listopad


19 listopada 2006

Pierwsza chwila...

Pośród jesiennych drzew, Gdzie jesienny wiatr niesie liście w chaotycznym tańcu. Siedzę spokojnie pod drzewem, przy jaskini, myśląc nad tym co dalej poczynić. Nędznikiem jestem i nie patrzę oczami, które skrywa dobrze czarny aksamit. Przede mną w grocie, dom mój jest, który może przybić swym prostym umeblowaniem. Na ognisko już z kamieni wydzieliłem miejsce. Nie było to łatwe chwilami. Raz na jeża się nadziałem, nie było to wielce miłe uczucie. Nie wierzycie,  spróbujcie sami. Wewnątrz groty stoi me łoże proste, drewniane zawsze zasłane szarą pościelą. Naprzeciw łóżka stoi drewniany stół, na nim coś co ma służyć za nóż, krzesło z drzazgami a raczej taboret. Głębiej w „domku” znajdują się dwie szafy, nie warte uwagi, wiedza co w nich jest dałaby wam trochę przewagi. Wróćmy teraz na zewnątrz, tam gdzie ognisko ma się palić, leży powalone drzewo, do siedzenia razem, ale kto przyjdzie do mnie, a w razie czego niech będzie, i tak nie zawadza, a w całokształcie nawet doda uroku jakiegoś. Tyle starczy, czas na coś zapolować, siły zachować na dalsze trafnie i cudu czekanie…

20 listopada 2006

Mija dzięń...czy, może to był sen..

Znowu myśli. Czy warto było, być uratowanym z rąk matki za młodu, czy może lepiej było zemrzeć wtedy dla dobra bogów. Teraz wspominam, przybranego ojca bliższego sercu niż inne istoty, w swej prostocie i spokojnym głosie, mówił mądre słowa, czasem ganił albo przyłożył w głowę lekko za udawanie głupca. Teraz oszusta wspomnę z dzieciństwa, który zawsze do piwa dolewał wody, mówił mi zawsze jak to widziałem „to dla dobra tego pijaka” a dalej pijaczyna szedł do domu albo w świat. Ruchliwym miejscem był ten mały dworek, ale wrócił do spraw współczesnych. Ktoś w lesie zostawił toporek. Co za uśmiech losu dla mnie pustelnika samego, to może mi pomóc ubogacić trochę „domek” ale po co… Może lepiej zetnę drewna trochę, rozpalę ogień, ogrzeje się trochę, ale to nie był koniec radości na dziś. Do tego wilka złap się w sidła, dał mi dzięki temu skórę swą dla ochrony przed zimną porą. Drzwi zbuduje, no dobrze raczej zasłonie wejście do jamy, to powinno starczyć by zamknąć mego domu bramy. Skóra zamknąć co ja znowu plotę. Skórę zamknąć popadam w psychozę. Ale czyż nie każdy boji się samotności ? To chore, to pozory, jestem swój własny faworyt. A radze wam zapamiętać pewne słowa, które wymyśliła ma szalona głowa, że najbliżsi najlepiej umieją ranić, potrafią skutecznie ganić, albo po prostu z litości zabić. A kto jest najbliższy tobie? Ty sam, to myśli są złowrogie. Dobrze wracam do pracy, a przerwy sam wyznaczam, czyli teraz koniec... Żegnajcie kochani. Stop. Kto jest kochany, a kto znienawidzony, kto wstydzi się czegoś, a kto przygód złakniony, kto szuka monstrum większego niż jest sam, a kto w samotności odnalazł…coś co zagubił niczym… brak słów, dobrze kończę już.

21 listopada 2006

Wyprawa...przybycie ale nie moje...moje są tylko myśli...

