Potęga SUGESTII
Czasami zastosowanie prawdziwego leku może być szkodliwe dla pacjenta, ale oszukanie chorego przez podanie substancji obojętnej farmakologicznie i wmówienie, że przyjął lek, może poprawić jego sytuację psychiczną.
Jednym
z pierwszych, który stosował w swojej praktyce placebo, był
francuski aptekarz Emil Coue, żyjący na przełomie XIX i XX w.
Polecał swoim klientom mieszankę mąki i cukru jako skuteczny
środek na wiele różnych dolegliwości. I trzeba przyznać, że
leczenie tą mieszanką dawało dobre efekty.
Do tej pory niewiele wiadomo o fizjologicznych podstawach efektu placebo, ale wydaje się, że kluczem do wyjaśnienia osiągnięcia tego efektu są procesy zachodzące w mózgu, siła naszej wiary oraz potęga sugestii. To właśnie mózg odpowiada za pozytywną reakcję organizmu na preparat, który wcale lekiem nie jest, a tylko go udaje. W końcu w tabletce, miksturze czy zastrzyku z placebo znajduje się substancja obojętna, niewykazująca żadnego działania terapeutycznego.
Terapeutyczny efekt placebo nie jest zależny od podanej substancji, lecz od nastawienia pacjenta, który oczekuje efektów prowadzących do poprawy stanu zdrowia i zakłada, że ten właśnie lek działa. Dodatkowo w czasie podawania placebo może dojść do zmiany stanu zdrowia pacjenta, np. samoistnej poprawy lub nagłego pogorszenia i wystąpienia objawów choroby, np. bólu głowy czy wysypki.
Źródło:
B. Smith/sxc.hu
Placebo
Placebo
(łac. „spodobam się”) to substancja lub działanie (np. zabieg
chirurgiczny) obojętne, niemające wpływu na stan zdrowia pacjenta,
podawane choremu jako terapia. Chory nie wie, że to, co zastosowano
nie jest prawdziwym leczeniem, zaś wszystko (dla leku głównie:
wygląd, zapach, smak, konsystencja) oprócz leczniczych właściwości
placebo jest takie samo jak w rzeczywistej terapii.
Źródło:
pl.wikipedia.org
Duża czerwona tabletka
Niektórzy uważają, że placebo jest zawsze obojętne i nie wywiera żadnych skutków. Tymczasem znane są działania placebo zarówno korzystne, jak i niekorzystne. Placebo może pomagać pacjentom np. z lękiem, napięciem, depresją, bólami głowy, kaszlem, bezsennością, chorobą lokomocyjną albo przewlekłym zapaleniem oskrzeli. Ale może również wywoływać objawy niepożądane i wtedy ten efekt nazywa się nocebo (z łacińskiego nocebo – „będę szkodzić”). Efekt nocebo, czyli różne objawy uboczne (np. nudności, wymioty, bóle głowy, senność, bezsenność, drętwienia, świąd skóry, tachykardia, biegunka, wysypka czy obrzęki) najczęściej wywołane są przez negatywne nastawienie pacjenta do terapii albo też nieakceptowany przez niego wygląd leku. W ostatnich latach wzrosło zainteresowanie efektem placebo, dzięki czemu zaczęto prowadzić szczegółowe badania nad tym zjawiskiem.
Okazało się, że na efekt placebo wpływa nie tylko pozytywne nastawienie pacjenta do lekarza i zaleconej terapii, ale także inne czynniki, które wydawać by się mogły mało istotne, np. kształt i kolor tabletki lub postać leku. Okazało się wręcz, że skuteczność placebo jest większa, jeśli tabletka jest duża i czerwona oraz ma gorzki smak, a także kiedy poleca ją znany lekarz. Efekt placebo mogą zwiększyć też jeszcze inne cechy preparatu, takie jak: łacińska nazwa, wysoka cena czy trudności w jego zdobyciu. Również dołączona do preparatu placebo ulotka informująca o działaniach ubocznych podnosi jego wiarygodność i wartość dla pacjenta.
Czasem jednak podanie placebo bez wiedzy pacjenta może być niebezpieczne i szkodliwe dla relacji z nim. Jeśli bowiem pacjent wykryje, że był leczony placebo, może poczuć się oszukany i stracić zaufanie do lekarza. Z drugiej strony, jeśli lekarz zaobserwuje, że pacjent dobrze reaguje na placebo, to może bezpodstawnie wnioskować, że objawy chorobowe nie mają organicznego podłoża. Wobec tego nie należy zapisywać pacjentowi placebo bez jego zgody. Choć dość często zdarza się zalecanie pacjentom „wzmacniających" witamin lub iniekcji z witaminy B12, które często traktowane są jak placebo, to jednak sporadycznie zapisuje się proszki robione z laktozy, roztworu glukozy albo soli fizjologicznej.
Mity i badania kliniczne
Wśród wielu lekarzy nadal istnieje przekonanie, że efekt placebo może być niezwykle skuteczny w wielu chorobach. Jednakże przeprowadzone w ostatnich czasach różnorodne badania nad placebo wykazują, że mitem jest pogląd o poprawie stanu zdrowia u osób zażywających placebo w porównaniu do nieleczonych. Z badań tych wynika, że być może zasadne jest wykorzystywanie tego efektu w leczeniu bólu, jednak wymaga to weryfikacji w badaniach klinicznych.
Badacze uważają, że argumenty na korzyść placebo są zbyt słabe, by można w XXI w. zalecać taki rodzaj terapii. Wyjątek stanowią kontrolowane badania kliniczne, w których nieaktywny lek (placebo) stanowi punkt odniesienia dla oceny leku badanego i wówczas skutki działania placebo trzeba odjąć od działania leku czynnego. Aktywny lek, aby wykazać działanie, musi wywierać wpływ w istotnym stopniu lepszy niż placebo. A w niektórych badaniach poprawa pojawia się po placebo nawet u ok. 50 proc. pacjentów, co utrudnia wykazanie skuteczności aktywnego leku.
Aby kliniczne testy skuteczności leków były obiektywne i wiarygodne, odbywają się według określonych procedur. Standardem jest obowiązująca metoda podwójnie ślepej próby, kiedy to ani osoby badane, ani badające nie wiedzą, komu podają placebo, a komu środek aktywny, czyli badany lek. Prawdziwy lek wygląda i smakuje identycznie jak placebo. Tylko osoba kierująca rozdzielaniem wie, gdzie kryje się prawdziwe lekarstwo, bo przed podaniem pacjentom numeruje porcje, które następnie lekarz rozdziela wśród badanych pacjentów. Po zakończonym czasie badania opracowywane są wyniki skuteczności prowadzonego leczenia i jeśli placebo poskutkowało tak samo jak testowany lek, to zostaje on uznany za bezwartościowy.
Z drugiej strony istnieją też takie badania naukowe, które zostały przerwane przed zaplanowanym końcem obserwacji, ponieważ skuteczność testowanego leku znacznie przewyższała skuteczność placebo. Wobec tego nieetyczne było pozbawianie części badanych pacjentów, którzy otrzymywali placebo, możliwości terapii tak skutecznym lekiem.
Nadal jednak pozostaje bez odpowiedzi pytanie, na ile można poprawić swój stan zdrowia siłą woli i sugestią. Na pewno jednak w obliczu choroby trzeba korzystać z dobrodziejstw współczesnej farmakologii, bo współczesne leki i metody lecznicze są zdecydowanie skuteczniejsze niż placebo.
Stara historia
Placebo
jest prawdopodobnie tak stare jak sama medycyna. Było wykorzystywane
głównie, aby poprawić siły pacjenta. Począwszy od drobnych
operacji usunięcia migdałków, które rzekomo stanowiły źródło
zakażenia paciorkowcami, po wycinanie okrężnicy u pacjentów z
epilepsją (co w obu przypadkach przynosiło wyraźną poprawę stanu
zdrowia mimo pozbawienia prawidłowo funkcjonującego organu). W
średniowieczu powszechne było stosowanie zasady ante patientum
latina lingua est („w obecności chorego używaj tylko łaciny")
czy informowanie chorych księży, że zostali „awansowani" do
godności biskupich. Podobnie aktualne dyskusje: „czy należy
informować umierających pacjentów o ich stanie" i „czy
należy informować chorego o przypuszczalnym rozpoznaniu bez jego
potwierdzenia” w gruncie rzeczy opierają się na wierze w placebo
(albo chęci uniknięcia efektu nocebo).
Źródło:
pl.wikipedia.org
Autor
jest aptekarzem. Publikuje artykuły w fachowych pismach medycznych i
czasopismach promujących zdrowie. Jest autorem książek: „Rady
dobrego
Aptekarza”,
Wyd. Ambrozja, Kraków 2003 oraz „Leki okulistyczne –
kompendium”, PZWL 2000.
ę
PLACEBOJest jeszcze wiele nie zbadanych do końca możliwości ludzkiego mózgu ...
Placebo (łac. placebo - spodobam się) jest to lek obojętny, podany pacjentowi dla osiągnięcia skutku psychologicznego. Tyle można przeczytać w słowniku. Natomiast każdy, kto choć trochę interesował się zagadnieniami medycznymi, spotkał się z tym terminem przy różnych okazjach. Również chorzy na stwardnienie rozsiane słyszeli zapewne twierdzenie, iż należą do grupy najbardziej podatnych na efekt placebo. W październiku 1998 r. w dzienniku New York Times ukazał się ciekawy tekst Sandry Blakeslee na ten temat. Poniższy tekst jest oparty na tym artykule.
Efekt placebo
Wielu lekarzy zna anegdotyczną historię pana Wrighta, który był ciężko chory na raka. W roku 1957 był w takim stanie, że długość jego życia liczono w dniach. Gdy przyjęto go do szpitala w Long Beach w Kaliforni z guzem wielkości pomarańczy usłyszał, że odkryto surowicę (Krebiozen), która wydawała się być skuteczna w walce z rakiem. Wright błagał swego lekarza, aby mu ją podano. Lekarz, po długich namowach, zgodził się w końcu i w piątek po południu dano pacjentowi zastrzyk. W poniedziałek zdumiony lekarz nie znalazł pacjenta na łożu śmierci, lecz całkiem odmienionego, żartującego z pielęgniarkami. Guz "stopniał jak kula śnieżna na gorącym piecu" - opisywał później lekarz. Dwa miesiące później Wright przeczytał w piśmie medycznym artykuł, w którym o Krebiozenie wypowiadano się bardzo niepochlebnie. Od tego momentu rozpoczął się nawrót choroby. "Nie wierz w to, co przeczytałeś" - starał się tłumaczyć lekarz. Aby podtrzymać wiarę pacjenta dał mu zastrzyk ze specyfikiem, który miał być "udoskonaloną, i o podwójnej sile działania", wersją leku. W rzeczywistości był to obojętny płyn - jednak guz powtórnie zmalał. Wright cieszył się zdrowiem przez następne dwa miesiące, aż do momentu, gdy powtórnie przeczytał artykuł, w którym napisano, że Krebiozen jest bezwartościowy. Zmarł po dwóch dniach.
Lekarze znający tę historię lekceważyli ją, jako jeszcze jedną dziwną i niewytłumaczoną opowieść. Pomysł, że wiara pacjenta w lekarstwo mogła powodować cofanie się śmiertelnej choroby wydawał się niedorzeczny. Jednak w pewnym okresie badacze spostrzegli, iż efekt placebo może być nawet silniejszy niż ktokolwiek jest zdolny sądzić. To spostrzeżenie stało się początkiem odkrywania mechanizmów biologicznych, które mogą powodować osiąganie rezultatów graniczących z tym, co potocznie określa się mianem cudu. Przy użyciu nowych technik opisywania ludzkiego mózgu badacze wciąż starają się odkryć mechanizmy, które mogą zamieniać myśli, wiarę lub pragnienia w czynnik zmieniający komórki, tkanki, czy nawet całe organy. Odkryto, iż wiele reakcji organizmu opiera się nie na informacjach docierających do mózgu ze świata zewnętrznego, lecz na tym, czego się mózg spodziewa, opierając się na swoim wcześniejszym doświadczeniu.
Placebo to "kłamstwo, które leczy" - twierdzą badacze. Podawanie placebo zamiast leku jest typowym leczeniem pozorowanym, które lekarze aplikują czasem jedynie po to, aby sprawić przyjemność lub niekiedy udobruchać pacjenta. Ma ono wygląd lekarstwa, lecz nie posiada żadnych własności farmakologicznych, a ma przynieść jedynie efekt psychologiczny. W niezbyt odległej przeszłości prawie wszystkie leki były oparte na efekcie placebo, ponieważ lekarze mieli do zaoferowania jedynie niewiele prawdziwych lekarstw. Jeszcze w latach czterdziestych lekarze amerykańscy, aby wywołać taki efekt, podawali pacjentom słodkie pigułki o różnych kształtach i kolorach. Na szczęście obecnie istnieją już lekarstwa, które mogą faktycznie zwalczyć chorobę. Nie umniejsza to jednak wcale siły działania efektu placebo. A oto kilka przykładów wywoływania tego efektu. Lekarze w Teksasie prowadzący badania nad chirurgią kolana, wykonują w testach trzy różne wersje zabiegów; rzeczywistą operację, zabieg przepłukania i zabieg symulowany. W tej trzeciej wersji lekarze znieczulają pacjenta, wykonują trzy małe nacięcia w kolanie, aby wprowadzić narzędzia, a następnie udają, że operują. W długim okresie czasu pacjenci, którzy zostali poddani operacji pozornej, odczuwają tak samo duże zmniejszenie bólu i opuchlizny, jak ci, którzy przeszli faktyczną operację. Ostatnie badania nowoczesnych leków antydepresyjnych stwierdzają nawet, że placebo i prawdziwy lek skutkują równorzędnie. Podobnie wyniki badań środków przeciw łysieniu stwierdzają, że aż 86% stosujących je mężczyzn mówiło o utrzymywaniu się tej samej, albo nawet wzroście, liczby włosów na głowie, pomimo tego, iż aż 42% z nich stosowało placebo, zamiast leku. Niektóre studia są poświęcone badaniom siły oddziaływania placebo, w porównaniu z rzeczywistymi lekami. W Wenezueli dzieciom astmatycznym równolegle z lekarstwem rozszerzającym oskrzela podawano do wąchania wanilię. W następstwie tego, aż w 33% przypadków, sam zapach wanilii polepszał u nich funkcję płuc, w takim samym stopniu jak lek. Na Uniwersytecie Tulane używa się tego efektu dla przywracania pobudzenia seksualnego u kobiet, które twierdzą, iż nie mają orgazmu. W czasie seansu terapeutycznego kobiety są podłączane do aparatu mierzącego przepływ prądu w pochwie, który jest wskaźnikiem podniecenia. Prowadzący eksperyment używa pewnego wybiegu, wysyłając do badanych mylny sygnał, sygnalizujący im, iż ich prąd pochwy wzrósł. Prawie natychmiast stają się one faktycznie podniecone. Placebo jest również od 55% do 60% tak samo efektywne jak najbardziej aktywne leki stosowane przy kontroli bólu - stwierdzają badający to zagadnienie. Badacze twierdzą również, że placebo może wpływać na uwalnianie naturalnych, morfinopodobnych substancji, zwanych endorfinami. Lecz nie jest to oczywiście jedyne wytłumaczenie tego zjawiska. Przedstawione wyniki badań pokazują, że placebo zdolne jest zdziałać bardzo wiele. Jak prawdziwe lekarstwo może wywoływać efekty uboczne, takie jak; swędzenie, mdłości czy biegunka, może także powodować zmiany w pulsie, ciśnieniu krwi, funkcjach gastrycznych czy stanie skóry. "Jeżeli spodziewasz się poprawy - nastąpi ona", stwierdził nawet jeden z naukowców przeprowadzający przegląd badań na ten temat. Jednak tak radykalny wniosek spotkał się z wielkim sceptycyzmem.
Można więc postawić pytanie - dlaczego tak się dzieje? Wyjaśnienie takiego działania może być również dokonane na gruncie neuropsychologii poznawczej czyli nauki starającej się odpowiedzieć również na pytanie, co mózg wie o bezpośredniej przyszłości. Tak jak w klasycznej teorii odruchów bezwarunkowych (pies Pawłowa ślinił się na dźwięk dzwonka) oczekiwania angażują skojarzeniowe reakcje mózgu. Przebyte w ciągu życia leczenia kształtują bowiem nasze oczekiwania. Lekarze w białych ubraniach, głos pielęgniarek, zapach środków odkażających, czy ukłucie igły, nabierają sensu poprzez zdobyte wcześniej doświadczenia, i powodują spodziewaną ulgę w objawach choroby. Każda pigułka czy zastrzyk jest związana z innym współdziałającym elementem, aby później, jeśli otrzyma się podobną pigułkę, przyniosło to również konkretny efekt terapeutyczny. A ponieważ reakcje pojawiają się prawie natychmiast, bez rzeczywistego, świadomego namysłu, można przypuszczać, że są silnie związane z mózgiem.
