Maliński A gdy się modlić będziecie


A gdy się modlić będziecie   

Ks. Mieczysław Maliński

przed Tobą, który jesteś Ciszą. Ja, rozgadany, za
łatany, z głową pełną spraw wielkich, małych, w której
wszys
tko zmienia się i migocze co chwile. Proszę Cię,
daj mi swoją ciszę.
 Staję przed Tobą, który jesteś Pokojem. Ja, niespokoj
ny, przestraszony, zagrożony przez złych ludzi, przez
świat, przez wypadki i nieszczęścia. Proszę Cię, daj mi
choć chwilę Twojego pokoju.
 Staję przed Tobą, który jesteś Mądrością. Ja, głupi,
widzący na koniec swojego nosa, ciasny, bez horyzontów,
wierzący w co bądź, wierzący byle komu. Zlituj się nade
mną. Daj mi choć okruch Twojej mądrości.
 Staję przed Tobą, który jesteś Miłością. Ja, zapatrzony
w siebie egoista, dbający o swoje sprawy i interesy, za
chła
nny, pazerny. Pochyl się nad moją miłością, otwórz
mi serce na innych, bym choć trochę był dobry.
   Na początku  odkąd tylko człowiek zaistniał  spotkał
się z Bogiem. Wyczuł Go swoją intuicją, swoją tęsknotą,
sw
oją miłością. Potem przyszedł pieśniarz, który Boga
wyśpiewał poezją, hymnem, muzyką. Potem kapłan złożył
Mu ofiarę i stworzył liturgię. Wreszcie teolog przeanali
z
ował ten dorobek i usystematyzował. Tak powstała reli
gia. A ty, gdyś się narodził, zacząłeś drogę od końca. Od
r
azu spotkałeś się z religią. Mama ci narysowała krzyżyk
na czole, nauczyła cię „Ojcze nasz" i „Wierzę w Boga"
i zaprowadziła do kościoła, gdzie była odprawiana
Msza św. Potem zacząłeś brać udział w lekcjach religii. Ale tu musisz wykonywać wciąż drogę odwrotną: po
przez religię do spotkania osobisteg
o z Bogiem. Ty mu
sisz to zobaczyć i usłyszeć przez pacierz. Ty musisz Go
sp
otkać na ścieżkach Ewangelii, którymi cię Jego Syn
prow
adzi, przez osobiste odprawianie Mszy św., jak i in
cnych sakramentów i nabożeństw. Na to zostały stworzone.
Taki jest ich cel.  J Jak się modlisz? Ze wszystkich czynności, które składa
ją się na twój dzień, ta czynność jest najświętsza, najważ
niejsza. Modlitwa powinna być twoim otwarciem się na
B
oga, który jest wciąż przy tobie, wciąż w tobie. Jak się modlisz? Czy potrafisz rano swoimi słowami
pr
osić Go, żeby twój dzień był dobry dla ciebie, dla
tw
oich najbliższych, żeby ci Bóg pobłogosławił  tobie
i im? Czy wieczorem, przechodząc cały dzień od rana do
wiecz
ora, dziękujesz za to, co w nim było dobre, czy
przepraszasz za to, co było złe? Jak się modlisz? Czy potrafisz powoli odmówić Ojcze
nasz, wsłuchując się w te święte słowa? Jak się modlisz?
Umiesz modlić się na różańcu: wejść w rytm powtarza
nych „Zdrowasiek", „Ojczenaszek", które pomagają ci
zbl
iżyć się do Niego  tajemnic Jego i twojego życia? Jak się modlisz? Czy potrafisz nie mówić ani słowa,
ty
lko trwać przed Bogiem? Aby opadło całe twoje roze
drg
anie, pulsowanie, wrzenie, żebyś stawał się ciszą, po
k
ojem, wolnością, światłem, którym jest On sam. Jak się modlisz? Bo modlitwa powinna promieniować
i rozszerzać się w tobie na wszystkie godziny. Żebyś
B
oga, z którym się łączysz przez modlitwę, mógł zacho
wać na cały dzień  od modlitwy do modlitwy.
  Modlić się. Usiąść. Uklęknąć. Upaść twarzą na ziemię.
Z
amknąć uszy na hałas, który na zewnątrz ciebie i wew
nątrz ciebie. Na hałas spraw, ludzi, rzeczy. Zamknąć
oczy. Uciszyć chaos wyobraźni, uczuć, przeżyć. Wyłączyć
kalkulator mózgu. Nie myśleć. Nic nie czuć. Nic nie mó
wić. Może najwyżej: Ty jesteś Miłością. Nie po to, żeby
Go wołać. On zawsze jest. Ale żeby w tobie zaistniał
choć okruch miłości, którą On jest. I tak trwać chwilę.
Brać od Niego jak najwięcej ciszy, pokoju,
sprawiedliw
ości i miłości na dalsze życie. 10  B się modlić. Przychodzimy do kościoła w ostat
niej chwili  bo w gromadzie raźniej. Wychodzimy z koś
ci
oła pośpiesznie  żeby nie zostać z Nim sam na sam. Boimy się modlić, a gdy musimy, gdy sumienie nie
daje spokoju, odklepujemy dziecinne paciorki prędko,
prędko. Boimy się modlić. Boimy się stanąć twarzą w twarz,
oko w oko. Żeby nie wybuchnął przed nami Płomieniem
jak przed Mojżeszem w krzaku gorejącym, żeby nie prze
m
ówił do nas Gromem jak do Żydów z góry Synaj,
żebyśmy nie usłyszeli tego, czego słyszeć nie chcemy. Nie bój się modlić. On tlejącego się lnu nie gasi, On
nadłam
anej trzciny nie łamie. Spróbuj tak stanąć przed
Nim nie mówiąc nic, nie patrząc, nie słysząc. W zupełnej
c
iszy trwać przed Nim  bez słowa. I wiedz, że najcenniejsze są w każdym dniu te chwile,
gdy czujesz Jego obecność. Gdy wiesz, że nie jesteś sam,
gdy kontrolujesz Jego oczami swoje postępowanie. Nie
bój się Boga. On jest Miłością.
  11   Wchodzisz na górę modlitwy sam i nie sam. Bo prze
cież stajesz przed Bogiem z całym swoim światem, który
w sobie nosisz, ze wszystkimi ludźmi, z którymi jesteś
związ
any. Żebyś się tylko nie bał zobaczyć siebie
w ostrym świetle Jego oceny. Żeby ci tylko nie zabrakło
odw
agi przebywać w zasięgu Jego wzroku, patrzeć Jego
ocz
ami na siebie i swoje sprawy. Żebyś nie rezygnował
z wchodzenia na górę modlitwy.
  12    Lie obiecuj sobie i Panu Bogu, że kiedyś na pewno
jdziesz na górę wysoką osobno i będziesz się tam mo
dli
ł, aż twoja twarz zajaśnieje jak słońce i szaty twoje sta
ną się białe jak śnieg. Zatrzymuj się na małych, a nawet
ba
rdzo małych pagórkach, które ci się trafiają w ciągu
dnia i stań przed Nim, żeby choć na chwilę ogarnęło cię
Jego światło i cisza. 13  róg stanowi obszar pokoju, światła, miłości. Wyszedłeś
od Niego  wracaj do Ni
ego modlitwą. Niech to nie bę
dwie minuty 
odklepane rano i wieczór, nie wiadomo po
co. Stań przed Nim: ucisz si
ę, napełnij się Jego światłem,
uporzą
dkuj swoje wnętrze zwywracane bałaganem roz
wrzeszczan
ego świata. Trwaj przed Bogiem jak Mojżesz
przed płonącym krzakiem. Na to, żeby wejść w co
dzienność i nie opuszczać Go. I nie opuścisz Go, jak dłu
go starasz się by
ć uczciwym człowiekiem. 14  Irosić o pokój można tylko swoim pokojem. Prosić
o prawdę można tylko swoją prawdą. Prosić o sprawiedli
wość można tylko swoją sprawiedliwością. Prosić
o miłość można tylko swoją miłością. Prosić o przebacze
nie można tylko swoim przebacz
eniem. Modlitwa  to nie grosz rzucony Panu Bogu. Modlit
wa jest mną samym. 15  Lodlitwa różańcowa. Monotonnie odmawiane Ojcze
nasz, Zdrowaś i Chwała Ojcu, które składają się na część
rad
osną. W tej monotonii bardzo dużo się dzieje. Przy
chodzisz do swojego Nazaretu. Jesteś aniołem, który
zwiastuje tajemnicę Wcielenia, jesteś Marią, która przyj
muje Syna Bożego. Jesteś Elżbietą, którą odwiedza Maria.
J
esteś pasterzami, którzy przychodzą do Jezusa oderwani
od roboty przez anioła. Jesteś Trzema Mędrcami szukają
cymi Boga. Jesteś Symeonem biorącym Jezusa na ręce.
Jesteś Marią szukającą zgubionego Syna. Monotonnie odmawiane Ojcze nasz, Zdrowaś, Chwała
O
jcu w tajemnicach bolesnych. Wtedy modlisz się
w Ogrójcu opuszczony przez ludzi. Jest
eś niesłusznie bi
czow
any i cierniem koronowany, idziesz na Golgotę upa
d
ając pod krzyżem, spotykasz swą Matkę, pomaga ci
nieść krzyż obcy człowiek, umierasz w męc
e  wyśmiany
i wzgardzony  i jesteś złożony do grobu niepamięci.
 Monotonnie odmawiane dziesiątki, z których budujesz
tajemn
ice chwalebne. Powstajesz z grobu, promieniejesz
świ
atłem. Jaśnieją twoje rany, okazuje się praca, służba,
poświęcenie, zaangażowanie  twoje zasługi. Jesteś uwiel
biony i wstępujesz do nieba. Monotonnie odmawiane dziesiątki Różańca, które po
mag
ają ci sięgać w inny wymiar, aby się nie zgubić
w rytmie twoich codziennych spraw.
 16  /zyś ty się kiedyś modlił o mądrość? A tyle razy
o zdrowie, o to, aby udały ci się twoje sprawy,
o ustrzeżenie ciebie i twoich bliskich od nieszczęścia. Bo
tak ci się wydaje, że może ci nie dostawać zdrowia, po
wodz
enia  ale mądrości ci nie brak. 17  Lódl się za twoich bliskich. Bądź przy nich najlepszą
cząstką swojej osobowości, świętością twoją  Bogiem sa
mym. Niech nigdy nic czują się opuszczeni i samotni. Bo
ka
żda chwila życia jest chwilą próby i zawsze każdy
czł
owiek potrzebuje siły, żeby sobie mógł poradzić z sobą
s
amym, z ludźmi, z losem. Bądź razem, spotykaj się, po
m
agaj im, jednocz się z nimi  Bogiem, który w was
mieszka. 18  V/z\ zyś się kiedyś modlił za twoich wrogów  nie: o na
wróc
enie. To brzmi niebezpiecznie. Ale o mądrość, o do
broć serca? To równie ważne jak modlitwa za siebie.
  19    dezus był wciąż pod naporem ludzi  jęczących, zaro
pi
ałych, trędowatych, niewidomych, głuchych, sparaliżo
wanych, opętanych przez szatana, nieszczęśliwych,
zmartwionych, zrozpaczonych, biednych, zabłąkanych na
życiowych bezdrożach, proszących o ratunek. Jezus wciąż
był pod naporem ludzi nienawidzących Go  faryzeuszy,
saduceuszy, uczonych w Piśmie, złośliwych, pogardli
wych, pytających, podchwytliwych, którzy Go chcieli
zniszczyć. Jezus wciąż był pod naporem życia i odchodził
modlić się, by mógł je wytrzymać  a to w dzień, a to
w nocy  na miejsca odosobnione. Na ciebie też wciąż napierają ludzie w tramwajach, na
ul
icy, w sklepach, w miejscu pracy  agresywni, bez
cze
lni, opryskliwi, niekulturalni, źle wychowani, prymi
tywni, nienawistni, zazdrośni, wciąż jesteś zasypywany
stosem problemów, spraw ważnych, drobnych, bezsen
sownych, na wczoraj, na przedwczoraj, na dziś, na jutro,
na pojutrze. I nie dajesz sobie rady, nie wytrzymujesz,
wściekasz się, klniesz, awanturujesz się, przezywasz, nie
nawidzisz, gardzisz, zazdrościsz. Nie miej pretensji ani do
ludzi, ani do świata  ale do siebie, bo się nie modlisz. 20  Lie ma modlitwy nie wysłuchanej. Nawet gdyś się mo
dlił o pokój, a wybuchła wojna. Twój pokój popłynie
i zstąpi na tych, którzy tego godni: dziecku przyśni się, że
tuli spadłego ptaka, żołnierz użali się nad zabitym wro
giem. Jesteśmy połączeni nie tylko uściśniętą dłonią, wzro
kiem, słuchem, ale duszą. Ktoś na świecie odbiera twoją
d
obroć, słyszy twoje wołanie, cieszy się twoim miłosier
dziem  choć nie zna twojego nazwiska ani miejsca za
mieszkania. Twój pokój gdzieś na kogoś zstąpi: pocieszy zroz
paczonego, podźwignie zniechęconego, zawstydzi mści
wego. Gdzieś ktoś na świecie usłyszy twoją tęsknotę. Gdzieś
ktoś na świecie uraduje się twoją radością. Gdzieś ktoś na
świ
ecie odbierze cię, stanie się lepszy, radośniejszy, spo
kojniejszy, komuś pomoże, kogoś uspokoi, pocieszy. Nic
nie ginie  nie tylko w dziedzinie materii, ale i ducha.
 21   ' owcie:
"Ojcze nasz"     <Jak pokochać Boga? Jeżeli Go nie widać, nie słychać,
jeż
eli dotknąć Go nie potrafisz, jeżeli nawet nie jesteś
w stanic Go sobie wyobrazić, A przecież to jest najważ
nie
jsze przykazanie, czyli warunek, bez którego nie mo
żesz stać się prawdziwym człowiekiem  jak pokochać
Boga? A jak kochasz ludzi? Przecież kochasz ich za urok,
kt
óry roztaczają, za pokój, wolność, jaką zachowują, za
promicnność, mądrość, ciepło, prawość, życzliwość  za
odrob
inę Boga, który jest w nich. To już wiesz, kto to jest Bóg? Stwórca i Ojciec  Ten,
z którego wsz
elkie dobro w ludziach pochodzi. A kiedy kochasz Boga? Gdy zatęsknisz za Nim: za
Jego pięknem, ciszą, za Jego światłem. Wobec tego próbuj rano i wieczorem, w domu czy
kości
ele, klęcząc czy nawet leżąc w łóżku, próbuj co
dzie
nnie  tak się wyciszyć, żeby On spłynął na Ciebie.
Ż
eby pogłębiła się w tobie cisza, prawość, światło. Żeby
rozbudow
ało się w tobie piękno, mądrość, wolność, miło
si
erdzie  On sam. Choćby na chwilę. A potem, w ciągu dnia, staraj się Go nie utracić, ale
podświad
omie trzymaj się Go: zachowuj swój pokój, ucz
ciwość, wspaniałomyślność, przebaczenie  żebyś Go
utrzymał w sobie, żebyś wciąż z Nim trwał. 25  <Jak uklęknąć do modlitwy? Jak podnieść oczy ku Nie
mu? Jak powiedzieć: „Boże", „Ojcze"  skoro jesteśmy
świad
omi tylu zmarnowanych godzin, dni, tygodni, okazji,
sytuacji, możliwości; tyle czasu, sił straconych na bezsen
sowne, błędne wędrówki życiowe? Skoro jesteśmy świa
d
omi, ile w nas zła, które popełniamy, popełnialiśmy
i popełniać będziemy  nie „może", nie „przypuszczal
nie", nie „chyba", ale na pewno. Skoro są tereny, któ
rych Bogu nie oddaliśmy, zawarowaliśmy sobie, nie
puścimy Go tam, nie wyobrażamy sobie życia bez nich.
Jak przychodzić do kościoła, skoro czujemy się tutaj
obcy, bo jesteśmy odcięci od sakramentów świętych jakąś
dec
yzją, która się stała i odstać się nie może. A przecież Bóg jest Miłosierdziem. Bierze ciebie ta
kim, jak jesteś, w twojej konkretn
ej sytuacji  nawet
grzes
znej. I tuli cię do serca jak najlepsza matka swoje
ukoch
ane, choć niesforne dziecko, trochę głupiutkie, tro
chę krnąbrne  liczy, że kiedyś zmądrzejesz. A teraz cze
ka na ciebie, kiedy przyjdziesz i p
owiesz: „Ojcze". 26  )yło wielu mędrców, założycieli religii, którzy mówili,
że Bóg jest wszechmocny, jedyny, wszechobecny, że jest
Duchem. Ale nikt nie powiedział, że Bóg jest Miłością.
Mówiono, że Boga należy kochać z całego serca swego,
ale nikt nie powiedział, że Bóg bezgranicznie kocha
każdego człowieka: nie tylko tych bogatych, ale i bied
nych, władców, ale i poddanych, zdrowych, ale i chorych,
Izraelitów, ale i pogan, sprawiedliwych, ale i grzeszni
ków. Uznano to za bluźnicrstwo  że to jest niemożliwe,
aby Bóg chodził za grzesznikiem jak pasterz za owcą,
która oddali się od stada, aby szukał grzesznika jak ko
bieta drachmy, która się jej zgubi, aby był jak ojciec, któ
ry syna marnotrawnego przygarnia z radością, gdy ten
zechce wrócić. Że to Bogu uwłacza, aby troszczył się
o każdego wróbla na dachu, o każdą trawę polną, która
dzisiaj jest, a jutro będzie w piec wrzucona, o każdego
człowieka  niewydarzony stwór tej ziemi. My chrześcijanie jesteśmy jedynymi spośród ludzi,
którzyśmy uwierzyli  którzy powinniśmy uwierzyć  że
Bóg jest Miłością. Że On, który stworzył i stwarza kos
mos, troszczy się o nas głupich i szmatławych, słabych
i kruchych, a jeżeli czegoś od nas chce, to tego, byśmy
Go choć trochę naśladowali. 27  A ty wciąż niedowierzasz. A ty podejrzewasz, że kryje
się tu jakiś podstęp, 
nieszczerość, a nawet oszustwo; że
pod cienką warstwą lukru, zwaną miłością Bożą, czai się
żel
azna Boża sprawiedliwość, że On wypatruje pilnie,
śl
edzi wnikliwie najmniejsze twoje potknięcie, najdrob
niejszego przewinienia nie przepuści, nie daruje, ale zem
ści się co do grosza. A Jezus  Słowo Boże  po swoim
zmartwychwstaniu nazwał apostołów braćmi, choć w cza
sie męki pouciekali, a do Piotra, który się Go wyparł, po
wi
edział: „Paś owce moje". Jakże my nie umiemy kochać. Jakże nie umiemy prze
baczać.  28    Kić icdy zabudujemy łąki, zalejemy asfaltem góry  wtedy
umrz
emy. I w miarę jak betonujemy i asfaltujemy, zatra
c
amy swoje człowieczeństwo. Bo z ziemi wyszliśmy i jak
ugo ziemi się trzymamy, tak długo jesteśmy normalni. Wiec słuchaj ziemi. Zwłaszcza w czasie wakacji, urlo
pu. Ale nie tylko wtedy. Wciąż słuchaj lasów, pól, gór,
gwiazd, morza, wiatru, deszczu, śniegu, chmur, zimna
i ciepła, błękitu i zieleni. Słuchaj nocy i dnia. Roślin
i zwierząt. Nie bój si
ę tej mowy, nie uciekaj przed nią do
l
udzi i rzeczy. Naucz się tej mowy. Abyś poczuł, że na
l
eżysz do świata, że powinieneś stanowić z nim jedno.  29    lo co Bóg zesłał swojego Syna na ziemie? Przecież lu
dzie wierzyli w Niego. Intuicją zrozumieli, sercem od
czuli. Odkąd człowiek zaistniał na ziemi, wierzył w Boga.
Wobec tego po co? Aby powiedział słowem i życiem
sw
oim, że Bóg jest Miłością i człowiek ma kochać Boga
i bliźniego. I że tak trzeba budować Królestwo Boże na
ziemi. Czy przyszedł na darmo? Z perspektywy dwóch tysięcy lat możemy powiedzieć,
że obecność Jezusa Chrystusa i Jego nauka zaważyły
istotnie na historii Europy, a przez nią na historii świata.
To, co si
ę w tej chwili na naszych oczach dzieje, to nic
inn
ego jak budowanie Królestwa Bożego na ziemi. I dla
przykładu: ludzkość wszystko robi, żeby ratować kraje od
ki
eski głodu. Interweniuje na rozmaity sposób, aby ustały
bratobó
jcze wojny. Organizuje przeróżne akcje, by dźwi
gać kraje Trzeciego Świata. Zabiega, żeby człowiek sza
nował człowieka  niezależnie od koloru skóry, od religii,
od ideologii, którą wyznaje. Można nawet powiedzieć, że znaczenie Chrystusa
i Jego Ewangelii się potęguje. Nawet, gdy Jego imię nie
jest wymieniane. Nawet gdy ci, którzy walczą o pokój,
deklarują się jako nie wierzący w Niego. 30  desteśmy stworzeniami wychylonymi „ku". Jesteśmy
istotami skierowanymi „do". Potrzebujemy akceptacji,
zatwierdzenia, uznania. Wtedy potrafimy wykonywać na
wet przez całe życie najbardziej katorżniczą pracę, wy
dzierać z siebie wszystko, co w nas najlepsze. Wtedy trud
nic trudzi, ból nie boli. Wtedy możemy iść przeciwko ca
łemu światu, przeskakiwać przepaści, przenosić góry,
przemierzać przestrzenie  jeżeli tylko wiemy, że ktoś nas
k
ocha i przyjmuje nasze osiągnięcia z podziwem i radoś
cią. Jesteś stworzeniem wychylonym ku Bogu, jesteś istotą
skierowaną do Niego. Czasem spotkasz człowieka, który
pow
inien być dla ciebie cząstką Boga, Jego odblaskiem 
człowieka, który cię pokocha, którego ty pokochasz.
Rzecz w tym, byś się na człowieku nie zatrzymał. Byś się
do niego nie ograniczył. 31  V^hociaż wiesz dobrze, że już tyle razy zbłądziłeś, po
gub
iły ci się ścieżki, już nie jest tak, jak powinno być.
Ch
ociaż ci się zdaje, że straciłeś z Nim kontakt, bo od
sz
edłeś od Jego woli  On zawsze był i jest przy tobie.
I nigdy Go nie stracisz. Towarzyszy ci w kolejnym etapie
twoj
ego życia, chwili, sekundzie, jak najtroskliwszy Przy
j
aciel. Nawet w chwilach twojego upadku, grzechu, błędu. 32  Irzed ważnymi decyzjami pytasz ludzi, co zrobić, jak
w
ybrać, jak zdecydować. I tak też trzeba. Ale gdy już
wysł
uchasz wszystkich opinii, na koniec zostań sam na
sam z Bogiem. Wsłuchaj się w Jego głos. W Nim szukaj
odpowi
edzi. Tym dłużej, im ważniejsza sprawa dla ciebie. 33  fszyscy dla Niego żyjemy. Wszyscy do Niego idzie
my. Czy chcemy, czy nie chcemy. Czy o tym myślimy,
czy nie myślimy. Czy pamiętamy, czy nie pamiętamy.
Czy robimy to świadomie, czyśmy zupełnie o tym za
pomnieli. Czy Go akceptujemy, czy Mu zaprzeczamy
swoim myśleniem. Czy Go wielbimy, czy Go obrażamy
swoim życiem. To wynika z naszego człowieczeństwa, które On zbu
dował. 34  V_^zego ty najchętniej słuchasz? Jaka tematyka cię na
prawdę interesuje? Jakie sprawy są dla ciebie szczególnie
wa
żne? O czym ty rozmawiasz? Cokolwiek byś na to odpowiedział, to przecież wciąż
cz
ekasz na słowo, które by w tobie rozbłysło, jak gwiaz
da w ciemności. Na słowo, które pomoże ci zrozumieć
tw
oje sprawy człowiecze i poprowadzi cię ku Temu, któ
ry zdaje si
ę być gdzieś za horyzontem, a jest w głębi
twojego serca. 35  kochać, najpierw trzeba szanować. eby mieć
miłość do drugiego człowieka, najpierw trzeba mieć dla
ni
ego szacunek. A na to trzeba uznać jego godność: że
n
osi w sobie jakieś wartości. Że stanowi jakieś dobro. A jak nie możesz dostrzec żadnego dobra? Tylko
fałsz, obłudę, lenistwo, oszustwo. A jeżeli nie widzisz nic
dobr
ego w człowieku  tylko podłość, zarozumialstwo,
chc
iwość, drapieżność. A jeżeli nic nie widzisz w czło
wieku? To zawsze pozostaje jeszcze jedno. Że jest stworze
niem Boga, że jest kochany przez Niego. 36  Lajpierw stałeś pod górą Synaj i słuchałeś, jak wśród
gr
omów i błyskawic Bóg przemawiał do ciebie o tym, że
masz Go miłować. Trzeba, żebyś dziś wyszedł na górę
błogosł
awieństw i słuchał, co Jezus mówi o Bogu: że cie
bie kocha. Tym bardziej dlatego, że wciąż walą się na ciebie ja
kieś nieszczęścia. Ktoś bliski choruje. Ktoś bliski umiera.
W domu nieporozumienia. W pracy kłopoty z ludźmi
i niepewność. W świecie napięcia, zamieszki, wojny.
W kraju trudna sytuacja ekonomiczna, polityczna. Bu
dzisz się po nocach zrywany strasznymi snami. Źli ludzie
„sz
yją ci buty" poza plecami. Plotki, oszczerstwa obłażą
cię. Czujesz się coraz bardziej zagrożony. Zdaje ci się, że
podnosi się fala zła, że coraz mniej przyjaźni, serdecznoś
ci, ciepła, że coraz bardziej osacza cię chciwość, intere
sowność, zachłanność, zawiść, zazdrość. Coraz więcej
zezwierzęcenia. Dlatego trzeba, żebyś coraz częściej wychodził na górę
błogosławieństw i słuchał Jezusa, który naucza, że jesteś
wciąż w rękach Ojca. Jak dwa wróble, które z dachu nie
spa
dną bez Jego woli. Jak trawa polna, którą przyodzie
wa,
 choć ona dzisiaj jest, a jutro będzie w piec wrzucona. Choć na co dzień nie czujesz Jego obecności, bo
prawdz
iwa miłość się nie narzuca. Ale bywa, że nagle ci
się oczy otworzą. Ż
e się jakoś potkniesz o Jego miłość,
że objawi ci się jak Mojżeszowi w krzaku ognistym i zo
baczysz, jak bardzo jesteś w Jego rękach. 37  'o twoich podstawowych obowiązków  jak i każdego
człowi
eka  należy, abyś sobie zdał sprawę z tego, jaka
prz
epaść istnieje pomiędzy tobą a Bogiem, a zarazem:
j
aka bliskość istnieje pomiędzy tobą a Bogiem. 38  Lawet gdybyś bardzo chciał  nie potrafisz. Nawet
gd
ybyś wszystko dał, i tak będzie za mało. Bo tylko tyle
m
ożesz dać, ile sam stanowisz. A możliwości twoje są
ograniczone. Boga nikomu nic zastąpisz. Ostatecznie każ
dy człowiek na Niego czeka. Nie żądaj od ludzi za dużo. Nie spodziewaj się czegoś,
na co ich nie stać. I w nich ujawni się, wcześniej czy
źniej, próg ich możliwości. I w nich jest w końcu
strach o siebie, troska o uratowanie tego, co mają. Boga
nikt ci nie zastąpi. Ostatecznie zawsze na Niego czekasz. 39  w twojej religijności ciągle pełno ciebie. Bo prosisz
o coś, czego bardzo potrzebujesz, albo dziękujesz za to,
co od Boga otrzyma
łeś, albo przepraszasz za to, co złe
w twoim życiu. W twojej r
eligijności ciągle pełno ciebie
 aż powstaj
e podejrzenie czy to religjność, czy to załat
wianie swoich spraw. A przecież czas najwyższy, żebyś podniósł głowę od
si
ebie i zobaczył Boga samego. By już nie tylko prosić,
dziękować, przepraszać, ale by stanąć przed Jego wielkoś
cią, wspaniałością z pokorą i uwielbieniem.  40    Lie tylko Jezus przyjął chrzest. Tyś też przyjął. Nie tyl
ko na Jezusa zstąpił Duch Święty. Również na ciebie. Ma
być twoim prz
ewodnikiem, doradcą, pocieszycielem. Ale
musisz Mu dać szansę, dopuścić Go do głosu. Musisz dać
szansę sobie, żebyś mógł Go usłyszeć. Nie pozwól się za
gadać. Nie może więc w twoim domu przez cały dzień
„iść" telewizor, radio, video, gramofon czy magnetofon.
Nie możesz traktować gazety jak Pismo Święte. Naucz się
milczeć, zachowaj w sobie strefę ciszy. Aby uczynki two
je były jasne, nie ciemne. Abyś się kierował mądrością,
a nie głupotą. Abyś czynił dobro, a nie zło.
 41  dcsteśmy ochrzczeni w imię Ojca i Syna, i Ducha Świę
t
ego. W imię Stworzyciela, Zbawiciela i Uświęciciela.
Jesteśmy ochrzczeni, naznaczeni, wybraliśmy na całe ży
cie  wybrali w naszym imieniu nasi rodzice i jak tylko
b
yło ich na to stać, uczyli nas żyć na świecie Ojca, we
dług nauki Syna, w Duchu Świętym.
 Z biegiem lat ty zacząłeś przejmować kształtowanie
sam
ego siebie. Udało ci się, udaje ci się? Obcujesz z Oj
cem, który cię stworzył i nieustannie stwarza ciebie
i świat otaczający. Uważasz Jego Syna za swojego Mis
trza. Masz w sobie Ich Ducha  ducha miłości, wolności,
sprawiedliwości i pokoju. Jesteś chrześcijaninem? 42  T y nie masz stawać się drugim świętym Franciszkiem,
dr
ugą świętą Klarą czy nawet drugim Chrystusem, ale
s
obą: tym jedynym, niepowtarzalnym synem Bożym, któ
r
ego przed wiekami Bóg wymyślił. Na tej drodze pomaga
ci Jezus  Wcielone Słowo Ojca. I dlatego wędrujesz rok
za roki
em przez Jego życie od Adwentu do Zesłania Du
cha Świętego, abyś miał odwagę i siłę wydobyć z siebie
to dobro, które zasiał w tobie Bóg.
  l o, co nam towarzyszy na co dzień, co nas straszy po
nocach, co nam się śni w naj straszniej szych snach  to
nasza śmierć. Ale przecież do nieba idziemy, nie do śmierci. Tylko
jak myśleć o niebie. Jak określić to, co przekracza możli
wości naszego myślenia. Jak stworzyć analogię choćby
najdalszą. Jak znaleźć słowo najświętsze i najbardziej
ludzkie. Jezus nam takie słowo poddał: dom. Niebo jest
domem. My, ptaki przelotne, niespokojni żeglarze, wieczni
tułacze. My, wciąż szukający miejsca, w którym by kot
wicę zarzucić, przystań zbudować, gniazdo założyć, trwać
w spokoju niezagrożonym  najbardziej tęsknimy za do
mem. Za domem, gdzie by nas budziły ze snu wielkie
wschody słońca, gdzie by nam dzień gasiły wygwieżdżo
ne noce, gdzie by nas kołysał do snu szum drzew. Dom,
miejsce bezpieczne, ciepłe w mroźne zimy, chłodne
w upalne lata, w którego ścianach znaleźliby się nasi naj
bliżsi. To, co nam ma towarzyszyć na co dzień, co nam ma
się śnić w snach, co nam się ma marzyć na jawie, to
Dom, do którego idziemy. 44  B, tyć wiernym Bogu. W pogodę i w niepogodę, w dzień
i w nocy, w zimie i w lecie, w zdrowiu i w chorobie,
w dzieciństwie, w młodości, w wieku dojrzałym, w ma
łże
ństwie, w rodzinie i na stare lata. Przepychać się wciąż
do Niego, nie dać się zatrzymać przez szczegóły, ozdoby,
upiększenia. Wbrew tym, którzy uważają, że wystarczy
paci
orek rano i wieczorem, i Msza święta niedzielna
w przytulnym kościółku  wbrew swojemu wygodnictwu.