Dziś byłe w Elfim Domu, i tak tam nie potrzebny jestem nikomu. A jednak co mnie ruszyło, może to że stwierdziłem że coś mi się upichciło. Złapałem zająca, podkraść się do nie go, nie lada sztuka, a jednak głupiec oszukał. Więc w domu się pojawiłem, gdy zbliżyłem się do drzwi, nagle sobie uświadomiłem. Ja się nie ogoliłem! Nagle po pytaniu o przyprawy pomyślałem. Matka dziecko porzuca, kto tak naucza. Może nie wiesz, co trzeba zrobić by przetrwać na świecie… Nie ważne czy dobrze, czy źle ktoś ci plecie. Ja nie zmienię niczego na świecie. Próbowałem, a co dostałem. Własny dom, może i teraz czasem słyszę głosy, ale ja jestem inny i co innego mnie boli. Więc zrozumieć mnie się da? Czy tych dziwnych słów wyliczanka trwa. To moje zdanie, nie ważne co się z nim stanie, ale to są moje wolne myśli. Wiesz dla tych, którzy tu przyszli. Zobaczyli może mają marzenia…niech się spełnią… Ja i tak nie mam za wiele do stracenia, koniec rozmyślań wróćmy do przypraw. Spytałem się kogoś o sól…lubię słone, nie no stop! Znowu w myślach głupich tonę! A i sól mam, od niejakiej Selena. Dobry istota, albo litość ja wzięła, za dawno w tym miejscu nie byłem, za dobrze nie pamiętam wszystkiego, ale po opuszczeniu domu tego… Wróciłem do rozmyślań, czemu słowik mi tu śpiewa? Jakby dostał flet i grał trla lal… Przypomniało się gdy sobie postanowiłem obrać swoją drogę… dobrze ale wrócę do pieczeni z królika, byłą wyśmienita dla mnie, nie wiem co wy byście o niej powiedzieli. Dopiero sobie później uświadomiłem sobie ryzyko ognia… mogłem przecież zwabić bandytów, albo jakiś innych, którzy chcieli by mnie zabić… czasem warto zaryzykować. A gdybym umarł ? Gdzie ja bym się udał, może tam gdzie pola wieczne zielone, gdzie ktoś melodycznym, przypominającym matczyny głosem by śpiewał… Ale pewnie trafie do otchłani, gdzie będę chciał nie żyć, choć to nie możliwe bo pewnie demon w pomyśle, powypruwa mi żyła po żyle, skończę ten temat to nie czas na umieranie. Wole otwierać oczy niż zamykać trumnę. Żyć nie umierać, ale każdy musi wybierać, czasem pomagać, albo się zwierzać… tak mi minęło południe i popołudnie. Wiecie ja tutaj chudnę. Dobrze zajmę się ulepszaniem domku, a raczej doprowadzania go do większego porządku. A teraz bym nie stracił wątku, opowiem kto mnie odwiedził w mym domku. Dwie śliczne panie, o bogowie wam na pewno nie podziękuje za nie. Towarzystwo dla mnie rzadka rzecz. Wręcz święto mogę rzec. Jedna wysoka podkute buty, chyba oficerskie zwie się Syginn. Porusza się głośno niczym, pewne siebie królewskie zwierze. Włosy ma długie, gdzieś do ramion. Gdy spytałem o kolor wyszło że blond mówi, że lekko poczerniały bo w armacie za często podpalała ląd. A ta druga to skąd? Zwie się Alkarien Rimithira, nieśmiała była, może się czegoś wstydziła? Według mnie po chodzie wyniosłą troszkę była. Obie pachną ładnie. A wyrażać się o nich powinno dokładnie. Szkoda, że nie mam wzroku, może wtedy w swym amoku opisałbym wam dwie piękności, które nie mają ości tylko kości. Po chwili Alkariena zniknęła. Odeszła niczym wiatr szalony , który przesuwała chmurki w na niebie. Żałuje, że nie widzę jeszcze siebie. Przynajmniej bym się równo ogolił, ogólnie bym się ogolił ale o ja będę biadolił. Żyje to najważniejsze a podziękowania za to złożyć musiałbym w niejedne ręce. Cóż dobranoc koniec przygód na dziś, pora spać. A ja musze nadal by przeżyć pracować.

