Świętochowski A , Nowele i opowiadania+wstęp BN


ALEKSANDER ŚWIĘTOCHOWSKI, NOWELE I OPOWIADANIA (BN)

  1. W STRONĘ NOWELISTYKI ŚWIĘTOCHOWSKIEGO

Przed debiutem nowelistycznym

Nowele i opowiadania to tylko niewielki procent twórczości Świętochowskiego, wśród: kilku tysięcy artykułów publicystycznych i felietonów, kilkunastu dramatów i obrazków dramatycznych, kilku powieści, prac krytycznoliterackich, tłumaczeń, dzieł naukowych i popularno-naukowych (filozofia, socjologia, psychologia, historia).

Ramy chronologiczne twórczości nowelistycznej

W ciągu 70 lat jego działalności, tylko przez 25 lat pisał nowele:

• od 1878 r. - od 10 lat był już aktywnym publicystą, zdobył sukces jako dramaturg (Niewinni, Ojciec Makary, Piękna, Poddanka, Błazen, Za maską, Helvia)

pierwsza nowela to Karl Krug (1878)

• do 1904 r. tworzył jeszcze inne rzeczy przez 30 lat (poemat dramatyczny Duchy, inne dramaty, powieści: Drygałowie, Nałęcze, Twinko, publicystyka i pisarstwo naukowe), w 1904 roku Świętochowski jako nowelista zamilkł.

Właśnie w latach 1878-1904 pisarz cieszył się największym autorytetem jako publicysta, gł. na łamach redagowanych przez siebie pism: „Nowiny” i „Prawda” (mówią o nim Poseł Prawdy). Napisał najlepsze dramaty (Aureli Wiszar, Regina, Aspazja), pierwsze części Duchów.

Miejsce twórczości nowelistycznej

Współcześni odnosili się do nowel pisarza dość życzliwie. W międzywojniu o nich zapomniano - sam autor wzbraniał się przed ich wznawianiem, bo był niechętny nowej epoce, czuł się jak „pogrobowiec”, poza tym jego liberalno-demokratyczne poglądy ewoluowały.

W cieniu własnym i cudzym:

Przyczyny małego zainteresowania nowelami Świętochowskiego:

(1) Jego nowelistyka była zawsze przysłonięta inną jego twórczością, gł. publicystyką i dramatami, mimo że był to czas królowania prozy fabularnej, nie tylko powieściowej (nowele Sienkiewicza, Prusa, Orzeszkowej, Konopnickiej, Dygasińskiego, Reymonta, Żeromskiego, Orkana, Niedźwiedzkiego).

(2) Świętochowski odbiegał w swoich nowelach od panującej i teoretycznie przez niego respektowanej poetyki i konwencji prozy nowelistycznej (weryzm, szczegółowość). Początkowo do tej poetyki się naginał (cykl O Życie), ale szybko poszedł swoją drogą - jego twórczość zaczęła rozwijać się w kierunku dość wyraźnie odcinającym się od panującego wzorca narracji nowelistycznej. W kontekście najlepszych nowelistów jego twórczość wydawała się zatem czymś gorszym, w rzeczywistości były po prostu czymś innym.

Najważniejszą jednak przyczyną wydaje się pozostawanie jego nowelistyki w cieniu - nie tylko własnej twórczości ale też twórczości innych.

W związku z całą twórczością

Twórczość Świętochowskiego jest wyjątkowo jednolita, ton jej nadaje publicystyka społeczna. W nowelach znaleźć można wiele elementów autonomicznych ideowo i artystycznie.

Klimat startu nowelistycznego

W publicystyce młodych pozytywistów (w tym Świętochowskiego) słabnie agresywność polemiczna z lat 1870-75:

• początkowo głosili hasła ucywilizowania kraju na wzór Zachodu (Anglia, Francja, USA, Niemcy), ale szybko sytuacja w tych krajach ich rozczarowała (kryzys ekonomiczny)

• od 1875 r. widać kryzys ufności w industrializację

• Świętochowski szczerze wierzył w nieograniczony rozwój przemysłowo-ekonomiczny, jaki przynosi przewrót kapitalistyczny, kryzys obserwował na gruncie niemieckim (był tam na studiach)

Pisarz nigdy nie przestał wierzyć w postęp, konieczność wymiatania przesądów społ., kulturalnych, obyczajowych i umysłowych. Po prostu jakiś czas ton jego pisarstwa był bardziej pesymistyczny. Twórczość beletrystyczna Świętochowskiego, zwłaszcza nowelistyczna, powstawała już po Marcie, Z różnych sfer, Szkicach węglem, które były słupami granicznymi odgradzającymi nową fazę twórczości pokolenia pisarzy pozytywistycznych od ich dydaktyczno-programowych i najczęściej słabiutkich artystycznie początków.

Zmiany w polskiej prozie powieściowej tuż przed 1880 r.:

• redukcja składników dyskursywno-ideologicznych oraz metod i środków ekspresji

• brak moralizatorsko-optymistycznej afirmacji postępu burżuazyjnego, inżynierów, techników, przemysłowców, rzemieślników i handlowców

• wzrost zainteresowania „dołami społecznymi”, nobilitacja chłopa ze wsi pouwłaszczeniowej, odkrycie dla literatury przejmującej doli biedoty miejskiej, lumpenproletraitu, spauperyzowanego rzemieślnika, nędzę małomiasteczkowych skupisk biedoty żydowskiej, wędrującego za pracą wyrobnika, chłopa uchodzącego z nędzy wiejskiej w labirynt miasta

• pojawia się polski inteligent, którego sfery działalności są ograniczone przez napór przeżytków feudalnych, niedorozwój cywilizacyjny i kulturalny oraz przez konwenans burżuazyjny i warunki ucisku narodowego

• pojawia się (choć rzadko) autentyczny proletariusz, robotnik polski

• pogłębienie się skali obserwacji, tendencje ideowe znajdują dyskretniejszą formę wyrazu, stają się składową częścią umiejętniej kreowanej wizji rzeczywistości, nie występują zaś z reguły w postaci dyskursywno-publicystycznego komentarza do niej (chociaż i ten nie całkiem zaniknął), u Świętochowskiego i Orzeszkowej krytykuje się jeszcze komentarz publicystyczny o charakterze moralizatorsko-postulatywnym.

Wkrótce do czołowych nowelistów polskich dołączą Konopnicka i Dygasiński, a w tym momencie dołącza Świętochowski.

Krytyk-bojownik nowej literatury

Jako krytyk literacki Świętochowski był orędownikiem pozytywistycznej literatury tendencyjnej.

Walczył z konserwatyzmem szlacheckim, klerykalizmem, starzyzną obyczajową, epigoństwem, kultem przeszłości, zacofaniem umysłowym itp.

Postulował:

• wierność obserwacji, prawdopodobieństwo i werystyczną iluzję obrazu artystycznego

• powieść jako odbicie życia w jego najważniejszych momentach i przedstawienie ludzi w ich zasadniczych rysach

• literaturę propagującą hasła pozytywizmu, tworzącą wzorce nowych norm moralnych, stosunków międzyludzkich wyzwolonych z więzów instytucji praw i tradycji szlachecko-feudalnych, aby propagowała nowe, mieszczańskie formy i ideały aktywności społecznej, skrzętności i przedsiębiorczości ekonomicznej, ideały humanitarnych form życia, tolerancji narodowej i religijnej, zniesienia przedziałów kastowych, równouprawnienia kobiet

• żądał propagowania oświaty kultury, nauki, postępu technicznego w gospodarce, nowych, skuteczniejszych form ekonomicznych na wsi pouwłaszczeniowej, w rzemiośle, na folwarku

• literatura według niego miała być przewodnikiem całego społeczeństwa, by postępowała co najmniej o krok przed nim (towarzyszyła temu aprobata pozytywistycznych powieści tendencyjnych jako najpełniejszej realizacji postulatów świadomego społecznego zaangażowania twórczości literackiej)

• demokratyzację literatury, kierowanie uwagi ku nizinom.

  1. W KRĘGU WCZESNEJ NOWELISTYKI

Pozytywistyczny rodowód wczesnych nowel

Początki twórczości nowelistycznej autora trylogii nowelistycznej pt: O życie, zbiegają się w czasie i, co chyba bardzo znamienne, łączą się z okresem, kiedy w jego publicystyce, jak i w publicystyce całego obozu pozytywistycznego, słabnie napięcie i agresywność polemiczna i dyskusyjna, najbardziej widoczna w okresie lat mniej więcej 1870-1875. Ruch pozytywistyczny w Polsce, któremu w publicystyce przewodził Świętochowski, głosił m.in. hasła ucywilizowania kraju, podźwignięcia go do poziomu ogólnej cywilizacji.

O życie - tytuł pierwszego zbioru nowel - jest zawołaniem pisarza żywo zaangażowanego i wierzącego głęboko w skuteczność walki o humanistyczną postać i charakter życia zbiorowego. O Życie: atak na ciemne i trwałe dziedzictwo nietolerancji narodowej, kastowej, wyznaniowej (cel ten określił w przedmowie i pointach zamykających każdą z nowel). W warstwach wyższych egoizm narodowy i jednostkowy jest świadomy, wśród „nizin” - jest objawem ciemnych instynktów, nieokrzesania umysłowego, itp. W każdym z trzech opowiadań wiedzie do zbrodni, morderstwa.

Program ideowy a przedstawienie artystyczne

We wczesnej publicystyce Świętochowskiego przeważały elementy prezentacji programu ideowo-społecznego i jego postulatów, w utworach beletrystycznych zaś, zwłaszcza w nowelistyce górowała obserwacja, konstatacja obiektywna, która tam była tylko przesłanką do wywodów. W O Życie tendencja, program ideowo-społeczny, sugestie światopoglądowe, etyczne itp. szukały wsparcia w rezonerstwie, w dyskursywnych apostrofach i pointach. Był jednym z najgorętszych zwolenników równouprawnienia wyznaniowego, uznania pełni praw obywatelskich Żydów, zwalczał antysemityzm, piętnował demagogię szowinistyczną, odsłaniał tło ekonomiczne antysemityzmu. Poświęcił temu problemowi wiele wystąpień publicystycznych, a także nowelę Chawa Rubin. Jego zdaniem jedynym środkiem rozwiązania kwestii żydowskiej była wg Świętochowskiego oświata, która miała wyrywać Żydów z getta umysłowego, przysposobić do roli oświeconych ludzi, wyzwolonych z przesądów rasowych, religijnych, narodowych itp.

Treść nowel a komentarz publicystyczny

Pointy nowel cyklu O Życie traktowano jako chwyt publicystyczny, wzmacniający wymowę ideową„obrazka”. Oceniano je z reguły negatywnie (zwł. S. Tarnowski). Jednak o tym, jak ważne były to utwory, świadczą liczne ataki konserwatystów i szowinistów - z którymi Świętochowski w nim walczył. Złe czy dobre, owe pointy publicystyczne były nieoddzielnymi członami utworów wywodzących się z tradycji pozytywistycznej literatury tendencyjnej.

Utwory doraźnej aktualności

(Pseudonim artystyczny Świętochowskiego: Okoński) Już w O Życiu widać aktualne wydarzenia społeczne: antysemityzm, dobra koniunktura budowlana w Warszawie (1877), Kulturkampf, zatarg Bismarcka z hierarchią kościelną, ferment problematyki ukraińskiej w Galicji itp.

Utwory interwencyjne (gł. Klemens Boruta i Oddechy), bezpośrednio, otwarcie mobilizujące do określonych poczynań i ogólnospołecznego działania.

Geneza bezpośrednia „Klemensa Boruty” (wizja nędzy i głodu) i „Oddechów” (protest wobec antypolskiej polityki pruskiej, pamflet na zaprzaństwo narodowe)

Klemens... powstał po fali głodu wśród ludności górniczej Górnego Śląska w 1879. Na skutek apeli Karola Miarki, klęska ta wywołała w Królestwie Polskim akcję pomocy. „Nowiny” (których redaktorem był wówczas Świętochowski) zbierały pieniądze i informowały o sytuacji na Śląsku oraz o akcji. Akcja była symbolem jedności narodu przedzielonego granicami. Dochód z wydania książkowego Klemensa... poszedł też na akcję.

Oddechy (1886) powstały pod wpływem zarządzenia władz niemieckich z 26 marca 1885, nakazującego Polakom nie będącym poddanymi pruskimi, opuszczenie Prus. Byłą to część kampanii antypolskiej. Ugodziła w kilkadziesiąt tysięcy Polaków z zaboru rosyjskiego.

Wizja nędzy i głodu

W wielu opowiadaniach Świętochowskiego, niemal przez całą jego twórczość nowelistyczną przewija się motyw nędzy i głodu jako zmory życia i świadomości człowieka (Karl Krug, Chawa Rubin, Klemens Boruta, Krajobrazy, Pożegnanie, Dwa widma, Bartłomieja, Złodzieje, Pustelnik i in.). Wizja głodu przybiera postać makabryczną. W biedzie wysychają uczucia.

„Oddechy” protestem przeciwko antypolskiej polityce pruskiej

Oddechy są pełnym pasji oskarżeniem polityki antypolskiej i germanizacyjnej pruskiego zaborcy. Od początku Świętochowski uprawiał publicystykę antypruską. W 1875 r. pogłębił bezpośrednią obserwację tamtejszych stosunków (studia w Lipsku). Był krytyczny wobec wszelkiego szowinizmu, również polskiego. Ostro krytykował polakożerczą prasę niemiecką („Norddeutsche Allgemeine Zeitung”), gł. red. Pindtera (w Wołach synonim okrucieństwa).

„Oddechy” pamfletem na zaprzaństwo narodowe

Oddechy to też pamflet na serwilizm i wysługiwanie się zaborcy, na zaprzaństwo narodowe ukazane w całej swojej nikczemnej małoduszności i w końcu nieskutecznie. Świętochowski stał na stanowisku lojalizmu politycznego, głosił trwałość bytu społeczeństwa polskiego w obrębie obcych państw. Jego lojalizm i legalizm przeciwstawiał się zarówno tradycjom powstańczym, jak i polityce serwilistycznego przymierza lub wtopienia się w obcy organizm narodowy.

  1. PISARZ I IDEOLOG

Ku najbardziej zapalnym konfliktom społecznym

Świętochowski łączył szerokie widzenie rzeczywistości z konkretnymi problemami chwili, sytuując je zawsze na tle formacji kapitalistycznej i jej sprzeczności oraz przeciwieństw. Chmielowski zarzucał mu, że jego utwory są pełne spraw „społeczno-ekonomicznych”. np. Karl Krug: gł. motyw antagonizmu między polskimi murarzami a niemieckimi przybyszami to konkurencyjna walka na rynku pracy (im więcej rąk do pracy, tym mniejsza płaca)

W Klemensie Borucie klęska ukazana jest jako skutek działania systemu najemnictwa w ustroju kapitalistycznym. Świętochowskiemu zależało tutaj na ukazaniu skuteczności i dobroczynnego działania filantropijnej pomocy rodaków (dzięki wsparciu Polaków z Warszawy Klemens odzyskuje zdrowie).

Pisał: żyjemy w epoce bezwzględnego panowania kapitału; pieniądz jest siłą, niepodległością i szczęściem. Pamiętał o męczeństwie pracy najemnika, wolnego najmity, którego myśli krążą wciążwokół pracy i bezrobocia (Karl Krug przerywa polityczne dywagacje Klotza: „Roboty nie ma...”).

Inny wariant: Ona - inteligent i jego koledzy nie znajdują warunków do dalszej pracy twórczej.

Kierunek ewolucji świadomości społecznej

Wielu pozytywistów, w tym Świętochowski, z czasem zauważyło iluzję swoich dawnych haseł, złudzeń, założeń programowych, które nijak mają się do ich praktycznej realizacji. Pisarz wyjaskrawiał proces deziluzji, rewizji wielu dawnych złudzeń, haseł, założeń programowych, konfrontował wreszcie wiele pozytywistyczno-mieszczańskich zasad z ich praktyczną realizacją w społeczeństwie burżuazyjno-obszarniczym.

Od 1880 r. Świętochowski pisze o przygaśnięciu świateł cywilizacji, o konfliktach społecznych i narodowych Europy. Wizja świata staje się mroczna, katastroficzna. Próbuje wciąż znaleźć jaśniejszy brzask - głosi hasła rozwoju oświaty, reform społ. i ustrojowych,

hasła filantropii. Bronił haseł pracy u podstaw i pracy organicznej.

Wobec socjalizmu i kapitalizmu

Był przeciwnikiem socjalizmu, ale zawdzięczał mu krytykę podstaw i przejawów działania mechanizmu wyzysku i ucisku klasowego ustroju kapitalistycznego, socjalistycznej krytyce konsekwencji przejawiających się w obyczajowości, moralności, kształtowaniu mentalności, ideałów i aspiracji indywidualnych, jak też i zbiorowych w łonie społeczeństwa polskiego oraz krajów, w których system ten objawiał swoje dojrzalsze stadia rozwoju. Zdecydowanie zwalczał wszelkie ideał rewolucyjnego przekształcenia społ. Burżuazyjnego.

Ostatni pieniądz: utopijny obraz społeczeństwa bezklasowego, wyzwolonego z pęt zależności ekonomicznej, społeczeństwo komunistyczne żyjące w roku 2340.

Nie było w pokoleniu Świętochowskiego drugiego pisarza i publicysty, który by z taką intensywną świadomością przeżył narodziny tych tendencji i procesów, jakie ukształtowały społecześntwa europejskie i polskie u schyłku XIX wieku: wojny i podboje kolonialne, walka o podział rynków i stref wpływów, powstanie monopoli, zmierzch liberalnego stadium rozwoju kapitalizmu, zanikanie pierwiastków demokratycznych, militaryzacja i totalizacja wielkich państw, zaostrzenie walk klasowych, wyzysku i ucisku oraz form walki z nimi. A także wpływy, jakie te zjawiska wwierały na życie społeczne, obyczajowe, sytuację narodów, klas, jednostek.