Mieć w sobie ciągły niedosyt tego, co się zrozumiało.
Trwać niezadowolonym z siebie i z tego, co się już zro
b
iło. Szukać, czytać, grzebać, pytać, cieszyć się każdym
okruchem znalezionego światła. Nieść Go przed sobą
i ludźmi. Budować. Budować nowy, lepszy świat. Być wiernym Bogu, gdy procesja się rozchodzi i lu
dzie udają się do swoich domów na obiad, uważając, że
wypełn
ili swój obowiązek chrześcijański. Zostać wiernym Bogu choćby tylko z małą grupą stra
ce
ńców. Nawet w samotności w odrzuceniu, w potępie
niu, w pogardzie. Jako ten nieżyciowy, przestarzały,
zacofany, zabobonny, konserwatywny, uparty. Zostać wiernym Bogu w czasie najtrudniejszym. Gdy
zdradzą, skrzywdzą cię, którzy się uważają za Jego przed
stawicieli, gdy ukaże się ich tchórzliwość, kunktatorstwo,
tr
oska o wygodne fotele, nieskażoną opinię i świetlaną
prz
yszłość. Gdy wyjdzie na jaw ich pazerność, chciwość,
dbanie o swoje interesy i pierwsze miejsca. Zostać wiernym Bogu w czasie niebezpiecznym, gdy
się jest wreszcie już uznanym, dostojnym, szanowanym.
Gdy już wszyscy przytakują, przyjmują, cytują. Obudzić
się z tego czadu, by stwierdzić z przerażeniem, że nie
  45    wiedzą, co mówią, że wewnątrz pozostali, nietknięci
w swym egoizmie i samozadowoleniu i po raz któryś po
derwać się do walki o Ewangelię. Jeżeli Bóg jest Pięknem, to jesteś z Nim złączony, gdy
piękne jest twoje życie, twoje poczynania, twoje słowa
i myśli.
 Jeżeli Bóg jest Dobrocią, to jesteś z Nim złączony,
gdy jesteś dobry dla wszystkich, a zwłaszcza dla potrze
bujących twojej dobroci. Jeżeli Bóg jest Prawdą, to jesteś z Nim złączony, gdy
mówisz prawdę, gdy czynisz prawdę, gdy postępujesz we
dług prawdy. Jeżeli Bóg jest Miłością i Miłosierdziem, to jesteś
z Nim złączony, gdy współodczuwasz, współcieszysz się
współcierpisz, gdy czynisz miłosierdzie. Bo jeżeli jesteś fałszem, a nie prawdą; brzydotą, a nie
pię
knem; okrucieństwem, a nie miłosierdziem; nienawiś
cią, a nie miłością  to gdy On przyjdzie, powie ci: „Nie
znam ciebie".     7 jesteś w niebie     Licho nie jest nad nami ani tam, ani ówdzie. Bóg jest
ni
ebem, a On jest wszędzie. On jest wymiarem pokoju,
sprawiedliw
ości, prawdy  wymiarem miłości. Należymy
do tego świata. Otrzymaliśmy Go jak w ziarnie. Powoła
ni
em naszym jest, by On w nas ustawicznie rósł: byśmy
chw
ila po chwili świadomie Go wybierali. I dlatego, na
wet gdy już wszedłeś w koleiny swojej 
materialności
zwierzecości, wciąż jest szansa, że On ciebie oświeci,
t
obą wstrząśnie. Wciąż jest szansa, że ty Go usłyszysz
i przyjmiesz. I przestraszysz się swojej małości i zawsty
dzisz się swojego tchórzostwa. I zatęsknisz za prostotą,
prawością i światłem. Jest szansa. 49  Ibo już teraz jesteś w niebie, albo w nim nigdy nie
b
ędziesz. Albo już teraz starasz się być złączony z Bo
giem, albo się nigdy z nim nie złączysz. Albo już teraz
chcesz żyć w prawdzie, sprawiedliwości, wolności, poko
ju, miłości, albo tak nigdy żyć nie będziesz.
 Nawet gdyby ci się to udawało tylko czasami, nawet
gd
ybyś tak żył tylko chwilami  przecież to dążenie jest
gwarantem twojego zbawienia. 50  c /o raz otwiera się przed kimś niebo. Czasem jakieś
dzieci, czasem dorośli słyszą tajemnicze głosy, widzą
dziwne sprawy. A to Jezus z gorejącym sercem. A to
Matka Boska stojąca w grocie z różańcem. Czasem każdy
może zobaczyć, że po wizerunku spływa łza, że krucyfiks
krw
awi. Wtedy ludzie pielgrzymują do miejsca, gdzie się
to działo, do domu, gdzie żył ten, który widział i słyszał. Co raz otwiera się niebo. Kiedyś nawet Syn Boży
prz
yszedł na świat. Pasterzom o tym śpiewały anioły,
gwia
zda szła przed Magami. Potem już było zwyczajne
ż
ycie  nie mówiąc o prawdzie, którą wszystkim powie
dział, o cudach, które zdziałał. Tylko po śmierci zmar
twyc
hwstał i ukazał się swoim uczniom. A my
przychodz
imy w niedzielę do kościoła, żeby się z Nim
spotkać, choćby jak przez matową szybę, usłyszeć Go jak
przez kotarę. Co raz otwiera się nam niebo. I chodzą po świecie
t
acy dziwni ludzie  nieludzie, którzy potrafą tak służyć
bi
edzie jak siostra Teresa z Kalkuty. A my przychodzimy
do nich, dziwiąc się ich zwyczajn
ości. Co raz otwiera się niebo. I wtedy potrafisz być mądry
i dobry, tak się zawstydzić i żałować, tak przebaczać
i być bezinteresowny, jak największy święty.
  51    desteś płomykiem miłości, wolności i prawdy, odłączo
nym od Słońca Słońc i umieszczonym w kostropatym
naczyniu ciała. Odłączonym, a przecież zjednoczonym, bo
ty dzięki Niemu wciąż płoniesz. Bo ty jesteś wciąż
w Nim. Odłączonym  a przecież zjednoczonym z podobnymi
do ciebie płomykami, umieszczonymi w podobnych do
twojego naczyniach ciała. Zjednoczony z nimi, bo im
więcej w tobie światła  tym więcej i w nich. Im więcej
w nich  tym więcej i w tobie.
 Aż przyjdzie chwila, kiedy opadnie z ciebie to na
czynie gliniane i powrócisz do Słońca Słońc, Morza
miłości, do źródła prawdy. Ile przyniesiesz z tego, coś
otrzymał? Rozbudujesz ten dar dwukrotnie, dziesięcio
krotnie, stokrotnie  jak ziarno posiane w dobrą ziemię? 52  <Jak to: podobne? Co to znaczy, że mamy podobnie ko
chać bliźniego jak Boga samego? Jeżeli kochać Boga, to
dlatego, że jest Pięknem, Dobrem, Prawdą. A człowieka
podo
bnie?  Bo w człowieku jest cząstka Boga. Bo
w człowieku też jest piękno, sprawiedliwość, wolność,
pokój. A człowieka złego? To jest płacz nad rozbitym dzba
nem. Że to, co miało rozrosnąć się we wspaniałe drzewo,
rozkwitnąć kwiatem, sczezło, skarłowaciało. Choć nie cał
kiem. Są tam jakieś okruchy wspaniałości Bożej. Jeżeli
cię na to stać, pochyl się nad nim. 53  lukać, dobijać się, łomotać; prosić, błagać, żebrać, doma
gać 
się, żądać; trwać uparcie, nieustępliwie; zaufać, oddać
si
ę, poświecić, wydzierać ze swej tchórzliwości, głupoty,
mał
ości okruchy odwagi, wspaniałomyślności, wiary;
a tylko wtedy otrzymasz, znajdziesz, będzie ci otwarte,
a tylko wtedy tworzysz siebi
e ponad miarę swoich wy
go
dnych wyobrażeń, schematów, modeli  a tylko wtedy
m
ożesz stać się człowiekiem. 54  o czym marzysz? Pytam się, bo wiedz o tym, że spełni
ci si
ę to, o czym wciąż marzysz. Tak to, z czego się chęt
nie zwierzasz, tak to, czego nie chciałbyś nikomu zdra
dzić, czego się wstydzisz przed samym sobą, jak i to,
o czym jeszcze nie wiesz, czego sobie jeszcze sam nie
uświad
amiasz, a co już tętni pragnieniami, tęsknotami
i jest równie ważne jak tamte.
 To jest ten podziemny twój świat, którym się sam nie
wi
ele zajmujesz, o którym jeszcze ludzie nie wiedzą,
a który zdecyduje o kształcie twojego losu. Bo jeżeli pra
gniesz dobra  aniołem się staniesz. Ale jeżeli pragniesz
zła  szatanem będziesz. Dlatego musisz zachować kontrolę nad swoimi ma
rzeni
ami, pragnieniami, tęsknotami, dążeniami. Żebyś się
o nich nic dowiedział za późno. Zwłaszcza o tych utajo
nych. Bo gdy się ziszczą, wtedy sam się nie rozpoznasz
ani cię ludzie nie poznają. Dobrze, gdy powiedzą: taki
wie
lki, mądry i święty. Ale co wtedy, gdy powiedzą, gdy
sam powiesz o sobie: mały, podły, przeklęty?
 Jak się zabezpieczyć? Módl się. Nawet niekoniecznie
o spełnienie dobrych marzeń, w ogóle: bądź blisko Boga.
On cię przeistoczy dla samej głębi, On j
est tą siłą, która
wszys
tko, co nawet nie uświadomione w tobie a złe,
dźw
ignie w górę.  55    I ty bywasz na górze przemienienia. I w twoim życiu tak
się zdarza, że jesteś podniesiony do siódmego nieba, zda
je ci się, że nie po ziemi, a po chmurach stąpasz, jesteś
najszczęśliwszy
m' człowiekiem na świecie, niczego ci już
nie potrzeba, chciałbyś tak trwać do końca życia, promie
niejesz szczęściem, światłem i nasycasz nim ludzi wokół
siebie. Ale przebywanie na górze przemienienia trwa krótko,
po czym trzeba zejść w życie codzienn
e, w cierpienie.
A nawet reguła jest taka, że im bardzi
ej jesteś szczęśliwy
na swojej górze Tabor, tym więc
ej będziesz cierpieć za
chw
ilę. Sam się przekonałeś o tym wielokrotnie. To już
wiesz. Chciałbym, żebyś uwierzył w co innego. Mówię
do ciebie pogrążonego w cierpieniu, w nieszczęściu,
tkwiącego w beznadziejnej sytuacji. Uwierz, że i ty wej
dziesz na górę przemienienia, i to wcześniej, niż ci się
zdaje.  56    V^zy chodziłeś kiedyś po morzu? Czy miałeś taki okres
w życiu, kiedyś naprawdę żył Ewangelią? Tak w jednej
p
arze sandałów, w jednej sukni i bez torby podróżnej.
W bezgranicznym zaufaniu Bogu, w głębokim spokoju
wewnętrznym i radości pragnącej ogarnąć cały świat. Co
się stało, żeś teraz taki ostrożny, ubezpieczający się, po
dejrzliwy, wyczekujący, zabierający głos ostatni albo nie
zabierający go wcale? Czyś był kiedyś chodzącym po morzu? Bo jeżeli tak,
to przyznasz, że był to najpiękniejszy okres w twoim ży
ciu. 57  bądź. Bądź światłem, im większa ciemność
w
okół nas. Bądź światłem rozumu, światłem mądrości dla
tych, którzy tracą drogę. Światłem bądź. Bądź światłem, im bardziej zimno wo
kół nas. Bądź światłem miłości dla tych, którzy w rozpa
czy i w zniechęceniu.
 Na ile w tobie darów Bożych? Choćby na mały oga
rek, na ledwo tlejące światełko. A może jak pochodnia?
A
lbo jak płonący stóg? Na ile cię stać? 58  Lie ma podziału na świat ludzki i świat Boży. Nie ma
podziału na życie świeckie i życie religijne. Jesteśmy jed
nością. A jeżeli chcemy rozdzielić Boga od świata, to tyl
ko na zasadzie dobra i zła, a zresztą wszystko jest
w Bogu. 59  deżeli jest miejsce spotkania się nieba z ziemią, to wy
ada się jednym słowem: bezinteresowność. To jest to
prze
jście z teorii do praktyki, wypróbowanie w życiu
i sprawdzenie tego, co tkwi w naszej głębi, probierz na
szej wiary w Boga. Tu możemy się przekonać, czy żyje
my dla Boga, czy na sprzedaż. Czy to, co robimy,
mówimy, czy nasza codzienna praca, czy nasze kontakty
z ludźmi, czy to wszystko płynie stąd, że tego wymaga
Uczciwość, Sprawiedliwość, Prawda  Bóg, czy też dlate
go, „aby pokazać się przed ludźmi". Bo tylko wtedy, gdy naprawdę wierzymy w Pana
Boga, gdy nam On naprawdę wystarcza, stać nas na bez
interesowność. A jeżeli w Pana Boga nie wierzymy 
choć nam się zdaje, że wierzymy, a nawet innych o tym
zapewni
amy  to wciąż będziemy biegali po prośbie, aby
być uznanym przez ludzi. Aby nam zapłacili za nasze
uczciwe, dobre życie wdzięcznością, dobrym słowem, re
wanżem. 60  dwie postawy życiowe: pozycja statyczna albo dyna
miczna, forteca albo wyjście w pole, obawa przed utratą
t
ego, co się zdobyło albo ryzyko gry dalej. Traktowanie
moraln
ości jako zbioru zakazów albo nakazów, religii
j
ako unikania grzechów albo spotkania z Bogiem. Życia
j
ako zdążania ku śmierci albo ku zmartwychwstaniu. 61  Każ ażdy ma swoje wielkie dni. Czas wielkich radości,
wzruszeń, uniesień, zachwytów, entuzjazmu. Wtedy widzimy  jakby po raz pierwszy  to, co prze
cież już tyle razy widzieliśmy. Słyszymy  jakby po raz
pier
wszy  to, co przecież już tyle razy słyszeliśmy. Ro
zumi
emy  jakby po raz pierwszy  to, co przecież już
t
yle razy rozumieliśmy: wielkie sprawy Boże i ludzkie.
Czuj
emy, jakbyśmy się na nowo narodzili  tak jesteśmy
prości, wrażliwi. Ale potem przychodzą popołudniowe zmęczenia, wie
czorne leki, niedzielne wygodnictwa, roztropność tego
świ
ata. Wypełza powrotem nasza zaborczość, cwaniac
two, interesowność, spekulanctwo, zachłanność, chciwość,
lenistwo, strach. A przecież za wszelką cenę musisz uratować tamten
najpięknie
jszy kształt twojej osobowości odkryty choćby
na moment  wartości, które stanowią o tobie. Do tego
użą postanowienia.  62    Lie czekaj na koniec świata mówiąc, po co pracować,
budować, uczyć się, porządkować, orać i siać, po co speł
niać swoje obowiązki i tak przyjdzie katastrofa, która
wszys
tko zmiecie  nie usprawiedliwiaj swojego lenistwa,
sw
ojej nieodpowiedzialności wiszącym nad światem za
grożeniem. Nie czekaj na koniec świata mówiąc, jeżeli nam tylko
tr
ochę czasu zostało, to przynajmniej użyjmy, odpoczy
wajmy, zabawmy się. Czy naprawdę jesteś przekonany, że
to nasza epoka wynalazła miecz 
Damoklesa? Nie czekaj na koniec świata, ale na przyjście Pana.
A Pan powinien zastać ci
ę w służbie, w drodze. Bo On,
kt
óry jest naszym Ojcem, jest i Sędzią sprawiedliwym
i zażąda sprawozdania z każdego dnia, z każdego czynu
i każdego słowa  z wypełnienia powoł
ania, które ci dał. Nie czekaj na koniec świata, ale na przyjście Pana,
które na pewno będzie wcześniejsze, niż ci się wydaje. 63  L dyby się tak dało nam raz na zawsze zostać chrześci
janinem. Gdyby się tak dało  gdy zobaczysz pod wpły
wem jakiejś szczególnej łaski czy klęski s
ens swojego
ż
ycia i mądrość Ewangelii Jezusa  powiedzieć raz na
za
wsze: Jezu, chcę tak żyć jak Ty. Gdyby się tak dało
z
ostać chrześcijaninem w jednej swojej wielkiej decyzji
życi
owej. Gdybyś był komputerem i mógł się tak zapro
gramować. Ale nie jesteś komputerem. Ale nie jesteś istotą jednej
decyzji. A ponieważ jesteś człowiekiem, więc i tym
skłonnicjszym do złego, niż do dobrego. Stąd też, mimo
że niedawno przyrzekałeś wierność Chrystusowi  bez
przerwy masz dewiacje, odchylenia, bez przerwy wyrasta
ją na twojej drodze egoizmy, ani się nie spodziejesz,
a postępujesz jak niechrześcijanin, chociaż się za takiego
wciąż jeszcze uważasz. I dlatego niedzielny obowiązek przychodzenia do koś
ci
oła. Właśnie na to, żeby cię Jezus prowadził swoimi
nauk
ami, swoim życiem  sobą samym. Robi to systema
tycznie. W kolejne niedziele podejmuje nowy temat.
W kolejnej Ewangelii mówi o innym problemie szczegó
ł
owym twojego życia. Bo zna cię i wic, że trzeba budo
wać twoją osobowość kładąc cegłę po cegle. 64  La to jest Msza święta, abyś spotkał się z Bogiem.
W niej przychodzi do ciebie pod postacią słów Jezusa
i pod postacią Jego Chleba i Wina.
 Nie mów: mogę się bez Mszy świętej obejść, bo z Bo
giem obcuję w ciszy lasu, w potędze morza, w bezmiarze
wygwieżdżonego nieba, choćby wtedy, gdy wejdę do pus
tego kościoła; a poza tym dotykam Go w mądrości ludz
kiej, w nachyleniu miłosiernego człowieka, w jego
poświęceniu i oddaniu. Owszem, również na tej drodze. Ale tak jak staje się
On obecny we Mszy świętej, tego kształtu nie zastąpisz
w żaden inny sposób. Potrzeba, żeby Bóg przychodził do
ci
ebie w mądrości słów swojego Syna, w Chlebie i Winie
Jego życia. 65  przychodząc na Msze świętą nie zagubił się w la
biry
ncie obrzędów, śpiewów, modlitw, intencji, rzeźb,
obrazów, dywanów. Żebyś nie dal się zagubić przez
księdza sympatycznego czy niesympatycznego, przez ka
zanie dobre czy kiepskie, przez muzykę organową wielką
czy ma
łą. Żebyś nie wychodził z kościoła z wrażeniem,
że kazanie było świetne czy 
słabiutkie, że ornat na cele
bra
nsie był piękny czy brzydki, a ktoś obok ciebie śpie
wał znakomici
e albo fałszował. Ale umiej zawsze dotrzeć
do obecnego we Mszy świętej Jezusa Chrystusa.
A wszystko, co zastajesz w kościele i co w nim się dzie
je, niech ci posłuży do tego, abyś mógł lepiej uczestni
czyć w Jego życiu, a On w twoim.
 I tak idź z Nim przez cały rok liturgiczny od Jego
nar
odzin, aż do wniebowstąpienia. Idź z Nim niedziela
w niedzielę przez całe swoje życie, od dzieciństwa aż do
ni
eba, ku któremu On cię prowadzi. 66  v/zym lepsza twoja Msza święta, tym lepsze twoje ży
cie. Czym lepsze twoje życie, tym lepsza twoja Msza
świ
ęta. Im lepsza twoja Msza święta, im lepiej się jedno
czysz z Bogiem, im więcej bi
erzesz Go w siebie, tym
wi
ęcej masz miłości, pokoju, ciszy, wolności, prawdy, by
d
awać twoim w domu rodzinnym i twoim w zakładzie
pr
acy. Im lepsze twoje życie zwyczajne, tym lepsza twoja
Msza święta. Po prostu masz co Bogu dać. 67  lajemnica spotkania człowieka. My, tacy materialni.
Najchętniej chcielibyśmy dotknąć ręką, słuchać i patrzeć.
A przecież to tylko środek pomocniczy. Spotkanie z czło
wiekiem polega na tym, by on w tobie zaistniał, by on
stał się w tobie obecny. Tajemnica Eucharystii. My, tacy materialni. Najchęt
niej byśmy się ograniczyli do tego, by przyjąć krążek
konsekrowanego Opłatka. A przecież to tylko środek po
mocniczy. Chodzi o to, by Jezus stał się w tobie obecny,
aby w tobie zaistniał. Nie w sposób materialny
, lecz du
chowy. 68  <Jak być księdzem? Jak być takim samym jak inni lu
dzie, a nieść w sobie dar odprawiania Mszy świętej,
udziel
ania sakramentów, głoszenia Dobrej Nowiny? Jak
być takim samym, a widzieć głębiej, a kochać goręcej,
a być mądrzejszym mądrością Ewangelii? Jak być takim
s
amym, chodzić tymi samymi drogami, a iść nad kurzem
obojętn
ości, nad bagnem grzechu, a być wrażliwym na
ka
żdy płacz, okrzyk trwogi, wołanie o pomoc? A mieć
odw
agę, by wnieść w górę każde dobro, prawdę, piękno.
A mi
eć odwagę, by potępiać każdą krzywdę, niesprawie
dl
iwość. Jak być takim samym i troszczyć się o ludzi ich
trosk
ami, kłopotać się ich kłopotami, martwić się ich
zmartwieni
ami, oczekiwać ich oczekiwaniami, szukać ra
tunku ich szukaniami? A budzić się po nocach z przeraże
niem, że mało masz mądrości, że nie dostaje ci wielkości,
że brakuje miłości. Drżeć wobec odpowiedzialności za
l
udzi, których zgorszyłeś, bo wciąż jesteś byle jakim
księdzem. 69  B, tyć wiernym sobie. Być wiernym drugiemu. Być wier
nym Bogu. Być wiernym. Życie ludzkie nie składa si
ę
z samych entuzjazmów, zachwytów, olśnień, odkryć. One
cz
asem przychodzą jak błysk piorunu albo jak łagodny
deszcz wiosenny. W tej godzinie objawienia widzimy tak,
jak nigdy dotąd nie widzieliśmy
, wiemy tak, jak nigdy
d
otąd nie wiedzieliśmy, chcemy tak, jak nigdy dotąd nie
chciel
iśmy. Wtedy wyrastają nasze postanowienia, roz
strzygni
ęcia, decyzje. Przy nich trzeba trwać, gdy idzie
się codzienną drogą zwyczajnego trudu, zwyczajnych sza
rych dni.   się imię Twoje     Łaszą tęsknota za pierwotną czystością, niewinnością,
niepokalan
ością. Za utraconym światem dzieciństwa  za
pierwo
tną wrażliwością, prostotą, kiedy potrafiliśmy tak
ci
eszyć się, kochać, śmiać się. Żeby ktoś okrył nas białą
sz
atą jak śnieg ziemię. Żeby nas ktoś obsypał puchem
kwi
atów jak wiosna jabłonie. Żeby ktoś włożył na nasze
ramiona szatę godową. Ale to niemożliwe. Za dużo zjedliśmy owoców zaka
zanych. Za dużo zdobyliśmy wiadomości z drzewa dobre
go i złego. Nie da się zawrócić rzeki do źródła. Jedyną
człowi
eczą drogą jest świętość. To już nie naiwność. To
już nie dzieciństwo. Al
e to świadomy wybór drogi. I obsypiesz się śniegiem kwiatów. Przyodziejesz się
w szatę godową. Wybielejesz nad śnieg. 73  lowrócić do pierwotnej świętości, gorliwości? Do tych
chwil, kiedyś czuł, że wierzysz, że miłujesz
, że ufasz?
Bezgranic
znie, na zawsze, na całe życie, w każdej oko
liczności? Jak powrócić? Przecież jesteśmy jak celnicy, jak nie
rządn
ice. Za dużośmy widzieli. Za dużo słyszeli. Za dużo
zła uczyniliśmy. Każdy z nas stanął nad większą czy
niniejszą przepaścią, ale dokładnie już i wystarczająco tak
głęboką, że zobaczył w niej  swoją złość, przewrotność,
podłość. Nad taką przepaścią, żeś się siebie przestraszył. 74  /zyś ty już kiedyś wchodził na szklaną górę? Czy już
przeżyłeś kiedyś taką sytuacje, że czegoś chciałeś za
wszelką cenę, że ci na czymś ogromnie zależało i zaan
gażowałeś się całkowicie i zmobilizowałeś wszystkie
swoje możliwości, wszystkich swoich znajomych i wydar
łeś z siebie wszystko, na co cię ty
lko stać? Czyś ty już kiedyś wchodził na szklaną górę? Choćby
raz. Bo dzięki temu się tworzysz, kształtujesz, budujesz.
Bo tylko wtedy stajesz się, realiz
ujesz się. A jeżeli tak, to spróbuj uświadomić sobie  Bogu: co
to było, o co chodziło? Na czym ci tak zależało? Czy
b
yły sprawy wielkie: jakiś pomysł, idea, dzieło święte,
B
oże, ludzkie, które przyniosło dużo dobra? A może to
b
yły po prostu twoje pieniądze, wygoda, zazdrość? O co
chodz
iło? Co cię zbudowało? Co cię ukształtowało? Kim
się stałeś? 75  Irzeba mieć dobre oczy, żeby kochać ludzi; trzeba do
br
ymi oczami patrzeć na ludzi; trzeba z dobrocią patrzeć
na ludzi. Bo tylko wtedy dostrzeżesz dobro w każdym,
ta
kże najgorszym człowieku. Często przywalone stosami
śmi
eci, ale przecież dobro, którego żal, że nie rozwinięte,
przerosłe chwastami głupstw i złości, nawet względem
ci
ebie. A to już jest miłość. Od tego punktu tylko krok,
żeby pomagać, ratować, wyprowadzać ze ślepejulicy. 76  <Jesteśmy kapłanami. Każdy z nas. To ty sam siebie
B
ogu składasz w ofierze. I On osobiście przyjmuje. Nie
za pośrednictwem księdza czy nawet Kościoła. Z Bogiem
j
esteś w nieustannym dialogu, w kontakcie, w łączności.
On sam jest twoim odbiorcą, rozmówcą, partnerem  Oj
cem. Wobec Niego bierz
esz odpowiedzialność za swoje
owo, za swoją decyzje, za swój czyn. To po co księża sakramentalni? Po to, by ci to po
wi
edzieć, że jesteś kapłanem. By wciąż to wyjaśniać, by
cię pouczać, co to znaczy i jak to realizować. By ci po
m
agać, a więc i by dla ciebie sprawować sakramenty. Ale
n
awet wtedy oni nic za ciebie nie potrafią zrobić  ani
żał
ować za grzechy w sakramencie pokuty, ani jednoczyć
się z Jezusem w Eucharystii. Bo to ty jesteś kapłanem.
 77  ak jest człowiek ukształtowany, że każdy ma swojego
Mojż
esza, każdy ma swojego proroka, którego słucha.
W drobnych sprawach, jak i dużych, w powszednich, jak
i od wielkich dzwonów. Tylko pozostaje pytanie: Czy
twój Mojżesz jest prawdziwy? Czy to nie fałszywi proro
cy? I ty jesteś prorokiem. I ty jesteś Mojżeszem. Masz
l
udzi, którzy cię słuchają i idą za twoim głosem. W bła
hych sprawach i poważnych, w codziennych i kluczo
wych. Tylko pozostaje pytanie: Czy jesteś prawdziwym,
czy fałszywym prorokiem?
 78  Lieszczęściem jest, kiedy naród nie słucha swoich pro
roków, kiedy naród kamienuje swoich proroków i krzyżu
je. Ale największym nieszczęściem jest, gdy naród nie ma
sw
oich proroków. Gdy nie ma tych, którzy lepiej widzą,
wi
ęcej wiedzą, bardziej chcą. Gdy nie ma swoich autory
t
etów, swoich wzorców. Taki rozproszony naród łatwo
skłócić, łatwo zniszczyć. Najgorzej jest, gdy naród nie ma swoich proroków.
I dlatego w państwie żydowskim  które w jakiś sposób
jest prototypem wszystkich państw  królowie, k
tórzy
chci
eli, aby ich obywatele byli ślepo posłuszni, więzili
pror
oków, zabijali albo likwidowali ich oszczerstwami,
kłamstw
ami. Bo wiedzieli, że dotąd nie mają władzy, do
p
óki poza nimi ktoś inny jest sumieniem ich ludzi. Szanujmy swoich proroków. Bez nich nie ma jedności,
nie ma narodu. 79  ak bardzo potrzebujemy Janów Chrzcicieli, którzy by
nam powiedzieli prawdę, i to we wszystkich dziedzinach.
