Imre Kertesz Los utracony streszczenie i opracowanie (klp)

Imre Kertesz „Los utracony”

OPRACOWANIE

GENEZA

Węgierski pisarz tłumacz żydowskiego pochodzenia Imre Kertesz w 1975 roku napisał powieść-wspomnienie Los utracony w oparciu o własne obozowe doświadczenia: pobyt zaledwie w wieku 14 lat w hitlerowskim Auschwitz-Birkenau, później w obozach w Buchenwaldzie i Zeitz. 

Jak uważa autor powieść jest częścią trylogii ludzi bez losu (obok Fiaska i Kadyszu dla nienarodzonego dziecka), jest niezwykle osobistym, a jednocześnie głęboko uniwersalnym w swej wymowie rozrachunkiem i dokumentem masowej zbrodni ubiegłego stulecia. Europejscy i amerykańscy krytycy zgodnie uznali ją za dzieło znakomite, będące jedną z najbardziej przejmujących relacji obozowych. 

Została przełożona na kilkanaście języków, prestiżowy magazyn „Publishers Weekly” nazwał ją książką nie dającą spokoju i zaliczył do najlepszych utworów wydanych w Stanach Zjednoczonych w 1992 roku, a dziesięć lat później - w 2002 roku – jej autora, nazywającego się pisarzem Holokaustu oraz twórcą literatury żydowskiej, uhonorowano Literacką Nagrodę Nobla. W uzasadnieniu można przeczytać, że Kertesz otrzymał wyróżnienie za swoje dzieło, które przeciwstawia kruchą egzystencję jednostki despotycznemu barbarzyństwu historii.

W jednym z wywiadów udzielonych z tej okazji, zapytany o powody napisania tej przejmującej, surowej książki, odpowiedział szczerze: 

Napisałem tę powieść jak ktoś, kto w głębokościach ciemnej piwnicy ostrożnie posuwa się ku wyjściu: zdania tej książki wskazywały mi, jak nikłe światełka, drogę w betonowym bunkrze innego totalitaryzmu: dyktatury spod znaku sierpa i młota, i pomagały rozpoznać narzucony z zewnątrz nakaz, ciążący nad moim istnieniem: sytuację normalnego ludzkiego bytu, uznanego za bezprawny.

W innym z kolei dodał:

To bardzo interesujące, że dostałem nagrodę za pisanie o holokauście i przeciwko dyktaturom (…) może być w tym lekcja dla krajów Europy Wschodniej.

ZNACZENIE TYTUŁU

Tytuł Los utracony odnosi się do wymowy książki. Na koniec powieści, po powrocie do Budapesztu okazuje się, że bohater nie potrafi porozumieć się z ludźmi, a ci z kolei nie są w stanie zrozumieć jego sposobu myślenia. Na pytanie postawione przez dziennikarza:

(…)co teraz czuję, znów w domu i na widok miasta, które opuściłem?, odparł – Nienawiść.

W György’m Kövesie obudziło się przekonanie, że prawdziwe życie – i szczęście – było w obozie. Z jego ust padają znaczące, zapadające w pamięć słowa: 

Tak, przy najbliższej okazji, kiedy mnie znów zapytają, muszę im opowiedzieć o szczęściu obozów koncentracyjnych. 
Jeśli zapytają. I jeśli sam nie zapomnę.

Fragment ten nie znaczy oczywiście, że w obozach śmierci panowała radosna atmosfera, a szczęście było udziałem każdego idącego do krematorium czy marznącego godzinami na wieczornym apelu. 

Kertesz chciał powiedzieć – podobnie jak Tadeusz Borowski w swoich autobiograficznychOpowiadaniach - że nie da się wrócić do „normalnego” świata po tym, czego doświadczyło się w obozie, ponieważ ulga, radość z przeżycia zostają zamienione w niepewność, bezgraniczne poczucie obcości i wyalienowania, co w konsekwencji doprowadza do przekonania, że obóz był jedyną rzeczywistością, w której potrafiło się egzystować, tylko tam było się szczęśliwym. 

W tym kontekście należy rozpatrywać tytuł powieści, który gorzko sugeruje, że los 14-letniego chłopca jest już losem utraconym, ponieważ rzeczywistość pasiaków, drutów, zimna, choroby, niedojadania, śmierci, bólu, cierpienia, pcheł żerujących na ranach, egzekucje, którym przyglądał się w tłumie innych więźniów, przeżycie kolejnego dnia, dodatkowa porcja jedzenia sprawiały, że czuł się bezpiecznie, że czuł się jak w domu, że czuł się szczęśliwy, że obozowe piekło stało się dla niego normalnością

Czy fakt, że nie zrozumiał „utraty losu” jest tak straszny z naszej perspektywy, jak się wydaje? Chyba lepiej, że György nie zdawał sobie sprawy z przemiany, jaka zaszła w jego nastoletnim sercu i umyśle podczas pobytu w Oświęcimiu, Buchenwaldzie i Zeitz. Strata czegoś, czego nie jesteśmy świadomi boli chyba mniej.

PROBLEMATYKA

Powieść Los utracony, napisana z perspektywy naiwnego, zupełnie nieświadomego tego, co się wokół niego dzieje 14-latka, dotyczy wielu problemów. 

