[Tantz] Z prądem I

Z prądem

1.1

Ostatni raz przypaliłeś mój bekon, chłopcze! Dam ci lekcję, której nigdy nie zapomnisz, ty bezwartościowy marnotrawco powietrza!
NIE WAŻ SIE NA MNIE PATRZEĆ!
... ... ...
Twarz Severusa Snape’a wykrzywił uśmieszek wstrętu i pogardy. Czasami nie mógł zrozumieć sposobu myślenia Dumbledore’a, ani tego, dlaczego zawsze musiał być wplątany w każdą eskapadę, którą wymyślał ten stary piernik. Albo jego tłumaczeń. Takich jak to dzisiejsze. Uratuj Harry’ego-Cholerę-Pottera. Czemu, ktoś mógłby się zapytać? Ponieważ Sybilla przewidziała jego nadchodzący zgon.
Jakby kiedykolwiek przepowiedziała coś innego.
Snape prawie wybuchnął śmiechem, gdy Dumbledore oświadczył, że postanowił zabrać Złotego Chłopca na ostatni miesiąc wakacji z powrotem do Hogwartu. Dumbledore mu nie odpuścił i co gorsza, nie pozwolił Snape’owi - chodzącej fabryce jadu - na zużycie tej trucizny. Po prostu wykopał Mistrza Eliksirów za drzwi, powołując się na najwyższy stopień zagrożenia.
Cha!
Z tego powodu Snape wziął długą, odprężającą kąpiel, a później starannie dobrał dla siebie mugolskie ciuchy. Zachowując się jak drobiazgowy chłopaczek przed randką, przymierzał nawet swoje czarne jeansy i t-shirt. Wszystko, aby zmarnować jak najwięcej czasu. A potem poszedł aż do Hogsmeade, aby deportować się stamtąd na Privet Drive numer cztery.
W końcu Severus Snape stanął przed domem Pottera. Działo się to późnym popołudniem, kiedy ludzie zaczynali wracać z pracy. Zaklął cicho. Wolałby, gdyby to była noc, ale postara się załatwić sprawę szybko.
Przybierając najgroźniejsze spojrzenie, na jakie było go stać, podszedł do drzwi i zapukał.
Nic.
Mamrocząc pod nosem, że lepiej byłoby, gdyby nie zrobili sobie niespodziewanego wypadu nad morze, zastukał mocniej.
Nadal nic.
Snape zrobił w tył zwrot. Był tak wściekły, że aż posiniał. Został wysłany na próżno. Przypominając chmurę gradową, zszedł podjazdem i – sfrustrowany w najwyższym stopniu - kopnął z całej siły pierwszą rzecz, która nawinęła mu się pod nogi. Na nieszczęście, był to kubeł na śmieci Dursleyów. Siła uderzenia była tak silna, że pomimo tego, że kosz był pełny, wywrócił się z okropnym hukiem, a wszystkie śmieci się wysypały. A wtedy coś przyciągnęło wzrok Snape’a.
Okulary Pottera. A bliżej kosza leżały nadpalone pozostałości po książce do Transfiguracji. A może to były Eliksiry? Zmieszany Snape ociągał się przez moment. Ostrożnie podniósł okulary.
Były potłuczone.
Bezwiednie włożył je do kieszeni, zawrócił i zapukał jak najmocniej potrafił. Kiedy nikt nie odpowiedział, wyjął różdżkę i posłużył się Alohomora. Wyglądało na to, że dom jest wyludniony. A więc jednak miał rację. Snape skrzywił się. Jednak coś było nie tak. Coś, czego nie mógł teraz dokładniej sprecyzować, ale przez cały czas wyczuwał. Nikogo nie było w środku. Spuszczone żaluzje, posłane łóżka. Nawet lodówka była zamknięta na cztery spusty. Ale, jeśli dom był opustoszały...
...to czemu śmierdziało w nim przypalonym mięsem? Snape’owi to się nie podobało. Powoli rosnace zniecierpliwienie i narastające mrowienie skóry były pierwszymi znakami, że cokolwiek tu znajdzie, nie przypadnie mu to do gustu. A on nie znosił, gdy coś mu się nie podobało.
– Potter, wyłaź – rozkazał poirytowanym głosem.
Ciągle nie było odpowiedzi. Ale Snape był przecież szpiegiem. W jakiś sposób czuł, że pomimo tego, iż w budynku nie było oznak życia, ktoś tu jednak był. Już po przekroczeniu progu, słyszał czyjś wysilony oddech. Ale gdzie? Każdy pokój w domu sprawdził dwa razy. Nawet ten, który wyglądał jak schowek i miał kraty w oknach. Ale to było niedorzeczne, aby ktoś tam mieszkał.
Nigdzie nie było śladu młodego Gryfona. To właśnie niepokoiło Snape’a; wyglądało na to, że Harry Potter w ogóle tu nie mieszkał. Żadnych ciuchów, rzeczy, zdjęć, które mogłyby zdradzać jego obecność. Równie dobrze mógł mieszkać w innym domu.
Ale Snape wiedział, że jest we właściwym domu. Zastanawiał się, stojąc na środku salonu, a później, jakby po podjęciu decyzji, uniósł różdżkę.
- Wskaż mi.
Różdżka pochyliła się i pociągnęła zmieszanego Snape’a. Na pewno nie przeoczył niczego na górze. Sprawdzał nawet pod łóżkami. Różdżka przestała go ciągnąć; był u celu. Zamrugał zdziwiony. Stał przed komórką pod schodami.
Parsknął i spojrzał ponuro. Świetnie. Najwyraźniej rodzinka wybyła na wycieczkę, a Potter schował swoje magiczne graty w tym miejscu i teraz jego różdżka szaleje.
No, ale w tym miejscu jeszcze nie szukał chłopaka.
- E tam. Przyjmijmy czysto teoretycznie, że szukałem – wymamrotał Snape i wypowiedział zaklęcie: - Alohomora.
Drzwi się otwarły, ukazując ciemne wnętrze. Smród spalonego mięsa uderzył w jego nozdrza jeszcze mocniej, niż poprzednio. Snape czuł, jak włosy zaczynają mu stawać dęba. Co tu się działo? W jego mózgu zawyły wszelkie alarmy. Zapomniał o pogardzie i niezadowoleniu, szepcząc “Lumos”, aby zajrzeć głębiej.
To, co ujrzał sprawiło, że jego oczy stały się zimniejsze od ołowiu, zęby zacisnęły się ze złości, a ręka trzymająca różdżkę jeszcze bardziej posiniała. W końcu znalazł Harrego Pottera. Mylił się.
W środku leżał chłopiec wygięty w pałąk; Snape ledwie rozpoznał w nim tego bezczelnego młodzieńca, którego chciał wymazać z listy uczniów Hogwartu. Chłopak leżał na przyborniku i pudłach po butach, wygięty w dziwny sposób; jego głowa opadła do tyłu. Snape wątpił, czy w ogóle jest przytomny. Twarz Pottera stanowiła zakrwawione pobojowisko, jakby ktoś uderzył go tam co najmniej kilka razy, albo używał jego głowy zamiast młotka. W świetle różdżki błyszczały na niej malutkie drobinki. Na Merlina, czy to mogą być szklane odłamki? Spoglądając niżej, Snape znalazł źródło smrodu: prawa ręka Pottera i przedramię były krwawą masą, żylastą i wilgotną, jakby ktoś długo je na czymś przypiekał...
Snape nie potrzebował niczego więcej. Położył dwa eleganckie palce na szyi chłopca i odetchnął z ulgą - jeszcze żył. Dzięki Merlinowi za to Potter, inaczej Dumbledore zająłby się mną odpowiednio. Wzmocnił światło z różdżki tak, aby przebywając w jego kieszeni, nadal rzucała mały blask; musiał widzieć, co robi. Podnosząc bezwładne ciało chłopca, poczuł gniew. Na wiele rzeczy. Po pierwsze, za zaprezentowanie mu widoku, który sprawił, że jego wygodne uprzedzenia co do chłopaka szlag trafił. Teraz, ilekroć będzie na niego patrzył, będzie przypominał sobie o tej nieszczęsnej komórce pod schodami. Jeszcze trochę takich działań antywkurzających i Snape zacznie lubić wkurzającego Harry’ego Pottera.
Po drugie, właśnie na nowo wkradał się w łaski Voldermorta, kiedy dostał zadanie uratowania i odebrania chłopaka. Jeśli został zauważony przez nieodpowiednią osobę, to następne zebranie Kręgu będzie jego ostatnim. O czym właściwie myślał Dumbledore? W tym momencie Snape nienawidził starego czarodzieja.
I po trzecie, kto z wyjątkiem pijanego Śmierciożercy mógł zrobić dzieciakowi taką krzywdę? I po co? Nawet w najgorszych wspomnieniach, kiedy Snape naprawdę życzył śmierci Potterowi, nie miał na myśli czegoś takiego.
- Gdzie się z tym wybierasz?! WYNOCHA Z MOJEGO DOMU!
Straszne spojrzenie Snape’a skupiło się na mężczyźnie o olbrzymiej posturze, który stał w wejściu i trzymał plażowy parasol, oraz na wysokiej, kostycznej kobiecie, wyglądającej zza jego ramienia. Snape uśmiechnął się do Vernona Dursleya. A kiedy uśmiechał się w ten sposób, był cholernie niebezpieczny.
- Ty to zrobiłeś? – zapytał jedwabistym głosem, zdolnym zamrozić całe piekło i zmienił ułożenie Harry’ego w swych ramionach.
- Chłopak jest mój, ty wybryku natury! Oddawaj! – mężczyzna zrobił się purpurowy i wszedł do środka. Trzymał plażowy parasol niczym oręż, który miał zamaskować słabość atakującego.
– Nic nie sprawiłoby mi większej przyjemności – stwierdził Snape zjadliwie i wyciągnął różdżkę.

2.2

Voldermort badał wzrokiem kilka postaci w czerni, które zasłaniały twarze upiornymi, białymi maskami. Skinął na trzęsącego się Glizdogona, który poszedł zamknąć drzwi i zanim rozpoczęło się zebranie, zwołał wszystkie osoby, oczekiwane przez mistrza. Voldermort obserwował Nagini swoimi szkarłatnymi, obojętnymi oczyma. Kiedy wąż podpełzł do niego, zaczął mówić, pieszcząc gada.
- Przyciągnął moją uwagę... dość... interesujący ciąg wydarzeń - powiedział łagodnie, przeciągając trochę głoskę “s”. – Czy ktoś wie, o czym mówię?
Pomiędzy Śmierciożercami zapadła cisza; nikt nie odważył się podnieść wzroku. W głowie każdego ścigały się miliony możliwości. Prawie każdego. Snape wahał się przez kilka minut, zanim wystąpił z szeregu i z opuszczoną głową oraz złożonymi rękoma, czekał na pozwolenie Czarnego Pana, by mógł się odezwać.
- Zdejmij maskę.

Snape spełnił dobrze znany rozkaz, klękając ze spuszczonym wzrokiem. Voldermort uśmiechnął się, jak gdyby sam do siebie.
- Ach, Ssseverusss – zasyczał celowo – poinformuj nas, mój wierny Mistrzu Eliksirów.
Gdy Snape wziął głęboki oddech, pewna myśl przebiegła mu przez głowę; Voldermort w hedonistyczny sposób wymawia słowo “mistrz”. Przepędził ją jednak. Wyprężył się, jego ciało było twardsze od stali. Potrzebował teraz pełnego skupienia.
- Harry Potter przybył do Hogwartu na resztę wakacji, mój Panie. Jest umierający.
Pomruk przeszedł po sali, ale nagle ucichł. Niewątpliwie była to zasługa lodowatego spojrzenia Toma Riddle’a, pomyślał Snape. Zawsze, gdy był przesłuchiwany, zmuszał się do myślenia o Voldermorcie jako o Tomie Riddle’u. To pomagało mu przetrwać. Nosowy głos wyrwał go z zamyślenia.
- I w jaki sposób osiągnął ten stan, Severussie?
Snape zesztywniał. To było decydujące pytanie. Tak jak w domu Dursleyów instynkt podpowiedział mu, gdzie szukać Pottera, tak i teraz ten sam głos mówił mu, że jego życie zależy od sposobu odpowiedzi na to z pozoru proste pytanie. Jak dużo prawdy powinno ujrzeć światło dzienne? W jaki sposób o tym zakomunikować? O czym wie Tom Riddle? Czy zaakceptuje trochę zmienioną wersję wydarzeń?
Przeklęty Potter. Nienawiść Snape’a piętrzyła się niczym czarna fala; Potter wpakował go w niezłe kłopoty. Powoli, delikatnie niczym artysta cyrkowy zaczynający swój spacer po napiętej linie, zaczął mówić.
- Mój Panie, Dumbledore wysłał mnie po Pottera, z powodu przepowiedni Sybilli Trelawney, jakoby chłopak znajdował się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Oczywiście Trelawney nigdy nie udało się dobrze przepowiedzieć...
- WIEM o tym nietoperzu! Mnie interesuje Potter! – wybuchnął Voldermort, a Snape kuląc się, ugryzł się w język tak mocno, że poczuł krew w ustach. Przełknął i kontynuował, schylając się jeszcze bardziej u stóp Voldermorta.
- Oczywiście, Panie. Dlatego poszedłem do domu Pottera. Chłopak nie był w niebezpieczeństwie. Dostał mocno po głowie od swojego wuja. Kiedy tam trafiłem, już był nieprzytomny. Błagam o wybaczenie, Panie, ale pokusa była zbyt silna; Dumbledore oczekiwał śmiertelnie rannego chłopaka. Chociaż byłem świadom, że Dyrektor nie podejrzewałby mnie... gdybym trochę się zabawił z chłopakiem, nie mogłem go przynieść do ciebie, z powodu straży. Zabrałem go z tamtego domu, gdy wrócili jego opiekunowie – skończył Snape, zamykając oczy. Schylając głowę, prosił, błagał, modlił się do każdego bóstwa, jakie tylko istnieje, aby Voldermort kupił tę bajeczkę i przekonał się, jakiego ma lojalnego sługę.
Nastała długa przerwa, podczas której Snape słyszał nieregularne bicie swojego serca. Przeklinając w duchu, miał nadzieję, że jego krew na zawsze splami ręce Pottera, a poczucie winy powoli go zabije. Ale te myśli natychmiast się rozpierzchły, gdy usłyszał, jak Voldermort wstaje ze swego tronu, a Nagini powoli odpełza. Nienormalnie długie, kościste palce dotknęły jego ramion; spojrzał prosto w zniekształconą, półludzką twarz Toma Riddle’a.
- Piękna robota, mój przyjacielu... stanowisz przykład dla swoich towarzyszy... - zaczął mówić niskim, ponętnym głosem. Snape spiął się w sobie. Zaraz się przekona, czy wybiła godzina śmierci.
- ...powinieneś zostać sowicie wynagrodzony... za swoją przemyślność; na dodatek, powinienem dać ci pamiątkę...
Kościste ręce oderwały się od Snape’a, który spuścił wzrok, gdy tylko Czarny Pan się cofnął.
- Harry Potter jest mój. Nikt z was nie ma prawa go tknąć. Nawet, jeśli przemawia przez was gorliwość. Powinieneś o tym wiedzieć, Severusie. Crucio.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Kiedy Snape wrócił do swych komnat, jego ciało było znacznie osłabione, a paskudny nastrój przybrał na sile. Pragnął odrobiny snu, a nie spotkania w cztery oczy z Dumbledore’em, który już tam na niego oczekiwał.
Snape spojrzał na niego nieufnie.
- W jaki sposób się tu dostałeś...? Myślałem, że moje kwatery są dobrze chronione – powiedział słabo, naburmuszony. Nie miał siły się wydzierać i miał wstrętne przeczucie, że wie, czemu Dumbledore nie chciał poczekać do rana. Stary czarodziej patrzył na niego ze smutkiem, zmartwiony; iskierki w jego oczach gdzieś zniknęły.
- To nie jest przeszkoda dla dyrektora Hogwartu, Severusie. Wszystko w porządku?
- OCZYWIŚCIE, że nie! Wracam z przesłuchania i prawie straciłem ŻYCIE przez tamtą ofiarę losu, wokół której obraca się cały twój świat. Nic nie jest w porządku; szkoda, że ten bachor w ogóle się urodził! – powiedział poirytowany Snape; jego napięcie w końcu znalazło ujście.
Dumbledore nie odzywał się, gdy Snape poszedł do składziku po eliksiry, które zawsze pomagały jego organizmowi odzyskać równowagę po zebraniach. Nie odzywał się również, gdy Snape spojrzał na niego wzrokiem mówiącym: “czemu tu jeszcze jesteś?”. Ani wtedy, gdy pytanie wypisane na twarzy Snape’a zamieniło się w stwierdzenie: “gadaj albo wynoś się”.
W końcu Snape się poddał.
- O czym chcesz mi powiedzieć, Albusie? – zapytał bez cienia jadu i złośliwości, ale ze zmęczeniem i rezygnacją. Przysiadł na oparciu krzesła i obserwował, jak Dumbledore przełyka ślinę i przygotowuje się do wygłoszenia jakiejś rewelacji. Severus znał ten wzrok. I nienawidził go.
- Tylko nie Potter, Albusie. Nie dzisiaj.
- On jest niewidomy, Severusie.
Snape zamrugał; jego brew prawie dotknęła włosów. Złoty Chłopiec niewidomy?
- W jaki sposób to się stało? – zapytał.
Dumbledore spojrzał w bok, bawiąc się swoją długą, białą brodą. Snape zadrżał. Nawet Voldermort nie wyglądał tak strasznie, jak stary i zmęczony Albus, zmagający się z przeciwnościami.
- Poppy twierdzi, że to przez uderzenie lub uderzenia w głowę. Na czole i w oczach miał odłamki lustra.
- Ma je nadal? – zapytał z zainteresowaniem Snape. Czuł ponurą satysfakcję z tego, że dał Vernonowi Dursley dokładnie to, na co zasługiwał.
- Jeśli chodzi ci o oczy, to tak, ma. Ale są zbyt uszkodzone, aby cokolwiek widział. Poppy sprawiła, że nie widać już blizn, ale nie potrafi przywrócić mu wzroku.
Zapadła cisza. Snape pogrążył się w myślach, a Dumbledore nie kontynuował; sprawiał wrażenie, jakby te słowa męczyły go niezmiernie. W końcu Snape przerwał tę ciężką atmosferę, pytając:
- Jest szansa na rekonwalescencję?
Stary czarodziej delikatnie potrząsnął głową. Snape wziął głęboki oddech.
- Voldermort nie musi wiedzieć. Niekoniecznie od razu. Ale zdecydowanie musi to nastąpić, zanim syn Malfoya przyjedzie we wrześniu.
Dumbledore skinął ponuro i spojrzał na Snape’a.
- To niespodziewane, a czas goni nas obydwu, Severusie.
Snape zdecydowanie tego nie lubił. Ale to nie było nieoczekiwane. Przygnębiony, zmusił się do wstania; jego stawy zaczęły strzelać w akcie protestu.
- No to chodźmy odwiedzić Złotego Chłopca, Albusie.
Myśl o nienawiści do Dumbledore’a uległa zmianie; to nie Dyrektora nienawidził, tylko siebie – za to, że nie był podporą dla osoby, która ośmieliła się mu zaufać i uwierzyć w niego, po tym wszystkim, co zrobił w przeszłości. W końcu to dzięki Dumbledore’owi Mistrz Eliksirów nadal żył.
Wyszli z lochów i udali się w kierunku Skrzydła Szpitalnego. Dumbledore szedł powoli; Snape nabrał podejrzeń, że stary człowiek zachowując się w ten sposób, dbał o to, aby Mistrz Eliksirów nie zmęczył się za bardzo. Nie powiedział tego glośno, bo czuł, że ten odpoczynek jest mu potrzebny.
- Mam nadzieję, że Dursleyowie nie sprawili ci kłopotów – dziwny ton Dumbledore’a zmusił Snape’a do spojrzenia na dyrektora. Jakiś mały uśmieszek skrywał się pod tą białą brodą. Snape zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem Dumbledore celowo nie wysłał po chłopaka najbardziej mściwego ze swych ludzi. Spojrzał przed siebie i uśmiechnął się znacząco.
- Wcale. Byli... raczej zabawni.
- Mam nadzieję, że nie za bardzo?
- Żyją, Albusie... ale po tym, co zrobili... zasługują na śmierć.
Z tym oświadczeniem Severus Snape wszedł do Skrzydła Szpitalnego, w którym było zajęte tylko jedno łóżko. Cicho zbliżył się do niego i spojrzał na śpiącego chłopca, który miał bandaż na oczach. Ręka Pottera aż po łokieć również była zabandażowana. Przy łóżku stało na stoliku kilka eliksirów; widząc je Snape zacisnął zęby. Nie potrzebował wyjaśnień Poppy, by wiedzieć jak chłopak cierpi. Sam mógł się zorientować, na co był każdy eliksir.
Chłopiec przeżył wstrząs; dostał krwotoku, a jego serce pracowało nierówno.
- Jeszcze się nie obudził? – Snape zapytał cicho Dumbledore’a.
- Jeszcze nie. On nie wie, Severusie.
Snape mlasnął zirytowany.
- Jest za słaby, aby na coś się przydać na tej wojnie.
- Severus. On nie jest żołnierzem. Jest niedożywionym piętnastolatkiem.
Snape nie pozwolił sobie na rozczulenie.
- Nie oszukuj się, Albusie. Dla świata czarodziejskiego jest żołnierzem i kiedy nadejdzie czas, musi odegrać swoją rolę. Albo wszystko pójdzie na marne.
- O czym ty mówisz?
Snape nie odpowiedział. Co miał na myśli? Spojrzał na leżącego chłopca. Śpiąc w tym nieskazitelnie czystym łóżku wydawał się tak spokojny, smutny. Słaby. Bardzo słaby, ale oprócz tego, Snape dostrzegał również coś innego, emanującego od chłopca; determinację, upór, cierpliwość, lojalność.
Wszystkie składniki mocy. Musiał przyznać, że jeśli chłopak przeżył piętnaście lat z takimi opiekunami jak Dursleyowie i nie stał się chorą psychicznie, zgorzkniałą, nieludzką wersją samego siebie, to dowiódł prawdziwej siły.
Tak. Czuł, że chłopiec może posiadać potencjał.
- O jaki potencjał ci chodzi, Severusie?
Snape zdał sobie sprawę, że osatnie zdanie wymówił na głos. Odpowiedział zgodnie z prawdą; być może istnieje szansa pokonania Voldermorta.
- Myślę, że ślepota chłopaka może stać się jego atutem. Wada, która stanie się bronią.
- Ale kto go tego nauczy?
Przez ułamek sekundy Snape na nowo dostrzegł w oczach dyrektora tańczące iskierki.
- Ja mógłbym – powiedział i natychmiast tego pożałował, ponieważ właśnie całkowicie lekkomyślnie wziął na siebie odpowiedzialność za trening Pottera.
Dumbledore uściskał mężczyznę niczym dumny ojciec. Ten gest zmiękczył Snape’a, który już nie próbował wycofać się ze swojego nowego obowiązku. Rzadko kiedy Snape był powodem czyjejś dumy; ta zaliczka zadecydowała o scementowaniu decyzji nauczania Harry’ego Pottera – zmory jego życia i uosobienia “prawdziwego Gryfona”.
- Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć, chłopcze – powiedział Dumbledore i szybko się oddalił. Snape poczuł, jak opada mu szczęka. Stary piernik znowu go w coś wmanipulował.
Jak on nienawidził cholernego Harry’ego Pottera!

3.3

Snape nie odwiedził Skrzydła Szpitalnego ponownie. Czuł niepokój, a jego rozdrażnienie nie pozwalało mu usiedzieć w miejscu. Błądził po zamku, krążąc jak ćma po pokojach. Mruczał przy tym nieprzyjemnie pod nosem.
Ale większość czasu spędzał na boisku do quidditcha. Przemierzał je wzdłuż i wszerz, siadał na ławkach, potem wstawał i znowu chodził. Czasami dosiadał miotły i robił parę rundek wokoło.
Można było dostrzec, że każdy ruch Severusa Snape’a zdradzał obawę i zaabsorbowanie czymś. To znaczy zdradzałby, gdyby ktoś miał pecha znaleźć się w pobliżu Mistrza Eliksirów i zadałby sobie trud przebicia się przez mur niezadowolenia i agresji, który go otaczał.
Wiele razy Snape próbował przekonać Dumbledore’a, że być może chłopak będzie bardziej skory do współpracy z kimś innym; na przykład z McGonagall, Flitwickiem lub nawet tym wilkołakiem – Lupinem.
- Niech przyzwyczają chłopaka do nowej sytuacji. Wtedy ja się nim zajmę, Albusie - powtarzał, a Dumbledore zawsze kręcił głową.
- Nie ufam im tak jak tobie, Severusie – powiedział któregoś razu.
To oświadczenie tak zaskoczyło Mistrza Eliksirów, że aż nagle się zatrzymał i spojrzał na dyrektora, jakby mu właśnie wyrosła druga głowa.
- Nie przesadzasz, Albusie? Oczywiście, że im ufasz. Już traktują go jak bożka.
- I dlatego się nie nadają. Nie może być rozpieszczany, bo to go zmieni. Zamiast nabierać sił, będzie je tracił. Mówiąc prościej, rozpuści się.
Snape parsknął, ale obraz chłopca uwięzionego w komórce powstrzymał go od złośliwych komentarzy. Zamiast tego, zapytał leniwym głosem:
- Jaką masz pewność, że nie przesadzę w obrzydzaniu mu życia?
Oczy Dumbledore’a błysnęły. Zanim zaczęli kontynuować spacer, klepnął Snape’a po ramieniu.
- Sam fakt, że o to zapytałeś, utwierdza mnie w tym, mój chłopcze.

Snape skrzywił się; nie był pewien czy w tym momencie poczuł irytację czy ulgę.
Zanim Mistrz Eliksirów znowu postawił nogę w Skrzydle Szpitalnym, minęło siedem dni. Siedem calutkich dni żmudnych przygotowań, planowania i zszarpanych nerwów. Snape nie miał wątpliwości, w co się pakuje i jak ohydne mogą być tego skutki. Ale był zdeterminowany. Dał słowo, którego zawsze dotrzymywał.
Harry obudził się poprzedniego popołudnia. Wchodząc do Skrzydła Szpitalnego, Snape usłyszał płacz. Szloch pełen złości, desperacji i żalu nad sobą. To ostatnie doprowadzało Mistrza Eliksirów do szału, a odgłos płaczu sprawił, że mężczyzna przyspieszył kroku.
Wszedł do sali. Otwarte okno wpuszczało do środka promienie słoneczne, które zalewały łóżka swym ciepłem. Ptaki ćwierkały radośnie. W takich chwilach, wyczucie smaku Mistrza Eliksirów buntowało się. Podszedł jak najciszej do jedynego zajętego łóżka. Wyglądało na to, że chłopak jeszcze spał.
Spojrzał na Harry’ego. Chłopak na twarzy miał kilka otarć i zadrapań, ale to nie było nic wielkiego – niedługo się zagoi. Nie miał już zabandażowanych oczu. Był bardzo chudy; uwydatnione kości policzkowe i lekko rozciągnięta skóra na obojczyku – to wszystko odkrywała przed Snape’em rozchełstana koszula szpitalna. Prawa ręka ściskająca pled nadal była zabandażowana; Snape nie mialby nic przeciwko, aby ten stan potrwał jeszcze przez jakiś czas, a zeszpecenie... nawet do końca życia.
Mężczyzna usiadł krześle i mlasnął, zdenerwowany.
- Wiem, że nie śpisz, Potter. Skończ łaskawie te gierki – powiedział obojętnym tonem. Ręka ściskająca pled rozluźniła się, ale chłopak nie drgnął. Snape kontynuował. - Słyszysz mnie?
Brak odpowiedzi. Mistrz Eliksirów zmarszczył brwi.
- Czyżbyś stracił również słuch? – warknął.
Oddech chłopca stał się cięższy, ale nadal nie było odpowiedzi. Snape chciał krzyknąć, ale się pohamował.
- W porządku – powiedział najbardziej obojętnym tonem, na jaki było go stać. – Poddałeś się. Wiedziałem, że Złoty Chłopiec to tylko wytwór wyobraźni niektórych osób. Szkoda zachodu – powiedział lekceważąco i wstał, ale w jego ruchach nie było pośpiechu.
Dopiero, gdy był przy samym wyjściu usłyszał głos Harry’ego.
- Jaki masz, do cholery, problem?
Snape zamknął oczy i zanim się zawrócił, pozwolił sobie na mały uśmiech triumfu. Możliwe, że nie będzie tak trudno, jak myślał, jeśli Pottera tak łatwo było sprowokować.

- Ty jesteś moim problemem, Potter. Jak zawsze zresztą. Myślałem, że pomimo poziomu twojej inteligencji to będzie dla ciebie jasne – powiedział, siadając na krześle. Mówiąc to, badawczo się przyglądał chłopcu.
Harry patrzył w sufit; jego nieruchome, zielone oczy ciągle jeszcze błyszczały.
Snape przypomniał sobie o takim samym oskarżycielskim spojrzeniu; był wtedy na polu bitwy. Odpędził wspomnienie. Chłopak żył, a jego oczy, pomimo, że nieruchome, były pełne życia. Nie były szkliste jak tamte; jeszcze nie wszystko stracone.
- Patrzysz na mnie, prawda? – Harry zapytał niebezpiecznie niskim głosem; Snape doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Zanim Mistrz Eliksirów odpowiedział, chłopak kontynuował coraz mocniejszym głosem. - Jesteś teraz zadowolony? Cieszysz się, patrząc na mnie? Koniec z pelerynami niewidkami, obserwowaniem cię, spiskowaniem i przygodami! Może Pan spać spokojnie, profesorze Snape; nigdy już nie wejdę panu w drogę, bo jestem kaleką, który nawet nie będzie w stanie ukończyć tej szkoły!
Pod koniec tej tyrady Harry już krzyczał. Snape złapał się na tym, że znów się lekko uśmiecha. Podobała mu się ta wściekłość, którą ujrzał; nawet, jeśli była wymierzona w niego. Złość zawierała w sobie energię; to będzie prawdziwa rebelia ducha, jeśli tylko Harry podoła temu zadaniu. Sytuacja stawała się coraz lepsza. Snape’a nie obchodziło, czy chłopak go lubi czy nie; ten olbrzymi gniew nie poruszył mężczyzny.
- Rzeczywiście, jestem niewyobrażalnie wdzięczny opatrzności za to, że będziesz teraz bardziej posłuszny. Ale nie czuję satysfakcji.
Harry sarknął niespodziewanie:
- Czemu nie? Teraz będzie więcej okazji do zdobycia Orderu Merlina, nieprawdaż?
W końcu oburzenie i wściekłość wezbrały w Mistrzu Eliksirów, dorównując tym samym złości Pottera. Pochylił się tak, że jego twarz znalazła się dosłownie kilka cali od twarzy chłopaka.
- Pewnie nigdy się nie dowiem jak ty to zrobiłeś, Potter... ale co się odwlecze to nie uciecze.
Harry parsknął i odwrócił głowę od ciepłego oddechu, który łaskotał go w policzek.
Myśląc o Blacku, utraconym orderze, niezaprzeczalnej radości widzianej wtedy w oczach Harry’ego oraz jego własnej bezsilności, Snape czuł gniew. Ale los się odwrócił. Teraz to Potter był tym bezbronnym, to Potter był tym, który nie ma wyboru... wszystko stało się w dużo okrutniejszy sposób niż życzyłby sobie tego Mistrz Eliksirów.
- A teraz coś zabawnego, Potter. Nie przyszedłem tu, aby marnować swój czas na słuchanie twojej bezustannej paplaniny – powiedział złośliwym i groźnym tonem, który zaniepokoił Harry’ego. – Mam ci coś do zakomunikowania. Pomfrey twierdzi, że jutro będziesz mógł stąd wyjść. Jutro zaczyna się nasz “obóz przetrwania”. Będę czekał na ciebie na boisku do quidditcha. Dziewiąta rano. Bądź łaskaw się zjawić, bo jeśli nie, to sam po ciebie przyjdę. Im bardziej będziesz oponował, tym gorzej dla ciebie. Proszę więc usilnie, abyś stawiał opór tak długo jak to możliwe – mężczyzna zaakcentował ostatnie słowo.
Po tym oświadczeniu Severus Snape wyfrunął ze Skrzydła Szpitalnego niczym harpia, która przed chwilą zobaczyła swoje lustrzane odbicie.
Następnego dnia, gdy minęła dziewiąta piętnaście, a Harry się nie zjawił, Snape pofatygował się do Skrzydła Szpitalnego. Poppy zagrodziła mu drogę.
- Severus, miej serce. On ciągle jest w szoku – powiedziała do niego półgłosem pielęgniarka. Parsknął i odsunął ją; nie za mocno, ale stanowczo.
- Doskonale wiesz, że nie mam serca, Poppy. A on ma zadanie do wykonania – prychnął i pomaszerował w stronę łóżka. Złapał dąsającego się Harry’ego i postawił go na nogi. Chłopak wrzasnął:
- Nie masz prawa! Zabieraj łapy!
Snape prychnął.
- Ty mi dałeś prawo, Potter. Gdyby nie twoje lenistwo, nie musiałbym cię dotykać w żaden sposób. A teraz ubieraj się. Masz dwie minuty, albo wyniosę cię stąd w tym, w czym jesteś; czyli w koszuli szpitalnej i na bosaka – powiedział rzeczowym, nieubłaganym tonem, którego zawsze używał w klasie.

Harry strząsnął ze swoich ramion jego ręce i usiadł na łóżku, uparcie nic nie robiąc. Snape nie wyglądał na speszonego. Gdy Poppy podeszła, aby pomóc chłopcu, Mistrz Eliksirów pokręcił głową.
- Umie się puszyć, więc i to będzie potrafił zrobić sam – powiedział ironicznie. Harry warknął.
- Nie możesz mnie zmusić do niczego! Gdzie jest dyrektor? On ci pokaże!
Snape się roześmiał. Była to zimna i wymuszona radość.
- Myślisz, że gdyby dyrektor mnie nie wyznaczył to marnowałbym swój cenny czas na takich jak ty, Potter?
Harry zbladł.
- D... Dumbledore wyznaczył pana?
- Tak jest, Potter. Niezwykły słuch – potwierdził Snape złośliwie, ciesząc się z nowego sposobu na zgnębienie Harry’ego Pottera; wspomnienie komórki pod schodami zbladło już w jego pamięci. Spojrzał na zegarek. – Jeszcze minuta, a będziesz paradował w tym przed zamkiem – stwierdził z rozbawieniem i zniecierpliwieniem, których nie starał się ukryć.
Harry najeżył się, jeszcze raz wystawiając cierpliwość Snape’a na próbę. Zaczął szukać swojej odzieży.
- Nawet nie wiem, gdzie są moje ubrania – jęknął.
- Uuużyj do tego swojej głooowy, Pootter. Czas, aby to coś na twoich ramionach przydało się do czegoś – powiedział Snape, przeciągając samogłoski.
Policzki Harry’ego zapłonęły ze złości, kontrastując tym samym z jego bladą, chorą cerą. Wyglądał jak wściekły, cierpiący kociak. Snape nie wiedział, czy się roześmiać czy odwrócić wzrok. Oczy chłopca błądziły w przestrzeni, ale ciągle chciały zasztyletować Mistrza Eliksirów spojrzeniem. Snape uśmiechnął się z wyższością, nie bez satysfakcji, że będzie miał szanse podręczyć chłopaka i tłumaczyć to “specjalnym traktowaniem”. Zimny ton Harry’ego zwrócił jego uwagę.
- Accio majtki. Accio szata.
Pomimo rozczarowania, Snape nie posiadał się z radości; ciągle mógł jeszcze dopiec Gryfonowi. Parsknął oburzony - w ten sposób nagradzając wysiłki chłopca.

- Zostało czterdzieści sekund, Potter. Zaraz po ciebie przychodzę – powiedział ze wstrętem.
Czterdzieści sekund później wrócił, aby ujrzeć Harry’ego ubranego; głowa chłopaka była zwieszona, a ręka opierała się o poręcz łóżka. Poppy rzucała mordercze spojrzenia. Nie miał wątpliwości, że pomimo jego zakazu pielęgniarka pomagała ubrać się chłopakowi. Zresztą właśnie z tego powodu opuścił ich na chwilę.
Chrząknął, aby zwrócić na siebie uwagę chłopca.
- W porządku, Potter. To prawdziwy kamień milowy w twojej karierze. Za mną. Zaczynamy – powiedział sarkastycznie i odwrócił się w kierunku wyjścia.
Zaczęło się.

4.4

Snape obejrzał się za siebie, aby zauważyć bez szczególnego zdumienia, że Harry za nim nie podąża. Mistrz Eliksirów zatrzymał się w drzwiach i odwrócił. Poppy trzymała Harry’ego za rękę, aby wyprowadzić go ze Skrzydła Szpitalnego.

- Nie, Poppy.

- Ale Severusie...

- Zażalenia kieruj do dyrektora. A teraz bądź łaskawa zostawić Pottera w spokoju. Jeśli nie możesz znieść tego widoku, to odejdź – oznajmił sucho. Matrona naburmuszyła się i odeszła, bez wątpienia korzystając z rady Snape’a, aby porozmawiać z Dumbledorem.

Harry został sam na środku przejścia między łóżkami; stał tam ze zwieszoną głową, mokrymi rzęsami i ustami zaciśniętymi w wąską linię. Ze zdenerwowania zacisnął pięści. Ale Snape wyczuwał emanujący od chłopca potworny strach... strach przed nieznanym. W tamtym momencie bezbronny Harry Potter staczał mecz swojego życia.

- Jedna noga przed drugą, Potter. Jestem pewny, że nadal pamiętasz jak się chodzi – stwierdził Mistrz Eliksirów, tym razem łagodniejszym tonem. Harry prychnął:

- Znienawidziłbym samego siebie, gdybym pana zawiódł, potykając się – sarkazm Harry’ego dorównał złośliwości Snape’a. Było oczywiste, co miał na myśli: po prostu nie ufał Mistrzowi Eliksirów i po ostatnich wydarzeniach był zbyt zmęczony, aby trzymać język za zębami.

- Nie zdołasz mnie zawieść, Potter. I tak spodziewam się twoich początkowych niepowodzeń. A teraz idź w kierunku mojego głosu. Po drodze nie masz żadnych przeszkód.

Harry zacisnął zęby i wyciągnął przed siebie jedną rękę; drugą się asekurował. Snape pochwalił w myślach rozwagę chłopca. Powłócząc nogami Harry wykonał stopniowo kilka kroków, a potem się zatrzymał. Mistrz Eliksirów mlasnął zniecierpliwiony:

- No i...? Nie jesteś jeszcze u celu.

Chłopak z trudem przełknął ślinę, gdy wznowił swój niezdarny chód; jego ręce błądziły. Potrzebował głosu Snape’a niczym latarni wskazującej drogę; nawet, jeśli ta latarnia była niezupełnie mile widziana.

Harry Potter był chłopcem, który uzewnętrzniał swoje rozgoryczenie, ale jeśli chodziło o pragnienia, stawał się niemy.

Harry nagle podskoczył, gdy ktoś mocno i pewnie uchwycił go za rękę. W tym momencie jego przestrach wymieszał się z ulgą.

- Dokonałeś tego, Potter – Snape uśmiechnął się złośliwie, jak gdyby rozbawiło go to, że chłopak sobie poradził. – A teraz wszystko, co musisz zrobić, to podążać za mną do swojego nowego pokoju. Będziesz szedł za moim głosem lub wsłuchiwał się w moje kroki. Na swojej drodze nie masz jakiś specjalnie trudnych przeszkód. O schodach poinformuję cię wcześniej – rzucił Mistrz Eliksirów i ruszył korytarzem. Chłopak czuł, że nie ma wyboru; jeśli straci kontakt z nieprzyjemnym głosem Severusa Snape’a to znajdzie się na czarnej pustyni, bez jakiejkolwiek orientacji.

Zrobił krok, zostawiając za sobą znajomą, sterylną atmosferę Skrzydła Szpitalnego.

Snape był tak zadowolony z postępów chłopaka, że przeszedł głośnym krokiem jeszcze kawałek. Odwrócił się i poczekał na Harry’ego. Zaskoczony, patrzył jak chłopak po wyjściu z sali szpitalnej nieruchomieje, jakby znalazł się na scenie zalanej światłem reflektorów.

Harry znowu przełknął, machając chaotycznie rękoma i mrugając nerwowo.

- Tutaj, Potter. Idź w moim kierunku – zawołał Snape, marszcząc brwi. Dzieciak zachowywał się inaczej niż w Skrzydle Szpitalnym. Harry już miał ruszyć z miejsca, gdy nagle zaniechał tego zamiaru i potrząsnął głową.

- Nie potrafię. Nie potrafię tego zrobić.

- Oczywiście, że potrafisz, ty głupi chłopaku! Idź za moim głosem. W korytarzu jest tylko powietrze!

- Ja... gdzie pan jest?

- Po twojej lewej stronie, słuchaj mojego głosu, a teraz jedna noga...

- NIE POTRAFIĘ TEGO ZROBIĆ! Odczep się ode mnie! Chcę usiąść! Nie mogę chodzić sam! Potrzebuję pomocy! Pomocy!
Harry cofnął się; jego oczy się rozszerzyły. Zachowywał się jak człowiek, który wpadł pod wodę i teraz walczy o życie.

Snape warknął groźnie i podszedł do chłopca. Wystraszony Harry próbował się cofnąć jeszcze dalej. Wtedy zahaczył o próg piętą i runął jak długi. Leżąc trząsł się ze strachu i oddychał spazmatycznie.

Gdy Snape, któremu ta cała scena wydała się groteskowa, pochylił się, aby podnieść chłopaka, ten się wzdrygnął. Całe to zajście ogromnie Harry’ego przeraziło, jego ręce momentalnie osłoniły głowę. Zawsze był bity w zupełnych ciemnościach, więc nigdy nie wiedział, gdzie trafi następny cios.

Snape był zaskoczony. “Za mocno naciskałem” - pomyślał. Obraz kulącego się ze strachu chłopca przywołał wspomnienie komórki, krwi, smrodu... postanowił działać. Delikatnie złapał nadgarstki Harry’ego i odsunął jego ręce od twarzy.

- Wiedz Potter, że nigdy nie uderzyłbym żadnego dziecka... żadnego, nawet ciebie – oświadczył lodowatym tonem. Chłód w jego głosie nie był zamierzony; nawet, jeśli jego rozmówcą był Potter. Chłopiec nadal drżał. Snape znów mlasnął poirytowany, ale po raz pierwszy poczuł współczucie dla tej znienawidzonej istoty. Współczucie tak podobne do współczucia, które odczuwał w stosunku do ofiar Voldermorta, którym nie mógł pomóc, których nie mógł ochronić.
Ale obecnie nie było tu Voldermorta, ani jego Śmierciożerców. Nie było powodu, aby nie pomagać temu przerażonemu, załamanemu dzieciakowi, który się przed nim kulił.

Chyba, że był to Harry Potter, Chłopiec–Który–Przeżył.

Severus prychnął, biorąc Harry’ego na ręce. Chłopak zamarł. Dursleyowie nigdy nie traktowali go w tak delikatny i ostrożny sposób – dla nich był czymś w rodzaju worka kartofli, z którym można było zrobić cokolwiek.

- Co ma pan zamiar zrobić? – zapytał nieśmiało Harry. Snape prawie wybuchnął śmiechem.

- Na Merlina, chłopaku... jak masz zamiar pokonać Voldermorta, jeśli aż tak panikujesz? Nie chcesz chodzić. Z chęcią zostawiłbym cię tutaj trzęsącego się jak galaretka, ale o tym nawet mowy nie ma. Więc zabieram cię do twojego nowego pokoju – oświadczył spokojnie.

Przez całą drogę żaden z nich się nie odezwał. Mistrzowi Eliksirów odpowiadała ta sytuacja; milczenie było obecnie najlepszym wyjściem. Poza tym, był zbyt zajęty własnymi myślami. Dzisiaj prawie przesadził. Powinien był o tym wiedzieć. Powinien działać bardziej metodycznie. Nie wrzucasz po prostu składników do kociołka, w nadziei, że to wszystko razem nie wyleci w powietrze. “Głupio, głupio postąpiłem” - pomyślał. Metoda. Od tego trzeba było zacząć; a naciskanie zostawić na później.

Harry poczuł zmianę, gdy weszli do jego nowej komnaty. Było tu cieplej i przyjemniej; powietrze przepełnione było subtelnym, słodkawym zapachem. Ta nowa atmosfera odprężyła chłopca. Snape od razu postawił go na nogi. Potem delikatnie skierował Harry’ego w prawą stronę i położył mu ręce na ramionach.

- Obecnie stoimy w wejściu do twojego pokoju. Po twojej prawej stronie znajduje się olbrzymie okno. Na wprost masz łóżko, a po lewej biurko, krzesło i drzwi od łazienki. Zapamiętałeś, czy mam się powtórzyć? – Mistrz Eliksirów zdobył się teraz na więcej cierpliwości, ale nadal był pełen rezerwy i skłonny do wybuchu. Harry szybko skinął głową. Nastała wymowna cisza. Severus zabrał ręce z ramion chłopca. Harry znowu zaczynał czuć się niepewnie - nikt nie będzie mu wskazywał drogi. - Pewnie zauważyłeś, że nie masz swojej różdżki – oznajmił głos Snape’a dobiegający zza pleców Harry’ego. Chłopiec aż do teraz nie zawracał sobie tym głowy. Mistrz Eliksirów kontynuował: - Ja ją mam. Dostaniesz ją z powrotem, gdy nauczysz się orientować w terenie i będziesz potrafił lokalizować różne rzeczy na podstawie dźwięków, które będą wydawały. Musisz nauczyć się polegać tylko na sobie, a nie na rzeczy, którą w każdej chwili możesz stracić.

