogo nie wypuszczono

na powierzchnię. Każdy chciał zobaczyć pechowca, który nieprędko stąd

odleci. Ekipa ratunkowa wróciła po kilku godzinach z tuzinem nowych

mieszkańców. Starzy górnicy szybko uświadomili nowych do kogo nie mają się

zbliżać, ale kilku z nich najwyraźniej się tym nie przejmowało i po

przyjściu do baru dosiedli się do stolika Tenasdera. Wszystkie oczy zwróciły

się na

śmiałków a ci w żywe oczy nabijali się z Tena, który nie reagował.

-Koniec zabawy.- Powiedział najwyższy z nich i przybliżył się do Tenasdera.-

Wiem kim jesteś, wiem... - Spojrzeli sobie w oczy, trzej pozostali zrzucili

z

siebie płaszcze, nie byli górnikami.- Ty jesteś Eratyghi.- Górnicy po raz

pierwszy usłyszeli to imię.- Znamy cię dobrze. Zapisałeś się nam w pamięci a

my

długo pamiętamy. Twój kumpel Kratyghi posyła ci pozdrowienia. Chciał

uścisnąć ci dłoń, tylko gdzieś ją zapodziałem. Przekaż pozdrowienia dla

Fratyghi,

bo jak skończymy z tobą to go rzecz jasna pozdrowimy od ciebie.- Goście baru

zgromadzili się u jego wejścia. Z rękawów śmiałków wyrosły ostrza. "To

Yghi" przeszło wśród zgromadzonych. Osobnik, który rozmawiał z Tenasderem

cofnął się i także przygotował broń.

-Jesteście zdrajcami... Zdradziliście swój lud i już nigdy nie weźmiecie

ucznia.- Eratyghi odszedł od stolika, zrzucił swój stary zimowy płaszcz i

wysunął swe

ostrza. Tłum oniemiał i chodź stał daleko- cofnął się jeszcze o parę kroków.

Zdrajcy dla rozgrzewki rozwalili kilka stolików. Tenasder wodził za nimi

wzrokiem. Najniższy z nich skacząc ze stolika na stolik zbliżał się do Tena.

Kilka

metrów przed nim zeskoczył na podłogę i zatrzymał się. Jednocześnie ruszyli

na siebie, jednak iskry nie zdążyły się sypnąć gdyż głowa zdrajcy

poszybowała

ku sufitowi i kręcąc się, i chlapiąc krwią musnęła go, po krótkim locie w

dół osiadła z wdziękiem na czystym talerzu, który w swych rękach trzymał

barman. Po tym fakcie nie zmienił jednak swej pozycji, którą przyjął gdy Ten

pokazał swe miecze. Nadal starał się ją utrzymać. Spojrzał jednak na

zawartość talerza, zbladł jeszcze bardziej, odstawił talerz na blat i

zemdlał. Zdrajcy spojrzeli na siebie i tym razem wszyscy ruszyli na Tena.

-Wasze zasady umarły jak i wy umrzecie a umrzecie, gdyż nie można żyć bez

zasad.- Tenasder wytarł skrwawione ostrze o rękaw i czekał.

Zbliżali się powoli odrzucając stoliki. Rzucali w niego wszystkimi możliwymi

wyzwiskami. Sety wysunęła się z tłumu i patrzyła z zaciekawieniem. Osobnik,

który zbliżał się po lewej nagle zaczął biec i wyskoczył wysoko w górę.

Tenasder podjął wyzwanie i minęli się w powietrzu. Po wylądowaniu jednak nie

wyglądali już tak samo. Rzucający wyzwanie znieruchomiał, schował miecze. W

oczach tłumu wyglądał na wielce zdziwionego. Opuścił głowę i zobaczył

swoje serce, które jeszcze biło wypompowując krew na podłogę. Kogoś przez

chwilę szukał oczami w tłumie gapiów. Uśmiechnął się, lecz czy osoba do

której skierował swój uśmiech była w tłumie? Ten uśmiech towarzyszył mu do

końca. Zanurzył się we własnej krwi - szczęśliwy, że zdążył się pożegnać.

-Był dobrym wojownikiem. Szkoda, że po niewłaściwej stronie.- Koszula Tena

była również czerwona od krwi. Na chwilę schował ostrza i zrzucił to

krwawe płótno z siebie. Cięcie odbiło się od drugiego prawego żebra od dołu

po drodze przecinając pierwsze. Eratyghi sięgnął do kieszeni spodni i

wyciągniętym z niej plastrem wojskowym zakleił ranę. Wojownicy ustawili się

tak, że Tenasder stał między nimi. Powoli się zbliżali. Eratyghi szybkim

kopnięciem rzucił jednego z nich przez kilka stolików i starł się z

pozostałym. Iskry leciały na wszystkie strony. Tenasder napierał i zobaczył

w oczach

zdrajcy strach. Jednak zdołali zadać sobie po kilka pomniejszych ran.