 

Edwin (20:57)

22 listopada 2006

Mój towarzysz...wspaniały artysta

Chmury. Na pewno dziś nie są jasne, z pewnością mają kolor bury. Deszcz. życiodajna siła, co w niebie się skrywa. Ziemia, dziś jest wilgotna. Wiatr, mój kochany muzyk. Doskonale wśród drzew, resztę pogody wróży. On doskonale gra, wspaniałe takty wygrywa, gdy patyk swą siłą porywa i w skałę nim uderza. Trzask! Prask! Patyk pękł wydając najpiękniejszy dźwięk. On kradnie liście i tańczy z nimi, jak z niewiastami nieletnimi. Uwodzi, zwodzi od rodzinnych drzew odwodzi i zabiera daleko i zostawia samotne pod rzeka, na rzece gdzie jak łodzie płyną dalece. Kolejnym jego występkiem jest to, że nigdy nie będzie berkiem. On zawsze cię dogoni. No chyba że magia cię schroni. W jaskini, jamie nawet pod kołdrą w piżamie. Znajdzie szparę i wlezie, nie miną 3 pacierze i znów ty gonisz za nim. Bo gdzie wiatr prowadzi. Tego nikt wam kto to wie nie zdradzi. Bo to wspaniała przygoda by była, gdyby ktoś wiatru kroku dotrzymał. Czuje jego dotyk. Bawią go moje poczochrane włosy. On mroźny i ciepły. Istotą wieje w oczy. Mi nie zawieje, a jak zawieje to ja znajdę sposób zemsty taki, że nigdy jej nie zapomni, nigdy o nim nie wspomni, ale będzie pamiętał. Bo to będzie coś strasznego. A może wiatr to pani,  która nas dotyka swymi wspaniałymi włosami. Nie, wole go widzieć jako poetę i muzyka wielkiego, który mi nędznikowi, przygrywa często coś wesołego. Pomaga mi w znalezieniu tropu, zapachu, wszystkiego po trochu. A gorzej jest gdy mnie zdradzi, to wtedy wiele rzeczy może mnie zranić. Na pewno nie zabić, tak na pewno tylko zranić. Do śmierci mi daleko, albo blisko jak kto woli. A teraz skończmy głupie wywody. Dziwi mnie to, że weny mi nie jest na nie szkody. Wrócę, więc do tego jak mi się żyje. Pochwale się nawet tym, że się w rzeczce niedalekiej ogoliłem. Włoski sobie umyłem. Wiem, że ryzykuje chorobę. Ale cóż zrobić mogę, trzeba się myć, powtarzam sobie. Takie głupie pomysł są mi chyba wrogiem… A teraz przypomniałem sobie, jak to jakieś wspaniałe zwierze zastąpiło mi drogę. To najpierw przypominało stonogę, kończyn miało wiele. Żadne nie ostre, uwierzycie przyjaciele. Kto przyjaciel?. Znowu tracę wątek. Postaram się by to był wyjątek. Więc tak istota ta. Minęła mnie bokiem wszak. Pachniała jak róży krzak, może gdzieś o niego zahaczyła. Nie wiem, ale futra długiego nie miała, aż tyle powiem. Czyż to nie był udany dzionek. Po tym spotkaniu z tym czymś myślę sobie, „aleź ty głupi mięso ci ucieka, na co czekałeś po cóż tak stałeś jak nic z tego nie miałeś?” może i nie mam do teraz, a może mam sam nie wiem już sam. Słyszę znowu wiatr, uderza swym podmuchem w kłodę, niczym ogromną trąbę i ogłasza, że straciłem już na to pisanie wątek. Więc dobranoc, słońce niech wam nie świeci w nocy, niech was przytula bliscy, zniknął fałszywi prorocy i beznadziejne plemię, które rusza w teren. Kto jest w plemieniu. Nie wiem.

 

Od Autora:

Dla Natali, poczciwego człeka, który na swego Kamila zawsze czeka. Wytrfale wręcz doskonale.

Edwin (20:16)

23 listopada 2006

Ja wariuje..ale w jakim sensie?