Pokazuje piekło hitlerowskich obozów, prawa w nich rządzące, warunki, jakie trzeba spełnić, by przeżyć. Bohater jest więźniem najpierw Oświęcimia, potem Buchenwaldu, a ostatecznie Zeitz. Relacjonuje z niezwykłą szczerością, nutą dziecięcej naiwności to, co tam widział od chwili przyjazdu: okradanie nowoprzybyłych z ich rzeczy, pieniędzy i złota pod pretekstem dezynfekcji, przypadkowe rozdzielanie ich na dwie kolumny: ludzi zdolnych do pracy i przeznaczonych do krematorium, brutalne golenie głów, spanie w pustym baraku, na cementowej podłodze, ciężka praca przy prawie braku wyżywienia. 

Dzięki zaprzyjaźnieniu się z pewnym więźniem, poznaje kodeks obozowy. Trzeba było codziennie się myć, bez względu na porę roku i fakt, że łaźnia była pod gołym niebem. Poza tym z wieczornej porcji chleba należało zostawić sobie kawałek do porannej kawy, starać się za wszelką cenę nie myśleć o jedzeniu. Na apelu lub podczas marszu szansą na przeżycie było miejsce w środku szeregu, a w szacie rozlewania zupy - na końcu kolejki, gdyż wtedy dostanie się tę gęstą z dna kotła.

Kertesz opisał także podział obozowych więźniów na Finów - ze względu na swoją religię nie jedli obozowej zupy (nie wiadomo czym się odżywiali) i handlowali nią oraz na muzułmanów - wyglądali jak kościotrupy, snuli się jak cień, przestali się myć, nie mieli już siły do walki. Poza tym poświęcił sporo miejsca na wyłożenie sposobów ucieczki z obozu

Pierwszy polegał na wyłączeniu się – ucieczce siłą wyobraźni gdziekolwiek, w niewoli tylko ona pozostała wolna. Drugi sposób wykorzystywano podczas porannej pobudki: ktoś próbował się ukryć w jakiejś dziurze czy zagłębieniu, aby móc pospać dłużej i nie wyjść na apel. Czasami się udawało i kapo nie doliczyli się, lecz czasami odnajdowano kryjówkę, wywlekano człowieka, bito go do nieprzytomności i rzucano na plac, by wszyscy widzieli, co spotka dezertera. Takie przedstawienie trwało po kilka godzin. Trzeci sposób ucieczki był dosłowny ostateczny. Gdy zdecydowało się na niego trzech Łotyszy, mimo iż znali dobrze okolicę, zostali złapani i powieszeni.

Jest to także według wielu krytyków przez wszystkim powieść o dojrzewaniu, o kształtowaniu się psychiki człowieka, którego młode lata przypadły na nieludzkie czasy i okrutną rzeczywistość, o dochodzeniu do prawdy o masowej zbrodni, jaka miała miejsce podczas II wojny światowej. György Köves zostaje zabrany z Budapesztu jako 14-letni młokos, dzielący czas między szkołę a grę w karty czy całowanie się z sąsiadką. Gdy po roku wraca do domu, nie jest już tym samym chłopcem. I nie chodzi tu tylko o zmianę w wyglądzie, która jest także druzgocząca (gdy naciskał dowolny punkt swojego ciała, długo na nim pozostawał ślad po wklęśnięciu, jakby wkładał palec w ser, jego młoda twarz była pokryta zmarszczkami, utykał na chorą nogę), lecz o psychikę nastolatka, którego 12 miesięcy pobytu w obozie zamieniło w przygnębionego, zrezygnowanego, smutnego staruszka czekającego tylko na śmierć. Ale czy mogło stać się inaczej, jeśli, aby przeżyć w obozie, György musiał podporządkować się jego regułom, zacząć traktować więzienne życie jak coś normalnego, przyzwyczaić się, aby „przeżyć”. 

Los utracony to także opowieść o Żydach, a dokładniej o ich sytuacji w czasie II wojny wiwatowej. Na przykładzie losów György’ego, jego rodziny i sąsiadów dowiadujemy się o represjach, okropnościach i zbrodniach popełnionych wobec tego narodu. Przykładów jest bez liku. Wystarczy wymienić chociażby przymus wyjazdu do obozu pracy, jaki objął ojca bohatera (i w końcu go zabił) i jego ojczyma, noszenie przez Żydów na ramieniu żółtej gwiazdy, zakaz przekraczania granicy (chyba że miało się legitymację ze specjalną pieczątką komendanta), zakaz prowadzenia przez osoby nieczystej krwi interesów przy jednoczesnym zmniejszeniu racji żywnościowych, podróżowanie na pomoście ostatniego wagonu tramwaju, nigdzie indziej. Po zamknięciu narratora w obozach koncentracyjnych, mamy jeszcze jeden dokument mordowania, nękania, poniżania i tłamszenia ludzi pochodzenia żydowskiego, tym bardziej zapadający w pamięć, że przekazany oczami nastolatka. 

Bohater Losu utraconego, podobnie jak postacie z innych książek Kertesza, mimo iż ocalał z obozu hitlerowskiego, uratował siebie, to jednak poniósł większą chyba stratę: utracił najbliższych i sens życia.