Podświadome reakcje są w człowieku bardzo silne ponieważ cały otaczający świat jest wypełniony bardzo wieloma niejasnościami i zagadkami. Długi cienki obiekt widziany niewyraźnie w ciemności może być przecież kijem lub wężem, lecz nie jest przecież konieczne tracenie czasu na sprawdzenie, czym jest on w istocie - reakcja musi być natychmiastowa. Ludzie mają rozwinięty w sobie mechanizm przewidywania tego, co się może zdarzyć, i takie przewidywania przyspieszają proces percepcji kosztem precyzji spostrzegania. Tak jak wszystko w świecie zewnętrznym, również wewnętrzne stany organizmu ludzkiego mają właściwą sobie niejednoznaczność.
Krytycy medycyny alternatywnej twierdzą, iż jej wpływ na pacjenta można wyjaśnić właśnie efektem placebo. Jeżeli konwencjonalne terapie nie skutkują w ustalonych warunkach, specjaliści od akupunktury, homeopatii czy chiromancji wkraczają w te szczeliny z przekonywującym systemem wiary w możliwość pomocy cierpiącemu pacjentowi. Jednak "zarówno człowiek w białym kitlu, jak i człowiek z wahadełkiem" może wpłynąć na system immunologiczny pacjenta tak, aby ten znowu walczył" - twierdzą zwolennicy takich działań. I któż może jednoznacznie powiedzieć, że takie oddziaływanie nie jest dla pacjenta dobre.
Nadzieja na głębsze zbadanie zjawiska pojawiła się 10 lat temu, gdy wielu badaczy zdało sobie sprawę jak bardzo mózg, system immunologiczny oraz wytwarzanie hormonów przez system wydzielania wewnętrznego są powiązane ze sobą w organizmie człowieka. Na przykład chroniczny stres wprawia w ruch całą serię zdarzeń biologicznych z udziałem związków chemicznych - zmniejszając odporność organizmu na chorobę. Gdy ludzie są pod wpływem stresu, rany leczą się dużo wolniej, ukryte wirusy uaktywniają się, a komórki mózgu zaangażowane w struktury pamięci stają się mniej aktywne.
A z drugiej strony? Czy myśl lub wiara może powodować łańcuch reakcji chemicznych, które doprowadzą do wyzdrowienia? Naukowcy badający efekt placebo twierdzą, że odpowiedź brzmi "tak". Pokazują też kilka sposobów takiego oddziaływania. Po pierwsze placebo może redukować stres, pozwalając organizmowi odzyskiwać naturalny, optymalny poziom - zwany potocznie zdrowiem. Mogą także istnieć specjalne molekuły pomagające wywoływać efekt placebo. Na przykład ostatnie badania dowodzą, że poddawane stresowi zwierzęta mogą produkować w mózgu substancję podobną do walium. A ludzie mają przecież podobną neurochemię mózgu. I wreszcie placebo może czerpać swą moc ze sposobu, w jaki mózg jest zorganizowany do działania, i na jakim doświadczeniu opiera swe przewidywania co do tego, co się wydarzy. I tu jedno z wyjaśnień może być następujące. Mózg generuje dwa, powstające w sieci neuronów, i współdziałające, wzorce aktywności. Jeden z nich wprawia w ruch informacja przypływająca do mózgu ze świata zewnętrznego - zapachy, obrazy, dźwięki. W tym samym czasie kora mózgowa szpera w pamięci i uczuciach, aby wygenerować wzór zachowania powiązany z tym, czego się spodziewa. Wzorzec generowany przez korę mózgową wchodzi w interakcję z wzorcem informującymi o tym co się aktualnie dzieje. Jeżeli następuje jakaś niezgodność, mózg próbuje posortować informacje, bez konieczności wyznaczania któregoś z wzorców jako bardziej wiarygodnego niż drugi. Powstające oczekiwania reakcji wewnętrznie generują stan mózgu, który może być nieadekwatny do niczego, co pochodzi ze świata zewnętrznego. Również eksperymenty z małpami pokazują, że jeżeli spodziewają się one nagrody, np. w postaci porcji soku jabłkowego, komórki ich mózgu są pobudzone dużo wcześniej przed momentem, w którym faktycznie otrzymują sok. Innymi słowy, oczekiwania są osadzone w neurochemii mózgu.
"Jesteśmy w błędzie, sądząc, że umysł i ciało są oddzielone" - twierdzi naukowiec badający efekt placebo. Myśl jest pewnym zespołem w systemie neuronów, który, poprzez złożony system związków w naszym mózgu, może uaktywniać centra emocji, ścieżki bólu, wspomnienia, autonomiczny system nerwowy oraz inne części systemu nerwowego, zaangażowane w fizyczne odczucia. Morfina może zmieniać wzory zachowań mózgu, aby zredukować ból. Podobnie może działać placebo. Oczywiście, efekt placebo ma swoje ograniczenia. Jednak cudowne wyzdrowienie, jak u pana Wrighta, o jakim część chorych nawet nie marzy, daje jednak wiarę i nadzieję przezwyciężenia nieuleczalnej choroby.
Przetłumaczył i opracował: JANUSZ KOZŁOWSKI
ę
Efekt Placebo
Z wikipedii możemy dowiedzieć się że placebo to:
Placebo (łac. spodobam się) - substancja lub działanie (np. zabieg chirurgiczny) obojętne, nie mające wpływu na stan zdrowia pacjenta, podawane choremu jako terapia. Chory nie wie, że to, co zastosowano nie jest prawdziwym leczeniem, zaś wszystko (dla leku głównie: wygląd, zapach, smak, konsystencja), oprócz leczniczych właściwości placebo jest takie samo, jak rzeczywistej terapii.
Czy jednak do końca to jest prawdą?
Jeden
z twórców NLP Richard Bandler, w swojej nowej książce Czas na
zmianę. Podręcznik
hipnotycznego wywierania wpływu,
ma inne na ten temat zdanie:
Moc
placebo
Być może sądzisz, że placebo działa, ponieważ dana osoba nie wie, że to jest placebo. Działa z powodu przekonania. W Stanach robimy niezwykłą rzecz. Testujemy wszystkie leki przez porównanie ich z placebo. Na tym właśnie polega badanie metodą podwójnie ślepą. Mam więc więcej informacji na temat placebo niż na temat wszystkich leków razem wziętych.
Razem z Robertem Diltsem wpadliśmy na pewien pomysł. Postanowiliśmy wypuścić na rynek produkt maleńkie puste kapsułki o nazwie placebo. Bez żadnych efektów ubocznych.
Robert był w tamtym czasie moim studentem na ostatnim roku studiów magisterskich. Zajmował się badaniami nad standardowymi problemami zdrowotnymi, takimi jak bóle głowy. Postanowiliśmy opublikować małą broszurę z indeksem. Ktoś mógłby zajrzeć pod hasło ból głowy i przeczytać: W porównaniu z innymi lekami testowane placebo działało w pięciu przypadkach na sześć. Kolejne zdanie to: W razie bólu głowy weź sześć tabletek.
Przedstawiciele Amerykańskiej Agencji ds. Żywności i Leków (FDA) złożyli zażalenie. Powiedzieli, że efekt minie. Placebo straci swoją skuteczność. Wiedzieliśmy, że to się może stać. Niektórzy ludzie nie potrafią stworzyć trwałego przekonania za pierwszym razem. Odsłoniliśmy nasz plan B: NOWOŚĆ! PLACEBO PLUS! DWUKROTNIE WIĘCEJ OBOJĘTNYCH SKŁADNIKÓW! DWA RAZY SILNIEJSZE DZIAŁANIE NIŻ KIEDYKOLWIEK WCZEŚNIEJ!.
Oczywiście agencją FDA rządzą firmy farmaceutyczne. Dlatego nie pozwoliłyby nam tego zrobić. Nie mogły znaleźć żadnego niebezpieczeństwa. Kapsułki były puste. Nic w nich nie było. Powiedzieli nam, że to nielegalne i niemoralne. Zresztą to nigdy nie zadziała, więc nie pozwolimy wam tego zrobić.
Udowodniliśmy, że to by zdało egzamin. Dostaliśmy od nich wyniki dekad ich eksperymentów. Mamy również własne wyniki.
Moi klienci często wiedzieli, że to placebo, w momencie gdy je dostawali. I wciąż tak jest. W rzeczywistości przekazuję im umiejętność uwierzenia, że to działa, ponieważ jest to placebo. Wyjaśniam, że ponieważ już wiedzą, że to placebo, jego działanie będzie trwałe. I tak jest. Chcę, byś zaczął od zrozumienia struktury działania wiary.
Autor:
Richard Bandler
Powyższe
opracowanie jest fragmentem książki
Podręcznik
hipnotycznego wywierania wpływu.
Richard Bandler w swojej książce zaprasza Cię w podróż w głąb ludzkiej świadomości i podświadomości. Przybliża zagadkowy świat hipnozy, zwiększania możliwości intelektualnych, siły psychiki i tajników kontrolowania emocji. Wyobraź sobie, że możesz doświadczać każdego szczegółu przepięknego zachodu słońca, symfonii lub masażu tak mocno, jak nigdy dotąd. Czy chcesz, by ta intensywność trwała bez końca? A może czujesz w sobie pokłady energii, którą możesz podzielić się z innymi, by wpływać na ich samopoczucie? W takim razie już teraz dowiedz się, jak:
wykorzystać potęgę słowa (pobudzanie skojarzeń, projektowanie ukrytych przekazów, wzbudzanie nadziei),
wpływać na submodalności (parametry uczuć, obrazów i dźwięków),
zakładać kotwice i wywoływać oczekiwane emocje,
Placebo (łac. spodobam się) - substancja lub działanie (np. zabieg chirurgiczny) obojętne, nie mające wpływu na stan zdrowia pacjenta, podawane choremu jako terapia. Chory nie wie, że to, co zastosowano nie jest prawdziwym leczeniem, zaś wszystko (dla leku głównie: wygląd, zapach, smak, konsystencja), oprócz leczniczych właściwości placebo jest takie samo, jak rzeczywistej terapii.
Często zastosowanie prawdziwego leku mogłoby być szkodliwe dla pacjenta, ale oszukanie go przez wmówienie, że przyjął lek, może poprawić jego sytuację psychiczną.
Placebo stosuje się również w badaniach nad działaniem leków, zabiegów medycznych i niekonwencjonalnych, używając go w podwójnie ślepej próbie.
Historia [edytuj]
Placebo jest prawdopodobnie tak stare, jak sama medycynaąźół[potrzebne źródło]. Było głównie wykorzystywane, aby poprawić siły pacjenta. Począwszy na drobnych operacjach usunięcia migdałków, które rzekomo stanowiły źródło zakażenia paciorkowcami, po wycinanie okrężnicy u pacjentów z epilepsją (co w obu przypadkach przynosiło wyraźną poprawę stanu zdrowia, mimo pozbawienia prawidłowo funkcjonującego organu). W średniowieczu powszechne było stosowanie zasady ante patientum latina lingua est (w obecności chorego używaj tylko łaciny), czy informowanie chorych księży, że zostali "awansowani" do godności biskupich. Podobnie aktualne dyskusje "czy należy informować umierających pacjentów o ich stanie" i "czy należy informować chorego o przypuszczalnym rozpoznaniu bez jego potwierdzenia" w gruncie rzeczy opierają się na wierze w placebo (czy chęci uniknięcia efektu nocebo)...
Efekt placebo [edytuj]
Zdarza się, że pacjent, który przyjął placebo, zamiast prawdziwego leczenia, naprawdę zdrowieje. Okazuje się także, że sama wizyta lekarza, czy drobna porada udzielona niekoniecznie w gabinecie może znacznie poprawić stan pacjenta. Ta sfera psychiki człowieka nie jest do końca zbadana.
Z drugiej strony chory, wierząc, że przyjął silną dawkę leku, zauważa u siebie poprawę (przecież tak musi być!), chociaż ona w rzeczywistości nie nastąpiła. Może (to hipotetyczny przykład) wyglądać to następująco:
Grupa |
Grupa pierwsza |
Grupa druga |
Rozpoznanie (słuszne) |
Grypa bez powikłań |
|
Zalecona kuracja |
leczenie objawowe |
antybiotykoterapia i leczenie objawowe |
Komentarz do leczenia |
Typowy sposób leczenia grypy bez powikłań |
Antybiotyk ma znaczenie, jako ochrona przed zakażeniem bakteryjnym, ale nie ma wpływu na przebieg grypy bez powikłań |
Pacjenci deklarujący poprawę po 4 dniach kuracji |
45% |
65% |
Placebo jest wykorzystywane do testowania leków i różnych terapii (eksperyment kliniczny). Grupie pacjentów, chorych na tę samą chorobę, mówi się, że zostaną poddani działaniu pewnego leku. Część z nich otrzymuje rzeczywisty lek, a część - identycznie wyglądające placebo. Testowany lek okaże się skuteczny, jeśli w grupie leczonej lekiem testowanym odsetek osób wyleczonych lub z poprawą będzie większy niż w grupie leczonej placebo. Dodatkowo porównuje się częstość występowania działań niepożądanych w obu grupach. Te, które występują częściej w grupie leczonej lekiem testowanym, można przypisać działaniu testowanego leku. Działania niepożądane występują również w grupie leczonej placebo.
Zasadniczo silny efekt placebo widoczny jest w terapii zabiegowej, ważna jest także forma podania leku (zastrzyki wywołują silniejszy efekt aniżeli tabletki, czy krople). Firmy farmaceutyczne dostosowują kolor tabletek kierując się badaniami efektu placebo. Różne nurty medycyny niekonwencjonalnej wykorzystują twórczo efekt placebo (np. bardzo rzadkie zioła sprowadzane z daleka, etc) - stosunkowo niski efekt placebo jest w homeopatii (nie można barwić granulek, jednolity sposób podawania leku).
ę
"Psychologia
i Rzeczywistość" nr
3/2003
______________________________________________________________________
Wstęp.
W
ostatnim stuleciu medycyna stała się o wiele bardziej „naukowa”,
odstąpiono od powszechnego stosowania nalewek, wywarów i puszczania
krwi, znanych już w starożytności. Niemniej jednak lekarze i ich
pacjenci nadal przypisują uzdrawiającą moc niektórym preparatom i
zabiegom, chociaż okazuje się, że nie mają one terapeutycznego
wpływu na określone schorzenie (np. Szeroko rozpowszechnione i z
medycznego punktu widzenia bezsensowne stosowanie antybiotyków w
walce z przeziębieniem i grypą czy chorobami wywoływanymi przez
wirusy). Wiele badań, (m.in. przeprowadzone przez Office Of
Technology Assessment), sugeruje, że tylko w przypadku 20%
najczęściej stosowanych współcześnie leków ich skuteczność
dowiedziona została naukowo . Pozostałe preparaty natomiast nie
były przedmiotem testów klinicznych, które wyjaśniałyby
jednocześnie mechanizm działania. Nie oznacza to, że stosowanie
ich nie przynosi korzyści - wprost przeciwnie. Jednakże w części
przypadków wynikają one z tzw. efektu placebo; sam akt poddania się
leczeniu - wizyta u lekarza lub zażywanie tabletek - pomaga
pacjentowi w powrocie do zdrowia.
A
więc mamy tutaj do czynienia z ogromną siłą sugestii drzemiącą
w każdym człowieku i pozwalającą mu na dokonywanie fizycznych
zmian w organizmie za pomocą jedynie psychomotoryki przejawiającej
się w wierze na poprawę samopoczucia.
Oto
jeden z opisanych przykładów efektu sugestywnej manipulacji
organicznej:
„Kilka
lat temu, po całodniowym przełaju narciarskim przy niewielkim
mrozie, zacząłem odczuwać ostry ból w dolnej części pleców.
Niemal umierałem, zawiązując buty. Wiedziałem jednak, że
przyczyną moich cierpień nie jest żadna poważna choroba, byłem
więc przekonany, że wkrótce powrócę do zdrowia. Dni jednak
mijały, a poprawa nie następowała. Poduszka elektryczna oraz rady
przyjaciela cierpiącego na przewlekły lędźwioból: „odpocznij,
przygnij podbródek do klatki piersiowej, kiedy się pochylasz”,
nie pomogły. Po tygodniu miałem tego dosyć. Zadzwoniłem do
Gary’ego, mojego kuzyna fizykoterapeuty. Kiedy w przeszłości
radziłem się go w sprawach zapaleń ścięgien czy skręceń
stawów, jego pomoc zawsze okazywała się skuteczna. Byłem pewny,
że zwracam się do specjalisty. Gary jak zwykle był autorytatywny i
optymistycznie nastawiony. Po wysłuchaniu mojej historii i zbadaniu
mnie zidentyfikował grupę mięśni będących przyczyną
dolegliwości. Zalecił przykładanie lodu do obolałego miejsca,
przepisał zestaw ćwiczeń rozciągających przykurczone mięśnie i
sugerował zażycie Ibuprofenu. Kiedy wizyta dobiegła końca, ból
pleców nie ustąpił, ale wiedziałem już, jak go pokonać, i
silnie wierzyłem, że nastąpi poprawa. Poczułem się lepiej, choć
wciąż byłem obolały. Unikałem stosowania Ibuprofenu (rozstraja
mi żołądek), ale przykładałem lód i z zapałem ćwiczyłem. Za
każdym razem, gdy wykonywałem te czynności, czułem prawdziwą
satysfakcję. W końcu naprawdę zająłem się sobą. Po dwóch
dniach ból zmniejszył się, a po tygodniu całkiem ustąpił. Nie
wiem, czy lód i ćwiczenia istotnie uleczyły moje przykurczone i
dotknięte stanem zapalnym mięśnie, czy też dolegliwości i tak
ustąpiłyby po tym samym czasie. Jestem jednak pewien, że
poszukiwanie i uzyskanie pomocy medycznej sprawiło, iż poczułem
się lepiej - mniej bezradny, mniej zbolały i pełen nadziei - a to
z kolei przyspieszyło mój powrót do zdrowia” .
