422

Księża katoliccy a plebiscyt na Górnym Śląsku Fragment kazania wygłoszonego przez ks. Stanisława Juraszka, proboszcza parafii pw. Matki Boskiej Uzdrowienia Chorych w Rydułtowach Orłowcu w archidiecezji katowickiej.

III NIEDZIELA WIELKIEGO POSTU Orłowiec, 27 marca 2011 roku

Temat: 90 – lecie plebiscytu na Górnym Śląsku i rola w nim kapłanów. (…) Chrystus na kartach Ewangelii bardzo często uświadamia ludzi w sprawach społecznych. Przecież cały czas szło o to, że Królestwo, które On głosił, nie jest z tego świata, ale ziemska ojczyzna była mu niezwykle droga. Przecież zginął, jako król, co prawda tak tylko nazwany, ale „wypełnił wolę tego, który Go posłał”. Wypełniając wolę Chrystusa wobec ludu, do którego kapłani zostali posłani, nie dało się w przeszłości nie opowiedzieć po jednej ze stron. Co prawda liderem Niemców na Górnym Śląsku też był kapłan, słynny ks. Carl Ulitzka, proboszcz parafii św. Mikołaja w Raciborzu - Starej Wsi. Tak rozumiał służbę swojej owczarni i swojemu Heimatowi, później za sprzeciw wobec nazizmu wylądował w Dachau. [1]

Kapłani orientacji polskiej, również to dzieło wykonali. Dziś nie może być inaczej. Kto wam to wszystko ma powiedzieć? Nie ma już nikogo, kto by budził tę świadomość wśród ludu śląskiego. Politycy? - nie można na nich liczyć, bo po prostu nie dorośli do tego, to nie ten poziom. Szkoła? – proszę wybaczyć, już dawno zajmuje się czymś innym – to też nie ten poziom. Władza? – przerzucili się ostatnio na święto flagi. Tymczasem 90 lat temu, 20 marca 1921 roku Ślązacy dokonali historycznego wyboru. Biała lub czerwona kartka wrzucona w tym dniu do urn wyborczych decydowała o losach całego Górnego Śląska. Za Polską była czerwona, za Niemcami biała. Mobilizacja była ogromna, nie poszło głosować zaledwie kilka procent. To, co zrobili nasi dziadkowie, nasi praojcowie skutkuje do dnia dzisiejszego. To, że dziś tutaj przemawiam do was po polsku, a nie „szprechom” [2], zadecydowały nasze mądre prababcie i odważni pradziadkowie. Stało się tak, bo słuchali mądrych i odważnych śląskich kapłanów, a ci wychowali ten lud w miłości do Polski. Polskie elity na Śląsku były na wskroś katolickie – Wojciech Korfanty z Siemianowic, Konstanty Wolny z Bujakowa k/Orzesza, Józef Rymer, późniejszy I wojewoda śląski rodem z Zabełkowa k/Chałupek, Alfons Zgrzebniok z Dziergowic k/Gliwic, Maksymilian Iksal [3] z Turzyczki k/Wodzisławia, Stanisław Ligoń z Chorzowa, a nauczycielem wszystkich był Karol Miarka, rodem z Pielgrzymowic przed Cieszynem. O ile Niemcy stosunkowo łatwo pogodzili się z utratą Wielkopolski i części Pomorza, to w przypadku Górnego Śląska powszechne było przekonanie, że powinien pozostać w granicach Rzeszy Niemieckiej[4]. Niemcy bądź Ślązacy niemieckiej orientacji tworzyli w przeddzień plebiscytu na Górnym Śląsku liczną społeczność, od pokoleń tutaj zakorzenioną i nie zamierzali rezygnować z walki o zachowanie swego Heimatu (stron rodzinnych) dla Niemiec. Żeby to dobrze zrozumieć trzeba by sięgnąć głęboko do historii [5]. Po wojnach austriacko – pruskich Górny Śląsk przeszedł od 1742 roku pod panowanie pruskie. Tu spotkały się dwie kultury: polsko-katolicka i niemiecko-ewangelicka [6]. Skąd się tu ci luteranie wzięli, a no właśnie? Po przyłączeniu Śląska do Prus nastąpiła wielka fala kolonizacji, na polecenie króla pruskiego Fryderyka II, który był wielkim mistrzem loży masońskiej [7], przesiedlano całe wioski z Saksonii na Górny Śląsk. Cel był prosty, mieli zniemczyć i sprotestantyzować polski i katolicki Śląsk. To się im w sumie nie udało, ale ogromna walka z Kościołem Rzymskokatolickim, której narzędziem był tzw. Kulturkamf, przyniosła wiele cierpień ludowi śląskiemu, a przez to całemu Kościołowi Katolickiemu. [8] Kto im to wszystko popsuł? Oczywiście kapłani, którzy byli najbardziej propolsko nastawioną częścią inteligencji. Wielu księży odegrało ważną rolę w okresie plebiscytu. Żeby dziś przemawiać do Was, przeczytałem niezwykle ważną książkę autorstwa ks. dra Emila Szramka [9] - dziś błogosławionego, który ukazuje nam niezwykłe postaci duchownych: ks. Aleksandra Skowrońskiego z Siemianowic, księży Pawła i Jana Brandysa rodem z Pawłowic, ks. Jana Kapicy z Tychów, a wcześniej ks. Norberta Bonczyka z Miechowic, ks. Konstantego Damrota z Lublińca. Niezwykłą postacią był ks. Ludwik Skowronek rodem z Czuchowa k/ Dębieńska, niezwykły proboszcz z Bogucic. Niektórzy z kapłanów ponieśli śmierć męczeńską, /wy dzisiaj znacie tylko ks. Popiełuszkę, / a oni zostali tak samo bestialsko zamordowani w okresie plebiscytu. Innym razem przywołam ich pamięć. Nie muszę chyba dodawać, że sam bł. ks. Emil Szramek, pochodzący z Tworkowa za Raciborzem, bł. ks. Józef Czempiel pochodzący z Piekar Śląskich, sami zostali przepuszczeni przez komin w Dachau. Było to wiele lato później, ale Niemcy takiej postawy nie wybaczają. Wolność okupiona tak ciężkimi ofiarami, nie została nam dana raz na zawsze. Musimy wciąż o nią zabiegać, bo w przeciwnym razie nie tylko ją utracimy, ale wpadniemy jeszcze w większe zniewolenie. Badanie telefoniczne TNS OBOP dla „Gazety”, przeprowadzone od 10-14 marca br. na próbie reprezentatywnej 500 osób od 19-26 lat, wykazały, kogo młodzi Polacy uważają za autorytety. Szkoda czasu omawiać przykład Jana Pawła II, ale na drugim miejscu znalazł się Jurek Owsiak, ten, co uczy polską młodzież postępować najbardziej nie po katolicku, ale po masońsku: „róbta, co chceta” [10]. Na trzecim miejscu znalazł się Kuba Wojewódzki. Choćby sondaże były naciągane, jak nie wiem, to coś jest na rzeczy. Człowiek, który bez żadnych konsekwencji prawnych zatyka sobie polską flagę do psich odchodów jest autorytetem polskiej młodzieży. Rodzice, wychowawcy, „elyty” polityczne, duchowni (na czele z rozdającym krew Jana Pawła II za pośrednictwem dziennikarza TVN24), to już nie żółta, to na pewno różowa, o ile nie czerwona kartka dla was!!! To już jest dno, o czym może jeszcze nie wiecie. Może jeszcze się łudzicie, że dobrze wychowujecie swoje dzieci, może jeszcze liczycie, że was to ominie. Staniecie się ofiarami takiego wychowania, macie to pewne. Jeżeli tu dziś w kościele na Mszy Świętej nie ma twoich dzieci, to znaczy, że je źle wychowałeś, jeżeli tu dziś nie ma twoich wnuków, to znaczy babciu, że źle wychowałaś swoje dzieci, czyli ich rodziców. Naród tak wychowujący swoje dzieci i młodzież, nie obroni wiary, ojczystej ziemi. Lud mający takie autorytety, uwielbiający tego, który uczy „róbta, co chceta, „ naród „skabareciały” wszystko kupi. Hasła RAŚ to negowanie więzi z Polską. [11] Wystarczy, że jakieś rasiole [12]coś obiecają, to ludzie nawet Pónbóczka [13], Ojczyznę są gotowi sprzedać. Tamci nigdy nie zapomnieli o swoim Heimacie, kilka razy już tu byli, bynajmniej nie towarzysko, i zawsze oberwali, więc tym razem wyciągnęli stosowną naukę. Kolejny raz nie popełnią tych samych błędów. „Inni się natrudzili, a w ich trud wyście weszli…” Modlę się, żebym to ja nie miał racji, żebym to ja się mylił, ale boję się, że jest inaczej. Amen!

[1] Ks. Carl Ulitzka był liderem niemieckiej społeczności i przewodniczącym katolickiej partii ludowej (liczyła wówczas ok. 70. tys. członków). Ulitzka był czołową postacią niemieckiej kampanii propagandowej w okresie plebiscytu. Pisał broszury, występował na wiecach, agitował po parafiach. Dziś w Raciborzu chcą nadać jednej z ulic jego imię, co napotyka na ogromny sprzeciw.

[2] Czyli nie mówię po niemiecku.

[3] Józef Musioł, Od Wallenroda do Kordiana, „Śląsk” – Katowice 2000, s.91: Maksymilian Iksal, dziś zapomniany i pomijany, podpisał rozkaz do pierwszego powstania na Górnym Śląsku.

[4] Andrzej Grajewski, Plebiscyt, Gość Niedzielny 27 marca 2011 r. s. 42.

[5] ks. Romuald Rak, Znaczenie sanktuarium w Piekarach dla religijno-społecznej integracji ludu górnośląskiego, Śląskie Studia Historyczno-Teologiczne XVII (1984), s.103.

[6] F.Ortner, Reformation, Katholische Reform und Gegenreformation in Salzburg,Salzburg 1983, s.250-252.

[7] Grzegorz Kucharczyk, Czerwone karty Kościoła, Wydawnictwo Dębogóra 2008, s.144.

[8] tamże, s.138-170.

[9] ks. Emil Szramek, ks. Aleksander Skowroński, obraz życia i pracy na tle problematyki kresów zachodnich, Katowice 1936.

[10] Epiphanius, UKRYTA STRONA DZIEJÓW, Nowy Porządek Świata, Nowy Ład Ekonomiczny, Globalizm, MASONERIA I TAJNE SEKTY, Wydawnictwo ANTYK Marcin Dybowski 2008, s.148-153.

[11] Jarosław Kałucki, Śląsk dla Ślązaków?, Uważam Rze, 21-27 marca 2011, s.25.

[12] rasiol – człowiek bez zasad, kombinator, sprzeda każdemu swoje ideały.

[13] Na Śląsku z ogromną atencją używa się tego określenia w stosunku do Pana Boga.

Obsesja Białorusi Po lewej stronie sceny politycznej znajdujemy (z pomocą dyskutanta „Ziarnko Prawdy”) bodaj jeden z najlepszych artykułów na temat Białorusi, Łukaszenki i polskojęzycznych szumowin, z woli Narodu będących przy władzy i rządzących mediami. – admin

Każda okazja jest do dobra, aby dokopać Białorusi. Ostatnio okazję taką stworzył zamach w mińskim metrze. Niemal natychmiast po tym tragicznym wydarzeniu w polskiej telewizji wystąpił białoruski opozycjonista twierdząc, że do zamachu mogło dojść w wyniku prowokacji białoruskich służb specjalnych. Mogło tak być a mogło też być inaczej. Dopóki sprawa nie zostanie wyjaśniona nawet prosta przyzwoitość nakazywałaby wstrzymanie się od nieopartych na faktach dywagacji i komentarzy. W polskiej sferze politycznej panuje jednak prymitywnie jednostronny punkt widzenia na wszystko, co związane jest z Białorusią. Łukaszenko jest zawsze zły a jego polityczni przeciwnicy zawsze wspaniali i szlachetni. Wychodzą tu na jaw antywschodnie i anachroniczne antyradzieckie obsesje, które niekiedy tłumione wobec Rosji wybuchają z całą siłą wówczas, kiedy z pozycji polskich panów można bez oporów krytykować Białoruś. Na przejaw wszelkich niepokojów społecznych na Białorusi polskie elity polityczne reagują solidarnie, alergicznie i zdecydowanie. Kiedy w grudniu ubiegłego roku doszło w Mińsku do starć demonstrantów z milicją, w standardowy sposób zareagował Sejm, podejmując przez aklamację uchwałę potępiającą Białoruś za stosowanie przemocy wobec niezadowolonych z władzy demonstrantów. Przy okazji powtórzono niepotwierdzone pogłoski o sfałszowaniu wyborów prezydenckich. W tym czasie w Libii lała się krew, w Bahrajnie wojsko strzelało do demonstrantów, w Egipcie ginęli ludzie protestujący przeciwko despotycznym rządom. Posłowie zaapelowali też o wypuszczenie osób zatrzymanych po grudniowych zamieszkach. Jest to już kolejny apel, na który Łukaszenko ma prostą odpowiedź: Nie należy ode mnie tego żądać. Będziemy postępować tak jak we Francji, w Niemczech, przecież tam prezydent nie może pójść i uwolnić człowieka z aresztu. Rzeczywiście, bez względu na to czy Łukaszenko mówi w tym momencie prawdę, samo takie żądanie wygląda dosyć absurdalnie. Z jednej strony od białoruskiego prezydenta wymaga się przestrzegania pewnych norm zgodnie, z którymi władza wykonawcza nie powinna bezpośrednio ingerować w uprawnienia władzy sądowniczej, z drugiej zaś takiej właśnie ingerencji się oczekuje. Jak powszechnie wiadomo, Białoruś nie ma bynajmniej monopolu na rozwiązania siłowe. Sejm nie reagował, kiedy brutalnie spacyfikowano manifestację w Tbilisi. W Albanii w styczniu tamtejsi borowcy zastrzelili trzech uczestników antyrządowej demonstracji i ranili ponad 150. I co? I nic. Milczały o tym media, milczały obrońcy praw człowieka a UE nawet nie rozważała możliwości wprowadzenia sankcji. Mimo tego, że Albania aspiruje do członkostwa w UE, co samo w sobie powinno uczulić europolityków na przestrzeganie podstawowych standardów zapisanych w unijnych traktatach. Sejm nie reagował również, kiedy w Azerbejdżanie dwukrotnie w tym roku zatrzymano w areszcie osoby biorące udział w antyrządowych demonstracjach. Gdyby coś podobnego wydarzyło się na Białorusi, to trąbiły by o tym wszystkie media, telewizja udzielałaby głosu przedstawicielom tamtejszej opozycji a Sejm po raz kolejny podejmowałby, oczywiście bez dyskusji i przez aklamację, stosowną uchwałę. Również w samej Unii, przesiąkniętej ponoć ideałami wolności, demokracji i praw człowieka policja atakuje demonstrujących ludzi, jak choćby w Grecji czy Wielkiej Brytanii. Jednak w stosunku do Grecji nie tylko nie stosuje się sankcji, lecz wręcz pompuje się grube pieniądze. Unia, pospołu ze Stanami Zjednoczonymi, reaguje restrykcyjnie tylko na takie kraje, jak Białoruś, Kuba, Korea Północna czy Iran a ostatnio także Libia. Czyli na takie państwa, które prowadzą własną, niezależna politykę niepodporządkowaną Stanom Zjednoczonym i usłużnie im sprzyjającej Unii Europejskiej.

Fakt istnienia takiego niezależnego państwa, które tworzy politykę biorąc pod uwagę swoje interesy, wywołuje silne rozdrażnienie ze strony niektórych zewnętrznych sił politycznych dążących do podporządkowania swoim interesom – twierdzi nie bez racji dziennik „Sowietskaja Biełorusija”. Żeby była jasność: trudno jest pochwalać rozpędzanie demonstracji i wsadzanie do więzienia politycznych przeciwników. Jednocześnie jednak trudno jest bezkrytycznie akceptować restrykcje, jeżeli są one stosowane wybiórczo. A takie właśnie restrykcje wprowadziła Rada Ministrów Unii Europejskiej. Rada nie tylko zakazała wjazdu na teren Unii prezydentowi Łukaszence i osobom, którym zarzuca się stosowanie represji wobec opozycji, lecz także przewodniczącym 24 terytorialnych komisji wyborczych, prorządowym dziennikarzom i synom Łukaszenki. Widocznie, zdaniem europejskich polityków, synowie namawiali starego, aby rozpędził demonstrację a on naiwny dał się podpuścić. Dziennikarzy z prasy przyjaznej prezydentowi określono, jako propagandzistów. Tak się jednak ciekawie składa, że prorządowa prasa istnieje w każdym normalnym państwie a jej zadaniem jest przedstawianie racji i punktów widzenia władz. Problem zaczyna się wówczas, gdy brak jest równowagi w postaci prasy opozycyjnej. Tymczasem na Białorusi funkcjonują opozycyjne gazety, jak choćby „Nasza Niwa” – wystarczy wejść na stronę internetową nn.by. Być może nie wiedzą o tym światli Europejczycy, którym nie ma, kto tłumaczyć pisanych po białorusku tekstów. A być może obawiają się, że myszkujący po Unii białoruscy dziennikarze zaczną pokazywać bezdomnych w Warszawie czy w Pradze albo żebraków w centrum Brukseli. Wiem, co mówię – sam ich widziałem. Unijna Rada Ministrów nie zdecydowała się na wprowadzenie sankcji ekonomicznych, o co zabiegali zasiadający w Europarlamencie chadecy, a zwłaszcza Jacek Protasiewicz. Wyręczyły ją w tym Stany Zjednoczone wprowadzając zakaz na utrzymywanie kontaktów gospodarczych m.in. z białoruskim koncernem naftowym Biełnieftchim. Widocznie władze USA są przekonane, że na Białorusi, podobnie jak u nich za Busha, rządzą nafciarze i to oni fałszują wybory oraz nasyłają policję na demonstrantów.

Fałszowanie wyborów czy rzeczywistości? Działaczka Zjednoczonej Partii Obywatelskiej Ludmiła Griaznowa twierdzi, iż grudniowe wydarzenia na mińskim Placu Niepodległości przyniosły negatywne skutki zarówno dla opozycji, jak i władzy oraz kraju, jako takiego. Pozwalam sobie mieć nieco odmienne zdanie. Dzięki bitwie na placu opozycja zaistniała w zagranicznych mediach. Któż, bowiem zwróciłby uwagę na przegranych polityków z kilkuprocentowym poparciem wyborców. Z kolei Łukaszenko zyskał dodatkowe argumenty na rzecz rozprawienia się ze swoimi przeciwnikami, którzy nie tylko w słowach, lecz i w czynach atakują najwyższe organy władzy państwowej. W jakimś sensie zyskała też Białoruś a dokładniej jej obywatele, którym Polska zniosła obowiązek uzyskiwania płatnych wiz. Wskazówka dla Ukraińców: zróbcie zadymę na Majdanie, dajcie się spałować i zapakować do aresztu, to będziecie bezpłatnie jeździć sobie do Polski. Do konfrontacji z Łukaszenką opozycja przygotowywała się od dawna i starannie. Jeszcze przed wyborami nawoływała do udziału w wiecu na Placu Niepodległości. Pretekstem miały być sfałszowane wybory. Logika jasnowidza nie znalazła jednak wiarygodnego potwierdzenia w faktach. Sprawozdanie misji obserwacyjnej OBWE nie wspomina nic na temat fałszerstw wyborczych. Stwierdza natomiast, że jedną trzecią członków komisji wyborczych stanowili przedstawiciele delegowani przez partie polityczne i organizacje społeczne. Zapewne po to, żeby wspólnie z Łukaszenką fałszować wybory. Ponadto wybory nadzorowało około 30 tysięcy obserwatorów, w tym ponad tysiąc zagranicznych. Jeden z nich, Ivan Hopta ze Słowacji twierdzi, iż po zakończeniu głosowania wszyscy obserwatorzy, zarówno krajowi, jaki zagraniczni, mieli możliwość uczestniczenia w liczeniu głosów. Powołuje się również na opinię rosyjskiej misji obserwacyjnej składającej się z przedstawicieli różnych partii i organizacji, która odwiedziła około 1/3 wszystkich punktów wyborczych i nie stwierdziła żadnych poważnych uchybień. Chyba, że za takowe uznać to, że w jednym z punktów do kabiny weszło wspólnie starsze małżeństwo, a nie każdy z osobna jak mówi o tym prawo wyborcze. Jeżeli ktoś mówi o fałszowaniu wyborów w sytuacji, gdy różnica między pierwszym a drugim kandydatem wyniosła 77 proc., to znaczy, że zupełnie zatracił poczucie politycznej rzeczywistości – konkluduje Hopta. Opozycja twierdzi, że do masowych fałszerstw dochodziło podczas wyborów przedterminowych. Jednakże udział w nich wzięło zaledwie 23 proc. wyborców. Gdyby nawet – teoretycznie rzecz biorąc – wszystkie te głosy zostały sfałszowane, to i tak nie mogłyby przeważyć szali pozostałych 77 proc. Chyba żeby zastosować arytmetykę Władimira Żyrinowskiego, który precyzyjnie obliczył, że Łukaszenko zdobył zaledwie 30 proc. głosów.

Kto wywołał zadymę? O tym, że opozycja ma dość Łukaszenki a Łukaszenko dość opozycji wiadomo było od dawna. Problem walki o władzę, której Łukaszenko nie chce oddać a opozycja nie jest w stanie przejąć wystąpił z całą ostrością podczas grudniowych zamieszek na Placu Niepodległości. W sprawie tej jest sporo niejasności. Faktem jest, że podczas demonstracji zaatakowano budynek rządu. Opozycja obwinia o to, oczywiście, władze, które podobno posłużyły się prowokatorami. Ostrożne jednak stanowisko w tej kwestii zajęła misja OBWE. Rząd białoruski oraz resorty specjalne powinny zbadać wszystkie szczegóły wczorajszych wydarzeń i wyjaśnić na ile prawidłowe były specjalne środki podjęte wobec uczestników akcji, którzy, jak uważa białoruski rząd, naruszyli prawo – mówił nazajutrz po tych wydarzeniach zastępca szefa misji. Wątpliwości nie miał natomiast jeden z niezależnych obserwatorów, szef policji w niemieckim landzie Saksonia-Anhalt, Franz Messer. Na ile mogłem to obserwować, to według prawa niemieckiego w żadnym wypadku nie była to pokojowa demonstracja – powiedział dziennikarzom. Opinii opozycji nie podziela jeden z kandydatów w wyborach prezydenckich, Polak z pochodzenia Jarosław Czesławowicz Romanczuk. Jego zdaniem ze strony organizatorów demonstracji padły jawnie prowokacyjne nawoływania, na które władza odpowiedziała w niemający uzasadnienia bezlitosny sposób. Na początku była to akcja pokojowa, lecz kiedy z trybuny, na której znajdowali się Niekliajew i Statkiewicz (kandydaci w wyborach prezydenckich), odezwały się nawoływania, aby iść na Plac Niepodległości i zdobyć budynek rządu, zrozumiałem, że coś jest nie tak – mówił Romanczuk. Od swojego kandydata odcięła się jego macierzyste ugrupowanie Zjednoczona Partia Obywatelska wydając oświadczenie, w którym ocenia wystąpienie Romanczuka, jako nieuzasadnione i pozostające w sprzeczności ze stanowiskiem partii. Romanczukowi zarzucano też, że w kilka dni po wyborach spotkał się z Łukaszenką, aby omówić możliwość włączenia w skład rządu wywodzącego się z opozycji ekonomisty. Romanczuk twierdził, iż w ten sposób chciał ratować swoją partię. Ta jednak uważa, że takiego ratunku nie potrzebuje. Oporów przed osobistymi kontaktami z prezydentem nie miał też arcybiskup Kościoła rzymskokatolickiego, Polak Tadeusz Kondrusiewicz, który spotkał się z Łukaszenką z okazji świąt Bożego Narodzenia. Polski biskup na Białorusi ma powody do utrzymywania dobrych stosunków z władzami, skoro od 1988 r. tamtejszy kościół otrzymał od państwa około 300 obiektów dla celów religijnych.

Dlaczego Łukaszenko wygrywa wybory? Zwycięstwo Aleksandra Łukaszenki w pierwszej turze wyborów prezydenckich nie powinno dziwić, jeśli weźmie się pod uwagę to, co miała wyborcom do zaproponowania opozycja. Nie dość, że jest wzajemnie ze sobą skłócona, nie potrafi wyłonić spośród siebie jednego, liczącego się kandydata, to jeszcze nie wypracowała realnej alternatywy programowej wobec obecnych władz. Zobaczmy, co proponowali wyborcom poszczególni kandydaci. Władimir Niekliajew (Niakliajeu według transkrypcji białoruskiej) – 1,78 proc. głosów, zażądał przeprowadzenia przedterminowych wyborów prezydenckich bez udziału Łukaszenki. Widocznie, jego zdaniem, wyeliminowanie najpoważniejszego kandydata zgodne jest regułami demokracji. Dysydent z prezydenckiego obozu, były wiceminister spraw zagranicznych, a za komuny pracownik Sekretariatu ONZ, Andriej Sannikow (Sannikau) – 2,43 proc., inicjuje kampanię na rzecz wstąpienia Białorusi do Unii Europejskiej. Cel to, być może, szczytny jednak chwilowo nierealny. Z kolei szef wydawnictwa kartograficznego Dmitrij Uss – 0,39 proc., opowiada się za zacieśnieniem stosunków z Rosją, czym zbytnio nie różni się od Łukaszenki. Natomiast kandydat chrześcijańskiej demokracji Witalij Rymaszewski – 1,09 proc., uważa, że Białoruś zamiast na Rosję powinna orientować się na Litwę i Ukrainę. Wspomniany już Jarosław Romanczuk – 1,98 proc., chce przekonać Białorusinów do liberalnej gospodarki rynkowej. Grigorij Kostusiow (Kastusiou) – 1,97 proc., który, podobnie jak Łukaszenko, był dyrektorem sowchozu lansuje białoruską symbolikę narodową odrzuconą przed kilku laty w referendum. Jak widać, białoruska opozycja zdaje się nie wyczuwać ani społecznych nastrojów ani oczekiwań własnego społeczeństwa. Białorusinów w małym stopniu pasjonuje Pogoń, jako godło państwowe. Nie pragną też masowej prywatyzacji, choć Łukaszenko ostatnio stara się prywatyzować w ostrożny sposób oraz przyciągać zagranicznych inwestorów. Dla Białorusinów ważne jest bezpieczeństwo socjalne, otrzymywanie regularnej zapłaty i bezrobocie na poziomie 0,7 proc. Będą głosować na Łukaszenkę, który obiecuje podwyższenie o ponad 160 proc. emerytur w najbliższych pięciu latach, który dba o zapewnienie godziwych warunków w domach opieki dla ludzi starych i inwalidów. I nie tylko, samotni starzy ludzie w zamian za przekazanie swojego mieszkania we władanie gospodarki komunalnej będą mieli prawo do pełnej opieki a władze komunalne będą za nich opłacać czynsz. Obywatele Białorusi oczekują od władzy sprawnej organizacji a takiej alternatywy nie jest w stanie przedstawić opozycja. Kandydat będący realną alternatywą dla Łukaszenki musiałby przekonać wyborców, że byłby lepszym administratorem państwa niż obecny prezydent. Czy za sprawnych administratorów można uznać Alesia Michalewicza – 1,02 proc. czy też Nikołaja Statkiewicza – 1,05 proc., którzy nie potrafią dogadać się nawet we własnych szeregach partyjnych? Michalewicza usunięto z najstarszej partii opozycyjnej – Białoruskiego Frontu Narodowego za publiczną krytykę jej kierownictwa, natomiast Statkiewicz deklarując chęć startowania w poprzednich wyborach prezydenckich doprowadził do rozłamu w partii socjaldemokratycznej. Czy sprawnym administratorem na skalę państwa może być 71-letni Wiktor Tereszczenko – 1,19 proc., właściciel zakładów produkcji kosmetyków, nr 50 na liście najbardziej skutecznych i wpływowych biznesmenów? Łukaszenko, bez względu na to jak oceniać metody sprawowania przezeń władzy, jest zręcznym mówcą potrafiącym w sposób przekonywujący przedstawiać swoje argumenty i politykiem lepiej niż inni potrafiącym wyczuwać społeczne nastroje i oczekiwania. I dlatego wygrywa kolejne wybory.

Bolesław K. Jaszczuk

http://lewica.pl/

Wyprzedaż spółek kolejowych Przekształcenia własnościowe same w sobie nie są niczym złym. Jako narzędzie ekonomiczne mogą posłużyć do naprawy upadającego przedsiębiorstwa. Mogą nadać nowy kierunek i możliwości rozwoju. Ale diabeł tkwi w szczegółach. Operacja źle zaplanowana i przeprowadzona może także doprowadzić do katastrofy. Wydawać by się mogło, że polski rząd po dwudziestu latach doświadczeń z różnego rodzaju „prywatyzacjami” wie jak to robić. Niestety ogłoszone procedury sprzedaży najlepszych spółek kolejowych pokazują, że gabinet Donalda Tuska znowu brnie z uporem w skompromitowane i bardzo niebezpieczne dla polskiej gospodarki rozwiązania.