Pesymistyczna ocena rzeczywistości społecznej była często sprzęgnięta z katastroficzną diagnozą, dopatrywano się u niego nieomal nihilistycznej negacji społeczeństwa, ludzkości, rzeczywistości, wszelkiego sensu życia.

Dominujące motywy protestu społecznego

Różne motywy protestu pisarzy realizmu krytycznego wobec porządkowi burżuazyjnemu:

• protest przeciw urzeczowieniu człowieka przez pieniądz (Balzak)

• protest przeciw zdeprecjonowaniu osobowości i indywidualności ludzkiej (Stendhal, Dostojewski)

• protest przeciw niewoli i jarzmu mas ludowych (Hugo, Tołstoj)

• protest przeciw immoralizmowi społ. burżuazyjnego (Balzak, Flaubert, Zola, Maupassant)

Gł. motywy krytyki Świętochowskiego odróżniające go od jemu współczesnych:

(1) problem moralności społ. burżuazyjnego,

(2) problem deprecjacji indywidualności ludzkiej w trybach stosunków społ.-ekonom. oraz w sferze konwencji i obyczaju.

Nie oznacza to, ze nie podejmował on innych motywów obecnych także u innych polskich pisarzy. Są to motywy wysuwające się na czoło. U żadnego z ówczesnych pisarzy nie doszło do tak wyraźnej przewagi elementów krytyki moralności współczesnej mu i protestu przeciw deprecjacji indywidualności ludzkiej jak u Świętochowskiego.

Pamflecista antymieszczański a krytyka szlachty

Początkowo był apologetą mieszczaństwa i jego mentalności, ale potem zmienił się w pamflecistę. Odraza, pogarda, wstręt, drwina, szyderstwo, gryząca ironia stała się główny środkiem charakterystyki burżuazji i mieszczaństwa. Dawniej ziemiaństwo było głownym celem jego inwektyw, teraz pisze o nim z dobroduszną ironią.

np. Na pogrzebie: szlachcic jako pasożyt o pańskich gestach i wielkich pretensjach, próżniacze życie i dziwaczne pomysły gospodarskie przy zupełnym materialnym bankructwie.

Pogoń za zyskiem - cecha mieszczańskiej moralności

W późniejszej twórczości nowelistycznej problematyka socjalnej krytyki szlachty właściwie zanika.

Po 1880 r. pisarz skupia się na środowisku mieszczańskim i drobnomieszczańskim - zawsze w aurze krytycznej, ironicznej, nierzadko pamfletowej.

Gł. cecha moralności mieszczańskiej - pogoń za zyskiem (Storch z Bartłomiejki każe natychmiast wydalać inwalidów, nie jest to demonizowanie, jest to dla niego naturalne)

Prawa systemu kapitalistycznego a ludowe poczucie sprawiedliwości

Bartłomiejka: konflikt „naturalnych” praw postępowania wyznaczanych przez kapitalizm z żywiołowym poczuciem sprawiedliwości prezentowanym przez starą wyrobnicę folwarczną (Bartłomiejka chce dożyć swych dni na ziemi, na której całe życie pracowała) skontrastowane są z postawą burżuazyjnego właściciela, którego cechuje poczucie pełni praw własności. Pisarz walczy o prawo do życia w całej twórczości (w cyklu O Życie walczy o prawa do życia na ziemi ojczystej przybyszów ze Śląska, Ukraińca oraz wynędzniałej Żydówki, którym fanty, szowinizm i ciemnota, barbarzyństwo i mroczna tradycja odmawiała prawa do życia, chleba, do ludzkiej solidarności, braterstwa; w Bartłomiejce ukazuje, że tego prawa nie posiada tutejsza). Narrator emocjonalnie solidaryzuje się z bohaterką, zmniejsza dystans między nimi, co jest wyjątkowe u niego!

Problem nizin społecznych

Świętochowski zawsze trzymał dystans wobec bohaterów z nizin społecznych. Był po prostu rzecznikiem mas ludowych, ich potrzeb, aspiracji, praw, awansu materialnego i umysłowego. Inteligencji, mieszczaństwu i ziemiaństwu wyznaczał rolę patronatu nad ludem, który pozostawał w publicystyce i literaturze pozytywistów przedmiotem, a nie podmiotem progresywnego działania społeczno-narodowego, cywilizacyjnego kulturalnego. Uważał masy za niezdolne do samodzielnego życia społecznego. Inne warstwy darzył wzgardą. Lud był dla niego przede wszystkim „ciemny”.

Wyjaskrawiona prymitywizacja postaci

Nawet bohaterowie, dla których chciał wzbudzić sympatię, są zarysowane z cechami prymitywizmu barbarzyńskiego i infantylizmu.

np. Karl Krug jest poczciwy, pracowity, przywiązany do dzieci, ale w komentarzu odautorskim mówi się, że tylko w walce o pieniądz potrafił być bezwzględny, odmawia mu poczucia godności osobistej (nie do końca widać to w rysunku postaci, komentarz jest przejaskrawiony). Świętochowski wprost odmawia swoim postaciom poczucia godności osobistej, które było dlań miarą człowieczeństwa. W całej twórczości jedyną właściwie postacią z nizin społecznych, która jest nią obdarzona jest Bartłomiejka.

Kreacja postaci robotników

Robotnicy są opisywani z nutą sympatii lub chociaż współczucia dla ich nędzy, niewoli ekonom. Mimo to zawsze budzą obawę, niepokój, zwłaszcza jako masa (motłoch) - jest to jedyny chyba typ społeczny, którego opis ulega pewnej demonizacji. Dla niego robotnicy stanowią materiał nieprzydatny do przedsięwzięć idealnych, a skłonni do niszczących wybuchów.

np. Karl Krug: przywódcą robotników budowy jest oszust, Czapla, morderca Karla; przywódcą został dzięki sprytowi i silnemu poczuciu solidarności z gromadą robotniczą (masa robotnicza budzi zawsze największe obawy)

zwrócenie uwagi na problematykę ludu, jego rozwarstwienia, aspiracje połączone w twórczości Świętochowskiego z charakterystyką stosunku pisarza do innych klas i warstw społecznych prowadzi wprost do najistotniejszych chyba motywów problematyki ideowej Świętochowskiego, do bogatej i wielostronnej u niego problematyki indywidualizmu i krytyki moralności współczesnego mu społeczeństwa.

  1. TRAGIKOMEDIA PRAWDY (tytuł cyklu nowel)

Problemat kłamstwa

Problemat znaczenia i roli kłamstwa, jego wielorakich postaci i objawów był indywidualną obsesją tematyczną pisarza. Jej przyczyn należy szukać w ideowej wizji społeczeństwa uformowanej przez Świętochowskiego.

Kłamstwo niezbędnym spoiwem życia społecznego

Dowodził, że kłamstwo, zakłamanie to konieczność czasów współczesnych. Jest ich koniecznym wytworem. Pełni też funkcję niezbędnej straży istniejącego porządku. W nowelce On i ona mówi się, że jest ono niezbędne do utrzymania budowy społecznej.

Rozkład moralny - wykwit kapitalizmu

Źródła rodowodu niemoralności:

(1) natura systemu społ.-ekonom.,

(2) natura klasy rządzącej, burżuazji.

Wśród członków Klubu szachistów i sfery burżuazyjnej, z której się wywodzą, każdy właściwie ma na sumieniu swoją „aferę panamską”, frymarczenie wszystkim, sprostytuowanie, pospolite łajdactwa okryte tajemnicą, konwenansem, którego rolę sprowadza pisarz częstokroć do osłony kłamstwa, obłudy, zgnilizny i deprawacji moralnej. Zwyrodnienie burżuazyjne często przybiera wymiar uniwersalnego stanu naturalnego społ. (On i ona) i powoduje skrajny pesymizm (Krajobrazy I. Północny); konstatuje się powszechnie bankructwo moralności, ideałów, poczucia prawości.

Świętochowski jako moralizujący kaznodzieja krytykował immoralizm, z poczuciem daremności...

Główne motywy „Klubu szachistów” (1895)

Opowiadanie jest przenikliwei demaskatorskim, wolnym od szelkich iluzji ukazaniem atmosfery deprawacji i immoralizmu, konieczności kłamstwa jako fasady panujących stosunków obyczajowo-społecznych i norm moralnych. „Klub szachistów” to kryptonim stowarzyszenia, które ma zbierać materiały do badań mających na celu wytropienie źródeł dwoistości i dwulicowości. Potencjalne źródła to:

(1) natura ludzka,

(2) warunki życia,

(3) choroba woli.

Klub rozwiązuje się ku powszechnej uldze i wewn. kompromitacji członków, którzy są mniej lub więcej konformistami, pogodzonymi z porządkiem rzeczy, w którym powszechna amoralność odpowiada jednostkowemu przystosowaniu. Jedyny nonkonformista, ma odwagę przemyślenia problemu do końca, staje u progu immoralizmu, nihilistycznego indywidualizmu. Ostanie zdanie byłego prezesa klubu, zamykające opowiadanie, rzeka, że źle wiedzieć i źle nie wiedzieć, c się kryje we wnętrzu innego człowieka, poświadcza istnienie ślepego zaułka moralności społeczeństwa i człowieka współczesnego, panowanie kłamstwa, jego konieczność, a zarazem i cenę, jaką płaci jednostka w tych trybach takiego porządku moralnego. B w końcu prezes zapłacił największą cenę: wolał wydać ukochaną córkę za osobnika, którego nie znał, niż za Urbina, którego dzięki praktykom klubowym poznał na wskroś. Szczęśliwy rywal okazał się łotrem największym.

  1. DROGI I BEZDROŻA INDYWIDUALIZMU

Problem indywidualizmu w nowelistyce

Świętochowski krytykował to, co uwłacza indywidualnej godności człowieka, co ją degraduje, degraduje ją, czyni niewolnikiem lub poddaje upokarzającej zależności. W jego twórczości z niezwykłą ostrością pojawiał się dylemat relacji między jednostką a społeczeństwem - w różnych postaciach, w opozycji do różnych zjawisk historycznych oaz tendencji społecznych i etycznych (pozytywizm, socjalizm, nietzscheanizm, indywidualizm modernistyczny różnych odmian). Tę problematykę rozwijał pisarz głownie w utworach dramatycznych. W nowelistyce znajdziemy jedynie to, co w jej obrębie jest stałe.

Kult i utopia indywidualistyczna

Świętochowski zajmuje się konfliktem jednostka - społeczeństwo. Głosi kult indywidualności. Początkowo apoteoza indywidualności ludzkiej uderzała głównie w feudalne dziedzictwo, ciemnotę, upośledzenie materialne i moralne mas i jednostek. Pisarz zawsze jednak przeciwstawiał się bezwzględnemu podporządkowaniu jednostki dyktatowi ogółu. Optymistycznie sądził, że da się pogodzić jednostkę ze społeczeństwem (zgoda ze społ. ma gwarantować korzyści jednostkowe, a troska o jednostkę ma być prawem i nakazem ogólnospołecznym). Tak malowała się utopijna wizja Świętochowskiego.

Sam w sobie (tytuł noweli z cyklu Tragikomedia prawdy)

W nowelce szczególnie dobitnie przedstawia:

• dramat degradacji indywiduum, godności ludzkiej, jarzmo konwenansu, obyczaju, normy ogółu, jakie narzucają człowiekowi

• człowiek gubi się w zbiorowości, czując się wyobcowany, osamotniony

• poczucie „samego siebie” to jedynie iluzja, świat wewnętrzny nie jest wolny od nawyków, norm, przymusów, nie można się w nim schronić na stałe uciekając od sytuacji pozbawiających jednostkę samej siebie. Ucieczka istnieje jedna - w śmierć (Pustelnik).

Materia wielu opowiadań jest przepojona dramatycznym protestem przeciwko zdławieniu ludzkiej osobowości. Bohaterami często są ludzie, których warunki życia wyzuwają z własnej indywidualności. Pisarz często moralizuje, mimo poczucia daremności tych poczynań.

Moralizm

Moralistyczna postawa tego rodzaju, sama w sobie jałowa, pozwalała na deheroizację bohaterów, obnażenie ich filisterskiej małości i wnosiła do niektórych utworów Świętochowskiego pewien to moralny o dużym ładunku emocjonalnym: wierności sobie.

Moralistyczna postawa jest jednak przede wszystkim wyrazem indywidualistycznych iluzji społecznych Świętochowskiego, wiary i niewiary w nie, które się często ze sobą krzyżują.

Samotność, wyobcowanie

Współczesne społeczeństwo nie daje nadziei na przyszłość. Jedyną nadzieją jest oświata, wyłonienie się z ludu wykształconej elity intelektualnej. Najlepsze jednostki są jednak skazane na samotność, poczucie wyobcowania.

Przeciw indywidualizmowi egotycznemu

Świętochowski, obok swego indywidualizmu, wyrósł ze środowiska liberalno-inteligenckiego o charakterze altruistycznym. Silne było w nim poczucie solidarnej więzi z losami ludzkimi, obcy był mu nihilizm egoistyczny, antyspołeczny w tej postaci, w jakiej jawił się w zwulgaryzowanej wersji nietzscheanizmu

Klęska indywidualizmu

Jednostka w miarę postępu cywilizacji będzie powoli jawić się jako zwycięska w sferze idei, ale pokonana w życiu, będzie postępowało ograniczenie swobody indywiduum ludzkiego. W nowelistyce pojawia się tylko motyw zniewolenia, próby i klęski ucieczki, aż po tę ostateczną - śmierć (Pustelnik). W Pustelniku pisarz ukazuje, że indywidualne reformatorstwo, filantropia są bez sensu wobec nędzy, biedy, ubóstwa.

  1. O KSZTAŁCIE ARTYSTYCZNYM NOWELISTYKI ŚWIĘTOCHOWSKIEGO

Artyzm „dedukcyjny” i „indukcyjny” (w artykule o Nad Niemnem)

Twórczość artystyczna używa tych samych metod, co badania naukowe:

(1) indukcja - z faktów szczegółowych wyprowadza ogólne wnioski lub typowe postaci;

(2) dedukcja - wniosek ogólny rozmienia na prawdy szczegółowe lub pewną zasadę wciela w pojedyncze postaci (wg logiki założeń, a nie logiki życia); np. powieść tendencyjna - bierze ze swojego czasu idee, zasady i godła, natryskuje niemi postaci mniej lub więcej z życia przerysowane. W twórczości Świętochowskiego zaznacza się opór przeciwko poetyce werystycznej, konwenansowi „logiki życia” z jej wymogami iluzji wierności, dosłowności obrazu artystycznego, kreacji, postaci, sytuacji itp.

Dziedzictwo pozytywistycznej literatury tendencyjnej | W narzuconej konwencji

We wczesnej twórczości pisarza wiele jest partii o charakterze dość nieudolnym artystycznie, natrętnie ilustratorskich (O Życie, Klemens Boruta, Na pogrzebie), objawiających się w fabułach, które redukuje mniej lub bardziej jej bieg do funkcji dowodu dla pisarskiej wizji świata, poglądów i zasad eksponowanych przez autora w końcowych pointach. W Borucie widoczna jest daleko idąca redukcja elementów fabularnych do motywów głównie apelujących o współczucie czytelnika.

Starał się kreować postacie tak, by było z rzeczywistości zdjętym okazem ludzkiego życia. wyraźne to dążenie do werystycznego kreowania postaci objawia się zwłaszcza we wczesnym okresie twórczości nowelistycznej. Ale próby tworzenia iluzji wierności sytuacyjnej, postaci, poziomu intelektualnego, charaktery wiódł najczęściej do pewnej wymuszonej, forsownej styczności, objawiały z reguły niemoc pisarza w utrzymaniu się przy narzuconej sobie konwencji. Weryzm portretu Klemensa Boruty czy Karla Kruga pisarz okupuje przerysowywaniem cech prymitywizmu, w wypadku Klosza popada w parodię, podobnie trójkąt małżeński przedstawiony w Karlu Krugu jest mimowi ujęty jak w bulwarowej farsie. Damian Capenko znowu jest skojarzeniem trochę sztucznej, poetyckiej pierwotności i poczciwej naiwności. Jest rzeczą znamienną, iż lakonicznością i oszczędnością opisu wyróżniają się właśnie najbardziej udane postaci: Chawa Rubin, a zwłaszcza późno stworzona Bartłomieja.

Skłócenia wewnętrzne

Lepiej wypadają postacie drugoplanowe, które mają tylko oszczędnie zarysowaną pewna cechę, rys. np. Rubowiczowa z opow. Ona - zindywidualizowana przez język i sposób wyrażania się rubasznej wdowy (co wyjątkowe!), jej oryginalność stanowi kontrast już z pierwszoplanowymi postaciami utworu. Postaci są indywidualizowane przez język, ale nie przez sferę świadomości (tu brak weryzmu, nieporadność w usiłowaniach respektowania sfery świadomości jednostkowej i socjalnej oraz psychologii postaci). Wyjątkiem jest jedynie Bartłomiejka - doskonale zbudowana postać pierwszoplanowa.

Elokwencja postaci

Postaci są zarysowane słabo, ale odznaczają się często szczególną elokwencją, dialogi są świetne. Czasem aż nazbyt deklamacyjne i retoryczne. Często postacie są „tragarzami idei” (określenie Irzykowskiego). Pisarz próbuje osłabić rezonerstwo przez:

(1) zrezygnowanie z werystycznej motywacji cech, czynów, myśli postaci (bo tutaj radzi sobie kiepsko),

(2) zastosowanie parodii, karykatury, groteski, paradoksu, wyjaskrawienia (sygnalizują istniejący dystans pisarza do wymogów werystycznej prezentacji).

Niespełnione oczekiwania czytelnicze | Niepojednane konwencje artystyczne

Postaciom Świętochowskiego brakło prawdziwości i plastyczności, nie było u niego kreacji pulsujących życiem, czego oczekiwał czytelnik i krytyk. Brak w jego utworach opisu doznań świata zmysłowego przez kreowane postacie, kiedy próbuje je wprowadzić, popada w ckliwy sentymentalizm i sztuczność. Jego wczesne utwory to najczęściej parabole, nie zaś obrazki powieściowe.