PONADCZASOWOŚĆ “LOSU UTRACONEGO”

Choć literatura pełna jest ważnych świadectw z obozów zagłady, temat Holocaustu jest wciąż eksploatowany – z większym lub mniejszym powodzeniem, to jednak powieść Imrego Kertesza Los utracony na ich tle jest dziełem wyjątkowym. Dlaczego? Ponieważ jest to dokument zbrodni hitlerowskich na narodzie żydowskim, pokazany z autobiograficznej perspektywy ufnego nastolatka, dla którego groza obozowego życia jest tak samo „normalna” i prosta, jak język dzieła. 

Siła i ponadczasowość Losu utraconego, nazywanego arcydziełem prostoty, jego wiarygodność i przejmujący wydźwięk tkwią właśnie w warstwie leksykalnej powieści, którą cechują niezwykle nienaturalny jak na zaledwie 14-letniego narratora, beznamiętny, pozbawiony emocji obiektywizm, chłód relacji, prostota słów, powściągliwość wypowiedzi, czego przykładem może być fragment, gdy podczas rozmowy ze starszą koleżanką, wstrząśniętą i urażoną przymusem naznaczania żydowskich ubrań żółtą gwiazdą, kończy jej wypowiedź stanowczym stwierdzeniem:

Zresztą człowiek nie decyduje sam o pewnych różnicach, w końcu właśnie po to, jak wiem, są żółte gwiazdy, dodając naiwnie: Długo dyskutowaliśmy, nie wiem po co, przecież prawdę mówiąc, sprawa nie wydawała mi się aż tak ważna.

Dla jednych taki zabieg jest tym, co przyciąga i nie pozwala się oderwać od lektury, wzmaga grozę obozowej rzeczywistości, zwraca uwagę na szybkość, z jaką piekło stało się normalnością, dla innych – taki brak intensywnej reakcji, nie obwinianie nikogo za swój los sprawia, że przekaz György’ego jest nienaturalny. 

Węgierski Noblista pokazał, że Holocaust, którego doświadczył na własnej skórze, był nie tylko czasem strachu, przerażenia, lecz także okresem naiwności, chwilowej nudy, ciągłej niepewności, stąd nasuwa się od razu skojarzenie z filmem Życie jest piękne Roberto Beniniego, w którym świat obozu koncentracyjnego jest także przedstawiony oczami znudzonego dziecka. 

Podobnie jak dla bohatera tego Oscarowego filmu, tak i dla narratora powieści Kertesza, jedynym punktem odniesienia staje się rzeczywistość obozowa, jej „tu i teraz”. Reguły rządzące więzieniem są tak naturalne i „zwyczajne”, jak chodzenie do szkoły czy mycie zębów przed snem. Bohater nie zagłębia się w opisywaniu swoich cierpień, nie poddaje krytyce praw rządzących otaczającą go rzeczywistością. Po krótkim zastanowieniu zawsze dochodzi do wniosku, że mają one swoje uzasadnione racje, że inne być nie mogą:

A jako ostateczne narzędzie zawsze i wszędzie jest bicie. W tym względzie ja też odebrałem należną mi część, oczywiście, ale nie większą – jeśli nie mniejszą – niż zwykła, przeciętna, powszednia, jak ktokolwiek, jak którykolwiek z nas, która nie jest następstwem jakiegoś szczególnego, osobistego pecha, lecz tylko normalnych warunków w naszym obozie.

Tym bardziej jeszcze mrozi optymizm chłopca, który, choć świadomy obecności krematoriów czy kary za ucieczkę, stara się żyć w miarę „normalnie”. Jedynym aspektem obozowej egzystencji, która budzi jego gniew czy niezadowolenie, jest fakt, iż na nic zdają się w niej wiadomości, jakie przez lata wkładali mu do głowy nauczyciele. Chłopiec chłodno podsumowuje: 

Powinienem się uczyć wyłącznie o Auschwitz-Birkenau. Należało mi wszystko wyjaśnić: szczerze, uczciwie, dorzecznie. A ja przez cztery lata nie słyszałem w szkole na ten temat ani słowa. (…) Tak więc poniosłem stratę, bo dopiero tu musiałem zmądrzeć.

Konstatując, miłośnicy literatury wojenno-obozowej, do jakiej zalicza się Los utracony, czy po prostu wielbiciele książek, kochają powieść Kertesza za jasne i klarowne spojrzenie, za oszczędny i wyciszony styl, za beznamiętną chwilami prasowość, właściwą także tekstom Ryszarda Kapuścińskiego czy Hanny Krall. Noblista w wywiadach, pytany o swój styl, odpowiada:

Opowiadam linearnie i prosto i w ogóle nie spektakularnie czy nowocześnie. Ma to swoje powody: w tej historii czas nie należy do narratora lecz do władzy. Nawet czas został mu narzucony.

Autor pokazał, że nie istnieje granica bólu i upokorzenia, jakiej człowiek nie może znieść, ponieważ w odpowiednio wykreowanej rzeczywistości przetrzyma podróż w wagonach bydlęcych, gniazdo na świeżej ranie uwite przez pchły i wszy, odżywianie się kromką chleba na dzień, mycie w zimnej wodzie, załadowanie na wózek z trupami, dzielenie koca z trupem i zadowolenie, że zje się jego porcję zupy z pokrzyw. Węgierski pisarz dał dowód na to, że jeśli człowiek musi, zniesie wszystko.