Doświadczenia z „prywatyzacją” Telekomunikacji Polskiej To była jedna z największych transakcji prywatyzacyjnych dokonana przez rząd Jerzego Buzka. Sprzedano przedsiębiorstwo będące monopolistą w zakresie świadczenia usług telefonii stacjonarnej. Nabywcą pakietu kontrolnego został francuski odpowiednik Telekomunikacji Polskiej – France Telekom. Słowo „prywatyzacja” należy ujmować w cudzysłów, gdyż nowy właściciel należy w większości do państwa francuskiego. Właściwe określenie tego, co się zdarzyło to sprzedaż przez polski rząd rodzimej, potężnej firmy, rządowi innego państwa, w tym wypadku francuskiego. Należy, więc zapytać zwolenników takich transakcji, jakie cele gospodarcze Polska w ten sposób osiągnęła? Zapowiadano wiele, a to wprowadzenie nowych technologii, a to usprawnienie zarządzania i obsługi klienta, a to duże nakłady finansowe na rozbudowę infrastruktury telekomunikacyjnej itp. Po ponad dziesięciu latach wiemy, że z tych zapowiedzi nic nie zrealizowano. Nowe technologie się nie pojawiły, ale za to zlikwidowano komórki pracujące nad innowacjami i pozbawiono naszych inżynierów pracy oraz możliwości rozwoju. Zarządzanie usprawniono, ale wyłącznie pod kątem maksymalizacji zysku, który transferowano do

Francji. O obsłudze klienta lepiej nie mówić. Zlikwidowano rozbudowaną sieć punktów i zastąpiono ją tzw. „błękitną linią”. Każdy, kto miał do czynienia z tym wynalazkiem wie, że o wiele lepiej pasuje do tego naszego określenie „pisz na Berdyczów”. Żadnej rozbudowy infrastruktury nie było, co np. na kilka lat zablokowało rozwój w Polsce szybkiego Internetu. Przez długi czas mieliśmy najwyższe ceny na usługi telekomunikacji stacjonarnej w Europie. Gdyby nie zdecydowane działania powołanej za rządów PiS ,prezes Urzędu Komunikacji Elektronicznej Anny Streżyńskiej oraz dynamiczny rozwój telefonii komórkowej zapewne byłoby tak do dzisiaj. Ale nie trzeba było zbyt wielkiej przenikliwości, aby wiedzieć, że rząd francuski, który nie musi się liczyć z polskimi podatnikami i wyborcami, nie zadba lepiej o polskich konsumentów i rozwój polskiej infrastruktury telekomunikacyjnej, niż rząd polski. Gorzką lekcję współczesnego kapitalizmu odebraliśmy, ale czy wyciągnęliśmy wnioski?

PKP Cargo i PKL dla inwestora strategicznego To też jest potężne polskie przedsiębiorstwo będące jeszcze w całości pod kontrolą polskiego państwa. PKP Cargo to największy w naszym kraju i drugi w Unii Europejskiej kolejowy przewoźnik towarowy. Kontroluje ok. 60 proc. polskiego rynku. Poza załamaniem w okresie apogeum kryzysu światowego, gdy przewozy spadły o ok. 30 proc., jest firmą dochodową. Coraz skuteczniej radzi sobie z konkurencją krajową i zagraniczną. Ma spore widoki na rozwój, m.in. poprzez wejście ze swoimi usługami na teren Niemiec i innych krajów europejskich. W dotychczas obowiązującej strategii rozwoju kolejnictwa w Polsce, opracowanej i uchwalonej jeszcze przez rząd Jarosława Kaczyńskiego, przewidywano umacnianie pozycji PKP Cargo poprzez wprowadzenie spółki na giełdę. Planowano sprzedać część akcji drobnym inwestorom dla pozyskania kapitału na dalszy rozwój, ale przy zachowaniu przez państwo pakietu kontrolnego. I oto w marcu obecny rząd Donalda Tuska specjalną uchwałą odszedł od tego i postanowił sprzedać większość udziałów PKP Cargo jednemu inwestorowi strategicznemu. Czyli postanowiono pójść drogą „prywatyzacji” Telekomunikacji Polskiej. Chętni mają czas do połowy maja. A transakcja być może zostanie zatwierdzona jeszcze przed jesiennymi wyborami. Jak to skomentować? Ale na tym nie koniec. Zapadła też decyzja o sprzedaży w taki sam sposób Polskich Kolei Linowych. To z kolei przedsiębiorstwo prowadzi kolejki na Kasprowy Wierch (zbudowaną w 1936 r.) i Gubałówkę oraz wyciągi krzesełkowe w Zakopanem. Jest to doskonale prosperująca spółka, która od wielu lat ma bardzo dobre wyniki finansowe. Jej rentowność wynosi ok. 20 proc. Przy nieco ponad 50 mln zł przychodów potrafi wypracować 10 mln zł zysku. Nie ma żadnych długów i dużą zdolność kredytową. Samodzielnie może finansować nie tylko własną modernizację, ale także prowadzić nowe inwestycje. Tu też najlepszą drogą byłoby wprowadzenie przedsiębiorstwa na giełdę i sprzedaż części akcji miłośnikom Tatr, których w Polsce nie brakuje. Decyzja ta jest tym bardziej skandaliczna, że mamy do czynienia z próbą sprzedaży nie tylko przedsiębiorstwa, ale wraz z nim infrastruktury będącej częścią polskiego dziedzictwa kulturowo-przyrodniczego. Każdy, kto zna najwyższe pasmo polskich gór wie, że trudno sobie je wyobrazić bez kolejki na Kasprowy czy na Gubałówkę. Tu też rząd się spieszy i chce sfinalizować transakcję przed końcem swojej kadencji.

Wyprzedaż to najgorsze rozwiązanie Premier Donald Tusk i jego minister Cezary Grabarczyk nie radzą sobie z usprawnianiem funkcjonowania polskich kolei. Na koniec swych rządów postanowili w fatalny sposób sprzedać dwie najbardziej dochodowe spółki, czyli zepsuć nawet to, co do tej pory dobrze sobie radziło. Ich wyprzedaż w dłuższym terminie będzie dla budżetu i polskiej gospodarki niekorzystna. Trzeba, bowiem budować silne polskie marki, a nie oddawać je w ręce konkurencji. Jednak dopóki to nie stało się faktem trzeba starać się temu przeciwdziałać. Potrzebna jest tu jednoznaczna reakcja społeczna ponad podziałami politycznymi. Bo to są z punktu widzenia naszych interesów bardzo złe decyzje. Bogusław Kowalski

„Święta wojna” W pytaniach i odpowiedziach

Q1: Kto to jest agent? A: Agent to osoba, która podpisała zobowiązanie do współpracy z SB (analogicznie: osoby figurujące na akcie ślubu stają się mężem/żoną).

Q2: Czy Stanisław Wielgus był agentem SB? A: Tak, ponieważ podpisał zobowiązanie do współpracy z SB. „Komisja stwierdziła, że istnieją liczne, istotne dokumenty potwierdzające gotowość świadomej i tajnej współpracy ks. Stanisława Wielgusa z organami bezpieczeństwa PRL”

http://www.episkopat.pl/?a=dokumentyKEP&doc=200715_1

Q3: Czy Stanisław Wielgus faktycznie podpisał zobowiązanie do współpracy z SB? A: Tak. Przyznał się do tego. Potwierdził to osobiście. „Najgorszy był mój wyjazd do Monachium w r. 1978. Miałem wówczas spotkanie z bardzo brutalnym funkcjonariuszem wywiadu, który wrzaskiem i groźbami, że mnie zniszczy, skłonił mnie do podpisania deklaracji współpracy z wywiadem.”

http://www.episkopat.pl/?a=dokumentyKEP&doc=200715_2

Q4: Czy Stanisław Wielgus wcześniej notorycznie kłamał w tej sprawie? A: Tak, wcześniej publicznie kłamał, że niczego nie podpisywał. „Nigdy nic nie podpisałem.”

http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80269,3821580.html

„Nigdy nie podpisałem żadnej deklaracji współpracy z SB.”

http://www.kosciol.pl/article.php?story=20070105130927111

Q5: Czy Stanisław Wielgus kłamał na ten temat również pod przysięgą? A: Tak, jeśli prawdziwe są informacje ówczesnego Nuncjusza Apostolskiego: „Wezwałem bp. Wielgusa i zapytałem go bezpośrednio jak ta sprawa u niego wygląda. On napisał szczegółowe wyjaśnienie, które natychmiast zostało przekazane Stolicy Apostolskiej. Bp Wielgus napisał o swoim wyjeździe do Niemiec, przedstawił całą procedurę jak uzyskał paszport, itp. Jednak ani jednym słowem nie wspomniał o fakcie podpisania współpracy. Wszystkie te zeznania były składane pod przysięgą. Trudno, więc było je podważać. W Kościele przy tego typu procedurach wychodzi się z założenia, że biskup zeznający pod przysięgą nie może wprowadzić nikogo w błąd. Natomiast my nie możemy podważać wiarygodności tego, co mówi nam biskup pod przysięgą. Tak, więc Stolica Apostolska była poinformowana o tym wszystkim, co bp Wielgus powiedział o swojej pracy i swoich kontaktach z SB. Z przekazanej przez Księdza Biskupa wiedzy nie wynikała żadna współpraca.”

http://papiez.wiara.pl/doc/374241.bp-Kowalczyk-dla-KAI-Abp-Wielgus-zatail-przed-Papiezem-fakt/4

Q6: Czy Stanisław Wielgus ponownie zaparł się podpisania współpracy z SB? A: Tak, jeśli prawdziwe są informacje ówczesnego Nuncjusza Apostolskiego: „KAI: Czy wówczas ponownie Ksiądz Arcybiskup przepytał na ten temat abp. Wielgusa? - Tak. Abp Wielgus w pełni podtrzymał swoje poprzednie zeznania.”

http://papiez.wiara.pl/doc/374241.bp-Kowalczyk-dla-KAI-Abp-Wielgus-zatail-przed-Papiezem-fakt/5

Q7: Czy papież Benedykt XVI dowiedział się o podpisaniu współpracy, jako jeden z ostatnich? A: Wszystko na to wskazuje. „Polski Kościół został wystawiony w ostatnich dniach na wielką próbę. Można śmiało rzec, że była to próba prawdomówności. Przykre, iż nie wypadła ona pozytywnie, ale przykre jest również to, że abp Wielgus do ostatniej chwili starał się wyjść z całej sprawy obronną ręką. Prawdę i przeprosiny wyznał dopiero po objęciu przez siebie stanowiska powierzonego mu przez papieża. Dzisiejsze wydarzenia pokazały, że prawda została wyjawiona zdecydowanie za późno i najprawdopodobniej jedną z ostatnich osób, która prawdę poznała, był Benedykt XVI.”

http://www.ekumenizm.pl/content/article/2007010709111667.htm

Q8: Czy Stanisław Wielgus sam zrezygnował z funkcji Metropolity Warszawskiego? A: W teorii – tak. W praktyce – nie.

Q9: Czy Stanisław Wielgus zrezygnował z funkcji wbrew oczekiwaniom Papieża, który mógł być taką decyzją zaskoczony, rozczarowany lub jej przeciwny? A: Nie, o ile prawdziwe są informacje ówczesnego Nuncjusza Apostolskiego. Papież Benedykt XVI za pośrednictwem Nuncjusza dał Stanisławowi Wielgusowi wyraźnie do zrozumienia, że właśnie tego od niego oczekuje. Roma locuta, causa finita. „- Powiedziałem wówczas abp. Wielgusowi, że Ojciec Święty przyjmie jego rezygnację, jeśli zostanie złożona.„

http://papiez.wiara.pl/doc/374241.bp-Kowalczyk-dla-KAI-Abp-Wielgus-zatail-przed-Papiezem-fakt/6

Q10: Czy pełnienie funcji Metropolity przez agenta SB może być szkodliwe dla Kościoła? A: Tak. (analogicznie: będąca tajemnicą poliszynela hipotetyczna rozwiązłość dowolnego kapłana staje się realną przeszkodą w skutecznym odbiorze głoszonych przezeń z ambony – płomiennych kazań umoralniających)

Q11: Czy faktycznie biegli grafolodzy stwierdzili w ekspertyzach, że podobno podpis Greya to nie podpis biskupa. A: Zupełnie abstrahując od ich proweniencji – ci wybitni grafolodzy niestety nie zdążyli ze swą ekspertyzą przed tym oficjalnym oświadczeniem: „Najgorszy był mój wyjazd do Monachium w r. 1978. Miałem wówczas spotkanie z bardzo brutalnym funkcjonariuszem wywiadu, który wrzaskiem i groźbami, że mnie zniszczy, skłonił mnie do podpisania deklaracji współpracy z wywiadem. Była to moja chwila słabości.”

http://www.episkopat.pl/?a=dokumentyKEP&doc=200715_2

Q12: Czy Stanisław Wielgus wprawdzie podpisał zobowiązanie do współpracy z SB, ale tej współpracy nie podjął? A: WSPÓŁPRACA ZOSTAŁA PODJĘTA. Taka jest opinia Kościelnej Komisji Historycznej w składzie: prof. Wojciech Łączkowski (Przewodniczący), ks. prof. Jerzy Myszor (Wiceprzewodniczący), prof. Zbigniew Cieślak, ks. dr hab. Bogdan Stanaszek, ks. prof. Jacek Urban (Członkowie) „Komisja stwierdziła, że istnieją liczne, istotne dokumenty potwierdzające gotowość świadomej i tajnej współpracy ks. Stanisława Wielgusa z organami bezpieczeństwa PRL. Z DOKUMENTÓW WYNIKA RÓWNIEŻ, ŻE ZOSTAŁA ONA PODJĘTA.”

http://www.episkopat.pl/?a=dokumentyKEP&doc=200715_1

Q13: Czy Stanisław Wielgus to agent, który wprawdzie podjął współpracę z SB, – ale nikomu nie zaszkodził? A: Stanisław Wielgus to agent, który podjął współpracę z SB, – ale twierdzi, że nikomu nie zaszkodził.

Q14: Czy Stanisław Wielgus podejmując współpracę z SB, ewidentnie złamał wyraźny zakaz kościelny? A: Tak, współpraca z SB była zakazana przez Episkopat.

Q15: Czy Stanisław Wielgus współpracując z SB faktycznie mógł nikomu nie zaszkodzić? A: Niejednokrotnie bywało tak, że z pozoru zupełnie błahe informacje skutecznie służyły do osiągania kolejnych celów przez SB. Agent SB ani w momencie udzielania informacji, ani później – nie był informowany przez SB, w jaki sposób informacje zostały wykorzystane (w szczególności: czy komuś zaszkodziły)

Q16: Czy możemy jednak założyć, że Stanisław Wielgus nikomu nie zaszkodził? A: Oczywiście, można tak założyć. Wtedy jednak wypada uznać, jako pełnoprawną taką polemikę, że Judasz Iskariota czymś tak niewinnym jak pocałunek na powitanie – nie wyrządził Jezusowi żadnej szkody.

Q17: Czy Stanisław Wielgus z upodobaniem głosił tezę, jakoby nikomu nie zaszkodził? A: Tak. Udzielił obszernego, ekskluzywnego wywiadu w „Gazecie Wyborczej”, specjalizującej się w obronie konfidentów. Uciekł się w nim do sprytnej próby przedefiniowania ciążącego na nim obowiązku udowodnienia, że nikomu swą współpracą nie zaszkodził – na obowiązek udowadniania, że komuś nią zaszkodził. Sytuacja do złudzenia przypominała taką, w której Judasz pobiegłby do największej gazety, powszechnie znanej z zaprzaństwa oraz relatywizmu moralnego, i tam publicznie oznajmił: „Może i kogoś tam ucałowałem na powitanie, ale przecież nikomu nie mogłem tym zaszkodzić. A jeśli ktoś uważa inaczej, to musi mi to udowodnić.”

Q18: Czy Stanisław Wielgus wprawdzie podpisał oświadczenie o współpracy, ale jest ono nieważne na mocy art. 82 Kodeksu Cywilnego? A: W świetle prawa sąd mógłby uznać pokrzykiwania SB-ka za okoliczność łagodzącą, bo wpływającą na ograniczenie swobody podpisującego oświadczenie. Jednak: po pierwsze: traci tym samym rację bytu zarzut nieuprawnionego mieszania się osób świeckich (w tym prawa świeckiego) do spraw Kościoła (tj.: sprawy Wielgusa). po drugie, istotniejsze: jak silny kręgosłup moralny ma Stanisław Wielgus, skoro złamał wyraźny zakaz Episkopatu pod wpływem pokrzykiwań SB-eka?

Q19: Pod wpływem, czego Stanisław Wielgus podpisał oświadczenie? A: Wielgus nie oświadczył bynajmniej, że SBek przyłożył mu pistolet do skroni. Gdyby tak było, nie omieszkałby o tym wspomnieć w publikacjach. SB-ek ograniczył się do pokrzykiwań: „Zniszczę Cię!”. Byli inni zdolni księża, którzy nie mieli podobnej „chwili słabości” i w rezultacie – na skutek intryg SBeckich – w hierarchii pięli się ulegli władzy, a wegetowali ci niezłomni. Widać to najlepiej po kolejnych skandalach lustracyjnych na najwyższych szczeblach hierarchii kościelnej. Można z dużym prawdopodobieństwem założyć, że współpraca z SB nastąpiła w tym wypadku z powodu strachu przed utrudnieniem kariery księdza pochodzącego z małej miejscowości.

Q20: Czy dobrze się stało, że sprawa ujrzała światło dzienne, a Stanisław Wielgus nie pełni najwyższych funkcji w Kościele? A: Nie można wykluczyć, że któregoś pięknego dnia Adam Michnik, który buszował po archiwach i ma wiedzę o wielu kompromitujących faktach – odwiedziłby Stanisława Wielgusa, walnął pięścią w stół, nakrzyczał, że go ZNISZCZY (a nie raz tak mówił prosto w twarz swoim wrogom) – i wtedy „nasz” Stanisław Wielgus „tańczyłby, jakby mu żydokomuna zagrała”. Nie byłby odporny na szantaż.

Q21: Gdyby Stanisław Wielgus był metropolitą warszawskim, to „obroniłby Krzyż”? A: Vide Q20/A. Stanisław Wielgus nie pojawił się z błogosławieństwem na Krakowskim Przedmieściu, nie zabrał głosu, nie włączył się aktywnie w obronę Krzyża. Aby tak się zachować – nie musi wcale pełnić wysokich funkcji w hierarchii kościelnej. Dopiero wtedy można byłoby zaryzykować stwierdzenie, że byłby lepszy, jako metropolita od abp Nycza. Szeregowy, szykanowany ks. Stanisław Małkowski jakoś potrafił uczynić więcej w tej materii (szeregowy zapewne, dlatego, że Niezłomny). „Lecz kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą we Mnie, temu byłoby lepiej kamień młyński zawiesić u szyi i utopić go w głębi morza. Biada światu z powodu zgorszeń! Muszą wprawdzie przyjść zgorszenia, lecz biada człowiekowi, przez którego dokonuje się zgorszenie.” (Mt 18, 6-7)

orks.nowyekran.pl

KALENDARIUM AGRESORÓW. FAKTY WBREW PROPAGANDZIE

19.10.2010 r - po godzinie 11.00 do siedziby łódzkiego okręgu PiS wtargnął z bronią 62-letni Ryszard C. – były członek Platformy Obywatelskiej wykrzykując, że nienawidzi PiS i chce zabić Jarosława Kaczyńskiego. Śmiertelną ofiarą mordercy został 62-letni Marek Rosiak, asystent europosła PiS Janusza Wojciechowskiego. Zamachowiec oddał do niego kilka strzałów z broni palnej. Druga z ofiar ataku Paweł Kowalski z biura posła PiS Jarosława Jagiełły, trafił do szpitala z siedmiocentymetrową raną na szyi, zamachowiec usiłował mu poderżnąć gardło.

19.10. 2010 – do posłanki PiS Beaty Szydło z niemieckiego serwisu został wysłany list z groźbami. W liście, oprócz obelg, znajdowały się zdania: "zaczęli was zabijać, mam nadzieję, że was wszystkich wybiją" i "ty się przestań pokazywać w mediach, bo możesz przez przypadek też trafić na celownik". Polscy śledczy proszą Niemców o pomoc w ustaleniu nadawcy e-maila.

20.10. 2010 - Pracownica posła PiS Bolesława Piechy otrzymała maila z pogróżkami. - Ktoś napisał, że skończy jak Eugeniusz Wróbel, czyli w Zalewie Rybnickim - mówi Piecha. Postanowił o sprawie zawiadomić policję.

Tego samego dnia syn posła zgłosi na policję fakt, że ktoś przebił opony w samochodzie posła. Do zdarzenia doszło w Katowicach w pobliżu dworca PKP.

20.10.2010 - Adam Hofman, poseł PiS, poinformował prokuraturę warszawską o groźbach, jakie otrzymał kilka dni temu. W piśmie do prokuratury okręgowej w Warszawie Hofman stwierdza między innymi: „Do mojego Biura Poselskiego dzwoniono, co najmniej dwukrotnie i grożono śmiercią. Spis nagrania automatycznej sekretarki oraz płytę z nagraniem tego zapisu dołączam. Zwracam się z prośbą o zapoznanie się ze sprawą i podjęcie właściwych działań.” Z zapisów nagrań: „Hofman … już nie żyjesz … masz dwa, trzy … dni … nie więcej … żegnam … jestem … tym, który wyrywa chwasty. Cześć.” „Panie Hofman, miej pan odwagę i nie kryj się. Bo ja już dla Ciebie drzewo znalazłem. Cześć.”

23.10.2010 - „Zabiję Kurskiego, niezależnie od tego, co się stało w Łodzi. Nienawidzę PiS” - usłyszał w słuchawce, według portalu rp.pl, oficer dyżurny wrocławskiej policji. Jak informuje policja, agresywny mężczyzna zadzwonił na numer alarmowy 112 i groził śmiercią politykowi PiS. Policjantom udał się szybko namierzyć rozmówcę i 54-letni mieszkaniec Wrocławia został zatrzymany.

25.10.2010- - „Prześladować PiS-iorów wszędzie, teraz i zawsze” - napisał na portalu internetowym Michał K., nawołując przy tym do spalenia biur wyborczych i poselskich PiS. Mężczyzna został zatrzymany i prokuratura przedstawiła mu zarzuty. Podczas przesłuchania 30-latek przyznał się do wszystkiego, usprawiedliwiał się jednak, że był to tylko "głupi żart".

2.11.2010 - Na dzień przed pogrzebem Marka Rosiaka Jarosław Kaczyński otrzymał anonim z groźbami, że jeśli przyjedzie do Łodzi, czeka go śmierć. Anonimowy list z groźbami o planowanym zamachu na Jarosława Kaczyńskiego został wysłany do biura poselskiego PiS w Będzinie w miniony piątek. Policja tropi nadawcę. „List z groźbami pod adresem prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego był napisany odręcznie, w liczbie mnogiej i podpisany pseudonimem” - mówił na konferencji prasowej poseł PiS Waldemar Andzel. Jak dodał nie zawierał on błędów ani inwektyw, a autor, lub autorzy, zarzucają w nim prezesowi PiS, że polskie społeczeństwo jest dzielone.

13.11.2010 – W Brodnicy, nieznani sprawcy obrzucili środkami zapalającymi sklep Krystyny i Andrzeja Mrozowskich, wskutek czego doszczętnie spłonęło wnętrze kwiaciarni. Policja bada okoliczności i prowadzi działania celem ustalenia osób odpowiedzialnych za podpalenie. Jacek Tyburski, pełnomocnik PiS w Brodnicy twierdzi, iż zdarzenie było celowym działaniem i stanowiło bezpośrednie zagrożenie życia mieszkańców kamienicy. Wiele wskazuje na to, że podpalenie było aktem politycznym, wymierzonym przeciwko właścicielce kwiaciarni Krystynie Mrozowskiej, która jest kandydatką PiS do Sejmiku Wojewódzkiego, a jej poglądy na temat bezpieczeństwa w mieście są powszechnie znane. Nie jest to pierwszy atak przeciwko Mrozowskim. Kilka dni wcześniej, w biały dzień (około godziny 11) przeżyli oni najazd wynajętych “ochroniarzy”, którzy siłą wtargnęli na ich, ulokowaną w centrum miasta posesję i uszkodzili przy tym samochód rodziny, zaś Andrzej Mrozowski ucierpiał podczas szamotaniny z napastnikami.

8.12.2010 - W Legnicy, do biura poselskiego wiceprzewodniczącego PiS Adama Lipińskiego dwukrotnie przychodził 66-letni mężczyzna, który chciał się spotkać z posłem. Kiedy za drugim razem nie zastał Adama Lipińskiego, zrobił awanturę grożąc, że go dopadnie? – „I wyjadę z biura na wózku inwalidzkim” - relacjonuje gazecie poseł. Groził tym też dyrektorowi biura poselskiego. Wezwana policja zatrzymała agresora, który - jak się okazało - krążył przez dłuższy w okolicach biura posła. W chwili zatrzymania mężczyzna miał przy sobie kamień i żyletkę. Jednak prowadząca w tej sprawie śledztwo Prokuratura Rejonowa w Legnicy wypuściła mężczyznę na wolność, zakazując mu jedynie zbliżania się do biura poselskiego i jego pracowników na odległość 50 metrów

16.03.2011 -.Szef Biura Zespołu Parlamentarnego PiS ds. Katastrofy Smoleńskiej Bartłomiej Misiewicz otrzymał 11 lutego SMS o treści: „Proszę się nawrócić. Modlę się w Twojej intencji”. Pięć dni później przebito mu oponę w samochodzie zaparkowanym pod jego domem w Łomiankach. Natomiast Piotrowi Bączkowi tego samego dnia powieszono na furtce domu martwą wiewiórkę. - „Od dnia przebicia opony codziennie o różnych porach dnia i nocy podjeżdża ciemne BMW, zawsze z czterema osobami w środku. Samochód ma charakterystyczny, głośny silnik. Często przyjeżdża około 1 lub 2 w nocy. Samochód okrąża posesję, czasem się zatrzymuje. Wtedy wysiada z niego kilku mężczyzn, którzy spacerują i przyglądają się mojemu domowi. 11 marca jednego z mężczyzn zauważyłem na terenie swojej posesji” - tłumaczy Bartłomiej Misiewicz. 12 marca Misiewicz zawiadomił Komendę Policji w Łomiankach o podejrzeniu popełniania przestępstwa.

23.03.2011 – na jednym ze strzeżonych osiedli wrocławskich doszło do pobicia dziennikarza 24 –letniego Pawła Mitera, członka KSD, który dzięki skutecznej prowokacji dziennikarskiej obnażył skrajne upolitycznienie obecnych władz Telewizji Polskiej. Miter został zaatakowany przez nieznanych sprawców. – „Zostałem poobijany, wybito mi przedni ząb i przekazano ostrzeżenie, żebym uważał, z kim rozmawiam i nie kontaktował się już z prasą” – powiedział Paweł Miter. Dzień wcześniej w tygodniku „Nasza Polska” ukazał się wywiad z Miterem, w którym dziennikarz powiedział po raz pierwszy, że otrzymywał SMS-y z pogróżkami. Pobicie zostało zgłoszone jednostce policyjnej we Wrocławiu.

11.04.2011 - w Warszawie na Krakowskim Przedmieściu podczas usuwania namiotu Stowarzyszenia Solidarni 2010 przed Pałacem Prezydenckim został pobity dziennikarz „Gazety Polskiej” Michał Stróżyk. Drugim pobitym podczas tej akcji był Marek Wernica z Solidarnych 2010. Stróżyka pogotowie ratunkowe odwiozło do szpitala. Ma złamany ząb i objawy wstrząsu mózgu, założono mu kołnierz ortopedyczny.

19 kwietnia minęło 6 miesięcy od zbrodni łódzkiej – okrutnego morderstwa dokonanego przez jednego z członków partii rządzącej na działaczu PiS. Wszystko, co zdarzyło się później świadczy, że zbrodnia łódzka stanowiła akt otwarcia nowego rozdziału w systemowej kampanii nienawiści i walki z opozycją. Zdarzenia, które przywołuję wskazują nadto dobitnie, kto w dzisiejszej III RP jest agresorem, a kto ofiarą agresji. Wszystkim głupcom i pospolitym oszustom, którzy bredzą o „nienawiści PiS-u”, „radykalizmie”, „faszyzmie” i „antydemokracji” partii opozycyjnej, każcie wskazać choćby jedno zdarzenie porównywalne z przedstawionymi powyżej. Każcie im wymienić tylko jeden przypadek, w którym z przyczyn politycznych doszło do ataku na polityka Platformy, gróźb karalnych, prób zastraszenia, pobicia lub zabójstwa członka grupy rządzącej. Jeśli nie potrafią takich wskazać - nazwijcie ich łgarzami i łajdakami, zakłamującymi rzeczywistość i nawołującymi do kolejnych aktów bezprawia i przemocy wobec ludzi związanych z opozycją. Każdy bowiem, kto nie zrozumiał logiki tragedii smoleńskiej, kto niczego nie pojął z morderstwa w Łodzi i nadal bredzi o „agresji” i „radykalizmie” PiS-u lub z talentem hipokryty dzieli nieistniejącą odpowiedzialność – stoi po stronie łódzkiego bandyty, mordującego w imię politycznej nienawiści. Trzeba tym ludziom twardo uzmysłowić, że każdy następny dzień, w którym akceptują zło rozplenione w Polsce czyni ich odpowiedzialnymi za przyszłe wydarzenia, czyni z nich wspólników w dziele nienawiści. „Każde słowo, które będzie nawiązywało do tej kampanii nienawiści, będzie wzywaniem do morderstw. To bardzo mocno chciałem podkreślić. (...) Ktokolwiek je wypowie - czy to będzie polityk czy dziennikarz - będzie to wzywanie do morderstw.” Jarosław Kaczyński - 19.10.2010 r.