Harry przełknął ślinę, powoli zaczęło go opanowywać uczucie beznadziejności; było mu już wszystko jedno. Będzie musiał uczyć się wszystkiego od nowa, nawet najbardziej błahych rzeczy. Zwykli przeciętniacy będą mieli nad nim przewagę.

- Co mi teraz po nauce? Nic nie mogę zrobić. Nic nie potrafię. Nie byłbym nawet w stanie unieść prosto różdżki, nie mówiąc już o walce z kimś albo czymś.

Teraz to Snape znalazł się między młotem a kowadłem. Jego instynkt podpowiadał mu, że odpowiedź ma dla chłopca ogromne znaczenie. Jak dużo mógł mu powiedzieć, aby nie przytłoczyć jego psychiki jeszcze bardziej?

Odwrócił Harry’ego w swoim kierunku. Z początku zielone oczy chłopca wpatrywały się w jakiś punkt na klatce piersiowej Mistrza Eliksirów, a później, gdy Snape przykląkł, ich spojrzenie spoczęło na jego czole. Severus położył rękę Harry’ego na swoim ramieniu, aby mieć pewność, że przykucnął na odpowiednią wysokość. Chłopiec zamrugał, niepewnie oczekując na ciąg dalszy.

- Posłuchaj mnie, Potter. Powiem to tylko raz, więc lepiej uważaj. W tej chwili masz rację; nie potrafisz tego, co kiedyś. Jesteś słaby i bezbronny – stwierdził obojętnym, opanowanym głosem. Tu trzeba dodać, że Severus Snape jeszcze nigdy nie uraczył nikogo tak życzliwym tonem. Harry wzruszył ramionami, spokojnie przyjmując do wiadomości swój mało atrakcyjny los. Mistrz Eliksirów przegryzł wargi. A teraz czas na coś bardziej optymistycznego. - Ale to tylko chwilowe – kontynuował cicho; niemal szeptem. Harry natychmiast wytężył słuch – głos nauczyciela obiecywał mu rzeczy nieosiągalne. – Są sposoby, dzięki którym jest szansa, że powrócisz do dawnej formy; a jeśli dodasz do tego ciężką pracę i upór, możesz zajść jeszcze dalej. Nie wątp w moje słowa – dodał Severus, widząc cień niedowierzania na twarzy chłopca – ponieważ, jeśli ja, Severus Snape, Mistrz Eliksirów i nieodłączne fatum Harry’ego Pottera marnuję swój cenny czas i energię na niewidomego chłopaka, to znaczy, że musiałem znaleźć w nim jakiś potencjał.
Nauczyciel delikatnie klepiąc chłopca w ramię, szybko wstał. Harry pozostał niewzruszony. Na jego twarzy odmalowało się tyle emocji, że Snape nie mógł wyróżnić nawet jednej z nich.

Mistrz Eliksirów skierował się w stronę drzwi, potem zatrzymał się i oznajmił swoim zwyczajnym, “dyktatorskim” tonem:
- Cały pokój jest obłożony magią. Jeśli będziesz chciał się przemieścić lub coś wziąć, wystarczy, że wymówisz nazwę przedmiotu lub miejsca, razem ze słowem “orei”. Wtedy odezwie się dzwonek, który będzie dzwonił, dopóki tam nie dotrzesz. Zrób teraz próbę, aby upewnić się, czy system działa.

Znowu zapadła cisza. Snape obawiał się, czy chłopak w ogóle odpowie. Ale Harry odwrócił się do wnętrza komnaty i rozkazał drżącym głosem:

- Orei łóżko.

Zabrzmiał delikatny dzwonek. Mistrz Eliksirów obserwował, jak chłopak niezdarnie, z wyciągniętymi rękoma kieruje się w stronę źródła dźwięku. Zanim tam dotarł, minęły trzy minuty. Ale dotarł. Gdy dzwonek ustał, Snape skinął głową i już miał wyjść, gdy usłyszał pytanie:

- Profesorze...? – głos Harry’ego był spokojniejszy niż przedtem, ale nadal naładowany rozmaitymi emocjami.

- Tak?

- W jakim kolorze jest mój pokój? – zapytał chłopiec szybko i raczej cicho, aby ukryć to, że głos mu się łamie. Snape uśmiechnął się złośliwie:

- W czerwonym i złotym, Potter. Czerwonym i złotym.

5.5

Snape wymamrotał hasło brzmiące: "sernik z owocami i bitą śmietaną", po czym minął chimerę broniącą wstępu do biura Dumbledore’a.

- Albusie, to jest niepoważne.

- Co jest niepoważne, Severusie? Może usiądziesz? – Dyrektor z błyskiem w oku zaoferował krzesło zdegustowanemu Snape’owi. Mistrz Eliksirów przysiadł niewygodnie na krawędzi. Zanim zdążył przemówić, Dumbledore zapytał z uśmiechem: - Herbaty? Może dropsa cytrynowego?

- Na Merlina! Nie, Albusie! Chłopak nie jest jeszcze gotowy.

- Oczywiście, że jest, Sev...

- Nie SŁUCHASZ mnie! Chłopak nie jest jeszcze gotowy, aby ze mną ćwiczyć. On potrzebuje tego, czego ja mu nie mogę dać.

- I jakie to są według ciebie rzeczy?

Albus spokojnie dmuchnął na swoją gorącą herbatę.

- Na przykład wsparcie, Albusie! Chłopak potrzebuje kogoś, kto będzie tolerował jego irytujące mazgajstwo i rozczulanie się nad sobą! Kogoś, kto nie będzie go chciał udusić gołymi rękoma albo sprać za każdym razem, gdy będzie niepotrzebnie panikował. Ja nie jestem tym kimś, Albusie!
Severus pochylił się do przodu; głęboka zmarszczka, która powstała między jego czarnymi brwiami stworzyła upiorną całość wraz z podkrążonymi oczami. Mistrz Eliksirów potrafił porazić swoim spojrzeniem. Jego wzrok miał w sobie jakąś potworną siłę przyciągania, niczym czarna dziura łapczywie pochłaniająca promień światła. Albus uśmiechnął się słabo. Jego oczy wyrażały zrozumienie, ale i miały w sobie coś zadziornego:

- Więc próbujesz mi powiedzieć, że potrzebujesz pomocy?

Zaciskając zęby, Snape zapadł się w krześle. Wziął filiżankę herbaty, której wcześniej odmówił i zacisnął palce na uszku. Spojrzał na dyrektora, który w tym momencie zdobył nad nim przewagę. Czy on, Severus Snape, właśnie potwierdził swoją słabość przed wiekowym czarodziejem i otrzymał pomoc, czy przeciwnie; zaprzeczył własnemu tchórzostwu i prawdopodobnie skrzywdził chłopaka jeszcze bardziej niż Voldermort?

Mistrz Eliksirów obdarzył Dyrektora zimnym, cynicznym uśmieszkiem:

- To nie ja potrzebuję pomocy tylko chłopak, Albusie. Najlepiej, jeśli jego nauczycielem zostanie ktoś wrażliwy i przywiązujący mniej uwagi do dyscypliny.

Dumbledore zachichotał pod nosem, widząc jak Snape próbuje zachować resztki godności i zarazem prosi o pomoc. Postanowił pozostawić Mistrza Eliksirów w błogiej nieświadomości, że nie widzi, jak zdradza go każdy gest.

- O, to świetnie się składa: rozwiązuje się problem braku nauczyciela od Obrony – oznajmił dyrektor, znowu się uśmiechając. Z rozbawieniem obserwował, jak pełne rezerwy oblicze Snape’a momentalnie się zmienia; Severus był zszokowany, gdy w końcu uświadomił sobie, kto będzie szczęśliwcem, który obejmie owo stanowisko.

- Albusie, tylko nie...

Urwał, gdy do komnaty wszedł rozczochrany, blady, zupełnie załamany osobnik o zaczerwienionych oczach – Remus Lupin. Przez moment trzej czarodzieje przypatrywali się sobie w zupełnej ciszy. Remus drżał.

- Dyrektorze, niech pan powie, że to nieprawda... - Lupin odezwał się słabym, pełnym rozpaczy głosem.

Snape prychnął:

- Niestety, Lupin. Chłopak jest ślepy jak nietoperz. No, ale w końcu wróciłeś do nas właśnie z tego powodu – dodał bezceremonialnie, łypiąc nienawistnie na Dumbledore’a. Po co był ten cały cyrk, skoro dyrektor miał już Lupina w zanadrzu?

Twarz Remusa stężała pod wpływem cierpkich słów Snape’a; miał ochotę przyłożyć temu staremu cynikowi, ale się powstrzymał i zamiast tego tylko przeczesał ręką swe posiwiałe włosy. Mimo irytacji, wolał zignorować Mistrza Eliksirów, zwracając się do dyrektora:

- Oczywiście zrobię, co będzie w mojej mocy – oznajmił tym samym zbolałym tonem.

- Dziękuję ci, Remusie. Wiem, że dasz sobie radę. Za nowe potrzeby Harry’ego – edukacyjną i adaptacyjną - odpowiada Severus. On cię poinformuje, jakiego rodzaju pomocy chłopiec potrzebuje – Dumbledore starał się tak dobrać słowa, aby obydwaj mężczyźni nie zaczęli się buntować.

Lupinowi szczęka opadła ze zdumienia, a na jego twarzy odbiło się tylko jedno pytanie: "czemu właśnie Snape?" Severus był rozbawiony całą tą sytuacją; uśmiechnął się znacząco pod nosem i wstał, strzepując ze swojej szaty nieistniejące okruchy.

- Jeśli skończyłeś grać półgłówka, Lupin, to rusz się – rozkazał zjadliwie i opuścił komnatę niczym dumny paw.

Był już w połowie korytarza, gdy Remus go dogonił. O czym Lupin rozmawiał z dyrektorem, Snape mógł się tylko domyślać. Jedno go natomiast niezmiernie ucieszyło: pomimo, że Remus był odpowiedniejszym kandydatem na rehabilitanta chłopaka, to on, Mistrz Eliksirów miał decydujący głos. To była jasna strona pracy z tym wilkołakiem; przez najbliższy rok szkolny jakoś zniesie Lupina i jego wilkołacze problemy.

Remus będzie raczej posłuszny i co najważniejsze, posiada coś, czego Severus nie mógł się doszukać w swoim sercu.

- Sytuacja jest następująca Lupin: Potter jest niewidomy. Widzi tylko ciemność. Nie ma żadnej nadziei, że odzyska wzrok. Musimy zająć się jego treningiem i wzmocnieniem sił, aby mógł stawić czoła Voldermortowi, gdy nadejdzie czas.

Lupin wstrzymał oddech, a potem spytał:

- Jak to się stało, Severusie?

Dziwny wydźwięk tego pytania spowodował, że Mistrz Eliksirów spojrzał z ukosa na swego rozmówcę.

- To nie mnie Potter zawdzięcza swoją ślepotę, tylko Mugolom – prychnął.

- To sprawka Dursleyów? ...ale w jaki sposób? Jak oni mogli?

Odpowiedź Snape’a zmroziła Remusa aż do szpiku kości:

- To nie jest trudne przelać całą swoją złość na słabego, bezbronnego dzieciaka; zwłaszcza, jeśli jesteś jego opiekunem.

- Jak on sobie teraz radzi?

- Bardzo szybko przystosowuje się do nowych warunków, aż sam jestem tym zdziwiony. Reaguje na zmiany w atmosferze i był sprytny na tyle, aby znaleźć swoje ubrania bez używania różdżki. Może wiele osiągnąć w krótkim czasie – westchnął Severus.

Remus przyjrzał się uważnie ostremu profilowi Snape’a. Sposób dobierania słów i pewne wahania w głosie Mistrza Eliskirów sprawiły, że Lupin powoli zaczynał rozumieć wybór Dumbledore’a; zaczynał pojmować, czemu ten antyspołecznie nastawiony nietoperz dostał Harry’ego pod swoją opiekę.

- ...ale?

- Ale on się boi. Boi się wszystkiego i wszystkich. Ostre słowa i prowokacja na nic się nie zdadzą; nie w tak krótkim czasie, jakim dysponujemy. Do września wszystko musi być zapięte na ostatni guzik – oznajmił Severus rzeczowym, wypranym z emocji głosem. – Chłopak musi wiedzieć, że wszystko ma w zasięgu ręki, Lupin. Ośmielę się stwierdzić, że tobie uda się go o tym przekonać.

- Postaram się, Severusie.

Słysząc te słowa, Mistrz Eliksirów niemal rzucił się na Remusa; jego oczy płonęły.

- "Postaram się" to za mało, Lupin. Nie tylko życie chłopaka jest zagrożone... cały magiczny świat jest w niebezpieczeństwie. Moja ciężka praca i ryzyko, jakiego się podjąłem nie pójdą na marne tylko dlatego, że jakiś pijak rozbijał okna i lustra głową Złotego Chłopca. Zrozumiano?

Cała ta tyrada przeszła Remusowi koło uszu; był tak przejęty tym, że za chwilę zobaczy Harry’ego, że w ogóle nie słuchał Snape’a. Mistrz Eliksirów odsunął się nieco i dodał z nutką wstrętu w głosie:

- Zanim tam wejdziesz, pozbądź się tej zbolałej miny... radzę też, aby Potter nie dosłyszał rozpaczy w twoim głosie. Merlin wie, ile już przeszedł. Masz dwa dni. Tylko tyle ci mogę dać.

Remus skinął głową. Snape pokazał mu w którym pokoju mieszka Harry.

Chłopiec siedział na łóżku, pławiąc się w świetle słonecznym niczym rozleniwiony kot. Z obojętną miną głaskał aksamitną, zdobioną narzutę. W pewnym momencie drgnął – jego palce wychwyciły jakąś informację.

Odkrył zagłębienie w strukturze tkaniny, przypominające drogę przez las niewiadomych.

Mocny splot płynął ku niemu niczym olbrzymia autostrada. Serce podskoczyło mu w piersi. Wygłodniałe palce niecierpliwie śledziły falujące linie, które z całą pewnością musiały się układać w jakiś wzór. Cała świadomość chłopca skupiła się w koniuszkach palców. Poczuł się jak na kolejce górskiej – tyle tu było spirali, linii i kół. W tym momencie poznanie tajemnicy aksamitnej narzuty stało się ważniejsze niż pokonanie Voldermorta. Ostrożnie ukląkł przed łóżkiem – teraz będzie mógł zbadać całą powierzchnię.

Tajemnicza plątanina zrekonstruowała się w jego wyobraźni w postaci złotej pajęczyny. Dla Harry’ego to była właśnie prawdziwa magia. Uśmiechnął się niepewnie – czy odgadł? Czy w końcu dokonał czegoś samodzielnie?

Podskoczył, słysząc otwierające się drzwi. Co powie Snape, jeśli go tak zastanie?

- Och, Harry...!

To nie był głos Snape’a. Ten był inny, o wiele milszy. Harry poczuł momentalnie, jak do jego zmarzniętej duszy wkrada się ciepło. Pobiegł w stronę głosu i objął ciepłe, miękkie ciało. Rozpromienił się na myśl, że teraz już nic nie może mu się stać. Będzie dobrze – zniesie nawet tę ciemność. Poczuł, jak ręce Remusa delikatnie gładzą go po twarzy. Przestraszył się: Co powie Remus? Jaką ma teraz minę?

Chłopiec wiedział, że musi zapytać. Wychrypiał nieśmiałym głosem:

- ...Remus?

- Jak ty urosłeś, Harry. Jestem z ciebie taki dumny – ciepły głos mężczyzny podniósł go duchu jeszcze bardziej. Chłopiec mocniej się przytulił do Remusa i zapytał silniejszym głosem:

- Ja... wiesz, że ja... cię nie widzę, Remus...?

- To się niedługo zmieni, Harry. Pokażesz innym, na co się stać – mężczyzna delikatnie pogładził chłopca po włosach. Tego właśnie potrzebował Harry: pocieszenia, które odpędziłoby od niego czarne myśli.

Nagle coś sobie uświadomił. Remus zdawał się czytać w jego myślach:

- Harry?

- Czy... czy ja... podbiegłem do ciebie?

Chłopiec prawie widział uśmiech, który towarzyszył tej odpowiedzi:

- Tak zrobiłeś, Harry. Kierowałeś się moim głosem?

Harry nie odpowiedział. Musiał się o czymś upewnić i to natychmiast.

- Czy... czy na mojej narzucie jest wazon z liliami i stokrotkami?

Remus nie wiedział czy się śmiać, płakać czy dziwić. Wystarczyło tylko trochę akceptacji i miłości, a chłopiec już robił postępy.

- Owszem, Harry, jest.

Harry pokazał zęby w uśmiechu i mocniej objął Remusa.

Możliwe, że mu się uda.

6.6

Dwa dni później Severus był zaskoczony, widząc w Wielkim Hallu Lupina i Harry’ego Pottera, który znowu zaczynał przypominać tego nieznośnego smarkacza, jakim był przed wypadkiem. Mistrz Eliksirów zacisnął zęby ze złości i pochylił się nad swoją herbatą.
Jak ten wilkołak to zrobił? To, co rozłożyło Snape’a na łopatki, dla Lupina było łatwizną. Ten fakt strasznie rozeźlił Severusa i sprawił, że wpadł w jeszcze paskudniejszy nastrój. Miał też inny problem na głowie. Od dwóch tygodni nie było żadnego wezwania od Voldermorta. To jeszcze nic takiego, ale jednak czuł niepokój.
Zachmurzony, obserwował jak Lupin spaceruje sobie spokojnie, prawie nonszalancko, a Harry, który wsłuchiwał się w otoczenie, podążał za nim z nieruchomą, przechyloną na jedną stronę głową. Oczy chłopca błyszczały.

Harry zdawał się być podniesiony na duchu. Jeśli to była prawda, wkrótce i jego ciało będzie w lepszym stanie.

- Dzień dobry, Severusie – przywitał się Lupin. Jego wygląd sugerował, że nie spał od dwóch dni. Snape nie odwzajemnił powitania. To był stary zwyczaj Remusa, a Severus czuł się, jakby miał za dużo ryb do usmażenia, a za małą patelnię.

- Zależy, dla kogo – burknął i spojrzał na Harry’ego. – Jak tam twoje ćwiczenia, Potter?

Harry drgnął. Przez te dwa dni Remus uczył go poprzez zabawę. Chłopiec z zawiązanymi oczami musiał odnajdywać różne rzeczy; włącznie z nauczycielem Obrony. Z początku było trudno – Harry bał się potknięć o meble, ale gdy po raz dwudziesty stłukł sobie kolana, przestał się tym przejmować. Z przepaską na oczach było prościej. Harry miał wtedy złudne przeświadczenie, że jest zdrowy i gdy tylko zdejmie z oczu ten kawałek materiału, będzie mógł znowu podziwiać piękno świata.

Od wczoraj miał już w głowie mapę całego swojego pokoju. Jego słuch wychwytywał najdrobniejszy szmer i od razu lokalizował jego źródło. Harry czuł się teraz pewniej. Ale tego ranka wydarzyło się coś, co było sprawdzianem jego szybkości.

Zamarł wychodząc ze swojego pokoju. Potrzebował kojącego głosu Remusa i jego wsparcia, aby powstrzymać chęć ucieczki do przytulnej atmosfery swoich komnat.

Uspokajało go tylko przekonanie, że Remus nie pozwoli, aby stała mu się krzywda. Wkraczając do Wielkiego Hallu poczuł, że ucisk w żołądku maleje. Miał przeczucie, że da sobie radę. Ptasi świergot, skrzypienie mebli, echo, stukot okiennic... Serce waliło mu w piersi, a umysł pracował na zwiększonych obrotach, wychwytując napływające ze wszystkich stron bodźce słuchowe. W całym tym bałaganie dźwięków starał się nie zgubić kroków i szelestu szat Remusa Lupina. Skończyło się na tym, że życzył rychłej śmierci każdemu cholernemu ptakowi. Jak przetrwa mając taki mętlik w głowie?

- Zadałem ci pytanie, Potter... Zaszczyć nas swoją odpowiedzią, chłopcze – warknął Snape. Harry wzdrygnął się słysząc słowo "chłopiec", które przypomniało mu o ludziach być może jeszcze gorszych od Mistrza Eliksirów – Dursley’ach. Przynajmniej był jeden plus całego tego położenia: oszczędzało mu widoku Snape’a. A głos Mistrza Eliksirów nie wydawał się tak groźny, gdy nie towarzyszyło mu jedno z jego potwornych spojrzeń.
- To się dopiero pokaże, profesorze – odrzekł zgryźliwie. Ironią samą w sobie było to, że użył tego czasownika. Ale zaczynał się dobrze bawić.

Snape skrzywił się i spojrzał na Lupina. Mimo widocznych na twarzy śladów przemęczenia, Remus zdawał się być raczej optymistycznie nastawiony. To wystarczyło – Snape poczuł, że może mu zaufać. Skinął głową.

- Jadłeś już jakieś śniadanie?

- Nie, profesorze – Harry pokręcił głową.

- W porządku. Za mną. A ty, Lupin, zostajesz tutaj.

Ten apodyktyczny rozkaz Severusa sprawił, że krucha i delikatna pewność siebie chłopca znowu legła w gruzach. Co się z nim stanie, gdy w pobliżu nie będzie nikogo, kto w razie czego powstrzymałby Snape’a?

- Severusie, czemu nie...

- Nie. Będziesz tylko rozpraszał chłopaka. Za parę godzin dostaniesz go z powrotem.

Harry z wysiłkiem wziął głębszy oddech; cały drżał. Remus klepnął go w ramię i wyszeptał mu do ucha:

- Nie przejmuj się, Harry. Stać cię na to. Nie zostawiłbym cię samego, gdybym nie miał pewności.

Chłopiec nerwowo przełknął ślinę.

- Wierzę w ciebie, Snape z resztą też. Nawet, jeśli nie chce się do tego przyznać – dodał Remus, bardzo zniżając głos.

W wyobraźni chłopca pojawił się obraz Snape’a wymachującego czarnymi pomponami i w stroju cheerleaderki – było to dość zabawne. Harry uśmiechnął się i skinął głową.

Patrząc na twarz chłopaka, Mistrz Eliksirów był pewny, że myśli Pottera na pewno nie przypadłyby mu do gustu. Zgrzytnął zębami i wstał.

- Za mną, Potter. Ja się zatrzymuję, ty się zatrzymujesz. Ja ruszam, ty ruszasz. Ostrzegę cię wcześniej o schodach i zakrętach. A z resztą musisz sobie sam poradzić.

- Dobrze, proszę pana – syknął Harry. Czuł, że Mistrz Eliksirów będzie łatwym ujściem dla jego frustracji. Ale Remus w niego uwierzył. Dostrzegł jego wartość i możliwe, że inni także. Nie zawiedzie ich, nawet, jeśli będzie musiał znosić Snape’a i jego złośliwe komentarze.

Severus pragnął, aby podróż do klasy obfitowała w jakieś ciekawe wydarzenia. Z początku Harry wpadał na niego za każdym razem, gdy się gwałtownie zatrzymywał. Wtedy Severus rzucał jakąś nieprzyjemną uwagę o niezdarności chłopca. Jakkolwiek chłopak za nim nadążał i zderzył się ze ścianą tylko dwa razy na sześć prób… Po drugiej bolesnej kraksie, Harry zadecydował, że użyje ręki, aby kontrolować położenie ścian.
Snape zerknął przez ramię i uśmiechnął się sam do siebie. Jak daleko chłopak zajdzie, jeśli uczył się w tak szybkim tempie? Nie mieściło mu się to w głowie. Upewnił się, że jego głos zabrzmi obojętnie, gdy podszedł do starych drzwi nieużywanej klasy.

- Jesteśmy na miejscu, Potter.

- To znaczy gdzie, profesorze? – Harry zapytał zjadliwie, ale modlił się w duchu, aby coś powstrzymało go przed dalszymi złośliwościami.

- Zachodnie skrzydło, trzecie piętro, pierwsze drzwi od prawej. Teraz już wiesz. Przecież codziennie tu przychodzisz.

- Ale...

- Na Merlina, Potter. Włóczysz się po tym zamku częściej niż jakikolwiek inny uczeń. Znasz każdy kąt. Więc zaufaj swym instynktom i przestań być tak męczący w tym udawanym niepokoju – sarknął Snape, otwierając drzwi.

Pokój pachniał stęchlizną, a kurz drażnił nozdrza Harry’ego. Chłopiec, nie wiedzieć czemu, miał przeczucie, że sufit jest wysoko nad jego głową, a klasa ma całkiem spore rozmiary. Wtedy uświadomił sobie, czemu tak myślał – ciche echo kroków Mistrza Eliksirów potwierdzało duże rozmiary pomieszczenia. Harry uśmiechnął się pod nosem; łatwizna.

- Pierwszą podstawową rzeczą, której musisz się nauczyć, Potter to zachować czujność. Oddam ci różdżkę, gdy usatysfakcjonują mnie twoje wyniki. Wtedy zajmiemy się ważniejszymi rzeczami.

Chłopiec zjeżył się, ale myśl o tym, że odzyska różdżkę i w ten sposób uzyska znaczną pomoc sprawiła, że się uspokoił. Usłyszał podchodzącego Snape’a.

- Trzymaj – Severus wcisnął mu do ręki coś puszystego i dzwoniącego.

- Gryzak dla psów? – Harry zapytał z niedowierzaniem.

- Zgadza się.
Snape zabrał mu zabawkę z rąk i odszedł kilka kroków. Podrzucił ją do góry i złapał.
– Słyszałeś to?

- Oczywiście – chłopiec zaczynał się irytować.

- Dobrze – odrzekł Severus i nagle rzucił piłeczką prosto w chłopca, trafiając go w klatkę piersiową. Harry podskoczył z zaskoczenia.

- Co to miało być? – warknął. Mistrz Eliksirów uśmiechnął się złośliwie i przywołał zabawkę. – Unikaj jej, Potter. Nasłuchuj i unikaj.

Harry był oszołomiony. Jak ma unikać latającego obiektu?

Dzyń.

Zabawka znowu trafiła go w pierś.

- Accio piłka – Severus rozkazał zdecydowanym głosem.

Chłopiec miał już zaprotestować, gdy...

Dzyń.

Poczuł uderzenie. I znowu. I znowu.

Dzyń.

W klatkę piersiową...

Dzyń.

W brzuch...

Dzyń.

W nogi... Mistrz Eliksirów się dobrze bawił, a Harry coraz bardziej się wściekał.

- Doprawdy, Potter. Nie uda ci się, dopóki się bardziej nie wysilisz. Lokalizuj dźwięk i odsuwaj się od niego. Tylko tak unikniesz uderzenia.

Dzyń.

Tym razem Harry oberwał w twarz. Dosyć tego. Tak dalej nie będzie.

Snape wiedział, że chłopak został doprowadzony do granic swojej wytrzymałości. Ale z drugiej strony, chciał sprowokować go do działania. Znowu w niego rzucił.

Dzyyyyyyń...

Harry zrobił unik.

- W końcu, Potter.

Ale chłopiec jeszcze nie skończył.

- Accio piłka! – przywołał zabawkę i ze złością cisnął ją w kierunku głosu Snape’a.

Oczywiście spudłował, ale Severusowi spodobała się taka reakcja. No, powiedzmy – na samym początku. Później uświadomił sobie, że chłopak chciał go uderzyć i to już nie było takie przyjemne.

- Świetnie, Potter. A teraz uważaj – krzyknął i wyczarował kilka następnych piłek.

Zbliżając się do starej klasy, Remus usłyszał krzyki, dzwonki, odbicia i głuche odgłosy uderzeń. Wyglądało na to, że toczył się tam prawdziwy pojedynek. Serce podeszło mu do gardła. Wszedł do środka aby dostać w czoło czymś, co przypominało gumową, dzwoniącą piłkę. Zamrugał zdziwiony.

Harry był spocony, włosy lepiły mu się do twarzy, a oczy płonęły ze złości. Snape również był mokry. Jak w transie rzucał w chłopca trzema piłkami i z powrotem je przywoływał.

To nie zrobiło wrażenia na Remusie. Zrobił na nim wrażenie fakt, że Harry ze wszystkich sił starał się uniknąć uderzeń. Lupin był pewny, że z czasem rezultaty chłopca jeszcze się polepszą.

“Szukający zawsze pozostanie szukającym” - w głowie Remusa odezwał się roześmiany głos Jamesa Pottera.

- Koniec na dzisiaj. Jutro również się tutaj spotykamy. Punkt dziewiąta, Potter. I nie zmuszaj mnie, abym się musiał po ciebie fatygować – oznajmił Severus i wypadł z klasy jak burza, zostawiając Harry’ego pod troskliwą opieką Remusa, który miał wielką ochotę sam rzucić chłopcu piłkę, aby zobaczyć, jak on na to zareaguje.

Wchodząc do znajomych kwater w lochach, Snape rzucił swój płaszcz na krzesło. Był zmęczony i niezadowolony. Nalał sobie szklankę brandy, zastanawiając się nad zachowaniem Harry’ego i jego możliwymi przyczynami. Zastanawiał się też, czy jego obawy dotyczące wrześniowego terminu mają realne podstawy.

Ale nie dane mu było znaleźć odpowiedzi. Szklanka brandy roztrzaskała się u jego stóp, gdy poczuł mrowienie ręki.

Mroczny Znak wzywał, a Snape nie miał wyboru – musiał się stawić. Przebrał się i wyszedł poza granice Hogwartu, aby się aportować.

***

- Moment, na który tyle czekaliśmy nadchodzi, moi wierni słudzy. Zdrajca został złapany – zakomunikował Voldermort spokojnym, triumfującym głosem. Snape poczuł, jak serce skacze mu do gardła. Czy Voldermort mówił o nim?

Dwóch zamaskowanych Śmierciożerców przywlekło czyjeś bezwładne ciało. Mimo ulgi, Severusowi zrobiło się niedobrze. Pytanie nie dotyczyło jego.

Dotyczyło Igora Karkarowa.

Mistrz Eliksirów modlił się, aby mężczyzna był już martwy.

Ale nie był.

- Błagam, Panie... – wycharczał Karkarow. Twarz miał całą zakrwawioną, a jedna jego ręka była zupełnie zmiażdżona. - ...okaż litość...

Snape zamknął oczy. Wspominanie o litości było najłatwiejszą drogą, aby jej właśnie nie dostać.

Voldermort podszedł do Igora i pogłaskał go po policzku swoimi długimi, kościstymi palcami.

- Okażę litość, Igorze... - mówiąc to, pstryknął palcami. Karkarow został znowu pochwycony, a Tom Riddle pokazał zęby w okrutnym uśmiechu: - ...ewentualnie...

A gdzieś w Hogwarcie Harry Potter zerwał się z łóżka z krzykiem.

7.7

Remus był tak przerażony, że później nie mógł sobie przypomnieć, w jaki sposób pokonał drogę do pokoju Harry’ego. Krzyk chłopca dosłownie ścinał krew w żyłach.

Ulżyło mu, gdy nie zauważył krwi ani żadnych zranień na ciele Harry’ego. Oczywiście widok skulonego chłopca, kiwającego się na swoim łóżku wcale nie był uspokajający. Harry zdawał się nie zauważyć obecności swojego nauczyciela od Obrony. Remus jednym susem znalazł się przy łóżku i objął chłopca.

- Co się stało, Harry?

Harry nadal nie odpowiadał. Z trudem łapał powietrze i tak mocno szarpał się za włosy, że Remus obawiał się, aby chłopak sam się nie oskalpował.

- Czemu właśnie mi się to przytrafia? Czemu nie mogą mi dać spokoju? – wybełkotał Harry, a Remus miał trudności ze zrozumieniem jego słów, bo chłopak mówił z szybkością karabinu maszynowego.

- Kto ci nie chce dać spokoju, Harry? Powiedz mi, to spróbuję ci pomóc.

Remus delikatnie złapał go za ramiona. Chłopiec przestał się kołysać, ale na jego ustach pojawił się szyderczy uśmieszek, który przyprawił mężczyznę o dreszcze. Podobnym grymasem obdarzał go tylko Severus Snape.

- Sam nie wiesz, o czym mówisz, Remusie – wychrypiał Harry. Co się takiego mogło stać?

- Czy to była wizja, Harry?
Opanowany głos Albusa Dumbledore’a zaskoczył profesora i chłopca. Dyrektor zbliżył się i ostrożnie położył rękę na wątłym ramieniu Harry’ego. Wyglądało na to, że zwykły dotyk wiekowego czarodzieja pomógł się chłopcu pozbierać. Harry odetchnął ciężko i skinął głową twierdząco.

Remus był zbity z tropu:

- Jaka wizja?

- Harry ma psychiczne połączenie z Voldermortem. Czasem może przyglądać się jego działaniom. Miałem... nadzieję, że Harry na razie nie będzie narażony na żadne wizje – oświadczył ze smutkiem dyrektor, ciągle trzymając ramię chłopca.

Remus zbladł, a jego serce zamarło, gdy uświadomił sobie z czym to wszystko się wiązało. Harry na kilka cennych sekund odzyskał wzrok, ale mógł oglądać tylko bestialstwa wojny. Zawsze będzie powracał do przeszłości i nigdy nie będzie potrafił cieszyć się ze swoich snów.

Czy na świecie istniał taki człowiek, który byłby w stanie to znieść?
- On... znalazł Karkarowa. On... go zabił – oznajmił chłopiec ściszonym głosem. Przez krótką chwilę słychać było tylko jego nierówny oddech. Remus chciał już coś powiedzieć, ale Dumbledore pokręcił głową. Harry kontynuował: - Mogłem zobaczyć wszystko... każdy szczegół. Mogłem znów ujrzeć kolory... i światło... i wszystko, czego pragnąłem... albo... ale nie. Zostałem zmuszony do oglądania tylko tego, co on chciał. Musiałem obejrzeć każdy... wszystko. Widziałem, co zrobił Karkarowowi. Nienawidzę go – powiedział niskim, groźnym tonem, który wystraszył Remusa. Dubledore skinął głową:

- Masz prawo tak czuć, Harry. Przepraszam cię, mój chłopcze.

Harry tylko zacisnął zęby. Nie był pewny swoich uczuć wobec Dumbledore’a. Możliwe, że gdyby nie mieszkał u Dursley’ów tylko u kogoś innego, nie byłby teraz niewidomy, a jego największe życzenie nie zostałoby spełnione w tak chory i przewrotny sposób. Do diabła! Nawet gdyby Snape był jego opiekunem, z pewnością nie byłby teraz kaleką. Być może skończyłby jako walnięty Ślizgon, ale za to zdrowy.

- Ktokolwiek kontroluje moje życie, musi się teraz świetnie bawić – Harry strząsnął rękę dyrektora ze swojego ramienia. Remusa aż coś zakłuło w sercu, gdy spojrzał na ponurą minę chłopca.

- Harry, to ty kontrolujesz swoje życie. I albo pozwolisz się przygnieść albo podejmiesz walkę i zwyciężysz – spokojnie oświadczył Dumbledore.

Nastała długa chwila ciszy. Remus zauważył, że młody Gryfon bije się z myślami. W końcu chłopak mocno złapał profesora za przedramię, czym go nieźle wystraszył. Jak na słabe i wątłe dziecko miał całkiem dużo siły.

- I co mi z tego przyjdzie?

Dyrektor uśmiechnął się życzliwie i klepnął Harry’ego w plecy:

- Cóż, wtedy nikt się już nie będzie śmiał.

Ta odpowiedź rozjaśniła twarz chłopca. Jego ponura mina ustąpiła miejsca wyrazowi determinacji. Oczy Harry’ego zalśniły. Remus miał ochotę paść do stóp Dumbledore’a – on naprawdę był Wielki.

***

Snape wszedł do swojej komnaty i niedbale rzucił białą maskę, z zadowoleniem słysząc jak z trzaskiem uderza o podłogę. Następnie zmęczonym ruchem ramion zrzucił z siebie czarny płaszcz z kapturem. Obrócił się w stronę kominka i sypnął w palenisko garstkę proszku Fiuu.

- Dumbledore.

Głowa wiekowego czarodzieja pojawiła się w kominku prawie natychmiast.

- Wróciłeś, Severusie. Wpadnij do mnie, proszę.

***

- Igor Karkarow został odnaleziony i zabity – zakomunikował Snape ponuro.

Dyrektor skinął głową:

- Tak, wiem.

Snape zmarszczył brwi. Z zaskoczenia zapomniał się nawet rozgniewać.

- A niby skąd to możesz wiedzieć, Albusie?

Dumbledore wcale nie był zadowolony, że informacja, którą przekazał, wywarła na Severusie aż takie wrażenie; chociaż z drugiej strony widok zaskoczonego Mistrza Eliksirów należał do rzadkości.

- Harry mi powiedział – westchnął.

- Potter!?
Złość odżyła w Severusie na nowo, podsycona przez samo wspomnienie tego nazwiska. Dumbledore uniósł rękę, aby go uspokoić. Bystry umysł Mistrza Eliksirów zaczął intensywnie pracować nad poskładaniem tych informacji w jedną całość.

- Miał wizję, dzięki której mógł się przyjrzeć działaniom Voldermorta. To wszystko, co wiem.

Twarz Snape’a była pozbawiona wyrazu, ale za to jego oczy stały się dziwnie ożywione – Mistrz Eliksirów nad czymś się zastanawiał. W końcu odezwał się mniej gniewnym, ale za to bardziej refleksyjnym głosem:

- Voldermort o niczym nie wie. Te wizje mogą zadziałać na naszą korzyść... Ba, mogą stać się dowodem mojej lojalności wobec Lorda.

Dumbledore westchnął:

- Severusie, nie to miałem na myśli.

- A co, Albusie? Przyybędziee kooleejnyy poowód, aaaby rooozpieeszczać Harryy’egoo Pootteraa - przeciągnął samogłoski, ale bez nutki ironii w głosie i bez wpatrywania się w Dyrektora, jak zwykł robić, gdy na horyzoncie pojawiał się wdzięczny temat: "Harry Potter."

Dumbledore pokręcił głową i poczęstował się dropsem cytrynowym. Snape potarł koniuszek nosa.

- Czy chłopak stał się autystykiem albo coś w tym rodzaju? – zapytał, mając cichą nadzieję, że Potter upodobnił się do wegetującej rośliny.

- Wręcz przeciwnie. W jednym ci nawet dorównuje - oświadczył Dumbledore, słabo się uśmiechając.

- Chodzi ci o wściekłość?

Pytanie pozostało bez odpowiedzi, a Snape tego nie skomentował.

***

Zbliżały się urodziny Harry’ego, ale tym razem młody Gryfon nawet tego nie zauważył; nie miał głowy do imprez i świąt. Po raz pierwszy rozumiał, jak musiała się czuć Hermiona i co ją motywowało: głębokie, palące pragnienie, aby udowodnić sobie i innym, że pomimo pochodzenia społecznego można do czegoś dojść. Nikt się już nie będzie śmiał. Słowa dyrektora odniosły skutek tam, gdzie zawiedli Remus i Severus: wyznaczyły Harry’emu cel, stały się światłem w tunelu.

Ale nie, żeby to palące pragnienie coś ułatwiało.

Harry potrafił już unikać dwóch piłek. Tracił kontrolę, gdy do zabawy włączała się trzecia. Śledzenie trzech identycznych dzwonków było dla niego zadaniem niewykonalnym. To stało się powodem frustracji zarówno nauczyciela jak i ucznia; w końcu Snape wymagał teraz od niego jeszcze więcej.

- Doprawdy, Potter. Ktoś mógłby pomyśleć, że jesteś zupełnie głuchy! Co jest, nie dajesz rady trzem obiektom? Ludzki mózg potrafi poradzić sobie nawet z siedmioma!

Harry mógł tylko zaciskać zęby, ocierać pot z czoła i próbować, próbować, ale im bardziej się starał, tym gorzej mu szło i tym samym narażał się na więcej cierpkich uwag Snape’a.

I nadal nie miał swojej różdżki. Pozostało mu więc tylko fantazjowanie na jej temat: nie musiałby używać ręki, aby pilnować położenia ścian, mógłby używać odmiany zaklęcia "wskaż mi", aby trafić do celu (jego mugolscy odpowiednicy używali lasek dla niewidomych). Nie musiałby się bać, że na coś wpadnie. Mógłby wreszcie sam się obronić i wysłać swojego przeciwnika (w tym miejscu w jego wyobraźni pojawiał się Severus Snape) prosto do piekła.

Ale żeby odzyskać różdżkę, musi nauczyć się unikać tych trzech cholernych piłek. Jęknął sfrustrowany i z całej siły kopnął stojącą na korytarzu zbroję, która przewracając się narobiła strasznego rumoru. Gdy wszystko ucichło, znowu zaczął ją kopać, wyobrażając sobie, że to bezbronny Snape błagający o litość. Cha!

- Harry? Jakaś szczególnie nieudana lekcja?

Chłopiec znieruchomiał na dźwięk głosu Remusa Lupina. Zawsze wstydził się okazywać agresję przy tym spokojnym, wyrozumiałym mężczyźnie, bo czuł, że Remus ma więcej powodów do niezadowolenia niż on.

Oczywiście nie był niewidomy, a wilkołactwo objawiało się tylko raz na miesiąc, ale to było coś więcej niż przekleństwo – to była skaza społeczna, upośledzenie. W przypadku Remusa, najgorsze, co go mogło spotkać to litość innych... ale mógł temu zapobiec w pewien sposób... ewentualnie.

- Nie daję sobie z nimi rady. Nieważne jak bardzo się staram. A Snape mówi, że dopóki się nie nauczę unikać wszystkich trzech piłek, to nie odda mi różdżki. Ale co tu dużo mówić. Nie pochwalił mnie nawet, gdy zacząłem sobie radzić z tą drugą. Zastanawiam się, czy ON sam potrafiłby zrobić to, czego ode mnie wymaga! – wycedził Harry, przeczesując ręką swoje bujne włosy. Ostatnio doszedł do wniosku, że lubi wszelkie tekstury – były tak fascynujące; od miękkości zwierzęcego futra lub ptasiego upierzenia do chropowatości ścian Hogwartu. Świat Harry’ego znów wypełnił się obrazami; tym razem widzialnymi tylko dla jego dłoni.
Nadal czuł się zagubiony. I był pewny, że ten stan potrwa dopóki nie podszkoli swojej orientacji w terenie.

Potrzebował tej głupiej różdżki, a nie napastujących go piłek.

Remus uśmiechnął się po chwili namysłu.

- Przejdźmy się – zaproponował i złapał Harry’ego pod rękę. Ale chłopiec zawahał się.

- Snape będzie wściekły, jeśli odkryje, że gdzieś mnie prowadzisz.

Remus uśmiechnął się znacząco, a chłopiec mógłby przysiąc, że doskonale wie, jaką minę ma teraz jego nauczyciel.

- Porozmawiam z Severusem, jeśli zajdzie taka potrzeba. A teraz pozwól, że coś ci opowiem.

Harry skinął głową. Napięcie, które zawsze odczuwał po lekcjach ze Snape’em trochę zelżało. Spokojny, pokrzepiający głos Remusa niesamowicie kontrastował z nieprzyjemnym, nie znoszącym sprzeciwu głosem Mistrza Eliksirów.

- Kiedy byliśmy w twoim wieku, Lily odkryła moją tajemnicę... a raczej domyśliła się jej. Zawsze miała głowę na karku. Musiała się upewnić dwa razy, zanim mi o tym powiedziała. Mimo moich błagań, aby zatrzymać to w tajemnicy przed resztą Huncwotów, poinformowała o tym Jamesa; wiedziała, że on mnie nie opuści. Twoja mama zawsze była świetna w nauce i ocenie innych ludzi – Remus wyszczerzył zęby w uśmiechu, a Harry, choć nie widział tego usmiechu, poczuł, jak udziela mu się dobry humor.

- Ludzie rzadko o niej mówią – stwierdził, chcąc w ten sposób wyrazić swoje podziękowanie. Remus kontynuował:

- Lily odkryła, w jaki sposób można mi pomóc oraz jak zaradzić mojej samotności podczas przemiany: podsunęła nam książkę o animagii.

- To był jej pomysł? Czy ona też była animagiem? – Harry był coraz bardziej zafascynowany.

- Nie mam pojęcia, ale chciała zostać Niewymowną*... i możliwe, że jeśli była, to nie chciała tego ujawniać. Gdy James, Syriusz i Peter się szkolili, ona zawsze dotrzymywała im towarzystwa, ale sama nigdy nie brała udziału w ćwiczeniach. Pamiętam pewien wieczór. Obudziłem się, bo twój ojciec był zupełnie załamany i całą swą frustrację wyładowywał na kanapie stojącej w Pokoju Wspólnym. Umiał transfigurować tylko swoje poroże i ogon - przemiana była więc niekompletna. To wtedy Syriusz wymyślił mu przezwisko "Rogacz".

Harry zachichotał. James został zrzucony z piedestału, a jemu spodobała się ta bardziej ludzka strona jego ojca.

- I co było dalej?

- Lily zaproponowała mu kubek gorącej czekolady... twój ojciec zawsze był łasy na ten przysmak. Gdy się uspokoił, opowiedział jej o swoich niepowodzeniach. Wtedy ona stwierdziła: "Być może tak się dzieje, bo za bardzo się starasz".

Harry westchnął.

- I co, po dwudziestu minutach zamienił się w jelenia?

Remus roześmiał się i klepnął go po ręku.

- Na Boga! Nie! Musiały minąć dwa dni, zanim w pełni się zrelaksował i posłuchał swoich zmysłów. Ale w końcu się udało.

Na koniec zwichrzył chłopcu włosy i otworzył drzwi do jego pokoju.

- Tobie też się uda.