BOHATEROWIE “LOSU UTRACONEGO”

György Köves – był Żydem, Węgrem z Budapesztu. Miał piętnaście lat, gdy trafił do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu, skąd przeniesiono go do Buchenwaldu i do obozu w Zeitz. Przeżył tam głód, chorobę, prawdziwe piekło na ziemi. Po wyzwoleniu wrócił do domu, gdzie dowiedział się o śmierci ojca. 

Ojciec bohatera – Żyd, w czasie wojny został powołany do służby pracy, umarł w obozie w Mauthausen. Przed wojną miał skład drewna, sklep, zapewniał rodzinie życie w dostatku i spokoju. Miał drugą żonę, z którą wychowywał syna, gdyż po rozwodzie sąd jemu przyznał opiekę nad chłopcem. 

Matka bohatera – Żydówka, przeżyła wojnę, jej drugi mąż nie powrócił ze służby pracy. 

Macocha bohatera – Żydówka, gdy dowiedziała się, że jej mąż umarł (ojciec György’ego), wyszła drugi raz za mąż, za pana Süto (pomocnika jej pierwszego męża), który podczas wojny jej pomagał, otoczył troskliwą opieką i uratował majątek swego poprzednika. 

Bandi Citrom – kolega bohatera w obozie. Żyd, Węgier z Budapesztu, od początku wojny w służbie pracy, na Ukrainie zbierał miny, potem pobił się z plutonowym, stracił w bójce zęby i złamał kość nosową. Trafił do karnej kompani, stamtąd do Oświęcimia, a potem znalazł się w Zeitz. Pouczył György’ego jak należy postępować, aby przeżyć w obozie. 

Pietka – Polak, pielęgniarz, opiekował się chorymi w bloku szpitalnym w Buchenwaldzie. Był młody, dobry, uśmiechnięty, uczynny. Miał około dwudziestu lat, zaokrągloną twarz, spod czapki wystawały mu kasztanowe włosy. Palił w piecu, mył podłogę, poprawiał chorym pościel, przynosił basen do łóżka, spał z nimi na jednej sali, co wieczór mówił im dobranoc, a rano dzień dobry, podawał zupę, prowadził karty chorobowe pacjentów, które podczas obchodu przeglądał lekarz naczelny. Co wieczór przychodzili do niego na pogawędkę pielęgniarze z innych sal: Zbyszek (był Polakiem) i Bogusz (był Czechem).

STRESZCZENIE

Piętnastoletni bohater i narrator jednocześnie – György Köves, był węgierskim Żydem mieszkającym w Budapeszcie. W trakcie rozwodu, jego rodzice nieustannie walczyli o opiekę nad nim, dlatego mieszkał w bursie. Po jakimś czasie prawo do opieki przyznano ojcu i wtedy chłopak zamieszkał z nim i macochą, odwiedzając matkę i jej męża dwa razy w tygodniu. 

Pewnego dnia György zwolnił się z zajęć, ponieważ nazajutrz jego ojciec musiał wyjechać do przymusowego obozu pracy. Przekazał interesy pracownikowi panu Süto, aby podczas jego nieobecności rodzina miała stały dochód. Dał mu także na przechowanie szkatułkę z biżuterią, a przed wyjazdem nauczył żonę prowadzenia ksiąg rachunkowych. 

Wieczorem odbyła się pożegnalna kolacja, w której wzięła udział cała rodzina. Rozmawiano owojnie. Po wyjściu gości ojciec pożegnał się z bohaterem, prosząc, aby opiekował się macochą.

Z uwagi na trwającą wojnę, w gimnazjum chłopca odwołano zajęcia. Przeciwko Żydom wydano nowe przepisy. Bohater otrzymał pismo urzędowe z levente (założona w 1921 roku organizacja młodzieżowa, skupiająca chłopców w wieku od trzynastu do dwudziestu jeden lat, którzy uczestniczyli w obowiązkowym przeszkoleniu wojskowym), które nakazywało mu podjęcie pracy. Wraz z innymi chłopcami został pomocnikiem murarskim w zbombardowanym przez Niemców Zakładzie Rafineryjnym „Shell”. Dzięki otrzymaniu legitymacji z pieczątką komendanta fabryki, mógł przekraczać granicę celną w Csepel (cały czas nosił na ramieniu żółtą gwiazdę).

Pewnego dnia w życie wszedł nowy przepis skierowany przeciwko Żydom – macocha jako osoba „nieczystej” krwi miała zakaz zajmowania się handlem i musiała zamknąć sklep. Jakby tego było mało, kolejny raz zmniejszono racje żywnościowe dla Żydów. Na szczęście pan Süto przemycał kobiecie i jej pasierbowi jedzenie, które kupował na czarnym rynku za pieniądze z zysków składu drewna.

Dwa razy w tygodniu bohater odwiedzał swoją matkę. Jej mąż także przebywał w obozie pracy. Z takich wizyt chłopiec wracał do domu tramwajem, na pomoście ostatniego wagonu, ponieważ tylko tak Żydzi mogli podróżować.