Linki do wiadomości:

http://www.tvn24.pl/-1,1680583,0,1,kto-wyslal-maila-z-pogrozkami-dla-szydlo,wiadomosc.html

http://katowice.gazeta.pl/katowice/1,75175,8539852,Ktos_grozil_pracownicy_posla_PiS__ktos_dziurawi_opony.html#?=&cb=f10389768026623504&relation=parent.parent&transport=fragment&type=resize&height=20&width=120

http://www.bibula.com/?p=27648

http://www.tvn24.pl/12690,1679153,0,1,grozil--ze-zastrzeli-kurskiego,wiadomosc.html

http://www.tvn24.pl/0,1679382,0,1,zarzuty-za-spalic-biura-pis,wiadomosc.html

http://www.tvn24.pl/0,1680726,0,1,grozili-kaczynskiemu-za-dzielenie-spoleczenstwa,wiadomosc.html

http://www.bibula.com/?p=28425

http://www.polskieradio.pl/5/3/Artykul/280801,Kolejny-atak-na-biuro-PiS-W-Legnicy

http://www.newsweek.pl/artykuly/sekcje/polska/atak-na-biuro-posla-pis,69805,1

http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20101229&typ=po&id=po09.txt

http://niezalezna.pl/7702-probuja-zastraszyc-ludzi-macierewicza

http://niezalezna.pl/8112-pobito-dziennikarza-za-prawde-o-tvp

http://telegraf24.pl/artykuly/kategoria/51/6962

http://www.pis.org.pl/article.php?id=17874

Autor: Aleksander Ścios

Autonomia Śląska a rozbicie dzielnicowe Rozgłos, jaki towarzyszy dokonaniom Ruchu Autonomii Śląska szokuje wiele środowisk patriotycznych w Polsce. Zawiązanie koalicji w śląskim sejmiku wojewódzkim PO – RAŚ już przynosi różnorakie spory i konflikty. Do najgłośniejszych można zaliczyć POMYSŁ zmiany barw narodowych na stadionie śląskim na wniosek RAŚ. Jeszcze większy skandal dotyczy decyzji władz polskich o umieszczeniu w ankiecie spisu powszechnego tzw. „narodowości śląskiej”, którą mogą deklarować obywatele polscy. Wielka agitacja RAŚ, idąca w kierunku deklarowania przez Ślązaków tego typu „narodowości”, wspierana jest przez różnorakie lokalne inicjatywy medialne. Wszyscy wiedzą, że lokalna prasa na Górnym Śląsku jest dziś w sensie struktury własności w rękach kapitału niemieckiego. Nagłaśnianie działań RAŚ jest tam nagminne. Niektórzy starają się lekceważyć problem, twierdząc, że bądź, co bądź działania autonomistów nie mają jeszcze największego rozpędu, a po drugie, że nie głoszą oni przyłączenia Śląska do Niemiec, tylko autonomię w ramach państwa polskiego. Hasło w stylu: „zostawmy podatki w naszym regionie, nie wysyłajmy ich do Warszawy” – może być popularne niezależnie od regionu. Pamiętajmy jednak, że oprócz akcji autonomistów, na Śląsku Opolskim mamy do czynienia z działaniami silnej mniejszości niemieckiej, rozwijającej swoją działalność w analogicznym kierunku. Zupełnie niedawno miałem okazję spotkać się z jednym ze znaczących samorządowców opolskich, działaczem Mniejszości Niemieckiej, którego poglądy na temat Polaków można by łagodnie określić, jako pogardliwe. Usypiacze narodowej opinii twierdzą, że dzisiejszy Górny Śląsk to nie jest kraina granicząca z państwem niemieckim (tak jak to miało miejsce przed wojną). Na zachód rozciąga się wielka kraina Dolnego Śląska, gdzie dominuje ludność polska. Jak wiadomo w znakomitej większości jest to ludność przybyła na te tereny po drugiej wojnie światowej w dużej mierze z kresów wschodnich. Sukcesy ekonomiczne Wrocławia są symbolem „skoku cywilizacyjnego” i są zachętą dla innych regionów Polski. Mało, kto zastanawia się jednak, jakie zmiany w ostatnim dwudziestoleciu zachodzą w świadomości społecznej Dolnego Śląska. Pomocne w tej materii mogą być obserwacje zatroskanych o polskość tych terenów patriotycznie nastawionych wrocławian, jak i analizy naukowe, które na szczęście pojawiają się raz po raz na polskim rynku. Marcin Sienkiewicz w artykule zamieszczonym w tomie wydanym w 2009 roku przez Instytut Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego zatytułowanym „Racja stanu” zauważył bardzo niepokojące procesy w dziedzinie propagandy i kultury. Na skutek intensywnej akcji propagandowej i przy wykorzystaniu różnorodnych ośrodków naukowych finansowanych niejednokrotnie za pieniądze niemieckie zaczęto radykalnie odcinać się od dziedzictwa piastowskiego, lansowanego w czasach PRL. Poszukiwania słowiańskich korzeni Dolnego Śląska uznano w całości, jako przesycone ideologią i zaczęto lansować teorię o wielokulturowości Wrocławia, pokazując tę metropolię, jako miasto europejskie, nie polskie. Zaczęto mówić o Wrocławiu, jako mieście otwartym, „w pobliżu styku granic trzech krajów europejskich”. Zdecydowano się realizować „politykę historyczną” idącą w kierunku przywracania pamięci o niemieckiej przeszłości metropolii. Charakterystycznym przykładem takiej polityki była zmiana nazwy „Hali Ludowej” (nawiązującej do powrotu tych ziem do Polski po II wojnie światowej) na „Halę Stulecia” (mającą upamiętniać setną rocznicę ogłoszenia proklamacji Fryderyka Wilhelma w 1813 r. nawołującą do walki o wyzwolenie spod dominacji Napoleona). Nawiązywanie do tradycji pruskiej w nazewnictwie polskim wydaje się czymś tyleż kuriozalnym, co przerażającym. Owo dążenie do europejskości ma się przejawiać również pomysłami zmiany nazwy miasta, które rzekomo jest trudne do wymówienia przez obcokrajowców. Eurodeputowana Lidia Geringer de Oedenberg miała zaproponować bliską wszystkim narodom nazwę „Wratislavia”. Już tylko krok ku temu, aby płynnie przejść do nazwy „Breslau”. Wielce oburzająca była decyzja ministra Bogdana Zdrojewskiego o cofnięciu dotacji dla projektu Muzeum Ziem Zachodnich, z uwagi na rzekome jego podłoże ideologiczne. Tak jakby propaganda wielokulturowości Wrocławia nie miała podtekstu ideologicznego. Do rangi skandalu można zaliczyć happening wokół pomnika Bolesława Chrobrego mający udowodnić, że pomnik ten jest symbolem kiczu, czy wreszcie blokadę konferencji naukowej na Uniwersytecie Wrocławskim poświęconej germanizacji, a uznanej przez środowiska liberalne za antyniemiecką. Można zadać sobie pytanie, jaki związek ma ten stan rzeczy z niemiecką polityką historyczną? Można wszak stwierdzić, że nie mamy tu wprost do czynienia z propagowaniem „niemczyzny”, ale „europejskości”. Jeśli z kolei postawilibyśmy sobie pytanie, w jaki sposób realizowane są główne kierunki zagranicznej polityki niemieckiej w dobie dzisiejszej to również nie zauważymy tu gry na prosty, tradycyjny nacjonalizm. Wręcz przeciwnie – RFN jest główny rzecznikiem integracji europejskiej, a swoją dominację na kontynencie sprawuje za pośrednictwem Brukseli. Tworzenie, zatem „tożsamości europejskiej” leży w strategicznym interesie Berlina. Owa tożsamość europejska jest definiowana m. in., jako regionalizm, widziany w opozycji do klasycznego państwa narodowego. Pamiętam przed laty dyskusję naukową, w której brałem udział, i edukacyjne tezy stawiane przez „nowoczesnych” wykładowców. Twierdzono (oczywiście powielając tezy myślicieli zachodnich), że państwa narodowe z jednej strony są za duże, (bo wielu ludziom jest daleko np. do Warszawy), z drugiej za małe, (bo mamy do czynienia z globalnymi problemami). Zatem model idealny budowania struktur państwowych to region i państwo europejskie – przykładowo: Wrocław i Bruksela. Tak też powinna być sterowana polityka edukacyjna, nastawiona na generowanie nowych tożsamości i na minimalizowanie „ideologicznej”, jak twierdzono, tożsamości narodowej. Przy tak postawionych założeniach zrozumiałymi się stają tak reforma administracyjna z lat dziewięćdziesiątych (podział na szesnaście województw), jak i ciągłe wypłukiwanie elementów patriotycznych z programów edukacyjnych. Ową europejskość starają się od lat promować na gruncie Polskim także niemieckie fundacje polityczne, które w większości wypadków w stu procentach finansowane są przez rząd w Berlinie. Mają one potężny wpływ na różnorakie projekty badawcze, a także na działania społeczne w kraju. Grzegorz Tokarz w artykule zatytułowanym „Działalność niemieckich fundacji politycznych w Polsce po 1989 r.” zauważył, że na dwadzieścia najbogatszych fundacji działających na ziemiach polskich, dziesięć należy do Niemców. Jak już wspomniałem, fundacje te propagują europejskość w różnym wydaniu ideologicznym. Za Grzegorzem Tokarzem możemy tu wymienić: „Fundację im. Friedricha Eberta – powiązaną z Socjaldemokratyczną Partią Niemiec (SPD), Fundację im. Konrada Adenauera – powiązaną z Unią Chrześcijańskich Demokratów (CDU), Fundacją Friedricha Naumanna – powiązaną z Wolną Partią Demokratów (FDP), Fundacją Hansa Bölla – powiązaną z Partią Zielonych i Fundację im. Róży Luksemburg – powiązaną z Partią Demokratycznego Socjalizmu (PDS)”. Na intensywne działania propagandowe i edukacyjne nakładają się też kwestie finansowo-inwestycyjne. Samorządy od kilku lat wprowadzone są w obszar różnorakich programów inwestycyjnych finansowanych z budżetu UE. Dla nikogo nie jest tajemnicą, że największe tego rodzaju przedsięwzięcia są realizowane w zachodniej części Polski. Jeden z posłów opowiadał mi, jak w latach dziewięćdziesiątych miał w ręku mapę, na której tereny na zachód od Wisły miały być pokryte gęstą siecią inwestycji infrastrukturalnych, wschodnie wręcz przeciwnie. Dla posła o narodowych poglądach rodziło to skojarzenia przygotowania do ewentualnego przyszłego rozbioru Polski. Samorządowcy biorący pieniądze unijne nie mają do końca świadomości, że pieniądze te w sporej części pochodzą również z polskiego budżetu centralnego (wszak Polska również wpłaca miliardy do budżetu Unii). Dla nich to Unia jest dobrodziejem, Warszawa utrudnia rozwój ich regionów. Regiony bogatsze deklarują tym większą frustrację, kiedy pieniądze podatników, np. śląskich, nie wracają w pełni do tego regionu, lecz rozdzielane są po całym kraju. Zatem uzależnienia finansowe od Brukseli zupełnie przestawiają relacje społeczno-polityczne. Dla przykładowych polityków regionalnych, gdzieś na zachodzie Polski, coraz bliżej w sensie gospodarczym jest do Berlina, coraz dalej do Warszawy. W sensie komunikacyjnym można to stwierdzenie odczytać dosłownie. Równoległe osłabianie poczucia więzi narodowej dokonywane przy pomocy systemu oświaty i różnorakich projektów społecznych, pogłębia rozbicie Polaków. Pytanie, jak mieszkańcy zachodnich prowincji Polski zachowaliby się za lat kilkadziesiąt, gdyby po rozpadzie Unii doszło do referendum, gdzie chcą dookreślić swoją przynależność państwową, pozostawię, jako retoryczne. Działania niemieckie idące w kierunku osłabienia spoistości państw narodowych są bardzo czytelne, choć nie dla polskich elit politycznych, raz za razem wpisujących się w projekty, które w dalszej perspektywie mogą nas kosztować niepodległość. Aby głębiej zilustrować realizowaną strategię, warto uświadomić sobie, że Niemcy mają w swojej historii nie tylko tradycję pruską, jeśli mówimy o ich tożsamości narodowej. Nacjonalizm pruski, który zaowocował zjednoczeniem Niemiec w 1871 r. wcześniej nie odgrywał w Rzeszy tak dużej roli. Mieliśmy do czynienia z tradycją cesarską i silnymi wpływami bizantyńskimi. Tożsamość narodowa była tutaj identyczna z tożsamością państwową. A więc mieliśmy do czynienia nie tyle z narodem niemieckim, co z Bawarczykami, Prusakami, Saksończykami itp., powiązanymi ideą cesarskiej Rzeszy. Bizantyński sposób kreowania tożsamości narodowej jest dziś testowany na krajach Europy środkowej, w tym na Polsce. Tworzenie ahistorycznej w gruncie rzeczy „tożsamości narodowej” górnośląskiej, dolnośląskiej, kaszubskiej itp. jest tego namacalnym dowodem. Uosobieniem dawnej „Rzeszy” miałaby zaś być współczesna Unia Europejska. Przywiązanie do tradycji regionalnej ma w Polsce długą tradycję. Jednakże w tej zdrowej tradycji ów regionalizm, nawet po czasach zaborów, nie miał wymiaru separatystycznego. Młodzi żołnierze z Poznania czy Krakowa w 1920 r. nie walczyli za Wielkopolskę, czy Małopolskę, walczyli o niepodległość całej Rzeczpospolitej. Regionalizm w rozumieniu separatystycznym łączy się ze średniowiecznym rozbiciem dzielnicowym oraz z regionalnym egoizmem osiemnastowiecznych magnatów osiadłych na swoich latyfundiach. Taki podział kończył się zawsze dla Polaków tragicznie. Problem sporu o tzw. „naród śląski”, jaki pojawił się w kontekście działań Ruchu Autonomii Śląska jest tak naprawdę wierzchołkiem góry lodowej. Jest w jakimś sensie ostrzeżeniem dla środowisk patriotycznych w Polsce, sygnałem, aby zacząć działać. Hasło umacniania, a w niektórych przypadkach, odbudowy świadomości narodowej i patriotycznej Polaków jawi się, jako obowiązek porównywalny do tego z XIX wieku. Ponieważ z powodów, które opisałem powyżej, nie możemy dziś za bardzo liczyć na władze państwowe, konieczna jest ponowna mobilizacja społeczna. Jeśli obudzimy się zbyt późno odpowiedzialni możemy być za katastrofę państwa w równym stopniu, co pokolenie XVIII wieku. prof. Mieczysław Ryba

Naprzód z Bożych, potem z ludzkich względów Może to budzić w pierwszym odruchu zdziwienie i sprzeciw, niemniej jeśli podejdziemy do kwestii bez gniewu i uprzedzenia, to będziemy musieli się zgodzić, iż patriotyzm sam w sobie, „nieprześwietlony” niczym, co by go transcendowało – to znaczy wznosiło wyżej niż sprawy ziemskie – jest wprawdzie cnotą, ale cnotą „pogańską”. Miłość ojczyzny, całkowite oddanie sprawom publicznym własnej polis czy civitas, zdolność do poświęcenia dla niej wszystkiego, nawet życia („słodko i zaszczytnie jest umierać za ojczyznę”), to najwyższy poziom etyczności, do jakiego była w stanie wznieść się myśl i praktyka (logos i ethos) tych narodów starożytnych, które – jak Grecy i Rzymianie – też wprawdzie pogrążone były w mrokach pogaństwa i nie doznały Objawienia, lecz wybitna zdolność odczytywania nakazów prawa naturalnego w pierwszym wypadku, a surowy etos republikański w drugim wypadku, pozwoliły im tę właśnie cnotę uprawiać czynnie w sposób niedostępny dla żyjących pod jarzmem despotyzmu ludów orientalnych. Ubóstwo antycznych wyobrażeń o zaświatach (zresztą hebrajskiego Szeolu też), nawet ich zwyczajna „nieatrakcyjność” – homeryccy herosi, znający przecież jedynie militarną arete, po prostu nudzą się w Elizjum – sprawiały, że jedyną prawdziwą nagrodą za życie cnotliwe, w służbie ojczyzny, była nadal ziemska, lecz pośmiertna sława, albo jeszcze lepiej – chwała, życie w pamięci wdzięcznych rodaków i współobywateli. Nawet szczytem klasycznej filozofii politycznej (Arystoteles) jest przecież uznanie, że bycie dobrym obywatelem stanowi obiektywną miarę bycia człowiekiem dojrzałym (spoudaios), tzn. aktualizującym pełnię potencji człowieczeństwa. Z kolei patriotyzm rzymski identyfikował się wprawdzie całkowicie z „narodową” religią, był najwyższym przejawem religijnej czci i zbożności (pietas), a w swojej najbardziej wzniosłej postaci przejawiał się nawet, jako mistyczny rytuał „dewocji” (devotio), poprzez który wódz (magistratus cum imperio) rozpętywał celowo tajemnicze siły natury po to, aby z własnej woli nie wyjść żywym z bitwy, poświęcając tym samym swoje życie dla ocalenia republiki; lecz przecież wciąż była to jedynie ziemska „religia obywatelska”, theologia civilis, którą ostatecznie bardzo surowo osądził św. Augustyn, pisząc, iż nie należy się po niej spodziewać życia wiecznego (De civ. Dei, VI, 12). Chrześcijaństwo zmienia radykalnie ten sposób pojmowania rzeczy – jak zresztą wszystko inne. Nie znaczy to, iżby powinności patriotyczne i obywatelskie (i jakiekolwiek inne) należało odrzucić – tego rodzaju (błędne) wnioski wyciągali zawsze jedynie chiliastycznie nastawieni sekciarze. Jednakowoż, zmusza ono do zasadniczego przewartościowania wszystkich aspektów ludzkiej egzystencji doczesnej z punktu widzenia nadrzędnej perspektywy eschatologicznej. W świetle zatem chrześcijańskiego eschatonu i nadziei na zbawienie wieczne, każdy doczesny cel (telos), nawet tak szlachetny i wzniosły, jak służba ojczyźnie, musi zostać w pewien sposób zrelatywizowany. Jest w tym nawet pewien tajemniczy paradoks, albowiem, jeśli realizowanie jakiegokolwiek historycznego telos, znaczy tyle, co „odraczanie końca, powstrzymywanie upadku” (Robert Spaemann, Ten, który powstrzymuje – i ostatni bój, [w:] Koniec tysiąclecia, Kraków 1999, s. 67), to należy zdać sobie sprawę, że owo odraczanie jest tylko „do czasu”. Każdy patriota pragnie, – co oczywiste – „odroczyć koniec” i „powstrzymać upadek” swojej ojczyzny, jednak w perspektywie eschatologicznej żadna ojczyzna nie zdoła oprzeć się rozpadowi. Nie wiemy jednak, i nawet nie powinniśmy próbować tego dociekać, jaka przestrzeń czasu została nam podarowana, jako „odroczenie”, co właśnie jest podstawą do nieustawania w wytrwałej realizacji patriotycznego telos. Reasumując: egzystencja chrześcijanina w świecie doczesnym naznaczona jest (jak to z niezrównaną subtelnością i głębią wyjaśniał zwłaszcza św. Augustyn) pewnego rodzaju dualizmem: żyje on wprawdzie zawsze w jakiejś civitas terrrena (ojczyźnie ziemskiej), wypełniając sumiennie wszystkie obowiązki obywatelskie, ale jak pielgrzym (peregrinus), zdążający do wiecznej i niezniszczalnej ojczyzny w Niebie, do Królestwa Bożego (civitas Dei), którego przedsionkiem i przewodnikiem na ziemi jest pielgrzymujący i walczący Kościół (Ecclesia militans). Nie ma zaś innej drogi do zharmonizowania owych dwóch ojczyzn i pogodzenia patriotycznego telos z chrześcijańskim eschaton, jak przesycenie ojczyzny ziemskiej pierwiastkami duchowości, darami nadprzyrodzoności, czyli czynienie owej ojczyzny doczesnej civitas terrena spiritualisata; jedynie taka ojczyzna będzie „państwem szczęśliwym” (imperium felix). Nie jest jednak przypadkiem, że ta nowa, chrześcijańska wizja cnót naturalnych, na czele z cnotą patriotyzmu, została frontalnie i gwałtownie zaatakowana, od kiedy tylko – u progu tzw. nowożytności – ów wielki zamysł wznoszenia fundamentów Królestwa Bożego w „uduchowionych” civitates terrenas zaczął się dramatycznie kruszyć. Atak przypuścili reprezentanci tzw. neorepublikanizmu nowożytnego, najpierw – jak Niccolò Machiavelli – zamyślający o wskrzeszeniu rzymskiej „religii patriotycznej” lub czegoś ją przypominającego, później – jak Jean-Jacques Rousseau – wymyślający od podstaw nową, laicką „religię obywatelską”. Sednem antychrystianizmu „neorepublikanów” było obwinienie chrześcijaństwa o promowanie cnót (jak pokora czy miłosierdzie), co najmniej nieprzydatnych, a najczęściej wręcz szkodliwych dla republiki, a – w konsekwencji – oskarżenie chrześcijan o to, że są nieuchronnie złymi obywatelami, obojętnymi na doczesną pomyślność republiki, właśnie, dlatego, że swoją prawdziwą ojczyznę mają w Niebie, a po tej ziemskiej jedynie się obojętnie „przechadzają”. Zarzuty „neorepublikanów” były oczywiście nieprawdziwe, gdyż bez trudu można je sfalsyfikować nie tylko teoretycznie, ale i na gruncie doświadczenia historycznego. Niepodobna przecież wskazać ani jednego patriotyzmu żadnego ze współczesnych narodów europejskich, który by nie uformował się już w epoce średniowiecznej Christianitas i pod dobroczynnym wpływem religii Chrystusowej: gesta Dei per Francos, pojęcie hispanidad jako rekonkwisty i misyjnej konkwisty Nowego Świata, Polska jako antemurale christianitatis – to tylko niektóre przykłady wykształcenia się patriotyzmu, i to od razu podniesionego do potęgi transcendentnej. Niestety, neopogańskie lub zupełnie już zsekularyzowane idee niezwykle egzaltowanego, lecz u podstaw zdefektowanego patriotyzmu, wsparte pierwszym – plebejskim i rewolucyjnym – nacjonalizmem, zaczęły szerzyć się jak niszczący pożar po Europie i świecie. Francuscy jakobini też przecież nazywali się patriotami, a do oskarżenia i zamordowania królowej Marii Antoniny wystarczył im ten powód, iż była ona „Austriaczką” (tak jakby wszystkie poprzednie królowe nie były też „Austriaczkami”, „Włoszkami”, „Hiszpankami”, a jedna nawet Polką, i nikomu to nie przeszkadzało). To włoscy patrioci Risorgimenta „święcili noże” przeciwko „hydrze” papiestwa, a smutną pamiątką ich patriotycznego bałwochwalstwa (idolatrii) jest koszmarny „Ołtarz Ojczyzny” (Altare della Patria) w samym sercu Rzymu. Przykro to pisać, lecz trzeba przyznać, że tego rodzaju patriotyzm – bezbożny lub próbujący zinstrumentalizować wiarę ludu, sprzymierzający się także z ogólnoeuropejską rewolucją – zdominował również polskie działania niepodległościowe w dobie rozbiorowej i porozbiorowej, aż po bliższe nam czasy. Wystarczy tu przypomnieć ateistę Edwarda Dembowskiego, który z cyniczną premedytacją urządzał procesję religijną, z krzyżami i feretronami, by porwać galicyjskich chłopów do rewolucji komunistycznej, retorycznie ozdobionej hasłami patriotycznymi, czy agitatorów PPS rozdających robotnikom święte obrazki wraz z broszurkami wywrotowymi podczas rewolucji 1905 roku, wreszcie posługiwanie się ruchem Solidarności przez tzw. lewicę laicką i nie tylko. Taki patriotyzm jest całkowitą aberracją i w rzeczywistości pomniejsza raczej i poniża Polskę, aniżeli ją wywyższa. Zapoznaje on tę kardynalną prawdę, o której w jednym ze swoich kazań mówił ks. Hieronim Kajsiewicz CR (1812-1873), iż „religia katolicka, bracia moi, była i jest podstawą całego życia umysłowego, moralnego i historycznego Polski”, jeśli zatem – jak dopowiadał inny z Ojców Zmartwychwstańców, ks. Piotr Semenenko CR (1814-1886) – nie będziemy narodem katolickim „doprawdy, a czynnie, stanowczo i wyłącznie” to „nie będziemy wcale narodem” (Wyższy pogląd na historię Polski. Myśl Boża w jej dziejach, Kraków 1892, s. 101). Sens tego pouczenia nie do końca był rozumiany nawet przez tych, którzy szczerze łączyli uczucia narodowe z religijnymi wyrażając to znaną formułą „Polak – katolik”. W rzeczywistości – jak zauważał integralny konserwatysta katolicki, Hieronim hr. Tarnowski (1884-1945) – powinno się mówić i myśleć odwrotnie, tj. „katolik – Polak”, bo dopiero ta formuła wyraża właściwy porządek rzeczy, cnót i powinności. „Niekoronowany król Polski” na wychodźstwie, Adam Jerzy ks. Czartoryski (1770-1861) mawiał, że nie katolicyzm powinien pochodzić z miłości ojczyzny, lecz patriotyzm z miłości Boga – i to jest właśnie najbardziej ścisłe i adekwatne ujęcie relacji pomiędzy religią a patriotyzmem, najlepiej uzasadnione przez św. Tomasza z Akwinu, który miłość ojczyzny wyprowadził z IV przykazania. W słynnym Kazaniu o trojakim życiu i trojakim patriotyzmie. Z powodu zdawkowego zarzutu, że katolik nie może być patriotą ks. Kajsiewicz wyróżnił trzy patriotyzmy: instynktowny, „rzewny i tęskny, choć ciemny” – znamienny dla ludów młodych (i, dodajmy: ludzi niedojrzałych); umysłowy albo rozumowy – będący miłością do historii i moralności swojego narodu, silny i namiętny, ale skrzywiony „samolubnym indywidualizmem”; wreszcie Boży, – czyli miłość ojczyzny w Bogu i dla Boga: taka miłość „u szczytu swego zlewa się z czysto już duchową miłością matki naszej Kościoła, a następnie z samą miłością niebieskiego jej Oblubieńca, Głowy i Pana” (cyt. za: H. Kajsiewicz, O duchu rewolucyjnym. Wybór pism, Kraków 2009, s. 60). Dopiero zatem ten trzeci jest patriotyzmem kompletnym, patriotyzmem znajdującym usprawiedliwienie w oczach Boga. „Miłość tedy ojczyzny – wykłada w Kazaniu o duchu narodowym i duchu rewolucyjnym ten sam kaznodzieja – dobrze pojęta sprawiedliwa jest, wrodzona, od Boga wlana do serc, słowami Ducha Świętego i przykładem Zbawiciela zalecona”. Jednak w zakończeniu tego kazania padają również słowa mocne i może, w pierwszym odruchu, wzbudzające sprzeciw, ale przecież niepodobna się z nimi zgodzić, jeżeli myśli się po katolicku integralnie i konsekwentnie: „Mnie droga chwała tego imienia [Polski], ja kocham mój naród, wie to Bóg! Mniejsza, co ludzie powiedzą; a nie taję, że gdyby Polska miała wpaść w ręce bezbożników, gdyby miała zostać piekłem, ja nie chcę widzieć Polski” (cyt. za: tamże, s. 109, 122). Dlaczego tak bezkompromisowo jednoznaczne postawienie sprawy ma sens, wyjaśniał również w połowie XIX wieku patriarcha polskiego konserwatyzmu Ludwik Górski (1818-1908). Dostrzegł on nie tylko ewidentne pokrewieństwo pomiędzy zbrodnią rozebrania Polski przez złączone bluźnierczą „komunią” heretyckie Prusy, schizmatycką Rosję i józefińską Austrię a triumfem satanizmu w zrewolucjonizowanej Francji, lecz także tragiczne nieporozumienie, jakim było złączenie przez partię kierującą opinią publiczną w zniewolonym już narodzie sprawy narodowej z tymi (oświeceniowymi) ideami, które umożliwiły zarówno bezprzykładne w dziejach Europy zniszczenie królestwa chrześcijańskiego, jak antykatolicką i antymonarchiczną zarazem rewolucję. Tym samym, owi „ultrapatrioci” dokonywali zdrady prawdziwej polskiej tradycji, sensu dziejów Polski, który sprawił, że nawet jeszcze „nie dosyć silni, aby szatana własnemi siłami pokonać; zbyt wierni, aby się dać z drogi prawdy sprowadzić, upadliśmy, ale upadając byliśmy ciągłą przeciw duchowi XVIII wieku, to jest przeciwko duchowi rewolucji społecznej i religijnej protestacją”. „Mamyż zatem – pytał Górski – potępić przeszłość naszą, narodzenie Polski od jej upadku zaczynać, w zatrutem źródle XVIII-go wieku czerpać dla niej tradycję, jej początek i przyszłość wiązać z powstaniem i tryumfem zasad, które religia potępia i na których wynikłości każde poczciwe sumienie się oburza?” (O konserwatorstwie w Polsce. Szkic z roku 1853, Warszawa 1991, s. 13). W konkluzji tego wywodu autor przestrzegał: „Strzeż nas Boże, abyśmy kiedykolwiek religię jedynie za środek polityczny uważali i używać chcieli”. Niestety, ta przestroga była i jest nadal lekceważona, albowiem skłonność do instrumentalnego wykorzystywania uczuć i symboli religijnych, traktowania sprawy Chrystusowego Krzyża, jako „substytutu” spraw niewątpliwie ważnych, lecz – jak wszystko, co doczesne – niższego rzędu, występuje w naszym życiu publicznym raz po raz, zwłaszcza w momentach traumatycznych cierpień, czego jednak nie można traktować, jako usprawiedliwienia. Jeszcze zaś gorzej, kiedy temu odwróceniu hierarchii rzeczy – i faktycznemu kierownictwu jego politycznych promotorów – poddają się nawet kapłani. Byli nawet – pisał ks. Kajsiewicz – księża, którzy „krucyfiksem wywijając” dowodzili, że „Chrystus był demokratą” i nie wahali się „Stwórcy wszech rzeczy i Odkupicielowi wszystkich miano namiętnego stronnictwa przypiąć, a to wszystko w imię patriotyzmu!” (List otwarty do wydawcy „Przeglądu Poznańskiego”, w: O duchu rewolucyjnym…, s. 96). W świetle powyższego nic nie traci na aktualności napisany na początku 1863 roku List otwarty do braci księży grzesznie spiskujących i do braci szlachty niemądrze umiarkowanych ks. Kajsiewicza, którym ten kapłan starał się zapobiec, niestety bezskutecznie, tragedii wybuchu powstania styczniowego: „I wy bracia, z powołania sól ziemi, światło świata, wy, przyrodzeni nauczyciele świeckich, jakiegokolwiek stopnia i godności, oddajecie się pod ślepe posłuszeństwo, komu? Oddajecie się świeckim, powszechnie młodym, w liczbie, których są pewno i niekatolicy i niechrześcijanie, a zawsze związanym prawdopodobnie piekielnymi przysięgami pod grozą śmierci z wyższymi władzami (…)? Dla wydobycia się spod obcej wprawdzie, despotycznej i niekatolickiej władzy, dla wywalczenia wolności sobie i ojczyźnie zaczynacie od zaprzedania dusz waszych władzy pokątnej, bezimiennej, samowtrętnej, przed nikim nie odpowiedzialnej? (cyt. za: tamże, s. 264). Wszystkie wielkie duchy naszej narodowej kultury: myśliciele, kaznodzieje, poeci, uczą nas, że – przywołując tytuł i zawartość traktatu Zygmunta hr. Krasińskiego – „o stanowisku Polski” rozważać należy w pierwszym rzędzie „z Bożych”, a dopiero w drugim „z ludzkich względów”. I w tym jednak kryje się niebezpieczeństwo, któremu ci sami wieszczowie i myśliciele, acz w różnym stopniu, ulegali, a mianowicie, co najmniej nieostrożnemu, a niekiedy wręcz bluźnierczemu identyfikowaniu cierpień Polski z odkupieńczą ofiarą Chrystusa. Nieuprzedzona i uważna lektura dzieł naszych wieszczów pozwala jednak przyznać, że zdolni byli oni również do autorefleksji pozwalającej odrzucić te błędy myśli i zboczenia wyobraźni. Na przykład Juliusz Słowacki, kiedy już wyzwolił się z trujących oparów towiańszczyzny, piętnując fałszywy mesjanizm „cierpiętniczy” i plagiatorski – niczym biblijny prorok wołał do wyznawców idei „Polski – Chrystusa Narodów”:

„Biada wam! Którzy sobie wmawiacie:, że krzyżem podobni jesteście do Chrystusa… niepomni na to:, że Chrystus niewinnie, owszem wolę swą zgodziwszy z wolą Ojca, na krzyżu cierpiał za narody. Owszem, podobni jesteście do sług! którzy rozkazu Bożego nie wykonali – kościołów, w których by świętość ducha ludzkiego mieszkać mogła… nie postawili, – pracy się wyrzekli, – oczekiwanie serc ludzkich (utęsknionych zawsze za ideałem) zawiedli, – wyższość niższym ideom przyznali…” (Do Emigracji o potrzebie idei, [w:] Dzieła wszystkie, t. VII, Wrocław 1956, s. 319). Naśladowanie obcych („francuskich”) idei – cielesnych komunizmów i purpurowych demokracji, jak pisał poeta w Liście do Księcia A. C. – zamiast odrodzenia uśpionej „brzękiem różnych opinij” naszej „wnętrznej polskiej natury” – oto, co staje na przeszkodzie spełnieniu sprawy poleconej Polsce od Boga, „aby czyniła Wysokość między Wysokościami” (tamże). Odpowiedź na pytanie, „po co nam Polska?” jest, więc w gruncie rzeczy dość prosta. Po pierwsze, – lecz w kolejności faktycznej, wynikającej z fizycznych ograniczeń ludzkiej natury, bo aby móc „filozofować”, naprzód trzeba „żyć”, a nie w porządku wartości – potrzebna jest nam ona dla naszego bezpieczeństwa, ładu i wolności. Trzeba, więc – jak mówi Konrad Wyspiańskiego – ażeby Polak „siedział w swoim kącie, na swoich śmieciach i BYŁ” (Wyzwolenie, II, w. 644-644). Lecz to jest zaledwie pierwszy, choć niezbędny stopień istnienia, narodowy bios – jak by powiedział Feliks Koneczny (1862-1949) – który domaga się uzupełnienie przez polskie logos i ethos. „Polska żywa”, jako wskrzeszone Państwo, w Bożonarodzeniowej modlitwie tegoż Konrada ma być także Jezusową „Polską objawienia”, a Polacy – „strażą polską”, stojącą „u twych”, tj. Bożych, znaków (tamże, w. 1497-1501). Zawsze aktualnym przesłaniem pozostać, więc winny słowa, które napisał wybitny publicysta katolicko-narodowy, zamordowany niestety w kwiecie wieku przez hitlerowców w Oświęcimiu, Karol Stefan Frycz (1910-1942): „Polska musi czuć, że służy swojej cywilizacji, swojemu Bogu, i że jej potęga i wielkość nigdy nie są celem samym w sobie” (Na polu chwały, „Myśl Narodowa”, 1937, s. 82). Jacek Bartyzel

Jak wskrzesić ideę IV RP? IV RP nie powstanie przez jeden wyborczy zryw, przez doraźną akcję, nie zbudujemy jej emocjami, choć te są również niezbędne, lecz jedynie mądrą, wytrwałą i systematyczną pracą.