* dla zapominalskich - niewymowni to pracownicy Departamentu Tajemnic

8.8

- Przestań stroić miny, Potter, i skieruj tę energię na poprawienie wyników! – warknął Snape, zastanawiając się w jaki jeszcze sposób może chłopakowi ułatwić zadanie. Mimo, że nienawidził udzielania pomocy Harry’emu Potterowi, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że ćwiczenie nie należy do najłatwiejszych. Był zdziwiony, gdy Harry w tak krótkim czasie zapanował nad dwiema piłkami.

Ale czas uciekał. A chłopak musiał odzyskać swoją różdżkę w przeciągu tygodnia; jeśli nie dzisiaj. Tymczasem obiecał Potterowi, że nie ma co marzyć o jej zwrocie, dopóki ten nie nauczy się unikać wszystkich trzech piłek... I to według niego będzie wystarczającym dowodem umiejętności chłopaka, który nie zastygnie w razie niebezpieczeństwa, lecz będzie polegał na czterech zmysłach.
Harry jęknął, a potem wziął dwa albo trzy głębokie wdechy. W międzyczasie mamrotał sam do siebie: "niech moje zmysły mnie prowadzą... zrelaksuj się... już w porządku..."

Snape mlasnął, w ten sposób zwracając na siebie uwagę chłopca.

- W porządku, Potter. Jeśli skończyłeś rozmawiać z samym sobą to uważaj. Na razie nie będę w ciebie rzucać piłkami. Ty tylko stój w miejscu i wsłuchuj się. Czy moożee zaa duuużoo wymaagaam? – przeciągnął samogłoski z nutką złośliwości w głosie, aby zmusić Harry’ego do koncentracji. Chłopiec zacisnął zęby – to wystarczająco usatysfakcjonowało Mistrza Eliksirów. - Słuchaj – rozkazał i zaczął rzucać piłkami w taki sposób, aby przelatywały one obok stojącego nieruchomo Harry’ego. Robił to, aby dźwięk dzwonków wrył się w świadomość chłopaka. Severus chciał również zyskać trochę czasu na rozładowanie napięcia; dokładnie tak jak radził mu ten wilkołak. Oczywiście nigdy nie powie Lupinowi, że wziął sobie jego radę do serca...

Harry uważnie słuchał trzech niemal identycznych i zarazem tak od siebie różnych dzwonków. W jego głowie powstała cała mapa trajektorii lotów tych zabawek. Przez cały czas oddychał spokojnie i starał się jak najbardziej zrelaksować. W cztery dni po rozmowie z Remusem już robił postępy; raz czy dwa udało mu się uchylić przed trzecią piłką.

Gdy pierwsza piłka zaczęła się do niego zbliżać, Harry zrobił krok w bok, instynktownie uchylając się przed następną, która śmignęła mu koło ucha, później odwrócił się w lewo, aby uniknąć zderzenia z trzecią, a jeszcze później pochylił się do przodu, aby uciec przed tą pierwszą, która teraz wracała do Snape’a...

...zanim do Harry’ego dotarło, czego właśnie dokonał, minęło z pięć minut. Rzadko kiedy Severus miał taką ochotę na odtańczenie tańca zwycięstwa jak teraz. Chłopiec powtórzył swój wyczyn tymi samymi płynnymi ruchami, gdy Mistrz Eliksirów znowu zaczął w niego rzucać piłkami.

Ten cholerny wilkołak miał rację!

Dzikie okrzyki radości chłopca wyrwały Severusa z zadumy. Odczekał chwilę, przyglądając się jak Harry cieszy się ze swojego zwycięstwa.

- Długo jeszcze będziesz wiwatował, Potter?

Chłopiec odwrócił się w stronę wysokiego, czarnowłosego mężczyzny i podszedł do niego z szerokim uśmiechem na twarzy, wyciągając rękę. Snape zmarszczył brwi. Wiedział, że Potterowi chodzi o różdżkę, ale był raczej niechętny temu zwrotowi. Nie, dlatego, że to mu sprawiało satysfakcję, ale dlatego, że nie był pewien, czy Harry jest już gotowy. Mistrz Eliksirów był człowiekiem, który zawsze musiał się upewnić dwa razy.

Prychnął i zapytał leniwym głosem:

- Czy to prośba o coś szczególnego?

Harry’emu uśmiech spełzł z twarzy. Zmusił się do opanowania:

- Moja różdżka, Snape. Poradziłem sobie z piłkami; zrobiłem wszystko, co chciałeś. Więc teraz chcę dostać z powrotem swoją różdżkę.

- A co się stało z "profesorem" Snape’em? Myślisz, że chamstwo ci w czymś pomoże? – Severus skrzyżował ręce na piersi, gdy Harry do niego podszedł. Myśl o tym, że Mistrz Eliksirów rzeczywiście może mu nie oddać różdżki, zmroziła serce chłopca.

Wziął głęboki oddech; jego oczy straciły swój blask. Odezwał się tonem, którym zawsze chciał powiedzieć Snape’owi, co o nim myśli, ale tego nie robił w obawie przed utratą punktów:

- Proszę, profesorze Snape, chciałbym odzyskać swoją różdżkę.

Rozbawiony Severus wykrzywił usta w złośliwym uśmieszku. Czas na mały eksperyment.

- Nie – oznajmił jedwabistym głosem. Harry zacisnął pięści.

- Obiecałeś.

- Nie przypominam sobie, abym ci cokolwiek obiecywał – Snape z zainteresowaniem przypatrywał się młodemu Gryfonowi.

- Musisz mi ją oddać – nieruchome oczy chłopca zatrzymały się na wysokości piersi mężczyzny. Widać było, że ma już jakiś plan. Snape nie dawał wygraną:

- Ja nic nie muszę, Potter.

- Oczywiście, że musi pan, profesorze Snape. Naprawdę... - chłopiec uśmiechnął się szyderczo, jego oczy straciły swoje hipnotyczne zdolności tylko dlatego, że nie mogły zlokalizować celu.

Severus uśmiechnął się pod nosem.

- Wytłumacz m...

Ale było za późno: Harry błyskawicznie złapał za rękaw Mistrza Eliksirów... i różdżka Sevrusa znalazła się w rękach zdesperowanego chłopca.

Harry uśmiechnął się z satysfakcją i przechylając głowę, odskoczył szybko do tyłu. Następnie wycelował różdżkę w Snape’a. Całe zdarzenie nie trwało nawet pięciu sekund.

Mistrz Eliksirów był wściekły i zarazem ogromne zadowolony – chłopak znakomicie sobie poradził. Ten fakt ogrzał jego zwykle zimne serce... a może to była biała gorączka; w końcu zachowanie Harry’ego spowodowało, że czuł mrowienie na całym ciele.

- ...czy teeraaz mniee paan rooozumie, profesorze Snape? – chłopiec z lubością naśladował styl mowy swojego nauczyciela.

Snape zacisnął zęby i ku satysfakcji Harry’ego wybuchnął:

- Masz niewiarygodne szczęście, że są wakacje, Potter! Inaczej odjąłbym twojemu domowi tyle punktów, że przez dziesięć lat byście tego nie nadrobili! Co za zwyczaje, aby atakować nauczyciela! Jesteś niewiarygodnie bezczelnym chłopakiem! – Severus cieszył się, że te krzyki nie odzwierciedlają jego prawdziwej miny. Chłopiec już miał się odciąć, gdy nagle jego nauczyciel przestał wrzeszczeć i oznajmił rzeczowym tonem: - Różdżka będzie na ciebie czekała w twoim pokoju, na łóżku. Co za głupia myśl, aby ją przetrzymywać. A teraz łaskawie zwróć mi moją własność albo... nie będę zważał na to, że są jeszcze wakacje i dostaniesz szlaban.

***

Harry odkrył, że bardziej kocha swoją różdżkę niż miotłę; oczywiście miotła była nadal tak samo ważna jak poprzednio. Ale różdżka zwróciła mu coś, co jak myślał, utracił już na zawsze.

Wolność.

To było coś więcej niż wskazywanie drogi i omijanie przeszkód. Czuł ochronę... jego zwycięstwo nad Snape’em dało mu więcej wiary w siebie niż pokonanie tych trzech piłek. Był tak zadowolony ze swojego osiągnięcia, że sam już nie był pewien, czy nadal nienawidzi tego gburowatego dupka... Oczywiście od Snape’a mógł się spodziewać tylko drwin, ale... to przecież właśnie on go trenował i mobilizował do działania przez cały czas. Harry przypomniał sobie pewien dramatyczny moment, gdy był na granicy załamania – to właśnie Mistrz Eliksirów go podniósł i starał się wspierać, nawet w tak nieudolny i niewprawny sposób.

Chłopiec uśmiechnął się sam do siebie. Właśnie z tym uśmiechem na twarzy zastała go Minerva McGonagall, gdy spotkali się przy wejściu do gabinetu dyrektora. Od Harry’ego (na Merlina!) biła niesamowita pewność siebie. Wzrok kobiety spoczął na jego prawej zabandażowanej ręce; kończyna ciągle się jeszcze goiła. Minerva była pod wrażeniem siły chłopca. Patrząc na niego, wstydziła się swoich podpuchniętych oczu i smutku, który zagnieździł się w jej sercu.

- Witaj, Harry.
Odwrócił się w jej stronę, gdy powitała go swoim zwykłym oficjalnym tonem. Jego niesamowicie błyszczące oczy powędrowały gdzieś w prawo. Jak zauważyła - chłopiec zeszczuplał jeszcze bardziej, ale też wyzgrabniał i podrósł nieco... albo przestał się w końcu garbić. Na jego twarzy swoje piętno odcisnęły napięcie i ból, rzeźbiąc ją w kształt emocjonalnego arcydzieła.

Minerva nie mogła wyjść z podziwu.

Harry uśmiechnął się i opuścił rękę, w której trzymał różdżkę.

- Profesor McGonagall. Cieszę się, że panią spotykam.

Dumbledore czuł olbrzymią dumę i za nic nie dopuszczał do siebie myśli, że ten rok szkolny może być nieudany. W jego oczach tańczyły iskierki, gdy oznajmił wesoło:

- Harry, profesor McGonagall wróciła do Hogwartu wcześniej... Pomoże ci w nauce pisania. Pomimo, że zaklęcia to raczej domena profesora Flitwicka, myślę, że razem z Minervą będziecie mieli lepszą zabawę.

Dumbledore skinął na McGonagall, która chrząknęła i wzięła do ręki kilka listów.

- Naukę zaczynamy od zaraz, Harry. Bo jak widzę, przyszły już listy od panny Granger i pana Weasleya.

Harry zbladł. Zapomniał zupełnie o swoich przyjaciołach i o tym, że nic nie wiedzieli o jego obecnym stanie. Co powinien zrobić? Co powiedzieć? Czy Ron zacznie go traktować jak inwalidę, a Hermiona zaleje się łzami? Czy zaczną go postrzegać jako kogoś niebezpiecznego albo słabego? Czy zapomną o tamtym Harrym i będą go traktować jakby był kimś zupełnie innym?

Dyrektor podszedł do chłopca i położył mu rękę na ramieniu. Ten gest miał czarodziejską moc, gdyż Harry znowu ufniej spojrzał w przyszłość.

- Jak na razie panna Granger i pan Weasley wiedzą tylko tyle, że przebywasz w Hogwarcie, a nie w Surrey. Od ciebie zależy, czy i w jaki sposób powiesz im o wypadku.

Chłopiec przegryzł wargi i przestąpił z nogi na nogę. Mierzwiąc sobie włosy, odrzekł niepewnie:

- Ja... nie jestem pewien, co powinienem im powiedzieć... i co... się stanie później.

Dumbledore zastanawiał się nad czymś przez chwilę, a potem uśmiechnął się łagodnie:

- Twoje urodziny tuż tuż. Wyprawimy małe przyjęcie. Oczywiście przez cały czas możesz polegać na profesor McGonagall. Będziesz więc miał świetną okazję, aby powiedzieć o tym swoim przyjaciołom.

***

- Co robić, Remusie? To znaczy, ja... nie wytrzymałbym, gdybym usłyszał litość w ich głosie. Nie chcę, aby zachowywali się tak, jakby to był mój pogrzeb, a wiem, że tak właśnie będzie – Harry nerwowo krążył po swoim pokoju; miał już tak dobre rozeznanie w terenie, że mógł swobodnie się poruszać.
- Nie unikniesz na początku takich reakcji, Harry. Będą smutni, może nawet źli, ale wkrótce się przekonają, że to nie koniec świata – Remus zadrżał, gdy przypomniał sobie o Syriuszu. Czy Harry myślał o swoim zbiegłym ojcu chrzestnym?

- Zastanawiam się... - chłopiec przełknął ślinę i biorąc głęboki wdech, usiadł przy swoim biurku. Wyciągnął różdżkę i papier do pisania. - Scribulus – rozkazał i zaczął dyktować atramentowi, który wsiąkając w papier, zamieniał się w słowa:

Drogi Ronie,

Nie śpieszyłem się z odpowiedzią, ponieważ musiałem się zastanowić, w jaki sposób ci o tym powiedzieć. Mam dla ciebie dobre i złe nowiny. Zacznę od tych złych. Ale błagam, przeczytaj cały list, okej?

Pewnie zauważyłeś, że to nie mój charakter pisma – używam specjalnego zaklęcia, którego nauczyła mnie McGonagall. Nie widzę innego sposobu, dlatego powiem prosto z mostu: jestem niewidomy, Ron. Nie powiem ci jak do tego doszło, więc nie pytaj, ale jestem niewidomy. To były te złe wieści.

A teraz dobre: już nigdy nie będę musiał wrócić do Dursleyów. Wszyscy mi tu pomagają... nawet Snape! Nie uwierzysz, ale to właśnie ten typ nauczył mnie swobodnego poruszania się i omijania przeszkód. Dumbledore podnosi mnie na duchu, a McGonagall uczy jak mam dać sobie radę podczas lekcji. Dziecinne proste zajęcie w porównaniu z treningami Snape’a.

Więcej dobrych wieści: naszym nauczycielem od Obrony będzie profesor Lupin! Jest tu ze mną od początku i zostanie jeszcze na ten rok szkolny. Nawet teraz, gdy dyktuję, słyszę jak pociąga nosem. Mogę się założyć, że już się rozkleił
– Harry uśmiechnął się ciepło, gdy przerwał na chwilę, aby usłyszeć Remusa, który rzeczywiście starał się ukryć swoje emocje. Lupin nie był pewny, czy czuje dumę, smutek, złość czy wszystko naraz. Chłopiec kontynuował:

Jeszcze więcej dobrych wieści: wyprawiam przyjęcie urodzinowe tu, w Hogwarcie i jesteście wszyscy zaproszeni. Dumbledore nie chce słyszeć o odmowie. Tęsknię za wami. Proszę, przyjedźcie i nie martwcie się o mnie. Bo ja się nie martwię.

Do zobaczenia wkrótce,

Harry


Chłopiec skończył dyktować i skopiował list. Jeden zaadresował do Rona, a drugi do Hermiony. Westchnął, głęboko się nad czymś zastanawiając.

- Nie wiem gdzie jest Hedwiga, Remusie. Myślisz, że to ona dostarczyła tutaj ich listy? – zapytał, ciągle mając trochę żalu, że nie otrzymał swojej korespondencji bezpośrednio.

- Czeka na ciebie w sowiarni – Remus z zadowoleniem patrzył, jak na twarzy Harry’ego rozlewa się szeroki uśmiech. Chłopiec wstał i wskazał różdżką na drzwi:

- Directa sowiarnia.

Remus pozostał w pokoju chłopca.
Czuł radość. Zamknął oczy i odchylił się do tyłu na krześle. Rzeczywiście, w tych kwaterach można było wyczuć spokój, ale i ból, który pomagał zwalczyć synowi przyjaciela.

Miał nadzieję, że pod koniec w tym pokoju będzie mieszkał już tylko spokój.

9.9

- Witaj, Harry. Jak widzę, dostałeś rumieńców – tak Madame Pomfrey powitała chłopca, kiedy po cichu wślizgnął się do Skrzydła Szpitalnego, prowadzony przez swoją różdżkę niczym mugol przez psa przewodnika. Harry rzeczywiście był spocony, a niektóre niesforne kosmyki z jego czupryny przykleiły mu się do czoła. Słysząc głos pielęgniarki natychmiast się rozchmurzył.

- Właśnie skończyłem gimnastykę z profesorem Snape’em – oznajmił nonszalancko, ale bez cienia sympatii w głosie. Madame Pomfrey nadęła się lekko – nigdy do końca nie zaakceptowała metod nauczania Mistrza Eliksirów.

- Jeśli Severus kiedykolwiek posunie się za daleko, przyjdź i mi o tym powiedz, a ja już się nim odpowiednio zajmę – oświadczyła, czym skojarzyła się chłopcu z zatroskaną matką. Harry uśmiechnął się szeroko, bo w jej głosie było tyle czułości.

- Niech się pani nie martwi, na pewno tak zrobię.
Obraz Mistrza Eliksirów i Matrony, obrzucających się nawzajem wyzwiskami, był na tyle zabawny, że chłopiec zachichotał cichutko.

Poppy zaczekała, aż Harry schowa różdżkę do kieszeni i poda jej swoją zabandażowaną rękę. Delikatnie zaczęła odwijać opatrunki – procedura ta zawsze przebiegała w ciszy i napięciu. Dziś był dzień szczególny. Przed oczami mignęła jej wykrzywiona bólem twarz chłopca, gdy powoli warstwa opatrunku zaczynała się robić się coraz cieńsza – Poppy zbliżała się do wrażliwej na dotyk tkanki. Swoim zwyczajem przygryzła wargi, gdy zdjęła ostatnią warstwę bandaży.

Ręka i przedramię chłopca pokryte były okropnymi bliznami, przypominającymi nieregularne bruzdy. Szramy ciągle były zaczerwienione i dobrze widoczne, ale za to szybko się goiły dzięki odpowiednim zaklęciom. Poppy miała nadzieję, że blizny wkrótce znikną. Oczywiście można je było dobrze ukryć, ale człowiek się od razu inaczej czuje, gdy ma zupełnie zdrową skórę.

- Mogę dotknąć?
Niski głos Harry’ego ją zaskoczył – nigdy nie był tak głęboki. Miała przed sobą innego chłopca... cierpiącego, poważnego, dojrzalszego... a może po prostu była za nerwowa.

- Co, kochaneczku?

- Moją rękę. Czy mogę dotknąć blizn? – powtórzył Harry, a Madame Pomfrey, nie wiedząc czemu, zadrżała.

- Tak, oczywiście.
Cofnęła ręce, a Harry zaczął delikatnie badać palcami pokaleczoną skórę. Pielęgniarka przyjrzała się chłopcu bliżej – jego nieruchome oczy były wpatrzone w dal, ale za to odbijały się w nich najróżniejsze emocje; nigdy nie widziała jeszcze czegoś takiego u tak młodej osoby.
W głowie Harry’ego odżyły wspomnienia...

... - Co to za dym?! Co tym razem przypaliłeś, ty bezwartościowy marnotrawco powietrza?

... - Lubisz takie przypiekane jedzonko? Już ja ci pokażę, jak się prawidłowo przypieka!...
... - Wujku, nie!

... - Masz jeszcze czelność się bronić?!...

... - NIE WAŻ SIĘ NA MNIE PATRZEĆ!


Chłopiec otrząsnął się z tych wizji i zamrugał, aby odpędzić plamy tańczące mu przed oczyma; później zajmie się tymi wspomnieniami.

- Harry, kochanie? – zatroskany głos pielęgniarki przyciągnął jego uwagę. Zabrał rękę z pokaleczonego przedramienia i uśmiechnął się słabo - jeśli można to było nazwać uśmiechem.

- W porządku. Czy znowu założy mi pani bandaże?

- Wytrzymaj jeszcze tydzień. Muszę mieć pewność, że nie wda się zakażenie, Harry.

Harry nie odzywał się przez cały czas, gdy pielęgniarka zakładała nowy opatrunek. Ale nagle poczuł, że nie wytrzyma, jeśli o coś się nie zapyta:

- Kto mnie przywiózł do Hogwartu?

Madame Pomfrey ledwo na niego spojrzała.

- Profesor Snape. Był wściekły z tego powodu.

- Z powodu tego, że musiał mnie tu dostarczyć?

- Och, nie. Był wściekły na Dursley’ów, bo musiał ich pozostawić przy życiu – odrzekła i nałożyła na bandaże specjalne zaklęcie utrzymujące.

***

Snape krążył po swoich kwaterach całkowicie pogrążony w rozmyślaniach. Większość z nich dotyczyła Harry’ego Pottera. Severus łamał sobie głowę nad tym, w jaki sposób chłopak poradzi sobie na Eliksirach. Zaklęcia mogą mu pomóc w czytaniu i pisaniu, ale nie na przedmiocie wykładanym przez Severusa: do prawidłowej oceny koloru i konsystencji wywaru potrzebny jest wzrok.

Mistrz Eliksirów spojrzał na stojące naprzeciwko krzesło, a potem wziął kawałek materiału i zawiązał sobie oczy. Przez chwilę stał w miejscu, próbując wczuć się w położenie Harry’ego.

Nie spodobało mu się to. Zanim dotarł do krzesła i na nim usiadł, uderzył się w palec u nogi i kolano. Odchylając do tyłu głowę i ciągle mając przepaskę na oczach, przywołał wspomnienie dnia, który tylko pobieżnie opisał Dumbledore’owi.

... - Dostaniesz za swoje, mugolu. Dolero Projectum! – rozkazał i w tym samym momencie na Vernona Dursley’a zwaliła się ściana bólu. Syczący głos Snape’a przecinał powietrze niczym bat. Koścista żona Dursleya i zwalisty syn dostali zaklęciami. Drzwi zamknęły się z hukiem, odcinając im drogę ucieczki. Severus mocno skrępował chłopaka, a kobietę zawiesił na suficie do góry nogami.
Dla Vernona przygotował inne atrakcje...

Machnął różdżką jakby od niechcenia i ciało Dursley’a spotkało się kolejno ze ścianą, oknem, drzwiami i meblami. Po krótkim czasie mężczyzna był cały zakrwawiony.

Vernon zaczął wrzeszczeć i błagać o litość, czym niesamowicie uradował Snape’a. Severus prawie zapomniał o tym, że trzyma w ramionach nieprzytomnego, poważnie rannego chłopca. Przypomniał sobie o tym dopiero, kiedy Harry próbował kaszlnąć i jeszcze bardziej zakrwawił rękaw Mistrza Eliksirów.

Dursley rąbnął o podłogę. Snape spojrzał na niego z nienawiścią, a potem “połaskotał” go jeszcze Cruciatusem. Gdy krzyki mężczyzny umilkły, Mistrz Eliksirów przemówił:

- Nie mam czasu, aby z tobą skończyć, Dursley... ale ja tu wrócę. Możesz być tego pewny – rzekł jedwabistym głosem do beczki sadła, kulącej się u jego stóp. Następnie wyszedł, nie odczarowując pozostałych członków rodziny Dursleyów.


Snape zdjął przepaskę z oczu i zmarszczył czoło. Powinien był zrobić więcej. Ze wszystkich potworności, jakie widział Severus Snape, najgorszą było maltretowanie dziecka. Powodowało to, że kipiał z wściekłości.

Nagle coś przyszło mu do głowy. Wypadł z lochów jak burza, z zamiarem udania się do Hogsmeade. Mimo, że nie szukał rozwiązania dla swoich problemów, znalazł je.

***

Nadeszły urodziny Harry’ego.

Ron z ciężkim sercem przekroczył bramę Hogwartu. Miał cztery dni na przetrawienie listu od Harry’ego, ale niestety nie potrafił się pogodzić z zaistniałą sytuacją. Krążył niespokojnie po błoniach, czekając na Hermionę, z którą się tu umówił.
Rodzina Weasley’ów przechodziła trudne chwile – pani Weasley przez cały czas płakała, Ginny nie wychodziła ze swojego pokoju, a Fred i George przestali się wygłupiać. Pan Weasley zacisnął zęby i wciąż od nowa wczytywał się w list, jakby to mogło mu pomóc w uzyskaniu dodatkowych informacji.

Ron nie potrzebował już żadnych więcej wiadomości. Tylko Voldermort albo Dursleyowie mogli wyrządzić jego przyjacielowi taką krzywdę. Obydwie perspektywy były przerażające.

- Hej, Ron!
Hermiona podbiegła do niego. Zauważył, że dziewczyna ma podpuchnięte oczy, jakby płakała i teraz starała się zamaskować chwilę słabości. Przyjaciele popatrzyli na siebie przez chwilę, a potem rzucili się sobie w ramiona.

- Czy już go widziałeś? – zapytała nieśmiało Hermiona. Ron pokręcił głową.

- Nie. Przecież się umówiliśmy, że razem to zrobimy.

- Jak myślisz, w jakim on będzie stanie?

- Nie mam pojęcia. Ale sądząc po tym, że ma lekcje ze Snape’em, musiał już do tej pory zwariować. Czemu Dumbledore pozwolił, żeby ten dupek go uczył?

- Jestem pewna, że dyrektor wie, co robi. I uważaj na swój język, abyś nie palnął przy Harrym jakiegoś głupstwa – zdążyła go upomnieć dziewczyna, nim ruszyli w kierunku drzwi wejściowych.

Harry siedział w głównym holu i czuł narastające mdłości. Nie dostał żadnych odpowiedzi od swoich przyjaciół, więc nie wiedział, czy zjawią się na jego przyjęciu urodzinowym. Z jednej strony miał nadzieję, że nie skorzystają z zaproszenia, a z drugiej niczego bardziej nie pragnął, jak spotkać się z Ronem i Hermioną. Remus uśmiechnął się, gdy usiadł na kanapie obok chłopca.

- Bez obaw, Harry. Zobaczysz, wszystko pójdzie jak z płatka.

- Sam już nie wiem. Mam chaos w głowie. Wolałbym iść na trening do Snape’a i spróbować powalczyć z czterema piłkami niż tu siedzieć w takim napięciu... - wymamrotał chłopiec, nerwowo wykręcając sobie palce.

Remus zachichotał.

- Ostrożnie, Harry, bo jeszcze kochany Severus spełni twoje życzenie.

Chłopiec już miał odpowiedzieć, gdy usłyszał skrzypienie drzwi i szuranie nóg. Zesztywniał. Zaraz tu wejdą... już teraz...

- Harry! – rozległ się krzyk Hermiony i chłopiec usłyszał szybkie kroki. Wstał, wyciągając ręce i dziewczyna wpadła w jego objęcia. Harry zamknął oczy i uśmiechnął się.

- Hej, Hermi. Strasznie za wami tęskniłem. Wydawało mi się, że słyszałem Rona, jak wchodził tu razem z tobą?

- Tu jestem, Harry. Co to znaczy, że mnie "słyszałeś"? – głos Rona był trochę oschły, ale to nie zmartwiło Harry’ego. Zamiast tego poczuł rozbawienie.

- To znaczy, że słyszałem jak tu wszedłeś. Poza tym mamrotaliście coś do siebie.

- Uczyłeś się jak sobie dać radę, co Harry? Czytałam trochę o tym i sprawdziłam, jak mugole radzą sobie z... z tym, co cię spotkało. I uważam, że możesz spróbować Braille’a... jeśli kiedykolwiek chciałbyś... - Hermiona jak zwykle przypominała chodzący słownik.

- Hermi... - chłopiec zaczął ze znaczącym uśmiechem. Urwała. – Jesteś straszną gadułą.
Ron odwrócił się i parsknął śmiechem.

- Usiądźcie sobie, zaraz puścimy jakąś muzykę – zaproponował Remus, a Ron i Hermiona wytrzeszczyli oczy. Tak bardzo byli zaaferowani Harrym, że nie zauważyli swojego nauczyciela Obrony. Remus wyszczerzył zęby w uśmiechu i po lawinie powitań (oraz zachwytów Harry’ego nad jego osobą), machnął różdżką, a hol wypełniła radosna, skoczna melodia. Następnie zaczął zabierać się do wyjścia, aby zostawić przyjaciół samych.

Zbliżała się pora na prezenty i smakołyki. Nagle Ron nie wytrzymał:

- Harry, ty rzeczywiście jesteś niewidomy, czy tylko nas nabierasz?

Harry zamrugał.

- Ron, czy z tobą jest wszystko w porządku, czy może przesadziłeś z napojami wyskokowymi?

- Jesteś zbyt pewny siebie. I nie jesteś niezdarny. Auć! – wrzasnął rudzielec, gdy Hermiona kopnęła go pod stołem. Remus uśmiechnął się z dumą. Harry nie wiedział, czy powinien śmiać się czy zezłościć.

- Wybacz mu, Harry. Naprawdę on...

- Nie, wszystko w porządku, Hermiona. On ma rację. Ale musisz wiedzieć, Ron, że dużo ćwiczyłem ze Snape’em.

Ron zachłysnął się swoim sokiem dyniowym.

- Czy ja dobrze zrozumiałem: Snape sprawił, że nie jesteś już inwalidą?

- RON!

Harry wiedział, że powinien się zezłościć, a nawet obrazić. Ale zamiast tego miał ochotę uściskać Rona, który idealnie ocenił sytuację. Odrzucił do tyłu głowę i roześmiał się.

- Tak, Ron. Snape sprawił, że nie jestem już inwalidą. W tym momencie na razie nie uczę się, jak sobie dać radę w klasie, a jutro zaczynam pojedynki, bo Snape jest już zniecierpliwiony... - Harry przerwał, lekko odchylając głowę na bok, a potem uśmiechnął się z wyższością: - ...i o ile się nie mylę, właśnie nadchodzi w towarzystwie dwóch innych nauczycieli.

- Człowieku, przerażasz mnie – wymamrotał Ron, gdy zobaczył nadchodzących Dumbledore’a, McGonagall, Lupina i Snape’a. Dyrektor miał na głowie stożkową czapeczkę z papieru i gdy podszedł do trójki przyjaciół, oznajmił rozradowany:
- Jak sądzę, nadszedł czas na prezenty. Nie mogłem tego przegapić. Przyniosłem odpowiednie gadżety urodzinowe – rozdał wszystkim małe papierowe czapeczki, a na końcu przyozdobił jedną głowę Harry’ego. Remus od razu włożył swoją, tylko McGonagall i Snape jakoś nie mogli pogodzić się z tą myślą i dopiero po znaczącym spojrzeniu Albusa przestali się wahać. Nowy kapelusz Snape’a wyglądał dość żałośnie na jego głowie, a sam Mistrz Eliksirów pod spodem miał minę wartą wszystkich skarbów Gringotta. Ron żałował, że nie ma ze sobą aparatu fotograficznego, a Hermionie szczęka opadła ze zdumienia.

- Zamknij usta, Granger, bo przypominasz duszącą się rybę – warknął Snape, a dziewczyna zrobiła to tak szybko, że aż ugryzła się w język.

- Czas na prezenty! – dyrektor klasnął w dłonie.

Harry usłyszał szelest i ciche pyknięcia – już wiedział, że piętrzy się przed nim góra paczek. Dubledore wcisnął mu coś w ręce i radośnie wypaplał mu do ucha:

- Ten jest ode mnie!

Chłopiec pierwszy raz siedział przy stole tak wyładowanym prezentami; przypomniało mu to urodziny Dudleya... Nie, teraz nie będzie o nim myślał. Rozdarł papier i otworzył pudełko. Jego palce dotknęły bawełny wyścielającej wnętrze, a potem natrafiły na coś, co w dotyku przypominało szklaną kulę. Uniósł brwi, zastanawiając się, co też takiego mógł dostać od dyrektora Hogwartu.

- To jest Rozładowywacz... Gdy poczujesz, że wszystko wali ci się na głowę, po prostu weź go tylko do ręki, a zobaczysz, że ci pomoże – oznajmił Dumbledore, a Harry’emu serce mocniej zabiło w piersi – kryształowa kula nagle stała mu się bardzo droga. Ostrożnie odłożył ją na bok, a w tym samym momencie Remus rzucił w jego kierunku swoim prezentem... Harry nie miał najmniejszego problemu ze złapaniem. Po tym wyczynie chłopca Snape jakby się trochę rozluźnił, a Ron rozdziawił usta.

- Człowieku, ty naprawdę mnie przerażasz.

- RON!

Harry zachichotał i zabrał się za otwieranie podarunku. Tym razem jego palce wyczuły samonotujące pióro oraz buteleczkę atramentu. Uśmiechnął się słabo.

- To teraz chyba będę zupełnie jak Rita Skeeter, co? – zapytał, a wszyscy się roześmiali.

McGonagall dała mu czytające pióro. Od Rona dostał górę smakołyków – także tych upieczonych przez panią Weasley oraz gadającą książkę o quidditchu, którą Ron wraz z panem Weasleyem zdobyli dopiero po trzech dniach intensywnych poszukiwań. Harry był poruszony – nie spodziewał się tak ciepłego przyjęcia. Podarunkiem Hermiony była składana laska, która reagowała tylko na głos Harry’ego.

- Chciałam ci dać coś naprawdę użytecznego... kiedy magii akurat nie będzie pod ręką.

- Dzięki, Hermiona. Strasznie się cieszę z tego prezentu; już wiem... co to znaczy polegać tylko na sobie.

Snape prychnął i podszedł do chłopca.

- Skończmy już z tym, Potter. Oto mój podarunek... obyś go dobrze spożytkował – oznajmił szybko i wyszedł, zanim Harry zdążył otworzyć podziurkowane pudełko.

- Harry, upewnij się czy zawartość przypadkiem nie zagraża twojemu życiu – wypalił bez zastanowienia Ron i zaraz odsunął się gwałtownie, aby uniknąć kuksańca od Hermiony. Harry uśmiechnął się złośliwie.

- Jestem pewny, że jesteśmy całkiem bezpieczni w towarzystwie profesora Dumbledore’a, pana Lupina i profesor McGonagall, Ron.
Dumbledore uwielbiał sposób, w jaki teraz śmiał się chłopiec... Tak dawno nie słyszał jego śmiechu.

- Zobaczmy więc, co dostałeś, Harry – zaproponował Remus, a zaintrygowana Minerva McGonagall pochyliła się jeszcze bardziej do przodu.

Chłopiec otworzył pudełko (nie było niczym przyozdobione) i włożył rękę do środka. Na samym początku wyczuł tylko piasek, ale potem coś chłodnego i gładkiego okręciło się wokół jego palców, a później nadgarstka. Obecni wstrzymało oddech, a Harry zapytał cicho:

- Co to za wąż?

- To wąż koralowy, Harry – Hermiona odczuwała mieszankę podekscytowania i strachu.

- Jak pewnie wiesz, jest w paski czerwone, czarne, białe i żółte. To wąż Gryffindoru – Remus był wyraźnie rozbawiony.

- Może zostać twoim kompanem, Harry. Bardzo użytecznym kompanem – odrzekł Dumbledore.

- Panicz Harry? – syknął wąż.

- Tak jest – chłopiec odparł w języku wężów.

- Nie widzisz.

Harry westchnął.

- Nie, nie widzę.

- Nieważne. Jestem Sassssha. W każdej chwili sssłużę pomocą – wąż czule popieścił skórę chłopca swoim rozdwojonym językiem. Harry uśmiechnął się szeroko.

- Ona nazywa się Sasha i mnie lubi – oznajmił niedowierzającym przyjaciołom i rozpromienionym profesorom.

10.10

- W końcu raczyłeś się zjawić, Potter – rzekł Snape, ale bez zwykłej nuty złośliwości w głosie. Harry’ego trochę zbiło z tropu to dziwne powitanie.

- Jestem punktualnie, profesorze. Czemu zmieniliśmy klasę?

- Zacznij używać mózgownicy, Potter... Dzisiaj zaczynamy pojedynki i musimy mieć do tego odpowiednią salę, prawda? – Mistrz Eliksirów zdjął płaszcz.

- Niech pan chwilę zaczeka. Muszę gdzieś zostawić Sashę, aby nam nie przeszkadzała.

Snape uniósł brew.

- Przyniosłeś tu węża? – za późno ugryzł się w język.

- Tak. Jest bardzo sympatyczną towarzyszką – powiedział chłopiec trochę niepewnie. Następnie zostawił na kanapie swój płaszcz i nową pupilkę, rozkazując jej, aby podczas lekcji nie ruszała się z miejsca. Mistrz Eliksirów zacisnął zęby – Potter szybko się uczył. Wspaniała umiejętność, ale Severus już zdążył ją znienawidzić.

- Platformę masz po swojej lewej stronie. Wejdź na nią – rozkazał, bawiąc się swoją różdżką i obserwując, jak Harry ostrożnie kieruje się w tamtym kierunku. W końcu chłopiec stanął naprzeciwko swojego nauczyciela.

- Laska Hermiony może być przydatna w nowych miejscach.

Snape westchnął.

- Możesz jej używać wtedy, gdy nie masz ze mną lekcji.

- A dlaczego nie podczas?

- Ponieważ uczę cię, abyś polegał tylko na sobie! – warknął poirytowany profesor, a Harry bezwiednie cofnął się o krok. Widząc to, Mistrz Eliksirów zdobył się na bardziej neutralny ton: - Wyjmij różdżkę i przygotuj się. Wbrew pozorom możesz się spokojnie pojedynkować. Orientujesz się, dlaczego tak uważam, czy mam przeliterować odpowiedź?

Harry zacisnął zęby, by ukryć swoje narastające oburzenie, a potem, kontrolując się, odpowiedział beznamiętnie:

- Musi pan przecież wymawiać zaklęcia.

- Właśnie. W starciu ze swoim przeciwnikiem będziesz miał ułamek sekundy, aby zareagować... Marne pocieszenie, ale ten ułamek może ci uratować życie.

Harry przewrócił oczami. Gadki Mistrza Eliksirów zaczynały być męczące. Ale jedna rzecz dodawała mu skrzydeł – niezmożona chęć, aby udowodnić Snape’owi, że się myli. Chociaż z drugiej strony chciał na powrót stać się taki jak jego rówieśnicy... dlatego, mimo wszystko zrobi to, o co go poprosi Mistrz Eliksirów.

- Ale w jaki sposób mam się uchylić przed zaklęciem, które przecież nie dzwoni tak jak piłka, profesorze?

Snape lubił te momenty, w których Harry tracił pewność siebie.

- Ruszasz się z miejsca... tak szybko jak to tylko możliwe. Wymawiasz zaklęcie blokujące. A jeszcze lepiej: atakujesz, zanim przeciwnik zdąży dokończyć zaklęcie.

- Ale jak mam dobrze wycelować?

Snape mlasnął, co oznaczało, że zaczynał być zniecierpliwiony.

- Nie miałeś takich dylematów, gdy to ja byłem twoim celem. Nawet nieźle ci wtedy poszło. Użyj słuchu. Zresztą nabierzesz wprawy w trakcie ćwiczeń. A teraz... przejdźmy do czynów.

Severus ledwo skończył, a już Harry usłyszał podejrzane mamrotanie. W następnej sekundzie został wyrzucony w powietrze, a potem spadł, z hukiem uderzając o podłogę. Stęknął.

- Nigdy nie pozwól, aby takie przyjemne pogawędki odwracały twoją uwagę...
Harry pobladł z wściekłości i szybko wycelował swoją różdżkę:

- Expelliarmus!

Mistrz Eliksirów z łatwością uchylił się przed zaklęciem.

- Nie trafiłeś nawet w odpowiednią ścianę – prychnął, gdy Harry zaczął podnosić się z podłogi.

Chłopca zmroziło, gdy znów usłyszał podejrzany szept, tym razem brzmiący jak "blokada nóg". Ostatkiem sił szybko odskoczył na bok, przypominając spanikowaną żabę.

- Dobrze. O to właśnie chodzi!

Harry nie namyślając się długo, posłał "Impedimentę" w kierunku głosu.

Snape znowu się uchylił, ale tym razem musiał w to włożyć więcej wysiłku... zaklęcie minęło go tylko o kilka cali. Oczywiście Potter nigdy się o tym nie dowie.

- Żałosne! – krzyknął do chłopca, który w mgnieniu oka był już na nogach... Trening z piłkami na coś się przydał. Jednak tym razem Mistrz Eliksirów nie zdążył dokończyć zaklęcia... Harry był szybszy:

- Lepidae!

Znowu spudłował, ale ku zaskoczeniu Snape’a, obranie celu nie było potrzebne; zaklęcie podążyło za ruchami Mistrza Eliksirów. Ból, jakiego nigdy jeszcze nie czuł, zaatakował każdy nerw w jego ciele. Wszystko stało się tak nagle, że pomimo tego, że to nie było Crucio,
Snape musiał zareagować: zaczął krzyczeć.

Harry zamarł, słysząc dosłowne wycie Mistrza Eliksirów. Nigdy się nie spodziewał, że przez niego ten opanowany i wyniosły mężczyzna, ta chodząca Góra Lodowa, zostanie doprowadzony do takiego dramatycznego stanu. Mimo tego, że wiele razy fantazjował na temat Snape’a wijącego się z bólu u jego stóp, teraz w ogóle nie czerpał z tego żadnej przyjemności. Przeciwnie – był przerażony. Nie mógł tego tak dalej ciągnąć.

- Finite Incantatem! – rozkazał mocnym głosem i zaczął nasłuchiwać.

Krzyk ustał i teraz słychać było tylko ciężki oddech. Chłopiec szybko skierował się w tamtym kierunku.

- Profesorze?

Bez odpowiedzi. Harry poczuł jak narastający strach, ściska jego wnętrzności. Zaklęcie z pewnością nie było aż tak ostre. Prawda, że... nie zranił mężczyzny? Ale czy aby na pewno?

Gdy podszedł bliżej, ostry zapach podrażnił jego nozdrza... krew. Cholera! Czyżby mężczyzna krwawił? Przecież to było tylko jedno zaklęcie z trochę wyższej półki!

Pochylił się i dotknął leżącego profesora. Był tak rozkojarzony, że gdy lodowata ręka złapała go za nadgarstek, gwałtownie nabrał powietrza w płuca.

- Fakt, że twój przeciwnik nie odpowiada, NIE musi oznaczać, że jest nieprzytomny albo ranny... Pamiętaj o tym, Potter i następnym razem, gdy znowu będziesz miał tyle szczęścia dokończ robotę – niski, obolały głos nauczyciela był muzyką dla uszu Harry’ego; jego serce od razu się uspokoiło. Odetchnął z ulgą i uśmiechnął się pomimo tego, że to, co przed chwilą usłyszał z ust Mistrza Eliksirów było raczej reprymendą.

- Myślałem, że naprawdę zrobiłem panu krzywdę.
Severus ciągle trzymał chłopca za nadgarstek.

- Twoje najśmielsze marzenia jeszcze się nie spełniły... Byłem tylko zaskoczony. Zaklęcie Lepidae to nie jest jeszcze poziom czwartej klasy – głos Snape’a był teraz znacznie łagodniejszy. Harry zastanawiał się, jaką minę ma teraz Mistrz Eliksirów. Czy nauczyciel naprawdę wierzył w to, że jego uczeń chciał mu sprawić ból? A czemu miałby tak nie myśleć? Przecież chłopiec jeszcze kilka sekund temu właśnie skrycie o tym marzył.

- Dużo ćwiczyłem razem z Herminą... z powodu Turnieju Trójmagicznego, profesorze... - zadrżał na wspomnienie znienawidzonego konkursu, a potem dodał: - ...i wcale nie marzę o tym, aby coś panu zrobić.

Nastała dłuższa przerwa, podczas której lodowata dłoń puściła jego nadgarstek.

- Rozumiem. A o czym marzysz? – głos Severusa nabrał bolesnej obojętności.

Chłopiec zmarszczył czoło i zastanawiając się nad odpowiedzią, zaczął sobie nerwowo wykręcać stawy.
- Chcę, żeby to już się skończyło... Chcę chociaż na pozór powrócić do normalnego życia – wyszeptał, jakby w obawie, że głośno wymawiane marzenia się nie spełniają.

Snape nie wiedział, czy chłopak w ogóle zareaguje. Nie takiej odpowiedzi spodziewał się od tego młodego Gryfona... i można powiedzieć, że to go zaszokowało.

Harry Potter marzył o tym samym, co on.

- Rozumiem – powtórzył tym razem swoim prawdziwym głosem. Chłopiec wytrzeszczył oczy ze zdziwienia. – Zacznijmy więc pracować nad tym marzeniem.

Prawdziwy głos Mistrza Eliksirów był prawie sympatyczny.

***

- Dlaczego walczyłeś z Ssseverusem? – zapytała Sasha, która znów okręciła się wokół nadgarstka Harry’ego. Chłopiec uśmiechnął się niewyraźnie.

- To nie była walka. To był pojedynek, mający na celu przygotowanie mnie do prawdziwej walki, w której nie będę mógł polegać na swoim wzroku.

- Myślałam, że to ja miałam ci pomóc w problemie z twoim wzrokiem.

- I pomożesz. Do tego właśnie zmierzamy – Harry był skrępowany skrupulatnością młodego węża.

Minerva McGonagall czekała na chłopca, który wszedł do jej gabinetu prowadzony przez swoją różdżkę. Uśmiechnęła się radośnie, pomimo świadomości, że jej uśmiech i tak przemknie niezauważony. Przez ostatnie dni... nie, tygodnie... rozpierała ją niewyobrażalna duma; a jej źródłem był ten oto chłopiec.

- Witaj, Harry. Przyniosłeś swojego przyjaciela?

Ciepły uśmiech rozjaśnił twarz Harry’ego.

- Jednego z nich – wyciągnął lewą rękę, wokół której, niczym wielokolorowa bransoleta, owinięta była Sasha. Wężyca badała atmosferę swoim rozdwojonym językiem i całkiem uspokojona, położyła głowę na ręku opiekuna.

- Dobrze. Na pewno rozumiesz, że teraz nie powinieneś używać więzi, która powstaje między tobą a wężem... - rzekła McGonagall.