Spór
o placebo.
Od
1955 roku wiedziano, że stan pacjentów cierpiących na różne
choroby poprawia się po rozpoczęciu leczenia substancją nieaktywną
farmakologicznie, czyli placebo. Wówczas
to niejaki Henry K. Beecher opublikował w Journal of the American
Medical Association pracę „The Powerful Placebo” (Siła
placebo). Na
podstawie wyników 15 badań klinicznych stwierdził, że średnio
jeden pacjent na trzech odczuwał po jego przyjęciu poprawę.
Choć
część naukowców kwestionowała te wyniki, w świadomości wielu
lekarzy i zwykłych ludzi efekt placebo był faktem aż do maja 1996
roku. Właśnie wtedy Peter Gitzsche i Asbjirn Hrobjartsson z
Kobenhavns Universitet poinformowali w New England Journal of
Medicine, że „stosowanie placebo w praktyce lekarskiej nie ma
uzasadnienia”. Autorzy zebrali wyniki 114 opublikowanych badań
klinicznych, w których porównano stan zdrowia pacjentów
otrzymujących placebo i nie leczonych. Po przesianiu liczb przez
statystyczne sita nie zaobserwowano istotnych różnic między obiema
grupami. Media z entuzjazmem odniosły się do tych wyników,
energicznie dezawuując efekt placebo. „to oszustwo” - oburzano
się w Boston Globe. „więcej mitów niż nauki” - pisano w New
York Times. W ciągu kilku tygodni odnotowano nowy fakt medyczny:
nikt już nie da się nabrać na placebo. Najprawdopodobniej obie
oceny - pozytywna i negatywna - są nieprawdziwe.
Stan
pacjentów uczestniczących w badaniach klinicznych często z wielu
powodów ulega poprawie (lub odnosi się takie wrażenie),
niezależnie od tego czy otrzymują lek, placebo, czy nic. Są
jeszcze inne powody, by wątpić w twierdzenie duńskich naukowców.
„wyniki ich prac świadczą niezbicie, że w leczeniu bólu
podawanie placebo daje znacznie lepsze rezultaty niż brak
jakiejkolwiek terapii” - zauważa Walter A. Brown, psychiatra z
Brown University. To twierdzenie wydaje się wiarygodne - w 27
spośród wspomnianych 114 badań mierzono wpływ placebo na ból.
Pozostałe
dane analizowano jednak zbiorczo, biorąc pod uwagę 39 innych
przypadłości, od niepłodności i obgryzania paznokci po niezgodę
małżeńską, zaburzenia orgazmu i nietrzymanie stolca. W każdym z
nich z powodu zbyt małej liczby pacjentów nie dało się wyciągnąć
konkretnych wniosków, z wyjątkiem tego, że w leczeniu niektórych
chorób z zastosowaniem placebo zauważono lepsze efekty niż w
terapii innych. „jedno placebo nie może być skuteczniejsze od
drugiego, chyba że nie są one farmakologicznie obojętne -
argumentuje Irving Kirsch, psycholog z University of Connecticut. -
nie ma sensu badać siły jego działania. Brown zgadza się z tym
poglądem: „gdyby przetestować penicylinę na 40 różnych
chorobach, otrzymano by takie same wyniki. Jest ona skuteczna w
leczeniu niektórych zakażeń, ale nie zapalenia stawów.
Kirsch
zwraca uwagę, że inne metaanalizy wykazały dodatni wpływ placebo
na leczenie depresji, astmy i nerwicy lękowej. Ostatnio do listy tej
dołączono chorobę Parkinsona. W połowie sierpnia tego roku A. Jon
Stoessl wraz ze współpracownikami z University of British Columbia
w Vancouverze doniósł w Science, że na skanach mózgu pacjentów z
tym schorzeniem zaobserwował efekty terapii placebo. Neurolodzy
ocenili za pomocą pozytonowej tomografii emisyjnej aktywność
dopaminergiczną uszkodzonego rejonu mózgu u sześciu pacjentów,
którym wstrzyknięto płyn fizjologiczny lub apomorfinę, lek
podobny do dopaminy. „po iniekcji placebo mózgi chorych uwalniały
taką samą ilość dopaminy (której stężenie w chorobie
Parkinsona jest obniżone) jak po podaniu odpowiedniego lekarstwa”
.
Leczenie
depresji.
W
1984 roku dokonano nieoczekiwanego odkrycia podczas badań nad
zaburzeniami biochemicznymi występującymi u osób cierpiących na
depresję. Otóż oznaczono u grupy pacjentów poziom kortyzolu -
hormonu, który jest produkowany przez gruczoły nadnerczowe. U
połowy pacjentów z ostrymi objawami depresji poziom tego hormonu we
krwi jest podwyższony. Sądzono, że w tej grupie chorych leki
antydepresyjne przyniosą lepsze efekty niż w grupie pacjentów ze
stwierdzonym prawidłowym poziomem kortyzolu we krwi. (Oczekiwano, że
osoby, u których zauważono zaburzenia biochemiczne, mogłyby lepiej
zareagować na leczenie farmakologiczne.)
Aby
sprawdzić to założenie, naukowcy oznaczyli stężenie kortyzolu u
pacjentów, którzy mieli wziąć udział w badaniach nad nowym
lekiem antydepresyjnym. Mihly Arató, młody węgierski psychiatra,
podjął się opracowania wyników tych badań. Po wstępnej analizie
rezultaty rozczarowały naukowców. Hipoteza się nie potwierdziła;
wszyscy pacjenci chorzy na depresję reagowali równie dobrze na
leczenie farmakologiczne bez względu na to, jak wysoki był
wyjściowy poziom kortyzolu w ich krwi. Zaobserwowano jednak inne
różnice. Pacjenci objęci byli programem badawczym z zastosowaniem
techniki podwójnie ślepej próby: tylko niektórym chorym podano
placebo - ani lekarze, ani pacjenci nie wiedzieli, kto otrzymał lek
antydepresyjny, a kto placebo, czyli nieaktywną farmakologicznie
substancję.
Kiedy
Arató przeanalizował rezultaty z grupy otrzymującej placebo, były
one zaskakujące. Zwykle 30/40% pacjentów mających objawy depresji
odczuwa poprawę po przyjęciu placebo. Jednak w tym badaniu blisko
połowa spośród 22 pacjentów, u których stwierdzono normalny
poziom kortyzolu, czuła się lepiej w wyniku otrzymania placebo. Z
kolei spośród dziewięciu chorych z podwyższonym poziomem tego
hormonu żaden nie odczuł poprawy. Powyższe dane, potwierdzone
później także przez innych naukowców, wskazują, że pacjenci
chorzy na depresję, którzy reagowali na leczenie placebo, mieli
różne wyniki testów biochemicznych od tych, którzy nie odczuli
takiej poprawy. Różnili się również pod innymi względami.
Osoby z
ostrymi objawami depresji trwającymi krócej niż trzy miesiące
prawdopodobnie odniosą największe korzyści z leczenia placebo.
Natomiast przewlekła postać depresji (objawy trwające dłużej niż
rok) raczej nie podda się temu rodzajowi terapii.
Próba
jednolitej definicji.
Działanie
placebo nie ogranicza się tylko do depresji czy innych chorób
psychicznych. Przełomowe znaczenie dla badań nad tym zagadnieniem
miały prace Henry’ego K. Beechera z Harvard University
przeprowadzone na początku lat pięćdziesiątych. Wynikało z nich,
że około 30/40% pacjentów cierpiących na różne schorzenia,
takie jak ból, nadciśnienie tętnicze, astma czy kaszel, odczuwa
poprawę po przyjęciu placebo.
W
niektórych przypadkach ten efekt może być jeszcze wyraźniejszy.
Pod koniec lat pięćdziesiątych grupa naukowców pod kierunkiem
Edmundsa G. Dimonda z University of Kansas Medical Center
przeprowadziła ocenę skuteczności rutynowego postępowania, jakim
było chirurgiczne podwiązanie tętnicy stosowane w leczeniu
dusznicy bolesnej (głównym objawem tej choroby jest ból w klatce
piersiowej spowodowany niedostatecznym zaopatrzeniem serca w
utlenowaną krew). Lekarze przeprowadzili zabiegi chirurgiczne 13
pacjentom; w drugiej grupie (obejmującej pięciu chorych) wykonano
tylko nacięcie skóry na ścianie klatki piersiowej bez podwiązania
tętnicy.
Spośród
osób poddanych leczeniu chirurgicznemu 76% odczuło poprawę. Wart
odnotowania jest fakt, że w grupie placebo 100% chorych poczuło się
lepiej. (zabieg podwiązania tętnicy nie jest już stosowany jako
metoda leczenia.) Czym więc jest naprawdę leczenie placebo, które
z powodzeniem można porównać z metodami konwencjonalnymi?
Placebo bywa
zwykle definiowane nie w kategoriach, czym jest, ale czym nie jest.
Często opisuje się je jako obojętne dla ludzkiego organizmu, lecz
jego składniki mają jednak wyraźną aktywność: wywierają wpływ
i mogą być dość skuteczne w wywoływaniu pożądanych reakcji.
Równie często placebo opisywane jest jako niespecyficzne,
przypuszczalnie dlatego, że przynosi ulgę w różnych stanach
chorobowych, a także ponieważ mechanizm jego działania nie jest do
końca zrozumiały. Jednak mimo tych określeń jest ono nie mniej
specyficzne niż wiele wartościowych i powszechnie zaakceptowanych
preparatów, takich jak aspiryna czy niektóre trankwilizery.
W
węższym znaczeniu placebo jest farmakologicznie obojętną tabletką
lub zastrzykiem, jednak i ta definicja nie obejmuje pełnego zakresu
zabiegów, które mogą wywoływać efekt placebo. Obecnie
najczęściej spotykaną sytuacją, kiedy pacjenci zażywają
substancje określane mianem placebo, są badania kliniczne
przeprowadzane z zastosowaniem techniki podwójnie ślepej próby.
Osoby, które przyjmują placebo podczas tych badań, dostają
znacznie więcej niż farmakologicznie obojętną substancję:
podobnie jak pacjenci zażywający „prawdziwy” lek korzystają z
gruntownej medycznej oceny, mają sposobność porozmawiania o swoich
schorzeniach, uzyskują diagnozę i racjonalny program dalszego
leczenia. Ci pacjenci dostrzegają i cenią entuzjazm, wysiłek,
zaangażowanie oraz szacunek lekarzy i pielęgniarek. Fakt, że takie
postępowanie jest odbierane przez wielu ludzi jako element kuracji,
dostarcza ważnej wskazówki do zrozumienia sposobu, w jaki działa
placebo.
Atmosfera
wokół procesu leczenia sama w sobie stanowi potężne antidotum
przeciw chorobie. Podjęcie przez osobę odczuwającą jakieś
dolegliwości decyzji o szukaniu pomocy lekarskiej przywraca poczucie
kontroli nad własnym stanem zdrowia. Symbole i rytuały związane z
leczeniem - gabinet lekarski, stetoskop, przeprowadzanie badań -
także rozpraszają obawy. Wyjaśnienie istoty schorzenia i pomyślna
prognoza zmniejszają lęk; nawet niekorzystna diagnoza redukuje
niepokój wynikający z niepewności. I wreszcie sam akt połknięcia
tabletki może mieć terapeutyczne działanie. Na przykład
Propranolol jest często przepisywany pacjentom po zawale serca w
celu regulacji tętna i zapobiegania dalszym uszkodzeniom tego
narządu. W ostatnio przeprowadzonych badaniach obejmujących ponad
2000 pacjentów zaobserwowano, że współczynnik umieralności wśród
tych, którzy przyjmowali propranolol zgodnie z zaleceniem,
zmniejszył się o połowę w porównaniu z chorymi, którzy
stosowali go nieregularnie . W tym samym badaniu wśród osób
przyjmujących regularnie placebo umieralność także zmniejszyła
się o połowę w stosunku do tych, którzy przyjmowali je od czasu
do czasu - obie grupy były odpowiednio dobrane pod względem
medycznym i psychologicznym.
Godny
uwagi jest fakt, że placebo wydaje się bardziej skuteczne w
stanach, w których stres nasila objawy choroby (np. w pewnych
postaciach depresji i lęku, kiedy smutek i niepokój są głównymi
objawami). Również w takich stanach chorobowych jak ból, astma,
nadciśnienie tętnicze umiarkowanego stopnia może nastąpić
pogorszenie, kiedy pacjent jest zdenerwowany. Rzeczywiście wydaje
się, że placebo może działać częściowo poprzez zmniejszenie
lęku związanego z chorobą. Badania przeprowadzone zarówno na
zwierzętach, jak i na ludziach wykazały, że funkcjonowanie układu
odpornościowego pogarsza się w warunkach stresu. Stres jest na
przykład powodem zwiększonego wydzielania hormonów takich jak
kortyzol, które z kolei obniżają odporność organizmu na choroby.
Jest dość prawdopodobne, że poprzez zmniejszenie lęku placebo
może korzystnie wpływać na wiele chorób, również na te, których
zwykle nie zaliczaliśmy do podatnych na oddziaływanie
psychologiczne.
Sugestywna
potencja.
Poszukiwania
leków na impotencję są równie stare jak historia ziołolecznictwa.
Z chwilą pojawienia się Viagry mężczyzn znów wabi się
odmładzającymi eliksirami. Specyfiki na potencję, sporządzane z
bezwartościowych na ogół wyciągów roślinnych, można zamówić
bez zbędnych formalności w domach sprzedaży wysyłkowej i za
pośrednictwem internetu. Wytaczane od 3 lat przez Federal Trade
Commission (FTC - Federalną Komisję ds. Handlu) sprawy o oszustwa -
ilustruje niebezpieczeństwa czyhające na amatorów cudownych
mikstur. W maju 1999 FTC zawarła ugodę z kilkoma firmami
kierowanymi przez tego samego przedsiębiorcę, Davida A. Brady’ego,
w sprawie wprowadzenia na rynek rzekomych leków na impotencję o
nazwach: V-egra, Testosterone-21, Celldenaphil-pc i Alprostaglandin.
Brady i pozwane firmy - American Urological Corporation, National
Institute for Urological Health i kilka innych - zgodzili się
wyłoży“ ponad 2 mln dolarów w zamrożonych aktywach na poczet
zasądzonej kwoty 18.5 mln dolarów .
Ponadto
Brady do 2009 roku będzie musiał wpłacać 6 mln dolarów kaucji
przed wprowadzeniem na rynek jakiegokolwiek nowego leku na
impotencję. W roku 1988 producent Viagry, Pfizer, wywalczył zakaz
wprowadzenia na rynek V-egry Brady’ego z powodu naruszenia praw do
znaku towarowego. Al Prostaglandin, środek o nazwie zbliżonej do
nazwy dostępnego na rynku leku na impotencję, zawierał mieszaninę
wyciągów ziół chińskich i homeopatycznych. Biegli - wśród nich
Arnold Melman, dziekan wydziału urologii w Albert Einstein College
of Medicine, a nawet ekspert praktykujący leczenie chińskimi i
homeopatycznymi ziołami - zeznali, że v-egra była nieskuteczna.
Niemniej jak twierdzi FTC, Brady sprzedał swoje produkty 150 tys.
klientów z listy wysyłkowej obejmującej 250 tys. osób, zgarniając
18.5 mln dolarów w nieco ponad rok. Niektóre specyfiki wprowadził
na rynek również za pośrednictwem www. Wszechobecna moc placebo
sięga więc, jak widać, po wszystkie kręgi naszego
życia.
Przegląd
niektórych popularnych terapii alternatywnych.
-Antyneoplastony
są peptydami (fragmentami białek), które - jak zapewnia ich
odkrywca, Stanislaw Burzynski z Burzynski Research Institute w
Houston - spowalniają rozwój guza lub powodują jego regres.
National Cancer Institute przystąpił w 1993 roku do prób
klinicznych z antyneoplastonami, ale projekt ten upadł, ponieważ
Burzynski i badacze z NCI nie mogli uzgodnić protokołu leczenia
oraz kryteriów doboru chorych.
-Terapia
Gersona (od nazwiska Maxa K. Gersona) polega na spożywaniu co
godzinę tartych warzyw i owoców w celu skorygowania domniemanej
nierównowagi fizjologicznej. Lewatywy kofeinowe mają pomóc w
pozbywaniu się martwych komórek oraz toksyn. Choremu zaleca się
również przyjmowanie dodatkowych dawek witamin i mikroelementów.
Wiele niezależnie przeprowadzonych analiz poszczególnych przypadków
wykazało, że skuteczność tej metody leczenia jest
niedostrzegalna.