Myśl… Coś co każdy robi. Na swój sposób tajny i drogi. Rusza nią przez światy, czasy dosłownie gdzie chce, pokonuje w nich nawet siebie. Co ja myślę. Chciałbym wiedzieć. Wariuje przez myśli, może już mej śmierci czas się ziścił. Nie! Nie poddam się. Stój! Kto woła to ja, nikt inny się nie zbliży do życia mego. Nikomu prawie nie potrzebnego. A jednak, może coś w tym jest, czemu sam spędzam noc, moja wina ? Moja niczyja inna, chociaż to bogowie moją głupotę wystawiają na pokaz. Bóg, bogowie czym oni są, w swej nieskończoności, w swej nie pojętej prostocie. A jednak ktoś myśli, że życie przegrał z nimi. Przecież możemy być pojętnymi i się odegrać… Nie! Stój! Szaleję nie powinno się tak dziać, przecież przez to mogę ze śmiercią przegrać. Obudzić się! Nie uciekaj! Podołaj wyzwaniu a lepszy los cię czeka. A wracając do mego żywota, narąbałem drewna i zacząłem budowę płota. Prosta sprawa, pewnie sądzicie. Taki człek nie zrównany i nie strudzony. I macie racje choć teraz jestem mocno zmęczony, ale czego się nie robi dla ochrony. To pewnie przez to szaleje. Dlatego zapewne teraz we mnie nic nie istnieje, tylko to co uważam za słuszne. A co słuszność radzi? Mi jakoś jej szept nigdy w złej decyzji nie zawadził. Zaczynając od morderstwa, przez miłości, zazdrości, skandale nie czuje się z tym doskonale, ale nie robie z siebie super bohatera, który wszystko przetrwa bez poruszenia. Sami widzicie jaki wpływ na mnie ma moje, jakie sobie sam zrobiłem, życie. Słowik coś nuci. Coś mnie teraz smuci. Tego nie zdradzę, najwyżej się artysty poradzę i odejdę pracować na swój los dalej. Dobranoc, tym co nie przegrali wszystkiego, czyli każdemu.

Edwin (18:19)

24 listopada 2006

Kto zawriuje, ja chaos w myślach sam czuje...

Świt mnie obudził. Choć wczorajszej nocy, nieźle się natrudził. Upolowałem dzika, cóż to za wyczyn dla ślepego człeka? Świnia wielka mięsa pełna, aż żal było zabijać, cóż przetrwać muszę. Coś trzyma mą duszę. Co to jest? Pamiętam chyba, to zniszczenie się nazywa. Skaza nowość w mym życiu odkrywa. Cierpliwość, staranność, systematyczność aż nie wierze, że urok z kimś mieszkania prysnął. Znikł? Aby na pewno, może powoli wbija we mnie kły. To na niebie, to na ziemi coś znika w mej przestrzeni. Zwierza, krzak ja ty. Nic tego nie zmieni. Czas… ile trwa, która godzina, po cóż to wiedzieć. Jeżeli w czasie znikniemy niczym na stole u głodnego świeże śledzie. Może, najwyższy czas coś zmienić. Ja zmieniłem. Zmieniłem? Jesteś tego pewien, że ja to ja a życie można osiągnąć Eden. Czy jestem mądry. To wiem. Po chwili, nie wiem. Jest cel, są środki, ale co może zrobić słodki dla Dorotki ? Czy mam prawo do sądzenia siebie. Teraz jestem w niebie, za chwile w piekle, a stąd do czyśćca ucieknę. I na co przyszło nam żyć, w tak nędznym zbiegowisku. Każdy marzy, każdy planuje, po chwili marzenie i plan nam się rujnuje. Czy nie jest tak. Jest prawie zawsze. Czy w swych myślach zawieram sprawy ważne? Czas wracać do pracy, moi drodzy rodacy. Rodak, czasem miewa zmyślonego boga, którego ochrania, czasem do zła nakłania. Już wiem kto bywa bogiem, kto kukiełką, a kto wrogiem. Tu zakończę, bo jak za dużo powiem źle skończę…

Edwin (18:55)

25 listopada 2006

Dzień, którego chyba nie było...