- Sashą – Harry poprawił ją grzecznie.

- ...tak, więź między tobą a Sashą nie może być nadużywana, zwłaszcza na samym początku. Inaczej Sashy grozi ciężka choroba albo śmierć – poinstruowała chłopca, który z powagą skinął głową.
- Rozumiem. Nie będę jej przemęczał. Zresztą będzie mi pomagać tylko na Eliksirach i Wróżbiarstwie.

- W porządku. Unieś różdżkę i powtarzaj za mną. W odpowiednim momencie dotkniesz jej końcem głowy Sashy.

***

- Ach, Severus, mój wierny sługa – powiedział Voldermort, gdy rekrutacja nowych członków Kręgu zakończyła się. Snape zdążył już stracić apetyt. Wystąpił z szeregu i ukląkł.

- Panie.

- Jakie wieści z Hogwartu?

- Potter żyje. Jego rany się goją, mój panie, ale ślepota pozostanie już na zawsze. Dumbledore sprowadził do Hogwartu tego wilkołaka – Lupina, aby podniósł chłopaka na duchu. Ale to na nic, bo Potter coraz bardziej pogrąża się w depresji. Jest coraz słabszy. Dumbledore chce go przyzwyczaić do nowego położenia, ale chłopak robi małe postępy.

Voldermort był uradowany. Tym razem obyło się bez Cruciatusa i wszyscy spokojnie rozeszli się do domów. No, prawie wszyscy.

- Glizdogonie, mam dla ciebie zadanie.

- Wszy... wszystko, co tylko rozkażesz, Panie – wyjąkał łysiejący mężczyzna, a twarz Voldermorta przybrała grymas obrzydzenia.

- Cisza! Wrócisz do Hogwartu... i zobaczysz, jak sobie radzi Harry Potter. Masz dwa dni.

Czego Glizdogon bał się bardziej: Toma Riddle’a czy Hogwartu? Zdecydowanie tego pierwszego, dlatego przybierając postać tłustego szczura, umknął w mgnieniu oka.

***

Remus wszedł do pokoju Harry’ego trochę podenerwowany. Chłopiec uśmiechnął się do niego zza góry składników, które okupowały jego biurko. Sasha leżała zwinięta na blacie i syczała, co jakiś czas rzucając okiem na wybraną przez chłopca rzecz. Przez całe lato Harry nie był tak szczęśliwy, jak teraz.

- Ja widzę poprzez Sashę, Remusie! Ja... ja widzę poprzez nią! – chłopiec był rozpromieniony. Remus przytulił Harry’ego i pogłaskał węża, który najwidoczniej lubił drapanie po głowie.

Chłopiec szybko pochylił się nad wężem i wymamrotał zaklęcie. Kolorowa pupilka syknęła i owinęła się wokół lewej ręki Harry’ego. Jej lekkie przekrzywienie głowy powiedziało Remusowi, że chłopiec przerwał kontakt z Sashą.

- Czemu to zrobiłeś?

- Ona potrzebuje odpoczynku, bo po godzinie, dwóch robi się okropnie ospała. Nie chcę jej przecież męczyć – ręce Harry’ego zaczęły błądzić w poszukiwaniu składanej laski.

- Acha, masz sowę z wiadomością. Wleciała do mojego pokoju, ale list jest zaadresowany do ciebie – Remus oświadczył dziwnym tonem, a chłopiec pobladł.

- Od Wąchacza, prawda?

Remus skinął głową, ale nagle przypomniał sobie o tym, że przecież Harry nie widzi, więc odrzekł:

- Obawiam się, że tak. Masz, otwórz.

Chłopiec rozerwał kopertę i machnął różdżką; słowa zaczęły pojawiać się w jego głowie. Czytające pióro, które dostał od McGonagall, było troszeczkę za głośne, jak na jego gusta...

Drogi Harry,

Czemu tak długo się nie odzywałeś? Usłyszałem, że już nie mieszkasz na Privet Drive... nie, właściwie ja to zobaczyłem. Zresztą, Dursley’owie są strasznie tchórzliwymi mugolami. Czy wszystko jest w porządku? Mam nadzieję, że ta sowa do ciebie dotrze. Jestem trochę zaniepokojony tą sytuacją. Odpisz, może to być nawet skromna notka. Bylebym wiedział, co u ciebie. Niewiedza jest torturą.

twój Ojciec Chrzestny,

Wąchacz


Harry ciężko westchnął.

- Nie spodoba mu się to, co mu powiem. Może lepiej nic mu nie mówić?

Remus się zamyślił.

- Lepiej żeby dowiedział się tego od ciebie niż z gazet; przecież początek roku szkolnego jest już tuż tuż.

Chłopiec skinął nieznacznie głową, wyciągnął rolkę pergaminu i zaczął dyktować.

11.11

Severus Snape pospacerował trochę po boisku do quidditcha, a potem skierował się w stronę zamku. Było późne lato, do rozpoczęcia roku szkolnego pozostały dwa tygodnie. Dwa tygodnie i na powrót będzie musiał stać się niewidzialnym stróżem Pottera – nadziei całego świata czarodziejskiego.

I miał niepokojące przeczucie, że Złoty Chłopiec wcale nie zrezygnuje z gry w quiditcha.

Był tak pogrążony we własnych myślach, że nie zauważył olbrzymiego, czarnego psa, który biegł prosto na niego. Otrząsnął się z zamyślenia dopiero wtedy, gdy usłyszał ciche pyknięcie. Niestety było już za późno: ktoś złapał go za kark i brutalnie przyparł do muru.

- Jak to niewidomy?! Coś ty mu zrobił, Snape?! - oczy Blacka płonęły wściekłością, a na jego twarzy malowała się autentyczna furia. Gdy wymówił nazwisko Mistrza Eliksirów, jeszcze mocniej zacisnął ręce na gardle Severusa. Snape próbował się uwolnić, aby złapać trochę tchu.

- Robiłem to, do czego ty nie byłeś zdolny, a konkretnie... odbudowywałem jego życie – sarknął, a potem z całej siły kopnął Blacka w krocze. Syriusz jęknął i zwolnił uścisk. Severus, gotów do zadania mu jeszcze większego bólu, wyciągnął różdżkę.

- Syriusz, Severus, natychmiast przestańcie! – rozległ się głos Remusa Lupina, budząc wspomnienia... jak za dawnych lat. Dopiero teraz Mistrz Eliksirów zauważył tego przeklętego wilkołaka, który biegł w ich kierunku. Remus dopadł Syriusza i w porę odciągnął go od Snape’a; a nie było to proste, gdyż Black był wściekły również i na niego.

- Czemu nic mi nie powiedziałeś, Lunatyku? Przez cały czas wiedziałeś, a ja musiałem się o tym dowiedzieć z listu, który nawet nie był napisany przez mojego chrześniaka?

- Właśnie, dlatego ci nie powiedziałem, Łapo. Harry zrobił piękne postępy i jest to olbrzymią zasługą Severusa. Uspokój się... jeszcze ktoś cię zobaczy. Dumbledore i Harry już na nas czekają – oznajmił Lupin, szarpiąc się z wyższym od siebie przyjacielem. Na wzmiankę o Harry’m, Syriusz na powrót przybrał postać psa i popędził w stronę zamku.

Snape i Remus zaczęli doprowadzać do ładu swoje szaty, a potem unikając własnego wzroku, podążyli w ślady Syriusza.

Żaden z nich nie zauważył szczura, który czym prędzej czmychnął z miejsca zdarzenia.


***

Ręce Harry’ego nerwowo zaciskały się na rączce laski - prezent Hermiony stał się dla niego ostatnio tak samo ważny jak różdżka. Usłyszał delikatny brzęk porcelany, gdy Dumbledore zaczął nalewać herbatę do filiżanek.

- Może herbaty? – zapytał dyrektor swoim zwykłym, jowialnym tonem. Chłopiec trochę się skrzywił.

- Jeśli Syriusz zaraz tu wejdzie... - przerwał, bo do pokoju wślizgnął się olbrzymi pies, który natychmiast przybrał postać Syriusza Black’a.

Mężczyzna porwał w objęcia młodego Gryfona i z całej siły przytulił go do swojej wychudłej piersi.

- Harry, powiedz, że to tylko dowcip. Powiedz, że nic ci nie jest... - powtarzał mężczyzna bezładnie, ściskając swego chrześniaka, a Harry czuł, że powoli zaczyna mu brakować powietrza.

- Mój drogi, jeśli chcesz się dowiedzieć czegokolwiek od Harry’ego, pozwól mu najpierw odetchnąć – rzekł Dumbledore. Syriusz spochmurniał i wypuścił chłopca z objęć.
Harry przygryzł wargę i na powrót zaczął niespokojnie bawić się rączką laski. Posłał słaby uśmiech w stronę swojego ojca chrzestnego.

- Naprawdę czuję się świetnie, Syriuszu. Wszystko napisałem ci w liście.

Chłopiec usłyszał nagłe westchnienie – Syriusz z pewnością musiał zauważyć jego zabandażowaną rękę oraz brak okularów na nosie. Westchnął sfrustrowany.

- Jakkolwiek... naprawdę jestem niewidomy. I nie jest to... takie złe, na jakie może wyglądać – stwierdził, ale to jemu samemu wydało się nieprzekonywujące. Zapadła nerwowa cisza… Nie mógł wyczuć, jaką minę ma teraz Syriusz, o czym myśli oraz, czy i w jaki sposób powinien się przygotować na jego reakcję. Ta niepewność sprawiła, że zrobiło mu się niedobrze. To uczucie jeszcze się nasiliło, gdy usłyszał wchodzących Remusa i Severusa. Wiedział, że zaraz może nastąpić wybuch, gdyż niektórzy tu obecni nie darzyli się szczególną sympatią.

- Syriuszu, Harry od kilku tygodni dostarcza nam tylko powodów do dumy – to był głos Remusa.

- Kto ci to zrobił? – lodowaty ton Syriusza sprawił, że chłopiec poczuł dreszcze.

- Syriusz... to jest nieważne.

- To JEST ważne! Trzeba zająć się odpowiednio tymi ludźmi!

- I jak mniemam, uzurpujesz sobie do tego całe prawo? – głos Severusa ociekał jadem.

- Uważam, że Harry nic na tym nie skorzysta – dyrektor jak zwykle był opanowany. Po tym oświadczeniu, atmosfera momentalnie się ochłodziła. - Harry i Syriusz dawno się nie widzieli. Niech nadrobią teraz zaległości – dodał.

Snape naburmuszył się i wymamrotał pod nosem coś, co Harry zrozumiał jako "o ile uprzednio go nie zadusi". Remus zapewnił chłopca, że będzie w pobliżu, po czym wraz z Mistrzem Eliksirów opuścili pokój. Dyrektor rozsiadł się wygodnie na krześle.

- Możecie korzystać z mojego biura bez ograniczeń.

- Dyrektorze, a czy nie będzie bezpieczniej, jeśli gdzieś sobie wyjdziemy z Syriuszem? – chłopiec wpadł na pewien pomysł. Za wszelką cenę musi zaimponować swojemu ojcu chrzestnemu.

Dumbledore zawahał się przez chwilę.

- Możecie udać się do Ukrytych Oranżerii. Poppy i Rolanda z pewnością nie będą miały nic przeciwko. Możecie użyć systemu Fiuu w twoim pokoju.

***

Syriusz obserwował jak Harry dzielnie radzi sobie z laską i sprawnie kieruje się do swojego pokoju. W pewien sposób był zaskoczony, a nawet rozczarowany tym, że chłopiec zrobił takie postępy... i że jest szczęśliwy. Opanowało go poczucie winy – jak mógł nawet tak pomyśleć o swoim chrześniaku?

Najbardziej drażniło go to, że to Snape tak wspaniale wytrenował chłopca, a nie on – Syriusz.

Harry był zdenerwowany. Zawziętość Syriusza w stosunku do Mistrza Eliksirów mogła tylko wszystko pogorszyć. Dlatego w liście do swojego ojca chrzestnego starał się ukazać pewnie sprawy w jak najlepszym świetle. Ale zaczął wątpić w to, czy Syriusz w ogóle zadał sobie trud przeczytania całego listu. Gdy tylko znaleźli się w pokoju chłopca, Syriusz przybrał swą ludzką postać i przyjrzał się dokładniej chrześniakowi.

- Może ci pomóc? – zapytał, gdy ręce Harry’ego zaczęły błądzić po gzymsie kominka w poszukiwaniu naczynia z proszkiem Fiuu.

- Nie, dam sobie radę – Harry starał się, aby jego głos zabrzmiał beztrosko. Zdjął wieczko i w tym samym momencie z rękawa jego szaty wychynęła głowa Sashy. Mężczyzna aż podskoczył ze strachu.

- To wąż KORALOWY! – jęknął, a chłopiec z trudem opanował wybuch śmiechu.

- To Sasha, moja towarzyszka i od czasu do czasu moje oczy.

- Ona jest JADOWITA! – Syriusz zrobił krok do przodu, a wężyca ściślej owinęła się wokół nadgarstka Harry’ego i obnażyła swoje spiczaste kły.

- Tak, jest jadowita, a ty ją jeszcze prowokujesz – chłopiec przewrócił oczami i wrzucając Fiuu do kominka, krzyknął "Ukryte oranżerie". Na oślep chwycił Syriusza za rękaw i pociągnął go w zielone płomienie.

- Przecież ona może cię ukąsić, jak będziesz spał! A tak a’propos - chyba z nią nie śpisz, co?

- Woli spać w nogach łóżka, gdzie jest więcej ciepłej kołdry. Syriuszu, ona naprawdę nie stanowi dla mnie zagrożenia. W innym przypadku profesor Snape nie...

- Snape dał ci tego węża?! Pozbądź się go natychmiast! – Syriusz krzyknął i zrobił ruch, jakby chciał zdjąć wielobarwną bransoletę z ręki chłopca.

Harry usłyszał ten nagły ruch i stwierdził, że niestety będzie musiał objaśnić swojemu ojcu chrzestnemu jeszcze parę kwestii. Wyciągnął różdżkę.

- Pago.

Syriusz został unieruchomiony, choć nadal mógł mówić.

- Snape nauczył mnie tego zaklęcia. Remus sprawił, że przestałem się bać ciemności, a Dumbledore pomógł mi uwierzyć w siebie – mówiąc to, chłopiec kilkakrotnie okrążył swojego ojca chrzestnego. Jego głos był silny, prawie szorstki, a każde imię lub nazwisko zostało odpowiednio zaakcentowane.

- W takim razie, do czego jestem ci potrzebny? – mężczyzna spuścił wzrok.

Drżenie w jego głosie sprawiło, że Harry poczuł się silniejszy. Po raz pierwszy odkąd stracił wzrok, mógł kogoś wspierać, a nie być wspieranym.

- Finite Incantem. Potrzebuję cię, Syriuszu... abyś nadal traktował mnie jakby nic się nie stało... jakbym ciągle był dawnym Harrym... nikim... więcej.

Syriuszowi łzy stanęły w oczach i znowu objął swojego chrześniaka.

- Wyglądasz świetnie, Harry i... wow! Jesteśmy w sekretnym ogrodzie Pomfrey i Hooch. Szkoda, że razem z twoim ojcem nie odkryliśmy tego miejsca wcześniej – oświadczył tęsknie, a Harry roześmiał się, odprężony.

- Opisz mi go! – żartobliwie szturchnął w bok swojego ojca chrzestnego. Ruszyli aleją ogrodu, który wyglądał zupełnie jak las tropikalny.

***

- W porządku, Potter. Rozmawiałem z profesorem Flitwickiem. Twoje "Lepidae"... spodobało mi się w nim to, że jest samonaprowadzające... Myślę, że tą cechę można przemycić również do innych zaklęć.

Harry skinął głową. Profesor Flitwick przybył do Hogwartu dwa dni przed Syriuszem, ale chłopiec ze wszystkich sił starał się go unikać – malutki profesor zawsze dziwnie pociągał nosem, gdy Harry znalazł się w pobliżu. Snape kontynuował:

- Więc jeśli chcesz, aby twoje zaklęcie było samonaprowadzające, musisz tylko wcześniej wymówić "Ento".

- I to wszystko? Taka łatwizna?

- Jak na razie Gryffindor ma szczęście, Potter. Tak, taka łatwizna. Ale jest jedno małe "ale".

Chłopiec prychnął i obrócił różdżkę w dłoni.

- Zaklęcie jest bardzo wyczerpujące... szybko się zmęczysz. Więc lepiej nie bądź ostrożny i nie używaj tego do jakiś głupot. Flitwick radzi ci, abyś nie rzucał tego zaklęcia więcej niż trzy razy na dzień.

- Albo co?

- Albo umrzesz i zatriumfują źli chłopcy – na twarzy nauczyciela pojawił się wstrętny uśmiech.

Harry musiał się roześmiać.

- Jeszcze jedno, Potter... Postanowiłem uatrakcyjnić trochę pojedynki.

Brwi chłopca prawie dotknęły włosów na głowie, gdy usłyszał znajome kroki... to był Remus Lupin.

- Re... profesor Lupin?

- Witaj, Harry. Postanowiłem do was wpaść – głos Remusa drżał z podekscytowania.

- Teraz będziesz się pojedynkował z dwoma przeciwnikami, Potter. Nigdy nie oczekuj od Voldermorta uczciwości.

- Ani przebaczenia... - dodał Remus i natychmiast zaatakował Harry’ego pierwszym zaklęciem. Chłopiec w porę odskoczył w bok.

Mimo początkowej niechęci, Harry czuł ogromne podniecenie. Uchylając się przed atakiem Snape’a, cisnął w jego stronę zaklęciem rozbrajającym.

- Daj sobie spokój z "Expelliarmusem". Nigdy dobrze nie wycelujesz! – krzyknął do niego Mistrz Eliksirów, a chłopiec zaatakował go pierwszym zaklęciem, jakie przyszło mu do głowy.

- Fagouro!

Severus prawie upuścił różdżkę, gdy zaatakowała go fala łaskotek. Harry zwrócił się w kierunku drugiego przeciwnika...

...aby usłyszeć ostatnie sylaby zaklęcia. Odruchowo stworzył wokół siebie tarczę... ale niestety zrobił to za wolno. Zaklęcie Remusa zamiast rzucić nim o ścianę, przewróciło go na plecy.

Leżąc, usłyszał, że ktoś się do niego zbliża, więc aby być zupełnie pewnym, wrzasnął:

- Ento Expelliarmus!

Stęknięcie. Chłopiec złapał czyjąś różdżkę i wyszczerzył zęby w uśmiechu. Niestety, jego radość była krótkotrwała, bo w następnym momencie poczuł, że nie może się poruszyć.
- Za szybko zaczynasz się upajać swoim sukcesem, Potter... będziesz musiał popracować nad swoją arogancją. A może to jest po prostu gryfońska głupota?

- Puść chłopca, Severusie... świetnie dał sobie radę jak na pierwszy raz; celnie trafił w ciebie, a mnie rozbroił. Mógł pokonać nas obydwu.

- MÓGŁ. Ale tego nie zrobił. Niech to będzie dla ciebie nauczka, Potter... Za pierwszym razem może się udać, a za drugim już nie – Severus zdjął z Harry’ego zaklęcie i chłopiec wstał z podłogi.

- W takim razie może rewanż? Zapewniam, że tym razem oberwie pan czymś poważniejszym niż zaklęcie łaskotania – prychnął Harry.

- Możesz być pewny, że to jeszcze nie koniec... - nagły jęk przerwał potok słów Mistrza Eliksirów, który zgiął się w pół i upuścił różdżkę. Chłopiec zmarszczył brwi, gdy usłyszał jak Remus podbiega do cierpiącego mężczyzny.

- Profesorze?

- W porządku, Harry. Nie przejmuj się – to był głos Remusa.

Chłopiec podszedł bliżej. Słyszał jak Severus zachłystuje się powietrzem i zaciska zęby. I w jakiś sposób domyślał się, o co chodzi.

- To Znak, prawda?

- Świetnie, Potter. A teraz spadaj i idź poszukać swojego szczeniaka.

Remus wyszeptał mu do ucha, aby posłuchał i Harry, chcąc nie chcąc, przywołał do siebie za pomocą Accio laskę Hermiony, wziął Sashę i wyszedł. Wiedział, że Mistrz Eliksirów sam może o siebie zadbać.

W takim razie, czemu martwił się o swojego nauczyciela?


***

Voldermort odwrócił się, gdy usłyszał znajomy odgłos – przybył Glizdogon.

- Więc mój wierny ssługo? – zapytał, pieszcząc Nagini.

- Ha... Ha... Harry Potter rzeczywiście jest niewidomy, mój panie... - wyjąkał przybyły.

- I...?

- I... jest trenowany... przez Snape’a... i Lupina, mój panie.

- Jakie wieści a’propos Snape’a?

- On... powiedział Blackowi... on... on również przybył do Hogwartu, mój panie... więc powiedział Blackowi, że... że odbudował życie Pottera, mój panie. I Lupin powiedział... że... obecny stan chłopca jest olbrzymią zasługą Snape’a, mój panie.

- Nie... jest to obiecujące... ale czy widziałeś, jak Snape pomaga Potterowi?

Glizdogon zbladł.

- Nie... nie zostałem tam dłużej, mój panie... Nie chciałem... aby ktoś mnie zobaczył – wydukał mimo dzwoniących zębów. – Ale... wydaje mi się, że mówił prawdę... - dodał w akcie desperacji.

Voldermort mlasnął.

- Nie przysłużyłeś mi się tak jakbym tego pragnął... i nie toleruję niepowodzeń – spojrzał prosto w zimne oczy Nagini. Glizdogon rzucił się na podłogę. - Ale zaoferowałeś mi... jeśli można to tak ująć... inny punkt widzenia. Więc nie będę zbyt srogi. Crucio.

12.12

Snape aportował się w starym, pachnącym stęchlizną domu. Gdy Śmierciożercy nie porywali zbyt wielu mugoli, spotykali się właśnie w tym miejscu. Severus rozejrzał się dookoła, czując własny gorący oddech pod maską, którą miał na twarzy. Przed każdym zebraniem Kręgu jego serce waliło jak oszalałe... tak się działo, odkąd zawarł umowę ze starym czarodziejem z długą, białą brodą. Dzisiaj było podobnie.

Zresztą nie było powodu, aby miało być inaczej.

Tom Riddle siedział na swoim olbrzymim krześle, które przez wielu zostało ochrzczone mianem "tronu" i obserwował, jak spowite w płaszcze postacie przybywają na jego wezwanie. Snape zauważył, że poza nim zjawiło się jeszcze czterech innych Śmierciożerców; czyli nie wszystkich zapiekł Znak. Ze zdumienia uniósł brew. Cóż to za specjalne zadanie, w które Voldermort zdecydował się wtajemniczyć tylko garstkę swoich sług?

- Moi wierni Ssśmierciożercy – zaczął Lord, a Severus poczuł, jak dreszcz przebiega mu po kręgosłupie – gdy Voldermort przeciągał głoskę "s", zwykle oznaczało to kłopoty. - To zebranie jesst tylko dla moich najlepsszych... najbardziej lojalnych poddanych... Czujcie ssię uprzywilejowani.
Zebrani zaczęli kłaniać się do samej ziemi, wyrażając tym samym swoje uniżone podziękowanie za takie wyróżnienie.

- Sseveruss... mój wierny Misstrzu Elikssirów...
Snape wystąpił naprzód; jego serce biło tak szybko, że mężczyzna obawiał się, że Voldermort to usłyszy.

- Panie.

Zaklęcie "Crutiatus" uderzyło zaskoczonego Severusa tak mocno i szybko, że na początku nawet tego nie poczuł. Co się stało? Czemu Lord go karał? Czy oto wybiła godzina śmierci?

Potem ból zaatakował go z taką mocą, że wszystkie jego myśli gdzieś odpłynęły i pozostała tylko olbrzymia fala cierpienia. Krzyknął, maska spadła mu z twarzy, a potem upadł na podłogę. Reszta Śmierciożerców przyglądała się temu ze zdenerwowaniem i strachem. Czy wszyscy zebrani podzielą los Snape’a?

- Zdradziłeś mnie, Sseverussie...
Snape poczuł, jak krew ścina mu się w żyłach.

- Nie, panie. Nigdy – wykrztusił, próbując podnieść się na kolana.

Na próżno. "Cruciatus" zaatakował go po raz drugi, a Voldermort skinął na pozostałych, aby przyłączyli się do tortur. Uspokojeni tym, że nie będą ofiarami, tylko oprawcami, Śmierciożercy spełnili wolę swojego pana. Przeraźliwe wycie Severusa zdradzało, że znajduje się na granicy wytrzymałości, a potem krzyk zamarł mu w gardle. Krew zaczęła się sączyć z jego ust i nosa, oczy cofnęły się do wnętrza czaszki, a konwulsje osiągnęły stan agonalny.

Wtedy tortury zostały nagle przerwane.

- Zajmijcie się nim tak, aby był w stanie odpowiadać na moje pytania – rozkazał zimny głos dobiegający gdzieś z oddali. Kolejne bolesne zaklęcie, które spadło na Severusa, uświadomiło mu, że prawdziwe cierpienie jeszcze się nie zaczęło.

- Zawiodłeś mnie, Sseverussie... i muszę pokazać ci, jak bardzo mnie to boli.

- Nie, panie... jak... mógłbym? – zapytał słabo Snape, wiedząc, że lepiej poczekać z tłumaczeniami... inaczej Tom Riddle zauważy, że jego sługa jednak coś ukrywa.

- Co o Hogwarcie i Harrym Poterze kazał ci przekazać Dumbledore? – zapytał leniwie Voldermort.

Severusowi zakręciło się w głowie od bólu i przerażenia. Czyżby Lord wiedział? Ale jak? Skąd?

Nagini syknęła coś do swego pana, a oczy Mistrza Eliksirów błysnęły złowrogo, gdy zaczął odpowiadać.

- Panie... Du... Dumbledore rozkazał mi... abym nauczył Pottera pojedynkowania się... - Severus przerwał, aby zaczerpnąć tchu – i bardzo dobrze się składa... bo stopniowo niszczę jego poczucie własnej wartości... i nie uczę go niczego nowego... Chłopak nie poradzi sobie... gdy przyjdzie mu uczestniczyć w prawdziwej walce.

- Chyba ci nie wierzę – odrzekł Voldermort i wymówił kolejne zaklęcie. Snape znowu wrzasnął – rozrywający ból, który zaczął promieniować od Mrocznego Znaku na jego przedramieniu, sprawił, że zupełnie stracił władzę w lewej ręce.

- To... to jest prawda, panie.

- Coś jeszcze?

- S...yriusz Black... przybył do Hogwartu... panie – Severus próbował przytrzymać swoją odrętwiałą lewą rękę drugą, ale odkrył, że palce prawej dłoni są powyłamywane na różne sposoby.

Voldermort skinął głową jakby sam do siebie.

- Nic więcej nie masz mi do powiedzenia?

- Dumble...dore... dał... Potterowi sowę... Chłopak jest... teraz bardzo... uzależniony od tego ptaka... bo to zwierzę jest teraz towarzyszem i oczami Pottera – wykrztusił Snape, mając nadzieję, że to wystarczy, aby uniknąć dalszych tortur.

Rzeczywiście ta informacja była nowością dla Lorda, którego oczy dziwnie zapłonęły.

- Rozumiem. Czy mówisz prawdę? – następne "Crucio".

- Tak, panie...

- Czy nadal jesteś mi wierny? – Voldermort uśmiechnął się i wypowiedział zaklęcie, które wyrzuciło Severusa w powietrze.

Bolesne zderzenie z podłogą jeszcze bardziej osłabiło Mistrza Eliksirów.

- Tak... panie.

- Nawet pomimo cierpienia, które odczuwasz? – Lord nie ustępował. Machnął różdżką i Snape zaczął niebezpiecznie zbliżać się do żaru kominka. Widząc, co się szykuje, mężczyzna jęknął i wykrztusił resztką sił:

- Panie... zasługujesz... na każde... poświęcenie...

- Właśnie takiej lojalności oczekuję od was wszystkich. Niech Severus będzie dla was przykładem.

I było po spotkaniu.

***

Harry szybko kierował się w stronę skrzydła szpitalnego; laska i różdżka, które miał w rękach bardzo mu w tym pomagały. Wiedział już o wszystkim... przecież był świadkiem tego zdarzenia – we śnie. Towarzyszył mu Syriusz, który truchtał u jego boku pod postacią psa. Dumbledore już tam był, a Poppy Pomfrey właśnie odchodziła od łóżka rannego. Harry żałował, że nie może przyjrzeć się ich minom.

- Dyrektorze...?

- O, Harry. Wiedziałeś, że tu jestem?

- Słyszałem, jak pan szepce do Madam Pomfrey. Czy on... - chłopiec starał się mówić jak najciszej.

- Przeżyje – odrzekł spokojnie dyrektor, ale Harry doskonale wyczuwał napięcie w jego głosie.

Skinął głową. Wąchacz odszukał jego dłoń i dotknął jej swoim wilgotnym pyskiem; chłopiec domyślając się, że w ten sposób jego ojciec chrzestny chce go podnieść na duchu, od razu poczuł się lepiej.

- Severus pośpi sobie jeszcze przez jakiś czas. Ale zaplanował wcześniej, żebyś udał się jutro na zakupy na ulicę Pokątną. Sądzę, że nie spodoba mu się, jeśli odmówisz.

Harry zmarszczył brwi.

- Panie dyrektorze, nie czuję się jeszcze na siłach – oznajmił, nerwowo drapiąc za uszami Wąchacza.

- Muszę ci się przyznać, że też wcześniej miałem pewne obawy... możliwe jednak, że najlepiej przyjmować rzeczy takimi, jakimi są w rzeczywistości. Dlatego uważam, że świetnie dasz sobie radę i nie będziesz przecież sam – rodzina Weasleyów też ma jutro w planach zakupy. Molly z pewnością ucieszy się z twojego towarzystwa.

- Ludzie zobaczą, że używam laski i to ich doprowadzi do pewnych wniosków – chłopiec nie ustępował.

Dumbledore westchnął.

- Nie ukryjesz tego dłużej, mój chłopcze. Przecież nie musisz używać laski, jeśli czujesz się przez nią niezręcznie... Poza tym, od czego masz Wąchacza? Uważam, że twój czworonożny przyjaciel będzie idealnym przewodnikiem – oświadczył weselszym głosem. Wąchacz szczeknął radośnie w przejawie aprobaty. Harry musiał się uśmiechnąć.

- Mam jeszcze Sashę – słysząc swoje imię, kolorowa żywa bransoleta na jego ręku syknęła. Harry przestał używać wężycy jako swojego wzroku... Po ostatnim koszmarze z Severusem w roli głównej, jego umysł musiał trochę odpocząć. Chłopiec wstał. - Pójdę się przygotować... i rano tu jeszcze wpadnę – coś w jego tonie sugerowało, że tak łatwo nie odejdzie od łóżka Mistrza Eliksirów. - W jakim on jest stanie, Sasho? – chłopiec zapytał swoją pupilkę w mowie węży, gdy wracali ze skrzydła szpitalnego.

- Ssseveruss ma dużo ran, Harry... bardzo cierpi. Zosstał opatrzony i teraz śśśpi.

Chłopiec w milczeniu przyjął te wiadomości i później, gdy Syriusz próbował wypytać go o całe zdarzenie, nie wspomniał mu o rozmowie z Sashą.

Jego myśli krążyły już wokół czegoś innego: ulicy Pokątnej.

***

Molly Weasley miała wystarczająco dużo czasu, aby ochłonąć z emocji i szczerze mówiąc, była trochę zaskoczona – chłopiec nie stał się bohaterem jakiś ckliwych relacji, lecz wręcz przeciwnie: w opowieściach Rona brzmiała nutka zachwytu i podziwu nad przyjacielem. Dlatego sama nie wiedziała, czego ma się spodziewać, gdy wraz z Fredem, Georgem, Ronem i Ginny czekała na Harry’ego Pottera. Ron delikatnie szturchnął matkę.

- Możesz robić wszystko, tylko nie pociągaj nosem w jego obecności, mamo. Harry usłyszy to z odległości kilku mil.

- Myślicie, że możemy wypróbować na nim trochę naszych psikusów? Na przykład szepczącą niespodziankę o smaku toffi albo... - Fredowi i Georgowi najwyraźniej zaimponowały nowe umiejętności Harry’ego. Niestety, pani Weasley była odmiennego zdania:

- Wy dwaj, natychmiast przestańcie mówić w ten sposób o biednym Harrym! – warknęła na Freda, który spojrzał na nią z udawanym zakłopotaniem. Mimo reprymendy matki, w oczach bliźniaków nadal tańczyły łobuzerskie iskierki...

- Witam, pani Weasley – gdzieś z lewej strony dobiegł znajomy, niski głos i wszyscy obecni Weasleyowie podskoczyli. Harry zachichotał, a Wąchacz szczeknął rozbawiony.

- Harry, kochanie! Nie usłyszałam cię – po tych słowach czarownica czule objęła chłopca. Harry uwielbiał sposób w jaki to robiła, zupełnie jakby była jego matką.

- Cóż, niewielu osobom udaje się mnie usłyszeć. Ja sam nie lubię odgłosu własnych kroków – Harry delikatnie uwolnił się z objęć pani Weasley i mocniej ujął smycz.

Molly z wrażenia odjęło mowę; chłopiec był taki zmieniony... Jego nieruchome, błyszczące oczy utkwione były w jednym punkcie... i nie reagowały na światło. Lekko przechylona głowa sugerowała, że Harry bardzo uważnie przysłuchuje się otoczeniu. Na szczęście niezręczną ciszę przerwał Ron:

- Cieszę się z naszego spotkania, stary! Widzę, że Wąchacz został twoim kompanem.

- To mój przewodnik... nie chciałem pokazywać się tutaj z laską od Hermiony – oświadczył Harry ze śmiechem, a Wąchacz radośnie zamerdał ogonem.

- Czadowo, że potrafisz się tak zakradać, Harry... A czy to prawda, że słyszysz nawet nadchodzącego Snape’a? – George nie mógł opanować podekscytowania.

- Filch nie stanowi już dla mnie problemu – chłopiec szybko zmienił temat, bo nie miał zamiaru żartować na temat Mistrza Eliksirów, w czasie gdy ten właśnie walczył o życie.

- Wyglądasz świetnie, Harry - proste słowa Ginny sprawiły chłopcu największą radość.

- Dzięki, Gin.

- Nie traćmy już więcej czasu, chłopcy. Zakupy czekają – pani Weasley na nowo włączyła się do rozmowy. Jej głos, na szczęście, zabrzmiał całkiem naturalnie. Syriusz prowadził Harry’ego z niezwykłą delikatnością, gdyż zamierzał mu udowodnić, że pies przewodnik jest dużo lepszy od laski. Po jakimś czasie do uszu chłopca napłynął znajomy hałas.

Ku jego miłemu zaskoczeniu, jego uszy szybko przystosowały się do gwaru ulicy Pokątnej. Uradowany tym faktem od razu poczuł się pewniej.

- Snape zaopatrzył mnie we wszystkie składniki potrzebne na Eliksiry, dlatego nie muszę sobie ich kupować - oświadczył, gdy wraz z Weasleyami zajęli się listą zakupów. Fred i George natychmiast się do niego przysunęli.

- A może udało ci się dostać do schowka Snape’a, co? Albo podsłuchałeś jego hasło wstępu albo... - zaczęli konspiracyjnym szeptem.

- Snape nie wpuszcza mnie nawet do swoich lochów, więc co tu mówić o prywatnych kwaterach – Harry czując, że sprawił zawód Fredowi i Georgowi, uśmiechnął się dwuznacznie. - Ale nie przejmujcie się. Teraz można zakraść się do innych sekretnych miejsc... - dodał, myśląc o Ukrytych Oranżeriach i mając nadzieję, że nigdy nie będzie musiał zabrać tam tego strasznego duetu. Bliźniacy jeszcze bardziej się rozpromienili.

- Chodźmy po książki – odrzekła Ginny i Wąchacz pociągnął ostrożnie Harry’ego w odpowiednim kierunku. Chłopiec przegryzł wargi zakłopotany. Słysząc panią Weasley, która zaczęła szukać w kieszeniach swoich dwóch synów ich nowych łakociowych (i nie zawsze bezpiecznych) wynalazków, postanowił zagadać do Rona idącego obok niego.

- Powiedz mi, Ron...

- Tak, Harry?

- Gdy będziemy w księgarni, to ostrzeż mnie przed... ech...

- Spokojna głowa, ostrzegę cię przed reporterami. Hermiona właśnie mi mówiła, że możesz się denerwować z tego powodu. Nikt się nie przedrze, gdy Weasleyowie będą stać na czatach – głos Rona jak zwykle miał w sobie trochę brawury.

- A tak przy okazji, to gdzie jest Hermi?

- Jest zajęta... pertraktowaniem z pewnym robalem uwięzionym w słoiku – oznajmiła Ginny i cała trójka wybuchnęła głośnym śmiechem.

W wyborze książek pomogła Harry’emu Sasha, poprzez oczy której mógł czytać tytuły książek stojących na półce. Ron trzymał się nieco na dystans, podczas gdy Fred i George byli po prostu zafascynowani wężycą i nawet zapytali Harry’ego, czy Sasha nie mogłaby użyczyć im trochę swojego jadu. Oczywiście wężyca odmówiła. Chłopiec przerwał zaklęcie, gdy tylko wybrał wszystkie potrzebne książki, martwiąc się o to, aby zbytnio nie przemęczyć swojej pupilki.

- Proszę, proszę. Czy to, aby nie przypadkiem Potty i zgraja rudych Weasleyów? - tego ironicznego głosu nie można było pomylić. W jednej chwili z twarzy Harry’ego zniknął uśmiech, Ron się najeżył, Ginny wstrzymała oddech, a bliźniacy napięli mięśnie, jakby szykowali się do ataku. Pani Weasley była zajęta kupnem książek dla Ginny.

- Robisz się nudny z tymi swoimi gadkami, Malfoy. Pomyśl lepiej nad zmianą repertuaru – cierpki ton głosu Harry’ego zaskoczył zarówno Weasleyów jak i Ślizgona, którego aż zatkało na moment. Chłopiec nie namyślając się długo, skierował się w stronę wyjścia. To sprawiło, że Draco odzyskał dawną pewność siebie.

- Ach! Jakie to urocze. Czy prezent, który otrzymałeś za to, że jesteś bardziej ślepy niż nietoperz, jest satysfakcjonujący? Czy taki pospolity kundel może być dobrym prezentem pocieszenia? – wycedził przez zęby.

Wszyscy obecni przy tej scenie zamarli. Wąchacz wyszczerzył kły, powstrzymywany jedynie przez Harry’ego, który musiał mocniej przytrzymać już i tak napiętą smycz. Ron mógł przysiąc, że na twarzy jego przyjaciela pojawił się uśmiech, którym obdarzał zwykle Snape swoje przyszłe ofiary.

- Właściwie to jeszcze nie dostałem prezentu pocieszenia, Malfoy – oznajmił nonszalancko; w jego dłoni pojawiła się różdżka. - Murkus.

Wokoło rozległy się głośne śmiechy – w końcu ręka sprawiedliwości dosięgła, kogo trzeba. Nie ważne było to, że nie mógł zobaczyć twarzy Malfoya oblepionej błotem. Ważne, że słyszał rezultaty.

- Teraz mogę powiedzieć, że otrzymałem swój prezent pocieszenia – oznajmił triumfującym tonem i wyszedł z księgarni, zanim Draco zdążył zareagować.

***

Harry wstąpił do skrzydła szpitalnego jeszcze tego samego dnia. Był sam, nie licząc Sashy owiniętej wokół jego nadgarstka. Wytężył słuch, ale w pokoju słychać było tylko miarowy, słaby oddech dobiegający z jedynego zajętego łóżka; najwyraźniej Madam Pomfrey gdzieś sobie poszła. Harry podszedł po cichu do łóżka Mistrza Eliksirów i zaczął po omacku szukać krzesła. Gdy już je znalazł, usiadł na nim, starając się robić jak najmniej hałasu.

- Nie jestem zmęczona, Harry – cicho syknęła Sasha. Chłopiec przez chwilę zastanowił się nad jej słowami, a potem doszedł do wniosku, że jednak nie ma ochoty przyglądać się osłabionemu i poranionemu Severusowi Snape’owi. Wolał zachować go w swojej wyobraźni jako aroganckiego i opanowanego mężczyznę.

- W porządku, Sasho – chłopiec wsłuchując się w oddech Mistrza Eliksirów, próbował uporządkować swoje uczucia. Był świadkiem całego zdarzenia, wiedział, co doprowadziło Snape’a do takiego stanu... czuł się częścią jego bólu, chociaż nie wystarczająco. Szacunek Harry’ego dla tego srogiego mężczyzny wzrósł. Nie mógł uwierzyć, że jego nauczyciel zniósł tak wiele bólu, cierpienia i strachu. Że nie poddał się torturom i zachował tyle bystrości umysłu, aby odpowiednio zniekształcić prawdę i tym samym ochronić główną broń przeciwko złu: Chłopca–Który–Przeżył. Harry po prostu nie mógł wyjść z podziwu.

Nie zastanawiając się nad tym, co robi wyciągnął prawą rękę. Koniuszkami palców dotknął ciała, które nie było spocone, ani odpychające w dotyku, o nie. Było gorące... nawet za gorące. Możliwe, że Mistrz Eliksirów ma gorączkę. Jego palce zsunęły się po czole mężczyzny i dotknęły wydatnego nosa...

- Dobrze się bawisz, Potter? – głos Snape’a był zachrypnięty i słaby, ale ciągle miał w sobie coś wyzywającego. Harry szybko cofnął rękę, czując jakby został przyłapany na robieniu czegoś niestosownego. - W końcu jesteś górą, czyż nie tak...? Przeklęty nietoperz w końcu dostał za swoje i...

- Przestań! – chłopiec poczuł się zraniony tymi słowami, ponieważ nie takiej reakcji oczekiwał. – Proszę, niech pan tak nie mówi. Podziwiam... pana.

Snape nigdy się nie spodziewał, że usłyszy coś takiego z ust kogokolwiek... a tym bardziej z ust Złotego Chłopca. Otworzył oczy i odwrócił się, aby spojrzeć na nastolatka. Zgarbiony, głowę jak zwykle lekko przekrzywił na bok, a oczy miał jakoś dziwnie ożywione. Severus był pewny, że chłopiec powstrzymuje łzy. Przyglądał mu się w milczeniu. Harry kontynuował:

- Nikt nie zrobiłby tego, co pan zrobił. Jest mi... przykro, że to ja byłem powodem pańskiego cierpienia.

- Świat nie kręci się tylko wokół ciebie, Potter – warknął Snape, ale jego głos zabrzmiał prawie życzliwie.

Zapadła dłuższa przerwa, a potem Harry się odezwał:

- Proszę pana...

- Potter, nie dajesz mi spać.

- Za dwa dni jest początek roku szkolnego.

- Cóż za przenikliwość!

- Będą się pytali, w jaki sposób... straciłem wzrok.

Kolejna przerwa.

- Im mniej słów, tym lepiej, Potter. Zaufaj swojej wyobraźni – Severus poruszył się niespokojnie, ból znowu dał znać o sobie.

Chłopiec się uśmiechnął. Zanim przyszła Madam Pomfrey, aby "zapewnić spokój profesorowi", Harry siedział przy łóżku swojego nauczyciela jeszcze przez pół godziny; mimo tego, żaden z nich się już nie odezwał.

Żaden z nich nie potrzebował już niczego więcej.

13.13

W Dziurawym Kotle wrzało. Peron 9 i 3/4 zapełniła się rozentuzjazmowanymi czarodziejami i czarownicami, co było dość dziwnym zjawiskiem, nawet jak na pierwszego września. Wszyscy, którzy zaprenumerowali “Proroka Codziennego” dyskutowali teraz tylko na jeden temat: Harry Potter.

Artykuł, który zatrząsł fundamentami całej społeczności czarodziejskiej brzmiał następująco:

Chłopiec–Który–Przeżył jest niewidomy

specjalny wysłannik Rita Skeeter donosi:

Okazało się, że Chłopiec–Który–Przeżył, Harry Potter, zwycięzca ubiegłorocznego Turnieju Trójmagicznego jest niewidomy. Przez większą część wakacji Harry przebywał w Hogwarcie i według sprawdzonych źródeł, znajdował się pod opieką Madam Poppy Pomfrey – szkolnej pielęgniarki. Autorka tekstu zastanawiała się przez pewien czas, czemu chłopiec nie został wysłany do Szpitala Świętego Mungo, gdzie miałby najlepszą opiekę medyczną, gdy nasunęła się jakże prosta odpowiedź: Harry Potter zbyt często był obiektem ataków zwolenników Sami–Wiecie–Kogo. Przypuszczalnie dlatego pozostanie w Hogwarcie, który jest chroniony przez specjalne zaklęcia.
Powody ślepoty chłopca owiane są tajemnicą. Nasze źródła sugerują, że może to być rezultat ataku lub walki, ale rzeczywiste wydarzenia ciągle nie są znane. Ponieważ dyrektor Albus Dumbledore, zdobywca Orderu Merlina Pierwszej Klasy oraz sam zainteresowany uważają, że Sami–Wiecie–Kto powrócił, wszyscy zaczęli zadawać sobie jedno pytanie: czy ślepota Harry’ego Pottera ma coś wspólnego ze Śmierciożercami albo Sami–Wiecie–Kim, podczas gdy Ministerstwo uparcie zaprzecza możliwości odrodzenia się Tego–Którego–Imienia–Nie–Wolno–Wymawiać? Na to pytanie autorka nie znalazła jeszcze odpowiedzi.


Hogwart Ekspres powoli ruszał ze stacji. Ron prawie wybuchnął śmiechem, gdy odrzucił gazetę i spojrzał na Hermionę, która oczekiwała jego reakcji.