-Siarczan
hydrazyny, związek chemiczny badany w Leningradzie od ponad 20 lat,
może cofnąć objawy kacheksji, czyli wyniszczenia organizmu osoby
chorej na raka. Udokumentowany został jego niewielki wpływ na
przedłużenie życia (nie obejmujący remisji choroby).
-Terapia
ortomolekularna opracowana przez noblistę Linusa Paulinga sprowadza
się do przyjmowania w megadawkach witaminy c w celu wzmocnienia
mechanizmów naprawczych organizmu. Próby kliniczne sponsorowane
przez NCI nie wykazały wyższości tej metody nad placebo.
-Oddziaływania
psychologiczne (w tym terapia o. Carla Simontona nosząca jego imię
oraz program Bernarda S. Siegela Exceptional Cancer Patients)
polegają na łączeniu medytacji, wizualizacji, psychoterapii,
uczestniczenia w grupach wzajemnej pomocy oraz innych ćwiczeń. Brak
wiążących wyników badań nad wpływem tych oddziaływań na
długość życia osób chorych na raka. Niektórzy lekarze akceptują
te techniki jako dodatek do konwencjonalnego leczenia ze względu na
poprawę samopoczucia chorych.
-X-714
to opatentowany specyfik do iniekcji, który ponoć zawiera związki
mobilizujące układ odpornościowy do walki z rakiem. W próbkach
analizowanych przez Food and Drug Administration (FDA) znaleziono
jedynie kamforę i wodę.
Podsumowanie.
Oczekiwanie
pacjenta na poprawę może mieć decydujący wpływ na proces
leczenia. Naukowcy znają przypadki (a zdarzają się one często
osobom nękanym przez różne choroby), w których stan pacjentów
ufnych w to, że poczują się lepiej, najprawdopodobniej ulegnie
poprawie. Oczekiwanie może także zadziałać bardziej specyficznie.
Gdy uczestnikom badania powiedziano, że ich obojętny
farmakologicznie napój zawiera alkohol, często czuli się i
zachowywali, jakby znajdowali się pod jego wpływem, a nawet
wykazywali pewne fizjologiczne objawy upojenia alkoholowego.
Eksperyment przeprowadzony w 1968 roku przez Thomasa J. Luparello ze
State University of New York Downstate Medical Center w Brooklynie
wykazał, że pacjenci chorzy na astmę, którym wręczono inhalator
zawierający tylko rozpyloną sól fizjologiczną i powiedziano, że
będą wdychać substancję drażniącą lub alergen, mieli problemy
z drożnością dróg oddechowych. Kiedy tej samej grupie badanych
powiedziano, że inhalator zawiera lekarstwo skuteczne na astmę,
następował rozkurcz dróg oddechowych .
Dlaczego
placebo cieszy się tak wątpliwą reputacją pomimo istnienia
dowodów wykazujących jego skuteczność? Znaczenie słowa placebo
obciążone jest niefortunnym bagażem. Termin pochodzi z łaciny i
znaczy „spodobam się” - jest to incipit nieszporów żałobnych.
W XII wieku pieśni te były określane powszechnie jako placebo, a
od wieku XIII zaczęto stosować ten termin wobec pochlebców i
kłamców. Pejoratywny wydźwięk zawdzięcza on prawdopodobnie
niskiej ocenie w społeczeństwie zawodu płaczki, której płacono
za śpiewanie placebo. Kiedy słowo to przeniesiono do terminologii
medycznej, przylgnęło do niego znaczenie negatywne.Zdefiniowano je
jako lekarstwo zapisywane raczej po to, by przypodobać się
pacjentowi, a nie dla rzeczywistych leczniczych korzyści. W
dzisiejszych czasach brak farmakologicznej aktywności stał się
również częścią definicji placebo. W rezultacie słowo to
oznacza oszustwo i brak autentyczności.
Współcześnie
termin placebo również nosi to piętno: jeśli stan pacjenta
ulegnie poprawie dzięki placebo, choroba jest przypuszczalnie „tylko
w jego głowie”. Jednakże wiele schorzeń somatycznych, które są
wrażliwe na podanie placebo, tj. Nadciśnienie tętnicze, dusznica
bolesna czy astma (żeby wymienić tylko kilka z nich), dowodzi, że
to wyobrażenie jest dalekie od prawdy. Duża skuteczność placebo
jest kłopotliwa dla lekarzy i innych ekspertów medycznych.
Kwestionuje ona wartość naszych najbardziej „wypieszczonych”
lekarstw, przeszkadza w pracach nad nowymi farmaceutykami i zagraża
ich ekonomicznej egzystencji. Niemniej mając na uwadze zdumiewający
postęp w technologii medycznej w ciągu ostatnich 20 lat, w tym
m.in. Odkrycia bezsprzecznie skutecznych leków i zabiegów,
społeczność medyczna może zaakceptować i stosować z powodzeniem
placebo jako skuteczny składnik leczenia, chociaż jednocześnie -
który nie w pełni rozumie.
Dziesięciolecia
badań naukowych dostarczają przesłanek, jak można wykorzystać
niektóre aspekty efektu placebo w sposób dopuszczalny z medycznego
i etycznego punktu widzenia, sprawiając, aby akceptowane leki
działały bardziej efektywnie. Jednakże wielu z tych wskazówek
lekarze nie próbowali zastosować. A przecież niektóre z nich nie
są zaskakujące. Pacjent bowiem powinien czuć się spokojny i mieć
pewność, że znajduje się w rękach uznanego specjalisty, a
dyplomy, certyfikaty i specjalistyczny sprzęt medyczny umieszczone w
widocznych miejscach zazwyczaj są takimi sygnałami. Uspokajająco
również działają przedmioty i postępowanie kojarzące się z
leczeniem - biały fartuch, badanie lekarskie czy wypisanie recepty,
kiedy jest to niezbędne.
Uważna
analiza skarg pacjenta o wiele bardziej poprawia mu samopoczucie niż
natychmiastowe postawienie diagnozy niezależnie od tego, jak byłaby
trafna. Przeprowadzanie gruntownej oceny nie oznacza jednak, że
pacjent ma być poddawany zbędnym zabiegom diagnostycznym. Lekarz
powinien go raczej uważnie słuchać, zadawać trafne pytania oraz
przeprowadzić pełne badanie. Fakt, że ktoś ma zapalenie oskrzeli,
może stać się oczywisty dla specjalisty w ciągu kilku sekund.
Dalsze pięć minut badania, podczas których lekarz przykłada
stetoskop do klatki piersiowej, prawdopodobnie nie wpłynie na
trafność rozpoznania, ale na pewno zwiększy zaufanie pacjenta.
W
pewnych badaniach w Anglii wzięło udział 200 osób z
dolegliwościami fizycznymi, u których jednak nie rozpoznano
choroby. Lekarze z University of Southampton w Anglii poinformowali
część pacjentów, że nie wykryto u nich żadnej poważnej choroby
i wkrótce powrócą do zdrowia; pozostali usłyszeli, że przyczyna
ich dolegliwości jest niejasna. Dwa tygodnie później wyzdrowiało
64% pacjentów z pierwszej grupy i tylko 39% z drugiej. Jeśli stan
pacjenta wymaga zastosowania specyficznego leku lub zabiegu, powinno
mu się to zaproponować wraz z optymizmem (opartym jednak na
racjonalnych podstawach), a także poinformować go o pożądanych
efektach terapii.Zwrócić uwagę należy także na fakt, iż
mechanizm placebo odnosi się nie tylko stricte do farmakologii czy
medycyny jako efektu procesu poprawy zdrowia, ale także jako czynnik
o wymiarze społecznym.
Psychologiczny
efekt placebo odnoszący się do określonych życiowych sytuacji
może, podobnie jak jego farmakologiczny odpowiednik, pobudzać układ
psychomotoryki człowieka w celu poprawy samopoczucia, podnieść
znaczenie własnego ja, miejsca w społeczeństwie, czy własnej
wartości. W tym przypadku jednak induktorem zjawiska nie będzie
aqua destilata a raczej zachowanie, słowo, określony układ
zachowań, miejsce. Np. zdarza się, że ludzie posiadają swoje
sekretne miejsca, do których wracają przez całe życie, to może
być drzewo, wzgórze, dom rodzinny – z którymi związani są
najczęściej od dziecka – tam właśnie udają się w chwilach
napięcia, złości, zauroczenia, czy aby podjąć ważną decyzję.
Ufają miejscu wierząc, że pomoże im we właściwym wyborze.
Podobny
mechanizm dotyczył będzie wszelkich przesądów, superstyfikacji –
parę sekund siedzenia na krześle przed wyruszeniem w daleką podróż
może zaoszczędzić choroby wrzodowej. Zjawisko placebo to więc nie
tylko leczenie ciała ale i umysłu. Znając zaś mechanizm można
umiejętnie wykorzystać go w stosowaniu pomocy psychologicznej.
Każdy z osobna
wytworzył u siebie dziesiątki mikrozależności – przy których
spełnieniu poprawia się, mniej lub bardziej świadomie,
samopoczucie. Mimo, że niczemu winny kolor kota nie ma naukowego
uzasadnienia w przynoszeniu pecha – zderzenie z przesądem może
skutecznie zachwiać psychiką i zdrowiem głęboko zanurzonego w
przesądach człowieka. „Naturalne” efekty placebo
psychologicznego dzielą się więc na te o wydźwięku pozytywnym
jak i negatywnym. Umiejętna zaś reakcja psychologa w poradni może
sprawić, że pewne systemy zachowań wytworzą pożądaną dla
pacjenta poprawę samopoczucia. Warto zrozumieć, że siła placebo,
nie powinna służyć jako podłoże do sporów naukowych
opiewających jej obojętne czy dodatnie skutki, ale raczej traktować
ją w kategoriach szansy na poprawę zdrowia i samopoczucia ludzi
dotkniętych przez chorobę. To także skuteczny mechanizm poprawy
zdrowia psychicznego.
Bibliografia
-
Jean-Jacques Aulas, Alternatywne sposoby leczenia, Świat nauki,
Warszawa, Listopad 1996.
-
Walter A. Brown, Efekt placebo, Warszawa, Świat nauki, Marzec
1998.
- W. Wayt
Gibbs, Siła sugestii, Warszawa, Świat nauki, Grudzień 2001.
-
Gary Stix, Wokół Viagry, Warszawa, Świat nauki, Październik
1999.
ę
Autor:
Joanna Białożyt-Michalik
"Psychologia
i Rzeczywistość"
nr1/2004
______________________________________________________________________________
Co
to jest samobójstwo? Dlaczego ludzie odbierają sobie życie? Czy
można im pomóc? To najczęściej zadawane przez nas pytanie po
tragicznym zdarzeniu.
Psycholodzy
tłumaczą, że człowiek ma skłonności samobójcze, gdy robi coś
z intencją uczynienia sobie krzywdy, albo rzeczywiście tę krzywdę
sobie wyrządza. R. F. Diekstra definiuje samobójstwo jako:
„(...)wybrane dobrowolne zachowanie, które w możliwie najkrótszym
terminie ma spowodować śmierć”.
Inni
postrzegają je jako zdarzenie wielowymiarowe, akt samounicestwienia,
który z punktu widzenia sprawcy ma być najlepszym rozwiązaniem
problemów. Proponowano wiele terminów na określenie zachowań,
którym człowiek naraża na ryzyko własne życie : próba
samobójcza, samouszkodzenie, świadome działanie na własną
niekorzyść, akt samobójczy.
Psychologiczne
teorie samobójstwa są osadzone w szerokim kontekście społecznym,
religijnym, politycznym i opierają się na rozległych systemach
wartości kulturowych. Starożytni Grecy odnosili się do samobójstwa
tolerancyjnie, Rzymianie w ślad za nimi wychwalali zalety
samouszkodzenia w imię wzniosłych zasad. Dopiero św. Augustyn
podkreślił wagę szóstego przykazania „Nie zabijaj!” i
nakłonił Kościół do wydania prawa przeciwko samobójstwu.
W
roku 553 synod w Orleanie wyjął samobójców spod prawa i zakazał
spełniania obrzędów żałobnych wobec wszystkich, którzy sami
zadali sobie śmierć. Współczesne poglądy psychologiczne nadal
traktują działania samobójcze jako nienormalne i szkodliwe
społecznie. Niektóre jednak przypadki mogą wymykać się tym
definicjom, zwane są przykłady samobójstw popełnionych przez
osoby chore, które do swojej ostatecznej decyzji doszły po
głębokiej refleksji. Filozofia stoicka uznałaby takie zachowanie
za racjonalne, cnotliwe i godne. Dla kontrastu, ktoś kto pragnie żyć
wiecznie, być ciągle młodym i pięknym, może być uznany za
równie niemoralnego jak ten, który tęskni za śmiercią. Z
powyższych przykładów wynika, że samobójstwo jest trudne do
zakwalifikowania.
Zainteresowanie
próbami samobójczymi rośnie ze względu na zwiększająca się
liczbą takich zachowań. Ze statystyk wynika, że wśród
nastolatków pozbawianie siebie życia jest trzecią z kolei, po
wypadkach i morderstwach, przyczyną śmierci. W Australii
samobójstwa wyprzedziły pod tym względem wypadki samochodowe. W
Polsce odsetek samobójstw na 100 tyś. mieszkańców w 1993r.wynosił
12,4; w Austrii 24,29 ;Francji 22,1, Danii 28; w Anglii i Walii
między rokiem 1980 a 1990 odsetek samobójstw wśród mężczyzn w
wieku15-44 lat wzrósł o około 30%.Problem ten dotyczył wszystkich
grup wiekowych, rzadko zdarza się przed 14 rokiem życia, częściej
w okresie pokwitania i adolescencja, największą częstotliwość
osiąga wśród dwudziestotrzylatków. Różne są tez powody
samobójstw. Lektura pożegnalnych listów pokazuje, że młodzi
dorośli (20-30lat) popełnili je na skutek odrzucenia lub problemów
z obiektem miłości.
Często
przyczyną śmierci była rywalizacja o ukochaną osobę. Ludzie w
średnim wieku (40-49lat) częściej wskazywali uczucie przygnębienia
wymaganiami jakie stawia im życie, pisali o nudzie i pragnieniu
wydostania się z trudnej sytuacji. Osoby miedzy 50-59 rokiem życia
jeśli w ogóle zostawiały listy, rzadko pisały o jakichkolwiek
przyczynach swojej decyzji, podawały natomiast instrukcje oraz inne
informacje faktograficzne. Wreszcie najstarsi samobójcy ( powyżej
60 roku życia) często powoływali się na ból, chorobę,
inwalidztwo samotność i izolację.
Trudno
jest określić przyczynę samobójstw w wieku dojrzewania.
Najczęściej wskazuje się jednak utratę ukochanej osoby, depresję,
uwewnętrznienie, agresję skierowaną przeciwko sobie, nasilające
się problemy społeczne : nadużywania alkoholu, narkotyków.
W
literaturze na temat samobójstw stwierdza się związek między
nadużywaniem substancji psychoaktywnych a targnięciem się na
własne życie. Uzależnienie zwiększa bowiem ryzyko samobójstwa,
gdyż powoduje zerwanie ważnych relacji międzyludzkich, upośledza
zdolność właściwej oceny sytuacji, prowadzi do ostrych i
chronicznych wahań nastroju oraz zwiększa prawdopodobieństwo
depresji i poczucia beznadziejności.
Samobójstwo
dotyczy wszystkich klas społecznych. Niektórzy badacze wskazują,
że wyższy status majątkowy i zawodowy może zwiększać ryzyko
odebrania sobie życia. Ludzie bardzo bogaci mogą reagować
tendencjami samobójczymi na silne stresy związane z pracą, podczas
gdy członkowie niższych klas społecznych lepiej znoszą trudy i
materialne niedostatki. Jednak Robin i Freeman-Bawne podają, że
wśród mężczyzn-samobójców odsetek bezrobotnych jest znacznie
wyższy. Praca stanowi bowiem ochronę przed samobójstwem, człowiek
który należy do zorganizowanego świata dysponuje właściwym
systemem wsparcia chroniącym przed targnięciem się na własne
życie. Ale i ten pogląd może wydawać się uproszczony. Dlaczego
większość bezrobotnych nie odbiera sobie życia ? Istnieje
możliwość, że ludzie o skłonnościach samobójczych nie potrafią
utrzymać stałej pracy lub nawykowo tracą zatrudnienie i nie mają
motywacji by znaleźć nowe i je zachować. Niewątpliwie jednak
deprywacja społeczna i nędza zwiększają ryzyko omawianych
zachowań.
Samobójcy
bądź osoby usiłujące targnąć się na własne życie mają
zazwyczaj pewne charakterystyczne cechy kliniczne, występujące z
godną uwagi regularnością są to: depresja, alkoholizm,
uzależnienia, schizofrenia, zachowania antyspołeczne, zaburzenia
osobowości, myśli i wcześniejsze próby samobójcze. Ocenia się,
że 15% osób depresyjnych ostatecznie popełnia samobójstwo.
Zagrożenie jest szczególnie wysokie na początku choroby później
stopniowo maleje, jak chorzy uczą się radzić sobie z problemami.