Wieczorami często musiał zbiegać do schronu w piwnicy, by uniknąć śmierci podczas nalotów. W takich chwilach całował się z Anną Marią – czternastoletnią dziewczyną mieszkającą w jego kamienicy u wujostwa. Łączyła ich przyjaźń. Razem chodzili grać w karty do nastoletnich sąsiadek z góry.

Pewnego ranka policjant zatrzymał za miastem autobusy wiozące ludzi do pracy w zakładzie. Wszystkim Żydom kazał wysiąść i czekać na poboczu drogi, reszta mogła pojechać dalej. Zatrzymano osiemnastu chłopców, wśród nich bohatera. Resztę stanowili dorośli mężczyźni. Policjant zaprowadził całą grupę do komory celnej (parterowy budynek) i kazał czekać. Wszyscy byli zaskoczeni tą sytuacją, przecież każdy miał specjalną legitymację! Siedzieli w tym budynku do godziny szesnastej w końcu pojawił się zwierzchnik policjanta, który sprawdził ich dokumenty. Ustawiono ich trójkami i kazano maszerować z powrotem w stronę miasta. Po drodze dołączyły do tego dziwnego pochodu bardzo duże grupy ludzi zatrzymanych na innych punktach granicznych. Szli otoczeni po obu stronach kordonem policji, aż doszli miejsca, którego bohater już nie kojarzył. Nie rozumiał, czemu niektórzy ludzie - korzystając z nieuwagi policjantów uciekali z kolumny - wskakując do jadących tramwajów. Pod wieczór, po paru godzinach nieustającego marszu, stanęli w końcu na ogromnym placu koszar. Otoczeni przez żandarmów, usłyszeli od najważniejszego z nich, aby tę żydowską bandę (chodziło o nich) zamknąć na noc w stajni. Tak też się stało. Upchnięto ludzi i zamknięto drzwi. Zapanowała panika, chaos, ścisk, krzyk. Chłopiec nie rozumiał, co się dzieje. Myślał o macosze, która czekała w domu na jego powrót z pracy. 

Z koszar zatrzymanych ludzi przewieziono statkiem do Cegielni Budakalasz. Tam kobiety, dzieci, mężczyźni i starcy, rozlokowani na podłodze, oczekiwali na dalszy bieg wydarzeń. Bohater wraz ze swymi kolegami bardzo się nudził. 

Po kilku dniach, policjanci na rozkaz żandarmów zapakowali wszystkich ludzi (po 60 osób) do wagonów towarowych stojących na torach pod cegielnią, dali prowiant na drogę. Byli bardzo uprzejmi mówiąc ludziom, że jadą do pracy do Niemiec.

W wagonach panował ścisk i fetor. Do oddawania potrzeb fizjologicznych stało w kącie wiadro, drzwi były zamknięte, małe okratowane okienko było jedynym widokiem na otoczenie. Ludzie byli wycieńczeni z braku wody. Po kilku dniach pociąg stanął na końcowej rampie stacji „Auschwitz – Birkenau”. Czekali tam żandarmi z ludźmi w pasiakach, z ogolonymi głowami. Chłopiec domyślił się, że byli to więźniowie.

Ogłoszono, że trzeba wyjść z wagonów bez rzeczy i ustawić się w dwóch kolumnach (oddzielnie kobiety i mężczyźni) do badania lekarskiego, obiecując, że rzeczy powrócą do właścicieli po dezynfekcji (wynoszeniem zajęli się więźniowie w pasiakach).

Kolumna mężczyzn stanęła przed obliczem lekarza, który prawie nie podnosząc wzroku selekcjonował, oddzielając młodych i wyglądających na zdrowych na jedną stronę, starców i dzieci na drugą. Tak samo uczynił z kolumną kobiet. 

Bohater wraz z innymi poszedł dalej, białą asfaltową drogą, reszta została. Zaprowadzono ich do łaźni, gdzie fryzjerzy ogolili im włosy. Przedtem kazano oddać ukryte pieniądze i złoto. Po kąpieli rozdano im koszule i kalesony w pasy (pasiaki), buty na drewnianym spodzie (drewniaki) i czapkę. 

Po wyjściu z łaźni bohater rozejrzał się dookoła. Wszędzie stały drewniane baraki, cały teren ogrodzony drutem kolczastym (pod prądem). W oddali widać było kilka wysokich kominów, z których unosił się dym, powodując w powietrzu lepki, słodkawy, chemiczny zapach. 

György z kolegami śmiał się ze swego nowego ubrania, dowcipkował ze zmiany wyglądu aż do wieczora, gdy poznał tajemnice obozu. Wtedy blokowy wyjaśnił nowoprzybyłym, że ich współtowarzysze z pociągu, którzy zostali odrzuceni przez lekarza, poszli do łaźni, lecz zamiast wody puszcza się tam gaz, potem ich ciała spala się w specjalnych piecach (stąd pochodził ten dym z kominów) - krematoriach.

W Oświęcimiu bohater spędził trzy dni. Wraz z innymi spał w pustym baraku, na cementowej podłodze. O wschodzie słońca była pobudka, otrzymywali dziwną ciecz do picia (kawa), Potem siadali na ziemi stłoczeni obok siebie, grzejąc swoje ciało jeden od drugiego, ponieważ było bardzo zimno. O godzinie dziewiątej był już obiad - zupa (to znaczy woda ugotowana z pokrzywami). Potem więźniowie szli do pracy poza obóz. W południe panował taki skwar, że nie było gdzie się przed nim ukryć (w dzień nie wolno było przebywać w baraku). O zmierzchu na wracających więźniów czekała kolacja - kawałek starego chleba i margaryny. 