- No i?

- Powiedziałbym, że ten artykuł jest mniej wstrętny od poprzednich. Jak ty ją do tego nakłoniłaś?

- Zaszantażowałam ją. Tylko ja wiem, że jest nie zarejestrowanym animagiem. Nie wyjawiam sekretu, a ona pisze artykuły, które nie obrażają Harry’ego. Zauważyłeś, że Skeeter nie przedstawia go już jako szaleńca, który wierzy w powrót Sam–Wiesz–Kogo?

- To naprawdę wspaniale Hermi... ale... czy nie zastanawiałaś się nad tym, w jaki sposób Harry stracił wzrok?

Dziewczyna westchnęła.

- Chciałabym uwierzyć, że to sprawka Śmierciożerców albo tym podobne... ale gdyby tak było, to twój ojciec powiedziałby nam o tym. W końcu pracuje w Ministerstwie.
- To prawda... a Percy jest ciągle bardzo blisko Knota. Mój brat może i jest palantem, ale na pewno powiedziałby nam o Harrym.

- DODATKOWO Ministerstwo nigdy nie zgodziłoby się na to, aby leczyć Harry’ego w szkole. W tym miejscu muszę zgodzić się z Ritą.

Ron rozglądał się po przedziale, widać było, że coś go dręczy. Potem zdecydował się zapytać:

- Myślisz, że to sprawka Dursleyów? Bo przecież traktowali go zupełnie jak zwierzaka. No wiesz, kraty w oknach i te sprawy. Kilka razy musieliśmy go ratować.

- To byłoby przerażające, Ron! A Harry nigdy nam nie mówił, że Dursleyowie się nad nim znęcają.

- Cóż... Harry nigdy nie mówił o nich za wiele. Dlatego nie mamy stuprocentowej pewności. Może czymś ich sprowokował? – Ron zjeżył się na samą myśl, że jego przyjaciel nie ma odpowiedniej opieki. – Szkoda, że nie możemy używać magii poza szkołą... już ja pokazałbym tym Dursleyom! I zabrałbym ze sobą Freda i George’a! – na policzkach chłopca wykwitły rumieńce.

- Nie bądź zbyt pochopny. Na razie nie masz pewności, że to oni. I na litość Boską, przestań się tak wydzierać. Nie chcemy przecież podsycać dodatkowych... krzywdzących plotek.

- Proszę, proszę... Mała szlama i rudy Weasley. A gdzie zgubiliście nietoperza Pottera? Będziecie go prowadzić za rączkę, aby nie zderzył się ze ścianą? Celowaniem też się za niego zajmiecie? – Draco stanął w drzwiach przedziału; tym razem towarzyszyli mu Crabbe i Goyle. Hermiona zacisnęła zęby, słysząc wyzwiska Malfoya.

- No, nie wiem, Malfoy. Ostatnim razem Harry wycelował całkiem dobrze, prawda, ubłocony pięknisiu? A może ubłocona fretko? – zadrwił Ron, zaśmiewając się do rozpuku z wydarzenia na ulicy Pokątnej. Draco zrobił się purpurowy ze złości i sięgnął do kieszeni po różdżkę.

- Nie radziłbym, Malfoy... albo pierwszą rzeczą, którą zobaczysz...

- ...po przyjeździe do szkoły, będzie skrzydło szpitalne.

Fred i George stojąc za plecami trzech Ślizgonów, celowali w nich różdżkami. W jednej chwili tak samo postąpili Ron i Hermiona, tym samym zamykając bandę w potencjalnym krzyżowym ogniu. Crabbe i Goyle spojrzeli pytająco na Dracona, który prychnął i odszedł, przysięgając zemstę. Bliźniacy uśmiechnęli się triumfująco i weszli do przedziału.

Od tamtej chwili podróż do szkoły przebiegała spokojnie... pomimo, że nieobecność Harry’ego ostudziła entuzjazm wszystkich podróżujących... wszystkich, z wyjątkiem Ślizgonów.

***

- Pan profesor mnie wzywał?

- Tak, Potter. Mam ci coś ważnego do zakomunikowania, więc postaraj się skupić. Nie chcę, aby ktokolwiek dowiedział się o tym, że masz węża, który zastępuje ci oczy. Czy to jasne? Od tej pory wszędzie będzie towarzyszyć ci sowa. Niech inni myślą, że to ona ci pomaga.

- Czy to znaczy, że na Eliksirach Hedwiga też będzie mi mogła towarzyszyć? – zapytał Harry z niedowierzaniem. Później zorientował się, że Mistrz Eliksirów postanowił pójść na pewne ustępstwo i przestał mlaskać językiem ze zniecierpliwienia.

- Tak, Potter. Rzucisz na nią czar, który sprawi, że przez cały czas będzie siedziała grzecznie na twoim ramieniu. Sashę musisz oczywiście ukryć w rękawie. Przypuszczam... że twoi przyjaciele wiedzą o jej istnieniu, dlatego wcześniej muszą narobić odpowiednio dużo hałasu, abyś mógł o coś zapytać wężycę, jeśli zajdzie taka potrzeba. Koniecznie wszyscy muszą uwierzyć, że to sowa jest twoim wzrokiem.

Harry wiedział, czemu jest to takie ważne; Draco Malfoy z pewnością powie o wszystkim swojemu ojcu, który z kolei poinformuje Voldermorta. Na szali leżało życie Mistrza Eliksirów.

- Dobrze, proszę pana.

Nastała krępująca cisza. Sasha syknęła i chłopiec dyskretnie pogłaskał ją po głowie, zaczynając dostosowywać się do zaleceń nauczyciela.

- Jak z pewnością się domyślasz, nasze treningi nie mogą być kontynuowane. W każdym razie... nie te wyczerpujące... Staraj się ćwiczyć sam, pamiętając, czego uczę cię z Lupinem, lub przynajmniej udawaj, że ćwiczysz.

- Dobrze, proszę pana.

- Na początku tego roku szkolnego nie możesz grać w quidditcha. Profesor McGonagall zapisała cię na listę rezerwową – rzucił obojętnie Snape. Chłopiec drgnął, ale tylko przez ułamek sekundy na jego twarzy można było dostrzec zawód.

- Rozumiem... proszę pana.

- Treningi z Madam Hooch będziesz miał... pomiędzy innymi zajęciami – dodał Snape niedbale, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że chłopiec już zaczynał tonąć w oceanie rozpaczy, gdy otrzymał koło ratunkowe. Twarz Harry’ego od razu się ożywiła, a jego ramiona wyprostowały... chociaż ku zdziwieniu Snape’a, Potter wcale nie zapytał, o jakie "inne" zajęcia chodzi. Mistrz Eliksirów złapał się na tym, że z uśmiechem studiuje każdą najmniejszą zmianę w wyrazie twarzy chłopca. - I to by było na tyle, Potter. Postaraj się nie wyglądać zbyt samodzielnie... Jestem pewny, że dasz sobie z tym radę, bo Gryfoni rodzą się już z tą szczególną umiejętnością – ta uszczypliwa uwaga całkowicie rozładowała napiętą atmosferę. Harry skinął głową i uśmiechnął się, kierując się do wyjścia. Severus miał niewygodne przeczucie, że chłopak podobnie jak Lupin, zaczyna lekceważyć jego złośliwości. I to go naprawdę zdenerwowało.

Gówniarz był niewidomy... dlatego Mistrz Eliksirów mógł sobie schować do kieszeni przeszywające spojrzenia. Przeklęty Potter!

***

Harry krążył niespokojnie po swoim pokoju, zmartwiony. Czy zamieszka w dormitorium razem z innymi uczniami? Jeśli tak, to trudniej mu będzie ukryć Sashę. Zawsze, gdy zaczynał się nad tym zastanawiać, nachodziły go czarne myśli; nienawidził swojego nowego położenia. Oczywiście to nie było nic nowego, ale teraz ta sytuacja szczególnie działała mu na nerwy. Przynajmniej ślepota chroniła go przed spojrzeniami... Remusa Lupina, Albusa Dumbledore’a i Severusa Snape’a. Chłopiec w jakiś dziwny sposób zawsze potrafił określić, kiedy któryś z profesorów mu się przypatruje.

- Witaj, Harry. Wiedziałem, że cię tu znajdę.

Harry od razu się rozchmurzył.

- Pan dyrektor! Ciągle nie mogę usłyszeć pańskich kroków – oznajmił cicho, bawiąc się rączką laski. Dumbledore zachichotał.

- Wtedy nie miałbyś takiej niespodzianki, prawda? Zanim wyjawię ci cel mojej wizyty, może skusisz się na cytrynowego dropsa?

W innej sytuacji Harry na pewno by odmówił, ale teraz czuł ogromne zdenerwowanie. Nadchodził czas na prawdziwe przedstawienie, a instrukcje Mistrza Eliksirów wcale nie pomogły mu się uspokoić.

- Z chęcią, profesorze – wyciągnął rękę i wziął cukierka. Następnie włożył go sobie do ust i natychmiast rozgryzł. W tym samym momencie usłyszał łoskot i podłoga pod jego nogami zaczęła drżeć – zupełnie jakby wraz z dyrektorem znaleźli się na ruchomych schodach. Ale póki Dumbledore nie zdradzał oznak zdumienia lub zaniepokojenia, chłopiec postanowił się nie odzywać.

- Właśnie zastanawiałem się, Harry – zaczął dyrektor z typową dla siebie jowialnością – czy lubisz swój pokój, bo decyzja dotycząca twojego ulokowania nie była zbyt przemyślana.

Chłopcu serce podskoczyło do gardła.

- Ależ oczywiście. Bardzo go lubię. Oferuje mi... dużo wygód.

- To bardzo dobrze się składa, bo jesteś zobowiązany do zatrzymania go.

- Naprawdę? – Harry nie mógł się powstrzymać od szerokiego uśmiechu i poczuł, jak od razu robi mu się cieplej na sercu.

- Oczywiście! To jest jeden z dwóch Pokoi Prefektów Gryffindoru, więc jako prefekt musisz tu pozostać. Nie sądziłem, aby profesor Snape był zadowolony z tego, że codziennie musi przychodzić do wieży Gryffindoru. Dlatego latem poprosiłem ten pokój, aby przesunął się w miejsce bardziej dogodne dla twojego nauczyciela.
Harry oczami wyobraźni widział iskierki tańczące w oczach starszego czarodzieja. A potem coś sobie uświadomił i szczęka mu opadła.

- Zostałem prefektem? Ale... czy nie...

- Poradzisz sobie. A co do utrzymania w tajemnicy twoich... umiejętności w pojedynkowaniu się, to możesz być spokojny. Wszyscy będą zaaferowani tym, że masz teraz nowe obowiązki; w końcu prefektura to nie zabawa.

- Ale panie dyrektorze, czy moja wyjątkowa... sprawność nie zagrozi życiu profesora Snape’a?

- Tom Riddle myśli, że profesor Snape trenuje cię jedynie w pojedynkach... znając życie Hogwartu, wie, że są tu także i inni nauczyciele, którzy ciebie uczą – oświadczył Dumbledore z łagodnym uśmiechem i włożył sobie do ust następnego dropsa. – Na pewno słyszałeś to dudnienie, prawda?

Chłopiec skinął głową.

- Twój pokój właśnie wrócił na swoje poprzednie miejsce. Teraz, kiedy z niego wyjdziesz, znajdziesz się na szczycie klatki schodowej prowadzącej do pokoju wspólnego Gryffindoru. Dormitorium chłopców znajduje się na lewo od wyjścia z twojego pokoju, a dormitorium dziewcząt jest tuż obok dormitorium chłopców. Naprzeciwko tej klatki schodowej jest druga, prowadząca do pokoju zajmowanego przez prefektki... sądzę, że twoją nową sąsiadką zostanie Hermiona Granger. No, to już chyba wszystko – po tych słowach Dumbledore zbliżył się do młodego Gryfona, do którego ciągle jeszcze nie dotarły w pełni dwa fakty: mógł zatrzymać swój pokój oraz został prefektem... niewidomym prefektem. Harry oprzytomniał, gdy poczuł, że dyrektor przyczepia mu coś do szaty. To była odznaka prefekta. - Jeśli masz jakiekolwiek wątpliwości... W całym Gryffindorze nie ma tak zaradnego i odpowiedzialnego dziecka jak ty, Harry. Fakt, że jesteś niewidomy, nie ma tu żadnego znaczenia.

Z tymi słowami wiekowy czarodziej opuścił pokój. Chłopiec usłyszał jego kroki dopiero, gdy dyrektor zaczął schodzić po schodach.

***

Zanim Harry opuścił wieżę Gryffindoru, wziął głęboki oddech. Przez całą drogę ostrożnie pomagał sobie laską, bo bał się, że ze zdenerwowania potknie się o własne nogi. A nie chciał się przewrócić już pierwszego dnia szkoły i zrobić na innych niezbyt korzystne wrażenie. Wcześniej ubrał się w szkolne szaty i przejrzał w mówiącym lusterku, które informowało właściciela o koniecznych poprawkach w wyglądzie. Z dołu dobiegł go gwar uczniów wchodzących do Wielkiej Sali – nadchodził czas ceremonii przydziału i uczty powitalnej. Zatrzymał się na szczycie klatki schodowej; obok niego, przy ścianie stała zbroja, na której chłopiec wyżywał się za każdym razem, gdy był sfrustrowany. W tym samym momencie opanowało go dziwne uczucie. A co by się stało, gdyby wrócił do swojego pokoju i nie musiał znosić ciekawskich spojrzeń wszystkich uczniów Hogwartu, zwłaszcza wulgarnych, agresywnych Ślizgonów i nadętych Puchonów?

Za sobą usłyszał czyjeś zdecydowane kroki... Były zdecydowane, fakt, ale zarazem miały w sobie jakąś lekkość.

- Czy to strach, Potter?

Harry potarł grzbiet nosa.

- Można tak powiedzieć, profesorze – przyznał w bardzo otwarty i naturalny sposób. Dawniej wynikłaby z tego pewnie jakaś potyczka słowna.

- Pomyśl w ten sposób: okulary nigdy nie stały się częścią ciebie – rzucił Severus i ruszył schodami w dół, aby zająć swoje miejsce przy stole nauczycielskim. Harry dotknął twarzy i dopiero teraz uświadomił sobie, że nie ma okularów... i nie nosił ich przez całe lato. Nie mógł sobie przypomnieć, gdzie je zgubił... Nie miał najmniejszej ochoty przypominać sobie, kiedy ostatnio miał je na nosie. Dotknął prawej ręki. Nie chciał, aby jakiś dowcipniś rzucił na nią zaklęcie odsłaniające, bo wtedy świat ujrzałby straszną prawdę: blizny po oparzeniach. Dlatego był przygotowany na taką okazję: założył cienką, skórzaną rękawiczkę o lekko wypłowiałym kolorze, która nie miała palców. Dzięki temu miał bezpośredni kontakt z rzeczami, których dotykał opuszkami palców. I nawet polubił tą skórzaną rękawiczkę, a Syriusz stwierdził, że ta część garderoby "jest na swój sposób cool".

Harry westchnął i ruszył w kierunku Wielkiej Sali, w której panowała okropna wrzawa. Żałował, że nie ma przy nim Syriusza, który dzień wcześniej wyruszył z misją. Dumbledore wysłał jego ojca chrzestnego już na początku wakacji... Harry pamiętał tą szczególną rozmowę. To wtedy Snape otrzymał rozkaz powrotu do Voldermorta w celu szpiegowania. Syriusz przerwał wykonywanie swojego zadania i przybył do Hogwartu, aby pomóc Harry’emu... ale teraz chłopiec nie był już w żadnym niebezpieczeństwie i Syriusz Black mógł kontynuować swoją misję.

Chłopiec to rozumiał, ale mimo tego tęsknił za swym ojcem chrzestnym i jego gwałtownym charakterem.

- Jesteś gotowy, Harry? – syknęła Sasha. Harry przystanął w wejściu do Wielkiej Sali i zaczął przysłuchiwać się uwagom przekazywanym sobie szeptem przez uczestników uczty: "on ma laskę", "myślisz, że on naprawdę nie widzi?", "jak on został prefektem skoro jest niewidomy, Jack?", "gdzie są jego okulary?", "on już ich nie potrzebuje, głupku".

Chłopiec pogłaskał po głowie wężycę schowaną w szerokim rękawie jego szaty.

- Tak, jestem... a ty siedź cicho, bo następnym razem nigdzie cię nie wezmę. Na razie nikt nie może się o tobie dowiedzieć – odrzekł i przybierając jak najspokojniejszy wyraz twarzy, wkroczył do Wielkiej Sali.

Gwar wcale nie ucichł... lecz przybrał jeszcze na sile. "W porządku, Harry?", "Biedaku, może ci pomóc?" – takie pytania słyszał ze wszystkich stron. Kusiło go, aby wyciągnąć różdżkę i pokazać tym wszystkim "dobroczyńcom", że sam świetnie sobie radzi. Na szczęście groźna mina, która powoli zaczynała wkradać się na jego twarz zniknęła, gdy usłyszał radosny okrzyk.

- Harry! Jak ja za tobą tęskniłam! – Hermiona Granger rzuciła mu się w ramiona.

- Ja też za tobą tęskniłem, Hermi. Zwłaszcza, gdy robiłem zakupy z rodziną Weasleyów na ulicy Pokątnej.

- Ron ci nie powiedział?

- Powiedział. Czytałem artykuł... ta krowa naprawdę zmieniła swój styl pisania.

- Człowieku! Jesteś prefektem! – wrzasnął Ron.

- Tak! Dzisiaj się o tym dowiedziałem.

- To teraz Gyfoni będą mieli kolejny powód do wstydu... Mieć ślepego prefekta jest naprawdę głupie... Co masz zamiar zrobić, Potter? Myślisz, że zastraszysz ludzi swoją składaną laską? – drwina Pansy Parkinson wywołała lawinę śmiechu przy stole Ślizgonów. Harry uniósł brew i na jego wargi wkradł się jadowity uśmieszek. Czyjaś dłoń delikatnie obróciła go w lewą stronę... teraz był pewny, że patrzy Ślizgonce prosto w oczy.

- Muszę się nad tym zastanowić, Pansy... ale czemu nie zapytasz o to Malfoya? On otrzymał już próbkę moich możliwości – chłopiec odwrócił się do swoich przyjaciół. – Może usiądziemy?

Gdy już zajęli swoje miejsca przy stole, Fred i George, którzy siedzieli nieopodal, zaczęli szybko mówić:

- Cała drużyna quiditcha jest smutna i zmartwiona... zwłaszcza Wood.

- Po prostu na jakiś czas ktoś będzie mnie musiał zastąpić – odparł Harry. Nadal nie miał ochoty rozmawiać na temat quiditcha. Przypomniał sobie o rozmowie ze Snape’em na temat Hooch i "innych zajęć".

- Tak, wiemy. On już szuka kogoś na twoje miejsce. Jak myślisz, kto zostanie nowym szukającym?

- Colin Creevey – oświadczył Harry po chwili namysłu.

Hermiona prychnęła, a Ron rozdziawił usta.

- Chyba żartujesz.

- Oczywiście, że nie żartuję. Colin jest doskonałym fotoreporterem, bo umie wypatrzyć rzeczy, które zwykle umykają uwadze innych. Ze zniczem tym bardziej sobie poradzi – chłopiec wyszczerzył zęby w uśmiechu i złożył swoją laskę.

Przyszła pora na ceremonię przydziału, a po niej na tradycyjną przemowę Dumbledore’a.

- Rozpoczął się kolejny rok nauki w Hogwarcie i chciałbym serdecznie powitać wszystkich starych i nowych uczniów. Na początek to, co zwykle... Zakazany Las jest naprawdę zakazany, zabronione są wszelkie nocne spacery po korytarzach zamku. A teraz czas na coś ciekawszego: profesor Remus Lupin powrócił do nas i ponownie objął stanowisko nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią...

Dyrektor odczekał aż ucichnie burza oklasków. Remus skinął głową i lekko się uśmiechnął, rad z tego, że uczniowie nadal czuli do niego sympatię pomimo odkrycia jego mrocznego sekretu. Nikt przy stole Ślizgonów nie klaskał i większość patrzyła na nauczyciela raczej chłodnym wzrokiem, ale niektóre osoby zdawały się pogodzić z tą wiadomością, co już samo w sobie było nie lada wyczynem. Dumbledore kontynuował:

- Kolejne wiadomości są niestety poważniejsze. Wszyscy pewnie już wiecie o stanie waszego kolegi – Harry’ego Pottera. Proszę nie zamęczać go pytaniami o to, w jaki sposób stracił wzrok – zapewniam, że były to prawdziwe Siły Ciemności. Niech to wydarzenie pozostanie jego prywatną sprawą.
Wszyscy słuchali dyrektora z olbrzymią uwagą. Harry miał ochotę się uśmiechnąć, ale udało mu się powstrzymać. Kto wiedział, jakie pomysły chodziły teraz po głowie każdego ucznia...? Coś w rodzaju pojedynku z dziesięcioma śmierciożercami naraz, Harry był tego pewien. Gdyby wiedzieli... ale nie będą wiedzieli. Harry nigdy im o tym nie powie.

Chłopiec był tak zamyślony, że Ron musiał go szturchnąć, aby uświadomić mu, że nadszedł czas na posiłek. Harry musiał szybko uwinąć się z jedzeniem, bo czekało go nowe zadanie: musiał zaprowadzić pierwszoroczniaków do wieży Gryffindoru.

Chłopiec nie umiał powiedzieć, czy czuł z tego powodu zdenerwowanie. Gdy nadszedł czas, wraz z Hermioną wstali od stołu.

- Ilu ich jest, Hermi? – zapytał dyskretnie.

- Piętnaścioro. Chcesz, żebym zajęła się prowadzeniem?

- Nie. Skończy się na tym, że każdy z nich pomaszeruje w swoją stronę. Ja ich poprowadzę – oświadczył cierpko i biorąc laskę, ruszył w stronę schodów. - Za mną, pierwszoroczni. Rozglądajcie się po drodze, abyście później nie mieli problemów z orientacją – rzucił beztrosko do grupy szurających stóp. Dzieci nawet nie zaczęły szeptać między sobą, co bardzo zastanowiło Harry’ego – czyżby zaniemówiły z wrażenia? Ruszył pomagając sobie laską. Po pewnym czasie usłyszał, że jakiś uczeń za bardzo oddala się od grupy. Zatrzymał się tak gwałtownie, że aż niektórzy nieuważni pierwszacy zderzyli się z jego plecami. - Hermi, ktoś się wyłamuje z szeregu.

- Już go widzę, Harry. Ty, jak ci tam na imię, Zaheed! Wracaj tu natychmiast!

Harry lekko się uśmiechnął; na pewno poradzi sobie z nowymi obowiązkami. Kontynuując marsz usłyszał strwożone szepty małych Gryfonów: "złapał go!", "wygląda na to, że nie potrzebuje wzroku!", "on jest jakiś dziwny!".

Gdy zatrzymał się przy portrecie Grubej Damy, aby zaznajomić wszystkich z hasłem, usłyszał cichy syk Sashy, kiedy pierwszoroczniacy zaczęli przełazić przez otwór w ścianie:

- Myślę, że im zaimponowałeś, Harry.

I chłopiec czuł, że musi przyznać jej rację.

14.14

Drugi września wypadł w piątek. A według planu zajęć, który otrzymał Harry, piątek zaczynał się od podwójnych Eliksirów. Chłopiec wstał bardzo wcześnie, zbudzony przez poranny śpiew ptaków i szuranie nóg skrzatów domowych, które rozpalały w kominkach i przygotowywały zamek na nadejście dnia. Harry był zdenerwowany; drżał na całym ciele, a jego palce przypominały sople lodu. “Motyle”, które czuł w żołądku były tylko zapowiedzią tego, co go dzisiaj miało spotkać. Czas na przedstawienie.
Wyciągnął rękę, pozwalając wężycy opleść się dookoła swojego nadgarstka.

- Jessteśś zdenerwowany, Harry?

- Tak... bardzo – chłopiec pogłaskał trójkątną głowę pupilki.

Sasha delikatnie popieściła jego skórę językiem.
– Rzucę na ciebie czar częściowej niewidzialności, Sasho, żeby nikt niepowołany nie mógł cię zobaczyć.

- Nie tłumacz ssię... Ufam ci – wężyca zbadała językiem magiczną aurę, którą otoczył ją Harry.

Chłopiec przebrał się w szkolne szaty, otworzył drzwi swojego pokoju, schował różdżkę i rozłożył laskę. Polegając coraz bardziej na swoich wyostrzonych zmysłach, coraz rzadziej używał różdżki do orientacji w terenie. Nie chciał, aby ludzie domyślili się, od czego tak naprawdę jest uzależniony... Wtedy poznaliby jego słabości. Uśmiechnął się z przekąsem; wyglądało na to, że obsesja Snape’a zaczęła udzielać się i jemu.

Wszedł do sowiarni, z radością witając przytulną atmosferę tego miejsca oraz ciche pohukiwania jego mieszkanek.

- Hedwiga! Chodź do mnie, dziewczynko.
Sowa sfrunęła na jego wyciągniętą rękę.
– Czy zgadzasz się zostać moją przynętą, malutka?
Hedwiga huknęła radośnie i uszczypnęła go dziobem w ucho, wyrażając swoją aprobatę. Harry pogładził ją po jedwabistych piórach. Z sową na ramieniu ruszył na śniadanie.

***

- Wszystko w porządku, Harry?

Chłopiec przysiągł sobie, że następna osoba, która zada mu podobne pytanie, zostanie poczęstowana jakimś zaklęciem.

- Tak, Dennis.

- Może gdzieś cię zaprowadzić?

Harry zaczął się zastanawiać, czy młodszy Gryfon przypadkiem nie próbuje się zabawić jego kosztem.

- Nie, Dennis. Dam sobie radę. A teraz proszę, zejdź na bok, bo niechcący mogę uderzyć cię laską – w jego głosie nie było ani nutki obawy. Dennis odskoczył na bok i Harry ostrożnie przeszedł obok niego. Najdziwniejsze było to, że pomimo dość głośnego upomnienia młodego Gryfona, czyjeś nogi nadal stawały mu na drodze. Czy oni robili to celowo, czy byli aż tak nieuważni?

Lekko naburmuszony usiadł do śniadania, które pojawiło się natychmiast, gdy wziął do rąk nóż i widelec.

- Harry, chłopie! Coś taki markotny? – to był głos Rona.

- Po prostu wszystko było prostsze, gdy zamek był opustoszały – westchnął chłopiec i podał Hedwidze kawałek tosta.

- Nie przejmuj się, z czasem sytuacja się polepszy. Oni na razie chcą być po prostu blisko ciebie – oświadczyła Hermiona, zajadając się jajkami.

- Tak się zastanawiam, może gdybym rzucił na nich jakiś urok, to daliby mi w końcu spokój? – Harry’emu nie przeszkodziło w mówieniu nawet to, że miał pełne usta. Wokół niego momentalnie zapadła cisza, a potem Ron wykrzyknął:

- Człowieku, ale nam narobiłeś strachu! Zupełnie jakbym słyszał Snape’a!

- RON!

Harry tylko zachichotał.
– Jeśli już mówimy o Snape’ie, zaraz mamy podwójne Eliksiry.

- To dlatego towarzyszy ci Hedwiga?
Chłopiec skinął głową.

- Ona jest twoim wzrokiem? Myślałam, że...

- Ciiicho! Dobrze myślałaś, Hermiono. Ale to musi pozostać tajemnicą. Ślizgoni nie mogą się dowiedzieć... o moim drugim zwierzaku. Dlatego nałożyłem na Sashę zaklęcie częściowej niewidzialności – wyszeptał Harry, a jego przyjaciele musieli się nachylić, żeby cokolwiek usłyszeć.

- Ok... ale dlaczego?

- Voldermort myśli, że to Hedwiga jest moim pomocnicą. Nie mogę wyprowadzać go z tego błędnego przekonania. Czyjeś życie zależy od tej informacji.
Hermiona i Ron spojrzeli na siebie ze zrozumieniem, oboje wiedzieli, o czyje życie chodzi: Severusa Snape’a.

- Co musimy zrobić?

- Musicie tylko pilnować, aby nikt w klasie nie usłyszał jak rozmawiam z Sashą podczas Eliksirów i Wróżbiarstwa, Ron.

Rudzielec skinął głową i, gdy zobaczył wyczekujący wyraz twarzy przyjaciela, dodał:

- Masz to jak w banku, Harry... Nadal nie mogę uwierzyć, że będziemy pomagać...

- RON!

***

Hedwiga zahukała, wyrażając tym samym swoje niezadowolenie z faktu, że musi siedzieć w lochach.

- Panie Potter... to, że dyrektor zobowiązał mnie do tego, abym tolerował pańskie... "potrzeby", wcale nie oznacza, że ta sowa może bezkarnie przeszkadzać mi w prowadzeniu lekcji. Gryffindor traci pięć punktów – jedwabisty głos nauczyciela przerwał grobową ciszę panującą w klasie.

- Tak, profesorze – chłopiec pogłaskał delikatnie Hedwigę.
Ron zjeżył się i z jeszcze większą zajadłością zaczął wyżywać się na swoich korzonkach sandałowca.

Zwinne palce Harry’ego tak precyzyjnie kroiły składniki, że jego praca spokojnie mogła konkurować z dokonaniami profesjonalistów. Jego ręka pochwyciła flakonik.

- Sasha...?

- Wywar jest ciemnofioletowy, Harry.

W ten oto sposób chłopiec pracował nad swoim eliksirem, a Snape od czasu do czasu spoglądał w jego stronę. Przechadzając się po klasie, Mistrz Eliksirów poczuł ogromne samozadowolenie; w końcu to on znalazł takie świetne rozwiązanie dla Pottera. Uśmiechnął się pod nosem i zaczął rozmyślać nad tym, czy sam fakt, że pomógł osiągnąć taką formę Złotemu Chłopcu wystarczy na spłatę długu; długu, który był winien Jamesowi Potterowi. Cóż za piękna myśl.

Przechodząc obok ślizgońskiej części klasy, Severus zmarszczył brwi. Jego wzrok spoczął na Draconie Malfoyu, który bez przerwy łypał w stronę ławki Pottera. Cholerny szczeniak. Snape od zawsze wiedział o kawałach, które Malfoy wraz z kumplami robił Gryfonom. I ten gnojek doskonale o tym wiedział. Nauczyciel zamarł, bo Draco wziął do ręki pewien składnik... Korzeń, który po dodaniu do wywaru powodował wybuch. To byłby błąd taktyczny, gdyby teraz powstrzymał Malfoya, w końcu faworyzowanie tego szczeniaka było dowodem na to, że Mistrz Eliksirów jest wierny Śmierciożercom i Voldermortowi. Ale jednocześnie nie chciał, aby żrący eliksir wylądował na połowie Gryfonów.

Draco machnął różdżką i korzeń wystrzelił w stronę kociołka Harry’ego. Severus odruchowo wyciągnął swoją różdżkę.

Harry złapał nadlatujący pocisk tuż nad bulgocącą powierzchnią eliksiru. Ron rozdziawił usta, Hermiona zamrugała, ciągle trzymając w ręku czerpak, Neville upuścił na podłogę swoje korzonki, a oczy Dracona rozszerzyły się w szoku. Wszyscy uczniowie wstrzymali oddech. Snape musiał stoczyć ze sobą prawdziwą walkę, aby nie roześmiać się, zupełnie jak niedawno Lupin w klubie pojedynków – wtedy Potter przeszedł samego siebie. Mistrzowi Eliksirów z trudem udało się zachować kamienną twarz, a Harry, jak gdyby nic się nie stało, odłożył korzeń na bok i kontynuował pracę.

Snape czuł przemożną pokusę... aby odebrać Slytherinowi ze dwadzieścia punktów...

...ale to nie pasowałoby do wizerunku "Snape’a-Śmierciożercy", więc tylko wziął głęboki oddech, przeszył Malfoya wzrokiem pełnym nagany, potem spojrzał na Harry’ego wiedząc, że to i tak nie zrobi na chłopcu żadnego wrażenia i zadecydował, że przez resztę lekcji nikomu nie odbierze już żadnych punktów... nawet Neville’owi.

No, może kilka. W końcu Longbottom był jego prawdziwą zmorą.

Na szczęście reszta lekcji przebiegła spokojnie. Severus przez cały czas udawał, że nie widzi, jak Hermiona pomaga Neville’owi, aby jego kociołek nie wyleciał w powietrze. Naprawdę, nie chciał już nikomu więcej odbierać punktów, tak samo, jak nie mógł okazać swojej satysfakcji z postępów Harry’ego. Ale znał młodego Gryfona aż za dobrze – chłopak na pewno zdążył już wyczuć, co chodziło po głowie jego nauczycielowi.

- Harry! Nie możemy pozwolić, aby tamtemu... tamtemu Ślizgonowi uszło to na sucho! – Ron nie wytrzymał, gdy jego przyjaciel przez całą drogę na następną lekcję nie odezwał się ani słowem. Harry uśmiechnął się tylko znacząco.

- Spokojnie, nie pozwolimy.

- Harry, nie pakujcie się w żadne kłopoty.

- Hermiono, ja już jestem cały mokry, więc co mi zaszkodzi dodatkowy deszcz?

- To, co mu zrobimy? – Ron zachodził w głowę, czy jego przyjaciel posiada jeszcze jakąś niezwykłą umiejętność, której do tej pory nie ujawnił; jego oczy aż płonęły z podekscytowania.

Harry pogłaskał Hedwigę i zdjął z niej czar. Biała sowa od razu odfrunęła.

- Coś... oryginalnego – twarz chłopca przybrała złośliwy grymas, Ron wyszczerzył zęby, a Hermiona ciężko westchnęła.

***

Snape szybko zmierzał w kierunku biura Dumbledore’a.

- Co znowu, Albusie?

Dyrektor wyglądał na rozbawionego i poirytowanego równocześnie.

- Korneliusz Knot jest wściekły, bo nikt go nie poinformował o sytuacji Harry’ego.

Severus uśmiechnął się zjadliwie.

- Chce nas oskarżyć o działanie przeciwko interesom świata czarodziejskiego.

Snape zachmurzył się.

- Chociaż od czasu tamtego artykułu o Harrym... nie chce, aby ludzie postrzegali go jako nieodpowiedzialnego ministra.

Mistrz Eliksirów przewrócił oczami.

- Korneliusz myśli nad wydaniem oficjalnego oświadczenia, potwierdzającego powrót Voldermorta.

Po tej informacji Severus postanowił usiąść, aby wysłuchać do końca tych rewelacji.
- Zapewne nad ponownym powołaniem Zakonu Feniksa też się będzie musiał zastanowić? – zapytał.

Dumbledore rozlał herbatę do dwóch filiżanek.
– Jeśli się dowie o jego istnieniu.

Snape uniósł brew.
– Nie powiedziałeś mu o tym, że skompletowałeś już prawie cały Zakon?

- Nie. I nie zamierzam.

- Dlaczego? Przecież Knot jest uległy, a w obecnej sytuacji uwierzy w każde twoje słowo. Ten facet nie ma kręgosłupa.

- Ale ma wpływy i może cię oskarżyć. Zwłaszcza że... nadchodzący kryzys może być mu na rękę.

Mistrz Eliksirów jeszcze bardziej się zachmurzył i dokończył za dyrektora:
- A jeśli weźmie udział w spotkaniu Zakonu, dowie się, że jestem jego członkiem, więc rozwiąże naszą organizację i w tym samym czasie zostanę zdemaskowany jako szpieg.

Dumbledore tylko skinął głową i wypił łyk herbaty. Severus zacisnął zęby, w myślach odpowiednio rozprawiając się z ministrem Knotem.

- Severusie...

Wzrok Mistrza Eliksirów znowu spoczął na dyrektorze.

- Tak?

- Nigdy nie miałem czasu, aby powiedzieć ci, jak wspaniale zająłeś się Harrym – Dumbledore uśmiechnął się ciepło, a Snape poczuł, jak wypełnia go dziwne kojące uczucie - zupełnie jak wtedy, gdy zgodził się trenować niewidomego nastolatka. Ale jednocześnie jakiś chłód przeszył go do szpiku kości.

- Nie zasługuję na pochwałę, dyrektorze – odparł cicho, spuszczając wzrok zupełnie jak uczeń.

- Czemu tak myślisz, Severusie?

- Kiedy wysłałeś mnie po Pottera, abym zabrał go od Dursleyów jak najszybciej...

- Tak?

- Wcale nie zrobiłem tego jak najszybciej.

Zapadła cisza, a Severus nie ośmielił się podnieść wzroku. Nie chciał dojrzeć zawodu i pogardy w oczach Albusa... W końcu żył tak naprawdę tylko dla dyrektora i jego akceptacji.

- Myślałem... że wszystko wyolbrzymiłeś... Sam musisz przyznać, że Sybilla nie jest wiarygodna... Byłem zły... i wyruszyłem po Pottera po dłuższym czasie.

Cisza została przerwana przez łagodny brzęk porcelany.

- Wyruszyłeś dokładnie trzy godziny i dwadzieścia minut po tym, jak ci o tym powiedziałem.
Snape spojrzał na niego zaskoczony, a stary czarodziej tylko kiwnął głową.

- Wiem. Wiem o tym, Severusie.

- I... ciągle...? ...nic mi nie powiedziałeś...?

Dumbledore uśmiechnął się smutno, pomimo tego jego oczy ciągle emanowały ciepłem. Ale Severus nadal bał się spojrzeć w nie głębiej, aby nie dojrzeć żalu, który zastąpił wcześniejszą dumę.

- Tak, i mimo tego zgodziłem się, abyś wziął na siebie odpowiedzialność za trening Harry’ego. Nigdy też nie skonfrontowałem cię z... twoim brakiem wiary w moje instynkty, bo wiem, że sam dla siebie jesteś najsurowszym sędzią. Sam potrafisz wymyślić dla siebie najcięższą karę... i najciężej ją odpokutować, mój przyjacielu. Dlatego nie musisz mi o niczym mówić... ani się potępiać.

- Prześladuje mnie myśl, że może gdybym udał się tam od razu, chłopak nie byłby teraz niewidomy.

Dyrektor się zamyślił.

- Rzeczywiście, istnieje taka możliwość... – odrzekł, wcale nie pomniejszając strachu Snape’a. - ...ale musiałbyś o to zapytać Harry’ego.

Przerażenie, które odbiło się na twarzy Severusa było równie incydentalne, jak śnieg w lecie.

Mistrz Eliksirów potrząsnął lekko głową, niezdolny do wymówienia słowa, po tym, co przed chwilą usłyszał.

Ale spojrzenie Dumbledore’a było nieubłagane... a Severus nigdy nie mógł mu odmówić.

***

Draco ciągle myślał o Harrym i coś mu nie pasowało. Potter był niewidomy. A niewidomi ludzie są na ogół żałośni i gdy ich kopniesz, to jeszcze podziękują ci za to, że zwróciłeś na nich uwagę. Nie powinni byli być w stanie przeciwstawić się komukolwiek.

Więc dlaczego Harry Potter nie tylko domyślił się, że Draco chce mu zrobić kawał, ale i zniszczył zabawę w tak spektakularny sposób? Sprawił, że Draco wypadł na zupełnego idiotę w oczach znajomych, i że zarobił od Snape’a tamto karcące spojrzenie.

Draco był tak zamyślony, że nie zauważył niczego... i niczego nie usłyszał. To była dziecinna zabawa dla Hermiony i Rona, aby pozbyć się Crabbe’a i Goyle’a. Harry chciał się zająć Malfoyem osobiście.

- Rictusempra.

Draco otrząsnął się z zamyślenia.

Harry uśmiechnął się złowieszczo do Malfoya... a raczej w jego kierunku. Stał samotnie na korytarzu obok lochów, gdzie Ślizgon zwykle spacerował, z laską przy boku i różdżką wycelowaną w niego... w Malfoya. Zielone, nieruchome oczy były jak ze stali... Harry kalkulował... i dlatego jego wzrok był taki straszny.

- Disoccillo!

Nagle wokół Dracona zapadła ciemność. Chłopak nic nie widział i bez względu na to ile razy zamrugał, wciąż znajdował się w czarnej pustce.

Draco jeszcze nigdy nie bał się tak jak teraz. Zaczął wymachiwać rękoma, a gdy na nic się to zdało, krzyknął z przerażenia.

- Silencio – zabrzmiał uradowany głos Rona Weasleya.

Coś twardego uderzyło go w ręce... chłopak domyślił się, że to najprawdopodobniej laska. Zabolało.

- Myślisz, że to zabawne dokuczać niewidomemu, Malfoy?

Ślizgon próbował się cofnąć, ale potknął się i przewrócił. Coś twardego dotknęło jego szczęki.

- Myślę, że się z tobą zgodzę. Przecież to zabawne, nieprawdaż? To niezła zabawa znęcać się nad innymi i naśladować Śmierciożerców, prawda? – głos Harry’ego był prawie okrutny.

- Ale już nie tak zabawne, gdy inni idą w twoje ślady i nagle okazuje się, że to ty jesteś ofiarą, prawda, arystokrato? – to był głos Hermiony.

Płacząc, Draco zaczął przepraszać i błagać. Robił to pomimo zaklęcia "Silencio".

- On nie zasługuje na wybaczenie – prychnął Ron i zaczął powoli się oddalać. Hermiona uśmiechnęła się i podążyła za przyjacielem. Harry nadal stał nad Malfoyem, trzymając laskę pod jego podbródkiem.

- Zaklęcie przestanie działaś za jakiś czas, Malfoy. Przemyśl pewne sprawy... jeśli potrafisz myśleć – wyszeptał do ucha Dracona Chłopiec-Który-Przeżył, a potem już go nie było.

15.15

- No mówię, profesorze, że Potter zrobił mi krzywdę! – Draco ciągle był w szoku i nad wszystkimi jego emocjami górował gniew. Snape spojrzał na niego kątem oka znad sterty wypracowań, na których wypisywał bezlitosne uwagi.

- Jak dla mnie, wyglądasz w porządku, Malfoy.

- Ale, profesorze! – chłopak był zdumiony. Czy to możliwe, aby Potterowi udało się go prawie oślepić i jeszcze nie ponieść za to kary?

- Posłuchaj mnie, Malfoy. Niczego bardziej bym nie pragnął niż wydalenia Pottera z tej szkoły. Ale myślę, że mielibyśmy drobny problem z przekonaniem dyrektora lub profesor McGonagall o tym, że napadł na ciebie niewidomy uczeń, i co najważniejsze, ty jako ofiara napadu nie masz na to żadnego dowodu.

Uszy Dracona zrobiły się czerwone i chłopak spuścił wzrok, zaciskając zęby ze złości oraz wstydu. Niewidomy Harry Potter go przechytrzył. Ślizgon nie miał odwagi spojrzeć w twarz swojemu profesorowi... Nagle zamarł; jak zareaguje jego ojciec, gdy usłyszy takie wiadomości?

Perspektywa rozmowy z rodzicielem była równie wstrętna, co myśl o puszczeniu płazem Potterowi tej zniewagi. A może nawet była jeszcze wstrętniejsza?

- Sugeruję, abyś wrócił do siebie, Malfoy. I następnym razem, gdy przyjdziesz do mnie na kogoś naskarżyć, zwłaszcza na Pottera, najpierw się upewnij, że posiadasz jakiś dowód – oświadczył Severus rzeczowym tonem.
Draco jeszcze bardziej znienawidził sławnego Gryfona. Wypadł z klasy jak burza, nie zwracając uwagi na Crabbe’a i Goyle’a, którzy czekali na niego na zewnątrz. Kiedy Goyle spróbował coś powiedzieć, Draco rzucił na niego zaklęcie zamkniętych ust i nie zdjął uroku, dopóki przytłumione wrzaski rozlegające się na korytarzu, nie zainteresowały ślizgońskiego prefekta.

Malfoy poprzysiągł zemstę i spędził na jej obmyślaniu cały weekend.

***

Poniedziałkowe poranki były zarezerwowane dla Wróżbiarstwa.

- Witajcie na Wróżbiarstwie, moi drodzy. Czuję, że ten rok zaoferuje nam wspaniały wgląd w osnutą mgłą przyszłość... - Sybilla Trelawney oznajmiła z przejęciem piątoklasistom siedzącym na pufach. Ron prychnął, a Harry uśmiechnął się raczej złośliwie. Wyglądające zza dwóch olbrzymich szkieł, przenikliwe oczy nauczycielki, zatrzymały się na dwóch Gryfonach.

- Widzę, że dla niektórych szykuje się naprawdę ciężki rok – dodała uszczypliwie. Obaj chłopcy mieli miny jakby chcieli powiedzieć "przecież to oczywiste". Tak naprawdę tylko Parvati Patil i Lavender Brown uważały na lekcji. Hedwiga, rozkoszując się duszną atmosferą klasy, nastroszyła pióra i zaczęła przygotowywać się do drzemki.

- W tym roku nauczymy się odczytywania przyszłości z Magicznych Kamieni. Oczywiście muszę was przestrzec, że tylko osoby utalentowane naprawdę docenią ich moc... - Nauczycielka położyła na każdym stole po dwa woreczki.

Harry otworzył swój woreczek i gładkie, zimne w dotyku kamienie wysypały mu się na rękę. Sasha utkwiła w nich swój wzrok i chłopiec zobaczył, że mają szary lub czarny kolor. W każdym woreczku znajdowało się siedem kamieni – trzy czarne, trzy szare i jeden biały. Prawdę mówiąc, wyglądały jak pamiątki znad morza.

- O, wow! Już widzę swoją śmierć – wyszeptał Ron, a Harry zachichotał. – Padma się na ciebie gapi – dodał po chwili rudzielec. Jego przyjaciel uśmiechnął się jeszcze szerzej. Trelawney mlasnęła i oznajmiła poirytowanym głosem:

- Niepokój tylko zakłóci waszą wizję, a wtedy Magiczne Kamienie w niczym nie pomogą. Dlatego proszę, moi drodzy, do tego jest potrzebna absolutna cisza.