Prof. Ryszard Legutko Projekt zmian ustrojowych i społecznych zwanych IV Rzecząpospolitą powstał w swoim zasadniczym zrębie tuż po wybuchu afery Rywina i w swojej zawartości jest on od tego czasu niezmienny. Idea odnowy uporządkowania państwa miała oczywiście swoją szalenie burzliwą historię recepcji - od powszechnego zainteresowania i akceptacji, przez falę panicznego strachu wpływowych środowisk widzących w niej - częściowo trafnie - zagrożenie dla swoich interesów, po stan obecnego plebejskiego szyderstwa w kabaretowej odsłonie, pełnego tanich grepsów, któremu towarzyszy dobrotliwy uśmiech i oddech zbiorowej ulgi salonu - najlepszy znak tego, że wszystko wróciło do normy, że realne zagrożenie zdaje się już tylko upiornym wspomnieniem z przeszłości i można się z niego bezkarnie pośmiać. Projekt IV Rzeczypospolitej został wyśmiany przez większość, co wcale nie znaczy, że został powszechnie zarzucony. Tym bardziej nie znaczy to, że jego zawartość uległa zmianie bądź straciła na aktualności. Wciąż istnieją, bowiem środowiska jednoznacznie niegodzące się na obecny kształt i kondycję państwa, widzące w postulatach jego naprawy powszechną korzyść, tyle, że środowiska te stanowią obecnie mniejszość. (….) Jeżeli aktualny mniejszościowy obóz IV Rzeczypospolitej ma odnieść bezprecedensowy sukces, to pozyskanie wyczerpującej nauki płynącej z naszych doświadczeń historycznych wydaje się konieczne. Podstawowym błędem dotychczasowych mniejszości był brak adekwatnej diagnozy aktualnych problemów oraz brak jasno zarysowanej wizji korzyści dla wspólnoty, jakie miałyby płynąć z przezwyciężenia tych problemów. Bez jednoznacznego wskazania błędów i sposobu wyzwolenia się z nich nie ma szans na trwalszą mobilizację, bo zastępowanie języka konkretów mętnymi zaklęciami: "by było jakoś inaczej", nie ma większej mocy mobilizacyjnej i funduje kolejny kardynalny błąd - niekonsekwencję w działaniach i natychmiastowy rozpad grupy. Dalszą bolączką reformatorów był brak jednolitego i ciągłego kierownictwa. W takich warunkach nie ma mowy o poprawnej choćby strategii promowania, a następnie realizowania nawet najtrafniejszego programu. Ramami takiej taktyki prowadzonej i kontrolowanej zawsze przez wąskie centrum będą zawsze dwie wytyczne - dotarcie do jak najszerszego kręgu nieświadomych i jednoczesne unikanie jakichkolwiek gier z wrogiem. Wróg ten jest zawsze świadomy zagrożeń, jakie mogą przynieść jego prywatnym interesom projekty zmian, dlatego na partnera do rozmów się nie nadaje - nie mówiąc już o tym, że sam nigdy na serio do takiej roli się nie zgłosi - doskonale wie, że może na nich tylko stracić. Tradycja zgniłego kompromisu jest niestety bogata i wypadałoby również z niej wyciągnąć jakąś naukę. Patrząc na krajobraz dzisiejszej Polski w świetle tych rozważań, można stwierdzić, że nie jesteśmy bez szans, przy czym wiemy już, że taka konstatacja nam nie wystarczy. W walce o nieświadomych mamy swoje atuty, przede wszystkim aktywny czynnik ludzki. Powstają coraz liczniejsze media niezależne i wzrasta łatwość w dostępie do nich. Mamy centralne kierownictwo z silnym przywódcą, autorem ostatnio wydanej diagnozy problemów Polski - jazgotliwa reakcja salonu na jedno wyrwane z kontekstu i skrajnie przeinaczone zdanie pośrednio potwierdza wartość tego dokumentu. Dobrze wskazujemy naszych wrogów, z którymi rozmawiać nie ma sensu, weźmy choćby dla przykładu media głównego nurtu, których mit neutralności padł już dawno temu, z którymi nierówna gra może przynieść tylko porażkę. Jesteśmy również świadomi śmiertelnego niebezpieczeństwa złudzenia koalicyjnych pertraktacji ze środowiskami nam odległymi - wiemy, że sukces odnieść możemy tylko samodzielnie. W pozyskaniu nieświadomych posłuży nam to, co już wiemy, a o czym oni - pozostawieni sami sobie - mogą dowiedzieć się już wtedy, gdy będzie za późno. Rację mamy już od dawna. Teraz należy wreszcie wygrać.

http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110423&typ=my&id=my07.txt

Prof. Andrzej Zybertowicz, Jeśli przez projekt IV Rzeczypospolitej rozumieć zadanie takiego unowocześnienia naszego kraju, które zachowa polską tożsamość i uczyni nas dumnymi z bycia Polakami, to odpowiedź na pytanie, jak to zrobić, jest prosta i składa się z dwóch kroków. Po pierwsze, trzeba umacniać te środowiska, które określamy, jako "obóz niepodległościowy". Po drugie, trzeba budować mosty porozumienia z tymi grupami Polaków, którzy sądzą, iż publiczne mówienie: naród, Polska, polskość, to znak jakiegoś czającego się za rogiem totalitaryzmu. Tylko te dwie rzeczy trzeba robić - nic więcej. Projekt IV Rzeczypospolitej to seria reform usuwających instytucjonalne niesprawności polskiego państwa. Idzie także o osłabienie mechanizmów rodzących niesprawiedliwość społeczną, a przez to blokujących rozwój społeczny. Taki projekt nie jest potrzebny tym środowiskom, które uznają funkcjonujące obecnie zasady gry w społeczeństwo za korzystne dla siebie. (…) By reformować Polskę, trzeba - równocześnie! - robić dwie rzeczy

Trzeba wytwarzać, ciężką, niekiedy nieprzyjemną, mozolną pracą, nowe więzi społeczne, mnożyć kapitał społeczny, gromadzić to, czego obóz niepodległościowy ciągle ma zbyt mało. Odpowiedzmy sobie na pytanie:, co to znaczy przynależeć do elity? To posiadać wolę wzięcia współodpowiedzialności także za innych i mieć zasoby niezbędne do oddziaływania na społeczeństwo. Obóz niepodległościowy taką wolę posiada, ale z przywódczymi umiejętnościami gorzej. A w tworzeniu kapitału społecznego, w budowaniu więzi kluczowe są umiejętności przywódcze. To umiejętności nie po prostu rządzenia ludźmi, ale organizowania ich współpracy wokół wspólnych projektów. Deficyt tych umiejętności wynika m.in. z braku treningu. Ale tych umiejętności można się nauczyć. Z czego one się składają? Obejmują takie rzeczy, jak: umiejętne wypowiadanie się na kontrowersyjne tematy, stawianie czoła niewłaściwemu postępowaniu, spokojne wyrażanie (nie wykrzykiwanie w tłumie!) zdania przeciwnego do opinii autorytetów, pozyskiwanie sojuszników, prowadzenie spotkań, zachowywanie samokontroli, skuteczne wpływanie na zachowania współpracowników. To nie jest czarna magia; tego wszystkiego można się nauczyć. Dzięki badaniom naukowym wiadomo, jak to robić. Gdy się tego - wzajemnie - nauczymy, umocnimy obóz niepodległościowy, przybliżymy Polskę do posiadania elit, które wierzą w swój kraj. Ale samo umacnianie środowisk obozu niepodległościowego nie wystarczy. (..) Zatem moja rada jest prosta: uczmy się - nawzajem - umiejętności przywódczych i wyciągajmy rękę do tych, którzy spoza ciągów liter snutych przez "Gazetę Wyborczą" nie widzą już swojej Ojczyzny. Albo widzą w sposób tak inny od naszego, iż wydaje nam się absurdalny. Nie jest przecież tak, że po naszej stronie jest sto procent racji, a po ich stronie tylko samo zło. Zacznijmy od próby zrozumienia, dlaczego nas się boją, dlaczego nas nie rozumieją.

http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110423&typ=my&id=my06.txt

Prof. Zdzisław Krasnodębski Dziś wiemy, że nawet najgorsze, najbardziej krytyczne opisy III RP były jeszcze nazbyt optymistyczne i łagodne. Rzeczywistość okazała się gorsza, niż się wydawało. Postpolityka Platformy Obywatelskiej przyspieszyła i zaostrzyła procesy, które można było dostrzec już przed 2005 rokiem. Nastąpił dalszy rozkład państwa. Rządzenie przez PR, palikotyzacja i tabloidyzacja sprowadziły wielu Polaków do poziomu zdezorientowanego tłumu, którego emocjami - głównie negatywnymi - można dowolnie sterować. Jednocześnie zrezygnowano z rozwiązywania zasadniczych, strukturalnych problemów Polski - na przykład kryzysu demograficznego czy uzależnienia gospodarczego na rzecz beztroskiego "tu i teraz", polityki "ciepłej wody w kranie", mitu "zielonej wyspy" i utrzymywania sondażowego poparcia. Ostatecznie polityka ta zaprowadziła Polskę do Smoleńska, gdzie znalazło śmierć 96 wybitnych Polaków z prezydentem Lechem Kaczyńskim na czele. W dodatku w haniebnym sojuszu z władzami rosyjskimi ofiary katastrofy obciążono odpowiedzialnością za nią. Do projektu IV RP należy wrócić (niezależnie od tego, jak go teraz nazwiemy) także, dlatego, że cele w nim postawione są nadal aktualne. Dzisiaj wiemy już, że ani członkostwo w Unii, ani w NATO nie jest absolutną gwarancją bezpieczeństwa. Wiemy, że jeśli nie dokonamy zasadniczych przemian, polska gospodarka pozostanie "zależną gospodarką rynkową", usługową wobec krajów rozwiniętych, że Polska będzie rezerwuarem taniej siły roboczej, a postępująca utrata suwerenności zakończy się całkowitym zniknięciem Polski, jako podmiotu politycznego. IV RP miała oznaczać państwo, które opiera się na kilku zasadach. Po pierwsze - na uczciwym rozliczeniu się z komunistyczną przeszłością, bo bez tego nie jest możliwe przywrócenie szacunku dla prawa i sprawiedliwości, zbudowanie dobrze funkcjonujących instytucji oraz stworzenie spoistej wspólnoty politycznej. Po drugie - na zdecydowanym ukróceniu korupcji, która znowu rozkwitła w czasie rządów PO, czego najlepszym przykładem jest afera hazardowa. Po trzecie - na połączeniu modernizacji z odnową i pielęgnacją polskich tradycji, zwłaszcza tradycji republikańskich i chrześcijańskiej tożsamości. Po czwarte - na odejściu od iluzji "polskiego liberalizmu", filozofii publicznej III RP, w której głoszono pochwałę pluralizmu, relatywizmu i moralnej neutralności państwa. Po piąte - na solidarności między warstwami społecznymi, regionami i pokoleniami. Po szóste - na budowie silnego polskiego kapitalizmu z aktywną rolą państwa, rozwoju nowoczesnych gałęzi przemysłu. Po siódme - na samodzielnej polityce zagranicznej, co dzisiaj oznaczać musi powrót do roli lidera w Europie Środkowo-Wschodniej, powstrzymywanie ekspansji rosyjskiej i przeciwdziałanie negatywnym tendencjom w Europie Zachodniej, szczególnie w Niemczech. Niezbędnym tego warunkiem jest odsunięcie PO od władzy, co oznaczać musi także postawienie przed sądem polityków i urzędników państwowych odpowiedzialnych za katastrofę smoleńską. Jest to warunek konieczny, ale niewystarczający, gdyż prawdziwa zamiana będzie możliwa przez trwałe pozbawienie pokomunistycznych elit III RP ich wpływu na państwo. Musimy przy tym zdawać sobie sprawę, że IV RP nie powstanie przez jeden wyborczy zryw, przez doraźną akcję, nie zbudujemy jej emocjami, choć te są również niezbędne, lecz jedynie mądrą, wytrwałą i systematyczną pracą.

http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110423&typ=my&id=my08.txt

Piotr Legutko W niektórych wywiadach powraca motyw IV Rzeczypospolitej. Przywołuje się właściwy sens tego projektu, czyli potrzebę odbudowania polskiego państwa. Nie chodzi tu o program polityczny jednej partii, ale o odbudowę niepodległego państwa. Polecam rozmowę z Pawłem Szałamachą, prezesem Instytutu Sobieskiego, który na kanwie swojej znakomitej książki rozlicza nas z grzechu zaniechania, jakim było zarzucenie projektu IV Rzeczypospolitej(*). (...) [Młode] pokolenie jest bardzo zróżnicowane. Przywołam tu rozmowę z Profesorem Ryszardem Legutko, który, jako nauczyciel akademicki, porównując różne pokolenia, wystawia dość wysoką ocenę obecnym młodym ludziom. Jest wśród nich wiele osób, które przejawiają troskę o nasze państwo. Pozbawieni są równocześnie pewnych obciążeń, które mają ludzie starsi, stosujący różne bufory, konteksty historyczne i emocje z przeszłości. Młodzież natomiast, dorastająca już w III RP, chce mieć po prostu dobre państwo. Sądzę, więc, że pomysł IV Rzeczypospolitej będzie tym projektem, którego sztandar podniesie właśnie nowe pokolenie. Zrobi to, nie traktując swej decyzji, jako wyboru jednej z dwóch walczących ze sobą wizji, ale jako wsparcie jedynego projektu, który jest wart podjęcia.

http://www.portal.arcana.pl/Sztandar-iv-rzeczypospolitej-podniesie-mlode...

(*) Chodzi o książkę:

http://sklep.zysk.com.pl/iv-rzeczpospolita-pierwsza-odslona-dlaczego-sie...

Margotte's blog

Kocioł arabski a interesy państw zachodnich i imperialnej Rosji Sądzę, że wydarzenia w krajach arabskich, terroryzm, bunty Islamistów zamieszkałych Europę rozpatruje się nie słusznie bez powiązania tych zjawisk z nastrojami i odczuciami Arabów i ich przywódców. Maszyną napędową wrzenia Islamu są dwa czynniki: z jednej strony tęsknota za przypominaną przez przywódców minioną wielkością Kalifatu i poczuciem niższości. Przywódcy marzą o kalifacie i swojej roli w nim. Masy łatwiej się poddają tym nastrojom, bo człowiek, który nic nie ma musi sobie znaleźć jakiś cel, którym będzie żył obok brakującego mu chleba. Podobne zjawisko powoduje imperialną miłość do mateczki Rosji.

Innym marzeniem jest rozbudzone przez media marzenie by osiągnąć poziom życia zbliżony do zachodnio europejskiego. Wydaje mi się, że kompletną bzdurą jest lansowane zwłaszcza przez USA przekonanie, że narody arabsko islamskie i Rosja coraz bardziej dojrzewają do demokracji. Przekazywane przez wieków pojęcia i styl życia mają już chyba swoje odbicie w genach tych narodów. Nawet tak europejski i będący głęboko związany z cywilizacją europejską i chrześcijańską naród polski nie zawsze w pełni umie korzystać z demokracji. Narody arabskie i rosyjski /nie mówię o jednostkach/ by stały się w swojej masie demokratyczne potrzebują kilkaset lat podobnie jak średniowieczna Anglia i Francja potrzebowały 2 wieki by wyjść z barbarzyństwa. Echa tych minionych wieków odbijają się egoizmie krajów Unii, utrudniającej jej sprawne działanie. Tego egoizmu Unii nie rozumieją lub nie chcą rozumieć obecnie rządzący Polską. Wyżej wymienione tendencje coraz silniej ogarniają świat arabski. Dzisiaj dotyczy to: Egiptu, Tunisu, Libii, Syrii, Jemenu, jutro ogarną pozostałe kraje Islamu. Zwiększą się kłopoty z ludnością islamską w krajach Europy.

Polska przeżywa trudności ekonomiczne, które są spowodowane nie tylko kryzysem i krańcowym nie profesjonalizmem rządzących oraz ich dbanie przede wszystkim o własne interesy i ale starzeniem się społeczeństwa. Wobec Polski stanie alternatywa albo zwiększenie środków finansowych, których nie ma i mieć nie będzie lub bezwzględną koniecznością otworzenia granic dla azjatyckiej siły Roboczej. /Porównajmy zakładając dochód Polski za 100 a zach. Europy wg. Tuska 700 to przy wzroście nawet powyżej wzrostu jak u tygrysów Azji 10%, a Europy tylko 2% to wartość bezwzględna od 100 jest 10 a od 700 jest 28/. Aby byliśmy tak mądrzy nauczeni poświadczeniem zach. Europy i XVIII ameryki by nasi gastarbajterzy byli Chińczykami a nie Islamistami. Wymieńmy kolejno ostatnie wypadki w krajach arabskich i korzyści, jakie z nich chcą wyciągnąć poszczególne kraje i zagrożenia dla nich. Egipt:- W przypadku próby stworzenia rządu cywilnego powstaną walki miedzy różnymi grupami chcącymi przychwycić władzę. Ponieważ nie jest realne spełnienie oczekiwań mas rychłego wzrostu stopy życiowej, kotłowanina między zawiedzionymi, zwolennikami państwa religijnego, grupami związanych z dyktatorem będzie trwać. Gdy władzę znowu nie przejmie wojsko, co nie jest całkiem pewne sytuacja może bardzo różnie się potoczyć. Iran też coś myśli uzyskać. Nie bez powodu irańskie okręty wojenne pod pozorem wizyty w Syrii, kotwiczyły z obu stronach kanału. Powstaje możliwość koalicji przeciw Izraelowi, przeważających sil islamskich. W przypadku złego obrotu sytuacji dla Izraela, nie będzie on miał innego wyjścia jak użycie broni atomowej i ją użyje, co poza innymi konsekwencjami może urealnić to skłóconym krajom arabskim tworzenie zaczątków kalifatu. Paradoksalnie, więc w interesie zachodu są autorytarne rządy. W interesie Rosji jest jak najdłuższe trwanie chaosu, jej służby specjalne będą dążyły do jak najdłuższe utrzymanie tego stanu. Znacznie mniej niespodzianek i szybszej względnie stabilizacji należy spodziewać się w Tunezji. Jej ludność jest najbardziej skłonna do stopniowej pracy nad wzrostem poziomu materialnego i najmniej podatna na pan-islamskie tendencje. Tak czy inaczej najmniej stabilna będzie sytuacja będzie w Libii po odejściu Kadafiego, co nie jest w100% przesądzone. Możliwe jest, choć mało prawdopodobne wyłonienie państwa zachodnio libijskiego. Wydaje się pewne, że jak po każdej rewolucji zwycięscy się podzielą i skoczą sobie do gardeł, tym bardziej, że Libia składa się z trójplemiennej struktury. Nie jest pewne jak szybko państwa zachodnie ze względu na ropę potrafią przyczynić się do stabilizacji. Nie jest pewne czy nie powstanie państwo religijne, lub inna dyktatura. Zachodnia Europa /Francja zwłaszcza Włochy / tolerowały by każdy ustrój przy zagwarantowaniu stabilizacji w dostawach surowców. Choć Libia wydobywa zaledwie 5% ropy /ma znacznie większe możliwości / Dla Włoch, do których dostawy Norweskie są trudniejsze, te dostawy z Libii są istotne/. Wypadki w Libii są b. na rękę Rosji. Co prawda Rosja może się obawiać mało prawdopodobnego rozbicia nacjonalizmu islamskiego na dwa kierunki; przeciw zachodni i przeciw sowiecki, -skierowany do post sowieckich krajów azjatyckich. By to nastąpiło musiały by tym kierować bardziej od amerykańskich sprawne służby specjalne. Pojawienie się tendencji antysowieckich w Islamie powinno być w interesie ameryki, ale nie Obamskiej. Z drugiej strony może to stworzyć zbliżenie Ameryki i Europy z Putinem, co jest sprzeczne z interesem Polski Po za tym hipotetycznym zagrożeniem Rosja odniesie same korzyści z sytuacji w Libii: - wzrost cen jej ropy, większe trudności wyjścia z kryzysu Unii, przypuszczalny wzrost nastrojów anty amerykańskich i anty unijnych i pobudzenie nastrojów mniejszości islamskich w krajach Europy. Temu służyła ostatnia wypowiedź Putina. itp. Sadze, że służby specjalne Rosji mogą próbować po cichu wspierać Kadafiego. Zapobiec temu ma blokada morska Libii. Jakie? Stanowisko powinna zająć Polska. Nie mieszą się do interwencji, ale monitorować sytuację czekać i być gotową by w miarę rozwoju sytuacji, ,gdy zaistnieje możliwość odniesienia korzyści pod koniec włączyć się i np. ostrzelać pozycji Kadafiego na wybrzeżu. Znajdujący się tam nasz okręt, może też wysłać klucz F-16. Doświadczenie bojowe pilotom się przyda. Zawsze należy się starać być tam gdzie zwycięzcy. Może zamiast być jak lojalne kondominium sowiecko -Niemieckie, lepiej stanąć po tej stronie, co Francja i spróbować zręcznie bruździć sojuszowi Francji z Niemcami. Może odniosę się do udziału militarnego tylko... Czy RP dysponuje dzisiaj okrętem, który po oddaniu skutecznej salwy nie rozleci się na drobne kawałeczki? Następna sprawa, to, od kiedy my mamy lotniskowce? Abstrahując od tego, że F-16 nie nadają się na samoloty pokładowe... Proszę przeczytać uważnie to, co pan napisał. Jak na razie nie mamy i chyba nie będziemy mieć okrętu, który wyśle F-16. Obawiam się, że sam koszt utrzymania kuchni okrętowej na lotniskowcu uderzeniowym byłby w stanie zrujnować budżet Marynarki Wojennej RP. Rosja robi, co może żeby Kadafi przetrwał, bo gdzie znajdzie tak usłużnego zbira...to już tradycja i wspólnota interesów od zarania dziejów Libii Kadafiego. Francja z kolei chce zrobić skok na ropę i gaz, pospołu z makaroniarzami i torreadorami. Jeżeli im się uda to Niemcy zostaną z ręką w nocniku a propos Rosja i rura. Może się okazać, że cała łuuuuniaaaa to jest fajnie, ale jak się ma swoją ropę i gaz to jest jeszcze fajniej. Stąd dla mnie nie dziwota, że Putin zawył zaś kanclerzyca siedzi cicho i pilnuje się, żeby zgrzytu jej zębów nie było słychać. Arabska wiosna ludów, 62 lata po europejskiej a sytuacja naszego kraju.

Kocioł arabski Cz.2 Początek nowej wiosny ludów w Polsce i Rosyi został przyhamowany. W Polsce po raz pierwszy przez stanie na czele przemian, /dla ich hamowania,/ przez braci prokuratorów wyrywających paznokcie obrońców ojczyzny i mianujących na prezydenta sowieckiego generała. Po raz drugi przez nocny zbrodniczy zamach stanu, przeciw Premierowi Olszewskiemu. Zamach dokonany przez bolka, tuska, młodego głupiego w tedy Pawlaka itp. W Rosji przemiany przeciwne mentalności Rosjan zostały zahamowane przez putinowską klikę KGB. Krajom arabskim trzeba było 62 lata by powtórzyć zryw Europy. By Rosja przestała być rabami carów i weszła na drogę przemian demokratycznych potrzeba więcej lat, nie wiem może 150 lat wystarczy. A w Polsce, kiedy? Kiedy nauczymy się korzystać z demokracji i nie pozwolimy rożnym kombinatorom nas zdradzać dla ich egoistycznych celów. Niektóry kiedyś nazywali Arabów brudnymi zacofanymi czarnymi brudasami. Obawiam się, że teraz my będziemy zamiast nich tak nazywani.

Sprowadzeni przez PO za nasze pieniądze specy od szerzenia nieprawości piorą nam mózgi w mediach zamieniając idee prawa i sprawiedliwości, pseudo ideami nowoczesności, rządami platform obywatelskich, niemających nic wspólnego z świadomymi obywatelami a tylko z manipulowanymi prywatnymi rabami rządzących. Zastanawiam się, kiedy kraj obudzi się z hipnozy. Wrzenie, choć iskrą do jego wybuchy była w większości przypadków niska stopa życiowa o w mniejszym stopniu ucisk tyrani obejmuje już wszystkie kraje arabskie. Poza Egiptem, Tunisem i Libią zamieszki objęły Syrię, Jemen, a nawet cieszący się względnym dobrobytem Jordanię. Wrzenie obejmuje powoli nawet Maroko, w którym król cieszy się dużym poważaniem. Daje się o dziwo powoli odczuć w Arabii Saudyjskiej, w której tradycyjna mentalność islamska jest chyba najmocniej utwierdzona. Oznaki wrzenia okazały się nawet w Iranie. Jedynymi krajami arabskimi względnie spokojnymi są obecnie: Libia wyczerpana wieloletnimi wojnami wewnętrznymi i Alger rządzony przez silną klikę wojskową, która zaczęła rządzić po wyczerpujących niepokojach. Do tego należy dodać Kuwejt, w którym stopa życiowa rdzennych obywateli jest szokująco wysoka, przewyższająca stopę większości krajów europejskich. A po zatem kraj jest wyczerpany wojnami i jedynymi, którzy mogą rozpocząć rozruchy są gastarbajterzy.