Chwyty melodramatyczne i ich rola | Brak opisowości | Rygor nowelistycznej kompozycji

Przenikanie elementów czułostkowo-lirycznych, łzawej melodramatyczności dostrzec można już we wczesnym okresie twórczości nowelistycznej. Były to środki ekspresji bardzo charakterystyczne dla tzw. pozytywistycznej powieści tendencyjnej. U Świętochowskiego ich obecność wiąże się z próbą dostosowania do konwencji oraz z pewnym niedowładem talentu (zamiast wyrazistej plastyki postaci, zdarzeń, sytuacji - melodramatyczny sentymentalizm, np. opis głodu i cierpień w Klemensie Borucie jest właściwie zastąpiony makabryzmem, spotęgowaną okropnością, zapożyczoną z rekwizytorni sentymentalizmu, melodramatycznej ckliwości).

Świętochowski jako pierwszy zaniechał fotograficznego opisywania rzeczywistości, bogatych studiów charakterologicznych. Współcześni mu to zarzucali.

Krytycy, którzy uważali Świętochowskiego na wytwornego i finezyjnego artystę, zwracali uwagę na zręczność techniczną, a nawet wymyślność kompozycji jego dzieł dramatycznych, a także prozy narracyjnej. W obrębie prozy oznaczało to w dużym stopniu ciążenie ku pewnym zrygoryzowanym kształtom kompozycyjnym, co było istotnym wyznacznikiem twórczości Świętochowskiego na tle współczesnej mu i późniejszej prozy.

Różnica między romansem (powieścią) a nowelą według Ignacego Matuszewskiego:

• nowela ma się do romansu jak dramat do epopei

• romans ma na celu rozwinięcie idei, która musi być doprowadzona do punktu, w którym znajdzie swoje potwierdzenie lub zaprzeczenie jest epiczny, szeroki

• nowela nie rozwija idei, ale daje ją gotową jako fakt jest dramatyczna, skupiona (nowela jest jakby końcowym epizodem jakiegoś nienapisanego romansu)

Rygory strukturalno-formalne prozy narracyjnej w całej Europie były rozluźniane, co wiązało się z chęcią stworzenia iluzji rzeczywistości, dla której rygory formalne były nienaturalnym wędzidłem. Świętochowski mieszał gatunki prozy, ale zarazem stosował ścisły rygor wewnętrzny nowelistycznej kompozycji.

Charakter gatunkowy prozy Świętochowskiego

Pod względem wewnętrznej struktury gatunkowej twórczość nowelistyczna Świętochowskiego dzieli się na dwie części:

1. typ prozy narracyjnej - najbardziej popularny w XIX wieku (Balzak, Dickens, Flaubert, Tołstoj, Turgieniew, Maupassant, Kraszewski, Korzeniowski, Orzeszkowa, Prus, Sienkiewicz, Konopnicka, Dygasiński)

- wyraźny rdzeń fabularny, prawdopodobieństwo życiowe, weryzm, indywidualna plastyka,

a zarazem typowość lub reprezentatywność społeczna postaci, sytuacji, akcji

- utożsamiany z poetyką realizmu

- gatunki: powieść, szkic powieściowy (obszerne opowiadanie), opowiadanie, nowela, obrazek

- u Świętochowskiego np. O Życie, Klemens Boruta, Na pogrzebie, Oddechy, Bartłomiejka (gł. w latach 1878-86)

2. typ, bardziej indywidualny dla Świętochowskiego związany z parabolą, powiastką filozoficzną - popularny w renesansie, oświecieniu, romantyzmie, odrodzony pod koniec XIX w i w XX wieku (Nietzsche, Multatuli, France, Wilde, Shaw)

- u Świętochowskiego np. Sam w sobie, Klub szachistów, cykl Tragikomedia prawdy, kilka bajek (gł. po 1886 r.)

3. utwory graniczne - np. Ona, Woły, Pustelnik

Świadomość gatunkowej dwutorowości utworów nowelistycznych

Pisarz był całkiem świadom dwutorowości, jaką biegła jego twórczość nowelistyczna. W zbiorowym wydaniu pism (1896) sam podzielił utwory wg tych kryteriów - w jednym tomie pomieścił opowiadania i nowele werystyczne, w pozostałych dwóch parabole, przypowieści i bajki. Zatarł nawet chronologię powstawania, o którą zazwyczaj dbał.

Kompozycja nowelistyczna, dramatyczna | „Proza dramaturga”

Zarówno opowiadania, nowele , jak i przypowieści, powiastki filozoficzne, parabole łączy pokrewny typ techniki konstruowania fabuły, pokrewna kompozycja. Wszystkie ciążą ku kompozycji nowelistycznej, nawet jeśli nowelami nie są.

Nowela:

jest ze wszystkich gatunków najbardziej zrygoryzowana kompozycyjnie i strukturalnie, jak dramat

charakteryzuje ją ciążenie ku jednolitości motywu narracyjnego, jego przedmiotu, dążenie do pewnej jednolitości akcji, do dramatycznej koncentracji i intensyfikacji fabuły, do zwartości intrygi, charakterystyki postaci, zdarzeń, nawet przestrzeni i co się z tym wiąże - dążenie do krótkości utworu

mocno związana wokół jednego ośrodka, bez dygresji, zamknięty kształt

żywe tempo wydarzeń

Świętochowski zaczynał właśnie od dramatu i to widać w jego nowelistyce. Ciążenie prozy narracyjnej ku nowelistyce, ku jej kompozycji i strukturze dramaturgicznej jest zjawiskiem dominującym i określającym prozę Świętochowskiego

Kompozycja nowelistyczna opowiadań

Opowiadanie-biografia (jedna z grup opowiadań Świętochowskiego) sygnalizowane odmiennymi tytułami (choć nie zawsze), charakteryzują się luźnością biegu narracji, mniejszą jej koncentracją, większą rozlewnością i pewną dygresyjnością wątków np. Klemens Boruta, Oddechy, Bartłomiejka. Silniej akcentuje się tutaj narratora subiektywizacją tonu narracji. Mimo ich luźności w układzie kompozycyjnym ciążą te utwory ku konstrukcji nowelistycznej z jej tendencjami do wzrastającej gradacji napięcia dramatycznego, kondensacji akcji, redukcji elementów statycznych (opisu), do przesuwania punktu kulminacyjnego, katastrofy ku końcowi utworu. Poprzedza Świętochowski katastrofę pozorną perspektywą innego, zwykle pomyślnego rozwiązania konfliktów, perypetią.

Na pograniczu prozy fabularnej i formy dramatycznej

Część opowiadań ma tak zredukowany opis i rozwinięty dialog i monolog, że zbliża się do dramatu. Opis sytuacyjny ogranicza się w tych utworach do rozmiarów didaskaliów Klub szachistów, Dwaj filozofowie.

Monologi, autobiografie i ich funkcje artystyczne

Formy uobecniania narratora utworów o charakterze monologu:

(1) uobecnianie się narratora (1-os.) w stunku do zjawisk i zdarzeń relacjonowanyc, których jest się obserwatorem świadkiem - tworzyła iluzję autentyzmu literackiego, narrator jako komentator wypadków (pozwala na intelektualizację, dyskursywne problematyzowanie zdarzeń opisywanych, a co za tym idzie na otwarte przekształcenie obrazka realistycznego w przypowieść), np. Na pogrzebie, Ona, Woły, W lesie, Złodzieje, Pustelnik

(2) narrator zaznacza dystans do fikcyjnej fabuły określając ją jako zmyślenie, fantazję („teraz ci opowiem bajkę) - Bajki

(3) utożsamienie bohatera i narratora (nieutożsamiającego się z autorem) - jakby autobiografie, z których każda pełni rolę exemplum pewnej problematyki filozoficznej, moralnej, obyczajowo-społecznej (np. wolności indywidualnej, zakłamania stosunków międzyludzkich, pustki życia kobity ze sfer wyższych, fatalnej siły panowania konwenansów i norm społecznych nad człowiekiem itp.) np. Nad grobem, Moja głowa, Sam w sobie. Monolog tego rodzaju nie tyle kształtuje pośrednio portret psychologiczny (chociaż go zarysowuje), co ukazuje dany problemat od strony subiektywnej.

Autor nie starał się o bogactwo portretu psychologicznego, ale o jego reprezentatywność dla problematyki natury filozoficzno-moralnej, intelektualnej, obyczajowej itp.

Organizująca funkcja artystyczna problematyki ideowej, światopoglądowej

W swoim pisarstwie realizował Świętochowski prymat idei, nadrzędną zasadę myśli, problematyki intelektualnej nad epicką opisowością w sensie stosunku pisarza do kreowanej rzeczywistości. Fabuła i akcja opowiadań i nowel pełni więc często rolę pretekstu. Prezentacja świata przedmiotowego i ludzkiego jest rygorystycznie podporządkowana logice idei. Charakterystyczne będzie więc ciążenie do ograniczenia do minimum materiału fabularno-opisowego, a nawet do traktowania go jako pretekstu, którego konwencjonalność jest oczywista. Mówiąc o prymacie treści dyskursywnych ma się jednak na myśli nie to, że utwory Świętochowskiego są przepełnione refleksjami, rozważaniami, medytacjami filozoficznymi lecz to, że bardzo wypukłe, wyraziste eksponowanie określonej problematyki, idei, myśli, pełni funkcję organizującą wszystkie pozostałe składniki strukturalne i kompozycyjne utworu.

Zagadnienie stylu prozy Świętochowskiego | Stylizacje | O sztukę słowa | Wykolejenia stylisty

Pisarz programowo dbał o kształt języka literackiego. Podkreślał jego autonomizm w stosunku do języka potocznego. (zbliżone do parnasistowskiego kultu wysublimowanego języka)

Czasem pisarz stylizuje utwory orientalnie lub antycznie, np. Asbe, Strachy Pentelikonu, Dwaj filozofowie. Było to popularne w Polsce (Faleński, Orzeszkowa, Sienkiewicz, Konopnicka, Prus).

Świętochowski bronił autonomii języka literackiego, nawet jego elitaryzmu. Sam miał skłonność do paletyzacji frazy, pompatyczności, sentencjonalności, deklamatorstwa, emfazy stylistycznej. Dziś te utwory wydają się nam przegadane, rozwlekłe stylistycznie. Nieraz pisarz paczy ekspresję artystyczną zagubieniem się narratora w potoczystej retoryce, pełnej figur antytetycznych, powtórzeń, eliptycznych fraz; nadmierna ich elegancja nieraz przytłumia ładunek myślowy i emocjonalny, jaki niesie fabuła i konflikt danego utworu.

Znakomity stylista

Prus mówił, że język Świętochowskiego jest celny i giętki, że jego przenośnie i porównania

powinny wejść do wzorów literatury. Wiele tu świetnej aforystyki, często epigramatycznej. Najlepszy jest w ciętych inwektywach, szyderstwie, sarkazmie, parodii. Cechowała go ciętość języka (porównywany do Lama). Jego dowcip jest zawsze agresywny, najczęściej zgryźliwy. Silne zretoryzowanie stylu oddziaływało raczej intelektualnie niż emocjonalnie.

Nowele i opowiadania:

Cykl: ,,O życie”

  1. Damian Capenko (1879)

  2. Chawa Rubin (1879)

  3. Karl Krug (1878)

Klemens Boruta (1880)

Z cyklu: „Z kroniki młodości”

  1. Na pogrzebie (1881)

  2. Ona (1881)

Oddechy (1886)

Woły (1886)

Z cyklu „Tragikomedia prawdy”

Sam w sobie (1893)

Klub szachistów (1894)

Z cyklu ,,Bajki”

Strachy Pentelikonu (1888)
Dwaj filozofowie (1895)
Asbe (1886)

Ostatnie opowiadania:

Bartłomieja (1900)

Złodzieje (1901)

Pustelnik (1904)

DAMIAN CAPENKO

Tytułowy Damian Capenko to kapral podolskiej guberni, z Łuby, kamienieckiego powiatu. Pytany prywatnie kim jest mówił: Małoros (nazwa ta obejmowała wtedy mieszkańców dzisiejszej Ukrainy). Już sama uroda chłopaka mówiła za niego skąd pochodzi, posiadał czarne, rozmarzone oczy, śniadą skórę i usta ułożone w wyraz smutnej łagodności, a mowę charakteryzowała śpiewność. Lingwiści z Przesmyka uważali tę mowę za język pokaleczony, po polsku jednak Capenko mówił bardzo poprawnie. Wychowany został przy dworze Polaka, dziedzica Łuby na Podolu, potem został przewieziony jako rekrut do straży pogranicznej w Przesmyku.

Całej tej charakterystyce przeczył Edward Tabor - handlarz zbożem, który twierdził, że Capenko jest kałmukiem (nazwa koczowników z plemion mongolskich, tu w pogardliwym znaczeniu: dzikus). Oskarżał on Damiana o wiele niegodziwości, np. o to, że zaleca się on do panny Motylińskiej tylko po to, by uzyskać od jej ojca fajkę ze srebrnym łańcuszkiem. Narrator jednak zaznacza, że Tabor nie może być wiarygodnym informatorem i że jego wrogość do Capenki ujawniała się na wielu płaszczyznach.

Pewnego dnia Tabor przechodził koło domu Motylińskich, na podwórku panie kopały w ziemi, poczekał, aż każda z nich na niego spojrzy, sam przyjrzał się im, mlasnął językiem i wrócił do domu. Wśród panien Motylińskich, była Hortensja, dziewczyna w ciało bogata, o pulchnej twarzy i radosnych oczach, zawsze uśmiechnięta. To do niej zaszedł pewnego dnia Tabor, przyniósł do niej także piękny, kolorowy perkalik. Hortensji od razu rzucił się w oczy ten materiał, była nawet wobec Edwarda kokieteryjna. Tabor ściskał już Hortensję za rękę, lubieżnie wpatrywał się w jej talię, gdy nagle wszedł Capenko! Panna wyrwała swoją rękę i zgromiła natrętnego kawalera. Damian od razu zdał sobie sprawę z tego, że trafił na scenę kuszenia. Zauważył też perkalik, już chciał go zabrać i zanieść do kapitana jako dowód kontrabandy (został on bowiem przyniesiony ze sklepu bez plomby). Ale powstrzymała go Hortensja, przerażoną możliwością utraty podarku, poszeptała trochę słodkich słówek i było po sprawie. Gdyby Capenko nie był tak zajęty panienką, zauważyłby, że Tabor poszedł nie do domu, ale do kapitana. Ale panna Hortensja była tak miła (ze względu na perkalik, który odkupił Damian od Edwarda i jej ofiarował), że przysłoniła biednemu Damianowi cały świat. Tabor zasugerował kapitanowi, że jego podwładny przemycił przez granicę dla swojej kochanki perkalik. Przeszedłszy granicę, Tabor spotkał Postułkę, był to największy kontrabandzista, chwalił się, że nie rozmawiał ze strażnikiem granicznym nie mając przy sobie jakiegoś ukrytego towaru. Z rozmowy dwóch oszustów wyszło, że Capenko za miesiąc kończy służbę i wraca do domu. Tabor od razu stwierdził, że on już mu da prezent na do widzenia. Oszuści również mają w planach przemycić do Królestwa kontrabandę, z tym wiąże się jednak niemały problem. Z daleka przyglądał się dwóm mężczyznom Capenko, od razu wyczuł, że oni coś kombinują i zlecił ich pilnować. Na widnokręgu dojrzał Broga - dziedzica Przesmyka, Cepenkę łączyła z nim pewna więź, pewnie z tego względu, że obaj pochodzą z Podola. Damian poprosił dziedzica, aby sprzedał mu ziemię, którą dzierżawi od niego Tabor. Bróg nie chce się zgodzić na sprzedaż ziemi, uważa, że Motylińska nie jest dla niego dobrą kandydatką na żonę i nie chce on by się pobrali, tym samym namawia Damiana, by wrócił do rodziców, na Podole. Capenkowi strasznie zależy na tej ziemi, Bróg proponuje przełożyć rozmowę na jutro, gdy chłopak będzie miał całą sumę. O dziesiątej w nocy Tabor, zaszedł do dziedzica, ten jednak odprawił go, mówiąc służącemu, że dla niego dzień się już skończył. O tej porze Capenko siedział u panny Hortensji, zamiast pilnować granicy. Pisał on list do rodziców, w którym prosił o błogosławieństwo jego małżeństwa. Co by chłopak nie napisał, dla Motylińskiej zawsze to było obcesowe, prymitywne i bez polotu. Panna narzekała, że nie nazywa jej aniołem, pięknością, że ma majątek i szafę pełną bogatych stroi. Na koniec zasugerowała, że to rodzice Damiana powinni, prosić jej rodziców o zgodę na ten ślub, gdyż to ona jest córką rządcy, a nie byle dziewką. Nagle dało się usłyszeć w okolicy granicy strzał, Capenko czym prędzej wsiadł na konia i tam pospieszył. Okazało się, że jakaś postać przemykała się do ogrodu Tabora i nie otrzymawszy odpowiedzi na pytanie, wartownik strzelił. Gdy Capenko podjechał kontrabandzista nie żył, był to syn Postułki, obok niego leżał worek napełniony sztukami płótna. Wściekły Capenko wiedział, że leżeć tu powinien Tabor! Jechał zdać raport kapitanowi i wspomnieć o tym, że widział dziś starego Postułkę rozmawiającego z Taborem. W drodze dojrzał siedzącego na swoim ganku Edwarda, który wygwizdywał jakąś wesołą piosenkę. Jak przystało na czułego kochanka Damian zaraz potem jechał do ukochanej, myśląc, że ta umiera ze strachu o niego. Ale zajechawszy pod jej dom panna już dawno spokojnie spała. Rano Damian pojechał do kapitana, ten wręczył mu list od rodziny, myślał, że to pozytywna odpowiedź na jego wczorajsze pytanie, ale jakie było jego zdziwienie, gdy zobaczył, że to list informujący o śmierci jego ojca. Przyczyną śmierci był upadek z wysokiej barci, w dowód wdzięczności za wierną służbę, stara wdowa otrzymała od dziedzica kilkadziesiąt ulów. Teraz niecierpliwie wyczekuje powrotu syna, gdyż sama już sobie nie daje rady. Damianem targały sprzeczne uczucia, nie wiedział co ma zrobić. Nagle zerwał się i pospieszył do domu, napisać list do matki, chociaż miał się udać do urzędu celnego, poinformować ich o wczorajszym zajściu. Dopiero po napisaniu listu udał się do urzędu, a potem do dziedzica w sprawie kupna ziemi, miał być co prawda raniutko, a już było południe. Przeprosił za spóźnienie wyjaśnił przyczyny takiego zachowania. Dziedzic słysząc, że Capenko chce przez pół świata sprowadzać matkę do Królestwa, zamiast jechać do niej, tym bardziej nie chce mu sprzedać ogrodu. W końcu powiedział, by młodzieniec przyszedł do niego jak już się będzie żenił, ostrzegł go jeszcze, że tę pannę to jeszcze przeklnie. Stęskniony chłopak udał się do Hortensji, gdy był już na podwórzu, od niej wychodził Tabor! Damiana od razu ukłuła drzazga zazdrości. Wspomniał o śmierci ojca, ale dziewczyna bardzo wzgardliwie przyjęła te informacją. Urażony Capenko dużo nie myśląc powiedział, że jak tylko mu się skończy służba to wraca do matki. Hortensji od razu w oczach pociemniało, przecież nie mogła dopuścić do tego, by utracić konkurenta. W końcu udobruchała Damiana, nie bardzo ją zadowoliła informacja, że prosta kobieta ma tu przyjechać, ale nie miała wyjścia. Powiedziała chłopakowi, by napisał do matki jeszcze jeden list, w którym poprosi ją by przywiozła Hortensji arbuzy! Gdy Damian wyszedł, panna stanęła przed lustrem, zdjęła chustkę i oczom ukazał się na szyi sznur niebieskich paciorków, które na pewno nie podarował jej Capenko. W tym czasie Tabor udał się w długą podróż, zabrał z domu co bardziej podejrzane przedmioty i wyruszył czym prędzej, dopóki się choć trochę nie uspokoi.