Po chwili przemówiła tajemniczym, nieobecnym głosem:

- Otwórzcie książki na stronie trzysta dwudziestej ósmej... ale, jeśli już teraz nie czujecie przyciągania swoich kamieni, to obawiam się, że na wiele się wam nie przydadzą... A teraz weźcie je w lewą dłoń, potrząśnijcie nimi siedmiokrotnie i rzućcie przed siebie, na stół.

Harry usłyszał jak kilka osób stosuje się do zaleceń nauczycielki, więc poszedł w ich ślady, mimo, że wcale nie czuł żadnego przyciągania... Tak naprawdę, to czuł tylko szpony Hedwigi, które wpijały mu się w ramię. Przy pomocy Sashy spojrzał na ułożenie rozrzuconych kamieni, próbując dopasować je do obrazków ze swojej książki od Wróżbiarstwa.

Już miał przepowiedzieć swoją rychłą śmierć, gdy dojrzał w książce wzór odpowiadający ułożeniu jego szarych i czarnych kamieni:

Niebezpieczeństwo: Gdy jeden z szarych kamieni jest nieco oddalony od dwóch pozostałych, ale znajduje się blisko białego. Więcej informacji na stronie trzysta trzydziestej.”

Harry szybko przekartkował podręcznik.

Niespodziewany Sprzymierzeniec: Gdy dwa czarne kamienie znajdą się blisko dwóch szarych, ale będą z dala od białego.”

Chłopiec znowu przyjrzał się swym kamieniom. Biały i szary się dotykały, dwa czarne i dwa szare były razem. Jeden czarny znajdował się w dużej odległości od innych, prawie stykając się z kamieniami Rona. Harry zaczął szukać w książce interpretacji dla tak dziwnego ułożenia.

Martwy Punkt: Gdy żaden z trzech czarnych kamieni nie jest oddalony od pozostałych.”

- Czy już wiesz, co cię czeka, mój drogi? Czuję, że twoje wewnętrzne oko jest aktywne – Trelawney zbliżyła się do chłopca, który przełknął ślinę, nie wiedząc, co ma myśleć o takiej przepowiedni.

- Mam niespodziewanego sprzymierzeńca, martwy punkt... i zagrożenie – odparł Harry, starając się nie przytaczać bardziej szczegółowych informacji. Trelawney zagruchała z taką sympatią, że aż obudziła Hedwigę, która zahukała ze zdenerwowania, a chłopiec zapragnął, aby ta lekcja już się skończyła.

- Mój kochany, to jest grób! Musisz jak najszybciej pozałatwiać niedokończone sprawy! – jej bransolety zadzwoniły przy tym złowieszczo.

- GADANIE! To może oznaczać wszystko! Nie możesz zawsze mieć ZŁEJ przepowiedni – prychnął Ron.

Trelawney potrząsnęła smutno głową i spojrzała na rudzielca, jakby właśnie palnął jakąś naprawdę straszną głupotę. Harry, pomimo dwuznacznego uśmieszku, czuł się jakoś dziwnie i postanowił nie mówić już nic więcej o swojej przepowiedni.

***

Draco czekał na Harry’ego przed klasą Obrony. Oczywiście, niewidomy chłopak wkrótce się pojawił, a wraz z nim dwójka przyjaciół, która szła po jego prawej stronie... Ostatnio Harry unikał otoczenia przez ludzi ze wszystkich stron.

- Malfoy czeka przy drzwiach – Ron już zaczął przygotowywać się do walki, napinając mięśnie.

- Uspokój się, Ron. Wszystko będzie w porządku. Malfoy nie odważy cię zaatakować przy klasie Lupina. Może wraz z Hermi zajmiecie już miejsca, co? – Harry powiedział to takim tonem, że Hermiona wepchnęła Rona do klasy, zanim tamten zdążył zaprotestować.

- Nie ujdzie ci to na sucho, Potter – warknął Malfoy. Na twarzy Harry’ego pojawił się drwiący uśmiech.

- Nie mam najmniejszego pojęcia, o czym ty mówisz, Malfoy – jego kpiący ton jeszcze bardziej zdenerwował Dracona. Jak to możliwe, że ten Gryfon tak się z nim droczy? Jak to się stało, że teraz są jeszcze zacieklejszymi wrogami?

Ślizgon obserwował jak Harry śmiało wchodzi do klasy. Zmarszczył brwi, widząc jak chłopak sprawnie kieruje się w stronę ławki przyjaciół. To się nie trzymało kupy. Żaden niewidomy nie jest aż tak samodzielny. Potter ukrywa coś, co pozwala mu odgrywać rolę Nieskazitelnego Bohatera–Cierpiętnika.

Draco postanowił, że odkryje ten sekret. A potem użyje go przeciwko Gryfonowi... i zostawi go błądzącego w ciemnościach. Zemsta będzie naprawdę straszna. Potter zapłaci mu za to zaklęcie "Disocculo". I nie będzie nikogo, kto mógłby pomóc temu żałosnemu dupkowi.

- Panie Malfoy, może dołączy pan do nas? – łagodny głos Remusa Lupina sprawił, że Ślizgon otrząsnął się z zamyślenia. Chłopak wszedł do klasy i zajął swoje miejsce. Następny rok z tym wilkołakiem-łachmaniarzem, pomyślał. Żałosne.

Remus spojrzał na klasę. Jego wzrok spoczął na sławetnej trójce. Harry marszczył czoło, słuchając ciągłej paplaniny Rona, a Hermiona jak zwykle w takich wypadkach, przewracała oczami. Nauczyciel uśmiechnął się w duchu... wszystko zdawało się być takie normalne. I gdyby mogło takie być. Westchnął.

- Dzisiaj porozmawiamy o Golemach... Powinny być na dziewięćdziesiątej stronie waszych książek. Czy ktoś wie, czym są Golemy?

Ręka Hermiony wystrzeliła w górę.

- Tak, panno Granger?

- Golem to człowiek zrobiony z gliny. Może być naszym ochroniarzem albo zabójcą. Taka istota nie zna bólu, strachu i nie umie myśleć samodzielnie. Stworzona po raz pierwszy przez Rubeya Lewa w 1390 roku.

- Bardzo dobrze, panno Granger. Pięć punktów dla Gryffindoru. Golema można ożywić wypisując na jego czole słowo "Ameth". Co ono oznacza?

Tym razem to ręka Dracona wystrzeliła w górę.

- Tak, panie Malfoy?

- "Ameth" oznacza prawdę, proszę pana. A "meth" to śmierć – blondyn uśmiechnął się złośliwie w kierunku Hermiony.

- Bardzo dobrze, panie Malfoy. Pięć punktów dla Slytherinu. Aby zabić Golema, należy zetrzeć literę "A" z wyrazu "Ameth" wypisanego na jego czole. Powstały w ten sposób wyraz "Meth", jak zdążył nas poinformował pan Malfoy, oznacza śmierć.

- A co oznacza blizna, którą Potter ma na czole? – zapytał Draco i wszyscy Ślizgoni ryknęli śmiechem.

Ron wyglądał na rozzłoszczonego, tak samo jak Hermiona. Ale Harry’ego to nawet rozśmieszyło i chłopiec zachichotał po cichu. Gryfon nigdy nie przypuszczał, że jego najgorszy wróg aż tak go rozbawi. Po złośliwych komentarzach Snape’a, przyszła kolej na żarty Malfoya.

Mimo ogólnego rozbawienia, profesor Lupin odebrał Draconowi zarobione wcześniej pięć punktów.

***

- Wezwałem was do siebie... ze specjalnego powodu, moi wierni słudzy.

Zebrani poruszyli się niespokojnie. Te "specjalne powody" zwykle łączyły się z okropnym bólem.

- Już wiem, jak można się dostać do Hogwartu – Voldermort delektował się każdym słowem.

- Jak, mój panie?

- A, Lucjusz, mój wierny przyjacielu. Słyszę entuzjazm w twoim głosie, ale nie lubię jak mi się przerywa.

Śmierciożerca cofnął się, oczekując kary, lecz Lord był obecnie zbyt zadowolony ze swojego planu i nie zaprzątał sobie głowy czymś takim jak tortury.

Czarny Pan pogłaskał Nagini i podjął na nowo:

- Bramy Hogwartu wkrótce się otworzą... a wtedy nic nas nie powstrzyma. Wy tymczasem upewnijcie się, że waszym braciom i siostrom udało się uciec z Azkabanu... oraz, że Dementorzy przeszli na naszą stronę. Wszystko musi nastąpić do końca października.

Zebrani pokłonili się na znak posłuszeństwa.

- Severus.

- Panie.

- Są mi potrzebne twoje umiejętności. Potrzebuję Eliksiru Rozmnażania.

- Do rozmnażania, ale czego, mój panie? – zapytał Snape, jakby ta informacja miała istotne znaczenie dla wywaru. Nie miała... ale Mistrz Eliksirów chciał się zorientować, co planuje Tom Riddle.

- Dużych rzeczy... o rozmiarach ludzkiego ciała – to było wszystko, co ujawnił Voldermort.

A Severus poczuł, że bezpieczniej będzie nie zadawać więcej pytań.

***

Draco w końcu znalazł sposób, w jaki zemści się na Harrym Potterze. Przecież jedną ze słabości Pottera... jest jego sowa. Hedwiga towarzyszyła mu na lekcjach... No, jeśli sowa nie była najważniejszą pomocą chłopaka, to przynajmniej była jedną z ważniejszych. Draco był dostatecznie zdeterminowany, aby dowiedzieć się, w jakim stopniu Potter polega na Hedwidze.

Dlatego udał się do sowiarni.

Otwierając drzwi, dojrzał przycupniętą na grzędzie sowę śnieżną. Ostatnie promienie zachodzącego Słońca odbiły się w oczach chytrego Ślizgona. Chłopak miał uśmiech na twarzy, ale nie było w nim nic ludzkiego.

Zemsta naprawdę była słodka.

16.16

Draco podkradł się bliżej i zaatakował Hedwigę zaklęciem wiążącym. Pozostałe sowy, widząc co się dzieje, rozpierzchły się po całej sowiarni. Hedwiga zahukała i z przerażeniem w żółtych oczach spadła z grzędy. Chłopak uśmiechnął się pod nosem, wyobrażając sobie rozpacz Pottera, gdy ten zobaczy swojego cennego ptaka upodobnionego do kurczaka z rożna. W końcu Gryfon przestanie się tak puszyć. Wystarczy tylko zabić tę sowę.

Draco ukląkł przed leżącą Hedwigą i wskazał różdżką na jej puchatą pierś.

- Avada...

Plany Dracona często spalały na panewce, ale tym razem nikt mu już nie przeszkodzi. By osiągnąć sukces potrzebował tylko spokoju. Jego wzrok skrzyżował się ze wzrokiem sowy śnieżnej.

- Avada... - Jego ręka zadrżała. Ślizgon zmarszczył czoło, próbując nie myśleć o przerażonych oczach ptaka. Nie wierzył, że zwierzęta potrafią okazywać emocje... a jednak...

Te oczy... miały w sobie coś; strach, który nie był obcy Draconowi. Chłopak przypomniał sobie o srogich karach ojca i wszystko stało się jasne – w oczach Hedwigi widział taki sam lęk, jaki on odczuwał wobec Lucjusza Malfoya, gdy ten go karał. Teraz Draco z chęcią rzuciłby na kogoś Niewybaczalne.

Draco zupełnie stracił poczucie czasu. Klęczał ze wzrokiem wlepionym w ptaka. W końcu uśmiechnął się kwasno i wziął Hedwigę na ręce.

Możliwe, że jeszcze będzie musiał popracować nad swoim planem zemsty.

***

Harry wpadł do biura McGonagall, z trudem łapiąc oddech.

- Nie mogę znaleźć Hedwigi!

- Na pewno nie ma jej w sowiarni?

- Na pewno. Szukałem jej przez Sashę. Nawet Ron, Hermiona i Colin jej szukali! – głos chłopca drżał. Minerwa wstała.

- Nie przejmuj się, Harry. Twoja sowa się znajdzie. Jestem pewna, że nic jej nie jest.

Jednak dalsze poszukiwania nie przyniosły rezultatów. Harry czuł, jak coś lodowatego stopniowo zaciska się na jego sercu. Co się mogło stać? Wiedział... że przynęta to przynęta, ale... nigdy nie przypuszczał, że Hedwiga będąc w Hogwarcie, znajdzie się w jakimś niebezpieczeństwie.

Mimo tego, sowy nigdzie nie było.

Chłopiec nie wiedział, ile czasu przesiedział w swoim pokoju, gdy usłyszał szczęk otwieranych drzwi i ktoś wszedł do środka. Ktoś znajomy. Chłopiec wyprostował się.
- Profesor Snape?

- Rozmawiałem z profesorem Lupinem, Potter – obwieścił obojętnym tonem Snape.

Harry wstał, nerwowo ściskając w rękach swoją laskę.

- Gdzie? Czy ona żyje?

Snape przyjrzał się przez chwilę Gryfonowi. Harry był blady i mrugał... dopiero teraz Mistrz Eliksirów zorientował się, że przecież odkąd Potter stracił wzrok, Severus rzadko widział, jak chłopiec mruga...

Zachmurzył się. Jak w takiej sytuacji mógł w powiedzieć Potterowi, że wcale nie musiał stracić wzroku? Nie. Nie da rady zmierzyć się z tym oskarżającym spojrzeniem... Zieleń oczu Harry’ego nagle przypomniała mu o Lily Potter. Westchnął.

- Jeszcze nie wiem. Ale przyniosłem coś, co pomoże ją odnaleźć, jeśli jeszcze żyje...

- Ale jak odnaleźć? Niech pan się pospieszy!

- Nie przypominam sobie, abym był na każde twoje zawołanie, Potter.

Harry zacisnął zęby z bezsilnej złości.

- Profesorze... proszę, tym razem nie ma czasu do stracenia!
Czasami chłopiec miał wielką ochotę znokautować swojego nauczyciela.

Harry usłyszał szelest papieru i coś zostało wciśnięte mu w rękę.

- Profesorze?

- To ta piekielna mapa, Potter. Odczaruj ją, żebyś mógł odnaleźć sowę – Mistrz Eliksirów był trochę poirytowany.
Teraz chłopiec rozumiał, czemu Snape’owi się nie spieszyło. I z tego powodu prawie się uśmiechnął. Sasha popatrzyła na pusty pergamin i Harry trochę się ociągając, wskazał na niego różdżką.

- Co, Potter? Nie chcesz, abym poznał hasło? – prychnął Severus.

Chłopiec westchnął.

- Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego.

Na mapie zaczęły się pojawiać punkty.

***

Draco siedział w szklarni, a naprzeciwko niego Hedwiga. Chłopiec zastanawiał się nad najróżniejszymi rzeczami, bezmyślnie wymachując różdżką. Sowa nie spuszczała z niego wzroku.

Jeśli był niezdolny do zabicia zwierzęcia, które patrzyło na niego w ten sposób, to jak miałby zabić szlamę albo mugola?

Zadrżał. Jeśli nie urodził się Śmierciożercą, to jak będzie wyglądała jego przyszłość z ojcem, który pragnie kontynuować rodzinną tradycję, i z Czarnym Panem, który nie toleruje słabości?

W zamyśleniu przygryzł sobie wargę aż do krwi. Czuł wstręt jednocześnie do siebie i do ojca. Pierwszy raz poczuł się jak w pułapce.

To była bolesna świadomość. Trzeba będzie pomyśleć nad samokontrolą... tak, samokontrola będzie najlepszym wyjściem z sytuacji. Draco będzie musiał udawać, przekonać innych, że jest najtwardszym, najbardziej krwiożerczym Malfoyem z rodu.

Będzie ciężko, skoro nie potrafił zabić głupiego ptaka. Ale przynajmniej miał cela. I to dobrego.

***

Harry szybko zmierzał w kierunku szklarni. Był blady ze strachu. Merlin wie, co Malfoy robi jego Hedwidze? Jak mógł zostawić ją w sowiarni po tym, gdy wszyscy dowiedzieli się jak jest dla niego ważna? Nie poprosił Rona i Hermiony, aby mu towarzyszyli, bo sam nie był pewien, czy pragnie towarzystwa w takiej chwili.

Nie wiedział, jak zareaguje, gdy znajdzie Hedwigę torturowaną przez Malfoya. Po raz pierwszy odkąd stracił wzrok, był wdzięczny, że nie będzie mógł przyjrzeć się tej scenie... Czuł, że nie wytrzymałby widoku krwi, porozrzucanych piór i tego skretyniałego naśladowcy Śmierciożerców.

Jego laska uderzyła o żelazne drzwi szklarni. Chłopiec popchnął je i wpadł do środka.

- Oddawaj Hedwigę, Malfoy!

- O, a co to? Potrzebna ci jest ta kupa piór, ślepy chłopcze?

Harry ruszył bez namysłu w kierunku drwiącego głosu. Draco zaczął skradać się w prawą stronę. Gryfon nagle się zatrzymał i wycelował różdżkę.

- Oddaj ją albo przysięgam, że drogo za to zapłacisz!

- Ojej, ale tak fajnie się razem bawiliśmy! – Malfoy zaczął przedrzeźniać go piskliwym głosem. – Ona lubi bawić się w chowanego, więc zostawię cię tutaj, żebyś ją znalazł – dodał i natychmiast zaczął uciekać, a Harry posłał za nim grad zaklęć. Dwa razy użył komendy "Ento", aby mieć pewność, że nie spudłuje.

Nagle poczuł jak opuszczają go wszystkie siły (samonaprowadzająca "Rictusempra" i samonaprowadzające zaklęcie wiążące). Był pewien, że jeszcze jedno zaklęcie z użyciem "Enta", a dostałby zawrotów głowy. Ostrzeżenie profesora Snape’a powróciło do niego niczym echo.

Rzęsy Harry’ego były mokre, a jego serce boleśnie kołatało się w piersi.

- Accio, Hedwiga – rozkazał łamiącym się głosem.

Trzymał coś pierzastego. Zdawało mu się, że ktoś zanurzył jego serce we wrzątku... To coś, co trzymał w rękach było wilgotne i dodatkowo całe się trzęsło. Zdjął z sowy zaklęcie, które rzucił na nią Malfoy i nie chcąc oglądać Hedwigi, zapytał Sashę:

- Czy ona jest ranna, Sasho?

- Widzę dużo krwi... Jej oczy sssą zamknięte.

Łzy same cisnęły mu się do oczu. Harry przytulił do piersi ciepłe ciałko i pomagając sobie laską, ruszył do skrzydła szpitalnego.

Prawie zderzył się z Remusem Lupinem.

- Harry! Harry! – nauczyciel próbował zwrócić na siebie jego uwagę. Chłopiec tuląc do siebie ptaka, zaczął drżeć.

- Zrobił jej krzywdę... Zabiję go! Zabiję! – wrzasnął, nie zwracając uwagi na to, że inni mogą go usłyszeć. Rzeczywiście, na korytarzu kilka osób wstrzymało oddech. Profesor Lupin przemówił do niego łagodnym głosem:

- Uspokój się, Harry. Daj, obejrzę ją. Pozwolisz mi ją obejrzeć?

Opanowanie, które emanowało od Remusa uspokoiło nieco Harry’ego i chłopiec oddał mu Hedwigę, ze zdenerwowania przestępując z nogi na nogę. Gdy nauczyciel badał sowę, Harry dosłyszał szepty i ciche uwagi, które przekazywali sobie uczniowie, stojący na korytarzu. Nie słyszał, o czym rozmawiają, zresztą... wcale go to nie obchodziło.

- Ona jest tylko w szoku – oznajmił z ulgą Remus.

Harry odetchnął z ulgą.

- Jest pan... pewien? – zapytał nieśmiało, słysząc jak nauczyciel mamrocze "Finite Incantem". Głośne huknięcie i mocny trzepot skrzydeł ptaka niesamowicie ucieszyły chłopca. Szczerząc zęby, wyciągnął ręce po Hedwigę, która, nieco oszołomiona, chciała go dziobnąć. - To ja, Hedwigo! To tylko ja – przytulił ją do siebie, a potem puścił i ptak natychmiast odleciał. - Nie krwawiła? Sasha powiedziała mi... - Harry w porę ugryzł się w język, mając nadzieję, że nikt nie zwrócił uwagi na to, co przed chwilą powiedział. Wszystkie wysiłki, aby ukryć Sashę mogły być teraz zniweczone, bo był na tyle nierozważny, że głośno wymówił jej imię na korytarzu.

- Och, dała się nabrać. Wiesz, jakie dziewczyny potrafią być łatwowierne. Hedwiga miała na sobie tylko zaklęcie koloru, ale już je zdjąłem – Remus uśmiechnął się, w porę ratując całą sytuację.

Harry miał ochotę tylko go za to wyściskać.

***

Draco siedział z zaciśniętymi zębami w pokoju wspólnym Slytherinu. Od tej nietoperzycy McGonagall dostał tygodniowy szlaban z Filchem, a Snape tylko prychnął, gdy minął go na korytarzu. Z pewnością poznał już słabość swojego wychowanka. Draco miał tylko nadzieję, że Snape poczeka trochę z przekazaniem jego ojcu wiadomości o tym, że syn jest kompletnym cymbałem i nie nadaje się na Śmierciożercę.

Oczywiście dla Crabbe’a, Goyle’a i Pansy był bohaterem, bo doprowadził Pottera do tak żałosnego stanu. Zwykle ich rechot mu nie przeszkadzał, ale dziś było inaczej.

- To było takie cool, Draco... - Pansy powtórzyła po raz setny.

Chłopak poczuł, że zaraz zwymiotuje.

- Spływaj, Parkinson.

Dziewczyna naburmuszyła się i odsunęła od niego. Przez kilka sekund wpatrywała się w jego profil, a potem zapytała:

- Ta Sasha to debilka, nie?

Draco był zbyt pogrążony we własnych myślach.

- Co?

- No ta dziewczyna, która na ciebie doniosła i pomogła odzyskać sowę Potterowi. Ona tak się nazywa – Sasha.

- Co za bzdury, Parkinson, tam nie było nikogo oprócz... - Oczy Ślizgona nagle się rozszerzyły. Chłopak coś sobie uświadomił.

Tu wcale nie chodziło o sowę.

***

Była już późna noc, gdy Harry zaczął się rzucać we śnie. Było jeszcze później, gdy ujrzał wizję; niechcianą, ale i zarazem długo oczekiwaną niczym pojawienie się zatrutej wody w kraju ogarniętym suszą...

...Voldermort patrzył z radością na postacie odziane w łachmany, które przed nim klęczały. Miał dziki wyraz twarzy, gdy zaczął przemawiać do nich niczym ojciec do ukochanych dzieci:

- Moi najwierniejsi. W końcu jesteście wolni. Wy pozostaliście mi wierni do końca... i zostaniecie za to wynagrodzeni.

Rozległy się podziękowania i wyrazy uwielbienia. A potem dwaj inni Śmierciożercy zbliżyli się i uklękli. Wyglądali zdrowiej od swoich towarzyszy.
- Panie. Przeszukaliśmy Azkaban. Wszyscy są już na wolności. Dementorzy udali się w różne mroczne miejsca.

- Mam nadzieję, że pamiętasz o moim rozkazie pośpiechu, Avery. Przypomnę ci, że Dementorzy muszą do nas dołączyć w przeciągu tygodnia. Crucio.


Harry zerwał się z łóżka z krzykiem. Krzyczał i krzyczał, czując jak krew gotuje mu się w żyłach, a umysł zaraz eksploduje. Kiedy skutki zaklęcia zelżały, odetchnął z ulgą. Powoli zamrugał i usłyszał czyjś głos:

- Harry? Harry!

- Pro... profesor McGonagall... - wychrypiał i w tym samym momencie zapadł w głuchą nicość.

Coś gorącego podrażniło jego przełyk. Zakrztusił się. Wkrótce wszystko się wyostrzyło i chłopiec powrócił do pełnej świadomości.

- Kolejna wizja, Harry? – to był kojący głos Dumbledore’a. Harry odwrócił się w jego kierunku i skinął głową.

- Oni... są wolni.

Dyrektor jak zwykle poklepał go po ojcowsku. Chłopiec kontynuował:

- Azkaban jest już pusty... Dementorzy również uciekli. Voldermort chce, aby dołączyli do niego w przeciągu tygodnia.

- Na razie o tym nie myśl, mój chłopcze. Wszystko jest pod kontrolą. Odpocznij sobie przez chwilę.

- I na litość boską, przestań się mazać.

- ...profesor Snape?

- Jestem tutaj – w głosie nauczyciela brzmiało zmęczenie. Harry usłyszał, jak Mistrz Eliksirów podchodzi do dyrektora.

- Nie było pana na zebraniu Kręgu?

- Jestem zajęty przygotowywaniem eliksiru dla Toma Riddle’a, Potter. Dlatego oszczędzono mi tej wycieczki – sarknął Severus, a chłopiec nie wiedząc czemu, poczuł się pewniej.

Dumbledore wstał.

- Teraz zostawię was, abyście sobie porozmawiali. A ja mam... pilną sprawę do załatwienia – oznajmił to takim tonem, jakby tą "pilną sprawą" był zakup nowych szat u Madame Malkin.

Nastała chwila ciszy, gdy Snape zajął miejsce dyrektora przy łóżku Harry’ego. Severus popatrzył przez chwilę na zmęczonego Gryfona i zaczął się zastanawiać, czy jest dostatecznie okrutny, aby poinformować o czymś Pottera.

- Więc, Potter... - zaczął, nachylając się w kierunku łóżka.

17.17

Harry uniósł brwi – Mistrz Eliksirów mówił nieswoim głosem. Chłopiec usadowił się wygodniej na łóżku, dokładnie okrywając się ciepłą, miękką kołdrą. Można by pomyśleć, że jego nauczyciel chce go prosić, aby przeszli ze sobą na "ty", przemknęło mu przez myśl i na jego twarzy natychmiast pojawił się lekki uśmiech.

- Tak, profesorze?

Severus poruszył się niespokojnie na krześle, obserwując jak z twarzy Gryfona znika lęk, a zamiast niego pojawia się odprężenie.

- Jak znosisz to wszystko?

Uśmiech chłopca trochę zbladł.

- Można to jakoś wytrzymać, proszę pana.

- Pamiętasz, jak przyszedłem po raz pierwszy, aby zabrać cię na trening?

Harry drgnął.

- Nie wtedy. Wtedy gdy zabrałem cię do twojego pokoju – Snape skrzyżował ręce na piersi. Chłopiec zachichotał.

- Pamiętam.

- Więcej już do czegoś takiego nie dojdzie?

Gryfon tylko przecząco potrząsnął głową.

Severus był pod wrażeniem; chłopak przechodził powolną metamorfozę... I wyglądało na to, że między nimi zaczęła powstawać delikatna nić porozumienia.

- To dobrze – odparł i zaczął podnosić się z miejsca.

- Proszę pana...

Nauczyciel był zmuszony jeszcze raz spojrzeć na swojego ucznia.

- Tak, Potter?

- Nigdy nie miałem okazji, aby... podziękować panu osobiście... - wybąkał Harry, zagryzając wargi. Mistrz Eliksirów poczuł dziwny ucisk w dołku.

- Nie musisz mi dziękować, Potter... po prostu nie musisz. Wierz mi – w końcu wstał. – Lepiej się jeszcze prześpij.

Harry był zdumiony. Wiedział, jak bardzo Snape łaknął słów uznania... przecież słyszał je tak rzadko... Dlaczego, więc zareagował w tak dziwny sposób, gdy osoba z którą niedawno kruszył kopie o byle co, chciała mu podziękować?

***

Następne tygodnie były męczarnią dla Mistrza Eliksirów. Śmierciożercy mieli duże problemy z odnalezieniem i namówieniem do współpracy zbiegłych Dementorów. Ministerstwo w końcu uwierzyło w powrót Czarnego Pana. Sam Lord musiał przełożyć swój atak na Hogwart. Fakt ten wprawił go w tak podły nastrój, że prawie żaden z jego sług nie wracał ze spotkania bez wcześniejszego zetknięcia z "Cruciatusem".

Co więcej, chodziły słuchy, że tajemniczy Zakon Feniksa znowu się uaktywnił, ale żaden uczeń – nawet Hermiona – nic o nim nie wiedział.
Jedno było natomiast pewne: organizacja ta miała za zadanie przeciwstawić się potędze Toma Riddle’a. Hermiona była przekonana, że jej szeregi zasilali nie tylko Aurorzy... Z pewnością mieli tam jakiegoś Numerologa i Mistrza Runów, gdyż kilka ataków na znaczących przedstawicieli społeczności czarodziejskiej (na przykład na pracowników Ministerstwa i Aurorów) zostało udaremnionych.

Poppy Pomfrey musiała przeznaczyć oddzielne miejsce w skrzydle szpitalnym dla Severusa i medykamentów, pomagających powrócić mu do zdrowia – mężczyzna z biegiem czasu stawał się coraz mizerniejszy; schudł, a jego twarz stała się jeszcze bledsza. Tak działała na niego cała ta sytuacja.

Mistrz Eliksirów starał się to ukrywać i dobrze mu szło, bo nikt nie zauważył tych subtelnych różnic w jego wyglądzie.

Nikt, poza Harrym.

Za każdym razem, gdy Harry wybudzał się ze swoich koszmarnych snów i schodził do pokoju wspólnego, aby ogrzać się przy kominku, powtarzał przyjaciołom:
- To go powoli zabija. To go zabija, a on nawet nie próbuje z tym walczyć.


W tym samym czasie jakaś niezdrowa fascynacja opanowała Ravenclaw, Slytherin i Hufflepuff. Chodziło o gryfońską drużynę Quiditch’a. Wszyscy wiedzieli, że Ron Weasley stara się o pozycję Obrońcy. Ale o tym, kto zostanie nowym Szukającym, nie wiedzieli nawet najwytrawniejsi plotkarze. Ilekroć ktoś zapytał o to Harry’ego, ten odpowiadał wymijająco: "To będzie ktoś odpowiedni".

Rezultat był taki, że sam Puchar Świata nie wzbudzał tyle emocji, co zbliżający się mecz Gryffindor–Ravenclaw.
Draco trochę się dąsał, gdyż pragnął zmierzyć się z Potterem na boisku, ale w obecnej sytuacji... Jeśli nie znałeś sekretów przeciwnika, to nie było zbyt ciekawie.
Dodatkowo, w ostatnim tygodniu przed meczem, Gryfoni przestali trenować na boisku; prawdę mówiąc, to na czas treningów (i to wcale nie o regularnych porach!) cała drużyna przepadała jak kamień w wodę. Szpiedzy mieli wyjątkowego pecha – nie dość, że błądzili po zamku, szukając miejsca treningów Gryfonów, to jeszcze po piętach deptali im Filch i pani Norris.
To zmartwiło Dracona jeszcze bardziej. Czy to możliwe, aby Potter nadal był Szukającym? Ale w jaki sposób?

Remus Lupin postanowił przejść się do Ukrytych Oranżerii... które przestały być takie ukryte, gdy wszyscy gryfońscy zawodnicy i pół kadry nauczycielskiej dowiedziało się o ich istnieniu. Pełnia właśnie się skończyła i Remus chcąc się odprężyć, postanowił poszukać sobie jakiejś rozrywki.

Dlatego udał się na trening Gryfonów... Obserwował, jak wszystkich siedmiu zawodników ćwiczy na swoich miotłach, śmigając nad roślinnością Oranżerii.

***

- Nadszedł czas, Severusie.

- Panie.

- Dementorzy w końcu przeszli na naszą stronę. Nasi bracia i siostry nie mogą dłużej czekać – oznajmił Tom Riddle, patrząc jak Nagini zrzuca skórę. Snape również to zauważył – skóra węża była jakże cennym składnikiem wielu eliksirów.

- Panie, eliksir dostarczyłem ci parę tygodni temu – zaczął ostrożne Severus. Voldermort skinął głową.

- Tak, mój wierny Mistrzu Eliksirów. A teraz chcę, abyś uwarzył eliksir Terrianto. Oprócz gliny dorzuć do niego jeszcze to – podał Snape’owi skórę Nagini, której wężyca przed chwilą się pozbyła, oraz fiolkę ciemnoczerwonej krwi.
W tamtej chwili Severus cieszył się z tego, że jest w masce. Gdyby nie ona, Lord z pewnością dojrzałby przerażenie malujące się na twarzy jego sługi.

***

Trybuny pękały w szwach, bo chyba wszyscy uczniowie Hogwartu przyszli popatrzeć na ten mecz. Madam Hooch weszła na boisko, niosąc ze sobą miotłę i skrzynkę z piłkami.

Lee Jordan wzmocnił swój głos zaklęciem "Sonorus".

- Mamy piękny poranek i zaraz zobaczymy, kto został nowym Szukającym Gryffindoru... kto włożył tę parę butów po Harrym Potterze?

Tłum zawył i niewiele osób zauważyło dziwne uśmiechy na twarzach Severusa Snape’a i Minerwy McGonagall. Jednak po chwili oboje zmarszczyli czoła, bo jakieś zbłąkane pudełko po Fasolkach Bertiego Botta wylądowało w loży nauczycielskiej.

- OTO I ONI!

Uczniowie znowu zaczęli przekrzykiwać się nawzajem z podniecenia, gdy zawodnicy wylecieli na boisko... A potem raptownie zapadła cisza.

Szukającym Gryffindoru nadal był Harry Potter.

Pytanie "jak to możliwe?" przetoczyło się po trybunach, i dotarło do uszu Harry’ego. Chłopiec wyszczerzył zęby, gdy podleciała do niego Katie Bell.

- Okej, Harry. Zaszokowaliśmy publikę, teraz musimy jeszcze tylko wygrać.

- Ma się rozumieć – odparł i zatrzymał się nad środkiem boiska... W końcu miał Sashę, dzięki której orientował się w swoim położeniu.

Nałożył na wężycę zaklęcie, którego nauczyła go Madam Hooch i które idealnie nadawało się dla małych zwierząt – tarczę ochronną. Nie chciał, aby jego pupilkę rozgniótł tłuczek. Obok niego zawisła Cho Chang.

Poczuł na sobie zdumione spojrzenie dziewczyny.

- Cześć, Cho.
Całe szczęście, że nie widział wyrazu jej twarzy... Zawsze, gdy znalazła się w pobliżu, robiło mu się gorąco. Ale to uczucie trochę osłabło, gdyż Harry cały czas pamiętał o śmierci Cedrika.

- Ee, cześć, Harry...

Ale nie mogli kontynuować tej rozmowy, bo Madam Hooch dała sygnał do rozpoczęcia gry. Miotły, tłuczki, kafle i znicz poszły w ruch. Harry poleciał odważnie do góry, nasłuchując każdego pojedynczego dźwięku – zupełnie jak nietoperz. Dzięki rozwrzeszczanemu tłumowi, zorientował się w położeniu granic boiska oraz wysokości, na jakiej się aktualnie znajdował. Doskonale słyszał przelatujące obok miotły i tłuczki. Dzięki temu Fred i George nie musieli aż tak bardzo opiekować się swoim Szukającym... Mieli coś łatwiejszego do roboty.

A znicz... Znicz wydawał niski, trudny do wychwycenia dźwięk. Sprawa komplikowała się jeszcze bardziej, gdy trzeba go było gonić tuż nad głośnymi trybunami. No, ale cóż na to poradzić?

Harry marzył tylko o tym, aby Lee Jordan w końcu się zamknął.

- Taaaaak! Wygląda na to, że Harry wcale nie stracił formy... Patrzcie jak on szybko lata! Tłuczki nie mogą go dogonić! Wow! Co za niebezpieczny zwód! Harry chyba zupełnie wyzbył się strachu! Oj, Cho, uważaj! Chyba nie chcesz, aby tłuczki pozbawiły Harry’ego przeciwnika! No, Ślizgoni! Szykujcie się!

Głos Lee nagle ucichł i w tle można było usłyszeć wrzeszczącą McGonagall i dzielnie asystującego jej Snape’a.

Harry dziękował w duchu za taki rozwój wydarzeń... Znicz śmignął mu koło ucha i chłopiec ruszył w pogoń, z łatwością omijając innych graczy... Zresztą nie było to dla niego żadną trudnością – piłki profesora Snape’a były równie szybkie, ale w odróżnieniu od zawodników, robiły o wiele mniej hałasu.

Był tak zajęty pogonią za zniczem, że przestał zwracać uwagę na cokolwiek... Nagle w jego głowie zapaliło się czerwone światełko ostrzegawcze i w tym samym momencie przerażona Sasha syknęła do niego, aby zrobił unik. Było jednak za późno; tłuczek odbił się od jego ramienia. Harry’ego na moment zamroczyło z bólu. Nad swoją głową usłyszał znajome "szuuuuu"... to była z pewnością Cho Chang.

Chłopiec przyspieszył - jego obolałe ramię zaczęło protestować - i znalazł się dokładnie pod Cho.

Muszę wygrać. Nie wolno mi przegrać, pomyślał. W następnej chwili zwisł z miotły do góry nogami i w takiej pozycji podleciał bliżej dziewczyny. Był tak blisko, że czuł jak jej łopocące szaty uderzają o jego nogi. Dziewczyna widząc, co się dzieje, poderwała miotłę do góry.

Harry tylko na to czekał, przyspieszył jeszcze bardziej i złapał piłkę, zanim Cho zdążyła naprawić swój błąd.

- HARRY POTTER ZŁAPAŁ ZNICZA! Kto by w to uwierzył! – Lee Jordan wyłaził wprost ze skóry.

Chłopiec wylądował na boisku i uniósł rękę, pokazując wszystkim malutką piłeczkę. Czuł niewyobrażalną radość.

Nikt się nie śmiał w tamtej chwili.

18.18

Severus ulotnił się z trybun natychmiast, gdy podekscytowani kibice zaczęli wymieniać się różnymi opiniami, dotyczącymi Harry’ego Pottera i jego niezwykłych umiejętności.
Mistrz Eliksirów wiedział, że po takim spotkaniu z tłuczkiem chłopak ruszy prosto do skrzydła szpitalnego. Dlatego sam również udał się w tamtym kierunku.
Harry wyraźnie nabrał pewności siebie. To dobrze, bo to oznaczało, że nie załamie się, gdy nauczyciel mu o czymś powie.

Oczywiście, tym samym Severus zerwie cieniutką nić porozumienia, która zaczynała między nimi powstawać.

Ale to nie będzie pierwszy, i z pewnością nie ostatni raz. Dosyć tego tchórzostwa, bo i tak się nie wykręcisz.

Nie unikniesz katastrofy... i jeśli w końcu nie stawisz temu czoła, to licz się z tym, że problem sam do ciebie przyjdzie.

Poza tym, nieważne jak zareaguje Harry Potter; ty przecież zasługujesz nawet na najcięższą karę. Przyjmiesz to na siebie, tak jak przyjąłeś na siebie wszystkie kary za błędy i zbrodnie przeszłości.

Harry był pogrążony w wesołej rozmowie ze swoimi przyjaciółmi i nasłuchiwał, czy Madam Pomfrey już sobie poszła, bo chciał jak najszybciej wyskoczyć z łóżka. A pielęgniarka z pewnością niedługo zniknie z zasięgu wzroku, bo zbliżała się przerwa na lunch.
Severus wszedł do środka, przybierając jedną ze swych najgroźniejszych min. Ron i Hermiona umilkli.

- Chciałbym zamienić słowo na osobności z panem Potterem. Jeśli nie macie nic przeciwko. – Snape starał się, aby jego głos zabrzmiał złośliwie... ale niezbyt mu się to udało, gdyż był podenerwowany.

Wyraz zdziwienia na twarzy Pottera, który pojawiał się zawsze, gdy Severus nagle wycofywał się z rozmowy, był całkiem zabawny, ale mężczyzna był zwykle zbyt przygnębiony, aby zwracać na to uwagę.

Jeśli Ron miał zamiar zaprotestować, to nie dostał takiej szansy, bo Hermiona wypchnęła go za drzwi i sama również wyszła. Mistrz Eliksirów usiadł na krześle przy łóżku chłopca, który splótł palce. Sasha, teraz już widoczna, nadal była owinięta wokół nadgarstka Harry’ego. Nauczyciel uśmiechnął się, widząc wężycę – Potter jednak się nią opiekował.

- Twoje treningi z Madam Hooch odniosły skutek.

- Tak, proszę pana. Dziękuję.

- Nie przypominam sobie, abym został ochrzczony jako "Rolanda Hooch".

Harry zachichotał. Był w zbyt dobrym nastroju, aby się czymś przejmować.

- Jej metody nauczania oraz podejście do całej sprawy były aż nadto znajome, proszę pana.

Snape zaczął się wiercić. Atmosfera była za luźna... Wprost idealna, aby znów zboczyć z tematu. Poppy wyszła, rzucając ostanie nieufne spojrzenie w kierunku Mistrza Eliksirów. Pole oczyszczone, można było zaczynać. Severus odczekał jeszcze chwilę i, zanim chłopak zdążyłby zadać jakieś bezsensowne pytanie, nabrał powietrza i zaczął mówić:

- Nie przyszedłem tu, aby ci gratulować.

Atmosfera nieco oziębła, ale Harry nadal się uśmiechał. Trochę za bardzo, jak na gusta Snape’a.

Gryfon milczał, więc mężczyzna kontynuował pozornie beznamiętnym tonem:

- Chcę, abyś przypomniał sobie dzień, w którym wyratowałem cię od Dursleyów.

Harry był naprawdę zszokowany. Rzadko wiedział, czego się może spodziewać po Snape’ie, ale wspomnienie o dniu, który chciał zakopać głęboko w swojej pamięci, zabrzmiało jak zdrada. Chłopiec zacisnął zęby, jego lewa ręka powędrowała w kierunku prawej poranionej dłoni.

- Dlaczego?

- Bo to ważne, Potter. Zapewniam, że ja również nie czerpię z tego żadnej przyjemności.

- Jeśli chce pan, abym podziękował za ratunek, to sądzę, że już to zrobiłem. – Harry wymownie odwrócił głowę w drugą stronę. Snape mlasnął niecierpliwie.

- Nie o to mi chodzi. Muszę dowiedzieć się od ciebie czegoś szczególnego.

- Po co panu wiedza o tych ludziach, o tym co się stało? – zapytał agresywnie chłopiec.

- Zadałem pytanie i oczekuję odpowiedzi!

- Nawet nie wiem, o co pan pyta!
Harry nie chciał niczego pamiętać z tamtego okresu. Nawet, gdy czasem śnił o tym w nocy, wybudzał się i czekał z zaśnięciem, dopóki nie nabrał pewności, że koszmar nie powróci.

- Kiedy ten mężczyzna cię uderzył? To ważne, Potter!

- Dlaczego? Dlaczego to jest takie ważne? Dlaczego? I dlaczego akurat teraz?!

Snape mógł zrobić tylko jedno, aby obronić się przed nadchodzącą burzą – wybudował wokół siebie niewidzialny mur.

- Ponieważ chcę wiedzieć, czy moje spóźnienie nie kosztowało cię utraty wzroku – odparł obojętnie.

Twarz chłopca stężała.

- Spóźnienie? Nie rozumiem.

- Kiedy Dumbledore powiedział mi, że jesteś w niebezpieczeństwie, ja... cóż, ja wcale się nie spieszyłem. Wyruszyłem po ciebie trochę później – oznajmił spokojnie Severus.

Trudna do wytrzymania atmosfera była niczym w stosunku do zaskoczonej miny Harry’ego, gdzie wściekłość i nienawiść walczyły o dominację. Jego oddech stał się chrapliwy, a kłykcie zbielały od kurczowego ściskania kołdry. Snape usłyszał jak Sasha syczy coś do Harry’ego, ale ten kazał jej być cicho. Severus zamknął oczy i odwrócił głowę w drugą stronę. Zaczęła się nawałnica.
No, ale oczekiwał takiej reakcji.

Nie spodziewał się tylko, że poczuje irracjonalne pragnienie, aby zapłakać i poprosić chłopca o wybaczenie. Oczywiście nigdy tego nie zrobi. Mistrz Eliksirów już kiedyś opłakał i prosił o wybaczenie – ale to był pierwszy i zarazem ostatni raz.

- Naprawdę musisz mnie nienawidzić, skoro ze wszystkich dni w roku wybrałeś akurat TEN! Harry nie był już tylko złośliwy; był rozgoryczony i cierpiący. Ten ładunek emocji sprawił, że Snape’owi zrobiło się słabo.
Ale cóż, co się stało, to się nie odstanie.

- Czy on to zrobił, Potter?

- Czemu nie zostawisz mnie w spokoju? Czemu akurat dzisiaj musiałeś mnie o to zapytać? – Harry podniósł głos, jego oczy płonęły.
Severus schował twarz w dłoniach, wiedząc, że ten gest i tak nie odniesie żadnego skutku.

- Zrobił to? – powtórzył pytanie niskim, zmęczonym głosem.

- Nie powiem ci!

- Potter...

- Nigdy!

- Harry...

- Nigdy! Nigdy ci nie powiem, ty... ty... ty Śmierciożerco! Będziesz się musiał wiecznie nad tym zastanawiać!

Ironia losu. To przezwisko zabolało Severusa bardziej niż jakiekolwiek inne.

A skoro mowa o Śmierciożercach, to właśnie dał o sobie znać Mroczny Znak, przypominając Mistrzowi Eliksirów, że jego krew jest zatruta. Mężczyzna poczuł tępy ból pulsujący w mózgu i wstał.
Oddech Harry’ego stał się jeszcze cięższy, gdy chłopiec usłyszał ciche skrzypnięcie odsuwanego krzesła.