Wzajemne zatargi północy i południa Sudanu odwracają uwagę północy od swobód obywatelskich. Na południe Sudanu już zwróciło uwagę imperium rosyjskie. Prowadzi ono koronkową grę by nie zrażając nacjonalizmu islamskiego osiągnąć - spowolnienie wydobycia lub zagarnięcie złóż ropy południa i unowocześniać swój potencjał militarny izraelską nowoczesna technologią. Wiadomo, że w obecnym świecie niezależność krajów mierzy się patriotyzmem obywateli, jakością uzbrojenia, władaniem złożami surowców. PATRIOTYZM NASI WŁADCY TĘPIĄ, o surowce nie dbają, po co im też nowoczesne uzbrojenie, skoro w nosie mają suwerenność. Jaką drogą pójdą kraje arabskie, gdy już się uwolnią? To jest nie do przewidzenia. Zależy to też, jakiego kraju i jak skuteczne będą manipulacje służb specjalnych. Czy sprawniejsze będą służby specjalne Rosji, Zachodu, Iranu czy Chin. Niepewność, w jakim kierunkiem pójdą przemiany jest powodem powstrzymywania się krajów zachodu od większego zaangażowania w Libii. Sumienie ludności zachodu, /jeżeli można mówić o sumieniu w polityce/, uspokaja to, że udział w manifestacjach biorą w przetłaczającym stopniu sami mężczyźni. Udział kobiet w walce o demokrację uznaje się w Islamie za coś równie niedopuszczalnego, jak łaskawie nam panujący reżim tuskoPO-wski uważa za niedopuszczalne udział w życiu społeczno politycznym ludzi mających inne zdanie niż on, oraz katolików i moherowych beretów. A pro, po jaki kraj należy uważać za wolny? Uważałem, że kierującą się poza swoim interesem kraju rządzonego, i nie będący sługą interesów wrogich mu mocarstw należy, uznać za wolny. Czy Syria, w której klika nie jest na usługach obcych,/ chyba że uznamy że jest na usługach Iranu/ ale strzela do swoich obywateli jest w pełni wolna. Odbyły się tam częściowo wolne wybory, cóż pojęcie częściowe to tak chyba jak częściowa dziewica. Iran, w którym rządzi groźna klika, musimy uznać za w pełni wolny kraj.

Czy nasz kraj, gdy rządzący, pilnują, po swoich interesach tylko interesów krajów ościennych, zapominając lub mając w d... interesy naszego kraju jest wolny?? Odpowiedzmy sobie na to pytanie sami.

dzialaczsta's blog

Tragedie Polski w oczach świata” - debata zorganizowana przez SPJN Dziewiątego kwietnia, w ramach społecznych obchodów pierwszej rocznicy katastrofy w Smoleńsku w podziemiach kościoła ojców kapucynów na Miodowej w Warszawie miała debata, pod tytułem „Tragedie Polski w oczach świata”. Organizatorem spotkania było stowarzyszenie „Polska Jest Najważniejsza” (uwaga nie mylić z rozłamowcami z PiS) a prowadzącym prezes stowarzyszenia prof. Jan Żaryn. Debata składała się z trzech wykładów poświęconych trzem wydarzeniom niezwykłej wagi w dziejach Polski i reakcji świata na te wydarzenia. Pierwszym był wykład prof. Uniwersytetu Warszawskiego Instytutu Historii Zofii Zielińskiej „Świat wobec rozbiorów”. O Katyniu i reakcji świata mówił prof. Instytutu Historii PAN Tadeusz Wolsza, redaktor naczelny „Dziejów Najnowszych” i członek rady IPN (określany przez prof. Żaryna, jako „nasz człowiek w przyszłym IPNie) w wykładzie „Świat wobec Katynia”. Natomiast o bieżących wydarzeniach w wykładzie „Świat wobec Smoleńska” mówił prof. Zdzisław Krasnodębski profesor Uniwersytetu w Bremie i UKSW w Warszawie, gość spotkań w Lucieniu. Wszystkie trzy wykłady niezmiernie ciekawe, w skondensowanej formie pokazują tło, kontekst i reakcje świata na te wydarzenia. Szczególnie dla osób, na co dzień nieobcujących z historią świetny materiał informacyjny. W streszczonej formie pisanej powinny trafić do wszystkich uczniów i maturzystów.

Słowo wstępne - prof. Jan Żaryn Słowo wstępne na początku debaty i jak też podsumowanie na koniec wygłosił prof. Jan Żaryn. Na początku przedstawił pokrótce skąd się wzięło stowarzyszenie Polska Jest Najważniejsza, czym się zajmuje i co chce robić w przyszłości. Stowarzyszenie wywodzi się ze społecznego komitetu honorowego popierającego kandydaturę Jarosława Kaczyńskiego w wyborach prezydenckich. Stowarzyszenie nadal popiera Jarosława Kaczyńskiego i widzi w nim osobę, która w przyszłości może pełnić najważniejsze funkcje w polskim państwie. Cele stowarzyszenia są jednak szersze. Stowarzyszenie chce upamiętnić i wspominać osoby, które zginęły w katastrofie pod Smoleńskiem z para prezydencką na czele. Przede wszystkim osoby wpisujące się w najnowszą historię Polski pod wspólnym hasłem „Kustosze Pamięci Narodowej”, wśród których było wielu znajomych i przyjaciół członków-założycieli Stowarzyszenia „Polska Jest Najważniejsza”.

„Świat wobec rozbiorów” - prof. Zofia Zielińska. W swoim wykładzie prof. Zielińska przyjrzała się sytuacji pastw Europy w XVIII wieku, szczególnie wyrastającej na potęgę Rosji, i Prusom, osłabionej Austrii i Francji, podporządkowanej Rosji Szwecji, chylącej się Turcji, małym państwom niemieckim (Hanower, Meklemburgia) na terenie Rzeszy i dbającej wyłącznie o swoje interesy Anglii. XVIII wiek w naszej części Europy rozpoczęła Wojna Północna, która toczyła się na terytorium Rzeczpospolitej, pokazała jej słabość i przyniosła ruinę. Szwecji przyniosła wręcz katastrofę i podporządkowała ja Rosji. Dla Rosji okazała się krokiem ku potędze. Rosja Piotra I nie tylko przebiła się do Bałtyku, ale podporządkowała sobie Szwecję i Rzeczpospolitą i faktycznie przejęła niektóre tereny będące nominalnie jej własnością (Kurlandia). „Sejm Niemy” pod naciskiem cara Rosji ograniczył stan polskiej armii do 24 tysięcy, (gdy Rosja miała armię 200 tysięczną, a Prusy początkowo 70, później 160 tysięcy). Rosja chciała utrzymać Rzeczpospolitą w całości, jako swoje dominium. Prusy dążyły do przyrostu terytorialnego kosztem państwa polskiego, w ich zainteresowaniu były Prusy Królewskie i Wielkopolska, zwłaszcza po zajęciu i przyłączeniu bogatego Śląska (dostarczał 45% budżetu Prus) kosztem Austrii. Zaświtała nadzieja na zmianę sytuacji. Rosnąca potęga Rosji była nie w smak Augustowi II który w upokarzających dla Polski okolicznościach abdykował z tronu polskiego by ratować nienaruszalność terytorium swego saskiego elektoratu, a następnie z łaski Piotra I został na ten tron ponownie przywrócony. Przeciw Rosji opowiadał się cesarz Rzeszy Karol VI Habsburg, oraz elektor Hanoweru, który jednocześnie, jako Jerzy I władał Anglią. Potrzebna była zgoda polskiego sejmu na wojnę, która toczyłaby się o Polskę i w Polsce przeciw Rosji. Jednak sejm na skutek knowań agentury pruskiej i rosyjskiej został zerwany, a polskie „społeczeństwo na to zezwoliło i cofnęło się przed stoczeniem tej wojny o suwerenność. [...] Można zrozumieć zmęczenie społeczeństwo po Wojnie Północnej, ale chowanie głowy w piasek oznaczało, że trwale przekreśliliśmy naszą suwerenność.” Sytuacja zaowocowała powstaniem przymierza prusko-rosyjskiego skierowanego przeciw zmianom w Polsce. Austria od XV wieku wykrwawiała się w rywalizacji z Francją, która osłabiła oba te kraje. Austria okazała się krajem słabym, widać to było przy okazji wojen z Turcją. Paradygmatem polityki Austrii było odzyskanie utraconego na rzecz Prus Śląska. Jedynym krajem, który mógł w tym Austrii pomóc była Rosja. Polityka austriacka była, więc polityką umizgów względem wschodniego sąsiada Rzeczpospolitej. Francja osłabła po rywalizacji z Austrią zrujnowały ją prowadzone wojny. Skutkiem było ograniczenia aktywnej polityki w Europie Środkowej i Wschodniej – dotyczyło to nie tylko Polski, ale również Turcji i Szwecji, przy czym dla Francji Polska, jako najsłabsze z tych krajów był najmniej liczącym się partnerem. Anglia miała rozliczne interesy handlowe z Rosją, ale kupcy angielscy musieli prowadzić je w Archangielsku. Dlatego przebicie się Rosji do Bałtyku było dla Anglii korzystne. Demonstracja ze strony angielskiej floty nauczyły Rosję moresu i zapewniły niezwykle korzystne traktaty handlowe. Turcja była krajem coraz słabszym a Austria i Rosja łakomie patrzyły na wybrzeża Morza Czarnego. Austria jednak była zbyt słaba by po nie sięgnąć, za to Rosja zrealizowała kolejny swój cel sięgając po te tereny. Poza krótkim okresem wojny siedmioletniej (lata 1756-1763) Rosja i Prusy trwały w porozumieniach i przymierzach wymierzonych przeciw Polsce. Lecz nawet ten krótki okres wojny pokazał Prusom jak cenna dla nich jest współpraca z Rosją, jak głębokie są wspólne interesy, a płytkie nieporozumienia. Słabą Polską nikt poza Rosją i Prusami się nie interesuje. Anglia nie ma tu swych interesów, a wojny z Rosją nie chce. Francja jest zbyt słaba, by móc w jakikolwiek sposób zareagować, choć ma świadomość, ze rozbiór Polski wzmacnia Prusy, więc relatywnie osłabia Francję jeszcze bardziej. Nie ma nikogo, kto mógłby Polsce pomóc czy ją ratować. Naga siła rozbiorców mogła nie liczyć się z prawem międzynarodowym Jedynie wśród małych państw europejskich – szczególnie państw niemieckich w Rzeszy rozbiór Polski wywołał panikę...

„Świat wobec Katynia” – prof. Tadeusz Wolsza W swoim wykładzie prof. Wolsza mówił o międzynarodowych aspektach zbrodni katyńskiej, o tym jak na świecie próbowano ją bagatelizować w jednym okresie, a nagłaśniano w innym wykorzystując w politycznych rozgrywkach pomiędzy mocarstwami anglosaskimi a Związkiem Sowieckim. Prod. Wolsza postawił też kilka cezur czasowych – 1943 (Niemcy nagłaśniają Katyń), 44 (komisja Burdenki), 45-46 (rozgrywka Katyniem podczas procesu Norymberskiego), 49 (komisja Artura Bliss Line’a), 51-52 (komisja Ray’a Madden’a), 56 (destalinizacja w Europie Wschodniej) i druga połowa lat 80tych. W latach 43-44 III Rzesza nagłaśniała sprawę Katynia. Zapraszano dziennikarzy z okupowanej Europy, jeńców różnych narodowości (również Polaków), przedstawicieli z zakładów pracy (z Warszawy, Krakowa, Stalowej Woli, Radomia, Poznania), dziennikarzy prasy gadzinowej. Efekty swoich działań Niemcy poczytali sobie za sukces. Skutkiem były konflikty wśród aliantów –zerwanie stosunków dyplomatycznych między rządem RP w Londynie i ZSRS. Brytyjczycy pomimo tego, że mieli świadomość, kto dokonał zbrodni sprawy nie tylko nie nagłaśniali, ale próbowali obłożyć ją cenzurą (polska prasa wojskowa) Rząd polski w Londynie po kilku początkowych miesiącach, gdy mówiono o tym dość dużo celowo przestał drążyć sprawę katyńską. Dopiero po wkroczeniu wojsk sowieckich w 1944 roku do Katynia sprawa powróciła tym razem za sprawą Sowietów, którzy odpowiedzialnością chcieli obciążyć Niemców. Spreparowano (dość niechlujnie) dowody, przygotowano fałszywych świadków i powołano komisję Nikołaja Burdenki, która stwierdziła, że zbrodni dokonali Niemcy. By uwiarygodnić swoje tezy Rosjanie zaprosili dziennikarzy angielskich i amerykańskich i innych. Zorganizowano dla nich „wycieczkę” podstawiono najlepsze wagony-salonki, podano luksusowe trunki i kawior. Z Polski uczestnikiem tej wyprawy był Jerzy Borejsza, który zdał relację w komunistycznych pismach. O prawdziwych sprawcach w prasie brytyjskiej nie mówiono, nikt nie mówił też w BBC... Jednak polski rząd polski na uchodźstwie Tomasza Arciszewskiego, skrupulatnie gromadził dokumenty, zbierał relacje świadków. Zostały one opublikowane po polsku i angielsku. Polacy starali się nagłaśniać tę sprawę. Stąd przewrotna decyzja Sowietów by sprawę raz na zawsze zamknąć o dołączeniu Katynia do niemieckich zbrodni w procesie w Norymberdze. Rosjanie przedstawili swoich świadków (również jeńców niemieckich), członków komisji niemieckiej z 1943 roku, którzy twierdzili, że zbrodni dokonali Niemcy. Jednak Brytyjczycy i Amerykanie oparli się o materiały rządu polskiego na emigracji i obalili sowiecką wersję wydarzeń. By uniknąć kompromitacji Rosjanie przestali forsować rozpatrywanie Katynia w Norymberdze. „Skoro nie Niemcy, to kto?” – takie pytania zadawała zachodnia prasa. Po Norymberdze zapadło milczenie i do 1949 roku Anglosasi nie pisali publicznie o Katyniu, tylko Polacy wciąż drążyli ten temat (wydano „Zbrodnię katyńską w świetle dokumentów” ze wstępem gen. Andersa). Od 49 roku, gdy nasiliła się zimna wojna i wybuchł konflikt koreański, zaczęto też wykorzystywać zbrodnię katyńską w działalności propagandowej wymierzonej w Związek Sowiecki. W 1949 roku powstała w USA specjalna komisja (jeszcze nie kongresu) Artura Bliss Line’a ale z przedstawicielami amerykańskich elit politycznych i przedstawicielami polonii amerykańskiej z Karolem Rozmarkiem. Kolejnym krokiem było powstanie komisja Raya Maddena w 1951 roku. Miała ona na celu wyjaśnienie okoliczności zbrodni, ustalenia osób odpowiedzialnych i nadanie międzynarodowego znaczenia ustaleniom. Amerykanie zakładali, ze będzie możliwe skierowanie zbrodni pod obrady ONZ i ukarania winnych. Komisja działała początkowo w Chicago, a następnie w Europie. Największą liczbę świadków dostarczyła strona Polska – kilkunastu świadków, którzy przeżyli Kozielsk, ekspertów od spraw amunicji, mundurów. Przekazano dokumenty, listy, raporty i dowody, które zachowały się z 1943 roku. Świadków przedstawili również Amerykanie (m. in. John Van Vliet, który w 43 roku, jako jeniec wojenny był w Katyniu, a następnie sporządził specjalny raport). Zeznania składali prokuratorzy z Norymbergii, jeńcy, którzy byli w Katyniu w 1943 roku, żołnierze Wehrmachtu, również Józef Czapski, Władysław Kawecki, Ferdynanda Goetel, Józef Mackiewicz, Stanisław Świeniewicz i in. Komisja Raya Maddena doszła do wniosku, że ponad wszelką wątpliwość zbrodnia została popełniona na wiosnę 1940 roku i odpowiedzialnością obarczyła NKWD i ZSRS. Sprawę udało się nagłośnić, jednak do odpowiedzialności nikt pociągnięty nie został. W 1956 roku na fali odwilży po stalinowskiej w krajach komunistycznych część dziennikarzy amerykańskich (z Juliuszem Epsteinem na czele) próbowała bezskutecznie wymóc na Rosjanach przyznanie się do zbrodni w Katyniu. Władze PRL twardo stały na stanowisku winy Niemców. Po 56 roku znowu nad Katyniem w światowej opinii publicznej zapadło milczenie. Sytuacja zmieniła się dopiero w drugiej połowie lat 80tych. Nie była to jednak odwaga władz sowieckich, lecz efekt dociekań rosyjskich historyków, którzy wbrew sugestiom własnego rządu zajmowali się Katyniem i ustalili tyle faktów, że władze sowieckie nie mogły zahamować tego procesu. Najbardziej zaangażowaną w tę sprawę była Natalia Lebiediewa, która pierwsza odkryła listy przewozowe wojsk NKWD, które pasowały do dat mordów polskich oficerów z Kozielska. Stwierdziła ponad wszelka wątpliwość, że to nie Niemcy, a NKWD odpowiadają za tę zbrodnię. Gorbaczow, który hamował te badania, nie był w stanie już tego dłużej powstrzymywać. Wpadł na pomysł, by sprawę zbrodni katyńskiej wyjaśnili polscy komuniści – stąd przekazanie dokumentów Jaruzelskiemu. Był to sposób, by z polskich komunistów zrobić bohaterów i jest ten wątek wykorzystywany przez Jaruzelskiego po dziś dzień.

„Świat wobec Smoleńska” - prof. Zdzisław Krasnodębski W sprawie katastrowy w Smoleńsku na Zachodzie wśród intelektualistów, w prasie panuje atmosfera ciszy, niedomówień i dezinformacji. Pierwsze odczucie opinii publicznej to szok. Dwie następne reakcje to zdziwienie, że tylu Polaków przyszło na Krakowskie Przedmiecie by oddać hołd tak niepopularnemu prezydentowi i lęk, co dalej będzie z pojednaniem polsko-rosyjskim. Tu jednak uruchomili się na różnych przedstawiciele polskiego mainstreamu hołubieni na Zachodzie: Andrzej Stasiuk, Olga Tokarczuk, Andrzej Wajda, Władysław Bartoszewski. Pisano o konfliktach wokół pochówku na Wawelu. Charakterystyczne było zachowanie się polskich służb dyplomatycznych. Prof. Krasnodębski podaje przykład konsulatu honorowego w Bremie, – gdy konsul honorowy chciał wywiesić flagę otrzymał odpowiedź z konsulatu w Hamburgu, że to nie jest potrzebne, bo wszystko odbywa się w Hamburgu. Gdy chciano zorganizować w Bremie wspólne oglądanie pogrzebu na Wawelu konsul w Hamburgu odpowiedział, że to nie jest mecz polsko-niemiecki, więc nie ma powodu by przeżywać to wspólnie. Gdy jednak ludzie zebrali się by tę uroczystość oglądać okazało się, że nie działa telewizor... Potem w zachodnich mediach zapadła cisza przerywana skąpymi informacjami, gdy Donald Tusk skrytykował raport MAK. Przed pierwszą rocznicą pojawiły się artykuły lansujące teorie naciskowe, przytaczające zdarzenie w Tbilisi. Jedynym wyjątkiem jest holenderski film polskiego reżysera „List z Polski”. Nie zajmowano się ta katastrofą nawet w sposób sensacyjny – nie analizowano przebiegu zdarzeń, nie rekonstruowano sytuacji. Zdaniem prof. Krasnodębskiego jest to obliczone na uspokojenie i przypomina wzór postępowanie Zachodu sprzed lat. Według Zdzisława Krasnodębskiego kluczowa była wojna w Iraku i polskie wsparcie udzielona Amerykanom wbrew opinii czołowych państw europejskich. Prowadzona strategia - by Europa odgrywała rolę światowego gracza zdaniem niektórych polityków wymaga integracji Europy, by nie pojawiały się głosy dysydenckie, a mniejsze kraje nie były w stanie forsować swojej polityki. Drugim kluczowym celem jest partnerstwo z Rosją. Zdaniem pro. Krasnodębskiego dziś nikt nie jest zainteresowany na Zachodzie mówieniem o Smoleńsku, stawianiem hipotez, kręceniem filmów dokumentalnych, zadawaniem pytań (przypomina to sytuację dotyczącą Katynia). Zmienić możemy to my sami prowadząc działania analogiczne do działań ówczesnego rządu emigracyjnego – gromadząc dokumenty, będąc obecnymi na rocznicowych uroczystościach, naszą wytrwałością, organizowaniem się. Po drugie zmiana może przyjść wówczas, gdy zmieni się sytuacja międzynarodowa. Naszą szansą - naszymi sojusznikami są prawdziwi demokraci rosyjscy. Bo jeżeli oni zmienią Rosję, to będzie to też szansa dla nas - jeżeli dowiemy się więcej o Katyniu, dowiemy się więcej o Smoleński. „Do nas należy to, żebyśmy zbierali informacje, żebyśmy się zorganizowali, żeby te wybory potoczyły się po myśli naszego kraju” – zakończył profesor Krasnodębski.

Podsumowanie prof. Jana Żaryna Prof. Zofia Zielińska wprowadziła nas w obręb problematyki XVIII wieku i tamtejszej słabości Polski na tle egoizmów państw europejskich, które nie widzą specjalnego sensu by Polskę traktować podmiotowo, traktowana jest ona przedmiotowo. Widzimy w tym, co powiedział prof. Tadeusz Wolsza, że problemy autentyczne, takie jak zbrodnia katyńska, czyli ludobójstwo stają się problemami niewygodnymi. A jeśli są traktowane w sposób serio w pewnym momencie znów przez egoistyczne państwa zajmujące się przedmiotowo narodem i państwem polskim, to tylko, dlatego, że w tej suwerennej egoistycznej polityce amerykańskiej czy brytyjskiej okazuje się nagle, ze ten przedmiot jest przydatny, jako sposób na rozwiązywanie nie polskich problemów, tylko amerykańskich i brytyjskich. I w końcu mamy przykład Smoleńska 2010 gdzie bieżąca rzeczywistość polityczna powoduje, ze znów jesteśmy niewygodni. Tzn. prezydent Lech Kaczyński był niewygodny, bo nie był przedmiotowo nastawiony do swojego narodu i państwa tylko podmiotowo. I tę podmiotowość chciał narzucić stronie, która traktowała sprawy polskie, jako niewygodne wobec własnych interesów mówiących o tym, iż najważniejsze jest konstruowanie nowego układu Unii Europejskiej z Rosją. Z tego krótkiego przeglądu wynikają przynajmniej dwie konstatacje. Pierwsza, że nie ma, co ukrywać, że polityka państwowa w tej cywilizacji, w której się znajdujemy od wielu setek lat nie polega na altruizmie. Jest polityką wtedy suwerenną, która jest prowadzona przez egoistyczne państwa pilnujące własnych interesów. Druga konstatacja – z tych przykładów, które tutaj padały to dwa dotyczące polskich zachowań odpowiadają tej regule, tzn. suwerennej obronie polskich interesów – to gen. Anders i Lech Kaczyński. Blogpress's blog

2 akcje ratunkowe W wielkanocnym wydaniu „NDz” ukazał się krótki i zarazem ciekawy wywiad z jedną z pracownic pogotowia Aleksandrą Ignatienkową, która miała być, jako „jedna z pierwszych” na ruskim księżycu, czyli lotnisku Siewiernyj w Smoleńsku: „Byliśmy jednymi z pierwszych, którzy tam dotarli. Widzieliśmy fragmenty samolotu. Wszystko w ziemi, takiej błotnistej, mokrej, jak to po roztopach. To jest w ogóle ciężkie zobaczyć katastrofę z taką liczbą ofiar. Ten obraz zostaje na zawsze. Do dzisiaj mam przed oczyma ten straszny widok. Już pięciu martwych ludzi robi wrażenie. A tu tylu!”

http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110423&typ=po&id=po02.txt

Właśnie, aż chciałoby się zapytać: ilu? Problem, bowiem w tym, że Ignatienkowa twierdzi, iż nie widziała żadnych całych ciał, tylko zdefragmentowane szczątki: „To bardzo trudno opisać komuś, kto tam nie był. To nie były zwłoki, tylko fragmenty ciał, krew, wnętrzności. Biegaliśmy między tym wszystkim i próbowaliśmy znaleźć, chociaż jakieś ciało w całości.” Za chwilę zaś dodaje: „Nie szukaliśmy ciał. To śledczy byli od tego. Nas przy tym nie było” - no, więc widziała jakieś ciała, czy nie? Szukała, czy nie? I kto z nią był? Czy ona była wśród tych „ludzi w kitlach”, co biegali na oczach M. Wierzchowskiego (no ale ci mieli dotrzeć z kolei przed strażakami, jak relacjonował tenże świadek http://freeyourmind.salon24.pl/278778,syrena-ruska

http://freeyourmind.salon24.pl/286238,w-ruskiej-zonie)

I jacy znowu śledczy, skoro przed „pracownikami pogotowia”, jak mówi Ignatienkowa, byli jedynie „strażacy”, a śledczy dopiero mieli dojechać? W rezultacie opowiada ona jak to mieli nie tyle zajmować się miejscem „powypadkowym”, co... ratownikami MCzS, którzy tam z piłami i innym ciężkim sprzętem mieli dojechać, by pogotowie mogło zainterweniować, gdyby ktoś się zranił, „źle poczuł, zasłabł”. Ignatienkowa opowiada też o tym, że jadąc na „miejsce katastrofy” już zawiadamiali „głównego lekarza, żeby wezwał więcej karetek”, potwierdza w ten sposób, że były (przynajmniej) dwie akcje „medyczne”. W tej drugiej zapewne brały udział znane nam już pracownice pogotowia ze Smoleńska (Irina Tałałajewa i Oksana Kułakowa), które w ciągu pół godziny naliczyły się około 90 ciał (http://freeyourmind.salon24.pl/234632,film-swiadkowie)

Jeśli one ledwie się obejrzały, ledwie się przerzedziła mgła, doliczyły się aż tylu zwłok, to Ignatienkowa albo była w jakiejś innej „strefie zero”, albo też w żadnej akcji ratunkowej na Siewiernym nie brała udziału i z tego też powodu tak się dziwi, że dziennikarz każe jej przypominać sobie „takie rzeczy”, („Po co wy przychodzicie, jeszcze każecie wspominać takie rzeczy?! Człowiek, który tego nie widział, nie zrozumie. Tego nie da się opisać”). Może też być tak, że Ignatienkowa mówi prawdę i prawdę też mówią Tałałajewa oraz Kułakowa, bo ta pierwsza mogła być w momencie, gdy jeszcze wszystkie konwoje z ciałami nie dotarły na „miejsce zdarzenia”, te drugie zaś mogły już być na Siewiernym w chwili, gdy dowieziono zwłoki (no chyba, że Tałałajewa i Kułakowa były w jakimś innym miejscu „awarii”). Jedną z najczęściej powtarzanych fraz w ruskiej narracji około smoleńskiej jest ta, że „nie było kogo ratować” (bo „wsie pogibli”), toteż żadnej akcji ratowniczej nie widzieli ani polscy dziennikarze, ani dyplomaci (http://freeyourmind.salon24.pl/287193,red-moon-2).

J. Olechowski relacjonował na gorąco dla TVP Info: „pierwsi milicjanci (...) Stwierdzili, że nie ma, po co wzywać karetek pogotowia, bo nikt tej katastrofy nie mógł przeżyć i rzeczywiście, jesteśmy tutaj jakieś piętnaście, może dwadzieścia minut – ja nie widziałem jeszcze ani jednej karetki pogotowia.” Niby nie było, kogo ratować, a takie sznury aut ciągnęły przez cały dzień na Siewiernyj, tak jakby same gruzawiki z trumnami nie wystarczyły.

http://freeyourmind.salon24.pl/290804,identyfikacja-2

FYM

Profesor Pieronek - największy polski antykaczysta, biskup tysiąclecia!

1. Profesor Pieronek też postanowił dokopać Kaczyńskiemu i oznajmił, że prezes PiS idzie do władzy po trupach. Tą wypowiedzią Czcigodny Profesor dołączył do grona wybitnych antykaczystów, takich jak Leszek Miller, Janusz Palikot czy Stefan Niesiołowski. Co tam dołączył - on ich o parę długości przebił!

2. Po trupach do władzy.... Mocno powiedziane! Przecież już samo parcie do władzy i chęć politycznych zwycięstw jest u polityka cechą naganną. Taki na przykład Tusk, Komorowski, czy Napieralski na władzę nie napierają. Jedynym, który prze, jest Kaczyński. I to jak prze - po trupach! Czcigodny Profesor nie wskazał, jakimi to konkretnie trupami usłał Kaczyński swoje drogę do władzy i jak gęsto ją zaścielił, ale nakreślił obraz polityka okrutnego i złego, który w walce o władzę gotów jest zabijać i maszerować po0 trupach, nawet ich nie przeskakując.

3. Leszek Miller zarzucił niegdyś Kaczyńskiemu, że chce władzy dla zemsty. Niesiołowski przypisał mu odpowiedzialność za mord łódzki (to Kaczyński był winien, bo nie było go w Łodzi i działacz Platformy zmuszony był zamordować zastępczo Marka Rosiaka). Czynione są też sugestie, że Jarosław Kaczyński odpowiada za katastrofę w Smoleńsku, bo wywierał presję na brata, brat na generała, a generał na pilota. Są czynione takie zakamuflowane aluzje, że Kaczyński ma krew na rękach, ale żeby tak wprost przypisać mu marsz po trupach - tego jeszcze w Polsce nie było. W rankingu polskiego anytykaczyzmu profesor Pieronek wysunął się zdecydowanie na pierwsze miejsce. Nawet Palikot, owszem, nawoływał, żeby Kaczyńskiego wypatroszyć, ale nie przypisywał mu licznych zbrodni.

4. Gdy Henryka Krzywonos opieprzyła Kaczyńskiego, że niszczy pamięć brata - na długie miesiące stałą się bożyszczem mediów i gwiazdą salonów. Książka, laudacje, człowiek roku, kobieta stulecia.... Już słyszę te fanfary, już widzę te laury, które ozdobią posiwiałe skronie profesora Pieronka, po tym jak spiorunował Kaczyńskiego. Bo przecież tak dosadnie nikt jeszcze Kaczyńskiemu nie powiedział. I to, kto - biskup! I kiedy - w Wielkanoc, w Dzień Zmartwychwstania Pańskiego!

