Jak ja nie lubię remontów! Na szczęście tym razem obeszło się bez wyłączania łazienki. Wczoraj nasz tato z tatą Kaśki zbudowali obok schodów na werandę podjazd dla wózka inwalidzkiego. Zbyszek i Bartek zgodzili się zamieszkać w jednym, za to największym pokoju na górze. Tym sposobem na dole udało się wygospodarować pokoje dla Piotrusia i dziewczynek, tuż obok sypialni rodziców.
W piątek przyjechali Gośka z Przemkiem i zaraz wzięli się do roboty. Wieczorem zmyli starą farbę ze ścian, a w sobotę pomalowali oba pokoiki. Basia pomagała im tak dzielnie, że wieczorem nie można jej było domyć.
Przemek z Gosią są naprawdę szczęśliwi. I Basia też. Wyglądają jak prawdziwa kochająca się rodzina. Mama z tatą też już się chyba przyzwyczaili. Ostatnio mama spytała nawet, czy dzieci przyjadą na niedzielę. To znaczy, że Przemka też traktuje jak swoje dziecko.
Prawdę mówiąc trochę się boję nowych domowników. Przedtem było tak, że przybysze spadali jak grom z jasnego nieba i równie niespodzianie znikali. Teraz będzie inaczej. Tata z mamą jeżdżą do Domu Dziecka w odwiedziny, jak kiedyś ciocia Basia do nas. Opowiadają tamtym dzieciakom o nas, pokazują zdjęcia.
Raz po raz wchodzę do urządzonych na nowo pokoików, patrzę na kolorowe zasłonki, zdmuchuję nieistniejący kurz i zastanawiam się, jak będzie. Mama, jakby czytała w moich myślach, mówi, że będzie dobrze. Tylko... skąd ona to wie? Człowiek robi przecież w życiu różne rzeczy, podejmuje różne decyzje. Dopiero po jakimś czasie okazuje się, czy mają sens. Półbiedy, jeśli decyduje tylko o sobie, gorzej, gdy bierze odpowiedzialność za innych, a najgorzej, gdy chodzi o takich, którzy już przeszli swoje. Z drugiej strony, gdyby człowiek bał się własnego cienia, nic dobrego nie udałoby się zrobić. Chyba pozostaje po prostu zaufać.
Ewa Stadtmuller