- Nigdy się nie dowiesz! – krzyknął za oddalającym się nauczycielem.

Szkoda tylko, że Harry nie widział, jak Snape zwiesza głowę i kuli ramiona, jakby przed chwilą otrzymał wyjątkowo mocny cios.

***

Albus Dumbledore wszedł do biura Remusa Lupina. Nauczyciel Obrony przywitał go szerokim uśmiechem.

- Czy widział pan tę grę, dyrektorze? Powinni napisać o niej w "Kronice Quidditcha"!

Dyrektor uśmiechnął się, w jego oczach tańczyły iskierki, ale szybko spoważniał.

- Remusie, musisz iść pocieszyć Harry’ego. Powinien być w skrzydle szpitalnym.

Nauczyciel zmarszczył czoło.

- Pocieszyć? Przecież on powinien teraz imprezować!

- Tak, ale tego nie robi. Oczywiście nie z powodu gry. Domyślam się, że miał niezbyt miłą rozmowę z Severusem. – Dumbledore skrzywił się lekko.

- Jaką rozmowę? – zapytał ostrożnie Remus. Gdy tylko dyrektor o wszystkim mu opowiedział, mężczyzna wypadł z pokoju i popędził w kierunku skrzydła szpitalnego, przeklinając w myślach Snape’a. Nie mieściło mu się w głowie, jak Severus mógł dopuścić do tego, aby wszystko tak się pogmatwało.

Remus wszedł po cichu do królestwa Madam Pomfrey. Wyglądało na to, że pielęgniarka jeszcze nie wróciła ze swojej przerwy na lunch. Do uszu mężczyzny dotarł ledwo słyszalny szloch. Remus przygryzł wargi i szybko podszedł do łóżka Gryfona. Usiadł na brzegu i delikatnie położył rękę na drżącym ramieniu chłopca. Kościste, zwinne palce Harry’ego jeszcze bardziej zaczęły tarmosić poduszkę, w której chłopiec ukrył głowę.

- Nienawidzę go. Szkoda, że nie umarł. Czemu mi to ZROBIŁ?

Remus przełknął ślinę i pogłaskał niesforną czuprynę Harry’ego, którego szloch przemienił się teraz w spazmatyczny oddech.

- Czemu musiał mi o tym POWIEDZIEĆ...?

- Ponieważ to jest cały Severus – odparł cicho nauczyciel. – Severus cały czas pragnie sprawiedliwości. Ściąga na siebie karę, gdy czuje, że na nią zasługuje.

- Nie wydaje mi się.

- Ale tak jest – Remus uśmiechnął się, gdy Gryfon zostawił poduszkę i odwrócił się w jego kierunku.

- Ja tego nie widzę. – Chłopiec zamknął oczy i zaczął głaskać palcem wskazującym swój nadgarstek. Nauczyciel domyślił się, że Harry głaszcze głowę niewidzialnej Sashy...

- Widzisz. Tylko jesteś zbyt zły, aby przyznać mi rację.

Chłopiec westchnął, a potem nastała dłuższa przerwa. Jego oddech w końcu stał się spokojniejszy. Harry zaczął się nad tym rozmyślać, ze wzrokiem wbitym w sufit. W jego nieruchomych oczach nadal odbijały się wszystkie emocje.

- Zastanów się teraz... nad zyskami i stratami, tak jak zrobiłby to Ślizgon. Co straciłeś na wyznaniu Severusa?

Gryfon przełknął ślinę.

- Spokój umysłu... Radość z wygranej.

- Tak. A co stracił Severus?

- Mój szacunek – odparł poważnie Harry, a potem uśmiechnął się ironicznie.

- A teraz, co zyskał Severus?

Chłopiec musiał się dłużej zastanowić. Na początku, chciał odpowiedzieć "moją rozpacz", ale zorientował się, że to zła odpowiedź. Przecież spędził wystarczająco dużo czasu z Mistrzem Eliksirów, aby nabrać pewności, że nauczyciel wcale nie czerpał satysfakcji z jego opłakanego stanu, nawet, jeśli lubił mu czasem dokuczyć. Harry przypomniał sobie czas, gdy był słabym, załamanym chłopcem, który bał się wszechobecnej ciemności... i o tym, jak Snape pomógł mu dojść do siebie. Dlatego błędne byłoby przekonanie, że ten sam mężczyzna pragnął zranić jego uczucia.
No i co teraz? Nieważne, jak bardzo wysilał umysł, żadna odpowiedź nie nadchodziła. Usiadł na łóżku.

- Zyskał... nic.

Remus uśmiechnął się, obserwując chłopca i zmiany, które malowały się w wyrazie jego twarzy. Nie spodziewał się, że tak łatwo nakieruje młodego Gryfona na właściwą odpowiedź. Ciekawe, czy Snape też odniósł takie wrażenie, gdy zaczynał trenować z tym nastolatkiem?

- Myślę, że się z tobą zgodzę. A co ty zyskałeś?

- Prawo do osądzenia go. - Harry’ego zaskoczyła własna odpowiedź.

Zdumiewające. A jeszcze bardziej zdumiewająca była myśl, że Severus Snape dał mu nóż do ręki i chłopiec skwapliwie z tego skorzystał, zadając mu cios.

Remus przerwał lawinę jego myśli.

- Harry... czy jego spóźnienie naprawdę kosztowało cię...

Harry, pomimo, że nie chciało mu się płakać, zagryzł drżącą wargę i odpowiedział na pytanie, które od miesięcy prześladowało Snape’a.

***

Draco ciągle siedział na trybunach, które teraz były kompletnie opustoszałe. Młody Ślizgon w ogóle nie zwracał uwagi na zimny, październikowy wiatr oraz na pochmurne niebo, które zwiastowało zbliżającą się burzę.

Aż do dziś, Draco Malfoy nie mógł znieść Harry’ego Pottera i jego wyjątkowej umiejętności wyplątywania się z kłopotów. Ale gra, którą obejrzał, wprawiała w zdumienie. Chcąc nie chcąc, Draco poczuł respekt do Gryfona. Głęboki respekt.

Takiego szacunku nie miał dla nikogo. Uśmiechnął się złośliwie, gdy uświadomił sobie, że nigdy wcześniej nie zastanawiał się nad znaczeniem słowa "respekt". Do tej myśli dołączyła inna.

Nie szanował swojego ojca. I z pewnością nie szanował Voldermorta.

Zamrugał, zaskoczony. Pomyślał o Sam-Wiesz-Kim i nie poczuł strachu?

- Voldermort – wyszeptał. Zaintrygowany, uniósł brew i zauważył, że podobnie jak w przypadku Grindewalda, to nazwisko przestało robić na nim jakiekolwiek wrażenie. A może był po prostu w zbyt dużym szoku? Spróbował jeszcze raz. - Voldermort. – Ciągle nie czuł ani dreszczy, ani gęsiej skórki. - Voldermort! – wykrzyknął. Ciągle nic się nie działo. Z wrażenia zabrakło mu tchu.

A potem Ślizgon zaczął się śmiać; szczerze i bez nuty złośliwości. To była zdrowa, wesoła, beztroska radość. Wstał, wyciągając szeroko ramiona i odrzucił głowę do tyłu, aby poczuć na twarzy pierwsze krople deszczu.

- Voldermort!

W tym samym momencie zagrzmiało i Draco znowu wybuchnął śmiechem, czując jak coraz rzęsistszy deszcz moczy jego ubranie i zmywa z niego strach, który towarzyszył mu przez tyle lat. To była znów sprawka Pottera, ale nawet jeśli Ślizgon nadal czuł niechęć do nie – tak – dobrze brzmiącego imienia swojego czerwono-złotego przeciwnika, to szacunek, który miał dla tego Gryfona, zbudził jego serce z letargu, w którym było do tej pory. Chłopak zamknął oczy i przywitał się z pierwszą ulewą swojego nowego życia.

Uwolnił się losu, który został mu przeznaczony. Wreszcie był sobą.

***

Snape aportował się na opuszczonym cmentarzu. Rozejrzał się dookoła i zobaczył Lucjusza, Avery’ego i Notta. A potem zza starych, poniszczonych płyt nagrobnych i omszałych rzeźb, wyszedł Voldermort w towarzystwie swojego tchórzliwego sługi. Tak jak było w zwyczaju, wszyscy obecni Śmierciożercy pokłonili się Lordowi.

- Moi wierni słudzy. Nadszedł czas. Na początku zajmiemy się Hogwartem i Dumbledore’em.

Severus przełknął ślinę. Miał nadzieję, że zdąży ostrzec dyrektora... albo, jeśli to mu się nie uda, że Potter ujrzy we śnie tę scenę; lub, że eliksir Terrianto, który zrobił i dostarczył niedawno Tomowi Riddle, nie posłuży swojemu celowi. Idąc w ślady innych, uniósł różdżkę.

19.19

Ziemia zaczęła tętnić. Płyty nagrobne popękały, a z wnętrza mogił eksplodowały masy ziemi, które wcześniej okrywały zmarłych.
Eliksir Terrianto jednak posłuży swojemu celowi.
Cały cmentarz zalała czerwono-żółta poświata. Ziemia z grobów uformowała się w postacie posłuszne ruchom różdżek Śmierciożerców.

...Stało się.

Lord uniósł ręce.

- Sanguis Ober Ameth!- wykrzyknął triumfalnie, a Snape poczuł się jeszcze większym zbrodniarzem, niż był w rzeczywistości. Słowo "Ameth" pojawiło się na czołach golemów wypisane krwistą czerwienią. Wyzwisko Harry'ego Pottera zaciążyło Severusowi na duszy. Ty Śmierciożerco... ty Śmierciożerco... Nigdy się nie dowiesz!

Mistrz Eliksirów zawsze uważał, że rozgrzeszenie nie jest dla takich jak on.
Wyprostował się, obserwując jak Voldermort, dzięki własnej krwi dodanej
wcześniej do eliksiru Terrianto, wzmacnia więzy łączące go potwornymi
stworzeniami, powstałymi z cmentarnej ziemi.
Oczekując, iż Czarny Pan zaraz odwróci się w jego kierunku z oskarżycielskim wyrazem na twarzy, Severus na moment wstrzymał oddech. Jednak nic takiego się nie stało. Mężczyzna odetchnął -najwyraźniej Lord jeszcze niczego nie zauważył.

Snape miał misję - zadanie, którego zdecydował się podjąć, aby chociaż trochę odpokutować za zbrodnie przeszłości... Miał tylko nadzieję, że wiadomość dotarła na czas do Niewymownego pracującego dla Zakonu Feniksa...
Mistrz Eliksirów nawet nie zdążył ostrzec osobiście Dumbledore'a.

Czy osoby, którym był naprawdę wierny, zostały powiadomione na czas?

Nigdy się nie dowiesz!

- Ssseverus, eliksir rozmnażania... - rozkazał Lord. Snape wystąpił z szeregu, trzymając jasnoniebieską fiolkę. Trzy olbrzymie golemy ze względu na to, że nie posiadały duszy i umysłu, już niedługo miały stać się groźnymi i niepokonanymi wojownikami Ciemności. Snape stanął naprzeciwko nich i podzielił wywar na trzy części... a potem zamknął oczy i machnąwszy różdżką, ochlapał eliksirem trzy postacie.

Boże, miej litość nad mą duszą.

***

Niewymowny w służbie Zakonu Feniksa gorączkowo dyktował samonotującym piórom. Samonotujące pióra miały to do siebie, że nie zdradzały charakteru pisma autora. Nie było czasu do stracenia.

Numerolog w służbie Zakonu obserwujący zawirowania w przepływie magii w przyrodzie zawiadomił Niewymownego o niespotykanym wzroście poziomu magii w Ziemi, o skoncentrowanej, pulsującej energii zamkniętej w stosunkowo niewielkiej ilości materii. Ponownie stworzono Golema, i tym razem nie będzie on obrońcą.

Mistrz Eliksirów w służbie Zakonu przesłał Niewymownemu wiadomość na specjalnym, samoaportującym się pergaminie, że użyto Gliny. I dlatego samonotujące pióra powielały bez ustanku list Niewymownego, w którym Zakon Feniksa wzywał aurorów z ministerstwa do wypełnienia złożonej przysięgi walki ze Złem.

A wezwanie Zakonu miało moc silniejszą, niż władza jakiegokolwiek ministra.

Niewymowny dyktował suchym staccato:

- Zakon postanowił: Golem został zbudzony, Czarny Pan odzyskuje swą moc. Noc nocy nadchodzi, atak nastąpi w Hogwarcie. Bądźcie gotowi na wszystko, bądźcie przygotowani. Nie marnujcie czasu. Zakon wzywa wszystkich aurorów i wojowników Dobra dziś wieczór. Nie odpowiadaj na to wezwanie i bądź przeklęty na wieki.

Pergaminy znikały jeden po drugim w chwili, gdy pióra stawiały ostatnią kropkę. Wkrótce dotarły do wszystkich lojalnych Zakonowi aurorów w najdalszych zakątkach Wielkiej Brytanii.

Niewymowny ukrył twarz w dłoniach, pozwalając sobie na krótką chwilę słabości. Po chwili jednak wziął się w garść. Nie było czasu na strach. To był czas na wypełnianie przysiąg i obietnic. Przysięgi Zakonowi, obietnicy danej zmarłemu przyjacielowi i spłatę długu wobec swojego chrześniaka.

Syriusz Black zmienił się w ponuraka i z całych sił popędził w kierunku Hogwartu.

***

Draco Malfoy otrzymał sowę w czasie ciszy nocnej. Zadrżał. Sowy od ojca o tej porze doby nie zwiastowały nic dobrego. Zawsze dotyczyły Voldemorta i informacji, do których jako uczeń miał dostęp, czasem miejsc, w które nawet Snape – jako nauczyciel – nie mógł wejść bez powodu, a zawsze o brudnej robocie, którą wykonywał wyszkolony Śmierciożerca będący Opiekunem jego Domu.

Z wyrazem obrzydzenia na twarzy Draco otworzył list.


Drogi Draco,

Nadszedł czas, byś udowodnił swoje oddanie Czarnemu Panu. Mistrz Magii i Ciemności nadchodzi. Opuść Hogwart i zabierz ze sobą tobie posłusznych. Reszta zginie. Jeśli chcesz zostać wyróżniony przez naszego Mistrza, dołóż wszelkich starań, by osłabić Harry’ego Pottera, lecz NIE próbuj go zabić – zaszczyt ten należy się Mistrzowi i nikomu innemu.

Twoje dzisiejsze zadanie jest wszelako inne. Masz wystrzelić w niebo Mroczny Znak dziś, dokładnie o północy.

Nie spieprz tego, bo cię zabiję.

Lucjusz Malfoy



Draco skrzywił się. Przynajmniej Lucjusz nie podpisał się „Twój tatuś”, zwłaszcza po tych ostatnich słowach prawdziwego uczucia.

Odchylił się na oparcie fotela. Zastanawiał się nad sobą, wpatrując w ogień płonący na kominku, płomienie ogrzewały mu twarz. Co stanie się dziś wieczorem? Co komu przyjdzie z wystrzelania Mrocznego Znaku pod samym nosem Dumbledore’a? Draco nie miał złudzeń, że dyrektor się nie przestraszy. Wręcz przeciwnie, potraktuje to jako ostrzeżenie. Dlaczego Voldemort chce tak pochopnie zrezygnować z elementu zaskoczenia?

Draco może i nie lubił Dumbledore’a, ale szanował jego siłę woli... I to, że już raz pokonał innego Czarnego Pana. Draconowi wydawało się, że z takim doświadczeniem może stawić czoła Voldemortowi i wyjść z potyczki zwycięsko. Jeszcze raz przebiegł wzrokiem pergamin. Osłabić Harry’ego Pottera... Ale zostawić go Voldemortowi.

A więc Voldemort zamierza przybyć do Hogwartu.

Srebrnowłosy Ślizgon wciąż jeszcze się zastanawiał, co zrobić z otrzymaną przesyłką. Wciąż nie lubił Harry’ego Pottera i tego, w jaki sposób Gryfon radził sobie z przeciwnościami, którym Draco by nie podołał. Nie przepadał za Dumbledore’em, a już najbardziej nienawidził Lupina i tego słodkiego współczucia dla wszystkich słabeuszy. No i właściwie wcale by nie żałował, gdyby parę zbyt pewnych siebie szlam zostało startych z powierzchni ziemi. I to wcale nie dla tego, że hańbili imię czarodzieja, a zwykłej inteligencji. Wciąż uwielbiał Snape’a i tę otoczkę tajemnicy, która spowijała wysoką postać złowróżbnego profesora. Lubił dowcip i przebiegłość, elegancję i wyjątkowy talent do subtelnej Sztuki, której nauczał.

Doprawdy, Draco nie był pewien, czy chce stanąć po stronie Dumbledore’a, skoro nie lubi połowy ze swoich potencjalnych towarzyszy broni.

Westchnął ciężko, wstał i bezgłośnie wyszedł z pokoju wspólnego. Podjął decyzję spontanicznie, podobnie jak wcześniej spontanicznie rozerwał krępujące go więzi strachu, ale tym razem doskonale wiedział, dlaczego zmierza w kierunku gabinetu Dyrektora z listem od ojca w dłoni.

Draco postanowił, że prędzej umrze, niż pozwoli sobie wypalić Mroczny Znak na przedramieniu; zanim odda swe życie, ciało i duszę w niewolę wężopodobnej kreaturze, która nawet nie mówi z właściwym akcentem.

***

Mały, tłusty szczur ze srebrną łapą pędził po kamiennych posadzkach Hogwartu w kierunku Wieży Gryffindoru. Nie musiał przedostawać się przez drzwi w portrecie. Spędził tu tyle lat, że doskonale znał małą dziurę w ścianie, przez którą mógł przedostać się do Wieży. Został wysłany, by kogoś znaleźć i dokona tego.

Jedyne, co go niepokoiło, to świadomość zaciągniętego długu, który może zniweczyć całą misję. Miał jednak nadzieję, że tak się nie stanie, tym bardziej, że zupełnym przypadkiem zapomniał wspomnieć Czarnemu Panu o tym maleńkim szczególe.

***

Harry siedział przy kominku w pokoju wspólnym Gryfonów z paskudnym wyrazem twarzy. Ron i Hermiona zajmowali sąsiednie krzesła, usiłując nakłonić go do rozmowy.

- Harry, pozwól nam sobie pomóc – błagała Hermiona.

- Po takim meczu powinieneś skakać z radości, chłopie, co z tobą?

- RON! Ty baranie!

- Chcecie wiedzieć, co ze mną? – odparł Harry niskim, groźnym głosem. Dwójka jego przyjaciół zamilkła. Hermiona przysunęła się bliżej Rona. Kiedy złość wypełniała te nieruchome zielone oczy, ciarki przechodziły jej po kręgosłupie, a ból wypełniał serce. W takich chwilach Harry był niebezpieczny. Niebezpieczny jak Snape. Tak kiedyś powiedział Ron, a ona musiała się z nim zgodzić.

- Snape przyszedł do mnie i zapytał o coś, co było dla niego cholernie ważne, a ja mu nie odpowiedziałem! Pozwoliłem mu iść na pewną śmierć i odmówiłem odpowiedzi, o którą prosił! – krzyknął Harry ze złością.

Oboje widzieli, jak bardzo wzburzony był ich przyjaciel.

- Co to było, Harry?

- Nie chcę o tym rozmawiać, Miona. Będzie tylko gorzej, jeśli wszyscy się dowiedzą, po tym, co on dla mnie zrobił, po tym jak mnie krył przez cały ten czas. – Harry potarł nerwowo czoło. Oddychał z trudem. - Wiedziałem, że tak będzie. Widziałem to na Wróżbiarstwie. Kamienie pokazały Martwy Punkt. I on nadszedł, Martwy Punkt dla Snape’a. Wiedziałem, że nadejdzie i nie przygotowałem się na to, nie uprzedziłem nikogo. A teraz on może umrzeć z poczuciem winy, na które nie zasłużył – wyszeptał ze smutkiem. Hermiona zagryzła wargi, żeby nie powiedzieć, co sądzi o tym całym wróżbiarstwie. Po namyśle Harry dorzucił: - Nie popełnię tego błędu z pozostałymi przepowiedniami.

Ron już otwierał usta, żeby wyrazić swoją opinię o wróżbiarstwie jako takim oraz o Trelawney w szczególności, gdy Harry uciszył go gestem. Sam uniósł się nieco, nasłuchując bacznie.

- Co jest, Harry? – szepnęła Hermiona, ale jej również dał znak, by siedziała cicho.

- Dajcie posłuchać! – mruknął, desperacko usiłując skupić się na odgłosie, którego żadne z jego przyjaciół nie mogło usłyszeć. Oni sami świetnie zdawali sobie z tego sprawę.

Jednak wszyscy troje usłyszeli ciche „pop” i było już za późno. Peter Pettigrew jednym ruchem różdżki ogłuszył Rona i Hermionę, którzy jak kłody zwalili się na ziemię.

Harry wycelował swoją różdżkę w Petera, ale ten odezwał się drżącym z przerażenia głosem.

- Nie rób tego Harry, albo będę musiał cię skrzywdzić.

Harry wstał, a twarz stężała mu jak maska.

- Nie wyjdziesz stąd żywy, Glizdogonie. Zabiłeś Cedrika Diggory’ego i Bóg wie ilu niewinnych! Zabiję cię!

- Nic mi nie zrobisz – pisnął Peter. – Nic mi nie zrobisz, bo twoi kochani przyjaciele leżą teraz przede mną i zabiję przynajmniej jedno z nich, zanim twoje zaklęcie mnie trafi. JEŚLI mnie trafi. Jesteś ślepy. Wiem, że jesteś ślepy – dodał, kręcąc się niepewnie jak zwierzę w pułapce.

Harry opuścił różdżkę. Szczur miał rację. Nie będzie miał pewności, że trafi, jeśli nie powie Ento, a w ten sposób poświęci Rona albo Hermionę, zanim Avada Kedavra trafi zabójcę Cedrika. Nie może wystawić przyjaciół na takie niebezpieczeństwo spokojnie stojąc z boku. Oczy mu się rozszerzyły, na ten widok Petera przeszedł dreszcz.

Niebezpieczeństwo.

Oczy Harry’ego rozbłysły. Nie zlekceważy tej przepowiedni.

- Myślisz, że możesz mnie zranić, nędzny szczurze? – warknął do Glizdogona, obchodząc go wkoło i uśmiechając się drapieżnie. Tego Peter się nie spodziewał. Słyszał, że chłopak ćwiczył z Hooch, Lupinem i Dumbledore’em mimo wysiłków Snape’a, żeby go złamać, ale naprawdę nie spodziewał się konfrontacji z wojownikiem w miejsce niepełnosprawnego piętnastolatka. - Myślisz, że cię nie widzę? Że nie słyszę twego ciężkiego oddechu, nie czuję smrodu twojego potu, nie czuję na sobie twojego wzroku? – ciągnął Harry tym samym jedwabistym, jakby sennym głosem, niczym kobra hipnotyzująca swoją ofiarę. Głosem, którego zazwyczaj używał Snape...

Harry słyszał świszczący oddech, znamionujący zdziwienie Petera. Zadziałał błyskawicznie, jak uczył go Mistrz Eliksirów.

- Translocus Ron i Hermiona! – wrzasnął, zaklęcie nie potrzebowało naprowadzania. Leżące sztywno ciała przyjaciół znikły, zanim Glizdogon zorientował się, co się dzieje. Niewidomy Gryfon przeniósł je w bezpieczne miejsce... Ale Glizdogon nie miał szans dostrzec, gdzie.

Spełnił zatem swoją groźbę najokrutniejszym zaklęciem, na jakie mógł się zdobyć.

- Crucio!

***

Remus Lupin i Albus Dumbledore ruszyli w kierunku Wieży Gryffindoru, gdzie rozlegał się rozpaczliwy, mrożący krew w żyłach krzyk Chłopca, Który Przeżył. Wszystko działo się tak szybko. Draco biegł za nimi tylko po to, żeby przekonać się, kto miał tyle odwagi, by przedostać się do Hogwartu niezauważonym, dotrzeć do Wieży Gryfonów, przez drzwi za portretem tylko po to, by rzucić w Harry’ego Cruciatusem, zamiast po prostu go zabić.

Co wykluczało Voldemorta.

Dotarli do portretu Grubej Damy, gdy krzyki nagle ucichły. Słuchać było odgłosy kotłowaniny i drzwi z impetem otworzyły się, wyrzucając na korytarz bladych, przerażonych Gryfonów, którzy w panice usiłowali biec po pomoc lub po prostu uciec z pokoju wspólnego, niemal tratując Dyrektora i nauczyciela Obrony.

Jedynymi wyjątkami byli Fred i George.

- Szybko, szybko, Śmierciożerca... Harry! Chodźcie szybko! – krzyczeli, kiedy dwaj nauczyciele usiłowali przedrzeć się przez rozhisteryzowanych uczniów. Na twarzach ich obu malowało się zdziwienie, gdy wreszcie dotarli do miejsca wskazywanego przez bliźniaków.

Harry Potter leżał na podłodze w przedziwnej pozycji. Trząsł się jeszcze po torturze zadanej Niewybaczalnym. Oczy miał wywrócone, twarz wykrzywioną. Koralowy wężyk zwijał się wokół lewego nadgarstka chłopca, syczał nerwowo, ale nie uciekał. Zaklęcie niewidzialności przestało działać w momencie, gdy Harry stracił przytomność. Jednak nie to tak zdziwiło obu czarodziejów.

Naprzeciw Harry’ego leżał skulony Peter Pettigrew, z oczami rozszerzonymi bólem, kurczowo trzymając się za serce, podczas gdy życie powoli uchodziło z jego ciała. Remus złapał go brutalnie, wilcze oczy płonęły wściekłością, ale Peter zdołał tylko wycharczeć:

- ...Dług czarodzieja... chłopiec... wykorzystał mądrze...

I zaległa cisza. Peter Pettigrew nie żył, gdyż zlekceważył dług. Czarodziejska więź zebrała swoje żniwo.

W tym czasie Dumbledore mrucząc coś kojąco dotknął czoła chłopca. Harry przestał drżeć, oddech stał się nieco głębszy. Otworzył oczy.

- ...udało się? – wyszeptał.

- Tak, Harry – odparł miękko Dumbledore.

Harry uśmiechnął się blado i znów stracił przytomność. Wystawił się na niebezpieczeństwo, ale okazało się ono dla niego tarczą chroniącą przed zaklęciem Glizdogona. Rzeczywiście się udało.

20.20

W skrzydle szpitalnym Remus stał przy łóżku Harry’ego, patrząc na chłopca odsypiającego skutki Crucio. Jakim cudem Harry’emu się to udało? Dlaczego wszystko potoczyło się tak szybko? Przymknął oczy. Był wściekły jak rozjuszona sklątka, nienawidził Petera odkąd dowiedział się o jego zdradzie, a jednak...

Remus zacisnął zęby i spojrzał w głąb sali, gdzie za rozstawionym pośpiesznie parawanem spoczywało ciało Petera Pettigrew. Syriuszowa przepustka na wolność.

I kolejny przyjaciel z dzieciństwa.

Serce mu krwawiło. Drań powinien żyć. Powinien przeżyć to wszystko, co stało się udziałem Syriusza, powinien cierpieć za to, co zrobił, a nie wymigać się z tego tak prosto. Remus przełknął głośno i znów popatrzył na Harry’ego. Może gdyby Peter nie umarł, miałby szansę na odkupienie.

Snape miał taką szansę.

- Remusie, chciałbym, żebyś porozmawiał z uczniami starszych klas.

Głos Dumbledore’a przywrócił Lupina do rzeczywistości. Spojrzał na dyrektora i...

- Merlinie...!

Okrzyk ten był jak najbardziej na miejscu. Dumbledore kroczył wyprostowany, jego oczy ciskały błyskawice; codzienne, zwiewne szaty zamienił na bardziej obcisłe – nie aż tak, jak tradycyjne ubiory do pojedynków, ale te przylegały do ciała, nie krępując ruchów.
Dumbledore nie jest tak zgrzybiały, za jakiego się go uważa – pomyślał Remus. – Ciekawe, czy Voldemort wziął to pod uwagę?

Dumbledore uśmiechnął się.

- Cieszy mnie twoja aprobata. Ale do rzeczy. Chciałbym, żebyś porozmawiał z uczniami starszych klas – powtórzył. – Nie mam zamiaru angażować ich w walkę, ale wolałbym uniknąć paniki, a to można osiągnąć jedynie uzmysławiając im, że nie są bezbronni. Popatrz na Harry’ego.

Korzystając z okazji, Remus zadał nurtujące go pytanie.

- Dyrektorze, co się stało? Dlaczego Peter zginął?

Dumbledore westchnął.

- Wydaje mi się, że między nimi istniało pewnego rodzaju magiczne zobowiązanie i to Peter był dłużnikiem. W takim przypadku dłużnik nie może w żaden sposób fizycznie skrzywdzić czarodzieja, z którym ta więź go łączy. Więc kiedy Peter rzucił na Harry’ego Cruciatusa, zaklęcie w dwójnasób odbiło się na nim.

- Ale przecież Peter nie zwijał się z bólu jak Harry?

- Jak powiedziałem, zaklęcie się na nim odbiło. Nie zadziałało w ten sam sposób. Odbiło w dwójnasób ból Harry’ego w sercu Petera. A że było to Crucio...

Młodszy czarodziej pokiwał głową, spoglądając na śpiącego Harry’ego. Dumbledore uśmiechnął się lekko.

- Harry mógłby być w Slytherinie, to był znakomity pomysł.

- Osłabiło go to.

- Poppy tyle razy już leczyła Severusa, że znakomicie da sobie radę z Harrym. Za godzinę całkowicie dojdzie do siebie.

Remus ponownie skinął dyrektorowi głową i wyszedł z sali. Miał zadanie do wykonania.

***

Wąchacz przeskoczył przez płot ogradzający Wrzeszczącą Chatę. Popędził tunelem prowadzącym do Hogwartu, a potem korytarzami zamku – mijając Panią Norris nie mógł się powstrzymać od przekazania jej pewnej wiecznie wygłodniałej pchły – aż do skrzydła szpitalnego.

Harry podniósł głowę, słysząc ciche drapanie pazurów o posadzkę i uśmiechnął się, domyślając, kto to. Lecz szelest szat pielęgniarki i jej okrzyki rozległy się niemal natychmiast, nie miał więc szansy poprosić pani Pomfrey, żeby pozwoliła psu zostać.

- A sio! Sio! Skoro wyrzuciłam stąd Granger i Weasley’a, to tym bardziej wyrzucę ciebie! To nie miejsce dla psiaków i nikt – znaczy ja – nie będzie tolerował tu żadnych futrzaków! Kto wie, co na tobie siedzi... Aaaaaach!

Wpatrujący się w pielęgniarkę pies nagle zniknął. Na jego miejscu stał Niewymowny Zakonu Feniksa, uciekinier z Azkabanu, Syriusz Black. I wyglądał na zdolnego do wszystkiego. Wierna swemu powołaniu, oraz świadoma faktu, że może i to jest skazaniec, ale przecież nie raz dawała sobie z nim radę, Poppy Pomfrey wycelowała w niego różdżkę.

- Ogłuszę cię, jeśli podejdziesz bliżej! – oświadczyła wysokim z napięcia głosem, na dźwięk którego Harry omal się nie roześmiał.

- W porządku, pani Pomfrey...

Poppy nie reagowała, wpatrując się w Blacka szeroko otwartymi oczami. Harry usłyszał cichy, stanowczy głos Syriusza:

- Pani Pomfrey, w imieniu Zakonu Feniksa zapewniam panią, że nie stanowię zagrożenia dla Harry’ego i proszę, by zeszła mi pani z drogi.

Zapadła cisza, a z napięcia panującego między dorosłymi Harry wywnioskował, że komunikują się bez słów. Zanim jednak zdążył się na dobre zirytować, Poppy Pomfrey mruknęła coś i odeszła, a Syriusz stanął przy jego łóżku. Sekundę później silne ramiona podniosły go i przytuliły mocno. Harry poczuł się znacznie lepiej, słysząc bicie Syriuszowego serca.

- Jak ją przekonałeś? – zapytał, nie wypuszczając ojca chrzestnego z objęć.
Syriusz uśmiechnął się do chrześniaka.

- Pokazałem jej Znak Feniksa na grzbiecie dłoni.

Harry oderwał się od niego, wyraźnie zdziwiony.

- Jesteś w Zakonie? Macie znaki? Takie jak ten Snape’a?

- Na Merlina, nie. Po pierwsze, te mroczne są widoczne cały czas, natomiast znaki Zakonu mogą być ujawnione tylko za pomocą różdżki. No i nasze są o wiele ładniejsze. – Syriusz uśmiechnął się szeroko na widok rozradowanej miny chłopaka.

- Ekstra!

- To, w jaki sposób pokonałeś Glizdogona też było znakomite. Jestem z ciebie taki dumny, Harry. Twoi rodzice też byliby... I to bardzo – odparł z uczuciem. Harry zasępił się nagle.

- Zabiłem następnego człowieka.

- Peter sam się zabił. Nic mu nie zrobiłeś, mimo tego wszystkiego, co drań zrobił tobie. A kto jest tym drugim?

Harry posmutniał jeszcze bardziej.

- C... Cedrik.

Syriusz westchnął i przytulił Harry’ego ponownie.

- To też wina Petera. Jego i Voldemorta. Nie zapominaj o tym.

Harry przygryzł wargę. Wciąż nie wiedział, jak poradzić sobie ze śmiercią Cedrika, podobnie jak z innymi traumatycznymi wydarzeniami ze swego życia. Zadrżał.

- Skąd o tym wszystkim wiesz?

Syriusz spoważniał. Pomógł Harry’emu się podnieść, chcąc zyskać na czasie.

- Trochę Remus mi powiedział...

- A resztę?

Syriusz uśmiechnął się z zakłopotaniem, choć Harry i tak tego nie zobaczył.

- Harry... – znacząco zawiesił głos. – Nie mogę o tym mówić.

Przez chwilę chłopak wyglądał na zakłopotanego, aż wreszcie zrozumiał. W każdym bądź razie sprawiał wrażenie, że zrozumiał.

***

Wielka Sala była wypełniona piąto-, szósto- i siódmoklasistami, z zainteresowaniem wpatrującymi się w nauczyciela Obrony przed Czarną Magią. Atmosfera była napięta, choć paru Ślizgonów uśmiechało się nonszalancko.

Draco zacisnął zęby, patrząc wprost przed siebie. Może jednak popełnił błąd, informując o wszystkim Dumbledore’a. Doskonale zdawał sobie sprawę, że wśród Śmierciożerców będzie zarówno jego własny ojciec, jak i profesor Snape. O ile los Voldemorta obchodził go tyle, co zeszłoroczny śnieg, o tyle nie zależało mu na śmierci ani ojca, ani Opiekuna Domu.

Na szczęście, o czym wiedział doskonale, obaj panowie posiadali wyjątkową zdolność unikania nieuniknionego.

A kiedy się już wszystko zacznie, po której stronie stanie on sam? Z pewnością u boku Dumbledore’a nie będzie cierpiał tak, jak cierpieli zwolennicy Czarnego Pana. Ale czy będzie musiał wystąpić przeciw własnemu ojcu? Czy będzie musiał spojrzeć w oczy człowieka, którego przez całe życie starał się zadowolić? Czy wyceluje w niego różdżkę?

Draco nie był pewien, czy da temu radę. To wszystko było nie tak, po prostu nie tak. I to wszystko była wina Voldemorta.

Cholerny wężowaty skurwiel. Trzasnąłby go z dużą przyjemnością.

Tymczasem w sali rozlegał się głos Remusa Lupina:

- Wszyscy uczniowie z młodszych klas zostali zebrani w bezpiecznym miejscu, dobrze ukrytym w zamku. Profesorowie Flitwick i Sinistra są z nimi przez cały czas. Wy zostaniecie w swoich dormitoriach, w pełnej gotowości bojowej. Mam nadzieję, że opanowaliście dostatecznie materiał Obrony przed Czarną Magią. Pamiętajcie, siła leży w liczbie, ale też we wzajemnym zaufaniu. A dyrektor Dumbledore i ja mamy do was ogromne zaufanie.

- Nie ująłbym tego lepiej – głos dyrektora dobiegał z miejsca, gdzie zazwyczaj stał stół dla nauczycieli. Zgromadzeni odwrócili się w jego kierunku, przyglądając się z podziwem wspaniałej postaci białobrodego czarodzieja. Dumbledore’owi towarzyszyły dwie osoby. Jedna z nich nosiła czarną opończę z kapturem. Drugą był Harry Potter, z doskonale widocznym wężem koralowym owiniętym wokół nadgarstka.

Draco prychnął zdegustowany. A więc to był prawdziwy pomocnik Pottera. Prawdziwa Sasha. Dotychczas znalazł był bowiem tylko jedną Sashę w całym Hogwarcie: Puchonkę z pierwszego roku, która gubiła się po drodze do własnego dormitorium, nie mówiąc już o cieplarniach.

- Obawiam się, że w przeciągu kilku minut Hogwart stanie się obiektem ataku. Wiem ze źródeł godnych największego zaufania, że ataku tego nie dokonają wyłącznie czarodzieje. Uważam, że macie pełne prawo wiedzieć o zbliżającej się konfrontacji. Jednak jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, nie będziecie musieli kiwnąć nawet palcem, że o różdżce nie wspomnę.

Wśród uczniów rozległ się nerwowy chichot. Dumbledore uniósł dłoń.

- Dlatego też proszę was wszystkich o pozostanie w waszych dormitoriach.

- A co z Harrym? – zawołał Ron od strony stołu Gryfonów. Harry uśmiechnął się i pomachał w tamtym kierunku.

- Obawiam się, że młody pan Potter już zaczął swoją bitwę – odparł Dumbledore smutno, lecz w jego głosie nie było pesymizmu. - Zanim wszyscy się rozejdziecie, chciałbym ogłosić jeszcze jedną rzecz, tak na wszelki wypadek – dodał dyrektor, a oczy mu zalśniły. Cała sala się uciszyła i właśnie w tym momencie Remus dostrzegł znajomy uśmiech skryty pod kapturem opończy. Uśmiechnął się szeroko. Właśnie na tę chwilę Syriusz czekał piętnaście lat. - U mego boku walczy Syriusz Black – rzekł Dumbledore.

Ogólny jęk zdziwienia zagłuszył bojowe okrzyki Rona i oklaski Hermiony. Dramatycznym gestem Syriusz zrzucił kaptur, odsłaniając przystojną twarz o lekko łotrzykowskich rysach. Od czasu wypuszczenia z Azkabanu odzyskał nieco dawnej urody, nabrał witalności i obecnie już nie robił wrażenia zdziczałej bestii, jak w pamiętną noc Halloween.

- Syriusz Black jest członkiem Zakonu Feniksa. Jest niewinny, ciążące na nim oskarżenia są bezpodstawne... może poza tym jednym o straszenie Pani Norris – dodał dyrektor z błyskiem w oku. Obecni wybuchnęli gromkim śmiechem, począwszy od Weasleyów siedzących przy stole Gryffindoru, przez resztę Gryfonów, wtórujących im Puchonów i powściągliwych Krukonów, a w końcu nawet Ślizgonów.

Syriuszem owładnęło dziwne uczucie, gdy Dumbledore zaczął opowiadać prawdziwą wersję wydarzeń tamtej fatalnej nocy sprzed piętnastu lat i wyjawił, kto był winny wszystkich zarzucanych Blackowi czynów. Radość mieszała się ze wzruszeniem. A kiedy twarze uczniów zmieniły wyraz z wrogiego na pełen podziwu, Syriusz poczuł, że spełniło się wszystko, o czym marzył i może umrzeć nawet dziś.

Potrząsnął głową, odpędzając złe myśli.

***

Snape starannie ukrył radość na myśl, że Glizdogonowi nie udało się powrócić z Harrym. Sklął się w duchu za to, że nigdy nie podejrzewał szczura, nie domyślił się, że to Glizdogon był najobrzydliwszym, najwredniejszym z Huncwotów i to zazwyczaj on wydawał całą bandę, zwłaszcza, jeśli sam był obiektem żartów.

Co oznaczało, że Black naprawdę był niewinny.

Co oznaczało, że już nie ma szans na Pocałunek Dementora.

Co oznaczało, że Severusowi powinno być przykro, że tak pochopnie go ocenił.

Cholerni Potterowie i ich cholerni przyjaciele.

Skrzywił się na samą myśl, a to wystarczyło, żeby nie zwracać uwagi Voldemorta, który z minuty na minutę niecierpliwił się coraz bardziej, aż w końcu stało się jasne, że Glizdogon schrzanił robotę i nie dostarczy związanego Pottera do stóp Czarnego Pana. Co z punktu widzenia Snape’a było nad wyraz korzystne, jako że pozwoli mu utrzymać przykrywkę jeszcze jakiś czas.

Voldemort wstał.

- Nie będziemy dłużej czekać. Zadanie musi zostać wykonanie dziś wieczór. Lucjuszu?

Malfoy senior wystąpił z szeregu.

- Mój syn nie zawiedzie Cię, Panie! – wykrzyknął z entuzjazmem.

- Mam nadzieję. Dla twojego własnego dobra – odparł Voldemort jakby od niechcenia.

Lucjusz drgnął, skłonił się i wrócił na swoje miejsce. Voldemort zwrócił się do pozostałych Śmierciożerców, zebranych wokół niego.

- Moi lojalni Śmierciożercy! Nadeszła godzina zemsty. Oto chwila, w której zmieciemy w proch i pył potęgę Dumbledore’a i przejmę kontrolę nad Ministerstwem Magii. Władza powróci w ręce Czystej Krwi. Powrócą na szczyty ci, którzy są tego warci. Wszystko już gotowe... Niech więc się zacznie – dokończył, a Nagini, niczym żywy symbol jego władzy wiła się u stóp Czarnego pana.

Snape zacisnął zęby. Czyli wszystkie podłe kreatury, z którymi sprzymierzył się Tom Riddle zbierają się teraz wokół Hogwartu niczym orkiestra, czekająca na dyrygenta.

A on sam stroił niektóre z instrumentów. Będzie przeklęty.

***

Zimowa noc była cicha i spokojna. Nie było nawet wiatru, a martwa cisza wokół sprawiała wrażenie, jakby wszystko było zamknięte w szczelnej kapsule. Jedynym złowróżbnym sygnałem był przeszywający ziąb, wyjątkowy nawet jak na grudzień. Wydawało się, że nikt w zamku nie spodziewa się niczego złego, okna migotały wesoło pośród nocy. Pod wszelkimi względami Hogwart wyglądał niewinnie i świątecznie.

Wkrótce też zaczęli przybywać pierwsi goście i wielkie wrota otwarły się szeroko na ich powitanie. Mężczyźni i kobiety, starzy i młodzi, przybywali dochować wierności przysiędze złożonej Zakonowi Feniksa i Siłom Dobra. Było ich około setki, Wielka Sala napełniła się ludźmi, a serca obecnych nadzieją.

Harry słyszał wszystkich i jednocześnie jakby nikogo, czuł się nieco skołowany wydarzeniami dzisiejszego wieczoru. Radość z powodu rehabilitacji ojca chrzestnego, najpierw w oczach uczniów, a potem zgromadzonych aurorów mieszała się z obawą, co wydarzy się podczas ostatecznej rozgrywki. Zadrżał jednocześnie ze strachu i ze zniecierpliwienia. Sasha syknęła, Harry poczuł dotyk rozwidlonego języka na skórze nadgarstka.

- Boisz się, Harry?

- Trochę – odparł z krzywym uśmiechem.

- Denerwujesz się?

- Można tak powiedzieć.

- Wołałbyś być teraz gdzie indziej?

Zastanowił się chwilę. Trudno było odpowiedzieć jednym słowem, jednym słowem podsumować wszystko, co go w życiu spotkało – sławę, ciężar odpowiedzialności na barkach, pogardę ze strony pewnego Mistrza Eliksirów, bo jest tym, kim jest. Więc czy chciałby być kimś innym?

Ale wtedy nie miałby Syriusza. Ani Rona i Hermiony. Ani Remusa. Nie byłby czarodziejem. Nie, nie zamieniłby tego za nic na świecie. A za wzrok?

Nie miałby Sashy... No i nie poznałby Severusa Snape’a – tego prawdziwego Snape’a - sprzymierzeńca ukrytego pod maską nieprzystępności. Paradoksalnie to właśnie ślepota pozwoliła mu dostrzec prawdziwą twarz Mistrza Eliksirów.

- Na pewno nie, Sasho. Nie chciałbym być nigdzie indziej na świecie – szepnął Harry, uśmiechając się pokrzepiająco.

Nawet udało mu się zobaczyć przyszłość, teraz, kiedy stracił wzrok. Nie ma się więc nad czym zastanawiać.

***

Nad Zakazanym Lasem uniosła się czarna chmura ptactwa. Na skraju lasu, niczym upiory, materializowali się dementorzy ustawiając się na błoniach w nieruchomym półkolu, niczym straże na warcie. Atmosfera, już i tak zimna, stała się lodowata.

Nagle ziemia zatrzęsła się pod stopami dziesięciu monumentalnych postaci z gliny, maszerujących powoli przez Zakazany Las, drzewa łamały się z trzaskiem na ich drodze.

Wewnątrz zamku Draco zacisnął zęby. Dochodziła północ. Wszedł do sali wypełnionej aurorami - ludźmi, którzy tylko czekali okazji, by całą jego rodzinę zamknąć w Azkabanie. Nerwowo przełknął ślinę. Zamierzał świadomie pomóc tym ludziom. Im i Harry’emu Potterowi. Zamierzał się z nimi sprzymierzyć. I wcale nie był pewien, czy jest z tego powodu zadowolony.

Ale na pewno czułby się gorzej, gdyby znaczył go Mroczny Znak.