Prawdopodobieństwo odebrania sobie życia według niektórych
badaczy ponownie wzrasta, gdy człowiek wychodzi z depresji ma więcej
energii, jest gotów do działania- może więc zrealizować zamiary
i podjąć próbę samobójczą. Osobliwą rolę odgrywają tu inne
czynniki natury klinicznej : bezsenność, zaburzenia pamięci, niska
samoocena, zaniedbywanie się.
Alkoholizm
jest długoterminowym czynnikiem ryzyka. Paradoksalnie krótkotrwałe
nadużywanie napojów wyskokowych chroni przed samobójstwem dzięki
zmianom poziomu serotoniny w mózgu. Na dłuższą metę jednak
negatywnie wpływa na relacje interpersonalne, poznawcze i
fizjologiczne. ”Alkoholowe” samobójstwa częściej zdarzają się
mężczyznom niż kobietom.
Tradycyjny
obraz samouszkodzenia jako domeny męskiej znajduje również
odzwierciedlenie wśród schizofreników. Rzadko zdarza się, by
targnęła się na życie chora kobieta, podczas gdy
75%schizofreników-samobójców stanowią właśnie mężczyźni.
Istotnym czynnikiem ryzyka są u tych pacjentów uporczywe
halucynacje słuchowe, zwłaszcza gdy choremu wydaje się, że słyszy
nakaz odebrania sobie życia. Wielu ludzi cierpi na kilka rozmaitych
zaburzeń klinicznych jednocześnie, co zwiększa zagrożenie
samobójstwa.
Zachowania
samobójcze nie powstają w próżni są zjawiskiem społecznym,
wynikiem wpływu otoczenia na jednostkę i płynących z niego
napięć. E. Durkheim próbował wyjaśnić samobójstwo jako fakt
socjologiczny, wyróżnił cztery typy takich zachowań.
1)
Samobójstwo egoistyczne do którego dochodzi, gdy człowiek nie jest
dostatecznie zintegrowany, otrzymuje mało wsparcia społecznego i
cierpi z powodu nadmiaru indywidualizmu. Może mieć to miejsce po
przeprowadzce, kiedy człowiek oddalony od przyjaciół i rodziny
doświadcza swoistej izolacji.
2)
Samobójstwo altruistyczne jest wynikiem oczekiwań społeczeństwa
pod adresem jednostki. Czasami ludzie odczuwają wymagania społeczne
jako nadmierne, nie potrafią im się oprzeć i odbierają sobie
życie.
3)Samobójstwo
anomiczne jest skutkiem gwałtownych zmian społecznych i poczucia
alienacji. W okresie stabilności gospodarczej normy rządzące
ludzkim zachowaniem są raczej niezmienne, jednak podczas kryzysów
tracą ważność. Ludzie nie wiedzą jak działać i jak się
zachowywać. Dlatego odsetek samobójstw rośnie zarówno podczas
gospodarczego boomu jak i w czasie ekonomicznej zapaści. Stan
emocjonalnego rozregulowania, konieczność nieustannego
współzawodnictwa zwiększa ryzyko omawianych
zachowań.
4)Samobójstwo
fatalistyczne popełnia człowiek, który traci kierunek w życiu i
nie potrafi zapanować nad własnym losem.
Istotnym
czynnikiem społecznym predysponującym do odebrania sobie życia
jest kryzys z bliską osobą lub jej utrata. Dodatkowo zagrożone są
osoby, które nie potrafią sobie radzić w sytuacjach stresowych i
pesymistycznie patrzą na życie. Ich interpersonalne relacje z
otoczeniem często nacechowane są gniewem wrogością i konfliktami.
Ludzie depresyjni czują, że świat zwrócony jest przeciwko nim, a
stawiane im wymagania są zbyt wysokie. Zazwyczaj także o sobie
myślą negatywnie, postrzegają siebie jako bezwartościowych i
gorszych od innych. Przekonanie, że obecny kryzys i związany z nimi
ból psychiczny nigdy się nie skończy, mobilizuje ich do przerwania
pasma cierpień śmiercią.
Edwin
Shneidman, profesor Uniwersytetu Kalifornijskiego opisał dziesięć
cech wspólnych wszystkim samobójstwom.
v
Samobójstwo jako rozwiązanie wszystkich problemów, droga wyjścia
absolutnego. Człowiek mniema, że jedynie pozbawiając się życia
może osiągnąć spokój. Nie chce stawić czoła wyzwaniom jakie
niesie życie, pragnie rozwiązania natychmiastowego i
permanentnego.
v
Nieznośny ból psychiczny, przytłaczająca emocja, poczucie
zamknięcia w pułapce. Desperat traktuje śmierć jako panaceum.
v
Niezaspokojone potrzeby powodują frustracje i przyczyniają się do
prób samobójczych.
v
Poczucie beznadziejności i bezradności- przekonanie, że między
działaniem a jego wynikami nie ma związku. Człowiek jest
przeświadczony, że nie potrafi zmienić nieznośnej sytuacji.
v
Stan ambiwalencji poznawczej –ludzie o skłonnościach samobójczych
mają tendencje do polaryzowania własnych myśli, ujmowania
problemów w sposób skrajnie uproszczony. Mogą przeskakiwać od
miłości do nienawiści, od życia do śmierci. Trudno im myśleć
pozytywnie o przyszłości.
v
Stan zwężenia percepcji, forma „widzenia tunelowego”. Osoby
nastawione na samobójstwo nie są w stanie rozważyć żadnych
możliwości alternatywnych. Śmierć traktują jako jedyny sposób
poradzenia sobie z aktualną sytuacją.
v
Komunikacja zamiarów- większość samobójców informuje wcześniej
o swych planach. Twierdzenie, że „ci którzy mówią o
samobójstwie, nigdy go nie popełnią” jest mitem. Nie należy
lekceważyć tego typu komunikatów.
v
Spójność ze stylem życia. Cechy epizodu samobójczego są raczej
zgodne z charakterem człowieka : niecierpliwi zastrzelą się lub
wyskoczą z okna. Wiele przypadków odebrania sobie życia nastąpiło
po okresie porządkowania życia : pisania testamentu, odwiedzania
krewnych i przyjaciół.
v
Perfekcjonizm. Osoby o skłonnościach samobójczych mają zazwyczaj
tendencje perfekcjonistyczne, stawiają sobie wysokie standardy,
wierzą, że mogą osiągnąć doskonałość. Nigdy nie pozwalają
sobie na błędy, nadmiernie martwią się każdą porażką. Cechę
tę obserwuje się u anorektyków i ludzi z zaburzeniami osobowości.
Może wiązać się ze stylem wychowania, gdy na przykład miłość
rodziców zależała od osiągnięć dziecka. Dla neurotycznych
perfekcjonistów motywem działania jest często strach przed porażką
a nie jak w normalnych warunkach pragnienie sukcesu.
Jak
zapobiegać samobójstwom? Na to pytanie nie ma prostej odpowiedzi.
Potrzebne są dwojakiego rodzaju strategie profilaktyczne: skierowane
do jednostek zagrożonych i całego społeczeństwa. Fundamentalna
okazuje się być zmiana sposobu myślenia o problemach zdrowia
psychicznego. Obecnie ludzie nadal odczuwają stygmat związany ze
zgłaszaniem się do lekarza z powodu zaburzeń psychicznych. Często
otoczenie, nawet najbliższe, traktuje je jako słabość zaś
pracownicy służby zdrowia odnoszą się do człowieka zgłaszające
do poradni zdrowia psychicznego jak do potencjalnego wariata. Stąd
osoby wymagające specjalistycznej pomocy świadomie z niej
rezygnują. Pewnym rozwiązaniem są telefony zaufania i internet, za
pośrednictwem którego można rozpowszechniać wyniki badań,
odpowiadać na pytania i udzielać emocjonalnego wsparcia. Pomocne
jest ograniczenie dostępu do śmiercionośnych narzędzi i leków.
Im szybciej temat samobójstwa zakorzeni się w psychologii życia
codziennego tym większa szansa na zrozumienie zjawiska,
identyfikacje osób zagrożonych i być może zapobieganie osobistym
tragediom.
Bibliografia:
-
Sheehy Noel, O’Connor Rory: ”Zrozumieć samobójcę” Gdańskie
Wydawnictwo Psychologiczne.
-
Bemis Judith,Barrada Amr: „Oswoić lęk: jak radzić sobie z
niepokojem i napadami lęku?” Gdańskie Wydawnictwo
Psychologiczne.
-
Yapko Michael: „Kiedy życie boli: zalecenia w leczeniu depresji”.
-
Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne.
-
Mueser Kim, Gingerich Susan: „Życie ze schizofrenią: poradnik dla
rodzin”.Poznań.”Rebis”.
strona
główna
ę
B.
Dolińska, Placebo. Siła sugestii, Przegląd Psychologiczny. 1999,
t.42, nr 1-2.
W.
Brown, Efekt placebo, w: Świat Nauki 1998, Nr 3 (79),
L.W.
Smith (1998), Psychika i ciało, Prószyński i S-ka, W-wa
E.F.
Torrey (1981), Czarownicy i psychiatrzy, PIW, W-wa,
C.L.
Sheridan, S.A. Radmacher, Psychologia zdrowia, IPZ PTP, W-wa 1998,
wybrane treści.
J.
Taylor (1990), Nauka i zjawiska nadnaturalne, PIW, W-wa.
R.
Melzack, Fantomowe kończyny, Świat Nauki 1992, nr 6 (10),
str.74-81.
P.
Zimbardo (1994), Psychologia i życie, PWN WN, W-wa.
P.
Wall, The placebo effect, w : M. Velmans (1996), The science of
consciousness, Routledge, London and New York.
ARTYKUŁ - TRENDY 2005
Ciało i umysł
Uwierz w siebie i bądź zdrów. Naukowcy udowodnili, że nasze myśli i emocje są więcej warte niż skalpel i garść tabletek. Nadchodzi przełom w medycynie.
Wyobraźcie
sobie, że macie uczulenie na olejek sumaka japońskiego. Alergia
jest tak silna, że nawet muśnięcie skóry jego liściem wywołuje
bardzo nieprzyjemną wysypkę. W ramach eksperymentu naukowcy
zasłaniają wam oczy, po czym informują, że za chwilę potrą
waszą prawą rękę liściem sumaka, a lewą - zupełnie
nieszkodliwym kasztanowcem. Czujecie na skórze pocieranie i po
krótkiej chwili prawa ręka pokrywa się czerwonymi, swędzącymi
wykwitami. Z lewą zaś jest wszystko w porządku. Wcale was to nie
dziwi... póki nie dowiecie się, że to właśnie lewa ręka - a nie
prawa - miała kontakt z sumakiem.
Albo
inny przykład. Wyobraźcie sobie, że wskutek choroby Parkinsona
ledwie powłóczycie nogami, a ręce tak wam drżą, że nie
jesteście w stanie uchwycić ołówka. Przyjmujecie więc propozycję
udziału w badaniach klinicznych. Po eksperymentalnej operacji
chirurgicznej radykalnie poprawia się wasz chód, a drżenie rąk
całkowicie ustępuje. Już jesteście gotowi głosić, że
współczesna medycyna czyni cuda, gdy okazuje się, że operacja
odbyła się na niby - chirurdzy jedynie nawiercili niewielki otwór
w czaszce, by go natychmiast załatać.
Wiedza
o tym, że myśli i uczucia wpływają na stan zdrowia, to już nie
nowina. W ostatnich dziesięcioleciach medycyna psychosomatyczna
przeszła długą drogę
-
od czegoś, co traktowano jako herezję, po coś, co dziś
powszechnie uznajemy. Dlaczego więc "Newsweek" poświęca
niniejszy raport sprawie powiązań psychiki i ciała? Dlatego, że
relacje między emocjami a zdrowiem okazują się coraz bardziej
interesujące i coraz ważniejsze.
Jeśli
spojrzeć przez "szkiełko i oko" nauki XXI wieku, to lęk,
alienacja czy brak nadziei nie są tylko uczuciami. Jak również
miłość, pogoda ducha oraz optymizm. To stany fizjologiczne
organizmu, wpływające na zdrowie równie wyraźnie, jak np.
otyłość. Na mózg - źródło tych stanów - można patrzeć jak
na wrota do niezliczonych tkanek i narządów, od serca i naczyń
krwionośnych po przewód pokarmowy i układ odpornościowy. Poznanie
dróg łączących stany psychiczne ze zdrowiem i umiejętność
świadomego poruszania się po nich - to największe wyzwanie
współczesnej medycyny.
W
dzisiejszym świecie napotykamy wiele bodźców wywołujących
napięcie psychiczne - wiemy, że stres, który się wymknął spod
kontroli, może człowieka nawet zabić. Już 90 lat temu Walter
Cannon, fizjolog z Harvardu, potwierdził, że organizm człowieka w
obliczu zagrożenia - fizycznego bądź psychicznego, prawdziwego
bądź urojonego - reaguje wzrostem ciśnienia krwi, przyspieszeniem
tętna i oddechu, napięciem mięśni. Reakcja na napięcie
psychiczne (stres) to odpowiedź fizjologiczna organizmu, która
prowadzi do wydzielania hormonów oraz związków chemicznych
wywołujących stany zapalne. Substancje te w umiarkowanych ilościach
są dla organizmu cenne i pomocne, lecz w nadmiarze szkodzą,
powodując rozmaite stany chorobowe - od bólu głowy po zawał
serca. Cannon potwierdził prawdziwość doniesień, z których
wynikało, że człowiek, który uwierzył, że czarownik plemienny
rzucił na niego zły urok, może nagle umrzeć w wyniku reakcji na
silny stres emocjonalny.
Dzisiaj
wiemy, że długotrwałe napięcie psychiczne wprawdzie nie zawsze
prowadzi do śmierci, ale zakłóca działanie układu pokarmowego,
pogłębia dolegliwości związane z menopauzą i zaburza płodność.
Specjaliści są dziś przekonani, że 60-90 procent wszystkich porad
lekarskich wiąże się z dolegliwościami, które zostały wywołane
stresem.
Naukowcy
rysują wykresy, by pokazać, jak szkodzą zdrowiu niechęć do
świata i rozpacz. Ale równocześnie udowadniają, jak wielka jest
zdolność psychiki do leczenia organizmu. Do niedawna jeszcze
większość specjalistów widziała w efekcie placebo - który w
latach 50. XX wieku po raz pierwszy został opisany przez dr.
Henry'ego Beechera z Harvardu - przejaw oszukiwania samego siebie.
Dziś jednak naukowcy stwierdzają, że oczekiwania chorego mogą
bezpośrednio zmieniać przebieg procesu chorobowego.
Oto
stan zdrowia osób cierpiących na chorobę Parkinsona poprawia się
radykalnie po fikcyjnej operacji. Naukowcy porównywali obrazy mózgów
tych osób (uzyskane metodą emisyjnej tomografii pozytonowej, tzw.
PET) z obrazami mózgów pacjentów, których poddano prawdziwej
operacji. Zgodnie z oczekiwaniami zabieg rzeczywisty powodował
istotne podniesienie się poziomu dopaminy - neuroprzekaźnika,
którego niedobór występuje u osób dotkniętych chorobą
Parkinsona. Okazało się jednak, że także u chorych, których
samopoczucie poprawiło się w wyniku operacji na niby, nastąpił
zbliżony wzrost ilości dopaminy. W podobnym badaniu ustalono, że
fałszywy środek przeciwbólowy jest w stanie pobudzić naturalne
mechanizmy walki z bólem w mózgu. W obu przypadkach efekt placebo
oznaczał nie tylko subiektywne zmniejszenie się dokuczliwych
objawów, lecz obiektywną, możliwą do zaobserwowania zmianę
fizjologiczną w mózgu.
Coraz
więcej badań wskazuje, że każde kojące przeżycie emocjonalne
wpływa korzystnie na zdrowie fizyczne. Badacze z Duke University
zaobserwowali, że osoby religijne rzadziej zapadają na choroby i
rzadziej są hospitalizowane.
Badania
mężczyzn zarażonych wirusem HIV, przeprowadzone przez naukowców z
University of California w Los Angeles (UCLA), wykazały silniejszą
aktywność komórek układu odpornościowego u optymistów. A
badania na Harvardzie sugerują, że stan głębokiego odprężenia,
czyli poczucie wielkiego spokoju, które można uzyskać i podczas
praktyki jogi, i modlitwy (to chyba najstarsza i najbardziej
podstawowa postać medycyny psychosomatycznej) lub w wyniku prostych
ćwiczeń oddechowych, redukuje negatywne skutki długotrwałego
stresu. Wtedy bowiem organizm wytwarza więcej tlenku azotu, a
związek ten jest naturalnym antidotum na kortyzol i inne tzw.
hormony stresu, substancje zatruwające w pewnych sytuacjach
organizm.
Czy możemy
zatem nauczyć się żyć zdrowo? Oto zasadnicze pytanie medycyny
psychosomatycznej, a odpowiedź na nie brzmi: możemy. Od czynników
wywołujących napięcie nie da się w życiu uciec, a dziedziczność
i wrodzony temperament sprawiają, że niektórzy z nas są bardziej
podatni na stres niż inni. Oczywiste jest, że modlitwa nie zastąpi
penicyliny i rozsądnego odżywiania. Niemniej praktyki
psychosomatyczne mogą poprawić jakość życia. Dotyczy to
wszystkich lub prawie wszystkich. Medytacja nie wyleczy nowotworu,
ale bez wątpienia osłabi lęk i zmniejszy niepożądane skutki
kuracji, dzięki czemu chory nie będzie czuł się tak pokrzywdzony.