5. Profesor Pieronek, lider anytykaczyzmu, ani chybi obwołany zostanie biskupem tysiąclecia!

Janusz Wojciechowski

26 kwietnia 2011 "Gdybyśmy produkowali cienką blachę, to mielibyśmy najlepsze na świecie konserwy mięsne-, ale nie mamy mięsa”- twierdził Władysław Gomułka, nie pamiętam czy naprawdę, czy tylko taki dowcip krążył w tamtych czasach.. W każdym razie rzeczywiście- gdybyśmy mieli mięso i blachę, niekoniecznie cienką- mielibyśmy konserwy. Mielibyśmy je jeszcze łatwiej. Wystarczyło skończyć z socjalistycznym planowaniem... I zrobić rynek.. Konserw mamy w bród! Tylko je teraz sprzedać. Podobnie jest z obecnie obowiązującym prawem: jest go za dużo, żeby mówić o sprawiedliwości i zbyt mętne- żeby mówić o państwie prawa. Mamy demokratyczne państwo prawa, a dlaczego nie państwo prawa? Bo czym innym jest państwo prawa, a czym innym – demokratyczne państwo prawa. Państwo prawa charakteryzuje się tym, że ustanawiamy określone zasady i nie zmieniając ich -stosujemy się do nich. Mamy stałe zasady i każdy wie jak należy postępować, żeby ich nie łamać. Zasad jest mało, ale są proste i jasne. Co innego w demokratycznym państwie prawa.. W demokratycznym państwie prawa nie ma zasad stałych, są tymczasowe zasady-, ale zmienne. Dzisiaj takie, a jutro inne.. Jeśli oczywiście w międzyczasie demokratyczny Sejm nie naniesie poprawek, na te, które naniósł wczoraj wieczorem. No i jak zdąży pomiędzy pierwszym a drugim czytaniem..W wyniku takiego postępowania demokratycznego, takiej legislacji demokratycznej narasta chaos, bo musi narastać wobec natłoku propozycji legislacyjnych i po pewnym czasie permanentnej legislacji nie możemy wygrzebać się spod zwałów tomów legislacyjnych.. Demokracja nas przytłacza i jedynie okres wyborczy, pomiędzy wyborem jednych nadzorców legislacyjnych, legislacyjnych innych- daje nam chwilę oddechu legislacyjnego. Właśnie wtedy, gdy demokratyczny Sejm nie pracuje i nie uchwala i nie zapisuje - w formie aktów prawnych - tego, co uchwala. Na ogół jest to stek legislacyjnych bzdur i może, dlatego gremialnie posłowie tego nie czytają, tego, co uchwalają - przeciwko nam. Bo demokracja, jako tyrania grupowa - wymierzona jest przeciw nam.. Oczywiście nawet w demokracji istnieje możliwość, że do władzy dojdzie wielka grupa ludzi myślących kategoriami państwa, mających większość parlamentarną, co też się stało obecnie na Węgrzech pod przewodnictwem pana Victora Orbana. Ten człowiek idzie we właściwą stronę i naprawdę naprawia państwo po rządach socjalistów. Zrezygnował nawet z kolejnej pożyczki z Międzynarodowego Funduszu Walutowego w wysokości 25 miliardów euro, bo uważa, że Węgry sobie poradzą bez dalszego zadłużania.. Ojjjjjj..Oberwie mu się od tych, co z zadłużania całych narodów żyją. Te wszystkie Banki światowe i Międzynarodowe Fundusze Walutowe. Dobrobyt powstaje nie z pożyczania i wydawania pieniędzy - lecz z dobrze zorganizowanej pracy. Już Unia Europejska kręci nosem, a pan Adam Michnik pisze listy otwarte, wtykając swój nos do spraw węgierskich. Pisze mianowicie tak: „W zaledwie 20 lat po upadku komunizmu rząd Węgier, choć demokratycznie wybrany, nadużywa swojej ustawodawczej większości do metodycznego demontowania mechanizmów gwarantowania demokracji, do usuwania konstytucyjnych ograniczeń i do podporządkowywania woli rządzącej partii wszystkich gałęzi władzy, niezależnych instytucji i mediów. Zwracamy się do władz Unii Europejskiej oraz do wszystkich europejskich rządów i partii politycznych, którym leży na sercu prawdziwa jedność Europy, o zdecydowane działanie na rzecz zachowania trwałości naszej demokratycznej Europy.”(???). No popatrzcie państwo.. Czyżby na Węgrzech demokracja była zagrożona tak jak w 1956 roku? Bo pan Orban ograniczył rolę Trybunału Konstytucyjnego. Szkoda, że go po prostu nie zlikwidował - jako kolejnej izby parlamentu, niewybieralnej w powszechnych wyborach, ale za to mającej piekielną władzę.. Jego orzeczenia są ostateczne! W Całej Europie demokratycznej są takie Trybunały, których zadaniem- moim oczywiście zdaniem- jest stanie na straży ustroju socjalistycznego. Żeby nie można go było tak łatwo zmienić.. No i pan Orban nie chce już pożyczać pieniędzy i zadłużać więcej Węgrów.. Co mu się chwali, ale na pewno nie podoba się tym, co z zadłużania żyją. Mówmy sobie szczerze: żyją z lichwy! I to od 1944 roku, kiedy to w USA, w Bretton Wooods utworzono Bank Światowy i Międzynarodowy Fundusz Walutowy.. Od tego czasu narody popadły w niewolę międzynarodówki lichwiarskiej. W 1956 roku „Trybuna Ludu” pisała tak: „Społeczeństwo polskie jest głęboko poruszone sytuacją na Węgrzech. Wierzymy głęboko, że naród węgierski zwycięsko pokona poważne trudności, jakie przed nim stoją na drodze konsekwentnych reform i demokratyzacji życia. W pokonywaniu tych trudności nasz naród gorąco popiera naród węgierski”. Czy list pana Adama Michnika i jego kolegów nie jest czasami przepełniony tą samą troską jak tych, co w „Trybunie Ludu” wypisywali takie treści? W czasie, gdy pan Victor Orban rezygnuje z pożyczki w wysokości 25 mld euro, nasz rząd, naszymi pieniędzmi płaci, od 2008 roku, korzystając z tzw. elastycznej linii kredytowej Międzynarodowego Funduszu Walutowego - 107 milionów dolarów rocznie za nic(!!!!) Za samą tylko” gotowość”. I podpisał umowę o pożyczce w wysokości 29 miliardów dolarów w grudniu ubiegłego roku.. Wygląda rzeczywiście na to, że jedynym celem rządzących w Polsce jest zadłużanie nas.. To jest prawdziwy program! Bo jeszcze niewiele mówi się o euroobligacjach- i takie związki mamy z Unią Europejską. Przeliczając na złotówki, z tytułu wyemitowanych euroobligacji obarczeni jesteśmy długiem 200 miliardów złotych(!!!????). Pan Orban zlikwidował Otwarte Fundusze Emerytalne będące de facto wspaniałym sposobem na drenowanie pieniędzy z kieszeni przyszłych emerytów, co mu się znowu zapisuje na plus.. Zmienił całe kierownictwo NIK-u, sędziego Sądu Najwyższego, dokonał cięć w sektorze państwowym. Dla odprawiających się urzędników sektora państwowego wprowadził 98% podatek od odpraw, które zwalniani urzędnicy powinni otrzymywać (???). Sami sobie takie odprawy pouchwalali.. Przymierza się do wprowadzenia 16 % podatku liniowego.. I twierdzi, że decyzje gospodarcze należy podejmować w Budapeszcie, a nie w Brukseli.. Czyżby zamierzał wystąpić z Unii Europejskiej? Bo z przystąpieniem do strefy Euro- również się nie spieszy.. Przypominam, że Węgry próbowały wystąpić z Układu Warszawskiego w 1956 roku ogłaszając neutralność.. Zginęło wtedy kilka tysięcy osób, wojska radzieckie wkroczyły do Budapesztu, a 200 000 osób udało się na emigrację.. Imre Nagyego, wcześniej agenta sowieckiego - powieszono.. I tak to się skończyło. Dzisiaj mamy demokrację i kuszącą przyszłościowo komunę w postaci Unii Europejskiej.. Która jest powtórzeniem Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich? Wobec wersji mniej opresyjnej.. Czy wobec postępów uniezależniania się od Unii Europejskiej Węgier jest możliwy scenariusz bombardowania Budapesztu? I znowu agencja europejska, tak jak 1956 roku agencja TASS napisze: ”Dziś rano siły reakcyjnego spisku przeciwko narodowi węgierskiemu i wspólnocie socjalistycznej zostały złamane”(???). Bo historia lubi się jednak powtarzać.. Miałem dzisiaj pisać o nowych pomysłach pana ministra Kwiatkowskiego.. Ale co uciecze- to się nie odwlecze.. WJR

Władimir Bukowski: "Rok temu Polska postanowiła nie uczestniczyć w wyjaśnianiu sprawy smoleńskiej. Dla mnie to szok" Panowie spokojnie Efektem oddania śledztwa Rosji, przed czym Bukowski przestrzegał, były skrajnie jednostronne raport MAK i konferencja generał Anodiny. Władimir Bukowski, rosyjski pisarz, dysydent w w czasach ZSRR, opozycjonista w stosunku do Rosji Putina, wypowiedział się na temat ostatnich brutalnych interwencji warszawskiej straży miejskiej w stosunku do osób tam protestujących. Przypomnijmy - strażnicy zlikwidowali pierwszy namiot rozstawiony przez "Solidarnych 2010", w drugim pobili dziennikarza "Gazety Polskiej" Michała Stróżyka, a wobec uczestników pokojowej demonstracji byli agresywni, a chwilami - według protestujących - zachowywali się obelżywie. Wcześniej strażnicy zasłynęli na całą Polskę błyskawicznym likwidowaniem wszelkich znaków o pamięci po śp. Marii i Lechu Kaczyńskich, którzy zginęli w Smoleńsku. Władimir Bukowski tak mówi o tej sprawie: Oczywiście brutalność policji oraz demonstracja siły są tu naruszeniem prawa. Osoby odpowiedzialne za to powinny stanąć przed sądem. Nie było widać żadnego oporu, ani utrudniania pracy. Ludzie po prostu tam stali. Moim zdaniem użycie siły było tutaj nieuzasadnione. Zdaniem pisarza waga przykładana przez środowiska obywatelskie do sprawy wyjaśnienia tragedii z 10 kwietnia 2010 roku, wołanie o prawdę, są uzasadnione: Najważniejsze jest, żeby polscy obywatele i polskie media sami z siebie byli zainteresowani wyjaśnieniem tego, co zaszło w katastrofie sprzed roku. Każdy obywatel Polski powinien być zainteresowany poznaniem prawdy w tej kwestii. Zginęli tam przedstawiciele państwa polskiego. Prezydent, wojskowi, duchowni, parlamentarzyści, legendy Solidarności. To wielka narodowa katastrofa, spodziewałem się, że państwo polskie będzie chciało poznać prawdę. Mam, więc nadzieję, że zamiast bicia demonstrantów otrzymamy prawdę. Mam też nadzieję na ciąg dalszy i sądowy proces osób pokazanych w filmie. Bukowski krytycznie ocenia postawę polskich władz państwowych, zresztą, tuż po tragedii wraz z innymi dysydentami przestrzegał przed oddawaniem śledztwa w ręce rosyjskie. Teraz stwierdza: Zmiana w nastawieniu władz Polski uwidoczniła się rok temu, kiedy Polska postanowiła nie uczestniczyć w wyjaśnianiu sprawy smoleńskiej. Dla mnie było to wielki szok. Są to przecież normalne międzynarodowe procedury, w ramach, których bada się takie sprawy. Standardem jest powoływanie wspólnej komisji, w której prace zaangażowane są wszystkie zainteresowane strony. Tak było np. Z katastrofą wysadzonego w powietrze samolotu Pan-Am nad Lockerbie w Szkocji. Tak się dzieje wszędzie, to po prostu międzynarodowa zasada. Fakt, że Polska nie domaga się udziału w tej sprawie był dla mnie wielką niespodzianką. I kończy, że taktyka rządu, metoda "na przeczekanie, zignorowanie sprawy", jest dziwna. - Ludzie mają prawo wiedzieć, co się stało! - dodaje. wu-ka

Stadion Narodowy im. Ryszarda Siwca? "Wybacz, nie można było inaczej. Po to, żeby nie zginęła prawda, człowieczeństwo, wolność - ginę". Porozumienie Organizacji Kombatanckich i Niepodległościowych w Krakowie proponuje nadanie budowanemu w Warszawie - na miejscu dawnego Stadionu X-lecia - Stadionowi Narodowemu imienia Ryszarda Siwca. Ten filozof z wykształcenia, wykonujący z własnej woli zawód księgowego w Przemyślu (nie chciał podjąć pracy w zideologizowanym szkolnictwie PRL), popełnił na trybunie Stadionu X-lecia - w obecności najwyższych władz państwowych i partyjnych - 12 września 1968 roku samobójstwo poprzez samospalenie na znak protestu przeciwko agresji państw-członków Układu Warszawskiego (w tym Polski) na Czechosłowację. W swym testamencie napisał: "Ludzie, w których jeszcze może tkwi iskierka ludzkości, uczuć ludzkich, opamiętajcie się! Usłyszcie mój krzyk, krzyk szarego, zwyczajnego człowieka, syna narodu, który własną i cudzą wolność ukochał ponad wszystko, ponad własne życie, opamiętajcie się! Jeszcze nie jest za późno!" Siwiec oblał się rozpuszczalnikiem, a następnie podpalił, resztką sił rozrzucając ulotki z protestacyjnym apelem, krzycząc "protestuję" i nie pozwalając się gasić. Jego czyn zauważyli jednak tylko znajdujący się najbliżej widzowie dożynkowej ceremonii, ale i oni byli kompletnie oszołomieni oraz zdezorientowani. Zmarł w wyniku poparzeń cztery dni później. Jadąc do Warszawy pociągiem, napisał list do żony, który przejęła na poczcie Służba Bezpieczeństwa. Wdowa otrzymała go dopiero po 20 latach. Oto jego wstrząsająca treść: "Kochana Marysiu, nie płacz. Szkoda sił, a będą ci potrzebne. Jestem pewny, że to dla tej chwili żyłem 60 lat. Wybacz, nie można było inaczej. Po to, żeby nie zginęła prawda, człowieczeństwo, wolność ginę, a to mniejsze zło niż śmierć milionów. Nie przyjeżdżaj do Warszawy, Mnie już nikt nic nie pomoże. Dojeżdżamy do Warszawy, piszę w pociągu, dlatego krzywo. Jest mi tak dobrze, czuję spokój wewnętrzny, jak nigdy w życiu." Kilka godzin później Siwiec oblał się rozpuszczalnikiem na trybunie stadionu X-lecia, a następnie podpalił, resztką sił rozrzucając ulotki z protestacyjnym apelem, krzycząc "protestuję" i nie pozwalając się gasić. Jego czyn zauważyli jednak tylko znajdujący się najbliżej widzowie dożynkowej ceremonii, ale i oni byli kompletnie oszołomieni oraz zdezorientowani. Zmarł w wyniku poparzeń cztery dni później. Bezpieka postanowiła uczynić z niego (podobnie jak później z Walentego Badylaka, który spłonął na krakowskim Rynku Głównym 21 marca 1980 roku w proteście przeciw utajnianiu przez władze PRL prawdy o zbrodni katyńskiej, demoralizacji młodzieży i niszczeniu rzemiosła) osobę o zaburzonej psychice, poważnie obawiając się, że wieść o tym wydarzeniu może posłużyć, jako podstawa do zrobienia zeń antykomunistycznego bohatera i zbudowania wrogiej reżimowi legendy. Były to jednak obawy na wyrost, ponieważ dyrygowane przez partyjnych aparatczyków media przemilczały tragiczne wydarzenie, a Rozgłośnia Polska Radia Wolna Europa poinformowała o nim dopiero kilka miesięcy później. Nazwisko Siwca przebiło się do opinii publicznej dopiero po 1989 roku, głównie dzięki filmowi dokumentalnemu o nim pt. "Usłyszcie mój krzyk", nakręconemu przez Macieja Drygasa w 1991 roku, a nagrodzonemu Felixem na festiwalu w Berlinie. Co ciekawe, reżyser wykorzystał w nim utajnione przez lata kilka sekund nagrania Polskiej Kroniki Filmowej, której operatorom udało się z daleka uchwycić moment samospalenia? Siwiec nigdy nie stał się tak znany, jak czeski student Jan Palach, który spalił się pół roku po nim w Pradze, również protestując przeciw inwazji wojsk Układu Warszawskiego na jego kraj. Mimo że prezydent Republiki Czeskiej Vaclav Havel nadał mu pośmiertnie w 2001 roku Order Tomasza Masaryka pierwszej klasy, a Prezydent RP Aleksander Kwaśniewski Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski dwa lata później (rodzina odmówiła przyjęcia tego odznaczenia z rąk postkomunistycznej głowy państwa), pozostawał on zawsze w cieniu Palacha. Teraz, kiedy w miejscu popełnienia przezeń samobójstwa z patriotycznej motywacji powstaje w niepodległej Polsce Stadion Narodowy, nadarza się znakomita okazja, aby trwale upamiętnić Ryszarda Siwca nadaniem mu jego imienia.

dr Jerzy Bukowski rzecznik Porozumienia Organizacji Kombatanckich i Niepodległościowych w Krakowie

To nie pierwszy w ostatnich dniach atak "Wyborczej" na arcybiskupa Józefa Michalika. Arcybiskup Józef Michalik, przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski i metropolita przemyski stwierdził podczas niedzielnej mszy rezurekcyjnej m. in.: "Dzisiaj odpowiedzialni za nasz naród nie potrafią przeprosić za błędy, nie potrafią uznać błędów, nie potrafią przeprosić za rany zadane, za przykrości sprawione", a "druga strona nie umie przebaczyć, nie chce przebaczyć, nie chce wyciągnąć ręki". Abp Michalik wezwał, więc obie strony polskiego sporu do refleksji. Obu zarzucił chrześcijańskie przewiny - jednej brak rachunku sumienia, drugiej brak woli przebaczenia. Można pomyśleć - nikt się nie "czepnie", homilia godna czasu i osoby. Moim zdaniem - symetria nawet przesadna, bo przecież ktoś ma władzę, a ktoś tej władzy nie ma. A to przede wszystkim władze - a niepozbawiona większych zasobów opozycja - mają obowiązek dbać o budowanie wspólnoty, nawet własnym kosztem. A jednak. Piotr Pacewicz z "Gazety Wyborczej" łaja arcybiskupa Michalika takimi oto słowami: Wystawia on cenzurki polityczne: "dzisiaj odpowiedzialni za nasz naród nie potrafią przeprosić za błędy, nie potrafią uznać błędów, nie potrafią przeprosić za rany zadane, za przykrości sprawione" a druga strona nie umie przebaczyć, nie chce przebaczyć, nie chce wyciągnąć ręki". Zgoda narodowa, jaką widzi Michalik, to "uzdrowienie wiarą". To "krzyż", cała reszta to "pogaństwo". Michalik niby łagodzi, ale podsyca konflikt. Sugeruje, ze premier, prezydent, rząd zadali narodowi "rany", czyli mówi językiem PiS. Błędy, owszem, popełnili ich mnóstwo, przykrości - cała masa. Ale rany?! A krzyż symbolizuje tu polityczny ład, który Kościół chce Polsce narzucić. Pacewicz przeciwstawia homilię abp. Michalika homilii wygłoszonej przez arcybiskupa warszawskiego Kazimierza Nycza: Wymienia współczesne "krzyże": tragedię Japonii, ofiary wydarzeń w krajach arabskich, a także wciąż bolesny dla Polaków "krzyż smoleński". To refleksja duchownego, który umieszcza cierpienia świata w chrześcijańskim kontekście, przekonuje do swej wiary, ale jej nikomu nie narzuca. Nie potępia, zachęca. Patrzy na świat z wysoka. Krzyż jest tu znakiem cierpienia. I miłości, która przekracza cierpienie. Musi być, więc zły biskup i dobry biskup. Zły to ten, co jest ze swoim ludem. Dobry - ten, który wykazuje zrozumienie dla wizji "Gazety Wyborczej", albo przynajmniej daje się go pod tę wizję podciągnąć, tu i ówdzie przemilczając, w innym miejscu komplementując. To nie pierwszy w ostatnich dniach atak "Wyborczej" na arcybiskupa Józefa Michalika. I nie sądzę, by był to przypadek. Metropolita przemyski coraz wyraźniej wyrasta na lidera tej części Kościoła, która w Smoleńsku widzi coś więcej niż włamanie do garażu na Pradze. I która - w szerszym, ważniejszym kontekście - nie godzi się na przerobienie na "nowych Polaków", dobrze czując się w polskości odziedziczonej po przodkach. Co ważne, abp Michalik staje się przywódcą w najlepszym stylu polskiego Kościoła: jego homilie są wyraziste, ale spokojne, jego język nie jest partyjny, choć hierarcha nie unika społecznych kontekstów? Metropolita przemyski cieszy się przy tym szacunkiem prostych wiernych, a jednocześnie ma dobry kontakt z tą częścią inteligencji, która nadal chce być polską inteligencją, a nie tylko tutejszą "knowledge class". Co szczególnie niebezpieczne - abp Michalik wykazuje się również odpornością na presję medialną. "Wyborcza" to widzi, i dlatego niemal każde wystąpienie arcybiskupa Michalika srogo recenzuje. Swój felieton Piotr Pacewicz tytułuje: "Dwie homilie, dwa Kościoły". Oczywiście Kościół jest jeden, niepodzielny, powszechny. Ale gdyby przyjąć owe "dwa Kościoły”, jako metaforę, to trzeba powiedzieć, że Kościół "Wyborczej" zbyt wielu wiernych nie ma. Ma, co najwyżej sympatyków. Na tym etapie, bo przecież horyzont zawsze jest ruchomy. O czym Kościół wybrany i wychowywany przez "Wyborczą" - mam nadzieję - wie i pamięta. Jacek Karnowski

Wszystkie związki - na Powązki! Z siedmiu plag egipskich, jakie spadły na naszą cywilizację, jedną z najgorszych są związki zawodowe. Są różne związki przestępcze. Mafia potrafi jednak mieć pewne dobre strony. Związki zawodowe są zaś szkodliwe absolutnie. Zadaniem związków zawodowych jest ochrona złych pracowników. Dobrzy nie potrzebują przecież związków: jak ich nawet ktoś z roboty wyleje - to zaraz znajdą inną, zapewne lepszą. Jeśli damy władzę związkom zawodowym, to wszystko będzie ustalane pod najgorszych pracowników, których w dodatku nie będzie wolno wyrzucić z roboty, bo to "działacze związkowi". Związkowcy w USA potrafili wymóc taki przywilej, że jak przyjeżdża do miasta piosenkarz z własnym zespołem, to musi zapłacić miejscowemu. Czyli musi opłacić dwa zespoły: własny i miejscowy. Kto za to płaci? Oczywiście słuchacze - w cenie biletu. Tak jest ze wszystkim: jedną z przyczyn drożyzny są wymagania związków zawodowych. Jeśli piekarz zamiast jednego szybkiego pracownika za 2500 musi zatrudnić dwóch leniwych po 1700 - to te 900 zł płacą klienci. Bo bułki będą droższe. W USA jest potężna centrala związkowa AFL-CIO. To jest przestępczy gang. Ci ludzie uknuli spisek na potęgę Ameryki - i udało im się! To wskutek działania AFL-CIO i innych związków zawodowych za kilkanaście lat Stany Zjednoczone zostaną przegonione przez Chiny, Indie czy nawet Brazylię. Po to, żeby rozwijała się gospodarka, rządzić powinien Konsument. Pan Konsument. A raczej: ta pani domu, ta kobiecina, która chodzi od sklepu do sklepu i szuka bułki tańszej o 2 grosze. To ta kobieta powinna spowodować, że piekarz zatrudniający dwóch niezgułów po 1700 zbankrutuje, a wzbogaci się ten, który zatrudni sprawnego pracownika za 2500. Ten, który zbankrutuje, czegoś się nauczy, a tamci dwaj zrozumieją, że jak będą ociągać się z robotą, to wylecą i z nowej pracy. I świat stanie się lepszy: ludzie się czegoś nauczyli, a my mamy bułki o dwa grosze tańsze. Ludzie Pracy muszą stawać na dwóch łapkach przed Panem Konsumentem. Związki zawodowe nie chcą, by świat stał się lepszy. Chcą, żeby wszystko trwało jak jest. Gdyby 200 lat temu rządziły związki zawodowe, to do dzisiaj jeździlibyśmy dyliżansami. Związek Zawodowy Stangretów, ZZ Forysiów, ZZ Kaletników, ZZ Lakierników, ZZ Kołodziejów, ZZ Przeprzęgaczy, Niezależny i Samorządny Związek Zawodowy Woźniców itp. One wszystkie nie dopuściłyby do budowy kolei - bo przecież nie mogłyby pozwolić, by tylu ludzi straciło pracę!!! Na szczęście w tamtych czasach uważano związki zawodowe za plagę egipską, tępiono, zwalczano - więc postęp był szybki. Dziś - szkoda gadać. I zauważmy, że wciąż otaczają nas wynalazki... XIX wieku. Nawet komputer wymyślił Karol Babbadge w 1886 roku. Nie ma postępu technicznego i naukowego - bo wszędzie rządzą związki zawodowe. I niewiele lepsze: związki pracodawców. Szefowie tych gangów myślą, że robią coś pożytecznego. Mylą się. Ale o tym pogadamy za tydzień. JKM

Rozmowy doktrynalne Bractwa Św. Piusa X z modernistami i „beatyfikacja” Jana Pawła II (1) Poniższy tekst, na który zwrócił uwagę „Inkwizytor”, przedstawia punkt widzenia sedewakantystów, który w ocenie II Soboru Watykańskiego nie różni się niczym od punktu widzenia Bractwa Św. Piusa X. Jedyną widoczną różnicą jest uznawanie bądź nieuznawanie papieża, jako legalnej głowy Kościoła. O ile można dyskutować na temat słuszności stanowisk sedewakantystów bądź Bractwa, o tyle stanowisko modernistów ewidentnie reprezentuje interesy Szatana. Stanowisko Bractwa Św. Piusa X można znaleźć np. tu:

http://www.piusx.org.pl/zawsze_wierni/artykul/896

Admin

Artykuł z marca 2011 BP DONALD J. SANBORN Moi drodzy katolicy, Dnia 2 lutego biskup Fellay udzielił wywiadu, w którym zaznaczył, że doktrynalne rozmowy między Bractwem Św. Piusa X a Watykanem dobiegły końca. Stwierdził, że w sensie doktrynalnym, obie strony znalazły się w impasie. Podniósł również niepokojący FSSPX fakt nadchodzącej beatyfikacji Jana Pawła II i planowanego na październik w Asyżu spotkania religii mającego się odbyć w 25 rocznicę pierwszego takiego wydarzenia, które miało miejsce w 1986 roku. Taki rozwój wypadków ma oczywiście doniosłe znaczenie w historii ruchu tradycjonalistycznego. Dokonajmy przeglądu niektórych wydarzeń. W grudniu 2005, niedługo po swej kwietniowej elekcji, która odbyła się tego samego roku, Ratzinger wygłosił mowę do przedstawicieli Kurii, w której przeciwstawił „hermeneutykę zerwania” „hermeneutyce ciągłości” dotyczącą interpretacji Vaticanum II. Przede wszystkim, to wezwał w niej do interpretacji Vaticanum II – a przynajmniej tak można było to odebrać – zgodnej z tradycyjnym nauczaniem Kościoła katolickiego. To ważne przemówienie wzbudziło u wszystkich konserwatystów Novus Ordo oraz w Bractwie Św. Piusa X niesłychaną nadzieję, że problem Vaticanum II zostanie jakoś rozwiązany, że zniknie koszmar minionych pięćdziesięciu lat Kościoła i że usunięty zostanie teraz wielki religijny problem, który przeobraził życie tak wielu ludzi. Dlatego też Benedykt stał się ulubieńcem konserwatystów, tj., tych osób, które chciały widzieć koegzystencję Vaticanum II i przed soborowej religii. Lecz w chwili obecnej okazuje się, że plany się nie powiodły. Po dwóch latach poważnych dyskusji z modernistami w Watykanie, Bractwo Św. Piusa X odseparowało się, stwierdzając w gruncie rzeczy, że Vaticanum II i okres przed soborowy to dwie rzeczy, które są nie do pogodzenia. Biskupowi Fellay zadano pytanie:, „Dlaczego jest im tak trudno uznać istnienie sprzeczności między Vaticanum II a wcześniejszym Magisterium?”. Biskup Fellay odpowiedział: „W momencie, gdy uznaje się zasadę, że Kościół nie może się zmienić, a pragnie się, aby Vaticanum II zostało powszechnie przyjęte, to z konieczności trzeba stwierdzić, że Vaticanum II również niczego nie zmieniło. Dlatego też oni nie przyznają, że widzą jakąkolwiek sprzeczność między Vaticanum II a wcześniejszym Magisterium, niemniej jednak są bezradni, gdy przychodzi wyjaśnić naturę zmiany, która bez wątpienia się dokonała”. Jakże to prawdziwe. Innymi słowy, jak może istnieć hermeneutyka ciągłości, gdy nie ma żadnej ciągłości? Ten zwrot w biegu wydarzeń stwarza problem zarówno dla modernistów w Watykanie jak i dla Bractwa Św. Piusa X. Modernistom w Watykanie nie udało się osiągnąć pojednania Vaticanum II z tradycyjnym nauczaniem Kościoła katolickiego. Możemy przyjąć, że przedstawiciele FSSPX należycie wywiązali się z zadania wykazania różnic między obydwoma nauczaniami. Wiemy również, że w ciągu ostatnich dwóch lat FSSPX zostało przygotowane na pojednanie z modernistami, a wielu jego członków bardzo sobie tego życzyło. Biskupa Fellay na pewno można by zaliczyć do zwolenników stronnictwa pojednania w tej organizacji. Dlatego też nie można oskarżać FSSPX o brak chęci znalezienia drogi prowadzącej do tego doktrynalnego porozumienia. Jednakże, skoro moderniści nie zdołali pojednać się z tradycyjnym nauczaniem Kościoła, to gdzie to ich stawia? Oznacza to, że najbardziej przerażająca zmora Ratzingera – tzn., że Vaticanum II naprawdę stanowi zerwanie – powróciła, aby go prześladować. Jeśli ta idea zadomowi się wśród dobrze zapowiadającego się duchowieństwa, to los Vaticanum II jest historycznie pogrążony. Zajmie miejsce w towarzystwie fałszywego drugiego soboru efeskiego albo soboru w Bazylei, będąc jednakże o wiele gorszym niż którykolwiek z nich. Co więcej, jedynym możliwym, logicznym wnioskiem, – jeśli się przyjmie, że Vaticanum II stanowił zerwanie – jest to, że soborowi „papieże” nie byli w ogóle papieżami, gdyż to na mocy ich „autorytetu” Vaticanum II został promulgowany. Fakt, że ogłosili oni zerwanie z Kościołem – a nie ciągłość, jest oczywistym znakiem, że od początku coś było z nimi nie w porządku, że byli intruzami w owczarni, fałszywymi pasterzami, od których owce muszą w panice uciekać. Pewnego dnia historia dojdzie do tego wniosku. Nie ma żadnej ciągłości, a jedynie zerwanie. Kiedy sędziwi twórcy Vaticanum II w końcu wymrą, młody kler spojrzy krytycznie na ten sobór i znajdzie jego defekty. Ten proces już się rozpoczął. W kręgach Novus Ordo pojawia się coraz więcej opracowań, które dość zdecydowanie krytykują Vaticanum II i jego reformy. My sedewakantyści, – choć nieliczni – cierpliwie i konsekwentnie stoimy właśnie na tym stanowisku: Vaticanum II i jego reformy stanowią istotną zmianę wiary katolickiej, moralności i dyscypliny, a w konsekwencji nie mogą pochodzić od autorytetu Chrystusa, który jest autorytetem Kościoła katolickiego. Logicznie niemożliwe jest, aby ci, którzy promulgowali ten sobór i jego reformy posiadali władzę Chrystusa i stanowili moralną osobę Kościoła katolickiego. Są to natomiast modernistyczni heretycy, którzy zręcznie wepchnęli się – ukrywając przed soborem swój modernizm – na stanowiska rzekomej władzy. Reprezentują oni 250-letni projekt wrogów Kościoła dążących do przeróbki katolicyzmu od wewnątrz, po to by uczynić go akceptowalnym dla wolnomyślicieli, liberałów, racjonalistów i rewolucjonistów. Jedyna możliwa katolicka postawa wobec nich to zupełne odrzucenie i potępienie zgodnie z ostrzeżeniem świętego Piusa X zawartym w jego encyklice potępiającej modernizm. Z drugiej strony, ewidentnym problemem dla Bractwa Św. Piusa X stało się teraz to, że rozpadła się nadzieja na doktrynalne pojednanie z modernistami – jakże będą mogli nadal uznawać hierarchię, która według ich poglądu znajduje się w doktrynalnym błędzie? Gdyż w konsekwencji oznacza to, że: albo różnice są sprawą katolickiej wiary albo nie są. Nie ma trzeciej możliwości. Jeśli są one sprawą wiary katolickiej, to hierarchia Novus Ordo popadła w herezję; jeśli nie są sprawą wiary katolickiej, to cóż, zatem stoi na przeszkodzie w osiągnięciu doktrynalnego pojednania między FSSPX a Vaticanum II? Jeśli, innymi słowy, Vaticanum II i jego reformy są w istocie rzeczy katolickie, to, dlaczego nie mogą być oni współwyznawcami ze zwolennikami Novus Ordo? Wątpię, by FSSPX zdołało dostrzec logiczność tej sytuacji, gdyż jak do tej pory odsuwali logikę na bok. Taka jest ich tradycja. Czy to niepowodzenie rozmów jest „sejsmicznym wstrząsem” dla biskupa Fellay i FSSPX? Czy widzą teraz, czym tak naprawdę jest Vaticanum II? Wątpię w to. Będą czekać aż Benedykt umrze – w kwietniu skończy osiemdziesiąt cztery lata – i rozmowy zaczną się na nowo, być może, kiedy następny modernista dostanie się do Watykanu. Życie będzie się toczyć pod teologicznym parasolem, który „służył” im przez cały czas: uznajemy papieża za papieża, ale nie słuchamy go we wszystkich rzeczach, ignorujemy go, obrażamy go, odrzucamy jego nauczania i liturgię i kontestujemy jego autorytet władzy. Funkcjonowali w ten sposób, gdyż większości tradycjonalistów tak naprawdę podoba się ta formuła, ponieważ daje im wrażenie, choć jest ono fałszywe, że są zjednoczeni z papieżem, a jednocześnie nie podlegają jego władzy. Ale taka reguła postępowania sprzeciwia się rozsądkowi i nie będzie funkcjonować w nieskończoność.