Uniósł różdżkę wysoko nad głową i na znak Dumbledore’a, wobec wszystkich zgromadzonych wojowników Dobra, rzekł:

- Morsmordre!

21.21

Snape spojrzał w kierunku zamku, który przyszło mu atakować. Hogwart, jego... dom. Jedyne miejsce na świecie, które mógł określić tym mianem, a w nim ludzie, dla których być może warto oddychać. Czuł się jak rak, atakujący organizm, który tchnął weń życie. Czuł się podle, jednak z żelazną konsekwencją przystąpił do realizacji planu, który układał w myślach od dawna – planu, o którym nie wiedzieli ani Voldemort, ani Dumbledore. Nieprawdą było, że Snape nie lubił niespodzianek. Snape uwielbiał niespodzianki, pod warunkiem, że sam je robił i były wyjątkowo niemiłe.

W końcu był największym wrogiem Huncwotów.

Voldemort uniósł kościstą, nienormalnie białą dłoń wskazując nią zamek i dementorzy poszybowali w tamtym kierunku. Mroczni strażnicy Azkabanu zdawali się przenikać na błonia. Zaczęło się.

- Panie, zamek jest cały rozświetlony – powiedział któryś ze Śmierciożerców. Snape musiał interweniować, zanim Voldemort powziąłby jakieś śmieszne podejrzenia.

- Zapewne Glizdogon nie wykonał misji. Panie, powinniśmy się wycofać, Dumbledore został ostrzeżony.

- Nie będę uciekał jak słaby idiota! Sanguiflus! – syknął Voldemort, celując różdżką w Mistrza Eliksirów. Zaklęcie z impetem trafiło Snape’a w twarz. Oślepił go błysk białego światła, a z nosa i ust buchnęła mu krew. Przez dłuższą chwilę miał wrażenie, że świat wiruje jak szalony, aż wreszcie opanował się na tyle, by odzyskać jasność myślenia. Wykrzywił się z bólu, ścierając krew rękawem szaty, i ledwie dosłyszalnie wymamrotał przeprosiny. Voldemort zlekceważył go, jak lekceważy się kurz na butach i zwrócił do pozostałych Śmierciożerców.

- Czy ktoś jeszcze ma jakieś wątpliwości, co do moich planów? – zapytał jadowicie.

Nikt nie spieszył się z odpowiedzią. Voldemort triumfalnie pokiwał głową, purpurowe oczy błyszczały triumfalnie w ciemnościach.

W tym momencie Mroczny Znak pojawił się nad zamkiem, rozświetlając zielonkawą poświatą mury i błonia. Snape poczuł drżenie powietrza w chwili, gdy magiczna bariera chroniąca zamek zachwiała się na tyle, by ktoś odpowiednio sprawny był w stanie dostać się do zamku. Voldemort wyczuł to także, natychmiast machnął różdżką, niedbale mrucząc stosowne zaklęcie. Zdawało się, że powietrze jęknęło, gdy zapora rozpadła się ostatecznie w pył. Dementorzy opanowali Hogwart.
Odwracając się do Lucjusza, Voldemort rzucił mu paskudny uśmiech. Tak mogłaby uśmiechać się kobra.

- Młody Draco dobrze się sprawił. Przyprowadź go do mnie następnym razem, otrzyma znak - powiedział, a Malfoy starszy wyszczerzył się triumfalnie. Voldemort uniósł różdżkę. - Bracia i siostry! Nadeszła chwila, w której odbierzemy, co nam się od dawna należy. Nie oszczędzajcie nikogo i niczego! - Z tymi słowy dał znak Śmierciożercom, a ci, z różdżkami w wyciągniętych przed siebie dłoniach, ruszyli w kierunku zamku.

Biegnąc z pozostałymi, Snape zadawał sobie w duchu jedno pytanie:

Dlaczego, do ciężkiej cholery, nie wezwał jeszcze golemów?

***

Smugi zielonej poświaty – pozostałości po groteskowym widmie, które unosiło się teraz nad zaczarowanym sklepieniem – nie ulotniły się jeszcze z różdżki Dracona, gdy Harry jęknął. Dumbledore wydał rozkazy aurorom, Syriusz krzyknął do Remusa, by ten uważał, a dementorzy wtargnęli do Wielkiej Sali. Momentalnie zrobiło się przeraźliwie zimno, gdy złowrodzy przybysze rzucili się na zgromadzonych w sali czarodziejów. Większość kreatur pozrzucała już kaptury.

Niezliczone patronusy śmigały ze wszystkich stron. Draco dostrzegł, że Harry, trzymając różdżkę niczym kij nagle rzucił się w przód, powalił stojącego przed nim aurora, a srebrny jeleń – ten sam, który parę lat temu napędził Draconowi takiego stracha na pamiętnym meczu quidditcha – wystrzeliwszy z różdżki galopował teraz na dementora, który paraliżował swą aurą ludzi w pobliżu.
Dementorzy – co nie było trudne do przewidzenia – przegrywali to starcie. Kiedy przychodzi do bezpośredniej konfrontacji, dementorzy nie są ani tacy straszni, ani tak zabójczy, jak można by sądzić. Draco wzruszył ramionami.

Tymczasem morale obrońców zamku rosło, w miarę jak ubywało dementorów w Wielkiej Sali. Nagle ponad zgiełkiem dał się słyszeć głos Syriusza.

- Dementorzy to pułapka!

Prawdziwy atak nastąpił niepostrzeżenie, gdy większość aurorów zajęta była walką z dementorami. Nic dziwnego, wszędzie można było dostrzec czarne szaty atakujących. Dopiero teraz, po okrzyku Syriusza, zwrócono uwagę na przeraźliwie białe maski widoczne pod kapturami.

Zewsząd posypały się klątwy i uroki, i tym razem walka zbierała już krwawe żniwo. Raz po raz na kamienną posadzkę padały ciała: aurorzy i Śmierciożercy, niektórzy martwi, niektórzy umierający, ale jeszcze walczący o życie. Poddani Czarnego Pana używali głównie Avada Kedavra, aurorzy powstrzymywali się jednak od stosowania Niewybaczalnych.

Harry musiał zacząć uważać, gdzie stąpa, gdyż śliska od krwi posadzka była dosłownie usłana zwłokami. Sasha prześlizgnęła mu się z ramienia na szyję i owinęła dookoła niej niczym naszyjnik, gotowa służyć swym wzrokiem, ilekroć Harry na nią syknął. Harry jednak rzadko nawiązywał kontakt, starając się iść za radą Snape’a i polegać przede wszystkim na słuchu, a nie na pozostałych zmysłach. Początkowo nieporadny, z każdą sekundą radził sobie coraz lepiej, aż wreszcie stał się tak szybki, że nie sposób było w niego trafić. Także i rzucane przez niego zaklęcia były tak szybkie, że praktycznie nie do uniknięcia. Mimo że w sali było ponad dwieście osób, każde jego zaklęcie trafiło w cel. Młodego Gryfona nie interesowały jednak rekordy. Szukał dwóch ludzi.

Severusa Snape’a i Toma Riddle.

***

- Ron, naprawdę nie powinniśmy...

- Przestań, Hermiona! Jeśli nie chciałabyś pomóc Harry’emu, nie byłabyś teraz ze mną! – prychnął Ron. Dobiegali już do samego środka bitwy, lecz stanęli jak wryci, z przerażeniem przyglądając się dantejskim scenom rozgrywającym się przed nimi.

Kamienna posadzka usłana była ciałami aurorów i Śmierciożerców. Między zwłokami, a czasem i po nich, ślizgając się we krwi, miotali się ludzie, atakując i unikając ataków. Okropne klątwy zadawały śmierć w męczarniach, niektórym w ostatniej sekundzie towarzyszył zielony błysk Avada Kedavra. Przez dłuższą chwilę dwoje Gryfonów nie wiedziało, kto swój, a kto wróg.

Nagle Ron dostrzegł swego ojca i zaklęcie, które w niego trafiło. Wrzasnął i ruszył w tamtym kierunku, rzucając na napastnika wszystkie klątwy, jakie tylko mu na myśl przyszły. Hermiona, chcąc nie chcąc, pospieszyła za nim, z wyciągniętą różdżką, klucząc między walczącymi, usuwając przeszkody spod stóp przyjaciela, dopóki nie dotarli do Artura Weasleya.

- Tato? – zapytał z przerażeniem Ron, obejmując postać tak bladą, jakby była z wosku. Artur powoli otworzył oczy, a na nieruchomej twarzy pojawił się strach.

- Nie... powinienieś... tu być! – wyszeptał z wielkim wysiłkiem.

- Ron, musimy stąd znikać! Nie dam rady powstrzymywać ich ani chwili dłużej! – krzyknęła Hermiona. Ron podniósł głowę, intensywnie mrugając, i dopiero teraz zauważył, że Hermiona trzymała ich trójkę pod kopułą zaklęcia ochronnego. Skinął i szybko wstał, podtrzymując ojca.

- Zabiorę go w jakieś bezpieczne miejsce i wracam. Uważaj na Harry’ego! – krzyknął przerywając zasłonę, która znikła z cichym pyknięciem.

Jeśli chciała odnaleźć swego niewidomego przyjaciela, Hermionie nie pozostawało nic innego, jak tylko rzucić się w wir walki. Od czasu letnich wypadków nie widziała go walczącego – Harry nigdy nie pozwolił ani jej, ani Ronowi, towarzyszyć sobie podczas tajnych lekcji ze Snape’em, więc sama nie wiedziała teraz, w jakim stanie go znajdzie.

Ale nie sposób rozglądać się w poszukiwaniu kogoś, jeśli jest się zajętym chronieniem własnej skóry. Chciała go zawołać – była pewna, że dosłyszałby ją przez cały ten bitewny zgiełk. Już dawno nauczył się odróżniać dźwięki tam, gdzie inni słyszeli tylko hałas. Ostatecznie jednak zrezygnowała – jeśli walczył, nie powinna zawracać mu głowy ani sobą, ani Ronem.

Miała tylko nadzieję, że uda się go gdzieś dostrzec.

***

Snape próbował nie angażować się za bardzo. Jeśli miało mu się udać, musiał pozostać cały i zdrowy, przynajmniej dopóki Voldemort nie wezwie golemów. Starał się więc pozostawać na obrzeżach walki, nie atakując, a jedynie od czasu do czasu parując rzucane w jego kierunku klątwy. Wiedział, że bitwa jeszcze się nie skończyła.

Widział Harry’ego, manewrującego między Śmierciożercami, miotającego wkoło klątwy i uroki z niewiarygodną skutecznością. Pozwolił sobie na chwilę dumy na widok nastolatka, którego zdolności równały się dwóm aurorom razem wziętym. To moje dzieło. Niezależnie od tego, co o mnie mówią, to ja tego dokonałem. Rozejrzał się, szukając wzrokiem Voldemorta. Gdzie ten szlamowaty szaleniec się podział?

***

Harry poczuł piekący ból na czole i już wiedział. Sasha zasyczała ze strachu. Harry przełknął, starając się opanować i syknął do zwierzęcia:

- Sasha, zejdź ze mnie. Schowaj się gdzieś, żeby cię nie stratowano.

- Nie opuszczę tego, z kim jestem związana.

- Sasho, nie ma czasu na kłótnie!

- To się nie kłóć! – syknął wąż i dał nura pod szatę Harry’ego. Chłopak poczuł jak chłodna wstęga ześlizguje się po jego prawej ręce i łagodnie zaciska się wokół przedramienia, nad jasnobrązową rękawicą. Harry zaniechał protestów. W końcu stał twarzą w twarz z Voldemortem.

Po raz drugi dzisiejszego dnia trafił go Cruciatus. Czuł, jak straszliwy ból rozrywa mu czaszkę, oblewając go falą gorąca. Zdał sobie sprawę, że upadł, wciąż kurczowo ściskając różdżkę. Wiedział też, że w Wielkiej Sali aurorzy i Śmierciożercy zaprzestali walki, wpatrując się w niego. Los znów zetknął Harry’ego Pottera i Toma Riddle – Voldemorta. Harry walczył, niczym ryba wyrzucona z wody, aby wrócić do gry.

Nagle zaklęcie cofnięto. Jednak ból nie zelżał od razu.

- Achhh, więc to jessst ten śśślepiec, którego tak trudno było znaleźźźćzzz I zabić? – uśmiechnął się jadowicie Voldemort, a czerwone oczy utkwione były wciąż w chłopcu, zwijającym się u jego stóp.

- Nie boję się ciebie. Już raz cię pokonałem! – zaprotestował Harry. Sam nie wiedział, jakim cudem jakikolwiek głos, nawet taki przypominający skomlenie katowanego psa wydobył się z jego gardła. Wszystko go bolało.

Voldemortowi nie spodobała się ta aluzja do ich wcześniejszych potyczek. To był drażliwy temat i żadne żywe stworzenie – nawet Nagini – nigdy nie ośmielało się poruszać tego w jego obecności. A ten cherlawy smarkacz nie będzie stanowił wyjątku. Voldemort uniósł różdżkę w pozycji bojowej...

...I natychmiast musiał zablokować celnie rzucone zaklęcie Lepidae. Gówniarz był szybki. Szybszy niż jakikolwiek przeciwnik, z którym się mierzył – a Voldemort stawił czoła niejednemu wybitnemu czarodziejowi. Skrzywił się. Potter najwyraźniej znalazł sposób na pokonanie swojej ułomności - choć widać było, że napięcie go wyczerpuje. Znów go nie docenił, a tym razem to wszystko przez Snape’a i jego zapewnienia, że ślepy gnojek jest słaby jak kocię i zupełnie bezradny.

- Znakomicie, Harry Potterze. Będzie ciekawiej, niż podczasss naszego ossstatniego ssspotkania? W takim razie może najpierw skończę z twoimi przyjaciółmi, zanim ostatecznie rozprawię się z tobą? – rzucił od niechcenia, po czym machnął różdżką mrucząc coś pod nosem. Harry w ostatniej chwili uniknął Petrificus Totalus. Voldemort tymczasem wrzasnął swym wysokim, nieprzyjemnym głosem:

- Ameth Fortuna Tuera Molta!

Ledwie przebrzmiało zaklęcie, wszystko zatrzęsło się w rytm powolnych, ciężkich kroków, a złowieszczy jęk murów, ustępujących pod naporem głuchych uderzeń, zagłuszał rozlegające się wokół krzyki przerażenia. Golemy sforsowały ścianę Wielkiej Sali, grzebiąc pod zwałami gruzu tych, którzy mieli nieszczęście akurat tam się znajdować. Na widok glinianych postaci ocknęli się aurorzy, raz po raz celując, by zmazać pierwszą literę słowa AMETH wypisanego na martwych czołach.

Golemy parły dalej, tratując zarówno aurorów, jak i Śmierciożerców. Uciekając spod sypiących się ścian Draco wpadł na klęczącego Weasleya. Ron nie uciekał, przeciwnie, grzebał desperacko wśród gruzów. Już miał się poderwać do dalszego biegu, gdy zatrzymał go głos Rona. Wyczuł w nim ten sam paniczny strach.

Bez namysłu, jednym ruchem różdżki Draco usunął kamienie, odsłaniając ciało Artura Weasleya. Ron popatrzył na niego z wdzięcznością. Draco uśmiechnął się krzywo.

- Nie ciesz się, następnym razem ci nie pomogę – rzucił i odwrócił się do dalszego biegu.

W tym momencie trafiło go zaklęcie jego własnego ojca.

- Zdrajca! Głupi szczeniak! Stawać po stronie tego wielbiciela szlam teraz, w godzinie największego triumfu nasze... - Lucjusz zamilkł i padł na kamienną posadzkę. Draco podniósł wzrok i zobaczył Rona, wciąż w tej samej pozycji, co poprzednio, ale z różdżką jeszcze wyciągniętą po pięknym zaklęciu obezwładniającym rzuconym na głowę rodu Malfoyów.

- Czubek! – mruknął Ron bardziej do siebie, niż do Draco, który wpatrywał się w niego ze zdziwieniem pomieszanym z wdzięcznością.

***

Udało się powalić tylko jednego golema. Pozostałe wciąż siały grozę, niszcząc i zabijając każdego na swojej drodze. Dumbledore kazał aurorom wycofać się i raczej bronić, niż atakować, jako że próby rozbicia golemów nic nie dały; każda oderwana gruda gliny zdawała się żyć własnym, niszczycielskim życiem.

Dumbledore wycelował precyzyjnie w drugiego golema, który właśnie zamierzał się na Remusa i Hermionę. Dobitnie wypowiedział zaklęcie. Golem zamarł, jakby zastanawiał się nad czymś głęboko, a na glinianym czole widniało teraz słowo METH. Siła zaklęcia Dumbledore’a zdolna była złamać moc krwi Voldemorta wymieszanej z gliną. To był popis najwyższych umiejętności i wielkich czarodziejskich mocy, wymagający ogromnych nakładów sił i koncentracji.

I dlatego to właśnie Dumbledore mógł położyć kres istnieniu tych dwóch golemów.

Ale ten wysiłek pozbawił go szybkości, niezbędnej przy pojedynkach, co natychmiast wykorzystał Avery. Rzucone przezeń zaklęcie trafiło dyrektora, zanim Remus zdołał zareagować.

Voldemort tymczasem walczył z Harrym. Było to trudniejsze niż się spodziewał i ta świadomość rozwścieczała go z każdą sekundą coraz bardziej. Jakiegokolwiek zaklęcia nie rzucałby na chłopaka, Harry albo już odbijał zaklęcie właściwą tarczą, albo wykonywał zgrabny unik. Voldemort nie chciał posuwać się do Avada Kedavra – nie dlatego, że miał przeciw temu obiekcje natury moralnej, o nie – obawiał się jednak, że powtórzyłaby się sytuacja sprzed roku.
Nie mógł również osłabić więzi krwi między sobą, a golemami. Wystarczy, że ten szajbnięty dziad Dumbledore po kolei wyłączał te potwory z gry.

Musiał dziś wygrać, po prostu musiał. I jak na razie, wygrywał. Był w Hogwarcie, poległo więcej aurorów niż Śmierciożerców, a Harry Potter znajdował się na wyciągnięcie ręki.

Gdyby tylko cholerny szczeniak stał spokojnie, jak przystało na przerażoną ofiarę! Nie skończył formułować tej myśli, gdy został trafiony przez jedno z Ento-zaklęć Harry’ego. Impedimenta. Przez chwilę próbował walczyć z obezwładniającym go bezruchem...

...a Harry zdał sobie sprawę, że użył zaklęcia Ento przynajmniej osiem razy pod rząd... i miał wrażenie, że wszelkie siły życiowe ulatują z niego jak powietrze z przekłutego balonika.

Śmierć to tylko kwestia czasu.

***

Dumbledore trafiony! Ty idioto!

Snape zerwał maskę I ruszył w kierunku dyrektora, ciskając klątwami w kogo popadło. To by było na tyle, jeśli chodzi o pozostawanie na uboczu. Zwlekał już wystarczająco długo, a teraz człowiek, którego uważał niemal za ojca, być może już nie żył – Merlin jeden wie, jakim zaklęciem go trafiono. Zauważył również, że Potter upadł po rzuceniu w Toma Riddle jakąś całkiem porządną klątwą. Ze wszystkich niekompetentnych...

Na co on, do cholery, czekał? Na dramatyczne wejście w stylu deus ex machina czy komitet powitany? Strach to niezbyt dobra wymówka, podobnie jak wyczekiwanie na właściwy moment. Miał chronić zamek, a tymczasem znów wszystko spieprzył. Jak zwykle, gdy na czymś bardzo mu zależy.

Nie mógł już dłużej czekać. Zatrzymał się tuż przy golemach I wrzasnął, ile sił w płucach:

- Sanguis Obeir Ameth!

Golemy zatrzymały się, jakby nie wiedziały, co robić. W glinianych postaciach krew walczyła z krwią, gdyż Snape dodał do gliny nie tylko krew Voldemorta. Dodał również swoją własną.

Wola Czarnego Pana nie była łatwa do przezwyciężenia, Snape zacisnął powieki, rozpaczliwie starając się przejąć kontrolę nad pozostałymi golemami. Przez chwilę nic się nie działo. I wtedy słaby szept odwrócił uwagę Czarnego Pana. Voldemort musiał sparować klątwę, którą ostatkiem sił cisnął weń Harry – i to wystarczyło. Walka o panowanie nad glinianymi potworami była skończona i to Snape zwyciężył. Udało się.

***

W Wielkiej Sali zapadła cisza. Walczący stali w bezruchu, a tylko niewielu zdawało sobie sprawę, dlaczego golemy zamarły i nie sieją już zniszczenia. Tylko nieliczni wiedzieli, kto i jak tego dokonał. Nawet Harry zatrzymał się, zdziwiony upiorną ciszą. Voldemort tkwił swe przerażające, purpurowe oczy w rywalu, którego się nie spodziewał. Choć może powinien był przewidzieć.

- Ssseverus!

Oczy Snape’a błyszczały triumfalnie.

- Sanguis Obeir Meth!

Krwawe A zniknęło z glinianych czół i golemy powoli zaczęły rozpadać się, w bezkształtne masy gliny. Tajna broń Voldemorta stała się nagle bezużytecznym pyłem.

Dumbledore otworzył oczy i ujrzał nad sobą przejęte twarze Remusa i Hermiony. Remus uśmiechnął się nerwowo.

- Udało się, dyrektorze. Golemy pokonane!

Dumbledore uśmiechnął się słabo i delikatnym ruchem różdżki przywołał przyjaciela. To był już koniec i wszyscy zdawali sobie z tego sprawę.

Voldemort wrzał, wściekły na zdrajcę, który zdradził go po raz wtóry i na chłopaka, który nawet upośledzony był godnym przeciwnikiem. Został pokonany, bo nie miał tej mocy, którą zawsze pragnął posiąść. Nie pozostawało mu nic innego jak zniknąć, póki jeszcze może to zrobić i w ukryciu przygotować kontratak.

Ale mógł jeszcze wyrównać niektóre rachunki. Niemal zawył, celując w Mistrza Eliksirów. Błękitna błyskawica trafiła Snape’a, zanim ktokolwiek zdołał zareagować. Sekundę później Voldemort aportował się z Hogwartu, a za nim pozostali przy życiu Śmierciożercy.*

Pozostawili po sobie glinę, gruzy, zwłoki i krew. Dyrektor był ranny. Harry Potter krańcowo wyczerpany.

A Severus Snape umierał.

*[Ale przecież z Hogwartu nie można się aportować? Wiem, bo czytałam w „Historii Hogwartu” - przypis tłumaczki]

22.22

Dumbledore słyszał, że Syriusz wzywa magomedyków, tłumacząc im, żeby natychmiast zajęli się Snape’em. „Nie, to nie jeden z nich, idioto”.

- Pomóż mi – polecił Remusowi. Dyrektor rozglądał się po zrujnowanym pomieszczeniu, jakby liczył straty, aż wreszcie wzrok jego padł na wijącą się postać, otoczoną złowieszczą, niebieską poświatą. - Nie, Severusie... – wyszeptał Dumbledore, usiłując wstać, ale nie dał rady nawet się lekko unieść.

Melodyjne, mocne trele rozległy się nad nimi, gdy w sali pojawił się ognistopióry Fawkes, śpiewem odpowiadając na wezwanie Dumbledore’a. Krążąc nad polem bitwy, feniks śpiewał dziwną, urywaną pieśń, a na dłoniach członków Zakonu Feniksa pojawiały się jeden po drugim, płonące złotem Znaki Feniksa.

Złoty rysunek feniksa otoczonego własnym ogonem, niczym kręgiem płomieni, pojawił się najpierw na wierzchu dłoni Dumbledore’a, a potem kolejno rozjaśnił ręce:

Syriusza Blacka, Remusa Lupina, Sybilli Trelawney, Arabelli Figg, Dandylii Sprout, Artura Weasleya, Billa Weasleya... i Severusa Snape’a.

W chwili, gdy Znak Feniksa pojawił się na drżącej dłoni Mistrza Eliksirów, niebieskawa poświata, otaczająca zwijającego się w konwulsjach mężczyznę, zaczęła słabnąć. Jeśli ktoś uważał, że to znak poprawy, miał się srodze zawieść, gdyż chwilę później Snape wygiął się w pałąk z wytrzeszczonymi oczyma i rozpaczliwie usiłował złapać powietrze, jęcząc przy każdej próbie oddechu. Błękitnawe światło migotało coraz słabiej w czarnych oczach czarodzieja. Był to upiorny i przerażający widok.

Z pozostałych w sali ludzi większość stała teraz wokół Snape’a, choć nikt się zbliżył, by mu pomóc. Patrzyli tylko, jak w cierpieniu zmaga się z zaklęciem, które stopniowo odbierało mu siły. Nikt nie drgnął w straszliwej ciszy, zakłócanej tylko pieśnią Fawkesa i straszliwymi jękami Mistrza Eliksirów.

Syriusz pierwszy wyłamał się z kręgu, przepełniony obrzydzeniem do samego siebie. Nigdy nie lubił Snape’a, nie sądził, że byłby w stanie zachowywać się kulturalnie po dziesięciu minutach w towarzystwie tego człowieka. Ale to była sprawa pomiędzy nimi, kiedy Snape był cały, zdrowy, tłustowłosy, zgryźliwy i aż prosił się o jakiś złośliwy dowcip, a nie teraz, kiedy leżał na kamiennej posadzce, wijąc się i walcząc o życie.

Syriusz już dawno zdał sobie sprawę z tego, że wcale nie chce śmierci Smarkerusa, nie w ścisłym tego słowa znaczeniu. Zawsze będzie wdzięczny Jamesowi, że przeszkodził mu wtedy we Wrzeszczącej Chacie i pozwolił zrozumieć parę rzeczy.

- Na co się tak gapicie? – wrzasnął, machając ozdobioną złotym znakiem dłonią w kierunku członków Zakonu i aurorów, otaczających umierającego towarzysza broni w szatach śmierciożercy. Wydawało się, że zamarzli.
Tymczasem Remus podprowadził Dumbledore’a do miejsca, gdzie stał Syriusz.

- Co możemy zrobić? – zapytał cicho Remus rannego przywódcę Zakonu.

Ale Dumbledore nie odpowiedział nic, popatrzył tylko na Fawkesa, który zapiał głośno i zanurkował w stronę Severusa.

Wszyscy wpatrywali się w jego łzy, błyszczące niczym diamenty.

***

Harry miał wrażenie, że czaszkę wypełniono mu watą. Nienawidził tego uczucia, bo nie słyszał wtedy dobrze i nie wiedział, co się dzieje dookoła niego. Wiedział, że ktoś go gdzieś przenosi, czuł, że rzucają nań jakieś zaklęcia, ale co dokładnie z nim robili, tego nie wiedział. Wszystko docierało do niego jak echo z bardzo, bardzo daleka. Czy ostatnie zaklęcie, które rzucił na Voldemorta (Lepidae, naturalnie wspomagane zaklęciem Ento) odwróciło jego uwagę na tyle, by Snape’owi się udało?

Musiał się pozbyć tego upiornego zamroczenia. Cholerne Ento – choć przydatne w walce z Tomem Riddle’em – wyssało z niego prawie całą energię tak, że nie mógł się poruszyć.

No i gdzie był Snape? Poprzednim razem dał mu jakiś eliksir i kazał się wyspać (wzbogacając to oczywiście dość długą pogadanką na temat uporu i głupoty Gryfonów). Dlaczego go tu nie było, żeby zbeształ go i mu pomógł, jak zawsze? Gdzie był Ron? Słyszał jego głos gdzieś w pobliżu, co oznaczało, że jest tam też Hermiona. Co się działo? Musiał się wreszcie stąd wydostać!

Wreszcie szum w uszach zaczął układać się w słowa.

...Myślę, że niebezpieczeństwo minęło...

...Harry? Słyszysz mnie, Harry? Harry, chłopcze, możesz mówić?

Harry z trudem zaczerpnął powietrza.

- Tak... Sy... Syriusz?

Westchnienie ulgi.

- Tak, Harry, Dzięki Merlinowi, już myśleliśmy, że cię straciliśmy.

Harry zdał sobie sprawę, że leży w łóżku. A więc ktoś zabrał go z Wielkiej Sali.

- Co się stało, Syriuszu? Gdzie ja jestem?

- W skrzydle szpitalnym, Harry – odparł spokojny głos Remusa. Choć w głosie wilkołaka była ulga, czaiło się w nim również napięcie. Było z nim aż tak źle? Pomacał dłoń. Rękawica była zdjęta, więc wyraźnie wyczuwał blizny. Nagle poczuł się dziwnie w obecności Syriusza, który nie mógł ich nie zauważyć.

Myśli musiały się jakoś odbić w wyrazie jego twarzy, gdyż Syriusz przytulił go nagle i rzekł uspokajającym tonem.

- Już dobrze, Harry, nie przejmuj się, proszę. Musieliśmy zrobić ci transfuzję, a nie mogliśmy znaleźć ani jednej dobrej żyły na lewej ręce. Przykro mi, ale naprawdę to nic nie znaczy...

Syriusz mówił szybko i nerwowo. Harry potaknął powoli. Miał wrażenie, że choć jego ojciec chrzestny robi wszystko, żeby go uspokoić, sam przeżywał ciężkie chwile. Pamiętał, że animag nigdy tak naprawdę nie widział jego ran.

- Mógłbym dostać ją z powrotem? – zapytał cicho. Syriusz wręczył mu rękawiczkę bez słowa. Harry założył ją i poczuł się zdecydowanie lepiej.

- Gdzie jest Sasha?

- Wąż? Remus po nią poszedł, zaraz ci ją przyniesie.

Harry skinął głową. Przez chwilę siedzieli w ciszy, aż wreszcie Harry znów zapytał:

- Którego dziś mamy?

- Trzeciego grudnia. Byłeś nieprzytomny przez tydzień.

Cisza.

- Co się stało?

- Nakopaliśmy Voldiemu do tyłka, to się stało – odparł Syriusz tym swoim niepoprawnym tonem urwipołcia, który zawsze tak Harry’ego rozśmieszał. Chłopiec uśmiechnął się słabo.

Wszedł Remus i Harry usłyszał radosne syczenie Sashy, gdy wąż dostrzegł go przytomnego i uśmiechniętego. Chwilę później poczuł wąskie, chłodne ciało oplatające się wokół jego nadgarstka. Pogłaskał wężycę.

- Jak się czujesz, Harry? – zapytał Remus. Głos miał miły i ciepły, jak zwykle, ale Harry wciąż wyczuwał w nim jakieś dziwne nuty. Zmęczenie? Żal?

- Dobrze, Remusie. Właśnie usiłuję się dowiedzieć, co się właściwie stało. Musiałem zgłupieć, żeby użyć Ento tyle razy. Ale chciałem mieć pewność, że trafię w Voldemorta.

- To zrozumiałe, Harry. No i dałeś Snape’owi szansę, którą wykorzystał, by przejąć kontrolę nad golemami. Nikt nie podejrzewał, że to ci się uda, idealnie we właściwym momencie – dodał nauczyciel Obrony z dumą.

Harry uśmiechnął się do siebie drwiąco. Gładząc trójkątną główkę Sashy, rozmyślał nad tym, co usłyszał. Wszystkie przepowiednie się sprawdziły, co do jednej, choć nie w taki sposób, jak sobie wyobrażał. Martwy punkt – to chodziło o Snape’a, co akurat było zrozumiałe, ale nieoczekiwane. Potem Niebezpieczeństwo – spotkanie z Glizdogonem – to przekraczało granice nawet najbardziej wybujałej wyobraźni.

A Nieoczekiwanym Sprzymierzeńcem nie była osoba, która pomogła mu w potrzebie. Nieoczekiwanym Sprzymierzeńcem był on sam, pomagający Snape’owi.

Już dłużej nie mógł odwlekać tego pytania. Bał się zapytać i bał się tego, co może usłyszeć w odpowiedzi.

- Syriuszu... Gdzie jest Snape?

Pauza, która nastąpiła po tym pytaniu była bardziej niż niepokojąca, tym bardziej, że Harry nie widział twarzy Huncwotów. Strach chwycił go za gardło. Czyżby Snape poszedł tam, skąd się już nie wraca...?

- Nie żyje? Syriuszu? Remusie? Umarł? Gdzie jest? – pytał gorączkowo, z rozpaczą. Pamiętał ostatnie słowa, jakimi pożegnał go, kiedy Mistrz Eliksirów szedł walczyć w służbie Zakonu i całego magicznego świata.

Nigdy się nie dowiesz!

Nigdy sobie tego nie wybaczy. Jak mógł okazać się takim bydlakiem bez serca? Po tym, co Snape dla niego zrobił, jak pomógł mu, jak wyszkolił go na tyle, by mógł stanąć twarz w twarz z Voldemortem? Jak mógł być tak małostkowy i mściwy?

Niemal nie dosłyszał odpowiedzi.

- Harry, nie przejmuj się, jesteś jeszcze bardzo słaby. Dyrektor wkrótce tu będzie, on ci o wszystkim opowie...

Harry otulił się kocem, a w głowie huczała mu jedna myśl. On nie mógł zginąć!

***

Draco siedział na korytarzu w Świętym Mungu, obracając w dłoniach kubek z kawą. Ze zdziwieniem uświadomił sobie, że od jakiegoś czasu woli ten ciemnobrązowy, gorzki płyn od soku z dyni. Westchnął i po raz kolejny zaczął rozważać swoją obecną sytuację. Ojca w Azkabanie oczywiście odwiedzić nie mógł, od razu wyszłoby na jaw po której stronie walczył.

Draco nie był pewien, czy powinien powiedzieć o tym matce. Wiedział, że sama nie miała Mrocznego Znaku, ale wcale nie był przekonany, czy będzie zachwycona jego zdradą, jeśli już nie Czarnego Pana, to przynajmniej rodziny Malfoyów. A ponieważ od dawna podejrzewał, że Narcyza Malfoy nie jest aż tak przywiązana do męża, by odwiedzać go w Azkabanie lub chociaż odczuwać jakiś szczególny żal z powodu jego uwięzienia, zakładał, że może spokojnie wrócić do domu i jeszcze przez jakiś czas matce niczego nie mówić.

Z sali, przy drzwiach której siedział, wyszła pielęgniarka. Uśmiechnął się do siebie. Kto by pomyślał! Snape, najbardziej ślizgoński Ślizgon, jakiego Draco kiedykolwiek znał, chodząca definicja śmierciożerstwa, tak naprawdę był szpiegiem i członkiem Zakonu Feniksa.

Nie da się ukryć, facet miał jaja z kamienia.

Pociągnął łyk kawy. W pewnej chwili dostrzegł szczupłą postać idącą w towarzystwie tego zrehabilitowanego skazańca, Syriusza Blacka. Widok Pottera wciąż wzbudzał w nim pogardę, ale już przynajmniej nie była to ta wściekłość, która zwykle opanowywała go, gdy widział, jak niewidomy chłopak spaceruje po korytarzach z irytującą zwinnością widzących.

- Już wstałeś, jak widzę – powiedział z zakłopotaniem. Zadziwiające, jak trudno było im rozmawiać normalnie, podczas gdy kłótnie rozpoczynały się same. Harry przytaknął.

- Owszem. Ron powiedział mi o twoim ojcu. Dzięki.

- Łatwo ci mówić, to nie twój ojciec. Poza tym, Potter, chyba nie troska o mnie cię tu sprowadza? – rzucił sardonicznie. Harry wzdrygnął się i pokręcił głową. Draco skrzywił się złośliwie. - To daruj sobie te uprzejmości. Pierwsze drzwi na lewo.

Harry zawahał się.

- Powiedz, Malfoy...

Draco czekał w milczeniu, ale Harry najwidoczniej zmienił zdanie, bo skinął mu tylko głową i zwrócił się do Syriusza.

- Ja... Wolałbym wejść sam.

Syriusz skinął głową.

- Rozumiem, Harry. Zaczekam tutaj.

***

Harry wszedł do sterylnej salki, której ciszę przerywał tylko płytki oddech. Macając ostrożnie ręką, znalazł krzesło i usiadł.

- Nie jestem zmęczona, Harry – syknęła Sasha.

- Wiem. Po prostu boję się spojrzeć – odpowiedział Harry i pogłaskał węża po trójkątnej główce.

- Jest chorobliwie blady i bardzo wychudzony. Wygląda, jakby spał – zaraportowała Sasha i Harry westchnął.

Wąż koralowy połaskotał językiem końce palców Harry’ego. Była to pieszczota, którą zawsze Sasha starała się pocieszyć chłopca. Potem uspokoiła się, wiedząc, że Harry nawiąże kontakt, kiedy będzie na to gotowy.

Przez długą chwilę Harry siedział na niewygodnym krześle, wsłuchując się w nierówny oddech chorego. Był wdzięczny za ten dowód, że leżący na szpitalnym łóżku człowiek jeszcze żyje. Westchnął i przysunął się bliżej, tak blisko, że kolanami dotykał posłania.

- Tak mi przykro, panie profesorze – wyszeptał i tym razem naprawdę tak myślał. Przełknął. Wyciągnął dłoń i dotknął tłustych włosów. Uśmiechnął się do siebie. Naprawdę były takie tłuste, że można by na nich smażyć jajecznicę.

Koniuszki palców Harry’ego powędrowały w górę, aż do czoła. Harry’emu wydało się, że skóra leżącego mężczyzny jest dziwna w dotyku, zimna, wilgotna i jakby lepka. Przesuwał dłonią, dotknął nosa...

- Czy... już naprawdę... nigdy... się od ciebie nie uwolnię... Potter?

Harry podskoczył z wrażenia i mało nie spadł z krzesła. Chociaż głos Severusa Snape’a był słaby, nie głośniejszy od szeptu i bardziej przypominał jęk, niż zwykły ton Mistrza Eliksirów, to jednak brzmiała w nim ta sama nuta zimnej wzgardy, której Harry obawiał się już nigdy nie usłyszeć.

- Na Merlina! Miał pan być w głębokiej śpiączce! – palnął, uśmiechając się szeroko.

Snape spróbował odkaszlnąć i westchnął. Mimo iż był przytomny, jego oddech wcale się nie poprawił. Harry nie miał wątpliwości, ze stan nauczyciela jest poważny.

- Przykro mi, że się rozczarowałeś, Potter – dotarł do niego sarkastyczny szept. Chłopak uśmiechnął się jeszcze szerzej.

- Nie powinno panu być przykro. Nawet pan nie wie, jak się cieszę, że pan nie jest...

- Martwy? Nie bądź melodramatyczny, Potter. – Snape wykrzywił się słabo, odwracając się ostrożnie w kierunku chłopca.
Utkwione w przeciwległej ścianie niewidzące oczy Harry’ego jaśniały radością, a policzki płonęły mu mocnym rumieńcem, ale poza tym chłopak był blady i wyglądał, jakby przeszedł ciężką chorobę. Snape uśmiechnął się, zadowolony, że Potter nie może go zobaczyć. Miło było się dowiedzieć, że ktoś – poza rzecz jasna Dumbledore’em – cieszył się, że przeżył. W każdym bądź razie nie należało to do najczęstszych uczuć wywoływanych przez jego osobę.

Nagle chłopiec zasępił się, a Snape uniósł brew. Mistrz Eliksirów starał się nie poruszać – najmniejsze drgnięcie powodowało straszne mdłości, czuł wyraźnie, że jakikolwiek gwałtowniejszy ruch i znów zemdleje. Przyglądał się, jak Harry wierci się na krześle, najwyraźniej chcąc coś powiedzieć.

- Wykrztuś to z siebie, Potter. Przecież widzę, że nie przyszedłeś tu tylko z kurtuazyjną wizytą – powiedział zimno, choć w głębi duszy bał się tego, co mógł usłyszeć. W końcu ten cholerny Gryfon udowodnił, jak celnie potrafi zranić za pomocą kilku słów.

Harry wziął głęboki oddech. Wysyczał coś do Sashy, po czym odchrząknął i zaczął niepewnie:

- Kiedy rozmawialiśmy ostatnim razem... Zapytał mnie pan o coś.

Harry dosłyszał, że Snape wstrzymał oddech. A więc tyle to dla niego znaczyło?

- Ja... – ciągnął – odmówiłem wtedy odpowiedzi. Przepraszam, nie powinienem był. Po prostu...

- Oszczędź mi tu czułych słówek, Potter – przerwał mu Snape szybko, za szybko, zaniósł się kaszlem i przez chwilę walczył, by wyrównać oddech. Te oczywiste oznaki słabości denerwowały go, przez co jeszcze bardziej starał się powrócić do swej zwykłej, zimnej obojętności. Co niezbyt mu wychodziło w sytuacji, gdy nawet nie miał kontroli nad własnym oddechem.

Harry przełknął.

- Tak, profesorze... Chciał pan wtedy wiedzieć, co się stało. Wciąż pan chce, bym panu opowiedział?

- Skoro właśnie po to tu przyszedłeś, nie sądzę, żebym miał szansę cię przed tym powstrzymać. – Snape odnalazł dawny sarkazm, ale jego serce przyspieszyło.

Chłopak ponownie odetchnął głęboko.

- Kiedy mieszkałem z... z nimi, musiałem wstawać wcześnie, przed szóstą i robić wszystkim śniadanie. Bekon, smażyłem bekon, to ich ulubione danie. – Harry wyrzucał to z siebie z trudnością, zaciskając dłonie. Wciąż bardzo trudno było wracać do tych wydarzeń myślami, a co dopiero o nich mówić. - Niestety... Tej nocy miałem wizję i praktycznie nie zmrużyłem oka. Zapomniałem, że bekon już jest na patelni i spaliłem go. Wuj Vernon zazwyczaj wstaje pierwszy, bo wcześnie wyjeżdża do pracy, i... no więc... chciał... próbował uderzyć mnie w twarz. Uchyliłem się, więc złapał mnie za ramię i pchnął na kuchenkę. Krzyknąłem i popatrzyłem na niego. Myślę, że bał się, że mu coś zrobię, tak jak ciotce Marge, bo wrzasnął tylko, żebym się na niego nie gapił, chwycił mnie za włosy i zaczął uderzać o wszystko, co wpadło mu pod rękę.

Zapadła długa cisza. Harry nie wiedział, jak ma ja interpretować, choć gniew i wściekłość wisiały w powietrzu.

- Nie pamiętam nic, co stało się potem – szepnął.

Snape nie odpowiedział. Harry zacisnął dłonie na rączce swojej laski i skończył opowieść.

- To... Było wtedy kwadrans po szóstej. Jeśli nie został pan wysłany po mnie wcześniej, nic pan nie mógłby zrobić, żeby... żeby uchronić mnie przed tym, co się stało.

Przyspieszony oddech był wciąż jedyną oznaką, że Snape w ogóle był w sali. Nauczyciel i uczeń siedzieli w ciszy, kontemplując przedziwną otwartość, jaka między nimi zaistniała. W końcu odezwał się Snape.

- Przykro mi, Potter.

Harry zamrugał. Mistrz Eliksirów nie przestawał go dziś zadziwiać.

- Panie profesorze?

- Wydawało mi się, że wyraziłem się jasno. Przykro mi, że zmusiłem cię, byś przypomniał sobie to wszystko i za to, że wtedy zwlekałem. Zapewniam, że gdybym wiedział, co tam zastanę, inaczej bym postąpił – odparł szorstko. Harry pomyślał, że jak na standardy Snape’a, to można było uznać jego ton niemal za czuły. Jeśli się nad tym zastanowić, było w tym coś ujmującego.

- Wyrównał pan to, profesorze. Cieszę się, że wciąż będzie mnie pan uczył eliksirów.

Usłyszał otwierające się drzwi i głos Syriusza.

- Harry, dobrze się czujesz? Już czas na nas, chłopcze. Nie możesz się przemęczać – powiedział animag łagodnie. Wymienili spojrzenia ze Snape’em, a Harry podniósł się i ruszył do drzwi.

Cichy rozejm między nauczycielem a animagiem został w ten sposób ponownie zatwierdzony. Harry podszedł do drzwi. Wychodził już, gdy uśmiechnął się złośliwie. Wiem, że nie powinienem, ale nie mogę się powstrzymać.

- Do zobaczenia w Hogwarcie, panie profesorze. I wie pan co? Wygląda pan o wiele lepiej, gdy się pan uśmiecha.

Snape zmełł w ustach przekleństwo, gdy chłopak cicho zamykał drzwi, ale nie udało mu się powstrzymać grymasu. Zapomniał o tym cholernym wężu.

Kretyn.


KONIEC


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
[Tantz] Z prądem II
Z prądem II [Tantz], Harry Potter, Tantz
AALS hipotermia, prawie utopiony, porażenie prądem, zatrucia
Badanie obwodów z elementami RLC zasilanych prądem sinusoidalnie zmiennym p
pomoc przedlekarska osobom porażonym prądem elektrycznym, Instrukcje word
Internet pod prądem
Omów rodzaje i sposoby realizacji ochrony przed porażeniem prądem elektrycznym
Cw-9, studia, sem 5, Lab. Energoelektronika, sinusoidalnym prądem wejscia
61 zasilanie prądem przemiennym
60 zasilanie prądem przemiennym
siŁa-elektrodynamiczna, SIŁA ELEKTRODYNAMICZNA-sila dzialajaca na przewodnik z pradem umieszczony w
fizyka, Prąd elektryczny do piórnika, Prądem nazywamy uporządkowany ruch ładunków elektrycznych
porażenie prądem, Dokumenty Oryginalne
5Przewodniki z pradem w polu ma Nieznany (2)
Badanie obwodów z elementami RLC zasilanych prądem sinusoidalnie zmiennym -teoria, STUDIA - Kierunek
Przesyłanie energii prądem stałym22
OCHRONA PRZED PORAZENIOM PRADEM ELEKTRYCZNYM, OCHRONA PRZED PORAŻENIOM PRĄDEM ELEKTRYCZNYM

więcej podobnych podstron