Od religijnych aż po prawdę społeczną, gospodarczą,
ustrojową. Bo błąkamy się we mgle i ciemności, po ba
gnach i manowcach, zwodzeni fałszywymi ognikami, bo
straszą nas wampiry, zwidy, majaki. Tak bardzo potrzebu
jemy Janów Chrzcicieli, którzy by wezwali nas do pokuty
za popełnione grzechy głupoty, powierzchowności, roz
paczy, rezygnacji, poddania się, obojętności, lenistwa. Tak bardzo potrzeba, żebyś sobie poszukał Janów
Chrzcicieli, którzy by cię obudzili z marazmu, z zastoju,
aby zadrgało ci serce, aby rozbłysły ci oczy, abyś się na
pełnił nadzieją na lepsze jutro, wiarą, że życie ma sens. 80  I dzisiaj jest wielu Janów Chrzcicieli. Ci nie uginają się
jak trzcina pod wiatrem i nie dbają o drogie szaty, i nie
bi
egną kłaniać się nowym mesjaszom, którym należy się
aniać, jeżeli człowiek chce długo żyć i żeby mu się do
brze powodziło. I dzisiaj żyją Janowie Chrzciciele, którzy mają swoje
zd
anie i nie ulegają żadnym pogróżkom ani obiecankom,
ale trwają przy swoich przekonaniach i pełnią służbę
B
ogu i ludziom w ciężkiej, codziennej pracy, będąc prze
kon
ani, że to stanowi istotny sens ich życia. I dzisiaj są
Janowie Chrzciciele. Patrzymy na nich  na tych wielkich, znanych całemu
świ
atu, ale i na tych małych, żyjących obok nas, może
tuż za ścianą  z podziwem, że też tak potrafią, że też tak
nie boją się, że się nie 
zeszmacili, że się przez tyle lat nie
zaparli siebie. A ile w tobie jest Jana Chrzciciela? Bo już przeżyłeś
niejedno. Niejednemu kazano ci się kłaniać, w oczy mięk
ko patrzeć i o łaskę prosić. Ile w tobie jest Jana Chrzciciela?  81    JC/wa /angelia jest kamieniem szlachetnym, który potrafi
z
alśnić nagle nowym światłem, kolorem przejmującym,
kształtem niespodziewanym. Ewangelia jest skarbcem naj
dro
ższym, do którego jesteś czasem zapraszany, w którym
odkrywasz nowe wspaniałości. To może się zdarzyć przy
jej czytaniu, słuchaniu albo całkiem nieoczekiwanie za
drży w tobie dawno zasłyszana przypowieść, zdanie, sło
wo  i już wiesz, rozumiesz. Stajesz si
ę tym, który
przeż
ywa kolejne wtajemniczenie w prawdę. W jej świe
tle widzisz na nowo ludzi, siebie, świat, Boga. Teraz już
nadz
iwić się nie możesz, że tyle lat potrafiłeś obchodzić
się bez niej, bez niej żyć. Nadziwić się nie możesz, że
dopi
ero teraz tę prawdę odkryłeś, a przecież znasz ten
tekst na pamięć, słyszałeś go tyle razy. I choć ci się zdaje, że to objawienie wystarczy ci do
ko
ńca życia, to przecież za jakiś czas, a może już za
chwilę, doznasz kolejnego olśnienia. Zależy to od tego, co
zrobisz z poprzednim darem: czy pójdziesz za wskazanym
światłem, czy wprowadzisz w życie to, coś zrozumiał.  82    I dzisiaj jest wielu Janów Chrzcicieli. Ci nie uginają się
jak trzcina pod wiatrem i nie dbają o drogie szaty, i nie
bi
egną kłaniać się nowym mesjaszom, którym należy się
aniać, jeżeli człowiek chce długo żyć i żeby mu się do
brze powodziło. I dzisiaj żyją Janowie Chrzciciele, którzy mają swoje
zd
anie i nie ulegają żadnym pogróżkom ani obiecankom,
al
e trwają przy swoich przekonaniach i pełnią służbę
B
ogu i ludziom w ciężkiej, codziennej pracy, będąc prze
kon
ani, że to stanowi istotny sens ich życia. I dzisiaj są
Janowie Chrzciciele. Patrzymy na nich  na tych wielkich, znanych całemu
świ
atu, ale i na tych małych, żyjących obok nas, może
tuż za ścianą  z podziwem, że też tak potrafią, że też tak
nie boją się, że się nie 
zeszmacili, że się przez tyle lat nie
zaparli siebie. A ile w tobie jest Jana Chrzciciela? Bo już przeżyłeś
niejedno. Niejednemu kazano ci się kłaniać, w oczy mięk
ko patrzeć i o łaskę prosić. Ile w tobie jest Jana Chrzciciela?  81    JL/wa yangelia jest kamieniem szlachetnym, który potrafi
z
alśnić nagle nowym światłem, kolorem przejmującym,
kształtem niespodziewanym. Ewangelia jest skarbcem naj
dro
ższym, do którego jesteś czasem zapraszany, w którym
odkrywasz nowe wspaniałości. To może się zdarzyć przy
jej czytaniu, słuchaniu albo całkiem nieoczekiwanie za
drży w tobie dawno zasłyszana przypowieść, zdanie, sło
wo  i już wiesz, rozumiesz. Stajesz się tym, który
przeż
ywa kolejne wtajemniczenie w prawdę. W jej świe
tle widzisz na nowo ludzi, siebie, świat, Boga. Teraz już
nadz
iwić się nie możesz, że tyle lat potrafiłeś obchodzić
się bez niej, b
ez niej żyć. Nadziwić się nie możesz, że
dopi
ero teraz tę prawdę odkryłeś, a przecież znasz ten
tekst na pamięć, słyszałeś go tyle razy. I choć ci się zdaje, że to objawienie wystarczy ci do
ko
ńca życia, to przecież za jakiś czas, a może już za
chwilę, doznasz kolejnego olśnienia. Zależy to od tego, co
zrobisz z poprzednim darem: czy pójdziesz za wskazanym
światłem, czy wprowadzisz w życie to, coś zrozumiał.  82    /wangelia święta to bardzo mała książeczka. Może czy
tać ją każdy człowiek. Nawet najprostszy, najbardziej pry
mity
wny. A nawet jeżeli nie umie czytać, to można mu
przecz
ytać i zrozumie. Zdumiewająca jest prostota tych
tekstów. Bo prawda jest taka prosta. Cała nadzwyczajność
w niej polega na tym, że Ewangelia, jak każda prawda,
jest wielopłaszczyznowa. Patrząc w nią jak w diament,
jak w kroplę rosy, jak w łzę, można w niej widzieć
wszys
tko. Świat i siebie. Do końca, do najgłębszego za
kama
rka swojego serca, do najskrytszych swoich myśli
i pragnień. Byłeś tylko chciał w nią patrzeć.
 83  L/wa /angelia święta była dla ówczesnego świata rewoluc
ją. Rewolucją człowieczą  rewolucją niosącą prawdę
o godności człowieka, o wolności człowieka, o wyzwole
niu człowieka. Jej manifestem jest tekst o końcu świata,
na którym Król oświadczy stojącym przed jego sądem:
B
yłem głodny, nagi, chory, w wiezieniu, a wy przyszliś
cie  albo nie przyszliście  mi z pomocą. Kluczem do
zrozumi
enia tego manifestu jest zdanie: „Cokolwiek
uczynil
iście jednemu z tych braci moich najmniejszych,
mni
eście uczynili". Ewangelia święta przetwarzała Ży
dów, Greków, Rzymian i barbarzyńców  całą Europę,
potem cały świat. I tak doszliśmy i my do niej  i tak ona doszła do nas.
Ale czy doszła? Czy Ewangelia działa w nas na zasadzie
permanentnej rewolucji? Czy wpływa istotnie na nasz sto
sunek do ludzi?  84    A my mamy Ewangelię, tajemniczą księgę, stanowiącą
klucz do zrozumienia pierwszej księgi, jaką jest Biblia
Star
ego Testamentu. A my mamy Ewangelię, tajemniczą
ksi
ęgę niosącą Słowo Boże  będącą Słowem Bożym.
A my mamy Ewangelię, przez którą, w której spotykamy
się z Jezusem, Słowem Ojca  Synem Ojca, na to, abyś
my się sami stali synami Bożymi.
 Tylko trzeba z nią obcować  trzeba z Nim obcować
przez czytanie Ewangelii. Tak w oryginale, jak i w reflek
sjach, w esejach, w poezji, prozie, w komentarzach tych,
kt
órzy przed tobą zafascynowali się Ewangelią, również
i tych, którzy idą obok ciebie urzeczeni jej prawdą i chcą
się nią podzielić z tobą jak chlebem. Trzeba z nią obco
wać  trzeba z Nim obcować  przez uczestniczenie
w obrzędach liturgicznych Kościoła, wśród których naj
ważnie
jsza jest Msza święta. Trzeba z nią obcować 
trz
eba z Nim obcować  w roku liturgicznym, który się
rozw
ija przed tobą, w tobie, jak twoje życie: z narodze
ni
em, wiekiem dojrzałym, śmiercią i zmartwychwstaniem
Jezusa.  85    <Jezus liczy wciąż, że ktoś Go usłyszy, zrozumie, że
ktoś się Jego nauką zachwyci. Bo Ewangelią trzeba si
ę
zachwycić: prawdą o Bogu, który kocha każdego. Prawdą
o ludziach, którzy są twoimi braćmi. Prawdą o świecie,
do którego należysz, a w którym On jest obecny. Prawdą
o tobie, który jednoczysz się z Nim, gdy idziesz drogą
mił
ości i mądrości. Trzeba się zachwycić Ewangelią: wolnością, jaką
przed tobą rozpościera. Pokojem, jaki ci gwarantuje. Od
powiedzialnością za życie, której od ciebie wymaga. Bez
interesownością, do której cię wzywa. Wyzwalaniem się
z nienawiści. Wymiarem człowieczeństwa, które możesz
osiągnąć. Trzeba się zachwycić prostotą Ewangelii i jej poezją,
ębią, jej rozwiązaniami i przypowieściami. Tylko czy to nie za wysoka poprzeczka? Czy Ewange
lia nie jest dla romantyków, utopistów, marzycieli,
a przynajmniej dla wybranych? Jest dla wszystkich. Na
t
aką miarę, na jaką jesteś w stanie nią się zachwycić. Je
zus liczy wciąż, że Go usłyszysz, zrozumiesz, że się Jego
nauką zachwycisz. 86  Spis treści A gdy się modlić będziecie ..................... 5 Mówcie: Ojcze nasz ............................ 23 Który jesteś w niebie ........................... 47 Święć się imię Twoje .......................... 71 Przyjdź Królestwo Twoje ....................... 101 Bądź wola Twoja jako w niebie, tak i na ziemi.... 135 Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj ...... 167 I odpuść nam nasze winy ....................... 191 Jako i my odpuszczamy naszym winowajcom ...... 217 I nie daj byśmy ulegli pokusie ................... 233 Ale nas zbaw ode złego ........................ 259 Amen ........................................ 283  Ame aen  niech się tak stanie, abym mógł przyjść do
Ci
ebie. Bo wiem, że do Ciebie może tylko przyjść to, co
jest miłością. A wszystko to co nienawiścią, złością, za
w
iścią, pogardą nie może się zjednoczyć z Tobą, który
j
esteś miłością. Pomóż mi, by we mnie było jak najwięcej
świ
atła, prostoty, wolności, dobroci. Teraz i w godzinę
śmierci mojej.  287    /\me len  niech się tak stanic, abyś przebaczał grzechy
m
oje, zaniedbania, chamstwa, nieczułości, nierważliwości,
obojętn
ości. I tak ucz mnie przebaczać tym, którzy mnie
krzywdzą, potrącają, nie widzą  wciąż, co dzień, co
chw
ila  obrażają.  286    /\me len  niech się tak stanie, bym w Tobie widział nie
sp
rawiedliwego aż do okrucieństwa Władcę, Pana, który
się mści za nieposłuszeństwo swoich sług, ale bym Cię
w
idział w prawdzie  jako naszego Ojca.  285    Jmen   Lie opuszczaj twoich zmarłych. Jeżeliś kochał  to ko
chaj. Bo umarło ich ciało, a oni  ich dusze są obecne
przy tobie i od ciebie tylko zależy, czy chcesz z nimi ob
c
ować. Może powiesz: Jakże, a więc nie poszli do nieba
ani do czyśćca czy piekła? Niebo to bytowanie z Bogiem.
Pi
ekło to bytowanie bez Boga. I tylko tyle  i aż tyle.
Ani więc niebo nie jest gdzieś w górze, piekło gdzieś
w dol
e, czyściec gdzieś pośrodku, ani Bóg nie jest za
obłok
ami. Świat ducha to inny świat, to inne prawa. Ta obecność ich przy tobie jest bardzo ważna. To nie
ty
lko ty ich kochasz, oni ciebie też kochają i chcą być to
bie bliscy. Teraz już wszystko wiedzą i idą ku pełnej
Mił
ości. Tę swoją wiedzę, tę swoją miłość przekazują ci,
gdy obcujesz z nimi. I ty możesz im pomagać: przez
modl
itwę i przez ofiarę świętego życia. 281  rzeba, żebyś żył wciąż w wymiarze śmierci. Nie po to,
ż
eby się straszyć. Ale żeby być realistą i nic wykreślać
z definicji swojego człowieczeństwa istotnego punktu, ja
kim jest zgon. Trzeba, żebyś wciąż słyszał sypiący się
pi
asek w twojej klepsydrze, czuł przepływające sekundy,
godz
iny, dnie, lata. I wtedy  gdy nadejdzie twój czas,
tw
oja rodzina nie będzie musiała bronić cię przed tym
wymi
arem. Nie będzie cię musiała okłamywać, że to tyl
ko przesilenie, nie będzie musiała ustawiać przed tobą te
lewizora, żebyś wpatrzony w niego nawet nie zauważył,
kiedy umrzesz. Trzeba wciąż żyć w wymiarze śmierci, wtedy dopiero
jesteś w stanie zrozumieć wartość życia wiecznego. 280  Idy będziesz pożyczał ludziom z ciężkim trudem przez
ciebie zapracowane pieniądze albo gdy je nawet dasz, po
wiedzą o tobie  skąd on ma taką forsę, jaki sknera, zbie
ra i zbiera, a z drugimi się nie dzi
eli. Gdy będziesz dawał ludziom rzeczy, które sobie spod
se
rca wyrywasz, bo ci służyły znakomicie, albo które
trzym
ałeś od święta czy na czarną godzinę, powiedzą 
ty
lko tyle dał? Gdy będziesz służył ludziom swoim czasem, nawet
kosztem zaniedbywania obowiązków, swojego odpoczyn
ku, snu i posiłków, powiedzą  on właściwie nie ma nic
do roboty, mógłby się czymś zająć.
 Gdy będziesz pomagał ludziom w ich trudnych chwi
lach, brał do swego domu, karmił, poił, opiekował się,
a potem wycofasz swoją pomoc, bo uznasz, że już czas
tru
dny przeminął  to się po prostu na ciebie obrażą albo
b
ędą mieli przynajmniej do ciebie żal. Gdy będziesz się starał wykonywać swój zawód mak
syma
lnie uczciwie  to powiedzą, żeś pazerny na pienią
dze albo że chcesz zrobić karierę, zająć kierownicze
stanowisko, albo udowodnić, żeś lepszy. Im więcej będzie pracował, służył, poświęcał się, im
ba
rdziej będziesz starał się żyć uczciwie  tym łatwiej
oskarżą cię, żeś cudzołożnik, oszust, kłamca, cham
i bezczelny, a przynajmniej nie całkiem normalny. Czy z tego wynika, że masz zrezygnować z takiego
postępow
ania? Nie, bo byłbyś podobny do faryzeuszy,
kt
órzy wszystko czynią, aby być widzianymi przez ludzi. Na pociechę powiem ci, że zawsze się znajdzie jakaś
Magdal
ena, jakiś Jan, który cię zobaczy w prawdzie i za
chwyci się tobą. 279  l dyby tak się dało uprosić Boga o przejrzenie raz na
za
wsze. Gdyby nam się tak udało, jak temu niewidome
mu, dobrze widzieć przez całe życie. A tymczasem, nawet jeżeli dostąpisz tego cudu i zo
baczysz Światło Boże czy głębię swojej ciemności,
prawdziwy kształt spraw ludzkich czy swoje zakłamanie,
tuż zaraz znowu nasunie się na twoje oczy mgła twojego
eg
oizmu i głupoty i znowu prosić ci trzeba: Panie, abym
prze
jrzał. I tak wciąż, do końca, do samej śmierci. 278  V^zy jest możliwe nawrócenie pod koniec życia? Czy
czł
owiek, który całe życie krzywdził innych, jest w stanie
to ocenić, żałować, zobaczyć siebie w prawdzie? Bo jak
ugo można żyć w poczuciu własnego zła? Przecież każ
dy natychmiast dorabia sobie motywację swojego działa
nia, konstruuje swoją filozofie życiową, swoisty system
wart
ości. I tak błyskawicznie wrastamy w nasze grzechy,
nał
ogi, przyzwyczajenia, w nasze zło, że nie jesteśmy
w stanie oderwać ich, odróżnić ich od nas samych.
I w końcu uważamy, że wszystko było i jest w porządku. A naprawdę to jest tak, że nikt nie jest wzywany jeden
raz. Jesteśmy wzywani wciąż przez Boga, tylko nie zaw
sze reagujemy na to wezwanie. Czasem dopiero pod ko
ni
ec życia. Tylko jaką cząstką swojej osobowości? Całe życie musisz się nawracać. Bo wciąż z kursu
ściąg
ają cię a to wiry podwodne, a to wiatry boczne, a to
zła widoczność. Wciąż się musisz nawracać. Od wszyst
ki
ego, co w tobie złe. Od twojej pazerności, chciwości,
interesown
ości, od twojego lenistwa, bałaganiarstwa, tra
c
enia czasu, od twojego wygodnictwa, od stagnacji umy
owej. Wciąż się musisz nawracać. Do śmierci, do
końca. Bo albo idziesz w górę, albo idziesz w dół. Pozy
cji statycznej nie ma. Albo się nawracasz do dobra, albo
się nawracasz do zła. Może cię razi słowo „nawracać się". Wobec tego:
c
ałe życie musisz się przemieniać w takiego człowieka,
j
akim cię pomyślał Bóg. 277  Irzeba pościć cały rok  nie tylko w Wielkim Poście.
Za dużo wiemy na temat zawału, zatoru, raka, sklerozy,
chor
oby wrzodowej, chorób wątroby, układu krążenia,
se
rca. Już trzeba pościć codziennie, nie tylko w piątki.
I gdy ręka cię kusi, żeby sięgnąć po papierosa, po jeszcze
jeden kieliszek wódki, po narkotyk, żeby wypić kolejną
filiża
nkę kawy, zamówić kremówkę, nałożyć sobie jesz
cze jedną porcję makaronu  umiej powiedzieć sobie
„nie". Ty, który pij
esz, a masz dzieci, ty, która palisz,
a chcesz mieć dzieci, nawet w dalekiej przyszłości. Ty,
kt
óra palisz, a jesteś w ciąży i chciałabyś, żeby twoje
dzie
cko było w pełni normalne. Za dużo wiemy. Z czego
się umiera i jak szybko się umiera.
 Musimy pościć. Codziennie. Tylko nie mów, że robisz
to dla zdrowia, bo ta sprawa ma wymiar głębszy. Zdro
wie to jest największy dar, jaki od Boga otrzymałeś, za
kt
óry jesteś odpowiedzialny. Masz go strzec, rozwijać, by
jak najlepiej służyć drugiemu człowiek
owi. 276  u. 'ważaj, żebyś się nie stał automatem do robienia pie
ni
ędzy, maszyną do liczenia, istotą, która tylko o nich
m
yśli i marzy, im poświęca swój czas, swoje siły. Bo
jes
zcze chwila i przestanie istnieć dla ciebie dom, praca,
odpocz
ynek, świętowanie, zniknie przyjaźń, miłość czło
wi
eka i Boga, a zostaną ci tylko one: pieniądze, które
obiecyw
ały wszystko, a nie dały nic, co ludzkie.  275    Kie kiedy masz dość domu, domowników, pracy, kolegów,
przyjaciół, znajomych, miasta, tramwajów, autobusów,
sklepów, kiedy ci obrzydnie wszystko, co jest twoim
dniem powszednim  to znak dla ciebie, że czas wyjechać
na urlop. A wracać?  Gdy zatęsknisz. Do twojego mieszkania
i domowników, do codziennej pracy, kolegów i koleża
nek, do twoich zwyczajnych spraw, do ludzi, z którymi
j
esteś od rana do wieczora, do tych twoich ulic, sklepów,
tramwajów i autobusów, do twojego miasta. Co zrobić z resztą roku? A gdy w ciągu roku masz
dość  i mieszkania, i domowników, i kolegów, już się
patrzeć nie możesz na gęby i słuchać nie możesz głupiego
gadania, idiotycznych śmiechów, już nie chce ci się speł
niać codziennych zajęć. Co wtedy? To wtedy uciekaj. Do
t
eatru, na koncert, poczytaj książkę, do kina, na jakiś
w
ystęp estradowy, do starych przyjaciół na pogadanie.
I te dwie godziny mogą cię uratować: okaże się, że te
g
ęby, to nie takie gęby. Że te głupie rozmowy, nie są ta
kie głupie. Że te idiotyczne śmiechy to twoja przesada.
Umiej znaleźć sposób na to, żeby żyć normalnie.  274    l y wiesz, że ktoś źle postępuje: że kradnie, oszukuje,
amie, że źle pracuje, że się fatalnie zachowuje. Ale gdy
byś spytał tego, który strzela do twego brata, to on by ci
udowo
dnił, że ma rację. I dziecko, które się nie uczy, ten,
kto oszukuje, ocz
ernia, kradnie, donosi, nie płaci podat
ków, skin, który masakruje  każdy ma uzasadnienie swo
j
ego postępowania i jest w porządku. Wszyscy są
w porządku. Czy istnieje więc jakaś szansa, by przebić pokrywę
eg
oizmu i własnego interesu? Chyba że cię zauroczy
pię
kno, prawda, czystość i wtedy zawstydzisz się swojej
brzyd
oty, krętactwa, brudu. I dlatego tak ważną rolę od
gr
ywać powinna w twoim życiu Ewangelia. Gdy tak słucham, co niektórzy zwyczajni, a nawet
sztandarowi chrześcijanie mówią, gdy tak patrzę, co robią,
jak żyją, to nieraz sobie myślę: szkoda, że do chrztu nie
przystęp
ują ludzie dorośli, którzy w pełni świadomi tego
jdą za Chrystusem, uznając Go za swego Mistrza
i Pana  Przyjaciela i Brata, a Ewangelię za swoją księgę
ż
ycia. Tylko czy to byłoby idealne rozwiązanie? Czy
można sobie powiedzieć: odtąd już na zawsze, na całe ży
cie decyduję się. Przecież nikt nie potrafi nikomu przy
rzec raz na zawsze. Czy to na początku życia  słowami
rodz
iców, czy to w dojrzałym okresie. Bo naprawdę, że
byś mógł coś przyrzec na całe życie, to musisz przyrze
kać codziennie. Sobie, drugiemu człowiekowi  również
B
ogu. Inaczej nie dziw się ani temu, że się małżeństwa
rozlat
ują, ani temu, że z chrześcijan robią się praktykują
cy materialiści. A przynajmniej egoiści dbający tylko
o swój własny interes  co właściwie to samo znaczy.
 273  Lasze życie duchowe musi mieć wysoką temperaturę.
Na
jpierw intelektualną. Po wtóre  uczuciową. Każdy
twój dzień musi być dla ciebie ciekawy, musi si
ę w nim
coś dziać. To jest potrzebne tobie. I ludziom. Ż
ebyś miał
im coś do powiedzenia, żebyś nie był wymłóconą słomą.
I miej temperaturę serca. Miej swoje wewnętrzne ciepło
dla siebie i ciepło dla ludzi, żeby tobie było dobrze
z sobą i żeby innym było dobrze z tobą.
 272  Kie Liedy ty jesteś ty? Na wczasach czy u siebie? W domu
czy w pracy? Wśród domowników czy wśród kolegów?
Wśród młodych czy starych, kobiet czy mężczyzn? Gdy
spot
ykasz ludzi, od których jesteś zależny, czy ludzi, któ
rzy od ciebie 
zależą  którzy wymagają, żądają, grożą,
zmuszają, czy też gdy jesteś tym, który oczekuje, domaga
się, przymusza, stosuje sankcje? Gdy jesteś chory czy
zdr
owy? Gdy masz sukcesy czy gdy ponosisz klęski?
Przygl
ądaj się sobie, obserwuj siebie. Umiej się podzi
wiać, umiej się wstydzić za siebie. Bo w tym rzecz, że
ch
ociaż jesteśmy wciąż w drodze i wciąż zmieniają się
syt
uacje i układy, to przecież nie możesz sobie zaprze
czać, 
musisz zachować swoją linię, swój rdzeń, swoją
ist
otę, której nie oddasz nikomu, nie sprzedasz za żadne
skarby.  271    yzym żyjesz? Co w tobie płonie? Czym się interesu
jesz? Jakie sprawy cię angażują? Czym się wzruszasz,
ci
eszysz, martwisz? Co najgłębiej przeżywasz? Jaki jest
m
otor napędowy twojego działania? Co w twoim życiu
napra
wdę się liczy? Teraz, obecnie, w tej chwili, w tych
dniach. A jak oceniasz swoją przeszłość? Co uważasz za
sw
oje osiągnięcie, za swój sukces, zdobycz, a co traktu
jesz jako niepowodzenie, stratę czasu, śmierć swojego ży
cia? A o czym marzysz, co planujesz, co chcesz osiągnąć
w przyszłości: jutro, pojutrze, za miesiąc, za rok? Gdyby tak nagle otworzyć twoje wnętrze  czy byś się
go nie zawstydził przed samym s
obą i przed ludźmi? Czym żyjesz? Co w tobie płonie? Jeśli płonie. 270  Ozczycimy się tym, że jesteśmy inteligentnym narodem.
Warto posłuchać, o czym ludzie rozmawiają. Kobiety
o ciuchach. Mężczyźni o samochodach. Kobiety o maki
jażu i jak można schudnąć. Mężczyźni o samochodach
i pitce nożnej. Mężczyźni i kobiety o seksie  na równi.
M
oże jeszcze biadolenie, może jeszcze ploty o swoich
bliższych i dalszych znajomych. Może jeszcze tania poli
tyka, sensacyjki. I to by było wszystko. Dźwigaj poziom rozmów. Wydrzyj z siebie to, na co
cię stać. Żebyś ty mądrzał i żeby inni przez ciebie mą
drzeli. 269  l y, który chcesz być wolny. Wiedz, że wolności trzeba
się uczyć. Konsekwentnie i uparcie. Tępić w sobie bez
wolność więźnia skazanego na dożywocie, służalcze nad
stawi
anie karku, żebracze wyciąganie dłoni, zwierzęce
warowanie przy nodze pana. Bo drzemią w tobie atawiz
my serwilizmu, niewolnicze posłuszeństwo, pańszczyźnia
na pokora i ustępliwość przed silniejszym, i przyznawanie
r
acji temu, kto głośniej krzyczy. I wiedz, że być wolnym, to znaczy drugiemu dawać
wo
lność. A w tobie siedzi satrapa i byle ci oddano rąbek
adzy, zamieniasz się w kaprala służbistę, który chce
mieć wszystko pod sznurek i na rozkaz.
 I wiedz, że być wolnym, to znaczy stawać w obronie
tych, którzy szantażują, gwałcą, łamią, przymuszają, za
mieni
ają w pachołków, manipulują nimi, posługując się
wszelkimi metodami. Ty, który chcesz być wolny. Wiedz o tym. 268  ażdemu człowiekowi kiedyś czas się wypełnia. To jest
chwila, kiedy dochodzisz do przeświadczenia, że za
wszelką cenę musisz się przeciwstawiać fali błota, która
cię zalewa, która dusi, grozi śmiercią  że gdy nie
zaprotestujesz, to zdradzasz siebie, przestajesz być godny,
aby nazywać się człowiekiem. To jest czas trudny. Może wolałbyś, żeby na ciebie
on nigdy n
ie przyszedł, żebyś mógł iść przez życie zaj
m
ując się swoimi sprawami, udając, że nic takiego się nie
dzi
eje i nie myśleć o tym, że błoto coraz bardziej cię
otacza. A jeżeli już jesteś go świadomy, to niechby za
ciebie ktoś inny podjął środki zaradcze. A tymczasem na
prawdę nikt ani nic nie potrafi ci oszczędzić tej pracy.
Uratować się możesz tylko sam. 267  Lozgarnij zwały przeczytanych gazet, książek i skryp
tów. Wydostań się ze stosu oglądniętych filmów, progra
mów telewizyjnych. Wyzwól się z tego, czego słuchałeś
w audycjach radiowych, w rozmowach, na wykładach,
prelekcjach, odczytach. Zdobądź się na własną ocenę,
krytyczny ogląd, głęboką analizę tego, co przeczytałeś,
zobaczyłeś, usłyszałeś. Stań się człowiekiem. Prawdzi
wym, tożsamym.
 ?66  Lie dajmy się zagadać na śmierć i nie zagadajmy się
s
ami na śmierć. Najświętsze słowa mamlane, paplane,
powtarz
ane  staną się jak sieczka, jak plewy, jak uschła
tr
awa. I słowo „wolność" nie będzie znaczyło wolność,
„demokr
acja" nie będzie znaczyło demokracja, „samo
rzą
dność" nic będzie znaczyło samorządność, „sprawie
dliwość" nie będzie znaczyło sprawiedliwość,
„uczciwość" nie będzie znaczyło uczciwość, „odpowie
dzia
lność" nie będzie znaczyło odpowiedzialność, „pra
ca" nie będzie znaczyło praca, „miłość" nie będzie
znaczyło miłość. Nie będzie znaczyło już nic. Szanuj wielkie słowa, bierz za nie odpowiedzialność
i nieś je jak skarb najdroższy w nacz
yniach glinianych. 265  Q< Idy się upominasz o swoje prawa, gdy się uskarżasz
na swoje krzywdy, możesz zyskać pogardę otoczenia, naj
wyżej współczucie. Wielkość twoja jest dopiero wtedy,
gdy się upominasz o prawa ludzkie, o krzywdy ludzkie.
 Ileż razy milczeliśmy, kiedy trzeba było mówić. Ileż
razy staliśmy w cieniu, kiedy trzeba było wystąpić.
A może, co gorsza, tę postawę nazywaliśmy pokorą, roz
tropn
ością albo miłością chrześcijańską  to, co było
czystym tchórzostwem, strachem przed konsekwencjami.  264    /ierzymy  jakbyśmy nie wierzyli. Kochamy  jakbyś
my nie kochali. Ufamy  jakbyśmy nie ufali. Wciąż
jesteśmy na huśtawce pewności i wątpienia, zachwytu
i rozpaczy, odwagi i tchórzostwa.
 Tacy sami jak tamtych Dwunastu. 263  To . o, co w tobie najświętsze, najdroższe, najważniejsze,
cz
ego nigdy nie chciałbyś zdradzić  a zdradzasz, ani od
dać za żadną cen
ę  a sprzedajesz, zachować na zawsze 
a trwonisz, co jest dla ciebie probierzem oceny ludzi
i siebie sam
ego, co nazywasz słowem: prawość, uczci
wość, wierność  to jest twoim klucz
em do Królestwa
Boż
ego, to wręczysz Bogu, gdy staniesz przed Jego obli
czem.  262    Lonwalie już od dawna na straganach. Zakwitły kasz
tany. Jabłonie pokryły się białą pianą kwiecia. Bzy zaczy
nają się rozwijać. Na ulice naszych miast i wsi wysypały
się dziewczynki i chłopcy idący do Pierwszej Komunii
świ
ętej. Maturzyści są już po pisemnym i spotkać ich
można roześmianych, zamyślonych, rozgadanych, za
czytanych, nie zwracających na nikogo uwagi. To ich
wie
lkie dni. Co w tobie z twoich wielkich dni zostało? Ile wios
ny? Ile zostało nadziei, ufności, radości, optymizmu? Od
grzeb siebie z tamtych lat. Rozdmuchaj ten ogień, który
w tobie płonął. Przecież wtedy byłeś t
en sam, co dziś.
A więc od nowa uwierz, zaufaj, popatrz na świat z błys
kiem w oczach. Potrzeba ci tego tym bardziej, im więcej
lat przeminęło od tamtych wydarzeń, im mniej masz lat
przed sobą. 261  le nas zbaw
ode złego
   dest czas ciszy i jest czas mówienia prawdy. Jest czas
ciszy, nadsłuchiwania, obserwacji, wyczekiwania, namys
łu, kiedy niewiedza przemienia się w wiedze, nieświado
mość  w świadomość, kiedy otwierają si
ę przed tobą
spr
awy dotąd zupełnie ci obce, kiedy w przerażeniu czy
zachw
ycie widzisz, jak z mgieł twojego bezwładu wyła
nia się coraz ostrzejszy obraz rzeczywistości. Jest czas mówienia prawdy, kiedy narasta w tobie
przekon
anie, że nie wolno ci dłużej milczeć, że musisz
powiedzieć, ingerować, zająć stanowisko. Chociaż
najczęściej byś się wykręcił, wymigał. Przecież lepiej by
b
yło być wciąż miłym dla wszystkich, żyć w zgodzie
i mieć święty spokój. Ale mów prawdę. Gdy już
przem
yślisz po stokroć, w jaką formę to ująć  mów.
W sposób najbardziej ludzki, w sposób najbardziej ser
dec
zny. Mów za cenę zbawienia swojego i innych. 257  v_/hcialbym, abyś uwierzył, że w twoim życiu zdecydo
w
anie przeważa dobro. Choć zło kładzie się cieniem na
tw
oje działanie i wybija się w twojej świadomości takim
ostrym akcentem, że aż się z nim nieomal identyfikujesz.