Im wcześniej zdadzą
sobie z tego sprawę lekarze, tym lepiej dla pacjentów. W Stanach
Zjednoczonych znalezienie specjalisty, który zajmie się zarówno
ciałem, jak i duszą chorego, nie jest już trudne.
W
Polsce na razie zdecydowana większość medyków traktuje chorych
wyłącznie jak zbiór tkanek i narządów. Niechęć do rozmów z
pacjentami o ich problemach część lekarzy tłumaczy brakiem czasu.
Inni zaś przyznają, że "nie widzą sensu takich spotkań"
lub "medycyna nie jest od tego". Zalecają jedynie, by
pacjent się nie denerwował, ale na pytanie, jak tego dokonać, nie
umieją już odpowiedzieć.
Dlatego
oblężenie przeżywają u nas przychodnie prowadzone przez lekarzy
zakonników. Chorzy, którzy tam się leczą, wierzą, że poza
lekiem dostaną też słowa otuchy i pocieszenia. A te mogą okazać
się bardziej skuteczne niż najlepszy specyfik.
Bo
- jak wynika z najnowszych badań naukowych - schorzenia wywołane
stresem często nie ustępują pod wpływem leczenia konwencjonalnymi
metodami, a jeśli obstawać przy nowoczesnych, "technicznych"
sposobach i lekach, koszty terapii mogą przewyższać, i to
znacznie, korzyści. Medycyna psychosomatyczna proponuje
rozsądniejszy punkt wyjścia. Jeśli nawet tylko w połowie spełni
swoje obietnice, to i tak zmniejszy koszty leczenia, poprawiając
nasze zdrowie i życie. Niezależnie od wszystkich ograniczeń ma
jedną zaletę: na pewno nie szkodzi.
Herbert
Benson jest profesorem medycyny w Mind/Body Medical Institute of
Medicine
w
Harvard Medical School oraz prezesem-założycielem Mind/Body Medical
Institute w Bostonie. Julie
Corliss jest autorką tekstów medycznych z Harvard Medical School.
Geoffrey Cowley jest redaktorem działu zdrowia w "Newsweeku".
Więcej informacji w
Internecie pod adresem: www.health.harvard.edu/newsweek
O
wpływie umysłu na nasze zdrowie słuchaj w Radiu Zet w poniedziałek
11 października o godz. 11
dr Herbert Benson, Julie Corliss i Geoffrey Cowley
Tekst główny artykułu z wydania 42/04 ze strony 70
Polityka - nr 37 (2521) z dnia 17-09-2005; s. 74 Nauka / Eureka!
Homeopatia jak placebo
Leki homeopatyczne nie działają – taki wniosek można wyciągnąć z artykułu opublikowanego na łamach prestiżowego czasopisma medycznego „The Lancet”. Szwajcarscy naukowcy z University of Berne przestudiowali wyniki badań skuteczności 110 medykamentów homeopatycznych oraz takiej samej liczby leków konwencjonalnych. Okazało się, że skuteczność homeopatii nie różni się niczym od podawania placebo, czyli substancji obojętnej dla organizmu.
Polityka - nr 13 (2497) z dnia 02-04-2005; s. 74 Nauka
Rak – nowa nadzieja
Może szczepionka pomoże
Są już pierwsze wyniki potwierdzające skuteczność szczepionek na raka. Preparaty te zawierają zmienione komórki chorego i mają sprawić, że sami obronimy się przed chorobą.
Małgorzata Słomczyńska-Pierzchalska
Szczepionki pozwoliły zwalczyć czarną ospę i znacznie ograniczyć zachorowania na gruźlicę, polio, wściekliznę i wiele innych groźnych chorób zakaźnych. Dziś rzadko uświadamiamy sobie, jakie żniwo zbierały niegdyś te prawdziwe plagi. Gdyby tak udało się znaleźć skuteczną szczepionkę na raka... Choroby nowotworowe są jedną z najczęstszych przyczyn śmierci ludzi na całym świecie. Dzieje się tak mimo olbrzymich pieniędzy wydawanych na zapobieganie im, wykrywanie i leczenie. Dzięki wczesnej diagnostyce i kosztownej terapii coraz więcej chorych może liczyć na wyzdrowienie. Jednak w przypadku raka płuc, żołądka czy trzustki liczba nowych zachorowań prawie dorównuje liczbie zgonów. Nic więc dziwnego, że raka wciąż się boimy, a od współczesnej medycyny wymagamy czegoś więcej niż łagodzenia cierpień i przedłużania życia chorych.
Klasyczne strategie niszczenia komórek nowotworowych – chirurgia, chemio- i radioterapia – niosą ze sobą olbrzymie skutki uboczne. Osłabiają pacjenta, bo powodują obumieranie nie tylko komórek rakowych, ale też całkiem zdrowych. Tymczasem sam organizm, a właściwie jego układ odpornościowy, może walczyć z nowotworem. Świadczą o tym przypadki samoistnych wyleczeń – bardzo rzadkie, ale jednak prawdziwe. Jak uruchomić nasze naturalne mechanizmy obronne? Dlaczego organizm u większości chorych przegrywa tę walkę?
Nasz układ odpornościowy przystosowany jest do zwalczania wszystkiego co obce – zbudowane z innych niż nasze własne tkanki składników. Białe ciałka krwi wytwarzają przeciwciała – specjalną klasę białek precyzyjnie rozpoznających i wiążących się z nieproszonym gościem. Tworzą się i dojrzewają również limfocyty T cytotoksyczne, czyli zabijające inne własne komórki – zakażone wirusem lub zmienione nowotworowo. Aby doszło do zmasowanego ataku, organizm musi najpierw rozpoznać wroga. Służy do tego cały układ przekazywania, wzmacniania i kontrolowania informacji o intruzach, w którym najważniejszą rolę odgrywają tak zwane komórki prezentujące antygen. Pochłaniają one obce białko, następnie trawią je na mniejsze kawałki i pokazują (prezentują) na swojej powierzchni w bliskim otoczeniu własnych białek – tak zwanych białek zgodności tkankowej. Problem z rozpoznaniem komórek nowotworowych polega na tym, że pochodzą one z naszego organizmu. Tylko nieliczne z budujących je białek różnią się nieznacznie od występujących w komórkach zdrowych. Te niewielkie różnice powstają w wyniku mutacji – zmian w materiale genetycznym pojawiających się pod wypływem różnych czynników rakotwórczych, na przykład papierosowego dymu.
Filozofia wytworzenia szczepionki na raka polega na zmuszeniu układu odpornościowego do głębszego zainteresowania się białkami i komórkami nowotworowymi. Brzmi prosto, ale wiele firm farmaceutycznych, wybitni onkolodzy, biolodzy i immunolodzy głowią się, jak to praktycznie zrobić. Szczepionki mogą być podawane zanim zachorujemy, można też ich użyć w każdym stadium choroby. Mogą być zindywidualizowane – inne dla każdego chorego, bo u każdego przebieg choroby jest inny, lub takie same dla wszystkich cierpiących na określony nowotwór.
Jako szczepionki próbowano użyć tak zwanego antygenu nowotworowego, czyli czystego białka charakterystycznego dla komórek rakowych. Problem w tym, jak ustalić, które białko jest w tej roli najskuteczniejsze. Inna, bardziej skomplikowana, metoda polega na wyodrębnieniu komórek z wyciętego guza. W hodowli poza organizmem, w laboratorium, łączy się je z komórkami prezentującymi antygen, pobranymi z krwi tego samego pacjenta. Następnie owe komórki-hybrydy napromieniowuje się, aby osłabić ich aktywność i zapobiec podziałom po wstrzyknięciu z powrotem do organizmu chorego. Są to tak zwane szczepionki z komórek dendrytycznych (jednego z typów komórek prezentujących antygen), które po napełnieniu białkami nowotworowymi stymulują swoich partnerów z układu odpornościowego do niszczenia guza. Można również podawać jako szczepionkę tak zwane „nagie” DNA lub kawałek DNA wbudowany w nośnik, jakim jest niegroźny, specjalnie osłabiony wirus. W obu przypadkach wstrzykiwany materiał genetyczny koduje specyficzne dla danego nowotworu białka. DNA pobierane jest przez komórki prezentujące antygen w organizmie chorego i one produkują na tej podstawie nowotworowe białko łatwe do rozpoznania przez układ immunologiczny.
Około 15 proc. nowotworów złośliwych związanych jest z poprzedzającą je infekcją wirusową. W tych przypadkach szczepienie zapobiega zakażeniu, co również zmniejsza prawdopodobieństwo rozwoju raka. Najlepszym przykładem są szczepienia przeciwko wirusowemu zapaleniu wątroby typu B działające profilaktycznie przed zachorowaniem na raka tego organu. Rak szyjki macicy związany jest z infekcją dróg rodnych wirusem brodawczaka – a w szczególności kilkoma zjadliwymi jego szczepami. Zakażenie przenosi się drogą płciową i jest bardzo powszechne. Firma GlaxoSmithKline opublikowała ostatnio bardzo obiecujące wyniki prób użycia szczepionki, która po podaniu nastolatkom uchroniłaby je potem przed infekcją i pojawiającym się po wielu latach rakiem szyjki macicy. Upowszechnienie szczepień mogłoby wyeliminować konieczność przeprowadzania badań cytologicznych – kosztownych i kłopotliwych, a co za tym idzie niedostępnych w krajach rozwijających się. Firma planuje wprowadzenie na rynek nowego specyfiku już w 2007 r.
Szczepionki różnych typów skutecznie już leczą chore na raka zwierzęta doświadczalne. W przypadku ludzi, niestety, nie osiągnięto jeszcze tak dobrych rezultatów. We wrześniu ubiegłego roku prestiżowy angielski tygodnik „Nature Medicine” piórami najwybitniejszych amerykańskich onkologów wyrażał daleko idący sceptycyzm co do skuteczności takich szczepionek. Napisali oni, że obecnie prowadzi się na świecie ponad dwieście prób klinicznych. Tylko u mniej niż 3 proc. osób leczonych tym sposobem uzyskano poprawę.
To pesymistyczne spojrzenie może się jednak wkrótce zmienić – pojawiły się bowiem nowe raporty potwierdzające, że uczeni są na dobrej drodze. W listopadzie na kongresie onkologów w Wiedniu badacze związani z firmami Biomira i Merck przedstawili wyniki leczenia nowotworu płuc przy użyciu szczepionki zawierającej krótki kawałek pewnego białka nowotworowego zamknięty w liposomach – tych samych małych tłuszczowych kuleczkach, które są składnikiem kremów do twarzy. Podawano ją chorym w stadium uniemożliwiającym już chirurgiczne wycięcie guza, ale jeszcze nie dającym przerzutów do innych organów – 60 proc. z nich przeżyło dwa lata od wykrycia choroby. W porównawczej grupie kontrolnej, która otrzymywała placebo, tylko 37 proc. pacjentów przeżyło tak długo.
Są również doniesienia o częściowym sukcesie w leczeniu raka płuc przy użyciu innej szczepionki opartej na komórkach nowotworowych pobranych od pacjenta i zmienionych w ten sposób, że produkują w nadmiarze substancję naturalną wzmagającą odpowiedź immunologiczną. Z kolei za pomocą szczepionki z komórek dendrytycznych próbowano leczyć raka prostaty. W badaniach klinicznych z udziałem ponad stu chorych wykazano zdecydowanie dłuższe przeżycie pacjentów, których – jako uzupełnienie standardowego leczenia – szczepiono nowym specyfikiem.
Mamy więc wiarygodne wyniki świadczące o skuteczności takich szczepień. Co więcej, wszystkie badane do tej pory szczepionki nie powodowały żadnych groźnych czy nieprzyjemnych skutków ubocznych. Czy to już przełom? Zapewne jeszcze wiele czasu upłynie zanim szczepionki na raka wejdą do praktyki klinicznej. Widać już jednak światełko.
Autorka jest biologiem, pracuje w Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego.
W Polsce też!
Od kilkunastu lat trwają w Polsce próby stworzenia szczepionki przeciw rakowi. Największe sukcesy osiągnął prof. Andrzej Mackiewicz kierujący Zakładem Immunologii Nowotworów poznańskiej Akademii Medycznej. Opracował oni przetestował na ponad 300 pacjentach szczepionkę przeciw najbardziej śmiercionośnemu nowotworowi skóry – czerniakowi. Po serii kilkunastu zastrzyków u 15 proc. pacjentów choroba ustępuje całkowicie, połowie wydłuża życie, pozostałym niestety nie pomaga. Prof. Mackiewicz kończy badania nad specyfikiem zwalczającym raka nerki i, jak zapewniają jego współpracownicy, myśli o szczepionce przeciwko rakowi prostaty.
Polityka - nr 10 (2442) z dnia 06-03-2004; s. 3 Raport
Czym się leczyć?
Głowa boli od leków
Zamęt na rynku leków dezorientuje pacjentów i lekarzy. Nowe nazwy, nowe opakowania, nowe ceny. I gigantyczne kampanie reklamowe. Choroby to dziś wielki biznes. Na leki wydajemy w Polsce 12 mld zł. Moglibyśmy znacznie mniej, gdyby poprawiła się odporność naszych organizmów w ogóle, a na reklamę w szczególności.
Paweł Walewski
W zderzeniu z potężną machiną marketingową, która jak walec przetacza się przez gabinety lekarskie, apteki, ulice i prywatne mieszkania – pacjent stoi na straconej pozycji. Od rana do nocy trwa w radiu i telewizji festiwal zdrowia, a właściwie przegląd rozmaitych chorób i dolegliwości, które można wyleczyć tanio, łatwo i skutecznie. Przynajmniej z pozoru. Wszystkie te informacje, które noszą znamiona rzetelnych i wiarygodnych instrukcji medycznych (wygłaszane są wszak przez ekspertów, studentów medycyny, doświadczone koleżanki z pracy i wypróbowanych sąsiadów), w rzeczywistości tworzą bombę farmakologiczną. Jej siła rażenia polega na pomieszaniu prawdy z naukową fikcją, wymyśloną na użytek zwiększenia sprzedaży.
Mimo recesji branża farmaceutyczna pozostaje wciąż niezwykle lukratywnym biznesem i z tortu wartego w Polsce blisko 12 mld zł (czyli ok. 3 mld dol.) każdy chciałby odkroić dla siebie największy kawałek. Producenci leków należą obecnie do nielicznych, którzy mają spore pieniądze na promocję, toteż ich roczne wydatki na marketing pochłaniają 127 mln dol.; przeciętna firma wydaje na ten cel co najmniej 10 proc. swoich obrotów.
O tej porze roku producenci witamin, środków przeciwgorączkowych, uodparniających, na katar, ból gardła i kaszel zbierają największe żniwa, ale nie byłoby ich bez dostępu do mediów. W ciągu pięciu dni natrafiłem w telewizji na reklamy 23 rozmaitych preparatów, w których przekonująco informowano o niezwykłej skuteczności, ani słowem nie wspominając o ewentualnych działaniach niepożądanych.
– To nie jest zdrowa sytuacja, gdy mamy na rynku 41 różnych preparatów z kwasem salicylowym i 47 z paracetamolem – mówi prof. Witold Gumułka kierujący Zakładem Farmakodynamiki w warszawskiej Akademii Medycznej. – Obydwie substancje są dobrymi środkami przeciwgorączkowymi i przeciwbólowymi, ale stosowane w nadmiarze nie są pozbawione działań niepożądanych. Wypróbowując leki pod różną nazwą handlową, pacjent może łatwo przekroczyć dopuszczalną dawkę.
Gorączkowa kuracja
Nie pomagają dwie tabletki Apapu zawierające po 500 mg paracetamolu? Chory siega więc po Panadol, Etoran, Codipar z identyczną substancją, choć limit bezpiecznej dla wątroby dawki to raptem 7 g paracetamolu (u osób nadużywających alkohol – 4 g, czyli 8 tabletek dziennie). Podobna sytuacja jest w przypadku kwasu salicylowego wchodzącego w skład Aspiryny, Polopiryny, Bestpiryny i wielu innych preparatów przeciwbólowych, przeciwgorączkowych, przeciwkaszlowych – modnych specyfików na przeziębienie i grypę. A można je kupić wszędzie: na stacji benzynowej, na poczcie, w kiosku i supermarkecie.
– Dlaczego dopuszczone na nasz rynek leki mają nazwę sugerującą ich błędne zastosowanie? – oburza się prof. Gumułka. Neoangin nie wyleczy anginy, gdyż nie działa przeciw bakteriom. Gripex sugeruje leczenie grypy, podczas gdy w najlepszym razie może łagodzić jej objawy (nie niszczy wirusa grypy!). Rutinoscorbin również nie ugasi ogniska zapalnego, o czym sugestywnie, ale na wyrost, zapewnia producent w reklamie, a ludzie mu wierzą.