Pomimo, że Bróg ociągał się ze sprzedażą ogrodu, to pozwolił Damianowi zagospodarować nawet pusty dom, tam stojący. Capenko zaczął urządzać swoje gniazdko. W końcu nadszedł ten dzień, kapitan wezwał go do siebie i powiedział, że po odbyciu pięcioletniej służby może dalej służyć lub wystąpić, Damian oczywiście poprosił o uwolnienie. Wystroił się i szedł w kierunku domu panny Hortensji, ale ku jego zdziwieniu dostrzegł idącego naprzeciw od kilku tygodni niewidzianego Tabora. Wymienili się groźnym wzrokiem i minęli. Capenko wszedł do panny jakoś bardzo zadowolony, ale Hortensja szybko popsuła mu ten nastrój swoimi ciągłymi pretensjami i dąsami. Damian poinformował ją, że matka jednak nie przyjedzie, Hortensja od razu zwiesiła nos na kwintę, bowiem nie dostanie swoich arbuzów! Powiedziała jeszcze, że ona się nigdzie nie będzie wyprowadzać dopóki, w ich nowym domu nie będzie firanek, kwiatów i lustra. Capenko udał się do dziedzica, ten nawet mu zaproponował pracę. Miałby pośredniczyć w sprzedaży zboża z kupcami zagranicznymi i zostałby agentem Bróga. Już wcześniej Tabor chciał kupować to zboże od dziedzica, ale ten mu odpowiedział, że to Capenko się tym zajmie. Tabor spotkał się z Postułką i powiedział mu, że nie dość, że Capenko zostaje to jeszcze jest winny śmierci młodego Postulki. Tabor zaczął oczerniać Capenkę, że sprowadzi nieszczęście na wieś, bo w nocy gada do księżyca, że nie jest u siebie i ich okrada z chleba. I tego dnia widział ich Damian jak rozmawiali, ale nie myślał o nich dużo, był za bardzo zaaferowany swoim szczęściem i tylko o nim myślał. Rano wcześnie wstał i zajął się gospodarstwem, gdy mu żołnierz przyniósł list od matki. Pisała, że za dwa dni przyjedzie do syna i przywiezie arbuzy. Uszczęśliwiony Damian pobiegł do ukochanej i prosił, by dali na zapowiedzi, ta jednak stanowczo powiedziała, że to za wcześnie. Smutny chłopak powrócił do mieszkania, które było już schludne i gotowe do życia w nim. Długo nie musiał czekać, gdy przybiegła służąca z listem od Hortensji, w którym pisała, że poddaje się rozkazowi ojca i zezwala na zapowiedzi. Radość Damiana nie miała granic. Do późna sadził drzewka, gdy usłyszał nagle krzyk na granicy. Poczuł w sobie obowiązek i udał się na pomoc swoim byłym towarzyszom. Machinalnie podszedł do krzaków otaczających ogród, wtem rozległ się strzał. Capenko padł martwy. Nikt nie wiedział kto to mógł uczynić, nawet Tabor, który w tym czasie siedział na swoim ganku wesoło pogwizdując. Gdy matka Damiana jechała z arbuzami, jej syna wieziono na cmentarz. Wśród gości żałobnych był też Tabor, niezbędny, aby pocieszać pannę Hortensję, był też Bróg, który patrzył w dal na postać w austriackiej czapeczce (Postułkę). Nowela kończy się dwuwersem od narratora:

Biedny Capenko, ja ci to, żeś chciał być moim bratem

i na naszej ziemi pracować - przebaczam.

CHAWA RUBIN

Na samym początku zwrot do czytelnika, że autor podjął się opisu osób i wypadków warstwy społecznej całkiem bezinteresownie. Autor później tłumaczy nazwisko „Rubin”- oznacza to, czym Chawa i jej mąż Symcha chcieli być, ale rzeczywiście tym nie byli. Chawa i Symcha byli biedni, a chcieli być takim rubinem. Pradziad Symechy, który chciał mieć tę nazwę klejnotu nazwał się Rubinem. Ale to nie pomogło nic a nic, nadal żyli w nędzy. Symecha jako husyt- czyli pobożny Żyd, prawowierny wyznawca mozaizmu był przekonany, że pochodzi z „bardzo dobrej familii”- uznawał się za znakomitość, której świat pomoże i nie da zginać. Był on chory „na piersi” i nie mógł pracować. Po śmierci ojca Symcha dostał w spadku ćwierć domu w Kazimierzu nad Wisłą (była to rudera, okna były poniżej uliczki, kasjer miejski zwolnił ją od podatku jako przeznaczoną do rozbiórki). Pomimo tego Symcha był dumny, bo miał z tego tytuł gospodarza. Do jednej izby Symcha przyjął dwóch lokatorów, z którymi albo się kłócił, albo obiecywał „reperację” (pewnie chodzi o wyrzucenie z domu), lub też siedział na ławce przed domem i wygrzewał się na słońcu lub rzucał łupiny ziemniaków kurom. Choroba, głód, duma rodowa, godność gospodarza- wprawiało to biednego Żyda w bezwład. Gdy się nudził Symcha szedł na rynek i rozmawiał z przechodniami o kupnie jego posiadłości, ale nikt jej nie chciał kupić. Lokatorzy Symchy nie płacili mu.

I tu następuje zwrot do czytelnika: „więc zapytasz czytelniku z czego Symecha z czworgiem dzieci żył?”. Tu autor podpowiada, że do odpowiedzi na to pytanie potrzebna jest Chawa Rubin. Następuje jej opis: 30 lat, piękna kobieta, regularny kontur twarzy, zgrabny nos, ogniste czarne oczy, małe uszy, pociągający uśmiech. Była piękną, ale widać było u niej nędzę. Była pracowita, miała na utrzymaniu męża i 4 dzieci z pracy (handlu) w której jej kapitałem obrotowym były 3 ruble ( była to suma którą obracała). Autor podkreśla, że gdyby była ona katoliczką to dziennie zarabiałaby kilka złotych i żyła by dostatnio, ale jako Żydówka- miała wiele różnych rodzajów pracy: wyłącznie było to pośrednictwo w nabywaniu niezwykłych artykułów życia, co dawało jej 20 -25 groszy dziennie.

Następuje opis jej pracy: rano biegnie do kolonii oddalonej o 3 wiorsty za miastem, odbiera mleko i roznosi po domach; biegnie do wsi kupić garneczki masła lub sera dla żon urzędników; dostarcza nafty, itd. Chawa od świtu do nocy biegała za 25 groszy. Była ona osobą ambitną i odważną. Marzyła o zamożności i o ryzyku.

Pewnego dnia Chawa pobiegła nad Wisłę kupić kilka węgorzów. Zauważyła, że rybacy złowili 4 świeże jesiotry. Postanowiła je kupić, a potem sprzedać za wyższą cenę. Po targowaniu Chawy z rybakami stanęło na złotówce za sztukę. Oddała im 3 ruble i obiecała, że dopłaci ze sprzedaży. Idąc do miasta myślała komu je sprzeda i za jaka cenę. Zaczęła się też bać, co będzie jeśli nikt nie kupi owych jesiotrów. Rozkazała rybakom pójść do jej domu, a sama wzięła jednego jesiotra i poszła do miasta. Chodziła po domach zgodnie z koleją godności. Najpierw poszła do podsędkowej (żona zastępcy sędziego, żona pomocnika sędziego). Po targu kupiła rybę za 3 ruble tj. 11 groszy za funt. Chawa wraca do domu rozmyślając. Z daleka ujrzała męża kłócącego się z rybakami. Żydówka chciała coś utargować, mniej zapłacić za te pozostałe 2 ryby, ale nic się nie dało- rybacy chcieli 5 złotych za te 2 ryby. Po odejściu rybaków Chawa usiadła na ławce, wyjęła 2 gruszki, rozgryzła je na pół i dała swoim dzieciom. Potem kazała mężowi zanieść ryby do domu, ale jemu nie chciał się tego zrobić. Chawa nienawidziła męża za lenistwo i chorobę. Symcha unikał najdrobniejszego zajęcia. Symcha jako „pasożyt chory a rozmnażający się”.

Chawa postanowiła sprzedać rybę kasjerowej. Ta jednak powiedział, że ryby tej nie chcą jeść dzieci. Jednak po targu, kasjerowa: 15 groszy i weźmie tylko 30 funtów. Chawa pomyślała, że może kasjerowa weźmie rybę do spółki z burmistrzową. Poszła do niej, ale ta wyrzuciła ją za drzwi, bo Chawa zapomniała o tej kolei godności, zapomniała o hierarchii, od kasjerowej poszła do burmistrzowej, a powinna odwrotnie. Chawa tym się nie przejęła, poszła dalej szukać, ale nikt nie chciał ani całego, ani połowy jesiotra. Obeszła całe miasto i wróciła z rybą do domu. Zastanawiała się, co zrobić. Do jej kapitału (czyli do tych 3 rubli) brakowało 5 złotych- te które dopłaciła rybakom. Tak myśląc przecięła jesiotra na pół i zaniosła do kasjerowej. A ta oświadczyła, że zapłaci 10 groszy i da pieniądze dopiero jutro. Tak więc, Chawa tego dnia nie zarobiła nic i nie odzyskała swojego kapitału. Szła zamyślona do domu. Była 1 godzina po południu. Weszła do izby, ucałowała swoje najmłodsze dziecko, położyła na stole 4 grosze i kazała kupić komornicy funt chleba dla dzieci. Zaś Chawa wzięła jesiotra i wybiegła z domu.

Następnie rozmowa Chawy z pewną staruszką, w której Chawa wyjawia, że idzie do Puław, by tam sprzedać rybę. Dowiadujemy się, że Chawa jeszcze nic nie jadła od rana. Owa staruszka była wdową po ogrodniku książąt Czartoryskich w Puławach. Straciwszy ukochanych przeniosła się do Kazimierza, gdzie mieszkała z ułomną córką. Wdowa przed dwoma laty pożyczyła Chawie owe 3 ruble. Staruszka Włostowicka- Chawa była z nią bardzo szczera, mówiła jej prawdę o tym za ile kupiła jesiotry i po ile sprzedała, a ile zarobiła. W końcu staruszka mówi, aby szła do Puław, bo jest tam podobno dużo gości. Chawa ucałowała ją w rękę i pobiegła. Z Kazimierza do Puław było 10 wiorst. Odpoczęła przy 3 wiorście. Tam przejeżdżający obywatel zatrzymał się, Chawa myślała, że może kupi rybę, ale nie odjechał. Chawa pomyślała, że w Puławach też tak będzie. Pobiegła dalej. Po 2 wiorstach odpoczęła. Ujrzała nadjeżdżającego „biedką” (coś jakby powóz) furmana Franka. Obok niego siedział Żyd. Franek w Kazimierzu był roznosicielem listów, znany z pijatyk. Teraz rozwoził pocztę. Chawa poprosiła by ten podwiózł ją do Puław. On zażądał od niej złotówki za przejazd. Jadąc rozmawiali. Chawa pytała Franka: dlaczego on jedzie- bo Jędrzejowi zmarło dziecko; pyta o to ile listów rozwozi i ile mu płacą. Gdy Franek wymienia, że czasami nawet rubla, Chawa jest wzruszona, bo dla niej rubel więcej znaczy. Dojeżdżają do poczty, Chawa i Żyd wysiadają. Żydówka podziękowała mówiąc: „Bóg zapłać”, ten jednak tak jak wcześniej zażądał złotówki. Chawa nie płaciła, więc Franek zaczął ją szantażować, że ukroi sobie kawałek ryby i dla urzeczywistnienia tego szantażu wyjął nóż. Zrozpaczona Chawa nie miła wyjścia i dała mu 10 kopiejek. Franek odjechał, a Chawa poszła w stronę Instytutu Maryjskiego, bo tam spodziewała się sprzedać owego jesiotra najszybciej, ale tu spotkała się z zawodem. Gospodyni chętnie kupiłaby od niej rybę, ale tylko w większej ilości. Żydówka rozpłakała się. Szła ulicą z nadzieją, że ktoś kupi. Wreszcie jakiś niemłody jegomość kupił rybę za 4 ruble. Podał jej adres i bilecik i rozkazał zanieść do doktora Pryskiego. Chawa z radością biegła do tego domu. Tu autor opisuje jej radość: śmiała się, klaskała w ręce itd.

Chawa uczuła głód . Weszła do pobliskiej karczmy. Tam też siedział Franek z nieznajomym, którego nie zauważyła. Rozmawiali oni o listach, o tym, że w niektórych są pieniądze. Żydówka kupiła 2 placki wyszła przed karczmę, usiadła i jadła. Za chwilę wyszedł za nią pijany Franek, zapytał czy jedzie z nim z powrotem do Kazimierza. Ta odpowiedziała, że nie. Furman roześmiał się i uderzył ją batem po plecach. Chawa płacząc, schowała placki do kieszeni i pobiegła w stronę domu. Myślała o wszystkim co ją spotkało, także i otym, że zarobiła przeszło 3 ruble.

Chawa doszła do sąsiadującej wioski z Kazimierzem. Tam zobaczyła leżącą w rowie „biedkę” Franka. Doszła wreszcie do domu. Cieszyła się z tego, że jej synek (10- miesięczny Icek będzie miał dzisiaj lepsze jedzenie niż zwykle. Poszła na rynek, tam kupiła: mąkę, masło, mleko i jedną figę. Z daleka już usłyszała płacz dzieci. Ojca nie było, bo poszedł udzielać ślubu, a obiadu nie ugotował. Chawa zjadła z dziećmi obiad- kluski z kartoflami. Trzeba zaznaczyć, że kluski były w tej rodzinie rarytasem. W nocy Chawa miała bardzo piękny sen, szczęśliwy, rozkoszny. Rano obudził ją głos Symchy , pytał, gdzie była, i ile zarobiła , ale żona nic mu nie odpowiedziała, bo wiedziała, że gdy powie prawdę, to mąż za jej pieniądze kupi sobie nowy szlafrok. W domu pozostało jeszcze pół ryby. Wzięła ją i poszła na pocztę do pana Chrząstkiewicza. Poczta w Kazimierzu była na wysokiej górze. U dołu Chawa już słyszała rozgniewany głos pana Crząstkiewicza, był zły na Franka. Który zgubił 2 listy, do tego niektóre były rozdarte. Gdy ujrzał Chawę, pan Chrząst. nieco się opanował, posłał Jędrzeja, by ten kupił mu w mieści papier do sporządzenia raportu na Franka. Chawa tymczasem poszła do kuchni, do żony pana Chrząst., próbując ją namówić do zakupienia ryby, gdy nagle do kuchni wszedł pan Chrząst. i zapytał, czy Chawa nie zaniosłaby listu do pana Kopfa. Ta zgodziła się, zostawiła rybę i pobiegła z listem tak szybko, że gdy wróciła, to pan Chrząst. nie zdążył jeszcze napisać do końca raportu na Franka. Pan Kopf wynagrodził Chawę bardzo hojnie, dał jej: garniec grochu, kwartę mąki, kilkanaście marchwi. Powiedział także, by odtąd zawsze ona roznosiła mu listy. Gdy wróciła na pocztę, pan Chrząst. oznajmił, że Franek został zwolniony, zapłacił jej za rybę, którą porzuciła, i zaproponował jej posadę roznosiciela listów.