Coś się dziś działo. Tak czuje. Pamiętam nie wiele, co się dziej. Na pewno wyszedłem poza mą knieje. Przypominam sobie twierdzę, co w niej było nie stwierdzę sensownie. Tam, tam kiedyś był pogrzeb. Nie, chyba nie. Nie wiem to typowe u mnie. Dalej, przypominam sobie siostrę, kurde jak ja wam pamięci zazdroszczę. Potem jeszcze kogoś spotkałem, krzywdę mu zrobiłem. Nie przypominam sobie wcale. Dobrze wiem że wróciłem i chyba najwyższy czas przywrócić jakąś równowagę w mym umyśle. Niech pomyśle. Wiem wracam do punktu jakiegoś, dalekiego gdy nawet widziałem, słyszałem i bardziej byłem pewien tego co robie. Jestem sobie bogiem Życie jest mym nałogiem. Brzmię jak wariat. Jestem normalny. Słyszycie to nadzwyczajnie. To już brzmi fajnie. Czyż nie? Śmiesznie było, ale to jest skandal. Zakładam projekt, ciekawe? Pewnie nie, potrzebuje gwoździe, trochę płótna. I ma dusza pokutna, uniesie się zadowolona wręcz urzeczona mistrzostwem ludzkiej głupoty i brakiem czasu. Teraz może znormalnieje. Popołudniu biegnę, a diabeł jakiś w ryj mi się śmieje. Myślę sobie „poszaleję”. I ruszyłem jak dziki, gotów spełnić szalone pomyśliki. Poczułem w powietrzu łanie, teraz żałuje. Zabiłem ją jeden rzut, mięso zostawiłem dla wilków. Ruszyłem dalej, tu obraz znika. Rola jakiegoś pokręconego magika. Resztę czasu spokojnie spędzam, w mej jamie. Chaotyczne te myśli, ale nie przeproszę za nie bo są moje a nie wasze.

Edwin (19:22)

26 listopada 2006

O nałogu, z którego nie chce się leczyć, chociaż inni próbują...

Dlaczego ja wciąż pisze. Ten projekt. Znów jestem razem, ze swą chorą głową. Życie działa na mnie nie zdrowo, ale mam charakter. Biorę życie jakim jest i potrafię się nim cieszyć. Czasem nawet kogoś pocieszyć. Swym przykładem nie potwierdzę, że życie nie daje w kość i szczęście przezwycięża nędze. Był raz sobie chłopak, życie prowadził przez jakiś czas na pokaz. Nagle wszystko się mu zawaliło. Żona nagle okazała się, że nie płodna… Koniec dylematu dokończcie sami, o ile jesteście chamami, jak możecie rozdzielać zakochanych kolejnymi wersami. Jak bezduszne maszyny, których czyny wychodzą poza zdrowy rozsądek. Stop! Znowu straciłem wątek. Trzeba kochać życie, nawet jak to życie nie kocha nas. Życie odmula tutaj, wszędzie, między światami. Bo jak ja kochałem życie, jakaś kurwa czuła zawiść, prostą nienawiść z mej zdolności. Baczność! Przemyśl to i wyrośnij. A teraz kocham życie bardziej niż ci co maja dziewczyny, co życie swe jakoś dobrze sobie ułożyli. Wiesz czemu? Nie? Ja odpowiem, ale sobie, bo życie jest dla mnie nałogiem. Szaleje, niczym wiatr zmieniam się i zachowuje jak pajac. Po co z uczuciem lub słowem się przyczajasz? Mam zamknąć i nie rozwijać się. Nie sądzę. Na razie kończę, bo zdradzając wam to dalej źle skończę. Dobranoc, niczym matka otuli i twych słów wysłucha potem da zasnąć i zniknie rankiem…. Zamknij się teraz na poważnie! Żegnam.

Edwin (17:01)

27 listopada 2006

Nasza droga nigdy się nie skończy...