Na szczęście nie wszyscy. – Nie ma absolutnie żadnych dowodów, że rutyna i kwas askorbinowy łagodzą i skracają przeziębienia – stanowczo oświadcza dr Józef Meszaros z Zakładu Farmakologii Akademii Medycznej w Warszawie. – Aby potwierdzić skuteczność jakiegoś środka, współczesna medycyna wymaga przeprowadzenia badań klinicznych w konkretnej chorobie. Nie znam takich badań z wykorzystaniem rutyny i kwasu askorbinowego w zwalczaniu infekcji wirusowych u ludzi. Mimo to Rutinoscorbin idzie jak woda – od stycznia do listopada 2003 r. sprzedano 31 mln 472 tys. opakowań tego leku (absolutny rekordzista w tym segmencie) za prawie 69 mln zł.
I jakby tego było mało, producent GlaxoSmithKline wprowadził na rynek Rutinoscorbin Plus, z dodatkiem cynku i selenu, na czym dodatkowo zarobił 6 mln zł. – Takie odkurzanie staroci to dla firm farmaceutycznych bardzo opłacalny interes – mówi pragnący zachować anonimowość ekspert z nieistniejącej już komisji rejestracyjnej środków farmaceutycznych, która do 2002 r. działała przy Instytucie Leków (placówka ta wchodzi obecnie w skład Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego, a obowiązki komisji przejął Urząd Rejestracji Produktów Leczniczych, Wyrobów Medycznych i – nomen omen? – Produktów Biobójczych). – Każdy lek powinien być rejestrowany do określonych wskazań, ale firmy wskazania uogólniają, a organ rejestracyjny przymyka na to oko.
Zdaniem niektórych ekspertów, skandalem było np. zarejestrowanie w Polsce kolejnej odmiany paracetamolu pod nazwą Apap-Noc, który jest połączeniem leku przeciwbólowego ze składnikiem ułatwiającym zasypianie. – Tym składnikiem jest przeciwalergiczny środek starej generacji, którego objawem niepożądanym jest działanie nasenne – wyjaśnia prof. Gumułka. – Czy to etyczne, by firma z wady przestarzałego leku czyniła cnotę?
Producent Apapu sprzedał w ubiegłym roku ponad 7 mln 300 tys. opakowań (za blisko 25 mln zł), ale było mu mało, więc wypuścił na rynek Apap-Noc, czym zwiększył sprzedaż o dodatkowy milion (i zarobił na tym 2,5 mln zł). W „Gazecie Farmaceutycznej” prezes firmy US Pharmacia dr Bogdan Lang wykupił całostronicową reklamę, by odrzucić krytykę niezależnych ekspertów: „Dokładamy najwyższych starań do procesu rejestracji i jakości swoich leków”.
Czarny marketing
Nie ma leków skutecznych i jednocześnie bezpiecznych, wszystkie w nadmiarze szkodzą – zgodnie przyznają farmakolodzy. W styczniowej „Gazecie Farmaceutycznej” można znaleźć interesujące ostrzeżenie z Danii, w której 5 tys. ludzi rocznie umiera na skutek niepożądanych działań leków. Badania w Unii Europejskiej dowiodły, że od 32 do 68 proc. hospitalizacji związanych z błędną terapią lekową można by uniknąć, ale tylko 10 proc. przypadków działań ubocznych leków bywa rejestrowanych.
W Polsce sytuacja jest pod tym względem dramatyczna, bo Wydział Monitorowania Działań Niepożądanych Produktów Leczniczych, w którym pracuje 5 osób, otrzymuje rocznie od lekarzy z terenu raptem 100 raportów. A przecież lekarzy mamy 100 tys., zaś w rejestrze środków farmaceutycznych dopuszczonych do obrotu aż 8800 produktów (w tym 350 leków roślinnych i homeopatycznych). – Nie jest możliwe, aby ich działanie nie wywoływało żadnych niespodziewanych reakcji – nie wierzy szefowa wydziału dr Agata Maciejczyk. – Codziennie ze świata otrzymujemy 300 raportów, z których oczywiście tylko kilka procent wymaga głębszej analizy, ale to pokazuje, że u nas za działanie niepożądane uznaje się coś, po czym można umrzeć. Gdy chory odczuwa zwykły dyskomfort, nikt nie zwraca na to uwagi.
Większość krajowych lekarzy nawet nie wie, że istnieje taki ośrodek i prawdopodobnie stosuje się do niedawno wprowadzonego zapisu w ustawie o zawodzie lekarza, zgodnie z którym medyk zobowiązany jest zgłosić niepożądane działanie produktu leczniczego najpierw producentowi leku, a dopiero gdy nie może go ustalić (co łatwo sobie wyobrazić jedynie w przypadku podejrzanych specyfików kupowanych na bazarach), powinien powiadomić Urząd Rejestracji.
Niektóre firmy same aktywnie mobilizują lekarzy do uważnej kontroli stosowanych leków. W Polpharmie od trzech lat istnieje dział nadzoru nad bezpieczeństwem farmakoterapii, który monitoruje rynek pod tym kątem. Gdy więc nad Pyralginą Polpharmy zebrały się czarne chmury, można było podeprzeć się posiadanymi wynikami badań. – Informacje o zabójczym działaniu Pyralginy nie potwierdziły się – mówi Nina Kowalewska-Motlik, dyrektor PR Polpharmy. – Ale któryś z naszych konkurentów z rynku środków przeciwbólowych zamiast podnosić jakość własnych produktów, wybrał czarny marketing. To tańsze zapłacić dziennikarzowi 10 tys. zł za szkalujący materiał. Zwiększenie sprzedaży o 1 proc. wymaga milionowych nakładów.
Prof. Jacek Spławiński z Zakładu Farmakologii Narodowego Instytutu Zdrowia: – To w Polsce norma – eksperci spierają się, co bardziej szkodzi: Panadol, Aspiryna, Ibuprom czy Pyralgina, a nikt nie zwraca uwagi na to, że ludzie od lat trują się tabletkami z krzyżykiem, które już dawno powinny być wycofane, bo są rakotwórcze!
Rankingi sprzedaży nie kłamią: w ubiegłym roku Polpharma sprzedała ponad 12 mln opakowań Pyralginy, natomiast bliżej nieznana firma z Lublina Marcmed – ponad 17 mln opakowań tzw. Tabletek od Bólu Głowy (z krzyżykiem) zawierających szkodliwą fenacetynę. Komisja Rejestracji Leków już w 1995 r. podjęła decyzję o usunięciu z rynku fenacetyny. Jednak, na skutek zaskarżenia tej decyzji przez producenta i niekorzystnego dla Ministerstwa Zdrowia wyroku NSA, do tej pory nie wykreślono fenacetyny z rejestru, więc może znajdować się na półkach aptek, kiosków Ruchu i wszędzie tam, gdzie bez recept kupujemy leki przeciwbólowe. Sześć tabletek z krzyżykiem kosztuje złotówkę, cena innych leków przeciwbólowych waha się w zależności od składu i liczby tabletek od 2 do 16 zł.
Puste probówki
Niedawno francuski tygodnik „Le Nouvel Observateur” poinformował czytelników, że spośród 4750 zarejestrowanych we Francji leków tylko sto ma według lekarzy istotne zastosowanie w terapiach różnych chorób (czyli że dałoby się nimi wyleczyć najczęstsze przypadłości). Jak wyglądałaby ta sytuacja w Polsce, skoro u nas zarejestrowanych preparatów jest blisko dwa razy więcej, a chorób więcej przecież nie mamy? W 1993 r. farmakolodzy włoscy przedstawili publikację, która zatrzęsła światkiem farmakologicznym – w ich kraju tylko połowa najczęściej sprzedawanych leków miała potwierdzone działanie. Szkoda, że od tamtej pory nikt w Polsce nie pokusił się o przeprowadzenie podobnej analizy.
– U nas ten odsetek nie różni się wiele – szacuje prof. Jacek Spławiński. A mimo to rejestr pęka w szwach. – Moim zdaniem duża liczba preparatów korzystnie wpływa na konkurencję cenową – mówi dr Meszaros, choć również jego zdaniem rejestrowanie niektórych kolejnych preparatów nie ma sensu. – Wystarczy 10 identycznych substancji, by ich producenci nie zawyżali ceny. Szwedzi mają zarejestrowanych 2 tys. leków i gdy pojawia się wniosek o wprowadzenie na rynek nowego, wytwórca musi zaproponować, który starszy preparat skreślić.
Polski resort zdrowia od samego początku zastosował politykę otwartych drzwi. Jeśli więc teraz o rejestrację ubiega się producent kolejnego paracetamolu, nie spotka go decyzja odmowna. Mógłby ją zaskarżyć do sądu – dlaczego inna firma otrzymała rejestr, a moja nie? Byłoby się z czego cieszyć, gdyby w kolejce do wejścia na nasz rynek oczekiwały leki rzeczywiście przełomowe w kuracji nieuleczalnych chorób. Ale takich innowacyjnych związków chemicznych już od kilku lat nie ma (ostatni genialny wynalazek pochodzi z 1999 r. i dotyczy... Viagry).
Listę głównych osiągnięć farmakologicznych ostatniego sześćdziesięciolecia otwiera odkrycie penicyliny, znajdują się też na niej takie leki jak kortyzol (działanie przeciwuczuleniowe i przeciwzapalne), cefalosporyna (otworzyła drogę przeszczepom), statyny (zmniejszają ryzyko zawału i udaru) oraz specyfiki rozpuszczające zakrzepy w naczyniach krwionośnych – ale wszystko to wydarzyło się przed 2000 r. Od tamtej pory laboratoria farmaceutyczne gorączkowo poszukują nowości, a przychodzi im to z dużym trudem, gdyż firmy farmaceutyczne nie mają tyle pieniędzy co dawniej, by wyłożyć je na kosztowne badania (średni koszt przeprowadzenia nowego leku przez wszystkie fazy badań klinicznych wynosi obecnie ok. 400 mln dol.).
– Przemysł farmaceutyczny znalazł się w tarapatach, bo giganci tracą wpływy ze sprzedaży swoich sztandarowych leków na rzecz tańszych odpowiedników – zwraca uwagę prof. Alan Garber z wydziału polityki zdrowotnej Uniwersytetu Stanforda.
Narodowy Fundusz Zdrowia może się cieszyć, że dzięki coraz większej liczbie tzw. generyków (tańszych kopii specyfików oryginalnych) na listach refundacyjnych wyda na nasze leczenie mniej pieniędzy niż w sytuacji, gdyby musiał zwracać aptekom pieniądze za sprzedaż leków oryginalnych (są o 30, 70, a nieraz nawet 200 proc. droższe). Ale każdy kij ma dwa końce – by pokryć straty wynikające z mniejszej refundacji, koncerny farmaceutyczne wciskają nam swoje produkty dostępne bez recept: na katar, ból głowy oraz cały szereg wydumanych chorób, o których dawniej nie pomyślelibyśmy, że można je czymś leczyć (proces starzenia, cellulit, łysienie, roztargnienie). Strategia kreowania problemów zdrowotnych bardzo się producentom leków opłaca – co za problem wpędzić człowieka w hipochondrię? To zresztą też choroba, tylko żadna firma nie ma jeszcze na nią skutecznego lekarstwa.
Choć ze statystyk wynika, że kupujemy rocznie 1 mld 150 mln opakowań różnych leków, co stawia nas w światowej czołówce zaraz za Francją (2,6 mld sprzedanych opakowań w 2002 r.), są to w porównaniu z innymi krajami Europy i Ameryki zazwyczaj małe opakowania. Najtańsze. Zgodnie z polskim prawem wiele leków dostępnych na recepty możemy kupić w wolnej sprzedaży, gdy w opakowaniu jest ich mniej (zamiast 12 tabletek – 6) lub zawierają mniejszą dawkę substancji aktywnej (zamiast 120 mg – 60 mg).
– Wiele leków wydajemy jak świeże bułki – mówi Alina Fornal, właścicielka jednej z warszawskich aptek. – Buscopan na kolkę nerkową zawiera substancję atropinopodobną i 10 tabletek mogę sprzedać każdemu bez recepty, choć w aptece muszę ten lek trzymać w zamykanej na klucz, specjalnie oznakowanej szafce jako truciznę. Czy to normalne?
Zdania są podzielone: dlaczego chory z kolką nerkową ma najpierw szukać lekarza, by wydał mu receptę na środek przeciwbólowy – tak jest szybciej i dla pacjenta wygodniej. – Mody na samoleczenie nie zatrzymamy, bo jest to dla państwa tańsze – uważa dr Józef Meszaros. – Mam jednak nadzieję, że ta tendencja nie doprowadzi do tego, że za kilka lat wszystko będzie bez recept, nawet antybiotyki.
Z antybiotykami problem ma cały świat – te skuteczne niegdyś specyfiki na zakażenia bakteryjne są coraz mniej przydatne, bo cwane mikroby potrafiły się na nie uodpornić. W dużej mierze jest to nasza zasługa – stosowanie ich bez umiaru i na wszystkie choroby spowodowało, że większość antybiotyków przestała działać! Przed dwoma laty Polska była na mało zaszczytnym piątym miejscu w Europie pod względem ich zużycia (za Francją, Hiszpanią, Portugalią i Włochami; patrz „Odłóż na bok tę broń”, POLITYKA 47/03). – Rezultat tej nonszalancji to 40 proc. szczepów bakterii wywołujących zapalenia płuc, których nie można leczyć penicyliną – ubolewa prof. Waleria Hryniewicz z Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego. Od kilku lat przygotowuje z gronem ekspertów rekomendacje dla lekarzy wskazujące na właściwą terapię zakażeń układu oddechowego i moczowego. – Ale czy w tym kraju można prowadzić właściwą politykę antybiotykową, skoro opracowane przez specjalistów standardy leczenia przegrywają z ekonomią? Szpitale na pniu kupią każdy antybiotyk, jeśli producent sprzeda im go za złotówkę, bo kończy się termin ważności i chce opróżnić magazyn.
Niechciane standardy
Współczesna medycyna nie istnieje bez standardów, natomiast w Polsce mamy medycynę opartą bardziej na osobistych doświadczeniach i przekonaniach lekarzy, a nie na wynikach badań naukowych. Dane dotyczące korzyści z zażywanych leków powinny pochodzić z testów klinicznych (kontrolowanych użyciem placebo). Dyrektywa unijna stworzyła wprawdzie dla niektórych medykamentów kategorię „ugruntowanego zastosowania substancji medycznej”, ale był to ukłon w stronę leków stosowanych w samoleczeniu od 20–30 lat (takich np. jak opisywany wcześniej Rutinoscorbin).
Poważne międzynarodowe towarzystwa naukowe nie chcą dziś słyszeć o korzystaniu w terapii z preparatów nieskutecznych lub nieprzynoszących korzyści, które stara się wmówić producent. – Obecnie Europejskie Towarzystwo Kardiologiczne wymaga od narodowych towarzystw kardiologicznych, by lekarze posługiwali się standardami terapii przewidzianymi dla całej Europy – mówi dr med. Krzysztof Filipiak z Kliniki Kardiologii Akademii Medycznej w Warszawie. Na tę decyzję wpłynęły m.in. szokujące wyniki badań, w których ujawniono, że większość chorych w Europie z niewydolnością serca nie otrzymuje leków, które mogłyby przedłużyć im życie.
– W Polsce sytuacja jest o tyle zła, że wiele nowoczesnych leków doskonałych w terapii chorób serca nie jest przez państwo refundowanych i dla pacjentów są bardzo drogie – przyznaje dr Filipiak. – Gdybyśmy na przykład porównali strukturę sprzedaży poszczególnych preparatów stosowanych przy nadciśnieniu w Polsce i Unii, to są dwa światy! W dużej mierze wynika to z siły marketingowej niektórych producentów, którzy wcześniej uzyskali refundację i wypromowali swoje leki w Polsce.
Krajowy konsultant w dziedzinie kardiologii prof. Grzegorz Opolski już od kilku lat śle listy do kolejnych ministrów zdrowia z sugestią, by karwedilol znalazł się na liście refundacyjnej i był tańszy dla chorych z najcięższą postacią niewydolności serca. Podobnie nierefundowany w Polsce jest klopidogrel – oba leki umieszczone są w tzw. pierwszej klasie wskazań według Europejskiego Towarzystwa Kardiologicznego. Jak grochem o ścianę. Zamiast tego na liście dumnie prężą swoje nazwy stare preparaty, od których lekarze w Europie odchodzą, bo nie okazały się tak skuteczne, jak początkowo sądzono.
Podobne przykłady można znaleźć w onkologii, hematologii, neurologii, a ostatnio w transplantologii (chodzi o nowoczesne leki zapobiegające odrzuceniu przeszczepów). Scenariusz jest ten sam: konsultant krajowy apeluje do ministerstwa, a ono milczy.