„Dnia 13 lipca 18.. roku Chawa Rubin została formalnie zatrudnioną w godności roznosicielki listów” za opłatą co łaska. Wieść o tym rozbiegła się bardzo szybko po Kazimierzu. Burmistrz, na podanie pana Chrząst. o aresztowanie Franka odmówił, co więcej głownie za sprawą burmistrzowej zatrudnił go do służby w magistracie. Furman Franek obiecał zemścić się na Chawie. Mimo tych pogróżek Żydówka roznosiła listy, nie porzucając swojego dotychczasowego handlu, co przynosiło jej pół rubla dziennie. Co drugi dzień Chawa gotowała obiad, dobrze im się żyło, z uzbieranych pieniędzy Chawa postanowiła kupić całej rodzinie nowe ubrania. Szczęście Chawy rosło, Franka malało. Gdy burmistrz spostrzegł brak 2 łyżeczek srebrnych, wyrzucił Franka. Ten poszedł do karczmy, z rozmowy z Srulowi dowiedział się że Chawa ma dzisiaj list do Kolanówki. Rozzłoszczony Franek pobiegł za miasto. W tym czasie Chawa wróciła do domu, by ubrać się jak najlepiej, założyła nową spódnicę, trzewiki, biały czepek, niebieską chustkę, Wyglądała bardzo pięknie. Droga do Kolanówki: z jednej strony góry, a z drugiej rzeka. Wszedłszy do wąwozu Chawa zauważyła lezącego przy gościńcu człowieka. Podchodząc bliżej, poznała, że jest to Franek. Szedł naprzeciw jej. Żydówka pomyślała, że przecież w biały dzień ją nie zaatakuje. Franek rozkazał oddanie listu. Chwycił ją za gardło i uderzył kilka razy w skroń. Ukradł jej list i woreczek z pieniędzmi. Stał się zabójcą i złodziejem. Mając list pobiegł do Kolanówki, ale opamiętał się, bo stwierdził, że teraz jego poselstwo nie będzie bezpieczne. Wrócił się tam gdzie leżała jego ofiara i przepadł w krzakach.

Zaś Chawa półmartwa długo leżała na drodze. Dopiero przejeżdżający rzeźnik włożył ją na wóz i zawiózł do domu. Dzieci próbowały ją ratować wraz z Sychą. Ale nic- Chawa nadal była nieprzytomna. Wieść o wypadku szybko się rozbiegła. Przybyła na ratunek do Chawy babcia Włostowicka- stawiała jej pijawki na głowie, które nic nie pomogły, ale przyniosły krótką ulgę. Chawa miała bardzo wysoką gorączkę. Po dwutygodniowym cierpieniu, Chawa zmarła, nie mówiąc nic, że to Franek ją pobił, i że on ukradł jej pieniądze- 10 rubli, a ona- Chawa, że babci nie oddała tych 3 rubli.

Zakończenie: „Biedna Chawo! Ja ci to, żeś w moim kraju pracować chciała i jego chlebem dzieci swoje żywić chciał- przebaczam”

„Chawa Rubin” to opowieść o Żydówce, która chciała na polskiej ziemi żyć i swoje dzieci karmić. Autor wzywa tu do równouprawnienia Żydów, podejmuje problem żydowski, uznania pełni praw obywatelskich Żydów. Widoczny jest tutaj obraz nędzy, głodu, biedy.

KARL KRUG

Narrator rozpoczyna nowelę od nakreślenia sytuacji związanej z Niemcami. Np. bawarskie Munchen, stało się polskim Mnichowem, a Mysłowice śląskie przyjęły nazwę Myslowitz. Najgorsze jednak to, że Karolowi Krukowi kazali być Karlem Krugiem, złośliwie nazywano go dzbankiem (krug=dzbanek). Jego żoną była Niemka, Karl był murarzem, nie przelewało się im w domu, ciężko było im wyżywić dzieci. Szczególnie zimą im bieda doskwierała, na to wszystko żona robiła mu ciągłe wyrzuty. Karl lubił chodzić do swojego przyjaciela, portiera stacji mysłowickiej, Franza Klotza (Franciszek Kłos). Franz koił troski przyjaciela, nie tylko dlatego, że jako były konduktor, a obecny wielbiciel jego żony, a przede wszystkim jako urzędnik mógł najszybciej znaleźć jakieś zajęcie dla Karla. Rok 1877 stał się dla murarza groźnym rokiem, bowiem przyszedł na świat jego piąty potomek, a w połowie lata stracił pracę. Przez resztę lata jego jedyną pracą było podmurowanie małego mostka, nie miał się gdzie zaczepić, by zarobić choć trochę grosza na rodzinę. Gdy ukończył swoją pracę nad mostkiem wrócił do domu, żona od razu go spytała czy ma już jakąś nową pracę na oku, ten niestety nic nie miał, jak to zwykle bywało zaczęła krzyczeć, wyrzucać mu, że jest niezaradny itp. Jak zwykle w takiej sytuacji udał się do przyjaciela. Ten jednak nie miał dla niego żadnych informacji murarskich, ale miał polityczne. Odnośnie księcia Bismarcka i jego religijnej polityki. Kruga nic nie obchodziły te nowinki, był on przygnębiony swoim bezrobociem. Udali się we dwójkę do domu Karla. Gdy tylko weszli do domu Franz rzekł :”Nie pójdziemy do Canossy!” - była to aluzja do zdania wypowiedzianego przez kanclerza Bismarcka pod adresem najwyższej hierarchii kościoła katolickiego, Franz pomimo że nie rozumiał tego zdania, nawet nie wiedział co to jest Canossa, używał tego zdania notorycznie. Jakie było jego zdziwienie, gdy wypowiedział te słowa do żony kolegi, a ta mu wyjaśniła czym jest Canossa i o co w tym wszystkim chodziło. Od razu pomyślał, że będzie mógł wzbudzić większe poszanowanie na kolei i do tego urosła jego miłość do tej kobiety. Żona zaczęła szyderczo kpić z męża, ten nawet nie miał sił się jej sprzeciwić. Jeszcze raz żałośnie zapytał się kolegi czy, aby na pewno nie ma dla niego żadnej pracy. Nagle Franz przypomniał sobie, że i owszem jest coś. Przyjechał do Warszawy pewien Żyd, który chce skontraktować kilkudziesięciu murarzy. Karl miałby pracę na jakieś 2 miesiące. Usłyszawszy to mały Franz zaczął płakać. Matka zapewniła go, że tata nie wyjedzie i wymownie uśmiechnęła się w stronę Franza (można wywnioskować z tekstu, że to Franz jest ojcem tego piątego dziecka). Już na drugi dzień Karl wyruszał do nowej pracy, czule żegnał się z dziećmi, żonę pocałował w rękę, siedząc w pociągu już tęsknił. A Franz natomiast, od razu pobiegł zaopiekować się żoną kolegi.

Max Gluckwurm wykupił w Warszawie plac przy ulicy Chmielnej, na którym miał zamiar wybudować trzy domy. Dlatego to wysłał swego faktora do Mysłowic, aby mu sprowadził murarzy. Już na wstępie spotkały go nieprzyjemności. Do Warszawy jechał z piętnastoma innymi robotnikami, obrali oni go sobie za przewodnika, bowiem pozostali byli to rodowici Niemcy, niestety i Karl kiepsko mówił w języku ojczystym, ciągłe przebywanie wśród ludzi posługujących się językiem niemieckim strasznie pokaleczyło jego ojczystą mowę. Na samym początku oszukał ich dorożkarz i wziął o wiele większą zapłatę niż powinien. Gluckwurm umieścił mularzy w wilgotnej suterenie, wszystko to nie zaczęło się optymistycznie. Jedynie sen jaki się przyśnił Karlowi mógł dać powiew nikłej nadziei. Śniło mu się, że jego dzieci dobrze się uczą, szanują odzież, a Bruno (jeden z jego synów) wyciągał rączki do portiera i wołał „tata”. A nad ranem ukazał mu się anioł, który objawił mu, że zarobi w Warszawie bardzo dużo pieniędzy, a żona jego pocznie syna i da mu na imię Franz.

O świcie robotnicy szybko się wyszykowali i czekali na kogoś kto ich zaprowadzi do miejsca pracy. Niestety nikt taki się nie zjawiał, wzbudziło to wielki niepokój w Karlu. Około godziny 7 zjawił się młody Żydek, który zaprowadził ich do majstra, na budowie było już trzech mularzy Polaków, którzy wrogo przyjęli pozostałych, odebrali to jako napaść na ich posadę i zdecydowali, że trzeba będzie ich stąd wykurzyć i pokazać im gdzie jest ich miejsce. Jeden z Polaków podsunął pomysł jakby to się ich pozbyć. Kiedyś na budowie mieli także pięciu Niemców, podawano cegłę, jeden z „obcych” stał na pierwszym piętrze i został specjalnie uderzony cegłą! Spadł z budowy i „nadkręcil” kark. A ile mieli z tego Polacy śmiechu, mało nie pękli. No bo przecież z nimi inaczej się nie da... A oni nie pójdą do sądu, bo są na to za głupi, nie poskarżą się, bo się boją, a z reszta kto by tam za „lutrem” świadczył (Karl był katolikiem). Jednym z rozmówców był Rafał Czapla, był to mały oszust, który znał sporo anegdot. Gdy przyszła pora śniadania Karl podszedł do trzech mularzy i zapytał się gdzie tu niedaleko dostana piwo, Czapla wskazał mu ręką na przeciwko lokal, nie dodał tylko, że to jeden z najdroższych lokali. Za chwilę Niemcy wybiegli ze sklepu i zaczęli złorzeczyć Karlowi, biedny pobiegł czym prędzej do Polaków i pytał się dlaczego go tak potraktowali, przecież pytał się ich, a oni mu wskazali ten sklep. Czapla wybuchnął śmiechem i powiedział, że faktycznie pytał się, gdzie niedaleko kupi piwo, a nie gdzie tanio. Wszyscy zwrócili się przeciwko Krugowi, jeden nawet zrzucił mu z głowy czapkę i podeptał ją. O 12 przyszła pora obiadowa, dano wskazówki Karlowi o co ma się spytać i wysłali go do Polaków. Spytał się ich gdzie dostanie tani obiad, Czapla wskazał okazała restaurację. Niemcy udali się tam, ale zaraz wyszli, bo pewnie zapytali się o cenę. Czapla był zły, że jego figiel się nie udał. Krug myślał, że słaba znajomość języka polskiego mu tu pomoże, a praktycznie przysporzyła mu ona wiele kłopotów. Po miesiącu pobytu poprawił sobie znajomość języka ojczystego i poznał miasto. Dzięki temu Niemcy przestali już oskarżać o wszystko Karla, ale za to Polacy byli niezmordowani, a szczególnie Czapla w trapieniu Niemców. Pewnego razu Czapla zawiadomił Kruga, że nazajutrz ma miejsce święto kościelne, zanim nieporozumienie się wyjaśniło, wstrzymał ich na pół dnia od roboty. Dobrodusznemu Karlowi nawet przez myśl nie przeszło, że Polak robi to naumyślnie. Jednak pewnego dnia Czapla przesadził. Pożyczył od Kruga 4 ruble, które ze znajomymi przepił. Dłużnik ani razu nie wspomniał o spłacie, zniecierpliwiony Karl sam się w końcu o dług upomniał. Jednak Czapla albo udawał, że nie wie o jakie pieniądze chodzi, albo obrażał mularza z Mysłowic. Walka o swoje pieniądze była jedyną, w której zajęcze serce Kruga przemieniało się w lwie. W końcu zagroził wysunięciem procesu. Czapla się go zapytał czy ma on w ogóle jakichś świadków, jakieś kwity, na to jakoby on pożyczał od niego pieniądze. Ta bezczelność totalnie zbiła z tropu biednego Karla. Po tym zajściu, do Czapli podszedł pewien murarz i powiedział, że majster płaci Niemcom po 2 ruble, natomiast im, Polakom 1,5 rubla. Słysząc to Czapla, od razu zauważył, że byłby nieuczciwy, gdyby teraz oddał Krugowi jego pieniądze! Mało, stwierdził, że jeszcze mu dopłaci! Karl stał z dala i nie słyszał tej rozmowy. Potrzebował on dłuższej chwili, by rozpaliła się w nim śmiałość, wziął młotek w drżącą rękę i jeszcze raz podszedł do dłużnika, z prośbą o zwrot jego pieniędzy. Czapla popatrzył na niego wzgardliwie i tak silnie uderzył go w twarz kułakiem (nie wiem co to, w tekście nie było przypisu), że biedny Krug zawahawszy się padł skrwawiony na ziemię. Karl poleżał chwilę, z trudem podniósł się i poszedł w stronę towarzyszy. Niemcy widząc go w takim stanie, domyślili się o co poszło i już chcieli wziąć odwet, gdy nadszedł majster. Obiecał on, że za pobicie Czaplę czeka sąd i zostaną mu na rzecz Kruga strącone z pensji pożyczone pieniądze. Usłyszawszy to dłużnik szepnął do swoich towarzyszy, że on majstrowi strąci Niemca. Do domu Karl wrócił prawie wesoły, czekała go jeszcze jedna niespodzianka, otrzymał pierwszy list z Myslowitz, od portiera. Franz wspomina, że u jego rodziny wszystko dobrze, dzieci się uczą, a żona jest w stanie błogosławionym!

Tego wrześniowego poranka, Karl wstał wielce uradowany. Cieszył się, że ma pracę, bo w Polsce potrzeba było dużo rąk do pracy, w końcu widział jakieś światło w tunelu. Gdy tak stał na rusztowaniu, powiedział do przechodzącego obok przyjaciela Czapli, że ma tu zamiar osiąść na stałe, robotnik od razu dał wyraz swego niezadowolenia, Krug przypomniał, że on też jest Polakiem, czyli są braćmi. Gdy doniesiono o tej rozmowie Czapli powiedział on, że Krug może i osiądzie, ale już nie wstanie... Karl bardzo poważnie rozważał myśl zamieszkania w Polsce i cały dzień w pracy o tym mówił. Gdy nadszedł czas popołudniowego odpoczynku wszyscy udali się na obiad, tylko Czapla dziwnie przeciągał swoją pracę. Gdy został sam zszedł na miejsce, gdzie pracował Karl, schylił się tam po coś, zbiegł szybko na dół i dołączył do swoich towarzyszy. Po przerwie Krug wracał na miejsce pracy, wszedłszy na ścianę, wziął przygotowany szaflik wapna i zeskoczył na rusztowanie. Zaledwie jednak zrobił parę kroków, zsunięte jednym końcem z poprzecznego bala deski przeważyły się zwaliły go na dół. Krug spadł na ziemię, a strumień krwi buchnął z jego ust. Wszyscy robotnicy zebrali się wokół umierającego, wszyscy poza Czaplą, jego dwaj przyjaciele wymienili się smutnymi spojrzeniami i wznosząc je w gorę, zdawali się odgadywać prawdopodobną historię. Gdy zajechała dorożka, Karl zawołał Wilhelma (to ten, który rozzłoszczony o akcję z piwem, zrzucił Krugowi czapkę z głowy) i dał mu banknoty, z prośbą, by przekazał je jego żonie. Prosił też przekazać żonie, że gdy jego synowie dorosną, mają się tu przenieść. Bo tu można zarobić. Gdy włożono go do dorożki, odjechała ona z...trupem. Gdy robotnicy wrócili do pracy, Czapla bojaźliwie spytał się kolegów, czy Krug umarł, oni nic nie odpowiedzieli, tylko zaczęli murować. Na drugi dzień pisano w gazetach o tym zajściu, o śmierci Karla Kruga, inne gazety pisały o tym, jak to Niemcy coraz bardziej wypierają Polaków z pola pracy. Na końcu tej noweli również jest fragment od narratora:

Biedny Kruga - pomyślałem sobie - ja ci to, żeś

chciał u nas pracować i moim być bratem - przebaczam...

KLEMENS BORUTA

Tytułowego bohatera poznajemy w sytuacji, kiedy po śmierci swego ojca, Wawrzyńca, przygarnia go owczarz dworski Szymon Brzost, który zajmuje się także pleceniem koszyków z korzeni i tej sztuki nauczył młodego Klimka. Chłopak, zarobiwszy kilka talarów na sprzedaży tych wyrobów, kupił sobie dymkowy surdut i pod presją Brzosta, który nie miał za co utrzymywać siedemnastoletniego młodzieńca, wyruszył w szeroki świat za chlebem. Po siedmiu latach jednak powrócił, ale popadł w konflikt z dworskim rządcą Gerhardem Kleinem, gdyż wstawił się za serdecznym swym opiekunem Brzostem, którego Niemiec nieustannie poniżał. I znów Klimek musiał opuścić rodzinną wieś. Przez następne 25 lat pracował w Tarnowicach (Tarnowskich Górach) w kopalni ołowiu. W międzyczasie Boruta żeni się, ale wkrótce jego żona umiera na tyfus, a bohater wraca do Nędzy w 1879 r. z córeczką Marcysią. Zatrudnia się przy budowie dworskiej stodoły, stara się być dobrym pracownikiem, mając nadzieję na stałe zatrudnienie we dworze, ale nowy rządca Dornfisch nie docenia jego zaangażowania w pracy. Załamany popada w depresję. W Nędzy wybucha epidemia tyfusu. Brzost i Marcysia umierają. Jednakże nadchodzi pomoc z „kongresówki”, dzięki której Klemens powraca do zdrowia.

Losy mieszkańca Nędzy Świętochowski przedstawił na tle sytuacji społeczno-obyczajowej i politycznej środowiska, które rozdarte pomiędzy działaniami niemieckiej administracji rządzącej a realiami codziennego, beznadziejnego życia, zmuszane jest do bytowania w poniżających warunkach socjalnych (bezrobocie, głód, epidemie, brak perspektyw życiowych).

Opowiadanie Klemens Boruta należy do najpopularniejszych i najbardziej cenionych w całej twórczości Aleksandra Świętochowskiego, w którym znalazła się realizacja programowego hasła polskiego pozytywizmu - praca u podstaw, jako praca nad ludem i dla ludu. Świętochowski zawarł w tym dziele główny postulat walki o oświatę środowiska wiejskiego, apelując głównie do solidarności społecznej, mającej na celu pomoc upośledzonym warstwom społeczeństwa polskiego w przezwyciężeniu zacofania, które stało się główną przeszkodą na drodze dążeń niepodległościowych.