Kolejny dzień. Ale zacznę od wczoraj. Bo gorzej ze mną było. Nic nie pamiętam, o życie, o bogowie co ja wczoraj wyobrażałem w sobie. Nic nie pamiętam, chyba spotkała mnie coś znajomego, co to było nie powiem wam przykro jest pewnie nam. Ktoś do mnie krzyknął w głowie „Uspokój się matole”, teraz łapie za jakiś nowoczesny wynalazek pistolet. Co on tu robi? To przywidzenie. Na pewno. Dążę do sedna sprawy. Nic już, nie zrobię bez zastanowienia, mocnego skupienia. Czemu? Bo z pistoletu zrobił się stos marnych poetów, a każdy zaczął do mnie z błota strzelać. Kurde to nie prawdziwe jest. Ale, jeśli tu umrę… To kto zapłacze jak mnie zniszczoną poeci partacze. Wiem kto na pewno, ale wam nie powiem, bom wredny chwilami, jak dzieciak zachwycony słodyczami. Rozwydrzony, kapryśny i płaczliwy, swe urazy pamiętliwy. Słowik. Gra. Jak pięknie, wyrywa mnie z otumanienia, tego psychicznego zatracenia, gra kolejne nuty pomimo tego, że ten świat tak bardzo zepsuty. Przestał. Co się stało. Nasłuchuję. Szum wiatru w skrzydłach, skradający się kot mego grajka wygnał. Nie opowiem wam teraz co dziś robie, to moja tajemnica, o której tylko nieliczny się dowie. Teraz włażę na drzewo, by pośpiewać sobie. Śpiewać! Błąd w określeniu. Raczej nucić coś w rytm, wietrzny chosik, który poniesie mą melodie dalej. Przerywam schodzę, idę do domku bo słońca jest pogrzeb. A na niebie pojawia się księżycowa pani, piękna dostojna wraz ze swymi małymi siostrami. Tak miedzy nami. To nic wam nie powiem, nie wiem kto to zobaczy, nie jestem bogiem. A może byłem, ale wyznawców straciłem. Nie, nie widzi mi się to, Edwin pan czegoś nie wiadomego, czego by tu zostać bogiem? Przestaje o tym myśleć. Raz. Dwa. Trzy. Zaczynam teraz nowych myśli styl, może się ostrzygę, ogolę i pójdę do karczmy zarobię trochę. Nie to też na nic. Więc zostanę tutaj, ze swymi wyobrażeniami, myślami. Na dziś pożegnam się już z wami, żyjących iluzjami do usłyszenia i w życiu powodzenia.

Edwin (21:12)

28 listopada 2006

Ocalałem... prowadzony na rzeź

Czemu istoty mają taką cechę. Najpierw robią świństwo, potem oglądają efekt. Czy ja tak robię. Nie przypominam sobie. A może jednak… Niczego nie jestem już pewien. Chory jestem na myśli, bezsensowne. Ponoć najgłupsi mówią rzeczy oczywiste. Ja wole być głupi, ale mówić co mnie boli. Nauczyła klęska Troi, nie alarmów ale widać jak ktoś się boji. Zamykasz nagle oczy. Świat staje się inny, wchodzisz w krainę fantazji, własnej wyobraźni. Gdzie nie masz słabości. Do wszystkiego tam prawa rościsz. Rozsadzasz morza, przenosisz góry. Póki, z tond nie wyrwie cię głos ponury. Zawróci do rzeczywistości cię. Potem w twarz cię coś uderzy. Zapytasz za co? Odpowiedzią będzie uśmiech od ucha do ucha. A teraz zmiana wątku. Bez wyjątku. Dziś usłyszałem coś wspaniałego, to glos wiatru niosącego głosu czyjegoś echo, nie wiem co to za głos ale brzmiał ludzko, a zarazem nie. Brzmiał jak głos mego ojca, który mnie właśnie pocieszał po jakiejś klęsce. Gorion, ile ja mu jeszcze zawdzięczę. Cóż, że przez mnie nie żyje. Pogodziłem się z tym, cóż innego miałbym uczynić. Brata, prawdziwego ojca winić. I po cóż miałbym tak czynić. To ja go do podróży przekonywałem. To przeze mnie opuściliśmy biblioteki bezpieczne mury. Cóż kończę wzruszenia nad tym, było minęło ale wole pamiętać o tym. Ma wiara w dobroć ludzka kiedyś była jak narkotyk. Teraz już nie. Na dziś zakończę, ten potok myśli, spraw które są we mnie. Do usłyszenia wszystkim i nikomu tego życzy demon we mnie.