Gangrena światowa
W niektórych sytuacjach to milczenie jest uzasadnione. Przeprowadzona w grudniu 2003 r. korekta list refundacyjnych, z których usunięto wiele drogich preparatów (i zastąpiono je tańszymi odpowiednikami), pozwoli zaoszczędzić w budżecie Narodowego Funduszu Zdrowia, według różnych szacunków, 200–450 mln zł. Kolejne zmiany na listach minister zdrowia wprowadził 1 marca. Polska insulina – Gensulin firmy Bioton, lek dla chorych na schizofrenię Zolafren firmy Adamed, tego samego producenta preparat dla astmatyków Zafiron – opierając się na cenie tych preparatów resort zdrowia ustalił limit i jeśli pacjenci wolą pozostać przy dotychczasowych lekach zagranicznych (patrz ramka obok), będą musieli dopłacić średnio kilkadziesiąt złotych.
A jeśli nie będą chcieli (co okaże się dopiero pod koniec marca, gdyż na wieść o grudniowej podwyżce cen leków z importu lekarze powypisywali recepty umożliwiające zrobienie zapasów na trzy miesiące)? Wtedy, zdaniem Stefana Bogusławskiego z firmy IMS-Health, która monitoruje nasz rynek farmaceutyczny, zmiany na listach refundacyjnych wydrenują kieszenie pacjentów na sumę około 230 mln zł.
Problem w tym, czy pacjenci rzeczywiście będą woleli się leczyć akurat tymi preparatami, które na listach refundacyjnych są najtańsze? Właściwiej byłoby postawić to pytanie inaczej: czy lekarze zechcą nas leczyć tymi tańszymi odpowiednikami, czy też w dalszym ciągu będą przepisywać leki oryginalne, do których pacjent dopłaci w aptece? To w decyzjach lekarskich tkwi istota powodzenia ostatnich zmian na listach refundacyjnych.
Prof. Iwona Grzelewska-Rzymowska kierująca Kliniką Gruźlicy i Chorób Płuc Instytutu Medycyny Wewnętrznej w Łodzi jest sceptyczna w stosunku do generyków. – Zdaję sobie sprawę, że leki generyczne są tańsze dla budżetu państwa, ale leki oryginalne są lepiej przebadane i nic na to nie poradzę. Według lekarzy spór o jakość leków oryginalnych i odtwórczych może rozstrzygnąć tylko wprowadzenie takiego prawa, które pozwoli kontrolować jakość leków z rynku. – Niech kontroler wejdzie do apteki i weźmie do sprawdzenia kilkadziesiąt leków sprzedawanych z półek. Wtedy będziemy wiedzieć, czy wytwórcy regularnie przestrzegają w produkcji wszystkiego, co obiecali w dokumentach rejestracyjnych. Firmy farmaceutyczne niechętnym okiem patrzą na ten pomysł. Nie chcą zgodzić się również na powołanie niezależnej agencji, która zatrudniałaby swoich reprezentantów dysponujących informacjami na temat konkurencyjnych produktów i kolportowała je do gabinetów lekarskich.
Według ostrożnych szacunków firmy wydają co roku na informację o lekach, kierowaną bezpośrednio do lekarzy i aptek, około 800 mln zł, czyli dwa razy więcej niż na reklamę farmaceutyków adresowaną do pacjentów. Wielokrotnie opisywane przez media wycieczki dla lekarzy, bankiety i kosztowne prezenty za wypisywanie recept nie są wyłącznie polską gangreną. Identyczne sztuczki marketingowe stosowane są od lat wobec lekarzy na całym świecie. Polski lekarz z Belgii, zatrudniony w prywatnym 150-łóżkowym szpitalu, zwierza się ze swoich doświadczeń: – Firmy farmaceutyczne prowadzą u nas regularną wojnę propagandową, która nasila się w przypadku antybiotyków lub leków przeciwbólowych przed posiedzeniami komisji decydującej o tym, co ma trafić do szpitalnego receptariusza (każdy szpital musi mieć listę leków zawsze znajdujących się w jego aptece – przyp. PW). Kto umieści swój lek w receptariuszu – ten ma zbyt. Jedna firma zaproponowała nawet w zamian za wybranie jej produktów podpisanie korzystnego kontraktu na stałą opiekę medyczną nad pracownikami. Transakcji nie sfinalizowano.
Cytowany lekarz z Belgii nie widzi żadnych szans na oddzielenie informacji naukowej od reklamy, bo współistnienie firm farmaceutycznych w systemie opieki medycznej jest niezbędne. Może więc należałoby wymóc na środowiskach medycznych zaprzestanie nieetycznej współpracy z producentami leków? Polska Grupa Robocza do spraw Zakażeń Szpitalnych przyjęła kanon kontaktów szpitali z reprezentantami medycznymi. Punkt pierwszy: przedstawiciele mogą spotykać się z lekarzami nie indywidualnie, lecz z udziałem eksperta należącego do szpitalnego komitetu terapeutycznego. Towarzystwo Internistów Polskich, przyznające swoim członkom punkty za aktywność naukową, ocenia zjazdy i sympozja pod kątem sponsoringu firm farmaceutycznych (za udział w wykładach promujących określone leki punkty nie przysługują).
Ale czy ma to sens, skoro na temat kar dla wyłamujących się spod prawa zapada wstydliwe milczenie? Warto pomyśleć też o skutkach. Zakaz sponsorowania przez firmy konferencji skończy się tym, że żadne towarzystwo naukowe ani organizacja medyczna nie będzie w stanie ponieść kosztów organizacji takiej imprezy (jednodniowe sympozjum w Warszawie dla stu osób to wydatek minimum 25 tys. zł). Może lepiej zaapelować do lekarzy, by rozsądnie korzystali z zaproszeń na takie zjazdy i odrzucali propozycje udziału w konferencjach nierokujących jakichkolwiek profitów naukowych?
Ktoś musi w końcu zacząć przywracać słuszną miarę takim imprezom i niech to uczynią sami uczestnicy: jak najmniej turystyki i gadżetów, więcej wymagań merytorycznych. A jeśli nawet w prawie farmaceutycznym znajduje się przyzwolenie na wręczanie lekarzom przez firmy „przedmiotów o znikomej wartości materialnej”, to według interpretacji głównego inspektora farmaceutycznego powinna być to kwota nieprzekraczająca 76 zł (inspektor wywiódł tę sumę z ustawy o podatku dochodowym od osób fizycznych).
Humbug w płynie
Wprowadzenie każdego leku na rynek to gra na loterii i to pod każdym względem. Właściwie dopiero po zarejestrowaniu, gdy nowość trafi do aptek, rozpoczyna się generalna próba połączona z trwogą: czy lek zaakceptują lekarze, czy kupią pacjenci, jakie będą działania niepożądane? Nie ma bowiem takiej możliwości, aby silnie działający preparat nie dawał działań niepożądanych! Produkty jego rozpadu przechodzą przez nerki lub wątrobę, a każdy z tych narządów ma swoje układy enzymatyczne reagujące na substancje docierające z zewnątrz.
Właśnie dlatego, że każdy pacjent ma inną wątrobę i nerki, w różny sposób może zareagować na terapię. Sztucznie rozdęte listy leków refundowanych i lista środków zarejestrowanych w Polsce mają tę dobrą stronę, że dają lekarzom i chorym spory wybór. – W żadnym razie nie może się to jednak odbywać kosztem pacjenta, który powinien sięgać po leki w sytuacji zagrożenia zdrowia, a nie dlatego, że spodobała mu się jakaś reklama. No i czy różnice w cenach identycznych preparatów muszą być tak duże? – pyta prof. Witold Gumułka.
Korekty list refundacyjnych odbywają się pod przymusem cięcia wydatków na leki, więc reguła jest prosta: wyrzucamy poza nawias refundacji leki drogie i nie zawsze skuteczne (przy czym ten warunek dotyczy z reguły oddzielnych dwóch grup preparatów). Co jednak z całą resztą cudownych środków zaśmiecających nasz rynek farmaceutyczny, które rzekomo działają niemal na wszystko i niepotrzebnie rozbudzają nadzieję?
Mamy na przykład w sprzedaży preparat za 38 zł o nazwie srebro koloidalne ze wskazaniami: infekcje wirusowe, zakażenia bakteryjne, angina, biegunka, gruźlica, zakażenia skóry typu liszaj i czyrak, przeziębienie, katar, kaszel, grypa, zapalenie migdałków, zakażenia grzybicze i infekcje wywołane drożdżami, zapalenia zatok, zapalenie oskrzeli, opryszczka, łuszczyca, łupież i trądzik. – Humbug w płynie – kwituje prof. Witold Gumułka. O wielu preparatach, którymi się Polak leczy, można niestety powiedzieć to samo.
Paweł Walewski
W dołączonej do tego numeru „Polityki” „Książeczce do apteczki” recenzujemy szczegółowo ponad sto najpopularniejszych w Polsce leków.
Jak się refunduje?
Przychodzisz do apteki z receptą, na której widnieje nazwa leku i w zależności od tego, na jakiej znajduje się liście refundacyjnej – 100, 50, 30-proc. lub ryczałtowej – płacisz za opakowanie pełną cenę, połowę, jedną trzecią lub ryczałt w stałej wysokości 2,50 zł (wkrótce ma wzrosnąć do 3,20 zł). Ale nie oznacza to, że lek za 2,50 zł tyle kosztował w hurtowni. Był z pewnością dużo droższy i aptekarz, by sprowadzić go do swojej apteki, musiał za niego zapłacić pełną cenę. Różnicę pokryje mu Narodowy Fundusz Zdrowia ze wspólnego budżetu, czyli z naszych pieniędzy. Obojętnie jakie leki stosujemy w kuracji, zawsze ktoś za nie płaci i na tym polega solidaryzm w ochronie zdrowia. Solidarnie powinniśmy więc dbać o to, by ze wspólnej kasy wydawać na leki jak najmniej.
W skomplikowanym systemie ustalania cen leków w Polsce trzy poziomy refundacji to jeszcze nie wszystko. W ogólnym rozrachunku liczy się bowiem limit, czyli cena leku wybranego przez resort zdrowia, do którego budżet dopłaca aptekarzowi. Jeśli mamy trzy identyczne antybiotyki o różnych nazwach handlowych, limit ceny został ustalony dla jednego z nich, więc jeśli dwa pozostałe są droższe, różnicę w ich cenie musi pokryć sam pacjent.
Kiedy podejmujesz decyzję wybierając lek bez recepty?
nim wyjdę z domu, wiem, jaki lek chcę kupić ... 49 proc.
przed wejściem do sklepu/apteki wiem, jaki lek chcę kupić, ale ostateczną decyzję podejmuję dopiero w aptece/sklepie ... 28 proc.
decyzję podejmuję zawsze przy półce sklepowej/aptecznej ... 13 proc.
w ogóle nie kupuję leków dostępnych bez recepty ... 10 proc.
Badanie na 1005-osobowej reprezentatywnej próbie Polaków. Źródło: TNS OBOP
Kiedy kupujesz leki bez recepty?
wtedy, kiedy ich potrzebuję ... 63 proc.
na zapas, aby mieć w domu na wszelki wypadek ... 24 proc.
w ogóle nie kupuję leków dostępnych bez recepty ... 10 proc.
brak zdania ... 3 proc.
Badanie na 1005-osobowej reprezentatywnej próbie Polaków. Źródło: TNS OBOP.
ę
ARTYKUŁ - TRENDY 2005Numer 42/04, strona 70
Ciało i umysł
Uwierz w siebie i bądź zdrów. Naukowcy udowodnili, że nasze myśli i emocje są więcej warte niż skalpel i garść tabletek. Nadchodzi przełom w medycynie.
Wyobraźcie
sobie, że macie uczulenie na olejek sumaka japońskiego. Alergia
jest tak silna, że nawet muśnięcie skóry jego liściem wywołuje
bardzo nieprzyjemną wysypkę. W ramach eksperymentu naukowcy
zasłaniają wam oczy, po czym informują, że za chwilę potrą
waszą prawą rękę liściem sumaka, a lewą - zupełnie
nieszkodliwym kasztanowcem. Czujecie na skórze pocieranie i po
krótkiej chwili prawa ręka pokrywa się czerwonymi, swędzącymi
wykwitami. Z lewą zaś jest wszystko w porządku. Wcale was to nie
dziwi... póki nie dowiecie się, że to właśnie lewa ręka - a nie
prawa - miała kontakt z sumakiem.
Albo
inny przykład. Wyobraźcie sobie, że wskutek choroby Parkinsona
ledwie powłóczycie nogami, a ręce tak wam drżą, że nie
jesteście w stanie uchwycić ołówka. Przyjmujecie więc propozycję
udziału w badaniach klinicznych. Po eksperymentalnej operacji
chirurgicznej radykalnie poprawia się wasz chód, a drżenie rąk
całkowicie ustępuje. Już jesteście gotowi głosić, że
współczesna medycyna czyni cuda, gdy okazuje się, że operacja
odbyła się na niby - chirurdzy jedynie nawiercili niewielki otwór
w czaszce, by go natychmiast załatać.
Wiedza
o tym, że myśli i uczucia wpływają na stan zdrowia, to już nie
nowina. W ostatnich dziesięcioleciach medycyna psychosomatyczna
przeszła długą drogę
http://ad2.pl.mediainter.net/please/redirect/823/2/1/36/
-
od czegoś, co traktowano jako herezję, po coś, co dziś
powszechnie uznajemy. Dlaczego więc "Newsweek" poświęca
niniejszy raport sprawie powiązań psychiki i ciała? Dlatego, że
relacje między emocjami a zdrowiem okazują się coraz bardziej
interesujące i coraz ważniejsze.
Jeśli
spojrzeć przez "szkiełko i oko" nauki XXI wieku, to lęk,
alienacja czy brak nadziei nie są tylko uczuciami. Jak również
miłość, pogoda ducha oraz optymizm. To stany fizjologiczne
organizmu, wpływające na zdrowie równie wyraźnie, jak np.
otyłość. Na mózg - źródło tych stanów - można patrzeć jak
na wrota do niezliczonych tkanek i narządów, od serca i naczyń
krwionośnych po przewód pokarmowy i układ odpornościowy. Poznanie
dróg łączących stany psychiczne ze zdrowiem i umiejętność
świadomego poruszania się po nich - to największe wyzwanie
współczesnej medycyny.
W
dzisiejszym świecie napotykamy wiele bodźców wywołujących
napięcie psychiczne - wiemy, że stres, który się wymknął spod
kontroli, może człowieka nawet zabić. Już 90 lat temu Walter
Cannon, fizjolog z Harvardu, potwierdził, że organizm człowieka w
obliczu zagrożenia - fizycznego bądź psychicznego, prawdziwego
bądź urojonego - reaguje wzrostem ciśnienia krwi, przyspieszeniem
tętna i oddechu, napięciem mięśni. Reakcja na napięcie
psychiczne (stres) to odpowiedź fizjologiczna organizmu, która
prowadzi do wydzielania hormonów oraz związków chemicznych
wywołujących stany zapalne. Substancje te w umiarkowanych ilościach
są dla organizmu cenne i pomocne, lecz w nadmiarze szkodzą,
powodując rozmaite stany chorobowe - od bólu głowy po zawał
serca. Cannon potwierdził prawdziwość doniesień, z których
wynikało, że człowiek, który uwierzył, że czarownik plemienny
rzucił na niego zły urok, może nagle umrzeć w wyniku reakcji na
silny stres emocjonalny.
Dzisiaj
wiemy, że długotrwałe napięcie psychiczne wprawdzie nie zawsze
prowadzi do śmierci, ale zakłóca działanie układu pokarmowego,
pogłębia dolegliwości związane z menopauzą i zaburza płodność.
Specjaliści są dziś przekonani, że 60-90 procent wszystkich porad
lekarskich wiąże się z dolegliwościami, które zostały wywołane
stresem.
Naukowcy
rysują wykresy, by pokazać, jak szkodzą zdrowiu niechęć do
świata i rozpacz. Ale równocześnie udowadniają, jak wielka jest
zdolność psychiki do leczenia organizmu. Do niedawna jeszcze
większość specjalistów widziała w efekcie placebo - który w
latach 50. XX wieku po raz pierwszy został opisany przez dr.
Henry'ego Beechera z Harvardu - przejaw oszukiwania samego siebie.
Dziś jednak naukowcy stwierdzają, że oczekiwania chorego mogą
bezpośrednio zmieniać przebieg procesu chorobowego.
Oto
stan zdrowia osób cierpiących na chorobę Parkinsona poprawia się
radykalnie po fikcyjnej operacji. Naukowcy porównywali obrazy mózgów
tych osób (uzyskane metodą emisyjnej tomografii pozytonowej, tzw.
PET) z obrazami mózgów pacjentów, których poddano prawdziwej
operacji. Zgodnie z oczekiwaniami zabieg rzeczywisty powodował
istotne podniesienie się poziomu dopaminy - neuroprzekaźnika,
którego niedobór występuje u osób dotkniętych chorobą
Parkinsona. Okazało się jednak, że także u chorych, których
samopoczucie poprawiło się w wyniku operacji na niby, nastąpił
zbliżony wzrost ilości dopaminy. W podobnym badaniu ustalono, że
fałszywy środek przeciwbólowy jest w stanie pobudzić naturalne
mechanizmy walki z bólem w mózgu. W obu przypadkach efekt placebo
oznaczał nie tylko subiektywne zmniejszenie się dokuczliwych
objawów, lecz obiektywną, możliwą do zaobserwowania zmianę
fizjologiczną w mózgu.
dr Herbert Benson, Julie Corliss i Geoffrey Cowley