„Beatyfikacja” Jana Pawła II W niedzielę po Wielkanocy, Benedykt XVI zamierza „beatyfikować” Jana Pawła II – czyniąc tym samym wielki krok ku jego ostatecznej „kanonizacji”. To farsa i każdy wie, że jest to żart. Jest to zarazem próba beatyfikacji Vaticanum II, tego soboru, który wyrządził Kościołowi nieopisane szkody. Otóż, nie ma niczego świątobliwego w życiu Jana Pawła II. Nie był on żadnym wielkim ascetą. Z pewnością nie był żadnym obrońcą wiary. Jest to święty Novus Ordo dokładnie z tego samego powodu, dla którego jest on według nas grzesznikiem. Rozpropagował i umocnił on rewolucję Vaticanum II. Gdy w 1978 roku został wybrany, wciąż istniała szansa, że zmiany Vaticanum II mogą zostać jeszcze odwrócone. I rzeczywiście, według książki Andrew Greeleya The making of the Popes 1978, Wojtyła był kandydatem lewicowej koalicji, której członkowie zebrali swe głosy w noc poprzedzającą przewidywany wybór znanego konserwatysty – kardynała Siriego z Genui. Tak samo jak Napoleon przejął zasady rewolucji francuskiej i rozpowszechnił je po całej Europie zmieniając zgodnie z nimi europejskie rządy i zwyczaje, tak samo Wojtyła przejął zasady Vaticanum II i za swego długiego, bardzo długiego „panowania” wprowadził je do kościelnych instytucji. To właśnie ze względu na to wielkie dokonanie będzie kanonizowany przez Novus Ordo. Poza tym, był wielkim showmanem i pociągał masy nie swoją świętością, lecz swoim humanizmem. Grał na skrzypcach, podczas gdy Rzym płonął. Ale och, cóż za skrzypek! (2) Jest to nic innego jak tylko samo-kanonizacja Novus Ordo pośród wszechobecnego rozkładu. (3) Szczerze oddany w Chrystusie, bp Donald J. Sanborn Rektor

„Most Holy Trinity Seminary Newsletter”, March 2011, ss. 1-2. 4.

Tłumaczył z języka angielskiego Mirosław Salawa

Przypisy:

(1) Tytuł od red. Ultra montes.

(2) W oryginale: „He fiddled while Rome burned. But oh, what a fiddler!”. Idiom angielski. Polskie znaczenie: zajmować się drobiazgami, kiedy wokół dzieją się ważne rzeczy; zabawiać się, kiedy wokół szaleje pożar (poch.: odniesienie do legendy, według której w czasie pożaru w starożytnym Rzymie cesarz Neron grał na lirze, obserwując z wieży palące się miasto).

(3) Zob. 1) Bp Donald J. Sanborn, a) Komentarz do ostatnich wydarzeń w Bractwie Św. Piusa X. b) Analiza krytyczna oświadczeń biskupa Williamsona, Ratzingera i biskupa Fellay. c) Vaticanum II, papież i FSSPX. Dlaczego udział w mszach Bractwa Św. Piusa X jest błędem – i to błędem poważnym. (Pytania i odpowiedzi). 2) Bp Daniel L. Dolan, Katolicka odpowiedź na apostazję Jana Pawła II. (Przypisy od red. Ultra montes).

Syjonizm niespełniony Jest to druga część artykułu noszącego w oryginale tytuł „Zionism Undone”. Skróconego tłumaczenia dokonał gajowy Marucha. Słowa: miliard, bilion, trylion używane są w europejskim znaczeniu. – admin

Kontynuując me wyjaśnienia, dlaczego uważam, iż syjonizm traci wpływy w Ameryce, chciałbym przedyskutować żydowskie opowieści historyczne w tym punkcie, który jest najbardziej szokująco kłamliwy: chodzi o Holocaust. Po II Wojnie Światowej powiedziano nam, że 6 milionów Żydów zostało zgładzonych w obozach koncentracyjnych w Niemczech, Polsce i innych krajach. Jako dowodów użyto zeznań wydobytych przy pomocy tortur. Potem stwierdzono, iż w Niemczech nie było żadnych obozów śmierci, ale całkowita liczba ofiar pozostała bez zmian. Wreszcie polskie władze zrewidowały szacunkową liczbę ofiar, redukując ją z 4 milionów do 1.5 miliona, lecz liczba przypadków śmiertelnych wśród Żydów wciąż ma wynosić 6 milionów. W Europie można zostać faktycznie osadzonym w więzieniu, jeśli się ową liczbę zakwestionuje. Nie jest szeroko znanym faktem, że Międzynarodowy Czerwony Krzyż uzyskał comiesięczny dostęp do wszystkich niemieckich obozów, wliczając w to Auschwitz. Ani Bush, ani Obama, nie zezwolili na dostęp do tajnych więzień w Ameryce gdzie, jak przyznał bez skrępowania Bush, stosuje się tortury. Czerwony Krzyż miał swoich ludzi w niemieckich obozach. Żaden z nich nie podał jakichkolwiek szczegółów na temat komór gazowych przed zakończeniem wojny. 150 brytyjskich żołnierzy przetrzymywanych w Auschwitz-Birkenau przymusowo pełniło funkcje techniczne w zakładach produkujących benzynę z węgla przy użyciu rosyjskiego patentu z roku 1915. Nikt nigdy nie spytał żadnego z nich, czy widział jakieś komory gazowe. Czerwony Krzyż oszacował liczbę śmiertelnych ofiar obozów koncentracyjnych, na 300 000, lecz liczba ta obejmuje również nie-Żydów. World Almanac [Światowy Almanach] z roku 1950 podaje, iż w roku 1950 na świecie żyło 800 000 więcej Żydów, niż w 1940. [Nooo... po prostu mają wielką zdolność rozrodczą! - admin]

Dla porównania – pół miliona niemieckich cywilów zginęło w ciągu 14 godzin bombardowania Drezna nocą 13 lutego 1945 w sytuacji, gdy państwo niemieckie w zasadzie już nie działało. Alianci budowali bombowce przeznaczone do zabijania cywilów. To jest zbrodnia wojenna. Major generał JFC Fuller w swej książce „World War II” zakwestionował kampanię bombardowania Niemiec. W swych cotygodniowych rekomendacjach dla Bombing Committee [Komitet ds Bombardowań] polecał zrzucanie bomb na ściśle określone cele, takie jak np. fabryki produkujące rozruszniki do łodzi podwodnych lub jedyna fabryka wytwarzająca dodatki do paliw wysokooktanowych. Żaden z tych celów nie został jednak zbombardowany, natomiast zniszczono 25 niemieckich miast. Jest ogólnie znanym faktem, iż alianci po prostu unikali bombardowania obiektów będących własnością Amerykanów. Anglia musiała wypłacić odszkodowanie zakładom Henry Forda za zrzucenie w pierwszych dniach wojny bomb na należącą do Forda fabrykę ciężarówek we Francji.

Mówiłem uprzednio, iż pracowałem w ośrodku medycznym Ivy League. Na 12 żydowskich lekarzy i naukowców, 11 oświadczyło mi, iż nie wierzą w Holocaust. Żydzi byli głównymi sprawcami eksterminacji sześćdziesięciu milionów ludzi w Związku Radzieckim. Żydzi odpowiadają za zbrodnie wojenne na West Bank, w Gazie i we Wschodniej Jerozolimie. Nie istnieją żadne moralne ani filozoficzne przesłanki dające dziś Żydom prawo do prześladowania Palestyńczyków za to, co im się przydarzyło, albo i nie przydarzyło, 65 lat temu. Od dawna uważam, że Holocaust jest sposobem dla Żydów na zrzucanie z siebie win za zbrodnie wojenne. Sądzę też, że Holocaust jest metodą na wmawianie innym, iż cierpienia Żydów są jedyne i wyjątkowe, – ponieważ Żydzi są ludźmi, a Wy nie. Mój następny temat chcę oprzeć na pracach francuskiego autora Herve Ryssena. Serię wywiadów z nim można znaleźć pod adresem: http://www.toqonline.com/tag/herve-ryssen/

Ryssen mówi nam, iż Żydzi prowadzą kampanię na rzecz „otwartych granic” i zniszczenia kultury białego człowieka celem wprowadzenia Państwa Światowego kierowanego przez etnicznie czystych Żydów. W Kalifornii mogliśmy obserwować skutki wprowadzania tej filozofii w życie. Ja jednak widzę jeszcze jeden, mroczny cel destrukcji kultury amerykańskiej. Załóżmy, że jesteś bankierem w Nowym Jorku, którego zarobki i premie przekraczają rocznie sto milionów dolarów. Martwi cię jednak, że pewnego dnia tłum będzie miał dość dofinansowywania ciebie i będzie chciał dorwać cię w swoje łapy, zwłaszcza, jeśli wybuchną jakieś ogólnonarodowe zamieszki. W twoim interesie będzie leżało, by krajowcy zaczęli bić się między sobą, zamiast wziąć ze sobą gruby sznur i zacząć szukać ciebie. Co stało by się w Ameryce, gdyby ktoś podłożył w Los Angeles bombę, która zabiła 22 i raniła dziesiątki meksykańskich dzieci szkolnych? Czy Amerykanie byliby nadal zdolni do zespołowego działania? Załóżmy, że nie jesteś bogatym żydowskim bankierem, lecz właścicielem domu towarowego w Los Angeles. Wiele lat temu zmieniłeś nazwisko z Jonathan Goldschmidt na John Smith. Nikt z twych, przeważnie kolorowych, klientów nie wie, że jesteś Żydem. Czy martwiłbyś się śmiercią 22 meksykańskich dzieci tylko, dlatego, że jesteś Żydem? Czy też wystarczyło by być białym, aby się tym martwić? Przypuśćmy, że lider żydowski spytał się ciebie, czy nie było by dobrym pomysłem podłożenie bomby a potem zrzucenie winy na białych i sprowokowanie rozruchów, których celem było by zabezpieczenie bankierskich interesów. Czy zagłosowałbyś na „tak”? Problem z judaizmem polega na tym, że nikt z ich przywódców nie pyta ludzi o zdanie. Wielokrotnie opisywałem Żydom, w jaki sposób wybierani są ci przywódcy: „Kto wypierze najwięcej brudnych pieniędzy zarobionych na handlu kokainą i heroiną i kto wynajmie więcej płatnych morderców, ten sam się mianuje przywódcą”. Jak dotąd żaden Żyd nie zdołał podważyć mej tezy. Zawsze przypominam Żydom, że to Rotschildowie byli właścicielami Bank of England w roku 1935, kiedy powzięto decyzję pożyczenia Hitlerowi 1.75 miliarda dolarów (równowartość 50 000 000 uncji złota) na zakup broni dla swej armii i na reorganizację koncernu chemicznego I.G. Farben – według książki „Warmongers” Howarda Katza. Wskazuję również, że z pamiętników Churchilla wynika, iż niemiecki Sztab Generalny i admirał Canaris wysłali do Londynu dwu oficerów celem przedyskutowania możliwości zaaresztowania Hitlera i zakończenia II Wojny Światowej. Kontrolowany przez syjonistów rząd brytyjski odrzucił tę propozycję. Wynikiem ciągnącej się wojny było 58 milionów ofiar. W przeszłości nie raz płaciliśmy wysoką cenę za przyzwolenie, aby ktoś inny podejmował za nas decyzje. Dłużej tego znosić nie chcemy. Moim końcowym tematem jest napędzanie wybuchu III Wojny Światowej przez syjonistów. Jak wiedzą moi czytelnicy, sądzę, iż żydowscy przywódcy chcą, aby Ameryka wojnę tę przegrała. NAFTA i WTO zostały przyjęte w roku 1994. W tym samym roku Chiny zdewaluowały juana i powiązały go sztywnym kursem z dolarem. Ponad 43 000 zakładów produkcyjnych [w USA - przyp. adm.] zostało zamkniętych, a miliony miejsc pracy powędrowały za ocean. Nie było, czym płacić za importowaną żywność i ropę naftową. Rynek nieruchomości został celowo przegrzany przy pomocy oszukańczych pożyczek pod zastaw hipoteczny. Papierowy pieniądz bez pokrycia dowożono ciężarówkami by spłacać nim koszty importu i prowadzonych wojen. A potem by odkupywać oszukańcze papiery wartościowe. Gdy Ameryka jest wciągana w wywołanie III Wojny atakiem na Iran, szybko przekonamy się, że na wszelkie dostawy będziemy musieli zaciągać kredyty u Chińczyków i Muzułmanów. Nie jest to dobry sposób na prowadzenie zwycięskiej wojny. Aktualnie USA przyznaje się, iż stacjonuje swe wojska w 135 krajach. W 136, jeśli policzyć Pakistan, w 137 jeśli policzyć Libię [W ilu krajach stacjonują wojska rosyjskie? - admin].

Posiadamy aktywne jednostki bojowe w Libii, Iraku, Afganistanie i Pakistanie (prowincja Baluchistan). Nie oglądam CNN ale od wiarygodnego źródła wiem, iż obywatel Izraela Wolf Blitzer [zarazem "amerykański" dziennikarz CNN - admin] wychwalał wojnę w Libii, pokazując swemu audytorium mapę Środkowego Wschodu z dwiema strzałkami wskazującymi na Syrię i Iran jako następne cele.Przez jakiś czas nie wyjaśniałem, dlaczego atak na Iran jest szaleństwem. Powtórzę, więc samego siebie: Iran nie ma możliwości produkowania broni nuklearnej – zgodnie z informacjami US National Intelligence, czerpiącego wiedzę z 16 amerykańskich agencji wywiadowczych kosztujących 82 miliardów dolarów rocznie. Irański generał powiedział, iż w razie ataku Iran odpali 12 tysięcy rakiet i pocisków artyleryjskich w pierwszej minucie. Iran posiada artylerię rakietową o zasięgu 150 kilometrów, rosyjskie SS-N-22 Sunburn i SS-N-26X Yakhont oraz pociski zaprojektowane do niszczenia amerykańskich lotniskowców. Iran dysponuje również pociskami antyokrętowymi z NATO i z Chin i na dodatek artylerią rakietową. Chińskie pociski HQ-9 łączą w sobie technologię rosyjskich S-300, amerykańskich Patriot i izraelskich ulepszeń wprowadzonych do Patriot. Irańczycy mogli by zatopić amerykańską flotę z Zatoki Perskiej w ciągu kilku minut. Mogli by odciąć dostawy ropy, co wywindowało by jej cenę do 400 lub 500 dolarów za baryłkę, czyli niedostępną dla spauperyzowanych narodów, jak USA. Obecnie USA płaci do 400 dolarów za dostawę jednego galonu [ok. 3.8 litra - przyp. adm.] benzyny dla swych oddziałów w Afganistanie. Zatem jeśli dziesiątki tysięcy Irańczyków chwycą za broń, – co stanie się z naszymi helikopterami i pojazdami dostawczymi? Co stanie się z naszymi oddziałami po odcięciu im dostaw ropy i zaatakowaniu ich przez lokalne ugrupowania muzułmańskie? Możesz nie wiedzieć, iż pierwszą pracą Tima Geithnera po ukończeniu studiów było Kissinger Associates. Powodem tego była m.in. jego znajomość języka chińskiego. Mógłby, zatem w dzień po wybuchu III Wojny Światowej zatelefonować do prezydenta Chin i poprosić o pożyczkę dwu bilionów dolarów po to, aby skompensować nasz deficyt na pół roku, kupować importowaną ropę za 500 dolarów baryłka, importować żywność, aby zapobiec rozruchom na tle jej braku i wreszcie prowadzić wojnę. Oczywiście Chińczycy roześmieją się w twarz i jemu i narodowi, jaki reprezentuje, po czym odwieszą słuchawkę. Jakieś 90 dni po ataku na Iran amerykańska gospodarka przestanie funkcjonować. USA będzie zmuszona poddać się ONZ, Międzynarodowemu Funduszowi Walutowemu i Bankowi Światowemu. Ponieważ ostatnie dwie instytucje znajdują się pod kontrolą byłych szefów banku Goldman Sachs, w praktyce USA przejdzie pod kontrolę syjonistycznych bankierów. W tej sytuacji nie ma, co liczyć na jakiekolwiek śledztwa w sprawie popełnianych przez nich zbrodni. MFW doprowadzi amerykański dolar do porządku – po obcięciu emerytur, pozamykaniu szpitali i szkół, podniesieniu podatków, obniżeniu minimalnego wynagrodzenia i obniżeniu rzeczywistego wynagrodzenia (po podatkach) do połowy. MFW sprzeda również amerykańską infrastrukturę Chinom i syjonistycznym bankierom z Europy. MFW robiło dokładnie to samo w odniesieniu do krajów Trzeciego Świata przez ostatnie 50 lat – i wobec krajów europejskich w ubiegłym roku. I nie inaczej będzie z USA, jeśli zaatakujemy Iran. USA wykona swą robotę dla Izraela, gdy użyje broni nuklearnej do eksterminacji muzułmanów, umożliwienia Żydom zagrabienia złóż ropy naftowej i uczynienia ich kraju super potęgą światową. I wtedy USA stanie się dla Izraela bezużyteczne. Jego rola ograniczy się do bycia kolonią, której głównym artykułem eksportowym będzie dostawa najemników do ochrony interesów syjonistycznych bankierów. Bankierzy ci będą właścicielami nowego rządu światowego. Ty zaś będziesz niewolnikiem – o ile wolno ci jeszcze będzie oddychać. Jeśli nie chcesz przegrać III Wojny Światowej i stać się kolonią ONZ – i jeśli masz już dosyć bankierskich przestępców, musisz wygrać wojnę informacyjną. Aby wygrać tę wojnę, musisz wbijać wszystkim do głowy dwie prawdy:

1.Izrael odpowiada za atak 9/11.

2.Bankierzy chcą, aby USA przegrała III Wojnę. Bankierzy chcą uczynić z nas niewolników, ponieważ niewolnicy nie będą mogli żądać od nich zwrotu 27 bilionów dolarów, jakie im ukradziono.

Autor: horse237

http://vidrebel.wordpress.com/2011/04/13/zionism-undone-part-ii/

Rostowski chce się teraz zająć spekulacją walutą

1. W poprzednim tygodniu odbyło się ważne spotkanie Prezesa NBP Marka Belki z Ministrem Finansów Jackiem Rostowskim. Sytuacja w gospodarce i w finansach publicznych musi być bardzo poważna skoro Minister Finansów przełamał się i poszedł po proszonym do szefa NBP ,a potem obydwaj wystąpili na wspólnej konferencji prasowej. Na tej konferencji zresztą dziennikarze zadowolili się ogólnikami w stylu konieczność ograniczania nadpłynności w sektorze bankowym (to Prezes Belka) albo konieczność umacniania złotego (to Minister Rostowski), choć można się tylko domyślać, że akurat, co innego było sednem ich spotkania.

2. Szef Banku Centralnego po ogłoszeniu przez GUS wskaźnika inflacji po marcu tego roku w wysokości 4,3% jest gotów jak to ujmują finansiści zacieśniać politykę monetarną i to mocniej niż jeszcze do niedawna zamierzał. Mówiąc wprost chodzi o podwyżki stóp procentowych NBP i to w szybkim tempie. Minister Finansów przerażony taką perspektywą (szybka podwyżka stóp procentowych to zduszenie i tak rachitycznego wzrostu gospodarczego), przyszedł żeby zaproponować inny sposób walki z wysoką inflacją. Ograniczenie i tak przecież niskiego wzrostu gospodarczego to załamanie wpływów podatkowych, a tego przy i tak dramatycznym stanie naszych finansów publicznych, ten rząd nie byłby w stanie przetrzymać.

3. Szef Banku Centralnego i Rada Polityki Pieniężnej, którzy konstytucyjnie odpowiadają za wartość krajowego pieniądza nie mają specjalnie innego wyjścia, jeżeli inflacja przekracza wyraźnie przekracza wyznaczony na dany rok cel inflacyjny. Muszą podnosić stopy procentowe jest tylko kwestia jak szybko i w ilu ruchach będą to robić (w tym roku zrobili to już 2 razy po 0,25 punktów bazowych). Z kolei z punktu widzenia Ministra Finansów wyższa inflacja to wprawdzie trochę wyższe wydatki, ale głównie w następnym roku budżetowym, natomiast na bieżąco wyższe wpływy podatkowe, szczególnie z podatków pośrednich VAT i akcyzy. Minister, wyższym poziomem cen, się raczej cieszy niż martwi, więc jego zapowiedź, że będzie walczył z wysoką inflacją razem z Prezesem NBP jest, co najmniej nieszczera. Ta walka ma być przez Rostowskiego prowadzona poprzez zamianę euro na złote na wolnym rynku (z reguły minister dokonuje tej zamiany za pośrednictwem NBP) i tym samym będzie on administracyjnie wpływał na kurs naszej waluty wobec euro. Ponieważ w tym roku zostało mu do tej wymiany przynajmniej 12-13 mld euro to wymiana takich sum dokonywana transzami, będzie oddziaływać na umocnienie naszej waluty w stosunku do euro i tym samym sztucznie potaniać import (w tym nośników energii) i w ten sposób ograniczać inflację.

4. Tyle tylko, że publiczne ogłoszenie takiej wiadomości zachęca inwestorów do zainteresowania się walutą, której kurs rząd chce sztucznie wzmacniać. I oczywiście nie ma takiego rządu, który w takiej walce by nie poległ. Jakiś czas temu zdecydował się to samo robić rząd brytyjski i po wpompowaniu miliardów funtów w takie operacje musiał się z rynku walutowego wycofać. Minister Rostowski ogłaszając taki zamiar i to przy kursie poniżej 4zł za jedno euro wręcz prowokuje kapitał spekulacyjny do tego, żeby zainteresował się kursem złotego, także, dlatego, że ten minister już takiego wzmocnienia złotego dokonywał parokrotnie, (choć przy pomocy znacznie mniejszych pieniędzy), ale dopiero przy kursie przekraczającym 4,2 zł za jedno euro. Prezes NBP chyba z takich propozycji Ministra Finansów nie był specjalnie zadowolony, zwłaszcza, że sam nie mógł obiecać nie podnoszenia stóp procentowych, ponieważ na 9 członków RPP ma przecież tylko jeden głos. Tak to przedstawiciele liberalnej Platformy nie dając sobie rady z rządzeniem, przy pomocy administracyjnych metod próbują korygować to, co przynoszą rozstrzygnięcia rynkowe. Nie do wiary jest tylko to, że do niedawna jeszcze niezależni dziennikarze, nie dostrzegają tych wszystkich eksperymentów dokonywanych przez rządzących z naszymi finansami. A one nieuchronnie pchają nasz kraj w kłopoty.

Zbigniew Kuźmiuk

GAZOWY CUD NAD WISŁĄ Polska stała się mocarstwem energetycznym. Amerykanie ogłosili, że mamy największe zasoby gazu w Europie. Warte są one 2 000 000 000 000 dolarów. W przyszłości będziemy nie tylko samowystarczalni, ale możemy na sprzedaży gazu z łupków zarabiać. Aż strach pomyśleć, że rok temu rząd chciał uzależnić nasz kraj na długie lata od rosyjskich dostaw. Głównym przeciwnikiem był wówczas prezydent Lech Kaczyński, który zginął, gdy Moskwa próbowała jeszcze utrzymać Polskę na gazowej smyczy. Na początku kwietnia tego roku amerykańska Agencja Informacji Energetycznej ujawniła, że Polska jest największym posiadaczem gazu naturalnego w Europie. Według niej możliwe do eksploatacji złoża gazu łupkowego w Polsce sięgają 5,3 bln m sześc. Zasoby te wystarczyłyby na blisko 400 lat obecnego zapotrzebowania.

Boom łupkowy W ostatniej dekadzie dokonała się rewolucja w surowcach energetycznych. Wydobycie gazu łupkowego w Stanach Zjednoczonych wzrosło ponad 12-krotnie. Nowa technologia i zasoby odkryte w skałach doprowadziły Stany do samowystarczalności. W 2009 r. wydobycie zbliżyło się do 0,6 bln m sześc. i USA wyprzedziły Rosję, stając się światowym liderem. Tempo wzrostu wydobycia gazu łupkowego i rozpoznanie jego zasobów prowadzą do szybkiego wzrostu podaży gazu, co zbija jego ceny. Od dwóch lat na rynkach światowych nastąpił „gazowy zalew”. Moce przesyłowe znacznie przekraczają popyt na ten surowiec. W ubiegłym roku ten nadmiar wyniósł 200 mld m sześc. Tymczasem polski konsument jedyne zmiany, jakie odczuwa, to rosnące rachunki za gaz. Światowe zasoby gazu łupkowego możliwego już dziś do eksploatacji wynoszą 187 bln m sześc., a największym jego posiadaczem są Chiny, które mają go 36 bln m sześc. O połowę mniej ma Europa, ale i tak są to zasoby ponad 3-krotnie większe od gazu ziemnego. Nic dziwnego, że amerykańskie firmy, które zdobyły doświadczenie na rodzimym rynku, ruszyły na podbój innych kontynentów. W Europie największym wzięciem cieszy się Polska. Takie zainteresowanie nie mogło ujść uwadze naszego drogiego dostawcy – Gazpromu

Bitwa o Polskę Doniesienia o gazie łupkowym brzmiały w Moskwie jak dzwon na trwogę. Rosjanie już od dawna byli świadomi, że gaz z niekonwencjonalnych złóż może radykalnie zmienić światowy rynek energetyczny i zachwiać ich pozycją. Najbardziej zażarta bitwa o wpływy miała rozegrać się właśnie w Polsce. Do końca 2009 r. Ministerstwo Ochrony Środowiska wydało ponad 40 koncesji na prowadzenie badań. Wszyscy domyślali się, że mamy znaczne zasoby gazu łupkowego, ale wciąż były one niezbadane i trudno było określić możliwości eksploatacji. Teren poszukiwań miał objąć blisko 1/8 powierzchni Polski. Zdaniem geologów najbardziej obiecujący jest pas ciągnący się od Słupska i Gdańska przez okolice Płocka i Warszawy aż po Lubelszczyznę. Już dwa lata temu ostrożne szacunki ekspertów firmy Wood Mackenzie mówiły o 1,4 bln m sześc. gazu łupkowego w Polsce. Bardziej optymistyczne szacunki firmy Advenced Resources International mówiły o 3 bln m sześc. Przy rocznym zużyciu wielkości 14 mld m sześc. były to zasoby gigantyczne. Równie pieczołowicie, jak koncerny amerykańskie i międzynarodowe, do bitwy o Polskę przygotowywał się Gazprom. Projekty eksploatacji gazu niekonwencjonalnego w naszym kraju nie tylko godziły bezpośrednio w interesy rosyjskiego super koncernu, ale mogły też prowadzić do generalnego spadku cen gazu. Gazprom tracił perspektywę ogromnych zysków, a Rosja pozycję dominującą w środkowej Europie. Gra toczyła się, więc nie tylko o dziesiątki miliardów dolarów, ale także o wpływy i dominację. Aby zachować na dłuższą metę swoją pozycje w Polsce, Gazprom musiałby zablokować lub przynajmniej opóźnić badania nad gazem łupkowym. Najprostszym sposobem osiągnięcia tego było zawarcie nowej umowy gazowej, która pokrywałaby na wiele lat do przodu całe zapotrzebowanie Polski. Takie porozumienie z pewnością opóźniłoby kosztowne inwestycje w gaz łupkowy, gdyż stałby się on po prostu zbyteczny. Co więcej, umowa taka podważałaby sens ekonomiczny budowy gazoportu w Świnoujściu, który był dla Rosjan cierniem w stopie.