WOŁY (całość)

Najcenniejszym przymiotem natury jest jej rozmaitość. Niema podobno jednakich dwu kropli wody, dwu liści na drzewie. Wyobraźnia, pomysłowość przyrody nietylko zdumiewa, ale stanowi źródło wielu naszych zadowoleń. Bo czemżeż byłoby życie śród widoków tożsamości? Czytaniem książki sklejonej z komunałów. Od czasu istnienia świata słońce codzień inaczej wschodzi i zachodzi, bo natura może wytwarzać nieskończoną ilość kombinacyi. Malarze mają zapewnione tematy i nie potrzebują się powtarzać.

 Polak smutny zawsze filozofuje, więc i ja prządłem nici z tego kłaczka uwag, a choć je woźnica przeciął pytaniem: która godzina? — rozmyślałem dalej:
 Ręczę, że i te dwa byczki, mocujące się rogami na paśniku, są odmienne od wszystkich poprzednich, współczesnych i przyszłych, a nawet figlują oryginalnie. Przerwały zabawę, spostrzegłszy przejeżdżającą bryczkę, fuknęły nozdrzami, zwróciły uszy ku przodowi i przyglądały się nam buńczucznie, jak dwaj młodzi szwajcarzy podróżnikom. Z lasku wyszedł chłopiec wiejski, który mijając je, krzyknął i śmignął prętem. Byczki odskoczyły nieco, ale znowu stanęły odważnie.
 — A nie pójdziesz ty od nich kanalio! — zawołał na chłopca orzący nieopodal parobek. — Sybirak szelma — przeszkadzają mu!
 — Poczciwy człowiek — rzekłem do siebie — strzeże wołki jak dzieci i nie pozwala ich nawet płoszyć.
 Bryczka nasza, wybrnąwszy z piasku, potoczyła się raźniej wzdłuż niw zżętych, zalanych złocistymi odblaskami sierpniowego słońca, które coraz mocniej dopiekało. Spotykaliśmy ludzi, pracujących w polu, bydło, wyskubujące trawę ze rżyska, psy, myszkujące po nieskoszonych jarzynach, niemowlęta zawieszone w płachtach — a ja ciągle, mimo skwaru i kurzu, rozsnuwałem przekonanie, że cały ów krajobraz w tej postaci ułożyła natura po raz pierwszy.
 Przy drodze stał wóz drabiniasty, naładowany zbożem. Wieśniak, zanim ruszył, wyrwał z dużego, prawdopodobnie dworskiego łanu, wiązkę grochu i karmił nim woły, które jadły z powagą niemców, posilających się przed ciężką robotą.
 Troskliwy gospodarz kradnie, a żywi swoich pomocników!
 Pył znowu otoczył nas obłokiem, koła zagrzęzły w piasku, długą smugą zalegającym stok znacznej wyżyny. Przed nami para rosłych byczków i dobrze utrzymanych wołów ciągnęła na wozie sosnę. Dwaj chłopi, podparłszy ramionami kłonice, pomagali wyprężonym zwierzętom, zachęcając je do wysiłków.
 — Ho, ho, dalej małe, uuup!
 Ale małe, szarpnąwszy kilkakrotnie, stanęły. Starszy wieśniak zbliżył się do nich, pogłaskał po głowach i grzbietach, mówiąc:
 — Odpocznijcie sobie. Psia góra!
 Woźnica mój, chcąc rozszerzyć sobie przejazd, zawołał:
 — Na prawo!
 — A to włóż jarzmo i ściągnij na prawo — ofuknął go młodszy. — Patrzcie go, jaki chwat z morskiej piany.
 Miał słuszność, broniąc zmęczonych bydląt, ale mój furman odparł:
 — Muszą być »frajcuzy« — delikatne.
 Odpłacono mu za tę uwagę radą, której powtórzyć nie mogę.
 Wydostaliśmy się wreszcie na szosę. Wlokły się po obu jej stronach ciężkie bryki i wozy w kierunku miasta. Pod stacyą kolei uwięźliśmy między nimi, a zwłaszcza jedna fura tarcic, ciągniona przez woły, zagrodziła nam drogę. Śród wzajemnych wymysłów utorowano wreszcie przesmyk, którym mieliśmy przemknąć. Podrażniony wszakże mój Łukasz, zaciął batem w przejeździe najmniej winne woły. Właściciel ich ryknął, skoczył ku nam, za nim pośpieszyli jego towarzysze, a ponieważ przed zamkniętą rogatką kolejową musieliśmy stanąć, rozpoczęła się bijatyka, z której Łukasz wyszedł mocno poturbowany. Walce tej woły przypatrywały się z angielskim spokojem. Skutkiem zajęcia linii głównej pociąg nasz zatrzymano daleko od dworca. Na sąsiednich szynach z kilku wagonów wyładowywano wielkie ukraińskie woły, które miały zginąć w żołądku stolicy.
 Złym jest człowiek — według pewnej autorki angielskiej — którego nie wzrusza widok zżółkłych liści jesiennych; gorszym jest według mnie ten, którego nie wzrusza widok płowych, opiętnowanych, na rzeź pędzonych wołów. Czy kiedykolwiek przypatrzyłeś się im czytelniku? Jak smutnie spoglądają ich duże, bolesnem przeczuciem zaćmione oczy! Boki zapadłe, skóra wypalonymi stęplami oznaczona, w całej postaci rozlana niema rozpacz. Dźwigają swe mięso na ofiarę człowiekowi, który nie ma dla nich litości. Ile razy przechodzę koło gromadki tych płowych skazańców, wiedzionych na śmierć, serce mi się ściska strasznym kurczem. Wyprowadzone z wagonu obejrzały się wokoło: jedne wąchały ziemię, drugie szukały na niej źdźbła pożywnego, inne wsłuchiwały się w gwar miejski, inne nareszcie spoglądały w górę, jak gdyby badając, czy to samo niebo nad nimi sklepione. We wszystkich odbijało się odurzenie, niemoc, rezygnacya. Ze stepów, ze swobody, z traw wonnych i czystego powietrza, przeniesiono je w odmęt piekielny, gdzie węszą krew.
 — I to one w drodze nie jedzą? — zapytał służący kolejowy.
 — Szlamują sobie kiszki — odrzekł odbiorca »towaru«.
 — Choćby im wody trochę...
 — Może sodowej... Prędzej tam, nie bałamucić, bo przed czwartą muszą być w szlachtuzie.
 — Pierwsza partya już poszła.
 — Potrzebne wszystkie — zakończył odbiorca.
 Odszedłem od okna — w tej chwili pociąg się podsunął pod dworzec.
 Z nieprzyjemnem wrażeniem wsiadłem do doróżki, odpędzając z myśli mary nieszczęśliwe. Czy człowiek wiecznie karmić się będzie cudzem życiem? Czy on nie wynajdzie sposobów istnienia bez morderstwa? Czy ta konieczność natury nigdy się nie złamie? I ja za chwilę jeść będę pieczeń z tych samych istot, których niedola tak mnie rozrzewnia. Co tu właściwie jest słusznem: moje współczucie, czy apetyt?
 Na moście zakotłowały się wrzaski: jakaś przeszkoda zatamowała przejazd. Jeszcze nie zdążyłem zbadać przyczyny, gdy doróżka wjechała ze mną w gromadę płowych wołów. Powiązane za rogi parami, tłoczyły się i rzucały, a wściekły czeladnik rzeźnicki, w niebieskim fartuchu i zatłuszczonym kaftanie, smagał je niemiłosiernie skręconym w kilkoro postronkiem. Jednocześnie z każdego kozła spadały im na grzbiety bicze, od których skóra się pręgowała. Nareszcie utorowano drogę. Mój doróżkarz miał już wolną, mijając wszakże woły, ciął jednego z nich tak mocno batem, że aż biednemu stworzeniu z oka wyciekł krwawy wężyk.
 — I za co go bijesz? — zawołałem wzburzony.
 — To na rzeź, panie.


 Cały w tej odpowiedzi systemat. Co ma prawo do życia — to pozostaje pod osłoną wszystkich naszych uczuć; co na rzeź przeznaczone, zasługuje tylko na okrucieństwo. Chłopiec źle zrobił, postraszywszy pasące się byczki, woźnica oberwał po karku za uderzenie wołów, ciągnących wóz, ale te płowe mięsa wolno ćwiczyć dla rozrywki.
 Na koźle dorożki siedział prawdziwy Pindter.

SAM W SOBIE

Jakub Czarski prowadzi na początku noweli monolog ze samym sobą. Mówi, że potrzebuje odnaleźć drogę, która go zawiedzie do ludzi. „Tu” (nie została dokładnie określona ta przestrzeń) może w końcu być sobą, jest w stanie zerwać z siebie wszystkie napisy określające go, nie jest ani kontrolerem kuponów, ani mężem ciała. Po chwili jednak zmienia zdanie, nawet tutaj nie jest sobą. Bo przecież może zapomnieć, że przed 30 laty został ochrzczony i otrzymał imię Jakub. Tu może być bezimienny, bezdzietny, bez urzędu, paszportu, metryki. Cieszy się, że w końcu uwolnił się ze skóry społecznej. Stwierdza, że nigdy nie czuł się taki wolny, dawno nie miał tak swobodnej godziny dla siebie. Wspomina wcześniejsze czasy, zawsze myślał, że jest jednostką odrębną. Ale pozbawiła go tego złudzenia pewna sytuacja. Był pewnego razu na balu i tańczył z pewną młodą dziewczyną, gdy zrobił mu się gorąco wyszedł do drugiego pokoju, przez kotarę słyszał rozmowę swojej tancerki z gospodynią domową, chodziło im tylko o to, jaką on posadę sprawuje. W tamtym czasie Jakub czuł obrzydzenie do życia, tracił osobowość. Poprosił więc swojego ojca o 200 rs. na wyjazd za granicę dla „odnalezienia siebie”, ten mu jednak zasugerował, że zgubił rozum i to jego powinien szukać. Pomimo to jednak wyjechał do Berlina. Tam u pewnej kobiety wynajmował pokoik, gospodyni ta z powodu choroby gardła nie mogła wypowiedzieć jego nazwiska. Jakie to było dla niego szczęście, gdy był wtedy bezimienny. Wspomina też sytuację, gdy znalazł się w galerii poczdamskiej, rozmawiał tam z pewnym Niemcem, zaprosił on Jakuba do siebie do ogrodu, aby dokończyli rozmowę. Kuba zgodził się, jednak poprosił, aby nie wymieniali się nazwiskami i nie informowali o tym kto kim jest. Z rozżaleniem wspomina jakie było zdziwienie, a potem podejrzliwość niemieckiego rozmówcy. Udali się jednak na pogawędkę, na koniec Niemiec nawet docenił inteligencję swego rozmówcy. Jakub twierdzi, że ta znajomość może i mogłaby się rozwijać dalej, ale Niemiec opowiedział o Kubie swoim znajomym i Ci zaczęli go obserwować, zwracać na niego uwagę w kawiarni. Jakub musiał opuścić Berlin, by nie wydało się, że jest Jakubem Czerskim, kontrolerem kuponów. Kolejnym etapem jego wycieczki stała się Haga. Jednak i tu go spotkał zawód. Z żalem wspomina miłość, upersonifikował ją w swoich wspomnieniach, jest ona zdolna do zemsty, to mara, która dręczy człowieka. Jakub wymienił dwa rodzaje miłości. Miłość serc małych i płytkich rodzi się od razu dojrzała i roztropna; miłość serc wielkich i głębokich natomiast rodzi się jak bezradne i niedołężne niemowlę, które musi być karmione i pielęgnowane. Człowiek zakochany wie co zrobić z uczuciem, ale nie wie jak użyć rozumu. Wtedy zawsze powinien pożyczyć cudzego, Jakub niestety był zdany tylko na swój. Wspomina sytuację, gdy siedział w parku na ławce i pewien chłopczyk uderzył go piłką, za chwilę podbiegła jego matka i przeprosiła Kubę. Ten coś odpowiedział i wrócił na swoje miejsce, zaraz potem wyrzucał sobie niezdolność do wyzyskania sposobności. Chłopiec bawiąc się piłką, niechcący wrzucił ją do morza. Jakub czym prędzej udał się na pomoc dziecku, dzięki temu nawiązał się rozmowę z matką chłopca. Jakub oczywiście nie miał zamiaru się przedstawiać, na pytanie kim jest, odpowiedział, że człowiekiem. Przedstawił jej swoją sytuacje, że wyjechał do obcego kraju, aby żyć przez kilka miesięcy jako człowiek bezimienny. Zaciekawiło to kobietę, zaskakujące dla niej było to, że tak młody człowiek, ma tak już tak stare dziwactwa. Jakub inaczej to widział, twierdził, że dziwactwa objawiają się silnie tylko w młodości. Po co wyjawiać kim się jest? Gdyby on powiedział, że jest Francuzem, a ona się przyznała, że jest np. Niemką od razu by się znienawidzili. Lepiej żeby nie Niemka z Francuzem, ale człowiek z człowiekiem rozmawiał. Słuchając tych wywodów musiała ona przyznać rację Kubie. Tak samo powszechny język pozwoliłby zataić ludziom swoje pochodzenie. Kiedyś studenci posługiwali się językiem łacińskim, wszyscy pomimo swej narodowości tworzyli jedną rodzinę. Dziś dzielą się na kółka, stowarzyszenia, związki. Ludzie nie uświadamiają sobie, o ile są niewolnikami wyrazów, które wywierają na nich wpływ hipnotyzujący. Gdy usłyszą książę - zaraz dostrzegają wytworność, szewc - ordynarność, Włoch - żar temperamentu. Kobieta następnego dnia przyszła na to samo miejsce, Kuba nigdy nie zapytał jej czy przyszła wtedy dla niego, czy dla morza, a może dla powietrza? Uważał, że połączyła ich dziwna nić. Ich znajomość bardzo szybko się rozwijała po dwóch miesiącach Kuba poprosił, by nazwali swoje uczucia. Wyznał kobiecie miłość i kazał się jej określić, chciała, aby zdjęli maski, Jakub nie zgodził się na to. W końcu się przełamała i również wyznała mu miłość. Kuba poprosił ją, by jutro zjawiła się w parku i zamiast obrączek wymienią się pocałunkami. Siedzieli razem na ławce i nagle kobieta cała zadrżała i powiedziała: „Mój mąż!” mężczyzna ten nie grzeszył urodą, podszedł do nich, chwycił ją w grube łapska i wycałował. Jakub wstał bez słowa i odszedł. Nić tajemniczości została zerwana, już wiedział, że jest mężatką, Żydówką polską, pewnie warszawianką. Nagle zatrzymał go pewien znajomy warszawski łobuz salonowy. Zaczął narzekać na nudę, przyznał się, że przyglądał się Kubie od kilku dni i że nie dziwi go, że Jakub zajmował się Rosenbauchową, bowiem jest ładna. Znajomość tę jednak należy zakończyć, gdyż w Warszawie nie do pomyślenia jest znajomość z żoną lichwiarza i córką stręczycielki. Dwa miesiące po tym zajściu, Jakub przeczytał informację o jej śmierci. Duch tej kobiety ciągle nawiedza Kubę, nie wie on już czy to sumienie czy serce cierpi.

KLUB SZACHISTÓW

I

Prezes wysuwa przypuszczenie, że ludzie już coraz mniej wierzą, że tworzą klub szachowy. Najgorsze jest to, że jakby ich żony się dowiedziały kim są naprawdę, nie miałyby ani krzty litości dla nich. Dlatego muszą być ostrożni w przyjmowaniu nowych członków. Każdy z obecnych wyspowiadał się przed resztą, opowiedział wszystko o sobie i swojej rodzinie. Jeden z nich zauważył, że mniejsza o ich osobiste szczęście, ale nie powinni niszczyć szczęścia innych ludzi. Jeden z nich przypomina, że jego córka jako panna z dzieckiem została porzucona przez pewnego nikczemnika. On jako jej ojciec zataił tę sprawę i wydał ją za syna swego przyjaciela. Małżeństwo to jest szczęśliwe, młodzi kochają się nawzajem, on wierzy w jej niepokalanie, mają dwójkę dzieci. Wiadomo co by się stało z tą rodzina, gdyby wyszła na jaw przeszłość jego córki. Inny przyznaje, że chyba wolałby stanąć pod publicznym pręgierzem, niż przyznać się, że używa skradzionego majątku. Co prawda oszustwo popełnił jego ojciec, ale on z tego korzysta i zawdzięcza temu swoje bogactwo. Po tych zwierzeniach zapanował gorzki smutek, wyszło na jaw, że od tej pory nikt nie był wyłącznym posiadaczem i stróżem swej bolesnej tajemnicy, lecz powierzył ją innym, którzy przez nieostrożność lub ze złej woli mogą to ujawnić całemu światu. Trafnie odczytali to przygnębienie towarzyszów, dwaj mężczyźnie, założyciel klubu szachistów i jego przewodnik. Prezes uspokoił ich, że kilkuletnie trwanie ich instytucji, w której już zostały wypróbowane szczerość i dyskrecja członków, powinno usunąć trwogę, o ile pozostaną w tym samym gronie. Powinni zadbać o to, by do ich grona nie wkradł się żaden zdrajca. Kilka głosów zawołało, by zamknąć klub dla nowych członków, prezes zgodził się, jeżeli faktycznie taka jest ich wola. Jeden tylko mężczyzna nie zgodził się na to. Zauważył, że skoro założyli stowarzyszenie dla nauki, a nie dla bezmyślnego przyglądania się sobie, to powinni starać się o zbieranie jak najbogatszego materiału i tym samym przyjąć nowych członków. A poza tym ma on kandydata, który spełnia wszystkie warunki członków, a na dodatek dostarczy on ciekawych faktów. Zgodnie z regulaminem, nazwiska jego nie wymieni, dopóki nie zostanie przyjęty do klubu. Ale może powiedzieć, że to człowiek, któremu przyznano najzaszczytniejsze tytuły ideału, on sam jednak nazywa siebie wielorakim łotrem. Ma on tutaj spisaną przez niego biografię, czy ma ją przeczytać? We wszystkich zapanowała ciekawość i kazali czytać.