Ale niesłusznie. 256  D< 'o definicji chrześcijaństwa należy tolerancja, bo istotą
n
auki Chrystusa jest miłość, a więc i szacunek wobec
wsze
lkich przekonań drugiego człowieka  również reli
gi
jnych. Kto swoją nietolerancję tłumaczy gorliwością, ten
nie zdaje sobie sprawy, że kieruje nim próżność,
a z Chrystusem nie ma nic wspóln
ego.  255    Lie możesz żyć w ciągłym nasłuchiwaniu tego, co lu
dzie mówią o tobie.
 Nie możesz żyć w ciągłym kolekcjonowaniu pochwał,
zachw
ytów, gratulacji, podziękowań, jakie do ciebie do
ch
odzą, jakie skwapliwie wychwytujesz. Nie możesz żyć
w ciągłym strachu, ż
e przyjdzie wiadomość, która rozbije
ba
ńkę mydlaną twojej legendy. Nie możesz żyć w cią
głym wyjaśnianiu, prostowaniu, obalaniu oszczerstw, po
m
ówień, obmów, plotek, jakie krążą na twój temat. Dopiero wtedy jesteś człowiekiem, gdy zdobędziesz
p
okój serca  gdy najważniejsze jest dla ciebie świadec
two twojego sumienia. 254  rzeba umieć przyjmować zwycięstwa, sukcesy, po
chwały, wyróżnienia, zaszczyty. Bo może nam się prze
wr
ócić w głowie i nagle uwierzymy, że nam się to
nal
eży, że jesteśmy nieomylni, najmądrzejsi, najuczciwsi,
przez wszystkich akceptowani i kochani. Trzeba umieć przyjmować klęski, upokorzenia, pogar
dę, lekceważenie, oszczerstwa czy obmowy. Bo łatwo nas
zepchnąć w przepaść rozpaczy, w przeświadczenie, że
jesteśmy niczym, śmieciem, błotem, nic nie warci, podli,
do niczego się nie nadajemy. A tymczasem żaden z tych przypadków nie może być
dla nas trzęsieniem ziemi. Musimy pozostać sobą i nau
czyć się dziękować Bogu nie tylko za zwycięstwa, ale
i za klęski, bo tak jedne, jak drugie, są nam potrzebne dla
zachowania równowagi. 253  l o są nasze wielkie rekolekcje  gdy stajesz nad grobem
bl
iskich i patrzysz, jak wypalają się świece, jak więdną
kwi
aty, jak czas nadwerężył nagrobek i usiłujesz sobie
przypomnieć ich twarze, ich słowa. Przecież tak niedawno
byli z tobą blisko. Usiłujesz sobie przypomnieć, o co im
chodz
iło, na czym im zależało, co po nich zostało. Jesz
cze tylko w domu jakieś rzeczy, które coraz bardziej tracą
się, giną. To są twoje rekolekcje, gdy stoisz nad grobem twoich
bliskich, których czas zasnuwa mgłą zapomnienia.
I wiesz, że wkrótce ciebie też złożą do grobu i przycho
dzić będą ludzie, palić świece, składać kwiaty. I b
ędą się
zastanawiać, o coś walczył, co po tobie zostało. I jakieś
tw
oje rzeczy będą się plątać po domu  już cudzym. Więc co warto, jeżeli tak. Jeśli takie nasze bytowanie.
Więc jaki ma sens to nasze urządzanie się bez końca, to
dokupywanie, to zabezpieczanie się, te tytuły, wyróż
nienia, na których nam coraz bardziej zależy. Bośmy się
zaraz
ili tym zwariowanym światem, który nam zdążył
narzucić swoje szaleństwa. A na drugi brzeg przejdziesz tylko ty sam. Taki jaki
jesteś. 252  <Już na samym początku powiedz sobie, że są źli księża
i ograniczone zakonnice, obrzydliwi dcwoci i straszne de
wo
tki. Już na samym początku powiedz sobie, żebyś się nie
gorszył, gdy napotkasz katolickiego bęcwała, matoła,
złodzieja, oszusta, rozpustnika. Żebyś nie oświadczył, że
przez jakiegoś księdza, zakonnicę czy innego zawodowe
go katolika straciłeś wiarę. Bo jeśli pójdziesz nawet na
potępienie wieczne, to nie przez nich, ale przez własną
głupotę. Na marginesie dopowiem, że przynajmniej poło
wę tych ludzi oceniasz niesłusznie, bo nie znasz intencji,
zaplecza, uwarunkowań. I być może tyś się zgorszył,
a oni są czyści. Ale to tylko na marginesie. Bo generalnie
rzecz biorąc, już na samym początku powiedz sobie, że są
chciwi księża, obłudne zakonnice, okropni bigoci i wstręt
ne dewotki, wyrachowani katolicy robiący interes na swo
jej katolickości. I biada ci, jeślibyś z tego wyciągnął
wniosek, że i ciebie nie muszą obowiązywać chrześcijań
skie normy moralności. Już na samym początku powiedz sobie, że są źli lu
dzie. Żebyś się nie zgorszył, gdy natrafisz na złodziei,
oszustów, obiboków, głupców zajmujących niskie czy
wysokie stanowiska. I biada ci, gdybyś w nich znalazł
usprawiedliwienie dla swego byle jakiego życia, gdybyś
uznał, że jest usprawiedliwiona twoja małość. 251  desteśmy spychani na pozycje biologiczne  dajemy się
sp
ychać na pozycje biologiczne. I temat: jedzenie, ubra
nie, urządzenie mieszkania, zapewnienie sobie przyszłoś
ci  staje się coraz bardziej jedynym tematem naszych
ro
zmów, myśli, trosk. Coraz bardziej nasze życie spro
w
adza się do biologicznych funkcji. Do tego stopnia, że
n
awet gdyby się kiedyś tak stało, że wszystkiego będzie
my mieli w bród, to nadal jedynym naszym tematem po
zost
anie  co jeszcze zjeść, w co się jeszcze ubrać, jak
jeszcze mieszkanie urządzić i jak jeszcze zabezpieczyć na
przyszłość. Ale wciąż wmawiamy sobie, że jeżeli przyjdzie czas,
kiedy będziemy mieli to, co potrzebujemy, będziemy
mieszkać tak, jak chcemy i zapewnimy swoją przyszłość
jak sobie marzymy, to wtedy wreszcie skupimy się na
sprawach naprawdę ważnych; wtedy w naszym życiu
znajdzie swoje miejsce modlitwa, kościół, poważna lektu
ra, teatr, koncerty, muzea, wycieczki i podróże, odwiedza
nie znajomych, przyjmowanie u siebie ludzi, za których
towarzystwem tęsknimy. Ale przecież to nieprawda. My już nie będziemy umie
li nic innego robić niż to, co dotąd.
 250  Ileż było naszych świetnych pomysłów, inicjatyw, pro
je
któw, rozwiązań, zapewnień. I co z nimi? Jak mogłoby
ż
ycie nasze inaczej wyglądać! Ale łaski danej nam wtedy
nie podjęliśmy. Tylko przyszła pierwsza trudność, trzecia,
dziesi
ąta i skończyło się. Bośmy jak mimozy. Obraziliś
my si
ę na świat, że się na nas nie poznał, na ludzi, że
nam kłody pod nogi kładli. Bośmy jak słoma, która bu
chni
e płomieniem i zgaśnie. Zgasł zapał, zachwyt, zgasło
olśni
enie. Bośmy leniwi i po prostu nam się odechciało
pokon
ywać nowe trudności. Patrzmy w nasze życie indy
widua
lne jak moglibyśmy być inni. Patrzmy w naszą his
t
orię narodową  tę bliższą i tę dalszą  jak moglibyśmy
j
ako naród inaczej wyglądać, gdybyśmy wytrwali. 249  lokusa to jest omamienie, to jest ujrzenie czegoś nie tak,
jak jest naprawdę. Białego  jako czarne i czarnego 
j
ako białe. Fałszywa ocena. Wtedy ci się zdaje, że mu
sisz, żeś powinien, że tak trzeba  a wcale nie musisz, nie
powini
eneś, a wcale tak nie trzeba. Zdaje ci się, że nie
potrafisz się oprzeć, że zresztą wszyscy tak robią, a okaz
ja jest jedyna i nie wolno jej nie wykorzystać  a napraw
dę nie wolno ci jej wykorzystać. Zdaje ci się, że wolno 
cz
ego naprawdę nie wolno. Że dozwolone  co naprawdę
niedozwol
one. Że to nic takiego w końcu, że drobiazg 
co w rzeczywistości bardzo ważne, istotne, podstawowe.
Że to ani tobie, ani nikomu nie szkodzi  a przecież
szk
odzi i tobie, i innym. I gdy dasz się zwieść, i stanie się, wtedy bywa, że tuż
z
araz oprzytomniejesz, powrócisz do równowagi i zoba
czysz rzeczywistość, jaka jest naprawdę. Staniesz na no
gach, będziesz wiedział, żeś zrobił źle, żeś się dał ponieść,
żeś zrobił coś, co jest niesłuszne, niesprawiedliwe. Ale
b
ywa inaczej. Bywa, że trwać będziesz w tym opętaniu
cał
ymi tygodniami, miesiącami i latami i będziesz wciąż
uważał, że masz rację, że postępujesz prawidłowo, że je
steś w porządku  bywa tak nawet do śmierci. Bo z bie
giem czasu wymyślisz sobie argumentację, uzasadnienie,
motyw
ację. I będziesz pozbawiony wątpliwości. Jedyną radą jest, żebyś był podejrzliwy w stosunku do
samego siebie, żebyś nie ufał wszystkim swoim zachcian
kom. Żebyś to swoje „zdawanie się" oglądał ze wszy
^tkich
 stron  czy to znowu nie fałszywy pieniądz, który
szatan wtyka ci w rękę. I tak poznasz swoją naturę i swo
je namiętności. I chciwość, i fałsz i nieczystość, zazdrość,
len
istwo i nienawiść  nad którymi jeżeli nie zapanujesz,
znis
zczą ciebie i twoich bliskich. 248  JTowiedz mi, jak długo siedzisz przed telewizorem, a po
wiem ci, kim jesteś. Im dłużej siedzisz, tym bardziej
świa
dczy to, żeś się poddał, że nie masz już nic do po
wiedz
enia, żeś oddał walkowerem wszystko: siebie same
go, swoje myślenie, chcenie, swój dom, przyjaciół, pracę.
I zgadzasz się na to, co oni myś
lą, akceptujesz to, czym
oni się ci
eszą, potępiasz to, co oni potępiają  że mógł
byś tak cały dzień tkwić przed telewizorem. Bo tam
z tyłu, za tym pudłem siedzą tacy, którzy ci dozują  tro
chę śmiechu, trochę seksu, trochę kryminału, trochę infor
m
acji. A ty, jak pajac pociągany za sznurki, raz się
śmiejesz, raz płaczesz, raz jesteś bohaterem, raz drżysz ze
strachu. A potem odchodzisz sprzed ekranu pełen wrażeń
i wiadomości, sądząc, żeś mądry  a tyś płyta nagrana.
I nie potrafisz już samodzielnie myśleć, czuć. I uzale
żniasz się od telewizora, bardziej niż od palenia, picia
i narkotyku. Bez t
elewizora życic twoje jest już puste.
Bi
erzesz go na wakacje, do szpitala. Umrzesz wpatrzony
w jego ekran, nawet nie wiedząc kiedy.
 247  w każdym z nas jest zatruta studnia. W każdym z nas
onic ogień zła. W każdym z nas drzemie szatan. Z bie
giem lat coraz bardziej pogłębia się to nasze doświadcze
nie. Bo coraz widzimy z przerażeniem, że tam, gdzie
d
otąd rosła zielona łąka, wybucha wulkan. Coraz odkry
w
amy, że leżą w nas pokłady zła, których nawet nic do
myślaliśmy się. Coraz padają kolejne twierdze naszej
niewinności, naszej niepokalaności. Coraz przekonujemy
się, że nas stać na nienawiść, bezwstyd, zemstę, oszustwo,
kłamstwo, sprzedajność. I jeżeli dotąd myśleliśmy o zło
czy
ńcach „on", „ona", teraz już wiemy: my też jesteśmy
zdolni do każdego przestępstwa. Teraz już wiemy, że piekło jest w nas i tylko od na
szej mądrości i miłości zal
eży, czy potrafimy opanować
ten buzujący ogień zła, który nas trawi. Od naszej
mądrości i miłości zależy, czy nie wybuchnie, nie spali
nas doszczętnie. Czy nie zamienimy się w szatana. Czy
nie będziemy patrzeć na zgliszcza naszej osobowości, mó
wiąc w przerażeniu: „jak mogłem to zrobić", „jak mo
głem tak postąpić
". A może nawet już tego nie mówiąc.
A może nawet mówiąc to z satysfa
kcją.  246    "nie stają się coraz krótsze, coraz ostrzejsze, zimno,
wiatr, błoto, mokro, mgła, wilgoć. Drzewa straszą czarny
mi drutami gałęzi, niebo założone ciężkimi, śniegowymi
chmur
ami. Uciekamy z ulic jak najprędzej do domu, bo
wieczory są groźne i noce jeszcze bardziej niebezpieczne.
Zamykamy drzwi na wszelkie sposoby, a i tak jesteśmy
niepe
wni, czy się ktoś nie wedrze. Bo na drugiej ulicy, bo
tuż za rogiem, bo w sąsiedztwie wpadli, ograbili, zamor
dow
ali. Straszy nas radio, telewizja, straszą gazety. Walą
się na nas 
okropicństwa, okrutności. Dowiadujemy się,
jak ludzie napadają na ludzi, niszczą, palą domy, mordują,
torturują za nic. Zboczeńcy, narkomani, alkoholicy, fana
t
ycy, nacjonaliści. Ale i „normalni", tylko opętani jakimś
szale
ństwem  polityką, chciwością, zazdrością, ambicją,
czyhają na stanowiska, posady, godności, na mieszkanie,
pieniądze, obrazy, kosztowności  na bądź co! Aż z prze
rażeniem odkryjesz, że zagrożony jesteś nie tylko przez
nich, ale i przez siebie samego. Że wszystko to zło
i w tobie drzemie, a nawet, coraz daje znać o sobie
i jeszcze chwila, a gotowe wybuchnąć. Patrz w to jądro ciemności ludzkiej  cudzej i swojej.
eby cię przejęła groza, żebyś się przeląkł grzechu, głu
poty, przewrotności ludzkiej i swojej  zła, które cię chce
zat
opić. Abyś zatęsknił za słońcem, za zielonością, za
normaln
ością, za człowieczeństwem  za Jezusem, który
ci wskazuje drogę do takiej rzeczywistości. 245  się nie zraził złem. Bo ono coraz bardziej się pa
noszy, otacza cię i osacza. Coraz bardziej bezczelne, aro
ganckie, pewne siebie: bezkarni aferzyści, oszuści,
cwaniacy, złodzieje, mordercy. Żebyś się nie zraził złem. Bo ono agresywne, przeko
nywuj
ące, efektywne i efektowne. Bo bezwzględność się
podoba, ludzie podziwiają, szanują. Żebyś się nie przeląkł: żeś ty ostatni  wszyscy zajęli
się robieniem pieniędzy, dorabianiem się za wszelką cenę,
a ty zostałeś na spalonej pozycji. Uratuj w sobie miłość. Wobec brutalności uratuj
uśmiech, ciepłe współczucie, serdeczną tkliwość. Wobec
bylejakości i nieodpowiedzialności uratuj swoją solidność
i obowiązkowość. Uratuj w sobie miłość. Choć wiesz, że mógłbyś ło
mem wywalić szybę wystawową i zgarnąć, co jest do
zgarni
ęcia. Choć wiesz, że mogłabyś stanąć na rogu i za
je
dną noc zarobiłabyś więcej niż za parę miesięcy uczci
wej pracy. Choć wiesz, że wystarczyłby jeden fałszywy
podpis, aby się choć trochę podratować. 244  Ldyby tak było można nawrócić się raz na całe życie,
postanowić, przyrzec, ustalić, zdeklarować się, zakodować
w sobie: sprawiedliwość i prawość, bezinteresowność
i wrażliwość  wiarę, nadzieję i miłość do Boga i czło
wi
eka. A tymczasem nic z tego. Bo ty jesteś falą, a nie
skałą, ruchem, a nie trwaniem, człowiekiem, a nie maszy
ną. I nie załatwią sprawy ślubowania, przysięgi, święce
nia, nawet klasztor. Owszem, pomogą, ale cała reszta
zależy od ciebie. Bo niezauważalnie przesuwasz się
z oszczędzania w chciwość, z prawdomówności w okru
cie
ństwo, ze sprawiedliwości w mściwość, z uprzejmości
w pochlebstwo, z wolności w samowolę. Idziesz w ot
chłań pocieszając się, że czujesz grunt pod nogami, lecisz
w przepaść wołając, że wszystko jest O.K. I po to jest
szt
uka: żeby cię ratować  z poezją i prozą, malarstwem
i architekturą, teatrem i muzyką. I po to jest przede
wszys
tkim Kościół  z rekolekcjami, rokiem liturgicznym,
z Mszą niedzielną. Bo trzeba się wciąż nawracać do
B
oga, jak rzeka do źródła. Wciąż nawiązywać nici, które
się rwą i plączą. Wciąż nasłuchiwać głosu, który zanika
w codzi
ennym harmiderze. Wciąż szukać dłoni, z której
wysunąłeś swoją dłoń. 243  B< tnie widzę dobrze: zamazują się mi horyzonty, gubię
perspekt
ywy, mylę kierunki, oceniam fałszywie odległoś
ci, przyczepiam się do szczegółów, pomijam to, co is
totne, ważne, drobiazgi urastają do problemów,
a prawdziwych problemów nie dostrzegam wcale. Uwo
dzą mnie błyskotki, tanie efekty, a wielkie wartości nie
robią na mnie wrażenia. Patrzę pazernie, chciwie,
zazdrośnie, nienawistnie. Daj, abym przejrzał. Do Ciebie przychodzę, abym zo
bacz
ył siebie, ludzi tak jak Ty: w prawdzie. Abym oce
niał ich i siebie w rzeczywistych wymiarach, by zło było
złem, a dobro  dobrem. Abym dostrzegał okruchy
mądrości wśród śmieci głupoty, aby wrażliwość serca
prowadziła mnie jak gwiazda zaranna.  242    lylko nie myśl, że Jezus miał pecha, że trafił na takich
l
udzi, którym się przestał podobać. Przeciw każdemu, kto
ż
yje w prawdzie, kto mówi prawdę, faryzeusze odbywają
nar
adę, jak go zgładzić. Jeżeli nie od razu zgładzić, to:
wykończyć, zlikwidować, usunąć. Oczywiście, jeżeli chcesz, żeby ci się dobrze powo
dz
iło, to najlepiej nie pytać się o nic swojego sumienia,
ale potakiwać jak wszyscy, śmiać się jak wszyscy, obu
rzać się jak wszyscy, narzekać jak wszyscy, przeklinać
jak wszyscy. Robić to, co wszyscy  wszyscy ci, którzy
wi
edzą, jak żyć bezpiecznie i wygodnie. I nie przejmować
się, że ktoś cię nazwie oportunistą albo tchórzem. 241  Iroś Boga o drobne stłuczki  od czasu do czasu  żeby
nie doszło do katastrofy. Od czasu do czasu  pomyłka,
ż
ebyś się kiedyś nie skompromitował. Od czasu do czasu
 potkniecie, żebyś kiedyś nie runął na ziemi
e. Od czasu
do czasu  wyśmianie, żebyś z siebie nic zrobił błazna.
Od czasu do czasu niech cię ktoś nabierze, okłamie, oszu
ka, okradnie na drobną kwotę, żebyś wszystkiego kiedyś
nie stracił. Od czasu do czasu musisz ponieść drobną po
rażkę, doznać niepowodzenia, ponieść niewielką klęskę.
Od czasu do czasu musisz przekonać się o swojej nieu
miejętność, słabości, niedoskonałości, niekompetencji,
ograniczoności, niedoinformowaniu. Od czasu do czasu
powini
eneś oberwać mokrą kiścią w twarz, żebyś oprzy
to
mniał  żebyś. Żebyś nie zginął. Bo się rozpędzasz. Bo idziesz coraz szybciej. Bo już
pr
awie nad ziemią, w niebiosach. Bo już taki pewny sie
bie, zarozumiały, próżny, pyszny. Bo już się tak wszystko
ud
aje. Bo już tak się nie mylisz. Od czasu do czasu  stłuczka. Żeby nie było katastro fy 240  lajemnica dobra ludzkiego. My, małe cwaniaczki, kom
binat
orzy, karierowicze, złodziejaszki, oszuści, kłamcy,
którzy wszystko mamy na sprzedaż, łącznie z uśmiechem,
z uściskiem dłoni, z rozdawaniem prezentów, z dobrym
owem, ze swoją czcią i godnością  aby tylko zyskać,
k
upić, aby tylko naprzód, aby tylko do góry. A przecież
my jesteśmy w stanie zdobyć się na czułość, bezintere
so
wność, uczciwą pracę od rana do wieczora, poświęce
nie, na zaangażowanie całego swojego życia w wielką
sprawę. Byłeś tylko ten stulony pąk twojej dobroci osłonił rę
k
oma, aby mógł się rozwinąć, wystrzelić, zakwitnąć cu
do
wnym kwiatem. 239  le uważaj na swoją miłość. Bo jesteśmy tacy, że na
wet z tego największego przykazania potrafimy zrobić ka
rykaturę. I wciąż są ludzie, którym wbito w głowę, którzy
s
obie wbili w głowę, że miłość domaga się tego, by nigdy
i za żadną cenę nie uczynić drugiemu przykrości. A to już
krok tylko, by mówić zawsze tak i kiwać głową, 
zgadzać
się na każde żądanie czy prośbę, rezygnować ze swoich
praw ludzkich i przekreślać swoją osobowość. Choć na
pra
wdę w takim stanowisku kryje się własna słabość,
tchórzliwość, strach przed narażaniem się, niezdolność do
określenia własnego zdania. A tego nie potrzebuje nikt 
ani drugi człowiek, ani naród, ani państwo.
 238  Otrzeż się ludzi, którzy mają zawsze racje, którzy nie
m
ają wątpliwości, którzy się nie mylą. Strzeż się ludzi,
kt
órzy wszystko wiedzą, wszystko potrafią i są przekona
ni, że wszystko, co dotąd zrobili, było dobre. Odchodź od
nich: bo z siebie uczynili bogów i chyba ty na to już nic
nie poradzisz. Strzeż się siebie, jeżeli zaczniesz być pewny, że się
ni
gdy nie mylisz, że masz słuszność, że trafnie oceniasz
l
udzi i siebie, jeśli patrząc w przeszłość uważasz, że
wszys
tko było w porządku. Strzeż się takiego siebie, bo
to znaczy, że uczyniłeś się bogiem. I jeszcze chwila i już
b
ędzie na wszystko za późno. I już cię nikt nie potrafi na
wr
ócić. Ani ty siebie samego. 237  Lie zawsze pić, chociaż namawiają. Nie zawsze jeść,
chociaż częstują. Nie zawsze brać, chociaż dają. Nie
wszystko zjadać, chociaż wciąż smakuje. Nie wszystko
wyp
ijać, chociaż masz taką ochotę. Nie wszystko zabie
rać, chociaż ci się przyda. Nie rzucać się na każdą okazję.
Nawet gdy wszystko leży na stole i można łatwo zagar
nąć jednym ruchem ręki. Nawet wtedy, gdy nikt nie bę
dzie widział, a nawet się domyśli, nawet gdy zapewniają
cię, że nic nigdy na jaw nie wyjdzie. Zapanować nad
sobą. Bo siedzi w nas kłąb pożądliwości, które musisz opa
nować swoją miłością. I należy pomagać, gdy pomagać trzeba, pożyczać, gdy
poż
yczać trzeba. Dawać, gdy dawać trzeba  swoje zaan
gażow
anie w sprawy ludzkie, zainteresowanie, swój czas,
swoje siły, swoją troskę; choć najchętniej nie dałbyś nic,
nie pożyczyłbyś niczego, zamknąłbyś się, żeby mieć świę
ty spokój, żeby nie słyszeć, nie wstawać, nie odzywać się,
nie narażać się, żeby nie stracić z tego, co twoje, coś zdą
żył zgromadzić, zyskać.
 Bo trzeba wciąż wyrastać ponad swój egoizm. 236  La stole dziejów wciąż brzęczą pieniądze. Również na
tw
oim stole  twoich dziejów. Pieniądze prawdziwe, które
ci się słusznie należą. Za pracę, za trud, za twój krwawy
pot. Wciąż na stole dziejów brzęczą fałszywe pieniądze 
pieni
ądze za zdradę. Czy są na stole twoich dziejów fał
sz
ywe pieniądze? Pieniądze za zdradę kogokolwiek 
B
oga, człowieka, siebie samego. Za zdradę. 235  nie daj
byśmy ulegli
pok
usie   Lieć zaufanie do ludzi. Chociaż tylekroć daremne.
Choć tyle razy ludzie zatrzasnęli ci drzwi przed nosem,
t
yle razy oszukali, okłamali, zawiedli. Tyle razy nie do
trzymali słowa, nie przyszli, nie zapamiętali, nie zauważy
li cię. Mieć wciąż zaufanie do ludzi. Chociaż tylekroć
zakwestionow
ane, choć tyle razy zadawano pytanie: czy
są w ogóle coś warci? Czy to nie wyłącznie egoiści, złoś
li
wcy, przewrotni? Mieć wciąż zaufanie do ludzi, choć
w miarę jak płyną dni, tygodnie, miesiące i lata, wygasa
w tobie chęć do dalszych doświadczeń. Bo coraz bardziej
jesteś zrażony, zniechęcony, cofasz się, zamykasz jak śli
mak w skorupie, odcinasz się od nich. Nawet od tych naj
bliższych ludzi w domu, tych ludzi na co dzień. Bo tu
p
ole doświadczenia jest ogromne i  jak twierdzisz 
masz podstawy do tego, żeby tysiąc razy się zniechęcić. A przecież trzeba wciąż ufać, bo każdy człowiek, na
wet najgorszy, jest dziełem Boga. I w każdym jest coś
z Niego  okruch Jego piękna, dobroci, mądrości. Bo nad
ka
żdym z nich On pracuje i wciąż jest szansa, że nawet
w tych najgorszych coś drgnie, 
rozświeci się i rozpłomie
ni. 231  \Ją chrześcijanie chropowaci jak zardzewiałe żelazo.
Szty
wni jak patyki sterczące w płocie. Twardzi jak ka
mień przydrożny, o który człowiek zawadza czubkiem
b
uta. Zimni  przy których człowiek nie zagrzeje nosa.
Recytują dogmaty, znają na pamięć wszystkie zasady ety
ki, przytaczają całe partie Pisma Świętego Starego i No
wego Testamentu. A są chrześcijanie, którzy potrafili od Jezusa wziąć
całe ciepło, serdeczność, łagodność, wyrozumiałość i cier
pliwość, którzy rzadko o Nim mówią, a przecież jest On
w ich życiu obecny prawic namacalnie. Takich chrześci
jan na czas trudny, który przeżywamy, najbardziej potrze
bujemy. 230  Każ ażdy człowiek codziennie potrzebuje pewnej ilości po
askań. Bez nich nie potrafi żyć normalnie. Najwięcej
potrzeb
ują dzieci, mniej człowiek dorosły, ale znowu wię
cej człowiek stary.
 Często bywa tak, że kiedy dziecko jest niegrzeczne,
nie słucha, dokucza, robi na złość, wtedy wystarczy, że
byś się nim zainteresował, zwrócił na nie uwagę, współ
czuł. Gdy nagle okaże się, że twoi rodzice zrobili się
upa
rci, niemożliwi, że nic nie rozumieją, wtedy uśmie
chnij się do taty, powiedz mu dobre słowo, pocałuj mamę
w buzię. Wtedy, gdy zobaczysz, że twój mąż wstał lewą nogą
z łóżka albo może miał ciężkie sny, to zagadnij serdecz
nie, podziękuj za stare nawet już sprawy, pochwal go za
j
akieś osiągnięcie. Gdy spostrzeżesz, że żona nie wiado
mo o co ma muchy w nosie, powiedz jej jakiś komple
ment, przynieś kwiatki.
 A gdy ty sam będziesz już zmęczony, zdenerwowany,
kup sobie ciepłe pantofle albo inny drobiazg. A gdy już
s
obie obrzydniesz ponad wytrzymanie, idź do fryzjera.
Umiej uśmiechnąć się do siebie.  229    N^odziennie jesteś sprzedawany za miskę soczewicy.
Codzie
nnie jesteś zdradzany za 30 srebrników. Codzien
nie napotykasz mnóstwo nietaktów, niedelikatności, inte
resown
ości, manipulowania twoją osobą, nie mówiąc już
o atakach brutalności, chamstwa, nieuczciwości. Naucz się mówić: nieważne. Bo inaczej zaleje cię fala
ota. Bo inaczej, gdy będziesz to wszystko zapamięty
wał, analizował, udusisz się. To jest droga do samoznisz
czenia. Ci, którzy lądują w zakładach psychiatrycznych
a
lbo popełniają samobójstwo, mają rację oskarżając oto
cz
enie. Ale są również sami winni. Dlatego naucz się mówić: nieważne. Tym bardziej, że i ty nie jesteś bez winy i ty sprzeda
jesz swoich braci za miskę soczewicy, zdradzasz ich za
30 srebrników. I ty popełniasz wobec nich tysiące niedeli
katności, jesteś interesowny, przewrotny, nie mówiąc
o tych wszystkich nietaktach, z których sobie nie zdajesz
spr
awy, które weszły w styl twojego życia. Spleceni w uścisku wzajemnej winy umiejmy sobie
nawzajem przebaczyć. 228  <Jeżeli naprawdę chcesz kochać swojego nieprzyjaciela,
to nie zaczynaj od wyrównywania rachunków. Bo gdy
masz nadzieje, że on uwierzy w swoje zło, przyzna ci
racje, zadośćuczyni i przeprosi, to się absolutnie mylisz.
Po prostu dlatego, że ten, który cię skrzywdził, uważa, że
on jest w porządku. Że on powinien tak postępować dla
twojego dobra albo żeby bronić się przed tobą, albo żeby
cię ukarać za twoje występki. Jeżeli nawet na początku,
kiedyś, w pierwszym uderzeniu przeciwko tobie miał
wewnętrzne wątpliwości czy wyrzuty sumienia, to potem
swoje postępowanie dokładnie uzasadnił. Dlatego nie za
czynaj od obrachunków. On natychmiast wpadnie w pani
kę, że ty  w jego oczach będąc człowiekiem złym 
chcesz go zniszczyć. Jeżeli chcesz naprawdę kochać swo
jego nieprzyjaciela, to zacznij od wyciągnięcia do niego
ręki. 227  lylko trzeba pamiętać o tym, że ci, którzy nas skrzyw
.dzili,
 nie potrafią żyć z poczuciem winy. Oni zbudują so
bie bardzo szybko argumenty uzasadniające swoje
działanie. I jeszcze szybciej uwierzą, że to my byliśmy
wi
nni, a oni wykonali tylko swój obowiązek, aby ukarać
nas za głupotę, słabość, błędy, może jeszcze  aby zapo
biec naszemu samozniszczeniu, jak i szkodzeniu innym.
I w swoich oczach oni są w porządku, a my jesteśmy
zbrodniarzami. 226  Lasz wielu takich, którzy zawinili przeciw tobie. Ale
oni nie zwracają si
ę do ciebie z prośbą o przebaczenie.