Edwin (17:11)

29 listopada 2006

Jedno...marzenie

Czemu ludzie niszczą czyjeś życie. Tak pospolicie, z sekundy na sekundę, z minuty na minutę. Powstaje plan jak kogoś szczęście położyć trupem. Czy to nie jest jednak nie lada trudem. Dokonać czegoś takiego, komuś kto szczęście w prostej chwili widzi. Tego co swego wyglądu, poglądu, czynu się nie wstydzi. Ej no coś mi się w głowie widzi. Czas cos znowu upiększyć w mym domku. Ale, żebym został przy wątku. Jak zbudować drzwi, do jaskini tak by prze zimnem mnie chroniły, żeby przy wichurze się nie rozwaliły. Ehh… Moje marzenia wspaniałe, żebym maił domek przednim wspaniałą ozdobną trawę. Ale czy ja tego chcę? Czy to na pewno me najskrytsze życzenie. Teraz po zastanowieniu. Nie wiem. Może, jakbym miał do wyboru jedno marzenie, pewnie wyjdę na głupca, albo na kogoś innego sam nie wiem. A mym marzeniem byłoby zapewne, to by każdy miał szczęście nie kosztem kogoś innego. Może to chore, ale teraz tak myślę, że pragnąłbym tego. Na dziś zakończę swój chory wywód. Znowu ze mną gorzej. Denerwuje mnie użalanie się… Stój nie kończ słowa, idę odpocząć, niech wam się wiedzie jak najlepiej, bez mojego dobrego słowa.

Edwin (20:19)

30 listopada 2006

Zdardzić...

0x01 graphic

Zdrada, najpierw z myślami narada, analiza sytuacji, czy opłaca się zdradzać tego i wspomóc tamtego, tylko po to by zaspokoić swoje ego. „Mój kolego” wtedy mówisz, nie jest mi przykro, a może jest różnie z nami bywa, wiecie to się zmienność nazywa. Wiecie po co mam to mówić głośno, chyba ze dziecku, które się uczy jak świat poznawać i jak innych zdradzać. Najgorsza jest jednak inna zdrada, zdrada siebie. Nie wierzysz, to nie wierz. Nie obchodzi mnie to co się ze mną stanie, to czy ktoś mnie zdradzi, czy mym planom zawadzi. Mnie, ciebie... Co teraz mam powiedzieć. Co znowu zapomniałem się dowiedzieć. Położę się na łóżku obok ściany, zastanowię się, może ja jestem pijany. Ale jak to. Ja nic nie piłem. Nie miałem alkoholu w ustach od… Od kiedy, nie pamiętam. Sedno pętla, wyśmiewcy mych myśli, chciałem do niego coś dodać. Już żadzie będę robił coś na pokaz. To się śmieje, to część mnie żartuje. Z tego co pomyśle, wszędzie słyszę tylko „durniej'. Narazie skończę, nie wiem kiedy znowu pokaże myśli kłębiące

Edwin (20:25)



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Prezentacja11 listopada
Zarzadzanie strategiczne w organizacjach publicznych wyklad III listopad 2010
Powstanie listopadowe prezentacja multimedialna
11 listopadaid 12481 ppt
Matematyka listopad 2009
listopad 2009
8 listopad 2006
jedenasty listopada
fizyka 2009 listopad podst
Noc listopadowa-Wyspiański(1), Lektury Okresy literackie
Rozrachunek z powstaniem listopadowym w Kordianie J. Słowack, Język polski
Opis programu komputerowego Twierdzenie Pitagorasa-dowód i z, wrzut na chomika listopad, Informatyka
scenariusz zajęć obserwowanych - listopad 2b, przedszkole, awans
I tydzien listopad, Scenariusze dla 4 latków na listopad
Zagrożenia wynikające z komputerowej rozrywki, wrzut na chomika listopad, Informatyka -all, INFORMAT
W listopadowe święta, KATECHEZA, Wszystkich Świętych
17 listopada, Politechnika Śląska semestr I GiG, Górnictwo
Scenariusz 11 listopada, uroczystości, 11 listopada, niepodległość
anatomia listopad 2010, Położnictwo 2010 - 2012 WUM, Anatomia, Testy, Kolokwia 2011
25 listopad Dzień Pluszowego Misia, PRZEDSZKOLE, Dzień PLUSZOWEGO MISIA, SCENARIUSZE

więcej podobnych podstron