Czwartego dnia bohater wraz z innymi został przewieziony do obozu w Buchenwaldzie. Tam rozkład dnia był podobny, z niewielką różnicą w posiłkach - wyżywienie było troszkę lepsze, zupa z zasmażką i kawałek marmolady do chleba. Teren obozu otaczały druty bez prądu, było tylko jedno krematorium.

Bohater otrzymał żółty płócienny trójkąt z literą U, co oznaczyło, że jest Węgrem, oraz szmatkę z numerem 64921, którą musiał przyszyć na przód kurtki.

Choć polubił Buchenwald, znowu został przewieziony do innego miejsca - do Zeitz. Był to nowy prowincjonalny obóz koncentracyjny, bez krematorium, bez łaźni i baraków. Wszędzie stały ogromne namioty zwane blokami. 

György poznał w nim starszego od siebie rodaka, też Węgra z Budapesztu - Bandiego Citroma. Chłopaka opowiedział bohaterowie historię swojego życia: od początku wojny był w służbie pracy, na Ukrainie zbierał miny, potem pobił się z plutonowym, stracił w bójce zęby i złamał kość nosową. Trafił do karnej kompani, stamtąd do Oświęcimia, a potem znalazł się w Zeitz. 

Bandi pouczył György’ego jak należy postępować w obozie, aby przeżyć. Kazał mu codziennie się myć, bez względu na porę roku i fakt, że łaźnia była pod gołym niebem. Poza tym z wieczornej porcji chleba bohater musiał sobie zostawić kawałek do porannej kawy, starać się za wszelką cenę nie myśleć o jedzeniu. Na apelu lub podczas marszu miał znajdować się w środku szeregu dla bezpieczeństwa, a po zupę ustawiać się na końcu kolejki, gdyż wtedy dostanie gęstą z dna kotła.

Namioty po środku miały wąskie przejścia z obu stron, oddzielające trzypiętrowe prycze. György spał z Bandim na najwyższej, musieli przykrywać się jednym kocem. 

W obozie utworzyły się różne grupy ludzi. Jedni - nazywano ich Finami - ze względu na swoją religię nie jedli obozowej zupy (nie wiadomo czym się odżywiali) i handlowali nią, inni z kolei wyglądali jak kościotrupy, snuli się jak cień, przestali się myć, nie mieli już siły do walki. Nazywano ich muzułmanami. 

György wraz z innymi pracował w fabryce produkującej benzynę z węgla brunatnego.Wyładowywał szuter z wagonów, worki z cementem, układał kable. Praca była ciężka. Wieczorem wracał do obozu, mył się w zimnej wodzie, miał trochę czasu na drobne interesy aż do momentu apelu wieczornego, na którym musiał stać nieraz po trzy godziny.

W obozie znajdował się pewien człowiek, pełnił rolę funkcyjnego, któremu wszyscy schodzili z drogi. Jego odzież była czarnego koloru. Był Cyganem, kiedyś zabił bogatą kobietę, której był utrzymankiem. György już pierwszego dnia dostał od niego w twarz, ponieważ – jako funkcyjny, miał za zadanie pilnować dyscypliny w pracy i porządku w obozie.

Bohater poznał trzy sposoby „ucieczki” z obozu, ukrycia się choć na chwilę. Pierwszy polegał na wyłączeniu się – ucieczce siłą wyobraźni gdziekolwiek, w niewoli tylko ona pozostała wolna. 
Drugi sposób wykorzystywano podczas porannej pobudki: ktoś próbował się ukryć w jakiejś dziurze czy zagłębieniu, aby móc pospać dłużej i nie wyjść na apel. Czasami się udawało i kapo nie doliczyli się, lecz czasami odnajdowano kryjówkę, wywlekano człowieka, bito go do nieprzytomności i rzucano na plac, by wszyscy widzieli, co spotka dezertera. Takie przedstawienie trwało po kilka godzin. 
Trzeci sposób ucieczki był dosłowny ostateczny. Gdy zdecydowało się na niego trzech Łotyszy, mimo iż znali dobrze okolicę, zostali złapani i powieszeni. 

Pewnego dnia w obozie zmniejszono porcję żywnościowe. György opadł z sił, najbardziej dokuczał mu głód, coraz trudniej było mu wstać do pracy. Stracił humor i zapał, był zniechęcony i otępiały. Skórę miał żółtą i pomarszczoną, pokrytą krostami, które swędziały (okazało się, że był to świerzb). Powoli stawał się zwiędłym starcem. Przestał się myć, zaczęto zaliczać go do „muzułmanów”. 

Nie mógł się wydostać ze stanu otępienia, w czym nie pomógł mu stale padający deszcz, który powodował, że pasiaki stawały się sztywne jak rura od pieca, raniły ciało, drewniaki ocierały kostki i zdzierały skórę (w połączeniu z zaschniętym na nich błocie trudno je było zdjąć, więc w nich spał). Gdy pewnego razu podczas pracy w fabryce upuścił worek z cementem i ten się rozsypał, został pobity tak mocno przez jednego żołnierza z inspekcji prac, że poczuł, że tego dnia coś w nim pękło. Od tej pory wstawał rano z myślą, że nie da rady wytrwać do wieczora… ale żył dalej.