I ni
ech cię to nie dziwi. Bo na tym polega tajemnica zła,
że widzisz je ty, który jesteś krzywdzony, a nie widzi go
ten, kto ci
ę krzywdzi. I wcale nie ma zamiaru cię prze
pr
aszać. A nawet uważa, że ty to powinieneś uczynić. Na
tym polega tajemnica z
ła, że ty, który źle czynisz, tego
nie widzisz  zapatrzony w siebie, w swój punkt widze
nia, w swoje korzyści  uważając, że wciąż masz rację.
I nawet do głowy ci nie przychodzi, byś miał kogokol
wiek przepraszać. 225  Uc 'derzenie za uderzenie. Cios za cios. Przezwisko za
przezw
isko. Przekleństwo za przekleństwo. Oszustwo za
osz
ustwo. Wyrównanie rachunków  do ostatniego gro
sza. Na czysto. Jak ty mnie  tak ja tobie. Nie więcej 
nie mniej. Tyś zły  ja też zły. Nie go
rszy  taki jak ty. Spirala zła. Droga samozniszczenia. Uratować możesz
siebie i swoich braci tylko miłością. A więc nie oddawaj
złem za złe, uderzeniem za uderzenie, ironią za ironie,
cyn
izmem za cynizm, brutalnością za brutalność, chams
twem za chamstwo, przestępstwem za przestępstwo,
zbrodnią za zbrodnię. Bo ani się spostrzeżesz, jak staniesz
się taki jak ci, którymi byłeś tak niedawno przerażony.
Bo wkrótce staniesz się jeszcze od nich gorszy, o całą go
rycz i rozpacz.  224    A gdy nie żałuje? Nie tylko nie żałuje, ale w twarz ci
się śmieje, kpi z ciebie, drwi. Obciąża cię odpowiedzial
n
ością za zło, które sam uczynił, i zrzuca winę na ciebie.
Nie tylko nie żałuje, ale swoją bezczelnością i arogancją
doprowadza cię do świętego gniewu. Bo udaje, że wycią
ga rękę do ciebie, a równocześnie cię upokarza. A trzeba tym bardziej przebaczyć  im większa jego
bezcze
lność. Tym bardziej  im większa arogancja, im
wię
ksza głupota. Tym bardziej trzeba iść razem. Bo jedy
ną szansą dla niego jest twoja miłość i mądrość: że
wres
zcie przejrzy, że wreszcie coś zrozumie, że zacznie
żyć po ludzku.
 Byle ci starczyło wspaniałomyślności, cierpliwości.  223    A . jak nie żałuje? Potrącił cię, kopnął, dokuczył, obraził,
nawymyślał, naubliżał, obmówił, oczernił, wyśmiał, wyk
pił, upokorzył, skompromitował, uniemożliwił dalszą
działa
lność, odsunął od życia, może pożyczył i nie oddał,
oszukał, okradł. I uważa, że nic się nie stało, że wszystko
jest w porządku.
 A ty byś mu chętnie przebaczył, ale gdybyś stwierdził,
że coś w nim drgnęło, gdyby okazał, że jest świadomy
tw
ojej krzywdy. Ale on śmieje się ze swoimi kumplami
z ciebie, który leżysz podeptany i sponiewierany. To co
r
obić? Ty idź dalej. Spytasz: „To mam nie przebaczać?"
To nie jest tutaj dobre słowo. Przecież on nie prosi cię
o przebaczenie. Ale nie właź do rowu i nie czekaj spo
sobn
ości, aby się zemścić, a przynajmniej wyrównać ra
chu
nki. Idź dalej, abyś się nie zniszczył w nienawiści
i zapamiętaniu. A za niego pomódl się czasem.  222    dezus odpowiada: Aż siedemdziesiąt siedem razy.
A wiec zawsze przebaczać. To jest jedyna recepta na ży
cie. Choć to wydaje się ponad twoją wytrzymałość. Bo
im więcej masz lat, tym więcej dokucza ci krzywd, które
l
udzie ci uczynili wczoraj, które ci czynią dzisiaj i które
b
ędą ci czynili jutro. A więc przebaczać. Bo inaczej bę
dziesz myślał wciąż i tylko o krzywdzie, jakiej doznałeś.
Bo inaczej będziesz patrzył na ludzi z nienawiścią, jak
wści
ekły pies. I nic w życiu nie zrobisz. 221  Irzebaczyć. Ale co to znaczy przebaczyć? Zapomnieć?
Ale jak zapomnieć, skoro gdy spotykasz tych, którzy ci
ę
skrzywdzili, cały drętwiejesz? Jak zapomnieć, skoro
zasnąć nie możesz, w nocy budzisz się i wracają przed
oczy tamte chwile upokorzeń, fałszywych zarzutów,
oszczerstw, wypaczania twoich intencji, odbierania ci
tego, na co zasłużyłeś, czego się dorobiłeś  powraca
ta
mta niesprawiedliwość, która cię spotkała? Jak zapom
ni
eć, skoro twoja trudna sytuacja życiowa wciąż dolega,
wciąż ci
ę uwiera twoje kalekie życie  na co dzień
towarz
yszy ci krzywda, którą ci wyrządzono? Przebaczyć to nie znaczy zapomnieć. Bo tego się nie
da. Bo to jest niemożliwe. Przebaczyć to znaczy przede
wszys
tkim nie mścić się. Nie mścij się. Nie szukaj na
rz
ędzi, dróg, koalicji, układów, sprzymierzeńców w tym,
aby twoim wrogom zapłacić, wyrównać rachunki metodą
oko za oko, ząb za ząb. Po prostu idź dalej, rób swoje.
 220  Irzebacz, aby się uratować. Tym bardziej to dla ciebie
ważne, im więcej doznałeś i doznajesz krzywd. Bo nienawiść cię zniszczy. Sparciejesz. Jeżeli wej
dziesz w błoto twoich nieprzyjaciół, to sam się błotem
st
aniesz. Twoja pogarda przekształci się w cynizm. Skar
l
ejesz. Wspominanie doznanych krzywd, tkwienie w żalu
i bezsilnej złości wykrzywi cię i wypaczy. Sparszywie
jesz. Przestaniesz iść własną drogą, a pójdziesz drogą
tw
oich nieprzyjaciół, oszczekując ich bez końca jak ośle
pły pies.
 219  ako i my
odpuszczamy
naszym
winowajcom   Ani liśmy się spostrzegli jak rośnie nam nowy kompleks. Oglądamy wciąż w telewizorze seriale, a w nich cho
dzą eleganccy panowi
e, z eleganckimi paniami, jeżdżą
eleganck
imi samochodami, wciąż bywają w eleganckich
restauracjach. Zresztą nie tylko w serialach telewizyjnych. W rze
czywist
ości też. A my nie  eleganccy panowie ani ele
gan
ckie panie, ani nie mamy eleganckich samochodów,
ani nie chodzimy do eleganckich restauracji. I mamy kompleks, że to tamci ważni, a my nieważni. Tymczasem najważniejszy Człowiek tej ziemi, bywało,
nie miał gdzie głowy skłonić.
 A Jego uczniowie, bywało, z głodu zrywali kłosy, by tak się nakarmić. I On uczy nas, że przed Bogiem każdy jest równy. I bogacz może zostać potępiony, a Łazarz zbawiony. Zresztą wprost powiedział: błogosławieni ubodzy i biada wam bogacze.  215    Jak staniesz przed Nim ty, Jego wyznawca? A może nie przyjdziesz już wcale? Bo do ciebie nie pasuje. On urodzony w żłobie. Ty już masz inne standardy życia. On nadstawiał karku za innych. Ty nie masz ochoty na takie numery. On powieszony na krzyżu za prawdę, którą odważył
się powiedzieć. Ty nie przewidujesz takiego ryzyka. A może nawet gdy przyjdziesz na Niego popatrzeć,
leżąc
ego w żłobie, to odejdziesz zanim się obudzi i pod
niesie na ciebie oczy?  214    Irzychod do ciebie ludzie utrudzeni  nie tym zmę
cz
eniem rąk i nóg, ale umęczeniem serca  ze świata,
kt
óry jest coraz bardziej zimny, bezwzględny, brutalny.
Przych
odzą po twoją dobroć, serdeczność. Dawaj im sie
bie w słowach mądrych, w radach, pociechach, tłumacze
niach. Dawaj im siebie w poczęstunku najprostszym 
wyr
azie twojej troski, opieki, pomocy. Wiedz, że są tacy,
kt
órzy do ciebie nie przyjdą, bo już ich nie stać na to, by
przyjść. Bo już zobojętnieli, skamienieli, zasklepili się
w swoich dziuplach i nie 
wyściubiają z nich nosa. Umiej
takich poszukać. Tylko uważaj: jeżeli kiedyś przestaną przychodzić do
ci
ebie skostniali ludzie, jeżeli ty przestaniesz takich spo
strzegać, to nie znaczy, że na świecie jest już całkiem do
brze, ale że twoje serce wyziębło. A więc umiej szukać
ratunku dla siebie. Gdy zaczynasz stygnąć, gdy coraz
więcej w tobie goryczy, gdy coraz bardziej opadają ci
r
ęce, szukaj ratunku u ludzi mądrych i wielkiego serca.
Ale szukaj prz
ede wszystkim na Mszy świętej. Bierz mą
drość i miłość w kształcie Słowa i Chl
eba, który tam
dają. 213  Kie Liedyś, gdzieś widziałem dowcip rysunkowy: ulicą
szedł człowiek, który zamiast głowy miał odbiornik tele
wizy
jny. Myślę, że gdyby się silić na pełniejszy obraz,
trz
eba by było na ten telewizor wsadzić radio, kino, ma
gnet
ofon z taśmami, gramofon z płytami, jeszcze video,
a na samej górze tego stosu  kosz z dziennikami i 
ty
godnikami. Gdy mówi się o grozie uzależnień, wymienia się ste
reotyp
owo wódkę, papierosy, narkotyki, czasem leki, ale
prz
ecież trzeba dodać, i to na jednym oddechu, środki
masow
ego przekazu, z podkreśleniem zresztą telewizji.
I tak to jest, że po ulicach naszych miast chodzi coraz
wi
ęcej takich ludzi uzależnionych i uformowanych. Mons
tra, którym się zdaje, że myślą, że mają własny sąd, zda
nie, rozeznanie, a naprawdę operują tym, co im zostało
przekazane. Reagują na impulsy według schematów, jakie
zost
ały w nich zakodowane. Ale prawdziwą katastrofą, jaką te monstra stanowią,
nie jest tylko ich ograniczenie umysłowe, lecz jałowość
uczuci
owa. Bo jeżeli do definicji człowieka należy zdol
ność dziwienia się, wzruszania się, to oni nie są już do
t
ego zdolni. Przecież wszystko widzieli i wszystko
przeż
yli. Zbrodnie najokrutniejsze, zadawane jak najbar
dziej wymyślnymi sposobami, seks najbardziej wyuzdany
i sprzedajny, podłość najpodlejszą i perfidię najbardziej
perfidną. Są uodpornieni dogłębnie. Można się przekonać,
jak błyskawicznie rośnie brutalność tego, co oglądamy
w telewizorach i kinach, co czytamy w prasie.
 Mówisz, że przesadzam z tym uzależnieniem. Chcesz
się przekonać, czy i jak dalece jesteś uzależniony od środ
ków masowego przekazu? Spróbuj zrezygnować z nich na
parę dni.  212    "opoki jesteś ciekaw świata, ludzi, siebie i słuchasz,
nadsłuchujesz, obserwujesz, badasz, chcesz wiedzieć, poz
nać, odczuć, przeżyć. Dopóki nie jesteś pewny swojej mą
drości i potrafisz się dziwić, zachwycać, przerażać.
Dopóki jesteś gotów przyjąć, zmienić, uzupełnić, popra
wić, odwołać, podjąć nową decyzje. Dopóki jesteś w sta
nie przyznać si
ę do pomyłki, błędu, winy, wyrządzonej
krzywdy, nieuczciwości, niecności, słabości, głupoty. Do
p
óki potrafisz żałować, przepraszać ludzi, Boga, wstydzić
się. Dopóki nie jesteś jak skała wapienna  dopóty jesteś
człowiekiem. 211  lyle razy jak celnik bijemy się w piersi mówiąc: „Boże,
bądź miłościw mnie grzesznemu" i nie wychodzimy, jak
on, z kościoła usprawiedliwieni. Powtarzając modlitewne
teksty, pobożne słowa, gesty, ruchy wyuczone od dziecka
na pamięć, uczestnicząc we Mszach świętych, nabożeń
stwach po raz któryś z rzędu  ile bierzemy z tego, co się
w nich zawiera? Aż wreszcie z nich rezygnujemy mó
wiąc, że nam nic nie dają. 210  iziekolwiek na świecie zabija się człowieka, tam
ugodz
ony jest każdy z nas; gdziekolwiek na świecie bu
rzy si
ę ludzki dom, tam naruszony jest i nasz dom. Dzieje
się tak niezależnie od tego, czy chodzi o przyjaciela czy
nieprzyjaci
ela, o brata czy wroga. Tym gorzej, gdy winna
jest jego głupota, zacietrzewienie, złość, przewrotność. Bo
gdzieś w tym jest i nasza wina: że brat jest zacietrzewio
ny, zaślepiony. Że ciemny. Że żyjący w fałszu. Wina na
szej kultury. Że nie dopatrzyliśmy. Że zaniedbaliśmy.
 209  A gdy zrobisz fałszywy krok, jakieś głupstwo, a gdy
pope
łnisz błąd, grzech, a gdy doprowadzisz do katastrofy,
trag
edii, to najłatwiej wpaść w rozpacz, opuścić ręce, zre
zygn
ować, wycofać się, stwierdzić, że się nie nadajesz ty
a
lbo oni. A tymczasem w zamiarze Bożym wszystko ma
na celu, abyś zmądrzał i uświęcił się  naw
et to, co się
st
ało. A więc, przeprowadź analizę: zobacz, gdzie ci za
br
akło informacji, rozeznania, wyobraźni. Gdzie cię nie
b
yło stać na wyrozumiałość, cierpliwość, wspaniałomyśl
ność. Gdzieś się niepotrzebnie uparł, zacietrzewił. I za
cznij od nowa.
  208    V^zy ty jesteś opętany przez szatana? Przez ducha nie
nawiści, pogardy, lekceważenia, kłamstwa, oszustwa, sek
su  przez ducha przyjemności za wszelką cenę? I już na
n
ikim, na niczym ci nie zależy, tylko na sobie? Dotąd nie jesteś opętany, dopóki się bronisz, dopóki
się kontrolujesz, jak długo boli cię twoja nienawiść, złość,
fałsz, wyuzdanie  jak długo się tego wstydzisz.
 207  iybyś od tego, który cię wciąż okłamuje, przynaj
mniej raz w życiu usłyszał prawdę; od tego, kto cię
krzy
wdzi  doznał zadośćuczynienia; od tego, kto cię
wi
ęzi  uzyskał chwilę wolności. Gdybyś przynajmniej raz w życiu potrafił odgarnąć
f
alę kłamstw, półprawd i bzdur, która cię wciąż zalewa;
wyci
ągnął rękę do tego, który cię krzywdzi, wyprostował
się z godnością wobec tego, od którego wiele w twoim
życiu zależy. Gdybyś przynajmniej raz w życiu zdjął maskę i mówił
to, co myślisz, przestał wykorzystywać ludzi, pętać ich
w niewolę.
 To potem można dalej żyć. Tą jedną chwilą, tą radoś
cią, że ktoś  żeś ty okazał się człowiekiem. Bo tak na
pra
wdę, za niczym innym bardziej nie tęsknisz. 206  Lajpierw musisz uwierzyć, że jeszcze nie powiedziałeś
ostatniego słowa w swoim życiu, że stać cię na więcej.
A to, wbrew pozorom, bardzo trudno. Bośmy zakrzepli,
skamienieli, zastali się w naszych słowach, myślach,
czynnościach, gestach, nawykach tak bardzo, że sobie nie
możemy wyobrazić najmniejszej zmiany. Najpierw musisz
uwierzyć, że możesz piękniej, bogaciej, bardziej twórczo
żyć. Potem musisz „wrócić do siebie", zacząć być sobą 
człowiekiem o twoim nazwisku, imieniu, dacie urodzenia.
A na to trzeba, abyś przełamał strach i zrzucił z siebie to,
czegoś się nauczył chcąc łatwiej przejść przez życie.
Abyś zrzucił to, coś sobie przyswoił chcąc się podobać
l
udziom, od których  zdaniem twoim  zależał twój los.
I abyś przestał powtarzać to, co inni, naśladować innych,
zacierać swoją tożsamość. Musisz stać się wolny i mówić
jako ty, działać jako ty, myśleć jako ty. I taki swobodny idź do ludzi. Traktuj ich jak partne
rów. Bez kompleksów, żeś głupszy, żeś słabszy, żeś
zależny. Nie bój się ich. Oceniaj spokojnym spojrzeniem
ich działanie. Widząc zło, podtrzymuj dobro, które jest
w nich. Nawróć się do siebie  nawróć się do Boga. 205  ylu jest małżonków, którzy się kochają niemiłosiernie:
z dnia na dzień coraz precyzyjniej odnotowują każde
potkni
ecie, zapominanie, nieporadność, zmęczenie, błąd,
uchybienie, spóźnienie, brak wrażliwości, opanowania, de
likatności  po to, żeby komentować bez końca, wypomi
nać, wyśmiewać, dokuczać, poniżać  tłumacząc to chęcią
udoskonalenia kochanej osoby. Tylu jest rodziców, którzy kochają niemiłosiernie swo
je dzieci. Tyle jest dzieci, które kochają niemiłosiernie
sw
oich rodziców. Tylu jest ludzi, którzy kochają niemiło
siernie swoich przyjaciół, znajomych, przełożonych i pod
władnych, swoje miasto, swój kraj. A później narzekasz, że jesteś samotny, że ci ludzie
obrz
ydli i świat. 204  "ziś modna jest spontaniczność, autentyczność. Odeszła
w cień cała gama haseł, takich jak: „panowanie nad
s
obą", „samokontrola", „kształcenie charakteru", „poz
naj samego siebie
". To wszystko jest witane wzruszeniem
r
amion, nawet pogardliwym uśmieszkiem. A już takie
owa jak „pokusa", „złe instynkty" czy „skłonność do
ego", „grzech"  prawie obrażają współczesnego czło
wi
eka, który czuje się wolny, może raczej swobodny, sa
modzielny, niezależny, niezawisły, nieprzemakalny. Tylko potem ze zdziwieniem dziecka czytasz w gaze
tach o straszliwych morderstwach, o perfidnych przestęp
stwach. Tylko potem, gdy zrobisz coś złego, patrzysz na
si
ebie przerażony, że potrafiłeś popełnić taką nieuczci
wość, taką podłość. Bo wciąż nie możesz tego zrozumieć, że owszem,
masz być spontaniczny, ale nie do zatracenia się, do utra
ty kontroli, do czynów, które niosą spustoszenie w twoim
otocz
eniu i w tobie samym. Nie ma rady. Trzeba wrócić do faktu, że jesteś bar
dziej skłonny do złego niż do dobrego, że jesteś podatny
na pokusy albo  jak wolisz  na manipulowanie. Bezpo
śre
dnio przez ludzi, również przez telewizję, radio, prasę,
n
awet przez „głupią" reklamę. Nad tym myślą fachowcy,
ż
eby zrobić z ciebie pajaca, pociąganego przez nich za
sznurki. 203  l o nie Bóg nas karze. To my się karzemy własnymi rę
k
ami. Takie jest prawo zła. Wróci do ciebie zło nie tylko
przez ciebie popełnione, ale zniszczy cię i to, które jest
w tobie: twoje tchórzostwo, wygodnictwo, twoja pazer
ność, interesowność, twój egoizm. Nie obronisz się przed
sobą. 202  /zy masz w sobie coś z anioła, czy z diabła? Pięknieją
l
udzie, z którymi się stykasz, jaśnieją, rosną, rozwijają
się? Czy karłowacieją, czernieją, marnieją, usychają? Czym obdzielasz ludzi  światłem czy mrokiem, praw
dą czy kłamstwem, mądrością czy przewrotnością,
wolnością czy niewolą? A może jesteś nijaki  ani piękny, ani brzydki, ani do
bry, ani zły, ani w tobie prawdy, ani zakłamania, aniś ty
zi
mny, ani gorący, a jeżeli coś jeszcze potrafisz, to zaz
dr
ościsz innym i cieszysz się z każdego nieszczęścia,
a smucisz się z każdego cudzego szczęścia? 201  Ws iszystko się może zdarzyć, bo jesteśmy tylko ludźmi.
I może się zdarzyć, że popełnisz błąd, głupstwo, krzywdę,
grzech. Tylko wtedy trzeba się jakoś w tym znaleźć.
A więc nie wypieraj się, że to nieprawda, że nic takiego
nie było. A gdy dojdzie do zdemaskowania, nie mów, że
inni robią to samo. Wszystko ci się może zdarzyć. Ale miejże szlachet
ność wewnętrzną i powiedz: wybaczcie. A jak trzeba coś
wi
ęcej, bo wynikły szkody  to pokryj, wyrównaj. Wszystko może ci się zdarzyć, bo jesteś człowiekiem.
Ale dopiero ta sytuacja pokazuje, jakim jesteś człowie
kiem.  200    <Jak uwierzyć, gdy się nie wierzyło? Jak zaufać, gdy się
nie ufało? Jak pokochać, gdy się nie kochało? A gdy na
wet taki cud się stanie, to na jak długo? Bo jak nie wąt
pić, gdy jesteś wciąż zdradzany? Jak się nie rozczarować,
gdy cię wciąż zawodzą? Jak nie nienawidzić, gdy cię
wciąż krzywdzą? A przecież trzeba żyć.
 199  Lównież miłość potrafisz zniszczyć. Zaczyna się to,
ki
edy odkrywasz, że może ci się przydać ten, kogo ko
chasz. Wtedy schodzi na dalszy plan twój zachwyt, twoje
oczarow
anie, kończy się twoje wychylenie „ku", a wra
casz „do siebie
", do kombinowania, ile możesz wycią
gnąć od tego człowieka, jak posłużyć się nim
w konkretnych sprawach.
 Każdą miłość potrafisz tak zniszczyć: miłość małżeń
ską, rodzicielską, każdą przyjaźń, miłość do pracy zawo
d
owej, do Kościoła  nawet do Boga samego. 198  Lajbardziej prześladują Jezusa żyjącego w Kościele ci
ksi
ęża, którzy byle jak sprawują Msze świętą i sakramen
ty święte, którzy mówią okropne, nudne, bez przekonania
kaz
ania, którzy zdzierają z ludzi pieniądze. Najbardziej
prześlad
ują Kościół ci katecheci, którzy przychodzą nie
przygotow
ani na lekcje szkolne. Te siostry zakonne, które
urzęd
ują w kancelariach parafialnych. Ci biskupi, którym
brak
uje roztropności. Ci posłowie, senatorowie, ci polity
cy, którzy nazywają siebie chrześcijanami, a kłócą się
,
zajmują się problemami zastępczymi, walczą o krzesła,
sieją nienawiść, prywatę. Największymi wrogami Kościoła nie są niewierzący,
ale my  chrześcijanie. A tamci po prostu wyłapują całą
n
aszą głupotę, bigoterię, chciwość, fanatyzm i gromią nas,
kpią, szydzą, wyśmiewają się. I nawet gdy 
przerysowują,
przesadzają, nawet gdy są nieobiektywni, bo nie chcą
w
idzieć dobra, które Kościół tworzy, gdy nie przyznają
Ewang
elii jej ogromnej roli w budowaniu społeczeństwa
 to przecież mają jakąś rację.
 197  Lie ma pokuty przed Bogiem bez pokuty przed ludźmi.
Nie ma przeproszenia Boga bez przeproszenia ludzi. Nie
ma zadośćuczynienia Bogu bez zadośćuczynienia ludziom.
Nie ma pojednania z Bogiem bez pojednania z ludźmi. A jeżeli powiesz, że jesteś wobec ludzi w porządku, że
nik
ogo nie skrzywdziłeś, że niczego ci sumienie nie wy
rz
uca  to źle jest z twoim sumieniem. A jeżeli powiesz, że grzech to jest wyłącznie sprawa
mi
ędzy tobą a Bogiem, to tak, jakbyś przeczył, że miłość
jest jedna. 196  Lie to jest najgorsze, że uczynisz zło, ale że go nie
zauw
ażysz. Nie to jest najgorsze, że uczynisz komuś
krzywdę, ale że się nią nie przejmiesz. Nie to jest najgorsze, że popełnisz grzech, ale że go
grzechem nie nazwiesz. Bo grzech jest rzeczą ludzką. Ale rzeczą ludzką jest
wnież przerazić się nim, zawstydzić się tym, coś zrobił,
coś powiedział, do czegoś doszedł. Zawstydzić się przed
s
amym sobą, przed ludźmi, przed Bogiem  i przeprosić. 195  Lajtrudniej sobie samemu wybaczyć grzechy. Zmarno
wane lata, tchórzostwo, nie wykorzystane sytuacje, straco
ne przyjaźnie. Najlepiej byłoby zwalić winę na innych.
Obwinić ludzi za nasze nieudane życie. Wtedy gotowi
jest
eśmy nawet im wybaczyć. Ale co zrobić, gdy przed
tobą stanie z całą oczywistością fakt, że ty sam sobie jes
teś winien  żeś samemu sobie wyrządził krzywdę, swoją
głup
otą, słabością, nieudolnością, niedorastaniem do sy
t
uacji, która ci została dana. I nikt, i nic nie jest cię
w stanie przed tobą samym obronić. 194  A/ebyś choć raz w życiu zapłakał. Żeby chociaż raz
przem
ówił do ciebie fakt, że inni przez ciebie cierpią, nie
śpią po nocach z powodu krzywdy, którą im wyrządziłeś.
 Żebyś choć raz nad sobą zapłakał. Żeby chociaż raz
został naruszony twój zamek pychy, zarozumiałości, pew
ności siebie. Zamek, w którym ty jesteś królem, panem,
ty rozsądzasz sprawy własne i cudze, a zawsze wycho
dzisz na swoje, a zawsze ty jesteś w porządku  inni to
dranie, oszuści, chciwcy, cwaniacy. Żebyś nad sobą zapłakał. Żebyś się wstydził. Żebyś
się siebie przeraził. Swojego egoizmu, pazerności, zabor
czości, swojej głupoty. jeżeli stwierdzisz, że nie wi
dzisz specjalnego powodu, żeby płakać nad sobą, to ci
odpowiem, że jesteś okazem grzesznika zatwardziałego. 193  odpuść nam
nasze winy   Iroponuje ci, żebyś codziennie na 10 minut poszedł na
sp
acer. Nie na zakupy, nie z psem, nie z kimś bliskim
czy niebliskim, ale samotnie. A jak mi mówisz, że nie ma
gdzie spacerować, bo ulice i ciasno  no to wejdź do koś
ci
oła. Usiądź i siedź 10 minut. A jeżeli nawet nie chcesz
do kościoła iść, bo masz daleko, to siądź u siebie w po
k
oju przez 10 minut  na krześle, na fotelu czy na ziemi.
I siedź. Albo spaceruj po pokoju przez 10 minut. Albo się
patrz przez 10 minut w lustro na swoją twarz. Codzien
nie. Najlepiej jakbyś wędrował na pustynię. Ale to jest
nierealne. Wobec tego znajdź sobie swoją pustynię w for
mie tych 10 minut, które spędzisz samotnie ze sobą. Na
wet nie przed Bogiem. Ze sobą. To trudniejsze, niż ci się zdaje. Bo naprawdę wciąż
uciekasz przed sobą, boisz się siebie. Nie chcesz widzieć,
yszeć, nawet zrozumieć. 189  Lie wszyscy usłyszeli to, co ty usłyszałeś. Nie wszyscy
zobacz
yli to, co ty zobaczyłeś. Nie wszyscy zrozumieli to,
co ty zrozumiałeś. Nie wszyscy przeżyli takie olśni
enia,
zachw
yty, radości, jakie ty przeżyłeś. Bo pomiędzy tobą
a Bogiem trwa ciągła więź.
 Trzeba, abyś o tym świadczył: aby i oni usłyszeli to,
co usłyszałeś, żeby i oni zobaczyli to, co zobaczyłeś,
ż
eby i oni przeżyli takie olśnienia, zachwyty, radości, ja
kie przeżyłeś. Bo Bóg objawia się ludziom także przez
ciebie. Równocześnie, chciej usłyszeć to, co inni usłyszeli,
zob
aczyć to, co zobaczyli, zrozumieć to, co zrozumieli,
prz
eżyć takie olśnienia, zachwyty, radości, jakie przeżyli.
Bo Bóg ci się objawia również przez innych ludzi.
 188  'ziekować Bogu za każdy dzień. Za słońce i za deszcz.
Za wiosnę i zimę. Za morze i za góry. Dziękować Bogu
za każdą chwilę życia, za każde uderzenie serca, za każdy
oddech. Ale dziękować Bogu i za ludzi. Za dobrych ludzi, za
m
ądrych ludzi, za świętych ludzi, których Bóg dał nam
sp
otkać na drodze życia. Z których słońca czerpiemy.
Z których obfitości otrzymujemy, przez których dobro
staj
emy się dobrzy. Przez których mądrość coraz więcej
rozumi
emy. Przez których świętość dojrzewamy do
kształtu Chrystusowego. 187  akich masz mistrzów? Do kogo zachodzisz, żeby poga
dać, odpocząć, odprężyć się, wyżalić? U kogo szukasz ra
tunku, spokoju? Z kim jest ci dobrze? Kto cię kształtuje,
kto ma na ciebie wpływ? Kto jest dla ciebie natchnie
niem, inspiracją? Czy to dobry pasterz? Dla kogo ty jesteś mistrzem? Jacy ludzie przychodzą
do ciebie, ażeby odpocząć, znaleźć siłę i radość? Kogo ty
rzeźbisz? Pomagasz żyć? Jesteś natchnieniem dobra? Jes
teś dobrym pasterzem? 186  Wr (rysuj sobie do twojego herbu, zanotuj w zestawie
spraw życiowych, że jednym z najważniejszych twoich
zadań jest dążenie do mądrości. Powiedz to sobie i uwierz
najmocniej, że nie jesteś jeszcze mądry dzisiaj ani mą
drym nie będziesz jutro, ani przy twojej samej śmierci.
Masz więc iść do mądrości jako do źródła swojej istoty,
jako do warunku, bez którego nie jesteś człowiekiem. Do tego potrzebna jest umiejętność słuchania. Umiej
uchać tego, co mówi do ciebie Bóg, tego, co mówi do
ciebie człowiek. A więc na modlitwie chciej usłyszeć, do
uchać się tego, co Bóg mówi do ciebie, czego od ciebie
chce, co się Mu w tobie podoba, z czego nie jest zadowo
lony. Gdy chodzi o ludzi, szukaj ludzi mądrych. Przysłu
chuj się temu, co mówią, o co im chodzi. Wsłuchaj się
w ich mówienie. Staraj się wejść w świat ich myśli różny
od twojego, a mogący cię wzbogacić, pobudzić do reflek
sji. A gdy przyjdzie czas na twoje mówienie, dbaj, by to
było twoje słowo, nic powtórzenie, coś wyczytał albo
usł
yszał, ale wyraz twojej mądrości  takiej, jaką masz na
aktualnym etapie. Bez strachu, a może nawet z lękiem, że
się zbłaźnisz, że się narazisz. Może się okaże, że trzeba
się będzie wycofać, uzupełnić swoje zdanie czy poprawić.