Na początku jednak czytający musi im dać kilka słów objaśnienia. Miał kiedyś przyjaciela, który nie miał przed nim żadnych tajemnic. On to właśnie podsunął mu myśl, aby założyć to stowarzyszenie. Umierając pozostawił mu syna pod opieką, chłopiec wyrósł na mądrego i szlachetnego człowieka, posiadał wrodzony wstręt do występku i amoralności. Parę dni temu ten chłopak przychodzi do niego i mówi, że pomimo starań nie może być już uczciwy, bo obciążył swoje sumienie wielkim brzemieniem grzechów. Dręczy go to, że nie jest takim, jakim pragnie być oraz, że jest inny niż wszyscy myślą. Wyspowiadał mu się na wet z kilkunastu lat swojego życia. I faktycznie dopuścił się wielu niemoralności i wykroczeń wobec prawa. Chłopak ten prosił o pomoc, a on jako członek klubu kazał mu spisać swoje zeznania i wstąpić do klubu. Teraz odczyta te zeznania.

U ciotki owego chłopaka służyła śliczna dziewczyna z tragiczną przeszłością. Jej matka w młodości została zgwałcona przez kilku żołnierzy, męża jej wtedy nie było, zataił tę sprawę, jednak okazało się, że jest w ciąży. Bała się reakcji męża, którego bardzo kochała i od tego wszystkiego zwariowała. Gdy urodziło się jej dziecko, a męża ciągle nie było chodziła po drogach i szukała „ojców”, aby odebrali swoją własność. W końcu ciotka tego chłopaka wzięła dziewczynkę na wychowanie, jak się później okazało matka dziewczynki nigdy nie odzyskała rozumu, a mąż jej się zabił. Chłopak zwierza się, że darzył tę dziewczynę ojcowską troska i nigdy nie targnąłby się na nią w żaden sposób. Upłynęło kilka lat, chłopak jeździł tam co rok na wakacje, wskutek tych jego czułości dziewczyna miała zostać matką. Chłopak żałował strasznie tego czego się dopuścił, sumienie nie dawało mu spokoju, czuł się najpodlej na świecie. Nie wiedział co ma uczynić, więc uciekł. Później dowiedział się od ciotki, że dziewczyna przepadła bez wieści. Ciotka na każdym kroku obrażała dziewczynę mówiąc, że pewnie poleciała szukać ojców swego dziecka! On jako sprawca tego nieszczęścia, nigdy nie obronił jej żadnym słowem.

Inny fragment wyznań dotyczy sytuacji chłopaka po śmierci jego ojca. Zostało ich czworo, wszyscy byli pełnoletni, on jako najstarszy i uznawany za człowieka nieskazitelnego, miał za zgodą braci i siostry podzielić majątek po ojcu. Rozpoczął podział dość sumiennie, jednak z biegiem czasu obniżał nominalną wartość swojej części, a przeceniał działy rodzeństwa. Ostatecznie przyznał sobie znacznie więcej niż mu się należało. Nie wie co za siła zmusiła go do tego oszustwa, ale nie planował tego.

Chłopak pisze również o tym, jak przyszedł do niego kiedyś kolega szkolny z prośbą o pomoc w zdobyciu jakiejś posady. Był nędzarzem, ostro potraktowanym prze los, pomimo wielkiego rozumu i uczciwości, nie potrafił on przeciwstawić się złemu losowi. Chłopak polecił biedaka kilku wpływowym znajomym, ale tamci, albo nie chcieli, albo nie mogli mu dać pracy. Wkrótce po tym zaoferowano mu zyskowną synekurę, którą przyjął, wtedy stanął mu przed oczyma wychudzony kolega. Ale powiedział sobie, że nie nadaje się on na to stanowisko. Wiedział, że była to tylko wymówka, ale nie potrafił się powstrzymać.

Pewnego razu wychodził z banku i znalazł na schodach paczkę, długo się nie zastanawiając włożył ją do kieszeni i otworzył dopiero w domu, było tam 12 000 rb. Pierwsze co odczuł, to radość z pozyskania takiej sumy pieniędzy. To po chwili jednak zdał sobie sprawę, że jest to czyjaś własność. Ale komu miałby ją oddać, fakt, że tego kogoś nie zna, nie upomina się on zgubę, sprawił mu dużą przyjemność. Parę razy nasunęła mu się myśl, by dać ogłoszenie, ale szybko odegnał ją. Stwierdził, że ten co zgubił powinien dać ogłoszenie. Przez trzy dni nie przeglądał żadnej gazety, czwartego dnia poczuł niepokój na sumieniu, postanowił przeczytać ogłoszenia w piśmie najbardziej nimi zapełnionym. Ani jednej wzmianki o zagubieniu pieniędzy! Śmiało, więc wziął do ręki inne gazety. Minęły dwa miesiące, a on przyzwyczaił się do faktu, że znalezione pieniądze są już jego. Dyrektorowi banku wyprawiono ucztę jubileuszową, on również został zaproszony. Jeden z podpitych gości bardzo wzgardliwie zaczął wypowiadać się o instynktach ludzkich. Bo dwa miesiące temu zgubił przed bankiem 12 000 rb. i nie ogłosił tego w gazecie, bowiem nie chciał, by znalazca złośliwie śmiał się z jego głupiej nadziei, że mu je zwróci. Argument ten był silny. Chłopak jednak wstał i powiedział, że zwróci je. Wszyscy byli zszokowani, że to on właśnie odnalazł zgubę. Fabrykant spytał się dlaczego, nie ogłosił w żadnej gazecie, że odnalazł taką sumę. Chłopak bardzo pewny siebie odpowiedział, że było to w interesie, tego co zgubił pieniądze, a poza tym jaką on mógł mieć pewność, że ktoś inny się do nich nie przyzna. Fabrykant od razu odwołał swoje zniewagi o naturze ludzkiej, a nazajutrz w gazecie znalazło się ogłoszenie, wychwalające znalazcę pieniędzy za jego uczciwość. I po tym incydencie chłopak pluł sobie w twarz. Po przeczytaniu tych kliku fragmentów mężczyzna zapytał się, czy przyjmą „nowego”. Zgodzili się. Teraz mógł podać nazwisko nowego członka, był to Wacław Urbin. Prezes z największym zdziwieniem i niedowierzaniem powtórzył nazwisko Wacława.

II

Przyjęcie Urbina do klubu było sprawą bardzo ciężką. Po pierwsze stowarzyszenie tworzyli ludzie już dobrze znający i przyjaźniący się, poza tym właściwie dotąd nie wprowadzono żadnych nowych członków. Po drugie poruszone sprawy dotyczące dochowania tajemnicy rzuciły popłoch. Po trzecie dopuszczenie jednego jednego człowieka do znajomości sekretnych wyznań przejmowało każdego niechęcią. Fakt, że dostęp do skrzyni z własnoręcznie spisanymi wyznaniami, będzie miał obcy człowiek, że mogą one zostać skradzione lub złośliwie zużytkowane nie był miły dla szachistów. A poza tym Urbin nie był im obcy! Każdego łączyła z nim bliższa lub dalsza znajomość i każdy przed nim grał komedię, którą on ma teraz odkryć. Sam Urbin, też nie był w dobrej pozycji. Co innego odkryć przyjacielowi swoje życie, a co innego ludziom, którzy go uznawali za szlachetną osobę. Nie wypadało się wycofać, więc Wacław przybył na spotkanie.

Był to już mężczyzna 30 letni, ale tak chudy, że prawie znikły mu mięśnie. Prezes przywitał go życzliwie o ośmielająco. Obie strony, tj. „nowy” i pozostali członkowie zobowiązani są do utrzymania wzajemnych tajemnic. Wacław ma prawo odczytać wszystkie wyznania, które znajdują się w skrzyni. Gdyby ktokolwiek dopuścił się zdrady, reszta członków ma prawo publicznie ogłosić jego własne zeznania. Instytucję nazwano klubem szachistów, dlatego, aby zakryć przed tłumem rzeczywisty cel i swobodnie móc pracować. Celem tym jest zebranie ze szczerych spowiedzi członków, materiału psychologicznego, który by pozwolił rozświetlić trudną i powikłaną zagadkę powszechnej dwoistości, a czasem nawet wielolicowości natury człowieka. Istotne jest pytanie czy przyczyna zachowań amoralnych tkwi w jakiejś chorobie woli, czy w warunkach życia, a może w ich organizacji? Odpowiedź tkwi w rzetelnych i szczerych odpowiedziach członków. Urbin przyznał, że jego i to pytanie nurtuje i sądzi, że jego biografia pomoże rozstrzygnąć tę kwestię. Pomimo że zawsze chciał być uczciwy, to teraz jest to jego obsesja. Mimo tego pragnienia i starań czuje, że nigdy nie osiągnie swego celu i że ciągle będzie dopuszczać się niegodziwości. Jest ogromnie nieszczęśliwy, ponieważ myśli, że dojdzie do kresu życia ze wzgardą dla samego siebie. Urbin uważa, że nasze czyny, choćby były niegodne, są świadomie zamierzone i wypływające z woli. Pomimo swego wykształcenia, chęci czynienia dobra, nie ma takiej siły, która by go odwiodła do niegodnych występków. Pomimo najlepszych chęci z idealisty robi się prosiak. Wychowanie i wszystkie późniejsze czyny uszlachetniające starają się o to tylko, by znać na pamięć reguły moralne i uznawać ich wartość. I choć znają je i tak nie wsiąkają one w ich wolę. Nie wiadomo dlaczego ludzie zacni w teorii są niegodziwi w praktyce. Urbin stwierdza, że pomoże im zbierać materiał na rozwiązanie nurtujących ich pytań, ale jeśli po upływie pewnego czasu nie znajdą odpowiedzi, to on zakłada nowy klub. Taki, w którym członkowie wynajdywaliby sposoby przebierania ludzi uczciwych w teorii, a niemoralnych w praktyce na skończonych łotrów, podłych w woli i w czynie, jednolitych. Teraz jednak Wacław musi iść na spotkanie pokusy, której prawdopodobnie ulegnie.

III

Sprawą najlotniejszą, najdonioślejszą i najdalej promieniującą jest plotka. W Warszawie czyniono plotki na temat Emina - baszy (właściwe nazwisko Edward Schnitzer), był to podróżnik czyniący wyprawy w głąb Afryki, gdzie tępił handel niewolnikami; prezydenta amerykańskiego; lub wicecesarza chińskiego. Tak samo robi się w Szwecji, Anglii czy Hiszpanii. Spośród przedmiotów wiedzy najciekawszym dla człowieka jest człowiek. Włóczy się po świecie wieść, że każdy najmniej zna samego siebie, a daleko lepiej innych. Dojdziemy do wniosku, że człowiek ma takie samo prawo wyrokowania o człowieku, jak mrówka o mrówce. Ale mrówki są o tyle mądrzejsze od ludzi, że milczą i nie wyrokują o swoich towarzyszkach, nie piszą swoich dziejów, nie wydają sądów równie stanowczych jak i na niczym nie opartych. Plotki są przeróżne. Czasem możesz z dobrego serca pomagać biednej kobiecie, ludzie zauważą twoje sekretne wizyty u niej i natychmiast mianują ją twoją utrzymanką. Kupisz sobie szczególnie piękny surdut, ludzie powiedzą, że chcesz nim zwrócić na siebie uwagę. Idziesz do Kościoła się pomodlić, stwierdzą, że robisz po to, by się przypodobać bogatej i pobożnej ciotce. Są i takie sytuacje, że zachowanie nicponia nazwą bezinteresownym poświęceniem. Plotka jest to garść kurzu, schwytana w powietrzu koło kogoś, i rzucona potem w oczy innym.

W mieście, w którym istniał klub szachistów, plotki krążyły obficie. Stowarzyszenie samo rozbudziło ciekawość. Poza prezesem nie było tam ani jednego dobrego szachisty, otoczony został bardzo ścisłą tajemnicą i nie przyjmował nowych członków. Ludzie zaczęli się, więc domyślać, że jest to albo loża masońska, przybytek gier hazardowych, miejsce schadzek rozpustniczych itd. Pośród tych przypuszczeń, pojawiła się informacja, że członkowie spowiadają się ze swego życia dla studiów psychologicznych. Podejmowano próby wejścia do klubu, podkopy te jednak dostrzegano i niweczono. Ale wpadła do młyna plotkarskiego wieść, że Urbina przyjęto do instytucji. Ludzie poczęli się zastawiać, dlaczego on? W szachy nie grał, jakie więc miał kwalifikacje? Było to tym bardziej ciekawe, bo Urbin był osobą znaną, lubianą i szanowaną, a jako człowiek możny i zajmujący korzystne stanowisko radcy prawnego w banku, pociągał ku sobie serca mam i ich córek. Na jednym z bali zagadnęła go o to piękna dama. Na jej pytanie co oni tam robią, z całym przekonaniem Wacław rzekł, że grają w szachy, oczywiście kobieta nie uwierzyła mu, doskonale wiedziała, że nie potrafi on grać. Wyjaśnił jej, że oni grają w szachy sami z sobą, jest to gra bardzo wymagająca, bowiem trzeba być jednocześnie swoim wrogiem i sprzymierzeńcem. Kobieta, z którą rozmawiał Wacław, była jego dawną kochanką (miała ona męża, gdy spotykała się z kochankiem). Wacław zaczął się zastanawiać, czy gdyby tylko zechciał, byłaby ona znowu jego? W tej chwili dostrzegł prezesa klubu, który z daleka się im przyglądał i naturalnie z piśmiennej spowiedzi znał ich tajemnicę. Ale on się im przyglądał z ważniejszych powodów. Prezes rozmawiał z młodą dziewczyna, która nie miała jeszcze 18 lat, była bardzo piękna i widać było, że szybko zmieni się w piękną kobietę. Dziewczyna ta wyznała stryjowi, że bardzo się jej podoba Urbin, a ten za wszelka cenę chciał jej to wybić z głowy. Dopuścił się pewnego wiarołomstwa, ale to z tego względy, że bratanica, była tak naprawdę jego córką! Iza Radek, nie wiedziała, że wujek to tak naprawdę jej ojciec, on to jednak ją wychowywał i kochał serdecznie. Gdy niedawno wróciła z Anglii, gdzie się kształciła, doszedłszy do odpowiedniego wieku, miał zamiar ją adoptować i oddać jej po śmierci cały swój majątek. Henryk Radek (prezes) stwierdził, że teraz nie ma co się spierać z bratanicą. Urbin podszedł do prezesa i siedzącej z nim dziewczyny. Zaczęli rozmowę dotyczącą życia i natury ludzkiej. Wacław przestrzegał Izę, przed samą sobą, że ją również spotka dwoistość. Urbin zauważa, że każdy człowiek nieszczęśliwy lub niezadowolony oczekuje swego mesjasza. I on również, najchętniej w tej roli widziałby kobietę. Uważa,że tylko prawdziwy ogień namiętności może oczyścić człowieka. Radek przy tych słowach poruszał się nerwowo, Iza natomiast wlepiła swe czarne oczy w Wacława i w niemym zachwycie mu się przyglądała. Zaproszenie na kolację przerwało ostrą wymianę zdań między prezesem, a Urbinem. Wacław zauważył, że Radek, znający tajemnicę jego życia, usiłuje mu zagrodzić drogę do jego córki oraz, że Iza rzuciła na niego silny urok.

IV Targany sprzecznymi uczuciami Wacław powrócił do stosunku z porzuconą mężatką, zaczął odrzucać serce Izy i na przekór Radkowi występować jako jej konkurent. Na tygodniowym zebraniu klubu Urbin opowiadał chyba nazbyt szczegółowo swoją schadzkę, nie kryjąc zamiaru ponowienia jej. Stwierdził, że jest to tym bardziej dla niego bolesne, ponieważ kontrastuje to z miłością jaką odczuwa do pewnej osoby. Prezes od razu zainteresował się i zapytał o jaką miłość chodzi. Wacław zauważył, że nie jest to miłość grzeszna i dlatego nie musi wyjawiać szczegółów. Radek zwrócił uwagę, że jeśli mężczyzna podaje zbrukaną rękę czystej dziewczynie, to tym samym czyni niegodziwość. A fakt mieszania czystych uczuć z brudnymi żądzami jest bardzo ciekawy jako objaw psychologiczny i tym bardziej powinien go przedstawić na forum towarzystwa. Urbin jednak inaczej widzie tę sprawę i porozmawia na osobności o tym z prezesem. Reszta członków zdawała się domyślać o co chodzi i przeczuwała spięcie między dwoma mężczyznami. Nazajutrz Wacław zjawił się u Radka i rozpoczęli rozmowę. Urbin przyznał się, że obiektem jego uczuć, jest bratanica prezesa i przychodzi z zapytaniem czy ma na spotkaniach klubu przedstawić tę sprawę. Radek stwierdził, że jemu to bez różnicy, ale na ich małżeństwo się nie zgodzi, bowiem zna rozwiązłe życie Urbin. Wacław zauważył, że zna je jako prezes, ale nie jako Henryk Radek, i że nie powinien wyzyskiwać swego stanowiska przeciwko członkowi klubu, bo jest to łamanie przyrzeczeń jakie złożył. Wyraził swoje zwątpienie w to, że znajdzie on dla córki niepokalanego męża. Radek stwierdził, że chociaż będzie w to wierzył. Wacław wyśmiał jego złudzenie i oskarżył o obłudę, skrytykował jego postępowanie jako ojca i prezesa klubu szczerości. Prezes zaznaczył, że może jednak zrezygnować z funkcji jaką pełni w klubie, ale z ojcostwa nie może i nie chce. Wacław wziął to pod uwagę i zasugerował, że porozmawiają o tym na spotkaniu.