György bardzo się zmienił. Przestało mu zależeć na życiu. Na apelu, gdy nie miał siły stać, po prostu siadał na ziemię, nawet w kałuży, aż sąsiedzi stawiali go na nogi. Nie czuł już głodu, w pracy był powolny, co wiązało się z ciągłym biciem, ale to było mu już obojętne. Po jednym uderzeniu padał na ziemię, dalszych nie czuł, bo zasypiał. Stał się rozdrażniony do tego stopnia, że jeśli ktoś wszedł mu w drogę - mógłby zabić. Z drugiej strony już przy podnoszeniu ręki zapominał, co chciał zrobić.

W tych tygodniach pomocą okazał się Bandi. Na siłę zrywał z chłopca ubranie i mył go, ponieważ ze świerzbem był zagrożeniem dla całego komanda. Jednak po pewnym czasie i on zrezygnował. György Köves miał w końcu święty spokój.

Któregoś dnia chłopcu urosła nad kolanem czerwona gula. Ukrywał ją bardzo starannie. Dopiero, gdy ból stał się nie do wytrzymania i nie mógł chodzić, pokazał kolano Bandiemu. Natychmiast zaniesiono go do rewiru zabiegowego. Pielęgniarz bez znieczulenia zrobił nad kolanem dwa nacięcia na krzyż, wycisnął z uda ropę, ranę owinął papierowym bandażem. Następnego dnia wraz z innymi chorymi chłopiec został przewieziony do szpitala obozowego w Gleina. Tam odbyła się kąpiel, wodą ze szlaucha ogrodowego zmyto z chłopca resztki szmat i cały bród, przydzielono pryczę, mógł się w końcu wyspać. Codziennie w gabinecie zabiegowym lekarz wyciskał z jego uda ropę, w końcu zrobił jeszcze dwa nowe cięcia na twierdząc, że to dla jego dobra. 

Wszyscy chorzy mieli takie same rany nazywane flegmonami, tylko w innych miejscach na ciele. Gdy bohaterowi wygoiło się miejsce na nodze, natychmiast nowa gula urosła mu na biodrze. Przestał chodzić. Lekarz ponownie wykonał cięcie, tym razem wielkości dłoni, i oczyszczał ranę. 

Pewnego dnia do György’ego na pryczę położono, z uwagi na brak miejsca, chłopaka w jego wieku. Okryto ich jednym kocem. Nieznajomy miał gorączkę i umarł w nocy, lecz bohater nie zgłosił tego i przez parę dni zjadał za niego posiłek. Dopiero gdy z ciałem zmarłego zaczęło się robić coś dziwnego, zameldował o jego śmierci. 

Kolejnym szpitalnym doświadczeniem György’ego było spotkanie z pchłami i wszami, które chodziły mu po całym ciele. Nie nadążył ich łuskać, wdarły się nawet pod opatrunki w rany, odżywiały się świeżą krwią.

Tych, którzy nie rokowali nadziei na wyzdrowienie i powrót do pracy w Zeitz, odesłano do Buchenwaldu, bohatera także. Chorzy przez parę dni jechali pociągiem, leżąc na podłodze w swoich odchodach, przez co György’emu odpadł papierowy opatrunek, ubranie lepiło się do odkrytych ran. Pewnego dnia zauważył, że nie czuje już bólu. Gdy w końcu dojechali do celu, czekający na nich więźniowie w pasiakach powrzucali ich na wózki. Zrobiwszy stos z ludzkich ciał, zawieźli ich do obozu.

W łaźni przywiezionych położono na posadzkę i puszczono wodę. Potem owinięto ich kocem i zaniesiono do baraku, gdzie w końcu mogli poleżeć na pryczy. 

Wyżywienie było takie samo, jak w Zeitz. W baraku co chwilę ktoś umierał, nie było nadziei na wyzdrowienie. Bohaterem opiekował się francuski doktor, także więzień. Nosił obozową kurtkę, czasami dawał chorym kostki cukru, klepał po twarzy, łaskotał po szyi, wszyscy go lubili. Za jego wstawiennictwem i prośbą, György został przeniesiony do lepszego oddziału. 

W nowym miejscu opiekę nad chorymi sprawował lekarz naczelny - wysoki, z czarnym kapeluszem na głosie, w białym fartuchu, spodniach w kant, błyszczących półbutach na nogach. Był Niemcem, więźniem obozu w Buchenwaldzie. 

W tym baraku w każdej sali były prawdziwe łóżka (pojedyncze!), oddzielna pościel, stał stół i krzesła, w kącie znajdował się żelazny piec, w którym palił się ogień. Nad drzwiami wisiał głośnik, z którego rozchodziły się rozkazy, wydawane dla wszystkich sal. Jedzenie było dosyć dobre w porównaniu z tym w innych miejscach. 

Salą, na której leżał György, opiekował się pielęgniarz Pietka. Palił w piecu, mył podłogę, poprawiał chorym pościel, przynosił basen do łóżka. Spał na sali razem z nimi, co wieczór mówił im dobranoc, a rano dzień dobry, podawał zupę, prowadził karty chorobowe pacjentów, które podczas obchodu przeglądał lekarz naczelny. 