Ale nie wstydź się tego. Z założenia. Bo w herbie twoim
stoi szukanie mądrości, bo w rejestrze spraw twoich naj
ważnie
jszych jest odnotowane, że wciąż chcesz być mą
drzejszy.  185    N, Lie bój się. Nie bój się tego, co za progiem, co za
drzwi
ami. Nie bój się tego, w co wchodzimy, tego, co nas
czeka, ku czemu idziemy. Nie sądź, że już wszystko prze
żyłeś, wszystko wiesz i już cię nic nowego spotkać nie
m
oże, a to, co idzie, na pewno będzie gorsze, niebez
piec
zne, złe. Nie uciekaj wstecz, do tyłu, w dawność, bo
napra
wdę  jej już nie ma. Nie bądź emerytem, który
chce pozostać tylko przy tym, co sobie zdążył nagroma
dzić, nazbierać, 
naskładać  który już wszystko wie le
piej. Nie bądź em
erytem, niezależnie od tego, czy masz
lat 10, 20, 50 czy 80.
 Nie bój się. Bądź ciekawy tego, co idzie. Chciej prze
żyć, chciej doznać, chciej się dowiedzieć, chciej zoba
czyć. Włącz się w to wielkie święto całym sobą. Bo
idzi
emy ku światłości. Nawet gdy potykamy się, błądzi
my  to kierun
ek jest dobry. Bądź otwarty. Jeszcze przed
tobą, przed naszym społeczeństwem niesłychane odkrycia,
zaskakujące nowości, których nawet nie przypuszczasz.
I ciesz się na nic. Bądź w drodze. Bądź młody. Niezal
eż
nie od tego, czy masz 10 lat, 20, 50 czy 80.
  184    Lozmowa to jest, po pierwsze, umiejętność słuchania,
aby zrozumieć, o co drugiemu chodzi  zrozumieć jego
konce
pcję, punkt widzenia, propozycje, cele, zarzuty nam
stawiane. Dlatego rozmowa wzbogaca nas, poszerza nasze hory
zonty, uzupełnia to, czego nie wiemy, wykazuje, gdzie się
myl
imy, dokonuje korekty, gdy przeceniamy czy nie do
ceni
amy, ukazuje popełniane błędy, zmusza do ustępstw
ze swoich niesprawiedliwych żądań, nieuzasadnionych
roszczeń, pomaga sprecyzować nasze poglądy. Warunkiem rozmowy jest chęć poznania prawdy
i przełamania barier, jaki
e nas dzielą od ludzi  ale to
pi
erwsze i drugie przychodzi nam najtrudniej. 183  V^o ludzie mówią o tobie? Nie broń się, że nie słuchasz
t
ego. A więc  co ludzie mówią o tobie? Żeś inteligentny,
czy żeś dur
eń, żeś pracowity czy żeś leser? Żeś cwaniak,
oszust, złodziej, gdy tylko się da, każdego wykiwasz, że
na wszystkim robisz interesy, że na każdym robisz intere
sy, że każdego byś sprzedał? Czy żeś człowiek uczciwy?
Żeś kłamca, że na twoje słowo nigdy liczyć nie można,
czy że gdy obiecasz, to dotrzymujesz, żeś wierny? Żeś
chorągie
wka na dachu, czy że masz swoje przekonania?
Żeś wierzący, czy że właściwie nie wiadomo? Co ludzi
e
mówią o tobie? Co ludzie mówią o tobie? Nie mów, że nie słuchasz
t
ego. Posłuchaj. W tych mówieniach ludzkich często wię
cej niż źdźbło prawdy. I dla tego źdźbła prawdy warto
wiedzieć. 182  Lożna słuchać, nie słysząc, nie rozumiejąc, ślizgając
si
ę po powierzchni słów, dźwięków, wyrażeń. Bo tak to
już jest, że z tego samego zdania można 
wysłyszeć roz
m
aite treści, znaczenia; z tego samego słowa, z tego sa
m
ego mówienia można się rozmaitej mądrości nauczyć
albo nie nauczyć wcale, albo zrozumieć opacznie, błędnie,
albo zgorszyć się. Umiejętność słuchania. Sztuka słuchania. Dochodzenie
do istoty rzeczy. Odnajdywanie powiązań, relacji, wycią
g
anie wniosków. Dokonywanie już własnych odkryć,
stwierdzeń, prawd. Naucz się słuchania człowieka, który do ciebie mówi,
gw
aru tłumu, miasta, przyrody  szumu wiatru, lasu, mo
rza  głosu świata. Bo można słuchać i nie słyszeć, i nie
roz
umieć, i tracić, i przegrywać. 181  u 'miesz wybierać ludzi? Potrafisz oddzielić plewy od
zi
aren? Fałszywych od prawdziwych. Tych, co zmyślają,
od tych, co mówią prawdę. Tych, co obiecują gruszki na
wier
zbie i sami obrastają w pióra. Tych, co kręcą się jak
chorągi
ewka na dachu, byle być przy władzy. Tych, co
jak kameleon zmieniają kolor, byle zawsze zasiadać
w wygodnym fotelu. Umiesz ich odróżniać od tych, co
nie rzucają słowa na wiatr, od ludzi uczciwych, pracowi
tych, pochłoniętych troską o sprawy społeczne? Umiesz dobierać sobie przyjaciół, którzy są dla ciebie
jak bracia, którzy podobnie myślą, czują, patrzą w przy
szłość, którzy cię nie zawiodą w trudnych sytuacjach, nie
okradną, nie sprzedadzą, nie wpuszczą w maliny, nie wbi
ją noża w plecy? Umiesz dobierać sobie mędrców, nauczycieli, proro
ków, którzy wyrażą doskonalej to, co w tobie tylko prze
czuwane, pogłębią to, co myślisz, nazwą za czym
tęsknisz, rozpiszą na program, ukonkretnią to, co najbar
dziej sprawiedliwe, polskie, ludzkie, twoje?
  180    l o ci najmniej utalentowani najczęściej marnują życie.
Brak im siły przebicia, brak im odwagi, by zagrać jednym
tale
ntem. Przestraszeni tym, że inni mają więcej, onie
śmiel
eni, zakompleksicni tracą to, co otrzymali. To jest ostrzeżenie również skierowane do ciebie,
który nie jesteś geniuszem. Byś wiedział, jakie
niebezpiecze
ństwo stoi przed tobą. Byś umiał wykorzys
tać jak najlepiej to niewiele, któreś otrzymał.
 179  La pozór najłatwiej jest żyć tym, którzy otrzymali po
trzy albo po pi
ęć talentów. Oni żyją bujnie, szeroko, roz
rzutnie. Wciąż im starcza mądrości i sprytu. Nie potrzebu
ją wiele pracować, a wszystko im się udaje. Żyją wciąż
w otoczeniu ciekawych ludzi. Znajdują czas na wszystko.
Za
wsze mają pieniądze. Takim nawet błędy i grzechy są
ł
atwo przebaczane. Patrzy się z wyrozumiałością na ich
wybryki i ekstrawagancje. A naprawdę stoi przed nimi ogromne niebezpieczeń
stwo zmarnowania s
woich darów. Bo na to, co inni zdo
bywają z największym trudem, katorżniczą pracą,
ślęczeniem od rana do wieczora, im wystarcza jeden rzut
oka, przeglądnięcie materiału. A gdy zechcą się przyłożyć
do pracy, uzyskują rezultaty niewspółmierne do wysiłku.
W dodatku zawsze, na skinienie palca rzuca się do pomo
cy chmara ludzi, którzy za nich wykonują, ich zastąpią,
odci
ążą, im załatwią. Wreszcie  to, co umieją, o czym
stan
owią  potrafią sprzedać w najlepszym opakowaniu
i w najlepszym towarzystwie. I nawet gdy swoich pięciu
tale
ntów nie podwoją, ale część z nich stracą, to w o
czach
 świata są i tak lepsi niż ci, którzy podwoili swój je
den talent. W oczach świata, bo przed Bogiem są
potępieni. 178  alenty twoje to nie tylko to, co odziedziczyłeś. To nie
tylko wychowanie, które otrzymałeś. Wciąż jesteś obdaro
wywany: ludźmi, ich zaufaniem, sympatią, miłością, spot
kaniami, rozmowami, książkami, obowiązkami,
wydarzeni
ami kulturalnymi, politycznymi, społecznymi,
wakacjami, godzinami wolnymi od pracy zawodowej, pie
nięd
zmi, rzeczami. Dzień za dniem rozgrywa się twoje
ż
ycie, kształtuje się twoja osobowość w zależności od
t
ego, co robisz z tymi talentami. I z tych talentów przyjdzie ci się kiedyś rozliczać. 177  przecież ci mają najtrudniej w życiu  którzy naj
mniej ot
rzymali. Ci najmniej zdolni, którzy mimo to, że
d
użo pracują, wloką się zawsze gdzieś na końcu. Nic im
ł
atwo nie przychodzi. Okupują każdy krok znojem.
A przy tym muszą się wciąż przebijać przez góry własnej
nieśmiał
ości, ludzkich uprzedzeń. Tym najłatwiej o kom
ple
ksy, urazy, zahamowania. Nasuwa się im wciąż prosty
wni
osek: zrezygnować, ustąpić przed tymi, którzy mają
dwa, pięć, dziesięć talentów, zaszyć się w mysiej dziurze
i już nawet nie próbować, bo to i tak daremne. Prosty
wni
osek  wyrok śmierci dla siebie  dla nas, którzy
otrzymal
iśmy tylko po jednym talencie. 176  Lajtrudniej jest tym, którzy otrzymali po jednym talen
cie: nam o ptasich mózgach i zajęczych sercach, z hory
zont
ami na szerokość telewizora, z przewidywaniem na
k
oniec swojego nosa, z wyobraźnią kanarka. Wychowani
w suter
enach wielkich spraw, na ciasnych podwórkach
codzienn
ego załatania, mamy za towarzystwo gazety, za
rozmó
wców kobiety od magla. Owszem, próbowaliśmy,
ale tyle razy nam się nic powiodło, tyle razy sparzyliśmy
sobie palce, dostaliśmy po łapach, tyle razy nas upokorzo
no, tyle razy zostaliśmy skrzywdzeni. Najchętniej chowa
my się jak ślimak w skorupie, będąc przekonani, że i tak
nie nadgonimy, a tym bardziej nie prześcigniemy  że nie
wygr
amy. Liczymy tylko nasze przegrane, klęski, upadki.
Narosła w nas nieśmiałość. Nie czekamy już na nic. Żyje
my okruchami, które spadają ze stołu wielkich tego świa
ta. 175  Lie narzekaj, że potrzebują twojej pracy. Ze liczą na
ci
ebie, na twoją poradę, rozstrzygnięcie, pomoc, na to, co
robisz, nad czym siedzisz, co organizujesz. I choć oburza
ją się, narzekają na ciebie, gdy się spóźniasz, gdy nie wy
konasz tak, jak powinieneś, jak obiecałeś, jak się tego
spodziew
ali, i choć zazdroszczą ci, gdy ci się uda, gdy
ich zaskoczysz, olśnisz, to przecież czujesz, że jesteś
obe
cny w świecie, powiązany z ludźmi najrozmaitszymi
nićmi powinności, zależności, odpowiedzialności. Najgorzej, gdy niczego od ciebie nie chcą, nigdzie na
ci
ebie nie czekają, nie mają do ciebie żadnych pretensji,
bo wiedzą, że nie potrafisz, nie umiesz  bo cię to nie ob
ch
odzi, bo ci się nie chce. Albo dlatego, że boją się cie
bie, bo jesteś pyszny, pewny siebie, niemożliwy do
współżycia. Są mili, ale tolerują cię jak gościa, jak mebel
niepotrze
bny, choć może nawet cenny, ale już po chwili
chcą, abyś sobie poszedł, bo zawadzasz. Może od samego początku nie chciałeś być potrzebny.
Było ci wygodniej być niepotrzebnym. Mieć dzień wolny
od rana do nocy wyłącznie dla siebie samego. A może
dopi
ero potem utraciłeś ten dar potrzebności, wycofałeś
się z niej. Ciążyła ci, zmęczyłeś się trudem służby.
A może dopiero wtedy, gdy odeszły dzieci z domu, gdyś
przeszedł na emeryturę czy rentę. A przecież potrzebność
należy do istoty człowieka, do definicji człowieka. Bez
niej nie da się żyć normalnie.
 174  /złowiek jest istotą, która daje świadectwo prawdzie.
Ale najpierw trzeba tę prawdę zbudować w sobie. A to
wcale nie jest łatwo. Jesteś wciąż oszukiwany. Pod pozo
rem prawdy, wolności, wdziera się w ciebie głupota, ma
łość, pazerność  wszystko co łatwe, przyjemne,
wygodne, byle szybko, jak najprędzej. Prawdy trzeba szu
kać. Przez rozczarowania, pomyłki, błądzenia, grzechy,
przez wciąż nowe odkrycia, olśnienia, zachwyty. Bierz ją
z księgi ksiąg, jaką jest Biblia, bierz ją z wielkiej literatu
ry. Czerp z księgi, którą jesteś ty sam; ze społeczeństwa,
w którym żyjesz; z ludzkości, do której należysz. Czytaj
z księgi, jaką jest przyroda, kultura i sztuka  buduj
w sobie wszystko, co wielkie, mądre, całą wspaniałość
tego świata, całą jego wolność. A przekazujesz swoją prawdę, gdy wygłaszasz swoje
cr
edo, tłumaczysz swój punkt widzenia, swoją optykę.
Gdy pouczasz, radzisz, odpowiadasz na pytania.
A zwłaszcza przekazujesz ją sobą. Sobą ukazujesz swoją
m
ądrość i głupotę, wielkość czy małość, prawość czy po
dłość, prostotę czy powikłane wnętrze, bezinteresowność
czy interesowność. Sobą przekazujesz to, coś zbudował
w sobie i co wciąż będziesz budował  do końca twoich
dni. 173  l łaszą kultura jest kulturą rocznic. Świętowanie wiel
kich wydarzeń z naszej przeszłości jest istotnym elemen
tem budowania życia osobistego, jak i społecznego.
Troszczymy się o to, żeby ich nie zapomnieć, ale powra
cać do nich, uobecniać je w sobie, przeżywać na nowo,
identyfik
ować się z nimi. Nasza religia chrześcijańska jest religią rocznic, wy
d
arzeń z życia Jezusa. Uznaliśmy, że istotny dla naszego
ż
ycia jest On sam i świętujemy Go przez powtarzanie
Osta
tniej Wieczerzy, którą ustanowił na pamiątkę śmierci
i zmartwychwstania  ale właściwie na pamiątkę całego
ż
ycia. Bo na śmierć i zmartwychwstanie zarobił sobie
sw
oim życiem. Wobec tego świętujemy Adwent, Jego
Narodz
enie, Jego Chrzest, Wielki Tydzień i Wielkanoc,
Wniebowstąpi
enie  by wrósł w nas. Nasza kultura osobista jest kulturą rocznic. Bo każdy
z nas jest bratem Chrystusa, synem Bożym. I świętuj
emy
dzień naszego narodzenia i chrzest, i dostęp do Stołu Pań
skiego i do dojrzałości chrześcijańskiej, i małżeństwo czy
kapła
ństwo, wreszcie śmierć  same wydarzenia i roczni
ce. Bo uważamy je za ważne dla naszego życia osobiste
go. Nasza kultura narodowa jest kulturą rocznic. Bo każdy
n
aród jest jak Chrystus  jak Syn Boży. I ma swoje na
rodz
iny i swój chrzest, okresy rozwoju, rozkwitu i chwile
upa
dku, śmierci, ale i powroty do życia: zmartwychwsta
nia. I świętujemy te wydarzenia i ich rocznice, bo te spra
wy są naszymi sprawami, bo tamci ludzie to nasi bracia,
podobni do nas we wszystkim. 172  Loże przejść bardzo dużo czasu. Może przejść bardzo
wiele lat. A ty zupełnie nie rozumiesz. I nagle stanie się.
To bywa na modlitwie. A bywa i nie na modlitwie. Wy

cz
ytasz z tekstu, który tysiąc razy czytałeś. Usłyszysz
z tekstu, który tysiąc razy słyszałeś. Nagle, jak błysk
światła, które oświeci wnętrze ciemnego pokoju, zoba
czysz ze zdziwieniem, z przerażeniem, z radością. I wtedy
wreszcie zrozumiesz. I zadasz sobie pytanie, jak mogłeś
żyć tyle czasu w nieświadomości. I zdaje ci się, że to już
k
oniec, że ci to wystarczy. Że już więcej zrozumieć nie
mo
żna i nie potrzeba. Że z tym światłem można iść aż do
śmie
rci. Tylko ani się nie spostrzeżesz, jak z biegiem dni
przygaśnie to, co świeciło w tobie jasnym światłem, jak
wypłowi
eją kolory, jak wyziębniesz. Aż znowu przyjdzie
chw
ila jedyna, może w innej sytuacji, warunkach. Znowu
n
agle zabłyśnie światło jak grom albo jak delikatna zorza
pora
nna i znowu wszystko zrozumiesz. To będzie znowu
j
akaś podstawowa prawda albo jakiś szczegół, który na
n
owo ukaże ci wszystko, coś dotąd wiedział. I zdaje ci
się, jakby się niebo otwarło. Taka radość, takie uniesienie
taka wdzięczność. Ale przecież to nie koniec. I to nie
wszys
tko. To cię Bóg prowadzi. Tak dorastasz do pełni
Chrystusowej, człowieczej. 171  (ł Ldzieś w głębi naszej świadomości tkwi przeświadcze
nie, że aby być prawdziwym chrześcijaninem, należy roz
dać wszystko, co mamy, ubogim i złożyć ślub ubóstwa.
Wciąż nas nurtuje niepokój, że to codzienne życie, gdzie
trzeba zarabiać, obliczać, kupować, sprzedawać, targować
się, inwestować, oszczędzać, domagać się, płacić podat
ki  że to jest zawsze bagno. Jesteśmy przekonani, że naj
lepszym miejscem dla chrześcijanina jest góra objawienia
czy przemienienia, względnie kościół, gdzie może trwać
zjednocz
ony z Bogiem w modlitwie. Na pewno twoje miejsce to góra, na której trwasz
zjednocz
ony z Bogiem  miłością. Ale z niej musisz
wciąż schodzić, by działać w miłości: przez twoje czyste
r
ęce. A gdybyś z niej schodził i zabierał się do brudnych
inter
esów, to by znaczyło, żeś na tej górze modlitwy
w ogóle nigdy nie był.
  170    (iarę mieć. Taką, iżby drzewa wyrywać, góry przeno
sić, morze uciszać, pożary gasić, chorych uzdrawiać,
umarłych wskrzeszać. Wiarę mieć. Żyć bezinteresownie, gdy wszyscy na
wszys
tkim chcą zarabiać. Być ubogim, gdy wszyscy my
ślą tylko o tym, jak si
ę wzbogacić. Pracować, gdy wszys
cy swoje obowiązki lekceważą. Służyć ludziom, gdy
wszyscy chcą, by im służono. Być miłosiernym, gdy
wsz
yscy troszczą się tylko o siebie. Pozostawać w cieniu,
gdy wszyscy chcą błyszczeć na świeczniku. Wiarę mieć. 169  r x_Chleba naszego
powszedniego
daj nam dzisiaj   Wp (patruj się w groby twoich ukochanych. Pytaj: „Coś
cie chcieli osiągnąć w życiu? Jakie by
ły wasze dążenia,
pragni
enia, tęsknoty? Ile się z tego sprawdziło? Które
uznaliście za niepotrzebne? " Wpatruj się w groby twoich wielkich: myślicieli, artys
tów
, polityków, żołnierzy. I pytaj ich, jakiej sprawie swo
je życie oddali, o co im chodziło, o co walczyli.
 I wiedz, że to są pytania również do ciebie, byś sobie
odpowiedział, na czym ci naprawdę w życiu zależy.  165    dest czas dziecięctwa, jest czas młodości, jest czas doj
rz
ały, jest czas starości. Uwierz w to, że będziesz czło
wi
ekiem starym. Nie odgrażaj się, że nie doczekasz, że
wcz
eśniej umrzesz. Bo przyznaj, lata płyną i nie masz
wc
ale zamiaru szybko oddać swojego życia. A więc mu
sisz mieć na tyle odwagi, żeby sobie powiedzieć  będę
człowi
ekiem starym  ze wszystkimi konsekwencjami
tego słowa: fizycznymi i psychicznymi. Pierwszym wnioskiem z tego stwierdzenia jest: spiesz
się z życiem  póki jeszcze nie zanurzyłeś się cały w sta
rość, wykorzystaj je jak najlepiej. Na twórczość, na pracę,
na dawanie z siebie jak najwięcej, jak najintensywnie
j. A po drugie  wyobraź sobie siebie jako człowieka
starego. I zastanów się, co będziesz wtedy robił, żebyś się
nie znalazł jak ryba wyrzucona na brzeg. Żebyś wtedy nie
miał pretensji do ludzi, do Boga, do świata.
 A po trzecie  nie gardź ludźmi starymi. To twoja po
dob
izna, twój kształt, ku któremu idziesz. Obyś go przyjął
z jak największą godnością. 164  i^tarałeś się wszelkimi sposobami, by wcześniej nie um
rzeć. Aż nadszedł trzeci wiek. I bądź za to wdzięczny.
Ale nie zapomnij, że to czas szczególnego dojrz
ewania do
śmie
rci. Czas zbliżenia do Boga. Głębokiej modlitwy.
Uświadomi
enia sobie, że On Nieskończony, Niepojęty 
jest Ojcem wyrozumiałym i przebaczaj
ącym. 163  desień życia. Czas emerytury. Czas ciszy. Przeważnie
dzi
eci są już wydane, rozeszły się po świecie. Jeszcze tu
i ówdzie ich dziecinne drobiazgi. Jeszcze ich zdjęcia, te
raz w albumach, troskliwie porządkowane. Czas mądroś
ci  już za późnej. „Gdybym był taki mądry jak teraz,
in
aczej bym sobie urządził życie." Coraz bardziej brak sił
na wszystko. I upiory chorób straszące po nocach, dające
znać o sobie również w ciągu dnia. Czas samotności.
Uciekasz sprzed ciekawskich oczu. Wiesz o swoich zmar
szczkach, pobrużdżonej twarzy, siwiźnie, przerzedzonych
osach, kaprawych oczach. Wstydzisz się swoich drżą
cych rąk, nieporadnych ruchów. Jeszcze nie umiesz
cierpliwie znosić, gdy odwracają się od ciebie z lekce
ważeniem, wstrętem nawet najbliżsi. Ale może się zdarzyć, że tobie  coraz bardziej gar
dzącemu sobą i wstydzącemu się siebie usiądzie na kola
nach wnuczka, popatrzy w twarz szeroko otwartymi
oczkami i powie: „Dziadziu, jak ja ciebie kocham". To
jest niespodziewana łaska, jaką otrzymasz. Bo przecież
zdaw
ało ci się, że twojego zetlałego serca nie stać na
miłość. 162  u 'mieć odejść z posady, ze stanowiska, gdy misja
skończona, zadanie wykonane  gdy już nie jesteś po
trze
bny. Umieć odejść bez histerii, pretensji, gdy już two
ja godzina wybiła, chociaż te pracę tak pokochałeś,
chociaż się z nią tak związałeś. Bo już ciebie czeka nowe
powoł
anie, bo już błyszczą nowe cele, wyrastają nowe
obowią
zki. Byłeś tylko chciał głowę odwrócić.  161    Lończą się wakacje, urlopy, wczasy. Za chwilę powró
c
imy do czterech ścian naszego domu, do naszych war
szt
atów pracy, włożymy ręce w codzienny trud. Za chwilę
powróc
imy do ludzi, z którymi żyjemy na co dzień, do
tych samych twarzy, do tych samych uśmiechów, zmar
szczeń brwi, odezwań się  dni 
zaczną się odwijać jak
nagr
any film. Ale ty nie możesz być taki sam jak w poprzednim
r
oku. Masz za sobą kolejny czas ododpoczynku  czas
spac
erów, samotności, refleksji, modlitwy. Czas myśle
nia  prawie niedbałego jak przepływające obłoki na nie
bie  ale myślenia: nad sobą, nad swoim życiem.
 Za chwilę wrócimy do swojej zwyczajności. Nawet już
tęs
kno nam do pracy, już się zrywamy do tego, co przed
n
ami, czujemy, że już dość przemyśleń, że już potrafimy
lepiej. Jesteśmy pewni. Życzę ci, żeby ta twoja mądrość zdobyta w szumie de
szczu, w zieleni łąk, w brązach lasów, w wygwieżdżonym
ni
ebie nie prysła jak bańka mydlana w zetknięciu się
z twardym murem codzienności. 160  l o może wtedy, kiedy leżysz na brzegu morza, jeziora,
rz
eki  w półśnie, gdy usypia cię słońce, wiatr i szum
w
ody  przyjdzie ci do głowy: ile jeszcze lat pożyję? To
m
oże wtedy, kiedy zbudzisz się, bo halny ruszył płótnem
nami
otu, bo nagły deszcz zaszumiał po dachu, bo przy
wr
ócił cię do przytomności jakiś sen, popatrzysz na mie
si
ące, które co dopiero odeszły  jakbyś to był ty, jakby
nie ty, jakbyś to był ty sam, jakby kto inny.
 Poprzez te dnie, które przepływają teraz w zwolnio
nym rytmie, przez długie wędrówki wśród lasów i zbóż,
górsk
imi ścieżkami, brzegiem morza, przez życie w pry
mitywnych warunkach, przez kontakty z nowymi miejsca
mi i z nowymi ludźmi, przez rozmowy i milczenie, przez
wys
iłek fizyczny, przez wszystkie zamyślenia zaczynasz
pow
oli odkrywać samego siebie. W ciągu roku pracy
ż
yłeś coraz bardziej po wierzchu. Teraz zaczynasz czuć,
że ty  jesteś ty. Oddalony od swoich miejsc, od swoich
l
udzi, od swoich spraw, oceniasz z perspektywy to, coś
r
obił, coś mówił  twoje ambicje, kontakty z ludźmi, stra
chy, małe czy większe nieuczciwości, kłamstwa, swoją
sprzedajność. Potwierdzasz to wszystko wielkie, które
w tobie tkwi, za którym tyle razy już się opowiadałeś.
Stajesz się znowu sobą. Tym najlepszym sobą. 159  <Jakie de książki przeczytałeś w czasie tych wakacji? Jaką
ksią
żkę czytasz? A może wogóle nie czytasz i tylko oglą
dasz telewizje i zaglądasz do prasy codziennej? Pytam, bo znasz już trochę siebie i wiesz, jak łatwo
zr
ażasz się, przygasasz, zamykasz się w sobie, przywie
rasz do swojego miejsca, kurczysz się; bo wiesz, jak cię
łatwo przestraszyć, speszyć, że odniechce ci się żyć.
Chcesz nadal tkwić w swoim kurniku? Pytam, bo znasz
już trochę siebie i wiesz, jak łatwo wpadasz w schematy
myślowe, nie jesteś w stanie oderwać się od swojego pun
ktu widzenia, od swoich przyzwyczajeń, od swojej pew
n
ości siebie czy wręcz arogancji półinteligenta. Chcesz
nadal trwać w strachu, że ktoś ma inne zdanie niż ty, że
może się okazać mądrzejszy niż ty? I dlatego, proszę cię, czytaj! Słuchaj, co woła ktoś do
ciebie  może spoza granic, może spoza dzisiejszego cza
su  człowiek podobny do ciebie. Który chce ci coś po
wiedzieć. Jego zdaniem bardzo ważnego. Żeby ci pomóc.
Bywa, że nie widziałeś go, nie znasz go. Nie wiesz, jak
wygl
ąda, a przecież może zaistnieje dla ciebie i okaże się
dla ciebie bardzo ważny. Bo dostarczy nowych informa
cji. Bo da ci do myślenia. Bo dokona już nie 
korektur, ale
nawet przewartościowań w twojej hierarchii wartości.
Któryś otępiał, któryś przygasnął. Żebyś znowu zapłonął.  158    Vrzas dzieli się na czas pracy, odpoczynku, świętowania
i czas dla siebie. Jeżeli więc wymyśliłeś, że w wakacje
odmalujesz całe mieszkanie, wyremontujesz dom, napra
wisz dach, odświeżysz meble, będziesz pracował na dział
ce, odwiedzisz rodzinę, pojedziesz do Londynu albo na
Haw
aje  to źle zrobiłeś. Wakacje to czas dla siebie. Czas, kiedy trzeba się
przy
jrzeć z dystansem sobie i swojemu światu. Dopiero
z takim założeniem możesz nawet malować mieszkanie,
spotkać się z rodziną, zwiedzić Salzburg czy inną Pragę. 157  V/za łaś wakacji. Czas obłoków na niebie, wody, trawy,
l
asu, wiatru, słońca i deszczu. Czas plaży, wędrowania,
inn
ego rytmu dnia, innych ludzi, nowych ludzi, nowych
rozmów, spotkań, sytuacji. W tym jesteś ty. W obłokach i w zachodach słońca,
w zieloności łąk i w szumie wiatru, w mroku lasu, w bie
li piasku, w rozmowach o świecie i polityce, o sztuce
i gospodarce jesteś wciąż ty. Z wszystkim, co dotąd zro
b
iłeś. Z tym wszystkim, jak postępujesz. Czas wakacji. Czas refleksji, namysłu, zastanawiania
się nad życiem i nad światem nad swoim światem, nad
sw
oim życiem, nad swoją śmiercią. Nad dobrem i nad
złem  nad swoim dobrem, nad sw
oim złem. Czas wakacji, czas rekolekcji  ważny czas.  156    "zięki niech będą naszym nauczycielom za ich pracę.
Za ic
h przygotowanie się do lekcji. Za ich staranne pro
wadz
enie zajęć. Za poprawianie zeszytów, prac domo
wych, wypracowań szkolnych. Za ich odpytywanie dzieci
i sprawiedliwe oceny. Za lekcje wychowawcze, rozmowy
z dziećmi, spotkania z ich rodzicami, za opiekę nad trud
n
ymi, upośledzonymi, zapóźnionymi w rozwoju. Dzięki
nauczyci
elom za to, że uczą prawdy, sprawiedliwości,
woln
ości, pokoju, miłości człowieka, miłości ojczyzny,
mił
ości świata. Dzięki, jeżeli tak czynią. Ze wszystkich zawodów ten jest najważniejszy. Ze
wszystkich powołań, powołanie najpiękniejsze. Bo po
rodzicach  właśnie oni kształtują człowieka przyszłości,
l taki będzie nasz naród, jakich mamy rodziców, ale i ja
kich mamy nauczycieli.
 155  Jak wytłumaczyć człowiekowi, który szuka nowych
podniet, że narkotyki zniszczą go fizycznie i psychicznie,
że zaatakują szczególnie mózg? Jak ostrzec, że jego orga
nizm będzie się coraz bardziej od nich uzależniał? Jak za
grozić, że gdy nastąpi głód narkotyku, będzie musiał stale
brać coraz silniejsze dawki, które go ostatecznie zniszczą,
że wtedy zażywanie nie da już żadnej przyjemności, że
wt
edy pozostanie tylko konieczność, bo inaczej biegunki,
wymi
oty, lęki aż do opętania? Jak wytłumaczyć to człowiekowi, który nie przyzwy
czaj
ony, by sobie czegokolwiek odmawiać, bo od dziecka
wszys
tko mu było wolno, bo spełniano jego zachcianki,
bo dogadzano mu we wszelaki sposób? Jak wytłumaczyć
to człowiekowi, który nie wic, co to znaczy pokusa, co to
jest grz
ech, co znaczy opanowanie swoich zachcianek,
kształtow
anie swojego charakteru, trzymanie się w garś
ci  skoro go nikt tego nie uczył, nikt mu o tym nawet
nie mówił?