Na spotkaniu cała sprawa została przedstawiona. Radek zapytał się wszystkich członków czy powinien oddać Urbinowi swoją córkę. Momentalnie powstał gwar i spory, widać było, że do porozumienia nie dojdzie. Radek zaproponował, aby rozeszli się do domów, zastanowili nad decyzja i jutro do tego powrócą. W domu od razu Iza poznała, że coś się musiało stać w tym klubie. Ustawa klubu nie zabraniała odsłaniać jego celu osobom zaufanym, toteż Radek wyjaśnił wszystko córce. Prezes powiedział córce, że Urbin oświadczył mu się o jej rękę, zapytał się czy chce wyjść za niego. Iza jednak nie rzekła ani słowa i zatonęła w rozmyślaniach. Nakazała wujkowi położyć się i odpocząć, Radek położył na biurku 2 duże klucze i położył się spać. Iza porwała klucze i wybiegła. Udała się do klubu, otworzyła skrzynię i dowiedziała się, że stryj to jej ojciec. Potem wzięła zeszyt Urbina, gdy skończyła go czytać cisnęła papier z odrazą i wzgardą. Nie zamknąwszy skrzyni wybiegła z klubu, za chwilę spotkała Wacława, spytał się jej co robi w tych okolicach. Powiedziała, że była w aptece, gdyż stryj się źle czuje, Wacław zasugerował, że może to być jego wina. Zapytał się jej czy chce być jego żoną. Byli już przed drzwiami, Iza nacisnęła dzwonek, Radek był zdziwiony, gdy otworzył drzwi i ujrzał ich razem, przywitał jednak Urbina grzecznie. Radek zapytał się gdzie to ona chodziła, odpowiedziała z naciskiem, że szukała lekarstwa dla OJCA. Mężczyźni spojrzeli na siebie wymownie. Na pytanie obu, czy przyjmie rękę Urbina odpowiada: nie! Ponieważ znalazła dziś w pułapce mysz, która uciekła z klubu szachistów, gdyż zjadła tam kawałek zapisanego papieru z jakiejś skrzyni, który był tak gorzki, że omal się nie otruła. Urbin powiedział, że była to mysz bardzo szkodna; Iza natomiast odrzekła, że nie mniej od tych, którzy zostawili tę trutkę. Nazajutrz klub szachistów rozwiązał się ku zadowoleniu wszystkich członków. Rok później Iza wyszła za mąż za człowieka, który po ślubie okazał się wielkim łotrem w idealnej skórze. Urbin pisze dzieło o dwoistości natury ludzkiej, a stary Radek powtarza wciąż przy każdej sposobności: Źle wiedzieć i źle nie wiedzieć.

ASBE (całość)

Lotny płyn nocy, napełniający przestrzeń, powoli ustawał się, a ciemne jego męty opadały na dno ziemi. Pokrywa nieba wklęsła głębiej, wchłonęła drobne gwiazdy i tylko na wschodnim brzegu obwiodła się szerokim łukiem światła. Mroki rzedniały z każdą chwilą, widnokrąg pokrywał się coraz jaśniejszymi płatami, ze ścian i dachów tebańskich noc ściągała swój całun. Nil chwytał pierwsze blaski dnia i roziskrzał je w swych drobnych falach, piramidy zrzuciły ciemne i przywdziały szare opony, a pustynia, jak olbrzymia łysina globu, ukazała zdala swą żółtość. Po wilgotnem powietrzu rozpływały się ryki bydła, wypuszczonego na pastwisko, przeciągłe wołania ludzkie i drobne świergoty ptaków. Liście drżały, uczuwszy powiewy cieplejsze, kwiaty, skąpane w rosie, gotowały się do powitania słońca wonnemi kadzidłami swych barwnych kielichów.

 Asbe wstała wcześniej niż zwykle, wcześniej niż przepiórka. Jeszcze gwiazdy nie potonęły w morzu niebieskiem a księżyc nie zgasił swej nocnej latarni, jeszcze ani jeden promień nie ogłosił narodzin dnia, kiedy ona już opuściła łoże bezsenności i wybiegła przed dom oblać się chłodem poranku. Bezpieczną była jej nagość w osłonie gęstych cieniów. Choć wielkie gwiazdy rozszerzyły swe źrenice, nie dojrzały ani śnieżnych półkul jej piersi, ani kształtnie wykrojonej kibici, ani wdzięcznie zagiętych bioder, ani nóg opartych na stopkach zgrabnych. Tylko leciuchny wietrzyk czasem w przelocie popieścił jej liliowe ciało i uciekł upojony rozkoszą tych pocałunków.
 Asbe posłała niespokojny wzrok ku wschodowi. Od stropu nieba oderwał się meteor i przeleciał ognistą smugą; ona drgnęła, obrzuciła piersi zwojami długich, czarnych włosów, wbiegła do sypialni, usiadła na łóżku i ukryła twarz w dłoniach. Przez szpary różowych jej palców wkrótce pociekły łzy rzęsiste. Bo jeśli i ten ratunek ją zawiedzie?
 Gdy czcigodny wół, zanim go jako bóstwo wprowadzono do świątyni, pasł się swobodnie przez dni czterdzieści i wtedy wolno było kobietom obnażonym zanosić do niego prośby, Asbe przezwyciężyła wstyd niewieści, uległa rodzicom, poszła na łąkę, opuściła szaty i ukazała swe piękne ciało Apisowi. Wół spojrzał na nią, dotknął językiem jej piersi i odszedł a chociaż już od miesiąca jest bogiem, nie dopomógł nieszczęśliwej.
 Radziła się czarodzieja, który kazał jej zjeść suszone ucho nietoperza, wypić w piołunowym soku rozpuszczony proszek zęba krokodylowego — co spełniła, wreszcie służyć mu ulegle przez całą młodość — czego spełnić nie chciała.
 Teraz z sercem rozpiętem na smutku i obawie po raz trzeci wyczekiwała cudu, który miał ją uzdrowić.
 Asbe bowiem była — niemą.

∗       

 U północnej krawędzi Teb, przodem ku pustyni zwrócony, siedział na kamiennym tronie kamienny Memnon, syn Jutrzenki, zabity w wojnie trojańskiej. Trzęsienie ziemi zgruchotało jego posąg, ale nadało mu życie. Codziennie bowiem, uderzony promieniami wschodzącego słońca, wydaje dźwięczne tony, zlewające się w pieśń rzewną i uroczystą.
 Stara wróżka, która przypadkiem podsłuchała raz tę melodyę i odczuła jej siłę szczególną, odgadła, że gdyby niemi przyłożyli usta do statuy w chwili jej brzmienia, odzyskaliby mowę.
 Asbe całą duszę napełniła tą wiarą. Ledwie zapłakanemi oczami spostrzegła pierwsze smugi brzasku, wrzuciła na siebie białą tunikę, przepasała się jedwabnym sznurem i wyszła spiesznie. Odblaski księżycowe nie lżej od jej stóp przesuwały się po płytach chodników. Między płowymi murami przebiegła całe miasto. Gdy odbite od nich światła padły na jej twarz wszystkimi urokami piękną, ukazały gorączkowe migotanie oczu, pod któremi rumieniec mieszał się szybko z bladością, jak płomień z białym dymem. Stanęła — a niemając słuchu, wytężyła czujny wzrok. Około posągu Memnona jakaś ciężka postać krążyła wolnym krokiem: to jeden z kapłanów odbywał straż poranną dla religijnego uczczenia tajemniczych drżeń statuy.

 Asbe wiedziała, że jego obecność zabrania tu kobietom jawić się, ale nieustraszona i zwinna jak lwica podeszła niepostrzeżenie do podstawy olbrzyma tajemniczego, na którego czarnem tle jej biała szata odkreśliła się jak szmat blasku.

 Kapłan modlił się szeptem:

 — Fra, ojcze i królu bogów, władco obu światów, który tronujesz w tarczy słonecznej, a niebem i ziemią rządzisz, przez szybko-skrzydłego krogulca i ognistego byka, przez wszystko, co umiłowałeś i łaską swą darzysz, błagam cię, pobłogosław dzień rodzący się, otwórz dla niego swą pełną dobrodziejstw rękę. Niech cię sławi czas nieskończony, niech cię sławi przestrzeń niezmierzona, niech oniemieją wargi, które chwały twojej nie powtórzą.
 — Ozyrysie, synu wieczności, rozpostartej od początku do końca świata, pomnóż ziarna plonów, zasil suche piaski wodą, a wodzie daj żyzność; spraw, ażeby rózga klęsk zakwitła w twej dłoni gałązką pomyślności. Zapomnij ludziom zbrodnie i bluźnierstwa a pamiętaj tylko cnoty i modły.
 — Izydo, matko nieba, wstaw się za nami do bogów.
 — Knepie, patronie miłosierny, nie dopuść, ażeby sługa twój żył w niedostatku. Już drugi osioł w tym roku mi zdycha. Ach!
 Spojrzał w górę, ziewnął i ciszej szeptać zaczął do siebie:
 — Że bogowie są, głupiec tylko nie wierzy. Ale czy tylu ich jest i jak się dzielą panowaniem, skąd marny rozum ludzki wybadać może? Musi ich być znacznie mniej, niż twierdzą księgi święte, ale jeszcze za mało dla rządzenia ciemnym motłochem.
 Umilkł i znowu mówił:
 — Słońce zaspało, a ten czarny bałwan już chciałby zaśpiewać. Ha, ha, ha, zaśpiewać! Popękał, więc powietrze ocieplone, przepływając żywszym pędem przez jego szpary i szczeliny, wydobywa dźwięki, a tłum mniema, że Memnon odpowiada na pozdrowienie swej matki Jutrzenki. Owszem, niech tak mniema!
 Na skłonie wschodnim nieba zmroczona jasność rozwidniła się mocniej i rozpostarła po sklepieniu niebios bladą łunę. Cała natura odetchnęła przebudzona w uśmiechu po snach przyjemnych, a wkrótce wysunęły się powoli promienie korony i czoło słońca.
 Asbe, z oczami utkwionemi w tę stronę, przycisnęła mocno usta do posągu. Zdawało jej się, że drgnął kilkakrotnie. Z początku nie słyszała nic, nareszcie w uszach jej zaczęły brzmieć coraz wyrazistsze a czarowne tony, które wrzącymi strumieniami rozlewały się po jej ciele. Ucichły, ale ona słyszała, słyszała!
 Olśniona szczęściem, niepewna cudu, przerażona zwątpieniem, zerwała się z ziemi i krzyknęła:
 — Memnonie!
 Istotnie przemówiła.


 Kapłan osłupiał: spojrzał na nią zdumiony, spuścił kaptur na głowę i odszedł przyśpieszonym krokiem.
 Asbe szalona zachwytem biegła do domu, a oczy jej, łzami okroplone, skrzyły się jak dyamenty w oprawie pereł.

∗             ∗

 Pierwszy raz dnia tego pozdrowiła matkę słowami. Wkrótce cała rodzina uwiadomiona o cudzie, zgromadziła się w zdziwieniu i weselu. Pomału wszakże, gdy wypiła wspólnie pełen kielich radości, uczuła gorzkawy jej posmak: Asbe złamała przepisy religijne, ukazując się wobec kapłana, popełniła grzech niesławy kobiecej, idąc do statuy w porze nocnej.
 — Tego ci obrażony Bóg nie przebaczy, gdyby nawet kapłan odpuścił — rzekła matka, a za nią powtórzyli krewni.
 Strapiona Asbe odeszła do swej komnatki, gdzie po krótkiem rozmyślaniu oddała się wzruszeniom swego szczęścia. Co chwila, jak rosa na igiełkach modrzewiowych, zwieszały się na jej rzęsach łzy uśmiechnięte.
 — Jeśli bogowie uzdrowili mnie, za cóż karać mają?
 I znowu badała się, czy jej nie łudzi rojenie zwodne, czy ona rzeczywiście słyszy i mówi, a tak na przemiany omdlewając w rozpaczy i wybuchając uniesieniem, stanęła wreszcie przed zwierciadłem, jak gdyby na swych ustach zobaczyć chciała widomy znak cudu. Istotnie przekształciły się: zamiast dwu prążków koralowych, ujrzała odęte i spieczone wargi, okryte korą błonki spękanej. Czyżby posąg oparzył ją przy pocałunku?
 Przez cały dzień daremnie szukali jej znajomi i ciekawi: schroniwszy się w ustronie gaju, rozmawiała z sobą. Dopiero przed wieczorem wróciła do domu, ale tak milcząca i wszelkim pytaniom oporna, że lękano się, czy jej powtórnie na język nie padła niemota. Była to obawa płonna. Asbe tylko zamknęła się w sobie i zawarła wszystkie myśli swoje w mocnem postanowieniu, które twarz jej powlekło pozornym spokojem, ale w oczach odbijało pożar serca. Była ona w tych ogniach tak piękną, jak mara szczęścia niedoścignionego.
 Gdy noc naciągnęła na niebo swe opony i jeszcze nie zdążyła zapalić gwiazd wszystkich, Asbe wymknęła się z domu i znikła. Ale księżyc dostrzegł ją u podnóża posągu Memnona. Jak podmuch wieczorny, bez szelestu, ledwie potrąciwszy główki ziela, podeszła do statuy i objąwszy ją zachwytnem wejrzeniem, przemówiła:
 — Memnonie, dziękuję ci duszą rozrzewnioną, dziękuję życiem nowem, dziękuję wszystkiemi uczuciami, jakie we mnie się rodzą. Natchnij wdzięczność moją wskazaniem ofiary, któraby ci miłą była.
 I pocałowała czarny kamień.
 Posąg poruszył się i jakgdyby głęboko westchnął. Asbe, nie odejmując ust, poczuła, że on się rozgrzewa. Nareszcie usłyszała z góry wołanie:
 — Asbe!
 Odchyliła się trwożliwie. Głos umilkł, nawet cisza przestała powtarzać jego echo. Kobieta znowu dotknęła posąg ustami; drgnął silnie i zabrzmiał:
 — Najmilsza mi ofiara z twoich pocałunków czystych.
 Nagłym rzutem wskoczyła Asbe na podstawę posągu, oplotła go ramionami, przytuliła się do niego twarzą i spytała:
 — Ty żyjesz Memnonie?
 — Żyję — odrzekł, opasawszy ją kamiennemi rękami — żyję, gdy padają na mnie promienie wschodzącego słońca i gdy mnie całują twoje usta.
 Podniósł ją, przycisnął do szerokiej piersi i mówił dalej:
 — Cud z cudu się począł. Ja zdjąłem niemotę z twojego języka, ty z mojego serca. Życie krótkie roztrwoniłem na walki, na starcia z wrogami; umarłem w nienawiści, nie w kochaniu. Od czasu jak tu skamieniałem, doznaję tylko każdego poranku wzruszeń, gdy wielka pochodnia natury zapala światło nad ziemią; wtedy myśl moja pozdrawia ją. Dopiero usta twoje tchnęły we mnie miłość. W jej żarze topi się głaz mojego ciała. Tyś mi drugiem słońcem... Tamto mnie oświeca, ty ogrzewasz. Ze wszystkich hołdów, jakie tu odbieram, ze wszystkich uniesień, jakie wywołuję, z całej czci i uwielbień najdroższym mi będzie czar ust twoich. Nie wierz obłudnym kapłanom, którzy wyrabiają bogów dla sprzedawania ich tłumowi i którzy moje tony tłómaczą baśnią; nie wierz bluźniercom, którzy tę pieśń poranną objaśniają szyderczo przeciągiem przez szczeliny kamienia prądów ciepłych, bo ja odbrzmiewam tylko, gdy czoła mojego dotkną promienie światła lub miłości.
 Asbe podniosła oczy i ujrzała się w objęciach żywego mężczyzny, który pieścił ją namiętnie.
 Pieszczoty te przetrwały aż do pierwszych dnia brzasków.
 — Odejdź już, krynico rozkoszy najczystszej — rzekł Memnon, rozwierając swe objęcia i powoli zastygając w głazie — bo na wschodzie zorza jaśnieje. Ja tego miejsca opuścić nie mogę, ale ty przybywaj do mnie, dopóki cię inna miłość nie wstrzyma.
 Asbe osunęła się na ziemię i poszła omdlona w słodkiem rozmarzeniu. Obejrzała się: na kamiennym tronie siedział kamienny syn Jutrzenki.
 Odtąd co wieczór wykradała się z domu, napróżno przez rodzinę pytana i śledzona. Wreszcie nie badano jej i osądzono, że ją bogowie pokarali, bo z ich obrazą odzyskawszy mowę, z ich gniewnej woli straciła rozum.

BARTŁOMIEJKA

Bohaterem jest Edward Stroch, a tytułową bohaterką Bartłomiejka, czyli biedna chłopka. Edward posiada wieś- Kąty. Wraz z żoną Milą postanawia wydalić ze wsi wszystkich inwalidów. Katarzyna Bartłomiejka jednak nie chciała jej opuścić gdyż mówiła że to ziemia na której się wychowała i jej przodkowie także.

ZŁODZIEJE

W tym opowiadaniu jest w nim mowa o Jerzym Potkanie, który jest niesamowitym gadułą. Jedzie pociągiem do Warszawy i w czasie podróży cały czas o czymś opowiada. Mówi jakie dla niego jest wszystko piękne, wszystko jest sztuką: baba na polu, uciekający chłop oskarżony o kradzież, kobiety zapadające się w śniegu niosące chrust itd.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Świętochowski A , Nowele i opowiadania (wstęp BN)
Opowiadania i nowele, B Prus WSTĘP BN
32 A Świętochowski Nowele i opowiadania
Świętochowski A , Nowele i opowiadania (notatki streszczenia)
Prus B , Opowiadania i nowele (wstep BN) (2)
Wybór opowiadań Żeromski wstęp BN
Wybór opowiadań Żeromski wstęp BN
Nad Niemnem WSTĘP BN+ streszcenie
Bałucki M , Dom otwarty (wstęp BN)
Nowele A.Świętochowski, Nowele Świętochowski-streszczenie
Grube ryby Wstęp BN, Pozytywizm
B Prus, Nowele i opowiadania
Popioly Wstep BN
J Lechoń Poezje Wstęp BN
Słowacki J., Kordian (Wstęp BN), JULIUSZ SŁOWACKI
Słowacki J., Powieści poetyckie (Wstęp BN), POWIEŚCI POETYCKIE
Niemiecka ballada romantyczna (wstęp BN streszczenia), Filologia polska, Romantyzm

więcej podobnych podstron