Wszystko to, czego świadkiem był György w tym szpitalu sprawiło, że pomyślał, że to jakiś żart, zaczął się jeszcze bardziej bać. Jeszcze w Oświęcimiu słyszał o takich miejscach, gdzie najpierw karmią, a później wycinają człowiekowi wszystkie organy... 

Tymczasem Pietka z uśmiechem nosił go na rękach codziennie do ambulatorium zabiegowego, gdzie kładł na stół, a lekarz robił mu nowe nacięcia na biodrze, wyciskał ropę, wkładał gazę w środek rany, smarował maścią… chłopiec krzyczał wniebogłosy. 

Chorych odwiedzali znajomi z innych baraków. Do Pietki co wieczór przychodzili na pogawędkę pielęgniarze z innych sal: Polak Zbyszek i Czech Bogusz, którego szczególnie lubił György (przynosił mu chleb i konserwy mielone). 

Nadeszła wiosna. Chłopiec pomału powracał do zdrowia, rany się goiły, zaczął wstawać z łóżka, chodzić. Pewnego dnia zapanowało ożywienie i bieganina. Słychać było warkot motorów, wystrzały z karabinów, szczekanie psów. Z głośnika popłynął rozkaz: wszyscy esesmani mieli natychmiast opuścić obóz. Jeszcze długo słychać było odgłosy bitwy, w końcu zapanowała cisza. Z megafonu na cały obóz rozeszła się wiadomość w kilku językach, że wszyscy są wolni, że obóz został wyzwolony!

György opuszczając obóz był ubrany inaczej, niż kilka lat wcześniej, gdy został w nim zamknięty. Na nogach miał zielone wełniane spodnie armii amerykańskiej i buty na gumowych podeszwach nie do zdarcia, tors ozdabiał mu wełniany sweter, a twarz przed słońcem chroniła czapka z daszkiem. Cały dobytek zgromadził w amerykańskim worku wojskowym: dwa koce, zapasowa bielizna i konserwy z porzuconego magazynu esesmańskiego.

Wydawało się, że jest zdrowy, lecz gdy naciskał dowolny punkt swojego ciała, długo na nim pozostawał ślad po wklęśnięciu, jakby wkładał palec w ser. Zawładnęło nim przerażenie, gdy po wyzwoleniu po raz pierwszy zobaczył w lustrze swoją twarz. Była pokryta zmarszczkami, pamiętał ją inną! Jakby tego było mało, utykał na chorą nogę. 

György wraz z innymi wyzwolonymi ruszył w drogę powrotną do domu. Jechali trochę ciężarówką z amerykańskim żołnierzem, potem pociągiem, statkiem, szli piechotą. Sypiali gdzie popadło. Ludzie spotykani po drodze pytali, czy wracają z obozu koncentracyjnego, czy naprawdę były tam komory gazowe i krematoria…

Bohater po długiej drodze dotarł w końcu do Budapesztu. W tramwaju zaczepił go młody, czarnowłosy, postawny, mężczyzna z zapytaniem, skąd wraca. Gdy odparł, że z niemieckiego obozu koncentracyjnego, w którym był przez ostatni rok, dziennikarz demokratycznego pisma zadał kolejne pytanie: czy bohater chciałby zrelacjonować swoje przeżycia, aby świat się dowiedział o piekle obozów. Na koniec rozmowy mężczyzna dał György’emu swój adres. 

Po dotarciu do domu okazało się, że w mieszkaniu bohatera mieszkali teraz obcy ludzie. Od państwa Fleischmannów dowiedział się, że jego ojciec zmarł w obozie w Mauthausen, macocha wyprowadziła się i wyszła za mąż za pana Süto, który uratował majątek, ukrywał ją w ciężkich czasach i otoczył opieką. Jedyną bliską mu osoba była teraz matka. Przez cały ten czas kobieta przychodziła do sąsiadów i pytała, czy jej syn nie wrócił.

György natychmiast poszedł do domu rodzicielki.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Imre Kertesz Los utracony
Imre Kertesz Los utracony
Imre Kertesz Los utracony
Imre Kertesz Los utracony
Imre Kertesz Los utracony 2
Gombrowicz W ŚLUB streszczenie i opracowanie (klp)
Libera A Madame streszczenie i opracowanie (klp)
cudzoziemka streszczenie i opracowanie klp
Szewcy - streszczenie i opracowanie (klp), Streszczenia szczegółowe lektur liceum
Moczarski K Rozmowy z katem streszczenie i opracowanie (klp)
Camus A , Dżuma streszczenie i opracowanie (klp)
Gombrowicz W Transatlantyk streszczenie i opracowanie (klp)
Stefan Żeromski Ludzie bezdomni streszczenie i opracowanie (klp)
Szewcy streszczenie i opracowanie (klp)(1)
Żeromski Stefan Ludzie bezdomni streszczenie i opracowanie (klp)
Gombrowicz W ŚLUB streszczenie i opracowanie (klp)
Streszczenie i Opracowanie(klp) Nie boska komedia, Maria, Konrad Wallenrod

więcej podobnych podstron