  154    A jeżeli się nie uczy. A jeżeli ciągle traci czas, obija
się, słucha nagrań, włóczy się. A jeżeli zaczyna nałogowo
pić. A jeżeli nie postępuje tak, jak ty uważasz, że powi
nien postępować. Bo go jeszcze nie stać na to, żeby sobie
si
ebie wyobrazić jako tego przegranego na końcu życia. Co robić, jak go ratować? Zwymyślać, zbić, zamknąć? Cena naszej wolnej woli. Płacą ją dzieci, młodzież,
dor
ośli. Ale to równocześnie zadanie dla nas, którzy już
wi
emy, dlatego jesteśmy odpowiedzialni za tych, którzy
jes
zcze nie wiedzą. Przekonaj ich  niekoniecznie dysku
tow
aniem. Poprowadź, ale nie za kołnierz. Wychowaj, ale
nie 
drylcm. Zrób z niego człowieka, ale nie na siłę.  153    iyby tak można było wynagrodzić dzieciom wszys
tkie krzywdy, których doznały od swoich rodziców. Gdy
by tak można im było dać wszystkie 
niedane godziny,
m
ądrość, której nie otrzymały, ciepło, którego nie znały,
co
fnąć zgorszenie, które się dokonało na ich oczach, złe
owa powiedziane w ich obecności, brutalne zachowanie,
którego nie powinny być świadkami; wycałować za brak
czuł
ości, przytulić, pogłaskać, przygarnąć. Ale niczego
co
fnąć się nie da. To już w nie zapadło, już je uformowa
ło. I dlatego nasze dzieci są takie koślawe, garbate, przy
gięte do ziemi, smutne, przygłupie, zakompleksione,
z zachwianiami psychicznymi, leniwe i niezorganizowane.
Gdyby tak można było zacząć inaczej. Tylko czy stać
nas na to? Czy jest w nas tyle mądrości, ciepła, cierpli
wości, wyrozumiałości? Przecież sami jesteśmy pokręceni,
wypaczeni, pełni urazów, niekochani. 152  D< "om rodzinny  kula kryształowa zawieszona na szczy
cie naszego życia, mieniąca się wszystkimi barwami.
Dom rodzinny  miejsce święte. Gdzie matka  uosobie
nie ciszy, pokoju, wyrozumiałości i słodyczy. Gdzie oj
ciec  opiekun, obrońca  ten mądry, rozważny, który
wszys
tko wie, wszystko może. Gdzie dzieci  iskry słoń
ca. Dom rodzinny, szkoła życia: miłości, służby, poświe
cenia, pomagania, przebaczania. Dom rodzinny 
przystań, do której się wraca ze wszystkich dróg i odda
leń, za którą się tęskni, jak za rajem utraconym.
 Dom rodzinny  miejsce kaźni, upokarzania, prześla
dow
ania, zawiści, zazdrości, niszczenia człowieka. Dom
rodzi
nny  szkoła zakłamania, obłudy, nienawiści, zem
sty. Dom rodzinny speluna pijacka pełna bałaganu
, bru
dów, niechlujstwa, zgorszenia. Dom rodzinny 
poczekalnia na zagubionej stacji życia, gdzie pojawiają się
przypadkowi podróżni. Czasem ten, którego należy naz
wać ojcem, czasem ta, którą należy nazwać matką. Gdzie
wciąż zimno, ciemno, obco, nieprzytulnie, skąd się ucieka
tam, gdzie jest choć trochę ciepła i światła.
  151    Taki ci jest los rodziców wobec swoich dzieci. Jeszcze
m
ałe dziecko jest zapatrzone w ich przykład, zasłuchane
w ich słowa. A
le w miarę jak wchodzi w środowisko ró
wieśn
ików, wtedy prorokiem staje się kolega, koleżanka,
cz
asem nauczyciel, sąsiad, sąsiadka. To, co mówi matka
i ojciec, jest lekceważone, czasem wprost pogardzane. Ich
prośby, ostrzeżenia, nagany są odrzucane jak śmiecie. Może dopiero po latach dziecko stwierdzi: dobrze mat
ka mówiła, słusznie ojciec upominał. Tylko często bywa
to już poniewczasi
e, kiedy siedzi na stosie rupieci, które
nazywa życiem.  150    Irzcstaje się być dzieckiem, kiedy nie szanuje się swoich
rodz
iców. Są tacy, którzy przestają być dziećmi bardzo
wcz
eśnie. Są kukułcze monstra. Ci traktują rodziców jako
tych, którzy dostarczają im pieniędzy i załatwiają wszys
tkie ich sprawy. Są kukułcze monstra, które w miarę
upł
ywu lat coraz bardziej rozgnieżdżają się i wypychają
sw
oich rodziców z ich domu. Być dzieckiem niezależnie od tego, ile się ma lat. Nie
zale
żnie od tego, czy żyją, czy już nie. Być człowiekiem. 149  "ziecko wchodzi w dojrzałość, odkąd bierze odpowie
dzia
lność za siebie i za innych. Kiedy nauczy się odróż
niać dobro od zła. Kiedy umie ocenić, co szkodzi 
dz
isiaj, jutro, za tydzień, w dalszym życiu  a co pomaga.
Kiedy umie odmówić sobie tego, co złe, chociaż pociąga
jące, atrakcyjne, chociaż daje przyjemność, a podejmować
dobro, choć trudne, wymagające wysiłku, samozaparcia.
Taki jest probierz dojrzałości każdego człowieka,
niezale
żnie od tego, ile ma lat. 148  Lie wolno rodzicom traktować swoich dzieci 
niezależnie od tego, czy one są jeszcze w szkole podsta
wowej, średniej czy na wyższych studiach  jak studen
tów mieszkających w luksusowym domu studenckim.
A tak już teraz bywa, że rodzice cały swój wysiłek wkła
d
ają w to, aby dziecko uczyło się nalcpicj. I stąd starają
si
ę swoim dzieciom stworzyć idealne warunki do nauki,
ja
kby to był istotny cel ich życia. Odciążają je od wszel
kich obowiązków, od wszelkich prac, ustępują im na każ
dym kroku, dyspensują je od całego życia rodzinnego 
na to, żeby miały maksymalną ilość godzin na naukę.
A przecież rodzice mają wychować dziecko. Nauka jest
ważna, oczywiście, ale powinna stanowić jeden z elemen
tów w wychowaniu dziecka. W jego życiu musi być miej
sce na zaniesienie chorej babci obiadu, na sprzątanie po
s
obie, na robienie zakupów domowych, odkurzanie czy
froterow
anie, na mycie naczynia, na niedzielne wizyty, na
śl
uby, na chrzciny, pogrzeby, na teatr i kino, na koncerty
i wystawy, na we
ekendy w lecie, na weekendy w zimie 
i to wciąż z rodzicami. Z rodzicami.
 147  w, fychować człowieka. Żeby umiał pracować, zarabiać
na siebie, zbudować swój dom, założyć rodzinę, utrzymać
ją, żeby umiał iść, według swoich możliwości, po szcze
blach kariery. Wychować człowieka tak, żeby gdy przyjdzie taki
czas, umiał tamto wszystko oddać  i spokój, i karierę,
i dostatek  za godność osobistą, za najwyższe swoje ide
ały.  146    Lauczyć dziecko. Nauczyć czytać, nauczyć pisać.
Wprowadzić w świat ludzkiej wiedzy, zaciekawić je, roz
budzić intelektualnie, stawiać pytania, szukać odpowiedzi.
Nauczyć wyobrażać sobie, myśleć, rozumować, porządko
wać wiedzę. Wychować dziecko do życia w społeczności. Wdrożyć
w sposoby bycia, które są zwyczajne naszej kulturze.
Ż
eby umiało witać się i żegnać, zachowywać się w domu,
na ulicy, w sklepie, w szkole, kontaktować się ze starszy
mi, rówieśnikami, młodszymi. Nie tylko sprawnie, wy
go
dnie dla siebie, ale w trosce o drugiego. Wdrożyć je
w to, co się nazywa uczciwością, prawością, niekłama
ni
em, posłuszeństwem wobec rodziców, szacunkiem wo
bec wychowawców, wobec starszych. Nauczyć dziecko, wychować dziecko. Przekazać mu
spuśc
iznę wiedzy i kultury. A równocześnie  nie znisz
czyć go. Nie zniszczyć jego osobowości. Jego niepowta
rza
lnej jedyności. Nie chcieć zrobić z niego automatu,
kt
óry będzie się tak zachowywał, jak go wytresowaliśmy,
autom
atu, który służy po to, aby wykonywał określone
czynn
ości w społeczeństwie. Dać mu wolność. Swobodę.
Spontaniczność. Autentyczność. Nauczyć je żyć, rozumo
wać logicznie, wyciągać wnioski, dochodzić do własnych
rozwi
ązań, decydować, być odpowiedzialnym za to, co
m
yśli, mówi, czyni. Aby było w pełnym tego słowa zna
czeniu człowiekiem. 145  o czym marzysz dla swoich dzieci? Ty, który masz je
już dorosłe. Ty, który masz je maleńki
e. Ty, który jeszcze
dzi
eci nie masz, ale już jakoś sobie o nich myślisz.
O czym marzysz dla swoich synów? Żeby co?
 Żeby zrobili karierę? Żeby byli bogaci? Żeby byli
u władzy? Żeby byli przedsiębiorczy, zaradni, sprytni,
ż
eby sobie dawali radę w życiu? W jakim sensie? O czym marzysz dla swoich dzieci? O czym marzysz
wciąż jeszcze dla siebie?  144    Ma Łatką być. Nie tylko panią magister, doktor, profesor,
inżynier, kierowniczką, kasjerką. Nie panią z mężem,
z drugim mężem, z piątym mężem. Nie panią z panem,
z drugim, z piątym. Nie panią z papierosem, z wódką,
z makijażem. Matką być. Wybrać spośród wszystkich miłości tę
m
iłość nieporównywalną, jedyną. Tę miłość najbardziej
radosną, najbardziej bolesną. Radosną, przez ciągłe odkry
wanie w swoim dziecku coraz to nowych okruchów złota,
c
oraz innych promieni słońca  przez najmniejszy gest
mił
ości, dobra, który się w nim objawia. Bolesną  nie
przez trud dziewięciu miesięcy ciąży, nie przez bóle poro
dowe, nie przez nieprzespane noce, nie przez jego katarki,
choroby brzuszka, nocne płacze, nie przez codzienne pra
ce domowe, ale przez rozczarowania, gorycze, zawody,
rozpacze, przerażenia. Gdy nagle zobaczysz w swoim
dziecku zło, któregoś nie posiała, nienawiść, której dostę
pu do niego broniłaś wszelkimi sposobami, na jakie cię
b
yło stać. Gdy usłyszysz z jego ust słowa rzucone w cie
bie, których nie słyszałaś od nikogo, gdy spotkasz wzgar
dę, której ci nigdy nikt nie okazał. Matką być. Przyjmować upokorzenia, jakich nigdy od
nik
ogo byś nie przyjęła. A potem patrzeć, jak twoje
dzie
cko bez żalu odchodzi z kimś innym od ciebie, by za
ł
ożyć swoją rodzinę. I być dla niego nadal sprzątaczką,
pokojó
wką, pomocnicą domową, panną do wszystkiego,
opieku
nką jego dzieci. Znowu znosić upokorzenia i po
niż
anie, krytyczne uwagi i pokpiwanie, choćby z twojej
niezgrabności, w którą cię wpycha starość. Matką być. A może tylko panią dyrektor, panią z pa
nem, panią z psem, panią z kotem, panią z sobą samą.  143    Liech będą matki pochwalone. Bo one, jak nikt inny
z ludzi
, uczestniczą w akcie stwórczym. Bo one dostępują
ł
aski miłości bezinteresownej w takim wymiarze, jak nikt
i
nny. Gotowe na każdy płacz, krzyk, prośbę, tak swojego
niemowl
ęcia, jak i dorosłego dziecka. Bo one, jak nikt na
świecie, potrafią kochać, chociaż odepchnięte, zlekce
ważone, sponiewierane. Zawsze zdolne do przebaczania,
do dalszej służby. Niech będą matki pochwalone, bo one jak nikt inny są
w stanie kochać na podobieństwo Boga samego. Są
w stanie  jeżeli pójdą za swoim matczynym powoła
niem. 142  l y, który jesteś mężem, żoną, ojcem, matką, dzieckiem,
uczniem, nauczycielem, pracownikiem, dyrektorem 
wiedz, że znajdujesz się pod presją społeczną. Wszyscy
chcą, żebyś był taki, „jak być powinieneś", żebyś mówił
„tak", jeżeli wszyscy uważają, że powinieneś powiedzieć
„tak", mówił „nie", jeżeli uważają, żeś powinien powie
dzieć „nie
" powinieneś zachować się, jak oni uważają.
Nik
ogo nie obchodzi, w co wierzysz, co myślisz, jakie
masz przekonania. I pod naciskiem opinii społecznej, dla
świ
ętej zgody tak reagujesz. Boisz się myśleć po swoje
mu, zachowywać się po swojemu. Bo boisz się plotek,
o
bmów, oszczerstw. Miażdży cię to, „co ludzie pomyślą"
i co ktoś powie. Wolisz się nie nar
ażać. I tak coraz bardziej wtapiasz się, jesteś miazgą, zosta
jesz wchłonięty przez społeczeństwo  nie ma cię! Jesteś
nikt! Uległeś  pod naciskiem społecze
ństwa. „No to co mam teraz robić?" Trzeba się odgiąć. Wyprostuj się. Powróć do swojej
lud
zkiej godności. „Że ja jestem ja!" Tak myślę. To jest
m
oje zdanie. Może się nawet mylę. Ale spróbuj to obro
nić. Może nawet ustąpię, ale w tej chwili, tak mi się zda
je. Bądź sobą! Mów, co myślisz! Postępuj, jak uważasz!
Zach
owuj się zgodnie ze swoim przeświadczeniem. Byłeś
nie krzywdził drugiego człowieka. Byłeś go nie oszuki
wał, nie obrażał, nie poniżał.
 To jest walka o wszystko! Bo tak idąc  stajesz się
człowiekiem. A zgadzając się na wszystko  szmatą. 141  tądź tym, kim być powinieneś. Mężem. Żoną. Ojcem.
Matką. Dzieckiem. Babcią. Dziadkiem. Uczniem. Nauczy
cielem. Inżynierem. Pielęgniarką. Lekarzem. Rolnikiem.
Rzemieślnikiem. Urzędnikiem. Bądź tym, czym być powinieneś. Wkładaj w swój za
wód pełnię swojego zaangażowania, swojej inteligencji,
inwe
ncji, troski. Staraj się wykonać swoje zadania jak
najl
epiej, maksymalnie wykorzystaj każdy dzień. Bo two
ja praca zawodowa to najważniejszy kształt twojej miłości
bliźni
ego, twojej służby człowiekowi. W niej się więc
rozstrzyga twoje człowieczeństwo, twoja świętość. 140  Lie ma pecha w twoim życiu, nie ma przypadku. Mo
żesz zmarnować największe okazje  w ogóle ich nie
d
ostrzec. A możesz drobne wydarzenia zamienić w naj
wię
ksze  od ciebie to zależy. Przeszłymi latami zarobiłeś
na to, jak teraz postępujesz. I obecnie zarabiasz na to, jak
będziesz decydował za miesiąc, za rok. Masz takie życie, jakie sobie budujesz. Jesteś jednością
od urodzenia aż po grób. Sam siebie karzesz i sam siebie
nagr
adzasz. Jesteś jednością nawet w swoich dzieciach:
w nich ujrzysz siebie i swoje dobro, i swoje zło.
 139  ra Lie zaprogramowano cię, nie otrzymałeś sztywnych po
leceń, nie dano ci rozkładu jazdy, abyś wiedział, jakie za
jąć stanowisko, po której stronie si
ę opowiedzieć, w co
się włączyć. Na to musisz tkwić w świ
ecie, być zanurzo
ny w jego życiu. I mieć wrażliwość, by rozumieć, co się
dzi
eje i by porządkować odróżniać prawdę od błędu, do
bro od zła i tak wyrabiać sobie zdanie i odnajdywać rolę,
jaką masz do spełnienia.  138    l o nie ty wybrałeś sobie czas, w którym żyjesz. Może
wola
łbyś kiedy indziej, gdzie indziej, wygodnie, spokoj
nie, przyjemnie, z kocykiem na kolanach, przy kominku,
przed tel
ewizorem, z kawusią w ręce, z książką na kola
nach, w ciepłych bamboszach, zachowując intymność
i kameralność. Ale Bóg wybrał ci ten właśnie czas i to
aśnie miejsce. I nie uratujesz się w zaciszu twego
d
omu  jeżeli tylko chcesz być uczciwy. Wywieje cię
wiatr wydarzeń. I musisz sobie odpowiedzieć na pytania
o sens życia i śmierci. Ale nie narz
ekaj. Nigdy nie było
ł
atwych czasów dla tych, którzy chcieli żyć uczciwie. 137  ądź wola Twoja
jako w niebie
tak i na ziemi   \Ją dwie kategorie ludzi  ci, co przede wszystkim dają
i ci, co przede wszystkim biorą. Są dwa nastawienia, dwa
spos
oby życia: brać  wciąż od wszystkich. Brać nie tyl
ko rzeczy mat
erialne, ale wszystko, co inni mają, wiedzą,
przeżywają  każdą czułość, serdeczność, ciepło, uśmiech,
dobre słowo, pociechę, radę, pomoc, opiekę; rabować ich
czas agresywnie, żarłocznie. Albo dawać  wszystko, co
się ma, nie tylko rzeczy materialne, ale najgłębsze
współczucie, najserdeczniejszy uśmiech, najlepsze słowo,
najtroskliwszą pomoc, najczulszą opiekę  wszystko. Nie
żądając w zamian nic. Im mamy większe poczucie naszego ubóstwa, tym łat
wiej o uzasadnienia, by gromadzić, składać, zabezpieczać
się, by brać wszystko  czy potrzebne, czy niepotrzebne.
I nie dzielić się niczym, z nikim, by nic uszczuplić
swoich zapasów na niepewne jutro. A przecież trzeba dawać. Wszystko. To jest „być albo
nie być" naszego chrześcijaństwa. To jest „być albo nic
być" naszego człowieczeństwa.  rzeba, żeby przyszła na nas era chrześcijaństwa  to
zn
aczy wspólnoty. Bo czasy są trudne. Odruchem zwie
rzęcia jest złapać, co się da, wyszarpać innemu, schować,
ukryć, zatrzeć ścieżki, którymi można dojść do źródeł
zaopatrzenia, wszystko zatrzymać dla siebie. Reakcją człowieka jest zobaczyć smutnych, załama
nych, przygnębionych, zrozpaczonych, zrezygnowanych.
Tych ze zwieszonymi głowami, tych z opuszczonymi ra
mion
ami. I dzielić, informować, radzić. Służyć, pomagać,
wspi
erać, pocieszać, ratować, podnosić. Nie tylko w na
szych wymiarach sąsiedzkich i rodzinnych. Ale w wymia
rach dzielnicy, miasta, województwa, państwa. Ratować
to, co ginie, sklejać to, co rozbite, budować struktury,
kt
órych brak, przemyślać to, co niedomyślane, naprawić
to, co popsute, stwarzać to, czego nie było wcale. 133  l o, co się dzieje w Bonn, Paryżu, Londynie, Rzymie,
T
okio, Berlinie. Co się dzieje w rodzinie bliższej i dal
szej, u sąsiadów, u przyjaciół, u znajomych  co się dzie
je, co się mówi  to jest ważne i dla nas. Nasz los
decyd
uje się również na drugim końcu świata. Trwa ciągła analiza, wartościowanie. Trwa giełda, bez
lit
osna ocena. My obserwujemy  nas obserwują: mądrość
czy głupota, prawda czy oszustwo, przewidywanie czy
lekkomyślność, nierozsądny upór czy stanowczość, postę
powanie uczciwe czy złodziejskie, dobre czy złe. Wnosi
my wartości twórcze albo stanowimy element
destrukcy
jny, budujemy albo niszczymy. I na tej zasadzie
jest
eśmy szanowani albo lekceważeni. Wciąż na widoku,
wciąż jakoś ważni w tym ogromnym organizmie, który
się nazywa ludzkość. Ty obserwujesz  ciebie obserwują, oceniają: głupi czy
m
ądry, roztropny czy lekkomyślny, ciągniesz w górę czy
w dół  warto iść z tobą czy uciekać, jesteś dobry czy
zły
, pomagasz żyć czy utrudniasz, absorbujesz swoimi
spraw
ami czy przyjmujesz na siebie troski innych, można
się na tobie oprzeć czy też trzeba ciebie podpierać, należy
się ciebie bać czy za tobą tęsknić. I na tej zasadzie prze
kon
ują się do ciebie albo zrażają, zbliżają się albo odsu
wają. 132  G /howamy się po pracy w norach naszych mieszkań, za
siadamy przed telewizorami  namiastką życia  i dzi
czejemy. A trzeba świadomie zadbać na nowo o ten społeczny
w
ymiar naszej osobowości, bo tylko na tej drodze doko
n
uje się nasz rozwój. Ale to samo nie przyjdzie. Trzeba
inwest
ować czas, inicjatywę i zaangażowanie w społecz
ność rodzinną, sąsiedzką, miejsca pracy, dzielnicy, mias
ta  wreszcie państwa. Trzeba szukać w nich miejsca dla
si
ebie. Przymierzać się do ról, funkcji, zadań, obowiąz
ków, odpowiedzialności  według swoich zainteresowań,
zdolności, możliwości. Wciąż coraz bardziej wrastać
w nie, kształtować zgodnie ze swoimi przekonaniami.  131    tyby wystarczało wiedzieć to, co wiesz. Gdyby wys
tarcz
ało usłyszeć to, co usłyszałeś. Gdyby wystarczało
zrozumieć to, co zrozumiałeś. Ale to jeszcze trzeba wdro
żyć w swoje życie. Ile hektolitrów prawdy potrzeba na twój skalisty grunt,
ż
eby z niego wyrósł kiełek czynu? Jak długo musi świe
cić nad nim słońce miłości, żeby zakwitł? Ile potrzeba
cierpi
enia, żeby wydał owoc? 130  A gdyby ciebie  tak jak wtedy apostołów  Pan Jezus
w
ezwał i polecił ci, abyś poszedł nauczać. O czym byś
m
ówił ludziom? Nie, nie z książek ani z Ewangelii, ale
z serca. Na podstawie tych lat, któreś przeżył. Na podsta
wie twojego doświadczenia. Co byś im mówił o sensie
ż
ycia, o pracy, o pieniądzach, o bliźnich, o nieprzyjacio
łach? Jak byś przekonał załamanych, zrozpaczonych, roz
pijaczonych, rozleniwionych? Co byś mówił dzieciom,
młodzieży, dorosłym, starym? Czego uczysz ludzi? Już bez ewangelicznych sanda
łów, bez torby na plecach i sukni podróżnej. Ale po pros
tu, gdy ich spotykasz na co dzień. Bo przecież jesteś
nauczyci
elem. Bo każdy z nas jest nauczycielem. Każdy
z nas wciąż uczy. Masz już szmat życia za sobą. Masz
duże doświadczenie. Masz swoje przekonanie, zdanie. Co
im mówisz o celu życia, o ich powołaniu, o cierpieniu,
o ich wrogach, o krzywdzie, jakiej doznają? Co radzisz
smutnym, zniechęconym, gromadzącym rzeczy, pieniądze,
urządzającym się w życiu wszelkimi sposobami? Co mówisz sobie? Jaką naukę wyniosłeś dla siebie na
podst
awie dotąd przeżytych lat? Na podstawie twoich
klęsk i zwycięstw, przegranych i wygranych, osiągnięć
i porażek. Bo przecież jesteś nauczycielem samego siebie.
Jakie jest twoje stanowisko wobec sensu życia, pracy,
nieprzyj
aciół, przyjaciół? Co sobie radzisz?  129    M, Lamy już dość tych, którzy nam zawadzają na ulicach,
którym trzeba ustępować miejsca w wagonach ko
lejowych i tramwajowych, którzy wchodzą bez kolejki,
kt
órzy zalegają poczekalnie w przychodniach i ambu
lat
oriach, których nawięcej w szpitalach, a może jeszcze 
którzy zajmują miejsce w naszym mieszkaniu. Popychani, potrącani, wypychani, wykpiwani, lekce
ważeni idą chyłkiem pod murem ze swoimi siatkami, tor
b
ami, w starych płaszczach, w wypłowiałych sukienkach,
w rozdeptanych butach. Zgarbieni, posiwiali, pomarszcze
ni, z laskami i bez lasek, zalatujący naftaliną. Jeszcze cza
sem chcą zabrać głos. Wtedy snują jakieś opowiadania
o starych czasach, o jakichś swoich 
bohaterstwach albo
przynajmniej o bohaterstwach swojego pokolenia, ale
szybko przycichają, bo widzą, że to nic już nikogo nie
obchodzi. Starzy ludzie  probierz naszej miłości. Sprawdzian,
czy jesteś chrześcijaninem, czy jesteś człowiekiem.  128    iyby w naszych czasach należało zrobić listę najbar
dzi
ej potrzebujących pomocy, to trzeba by było na jed
nym z pierwszych mi
ejsc postawić ludzi starych. W takim
razie można przypuszczać, że na sądzie ostatecznym Syn
Człowieczy życie nasze oceniać będzie również według
kryt
erium: byłem stary, a szanowaliście mnie  byłem
stary, a pogardzaliście mną. 127  lasze chrześcijaństwo to: zmówić pacierz rano i wie
cz
orem, chodzić do kościoła na Mszę świętą w niedziele,
nie popełniać grzechów. Nie zabijać  nie zabijajmy, nie
cudzoł
ożyć  nie cudzołożymy, nie kraść  nie kradnie
my. Nie kłamać, nie obwiniać  no, czasem 
się coś po
wie. Jeszcze bywają kłopoty z rodzicami. Robić od czasu
do czasu dobre uczynki  to w naszym rozumieniu
jałmużna dla prawdziwie biednego, którego ciągle nie
moż
emy spotkać. Ale branie udziału w życiu politycznym
j
ako obowiązek sumienia? Jeżeli, to najwyżej w tym celu,
ż
eby zagwarantować wolność Kościoła i wyznania: aby
śmy mogli swoje pacierze odmawiać, do kościoła chodzić,
przyjmować sakramenty święte, a te resztę wielką niech
„ta
mci" zrobią. Ale to jest postawa kompromitująca. Chrześcijaństwo powinno oznaczać myślenie społecz
ne: troskę o to, aby nie tylko mnie było dobrze, ale żeby
b
yło dobrze całemu społeczeństwu; żeby nikt nie był
krzywdz
ony: wykorzystywany, okłamywany, upokarzany,
prześladowany, zniewalany; aby wszystkim się dobrze po
wodziło  materialnie i duchowo. A na to trzeba się zaan
gaż
ować w życie polityczne, począwszy od wszelkiego
rodz
aju wyborów, poprzez trud legislacyjny, aż po
wdraż
anie praw i funkcje sądownicze. Trzeba włączyć się
w życie polityczne i na bieżąco myśleć o tym, co robić,
j
akie środki podejmować, by ludzie  społeczeństwa 
ż
yli godnie  tak, jak nam wskazywał Jezus Chrystus. 126  lowinno się tę litanię przedłużyć w nieskończoność. Nie
ty
lko „byłem głodny, a nie daliście mi jeść", ale choćby:
„b
yłem stary i opadałem z sił w tramwaju, w pociągu,
byłem alkoholikiem, narkomanem, kłamcą, złodziejem,
donosicielem, umierałem samotnie w szpitalu, w domu,
na ulicy  a nie ratowaliście mnie
". Powinno się chyba ten tekst wypisać na ścianie, która
jest najbardziej widoczna  nad biurkiem, nad stołem,
w przedpokoju, na frontonie kościoła. Żeby potem, gdy
spotk
amy się z Nim w śmierci, nie było zaskoczenia. Tylko my tacy, że prędko ten tekst oprawilibyśmy
w złote ramy albo wyrylibyśmy w marmurze, litery po
wl
ekli złotem. I może jeszcze pierwsze trzy dni byliby
śmy pod jego wrażeniem, ale po tygodniu stałby się dla
nas obojętny jak pomnik na rynku, jak mebel. A my żyli
b
yśmy dalej tak, jak żyjemy. 125  Wolność to nie samowola, dowolność, to nie: co mi się
zachce, na co mi przyjdzie ochota, co mi przyjdzie do
g
łowy, co mi wygodniej, co korzystniej, co się bardziej
opł
aca  bez oglądania się na nikogo i na nic. Wolność
wym
aga, żeby był uratowany człowiek, który jest obok
mnie. Żeby nie był przeze mnie skrzywdzony, ograniczo
ny, upokorzony, pozbawiony swoich praw  żeby zagwa
rantowana była jego wolność. Taka wolność tworzy
społec
zność  braterstwo. 124  lasze ulice są smutne. Smutne są urzędy, sklepy są
smutne, domy nasze są smutne. W naszym chrześcijaństwie dużo się mówi o dobrych
uczynkach, o tym, że mamy obowiązek pomagać ludziom,
użyć im, angażować się w ich troski, nawet poświęcać
się. A nie mówi się o uprzejmościach, o zasadach dobre
go odnoszenia się do ludzi, o uśmiechu, o serdeczności.
Ch
yba nam się zdawało, że to jest oczywiste, a tymcza
sem utraciliśmy podstawowy element społecznego współ
życia. 123  Lajprościej żyć w więzieniu. Tam każdy wie, jakie
obowiązują przepisy i obyczaje, na co może sobie pozwo
lić, a za co dostaje w mordę albo idzie do karniaka. Przez
kr
aty świat ludzi wolnych wydaje się kolorowy, bajeczny,
nieprawdopodo
bny. I rośnie za nim tęsknota. Ale w miarę
upł
ywu dni, tygodni, lat, coraz bardziej człowiek przywy
ka
 do reżimu więziennego. I gdy wreszcie wyjdzie na
upragni
oną wolność, to się okazuje, że nie umie być wol
nym człowiekiem. Nie umie żyć w wolnym społeczeń
stwie. Zapomniał, odzwyczaił się. Jak ptak, który długo
si
edział w klatce. Nie wie, co powinien, a czego nie po
w
inien, dokąd sięga jego obszar posiadania, a odkąd za
cz
yna się obszar drugiego człowieka. Jakie ma prawa
i obowiązki. Nie wie, co mu wolno, a czego mu nie wol
no. I albo zatęskni za więzieniem, gdzie były przepisy
i więzienne zwyczaje, albo zacznie uczyć się wolności.
Ale to niełatwe. Ale to przez mękę, poprzez upadki, błę
dy, pomyłki, upokorzenia, porażki, poprzez starcia, spory,
dyskusje, ścieranie się. Żebyśmy nie zatęsknili za więzieniem. Żebyśmy nie
zatęsknili za byciem więźniem. 122  A my już tacy przyzwyczajeni, że prowadzą nas za
rączkę, za kołnierz i wskazują nam jaką drogę obrać: czy
skręcić na prawo czy na lewo, patrzeć na kołek w płocie
czy kapliczkę, kiwać głową czy zaprzeczać; co wybierać,
za kim głosować, kogo zwalczać, bo inaczej biją po ła
pach, odsyłają do kąta, stawiają złe oceny. I choć się
szkoła skończy, choć wyjdziemy z domu, wciąż szukamy
autorytetów, które by za nas myślały, decydowały, odpo
wiadały. Jak stać się człowiekiem, jak dorosnąć do własnych
rozstrzygnięć, do nowych przemyśleń, do osobistej odpo
wiedzialności? Trzeba od początku: dom musi stwarzać tę
wolność, aby dziecko mogło się wygadać, wchodziło
w polemikę z rodzicami, miało pole do wykazania włas
nej inicjatywy. To szkoła musi stwarzać tę wolność, aby
uczeń mógł mieć swoje zdanie, bronić go, aby brał udział
w kształtowaniu szkolnego życia. To Kościół powinien
inspirować dziecko do rozwoju osobowości. Bo inaczej będziemy wciąż społeczeństwem chodzą
cym w krótkich 
porteczkach.  121    Kir Lim jesteś? Może najchętniej odpowiedziałbyś podając
swój zawód: magister, inżynier, doktor, nauczyciel, księ
gowy, ekspedientka, pielęgniarka, uczeń szkoły podstawo
wej, średniej, student. Ale nie o taką odpowiedź chodzi.