Bieg z przeszkodami Gazprom miał świadomość narastającego zagrożenia i zdawał sobie sprawę, że czasu na działanie ma bardzo mało. Na przełomie lat 2008/9 wybuchł rosyjsko-ukraiński spór gazowy i Moskwa wstrzymała dostawy gazu na Ukrainę. Z pośrednictwa w handlu tym surowcem usunięto wówczas spółkę RosUkrEnergo, która była również dostawcą części gazu do Polski. Pojawiła się potrzeba uzyskania dodatkowych dostaw. W końcu stycznia premier Donald Tusk spotkał się w Davos z premierem Rosji Władimirem Putinem i usłyszał zapewnienie, że luka gazowa zostanie uzupełniona przez Gazprom. W marcu minister transportu Rosji Igor Lewitin potwierdził, że Gazprom jest gotów dostarczyć Polsce dodatkowe ilości gazu, ale postawił warunek: podpisanie aneksu do umowy międzyrządowej z 1993 r. Wicepremier i minister gospodarki Waldemar Pawlak otrzymał instrukcje negocjacyjne od rządu i rozpoczął rozmowy. Początek negocjacji był optymistyczny. Polscy przedstawiciele liczyli, że porozumienie będzie gotowe w połowie 2009 r. Uważali, że Rosjanie nie będą się długo targować, bo Gazprom miał w tym okresie duże problemy ze sprzedażą swojego gazu, a Polska chciała kupować więcej i zawsze dobrze płaciła. Szybko rozmowy zaczęły się jednak komplikować. Kiedy Polacy rozesłali do zachodnich firm zapytanie o możliwość odkupienia ich nadwyżek gazu, okazało się, że na taką transakcję Moskwa się nie zgadza. W lipcu Gazprom wyłożył karty na stół. Jako warunek zwiększenia dostaw oczekiwał m.in. rezygnacji z budowy terminala w Świnoujściu i …. przedłużenia umowy na dostawy gazu do 2037 r. Taki długofalowy kontrakt byłby niezwykle korzystny dla dostawcy gazu i nie można się dziwić, że Rosjanie umieścili go na swojej liście marzeń. Oferta Gazpromu przedstawiona Polsce trafiła do Biura Bezpieczeństwa Narodowego, a stamtąd do Kancelarii Prezydenta. Warunki proponowane przez Gazprom zaniepokoiły Lecha Kaczyńskiego. Już w lipcu 2009 r. prezydent wystąpił do Ministerstwa Gospodarki z zapytaniem o instrukcje negocjacyjne dla polskich urzędników. Na tym tle doszło do kolejnego spięcia między prezydentem a rządem, który nie chciał wtajemniczać w te negocjacje głowy państwa.

Gazowe Westerplatte Przyśpieszenie w sprawie gazowej nastąpiło po osobistym spotkaniu w cztery oczy Donalda Tuska z Władimirem Putinem. We wrześniu 2009 r. rosyjski premier pojawił się na Westerplatte z okazji 70. rocznicy wybuchu wojny. W trakcie uroczystości musiał wysłuchać cierpkich słów prezydenta Kaczyńskiego, który przypomniał mu wymordowanie przez Sowietów polskich oficerów w Katyniu wiosną 1940 r. Według prezydenta wyrok ten „miał być zemstą za rok 1920, za to, że Polska zdołała wtedy odeprzeć agresję”. Władimir Putin przyjechał do Polski nie tylko na uroczystości, ale i w ważnych interesach. Jeszcze przed oficjałką rano premierzy Polski i Rosji rozmawiali spacerując po sopockim molo. Potem dyskutowali w hotelu Sheraton. Jednym z głównych tematów były dodatkowe dostawy gazu. Szef rosyjskiego rządu powtórzył propozycję, żeby przedłużyć umowę polsko-rosyjską, która miała obowiązywać do 2022 r., jeszcze o 15 lat. Gra toczyła się o astronomiczne kwoty. Wartość dostaw objętych taką umową wynosiłaby około 100 mld dolarów. Faktycznie była jeszcze wyższa, gdyż blokując badania gazu łupkowego, umowa pomagałaby utrzymać ceny gazu na poziomie pożądanym przez rosyjski superkoncern. Po rozmowach premier Tusk stwierdził, że był to „kolejny krok do budowania wzajemnego zrozumienia” i że relacje gospodarcze polsko-rosyjskie są lepsze niż kiedykolwiek. „Gaz w relacjach polsko-rosyjskich nie może być i nie powinien być przedmiotem polityki, a wyłącznie dobrze pojętego wspólnego interesu; to oznacza, że jest szansa na rychłe zakończenie negocjacji i podpisanie kontraktu gazowego” – oświadczył Tusk. Premier uważał, że rozmowy w sprawie kontraktu gazowego powinny zakończyć się jeszcze jesienią. Również premier Rosji liczył na rychłe zakończenie rozmów. Po uzgodnieniach między premierami rozmowy firm potoczyły się już bardzo szybko. W październiku Gazprom i Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo (PGNiG) ustaliły w Moskwie zwiększenie dostaw z równoczesnym przedłużeniem kontraktu do 2037 r. Formuła cenowa, która od dawna była krytykowana, jako niekorzystna dla Polski, miała pozostać niezmieniona. Co charakterystyczne, pokojowa wizyta Putina w Gdańsku w rocznicę wybuchu II wojny światowej poprzedziła największe od zimnej wojny manewry wojskowe przy naszej wschodniej granicy. Ćwiczenia „Zapad 2009” odbywały się w szczególnym dla nas okresie, bo w rocznicę agresji sowieckiej na Polskę. Połączone siły rosyjsko-białoruskie ćwiczyły odparcie uderzania wojsk polskich. Manewry te zrobiły takie wrażenie na rządzie, że minister spraw zagranicznych zorganizował wspólny protest naszego sojuszu przeciw takim ćwiczeniom. Nawet one nie zaszkodziły jednak negocjacjom gazowym.

Cyrograf gazowy Wydawało się, że kontrakt stulecia zostanie zawarty w ekspresowym tempie. Początkowo zapowiadano, że umowa będzie podpisana już w listopadzie. Potem termin musiał być jednak wielokrotnie przesuwany. Głównym powodem były ostre protesty opozycji. Wiceprzewodnicząca PiS Aleksandra Natalli-Świat ostrzegała w sejmie, że rząd chce uzależnić Polskę od jednego dostawcy, który wykorzystuje surowce energetyczne, jako narzędzia swojej polityki zagranicznej. Opozycja twierdziła, że wynegocjowana cena gazu i warunki umowy są dla Polski wyjątkowo niekorzystne. Rząd zdawał się jednak nie przejmować tą krytyką i zamiast prowadzić jałową dyskusję z opozycją, przekonywał całe społeczeństwo, że bez nowej umowy grozi nam zastój w przemyśle i mróz w domach. Główną przeszkodą w realizacji tego intratnego interesu był prezydent i jego współpracownicy. Lech Kaczyński uważał, że umowa ta uzależni całkowicie Polskę od dostaw z Rosji i zwracał uwagę, że jej podpisanie uczyni ekonomicznie nieopłacalną budowę gazoportu w Świnoujściu, który był jego oczkiem w głowie. W grudniu Kancelaria Prezydenta zgłosiła oficjalnie sprzeciw wobec nowej umowy gazowej. Przedstawiciele rządu ani PGNiG nie zrażali się jednak tym, że prezydent rzuca im kłody pod nogi. W styczniu 2010 r. sfinalizowali negocjacje w Moskwie, uzgadniając zwiększenie dostaw gazu do 10,2 mld m sześc. rocznie i przedłużenie kontraktu o 15 lat. Porozumienie zostało 10 lutego zatwierdzone przez rząd. 1 marca wicepremier Pawlak został upoważniony do podpisania umowy z Rosją. Obie strony spieszyły się, bo właśnie w tym czasie Parlament Europejski kończył prace nad rozporządzeniem o bezpieczeństwie dostaw gazu, które miało zmniejszyć zależność państw Unii Europejskiej od dostaw z Gazpromu. Równocześnie w Polsce trwały poszukiwania i badania zasobów gazu niekonwencjonalnego. Rosjanie zdawali sobie sprawę, że jeśli nie podpiszą umowy szybko, to nie uda się jej zawrzeć już nigdy. Fundamentalny spór między rządem a prezydentem ujawnił się 26 marca 2010 r. na seminarium dotyczącym polsko-rosyjskiej umowy gazowej, które zostało zorganizowane w Belwederze pod auspicjami szefa Kancelarii Prezydenta Władysława Stasiaka. Doradca Lecha Kaczyńskiego do spraw bezpieczeństwa energetycznego Piotr Naimski przedstawił tam analizę, w której ocenił negocjacje gazowe jako „przegraną Polski z Rosjanami zero do siedmiu”. Naimski oceniał, że w parafowanej już przez rząd umowie Polska „przegrała swój interes narodowy”. Stało się oczywiste, że na przyzwolenie prezydenta na zawarcie kontraktu rząd liczyć nie może. Stumiliardowy kontrakt gazowy, a zwłaszcza wydłużenie umowy do 2037 r. było też przedmiotem żywej dyskusji w internecie. Temperaturę publicznej debaty odzwierciedlają wpisy pod informacjami o seminarium w Belwederze. Można tam było przeczytać o „wziątkach”, czyli łapówkach, jakie przy okazji kontraktu rzekomo mieliby brać negocjatorzy, jak i o „czerwonej agenturze”, która jakoby nadal kontrolowała państwo polskie. Niejaki „Szary obywatel” na portalu Onet.pl. napisał: „Tym razem śmierdzi zdradą. Świadomie niszczą Polaków pod dyktat rosyjskich korporacji”. Przeciwnego zdania był „Pisiulog”, który twierdził, że to rusofobia prezydenta PiS i jego nieudolnej, zakompleksionej i niekompetentnej ekipy przyczyniła się do miliardowych strat w handlu z Rosją. „Wiktor z Krakowa” grzmiał zaś po prostu: „Zdrada!!!!!!!!!!”.

Nie po to, aby żyć W tym okresie sprawa naszych zasobów gazowych nabierała powoli międzynarodowego rozgłosu. Wydobyciem gazu w Polsce zaczynały się interesować zachodnie i rosyjskie media. W przededniu kwietniowych uroczystości w Katyniu dziennik „Kommiersant” przyznał, że projekty dotyczące wydobycia gazu łupkowego w Polsce mogą być poważnym zagrożeniem dla Gazpromu. Po rozmowach w Katyniu 7 kwietnia premier Rosji poinformował, że umówił się z premierem Tuskiem na długoterminowe dostawy rosyjskiego gazu do Polski i zapowiedział szybkie podpisanie umowy. Donald Tusk dodał, że kierunek współpracy polsko-rosyjskiej, jaki przyjęli wspólnie z Putinem, ma „głęboki sens”. W dwa dni później, 9 kwietnia, w obecności prezydenta Rosji uroczyście zainaugurowano budowę podmorskiej części gazociągu północnego, który omijając Polskę i kraje Europy Środkowej, miał dostarczać rosyjski gaz bezpośrednio do Niemiec i na Zachód. Zdecydowanym przeciwnikiem tego projektu była od początku Polska. W trzy dni później, 10 kwietnia rano, podstawowa przeszkoda w zawarciu kontraktu stulecia znikła. W katastrofie smoleńskiej zginął nie tylko prezydent, ale i główni zwolennicy uniezależnienia się Polski od dostaw z Rosji. Zauważył to zaraz po katastrofie Andrzej Kublik z „Gazety Wyborczej” pisząc, że „Bezpieczeństwo energetyczne było niewątpliwie jednym z filarów politycznej działalności prezydenta Kaczyńskiego” i że w katastrofie smoleńskiej „ze sceny politycznej odeszli najgłośniejsi zwolennicy zapewnienia Polsce dostaw gazu i ropy z różnych źródeł”. Wśród ofiar katastrofy byli szef Kancelarii Prezydenta Władysław Stasiak, szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego Aleksander Szczygło, posłanki Grażyna Gęsicka i Aleksandra Natalli-Świat. W międzynarodowych inicjatywach prezydenta dotyczących bezpieczeństwa energetycznego wiodącą rolę odgrywał minister Mariusz Handzlik. Bezpieczeństwem energetycznym zajmował się też szef Sztabu Generalnego gen. Franciszek Gągor, który występował w ramach NATO o przeciwstawienie się zagrożeniom wynikającym z wykorzystywania surowców energetycznych, jako broni w konfliktach międzynarodowych. Wszyscy ci zwolennicy energetycznej niezależności Polski zginęli pod Smoleńskiem. Gdy tylko obeschły łzy po pogrzebach wicepremier Waldemar Pawlak zapowiedział, że umowa gazowa zostanie podpisana lada dzień. Negocjatorzy sugerowali, że podpisanie umowy jest sprawą niezwykle pilną, bo Polsce grozi brak gazu. Podpisanie umowy musiało jednak zostać znów odroczone. Powodem były zastrzeżenia ze strony Komisji Europejskiej. Wicepremier Pawlak negocjował, bowiem umowę gazową z Rosją bez uzgodnień z Unią i wbrew jej polityce energetycznej. Mimo wielu nacisków i prób obejścia sprzeciwu Brukseli przedstawiciele Unii okazali się nieugięci. Walczyli z Rosją o interesy Polski mimo niechęci do nich przedstawicieli polskiego rządu. W ostatnim etapie negocjacji przedstawiciele Komisji Europejskiej brali bezpośredni udział „stojąc w nich po polskiej stronie”. W tym czasie trwały badania zasobów gazu łupkowego, które przybliżały nas do roli gazowego mocarstwa. Mimo to rząd zdawał się być zdeterminowany zawrzeć umowę, która miała uzależnić nas na pokolenie od dostaw rosyjskiego gazu.

Jesienne przesilenie We wrześniu znów doszło do burzliwej dyskusji na temat kontraktu gazowego w polskim parlamencie. Zdaniem Jarosława Kaczyńskiego, długookresowa umowa z Rosją jest szkodliwa politycznie oraz ekonomiczne. Umowy osobiście bronił premier Donald Tusk, twierdząc, że nowe porozumienie z Rosją „gwarantuje długoterminowe bezpieczeństwo gazowe kraju na dobrych i stosunkowo korzystnych warunkach finansowych”. Jednak w październiku główny negocjator wicepremier Pawlak nagle stwierdził, że ze względu na „wątpliwości i wrzaski” umowa gazowa z Rosją może nie zostać przedłużona. Można by odnieść wrażenie, że podpisanie kontraktu zostało zablokowane przez kogoś znacznie silniejszego niż ten, kto złożył nam wcześniej tę „propozycję nie do odrzucenia”. Pod krzyżowym ogniem ze strony opozycji, Komisji Europejskiej i niektórych ministrów własnego rządu kontrakt stulecia padł. Rząd nie podał żadnego uzasadnienia tej chwalebnej decyzji. Z Rosją zawarto umowę jedynie na dostawy do 2022 r. brakujących nam ilości gazu. Podpisany 29 października 2010 r. aneks do umowy gazowej budził nadal liczne wątpliwości, ale jego wartość była już sześciokrotnie niższa, niż wcześniej planowano. Powodów rezygnacji z forsowanego wcześniej przez rząd przedłużenia o 15 lat umowy nie podano. Po podpisaniu aneksu wicepremier Rosji Igor Sieczin powiedział tylko, że „Energetyka może być lokomotywą współpracy Polski z Rosją”.

Jasny przedmiot pożądania Wartość naszych zasobów gazu łupkowego według Amerykanów to blisko dwa bln dolarów. Aby takie bogactwo wydobyć z ziemi, potrzeba dziesiątek albo setek miliardów dolarów inwestycji i transferu najnowocześniejszej technologii. Za takimi strategicznymi inwestycjami idzie ochrona tych interesów przez służby dyplomatyczne, polityczne, informacyjne, jawne i tajne. Dzięki newralgicznemu położeniu i strategicznym zasobom możemy stać się regionalnym mocarstwem. Tylko od nas zależy, czy wykorzystamy tę szansę, czy też stracimy wszystko w domowych sporach i na skutek wrogiego sabotażu. Gazprom zapewne będzie jeszcze podejmował różne działania, aby opóźnić eksploatację naszych bogactw i utrzymać Polskę w zależności od swoich dostaw. Broń energetyczna używana była wielokrotnie od upadku Związku Sowieckiego do dyscyplinowania byłych republik związkowych i krajów satelickich. Jednak za kilka lat broń ta stanie się tylko straszakiem. Do tego czasu możemy się spodziewać aktywizacji rosyjskiej agentury wpływu i „pożytecznych idiotów”. Będą zapewne podejmowane różne tajne operacje, akcje dezinformacyjne i protesty ekologów, ale nikt swoich dywizji przeciw Polsce już nie wyśle. Przyjęta w listopadzie ubiegłego roku nowa doktryna strategiczna NATO daje nam pełne bezpieczeństwo od wszelkich zagrożeń zewnętrznych. Przyjęte wcześniej plany ewentualnościowe przewidują, że w przypadku agresji przeciw Polsce w obronie naszych granic ginęliby żołnierze amerykańscy, niemieccy, brytyjscy i wielu innych krajów. Jesteśmy członkiem najpotężniejszego sojuszu wojskowego w dziejach i żaden wróg zewnętrzny nam nie zagraża. Nigdy w swojej historii Rzeczypospolita nie była tak bezpieczna i nie miała tak dobrych perspektyw rozwoju. Jest to dla nas epokowa szansa i ogromne wyzwanie. Musimy jedynie pamiętać, że interes narodowy i racja stanu wymaga od nas takiej współpracy z nowymi partnerami, która uczyni nasz kraj wielkim i niezależnym, a nie po raz kolejny wasalem. Sprawa umowy gazowej stała się pośmiertnym zwycięstwem prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Gdyby od początku rozmów o kontrakcie stulecia prezydentem był Bronisław Komorowski, dziś sytuacja Polski mogłaby wyglądać zupełnie inaczej. Jeżeli sprzeciw wobec umowy gazowej z Rosją byłby jedynym dokonaniem prezydenta Lecha Kaczyńskiego, to i tak za to jedno należy mu się od Polaków pomnik. Tadeusz Święchowicz

27 kwietnia 2011 Antysemityzm, rasizm, ksenofobia... Prokuratura Rejonowa Łódź-Śródmieście zajmie się zawiadomieniem w sprawie okładki Tygodnika „Angora”. Redakcji gazety zarzucono propagowanie treści zbliżonych do antysemickich karykatur, jakie stosowali naziści. Zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa złożone przez Stowarzyszenie przeciw Antysemityzmowi i Ksenofobii „Otwarta Rzeczpospolita” w ubiegły piątek dotarło do Prokuratury Okręgowej w Łodzi. Zgodnie z prawem przekazane zostało śródmiejskiej prokuraturze. „Po analizie zawiadomienia i ewentualnie przeprowadzonych czynnościach sprawdzających prokuratura najpóźniej w ciągu 30 dni podejmie decyzję, czy są podstawy do wszczęcia postępowania karnego w tej sprawie”- powiedział Polskiej Agencji Prasowej rzecznik łódzkiej prokuratury Krzysztof Kopania. W związku, z czym Stowarzyszenie przeciw Antysemityzmowi i Ksenofobii „Otwarta Rzeczpospolita” złożyła zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa? Na okładce tygodnika z 10 kwietnia zamieszczono fotomontaż przedstawiający dwóch tradycyjnych Żydów stojących przed Pałacem Kultury i Nauki w Warszawie. Jeden do drugiego zwraca się w te słowa: „Synu, to wszystko kiedyś będzie twoje”, a w dużym tytule u góry: „Co jeszcze mamy oddać Żydom”(?). Stowarzyszenie skierowało sprawę do prokuratury na podstawie artykułu 256 KK: „Kto publicznie propaguje faszystowski lub inny totalitarny ustrój państwa lub nawołuje do nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych, wyznaniowych albo ze wzglądu na bezwyznaniowość, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2”. W zawiadomieniu zarzucono „Angorze”

(nie mylić z Agorą!), że okładka tygodnika” zbliżona jest do antysemickich karykatur publikowanych w latach 30 przez nazistów( chodzi o Niemców!). Posługuje się analogicznymi stereotypami, ma budzić podobne odczucia. I, co więcej, sądząc z wpisów internetowych, na niektórych forach, budzi wśród Polaków, niestety tego rodzaju skojarzenia”- mówi pan mecenas Stefan Cieśla z zarządu Stowarzyszenia. Nie pomogło, że redakcja przeprosiła wszystkich urażonych.. ”Nasze ilustracje są jedynie satyrycznym komentarzem do tego tekstu( chodzi o tekst przedrukowany z „ Przeglądu”), który uznaliśmy za ważny na tyle, by jego temat trafił na okładkę. Satyra ma to do siebie, że zwykle oddaje stan rzeczy w sposób przejaskrawiony, często prowokujący (…), Jeśli jednak kogoś ta okładka dotknęła, poczuł się nią urażony lub obrażony, to PRZEPRASZAMY. Nie mieliśmy takich intencji”. No zobaczymy, jakie „intencje” miała redakcja Angory.. BO wydarzenia powoli przestają się liczyć- będą liczyły się intencje.. Taki rodzaj” myślozbrodni”.. „Otwarta Rzeczpospolita”, Stowarzyszenie przeciw Antysemityzmowi i Ksenofobii powstało w 1999 roku, a więc w roku wiekopomnych reform pana profesora Jerzego Buzka i jego celem jest - co można znaleźć na stronie internetowej Stowarzyszenia: „Krzewienie postawy otwartości i szacunku dla osób i grup o odmiennej identyfikacji etnicznej, narodowej, religijnej, kulturowej i społecznej oraz przeciwdziałanie wszelkim formom rasizmu, antysemityzmu, ksenofobii i innym postawom godzącym w godność człowieka”. No zobaczymy jak się sprawa rozwinie, bo jak tak dalej pójdzie - a pójdzie- nie będzie można narysować Murzyna, homoseksualisty czy Żyda w satyrycznym rysunku.. Będzie można narysować Polaka, Ukraińca, Białorusina.. Prokuratura nie powinna sobie nawet tym zawracać głowy, choć przyjąć zawiadomienie, sprawdzić i odrzucić.. Pożyjemy – zobaczymy! Antysemityzm, ksenofobia czy rasizm - to rzeczy wydumane. Może się oczywiście zdarzyć, że ktoś nie lubi Murzyna, homoseksualisty czy Żyda.. A czy wszyscy muszą lubić wszystkich? Często się nie lubi sąsiada - z jakiegoś powodu. Tak już jest i nie powinien to być powód dla sądów, żeby się tym zajmowały.. Proszę sobie wejść na stronę Stowarzyszenia i zobaczyć, jakie nazwiska się tam przewijają. Są tam między innymi: Jerzy Jedlicki, Władysław Bartoszewski, Henryk Lipszyc, Marek Nowicki, Andrzej Osęka, Krystyna Zachwatowaicz-Wajda, Ludwika Wujec, Halina Bortnowska, Feliks Tych... I wiele innych nazwisk. Namawiam do zapoznania się z tą listą.. W dniu 9 kwietnia 2011 dziennik Rzeczpospolita zamieścił wspomnienie pani Ewy Junczyk- Ziomeckiej, byłej sekretarz stanu w kancelarii Lecha Kaczyńskiego, a obecnie panią konsul w Nowym Yorku o zmarłym prezydencie RP. Oto fragmenty.. Bo w tym tekście również można się doszukać elementów antysemityzmu.. „Lech Kaczyński przywiązywał ogromną wagę do poprawy stosunków polsko-żydowskich i rozwoju polsko-izraelskich. Podchodził do tego z wielką starannością i empatią. Wychował się w domu, do którego przychodzili zaprzyjaźnieni z rodzicami uratowani z Zagłady i ci, którzy ich ratowali. To były przybrane ciocie, a jedna z nich asymilowana Żydówka polska, była jego matką chrzestną (popełniła samobójstwo w latach 80-tych - dopisek mój!). W młodości był przekonany, że Żydzi to Polacy, tylko trochę inni. Z antysemityzmem zetknął się osobiści po raz pierwszy na studiach na Wydziale Prawa Uniwersytetu Warszawskiego podczas wydarzeń marcowych. Uważał je za haniebne i odkąd Fundacja Shalom ufundowała tablicę pamiątkową na Dworcu Gdańskim w Warszawie, przyjeżdżał tam z kwiatami 8 marca, jako prezydent Warszawy. Stamtąd na emigrację wyjechali m.in. Lońka Fogelman i Krysia Kacperska, z którymi uczyliśmy się w jednej grupie na wydziale prawa, i nasza profesor socjologii Maria Hirszowicz. Powtarzał, że zmuszenie do emigracji i pobawienie obywatelstwa polskiego było bezprawne. Dlatego starał się po latach, aby procedury potwierdzenia obywatelstwa przez wojewodów były proste i szybkie. Nie miał i nie szukał usprawiedliwienia dla antysemityzmu, zarówno tego z przeszłości, jak i współczesnego. Jego niechęć do endecji, jak mówił, brała się między innymi z tego, że endecja w II Rzeczpospolitej postawiła na antysemityzm, jako element konsolidacji narodowej. Powtarzał, że „antysemityzm, który zatruł umysły niemałej części ludzi, to nieszczęście dla Polski”. Myślał podobnie jak Czesław Miłosz, który pytany przez Adama Michnika, skąd się bierze antysemityzm, stwierdził, że” każda odpowiedź na to pytanie byłaby usprawiedliwieniem”. W dniu, kiedy wygrał wybory prezydenckie, pierwszego zagranicznego wywiadu udzielił dziennikarzowi izraelskiemu, Sewerowi Płockerowi. Na pytanie, jaką politykę będzie prowadził wobec Izraela, odpowiedział, że inną niż wobec pozostałych partnerów zagranicznych. Gdy zobaczył zaskoczoną minę Płockera, szybko wyjaśnił: stosunki z Izraelczykami powinny być jak z kuzynami. To był pierwszy przypadek w historii, gdy prezydent RP brał udział w żydowskim święcie w synagodze. Zapalał tam świece chanukowe. Bo to Lech Kaczyński zainicjował budowę Muzeum Historii Żydów Polskich i jako pierwszy prezydent RP uczestniczył w modlitwie w synagodze podczas święta Chanuki. Miało to miejsce w 2008 roku. Od tej pory zawsze zapalał też świeczki w oknach Pałacu w dniu Chanuki. A podczas swojej wizyty w Izraelu do małżonki, Marii Kaczyńskiej powiedział tak: „Marylko, czy wyobrażałaś sobie, że to państwo powstanie i przetrwa, a my będziemy się tutaj czuli jak w domu? - wspomina Lecha Kaczyńskiego, Ewa Juńczyk-Ziomecka.” No to tyle z „Rzeczpospolitej”. Ale mam jeszcze przed sobą tekst meldunku komendanta Okręgu Wilno Związku Walki Zbrojnej, podpułkownika, później generała Nikodema Sulika z 25 lutego 1941, piszącego, że: „miejscowi Żydzi bezwzględnie i bez zastrzeżeń współpracują gospodarczo i politycznie z bolszewikami, jako element znający dobrze teren. Są do NKWD nieocenionym wprost biczem przeciw ludności polskiej”. Czy publikowanie takiego meldunku, będzie w przyszłości postrzegane, jako antysemityzm..(???) Albo tekst gen Andersa do gen Sikorskiego z 1 sierpnia 1941 roku, gdzie gen Anders opisuje rozwój stosunków polsko- żydowskich.. i pisze tak: „Zrywanie przez tłumy Żydów orzełków i dystynkcji polskim wojskowym po aresztowaniu przez władze sowieckie, udział Żydów w czerwonych milicjach, denuncjowanie Polaków, obsada przez Żydów wszystkich ważniejszych stanowisk i ich zachowanie się w stosunku do Polaków, np. więzienie Brigidki we Lwowie, zachowanie się aresztowanych Żydów \ w więzieniach, szkalowanie Polski, wychwalanie rządu sowieckiego(…), zachowanie się Żydów w więzieniach i obozach”. Publikowanie takich tekstów - to wkrótce będzie antysemityzm.. Tak jak powoływanie się na Mickiewicza, który w Panu Tadeuszu wielokrotnie pisał o Żydach, jako elemencie epoki - tak jak o innych jej uczestnikach... I to będzie wkrótce.. Powoli, systematycznie, metodycznie.. Wszystko będzie antysemityzmem, rasizmem i ksenofobią.. Nowy rodzaj cenzury nadchodzi! WJR


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Biomass Fired Superheater for more Efficient Electr Generation From WasteIncinerationPlants025bm 422
422
FX2N 422 BD User's Guide JY992D66101
422
422 id 38647 Nieznany (2)
422
NMEA0183 to RS 232 RS 422 or RS 485 Model 183COR
422
422
2004 09 034220 Real Test Set 4
422
422
20030902205254id$422 Nieznany
kpk, ART 422 KPK, 1973
422
422
422
422
422

więcej podobnych podstron