Zdrajca ciągle się cofał i potknął się o ciało swego bezgłowego towarzysza

broni, nie

zdążył uchwycić równowagi, upadł. Jego blokada ciosu okazała się

nieskuteczna i zobaczył jak ostrze przeciwnika wnika w jego ciało, prosto w

serce.

Obrócił się w stronę tłumu, ale czy kogoś szukał? Tenasder będący nadal

pochylony nad zabitym usłyszał za sobą świst miecza i dostrzegł spadającego

na

niego ostrze ostatniego z czterech. Miecz, którym zabił utkwił między

żebrami ofiary. Ustawił drugi do obrony. Zobaczył, a może to było złudzenie,

błysk

światła i zapanowała ciemność.

Tłum powoli zaczął się zbliżać ale Sety była pierwsza przy stosie ciał.

Odrzuciła tego, który rozmawiał z Tenem, był martwy i zobaczyła zalaną krwią

twarz

górnika. Krew nie przestała wypływać z jego rozciętego czoła - żył. Po

chwili jeden z mieczy schował się. Powoli otworzył oczy i z wielkim trudem

podniósł

się. Nie patrząc na nikogo za pomocą pozostałego ostrza odłączał od

pokonanych ich implanty. Zawinął je w swoją skrwawioną koszulę i skierował

się do

wyjścia. Nikt go nie zatrzymywał, nikt nie wezwał ochrony. Sety była na

służbie, ale nie próbowała go zatrzymać. O mało nie zabił wzrokiem

strażników

przy wyjściu na powierzchnię. Nim zrobił dwa kroki przestał być widoczny.

Sety ocuciła barmana, wezwała ochronę i wyszła. Po półgodzinie zdała raport

i

swój urząd. Nie zatrzymywano jej. Poprosiła o wydanie jej zezwolenia na

opuszczenie planety i otrzymała je. Przedstawiciel powiedział tylko, że

Thanów

już nie ma, gdy oświadczyła, że idzie do bazy Beta. A gdy wychodziła dodał

"Powodzenia".

Ekwipunek był już przygotowany, gdy wyszła z biura.

-Lepiej żebyś doszła. Postawiłem na ciebie moje tygodniowe wynagrodzenie.-

Powiedział strażnik zamykając właz do bazy.

Przejaśniło się i widoczność sięgła dwóch metrów. Uruchomiła system

naprowadzania i ruszyła ciągnąc za sobą sanie. Przeszła niewiele ponad

kilometr,

gdy jej system wykrył silne źródło promieniowania podczerwonego. Zbliżyła

się i zorientowała się, że to człowiek. Stał nieruchomo, podeszła na metr od

postaci i jej oczom ukazał się Górnik.

-Tenasder, Ten, Niewiedza. Masz wiele imion. Wybierasz się do bazy Beta?

-Nie.

-Nie wydaje mi się abyś wrócił do...

-Masz rację.

-Będziesz tak stał aż zamarzniesz?

-Możliwe.

-Ciekawe podejście do życia. Załatwiłeś czterech gości a teraz chcesz

zamarznąć?

-Trzech... Dlaczego mi pomogłaś?

-Dlaczego dałeś mi szansę?- Tenasder wyciągnął spod kurtki implant i wręczył

go Sety.

-Czy musi być cztery?

-Chodź.- Odpowiedział jedynie Eratyghi i ruszył na zachód. Sety chwilę się

zastanawiała i ruszyła w ślad za nim. Zamieć wzmogła się. Nie widziała go,

lecz

tylko jego promieniowanie na wyświetlaczu. Zagapiła się i wpadła na niego.

-Fajna wycieczka.

-Czy chcesz poznać moje imię i...?- Urwał swą wypowiedź.

-Życie z tobą może okazać się bardzo interesujące, ale jest jeden problem -

nie lubię śnieżyc.- Dostrzegła jego uśmiech. Odwrócił się i wyciągnął przed

siebie rękę, Śnieg przestał padać i wiatr umilkł. Sety dostrzegła identyczny

statek jak w hangarze, lecz wyraźnie to nie był ten sam. Okazało się jasne,

że

sprzedał swój wraz z ładunkiem i wyruszył do bazy Beta, gdzie kupił

identyczny.

-Daleko jest do twego domu?

-Kawałek.

-I nie ma tam zimą śnieżyc?

-Nie...

Śnieg ponownie zaczął sypać, wiatr wiać i strażnik przegrał swój zakład a

Sety już nigdy nie musiała tonąć w śniegu. Wolała słońce na Dziesiątym

Księżycu w samo południe.

...trzeba tworzyć dobro ze zła,

bo nie ma nic innego,

z czego by można je tworzyć.

ROBERT PENN WARREN



Wyszukiwarka