Kim jesteś? Mesjaszem?  Nie. Eliaszem?  Nie. Proro
ki
em?  Nie. Kim jesteś? Jan Chrzciciel odpowiedział: Głosem. Czy masz prawo powtórzyć jego odpowiedź? Czy jes
teś głosem Pana? Tworzysz się na kształt powołania, do
któr
ego cię Bóg wezwał? Głosisz ludziom słowo Boże
poprzez swoje życie?  120    Lie myśl, że to tylko ty walczysz o dobro  innym
wnież o to chodzi. Nie myśl, że ty jeden znalazłeś drogę do rozwiązania
probl
emów  inni też mają swoje pomysły. Nie myśl, że powinieneś wszystkich przekonać do
swoj
ego widzenia i działania  raczej powinieneś słyszeć,
co inni proponują.
 Rzecz w tym, żeby zgrać wszystkie sposoby i prądy
w jeden nurt  by nic niszczyć, ale wzajemnie uzupe
łniać. 119  V^zy ty jesteś również pasterzem, czy wciąż tylko
owcą? Bo jak długo można być wyłącznie przedmiotem
tr
oski, opieki? Trzeba doróść do pełni człowieczeństwa
i poczuć się również odpowiedzia
lnym za innych. Ale, ponieważ ludźmi jesteśmy, będąc pasterzami nig
dy nie przestajemy być owcami. Troszcząc się o innych,
nie możemy zabronić innym, aby troszczyli się o nas.
 118  I m bardziej byliśmy razem, tym więcej zrobiliśmy.  Im więcej robiliśmy, tym bardziej byliśmy razem.
Im bardziej byliśmy razem, tym wi
ęcej robimy.  Im więcej robimy, tym bardziej jesteśmy razem.
Im bardziej będziemy razem, tym więcej zrobimy.
  Im więcej zrobimy, tym bardziej będziemy razem.  117    Irawdziwym wyznawcą Chrystusa nie jest ten, kto sobie
przytrocz
ył napis „chrześcijański", a równocześnie sieje
zamęt, domaga się za wszelką cenę sprawiedliwości, roz
rachunków, wie wszystko lepiej, jest nieustępliwy, rozdaje
na prawo i lewo cenzurki, wyroki, niszczy ludzi i zniesła
wia, powołując się na niezbywalne prawo do prawdy,
a przy tym używa wszystkich sposobów, by osiągnąć
asne, prywatne cele. Prawdziwym wyznawcą Chrystusa jest ten, kto buduje
pokój, wyciąga rękę do zgody, jest lojalny wobec przyja
ciół, miłosierny wobec nieprzyjaciół, konsekwentny w bu
dowaniu jedności, wrażliwy na każdą krzywdę,
szczególnie dbający o bezinteresowność. Tylko taki jest prawdziwym chrześcijaninem, nawet
gdy nie obnosi się ze swoim chrześcijaństwem, nawet gdy
uważa się za relignie obojętnego, nawet gdy mu się
chrześcijanie nie podobają. Jeżeli więc koniecznie chcesz w swoim tytule umieścić
przymiotnik: „chrześcijański", to pamiętaj, że on obli
guje. 116  A gdyby tak zawołać: Pogódźcie się w Imię Chrystusa. Czy by usłyszeli? A gdyby usłyszeli, czy by zrozumieli? A gdyby zrozumieli, czy by nic wyśmiali? A gdyby wyśmiali, czy by przyjęli? A gdyby przyjęli to wezwanie, czy zdobyliby się na
podanie ręki? Bo przecież to katolicy. A przynajmniej ochrzczeni. Jak nawet nie praktykujący, jak nawet ledwie wierzą
cy  to przecież ludzie.
  115    lokaż mi twoich przyjaciół, a powiem ci, kim jesteś.
Niezależnie od tego, ile masz lat, pytam, czy zdajesz so
bie sprawę, jaką rolę odgrywają w twoim życiu przyjacie
le: że ciebie kształtują, że stajesz się do nich podobny.
Czy zdajesz sobie z tego sprawę, jaką rolę odgrywają
przyjaci
ele w życiu twojego dziecka  niezależnie od
t
ego, czy ono ma dwa lata, czy piętnaście? Że twoje za
d
anie wychowawcze koniecznie musi polegać i na tym,
aby znaleźć twojemu dziecku dobrych kolegów i koleżan
ki, aby osadzić je w dobrym środowisku rówieśników
i rówieśniczek. Pokaż mi twoich przyjaciół. Czy są to ludzie wartoś
ci
owi, mądrzy, uczciwi, odważni, wierni. A może to tylko
t
acy od przytakiwania, od wygłupów, od miłego spędza
nia czasu, od przyjęć, od wódki. Kogoś sobie znalazł
w życiu? Z kim idziesz  może już miesiąc, może rok,
może już kilka lat? Czy wreszcie już wiesz, że największą
wart
ością w życiu nic są dobra materialne ani stanowiska,
ale drugi człowiek? Może to jest twój ojciec, matka, brat,
siostra, twój kolega z ławy szkolnej. Może ten drugi czło
wiek stać się twoim mężem, żoną, a może wcale nie, to
jest po prostu przyjaciel czy grono przyjaciół. Czy szuka
łeś takiego skarbu, czy ceniłeś go, gdybyś go znalazł,
czyś go nie zmarnował? 114   kręgi bliskości. Jest krąg rodziny, kolegów w miej
scu pracy, ludzi twojego miasta, regionu, narodu, Europy.
Jest krąg katolików, chrześcijan, wierzących. Ale ponad wszystkie kręgi istnieje jeszcze krąg ludzi
d
obrej woli. Bo nawet wśród najbliższych braci twoich
m
ożesz spotkać ludzi, którzy cię chcą wykorzystać, za
wła
dnąć tobą, którzy chcą cię oszukać, którzy manipulują
t
obą dla swoich celów, którzy nie popuszczą swojego,
którzy cię nie słyszą, nie słuchają, nie chcą słyszeć. Ponad wszystkie kręgi, w których żyjesz, wyrasta krąg
l
udzi dobrej woli. Gdy natrafisz na człowieka, nieraz
z kręgu bardzo odległego, który cię słucha, rozumie, któ
ry nie chce cię oszukać ani tobą zawładnąć, ale chce ci
p
omóc, usłużyć ci, który ci jest jak brat  chociaż bratem
nie j
est, jak rodak  chociaż rodakiem nie jest, jak kato
lik  choć do kościoła nie chodzi  jak ktoś najbliższy.
 Życzę ci, żebyś i ty był człowiekiem dobrej woli. Że
byś i ty umiał słuchać, nie chciał nikim manipulować
i wykorzystywać dla swoich interesów. Żebyś i ty poma
gał za darmo. Bo człowiek dobrej woli to jest człowiek Boży. Choć
by nic był praktykującym ani katolikiem, ani chrześ
cijan
inem, ani wyznawcą żadnej religii. To jest człowiek
B
oży. Bóg w nim mieszka. 113  tyć jedno. Być jedno w rodzinie: mąż z żoną  żona
z mężem; rodzice z dziećmi  dzieci z rodzicami. Być
je
dno w miejscu pracy. Kierownik z pracownikami  pra
cown
icy z sobą. Być jedno z gronem przyjaciół, znajo
mych, z narodem, z ludzkością. Być jedno. Mimo różnicy zdań. Mimo innego kąta
widz
enia. Mimo innych celów, założeń, dążeń. Mimo róż
nych światopoglądów. Mimo różnicy wieku. Mimo innoś
ci, jaką każdy z nas stanowi. Mimo że każdy z nas jest
osobowością niepowtarzalną. Być jedno przez uznanie każdego człowieka, przez
szanowanie jego godności. Przez wzajemne wysłuchiwa
nie się, przez cierpliwość i wyrozumiałość. Przez prze
strzeganie najświętszej zasady, aby nikogo nie zniewalać,
nikogo nie niszczyć. Nie zmuszać go do tego, czego nie
chce, czym się brzydzi. A wypełniać te obowiązki wobec
ni
ego, które mu się należą. Być z nim jedno. 112  iybym cię chciał spytać, czy jesteś człowiekiem
wierzącym w Boga, nie mów mi wtedy o tym, czy odma
wiasz pacierz rano i wieczór, nie wyliczaj mi, ile razy
przystęp
ujesz do Komunii świętej. Będę cię pytał, jaki
j
esteś dla swojego współmałżonka, dla swoich dzieci, jak
prac
ujesz w zakładzie pracy, jaki jesteś dla ludzi w twoim
bl
oku, jakie są twoje kontakty z sąsiadami, z ludźmi sta
r
ymi, ułomnymi, jaka jest twoja wieź rodzinna, rodowa. Jezus dokładnie powiedział, za co będziemy sądzeni
na końcu świata. Sędzia powie: Byłem chory, a wy od
wiedzil
iście  albo: nie odwiedziliście mnie. I wymieni
jes
zcze długą litanię stwierdzeń, całą w tym klimacie. Ale przecież to jest zrozumiałe. Wierzyć, to znaczy
być złączonym z Bogiem, który jest prawdą, wolnością,
sprawiedliw
ością, pokojem, ale i dobrocią, miłosierdziem,
mił
ością  być złączonym całym sobą, również i swoim
życiem. 111  <Jak można by zmierzyć, czy naród jest narodem wie
rz
ącym w Boga? Statystycznie? Zliczyć, ilu ludzi jest
ochrzcz
onych, ilu rozumie sakramentalność małżeństwa,
ilu uczestniczących w niedziele we Mszy świętej, ile dzie
ci chodzi na katechizację? Może jeszcze, ilu ludzi bierze
udział w pielgrzymkach, ile kościołów się buduje? Czy
tak? Nie. Bo są to sprawdziany, czy naród jest religijny.
Aby się dowiedzieć, czy naród jest wierzący w Boga,
trz
eba by zbadać klimat w naszych domach rodzinnych,
serdeczność pomiędzy rodzicami a dziećmi, wzajemną
troskę o siebie współmałżonków, stosunek do sąsiadów,
do ludzi starych, opuszczonych. Trzeba by zaobserwować,
jaka jest atmosfera w mieście, na wsi, w pociągu, w skle
pie, na ulicy, jak ludzie pracują w szkole, w zakładach
pr
acy, jaka jest uczciwość, jak się ludzie wzajemnie sza
nują. Zbadać, ile w społeczeństwie jest bezinteresowności,
oddania, służby, poświęcenia, przebaczenia, troskliwości,
współczucia, uśmiechu, serdeczności, przyjaźni, wycho
dzenia sobie naprzeciw. 110  Ikwić głęboko w społeczeństwie. Popierać, towarzyszyć
wszystki
emu co pozytywne, twórcze  niezależnie od tego
jakiego pochodzenia. Wskazywać na błędy, niesprawiedli
wość, krzywdy, kłamstwa, zafałszowania, zniewolenie,
gwałt, nie oglądać się na represje, jakie to może spowo
dować. Reagować jak czuły sejsmograf na każde porusze
nie w warstwie politycznej, społecznej, gospodarczej,
kulturalnej. Ostrzegać na czas przed burzami, kataklizma
mi, trzęsieniami ziemi. Być na miejscu zdarzeń, ukierun
k
ować je, by niosły nie zło, lecz dobro. Szukać sposobów
wy
jścia z dołka, z zagrożenia, z niebezpieczeństwa, wy
t
yczać drogę, wskazywać kierunek, wypatrywać dalekich
horyzo
ntów, dążyć do nich wytrwale. Pozostawać niez
mie
nnie wiernym prawu człowieka, a równocześnie nie
bać się nowych trendów, mód, prowadzić nieustanny dia
log, odnajdywać wspólny język, 
dokopywać się do tego,
co łączy. Być poddawanym krytyce, stanowić kamień
obrazy, źródło niepokoju. Mieć oddanych przyjaciół i za
gorz
ałych przeciwników. A gdy przyjdzie sukces, nie do
m
agać się laurów ani miejsc na honorowej trybunie, ale
oświa
dczać: „sługami nieudolnymi jesteśmy, spełniliśmy
to, co do nas należało". I nie ustawać w walce, dopóki
ch
ociaż jeden naród żyje w ucisku, dopóki chociaż jeden
czł
owiek cierpi niesprawiedliwość. 109  ylko wtedy staniemy się społeczeństwem, gdy bę
dziemy się wzajemnie szanowali: gdy jeden usłyszy dru
gi
ego i postara się zrozumieć jego argumenty, gdy
prz
yzna mu rację i zrezygnuje ze swego stanowiska, jeżeli
uzna się za przekonanego. W przeciwnym razie trwał
b
ędzie nadal jazgot ludzi słyszących siebie samych.
W przeciwnym razie będziemy wciąż na poziomie zgrai
walcz
ącej o kolejną kość. 108  Owiat potrzebuje nowego myślenia, nowej wyobraźni,
now
ego działania  tak w polityce, w gospodarce, jak
i w zagadnieniach społecznych. Nowego podejścia do
pr
acy, do drugiego człowieka, do pieniądza, do rzeczy, do
otoczenia, to znaczy: przyrody, ulicy, miasta, narodu.
Upadają systemy, które nie potrafiły sprostać potrzebom
n
owych czasów. Odchodzą ludzie, którzy nie umieli sta
nąć na wysokości zadania. Światu potrzeba nowych ludzi, którzy poprowadzą go
ku społ
eczeństwu zjednoczonemu wspólną troską, wza
je
mną odpowiedzialnością jednych za drugich. Gdzie nie
będzie arogancji rządzących wobec rządzonych, wykorzy
stywania słabszych przez silniejszych, gdzie nie będzie
dzi
eci, którymi nikt się nie opiekuje, ludzi umierających
z głodu, starców traktowanych jak śmiecie, gdzie każdy
czł
owiek znajdzie swoje miejsce, będzie mógł żyć w wol
ności, pracować zgodnie ze swoim zainteresowaniem,
służący ludziom i cieszący się szacunkiem otoczenia. O takim świecie marzył Jezus, takiego życia uczył, ale
nie zrozumiano Go. A teraz, choć upłynęły już dwa tysią
ce lat, choć wciąż Go nie potrafimy do końca zrozumieć,
choć wciąż mamy za mało sił, przecież wiemy, że to jest
ten kierunek, ta droga. I że musimy nią iść, mimo że się
potyk
amy, zbaczamy, przystajemy. Do celu, tam, gdzie
staniemy się jedną wielką rodziną człowieczą. 107  lie możesz żyć dniem dzisiejszym. Trzeba się oglądać
do tyłu, a także patrzeć w przód. Jesteś istotą rozpiętą po
między teraźniejszością, przeszłością a przyszłością. Trze
ba znać swoją historię i domyślać się nadchodzących
czasów. Nie jesteś tylko jednostką. Człowiek ma wymiar spo
łec
zny. Idziesz od narodzenia ku śmierci razem z innymi.
Nie może być twoją jedyną troską to, by tylko tobie było
d
obrze. I dlatego trzeba rozglądać się wokół siebie. Wy
ciągać ręce ku tym, którzy idą obok. Każda sprawa
twoich braci jest twoją sprawą. Masz być z nimi związa
ny łańcuchem rąk, masz wciąż budować wspólnotę. 106  La co dzień nie bardzo sobie zdajemy z tego sprawę,
jak jesteśmy związani z innymi ludźmi. A przecież jest
tak. Gdy oni wznoszą się na wyżyny, to pociągają i nas
w górę, a gdy staczają się w przepaść, to ściągają
i nas w dół. A przecież jest tak. Gdy my pniemy się
w górę, to ciągniemy i innych za sobą. Gdy my się po
grąż
amy, to i innych spychamy w dół. 105  Lasze chrześcijaństwo nie może zamykać się na modlit
wie. Nie może ograniczać się do życia religijnego. Nawet
nie może zadowalać się pełni
eniem indywidualnych do
brych uczynków na wzór miłosiernego Samarytanina. Ale
nasze chrześcijaństwo powinno sięgać po tworzenie struk
tur społecznych, które by zapobiegały wszelakiej niespra
wiedliwości, krzywdzie, okłamywaniu, wyzyskowi, które
by pomagały w budowaniu społeczeństwa zdrowego,
sprawiedliwego i wolnego. A drogą ku temu jest również
tw
oje uczestniczenie w życiu społecznym i politycznym
państwa, na ile cię stać, na ile masz takie możliwości. 104  c /óż ci z życia zostanie, jak Jezus zakaże ci gromadzić
rz
eczy? Przecież ty bardzo chętnie troszczysz się o to, co
masz jeść, w co się masz ubrać. To jest przyjemne tak
sz
ukać, pytać, chodzić, przyglądać się, namyślać się, ku
p
ować, składać  mieć. A Jezus chce ci to odebrać. Czym
więc życie zapełnić? Co to znaczy: 
Starajcie się
o królestwo Boże, a wszystko inne będzie wam dane?"
  103    rzyjdź
Królestwo Twoje   o czym marzysz: na dziś, na jutro, na za rok, za dzie
sięć lat? Co jest marzeniem twojego życia? O czym ma
rzysz, do czego dążysz, co chcesz osiągnąć? Co sobie
wyznaczyłeś, zaplanowałeś, wytyczyłeś? O czym ma
rzysz? Czy wiesz, że marzenia się spełniają? Częściej niż się
l
udziom  niż się tobie zdaje. Bo nawet nie zauważasz,
jak podporządkowują sobie wszystkie szczegółowe decyz
je, etapy, cele. Trzeba więc mieć marzenia, one uskrzydlą
ż
ycie, ale dbaj, by były najwyższej próby, by reprezento
w
ały najwyższe ambicje człowiecze. Tylko niech ci się
nie wymkną spod kontroli, niech cię nie sprowadzą na
manowce, niech się nie ześlizną na doraźne sukcesy. Byś
kiedyś, po ich ziszczeniu  na końcu twojej drogi czy na
wet w jej połowie  nie powiedział sobie: zmarnowałem
życie.  Idy w zimie zakwitnie kwiat, to trzeba go ochraniać
od złych wiatrów, od ciężkich śniegów, żeby kwitł dalej
i owoc wydał.
 Gdy na pustyni wyrośnie palma, to trzeba ją podlewać
i podsypywać ziemią, żeby nie uschła i dała początek
oazie. Gdy w deszczu uda się zapalić mokre patyki złożone
na ognisko, to trzeba zrobić wszystko, żeby płomyk, który
się zatlił, wybuchnął w wielki ogień i ogarnął wszystkie
mokre drewna. Cieszyć się należy z każdego dobra, które pojawi się
w człowieku złym, w społeczeństwie zmęczonym i znie
chęc
onym. Ale nie radością obserwatora, który przygląda
się, co z tego wyniknie, tylko twórczą, wspomagającą,
współpracuj
ącą, ażeby to, co się dobrze zaczęło, nie roz
pełzło się przez naszą obojętność, lekkomyślność, głupotę. 99  'yć misjonarzem  jechać w dalekie kraje, tam, gdzie
szer
okie oceany, strzępiaste pióropusze palm, tam, gdzie
ugie łańcuchy gór i wielkie stepy, do ludzi brązowych,
czarnych, żółtych... Co to znaczy być misjonarzem? Czy tylko opowiadać
o tym, że Jezus w Betlejem się narodził i w Nazarecie
wychował, że na Golgocie umarł i po trzech dniach zmar
twychwstał? I kropić święconą wodą, żegnać krzyżem
świętym, odprawiać Mszę świętą i udzielać sakramentów?
„Po tym poznają żeście uczniami moimi, jeśli miłość
mieć będziecie jedni ku drugim". To trzeba nieść lu
dziom. Wszystko inne wraz ze Mszą świętą i sakramenta
mi ma pomóc, aby TO się w nas stało. Misjonarzem być. Przy okienku na poczcie, w urzę
dzie, w sklepie, w tramwaju, na ulicy, w swoim zakładzie
pr
acy, dla sąsiada za ścianą, w swoim domu rodzinnym,
dla żony, dla dzieci, dla rodziców, dla rodzeństwa. Być
za
wsze tam, gdzie dzieje się krzywda. Pomagać tym,
kt
órzy są w potrzebie. Misjonarzem być. 98  Lpostołem być. Napierw trzeba się prawdą Chrystusa
tak bardzo zachwycić. Ale już zaraz trzeba się prawdą ży
cia tak bardzo przestraszyć  tym, co się dzieje na świe
cie, tym, jak ludzie żyją.
 Apostołem być. Trzeba się przekonać, że jedynym ra
tunkiem dla świata współczesnego, dla dorosłych, dzieci
i młodzieży, dla narodów i państw  jest Chrystus.
 97  Cc /o robisz, żeby było lepiej w twoim domu, w kręgu
tw
oich najbliższych, w miejscu twojej pracy zawodowej? Miarą twojego człowieczeństwa jest wielkość twojej
tr
oski o drugiego człowieka. Czym większe to twoje sta
r
anie, zaangażowanie w ludzkie sprawy  tym większy je
steś sam. Dochodzisz do dna swojego człowieczeństwa, gdy mó
wisz: Mnie nic nie obchodzi. Niech inni  jak chcą  gło
wy sobie urywają.
  96    'awaj to, co masz, czym jesteś. Dawaj przedmioty, ale
n
ade wszystko dawaj siebie, swoją opiekę, swoją pomoc,
sw
oje współczucie. Dawaj póki czas, póki masz co da
wać, póki masz 
rzeczy, póki masz siły, póki stać cię na
serdeczną troskę, na współczucie, na śmiech i radość. Dawaj swoją pomoc, dawaj siebie samego, póki jesz
cze cię trochę jest. 95  D,3 laczego się modlisz, pracujesz, spieszysz się, poma
gasz, uśmiechasz się, mówisz miłe słowa, przynosisz
kwia
tki? Dlaczego? Z miłości? Z poczucia obowiązku? Z chęci pomocy
drugi
emu człowiekowi? A może chcesz go kupić, sprze
dać, oszukać, omamić, może chcesz coś zarobić, może
boisz się stracić? Wciąż pytaj siebie, co jest motywem twojego postępo
wania. Kontroluj się bez przerwy. By nie było w tobie
zdr
ady. Aby uśmiech był uśmiechem, czyn  czynem,
pr
aca  pracą, pomoc  pomocą, dar  darem.  94    acy jesteśmy niechlujni, niedopracowani, tak niedomy
ci, 
niedoczesani, tak wszystko na ostatnią chwilę. Tak
mowa nasza jest byle jaka, połykane litery, zniekształcane
wyrazy, zdania niegramatyczne, nie wykończone, słow
nictwo zaśmiecone. Tak ruchy, gesty nasze są nieskoordy
nowane, nasze zachowanie w towarzystwie domowników,
jak i gości niekontrolowane. Całe postępowanie nasze
przesyc
one jest lenistwem, ogarnięte brakiem koncentra
cji, czekaniem na ważne sprawy. Wciąż mamy przekona
nie, że do większych 
rzeczy jesteśmy stworzeni, a to
wszystko, cała nasza codzienność, jest nieważne. Nie rozumiesz, że do wielkich rzeczy musisz dorosnąć
przez ostrość widzenia, solidność w wykonywaniu swoich
obowią
zków. I trzeba wciąż sobie deptać po piętach, wy
pom
inać potknięcia, przejęzyczenia, kontrolować to, co
już zostało powiedziane, zrobione. Czekać na uwagi kry
tyc
zne, być wdzięcznym za nie, wysłuchiwać oceny tych,
co się na tobie znają, nie dawać sobie spokoju, bez końca
doskonalić, wciąż stawiać sobie nowe zadania, wymogi,
podn
osić poprzeczkę, nie zadowalać się tym, co zostało
zakończ
one, nie delektować się osiągnięciami, ale kryty
kować, widzieć niedociągnięcia, nawet gdy wszyscy
chwalą. I tak do końca. Aż nawet nie zauważysz, żeś
stworz
ył wielkie dzieła  żeś stworzył wielkie dzieło, któ
re się życiem nazywa. 93  ./Ani lis ty jeszcze pszenica, aniś ty jeszcze kąkol. Aniś ty
bi
ały, ani czarny. Ani cię Bóg nie zasiał, ani szatan. Ale
j
esteś ciastem, w którym tkwi zaczyn Boży. Rok po roku,
miesiąc po miesiącu, dzień po dniu coraz bardziej zakwa
szasz się Nim, jednoczysz się z Bogiem. Przez twoją
m
iłość, bezinteresowność, przez twoją codzienną pracę
wt
apiasz się w otoczenie, w społeczność, do której na
l
eżysz. Służysz ludziom, stając się jak brat, jak siostra,
jak matka, jak ojciec. Na końcu świata zabiorą cię Anio
ł
owie Boży i zaniosą do spichrza Bożego. Albo nie zakwasisz się. Nie dopuścisz miłości w swoje
ż
ycie. Nie podniesiesz głowy znad siebie. Pozostaniesz
zaka
lcem, obcym dla swojego otoczenia, nieprzyjaznym.
B
ędziesz strzegł swojego stanu posiadania, pozostaniesz
twardy na każdą ludzką biedę, nieszczęście, smutek  nie
wrażliwy na wszystko, co nie jest tobą. Na końcu świata
zbi
orą cię Aniołowie Boży jak kąkol i spalą w ogniu
nieugaszonym.  92    Olałeś się już mędrcem Bożym? A przynajmniej doras
tasz do tej godności? Bo jak długo chcesz uczyć się? Jak
ugo jeszcze chcesz czerpać z tego, co ci powiedzą, co
ci pokażą, co wyczytasz  żyć cudzym życiem? Bóg
stworz
ył cię jako indywiduum jedyne, niepowtarzalne.
Wreszcie musisz zacząć chodzić na własnych nogach, do
rabiać się własnej mądrości. Znaleźć swój kamień filozo
fic
zny, znaleźć swój klucz do tej rzeczywistości, w której
dano ci żyć. 91  I choć jesteśmy czasem wątpiący jak Tomasz, tchórzliwi
jak Piotr... Choć od tylu lat słuchamy Jego nauk, a wciąż,
jak Jego uczniowie, nie całkiem pojmujemy, o co Mu
ch
odzi, to przecież do Niego wracamy jak oni, wyznając:
Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa żywota
wiecznego. I choć nie dorastamy do tego, czego Jezus wymaga
w swojej Ewangelii, upadamy i błądzimy, to przecież
w głębi duszy jesteśmy przekonani, że tylko On jest na
szym Mistrzem. I choć mamy tylu opiekunów, nauczycieli i przyjaciół,
to przecież Jezus wszedł w nasze życie jak nikt inny na
świ
ecie. Tyle razy towarzyszyliśmy Mu w Jego naro
dzinach. Tyle razy uczestniczyliśmy w Jego męce,
ukrzyżowaniu, zmartwychwstaniu. Tyle razy nawrócił nas
z drogi, gdyśmy odchodzili od Niego do Emaus. Tyle
r
azy otwierał nam Pisma. Tyle razy objawiał się nam
przy łamaniu Chleba.  90    La ile ty jesteś chrześcijaninem? Na ile identyfikujesz
się z Ewangelią świętą? Na ile twoje przekonania są iden
tyc
zne z przekonaniami Jezusa  na 10 procent, na 20, na
50, na 80, na 100
? Na ile jesteś chrześcijaninem? Na ile żyjesz Ewange
lią? Na ile twoje życie identyfikuje się z życiem Jezusa?
Na ile twoje postępowanie jest takie, jak postępowanie Je
z
usa? Na 10 procent, na 20, na 30? Boję się wyżej iść. Ale gdybyś był chrześcijaninem tylko w jednym pro
ce
ncie, to najważniejsza jest odpowiedź na pytanie: Roś
nie ten procent w tobie czy maleje? Stajesz się coraz
ba
rdziej Chrystusowy czy coraz mniej? Ogarnia cię świa
tło czy wchodzisz w mrok?
 89  loszłi za Nim, który stanął w obronie Boga. Bo w tam
tym czasie nauczano w Izraelu: przeklęci poganie, 
nieo
brzezańcy i świniożercy. Przeklęci Samarytanie, którzy
nie uczęszczają do świątyni jerozolimskiej. Przeklęci
ubodzy, chorzy, ginący na krzyżu, bo ukarał ich Bóg za
liczne grzechy ubóstwem, chorobą, przedwczesną śmier
cią  gdyby byli uczciwi, stanąłby Bóg w ich obronie. Poszli za Nim, który głosił, że Bóg kocha nie Izraela,
ale każdego Izraelitę, że kocha tak samo jak Izraelitę każ
dego Samarytanina, Greka, Rzymianina  każdego czło
wieka, pariasa tak jak arystokratę, biednego jak bogacza,
chorego jak zdrowego, głupiego jak mądrego, grzesznika
jak świętego  kocha każdego indywidualnie, osobiście,
jak swoje dziecko najdroższe. Poszli za Nim, choć czatowano wciąż na Niego, aby
Go zabić. Choć wywleczono Go z synagogi, aby Go zrzu
cić w przepaść, choć porywano się na Niego, by Go uka
mienować, choć codziennie groziła Mu śmierć. Poszli, bo
uwierzyli w takiego Boga, którego głosił, bo uwierzyli
w Niego: Jezusa, który chciał zbudować królestwo miłoś
ci na ziemi. 88  Di "laczego Narodzenie Jezusa stanowi taki ważny mo
ment dla ludzkości? Czy to tylko dlatego, że to Syn Boży? Jezus w cen
trum świata postawił człowieka. Odrzucił obowiązujący
d
otąd schemat, że najważniejsze jest imperium, państwo,
n
aród czy nawet lud wybrany. Za najważniejsze ogłosił
człowi
eka. I to nie tylko wyłącznie Cezara, faraona czy
innego władcę, ale każdego człowieka, nawet najbiedniej
szego. Dlatego narodził się w stajni, jako syn cieśli, z ja
ki
egoś Nazaretu, leżącego w pogardzanej Galilei. Potem
n
auczał prawdy o godności człowieka  umiłowanego
stworz
enia Bożego  domagając się dla niego wolności. Ludzkość odchodziła wicie razy od tej prawdy, podda
jąc się rozmaitym reżimom i systemom totalitarnym. Ale
na końcu wciąż wracała do tego stwierdzenia, że najwa
żnie
jszy jest wolny człowiek.  87   

11 / 333



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Gdy się modlicie, Dokumenty(3)
8 Ciało też może sie modlić(1)
Gdy się Chrystus rodzi orkiestra symfoniczna [partytura i głosy]
JAK SIĘ MODLIĆ
Neopragmatyzm Jak rozpoznać wiersz, gdy się go widzi S Fish
Gdy Się Chrystus Rodzi
Teksty kolęd Gdy się Chrystus rodzi (tekst)
Jak rozpoznać wiersz, gdy się go widzi S Fish
MORALNOŚĆ, Gdy się cierpi kochając, Cierpienie
04 Gdy się Chrystus rodzi
GDY SIĘ CHRYSTUS RODZI, GDY SIĘ CHRYSTUS RODZI
Gdy się Chrystus rodzi opr J Polit
Szkoła modlitwy Zbyt zajęci, by się modlić
Panie wybacz mi gdy się skarżę, Dokumenty(2)
Kto umie sie modlić, Wypracowania, Prace, itp
MOŻNA SIĘ MODLIĆ CZĘSTO I GORĄCO, Ruch Światło i Życie, szkoła modlitwy
dlaczego mamy się modlić, Dokumenty (w tym Dokumenty Kościoła), Pomocne w życiu wiary, Szkoła modli

więcej podobnych podstron